JAN ŁASKI - Polski Reformator Kościoła
500. rocznica urodzin Jana Łaskiego
JAN ŁASKI - Polski Reformator Kościoła
W centrum zainteresowania reformatorów Kościoła leżała Ewangelia i prawda objawiona w Bożym Słowie, a szczególne miejsce w ich nauczaniu zajmowała doktryna o usprawiedliwieniu z wiary jedynie. Jednym z nich był Jan Łaski (1499-1560). Znany głównie ze swej działalności we Wschodniej Fryzji i założenia pierwszego nonkonformistycznego zboru w Londynie. Był reformowanym teologiem, humanistą i dyplomatą. W 500 rocznicę urodzin warto poświęcić chwilę czasu, by przypomnieć o życiu i dziele tego, jakże często zapominanego, sługi Bożego.
Przed nawróceniem
Jan Łaski wychował się w zamożnej szlacheckiej rodzinie. Dzięki wsparciu wuja o tym samym imieniu, Jana Łaskiego (1456-1531), który dzierżył tytuł kanclerza Rzeczypospolitej Obojga Narodów, a później Arcybiskupa Gnieźnieńskiego i Prymasa Polski, otrzymał solidne i wszechstronne wykształcenie. Studiował w Wiedniu, Bolonii i Padwie, skąd wrócił do Polski w 1519 roku. Jednak perspektywa objęcia diakonatu w Gnieźnie nie odpowiadała Łaskiemu, który myślał o dalszych studiach teologicznych.
Cztery lata później spotyka znanego humanistę, filozofa i teologa, Erazma z Rotterdamu. Spędza w jego domu kilka miesięcy, wykorzystując ten czas na pogłębienie wiedzy o religijnym humaniźmie. Erazm nie miał powodów do narzekań na towarzystwo Łaskiego, który przejawiał iście polską szczodrość: nie tylko płacił za swój pokój, ale nawet za żywność dla całego domostwa. Przed wyjazdem zakupił zbiory biblioteczne zgromadzone przez Erazma, które otrzymał po jego śmierci w 1536 roku.
Erazm był zachwycony towarzystwem młodego Polaka, co jasno wynika z tego, jak o nim pisał: "Będąc człowiekiem niezwykle wykształconym, pozostał nieskazitelnie czysty jak świeży śnieg. Jest miły i uprzejmy, tak, że każdy w jego towarzystwie odżywa na nowo. Jest jak prawdziwa perła, bez uprzedzeń i wolny od zarozumiałości, choć pewnego dnia ma zająć jeden z najwyższych urzędów w swoim kraju."
W Bazylei Łaski poznał innego reformatora, Oecolampadiusa, który wywarł na nim wielki wpływ. Spotkał tam też Zwinglego. Do Polski powrócił w 1526 roku, gdzie spędził kilka lat, głównie w Krakowie. Miasto nie zrobiło na nim dobrego wrażenia z powodu atmosfery w nim panującej, w czym świadczą słowa, jakie zawarł z liście do przyjaciół w Bazylei: "Tu wciąż same walki, okropne walki i nic poza tym."
W 1535 roku ponownie udał się za granicę. W maju dotarł do Lipska, gdzie pozostał przez kilka dni, wykorzystując czas na dyskusjach z Filipem Melanchtonem.
Zdaje się, że w tym czasie Łaski odczuwał potrzebę poszukiwania prawdziwej religii, co stało się przyczyną dalszych podróży. Wpierw do Frankfurtu, gdzie spotkał Alberta Hardenberga, przyszłego ministra i teologa reformowanego. Razem udali się następnie do Louvain, gdzie Hardenberg miał wykłady z Listów apostoła Pawła. Tu Łaski spotkał Marcina Bucera, który w przyszłości miał zostać profesorem w Cambridge. W Louvain Łaski poznał prawdziwą chrześcijańską społeczność. W małej grupie zwanej "Bracia i Siostry Wspólnego Życia" studiował Pismo Święte. W tym czasie doświadczył nawrócenia, a w 1540 roku poślubił córkę miejscowego kupca. Wszystko to było dość niezwykłe, jak dla człowieka, który wcześniej został wyświęcony na katolickiego księdza. Choć trzeba przyznać, że ślub był często spotykaną manifestacją ze strony katolickiego duchowieństwa, które przechodziło na protestantyzm.
Po tym, jak Hardenberg musiał opuścić Louvain i udać się do Wittembergii, łaski pojechał do stolicy Wschodniej Fryzjii, Emden.
Łaski w Emden
Anna z Oldenburg, księżna Emden, wspierająca protestantyzm, zaproponowała Łaskiemu urząd superintendenta lokalnego kościoła, na co Łaski szybko przystał. Był rok 1543.
Sytuacja w Emden nie była prosta. Nadal o wpływy walczyli Franciszkanie i
-->
Anabaptyści.[Author:AS]
Cesarz Karol V próbował powstrzymać rozwój protestantyzmu i unieszkodliwić Anabaptystów. Łaski zdawał sobie sprawę z niebezpieczeństwa, jakie wiązało się z obecnością Anabaptystów w Emden, ale wierzył, że biblijne nauczanie i właściwe sprawowanie dyscypliny kościelnej przyczyni się do rozwiązania problemów. Choć nie zgadzał się z ich doktryną, to dostrzegał dobre strony w ich nauczaniu. Zamiast przyłączyć się do ich prześladowców, gotów był z nimi rozmawiać i prowadzić dyskusję teologiczną w oparciu o Pismo. Kiedy cesarz Karol V próbował uwięzić Menno Simonsa, anabaptystycznego przywódcę, Łaski udzielił mu pomocy.
Reforma kościoła we Wschodniej Fryzji przyniosła oczekiwany sukces. Wykład Bożego Słowa zajął centralne miejsce w kościołach, a katolicyzm musiał ustąpić pola. W tym czasie Łaski napisał swój manifest teologiczny pt. "Epitome" oraz opracował katechizm. Jednak w 1548 roku musiał uciekać z Emden z powodu niezadowolenia ze strony Karola V, z jakim spotkała się jego działalność. Na szczęście w lipcu tego roku otrzymał zaproszenie od arcybiskupa Tomasza Cranmera, by przybył do Anglii.
Łaski w Londynie
Do Londynu przybył we wrześniu. Do marca 1549 roku pozostał w Lambeth i wywarł duży wpływa na Tomasza Cranmera. Następnie udał się w podróż do północnych Niemiec, Polski i Gdańska, by powrócić do Anglii w 1550 roku, gdzie pozostał przez trzy lata, prowadząc pracę pośród cudzoziemców żyjących w Londynie. Król Edward VI zezwolił Holenderskiemu Kościołowi Reformowanemu na zorganizowanie zboru w Austin Friars. Jan Łaski został mianowany superintendentem tzw.zborów cudzoziemskich.
Struktura tych zborów wybiegała daleko naprzód w stosunku do struktury ówczesnego Kościoła Anglikańskiego. Ich pastorowie, z również starsi i diakoni, byli mianowani przez zbory. Bez wątpienia był to pierwszy
-->
nonkonformistyczny[Author:AS]
zbór w Anglii.
Ten okres życia Łaskiego był najbardziej owocny. Najpewniej wtedy napisał swe najważniejsze dzieło pt. "Forma i struktura służby kościelnej w zborze cudzoziemskim założonym w Londynie". Zadedykował je królowi Polski, wciąż pragnąc służyć swemu krajowi.
Znów w poniewierce
Nastanie rządów królowej Marii przyniosło prześladowania, z powodu których Łaski musiał opuścić Londyn w 1553 roku. Po rozbiciu statku u wybrzeży Danii, Łaski przybył do Frankfurtu. Po krótkim pobycie w Emden w 1555 roku Łaski przybywa do Polski. W tym czasie był już bardzo schorowany. Jednak podejmuje próbę zreformowania protestanckich kościołów w kraju. To było jednak zadanie ponad jego siły. Wkrótce zmarł w wieku 61 lat.
Jerzy Siciarz
Marcin Luter
Autor Listu do Hebrajczyków zachęca nas, byśmy pamiętali "wodzów naszych, którzy nam głosili Słowo Boże" (13:7). Niewątpliwie Marcin Luter, zwany ojcem Reformacji, należy do grona najwybitniejszych wodzów chrześcijaństwa. Choć, podobnie jak wszyscy "bohaterzy wiary" z 11 rozdziału Listu do Hebrajczyków, Marcin Luter nie był osobą doskonałą, to jednak był człowiekiem, który gorąco pragnął "głosić całą wolę Bożą" (Dz. 20:27).
Uważał bowiem, że tylko oparcie wiary i praktyki na autorytecie Pisma św. i odważne opowiedzenie się po jego stronie może ukształtować w nas prawdziwie chrześcijańską postawę i uczynić godnymi sługami Chrystusa.
W życiu Marcina Lutra można rozpoznać cztery główne etapy.
Pierwszy to lata dzieciństwa - Luter urodził się w 10. listopada 1483 roku w Eisleben w środkowych Niemczech.
Drugi etap to pobyt w zakonie (od roku 1505) i praca na Uniwersytecie w Wittenbergii (od roku 1512) - to właśnie w tym czasie Luter dochodził do lepszego poznania nauki Pisma św. i kształtowania swoich poglądów teologicznych.
Trzeci etap, chyba najbardziej znany, rozpoczął się 31. października 1517 roku, kiedy Luter przybił na drzwiach kościoła zamkowego w Wittenberdze swoje 95 Tez. Tę datę uznaje się powszechnie za początek Reformacji.
Ostatnie lata Lutra charakteryzują się pewną rezygnacją, a nawet skłonnościami do gwałtownych wybuchów skierowanych przeciwko jego --> adwersarzom[Author:AS] - być może spowodowane były innym obrotem spraw niż Luter tego oczekiwał, ponieważ wraz z Reformacją nastąpiło rozczłonkowanie Kościoła Zachodniego, a do głosu doszło wielu radykałów, którzy podchwycili hasła Reformacji, ale nie zawsze przysporzyli jej chwały.
Początkowo Marcin Luter, zgodnie z wolą ojca, przygotowywał się do studiów prawniczych. W 1505 roku otrzymał tytuł magistra (były to pewnego rodzaju studia wstępne przygotowujące studentów do dalszej specjalizacji), jednak w tym roku miało miejsce wydarzenie, które zmieniło bieg jego kariery. 2. lipca złapała go burza w lesie, podczas której Luter ogarnięty strachem o własne życie miał przyrzec, że zostanie mnichem. Choć niektórzy historycy poddają w wątpliwość historyczność tego wydarzenia, to nie ulega wątpliwości, że właśnie w tym czasie Luter postanowił zmienić swoje plany na przyszłość. Było to wielkim zaskoczeniem dla jego przyjaciół, którzy znali Lutra jako człowieka lubiącego uciechy życia. Stało się to również powodem gniewu jego rodziców. Mimo wszystko w 1505 roku Marcin Luter zostaje augustianinem. Śluby zakonne złożył rok później.
Życie zakonnika nie było lekkie. Wypełniały je: post, modlitwa i praca. Pobudka była o trzeciej nad ranem. To właśnie w tym czasie rozpoczęła się przygoda Lutra z Biblią. Należy chyba doszukiwać się działania Bożej opatrzności w tych wydarzeniach, gdyż jawią się one jako ciąg znaczących zdarzeń, które przygotowały i doprowadziły Lutra do dojrzałej i odważnej postawy podczas późniejszych walk i sporów teologicznych.
W 1507 roku Marcin Luter otrzymał święcenia kapłańskie i został księdzem z Erfurcie. W tym też roku rozpoczął studia teologiczne na Uniwersytecie w Erfurcie. Wtedy właśnie przyjął zasadę głoszoną przez humanistów: "Ad Fontes", czyli "Do źródeł". Dla Lutra oznaczało to powrót do Pisma św. jako podstawowego źródła w studiach teologicznych. W przyszłości taka postawa znalazła swój wyraz w jednym z haseł Reformacji: "Sola Scriptura", czyli "Tylko Pismo".
W 1512 roku Luter zostaje doktorem teologii i przyjmuje posadę wykładowcy na Uniwersytecie w Wittenberdze. Znów musimy przyznać, że w opatrzności Bożej w tym czasie zajął się wykładami Psalmów, Listu do Rzymian, Galacjan i Hebrajczyków. To właśnie wtedy nastąpił kolejny zwrot w życiu Lutra, kiedy zrozumiał, że grzeszni ludzie bywają usprawiedliwieni z łaski Boga, a nie poprzez dobre uczynki: "Bo usprawiedliwienie Boże w [Ewangelii] bywa objawione, z wiary w wiarę, jak napisano: A sprawiedliwy z wiary żyć będzie" (List do Rzymian 1:17). Dlatego moglibyśmy datować początek Reformacji również na lata 1515-16, kiedy Luter wykładał List do Rzymian. Wtedy jednak jego odkrycia znane były tylko małej grupie studentów i wykładowców. Dopiero opublikowanie 95 Tez doprowadziło do publicznej i szerokiej debaty na temat usprawiedliwienia i autorytetu.
Od 1514 roku Marcin Luter piastował również urząd kapłana z Kościele Miejskim w Wittenberdze. Był, więc odpowiedzialny za posługę duszpasterską dla wiernych i pośrednio za ich zbawienie. W tym też czasie (dokładnie wiosną 1517 roku) zauważył, że wiele osób zamiast przychodzić do spowiedzi, woli wykupić odpusty i w ten sposób skrócić swój czas przebywania w czyśćcu. Pojawił się bowiem w sąsiedniej Brandenburgii niejaki Johann Tetzel, którego nawoływania do kupna odpustów trafiały na podatny grunt. Jednym z bardziej znanych powiedzeń Tetzla było: "Gdy tylko grosz w skrzynce zabrzęczy, dusz z czyśćca uleci". Odpowiedzią Lutra były m.in. niektóre z 95 Tez opublikowane 31. października 1517 roku. 65. i 66. teza brzmiały następująco: "Skarby Ewangelii są sieciami, w które nigdyś łowiono ludzi służących mamonie. Skarby odpustowe są sieciami, w które obecnie łowią mamonę ludzką." Jak widzimy, krytyka Lutra skierowana była nie tylko przeciwko osobie Tetzla, ale przede wszystkim przeciwko tzw. taniej łasce, którą symbolizowały odpusty. Odpusty zastępowały bowiem szczery żal i pokutę za grzechy. Przebaczenie można było kupić za pieniądze. Według Lutra "jest wielkim błędem, gdy ktoś sądzi, że może zadośćuczynić za swoje grzechy, gdyż przecież Bóg w każdym czasie odpuszcza grzechy darmo z nieograniczonej łaski i w zamian żąda tylko, by odtąd żyć dobrze." ("Kazanie o łasce i odpustach"). Stąd wzięło się drugie hasło Reformacji: "Sola Gratia", czyli "Tylko łaska".
Nie wiemy dokładnie, czy Luter zamierzał rozpętać burzę w Kościele Zachodnim przez publikację 95 Tez. Tak się jednak stało zgodnie z zasadą: Uderz w stół, a nożyce się odezwą. Kwestia odpustów wiązała się bowiem z inną, równie ważną, a mianowicie zgodności orzeczeń Kościoła z Pismem św. Jeśli bowiem Kościół myli się w sprawie odpustów, to czy można go na podstawie Pisma św. upomnieć i wezwać do nawrócenia?
Pierwszej teologicznej odpowiedzi udzielił Lutrowi papieski teolog dworski dominikanin Prierias, który stwierdził m.in. co następuje: "Kto nie trwa w nauce Kościoła rzymskiego i papieża jako nieomylnej normie wiary, z której także Pismo św. otrzymuje moc i autorytet, jest --> kacerzem[Author:AS] ." (cytat za "Marcin Luter", H. Oberman, Gdańsk 1996, str. 150).
Dalsze wypadki, a przede wszystkim niezłomna postawa Lutra doprowadziła do jego ekskomuniki 3. stycznia 1521 roku.
W międzyczasie nauczanie Lutra zyskało wielu zwolenników również wśród szlachty i książąt niemieckich. Dlatego cesarz Rzeszy zwołał w 1521 roku sejm w Wormacji, na którym miała zostać rozstrzygnięta sprawa Lutra. Oczywiście cesarz oczekiwał od Lutra złagodzenia stanowiska. Oskarżycielem Lutra miał być Johannes von der Ecken, którego argumentację można streścić w następujących słowach: Czy tylko ty, Marcinie, jesteś mądry? Czy Kościół przez te wszystkie wieki mógł się mylić? Jednak Luter nie ugiął się pod naciskiem władzy cesarza i papieża, gdyż wiedział, że jest władza jeszcze wyższa, której sprzeciwiać się nie można: "Powinniśmy pamiętać, że nasz Bóg jest cudowny i straszliwy w swojej radzie, abyśmy właśnie nie zmierzali do zażegnania sporu, jeśli dokonujemy tego potępiając Słowo Boże. Przez to mógłby się raczej nad nami rozlać potok zła nie do wytrzymania." (tamże, str. 157). Gniew cesarza i papieża może być straszny, ale nic nie przewyższa gniewu Boga. I właśnie dlatego, że Marcin Luter bardziej bał się Boga niż cesarza i papieża, miał odwagę stawić im opór. Zdaje się też twierdzić, że spory i dyskusje pojawiają się wszędzie tam, gdzie głoszona jest Ewangelia, co wcale nie znaczy, że winniśmy zaprzestać ją głosić, by uniknąć sporów.
Na sejmie w Wormacji padły też chyba najbardziej znane słowa Lutra: "Słowo Boże pochwyciło moje sumienie. Nie mogę więc odwołać i nie odwołuję niczego. Działać bowiem wbrew sumieniu nie jest ani słuszne, ani bezpieczne. Nie mogę inaczej. Tak oto stoję. Boże dopomóż. Amen." W tych słowach widać metodę Lutra - podążać za sumieniem związanym nauką Pisma św., a nie dekretów papieskich lub prawa kanonicznego. W ostateczności więc podstawową kwestią poruszoną w czasie Reformacji był autorytet - kto ma prawo związywać ludzkie sumienia swoimi przykazaniami.
Kiedy Luter opuścił Wormację, cesarz uznał go za banitę - każdy mógł targnąć się na życie Lutra, nie obawiając się żadnych konsekwencji. Elektor Fryderyk Mądry zaopiekował się jednak Lutrem i ukrył go na zamku w Wartburgu, pozorując jego porwanie. Nie mając innych zajęć, Luter poświęcił cały czas na tłumaczenie Pisma św. na język niemiecki. Tłumaczenie Nowego Testamentu z greki zajęło mu 11 tygodni. W druku ukazał się w 1522 roku. Całe Pismo św. w języku niemieckim opublikowane zostało w roku 1534. Była to realizacja postulatu ówczesnych humanistów: "Ad Fontes", czyli "Do źródeł". Jednak było to przede wszystkim spełnienie postulatu samego Pisma św., by wiarę i postępowanie oprzeć na jego boskim autorytecie, a nie na ludzkich tradycjach.
To prawda, że później Luter poróżnił się ze szwajcarskimi reformatorami, Zwinglim i Kalwinem, w kwestii obecności Chrystusa w chlebie i winie podczas Wieczerzy Pańskiej, inne też było ich spojrzenie na rolę Kościoła w życiu publicznymi jego relację do władz cywilnych. Należy jednak przyznać, że jego bezkompromisowa postawa w obronie Ewangelii, powrót do Pisma św. jako najwyższego autorytetu w sprawach wiary i postępowania oraz nauczanie o łasce Bożej jako jedynej przyczynie usprawiedliwienia i zbawienia grzeszników na powrót wyznaczyła Kościołowi właściwy kierunek działania i rozwoju.
Od tych wydarzeń minęło prawie 500 lat. Wciąż jednak widzimy pozytywne skutki odważnego i zdecydowanego opowiedzenia się jednego człowieka pod stronie prawdy Bożej objawionej w Piśmie św. W jego ślady poszli inni, ryzykując nie tylko wolność, ale i życie w obronie wiary. Jedni "podbili królestwa i zaprowadzili sprawiedliwość (...) drudzy doznali szyderstw i biczowania, a nadto więzów i więzienia" (Hebrajczyków 11:33, 36). W tym wszystkim stali się dla nas zachętą i przykładem do naśladowania. "Przeto i my, mając około siebie tak wielki obłok świadków, złożywszy z siebie wszelki ciężar i grzech, który nas usidla, biegnijmy wytrwale w wyścigu, który jest przed nami, patrząc na Jezusa, sprawcę i dokończyciela wiary." (12:1-2). Bogumił Jarmulak
Jan Kalwin
Jan Kalwin to jeden z najbardziej znanych reformatorów Kościoła. Wzbudza też najwięcej emocji zarówno ze względu na swoją teologię, a szczególnie naukę o --> predestynacji, [Author:AS] jak i działalność w Genewie, a szczególnie jego udział w straceniu Michała Serveta. Znajomość Kalwina jest wielce przydatna, ponieważ należy on do ludzi, którzy wywarli wielkie piętno na kształcie Kościoła i zachodniej cywilizacji. To on zwrócił naszą uwagę na to, że ponieważ Bóg jest suwerennym Panem całego stworzenia, dlatego Jego Słowo, Pismo św., odnosi się do każdej sfery życia.
Jan Kalwin przyszedł na świat w 1509 roku w Noyon w północnej Francji. Jego ojciec był prawnikiem, a matka pochodziła z rodziny mieszczańskiej - zmarła jednak, kiedy Jan miał sześć lat. W roku 1521 nabył prawa do beneficjum kościelnego (pensji pochodzącej z dóbr kościelnych), co pozwoliło sfinansować jego edukację. W 1523 roku czternastoletni Kalwin udaje się na studia do Paryża. Tam spotyka Jana Majora, który wywarł duży wpływ na podejście Kalwina do interpretacji tekstów, a szczególnie Pisma św. Major ostro występował przeciwko --> alegorycznej [Author:AS] metodzie, podkreślając dosłowne znaczenie, które jako jedyne może być podstawą dla doktryny. Od Majora przejął Kalwin również praktyczne, w odróżnieniu od --> spekulatywnego,[Author:AS] podejście do teologii. Z tego powodu w późniejszych latach widzimy Kalwina tak bardzo zaangażowanego w kwestie praktyczne zarówno w kontekście Kościoła, jak i struktur cywilnych społeczeństwa. Można powiedzieć, że to zaangażowanie wynikało raczej z wyznawanej teologii niż z pragnienia zaistnienia w społeczeństwie. Pięć lat później, w 1528 roku, Kalwin zgodnie z wolą ojca udaje się na dalsze studia do Orleanu i Bourges. Ten czas spędza studiując prawo, choć interesuje się również teologią, a nawet pobiera lekcje greki u Melchiora Wolmara, który później będzie współpracował z Kalwinem w Genewie w tamtejszej Akademii.
Po śmierci ojca w 1531 roku Kalwin wraca do Paryża, by studiować teologię, a w szczególności grekę i hebrajski. Widać w tym pragnienie "powrotu do źródeł", które Kalwin dzielił z wieloma ówczesnymi humanistami.
W 1532 roku Kalwin wydaje swoje pierwsze dzieło - komentarz do "De Clementia" Seneki. Już w nim Kalwin zastosował nowe podejście w interpretacji tekstów. Widzimy jednak, że w tym czasie Kalwin wciąż chce być bardziej naukowcem klasycystą niż protestanckim reformatorem. Niedługo potem otrzymuje tytuł doktora z Uniwersytetu w Orleanie.
Już wkrótce jego życie miało ulec wielkim zmianom. W Dniu Wszystkich Świętych 1533 roku rektor Uniwersytetu w Paryżu, Mikołaj Cop, wygłosił przemowę, w której nie trudno było doszukać się luterańskich sympatii. Ponieważ Kalwin miał swój udział w tym przemówieniu, musiał wraz z Copem uciekać z Paryża. Rok później zrezygnował z kościelnego beneficjum i opuścił Francję, udając się do Bazylei. Trudno dokładnie umiejscowić zwrot w życiu Kalwina, który doprowadził do zerwania z Kościołem Rzymsko-Katolickim. Kalwin w przedmowie do "Komentarza do Psalmów" pozostawił nam jednak krótkie świadectwo tamtego doświadczenia: "Jakoż gdy tak uporczywie trwałem w zabobonach papiestwa, iż nader ciężko było mnie z tego grząskiego bagna wydobyć, nagłym nawróceniem Bóg poskromił i uczynił uległym serce moje."1 Nietrudno dopatrzyć się tu podobieństw do nawrócenia ap. Pawła, który wpierw wiernie służył Sanhedrynowi, dopóki moc Boża nagle nie przemieniła jego serca i uczyniła z niego jednego z najwierniejszych sług Chrystusa.
W Bazyeli w 1535 roku napisał pierwszą wersję swojego największego dzieła "Nauki religii chrześcijańskiej", która ukazała się drukiem rok później. Początkowo Kalwin zamierzał wydać je anonimowo, być może z powodu jego wrodzonej skromności i nieśmiałości, jednak bardzo szybko publikacja ta przyniosła mu wielki rozgłos i uznanie wśród zwolenników Reformacji. Warto zwrócić uwagę na fakt, że dzieło swoje zadedykował królowi Francji Franciszkowi I, który w tym czasie z powodów raczej politycznych niż religijnych wspierał niemieckich protestantów w ich sporze z cesarzem Niemiec Karolem V. W swoim kraju Franciszek I prześladował jednak protestantów, co rodziło wiele pytań po stronie jego niemieckich sojuszników. Król odpowiedział, że zwalcza tylko anarchistów i anabaptystów. Pewnie właśnie dlatego Kalwin starał się m.in. wyjaśnić, że protestanci nie są wichrzycielami i przeciwnikami porządku publicznego, ale wręcz przeciwnie - dążą do ustanowienia ładu i sprawiedliwości w zgodzie z wolą Boga objawioną w Piśmie św.
Po krótkiej wizycie we włoskim księstwie Ferrery, gdzie pragnął wzmocnić Reformację, Kalwin zamierzał udać się do Bazylei lub Strasburga, gdzie liczba protestantów szybko wzrastała. Jednak niepokoje na pograniczu francusko-niemieckim sprawiły, że najkrótsza droga stała się nieprzejezdna i tym sposobem w sierpniu 1536 roku Kalwin znalazł się w Genewie. Cytując Księgę Rut, można powiedzieć, że po prostu "zdarzyło się, że trafił" (2:3) do Genewy. Patrząc jednak na dalszy bieg wypadków, trudno oprzeć się wrażeniu, że było to zdarzenie wielce opatrznościowe.
Genewa w tym czasie była miastem-republiką, które już od 1519 roku próbowało uwolnić się spod protektoratu księcia Sabaudii Karola III i podległego mu kleru katolickiego oraz zacieśnić więzy z Konfederacją Szwajcarską. W 1526 roku miał tam miejsce zamach stanu, a cztery lata później na pomoc Genewie przyszły wojska berneńskie, które zapewniły mu pokój. Kiedy do miasta przybył Kalwin, istniała tam już wspólnota protestancka, choć słaba i nieliczna. Na dodatek Rada Miejska wciąż sprawowała znaczną kontrolę nad sprawami kościelnymi. Ponadto wielu mieszkańcom miasta zależało bardziej na pozbyciu się wszelkiej władzy kościelnej niż na przyjęciu Reformacji.
Osobą, która w tym czasie przewodziła protestantom w Genewie, był Guillame Farel. Pod jego kierownictwem jeszcze przed przybyciem Kalwina spisano "Artykuły" przedstawiające zarys ich wiary:
Istnieje tylko jedna prawda Boża, która jest w Chrystusie, a którą objawia Pismo św. Dzięki niej wiadomo, że człowiek jest całkowicie skażony, a zbawiony może być tylko z łaski Bożej, za pośrednictwem jedynej ofiary Jego Syna i wiary w Niego. Uczynki są następstwem tej łaski, nie zaś jej warunkiem.
Nauka Jezusa jest doskonała i pełna. Nie godzi się ani niczego z niej ujmować, ani cokolwiek dodawać. W konsekwencji Kościół nie jest władny określać wedle swej wygody ani tego, co jest Słowem Boga, ani tego, co nim nie jest, lecz sam jest przez to Słowo określany.
Tylko Boga trzeba wielbić i tylko Jemu służyć. Wynika z tego, że nie godzi się modlić do świętych.
Nie ma innego przebłagania [za grzechy] niż to, które oferuje Jezus.
Nie Kościół jest pośrednikiem między Bogiem a ludźmi, lecz sam Chrystus.
Widzimy więc, że protestanccy reformatorzy w różnych zakątkach Europy dzielili te same przekonania. Kalwin nie był zatem twórcą nowej religii, ale podobnie jak Luter wyrazicielem wielowiekowej tradycji opartej na nauce Pisma św. Takie bowiem było ich pragnienie, by wrócić do źródeł wiary, czyli objawionego Słowa suwerennego Boga, którego wola rządzi całą rzeczywistością.
26 maja 1536 roku obywatele Genewy w głosowaniu złożyli przysięgę, że "będą żyć w zgodzie z prawem ewangelii i Słowem Boga, i zniszczą wszystkie papieskie nadużycia". Zaistniała więc potrzeba nowego ułożenia życia w mieście, a w szczególności nowej organizacji kościelnej. Do zaangażowania w to dzieło usilnie starał się nakłonić Kalwina Farel. Kalwin zgodził się na jakiś czas pozostać w Genewie i szybko urósł do miary głównego obrońcy Reformacji w mieście i nie tylko - zwłaszcza po tzw. debacie lozańskiej w 1536 roku, która miała stworzyć podstawy wyznaniowe dla Kościoła protestanckiego na tym terenie.
Kalwin zgadzał się, że Kościół powinien być zorganizowany terytorialnie, tzn. obejmować swym działaniem mieszkańców określonego regionu. Było to wyrazem przekonania, że Kościół jest powszechny, a zatem ma być wszędzie obecny, aby w przyszłości znaleźli się w nim wszyscy ludzie. Kościół ma też współdziałać z cywilnymi strukturami w budowaniu pobożnego społeczeństwa. Uważał jednak, że Kościół powinien być niezależny od władz cywilnych w sprawach, które dotyczą sprawowania religii i dyscypliny kościelnej, co obejmowało również prawo do ekskomuniki. Okazało się jednak, że władze miasta nie były gotowe do rezygnacji z kontroli Kościoła w tych kwestiach. Po głosowaniu w Radzie Miejskiej w 1538, kiedy zwolennicy Kalwina znaleźli się po stronie przegranych, Kalwin musiał opuścić miasto. Warto przy tym wspomnieć, że Kalwin nigdy nie otrzymał pełnego obywatelstwa w Genewie, które było zarezerwowane dla rodowitych mieszkańców. Ma to duże znaczenie w ocenie tych i późniejszych wydarzeń w mieście, choćby w sprawie Serveta.
Póki co, Kalwin udał się do Strasburga, gdzie spotkał Marcina Bucera i spędził trzy lata. Tam przygotował poprawione i rozszerzone wydanie "Nauki religii chrześcijańskiej" (1539) oraz inne dzieła (zwłaszcza komentarze biblijne). Zaangażował się też w prowadzenie kościoła dla francuskich uchodźców i wykłady na uniwersytecie. Bliższy kontakt Kalwina z niemieckim luteranizmem doprowadził do jego krytyki zwłaszcza w dwóch kwestiach.
Po pierwsze, Kalwin zarzucał luteranom, że ich liturgia nie została wystarczająco zreformowana według nauki Pisma św.
Po drugie, "jego wyobrażenie Kościoła, który choć nie jest całkowicie niezależny od władz cywilnych, ale pozostaje autonomiczny i wolny we własnych sprawach, starło się ze ścisłym poddaniem niemieckich kościołów politycznej władzy."3
Podczas pobytu w Strasburgu Kalwin ożenił się z Idelette de Bure (1540). Na jakiś czas Kalwin mógł odsapnąć, bo nie tylko znalazł się w przyjaznym środowisku, ale i jego sytuacja materialna znacznie się poprawiła. Wcześniej przez jakiś czas musiał żyć bardzo skromnie, utrzymując się z wyprzedaży księgozbioru. Teraz jednak Rada Miejska Strasburga przyznała mu stałą pensję za wykłady na uczelni. Przez moment wyglądało na to, że Kalwin znalazł spokojną przystań, gdzie spędzi resztę swego życia.
W 1541 roku sytuacja w Genewie zmieniła się i Kalwin otrzymał stamtąd ponowne zaproszenie. Bucer i Rada Strasburga próbowali zapobiec wyjazdowi Kalwina z miasta, a i sam Kalwin niezbyt chętnie myślał o wyjeździe. W którymś momencie odpowiedział na nalegania ze strony Farela następująco: "Wolałbym sto innych śmierci niż ten krzyż, na którym przyszło mi umierać sto razy na dzień." W końcu jednak uległ, choć jadąc do Genewy zastrzegł, że będzie to krótki pobyt. Został tam do swojej śmierci w 1564 roku (jego żona zmarła 15 lat wcześniej w 1549 roku).
Tym razem mieszkańcy miasta przyjęli Kalwina bardziej gorąco. Oddali mu do dyspozycji dom i zapewnili stałą pensję (choć nierzadko spóźniali się z jej wypłatą). Wkrótce też Kalwin zaangażował się w opracowanie "Ustaw kościelnych", które miały określić strukturę organizacyjną Kościoła w Genewie. Widać w nich dążenie Kalwina do zapewnienia autonomiczności Kościoła, na co Rada Miejska nie do końca chciała się zgodzić, czego skutkiem było m.in. to, że wbrew pragnieniom Kalwina Wieczerzę Pańską można było sprawować tylko raz na kwartał. Zmodyfikowano także procedury powoływania pastorów tak, by zapewnić Radzie Miejskiej aktywny w nim udział - Kalwin chciał, by Rada jedynie zatwierdzała proponowane kandydatury. Potrzeba było kolejnych 15 lat, by wywalczyć dla genewskiego Kościoła prawo do ekskomuniki. U podstaw starań Kalwina o uniezależnienie Kościoła od władz cywilnych w kwestiach religijnych leżało przekonanie, że władza kościelna i cywilna reprezentują dwie ustanowione przez Boga władze, które w swych działaniach powinny się uzupełniać - a zatem żadna z nich nie góruje nad drugą, obie zaś są na służbie u Boga. Dlatego też obowiązkiem Kościoła jest wspierać władzę cywilną, a obowiązkiem władzy cywilnej jest chronić Kościół i prawdziwą religię.
W kwestii ustroju politycznego Kalwin preferował ustrój arystoktatyczno-demokratyczny, który pewnie moglibyśmy nazwać też republikańskim, w którym arystokracja nie jest dziedziczna. Jedną z głównych przesłanek myśli politycznej Kalwina było przekonanie o upadku człowieka i jego skłonności do gromadzenia i nadużywania władzy. Stąd bierze się m.in. postulat o podział władzy i wielość rządzących. Zastosowanie tych postulatów w praktyce widzimy szczególnie w krajach, które znalazły się pod znaczącym wpływem kościołów reformowanych (m.in. Holandia, Wielka Brytania i USA), a także w proponowanych przez niego strukturach samego Kościoła.
W kontekście poglądów Kalwina na stosunki między Kościołem i państwem często przywoływane jest stracenie Michała Serveta. Według wielu przeciwników Kalwina wydarzenie to dyskredytuje go jako teologa. Warto zatem poświęcić temu trochę miejsca. Michał Servet został spalony na stosie w Genewie w 1553 głównie ze względu na swoją zaciekłą walkę z doktryną o Trójcy, a w szczególności za publiczne kwestionowanie przedwiecznego bóstwa Syna Bożego. Podstawą do przedstawienia tego oskarżenia był traktat Serveta pt. "De Trinitatis erroribus libri septem", a także korespondencja, jaką wymienił z Kalwinem na ten temat.
Kiedy Servet przybył do Genewy i został tam aresztowany, ciążył już na nim wyrok skazujący za herezję, który otrzymał w Lyon dwa lata wcześniej, a także wyrok sądu w Vienne z 1553 roku. Widać przez to, że w owych czasach nikogo nie dziwiło wytaczanie spraw sądowych i skazywanie ludzi na śmierć za propagowanie herezji. Panowała dość powszechna zgoda, że władza świecka powinna stać w obronie prawdziwej religii. Za podstawę prawną służył tu Kodeks Justyniania z VI w. Jak tłumaczy to J. K. Cameron "Servet wystąpił przeciwko prawu cywilnemu cesarstwa, które uznawane była za wiążące dla władz Genewy, i w ten sposób stał się winny i zasłużył na karę." Oskarżyciele Serveta argumentowali, że zamach na doktrynę o Trójcy stanowi zamach na podstawy religii chrześcijańskiej, a tym samym jest atakiem na fundamenty porządku społecznego w mieście. Servet został więc potraktowany jak osoba publicznie wzywająca do buntu przeciwko panującemu porządkowi. Kalwin zgadzał się z wyrokiem, choć prosił o zastąpienie spalenia ścięciem. Należy przy tym dodać, że wyrok wydała raczej nieprzychylna w tym czasie Kalwinowi Rada Miejska. Sam Servet zaś sprowokował te wydarzenia swoim pojawieniem się w Genewie. Dlaczego to uczynił? Niektórzy sądzą, że spodziewał się znaleźć poparcie w kręgach "antykalwińskich libertynów sprawujących władzę w Genewie."
Egzekucję zaakceptowała większość szwajcarskich kantonów. Teodor Beza, profesor literatury greckiej w Lozannie, tak skomentował wyrok na Servecie: "Jakąż to większą i bardziej obrzydliwą [od herezji] zbrodnię znaleźć można w ludzkim świecie? (...) Wydaje się rzeczą niemożliwą zastosowanie męki wystarczająco wielkiej, by odpowiadała ogromowi tego przestępstwa." Sam Kalwin wkrótce po egzekucji napisał: "Trzeba zapomnieć o całej ludzkości, jeśli w grę wchodzi Jego chwała. (...) Bóg nie oszczędza nawet całych miast i narodów, ale sprawia, na znak swojej największej odrazy i po to, by nie szerzyło się zepsucie, że walą się mury, ginie pamięć o mieszkańcach i wszystko zamienia się w ruinę."
Czy dziwią nas te słowa? Pewnie tak. Jednak dlaczego? Być może chwała Boża jest dla nas tak abstrakcyjnym pojęciem, że bluźnierstwo traktujemy jako jeden z lżejszych grzechów. Obawiam się też, że powodem zdziwienia (a może i oburzenia) jest przekonanie, że kwestie religijne i cywilne należą do dwóch odrębnych dziedzin rzeczywistości, które nigdy się nie spotykają i nie mają sobie nic do powiedzenia, stąd uważamy, że państwo nie ma obowiązku stać na straży prawdziwej religii, gdyż można zbudować dobry i poprawny porządek cywilny nawet z pogwałceniem Bożego Prawa.
Czy takie postawienie sprawy prowadzi do zbudowania "pseudochrze-ścijańskiej tyranii" podobnej do islamskich rządów talibów w Afganistanie? Jeśli jednak nie chcemy budować społeczeństwa opartego na Bożym Prawie, to jaką mamy alternatywę? Budowanie społeczeństwa w zgodzie z wolą większości? Pamiętajmy jednak, że Serveta skazała Rada Miasta, czyli reprezentanci mieszkańców Genewy, a zatem była to decyzja na wskroś demokratyczna, zaś kara śmierci za szczególnie groźną herezję była powszechnie stosowana w ówczesnej Europie. Czy też mamy budować społeczeństwo w oparciu o absolutne pojęcia dobra, prawdy i sprawiedliwości? One jednak istnieją tylko w Bogu, a źródłem ich poznania jest Boże Słowo. Musimy więc przyznać, że choć próba zbudowania chrześcijańskiego społeczeństwa w Genewie nie w pełni się powiodła, była jednak wyrazem przekonania o konieczności podporządkowania suwerennemu Bogu wszystkich dziedzin życia, co można uznać za jeden z filarów teologii reformowanej.
Te słowa z powrotem przywiodły nas do tematu Bożej chwały i suwerenności, które odgrywają w teologii Kalwina największą rolę. Bóg wszystko czyni na swoją chwałę i oczekuje, że Jego stworzenie będzie Go we wszystkich uwielbiać. Bóg jest godzien tej chwały, bo jest Stwórcą i dlatego też Panem stworzenia. Nie ma nic, co byłoby od Niego niezależne i wszystko Jemu jest poddane. On wszystko czyni według zamysłu swojej woli, a wszystko dąży do spełnienia Jego woli. Widzimy to w dziele stworzenia, opatrzności i zbawienia. Lecz nie tylko to, gdyż Bóg jest też największym Dobroczyńcą i Dawcą Życia. Dlatego wdzięczne poddanie się Jego woli objawionej w Piśmie św. prowadzi do błogosławieństwa, podczas gdy sprzeciw wobec Niego oznacza przekleństwo. W tym kontekście bluźnierstwo przeciwko Bogu urasta do największej i najniebezpieczniejszej zbrodni. Z drugiej strony, Bóg jest jedynym ratunkiem dla upadłego człowieka, które ze swej natury jest grzeszny i ma skłonność do wybierania zła kosztem dobra. Bóg, choć ma wszelkie podstawy ku temu, by wykonać wyrok śmierci na zbuntowanej ludzkości, postanawia jednak zbawić świat - jest to akt czystej łaski. Bez Boga jesteśmy zgubieni. Z łaski Boga jesteśmy uratowani.
Tu pojawia się nauka o predestynacji i wybraniu. Wbrew twierdzeniom wielu nie zajmuje ona jednak najważniejszego miejsca w dorobku Kalwina. Jest raczej pochodną nauki o Bożej suwerenności, a także wytłumaczeniem zróżnicowania ludzkich odpowiedzi na wezwanie Ewangelii do nawrócenia. Kalwin, idąc w ślady Augustyna i Lutra, odwołuje się do nauczania Pisma św., wskazując na różnicujące działanie łaski Bożej w życiu poszczególnych osób. Innymi słowy, Kalwin mówi, że wszyscy ludzie są zgubieni w grzechach i duchowo martwi. To, że niektórzy z nich pozytywnie odpowiadają na głoszoną Ewangelię, podczas gdy inni ją odrzucają, wytłumaczyć można tylko w ten sposób, że to Bóg suwerennie, a więc w sposób nieprzymuszony przez żadne zewnętrzne okoliczności, okazał wybranym zbawczą łaskę, podczas gdy pozostałych pozostawił w stanie grzechu i śmierci. Ci, którzy giną, giną z powodu własnych grzechów. Ci, którzy dostępują zbawienia, dostępują go z powodu łaski Bożej. "Predestynacją nazywamy Boże przedwieczne postanowienie, przez które Bóg sam wobec siebie zadecydował, jaki będzie koniec każdego człowieka. Nie wszyscy bowiem zostali stworzeni z tym samym uwarunkowaniem. Dla jednych Bóg przeznaczył życie wieczne, dla innych wieczne potępienie. Ponieważ więc każdy człowiek został stworzony dla jednego lub drugiego końca, mówimy o nim, że został predestynowany do życia lub śmierci."11 Według Baintona "dla Kalwina doktryna o wybraniu stanowiła niewypowiedziane pocieszenie, ponieważ usuwała strach [przez niepewną przyszłością] i uwalniała człowieka od obaw o własny los, w ten sposób wyzwalając jego energię dla służby suwerennemu Bogu. Z tego powodu kalwinizm wydał tak wielu bohaterów."12 Paul Johson zaś konkluduje: "W tym przekonaniu kryje się zarówno siła, jak i słabość kalwinizmu - jeśli się nie przyjmuje potwornej tezy o podwójnej predestynacji, jest wstrętny; jeśli się ją przyjmuje, jest nieomal nieodparty."13 Dzieje się tak pewnie dlatego, że wizja Boga suwerennego także w zbawieniu przeraża tych, którzy szukają niezależności od Boga, a z drugiej strony z wielką siłą przyciąga tych, którzy w Bogu szukają ratunku.
Doktryna o Bożej suwerenności wywarła też duży wpływ na poglądy Kalwina na temat pracy i powołania. Jesteśmy powołani do czynienia wszystkiego na chwałę Boga. To, czy będziemy to czynić jako kaznodzieja, czy jako stolarz, zależy tylko od tego, do czego Bóg nas powołał. Kiedy Bóg zbawia człowieka, powołuje go do swojej służby w konkretnych okolicznościach, w których dany człowiek ma pracować na Bożą chwałę. Bóg zbawia bowiem wybranych nie z powodu ich dobrych uczynków, ale aby spełniali dobre uczynki. Życie człowieka ma być ofiarą miłą Bogu (Rz. 12:1).
"Nie należymy [bowiem] do siebie, lecz do Pana."14 "Pamiętajmy o tym, że Bóg wzywa każdego z nas, byśmy we wszystkim, co czynimy, pamiętali o Jego powołaniu. Wie bowiem, jak niespokojna jest ludzka natura, jak zmienna i kapryśna, jak w swej ambicji pragnie uchwycić wiele różnych rzeczy na raz. Dlatego każdemu wyznaczył Bóg powinności w jego szczególnym rodzaju życia, aby z powodu głupoty i pochopności wszystko nam się nie pomieszało. Aby też nikt bezmyślnie nie przekroczył wyznaczonych przez Boga granic, nazwał te poszczególne rodzaje życia powołaniem. Boga powierzył każdemu człowiekowi posterunek, aby nikt nie miotał się bez celu w swoim życiu. (...) Boże powołanie jest początkiem i podstawą wszelkiej pomyślności. (...) Żadne zadanie nie jest zbyt niskie i brudne (pod warunkiem, że jesteś w nim posłuszny swemu powołaniu), aby nie jaśniało i nie stanowiło wielkiej wartości w oczach Boga."15
Pamiętajmy też, że służba Bogu polega na służbie bliźnim. "Wszelkie łaski, które otrzymujemy od Boga, otrzymujemy pod warunkiem, że spożytkujemy je dla dobra Kościoła. Dlatego tylko wtedy używamy ich we właściwy sposób, jeśli chętnie i życzliwie użyczamy ich innym."16 W tych słowach znów widzimy przekonanie Kalwina o tym, że wolą Boga jest odwrócenie naszej uwagi od nas samych i zwrócenie jej ku Bogu i bliźnim. Zatem wiara nie może być prywatną sprawą, ale przeżywana jest publicznie. Nie dotyka tylko duszy, ale i ciała. Nie reformuje tylko życia jednostek, ale i społeczeństw. Nie jest skierowana tylko na fragment rzeczywistości, ale na całość.
Jan Kalwin rodzi tak wielkie emocje, ponieważ jest postacią nietuzinkową - w Bożej opatrzności pojawił się w czasie i miejscu, które sprawiły, że odegrał wielką rolę w historii Kościoła i zachodniej cywilizacji. Był człowiekiem zdolnym i pilnym, a przede wszystkim skromnym i oddanym Bogu. Nie mówił i nie czynił tego, co ludzie oczekiwaliby od niego, ale to, co uważał za nakaz Pisma św. Nawet jeśli ktoś nie zgadza się z wszystkimi jego poglądami i decyzjami, może znaleźć w nim wzór i zachętę do zaparcia się samego siebie i naśladowania Chrystusa we wszelkich okolicznościach i za każdą cenę. "Nikt nie zaparł się siebie w sposób należyty, jeśli nie oddał się Bogu całkowicie, pozwalając woli Bożej sprawować rządy nad wszystkimi dziedzinami życia."17
Pragnienie Kalwina, by we wszystkim oddać chwałę suwerennemu Bogu, widać nie tylko w jego pismach i poczynaniach, ale również w jego śmierci (1564). Na własne życzenie został pochowany w nieoznaczonym grobie, którego lokalizacja wciąż pozostaje nieznana.
1. Cytat za "Jan Kalwin", Stanisław Piwko, Warszawa 1995, s. 18.
2. Cytat za "Five Leading Reformers", Christopher Catherwood, Fearn 2000, s. 105
3. Cytat za "The Emergence of Liberty in the Modern World", Douglas F. Kelly, Phillipsburg 1992, s. 13
4. Cytat za Piwko, s. 38
5. Kelly, s. 15
6. "Nauka religii chrześcijańskiej", 4.20.2
7. Kelly, s. 27
8. Piwko, s. 49
9. Cytat za "Historia chrześcijaństwa", Paul Johnson, Gdańsk 1995, s. 322
10. Tamże
11. "Nauka religii chrześcijańskiej," 3.21.5
12. Cytat za Catherwood, s. 119
13. Johnson, s. 320
14. "Nauka religii chrześcijańskiej," 3.7.1
15. Tamże 3.10.6
16. Tamże 3.7.5
17. Tamże 3.7.1
Autor jest pastorem Ewangelicznego Kościoła Reformowanego we Wrocławiu.
Bogumił Jarmulak
Maryja
Jakiś czas temu jeden z pastorów w kazaniu, które notabene było transmitowane na całą Polskę, powiedział, że protestanci nie mają nic przeciwko Maryi, lecz podobnie jak katolicy otaczają ją głębokim szacunkiem. Wydaje się jednak, że zaszło tutaj pewne podstawowe nieporozumienie. Czy rzeczywiście Maryja (czy: Maria) katolicyzmu ma coś wspólnego z Marią, o której mówi Biblia - poza zbieżnością imion?
Ktoś kto tylko pobieżnie otarł się o polski katolicyzm wie, że maj jest miesiącem Maryji. To właśnie w tym miesiącu przypada święto Maryji Królowej Polski, jak i codziennie odprawiana jest tzw. "majówka", podczas której wyśpiewuje się tytuły Maryji jak np. "ucieczko grzesznych" czy "Królowo apostołów". Nie trzeba dodawać, że nasz naród, ustawicznie zachęcany przez papieża, jest w szczególny sposób oddany Maryji. Zwykłą nieprawdą jest opinia wyrażana przez wielu protestantów, a nawet przez --> apologetów [Author:AS] katolickich, iż cześć jaką otaczana jest Maryja w naszym kraju stanowi jedynie aspekt "religijności ludowej" - w przeciwieństwie do oficjalnego stanowiska Rzymu. Papież jak i oficjalne publikacje wyjaśniają i zachęcają do objawów takiej właśnie religijności.
Kim więc jest Maryja w Kościele Katolickim? Maryja katolicyzmu to nic innego jak tylko wszechobecne, bezgrzeszne bóstwo, które posiada potężną władzę, któremu oddaje się cześć, i którego różne wizerunki i figurki otacza się uwielbieniem.
Maryja w praktyce katolicyzmu to ktoś, kto jest o wiele bardziej pełen miłości niż Bóg, który jest srogi i nieprzystępny. Pozwólcie, że zacytuję coś z jednej z setek książek, którymi karmi się ludzi w Kościele Rzymskim: "Wielką przyjemność sprawia Jezusowi, jeśli idziemy do Niego przez Jego Matkę, tak jak każdemu ojcu sprawia przyjemność, gdy jego dziecko dociera do niego poprzez matkę. (...) Gdy bardzo czegoś chcecie, coś zawsze mówi wam, abyście poszli do mamy!" (Louis Kaczmarek, Maryja i moc Bożej miłości, s. 74, Wydawnictwo Sióstr Loretanek, zatwierdz. przez kościół 30.iv.1996 r., nr 659/K/96).
Jak już wspomniałem, Maryja katolicyzmu posiada również ogromną władzę: "Maryja daje łaski Ojca Przedwiecznego, cnoty Jezusa Chrystusa oraz dary Ducha Świętego temu, komu zechce, w sposób, w jaki zechce i tyle, ile zechce" (tamże, s. 77); oraz: "Kiedy Matka Boża trzymała Dzieciątko Jezus w swych ramionach, była jedyną osobą, która spoglądała na niebo z góry" (tamże, s. 43); oraz: "osoba, która bierze różaniec do ręki, ma większą władzę niż prezydent Stanów Zjednoczonych"?!?!?!?! (tamże, s. 90).
Wreszcie Maria katolicyzmu odbiera cześć bogini. Wyniesiony na ołtarze o. Maksymilian Kolbe napisał: "Pozwól mi przyczynić się do Twego wyniesienia, do twego najwyższego wyniesienia. Pozwól, aby inni przewyższyli mój zapał w chwaleniu Ciebie, o Maryjo, tak, aby przez to święte współzawodnictwo Twa chwała rosła szybciej," (tamże, s. 80).
Obecny papież, Jan Paweł II, stwierdził, że dokonała się w nim ogromna przemiana duchowa w momencie, kiedy zrozumiał, że "to nie tylko Maryja prowadzi ludzi do Jezusa, ale również Jezus prowadzi ludzi do Maryji". Następnie dał wyraz swojego pełnego poświęcenia Maryji obierając za motto swojego pontyfikatu totus tuus - "cały twój". Papież zdecydowanie potwierdził to oddanie Maryji w zeszłym roku podczas wizyty w Kalwarii Zebrzydowskiej. Co więcej, papież nie waha się używać słownictwa w odniesieniu do Maryji, które prawowicie odnosi się tylko do Boga: "Przez tajemnicę Chrystusa także Ona jest obecna wśród ludzi. Poprzez Syna rozjaśnia się także tajemnica Matki" (Jan Paweł II, encyklika: Redemtoris Mater, s.37; podkreślenie autora).
Co więcej, według papieża cytującego postanowienia Soboru Watykańskiego II, Maryja pełni bardzo istotną rolę w dziele zbawienia: "[Maryja] staje się matką: rodzi bowiem do nowego i nieśmiertelnego życia synów z Ducha Świętego poczętych i z Boga zrodzonych" (tamże, s. 10). Przykłady można mnożyć.
Maria, o której mówi Pismo Święte, nie ma nic wspólnego z katolicką Maryją. Matka Jezusa była pobożną kobietą, która zaufała Bogu, pomimo narażenia na zniesławienie. Dlatego jest ona dla nas przykładem wiary - jak wielu, którzy biegli przed nią i po niej (Łuk. 1:48; Jak. 5:11). Maria żyła, wypełniła Boży plan na swoje życie i umarła. Ani nie była bez grzechu, ani nie została wzięta z ciałem do nieba. Jakiekolwiek więc próby udawania się do niej są nie tylko bezsensowne, ale i grzeszne.
Wracając do wyżej wspomnianego pastora, oczywiście rozumiem chęć szukania porozumienia z jego strony. Szkoda jednak, że nie szukał go tam, gdzie powinien - w odwołaniu do Słowa, zamiast w jakoby podzielanym przez wszystkich szacunku do Marii. Maryja katolicyzmu jest kimś radykalnie różnym od Marii Biblii, dlatego nie może być mowy o jakiejś wspólnej "Marii", którą zarówno katolicy jak i protestanci darzą szacunkiem.
Autor jest pastorem Ewangelicznego Kościoła Reformowanego we Wrocławiu.
Marek Kmieć
Koran a chrześcijaństwo
Islam staje się coraz bardziej znaczącą siłą kształtującą oblicze Ziemi, co nie odbywa się bez konfliktów. Nie powinno to dziwić, jeśli mamy na uwadze wpisane w islam i Koran pragnienie ustanowienia prymatu jednej religii i cywilizacji na całym świecie. Wielu chrześcijan próbując uniknąć krwawych konfliktów z muzułmanami, wskazuje na rzekomo wspólne korzenie chrześcijaństwa i islamu (dorzucając do tego judaizm) i twierdzi, że przecież wszyscy wierzymy w tego samego Boga, który jest jeden. Czy rzeczywiście jest to słuszna droga do pokoju?
Ponieważ islam odwołuje się do Koranu, jako czystego objawienia woli Boga i uważa go za najwyższy autorytet, dlatego warto udać się do źródeł i zobaczyć, czy próba syntezy chrześcijaństwa i islamu rokuje jakiekolwiek nadzieje na sukces.
Obraz chrześcijaństwa w Koranie
Już w II Surze spotykamy postaci znane również z Pisma Świętego i odgrywające znaczącą rolę w teologii i religii chrześcijańskiej. Są to m.in.: Adam, Mojżesz czy przede wszystkim "Jezus, syn Marii" (II, 87). Co więcej, w tej samej Surze, chrześcijaństwo uznane jest za religię wyznającą tego samego Boga, co islam: "Zaprawdę, ci, którzy uwierzyli, ci, którzy wyznają judaizm, chrześcijanie i sabejczycy, i ci, którzy wierzą w Boga i w Dzień Ostatni i którzy czynią dobro, wszyscy otrzymają nagrodę u swego Pana" (II, 62). Spośród wszystkich wymienionych tu grup to chrześcijanie uznani są za najbliższych islamowi: "Najbliżsi, przez swoją przyjaźń, tym, którzy wierzą, są ci, którzy mówią: My jesteśmy chrześcijanami" (V, 82). Zdawać by się mogło, że te wypowiedzi regulują relacje między chrześcijaństwem i islamem w sposób iście partnerski. Jednak Koran zawiera również krytykę chrześcijaństwa.
V Sura stwierdza, że choć islam przejął od chrześcijan przymierze, to jednak chrześcijanie "zapomnieli część tego, co im zostało przypomniane" (w. 14). Co więcej, Posłaniec (Mahomet) przyszedł, aby przypomnieć chrześcijanom to, co zapomnieli, lecz oni nie uwierzyli mu.
Jednym z głównych błędów chrześcijaństwa jest twierdzenie, że "Bogiem jest Mesjasz, syn Marii" (w. 17), a więc jeden z najważniejszych punktów chrześcijańskiego wyznania wiary, mówiący o boskości Jezusa. Bóg, jeśli zechce, może jednak zniszczyć Mesjasza (tamże). Jako świadectwo tego, że chrześcijanie tkwią w błędzie, Koran przywołuje karę boską, jaka dotknęła chrześcijan (w. 18). Oddawanie czci komuś innemu niż Bóg oraz stawianie kogoś obok Boga jest grzechem (III, 64). Zresztą w tekstach, mówiących o czekającej na niewiernych (w tym przypadku chrześcijan) karze, pojawia się przede wszystkim zarzut wielobóstwa.
Co więcej, według Koranu Jezus nie tylko nie był Bogiem, ale i nie był Synem Bożym: "Chwała niech będzie Bogu, który nie wziął sobie żadnego Syna" (XVII, 111; patrz też: XIX, 35, 92). Bóg stworzył Jezusa jak Adama "z prochu, a następnie powiedział do niego: Bądź! - i on jest" (III, 59). Zatem Jezus jest po prostu jednym ze stworzeń. Ponadto, Jezus nie zyskał, np. przez adopcję, uprzywilejowanej roli wobec reszty stworzenia.
Koran nie tylko zaprzecza temu, że Jezus był Synem Boga, ale także idei Boga jako ojca w odniesieniu do jego wyznawców. Twierdzenie o boskim synostwie Jezusa nie jest wg islamu tylko pomniejszym błędem, ale bardzo poważnym wypaczeniem objawienia. Chrześcijanie mówiąc o boskim synostwie Mesjasza, "naśladują słowa tych, którzy nigdy nie wierzyli" (IX, 30). Zaraz potem pojawia się życzenie: "Niech zwalczy ich Bóg" (tamże), oraz podsumowanie: "Jakże oni są przewrotni" (tamże). Nie powinno dziwić takie podejście do sprawy, skoro w Surze CXII czytamy: "Mów: On - Bóg Jeden, Bóg Wiekuisty! Nie zrodził i nie został zrodzony! Nikt Jemu nie jest równy!" Skoro Bóg jest jeden, więc, stwierdza Koran, nie ma innego, a zatem i Jezus nie może być Bogiem. "Nie ma Boga, jak tylko Bóg" (III, 62). Co więcej, Bóg nie może być zrodzony, a przecież Jezus jest synem Marii. Wynika z tego zaprzeczenie wcielenia Syna Bożego, bo skoro Jezus nie istniał przed poczęciem go, inkarnacja nie mogła mieć miejsca. Oznacza to, że transcendentny Bóg nigdy nie nawiązał takiej relacji ze stworzeniem, o jakiej mówi Pismo Święte - Słowo, które było Bogiem, nigdy nie stało się Ciałem.
Koran podważa również inny bardzo istotny element chrześcijańskiej wiary, jakim jest ukrzyżowanie Jezusa. IV Sura, pisząc o Żydach, stwierdza: "Powiedzieli: Zabiliśmy Mesjasza, Jezusa, syna Marii, posłańca Boga - podczas gdy oni ani go nie zabili, ani go nie ukrzyżowali" (w. 157). Oczywiście, w takim wypadku nie może być też mowy o odkupieńczej śmierci Jezusa, który był po prostu prorokiem, choć zapewne jednym ze znamienitszych: "Mesjasz, Jezus, syn Marii, jest tylko posłańcem Boga" (IV, 171). To z kolei sprawia, że i koraniczna nauka o zbawieniu zdecydowanie różni się od biblijnej. Skoro nie ma odkupienia grzechów na krzyżu, to musi być inny sposób zadośćuczynienia za nie. Sura XLVII sugeruje, że Bóg zgładzi złe uczynki wiernych ze względu na ich dobre dzieła (w. 2).
Jako "Słowo pochodzące od Niego (Boga)" (III, 45) Jezus miał za zadanie "nauczyć go (lud Boga) Księgi i mądrości, Tory i Ewangelii" (w. 48). Zmodyfikował też część przepisów Tory: "Przychodzę potwierdzić prawdziwość tego, co było przede mną w Torze, i aby uczynić dla was dozwolonym część tego, co wam było zakazane" (w. 50).
Według Koranu błędy chrześcijan są tym gorsze, że nie wynikają z niewiedzy, ale są świadomym sfałszowaniem prawdy: "Dlaczego ubieracie prawdę w fałsz i zasłaniacie prawdę, a przecież wy wiecie" (III, 71). Zdaje się więc, że chrześcijanie błądzą, gdyż odrzucili objawienie przekazane im przez Jezusa - stali się mu niewierni, co tłumaczy, dlaczego Koran może uznawać Jezusa za proroka jednocześnie potępiając chrześcijan za odstępstwo od monoteizmu.
Głównym przedmiotem krytyki Koranu wobec chrześcijaństwa jest doktryna Boga, a w szczególności Trójca Święta: "Wierzcie w Boga i jego posłańców i nie mówcie: Trzy!" (IV, 171). Niemniej jednak zastanawiające jest, że według Koranu osobami Trójcy Świętej jest Bóg, Jezus i Maria (sic!): "I oto powiedział Bóg: O Jezusie, synu Marii, czy ty powiedziałeś ludziom: Bierzcie mnie i moją matkę za dwa bóstwa, poza Bogiem?" (V, 116). Jest to jeden z elementów krytyki chrześcijaństwa w Koranie, który każe zapytać się o jej rzetelność, a także o źródła poznania chrześcijaństwa, jakimi dysponował autor Koranu. Jeśli to był Allach, to jak mógł popełnić taką gafę, a jeśli Mohamet, to co to mówi o rzekomo boskim pochodzeniu świętej księgi islamu?!
Źródła informacji o chrześcijaństwie w Koranie
Polski tłumacz Koranu, J. Bielawski, z faktu zamienienia przez Koran Ducha Świętego na matkę Jezusa jako trzeciej osoby Trójcy Świętej wnioskuje, że Koran odnosi się do nauczania jakiejś chrześcijańskiej sekty, w której być może miejsce Marii było ponad miarę wyeksponowane. Najprawdopodobniej był to Kościół Abisynii, gdzie Marię otaczano nadmierną czcią. Pojawiające się w koranicznym obrazie chrześcijaństwa elementy adopcjonizmu (nauczania mówiącego o adoptowaniu Jezusa, syna Marii, przez Boga) może być echem licznych i zaciekłych sporów o naturę Chrystusa spotykanych wśród starożytnych chrześcijan.
O małej wiarygodności koranicznych źródeł świadczy, oprócz pomieszania osób Trójcy Świętej, przytaczany parę razy cud dokonany przez Jezusa, jakim było ożywienie glinianych ptaków, który nie występuje w żadnej nowotestamentowej księdze, choć w Koranie stanowi jedno z ważniejszych świadectw boskiego posłannictwa Jezusa.
Jak pisze Bielawski we wprowadzeniu do Koranu, chrześcijaństwo w Arabii miało swoje zaplecze w licznych państwach chrześcijańskich na północy i południu. Z jednej strony leżały prowincje wczesnochrześcijańskiego państwa, jakim było Bizancjum, a z drugiej Mezopotamia w znacznej mierze zamieszkana przez przyznającą się do chrześcijaństwa ludność. Należy też wspomnieć o Abisynii, graniczącej z Arabią przez Morze Czerwone. Co więcej, w latach 525-575 południowa Arabia stała się obszarem bezpośredniego panowania Abisynii.
To jednak nie wyjaśnia tak bardzo wypaczonej wizji chrześcijaństwa, jaką znajdujemy w Koranie. Bielawski twierdzi, że powodem takiego stanu rzeczy było to, iż praca misyjna na terenie Arabii była prowadzona przede wszystkim przez przedstawicieli heretyckich kościołów wschodnich, zwłaszcza --> monofizytów[Author:AS] i --> nestorian. [Author:AS]
Ponadto, jak sugeruje Bielawski, wśród Arabów szczególnie wielki podziw wzbudzali chrześcijańscy --> anachoreci[Author:AS] i pustelnicy. Ma o tym świadczyć sam Koran: "Złożyliśmy w serca tych, którzy poszli za nim (Jezusem), łagodność i miłosierdzie, i stan zakonny, który oni wprowadzili" (LVII, 27).
Widzimy więc, że źródła, jakimi dysponował autor Koranu, nie były najlepszego gatunku, co każe wątpić w boskie jego pochodzenie. Czy jednak stosunek Mahometa do chrześcijaństwa byłby inny, gdyby dysponował lepszymi informacjami? Można wątpić, gdyż głównym zarzutem, jaki kieruje pod adresem chrześcijan, jest zrównanie Jezusa z Bogiem.
Stosunek Koranu do chrześcijan
Już wspomniałem o tym, że według Koranu chrześcijanie świadomie fałszują prawdę o Bogu i Jezusie (III, 71). Sura V wprost nazywa chrześcijan niewiernymi (w. 72). Dalej grozi dotkliwą karą tym, którzy nie porzucą twierdzenia o boskości Jezusa (w. 73). Choć wobec zarzutu odstępstwa Żydów chrześcijanie i tak wypadają nie najgorzej (w. 82).
Niemniej jednak w ostatecznym rozrachunku również chrześcijanie zaliczeni są w poczet niewiernych, których przeznaczeniem jest Gehenna. Wynika to choćby z Sury XVIII, w której czytamy: "Chwała niech będzie Bogu, który zesłał Księgę swojemu słudze i nie uczynił w niej żadnej krzywizny!" (w. 1). Ta księga, którą jest Koran, została dana m.in. po to, by "ostrzegała tych, którzy mówią: Bóg wziął sobie syna" (w. 4). Jest to wyraźne potępienie "kłamstwa" (w. 5) głoszonego przez chrześcijan, którzy twierdzą, że również Jezus i Maria (według Koranu) są Bogami. Potem pada najsroższe w Islamie oskarżenie: "Ci ludzie wzięli sobie bogów poza Nim" (w. 15), które prowadzi do wezwania: "Kiedy oddzielicie się od nich i od tego, co oni czczą poza Bogiem, schrońcie się do groty" (w. 16). Pod koniec tej Sury znajdujemy stwierdzenie, że dla niewiernych Bóg przygotował Gehennę (ww. 100, 102). Ostatni wiersz Sury, to polecenie dane Mohametowi, by ogłosił: "Zostało mi objawione, że Bóg wasz jest Bogiem jedynym. Przeto kto się spodziewa spotkać swego Pana, niech pełni pobożne dzieła i niech nie dodaje żadnego współtowarzysza, kiedy oddaje cześć swojemu Panu" (w. 110).
Dalej w Surze XXII znów pojawia się podobne oskarżenie pod adresem chrześcijan, którzy tym razem występują w towarzystwie Żydów, sabejczyków i wyznawców zoroastrianizmu (w. 17). Bóg dla niewiernych, którzy "dodają [jedynemu Bogu] współtowarzyszy" (tamże), przygotował srogą karę: "Ci, którzy nie uwierzyli, będą mieli ubranie przykrojone z ognia, a głowy ich polewane będą wrzącą wodą, która roztopi ich wnętrzności i skórę, dla nich będą żelazne rózgi z hakami" (ww. 19-21).
Niestety, pewne teksty Koranu sugerują, że nie jest tu mowa tylko o dniu sądu ostatecznego, kiedy sam Bóg dokona kary nad niewiernymi. Sura XLVIII stwierdza bowiem: "Muhammad jest posłańcem Boga. Ci, którzy są z nim, są gwałtowni wobec niewiernych, a miłosierni względem siebie" (w. 29). W ostateczności Koran zabrania zawierania przyjaźni z tym, "którzy was zwalczali z powodu religii" (LX, 9). Można więc wnioskować, że z nauczania Koranu wynika, iż totalna i ustawiczna wojna jest konieczna, by nawrócić cały świat na monoteizm (w wydaniu koranicznym).
Oczywiście, istnieją różne szkoły interpretacji Koranu, podobnie jak istnieją różne szkoły interpretacji Pisma Świętego. Nie wszystkie interpretacje prowadzą do tych samych implikacji. Za przykład można wziąć czwarty wiersz Sury XLVII: "Kiedy więc spotkacie tych, którzy nie wierzą, to uderzcie ich mieczem po szyi, a kiedy ich całkiem rozbijecie, to mocno zaciśnijcie na nich pęta." Jak podaje Bielawski według szkoły hanafitów, te polecenia dotyczą tylko bitwy pod Badr, jednak szyici trzymają się zasady, iż schwytanych w czasie wojny wrogów należy zabijać. Pozostaje więc pytanie, jakimi środkami ma być toczona wojna w imię koranicznego monoteizmu. Zapewne odpowiedź na nie w znacznej mierze zależy od tego, kto z czasem zyska najwięcej zwolenników wśród wyznawców islamu - ortodoksi czy liberałowie.
Wnioski
Po lekturze Koranu trzeba przyznać, że na pierwszy rzut oka zachodzi pewne podobieństwo między nauczaniem tej księgi a nauczaniem Pisma Świętego. Jest to m.in. monoteizm i wiara w Dzień Sądu. Nie można jednak przeoczyć tego, na co sam Koran bardzo jednoznacznie wskazuje, a mianowicie odmiennego rozumienia istoty Boga, a w szczególności bóstwa Jezusa oraz jego wcielenia i odkupieńczej śmierci na krzyżu. Co dla chrześcijan stanowi fundament wiary, to dla muzułmanów stanowi kamień obrazy. Monoteizm Koranu nie jest tożsamy z monoteizmem Biblii. Również droga zbawienia przedstawiona jest w tych dwu księgach w odmienny sposób. Czy można zatem liczyć na syntezę islamu i chrześcijaństwa? Zdaje się, że zachodzi między nimi zbyt wiele istotnych różnic. Są po prostu niekompatybilne. A poza tym, jak traktować religię, której święta księga popełnia taki kardynalny błąd, jak zaliczenie w poczet Trójcy Świętej Marii, matki Jezusa, w miejsce Ducha Świętego? Jeśli więc islam jest fałszywą religią, to utożsamienie Jahwe z Allachem zapewne nie jest zbyt rozsądnym pociągnięciem.
Bogumił Jarmulak
Chrystus czy Mahomet
W tym artykule pragnę z jednej strony wskazać na istotne różnice między chrześcijaństwem a islamem, a z drugiej zastanowić się nad przyczynami pojawienia się islamu jako rywalizującej z chrześcijaństwem religii. Islam bowiem nie tylko przypomina chrześcijaństwo, ale próbuje również przedstawić się jako lepsza alternatywa dla wyznawców monoteizmu.
Monoteizm chrześcijański nie jest jednak równy monoteizmowi mahometańskiemu. Chrześcijanie bowiem wierzą w Boga Ojca, Syna i Ducha Świętego, a więc w trójjedynego Boga, podczas gdy mahometanie wyznają tzw. ścisły monoteizm. Nawet jeśli na pierwszy rzut oka nie stanowi to istotnej różnicy, śmiem twierdzić, że ta różnica jest kolosalna i ma bardzo praktyczne znaczenie, jeśli prawdą jest twierdzenie Pisma Świętego, że człowiek stworzony jest na obraz i podobieństwo Boga. Znaczy to, że zarówno pojedynczy człowiek, jak i ludzkie społeczeństwo jest odzwierciedleniem Stwórcy.
Islam zdaje się jednak przeczyć stworzeniu człowieka na obraz Stwórcy. Widzimy to na przykładzie nabożeństwa. Jak zauważył Ralph A. Smith w "Trynity and Reality," kiedy mahometanin czci Allacha, czyni coś, czego Allach sam nigdy nie robi. Allach nigdy nie oddaje czci komuś innemu ani dla nikogo nie poświęca się. Kiedy więc mahometanin bije pokłony przed Allachem, a więc w momencie, kiedy rzekomo jest najbliżej Allacha, staje się do niego najbardziej niepodobny.
Kiedy jednak chrześcijanin czci Jahwe, nie tylko zbliża się do Boga, ale też naśladuje Go, czyniąc to, co czyni Ojciec, Syn i Duch wobec siebie nawzajem. Nabożeństwo ofiarowane Ojcu w imię Syna i w mocy Ducha jest w rzeczy samej uczestnictwem we wspólnocie Trójcy. Nasz Bóg nie tylko przyjmuje cześć, ale również sam obdarza nią innych: Ojciec czci Syna i Ducha, a Syn i Duch odwzajemniają cześć Ojcu. To z kolei przekłada się na więzi międzyludzkie. Właściwe okazywanie szacunku i oddawanie honorów innym ludziom zawiera się w biblijnym zrozumieniu miłości i jest naśladowaniem trójjedynego Boga.
Co więcej, ponieważ Allach jest w ścisłym znaczeniu jedyny w swoim rodzaju, dlatego obce jest mu pojęcie międzyosobowej więzi. Trójca zaś w swej istocie zawiera międzyosobowe relacje między Ojcem, Synem i Duchem. Należy więc zapytać, jaki wpływ na społeczeństwo ma religia, której bóstwo pozostaje w wiecznym osamotnieniu? Której bóstwo jest w swej istocie a-społeczne? A może nawet bezosobowe? Naturalną konsekwencją byłoby oderwanie spraw społecznych od takiej religii. Islam nie jest w tym konsekwentny i odnosi pewne korzyści, zapożyczając z chrześcijaństwa. Dlatego odnajdujemy w nim np. pojęcie dobra i zła oraz prawo regulujące relacje międzyludzkie. Można jednak zadać kolejne pytanie, w jaki sposób prawa te odzwierciedlają naturę Allacha i czy w ogóle to czynią? Należy podejrzewać, że etyka islamu jest raczej konsekwencją arbitralnych decyzji Allacha niż odzwierciedleniem jego natury. Przede wszystkim nie znajdujemy w Allachu, który jest wiecznie jeden i sam, miłości bliźniego - tak fundamentalnej w chrześcijańskim rozumieniu Boga i etyki. Ponadto, skoro Allach jest wiecznie jeden i sam, można stwierdzić, że społeczeństwo nie jest obrazem Stwórcy, a więc nie nosi znamion wieczności, lecz jest tworem tymczasowym. Co to z kolei mówi nam o perspektywach dla ludzkości? Czy kiedyś cała ludzka rasa w swoim zróżnicowaniu zleje się w jednolitą i bezkształtną metafizyczną masę? Patrząc na Allacha należy się tego spodziewać. To zaś oznacza, że również ludzka tożsamość i osobowość jest przejściowa i tymczasowa. Nie powinno zatem dziwić, że ściśle mahometańskie społeczeństwa mają tendencję do wyradzania się w autorytarne dyktatury.
Należałoby jeszcze dodać, że jednolitość Allacha każe z podejrzliwością traktować wszelką różnorodność, podczas gdy w Trójcy jedność i wielość mają równie ostateczny charakter. Jeśli dodamy do tego statyczną naturę Allacha, która rzuca cień podejrzenia na wszelką zmianę, to dochodzimy do wniosku, że rozwój i postęp, czyli to, co Biblia nazywa przemianą z chwały w chwałę, jest islamowi obcy, a nawet wrogi. (Oczywiście, jak spotykamy niekonsekwentnych chrześcijan, tak spotykamy też niekonsekwentnych mahometan, którzy wbrew swej religii zabiegają o rozwój i postęp.) Tak naprawdę nie istnieje więc ani historia ani biografia, a przynajmniej islam nie dostarcza podstaw do tego, by uznać je za rzeczywiste. Stąd brak w nim akcentu, jaki chrześcijaństwo kładzie na dojrzewanie. Słuszne zdaje się więc twierdzenie Jamesa B. Jordana wyrażone w "From Bread to Wine", że islam cierpi na chorobę wspólną wszystkim pogańskim religiom, a mianowicie na infantylizm polegający na zatrzymaniu się jego wyznawców w rozwoju osobowym na poziomie nastolatka. Inaczej jest w chrześcijaństwie, dla którego podstawą dla historii i biografii jest wewnętrzne życie Trójcy, które charakteryzuje dynamika międzyosobowych relacji. Stąd przywiązanie do niedojrzałości jest według Biblii jednym z podstawowych grzechów.
Niektórzy twierdzą jednak, że różnica między chrześcijaństwem a islamem wynika tylko lub głównie z tego, że znajdują się one na rożnym etapie rozwoju. Zapowiadają pojawienie się reformatora islamu, który da impuls do większego uduchowienia tej religii. Jako przykład mający potwierdzać tę tezę podaje się chrześcijańskie krucjaty, które były rzekomo zjawiskiem bardzo podobnym w swym charakterze do współczesnego mahometańskiego terroryzmu. Oczywiście, można by prowadzić dyskusję na ten temat na gruncie ściśle historycznym i przerzucać się faktami i relacjami świadków. Można by wskazać na to, że krucjaty były reakcją chrześcijaństwa na wojowniczą ekspansję islamu. Na pewno krzyżowcy nie byli niewiniątkami i dokonali wielu haniebnych czynów. Myślę jednak, że lepiej spojrzeć na ludzi, których imiona noszą te religie: Chrystusa i Mahometa. Mahomet walczył mieczem, podczas gdy Chrystus szerzył swe Królestwo słowem. Choć obie te religie roszczą sobie prawo do uniwersalności, czyli objęcia i zagospodarowania wszystkich zakątków świata i każdej dziedziny życia, to jednak różnią się m.in. w metodzie zdobywania wpływów i nowych wyznawców. Oczywiście, nie chodzi tu o różnego rodzaju dewiacje i odchylenia od normy, lecz o zasadę ustanowioną przez Chrystusa z jednej strony i Mahometa z drugiej. Zwróćmy uwagę np. na to, że choć ap. Paweł uznał prawo władzy cywilnej do noszenia miecza i jej obowiązek obrony prawa i sprawiedliwości, a także korzystał z gwarantowanej przez władze Rzymu ochrony własnego życia, to jednak sam nigdy za miecz nie chwytał. Mówię tu o okresie po spotkaniu z Jezusem na drodze do Damaszku, ponieważ wcześniej, jeszcze jako Saul, chętnie korzystał ze środków przemocy dla prześladowania chrześcijan. Tym bardziej wymowna staje się zmiana, jaka zaszła w jego postawie po tym wydarzeniu. Od tej pory jedynym mieczem, za który chwytał, było słowo.
Inaczej ma się sprawa z Mahometem. Wystarczy wspomnieć o masakrze na arabskich żydach z klanu Kurajza, o której czytamy w Hadisach, czyli opowieściach o życiu założyciela islamu. (Hadisy stały się podstawą tzw. prawa szariatu, a Mahomet uznany za wzór do naśladowania.) Według nich Mahomet własnoręcznie ściął co najmniej 600 jeńców. Zaś w Hadisie pt. "Zabijajcie każdego żyda" czytamy:
Posłaniec Boży powiedział: "Zabijajcie każdego Żyda, który znajdzie się w waszej mocy!" Słysząc to Muhajjisa ibn Mas'ud rzucił się na ibn Sunajnę, żydowskiego kupca, z którym miał stosunki towarzyskie i handlowe i zabił go. Huwajjisa, jego starszy brat, nie był wtedy jeszcze muzułmaninem. Kiedy Muhajjisa zabił żyda, Huwajjisa zaczął go bić, wołając: "Ty bezbożniku, jak mogłeś zabić swojego żywiciela!" Muhajjisa odpowiedział: "Gdyby ten, kto mi go kazał zabić, kazał zabić i ciebie, odciął bym ci głowę." (...) Tamten odparł: "Na Boga! Gdyby Mahomet kazał ci mnie zabić, ty byś mnie zabił?" Ten odpowiedział: "Na Boga, gdyby kazał mi obciąć ci głowę, zrobiłbym to." Tamten zawołał: "Na Boga, religia która do tego może doprowadzić, jest wspaniała!" i przyjął islam.
Czy wciąż dziwi nas obraz głów ściętych w imię Allacha, jakie od czasu do czasu dostarczają nam islamscy fundamentaliści? Raczej nie, jeśli wiemy, na jakiej lekturze i na czyim przykładzie się wychowali. Czy wciąż czujemy oburzenie wobec takiego okrucieństwa? Tak, ponieważ jesteśmy chrześcijanami. Albo inaczej - ponieważ naszą moralną wrażliwość ukształtowała Pasja, a nie Hadisy - opowiadanie o męce Pańskiej, a nie o okrutnych wyczynach Mahometa.
Dzięki Bogu nie wszyscy mahometanie wiernie i konsekwentnie naśladują założyciela swej religii ani też nie są w stanie żyć jako wierny obraz swego bóstwa, Allacha. Życie w świecie stworzonym przez trójjedynego Boga zmusza każdego człowieka do zachowania przynajmniej częściowo praw i zasad wpisanych w porządek stworzenia i odzwierciedlających charakter Stwórcy. Można by też powiedzieć, że islam nie jest aż tak niebezpieczny, jak mógł by być, ponieważ w pewnym sensie jest chrześcijańską herezją - krzywozwierciadlanym odbiciem chrześcijaństwa.
Nie możemy więc przejść obojętnie obok islamu ani traktować go jako jedną z wielu fałszywych religii. Jak zwrócił na to uwagę Peter J. Leithart w "Islam: Mirror of Christendom", wielkie odstępstwa pojawiały się w historii Bożego ludu nie bez powodu. Wystarczy wspomnieć ustanowienie synkretystycznego kultu Złotego Cielca w północnym Królestwie Izraela po śmierci Salomona. Była to przestroga dla Judy, który również "flirtował" z bałwochwalstwem.
Zgodnie z twierdzeniem Leitharta Bóg wzbudził islam jako karykaturę chrześcijaństwa, by ukazać nam nasze błędy i związane z nimi zagrożenia. Islam jest w pewnym sensie nawrotem do judaizmu, przy czym interesuje go nie tyle doktryna, co rytuał ze szczególnym naciskiem na modlitwę, post, pielgrzymkę, jałmużnę, wyznanie wiary i dzień święty. Dla chrześcijanina przejście na islam oznaczałoby powrót do tego, co tak zdecydowanie krytykował Jezus w Ewangeliach oraz ap. Paweł w Listach. Muzułmanie podobnie jak tzw. judaizujący chrześcijanie są gotowi uznać Jezusa za kogoś wybitnego. Odmawiają Mu jednak prawa do odgrywania kluczowej roli w przełomowym dla historii świata momencie, który zainicjował nowe stworzenie - kolejny etap przemiany stworzenia "z chwały w chwałę." Nic dziwnego, bo i Mahomet nie widział w sobie herolda nowego stworzenia, a raczej kolejnego proroka w linii od Noego przez Jezusa, którego głównym zadaniem było wezwanie żydów i chrześcijan do porzucenia swych błędów i powrotu do monoteistycznej wiary Abrahama (Sura 2:135).
Patrząc na islam powinniśmy więc doszukiwać się podobieństw do chrześcijaństwa. Jednak nie po to, by znaleźć wspólny mianownik, który pozwoliłby urządzić wspólne nabożeństwo ekumeniczne, lecz by dostrzec własne błędy. Nie bez znaczenia jest przy tym miejsce i czas pojawienia się islamu - na terenach, gdzie kwitły chrystologiczne herezje. Przypomina to o fundamentalnym znaczeniu doktryny o Trójcy - błędy pojawiające się w niej wypaczają resztę chrześcijańskiej teologii i praktyki. Pamiętajmy też, że islam to typowa religia uczynków, co by wskazywało na braki w nauczaniu o doskonałym zbawieniu w Chrystusie. Te dwa elementy oczywiście łączą się ze sobą, bo Ewangelia jest prawdziwa tylko wtedy, gdy Chrystus jest prawdziwym Bogiem, który prawdziwie stał się prawdziwym człowiekiem. Innymi słowy, nie sposób oddzielić dzieła od osoby Chrystusa.
Z historii wiemy, że Bizancjum zaniedbało misję wśród Arabów. Pewnie z tego powodu Arabowie poznali chrześcijaństwo głównie przez kościoły heretyckich, o czym świadczy obraz Trójcy, jaki znajdujemy w Koranie. Ponadto chrześcijanie pojawili się na Półwyspie Arabskim nie jako misjonarze, ale obcy przybysze, często reprezentujący skłócone i rywalizujące ze sobą sekty. Wiele daje do myślenia to, że niektórzy z nich przyjęli później islam w nadziei wyzwolenia się spod władzy Bizancjum. Można wręcz powiedzieć, że dla Arabów islam był bardziej obiecujący i przyjazny niż chrześcijaństwo i to przede wszystkim z powodu stanu kościołów, z którymi się zetknęli.
Należy zatem zapytać, co stało się ze współczesnym chrześcijaństwem, skoro jesteśmy świadkami renesansu islamu? Myślę, że wskazuje on na słabość współczesnego Kościoła, który jakby zapomniał o istotnej różnicy między Bogiem Ojcem, Synem i Duchem a Allachem, a także między Chrystusem a Mahometem. Musimy więc dbać przede wszystkim o jasne i biblijne zrozumienie osoby i dzieła Chrystusa.
Po drugie, pamiętajmy, że islam stanowi zagrożenie dla Zachodu właśnie dlatego, że jest określoną cywilizacją, a nie zepchniętą na margines społecznego życia ideologią. Niestety Zachód od dawna próbuje pozbyć się swego chrześcijańskiego dziedzictwa, a na dodatek sami chrześcijanie jakby stracili wizję Kościoła jako czynnika kulturotwórczego. Zadowalamy się "Jezusem w naszym sercu," a powinniśmy raczej uczyć się od średniowiecznego chrześcijaństwa, które, podobnie jak islam, postrzegało siebie jako religię uniwersalną, a tym samym dostarczało wyznawcom ogólnych ram, w których jednostka i społeczeństwo mogło odnaleźć swą tożsamość oraz rolę w świecie i historii, a więc sens swojej egzystencji. Dzisiejsze chrześcijaństwo już nie aspiruje do tej funkcji, tracąc tym samym na znaczeniu. Nie jest już fundamentem, na którym wyznawcy mogliby oprzeć całe swoje życie. Kościół musi na powrót stać się instytucją, która niesie narodom uzdrowienie.
Czy chrześcijaństwo polegnie w starciu z islamem? Na to pytanie należy odpowiedzieć dwojako. Z jednej strony, jak najbardziej możliwa jest porażka pewnego typu chrześcijaństwa, którego pojawienie się na obecnym etapie historii sprowokowało renesans islamu. Z drugiej strony, można powiedzieć, że zwycięstwo w historii należy do religii, która nosi prawdziwy obraz Stwórcy .
Bogumił Jarmulak
Zmartwychwstanie Piotra i nastanie Królestwa
Jednym z tematów Dziejów Apostolskich jest podążanie uczniów śladami mistrza. Kiedy porównujemy życie Jezusa i Pawła, okazuje się, że każdy z nich spędził kilka lat podróżując i nauczając. Zarówno towarzysze Jezusa, jak i Pawła wiedzieli, że ich przywódcy zostaną aresztowani (Mat. 16:21-22; Dz. 21:11-12). Zarówno Jezus, jak i Paweł napotkali sprzeciw ludzi związanych ze Świątynią. Obaj stanęli przed trzema trybunałami: żydowskim Sanhedrynem, rzymskim gubernatorem oraz Herodem Edomitą. Jednak podczas gdy Jezus milczał, Paweł głosił Ewangelię. Jezusa skazano, a Pawła uniewinniono. Zarówno podobieństwa, jak i różnice pełnią tu ważną rolę.
Za wyjątkiem krótkiej wzmianki w piętnastym rozdziale Dziejów Ap. dwunasty rozdział tej księgi opisuje ostatnie wydarzenia z życia Piotra. W pierwszych dwóch wersetach widzimy Heroda uśmiercającego Jakuba, brata Jana. Następnie Herod kazał uwięzić Piotra (zob. Łuk. 22:33) podczas Dni Przaśników. Była to dokładnie ta sama pora roku, kiedy aresztowano Jezusa.
Herod chciał, aby proces Piotra miał miejsce po święcie Paschy. Pamiętajmy, że podczas Paschy zwyczajowo uwalniano jednego więźnia, lecz Herod nie chciał, aby był nim Piotr (Jana 18:39; Łuk. 23:17). Widzimy tu jednak istotną różnicę - Jezus był opuszczony przez wszystkich, lecz o Piotra modlił się cały Kościół (Dz. 12:5).
W więzieniu do Piotra przyszedł anioł. Kazał mu wstać, ubrać się i iść za nim. Następnie wyprowadził Piotra do miasta i tam go zostawił. Scena ta przywołuje na pamięć inne wyjścia (tzn. exodusy) opisane w Biblii - szczególnie wyjście Lota z Sodomy oraz wyjście Izraela z Egiptu (za każdym razem pod przewodnictwem anioła Pańskiego).
Widzimy tu również analogię z exodusem Jezusa (Łuk. 9:31; Mojżesz i Eliasz rozmawiają z Jezusem o jego "exodusie," który miał się dokonać w Jerozolimie). Exodusem dla Jezusa było zmartwychwstanie, czyli ostateczne wybawienie z niewoli śmierci. W dwunastym rozdziale Dziejów Ap. widzimy śmierć Jakuba, po której następuje symboliczna śmierć - uwięzienie Piotra. Exodus Jakuba, zjednoczonego z Chrystusem, zaprowadził go do nieba. Exodus Piotra, zjednoczonego z Chrystusem, wyprowadził go z więzienia i przywrócił do służby w Kościele.
Jak uwolnienie Józefa z więzienia i wyjście Izraela z Egiptu zapowiadały zmartwychwstanie Jezusa, tak uwolnienie Piotra z więzienia przypomina to zmartwychwstanie. Sługa podąża śladami Mistrza.
Wydarzenia opisane w dwunastym rozdziale nawiązują do zmartwychwstania Jezusa. Pierwszymi osobami, które spotkały Jezusa były kobiety, a pierwszą osobą, która spotkała Piotra, była dziewczyna o imieniu Rode. Kobiety pośpieszyły, aby oznajmić uczniom wieść o zmartwychwstaniu Jezusa, a dziewczyna pobiegła, by oznajmić chrześcijanom, że Piotr stoi pod drzwiami. Jak uczniowie nie uwierzyli świadectwu kobiet, tak i Kościół nie dał wiary słowom Rode. Jak uczniowie myśleli, że Jezus był duchem, tak i chrześcijanie twierdzili, że dziewczyna widziała anioła Piotra (czyli ducha; patrz Mat. 22:30) (Dz. 12:12-16).
Jednak w końcu otworzyli Piotrowi, a on oznajmił, co się stało i polecił: "Powiadomcie o tym Jakuba i braci" (porównaj z Jezusem w Mat. 28:10). Następnie, ku ich zaskoczeniu, "wyszedł i udał się na inne miejsce" (Dz. 12:17). Nie wiemy, dokąd Piotr się udał ani po co, ale jego pojawienie się i odejście przypomina ukazywanie się Jezusa po zmartwychwstaniu.
Ostatnim wspólnym elementem jest reakcja władz. Zarówno Ewangelie, jak i Dzieje Ap. (12:18-19) ukazują, jak te wydarzenia zaniepokoiły przywódców oraz opisują, co się stało ze strażnikami.
Bóg pokierował wydarzeniami opisanymi w dwunastym rozdziale Dziejów Ap. w taki sposób, abyśmy zrozumieli, że i nas będzie wybawiał z Egiptu (tzn. więzienia, śmierci itp.). Sprawił, że Łukasz opisał wydarzenia w taki sposób, abyśmy dostrzegli podobieństwo między Jezusem a nami. Zarówno kiedy umieramy jak Jakub lub doświadczamy wybawienia jak Piotr, podążamy śladami naszego Mistrza.
Nowy Exodus
Wyjście z Egiptu łączy się ze zmartwychwstaniem Jezusa i stanowi tło dla wybawienia Piotra. Zarówno Jezus, jak i Piotr zostali uwięzieni podczas Dni Przaśników, tj. Paschy, która była pamiątką wyjścia Izraela z Egiptu. Zwyczajowo uwalniano jednego więźnia dla upamiętnienia wyzwolenia Izraela z egipskiej niewoli. Podczas tego święta Bóg wyzwolił zarówno Jezusa, jak i Piotra.
Jednak w dwunastym rozdziale Dziejów Ap. chodzi też o inny exodus o znacznie szerszym zasięgu. Wszystko zaczęło się w Antiochii (Dz. 11:27), gdzie Agabus przepowiedział wielki głód na całym świecie. Przypomina to głód za czasów Józefa. Barnaba i Saul udali się do Jerozolimy, niosąc pomoc dla braci. Odpowiada to podróży Hebrajczyków do Egiptu. Kiedy Barnaba i Saul byli w Jerozolimie/Egipcie, Herod/faraon zabił Jakuba i aresztował Piotra. Następnie żołnierze w Jerozolimie/Egipcie padli martwi, podobnie i Herod/faraon (Dz. 12:19-23). Później Barnaba i Saul opuścili Jerozolimę/Egipt, aby udać się do Antiochii.
Wydarzenia opisane w tym fragmencie skłaniają nas do utożsamienia Jerozolimy z Egiptem (Obj. 11:8). Kiedy plaga głodu dotknęła Jerozolimę, mieszkańcy Kościoła/Goszenu byli bezpieczni dzięki darom przyniesionym przez Barnabę i Saula (porównaj z siedmioma ostatnimi plagami w Egipcie; 2 Mj. 8:22). Kiedy Herod/faraon próbował zniszczyć Kościół, sam został zniszczony. Kościół przeżył exodus w osobie Saula, który powrócił do Antiochii. Antiochia stała się nową stolicą Kościoła i wnet wysłała misjonarzy (Dz. 13:1-3). Po wyjściu z Jerozolimy/Egiptu, rozpoczął się podbój świata/Kanaanu.
Śmierć i zmartwychwstanie Jezusa, a następnie jego zniknięcie (wniebowstąpienie) zapoczątkowały misję skierowaną do Jerozolimy. Jego exodus zapoczątkował podbój Jerozolimy i Judei. Później uwięzienie i zmartwychwstanie Piotra, a następnie jego zniknięcie, zapoczątkowało misję do całego świata. Exodus Jezusa ustanowił Piotra wodzem w podboju Jerozolimy i Judei. Exodus Piotra uczynił Pawła wodzem w podboju całego świata.
Struktura Dziejów
Zastanówmy się teraz nad ogólną strukturą Dziejów Ap. W pierwszym tomie swego dzieła Łukasz opisał służbę Jezusa: zwiastowanie, powołanie uczniów, cierpienie, śmierć oraz zmartwychwstanie. To pierwszy mikrokosmos Ewangelii. Te wydarzenia dotyczyły tylko jednego człowieka.
Dzieło Chrystusa zostało najpierw ogłoszone Żydom ("najpierw Żydom, później Grekom"). Przewodził temu Piotr. Rozdziały 2-12 Dziejów Ap. opisują Piotra naśladującego Jezusa w jego dziele. Widzimy, jak naucza i powołuje uczniów (Szczepana i Filipa), którzy następnie idą, aby zwiastować Ewangelię (podobie jak uczniowie wysłani przez Jezusa). W dwunastym rozdziale widzimy Piotra, który cierpi, zostaje uwięziony, a następnie zmartwychwstaje. To drugi mikrokosmos Ewangelii. W centrum tego świata zgodnie ze schematem Starego Przymierza stoi Jerozolima i Izrael.
Na tym etapie zwiastowania Ewangelii okazuje się, że poganie mają dołączyć do Bożego ludu na równi z Żydami. Wrogami Ewangelii są niewierni Żydzi.
Jak bóle porodowe Jezusa prowadziły do narodzin żydowskiego Kościoła (a ostatecznie całego Kościoła), tak bóle porodowe żydowskiego Kościoła prowadziły do narodzin Kościoła pogan. Dzieje Apostolskie ukazują poszczególne etapy tego przejścia: najpierw z Piotrem, a potem z Pawłem w roli głównej.
Najpierw na czele Kościoła Jerozolimskiego/Izraelskiego stał Piotr. Jednak jego uwięzienie i zmartwychwstanie doprowadziło do przekazania przywództwa Pawłowi. Zaraz po dwunastym rozdziale Saul stał się Pawłem, Antiochia zaś centrum Kościoła. Rozpoczęła się misja do pogan. W dwunastym rozdziale Piotr przekazał przywództwo Kościoła w Jerozolimie Jakubowi (nie apostołowi, lecz starszemu; Dz. 12:17; Dz. 15). Misja do pogan została powierzona Pawłowi. Piotr zniknął z pola widzenia, zupełnie jak Jezus po wniebowstąpieniu.
Na tym etapie Paweł jest pierwszy, a Jakub drugi, gdyż Paweł jest apostołem, a Jakub starszym. Kościół wyszedł z łona Izraela i zwrócił się do pogan. Głównymi przeciwnikami Kościoła na tym etapie historii byli apostaci - żydowscy chrześcijanie, tzw. judaizujący, a nie jak wcześniej niewierni Żydzi. Kościół miał dwa główne ośrodki: pierwszy w Antiochii, z Pawłem na czele, oraz drugi w Jerozolimie, z Jakubem. Ten etap to wciąż okres przejściowy. To dlatego Paweł, gdy pojawiał się w jakimś mieście, aby zwiastować Ewangelię, szedł najpierw do synagogi. Jerozolima powoli usuwała się na drugi plan względem świata pogan.
Paweł naśladował Jezusa w jego dziele. Widzimy go, zwiastującego Ewangelię i powołującego uczniów oraz ślącego im listy (Tymoteusz i Tytus). Widzimy, jak został aresztowany w Jerozolimie i trafił przed te same trybunały, przed którymi stanął Jezus i Piotr. Następnie został uwolniony.
Jednoczenie Żydów i pogan w jedno Ciało postępowało do przodu. Dopiero w dwudziestym ósmym rozdziale Paweł ostatecznie i definitywnie zerwał z Żydami. Jak Piotr stał w centrum Jerozolimskiego/Izraelskiego Kościoła, tak Paweł stanął w centrum Antiocheńskiego Kościoła, który wciąż zwiastował Ewangelię najpierw Żydom, a dopiero potem Grekom. Uwięzienie i zmartwychwstanie Piotra prowadziły do przekazania misji Pawłowi, a uwięzienie i zmartwychwstanie Pawła prowadziły do przekazania misji jednemu powszechnemu Kościołowi, co prowadziło poza czasy Nowego Testamentu. Tak skończył się okres przejściowy.
Powyższe obserwacje pozwalają stwierdzić, że Królestwo Boże nadchodzi w czterech etapach. Pierwszy to Jezus Chrystus i Jego dzieło krzyża. Drugi to Piotr jako głowa żydowskiego Kościoła z Jerozolimą jako głównym ośrodkiem. Kościół ten zaczął ewangelizować pogan. Trzeci etap to Paweł jako głowa Kościoła powszechnego. Kościół ten wciąż zwracał się najpierw do Żydów, a potem do pogan, starając się zjednoczyć ich w jedno Ciało. Czwarty i ostatni etap, następujący po zniszczeniu Jerozolimy i śmierci Pawła, to etap, w którym Żydzi i poganie zostali ostatecznie zjednoczeni w jeden Kościół bez podziałów.
Wierzę, że Dzieje Apostolskie opisują nie tylko narodziny Kościoła, ale również wyznaczają kierunek jego rozwoju. Za każdym razem, kiedy w historii Kościoła pojawiało się doświadczenie "śmierci i zmartwychwstania," ten odradzał się silniejszy i "wychodził z Egiptu z łupami." Śmierć i zmartwychwstanie Jezusa prowadziły do podboju Jerozolimy. Uwięzienie i zmartwychwstanie Piotra prowadziło do podboju pogan przez Pawła. Uwięzienie i zmartwychwstanie Pawła połączone z wydarzeniami roku 70. prowadziło do narodzin Kościoła powszechnego. Od tamtego czasu kiedykolwiek Kościół jest atakowany i uśmiercany, zawsze odradza się z jeszcze większą siłą. Krew męczenników to życie Kościoła. Cierpienie chrześcijan prowadzi do zwycięstwa Ewangelii.
James B. Jordan
Artykuł ukazał się w Biblical Horizons nr 34 (Luty 1992). www.biblicalhorizons.com
Zmartwychwstanie - Czy można je udowodnić?
Jeśli zmartwychwstanie jest niepewne, niepewna jest też nasza wiara i przyszłość. Wszystko zaczyna wyglądać jak fatamorgana i budowanie zamków na piasku, które przez chwilę wydają się nawet okazałe, by wkrótce rozsypać się w nieład. Nadzieja chrześcijańska to pielgrzymowanie przez wiarę ku rzeczom, których jeszcze nie postrzegamy naszymi zmysłami. Jednak nie oznacza to zwątpienia. "Wiara jest pewnością" (Heb. 11:1). Ale jakże mogłaby być pewnością, gdybyśmy wystawili serce naszej wiary, wzbudzenie z martwych Jezusa, na pastwę prawdopodobieństwa? Ale że Jezus został wzbudzony z martwych w kalendarzowej historii jest absolutnie pewne. Stąd i pewność naszej wiary.
Zmartwychwstanie jest fundamentem chrześcijaństwa. W tej kwestii nie ma żadnej wątpliwości. Zgodnie z tym, czego naucza apostoł Paweł w Liście do Koryntian, zmartwychwstanie wszystkiemu nadaje sens. Bez nadziei zmartwychwstania nie ma już żadnej innej nadziei. Nie można być chrześcijaninem, odrzucając zmartwychwstanie.
Właśnie z powodu zmartwychwstania gromadzimy się w niedzielę na nabożeństwie, rozgłaszając całemu stworzeniu, że Chrystus Pan pokonał grzech i śmierć i rozpoczął panowanie (Mat. 28:18). Jako chrześcijanie musimy wierzyć i głosić to niezwykłe wydarzenie, które przeczy wszystkim naturalnym schematom stworzonego porządku. Normalnie ludzie umierają i pozostają w grobie. Nikt z nas nie może podać innego przykładu w oparciu o swoje doświadczenie.
Niektórzy chcieliby stwierdzić, że ludziom w zamierzchłych czasach łatwiej było wierzyć w różne dziwne rzeczy. Podczas gdy my, żyjący pośród urządzeń napędzanych prądem elektrycznym, nie poddajemy się tak łatwo manipulacji religijnej. Oczywiście prawdą jest, iż współczesnym trudno przychodzi wiara w zmartwychwstanie. Ale w tym względzie nie różnimy się od starożytnych. Pamiętamy, do którego momentu wytrzymali słuchacze kazania Pawła w Atenach. Byli zainteresowani wszelkimi nowinkami i byli w stanie znieść wszelkie, w ich mniemaniu, dziwactwa. Ale kiedy Paweł wspomniał o zmartwychwstaniu ciała - tego było już za wiele. Wyśmiali go (Dz. 17:32).
Dzisiaj jest podobnie. Zmartwychwstanie często obraża. Możesz mówić, że należy lepiej żyć, że nie można kraść i trzeba pomagać słabszym, ale daj spokój z tą fantastyką o zmartwychwstaniu ciała. Jak to ujął jeden z bardziej znanych współczesnych teologów, Rudolf Bultmann: "Nikt kto wie, jak obsługiwać lodówkę, nie może wierzyć w zmartwychwstanie".
Jednak apostoł Paweł twierdzi, że wiara w zmartwychwstanie nie może być odłączona od chrześcijańskiego wyznania. Bez niej nie ma już chrześcijaństwa. Nie ma żadnej nadziei i nadal pozostajemy w naszych grzechach.
Ponieważ prawda o zmartwychwstaniu jest tak istotna, istotne jest również to, w jaki sposób dowodzimy, że Jezus powstał z martwych i że nadchodzi powszechne zmartwychwstanie. Niestety, często dowodzi się samego faktu zmartwychwstania bez odwoływania się do jego znaczenia. Tak jakby można było oddzielić jedno od drugiego. Najpopularniejsze książki traktujące o obronie wiary zasypują nas pseudodowodami zmartwychwstania typu: 500 osób nie mogło być poddanych zbiorowej hipnozie; krew i woda, które wypłynęły z boku Jezusa były znakiem, że naprawdę nastąpił zgon; grób był pusty itp. Oczywiście, wszystkie te rzeczy mają ogromną wartość dowodową, ale tylko wtedy, gdy są przedstawione w kontekście, w jakim występują, tj. w kontekście autorytatywnej wypowiedzi Boga - Biblii.
Jednak w wielu dostępnych publikacjach chrześcijańskich dowody poddane są do rozważenia przez rzekomo niezależny umysł niewierzącego. Zupełnie pomija się autorytet Słowa Bożego dlatego, że niewierzący i tak go odrzuca, a w zamian wskazuje się na Biblię jako jeszcze jedno zwykłe źródło historyczne. Zmartwychwstanie przedstawia się jako neutralne wydarzenie historyczne. "Nie, nie, nie!" powiadaliśmy, "Nie bój się. Nie każemy ci wierzyć, że zmartwychwstanie na pewno miało miejsce, tylko dlatego, że Biblia tak mówi! Nic z tych rzeczy! Sam zdecyduj, czy to nie jest prawdopodobne, że zmartwychwstanie to wydarzenie historyczne." W najlepszym przypadku niewierzący stwierdzał wtedy: "Możliwe, że Jezus powstał z martwych." Następnie zachęcaliśmy go, aby tak jak sam ocenił, czy zmartwychwstanie w ogóle miało miejsce, teraz sam domyślił się, co ono oznacza. Oczywiście, podszeptywaliśmy mu do ucha, że zmartwychwstanie Jezusa może oznaczać tylko jedną rzecz - Jezus jest Bogiem. Ale niewierzący zupełnie nie rozumiał, dlaczego miałby dojść do tak dziwacznej konkluzji. W końcu pamiętał jeszcze z dzieciństwa, że Biblia mówi o Łazarzu, który również zmartwychwstał. Czy to oznacza, że Łazarz też jest Bogiem? A poza tym są jeszcze inne opcje, bardziej "racjonalne" - sami go w tym upewniliśmy. Sami upewniliśmy go w tym, że nie potrzebuje żadnych autorytetów, ale sam może dojść do poprawnych wniosków.
Ale co jeszcze powie niewierzący na tego typu starania? Po pierwsze stwierdzi, że Biblia nie jest dla niego żadnym autorytetem - nawet historycznym. Według niego Biblia, podobnie jak każda książka historyczna starożytności, zawiera wiele mitów, przekłamań i niehistorycznych dodatków. Następnie "znaturalizuje" nadprzyrodzony charakter zmartwychwstania, na modłę książek Zenona Kosidowskiego, który potrafił wytłumaczyć każdy biblijny cud przy pomocy zwykłych codziennych zjawisk.
Tak więc, jeśli nawet jakoś udałoby się przekonać niewierzącego do "faktu" zmartwychwstania, zawsze może on wszystko skwitować stwierdzeniem, że bardzo dziwne rzeczy mają miejsce na tym świecie. Są rzeczy, których jeszcze nie potrafimy w normalny sposób wytłumaczyć, ale to tylko kwestia czasu. Kiedyś nauka będzie w stanie wyjaśnić, dlaczego takie dziwactwa jak jakieś zmartwychwstanie tu i tam mają miejsce.
Co pozostało z naszej nadziei zmartwychwstania, o której pisał apostoł? Niewiele. Zmartwychwstanie, według naszych życzeń, zostało "ściągnięte" w dół i znaturalizowane. Stało się jedną z takich rzeczy, jak ogórki i hipopotamy. Co więcej, niewierzący może dorzucić: "Nigdy nie widzieliśmy jeszcze, aby przyroda wykoleiła się ze swoich praw, ale widzieliśmy wielu ludzi, którzy kłamią. W co łatwiej uwierzyć?!" Mam nadzieję, że czytający ten artykuł odczują siłę tego argumentu. Na własne życzenie zostaliśmy słusznie upokorzeni przez niewierzącego, co nie jest aż tak wielką szkodą w porównaniu z tym, że przynieśliśmy hańbę imieniu Boga!
Nic nie możemy już dodać. Musimy się poddać. Tak głoszone zmartwychwstanie nie ma już żadnego znaczenia. Stało się co najwyżej ciekawostką. Historia często się powtarza. Już w raju Ewa postanowiła sama zinterpretować znaczenie owocu. Wydawało jej się, że nie potrzebuje Boga, aby autorytatywnie powiedział, jaki będzie skutek spożycia owocu z tego konkretnego drzewa. Uznała więc za bardziej prawdopodobną wersję przyszłości przedstawioną przez szatana. Podobnie uczynili przywódcy religijni za czasów Jezusa. Podali ludziom bardziej prawdopodobną wersję znaczenia pustego grobu - to uczniowie wykradli ciało. W co prędzej mogli uwierzyć ludzie? W to, że Jezus powstał z martwych, czy w to, że uczniowie wykradli jego ciało? Odpowiedź sama się nasuwa. Faryzeusze i uczeni w Piśmie byli przebiegli. W pośpiechu starali się zanegować autorytatywną interpretację pustego grobu. Nie chcieli dopuścić do tego, żeby słowa Jezusa, które wypowiedział jeszcze przed śmiercią, zwyciężyły (Mat. 16:21).
Nie ma niezinterpretowanych faktów. Nie ma "po prostu faktów". Każdy fakt jest Bożym faktem. Nosi nadane mu przez Boga znaczenie. Nie ma więc neutralności. Jeśli nie my, to niewierzący natychmiast "wypełni" swoim własnym znaczeniem każdy fakt rzucony przez chrześcijanina w jego stronę. Wspomnijmy jeszcze raz na Kosidowskiego. Albo powie, że to wszystko bajki (bowiem on sam - jako bóg - określa, co jest możliwe, a co nie), albo przyzna, iż dziwne rzeczy istotnie mają miejsce na świecie.
Tym bardziej niezrozumiałym jest, kiedy chrześcijanie popadają w podobny błąd, odwołując się do zdrowego rozsądku i prawdopodobieństwa w poszukiwaniu solidnego gruntu w głoszeniu zmartwychwstałego Króla! Nie łudźmy się. Jeśli nie oprzemy się na autorytecie Boga przemawiającego w spisanym Słowie, niczego nie udowodnimy.
Nie możemy dowieść zmartwychwstania - ani czy na pewno miało miejsce, ani co ono oznacza - przez odwołanie się do historii lub archeologii jako ostatecznego autorytetu. Wszystkie te rzeczy same w sobie mogą dać nam jedynie prawdopodobieństwo. Zamiast tego, żyjmy w zgodzie z naszym wyznaniem. Nikt z nas nie pojechałby szukać kości Jezusa. Dlaczego więc argumentujemy w taki sposób, jakby jednak istniała jakaś szansa ich odnalezienia?!
Zakładając neutralność historii, nie możemy przecież powiedzieć, że nauka nigdy nie wyjaśni tego, jak niektóre ciała powstają z martwych, lub że nauka nigdy nie będzie w stanie pokonać śmierci. Nadzieja na całkowite pokonanie cierpienia, a nawet samej śmierci jest bardzo żywa w świecie zeświecczonej nauki. A my nie jesteśmy w stanie (bez Bożego objawienia w Biblii) stwierdzić, czego nauka nigdy nie wytłumaczy lub czego nigdy nie osiągnie. Nie jesteśmy w stanie sami ani odgadnąć, ani pokazać, jakie są granice naturalnych możliwości w świecie przyrody. Aby udowodnić "cud", musimy najpierw zdefiniować, co jest "normalne". Aby to uczynić, musimy zostać pouczeni przez Boga.
Tak więc, zmartwychwstanie jest potężnym dowodem, ale dowodem bezużytecznym, jeśli wyszarpniemy je z kontekstu Boga przemawiającego w swoim Słowie i tłumaczącego nam, co jest czym. Zaufajmy Abrahamowi. Niech nam się nie wydaje, że samo zmartwychwstanie rzuci kogoś na kolana. Nic podobnego! "I odrzekł mu: Jeśli Mojżesza i proroków nie słuchają, to choćby kto z umarłych powstał, też nie uwierzą" (Łuk. 16:31). Nie łudźmy się, że sam fakt zmartwychwstania, jest nam pomocny. Nie jest. Abraham miał rację. O ile najpierw nie podporządkujemy się Słowu, to nawet widok żyjącego nieboszczyka nic nam nie da. Musimy pozostać wierni Pismu. Musimy być głosicielami zmartwychwstania, które zostało nam objaśnione przez Pisma.
Weźmy sobie do serca powyższe słowa Jezusa. Bierzmy przykład z apostoła Pawła, który nie głosił neutralnego i prawdopodobnego zmartwychwstania, ale zmartwychwstanie pewne, które jest gwarancją wyzwolenia z grzechów, pokonaniem śmierci i zapowiedzią nadchodzącego Sądu.
Nikt z nas nie wybierze się na wyprawę w poszukiwaniu kości Jezusa. Wiemy na pewno, z absolutną pewnością, że nie można ich odnaleźć. Skąd ta pewność? Czy zbadaliśmy całą ziemię, w każdym wieku, tak iż wiemy na pewno, czego w niej nie ma?! Nie, nie zbadaliśmy, ale wiemy na pewno. Skąd więc ta pewność? Otóż opieramy się na świadectwie prawdomównego Boga, który zna całą rzeczywistość, co więcej, określił ją według swojego chwalebnego planu.
Zwróćmy uwagę na apostoła Piotra i pójdźmy za nim. Apostoł stwierdza: "Ale Bóg go wzbudził, rozwiązawszy więzy śmierci, gdyż było rzeczą niemożliwą, aby przez nią był pokonany" (Dz. 2:24n). Skąd o tym wiedział? Pismo go pouczyło.
Nasz Pan po zmartwychwstaniu wysłuchuje opowieści uczniów zakończonej powątpiewaniem i utratą ducha. Natychmiast ich gani i zarzuca im lenistwo i opieszałość. Ale dlaczego? Dlatego, że nie uwierzyli w pusty grób? (Co wielu współczesnych apologetów by im zarzuciło.) Albo że nie uwierzyli w świadectwa naocznych świadków, o których sami Jezusowi opowiadali? Nic podobnego! Otóż nasz Pan zarzuca im brak wiary i znajomości Pisma! "A On rzekł do nich: O głupi i gnuśnego serca, by uwierzyć we wszystko, co powiedzieli prorocy. Czyż Chrystus nie musiał tego wycierpieć, by wejść do swojej chwały? I począwszy od Mojżesza poprzez wszystkich proroków wykładał im, co o nim było napisane we wszystkich Pismach" (Łuk. 24:25-27). Zwróćmy uwagę, że Pan Jezus, zamiast natychmiast otworzyć im oczy, by mogli zobaczyć Jego jako zmartwychwstałego Pana, pozwolił na to, by doszli do tego przekonania dokładnie tak jak i my: "I rzekli do siebie: Czyż serce nasze nie pałało w nas, gdy mówił do nas w drodze i Pisma przed nami otwierał?" (Łuk. 24:32).
Powyższe nie oznacza bynajmniej zwrotu ku jakiejś formie fideizmu - ślepej wiary wbrew wszelkim dowodom. Wręcz odwrotnie. Postępowanie w krok za Bożym objawieniem pozwala nam "pozyskać" wszystkie dowody. Ponieważ to jest Boży świat w całej swojej rozciągłości. Zmartwychwstanie tego dowodzi. Ale nie jako neutralny fakt w historii świata, ale fakt, o którym mówi i który tłumaczy Biblia. Tylko w oparciu o autorytet Pisma św. możliwe jest nie tylko udowodnienie zmartwychwstania, ale w ogóle jakiekolwiek dowodzenie.
Jeśli ktoś nie jest gotów poddać się samoustanawiającemu autorytetowi Słowa Bożego, nic nie będzie go w stanie przekonać. Tak nam powiedział Jezus. Nawet widok zmartwychwstałego Pana nie był wystarczającym dowodem. Czytamy bowiem, że "niektórzy powątpiewali" (Mat. 28:17).
Jeszcze raz spójrzmy na Abrahama i naśladujmy go. "Abraham wbrew nadziei, żywiąc nadzieję, uwierzył, aby się stać ojcem wielu narodów zgodnie z tym, co powiedziano: Takie będzie potomstwo twoje. I nie zachwiał się w wierze, choć widział obumarłe ciało swoje, mając około stu lat, oraz obumarłe łono Sary. I nie zwątpił z niedowiarstwa w obietnicę Bożą, lecz wzmocniony wiarą dał chwałę Bogu, mając zupełną pewność, że cokolwiek On obiecał, ma moc i uczynić. I dlatego poczytane mu to zostało za sprawiedliwość" (Rzym. 4:18-22). Nie doświadczenie, nie abstrakcyjne, niezależne myślenie, ale samowystarczalny, pewny i najwyższy autorytet spisanego Słowa prawdomównego Boga niech będzie naszą nadzieją oczyszczenia z grzechów i zmartwychwstania ciała. Dopiero w Jego świetle zobaczymy wszystko takim, jakie jest (Ps. 36:10).
Marek Kmieć
1. Jeroboam i Achab
Po śmierci Salomona ludzie prosili jego syna, króla Rechaboama, o obniżenie podatków. Rehaboam odmówił, a nawet zapowiedział podwyższenie podatków. Wtedy, z Bożym błogosławieństwem, dziesięć północnych plemion Izraela odłączyło się od Konfederacji i utworzyło własne Królestwo (1 Krl. 11:26-40, 12:1-24).
Pierwszym królem na północy został Jeroboam I, powołany przez Boga do tego zadania. Jeroboam postanowił jednak nie uczcić Boga i ustawił złote cielce w Betel i Dan. Swoich synóów nazwał Nadab i Abjasz (tzn. Abihu), tak jak nazywali się dwaj zabici przez Boga synowie Aarona (1 Krl. 12:25-32, 14:1, 20).
Jeroboam był zdolnym politykiem. Przesłanie, jakie skierował do ludu, było następujące: "Moi rodacy! Jak wiecie, spędziłem wiele lat w Egipcie, gdzie skryłem się przed tym tyranem Salomonem. Podczas mego pobytu w tym kraju poznałem prawdę o naszej historii - nie te kłamstwa, którymi nas karmiono, ale autentyczną prawdę. Egipskie Stowarzyszenie Historyków łaskawie dopuściło mnie do swoich archiwów i oto, co w nich znalazłem.
"Na początku ludzie czcili Jahwe w wolny sposób - każdy mógł składać ofiary. Tak było, gdy wychodziliśmy z Egiptu. Ludzie przynosili dary do złotego cielca, który, zauważcie, nie był schowany w żadnym namiocie. Mówiono nam, że to nie podobało się Bogu, który nakazał Mojżeszowi i Lewitom zabić czcicieli cielca (2Mj. 32). Ale zastanówcie się nad tym. Skąd wiemy, że tak rzeczywiście było?
"Spójrzcie, co stało się później. Mojżesz i jego chłopcy na posyłki, Lewici, postawili namiot, do którego tylko oni mogli wchodzić. Mojżesz uzbroił tych osiłków, by zabili każdego, kto by próbował wejść do tej sekretnej świątyni. Czyż to nie oczywiste? Mojżesz i Aaron dokonali zamachu stanu. Byliśmy demokracją, a staliśmy się tyranią.
"W Egipcie poznałem prawdziwą historię Nadaba i Abihu. Chcecie jej posłuchać? Wiedzcie więc, że ci dwaj stanęli po stronie ludu. Sprzeciwili się Mojżeszowi i Aaronowi, i ich despotycznym zapędom, a wtedy Mojżesz i Aaron postanowili ich zabić (3Mj. 10:1-2).
"A teraz pytam was, czy dzisiaj nie stoimy wobec takiej samej tyranii? Kto zbudował tę nową sekretną świątynię, do której tylko wtajemniczeni mogą wejść? Salomon! Kto opodatkował i ciemiężył nasz lud? Salomon! Czyj syn zmusił nas do ustanowienia własnego królestwa? Salomon!
"Widzicie zatem, że im więcej zmian, tym bardziej wszystko pozostaje po staremu. Musimy powrócić do korzeni. Precz ze 'świętym Syjonem'! Czyż Betel nie wystarczało patriarchom? Cóż złego w Betel? Precz z sekretnymi świątyniami i ich kapłanami! Czcijmy Boga jako wolny lud, jak było przed Mojżeszem i Aaronem.
"W końcu, jeśli Jahwe chce ofiar z krwi byków, to cóż może być lepszym ołtarzem niż złoty cielec? Lud początkowo przekonał o tym Aarona, ale Mojżesz zwiódł go, oferując mu władzę. Powróćmy do tego, co było na początku. Nie chodźcie do Jerozolimy składać ofiary. Zostańcie tu i czcijcie cielca.
"
A jeśli ktoś z was chce być kapłanem, niech złoży podanie. Po pobraniu opłaty manipulacyjnej, która niestety musi być dość wysoka, zważywszy na koszty związane z ustanowieniem nowego kultu, spośród wszystkich podań wylosujemy imiona tych, którzy zapełnią wolne etaty w synagogach."
Tak przemówił Jeroboam. Jak wszyscy despoci odwołał się do demokracji, która zawsze służy za przykrywkę dla tyranii. Powiedział ludziom, że każdy może zostać kapłanem, a urzędy sprzedał tym, którzy najwięcej za nie zapłacili, zapełniając je swoimi poplecznikami (1Krl. 13:33). Tak powstał Państwowy Kościół Północnego Izraela.
Grzechy, "do których przywiódł Izraela Jeroboam" (2Krl. 3:3, 10:29, 13:2, itd.), to liturgiczne bałwochwalstwo. Jeroboam i jego najemnicy utrzymywali, że czczą Jahwe, jednak przekroczyli drugie przykazanie. Oddawali Bogu cześć przy pomocy obrazów, które sobie uczynili.
Bóg powołał proroków, którzy wypominali Jeroboamowi liturgiczne bałwochwalstwo (1Krl. 13:1-5). Trwało to przez 62 lata, ale sytuacja tylko pogorszyła się.
Wtedy na tronie zasiadł Achab, który pogłębił grzech Jeroboama - całkowicie usunął kult Jahwe. Złamał pierwsze przykazanie. Grzechem Achaba było przymierzowe bałwochwalstwo - całkowite odrzucenie Pana. Większy grzech sprowokował surowszą reakcję Boga. Achab podbił stawkę, a Bóg postanowił go sprawdzić. Bóg powołał Eliasza.
2. Królowa Omrilandu
Ponieważ Jeroboam I dopuścił się liturgicznego bałwochwalstwa, Bóg przeklął jego ród. Jego syn, Nadab, rządził tylko dwa lata, zanim został strącony z tronu. Jego miejsce zajął Baasza, który całkowicie zniszczył dom Jeroboama (1Krl. 15:24-30). Jednak również Baasza nie słuchał proroków, którzy ostrzegali go przez 24 lata. Zachował kult złotego cielca jako oficjalną religię w swoim państwie. Nie rozwiązał państwowego kościoła Jeroboama, ale wspierał go. Dlatego Bóg ogłosił, że spotka go ten sam los, co Jeroboama (1Krl. 15:33-16:7).
Syn Baaszy, Ela, zasiadał na tronie dwa lata, a potem został usunięty przez Zimriego, dowódcę wojsk izraelskich, który całkowicie zniszczył dom Baaszy (1Krl. 16:8-14). Lud jednak wolał, by na tronie zasiadł inny generał, Omri, więc zabił Zimriego po zaledwie tygodniu jego rządów (1Krl. 16:15-20). Było to karą Bożą za to, że i Zimri nie wyrzekł się grzechu Jeroboama.
Omri odgrywa bardzo ważną rolę w historii Eliasza, gdyż był ojcem Achaba. Omri był doskonałym dowódcą i żołnierzem. Pod jego rządami Północny Izrael wyrósł na siłę, z którą musieli się liczyć okoliczni władcy. Archiwa sąsiednich królestw pokazują, że w tym czasie Północny Izrael nazywany był "Omrilandem."
Omri podporządkował sobie sąsiadów i wzbogacił się ich kosztem. Zbudował nową stolicę, Samarię. Uczynił z niej potężną fortecę. Zawarł pokój z Południowym Izraelem (Judą), podbił Moab, odnowił związki z Tyrem i Sydonem. Poniósł klęskę tylko z ręki Syryjczyków (1Krl. 20:34). Pod jego rządami królestwo błyskawicznie wzbogaciło się. Wydaje się oczywiste, że to Omri zaaranżował małżeństwo swego syna, Achaba, z księżniczką Sydonu, Izebel.
Tyr i Sydon były dwoma blisko powiązanymi miastami na wybrzeżu Morza Śródziemnego na północ od Izraela. Kilka pokoleń wcześniej książę Tyru, Chiram I, zaprzyjaźnił się z Dawidem i Salomonem. Pomógł zbudować świątynię w Jerozolimie. Wszystko w Biblii wskazuje na to, że był nawrócony, choć niektóre pogańskie źródła sugerują coś innego.
W międzyczasie sytuacja się zmieniła. Izrael odstąpił od prawdziwej wiary. To samo stało się z Tyrem. Następca Chirama został zamordowany. To samo spotkało póóźniej samego zamachowca z ręki Etbaala, księcia Sydonu. W czasach Chirama Tyr panował nad Sydonem. Teraz role się odwróciły.
Izebel była córką Etbaala, kapłana-króla Sydonu i Tyru (1Krl. 16:31). Jej mąż, Achab, był najwyraźniej słabym synem mocnego ojca. Achab chętnie wszedł żonie pod pantofel i zaczął czczić Baala i jego partnerkę, Aszerę (Wenus). W czasach Salomona Tyryjczycy poszli za Izraelem i oddawali cześć Jahwe w Jego świątyni. Teraz role się odwróciły.
Achab "wzniósł ołtarz Baalowi w świątyni Baala, którą zbudował w Samarii, kazał też sporządzić Aszerę; czynów takich, pobudzających do gniewu Pana, Boga Izraela, popełnił więcej aniżeli wszyscy królowie izraelscy, jego poprzednicy" (1Krl. 16:32-33). Achab nie tylko dopuścił się liturgicznego bałwochwalstwa (złamania drugiego przykazania), ale też przymierzowego bałwochwalstwa (złamania pierwszego przykazania).
Izebel najwyraźniej zdominowała Achaba, co jasno widać na przykładzie historii winnicy Nabota (1Krl. 21). Za cel przyjęła baalizację Izraela. Chciała, by Północny Izrael stał się duchowym wasalem Sydonu, jak Chiram dwa pokolenia wcześniej uczynił Tyr duchowym wasalem pobożnego Izraela. Importowała wielką ilość kapłanów Baala i Wenus, by popularyzowali nową religię, a także zabiła wszystkich pastorów (nazywano ich wtedy "prorokami"), którzy wpadli w jej ręce (1Krl. 18:4).
Pozostał jednak jeden człowiek, którego królowa Omrilandu nie przejrzała. Nazywał się Obadiasz, co znaczy "sługa Jahwe". Był jednym z Tyryjczyków, którzy przybyli z Izebel, by zarządzać królestwem. Był jednak człowiekiem wiernym starej religii, której Salomon nauczył Chirama. Ponieważ był Tyryjczykiem, Izebel o nic go nie podejrzewała. On jednak okazał się być szpiegiem Jahwe.
Nie mamy bezpośrednich dowodów na to, że Obadiasz był poganinem. Wiele jednak na to wskazuje. Po pierwsze, tacy królowie jak Achab mieli zwyczaj zatrudniać w administracji państwowej obcokrajowców, których nie łączyłyby żadne więzy krwi ani skrywane poczucie lojalności względem ludzi, przed którymi mieli reprezentować interesy króla. Po drugie, Obadiasz spotkawszy Eliasza, mówi "Pan, twój Bóg", podobnie jak wdowa sydońska (porównaj 1Krl. 17:12 i 18:10). Po trzecie, określenie "bojący się Boga" (1Krl. 18:3, Biblia Gdańska) jest typowym dla Biblii określeniem na wierzących pogan (patrz Dz. Ap. 10:2, 13:16). Bóg czasami ukrywa swych ludzi w miejscach, gdzie najmniej byśmy się tego spodziewali (patrz Flp. 4:22).
Scena zatem ustawiona. Bogaty i potężny Omriland wstąpił na drogę niszczenia prawdziwej religii i mordowania niewinnych dzieci w imię baalizmu. Omriland był bogaty i potężny, ale coś miało się wydarzyć. Bóg postanowił wyrównać rachunki.
3. Redukcja baalizmu
Pewnego dnia, kilka lat po objęciu panowania, Achab siedział na kanapie, patrząc na Kanał Baala, jedząc sznycel z frytkami, popijając Chateau Sidon 880, kiedy wszedł szef jego rządu, Obadiasz z Tyru.
"Znów delegacja z darami od któregoś z moich wasali?", zapytał Achab.
"Nie," odrzekł Obadiasz. "Jakiś człowiek, którego nigdy wcześniej nie widziałem. Powiada, że nazywa się 'Jahwe jest moim Bogiem'. Mówi, że ma wiadomość dla ciebie."
"O, na pewno," odparł Achab. "Oni wszyscy mają dla mnie jakieś niezmiernie ważne wiadomości. Pewnie chce pieniędzy na naprawę cielca. Dlaczego ty się tym nie zajmiesz?"
"Tym razem chodzi chyba o coś innego, panie," rzekł Obadiasz.
Achab szerzej otworzył oczy. "Czy znaczy to, że jest jednym z tych jahwistycznych purytan, stukniętym członkiem Kościoła Resztki? Jerozolimitą? Myślałem, że moja żona wszystkich ich wybiła. Wiem, że oszczędziła niektórych z kapłanów złotego cielca, o ile zgodzili się zapalić kadzidło w świątyni Baala. Nie wiedziałem jednak, że żyje jeszcze jakiś zwolennik Mojżesza."
Obadiasz utkwił wzrok w suficie. Nie chciał, by Achab dowiedział się o tych stu pastorach, którym pomógł skryć się przed Izebel. W końcu, o czym wiedział król, o tym wiedziała też królowa. A gdyby Obadiasz pożegnał się z życiem, któż wtedy pomagałby pastorom?
"Cóż," odpowiedział w końcu, "pewnie zabiła wszystkich, którzy wpadli jej w ręce, ale może nie wszystkich znalazła. Czy wysłuchasz, co ma do powiedzenia?" Obadiasz skrzętnie ukrywał podniecenie i nadzieję.
Zanim Achab zdążył odpowiedzieć, drzwi otworzyły się z hukiem, a przed królem stanął obcy. "Ktoś ty?" zapytał Achab.
Nieznajomy zignorował pytanie. Nie przedstawił ani rodowodu, ani rekomendacji. Rzucił tylko: "Jako żyje Jahwe, Bóg Izraela, nie spadnie ani kropla deszczu, chyba że na moje słowo."
Obaj, Achab i Obadiasz, byli całkowicie zaskoczeni tym, co usłyszeli. W Obadiaszu umarła wszelka nadzieja. Te człowiek jest szalony! Takie słowa mogły tylko pogorszyć sytuację. Achab po chwili wybuchnął śmiechem. "Precz z moich oczu, zanim każę cię wyrzucić," krzyknął. Ale Eliasza już nie było.
"Wy, Tyryjczycy, pewnie nigdy nie widzieliście żadnego z tych zwariowanych purytan", rzucił Achab do Obadiasza, mrugając okiem.
"Tak, panie," odpowiedział Obadiasz.
Minęło kilka miesięcy i nie spadła ani jedna kropla deszczu. Achab nie przejmował się tym zbytnio, bo i tak była to pora sucha. Wiedział, że w końcu zacznie padać.
Później nastała pora deszczowa, ale niebo wciąż było zamknięte. Żadnej chmurki nad całym Omrilandem i sąsiednimi krajami. Achab coraz czę
ściej myślał o słowach tego dziwnego posłańca. Nic jednak nie powiedział Izebel.
W międzyczasie Izebel nalegała na kapłanów Baala, by sprowadzili deszcz. W końcu Baal był bogiem sił natury i burzy. Na pewno Baalowi spodobało się, że Izebel zdobyła mu nowych wyznawców. Na pewno Baal da deszcz. Ale Baal milczał mimo usilnych próśb kapłanów.
Po roku sytuacja zaczęła wyglądać coraz poważniej. Teraz wszyscy już wiedzieli, jak się nazywał ten purystyczny wyznawca Jahwe. Wszyscy rozmawiali o Eliaszu. Wysłańcy dworu szukali go po całym kraju. Wszyscy podejrzani o sprzyjanie czystemu jahwizmowi zostali skróceni o głowę. Niestety, również w sąsiednich krajach nikt nie mógł wskazać miejsca pobytu Eliasza, który przepadł jak kamień w wodę.
Oczywiście, w Omrilandzie nikt nie umarł z głodu. Omri zgromadził wystarczająco dużo skarbów, by można było sprowadzić zboże z Egiptu. A za rok na pewno będzie padać.
Jednak nie padało. Tak samo następnego roku. To już nie były żarty. Skarbce Fortu Omri opustoszały. A ponieważ wszyscy wiedzieli, że na Omrilandzie ciąży jakaś klątwa, więc nikt nie był zainteresowany rządowymi obligacjami. Jakby tego było mało, zwasalizowane krainy zaczęły coraz odważniej napinać muskuły. Jeśli szybko nic się nie zmieni, to będzie koniec potęgi Omrilandu.
Achab w końcu wezwał szefa rządu i powiedział: "Wojsko potrzebuje prowiantu. Tylko ono utrzymuje jedność imperium. Weź drużynę, a ja wezmę drugą i wyruszymy na poszukiwania wody dla koni i mułów. Mniejsza z ludźmi. Jeśli armia pójdzie w rozsypkę, ludzie i tak pomrą" (patrz 1Krl. 18:5-6).
Obadiasz pomyślał o czasach, kiedy Jahwe bronił Izrael bez pomocy wojska. Pamiętał, że Bóg wyraźnie zakazał tworzenia machiny wojennej opartej na konnicy (5Mj. 17:16). Nic jednak nie powiedział. Wolał zamilknąć i utrzymać przy życiu owych stu pastorów ukrytych w jaskiniach. Ufał, że Eliasz był prawdziwym prorokiem, a kiedy uzna to za właściwe, wtedy znów się pokaże i doprowadzi sprawę do końca.
Tego samego dnia...
4. Eliasz i Obadiasz
W trzecim roku, roku sądu i zmartwychwstania, Bóg polecił Eliaszowi ukazać się Achabowi. Dlatego Eliasz wybrał się z Sarepty Sydońskiej (ukrywał się na rodzinnym terytorium Izebel!) i przyszedł do Samarii. Tam spotkał Obadiasza, szefa rządu Achaba, i powiedział mu, by go zaprowadził do króla. Oto jak mogła przebiegać ich rozmowa:
Eliasz: "Cóż, oto idzie nasz konformista! Hej, chłopcze, powiedz swemu panu, że chcę go widzieć."
Obadiasz: "Słuchaj, ty fanatyku! Z twojego powodu wielu dobrych ludzi poddano torturom i zabito. Jak śmiesz nazywać mnie konformistą? Dzięki mnie nadal żyje stu pastorów. To ekstremiści tacy jak ty są sprawcami wszystkich problemów."
E.: "Ach, tak? Gdyby wszystkie mięczaki takie jak ty odważnie wystąpiły po stronie prawdziwej religii, to może coś byśmy osiągnęli. Ale nie! Ty masz miłą posadkę u Izebel. Liczysz na dobrą emeryturę. Jak długo ludzie tacy jak ty pozostaną w swoich liberalnych kościołach, próbując działać w systemie, tak długo nic nie osiągniemy. Otwarta konfrontacja to jedyne wyjście."
O.: "Posłuchaj! Powiem ci coś, gieroju. W zeszłym miesiącu Achab chciał zabić 500 Izraelitów, ale zdołałem odciągnąć go od tego pomysłu. Z twojego powodu padło na nich podejrzenie. Ale ja ich ocaliłem. Niepotrzebnie podgrzewasz sytuację."
Stop, stop, stop! To nie tak było, nieprawdaż? Choć w obecnych czasach pewnie tak by się skończyło. Eliasz wiedział, że stanowi tylko część rozwiązania. Podobnie i Obadiasz. Bóg chciał posłużyć się jednym i drugim - jednym z zewnątrz, a drugim od środka. Potrzebował zarówno proroka, jak i kanclerza. Czy to nas czegoś uczy? Reakcja Obadiasza wiele mówi: "Czym zgrzeszyłem, że wydajesz mnie w ręce Achaba? Jeśli ujawnię, że cię znam, Achab zrozumie, że jestem zakamuflowanym wyznawcą Jahwe i zabije mnie. Co więcej, Achab wszędzie cię szuka. Jeśli znów znikniesz, to na darmo ujawnię moją tożsamość. I nie chodzi tylko o moje życie. Dostarczam żywność dla stu pastorów ukrytych w jaskiniach. Jeśli umrę, oni też umrą. Pomyśl o tym, Eliaszu. Wiele żądasz. Chcesz, byśmy wyłożyli wszystkie karty na stół. Jeśli taka jest twoja wola, zrobię to, ale czy jesteś pewien, że tego chcesz?" (1Krl. 18:7-15).
Eliasz zawahał się. "Panie, ten człowiek mówi prawdę. Jeśli dzisiaj nie pokonasz Baala, wtedy zginie wielu niewinnych ludzi. Znikną ostatni pastorzy w kraju." Bóg jednak zapewnił Eliasza, że nastał dzień porachunków.
Znacie dalsze wydarzenia. Wiecie, że kapłani Baala i Wenus nie mogli sprowadzić ognia na swój ołtarz, lecz Jahwe natychmiast odpowiedział na modlitwę Eliasza. Eliasz wcześniej oblał wodą cały ołtarz, który symbolizował wszystkie plemiona Izraela (1Krl. 18:31), a ogień w jednej chwili wszystko pochłonął. Na ołtarz spadł sąd należny ziemi i ludziom, a na wodę sąd nad deszczem. Skutkiem była odnowa ludu i powrót deszczu.
Pamiętacie, że Eliasz kazał zabić wszystkich kapłanów Baala i Wenus, a ich ciała zrzucić z góry Karmel do wyschniętej na popiół doliny potoku Kiszon. Kiedy zaczęło padać, woda zmyła ich zwłoki z ziemi świętej do morza. Kraj został oczyszczony.
Pamiętacie, że Eliasz był tym wszystkim tak podniecony i pochwycony przez Ducha, że biegnąc, przegonił Achaba i Izebel (1Krl. 18).
Pamiętacie też, że następnego dnia Izebel powiedziała Eliaszowi, że go zabije, a on uciekł sprzed jej oblicza w wielkim strachu. "To niechaj uczynią bogowie i niechaj to sprawią, że jutro o tym czasie uczynię z twoim życiem to samo, co stało się z życiem każdego z nich [tzn. kapłanów Baala]", powiedziała (1Krl. 19:2).
Czy mamy winić Eliasza? A może wytłumaczyć jego zachowanie w kategoriach psychologicznych, jako spowodowane depresją będącą następstwem wielkiego sukcesu? Czy ten epizod ukazuje gliniane nogi Eliasza? Nie sądzę. Myślę, że Eliasz pamiętał to, o czym myśmy już zapomnieli. Eliasz zrozumiał, co spotkało Obadiasza i stu pastorów w jaskiniach.
5. Nowe przymierze
Kiedy Achab powrócił do Jezreel, gdzie miał pałac letni, nie mógł doczekać się okazji, by podzielić się najświeższymi nowinami. Zwołał dwór i opowiedział o zwycięstwie Eliasza na górze Karmel i o deszczu, który oczyścił ziemię. Wtedy na twarzy szefa rządu, Obadiasza (co znaczy "sługa Jahwe"), pojawił się radosny uśmiech, a z jego ust wyrwał się okrzyk wdzięczności: "Alleluja! Chwalcie Jahwe!"
Twarz Izebel wyrażała całkowicie odmienne uczucia. Nagle okazało się, że jej zaufany urzędnik i doradca był przez te wszystkie lata szpiegiem Jahwe. Najwyraźniej Obadiasz był wyznawcą Boga Najwyższego, pozostał wierny starej religii Chirama i Salomona, którą jej ojciec próbował całkowicie usunąć z Tyru i Sydonu. Została zdradzona.
"Idźcie za nim," poleciła straży, "dajcie mi znać, dokąd pójdzie."
Obadiasz zaś udał się do jaskiń, gdzie opowiedział o ostatnich wydarzeniach. "Jesteście wolni. Wracajcie do swoich domów i zborów (synagog)," polecił stu ukrywającym się tam pastorom i ich żonom. Chwaląc Boga, wszyscy opuścili swe kryjówki. W ciągu następnych godzin psy Izebel dopadły ich wszystkich i wymordowały. Także Obadiasza.
Pismo tego nie opisuje, ale nie sposób w to wątpić. Eliasz najwyraźniej wiedział o tym, gdyż uciekając, modlił się do Boga: "Twoich proroków wybili mieczem, pozostałem tylko ja sam" (1Krl. 19:10). Bóg nie zaprzeczył. Powiedział jednak, że pozostało w Izraelu 7000 wiernych członków Kościoła, najwyraźniej jednak Eliasz był ostatnim z pastorów (1Krl. 19:18).
Czy możecie sobie uświadomić tragedię tamtej sytuacji? Wydarzenia na górze Karmel zdawały się być wielkim zwycięstwem, które okazało się jednak bezowocne. W rzeczy samej, była to ostatnia szansa dla Izraela jako narodu. Od tej chwili Bóg przestał zajmować się Północnym Izraelem jako całością. Już nie wzywał do narodowej pokuty. Zamiast tego ustanowił nowe przymierze i stworzył Kościół Resztki.
Eliasz opuścił terytorium Północnego Królestwa, otrząsnąwszy proch z sandałów. Udał się na górę Synaj, gdzie Bóg zawarł przymierze z Mojżeszem. Faraon Achab odrzucił prawdę i wypędził tego nowego Mojżesza na pustynię.
Kiedy Eliasz dotarł do góry, spotkał anioła, który zapytał: "Co tu robisz, Eliaszu?" Nie była to wymówka, ale oficjalne zapytanie o cel wizyty: "Z jaką sprawą przychodzisz?" Eliasz odpowiadając, wniósł oskarżenie przeciwko Północnemu Izraelowi. Wtedy został wpuszczony do przedsionka, by osobiście przedstawić sprawę Bogu (1Krl. 19:9-14).
Eliasz nie wstąpił na górę, by stanąć przed tronem Boga. Bóg zstąpił na swoim rydwanie do Eliasza. Pierwszą parą koni ciągnących rydwan z tronem Boga był "wicher potężny i silny". Drugą było trzęsienie ziemi. Trzecią był ogień. Wtedy pojawił się sam Bóg z "potężnym głosem" (1Krl. 19:11-12).
Wiele tłumaczeń Biblii nie oddaje właściwie znaczenia tych słów, mówiąc o "cichym i łagodnym powiewie." Był to potężny głos Boga, głos, który potargał nerwy Izraelitów stojących pod górą Synaj, tak że błagali Boga, by już do nich nie przemawiał (2Mj. 19:19, 20:18-19). Był to głos sądu.
Bóg powiedział, że to już koniec Achaba i Omrilandu. Eliasz miał zapowiedzieć potrójny sąd, który spotka ten kraj, po czym Bóg osobiście dokończy dzieła.
Potężnym i silnym wichrem był Chazael, którego Eliasz namaścił na króla Syrii. On miał być utrapieniem dla Północnego Izraela. Trzęsieniem ziemi był Jehu, którego Eliasz namaścił na króla Izraela. On miał zniszczyć ród Achaba. Ogniem był Elizeusz, którego Eliasz namaścił na swego następcę, jak Mojżesz Jozuego. Elizeusz miał sformować Kościół Resztki z pozostałych 7000 wyznawców Jahwe. Miał też założyć seminarium i wyszkolić pastorów. On miał być wielkim utrapieniem dla występnych. W końcu sam Bóg miał uprowadzić Północny Izrael do niewoli asyryjskiej. Jednak Kościół Resztki ostał się.
6. Kościół Resztki
Naród nie nawrócił się. Przegapił ostatnią szansę. Potrzebne było nowe rozwiązanie. Prorocy będą jeszcze napominać władców Omrilandu, ale już bez oczekiwania ogólnonarodowej pokuty.
Zamiast tego zainicjowano nowe przymierze na górze Synaj - Przymierze Resztki. Teraz zadaniem Eliasza było wyprowadzenie Resztki z "Egiptu." Elizeusz zaś miał wprowadzić ten nowy lud do ziemi obiecanej. W latach następujących po bitwie na górze Karmel Eliasz i Elizeusz zgromadzili 7000 wiernych wyznawców Jahwe i założyli nowe synagogi. Izebel, być może obawiając się nowego Karmel, zostawiła ich w spokoju. Nie musili obawiać się nowych prześladowań.
Eliasz i jego diakon, Elizeusz, otworzyli szkołę prorocką, seminarium kształcące pastorów, ponieważ Izebel wymordowała wszystkich duchownych. W końcu przyszedł dzień, kiedy Eliasz miał odejść do nieba (2Krl. 2). Wszystkim było wiadome, co się stanie, więc ludzie oczekiwali tej chwili z wielkim zainteresowaniem.
Eliasz obszedł wcześniej cały kraj, żegnając się z wszystkimi parafianami. Potem udał się na miejsce śmierci Mojżesza. Tam został pochwycony do nieba. Nie znaleziono jego ciała. Tak jak Mojżesza.
Elizeusz do końca towarzyszył Eliaszowi. Kiedy Eliasz oddał mu swój płaszcz, oznaczało to, że odtąd Elizeusz będzie doglądał lud Boży. Będzie "arcykapłanem" Kościoła Resztki. Jego członkowie nie mogli podróżować do Jerozolimy, ale Kościół Resztki miał im zastąpić świątynię.
Jak Jozue przekroczył Jordan po śmierci Mojżesza, tak i Elizeusz. Wody rzeki rozstąpiły się przed nim. Pierwszym miejscem postoju było oczywiście Jerycho, które zdobył "nową wodą Ewangelii" (2Krl. 2:13-22). Pierwszy Jozue spalił Jerycho, ale nowy Jozue przyniósł mu wodę. To było lepsze przymierze.
Następnie Elizeusz dokończył tworzenie Kościoła Resztki. Spotykamy tu wątki, które wcześniej widzieliśmy w Exodusie: pożyczania i ratunku z niewoli (2Krl. 4:1-7); przywrócenia do życia syna pierworodnego (2Krl. 4:8-37); uzdatnienia pożywienia (2Krl. 4:38-41); i daru manny (2Krl. 4:42-44). W końcu widzimy budowę nowego domu, nowego Przybytku, dla Bożego ludu (2Krl. 6:1-7).
To nowe przymierze, Przymierze Resztki, charakteryzuje pojawienie się piszących proroków (Izajasza, Jeremiasza, Ozeasza, Amosa itd.).
Przymierze Królestwa odeszło w przeszłość, przynajmniej na północy. Królowie przestali być strażnikami Kościoła i nikt już tego od nich nie oczekiwał. Zamiast tego strażnikami Kościoła Resztki zostali prorocy, pastorzy. Historia Eliasza miała nauczyć ludzi zorganizowania się wokół Kościoła Resztki.
Przez półtora wieku Kościół Resztki składał świadectwo swoim rodakom, mieszkańcom Omrilandu. Główni prorocy składali świadectwo przed królami. Nie było już jednak ogólnonarodowej pokuty. W końcu przyszedł czas, kiedy Bóg poddał Północny Izrael armii asyryjskiej.
Co stało się z Kościołem Resztki? Czy też został zniszczony? Nie. Zaledwie kilka lat wcześniej Bóg wyprowadził Kościół Resztki na południe. Król Hiskiasz zaprosił wyznawców Jahwe z północy na święto Paschy (2Krn. 30). W ten sposób Bóg wprowadził swój lud do arki zanim spuścił asyryjski potop na ziemię Omriego (2Krl. 17).
Co stało się z Omrilandem? Czy wciąż czczono tam Baala i Wenus? Nie, jako konserwatyści wrócili do liturgicznego bałwochwalstwa i kultu złotego cielca. Mówili, że czczą Jahwe, ale na prawdę oddawali cześć samym sobie i dziełom własnych rąk. W kategoriach kulturowych było to lepsze niż baalizm, ale w oczach Boga pozostało bałwochwalstwem.
Bóg darował mieszkańcom Omrilandu 150 lat, ale nie z powodu ich kulturowego konserwatyzmu charakteryzującego kult złotego cielca. Nie było w nim nic, co by satysfakcjonowało Boga. Te 150 lat Omriland otrzymał ze względy na Kościół Resztki.
Warto wyciągnąć jakąś lekcję z tej historii. Boga nie interesuje polityczny konserwatyzm, powrót do przeszłości, do stanu "sprzed wojny" ani żadne tym podobne półśrodki. Odpowiedzią dla współczesnego radykalnego humanizmu nie jest konserwatywny humanizm, ale niczym nie zmącona Ewangelia.
Nasz kraj może ocaleć tylko na dwa sposoby. Albo przez nawrócenie się do Boga, do czego dążył Eliasz w Omrilandzie. Tudzież przez odnowienie w nim "zaczynu Królestwa Resztki," co było celem Elizeusza. Powrót do połowicznej wierności na nic się nie zda, bo od połowicznej wierności rozpoczęły się wszystkie kłopoty.
dr James B. Jordan
Artykuł ukazał się w „Biblical Horizons” nr 5. www.biblicalhorizons.com
Piekło
Piekło stało się tematem tabu. Trudno o nim cokolwiek usłyszeć. I nawet nie ma znaczenia czy jesteśmy w kościele katolickim, czy protestanckim. Piekło jest tematem niewygodnym, o którym tak naprawdę nie wiadomo, jak mówić. A najlepiej po prostu w ogóle nie mówić. Bo i po co? Przecież mówienie o piekle nie spełnia żadnej pożytecznej funkcji, czyż nie? W końcu nie należy ludzi zaganiać do nieba strachem przed piekłem. To nie fair. Skoro Bóg jest miłością, jak to możliwe, by istniało również piekło? Ale to, że Biblia obfituje w opisy piekła jakoś dziwnie umyka naszej uwadze. Szczególnie w naszych politycznie poprawnych czasach wspominanie o karaniu (zwłaszcza wiecznym) jest szczytem niedorzeczności i prymitywizmu. Dzisiaj odchodzi się od karania. Co najwyżej można wspomnieć o resocjalizacji, drugiej szansie i wychowaniu. Karanie trzeba odstawić do lamusa. Słynne kazanie Jonathana Edwardsa "Grzesznicy w rękach zagniewanego Boga" pewnie uznano by obecnie za przejaw psychologicznego sadyzmu.
Oczywiście, powyższe rozumowanie pomimo swojej powszechności jest niedopuszczalne dla chrześcijanina, który trzyma się Bożego Słowa jako pochodni. Nie możemy więc pójść drogą co niektórych teologów katolickich, którzy sugerują, iż piekło jeśli nawet istnieje, musi być puste. Nie możemy również pójść drogą co niektórych kościołów protestanckich, które urządzają głosowanie nad kwestią istnienia piekła (i dochodzą do wniosku, że go nie ma!). Tak jakby można było zagłosować nad istnieniem słońca, Afryki czy praw logiki. Chrześcijanin musi porzucić niezależność rozumowania i w zamian w cichości podążać za tym, co Bóg powiedział również na temat piekła.
Czym jest piekło według Bożego Słowa? Piekło to miejsce wiecznej kaźni, gdzie zmartwychwstali ludzi po Sądzie Ostatecznym będą odbierali wieczną karę za swoje grzechy. Piekło i męczarnie ludzi, którzy tam się dostaną, będą trwały wiecznie. Można zapytać, czy rzeczywiście te męczarnie będą wieczne? Albo dlaczego muszą być wieczne? Jak to możliwe, żeby Bóg domagał się aż takiej rekompensaty za obrazę swojego majestatu? Czyż nie jest On Bogiem łaskawym, który lubi się litować?
W rzeczy samej, powyższe pytania okazały się na tyle nieznośne, iż wielu renomowanych teologów wybrało inne wyjście.
Jednym z bardziej znanych "rozwiązań" kwestii wiecznej kaźni w piekle jest wierzenie o zniszczeniu dusz ludzi potępionych (tzw. anihilacja). Nie jest zadaniem tego artykułu, aby w pełni przedstawić podejście tych osób i odpowiedzieć na ich argumenty. Dodajmy tylko, iż nauczanie o zniszczeniu duszy w rozpaczliwy sposób próbuje usunąć dręczący problem rzekomego okrucieństwa i sadyzmu Boga, tyle że Biblia jasno mówi coś innego. Zastanawiające jest również to, iż wszystkie sekty odrzucają pojęcie wiecznej kaźni, podobnie jak Adwentyści (którzy wierzą w zniszczenie duszy).
Piekło jednak, według tego co Bóg objawił, nie ma końca (Obj. 14:11; 20:10; Mar. 9:44,46,48). Obraza majestatu nieskończonego Boga domaga się kary, która musi być spłacana przez całą wieczność. Nie ma innej możliwości. Albo gniew Boży spadnie na Syna Człowieczego, albo spadnie w wieczności na człowieka. Każdy, kto chwyta się nadziei w Chrystusie, zostaje ocalony. Każdy jednak, kto nie ma zastępczej ofiary Chrystusa, sam musi ponieść konsekwencje swoich grzechów.
Ale czy piekło nie jest okrutne i "na wyrost"? Otóż musimy pamiętać, że Bóg jest Bogiem sprawiedliwym. Oznacza to, że On ani nie karze niewinnych, ani nie pozostawia winnych bez kary. Bóg nigdy nie przestaje być sprawiedliwy. Nawet kiedy lituje się, nie przestaje egzekwować swoich sprawiedliwych wyroków (2 Kor. 5:21). Kiedy więc czytamy w Psalmie, iż Bóg "nie postępuje z nami według grzechów naszych ani nie odpłaca nam według win naszych" (103:10), nie oznacza to, że Bóg "zawiesił" wykonanie swojej sprawiedliwości. Wręcz przeciwnie - oznacza to, że nie odpłaca nam, gdyż z całą mocą swojego gniewu uderzył w Syna za nasze grzechy (Iz. 53:5). Tak więc, możemy być tego pewni, tak jak pewni jesteśmy charakteru naszego Boga, iż w piekle nikt nie dostanie ponad to, co mu się należy. Bóg nigdy nie przymknie oczu na ludzką nieprawość, tak samo jak Boga nigdy "nie ponosi", by dodać ponad to, co się należy. Nasz Bóg jest sprawiedliwy. On jest oddany sobie ponad wszystko. Nie liczmy więc na kompromis w tym względzie. On ustawicznie szuka swojej chwały i zawsze ją znajduje.
Istnieją ludzie, którzy pocieszają się, że w piekle nie będzie tak źle. W końcu będzie tam wielu, którzy lubią się zabawić (sugerując tym, jakoby chrześcijanie nie mieli prawa do zabawy). Prowadzi to do pytania: Co jest najstraszniejszym aspektem mąk w piekle? Co sprawia, że przebywanie w piekle jest tak nieznośną męczarnią? Ku zaskoczeniu (mam nadzieję tylko nielicznych) odpowiedź na powyższe pytania to oczywiście: Bóg. Mówiąc niemądrze, piekło byłoby całkiem znośne, gdyby nie obecność w nim Boga. Biblia mówi, że ci, nad którymi zapadł wyrok potępienia zostają odesłani precz sprzed oblicza Syna Człowieczego (Mat. 25:41), co oznacza oddalenie od nieba i od przychylności Bożej. Na pewno nie oznacza to jednak, że Bóg będzie nieobecny w piekle. Wręcz odwrotnie. Biblia jasno naucza, że najstraszniejszym aspektem piekła jest właśnie Boża obecność. W Liście do Hebrajczyków 10:31 czytamy, że "straszna to rzecz wpaść w ręce Boga żywego." Zapalczywość Bożą opisuje wiele urywków Pisma (np. Iz. 63:3; Prz. 1:20-33). Autor Listu do Hebrajczyków stwierdza: "Albowiem Bóg nasz jest ogniem trawiącym" (12:29). W Księdze Objawienia czytamy, że wieczne męczarnie w piekle będą odbywały się w obecności świętych aniołów i w obecności Baranka ("przed oblicznością Baranka" BG; Obj. 14:10-11; 6:14-17).
Nie bez przyczyny Apostoł Paweł podsumowując dzieło Jezusa, stwierdza, iż to On "ocalił nas przed nadchodzącym gniewem Bożym" (1 Tes. 1:10). To jest największe zagrożenie, to jest największe nieszczęście, które dopadnie każdego, kto nie szuka ratunku u Jezusa. Jeden z teologów stwierdza: "Gniew śmiertelnika, z całym jego zawzięciem, nie może sięgnąć poza bramy śmierci; ale Boży gniew nie jest ograniczony przez tak marne przeszkody."
Oczywiście dziwnie brzmią w uszach słowa "największe zagrożenie" i "najstraszniejsza rzecz" w odniesieniu do Boga, o którym wiemy, że jest naszym największym szczęściem, miłością i prawdziwym zbawieniem. Nie powinniśmy jednak zapominać, że w tragiczny sposób łudzą się ci, którzy oczekują Bożej przychylności, Jego zmiłowania i miłości w oderwaniu od Chrystusa. Spotkanie z Bogiem bez właściwego przyodziewku będzie prawdziwym horrorem - przeliczą się ci, którzy liczą na Jego wyrozumiałość! (Mat. 22:12-13).
W Bożej mądrości to sam Bóg zbawia nas przed największym i niewyobrażalnym zagrożeniem - przed sobą samym, ale zbawia nas dla największego szczęścia i nieskończonej miłości, którą jest On sam. Bóg zbawia nas przed sobą i dla siebie. To Ojciec, powodowany miłością, posłał Syna, a i Syn z miłości przyszedł na świat (Jan. 10:17-18).
Ale po co drażnić ludzi i psuć atmosferę tą gadaniną o piekle? Czy to aby potrzebne? Boża mądrość mówi, że tak. I bynajmniej prawda o piekle nie jest jedynie dla niewierzących. Bóg powiedział przez Mojżesza, że ostrzeżenie przed Bożym sądem jest dla nas życiem (5 Mj. 2:46-47; również: Prz. 1:23; Ez. 3:17). Bóg umacnia swój lud zarówno przy pomocy ostrzeżeń, jak i pocieszenia. Dzięki tym ostrzeżeniom trwamy w zbawieniu. Tak więc, według "opinii" Boga, strach nie jest złą przyczyną dla nawrócenia. Nie ma więc nic złego w tym, kiedy strach przed piekłem motywuje ludzi do ucieczki do Boga. Kiedy nie wspominamy o zagrożeniu piekłem, pomniejszamy również potęgę i chwałę zbawienia, które jest w Jezusie (Rz. 9:22-23). Kiedy nie ostrzegamy ludzi przed prawdziwym zagrożeniem, spada na nas ezechielowe przekleństwo i stajemy się winni krwi grzesznika. Naśladujmy raczej Pawła, który jasno ostrzegał i pisał: "Ty jednak przez zatwardziałość swoją i nieskruszone serce gromadzisz sobie gniew na dzień gniewu i objawienia sprawiedliwego sądu Boga" (Rz. 2:5).
Jednym z głównych problemów w czasach poprzedzających Reformację XVI w. był zanik strachu przed piekłem. Ludzie bali się wielu rzeczy, ale ta która była dla nich prawdziwym zagrożeniem, wydawała się im niegroźna. Niewiele się zmieniło od czasów Reformacji. I dzisiaj np. kościół katolicki naucza, że ludzie nie muszą bać się piekła. Jedynym realnym zagrożeniem, dla przestrzegającego pięciu przykazań kościelnych katolika, jest czyściec. Wielkie rozczarowanie czeka tych, którzy liczą na czyściec, a znajdą nieskończone męki w piekle. Biada też "lekarzom", którzy pocieszają, zamiast bić na alarm.
Piekło to nie wstydliwa doktryna, której należy unikać. Piekło służy temu, byśmy się bali, a bojąc się, badali, a badając, znajdowali pocieszenie i otuchę w krzyżu Chrystusa. Piekło to zarówno pełne chwały objawienie potęgi, sprawiedliwości i świętości naszego Boga, jak i objawienie rozmiarów jego nieskończonego zmiłowania względem nas (Rz. 9:22-23). Każdy z nas by się tam znalazł, gdyby nie Boże zmiłowanie. Piekło, jako część Ewangelii, to również Boża groźba nadchodzącego kataklizmu, który rozszarpie w kawałki buntowników (Ps. 50:21-22). Wstydząc się piekła, wstydzimy się Boga. Mówimy, że tak naprawdę powątpiewamy w sprawiedliwość Jego wyroków i w Jego świętość. Potwierdzamy, iż rzeczywiście coś może być w zarzutach stawianych Bogu, o Jego rzekomym okrucieństwie czy sadyzmie.
Pamiętajmy, iż nie musimy wstydzić się piekła ani teraz, ani tym bardziej w przyszłości. Przecież piekło nie zostanie "wymazane" z naszej pamięci w niebie, jak to niektórzy postulują. Pismo jasno naucza, iż widok piekła w niebie przysłuży się jeszcze większej radości zbawionych, którzy oddadzą cześć Bogu bez powątpiewania czy zawahania (Iz. 66:22-24; Obj. 19:1-4). Trudno obecnie pojąć jak widok np. znajomych w piekle może dodać do naszej radości w niebie. Jednak już teraz poznajemy naszymi odnowionymi umysłami Tego, który sprawiedliwie sądzi, co też rozwiewa nasze wątpliwości.
Marek Kmieć
Jezus przyszedł w ciele
Po tym poznawajcie Ducha Bożego: Wszelki duch, który wyznaje, że Jezus Chrystus przyszedł w ciele, z Boga jest. - 1 Jana 4:2
Zazwyczaj musimy przekonywać ludzi, że Jezus jest Bogiem. Ale czy wiemy, dlaczego stał się człowiekiem? I dlaczego wiara w człowieczeństwo Syna Bożego jest miarą chrześcijańskiej ortodoksji?
Kiedy Jan pisał swój list, pojawiły się już w Kościele pierwsze jaskółki nowej-starej herezji, która każe gardzić tym, co materialne, i czcić to, co duchowe. Stworzenie Boże ma jednak nie tylko duchowy wymiar, lecz również materialny: "Ukształtował Pan Bóg człowieka z prochu ziemi i tchnął w nozdrza jego dech życia. Wtedy stał się człowiek istotą żywą" (1Mj. 2:7). Dlatego duchowy upadek człowieka miał materialne skutki. Zbawienie nie ma więc na celu wyzwolić nas od ciała, ale od grzechu, który zepsuł wszelkie ciało. Dlatego też przyjście Jezusa w ciele jest ważne, ponieważ Jego zbawcze dzieło dotyczy nie tylko ludzkiej duszy, ale i materialnego świata: "Stworzenie z tęsknotą oczekuje objawienia synów Bożych, gdyż zostało poddane znikomości (...) w nadziei, że i samo stworzenie będzie wyzwolone z niewoli skażenia. (...) Nie tylko ono, lecz i my sami (...) wzdychamy w sobie, oczekując synostwa, odkupienia ciała naszego" (Rz. 8:19-23).
Pamiętajmy, że człowiek jest nie tylko koroną stworzenia, ale i jego panem. Jako głowa stworzenia nie tylko zarządza nim, ale i odpowiada za nie przed Bogiem. Dlatego skutki jego błędnych decyzji dotykają również resztę stworzenia. Dokładnie tak, jak skutki złych decyzji ojca dotykają wszystkich członków rodziny. Kiedy człowiek zbuntował się przeciwko Bożemu panowaniu, pociągnął za sobą resztę stworzenia w otchłań zniszczenia. Wygnanie z Eden było na swój sposób końcem świata. Bóg mógł zniszczyć do końca całe stworzenie już wtedy. Miał jednak inne plany, co zapowiedział tuż po upadku: "Wtedy rzekł Pan Bóg do węża: (...) Ustanowię nieprzyjaźń między tobą a kobietą, między twoim potomstwem a jej potomstwem; ono zdepcze ci głowę, a ty ukąsisz je w piętę" (1Mj. 3:14-15). Któregoś dnia miał powstać inny człowiek, który tym razem nie ściągnie na świat przekleństwa, ale przyniesie ratunek i błogosławieństwo. Tak też pisze Jan o dziele Chrystusa: "Syn Boży na to się objawił, aby zniweczyć dzieła diabelskie" (1Jn. 3:8). Zatem aby odwrócić skutki upadku musiał pojawić się nowy Adam, który stanąłby na czele nowej ludzkości i nowego stworzenia. "Jak przez upadek jednego człowieka przyszło potępienie na wszystkich ludzi, tak też przez dzieło usprawiedliwienia jednego przyszło dla wszystkich ludzi usprawiedliwienie ku żywotowi" (Rz. 5:18).
Dlaczego jednak grzech jednego człowieka przyniósł śmierć wszystkim i śmierć jednego przyniosła wszystkim życie? Czyżby Bóg karał za grzech nie tylko konkretnego grzesznika? Jak już zauważyliśmy, Bóg postanowił jednak odnosić się do ludzkości na zasadzie przymierza - wyznaczył jej przedstawicieli, których postępowanie pociąga za sobą skutki dla wszystkich, których reprezentują. Gdyby ta zasada nie działała, wtedy Chrystus nie mógłby umrzeć za nas na krzyżu - każdy z nas musiałby umrzeć za własne grzechy. "On grzechy nasze sam na ciele swoim poniósł na drzewo, abyśmy, obumarłszy grzechom, dla sprawiedliwości żyli" (1Pt. 2:24). By odkupić grzeszne ciało, kara za grzech musiała dotknąć ciało. By odkupić człowieka, musiał umrzeć człowiek - nikt inny nie mógł być jego przymierzowym reprezentantem. Człowiek zaś mógł reprezentować resztę stworzenia - wszystko, co Bóg mu poddał.
Jak jednak widzieliśmy, nie mógł być to zwykły człowiek, bo zwykły człowiek rodzi się w grzechu i sam oczekuje śmierci z powodu grzechu. Oto dylemat, którego człowiek sam nie był w stanie rozwiązać - problem urósł do miary tragedii. Pomóc mogła tylko inkarnacja - wcielenie Syna Bożego. Dlatego Słowo stało się Ciałem - Syn Boży i Syn Człowieczy poniósł karę za nasze winy na własnym ciele, by odkupić nasze grzeszne ciała, a wraz z nimi resztę stworzenia. Jezus, prawdziwy Bóg, musiałby stać się prawdziwym i doskonałym (bezgrzesznym) człowiekiem - naszym reprezentantem.
Dlaczego Syn Boży stał się człowiekiem? Dla zbawienia świata, a nie tylko ludzkiej duszy. Ma to bardzo szerokie implikacje. Przede wszystkim pokazuje, że nowe życie w Chrystusie to nie życie poświęcone kontemplacji i ucieczce od materialnego świata, ale sprawiedliwe zaangażowanie się w sprawy tego świata. Po to Bóg stał się człowiekiem, byśmy "dla sprawiedliwości żyli", a ponieważ jesteśmy przymierzową głową reszty stworzenia, dlatego nasze usprawiedliwienie przyniesie ratunek i jemu.
Wiara w prawdziwe człowieczeństwo Syna Bożego jest miarą chrześcijańskiej ortodoksji, ponieważ jeśli Jezus nie przyszedł w ciele, to grzech wciąż panuje nad światem. Dlatego Paweł z całą stanowczością stwierdził, że jeśli nie ma zmartwychwstania ciała, to nasza religia nic nie jest warta (1Kor. 15:19). To samo widzimy w liście Jana. Czytamy w nim, że ci, którzy zaprzeczali przyjściu Jezusa w ciele, mieli też problemy z okazywaniem bratniej miłości. Dlaczego? Ponieważ istnieje analogia między Bożą miłością ku nam, a naszą miłością ku bliźnim: "Na tym polega miłość, że nie myśmy umiłowali Boga, lecz że On nas umiłował i posłał Syna swego umiłowanego jako ubłaganie za grzechy nasze. Umiłowani, jeżeli Bóg nas tak umiłował, i myśmy powinni nawzajem się miłować" (1Jn. 4:10-11). Właśnie na tym polega miłość, że Jezus przyszedł w ciele i na własnym ciele poniósł karę na nasze winy, aby odkupić nasze grzeszne ciała. Jeśli jednak zredefiniujemy Bożą miłość i odrzucimy pierwszy człon tego stwierdzenia, to odrzucimy i pozostałe, które z niego wynikają. Jeśli ciało się nie liczy, to po co ponosić koszty służenia mu? Nie trzeba będzie wtedy znosić siebie nawzajem w cierpliwości (Ef. 4:2) ani tym bardziej nakarmić łaknącego, napoić pragnącego, przyjąć przychodnia, przyodziać nagiego, odwiedzić chorego lub więźnia. Wtedy z przyjemnością będziemy mówić o miłości jako uczuciu po to, by uciec od definicji miłości jako przestrzegania Bożych przykazań (1Jn. 5:3).
Gdyby nasze ciała miały pójść na spalenie, a dusze po śmierci ponownie złączyć się z Bogiem, wtedy Jezus nie musiałby przychodzić w ciele, a służba Bogu polegałaby na kontemplacji. Skoro jednak przyszedł w ciele, to oznacza, że nie tylko dusza, ale i ciało jest ważne, a służba Bogu polega na sprawiedliwym postępowaniu.
Bogumił Jarmulak
Lewiatan i Hiob
Dwie mowy Jahwe, które znajdujemy na końcu Księgi Hioba (38-41), mają być jej konkluzją. W prologu czytamy o wszystkich mocach kosmosu sprzysiężonych przeciwko "nienagannemu i prawemu, bogobojnemu i stroniącemu od zła" Hiobowi (1:1, 8; 2:3). Mowy końcowe Jahwe mają na celu potwierdzenie absolutnej kontroli Boga nad całym stworzeniem, włączając w to również szatana. Historia rozpoczyna się od momentu, w którym Bóg poleca szatanowi, jednemu z "synów Bożych", wypróbować wierność Hioba. Szatan natychmiast odchodzi sprzed oblicza Boga i rzuca przeciwko Hiobowi wszystkich ludzi wraz z kosmicznymi mocami - oszczędza tylko jego życie. Sabejczycy rabują jego majątek (1:15). Ogień z nieba pochłania jego stada i sługi (1:16). Chaldejczycy porywają jego wielbłądy i masakrują jego sługi (1:17). Wicher uderza w cztery rogi domu jego dzieci, które giną w wyniku tej katastrofy (1:19). W końcu, kiedy Hiob nie chce zgrzeszyć przeciwko Bogu, wypowiadając coś niestosownego (1:22), szatan prosi o pozwolenie uderzenia w jego skórę i kości (2:5).
Kiedy czytamy powyższe sprawozdanie, musimy zwracać uwagę na szczegóły. Szatan jest narzędziem w ręku Boga. Kiedy Jahwe zwraca szatanowi uwagę na wierność Hioba po pierwszej fali ataków, mówi: "Trwa jeszcze w swej pobożności, chociaż ty mnie podburzyłeś, abym go bez przyczyny zgubił" (2:3). Podobie i szatan rozpoznaje swoją rolę Bożego narzędzia, kiedy mówi: "Lecz wyciągnij tylko rękę i dotknij i dotknij jego kości i jego ciała" (2:5). Najwyraźniej szatan jest instrumentem w dłoni Boga, by wypełnić Jego wolę w życiu Hioba. Również Hiob nie ma co do tego wątpliwości, gdy napomina żonę: "Pan dał, Pan wziął - niech będzie imię Pańskie błogosławione" (1:21).
Musimy o tym pamiętać, bo chodzi właśnie o satysfakcjonujące wytłumaczenie udziału Jahwe w cierpieniu Hioba. Jahwe zgromadził cały wszechświat - rzeczy ożywione i nieożywione, siły anielskie i ludzkie - do walki ze swoim sługą, Hiobem! To jest główna i konsekwentna skarga Hioba we wszystkich monologach i dialogach. Oznacza to, że problemem, jakim zajmuje się Księga Hioba, jest nie tyle cierpienie jako takie, co raczej moralny porządek świata, a w szczególności Boże panowanie nad stworzeniem. Czy to, co Bóg czyni i na co zezwala, można usprawiedliwić? Już nie chodzi o pytanie: Dlaczego ludzie cierpią?, lub: Dlaczego pobożni ludzie jak Hiob cierpią?, ale: Czy człowiek, który cierpi, może ufać Bogu? Skoro oglądamy tak wiele przypadkowego (z naszego punktu widzenia) cierpienia, to czy wciąż możemy zakładać, że Bóg dobrze rządzi światem? Czy możemy na Nim polegać? Czy On wszystko kontroluje? A może jest zaledwie, jak mówią arminianie, dr. Bogiem, który stara się, jak może, naprawić zło?
Skoro jednak zasada odpłaty (którą trzej przyjaciele Hioba w swej głupocie zaoferowali jako rozwiązanie problemu) nie jest kluczem do rozwiązania zagadki, to co nim jest? Bóg nie ukarał Hioba za jego sekretne grzechy. Jeśli jednak Bóg nie rządzi światem według zasady sprawiedliwości i odpłaty i jeśli cierpienie na świecie nie jest karą za poszczególne grzechy, to czy w ogóle może istnieć coś takiego jak uporządkowany świat, skoro tak wiele jest zła i cierpienia na świecie? Czy Bóg wszystko czyni dobrze? Jeśli tak, to czy jesteśmy w stanie poznać Jego sposób postępowania?
Odpowiedź znajdujemy na końcu Księgi. Bóg kieruje światem w doskonały sposób i nie potrzebuje niczyjej pomocy ani rady. Co jednak, gdy nie jesteś w stanie poznać powodu lub sposobu Jego działania w konkretnej sytuacji? Pamiętaj, że jesteś tylko stworzeniem. Pozwól Bogu być Bogiem! Wciąż możemy ufać Bogu, nawet jeśli nie wiemy, dlaczego postawił nas w danej sytuacji. Nie musimy rozumieć powodów Bożego działania, ale możemy rozumieć powód, dla którego mamy ufać Bogu. Nie wiemy, dlaczego cierpimy, ale wiemy, dlaczego ufamy Bogu!
O tym mówią ostatnie rozdziały Księgi Hioba - Bóg w mądry choć nieodgadniony sposób kieruje wszystkimi wydarzeniami. Z tego powodu Bóg wzywa Hioba do zapasów: "Przepasz jako mąż swoje biodra, będę cię pytał, a ty mnie pouczysz" (38:3). Przepasanie bioder oznacza zawinięcie szaty wokół pasa, by uwolnić nogi do szybkiego marszu lub biegu. Jest wezwaniem do skupienia się i zebrania sił przed zawodami. Przygotuj się do walki ze Stwórcą i Panem wszechświata. Szykuj się - Bóg pozwala ci zmierzyć się z Nim. Wspomnij na Jakuba. Bóg chce, by Hiob zmagał się z Nim nie jak z wrogiem, ale jak z Ojcem. Jeden z komentatorów zwraca uwagę na życzliwy i żartobliwy ton w wypowiedziach Boga, który wzbudza zainteresowanie i pozwala słuchaczowi odprężyć się. Bóg nie ma bowiem zamiaru przygnieść Hioba świadomością jego znikomości ani szydzić z niego, wskazując na własną mądrość.
Niemniej jednak to Bóg rozpętał zawieruchę! On posłał szatana, by utrapił Hioba. Bóg zwrócił uwagę szatana na Hioba! (To fakt, który często umyka naszej uwadze, patrz: 1:8.) Bóg pozwolił trzem przyjaciołom zatruć życie Hioba. Bóg oczekiwał na odpowiedź, jaką Hiob udzieli przyjaciołom. To Bóg siłował się z Hiobem. Na koniec Bóg wzywa Hioba na kolejny pojedynek, którego celem jest oświecenie go. Dlaczego to wszystko? Aby Hiob nauczył się bojaźni Bożej, stał się silny i mocny, posiadł mądrość i poznanie, a w końcu aby obdarzyć go jeszcze większą chwałą niż posiadał na początku.
Bóg bowiem nie szuka niewolników ani nie chce, by Jego lud pozostał niedojrzały. Chce dojrzałych synów i córki! Wiele osób uważa, że Bóg chciał po prostu uciszyć Hioba, przytłaczając go swą wszechmocą. Po takiej prezentacji Hiob już nigdy nic by nie kwestionował. Tak jednak nie było. Bóg nie przemówił po to, by zamknąć nam usta, byśmy już nigdy nie zastanawiali się nam Jego drogami. To bardzo niebezpieczna nadinterpretacja. Bóg nie miał zamiaru upokorzyć Hioba przez okazanie swojej mocy i mądrości. Przynajmniej nie był to Jego główny zamiar. Bóg zaprosił Hioba do zastanowienia się nad tajemnicą i złożonością, a nawet niepojmowalnością Boga i Jego działań. "Masz powód, by mi ufać, Hiobie, nawet jeśli nie jesteś w stanie pojąć tajemnicy twojej sytuacji."
Pierwsza mowa Boga
W pierwszej mowie Bóg przypomina Hiobowy o tym, że nie uczestniczył w stworzeniu świat. Co więcej, Bóg stale podtrzymuje istnienie świata (38-39).
1. Stworzenie (38:4-11). "Ja jestem Stwórcą i Architektem wszechświata, Hiobie, stary druhu. Zastanów się nad porządkiem nieożywionej materii - czy jesteś zdolny sformułować ogólne twierdzenia na temat natury świata? Nie było cię, gdy go tworzyłem! Nie masz dostępu do mojej stwórczej mądrości. Skoro więc brakuje ci poznania, by osądzić mnie, nie masz też powodów, by mi nie ufać. Ja, Pan, wszystko to dobrym uczyniłem - bez twojej pomocy ani porady. Masz wszelkie powody, by mi ufać."
2. Podtrzymanie (38:12-39:30). Następnie Bóg koncentruje się na tajemnicy opatrzności. Najpierw przypomina, że całkiem dobrze radzi sobie z utrzymaniem świata w działaniu bez pomocy Hioba. "Ja jestem Panem - kieruję całym stworzeniem" (38:12-38). Bóg mówi o zjawiskach niebieskich: słońcu, burzy, deszczu, gwiazdozbiorach i chmurach. Bóg ukazuje Hiobowi niedostępne dla niego zakątki wszechświata. To wszystko przerasta Hioba, lecz nad wszystkim panuje Bóg, choć Hiob z rzadka nad tym się zastanawia.
Potem Bóg mówi o tym, jak mądrze kieruje światem zwierząt (38:39-39:30). Zwróćmy jednak uwagę na to, o jakich zwierzętach jest tu mowa: lew, kruk, kozice, dziki osioł, dziki bawół, struś, mustang, jastrząb i orzeł. Co łączy te zwierzęta? Są dzikie, nieudomowione. Wszystkie tylko sporadycznie stają na drodze człowieka. Zdają się być dlań bezużyteczne. Zamieszkują regiony, od których człowiek stroni: odległe stepy, pustkowia i niedostępne góry. Kiedy wojna dewastuje jakąś krainę, tylko takie zwierzęta w niej pozostają (Iz. 34; Ez. 34).
Co oznaczają te wszystkie bezużyteczne dla człowieka zwierzęta? Dlaczego Bóg o nich mówi? Jak teologia dzikich zwierząt ma zachęcić Hioba do zaufania Bogu? Jahwe uświadamia Hiobowi, że istnieją wielkie połacie niedostępnych dla niego obszarów rzeczywistości. Niektóre z tych zwierząt mogą stanowić zagrożenie dla człowieka. Dziki osioł zagraża ziemi rolnej, lew zaś stadom pasterza. Jahwe jednak panuje nad wszystkim. Żaden skrawek rzeczywistości nie wymyka się spod Jego kontroli. Nie ma wrogich sił, które mogłyby zagrozić Jego panowaniu. Nawet to, co zdaje się być całkowicie pozbawione wszelkiej zwierzchności, jak dzikie zwierzęta, znajduje się pod Bożym okiem. Wszystko stworzył Bóg i wszystkim kieruje, ale po co i dlaczego? Oto schemat wszelkiego poznania Boga! Udomowione i obłaskawione zwierzęta służą człowiekowi i przyczyniają się do jego dzieł. Poddajemy sobie zwierzęta, udomawiając je. Jednak dzikie zwierzęta mają uzmysłowić człowiekowi, że nie może w pełni kontrolować Bożego stworzenia. Staranna obserwacja świata zwierząt pomnoży poznanie i przyda mądrości człowiekowi mądremu. Wspomnijmy na I Królewską 4:32-33 i Przypowieści. Boży argument jest następujący: Tak jak Bóg może mądrze zarządzać światem dzikich zwierząt, który dla ludzi stanowi tajemnicę, tak też może kierować resztą stworzenia, włączając w to świat ludzi z wszystkimi jego tajemnicami, takimi jak zło i cierpienie.
To stwierdzenie kończy pierwsze wystąpienie Boga. Problem: Czy to wystarczy? Czy wszystko zostało powiedziane? Hiob nie jest chyba usatysfakcjonowany (40:3-5). Przyznał Bogu rację, a jednak gdyby to był koniec księgi, czegoś by w nim brakowało. Pierwsza mowy to nie wszystko.
Może, gdy wytężymy słuch i zbliżymy się do Hioba, usłyszymy jego szept: "Tak, Panie, ale... Rozumiem, Panie, nie ma powodu, dla którego miałbym Ci nie ufać, nawet jeśli nie pojmuję Twoich zamiarów. Bez mojej pomocy rządzisz całym stworzeniem - nawet tymi jego sferami, która dla mnie są całkowicie niedostępne. Ale, Panie, co z siłami ciemności? Co z tymi złowrogimi ludźmi i kosmicznymi siłami, które sieją spustoszenie w Twoim uporządkowanym i harmonijnym stworzeniu? Dobrze jest obserwować harmonię stworzenia, patrząc na chmury, mustangi i strusie, ale... Co z ogniem, który spadł z nieba i pożarł moje domostwo? Co ze wschodnim wiatrem, który powalił dom moich dzieci i zabił je? Co z pysznymi i zepsutymi do szpiku kości Sabejczykami i Chaldejczykami, którzy zrabowali moje stada i zabili moje sługi? Skoro Twój świat jest tak harmonijnie uporządkowany, to dlaczego dzieją się takie rzeczy? Gdzie w tym wszystkim sprawiedliwość? Dlaczego ja, niewinny i pobożny człowiek, cierpię z powodu tak wielkiej nieprawości? Te wydarzenia nie były częścią zwykłego porządku stworzenia. Stanowią wielkie jego pogwałcenie. Co z tym wszystkim, Panie?"
Druga mowa Boga
Jaka jest Boża odpowiedź? Bóg mówi: "A, tak Hiobie. Niemalże zapomniałem. Spójrz na Behemota i Lewiatana. Oto moja odpowiedź!"
To zawsze mnie zastanawiało. I chyba nie tylko mnie. Załóżmy, że twój przyjaciel właśnie dowiedział się, że jest nieuleczalnie chory na raka. Albo znajomi stracili w wypadku dzieci. Odwiedzasz ich i starasz się ich pocieszyć. Czy przeczytałbyś im 40 i 41 rozdział Księgi Hioba? Dlaczego nie? Czy to zakończenie księgi nie zadowala cię? Czy te słowa Boga nie są w twoich oczach właściwą konkluzją? A może stanowią anty-konkluzję? Czy zmieniłbyś coś w Bożej odpowiedzi na pytanie o ludzkie cierpienie i rzekomy brak sprawiedliwości na świecie? Lewiatan jest kropką na "i". Jego opis jest zastanawiająco długi. Lecz właśnie on ostatecznie przekonuje Hioba. Dlaczego? Co tu się dzieje? Czym jest Lewiatan? I dlaczego staje się końcową ilustracją w kazaniu, jakie Bóg wygłosił przed Hiobem?
Uważam, że Jahwe posługuje się Behemotem i Lewiatanem w celu przekonania Hioba, że niepodzielnie panuje nad wszystkim, a w szczególności nad dobrymi i złymi mocami. Te dwie bestie reprezentują zarówno najpotężniejsze z ziemskich stworzeń, jak i kosmiczne siły zła. Bóg jest jednak Panem nad wszelkimi siłami, które kryją się za cierpieniem Hioba. Bóg jest Panem nad Lewiatanem i jego kosmicznym odpowiednikiem - szatanem. Bóg panuje nad wszelkimi mocami: ziemskimi i kosmicznymi, dobrymi i złymi. Bóg panuje nad życiem Hioba. Kontroluje jego cierpienie. Ma władzę nad szatanem. Jest suwerennym Panem wszechświata. Nie jest wątłym Bogiem arminian, który stara się wpłynąć na losy świata. Jeśli Hiob nie może pojąć i kontrolować najpotężniejszych stworzeń na ziemi, to nie może też kontrolować kosmicznych sił zła. Nie ma podstaw do kwestionowania sprawiedliwych wyroków Bożych. Bóg sprawuje wszelką władzę i nie potrzebuje pomocy człowieka.
Najpierw widzimy Behemota (40:15-24). Główne przesłanie związane z Behemotem znajdujemy w wierszach 19-24. "Jest przedniejszym z dzieł Bożych; jego Stwórca zaopatrzył go w miecz" (w. 19). Tylko Bóg może kontrolować to zwierzę! Jest ono Jego domowym zwierzakiem. (Hebrajskie behemoth to wzmocniona forma słowa behemah, co znaczy "bydło, udomowione zwierzę".) Bóg w pełni je kontroluje. Pan, jego Stwórca, poddał je sobie całkowicie. Bóg trzyma je w szachu. "Czy można go złapać za oczy? Przez nozdrza przesunąć pętlicę?" (w. 24, BT). "Spróbuj Hiobie. Zapanuj nad nim. Poddaj je sobie. Pochwyć je. Przekłuj jego nozdrza. Ja to potrafię. Czy rozumiesz tego implikacje, Hiobie? Jeśli tego nie potrafisz, to jak chcesz być moim sędzią? Moje myśli nie są twoimi myślami ani moje drogi twoimi drogami. Czy zdajesz sobie sprawę z konsekwencji tego wszystkiego? Czy wychodząc z tego punktu, jesteś w stanie pojąć, co to znaczy w twojej sytuacji? Kto kontrolował wszystkie złowrogie siły, które pozbawiły cię rodziny, dobytku, zdrowia i reputacji? To byłem Ja, Hiobie. Pozwól, że pomogę ci to pojąć. Spójrz na jeszcze jedno stworzenie, na Lewiatana."
Lewiatan (41:1-11) stanowi punkt kulminacyjny teofanii, Bożego przemówienia. Jest ostateczną odpowiedzią na nieroztropne zarzuty stawiane Mu przez Hioba. Po przedstawieniu Lewiatana Hiob natychmiast wyraża skruchę i żal. Wyznaje: "Wiem, że Ty możesz wszystko i że żaden Twój zamysł nie jest dla Ciebie niewykonalny" (42:2).
Czym jest Lawiatan? Później w Starym Testamencie pod natchnieniem Ducha św. Lewiatan staje się symbolem szatana i osobowych sił ciemności zwartych w szyku przeciwko Bożemu ludowi. Choć mówię "później", to jednak już w Księdze Hioba odnajdujemy te symboliczne konotacje. Spójrzmy na kilka cytatów.
"Wszak Ty, Boże, z dawna jesteś moim Królem; Ty dokonujesz dzieł zbawienia na ziemi. Tyś mocą swoją rozdzielił morza, zmiażdżyłeś głowy potworów na wodach. Tyś rozbił głowę Lewiatana, oddałeś go na żer zwierzętom pustyni." (Ps. 74:12-14).
"Przebudź się, przebudź! Przyoblecz się w moc, o ramię Pańskie! Przebudź się, jak za dni minionych, w czasie zamierzchłych pokoleń. Czyżeś nie Ty poćwiartowało Rahaba, przebiło Smoka?" (Iz. 51:9, BT).
"Przemów i powiedz: Tak mówi Wszechmocny Pan: Oto Ja wystąpię przeciwko tobie, faraonie, królu Egiptu, ty wielki smoku, który się wylegujesz pomiędzy odnogami Nilu i mówisz: Mój jest Nil, ja go zrobiłem." (Ez. 29:3).
"Synu człowieczy, zanuć pieść żałobną nad faraonem, królem egipskim i powiedz do niego: Do młodego lwa wśród narodów przyrównywano ciebie, a byłeś przecież podobny raczej do potwora w wodach morskich; burzyłeś wody swoim ryjem, mąciłeś wody swoimi odnóżami i dreptałeś wokoło w ich falach." (Ez. 32:2).
"I inny znak się ukazał na niebie: Oto wielki smok barwy ognia, mający siedem głów i dziesięć rogów - a na głowach jego siedem diademów. I ogon jego zmiata trzecią część gwiazd nieba: i rzucił je na ziemię. I stanął smok przed mającą rodzić niewiastą, ażeby skoro porodzi, pożreć jej dziecię." (Obj. 12:3-4, BT).
"I zrzucony został ogromny smok, wąż starodawny, zwany diabłem i szatanem, który zwodził cały świat; zrzucony został na ziemię, zrzuceni też zostali z nim jego aniołowie." (Obj. 12:9).
Bez wątpienia późniejsi autorzy Pisma św. zidentyfikowali Lewiatana jako symbol szatana. Skąd zaczerpnęli ten pomysł? Z Księgi Hioba.
Rozwiązanie
Bóg może mówić, co chce, o pięknie, harmonii i złożoności stworzenia (38-39), jednak jak długo Lewiatan (szatan) żyje, ma się dobrze i sieje spustoszenie na prawo i lewo, tak długo mucha pozostaje w cudownej maści - luźny koniec nie pozwala zamknąć argumentacji. Bóg odpowiada na to w 41 rozdziale. Mówi o szatanie, używając spotykanej też gdzie indziej smoczej symboliki. Szatan to wąż. ("W owym dniu ukarze Pan swoim twardym, wielkim i mocnym mieczem Lewiatana, zwinnego węża, Lewiatana, węża skręconego, i zabije smoka morskiego" (Iz. 27:1)) Pamiętajmy o osobowej naturze zła. Zło nie jest metafizyczne, nie jest substancją lub rzeczą, nie jest też brakiem substancji. Zło to zbuntowana osoba. Szatan to zło - czysty bunt przeciwko Bogu. Niemniej jednak Bóg suwerennie panuje nad Złym. Dlatego możemy Go prosić, by "zbawił nas od Złego". Dowiedzieliśmy się tego w prologu Księgi Hioba.
Ten sam Bóg, który stworzył dzikiego strusia, uczynił też "Króla Strachów" (18:14). Szatan jest stworzeniem. Zły jest całkowicie pod Bożą kontrolą. Musi stawać przed tronem Boga i zdawać raport ze swych poczynań (1:6; 2:1). Jahwe prowadzi szatana za kółko w jego nozdrzach (40:24)! Zły jest przerażającym stworzeniem, lecz tylko stworzeniem. "Nie ma mu równego na ziemi, uczyniono go nieustraszonym: Każde mocne zwierzę się lęka jego, króla wszystkich synów pychy" (41:25-26, BT).
Niemniej jednak na końcu Księgi Hioba sam Bóg interpretuje poczynania szatana. Szatan musi zamilknąć. W prologu występuje jako "szatan" (dosł. oskarżyciel), starając się skłócić Jahwe z wiernym sługą. Jego słowa są pełne pychy: "Czy nie będzie Ci w oczy złorzeczył" (1:11). Dalej przemawia przez "przyjaciół" Hioba. Pierwsza mowa Elifaza wskazuje na ich powiązania ze światem ciemności (4:12-21). Trzej "przyjaciele" okazują się "szatanami", oskarżającymi go o skrywane grzechy. Na koniec szatan zostaje jednak uciszony. Jego przechwałki okazały się być pustym kłamstwem. Hiob nie złorzeczył Bogu. Nigdy nie porzucił modlitwy - lamentu, błagania, a nawet przeklinania dnia swoich narodzin - byle tylko nie odwrócić się od Stwórcy i Pana.
Czy nie jest to pocieszające? Cóż z tego, że nie potrafisz założyć kółka w nozdrza Lewiatana i oswoić go? Bóg potrafi i to uczyni. Cóż z tego, że szatana żyje i ma się dobrze na planecie Ziemi? Wciąż pozostaje sługą Boga. Pismo św. nigdzie nie przyznaje racji manichejskiemu dualizmowi tak często obecnemu w rozmowach o diable. Nie ma odwiecznej walki między dobrem i złem, Bogiem i szatanem. Zło jest realne, ale nie wieczne ani suwerenne. Nic w Starym ani w Nowym Testamencie nie wskazuje na istnienie królestwa demonów znajdującego się poza Bożą kontrolą. Oto odpowiedź Boga na pytanie Hioba o sprawiedliwość. Potwierdza ona wszelkie powody do zaufania Bogu. W jaki sposób? Wskazując na Boże panowanie nad całym stworzeniem, włączając w to siły ciemności: Lewiatana i jego kosmicznego odpowiednika, szatana.
W końcu Hiob odkrywa to, co czytelnik wiedział od początku. Bóg trzyma szatana na krótkiej smyczy i dlatego zło jest pod Jego kontrolą. Pamiętacie prolog? Szatana musi składać raporty Bogu. Wielu ludzi czyni zarzuty, że choć szatana zostaje przedstawiony na wstępie, to później znika ze sceny. Hiob nigdy go nie wspomina. Ani jego przyjaciele. Wierzę jednak, że trzej "przyjaciele" Hioba przejmują rolę szatana, gdy stają się oskarżycielami. Nikt w tej historii wydaje się nie zdawać sobie sprawy z obecności szatana. On jednak tam jest. Podobnie wielu osobom nie podoba się zakończenie - wciąż oczekują na skonkludowanie sprawy kusiciela. Ono też tam jest. Ogień, który zniszczył stada i sługi Hioba (1:16) odpowiada ognistemu oddechowi Lewiatana (41:11-13). Bóg posługuje się szatanem dla realizacji łaskawych zamiarów wobec swego ludu.
Oczywiście, nie mógłbym zamknąć tego artykułu, nie wspominając o Chrystusie. Jezus, Wielki Hiob, również cierpiał od ciosów szatana, którym Bóg posłużył się dla realizacji planu zbawienia ludzkości. Biedny szatan. Jest tylko pionkiem, chłopcem na posyłki. Przeraża nas, ale Bóg może go rozgnieść jednym palcem.
Jeffrey J. Meyers
Artykuł ukazał się w "Biblical Horizons" nr 87 i 88. www.biblicalhorizons.com
Autor jest pastorem Presbyterian Church in America.
Kim jestem? Rdz 1:26-28
Zajmiemy się dzisiaj odpowiedzią na tytułowe pytanie. Pierwsza uwaga: każdy człowiek w jakiś sposób odpowiada na to pytanie. Każdy człowiek ma bowiem pewien obraz siebie. Istnieje więc bardzo dużo odpowiedzi. Warto chwilę zastanowić się nad tymi najczęstszymi.
Odpowiedzi niechrześcijańskie
Z perspektywy ewolucji człowiek jest zorganizowaną formą białka, powstałą przez kosmiczny przypadek. Zasadą wpływająca na rozwój jest przetrwanie najsilniejszych osobników. W zasadzie takie ujęcie sprawy wnioskuje brak moralności. Jedyną wartością z tego wynikającą jest siła, potrzebna do przetrwania; a przetrwanie - bez względu na wszelkie służące mu środki - jest ostatecznym, uzasadnionym i pożądanym celem człowieka. Egoizm jest więc słuszny i konieczny. Egoizm zarówno osobisty, jak i narodowy czy też przejawiany przez jakąkolwiek inną grupę.
W oparciu o ewolucyjne podstawy różne nauki dają własne odpowiedzi. I tak psychologia widzi człowieka jako produkt wewnętrznych impulsów, popędów. Skoro istnieją, to są dobre. To jednak stwarza problem wyjaśnienia dokonywania wyborów moralnych. Socjologia w zasadzie twierdzi, że człowiek jest zdeterminowany wychowaniem, miejscem w strukturze społecznej; biologia widzi przyczyny naszego zachowania w pewnych uwarunkowaniach genetycznych i zachodzących w nas procesach chemicznych, które mają wyjaśniać odczuwanie miłości, nienawiści, dokonywanie takich a nie innych wyborów.
Jeśli chodzi o filozofie Wschodu (drugi ważny nurt ludzkich przekonań), to ciężko je krótko podsumować. Spróbuję jednak, jednocześnie przepraszając za pewne konieczne uproszczenie. To, co wydaje mi się charakterystyczne dla większości z nich, to pojmowanie człowieka jako wędrowanie części ku pewnej całości, formy, która dąży do zlania się z prawdziwą substancją świata. Zlania i rozpłynięcia się. Problemem staje się tu wartość osobowości i jednostkowości konkretnego człowieka. Mnie takim, jakim jestem. Ów stan - bycia sobą, a nie kimś innym - jest raczej ograniczeniem; ewentualnie pewnym materiałem wyjściowym, który jednak należy doskonalić ku przeistoczeniu w coś zupełnie innego.
Dzisiejszy światopogląd wielu osób w kręgu kultury Zachodu można przedstawić jako połączenie tych dwóch poglądów. Nasza kultura dziedziczy spuściznę racjonalizmu z jego naukowo-ewolucyjnym podejściem. Jednak nie jesteśmy już tak bardzo pewni natury świata. Nie podoba nam się naukowe wyjaśnienie z jego fatalistycznym, ponurym wnioskiem. Wręcz wydaje się uproszczone, a nawet prostackie. Wielu sięga więc po metafizyczne (poza-racjonalne) wytłumaczenie świata, często właśnie do filozofii Wschodu, ponieważ ta również mówi o ewolucji, która tworzy podstawę dla naturalnego zmieszania tych dwóch prądów.
Wszyscy ludzie czują, że są kimś ważnym (mają "wieczność w sercach" - Kazn 3:11); ale jednocześnie widzą, że coś jest z człowiekiem nie tak (Bóg działa przez sumienie - Rz 2:15-16). I szukają odpowiedzi. Bo jej nie znają lub nie potrafią nazwać i - co jest znakiem naszych czasów - zazwyczaj się do tego przyznają.
Powyższe odpowiedzi nie dają satysfakcjonujących odpowiedzi na pytania: Czym jest wolność? Czym jest godność? I wynikające z tego: Jaki sens ma moje postępowanie? Innymi słowy, nie uzdalniają do dogłębnej odpowiedzi na pytanie: Kim jestem?, ze względu na brak definicji podstawowych pojęć, które mogłyby ją dać.
Odpowiedź chrześcijaństwa
Co mówi o człowieku objawiony w Biblii Bóg? Oto odpowiedź: Człowiek jest stworzony na podobieństwo Boże (Rdz 1:27). Stąd wszystko, czym jesteśmy, oprócz grzechu, który w żaden sposób Boga nie obrazuje, w pewien podniosły, wspaniały sposób wskazuje na i uczy o naturze samego Boga. Stąd, nasze istnienie i działanie ma sens. Nasza wolność ma sens, bo podobna jest do wolności samego Boga. Człowiek posiada wartość, bo będąc stworzonym (inaczej nie może), jest podobny do Boga.
Dwie uwagi wstępne
Zanim przejdziemy do rozwinięcia powyższej odpowiedzi, trzeba podkreślić dwie sprawy:
Po pierwsze człowiek, dlatego że upadł w grzech, zniekształcił stan obrazu Boga w sobie. Jak już wspomniałem, dzieje się tak dlatego, że grzech nie wyraża naszego podobieństwa do Boga. Dlatego właśnie uwolnienie się od jego wpływu jest warunkiem życia w sposób pierwotnie zaplanowany przez Boga dla człowieka - w błogosławieństwie i spełnieniu. Dlatego takie życie jest celem Bożego zbawienia, który chce stawić wierzących nieskalanych i czystych przed obliczem swojej chwały, jak mówi Juda, lub też, jak mówi Paweł, który wybrał ich przed założeniem świata, aby byli święci i nienaganni przed Jego obliczem. To cel Boga w działaniu w tym świecie wobec Jego dzieci; to również Jego cel ostateczny dla wiernego Mu ludu, który zrealizuje się wraz z powtórnym przyjściem Chrystusa, gdy dostaniemy nowe ciała, na podobieństwo ciała Chrystusa, w którym nie mieszka grzech (Rz 7:24-25; 1Kor 15:48-49). Dlatego w końcu życie w wierze zgodnej z Pismem daje człowiekowi świadomość sensu istnienia, radość wyrażania podobieństwa do Boga przez naśladowanie samego Jezusa Chrystusa i nieustającą satysfakcję z wartości, jaką ma jako stworzony na obraz Boży i zmieniany przez Ducha Bożego ku odnowieniu obrazu Bożego w nim.
Po drugie człowiek, choć upadł w grzech, będąc człowiekiem, pozostaje stworzony na Boży obraz. Bo upadły człowiek jest człowiekiem, a człowiek jest stworzony na Boży obraz. Kiedyś ktoś mnie zapytał: "Jak to możliwe? Popatrz na upodlenie ludzi; na to, jak bardzo mogą być zwyrodniali." Myślę, że właśnie nasza ocena tego stanu jako złego, nie przystającego do człowieka, dowodzi, że człowiek jest czymś więcej; że nie takie jest jego powołanie. Innymi słowy, że zepsucie człowieka stoi w sprzeczności z czymś, co jest w nim samym. Gdyby tak nie było, nie reagowalibyśmy zdziwieniem i smutkiem na taki stan. Kim więc jest człowiek jako stworzony na Boży obraz?
Jest stworzony
Co to oznacza? Po pierwsze, że jest zależny od Boga. Potrzebuje Stwórcy. Bez Niego by żadnego z nas nie było. Nie jesteśmy samowystarczalni. Nasze istnienie zależy od Boga; nie jest samoistne. Powinniśmy więc być pokorni wobec Niego. I paradoksalnie właśnie ta pokora uzdalnia nas do dostrzeżenia naszej wartości. Wtedy dopiero rozumiemy naturę Tego, do którego jesteśmy podobni, a przez to swoją własną wartość.
Po drugie, że jesteśmy określeni. Żaden z nas nie jest chaosem, niewiadomą (choćbyśmy byli niewiadomą i chaosem dla siebie). Jesteśmy czymś konkretnym. Bóg stwarzając mnie, stworzył mnie. I wiedział, kogo stwarza. Stworzył mnie jako człowieka, jako mężczyznę lub kobietę, jako konkretną jednostkę i obdarzył mnie wolnością i odpowiedzialnością, co oznacza, że to, co czynię, ma wartość. I dlatego kiedyś przed Bogiem odpowiem za to.
Jestem również określony przez dane przez Boga zasady. Posłuszeństwo im przynosi mi błogosławieństwo; nieposłuszeństwo - przekleństwo.
Jest stworzony na podobieństwo Boże
Co to znaczy? Bóg w Rdz 1 przedstawił swoje dwa podstawowe cechy: jest Stwórcą i jest Jeden w Mnogości. Jako Stwórcę poznajemy Go przez stwórcze działanie. Jako Jednego w Mnogości poznajemy Go w wersecie 26: "Potem rzekł Bóg [liczba pojedyncza]: uczyńmy [liczba mnoga] człowieka [liczba pojedyncza] na obraz nasz [liczba mnoga], podobnego [liczba pojedyncza] do nas [liczba mnoga]." Poznajemy w tym drugim przypadku istotę/naturę Boga; to kim jest bez odniesienia do stworzenia, sam w sobie. W tym wersecie widzimy również, że człowiek będąc stworzonym podobnie - analogicznie do Boga - odzwierciedla w swym bycie te dwie zasadnicze cechy Boga.
Musimy to dobrze zrozumieć. Podobieństwo do Boga nie oznacza, że człowiek w jakiś sposób uczestniczy w Bożej naturze. Przeciwnie, Boża natura jest nieprzekazywalna. Bóg jest niepowtarzalny. Ale stwarzając człowieka, Bóg zechciał stworzyć kogoś, kto w swym istnieniu, w pewnym zakresie będzie w szczególny sposób podobny do Niego. Będzie dobrym obrazem tego, kim jest Bóg (pozostając tylko obrazem, z wszystkimi swymi ograniczeniami). Nie jest Bogiem. Ale będąc stworzeniem posiada: (1) naturę podobną do Bożej i (2) działa analogicznie do Boga. Omówmy to dokładniej.
Natura
Jak nasza natura podobna jest do natury Boga? Przez unikalność: Bóg jest numerycznie jeden. Adam i Ewa, jako konkretni ludzie, są również jedni. I każdy z nas jest unikalny, jeden, jedyny taki właśnie człowiek.
Przez należenie do pewnej klasy: Bóg Ojciec - jako Bóg Ojciec - jest Bogiem. Syn Boży - jako Syn Boży - jest Bogiem. Duch Święty - jako Duch Święty - jest Bogiem. Odbiciem tej zależności w nas jest płeć: "I stworzył Bóg człowieka na obraz swój. Na obraz Boga stworzył go. Jako mężczyznę i niewiastę stworzył ich." Każdy mężczyzna jest człowiekiem (w pełni). Każda kobieta jest człowiekiem (w pełni).
Przez istnienie w określonych więziach: Osoby Trójcy są wzajemnie ze sobą powiązane. Ich kontakt nie jest zimny, bezosobowy, ale dynamiczny (choć niezmienny) - to więź wzajemnej miłości. Podobnie z człowiekiem. Został stworzony jako istota, w naturze której leży odnoszenie się w bardzo osobisty, połączony z uczuciami i wartościowymi postawami, sposób do innych.
Co z tego wynika
Ponieważ jesteśmy stworzeni na Boży obraz, przez każdą z tych cech odnosimy się do Boga. Czyli, każda z tych cech wskazuje na cel, dla którego Bóg nas stworzył. Stąd masz znaczenie jako Ty - Zosia, Felek, itd. Choćbyś, jako osoba niewierząca, był przeznaczony na dzień sądu - masz znaczenie. Możesz uczynić coś wartościowego. Bunt wobec Boga również ma znaczenie, czego dowodzi sąd Boży - nie można sądzić o coś, co jest bez znaczenia. Bóg nie stworzył cię bez sensu, czy celu; przeciwnie, fakt stworzenia (choćby na sąd) dowodzi, że w twoim istnieniu tkwi pewien sens.
Ponieważ każdy z nas został stworzony jako kobieta lub mężczyzna, to to że jesteśmy danej płci nakłada ramy na realizację mojego osobistego celu. Bóg zaplanował bowiem inny cel dla kobiet (bo są kobietami) niż dla mężczyzn (bo są mężczyznami). To, że kobiety (mężczyźni) istnieją i że ty jesteś jedną (jednym) z nich, oznacza, że macie pewien cel - w tym i ty. Jako kobieta (mężczyzna) posiadasz wartość; jesteś Bożym narzędziem w realizacji celu. Znów widzimy analogię do Trójcy - poszczególne osoby Trójcy w planie zbawienia, choć wszystkie mają jeden wspólny cel (wywyższenie Boga przez ratunek wszystkich, którym to jest dane), w ramach tego celu realizują inne zadania. Co innego, aby zbawić człowieka, uczynił i czyni Bóg Ojciec, co innego uczynił i czyni Syn Boży, co innego Duch Święty.
Ponieważ każdy z nas (jako mężczyzna lub kobieta) jest w stanie tworzyć wartościowe więzi, twoja postawa wobec innych - to jak wpływasz na innych - ma znaczenie. Znaczenie dla ludzi - coś możesz wnieść; zmienić w ich życiu - na dobre lub na złe. Znaczenie dla Boga - Bóg Cię z tego rozliczy.
Problem
Tu znów widzimy ingerencję grzechu. Odbiera wartość temu, kim jesteśmy. Człowiek, każdy z nas, z natury, po upadku Adama, odrzucił zależność od Boga i przestał Go uwielbiać. Natura ludzka zaczęła wyrażać się w buncie wobec danego konkretnie każdemu z nas przez Boga celu w życiu, wobec danej przez Boga tożsamości kobiety i mężczyzny, wobec więzi, jakie Bóg dla nas zaplanował. Ludzie nie chcą służyć Bogu; odrzucają ramy własnej płci; odrzucają dane przez Boga więzi i związane z nimi funkcje.
Zajmiemy się teraz odpowiedzią na pytanie, jak określić cel, dla którego zostaliśmy stworzeni w taki, a nie inny sposób. Nasze istnienie to bowiem nie tylko nasza natura, ale również nasze działanie - nasze czyny i trwanie. W owym trwaniu wyrażamy podobieństwo do Boga w drugim podstawowym wymiarze, a mianowicie podobieństwo do Boga, który działa - który jest Stwórcą.
Nasze działanie
Nasze działanie, które jest wyrażaniem podobieństwa do Boga Stwórcy określa werset 26: "Uczyńmy człowieka na obraz nasz, podobnego do nas i niech panuje nad rybami morskimi i nad ptactwem niebios, i nad bydłem, i nad całą ziemią, i nad wszelkim płazem pełzającym po ziemi", oraz 28: "I błogosławił im Bóg, i rzekł do nich Bóg: Rozradzajcie się i rozmnażajcie się, i napełniajcie ziemię, i czyńcie ją sobie poddaną; panujcie nad rybami morskimi i nad ptactwem niebios, i nad wszelkimi zwierzętami, które się poruszają po ziemi!" Tym działaniem, do którego Bóg człowieka stworzył i wyposażył, jest panowanie nad ziemią.
Dla realizacji tego celu Bóg błogosławi kobietę i mężczyznę w specjalny sposób, wskazując przez to, w jaki sposób praktycznie ma to wyglądać. Mamy się rozradzać, rozmnażać, napełniać ziemię i czynić ją sobie poddaną. Widzimy jakby dwa etapy: pierwszy to reprodukcja i macierzyństwo. Jeśli nie będzie ludzi, nie będzie komu panować nad ziemią. Drugi to czynienie ziemi poddaną, co widzimy w 2 rozdziale na przykładzie Adama, który miał pielęgnować i strzec ogrodu. A więc, panowanie oznacza dwie zasadnicze części. Po pierwsze, rodzenie i wychowanie dzieci. To działanie, które skupia się na więziach rodzinnych, nie wychodzących poza wąski krąg kilku osób. Po drugie pracę - działanie poza rodziną, bezpośrednio wobec stworzenia, nad którym człowiek ma panować; której jakość wynika właśnie z wcześniejszego etapu, przygotowującego do pracy.
Mężczyzna i kobieta wspólnie są powołani do obu zadań. Jednak widzimy pewien podział ról, który widoczny jest nawet w fizycznym przysposobieniu do pewnych funkcji - to kobieta nosi ciążę, rodzi dziecko, to jej opieka jest niezbędna w okresie połogu. Mężczyzna znów, jako silniejszy, jest lepiej przystosowany do pracy. Podsumowując: panowanie poprzez zajmowanie się macierzyństwem i wychowaniem jest głównym zadaniem kobiet, natomiast poprzez pracę głównym zajęciem mężczyzn.
Ów podział widać również w naturze przekleństw. Świat został przeklęty właśnie w sferze najbardziej bliskiej każdej z płci: dla Adama jest to obszar jego działania, czyli ziemia (3:17-19), dla Ewy - sposób rodzenia (3:16).
Nie twierdzę tutaj, że kobieta nie może pracować albo mężczyzna wychowywać dzieci. Rodzina jest jednym ciałem, w którym małżonkowie powinni sobie pomagać w realizacji swoich celów. Ale właśnie - swoich celów. Innymi słowy, to obowiązkiem mężczyzny jest troszczyć się o finanse i ochronę rodziny; to obowiązkiem kobiety jest troszczyć się o atmosferę wewnątrz i stan rodziny. Co oznacza, że zazwyczaj (w odróżnieniu od wyjątków) właśnie tym, jako mężczyźni i kobiety w rodzinie, mamy się zajmować. Co więcej, oznacza to, że w realizacji danego przez Boga celu mamy szukać spełnienia, sensu i znaczenia.
Gdzie, kobieto, szukasz swej wartości? Czy w domu? Czy w byciu dobrą pomocą dla męża tak, by silny, zdecydowany i zadowolony pracował? Gdzie szukasz, mężczyzno, swojej wartości? Czy w pracy, w działaniu przemieniania w jakiś sposób świata, którego jakiś wycinek jest twoim ogrodem?
Oczywiście, ze względu na naszą buntowniczą naturę sprzeciwiamy się takiemu podziałowi ról. Krnąbrne serce popycha nas do buntu wobec sposobu, w jaki Bóg zaplanował nam życie. Mamy lepsze pomysły. No cóż. Nikogo do niczego nie mam zamiaru zmuszać. Żyjmy więc. Pamiętajmy tylko, że życie jest krótkie; zbyt krótkie na inwestowanie lat w sprawdzanie, kto ma rację - Bóg czy człowiek.
Zastosowanie
Jesteśmy stworzeni na Boży obraz. Obraz Boga, który jest Jeden w Mnogości - Trójcą; i Boga, który jest Stwórcą. Oznacza to, że każdy z nas jest unikalny, jest albo kobietą, albo mężczyzną, i jest zdolny do tworzenia i podtrzymywania wartościowych więzi. Naszym zadaniem jest panowanie, ukierunkowane dla kobiet na rodzinę, a dla mężczyzn na pracę. Jak praktycznie to wpływa na nasze życie?
Nasze istnienie ma cel. Konkretna praca, którą wykonujesz, jest spełnieniem konkretnego celu, jaki Bóg ma dla ciebie. Ów cel to nie tylko praca w kościele, ale każda. Rodzina i twoje w niej miejsce - bez względu na to, kim w niej jesteś, masz wobec tych konkretnych ludzi obowiązki, z których spełnienia Bóg cię rozliczy i którym posłuszeństwo poprowadzi cię do błogosławieństwa. Ich lekceważenie popchnie pod wpływ przekleństwa. I w końcu uczestnictwo w konkretnym zborze, w którym Bóg cię umieścił (szczególnie wobec tych, którzy nie maja wierzącej naturalnej rodziny). Masz się okazać miłującą siostrą lub bratem. Przyjaciele, sąsiedzi, którymi Bóg Cię otoczył - wobec nich masz się okazać dobrym bliźnim.
Oby Bóg dał nam dość mądrości i zmiękczył serce, byśmy nie odrzucali Jego błogosławieństwa i żyli w sposób przez Niego wyznaczony. Bo to sposób, który nie tylko będzie kiedyś wynagrodzony, ale również przynoszący radość - pomimo łez, które pojawią się na pewno, ponieważ wierność Bogu oznacza nieprzyjaźń świata - i satysfakcję - pomimo wielu chwil, gdy będziemy podobnie jak psalmiści wątpić w obecność Bożą i sens sytuacji, w jakich się znajdujemy. Bóg przychodzi jednak właśnie w takich chwilach, gdy przez wiarę trzymamy się Jego dróg. "Wzywaj mnie w dniu niedoli, wybawię Cię, a ty mnie uwielbisz" (Ps 50:15). Uwielbisz przez życie w zgodzie z Bogiem. Jako stworzony na Boży obraz.
Mateusz Wichary
Charakter królestwa Chrystusa
"Nie będzie krzyczał ani wołał , ani nie wyda na zewnątrz swojego głosu. Trzciny nadłamanej nie dołamie ani knota gasnącego nie dogasi, ludom ogłosi prawo." (Iz. 42:2,3).
Głównym tematem starotestamentowych proroctw dotyczących wspaniałego królestwa Mesjasza jest to, w czym różni się ono od większości królestw ziemskich. Królestwa ludzkie powstają i trwają ze wspaniałością i pompą, dumą i siłą, niszcząc wszystkich, którzy ośmielają się im sprzeciwiać. Ustanawiają widzialne manifestacje chwały człowieka i zwykle są aroganckie zarówno wobec Boga, jak i ludzi.
Inaczej zapowiada się powstanie królestwa Chrystusa - ma ono powstać w pokorze, z dala od wywyższania mocy ludzkiej (Mich.5:2). Gdy badamy Ewangelię pod względem narodzin i śmierci Chrystusa, odkrywamy, że starotestamentowe proroctwa zostały spełnione w zupełności. Chrystus urodził się w ubóstwie i poniżeniu, witany nie przez królewskich heroldów, ale przez uniżonych pasterzy, królowie ziemscy nie sławili Go, a władca ówczesnego Izraela próbował Go zamordować. Nasz Pan był wychowywany w pokornej, bogobojnej rodzinie w dość skromnych warunkach. Jego nauczanie i służba, chociaż podziwiana przez tysiące, nie nosiła charakteru ziemskiego panowania. Jego bolesna i odrażająca śmierć, słuszna być może dla pospolitego przestępcy, była najbardziej upokarzającą egzekucją w całym starożytnym świecie.
To prawda, że jeżeli rozważymy Jego życie na ziemi, królestwo Chrystusa niewiele ma wspólnego z królestwami ziemskimi.
Warto zatem zastanowić się nad nim. Królestwo Chrystusa nie jest przede wszystkim królestwem politycznym. Nacjonaliści żydowscy w czasie pierwszego przyjścia Chrystusa oczekiwali, że ten człowiek, który ogłasza, że jest królem i Mesjaszem, wypełni Stare Przymierze, które zapowiadało, że Wybraniec Boży złamie jarzmo pogańskich okupantów Izraela (Jer. 23:5-9; Ez. 34:24-31; Mich. 5:5-6) W tym założeniu nie mylili się. Mylili się wielce, jeśli chodzi o sposób, w jaki to uczyni. Zakładali, podobnie jak współcześni dyspensacjonaliści, że królestwo Chrystusa będzie politycznym państwem, które nadejdzie z siłą i poprzez zniszczenie innych. Jakimś trafem nie zauważyli tych proroctw, które zapowiadały, że król-Mesjasz ustanowi swoją władzę przez cichą odnowę rzeczywistości bez przymusu (Iz. 15:14-15; 42:1-7; 52:13-53,12; Zach. 9:9) Chrystus w rzeczywistości skruszy swoich przeciwników (Ps. 2), ale nie w sposób, w jaki czyni to większość królów ludzkich.
Głównym błędem amilenialistów jest utrzymywanie, że królestwo Chrystusa jest ograniczone do chrześcijańskiej rodziny, kościoła lub w pośrednim stopniu państwa. Stwierdzenie to nie bierze pod uwagę wszystkich obietnic dotyczących królestwa Bożego, które odnoszą się do złotego wieku Boga na całej ziemi, włączając w to polityków i państwa (patrz: Ps.2; 22:28; 47:3.4.8; 72; Iz. 2:2-4; 11:1-10; 42:1-4; 65:17-25; Mich. 4:1-5).
Centralnym błędem dyspensacjonalistów, większości premilenialistów, a nawet niektórych postmilenialistów jest założenie, że królestwo Chrystusa jest przede wszystkim fenomenem politycznym. Pierwsze dwie opcje wypatrują powrotu Chrystusa na ziemię w towarzystwie zmartwychwstałych świętych, wśród grzmotów i płomieni, by powalić Antychrysta i jego popleczników. Niektórzy postmilenialiści mylą się, popełniając podobny błąd. Prawdopodobnie sądzą, iż wystarczy, by chrześcijanie przejęli władzę w państwie, a będzie ono gotowe do przekształcenia w Tysiącletnie Królestwo, wprowadzenia prawa Bożego i ukarania wrogów Boga. Chociaż ich pewność może być budująca, ich program jest nieprzemyślany.
Ziemskie królestwo Chrystusa zaczyna się w odrodzonych sercach ludzi (Łk 17:21; Kol. 1:13) przez działanie mocy Ducha Św., gdy chrześcijanie odnawiają swoje życie, rodzinę, wszystkie inne dziedziny, na które mają wpływ na podstawie chrześcijańskiej wiary i prawa biblijnego. Wtedy Bóg stopniowo usuwa rezultaty zła w życiu ludzkości i społeczeństwach. Polityka jest jedną z tych dziedzin, ale nie jest najważniejszą. Fatalnym błędem tych, którzy dali się wciągnąć w herezję o ostateczności rozwiązań politycznych, jest twierdzenie, iż królestwo Chrystusa będzie się rozprzestrzeniało przez politykę. Tak nie będzie.
Będzie wzrastało przez działanie Ducha Św. w życiu dążących do świętości, prawych chrześcijan, którzy praktykują swoją wiarę w rodzinach, kościele i wszędzie tam, gdzie mają coś do powiedzenia.
Ojcowie wprowadzają ortodoksyjną wiarę chrześcijańską do rodzin. Pastorzy prowadzą swoje stada do większego posłuszeństwa Pismu. Nauczyciele nauczają uczniów wszechstronnie rozumianego chrześcijańskiego sposobu życia. Kościoły odnowią diakonat i zaopiekują się chorymi, potrzebującymi, wdowami, sierotami. Chrześcijańscy lekarze będą praktykować pobożną służbę przez naturalne (a czasem nawet ponadnaturalne) uzdrawianie przez podążanie za Bożym prawem i przejawami Bożej łaski. Biznesmeni stworzą dobrobyt przez zakładanie przedsiębiorstw, które przyniosą zyski także innym. I tak dalej we wszystkich sferach życia.
Nie popełnijmy błędu - polityka jest ważna, ale nie bardziej niż medycyna, sztuka, media, ekonomia, technika. Jest tak jedną z dziedzin działalności chrześcijan. Poddanie polityki lub każdej innej dziedziny życia diabłu i jego uczniom jest złem. Ale władza w całkowicie chrześcijańskim państwie będzie efektem szeroko osadzonej chrześcijańskiej wierności zaczynającej się w odrodzonych sercach indywidualnych osób, rodzinach i zreformowanym kościele. Nie będzie ona rezultatem wyboru kilku chrześcjańskich polityków (chociaż są oni potrzebni) ani nawet chrześcjańskiego prezydenta (jakkolwiek korzystny byłby taki wybór). Wybranie chrześcjańskiego prezydenta i parlamentu nie rozwiąże wszystkich moralnych problemów gnębiących większość naszego narodu. Stanie się to przez wzrost królestwa Chrystusa w sercach ludzi - przez Ewangelię, osobiste poddanie się i posłuszeństwo prawu, Słowu Bożemu, a wtedy politycy i państwo cieszyć się będą panowaniem chrześcijaństwa.
Królestwo Chrystusa nie rozprzestrzenia się tak spektakularnie jak królestwa ludzkie. Podobnie jak Jego narodziny nie były tak pełne rozgłosu jak narodziny większości królów ludzkich. Ale małe ziarno gorczyczne i odrobina kwasu królestwa Chrystusa nie zawiedzie, lecz przeniknie i przemieni wszystkie inne królestwa.
Królestwo Chrystusa jest cicho i spokojnie następującym królestwem na ziemi. Ale nigdy nie upadnie.
Andrew Sandlin
Dedykacja dla Zygmunta Augusta zamieszczona przez Jana Kalwina w Komentarzu do Listu do Hebrajczyków
Dedykacja dla Zygmunta Augusta
zamieszczona przez Jana Kalwina
w Komentarzu do Listu do Hebrajczyków
Dedykację tę zamieszczamy ku zachęcie tym wszystkim, którym leży na sercu sprawa odnowy i budowy Kościoła Jezusa Chrystusa w Polsce. Choć sytuacja w kraju zmieniła się przez ostatnie 450 lat, to jednak nie zmieniła się ona na tyle, żeby słowa Jana Kalwina straciły na znaczeniu. Również dzisiaj to, co nazywa się chrześcijaństwem, jest często zaledwie jego karykaturą - synkretyczną religią na kształt religii Północnego Królestwa po podziale Izraela. Niestety również wiele kościołów, które w swej nazwie odwołują się do Ewangelii, zarzuciło wierne jej głoszenie na rzecz własnych wymysłów. Nawrócenie traktowane jest nierzadko jako cel sam w sobie. Różnice między katolikami a protestantami są na silę pomniejszane, a Reformację przedstawia się jako nieporozumienie. To wszystko w imię jedności chrześcijan, ale jedności złudnej, bo nie osadzonej na fundamencie Pisma Świętego, lecz na ckliwym sentymantaliźmie, za którym, kto wie, czy nie kryje się to samo dążenie do władzy i chęć zysku, które w XVI wieku charakteryzowało przeciwników Reformacji. Nie chodzi o to, by potępiać cały świat i tylko siebie przedstawiać jako prawdziwych chrześcijan. Chodzi raczej o to, by połączyć swoje głosy w modlitwie o prawdziwą jedność opartą nie na kompromisie, lecz na prawdzie Ewangelii - prawdzie o jedynym kapłaństwie Chrystusa, o doskonałej i niepowtarzalnej ofierze na krzyżu, o Jego niepodzielnym królowaniu w niebie i na ziemi. Nie może być mowy o innym fundamencie Kościoła chrześcijańskiego, bo gdy odrzucimy te prawdy, to przestaniemy budować Jego Królestwo, a zaczniemy wojnę o nasze królestwa. Niech Bóg obdarzy nas mądrością i niech da nam siłę, byśmy w pokornym poddaniu Chrystusowi wiernie głosili wieczną Ewangelię ku Jego chwale i dla zbawienia grzeszników.
Do Wielce Czcigodnego i Potężnego
Zygmunta Augusta
z łaski Bożej Króla Polski,
Wielkiego Księcia Litewskiego,
Pana na Rusi i w Prusach
Spotykamy dzisiaj ludzi niezbyt rozumnych, którzy powodowani próżnym pragnieniem pisania zaprzątają błahostkami umysły niedouczonych i bezmyślnych czytelników. Ponadto, Wielce Znakomity Królu, dodają oni do tego inną jeszcze nikczemność - dedykując swoją pisaninę królom i książętom w pragnieniu zapożyczenia nieco z ich chwały, nie tylko bezczeszczą ich czcigodne imiona, ale też przypisują im w jakimś stopniu własną niesławę. Ich czelność sprawia, że nawet poważni i trzeźwi autorzy muszą pospieszyć z wytłumaczeniem, kiedykolwiek dedykują swoją pracę wielkim ludziom, nawet jeśli w ich pismach nie ma nic, co by nie korespondowało z dobrym imieniem tych, którym są poświęcone. Czynię tę uwagę, abym nie został zaliczony do grona tych, którzy pozwalają sobie, będąc zachęceni przykładem innych, na publiczne ogłaszanie wszystkiego, co przychodzi im do głowy, niezależnie od tego, jak to jest głupie. Nie umknęło to mojej uwagi, jak bardzo wygląda to na nierozumną pewność siebie, kiedy ja, który jestem całkowicie nieznanym i obcym człowiekiem, nie waham się zwrócić do Waszej Królewskiej Mości. Wysłuchaj, o Królu, moich argumentów, a jeśli uznasz je za stosowne, nie będę obawiał się tego, co inni o nich powiedzą.
Po pierwsze, pamiętając o mojej znikomości oraz czci należnej Waszej Wysokości, wyznaję, że sława Waszej pobożności, która dotarła do niemalże wszystkich, którzy są szczerze oddani nauce Chrystusa, wystarczy, by rozwiać wszelkie obawy. Przynoszę bowiem dar, który ta pobożność na pewno nie odrzuci. List do Hebrajczyków słusznie zasługuje na miano bezcennego skarbu, zawiera bowiem bardzo obrazowe omówienie głównych punktów niebiańskiej mądrości - odwiecznej boskości Chrystusa, Jego panowania i kapłaństwa. Nie wątpię, że Wy, o Królu, który pragniesz, by Syn Boży rządził niepodzielnie i został uwielbiony, docenisz wartość tego Listu.
Nie twierdzę, że odniosłem pełny sukces pisząc ten komentarz. Jestem jednak pewien, że przeczytawszy go, dostrzeżesz moje oddanie i pilność. Nie roszczę także pretensji do wielkiej wiedzy lub uczoności, ale nie wstydzę się wyrazić to, co otrzymałem od Boga w celu zrozumienia Pisma Świętego, gdyż przysparza to Jemu chwały, zwłaszcza jeśli w ten sposób przyczyniam się do budowania Jego Kościoła. Mam zatem nadzieję, że nie tylko zyskam zrozumienie w Waszych oczach, o Królu, ale także Waszą życzliwość.
Niech ta praca stanie się zachętą dla Waszej Królewskiej Mości, który znany jesteś jako zaangażowany w dzieło restauracji Królestwa Chrystusa, a także dla tych wszystkich, którzy pod Waszymi rządami dążą do tego samego celu. Wasze królestwo jest rozległe i sławne, a także bogate w wiele cnót. Jego powodzenie tylko wtedy jednak przetrwa, kiedy uzna Chrystusa za swego głównego Wodza i Pana, aby mogło ostać się pod Jego ochroną. Wasze poddanie się, o Królu, pod Jego berło nie kłóci się z pozycją, na którą zostałeś wyniesiony, lecz będzie o wiele bardziej chwalebne niż wszelkie inne zwycięstwa. Bo skoro między ludźmi wdzięczność uważana jest za wielką cnotę cechującą światłe umysły, to cóż bardziej nie przystaje królom niż niewdzięczność Synowi, przez którego zostali wyniesieni do tak wielkich zaszczytów? Jest zatem nie tylko wielce pochwały godne, ale też iście królewską służbą, która podnosi nas do poziomu aniołów, by ustawić tron Chrystusa między nami, aby Jego niebiański głos stał się zasadą rządzącą naszym życiem i śmiercią zarówno dla wielkich, jak i małych. Gdyż choć wielu dzisiaj szczyci się służbą dla Chrystusa, to niewielu postępuje zgodnie ze swoimi przechwałkami.
Nie można mówić o posłuszeństwie Chrystusowi, jeśli cała religia nie jest ukształtowana zgodnie z nieomylnymi regułami Jego świętej prawdy. Tu jednak pojawia się poważny konflikt, gdyż ludzie, nie tylko napuszeni dumą, lecz i omamieni potwornym szaleństwem, przypisują mniejsze znaczenie niezmiennym wyroczniom naszego Mistrza niż swoim własnym wymysłom. Gdyż niezależnie od tego, pod jakimi pozorami skrywają się ci, którzy się nam sprzeciwiają i wspierają rzymskiego antychrysta, źródłem wszelkiego sporu, przez które Kościół cierpi już od trzydziestu lat, jest to, że ci, którzy uzurpują tytuł najprzedniejszych uczniów Chrystusa, nie chcą poddać się Jego prawdzie. Niezdrowe ambicje i zuchwałość pokryły grubą warstwą Bożą prawdę, a wszelkie instytucje Kościoła są do cna skorumpowane. Nabożeństwo jest zepsute w każdym calu, doktryny wiary postawione na głowie, sakramenty zbezczeszczone, władza w Kościele zamieniona w barbarzyńską tyranię, wstrętna sprzedaż relikwii rozpowszechniona, moc Chrystusa używana do wzmocnienia tyranii bezbożnych, a miejsce chrześcijaństwa zajęła straszna profanacja pełna rażącej maskarady. A kiedy przedstawiamy to jedyne lekarstwo na wszystkie okropne nadużycia - słuchanie głosu Syna Bożego przemawiającego z nieba - stale spotykamy się ze sprzeciwem tych Atlasów - nie tych, którzy na swych barkach wspierają Kościół, lecz tych, którzy przez czcze przechwalanie się nic nie znaczącymi tytułami wynoszą bałwana wymyślonego i uczynionego przez siebie samych. Powołują się na swoje tytuły, by usprawiedliwić oskarżenia kierowane pod naszym adresem, kiedy zarzucają nam szerzenie niepokoju w Kościele. Jeśli jednak przypatrzymy się tym sprawom, to zobaczymy, że ci subtelni szalbierze obmyślili dla siebie kościół zupełnie inny od Kościoła Chrystusa! A czym jest to haniebne i świętokradcze postępowanie, jeśli nie próbą odłączenie Ciała od Głowy? Widać po tym, jak samowolne jest ich przechwalenie się chrześcijaństwem, gdyż niczego tak bardzo nie cierpią jak poddania się czystej nauce Ewangelii.
Dowodem wyjątkowej mądrości jest Wasze uznanie, o Królu, że należy odrzucić wszelki zabobon, by Chrystus zapanował nad całym swym Królestwem. Przykładem rzadkiej cnoty jest zamiar i próba uczynienia tego, co w takiej sytuacji uznasz za słuszne. Jest wiele znaków, które pozwalają mieć niemal pewną nadzieję, że w rzeczy samej jesteś jak Hiskiasz lub Jozjasz, przeznaczony przez Boga do szybkiego przywrócenia w królestwie Polski czystego nauczania tej Ewangelii, która doznaje gwałtu przez działanie szatana i ludzką wiarołomność. Gdyż, nie wspominając innych przymiotów, o których rozprawiają nawet cudzoziemcy, a mieszkańcy Waszego królestwa z zadowoleniem obserwują, zawsze miałeś w sobie zainteresowanie religią, która zajmuje w Waszym życiu szczególne miejsce. Najważniejsze jednak jest to, że Chrystus, Słońce Sprawiedliwości, tak oświecił Wasz umysł światłem Ewangelii, że zrozumiałeś, że nie można zarządzać Kościołem inaczej, niż On sam to nakazuje, i że poznałeś różnicę między czystym kształtem religii, którą On ustanowił, a zwyrodniałymi wymysłami pewnych ludzi. Doskonale wiesz, że nabożeństwo zostało zepsute i zniekształcone, że wiele zabobonów znalazło w nim miejsce, że łaska Chrystusa została pomieszana z największą ciemnością, że zasługi Jego śmierci zostały unicestwione, że On sam nieomal został rozszarpany na kawałki, że zapewnienie zbawienia zostało odrzucone, że sumienie wielu jest podle i straszliwie wystawiane na próbę i męczone, że źli ludzie zostali odciągnięci od szczerego i właściwego uwielbienia Boga ku przeróżnym i pogmatwanym labiryntom, że Kościół doznaje gwałtu pod despotycznymi rządami okrutników, że, krótko mówiąc, chrześcijaństwo zostało odstawione na bok.
Niemożnością byłoby sądzić, że, o Królu, zostałeś obdarowany tą wiedzą na darmo. Niewątpliwie Bóg wybrał Was do realizacji wielkiego zadania. Dzięki Jego wspaniałej opatrzności nie polała się niewinna krew w królestwie Polski - ani kropla, która wołając o pomstę, mogłaby zniweczyć wszelki trud. To dzięki łaskawości i łagodności Króla Zygmunta, niech spoczywa w pokoju, ojca Waszej Królewskiej Mości, nic takiego nie miało miejsca. Gdyż choć zaraźliwe okrucieństwo zalało niemal cały chrześcijański świat, on zachował swe dłonie w czystości. Teraz zaś Wasza Wysokość oraz niektórzy najznamienitsi z Waszych książąt nie tylko ochoczo przyjmują Chrystusa, ale też gorliwie Go pragną. Spotkałem też Jana Łaskiego, urodzonego w szlachetnej rodzinie, który niesie światło innym narodom.
Nie należy przyjmować twierdzeń Ecka, który zadedykował Królowi Zygmuntowi, ojcu Waszej Królewskiej Mości, swoją książkę o ofierze mszy, gdyż w ten sposób chciał on w podstępny sposób zepsuć reputację Waszego znakomitego królestwa! Nie dziwi to jednak w tym Sylenie, który, będąc księciem pijaków, miał zwyczaj wymiotować tak na ołtarz, jak i na gnojowisko. Dedykując Waszej Królewskiej Mości to moje dzieło, mam nadzieję, że przyczyni się ono do oczyszczenia dobrego imienia Polski z brudów Ecka, aby nie pozostały tam, gdzie bezprawnie zostały rzucone. Czyniąc to, zrobię, jak sądzę, coś znaczącego, a żadna księga Pisma Świętego nie nadawałaby się bardziej do tego niż właśnie List do Hebrajczyków. To w nim apostoł w szczególny sposób pokazuje, że ofiara jakiej broni Eck nie ma nic wspólnego z kapłaństwem Chrystusa. Nie ma tam mowy o mszy, której szatan wtedy jeszcze nie spłodził. Nakazując, by Kościół był w pełni usatysfakcjonowany jedną tylko prawdziwą ofiarą złożoną przez Chrystusa na krzyżu, aby wszelkie składanie ofiar ustało na zawsze, bezsprzecznie zamyka drzwi dla wszystkich ich pokrętnych wyjaśnień. Apostoł z całą stanowczością stwierdza, że Chrystus umarłszy na krzyżu, złożył doskonałą ofiarę raz na zawsze, podczas gdy Eck zmyśla, że ta ofiara codziennie się odnawia! Apostoł oświadcza, że tylko Boży Syn dzięki obietnicy mógł stać się kapłanem, by złożyć Ojcu siebie w ofierze. Lecz Eck zaprzecza temu, że tylko On jest kapłanem i powierza Jego urząd najemnym ofiarnikom! Jestem świadom, w jaki sposób próbuje zbić te argumenty, ale nie ma obawy - uda mu się zwieść tylko tych, którzy są ślepi lub unikają światła. W tym samym czasie znajdował się pod tak wielkim wpływem pysznej wyniosłości, że więcej miejsca poświęcił przechwałkom niż rzeczowemu wywodowi. Aby się jednak nie wydawało, że ogłaszam zwycięstwo nad zdechłym psem, nic już nie powiem, aby mój komentarz mógł przyczynić się do usunięcia skazy na dobrym imieniu Polski, którą uczynił ten Szkot nie zachowujący żadnych zasad, i aby ci, którzy będą go czytać, nie złapali się na założoną przez niego przynętę.
Ponadto, nie idzie mi tylko o to, by ofiarując to dzieło Wam, o Królu, prywatnie okazać Waszej Królewskiej Mości szacunek, lecz by uczynić to na oczach całego świata, i tak pozostaje mi jedynie błagać Waszą Królewską Mość o przyjęcie mego dzieła. A jeśli okaże się ono zachętą w Waszych pobożnych wysiłkach, poczytam to sobie za szczodre wynagrodzenie. Podejmij zatem, o to się modlę, o Wspaniałomyślny Królu, pod zwycięskim sztandarem Chrystusa, dzieło tak bardzo godne Waszej królewskiej godności oraz bohaterskiej cnoty, aby wieczna prawda Boża, która przyczynia się do Jego chwały i zbawienia ludzi, odzyskała w całym Waszym królestwie należne jej miejsce, zawłaszczone przez oszukańcze poczynania antychrysta. Jest to zaprawdę żmudna praca i tak wielka, że myśl o niej napawa bojaźnią i zatroskaniem nawet najmędrszych.
Jednak w obliczu tak wielkiej potrzeby winniśmy radośnie stawić czoła wszelkiemu niebezpieczeństwu, zdecydowanie przeciwstawić każdej trudności, odważnie włączyć w każdy konflikt. Ponadto, ponieważ mamy do czynienia z dziełem samego Boga, powinniśmy nie tyle patrzeć na ludzkie siły, co na chwałę Jego mocy, abyśmy oczekiwali nie tylko na wzmocnienie, lecz także na prowadzenie i tym sposobem ośmielili przedsięwziąć to, co jest daleko ponad nasze siły. Pamiętajmy, że dzieło odnowy i budowania Kościoła nie bez powodu zalecane jest w całym Piśmie. Co więcej, jest to dzieło samo w sobie boskie, dlatego jak tylko widać jego początki, szatan od razu używa wszelkich dostępnych mu środków, by je zniweczyć lub zahamować. Wiemy przecież, że książę tego świata ma licznych agentów, którzy stale są gotowi do tego, by przeciwstawić się Królestwu Chrystusa. Jedni powodowani są ambicją, inni chęcią zysku. Przez nich poddawani jesteśmy próbie w naszym lichym stanie, ale Wasza Królewska Mość niewątpliwie spotka się z dużo większymi trudnościami. Dlatego wszyscy, którzy zamierzają głosić zbawcze nauki oraz pracować dla dobra Kościoła, muszą uzbroić się w niezachwianą stanowczość. Bądźmy jednak pewni, że właśnie dlatego, że dzieło to jest ponad nasze siły, zostaniemy wzmocnieni przez Boga.
Ważne jest tymczasem, aby obietnice zawarte w Piśmie Świętym były wypisane na naszych sercach. Nasz Pan, który założył fundamenty Kościoła, nie zostawi go w tak opłakanym stanie, gdyż jest o niego prawdziwie zatroskany i pragnie, aby powstał z ruin. Możemy być zatem pewni, że On nigdy nas nie zawiedzie, kiedy będziemy zaangażowani w to dzieło. Nie pozwoli nam, byśmy byli jedynie obserwatorami działania Jego mocy, ale swoją obecnością wzmocni pracowite ręce, pokazując w ten sposób, że czuwa nad całokształtem pracy. On stale powtarza, nie bez powodu, byśmy się nie zniechęcali, niezależnie od tego, jak często musimy stawić czoła naszym przeciwnikom, którzy stale wzniecają niepokój. Są oni, jak już stwierdziliśmy, niemalże niezliczeni i przeróżnego rodzaju. Wystarczy nam jednak to zapewnienie, że mamy tak niezwyciężonego Pana, że im bardziej jest atakowany, tym większe będzie Jego zwycięstwo i tryumf.
Żegnaj, Niezwyciężony Królu. Niech Pan Jezus obdarzy Was duchem mądrości, wzmocni duchem męstwa, wyleje wszelkie błogosławieństwa, zachowa w zdrowiu i dobrobycie oraz chroni Wasze Królestwo. Amen.
Genewa, 23 maja 1549
52
Anabaptyści, nowochrzczeńcy (z greckiego, "anabaptizein" - na nowo chrzcić), radykalny nurt reformacji XVI w. Obejmował odłamy różniące się ideologicznie. Wszystkie kwestionowały ważność chrztu niemowląt, żądając ponowienia tego aktu od przystępujących do wspólnoty. Łączyła je idea tzw. Kościoła wybranych jako gminy braterskiej, rządzonej przez Ducha Św., bez pośrednictwa hierarchii. Anabaptyści rezygnowali ze świątyń oraz przedmiotów kultu; praktykowali eucharystię w formie uczty miłości braterskiej (agapy), ważną rolę w trakcie ich spotkań odgrywał wspólny śpiew. Domagali się rozdziału Kościoła od państwa, byli przeciwnikami kary śmierci i wojen - odmawiali służby wojskowej.
Ruch narodził się w kręgu U. Zwingliego, jego twórcami byli K. Grebel i F. Manz, którzy przyjąwszy 1525 ponowny chrzest założyli w Zöllikon k. Zurychu pierwszą gminę anabaptystów. Mimo prześladowań i wrogiej postawy przywódców reformacji, anabaptyzm rozprzestrzenił się w in. kantonach Szwajcarii, w Tyrolu, na Morawach, w południowych Niemczech. Wywarł wpływ na przywódców radykalnych ruchów społ., m.in. Th. Münzera i Jana z Ledy. 1626 i 1527 w Augsburgu oraz 1527 w Schleitheim odbyły się tajne synody, na których ujęto jego gł. zasady w 7 tzw. artykułach schleitheimskich.
Spadkobiercami teologicznego dorobku anabaptystów są baptyści i mennonici. Ich obyczajowość i sposób życia z XVIII w., tj. z czasu, gdy przybyli do USA, zachowują Amisze, zamieszkujący w liczbie ok. 20 tys. w okolicach Lancaster we wschodniej Pensylwanii oraz w kilku wsiach w stanach Indiana i Ohio.
Nonkonformizm,
1) ruch religijny w łonie Kościoła anglikańskiego, który odrzucił akt uniformistyczny (Act of Uniformity) ogłoszony w 1662 (za panowania Karola II), podporządkowujący duchowieństwo władzy angielskich biskupów. W konsekwencji Kodeks Claredona z 1665 zamknął zwolennikom nonkonformizmu drogę do urzędów, pozbawił ich praw politycznych i publicznych. Mianem nonkonformizmu zaczęto także określać wszystkie pojawiające się formy chrześcijaństwa poza anglikanizmem. Ruch nonkonformistyczny skupia zatem różnorodne ugrupowania, kościoły, gminy wyznaniowe (takie m.in., jak: baptyści, purytanie, prezbiterianie, kwakrzy, metodyści);
2) w socjologii - odrzucenie wartości, norm i wzorów zachowań przyjętych przez grupę, nawet w sytuacji zagrażającej zastosowaniem przez nią określonych sankcji, np.: dezaprobaty, wyśmiania, odrzucenia, represji psychicznych lub fizycznych. Nonkonformizm może, w zależności od warunków, spełniać pozytywną funkcję, np. wyzwalać twórcze myślenie, inicjatywę, wskazywać nowe kierunki rozwoju, ale też spowodować dezintegrację grupy. Nonkonformizm może więc być wyrazem nieprzystosowania jednostki do obowiązujących norm i wymogów społecznych
adwersarz (łc. adversarius `przeciwny') przeciwnik w dyskusji, osoba wrogo nastawiona.
Kacerz, nazwa nadawana przez katolików odstępcom od ortodoksyjnej doktryny Kościoła, od XVI w. używana wymiennie z nazwą heretyk.
kacerz (niem. Ketzer z gr. katharós `czysty') 1. religiozn. nazwa osoby niezgadzającej się z oficjalną doktryną Kościoła katol., w czasie reformacji synonim heretyka. 2. sieć do połowu raków i ryb.
Predestynacja (łc. praedestinatio od praedestinare `z góry przeznaczyć') wyznaczony przez siły nadprzyrodzone los; przeznaczenie
Predestynacja, przeznaczenie, pojęcie filozoficzno-teologiczne oraz teoria, wg której pośmiertne losy człowieka, zbawienie lub potępienie, są od niego niezależne, ustalone przez bóstwo, Boga. Jej początków należy szukać w religiach antycznych (np. grecka Ananke, rzymskie Fatum).
W filozofii i teologii katolicyzmu doktryna predestynacji została sformułowana przez św. Augustyna. Wg niego nie ma ludzi godnych łaski, przyznanie bowiem człowiekowi możliwości współdziałania w zbawieniu byłoby pomniejszeniem Boga. Ludzi dzieli na tych, którzy dostąpili łaski i tych, którym nie została ona dana, choć jedni i drudzy na nią nie zasłużyli. Ale przez to jedni są dobrzy, a drudzy źli. Dwojakie jest zatem przeznaczenie ludzi: złym należy się kara, będą więc ukarani i potępieni, dobrzy zaś będą zbawieni. Tak sformułowana zasada predestynacji była przedmiotem sporów filozoficznych i teologicznych, przyczyną rozłamów w religiach.
Alegoryczny taki, który ma ukryty sens; pokazany przez alegorię.
Alegoria, w literaturze i sztuce obraz mający, poza dosłownym, sens przenośny, jednoznacznie określony i ustalony konwencjonalnie. Zwykle występuje w formie personifikacji wyposażonej w określone atrybuty, np. alegoria sprawiedliwości - kobieta z przepaską na oczach, z mieczem i wagą. Jako zasada kompozycyjna utworów literackich właściwa m.in. przypowieści lub bajce zwierzęcej (np. lis w potocznym odczuciu kojarzy się z chytrością). Dominowała w literaturze średniowiecznej, była popularna w baroku. Przedstawienia alegoryczne występowały już w sztuce antyku, rozkwit przeżywały od 2. połowy XVI do XVIII w. Wydawano wtedy albumy zawierające opatrzone komentarzami słownymi alegoryczne ilustracje poszczególnych cnót i występków, zmysłów ludzkich, pojęć estetycznych, politycznych czy teologicznych, nauk, sztuk, pór roku itp. Pierwszym wielkim zbiorem takich przedstawień była Iconologia C. Ripy (1. wydanie 1593, polskie wydanie 1998).
Alegoria to motyw zawarty w dziele literackim (przedmiot, postać,
sytuacja, zdarzenie) lub zespół motywów przedstawiający w sposób obrazowy
pewne abstrakcyjne pojęcia lub ideę. Motyw ów oprócz swego znaczenia
jawnego, dosłownego, danego bezpośrednio przez sens poszczególnych
wyrazów, które się do niego odnoszą, ma także znaczenie ukryte
(alegoryczne), wymagające rozszyfrowania przez odbiorcę. Znaczenie to
odczytuje odbiorca dzięki znajomości pewnych stałych związków o
charakterze konwencjonalnym, przekazywanych w tradycji kulturowej, religii
i sztuce. Znaczenie alegoryczne jest umowne i ustalone; daje się zrozumieć
tylko w jeden sposób.
Spekulatywny (p.łc. speculativus `badawczy') oparty na myśleniu abstrakcyjnym, niepopartym doświadczeniem, oderwanym do życia.
Apologeta 1. obrońca wiary, idei itp. 2. religiozn., lit. lm. apologeci - pisarze gr. i łc., którzy bronili w swoich pismach chrześcijaństwa (II w. n.e.)
Apologetyka,
1) Dział piśmiennictwa chrześcijańskiego rozwijający się II-V w., poświęcony obronie chrześcijaństwa przed atakami pogan i wyznawców judaizmu oraz przed herezjami. Jako środkiem wyrazu posługuje się apologią, niekiedy dialogiem. Dzieje apologetyki dzieli się na 3 gł. etapy: a) II w. - walka o przetrwanie chrześcijaństwa w dobie prześladowań, wykazywanie bezpodstawności zarzutów stawianych jego wyznawcom (ateizm, nieobyczajność, kanibalizm), domaganie się dlań równouprawnienia z innymi religami. B) od końca II w. do 313 (edykt mediolański) - wykład i upowszechnianie, często w toku polemik, zasad wiary chrześcijańskiej, odpieranie pomówień o działanie na szkodę państwa, stanowiących przesłankę trwających nadal prześladowań. C) po 313 - polemiki z filozofią grecką i rzymską oraz kultami pogańskimi (zwł. misteryjnymi), próby pozyskania dla chrześcijaństwa oponentów.
Na wszystkich etapach swego rozwoju apologetyka starała się wykazać prawdziwość poszczególnych składowych doktryny chrześcijańskiej - zwł. monoteizmu oraz nauki o boskości Jezusa Chrystusa i o zmartwychwstaniu ciał - podkreślając jej nadprzyrodzone pochodzenie. Najważniejsi apologeci: II w. - Kwadratus Marcjanus, Arystydes z Aten, Atenagoras z Aten, Aryston z Pelli, św. Justyn, Tacjan, Hermiasz, anonimowy autor Listu do Diogeneta; III w. - Klemens Aleksandryjski, Tertulian, Orygenes, św. Atanazy Wielki; IV w. - Euzebiusz z Cezarei, Teodoret z Cyru; V w. - św. Augustyn.
2) Dział
teologii, zwany też teologią fundamentalną. Niektóre tematy: możliwość poznania
objawienia (m.in. cud, proroctwo, przesłanki i założenia wiary oraz gotowość jej przyjęcia, czyli tzw. praeambula fidei), fakt objawienia dokonanego w
Jezusie Chrystusie- historyczność tego objawienia i dowodów za nim przemawiających, utrwalenie objawienia w Kościele, istota teologiczna oraz historyczno-społeczna struktura Kościoła.
monofizytyzm (ś.łc. kośc. Monophysita `monofizyta', ś.gr. Monophysités od gr. mónos `jedyny' + phýsis `natura') religiozn. doktryna teologiczna powstała w V w. na bazie nauki gnostyków, uznająca w Jezusie jedynie naturę boską; n.os. monofizyta.
Monofizytyzm (z greckiego mone physis - "jedyna natura"), doktryna teologiczna powstała na podstawie tezy gnostyków o zjawiskowości Chrystusa (Jezusa) i ograniczoności wyłącznie do natury boskiej. Teza ta została rozwinięta przez Eutychesa w samodzielną doktrynę głoszącą, iż boska natura Chrystusa wchłonęła Jego naturę ludzką w ten sposób, że miał On już tylko jedną naturę - boską.
W początkach VI w. biskupi monofizytyzmu zostali wygnani z Syrii i opozycja wobec postanowień soboru chalcedońskiego została zlikwidowana. Wypędzeni biskupi odbudowali jednak na wygnaniu zniszczoną hierarchię, która od imienia swego odnowiciela Jakuba Baradajosa przyjęła nazwę jakobitów. Gminy monofizytyzmu utrzymały się na perskim Wschodzie, mimo dominacji innego ruchu chrześcijańskiego nestorian.
W XVII w. część jakobitów zjednoczyła się z Kościołem rzymskim, co oznaczało zerwanie z monofizytyzmem. Ta część jest określana mianem Kościoła syryjskiego.
Monofizytyzm rozszerzył się też na teren Abisynii. Z czasem stał się fundamentem Kościoła abisyńskiego (Kościół etiopski).
Nestorianie, zwolennicy Nestoriusza, którzy po jego śmierci utworzyli w Persji samodzielny Kościół nestoriańsko-chaldejski. Począwszy od VI w. prowadził on szeroką akcję misyjną w Azji Środkowej, Indiach, Chinach i w Afryce. Szczególnie wielu zwolenników zyskał w Syrii. Współcześnie nestorianie liczą ok. 50 tys. wiernych.
Nestorianizm, chrześcijański ruch teologiczno-religijny. Jego twórcą stał się patriarcha antiocheński Nestoriusz, biskup Konstantynopola od 428, który za teologami szkoły antiocheńskiej: Diodorem z Antiochii i Teodorem z Mopesuesti głosił doktrynę o dwoistości osoby i natury Chrystusa.
Zgodnie z tą doktryną w człowieku - Jezusie zamieszkał Bóg-Chrystus, czyli w jednym bycie zostały połączone dwie natury i dwie osoby - boska i ludzka. Połączenie miało charakter akcydentalny, polegało na tym, że Jezus miał tę samą wolę, co Chrystus. Z tych powodów nestorianizm odmawiał
Marii godności matki Boga (Theotokos) i uznawał, że była ona jedynie matką Chrystusa-człowieka (Christotokos).
Warto zaznaczyć, że doktryna nestorianizmu jest obecna w wielu wyznaniach
chrześcijaństwa zreformowanego oraz u
świadków Jehowy. Nestorianizm głosił też, że zbawienie może być dziełem ludzkim, w którym Bóg jest oparciem i natchnieniem. Pomimo że nestorianizm został potępiony na soborze powszechnym w Efezie w 431, zyskał wielu zwolenników, szczególnie w Syrii, gdzie powstał osobny Kościół nestoriańsko-chalcedoński (
Kościół chaldejski).
nestorianizm (naz. Nestoriusz, biskup Konstantynopola, twórca tej doktryny, ok. 380-451) religiozn. chrześcijańska doktryna teologiczna stworzona przez Nestoriusza w V w. n.e., głosząca dwoistość osoby i natury Chrystusa, łączącego w sobie osobę boską i ludzką.
Nestoriusz (ok. 380- ok. 451), uczeń Teodora z Mopsuestii. Mnich i ksiądz z
Antiochii. Zasłynął z pięknych kazań. W latach 428-431
patriarcha
Konstantynopola. Współtwórca doktryny
nestorianizmu (dwie osoby w
Chrystusie). Zwalczany przez patriarchę
Aleksandrii, Cyryla. Potępiony przez
sobór w Efezie (431), skazany przez cesarza
Teodozjusza II na wygnanie do Egiptu.