MOLIERE
TRZPIOT
OSOBY.
ARGAN, ojciec Akasta.
ANZELM, ojciec Hippolity.
TRUFALDYN, starzec.
JULIA, niewolnica Trufaldyna.
HIPPOLITA, córka Anzelma, kochanka Leandra.
AKAST, syn Argana, kochanek Julii.
LEANDER, kochanek Julii.
LELI.
MASKARYL, służący Akasta.
GONIEC.
MASKI.
Scena w Messynie.
AKT PIERWSZY.
Scena I.
AKAST
(sam.)
No, no, Panie Leandrze; niech się Pan probuję,
Zobaczymy, kto kogo na końcu zwojuje,
I w walce o to dziewczę czarowne i hoże,
Kto kogo z lepszym kwitkiem prędzej puścić może.
O! mocuj się, bo moja pilność nie ustawa.
Scena II.
AKAST, MASKARYL.
AKAST.
Maskarylu!
MASKARYL.
Co słychać?
AKAST.
Do kaduka sprawa!
Wszystko mi się nie wiedzie, wyznaję ci z żalem,
Leander kocha Julkę i jest mym rywalem.
MASKAKYL.
Kocha Julkę?
AKAST.
Ubóstwia!
MASKARYL.
To sęk!
AKAST.
Sęk nie lada;
I ja nie wiem co począć, co czynić wypada:
Myślę, w głowę zachodzę, waham się i boję,
Jednakże nie rozpaczam, bo mam pomoc twoję.
Wiem, że twój płodny umysł wszelkie tamy zgniecie,
Że dla ciebie nic niema trudnego na świecie,
Że cię królem sługusów zwać może świat cały,
Żeś zręczny jak....
MASKARYL.
No, no, no, na bok te pochwały.
Skoro Panom w usługach spisać nam się uda,
Jesteśmy wielcy ludzie i czynimy cuda:
A jak kaprys przyleci, jesteśmy nędznicy,
I hultaje najwyższej warci szubienicy.
AKAST.
Na honor, ty mnie krzywdzisz; jaż podobnie czynię,
Lecz dość o tem, o lubej pomówmy dziewczynie.
Powiedz, czy te ponęty z tą anielską duszą
Najtwardszych serc, żelaznej skały nie poruszą?
Co do mnie, z jej słów, oczu, z jej nawet ruszenia,
Dowody szlachetnego widzę urodzenia,
Które los w tym jej stanie zazdrośnie ukrywa.
MASKARYL.
Jak widzę, wyobraźnia pańska dość drażliwa.
Ale coż z ojcem pańskim zrobimy u kata?
Jest to człowiek co czasem i boki wylała.
Wszak on pana połączyć wolę ma nie zbitą
Z córką pana Anzelma panną Hippolitą,
Jak ojciec kochający mając to na względzie,
Że pan jak się ożeni spokojniejszym będzie,
A jak raczy, broń Boże, dowiedzieć się o tem
Żeś pan skrycie innym zajęty przedmiotem,
Bóg wie co z nami będzie; aż drży na mnie skóra,
Jaka grzmiąco piorunna przywita nas bura.
AKAST.
Eh! porzuć tam do licha!
MASKARYL.
Aha ha! strach panie?
Żartuję; chciałem wiedzieć w jakim męztwo stanie.
Ja bij zabij na roskosz? o nie! klnę się Bogiem,
Nie jestem ani zrzędą ni natury wrogiem.
Niechno pan nic prócz swojej skłonności nie słucha,
I nie zważa na nudne kazania starucha:
Bo dalibóg, te stare, te ciągłe nudniki
Chcą nam swemi prawdami złożone psuć szyki,
I przez zazdrość, cnotliwi z przymusu świętosze,
Radzi najsłodsze w życiu odjąć nam roskosze.
Basta, ja panu służę; zna pan moję zręczność.
AKAST.
Ach, ty mi życie wracasz! spuść się na mą wdzięczność:
Zwłaszcza że mej miłości i tych ogniów siły
Źle nie widzą te oczy co je podnieciły.
Lecz Leander oświadcza, że zawsze i wszędzie
Będzie szukał sposobów, że Julkę posiędzie;
Łam więc głowę, myśl co chcesz by go jej pozbawić,
Aby go jakoś zręcznie na koszu zostawić.
MASKARYL.
No, niechże ja pomyślę... bo niej głowy twory...
AKAST.
No, jużeś co wymyślił?
MASKARYL.
A jakiż pan skory!
Mózg mój zwolna miarkuje... aha! jest wykręcik!...
Ba nie... mylę się.
AKAST.
Jakże? co?
MASKARYL.
Zaraz... momencik...
Tak źle... i tak nie dobrze. Tak... nie... jestem w błędzie.
Lecz gdybyś pan sam poszedł....
AKAST.
Gdzie?
MASKARYL.
Tak nic nie będzie.
Czy możesz..?
AKAST.
Co, czy mogę?
MASKARYL.
Ja nie wiem... albowiem...
Powiedz pan Anzelmowi....
AKAST.
I coż ja mu powiem?
MASKARYL.
Prawda, z deszczu pod rynę, zabił mi pan klina!
Trzeba jednak jej dostać. Idź do Trufadyna.
AKAST.
I pocóż?
MASKARYL.
Hm! ja nie wiem.
AKAST.
Czy drwisz do sto katów?
MASKARYL.
Panie, gdybyś w kieszeni miał kilka dukatów,
Tobyśmy nie marudząc, ni tracąc godziny,
Odsadzili rywala wykupnem dziewczyny;
Zwłaszcza że pan Trufaldyn, przynajmniej tak sądzę,
Wolałby swoje za nią odebrać pieniądze,
Niż ją karmić, odziewać i mieć oko na nią.
Wiadomo że ten kutwa lubi żyć dość tanio,
Że czcząc pieniądz jak bożka i ceniąc wysoko,
Dałby za pół denara wyjąć sobie oko.
Ale całe nieszczęście...
AKAST.
Co? rzecz jaka nowa.
MASKARYL.
Że jegomość przed panem grosze swoje chowa.
I nie sposób w tak wielkiej, w tak ważnej potrzebie,
Byś pan mógł jego kieszeń otworzyć dla siebie;
Lecz się wprzódy dowiedzmy, bo nam idzie o to,
Czy kochanka za pana pójść może z ochotą.
Tu jej okno.
AKAST.
Cóż z tego, kiedy ten grzyb stary
Strzegąc ją wciąż jak Argus, psuje me zamiary!
MASKARYL.
To fraszki! nasza stałość Argusa, pokona.
Brawo! sama nadchodzi jakby namówiona.
Scena III.
JULJA. AKAST. MASKARYL.
AKAST.
Juljo! jakże szczere składam niebu dzięki,
Że mi widzieć pozwala twe anielskie wdzięki!
I choć mi straszną mękę sprawiają twe oczy,
Jak mi słodko oglądać ich powab uroczy!
JULJA.
Ja nie wiem czy me oczy mękę sprawić mogą....
AKAST.
Ach nie wiesz jaką ranę zadały mi srogą ?
Juljo! lubię żywe twych oczu postrzały:
Pieścić tę słodką ranę, poświęcać się cały....
MASKARYL.
Polem państwo możecie pogadać swobodniej:
Czas nagli; tu pan prędko niech się dowie od niej....
TRUFALDYN
(wewnątrz domu).
Julka!
MASKARYL.
(do Akasta).
A co? widzi Pan?
AKAST.
O staruch przeklęty!
MASKARYL.
Idźno pan, i zdaj na mnie interes zaczęty.
Scena IV.
TRUFALDYN. JULJA. AKAST. (ukryty) MASKARYL.
TRUFALDYN
(do Julji).
Co tu robisz na dworze, i z kim ta rozmowa?
Wszakżem mówił: byś z nikim nie gadała słowa?
JULJA.
Jest to uczciwy człowiek, oddawna mi znany,
I panu być nie może, w niczem podejrzany.
MASKARYL.
Czy to jest pan Trufaldyn?
TRUFALDYN.
Ja jestem mosanie.
MASKARYL.
Składam panu najniższe me uszanowanie,
I mam zaszczyt powitać we czci i pokorze
Męża, którego imie jest jasne jak zorze...
TRUFALDYN.
Sługa pański.
MASKARYL.
Jam panu może nie na rękę;
Lecz ja znając gdzieindziej tę zacną panienkę,
A wiedząc to, że przyszłość zgaduje widocznie,
Przyszedłem jej niemylną usłyszeć wyrocznię.
TRUFALDYN.
Ty widzę prorokujesz?
JULJA.
Nie, ja trochę wróżę.
MASKARYL.
Tak się rzecz ma: Panisko u którego służę,
Okrutnie się zahaczył w miłosne ogniwa,
I w pętach swej bogini już już dogorywa.
Chciałby jej odkryć lube, trawiące go żary,
Lecz smok co nad nią czuwa, mięsza te zamiary;
Ale co go zabija i gniewem zapala,
Że ma nienawistnego w miłości rywala.
Czy może więc w śmiertelnym pogrążony smutku
Pomyślnego swych starań spodziewać się skutku,
Czy lubą sercu swemu posiędzie dziewicę,
Racz mi panno tę wielką odkryć tajemnicę?
JULJA.
Naprzód, pod jaką gwiazdą twój się pan urodził?
MASKARYL.
Pod gwiazdą... że nie będzie w miłości uwodził.
JULIA.
Chociaż mi nie wyjawiasz westchnień jego celu,
Mogę jednak powiedzieć o nim, przyjacielu.
Ta osoba ma męztwo, i w szlachetnej dumie
Zachować stały umysł w przeciwnościach umie;
Nie odkrywa zbyt uczuć których nie pokona,
Lecz ja ci je wyjawię, bo je znam jak ona.
MASKARYL.
Bożka, cudowna wróżko!
JULJA.
Jeśli pan twój stały,
I cnota jego czyste kieruje zapały,
Niech nie wzdycha, nie jęczy, i w rozpacz nie wpada,
Twierdza, którą chce zdobyć, poddać mu się rada.
MASKARYL.
Lecz dowódzcy tej twierdzy serce skamieniałe
Trudne jest do zdobycia.
JULJA.
To nieszczęście całe.
MASKARYL.
(na stronie postrzegłszy Akasta).
Jest gość? popsuje wszystkie mej głowy układy!
JULJA.
Lecz ja wam w tem nieszczęściu zbawienne dam rady....
AKAST.
(przystępując do Trufaldyna).
O, niechże ta rozmowa nie nudzi cię dłużej
Trufaldynie; ten człowiek co mi wiernie służy
Moim tylko do ciebie przysłany rozkazem,
By ci oddał me służby i pomówił razem
O pannie, której wolność okupię w tej chwili,
Byleśmy się spokojnie o cenę zgodzili.
MASKARYL.
(na stronie).
Niechże cię...!
TRUFALDYN.
Komuż wierzyć? ho! drwiny na stronę!
Wasze widzę organki źle są nastrojone.
MASKARYL
(do Trufaldyna).
Pan nie wie, że ten panicz ma nierówno w głowie?
TRUFALDYN.
Ja wiem co wiem, ja figlom nie ufam, panowie;
Idźcie z Bogiem, otwarcie powiedzieć wam wolę,
Grajcie z jednego tonu chcąc mnie wywieść w pole,
(Do Julji).
Idź do domu.
Scena V.
AKAST. MASKARYL.
MASKARYL.
Widzi pan? już niema sposobu!
Śmiałbym się by nas jeszcze kijem ściągnął obu.
Jużem trafiał do kłębka, z pannąm się rozgadał,
Pan wlazł jak Piłat w kredo i kłamstwo mi zadał!
AKAST.
Otoż masz! cóżem winien? gniew za nic, mój Boże!
Czyż się to złe, proszę cię, naprawić nie może?
Ach jeśli mi nie oddasz tej lubej dziewczyny,
Przynajmniej Leandrowi tak zabijaj kliny,
By nie trafił do końca i kupić jej nie mógł.
Maskaryłku! mój drogi! gdybyś ty go przemógł!
Gdybyś go jak odsadził... w jakimbądź sposobie...
MASKARYL
Dość tego.
AKAST.
Nie gniewaj się. Ja pójdę.
MASKARYL
(sam).
Idź pan sobie.
Mówiąc prawdę, bez groszów, jak zawsze i wszędzie,
Tak i w tym interesie darmo, nic nie będzie.
Bez nich trudno co począć; ja choć się nie lenię...
Scena VI.
ANZELM. MASKARYL. (niewidziany).
ANZELM.
Cóż to za wiek zepsuty, proszę uniżenie!
Jaka to względem grosza, mój Boże, łapczywość,
I jaka w odbieraniu długów uporczywość!
Dług jest dziecię, którego zaród zmysły pieści,
A urodzenie ciężkie przynosi boleści;
Chwila gdy się grosz bierze słodka i szczęśliwa,
Lecz gdy go trzeba oddać, boleść nas porywa;
Przecież te sto dukatów com rok, jak pożyczył,
I to szczęście.
MASKARYL.
(na stronie).
To grzanka! jakby mi się wściubić,
I tę smaczną źwierzynkę strzelić i w lot ubić?
Lecz wiem jak zajść do niego! wiem czego mu chce się.
(Głośno).
Panie; dopierom widział.
ANZELM.
Kogo?
MASKARYL.
Pańską Cesię.
ANZELM.
Coż ona mówi o mnie, mój ty Maskarylku?
MASKARYL.
Kocha pana.
ANZELM.
Co mówisz?
MASKRAYL.
Płacze od dni kilku;
Płacze aż litość bierze, nieszczęsna dziewczyna!
ANZELM.
Za mną?
MASKARYL.
Mało nie zginie; woła co godzina:
Anzelmie, kiedyż wiecznie złączym się oboje,
I kiedyż zaspokoisz czułe serce moje?
ANZELM.
Ślicznie! lecz czemuż dotąd była nie ugięta?
To prawda, że okrutnie skryte są dziewczęta.
Coż mówisz Maskarylku? choć podtatusiały,
Mogę jeszcze malutkie podniecać zapały.
MASKARYL.
Zapewne: bo twarz pańska choć troszeczki ciemna,
Jeśli nie jest zbyt piękna, jest bardzo przyjemna.
ANZELM.
O! bardzo mnie to cieszy. Jakież więc nadzieje?
MASKARYL.
Ona mówię, za panem mało nie szaleje.
ANZELM.
Doprawdy?
(Anzelm nie uważa jak Maskaryl kręcąc się przy nim zręcznie wyciąga mu kieskę i upuszcza na ziemię).
MASKARYL
I koniecznie rada pójść za pana.
ANZELM.
Pójdzie, pójdzie: o moja lubeczka kochana!
Jak zobaczysz tę piękność lubą, niepowszednią,
To proszę cię jak możesz zachwalaj mnie przed nią.
MASKARYL.
Bardzo dobrze.
ANZELM.
(odchodząc).
Bądźże zdrów.
MASKARYL.
Niech Pan Bóg prowadzi.
ANZELM.
(wracając).
Ale, ale; sekrecik, nikt nas tu nie zdradzi:
Bądź proszę powiernikiem lego aniołeczka,
Przynoś mi jak najwierniej wszystkie jej słóweczka,
I bądź pewny, że ciebie względy me nie miną.
Ale żeś mnie najlepszą pocieszył nowiną,
Muszę ci...
(chce mu coś dać).
MASKARYL.
(biorąc go za ręce).
O! nie...
ANZELM.
Nim się szczęście moje ziści...
(chce sięgnąć ręką do kieszeni).
MASKARYL.
(przeszkadzając mu.)
Nie Panie; ja tu żadnych nie szukam korzyści
ANZELM.
Ale jakże....
MASKARYL.
Nie, nie chcę; dość już tego sporni
Pan mnie bardzo tem smucisz, bom człowiek honoru.
ANZELM.
(odchodzi.)
Bądźże zdrów.
MASKARYL.
(na stronie.)
Co za nudziarz!
ANZELM.
(wracając)
Jeszcze jedno słówko,
Muszę ci dać koniecznie cokolwiek gotówką,
Abyś co z mojej strony włożył na jej rączkę,
Jaki ładny sygnecik lub zgrabną obrączkę.
Tylko się dobrze targuj.
(sięga ręką do swej kieszeni.)
MASKARYL.
(biorąc go za rękę.)
Po co ten frasunek?
Ja za swoje pieniądze kupię jej pierścionek.
Mam za co; po cóż dłużej lak rozprawiać o tem?
Pan, jeśli się podoba, zapłaci mi potem.
ANZELM.
(odchodząc)
Zgoda, kup jej pierścionek, to ja cię pochwalę,
I proś ją aby zawsze kochała mnie stale.
Scena VII.
AKAST, ANZELM, MASKARYL.
AKAST.
(podnosząc z ziemi worek.)
Czyja to kieska?
ANZELM.
(chwytając ją.)
Dla Boga! moja, mój kochany!
Jakżem ci za nią wdzięczny i obowiązany!
Upadła mi na ziemię, bom w kieszeń nie schował,
Potembym, jak Bóg Bogiem, kogo napastował.
O! teraz dobrze schowam, bym znowu nie zgubił.
Scena VIII
AKAST, MASKARYL.
MASKARYL
Bardzo grzecznie i ludzko! w poręś się Pan wściubił.
AKAST.
Gdyby nie ja, uszczerbek poniósłby nie mały.
MASKARYL.
Zapewne; ten uczynek wielkiej wart pochwały.
Rób Pan dalej tym krojem, zajdziem na kraj świata.
AKAST.
Cóż to jest? cóżem zrobił? dla Boga!
MASKARYL.
Ta, ta, ta!
Szusta najszuściejszego, szusta, co się zowie:
Pan wie, co to jest szusta, w polskiej prostej mowie?
Znając, że chuda fara, że ojciec go śledzi —
I że rywal zazdrosny na karku mu siedzi,
Tymczasem gdy śmiałego ja twórca zamachu
Mógłbym być w tarapacie, we wstydzie i stracha,
On wpada i przeszkadza!
AKAST.
Cóż tu z mojej winy?
MASKARYL.
Jam mu schwycił tę kieskę dla naszej dziewczyny!
AKAST.
To dla niej?... oj! tom winien: lecz mógłżem przewidzieć?
MASKARYL.
W istocie; tu się wcale było nad czem biedzić!
AKAST.
Lecz tybyś mi powinien znak dać jakiś przecie.
MASKARYL.
Tak jest: ja powinienem, oczy mieć na grzbiecie.
Daj Pan pokój, zaklinam, i w płochym zapale
Do mych robót napiętych nie mieszaj się wcale.
Innyby już porzucił wszystko bez ogródki,
Lecz ja chcę mych zabiegów widzieć jeszcze skutki:
Pod warunkiem....
AKAST.
Nie, nie, nic; porzuć już tę zrzędę;
Przyrzekam, że nic mówić, nic czynić nie będę.
MASKARYL.
Idź Pan; niech ja swobodnie swe obróty kryślę.
AKAST.
Ale śpiesz; prędko, prędko; aby w tym zamyśle....
MASKARYL.
Dosyć już: ja potrafię prowadzić zamiary.
(sam.)
Gdyby mi tatka złapać! ale otóż stary.
Muszę ja z nim...
Scena IX.
ARGAN. MASKARYL.
ARGAN.
Maskaryl!
MASKARYL.
Co Panie łaskawy?
ARGAN.
Posłuchaj; syna mego nie cieszą mnie sprawy.
MASKARYL.
O! nie sam Pan na jego narzeka swawolę;
Jego postępowanie wciąż mi w oczy kole.
ARGAN.
Jam sądził, że się z sobą rozumiecie oba.
MASKARYL.
Co? ja Panie? ja Panie? to mi się podoba!
Wystawiam mu, jak jego powinność jest święta,
Niech się Pan, na miły Bóg, krzyczę, upamięta;
I tuż miałem z nim kłótnię dość niepospolitą
O to, że nie chce związków z Panną Hippolitą:
I że ojca w niemiłym pogrąża mozole,
A tem samem znieważa jego świętą wolę.
ARGAN.
Doprawdy, kłótnię miałeś?
MASKARYL.
I żwawą i śmiałą.
ARGAN.
Tom się widzę omylił; bo mi się zdawało
Że on we wszystkich sprawkach twoim idzie torem.
MASKARYL
Otoż jest świat dzisiejszy! ja się klnę honorem !
Niewinność jak łza czysta, zawsze jest czerniona!
Ach! o mej uczciwości jak się Pan przekona,
To chociaż jestem sługą jak wielu z mych braci,
Pan za nauczycielstwo jeszcze mi zapłaci.
Tak jest; ojciec mu tyle gryźć nie może głowy
Ile ja, aby swoje porzucił narowy:
Wołani, na miłość Boga, niech Pan nie szaleje,
I nie leci na oślep, gdzie nim wiatr powieje;
Miej wzgląd na twego ojca, nie bądź rozhukany,
I krwawej sercu jego nie zadawaj rany.
ARGAN.
Dobrze, takeś powinien; dobrze, cóż on na to?
MASKARYL.
On? jeszcze mi za szczerość grozi tarapatą.
Dusza jego wszelako szalem znarowiona
Ma jeszcze jakiekolwiek honoru nasiona;
Lecz nią nie włada rozum i rozsądek zdrowy.
Jeśli mi Pan pozwoli śmielszej nieco mowy,
To go łatwo swej woli uległym zobaczy,
Lecz niech Pan z łaski swojej wydać mnie nie raczy.
ARGAN.
Nie bój się.
MASKARYL.
(ciszej.)
Więc odkryję Panu tajemnicę.
On tu kocha na zabój jedną niewolnicę.
ARGAN.
Coś ja o tem słyszałem; chciałem nawet śledzić:
Lecz pragnąłbym z ust twoich lepiej się dowiedzieć.
MASKARYL.
A widzi Pan, a widzi, czy mu potakuję.
ARGAN.
Cieszy mnie to. Cóż dalej?
MASKARYL.
Bo to ja miarkuję,
Kiedyś go na swój kłopot z maleńka wychuchał,
Trzeba.... lecz ja się boję, by kto nas nie słuchał,
Bo mi wszystkie na głowie pozrywałby czuby;
Chcąc mówię, jak powiadam, w słuszne wziąć go kluby,
Trzeba milczkiem tę jego wykupić dziewczynę,
I pchnąć ją na kraj świata, w najdalszą krainę.
Anzelm dobrze z Trufaldym; tego zatem rana
Niech pójdzie i ją kupi nibyto dla Pana,
A potem, jak Pan zechce oddać ją w me ręce,
Ja tu mam znajomość, do kupców się wkręcę,
Odbiorę i pieniądze, które Pan da za nią
I bez wiedzy panicza wykurzę stąd panią.
Bo chcąc mu tego związku dać poznać pożytek,
Nowym jego miłostkom należy dać kwitek:
Inaczej, gdyby nawet dotąd nieużyty
Skłonił się przyjąć rękę Panny Hippolity,
Odurzony tem nowem bóstwem swego serca,
Mógłby jeszcze dać kozła i drapnąć z kobierca.
ARGAN.
Wybornie; ta mi rada bardzo się podoba.
Wnet idę; i z Arganem pogadamy oba,
Aby nam jak najśpieszniej schwycić tę dziewoję.
Wręczę ci ją, i resztę zdam na zręczność twoję.
MASKARYL.
(sam.)
Brawo! muszę go zaraz uwiadomić o tem.
Vivat żwawość i chłopcy z głową i obrotem!
Scena X.
HIPPOLITA. MASKARYL.
HIPPOLITA.
To ty mi zdrajco służysz z taką duszą szczerą?
Myślisz, żem nie słyszała coś tu plótł dopiero?
Przyrzekłeś mi ratować, i jam zaufała,
Miłość mą dla Leandra, która we mnie pała,
A zerwać z twoim panem grożące mi związki,
Dziś bezczelnie te dla mnie depczesz obowiązki ?
Przyrzekłeś ojca mego pomieszać układy,
A teraz mi niegodny, podle snujesz zdrady?
Lecz się oszukasz zdrajco: ja wiem w jaką stronę
Uderzyć, by to zerwać kupno zamierzone:
I natychmiast.....
MASKARYL.
Aj, aj, aj! niech wprzód Pani słucha,
Jakaż to jej porywcza siadła na nos mucha,
Że słusznie czy niesłusznie rozpryskana taka
Ni ztąd ni siąd bij zabij na mnie nieboraka ?
Gdybym wiedział, że w takie wpadnę kuratele,
Wolałbym wprzód jej odkryć prawdziwe me cele.
HIPPOLITA.
Ciekawam, co za wybieg lej obłudnej duszy:
Wyprzesz się com słyszała na me własne uszy?
MASKARYL.
Bynajmniej; lecz jak będziem dobrze przekonani,
Poznamy, że ten wybieg zbawienny dla Pani:
Że moja zręczna rada, moja raczej sztuka,
Obu naszych staruchów najzgrabniej oszuka.
Bo ja chcę przez ich ręce dostać tej panienki,
By potem Akastowi oddać ją do ręki;
I dokazać, gdy skutek tych starań i chęci
Zapaloną mu głowę do reszty zakręci,
By Anzelm swego zięcia dziwactwa sprzykrzywszy,
Mógł pozwolić na wybor dla Pani szczęśliwszy.
HIPPOLITA.
Ten zamiar, co mnie tyle rozgniewał i strwożył,
Co? dla mnieś Maskarylku, dla mnieś go ułożył?
MASKARYL.
A tak jest. Lecz żeś Pani napadła mnie z góry,
I jam takiej za dobroć słuchać musiał bury,
Że łając mnie na funty z niezwykłym raptusem,
Nazwałaś mnie oszustem, zdrajcą i wisusem,
Muszę pójść i naprawić błąd w samem zaczęciu,
I natychmiast łeb urwać temu przedsięwzięciu.
HIPPOLITA.
(wstrzymując go.)
He! nie karz mnie tak srogo, miej cokolwiek względu,
Przebacz niewiadomości pierwszego zapędu.
MASKARYL.
Niech mi Pani da pokój; nie! nie! jak Bóg żywy!
Jeszcze mogę odwrócić ten cios obraźliwy.
Daję słowo, że pójdziesz za Pana Akasta,
I już się żalić na mnie nie będziesz, i basta.
HIPPOLITA.
Gniewasz się Maskarylku? wszak już cię nie łaję:
Źlem sądziła o tobie: żem winna, wyznaję.
(dobywając kieski.)
Lecz ja z całego serca zgładzić chcę tę winę:
Maszże litość opuszczać mnie biedną dziewczynę?
MASKARYL.
Nie, nie; odtąd spraw Pani na siebie nie biorę,
Bo jej raptus, przyznam się, wcale jest nie w porę.
Tak; niech Pani wie o tem, że szlachetna dusza
Krzywdą swego honoru mocno się obrusza.
HIPPOLITA.
Prawda, żem cię skrzywdziła mocno, mój kochany;
Lecz niech te dwa talarki zagoją twe rany.
MASKARYL.
Nie, nic z tego nie będzie: mnie to strasznie boli....
(biorąc pieniądze.)
Lecz już gniew mój zaczyna ustawać powoli:
Czasem też od przyjaciół znieść trzeba urazy.
HIPPOLITA.
Zrobisz mi, o co tyle błagałam cię razy?
MASKARYL.
Dobrze, dobrze; niech tylko Pani się nie lęka,
Jeszcze oleju w głowic nie brak, Bogu dzięka.
Dość mam środków, podstępów na wasze usługi;
Jeśli nam jeden chybi, to znajdziemy drugi.
HIPPOLITA.
Ach! ja ci póki życia, wdzięczną będę stale!
MASKARYL.
Chęć i nadzieja zysku nie włada mną wcale.
HIPPOLITA.
Twój Pan daje ci znaki, idź z nim na rozmowę:
Lecz ja się w mojej sprawie spuszczam na twą głowę.
Scena XI
AKAST. MASKARYL.
AKAST.
Co tu robisz u licha? gotujesz mi cuda,
Przyrzekasz góry złote, a siedzisz jak duda.
Gdyby mnie Bóg w mej smutnej nie natchnął przygodzie,
Znikłoby szczęście moje, siadłbym jak na lodzie,
Jużby było po wszystkiem! po mnie! po mej doli!
Z wiecznym żalem uległbym srogich losów woli;
Słowem, gdybym w tem miejscu nie był tej godziny,
Jużbym mojej kochanej nie ujrzał dziewczyny:
Już ją Anzelm brał z sobą, lecz ja skorom zoczył,
Takem tego starucha zahukał, zamroczył,
Że ją znowu odebrał.
MASKARYL.
Brawo! już trzy bączki;
Jak dójdziem do dziesięciu, dadzą nam obrączki.
Że ją Anzelm brał z sobą, jam tę rzecz nastroił,
Potem ją mnie miał oddać, lecz Pan znowu zbroił,
I sam zniszczył niemylne starań moich skutki:
Więc dziękuję za służbę, i to bez ogródki.
Jeszczeżbym mu miał służyć? wolałbym być wołem,
Krawcem, szewcem, jurystą, żakiem, pniakiem, kołem...
AKAST.
(sam.)
Poszlę go do garkuchni, bo zły, aż się pieni,
Tam niech spędzi swe gniewy na jakiej pieczeni.
Koniec Aktu pierwszego.
AKT DRUGI.
Scena I.
AKAST. MASKARYL.
MASKARYL.
Mimo wszelkie przysięgi gniew mój był nie długi,
Muszę się znowu oddać na Pańskie usługi,
I dla jego miłostek, którem chciał porzucić,
Do zwykłych niebezpieczeństw znowu muszę wrócić.
Lecz Pan na karb pewności niech dziwactw nie plecie,
I mieszać się me raczy do niczego w świecie.
Bo jeśli jeszcze jaką utniesz mi kolędę,
To jakem żyw....
AKAST.
Nie bój się, już ostróżnym będę.
MASKARYL.
Pomnij Pan. Już ja podstęp wymyśliłem śmiały.
Ponieważ ojciec Pański tak jest mało dbały,
Że żyje i nam swoich dukatów zazdrości,
Rozplotłem, że się nagle przeniosł do wieczności
Ale wprzód by zgon jego więcej znalazł wiary,
Wyprawiłem go zręcznie tam na folwark stary,
Gdzie sobie wiejski domek muruje od roku.
Nastroiłem jednego co mu szepnął z boku
Że ludzie blizką skałę rozłupawszy młotem,
Znaleźli pod nią w ziemi kociołek ze złotem.
Nie czekając, poleciał aż się zakurzyło;
A że z domu prócz nas dwóch, wszystko z nim ruszyło,
Ztąd wieść lata, że wzniósł się do rajskich roskoszy,
Nam więc trzeba na pogrzeb wystarać się groszy.
Grajże Pan zgodnie ze mną, zgodnie z mem rzemiosłem,
A jeśli ja w czem zmydlę, to mnie nazwiesz osłem.
Scena II.
AKAST.
(sam.)
Dowcip jego, to prawda, zawsze cóś nakręci
Do spełnienia najmilszych mych uczuć i chęci.
Ach! jeśli człowiek kocha z zapałem prawdziwym,
Na cóż się nie odważa, by został szczęśliwym?
Gdy zbrodni służy miłość za wykręcik gładki,
Nie możeż być wymówką tej niewinnej zdradki,
Do której duszę moję zapęd jej przychyla?
Ach! kiedyż się przybliży szczęścia tego chwila!
Scena III.
ANZELM. MASKARYL.
MASKARYL.
Zła nowina.
ANZELM.
Tak nagle!
MASKARYL.
Prawda, że nam zgrzeszył;
Na tamten świat nie mówiąc, tak prędko pośpieszył.
ANZELM.
Gdyby przynajmniej bolał! gdyby z chorób zginął!
MASKARYL.
Jeszcze się nikt ze śmiercią tak żwawo nie zwinął.
ANZELM.
A cóż Akast?
MASKARYL.
Rozpacza, łamie ręce obie,
Rwie włosy, i chce z ojcem zakopać się w grobie.
Żal jego (bo szaleje, odchodzi od siebie),
Każe mi jak najśpieszniej myśleć o pogrzebie,
Aby po stracie szczęścia, które tu z nim dzielił,
Na widok nieboszczyka w łeb sobie nie strzelił.
ANZELM.
Stój; tak nagle pogrzebu nie należy żądać.
Prócz tego, że raz jeszcze chciałbym go oglądać,
Najczęściej ten zabija, kto grzebie zawcześnie:
Nie jeden już, już umarł, a on tylko we śnie.
MASKARYL.
Ten umarł jak nie można lepiej; klnę się niebem,
I Akast go wspaniałym chce uczcić pogrzebem.
Pan wie, jaki majątek w dziedzictwie otrzyma:
Lecz że jest nowicjuszem i gotówki niema,
Że jego kapitały w rozmaitym ręku,
Których trzeba w papierach szperać pamaleńku,
Prosi byś mu Pan ranne trzepiotowstwo przebaczył,
I na ten smutny obchód pożyczyć nam raczył....
ANZELM.
Dobrze; już mi mówiłeś.
MASKARYL.
(sam.)
Niech mu Bóg da zdrowie!
Dotąd nieźle; lecz nie wiem co nam skutek powie.
Trzeba się dobrze trzymać, aby naostatek
O skałę w samym porcie nie rozbił się siatek.
Scena IV
ANZELM, AKAST, MASKARYL.
ANZELM.
Chodźmy; bo ja nie mogę bez wewnętrznej męki
Patrzeć na jego smutki i bolesne jęki.
Przebóg! w tak krótkim czasie!... dzisiaj był w kościele!
MASKARYL.
O! często w krótkim czasie ujeżdża się wiele.
AKAST
(płącząc.)
Och!
ANZELM.
Dosyć mój Akaście; żal niech się utuli,
Człekiem był, przeciw śmierci nie miał z Rzymu bulli.
AKAST.
Och!
ANZELM.
Śmierć wali bez braku ludzi z każdej strony,
I na nich nieustannie ostrzy swoje szpony.
AKAST.
Och!
ANZELM.
Ta żmija krwi chciwa, niech świat jak chce krzyczy,
Jak co porwie w swe zęby, nie puści zdobyczy.
AKAST.
Och!
MASKARYL.
Daremna pociecha ! daremne sposoby !
Z serca mu żadne słowa nie wyrwą żałoby.
ANZELM.
Przynajmniej niech ją zmniejszy jeżeli nie stłumi.
AKAST.
Och!
MASKARYL.
To próżno! on żalu powściągnąć nie umie.
AKAST.
Och!
ANZELM.
Umiarkuj się, przebóg! zaklinam na nieba!
Masz pieniądze, których ci na pogrzeb potrzeba.
AKAST.
Och! och!
MASKARYL.
Na to wspomnienie boleść jego wzrasta:
Bo to straszne nieszczęście dla Pana Akasta.
ANZELM.
(dobywając kieski).
Ja długo, świeć mu Panie, żyjąc z nieboszczykiem,
Nie raz jego bywałem i jesieni dłużnikiem;
Lecz choćbym mu i nie był winnym, Bóg mi świadek,
Pomógłbym ci, a jeszcze na taki przypadek.
Masz.
(Daje mu pieniądze).
AKAST
(biorąc pieniądze).
Och!
ANZELM
(do Maskaryla).
Lecz nie od rzeczy, bo to jest gotówka,
Aby mi dał kwiteczek, nie wielki, dwa stówka.
MASKARYL.
Och! och!
ANZELM.
Wypadków ludzkich nie pewne są zmiany.
MASKARYL.
Och!
ANZELM.
Niech mi napisze....
MASKARYL.
Ach panie kochany!
Gdzież jemu o tem myśleć w tak smutnej godzinie!
Daj mu pan trochę czasu nim żal jego minie:
Potem, jak się otrzęsie z trosk swoich ogromu,
Sam panu jego skrypcik przyniosę do domu.
Jak mi smutno!.. o dzięki za uczynek dobry!
Idźmy... tożto będziemy płakali jak bobry!
ANZELM
(sam).
Mój Boże! cóż jest życie? et! plunąć, i dosyć:
Ileż to w niem utrapień człowiek musi znosić?
Śmierć go zdusi jak muchę, i ta dola sroga...
Scena V.
ARGAN. ANZELM.
ANZELM.
(przestraszony).
Aj, aj! Argan zmartwychwstał! umarły! dla Boga!
A jak strasznie po śmierci lica mu wybladły,
Te usta aż zsiniałe, i ten wzrok zapadły !
Nie przystępuj ! zaklinam, ja się duchów boję!
ARGAN.
A toż co się ma znaczyć? zkąd dziwactwo twoje?
ANZELM.
Czemuś to swe dalekie opuścił mieszkanie?
Jeśliś się do mnie trudził przyjść na pożegnanie,
To nadto etykiety i nadto grzeczności,
Lecz jabym, się mógł obejść bez podobnych gości:
Jeśli zaś dusza twoja w ciężkim jęczy znoju,
Będę się za nią modlił, idź sobie w pokoju!
Wszelki duch! w imię Ojca! nie strasz mnie bo zginę!
Niech twe cienie w niebieską wzniosą się krainę!
ARGAN
(śmiejąc się).
On mnie widzę przenosi pomiędzy anioły!
ANZELM.
Dla Boga! jak na trupa, nadtoś jest wesoły.
ARGAN.
Żartujesz, czy szalejesz? rozum ci ucieka,
Że masz za umarłego żyjącego człeka?
ANZELM.
Aj! aj! boś nagle umarł: widziano to jawnie,
ARGAN.
Co? jażbym bez mej wiedzy umarł? to zabawnie!
ANZELM.
Maskaryl mi powiedział i jam mu uwierzył;
I twój zgon jak piorunem w serce me uderzył.
ARGAN.
Czy ty spisz, czyś się upił, czy ci się co stało?
Znasz mnie?
ANZELM.
Wdziałeś podobne do twojego ciała,
Jakieś lekkie, powietrzne, które w jednym czasie
Tysiąc różnych postaci przyjąć może na się.
Już! już! rośniesz jak olbrzym! biją na mnie poty!
I twarz twoja okropnej nabiera brzydoty:
Nie bierz na się obrzydłej, dla Boga! postawy,
I nie czyń sobie dzikiej z mej trwogi zabawy.
ARGAN.
W innej porze Anzelmie zabawka twa ze mną
Byłaby mi w istocie miłą i przyjemną;
Lecz dziś ta śmierć i skarby znalezione w skale
Których nikt nie wykopał ani widział wcale,
Każą mi się domyślać, ja ci powiem krótko,.
Że to jest Maskaryla hultaja robotką.
Jest to łotr nad łotrami, bezczelny, przeklęty
Który do swych zamiarów dziwne ma wykręty.
ANZELM.
Co? byłby to mi figiel? byłażby to zdrada?
W samej rzeczy mój rozum spisał się nie lada!
A no! ja się go dotknę!.. ten sam!.. taż figura... !
Niechże mnie kaci porwą, jaki ze mnie rura!,
Zmiłuj się nie głoś tępo po świecie, dla Boga!
Wiecznieby ludzie ze mnie drwili jak z raroga:
Lecz pomóż mi odebrać, jakbym sobie życzył,
Pieniądze com dla ciebie na pogrzeb wyliczył.
ARGAN.
Pieniądze? he?.. ohoho! domyślani się sztuki!
Otoż tajemny węzeł całej baneluki.
Bądźże zdrów! ty się staraj dukaty swe wskrzesić,
A ja, tego hultaja, oszusta, powiesić.
ANZELM.
(sam).
A stary ze mnie człowiek, a głupi jak ciele:
Zyskałem, żem ma wierzył, dudka na kościele.
To mi wcale do twarzy, mieć już siwą głowę,
I wystrychnąć naprędce głupstwo tak jałowe,
Na pierwsze doniesienie, nic nie roztrząsnąwszy,
Wierzyć! dać! hm! ależbo rozsądek najzdrowszy....
Scena VI.
AKAST. ANZELM.
AKAST.
(nie widząc Anzelma).
Teraz do Trufaldyna dążyć mogę śmiało.
ANZELM.
Jak widzę, serce twoję boleć już przesiało?
AKAST.
Ach panie! w mej rozpaczy wyrzekam się świata!
Nigdy mnie nie przesianie udręczać ta strata!
ANZELM.
Umyślniem się zawrócił, bym ci moja lubo
Wyznał z prawdziwem czuciem omyłkę mą grubą.
Z dukatami co mają dźwięk ważny i brzmiący,
Niektóre ci nieważne zmieszałem niechcący, i
I muszę je przemienić jak przyjaciel szczery.
Bo to te rozbojniki kupce i bankiery
Strasznie złoto czerkieszą; ja gdybym był rządem,
Wszystkichbym połapawszy, wywieszał mym sądem.
AKAST.
Między niemi zdaje się niema oberzniętych.
ANZELM.
(pokazuje mu dukaty).
O! ty nie znasz kochanku tych łotrów przeklętych.
Pokażno mi, ja poznam. Wszystkie?
AKAST.
Wszyściuteńkie.
ANZELM.
(chowając pieniądze do kieszeni).
Chodźcie do mnie kochane, roskoszne, maleńkie,
Wróćcie się do kieszeni: a ty panie zuchu,
Kwita z nami zupełnie, dostałeś po uchu.
Ty widzę ludzi żywych morzysz swem podejściem ?
Cożbyś więc zrobił ze mną, swym mizernym teściem ?.
Idź drwić z innych, chcąc swego dopiąć przedsięwzięcia;
Ślicznegobym dalibóg, utargował zięcia!
Adje.
AKAST.
A! do sto katów!.. na jawie, czy we śnie?
Skądby się mógł o figlu dosiedzieć tak wcześnie?
Scena VII.
AKAST, MASKARYL.
MASKARYL.
A ja po wszystkich kątach, wszędzie szukam pana.
No, cóż? jak pan rozumie? nie nasza wygrana?
Kto się lepiej popisze, przyjmę szubienicę.
Gdzież pieniądze? natychmiast wykupim dziewicę,
Leander się poskrobie: szkoda! biedny chłopak.
AKAST.
Mój lubko, wszystko w świecie idzie mi na opak:
Co to za los! i kiedyż będzie mi łaskawszy!
MASKARYL.
No, cóż to?
AKAST.
Anzelm sztukę naszą przewąchawszy,
Odebrał mi pieniądze jak wyszedł na czaty
Chcąc mi niby nieważne przemienić dukaty.
MASKAKYL.
Co słyszę ? co pan mówi ? e! to być nie może!
AKAST.
Na mój honor.
MASKARYL.
To żarty.
AKAST.
Nie, tak mi szczęść Boże.
Żal mi; bo ty okrutniej narobisz tu wrzawy.
MASKARYL.
Kto? ja? gniew szkodzi zdrowiu mój Panie łaskawy:
Ja zostanę spokojnym niechaj co chce będzie.
Czy Leander Juiją straci czy posiędzie,
Czy ona będzie wolną czyli niewolnicą,
Ja się tym troszczę tyle, co.. starą szlafmycą.
AKAST.
Ach! nie bądź oboiętnym, i zważ mą niedolę,
Wyznaj jakem dopiero dobrze grał swą rolę;
Gdyby nie to nieszczęście, nie mógłbyś się żalić.
MASKARYL.
Prawda, pan w samej rzeczy ma się z czego chwalić.
AKAST.
Moja wina, wyznaję; losy me sprawdzone,
Lecz ty, chcąc mego szczęścia, ratuj mnie, bo tonę.
MASKARYL.
Całuję nóżki pańskie; już ja nie mam czasu.
AKAST.
Maskarylku?
MASKARYL.
Nie mogę.
AKAST.
Dość już tego kwasu!
MASKARYL.
Daj mi pan pokój czysty.
AKAST.
Ja sobie w łeb strzelę!
MASKARYL.
Bardzo dobrze, pozwalam; a strzelaj pan śmiele.
AKAST.
Ratuj mnie, jakoś dobry; bo ja się zabije.
MASKARYL.
Jak się panu podoba. Skręć pan sobie szyję.
AKAST.
Coż ci szkodzi jeżeli trochę się potrudzisz!
MASKARYL.
Zabijaj się pan prędko, bo długo mnie nudzisz.
AKAST.
O! ty chciałbyś, dalibóg, zabrać suknie moje.
MASKARYL.
Niby to ja na świecie tych się rzeczy boję!
Niech kto jak chce przysięga, czy groźnie czy czule.
Dziś się każdy nie bardzo śpieszy połknąć kulę.
Scena VIII.
TRUFALDYN, LEANDER, AKAST, MASKARYL.
(Trufaldyn i Leander rozmawiają z sobą w głębią teatru).
AKAST.
Co widzę? jakąż bojaźń widok mi ten sprawia!
Leander z Trufaldynem o nią się umawia!
MASKARYL
Czyni co tylko może; i ja słusznie sądzę
Że dopnie czego zechce, jeśli ma pieniądze.
Ja się cieszę, że pańskie serce się przepości,
Bo to wszystko nagrodą pańskiej rostropności.
AKAST.
Cóż mam robić?
MASKARYL.
Ja nie wiem.
AKAST.
Pójdę z nim się kłócić.
MASKARYL.
I cóż z tego?
AKAST:
Bo jakże pocisk ten odwrócić!
MASKARYL.
Coż mam robić ? nad panem muszę się zlitować
Idź pan; ja cichuteńko zacznę go szpiegować.
Dowiem się co też myśli i jak myśl wykona.
AKAST.
(odchodząc).
Pamiętaj.
TRUFALDYN.
(do Leandra).
Przyszlesz wcześnie, rzecz będzie skończona!
(odchodzi).
MASKARYL.
(na stronie, odchodząc).
Lecz jakimże do niego przemówić językiem?
Trzeba jego zamysłów zostać powiernikiem.
LEANDER.
(sam).
Dzięki niebu! już mego szczęścia nic nie wzruszy;
Niech rywal mój zawzięty jak chce głowę suszy,
Nie może mi zaszkodzić i paść musi kota.
Scena IX.
LEANDER, MASKARYL.
MASKARYL.
(z krzykiem wybiegając z domu).
Aj! aj ! gwałtu! zabija! kości mi gruchota!
LEANDER.
Co to jest ? co się słało?
MASKARYL.
Aj! aj! ledwie żyję!
Rozbójnik, na mym grzbiecie złamał ze trzy kije.
LEANDER.
Kto?
MASKARYL.
Akast.
LEANDER.
A to za co?
MASKARYL.
Za fraszkę, funt kłaków;
Wypędził mnie, i pełno nabił mi siniaków.
LEANDER.
Szaleniec!
MASKARYL.
Lecz przysięgam, klnę się na mą duszę,
Ze mu oddać wet za wet i zemścić się muszę.
Tak, poznasz rozbojniku i przypłacisz drogo,
Co to hałaburdować i zabijać kogo;
Jestem sługą, lecz sługą co ma honor przecie,
Dziś w nagrodę za służbę, dostałem po grzbiecie!
Powtarzam ci, że sroga we mnie zemsta pała;
Tobie się niewolniczka ładna podobała:
Ja się uprę, uczepię jak zajadła osa,
I tobie ją kto inny uchwyci z przed nosa.
LEANDER.
Słuchajno Maskarylku, przestań już się gniewać.
Ty mi się podobałeś; mogęż się spodziewać
By chłopak tak obrotny i nie łotr jak drugi,
Poświęcił swą gorliwość na moje usługi?
Więc jeżeli chcesz miejsca, dziś właśnie masz porę,
Namyśl się, ja z radością do siebie cię biorę.
MASKARYL.
Tym lepiej; jeszcze za to winien jestem wdzięczność
Bo będę miał łatwiejszą zemszczenia się zręczność,
I spełniając skinienia pańskie co do joty
Temuto hałaburdzie płatać będę psoty.
Słowem, Julja pańską...
LEANDER.
Właśnie przyjacielu
Dopiero tak lubego sam dopiąłem celu,
I dziś się mej miłości ucieszę przedmiotem.
Zapłaciłem.
MASKARYL.
Doprawdy ? nie wiedziałem o tem.
LEANDER.
Widziałbyś ją tu zaraz, gdyby me zamysły,
A raczej me czynności odemnie zawisły.
Ale ojciec mną włada; a że nieużyty
Przeznacza mi koniecznie rękę Hippolity,
Chcę krok ten przednim ukryć, bo mógłbym wpaść w biedę.
Zatem ja z Trufaldynem, od którego idę,
Targ pod cudzem imieniem zrobiłem umyślnie,
Wiedząc, że nikt przed starym i słowa nie piśnie:
I prosiłem słodkiego pełen uniesienia,
By ją wydał oddawcy mojego pierścienia.
Teraz ja kręcę głową, bo cała rzecz na tem,
Aby gdzie ten cud wdzięków przechować przed światem.
MASKARYL.
Ja Panie na przedmieściu starego mam dziada
Który domek dość ładny z ogrodem posiada:
Tam niech ona, ja radzę, tymczasem osiędzie,
A o tem, gardło daję, nikt wiedzieć nie będzie.
LEANDER.
Brawo! bardzom ci wdzięczny, że mi dobrze radzisz.
(daje mu pierścień).
Masz więc; do tego domu Juiją sprowadzisz.
Weź ten pierścień, i żywo marsz do Trufaldyna,
Natychmiast pójdzie z tobą ta luba dziewczyna.
A skoro ją w spomnionej umieścisz zaciszy....
Cyt! idzie Hippolita i słowa me słyszy.
Scena X.
HIPPOLITA. LEANDER. MASKARYL.
HIPPOLITA.
Chcesz się o pewnej rzeczy Leandrze dowiedzieć?
LEANDER.
Jeśli co ciekawego, słucham; radbym wiedzieć.
HIPPOLITA.
Dajże mi rękę; idąc opowiem zdarzenie.
LEANDER.
(do Maskaryla.)
Ruszaj, i spraw się dobrze, jak masz polecenie.
Scena XI.
MASRARYL.
(sam.)
Oho! ja ci się sprawię, skoczysz w górę susa.
Któż widział zgrabniejszego nademnie chłopusa?
Toż się Akast ucieszy! bo wszystkie znieść sęki,
Kochankę tym sposobem oddać mu do ręki,
Kupić dla niego szczęście za cudzy pierścionek,
To jest, co się nazywa, nie lada sprawunek.
Po tak świetnem zwycięztwie warto potańcować.
(skacze.)
Każe się na marmurze wylitografować
Z podpisem, jaki sławnym daje się autorom:
Dominus Mascarylus królus oszustorum.
Scena XII.
MASKARYL, TRUFALDYN.
MASKARYL.
(pukając mocno we drzwi.)
Mospanie!
TRUFALDYN.
(wychodząc.)
Czego Aspan napadasz na domy?
MASKARYL.
Powie mu po com przyszedł, ten pierścień znajomy.
TRUFALDYN.
A znam go! zaraz będzie gotowa dziewczyna.
Scena XIII.
TRUFALDYN, MASKARYL, GONIEC.
GONIEC.
Gdzie mieszka Pan?....
TRUFALDYN.
Kogo chcesz?
GONIEC.
Pana Trufaldyna.
TRUFALDYN.
Ja jestem. Czego żądasz?
GONIEC.
Oddać mu list.
TRUFALDYN.
(czyta list.)
"Panie!
Niebo, które mi słodkie niech zdarzy skonanie,
Dało mi się dowiedzieć, że najdroższe dziecię,
Córka moja trzyletnia od zbójców skradziona,
I przypadkiem, przez łaskę twoję wykupiona,
W twoim domu, w niewoli smutne pędzi życie.
Jeśli więc pojąć zdołasz boleść ojca srogą,
I jeśli ci rodzina, własna krew jest miła,
Zachowaj mi Julją, córkę moję drogą,
I miej dla niej przychylność, jakby twoją była:
Póki sam do Messyny nie przyjadę po nią.
I hojną twej opieki nie nagrodzę dłonią
Don Pedro de Guzman.
Z Madrytu, etc."
Dobrze oni mówili, że choć z końca świata
Znajdzie się któś, że o nią do mnie zakołata:
A ja dziś niecierpliwy, jak młodzik u kniei,
Chciałem stracić owoce wysokich nadziei.
(do gońca.)
Szczęście twoje, że na tę trafiłeś godzinę,
Bom już miał w jego ręce oddać tę dziewczynę:
Teraz będę ją chował troskliwie i szczerze.
(do Maskaryla.)
Aspan słyszał com teraz czytał na papierze;
Idź powiedz temu Panu, że rzecz zaszła nowa,
Że nie mogę w tej chwili dotrzymać mu słowa.
Niech weźmie swe pieniądze.
MASKARYL.
Lecz ta krzywda sroga....
TRUFALDYN.
O! bez dalszej rozmowy; idź sobie, dla Boga!
MASKARYL
(sam.)
Aj! aj! czy mi się marzy, czy mnie kto upoił?
Ślicznego mym nadziejom los figla wystroił!
Czy tu licho wetknęło tego z listem posła,
Tego zdrajcę, buhaja, rozbojnika, osła!
Bodaj go piorun ubił, lub gdzie wir pochłonął!
Aj!... płynąłem, płynąłem, na brzegum utonął!
Scena XIV.
AKAST (śmiejąc się), MASKARYL.
MASKARYL.
Ciekawym, zkąd ta radość, i jakie nadzieje....
AKAST.
Nim ci powiem, cha! cha! cha! niech się wprzód wyśmieję.
MASKARYL.
He, skoro warto śmiechu, śmiejmy się więc oba.
AKAST.
Nie będziesz na mnie gdyrał, to ci się podoba:
Nie będziesz na mnie, ręczę, krzyczał jak najęty,
Ze ja swemi bąkami psuję twe wykręty.
Dopierom najzgrabniejszą sam, sam, zrobił sztukę.
Prawda, że czasem nie złą stworzę banelukę,
Lecz jak zechcę, genjusz mam twórczy i rzadki,
I sam przyznasz nakoniec, że wymysł mój gładki.
MASKARYL.
Cóż tak bardzo mądrego genjusz ten stworzył?
AKAST.
Kiedy mnie żal i smutek ledwie nie umorzył
Na widok, że mój rywal targ miał z Trufaldynem,
Myślałem nad środkami, nad tym dzielnym czynem:
I jakem się zawinął, wszystkich sił dobywszy,
Szybkom stworzył, wykonał podstęp najszczęśliwszy,
Przy którym twój genjusz, co ci łatwo płynie,
Radzę mu, niech pokornie chorągiewkę zwinie.
MASKARYL.
Cóż to?....
AKAST.
Ależ bo słuchaj, bo to rzecz jedyna.
Wymyśliłem z Madrytu list do Trufaldyna,
Niby to od bogacza, który mu znać daje,
że Julja, co w jego niewoli zostaje.
Jest własną jego córką; że ją na kraj świata
Zbójcy morscy porwali, gdy miała trzy lata;
Że niby w krótkim czasie ma tu przybyć po nią,
I hojną jego łaski wynagrodzić dłonią.
I w tym celu do niego przyleciał tu goniec...
MASKARYL.
Ślicznie!
AKAST.
Bądźże cierpliwy, bo najlepszy koniec.
List mu więc był oddany: a wiesz w jaką porę?
Bo skutki tak szczęśliwe, jak zamysły skore:
Posłaniec tę tak miłą przyniósł mi wiadomość,
Że trafił, gdy już jakiś miał ją wziąść Jegomość,
Który widząc to.... słuchaj, bo to śmiechu warto,
Zadziwiony, stał z gębą szeroko otwartą.
MASKARYL.
To Pańska widzę sztuczka ? do kata! co słyszę?
AKAST.
A moja: mógłżeś sądzić, że ja się tak spiszę?
Pochwal przynajmniej zręczność tej dowcipnej zdrady,
Którąm przerwał tak mądrze Leandra układy.
MASKARYL.
Chciałbym się tu dla Pana sadzić na pochwały,
Ale mi brak wymowy, umysł mój jest mały.
Gdyż ocenić tę próbkę jego mądrej głowy,
Wystawić ten czyn świetny, niesłychany, nowy,
Tę śmiałość w przedsięwzięciu, tę bystrość w dowcipie,
Który tysiąc pomysłów, jak z zanadrza sypie,
Nie mam sił, w mojej głowie mieszają się szyki.
Radbym wszystkich uczonych posiadać języki,
Bym Panu w pięknych wierszach, albo w mądrej prozie
Palnął mowę, żeś za to wart posiedzieć w kozie.
Żeś bez sensu, bez kleju, gdyby szkolny malec,
Trzpiot, wścibski, roztargniony, śmieszny zagorzalec,
Którego wciąż podburza jakiś duch szatański,
Oto jest w krótkich słowach panegiryk Pański.
AKAST.
Cóż to jest? cóżem zrobił? zkąd na mnie ta wrzawa?
MASKARYL.
Nie, niceś Pan nie zrobił, dobrze poszła sprawa.
AKAST.
(sam.)
Za co? po co? ja nie wiem; nic mi nie powiada.
Musiałem uciąć bąka, i bąka nielada.
Długoż mnie ma, o nieba! dola ta przygniatać?
Ze też ja zawsze sobie muszę cóś wypłatać!
Koniec Aktu drugiego.
AKT TRZECI.
Scena I.
MASKARYL.
(sam.)
Basta już tej dobroci, gniew mnie słuszny pali,
Bo co ja wybuduję, to mi on obali:
A na cóż mi ten kłopot? bieda nieskończona?
Wolałbym gdzie szyć bóty, lub strugać wrzeciona.
Lecz zimną krwią zważywszy, gdyby o to nie stał,
I w moich przedsięwzięciach zwijać się zaprzestał,
Rzekłby świat, że mój umysł ściśnięty dokoła
Przeszkodom i trudnościom oprzeć się nie zdoła.
W cóżby poszła ta sława, którą wszystkie usta
Mnie, jako najpierwszego okryły oszusta,
I którąm sobie nabył, wśród tylu oklasków,
Dowcipem, pełnym wielkich sztuk i wynalazków?
Tak; honor, Maskarylu, szanuj jak rzecz świętą;
Prowadź bez wypocznienia pracę przedsięwziętą,
I choć ją zawsze psuje pan twój zagorzały,
Kończ nie dla jego dobra, lecz dla twojej chwały.
Ale jak chcesz kręć głową, utargujesz dudka,
Bo się on z boku wkradnie i palnie ci szczutka:
Wstrzymać jego trzpiotalstwo w tym ważnym zawodzie,
Jest to samo, co zamki budować na lodzie.
No, no, jeszcze raz jeden, choć zły jestem szczerze,
Jeszcze raz na los szczęścia do celu wymierzę;
Lecz niech mnie jakim figlem jeszcze raz przywita,
Przysięgam, że na zawsze będzie z nami kwita.
Już była w mojem ręku, jaż ich miałem swatać,
Bach! trzeba mu się wmieszać, i tę sztuczkę spłatać!.
Lecz stało się, dam pokój; co było a nie jest,
Mówi stare przysłowie, tego nie kłaść w rejestr.
Ale mam jeden podstęp, i to będą cuda,
Postawimy na swojem, jeśli się nam uda:
Wtenczas się z największego upiję kielicha.
Otoż on: zobaczymy czy też mocno wzdycha.
Scena II.
LEANDER, MASKARYL.
MASKARYL.
Zadrwiono z nas kaducznie. Wie Pan co się stało?
LEANDER.
Ach wiem! mnie sam Trufaldyn powiedział rzecz całą.
Ale co ja ci powiem, bom potrafił dociec:
Że owi zbójcy morscy, ów bogaty ojciec
Który niby z wdzięcznością i złotem w zapasie
Ma tu po nią z Madrytu przybyć w krótkim czasie,
Jest to figiel Akasta, którym mi zaszkodził.
MASKARYL.
Patrzajcie co za oszust! on tak i mnie zwodził.
LEANDER.
A Trufaldyn tej śmiesznej tak wierzy nowinie,
Tak sądzi, że go hojna nagroda nie minie,
Że nie mając żadnego na me prośby względu,
Nie chce być żadną miarą wywiedzionym z błędu.
MASKARYL.
Dziś więc, gdy jego troski przystępu nam bronią,
Trudno, co się nazywa, pokusić się o nią.
LEANDER.
Jeśli mi się wprzód zdała dość lubą i miłą,
Dziś nieznaną ku sobie porywa mnie silą.
I waham się, chcąc posiąść skarb tak dla mnie słodki"
Czyli mam na ostatnie odważyć się środki,
Przerwać darem mej ręki jej losy męczeńskie,
I zamienić jej więzy na węzły małżeńskie.
MASKARYL.
Doprawdy?
LEANDER.
Nie wiem. Jeśli wolą swą tajemną
Nieba jej urodzenie zakryły przedemną,
Jej powaby i cnoty są to silne czary,
Które w sercach najsłodsze wzniecają pożary.
MASKARYL.
Jej cnota, Pan powiada?
LEANDER.
Co? masz ją za baśnie?
Kończ; z tego coś tu wyrzekł, wytłumacz się jaśnie.
MASKARYL.
Kiedy Pan się już gniewa, aż mróz po mnie idzie:
Najlepiej więc w kąt pójdę, bo nie chcę być w biedzie.
LEANDER.
Nie, nie; gadaj mi wszystko do najmniejszej joty.
MASKARYL.
Jeśli tak, musze. Pana wyrwać z tej ślepoty.
Ta panna....
LEANDER.
Kończ!
MASKARYL.
Każdego przyjmie szczere chęci,
Każdego bardzo łatwo do siebie przynęci.
Serce jej nie z kamienia, Pan dobrze rozumie,
Ktokolwiek grzecznościami trafić do niej umie:
Cała drżąc za łakotką skromnisię udaje,
O! takich niewiniątek znam ja liczne zgraje.
LEANDER.
Julja?
MASKARYL.
Tak jest Panie. To są jej przymioty.
Jej wstydliwość jest bardzo słabym stróżem cnoty;
Ho mówiąc między nami, niestała i śliska
Na brzęk złota uchodzi z swego stanowiska.
LEANDER.
Co mówisz ? czy być może ? czy się wierzyć godzi ?
MASKARYL.
Wierzyć albo nie wierzyć; co mnie to obchodzi ?
Wola Pańska. Lecz nie wierz; spełń Pan swe zamiary,
Nie odmawiaj tej damie ręki swej ofiary,
Miasto Panu oświadczy wdzięczność nieskończoną,
Że w niej dobro publiczne zostanie twą żoną.
LEANDER.
Jak słup stoję zdziwiony!
MASKARYL
(na stronie.)
Już go zbiłem z tropu:
Brawo! niezbyt smacznego pociągnął ulopu,
I ja jednegom ćwieka wyrwał sobie z głowy.
LEANDER.
Ach! straszniej mnie niż gromem, razisz temi słowy!
MASKARYL.
Cóż to? Panbyś w rospaczy?....
LEANDER.
Idź na pocztę prędzej,
Spodziewam się dziś właśnie listów i pieniędzy.
(sam zadumany.)
Któżby temu mógł wierzyć? wziąść ją za obłudną?
Lecz mówił z tą pewnością, że nie wierzyć trudno.;;.
Scena III.
AKAST, LEANDER.
AKAST.
Jakież to cię Leandrze ogarnęły smutki?
LEANDER.
Kogo? mnie?
AKAST.
Ciebie.
LEANDER.
Żadne; nie mam ich pobudki.
AKAST.
Ja wiem; tobie Juleczka przesiaduje w głowię.
LEANDER.
Mylisz się, bo ja takiej źwierzynki nie łowię.
AKAST.
Lecz względem niej zamiary miałeś nietajemne;
Takeś mówić powinien, jeśli są daremne.
LEANDER.
Gdybym był warjatem, kochał jej ponęty,
Mógłbym śmiać się, i twoje obalić wykręty.
AKAST.
Wykręty?
LEANDER.
Nie udawaj; znamy tego gońca.
AKAST.
Jakiego ?
LEANDER.
I twą sztukę od końca do końca.
AKAST.
Nie rozumiem co prawisz; i jestem jak w lesie.
LEANDER.
Udaj, że nie rozumiesz; tobie zwieść mnie chce się.
Lecz ty, ja ci powiadam, nie drżyj, bądź spokojny
O skarb, o który z tobą żadnej nie chcę wojny:
Kocham piękność, lecz piękność z wyższemi zalety,
I nie myślę w łeb strzelić dla jednej kobiety.
AKAST.
No, no; zwolna Leandrze.
LEANDER.
Ty jak najswobodniej
Ubóstwiaj ją, odbieraj słodkie względy od niej,
Szczęśliwym cię świat cały wraz ze mną przywita.
To prawda, że jej piękność nie jest pospolita,
Ale za to jej łaski bardzo pospolite.
AKAST.
Leandrze, te wyrazy wstrzymaj jadowite:
Na mnie jak chcesz bij zabij; lecz nie ciskaj na nią
Obelg, które jak nożem serce moje ranią.
Wiem, że snujesz mi figlów i podstępów mnóstwo;
Ty zaś wiedz, że mnie krzywdzi, kto lży moje bóstwo.
LEANDER.
Wszystko to godne wiary doniosły mi usta.
AKAST.
Słyszałeś to od łotra, hultaja, oszusta:
Nie można tej dziewczynie żadnej zadać plamy.
LEANDER.
Słuchajże: Maskaryla za sędziego mamy.
On mi oczy otworzył, na niego zwal winę.
AKAST.
On?
LEANDER.
On.
AKAST.
On śmie uczciwą czernić tak dziewczynę?
Zginąłby pod kijami, ja ci słowo daję,
Gdyby mi tak niegodne śmiał popierać baje.
LEANDER.
Jabym mu obciął uszy, jabym mu śmierć zadał,
Jeśliby nie był pewny tego co mi gadał.
Scena IV.
AKAST, LEANDER, MASKARYL.
AKAST.
A jesteś tu hultaju? Pójdź tu!
MASKARYL.
Go to ? co to?
AKAST.
Ty języku jaszczurczy, przebiegły niecnoto;.
Ty śmiesz czernić Julją swojej złości jadem,
To bóztwo które wdzięków i cnót jest przykładem ?
MASKARYL
(cicho do Akasta).
To jest moja robota; niech się pan nie zżyma,
AKAST.
Nie! bez tego mrugania! bo tu żartów niema.
Ja nie widzę, nie słyszę, jestem warjatem,
I zatobym się strzelał z własnym nawet bratem:
Bo kto krzywdzi zuchwale cnoty mej bogini,
Ten krzywdę najdotkliwszą mnie samemu czyni.
Te znaki są daremne; gadaj coś tu szczekał!
MASKARYL.
Daj mi pan pokój czysty, bo będę uciekał.
AKAST.
Stój! ty mi się nie wymkniesz: nic mnie nie oszuka.
MASKARYL
(cicho do Akasta).
Jużem panu podszepnął, że to moja sztuka.
AKAST.
No, prędzej; coś powiedział?
MASKARYL
(cicho do Akasta).
Niech pan nie dziwaczy.
AKAST
(podnosząc laskę).
Ach, będziesz tu hultaju gadał mi inaczej!
LEANDER
(wstrzymując go).
Czekaj, wstrzymaj ten zapęd który cię porywa.
MASKARYL
(na stronie).
Co za głowa szalona i złość zapalczywa!
AKAST.
Daj pokój; ja nauczę tego jegomości.
LEANDER.
To nadto, chcieć go krzywdzić w mojej przytomności,
AKAST.
Co? jabym nie miał prawa karać moich ludzi?
ANZELM.
Jakto twoich?
MASKARYL
(na stronie).
Wyda mnie!
(głośno do Akasta).
Niech Pan nie marudzi.
AKAST.
Ja choćbym mu łeb urwał, chcący czy niechcący,
Bo to jest mój służący.
LEANDER.
Teraz mój służący.
AKAST.
A to jakim sposobem? bardzobym chciał wiedzieć.
LEANDER.
Bo jest moim.
MASKARYL
(cicho do Akasta).
Przynajmniej...
AKAST.
Co ty mi chcesz bredzić?
MASKARYL
(na stronie).
Zgubi mnie! próżno mrugam! plecie jak z gorączki.
AKAST
(do Leandra).
Czy spisz, lub czy ci w głowie latają zajączki?
On nie jest mym służącym? będziesz mi gawędził.
LEANDER.
A wszakżeś go ja nie wiem, za coś tam wypędził ?
AKAST.
Czy jemu przystąpiło ? rozumieć nie mogę.
LEANDER.
I jeszcześ ze sto kijów nie dał mu na drogę?
AKAST.
Jam go bił i wypędził? nie; jak Bóg na niebie.
Ty drwisz ze mnie Leandrze, albo też on z ciebie.
MASKARYL
(na stronie).
Dojechał mnie! dla Boga! ledwie, ledwie żyję.
LEANDER
(do Maskaryla).
Więc to tylko mospanie urojone kije?.
On sam nie wie co mówi... i
LEANDER.
Nie nie; już to dużo:
Te migi nic dobrego o tobie nie wróżą.
Uciąłeś mi figjelka, ślicznieś dotąd płynął,
Lecz ja ci to przebaczam żeś się gracko zwinął.
Poznałem wasze myśli; to mi się podoba,
Żeście się chcąc mi szkodzić, oszukali oba.
Jest to dla czytelnika przedmowa nie długa,
Żegnam cię przyjacielu, najniższy twój sługa.
Scena V.
AKAST, MASKARYL,
MASKARYL.
Ślicznie! do naszej mety bardzo gładka droga!
AKAST.
Gadałeś takie rzeczy...
MASKARYL.
Dosyć już, dla Boga!
Trudno było mieć trochę na mój obrót względu,
Dłużej nam pomyślnego pozwolić mu błędu,
Ktory jego miłośne już tłumił zapały !!
Nie; Pan masz umysł prosty, otwarty i śmiały:
Ja przy pańskim rywalu najzręczniej się kręcę,
Ten podstęp Pańskie bóstwo miał mi oddać w ręce,
Pan mi je sam wydziera! chce mnie nawet zabić!
Ja chcę ognie Leandra tą mową osłabić,
Pan go z błędu wywodzi, z czartem na wyścigi!
Próżno o mym podstępie ostrzegam przez migi,
Nie widzi, choćbym krzyczał i nakręcił szyję,
I dopiero szczęśliwy jak wszystko odkryje!
Świetny i rzadki wyskok mądrości ogromu,
Co się nie da w gienjuszu uprzedzić nikomu!
Jest to sztuka tak ważna, rzadka tak dalece,
Że ją warto w królewskiej złożyć biblotece.
AKAST.
Cóż dziwnego, że często twe układy walę,
Kiedy ja na nieszczęście nie wiem o nich wcale ?
Taką rzeczą sto bąków mogę jeszcze spłatać.
MASKARYL.
Czyż ja, kiedy czas nagli, mam za panem latać ?
Już wiem, jak się za chwilę zmieni posiać rzeczy?
Niech się Pan z łaski swojej na mnie ubezpieczy,
I odtąd już nie raczy włazić mi na drogę.
AKAST.
Już nie bodę, nie będę; zaręczyć ci mogę.
MASKARYL.
Porzućmy tę gawędę, mówmy o czem innem,
Ja się gniewam na Pana, bo Pan jesteś winnym:
Musisz mi jaką grzeczną ubłagać przysługą,
Nim mi się znowu przyjdzie zwinąć niezadługo.
AKAST.
Zgoda, byłem był twego pewnym przebaczenia.
Mów czego potrzebujesz? krwi mej i ramienia?
MASKARYL.
Ni lego ni owego, ja pragnę pokoju:
Pan jesteś z tych junacznych miłośników boju,
Co pełni chwilowego męztwa i zapału,
Prędsi zawsze do wyjścia, późniejsi do strzału.
AKAST.
Czemże powiedz, żądania twoje uskutecznię ?
MASKARYL.
Trzeba pańskiego ojca przeprosić koniecznie.
AKAST.
Kiedym już go przeprosił !
MASKARYL.
Lecz ja lego rana
Zrobiłem go umarłym dla miłości Pana.
Straszy go ta wiadomość, ho gdy zgon już blizki,
Te żarty są przykremi dla starców pociski:
Boję się więc, by w gniewie, nie chcąc dalszych strachów,
Nie raczył mnie zaprosić do królewskich gmachów.
Już mnie doniósł: dopiero zagrają mi w trąbki!
Koza na mnie oddawna ostrzy swoje ząbki.
Bo cnotę, Pan to widzi, wszędzie ściga zawiść,
I dla uczciwych ludzi taka tam nienawiść....
AKAST.
Ja go pójdę ugłaskać; byłeś mnie zaręczył....
MASKARYL.
Mój Boże! zobaczymy.
(Akast wychodzi.)
Jakżem się namęczył!
Muszę trochę odpocząć. Pójdę się położę.
Już Leander na włosek szkodzić nam nie może;
Julja zatrzymana; próżno więc Jegomość....
Scena VI.
MASKARYL, ERGAST.
ERGAST.
Szukam cię, bo ci ważną mam donieść wiadomość.
MASKARYL.
Jaką?
ERGAST.
My się kochamy gdyby dwie turkawki;
Znam miłość twego pana i twe wszystkie sprawki:
Dla tego cię ostrzegam, jak przyjaciel prawy.
Że Leander z maskami, niby dla zabawy,
Ma wejść do Trufaldyna, już posłał na zwiady,
Bo porwanie Julji celem maskarady.
MASKARYL.
Doprawdy ? nie dokaże czego sobie życzy,
Ja mu nie dam tej słodkiej skosztować zdobyczy.
Ja go z mańki zażyję. Idźże zdrów braciszku,
Wkrótce się zobaczymy, ale przy kieliszku.
Scena VII.
MASKARYL
(sam.)
Brawo! terazto razem zagramy w chapankę,
Zobaczymy kto komu smaczną porwie grzankę.
Trzeba mi go uprzedzići masek wziąść kilka,
Chcąc uchwycić owieczkę i oszukać wilka;
Jeśli go uprzedzimy, jego chęć nasz skutek,
O! wtedy dla nas radość, a dla niego smutek!
Wtedy to się nagrodzą wszystkie męki nasze:
Jestto przy cudzym ogniu zwarzyć sobie kaszę.
Nie traćmyż darmo czasu, kończmy podstęp świeży,
Znajdę wnet broń i ludzi, wiem gdzie zając
Scena VIII.
AKAST, ERGAST.
AKAST.
On ją chce w maskaradzie porwać? proszę ciebie?
ERGAST.
Oj chce Panie, bardzo chce, jak słońce na niebie.
Ja słyszałem, że na to mozgi swe wysila:
Dla tego ja czem prędzej hyc! do Maskaryla,
AKAST.
On powiedział, że znajdzie psikus na psikusa.
AKAST.
Wie Maskaryl? cóż na to?
ERGAST.
Klasnął i dał susa:
I poleciał natychmiast usnuć podstęp nowy,
Co mu zaraz na miejscu przypłynął do głowy.
Bo to zuch, że większego w świecie nie ma zucha.
Więc ja razem i Panu szepnąłem do ucha
Bojąc się by Pan czasem nie chciał mnie obwinić,
Musiałem mu podszepnąć, i cóż miałem czynić ?
Zwłaszcza, że tutaj Pana spotkałem na drodze;
AKAST.
Idź, idź; wdzięczny ci jestem; ja ci to nagrodzę.
Scena IX.
AKAST.
(sam.)
Pewnie cóś mu wypłata, jak amen w pacierzu.
Lecz i ja muszę wspierać męztwo w tym rycerzu,
By na mnie za niedbalstwo świat nie hałasował,
Żem się kręcił jak ciele i nic nie pracował.
Już czas tej maskaradzie; niech idą i skaczą:
Lecz jak im dziwno będzie, jak mnie tu zobaczą!
(u drzwi Trufaldyna, chcąc niby wejść.)
Pan Trufaldyn !
Scena X.
TRUFALDYN (w oknie), AKAST.
TRUFALDYN.
Ja jestem. Czy w pilnej potrzebie?...
AKAST.
Zamknij się i nikogo nię wpuszczaj do siebie.
TRUFALDYN.
Dla czego ?
AKAST.
Bo tu łotry przyjdą z maskaradą,
Chcąc ukraść twą dziewczynę tą przemyślną zdradą.
TRUFALDYN.
Co słyszę? co Pan mówi? doprawdy filuty ?
AKAST.
Czekaj, z okna zobaczysz, może tej minuty,
Bo wierz mi, słowa moje prawdziwe i wieszcze.
Otoż się pokazują: cóż ? nie widzisz jeszcze ?
Tu, z tej strony: a prawda? jakie hoże maski!
Jak się cieszą, weselą: dajmyż im oklaski.
Albo cyt! będziem mieli zabawkę jedyna,
Zaraz my im zagramy śliczne andantino.
SCENA XI.
AKAST, TRUFALDYN, MASKARYL (w żeńskiej, i kilka innych masek. )
TRUFALDYN.
To wy mnie chcecie łotry wyprowadzić w pole?
AKAST.
Na jakążto milutką biegniecie swawolę?
Odemknąć drzwi maseczkom, niech skaczą bollera.
(do Maskaryla. )
Mój Boże! jakaż ładna! jak czule poziera!
Co? mruczysz? jakież w duszy tłumisz niepokoje?
Ale zdejmij tę maskę i pokaż twarz swoję.
TRUFALDYN.
Precz ztąd łotry, oszusty, ze swojemi wdzięki,.
Urwisze A zaś Panu dobra noc i dzięki.
Scena XII.
AKAST, MASKARYL (z maskami. )
AKAST (zdjąwszy maskę z Maskaryla. )
A to ty, Maskarylu ?
MASKARYL.
Nie, nie; to któś inny.
AKAST.
O Boże! cóżem zrobił! jakiżem dziecinny!
Któżby zgadł twe zamysły i przyczyny skryte,
Żeś się miał nic nie mówiąc przebrać za kobietę ?
Ach niechże mnie!... niechże mnie porwie tysiąc katów!
Kazałbym sobie zaraz wyliczyć sto batów!...
' Jakżem ja nieszczęśliwy! co to za przypadki!
MASKARYL.
Bądź zdrów tęgi dowcipie, genjuszu rzadki!
AKAST.
Jeśli mi gniew twój słuszny nadzieję odbierze.
W kimże ją znaleźć mogę?
MASKARYL.
W panu Lucyperze.
AKAST.
Ach! jeśli cię obchodzi dola moja sroga,
Przebacz mi ten raz jeden, błagam cię na Boga!
Zmiłuj się!....
MASKARYL.
Trala rala! to już nic nie nada.
Chodźmy bracia, bo nowa dąży maskarada.
Scena XIII.
LEANDER (w masce z drugimi), TRUFALDYN (w oknie.)
LEANDER.
Tylko cicho! co chwila muszę ich przestrzegać!
TRUFALDYN.
Czy całą noc te maski chcą mój dóm oblegać?
Kataru dostaniecie Państwo, daję słowo:
A katar mieć, na głowę i nosy niezdrowo.
Do wykradzenia Julki zapozna już pora.
Dajcie jej teraz pokój, bo nieco jest chora,.
Nie możecie jej widzieć, nie stójcie daremnie,
Poszła spać i dobranoc daje wam przezemnie.
LEANDER.
Do licha! zkąd się o tem dowiedzieć mógł stary?
Któs nas wydał: wracajmy, spełzły me zamiary.
KONIEC AKTU TRZECIEGO.
AKT CZWARTY
Scena I.
AKAST (przebrany po Armeńsku), MASKARYL (przebrany.)
MASKARYL
Śliczniem Pana ustroił: gdybyż się udało!
AKAST.
Ty wskrzeszasz mą nadzieję martwą i omdlała;,
Przyjdzie czas, że twe prace nagrodzę sowicie,
Jeszcze ci wdzięcznym będę przez całe me życie:
Ostatnim kęsem chleba z tobą się podzielę.
MASKARYL.
Basta; niech się Pan trzyma i nie chybia wiele;
Bo jeżeli z ust jego bąk jaki wyskoczy,
Nie można tak i owak zamydlić mi oczy.
Trzeba umieć swą rolę i dobrze grać zucha.
AKAST.
Jakżeś się przecie wkręcił do lego starucha?
MASKARYL.
Oho! jego zacności pochlebiając skromnie
Wkręciłem się; co większa, stary przylgnął do mnie.
Przyszedłem z pochwałami, że jego rzetelność,
Oszczędność, statek w życiu i nieskazitelność,
Są mi lubym powodem i miłą pobudką
Bym złożył w jego ręku sumkę mą szczuplutką,
Która mi niby w spadku po ojcu zostaje,
Nad którą mu w ufności wszelkie prawo daję,
I której po mej śmierci czynię go dziedzicem.
Stary zaraz pogodnem rzucił na mnie licem,
Tem bardziej, że w nagrodę tej lichej przysługi,
Upraszałem go tylko o procencik drugi.
Tym sposobem największą z nim przyjaźń zabrałem.,
Tak się we mnie zakochał i duszą i ciałem,
Że w dodatku, jak tylko sumkę tę odbierze,
Ofiarował mi codzień obiad i wieczerzę.
Szczęśliwie chwała Bogu sztuka wykonana,
Tym końcem, bym do niego wśrubować mógł Pana.
Widziałem i Julisię, oj hoża dzieweczka!
Pan z nią może sam na sam pogadać troszeczka,
Tylko bardzo ostróżnie. Ja tam Pana wcisnę:
I byleby nam losy nie były zawisne,
Że ją ztamtąd wyrwiemy, spodziewać się mogę,
On sam do tego celu pokazał mi drogę.
O zmarłym swoim synu wspomniał mi boleśnie,
Którego żyjącego widział niby we śnie:
Zkąd gadał mi szeroko wszystkie swe przypadki.
Z których usnułem podstęp śmiały ale gładki,
Aby Pana lam wściubić jako Armeńczyka...
Lecz ja Panu powtórzę, byś mi. znowu byka....
AKAST.
Dość tego; ja wiem wszystko, koniec i początek...
Mówiłeś mi dwa razy.
MASKARYL.
A choćby dziesiątek?
Co szkodzi, byśmy swoje role powtórzyli?
A jeżeli jak na toż, Pan się w czem pomyli ?
AKAST.
Nie bój się.
MASKARYL.
Ja się boję, i jeszcze powtórzę,
Byśmy znów z łaski Pańskiej nie wzięli po skórze.
Trufaldyn w Neapolu niegdyś przesiadywał,
I tam się Rubertynim od wieków nazywał.
Rozruch w kraju, o który został posądzony,.
Zmusił go nocą z miasta uciec w inne strony.
Wkrótce potem usłyszał, że maleńkie dziecię
Córka jego wraz z żoną zakończyła życie.
W żalu zatem, niezbędną okryty żałobą,
Nadzieję swego rodu, syna chciał mieć z sobą,
Którego w Bolonii pozaprzeszłym rokiem
Umieścił na nauki pod Alberta okiem:
Lecz przez lat dwa, wśród starań, nie widząc ich obu,
Osądził, że za matką syn poszedł do grobu.
W smutku, gdy mu bezpieczną zdała się Messyna,
Osiadł tu, i nazwisko przybrał Trufaldyna:
I już od lat szesnastu wiek pędząc w żałości,
Żadnej o synu Lelim nie ma wiadomości.
Teraz Pan się pokażesz jak kupiec Armeński,
Coś ich obu w Turcyi widział los męczeński,
Powiesz mu, żeś ich poznał, że są bez swobody,
Że ci opowiadali smutne swe przygody,
Że nie wielkich pieniędzy na ich okup trzeba,
I że Leli za zręczność błogosławiąc nieba
Szczere Panu uściski dla ojca poruczył;
Pamiętaj Pan; tej roli długom Pana uczył.
AKAST.
O! umiem ją jak pacierz, jak nie można lepiej.
MASKARYL.
Pójdęż i zacznę sztukę. Niechże się Pan krzepi....
AKAST.
Czekajno, jeszcze w głowie jednego mam klina.
Jak mnie spyta o wzroście, twarzy swego syna?
MASKARYL.
Co za klin ? a jak można być tak zapomniałym!
Wszak on go widział wtenczas, jak był dzieckiem małym,
Potem, czas i niewola, na którą się skarży,
Nie mogłyżby zupełnie zmienić jego twarzy?
AKAST.
Prawda. Lecz jak mnie pozna? wszak widział mnie przecie.
MASKARYL.
Jakby on Pana poznał? nie! nigdy na świecie:
Choćby chciał, to nie może, niech jak chce docieka,
A włos i strój nie zmienią postaci człowieka?
AKAST.
Prawda. Lecz miejsce w Turczech? niech nie kręcę głową,.
MASKARYL.
Turcja, Barbarja, czy to, czyli owo.
AKAST.
Lecz miasto, gdziem ich widział w muzułmańskiej mocy?
MASKARYL.
Tunis. On widzę zechce trzymać mnie do nocy!
Mówi, że niepotrzebne dla niego nakazy,
A jużem mu powtórzył ze dwadzieścia razy.
AKAST.
No. no, idźNo. no, idź
MASKARYL.
Niechże przecie bąka Pan nie utnie.
AKAST.
Nie bój się. A on widzę boi się okrótnie!
MASKARYL.
Ja chciałbym, aby wszystko pojął umysł Pański.
Rubertyni, mieszkaniec Neapolilański.
Leli student Boloński, Albert....
AKAST.
To za wiele.
To za wiele. nauką: czyż ja jestem ciele?
MASKARYL.
Nie; lecz coś, nakształt tego.
Scena II.
AKAST (sam.)
(sam.)udzy nasi!
Skoro mi niepotrzebny, to się przy mnie łasi;
A jak tylko zobaczy, że mi pomoc daje,
Wtedy się poufałym jak brat z bratem staje.
Ach! przecię ujrzę z blizka te błękitne oczy
Co w mej duszy rozlały swój powab uroczy:
I tej nimfie lubego pełen zachwycenia
Wynurzę z całym ogniem srogie me cierpienia.
Z ust jej odbiorę wyrok; ściśnięcie jej dłoni,
Jej uśmiech! jedno słówko!.... Otoż właśnie oni.
Scena III.
TRUFALDYN, AKAST, MASKARYL.
TRUFALDYN (do Akasta.)
O Fanie! jakże dla mnie łaskawe są nieba!....
MASKARYL (do Trufaldyna.)
Jak się sprawdził sen Pański! iż wątpić nie trzeba....
TRUFALDYN.
Jakaż wdzięczność nagrodzić i uwielbić zdoła
Ciebie, o Panie! szczęścia mojego anioła?
AKAST.
Nie, nie trzeba tych podzięk: ja uwalniam Pana.
TRUFALDYN (cicho do Maskayjla.)
Twarz lego Armeńczyka nie wiem, gdzie mi znana.
MASKARYL.
Właśniem to Panu mówił; lecz wieleż się zdarzy
Zobaczyć między ludźmi tak podobnych twarzy?
TRUFALDYN.
Widziałżeś mego syna?
AKAST. Widziałem, widziałem...
TRUFALDYN.
Mówił ci wiele o mnie?
AKAST.
I z jakim zapałem!
Więcej tysiąca razy...
MASKARYL.
O! mniej: Pan się myli.
AKAST.
Odmalował mi Pana, jak stoisz w tej chwili;
Jego twarz i postawę....
TRUFALDYN.
A to rzecz jest rzadka!
Wszak on kiedy mnie widział, miał coś cztery latka:
Sam nawet nauczyciel com mu go przeznaczył
Możeby mnie nie poznał, gdyby dziś obaczył.
MASKARYL
Pewnie; lecz to być może, i to rzecz nie nowa,
Że obraz ten z dzieciństwa w sobie krew zachowa.
TRUFALDYN.
Dosyć! Gdzieś go zostawił?
AKAST.
W Turcji, w Turynie.
TRUFALDYN.
W Turynie?
AKAST.
Nie; w Tunisie, gdzie z niedoli ginie.
MASKARYL (do Trufaldyna.)
Pan wie, że Armeńczycy, Persy, Arabowie,
Zawsze splotą omyłkę w każdem naszem słowie.
TRUFALDYN.
Cóż tam robi?
AKAST.
W niewoli; piętnastu lat blizko.
TRUFALDYN.
Mówił ci, jakie moje prawdziwe nazwisko?
Ach Panie Rubertyni! co za roskosz miła!
Jakie szczęście i radość niebo ci przysyła!
AKAST.
To jest Pańskie prawdziwe, tamto pożyczone.
TRUFALDYN.
Gdzież się mówi urodził? jaką mieni stronę?
MASKARYL.
Neapol jest to miasto z piękności swej głośne,
Lecz dla Pana być musi przykre i nieznośne.
TRUFALDYN (do Maskaryla.)
Daj pokój: twoje słówka zawsze gdzieś się wślizną.
AKAST.
Tak jest Panie: Neapol jest jego ojczyzną.
TRUFALDYN.
Gdzie był w szkołach? nie mówił? pod czyim dozorem?
MASKARYL.
Ten Pan Albert nie małym szczyci się honorem
Żeś z nim do Bolonii wysłał sweco syna:
Podobnych mieć dozorców, roskosz jest jedyna.
(na stronie.)
Zginiem jak rude myszy, jak nań stary wsiądzie.
TRUFALDYN.
Chciałbym wiedzieć ich dolę na morzu i lądzie.
MASKARYL.
Cos mi się chce poziewać i czuję boi głowy.
Nie przerywając Panom tak miłej rozmowy,
Mam honor im przypomnieć, że herbata czeka.
Pan Armeńczyk zmęczony, przybył z tak daleka,
A kto tak mordujące odbywa podróże,
Powinien się zasilić.
TRUFALDYN.
Służę Panu, służę.
(wchodzi do domu.)
MASKARYL (cicho do Akasta.)
Wybornie! ani słówka! ani pół wyrazu!
AKAST.
Bo mnie niespodziewanie zahukał od razu.
Lecz teraz....
MASKARYL.
Ejże ! ejże ! bo Pana porzucę !
Otoż i Pan Leander; nie wie o tej sztuce.
Scena IV.
ANZELM, LEANDER.
ANZELM.
Czekaj, czekaj Leandrze, i słuchaj przestrogi,
Bo mi twoja szczęśliwość i honor twój drogi.
Nie jak ojciec mej córki w tej przykrej potrzebie
Mający swe widoki przemawiam do ciebie,
Lecz jak własny twój ojciec, o twe dobro dbały,
Odrzucając pochlebstwa, udania, morały,
Powiem ci słowa prawdy przy Bogu, mym świadku,
Jak mnie ludzie w podobnym niech mówią przypadku.
Czy wiesz jakim świat okiem widzi miłość twoję,
której liczne wieści latają jak roje ?
Na ileż to mów, śmiechów i szyderstw nie lada
Wystawiona wczorajsza twoja maskarada,.
I jaki sąd o twoim dziwacznym wyborze,
Ze chcesz pojąc za żonę, i to ci otworzę,
Niewolnicę, biedaczkę, Egiptski odrzutek?
Wierz Leandrze, prawdziwy ogarnął mnie smutek;
Bo córka moja twoja mająca być żoną,
Nie może bez zniewagi zostać pogardzoną.
Ach wyjdź wyjdź z upodlenia, z hańby, co mnie tłoczy!
Niech zimniejszy rozsądek otworzy ci oczy.
Skoro piękności inne nie zdobią przymioty,
Obok uroczystości tuż idą zgryzoty:
Ta jest piękną, to prawda; lecz i najpiękniejsza
Niesmaków po roskoszach pięknością nie zmniejsza.
Jeszcze ci raz powiadam i to nie są zrzędy,
Że te wrzące, burzliwe młodości zapędy
Prowadzą nas w roskoszne zmysłowości raje,
Lecz ta roskosz tak krótka! tak prędko ustaje!
I nasza namiętność wprzód sercu tak miła,
Zwolniona, po dniach szczęścia, dni nam trosk nasyła.
Ztąd się rodzą niepokój, żale, udręczenia,
Ztąd każda kropla szczęścia w gorycz się zamienia.
LEANDER.
Prawdę, którejś do mego nawrócenia zażył,
Jużem Panie w umyśle poznał i rozważył.
Wiem, com temu z rąk twoich winien zaszczytowi,
Który chociem niegodny, szczęście me stanowi:
I widzę, gdy mnie nawet łudził błąd zwodniczy,
Ile warta twa córka i ile cnót liczy.
Przebacz więc mej młodości; niech serce to wyzna....
ANZELM.
Idźmy; by z tych drzwi twoja nie wyszła trucizna.
Scena V.
AKAST, MASKARYL.
MASKARYL.
Jeśli Pan będzie dalej płatał swoje duby,
Porwą się nasze struny, pospuszczamy czuby.
AKAST.
Otoż jest! jakie duby? chciałbym przecie wiedzieć:
Czy ty mi całe życie chcesz na karku siedzieć ?
Możem się źle sprawował? w czemże moja wina?....
MASKARYL.
Kiedy się miłość Pańska strasznie zapomina!
Przy Julji jak rosół w ogniu postawiony,
Który wre i na wszystkie rozlewa się strony.
AKAST.
Ach! któż się w takim razie ostróżniej zachowa?
Wszakżem ja z nią nie gadał prawie ani słowa!
MASKARYL.
Prawda, lecz nie dość milczeć. Pan podczas herbaty
Małoś sobie nie zwarzył i mnie tarapaty.
Oczy wciąż w nią wlepione, twarz cała w płomieniach,
Wszyscy to mogli widzieć; w miłośnych spojrzeniach
Głuchy, drżący i niemy, bo usta jak zszyte,
Wywróciłeś swą szklankę, i zlałeś serwetę,
Schwyciwszy ją za rękę na skończenie dzieła
Ścisnąłeś tak, że mało gwałtu nie krzyknęła:
A potem na dobitek, dla lepszej zabawy,
Pod stolikiem nogami narobiłeś wrzawy,
Że Trufaldyn dwa razy uderzył legawca.
O! ślicznie się dalibóg, spisał mój łaskawca!
Ja siedząc jak na szpilkach, cały zlany potem,
Drżałem jak liść, pomiędzy kowadłem i młotem:
Próżnom mrugał ujrzawszy rzeczy tego kroju,
I ledwiem go nieledwie wyciągnął z pokoju.
AKAST.
Mój Boże! łatwo ganić i szukać dowodów,
Tak słodkich, tak kochanych nie czując powodów!
Lecz już ja twe surowe chęci zaspokoję,
I odtąd, przymuszając wrzącą miłość moję...
Scena VI.
TRUFALDYN. AKAST. MASKARYL.
MASKARYL.
Mówi o Panu Lelim, w jakiej był niedoli...
TRUFALDYN.
Bardzo dobrze.
(do Akasta).
Tymczasem, niech mi Pan pozwoli
Bym mu na osobności powiedział słów parę.
AKAST.
Inaczejbym przepełnił niegrzeczności miarę.
SCENA VII.
TRUFALDYN. MASKARYL.
TRUFALDYN.
Wiesz com zrobił niedawno!
MASKARYL
O! rzeczy przykładne
Zapewne; niech Pan powie, to natychmiast zgadnę.
TRUFALDYN.
Jest tu jeden dąb w lesie i krzepki i stary
Co porodził stuletnie jak puszcza, konary;
Najuczciwszą z pnia jego gałąź odrąbałem,
I zrobiłem natychmiast z ogniem i zapałem
Kij tęgi, prawie taki...
(pokazuje na swą rękę.)
gruby jak me ramie,.
Który dobrze i ręce i nogi połamie,
Bo dosyć zamaszysty, giętki i sękaty.
MASKARYL.
Komuż ten podarunek krótki węzłowaty?
TRUFALDYN.
Twoim plecom na zrazy, potem na placuszki
Temu co mi na wierzbie pokazuje gruszki;
Temu Armeńczykowi pod barwą kupiecką,
Który wlazł mi do domu twą sztuką zdradziecką.
MASKARYL.
Nie wierzysz?
TRUFALDYN.
Bez wymówek! jesteś zwodzicielem.
On mi się sam szczęśliwie wydał ze swym celem
Mówiąc Julce samnasam że za nią aż ginie,
I że wszedł tu przebrany, to dla niej jedynie,
A nie widział maleńkiej na boku Doroty,
Ktora wszystko słyszała do najmniejszej joty:
I ja wcale nie wątpię, powiem ci fu krótko,Że to twoją koniecznie musi być robótką.
MASKARYL.
Ach! Pan mnie strasznie krzywdzi; nie jestem niecnotą:
On mnie uwiódł pierwszego, ręczę Panu o (o.
TRUFALDYN.
Próżno mnie tą wymówką ułudzasz daremną:
Chcesz abym ci uwierzył wybij go wraz ze mną.
Wzdłuż i poprzek łotrowi zagrajmy kolędę,
A wtenczas cię o sztukę posądzać nie będę.
MASKARYL.
Najchętniej: ja porządnie w szyję go zajadę,
Abyś mnie Pan nie raczył posądzać o zdradę.
(na stronie).
No, Panie Armeńczyku, nadstaw szyję biedną
Za to że wszystko psujesz.
Scena VIII.
TRUFALDYN. AKAST. MASKARYL.
TRUFALDYN (do Akasta który wychodzi z domu).
Panie, słówko jedno.
To ty Panie oszuście cóś niby zdaleka,
Przyszedłeś oszukiwać uczciwego człeka?
MASKARYL.
Cóś widział jego syna gdzieś w tureckim kraju ?
TRUFALDYN.
Otoż ja ci pokaże,
(bije go).
AKAST (do Maskaryla który go potrąca).
Ach łotrze! hultaju!
MASKARYL.
Tak oszusty...
AKAST.
Złodzieju !
MASKARYL.
tutaj są przyjęci
AKAST.
Rozbójniku!
MASKARYL.
Pan filut niech się tu nie kręci.
TRUFALDYN.
Dobrze, chodź; wierzę tobie: już nie przyjdzie drugi.
(wchodzi do domu z Maskarylem).
Taka hańba, zniewaga, od własnego sługi!
MASKARYL (z okna Trufaldyna).
Oto jest nieuważać maleńkiej Dorotki,
I mieć język za głośny, żwawy jak do plotki!
Ale ja się tą razą nie gniewam na Pana,
Bo jego nierostropność zupełnie zmazana.
AKAST.
Ja cię wszędzie dogonię; i ta ręka mściwa....
MASKARYL.
A kiedy Pan sam sobie nawarzyłeś piwa!
AKAST.
Jakto ja?
MASKARYL.
Gdybyś trochę mniej był zagorzały,
Szczebiocąc swemu bóstwu miłośne zapały,
Byłbyś postrzegł Dorotkę, której sprytna główka
Staremu wszystkie wasze wypaplała słówka.
AKAST.
Któżby słyszał? zdaje się żeśmy byli sami.
MASKARYL.
Dla czegożbyś lak prędko ujrzał się za drzwiami?
AKAST.
Czemużeś mu pomagał za próg mnie wysadzić ?
MASKARYL.
Najlepiej się znalazłem, niechcąc siebie zdradzić:
By tej sztuki Trufaldyn, który mi przytyka,
Nie uznał mnie za sprawcę albo też spólnika.
Stało się; to trzpiotalstwa godną jest zapłatą:
Lecz jeśli się Pan na mnie mścić nie będzie za to,
I da mi święte słowo, że pod żadnym względem
Nie będzie gniewu swego ścigał mnie zapędem,
To ja wzajem przyrzeknę, bo tu dobrze stoję,
Że za dwa dni w twym ręku ujrzysz bóstwo swoje.
AKAST.
Ach! chociażem twej lekkiej doświadczył prawicy,
Czegożbym nie uczynił dla tej obietnicy !
MASKARYL.
Przyrzekasz Pan?
AKAST.
Przyrzekam.
MASKARYL.
Bo zawszebym zmykał.
Lecz do moich przedsięwzięć nie będziesz się wtykał.
Nie będę.
MASKARYL.
Bo jeżeli znowu nieprzytomnie....
AKAST.
Dość już; dotrzymaj słowa i pamiętaj o mnie.
MASKARYL.
Idź Pan i zrzuć te suknie.
AKAST (sam).
A to moja męka!
Nieszczęście za nieszczęściem ustawnie mię nęka!
MASKARYL (wychodząc od Trufaldyna).
Pan tu jeszcze? dla Boga ! umykaj co żywo!
Bo ja chcę dziś u Pana zarobić na piwo.
Zmykaj jeżeli nie chcesz nowej mieć tu wojny,
Nie pomagaj mi w niczem i zostań spokojny.
AKAST.
Już się mieszać nie będę; to dla mnie nauczka.
(odchodzi).
MASKARYL.
Jakiegożby u licha wynaleść tu kruczka ?
Scena IX.
ERGAST. MASKARYL.
ERGAST.
Aj, aj! źle Panie bracie! choć lis jesteś stary,
Powiem ci że w Jeb wezmą wszystkie twe zamian
Kaduczną ci, nie żarłem, przynoszę wiadomość.
Jakiś tu, tej godziny zjawił się Jegomość,
Widziałem go, wąs tęgi i dziarska czupryna;
I umyślnie przyjechał tu do Trufaldyna,
By wykupił tę pannę; nigdzie tu nieznany,
Lecz jak bies w suchej wierzbie, tak w niej zakochany.
Bogaty i pokaźny, dość jurnej urody,
A co większa, podobny jak dwie krople wody
Do tego co to zabił księcia Fortunata,
I uciekł Bóg wie dokąd, gdzieś na koniec świata.
MASKARYL.
Czy go tu licho wniosło ? Któż pomyślał o tem ?
A zawsze nam dokucza kłopot za kłopotem !
Leander dał już pokój, bo szkodził nam wiele,
I już ma z Hippolitą odprawić wesele,
To dobrze; lecz gdy jeden rywal się oddala,
Licho nam straszniejszego przyniosło rywala,
Który nam chce ostatnią odebrać nadzieję!
Jednak, może choć trochę los się nam zaśmieje:
Spodziewam się dokazać przemysłem i zdrady
Ze z parę dni zabawią i stąd nie odjadą,
Abym czas miał swą sztukę skończyć całkowicie.
A cóż, mój przyjacielu, moje drogie życie:
Udajmy go do rządu, cóż począć u kata?
Jako niby zabójcę księcia Fortunata,
By choć dwa dni był w kozie dla naszej korzyści;
a on będąc niewinnym, łatwo się oczyści.
Ja lulaj mam siepaków co trzymają ze mną,
Marsz ! ta sztuka, ja myślę, nie będzie daremną.
KONIEC AKTU CZWARTEGO
AKT PIĄTY.
Scena I.
MASKARYL. ERGAST.
MASKARYL.
Aj, aj, aj! o szaleńcze! mózgu przepalony!
Czy ty mnie chcesz na wszystkie prześladować strony?
ERGAST.
Jak się zwinął Bambuli winkiem trochę cięty,
Dobrze poszła twa sprawa, panicz już był wzięty;
Lecz twój Pan cały w ogniu, niech go tam pioruny!
Wpadł sam i porwał twoje naciągnięte struny.
Jak wy śmiecie, jak wściekły zakrzyczał zdaleka,
Krzywdzić i wlec sromotnie uczciwego człeka?
Ja za niego odpowiem, ja ręczę za niego.
A gdy go nie słuchali, Bambuli, z kollegą,
Jak się raptem zawinie, jak ściągnie ich obu,
Tak, że nawet bronić się nie mając sposobu
Drapną w nogi obadwa niechcąc z nim spotkania,
I jeszcze im się zdaje że tuż ich dogania.
MASKARYL.
A nie wie że ten Jespan porwie mu dziewczynę?
ERGAST.
Muszę pójść w pewne miejsce; wrócę za godzinę.
Scena II
MASKARYL (sam.)
Zagrał mi z tonu bemol; i tak w każdój rzeczy !
Zdaje mi się że szatan co go ma w swej pieczy,
Lubi swemi psotami jak na złość mnie zwodzić, !
I szle go tam, gdzie tylko może sobie szkodzić.
Ja kończę; zobaczymy czy ja się go straszę,
Czyje będzie na wierzchu; czy moje, czy wasze.
Julija jest za nami, i odjeżdzać nie chce,
Ja stąd mogę korzystać; nadzieja mnie łechce.
Przewąchałem że tędy mają iść oboje,
Ten dom jest jak mój własny; śliczne mam pokoje.
W nocy tylko w nim sypiam ja, jego ozdoba,
I mogę nim rozrządzić jak się mi podoba.
Nikt do niego nie zajrzy bo klucz u mnie zawsze.
Wygramy, jak nam losy dopiszą łaskawsze.
Ach ileż tu bałamuctw! i w tak krótkim czasie!
I ile łotr postaci zmuszony wziąść na się!
Scena III.
JULJA. LELI.
LELI.
Wiesz Julio, że serca niego nic nie zmieni,
Że ci chcę w każdym razie dowieść mych płomieni.
U Wenetów z młodości, przez ciąg wojen długi,
Przez męstwo i odwagę liczne mam zasługi,
I mogę nie chlubiąc się, wsparty jakąś sławą.
Do wyższych nawet stopni niesporne mieć prawo
Ale poznałem ciebie, tak bozką! lak miłą!
I tej lubej miłości wszystko ustąpiło:
Tak, że twa obojętność i nieszczęść tysiące
Bardziej mi zapaliły serce gorejące,
Potem, smutnym wypadkiem z tobą rozłączony
Włóczyłem się za tobą w różne świata strony,
Nie uważał na trudy mój dla ciebie zapał;
Gdym w podróżach jednego z tych buhajów
Którzy mi cię porwali w nieszczęsnej godzinie,
Od niegom się dowiedział że żyjesz w Messynie,
Z rąk ich od Trufaldyna za pieniądze wzięta;
Spieszyłem więc jak mogłem, rozerwać twe pęta.
Dziś jednak, gdy się cieszę starań moich skutkiem,
Widzę ciebie milczącym obarczoną smutkiem!
JULJA,
Zbyt przenika mnie Panie dobroci twój siła,
Byłabym ci niewdzięczną gdybym się smuciła:
Lecz okrutny ból głowy który nie ustaje,
Duszy mej swoich uczuć tłumaczyć nie daje,
Jeżeli więc cokolwiek mani twych względów Panie,
Do dni kilku zwlecz odjazd nim ten ból ustanie.
LELI.
Choćby do kilkunastu, wszystko ci to zrobię,
Bo chęci me jedyne, podobać się tobie.
Ach ! jeśli śmiem swe losy w twoje złożyć ręce.
Daj wyrok; życie nawet dla ciebie poświęcę.
Scena IV.
JULJA. LELI. MASKARYL (przebrany jak Szwajcar domu).
MASKARYL.
Mam dom bardzo porządny, najpiękniej ubrany,
W pokojach od ulicy mozajkowe ściany,
I meble można widzieć, najpiękniejsze w świecie,
Jak się Państwu podoba, zająć go możecie.
LELI.
Bardzo dobrze; bo właśnie domu tu szukamy.
MASKARYL.
Mam pokój z gotowalnią osobny dla damy;
Więc Państwo zrobią zaszczyt mojemu domowi.
Lecz Państwo w tem miasteczku jak uważam, nowi?
LELI.
Tak jest.
MASKARYL.
A to jest Pańska żona, czy siostrzyczka?
LELI.
O! nie.
MASKARYL.
Dalibóg ładna; śliczna jak różyczka.
To Państwo tu zapewne chcą robić sprawunki?
Ja wiem gdzie są najlepsze tyftyki, koronki;
A może się prawować i pozywać kogo?
O! te sprawy przeklęte kosztują tu drogo.
Prokurory złodzieje, adwokaty draby.
LELI.
Nie potośmy tu wcale.
MASKARYL.
Czy chcą Państwo aby... ?
Dosyć, Czy dóm twój przecie wygodny i zdrowy?
MASKARYL.
Proszę.. ! Czy Pani chora?
LELI.
Ciężki ma ból głowy.
MASKARYL.
U mnie są przednie wina i wyborne sery,
Proszę bardzo; ja jestem usłużny i szczery.
(Julia, Leli, i Maskaryl wchodzą do domu).
Scena V.
AKAST (sam.)
Pomimo niecierpliwość mej ognistej duszy,
Dane słowo, którego zapęd mój nie wzruszy,
Tak mi związało ręce i miłość bez granic,
Że działać w mojej sprawie nie mogę nic a nic.
Scena VI.
LELI. AKAST. .
AKAST.
Pan zapewne znajomej szukasz tu osoby!
LELI.
Nie; dopiero com najął fen dóm na trzy doby.
AKAST.
Dóm ten jednak do ojca mojego należy:
W nim sypia sam mój człowiek, strzegąc od kradzieży.
LELI.
A wszak dom ten gościnny? zaświadcza tablica.
Czytaj Pan.
AKAST.
To mnie dziwi: co za tajemnica ?
Kto mi tu ją przyczepił? jakiego kaduka... ?
Aha ha! domyślam się co to jest za sztuka:
To nie poszło skąd inąd, tylko jak ja sądzę....
LELI.
Może tu jakie łotry.. ? a ja mam pieniądze.
AKAST.
Innemubym utaił, bo plótłby jeżykiem;
Lecz Panu, nic nie szkodzi, nie powiesz przed nikim.
Tablica ta, jak wnoszę, tak widna z daleka,
Jest wymysłem mojego, com mówił, człowieka:
Sidłem jakiemś na pewną prześliczną dziewczynę
Którą chciałbym mieć w ręku, bo za nią aż ginę.
Zawsze mnie omylały mych nadziei skrzydła.
LELI.
Jak ma imię?
AKAST.
Julia.
LELI.
Niepotrzebne sidła;
Czemuż mi Pan nie mówisz że chcesz z nią żyć w parze.
Oszczędziłbym ci starań w całym tym zamiarze.
AKAST.
Jakto? zna Pan Julję?
Jak lepiej nie trzeba,
Dopierom ją wykupił.
AKAST.
Co słyszę ? o nieba !
LELI.
Do legom ją na trzy dni wprowadził mieszkania,
Bo dziś słabe jej zdrowie odjazdu zabrania;
Mocno więc mnie to cieszy, nawet do zazdrości
Żeś mnie Pan uwiadomił o swojej miłości.
AKAST.
Co słyszę? otrzymałbym z rąk twych szczęście moje !
Tvbyś mógł...
LELI.
Ja natychmiast Pana zaspokoję.
AKAST.
Jakaż wdzięczność dla ciebie.. !
LELI.
Nie chcę jej.
Scena VII.
AKAST. LELI. MASKARYL.
MASKARYL (na stronie).
Do kata!
Znowu go licho wniosło! znowu cóś mi splata!
Cha cha ! któżby go poznał w tak dzikim ubiorze!
W dobrej tu Maskarylku zjawiłeś się porze.
MASKARYL.
Jam człek prawy, znają mnie; Pan darować raczy.
I Pan mi krzywdę czyni sądząc mnie inaczej.
AKAST.
Ty nie jesteś Maskaryl? cóż też mi on plecie?
MASKARYL.
Ja cię pierwszy raz widzę jak żyję na świecie.
AKAST.
No, no; zrzuć ten szarafan i poznaj Akasta.
MASKARYL.
Choćbyś najakaściejszy, nie znam cię, i basta.
AKAST.
Cha, cha; skończ już gawędę długą i daremną,
Bo ten Pan bardzo dobry, w przyjaźni jest ze mną;
On lubym sercu memu darzy mnie przedmiotem.
Niemasz się bać niczego, bo ty nie wiesz o tem.
MASKARYL.
Ha, jeśli tak, to dobrze: szczęście niespodziane!
Porzucę więc swą rolę i sobą zostanę.
LELI.
Ten człowiek ma dla Pana gorliwości tyle!
Przepraszani, zaraz wrócę; racz zaczekać chwilę.
SCENA VIII.
AKAST. MASKARYL.
AKAST.
No, cóż o tem powiadasz?
MASKARYL.
Że mi bardzo miło,
Jeśli naszym mozołom lak się poszczęściło.
AKAST.
A nie chciałeś się wydać i plotłeś androny,
Nie wierząc, bym tak został dziś uszczęśliwiony.
MASKARYL.
Znając Pana, w niemałej wciąż bytem obawie,
Nie wiedząc, czy to szczęście we śnie czy na jawie.
AKAST.
Ale złóż broń, i wyznaj, bo ja powiem śmiele,
Żem tym jednym, naprawił bąków moich wiele,
Iżem dzieło sam skończył z honorem i chwałą.
MASKARYL.
Zgoda: więcej ci szczęście niż dowcip sprzyjało.
Scena IX.
JULIA. LELI. AKAST. MASKARYL.
LELI.
Czy do łych wzdychasz ponęt?
AKAST.
Co widzę ? o Boże!
Szczęściu memu w tej chwili cóż wyrównać może!
LELI.
Prawda, że wielką wdzięczność dla Pana mieć muszę,
Gdybym jej nie dochował, podtąbym miał duszę:
Lecz ta wdzięczność byłaby okrutną i srogą,
Gdybym jej miał poświęcać skłonność sercu drogą.
Osądź więc, czy zwalczony miłości podnietą
Mogę ci dług tak ciężką zapłacić monetą.
Sambyś tego nie zechciał, boś człowiek uczciwy;
Zegnam cię; żal mi tylko żeś tak nieszczęśliwy.
(Julja dobywając chustki z woreczka do otarcia łez, upuszcza
na ziemię minijaturę, którą Maskaryl zręcznie podnosi
i chowa do kieszeni).
Scena X.
MASKARYL. AKAST.
MASKARYL (śpiewając).
Trala la la! ja śpiewam przed Pańskiem weselem:
On jest wielkim doprawdy, Pańskim przyjacielem,
Daje Panu kochankę; otóż masz kolędę!
AKAST.
To nadto! wsparcia twego wzywać już nie będę.
Jestem samego siebie zabójcą
Niegodnym trosk niczyich, zdrajcą, warjatem.
Idź, porzuć swe starania dla mnie, nieszczęśnika,
Który sam swego szczęścia upornie unika;
Po tylu przeciwnościach, i błędach z mej strony,
Jedną śmiercią w lej chwili będę pocieszony.
Scena XI.
MASKARYL (sam).
To, to, to! bardzo dobrze! to sposób jedyny,
Śmiercią zapieczętować sławne swoje czyny.
Teraz Bóg wie co począć.., aż mi się łeb kręci,..
A chciałbym na złość świata, spełnić jego chęci,
Pomniąc na to co moja prababka mawiała,
Że gdzie większe przeszkody, tam piękniejsza chwała.
Hm! hm ! choć ta panienka hoża i niewinna
Tamtemu Jegomości wdzięczną być powinna,
Że jej wolność przywrócił, jednak to nie baje,
Że ona mu ze wstrętem rękę swą oddaje;
Bo jej młode serduszko Akast odziedzicza,
Bo stale przywiązana do mego panicza.
Lecz cóż pocznę, gdy moja wniwecz idzie praca,
Kiedy on me układy jak na złość, wywraca!
Widziałem, jak w nim skrycie wzrok topiąc niebieski,
Przy odejściu chusteczką ocierała łezki,
I wtenczas upuściła tę ładną sylwetkę.
(dobywa minijaturę i patrzy na nią).
Kogoż to ja w niej widzę? niczego, kobietkę:
To Julja? nie; starsza: piękna jak bogini...
(na widok przychodzących chowa minijalurę do kieszeni).
Scena XII.
TRUFALDYN. JULJA. LELI. MASKARYL.
TRUFALDYN.
I zowiesz sie niemylnie?
Leli Rubertyni
TRUFALDYN (z żywością).
Maszże jeszcze rodziców ? czy żyją oboje ?
Gdzie są? gdzieś się urodził? jakie losy twoje?
LELI.
Odpowiedzieć na wszystko, ciężko mi jest Panie,
Bo mi serce rozdziera takie zapytanie:
Lecz jeśli łzy i łkania mówić mi pozwolą,
Posłuchaj, i nad moją ulituj się dolą.
TRUFALDYN.
Mów; słucham.
LELI.
W Neapolu smutne wziąłem życie,
Z rodziców dostatkami oblanych obficie.
Ojciec mnie w Bolonii dziecięciem osadził.
Z dozorcą, który szczerze młodość mą prowadził,
Pod nim brałem nauki, przez których bieg cały.
Oczy moje rodzinnych progów nie widziały.
TRUFALDYN.
Neapol! Bolonia!
LELI.
Nauki skończywszy,
Uścisnąć mych rodziców lecę najszczęśliwszym
Lecz jakąż mnie rozpaczą los ugodził srogą,
Kiedym w ojczystym domu nie zastał nikogo!
Matka moja umarła, a z mą siostrą małą
I z ojcem, nikt mi donieść nie mógł co się siało.
W smutkach, bez przyjaciela, skazany na znoje,
Bo Albert mój dozorca, skończył już dni swoje,
Puściłem się za ojcem w łzach nieutulony,
Różne morzem i lądem obiegając strony.
Po daremnych podróżach, straciwszy nadzieję..
TRUFALDYN.
Leli! to on! dla Boga!
LELI.
Co znaczy? łzy leje!
(Julja, Leli i Maskaryl otaczają go).
TRUFALDYN (ze łzami).
Synu drogi!
(uściska go).
LELI.
Mój ojciec?
TRUFALDYN.
Boże, co na niebie.. !
A wszakże kilka razy pisałem do ciebie !
SCENA XIII.
TRUFALDYN. JULJA, LELI. (ciągle w objęciach Trufaldyna).
TRUFALDYN.
Jakżem... jakżem szczęśliwy! ujrzałem cię przecie!
Mów, mów, gadaj, bezemnie gdzie żyłeś na świecie?
LELI.
Weneci mnie przyjęli, i przez czas niedługi
Licznem sobie w ich flocie poczynił zasługi.
Tam poznałem Juiją; lube jej spojrzenie
Silne dla niej w mem sercu zrodziło płomienie:
A słysząc że ta droga, kochana dziewczyna
Porwana, żyje w smutkach tu, u Trufaldyna...
TRUFALDYN.
Ja przybrałem to imię, nie wiedziałeś o tem,
Ważne tego powody opowiem ci potem.
LELI.
Tu za nią przypłynąłem przykre cierpiąc męki,
W niezmiennem przedsięwzięciu dania jej swej ręki.
TRUFALDYN.
To bardzo dobre dziewczę; ciche, pracowite.
Przecież srogie wyroki nieszczęść moich syte
Dały mi się przebłagać! (uściska go).
LELI.
O mój ojcze miły! •
SCENA XIV.
TRUFALDYN. ANZELM. ARGAN. JULJA. HIPPOLITA.
LEANDER, LELI, AKAST, MASKARYL.
TRUFALDYN.
Spiesznie ludzie! niebiosy syna mi wróciły!
ANZELM. I ARGAN (razem).
Co za szczęście!
TRUFALDYN.
Tak synu, dni moich ozdobo!
Nigdy się już, do śmierci nie rozłączę z tobą !
LELI (do Julii)
Cóż to? Julja z nami radości nie dzieli?
Julio ! czego płaczesz? wszyscyśmy weseli,
Ty jedna...
JULJA.
Tobie Panie weselić się trzeba,
Bo straconego ojca wróciły ci nieba:
Ja nędzna, którą przykre trapiły wypadki,
Sama jedna na świecie! bez ojca! bez matki!
Miałem jej minjaturę: pamiątka ta miła.
Zawsze mi chwile przykrych udręczeń słodziła;
Dziś i ta mi zginęła, i ta mi stracona!
MASKARYL (oddając jej minijaturę).
Czy to jest ? proszę Pani.
JULJA (chwytając się).
To ona! to ona!
TRUFALDYN.
Pokaż mi. (patrzy na minijaturę).
Żona moja!.. córka moja!... Boże!
(upada zemdlony na ręce Anzelma i Argana którzy go z innymi otrzeźwiają).
ANZELM.
Nieba! co za wypadki!
LELI (zadziwiony).
Czyli to być może ?
TRUFALDYN (odzyskawszy przytomność).
Jakimże me uczucia określę wyrazem!
(do Julii, uściskając ją).
Córko moja! ty żyjesz ? i gdzie? ze mną razem!.
Julio! jam cię nieznał, i tyś mnie nie znała!
Uściśnij mnie! ucałuj! czegożeś nieśmiała ?
Synu.. ! córko.. ! z radości duch tu mój uleci!
Co za roskosz odzyskać utracone dzieci!
Przyjaciele! tu koniec, tu kres mym cierpieniom !
Przebaczcie ojcowskiego serca uniesieniom!
MASKARYL (do Akasta).
Widzi Pan?
LELI (do Julii).
Siostra moja ? co słyszę! dla Boga!
W cóż pójdą me płomienie, siostro moja droga !
Miłość tę której dowieść serce się me sili,
Któżby zgadł, że natura potępi w tej chwili?
Ach, przynajmniej w mych żalach, których nie ukoję,
Pozwól mi, bym cię odtąd kochał jak krew moję!
JULJA.
Bracie luby!
LELI.
Dla większej serc naszych radości,
Wiem o czułej Akasta ku tobie miłości:
Chceszże z moim Julio godząc się zamiarem,
Nagrodzić jego cnoty ręki twojej darem ?
Dobry ojcze, pozwalasz? (bierze za rękę Akasta i Juliję).
dajesz słowo?
TRUFALDYN.
Daję.
A to ten Pan Armeńczyk ? cha, cha, cha! poznaję:
O, prawda żeś ją kochał. No, cóż mój Arganie?
Zgadzasz się ?
ARGAN (uściskając Trufaldyna).
O! najchętniej. Nad me spodziewanie!
MASKARYL (do Akasta).
Panie, szczęście widoczne: czyś Pan osłupiały ?
Masz kochankę: nadzieje nasze się udały.
AKAST (wychodząc z zachwycenia).
Dla Boga! mogęż wierzyć? czy to nie złudzenie?
TRUFALDYN (uściskając go).
Wierz, mój zięciu.
ARGAN.
Mój synu, z tą cię panną żenię.
AKAST (do Julii).
Julio ! czy być może szczęście większe w niebie ?
LELI (do Akasta).
Czem mogę, tem się bracie wywdzięczam dla ciebie.
AKAST.
Przyjacielu!.. Julio.. ! jakiemiż wyrazy... ? (do Maskaryla).
Muszę ciebie uścisnąć tysiąc, tysiąc razy.
MASKARYL.
Zadusi mnie! aj, aj, aj!
AKAST (do Argana).
Ojcze mój łaskawy... !
TRUFALDYN.
Idźmy, nie czyńmy dłuższej na ulicy wrzawy.
Kiedy tyle radości dzień ten nam udziela,
Odbądźmy wraz ochoczo nasze dwa wesela;
(do Anzelma).
Ty swoje, a ja swoje. Chodźcież moje dzieci;
Niech wam lubego szczęścia wieczny promień świeci,
MASKARYL (do Akasta, odchodząc ze wszystkimi).
Widzi Pan? ja mówiłem że nasza wygrana:
Mówiłem, że na piwo zarobię u Pana.
KONIEC.