Desmond Bagley
List Vivero
l.
Drog臋 do West Country pokona艂em w dobrym czasie. Szosa by艂a pusta i tylko od czasu do czasu o艣lepia艂 mnie jaki艣 samoch贸d nadje偶d偶aj膮cy z przeciwka. Za Honiton zjecha艂em z drogi, wy艂膮czy艂em silnik i zapali艂em papierosa. Nie chcia艂em zjawi膰 si臋 na farmie o tak nieprzyzwoicie wczesnej porze. Poza tym chcia艂em jeszcze przemy艣le膰 par臋 rzeczy.
M贸wi si臋, 偶e ten, kto pods艂uchuje, nigdy nie us艂yszy komplement贸w na sw贸j temat. Z punktu widzenia logiki takie stwierdzenie ma w膮tpliw膮 warto艣膰, ale nie uda艂o mi si臋 podwa偶y膰 go empirycznie. Nie zamierza艂em pods艂uchiwa膰 — s膮 takie sytuacje, gdy nie mo偶na si臋 taktownie wycofa膰 — po prostu przypadkowo us艂ysza艂em opini臋 o sobie, kt贸rej wola艂bym chyba nie zna膰.
Zdarzy艂o si臋 to poprzedniego dnia na przyj臋ciu, jednym ze zwyk艂ych, na wp贸艂 improwizowanych spotka艅, w kt贸re obfituje rozbawiony Londyn. Poszli艣my na imprez臋, bo Sheila tego chcia艂a, a jej znajomy by艂 znajomym gospodarza. Dom znajdowa艂 si臋 w tej cz臋艣ci Golders Green, kt贸r膮 mieszka艅cy ch臋tniej nazywali Hampstead, a w艂a艣cicielem by艂 przedsi臋biorczy m艂odzieniec 艣wietnie zorientowany w sprawach mody. Pracowa艂 w przemy艣le p艂ytowym, a w wolnych chwilach uczestniczy艂 w wy艣cigach samochodowych. Swoj膮 uwag臋 po艣wi臋ca艂 mniej wi臋cej w po艂owie gl臋dzeniu o teoriach Marshalla, MacLuhana, w po艂owie za艣 wy艣cigom formu艂y I na torze Brand's Hatchery. Wszystko to nadwer臋偶a艂o b臋benki moich uszu. Ani Sheila, ani ja nie znali艣my go osobi艣cie — by艂a to w艂a艣nie tego rodzaju impreza.
Najpierw zostawia艂o si臋 p艂aszcze w sypialni, a potem cz艂owiek zanurza艂 si臋 w szum bez艂adnej paplaniny, 艣ciska艂 szklank臋 ciep艂ej whisky i rozpaczliwie usi艂owa艂 nawi膮za膰 kontakt z lud藕mi. Wi臋kszo艣膰 z nich by艂a sobie obca, mimo 偶e sprawiali wra偶enie, jakby znali si臋 od lat, co stwarza艂o dodatkow膮 trudno艣膰 dla samotnego intruza. W panuj膮cym gwarze usi艂owa艂em uchwyci膰 sens s艂ownego ping-ponga, kt贸ry zast臋puje przy takich okazjach zwyczajne rozmowy, ale wkr贸tce mnie to znudzi艂o. Jednak Sheila najwyra藕niej nie藕le sobie radzi艂a, wi臋c widz膮c, 偶e si臋 to zapowiada na d艂u偶ej, westchn膮艂em i si臋gn膮艂em po nast臋pnego drinka.
W po艂owie wieczoru zabrak艂o mi papieros贸w. Pami臋ta艂em, 偶e gdzie艣 w kieszeni p艂aszcza mia艂em now膮 paczk臋, wi臋c uda艂em si臋 do sypialni. Kto艣 zabra艂 p艂aszcze z 艂贸偶ka i rzuci艂 je na pod艂og臋 za du偶ym awangardowym parawanem. Grzeba艂em w tej stercie, usi艂uj膮c odnale藕膰 sw贸j, gdy kto艣 wszed艂 do pokoju. Us艂ysza艂em kobiecy g艂os:
— Ten facet, z kt贸rym przysz艂a艣, to zupe艂ny dure艅, no nie?
Po g艂osie 艂atwo rozpozna艂em niejak膮 Helen, blondynk臋, kt贸r膮 przyprowadzi艂 jaki艣 facet b臋d膮cy typow膮 dusz膮 towarzystwa. Si臋gn膮艂em do kieszeni p艂aszcza, znalaz艂em papierosy i nagle znieruchomia艂em, s艂ysz膮c Sheil臋:
— Owszem.
— Nie wiem, po co sobie zawracasz nim g艂ow臋 — powiedzia艂a Helen.
— Te偶 nie wiem — roze艣mia艂a si臋 Sheila. — Zawsze lepiej mie膰 pod r臋k膮 jakiego艣 m臋偶czyzn臋. Dziewczyna powinna mie膰 si臋 z kim pokaza膰.
— Mog艂a艣 wybra膰 kogo艣 weselszego. Ten to zupe艂ny ponurak. Co on robi?
— Chyba jest ksi臋gowym. Nie m贸wi zbyt wiele na ten temat. Ot, taki szary cz艂owieczek na szarej posadce. Rzuc臋 go, gdy tylko znajd臋 sobie kogo艣 ciekawszego.
Pozosta艂em za parawanem w 艣miesznym p贸艂przysiadzie. Po tym, co us艂ysza艂em, z pewno艣ci膮 nie mog艂em si臋 pokaza膰. Dobiega艂o mnie przyt艂umione trajkotanie od strony toaletki, gdzie dziewczyny poprawia艂y makija偶. Przez kilka minut papla艂y o fryzurach, po czym Helen zapyta艂a:
— Co si臋 sta艂o z Jimmym Jak-mu-tam?
— O, ten by艂 zbyt drapie偶ny — zachichota艂a Sheila. — Przebywanie w jego towarzystwie nie by艂o bezpieczne. Podniecaj膮cy, owszem, ale w ubieg艂ym miesi膮cu firma wys艂a艂a go za granic臋.
— Nie s膮dz臋, 偶eby ten obcy mu dor贸wnywa艂.
— Jemmy jest w porz膮dku — odpar艂a Sheila zdawkowo. — Nie musz臋 si臋 przy nim martwi膰 o cnot臋. To, dla odmiany, bardzo uspokajaj膮ce.
— A mo偶e to peda艂? — spyta艂a Helen.
— Nie wydaje mi si臋 — odrzek艂a Sheila, ale w jej g艂osie d藕wi臋cza艂a nuta w膮tpliwo艣ci. — S膮dz膮c z zachowania, nie.
— Nigdy nie wiadomo. Wielu z nich dobrze si臋 maskuje. Jaki 艂adny odcie艅 szminki, co to jest?
Ponownie zacz臋艂y papla膰 o b艂ahostkach, podczas gdy ja poci艂em si臋 za parawanem. Wydawa艂o si臋, 偶e up艂yn臋艂a godzina, zanim sko艅czy艂y, mimo 偶e w rzeczywisto艣ci nie trwa艂o to d艂u偶ej ni偶 pi臋膰 minut. Kiedy wreszcie us艂ysza艂em trza艣niecie drzwiami, ostro偶nie wsta艂em, wyszed艂em z ukrycia i zszed艂em na d贸艂, by znowu wmiesza膰 si臋 w t艂um go艣ci.
Cierpliwie dotrwa艂em do chwili, gdy Sheila mia艂a do艣膰, i odwioz艂em j膮 do domu. By艂em prawie zdecydowany, by jej udowodni膰 w jedyny mo偶liwy spos贸b, 偶e nie jestem peda艂em, ale szybko porzuci艂em t臋 my艣l. Gwa艂t nie nale偶y do moich ulubionych rozrywek. Wysadzi艂em Sheil臋 w pobli偶u mieszkania, kt贸re zajmowa艂a z dwiema innymi dziewczynami, i serdecznie po偶egna艂em si臋. Musia艂bym by膰 bardzo spragniony czyjego艣 towarzystwa, by chcie膰 zobaczy膰 si臋 z ni膮 ponownie.
Szary cz艂owieczek na szarej posadce... czy rzeczywi艣cie tak widzieli mnie inni? Nigdy si臋 nad tym specjalnie nie zastanawia艂em. Jak d艂ugo interesy oparte b臋d膮 na cyfrach, tak d艂ugo potrzebni b臋d膮 ksi臋gowi, 偶eby w nich miesza膰. Zaj臋cie to zreszt膮 nigdy nie wydawa艂o mi si臋 szar膮 robot膮, zw艂aszcza po wprowadzeniu komputer贸w. Nie m贸wi艂em o swojej pracy, bo czy偶 jest to temat do rozmowy z dziewczyn膮? O zaletach j臋zyk贸w komputerowych takich jak COBOL czy ALGOL nie da si臋 gaw臋dzi膰 tak b艂yskotliwie, jak o tym, co powiedzia艂 John Lennon na ostatniej sesji nagraniowej. Tyle o pracy, ale co ze mn膮? Czy rzeczywi艣cie nie mam klasy i jestem bez gustu? Szary i ma艂o interesuj膮cy? Bardzo mo偶liwe, 偶e w艂a艣nie tak mnie widz膮 inni. Nigdy nie nale偶a艂em do tych, co to maj膮 serce na d艂oni, by艂em te偶 mo偶e jak na dzisiejsze czasy zbyt zasadniczy. Nie odpowiada艂a mi atmosfera swobody obyczajowej Anglii po艂owy lat sze艣膰dziesi膮tych — tandetna, szalona, niekiedy wprost wulgarna. Mog艂em si臋 bez tego obej艣膰. C贸偶, taki ze mnie Johnny Niedzisiejszy.
Sheil臋 pozna艂em przed miesi膮cem zupe艂nie przypadkowo. Teraz, przypominaj膮c sobie rozmow臋 pods艂uchan膮 w sypialni, wiem, jak to musia艂o wygl膮da膰. Jimmy Jak-mu-tam akurat znikn膮艂 z jej 偶ycia, wi臋c przyczepi艂a si臋 do mnie. Mia艂em przez jaki艣 czas pe艂ni膰 funkcj臋 substytutu.
Z r贸偶nych powod贸w, z kt贸rych najwa偶niejszy mo偶na wyrazi膰 przys艂owiem: „Kto si臋 raz sparzy艂, ten na zimne dmucha", nie mia艂em zwyczaju wskakiwa膰 na o艣lep do 艂贸偶ka dopiero co poznanej dziewczyny. Je偶eli wi臋c Sheila tego si臋 spodziewa艂a czy nawet pragn臋艂a, wybra艂a nieodpowiedniego faceta. C贸偶 to za cholerne towarzystwo, w kt贸rym ka偶dego nieco bardziej wstrzemi臋藕liwego m臋偶czyzn臋 natychmiast pos膮dza si臋 o homoseksualizm.
By膰 mo偶e by艂em g艂upi, bior膮c sobie tak mocno do serca t臋 z艂o艣liw膮 gadanin臋 pustych kobiet, ale spojrzenie na siebie oczyma innych bywa zbawienne, sk艂ania do przyjrzenia si臋 sobie z dystansu. I to w艂a艣nie czyni艂em, siedz膮c w samochodzie w pobli偶u Honiton.
Kr贸tka charakterystyka: Jeremy Wheale, z dobrego ziemia艅skiego rodu o silnych tradycjach rodzinnych. Wst膮pi艂 na uniwersytet, mo偶e nie najlepszy, ale sko艅czy艂 w nim z wyr贸偶nieniem matematyk臋 i ekonomi臋. Obecnie, w wieku trzydziestu jeden lat, ksi臋gowy wyspecjalizowany w obs艂udze komputer贸w, z dobrymi perspektywami na przysz艂o艣膰. Charakter: introwertyk, zamkni臋ty w sobie, ale nie przesadnie. W wieku 25 lat prze偶y艂 p艂omienny romans, kt贸ry wyja艂owi艂 go uczuciowo. Obecnie ostro偶ny w kontaktach z kobietami. Hobby — w zaciszu czterech 艣cian rozrywki matematyczne i szermierka, na wolnym powietrzu — nurkowanie z akwalungiem. Maj膮tek w got贸wce, na bie偶膮cym rachunku bankowym 102 funty, 18 szyling贸w i 4 pensy, papiery warto艣ciowe i akcje o warto艣ci rynkowej 940 funt贸w. Do tego przestarza艂y ford cortina, w kt贸rym w艂a艣nie siedzi i rozmy艣la, jeden zestaw hi-fi wysokiej klasy, jeden komplet sprz臋tu do nurkowania w baga偶niku samochodu. Pasywa — w艂asna osoba.
I c贸偶 w tym z艂ego? Pomy艣lmy raczej, co w tym wszystkim dobrego? Mo偶e Sheila mia艂a racj臋, okre艣laj膮c mnie jako szarego cz艂owieka, ale tylko w pewnym sensie. Spodziewa艂a si臋 Seana Connery'ego przebranego za Jamesa Bonda, a dosta艂a mnie — po prostu dobrego, staro艣wieckiego, przeci臋tnego cz艂owieka.
Sprawi艂a jednak, 偶e spr贸bowa艂em spojrze膰 na siebie obiektywnie, a to, co zobaczy艂em, nie napawa艂o optymizmem. Patrz膮c w przysz艂o艣膰 tak daleko, jak tylko potrafi艂em, widzia艂em siebie, jak uk艂adam coraz bardziej skomplikowane programy do coraz bardziej skomplikowanych komputer贸w na 偶膮danie ludzi, kt贸rzy zrobili maj膮tek. Bezbarwna perspektywa, by nie okre艣li膰 tego nadu偶ywanym ju偶 s艂owem — szara! A mo偶e wpad艂em w rutyn臋 i przej膮艂em zachowanie typowe dla ludzi w 艣rednim wieku, zanim jeszcze nadszed艂 m贸j czas?
Wyrzuci艂em przez okno niedopa艂ek trzeciego papierosa i uruchomi艂em silnik. Nie s膮dzi艂em, 偶ebym m贸g艂 wiele zmieni膰, i czu艂em si臋 ca艂kiem zadowolony ze swojego losu. Chocia偶 ju偶 mo偶e nie tak szcz臋艣liwy i zadowolony jak przedtem, zanim Sheila ws膮czy艂a we mnie sw膮 trucizn臋.
Z Honiton do farmy w pobli偶u Totnes jest oko艂o p贸艂torej godziny jazdy, je艣li wyjedzie si臋 wcze艣nie rano, by unikn膮膰 weekendowego t艂oku na obwodnicy Exeteru. Dok艂adnie po 90 minutach zatrzyma艂em si臋, tak jak to zawsze robi艂em, na poboczu przy Outler's Corner, gdzie teren opada艂 w dolin臋 i otwiera艂a si臋 przerwa w wysokim 偶ywop艂ocie. Wysiad艂em z samochodu i wygodnie opar艂em si臋 o ogrodzenie.
Urodzi艂em si臋 tutaj trzydzie艣ci jeden lat temu, na farmie, kt贸ra przytulona do doliny pozostawa艂a z ni膮 w takiej harmonii, jak gdyby by艂a tworem natury, a nie dzie艂em cz艂owieka. Wybudowa艂 j膮 Wheale i Wheale'owie mieszkali na niej ju偶 ponad czterysta lat. Zgodnie z rodzinn膮 tradycj膮 najstarszy syn dziedziczy艂 farm臋, a m艂odsi zaci膮gali si臋 na statki. Naruszy艂em te regu艂y, oddaj膮c si臋 interesom, ale m贸j brat, Bob, trzyma艂 si臋 farmy Hay Tree i dba艂 o ziemi臋. Nie zazdro艣ci艂em mu tego, gdy偶 by艂 lepszym farmerem, ni偶 ja m贸g艂bym kiedykolwiek zosta膰. Nie poci膮ga mnie ani hodowla byd艂a, ani owiec i przy tego rodzaju pracy dosta艂bym chyba kr臋膰ka. Obecnie ca艂y m贸j wk艂ad polega na pomocy w prowadzeniu prawid艂owej ksi臋gowo艣ci i doradzaniu Bobowi w sprawach inwestycji.
W艣r贸d Wheale'贸w by艂em nietypow膮 jednostk膮. Na ko艅cu d艂ugiej linii 艂owc贸w lis贸w, morderc贸w ba偶ant贸w, 艣redniorolnych farmer贸w znale藕li艣my si臋 my, Bob i ja. Bob podtrzymywa艂 tradycje, dobrze uprawia艂 ziemi臋, jak wariat polowa艂 na lisy i najwi臋ksz膮 przyjemno艣膰 sprawia艂o mu brutalne strzelanie do celu przez ca艂y dzie艅, a ja by艂em tym dziwol膮giem, kt贸ry jako ch艂opiec nie lubi艂 masakrowania kr贸lik贸w za pomoc膮 wiatr贸wki, a jako m臋偶czyzna za pomoc膮 strzelby. Rodzice, gdy jeszcze 偶yli, patrzyli na mnie z zak艂opotaniem i chyba stanowi艂em du偶y problem dla ich nieskomplikowanych umys艂贸w. Nie by艂em normalnym dzieckiem, nie psoci艂em, natomiast przejawia艂em nietypow膮 dla Wheale'贸w ochot臋 do czytania ksi膮偶ek i zdolno艣ci robienia r贸偶nych cud贸w z cyframi. Cz臋sto kr臋cono g艂ow膮 z pow膮tpiewaniem i m贸wiono: „C贸偶 te偶 z tego ch艂opaka wyro艣nie?"
Zapali艂em papierosa i ob艂ok dymu rozsnu艂 si臋 w rze艣kim porannym powietrzu. U艣miechn膮艂em si臋, widz膮c, 偶e z komin贸w farmy nie unosi si臋 jeszcze dym. Bob musia艂 zaspa膰. Zdarza艂o mu si臋 to wtedy, gdy zasiedzia艂 si臋 do p贸藕nej nocy w kt贸rym艣 ze swoich ulubionych pub贸w, w Kingsbridge Inn czy Cott Inn. Ten radosny zwyczaj m贸g艂 si臋 jednak sko艅czy膰 z chwil膮, gdy si臋 o偶eni. By艂em zadowolony, bo nareszcie mia艂 zamiar to zrobi膰. Troch臋 si臋 ju偶 martwi艂em, nie mog膮c wyobrazi膰 sobie Hay Tree bez Wheale'贸w, a gdyby Bob umar艂 jako kawaler, pozosta艂bym tylko ja, a z pewno艣ci膮 nie chcia艂em zajmowa膰 si臋 farmerstwem.
Wsiad艂em do samochodu, przejecha艂em jeszcze kawa艂ek, potem skr臋ci艂em na drog臋 dojazdow膮 do farmy. Bob zniwelowa艂 j膮 i pokry艂 now膮 nawierzchni膮 — zrobi艂 w ko艅cu co艣, o czym m贸wi艂 od lat.
Zje偶d偶a艂em w d贸艂 na luzie obok roz艂o偶ystego d臋bu, kt贸ry, jak g艂osi艂a rodzinna legenda, zasadzi艂 m贸j pradziadek. Min膮艂em zakr臋t wiod膮cy wprost na podw贸rze farmy. Raptem przyhamowa艂em, bo dostrzeg艂em, 偶e jaki艣 cz艂owiek le偶y na 艣rodku drogi.
Wysiad艂em z wozu i spojrza艂em na niego. Le偶a艂 twarz膮 w d贸艂, z jednym ramieniem odrzuconym w bok, a gdy ukl臋kn膮艂em i dotkn膮艂em jego d艂oni, okaza艂o si臋, 偶e by艂a ju偶 zimna jak kamie艅. Ja te偶 skamienia艂em, kiedy obejrza艂em ty艂 jego g艂owy. Ostro偶nie spr贸bowa艂em unie艣膰 j膮, ale nast膮pi艂o ju偶 st臋偶enie po艣miertne i musia艂em odwr贸ci膰 cia艂o na plecy, by zobaczy膰 twarz. Odetchn膮艂em z ulg膮, gdy zobaczy艂em, 偶e to obcy cz艂owiek.
Nie mia艂 lekkiej 艣mierci, ale za to szybk膮. 艢wiadczy艂y o tym jego rysy. Usta, 艣ci膮gni臋te w grymasie b贸lu, ods艂oni艂y z臋by, a otwarte oczy wpatrywa艂y si臋 ponad moim ramieniem w poranne niebo. Pod nim czerwieni艂a si臋 spora ka艂u偶a na wp贸艂 zakrzep艂ej krwi pokrywaj膮cej r贸wnie偶 jego pier艣. Nikt nie m贸g艂by utraci膰 tyle krwi powoli, musia艂a buchn膮膰 nagle silnym strumieniem, przynosz膮c szybk膮 艣mier膰.
Unios艂em si臋 i rozejrza艂em wko艂o. By艂o bardzo cicho i s艂ysza艂em tylko pogwizdywanie kosa, a 偶wir, gdy przesun膮艂em stop臋, zachrz臋艣ci艂 nienaturalnie g艂o艣no. Od strony domu dobiega艂 ponury skowyt psa, potem nieco bli偶ej rozleg艂o si臋 w艣ciek艂e ujadanie i m艂ody owczarek wypad艂 zza rogu, obszczekuj膮c mnie zajadle. Nie by艂 jeszcze doros艂y, m贸g艂 mie膰 dziewi臋膰 miesi臋cy, wi臋c uzna艂em, 偶e to jeden ze szczeniak贸w starej Jess.
Wyci膮gn膮艂em r臋k臋 i strzeli艂em palcami. Agresywne warczenie przemieni艂o si臋 w radosny skowyt i pies, machaj膮c ogonem, zbli偶y艂 si臋 przymilnym truchtem. Nagle od strony domu rozleg艂o si臋 wycie drugiego. Odg艂os ten zje偶y艂 mi w艂osy na g艂owie. Wszed艂em na podw贸rze i od razu dostrzeg艂em, 偶e drzwi do kuchni by艂y uchylone. Delikatnie pchn膮艂em je i zawo艂a艂em:
— Bob!
Zas艂ony by艂y zaci膮gni臋te, wi臋c w pomieszczeniu panowa艂 p贸艂mrok. Wyczu艂em jednak jaki艣 ruch i us艂ysza艂em gro藕ne warczenie. Otworzy艂em drzwi jeszcze szerzej, by wpu艣ci膰 wi臋cej 艣wiat艂a, i ujrza艂em star膮 Jess, skradaj膮c膮 si臋 do mnie z wyszczerzonymi k艂ami.
— Ju偶 dobrze, Jess — powiedzia艂em 艂agodnie. — Ju偶 dobrze, staruszko. — Znieruchomia艂a, przyjrza艂a mi si臋 uwa偶nie i przesta艂a warcze膰. Poklepa艂em si臋 po nodze. — Chod藕 tu, Jess.
Nie chcia艂a podej艣膰. Zamiast tego zaskomli艂a smutno i znikn臋艂a za du偶ym kuchennym sto艂em. Poszed艂em za ni膮 i zobaczy艂em, jak pochyla si臋 nad cia艂em Boba.
R臋ce mia艂 ch艂odne, ale nie trupio zimne, a na nadgarstku wyczu艂em s艂aby puls. Ca艂y prz贸d koszuli nasi膮k艂 艣wie偶膮 krwi膮 p艂yn膮c膮 z okropnej rany na piersi. Wiedzia艂em, 偶e przy tak powa偶nych obra偶eniach nie wolno go rusza膰. Pobieg艂em szybko na g贸r臋, 艣ci膮gn膮艂em koce z 艂贸偶ka i znios艂em na d贸艂, by go okry膰 i ogrza膰.
Nic wi臋cej nie mog艂em zrobi膰. Podszed艂em do telefonu i wykr臋ci艂em numer 999.
— M贸wi Jeremy Wheale z farmy Hay Tree. By艂a tu strzelanina. Jeden cz艂owiek nie 偶yje, drugi jest ci臋偶ko ranny. Prosz臋 o doktora, karetk臋 i policj臋. W takiej w艂a艣nie kolejno艣ci.
2
W godzin臋 p贸藕niej rozmawia艂em z Dave'em Goosanem. Karetka zabra艂a ju偶 Boba. Jego stan by艂 ci臋偶ki i doktor Grierson wyperswadowa艂 mi jazd臋 do szpitala.
— To zbyteczne, Jemmy. Zawadza艂by艣 tylko i by艂by艣 niezno艣ny. Wiesz, 偶e zrobimy wszystko, co w naszej mocy.
— Jakie ma szanse? — zapyta艂em. Grierson pokr臋ci艂 g艂ow膮.
— Prawd臋 m贸wi膮c, niewielkie. Ale powiem ci co艣 wi臋cej, gdy mu si臋 przyjrz臋 bli偶ej.
Rozmawia艂em wi臋c z Dave'em Goosanem, policjantem. Gdy go widzia艂em ostatnio, by艂 sier偶antem, a teraz ju偶 inspektorem. Chodzi艂em do szko艂y z jego m艂odszym bratem, Harrym, kt贸ry tak偶e wyl膮dowa艂 w policji. Ten zaw贸d by艂 ju偶 tradycj膮 w ich rodzinie.
— Brzydka sprawa, Jemmy — powiedzia艂. — Przekracza moje kompetencje. Mam zbyt nisk膮 rang臋, by zajmowa膰 si臋 morderstwem. Przy艣l膮 nadinspektora z Newton Abbot.
— Kto zosta艂 zamordowany?
Zak艂opotany wyci膮gn膮艂 r臋k臋 w kierunku podw贸rza.
— Przepraszam. Nie chcia艂em przez to powiedzie膰, 偶e tw贸j brat kogo艣 zamordowa艂. W ka偶dym razie zosta艂a pope艂niona zbrodnia.
Byli艣my w pokoju go艣cinnym i przez okno widzia艂em ruch w obej艣ciu. Cia艂o, przykryte ju偶 teraz plastikow膮 p艂acht膮, ci膮gle jeszcze le偶a艂o w tym samym miejscu. By艂o tam r贸wnie偶 z tuzin policjant贸w, cywil贸w i mundurowych. Kilku z nich sprawia艂o wra偶enie zaj臋tych tylko rozmow膮, ale pozostali dok艂adnie przetrz膮sali podw贸rze.
— Kim on by艂, Dave? — spyta艂em.
— Nie wiem jeszcze — skrzywi艂 si臋. — Opowiedz mi t臋 histori臋 od pocz膮tku. Musimy to zrobi膰 dok艂adnie, Jemmy, bo nadinspektor wypruje ze mnie flaki. To pierwsza zbrodnia, z kt贸r膮 mam do czynienia. — Wygl膮da艂 na bardzo zmartwionego.
Powt贸rzy艂em wi臋c wszystko jeszcze raz: jak przyjecha艂em na farm臋, jak znalaz艂em martwego m臋偶czyzn臋, a p贸藕niej Boba. Kiedy sko艅czy艂em, Dave zapyta艂:
— Odwr贸ci艂e艣 tylko cia艂o, nic wi臋cej?
— My艣la艂em, 偶e to Bob — odpar艂em. — Sylwetka i w艂osy wydawa艂y mi si臋 podobne.
— Powiem ci co艣 — przerwa艂 mi Dave. — On m贸g艂 by膰 Amerykaninem, w ka偶dym razie jego ubranie o tym 艣wiadczy. Czy to ci co艣 m贸wi?
— Nic.
— W porz膮dku — westchn膮艂 — i tak dowiemy si臋 o nim wszystkiego wcze艣niej czy p贸藕niej. Zosta艂 zastrzelony z bliskiej odleg艂o艣ci. Wed艂ug lekarza rozerwana aorta spowodowa艂a ten silny krwotok. Zbadali艣my te偶 strzelb臋 twojego brata, strzelano z obu luf.
— Wobec tego Bob go zastrzeli艂 — powiedzia艂em cicho. — Ale to jeszcze nie 艣wiadczy o morderstwie.
— Oczywi艣cie, 偶e nie. Zrekonstruowali艣my do艣膰 dok艂adnie wszystko, co si臋 tutaj wydarzy艂o, i wygl膮da to na dzia艂anie w obronie w艂asnej. Ten cz艂owiek by艂 z艂odziejem, tyle ju偶 wiemy na pewno.
— Co ukrad艂?
— Chod藕 ze mn膮, to ci poka偶臋. Ale id藕 po moich 艣ladach i nie zbaczaj z drogi.
Pod膮偶y艂em za nim na podw贸rze, niemal depcz膮c mu po pi臋tach. Zataczaj膮c p贸艂kole, zbli偶y艂em si臋 do 艣ciany kuchni. Zatrzyma艂 si臋 i spyta艂:
— Czy ju偶 to kiedy艣 widzia艂e艣?
Spojrza艂em tam, gdzie wskazywa艂, i zobaczy艂em tac臋, kt贸ra, odk膮d pami臋tam, sta艂a zawsze na g贸rnej p贸艂ce kuchennego kredensu. Moja matka mia艂a zwyczaj zdejmowa膰 j膮 od czasu do czasu i polerowa膰, ale tak naprawd臋 to u偶ywa艂a jej tylko z okazji 艣wi膮t lub innych wyj膮tkowych wydarze艅. Na Bo偶e Narodzenie stawiano j膮 wype艂nion膮 owocami na 艣rodku wigilijnego sto艂u.
— Chcesz mi powiedzie膰, 偶e zosta艂 zabity dlatego, bo pr贸bowa艂 zwin膮膰 mosi臋偶n膮 tac臋? 呕e to z jej powodu strzela艂 do Boba? — Pochyli艂em si臋, by j膮 podnie艣膰, lecz Dave z艂apa艂 mnie za r臋k臋. Spojrza艂 na mnie uwa偶nie.
— Mo偶e nie wiedzia艂e艣, ale to nie mosi膮dz, Jemmy, to z艂oto!
Gapi艂em si臋 na niego z os艂upieniem. Mimowolnie otworzy艂em usta, ale zamkn膮艂em je w ostatniej chwili, nim muchy zd膮偶y艂y wlecie膰 do 艣rodka.
— Ale to zawsze by艂a mosi臋偶na taca — powiedzia艂em bezmy艣lnie.
— Bob te偶 tak s膮dzi艂 — zgodzi艂 si臋 Dave. — Odkry艂 to dopiero niedawno. Muzeum w Totnes organizowa艂o specjaln膮 wystaw臋 lokalnych staroci i wtedy poproszono Boba o wypo偶yczenie tacy. Jest chyba w waszej rodzinie od dawna.
— Podobno ju偶 dziadek mojego dziadka o niej wspomina艂 — powiedzia艂em.
— No, to troch臋 ju偶 tu jest. Tak czy inaczej Bob wypo偶yczy艂 j膮 do muzeum i tam zosta艂a wystawiona razem z innymi rzeczami. Wtedy kto艣 powiedzia艂, 偶e to z艂oto, i na Boga, okaza艂o si臋, 偶e to prawda! Dla pracownik贸w muzeum sytuacja sta艂a si臋 bardzo k艂opotliwa i wtedy, dla odmiany, poprosili Boba, 偶eby zabra艂 tac臋 z powrotem. Nie by艂a przecie偶 ubezpieczona, a zacz臋艂y kr膮偶y膰 pog艂oski o mo偶liwo艣ci kradzie偶y. Pisano te偶 o tym w prasie, zamieszczono fotograf铆e, a przecie偶 zamki muzeum w Totnes ka偶dy sprytniejszy ch艂opak m贸g艂by otworzy膰 zwyk艂膮 szpilk膮 do w艂os贸w.
— Nie widzia艂em prasowych komentarzy.
— Wiadomo艣膰 o tym nie dotar艂a do prasy og贸lnokrajowej — powiedzia艂 Dave. — Poda艂y j膮 tylko gazety lokalne. W ka偶dym razie Bob zabra艂 tac臋 z muzeum. S艂uchaj, czy on wiedzia艂, 偶e przyjedziesz na ten weekend?
— Zadzwoni艂em do niego w czwartek. Opracowa艂em plan modernizacji farmy i s膮dzi艂em, 偶e go zainteresuje.
— No, to wszystko jasne. Tego odkrycia dokonano chyba z dziesi臋膰 dni temu i pewnie chcia艂 ci zrobi膰 niespodziank臋.
— Uda艂o mu si臋 — powiedzia艂em z gorycz膮, spogl膮daj膮c na tac臋.
— Musia艂a by膰 bardzo cenna, przynajmniej ze wzgl臋du na z艂oto — kontynuowa艂 Dave. — Mog艂a zwr贸ci膰 uwag臋 z艂odzieja. A do tego eksperci twierdz膮, 偶e jest w niej co艣, co powi臋ksza jeszcze jej warto艣膰. Nie potrafi臋 ci nic wi臋cej powiedzie膰, bo przecie偶 nie jestem antykwariuszem. — Potar艂 kark d艂oni膮. — Jest jedna rzecz w tym wszystkim, kt贸ra mnie naprawd臋 martwi. Chod藕 i popatrz na to, tylko nie dotykaj.
Przeprowadzi艂 mnie przez podw贸rze i podeszli艣my do cia艂a z drugiej strony. Kawa艂ek matowej folii przykrywa艂 jaki艣 przedmiot na ziemi.
— To z tego strzelano do twego brata.
Uni贸s艂 p艂acht臋 铆 wtedy zobaczy艂em bro艅 — starodawn膮 kr贸cic臋.
— Kto chcia艂by u偶ywa膰 czego艣 takiego? — spyta艂em.
— Paskudne, prawda?
Pochyli艂em si臋, przyjrza艂em dok艂adniej i zrozumia艂em swoj膮 pomy艂k臋. To wcale nie by艂a kr贸cica, ale strzelba z kr贸tko obci臋tymi lufami i kolb膮, z kt贸rej pozosta艂a jedynie r臋koje艣膰. Dave powiedzia艂:
— Kt贸ry z艂odziejaszek przy zdrowych zmys艂ach poszed艂by na robot臋 z takim obrzynkiem? Za samo posiadanie czego艣 takiego dosta艂by rok. I jeszcze co艣: by艂y dwie.
— Strzelby?
— Nie, osoby. Co najmniej dwie. Dalej, przy drodze dojazdowej, parkowa艂 jaki艣 samoch贸d. Znale藕li艣my w b艂ocie 艣lady k贸艂 i krople oleju. S膮dz膮c po wczorajszej pogodzie, mo偶na przypuszcza膰, 偶e samoch贸d skr臋ci艂 na drog臋 po dziesi膮tej wieczorem. Grierson twierdzi, 偶e ten facet zosta艂 zastrzelony przed p贸艂noc膮. Stawiam sto do jednego, 偶e samoch贸d i ten facet s膮 ze sob膮 powi膮zani. W贸z sam nie odjecha艂, musia艂 wi臋c by膰 jeszcze jeden m臋偶czyzna.
— Albo kobieta — wtr膮ci艂em.
— By膰 mo偶e — zgodzi艂 si臋 Dave. Nagle przysz艂a mi do g艂owy pewna my艣l:
— A gdzie byli Edgecombe'owie ostatniej nocy? — Jack Edgecombe by艂 totumfackim Boba na farmie, a jego 偶ona, Madge, prowadzi艂a mojemu bratu gospodarstwo. Mieli w艂asne ma艂e mieszkanie w g艂贸wnym budynku farmy. Wszyscy pozostali pracownicy mieszkali w swoich domach.
— Stwierdzi艂em to — powiedzia艂 Dave. — S膮 teraz, jak sprawdzi艂em, na wakacjach na Jersey. Tw贸j brat by艂 sam.
Od strony domu nadszed艂 umundurowany policjant.
— Inspektorze, jest pan pilnie proszony do telefonu.
Dave przeprosi艂 mnie i odszed艂, a ja zosta艂em sam na sam z potokiem chaotycznych my艣li. Dave szybko powr贸ci艂 i gdy zobaczy艂em jego powa偶n膮 twarz, wiedzia艂em ju偶, co ma mi do zakomunikowania.
— Bob nie 偶yje — uprzedzi艂em go.
— Dziesi臋膰 minut temu — potwierdzi艂 z wyrazem przygn臋bienia na twarzy.
— Na mi艂o艣膰 bosk膮! — krzykn膮艂em. — Zmarnowa艂em p贸艂 godziny za Honiton, to mog艂o wszystko zmieni膰.
— Nie powiniene艣 si臋 obwinia膰. Nawet gdyby艣 znalaz艂 go dwie godziny wcze艣niej, nie mia艂oby to 偶adnego znaczenia. Rana by艂a zbyt powa偶na. — Nagle g艂os mu si臋 zmieni艂. — Teraz ju偶 naprawd臋 chodzi o morderstwo, Jemmy. Musimy znale藕膰 tego cz艂owieka. W Newton Abbot wpad艂 nam w r臋ce jaki艣 porzucony samoch贸d. To zapewne ten, kt贸rego szukamy. Oka偶e si臋 po sprawdzeniu opon.
— Czy Elizabeth Horton ju偶 o tym wie?
— A kto to taki? — Dave zmarszczy艂 brwi.
— Narzeczona Boba.
— O Bo偶e! No tak, mia艂 si臋 przecie偶 偶eni膰. Nie, jeszcze nic nie wie.
— W takim razie lepiej b臋dzie, je艣li ja jej to powiem.
— W porz膮dku. Nie zapomnij te偶, 偶e masz teraz na g艂owie farm臋, a krowy nie wydoj膮 si臋 same. Musisz si臋 zmobilizowa膰, w przeciwnym wypadku wszystko szybko si臋 rozleci. Radz臋 ci, 艣ci膮gnij Jacka Edgecombe'a. A zreszt膮 nie martw si臋 tym, dowiem si臋, gdzie jest, i sam wy艣l臋 telegram.
— Dzi臋ki, Dave, czy nie wykracza to jednak poza twoje obowi膮zki?
— Zawsze do us艂ug — odpowiedzia艂, udaj膮c beztrosk臋. — Dbamy o swoich. Bardzo lubi艂em Boba, wiesz. — Zawaha艂 si臋. — Kto by艂 jego adwokatem?
— Odk膮d pami臋tam, to sprawami rodziny zajmowa艂 si臋 stary Mount.
— Lepiej skontaktuj si臋 z nim jak najszybciej — poradzi艂 Dave. — Trzeba b臋dzie za艂atwi膰 spraw臋 testamentu i pewnie jeszcze par臋 formalno艣ci. — Spojrza艂 na zegarek. — S艂uchaj, je偶eli z艂apie ci臋 nadinspektor, to sp臋dzisz tu jeszcze par臋 艂adnych godzin. Lepiej znikaj st膮d i bierz si臋 za to, co masz do zrobienia. Przeka偶臋 mu twoje zeznania, a je艣li b臋dzie chcia艂 ci臋 osobi艣cie przes艂ucha膰, mo偶e to zrobi膰 p贸藕niej. Ale, prosz臋, zadzwo艅 za kilka godzin, 偶eby艣my wiedzieli, gdzie jeste艣.
3
W drodze do Totnes zerkn膮艂em na zegarek i ze zdumieniem spostrzeg艂em, 偶e nie by艂o jeszcze dziesi膮tej. Dla niekt贸rych ludzi dzie艅 dopiero si臋 rozpoczyna艂, a ja czu艂em ci臋偶ar tych ostatnich trzech godzin, jakbym w tym czasie prze偶y艂 ca艂e 偶ycie. M贸j umys艂 jeszcze nie funkcjonowa艂 normalnie, ale ju偶 czu艂em, jak narasta艂 we mnie gniew, stopniowo wypieraj膮c dotychczasowy smutek. To, 偶e cz艂owiek zosta艂 zastrzelony we w艂asnym domu, w dodatku z tak barbarzy艅skiej broni, wydawa艂o mi si臋 potwornym, koszmarnym snem. Nad spokojn膮 dolin膮 Deyonu zerwano na chwil臋 zas艂on臋, ukazuj膮c inny 艣wiat. 艢wiat okrutny. 艢wiat, w kt贸rym gwa艂towna 艣mier膰 nie szokowa艂a nikogo. Wstrz膮sn臋艂o mn膮, 偶e ta w艂a艣nie rzeczywisto艣膰 wdar艂a si臋 w moje 偶ycie.
Spotkanie z Elizabeth okaza艂o si臋 trudne. Gdy jej opowiedzia艂em o wszystkim, zastyg艂a w bezruchu, ze skamienia艂膮 nagle twarz膮. W pierwszej chwili wyda艂a mi si臋 tym typem Angielki, dla kt贸rej okazywanie jakichkolwiek wzrusze艅 jest niemal偶e w z艂ym gu艣cie, ale ju偶 za chwil臋 wybuchn臋艂a niepohamowanym p艂aczem i matka musia艂a j膮 wyprowadzi膰. By艂o mi jej naprawd臋 偶al. Oboje z Bobem p贸藕no stan臋li do ma艂偶e艅skich wy艣cig贸w, a teraz ten bieg zosta艂 odwo艂any. Nie zna艂em jej zbyt dobrze, ale przypuszcza艂em, 偶e by艂aby dobr膮 偶on膮 dla Boba.
Pan Mount przyj膮艂 wiadomo艣膰 du偶o spokojniej. Dla tego starego prawnika 艣mier膰 by艂a chlebem powszednim. By艂 jednak wzburzony jej rodzajem. Nag艂y zgon nie by艂 dla niego czym艣 obcym i gdyby Bob na przyk艂ad skr臋ci艂 kark 艣cigaj膮c lisa, mie艣ci艂oby si臋 to w tradycji, zosta艂oby jako艣 zaakceptowane. Ale to by艂 pierwszy przypadek morderstwa w Totnes w ci膮gu ca艂ej jego prawniczej kariery. By艂 wi臋c wstrz膮艣ni臋ty, jednak szybko si臋 opanowa艂, pr贸buj膮c podeprze膰 sw贸j rozsypuj膮cy si臋 w gruzy 艣wiat solidnymi i pewnymi formu艂ami prawa.
— Oczywi艣cie, jest testament — powiedzia艂. — Tw贸j brat rozmawia艂 ze mn膮 o nowym zapisie. Nie wiem, czy si臋 orientujesz, ale w momencie 艣lubu wszystkie dotychczasowe akty zostaj膮 automatycznie uniewa偶nione i trzeba sporz膮dzi膰 nowe. Jednak nie dosz艂o do jego podpisania. B臋dziemy wi臋c brali pod uwag臋 poprzedni testament.
Na jego twarzy pojawi艂 si臋 s艂aby u艣miech.
— Nie widz臋 powodu, Jemmy, aby艣my mieli cokolwiek owija膰 w bawe艂n臋. Z wyj膮tkiem jednego czy dw贸ch niewielkich zapis贸w dla pracownik贸w farmy i osobistych przyjaci贸艂 ty jeste艣 jedynym spadkobierc膮. Farma Hay Tree jest teraz twoja, a raczej b臋dzie po potwierdzeniu autentyczno艣ci testamentu. Oczywi艣cie, nale偶y si臋 spodziewa膰 jakich艣 op艂at, ale ziemia nale偶膮ca do gospodarstw rolnych ma czterdzie艣ci pi臋膰 procent ulgi przy wycenie.
Zrobi艂 jak膮艣 notatk臋.
— Musz臋 zobaczy膰 si臋 z dyrektorem banku, w kt贸rym lokowa艂 pieni膮dze tw贸j brat, by dowiedzie膰 si臋 szczeg贸艂贸w o jego kontach.
— Wi臋kszo艣膰 tych danych mog臋 panu poda膰 — powiedzia艂em. — By艂em ksi臋gowym Boba i wszystkie dane mam przy sobie. Opracowywa艂em w艂a艣nie plan modernizacji farmy i dlatego przyjecha艂em do domu na weekend.
— To u艂atwi mi spraw臋 — odpar艂 Mount. Rozwa偶a艂 co艣. — Przypuszczam, 偶e przy wycenie farma oka偶e si臋 warta oko艂o stu dwudziestu pi臋ciu tysi臋cy funt贸w. Nie licz膮c, rzecz jasna, 偶ywego inwentarza i trwa艂ego dobytku.
— M贸j Bo偶e! A偶 tyle! — wykrzykn膮艂em, gwa艂townie unosz膮c g艂ow臋.
Spojrza艂 na mnie z rozbawieniem.
— Je偶eli farma nale偶y tak d艂ugo do jednej rodziny, jak w waszym przypadku, rzeczywista, materialna warto艣膰 ziemi jest zazwyczaj pomijana, traktuje si臋 j膮 na zasadzie zainwestowanego kapita艂u. A ta warto艣膰 bardzo wzros艂a w ostatnich latach, Jemmy. Masz teraz pi臋膰set akr贸w pierwszorz臋dnej ziemi, same r臋dziny. Na aukcji dosta艂by艣 nie mniej ni偶 dwie艣cie pi臋膰dziesi膮t funt贸w za akr. Je偶eli dodasz do tego inwentarz i nieruchomo艣ci, nie zapominaj膮c o doskona艂ej oborze dla kr贸w mlecznych, kt贸r膮 wybudowa艂 Bob, i o wszelkich modernizacjach, jakich dokona艂, to zaryzykowa艂bym twierdzenie, 偶e wycena dla po艣wiadczenia testamentu wyniesie niewiele poni偶ej stu siedemdziesi臋ciu tysi臋cy funt贸w.
Musia艂em mu uwierzy膰, cho膰 brzmia艂o to niezbyt realnie. Mount by艂 prawnikiem, kt贸ry mieszka艂 na wsi i wiedzia艂 o warto艣ci okolicznych farm tyle, ile pozbawiony z艂udze艅 gospodarz, spogl膮daj膮c krytycznym wzrokiem na pole s膮siada. Zn贸w zabra艂 g艂os:
— Gdyby艣 to sprzeda艂, Jemmy, mia艂by艣 powa偶n膮 fortun臋.
— Nie m贸g艂bym sprzeda膰 Hay Tree — odpar艂em, potrz膮saj膮c przecz膮co g艂ow膮.
Spojrza艂 na mnie ze zrozumieniem.
— Nie — powiedzia艂 zamy艣lony. — Chyba nie. To tak, jakby kr贸lowa mia艂a sprzeda膰 pa艂ac Buckingham jakiemu艣 dorobkiewiczowi. Ale co masz zamiar zrobi膰? Poprowadzisz j膮 sam?
— Nie wiem — powiedzia艂em nieco rozpaczliwie. — Nie zastanawia艂em si臋 jeszcze.
— B臋dzie czas, 偶eby to przemy艣le膰 — uspokoi艂 mnie. — Jednym z mo偶liwych rozwi膮za艅 by艂oby wyznaczenie zarz膮dcy maj膮tku. Jack Edgecombe cieszy艂 si臋 dobr膮 opini膮 u twojego brata. Zrobi艂by艣 wi臋c nie najgorzej, mianuj膮c go zarz膮dc膮 farmy. On zaj膮艂by si臋 stron膮 praktyczn膮, o kt贸rej ty nie masz poj臋cia, a sam poprowadzi艂by艣 interesy, co dla niego jest czarn膮 magi膮. Nie musia艂by艣 w takim uk艂adzie porzuca膰 swego obecnego zaj臋cia.
— Pomy艣l臋 jeszcze nad tym.
— S艂uchaj — zapyta艂 Mount — wspomnia艂e艣 o planach modernizacji farmy. Mo偶na wiedzie膰, co to takiego?
— Rz膮dowe farmy eksperymentalne u偶ywaj膮 komputer贸w do opracowania maksymalnego wykorzystania zasob贸w naturalnych. Mam dost臋p do komputera, wi臋c w艂o偶y艂em do niego dane Hay Tree i zaprogramowa艂em go na uzyskanie z niej optymalnego zysku.
Mount u艣miechn膮艂 si臋 z pob艂a偶aniem.
— Twoja farma jest prawid艂owo prowadzona od czterystu lat. W膮tpi臋, 偶eby uda艂o ci si臋 znale藕膰 lepsze metody gospodarowania na niej ni偶 te, kt贸re tradycyjnie stosuje si臋 w naszej dolinie.
Spotka艂em si臋 ju偶 wcze艣niej z takimi opiniami i wiedzia艂em, jak sobie z tym poradzi膰.
— Tradycyjne metody s膮 dobre, ale nikt nie powiedzia艂, 偶e doskona艂e. Je偶eli we藕mie si臋 pod uwag臋 wszystkie warto艣ci zmienne, wyst臋puj膮ce nawet na niewielkiej farmie, odpowiedni膮 proporcj臋 grunt贸w rolnych i pastwisk, struktur臋 hodowli zwierz膮t, to, jakie pasze uprawia膰, a jakie kupowa膰 — je艣li si臋 wi臋c we藕mie te wszystkie warto艣ci i poda je permutacji oraz kombinacji, to w efekcie mo偶na uzyska膰 kilkana艣cie milion贸w rozwi膮za艅. Dzi臋ki tradycyjnym metodom osi膮gni臋to wysoki poziom i farmerowi nie op艂aca si臋 ich udoskonalanie. Musia艂by by膰 zdolnym matematykiem, a i tak te kalkulacje zaj臋艂yby mu z pi臋膰dziesi膮t lat. Komputer natomiast mo偶e to zrobi膰 w ci膮gu pi臋tnastu minut. W przypadku farmy Hay Tree r贸偶nica mi臋dzy metod膮 tradycyjn膮 a najlepsz膮 daje pi臋tna艣cie procent wzrostu dochodu netto.
— Zaskakujesz mnie — powiedzia艂 Mount z zainteresowaniem. — B臋dziemy musieli o tym porozmawia膰, ale w stosowniejszym czasie.
By艂 to temat, na kt贸ry m贸g艂bym m贸wi膰 godzinami, lecz, jak s艂usznie zauwa偶y艂 Mount, czas nie by艂 zbyt odpowiedni. Zapyta艂em wi臋c:
— Czy Bob rozmawia艂 z panem o tej tacy?
— No, oczywi艣cie — powiedzia艂 Mount. — Przyni贸s艂 j膮 do mojego biura prosto z muzeum i rozmawiali艣my na temat ubezpieczenia. To bardzo warto艣ciowa rzecz.
— W艂a艣nie, jaka jest jej warto艣膰?
— Trudno teraz powiedzie膰. Zwa偶yli艣my j膮 i je偶eli z艂oto jest bez domieszek, to warto艣膰 samego kruszcu mo偶na oszacowa膰 na dwa i p贸艂 tysi膮ca funt贸w. Do tego oczywi艣cie dochodz膮 warto艣ci artystyczna i historyczna. Czy wiesz co艣 o jej dziejach?
— Zupe艂nie nic. Odk膮d pami臋tam, by艂a po prostu w naszym domu.
— Trzeba j膮 b臋dzie r贸wnie偶 wyceni膰 jako cz臋艣膰 maj膮tku. S膮dz臋, 偶e najlepiej zrobi膮 to Sotheby's. — Mount ponownie co艣 zanotowa艂. — B臋dziemy musieli powa偶nie zag艂臋bi膰 si臋 w interesy twojego brata. Mam nadziej臋, 偶e znajdzie si臋 dosy膰... eee... got贸wki pod r臋k膮 na zap艂acenie podatku spadkowego. By艂oby szkoda, gdyby si臋 okaza艂o, 偶e trzeba spieni臋偶y膰 na to cz臋艣膰 farmy. Czy zgodzi艂by艣 si臋 na sprzedanie tacy, je艣li zasz艂aby taka konieczno艣膰?
— Oczywi艣cie, gdyby tylko pozwoli艂o to utrzyma膰 farm臋 w ca艂o艣ci. — Pomy艣la艂em, 偶e prawdopodobnie i tak bym j膮 sprzeda艂. Jak na m贸j gust by艂o na niej zbyt du偶o krwi, by cieszy艂o mnie jej posiadanie.
— Nie s膮dz臋, 偶eby艣my mogli teraz jeszcze co艣 zrobi膰 — powiedzia艂 Mount. — Nadam bieg sprawom zwi膮zanym z formalno艣ciami prawnymi, w tym mo偶esz na mnie polega膰. — Wsta艂. — Jestem wykonawc膮 testamentu, Jemmy, a to znaczy, 偶e mam du偶膮 swobod臋, szczeg贸lnie przy pewnej znajomo艣ci kruczk贸w prawnych. B臋dziesz potrzebowa艂 got贸wki na prowadzenie farmy, na przyk艂ad na op艂acenie ludzi. Te pieni膮dze mo偶na 艣ci膮gn膮膰 z masy spadkowej. — Twarz wykrzywi艂 mu grymas. — Formalnie rzecz bior膮c, to ja powinienem prowadzi膰 farm臋 do czasu urz臋dowego potwierdzenia testamentu, ale mog臋 te偶 wyznaczy膰 pe艂nomocnika. I nikt mi nie zabroni wybra膰 w艂a艣nie ciebie. My艣l臋 wi臋c, 偶e na tym poprzestaniemy. A mo偶e wola艂by艣, abym zatrudni艂 na ten okres jakiego艣 zarz膮dc臋 maj膮tku?
— Prosz臋 da膰 mi kilka dni do namys艂u — odrzek艂em. — Przede wszystkim chcia艂bym jeszcze porozmawia膰 z Jackiem Edgecombe'em.
— W porz膮dku — zgodzi艂 si臋 Mount. — Byle nie d艂u偶ej.
Zanim opu艣ci艂em biuro Mounta, zadzwoni艂em jeszcze na farm臋, zgodnie z tym, co obieca艂em Dave'owi Goosanowi. Powiedziano mi, 偶e nadinspektor Smith 偶yczy艂 sobie, bym zajrza艂 na posterunek w Totnes jeszcze dzisiaj o trzeciej po po艂udniu. Obieca艂em, 偶e tak zrobi臋, i wyszed艂em na ulic臋. Czu艂em si臋 nieco zagubiony i nie mia艂em poj臋cia, co robi膰 dalej. Dokucza艂o mi co艣 nieokre艣lonego. Wreszcie zrozumia艂em. By艂em g艂odny!
Kiedy spojrza艂em na zegarek, okaza艂o si臋, 偶e dochodzi艂a dwunasta, a ja by艂em przecie偶 bez 艣niadania. Poprzedniego wieczoru zjad艂em tylko w po艣piechu co艣 lekkiego, wi臋c nie by艂o si臋 czemu dziwi膰. Jednak pomimo g艂odu nie mia艂em ochoty na jaki艣 wyszukany posi艂ek, dlatego wsiad艂em do samochodu i pojecha艂em do Cott, gdzie mog艂em dosta膰 kanapki.
Przy barze by艂o prawie pusto. W rogu sali siedzia艂a tylko jaka艣 starsza para. Poszed艂em do baru i powiedzia艂em do Pauli:
— Jedno du偶e prosz臋!
— Och, panie Wheale, tak mi przykro z powodu tego, co si臋 sta艂o.
Nie min臋艂o du偶o czasu, a ju偶 wszyscy wiedzieli. Ale w tak ma艂ym miasteczku, jak Totnes, mo偶na si臋 by艂o tego spodziewa膰.
— Tak — powiedzia艂em — paskudna sprawa.
Odwr贸ci艂a si臋, by nala膰 piwo, gdy z drugiego pomieszczenia nadszed艂 Nigel.
— Przykro mi z powodu twojego brata, Jemmy.
— Tak — powt贸rzy艂em. — S艂uchaj, Nigel, chcia艂em tylko piwo i kilka kanapek. Wybacz, ale nie jestem teraz w nastroju do rozm贸w.
Skin膮艂 g艂ow膮 i zaproponowa艂:
— Je偶eli chcesz, podam ci w pokoju na zapleczu.
— Nie, to nie ma znaczenia. Zjem tutaj.
Przekaza艂 polecenie do kuchni, nast臋pnie zamieni艂 kilka s艂贸w z Paul膮. Poci膮gn膮艂em 艂yk piwa i k膮tem oka dostrzeg艂em, 偶e Nigel ponownie podchodzi do lady.
— Wiem, 偶e nie masz ochoty do rozm贸w — powiedzia艂 — ale jest co艣, o czym powiniene艣 wiedzie膰.
— O co chodzi?
— Czy to prawda — zawaha艂 si臋 — 偶e ten zabity, no, ten w艂amywacz, by艂 Amerykaninem?
— Nie mam jeszcze pewno艣ci, ale to prawdopodobne.
— To mo偶e nie mie膰 znaczenia, ale kilka dni temu Harry Hannaford m贸wi艂 mi, 偶e w艂a艣nie jaki艣 Amerykanin chcia艂 odkupi膰 od Boba tac臋, wiesz, t臋, kt贸ra okaza艂a si臋 taka cenna.
— Gdzie to by艂o?
— Tutaj! Nie by艂o mnie wtedy, lecz Harry wszystko s艂ysza艂. M贸wi艂, 偶e wypili po setce.
— Znasz go? — spyta艂em.
— Chyba nie. Przyje偶d偶a tu sporo jankes贸w, ostatecznie prowadz膮c knajp臋 tak star膮 jak Cott, wchodzi si臋 automatycznie do obiegu kulturowego. Ale akurat wtedy nie mieli艣my tu 偶adnych Amerykan贸w. Za to teraz jest jaki艣, przyjecha艂 wczoraj.
— O! Co to za typ?
— Starszy go艣膰 — Nigel u艣miechn膮艂 si臋. — Mo偶e mie膰 ko艂o sze艣膰dziesi膮tki. Nazywa si臋 Fallon. Ma te偶 chyba sporo forsy, s膮dz膮c po jego rachunku za telefon. Ale nie wygl膮da podejrzanie.
— A wracaj膮c do Hannaforda i tamtego jankesa — spyta艂em — mo偶esz mi powiedzie膰 o tym co艣 jeszcze?
— Nie ma nic wi臋cej do opowiadania. Jedynie, 偶e jankes chcia艂 kupi膰 tac臋, tyle powt贸rzy艂 mi Harry. — Spojrza艂 na wisz膮cy zegar. — Harry pewnie zaraz tu wpadnie na swoje po艂udniowe jasne. Zazwyczaj przychodzi o tej porze. Znasz go?
— Chyba nie.
— W porz膮dku. Gdy b臋dzie wchodzi艂, dam ci zna膰.
Podano kanapki, kt贸re zabra艂em do naro偶nego stolika przy kominku. Gdy usiad艂em, poczu艂em ogarniaj膮ce mnie zm臋czenie, co mnie wcale nie zdumia艂o, je艣li si臋 we藕mie pod uwag臋, 偶e mia艂em za sob膮 nie przespan膮 noc i wiele godzin cholernego napi臋cia. Jad艂em powoli, popija艂em kanapki piwem. Dopiero teraz ust臋powa艂 szok, kt贸rego dozna艂em, gdy znalaz艂em cia艂o Boba, a jego miejsce zajmowa艂 b贸l.
Pub zape艂nia艂 si臋 powoli. Zobaczy艂em kilka znajomych twarzy, ale na szcz臋艣cie nikt mi si臋 nie narzuca艂, chocia偶 przechwyci艂em par臋 w艣cibskich, ukradkowo rzucanych spojrze艅. Podstawowa zasada przyzwoito艣ci zabrania艂a wie艣niakom jawnego okazywania ciekawo艣ci.
Niebawem ujrza艂em Nigela rozmawiaj膮cego z wysokim m臋偶czyzn膮 w tweedowym ubraniu. Po chwili podszed艂 do mnie i powiedzia艂:
— Jest tu Hannaford. Chcesz z nim pogada膰?
Rozejrza艂em si臋 po zat艂oczonym ju偶 teraz barze.
— Wola艂bym gdzie艣 indziej. Masz mo偶e jaki艣 pok贸j?
— Skorzystaj z mojego biura — zaproponowa艂 Nigel bez namys艂u. — Id藕 tam, zaraz przy艣l臋 Harry'ego.
— Podrzu膰 te偶 dwa du偶e — doda艂em i wyszed艂em z baru przez zaplecze.
Hannaford do艂膮czy艂 do mnie po paru minutach.
— Przykro mi z powodu Boba — zacz膮艂 g艂臋bokim g艂osem. — Troch臋 si臋 tu razem po艣miali艣my. By艂 fajnym kumplem.
— Tak, panie Hannaford.
Bez trudu domy艣li艂em si臋, jakie stosunki 艂膮czy艂y mojego nowego znajomego z Bobem. Kiedy kto艣 regularnie przesiaduje w tym samych czterech 艣cianach pubu, 艂atwo zawiera przygodne znajomo艣ci. Najcz臋艣ciej nie si臋gaj膮 one zbyt g艂臋boko i mo偶e nigdy nie doj艣膰 do spotkania poza barem. Jednak to wcale nie znaczy, 偶e musz膮 by膰 p艂ytkie, s膮 po prostu nieskomplikowane i przyjazne.
— Nigel m贸wi艂 mi, 偶e jaki艣 Amerykanin chcia艂 odkupi膰 tac臋 od Boba.
— Bo tak by艂o i to nie jeden. O ile wiem, to Bob mia艂 dwie propozycje. Obie od Amerykan贸w.
— Doprawdy? Wie pan co艣 o tych ludziach, panie Hannaford?
— Pan Gatt by艂 prawdziwie mi艂ym gentlemanem — Hannaford poci膮gn膮艂 si臋 za ucho. — Wcale nie takim namolnym, jak wi臋kszo艣膰 tych jankes贸w. Elegancki facet w 艣rednim wieku. A偶 si臋 pali艂, 偶eby kupi膰 t臋 tac臋 od Boba.
— Czy zaproponowa艂 jak膮艣 konkretn膮 cen臋?
— Tak wprost, to nie. Pana brat powiedzia艂, 偶e w og贸le nie ma co proponowa膰 mu jakiej艣 sumy, dop贸ki nie wyceni tacy, a pan Gatt m贸wi艂, 偶e da艂by Bobowi tyle, na ile j膮 oszacuj膮. No i wygl膮da艂 na zbitego z tropu, gdy Bob roze艣mia艂 mu si臋 w nos, lekcewa偶膮c ofert臋 i m贸wi膮c, 偶e by膰 mo偶e wcale nie sprzeda tacy, bo to pami膮tka rodzinna.
— A co z tym drugim cz艂owiekiem?
— Tym m艂odym facetem? Nie przypad艂 mi specjalnie do gustu, bo za bardzo zadziera艂 nosa. Z tego, co s艂ysza艂em, to nie z艂o偶y艂 偶adnej oferty, ale by艂 zawiedziony, kiedy Bob powiedzia艂 mu, 偶e jeszcze nie zdecydowa艂 si臋 na sprzeda偶. Wtedy do艣膰 ostro naskoczy艂 na Boba i dopiero 偶ona zamkn臋艂a mu g臋b臋.
— 呕ona?
Hannaford u艣miechn膮艂 si臋.
— No, nie przysi膮g艂bym. Przecie偶 nie pokazywa艂 metryki 艣lubu, ale wydaje mi si臋, 偶e to jednak by艂a 偶ona albo mo偶e siostra.
— Poda艂 jakie艣 nazwisko?
— A tak. Zaraz, jak to by艂o? Hall? Nie, to nie to. Steadman? Nieee. Chwileczk臋, przypomn臋 sobie. — Czerwona twarz Hannaforda nabrzmia艂a z wysi艂ku i nagle wypogodzi艂a si臋. — Halstead, to jest to. To nazwisko brzmia艂o Halstead. Da艂 pa艅skiemu bratu swoj膮 wizyt贸wk臋, pami臋tam. Powiedzia艂, 偶e skontaktuje si臋 z nim znowu, kiedy taca b臋dzie wyceniona. Bob go uprzedzi艂, 偶e tylko traci czas, i wtedy tamten rozz艂o艣ci艂 si臋.
— Pami臋ta pan co艣 jeszcze?
Hannaford pokr臋ci艂 g艂ow膮.
— To chyba wszystko. Aha, pan Gatt m贸wi艂, 偶e kolekcjonuje takie rzeczy. Przypuszczam, 偶e to jeden z tych ameryka艅skich milioner贸w.
Pomy艣la艂em, 偶e w okolicy Cott zaroi艂o si臋 nagle od bogatych Amerykan贸w.
— Kiedy to by艂o? — zapyta艂em jeszcze.
— Chwileczk臋 — Hannaford potar艂 brod臋 — to by艂o po tym, jak wydrukowali wiadomo艣膰 o tacy w „Western Morning News", o ile dobrze pami臋tam, dwa dni p贸藕niej. To by by艂o pi臋膰 dni temu, czyli we wtorek.
— Dzi臋kuj臋 panu, panie Hannaford. Policj臋 mo偶e to tak偶e zainteresowa膰.
— Powiem im to wszystko, co panu — zapewni艂 powa偶nie i po艂o偶y艂 mi d艂o艅 na ramieniu. — Kiedy b臋dzie pogrzeb? Chcia艂bym odda膰 Bobowi t臋 ostatni膮 przys艂ug臋.
Nie pomy艣la艂em o tym jeszcze. Zbyt wiele zdarzy艂o si臋 w tak kr贸tkim czasie.
— Nie wiem — odrzek艂em. — Najpierw musi si臋 zako艅czy膰 艣ledztwo.
— Oczywi艣cie — zgodzi艂 si臋 Hannaford. — Jak pan tylko b臋dzie wiedzia艂 co艣 konkretnego, to prosz臋 powiedzie膰 Nigelowi, a on da mi zna膰. I innym te偶. Bob Wheale by艂 tu bardzo lubiany.
— Obiecuj臋 to panu.
Wr贸cili艣my do baru. Nigel da艂 mi znak, 偶ebym podszed艂 do niego. Postawi艂em kufel na kontuarze, a on skin膮艂 dyskretnie g艂ow膮 w drug膮 stron臋 lokalu.
— To Fallon, ten jankes, kt贸ry tu teraz mieszka.
Odwr贸ci艂em si臋 i zobaczy艂em siedz膮cego blisko ognia nienaturalnie chudego faceta, trzymaj膮cego w d艂oniach szklank臋 whisky. Mia艂 ko艂o sze艣膰dziesi膮tki, a jego szczup艂a twarz kolorem opalenizny przypomina艂a dobrze znoszon膮 sk贸r臋. Gdy tak patrzy艂em, wydawa艂o mi si臋, 偶e zadr偶a艂 i przysun膮艂 krzes艂o bli偶ej ognia.
Ponownie odwr贸ci艂em si臋 od Nigela, kt贸ry powiedzia艂:
— M贸wi艂 mi, 偶e wiele czasu sp臋dza w Meksyku. Nie lubi angielskiego klimatu, uwa偶a, 偶e jest zbyt ch艂odny.
4
T臋 noc sp臋dzi艂em samotnie na farmie Hay Tree. Mo偶e powinienem by艂 zosta膰 w Cott, by zaoszcz臋dzi膰 sobie cierpie艅, jednak zamiast tego w艂贸czy艂em si臋 po cichych pokojach, wype艂nionych teraz widmami przesz艂o艣ci, i ogarnia艂a mnie coraz wi臋ksza rozpacz.
By艂em ostatnim z Wheale'贸w, opr贸cz mnie nie pozosta艂 ju偶 nikt. 呕adni wujkowie, ciotki, bracia czy siostry — zosta艂em sam. Ten rozbrzmiewaj膮cy echami przesz艂o艣ci pusty dom, uginaj膮cy si臋 pod ci臋偶arem wiek贸w, by艂 przez te wszystkie lata 艣wiadkiem d艂ugiego korowodu Wheale'贸w — tych z czas贸w El偶biety i Jakuba I, Restauracji i Regencji, Wiktorii i Edwarda. Ma艂y skrawek Anglii wok贸艂 domu nasi膮ka艂 potem Wheale'贸w przez ponad cztery stulecia, przez lata dobre i z艂e, a teraz wszystko to ograniczy艂o si臋 do jednego punktu — mnie. Do mnie — szarego cz艂owieka na szarej posadce.
To nie by艂o fair.
Zorientowa艂em si臋 nagle, 偶e stoj臋 w pokoju Boba. 艁贸偶ko ci膮gle jeszcze by艂o rozbebeszone tam, gdzie wyci膮ga艂em koce potrzebne, by go okry膰. Niemal odruchowo wyg艂adzi艂em ko艂dr臋. Na toaletce jak zawsze panowa艂 ba艂agan, a g贸rn膮 cz臋艣膰 lustra ozdabia艂a kolekcja nie oprawionych fotografii. By艂y to zdj臋cia naszych rodzic贸w, moje i Stalwarta — pi臋knego, narowistego konia, ulubionego wierzchowca Boba — oraz 艂adna fotografia Elizabeth. Wyci膮gn膮艂em zdj臋cie Elizabeth, by lepiej si臋 przyjrze膰, i wtedy co艣 spad艂o na blat toaletki.
Schyli艂em si臋. By艂a to wizyt贸wka Halsteada, o kt贸rej m贸wi艂 Hannaford. Beznami臋tnie przeczyta艂em: Paul Halstead, Avenida Quintillana 1534, Mexico City.
Zaskakuj膮co g艂o艣no zadzwoni艂 telefon. Podnios艂em s艂uchawk臋 i us艂ysza艂em suchy g艂os pana Mounta.
— Hallo, Jeremy. W艂a艣nie sobie pomy艣la艂em, 偶e nie ma potrzeby, by艣 zajmowa艂 si臋 formalno艣ciami pogrzebowymi. Zrobi臋 to za ciebie.
— To bardzo mi艂o z pana strony — odpowiedzia艂em.
— Tw贸j ojciec i ja byli艣my dobrymi przyjaci贸艂mi. Ale nie s膮dz臋, aby ci kiedykolwiek wspomina艂, 偶e gdyby on nie o偶eni艂 si臋 z twoj膮 matk膮, ja bym to zrobi艂. — Od艂o偶y艂 s艂uchawk臋 i po艂膮czenie zosta艂o przerwane.
Tej nocy spa艂em w swoim pokoju, kt贸ry zajmowa艂em od dziecka.
Zasypiaj膮c p艂aka艂em jak nigdy od czas贸w dzieci艅stwa.
5
Dopiero na rozprawie pozna艂em nazwisko zabitego. By艂 to Victor Niscemi, obywatel Stan贸w Zjednoczonych.
Przew贸d s膮dowy nie trwa艂 d艂ugo. Polega艂 na formalnym stwierdzeniu to偶samo艣ci i mojej relacji o okoliczno艣ciach, w jakich znalaz艂em cia艂a Niscemiego i mego brata. Nast臋pnie w imieniu policji z艂o偶y艂 o艣wiadczenie Dave Goosan, a z艂ota taca i strzelby zosta艂y przedstawione w charakterze dowod贸w.
Koroner szybko zebra艂 to wszystko i wyda艂 werdykt w sprawie Niscemiego, stwierdzaj膮cy, 偶e zosta艂 on zabity przez Roberta Blake'a Wheale'a, kt贸ry dzia艂a艂 w obronie w艂asnej. Natomiast orzeczenie dotycz膮ce 艣mierci Boba brzmia艂o: „Zamordowany przez Victora Niscemiego i osob臋 lub osoby nieznane".
Spotka艂em Dave'a Goosana na w膮skiej, brukowanej uliczce za Guildhall, gdzie odby艂a si臋 rozprawa. Skin膮艂 g艂ow膮 w kierunku oddalaj膮cych si臋 dw贸ch kr臋pych m臋偶czyzn.
— Ze Scotland Yardu — powiedzia艂. — To teraz ich parafia. Wtr膮caj膮 si臋 do wszystkiego, co mo偶e mie膰 mi臋dzynarodowy zasi臋g.
— My艣lisz, 偶e to dlatego, i偶 Niscemi by艂 Amerykaninem?
— W艂a艣nie. Powiem ci co艣 jeszcze, Jemmy. By艂 notowany po drugiej stronie Atlantyku. Drobne kradzie偶e i rabunek z broni膮 w r臋ku, w sumie niewiele.
— Wystarczy艂o, 偶eby wyko艅czy膰 Boba — wtr膮ci艂em zjadliwie.
Dave przytakn膮艂 rozgoryczony.
— Prawd臋 m贸wi膮c, troch臋 to wszystko nie trzyma si臋 kupy. Niscemi nie osi膮gn膮艂 sukcesu jako z艂odziej i nigdy nie doszed艂 do pieni臋dzy. Rozumiesz, taki swego rodzaju przedstawiciel klasy pracuj膮cej. Z pewno艣ci膮 nigdy nie mia艂 forsy na przyjazd tutaj, chyba 偶e zrobi艂 co艣 wi臋kszego ni偶 zazwyczaj. I nikt nie wie, dlaczego przyjecha艂 do Anglii. By艂by tu przecie偶 jak ryba wyci膮gni臋ta z wody. Tak samo czu艂by si臋 w艂amywacz z Bermondsey w Nowym Jorku. Mimo to policja bada ten trop.
— Czego Smith dowiedzia艂 si臋 na temat Halsteada i Gatta, tych jankes贸w, na kt贸rych 艣lad trafi艂em? Dave spojrza艂 mi w oczy.
— Nie mog臋 ci tego powiedzie膰, Jemmy. Nie mog臋 z tob膮 rozmawia膰 o sprawach s艂u偶bowych, nawet je艣li jeste艣 bratem Boba. Nadinspektor zdj膮艂by mi skalp. — Szturchn膮艂 mnie w pier艣. — Nie zapominaj, ch艂opcze, 偶e ty te偶 by艂e艣 przez pewien czas podejrzany.
Moje zdumienie musia艂o by膰 chyba widoczne, bo wyja艣ni艂 szybko:
— C贸偶, do licha, w ko艅cu kto najbardziej zyska艂 na 艣mierci Boba? Ca艂a ta historia z tac膮 mog艂a si臋 okaza膰 bzdur膮. Ja wiedzia艂em, 偶e nie masz z tym nic wsp贸lnego, ale dla nadinspektora by艂e艣 jeszcze jednym cz艂owiekiem, b艂膮kaj膮cym si臋 po miejscu zbrodni.
Odetchn膮艂em g艂臋boko.
— Mam nadziej臋, 偶e ju偶 nie figuruj臋 na jego li艣cie podejrzanych — powiedzia艂em ironicznie.
— Nie zawracaj sobie tym g艂owy, cho膰 nie twierdz臋, 偶e m贸j szef ju偶 o tobie nie my艣li. To najwi臋kszy niedowiarek, jakiego znam. Gdyby sam znalaz艂 cia艂o, to te偶 by si臋 wpisa艂 na list臋. — Dave poci膮gn膮艂 si臋 za ucho. — Powiem ci tyle, 偶e Halstead jest chyba czysty. By艂 w tym czasie w Londynie i ma alibi. — U艣miechn膮艂 si臋. — Przes艂uchano go w czytelni British Museum. Ci londy艅scy gliniarze musz膮 by膰 bardzo taktownym towarzystwem.
— Kim on jest? Co robi?
— Twierdzi, 偶e jest archeologiem — odpar艂 Dave i zapatrzy艂 si臋, lekko skonsternowany, w jaki艣 punkt poza mn膮. — O Chryste, nadchodz膮 ci cholerni reporterzy. W艂a藕 szybko do ko艣cio艂a, mo偶e nie b臋d膮 na tyle bezczelni, 偶eby tam p贸j艣膰 za tob膮. Ja spr贸buj臋 ich zatrzyma膰, a ty tymczasem zwiewaj przez zakrysti臋.
Opu艣ci艂em go pospiesznie i w艣lizgn膮艂em si臋 na dziedziniec ko艣cielny. Gdy wchodzi艂em do 艣wi膮tyni, us艂ysza艂em jazgot, jakby sfora ps贸w osaczy艂a zdobycz.
Pogrzeb odby艂 si臋 nast臋pnego dnia po rozprawie. Przysz艂o mn贸stwo ludzi, wi臋kszo艣膰 z nich zna艂em, ale nie wszystkich. W艣r贸d uczestnik贸w ceremonii dostrzeg艂em pracownik贸w Hay Tree, byli mi臋dzy nimi tak偶e Madge i Jack Edgecombe'owie, kt贸rzy wr贸cili z Jersey. Pogrzeb by艂 kr贸tki, a mimo to odczu艂em ulg臋, gdy si臋 sko艅czy艂, i mog艂em wreszcie po偶egna膰 tych wszystkich, okazuj膮cych mi swoje wsp贸艂czucie, ludzi. Zanim odszed艂em, zamieni艂em kilka s艂贸w z Jackiem Edgecombe'em.
— Zobaczymy si臋 na farmie, s膮 pewne sprawy do om贸wienia.
Przyjecha艂em do Hay Tree przygn臋biony. A wi臋c ju偶 po wszystkim. Bob zosta艂 pochowany. Niscemi pewnie te偶, chyba 偶e policja zatrzyma艂a jeszcze jego cia艂o wsadzone do jakiej艣 ch艂odni. Z wyj膮tkiem nie rozwik艂anej sprawy hipotetycznego wsp贸lnika Niscemiego wszystko wr贸ci艂o do ustalonego porz膮dku i 艣wiat m贸g艂 si臋 ju偶 spokojnie toczy膰 dalej.
My艣la艂em o farmie, o tym, co by艂o na niej do zrobienia, i o tym, jak sobie poradz臋 z Jackiem, kt贸ry m贸g艂 okaza膰 zachowawczy op贸r wie艣niaka w stosunku do moich nowomodnych pomys艂贸w. Zaj臋ty tymi sprawami automatycznie skr臋ci艂em w podw贸rze i niewiele brakowa艂o, bym wpakowa艂 si臋 na wielkiego mercedesa, zaparkowanego przed domem.
Wyskoczy艂em z samochodu, to samo zrobi艂 kierowca mercedesa, rozprostowuj膮c szczup艂膮 sylwetk臋, swoj膮 nieprawdopodobn膮 d艂ugo艣ci膮 przypominaj膮c膮 wst臋g臋. By艂 to Fallon, Amerykanin, kt贸rego Nigel wskaza艂 mi w Cott.
— Pan Wheale? — zapyta艂.
— Zgadza si臋.
— Wiem, 偶e nie powinienem panu przeszkadza膰 w takim momencie, ale mam niewiele czasu. Nazywam si臋 Fallon. — Wyci膮gn膮艂 do mnie r臋k臋 i u艣cisn膮艂em palce chude jak u ko艣ciotrupa.
— Czym mog臋 panu s艂u偶y膰, panie Fallon?
— Gdyby zechcia艂 mi pan po艣wi臋ci膰 par臋 minut, nie spos贸b tego wyja艣ni膰 w dw贸ch s艂owach... — jego g艂os by艂 pozbawiony typowego ameryka艅skiego akcentu.
— Niech pan wejdzie do 艣rodka — powiedzia艂em z wahaniem.
Schyli艂 si臋 i wyj膮艂 z samochodu walizeczk臋. Zaprowadzi艂em go do Boba... to znaczy do mojego gabinetu, wskaza艂em krzes艂o i bez s艂owa usiad艂em naprzeciwko.
Odkaszln膮艂 nerwowo, najwyra藕niej nie wiedz膮c, od czego zacz膮膰, ale mu nie pomog艂em. Znowu zakaszla艂, wreszcie odezwa艂 si臋.
— Panie Wheale, mam 艣wiadomo艣膰, 偶e mo偶e to by膰 dra偶liwy temat, lecz czy m贸g艂bym zobaczy膰 t臋 z艂ot膮 tac臋, kt贸ra jest w pa艅skim posiadaniu?
— Obawiam si臋, 偶e to zupe艂nie niemo偶liwe — odpowiedzia艂em stanowczo.
— Chyba jej pan nie sprzeda艂? — W jego oczach pojawi艂 si臋 strach.
— Nie, wci膮偶 znajduje si臋 w r臋kach policji.
— Och! — odpr臋偶y艂 si臋 i otworzy艂 zatrzask walizeczki. — Szkoda. Ale mo偶e m贸g艂by pan rzuci膰 okiem na te fotografie.
Poda艂 mi plik zdj臋膰 o wymiarach 20 x 25. U艂o偶y艂em je w wachlarz. By艂y l艣ni膮ce i ostre jak ig艂a, najwyra藕niej stanowi艂y dzie艂o zawodowego fotografa. Przedstawia艂y tac臋 we wszystkich mo偶liwych uj臋ciach. Kilka w ca艂o艣ci, a ca艂e serie innych przybli偶a艂y delikatny ornament winnej latoro艣li widniej膮cy na jej obrze偶u.
— Te mog膮 okaza膰 si臋 bardziej pomocne — powiedzia艂 Fallon i poda艂 mi nast臋pny plik. Te zdj臋cia by艂y kolorowe, mo偶e nie tak ostre jak czarno-bia艂e, ale chyba lepiej oddawa艂y rzeczywisty wygl膮d tacy.
— Sk膮d pan je ma? — spyta艂em, unosz膮c g艂ow臋.
— Czy to ma znaczenie?
— Policja mo偶e tak uwa偶a膰 — powiedzia艂em z naciskiem. — Ta taca odegra艂a decyduj膮c膮 rol臋 w morderstwie i mog膮 chcie膰 wiedzie膰, jak pan wszed艂 w posiadanie tak doskona艂ej dokumentacji mojej tacy.
— Nie pa艅skiej — przerwa艂 艂agodnie — mojej tacy.
— Nonsens — unios艂em si臋. — O ile mi wiadomo, to u偶ywano jej w tym domu od stu pi臋膰dziesi臋ciu lat. I nie rozumiem, w jaki, u diab艂a, spos贸b mo偶e pan ro艣ci膰 sobie do niej prawa.
— Nie rozumiemy si臋 — przecz膮co machn膮艂 r臋k膮. — To s膮 fotografie tacy b臋d膮cej obecnie w moim posiadaniu i bezpiecznie zamkni臋tej w sejfie. Przyby艂em tutaj, 偶eby si臋 dowiedzie膰, czy pa艅ska taca w og贸le przypomina moj膮. S膮dz臋, 偶e da艂 mi pan ju偶 wystarczaj膮c膮 odpowied藕 na to nie wypowiedziane pytanie.
Spojrza艂em ponownie na fotografie, czuj膮c, 偶e zrobi艂em z siebie durnia. Taca na zdj臋ciach z pewno艣ci膮 wygl膮da艂a tak jak ta, kt贸r膮 tyle razy ogl膮da艂em, chocia偶 trudno by mi by艂o jednoznacznie stwierdzi膰, czy istotnie stanowi dok艂adn膮 replik臋. Widzia艂em wprawdzie swoj膮 tac臋 przelotnie ubieg艂ej soboty, gdy Dave Goosan mi j膮 pokaza艂, ale kiedy przygl膮da艂em si臋 jej wcze艣niej? Chyba w贸wczas, gdy ostatnio odwiedzi艂em Boba, ale prawd臋 rzek艂szy, nigdy nie zwraca艂em na ni膮 uwagi. W zasadzie od czas贸w dzieci艅stwa nie ogl膮da艂em jej zbyt dok艂adnie.
— Czy s膮 naprawd臋 a偶 tak podobne? — spyta艂 Fallon.
Wyja艣ni艂em, na czym polega m贸j k艂opot. Pokiwa艂 ze zrozumieniem g艂ow膮 i powiedzia艂:
— Czy by艂by pan sk艂onny sprzeda膰 mi tac臋, panie Wheale? Zap艂ac臋 uczciw膮 cen臋.
— Nie nale偶y do mnie, wi臋c nie mog臋 ni膮 dysponowa膰.
— Jak to? S膮dzi艂em, 偶e pan j膮 odziedziczy艂?
— Tak. Tyle 偶e znajduje si臋 teraz w depozycie. Nie dostan臋 jej do r膮k, dop贸ki ostatnia wola mojego brata nie zostanie uprawomocniona.
Nie przyzna艂em si臋 Fallonowi, 偶e Mount sugerowa艂, bym sprzeda艂 to cholerstwo. Chcia艂em potrzyma膰 go w niepewno艣ci, by zorientowa膰 si臋, o co mu w艂a艣ciwie chodzi. Nawet na sekund臋 nie zapomnia艂em, 偶e Bob zgin膮艂 w艂a艣nie z powodu tej tacy.
— Rozumiem. — Zab臋bni艂 palcami o oparcie swego fotela. — Przypuszczam, 偶e policja przeka偶e j膮 w pa艅skie r臋ce.
— Nie widz臋 powodu, 偶eby mieli tego nie zrobi膰.
— Panie Wheale — u艣miechn膮艂 si臋 — czy w贸wczas pozwoli mi j膮 pan obejrze膰 i sfotografowa膰? Nie b臋dzie w og贸le opuszcza艂a tego domu, mam do dyspozycji bardzo dobry aparat.
— Nie wiem, dlaczego mia艂bym panu na to pozwoli膰? — odpowiedzia艂em, odwzajemniaj膮c u艣miech.
Jego znikn膮艂 z twarzy, jak gdyby nigdy go tam nie by艂o. Po chwili powr贸ci艂 w postaci skrzywienia k膮cik贸w warg.
— Widz臋, 偶e jest pan podejrzliwy w stosunku do mnie.
— Trafi艂 pan w sedno — roze艣mia艂em si臋. — A jak by pan zachowywa艂 si臋 na moim miejscu?
— Wydaje mi si臋, 偶e te偶 bym zbytnio nie ufa艂 — przyzna艂. — Wyg艂upi艂em si臋.
Widzia艂em kiedy艣 艣wietnego szachist臋, wykonuj膮cego ewidentnie z艂y ruch, kt贸rego nie pope艂ni艂by nawet nowicjusz. Jego twarz odzwierciedla艂a wtedy tak wielkie zdumienie, 偶e przybra艂a a偶 komiczny wyraz i taki w艂a艣nie mia艂o oblicze Fallona. Sprawia艂 wra偶enie faceta, kt贸ry w my艣lach pluje sobie w brod臋 za sw贸j brak dyplomacji.
Przed domem us艂ysza艂em odg艂os zatrzymuj膮cego si臋 samochodu. Wsta艂em wi臋c i otworzy艂em okno. Jack i Madge w艂a艣nie wysiadali ze swojego mini morrisa.
— Daj mi jeszcze kilka minut, Jack, jestem troch臋 zaj臋ty — zawo艂a艂em.
Pokiwa艂 r臋k膮 i odszed艂, ale Madge podesz艂a do okna.
— Mo偶e fili偶ank臋 herbaty?
— To chyba niez艂y pomys艂. Co pan na to, panie Fallon, czy wypije pan ze mn膮 herbat臋?
— B臋dzie mi mi艂o — powiedzia艂.
— Dobrze, Madge. Podaj nam tutaj dwie herbaty.
Odesz艂a, a ja zwr贸ci艂em si臋 ponownie do Fallona.
— Wydaje mi si臋, 偶e dobrze by by艂o, gdyby mi pan wreszcie powiedzia艂, do czego pan w艂a艣ciwie zmierza.
— Zapewniam pana, 偶e nic mi nie wiadomo o okoliczno艣ciach, kt贸re doprowadzi艂y do 艣mierci pa艅skiego brata — odrzek艂 zmartwiony. — Moj膮 uwag臋 na tac臋 zwr贸ci艂 artyku艂 i fotografia w „Western Morning News", kt贸re jednak p贸藕no do mnie dotar艂y. Niezw艂ocznie przyjecha艂em do Totnes w pi膮tek, p贸藕no wieczorem...
— ... i zamieszka艂 pan w gospodzie Cott?
— W艂a艣nie tak zrobi艂em — odpar艂 nieco zaskoczony. — Mia艂em zamiar odwiedzi膰 pa艅skiego brata w sobot臋 rano, ale us艂ysza艂em o tym... co si臋 sta艂o...
— Wi臋c pan go nie odwiedzi艂. Bardzo to taktowne, panie Fallon. Przypuszczam, 偶e zdaje pan sobie spraw臋 z tego, i偶 t臋 histori臋 b臋dzie pan musia艂 powt贸rzy膰 policji?
— Nie widz臋 powodu.
— Czy偶by? W takim razie wyja艣ni臋 to panu. Czy wie pan, 偶e mojego brata zabi艂 Amerykanin o nazwisku Victor Niscemi? Fallon jedynie potrz膮sn膮艂 g艂ow膮.
— Nie czyta艂 pan dzi艣 rano sprawozdania z rozprawy? By艂o opublikowane w wi臋kszo艣ci gazet.
— Jeszcze nie przegl膮da艂em dzisiejszej prasy — powiedzia艂 cicho.
— Panie Fallon — westchn膮艂em — prosz臋 pos艂ucha膰. Pewien Amerykanin morduje mojego brata, a taca ma z tym jaki艣 zwi膮zek. Cztery dni przed zab贸jstwem dw贸ch innych Amerykan贸w usi艂uje j膮 kupi膰 od Boba. A teraz przychodzi pan, tak偶e Amerykanin, i r贸wnie偶 chce pan kupi膰 tac臋. Nie s膮dzi pan, 偶e nale偶膮 mi si臋 wyja艣nienia?
Twarz 艣ci膮gn臋艂a mu si臋 i wygl膮da艂, jakby przyby艂o mu co najmniej pi臋膰 lat, ale czujnie uni贸s艂 g艂ow臋.
— Amerykanie? Jak si臋 nazywali ci, kt贸rzy chcieli kupi膰 tac臋?
— Mo偶e pan mi to powie — odpar艂em.
— Czy jednym z nich by艂 Halstead?
— Teraz ju偶 si臋 pan nie wykr臋ci — powiedzia艂em ponuro. — S膮dz臋, 偶e b臋dzie lepiej, je偶eli od razu zawioz臋 pana na posterunek. Nadinspektor Smith zainteresuje si臋 na pewno pa艅sk膮 osob膮.
Spu艣ci艂 wzrok na pod艂og臋 i namy艣la艂 si臋 przez chwil臋. Wreszcie podni贸s艂 g艂ow臋.
— Wydaje mi si臋, 偶e teraz pan zaczyna by膰 nierozs膮dny, panie Wheale. Naprawd臋 s膮dzi pan, 偶e gdybym by艂 zamieszany w to morderstwo, przyszed艂bym tu dzi艣 tak otwarcie? Nie mia艂em poj臋cia ani o tym, 偶e Halstead z艂o偶y艂 ofert臋 pa艅skiemu bratu, ani o tym, 偶e w艂amywacz by艂 Amerykaninem.
— Ale zna pan nazwisko Halsteada. Zm臋czonym ruchem opu艣ci艂 r臋ce.
— W ci膮gu ostatnich trzech lat wci膮偶 trafiam na jego 艣lady w ca艂ej Ameryce 艢rodkowej i Europie. Czasami ja bywam pierwszy, czasami on. Tak, znam Halsteada, by艂 moim studentem kilka lat temu.
— Studentem czego?
— Jestem archeologiem — wyja艣ni艂 Fallon. — Halstead r贸wnie偶.
Przerwali艣my rozmow臋, gdy wesz艂a Madge. Przynios艂a herbat臋, tr贸jk膮tne placuszki, d偶em truskawkowy i 艣mietank臋 z podgrzanego mleka. Postawi艂a tac臋 na biurku, pos艂a艂a mi przygaszony u艣miech i wysz艂a. Cz臋stuj膮c Fallona placuszkami i nalewaj膮c mu herbat臋, zreflektowa艂em si臋, 偶e zrobi艂a si臋 z tego przyjemna domowa scenka, pozostaj膮ca w jawnej sprzeczno艣ci z przedmiotem dyskusji. Odstawi艂em imbryk i spyta艂em:
— A co z Gattem? Zna go pan?
— Nigdy nie s艂ysza艂em o tym cz艂owieku.
Zastanowi艂em si臋 przez moment. Uderzy艂a mnie pewna my艣l — jak dot膮d nie z艂apa艂em Fallona na 偶adnym k艂amstwie. Powiedzia艂, 偶e Halstead by艂 archeologiem i zosta艂o to potwierdzone przez Dave'a Goosana. Powiedzia艂, 偶e przyjecha艂 do Cott w pi膮tek, a o tym wiedzia艂em od Nigela. Przemy艣la艂em to i wyci膮gn膮艂em r臋k臋, by przysun膮膰 do siebie telefon. Niczego nie wyja艣niaj膮c, zadzwoni艂em do Cott, obserwuj膮c jednocze艣nie Fallona zaj臋tego piciem herbaty.
— Cze艣膰, Nigel. S艂uchaj, chodzi o tego faceta, Fallona, o kt贸rej on przyjecha艂 w pi膮tek?
— Oko艂o wp贸艂 do si贸dmej. Dlaczego pytasz, Jemmy?
— W艂a艣nie w tej chwili co艣 wysz艂o na jaw. Czy mo偶esz mi powiedzie膰, co robi艂 tamtej nocy? — Uporczywie wpatrywa艂em si臋 w Fallona, kt贸ry zupe艂nie nie przejmowa艂 si臋 kierunkiem, w jakim zmierza艂y moje pytania. Po prostu rozprowadzi艂 odrobin臋 艣mietany na powierzchni placuszka i zacz膮艂 je艣膰.
— Mog臋 ci dok艂adnie opowiedzie膰, co porabia艂 tamtej nocy — odpar艂 Nigel. — Mieli艣my tu ma艂e, zaimprowizowane party, kt贸re si臋 nieco przeci膮gn臋艂o. Sporo rozmawia艂em z Fallonem. To stary wyga, opowiada艂 mi o swoich prze偶yciach w Meksyku.
— Mo偶esz to jako艣 umiejscowi膰 w czasie?
— By艂 w barze od dziesi膮tej a偶 do momentu, gdy przyj臋cie si臋 rozsypa艂o. Zabalowali艣my do p贸藕na, gdzie艣 do za pi臋tna艣cie druga. — Zawaha艂 si臋. — Idziesz z tym na policj臋?
— Nie z艂ama艂e艣 chyba praw licencyjnych? — odpowiedzia艂em pytaniem na pytanie.
— Oczywi艣cie, 偶e nie. Wszyscy byli mieszka艅cami Cott. Przywileje go艣ci i tak dalej.
— Jeste艣 pewien, 偶e by艂 tam przez ca艂y czas?
— Absolutnie.
— Dzi臋ki, Nigel, bardzo mi pomog艂e艣.
Od艂o偶y艂em s艂uchawk臋 i spojrza艂em na Fallona.
— Jest pan poza podejrzeniem.
Rozejrza艂 si臋 cicho i koniuszkami palc贸w delikatnie dotkn膮艂 serwetki.
— Bardzo rozs膮dny z pana cz艂owiek, panie Wheale.
Usiad艂em wygodniej w fotelu.
— Na ile by pan okre艣li艂 warto艣膰 tej tacy?
— Trudno odpowiedzie膰 na to pytanie — powiedzia艂. — Sama w sobie niewiele jest warta, bo z艂oto jest stopione ze srebrem i miedzi膮. Pod wzgl臋dem artystycznym to bardzo 艂adna robota, a jej warto艣膰 antykwaryczna jest r贸wnie偶 wysoka. 艢miem twierdzi膰, 偶e na aukcji, przy dobrej licytacji, osi膮gn臋艂aby cen臋 siedmiu tysi臋cy funt贸w.
— A warto艣膰 archeologiczna?
— To hiszpa艅ska robota z szesnastego wieku — roze艣mia艂 si臋. — O warto艣ci archeologicznej nie mo偶e tu by膰 wi臋c mowy.
— Wiem tylko, 偶e ludzie, kt贸rzy dobijaj膮 si臋 o jej kupno, s膮 archeologami. — Spojrza艂em na niego w zamy艣leniu. — Prosz臋 zaproponowa膰 cen臋.
— Dam panu siedem tysi臋cy funt贸w — rzuci艂 natychmiast.
— Tyle m贸g艂bym dosta膰 u Sotheby'ego — zauwa偶y艂em. — Poza tym Halstead lub Gatt mogliby da膰 mi wi臋cej.
— W膮tpi臋 czy Halsteada by艂oby na to sta膰 — powiedzia艂 Fallon spokojnie. — Ale p贸jd臋 dalej, panie Wheale, dam dziesi臋膰 tysi臋cy funt贸w.
— Daje wi臋c pan trzy tysi膮ce za warto艣膰 archeologiczn膮, kt贸rej, wed艂ug pana, taca nie ma. — Przerwa艂em mu z ironi膮. — Jest pan hojny. Czy uwa偶a si臋 pan za bogatego cz艂owieka?
— S膮dz臋, 偶e tak — u艣miechn膮艂 si臋 nieznacznie.
Wsta艂em i powiedzia艂em gwa艂townie:
— Troch臋 za du偶o w tym tajemnic jak na m贸j gust. Wie pan co艣 o tej tacy, o czym nie chce pan m贸wi膰. Wydaje mi si臋, 偶e lepiej zrobi臋, je艣li sam j膮 dok艂adnie obejrz臋, zanim podejm臋 jak膮艣 wi膮偶膮c膮 decyzj臋.
Je艣li nawet by艂 rozczarowany, to starannie ukry艂 swoj膮 reakcj臋.
— Mo偶e si臋 to wydawa膰 rozs膮dne, ale w膮tpi臋, by cokolwiek panu da艂o. Panie Wheale, z艂o偶y艂em panu bardzo korzystn膮 ofert臋, ale chcia艂bym p贸j艣膰 jeszcze dalej. Czy mog臋 naby膰 opcj臋 na tac臋? Dam panu od razu tysi膮c funt贸w, pod warunkiem, 偶e nie pozwoli pan ogl膮da膰 jej nikomu, szczeg贸lnie doktorowi Halsteadowi. Gdyby si臋 pan w ko艅cu zdecydowa艂 na sprzedanie mi tacy, ta suma b臋dzie dodatkiem do poprzednio zaproponowanej ceny. Je偶eli za艣 b臋dzie pan chcia艂 zatrzyma膰 tac臋 dla siebie, te tysi膮c funt贸w jest pa艅skie tak d艂ugo, jak d艂ugo b臋dzie si臋 pan wywi膮zywa艂 z naszej umowy.
Zrobi艂em g艂臋boki wdech.
— Jest pan prawdziwym psem ogrodnika, prawda? Nie mo偶e jej pan dosta膰, to przynajmniej niech nie ma jej nikt inny. Nic z tego, panie Fallon, nie pozwol臋 zwi膮za膰 sobie r膮k. — Usiad艂em. — Zastanawiam si臋, do jakiej ceny by pan doszed艂, gdybym pana naprawd臋 przycisn膮艂.
— Panie Wheale, to dla mnie sprawa najwy偶szej wagi. — W jego g艂osie zabrzmia艂o napi臋cie. — Dlaczego pan sam nie ustali ceny?
— Warto艣膰 rzeczy to sprawa wzgl臋dna — odpar艂em. — Je艣li ma ona charakter archeologiczny, to do cholery z ni膮. Znam czternastoletni膮 dziewczyn臋, dla kt贸rej najwa偶niejszymi lud藕mi na 艣wiecie s膮 Beatlesi.
— Pan wybaczy, ale por贸wnanie Beatles贸w z archeologi膮 nie stanowi zbyt sensownej skali warto艣ci.
— Dlaczego? — Wzruszy艂em ramionami. — I jedno, i drugie dotyczy ludzi. Ukazuje po prostu, 偶e hierarchia wa偶no艣ci spraw tej nastolatki jest inna ni偶 pa艅ska. Ale zgoda, mog臋 ustali膰 swoj膮 cen臋, panie Fallon, i wcale nie musi by膰 ona wymierna w pieni膮dzach. Zastanowi臋 si臋 jeszcze i dam panu zna膰. Czy mo偶e pan przyj艣膰 jutro?
— Tak, mog臋 — spojrza艂 mi w oczy. — A co z doktorem Halsteadem? Co pan zrobi, je艣li zg艂osi si臋 do pana?
— Wys艂ucham go — odrzek艂em natychmiast. — Tak jak wys艂ucha艂em pana. Jestem przygotowany na to, by wys艂ucha膰 ka偶dego, kto m贸g艂by mi powiedzie膰 co艣, o czym nie wiem. Co nie znaczy, 偶e tak by艂o do tej pory.
Nie zareagowa艂 na przytyk. Zamiast tego rzek艂:
— Uwa偶am, 偶e powinien pan wiedzie膰, i偶 w pewnych kr臋gach podwa偶a si臋 uczciwo艣膰 doktora Halsteada. To wszystko, co mog臋 panu o nim powiedzie膰. O kt贸rej mam jutro przyj艣膰?
— Po lunchu, czy wp贸艂 do trzeciej panu odpowiada?
Skin膮艂 g艂ow膮, wi臋c ci膮gn膮艂em dalej:
— B臋d臋 musia艂 powiedzie膰 o panu policji. Pope艂niono morderstwo, a pa艅ska osoba jest tym jednym zbiegiem okoliczno艣ci za du偶o.
— Rozumiem pana — odpar艂 zm臋czonym g艂osem. — Mo偶e by艂oby lepiej, gdybym sam do nich poszed艂, cho膰by tylko po to, by wyja艣ni膰 ten nonsens. Pojad臋 niezw艂ocznie. Gdzie ich znajd臋?
Wyt艂umaczy艂em mu, gdzie jest posterunek, i doda艂em:
— Niech pan zapyta o inspektora Goosana lub nadinspektora Smitha.
Nagle roze艣mia艂 si臋.
— Goosan! — wyst臋ka艂, ledwo 艂api膮c oddech. — M贸j Bo偶e, a to dopiero!
Wpatrywa艂em si臋 w niego i zupe艂nie nie pojmowa艂em, co go tak rozbawi艂o.
— To nie jest niezwyk艂e nazwisko w Devon.
— Oczywi艣cie, 偶e nie — przytakn膮艂, t艂umi膮c 艣miech. — W takim razie do zobaczenia jutro, panie Wheale.
Odprowadzi艂em go poza obej艣cie domu, po czym wr贸ci艂em do gabinetu i zadzwoni艂em do Dave'a Goosana.
— Jest jeszcze jeden facet, kt贸ry chce kupi膰 tac臋 — powiedzia艂em. — Nast臋pny Amerykanin. Interesuje ci臋 to?
— My艣l臋, 偶e nawet bardzo — jego g艂os zabrzmia艂 ostro.
— Nazywa si臋 Fallon i mieszka teraz w Cott. W艂a艣nie pojecha艂 do ciebie, na posterunek. Za jakie艣 dziesi臋膰 minut powinien zastuka膰 do twoich drzwi. Je艣li tego nie zrobi, to chyba warto by艂oby go poszuka膰.
— Zrozumia艂em.
— Jak d艂ugo zamierzacie trzyma膰 tac臋? — zapyta艂em jeszcze.
— Je偶eli chcesz, mo偶esz j膮 zabra膰 cho膰by teraz. Jednak nie b臋d臋 m贸g艂 ci odda膰 strzelby Boba, ta sprawa nie jest jeszcze zako艅czona.
— W porz膮dku. Przyjad臋 po tac臋. Chcia艂em ci臋 prosi膰 o przys艂ug臋, Dave. Fallon b臋dzie musia艂 si臋 przed tob膮 wylegitymowa膰, czy m贸g艂by艣 mi potem przekaza膰 jego dane? Chcia艂bym wiedzie膰, z kim robi臋 interesy.
— Jeste艣my policj膮, a nie biurem informacyjnym. Dobra, powiem ci, co b臋d臋 m贸g艂, je艣li nie b臋dzie to sprzeczne z przepisami.
— Dzi臋ki — powiedzia艂em i roz艂膮czy艂em si臋.
Przez kilka minut siedzia艂em bez ruchu przy biurku i intensywnie my艣la艂em. Wreszcie wyj膮艂em z biurka papiery dotycz膮ce reorganizacji farmy, by przygotowa膰 si臋 do walki z Jackiem Edgecombe'em. Ale, prawd臋 m贸wi膮c, nie wk艂ada艂em ju偶 w to serca.
6
P贸藕nym popo艂udniem uda艂em si臋 na posterunek, by odebra膰 tac臋. Na m贸j widok Dave mrukn膮艂:
— Wybra艂e艣 sobie niez艂ego podejrzanego.
— Jest w porz膮dku?
— Czysty jak 艂za. W pi膮tek w nocy nie by艂o go nawet w pobli偶u twojej farmy. Twierdzi tak czterech ludzi, jeden z nich jest moim przyjacielem, a pozosta艂ych te偶 znam. Mimo to nie robi臋 ci wyrzut贸w, 偶e go tu przys艂a艂e艣. Rozumiem, 偶e nie mog艂e艣 przej艣膰 do porz膮dku dziennego wobec takiego zbiegu okoliczno艣ci. — Pokr臋ci艂 g艂ow膮. — Ale trafi艂e艣.
— Co masz na my艣li?
Zgarn膮艂 plik papier贸w z biurka i pomacha艂 mi nimi przed nosem.
— Sprawdzili艣my go. To jest teleks z Yardu. Pos艂uchaj i pop艂acz sobie: John Niesmith Fallon, urodzony w 1908 roku w Massachusetts, wykszta艂cenie wy偶sze, studiowa艂 na Uniwersytecie Harvarda oraz w Getyndze, studium podyplomowe zrobi艂 w Mexico City. Archeolog przez du偶e A. W 1936 roku zmar艂 jego ojciec i zostawi艂 mu ponad trzydzie艣ci milion贸w dolar贸w, kt贸r膮 to fortun臋 Fallon co najmniej podwoi艂 do tej pory. Nie utraci艂 wi臋c rodzinnego talentu do robienia pieni臋dzy.
— A ja go spyta艂em, czy uwa偶a si臋 za bogatego cz艂owieka — za艣mia艂em si臋. — Czy archeologi膮 zajmuje si臋 na powa偶nie?
— Nie jest dyletantem. Yard sprawdzi艂 go w British Museum, zajmuje czo艂ow膮 pozycj臋 w swojej specjalno艣ci, to znaczy w archeologii Ameryki 艢rodkowej. — Pogrzeba艂 w papierach. — Wiele publikuje W czasopismach naukowych. Ostatnia rzecz, kt贸r膮 wyda艂, nosi tytu艂 Niekt贸re badania nad kalendarzem glificznym Dzi... Dzibi... — musz臋 to spr贸bowa膰 troch臋 wolniej — ...Dzibilchaltun. Bo偶e wszechmocny, ten facet zajmuje si臋 rzeczami, kt贸rych ja nawet nie mog臋 wym贸wi膰. W 1949 roku za艂o偶y艂 Trust Archeologiczny Fallona, z wk艂adem dziesi臋膰 milion贸w dolar贸w. M贸g艂 sobie na to pozwoli膰 jako w艂a艣ciciel wszystkich szyb贸w naftowych, nie licz膮c tych, kt贸re nale偶膮 do Getty'ego. — Rzuci艂 papiery na biurko. — I to jest ten tw贸j podejrzany o morderstwo?
— A co z Halsteadem i Gattem? — spyta艂em.
— Co z nimi? — Dave wzruszy艂 ramionami. — Halstead oczywi艣cie te偶 jest archeologiem. Nie kopali艣my zbyt g艂臋boko w jego aktach personalnych. — U艣miechn膮艂 si臋. — Gra s艂贸w nie by艂a zamierzona. Gatta jeszcze nie sprawdzili艣my.
— Halstead by艂 studentem Fallona. Fallon go nie lubi.
— Bawi艂e艣 si臋 w detektywa? — spyta艂 Dave, unosz膮c brwi. — S艂uchaj, Jemmy. Je艣li oficer policji mo偶e tak powiedzie膰, to nie mam nic wsp贸lnego z t膮 spraw膮. To znaczy, 偶e nie zosta艂em przydzielony do jej prowadzenia. To, czego si臋 dowiedzia艂em, musz臋 przekaza膰 zwierzchnikom w Londynie, to teraz ich dzia艂ka, a ja jestem jedynie ch艂opcem na posy艂ki. Pozw贸l, 偶e ci co艣 doradz臋. Mo偶esz sobie snu膰 najr贸偶niejsze domys艂y i nikomu si臋 krzywda nie stanie, ale nie pr贸buj czego艣 robi膰 na w艂asn膮 r臋k臋 jak jaki艣 niedowarzony bohater krymina艂u. Ch艂opcy ze Scotland Yardu nie s膮 durniami i wierz mi, 偶e potrafi膮 doda膰 dwa do dw贸ch pr臋dzej ni偶 ty. Poza tym maj膮 dost臋p do wi臋kszej ilo艣ci materia艂贸w i s膮 do艣膰 silni, 偶eby po艂o偶y膰 na tym 艂ap臋, je偶eli uznaj膮, 偶e taki ruch jest konieczny. Zostaw to zawodowcom, w prawdziwym 偶yciu nie istniej膮 tacy jak Roger Sherringham czy Peter Wimsey.
— Nie gor膮czkuj si臋 — uspokoi艂em go 艂agodnie.
— Przecie偶 chodzi mi tylko o to, 偶eby艣 nie zrobi艂 z siebie ostatniego idioty. — Wsta艂. — Przynios臋 tac臋, jest w sejfie.
Wyszed艂 z biura, a ja si臋gn膮艂em po kartk臋 z teleksu i przestudiowa艂em j膮. Informacje zawiera艂y wi臋cej szczeg贸艂贸w, ale w sumie sprowadza艂y si臋 do tego, o czym m贸wi艂 Dave. Wydawa艂o si臋 zupe艂nie nieprawdopodobne, by cz艂owiek pokroju Fallona m贸g艂 mie膰 co艣 wsp贸lnego z takim z艂odziejaszkiem jak Niscemi. Ale wci膮偶 jeszcze by艂a sprawa tacy. Obaj si臋 ni膮 interesowali, podobnie jak Halstead i Gatt. Czterej Amerykanie i taca... Dave wr贸ci艂, nios膮c j膮 przed sob膮.
— Ci臋偶ka — powiedzia艂 i po艂o偶y艂 tac臋 na biurku. — Musi by膰 sporo warta, je艣li to rzeczywi艣cie jest z艂oto.
— Jest — potwierdzi艂em. — Tyle 偶e niezbyt czyste.
Stukn膮艂 palcem w dno.
— A wygl膮da jak zwyk艂a mied藕.
Wzi膮艂em tac臋 i przyjrza艂em si臋 jej dok艂adnie chyba po raz pierwszy od dwudziestu lat. Mia艂a kszta艂t ko艂a o 艣rednicy mniej wi臋cej czterdziestu centymetr贸w. Na obrze偶u dziesi臋ciocentymetrowej szeroko艣ci widnia艂 misternie wykuty w z艂ocie zawi艂y wz贸r li艣ci dzikiego wina, natomiast 艣rodek o 艣rednicy dwudziestu trzech centymetr贸w zrobiony by艂 z g艂adko polerowanej miedzi. Odwr贸ci艂em j膮 i zobaczy艂em sp贸d. By艂 z litego z艂ota.
— Lepiej, 偶eby艣 to zapakowa艂 — powiedzia艂 Dave. — Znajd臋 troch臋 papieru.
— Zrobili艣cie jakie艣 fotografie? — spyta艂em.
— Mn贸stwo. We wszystkich uj臋ciach.
— Nie m贸g艂by艣 mi da膰 kompletu odbitek?
— Czy ty przypadkiem nie s膮dzisz, 偶e policja haruje dla Jemmy'ego Wheale'a? — odpar艂 ura偶ony. — To nie instytucja charytatywna, wiesz. — Pokr臋ci艂 g艂ow膮. — Przykro mi, Jemmy, negatywy odes艂ano do Londynu.
Zacz膮艂 szpera膰 po pokoju i znalaz艂 jak膮艣 gazet臋, w kt贸r膮 owin膮艂 tac臋.
— Bob mia艂 swoj膮 ciemni臋. W domu znajdziesz ca艂y sprz臋t, 偶eby samemu popstryka膰.
Mia艂 racj臋. Jako ch艂opcy obaj z Bobem pasjonowali艣my si臋 fotografowaniem, on nawet bardziej. Rzuci艂em to, kiedy wst膮pi艂em na uniwersytet, on jednak pozosta艂 wierny dawnej pasji. Pomy艣la艂em, 偶e chyba jeszcze pami臋tam dosy膰, by zrobi膰 par臋 zdj臋膰, wywo艂a膰 film i wykona膰 odbitki.
Jako艣 nie mia艂em ochoty anga偶owa膰 do tego kogo艣 obcego. Waga, jak膮 Fallon przywi膮zywa艂 do obejrzenia tacy, sprawi艂a, 偶e wola艂em wszystko zrobi膰 sam.
Gdy wychodzi艂em, Dave przestrzega艂 mnie.
— Pami臋taj o tym, co powiedzia艂em, Jemmy. Je艣li mia艂by艣 znowu z czym艣 wypali膰, przyjd藕 najpierw do mnie. Moim szefom nie spodoba艂oby si臋, gdyby艣 wtyka艂 w to swoje trzy grosze.
Pojecha艂em do domu i odszuka艂em aparat Boba. My艣l臋, 偶e mojego brata 艣mia艂o mo偶na by艂o nazwa膰 do艣wiadczonym fotografem. Mia艂 dobry sprz臋t: aparat pentax ze sporym zestawem obiektyw贸w, a tak偶e powi臋kszalnik durst z wszystkimi urz膮dzeniami do obr贸bki zdj臋膰 w doskonale wyposa偶onej ciemni. Znalaz艂em szpul臋 niena艣wietlonego, czarno-bia艂ego filmu, w艂o偶y艂em go do aparatu i zabra艂em si臋 do roboty. Nieco k艂opot贸w sprawi艂a mi kapry艣na elektronowa lampa b艂yskowa, kt贸ra dwukrotnie b艂ysn臋艂a w nieoczekiwanych momentach, zanim wreszcie poj膮艂em, o co w niej chodzi. W ko艅cu jednak wypstryka艂em ca艂膮 szpul臋 i z mniejszym lub wi臋kszym powodzeniem wywo艂a艂em film. Poniewa偶 jeszcze by艂 mokry i nie mog艂em wzi膮膰 si臋 za robienie odbitek, poszed艂em wcze艣niej spa膰. Ale nie wcze艣niej, nim schowa艂em tac臋 do sejfu.
7
Nast臋pnego dnia rano kontynuowa艂em uci膮偶liw膮 walk臋 z Jackiem Edgecombe'em, kt贸ry zawzi臋cie sprzeciwia艂 si臋 nowym pomys艂om. T艂umaczy艂 z nieszcz臋艣liw膮 min膮:
— Osiemdziesi膮t kr贸w na stu akrach to za du偶o, panie Wheale, nigdy przedtem tak nie robiono.
Ledwie powstrzyma艂em si臋, by nie wrzasn膮膰, ale powiedzia艂em cierpliwie:
— Pos艂uchaj, Jack, dotychczas pasz臋 dla byd艂a produkowano na farmie. Dlaczego?
— Zawsze tak by艂o — odrzek艂, wzruszaj膮c ramionami. Zdawa艂 sobie jednak spraw臋, 偶e nie by艂o to 偶adne wyt艂umaczenie. Ci膮gn膮艂em wi臋c dalej:
— Mo偶emy przecie偶 kupi膰 pasz臋 po ni偶szej cenie ni偶 koszty jej produkcji, po kiego wi臋c diab艂a mamy j膮 produkowa膰?
Ponownie przedstawi艂em mu plan podany przez komputer, dodaj膮c tym razem w艂asne argumenty.
— Zwi臋kszymy liczb臋 kr贸w mlecznych do osiemdziesi臋ciu i umie艣cimy je na naj偶y藕niejszym terenie, a brakuj膮c膮 ilo艣膰 paszy po prostu dokupimy. — Wskaza艂em na map臋. — To wzg贸rze nadaje si臋 tylko do wypasu owiec, wi臋c ulokujemy tam owce. Chcia艂bym dorobi膰 si臋 porz膮dnego stadka. Mo偶emy karmi膰 owce troch臋 bardziej ekonomicznie, sadz膮c ro艣liny okopowe na tym p艂askim terenie nad rzek膮 i stosuj膮c p艂odozmian z dochodow膮 upraw膮 j臋czmienia s艂odowego. W ka偶dym razie dajmy ju偶 sobie spok贸j z uprawianiem warzyw na sprzeda偶. Ostatecznie to jest farma, a nie ogr贸dek dzia艂kowy. Uprawa warzyw poch艂ania zbyt wiele czasu, nie ma w pobli偶u du偶ego miasta, 偶eby si臋 to op艂aci艂o.
Jack by艂 nieprzejednany w swoim uporze. Tak przecie偶 nigdy dot膮d nie robiono, nie widzia艂 wi臋c powodu, dla kt贸rego mia艂oby si臋 tak robi膰 teraz.
By艂em w k艂opocie, bo je偶eli nie przekona艂bym go, nasza wsp贸艂praca straci艂aby sens.
Przerwa艂a nam Madge.
— Jaka艣 pani chce si臋 z panem zobaczy膰, panie Wheale.
— Czy przedstawi艂a si臋? — spyta艂em.
— Tak, to pani Halstead.
— Popro艣, 偶eby zaczeka艂a kilka minut. Niech si臋 rozgo艣ci, zaproponuj jej herbat臋.
Powr贸ci艂em do rozmowy z Jackiem. Zawsze wiedzia艂em, 偶e nie wszystko mo偶na osi膮gn膮膰 od razu. Doskonale rozumia艂em, o co mu chodzi. Gdyby zosta艂 zarz膮dc膮 farmy, a metody kierowania ni膮 uleg艂yby radykalnym zmianom, narazi艂by si臋 na mn贸stwo drwin ze strony farmer贸w, kt贸rzy mieszkali w s膮siedztwie. Musia艂 pami臋ta膰 o swojej reputacji. Powiedzia艂em wi臋c:
— Popatrz na to w ten spos贸b: je偶eli wprowadzimy w 偶ycie m贸j projekt, to ty b臋dziesz zarz膮dza艂 gospodarstwem, a ja zadowol臋 si臋 statusem niedzielnego go艣cia. Je艣li ten pomys艂 nie wypali, b臋dziesz m贸g艂 ca艂膮 win臋 zwali膰 na mnie, ty zostaniesz czysty jako ten, kt贸ry tylko wykonuje moje polecenia. Natomiast je偶eli odniesiemy sukces, o czym jestem 艣wi臋cie przekonany, je艣li tylko obaj solidnie przy艂o偶ymy si臋 do roboty, to g艂贸wn膮 zas艂ug臋 przypisze si臋 tobie, bo b臋dziesz tym, kt贸ry wprowadzi艂 moje projekty w 偶ycie. To ty masz praktyk臋 jako farmer, nie ja. Jestem tylko teoretykiem, ale wydaje mi si臋, 偶e mo偶emy ch艂opcom w okolicy pokaza膰 par臋 numer贸w.
Przemy艣la艂 moje argumenty i wyra藕nie rozpogodzi艂 si臋. Zaproponowa艂em mu przecie偶 wyj艣cie z tej sytuacji bez szkody dla jego mi艂o艣ci. Zacz膮艂 wi臋c m贸wi膰, powoli cedz膮c s艂owa:
— Wie pan, podoba mi si臋 ten pomys艂 z likwidacj膮 warzyw, zawsze by艂o z tym du偶o k艂opot贸w, przede wszystkim za du偶o r臋cznej babraniny. — Pogrzeba艂 w papierach. — Wie pan, my艣l臋, 偶e je艣li zrobimy z tym porz膮dek, to mo偶na by obrabia膰 farm臋, maj膮c o jedn膮 osob臋 mniej.
Zosta艂o to ju偶 wcze艣niej wykazane — wcale nie przeze mnie, ale przez komputer — by艂em jednak got贸w pozwoli膰 Jackowi, by sobie przypisa艂 ten pomys艂.
— No popatrz, jasne 偶e tak! Musz臋 teraz i艣膰, ale ty zosta艅 i przemy艣l to wszystko jeszcze raz. Je偶eli wpadniesz jeszcze na co艣 r贸wnie dobrego, daj mi zna膰.
Zostawi艂em go i poszed艂em do salonu, by zobaczy膰 si臋 z pani膮 Halstead.
— Przykro mi, 偶e musia艂a pani na mnie czeka膰 — powiedzia艂em wchodz膮c i stan膮艂em jak wryty. 呕ona Halsteada by艂a pi臋kn膮 kobiet膮. Rude w艂osy, zielone oczy, zniewalaj膮cy u艣miech i figura taka, 偶e ka偶dy facet, kt贸ry na ni膮 spojrza艂, musia艂 si臋 pilnowa膰, by utrzyma膰 艂apy przy sobie. Nawet taki szaraczek jak ja.
— Nic nie szkodzi, panie Wheale. Pa艅ska gospodyni zatroszczy艂a si臋 o mnie. — G艂os dope艂nia艂 reszty.
Mnie wydawa艂a si臋 jednak zbyt doskona艂a, aby by膰 prawdziw膮.
— Czym mog臋 pani s艂u偶y膰? — spyta艂em, siadaj膮c naprzeciw niej.
— Wydaje mi si臋, 偶e jest pan w艂a艣cicielem z艂otej tacy.
— Zgadza si臋.
— Czyta艂am artyku艂 w gazecie. — Otworzy艂a torebk臋 i wyj臋艂a z niej wycinek prasowy. — Czy to ta taca?
Wzi膮艂em wycinek i przestudiowa艂em go dok艂adnie. By艂 to artyku艂 z „Western Morning News", o kt贸rym ju偶 s艂ysza艂em, ale kt贸rego nie mia艂em jeszcze dotychczas okazji zobaczy膰. Zdj臋cie hy艂o nieco zamazane.
— Tak, to moja taca.
— Fotografia nie jest zbyt wyra藕na, prawda? M贸g艂by mi pan powiedzie膰, czy pa艅ska taca przypomina nieco t臋?
Poda艂a mi odbitk臋 formatu poczt贸wkowego. By艂o to lepsze jako艣ciowo zdj臋cie tacy, ale nie mojej. Najwyra藕niej wykonano je w jakim艣 muzeum. Wida膰 by艂o, 偶e taca znajduje si臋 w szklanej gablocie. Odbite od niej 艣wiat艂o zamazywa艂o ostro艣膰. Wszyscy zasypywali mnie teraz zdj臋ciami tac, zacz膮艂em wi臋c zastanawia膰 si臋, ile ich w ko艅cu by艂o.
— Wygl膮da podobnie. To jednak te偶 nie jest najlepsze zdj臋cie.
— Czy mog臋 zobaczy膰 pa艅sk膮 tac臋, panie Wheale?
— A po co? — spyta艂em bez ogr贸dek. — Chce j膮 pani kupi膰?
— Tak, gdyby cena okaza艂a si臋 przyst臋pna.
— A jaka cena, wed艂ug pani, by艂aby odpowiednia? — Ponownie j膮 przycisn膮艂em.
— To zale偶a艂oby od tacy. — Moja rozm贸wczyni okaza艂a si臋 jednak bardzo dobra w tym s艂ownym pojedynku.
— Wst臋pna warto艣膰 zosta艂a ustalona na siedem tysi臋cy funt贸w, mo偶e j膮 pani przebi膰? — Powiedzia艂em to celowo.
— To du偶o pieni臋dzy, panie Wheale — odrzek艂a spokojnie.
— Tak — zgodzi艂em si臋. — Z tego, co mi wiadomo, tak膮 w艂a艣nie sum臋 zaproponowa艂 mojemu bratu pewien Amerykanin. Pan Gatt powiedzia艂, 偶e zap艂aci tyle po oszacowaniu.
— Nie s膮dz臋, 偶eby Paul... m贸j m膮偶, zdawa艂 sobie spraw臋, 偶e to a偶 tyle wyniesie — powiedzia艂a nieco zmartwiona.
— Powinienem pani膮 uprzedzi膰, 偶e otrzyma艂em jeszcze wy偶sz膮 ofert臋 od pana Fallona — doda艂em, pochylaj膮c si臋 do przodu.
Obserwowa艂em j膮 uwa偶nie. Na moment zesztywnia艂a, ale by艂 to prawie niedostrzegalny odruch, od razu 艣wietnie opanowany.
— Nie wydaje mi si臋, aby艣my mogli konkurowa膰 z profesorem Fallonem, gdy w gr臋 wchodz膮 pieni膮dze.
— Nie — odpar艂em. — Ma ich chyba wi臋cej ni偶 wi臋kszo艣膰 z nas.
— Czy profesor Fallon widzia艂 tac臋? — spyta艂a.
— Jeszcze nie. Zaproponowa艂 mi du偶膮 sum臋 w ciemno. Nie wydaje si臋 to pani dziwne?
— Nic, co robi Fallon, nie mo偶e mnie zaskoczy膰 — odpar艂a. — Mo偶e to by膰 w moim odczuciu bezwzgl臋dne, nawet niezgodne z prawem, ale na pewno nie dziwne. We wszystkim, co robi, ma jaki艣 cel.
— By艂bym ostro偶niejszy z m贸wieniem takich rzeczy, pani Halstead, szczeg贸lnie w Anglii. Nasze prawo surowiej karze za oszczerstwo ni偶 wasze — przerwa艂em jej 艂agodnie.
— Czy o艣wiadczenie jest oszczerstwem, je艣li mo偶na je udowodni膰? — zapyta艂a. — Zamierza pan sprzeda膰 t臋 tac臋 Fallonowi?
— Jeszcze si臋 nie zdecydowa艂em.
Pomy艣la艂a przez chwil臋.
— Je偶eli nie b臋dziemy mogli kupi膰 tacy, czy mia艂by pan co艣 przeciwko temu, aby m贸j m膮偶 j膮 obejrza艂? M贸g艂by to zrobi膰 tutaj i zapewniam pana, 偶e nic by si臋 jej nie sta艂o.
Fallon usilnie prosi艂, 偶eby w艂a艣nie Halsteadowi nie pokazywa膰 tacy. Do diab艂a z tym!
— Dlaczego by nie — odrzek艂em.
— Dzisiaj rano? — spyta艂a z o偶ywieniem.
— Przykro mi, ale nie, nie mam jej tutaj. Mog臋 j膮 mie膰 dopiero po po艂udniu. Urz膮dza to pani膮? — K艂ama艂em w 偶ywe oczy.
— O tak — u艣miechn臋艂a si臋 promiennie.
Pomy艣la艂em, 偶e kobieta nie ma prawa u艣miecha膰 si臋 w ten spos贸b do m臋偶czyzny, kt贸ry j膮 nabiera. Os艂abia jego postanowienie.
— Nie b臋d臋 ju偶 d艂u偶ej zabiera艂a panu czasu, panie Wheale, z pewno艣ci膮 jest pan zaj臋ty. O kt贸rej mo偶emy przyj艣膰?
— Oko艂o wp贸艂 do trzeciej — powiedzia艂em zdawkowo.
Odprowadzi艂em j膮 do drzwi i przez chwil臋 patrzy艂em, jak odje偶d偶a艂a ma艂ym samochodem. Ci archeologowie wygl膮dali na nieco dziwne towarzystwo. Fallon imputowa艂 nieuczciwo艣膰 Halsteadowi, pani Halstead za艣 oskar偶a艂a Fallona o dzia艂anie niezgodne z prawem. Zdawa膰 by si臋 mog艂o, 偶e wewn臋trzne walki w ko艂ach akademickich sz艂y na bardzo ostre no偶e.
Pomy艣la艂em o zestawie chemicznym, kt贸rym bawi艂em si臋 jako ch艂opiec. By艂 w nim wspania艂y zbi贸r buteleczek i fiolek zawieraj膮cych r贸偶nokolorowe proszki. Gdy je miesza艂em, dzia艂y si臋 dziwne rzeczy, osobno natomiast by艂y zupe艂nie oboj臋tne.
Denerwowa艂o mnie, 偶e spotkania z Fallonem i pani膮 Halstead niczego nowego nie wnios艂y. 呕adne z nich nie by艂o ze mn膮 na tyle szczere, by wyjawi膰 prawdziwe powody zainteresowania tac膮. Zastanawia艂em si臋, co dziwnego mo偶e si臋 zdarzy膰, gdy zbior臋 ich razem o wp贸艂 do trzeciej tego popo艂udnia.
8
Po powrocie zaliczy艂em kolejn膮 przepraw臋 z Jackiem Edgecombe'em. Mo偶e jeszcze nie by艂 ca艂kowicie przekonany do moich plan贸w, ale zmi臋k艂 na pewno, co sprawi艂o, 偶e dyskusja z nim przesta艂a przypomina膰 m臋cz膮c膮 wspinaczk臋. Popracowa艂em nad nim jeszcze troch臋 i uda艂o mi si臋 wznieci膰 w nim kolejn膮 iskierk臋 entuzjazmu, po czym odprawi艂em go, by rozejrza艂 si臋 po farmie pod k膮tem wprowadzenia innowacji.
Reszt臋 poranka sp臋dzi艂em w ciemni. Poci膮艂em suchy ju偶 film 35-milimetrowy i zrobi艂em pr贸bn膮 odbitk臋, by sprawdzi膰, jak wyszed艂. Wyszed艂 nie藕le, wi臋kszo艣膰 klatek nadawa艂a si臋 do u偶ytku, zrobi艂em wi臋c seri臋 odbitek o wymiarach dwadzie艣cia na dwadzie艣cia pi臋膰 centymetr贸w. Nie by艂y wykonane a偶 tak fachowo jak te, kt贸re pokazywa艂 mi Fallon, ale z pewno艣ci膮 by艂y na tyle dobre, by je z tamtymi por贸wna膰.
Powieli艂em r贸wnie偶 nieudane zdj臋cia, w tym tak偶e te, przy kt贸rych lampa b艂yskowa pstrykn臋艂a ni st膮d, ni zow膮d. Jedno z nich okaza艂o si臋 tak interesuj膮ce, 偶e je dok艂adnie obejrza艂em pod lup膮. By艂a to prawdziwa 艂amig艂贸wka i bardzo chcia艂em powt贸rzy膰 to uj臋cie, ale zabrak艂o mi ju偶 czasu, bo go艣cie mieli nadej艣膰 lada moment.
Halsteadowie przyjechali pi臋tna艣cie minut przed czasem, co potwierdza艂o ich olbrzymie zainteresowanie tac膮. Halstead wygl膮da艂 na jakie艣 trzydzie艣ci pi臋膰 lat i sprawia艂 wra偶enie k艂臋bka nerw贸w. By艂 na sw贸j spos贸b przystojnym m臋偶czyzn膮, je艣li kto艣 gustowa艂 w jastrz臋bich obliczach. Twarz jego cechowa艂y wydatne ko艣ci policzkowe, a g艂臋boko osadzone oczy by艂y tak podkr膮偶one, jakby ich w艂a艣ciciel jeszcze nie doszed艂 do siebie po tygodniowej balandze. Mia艂 szybkie ruchy, a jego spos贸b m贸wienia przypomina艂 kr贸tkie staccato, wi臋c pomy艣la艂em sobie, 偶e m贸g艂by si臋 okaza膰 dosy膰 m臋cz膮cym towarzyszem na d艂u偶sz膮 met臋.
Jednak pani Halstead jako艣 sobie radzi艂a i zachowywa艂a pogod臋 ducha, kt贸ra rekompensowa艂a nerwowo艣膰 Halsteada. By膰 mo偶e osi膮gn臋艂a to dzi臋ki wytrwa艂ej pracy. Przedstawi艂a mi swojego m臋偶a, po czym nast膮pi艂a, skr贸cona do minimum, pogaw臋dka towarzyska.
Zapanowa艂a nag艂a cisza. Halstead spojrza艂 na mnie wyczekuj膮co.
— Co z tac膮? — spyta艂 g艂osem uniesionym bardziej, ni偶 to by艂o konieczne.
Spojrza艂em na niego oboj臋tnie.
— A tak — powiedzia艂em. — Mam tu kilka fotografii, kt贸re mog膮 pana zainteresowa膰.
Poda艂em mu je i zauwa偶y艂em, jak dr偶a艂y mu d艂onie. Przerzuci艂 je b艂yskawicznie, uni贸s艂 g艂ow臋 i spyta艂 ostro:
— To s膮 zdj臋cia pa艅skiej tacy?
— Tak.
— To w艂a艣nie ta, popatrz na li艣cie winoro艣li. Taka sama, jak ta meksyka艅ska. Nie ma 偶adnych w膮tpliwo艣ci — zwr贸ci艂 si臋 do 偶ony.
— Wydaje si臋 taka sama — odrzek艂a z wahaniem.
— Nie b膮d藕 g艂upia — przerwa艂. — Jest taka sama. Na mi艂o艣膰 bosk膮, przygl膮da艂em si臋 tamtej wystarczaj膮co d艂ugo. Gdzie masz nasze zdj臋cia?
Pani Halstead wyj臋艂a je i zaj臋li si臋 por贸wnywaniem.
— Nie jest to replika — o艣wiadczy艂 Halstead. — Ale niewiele si臋 r贸偶ni. Niew膮tpliwie obie wysz艂y spod tej samej r臋ki. Zwr贸膰 uwag臋 na unerwienie li艣ci.
— Chyba masz racj臋.
— Mam racj臋 — powiedzia艂 stanowczo. Odwr贸ci艂 si臋 w moj膮 stron臋. — 呕ona m贸wi艂a, 偶e pozwoli mi pan zobaczy膰 tac臋.
Nie podoba艂y mi si臋 jego maniery, jego natarczywo艣膰 i nieuprzejmo艣膰, a mo偶e i spos贸b, w jaki odnosi艂 si臋 do 偶ony.
— Powiedzia艂em tylko, 偶e nie ma 偶adnego powodu, dla kt贸rego nie mia艂bym jej panu pokaza膰. R贸wnocze艣nie nie widz臋 ani jednego powodu, dla kt贸rego mia艂bym to zrobi膰. Mo偶e pan m贸g艂by mnie o艣wieci膰?
— To sprawa czysto zawodowa i naukowa — odpar艂 sztywno z min膮 cz艂owieka, kt贸ry nie lubi艂, gdy mu si臋 sprzeciwiano. — Stanowi ona cz臋艣膰 moich obecnych bada艅 i doprawdy w膮tpi臋, by pan to zrozumia艂.
— Spr贸bujmy — przerwa艂em spokojnie. Czu艂em si臋 ura偶ony jego zarozumia艂o艣ci膮. — Rozumiem s艂owa dwusylabowe, a mo偶e nawet trzysylabowe, je艣li b臋dzie je pan wolno wymawia艂.
— Byliby艣my bardzo wdzi臋czni, gdyby艣my mogli zobaczy膰 tac臋 — wtr膮ci艂a si臋 do rozmowy pani Halstead. — Wy艣wiadczy艂by nam pan wielk膮 przys艂ug臋, panie Wheale.
Nie chcia艂a przeprasza膰 za niezbyt pi臋kne maniery m臋偶a, ale robi艂a, co mog艂a, by wla膰 cho膰 odrobin臋 oliwy og艂ady towarzyskiej do tego mechanizmu.
Przerwa艂a nam Madge.
— Panie Wheale, jaki艣 d偶entelmen chce si臋 z panem zobaczy膰. U艣miechn膮艂em si臋 krzywo do Halsteada i odrzek艂em:
— Dzi臋kuj臋, pani Edgecombe, prosz臋 go wprowadzi膰.
Kiedy wszed艂 Fallon, Halstead szarpn膮艂 si臋 konwulsyjnie.
Spojrza艂 na mnie i spyta艂 podniesionym g艂osem:
— Co on tu robi?
— Profesor Fallon przyby艂 tu na moje zaproszenie, tak jak i pa艅stwo — powiedzia艂em s艂odko.
— Nie zostan臋 tu z tym cz艂owiekiem. Chod藕, Katherine. — Halstead skoczy艂 na r贸wne nogi.
— Zaczekaj chwil臋, Paul. Co z tac膮?
To pytanie zastopowa艂o Halsteada i stan膮艂 jak wryty.
Niepewnie spojrza艂 na mnie, potem na Fallona.
— Ubolewam nad tym — powiedzia艂 dr偶膮cym g艂osem — w najwy偶szym stopniu nad tym ubolewam.
— My艣lisz mo偶e, 偶e mnie si臋 to wszystko podoba? Ale nie z艂oszcz臋 si臋 z tego powodu jak rozkapryszone dziecko. Zawsze by艂e艣 zbyt wybuchowy, Paul — powiedzia艂 Fallon zaskoczony widokiem rywala.
Wszed艂 jednak dalej do pokoju. Zapyta艂:
— Mo偶na wiedzie膰, co to wszystko znaczy, panie Wheale?
— Mo偶e zorganizowa艂em licytacj臋? — powiedzia艂em spokojnie.
— Marnuje pan czas, ci ludzie nie maj膮 z艂amanego grosza.
— Zawsze uwa偶a艂am, 偶e kupi艂 pan swoj膮 reputacj臋, profesorze Fallon — odci臋艂a si臋 Katherine Halstead. — A czego nie mo偶e pan dosta膰 za pieni膮dze, kradnie pan.
— Do licha, chyba nie uwa偶asz mnie za z艂odzieja, panienko? — Fallon gwa艂townie odwr贸ci艂 si臋.
— Uwa偶am — odpowiedzia艂a spokojnie. — Ma pan przecie偶 list Vivera, prawda?
— Co pani wie o tym li艣cie? — Fallon znieruchomia艂.
— Tylko tyle, 偶e skradziono go nam niemal dwa lata temu oraz 偶e obecnie jest w pa艅skim posiadaniu. — Spojrza艂a na mnie. — Jakie wnioski by pan z tego wyci膮gn膮艂, panie Wheale?
Uwa偶nie przygl膮da艂em si臋 Fallonowi. Substancje chemiczne wspaniale si臋 ze sob膮 miesza艂y i mia艂em nadziej臋, 偶e uda mi si臋 wydestylowa膰 z nich troch臋 prawdy. Postanowi艂em jeszcze bardziej wzburzy膰 t臋 mieszanin臋.
— Ma pan rzeczywi艣cie ten list? — spyta艂em. Fallon z oci膮ganiem skin膮艂 g艂ow膮.
— Tak, kupi艂em go najzupe艂niej legalnie w Nowym Jorku. Mog臋 to udowodni膰, bo mam nawet rachunek. Ale, do licha, to ci dopiero parka, o艣mielaj膮 si臋 m贸wi膰 o kradzie偶y. Powiedz lepiej, Halstead, co z tymi papierami, kt贸re ukrad艂e艣 mi w Meksyku?
艢ci膮gni臋te nozdrza Halsteada a偶 zbiela艂y.
— Nie zabra艂em ci niczego, co nie nale偶a艂o do mnie. A co ty mi zabra艂e艣? Tylko moje dobre imi臋, nic wi臋cej. W tym zawodzie jest zbyt wielu takich z艂odziejskich drani jak ty, Fallon, ludzi niekompetentnych, kt贸rzy zdobywaj膮 pozycj臋, 偶eruj膮c na pracy innych.
— Ty sukinsynu — zagrzmia艂 Fallon. — Og艂osi艂em ju偶 to wszystko w czasopismach i jako艣 nikt nie zwr贸ci艂 na ciebie uwagi. My艣lisz, 偶e kto艣 uwierzy w te bzdury?
Stali naprzeciwko siebie jak walcz膮ce koguty i lada moment skoczyliby sobie do garde艂, gdybym nie wrzasn膮艂 na ca艂y g艂os:
— Spok贸j!
Obaj odwr贸cili si臋 jak na komend臋, powiedzia艂em, wi臋c ju偶 nieco ciszej:
— S艂uchajcie. W 偶yciu nie widzia艂em jeszcze r贸wnie 偶enuj膮cego widowiska w wykonaniu doros艂ych m臋偶czyzn. Albo zaczniecie zachowywa膰 si臋 w moim domu porz膮dnie, albo was wszystkich st膮d wyrzuc臋 i nigdy ju偶 nie zobaczycie tej cholernej tacy.
Pierwszy opami臋ta艂 si臋 Fallon.
— Przepraszam, panie Wheale, ale ten cz艂owiek mnie rozz艂o艣ci艂 — powiedzia艂 siadaj膮c.
Halstead tak偶e siedzia艂 i w milczeniu wpatrywa艂 w Fallona. Twarz Katherine poblad艂a, a na jej policzkach pojawi艂y si臋 r贸偶owe plamki. Spojrza艂a na m臋偶a i zacisn臋艂a usta, a kiedy w dalszym ci膮gu milcza艂, powiedzia艂a:
— Przepraszam za nasze zachowanie, panie Wheale.
— Niech pani przeprasza za siebie, pani Halstead. Nie mo偶na tego robi膰 za innych, nawet za w艂asnego m臋偶a — zwr贸ci艂em si臋 do niej szorstko.
Umilk艂em i czeka艂em, a偶 Halstead co艣 powie, on jednak zachowywa艂 uporczywe milczenie, wi臋c zignorowa艂em go i zwr贸ci艂em si臋 do Fallona:
— Nie interesuj膮 mnie specjalnie szczeg贸艂y waszych zawodowych konflikt贸w, aczkolwiek musz臋 przyzna膰, 偶e zaskoczy艂y mnie zarzuty, kt贸re tu dzisiejszego popo艂udnia pad艂y.
— Nie ja rozpocz膮艂em to obrzucanie si臋 b艂otem — odezwa艂 si臋 Fallon, u艣miechaj膮c si臋 gorzko.
— Nic mnie to nie obchodzi — powiedzia艂em. — Ludzie, jeste艣cie niesamowici. Jeste艣cie tak poch艂oni臋ci swoimi trywialnymi sprawami zawodowymi, 偶e zapominacie o najwa偶niejszym. Przecie偶 z powodu tej tacy zamordowano cz艂owieka. Na mi艂o艣膰 bosk膮, ju偶 dw贸ch ludzi nie 偶yje!
Tym razem odezwa艂a si臋 Katherine Halstead.
— Przykro mi, je艣li wydajemy si臋 panu tak bezduszni, to rzeczywi艣cie musi by膰 dla pana szokuj膮ce.
— I, na Boga, jest! A teraz pos艂uchajcie mnie wszyscy uwa偶nie. S膮dz臋, 偶e dosta艂em w tej rozgrywce wysok膮 kart臋, mam bowiem tac臋, kt贸ra okaza艂a si臋 tak cholernie wa偶na. Ale nikt z was jej nawet nie pow膮cha, dop贸ki nie dowiem si臋, o co w tym wszystkim chodzi. Nie mam zamiaru dzia艂a膰 na o艣lep. Fallon, co pan na to?
— W porz膮dku, umowa stoi — poruszy艂 si臋 zniecierpliwiony. — Powiem panu wszystko, co chce pan wiedzie膰, ale na osobno艣ci. Nie chc臋, 偶eby Halstead by艂 przy tym.
— To nie pan stawia warunki — odrzek艂em. — Cokolwiek chce mi pan powiedzie膰, zrobi to teraz, w tym pokoju. Odnosi si臋 to r贸wnie偶 do pana, Halstead.
Paul popatrzy艂 na mnie w艣ciek艂ym wzrokiem.
— To potworne. Mia艂bym wyjawi膰 rezultaty wieloletnich poszukiwa艅 temu szarlatanowi?
— Albo b臋dzie pan m贸wi艂, albo niech pan zje偶d偶a st膮d. — Wyci膮gn膮艂em r臋k臋. — Drzwi s膮 otwarte i mo偶e pan wyj艣膰, kiedy si臋 podoba, nikt nikogo tu nie trzyma. Ale niech pan pami臋ta, 偶e je艣li p贸jdzie, zostawi tac臋 Fallonowi.
Na jego twarzy odbi艂o si臋 wahanie, a kostki d艂oni, kt贸re zacisn膮艂 nerwowo na oparciu fotela, zbiela艂y.
Decyzj臋 podj臋艂a za niego Katherine Halstead, kt贸ra powiedzia艂a stanowczo:
— Przyjmujemy pa艅skie warunki, zostaniemy. — I gdy zaszokowany Halstead spojrza艂 na ni膮, doda艂a: — W porz膮dku, Paul, wiem, co robi臋.
— A pan, panie Fallon?
— S膮dz臋, 偶e ju偶 wpakowa艂em si臋 w to — odpar艂 i u艣miechn膮艂 si臋 nieznacznie. — Halstead m贸wi o latach poszukiwa艅, ale ja te偶 w艂o偶y艂em w to troch臋 czasu. Nie by艂bym zdziwiony, gdyby okaza艂o si臋, 偶e obaj wiemy tyle samo o tej sprawie. B贸g mi 艣wiadkiem, 偶e spotyka艂em t臋 par臋 w ka偶dym muzeum w Europie. W膮tpi臋, aby ta gie艂da informacji przynios艂a co艣 nowego.
— Mog臋 ci臋 zaskoczy膰 — powiedzia艂 ostro Halstead. — Nie masz monopolu na wiedz臋.
— Dosy膰 — przerwa艂em stanowczo. — Ta wasza spowied藕 odb臋dzie si臋 wed艂ug zasad ustalonych przeze mnie, a to oznacza, 偶e obydwaj zrezygnujecie ze z艂o艣liwych komentarzy. Wyra偶am si臋 chyba jasno.
Po chwili odezwa艂 si臋 Fallon:
— Wie pan, Wheale, nie mia艂em o panu zbyt wysokiego mniemania po naszym pierwszym spotkaniu. Zaskakuje mnie pan.
U艣miechn膮艂em si臋. Czasami zaskakuj臋 nawet sam siebie. Tak w艂a艣nie by艂o w tej chwili. Co si臋 sta艂o z ma艂ym szarym cz艂owieczkiem?
9
By艂a to zdumiewaj膮ca, niesamowita i zupe艂nie absurdalna historia i gdybym w ciemni na g贸rze nie mia艂 dziwnej, niezrozumia艂ej fotografii, odrzuci艂bym j膮 natychmiast. A przecie偶 Fallon, kt贸ry nie by艂 g艂upcem, uwierzy艂 w t臋 histori臋. Halstead tak偶e, chocia偶 akurat nie da艂bym g艂owy za prawid艂owo艣膰 jego proces贸w my艣lowych.
Stara艂em si臋 panowa膰 nad sytuacj膮 w trakcie opowiadania tej historii. Chwilami bra艂y g贸r臋 wybuchowe temperamenty, dotyczy艂o to g艂贸wnie Halsteada, ale i Fallon mia艂 kilka ostrych wej艣膰. Wkracza艂em wtedy natychmiast do akcji, cho膰 widzia艂em, 偶e 偶aden z nich nie by艂 tym zachwycony, jednak nie mieli innego wyj艣cia i musieli si臋 podporz膮dkowa膰. To, 偶e posiada艂em tac臋, by艂o kart膮 przetargow膮 w tej osobliwej, zawi艂ej rozgrywce i zar贸wno Fallon, jak i Halstead musieli si臋 z tym liczy膰, je艣li nie chcieli ust膮pi膰 jeden drugiemu.
Z nich dw贸ch Fallon sprawia艂 wra偶enie rozs膮dniejszego i bardziej obiektywnego, wi臋c to w艂a艣nie jego poprosi艂em o rozpocz臋cie relacji. Lekko poci膮gn膮艂 si臋 za ucho, spojrza艂 na mnie i rzek艂 bezradnie:
— Nie wiem, od czego zacz膮膰.
— Najlepiej od pocz膮tku — odpar艂em. — Kiedy zetkn膮艂 si臋 pan z tym po raz pierwszy?
Jeszcze raz poci膮gn膮艂 si臋 za ucho i po艂o偶y艂 chude d艂onie jedna na drug膮.
— Jestem archeologiem i pracuj臋 g艂贸wnie w Meksyku. S艂ysza艂 pan co艣 o Majach?
Potrz膮sn膮艂em g艂ow膮.
— To mi pan pom贸g艂 — powiedzia艂 kwa艣no. — Ale na razie jest to bez znaczenia, gdy偶 pocz膮tki nie mia艂y nic wsp贸lnego z Majami, przynajmniej pozornie. W swojej pracy kilkakrotnie natkn膮艂em si臋 na wzmianki o meksyka艅skiej rodzinie de Viver贸w. By艂 to stary hiszpa艅ski r贸d, a jego za艂o偶yciel, Jaime de Vivero, dotar艂 do Meksyku tu偶 po Cortezie. Zagarn膮艂 olbrzymie zyski. Stali si臋 wielkimi w艂a艣cicielami ziemskimi, ranczerami, posiadaczami kopal艅, a w ko艅cu przemys艂owcami. Byli jedn膮 z tych pot臋偶nych meksyka艅skich rodzin, w r臋kach kt贸rych spoczywa艂a rzeczywista w艂adza. Nie stanowili jednak, jakby to mo偶na by艂o okre艣li膰, ekipy o silnie ukszta艂towanym duchu obywatelskim i wi臋kszo艣膰 ich pieni臋dzy pochodzi艂a z wyzysku wie艣niak贸w. W latach sze艣膰dziesi膮tych ubieg艂ego stulecia udzielili poparcia Maksymilianowi w idiotycznym d膮偶eniu Habsburg贸w do ustanowienia kr贸lestwa Meksyku. To by艂a ich pierwsza omy艂ka, bo Maksymilian poni贸s艂 kl臋sk臋. To oczywi艣cie nie z艂ama艂o pot臋gi de Viver贸w, ale w Meksyku wrza艂o, zmieniali si臋 dyktatorzy, przewroty nast臋powa艂y jeden za drugim, a de Viverowie za ka偶dym razem stawiali na niew艂a艣ciwego konia. Zatracili chyba zdolno艣膰 w艂a艣ciwej oceny sytuacji. W przeci膮gu stu lat ta rodzina zosta艂a starta na proch. I je艣li jeszcze kto艣 z nich 偶yje, to musia艂 bardzo podupa艣膰, bo nigdzie nie znalaz艂em o nich 偶adnej wzmianki.
Zwr贸ci艂 wzrok na Halsteada.
— Mo偶e ty spotka艂e艣 jakiego艣 de Vivera?
— Nie — kr贸tko powiedzia艂 Halstead.
Fallon z satysfakcj膮 skin膮艂 g艂ow膮.
— A wi臋c w swoim czasie by艂a to bardzo bogata rodzina, nawet jak na warunki meksyka艅skie, a gdy si臋 m贸wi o kim艣 w Meksyku, 偶e jest bogaty, to naprawd臋 du偶o znaczy. Mieli oczywi艣cie du偶o cennych rzeczy, kt贸re uleg艂y stopniowemu rozproszeniu, od kiedy zacz臋艂o im si臋 wie艣膰 coraz gorzej, a jedn膮 z nich by艂a z艂ota taca, podobna do pa艅skiej, Wheale. — Wzi膮艂 teczk臋 i otworzy艂 j膮. — Pozwoli pan, 偶e co艣 przeczytam na ten temat.
Wyci膮gn膮艂 plik papier贸w.
— Taca by艂a czym艣 w rodzaju rodowego skarbu i de Viverowie dbali o ni膮, nie u偶ywaj膮c jej, z wyj膮tkiem oficjalnych przyj臋膰. Przewa偶nie znajdowa艂a si臋 pod kluczem. A teraz kilka plotek z osiemnastego wieku. Pewien Francuz, Murville, odwiedzi艂 wtedy Meksyk i napisa艂 o tym ksi膮偶k臋. W艂a艣nie przebywa艂 w jednej z posiad艂o艣ci de Viver贸w, gdy wydali oni przyj臋cie dla gubernatora prowincji. Oto stosowny fragment. — Chrz膮kn膮艂.
Nigdy nie widzia艂em r贸wnie wspaniale zastawionego sto艂u, nawet na naszym francuskim dworze. Grandowie Meksyku 偶yj膮 jak ksi膮偶臋ta i jadaj膮 ze z艂otych talerzy, kt贸rych by艂a tu obfito艣膰. Na centralnym miejscu sto艂u znajdowa艂y si臋 z艂ote tace, wype艂nione owocami tego kraju.
Najwspanialsza z nich by艂a osobliwie zdobiona wzorem li艣ci winnej latoro艣li, niezwykle misternej roboty. Jak powiedzia艂 mi jeden z syn贸w tej rodziny, taca ta ma swoj膮 legend臋, gdy偶 wykona艂 j膮 podobno kto艣 z protoplast贸w rodu de Viver贸w. Ma艂o to prawdopodobne, dobrze, bowiem wiadomo, 偶e rodzina ta ma szlachecki rodow贸d, si臋gaj膮cy g艂臋boko w histori臋 starej Hiszpanii, i nie wydaje si臋, by kto艣 z takiego rodu m贸g艂 kiedykolwiek zajmowa膰 si臋 tego rodzaju prac膮, cho膰by nie wiadomo jak artystyczn膮 by艂a. Powiedziano mi r贸wnie偶, jakoby taca ta kryla w sobie jaki艣 sekret, kt贸rego poznanie mo偶e uczyni膰 odkrywc臋 niewiarygodnie bogatym. M贸j informator u艣miechn膮艂 si臋, m贸wi膮c to, i doda艂, ze skoro de Viverowie s膮 ju偶 bogaci ponad wszelk膮 miar臋, odkrycie takiego sekretu nie mog艂oby uczyni膰 ich o wiele bogatszymi. Fallon wrzuci艂 papiery z powrotem do teczki.
— W贸wczas nie mia艂o to dla mnie wi臋kszego znaczenia, ale zawsze interesuj膮 mnie wszelkie tajemnice, kt贸re maj膮 zwi膮zek z Meksykiem, wi臋c rutynowo skopiowa艂em ten fragment i od艂o偶y艂em do akt. Nawiasem m贸wi膮c, ten fragment o szlacheckim pochodzeniu de Viver贸w jest nieprawdziwy. De Viverowie byli lud藕mi z awansu spo艂ecznego, typowymi dorobkiewiczami, ale do tego jeszcze dojdziemy.
Wkr贸tce potem zacz膮艂em spotyka膰 nazwisko de Vivero, gdziekolwiek si臋 nie obr贸ci艂em. Wie pan, jak to jest — natkniesz si臋 w ksi膮偶ce na jakie艣 obce s艂owo, kt贸rego wcze艣niej nie zna艂e艣, i p贸藕niej napotykasz je dwa razy w tygodniu. Tak w艂a艣nie by艂o z rodzin膮 de Viver贸w i ich tac膮. W Meksyku nietrudno zetkn膮膰 si臋 z nazwiskiem de Vivero, byli przecie偶 kiedy艣 pot臋偶n膮 rodzin膮, ale ja w ci膮gu nast臋pnego roku przynajmniej siedem razy natrafi艂em na wzmianki o tej ich tacy. W trzech z nich wspomniano o rzekomej tajemnicy. Taca na pewno musia艂a mie膰 olbrzymie znaczenie dla de Viver贸w. Na razie odk艂ada艂em te wszystkie materia艂y na bok. Nie interesowa艂em si臋 zbytnio tym problemem, gdy偶 nie mie艣ci艂 si臋 w sferze moich zainteresowa艅 archeologicznych.
— A jakie one s膮? — spyta艂em.
— Prekolumbijskie cywilizacje Ameryki 艢rodkowej — wyja艣ni艂. — Szesnastowieczna hiszpa艅ska taca niewiele wtedy dla mnie znaczy艂a. By艂em zaj臋ty pracami wykopaliskowymi w po艂udniowym Campeche. Halstead towarzyszy艂 mi w贸wczas wraz z innymi. Kiedy sko艅czy艂 si臋 sezon i powr贸cili艣my do cywilizowanego 艣wiata, wszcz膮艂 ze mn膮 k艂贸tni臋 i odszed艂. Razem z nim znikn臋艂a teczka z materia艂ami o de Viverze.
— To k艂amstwo! — G艂os Halsteada zabrzmia艂 jak trza艣niecie bicza.
— Tak w艂a艣nie by艂o — powiedzia艂 Fallon, wzruszaj膮c ramionami.
Nie doszli艣my jeszcze do tego fragmentu opowiadania, w kt贸rym hiszpa艅ska taca odgrywa艂aby g艂贸wn膮 rol臋, za to pojawi艂a si臋 pierwsza wzmianka o g艂臋boko zakorzenionym konflikcie mi臋dzy tymi lud藕mi. To mog艂o mie膰 znaczenie, postanowi艂em wi臋c dotrze膰 do sedna.
— O co posz艂o?
— Ukrad艂 moj膮 prac臋 — powiedzia艂 Halstead stanowczo.
— Diab艂a tam ukrad艂em! — Fallon zwr贸ci艂 si臋 do mnie. — Musz臋 z przykro艣ci膮 stwierdzi膰, 偶e jest to jeden z problem贸w, kt贸re czasem wy艂aniaj膮 si臋 niespodziewanie w kr臋gach akademickich. Zwykle bywa tak, 偶e m艂ody cz艂owiek, tu偶 po studiach, pracuje w terenie ze starszymi i bardziej do艣wiadczonymi naukowcami. Wiele lat temu robi艂em to samo z Murrayem. Wsp贸lnie si臋 wszystko opracowuje i czasem temu m艂odemu wydaje si臋, 偶e jego zas艂ugi nie zosta艂y odpowiednio docenione. To si臋 cz臋sto zdarza.
— Czy i w tym wypadku tak by艂o?
Halstead ju偶 chcia艂 si臋 odezwa膰, ale 偶ona po艂o偶y艂a mu r臋k臋 na kolanie i uciszy艂a go.
— Na pewno nie — powiedzia艂 Fallon. — Przyznaj臋, 偶e napisa艂em artyku艂 o niekt贸rych aspektach legendy o Quetzalcoatlu, i Halstead twierdzi, 偶e przyw艂aszczy艂em sobie jego teori臋, ale to wcale nie by艂o tak. — Potrz膮sn膮艂 g艂ow膮 z rezygnacj膮. — Nakre艣l臋 sytuacj臋. Niech pan sobie wyobrazi, 偶e jest na wykopaliskach, haruje przez ca艂y dzie艅, wi臋c to normalne, 偶e ma wieczorem ochot臋 odpr臋偶y膰 si臋, pogada膰, mo偶e nawet troch臋 wypi膰. A je艣li jest was kilku, to mo偶e doj艣膰 do wymiany pogl膮d贸w: wy, Anglicy, nazywacie to gie艂d膮 pomys艂贸w. M贸wi si臋 wtedy du偶o, cz臋sto jeden przez drugiego, i nie ma nigdy pewno艣ci, kto, co i kiedy powiedzia艂. Wyniki takich dyskusji zwyk艂o si臋 uwa偶a膰 za wsp贸ln膮 w艂asno艣膰. Mog艂o si臋 wi臋c zdarzy膰, 偶e takie w艂a艣nie jest pochodzenie artyku艂u, kt贸ry og艂osi艂em pod swoim nazwiskiem, i by膰 mo偶e by艂a to sugestia Halsteada, ale, na Boga, 偶aden z nas nie jest ju偶 w stanie tego udowodni膰.
— Doskonale wiesz, 偶e to ja zasugerowa艂em g艂贸wn膮 my艣l tego artyku艂u — powiedzia艂 Halstead.
Fallon roz艂o偶y艂 r臋ce i zwr贸ci艂 si臋 do mnie.
— Widzisz pan sam, jak to jest. Nie by艂oby tej ca艂ej sprawy, gdyby ten m艂ody g艂upiec nie zacz膮艂 wypisywa膰 do czasopism elaborat贸w, publicznie oskar偶aj膮c mnie o kradzie偶. M贸g艂bym wytoczy膰 mu proces o znies艂awienie i zedrze膰 z niego ostatnie spodnie, ale nie zrobi艂em tego. Napisa艂em natomiast do niego najzupe艂niej prywatnie i zasugerowa艂em tylko, by powstrzyma艂 si臋 od rozp臋tania publicznej pysk贸wki, gdy偶 z pewno艣ci膮 nie b臋d臋 wdawa艂 si臋 z nim w tego typu dyskusj臋 na 艂amach prasy fachowej. On jednak nie ustawa艂 w atakach na mnie i ostatecznie doprowadzi艂 wreszcie do tego, 偶e wydawcom znudzi艂o si臋 publikowanie jego list贸w.
— Chcia艂e艣 powiedzie膰, 偶e kupi艂e艣 tych przekl臋tych wydawc贸w? — G艂os Halsteada zabrzmia艂 wrogo,
— My艣l sobie, co chcesz — odpar艂 Fallon z niesmakiem. — Powracaj膮c do tematu, to zorientowa艂em si臋, 偶e zagini臋cie moich materia艂贸w o de Viverze zbieg艂o si臋 z odej艣ciem Halsteada. W贸wczas nie mia艂o to znaczenia, nawet wtedy, gdy ju偶 zacz臋艂o mi zale偶e膰 na tych papierach, nie by艂o bowiem problemu z dotarciem do 藕r贸de艂. Kiedy jednak na ka偶dym kroku zacz膮艂em spotyka膰 Halstead贸w, doda艂em sobie dwa do dw贸ch i wszystko sta艂o si臋 jasne.
— Ale nie ma pan pewno艣ci, 偶e to on zabra艂 te materia艂y — powiedzia艂em. — Nie potrafi艂by pan udowodni膰 tego przed s膮dem?
— Raczej nie — zgodzi艂 si臋 Fallon.
— W takim razie im mniej b臋dziemy o tym m贸wi膰, tym lepiej. — Halstead by艂 chyba zadowolony z takiego obrotu sprawy, wi臋c doda艂em: — Obaj bez 偶enady obrzucacie si臋 oskar偶eniami. Troch臋 inaczej wyobra偶a艂em sobie zawodow膮 godno艣膰.
— Nie zna pan jeszcze ca艂ej historii, panie Wheale — odezwa艂a si臋 pani Halstead.
— Prosz臋 zatem opowiada膰 dalej, profesorze Fallon. A mo偶e pan chcia艂by co艣 doda膰, doktorze Halstead? Spojrza艂 na mnie ponuro.
— Jeszcze nie teraz. — Zabrzmia艂o to jak zapowied藕 nadci膮gaj膮cej burzy i zrozumia艂em, 偶e czeka nas kilka fajerwerk贸w.
— Przez d艂u偶szy czas nic si臋 nie dzia艂o — kontynuowa艂 Fallon. — Dopiero gdy przebywa艂em w Nowym Jorku, otrzyma艂em list od Marka Gerrysona z pro艣b膮 o spotkanie. Gerryson jest handlarzem, z kt贸rego us艂ug czasem korzysta艂em. Powiedzia艂, 偶e ma kilka dzbank贸w do czekolady z okresu Maj贸w, nie takich zwyk艂ych, glinianych, lecz wykonanych ze z艂ota. Musia艂y nale偶e膰 do znakomitego rodu. Oferowa艂 tak偶e fragment p艂aszcza z pi贸r i kilka innych rzeczy.
— Cholerny p艂aszcz z pi贸r! — Halstead parskn膮艂 i mrukn膮艂 p贸艂g艂osem.
— Dobrze wiem, 偶e to by艂a imitacja! — powiedzia艂 Fallon. — I nie kupi艂em go. Ale dzbanki na czekolad臋 by艂y oryginalne. Gerryson wiedzia艂, 偶e b臋d膮 mi si臋 podoba艂y. Jego nie interesuj膮 zwykli specjali艣ci od Maj贸w, gdy偶 nie dysponuj膮 pieni臋dzmi, kt贸rych on 偶膮da. Na og贸艂 sprzedaje swoje rzeczy do muze贸w albo bogatym kolekcjonerom. Ja sam tak偶e prowadz臋 muzeum, oczywi艣cie opr贸cz kilku innych spraw, i w przesz艂o艣ci wzi膮艂em od Gerrysona par臋 warto艣ciowych rzeczy.
Targowali艣my si臋 troch臋 i powiedzia艂em mu, co s膮dz臋 o jego p艂aszczu z pi贸r. 艢mia艂 si臋, t艂umacz膮c, 偶e to by艂 偶art. Natomiast dzbanki do czekolady by艂y autentyczne i kupi艂em je. W贸wczas powiedzia艂, 偶e chcia艂by zasi臋gn膮膰 mojej opinii na temat czego艣, co dopiero otrzyma艂. By艂a to r臋cznie pisana relacja pewnego Hiszpana, kt贸ry 偶y艂 w艣r贸d Maj贸w na pocz膮tku szesnastego wieku. Gerrysonowi chodzi艂o o potwierdzenie jej autentyczno艣ci.
— Czy konsultowa艂 si臋 z panem jako ekspertem w tej dziedzinie? — spyta艂em.
Zauwa偶y艂em, 偶e Katherine Halstead pochyli艂a si臋 z wyrazem napi臋cia na twarzy.
Fallon skin膮艂 g艂ow膮.
— Tak. Nazwisko Hiszpana brzmia艂o de Vivero, a manuskrypt by艂 listem do jego syn贸w. — Umilk艂.
Cisz臋 przerwa艂 Halstead.
— Nie zatrzymuj si臋, Fallon, teraz, kiedy to dopiero zaczyna by膰 interesuj膮ce.
Fallon spojrza艂 na mnie.
— Czy wie pan co艣 o podboju Meksyku?
— Niewiele. Troch臋 uczyli o tym w szkole. Cortez i tak dalej, ale szczeg贸艂贸w nie pami臋tam, nawet je艣li je w og贸le kiedy艣 zna艂em.
— To tak jak wi臋kszo艣膰 ludzi. Ma pan map臋 Meksyku?
Przeszed艂em przez pok贸j i wzi膮艂em z p贸艂ki atlas. Uporz膮dkowa艂em stolik i po艂o偶y艂em na nim atlas otwarty na odpowiedniej stronie. Fallon pochyli艂 si臋 nad nim i rzek艂 do mnie:
— Musz臋 pana troch臋 wprowadzi膰 w te sprawy, bo inaczej nie zrozumie pan listu.
Po艂o偶y艂 palec na mapie Meksyku, blisko wybrze偶a, niedaleko Tampico.
— W pierwszej po艂owie szesnastego wieku Hiszpanie skupili swoj膮 uwag臋 na tych ziemiach, kt贸re dzisiaj nazywamy Meksykiem. Kr膮偶y艂y plotki o nieprzebranych bogactwach tych ziem, wi臋c konkwistadorzy przygotowali si臋 do ich zagarni臋cia. — Zatoczy艂 palcem 艂uk wok贸艂 Zatoki Meksyka艅skiej. — Hern谩ndez de Cordoba zdoby艂 wybrze偶e w 1517 roku, a Juan de Grijalva poszed艂 w jego 艣lady rok p贸藕niej. W 1519 roku Hern谩n Cortez zaryzykowa艂 i uda艂 si臋 z ekspedycj膮 w g艂膮b kontynentu, no i wiadomo, czym to si臋 sko艅czy艂o. Natkn膮艂 si臋 na Aztek贸w i pobi艂 ich dzi臋ki mistrzowskiemu po艂膮czeniu si艂y, zdolno艣ci politycznych, zabobon贸w i najzwyklejszych oszustw. By艂 to jeden z najbardziej zdumiewaj膮cych wyczyn贸w w historii.
Ale dokonawszy tego, szybko zorientowa艂 si臋, 偶e s膮 jeszcze inne 艣wiaty do podbicia. Na po艂udniu, na obszarze dzisiejszego Jukatanu, Gwatemali i Hondurasu, znajdowa艂o si臋 kolejne imperium Indian ameryka艅skich nale偶膮ce do Maj贸w. Ilo艣膰 z艂ota zdobytego na Aztekach troch臋 go rozczarowa艂a, ale je艣li wierzy膰 raportom, kt贸re nadchodzi艂y z po艂udnia, to Majowie wprost ociekali z艂otem. Tak wi臋c w 1525 roku wyruszy艂 przeciwko nim. Punktem wyj艣cia by艂o Tenochtitlan, obecnie Mexico City, do wybrze偶a dotar艂 tutaj, w Coatzacualco, nast臋pnie przeszed艂 grzbietem przesmyku do jeziora Peten, a stamt膮d do Coban. Ca艂y ten trud nie op艂aci艂 mu si臋 zbytnio, gdy偶 g艂贸wna siedziba Maj贸w wcale nie znajdowa艂a si臋 na p艂askowy偶u Anahuac, lecz na p贸艂wyspie Jukatan.
Pochyli艂em si臋 nad jego ramieniem i patrz膮c na map臋, uwa偶nie s艂ucha艂em wyja艣nie艅.
— Wtedy Cortez zrzek艂 si臋 funkcji dowodz膮cego, zosta艂 bowiem odwo艂any do Hiszpanii, a kolejn膮 ekspedycj臋 poprowadzi艂 Francisco de Monteyo, kt贸ry ju偶 poprzednio penetrowa艂 wybrze偶e Jukatanu od strony morza. Dysponowa艂 do艣膰 powa偶nymi si艂ami, ale szybko zorientowa艂 si臋, 偶e Majowie to zupe艂nie inny przeciwnik ni偶 Aztekowie. Stawiali op贸r, zdecydowany op贸r, a Monteyo nie by艂 Cortezem, rezultat — Hiszpanie dostali ci臋gi w kilku pierwszych bitwach.
W tej wyprawie bra艂 udzia艂 Manuel de Vivero. Nie przypuszczam, aby by艂 kim艣 wi臋cej ni偶 zwyk艂ym piechurem, ale przytrafi艂o mu si臋 co艣 szczeg贸lnego. Zosta艂 uj臋ty przez Maj贸w, kt贸rzy go jednak nie zabili. Zachowali go przy 偶yciu jako swego rodzaju niewolnika i maskotk臋.
Monteyo nigdy nie spacyfikowa艂 Jukatanu i nie pokona艂 Maj贸w. W艂a艣ciwie nikomu si臋 to nie uda艂o. Walki os艂abi艂y ich do pewnego stopnia, odebrano im cz臋艣膰 terytorium, ale nigdy nie przegrali 偶adnej bitwy. W 1549 roku, dwadzie艣cia lat po rozpocz臋ciu kampanii, Monteyo kontrolowa艂 zaledwie po艂ow臋 P贸艂wyspu Jukata艅skiego, i przez ca艂y ten czas de Vivero by艂 je艅cem w interiorze.
By艂 to okres ciekawy w historii Maj贸w, zdarzy艂o si臋 bowiem co艣, co przez d艂ugi czas zdumiewa艂o archeolog贸w. Okaza艂o si臋, 偶e Hiszpanie i Majowie 偶yli i pracowali obok siebie we w艂asnych kr臋gach kulturowych. Znaleziono 艣wi膮tyni臋 Maj贸w i hiszpa艅ski ko艣ci贸艂 wybudowane w s膮siedztwie, co wi臋cej, w tym samym czasie. 艁amano sobie nad tym g艂owy, dop贸ki wypadki nie zosta艂y usystematyzowane w takiej kolejno艣ci, w jakiej je teraz przedstawi艂em.
W ka偶dym razie Majowie i Hiszpanie 偶yli tam obok siebie i tylko od czasu do czasu dochodzi艂o do konfliktu. Hiszpanie kontrolowali wschodni Jukatan, gdzie znajdowa艂y si臋 wielkie miasta Maj贸w, Chich茅n, Itz谩 i Uxmal, natomiast ca艂a zachodnia cz臋艣膰 p贸艂wyspu, obecnie prowincja Quintana Roo, stanowi艂a dla nich terra incognita. Zreszt膮 do dnia dzisiejszego teren ten nie jest do ko艅ca zbadany. Pomi臋dzy tymi obszarami musia艂 jednak istnie膰 o偶ywiony handel i de Vivero, mimo 偶e by艂 je艅cem, zdo艂a艂 jako艣 przemyci膰 list do swoich syn贸w. Oto w艂a艣nie jest 贸w list.
Ponownie si臋gn膮艂 do teczki.
— Mam tu jego odpis, je偶eli chce go pan przeczyta膰. Pobie偶nie przejrza艂em plik papier贸w, kt贸re mi poda艂.
— Sporo tego — powiedzia艂em. — Mam to czyta膰 teraz?
— Tak by艂oby najlepiej, mogliby艣my nieco szybciej upora膰 si臋 z reszt膮 spraw. Niczego pan nie zrozumie, dop贸ki nie przeczyta tego listu.
— W porz膮dku — zgodzi艂em si臋. Ale — zabior臋 to do gabinetu. Mam nadziej臋, 偶e nie pozabijacie si臋 podczas mojej nieobecno艣ci?
— Nie b臋dzie k艂opot贸w — powiedzia艂a ch艂odno Katherine Halstead.
U艣miechn膮艂em si臋 do niej pogodnie.
— Poprosz臋 pani膮 Edgecombe, by przynios艂a wam herbat臋, to powinno ostudzi膰 wasze temperamenty. Nikt nie zabija przy fili偶ance herbaty. To by艂by zupe艂ny brak taktu.
10
Synom swoim, Jaime'owi i Juanowi, pozdrowienia przesy艂a Manuel de Vivero y Castuera, ojciec.
Synowie, przez wiele lat poszukiwa艂em sposobu, w jaki m贸g艂bym do was przem贸wi膰, aby was zapewni膰, 偶e jestem bezpieczny w tym poga艅skim kraju. Wiele razy pr贸bowa艂em uciec i tyle偶 razy zosta艂em schwytany, dlatego wiem ju偶 teraz, 偶e ucieczka z mojej niedoli jest niemo偶liwa, gdy偶 obserwuj膮 mnie bez przerwy. Ale dzi臋ki tajemnemu fortelowi i przyja藕ni dw贸ch Maj贸w mog臋 wam przes艂a膰 to pismo w nadziei, 偶e serca wasze si臋 rozja艣ni膮 i nie b臋dziecie rozpaczali nade mn膮 niczym nad zmar艂ym. Lecz musicie wiedzie膰, 偶e nigdy ju偶 nie wydostan臋 si臋 z tego kraju ani z tego miasta, zwanego Uaxuanoc, i podobnie jak dzieci Izraela b臋d臋 wi臋藕niem tak d艂ugo, jak d艂ugo Pan B贸g zechce utrzyma膰 mnie przy 偶yciu. W li艣cie tym z艂o偶臋 wam spraw臋 z tego, w jaki spos贸b si臋 tu znalaz艂em, jak B贸g zachowa艂 mnie od 艣mierci, podczas gdy tylu moich towarzyszy zosta艂o zabitych, i opowiem wam o swoim 偶yciu w艣r贸d ludzi z plemienia Maj贸w. Jestem tu ju偶 od lat dwunastu i widzia艂em wiele cudownych rzeczy, gdy偶 jest to g艂贸wne miasto Maj贸w, kt贸rego wszyscy szukali w Ameryce. Uaxuanoc ma si臋 tak do Tenochtitlan podbitego przez Hernana Corteza, jak Madryt do po艣ledniejszej wioski w Huelva, prowincji, sk膮d wywodzi si臋 nasza rodzina. By艂em z Cortezem, gdy zdobywa艂 Tenochtitlan, widzia艂em pot臋偶nego Montezum臋 i jego upadek, ale w por贸wnaniu z przeci臋tnym cz艂owiekiem z Uaxuanoc ten wielki kr贸l wydaje mi si臋 teraz zwyk艂ym wie艣niakiem.
Musicie wiedzie膰, 偶e Roku Pa艅skiego 1527 pomaszerowa艂em z Francisco de Monteyo na Jukatan przeciwko Majom. Zajmowa艂em w oddziale wysok膮 pozycj臋, dowodzi艂em grup膮 naszych hiszpa艅skich 偶o艂nierzy. Zdanie moje ceni艂 Cortez, znakomity przecie偶 wojownik, mia艂em tak偶e wiele do powiedzenia na naradach u Francisca de Monteyo. Znam, wi臋c szczeg贸艂y licznych forteli, kt贸rych u偶yto w trakcie tej wyprawy. Odk膮d 偶yj臋 w艣r贸d Maj贸w i uda艂o mi si臋 ich pozna膰, m贸wi膰 ich j臋zykiem i my艣le膰 jak oni, zrozumia艂em, dlaczego tyle naszych wysi艂k贸w posz艂o na marne.
Francisco de Monteyo by艂 i, mam nadziej臋, 偶e jest moim przyjacielem, jednak nie jestem na tyle za艣lepiony, by nie dostrzega膰 teraz jego brak贸w jako 偶o艂nierza i m臋偶a stanu. Jest on niew膮tpliwie odwa偶ny, ale odwag膮 ody艅ca lub byka z kraju Bask贸w, kt贸ry szar偶uje wprost, bez uciekania si臋 do podst臋pu czy uniku, przez co 艂atwo go pokona膰. Odwaga to u 偶o艂nierza jeszcze nie wszystko, moi synowie, musi on by膰 przebieg艂y, musi umie膰 tak k艂ama膰, by nawet swoi my艣leli, 偶e m贸wi prawd臋, je艣li uzna, 偶e to konieczne. Musi te偶 umie膰 si臋 cofa膰, by uzyska膰 przewag臋, nie zwa偶aj膮c na rady odwa偶niejszych, lecz po艣ledniejszych 偶o艂nierzy. Musi zastawia膰 pu艂apki, aby usidli膰 przeciwnika. Musi umie膰 u偶y膰 si艂y wroga przeciwko niemu samemu, tak jak uczyni艂 to Cortez, sprzymierzaj膮c si臋 z Tlasca艂anami przeciwko ludom Meksyku.
Cortez wszystko to wiedzia艂. Odnosi艂 si臋 grzecznie do wszystkich, ale trzyma艂 si臋 swoich plan贸w i szed艂 w艂asn膮 drog膮.
By膰 mo偶e uciekanie si臋 do takich diabelskich wynalazk贸w, jak k艂amstwo, szykany i podst臋p jest niezgodne z naukami Ko艣cio艂a 艢wi臋tego i rzeczywi艣cie zas艂ugiwa艂oby na pot臋pienie, gdyby stosowane by艂o w walce z innymi chrze艣cijanami. Ale tu walczymy przeciwko dzieciom samego diabla, kieruj膮c przeciw niemu jego w艂asn膮 bro艅 w przekonaniu, i偶 sprawa nasza jest s艂uszna i 偶e z pomoc膮 Pana Najwy偶szego Jezusa Chrystusa mogliby艣my nawr贸ci膰 tych ciemnych dzikus贸w na jedynie prawdziw膮 wiar臋.
Francisco de Monteyo nie posiada艂 jednak i nie posiada przymiot贸w, kt贸re wymieni艂em, dlatego jego wysi艂ki posz艂y na marne. Nawet teraz, mimo 偶e min臋艂o dwana艣cie lat od chwili, gdy rado艣nie wyruszyli艣my na nasz膮 艢wi臋t膮 Krucjat臋, Majowie s膮 wci膮偶 tak samo silni, chocia偶 stracili kilka miast. Nie obwinia艂bym jednak o to wszystko Francisca, gdy偶 jest to najdziwniejszy kraj spo艣r贸d tych, kt贸re widzia艂em w czasie podr贸偶y po Ameryce, gdzie co dnia mo偶na zobaczy膰 dziwne wspania艂e rzeczy.
Jedno wam powiem. Jukatan nie jest podobny do 偶adnego innego kraju. Hern谩n Cortez pokona艂 armi臋 Maj贸w w czasie podr贸偶y do El Peten i Hondurasu, poniewa偶 walczy艂 na wy偶ynach Anahuac, gdzie teren jest otwarty i wszystkie wspania艂e osi膮gni臋cia sztuki wojennej, w kt贸rej poczynili艣my takie post臋py, mog艂y zosta膰 u偶yte. Ale kiedy dotarli艣my i Monteyo do Jukatanu, g艂贸wnej twierdzy wroga, znale藕li艣my si臋 w zielonej puszczy, w g膮szczu drzew tak ogromnym, 偶e m贸g艂by pokry膰 ca艂膮 star膮 Hiszpani臋. W takim miejscu nasze konie, kt贸re nape艂niaj膮 trwog膮 ciemnych dzikus贸w, okaza艂y si臋 zupe艂nie nieprzydatne. Ale nie poddali艣my si臋 przygn臋bieniu, postanowili艣my u偶y膰 ich jako zwierz膮t jucznych, doznali艣my jednak bolesnego zawodu, gdy偶 zarazi艂y si臋 jak膮艣 chorob膮 i z dnia na dzie艅 pada艂o ich coraz wi臋cej. Z tych za艣, kt贸re ocala艂y, niewielki by艂 po偶ytek, bo drzewa ros艂y tak g臋sto, 偶e tylko cz艂owiek m贸g艂 si臋 mi臋dzy nimi przecisn膮膰. W ten oto spos贸b z najbardziej cenionej przez nas w艂asno艣ci sta艂y si臋 przeszkod膮 w naszej wyprawie.
Kolejnym nieszcz臋艣ciem tego kraju jest brak wody. Dziwi mnie to, bo przecie偶 rosn膮 tu pot臋偶ne drzewa i krzewy rozmaitych gatunk贸w. Gdy pada deszcz, co zdarza si臋 nieregularnie, lecz cz臋艣ciej w pewnych porach roku, w贸wczas wsi膮ka on od razu w gleb臋. Nie ma, wi臋c w tym kraju strumieni i rzek. Czasami jednak spotyka si臋 sadzawki oraz studnie, kt贸re Majowie nazywaj膮 cenote. Woda jest w nich 艣wie偶a i dobra, chocia偶 nie zasilaj膮 jej rw膮ce strumienie, a raczej wyp艂ywa z wn臋trza ziemi.
Jako 偶e miejsc takich jest w lesie niewiele, Majowie czcz膮 je, buduj膮c 艣wi膮tynie, w kt贸rych zanosz膮 ba艂wochwalcze mod艂y do swych bog贸w z b艂aganiem o dobr膮 wod臋. Tu tak偶e wznosz膮 zamki i umocnienia, gdy wi臋c maszerowali艣my z de Monteyem, musieli艣my stacza膰 boje o wod臋, kt贸ra da艂aby nam si艂臋 do dalszej walki.
Majowie s膮 uparci i nie daj膮 pos艂uchu S艂owu Bo偶emu. Nie chcieli s艂ucha膰 ani Francisca de Monteyo, ani 偶adnego z jego kapitan贸w, nie wy艂膮czaj膮c mnie, ani nawet dobrych ksi臋偶y z naszej 艣wity, kt贸rzy b艂agali ich w imi臋 Zbawiciela. Odrzucili S艂owo Baranka Bo偶ego i stawili zbrojny op贸r, cho膰, prawd臋 m贸wi膮c, od czasu pojmania przekona艂em si臋, 偶e s膮 spokojni i nieskorzy do zwady, jednak w gniewie potrafi膮 by膰 straszni.
Mimo 偶e bro艅 maj膮 n臋dzn膮, s膮 to, bowiem drewniane miecze z kamiennymi kraw臋dziami i w艂贸cznie z takimi偶 grotami, stawili nam silny op贸r, gdy偶 by艂o ich wielu i znali w tym kraju tajemne 艣cie偶ki. Zastawiali na nas pu艂apki, w kt贸rych zabito wielu moich towarzyszy, a w jednej z takich potyczek ja, wasz ojciec, ku swojej sromocie zosta艂em wzi臋ty do niewoli.
Nie mog艂em ani dalej walczy膰, gdy偶 wytr膮cono mi z r臋ki bro艅, ani rzuci膰 si臋 na ich miecze i zgin膮膰, bo zosta艂em sp臋tany linami. Zawieszonego na 偶erdzi poniesiono mnie przez kr臋te, le艣ne 艣cie偶ki do obozu ich wojsk, gdzie wielki kacyk przes艂ucha艂 mnie do艣膰 dok艂adnie. J臋zyk tych ludzi nie r贸偶ni si臋 zbytnio od mowy Toltek贸w, kt贸r膮 rozumia艂em, ale nie da艂em tego po sobie pozna膰 i dlatego uda艂o mi si臋 zatai膰 przed nimi po艂o偶enie naszych si艂 g艂贸wnych. Nie mogli te偶 wyci膮gn膮膰 tego ze mnie za pomoc膮 tortur, poniewa偶 my艣leli, 偶e nie znam ich j臋zyka.
S膮dz臋, 偶e chcieli mnie zabi膰, ale znajduj膮cy si臋 w艣r贸d nich kap艂an wskaza艂 na moje w艂osy. Jak wiecie, maj膮 one kolor dojrza艂ego zbo偶a, rzecz to dziwna u Hiszpana, w艂a艣ciwsza mieszka艅com p贸艂nocnych krain.
Tak, wi臋c zabrano mnie z tego obozu i odes艂ano pod stra偶膮 do Chich茅n Itz谩. W mie艣cie tym znajduje si臋 ogromna cenote, a ,,chich茅n" w j臋zyku Maj贸w oznacza wylot studni. Do tej wielkiej sadzawki wrzuca si臋 dziewice, kt贸re w臋druj膮 do 艣wiata podziemi i powracaj膮, opowiadaj膮c o dziwach, jakie widzia艂y w Hadesie. Z ca艂膮 pewno艣ci膮 s膮 to pomioty szatana.
W Chich茅n Itz谩 widzia艂em kacyka, wspanialszego nawet ni偶 tamten poprzedni, szlachcica odzianego w wyszywan膮 sp贸dniczk臋 i p艂aszcz z pi贸r. Otacza艂a go starszyzna i kap艂ani tego ludu.
Zosta艂em ponownie przes艂uchany, ale te偶 nadaremnie. Tu tak偶e du偶e wra偶enie uczyni艂y moje w艂osy i w艣r贸d starszyzny podni贸s艂 si臋 wielki krzyk, 偶e na pewno jestem Kukulkanem. Imi臋 to oznacza bia艂ego boga, kt贸ry mia艂 nadej艣膰 z zachodu, a kt贸rego Toltekowie znali jako Quetzalcoatla. Domy艣lacie si臋 zapewne, jak pomocne okaza艂o si臋 to poga艅skie wierzenie.
W Chich茅n Itz谩 sp臋dzi艂em miesi膮c, bacznie strze偶ony w kamiennej celi, ale poza tym nie dozna艂em 偶adnej krzywdy. Karmiono mnie regularnie jakim艣 nieznanym mi zbo偶em, mi臋sem oraz gorzkim napojem, zwanym chocolatl.
Po miesi膮cu ponownie odes艂ano mnie do ich g艂贸wnego miasta — Uaxuanoc, gdzie si臋 teraz znajduj臋. Strzeg膮 mnie ju偶 teraz m艂odzie艅cy z zacnych rod贸w, wspaniale odziani w stroje z haftowanej bawe艂ny i dobrze, jak na ich warunki, uzbrojeni. Nie uwa偶a艂em ich zbroi za r贸wnie dobre jak nasze, 偶elazne, lecz bez w膮tpienia wystarczaj膮 im, gdy walcz膮 mi臋dzy sob膮. W czasie drogi by艂em lu藕no skuty ci臋偶kimi, z艂otymi 艂a艅cuchami, ale poza tym nie uczyniono mi nic z艂ego.
Uaxuanoc to rozleg艂e miasto z wieloma 艣wi膮tyniami i du偶ymi budowlami. Najwi臋ksz膮 z nich jest 艣wi膮tynia ku czci KUKULKANA. Ozdabia j膮 Pierzasty W膮偶, po艣wi臋cony temu b贸stwu. Tam te偶 mnie zaprowadzono, by miejscowi kap艂ani mogli mnie obejrze膰 i os膮dzi膰, czy rzeczywi艣cie jestem Kukulkanem — ich najwy偶szym bogiem. Rozgorza艂 sp贸r: niekt贸rzy twierdzili, 偶e nie mog臋 nim by膰, bo dlaczego ich b贸g mia艂by walczy膰 po stronie wrog贸w? Inni pytali: „Dlaczego Kukulkan nie mia艂by przywie藕膰 ze sob膮 swoich wojownik贸w i pobi膰 nas magiczn膮 broni膮, je艣li, by膰 mo偶e, naruszyli艣my ustanowione przez niego prawa?" Radzili oni, by raczej wejrze膰 we w艂asne serca i poszuka膰 tam grzechu. Byli te偶 tacy, kt贸rzy g艂osili, 偶e nie mog臋 by膰 Kukulkanem, bo nie m贸wi臋 ich j臋zykiem. Tych znowu pytali drudzy: „Dlaczego bogowie maj膮 m贸wi膰 j臋zykiem ziemskim, skoro mi臋dzy sob膮 rozmawiaj膮 o sprawach, kt贸rych ludzkimi ustami wym贸wi膰 nie spos贸b?"
Podczas tych dyskusji usi艂owa艂em zachowa膰 spok贸j, chocia偶 ca艂y dr偶a艂em. Czy偶 nie znalaz艂em si臋 w piekielnych tarapatach? Gdyby orzekli, 偶e nie jestem Kukulkanem, z艂o偶ono by ze mnie ofiar臋 w 艣wi膮tyni i zwyczajem Aztek贸w z Tenochtitlan wydarto by z mojego cia艂a bij膮ce jeszcze serce. Je偶eli jednak uwierzyliby, 偶e jestem ich bogiem, biliby przede mn膮 pok艂ony i wielbili mnie, a ja, obraziwszy Chrystusa, by艂bym przekl臋ty na wieki i skazany na m臋ki piekielne, 偶aden, bowiem 艣miertelnik nie jest godzien, by go wynie艣膰 ponad Boga.
Sp贸r sw贸j kap艂ani rozwi膮zali w ten spos贸b, 偶e zaprowadzili mnie przed oblicze kr贸la, by on, najwy偶szy w艣r贸d nich s臋dzia w sprawach pa艅stwowych i religijnych, rozs膮dzi艂 sprawiedliwie wedle ich praw. Pomi臋dzy Majami wydawa艂 si臋 on postawnym m臋偶czyzn膮, w naszych oczach jednak nie uchodzi艂 za takiego. Mia艂 szlachetne rysy twarzy i przebogate odzienie z b艂yszcz膮cych pi贸r kolibr贸w oraz mn贸stwo z艂otych ozd贸b. Zasiada艂 na z艂otym tronie, a nad jego g艂ow膮 widnia艂 wizerunek Pierzastego W臋偶a ze z艂ota, drogocennych kamieni i wspania艂ego szkliwa.
Kr贸l rozkaza艂, by pozostawiono mnie przy 偶yciu i nauczono j臋zyka Maj贸w, abym sam m贸g艂 powiedzie膰, kim by艂em.
Ten wyrok, godny Salomona, tak mnie uradowa艂, 偶e w pierwszej chwili chcia艂em w podzi臋ce pa艣膰 przed nim na kolana. Na szcz臋艣cie przypomnia艂em sobie, 偶e nie mog臋 si臋 zdradzi膰 znajomo艣ci膮 j臋zyka, kt贸rego nauka mia艂a mi zaj膮膰 d艂ugie miesi膮ce lub nawet lata. Dzi臋ki temu fortelowi uratowa艂em nie tylko swoje 偶ycie, ale i dusz臋.
Zosta艂em odprowadzony na bok i oddany pod opiek臋 najstarszemu z kap艂an贸w, kt贸ry powi贸d艂 mnie do wielkiej 艣wi膮tyni, gdzie zamieszka艂em mi臋dzy kap艂anami. Wkr贸tce zorientowa艂em si臋, 偶e mog臋 wychodzi膰 do miasta i wraca膰, kiedy tylko mam na to ochot臋, cho膰 zawsze towarzyszy艂o mi dw贸ch szlachetnie urodzonych stra偶nik贸w i podzwanianie z艂otych kajdan, kt贸rymi by艂em skuty. Wiele lat p贸藕niej odkry艂em, 偶e kap艂ani dali mi tak膮 swobod臋 w obawie przed tym, 偶e m贸g艂bym naprawd臋 okaza膰 si臋 Kukulkanem, a b臋d膮c wi臋zionym, domaga艂bym si臋 p贸藕niej zemsty. Je艣li chodzi o z艂ote 艂a艅cuchy, to czy偶 z艂oto nie by艂o metalem bog贸w? By膰 mo偶e z艂oto nie urazi艂oby Kukulkana, gdybym nim by艂 rzeczywi艣cie. Sam kr贸l nosi艂 z艂ote 艂a艅cuchy, chocia偶 go nie zakuto. Tak oto rozumowali kap艂ani w obawie, by nie popa艣膰 w nie艂ask臋 na wypadek pomy艂ki.
Kap艂ani uczyli mnie swojego j臋zyka, ale ku wielkiemu rozczarowaniu nauka sz艂a mi opornie i ci膮gn臋艂a si臋 miesi膮cami, gdy偶 j臋zyk m贸j by艂 niech臋tny, a i mowa kula艂a. W tym czasie widzia艂em wiele ohydnych scen w wielkiej 艣wi膮tyni. M艂odzie艅c贸w sk艂adano w ofierze Kukulkanowi, ich cia艂a nacierano pachn膮cymi olejami, a g艂owy zdobiono girlandami kwiat贸w. Szli dobrowolnie ku splamionemu krwi膮 o艂tarzowi. Tam ju偶 czekali na nich kap艂ani, by wyrwa膰 im serce i podsun膮膰 je przed zachodz膮ce mg艂膮 oczy. Zmuszono mnie do uczestnictwa w tych blu藕nierczych ceremoniach u st贸p pos膮gu Pierzastego W臋偶a. Moi stra偶nicy przytrzymywali mnie za r臋ce, bym nie m贸g艂 uciec. Za ka偶dym razem zaciska艂em oczy i modli艂em si臋 do Chrystusa i Matki Naj艣wi臋tszej, by wyzwolili mnie od tej strasznej doli, na kt贸r膮 zosta艂em skazany.
Innego rodzaju ofiary sk艂adano przy du偶ej cenote po艣rodku miasta. Wynios艂o艣膰 terenu rozdziela miasto na cz臋艣膰 wschodni膮 i zachodni膮. Na szczycie tej wynios艂o艣ci znajduje si臋 艣wi膮tynia Yum Chaca, boga deszczu, kt贸rego pa艂ac, jak wierz膮 ci g艂upi ludzie, jest na dnie cenoty. W czasie ceremonii ku czci Yum Chaca dziewcz臋ta s膮 zrzucane ze 艣wi膮tyni do g艂臋bokiego stawu u st贸p zbocza i znikaj膮 w odm臋tach wody. Na szcz臋艣cie nie bra艂em udzia艂u w tych niegodziwo艣ciach.
Po pewnym czasie znalaz艂em wreszcie ucieczk臋 od strasznych problem贸w, z kt贸rymi si臋 boryka艂em. Musicie wiedzie膰, 偶e Majowie s膮 dobrymi rzemie艣lnikami w kamieniu i z艂ocie, chocia偶 wi臋kszo艣膰 ich prac polega na wykonywaniu poga艅skich bo偶k贸w, zaj臋ciu niegodnym r膮k chrze艣cijanina.
Synowie, wasz dziadek, a m贸j ojciec, by艂 z艂otnikiem w Sewilli i gdy zosta艂em ch艂opcem, uczy艂em si臋 zawodu na jego kolanach. Zauwa偶y艂em, 偶e Majowie nie znaj膮 wielu sposob贸w wykorzystania wosku, kt贸ry powszechnie jest stosowany w Hiszpanii. Poprosi艂em, wi臋c kap艂an贸w o z艂oto i pszczeli wosk oraz palenisko do przetopienia z艂ota.
Porozumieli si臋 mi臋dzy sob膮, dostarczyli mi tego, czego 偶膮da艂em, i uwa偶nie obserwowali moj膮 robot臋. By艂a tam dziewczyna najwy偶ej czternastoletnia, kt贸ra us艂ugiwa艂a mi na kwaterze i dba艂a o moje wygody. Pod bacznym okiem kap艂an贸w, obawiaj膮cych si臋 zapewne czar贸w, zrobi艂em jej figurk臋 z wosku. Majowie nie znaj膮 gipsu, musia艂em, wi臋c u偶y膰 mi臋kkiej gliny do pokrycia statuetki i wykonania u g贸ry wlewu na z艂oto.
Pozwolono mi korzysta膰 z ku藕ni, kt贸ra znajdowa艂a si臋 w 艣wi膮tyni. Kap艂ani a偶 krzykn臋li ze zdumienia, gdy wla艂em do otworu roztopione z艂oto, a gor膮cy wosk trysn膮艂 przez otw贸r wentylacyjny. A ja poci艂em si臋 z obawy, czy gliniana forma nie p臋knie. Wytrzyma艂a jednak i by艂em nawet dosy膰 zadowolony z ma艂ej figurki, kt贸r膮 kap艂ani zabrali przed oblicze kr贸la i powiedzieli mu, jak zosta艂a zrobiona.
Od tamtej pory wykona艂em wiele przedmiot贸w ze z艂ota, ale nigdy nie by艂y to pos膮gi bo偶k贸w ani te偶 偶adne inne rzeczy u偶ywane w 艣wi膮tyni. Kr贸l rozkaza艂, bym nauczy艂 jego kowali nowej sztuki robienia przedmiot贸w ze z艂ota. Tak te偶 uczyni艂em, a mn贸stwo wielkich kacyk贸w tego kraju przybywa艂o i zamawia艂o u mnie bi偶uteri臋.
Nadszed艂 wreszcie dzie艅, gdy ju偶 d艂u偶ej nie mog艂em ukrywa膰 faktu, 偶e pozna艂em ich j臋zyk. Kap艂ani zaprowadzili mnie do kr贸la, by wyda艂 wyrok, a on kaza艂 mi w艂asnymi s艂owy powiedzie膰, kim jestem. Rzek艂em szczerze, 偶e nie jestem 偶adnym Kukulkanem, ale szlachcicem z kraju na wschodzie i wiernym poddanym wielkiego imperatora Karola V Hiszpa艅skiego, kt贸ry rozkaza艂 mi przyby膰 do Maj贸w i szerzy膰 w艣r贸d nich nauk臋 Chrystusa.
Kap艂ani poszeptali mi臋dzy sob膮 i zacz臋li przekonywa膰 kr贸la, 偶e bogowie Maj贸w s膮 do艣膰 silni, dlatego nie potrzebuj膮 innego, a ja powinienem zosta膰 z艂o偶ony w ofierze w 艣wi膮tyni Kukulkana za blu藕nierstwo. Wtedy 艣mia艂o zwr贸ci艂em si臋 wprost do kr贸la i zapyta艂em, czy zabi艂by cz艂owieka takiego jak ja, kt贸ry m贸g艂by nauczy膰 jego kowali wielu dziw贸w, by kr贸lestwo, kt贸rym w艂ada, by艂o bogatsze w ozdoby od innych.
Kr贸l u艣miechn膮艂 si臋 do mnie i zawyrokowa艂, 偶e nie zostan臋 z艂o偶ony w ofierze, lecz otrzymam dom i s艂u偶b臋, a w zamian za to naucz臋 swojej sztuki wszystkich kowali tego kraju na po偶ytek ca艂ego kr贸lestwa. Zabroni艂 mi jednak szerzenia s艂owa Chrystusa owego pod gro藕b膮 艣mierci. To ostatnie rzeki pewnie po to, by zadowoli膰 kap艂an贸w Kukulkana. Dano mi, zatem dom z ku藕ni膮 i wieloma s艂u偶膮cymi, kowale z ca艂ego kraju przybywali i siadali u mych st贸p, a mnie rozkuto z 艂a艅cuch贸w.
Dwukrotnie p贸藕niej ucieka艂em, ale zgubi艂em si臋 w wielkim lesie, gdzie 偶o艂nierze kr贸lewscy odnale藕li mnie i przywiedli z powrotem do Uaxuanoc. Kr贸l okaza艂 mi jednak mi艂osierdzie i nie ukara艂 mnie.
Ale kiedy zbieg艂em po raz trzeci i zn贸w przyprowadzono mnie do miasta, nachmurzy艂 si臋 i rzek艂, 偶e jego cierpliwo艣膰 si臋 ju偶 ko艅czy i je艣li uciekn臋 raz jeszcze, to zostan臋 ofiarowany Kukulkanowi. Z konieczno艣ci, wi臋c musia艂em tego zaniecha膰 i pogodzi膰 si臋 z 偶yciem w niewoli.
Jestem tu ju偶, moi synowie, dwana艣cie d艂ugich lat i sta艂em si臋 dla tych ludzi jednym z nich, z t膮 r贸偶nic膮, 偶e stra偶 stoi wci膮偶 przed domem i eskorta towarzyszy mi, gdy id臋 na targowisko. Nie chodz臋 do tutejszej 艣wi膮tyni, natomiast w domu zrobi艂em sobie kapliczk臋 Jezusa i Matki Naj艣wi臋tszej, gdzie modl臋 si臋 codziennie i nikt mi w tym nie przeszkadza, gdy偶 kr贸l powiedzia艂: ,,Pozw贸lmy ka偶demu modli膰 si臋 do bog贸w jego serca". Nie pozwoli! mi jednak g艂osi膰 prawdziwej wiary w mie艣cie, a ja podporz膮dkowa艂em si臋 temu zakazowi z obawy przed 艣mierci膮 i wstydz臋 si臋 z tego powodu.
Uaxuanoc jest wielkim i pi臋knym miastem, gdzie wszystko a偶 kapie od z艂ota. Nawet rynny odprowadzaj膮ce wod臋 deszczow膮 z dach贸w 艣wi膮tyni do cystern s膮 ze z艂ota. Ja sam u偶ywam w kuchni z艂otych 艂y偶ek, pod tym wzgl臋dem jestem bogatszy od ka偶dego kr贸la w chrze艣cija艅skim 艣wiecie. Wydaje mi si臋, 偶e Majowie wyszli z l臋d藕wi tych staro偶ytnych Egipcjan, kt贸rzy wi臋zili Izraelit贸w, gdy偶 ich 艣wi膮tynie s膮 bardzo podobne do egipskich piramid, je艣li wierzy膰 opisom pewnego podr贸偶nika, kt贸ry by艂 w tamtych stronach. Jedynie pa艂ac kr贸lewski jest budowl膮 wzniesion膮 na planie kwadratu wy艂o偶on膮 w 艣rodku i na zewn膮trz z艂otymi p艂ytami, z艂ote s膮 nawet posadzki. Ludzie ci doskonale opanowali sztuk臋 emaliowania, ale u偶ywaj膮 jej w blu藕nierczych celach, a mianowicie, by zdobi膰 swoich bo偶k贸w, robi膮 r贸wnie偶 du偶o pi臋knej bi偶uterii. Nawet zwykli ludzie nosz膮 tu z艂oto i emaliowane ozdoby.
呕ycie wiod臋 lekkie, ciesz臋 si臋, bowiem wielkim szacunkiem za moj膮 prac臋 w ku藕ni, a ponadto pozyska艂em wzgl臋dy kr贸la, kt贸ry obdarowuje mnie prezentami, ilekro膰 zadowol臋 go moimi wyrobami. Cz臋sto jednak p艂acz臋 po nocach, marz膮c o tym, by zn贸w by膰 w Hiszpanii, cho膰by w zwyk艂ej tawernie Kadyksu, wype艂nionej muzyk膮 i 艣piewem, gdy偶 Majowie maj膮 bardzo mizerne poj臋cie o muzyce, nie znaj膮 innych instrument贸w pr贸cz fujarki i b臋bna, a ja nie posiadam nijakiej wiedzy o sztuce muzykowania, by m贸c ich w tej mierze czego艣 nauczy膰.
Ale m贸wi臋 wam, moi synowie, 偶e B贸g dotkn膮艂 Swym Palcem tej ziemi i z pewno艣ci膮 pragnie, by w艂膮czy膰 jej mieszka艅c贸w do Owczarni Chrystusa. Widzia艂em tu, bowiem cud nad cudami, rzecz tak niepoj臋t膮, 偶e dla wszystkich powinna by膰 widomym 艣wiadectwem tego, 偶e 艂agodna D艂o艅 Chrystusa obejmuje ca艂y 艣wiat i 偶adnego zak膮tka nie pomija. Widzia艂em ten znak wypisany rozpalonym z艂otem na zboczu z艂otej g贸ry, le偶膮cej o krok od centrum miasta, a 艣wieci on w wieczystej chwale ja艣niej ni偶 z艂oty pa艂ac kr贸la Maj贸w. Musi on oznacza膰, 偶e chrze艣cijanie posi膮d膮 ten kraj na w艂asno艣膰, niewierni zostan膮 pogn臋bieni, a poddani Chrystusa obal膮 kiedy艣 pos膮gi bog贸w w 艣wi膮tyniach, zedr膮 z艂oto z dach贸w i wezm膮 w posiadanie z艂ot膮 g贸r臋 z p艂on膮cym znakiem — cudem, kt贸ry wszystkie oczy powinny zobaczy膰.
Dlatego te偶, moi synowie, Jaimie i Juanie, czytajcie uwa偶nie ten list, gdy偶 moim 偶yczeniem jest, by chwa艂a ta przypad艂a rodzinie de Viver贸w, kt贸ra skutkiem tego zostanie wywy偶szona.
Wiecie, 偶e nasza rodzina wywodzi si臋 ze starego hiszpa艅skiego rodu, kt贸ry pad艂 ofiar膮 Maur贸w, 偶e maj膮tki nasze przepad艂y, a dziedzice 艣wietnego nazwiska musieli zaj膮膰 si臋 najzwyklejszym rzemios艂em. M贸j ojciec by艂 z艂otnikiem, co, chwa艂a Bogu, uratowa艂o dusz臋 moj膮 w tym kraju.
Kiedy przep臋dzono z Hiszpanii niewiernych Maur贸w, nasz los odmieni艂 si臋. Dzi臋ki spu艣ci藕nie po ojcu mog艂em kupi膰 ziemi臋 w prowincji Huelva i sta膰 si臋 alkadem. Spogl膮da艂em jednak ku dalekim, nieznanym krainom le偶膮cym na zachodzie i my艣la艂em, 偶e mo偶na by je ujarzmi膰, osi膮艣膰 w nich jako gubernator nowych prowincji kr贸lewskich i przekaza膰 wam, moi synowie, o wiele wi臋ksze dziedzictwo.
Tak, wi臋c przyby艂em z Hernanem Cortezem do Meksyku. Ktokolwiek zajmie miasto Uaxuanoc, posi膮dzie te偶 z艂ot膮 g贸r臋, o kt贸rej pisa艂em, a imi臋 jego rozbrzmiewa膰 b臋dzie w ca艂ym chrze艣cija艅skim 艣wiecie. Zasi膮dzie on po prawicy kr贸l贸w i cieszy膰 si臋 b臋dzie wi臋kszym ni偶 inni szacunkiem. Moim za艣 偶yczeniem jest, by cz艂owiek ten nosi艂 nazwisko de Vivero.
Ale smuci艂o mnie, gdy synowie moi 偶yli w niezgodzie jak niegdy艣 Kain i Abel, gdy walczyli ze sob膮 z b艂ahego powodu, przynosz膮c tym wstyd nazwisku, zamiast zjednoczy膰 si臋 dla dobra rodziny. Przeto wzywam was w imi臋 Boga — b膮d藕cie zgodni! Ty, Jaimie, zawsze pro艣 o przebaczenie swojego brata za grzechy pope艂nione przeciw niemu, a ty, Juanie, czy艅 podobnie i wtedy pojednani pracujcie dla tej samej sprawy, to znaczy zdobycia miasta i z艂otej g贸ry z jej cudownym znakiem.
Wraz z tym listem przesy艂am wam podarunki, dla ka偶dego jeden. Te przedmioty zosta艂y wykonane tym wspania艂ym sposobem, jakiego nauczy艂 mojego ojca przybysz ze Wschodu, przywieziony do Kordoby przez Maur贸w wiele lat temu, o kt贸rym wam opowiada艂em. Niech 艂uski wrogo艣ci spadn膮 z waszych oczu i pozwol膮 wam w艂a艣ciwie spojrze膰 na te dary. A to, co zobaczycie, sprawi, 偶e nazwisko de Vivero rozbrzmiewa膰 b臋dzie w chrze艣cija艅skim 艣wiecie po wsze czasy.
Ludzie, kt贸rzy przywioz膮 wam t臋 przesy艂k臋, s膮 Majami, ochrzczonymi przeze mnie potajemnie wbrew zakazowi kr贸la. Nauczy艂em ich mowy hiszpa艅skiej, by 艂atwiej by艂o im was odszuka膰. Potraktujcie ich dobrze i wynagrod藕cie, gdy偶 s膮 odwa偶nymi, prawymi chrze艣cijanami i zas艂uguj膮 na du偶膮 nagrod臋 za okazan膮 pomoc.
Id藕cie z Bogiem, moi synowie, i nie obawiajcie si臋 pu艂apek zastawionych przez wrog贸w w tym lesistym kraju. Pami臋tajcie, co m贸wi艂em wam o przymiotach dobrego 偶o艂nierza, pewnie zwyci臋偶ajcie w bitwach, pokonujcie niegodziwo艣膰 pogan, a zdob臋dziecie ten kraj wraz z jego wspania艂o艣ciami i nazwisko de Vivero uczynicie wielkim na zawsze.
By膰 mo偶e nie b臋d臋 ju偶 偶y艂, gdy tego dokonacie. Kr贸l Maj贸w starzeje si臋, a jego nast臋pca jest dla mnie o wiele mniej 艂askawy, poniewa偶 ulega wp艂ywom kap艂an贸w Kukulkana. Ale m贸dlcie si臋 za mnie i za moj膮 dusz臋, gdy偶 obawiam si臋, 偶e oczekuje mnie d艂ugi pobyt w czy艣膰cu za m膮 l臋kliwo艣膰 i wahanie w nawracaniu tych ludzi na prawdziw膮 wiar臋. Jestem tylko boja藕liwym 艣miertelnikiem, m贸dlcie si臋, wi臋c, moi synowie, za swego ojca i zam贸wcie msze za jego dusz臋.
Napisane w miesi膮cu kwietniu Roku Pa艅skiego 1539.
Manuel de Vivero y Castuera
Alkad w Hiszpanii
Przyjaciel Hernana Corteza
i Francisca de Monteyo.
11
W艂o偶y艂em odpis listu de Vivera do teczki i przez moment siedzia艂em, rozmy艣laj膮c o tym dawno zmar艂ym cz艂owieku, kt贸ry sp臋dzi艂 偶ycie w niewoli. Co si臋 z nim sta艂o? Czy zosta艂 z艂o偶ony w ofierze, gdy umar艂 stary kr贸l? A mo偶e przy odrobinie pomys艂owo艣ci uda艂o mu si臋 przechytrzy膰 Maj贸w i pozwolili mu 偶y膰?
Jakim dziwnym wydawa艂 mi si臋 cz艂owiekiem, gdy my艣la艂em o nim w naszych wsp贸艂czesnych kategoriach. Jego szacunek do Maj贸w mia艂 w sobie co艣 z respektu, jaki si臋 czuje do lwa: „To zwierz臋 jest niebezpieczne, broni si臋, gdy je zaatakowa膰". Wed艂ug mnie tr膮ci艂o to hipokryzj膮, ale zdawa艂em sobie spraw臋, 偶e de Vivero zosta艂 wychowany w duchu innych tradycji. Nie dostrzega艂 sprzeczno艣ci mi臋dzy nawracaniem pogan a jednoczesnym ograbianiem ich, dla niego by艂o to czym艣 tak naturalnym jak oddychanie.
Niew膮tpliwie by艂 odwa偶nym i mocnym cz艂owiekiem, mia艂em wi臋c nadziej臋, 偶e doczeka艂 艣mierci, nie dr臋cz膮c si臋 my艣lami o czy艣膰cu i piekle.
W salonie panowa艂a napi臋ta atmosfera i gdy tam wszed艂em, wiedzia艂em od razu, 偶e ptaszki w ma艂ym gniazdku nie pogodzi艂y si臋. Rzuci艂em dokumenty na biurko i oznajmi艂em:
— W porz膮dku, przeczyta艂em.
— Jakie wyci膮gn膮艂 pan wnioski? — spyta艂 Fallon.
— By艂 dobrym cz艂owiekiem.
— To chyba nie wszystko?
— Doskonale pan wie, 偶e to nie wszystko — powiedzia艂em bez zapalczywo艣ci. — Widz臋 problem wyra藕nie. Czy mam racj臋, m贸wi膮c, 偶e to miasto Uax... Uax... Uaxna... — j膮ka艂em si臋 bezradnie.
— 艁asz-艂an-ok — powiedzia艂 niespodziewanie Fallon. — Tak si臋 to wymawia.
— ...w ka偶dym razie nie zosta艂o ono jeszcze odkryte przez archeolog贸w?
— Punkt dla pana — zgodzi艂 si臋 Fallon. Postuka艂 palcem w teczk臋 i doda艂 z naciskiem: — Wed艂ug de Vivera Uaxuanoc by艂o wi臋ksze ni偶 Chich贸n Itz谩 i Uxmal, a te miasta s膮 rzeczywi艣cie du偶e. Stanowi艂o centrum cywilizacji Maj贸w, cz艂owiek zatem, kt贸ry je odnajdzie, zdob臋dzie cholern膮 s艂aw臋. B臋dzie m贸g艂 da膰 odpowied藕 na wiele do tej pory retorycznych pyta艅.
— Zgadza si臋 pan? — zwr贸ci艂em si臋 do Halsteada. Popatrzy艂 na mnie z b艂yskiem w oczach.
— Niech pan nie zadaje g艂upich pyta艅. Oczywi艣cie, 偶e si臋 zgadzam. Jest to chyba jedyna sprawa, na kt贸rej temat mamy z Fallonem takie samo zdanie.
— I rywalizujecie, wypruwaj膮c z siebie flaki, 偶eby dotrze膰 tam przed przeciwnikiem. M贸j Bo偶e, jaki偶 wspania艂y komentarz do dziej贸w nauki!
— Chwileczk臋 — ostro przerwa艂 Fallon — prawda jest troch臋 inna. W porz膮dku, chc臋 tam by膰 przed Halsteadem, ale tylko dlatego, 偶e nie ufam mu w czym艣 tak wa偶nym jak to. Jest zbyt niecierpliwy, zbyt spragniony wa偶nego odkrycia. B臋dzie chcia艂 szybko wyrobi膰 sobie mark臋, znam go przecie偶 nie od dzisiaj, a tak w艂a艣nie niszczy si臋 wiele cennych znalezisk.
Wbrew moim oczekiwaniom Halstead nie podj膮艂 wyzwania. Spojrza艂 tylko na mnie z ironi膮.
— Oto ma pan 艣wietny przyk艂ad etyki zawodowej — rzek艂 z sarkazmem. — Fallon jest got贸w niszczy膰 reputacj臋 ka偶dego, je艣li to tylko pomo偶e mu osi膮gn膮膰 cel. — Pochyli艂 si臋 do przodu i zwr贸ci艂 si臋 bezpo艣rednio do Fallona. — Nie s膮dz臋, aby艣 chcia艂 zdoby膰 jeszcze wi臋ksz膮 s艂aw臋 przez odkrycie Uaxuanoc?
— Nie musz臋. Moja pozycja jest ju偶 ugruntowana — odpowiedzia艂 Fallon 艂agodnie — jestem ju偶 na szczycie.
— I wci膮偶 si臋 boisz, 偶e kto艣 oka偶e si臋 lepszy — wtr膮ci艂 zjadliwie Halstead.
Mia艂em ju偶 serdecznie dosy膰 przys艂uchiwania si臋 tym s艂ownym rozgrywkom i w艂a艣nie chcia艂em to powiedzie膰, kiedy do rozmowy wtr膮ci艂a si臋 Katherine Halstead.
— A profesor Fallon ma szczeg贸lne sposoby zabezpieczania swojej pozycji.
— Mog艂aby to pani wyja艣ni膰? — zapyta艂em zaciekawiony.
— Ukrad艂 orygina艂 listu Vivera — u艣miechn臋艂a si臋.
— A wi臋c zn贸w do tego wr贸cili艣my — odezwa艂 si臋 zdegustowany Fallon. — Przecie偶 m贸wi艂em, 偶e kupi艂em go od Gerrysona w Nowym Jorku i mog臋 to udowodni膰.
— Sko艅czcie ju偶 — przerwa艂em im. — Mam dosy膰 tych waszych wzajemnych oskar偶e艅, przejd藕my wreszcie do rzeczy. Je偶eli dobrze zrozumia艂em, stary de Vivero przes艂a艂 list i podarunki swoim synom. S膮dzicie, 偶e tymi podarunkami by艂y dwie z艂ote tace, na kt贸rych znajduje si臋 wskaz贸wka prowadz膮ca do Uaxuanoc. Zgadza si臋?
Fallon skin膮艂 g艂ow膮 i zabra艂 dokumenty.
— W Uaxuanoc by艂o diabelnie du偶o z艂ota, de Vivero wspomina o tym co chwila i zupe艂nie jasno m贸wi, 偶e chce, by jego synowie przewodzili podzia艂owi tego bogactwa. Jedyn膮 rzecz膮, kt贸rej nie zrobi艂, a kt贸r膮, logicznie rozumuj膮c, powinien by艂 zrobi膰, to wskaza膰 im drog臋 do tego miasta. Zamiast tego przes艂a艂 im podarunki.
— Jestem pewien, 偶e mog臋 to wyt艂umaczy膰 r贸wnie dobrze jak Fallon — Halstead przerwa艂 mu. — 呕ycie rodziny Viver贸w nie by艂o zbyt szcz臋艣liwe. Wygl膮da na to, 偶e bracia nie pa艂ali do siebie zbytni膮 mi艂o艣ci膮, a ojciec, rzecz jasna, nie by艂 z tego zadowolony. To chyba zupe艂nie logiczne, 偶e w takiej sytuacji ka偶demu z nich dosta艂a si臋 tylko po艂owa informacji i dopiero po po艂膮czeniu obu cz臋艣ci mo偶na by艂o odczyta膰 w艂a艣ciwy sens. Bracia musieliby pracowa膰 razem. — Roz艂o偶y艂 ramiona. — Informacji nie by艂o w li艣cie, musia艂y je wi臋c zawiera膰 dary, czyli tace.
— Doszed艂em do takich samych wniosk贸w — powiedzia艂 Fallon. — Wyruszy艂em wi臋c na poszukiwanie tac. Wiedzia艂em, 偶e taca meksyka艅skich de Viver贸w istnia艂a jeszcze w 1782 roku, gdy偶 wtedy w艂a艣nie pisa艂 o niej Murville. Zacz膮艂em wi臋c j膮 tropi膰 od tego momentu.
Halstead, s艂ysz膮c to, zachichota艂, a Fallon doda艂 rozdra偶nionym g艂osem:
— W porz膮dku, zrobi艂em z siebie cholernego g艂upca. — Odwr贸ci艂 si臋 do mnie i powiedzia艂 z bladym u艣miechem. — Ugania艂em si臋 po ca艂ym Meksyku, a偶 w ko艅cu znalaz艂em j膮 we w艂asnym muzeum. Przez ca艂y czas nale偶a艂a do mnie.
Halstead roze艣mia艂 si臋 g艂o艣no.
— W tym ci臋 pobi艂em. Wcze艣niej od ciebie wiedzia艂em, 偶e tam jest. — U艣miech znik艂 z jego twarzy. — A potem wycofa艂e艣 j膮 z publicznej wystawy. — Z irytacj膮 potrz膮sn膮艂 g艂ow膮.
— Jak, u diab艂a, m贸g艂 pan mie膰 co艣 takiego i nie wiedzie膰 o tym? — dopytywa艂em si臋.
— Pana rodzina te偶 mia艂a tac臋 — zauwa偶y艂 Fallon rozs膮dnie — tyle 偶e m贸j przypadek by艂 nieco inny. Zawi膮za艂em trust, kt贸ry mi臋dzy innymi prowadzi muzeum. Nie jestem osobi艣cie odpowiedzialny za ka偶dy nowy nabytek ani te偶 nie znam wszystkich pozycji w katalogu. Tak czy owak muzeum by艂o w posiadaniu tacy.
— To jest jedna. A co z drug膮?
— To okaza艂o si臋 trudniejsze, prawda, Paul? — spojrza艂 na Halsteada. — Manuel de Vivero mia艂 dw贸ch syn贸w, Jaime'a i Juana. Jaime pozosta艂 w Meksyku i za艂o偶y艂 meksyka艅sk膮 ga艂膮藕 rodziny de Viver贸w, o nich ju偶 wiesz. Ale Juan mia艂 Ameryki powy偶ej uszu i wr贸ci艂 do Hiszpanii. Zabra艂 ze sob膮 spory maj膮tek i zosta艂 alkadem, tak jak jego ojciec. To rodzaj posiadacza ziemskiego, kt贸ry sprawuje urz膮d s臋dziego pokoju. Jego syn, Miguel, by艂 jeszcze zamo偶niejszym cz艂owiekiem, kt贸ry zosta艂 bogatym armatorem statk贸w.
Dosz艂o w tym samym czasie do konfliktu pomi臋dzy Hiszpani膮 a Angli膮. Filip II Hiszpa艅ski postanowi艂 go definitywnie zako艅czy膰 i przyst膮pi膰 do budowania armady. Miguel de Vivero ofiarowa艂 statek, „San Juan de Huelva", i sam zosta艂 jego kapitanem. Okr臋t po偶eglowa艂 wraz z armad膮 i nigdy ju偶 nie powr贸ci艂 ani on, ani jego kapitan. Rodzinny interes nie zagin膮艂 jednak wraz z Miguelem, przechodzi艂 z pokolenia na pokolenie i przetrwa艂 d艂ugi czas a偶 do ko艅ca osiemnastego wieku. Na szcz臋艣cie rodzina de Viver贸w mia艂a zwyczaj prowadzenia zapisk贸w. Dzi臋ki temu dotar艂em do istotnej informacji. Miguel napisa艂 list do swojej 偶ony, prosz膮c, by przes艂a艂a mu tac臋, „kt贸r膮 m贸j dziadek wykona艂 w Meksyku". Taca znalaz艂a si臋 wraz z nim na okr臋cie, kiedy armada po偶eglowa艂a w stron臋 Anglii. S膮dzi艂em w贸wczas, 偶e ca艂a sprawa jest ju偶 zako艅czona.
— Dotar艂em do tego listu przed tob膮 — powiedzia艂 Halstead z widoczn膮 satysfakcj膮.
— Brzmi to jak skrzy偶owanie uk艂adanki z opowiadaniem detektywistycznym. — Wola艂em ju偶 w zarodku za偶egna膰 kolejn膮 s艂own膮 utarczk臋. — Co wtedy pan zrobi艂?
— Przyjecha艂em do Anglii — rzek艂 Fallon. — Nawet nie po to, by szuka膰 tacy, my艣la艂em, 偶e le偶y gdzie艣 na dnie morza, ale po prostu na wakacje. Bawi艂em u mojego kolegi w Oxfordzie i przypadkowo wspomnia艂em o swoich poszukiwaniach w Hiszpanii. Jeden z wyk艂adowc贸w, nudna jak flaki z olejem uczona posta膰, powiedzia艂 mi, 偶e przypomina sobie co艣 nieco艣 na temat z korespondencji Herricka.
— Tego poety? — Zdumiony spojrza艂em na Fallona.
— Zgadza si臋. By艂 proboszczem w Dean Prior, niedaleko st膮d. Kto艣 o nazwisku Goosan napisa艂 do niego list. Goosan by艂 miejscowym kupcem, szarym cz艂owiekiem, i jego list nigdy by nie przetrwa艂, gdyby nie by艂 adresowany do Herricka.
Halstead sta艂 si臋 czujny.
— Nie wiedzia艂em o tym — powiedzia艂. — M贸w dalej.
— Doprawdy, to ju偶 nie ma znaczenia — odezwa艂 si臋 zm臋czonym g艂osem Fallon. — Wiem, gdzie taca jest teraz.
— Ale to bardzo ciekawe — zaprotestowa艂em.
Fallon wzruszy艂 ramionami.
— Herrick by艂 艣miertelnie znu偶ony wiejskim 偶yciem, jednak musia艂 siedzie膰 w Dean Prior. Nie mia艂 zbyt du偶o roboty, wi臋c przypuszczam, 偶e bardziej zajmowa艂 si臋 swoimi parafianami ni偶 zwyk艂y, ospa艂y i gamoniowaty prowincjonalny ksi臋偶ulo. Z pewno艣ci膮 zainteresowa艂 si臋 Goosanem i poprosi艂 go, by przela艂 na papier to, co poprzednio opowiada艂. 呕eby zbytnio nie przed艂u偶a膰, powiem wam od razu, 偶e pocz膮tkowo nazywa艂 si臋 Guzman, a jego dziadek by艂 偶eglarzem na „San Juanie". Prze偶y艂 diabelnie ci臋偶kie chwile podczas ataku na Angli臋, gdy w nast臋pstwie ca艂ej serii nieszcz臋艣liwych wypadk贸w statek zaton膮艂 w czasie sztormu ko艂o Start Point. Kapitan Miguel de Vivero umar艂 ju偶 wcze艣niej na gor膮czk臋 okr臋tow膮, to znaczy na tyfus, a kiedy Guzman wyszed艂 na brzeg, mia艂 ze sob膮 t臋 cholern膮 tac臋 jako cz臋艣膰 swego osobistego maj膮tku. Jego wnuk, w艂a艣nie ten Goosan, kt贸ry by艂 autorem listu, pokazywa艂 j膮 nawet Herrickowi. Jak twoja rodzina wesz艂a w jej posiadanie, tego ju偶 nie wiem.
— Dlatego by艂e艣 taki rozbawiony, gdy wys艂a艂em ci臋 na rozmow臋 z Dave'em Goosanem — powiedzia艂em z u艣miechem.
— By艂 to dla mnie pewnego rodzaju szok — przyzna艂 Fallon.
— Nic nie wiedzia艂em o Herricku — wtr膮ci艂 Halstead. — Po prostu szed艂em 艣ladami armady, pr贸buj膮c odkry膰 miejsce zatoni臋cia „San Juana". By艂em w艂a艣nie w Plymouth, kiedy zobaczy艂em fotografi臋 tacy w gazecie.
— Czysty przypadek — skomentowa艂 Fallon.
Halstead popatrzy艂 na niego ironicznie.
— Ja jednak by艂em tu pierwszy.
— Tak, by艂e艣 — powiedzia艂em wolno. — I potem m贸j brat zosta艂 zamordowany.
— Co chcesz, do diab艂a, przez to powiedzie膰?! — wybuchn膮艂.
— Po prostu wyg艂osi艂em zgodn膮 z prawd膮 uwag臋. Zna艂e艣 Victora Niscemiego?
— Nie s艂ysza艂em o nim a偶 do chwili 艣ledztwa. Nie s膮dz臋, Wheale, aby podoba艂 mi si臋 tok twojego rozumowania.
— Ani mnie — popar艂em go gorzko. — Zostawmy to. Na razie. Profesorze Fallon, podda艂 pan chyba swoj膮 tac臋 wszechstronnym badaniom. Co pan znalaz艂?
Chrz膮kn膮艂.
— Nie jestem przygotowany, by dyskutowa膰 na ten temat w obecno艣ci Halsteada. Ju偶 wystarczaj膮co du偶o wyci膮gn臋li艣cie ze mnie. — Przez chwil臋 milcza艂, po czym westchn膮艂. — W porz膮dku, prawd臋 m贸wi膮c, niczego nie odkry艂em. Przypuszczam, 偶e cokolwiek to jest, wyjdzie na jaw dopiero wtedy, gdy obejrzy si臋 obie tace jednocze艣nie. Mam ju偶 tego chyba dosy膰. — Powsta艂. — Niedawno zaproponowa艂 pan Halsteadowi, 偶eby si臋 pogodzi艂 albo zamkn膮艂. Teraz ja proponuj臋 to samo. Ile chce pan za tac臋? Prosz臋 wymieni膰 cen臋 i zaraz wypisz臋 czek.
— Nie wystarczy panu pieni臋dzy, by zap艂aci膰 tyle, ile za偶膮dam — odpar艂em tak zdecydowanie, 偶e zaskoczony a偶 zamruga艂 oczami. — Powiedzia艂em ju偶, 偶e nale偶no艣膰 niekoniecznie musi by膰 w got贸wce. A teraz prosz臋 usi膮艣膰 i s艂ucha膰, co ja mam do powiedzenia.
Fallon powoli usiad艂, nie spuszczaj膮c ze mnie wzroku. Spojrza艂em na Halsteada i jego 偶on臋, prawie niewidocznych w g臋stniej膮cym mroku.
— Stawiam trzy warunki i wszystkie musz膮 zosta膰 spe艂nione, je艣li mam si臋 rozsta膰 z tac膮. Czy to jest jasne?
Fallon mrukn膮艂, co uzna艂em za zgod臋. Halstead popatrzy艂 na mnie z napi臋ciem, po czym sztywno skin膮艂 g艂ow膮.
— Profesor Fallon ma du偶o pieni臋dzy, kt贸re b臋d膮 bardzo przydatne. Dlatego te偶 finansuje koszty ka偶dej ekspedycji zorganizowanej w celu odnalezienia miasta Uaxuanoc. Nie mo偶esz mie膰 chyba 偶adnych obiekcji, Fallon, zrobi艂by艣 to i tak w ka偶dym innym przypadku. Ale ja b臋d臋 uczestniczy艂 w wyprawie. Zgoda?
Fallon spojrza艂 na mnie z namys艂em.
— Nie wiem, czy to wytrzymasz — powiedzia艂 nieco pogardliwie. — To nie to samo, co przeja偶d偶ka do Dartmoor.
— Nie daj臋 ci wyboru, tylko ultimatum.
— W porz膮dku, martw si臋 sam o swoj膮 sk贸r臋.
— Drugi warunek to wasze zobowi膮zanie si臋 do udzielenia mi maksymalnej pomocy w dotarciu do prawdy o 艣mierci mojego brata.
— Czy nie b臋dzie to kolidowa艂o z twoj膮 wycieczk膮 na Jukatan? — zapyta艂.
— Nie s膮dz臋. My艣l臋, 偶e kto艣, kto pragnie tacy do tego stopnia, by wys艂a膰 po ni膮 cz艂owieka uzbrojonego w obrzynek, zna tak偶e jej tajemnic臋. Mo偶liwe wi臋c, 偶e spotkamy go na Jukatanie. Kto wie?
— Podejrzewam, 偶e zwariowa艂e艣. Ale p贸jd臋 na to. Zgadzam si臋.
— Dobrze — powiedzia艂em uprzejmie, przygotowuj膮c si臋 do ugodzenia go harpunem. — Trzeci warunek, Halstead jedzie z nami.
Fallon wyprostowa艂 si臋, jakby po艂kn膮艂 kij, i rykn膮艂:
— Diabli mnie porw膮, je艣li zabior臋 tego sukinsyna!
Halstead poderwa艂 si臋 z krzes艂a.
— Ju偶 po raz drugi tak mnie dzisiaj nazwa艂e艣. Powinienem ci臋 zdzieli膰 w ten...
— Spok贸j! — wrzasn膮艂em. Przerywaj膮c nag艂膮 cisz臋, kt贸ra nast膮pi艂a, powiedzia艂em: — Niedobrze mi si臋 robi na wasz widok. Ca艂e popo艂udnie jeden drugiego usi艂uje za艂atwi膰. Jak dotychczas spisali艣cie si臋 艣wietnie w swoich poszukiwaniach, dotarli艣cie jednocze艣nie do tego samego punktu. Obaj wysun臋li艣cie w stosunku do siebie identyczne zarzuty, wi臋c pod tym wzgl臋dem te偶 jeste艣cie zgodni.
S艂owa moje nie przekona艂y Fallona, zwr贸ci艂em si臋 wi臋c do niego:
— Sp贸jrz na to inaczej. Je偶eli obaj po艂膮czymy si臋, to wiesz, co si臋 stanie. Halstead, tak czy inaczej, b臋dzie pl膮ta艂 si臋 gdzie艣 w pobli偶u. Jest r贸wnie nieust臋pliwy jak ty i pod膮偶y naszym 艣ladem, gdziekolwiek si臋 udamy. Ale w zasadzie nie ma sprawy. Powiedzia艂em, 偶e wszystkie trzy warunki musz膮 by膰 spe艂nione i, na Boga, je艣li si臋 na ten nie zgodzisz, dam swoj膮 tac臋 Halsteadowi. Tym sposobem ka偶dy z was b臋dzie mia艂 jedn膮 i wystartujecie z tego samego punktu do nast臋pnej rundy w tej akademickiej wojnie podjazdowej. No wi臋c, zgadzasz si臋 czy nie?
Twarz Fallona odzwierciedla艂a wewn臋trzn膮 walk臋, wreszcie ze smutkiem skin膮艂 g艂ow膮 i wyszepta艂:
— Zgadzam si臋.
— Halstead?
— Ja r贸wnie偶.
— Gdzie jest taca? — zapytali obaj r贸wnocze艣nie.
12
Mexico City pulsowa艂o upalnym latem i entuzjazmem wywo艂anym igrzyskami olimpijskimi.
Hotele niemal p臋ka艂y w szwach, ale na szcz臋艣cie Fallon by艂 w艂a艣cicielem le偶膮cego tu偶 pod miastem wiejskiego domu, kt贸ry uczynili艣my nasz膮 g艂贸wn膮 kwater膮. Halsteadowie r贸wnie偶 posiadali dom w Mexico City, jednak najcz臋艣ciej przebywali w posiad艂o艣ci Fallona.
Musz臋 przyzna膰, 偶e Fallon, gdy raz zdecydowa艂 si臋 dzia艂a膰, robi艂 to b艂yskawicznie. Niczym dobry genera艂 dowodzi艂 swoj膮 armi膮, balansuj膮c na granicy katastrofy. Wyda艂 okr膮g艂膮 sumk臋 na rozmowy telefoniczne, w rezultacie kt贸rych nast膮pi艂a koncentracja naszych si艂 w Mexico City.
Ja tak偶e zosta艂em zmuszony do podj臋cia szybkiej decyzji. Mia艂em przecie偶 dobr膮 prac臋 i nie chcia艂em z niej pochopnie zrezygnowa膰, ale Fallon nagli艂. Zobaczy艂em si臋 ze swoim szefem i gdy powiedzia艂em mu o 艣mierci Boba, by艂 na tyle 艂askawy, 偶e zgodzi艂 si臋 na udzielenie mi p贸艂rocznego urlopu. Wbi艂em mu do g艂owy, 偶e chodzi o uporz膮dkowanie spraw farmy, w czym troch臋 przesadzi艂em, cho膰 wyjazd na Jukatan mo偶na by艂o, przynajmniej wed艂ug mnie, tak偶e potraktowa膰 jako pewnego rodzaju trosk臋 o spadek po Bobie.
Fallon u偶y艂 nawet takich 艣rodk贸w, kt贸re s膮 dost臋pne tylko za grube pieni膮dze.
— Wielkie korporacje maj膮 du偶e problemy z ochron膮 tajemnic s艂u偶bowych — powiedzia艂. — Utrzymuj膮 wi臋c w艂asne s艂u偶by bezpiecze艅stwa, r贸wnie dobre jak policja, a w wi臋kszo艣ci wypadk贸w nawet lepsze. P艂aca jest wy偶sza. Kaza艂em sprawdzi膰 Niscemiego w艂asnymi si艂ami.
S艂owa Fallona wprawi艂y mnie w os艂upienie. Jak wi臋kszo艣膰 ludzi traktowa艂em milioner贸w jak w艂a艣cicieli maj膮tk贸w, nigdy jednak nie przysz艂o mi do g艂owy spojrze膰 na nich inaczej i pomy艣le膰 o w艂adzy i wp艂ywach, kt贸re daj膮 pieni膮dze. To, 偶e cz艂owiek mo偶e podnie艣膰 s艂uchawk臋 i uruchomi膰 prywatne si艂y policyjne, otworzy艂o mi oczy na wiele spraw i zmusi艂o do zastanowienia.
Dom Fallona by艂 du偶y i ch艂odny. Wybudowano go na czternastu akrach wypieszczonego terenu. Spokojna i nie rzucaj膮ca si臋 w oczy s艂u偶ba zaczyna艂a dzia艂a膰 natychmiast, gdy tylko w艂a艣ciciel przekroczy艂 pr贸g. Bezszelestnie pojawia艂a si臋 i znika艂a, je艣li przestawa艂a by膰 potrzebna. Musz臋 przyzna膰, 偶e pogr膮偶y艂em si臋 w tym sybaryckim luksusie bez skrupu艂贸w.
Taca Fallona, ku jego wielkiemu rozczarowaniu, nie nadesz艂a jeszcze z Nowego Jorku i mas臋 czasu sp臋dza艂 teraz z Halsteadem, sprzeczaj膮c si臋 na tematy archeologiczne. By艂em zadowolony, 偶e ich dyskusje nie przybieraj膮 ju偶 charakteru osobistego i ograniczaj膮 si臋 do spraw zawodowych. My艣l臋, 偶e by艂o to zas艂ug膮 Katherine Halstead, kt贸ra utrzymywa艂a swojego m臋偶a w ryzach.
Na drugi dzie艅 po naszym przyje藕dzie pogr膮偶yli si臋 w dyskusji bez reszty.
— Wed艂ug mnie stary de Vivero by艂 okropnym k艂amc膮 — powiedzia艂 Halstead.
— Oczywi艣cie, 偶e tak — odpar艂 Fallon ugodowo. — Ale nie o to teraz chodzi. Pisze, 偶e zabrano go do Chich茅n Itz谩...
— A ja twierdz臋 — wpad艂 mu w s艂owo Halstead — 偶e to niemo偶liwe. Nowe imperium rozpad艂o si臋 du偶o wcze艣niej. Chich茅n Itz谩 zosta艂o opuszczone, kiedy Hunac Celi wyp臋dzi艂 Itz贸w. To by艂o wymar艂e miasto.
Fallon przerwa艂 zniecierpliwiony.
— Nie patrz na to ze swego punktu widzenia, spr贸buj zobaczy膰 to tak jak Vivero. Napisa艂 tylko, 偶e zosta艂 zabrany do Chich茅n Itz谩. Masz tutaj do czynienia z szeregowym, prostym 偶o艂nierzem, pozbawionym mo偶liwo艣ci perspektywicznego ogl膮dania fakt贸w i zdarze艅, kt贸r膮 my mamy. M贸wi, 偶e zosta艂 zabrany do Chich茅n Itz谩. Zreszt膮 wymienia nazw臋. To jedna z dw贸ch nazw, jakie podaje w r臋kopisie. Nie interesuje go, czy ty pomy艣lisz, 偶e Chich茅n Itz谩 by艂o zamieszkane, czy nie, twierdzi艂 tylko, i偶 zosta艂 tam zabrany — urwa艂. — Oczywi艣cie, je艣li masz racj臋, oznacza to, 偶e list Vivera jest wsp贸艂czesn膮 blag膮, a my wszyscy gonimy w pi臋tk臋.
— Nie s膮dz臋, 偶eby to by艂a blaga — zaoponowa艂 Halstead. — Po prostu wydaje mi si臋, 偶e Vivero by艂 sko艅czonym k艂amc膮.
— Te偶 tak my艣l臋. Poza tym potwierdzono przecie偶 autentyczno艣膰 listu. — Fallon przeszed艂 przez pok贸j i otworzy艂 szuflad臋 biurka. — Oto raport w tej sprawie.
Poda艂 jakie艣 papiery Halsteadowi, kt贸ry przejrza艂 je dok艂adnie i od艂o偶y艂 na stolik. Si臋gn膮艂em po nie i ujrza艂em mn贸stwo tabel i wykres贸w. Zasadnicza tre艣膰 dokumentu znajdowa艂a si臋 na ostatniej stronie, pod nag艂贸wkiem „Wnioski". Przeczyta艂em je: „Dokument wydaje si臋 autentyczny pod wzgl臋dem stylu. Pochodzenie hiszpa艅skie z pocz膮tku szesnastego wieku. Stan bardzo z艂y. Pergamin s艂abej jako艣ci, prawdopodobnie niew艂a艣ciwie wyprodukowany. Badanie metod膮 C14 wskazuje na dat臋 1534, z tolerancj膮 plus minus pi臋tna艣cie lat. Analiza sk艂adu chemicznego atramentu ujawni艂a pewne osobliwo艣ci, ale jak wykaza艂 test w臋glem radioaktywnym, niew膮tpliwie pochodzi z tego samego okresu co pergamin. Natomiast dog艂臋bna analiza lingwistyczna nie ujawni艂a 偶adnych odchyle艅 od j臋zyka szesnastowiecznej Hiszpanii. Wstrzymujemy si臋 od oceny tre艣ci dokumentu, natomiast nie ma dowod贸w na to, i偶 r臋kopis ten nie jest autentyczny."
Pomy艣la艂em o Viverze, kt贸ry musia艂 samodzielnie spreparowa膰 sk贸r臋 zwierz臋c膮 i zrobi膰 atrament. Wszystko pasowa艂o.
Katherine Halstead wyci膮gn臋艂a r臋k臋, wi臋c poda艂em jej raport, a sam znowu zacz膮艂em przys艂uchiwa膰 si臋 dyskusji.
— Wydaje mi si臋, 偶e jeste艣 w b艂臋dzie, Paul — m贸wi艂 Fallon. — Chich茅n Itz谩 nigdy nie zosta艂a ca艂kowicie opuszczona, nast膮pi艂o to dopiero znacznie p贸藕niej. Funkcjonowa艂o jako o艣rodek kultu religijnego, nawet po przybyciu Hiszpan贸w. A co by艂o z zamachem na Ah Dzun Kiu w 1536 roku, nie mniej ni偶 dziewi臋膰 lat po uj臋ciu Vivera?
— Kim on, u diab艂a, by艂? — zapyta艂em.
— Przyw贸dc膮 Tutal Kiu. Zorganizowa艂 pielgrzymk臋 do Chich茅n Itz谩, aby zjedna膰 sobie bog贸w. Wszyscy pielgrzymi zostali zmasakrowani przez jego najwi臋kszego wroga, 脩achi Cocoma. To jednak nieistotne, wa偶ne jest, 偶e wiemy, kiedy dokonano zamachu, i 偶e to potwierdza istnienie Chich茅n Itz谩 w czasach Vivera, chocia偶 Paul ma co do tego w膮tpliwo艣ci.
— No dobra, masz racj臋 w tym wypadku — przyzna艂 Halstead. — Ale w li艣cie jest du偶o wi臋cej sprzecznych ze sob膮 fakt贸w.
Pozostawi艂em ich samych sobie i podszed艂em do okna. O艣lepi艂o mnie 艣wiat艂o odbijaj膮ce si臋 od tafli basenu. Zerkn膮艂em na Katherine Halstead.
— Nie nadaj臋 si臋 do takich logicznych 艂amig艂贸wek — powiedzia艂em — to przerasta moje mo偶liwo艣ci.
— Moje r贸wnie偶 — przyzna艂a. — Nie jestem archeologiem, wiem tylko tyle, ile zdo艂am przej膮膰 od Paula na zasadzie swoistej osmozy.
Ponownie spojrza艂em na basen, wygl膮da艂 bardzo zach臋caj膮co.
— Mo偶e by艣my pop艂ywali? — zasugerowa艂em. — Mam troch臋 sprz臋tu, kt贸ry musz臋 wypr贸bowa膰, a przyjemniej mi b臋dzie w pani towarzystwie.
— 艢wietny pomys艂. — Rozpromieni艂a si臋. — Spotkamy si臋 na dole za dziesi臋膰 minut.
Poszed艂em na g贸r臋 do swojego pokoju, przebra艂em si臋 w k膮piel贸wki, rozpakowa艂em akwalung, po czym zanios艂em go na brzeg basenu. Przywioz艂em go ze sob膮, bo pomy艣la艂em, 偶e mo偶e po drodze nadarzy si臋 okazja, by pop艂ywa膰 troch臋 na Karaibach, a nie zamierza艂em jej przepu艣ci膰. Poprzednio tylko raz p艂ywa艂em w czystej wodzie, w Morzu 艢r贸dziemnym.
Pani Halstead czeka艂a ju偶 na mnie ko艂o basenu i musz臋 przyzna膰, 偶e w swoim jednocz臋艣ciowym kostiumie wygl膮da艂a prze艣licznie. Rzuci艂em na ziemi臋 stalowe butle, przewody powietrza i podszed艂em do niej. Nagle, jak spod ziemi, wyr贸s艂 lokaj w bia艂ym ubraniu i powiedzia艂 co艣 szybko po hiszpa艅sku. Bezradnie wzruszy艂em ramionami i zwr贸ci艂em si臋 do Katherine Halstead.
— Co on m贸wi?
— Pyta, czy napijemy si臋 czego艣 — odpar艂a rozbawiona.
— To niez艂y pomys艂. Co艣 w wysokich szklankach, zimnego, z alkoholem w 艣rodku.
— Doskonale. — Zatrajkota艂a co艣 do lokaja, a gdy ju偶 odszed艂, ponownie spojrza艂a na mnie.
— Nie podzi臋kowa艂am jeszcze za to, co pan zrobi艂 dla Paula, panie Wheale. Wszystko zdarzy艂o si臋 tak szybko, 偶e nawet nie mia艂am czasu, by o tym pomy艣le膰.
— Nie ma za co dzi臋kowa膰. Pani m膮偶 dosta艂 tylko to, co mu si臋 nale偶a艂o. — Powstrzyma艂em si臋, by nie powiedzie膰, 偶e w rzeczywisto艣ci wci膮gn膮艂em Halsteada w t臋 histori臋 g艂贸wnie po to, by go mie膰 stale na oku. Halstead nie zachwyca艂 mnie specjalnie, zbyt 艂atwo rzuca艂 oskar偶enia i wpada艂 w gniew. Poza tym kto艣 by艂 z Niscemim w chwili, gdy zabito Boba i mimo 偶e Halstead nie m贸g艂 tam by膰 osobi艣cie, nie oznacza艂o to jeszcze, 偶e nie mia艂 z tym nic wsp贸lnego.
U艣miechn膮艂em si臋 mi艂o do jego 偶ony.
— Nie ma o czym m贸wi膰 — powt贸rzy艂em.
— Uwa偶am, 偶e to bardzo wspania艂omy艣lnie, wzi膮wszy pod uwag臋 jego zachowanie. — Spojrza艂a na mnie powa偶nie. — Prosz臋 nie zwraca膰 na niego uwagi, je艣li zn贸w wpadnie w z艂y humor. Prze偶y艂... prze偶y艂 rozczarowanie. To jego wielka szansa i dlatego jest taki rozdra偶niony.
— Prosz臋 si臋 nie martwi膰 — uspokoi艂em j膮. Osobi艣cie by艂em przekonany, 偶e je偶eli Halstead znowu stanie si臋 nieprzyjemny, szybko dostanie prztyczka w kinol. Gdybym ja mu nie do艂o偶y艂, zrobi to Fallon mimo swojego wieku. Lepiej by jednak by艂o, gdybym to ja — jako osoba neutralna — w razie konieczno艣ci uprzedzi艂 Fallona. Je艣li bowiem dosz艂oby mi臋dzy nimi do ostrzejszego konfliktu, ta szalona wyprawa mog艂aby si臋 rozlecie膰.
Podano drinki — bia艂aw膮 mikstur臋 w wysokich oszronionych szklankach z kostkami lodu d藕wi臋cz膮cymi jak ma艂e srebrne dzwoneczki. Nie mam poj臋cia, co to by艂o, ale dzia艂a艂o orze藕wiaj膮co i koj膮co. Pani Halstead zamy艣li艂a si臋. Wypi艂a ma艂y 艂yk i spyta艂a od niechcenia:
— Jak pan my艣li, kiedy pojedziecie na Jukatan?
— Prosz臋 mnie o to nie pyta膰, wszystko zale偶y od tych ekspert贸w na g贸rze — skin膮艂em g艂ow膮 w kierunku domu. — Ci膮gle jeszcze nie mamy poj臋cia, dok膮d pojedziemy.
— S膮dzi pan, 偶e tace rzeczywi艣cie kryj膮 w sobie jak膮艣 tajemnic臋 i 偶e uda si臋 nam j膮 rozwi膮za膰?
— Na pewno — powiedzia艂em zdawkowo. Nie przyzna艂em si臋, 偶e prawdopodobnie zna艂em ju偶 rozwi膮zanie. By艂o mn贸stwo rzeczy, o kt贸rych nie m贸wi艂em ani pani Halstead, ani komukolwiek innemu.
— A jaka, pana zdaniem, b臋dzie reakcja Fallona, gdy mu zasugeruj臋, 偶e chcia艂abym wzi膮膰 udzia艂 w waszej wyprawie?
— Nie ma pani szans, roznios艂oby go chyba ze z艂o艣ci. — Roze艣mia艂em si臋 rozbawiony.
Pochyli艂a si臋 do przodu i powiedzia艂a powa偶nie:
— Chyba lepiej by by艂o, gdybym pojecha艂a. Boj臋 si臋 o Paula.
— To znaczy?
Zamacha艂a r臋kami.
— Nie nale偶臋 do tych fa艂szywych kobiet, kt贸re oczerniaj膮 m臋偶贸w przed innymi m臋偶czyznami. Paul nie jest zwyk艂ym cz艂owiekiem. Jest w nim wiele gwa艂towno艣ci, kt贸rej sam nie potrafi opanowa膰. Je偶eli jestem z nim, mog臋 to za艂agodzi膰, sprawi膰, by spojrza艂 na pewne rzeczy inaczej. Nie by艂abym kul膮 u nogi, musi pan to zrozumie膰, nieraz ju偶 zreszt膮 bra艂am udzia艂 w wyprawach.
M贸wi艂a tak, jakby Halstead by艂 szale艅cem, kt贸ry nieustannie potrzebuje opieki piel臋gniarki. Zacz膮艂em si臋 zastanawia膰 nad stosunkami pomi臋dzy t膮 par膮. W niekt贸rych ma艂偶e艅stwach istniej膮 bardzo zabawne uk艂ady.
— Fallon zgodzi艂by si臋, gdyby pan wstawi艂 si臋 za mn膮 — przerwa艂a moje rozmy艣lania. — M贸g艂by go pan zmusi膰 do tego.
Skrzywi艂em si臋.
— Ju偶 raz to zrobi艂em i nie s膮dz臋, bym m贸g艂 to uczyni膰 ponownie. Fallon nie jest facetem, kt贸ry lubi, gdy si臋 nim rz膮dzi.
Poci膮gn膮艂em drinka i poczu艂em w gardle przyjemny ch艂贸d.
— Pomy艣l臋 nad tym — obieca艂em w ko艅cu.
Ale ju偶 wtedy wiedzia艂em, 偶e zaproponuj臋 to Fallonowi i postaram si臋, by si臋 zgodzi艂. By艂o w Katherine Halstead co艣, co mnie uj臋艂o, co艣, czego nie czu艂em do kobiety od wielu lat. Cokolwiek to by艂o, wiedzia艂em dobrze, 偶e trzeba to zdusi膰 w sobie, nie by艂 to bowiem najlepszy czas na flirt z m臋偶atk膮, szczeg贸lnie je艣li jej m臋偶em by艂 kto艣 taki jak Halstead.
— Zobaczmy, jaka woda — zaproponowa艂em.
Wsta艂em i podszed艂em do kraw臋dzi basenu. Pod膮偶y艂a za mn膮.
— Po co pan to przywi贸z艂? — spyta艂a, wskazuj膮c na akwalung.
Wyt艂umaczy艂em jej, po czym doda艂em:
— Nie u偶ywa艂em go ju偶 od dawna, pomy艣la艂em wi臋c, 偶e trzeba wszystko sprawdzi膰. Nurkowa艂a ju偶 pani kiedy艣 z akwalungiem?
— Wiele razy — odpar艂a. — Sp臋dzi艂am kiedy艣 lato na Bahama i niemal ka偶dego dnia by艂am w wodzie. To doskona艂a zabawa.
Zgodzi艂em si臋 z ni膮 w zupe艂no艣ci i zaj膮艂em si臋 sprawdzaniem zawor贸w. Wszystko by艂o w porz膮dku, za艂o偶y艂em wi臋c szelki. Podczas gdy przemywa艂em mask臋, Katherine Halstead wskoczy艂a do wody, po chwili wynurzy艂a si臋 i opryska艂a mnie.
— No, dalej, do wody! — krzykn臋艂a.
— Prosz臋 tylko nie m贸wi膰, 偶e woda jest wspania艂a. — Usiad艂em na kraw臋dzi basenu i flopem wpad艂em do wody. Nie wskakuje si臋 przodem z butlami na plecach. Jak zwykle mia艂em k艂opot ze z艂apaniem prawid艂owego rytmu oddychania, wymaga to po prostu praktyki, kt贸rej mi brakowa艂o. Poniewa偶 zaw贸r podaj膮cy znajduje si臋 w czasie p艂ywania wy偶ej ni偶 p艂uca, powstaje r贸偶nica ci艣nie艅, kt贸r膮 trzeba pokona膰, co w pierwszej chwili nie nale偶y do przyjemno艣ci. Potem za艣 trzeba tak wyregulowa膰 oddech, 偶eby powietrze zu偶ywa膰 ekonomicznie, a tej sztuki niekt贸rzy nie potrafi膮 sobie przyswoi膰. Szybko jednak to opanowa艂em i oddycha艂em nieregularnym rytmem, kt贸ry przedtem wydawa艂 mi si臋 tak nienaturalny.
Op艂yn膮艂em basen i stwierdzi艂em, 偶e musz臋 zmieni膰 ci臋偶ar balastu, przybra艂em bowiem nieco na wadze od czasu, kiedy ostatnio nurkowa艂em, a to mia艂o przecie偶 wp艂yw na utrzymanie p艂ywalno艣ci zerowej. Spojrza艂em w g贸r臋 i ujrza艂em nad sob膮 opalone cia艂o Katherine Halstead. Mocnym odepchni臋ciem p艂etw wystrzeli艂em w kierunku powierzchni i chwyci艂em j膮 za kostki. Gdy j膮 wci膮gn膮艂em pod wod臋, zobaczy艂em powietrze r贸wnomiernie wydobywaj膮ce si臋 z jej ust regularn膮 lini膮 b膮belk贸w. Je偶eli nawet j膮 zaskoczy艂em, to nie okaza艂a tego. Mia艂a wystarczaj膮co du偶o rozs膮dku, by w zb臋dnej szamotaninie nie traci膰 resztek powietrza.
Nagle zgi臋艂a si臋 wp贸艂, chwyci艂a przew贸d powietrza i gwa艂townym szarpni臋ciem wyrwa艂a mi ustnik. Zach艂ysn膮艂em si臋 wod膮 i zwolni艂em uchwyt, puszczaj膮c jej stopy.
Gdy wyp艂yn膮艂em na powierzchni臋, krztusz膮c si臋 i ci臋偶ko dysz膮c, zobaczy艂em, 偶e si臋 ze mnie 艣mieje. Prychn膮艂em jeszcze kilka razy i spyta艂em troch臋 upokorzony:
— Gdzie si臋 pani nauczy艂a tej sztuki?
— Pla偶owi chuligani na Wyspach Bahama nie patyczkuj膮 si臋 — odpowiedzia艂a. — Tam dziewczyna musi umie膰 radzi膰 sobie sama.
— Schodz臋 jeszcze raz, wyszed艂em z wprawy.
— W porz膮dku. Gdy pan sko艅czy, b臋dzie ju偶 czeka艂 nast臋pny drink.
Opad艂em na dno basenu i prze膰wiczy艂em ca艂y m贸j skromny repertuar umiej臋tno艣ci. Wyj膮艂em ustnik, pozwalaj膮c, by w膮偶 nape艂ni艂 si臋 wod膮, a nast臋pnie oczy艣ci艂em go. Zdj膮艂em mask臋 i wykona艂em istn膮 ekwilibrystyk臋, zdejmuj膮c i zak艂adaj膮c z powrotem szelki. Nie by艂a to jedynie g艂upia zabawa, mo偶e si臋 przecie偶 czasem zdarzy膰, 偶e trzeba w wodzie zrobi膰 co艣 takiego, i wtedy brak podobnych umiej臋tno艣ci okazuje si臋 zgubny. Woda nie jest naszym naturalnym 艣rodowiskiem na 偶adnej g艂臋boko艣ci i uratuje si臋 z niej tylko ten, kto potrafi poradzi膰 sobie z wszelkimi trudno艣ciami.
By艂em na dole ju偶 jakie艣 pi臋tna艣cie minut, kiedy us艂ysza艂em ha艂as. Spojrza艂em w g贸r臋 i zobaczy艂em wzburzon膮 wod臋, wyp艂yn膮艂em wi臋c na powierzchni臋, by sprawdzi膰, co si臋 dzieje. Pani Halstead uderza艂a d艂oni膮 w tafl臋 wody. Za ni膮 sta艂 Fallon. Gdy ju偶 wyszed艂em na brzeg, powiedzia艂 do mnie:
— Nadesz艂a moja taca, wreszcie mo偶emy je por贸wna膰.
Wypl膮ta艂em si臋 z szelek i zdj膮艂em pas z ci臋偶arkami.
— Zaraz przyjd臋, musz臋 tylko najpierw wyschn膮膰.
— Potrafi艂by艣 pos艂ugiwa膰 si臋 tym na wi臋kszych g艂臋boko艣ciach? — Uwa偶nie przygl膮da艂 si臋 aparatowi do nurkowania.
— Zale偶y na jakich — odpowiedzia艂em ostro偶nie. — Do tej pory najdalej zszed艂em na g艂臋boko艣膰 czterdziestu metr贸w.
— To powinno wystarczy膰 — odpar艂. — Mimo wszystko mo偶e si臋 na co艣 przydasz, Wheale. Przypuszczalnie b臋dziemy musieli przeszuka膰 cenote. — Raptem zmieni艂 temat. — Przyjd藕 jak najszybciej.
Obok basenu znajdowa艂a si臋 przebieralnia. Wzi膮艂em prysznic, wytar艂em si臋 i w welurowym k膮pielowym p艂aszczu poszed艂em na g贸r臋. Kiedy przechodzi艂em przez oszklone drzwi, us艂ysza艂em Fallona:
— ...my艣la艂em, 偶e informacja jest ukryta w li艣ciach winnej latoro艣li, odda艂em wi臋c tace kryptografowi. Mog艂a to by膰 przecie偶 liczba 偶y艂ek lub k膮t nachylenia do szypu艂ki, lub jakakolwiek inna tego typu kombinacja. Facet przebada艂 wszystko dok艂adnie, przepu艣ci艂 dane przez komputer, ale nic z tego nie wynik艂o.
By艂 to niez艂y pomys艂, tylko ca艂kiem chybiony. Podszed艂em do grupy skupionej wok贸艂 sto艂u i spojrza艂em na tac臋.
— Teraz mamy obie tace, b臋dziemy wi臋c musieli powt贸rzy膰 ca艂膮 t臋 analiz臋. Vivero m贸g艂 umie艣ci膰 informacje na obydwu tacach — powiedzia艂 Fallon.
— Jakich tacach? — spyta艂em niedbale.
Halstead gwa艂townie uni贸s艂 g艂ow臋, a Fallon odwr贸ci艂 si臋 i spojrza艂 na mnie z niesmakiem.
— No, na tych tutaj.
Popatrzy艂em na st贸艂.
— Nie widz臋 偶adnych tac. Fallon zmiesza艂 si臋 i wyj膮ka艂:
— Czy... czy oszala艂e艣? Jak s膮dzisz, co to jest? Lataj膮ce talerze?
Halstead spojrza艂 na mnie gniewnie.
— Przesta艅 si臋 wyg艂upia膰. Murville nazwa艂 to tac膮. Juan de Vivero tak偶e, tak samo zreszt膮 jak i Goosan w li艣cie do Herricka.
— Niewiele mnie to obchodzi — powiedzia艂em szczerze. — Nawet gdyby wszyscy nazwali 艂贸d藕 podwodn膮 samolotem, to i tak nie b臋dzie lata膰. Stary Vivero wykona艂 to, ale wcale nie nazwa艂 tego tacami. Nie powiedzia艂: „Oto, ch艂opcy, przesy艂am wam dwie 艣liczne tace". Sprawdzimy, co rzeczywi艣cie powiedzia艂. Gdzie ten r臋kopis?
— Lepiej si臋 dobrze postaraj! — Oczy Fallona rozb艂ys艂y, gdy podawa艂 mi plik papier贸w, z kt贸rymi nigdy si臋 nie rozstawa艂.
Przewertowa艂em kartki a偶 do ostatniej strony i odczyta艂em g艂o艣no: Posy艂am wam upominki wykonane w ten wspania艂y spos贸b, jakiego m贸j ojciec nauczy艂 si臋 od przybysza ze Wschodu i dalej: Niech 艂uski wrogo艣ci spadn膮 z waszych oczu i pozwol膮 wam w艂a艣ciwie spojrze膰 na te dary.
— Czy to wam co艣 m贸wi?
— Niewiele — odpar艂 Halstead.
— To s膮 lustra — oznajmi艂em spokojnie. — A to, 偶e wszyscy u偶ywali ich jako tac, nie zmienia tego faktu.
Halstead mrukn膮艂 co艣 z rozdra偶nieniem, natomiast Fallon pochyli艂 si臋 i uwa偶nie im si臋 przygl膮da艂.
— Dno tej tacy — kontynuowa艂em — nie jest z miedzi, to jaki艣 polerowany metal o zwierciadlanej, lekko wypuk艂ej powierzchni. Zmierzy艂em to.
— Mo偶e masz racj臋 — powiedzia艂 Fallon. — A wi臋c to s膮 lustra! Do czego nas to jednak prowadzi?
— Przyjrzyjcie im si臋 dok艂adnie — poradzi艂em.
Fallon uni贸s艂 jedno lustro, a Halstead drugie. Po chwili Halstead powiedzia艂:
— Nic nie widz臋 z wyj膮tkiem odbicia w艂asnej twarzy.
— Ja te偶 niewiele wi臋cej — przyzna艂 Fallon. — Ta powierzchnia nie odbija obrazu zbyt wyra藕nie.
— Nie wymagajcie za wiele od metalowego lustra, na kt贸re przez ostatnie czterysta lat nak艂adano r贸偶ne rzeczy. To bardzo sprytna sztuczka, a wpad艂em na ni膮 przypadkowo. Jest tu jaki艣 ekran?
— Nawet wi臋cej, mam sal臋 projekcyjn膮. — Fallon u艣miechn膮艂 si臋.
No jasne, to by艂o do przewidzenia. Przecie偶 to drobnostka dla takiego milionera jak Fallon! Zaprowadzi艂 nas do cz臋艣ci domu, w kt贸rej jeszcze nie by艂em, i zaprezentowa艂 miniaturowe kino na mniej wi臋cej dwadzie艣cia miejsc.
— Przydaje si臋, gdy mam tu wyk艂ady — wyja艣ni艂.
— Gdzie jest projektor do prze藕roczy? — spyta艂em, rozgl膮daj膮c si臋 po pomieszczeniu.
— W pokoju projekcyjnym, tam z ty艂u.
— Chc臋 go mie膰 tutaj — za偶膮da艂em.
Spojrza艂 na mnie z namys艂em i wzruszy艂 ramionami.
— W porz膮dku, ka偶臋 go tu przynie艣膰.
Nast膮pi艂a chyba dziesi臋ciominutowa przerwa, w czasie kt贸rej dwaj s艂u偶膮cy przynie艣li projektor i zainstalowali go zgodnie z moimi wskaz贸wkami po艣rodku pomieszczenia. Fallon by艂 zaintrygowany. Halstead — znudzony, a jego 偶ona promienia艂a urod膮. Mrugn膮艂em do niej.
— B臋dziemy mieli niez艂e przedstawienie. Przytrzyma mi pani to lustro, pani Halstead? — Pomajstrowa艂em troch臋 przy projektorze. — U偶yj臋 go zamiast silnego reflektora — wyja艣ni艂em. — Odbij臋 艣wiat艂o od lustra tak, aby pada艂o na ekran. Powiecie mi, co zobaczycie.
W艂膮czy艂em projektor. W efekcie Fallon gwa艂townie wci膮gn膮艂 powietrze, a Halstead pozby艂 si臋 wyrazu znudzenia w takim po艣piechu, 偶e prawie stan膮艂 na baczno艣膰.
Odwr贸ci艂em si臋 i przyjrza艂em konturom widocznym na ekranie.
— Jak s膮dzicie, co to jest? — zapyta艂em. — Troch臋 niewyra藕nie to wygl膮da, ale wydaje mi si臋, 偶e to mapa.
— Co, u diab艂a? — wyszepta艂 Fallon. — Jak to...? Zreszt膮, mniejsza o to. Czy mo偶e pani to odrobin臋 obr贸ci膰, pani Halstead?
艢wietliste kontury wykrzywi艂y si臋 i rozp艂yn臋艂y, po czym znieruchomia艂y w nowym ustawieniu. Fallon a偶 mlasn膮艂 podekscytowany.
— Masz racj臋, to jest mapa. Je艣li to wyci臋cie u do艂u po prawej stronie jest zatok膮 Chetumal, a kszta艂t ma odpowiedni, to powy偶ej mamy zatoki Espiritu Santo i Ascension. Daje to zachodnie wybrze偶e p贸艂wyspu Jukatan.
— Co to za ko艂o po艣rodku? — spyta艂 Halstead.
— Dojdziemy do tego za chwil臋 — odpowiedzia艂em i wy艂膮czy艂em 艣wiat艂o.
Fallon pochyli艂 si臋 nad lustrem, ci膮gle jeszcze podtrzymywany przez pani膮 Halstead i z niedowierzaniem kr臋ci艂 g艂ow膮. Spojrza艂 wreszcie pytaj膮co w moim kierunku, wi臋c wyja艣ni艂em:
— Odkry艂em to przypadkowo. Robi艂em fotografi臋 swojej tacy, a raczej lustra, i przez nieuwag臋 dotkn膮艂em wyzwalacza lampy, co spowodowa艂o b艂ysk flesza. Kiedy wywo艂a艂em zdj臋cie, zorientowa艂em si臋, 偶e mam w kadrze kawa艂ek lustra, ale wi臋ksza cz臋艣膰 fotografii obj臋艂a 艣cian臋. 艢wiat艂o z flesza odbi艂o si臋 od lustra i jego obraz na 艣cianie by艂 tak cholernie zabawny, 偶e postanowi艂em zaj膮膰 si臋 tym dok艂adniej.
— To niemo偶liwe. — Halstead wzi膮艂 lustro od 偶ony. — Jak odbicie od g艂adkiej powierzchni mo偶e dawa膰 selektywnie zmienny obraz? — Uni贸s艂 lustro i porusza艂 nim przed oczyma. — Niczego takiego nie wida膰.
— To nie jest p艂askie lustro, tylko nieco wypuk艂e. Zmierzy艂em nawet t臋 wypuk艂o艣膰, ma promie艅 oko艂o trzech metr贸w. To taka chi艅ska sztuczka.
— Chi艅ska?
— Stary Vivero przecie偶 napisa艂: ...przybysz ze Wschodu przywieziony do Kordoby przez Maur贸w. 脫w przybysz by艂 Chi艅czykiem. Troch臋 mi to sprawi艂o k艂opot贸w, bo co, u diab艂a, robi艂 Chi艅czyk w Hiszpanii pod koniec pi臋tnastego wieku? Ale je艣li si臋 zastanowi膰, nie jest to wcale takie niezwyk艂e. Imperium arabskie rozci膮ga艂o si臋 od Hiszpanii do Indii. Nietrudno sobie wyobrazi膰, 偶e jaki艣 rzemie艣lnik z Chin m贸g艂 tam zaw臋drowa膰. W ko艅cu w tym czasie Europejczycy te偶 bywali w Chinach.
Fallon skin膮艂 g艂ow膮.
— To prawdopodobna teoria. — Postuka艂 w lustro. — Ale jak, do licha, to zrobiono?
— Mia艂em szcz臋艣cie — powiedzia艂em. — Poszed艂em do Biblioteki Publicznej w Torqauy i znalaz艂em wyt艂umaczenie w dziewi膮tym wydaniu Encyklopedii Britdnnica. Uda艂o mi si臋, bo ta biblioteka jest nieco staro艣wiecka i przechowuje sporo starych druk贸w, a interesuj膮ce mnie has艂o zosta艂o pomini臋te w p贸藕niejszych wydaniach.
Wzi膮艂em od Halsteada lustro i po艂o偶y艂em je p艂asko na stole. — Zobaczcie, jak to dzia艂a. Tylko nie zwracajcie uwagi na z艂ote ozdoby, a skoncentrujcie si臋 na samym lustrze. Wszystkie wczesne lustra chi艅skie by艂y wykonywane z metali, zazwyczaj odlewane z br膮zu. Odlew metalu nie daje jednak dostatecznie g艂adkiej powierzchni zwierciadlanej, trzeba wi臋c popracowa膰 nad nim, skroba膰, polerowa膰, aby uzyska膰 po偶膮dany efekt. Zazwyczaj skrobano od 艣rodka ku kraw臋dzi i nadawa艂o to gotowym lustrom lekk膮 wypuk艂o艣膰.
Fallon wyj膮艂 z kieszeni pi贸ro i przy艂o偶y艂 je do lustra, na艣laduj膮c czynno艣膰 skrobania. Skin膮艂 g艂ow膮 i powiedzia艂:
— M贸w dalej.
— Po jakim艣 czasie — kontynuowa艂em — zacz臋to robi膰 coraz bardziej wyrafinowane lustra. Wykonywanie ich by艂o kunsztowne i rzemie艣lnicy prze艣cigali si臋 w ich upi臋kszaniu. Jednym ze sposob贸w by艂o umieszczanie ornament贸w na rewersie lustra. Zazwyczaj stanowi艂y je cytaty z Buddy, odlane wypuk艂ymi literami. Zastan贸wmy si臋 teraz, co mog艂o si臋 sta膰, kiedy takie lustro by艂o skrobane. Le偶a艂o rewersem na twardej powierzchni, ale tylko wypuk艂e litery styka艂y si臋 z ni膮, pozosta艂a za艣 cz臋艣膰 zwierciad艂a nie mia艂a 偶adnego oparcia. Pod naciskiem skrobaczki nie podtrzymywane cz臋艣ci musia艂y si臋 nieco podda膰 i w wyniku tego odrobin臋 wi臋cej metalu usuwano nad tymi podpartymi.
— A niech mnie diabli! — zawo艂a艂 Fallon. — I to w艂a艣nie daje a偶 tak膮 r贸偶nic臋.
— Generalnie rzecz bior膮c — ci膮gn膮艂em — mamy przed sob膮 lustro z tendencj膮 do rozpraszania odbitego 艣wiat艂a. Ale g艂adkie powierzchnie, na kt贸rych s膮 litery, odbijaj膮 艣wiat艂o w liniach r贸wnoleg艂ych. Wypuk艂o艣膰 jest tak minimalna, 偶e nie mo偶na jej dostrzec go艂ym okiem, ale kr贸tkie d艂ugo艣ci fal 艣wietlnych ujawniaj膮 j膮 w odbiciu.
— Kiedy Chi艅czycy na to wpadli? — zapyta艂 Fallon.
— W jedenastym wieku. Pocz膮tkowo by艂o to dzie艂em przypadku, ale p贸藕niej wykorzystywali ju偶 te w艂a艣ciwo艣ci 艣wiadomie. Wyprodukowali w贸wczas lustro z艂o偶one, kt贸rego rewers w dalszym ci膮gu zapisywali cytatami z Buddy, cho膰 zwierciad艂a odbija艂y ju偶 co艣 zupe艂nie innego. Jeden taki egzemplarz znajduje si臋 w Ashmdean w Oxfordzie, a jego rewers g艂osi艂: Chwal膮 Buddzie Amidzie, odbicie za艣 pokazuje samego Budd臋. By艂a to tylko kwestia pod艂o偶enia fa艂szywego rewersu pod lustro, tak jak to w艂a艣nie zrobi艂 Vivero.
— A wi臋c tu znajduje si臋 mapa odlana w br膮zie? — Halstead odwr贸ci艂 lustro i postuka艂 w z艂oty sp贸d.
— Ot贸偶 to. S膮dz臋 raczej, 偶e Vivero wynalaz艂 ponownie lustro z艂o偶one, bo znane s膮 tylko trzy egzemplarze: ten w Ashmdean, drugi w Muzeum Brytyjskim i jeszcze jeden gdzie艣 w Niemczech.
— Jak 艣ci膮gniemy rewers?
— Wstrzymaj si臋 z tym na razie — powiedzia艂em. — Nie chc臋 zniszczy膰 tego lustra. Je偶eli wetrze si臋 w powierzchni臋 amalgamat rt臋ci, to czysto艣膰 odbicia poprawi si臋 o sto procent. Jednak lepszym sposobem b臋dzie zrobienie zdj臋cia rentgenowskiego.
— Za艂atwi臋 to — rzek艂 Fallon stanowczo. — W tym czasie przyjrzyjmy si臋 temu dok艂adniej. W艂膮cz projektor.
Wcisn膮艂em prze艂膮cznik i zaj臋li艣my si臋 skrupulatnym studiowaniem 艣wietlistych linii widocznych na ekranie. Po chwili Fallon stwierdzi艂:
— Wygl膮da to na wybrze偶e Quintana Roo. Mo偶emy zreszt膮 por贸wna膰 to z map膮.
— Czy tu, wok贸艂 obrze偶a, nie ma jakiego艣 napisu? — zapyta艂a Katherine Halstead.
Wyt臋偶y艂em wzrok, ale obraz by艂 tak zamazany, 偶e niczego nie mog艂em dostrzec.
— By膰 mo偶e — powiedzia艂em z rezerw膮.
— A w 艣rodku jest okr臋t? — zauwa偶y艂 Halstead. — Co to mo偶e by膰?
— S膮dz臋, 偶e to akurat wiem — powiedzia艂em. — Stary Vivero pragn膮艂 pojedna膰 syn贸w, wi臋c da艂 po jednym lustrze ka偶demu. Zagadka mo偶e zosta膰 rozwi膮zana tylko przy u偶yciu obu luster. To daje przypuszczalnie widok og贸lny, kt贸ry pozwala zlokalizowa膰 obszar, i stawiam dziesi臋膰 do jednego, 偶e drugie lustro przedstawia przybli偶ony obraz tego, co tu znajduje si臋 w tym ma艂ym kole. Te zwierciad艂a ka偶de z osobna nie mog膮 da膰 rozwi膮zania.
— Sprawd藕my to — zaproponowa艂 Fallon. — Dajcie teraz moje lustro.
Po chwili na ekranie widnia艂 nowy wz贸r. Niewiele nam on wyja艣ni艂, bo tak jak i poprzedni by艂 niewyra藕ny.
— Jest nieczytelny — poskar偶y艂 si臋 Fallon. — Chyba o艣lepn臋, je偶eli d艂u偶ej nad tym posiedzimy.
— Jest po艣cierane, ostatecznie trudno si臋 spodziewa膰 czego艣 innego po czterystu latach — powiedzia艂em. — Ale zachowa艂 si臋 wz贸r na rewersie. My艣l臋, 偶e prze艣wietlenie da nam doskona艂y obraz.
— Ka偶臋 to zrobi膰 jak najszybciej.
W艂膮czy艂em 艣wiat艂o i zobaczy艂em, jak Fallon przeciera oczy chusteczk膮.
— Sp艂acasz uczciwie koszty swojej podr贸偶y, Wheale. Mogli艣my na to nigdy nie wpa艣膰 — powiedzia艂 z u艣miechem.
— Wpadliby艣cie — zaprotestowa艂em z przekonaniem. — Gdy tylko otrzymaliby艣cie negatywn膮 ocen臋 kryptografa, musieliby艣cie si臋 zacz膮膰 zastanawia膰 na przyk艂ad nad tym, co zosta艂o ukryte pomi臋dzy powierzchniami ze z艂ota i br膮zu. Dziwi mnie tylko, dlaczego synowie Vivera nic z tym nie zrobili?
Halstead powiedzia艂 z namys艂em:
— Obie ga艂臋zie rodziny uwa偶a艂y te rzeczy za tace, a nie lustra. Mo偶e niejasna wskaz贸wka Vivera nie dotar艂a do nich. Mo偶e histori臋 o chi艅skich zwierciad艂ach opowiadano im, gdy byli zbyt mali, aby j膮 zapami臋ta膰 i zrozumie膰.
— Bardzo mo偶liwe — zgodzi艂 si臋 Fallon. — Mog艂o by膰 r贸wnie偶 i tak, 偶e konflikt mi臋dzy bra膰mi nie da艂 si臋 tak 艂atwo za偶egna膰. W ka偶dym razie nic z tym nie zrobiono. Hiszpa艅scy potomkowie utracili swoje lustro, a meksyka艅scy sprowadzili je do roli swego rodzaju legendy. — Zaborczo po艂o偶y艂 d艂onie na lustrze. — Ale teraz mamy je my, a to du偶o zmienia.
13
Gdy patrz臋 na to wszystko z perspektywy czasu, wydaje mi si臋, 偶e w tym czasie Fallon przesta艂 panowa膰 nad sytuacj膮. Pewnego dnia pojecha艂 do miasta, a kiedy wr贸ci艂, by艂 bardzo przygn臋biony i zamy艣lony. Od tej chwili zdarza艂o si臋, 偶e nagle milk艂 i coraz cz臋艣ciej by艂 jakby nieobecny duchem. Przypisywa艂em to zmartwieniom milionera, poniewa偶 s膮dzi艂em, 偶e mo偶e spad艂y ceny akcji czy co艣 w tym rodzaju. W sumie jednak niewiele si臋 nad tym zastanawia艂em.
Cokolwiek zreszt膮 by to by艂o, nie przeszkadza艂o mu w przygotowywaniu ekspedycji do Uaxuanoc, do czego zreszt膮 przyst膮pi艂 z demoniczn膮 wprost energi膮. Wydawa艂o mi si臋 to nawet dziwne, 偶e po艣wi臋ca艂 temu ca艂y sw贸j czas. Milioner powinien przecie偶 pilnowa膰 spraw finansowych, ale Fallon nie dba艂 o nic pr贸cz Uaxuanoc i tej tajemniczej sprawy, kt贸ra tak bardzo go gn臋bi艂a.
W tym te偶 tygodniu pozna艂em Pata Harrisa. Nasze spotkanie zaaran偶owa艂 Fallon, oznajmiaj膮c mi, 偶e wypo偶yczy艂 Pata od towarzystwa naftowego, kt贸rego by艂 udzia艂owcem.
— Wype艂niam swoj膮 cz臋艣膰 umowy — oznajmi艂 kr贸tko. — Harris prowadzi艂 dochodzenie w sprawie Niscemiego.
Przygl膮da艂em si臋 Harrisowi z zainteresowaniem, cho膰 by艂 typem cz艂owieka, kt贸ry na pewno nie przyci膮gn膮艂by mojego wzroku na ulicy. By艂 przeci臋tny pod ka偶dym wzgl臋dem: ani niski, ani wysoki, niezbyt muskularny i niezbyt mizerny. Nawet jego garnitur nie odbiega艂 od przeci臋tno艣ci. Harris po prostu wygl膮da艂, jakby go wyci膮gni臋to z tabeli statystycznej. Mia艂 wprawdzie wi臋cej ni偶 przeci臋tny iloraz inteligencji, ale tego nie dostrzega si臋 przecie偶 na pierwszy rzut oka.
— Mi艂o mi pana pozna膰, panie Wheale — powiedzia艂 bezbarwnym g艂osem, wyci膮gaj膮c do mnie r臋k臋.
— Powiedz Wheale'owi, czego si臋 dowiedzia艂e艣 — za偶膮da艂 Fallon.
Harris spl贸t艂 r臋ce na swoim przeci臋tnym ameryka艅skim brzuszku.
— Victor Niscemi, drobny 艣mie膰 — rzuci艂 zwi臋藕le. — Niewiele mo偶na o nim powiedzie膰. Nigdy nie znaczy艂 zbyt wiele i nie dokona艂 niczego nadzwyczajnego poza tym, 偶e da艂 si臋 wyko艅czy膰 w Anglii. Zaliczy艂 zreformowan膮 szko艂臋, kt贸ra otwiera艂a drog臋 do wi臋kszych rzeczy, ale niewiele wi臋kszych. Siedzia艂 za obrabianie pijaczk贸w, lecz to by艂o dawno. Nie mamy przeciwko niemu niczego ju偶 od czterech lat, to znaczy nie pojawia si臋 w tym czasie w rejestrach policyjnych. Wed艂ug akt policyjnych czysty jak 艂za.
— Je艣li dobrze zrozumia艂em, to dane oficjalne. A co z nieoficjalnymi?
Harris spojrza艂 na mnie z uznaniem.
— No, oczywi艣cie, to zupe艂nie inna sprawa — zgodzi艂 si臋. — Przez jaki艣 czas pracowa艂 w obstawie pewnego bukmachera, potem przeszed艂 do kombinacji z totalizatorem, pocz膮tkowo w obstawie inkasenta, p贸藕niej sam jako inkasent. Ot, taka kariera na ma艂膮 skal臋. Wreszcie przyjecha艂 do Anglii i da艂 si臋 zastrzeli膰. Koniec Niscemiego.
— I to wszystko?
— Jeszcze cholernie daleko do ko艅ca — powiedzia艂 Fallon gwa艂townie. — M贸w dalej, Harris.
Harris pokr臋ci艂 si臋 przez chwil臋 na krze艣le i nagle odpr臋偶y艂 si臋.
— Je偶eli chodzi o takich facet贸w jak Niscemi, trzeba zawsze pami臋ta膰 o jednym, 偶e maj膮 przyjaci贸艂. Sp贸jrzmy na jego akta: szko艂a zreformowana, drobny napad i tak dalej. Po czym nagle przez cztery lata brak zapis贸w w rejestrach policyjnych. Ci膮gle by艂 przest臋pc膮 i ci膮gle p艂otk膮, ale ju偶 nie mia艂 k艂opot贸w. Zyska艂 opiekun贸w.
— Kim byli...?
— Panie Wheale, jest pan Anglikiem i by膰 mo偶e nie macie takich problem贸w, z jakimi my borykamy si臋 w Stanach, wi臋c to, co powiem, pewnie wyda si臋 panu niezwyk艂e. Musi pan uwierzy膰 mi na s艂owo, w porz膮dku?
— Od spotkania pana Fallona niewiele rzeczy jest w stanie mnie zdziwi膰 — odpar艂em z u艣miechem.
— No dobrze. Interesuje mnie bro艅, z kt贸rej Niscemi zabi艂 pa艅skiego brata. Mo偶e pan j膮 opisa膰?
— To by艂 obrzynek — powiedzia艂em.
— Mia艂 kr贸tk膮 obci臋t膮 kolb臋, tak?
Skin膮艂em g艂ow膮.
— To by艂a lupara, to w艂oska nazwa. Zreszt膮 Niscemi pochodzi艂 z W艂och, a 艣ci艣lej m贸wi膮c, z Sycylii. Oko艂o czterech lat temu wci膮gni臋to Niscemiego do Organizacji. A musi pan wiedzie膰, 偶e zorganizowana przest臋pczo艣膰 jest jednym z najgorszych zjawisk w 偶yciu Stan贸w Zjednoczonych i w wi臋kszo艣ci kieruj膮 ni膮 Amerykanie w艂oskiego pochodzenia. Wyst臋puj膮 pod wieloma nazwami: Organizacja, Syndykat, Cosa Nostra, mafia, chocia偶 na przyk艂ad s艂owo mafia powinno by膰 zarezerwowane wy艂膮cznie do okre艣lenia ojczy藕nianej organizacji sycylijskiej.
Spojrza艂em niepewnie na Harrisa.
— Usi艂uje mi pan wm贸wi膰, 偶e mafia... mafia, na lito艣膰 bosk膮, zabi艂a mego brata?
— Niezupe艂nie. S膮dz臋, 偶e w Anglii Niscemiemu powin臋艂a si臋 noga. I to na pewno, skoro pozwoli艂 si臋 zabi膰. Ale lepiej opisz臋 panu, co dzieje si臋 z takimi 艣mieciami jak Niscemi, gdy zostan膮 wci膮gni臋ci do Organizacji. Pierwsze polecenie, kt贸re otrzymuj膮, to by膰 czystym. Musz膮 schodzi膰 glinom z drogi i robi膰 tylko to, czego za偶膮da capo, czyli szef. To wa偶ne i wyja艣nia, dlaczego Niscemi przesta艂 figurowa膰 w kartotekach policyjnych — Harris wymierzy艂 we mnie palec. — Ale mo偶na te偶 t臋 regu艂臋 odwr贸ci膰. Je艣li wi臋c Niscemi mia艂 z艂e zamiary w stosunku do pa艅skiego brata, oznacza to, 偶e dzia艂a艂 z czyjego艣 polecenia. Mafia nie toleruje ludzi, kt贸rzy robi膮 co艣 na w艂asn膮 r臋k臋 i w艂asny rachunek.
— Zosta艂 wi臋c nas艂any?
— Jestem pewien w dziewi臋膰dziesi臋ciu dziewi臋ciu procentach, 偶e tak.
To ju偶 przekracza艂o moje mo偶liwo艣ci zrozumienia tej ca艂ej historii. Nie mog艂em w ni膮 uwierzy膰. Zwr贸ci艂em si臋 do Fallona:
— O ile si臋 nie myl臋, twierdzi艂 pan, 偶e Harris jest pracownikiem towarzystwa naftowego. Jakie wi臋c ma kwalifikacje do wysuwania takich przypuszcze艅?
— Harris by艂 w FBI — wyja艣ni艂 Fallon.
— Przez pi臋tna艣cie lat — doda艂 Harris. — Mia艂em racj臋, gdy m贸wi艂em, 偶e to wyda si臋 panu troch臋 niezwyk艂e.
— Bo i jest — odpar艂em kr贸tko i przez chwil臋 zastanowi艂em si臋 nad tym. — Sk膮d uzyska艂 pan informacje o Niscemim?
— Od policji w Detroit, na tym terenie dzia艂a艂.
— Scotland Yard interesuje si臋 t膮 spraw膮. Czy ameryka艅ska policja wsp贸艂pracuje z nimi?
Harris u艣miechn膮艂 si臋 pob艂a偶liwie.
— Wbrew wszelkim sensacyjnym pog艂oskom na temat Interpolu w takiej jak ta historii niewiele mo偶na zrobi膰. Komu mog臋 to przypi膮膰? Ameryka艅skie w艂adze s膮dowe s膮 szcz臋艣liwe, 偶e maj膮 Niscemiego z g艂owy. Poza tym by艂 przecie偶 tylko p艂otk膮. — U艣miechn膮艂 si臋 i nieoczekiwanie sparodiowa艂 znane powiedzenie: — Mia艂o to miejsce w innym kraju, a poza tym go艣膰 nie 偶yje.
— Harris jeszcze nie sko艅czy艂 — rzek艂 Fallon. — Ta sprawa si臋ga o wiele g艂臋biej.
— A wi臋c — powiedzia艂 — dochodzimy do pytania, kto wys艂a艂 Niscemiego do Anglii i po co? Jego capo by艂 Jack Gatt, ale r贸wnie dobrze m贸g艂 on wy艣wiadczy膰 przys艂ug臋 komu艣 innemu. Jednak nie wydaje mi si臋 to zbyt prawdopodobne.
— Gatt! — Nie wytrzyma艂em. — On by艂 w Anglii w tym samym czasie, kiedy zgin膮艂 m贸j brat!
Harris potrz膮sn膮艂 g艂ow膮:
— Nie, nie by艂o go, sprawdzi艂em to dok艂adnie. W dniu, w kt贸rym zgin膮艂 pa艅ski brat, Gatt by艂 w Nowym Jorku.
— Ale chcia艂 co艣 kupi膰 od Boba — powiedzia艂em. — Z艂o偶y艂 mu jak膮艣 ofert臋 i mam na to 艣wiadk贸w. On by艂 w Anglii.
— Podr贸偶e powietrzne to wspania艂a sprawa — powiedzia艂 Harris. — Mo偶na wylecie膰 z Londynu o dziewi膮tej rano i ju偶 o jedenastej trzydzie艣ci czasu lokalnego by膰 w Nowym Jorku. Gatt z pewno艣ci膮 nie zabi艂 pa艅skiego brata. — Zacisn膮艂 usta, po czym doda艂: — Przynajmniej nie osobi艣cie.
— Kim on w艂a艣ciwie jest?
— Szefem ca艂ej bandy w Detroit — odpar艂 natychmiast Harris. — Jego wp艂ywy obejmuj膮 ca艂y Michigan i spory kawa艂 Ohio. Oryginalne nazwisko Giacomo Gattini zosta艂o zamerykanizowane na Jack Gatt. Nie zajmuje zbyt wysokiej pozycji w Organizacji, ale jest capo, a to daje mu pewn膮 pozycj臋.
— M贸g艂by mi pan to bli偶ej wyja艣ni膰?
— Organizacja kontroluje 艣wiat przest臋pczy, lecz nie jest to przedsi臋biorstwo tak scentralizowane jak, powiedzmy, General Motors. W rzeczywisto艣ci powi膮zania s膮 bardzo lu藕ne i czasami poszczeg贸lne grupy popadaj膮 w konflikty mi臋dzy sob膮. S膮 to tak zwane wojny gang贸w. Wp艂ywaj膮 one jednak 藕le na og贸lne interesy i zbytnio przyci膮gaj膮 uwag臋 policji, wi臋c raz na jaki艣 czas wszyscy capo zbieraj膮 si臋 na narad臋, takie swego rodzaju posiedzenie zarz膮du, aby wsp贸lnie za艂atwi膰 swoje problemy. Wyznaczaj膮 wtedy obszary dzia艂ania, daj膮 po nosie zbyt zapalczywym i decyduj膮, kiedy i jak wymusza膰 poszanowanie postanowie艅.
Ten surowy i brutalny 艣wiat, o kt贸rym teraz s艂ucha艂em, wdar艂 si臋 przemoc膮 na farm臋 Hay Tree w dalekim Devonie.
— Jak to wygl膮da w praktyce? — spyta艂em. Harris wzruszy艂 ramionami.
— Przypuszczam, 偶e capo, taki jak Gatt, postanowi艂 zlekcewa偶y膰 wielkich szef贸w i dzia艂a膰 na w艂asn膮 r臋k臋. Wkr贸tce potem jaki艣 m艂ody 艣mie膰 typu Niscemiego wpad艂by do miasta, sprz膮tn膮艂 Gatta i zwia艂. Je艣liby mu si臋 nie powiod艂o, pr贸bowa艂by nast臋pny, a偶 wreszcie kt贸remu艣 z nich by si臋 uda艂o. Gatt o tym dobrze wie, przestrzega wi臋c pewnych zasad. I dop贸ki jest, w tym rozumieniu, praworz膮dny, dop贸ty jest capo, kr贸lem swojego terytorium.
— Rozumiem. Ale dlaczego Gatt mia艂by jecha膰 do Anglii?
— No w艂a艣nie — powiedzia艂 Harris. — Dochodzimy wreszcie do sedna sprawy. Przyjrzyjmy si臋 lepiej Jackowi Gattowi. Jest ameryka艅skim mafioso trzeciej generacji. To nie nowo przyby艂y sycylijski ch艂op, kt贸ry nie zna angielskiego, ani te偶 niedouczony, pozbawiony skrupu艂贸w darmozjad, taki jak Capone. Jack jest cywilizowany. Jack jest kulturalny. Jego c贸rka ko艅czy szko艂臋 w Szwajcarii, jeden z syn贸w pobiera nauki w renomowanym college'u na wschodzie, a drugi prowadzi sw贸j w艂asny interes, w dodatku zgodny z prawem. Jack jest sta艂ym bywalcem opery i baletu. S艂ysza艂em nawet, 偶e prawie sam jeden wspiera finansowo pewn膮 grup臋 baletow膮. Zbiera obrazy i kiedy m贸wi臋 zbiera, to nie mam na my艣li tego, 偶e je kradnie. Bierze udzia艂 w licytacji w Galerii Parke'a Berneta w Nowym Jorku jak ka偶dy inny milioner, to samo zreszt膮 robi u Sotheby'ego i Christie's w Anglii. Ma pi臋kn膮 偶on臋, okaza艂y dom, bywa w najlepszym towarzystwie i gra pierwsze skrzypce w艣r贸d wytwornych ludzi, z kt贸rych 偶aden nie wie, i偶 Gatt jest kim艣 innym ni偶 solidnym biznesmenem. Oczywi艣cie jest nim r贸wnie偶, nie by艂bym nawet zaskoczony, gdyby okaza艂 si臋 jednym z pa艅skich najpowa偶niejszych akcjonariuszy, panie Fallon.
— Sprawdz臋 to — powiedzia艂 Fallon cierpko. — A sk膮d czerpie swoje zasadnicze dochody? T臋 nieprawn膮 cz臋艣膰?
— Hazard, narkotyki, prostytucja, str臋czycielstwo, protekcja — wyliczy艂 Harris bez zaj膮kni臋cia. — A tak偶e wszelkie mo偶liwe kombinacje i permutacje. Jack ma na swoim koncie kilka prawdziwych majstersztyk贸w.
— M贸j Bo偶e! — westchn膮艂 Fallon.
— To tylko przypuszczenie — rzek艂em z rezerw膮. — Ale w jaki spos贸b Niscemi znalaz艂 si臋 nagle na farmie? Fotografia tacy ukaza艂a si臋 w prasie zaledwie kilka dni wcze艣niej. Jak wi臋c Gatt dotar艂 do tego tak szybko?
Harris zawaha艂 si臋 i spojrza艂 pytaj膮co na Fallona, kt贸ry odezwa艂 si臋 pos臋pnym g艂osem:
— Mo偶esz w艂a艣ciwie pozna膰 ca艂膮 histori臋. By艂em zdenerwowany oskar偶eniem Halsteada, jakobym ukrad艂 mu list Vivera, wi臋c zleci艂em Harrisowi, aby to sprawdzi艂. — Skin膮艂 na Harrisa.
— Ludzie Gatta 艣ledzili pana Fallona, a zapewne r贸wnie偶 Halsteada. Oto jak do tego dosz艂o. Halstead rzeczywi艣cie by艂 w posiadaniu listu przed panem Fallonem. Kupi艂 go tutaj, w Meksyku, za dwie艣cie dolar贸w. Potem zabra艂 go ze sob膮 do Stan贸w, mieszka艂 w贸wczas w Virginii, ale jego dom zosta艂 obrabowany. List by艂 jedn膮 z tych rzeczy, kt贸re ukradziono. — Z艂o偶y艂 d艂onie. — Wed艂ug mnie list zosta艂 zabrany przez czysty przypadek. Po prostu znajdowa艂 si臋 w zamkni臋tej walizce, kt贸r膮 wtedy ukradziono wraz z innymi rzeczami.
— Co jeszcze zgin臋艂o? — spyta艂em.
— Sprz臋ty domowe: telewizor, radio, zegarek, troch臋 ubra艅 i niewiele pieni臋dzy.
Fallon spojrza艂 na mnie z ironi膮.
— Czy mo偶esz sobie wyobrazi膰 mnie zainteresowanego u偶ywan膮 odzie偶膮?
— Wydaje mi si臋, 偶e to by艂a robota drobnego z艂odziejaszka — powiedzia艂 Harris. — Szybko mo偶na si臋 pozby膰 rzeczy 艂atwych do sprzedania, jest wielu pozbawionych skrupu艂贸w kupc贸w, kt贸rzy by to wzi臋li. 艢miem twierdzi膰, 偶e z艂odziej by艂 rozczarowany zawarto艣ci膮 walizeczki.
— List jednak dotar艂 do w艂a艣ciwego cz艂owieka, Gerrysona — wtr膮ci艂em. — Jak to si臋 sta艂o?
— Sam si臋 nad tym zastanawia艂em — skrzywi艂 si臋 Harris — i gruntownie sprawdzi艂em Gerrysona. Nie ma najlepszej reputacji. Gliniarze z Nowego Jorku okre艣laj膮 go jako pasera wysokiej klasy. Wysz艂a na jaw jedna szczeg贸lna rzecz: jest zaprzyja藕niony z Jackiem Gattem. Kiedy przyje偶d偶a do Detroit, zatrzymuje si臋 nawet u niego w domu. — Pochyli艂 si臋. — To, co teraz powiem, to czysto hipotetyczna rekonstrukcja. W艂amywacz, kt贸ry obrobi艂 dom Halsteada, znalaz艂 si臋 w posiadaniu listu Vivera. Nie mia艂 z niego 偶adnego po偶ytku, bo nawet je艣li zdawa艂 sobie spraw臋, 偶e ma on jak膮艣 warto艣膰, to nie wiedzia艂 jednak jak膮 i gdzie m贸g艂by go bezpiecznie sprzeda膰. Mo偶na tu snu膰 r贸偶ne domys艂y. Przypuszczalnie list w臋drowa艂 kr臋tymi drogami, zanim trafi艂 do kogo艣, kto w艂a艣ciwie oceni艂 jego warto艣膰. A kt贸偶 to m贸g艂 by膰, je艣li nie Jack Gatt, kulturalny zbir, w艂a艣ciciel ma艂ego muzeum. Nie znam tre艣ci listu, ale my艣l臋, 偶e Gatta ona zainteresowa艂a, skoro sprawdzi艂 wszystko a偶 do 藕r贸d艂a, do Halsteada.
— A co z Gerrysonem?
— By膰 mo偶e Gatt chcia艂 w ten spos贸b zasi臋gn膮膰 jeszcze jednej opinii — powiedzia艂 uprzejmie Harris. — Rozmawiali艣my z panem Fallonem na ten temat i doszli艣my do identycznych wniosk贸w.
Fallon wygl膮da艂 na zak艂opotanego.
— Eee, no wi臋c, tak... ja... ja zap艂aci艂em Gerrysonowi za ten list dwa tysi膮ce dolar贸w.
— No i co? — spyta艂em.
— Zdawa艂em sobie spraw臋 z tego — m贸wi艂, unikaj膮c mego wzroku — 偶e cena jest niska. On jest wart du偶o wi臋cej.
— Domy艣li艂e艣 si臋, 偶e mo偶e by膰... — U艣miechn膮艂em si臋. — Panie Harris, czy „trefny" to w艂a艣ciwe s艂owo?
— Wydaje mi si臋, 偶e tak. — Harris mrugn膮艂 porozumiewawczo.
— Nie — zaprotestowa艂 Fallon porywczo. — S膮dzi艂em, 偶e Gerryson si臋 pomyli艂. Je偶eli handlarz pope艂nia b艂膮d, to jego sprawa. I tak obskubuj膮 nas, kolekcjoner贸w, wystarczaj膮co cz臋sto. My艣la艂em wi臋c, 偶e tym razem, dla odmiany, ja nabra艂em Gerrysona.
— Jednak od tego czasu zmieni艂 pan zdanie.
— Wed艂ug mnie pan Fallon da艂 si臋 nabra膰. Gatt podsun膮艂 mu ten list przez Gerrysona, aby zobaczy膰, co z nim zrobi. Ostatecznie m贸g艂 nie bra膰 powa偶nie Halsteada, kt贸ry jest zaledwie jednym z wielu m艂odych i niedo艣wiadczonych archeolog贸w, ale pan Fallon to ju偶 autorytet w tej dziedzinie. Kiedy wi臋c zobaczy艂, 偶e pan Fallon r贸wnie偶 zacz膮艂 gania膰 tymi samym 艣cie偶kami co Halstead, nabra艂 pewno艣ci, 偶e jest na dobrym tropie.
— Wszystko to mo偶liwe, ale cholernie nieprawdopodobne — powiedzia艂em.
— Czy偶by? Jack Gatt nie jest g艂upkiem — rzek艂 Harris z powag膮. — Jest bardzo inteligentny i na tyle wykszta艂cony, aby dostrzec zysk w rzeczach, kt贸rych nie doceniaj膮 inne zbiry. I je偶eli jest w tym jaka艣 forsa, Gatt b臋dzie chcia艂 j膮 zagarn膮膰.
Pomy艣la艂em o z艂otych rynnach, o dachach Uaxuanoc i o kr贸lewskim pa艂acu wy艂o偶onym z艂otem wewn膮trz i na zewn膮trz. Pomy艣la艂em o g贸rze z艂ota i p艂on膮cym z艂otym znaku, kt贸ry opisa艂 Vivero. Tak, Harris m贸g艂 mie膰 racj臋!
— S膮dz臋, 偶e 艣ledzono Halsteada i pana Fallona, gdziekolwiek si臋 udali — kontynuowa艂 Harris — i 偶e mi臋dzy innymi robi艂 to Niscemi. T艂umaczy艂oby to przynajmniej fakt jego obecno艣ci w miejscu, w kt贸rym odkryto pa艅sk膮 tac臋. Powiadomi艂 o tym natychmiast Gatta, a ten przelecia艂 przez Atlantyk, by z艂o偶y膰 ofert臋 pa艅skiemu bratu. Prze艣ledzi艂em jego ruchy w tym czasie i wszystko pasuje. Kiedy za艣 pa艅ski brat stanowczo odm贸wi艂, kaza艂 Niscemiemu zdoby膰 tac臋 si艂膮. Nie by艂a to sprawa, kt贸r膮 Jack Gatt by si臋 przej膮艂, w ka偶dym razie zadba艂 o to, aby nie przebywa膰 w Anglii wtedy, gdy wykonywano robot臋. Na koniec za艣 Niscemi i kto艣, kto tam z nim by艂, spartaczyli robot臋, a Niscemi da艂 si臋 zabi膰.
— A pewien prosty farmer z Devonshire, Hannaford, tak bardzo polubi艂 Gatta. Jak mo偶emy si臋 dobra膰 do tego drania? — spyta艂em.
— Dysponujemy tylko poszlakami, a nie dowodami — westchn膮艂 Harris. — Przegramy w s膮dzie.
— A mo偶e przesadzili艣my troch臋 — powiedzia艂em z pow膮tpiewaniem. — Mo偶e to wszystko wygl膮da inaczej?
Harris u艣miechn膮艂 si臋 blado.
— W tej chwili ludzie Gatta obserwuj膮 ten dom oraz dom Halsteada w 艣r贸dmie艣ciu. Mog臋 panu pokaza膰 facet贸w, kt贸rzy nie spuszczaj膮 z was oczu.
S艂ysz膮c to, zerwa艂em si臋 na r贸wne nogi i spojrza艂em na Fallona, kt贸ry skin膮艂 g艂ow膮.
— Harris kaza艂 ich 艣ledzi膰.
— To stawia spraw臋 w innym 艣wietle. Czy to na pewno s膮 ludzie Gatta?
— Trudno stwierdzi膰 — Harris nachmurzy艂 si臋 — powiedzmy, 偶e kto艣 z Meksyku wy艣wiadcza Gattowi przys艂ug臋. Tak w艂a艣nie dzia艂a Organizacja. Wsp贸艂praca jest na porz膮dku dziennym.
— B臋d臋 musia艂 co艣 z nim zrobi膰 — postanowi艂 Fallon.
— Na przyk艂ad co? — spyta艂 z zaciekawieniem Harris.
— Puszcz臋 w ruch du偶y ci臋偶ar, wart sto milion贸w dolar贸w — oznajmi艂 Fallon bojowo. — Po prostu przygniot臋 go tym.
— Tego bym nie robi艂 — Harris wpad艂 w pop艂och — a ju偶 na pewno nie w stosunku do Gatta. Mo偶e pan tak post臋powa膰 ze zwyk艂膮 konkurencj膮 w interesach, ale nie z nim. On nie zniesie presji.
— I co m贸g艂by mi zrobi膰? — spyta艂 Fallon pogardliwie.
— To proste, m贸g艂by wy艂膮czy膰 pana z interes贸w, i to na sta艂e. Kula ma wi臋ksz膮 si艂臋 przebicia ni偶 sto milion贸w dolar贸w, panie Fallon.
Fallon nagle jak gdyby zmala艂. Po raz pierwszy znalaz艂 si臋 w sytuacji, gdzie nic nie znaczy艂o jego bogactwo, nie m贸g艂 bowiem kupi膰 tego, co chcia艂. Troch臋 wcze艣niej zaaplikowa艂em mu ma艂膮 dawk臋 identycznego lekarstwa, ale by艂o to niczym w por贸wnaniu z szokiem, jaki spowodowa艂y s艂owa Harrisa. Fallon nie by艂 z艂ym cz艂owiekiem, lecz mia艂 ju偶 pieni膮dze od tak dawna, 偶e wyrobi艂y w nim sk艂onno艣膰 do pos艂ugiwania si臋 nimi z pewn膮 bezwzgl臋dno艣ci膮. Nauczy艂 si臋 uderza膰, aby dosta膰 wszystko to, czego chcia艂. A teraz trafi艂 na faceta jeszcze bardziej bezwzgl臋dnego, kt贸ry zupe艂nie nie przejmowa艂 si臋 jedyn膮 broni膮, jak膮 dysponowa艂 Fallon. To go chyba lekko zbi艂o z tropu.
Zrobi艂o mi si臋 go troch臋 偶al, ale by艂a to raczej lito艣膰 ni偶 wsp贸艂czucie. Zacz膮艂em rozmawia膰 z Harrisem, by da膰 Fallonowi czas na doj艣cie do siebie.
— Chyba musi si臋 pan dowiedzie膰 wreszcie, co jest stawk膮 w tej grze. W贸wczas mo偶e b臋dzie pan w stanie przewidzie膰 post臋powanie Gatta. Ale to d艂uga historia.
— Wcale nie jestem pewien, czy chcia艂bym to wiedzie膰 — rzek艂 Harris kwa艣no. — Je偶eli ta sprawa jest wystarczaj膮co du偶a, by wyci膮gn膮膰 Gatta z Detroit, musi to by膰 dynamit.
— Wyjecha艂 z Detroit?
— Nie tylko wyjecha艂, ale jest tu, w Mexico City. — Harris roz艂o偶y艂 szeroko r臋ce. — Twierdzi, 偶e przyjecha艂 na Igrzyska Olimpijskie, jak偶eby inaczej! — dorzuci艂 cynicznie.
14
Gdy ubiera艂em si臋 nazajutrz rano, snu艂em refleksje o tym, jak dziwne zwroty mog膮 nast膮pi膰 w 偶yciu cz艂owieka. Przed czterema tygodniami by艂em londy艅skim ksi臋gowym, jednym z brygady ludzi w melonikach, a teraz przebywa艂em w egzotycznym Meksyku i przygotowywa艂em si臋 do skoku w jeszcze bardziej egzotyczne tereny. Z tego, co uda艂o mi si臋 wywnioskowa膰 z opowiada艅 Fallona, tajemniczo nazwana Quintana Roo by艂a czym艣 w rodzaju dziury do piekie艂. Na mi艂o艣膰 bosk膮, po co si臋 tam wybieram? By szuka膰 zaginionego miasta? Gdyby miesi膮c temu kto艣 przepowiedzia艂 mi co艣 takiego, uwa偶a艂bym go za murowanego pacjenta domu wariat贸w.
Zawi膮za艂em krawat i uwa偶nie przyjrza艂em si臋 facetowi w lustrze: Jemmy Wheale z nowej epoki el偶bieta艅skiej, wielki poszukiwacz przyg贸d, tylko jeszcze strzelba do r臋ki i hajda w drog臋. U艣miechn膮艂em si臋 na t臋 my艣l, a cz艂owiek w lustrze odpowiedzia艂 mi szyderczym skrzywieniem ust. Nie mia艂em strzelby i w膮tpi臋 nawet, czy potrafi艂bym zrobi膰 z niej u偶ytek. Gdyby na moim miejscu by艂 kto艣 w stylu Jamesa Bonda, ju偶 dawno rozpakowa艂by sw贸j przeno艣ny helikopter i polecia艂 za Jackiem Gattem, oczywi艣cie wracaj膮c z jego skalpem i kilkoma z jego najurodziwszych blondynek u boku. Do diab艂a, nie wygl膮da艂em nawet jak Sean Connery.
C贸偶 wi臋c mog艂em zrobi膰 Jackowi Gattowi? Z tego, co m贸wi艂 Pat Harris, Gatt mia艂 z punktu widzenia prawa nie zagro偶on膮 pozycj臋, mimo 偶e przypuszczalnie zleci艂 co艣 Niscemiemu. Nie mo偶na by艂o wnie艣膰 偶adnego oskar偶enia, bo brakowa艂o na to dowod贸w. A zabieranie si臋 ostro do Gatta jego w艂asnymi metodami by艂oby niewyobra偶aln膮 g艂upot膮. Analogicznie wygl膮da艂oby jednoczesne wypowiedzenie przez Monaco wojny Zwi膮zkowi Radzieckiemu i Stanom Zjednoczonym.
A w艂a艣ciwie c贸偶, u diab艂a, robi艂em w Meksyku? Pomy艣la艂em o swoim nietypowym post臋powaniu w ostatnim okresie i doszed艂em do wniosku, 偶e wiele moich posuni臋膰 zainspirowa艂y ironiczne s艂owa tej g艂upiej ma艂ej dziwki — Sheili. Wielu ludzi zosta艂o w przesz艂o艣ci zamordowanych, ale ich bracia nie biegali dooko艂a 艣wiata, 艂akn膮c zemsty. Lekcewa偶膮ce s艂owa Sheili zrani艂y moj膮 dum臋 i wszystko, co uczyni艂em od tego czasu, mia艂o mnie samemu udowodni膰, 偶e to, co powiedzia艂a, nie by艂o prawd膮. Wykaza艂o jednak, 偶e by艂em niedojrza艂y i chyba lekko stukni臋ty.
Mimo to podj膮艂em dzia艂anie i teraz musia艂em si臋 liczy膰 z pewnymi konsekwencjami. Gdybym zrezygnowa艂 i wr贸ci艂 do Anglii, to najprawdopodobniej 偶a艂owa艂bym tego kroku do ko艅ca 偶ycia. Zawsze ju偶 czu艂bym, 偶e w obawie o w艂asn膮 sk贸r臋 w jaki艣 spos贸b zdradzi艂em samego siebie, a wiedzia艂em, 偶e 艣wiadomo艣膰 tego zatru艂aby mi 偶ycie. Zastanawia艂em si臋 te偶, ilu ju偶 ludzi tak bezsensownie ryzykowa艂oby z powodu pozornego zagro偶enia utraty szacunku dla siebie samego.
Przez pewien kr贸tki czas by艂em bardzo dumny, 偶e wymusi艂em na milionerze to, czego chcia艂em. Ale sta艂o si臋 tak jedynie dlatego, 偶e dysponowa艂em lustrem de Vivera, atutem handlowym, kt贸ry dawa艂 mi przewag臋. Teraz Fallon mia艂 lustro i jego tajemnic臋, a ja zn贸w by艂em zdany na w艂asn膮 pomys艂owo艣膰. Nie podejrzewa艂em, by nie chcia艂 dotrzyma膰 obietnic, ale nic nie m贸g艂bym zrobi膰, gdyby si臋 z nich wycofa艂. Ma艂y szary cz艂owieczek by艂 wci膮偶 blisko. Bu艅czucznie obnosi艂 teraz krzykliwe, kiepsko dopasowane stroje, ale w duchu prosi艂 Boga, by mie膰 na sobie zn贸w sw贸j niezniszczalny garnitur, melonik i zwini臋ty parasol pod pach膮 zamiast tej idiotycznej lancy. Z kwa艣n膮 min膮 popatrzy艂em na faceta w lustrze — Jemmy Wheale, jagni臋 w wilczej sk贸rze.
Gdy opuszcza艂em pok贸j, miota艂y mn膮 sprzeczne uczucia.
Pata Harrisa znalaz艂em na dole. Na szyi mia艂 zawieszony stetoskop, a w r臋kach trzyma艂 ma艂膮 czarn膮 skrzyneczk臋, z kt贸rej wystawa艂a po艂yskuj膮ca, sk艂adana antena.
Energicznie pomacha艂 w moj膮 stron臋 i przy艂o偶y艂 palec do ust, daj膮c mi na migi do zrozumienia, 偶e powinienem milcze膰. Kr臋ci艂 si臋 po pokoju niczym pies, gdy obw膮chuje nie znany sobie teren. Porusza艂 si臋 na krzy偶, do ty艂u i do przodu. Stopniowo jego uwaga skoncentrowa艂a si臋 na du偶ym stole z masywnego hiszpa艅skiego d臋bu, przy kt贸rym jadali艣my. W pewnym momencie na czworakach wsun膮艂 si臋 pod st贸艂, staj膮c si臋 jeszcze bardziej podobny do psa. Widzia艂em tylko ty艂 jego spodni i podeszwy but贸w. Spodnie mia艂 w porz膮dku, ale buty wymaga艂y reperacji.
Po chwili wylaz艂, u艣miechn膮艂 si臋 do mnie i ponownie nakaza艂 milczenie. Przykucn膮艂em wi臋c. Czu艂em si臋 troch臋 g艂upio. Harris pstrykn膮艂 prze艂膮cznikiem i w膮ski promie艅 艣wiat艂a wystrzeli艂 z ma艂ej latarki, kt贸r膮 trzyma艂 w r臋ce. Przez moment b艂膮dzi艂 po spodzie sto艂u, wreszcie znieruchomia艂. Wskaza艂 mi co艣 palcem i zobaczy艂em ma艂e, szare metalowe pude艂eczko, na wp贸艂 ukryte za poprzeczn膮 belk膮.
Wykona艂 kciukiem ruch do ty艂u i wype艂zli艣my w ko艅cu spod sto艂u.
Szybko opu艣cili艣my pok贸j i przeszli艣my korytarzem w d贸艂, do pustego gabinetu Fallona.
— Byli艣my pods艂uchiwani — oznajmi艂.
Zatka艂o mnie.
— Chcesz powiedzie膰, 偶e ta rzecz to...
— ...nadajnik radiowy. — Zdj膮艂 stetoskop i westchn膮艂 jak lekarz, kt贸ry musi oznajmi膰 z艂膮 nowin臋. — Ta zabawka to wykrywacz pods艂uchu. Przeszukuj臋 cz臋stotliwo艣ci i je艣li w pobli偶u znajduje si臋 nadajnik, w s艂uchawkach s艂ycha膰 wycie. Wtedy, 偶eby go zlokalizowa膰, wystarczy tylko 艣ledzi膰 wskazania licznika.
— Mo偶e lepiej, 偶eby艣 przesta艂 o tym gada膰 — zaproponowa艂em, rozgl膮daj膮c si臋 nerwowo po gabinecie. — To miejsce...
— Jest czyste — powiedzia艂 szorstko. — Sprawdzi艂em ju偶.
— Dobry Bo偶e! Sk膮d ci w og贸le przysz艂o do g艂owy, 偶e tu mo偶e by膰 co艣 takiego?
— Mam ju偶 taki wstr臋tny, podejrzliwy charakter i troch臋 wiedzy o ludzkiej naturze. Po prostu zastanawia艂em si臋, co sam bym zrobi艂 na miejscu Jacka Gatta, gdybym chcia艂 wiedzie膰, co si臋 dzieje w tym domu. Zreszt膮 to standardowa procedura w moim zawodzie. — Potar艂 brod臋. — Czy m贸wiono w tamtym pokoju o czym艣 istotnym?
— Czy orientujesz si臋, co mamy zamiar zrobi膰? — zapyta艂em ostro偶nie.
— Wszystko w porz膮dku. Fallon wprowadzi艂 mnie w szczeg贸艂y. Siedzieli艣my wczoraj do p贸藕nej nocy. — Oczy mu rozb艂ys艂y. — Co za cholerna historia, o ile jest prawdziwa!
Cofn膮艂em si臋 my艣l膮 wstecz.
— Stali艣my wszyscy wok贸艂 sto艂u i rozmawiali艣my o tacach. W艂a艣nie wtedy u艣wiadomi艂em ich, 偶e to lustra.
— No, to niedobrze — powiedzia艂 Harris.
— Ale p贸藕niej poszli艣my do sali projekcyjnej, gdzie demonstrowa艂em, co si臋 stanie, gdy 艣wiat艂o odbije si臋 od powierzchni lustra. Tam te偶 powiedzia艂em reszt臋.
— Poka偶 mi t臋 sal臋 — za偶膮da艂 Harris.
Zaprowadzi艂em go. Ponownie za艂o偶y艂 stetoskop i sp臋dzi艂 kilka minut na manipulowaniu pokr臋t艂ami instrumentu. W ko艅cu zdj膮艂 s艂uchawki.
— Nic tu nie ma — powiedzia艂.
— Istnieje wi臋c szansa, 偶e Gatt wie tylko, i偶 s膮 to lustra, ale nie ma poj臋cia o ich szczeg贸lnych w艂a艣ciwo艣ciach.
Wr贸cili艣my do gabinetu, gdzie Fallon i Halstead ju偶 na nas czekali. Fallon otwiera艂 w艂a艣nie du偶膮 kopert臋, ale zamar艂 w bezruchu, gdy us艂ysza艂 nowiny Harrisa.
— A to podst臋pny dra艅 — rzek艂 zdumiony. — Zerwij natychmiast to 艣wi艅stwo.
— Do diab艂a, nie! — zaprotestowa艂 Harris. — Chc臋, 偶eby ten nadajnik zosta艂 na swoim miejscu, jeszcze si臋 przyda. — Spojrza艂 na nas i u艣miechn膮艂 si臋 lekko. — D偶entelmeni, czy kt贸ry艣 z was mia艂by ochot臋 zabawi膰 si臋 w aktora radiowego? My艣l臋, 偶e mo偶emy dostarczy膰 Gattowi niema艂o wzrusze艅. Musicie tylko pami臋ta膰, 偶eby nie m贸wi膰 w tamtym pokoju o niczym wa偶nym.
— Ty te偶 jeste艣 niez艂ym spryciarzem, Harris — roze艣mia艂 si臋 Fallon.
— To m贸j zaw贸d — odparowa艂 Harris. — S膮dz臋, 偶e nie ma co ryzykowa膰 przedstawienia na 偶ywo, zbyt du偶a by艂aby szansa na jak膮艣 wpadk臋. Bezpieczniej b臋dzie spreparowa膰 odpowiedni膮 ta艣m臋, kt贸r膮 pu艣cimy do tego mikrofonu. — Zamilk艂 na chwil臋. — B臋d臋 mia艂 na oku tamten pok贸j, kto艣 musi przecie偶 zmienia膰 baterie, nie b臋d膮 dzia艂a艂y wiecznie.
— Ciekaw jestem, gdzie jest odbiornik? — zastanawia艂 si臋 g艂o艣no Halstead.
— Zapewne w samochodzie zaparkowanym nie opodal. Ci dwaj faceci stercz膮 tam ju偶 od kilku dni. Maj膮 zapewne odbiornik pod艂膮czony do magnetofonu. Nie ma co ich niepokoi膰, dop贸ki nie kupi膮 spreparowanej przez nas historyjki, a mo偶e i p贸藕niej damy im spok贸j. W takiej grze dobrze jest zna膰 karty przeciwnika, a jeszcze lepiej, gdy on sobie z tego nie zdaje sprawy. Radz臋 udawa膰 niewini膮tka. W zasadzie nie powinni艣my nawet wiedzie膰 o tym, 偶e Jack Gatt w og贸le istnieje.
Fallon dobrze okre艣li艂 Harrisa. By艂 to najpodst臋pniejszy facet, jakiego spotka艂em, a przecie偶 mydlenie oczu nie jest obce ksi臋gowym. Kiedy ju偶 pozna艂em go lepiej, obdarzy艂em go takim zaufaniem, 偶e m贸g艂bym powierzy膰 mu swoje 偶ycie, ale nigdy nie mia艂em pewno艣ci, czy nie wie przypadkiem o mnie wi臋cej ni偶 ja sam. Jego zaw贸d polega艂 na zbieraniu informacji i robi艂 to nie tylko w godzinach pracy. Mia艂 umys艂 jak dobrze zaprogramowana pami臋膰 komputera, ale w odr贸偶nieniu od niego mia艂 zdolno艣膰 sprytnego wykorzystywania swojej wiedzy.
Fallon rozdar艂 wreszcie kopert臋.
— Przejd藕my do interes贸w. To s膮 zdj臋cia rentgenowskie obu luster w naturalnej wielko艣ci. — Posegregowa艂 je i wr臋czy艂 ka偶demu z nas po dwie odbitki.
By艂y bardzo wyra藕ne, zdumiewa艂y przejrzysto艣ci膮 szczeg贸艂贸w, ledwie zaznaczonych w odbiciu na ekranie.
— Pani Halstead mia艂a racj臋, na obrze偶u s膮 rzeczywi艣cie jakie艣 s艂owa — powiedzia艂em i przyjrza艂em si臋 dok艂adniej. — Niestety, nie znam hiszpa艅skiego.
Fallon wzi膮艂 lup臋 i przez chwil臋 mrucza艂 co艣 do siebie.
— O ile potrafi臋 to dobrze odczyta膰, to na twoim lustrze jest napisane: 艢cie偶ka do prawdziwej chwa艂y wiedzie przez wrota 艣mierci, a na moim: 呕ycie wieczne znajduje si臋 poza grobem.
— Chorobliwa perwersja — skomentowa艂 Harris.
— Niezbyt to precyzyjne instrukcje — doda艂 ironicznie Halstead.
— A jednak mo偶e to co艣 oznacza膰 — powiedzia艂 Fallon z pow膮tpiewaniem. — Ale i tak jedna rzecz jest pewna, to jest wybrze偶e Quintana Roo. — Przesun膮艂 nad odbitk膮 szk艂o powi臋kszaj膮ce. — I, na Boga, zaznaczone s膮 miasta. Widzicie te kwadratowe znaczki podobne do zamk贸w?
Atmosfera stawa艂a si臋 coraz gor臋tsza.
— Te dwa, z g贸ry, to musz膮 by膰 Coba i Tulum — powiedzia艂 z przej臋ciem Halstead. — I Chich贸n Itz谩 na zachodzie...
— A to Ichpastuun nad zatok膮 Chetumal. A co to mo偶e by膰 tu, na po艂udniu od Tulum? Mo偶e Chunyaxche? — Fallon uni贸s艂 g艂ow臋 i wpatrzy艂 si臋 w jaki艣 punkt przed sob膮. — Niedawno odkryto tam miasto, istnieje nawet przypuszczenie, 偶e by艂o to centrum handlu morskiego na tym wybrze偶u. — D艂o艅 Halsteada przesun臋艂a si臋 ni偶ej. — Obok niego, w g艂臋bi l膮du, jest zaznaczone nast臋pne, a tu jeszcze inne. — G艂os mu dr偶a艂. — Tu znowu. Je偶eli ta mapa jest dok艂adna, b臋dziemy odkrywali zaginione miasta na p臋czki.
— Uspok贸j si臋 — powiedzia艂 Fallon i od艂o偶y艂 na bok zdj臋cie. — Przyjrzyjmy si臋 lepiej Uaxuanoc. — Si臋gn膮艂 po drug膮 odbitk臋 i zapatrzy艂 si臋 w ni膮. — Je偶eli to odpowiada tamtemu ko艂u na mapie o wi臋kszej skali, to powinni艣my poradzi膰 sobie z dok艂adnym okre艣leniem jego po艂o偶enia.
Spojrza艂em na swoj膮 kopi臋. Zaznaczono na niej wzg贸rza, ale nie by艂o skali, kt贸ra pozwala艂aby zorientowa膰 si臋 w ich wysoko艣ci. Po wzg贸rzach rozrzucono nieudolne symbole budynk贸w. Pami臋ta艂em fragment listu Vivera, w kt贸rym pisa艂, 偶e miasto by艂o zbudowane na grzbiecie wzg贸rza biegn膮cego od wschodu na zach贸d.
— Uk艂adem przypomina po艂膮czenie Chich贸n Itz谩 i Coba — powiedzia艂 Halstead — ale to miasto jest wi臋ksze od ka偶dego z nich. Du偶o wi臋ksze.
— Tu jest cenote — wskaza艂 Fallon. — A zatem to mog艂aby by膰 艣wi膮tynia Yum Chaca, je偶eli wierzy膰 Viverze. Zastanawiam si臋, kt贸ry z tych symboli oznacza pa艂ac kr贸lewski.
Odwr贸ci艂 si臋 i si臋gn膮艂 po du偶膮 tekturow膮 tub臋, z kt贸rej wyci膮gn膮艂 map臋.
— Nad t膮 map膮 sp臋dzi艂em troch臋 czasu — powiedzia艂. — Niemal ca艂e 偶ycie.
Rozwin膮艂 j膮 i roz艂o偶y艂 na stole, przyciskaj膮c ksi膮偶kami zawijaj膮ce si臋 rogi.
— Tutaj zaznaczone jest wszystko, co Majowie kiedykolwiek zbudowali. Widzisz tu, Wheale, co艣 niezwyk艂ego?
Przez chwil臋 przygl膮da艂em si臋 mapie i wreszcie powiedzia艂em:
— Jest zag臋szczona na po艂udniu.
— To Peten, stare imperium, kt贸re upad艂o ju偶 w jedenastym wieku. Itzowie wtargn臋li i p贸藕niej nowa krew by艂a dla Maj贸w uzdrawiaj膮ca jak transfuzja. Zasiedlili ponownie kilka dawnych miast, mi臋dzy innymi Chich贸n Itz谩 i Coba, ale te偶 wybudowali du偶o nowych, na przyk艂ad Mayapan. Zostawmy jednak w spokoju po艂udnie i skoncentrujmy si臋 lepiej na samym Jukatanie. Nic ci臋 tu nie dziwi?
— Ta pusta przestrze艅 na zachodzie... Dlaczego tam nic nie budowali?
— Kto m贸wi, 偶e nie? — u艣miechn膮艂 si臋 Fallon. — To w艂a艣nie Quintana Roo. Tamtejsi mieszka艅cy maj膮 g艂臋boko zakorzenion膮 niech臋膰 do archeolog贸w. — Wskaza艂 jaki艣 punkt na mapie. — Tu w艂a艣nie zabili jednego, a jego szkielet wmurowali w nadbrze偶n膮 ska艂臋 jako swoist膮 dekoracj臋 i przestrog臋 dla innych — u艣miechn膮艂 si臋 do mnie. — Wci膮偶 jeszcze chcesz jecha膰 z nami?
Szary cz艂owieczek, kt贸ry siedzia艂 we mnie, pisn膮艂 ze strachu, ale w odpowiedzi pos艂a艂em mu beztroski u艣miech.
— Pojad臋 tam, gdzie ty.
Skin膮艂 g艂ow膮.
— Od tamtego wydarzenia up艂yn臋艂o ju偶 troch臋 czasu. Teraz Indianie nie s膮 tacy wojowniczy. Jednak wci膮偶 jeszcze nie jest to zbyt bezpieczna wycieczka. Mieszka艅cy s膮 raczej wrogo nastawieni, zar贸wno chicleros, jak i Indianie Chan Santa Rosa, ale najgorszy jest sam kraj. Oto przyczyna tej pustej przestrzeni, a Uaxuanoc znajduje si臋 dok艂adnie po艣rodku niej. — Pochyli艂 si臋 nad map膮 i por贸wna艂 j膮 z odbitk膮. — Umiejscowi艂bym je gdzie艣 tutaj, z tolerancj膮 jakich艣 dwudziestu mil. Vivero nie korzysta艂 z dobrodziejstw pomiar贸w trygonometrycznych przy wykonywaniu tych gryzmo艂贸w, dlatego te偶 nie mo偶na na nich zbytnio polega膰.
— Zapowiada si臋 piekielna robota — Halstead pokr臋ci艂 g艂ow膮.
U艣miechn膮艂em si臋 z niedowierzaniem, nie rozumiej膮c, co w tym wszystkim mog艂o by膰 takie trudne. Szpera艂em w bibliotece Fallona i przygl膮da艂em si臋 fotografiom maja艅skich miast. By艂y tam piramidy wielko艣ci waszyngto艅skiego Pentagonu, wi臋c nie przewidywa艂em k艂opot贸w z dostrze偶eniem czego艣 takiego.
Halstead powiedzia艂 ch艂odno:
— Zatoczymy ko艂o o promieniu dwudziestu mil, co daje ponad trzysta mil kwadratowych do przeszukania. Mo偶na przej艣膰 o trzy metry od budowli Maj贸w i jej nie zauwa偶y膰. — Rozci膮gn膮艂 usta w smutnym u艣miechu. — Mo偶esz nawet przej艣膰 po niej i wcale o tym nie wiedzie膰. Przekonasz si臋.
Wzruszy艂em ramionami, puszczaj膮c t臋 nauk臋 mimo uszu. Nie wierzy艂em, aby mog艂o by膰 a偶 tak 藕le.
— Nie rozumiem tylko, dlaczego Gatt tak interesuje si臋 t膮 spraw膮 — powiedzia艂 Fallon zmartwionym g艂osem. — Nie widz臋 偶adnych powa偶niejszych powod贸w, dla kt贸rych mia艂by si臋 w to miesza膰.
Zdumiony popatrzy艂em na Fallona i powiedzia艂em gwa艂townie:
— Z艂oto, to chyba oczywiste? Gatt jest poszukiwaczem skarb贸w.
Fallon mia艂 zak艂opotan膮 min臋.
— Jakie z艂oto? — zapyta艂 cicho.
Teraz z kolei ja poczu艂em zmieszanie.
— Do licha, czyta艂e艣 przecie偶 list Vivera! Czy nie opisuje on pa艂acu kr贸lewskiego wy艂o偶onego z艂otem? Czy nie pisze w k贸艂ko o z艂ocie? Wspomina nawet jak膮艣 z艂ot膮 g贸r臋!
Halstead rykn膮艂 艣miechem, a Fallon spojrza艂 na mnie jak na szale艅ca.
— Sk膮d Majowie wzi臋liby z艂oto do pokrycia budynku? Wheale, wyka偶 troch臋 zdrowego rozs膮dku.
Przez chwil臋 wydawa艂o mi si臋, 偶e naprawd臋 oszala艂em. Halstead zrywa艂 boki ze 艣miechu. Fallon popatrzy艂 na mnie z prawdziw膮 trosk膮. Odwr贸ci艂em si臋 do Harrisa, ale ten tylko wzruszy艂 ramionami i bezradnie roz艂o偶y艂 r臋ce.
— Te偶 nic z tego nie rozumiem.
Halstead ci膮gle jeszcze mia艂 trudno艣ci z opanowaniem si臋. Po raz pierwszy widzia艂em go tak szczerze ubawionego.
— Nie wiem, co widzicie w tym takiego zabawnego — powiedzia艂em kwa艣no.
— Nie wiesz? — zapyta艂 i otar艂 za艂zawione oczy. Znowu zachichota艂. — To najzabawniejsza rzecz, jak膮 us艂ysza艂em od lat. Wyt艂umacz mu, Fallon.
— Naprawd臋 s膮dzisz, 偶e Uaxuanoc a偶 kapie od z艂ota albo 偶e kiedykolwiek tak by艂o? — zapyta艂 Fallon. M贸wi膮c to, tak偶e si臋 u艣miecha艂, jakby 艣miech Halsteada by艂 zara藕liwy.
— Vivero tak napisa艂, prawda? — Zacz臋艂a mnie ogarnia膰 z艂o艣膰. Wzi膮艂em odbitki listu i podstawi艂em je Fallonowi pod nos. — Wierzysz w to, prawda? Vivero umiejscowi艂 miasta tam, gdzie s膮 rzeczywi艣cie, i z tym si臋 zgadzasz. C贸偶 wi臋c jest tak cholernie zabawnego w reszcie tej historii?
— Vivero by艂 najwi臋kszym 艂garzem na p贸艂kuli zachodniej — wyja艣ni艂 Fallon. Popatrzy艂 na mnie ze zdumieniem. — My艣la艂em, 偶e dotar艂o to do ciebie. Powiedzia艂em ci przecie偶, 偶e by艂 k艂amc膮. S艂ysza艂e艣, jak nad tym dyskutowali艣my.
Opanowa艂em si臋, po czym wolno spyta艂em:
— Czy m贸g艂by艣 mi to jeszcze raz wyt艂umaczy膰, ale jednosylabowymi s艂owami? — K膮tem oka dojrza艂em Harrisa, kt贸rego twarz wyra偶a艂a podobne zdumienie. — Jestem pewien, 偶e pan Harris tak偶e chcia艂by zrozumie膰 ten 偶art.
— No, teraz wszystko jasne — westchn膮艂 Fallon. — Po prostu przyj膮艂 pan list zbyt dos艂ownie.
Halstead zn贸w rykn膮艂 艣miechem. Zaczyna艂o mnie to coraz bardziej m臋czy膰.
— We藕my kilka punkt贸w tego listu — kontynuowa艂 Fallon. — Vivero twierdzi艂, 偶e jego rodzina ma stary rodow贸d i 偶e zostali pobici przez Maur贸w, w wyniku czego przepad艂 ich maj膮tek. 艁ga艂 jak z nut. Jego ojciec by艂 z艂otnikiem, to si臋 akurat zgadza, ale dziadek by艂 jeszcze ch艂opem, kt贸ry wywodzi艂 si臋 z d艂ugiej linii najzwyklejszych ch艂op贸w. Nazwisko ojca brzmia艂o Vivero i dopiero sam Manuel doda艂 sobie arystokratyczny tytu艂, zmieniaj膮c je na de Vivero. Zrobi艂 to w Meksyku, w Hiszpanii nigdy by mu to nie usz艂o na sucho. W czasie kiedy Murville odwiedzi艂 meksyka艅sk膮 ga艂膮藕 tej rodziny, mit o arystokratycznym pochodzeniu zakorzeni艂 si臋 ju偶 na dobre. Oto dlaczego nie m贸g艂 uwierzy膰, 偶e jaki艣 de Vivero sam wykona艂 t臋 tac臋.
— 艁ga艂 wi臋c pod tym wzgl臋dem. Wielu ludzi k艂amie, gdy chodzi o ich rodziny lub o nich samych. Ale sk膮d wiesz, 偶e k艂ania艂 tak偶e o z艂ocie? I po co w艂a艣ciwie mia艂by opisywa膰 takie niestworzone historie?
— Ca艂e z艂oto, kt贸re kiedykolwiek by艂o w posiadaniu Maj贸w, zosta艂o sprowadzone — powiedzia艂 Fallon. — Z Meksyku, z Panamy i z Wysp Karaibskich. To byli ludzie na poziomie neolitu, nie wytwarzali niczego z metalu. Przypomnij sobie opis ich broni z listu Vivera: drewniane miecze z kamiennymi kraw臋dziami. Co do drewna mia艂 akurat racj臋, natomiast tym kamieniem by艂 obsydian.
— Ale przecie偶 Majowie mieli z艂oto — zaprotestowa艂em. — Pami臋tam dobrze opis znalezisk z cenote w Chich贸n Itz谩, czyta艂em o tym.
— A c贸偶 takiego tam znaleziono? Mn贸stwo przedmiot贸w ze z艂ota, ale wszystkie by艂y sprowadzane. Chich茅n Itz谩 funkcjonowa艂o jako znany o艣rodek religijny, a cenote by艂a 艣wi臋ta. Na ca艂ym 艣wiecie mo偶na znale藕膰 艣wi臋te studnie, do kt贸rych wrzuca si臋 ofiarne przedmioty, a cenote maj膮 szczeg贸lne znaczenie na Jukatanie, gdy偶 woda jest tam wyj膮tkowo cenna. Na przestrzeni setek lat nieustannie ci膮gn臋艂y tam pielgrzymki.
— Nawet w Nowym Jorku — wtr膮ci艂 Harris — nie ma takiej fontanny, do kt贸rej ludzie nie wrzucaliby monet.
— W艂a艣nie — potwierdzi艂 Fallon zadowolonym g艂osem. — Pod tym wzgl臋dem woda zdaje si臋 mie膰 jak膮艣 pierwotn膮 si艂臋 przyci膮gania. „Trzy monety w fontannie" i tym podobne rzeczy. Ale Majowie na pewno nie mieli swojego z艂ota.
Zmiesza艂em si臋.
— W takim razie po diab艂a Vivero to powypisywa艂?
— Pocz膮tkowo te偶 by艂em zaskoczony, ale przedyskutowali艣my t臋 spraw臋 z Halsteadem i doszli艣my do pewnych wniosk贸w.
— Mi艂o mi b臋dzie je us艂ysze膰 — zakomunikowa艂em kwa艣no.
— Vivero co艣 odkry艂, co do tego nie ma w膮tpliwo艣ci. Nie mamy jednak poj臋cia, co to by艂o. Jest pod tym wzgl臋dem bardzo tajemniczy, gdy偶 nie chcia艂, by jego sekret pozna艂 kto艣, komu list wpad艂by w r臋ce przypadkowo. Jedyn膮 rzecz膮, kt贸r膮 jasno okre艣li艂, by艂o to, 偶e pragn膮艂 zarezerwowa膰 zaszczyt dokonania znaleziska dla swoich syn贸w, dla rodziny Vivero. Je偶eli wi臋c nie m贸g艂 otwarcie zdradzi膰 synom tej tajemnicy, musia艂 znale藕膰 inny spos贸b zainteresowania ich t膮 spraw膮. A co mog艂o ich bardziej zaintrygowa膰 ni偶 z艂oto?
Opad艂em na krzes艂o zniech臋cony.
— Ale jak Hiszpanie mogli spodziewa膰 si臋 znale藕膰 z艂oto tam, gdzie go nie by艂o? Mam ju偶 zupe艂ny m臋tlik w g艂owie — przyzna艂em.
— To dosy膰 proste. Hiszpanie przybyli do Meksyku w poszukiwaniu 艂up贸w i znale藕li je. Zdobyli pa艅stwo Aztek贸w i odkryli mn贸stwo z艂ota, gdy spl膮drowali skarbce 艣wi膮ty艅 i pa艂ac Montezumy. Nie zdawali sobie jedynie sprawy z tego, 偶e dop艂yw kruszcu nie jest sta艂y. Ci Hiszpanie byli tylko prostymi lud藕mi i nie zastanawiali si臋 nad tym, 偶e z艂ote skarby, z kt贸rych ograbili Aztek贸w, gromadzone by艂y przez wieki, powoli, rok po roku. S膮dzili, 偶e gdzie艣 musi by膰 jakie艣 g艂贸wne 藕r贸d艂o, mo偶e ogromna kopalnia. Nadali nawet temu nazw臋, Eldorado, i nigdy nie przestali go szuka膰. A ono nie istnia艂o. We藕my na przyk艂ad hiszpa艅skich 偶o艂nierzy. Gdy ograbili Aztek贸w, Cortez podzieli艂 艂upy. Zabra艂 swoj膮 cz臋艣膰, oszukuj膮c oficer贸w, a kiedy ci z kolei po艂o偶yli swoje lepkie 艂apy na reszcie, to dla zwyk艂ych 偶o艂nierzy pozosta艂o raczej niewiele. Mo偶e jaki艣 z艂oty 艂a艅cuch lub czarka na wino. Ci ludzie byli jednak 偶o艂nierzami, a nie osadnikami i za ka偶dym nast臋pnym wzg贸rzem wypatrywali swojego upragnionego Eldorado. Zaatakowali wi臋c Maj贸w, my艣l膮c, 偶e to mo偶e wreszcie obiecana kraina, a p贸藕niej, pod wodz膮 Pizarra, peruwia艅skich Ink贸w. Doprowadzili do upadku ca艂e cywilizacje, gdy偶 nie byli przygotowani na to, by w艂asnor臋cznie wydobywa膰 z艂oto z ziemi. A z艂oto by艂o tam wprawdzie, ale przywo偶one spoza terenu Jukatanu. Majowie, podobnie jak Aztekowie, posiadali mn贸stwo z艂ota, nie w takich jednak ilo艣ciach, by pokrywa膰 nim budynki lub robi膰 z niego rynny. Dostojnicy nosili drobn膮 z艂ot膮 bi偶uteri臋, a kap艂ani u偶ywali w 艣wi膮tyniach z艂otych sprz臋t贸w obrz臋dowych, i to wszystko.
— A wi臋c te opowie艣ci Vivera o z艂ocie mia艂y jedynie zach臋ci膰 ch艂op贸w do dzia艂ania? — zapyta艂 Harris.
— Przypuszczalnie tak — powiedzia艂 Fallon. — 艢miem twierdzi膰, 偶e rzeczywi艣cie zaskoczy艂 Maj贸w, przetapiaj膮c z艂oto i robi膮c odlewy. Majowie nie znali wcze艣niej tej technologii. Poka偶臋 wam oryginalny wyr贸b Maj贸w i zobaczycie sami, co mam na my艣li.
Podszed艂 do sejfu, otworzy艂 go i wyj膮艂 ma艂y z艂oty dysk.
— To jest talerz, kt贸ry nale偶a艂 zapewne do jakiego艣 dostojnika. Zobaczcie, jak pi臋knie jest ozdobiony.
By艂 bardzo cienki, wydawa艂 si臋 kruchy i delikatny. Wyryty na nim rysunek przedstawia艂 wojownika trzymaj膮cego w艂贸czni臋 i tarcz臋 oraz inne postacie d藕wigaj膮ce przedmioty o dziwacznych kszta艂tach.
— Jego historia — obja艣ni艂 Fallon — zacz臋艂a si臋 prawdopodobnie od samorodka znalezionego w g贸rskim potoku, gdzie艣 daleko od Jukatanu. Majowie wyklepali go na p艂asko i wyrze藕bili na nim rysunek kamiennymi narz臋dziami.
— A co z t膮 g贸r膮 z艂ota? — zapyta艂em. — Czy to kolejne k艂amstwo Vivera? Czy nie mog艂o tam by膰 kopalni?
— W 偶adnym wypadku — odpar艂 zdecydowanie Fallon. — Geologia wyklucza tak膮 mo偶liwo艣膰. P贸艂wysep Jukata艅ski jest wapienn膮 pokryw膮, bez nawet 艣ladowych z艂贸偶 z艂ota. Brak tam r贸wnie偶 jakichkolwiek innych metali, z tego zreszt膮 powodu Majowie nigdy nie wyszli poza epok臋 kamienn膮 mimo swych niew膮tpliwych zdolno艣ci.
Westchn膮艂em z rezygnacj膮.
— W porz膮dku. Przyjmuj臋 do wiadomo艣ci. Nie ma z艂ota.
— Powracamy w ten spos贸b do Gatta — powiedzia艂 Fallon. — O co mu w艂a艣ciwie chodzi?
— O z艂oto — potwierdzi艂em sw贸j poprzedni s膮d.
— Przecie偶 przed chwil膮 wyt艂umaczy艂em ci, 偶e go tam nie ma. — Fallon popatrzy艂 na mnie z irytacj膮.
— Zgadza si臋, przekona艂e艣 mnie i Harrisa r贸wnie偶. — Odwr贸ci艂em si臋 do Harrisa i spyta艂em: — Czy zanim us艂ysza艂e艣 te wyja艣nienia, wierzy艂e艣, 偶e na Jukatanie jest z艂oto?
— My艣la艂em, 偶e w艂a艣nie o to chodzi艂o — przytakn膮艂. — O zakopane w ruinach miasta skarby.
— No prosz臋 — powiedzia艂em. — Dlaczego s膮dzisz, 偶e Gatt uwa偶a inaczej? Mo偶e by膰 wykszta艂conym cz艂owiekiem, ale nie musi by膰 jednocze艣nie ekspertem w dziedzinie archeologii. Sam nie jestem analfabet膮, a uwierzy艂em w te ukryte skarby. Nie posiada艂em fachowej wiedzy, aby przypuszcza膰, 偶e Vivero k艂ama艂, dlaczego wi臋c Gatt mia艂by si臋 tego domy艣la膰? Oczywi艣cie, 偶e chodzi mu o z艂oto. Ma tak膮 sam膮 mentalno艣膰 jak konkwistadorzy, po prostu kolejny gangster, kt贸ry nie lubi tyra膰 w pocie czo艂a, a chce mie膰 pieni膮dze. — Moje s艂owa zaskoczy艂y Fallona.
— Oczywi艣cie. Nie wzi膮艂em pod uwag臋 oceny laika. Trzeba mu b臋dzie powiedzie膰 prawd臋.
Harris u艣miechn膮艂 si臋 krzywo.
— S膮dzisz, 偶e ci uwierzy? Po przeczytaniu listu Vivera nie ma o tym mowy. Do diab艂a, sam ci膮gle widz臋 pa艂ac kr贸lewski l艣ni膮cy w s艂o艅cu, nawet teraz, kiedy ju偶 wiem, 偶e to nieprawda. Mia艂by pan nie lada robot臋, 偶eby przekona膰 Gatta.
— W takim razie musi by膰 g艂upcem! — wykrzykn膮艂 Fallon.
— Nie, Gatt wcale nie jest g艂upcem — zaprotestowa艂 Harris. — Po prostu uwa偶a, 偶e ludzie, kt贸rzy po艣wi臋caj膮 jakiej艣 sprawie tyle czasu i kt贸rzy s膮 gotowi przez d艂u偶szy okres przebywa膰 w d偶ungli, poszukuj膮c czego艣, chc膮 znale藕膰 co艣 bardzo warto艣ciowego. Gatt nie uwierzy艂by, 偶e to wiedza mo偶e by膰 tak cenna, wi臋c po prostu w臋szy fors臋. Przyk艂ada do pana w艂asn膮 miar臋, to wszystko.
— Niech B贸g broni! — zaprzeczy艂 Fallon 偶arliwie.
— B臋dzie pan mia艂 z nim k艂opoty — ostrzega艂 Harris. — On nie poddaje si臋 艂atwo. — Skin膮艂 g艂ow膮 w stron臋 odbitek le偶膮cych na stole. — Gdzie pan kaza艂 je zrobi膰?
— Mam akcje towarzystwa in偶ynieryjnego w Tampico. U偶yto aparatury do prze艣wietlania metali.
— Lepiej bym to sprawdzi艂 — zaproponowa艂 Harris. — Gatt m贸g艂 si臋 do tego dobra膰.
— Przecie偶 ja mam negatywy.
Harris popatrzy艂 na niego z politowaniem.
— Na jakiej podstawie s膮dzi pan, 偶e s膮 to jedyne negatywy? W膮tpi臋, czy ta robota uda艂a si臋 im za pierwszym razem, mogli przecie偶 da膰 panu najlepsze z serii. Chc臋 wiedzie膰, co sta艂o si臋 z pozosta艂ymi i zniszczy膰 je, zanim Gatt zacznie dawa膰 艂ap贸wki pa艅skim kiepsko op艂acanym technikom.
Harris by艂 profesjonalist膮 i nigdy nie dawa艂 za wygran膮, a cechowa艂a go absolutna niewiara w uczciwo艣膰.
15
Gdy Fallon organizowa艂 jak膮艣 ekspedycj臋 archeologiczn膮, traktowa艂 j膮 jak operacj臋 wojskow膮. Co艣 na tak膮 sam膮 skal臋, jak l膮dowanie w Normandii. Nie by艂 to biedny naukowiec, kt贸ry musi szarpa膰 si臋 w ramach przyznanej mu dotacji i naci膮ga膰 ka偶dego dolara, by starczy艂 za dwa. Fallon by艂 multimilionerem zbzikowanym na punkcie archeologii. M贸g艂 i wydawa艂 pieni膮dze w takim tempie, jakby posiada艂 prywatny ta艣moci膮g do Fortu Knox. Pieni臋dzy, kt贸re wyda艂, aby odnale藕膰 Uaxuanoc, wystarczy艂oby na zbudowanie tego przekl臋tego miasta.
Pocz膮tkowo planowa艂 podr贸偶 morsk膮, ale wybrze偶e Quintana Roo a偶 je偶y si臋 od wysepek i mielizn, kt贸rych nie oznaczono na mapie. Zrezygnowa艂 wi臋c z tego pomys艂u. Nie k艂opota艂 si臋 tym d艂ugo i, jakby to by艂o najzwyklejsz膮 rzecz膮 pod s艂o艅cem, wynaj膮艂 ma艂膮 eskadr臋 samolot贸w transportowych, by drog膮 powietrzn膮 przywie藕膰 wszystkie zapasy. 呕eby to zrobi膰, musia艂 wyekspediowa膰 wcze艣niej ekip臋 budowlan膮 i we w艂asnym zakresie wybudowa膰 pas startowy u wej艣cia do zatoki Ascension. W efekcie powsta艂 ob贸z-baza.
Gdy tylko pas startowy nadawa艂 si臋 do u偶ytku, wys艂a艂 tam samolot w celu przeprowadzenia zwiadu powietrznego. Za艂oga samolotu wykona艂a nie tylko plan obszaru, na kt贸rym prawdopodobnie mia艂o znajdowa膰 si臋 Uaxuanoc, ale r贸wnie偶 ca艂ych prowincji Quintana Roo i Jukatanu.
Dzia艂ania te wydawa艂y si臋 mi nieco ekstrawaganckie, zapyta艂em wi臋c o ich sens. Odpowied藕 by艂a prosta — okaza艂o si臋, 偶e Fallon kooperowa艂 z rz膮dem meksyka艅skim. Prawdopodobnie Departament Kartograficzny Urz臋du Miernictwa cierpia艂 na brak informacji o tych terenach, wi臋c Fallon, w zamian za pewne przywileje, zgodzi艂 si臋 wzbogaci膰 ich dokumentacj臋.
— Jedyn膮 osob膮, kt贸ra kiedykolwiek wykona艂a zdj臋cia lotnicze Quintana Roo, by艂 Lindbergh — wyja艣ni艂. — Ale by艂o to dawno temu. Ca艂y ten materia艂 bardzo przyda si臋 specjalistom.
Przy u偶yciu helikopter贸w z zatoki Ascension za艂o偶ono ob贸z II w interiorze. Fallon i Halstead sp臋dzili mn贸stwo czasu, dyskutuj膮c nad jego lokalizacj膮. Wymierzyli zdj臋cia rentgenowskie luster co do milimetra, a wyniki pomiar贸w nanie艣li na du偶膮 map臋 Fallona i w ko艅cu podj臋li decyzj臋. Teoretycznie ob贸z II powinien by膰 za艂o偶ony na samym szczycie 艣wi膮tyni Yum Chaca w Uaxuanoc, ale nie by艂, co zreszt膮 nikogo nie zaskoczy艂o.
Halstead zaszczyci艂 mnie jednym ze swoich rzadkich u艣miech贸w, ale prawd臋 m贸wi膮c, niewiele by艂o w nim prawdziwego humoru.
— Ekspedycja w teren to jak pobyt na poligonie — powiedzia艂. — Mo偶esz u偶ywa膰 jakich chcesz maszyn i urz膮dze艅, ale robota musi by膰 wykonana przez facet贸w poruszaj膮cych si臋 na w艂asnych nogach. Jeszcze po偶a艂ujesz, Wheale, 偶e wybra艂e艣 si臋 na wycieczk臋.
Mia艂em przemo偶ne wra偶enie, 偶e czeka艂, abym zary艂 nosem w ziemi臋, gdy tylko znajdziemy si臋 w terenie. By艂 typem cz艂owieka, kt贸ry 艣mieje si臋 g艂upkowato, gdy kto艣 po艣lizgnie si臋 na sk贸rce banana i z艂amie nog臋. Mia艂 do艣膰 prymitywne poczucie humoru, a do tego wszystkiego niezbyt mnie lubi艂.
Przebywali艣my nadal w posiad艂o艣ci Fallona, na przedmie艣ciu Mexico City. Halsteadowie porzucili swoje lokum i przeprowadzili si臋 do nas. R贸wnie偶 Pat Harris kr臋ci艂 si臋 w pobli偶u. Czasem wyje偶d偶a艂 bez uprzedzenia w nieznanym kierunku i powraca艂 r贸wnie偶 niespodziewanie. Przypuszczam, 偶e sk艂ada艂 raporty Fallonowi, ale nas nie informowa艂 o niczym z tej prostej przyczyny, 偶e wszyscy byli艣my zbyt zaj臋ci, by o cokolwiek pyta膰.
Pewnego dnia przyszed艂 do mnie Fallon i zapyta艂:
— A co z twoimi umiej臋tno艣ciami p艂etwonurka? M贸wi艂e艣 o tym powa偶nie?
— Oczywi艣cie. Nurkowa艂em ju偶 wielokrotnie.
— Dobra. Kiedy znajdziemy Uaxuanoc, b臋dziemy chcieli zbada膰 cenote.
— B臋d臋 potrzebowa艂 wi臋cej sprz臋tu — powiedzia艂em. — To, co mam, wystarczy amatorowi w cywilizowanym 艣wiecie, ale nie po艣rodku Quintana Roo.
— Co to za sprz臋t?
— Jedn膮 z najwa偶niejszych pozycji jest kompresor powietrza do 艂adowania butli. — Przerwa艂em na moment. — No i je偶eli trzeba b臋dzie schodzi膰 poni偶ej pi臋膰dziesi臋ciu metr贸w, chcia艂bym r贸wnie偶 mie膰 w pogotowiu komor臋 dekompresyjn膮 na wypadek, gdyby kto艣 znalaz艂 si臋 w opa艂ach.
— W porz膮dku — skin膮艂 g艂ow膮. — Za艂atw sobie ten sprz臋t.
Odwr贸ci艂 si臋, a ja zapyta艂em 艂agodnie:
— Czego mam u偶y膰 zamiast pieni臋dzy?
— Ach, tak — zatrzyma艂 si臋. — Poprosz臋 mojego sekretarza, 偶eby to wszystko zorganizowa艂. Wpadnij do niego.
— Kto pojedzie ze mn膮?
— Potrzebujesz kogo艣 jeszcze? — zapyta艂 zaskoczony.
— Pierwsza i najwa偶niejsza zasada brzmi: nie nurkuj sam! Zbyt wiele mo偶e si臋 zdarzy膰 pod wod膮, szczeg贸lnie w mrocznych g艂臋binach dziury w ziemi.
— Wi臋c wynajmij kogo艣 — powiedzia艂 poirytowany.
By艂a to tylko drobna cz膮stka problemu i z wielk膮 ochot膮 by si臋 ju偶 jej pozby艂.
Poszed艂em wi臋c po zakupy i wyda艂em moc pieni臋dzy na wspania艂y drogi sprz臋t. Uda艂o mi si臋 kupi膰 prawie wszystko na miejscu, mia艂em tylko k艂opot z komor膮 dekompresyjn膮. Zwr贸ci艂em si臋 z tym do sekretarza i kilka telefon贸w do Stan贸w Zjednoczonych spowodowa艂o niewielkie poruszenie w szeroko rozrzuconym imperium Fallona. Spowodowa艂o r贸wnie偶 i to, 偶e przys艂ano mi komor臋 pierwszym samolotem transportowym. By膰 mo偶e ten zakup by艂 przesad膮, ale wola艂em si臋 zabezpieczy膰. Co innego nabawi膰 si臋 choroby kesonowej w Anglii, gdzie szpitale portowe s膮 wyposa偶one w odpowiedni sprz臋t i gdzie marynarka mo偶e udzieli膰 pomocy w nag艂ym wypadku, a zupe艂nie inn膮 spraw膮 jest mie膰 bulgoc膮cy jak szampan azot we krwi w samym sercu przekl臋tej puszczy. Zreszt膮 Fallon m贸g艂 sobie pozwoli膰 na te wydatki.
Zgromadzi艂em wreszcie tyle sprz臋tu, 偶e wystarczy艂oby go do wyposa偶enia przeci臋tnego klubu p艂etwonurk贸w i w艂a艣ciwie powinna przepe艂nia膰 mnie rado艣膰, 偶e b臋d臋 mia艂 okazj臋 u偶ywa膰 wszystkich tych sprawnych, doskonale zaprojektowanych urz膮dze艅 do pracy pod wod膮. Ale tak nie by艂o. Wszystko posz艂o zbyt 艂atwo. Nie by艂y to rzeczy, na kt贸re musia艂em si臋 napracowa膰, na kt贸rych kupno oszcz臋dza艂em. Zacz膮艂em rozumie膰 bogatych ludzi, kt贸rych wszystko tak szybko nudzi艂o i oddawali si臋 ekscentrycznym rozrywkom. Mo偶e akurat Fallon wykracza艂 poza ramy tego schematu, trzeba mu odda膰 sprawiedliwo艣膰, by艂 przede wszystkim archeologiem, i to w ka偶dym calu.
Odszuka艂em Katherine Halstead i sprowadzi艂em j膮 na d贸艂, do basenu.
— No, dobra — powiedzia艂em. — Prosz臋 mi pokaza膰.
— Nie bardzo wiem co? — Spojrza艂a na mnie zaskoczona.
Wskaza艂em na aparat nurkowy, kt贸ry przynios艂em ze sob膮.
— Prosz臋 mi udowodni膰, 偶e potrafi si臋 pani tym pos艂ugiwa膰.
Obserwowa艂em j膮, jak go zak艂ada艂a i nie rwa艂em si臋 do pomocy. Zreszt膮 zna艂a si臋 na tym. Starannie dobra艂a ci臋偶arki balastowe, a kiedy wesz艂a do wody, uczyni艂a to tak jak trzeba — bezszelestnie.
Za艂o偶y艂em tak偶e sw贸j sprz臋t i pod膮偶y艂em za ni膮. Okr膮偶yli艣my par臋 razy dno basenu. W tym czasie sprawdzi艂em jej znajomo艣膰 mi臋dzynarodowej sygnalizacji i okaza艂o si臋, 偶e rozumia艂a. Kiedy ju偶 wyszli艣my na brzeg, powiedzia艂em:
— W porz膮dku, jest pani zaanga偶owana.
— Mo偶na wiedzie膰 do czego? — zapyta艂a zdumiona.
— Jako drugi nurek na wypraw臋 do Uaxuanoc.
— M贸wi pan powa偶nie? — Twarz jej rozja艣ni艂a si臋.
— Fallon zleci艂 mi zaanga偶owanie kogo艣 do pomocy, a jako pasa偶erka nie mo偶e pani z nami pojecha膰. Zaraz przeka偶臋 mu t臋 niezbyt dla niego radosn膮 nowin臋.
Zareagowa艂 oczywi艣cie tak, jak si臋 spodziewa艂em, ale przekona艂em go, m贸wi膮c, 偶e Katherine wie przynajmniej co艣 nieco艣 o archeologii, a trudno by艂o znale藕膰 nurka-archeologa poza obszarem 艣r贸dziemnomorskim.
Katherine Halstead z kolei musia艂a nie藕le popracowa膰 nad m臋偶em, by nie protestowa艂, przy艂apa艂em go jedynie na tym, 偶e przygl膮da艂 mi si臋 badawczo. My艣l臋, 偶e w艂a艣nie wtedy zacz膮艂 go toczy膰 kornik zazdro艣ci i wezbra艂o w nim podejrzenie co do moich zamiar贸w. Niewiele si臋 tym przejmowa艂em. By艂em zbyt poch艂oni臋ty szkoleniem jego 偶ony w rutynowym obs艂ugiwaniu kompresora powietrza i komory. Bardzo si臋 w tym czasie zaprzyja藕nili艣my i wkr贸tce ju偶 m贸wili艣my sobie po imieniu. Do tej pory zawsze nazywa艂em j膮 pani膮 Halstead, trudno by艂o jednak trzyma膰 si臋 tej sztywnej formy w贸wczas, gdy raz po raz nurkowali艣my razem w basenie. Nigdy jednak nie tkn膮艂em jej nawet palcem.
Halstead niezmiennie zwraca艂 si臋 do mnie per Wheale.
16
Lubi艂em Pata Harrisa. W kontaktach towarzyskich sprawia艂 wra偶enie faceta powolnego i beztroskiego, natomiast gdy pracowa艂, stawa艂 si臋 bardzo nieufny i przebieg艂y. Na kr贸tko przed naszym wyjazdem do Quintana Roo sp臋dza艂 wiele czasu w domu i w艂a艣nie wtedy wprowadzili艣my zwyczaj wsp贸lnego wypijania p贸藕nym wieczorem po kuflu piwa. Pewnego razu zapyta艂em go:
— Na czym w艂a艣ciwie polega twoja praca, Pat?
W zamy艣leniu przesun膮艂 palcem po 艣ciance kufla.
— S膮dz臋, 偶e mo偶na to okre艣li膰 jako wykrywanie i usuwanie problem贸w Fallona. Gdyby艣 mia艂 tyle forsy co on, okaza艂oby si臋, 偶e wielu ludzi chcia艂oby ci臋 od niej oddzieli膰, sprawdzam wi臋c takich go艣ci i pilnuj臋, czy wszystko idzie do przodu.
— Mnie te偶 sprawdzi艂e艣?
U艣miechn膮艂 si臋 lekko i powiedzia艂:
— Jasne! Wiem o tobie wi臋cej ni偶 twoja rodzona matka. — Poci膮gn膮艂 艂yk zimnego piwa. — Albo, na przyk艂ad, kt贸ra艣 z jego sp贸艂ek ma k艂opoty z zapewnieniem bezpiecze艅stwa, wtedy jad臋 tam i w臋sz臋.
— Wywiad przemys艂owy? — spyta艂em z rezerw膮.
— Mo偶na to i tak nazwa膰 — zgodzi艂 si臋. — Ale tylko pod k膮tem ochrony. Fallon nie prowadzi brudnych interes贸w, wi臋c ograniczam si臋 wy艂膮cznie do kontrwywiadu.
— Je偶eli sprawdza艂e艣 mnie, to musia艂e艣 zrobi膰 to samo z Halsteadem. On jest jaki艣 dziwny.
Pat pochyli艂 si臋 nad kuflem, by ukry膰 nieco ironiczny u艣miech.
— Nie musisz mi tego m贸wi膰. To cz艂owiek, kt贸ry my艣la艂, 偶e jest geniuszem, a teraz zorientowa艂 si臋, 偶e wszystko, czym dysponuje, to tylko talent. Wiecznie zajmuje drugorz臋dn膮 pozycj臋 i to go rozczarowuje. Ca艂y k艂opot Halsteada polega na tym, 偶e sam nie bardzo potrafi sobie z tym poradzi膰. Musia艂o go to nie藕le r膮bn膮膰.
— M贸g艂by艣 to dok艂adniej wyja艣ni膰?
— No wi臋c sprawa wygl膮da tak — Pat westchn膮艂. — Halstead zacz膮艂 jako cudowne dziecko, uznano go za absolwenta, kt贸ry ma najwi臋ksze szanse na zrobienie kariery i tym podobne brednie. Wiesz, to zabawne, jak cz臋sto ludzie myl膮 si臋 co do innych. Ka偶da sp贸艂ka a偶 p臋ka w szwach od facet贸w, po kt贸rych du偶o si臋 spodziewano, a kt贸rzy w rzeczywisto艣ci odwalaj膮 drugorz臋dn膮 robot臋. Ci, co s膮 na szczycie i posiadaj膮 autentyczn膮 wiedz臋, wspi臋li si臋 tam strom膮 dr贸偶k膮, drapi膮c si臋 pod g贸r臋 pazurami i dzier偶膮c w gar艣ci ostry n贸偶. Jest ca艂e mn贸stwo prezes贸w korporacji, kt贸rzy nigdzie nie studiowali. Albo takich jak Fallon — tacy ju偶 od pocz膮tku byli na szczycie.
— W interesach — wtr膮ci艂em — ale nie w archeologii.
— Jedno ci powiem, Fallon osi膮gn膮艂by sukces we wszystkim, do czego przy艂o偶y艂by r臋k臋. Ale Halstead to drugi gatunek. Wie ju偶 o tym, nie mo偶e tego prze艂kn膮膰, ale nigdy si臋 do tego nie przyzna, nawet przed samym sob膮. Z偶era go ambicja i dlatego przegra艂. Chcia艂 sam za艂atwi膰 spraw臋 Uaxuanoc. Da艂oby mu to pozycj臋 i uratowa艂o szacunek dla samego siebie. A ty mu w tym przeszkodzi艂e艣, bo zmusi艂e艣 go do wsp贸艂pracy z Fallonem. To mu si臋 nie podoba. Nie chce si臋 z nikim dzieli膰 s艂aw膮.
Zastanawia艂em si臋 nad tym przez chwil臋, po czym ostro偶nie powiedzia艂em:
— Zar贸wno Fallon, jak i Halstead obrzucali si臋 wzajemnie oskar偶eniami. Halstead oskar偶y艂 Fallona o kradzie偶 listu Vivera. T臋 spraw臋 ju偶 chyba wyja艣nili艣my i Fallon zosta艂 oczyszczony z podejrze艅. Ale co z zarzutem Fallona w stosunku do Halsteada? Mia艂 mu podobno ukra艣膰 dokumenty dotycz膮ce Vivera?
— Wed艂ug mnie Halstead to zrobi艂 — rzek艂 Pat szczerze. — Przypomnij sobie rozw贸j wydarze艅. Fallon, powodowany zainteresowaniem, gromadzi materia艂y zwi膮zane z sekretem Vivera. Halstead wiedzia艂 o tym od Fallona. Fallon zreszt膮 tego nie ukrywa艂, bo nie przypuszcza艂, 偶e stanie si臋 to takie wa偶ne. Obaj wr贸cili do cywilizowanego 艣wiata po zako艅czeniu wykopalisk i wtedy Halstead znalaz艂 list Vivera. Kupi艂 go w Durango za dwie艣cie dolar贸w od jakiego艣 starego go艣cia, kt贸ry nie zna艂 jego warto艣ci. Zna艂 j膮 za to Halstead. Doskonale zdawa艂 sobie spraw臋 z tego, 偶e mo偶e to by膰 klucz do tajemnicy Vivera, jakakolwiek by ona by艂a. Poza tym by艂 to archeologiczny dynamit, miasto, o kt贸rym nikt nawet nie s艂ysza艂. — Harris si臋gn膮艂 po nast臋pn膮 butelk臋 piwa i otworzy艂 j膮. — Sprawdzi艂em dat臋 zakupu tego listu. Miesi膮c p贸藕niej Halstead pok艂贸ci艂 si臋 z Fallonem i obra偶ony odszed艂, a dokumentacja Fallona dotycz膮ca Vivera znikn臋艂a. Wtedy jeszcze Fallon nie zwr贸ci艂 na to zbytniej uwagi. Tak jak m贸wi艂em, akta Vivera nie wydawa艂y mu si臋 zbyt wa偶ne i s膮dzi艂, 偶e Halstead zapewne przez omy艂k臋 zabra艂 te papiery ze swoimi. Przypuszczalnie nie chcia艂 te偶 sobie zawraca膰 tym g艂owy i jeszcze bardziej rozj膮trza膰 sprawy. Teraz zmieni艂 zdanie.
— Wszystko to brzmi bardzo enigmatycznie — powiedzia艂em.
— Wi臋kszo艣膰 dowod贸w jest taka — westchn膮艂 Pat. — Przest臋pstwo pope艂nia si臋 zazwyczaj bez 艣wiadk贸w. Inna sprawa, 偶e w moim oskar偶eniu du偶膮 rol臋 odgrywa zawodowa reputacja Halsteada.
— A偶 taka zszargana?
— Powiedzmy, nieco 艣mierdzi. Jest podejrzany o sfa艂szowanie niekt贸rych wynik贸w swojej pracy. Niby historie nie do udowodnienia, nie wystarczy艂y nawet do odsuni臋cia go od publikowania w fachowych czasopismach, ale jestem przekonany, 偶e wszystko, co w przysz艂o艣ci zechce opublikowa膰, b臋dzie sprawdzone z najwi臋ksz膮 skrupulatno艣ci膮. Oczywi艣cie nie ma w tym nic nowego, robiono to ju偶 wcze艣niej. Mieli艣cie zreszt膮 podobny przypadek w Anglii, prawda?
— Tak, tylko 偶e chodzi艂o wtedy o antropologi臋 — powiedzia艂em. — Cz艂owiek z Piltdown. Wszyscy zastanawiali si臋, dlaczego nie pasuje do og贸lnej teorii rozwoju, dlatego te偶 pr贸bowano tak nagina膰 teori臋, by wszystko gra艂o. Dopiero gdy opracowano metod臋 okre艣lania wieku wykopalisk w臋glem radioaktywnym, okaza艂o si臋, 偶e to by艂o oszustwo.
— Niekt贸rzy robi膮 takie rzeczy — powiedzia艂 Pat, skin膮wszy g艂ow膮. — Je艣li nie mog膮 zdoby膰 pozycji w prosty spos贸b, pr贸buj膮 kr臋tactwa. I zazwyczaj s膮 to podobne do Halsteada miernoty, pragn膮ce szybko zdoby膰 s艂aw臋.
— Wci膮偶 s膮 to tylko poszlaki — powiedzia艂em z uporem. Jako艣 nie chcia艂em pogodzi膰 si臋 z faktami. Ci膮gle jeszcze nauka by艂a dla mnie r贸wnoznaczna z prawd膮 i nie mog艂em uwierzy膰, by jaki艣 naukowiec m贸g艂 zni偶y膰 si臋 do oszustwa. A mo偶e po prostu nie chcia艂em przyj膮膰 do wiadomo艣ci, 偶e Katherine Halstead mog艂a po艣lubi膰 tego typu cz艂owieka.
— Nikt go jeszcze nie z艂apa艂 na gor膮cym uczynku — przyzna艂 Pat — ale wed艂ug mnie to tylko kwestia czasu.
— Jak d艂ugo s膮 ma艂偶e艅stwem? — zapyta艂em.
— Trzy lata. — D艂o艅 trzymaj膮ca szklank臋 nagle zatrzyma艂a si臋 w po艂owie drogi do ust. — Domy艣lam si臋, co ci chodzi po g艂owie, i dam ci dobr膮 rad臋: daj sobie spok贸j! Wiem, 偶e jest niez艂膮 sztuk膮, ale trzymaj lepiej od niej r臋ce z daleka. Fallonowi by si臋 to nie spodoba艂o.
— Prosz臋, jaki z ciebie jasnowidz — za艣mia艂em si臋 ironicznie. — Pani Halstead nic nie grozi z mojej strony, zapewniam ci臋. — Zaledwie to powiedzia艂em, zastanowi艂em si臋, ile w tym prawdy. 艢mieszy艂 mnie te偶 spos贸b, w jaki Harris to uj膮艂: „Fallonowi by si臋 to nie spodoba艂o"... Pat by艂 lojalny przede wszystkim wobec w艂asnego szefa i zupe艂nie nie obchodzi艂o go, jak Halstead m贸g艂by zareagowa膰. — S膮dzisz, 偶e ona zdaje sobie spraw臋 z nie najlepszej reputacji swojego m臋偶a?
— Pewnie nie — odpar艂 Harris. — Jako艣 trudno mi sobie wyobrazi膰 kogo艣, kto idzie do niej i m贸wi: „Pani Halstead, musz臋 pani powiedzie膰, 偶e m膮偶 ma parszyw膮 reputacj臋". Ona b臋dzie ostatni膮 osob膮, kt贸ra si臋 o tym dowie. — Spojrza艂 na mnie z zainteresowaniem. — Co ci臋 sk艂oni艂o, by wepchn膮膰 j膮 Fallonowi do tego nurkowania? Ju偶 dwukrotnie zmusi艂e艣 szefa, aby ci ust膮pi艂. Kredyt szybko ci si臋 wyczerpuje.
— Potrafi kontrolowa膰 swojego m臋偶a wtedy, gdy inni nie mog膮 sobie z nim poradzi膰 — odpowiedzia艂em powoli. — Nie mam zamiaru sp臋dza膰 czasu w Quintana Roo na ustawicznym powstrzymywaniu tej dw贸jki od k艂贸tni. B臋d臋 potrzebowa艂 pomocy.
Pat przekrzywi艂 g艂ow臋, po czym energicznie przytakn膮艂.
— Mo偶e nawet masz racj臋. Fallon nie spowoduje komplikacji, ale Halstead mo偶e co艣 namiesza膰. Nie twierdz臋, 偶e jest wariatem, lecz jest mocno niezr贸wnowa偶ony. Wiesz, co my艣l臋? Je偶eli znajdzie si臋 pod nieznacznie wi臋ksz膮 presj膮, przytrafi si臋 jedno z dwojga: albo rozbije si臋 jak zgni艂e jajko, albo wybuchnie jak bomba. A je艣li ty b臋dziesz wtedy w pobli偶u, ka偶da z tych ewentualno艣ci 藕le si臋 dla ciebie sko艅czy. Nie polega艂bym na nim w trudnych chwilach, ju偶 pr臋dzej zaufa艂bym sobie, 偶e mog臋 podrzuci膰 Empire State Building.
— Niez艂a rekomendacja. Wola艂bym, 偶eby艣 raczej nie wypisywa艂 mi 偶adnych referencji.
— Twoje mog艂yby by膰 nieco lepsze — rzek艂 z u艣miechem. — Jedyne, co musisz zrobi膰, Jeremy, aby osi膮gn膮膰 maksymalny wynik, to przesta膰 by膰 tak cholernie neutralny. Wiem, 偶e wy, Anglicy, macie opini臋 spokojnych ludzi, ale ty przesadzasz. Czy masz co艣 przeciwko temu, 偶ebym m贸wi艂 szczerze?
— A mam szans臋 ci臋 powstrzyma膰?
— Chyba nie — parskn膮艂 艣miechem i uni贸s艂 szklank臋. — Jestem ju偶 wystarczaj膮co wci臋ty, 偶eby m贸wi膰 otwarcie. Ta moja s艂abo艣膰 przysporzy艂a mi w przesz艂o艣ci ju偶 kilka siniak贸w pod oczami.
— No, jazda, gadaj wszystko, co najgorsze. Przyrzekam, 偶e ci nie przy艂o偶臋.
— W porz膮dku. Musisz mie膰 gdzie艣 w sobie 偶elazn膮 si艂臋, bo gdyby tak nie by艂o, nigdy nie zmusi艂by艣 Fallona do czegokolwiek. Trudno nim kierowa膰. Ale co zdzia艂a艂e艣 od tego czasu? Teraz Fallon z Halsteadem rz膮dz膮 wszystkim, a ty siedzisz z boku. Jeszcze raz przydusi艂e艣 szefa z powodu pani Halstead, drobiazg bez znaczenia, ale on to sobie zapami臋ta. A w og贸le to co, u diab艂a, robisz na tej wycieczce?
— Mia艂em idiotyczne z艂udzenia, 偶e mo偶e odkryj臋 co艣 w sprawie brata.
— Mo偶esz to sobie wybi膰 z g艂owy — przerwa艂 Pat.
— Ju偶 si臋 zorientowa艂em — przyzna艂em z przygn臋bieniem.
— Mi艂o mi, 偶e zdajesz sobie z tego spraw臋 — powiedzia艂. — Gatt pacn膮艂by ci臋 jak natr臋tn膮 much臋 i wcale by si臋 tym nie przej膮艂. Dlaczego wi臋c nie zrezygnujesz i nie wr贸cisz do domu, Jemmy, na swoj膮 ma艂膮, spokojn膮 farm臋? Ju偶 wiesz, 偶e nie ma 偶adnych skarb贸w do znalezienia, a nie dasz przecie偶 nawet dw贸ch cent贸w za wszystkie zagubione miasta Ameryki 艢rodkowej, prawda? Po co si臋 tu kr臋cisz?
— B臋d臋 tutaj tak d艂ugo, jak Gatt — odpar艂em. — Mo偶e w ko艅cu ods艂oni si臋 na tyle, bym m贸g艂 si臋 do niego dobra膰.
— No to poczekasz, a偶 piek艂o zamarznie. Pos艂uchaj, Jemmy, wok贸艂 niego kr臋ci si臋 pi臋tnastu moich wywiadowc贸w i wcale nie wiem wi臋cej o jego planach ni偶 wtedy, gdy zaczyna艂em. To spryciarz, kt贸ry nie ma zwyczaju pope艂nia膰 b艂臋d贸w. W ka偶dym razie nie takich. Przez ca艂y czas ma obstaw臋, to ju偶 jest u niego odruch.
— Zgadzasz si臋, 偶e b臋dzie go interesowa艂o to, co zamierzamy robi膰 w Quintana Roo?
— Tak s膮dz臋 — powiedzia艂 Pat. — Z pewno艣ci膮 ma na oku t臋 operacj臋.
— W takim razie pojedzie za nami. W Mexico City nic przecie偶 nie zdzia艂a. Je艣li go tak cholernie interesuj膮 hipotetyczne skarby Uaxuanoc, b臋dzie musia艂 tam pojecha膰, 偶eby zabra膰 艂up. Zgadzasz si臋 z tym?
— Chyba tak — powiedzia艂 Pat. — Nie wyobra偶am sobie, by Jack na tyle komu艣 zaufa艂, aby go tam wys艂a膰. Nie przy takiej stawce, jak膮 spodziewa si臋 zgarn膮膰.
— Nie b臋dzie tam na swoim terenie, Gatt jest kulturalnym mieszczuchem i pr臋dko straci grunt pod nogami. Z tego, co si臋 dowiedzia艂em, to Quintana Roo jest r贸wnie niepodobna do Nowego Jorku jak Mars. I wtedy mo偶e pope艂ni膰 b艂膮d.
Pat spojrza艂 na mnie ze zdumieniem.
— A dlaczego s膮dzisz, 偶e jest inny? Przyznaj臋, 偶e Gatt jest mieszczuchem, ale kulturalny to on nie jest. Podczas gdy ty jeste艣 mieszczuchem, a w dodatku kulturalnym. Jemmy, jeste艣 londy艅skim ksi臋gowym i b臋dziesz si臋 czu艂 w Quintana Roo r贸wnie zagubiony jak Gatt.
— No w艂a艣nie — powiedzia艂em. — B臋dziemy wreszcie mieli r贸wne szanse, a to ju偶 o wiele wi臋cej ni偶 teraz.
Harris opr贸偶ni艂 szklank臋 i odstawi艂 j膮 z trzaskiem.
— My艣l臋, 偶e zwariowa艂e艣 — westchn膮艂 zdegustowany. — Pozornie m贸wisz z sensem, ale w dalszym ci膮gu twierdz臋, 偶e ci si臋 poprzestawia艂y klepki. Zupe艂nie jak u Halsteada. — Uni贸s艂 wzrok. — Powiedz, umiesz obchodzi膰 si臋 z broni膮?
— Nigdy dot膮d nie pr贸bowa艂em, wi臋c sam nie wiem.
— Na mi艂o艣膰 bosk膮! C贸偶 zatem zamierzasz zrobi膰, je艣li spotkasz si臋 z Gattem maj膮c, jak ty to opowiadasz, r贸wne szanse? Zaca艂ujesz go na 艣mier膰?
— Nie mam jeszcze poj臋cia, zobacz臋, gdy przyjdzie czas. Wierz臋 w rozwi膮zywanie takich problem贸w, kiedy zaistniej膮.
Rozbawiony przesun膮艂 r臋k膮 po twarzy i przez d艂u偶szy czas patrzy艂 na mnie w milczeniu. Wreszcie wzi膮艂 g艂臋boki wdech.
— Pozw贸l mi nakre艣li膰 hipotetyczn膮 sytuacj臋 — powiedzia艂 艂agodnie. — Za艂贸偶my, 偶e uda艂o ci si臋 odseparowa膰 Jacka od jego goryli, mimo 偶e to ju偶 samo w sobie jest g艂upim przypuszczeniem. No i przypu艣膰my, 偶e stoicie naprzeciw siebie, para mi艂ych mieszczuch贸w, dzieci膮tka w lesie. — Wymierzy艂 we mnie palec. — Pierwsz膮 i ostatni膮 rzecz膮, kt贸r膮 zobaczysz, b臋dzie to, jak Jack dok艂ada ci z lupary, a w贸wczas nie b臋dziesz w stanie poradzi膰 sobie z jakimkolwiek problemem.
— Czy Gatt zabi艂 kogo艣 osobi艣cie? — spyta艂em.
— Pewnie tak. Przeszed艂 przecie偶 przez wszystkie szczeble Organizacji. Mo偶na powiedzie膰, 偶e zaliczy艂 praktyk臋. Zapewne zabi艂 w m艂odo艣ci raz czy dwa.
— To dawno temu — zauwa偶y艂em. — Mo偶e wyszed艂 z wprawy?
— Nie... z tob膮 si臋 nie da rozmawia膰 — powiedzia艂 zduszonym g艂osem Pat. — Je艣li masz cho膰 troch臋 rozumu, zmykaj st膮d, sk膮d przyjecha艂e艣. Ja musz臋 tkwi膰 w pobli偶u, ale przynajmniej zdaj臋 sobie spraw臋 ze stawki i ostatecznie p艂ac膮 mi za to. Ale ty jeste艣 typem, o kt贸rym Kipling napisa艂: „Je艣li potrafisz zachowa膰 g艂ow臋, podczas gdy wszyscy wok贸艂 j膮 trac膮, to by膰 mo偶e nie wiesz, co si臋, u diab艂a, dzieje?"
— Masz niez艂y talent parodystyczny — roze艣mia艂em si臋.
— I tak nie dor贸wnuj臋 Fallonowi — powiedzia艂 przygn臋biony. — Przekszta艂ci艂 spraw臋 bezpiecze艅stwa operacji w parodi臋. U偶y艂em pods艂uchu, kt贸ry za艂o偶y艂 Gatt, 偶eby go zbajerowa膰, a co robi Fallon? Urz膮dza spektakl telewizyjny. Na mi艂o艣膰 bosk膮! Nie by艂bym zbyt zaskoczony, gdyby艣cie przylatuj膮c na ten pas startowy, kt贸ry wybudowa艂, zastali tam kamery CBS, przekazuj膮ce ju偶 transmisj臋 na ca艂e Stany, oraz stado sprawozdawc贸w z Radio City dla zwi臋kszenia zainteresowania. Ka偶dy wie艣niak w Meksyku wie, co si臋 dzieje. Gatt wcale nie musi nas pods艂uchiwa膰, 偶eby wiedzie膰, co robimy, mo偶e spyta膰 ludzi na najbli偶szym skrzy偶owaniu.
— 呕ycie jest ci臋偶kie — powiedzia艂em ze wsp贸艂czuciem. — Czy Fallon zawsze si臋 tak zachowuje?
Harris potrz膮sn膮艂 g艂ow膮.
— Nie mam poj臋cia, co w niego wst膮pi艂o. Przekaza艂 kontrol臋 nad swoimi sprawami bratu, daj膮c mu pe艂nomocnictwo. Jego brat to nawet mi艂y facet, ale nie ufa艂bym nikomu a偶 tak, gdy chodzi o sto milion贸w dolar贸w. Fallon nie my艣li ju偶 o niczym innym, tylko o odnalezieniu tego miasta.
— Nie by艂bym tego taki pewien — powiedzia艂em z namys艂em. — Nieraz wydaje mi si臋, 偶e co艣 go gryzie. Chwilami jest zupe艂nie nieobecny duchem.
— Ja te偶 to zauwa偶y艂em. Co艣 go martwi, ale nie zwierza艂 mi si臋. — Harris wydawa艂 si臋 dotkni臋ty tym, 偶e co艣 przed nim zosta艂o zatajone. Wsta艂 i przeci膮gn膮艂 si臋. — Id臋 do 艂贸偶ka, mam jutro kup臋 roboty.
17
A wi臋c zn贸w to wr贸ci艂o!
Najpierw Sheila, a teraz Pat Harris. Nie sformu艂owa艂 tego tak otwarcie jak Sheila, ale jednak powiedzia艂. Najwyra藕niej m贸j zewn臋trzny wygl膮d i maniery 偶ywo przypominaj膮 Caspara Milquetoasta1, b臋d膮cego symbolem przeci臋tnego urz臋dasa. Ca艂y m贸j problem polega艂 na tym, 偶e wcale nie by艂em pewien, czy stan ducha nie odpowiada przypadkiem wygl膮dowi zewn臋trznemu.
Gatt, s膮dz膮c z opisu Pata, by艂 przeciwnikiem 艣miertelnie niebezpiecznym. By膰 mo偶e nie zastrzeli艂by kogo艣 tylko po to, by przekona膰 si臋, w kt贸r膮 stron臋 upadnie, ale z pewno艣ci膮 zrobi艂by to, cho膰by dla dolarowego tylko zysku. Zaczyna艂em odczuwa膰 md艂o艣ci na sam膮 my艣l o spotkaniu z nim, ale wiedzia艂em jednocze艣nie, 偶e teraz nie mog臋 si臋 ju偶 wycofa膰.
Opinia Pata o Halsteadzie te偶 by艂a bardzo interesuj膮ca, zastanawia艂em si臋 tylko, co z tego wszystkiego wiedzia艂a Katherine. S膮dz臋, 偶e go kocha艂a, by艂em nawet tego pewien. W przeciwnym wypadku 偶adna kobieta przy zdrowych zmys艂ach nie mog艂aby tolerowa膰 przy sobie takiego cz艂owieka. A mo偶e by艂em uprzedzony? W ka偶dym razie stawa艂a konsekwentnie po jego stronie we wszystkich sporach z Fallonem. Przyk艂adny obraz wiernej 偶ony.
Usn膮艂em zatopiony w my艣lach o niej.
18
Do obozu I przenie艣li艣my si臋 lataj膮cym biurem Fallona — dyrektorskim odrzutowcem typu Lear. Polecieli艣my tam tylko we czworo. Pat Harris pozosta艂 bowiem w Mexico City, maj膮c za zadanie obserwowanie Gatta. W czasie podr贸偶y Fallon i Halstead pogr膮偶yli si臋 w kolejnej nie ko艅cz膮cej si臋 dyskusji zawodowej, a Katherine czyta艂a jakie艣 czasopismo. Halstead tak manewrowa艂 przy wsiadaniu do samolotu, bym siedzia艂 jak najdalej od jego 偶ony. Nie mog艂em wi臋c z ni膮 rozmawia膰 bez przekrzykiwania fachowej dysputy, tote偶 skierowa艂em uwag臋 na ziemi臋.
Quintana Roo, widziana z g贸ry, przypomina艂a kawa艂ek sple艣nia艂ego sera. Zwarte obszary ro艣linno艣ci tylko gdzieniegdzie by艂y poprzerywane polanami, kt贸re wygl膮da艂y jak szarawe plamy w艣r贸d soczystej zieleni drzew. Nie dostrzeg艂em 偶adnej sieci wodnej ani rzeki, ani nawet strumienia i w duchu zgodzi艂em si臋 z pogl膮dami Halsteada na temat trudno艣ci w przeprowadzaniu bada艅 archeologicznych w tropiku.
W pewnej chwili Fallon przerwa艂 dyskusj臋, aby wyda膰 jakie艣 polecenie pilotowi przez interkom. Samolot wolno zatoczy艂 ko艂o i zacz膮艂 schodzi膰 ni偶ej. Fallon odwr贸ci艂 si臋 do mnie i powiedzia艂:
— Obejrzyjmy sobie ob贸z II.
Nawet z wysoko艣ci trzystu metr贸w wida膰 by艂o, i偶 las jest tak g臋sty, 偶e mo偶na by spacerowa膰 po koronach drzew i nie dotyka膰 ziemi. Pod tym morzem zieleni mog艂oby si臋 znajdowa膰 miasto o powierzchni Londynu, a my nigdy by艣my go nie dostrzegli. Postanowi艂em na przysz艂o艣膰 nie by膰 ju偶 tak cholernie pewny siebie w sprawach, o kt贸rych nie mia艂em poj臋cia. By膰 mo偶e Halstead by艂 blagierem, je艣li to, co powiedzia艂 Harris, by艂o prawd膮, ale te偶 blagier musi by膰 fachowcem w swej bran偶y. Mia艂 racj臋 m贸wi膮c, 偶e czeka nas ci臋偶ka praca.
Przelecieli艣my nad obozem II zbyt szybko, bym m贸g艂 przyjrze膰 mu si臋 dok艂adniej. Samolot przechyli艂 si臋, zawr贸ci艂 i okr膮偶yli艣my teren le偶膮c na jednym skrzydle. Niewiele zreszt膮 by艂o do ogl膮dania — jeszcze jedna polana z kilkoma barakami i par膮 miniaturowych postaci wymachuj膮cych r臋kami. Odrzutowiec nie m贸g艂 tu wyl膮dowa膰. Zreszt膮 nie mieli艣my tego w planie. Wyr贸wnali艣my kurs i wznie艣li艣my si臋 ponownie, kieruj膮c si臋 w stron臋 wybrze偶a i obozu I.
Po up艂ywie oko艂o dwudziestu minut i pokonaniu jakich艣 osiemdziesi臋ciu mil znale藕li艣my si臋 nad morzem. Nawracaj膮c ponad bia艂ymi grzywami fal oraz b艂yszcz膮cymi w s艂o艅cu pla偶ami zeszli艣my do l膮dowania na pasie startowym w obozie I. Turbulencja przybrze偶na spowodowa艂a, 偶e odrzutowcem troch臋 rzuci艂o, ale ju偶 po chwili wyl膮dowa艂 艂agodnie. Potoczy艂 si臋 na koniec pasa, nawr贸ci艂 i poko艂owa艂 z powrotem, zatrzymuj膮c si臋 przed hangarem. Gdy wyszed艂em z komfortowo klimatyzowanego wn臋trza, poczu艂em upa艂 jak nag艂e uderzenie m艂otem.
Na Fallonie ten skwar nie zrobi艂 chyba 偶adnego wra偶enia. W trakcie d艂ugich lat w艂贸czenia si臋 po tej cz臋艣ci 艣wiata wyparowa艂y ju偶 z niego wszystkie soki, dzi臋ki czemu zaaklimatyzowa艂 si臋 ca艂kowicie. Ruszy艂 偶wawym krokiem wzd艂u偶 pasa, a za nim r贸wnie szybko pod膮偶y艂 Halstead. Jemu te偶 upa艂 najwyra藕niej nie przeszkadza艂. Wraz z Katherine poszli艣my za nimi nieco wolniej. Gdy wreszcie dotarli艣my do baraku, w kt贸rym znikn膮艂 Fallon, Katherine wygl膮da艂a, jakby ca艂kiem opad艂a z si艂, a ja sam czu艂em si臋 nie藕le podsma偶ony.
— M贸j Bo偶e! — westchn膮艂em. — Czy tu jest tak zawsze?
Halstead odwr贸ci艂 si臋 i pos艂a艂 mi u艣miech, kt贸ry mia艂 wszelkie znamiona szyderstwa.
— Mexico City rozpie艣ci艂o ci臋 — powiedzia艂. — Dzi臋ki wysoko艣ci, na kt贸rej le偶y, klimat tam jest 艂agodniejszy. Tu, na wybrze偶u, nie jest jeszcze naprawd臋 gor膮co. Poczekaj, a偶 pojedziemy do obozu II.
Jego ton sugerowa艂, i偶 b臋d臋 gorzko 偶a艂owa艂, 偶e si臋 tu wybra艂em.
W baraku by艂o du偶o ch艂odniej, poniewa偶 dzia艂a艂a aparatura klimatyzacyjna. Fallon przedstawi艂 nam wielkiego, krzepkiego m臋偶czyzn臋.
— To jest Joe Rudetsky, szef obozu I.
Rudetsky wyci膮gn膮艂 pulchn膮 d艂o艅.
— Mi艂o mi pana pozna膰, panie Wheale — hukn膮艂.
P贸藕niej dowiedzia艂em si臋, w jaki spos贸b Fallonowi uda艂o si臋 zorganizowa膰 ca艂膮 operacj臋 w takim tempie. Po prostu 艣ci膮gn膮艂 grup臋 logistyczn膮 jednej z dru偶yn prowadz膮cych eksploatacj臋 ropy. Ci ch艂opcy przywykli ju偶 do dzia艂ania w trudnych warunkach tropikalnych i praca ta niewiele si臋 r贸偶ni艂a od wielu innych, kt贸re wykonywali wcze艣niej w Afryce P贸艂nocnej, Arabii Saudyjskiej czy Wenezueli. Kiedy ju偶 zapozna艂em si臋 z obozem, podziwia艂em doskona艂e funkcjonowanie ca艂o艣ci. Umieli zapewni膰 sobie komfort, z mro偶eniem coca-coli w艂膮cznie.
Sp臋dzili艣my w obozie I ca艂膮 dob臋. Fallon i Halstead sprowadzili g贸r臋 sprz臋tu, kt贸ry, jak s膮dzili, b臋dzie im potrzebny, a ja z Katherine zrobili艣my to samo z aparatami do nurkowania. Nie zamierzali艣my ich zabiera膰 do obozu II. By艂oby to bezcelowe, jako 偶e ob贸z II mia艂 by膰 jedynie punktem wypadowym do dalszych poszukiwa艅. W momencie odkrycia Uaxuanoc opu艣ciliby艣my go, zak艂adaj膮c na terenie miasta ob贸z III.
Pracowali艣my do lunchu. Potem zrobili艣my przerw臋 na posi艂ek. Nie by艂em zbyt g艂odny ze wzgl臋du na upa艂, ale rozkoszowa艂em si臋 butelk膮 zimnego niemieckiego piwa, kt贸r膮 Rudetsky wetkn膮艂 mi do r臋ki. M贸g艂bym przysi膮c, 偶e a偶 zasycza艂o w moim nagrzanym prze艂yku.
Katherine i ja zako艅czyli艣my przegl膮d. Nic nie zgin臋艂o ani si臋 nie zepsu艂o, ale Fallon i Halstead mieli jeszcze sporo do zrobienia. Zaoferowa艂em im swoj膮 pomoc, lecz Fallon pokr臋ci艂 przecz膮co g艂ow膮.
— Teraz to ju偶 tylko sprawdzenie instrument贸w — powiedzia艂. — Nie wiedzia艂by艣, jak to robi膰. — Jego spojrzenie pow臋drowa艂o gdzie艣 ponad moim ramieniem. — Je艣li si臋 odwr贸cisz, zobaczysz swoich pierwszych Maj贸w.
Odwr贸ci艂em si臋 na krze艣le i popatrzy艂em na drug膮 stron臋 pasa. Po przeciwnej stronie wyr贸wnanego terenu w bezpiecznej odleg艂o艣ci sta艂o dw贸ch m臋偶czyzn. Ubrani byli w do艣膰 lu藕ne spodnie i bia艂e koszule, z daleka wygl膮dali jak nieruchome pos膮gi. Znajdowali艣my si臋 zbyt daleko, bym m贸g艂 dostrzec rysy ich twarzy.
— Nie wiedz膮, co o nas s膮dzi膰. To bezprecedensowa inwazja. — Fallon przeni贸s艂 wzrok na Rudetsky'ego. — Sprawili ci jakie艣 k艂opoty, Joe?
— Krajowcy? Absolutnie 偶adnych, Fallon. Ci faceci s膮 z wybrze偶a powy偶ej, maj膮 plantacj臋 orzech贸w kokosowych.
— Kokosy... — powt贸rzy艂 Fallon w zamy艣leniu. — Ci ludzie 偶yj膮 w zupe艂nej izolacji, odci臋ci od wszystkiego. Morze z jednej strony, las z drugiej. To musi by膰 jedna rodzina, taka plantacja nie wy偶ywi艂aby dw贸ch, tym bardziej 偶e s膮 przecie偶 zdani wy艂膮cznie na w艂asne si艂y.
Brzmia艂o to bardzo przygn臋biaj膮co.
— Czym oni si臋 偶ywi膮? — zapyta艂em. Fallon wzruszy艂 ramionami.
— Ryby, 偶贸艂wie morskie, 偶贸艂wie jaja. Czasami maj膮 szcz臋艣cie i ustrzel膮 dzik膮 艣wini臋. Poza tym dwa razy do roku sprzedaj膮 kopr臋, co daje im troch臋 got贸wki na zakup odzie偶y, igie艂 i kilku naboi.
— Czy to w艂a艣nie s膮 ci indios sublevados, o kt贸rych m贸wi艂e艣?
Fallon roze艣mia艂 si臋.
— Ci ch艂opcy nie s膮 buntownikami, nie wiedzieliby nawet, jak si臋 do tego zabra膰. Indios sublevados i chicleros spotkamy w g艂臋bi l膮du. — Zwr贸ci艂 si臋 ponownie do Rudetsky'ego. — Mieli艣cie tu jakiego艣 chicleros w pobli偶u?
Rudetsky ponuro skin膮艂 g艂ow膮.
— Odp臋dzili艣my tych drani. Rozkradliby nas. — Zerkn膮艂 na Katherine, zaj臋t膮 w艂a艣nie rozmow膮 z m臋偶em, i doda艂 艣ciszonym g艂osem: — W ubieg艂ym tygodniu zamordowali krajowca, znale藕li艣my cia艂o na pla偶y.
Fallon nie przej膮艂 si臋 t膮 wiadomo艣ci膮. Najzwyczajniej w 艣wiecie wzi膮艂 fajk臋 i powiedzia艂:
— Lepiej dobrze pilnujcie obozu i nie wpuszczajcie ich pod 偶adnym pozorem. A ludzi trzymaj w obozie, 偶eby nie w艂贸czyli si臋 po okolicy.
Rudetsky roze艣mia艂 si臋.
— A gdzie tu mo偶na p贸j艣膰?
Zastanowi艂 mnie ten kraj, w kt贸rym tak niefrasobliwie traktowano morderstwo.
— Kim lub czym s膮 w艂a艣ciwie chicleros? — zapyta艂em z wahaniem.
— Rezultatem dziwacznego systemu karnego, jaki tu stosuj膮 — wyja艣ni艂 Fallon, robi膮c przy tym kwa艣n膮 min臋. — W tym lesie ro艣nie drzewo s膮czyniec. Mo偶na je spotka膰 tylko tutaj, w Gwatemali i Hondurasie Brytyjskim. Drzewo nacina si臋 w celu uzyskania soku mlecznego, zwanego chicle, podstawowego sk艂adnika do wyrobu gumy do 偶ucia. 呕aden cz艂owiek przy zdrowych zmys艂ach nie p贸jdzie do puszczy, aby zbiera膰 chicle. Z ca艂膮 pewno艣ci膮 nie Majowie, kt贸rzy s膮 zbyt inteligentni, by ryzykowa膰 偶ycie. A wi臋c rz膮d przys艂a艂 wi臋藕ni贸w, 偶eby to robili. Sezon trwa sze艣膰 miesi臋cy, ale wielu chicleros pozostaje tu przez ca艂y rok. S膮 oni lokaln膮 plag膮. Zazwyczaj zabijaj膮 si臋 nawzajem, ale czasem te偶 wyko艅cz膮 jakiego艣 przybysza lub Indianina. — Zaci膮gn膮艂 si臋 fajk膮. — Ludzkie 偶ycie jest niewiele warte w Quintana Roo.
Przemy艣la艂em to wszystko. Je艣li dobrze zrozumia艂em Fallona, to ten las by艂 zab贸jczy. Je偶eli nawet Majowie, dla kt贸rych by艂 to przecie偶 kraj ojczysty, nie chcieli pracowa膰 w lesie, w takim razie musia艂o w nim tkwi膰 艣miertelne niebezpiecze艅stwo.
— Dlaczego, u diab艂a, nie uprawia si臋 tych drzew na plantacjach? — spyta艂em.
Twarz Fallona wykrzywi艂a si臋 w wymuszonym u艣miechu.
— Przyczyn膮 tego jest ten sam argument, kt贸rego zawsze u偶ywali zwolennicy niewolnictwa, od kiedy jeden cz艂owiek na艂o偶y艂 drugiemu jarzmo. Taniej jest w dalszym ci膮gu wykorzystywa膰 wi臋藕ni贸w, ni偶 zak艂ada膰 plantacje. Gdyby ludzie, kt贸rzy 偶uj膮 gum臋, wiedzieli, jak j膮 wyprodukowano, ka偶dy kawa艂ek przyprawi艂by ich o md艂o艣ci. — Skierowa艂 cybuch fajki w moj膮 stron臋. — Je偶eli kiedykolwiek spotkasz chicleros, nic nie r贸b. Trzymaj r臋ce przy sobie, nie wykonuj gwa艂townych ruch贸w, a by膰 mo偶e zostawi膮 ci臋 w spokoju. Ale nie b膮d藕 tego do ko艅ca pewny.
Zaczyna艂em poma艂u w膮tpi膰, czy ci膮gle jeszcze znajduj臋 si臋 w dwudziestym wieku.
— A gdzie w to wchodz膮 zbuntowani Indianie?
— To g艂upia historia — powiedzia艂 Fallon. — Hiszpanom podbicie Maj贸w zaj臋艂o dwie艣cie lat, ale nigdy nie pokonali plemienia Lakondon. Majowie dawali sob膮 rz膮dzi膰 do 1847 roku, kiedy to wzniecili rebeli臋 tutaj, w Quintana Roo. W tamtych czasach te tereny by艂y bardziej zaludnione i Majowie spu艣cili Meksykanom pot臋偶ne lanie w tak zwanej wojnie kast. Pomimo usilnych stara艅 Meksykanom nigdy ju偶 nie uda艂o si臋 tu powr贸ci膰. W 1915 roku Majowie proklamowali wolne pa艅stwo. Prowadzili uk艂ady z Hondurasem Brytyjskim i zawarli nawet kilka kontrakt贸w handlowych z angielskimi firmami. Przyw贸dc膮 Maj贸w by艂 w贸wczas genera艂 Mayo. To by艂 doprawdy szczwany lis, ale Meksykanie wykorzystali jego pr贸偶no艣膰. Podpisali z nim traktat w 1935 roku, uczynili go genera艂em armii meksyka艅skiej i zaprosili do Mexico City. Tam ju偶 do ko艅ca 偶ycia pozosta艂 niewolnikiem zdobyczy cywilizacji. Umar艂 w 1952 roku. Po jego wyje藕dzie Majowie jakby stracili serce do walki. Po wojnie kast nadesz艂y ci臋偶kie czasy i kraj zacz膮艂 si臋 wyludnia膰. W okresie kl臋ski g艂odu, kt贸ra ich bardzo dotkn臋艂a, Meksykanie zacz臋li 艣ci膮ga膰 osadnik贸w do Chan Santa Cruz. Obecnie nie zosta艂o tu ju偶 wi臋cej ni偶 kilka tysi臋cy indios sublevados, a mimo to oni w艂a艣nie rz膮dz膮 na tym terenie. — U艣miechn膮艂 si臋. — Meksyka艅skim poborcom wst臋p wzbroniony.
— Nie przepadaj膮 tak偶e za archeologami — zauwa偶y艂 Halstead, przerywaj膮c rozmow臋 z 偶on膮.
— No, ale nie jest ju偶 tak 藕le jak dawniej — powiedzia艂 Fallon wyrozumiale. — W pocz膮tkowym okresie sprawowania w艂adzy przez genera艂a Mayo ka偶dy obcokrajowiec, kt贸ry przyby艂 do Quintana Roo, stawa艂 si臋 nieboszczykiem. Pami臋tasz histori臋 o archeologu, kt贸rego ko艣ci wmurowano w 艣cian臋? Kiedy艣 ci to opowiada艂em. Ale od tego czasu stracili werw臋. Je艣li zostawi膰 ich w spokoju, to zachowuj膮 si臋 bez zarzutu. W ka偶dym razie sprawiaj膮 mniej k艂opot贸w ni偶 chicleros.
— No co, Wheale, wci膮偶 cieszysz si臋, 偶e przyjecha艂e艣 tu z nami? — Na twarzy Halsteada igra艂 cie艅 u艣miechu.
Zignorowa艂em jego ironiczne pytanie.
— Dlaczego nie podaje si臋 tych fakt贸w do publicznej wiadomo艣ci? — spyta艂em Fallona. — Rz膮d, kt贸ry wprowadza nowy rodzaj niewolnictwa, prawie ca艂kowicie wyniszczaj膮c ludno艣膰, to chyba a偶 si臋 prosi o jakie艣 komentarze?
Fallon wytrz膮sn膮艂 popi贸艂 z fajki, postukuj膮c ni膮 o nog臋 sto艂u.
— Afryka jest popularnie zwana Czarnym L膮dem — powiedzia艂. — Ale w Ameryce 艢rodkowej i Po艂udniowej jest kilka zakamark贸w czarniejszych ni偶 dno piek艂a. Wasi popularni dziennikarze z Londynu czy Nowego Jorku maj膮 bardzo ograniczone horyzonty. Jeden z drugim nie jest w stanie si臋gn膮膰 wzrokiem tak daleko, nie chce im si臋 nawet ruszy膰 z biura. — Schowa艂 fajk臋 do kieszeni. — Ale co艣 ci powiem. Problemem Quintana Roo nie s膮 Indianie ani chicleros, to przecie偶 ludzie i zawsze si臋 mo偶na z nimi dogada膰. — Wyci膮gn膮艂 r臋k臋 i wskaza艂 na co艣. — Prawdziwym problemem jest to.
Popatrzy艂em w tym kierunku i nie zobaczy艂em niczego niezwyk艂ego, jedynie drzewa po drugiej stronie pasa.
— Ci膮gle jeszcze nie rozumiesz? — spyta艂 i zwr贸ci艂 si臋 do Rudetsky'ego. — Powiedz mu, jak膮 mieli艣cie prac臋 przy oczyszczaniu tego terenu.
— To by艂a najgorsza har贸wa, jak膮 kiedykolwiek wykona艂em — westchn膮艂 Rudetsky. — Pracowa艂em ju偶 kiedy艣 w d偶ungli, by艂em in偶ynierem w armii w czasie wojny, ale to by艂o gorsze od piek艂a.
— No w艂a艣nie — powiedzia艂 Fallon bezbarwnym g艂osem. — Czy wiesz, jak klasyfikuje si臋 tutaj las? Okre艣laj膮 las jako sze艣ciometrowy, trzymetrowy lub metrowy. Las metrowy jest ju偶 bardzo z艂y, oznacza to, 偶e widoczno艣膰 w nim si臋ga jednego metra. S膮 miejsca jeszcze gorsze. Dodaj do tego choroby, w臋偶e, brak wody, a zrozumiesz, dlaczego chicleros nale偶膮 do najtwardszych ludzi 艣wiata. Las jest wrogiem w Quintana Roo i b臋dziemy musieli z nim walczy膰, 偶eby odnale藕膰 Uaxuanoc.
19
Do obozu II przenie艣li艣my si臋 helikopterem, kt贸rego stosunkowo wolny i niezbyt wysoki lot umo偶liwi艂 obserwacj臋. Patrzy艂em w d贸艂 na przesuwaj膮ce si臋 pod nami zielone fale i my艣la艂em o rozmowie z Patem Harrisem na temat Jacka Gatta i naszej hipotetycznej potyczki w Quintana Roo. Gdy w贸wczas stara艂em si臋 wyobrazi膰 sobie co艣 gorszego ni偶 las Epping, nie przypuszcza艂em, 偶e mo偶e to a偶 tak 藕le wygl膮da膰.
Fallon wyja艣ni艂 mi specyfik臋 tych teren贸w zupe艂nie prosto. Powiedzia艂:
— M贸wi艂em ci, 偶e powodem, dla kt贸rego na Jukatanie nie ma rodzimego z艂ota, jest budowa geologiczna tego obszaru. P贸艂wysep pokrywa tylko wapienna pow艂oka. T艂umaczy to tak偶e istnienie tego lasu i fakt, 偶e jest gorszy ni偶 ka偶dy inny.
— Niewiele mi to m贸wi — przyzna艂em si臋 — ale widocznie jestem szczeg贸lnie t臋py.
— Nie, po prostu nie jeste艣 fachowcem w tej dziedzinie — powiedzia艂. — A wi臋c pos艂uchaj. Opady s膮 do艣膰 spore, ale gdy pada deszcz, woda wsi膮ka w ziemi臋, dop贸ki nie napotka warstwy nieprzepuszczalnej. Pod Jukatanem znajduje si臋 zatem ogromny zbiornik wody, ale nie ma jej na powierzchni, poniewa偶 brakuje rzek. Ta woda jest zupe艂nie blisko powierzchni, mo偶na wykopa膰 dziur臋 na pla偶y w odleg艂o艣ci metra od morza i dotrze膰 do 艣wie偶ej wody. W g艂臋bi l膮du wapienna pow艂oka czasami zapada si臋, ods艂aniaj膮c podziemny zbiornik, i to s膮 w艂a艣nie cenoty. Ale rzecz w tym, 偶e drzewa swoimi korzeniami zawsze si臋gaj膮 do wody. W ka偶dym innym lesie r贸wnikowym, na przyk艂ad w Kongo, wi臋kszo艣膰 wody sp艂ywa do rzek. A w Quintana Roo jest ona dost臋pna jedynie dla drzew, kt贸re w pe艂ni to wykorzystuj膮.
Spojrza艂em w d贸艂, na las, i przez moment zastanawia艂em si臋, jaki otrzyma艂by stopie艅 w klasyfikacji Fallona. Jakikolwiek zreszt膮 by on by艂, nie mog艂em dostrzec ziemi, mimo 偶e lecieli艣my na wysoko艣ci nie wi臋kszej ni偶 sto pi臋膰dziesi膮t metr贸w. Je偶eli Jack Gatt mia艂 cho膰 troch臋 rozs膮dku, nie powinien si臋 nawet zbli偶a膰 do Quintana Roo.
Ob贸z II okaza艂 si臋 o wiele skromniejszy ni偶 ob贸z I. By艂 tam prowizoryczny hangar na helikopter, konstrukcja bez 艣cian, przypominaj膮ca raczej holendersk膮 stodo艂臋, pomieszczenie na sto艂贸wko-艣wietlic臋, magazyn na sprz臋t i cztery baraki sypialne. Wszystkie zosta艂y wykonane z prefabrykat贸w przetransportowanych helikopterem. Ob贸z by艂 wprawdzie du偶o skromniejszy, ale nie brakowa艂o w nim podstawowych wyg贸d. Ka偶dy barak wyposa偶ono w urz膮dzenia klimatyzacyjne, a lod贸wka by艂a pe艂na piwa. Fallon nie by艂 zwolennikiem 偶ycia w sparta艅skich warunkach, chyba 偶e zmusza艂a go do tego sytuacja.
Opr贸cz naszej czw贸rki w obozie by艂 jeszcze kucharz ze swoim pomocnikiem i pilot helikoptera. Nie mia艂em poj臋cia, co robi艂 ten ostatni poza wo偶eniem nas tam i z powrotem pomi臋dzy obozem. W poszukiwaniu Uaxuanoc helikopter by艂 nam tak samo przydatny jak wymi臋 bykowi.
Wok贸艂 rozpo艣ciera艂 si臋 las, zielony i pozornie nie do przebycia. Poszed艂em na skraj polany i spr贸bowa艂em go oszacowa膰 wed艂ug wska藕nik贸w podanych mi przez Fallona. Oceni艂em go na pi臋ciometrowy, czyli raczej rzadki jak na tutejsze warunki. Wysokie drzewa rozpycha艂y si臋 w niepohamowanym wsp贸艂zawodnictwie o 艣wiat艂o, same jednocze艣nie oplatane i duszone przez zdumiewaj膮co zr贸偶nicowane paso偶yty ro艣linne. Poza czysto ludzkimi odg艂osami, dochodz膮cymi z barak贸w, panowa艂a tutaj g艂ucha cisza.
Odwr贸ci艂em si臋 i zobaczy艂em Katherine.
— W艂a艣nie przygl膮dam si臋 wrogowi — powiedzia艂em. — By艂a艣 ju偶 tu kiedy艣, w Quintana Roo?
— Nie. Tutaj nie. By艂am kiedy艣 z Paulem na wykopaliskach w Campeche i w Gwatemali. Ale nigdy przedtem nie widzia艂am czego艣 podobnego.
— Ja r贸wnie偶. Prowadzi艂em dot膮d raczej bezpieczny tryb 偶ycia. Gdyby w贸wczas, w Anglii, Fallon zada艂 sobie trud wyt艂umaczenia mi tych rzeczy, tak jak to zrobi艂 w obozie I, w膮tpi臋, czy w og贸le bym tu by艂. To mi za bardzo przypomina szukanie ig艂y w stogu siana.
— Wydaje mi si臋, 偶e nie doceniasz Fallona... i Paula — zaprzeczy艂a. — My艣lisz, 偶e nie znajdziemy Uaxuanoc?
— W tym? — zapyta艂em,, wskazuj膮c kciukiem 艣cian臋 zieleni. — W膮tpi臋, czy znale藕liby艣my wie偶臋 Eiffla, gdyby kto艣 j膮 tu podrzuci艂.
— To dlatego, 偶e nie wiesz, jak ani gdzie szuka膰 — powiedzia艂a. — Ale nie zapominaj, 偶e zar贸wno Paul, jak i Fallon s膮 zawodowcami i robili to ju偶 przedtem.
— Tak, ka偶dy zaw贸d ma swoje metody — przyzna艂em. — Wiem, 偶e w moim jest ich mn贸stwo, ale nie widz臋 tu zaj臋cia dla ksi臋gowego. Czuj臋 si臋 nieswojo, jak Hotentot na przyj臋ciu w Pa艂acu Buckingham. — Spojrza艂em w las. — M贸wi si臋 czasem, 偶e nie mo偶na zobaczy膰 lasu, bo zas艂aniaj膮 go drzewa. Ciekawe, jak nasi eksperci sobie z tym poradz膮.
Wkr贸tce si臋 dowiedzia艂em, gdy偶 Fallon zwo艂a艂 konferencj臋 w du偶ym baraku. Pot臋偶na fotomozaika by艂a przypi臋ta do korkowej tablicy na 艣cianie, a st贸艂 pokrywa艂y mapy. Zdziwi艂o mnie, 偶e w dyskusji uczestniczy艂 pilot helikoptera, Teksa艅czyk o nazwisku Harry Rider, ale wkr贸tce i to si臋 wyja艣ni艂o.
Fallon otworzy艂 lod贸wk臋 i rozda艂 wszystkim piwo, po czym rzek艂 zwi臋藕le:
— Kluczem do tego problemu s膮 cenote.
Wzi膮艂 wska藕nik i podszed艂 do fotomozaiki, przyk艂adaj膮c strza艂k臋 do punktu le偶膮cego po艣rodku mapy.
— Jeste艣my tutaj, obok bardzo ma艂ej cenote na skraju polany. — Zwr贸ci艂 si臋 w moj膮 stron臋. — Je艣li chcesz zobaczy膰 swoj膮 pierwsz膮 budowl臋 Maj贸w, znajdziesz j膮 w艂a艣nie obok tej studni.
— Nie zamierzasz jej zbada膰? — spyta艂em zaskoczony.
— Nie jest tego warta, nie dowiedzieli艣my si臋 z niej niczego nowego. — Zatoczy艂 wska藕nikiem du偶e ko艂o. — W promieniu dziesi臋ciu mil od naszego obozu znajduje si臋 pi臋tna艣cie cenotes o r贸偶nej wielko艣ci, a wok贸艂 jednej z nich mo偶e by膰 usytuowane Uaxuanoc.
Ci膮gle usi艂owa艂em ogarn膮膰 rozmiar problemu.
— Jaki obszar, wed艂ug ciebie, zajmuje to miasto? — zapyta艂em, wci膮偶 usi艂uj膮c ogarn膮膰 rozmiar problemu.
— Wi臋kszy ni偶 Chich贸n Itz谩, je艣li wierzy膰 mapie Vivera — odpowiedzia艂 mi Halstead.
— To mi niewiele m贸wi.
— Centrum Copanu ma ponad siedemdziesi膮t pi臋膰 akr贸w — wyja艣ni艂 Fallon. — Ale nie mo偶esz oceni膰 miasta Maj贸w na podstawie znanych ci miast. Kamienne budowle, kt贸rych szukamy, stanowi艂y centrum religijne i administracyjne oraz przypuszczalnie plac targowy. Wok贸艂 niego na kilkunastu milach kwadratowych 偶yli Majowie. Nie mieszkali w schludnych ma艂ych domkach, ustawionych wzd艂u偶 ulic, takich jak my, ale w rozleg艂ym systemie wydzielonych skrawk贸w ziemi. Ka偶da rodzina mia艂a w艂asn膮 farm臋, a jej zabudowania niezbyt r贸偶ni艂y si臋 od tych, kt贸re Majowie buduj膮 obecnie, cho膰 by艂y nieco obszerniejsze. W ka偶dym razie chaty Maj贸w s膮 idealnie dostosowane do klimatu.
— A jaka mog艂a by膰 liczba mieszka艅c贸w?
— Wed艂ug Morleya Chich贸n Itz谩 liczy艂a oko艂o dwustu tysi臋cy mieszka艅c贸w — wyja艣ni艂 Halstead. — Uaxuanoc mog艂o mie膰 zatem oko艂o 膰wierci miliona.
— To diabelnie du偶o ludzi! — zawo艂a艂em zdumiony.
— Aby wznie艣膰 pot臋偶ne budowle, potrzebnych by艂o wiele r膮k — powiedzia艂 Fallon. — Pami臋taj, 偶e to byli ludzie na poziomie techniki neolitu, kt贸rzy do ci臋cia kamienia u偶ywali tak偶e kamiennych narz臋dzi. Spodziewam si臋, 偶e centrum Uaxuanoc b臋dzie mia艂o jakie艣 sto akr贸w, je艣li mo偶emy polega膰 na mapie Vivera, a zatem miasto zewn臋trzne musia艂o zamieszkiwa膰 wi臋cej ludzi ni偶 obecnie w ca艂ej Quintana Roo. Ale po peryferyjnej cz臋艣ci miasta nie b臋dzie ju偶 nawet 艣ladu, drewniane budynki nie maj膮 szans przetrwania w tym klimacie.
Postuka艂 ponownie wska藕nikiem.
— Kontynuujemy. Mamy wi臋c do zbadania pi臋tna艣cie cenotes i je艣li nie znajdziemy tego, czego szukamy, b臋dziemy musieli przenie艣膰 si臋 dalej w teren. Bardzo by nam to utrudni艂o prac臋, poniewa偶 w promieniu dwudziestu mil znajduje si臋 kolejne czterdzie艣ci dziewi臋膰 cenotes, a ich sprawdzenie zaj臋艂oby mn贸stwo czasu. — Wskaza艂 na pilota. — Na szcz臋艣cie mamy Harry'ego Ridera i jego helikopter, mo偶emy wiec to zrobi膰 w miar臋 komfortowo. Jestem zbyt stary, 偶eby przedziera膰 si臋 przez ten las.
— Zd膮偶y艂em ju偶 rzuci膰 okiem na kilka z tych ka艂u偶, panie Fallon — powiedzia艂 Rider. — Wok贸艂 wi臋kszo艣ci z nich nie ma miejsca na l膮dowanie nawet dla mojego helikoptera. To prawdziwy g膮szcz.
— Wiem — przytakn膮艂 Fallon, skin膮wszy g艂ow膮. — By艂em ju偶 tutaj i mam poj臋cie, jak to wygl膮da. Przeprowadzimy wst臋pne rozpoznanie fotograficzne. Mo偶e kolorowy film uka偶e r贸偶nice w ro艣linno艣ci, spowodowane le偶膮cymi pod ni膮 budowlami, ewentualnie wyja艣ni nam co艣 podczerwie艅. Chcia艂bym r贸wnie偶 przeprowadzi膰 kilka lot贸w wczesnym rankiem i pod wiecz贸r, mo偶e na podstawie cieni uda nam si臋 co艣 wywnioskowa膰. — Odwr贸ci艂 si臋 i popatrzy艂 na fotomozaik臋. — Jak widzicie, po zastanowieniu si臋 ponumerowa艂em cenotes. Znalezienie czego艣 przy niekt贸rych z nich jest bardziej prawdopodobne ni偶 przy innych. Vivero napisa艂, 偶e przez Uaxuanoc biegnie grzbiet ze 艣wi膮tyni膮 na szczycie i cenote u podn贸偶a. Wszystko wskazuje na to, 偶e cenotes i grzbiety s膮 po艂膮czone na tym obszarze, co jest dla nas niezbyt korzystne, ale i tak redukuje nam ich liczb臋 wyj艣ciow膮 do jedenastu. My艣l臋, 偶e mo偶emy pomin膮膰 chwilowo numery: cztery, siedem, osiem i trzyna艣cie. — Zwr贸ci艂 si臋 do Ridera: — Kiedy mo偶emy rozpocz膮膰?
— Mo偶emy startowa膰 nawet w tej chwili, zbiorniki s膮 pe艂ne — odpowiedzia艂 pilot.
Fallon zerkn膮艂 na zegarek.
— Przygotujemy kamery i wyruszymy zaraz po lunchu.
Pomog艂em za艂adowa膰 kamery do helikoptera. Nie by艂 to sprz臋t amatorski, lecz wysokiej klasy kamery do wykonywania zdj臋膰 lotniczych i, jak zauwa偶y艂em, helikopter zosta艂 wyposa偶ony we wszelkie potrzebne do ich zamontowania statywy. Moje uznanie dla organizacyjnych zdolno艣ci Fallona wzros艂o jeszcze bardziej. Wzi膮wszy po uwag臋 fakt, 偶e mia艂 wi臋cej pieni臋dzy do roztrwonienia, ni偶 wymaga艂a tego przyzwoito艣膰, wiedzia艂 przynajmniej, jak to z sensem wykorzysta膰. Nie by艂 playboyem, kt贸ry rozbija si臋 odrzutowcem i zasila swoimi milionami kiesze艅 jakiego艣 w艂a艣ciciela kasyna.
Po kr贸tkim lunchu Fallon i Halstead skierowali si臋 do helikoptera.
— A ja co mam zrobi膰? — zapyta艂em.
— Nie s膮dz臋, 偶eby by艂o co艣 dla ciebie do roboty — powiedzia艂 Fallon, pocieraj膮c z zak艂opotaniem policzek, a ponad jego ramieniem Halstead pos艂a艂 mi szeroki u艣miech. — Lepiej odpocznij po po艂udniu. Unikaj s艂o艅ca, dop贸ki nie przyzwyczaisz si臋 do upa艂u. Wr贸cimy za kilka godzin.
Obserwowa艂em, jak helikopter wzni贸s艂 si臋 i znikn膮艂 ponad drzewami. Czu艂em si臋 potrzebny jak pi膮te ko艂o u wozu. Nigdzie nie widzia艂em Katherine, pomy艣la艂em wi臋c, 偶e posz艂a zapewne do baraku, kt贸ry dzieli艂a z m臋偶em, aby rozpakowa膰 baga偶e. Przez chwil臋 zastanawia艂em si臋, co robi膰, i ponownie powlok艂em si臋 na skraj polany, by obejrze膰 budowl臋 Maj贸w, o kt贸rej wspomina艂 Fallon.
Cenote mia艂a chyba dziewi臋膰 metr贸w 艣rednicy, a woda znajdowa艂a si臋 w prawie pi臋ciometrowym dole. Jego kraw臋dzie by艂y niemal pionowe, ale kto艣 wyci膮艂 w nich nier贸wne stopnie, aby mo偶na si臋 by艂o dosta膰 do wody. Nagle przestraszy艂 mnie ha艂a艣liwy warkot silnika, kt贸ry musia艂 znajdowa膰 si臋 gdzie艣 w pobli偶u. Gdy rozejrza艂em si臋, znalaz艂em ma艂膮 pomp臋 na benzyn臋, kt贸ra widocznie w艂膮czy艂a si臋 automatycznie. Przeprowadza艂a wod臋 z cenote do obozu — kolejna pr贸ba talent贸w Fallona.
Nie zauwa偶y艂em 偶adnej budowli, chocia偶 bardzo dok艂adnie spenetrowa艂em okoliczny teren. Po p贸艂godzinie bezowocnych poszukiwa艅 zrezygnowa艂em w ko艅cu. Mia艂em w艂a艣nie wraca膰 do obozu, kiedy zobaczy艂em po drugiej stronie cenote dw贸ch m臋偶czyzn uparcie wpatruj膮cych si臋 we mnie. Wszystko, co mieli na sobie, to podarte bia艂e spodnie. Stali nieruchomo jak pos膮gi. Byli niscy, muskularni, ich sk贸ra mia艂a br膮zowy odcie艅, a zab艂膮kany promie艅 s艂o艅ca, przenikaj膮cy przez li艣cie, odbija艂 si臋 miedzianym blaskiem od nagiej klatki piersiowej m臋偶czyzny, kt贸ry sta艂 bli偶ej.
Przygl膮dali mi si臋 uwa偶nie jakie艣 p贸艂 minuty, po czym odwr贸cili si臋 i znikn臋li w lesie.
20
Po powrocie Fallon wysypa艂 na st贸艂 w du偶ym baraku 艂adunek szpul filmowych.
— Znasz si臋 na wywo艂ywaniu film贸w? — spyta艂.
— Kiedy艣 robi艂em to w czysto amatorski spos贸b.
— Aha! To mo偶e nie wystarczy膰. Ale zrobimy, co si臋 da. Chod藕 ze mn膮. — Zaprowadzi艂 mnie do innego baraku i pokaza艂 pracowni臋 fotograficzn膮. — Poradzisz sobie z tym — powiedzia艂. — To niezbyt skomplikowane.
Fallon nie bawi艂 si臋 w wywo艂ywanie film贸w w kuwetach. Mia艂 najlepiej wyposa偶ony zestaw do wywo艂ywania, jaki kiedykolwiek widzia艂em, i wcale nie potrzebowa艂 ciemni.
Obserwowa艂em go, jak demonstrowa艂 mi jego dzia艂anie. By艂a to skrzynka z przesuwanymi 艣wiat艂oszczelnymi drzwiczkami z jednej strony i szczelin膮 z drugiej. Rozsun膮艂 drzwiczki, w艂o偶y艂 szpul臋 nie wywo艂anego filmu do odbieralnika, pocz膮tek zak艂adaj膮c na z臋bach k贸艂ka. Nast臋pnie zamkn膮艂 skrzynk臋 i nacisn膮艂 przycisk. Pi臋tna艣cie minut p贸藕niej wywo艂any kolorowy film wysun膮艂 si臋 przez szczelin臋 suchy i gotowy do wy艣wietlenia.
Zdj膮艂 pokryw臋 z pude艂ka i pokaza艂 mi jego wn臋trze — uk艂ad wolno kr臋c膮cych si臋 rolek, pojemnik z chemikaliami i suszarni臋 na ko艅cu. Wyja艣ni艂 mi r贸wnie偶, gdzie i jakie odczynniki dodawa膰.
— Jak s膮dzisz, dasz sobie z tym rad臋? Zaoszcz臋dzi nam to czasu, je艣li b臋dziemy mieli kogo艣, kto potrafi wywo艂ywa膰 filmy na poczekaniu.
— Czemu nie — powiedzia艂em.
— Dobra. W takim razie baw si臋 tym dalej. Jest co艣, co musz臋 om贸wi膰 z Paulem. — U艣miechn膮艂 si臋. — Helikopter tak ha艂asuje, 偶e nie mo偶na w nim normalnie porozmawia膰. — Uni贸s艂 jedn膮 ze szpul. — Ta zawiera pary stereoskopowe. Poka偶臋 ci, jak je ci膮膰 i wk艂ada膰 do ramek, kiedy ju偶 s膮 gotowe.
Zabra艂em si臋 ochoczo do wywo艂ywania film贸w, zadowolony, 偶e wreszcie si臋 na co艣 przydam. Wymaga艂o to tylko czasu, bo sama praca by艂a tak prosta, 偶e nawet dziecko by sobie z ni膮 poradzi艂o. Wywo艂a艂em ostatni膮 szpul臋 stereoskopow膮 i zanios艂em j膮 Fallonowi, aby pokaza艂 mi spos贸b wk艂adania obraz贸w do podw贸jnych ramek. Ta robota tak偶e okaza艂a si臋 niezbyt skomplikowana, cho膰 wymaga艂a cierpliwo艣ci.
Tego wieczoru mieli艣my projekcj臋 na prymitywnym sprz臋cie w du偶ym baraku. Fallon za艂o偶y艂 szpul臋 filmu do projektora, w艂膮czy艂 go i na ekranie pojawi艂a si臋 zielona plama.
— Zdaje si臋, 偶e nastawi艂em z艂膮 ostro艣膰 — za艣mia艂 si臋.
Nast臋pna klatka by艂a ju偶 du偶o lepsza. Wyra藕nie zobaczyli艣my wycinek lasu i cenote odbijaj膮c膮 b艂臋kit nieba. Dla mnie by艂 to taki sam kawa艂ek lasu, jak ka偶dy inny, ale Fallon i Halstead dyskutowali nad nim przez dobr膮 chwil臋, zanim przeszli do nast臋pnej fotografii.
Wy艣wietlanie zdj臋膰 trwa艂o bite dwie godziny, ale mnie przesta艂o to interesowa膰 du偶o wcze艣niej, tym bardziej 偶e, jak mi si臋 wydawa艂o, ta cenote okaza艂a si臋 niewypa艂em.
— Przyjrzyjmy si臋 teraz zdj臋ciom stereoskopowym — zaproponowa艂 wreszcie Fallon.
Zmieni艂 projektor i wr臋czy艂 mi par臋 szkie艂 polaroidowych. Zdj臋cia stereoskopowe zdumiewa艂y tr贸jwymiarowo艣ci膮. Mia艂em wra偶enie, 偶e wystarczy tylko pochyli膰 si臋 do przodu, by zerwa膰 li艣膰 z czubka drzewa. Jako fotografie lotnicze dawa艂y r贸wnie偶 osza艂amiaj膮ce uczucie zawrotu g艂owy. Fallon przejrza艂 je, lecz nie znalaz艂 na nich nic interesuj膮cego.
— My艣l臋, 偶e t臋 studni臋 mo偶emy ju偶 skre艣li膰 z naszej listy — powiedzia艂. — Chod藕my lepiej spa膰, bo jutro czeka nas ci臋偶ki dzie艅.
Ziewn膮艂em z aprobat膮 dla tej propozycji, przeci膮gn膮艂em si臋 i dopiero wtedy przypomnia艂em sobie o swojej przygodzie.
— Widzia艂em dw贸ch m臋偶czyzn w pobli偶u cenote.
— Chicleros? — spyta艂 Fallon ostro.
— Nie, chyba 偶e chicleros to niscy br膮zowi m臋偶czy藕ni o du偶ych nosach.
— W takim razie to musieli by膰 Majowie — zadecydowa艂. — B臋d膮 si臋 teraz zastanawia膰, co my tu, u diab艂a, robimy.
— Dlaczego nie zapytasz ich o Uaxuanoc? W ko艅cu to ich przodkowie wybudowali to miasto.
— Nie wiedzieliby o tym, a nawet gdyby, to i tak nic by nam nie powiedzieli. Wsp贸艂cze艣ni Majowie s膮 odci臋ci od swojej historii. Wierz膮, 偶e ruiny dawnych miast s膮 dzie艂em jakich艣 kar艂贸w lub mo偶e olbrzym贸w i obchodz膮 je z daleka. Dla nich to zaczarowane miejsca, do kt贸rych cz艂owiek nie powinien si臋 zbli偶a膰. Co s膮dzisz o tej budowli obok cenote?
— Nie mog艂em jej znale藕膰.
Halstead, s艂ysz膮c to, wyda艂 z siebie st艂umione parskni臋cie, a Fallon roze艣mia艂 si臋.
— Ona wcale nie jest tak bardzo ukryta, zauwa偶y艂em j膮 od razu. Jutro ci j膮 poka偶臋, da ci to wyobra偶enie o rozmiarach czekaj膮cego nas zadania.
21
Wypracowali艣my schemat. Fallon i Halstead wykonywali dziennie trzy, niekiedy cztery loty. Po ka偶dym z nich dostarczali mi filmy, kt贸re natychmiast wywo艂ywa艂em, a wieczorami wy艣wietlali艣my je. Jak dotychczas rezultat贸w nie mieli艣my 偶adnych, nie licz膮c sta艂ej eliminacji mo偶liwo艣ci.
Fallon, zgodnie z obietnic膮, zabra艂 mnie na cenote i pokaza艂 budowl臋 Maj贸w. Okaza艂o si臋, 偶e przechodzi艂em obok niej kilkakrotnie, niczego nie dostrzegaj膮c. Znajdowa艂a si臋 tu偶 przy brzegu studni i by艂a tak g臋sto pokryta ro艣linno艣ci膮, 偶e kiedy Fallon wskaza艂 j膮 i powiedzia艂:
— Oto ona — nie zobaczy艂em nic poza skrawkiem lasu.
— Podejd藕 bli偶ej — zaproponowa艂 z u艣miechem.
Podszed艂em wi臋c na sam skraj polany, ale ujrza艂em jedynie o艣lepiaj膮cy pstrokaty konglomerat promieni s艂onecznych, li艣ci i cieni. Odwr贸ci艂em si臋 i bezradnie wzruszy艂em ramionami.
— Wepchnij r臋k臋 w li艣cie! — zawo艂a艂 Fallon.
Zrobi艂em to i niespodziewanie uderzy艂em d艂oni膮 o kamie艅.
— A teraz odejd藕 kilka krok贸w i sp贸jrz jeszcze raz — powiedzia艂 Fallon.
Odszed艂em wi臋c i rozcieraj膮c obtarte kostki raz jeszcze popatrzy艂em spod przymkni臋tych powiek na 艣cian臋 zieleni. Zabawne, w jednym momencie jej tam nie by艂o, a u艂amek sekundy p贸藕niej pojawi艂a si臋 znowu jak przedziwne z艂udzenie optyczne, ale nawet w贸wczas wydawa艂a si臋 tylko widmowym konturem budowli, z艂o偶onym z zarys贸w cieni.
Unios艂em r臋k臋 i niepewnie powiedzia艂em:
— Zaczyna si臋 tam, a tam... ko艅czy?
Gapi艂em si臋 w ruiny z obaw膮, 偶e znowu znikn膮. Gdyby kt贸rakolwiek armia na 艣wiecie chcia艂a doszkoli膰 swoje oddzia艂y w sztuce kamufla偶u, gor膮co poleca艂bym kurs w Quintana Roo. Te naturalne barwy ochronne by艂y niemal idealne.
— Jak s膮dzisz, co to by艂o? — spyta艂em.
— Mo偶e 艣wi膮tynia Chaca, boga deszczu, cz臋sto towarzyszy艂y one cenotes. Je艣li chcesz, to usu艅 z niej ro艣linno艣膰. Mo偶e znajdziemy co艣 ciekawego. Tylko uwa偶aj na w臋偶e.
— Ch臋tnie to zrobi臋, je偶eli oczywi艣cie uda mi si臋 j膮 ponownie odnale藕膰.
Fallon by艂 rozbawiony.
— Musisz przyzwyczai膰 sw贸j wzrok do tego rodzaju rzeczy, je艣li my艣lisz o poszukiwaniach archeologicznych w tych stronach. Je偶eli ci si臋 to nie uda, przejdziesz przez miasto, nie wiedz膮c, 偶e jest pod twoimi nogami.
Uwierzy艂em mu bez zastrze偶e艅. Spojrza艂 na zegarek.
— Paul czeka ju偶 na mnie. Za par臋 godzin wr贸cimy z nowymi filmami.
Wzajemne stosunki pomi臋dzy nasz膮 czw贸rk膮 u艂o偶y艂y si臋 w dziwny spos贸b. Czu艂em, 偶e pozostawiono mnie na uboczu, poniewa偶 tak naprawd臋 to nie wiedzia艂em, co si臋 dzieje. Drobiazgowo艣膰 poszukiwa艅 przechodzi艂a moje poj臋cie i nie rozumia艂em nawet dziesi膮tej cz臋艣ci tego, o czym m贸wili Fallon z Halsteadem, gdy dyskutowali o sprawach zwi膮zanych z wykopaliskami, kt贸re zreszt膮 by艂y jedyn膮 p艂aszczyzn膮 ich kontakt贸w.
Fallon twardo ograniczy艂 stosunki z Halsteadem do spraw bie偶膮cych i nie przekracza艂 tej granicy cho膰by o krok. By艂o dla mnie oczywiste, 偶e nie przepada艂 za swym wsp贸艂pracownikiem ani te偶 nie ufa艂 mu zbytnio. Tak zreszt膮 jak i ja, szczeg贸lnie od czasu pami臋tnej rozmowy z Patem Harrisonem. Fallon z pewno艣ci膮 otrzyma艂 od Harrisa jeszcze bardziej drobiazgowy raport o Halsteadzie, rozumia艂em wi臋c jego pow艣ci膮gliwo艣膰.
Ze mn膮 sprawa mia艂a si臋 inaczej. Odnosi艂 si臋 do mojej ignorancji w sprawach archeologii z dobroduszn膮 wyrozumia艂o艣ci膮, ale te偶 nie pr贸bowa艂 nakarmi膰 mnie sw膮 wiedz膮. Cierpliwie odpowiada艂 na moje pytania, kt贸re, jak przypuszczam, niejednokrotnie musia艂y mu si臋 wydawa膰 bardzo naiwne, a nawet absurdalne. Przywykli艣my ju偶 siadywa膰 razem wieczorami i rozmawia膰 na najr贸偶niejsze tematy. Okaza艂 si臋 cz艂owiekiem bardzo oczytanym, o wielkiej erudycji. Uda艂o mi si臋 zainteresowa膰 go problemem zastosowania komputer贸w do prowadzenia farmy i opowiedzia艂em mu dok艂adnie o swoich poczynaniach w Hay Tree. Mia艂 jakie艣 du偶e rancho w Arizonie i natychmiast dostrzeg艂 nowe mo偶liwo艣ci. Po chwili jednak potrz膮sn膮艂 z poirytowaniem g艂ow膮.
— Przeka偶臋 to mojemu bratu — powiedzia艂. — On si臋 teraz tym wszystkim zajmuje. — Popatrzy艂 gdzie艣 przed siebie nie widz膮cymi oczyma. — Cz艂owiek ma tak ma艂o czasu, by robi膰 to, co naprawd臋 chce.
Wkr贸tce potem tak pogr膮偶y艂 si臋 we w艂asnych my艣lach, 偶e przeprosi艂em go i poszed艂em do 艂贸偶ka.
Halstead mia艂 sk艂onno艣膰 do ponuractwa i zamykania si臋 w sobie. Ignorowa艂 mnie niemal ca艂kowicie i zauwa偶a艂 dopiero wtedy, gdy by艂o to absolutnie konieczne. Kiedy wtr膮ca艂 co艣 samorzutnie, 艂膮czy艂o si臋 to zazwyczaj ze 藕le skrywanym szyderstwem z mojej bezdennej ignorancji w zakresie archeologii. Cz臋sto mia艂em ochot臋 da膰 mu w ucho, ale hamowa艂em si臋 w imi臋 og贸lnego spokoju. Wieczorami, po projekcji i dyskusji, znika艂 wraz z 偶on膮 w swoim baraku.
Pozostaje jeszcze Katherine Halstead. Zaczyna艂a si臋 stawa膰 coraz bardziej dr臋cz膮c膮 mnie tajemnic膮. Trzeba przyzna膰, 偶e wywi膮zywa艂a si臋 sumiennie ze swoich zobowi膮za艅 i utrzymywa艂a nad m臋偶em 艣cis艂膮 kontrol臋. Cz臋sto by艂em 艣wiadkiem, gdy ju偶, ju偶 traci艂 panowanie nad sob膮, oczywi艣cie nie w stosunku do mnie, poniewa偶 nie by艂em godzien jego uwagi, ale wzgl臋dem Fallona. Wystarczy艂o w贸wczas jedno spojrzenie albo s艂owo Katherine, by Halstead, przynajmniej po艂owicznie, opanowa艂 si臋. Wydawa艂o mi si臋, 偶e rozumia艂em motywy, kt贸re nim powodowa艂y, ale niech mnie diabli, je艣li rozumia艂em j膮!
M臋偶czyzna cz臋sto widzi w kobiecie jak膮艣 tajemnic臋, podczas gdy jest to tylko bezdenna pustka, sprytny kamufla偶, fasada, za kt贸r膮 nie kryje si臋 nic warto艣ciowego. Ale na Katherine trudno by艂o patrze膰 w takich kategoriach. By艂a weso艂a, inteligentna i wszechstronnie utalentowana. Potrafi艂a rysowa膰 na wy偶szym ni偶 amatorski poziomie, dobrze gotowa艂a, urozmaicaj膮c nasz膮 konserwow膮 diet臋, wiedzia艂a du偶o wi臋cej o archeologii ni偶 ja, cho膰 przyznawa艂a, 偶e w tych sprawach by艂a tylko nowicjuszk膮. Ale nigdy nie rozmawia艂a na temat swojego m臋偶a, co jest cech膮, z kt贸r膮 przedtem nie spotka艂em si臋 u m臋偶atek.
Te, kt贸re zna艂em — a by艂o ich niema艂o — zawsze mia艂y co艣 do powiedzenia o swoich m臋偶ach albo in plus, albo in minus. Wi臋kszo艣膰 trzyma艂a stron臋 swoich partner贸w, wtr膮ca艂a do rozmowy tolerancyjne s艂贸wka o ich s艂abostkach, inne chwali艂y ich nieustannie i nie chcia艂y s艂ysze膰 niczego z艂ego o ukochanym m臋偶czy藕nie, a niekt贸re, naprawd臋 godne po偶a艂owania dziwki, s膮czy艂y jad scenicznym szeptem, przeznaczonym niby dla jednej pary uszu, lecz s艂yszanym przez wszystkich. Katherine natomiast nawet nie pisn臋艂a s艂贸wka. Po prostu w og贸le nie m贸wi艂a o Halsteadzie. To by艂o nienaturalne.
Poniewa偶 Fallon i Halstead wi臋kszo艣膰 dnia sp臋dzali poza obozem, byli艣my si艂膮 rzeczy skazani na siebie. Kucharz obozowy i jego pomocnik nie narzucali si臋 nam. Gotowali co艣 do zjedzenia, myli naczynia, naprawiali generator, kiedy si臋 zepsu艂, a reszt臋 czasu sp臋dzali trac膮c swoje zarobki na wzajemnym ogrywaniu si臋 w remika. Tak wi臋c Katherine i ja stanowili艣my dla siebie w ci膮gu tych d艂ugich gor膮cych dni jedyne towarzystwo. Wkr贸tce doszed艂em do wprawy w wywo艂ywaniu film贸w i dysponowa艂em mn贸stwem czasu, zasugerowa艂em zatem, aby艣my zrobili co艣 z budowl膮 Maj贸w.
— Mo偶emy dokona膰 epokowego odkrycia — powiedzia艂em 偶artobliwie. — Przetrzepiemy j膮. Fallon powiedzia艂, 偶e to nawet niez艂a my艣l.
Katherine wprawdzie u艣miechn臋艂a si臋, s艂ysz膮c moje przypuszczenia, 偶e mogliby艣my odnale藕膰 co艣 wa偶nego, ale zgodzi艂a si臋, 偶e by艂oby to w miar臋 po偶yteczne zaj臋cie. Uzbroili艣my si臋 wi臋c w maczety i poszli艣my nad cenote wycina膰 ro艣linno艣膰.
Zaskoczy艂 mnie doskona艂y stan budowli, kiedy ju偶 obna偶yli艣my j膮 z pokrywy ochronnej. Wapienne bloki, z kt贸rych by艂a zbudowana, okaza艂y si臋 nale偶ycie przyci臋te, wyprofilowane i dopasowane w fachowy spos贸b. W 艣cianie po艂o偶onej najbli偶ej cenote znale藕li艣my drzwi umieszczone na wspornikach 艂uku. Zajrzeli艣my do 艣rodka, ale wewn膮trz panowa艂a ciemno艣膰, a jedynym odg艂osem, jaki do nas dochodzi艂, by艂o brz臋czenie rozdra偶nionych os, kt贸rym zak艂贸cili艣my spok贸j.
— Wydaje mi si臋 niewskazane, 偶eby艣my mieli tam wej艣膰 ju偶 teraz, obecnym mieszka艅com mog艂oby si臋 to nie spodoba膰 — powiedzia艂em.
Wycofali艣my si臋 z powrotem na polan臋 i w贸wczas spojrza艂em na siebie. Oczyszczanie budynku z pn膮czy by艂o ci臋偶k膮 prac膮, a grudki ziemi na moich piersiach obfity pot zamieni艂 w b艂oto. Jednym s艂owem by艂em upaprany.
— Pop艂ywam w cenote. Musz臋 si臋 umy膰.
— Dobra my艣l — podchwyci艂a Katherine. — Zaraz w艂o偶臋 kostium.
— Ja go nie potrzebuj臋 — u艣miechn膮艂em si臋 — wystarcz膮 mi szorty.
Wr贸ci艂a do barak贸w, a ja podszed艂em do cenote i spojrza艂em w d贸艂, na ciemn膮 tafl臋 wody. Nie mog艂em dojrze膰 dna studni, a studnia mog艂a mie膰 ka偶d膮 g艂臋boko艣膰: od dwudziestu centymetr贸w do dwudziestu metr贸w. Pomy艣la艂em wi臋c, 偶e skok do niej nie jest najlepszym pomys艂em. Zszed艂em po stopniach do poziomi wody i zanurzy艂em si臋 ostro偶nie w przyjemnym ch艂odzie. Przez chwil臋 pluska艂em si臋 z rozkosz膮 i nie poczu艂em zimna. Zanurkowa艂em wi臋c, by odnale藕膰 dno. Zszed艂em chyba na jakie艣 dziesi臋膰 metr贸w, ale wci膮偶 go nie by艂o. Panowa艂a za to absolutna ciemno艣膰, co da艂o mi wyobra偶enie warunk贸w, w jakich mia艂em pracowa膰 dla Fallona. Powoli zacz膮艂em wynurza膰 si臋, wypuszczaj膮c banieczki powietrza z ust, a偶 wreszcie wydosta艂em si臋 na s艂o艅ce.
— Zastanawia艂am si臋 ju偶, gdzie jeste艣 — zawo艂a艂a na m贸j widok Katherine. Unios艂em g艂ow臋 i pi臋膰 metr贸w nad sob膮, na skraju cenote, zobaczy艂em jej sylwetk臋 na tle s艂o艅ca. — Czy jest wystarczaj膮co g艂臋boka, by skoczy膰?
— Nawet za bardzo — odpar艂em. — Nie mog艂em znale藕膰 dna.
— Dobrze — powiedzia艂a i czysto wskoczy艂a do wody. Wolno okr膮偶y艂em cenote i zaczyna艂em si臋 ju偶 niepokoi膰 jej nieobecno艣ci膮, gdy nagle z艂apa艂a mnie za kostki i wci膮gn臋艂a w g艂膮b. Wynurzyli艣my si臋 ze 艣miechem, a Katherine oznajmi艂a:
— To za wci膮gni臋cie mnie pod wod臋 w basenie Fallona. — Ochlapa艂a mnie d艂oni膮 i przez par臋 minut pryskali艣my si臋 beztrosko jak para dzieci, do utraty tchu. Pop艂ywali艣my jeszcze troch臋, rozkoszuj膮c si臋 r贸偶nic膮 pomi臋dzy ch艂odem wody a 偶arem s艂o艅ca.
— Jak tam jest na dole? — leniwie zapyta艂a.
— Gdzie na dole?
— Na dnie tego stawu.
— Nie znalaz艂em go. Nie zszed艂em dostatecznie g艂臋boko, bo by艂o troch臋 zimno.
— Nie ba艂e艣 si臋 spotka膰 Chaca?
— Czy on mieszka tam na dnie?
— Ma pa艂ac w g艂臋bi ka偶dej cenote. Majowie mieli zwyczaj wrzucania do nich dziewcz膮t, a one sz艂y na dno, aby si臋 z nim spotka膰. Niekt贸re wraca艂y i opowiada艂y potem cudowne historie.
— A co z tymi, kt贸re nie wr贸ci艂y?
— Chac zatrzymywa艂 je dla siebie. Niekiedy nawet wszystkie, i wtedy Majowie, 偶eby go ukara膰 za zbyt wielk膮 zach艂anno艣膰, wrzucali do cenote kamienie i ch艂ostali j膮 ga艂臋ziami. Ale nigdy 偶adna dziewczyna dzi臋ki temu nie wr贸ci艂a.
— W takim razie lepiej b膮d藕 ostro偶na.
— Nie jestem ju偶 nastolatk膮 — odpar艂a, pryskaj膮c na mnie wod膮.
Podp艂yn膮艂em do stopni.
— Wkr贸tce powinien wr贸ci膰 helikopter. Nast臋pna partia film贸w do wywo艂ania.
Wszed艂em do po艂owy schod贸w i zatrzyma艂em si臋, 偶eby poda膰 jej r臋k臋. Na g贸rze chcia艂a mi po偶yczy膰 r臋cznik, ale odm贸wi艂em.
— Wyschn臋 na s艂o艅cu do艣膰 szybko.
— Jak chcesz — powiedzia艂a — ale to niezdrowe dla w艂os贸w. — Rozpostar艂a r臋cznik na ziemi, usiad艂a na nim, a drugim zacz臋艂a energicznie wyciera膰 w艂osy.
Kucn膮艂em obok i zaj膮艂em si臋 wrzucaniem kamyk贸w do cenote.
— Co ty tak naprawd臋 tutaj robisz, Jeremy? — spyta艂a.
— Nie mam zielonego poj臋cia — przyzna艂em. — Kiedy艣 ten wyjazd wydawa艂 mi si臋 dobrym pomys艂em. U艣miechn臋艂a si臋.
— Niez艂a odmiana od twojego Devonu, prawda? Nie chcia艂by艣 by膰 teraz na swojej farmie Hay Tree? 脕 propos, czy w Devonie zawsze robicie siano z drzew1?
— To ma inne znaczenie, ni偶 s膮dzisz. To takie wyra偶enie gwarowe oznaczaj膮ce 偶ywop艂ot lub ogrodzenie. — Cisn膮艂em kolejny kamyk do zbiornika. — Jak ci si臋 wydaje, czy to nie irytuje Chaca?
— Mo偶liwe, nie robi艂abym tego na twoim miejscu zbyt cz臋sto, je艣li masz zamiar nurkowa膰 w cenote. Do licha! Nie mam papieros贸w.
Wsta艂em i odnalaz艂em swoje. Przez moment palili艣my w milczeniu.
— Ju偶 od lat nie bawi艂am si臋 tak w wodzie — powiedzia艂a.
— Pewnie od czas贸w beztroskich dni na Wyspach Bahama?
— W艂a艣nie.
— Czy to tam spotka艂a艣 Paula?
Chwil臋 milcza艂a, zanim zdoby艂a si臋 na odpowied藕.
— Nie. Paula pozna艂am w Nowym Jorku. — Lekko u艣miechn臋艂a si臋. — On nie jest typem cz艂owieka, kt贸rego znajdziesz na pla偶y na Wyspach Bahama.
W duchu jej przytakn膮艂em. By艂o absurdem skojarzenie Halsteada z jednym z tych og艂osze艅 biura podr贸偶y, kt贸re oferuj膮 beztroskie wakacje: wyszczerzone w u艣miechu z臋by, okulary s艂oneczne i br膮zowa opalenizna. Spr贸bowa艂em wi臋c dowiedzie膰 si臋 czego艣 wi臋cej, ale okr臋偶n膮 drog膮.
— A co robi艂a艣, zanim go spotka艂a艣?
Wydmuchn臋艂a ob艂ok dymu.
— Nic specjalnego. Pracowa艂am w ma艂ym college'u w Virginii.
— Nauczycielka — powiedzia艂em zaskoczony.
— Nie — roze艣mia艂a si臋 — jedynie sekretarka. M贸j ojciec uczy w tym samym college'u.
— No tak, nie wygl膮dasz na belfra. A co wyk艂ada tw贸j ojciec? Mo偶e archeologi臋?
— Uczy historii. Nie wyobra偶aj sobie, 偶e ca艂y sw贸j czas sp臋dza艂am na Wyspach Bahama. By艂 to bardzo kr贸tki epizod, na wi臋cej nie mo偶na sobie pozwoli膰 z pensji sekretarki. Oszcz臋dza艂am na te wakacje do艣膰 d艂ugo.
— Czy pozna艂a艣 Paula przed czy po rozpocz臋ciu poszukiwa艅 dotycz膮cych Vivera?
— Przed. By艂am ju偶 z nim, kiedy znalaz艂 ten list.
— Byli艣cie ju偶 wtedy ma艂偶e艅stwem?
— Tak, to wydarzy艂o si臋 podczas naszego miodowego miesi膮ca — powiedzia艂a lekko. — Zreszt膮 dla Paula by艂 to raczej miesi膮c intensywnej pracy.
— Wiele dowiedzia艂a艣 si臋 od niego o archeologii?
Wzruszy艂a ramionami.
— Nie jest zbyt dobrym nauczycielem, ale rzeczywi艣cie przyswoi艂am sobie sporo. Pr贸bowa艂am mu pomaga膰 w pracy, my艣l臋, 偶e 偶ona powinna pomaga膰 m臋偶owi.
— Co s膮dzisz o ca艂ej tej sprawie zwi膮zanej z Viverem?
Po chwili milczenia przyzna艂a szczerze:
— Nie podoba mi si臋 to, Jemmy. Nic mi si臋 w tym nie podoba. Ta historia sta艂a si臋 obsesj膮 Paula i nie tylko jego. Sp贸jrz na Fallona. M贸j Bo偶e, sobie si臋 te偶 mo偶esz dobrze przypatrze膰!
— A co masz do mnie?
Wyrzuci艂a na wp贸艂 wypalonego papierosa.
— Nie wydaje ci si臋 absurdem to, 偶e zosta艂e艣 wyrwany ze swego spokojnego 偶ycia w Anglii i rzucony w t臋 puszcz臋 tylko z powodu tego, co jaki艣 Hiszpan napisa艂 czterysta lat temu? Zbyt wielu ludziom powik艂a艂o to 偶ycie, Jemmy.
— Chyba jednak nie mam na tym punkcie obsesji — powiedzia艂em ostro偶nie. — Nie obchodzi mnie ani Vivero, ani Uaxuanoc. Motywy mojego post臋powania s膮 inne. Ale Paul, jak twierdzisz, ma na tym tle obsesj臋. Czym si臋 to przejawia?
Nerwowo skuba艂a r臋cznik.
— Sam przecie偶 widzisz. Nie potrafi ju偶 my艣le膰 ani m贸wi膰 o czym innym. To go zmieni艂o, nie jest ju偶 tym cz艂owiekiem, kt贸rego zna艂am, kiedy si臋 pobierali艣my. W dodatku nie walczy jedynie z Quintana Roo, walczy z Fallonem.
— Gdyby nie Fallon, nie by艂oby go tutaj — powiedzia艂em kr贸tko.
— I to jest cz臋艣ci膮 tego, z czym si臋 boryka — odpar艂a zapalczywie. — Jak mo偶e si臋 mierzy膰 ze s艂aw膮 Fallona, z jego pieni臋dzmi i 艣rodkami? To doprowadza go do szale艅stwa.
— Nie zdawa艂em sobie sprawy, 偶e jest to swojego rodzaju rywalizacja. S膮dzisz, 偶e Fallon odm贸wi mu nale偶nych zas艂ug?
— Zrobi艂 to ju偶 dawniej, dlaczego wi臋c nie mia艂by tego powt贸rzy膰. To naprawd臋 wina Fallona, 偶e Paul jest a偶 w tak z艂ym stanie.
Westchn膮艂em. Pat Harris mia艂 zupe艂n膮 racj臋. Katherine nie wiedzia艂a nic o nadszarpni臋tej reputacji zawodowej swojego m臋偶a. Ch艂opcy od reklamy trafnie to okre艣lili: „Nawet najlepszy przyjaciel nie powiedzia艂by jej". Przez chwil臋 zastanawia艂em si臋, czy wspomnie膰 co艣 o dochodzeniu Harrisa, ale szybko porzuci艂em t臋 my艣l. Powiedzie膰 kobiecie, 偶e jej m膮偶 by艂 k艂amc膮 i szalbierzem, z pewno艣ci膮 nie by艂oby najw艂a艣ciwszym sposobem na utrwalenie przyja藕ni i wywieranie wp艂ywu na ludzi. Zapewne jeszcze bardziej by si臋 dr臋czy艂a i powt贸rzy艂a wszystko Halsteadowi, a to, co m贸g艂by on zrobi膰 w obecnym stanie umys艂u, mog艂o okaza膰 si臋 bardzo niebezpieczne.
— Pos艂uchaj, Katherine, je偶eli Paul ma obsesj臋, to nie ma to nic wsp贸lnego z Fallonem. Wed艂ug mnie Fallon jest w absolutnym porz膮dku i z pewno艣ci膮 przyzna Paulowi nale偶n膮 mu s艂aw臋. Wybacz, ale taka jest przynajmniej moja opinia.
— Nie wiesz, co ten cz艂owiek zrobi艂 Paulowi — powiedzia艂a z przygn臋bieniem.
— Mo偶e tw贸j m膮偶 sam to sprowokowa艂 — rzek艂em brutalnie. — Nikomu nie u艂atwia pracy ze sob膮. Ja na przyk艂ad mam spore zastrze偶enia co do sposobu, w jaki si臋 do mnie odnosi, i je艣li b臋dzie dalej tak post臋powa艂, to spuchnie mu ucho.
— To nie fair tak m贸wi膰 — wybuchn臋艂a.
— C贸偶 w tym, u diab艂a, widzisz nie fair? Sama prosi艂a艣, 偶eby ci臋 zabra膰 na t臋 wypraw臋, by艣 mog艂a kontrolowa膰 m臋偶a. Wi臋c trzymaj si臋 tego albo ja go skontroluj臋 po swojemu.
Zerwa艂a si臋 na r贸wne nogi.
— Ty te偶 jeste艣 przeciwko niemu. Trzymasz stron臋 Fallona.
— Nie trzymam niczyjej strony — zaprzeczy艂em zm臋czonym g艂osem. — Po prostu niedobrze mi si臋 robi, gdy widz臋, jak praca naukowa traktowana jest na zasadzie sportowego wsp贸艂zawodnictwa lub nawet wojny. Mog臋 ci臋 jednak zapewni膰, 偶e takie nastawienie jest jednostronne i na pewno nie pochodzi od Fallona.
— Bo on nie musi — powiedzia艂a Katherine zjadliwie. — On i tak jest na szczycie.
— Na mi艂o艣膰 bosk膮, na szczycie czego? Zar贸wno Fallon, jak i Paul s膮 tu, bo maj膮 do wykonania pewn膮 okre艣lon膮 prac臋, ale dlaczego Paul nie zgadza si臋 z tym i nie oczekuje na wynik, tego ju偶 nie potrafi臋 poj膮膰.
— Bo Fallon... — zamilk艂a. — Zreszt膮 nie ma o czym m贸wi膰, i tak by艣 nie zrozumia艂.
— Zgadza si臋 — powiedzia艂em z ironi膮. — Jestem do tego stopnia g艂upi i ograniczony, 偶e nie umiem zliczy膰 do trzech. Nie b膮d藕 tak cholernie protekcjonalna.
M贸wi si臋 czasem, 偶e gniew dodaje urody niekt贸rym kobietom, ale wed艂ug mnie jest to mit rozpowiadany przez szczeg贸lnie gwa艂towne przedstawicielki tej p艂ci. Katherine by艂a w艂a艣nie w艣ciek艂a i wygl膮da艂a wstr臋tnie. W u艂amku sekundy unios艂a r臋k臋 i mocno mnie uderzy艂a. Musia艂a kiedy艣 sporo gra膰 w tenisa, gdy偶 to uderzenie z forhendu wstrz膮sn臋艂o mn膮.
— Oczywi艣cie, to rozwi膮zuje sporo problem贸w — powiedzia艂em spokojnie, spogl膮daj膮c na ni膮. — Katherine, podziwiam twoj膮 ma艂偶e艅sk膮 lojalno艣膰, ale ty nie jeste艣 ju偶 tylko lojalna, ty przesz艂a艣 pranie m贸zgu.
W powietrzu rozleg艂 si臋 nagle warkot, a potem huk, gdy helikopter ukaza艂 si臋 nad drzewami i przelecia艂 nad naszymi g艂owami. Spojrza艂em w g贸r臋 i zobaczy艂em, jak Halstead odwraca si臋, by m贸c nas obserwowa膰.
22
Co trzy dni du偶y helikopter dowozi艂 z obozu I beczki z paliwem do dieslowskich generator贸w i pe艂ne butle gazu do kuchni obozowej, je艣li by艂y potrzebne. Przywozi艂 tak偶e poczt臋, kt贸r膮 dostarczano z Mexico City odrzutowcem Fallona, mog艂em wi臋c dzi臋ki temu pozosta膰 w kontakcie z Angli膮. Mount napisa艂 mi, 偶e sprawy spadkowe za艂atwia bez wi臋kszych problem贸w, a Jack Edgecombe zapali艂 si臋 w ko艅cu do nowego planu poprowadzenia farmy, wyra偶aj膮c si臋 o nim entuzjastycznie. Twardo obstaje przy nim, pomimo zjadliwych komentarzy s膮siad贸w, i jest pewien tego, 偶e nasze za艂o偶enia s膮 dobre.
Czytaj膮c ten list z Devonu na cuchn膮cej, upalnej polanie po艣rodku Quintana Roo, poczu艂em tak siln膮 t臋sknot臋 za domem, 偶e ponownie zacz膮艂em si臋 zastanawia膰 nad powrotem. W zasadzie nie mia艂em z t膮 spraw膮 nic wsp贸lnego, a teraz czu艂em si臋 outsiderem bardziej ni偶 kiedykolwiek, zapanowa艂 bowiem wyra藕ny ch艂贸d pomi臋dzy mn膮 a Katherine.
W dniu naszej k艂贸tni z baraku Halstead贸w do p贸藕nej nocy dochodzi艂y podniesione g艂osy, a kiedy nazajutrz zobaczy艂em Katherine, nosi艂a bluzk臋 z podniesionym ko艂nierzem. Nie by艂 on jednak dostatecznie wysoki, by ukry膰 siniaki w okolicy gard艂a i na ten widok poczu艂em, 偶e jako艣 mnie co艣 dziwnie 艣cisn臋艂o w do艂ku. Ale to, jak Halsteadowie uk艂adaj膮 swoje 偶ycie ma艂偶e艅skie, nie powinno mnie obchodzi膰, wi臋c si臋 nie wtr膮ca艂em. Katherine ze swojej strony niedwuznacznie mnie ignorowa艂a, za to zachowanie Paula pozosta艂o bez zmian, w dalszym ci膮gu post臋powa艂 po swojemu — jak ostatni dra艅.
W艂a艣nie mia艂em wychodzi膰, gdy Fallon pokaza艂 mi list od Pata Harrisa z nowymi wiadomo艣ciami na temat Gatta.
Jack je藕dzi po Jukatanie — pisa艂. — By艂 w Merida Valladolid i Vigio Chico, a teraz jest na Felipe Carillo Puerto. Sprawia wra偶enie, jakby szuka艂 czego艣 lub kogo艣 — domy艣lam si臋 raczej, 偶e to drugie, gdy偶 rozmawia z najdziwniejszymi typami. Poniewa偶 Jack woli sp臋dza膰 wakacje w Miami i Las Vegas, wydaje mi si臋, 偶e jest to podr贸偶 w interesach, z pewno艣ci膮 jednak to jaka艣 dziwna sprawa. To niepodobne do niego, by poci膰 si臋 bez potrzeby, wi臋c cokolwiek nim powoduje, musi by膰 wielkiej wagi.
— Felipe Carillo Puerto to dawne Chan Santa Cruz — powiedzia艂 Fallon. — By艂o to centrum maja艅skiej rewolty, stolica indios sublevados. Meksykanie zmienili nazw臋 miasta, gdy st艂umili rebeli臋 w 1935 roku. To niedaleko st膮d, nieca艂e pi臋膰dziesi膮t mil.
— Jest ca艂kiem jasne, 偶e Gatt co艣 kombinuje — oznajmi艂em.
— Tak — zgodzi艂 si臋 Fallon w zadumie. — Ale co? Nie mog臋 zrozumie膰 motyw贸w, kt贸re nim kieruj膮.
— Ja za to mog臋 — powiedzia艂em i wy艂o偶y艂em je Fallonowi. — Z艂oto, z艂oto i jeszcze raz z艂oto. To, czy tam jest jakie艣 z艂oto, czy nie, nie jest istotne, dop贸ki Gatt w to wierzy. — Co艣 jeszcze przysz艂o mi do g艂owy. — Kiedy艣 pokazywa艂e艣 mi talerz wykonany przez Maj贸w. Jaka mo偶e by膰 warto艣膰 zawartego w nim z艂ota?
— Niewielka — odrzek艂 Fallon drwi膮co. — Mo偶e pi臋膰dziesi膮t, mo偶e sze艣膰dziesi膮t dolar贸w.
— A jaka by艂aby cena takiego talerza na aukcji?
— Trudno powiedzie膰. Wi臋kszo艣膰 tych rzeczy jest w muzeach i nie wchodzi na otwarty rynek. Poza tym rz膮d meksyka艅ski jest bardzo rygorystyczny, je艣li chodzi o eksport spu艣cizny Maj贸w.
— Spr贸buj to jednak okre艣li膰 — nalega艂em.
— Te rzeczy s膮 bezcenne — oznajmi艂 poirytowany. — Nikt nawet nie pr贸bowa艂 ich oszacowa膰. Ka偶de unikatowe dzie艂o sztuki jest warte tyle, ile kto艣 chce za nie zap艂aci膰.
— Ile ty zap艂aci艂e艣 za sw贸j talerz?
— Nic, znalaz艂em go.
— A za ile by艣 go sprzeda艂?
— Nigdy bym tego nie zrobi艂 — powiedzia艂 zdecydowanie.
Teraz z kolei ja si臋 zdenerwowa艂em.
— Na mi艂o艣膰 bosk膮! Ile m贸g艂by艣 zap艂aci膰 za ten talerz, gdyby艣 go nie mia艂? Jeste艣 bogatym cz艂owiekiem i kolekcjonerem.
Wzruszy艂 ramionami.
— Mo偶e da艂bym dwadzie艣cia tysi臋cy dolar贸w, mo偶e wi臋cej, gdyby mnie naci膮gni臋to.
— Gattowi to wystarczy, nawet je艣li zdaje sobie spraw臋 z u艂udy z艂ota, w co zreszt膮 w膮tpi臋. Spodziewa艂e艣 si臋 znale藕膰 podobne przedmioty w Uaxuanoc?
— Zupe艂nie mo偶liwe — przyzna艂 Fallon. — My艣l臋, 偶e lepiej b臋dzie, je艣li porozmawiam o tym z Joem Rudetskym.
— Jak wygl膮da obecna sytuacja? — spyta艂em.
— Nic wi臋cej nie mo偶emy uzyska膰 z powietrznego rekonesansu. Musimy ju偶 zej艣膰 pod ziemi臋. — Wskaza艂 na fotomozaik臋. — Zredukowali艣my mo偶liwo艣ci do czterech. — Uni贸s艂 g艂ow臋. — O, jest Paul!
Halstead wszed艂 do baraku jak zwykle nachmurzony. Rzuci艂 na st贸艂 dwa pasy wraz z maczetami w pochwach.
— Oto, czego b臋dziemy teraz potrzebowali — powiedzia艂, a jego ton sugerowa艂: A m贸wi艂em ci!
— W艂a艣nie o tym rozmawiali艣my — rzek艂 Fallon. — M贸g艂by艣 poprosi膰 tu Ridera?
— Awansowa艂em na ch艂opca na posy艂ki? — spyta艂 Halstead z gorycz膮.
Oczy Fallona zw臋zi艂y si臋. Pospiesznie zaproponowa艂em:
— Sprowadz臋 go. Nikomu nie przynios艂oby po偶ytku doprowadzanie atmosfery do stanu wrzenia, a ja nawet ch臋tnie zosta艂bym go艅cem, s膮 ostatecznie gorsze zawody.
Zasta艂em Ridera w trakcie polerowania swojego ukochanego helikoptera.
— Fallon zwo艂uje konferencj臋 — oznajmi艂em. — Jeste艣 proszony.
— Zaraz — jeszcze raz musn膮艂 go szmatk膮. Gdy szed艂 ze mn膮 do baraku, zapyta艂: — Co jest z tym facetem, Halsteadem?
— A o co chodzi?
— Pr贸bowa艂 pos艂ugiwa膰 si臋 mn膮, wi臋c mu powiedzia艂em, 偶e pracuj臋 dla pana Fallona, a on zacz膮艂 si臋 z tego powodu rzuca膰.
— Taki ju偶 jest. Na twoim miejscu nie przejmowa艂bym si臋 tym.
— Wcale si臋 nie przejmuj臋 — powiedzia艂 Rider z zamierzon膮 niefrasobliwo艣ci膮. — On lepiej niech si臋 martwi. Ma du偶e szans臋 zarobi膰 w dzi贸b.
Po艂o偶y艂em r臋k臋 na ramieniu Ridera.
— Spokojnie, zaczekaj na swoj膮 kolej.
— A wi臋c to tak? — U艣miechn膮艂 si臋. — W porz膮dku, panie Wheale, stoj臋 w ogonku zaraz za panem. Tylko prosz臋 z tym zbytnio nie zwleka膰.
Kiedy weszli艣my z Riderem do baraku, wyczuli艣my, 偶e napi臋cie mi臋dzy Fallonem a Halsteadem by艂o prawie namacalne. Pomy艣la艂em, 偶e mo偶e Fallon w艣ciek艂 si臋 na Halsteada za jego niech臋tn膮 postaw臋, by艂 przecie偶 cz艂owiekiem, kt贸ry lubi艂 m贸wi膰 prosto z mostu, tym bardziej 偶e Halstead wygl膮da艂 na bardziej rozjuszonego ni偶 zwykle. Ale nie odezwa艂 si臋 ani s艂owem, gdy Fallon oznajmi艂:
— Przejd藕my do nast臋pnego etapu.
— Kt贸ra idzie na pierwszy ogie艅?
— To oczywiste — powiedzia艂 Fallon. — Mamy wprawdzie cztery mo偶liwe, ale tylko jedn膮 studni臋, do kt贸rej mo偶emy opu艣ci膰 si臋 z helikoptera. T臋 w艂a艣nie zbadamy jako pierwsz膮.
— Jak dostaniecie si臋 do pozosta艂ych?
— W takich sytuacjach spuszczamy kogo艣 na linie — wyja艣ni艂 Fallon. — Robi艂em to ju偶 przedtem.
Mo偶e kiedy艣 m贸g艂 to robi膰, ale z dnia na dzie艅 stawa艂 si臋 coraz starszy.
— Mo偶e ja bym si臋 tym zaj膮艂 — zaproponowa艂em.
— W jakim niby celu? — Halstead a偶 prychn膮艂. — Jak s膮dzisz, co m贸g艂by艣 zdzia艂a膰 na ziemi? Tam b臋dzie potrzebny cz艂owiek z oczami w g艂owie.
Pomijaj膮c ma艂o delikatny spos贸b, w jaki to uj膮艂, Halstead mia艂 racj臋. Przekona艂em si臋 ju偶, jak trudno mi by艂o wypatrze膰 budowl臋 Maj贸w, kt贸r膮 Fallon dostrzega艂 z tak膮 艂atwo艣ci膮. By艂o bardzo prawdopodobne, 偶e m贸g艂bym przeoczy膰 co艣 naprawd臋 wa偶nego.
Fallon wykona艂 pospieszny gest.
— Ja zejd臋 lub Paul. A najprawdopodobniej obaj.
— Co b臋dzie z numerem dwa, tam jest wyj膮tkowo trudno — wtr膮ci艂 Rider z wahaniem.
— Zastanowimy si臋 nad tym, je偶eli oka偶e si臋 to konieczne — odrzek艂 Fallon. — Zostawmy to na koniec. Kiedy b臋dziesz gotowy do odlotu?
— Nawet w tej chwili, panie Fallon.
— W takim razie ruszamy. Chod藕, Paul.
Fallon i Rider wyszli i mia艂em w艂a艣nie p贸j艣膰 za nimi, kiedy zatrzyma艂 mnie Halstead.
— Chwileczk臋, Wheale, chc臋 z tob膮 pogada膰. Odwr贸ci艂em si臋. W jego g艂osie by艂o co艣, co zje偶y艂o mi moje kr贸tkie w艂osy. Halstead zapina艂 w艂a艣nie pas i poprawia艂 maczet臋 u boku.
— O co chodzi? — zapyta艂em.
— Tylko tyle — powiedzia艂 ostro. — Trzymaj si臋 z daleka od mojej 偶ony. -
— Co, do diab艂a, chcesz przez to powiedzie膰?
— Dok艂adnie to, co us艂ysza艂e艣. W艂贸czy艂e艣 si臋 za ni膮 jak pies za podniecon膮 suk膮. Widzia艂em was dobrze.
W jego g艂臋boko osadzonych oczach czai艂 si臋 ob艂臋d, a r臋ce lekko dr偶a艂y.
— To ty wybra艂e艣 okre艣lenie, ty nazwa艂e艣 j膮 suk膮, nie ja.
D艂o艅 Halsteada konwulsyjnie z艂apa艂a r臋koje艣膰 maczety, wi臋c powiedzia艂em ostro:
— A teraz pos艂uchaj mnie, nie tkn膮艂em Katherine ani nie mia艂em takiego zamiaru, zreszt膮 i tak nie pozwoli艂aby mi na nic. Wszystko, co zasz艂o mi臋dzy nami, nie wykracza poza og贸lne normy i ogranicza si臋 do rozm贸w na kole偶e艅skiej stopie. A musz臋 przyzna膰, 偶e obecnie nie jeste艣my zbyt zaprzyja藕nieni.
— Nie wciskaj mi ciemnoty — zawo艂a艂 z w艣ciek艂o艣ci膮. — Co robili艣cie przy zbiorniku trzy dni temu?
— Je艣li ju偶 chcesz koniecznie wiedzie膰, to nami臋tnie si臋 k艂贸cili艣my. Ale dlaczego jej nie zapytasz?
Nic na to nie odpowiedzia艂, tylko w dalszym ci膮gu przygl膮da艂 mi si臋 z nienawi艣ci膮.
— Ale偶 naturalnie, pyta艂e艣 j膮, prawda? Zapyta艂e艣 j膮 pi臋艣ci膮. Dlaczego ze mn膮 nie spr贸bujesz w ten spos贸b, Halstead? Pi臋艣ciami albo tym rze藕nickim no偶em, kt贸ry tu masz. Ale uwa偶aj, bo mo偶esz si臋 skaleczy膰.
Przez moment my艣la艂em, 偶e wyci膮gnie maczet臋, by rozp艂ata膰 mi czaszk臋, i zacisn膮艂em palce na jednym z kamieni, kt贸rych Fallon u偶ywa艂 jako przycisk贸w do mapy na stole. W ko艅cu jednak wypu艣ci艂 powietrze ze 艣wistem i schowa艂 do pochwy te dwa centymetry ostrza, kt贸re wyci膮gn膮艂.
— Trzymaj si臋 od niej z daleka — powt贸rzy艂 ochryple. — To wszystko.
Przepchn膮艂 si臋 obok mnie i wypad艂 z baraku, po czym znikn膮艂 w o艣lepiaj膮cym s艂onecznym blasku. Po chwili dobieg艂 mnie rytmiczny warkot startuj膮cego helikoptera. Odg艂os ten jednak przycich艂, gdy 艣mig艂owiec wzlecia艂 ponad drzewa.
Opar艂em si臋 o st贸艂 i poczu艂em, 偶e pot wyst膮pi艂 mi na czo艂o i kark. Spojrza艂em na swoje r臋ce. Nie mog艂em opanowa膰 ich dr偶enia, a kiedy je odwr贸ci艂em, zobaczy艂em, 偶e d艂onie s膮 wilgotne. Co, do wszystkich diab艂贸w, robi艂em w tym ca艂ym uk艂adzie? I co mnie napad艂o, aby tak przycisn膮膰 Halsteada? Ten cz艂owiek mia艂 przecie偶 luzy pod czaszk膮 i najzwyczajniej m贸g艂 mnie poci膮膰 t膮 cholern膮 maczet膮. Nagle poczu艂em, 偶e ta ca艂a sytuacja doprowadza mnie do takiego szale艅stwa, jakie najwyra藕niej dotkn臋艂o ju偶 jego.
Oderwa艂em si臋 od sto艂u i wyszed艂em na zewn膮trz. By艂o pusto. Szybkim krokiem poszed艂em do baraku Halsteada i zapuka艂em do drzwi. Nie by艂o odpowiedzi, wi臋c zastuka艂em jeszcze raz. Po chwili Katherine zawo艂a艂a:
— Kto tam?
— A kogo si臋 spodziewa艂a艣? To Jemmy, do licha.
— Nie chc臋 z tob膮 rozmawia膰.
— Nie musisz — odpar艂em. — Wszystko, co masz zrobi膰, to s艂ucha膰. Otw贸rz drzwi.
Nast膮pi艂a d艂u偶sza przerwa, po czym drzwi otworzy艂y si臋 niezbyt szeroko. Katherine nie wygl膮da艂a za dobrze, a pod oczami mia艂a ciemne smugi. Napar艂em na drzwi i pchni臋ciem otworzy艂em je szerzej.
— Powiedzia艂a艣, 偶e potrafisz kontrolowa膰 swojego m臋偶a. Lepiej wi臋c zacznij 艣ci膮ga膰 lejce, gdy偶 jest przekonany, 偶e mamy ze sob膮 p艂omienny romans.
— Wiem — odpar艂a bezbarwnie.
— Oczywi艣cie, 偶e wiesz — skin膮艂em g艂ow膮. — Zastanawiam si臋, jakim sposobem m贸g艂 odnie艣膰 takie wra偶enie? Mo偶e mu to nawet jako艣 zasugerowa艂a艣, niekt贸re kobiety tak robi膮.
— To pod艂e z twojej strony! — wybuchn臋艂a.
— Mo偶liwe. Nie jestem w nastroju do subtelno艣ci. Nieca艂e pi臋膰 minut temu niemal pobili艣my si臋 z twoim zwariowanym m臋偶em.
— Gdzie on jest? — Wygl膮da艂a na zatrwo偶on膮.
— A jak ci si臋 wydaje? Odlecia艂 helikopterem razem z Fallonem. Pos艂uchaj, Katherine, nie jestem pewien, czy Paul nie powinien zosta膰 usuni臋ty z tej wyprawy.
— Och, nie — zaprzeczy艂a szybko. — Nie mo偶esz tego zrobi膰.
— Mog臋 i zrobi臋, je艣li nie zacznie si臋 porz膮dnie zachowywa膰. Nawet Rider ju偶 grozi, 偶e go pobije. Wiesz, 偶e tw贸j m膮偶 jest tu tylko dlatego, 偶e ja tak chcia艂em i wepchn膮艂em go Fallonowi w ramiona na si艂臋. Jedno moje s艂owo, a Fallon z najwi臋ksz膮 przyjemno艣ci膮 wyrzuci go na zbity pysk.
— Och, prosz臋 ci臋, Jemmy, nie r贸b tego — z艂apa艂a mnie za r臋k臋.
— Powsta艅 z kl臋czek. Czemu, do licha, mia艂aby艣 b艂aga膰 o niego. Ju偶 dawno temu, w Anglii, powiedzia艂em ci, 偶e nie mo偶esz przeprasza膰 za kogo艣, nawet je艣li jest twoim m臋偶em.
Wygl膮da艂a na bardzo zasmucon膮, wi臋c doda艂em:
— W porz膮dku, nie usun臋 go, ale dopilnuj, 偶eby odczepi艂 si臋 ode mnie.
— Spr贸buj臋, naprawd臋 spr贸buj臋. Dzi臋kuj臋, Jemmy.
Wyd膮艂em policzki.
— Je艣li ju偶 jestem oskar偶ony i mam si臋 z tego powodu wdawa膰 w b贸jk臋, to musz臋 ci powiedzie膰, 偶e ten p艂omienny romans wcale nie jest takim z艂ym pomys艂em. Przynajmniej oberw臋 za co艣, co rzeczywi艣cie zrobi艂em.
Zesztywnia艂a.
— Nie s膮dz臋, 偶eby to by艂o zabawne.
— Ja r贸wnie偶 — powiedzia艂em zm臋czonym g艂osem. — Dziewczyna tak偶e musi tego pragn膮膰, a nie mog臋 powiedzie膰, bym czu艂 tw贸j gor膮cy oddech na karku. Zapomnij o tym. Przypu艣膰my, 偶e si臋 dostawia艂em i dosta艂em kosza. Ale, Katherine, doprawdy nie wiem, jak mo偶esz znosi膰 tego typa.
— Mo偶e jest to co艣, czego nie potrafi艂by艣 zrozumie膰?
— Mi艂o艣膰? — wzruszy艂em ramionami. — Albo 藕le ulokowana lojalno艣膰? Ale gdybym by艂 kobiet膮, dzi臋ki Bogu, 偶e nie jestem, a m臋偶czyzna uderzy艂by mnie, natychmiast bym odszed艂.
— Nie wiem, o czym m贸wisz! — Czerwone plamy pojawi艂y si臋 na jej policzkach.
— Przypuszczam, 偶e tego siniaka nabi艂a艣 sobie, przechodz膮c przez drzwi.
— Nie tw贸j cholerny interes, w jaki spos贸b nabijam sobie siniaki — powiedzia艂a zapalczywie.
Drzwi zatrzasn臋艂a mi przed nosem.
Jaki艣 czas kontemplowa艂em wypalone s艂o艅cem drewno, po czym westchn膮艂em i przeszed艂em do g艂贸wnego baraku. Otworzy艂em lod贸wk臋, z namys艂em przygl膮daj膮c si臋 r贸wnym rz臋dom puszek wspaniale zamro偶onego piwa. Nie by艂o tu jednak tego, czego szuka艂em. Uda艂em si臋 wi臋c do baraku Fallona, gdzie skonfiskowa艂em butelk臋 jego najlepszej whisky Glenlivet. Wyra藕nie potrzebowa艂em czego艣 mocniejszego ni偶 piwo.
W godzin臋 p贸藕niej us艂ysza艂em powracaj膮cy helikopter. Wyl膮dowa艂 i poko艂owa艂 do hangaru. Z miejsca, gdzie siedzia艂em, mog艂em dostrzec Ridera uzupe艂niaj膮cego paliwo i s艂ysze膰 rytmiczny szcz臋k r臋cznej pompy. W艂a艣ciwie powinienem p贸j艣膰 mu pom贸c, ale nie czu艂em si臋 na si艂ach pomaga膰 komukolwiek, tym bardziej 偶e po trzech porz膮dnych szklankach whisky my艣l o wyj艣ciu na s艂o艅ce wyda艂a mi si臋 zdecydowanie nierozs膮dna.
Wkr贸tce Rider przyszed艂 do baraku.
— Gor膮co! — powiedzia艂. Nie by艂o to raczej epokowe odkrycie.
— Gdzie s膮 eksperci? — zapyta艂em, unosz膮c leniwie g艂ow臋.
— Zostawi艂em ich na miejscu. Polec臋 tam za cztery godziny i zabior臋 z powrotem. — Usiad艂, a ja podsun膮艂em mu butelk臋 whisky. Potrz膮sn膮艂 g艂ow膮. — To dla mnie za mocne o tej porze dnia. Wezm臋 sobie piwo. Gdzie pani Halstead? — spyta艂, trzymaj膮c ju偶 puszk臋 w d艂oni.
— D膮sa si臋 w swoim namiocie.
S艂ysz膮c to, nachmurzy艂 si臋, ale w miar臋 popijania piwa twarz mu si臋 rozja艣ni艂a.
— Ach, ach, ale dobre! — usiad艂. — Powiedz, co zasz艂o mi臋dzy tob膮 a Halsteadem? Kiedy wszed艂 do helikoptera, wygl膮da艂 tak, jakby mu kto艣 wsadzi艂 ko艂ek w dup臋.
— Powiedzmy, 偶e wynik艂a drobna sprzeczka.
— Ooo! — Wyci膮gn膮艂 tali臋 kart z kieszeni koszuli i przetasowa艂 je. — Mo偶e partyjk臋 dla zabicia czasu?
— Co proponujesz? — spyta艂em kwa艣no. — Flirt towarzyski?
— Grasz w oko? — spyta艂 z u艣miechem.
Przegra艂em z kretesem.
23
Nic nie odkryli. Po powrocie Fallon wygl膮da艂 na zm臋czonego i zmizerowanego, a ja pomy艣la艂em, 偶e jego wiek daje o sobie zna膰. D偶ungla Quintana Roo nie by艂a odpowiednim miejscem dla cz艂owieka po sze艣膰dziesi膮tce ani nawet dla cz艂owieka po trzydziestce, jak zd膮偶y艂em si臋 niedawno przekona膰. Wzi膮艂em bowiem maczet臋 i uda艂em si臋 na rekonesans. Ju偶 po dziesi臋ciu minutach drogi od polany zupe艂nie si臋 zgubi艂em. I jedynie dzi臋ki temu, 偶e mia艂em dosy膰 rozs膮dku, by wzi膮膰 ze sob膮 kompas i nacina膰 znaki na drzewach, uda艂o mi si臋 powr贸ci膰.
Poda艂em Fallonowi szklank臋 jego w艂asnej whisky, kt贸r膮 zreszt膮 przyj膮艂 z uznaniem. Mia艂 podarte ubranie i podrapane r臋ce. Zaproponowa艂em:
— Przynios臋 apteczk臋 i przemyj臋 ci to.
Ze znu偶eniem skin膮艂 g艂ow膮. Gdy dezynfekowa艂em zadrapania, powiedzia艂em:
— Powiniene艣 zostawi膰 brudn膮 robot臋 Halsteadowi.
— I tak pracuje do艣膰 ci臋偶ko — odrzek艂 Fallon. — Zrobi艂 dzi艣 wi臋cej ni偶 ja.
— A gdzie jest teraz?
— Jest opatrywany. Przypuszczam, 偶e Katherine robi z nim to samo, co ty ze mn膮. — Wyg艂adzi艂 plaster. — Jako艣 lepiej, kiedy robi to kobieta. Pami臋tam, jak cz臋sto banda偶owa艂a mnie 偶ona.
— Nie wiedzia艂em, 偶e jeste艣 偶onaty.
— By艂em. Nawet bardzo szcz臋艣liwie. To by艂o wiele lat temu. — Popatrzy艂 na mnie. — Co zasz艂o mi臋dzy tob膮 a Halsteadem dzi艣 rano?
— Drobna r贸偶nica zda艅.
— To si臋 cz臋sto zdarza, pomi臋dzy m艂odymi lud藕mi, ale zazwyczaj dotyczy spraw zawodowych. Tu jednak chodzi艂o o co艣 innego, prawda?
— Zgadza si臋. Dotyczy艂o spraw osobistych. Zorientowa艂 si臋, 偶e nie chcia艂em o tym m贸wi膰, wi臋c przesta艂 pyta膰.
— To powa偶na historia, je艣li kto艣 miesza si臋 pomi臋dzy m臋偶a a 偶on臋 — zauwa偶y艂.
Zakorkowa艂em butelk臋 ze 艣rodkiem odka偶aj膮cym.
— Nie wtr膮cam si臋 w ich sprawy, jedynie Halsteadowi wydaje si臋, 偶e tak jest.
— Mam na to twoje s艂owo?
— Tak, co jednak wcale nie znaczy, 偶e to tw贸j interes. — Ledwie z tym wyskoczy艂em, zrobi艂o mi si臋 przykro. — To nie tak. Oczywi艣cie, 偶e ci臋 to wszystko musi obchodzi膰. Nie chcesz, 偶eby ta wyprawa rozpad艂a si臋.
— Akurat co艣 innego mia艂em na my艣li. Przynajmniej w stosunku do ciebie. Zaczynam, si臋 martwi膰 o Paula, jest bardzo uci膮偶liwym wsp贸艂pracownikiem. Zastanawia艂em si臋, czy m贸g艂bym ci臋 prosi膰 o zwolnienie z obietnicy. Zale偶y to tylko od ciebie.
Wbi艂em korek jeszcze g艂臋biej. W艂a艣nie obieca艂em Katherine, 偶e Halstead nie zostanie wyrzucony i nie mog艂em tego cofn膮膰.
— Nie. Pad艂y ju偶 inne obietnice.
— Rozumiem. A przynajmniej wydaje mi si臋, 偶e rozumiem. — Popatrzy艂 na mnie. — Nie zr贸b z siebie g艂upca, Jemmy.
Ta rada przysz艂a nieco za p贸藕no. U艣miechn膮艂em si臋 i odstawi艂em butelk臋.
— Wszystko w porz膮dku, nie jestem niszczycielem domowego ogniska. Ale Halstead lepiej niech na siebie uwa偶a, bo mo偶e mie膰 spore k艂opoty.
— Nalej mi jeszcze whisky — powiedzia艂 Fallon. Podni贸s艂 butelk臋 wody utlenionej i doda艂 艂agodniej: — B臋dziemy mieli problem z wyci膮gni臋ciem tego korka.
Tej nocy Halsteadowie zaliczyli nast臋pn膮 k艂贸tni臋. 呕adne z nich nie pokaza艂o si臋 na kolacji, a po zapadni臋ciu zmroku nas艂uchiwa艂em podniesionych g艂os贸w dochodz膮cych z ich baraku. To g艂o艣niejszych, to cichszych, ale nigdy nie tak wyra藕nych, by mo偶na je by艂o zrozumie膰. Po prostu gniewny szmer p艂yn膮cy z ciemno艣ci.
Spodziewa艂em si臋, 偶e Halstead wpadnie do mojego baraku i wyzwie mnie na pojedynek, a gdy tak si臋 nie sta艂o, pomy艣la艂em, 偶e pewnie
Katherine wyperswadowa艂a mu ten pomys艂. Bardziej prawdopodobne by艂o jednak to, 偶e argument, kt贸rego u偶y艂em, mia艂 du偶y ci臋偶ar gatunkowy. Halstead nie m贸g艂 sobie pozwoli膰, by go usuni臋to z wyprawy na tym etapie. Mo偶e warto by przekaza膰 Katherine stanowisko Fallona, by upewni膰 Halsteada w tym, 偶e tylko ja mog艂em temu zapobiec.
Gdy ju偶 zasypia艂em, pomy艣la艂em sobie, 偶e je偶eli znajdziemy Uaxuanoc, b臋d臋 musia艂 mie膰 si臋 na baczno艣ci.
24
Cztery dni p贸藕niej do zbadania pozosta艂o ju偶 tylko jedno miejsce. Czterna艣cie z pi臋tnastu na li艣cie Fallona okaza艂o si臋 nie tym, czego szukali艣my. Je艣li nie wypali艂oby tak偶e i to ostatnie, musieliby艣my powi臋kszy膰 zasi臋g naszych poszukiwa艅, w艂膮czaj膮c kolejne czterdzie艣ci siedem miejsc. Delikatnie m贸wi膮c, za艂atwi艂oby to nas na dobre.
Wczesnym rankiem Fallon zwo艂a艂 konferencj臋 przed przyst膮pieniem do sprawdzenia ostatniego miejsca i nikt nie by艂 z tego powodu zadowolony. Interesuj膮ca nas cenote le偶a艂a poni偶ej pod艂u偶nego grzbietu wzg贸rza, g臋sto poro艣ni臋tego drzewami. Rider obawia艂 si臋 zej艣cia nad ni膮 i jednoczesnej walki z pr膮dami powietrznymi. Co gorsza, nie by艂o tam r贸wnie偶 odpowiedniego miejsca do opuszczenia kogo艣 na wyci膮gu. G臋sta ro艣linno艣膰 si臋ga艂a samego skraju cenote.
Fallon przestudiowa艂 fotograf铆e i rzeki przygn臋biony:
— Nigdy nie widzia艂em czego艣 gorszego. Nie wydaje mi si臋, 偶eby艣my mieli jakiekolwiek szans臋 dosta膰 si臋 tam z g贸ry. A co ty o tym s膮dzisz, Rider?
— Mo偶emy opu艣ci膰 cz艂owieka, ale najprawdopodobniej skr臋ci kark. Te drzewa maj膮 do pi臋膰dziesi臋ciu metr贸w i s膮 spl膮tane jak diabli. Nie wydaje mi si臋, aby mo偶na by艂o si臋gn膮膰 ziemi.
— Dziewiczy las — skomentowa艂em.
— Nie — zaprzeczy艂 Fallon. — Gdyby tak by艂o, nasza praca by艂aby l偶ejsza. Ca艂a ta ziemia by艂a kiedy艣 uprawiana. To, z czym mamy do czynienia tutaj, to drugi porost. Dlatego jest tak cholernie g臋sty. — Wy艂膮czy艂 projektor i podszed艂 do fotomozaiki. — Puszcza jest bardzo g臋sta na du偶ym obszarze wok贸艂 cenote, co ze wzgl臋d贸w archeologicznych jest wprawdzie obiecuj膮ce, ale w niczym nam nie u艂atwia dostania si臋 tam. — Wskaza艂 jedn膮 z fotografii. — M贸g艂by艣 nas tu wysadzi膰, Rider?
Rider obejrza艂 dok艂adnie na zdj臋ciu punkt wskazany przez Fallona, najpierw go艂ym okiem, a nast臋pnie przez szk艂o powi臋kszaj膮ce.
— To mo偶liwe — powiedzia艂 wreszcie. Fallon sprawdzi艂 odleg艂o艣膰.
— Trzy mile od cenote. W tym terenie nie ujdziemy wi臋cej ni偶 p贸艂 mili na godzin臋, a prawdopodobnie nawet mniej. Powiedzmy, ca艂y dzie艅 na dotarcie do cenote. C贸偶, je艣li trzeba, zrobimy tak. — Nie brzmia艂o to jednak zbyt entuzjastycznie.
— Mo偶emy teraz u偶y膰 Wheale'a — zaproponowa艂 Halstead. — Dobrze sobie radzisz z maczet膮, Wheale? — Jak zwykle nie m贸g艂 si臋 wyzby膰 uszczypliwo艣ci w stosunku do mnie.
— Wcale nie musz臋 — odpar艂em. — Czasem wystarczy tylko ruszy膰 g艂ow膮. Dajcie mi jeszcze raz przyjrze膰 si臋 tym fotografiom.
Fallon w艂膮czy艂 projektor i obejrzeli艣my je ponownie. Zatrzyma艂em si臋 na tej, kt贸ra najdok艂adniej pokazywa艂a cenote i otaczaj膮cy j膮 las.
— Mo偶esz opu艣ci膰 si臋 bezpo艣rednio nad wod膮? — spyta艂em Ridera.
— Chyba tak, ale nie na d艂ugo. Od studni jest ju偶 cholernie blisko do zbocza wzg贸rza.
— W jaki spos贸b zrobili艣cie t臋 polan臋, na kt贸rej jeste艣my? — zwr贸ci艂em si臋 z pytaniem do Fallona.
— Spu艣cili艣my ludzi z pi艂ami mechanicznymi i miotaczami ognia. Wypalili poszycie i 艣ci臋li drzewa, a nast臋pnie wysadzili pniaki w powietrze nitrogliceryn膮.
Wpatrywa艂em si臋 w fotografi臋 i ocenia艂em wysoko艣膰 od powierzchni wody do kraw臋dzi studni. Mog艂a wynosi膰 oko艂o dziesi臋ciu metr贸w.
— Je偶eli Rider mo偶e opu艣ci膰 mnie do wody, dop艂yn臋 do kraw臋dzi i wdrapi臋 si臋 na ni膮.
— I co z tego? — zapyta艂 Halstead. — Co wtedy zrobisz? Zakr臋cisz m艂ynka palcami?
— W贸wczas Rider nadleci ponownie i spu艣ci mi na wyci膮gu pi艂臋 艂a艅cuchow膮 i miotacz ognia.
Rider gwa艂townie pokr臋ci艂 g艂ow膮.
— Nie dam rady opu艣ci膰 tego w pobli偶u ciebie. Te drzewa wok贸艂 cenote sa zbyt wysokie. Jezu, gdyby kabel wyci膮gu zapl膮ta艂 si臋 w nie, rozbi艂bym si臋 na pewno.
— A gdybym wzi膮艂 ze sob膮 do wody cienki, nylonowy przew贸d d艂ugo艣ci, powiedzmy, kilkuset metr贸w, przywi膮zany jednym ko艅cem do kabla wyci膮gu? Wtedy wypuszczam go poma艂u, w miar臋 jak p艂yn臋 do brzegu, a ty systematycznie popuszczasz kabel. Potem wzbijasz si臋 do g贸ry, by unikn膮膰 k艂opot贸w, ja natomiast wypuszczam jeszcze troch臋 linki. Kiedy opu艣cisz si臋 znowu nad cenote z tymi rzeczami wisz膮cymi na ko艅cu wyci膮gu, b臋d臋 m贸g艂 je ju偶 zwyczajnie podci膮gn膮膰 do brzegu. Czy to jest mo偶liwe?
Rider wygl膮da艂 na jeszcze bardziej zmartwionego.
— Przeci膮ganie du偶ego ci臋偶aru w jednym kierunku b臋dzie mia艂o cholerny wp艂yw na stabilno艣膰. Ale wydaje mi si臋, 偶e m贸g艂bym to zrobi膰.
— A co zrobisz, je艣li ju偶 znajdziesz si臋 na dole? — spyta艂 Fallon.
— Je艣li Rider powie mi, ile potrzebuje wolnej przestrzeni do posadzenia helikoptera, to gwarantuj臋, 偶e mu j膮 oczyszcz臋. Mo偶e zostanie kilka pniak贸w, ale b臋dzie przecie偶 l膮dowa艂 pionowo, wi臋c nie powinny mu specjalnie przeszkadza膰. Zrobi臋 to, chyba 偶e kto艣 inny zg艂osi si臋 na ochotnika. Mo偶e pan, doktorze Halstead?
— Na pewno nie — zaprzeczy艂 natychmiast. Po raz pierwszy od chwili, kiedy go pozna艂em, wygl膮da艂 na nieco zawstydzonego. — Nie umiem p艂ywa膰.
— W takim razie zosta艂em wybrany — powiedzia艂em weso艂o, cho膰 sam nie wiedzia艂em, z czego tak si臋 ciesz臋. My艣l臋, 偶e by艂o to spowodowane mo偶liwo艣ci膮 w艂膮czenia si臋 bezpo艣rednio w prac臋 ekspedycji. Rola pi膮tego ko艂a u wozu troch臋 ju偶 mnie zm臋czy艂a.
Sprawdzi艂em dzia艂anie pi艂y oraz miotacza ognia i upewni艂em si臋, 偶e mia艂y pe艂ne zbiorniki paliwa. Miotacz dawa艂 wystarczaj膮cy strumie艅 dymi膮cego p艂omienia, by skutecznie poradzi膰 sobie z poszyciem.
— Nie spowoduj臋 chyba po偶aru lasu, prawda? — spyta艂em.
— Nie obawiaj si臋 — uspokoi艂 mnie Fallon. — To las deszczowy, a nie iglaste lasy p贸艂nocy.
Halstead lecia艂 ze mn膮. Helikopter by艂 tak obci膮偶ony, 偶e m贸g艂 zabra膰 tylko dw贸ch pasa偶er贸w, a skoro szykowa艂a si臋 praca dla osi艂ka, trzeba by艂o przecie偶 zamocowa膰 sprz臋t do wyci膮gu i spu艣ci膰 go z helikoptera, wi臋c Halstead nadawa艂 si臋 do tego bardziej ni偶 Fallon.
Nie by艂em zbyt zachwycony. Powiedzia艂em do Ridera:
— Wiem, 偶e b臋dziesz zaj臋ty pilotowaniem w krytycznym momencie, ale by艂bym zobowi膮zany, gdyby艣 rzuci艂 czasem okiem na Halsteada.
Bez trudu zrozumia艂, o co mi chodzi艂o.
— Ja obs艂uguj臋 wyci膮g. Zjedziesz na d贸艂 bezpiecznie.
Wystartowali艣my wreszcie i po kilku minutach byli艣my ju偶 na miejscu. Zatoczy艂em r臋k膮 ko艂o, daj膮c Riderowi sygna艂, by okr膮偶y艂 cenote na bezpiecznej wysoko艣ci, co umo偶liwi艂oby mi rozejrzenie si臋 w sytuacji. Co innego ogl膮da膰 zdj臋cia, gdy si臋 ma sta艂y grunt pod nogami, a zupe艂nie co innego widzie膰 to wszystko na 偶ywo, maj膮c w perspektywie zwisanie ponad tym na linie przez najbli偶sze pi臋膰 minut.
W ko艅cu by艂em usatysfakcjonowany, bo znalaz艂em miejsce, kt贸re chcia艂em spenetrowa膰, gdy ju偶 b臋d臋 w wodzie. Sprawdzi艂em nylonow膮 link臋, od kt贸rej zale偶a艂o powodzenie ca艂ej operacji. Zapi膮艂em p艂贸cienn膮 uprz膮偶 na ko艅cu kabla. Rider ostro偶nie zszed艂 ni偶ej. Wychyli艂em si臋 przez otwarte drzwi i po chwili zawis艂em na wyci膮gu.
Dostrzeg艂em jeszcze r臋k臋 Ridera poci膮gaj膮c膮 d藕wigni臋, po czym zacz膮艂em opada膰 poni偶ej helikoptera, kr臋c膮c si臋 jak b膮k. Za ka偶dym obrotem widzia艂em, jak przybli偶a si臋 na niebezpieczn膮 odleg艂o艣膰 zbocze wzg贸rza za cenote i 偶e ramiona rotora wbijaj膮 si臋 w wystaj膮ce ga艂臋zie.
By艂em ju偶 tak nisko, jak tylko pozwala艂 na to kabel wyci膮gu, a szybko艣膰, z jak膮 obraca艂em si臋, zmala艂a. Rider 艂agodnie wszed艂 w komin utworzony przez otaczaj膮ce cenote drzewa i dotkn膮艂em wreszcie wody. Uderzy艂em w guzik wyzwalacza, uprz膮偶 odpad艂a i mog艂em ju偶 swobodnie p艂yn膮膰. Zachowuj膮c ci膮gle pionow膮 pozycj臋, sklarowa艂em nylonow膮 link臋, a nast臋pnie skierowa艂em si臋 w stron臋 kraw臋dzi, wypuszczaj膮c za sob膮 link臋 tak d艂ugo, dop贸ki nie schwyci艂em korzenia drzewa na poziomie wody.
Brzegi cenote okaza艂y si臋 bardziej strome, ni偶 przypuszcza艂em, i pokryte popl膮tanymi pn膮czami. Nie wiem, ile czasu zaj臋艂o mi pokonanie tych dziesi臋ciu metr贸w do szczytu, ale z pewno艣ci膮 du偶o wi臋cej, ni偶 pocz膮tkowo zak艂ada艂em. A Riderowi, kt贸ry musia艂 lata膰 teraz bardzo ostro偶nie, musia艂o si臋 to wydawa膰 wieczno艣ci膮. W ko艅cu jednak uda艂o si臋. Krwawi艂em z wielu zadrapa艅 na ramionach i piersiach, jednak w r臋kach wci膮偶 trzyma艂em cenny przew贸d.
Pomacha艂em do Ridera i helikopter zacz膮艂 si臋 wznosi膰, wolno wci膮gaj膮c kabel. Popuszcza艂em link臋 i wreszcie, kiedy helikopter znalaz艂 si臋 na bezpiecznej wysoko艣ci, pi臋膰dziesi膮t metr贸w linki zawis艂o w powietrzu pe艂nym wdzi臋ku 艂ukiem.
Podczas gdy Halstead bez w膮tpienia wyt臋偶a艂 si艂y, by zamocowa膰 艂adunek na ko艅cu kabla wyci膮gowego, ja odpoczywa艂em i przygotowywa艂em si臋 do kolejnego wysi艂ku.
Przeci膮gni臋cie dwadzie艣cia metr贸w w bok 艂adunku wa偶膮cego ponad pi臋膰dziesi膮t kilogram贸w nie by艂o 艂atwym zadaniem. Zdj膮艂em opasuj膮cy mnie brezentowy pas i owin膮艂em go wok贸艂 m艂odego drzewa; by艂 wyposa偶ony w 艂atwo odpinaj膮cy si臋 karabinek. G臋sta ro艣linno艣膰 wok贸艂 cenote utrudnia艂a poruszanie si臋. Ros艂o tam jedno oko艂o trzydziestometrowe drzewo, kt贸rego ga艂臋zie wystawa艂y na powierzchni臋 przy samej kraw臋dzi. Wzi膮艂em maczet臋 i zacz膮艂em oczyszcza膰 teren z poszycia, by uzyska膰 troch臋 wolnej przestrzeni.
Silnik helikoptera zmieni艂 ton. By艂 to wcze艣niej uzgodniony sygna艂, kt贸ry oznacza艂, 偶e Rider jest ju偶 got贸w do nast臋pnego etapu operacji.
Helikopter powoli opu艣ci艂 si臋, przybli偶aj膮c do mnie bry艂臋 艂adunku zawieszon膮 na kablu wyci膮gowym. Pospiesznie zacz膮艂em wybiera膰 i zwija膰 przew贸d, dop贸ki bezkszta艂tny tob贸艂 na ko艅cu kabla nie znalaz艂 si臋 na moim poziomie, jakie艣 dwadzie艣cia metr贸w w bok i dziesi臋膰 metr贸w nad powierzchni膮 wody w cenote.
Trzykrotnie okr臋ci艂em przew贸d wok贸艂 drzewa, aby s艂u偶y艂o jako hamulec cierny, i zacz膮艂em przyci膮ga膰 艂adunek. Pocz膮tkowo sz艂o to nawet do艣膰 艂atwo, ale im by艂 bli偶ej, tym bardziej r贸s艂 op贸r. Rider zszed艂 nieco w d贸艂, co troch臋 u艂atwi艂o mi t臋 mozoln膮 prac臋. W pewnym momencie helikopter zachwia艂 si臋 niebezpiecznie, lecz Riderowi na szcz臋艣cie uda艂o si臋 nad nim zapanowa膰, a ja mog艂em kontynuowa膰 wci膮ganie.
By艂em bardzo zadowolony, gdy mog艂em ju偶 wychyli膰 si臋, by zaczepi膰 hak brezentowego pasa na ko艅cu kabla. Uderzenie w zatrzask zwalniaj膮cy i 艂adunek ci臋偶ko spad艂 na ziemi臋. Spojrza艂em w g贸r臋 na helikopter i pu艣ci艂em kabel, kt贸ry zako艂ysa艂 si臋 szerokim 艂ukiem nad cenote. Przez chwil臋 my艣la艂em, 偶e zap艂acze si臋 w ga艂臋zie drzew po drugiej stronie, ale Rider ju偶 go szybko zwija艂, a 艣mig艂owiec unosi艂 si臋 jak winda ekspresowa. Znieruchomia艂 na moment na bezpiecznej wysoko艣ci, po czym zatoczy艂 trzy ko艂a i odlecia艂 w kierunku obozu II.
Przez prawie pi臋tna艣cie minut siedzia艂em na skraju studni i odpoczywa艂em, zanim wzi膮艂em si臋 do jakiejkolwiek roboty. By艂em ca艂y obola艂y i czu艂em si臋 jak po walce wr臋cz z nied藕wiedziem. W ko艅cu zacz膮艂em rozpakowywa膰 sprz臋t. Na艂o偶y艂em koszul臋, spodnie i d艂ugie buty z cholewami, zapali艂em papierosa i uda艂em si臋 na rekonesans.
Najpierw ci膮艂em maczet膮, gdy偶 bak miotacza ognia nie by艂 zbyt pojemny, a urz膮dzenie to nie oszcz臋dza艂o paliwa. Pragn膮艂em wi臋c zachowa膰 ogie艅 na najgorsze poszycie. Gdy wycina艂em drog臋 w pl膮taninie li艣ci, zastanowi艂em si臋, jak, u diab艂a, Fallon m贸g艂 si臋 spodziewa膰, 偶e w takich warunkach b臋d膮 w stanie pokonywa膰 p贸艂 mili na godzin臋. Przy mojej szybko艣ci nie zrobi艂bym nawet dwustu metr贸w. Na szcz臋艣cie nie musia艂em. Moje zadanie polega艂o na oczyszczeniu wystarczaj膮co du偶ego obszaru, by m贸g艂 wyl膮dowa膰 helikopter.
M艂贸ci艂em maczet膮, gdy w pewnym momencie ostrze z piekielnym brz臋kiem o co艣 uderzy艂o, a si艂a uderzenia szarpn臋艂a moim ramieniem do g贸ry. Popatrzy艂em na ostrze i zauwa偶y艂em, 偶e si臋 st臋pi艂o. Zdumia艂em si臋, w co, do licha, mog艂em stukn膮膰. Machn膮艂em jeszcze par臋 razy, by usun膮膰 szerokie li艣cie, i nagle ujrza艂em wpatruj膮c膮 si臋 we mnie szerok膮, india艅sk膮 twarz, z du偶ym nosem i lekko sko艣nymi oczami.
P贸艂 godziny energicznej pracy ods艂oni艂o kolumn臋, w kt贸r膮 wkomponowana by艂a swego rodzaju statua, przedstawiaj膮ca m臋偶czyzn臋 ubranego w d艂ug膮, przepasan膮 tunik臋, kt贸rego g艂ow臋 zdobi艂a wymy艣lna fryzura. Reszta kolumny zosta艂a pokryta zawi艂ymi wzorami ro艣linnymi i czym艣, co wygl膮da艂o na pot臋偶nych rozmiar贸w robaki.
Zapali艂em papierosa i przez d艂u偶szy czas jej si臋 przygl膮da艂em. Mog艂o si臋 wydawa膰, 偶e mo偶e w艂a艣nie odnale藕li艣my Uaxuanoc, chocia偶 jako laik nie mog艂em mie膰 pewno艣ci. Tak czy inaczej nikt nie wykona艂 przecie偶 tej rze藕by jedynie po to, by ozdobi艂a las.
Z drugiej strony by艂o mi troch臋 szkoda, bo musia艂em i艣膰 wycina膰 dalej l膮dowisko dla helikoptera, nie m贸g艂 on przecie偶 wyl膮dowa膰 na g艂owie tego sko艣nookiego typa, maj膮cego prawie trzy metry wysoko艣ci.
Wr贸ci艂em na skraj cenote i zacz膮艂em wycina膰 now膮 艣cie偶k臋, wyznaczaj膮c膮 granice obszaru, kt贸ry chcia艂em oczy艣ci膰, a w trakcie kilku wypad贸w na chybi艂 trafi艂 w bok na szcz臋艣cie nie natkn膮艂em si臋 na inne kolumny. Wzi膮艂em si臋 wi臋c do roboty.
Tak jak si臋 spodziewa艂em, paliwo w miotaczu ognia wyczerpa艂o si臋 na d艂ugo przed uko艅czeniem pracy, ale przynajmniej mia艂em 艣wiadomo艣膰, 偶e maksymalnie je wykorzysta艂em. Wzi膮艂em si臋 wi臋c za pi艂臋 艂a艅cuchow膮. Jej z臋by ze zgrzytem wbija艂y si臋 w pnie, 艣cinaj膮c drzewa tu偶 nad ziemi膮.
呕aden pie艅 nie by艂 specjalnie gruby, najgrubszy m贸g艂 mie膰 jakie艣 osiemdziesi膮t centymetr贸w 艣rednicy, drzewa jednak by艂y wysokie i to sprawia艂o mi najwi臋cej k艂opot贸w. Nie by艂em przecie偶 drwalem, dlatego pope艂nia艂em b艂臋dy. Pierwsze drzewo, padaj膮c, niemal wtr膮ci艂o mnie do cenote, po czym upad艂o w z艂膮 stron臋, co spowodowa艂o straszliwe zamieszanie. Zaj臋艂o mi sporo czasu, zanim si臋 z tym upora艂em. Czego艣 mnie to jednak nauczy艂o, jako 偶e do zapadni臋cia zmroku zwali艂em szesna艣cie drzew.
Tej nocy spa艂em w 艣piworze, kt贸ry nieprzyjemnie cuchn膮艂 benzyn膮, gdy偶 pi艂a, wok贸艂 kt贸rej by艂 owini臋ty, mia艂a niewielki przeciek w zbiorniku paliwa. Nie mia艂em nawet nic przeciwko temu, 艂udz膮c si臋, 偶e ten zapach odstraszy moskity. Niestety jednak nie odstraszy艂.
Zjad艂em na zimno kurczaka z puszki, popijaj膮c go whisky z butelki, w kt贸r膮 przezornie zaopatrzy艂 mnie Fallon. Rozcie艅czy艂em j膮 ciep艂膮 wod膮 z manierki. Siedzia艂em tak w ciemno艣ciach, rozmy艣laj膮c o niskich, br膮zowych ludziach z du偶ymi nosami, kt贸rzy wyrze藕bili t臋 wielk膮 kolumn臋 i by膰 mo偶e wybudowali w tym miejscu miasto. Po chwili zasn膮艂em.
Poranek przywita艂 mnie natarczywym warkotem helikoptera, znajduj膮cego si臋 tu偶 nad moj膮 g艂ow膮, i widokiem cz艂owieka, kt贸ry zwisa艂 jak paj膮k na kablu wyci膮gowym. Wci膮偶 jeszcze nie oczy艣ci艂em wystarczaj膮co du偶ej powierzchni, by Rider zdo艂a艂 wyl膮dowa膰, ale teraz mia艂 ju偶 przynajmniej dostatecznie du偶e pole do manewru, by opu艣ci膰 kogo艣 na kablu. Tym kim艣 okaza艂 si臋 Halstead. Opad艂 ci臋偶ko na ziemi臋 na skraju cenote i ruchem r臋ki odprawi艂 Ridera. Helikopter pos艂usznie wzni贸s艂 si臋 i zacz膮艂 wolno kr膮偶y膰 nad nami.
Halstead podszed艂 do mnie, rozgl膮daj膮c si臋 wok贸艂 uwa偶nie.
— To nie w tym miejscu mia艂e艣 zamiar oczyszcza膰 teren. Sk膮d ta zmiana?
— By艂o troch臋 k艂opot贸w — wyja艣ni艂em.
Pozbawiony humoru u艣miech wykrzywi艂 mu twarz.
— Tak te偶 my艣la艂em — powiedzia艂 z satysfakcj膮 i patrz膮c na pniaki, doda艂: — Nie posz艂o ci zbyt dobrze, co? M贸g艂by艣 to zrobi膰 staranniej.
Machn膮艂em zach臋caj膮co r臋k膮.
— Chyl臋 czo艂o przed g艂臋bsz膮 wiedz膮. Czuj si臋 tu jak u siebie, zaraz mo偶esz si臋 zabra膰 do poprawiania tej sytuacji.
Mrukn膮艂 co艣, ale nie skorzysta艂 z propozycji. Zamiast tego zdj膮艂 pod艂u偶ne pude艂ko, kt贸re mia艂 przymocowane do ramienia, i rozci膮gn膮艂 anten臋.
— Przys艂ano nam kilka kr贸tkofal贸wek z obozu I, mo偶emy wi臋c porozumiewa膰 si臋 z Riderem. Czego potrzebujesz, 偶eby uko艅czy膰 prac臋?
— Paliwa do pi艂y i miotacza, dynamit na pniaki i cz艂owieka, kt贸ry potrafi si臋 nim pos艂ugiwa膰, chyba 偶e ty masz wpraw臋. Nigdy w 偶yciu nie u偶ywa艂em materia艂贸w wybuchowych.
— Znam si臋 na tym — oznajmi艂 sucho i zacz膮艂 rozmawia膰 z Riderem.
Po kilku minutach helikopter ponownie zszed艂 ni偶ej i spuszczono nam par臋 kanistr贸w z paliwem. Potem odlecia艂, a my wzi臋li艣my si臋 do roboty.
Trzeba przyzna膰, 偶e Halstead pracowa艂 jak demon. Dodatkowa para r膮k te偶 mia艂a znaczenie i zrobili艣my sporo, zanim helikopter wr贸ci艂. Tym razem w d贸艂 zjecha艂a skrzynka z nitrogliceryn膮, a za ni膮 opu艣ci艂 si臋 Fallon z kieszeniami pe艂nymi detonator贸w. Przekaza艂 je Halsteadowi i spojrza艂 na mnie z b艂yskiem rozbawienia w oczach.
— Wygl膮dasz, jakby ci膮gni臋to ci臋 na brzuchu przez krzaki. — Popatrzy艂 wok贸艂. — Dobrze si臋 spisa艂e艣.
— Mam ci co艣 do pokazania — powiedzia艂em i poprowadzi艂em go w膮sk膮 艣cie偶k膮, kt贸r膮 wyci膮艂em poprzedniego dnia. — Natkn膮艂em si臋 tu wczoraj na Sko艣nookiego i to on op贸藕ni艂 nieco robot臋.
Fallon wyda艂 z siebie kilka entuzjastycznych okrzyk贸w i niemal przytuli艂 Sko艣nookiego do piersi.
— Stare Imperium! — wyja艣ni艂 z szacunkiem i pieszczotliwie przesun膮艂 d艂o艅 po kamieniu.
— Co to jest?
— To stela, kamie艅 kalendarza Maj贸w. Majowie wznosili stele co katun, to znaczy mniej wi臋cej raz na dwadzie艣cia lat. — Popatrzy艂 w kierunku 艣cie偶ki biegn膮cej w stron臋 cenote. — Powinno tu by膰 ich wi臋cej, mog膮 nawet otacza膰 studni臋.
Zacz膮艂 zrywa膰 pn膮cza i zorientowa艂em si臋 szybko, 偶e nie mo偶na ju偶 liczy膰 na jego pomoc. Powiedzia艂em:
— Zostawiam was, 偶eby艣cie si臋 ze sob膮 zapoznali, a sam id臋 do Halsteada. Pomog臋 mu wysadzi膰 si臋 w powietrze.
— W porz膮dku — zgodzi艂 si臋 Fallon z roztargnieniem i odwr贸ci艂 si臋: — To wspania艂e znalezisko. Pomo偶e nam od razu okre艣li膰 wiek miasta.
— Miasta? — wskaza艂em na mroczne chaszcze. — Czy to ma by膰 Uaxuanoc?
— Nie mam co do tego w膮tpliwo艣ci. — Fallon spojrza艂 ponownie na kolumn臋. — Stele o tym charakterze znajdowano tylko w miastach. Tak, my艣l臋, 偶e znale藕li艣my Uaxuanoc.
25
Mieli艣my wielki k艂opot z oderwaniem Fallona od jego ukochanej kolumny i zabraniem do obozu II. Rozmarzy艂 si臋 jak kochanek, kt贸ry odnalaz艂 w艂a艣nie wybrank臋 swego serca i gwa艂townie wype艂nia艂 notes zawi艂ymi rysunkami oraz d艂ugimi kolumnami trudnych do rozszyfrowania gryzmo艂贸w. P贸藕nym popo艂udniem musieli艣my go prawie zanie艣膰 do helikoptera, kt贸ry niepewnie wyl膮dowa艂 na skraju cenote, ale i tak przez ca艂膮 drog臋 powrotn膮 mamrota艂 co艣 do siebie.
By艂em bardzo zm臋czony, lecz gor膮ca k膮piel przywr贸ci艂a mnie do 偶ycia. Poczu艂em si臋 l偶ejszy na ciele i duszy, w ka偶dym razie na tyle lekki, by zamiast u艂o偶y膰 si臋 do snu, do艂膮czy膰 do innych w baraku-艣wietlicy. Zasta艂em tam Fallona i Halsteada rozpalonych w p臋dzie do wiedzy oraz Katherine, kt贸ra przys艂uchiwa艂a si臋 sporowi i od czasu do czasu uspokaja艂a m臋偶a.
S艂ucha艂em ich przez chwil臋, niewiele zreszt膮 rozumiej膮c z tego, o czym m贸wili, i by艂em bardzo zaskoczony, gdy偶 tym razem Halstead zachowywa艂 wi臋kszy spok贸j. S膮dz膮c po wszystkich jego wyskokach w ci膮gu ostatnich tygodni, spodziewa艂em si臋 raczej, 偶e teraz, kiedy ju偶 odkryli艣my Uaxuanoc, do reszty pomiesza mu si臋 w g艂owie, ale zachowa艂 rozwag臋, a jego dyskusja z Fallonem mia艂a charakter czysto intelektualny. Wykaza艂 tak膮 oboj臋tno艣膰, jakby na ulicy znalaz艂 sze艣膰 pens贸w, a nie miasto, dla odnalezienia kt贸rego nieomal wychodzi艂 ze sk贸ry.
To Fallon wrza艂 z podekscytowania. By艂 wzburzony jak 艣wie偶o otwarta butelka szampana i ledwo m贸g艂 usta膰 spokojnie, gdy podsuwa艂 Halsteadowi pod nos swoje szkice.
— Z ca艂膮 pewno艣ci膮 Stare Imperium — upiera艂 si臋. — Popatrz na glify.
Zacz膮艂 ple艣膰 jakie艣 kosza艂ki-opa艂ki, kt贸re wydawa艂y mi si臋 obcym j臋zykiem. Powiedzia艂em wi臋c:
— Przyhamuj, na lito艣膰 bosk膮! Mo偶e i mnie dopu艣cisz do tej tajemnicy?
Zamilk艂 i spojrza艂 na mnie ze zdumieniem.
— Przecie偶 w艂a艣nie ci m贸wi臋.
— B膮d藕 jednak uprzejmy uj膮膰 to tak, abym m贸g艂 cokolwiek zrozumie膰.
Rozpar艂 si臋 na krze艣le i smutnie pokr臋ci艂 g艂ow膮.
— Om贸wienie kalendarza Maj贸w zaj臋艂oby wi臋cej czasu, ni偶 mog臋 na to po艣wi臋ci膰, wi臋c wiele rzeczy b臋dziesz musia艂 przyj膮膰 na s艂owo. Popatrz tutaj. — Podsun膮艂 mi plik papier贸w, pokrytych swoimi gryzmo艂ami, kt贸re przypomina艂y robaki wyrze藕bione na kolumnie. — To jest data steli, napisano tu: 9 Cykli, 12 Katun, 10 Tun, 12 Kin, 4 Eb, 10 Yax. Daje to w sumie l 386 112 dni lub 3797 lat. Poniewa偶 momentem, od kt贸rego Majowie zacz臋li pomiar czasu, jest 3113 r. p.n.e., ta data tutaj oznacza zatem 684 r. n.e. — Uni贸s艂 papier. — Mo偶na jeszcze troch臋 do tego doda膰. Majowie bowiem byli dok艂adni i przekazali, 偶e t臋 kolumn臋 uko艅czyli 18 dni po nowiu, w pierwszym cyklu sze艣cioletnim.
Powiedzia艂 to wszystko bardzo szybko i poczu艂em si臋 nieco oszo艂omiony.
— Wierz臋 ci na s艂owo — podda艂em si臋. — Czy oznacza to, 偶e Uaxuanoc ma niemal tysi膮c trzysta lat?
— Tyle ma stela — sprostowa艂. — Miasto jest najprawdopodobniej starsze.
— To na d艂ugo przed przybyciem Vivera — powiedzia艂em w zamy艣leniu. — Czy mog艂o by膰 przez tyle lat zamieszkane?
— Mieszasz poj臋cia — westchn膮艂 Fallon. — Stare Imperium to nie Nowe. Stare upad艂o oko艂o 800 r. n.e., a jego miasta zosta艂y opuszczone. Jednak ponad sto lat p贸藕niej nast膮pi艂a inwazja Toltek贸w-Itzas贸w i niekt贸re miasta, na przyk艂ad Chich茅n Itz谩, zosta艂y odbudowane. Uaxuanoc by艂o prawdopodobnie jednym z nich. — U艣miechn膮艂 si臋. — Vivero cz臋sto wspomina艂 o 艣wi膮tyni Kukulkana w Uaxuanoc. Mamy powody, aby wierzy膰, 偶e Kukulkan by艂 postaci膮 historyczn膮. Tym, kt贸ry poprowadzi艂 Toltek贸w na Jukatan, podobnie jak Moj偶esz Izraelit贸w do Ziemi Obiecanej. Z pewno艣ci膮 maja艅sko-toltecka cywilizacja Nowego Imperium zachowa艂a du偶e podobie艅stwo do Imperium Aztek贸w w Meksyku, r贸偶ni膮c si臋 raczej zdecydowanie od kultury Starego Imperium. Rozpowszechni艂a si臋 na przyk艂ad tradycja sk艂adania ofiar z ludzi. Stary Vivero nie myli艂 si臋 co do tego.
— A wi臋c Uaxuanoc by艂o zamieszkane w jego czasach? Nie chodzi mi o to, co napisa艂 Vivero, tylko co m贸wi膮 藕r贸d艂a historyczne.
— O tak. Ale nie zrozum mnie 藕le, kiedy m贸wi臋 o imperium. Nowe Imperium upad艂o wtedy, kiedy przybyli Hiszpanie. Potem by艂o tam tylko wiele mniejszych pa艅stewek i wojuj膮cych ze sob膮 prowincji, kt贸re 艂膮czy艂y si臋 w r贸偶ne, nie zawsze najszcz臋艣liwsze sojusze, by odeprze膰 Hiszpan贸w. By膰 mo偶e w艂a艣nie Hiszpanie zadali ostateczny cios upadaj膮cemu Imperium, ale ten system i tak nie mia艂 szans przetrwania.
Halstead przys艂uchiwa艂 si臋 tym obja艣nieniom ze znudzonym wyrazem twarzy. By艂y to dla niego znane sprawy i zaczyna艂 si臋 ju偶 niecierpliwi膰.
— Kiedy si臋 do tego zabierzemy? — zapyta艂. Fallon pomy艣la艂 chwil臋.
— B臋dziemy musieli mie膰 tam, na miejscu, porz膮dn膮 baz臋. Oczyszczenie lasu wymaga pracy wielu ludzi.
Nie myli艂 si臋. Trzy dni zaj臋艂o naszej tr贸jce wykarczowanie powierzchni dostatecznie du偶ej, by m贸g艂 na niej wyl膮dowa膰 helikopter kierowany przez wytrawnego pilota. Oczyszczenie stu akr贸w ze zwyk艂膮, archeologiczn膮 skrupulatno艣ci膮, wymaga艂o sporej gromady ludzi i mn贸stwa czasu.
— My艣l臋, 偶e wycofamy si臋 teraz do obozu I — powiedzia艂 Fallon. — Zlec臋 Joemu Rudetsky'emu za艂o偶enie tu, na miejscu, obozu III. Teraz, gdy ju偶 mo偶na si臋 tam dosta膰 helikopterem, nie powinno si臋 to okaza膰 zbyt trudne. My艣l臋, 偶e na pocz膮tek b臋dziemy potrzebowali kwatery dla dwudziestu ludzi. Przeprowadzka zajmie co najmniej dwa tygodnie.
— Po co czeka膰 tak d艂ugo? — zaoponowa艂 Halstead niecierpliwie. — Mog臋 w tym czasie odwali膰 mas臋 roboty. Zbli偶a si臋 ju偶 pora deszczowa.
— Najpierw zabezpieczymy transport i zaplecze — rzuci艂 ostro Fallon. — Na d艂u偶sz膮 met臋 zaoszcz臋dzi nam to czasu.
— Do diab艂a z tym! Tak czy inaczej pojad臋 tam i porozgl膮dam si臋. A ty zajmuj si臋 t膮 swoj膮 cholern膮 organizacj膮. — Pochyli艂 si臋 do przodu. — Czy nie widzisz, 偶e tam wszystko jest w zasi臋gu r臋ki? Nawet Wheale potkn膮艂 si臋 o co艣 wa偶nego, tyle 偶e by艂 zbyt g艂upi, by zorientowa膰 si臋, co to jest.
— To wszystko stoi tam od tysi膮ca trzystu lat — powiedzia艂 Fallon. — I na pewno nie rozleci si臋 w ci膮gu najbli偶szych trzech tygodni, kt贸re s膮 nam potrzebne, by zorganizowa膰 prac臋 we w艂a艣ciwy spos贸b.
— Dobrze, ale ja zamierzam zrobi膰 wst臋pne rozpoznanie — oznajmi艂 Halstead z uporem.
— Nie, nie zrobisz — stanowczym g艂osem powiedzia艂 Fallon. — I powiem ci dlaczego. Nikt ci臋 tam nie zawiezie, dopilnuj臋 tego. Chyba 偶e chcesz p贸j艣膰 spacerkiem przez las.
— Niech ci臋 diabli! — krzykn膮艂 Halstead z w艣ciek艂o艣ci膮 i odwr贸ci艂 si臋 do 偶ony. — Nie uwierzy艂a艣 mi, by艂a艣 zahipnotyzowana tym, co m贸wi艂 ci Wheale. Nie widzisz, 偶e chce to zatrzyma膰 dla siebie, 偶e chce pierwszy opublikowa膰 wyniki poszukiwa艅?
— Gwi偶d偶臋 na to — oznajmi艂 Fallon energicznie. — Wszystko, na czym mi zale偶y, to 偶eby ta praca zosta艂a nale偶ycie wykonana. I nie pozwol臋, by艣 rozpocz膮艂 wykopaliska w tym mie艣cie w stylu hieny cmentarnej.
Coraz bardziej podnosili g艂osy, wi臋c si臋 w艂膮czy艂em.
— Czy nie mo偶na by za艂atwi膰 tego nieco spokojniej?
Halstead gwa艂townie odwr贸ci艂 si臋 do mnie i powiedzia艂 za艂amuj膮cym si臋 g艂osem:
— Trzymaj si臋 z daleka. I tak wyrz膮dzi艂e艣 mi do艣膰 du偶o szk贸d, podkradaj膮c si臋 do mojej 偶ony za moimi plecami i nastawiaj膮c j膮 przeciwko mnie. Wszyscy zreszt膮 jeste艣cie przeciwko mnie, wszyscy.
— Nikt nie jest przeciwko tobie — powiedzia艂 Fallon. — Gdyby tak by艂o, w og贸le by艣 si臋 tutaj nie znalaz艂.
— Jeszcze troch臋 tych cholernych nonsens贸w — doda艂em szybko — i wylecisz natychmiast. Nie widz臋 powod贸w, dla kt贸rych musieliby艣my u偶era膰 si臋 z tob膮, wi臋c zatkaj si臋 i zachowuj jak cz艂owiek.
Ju偶 my艣la艂em, 偶e mnie uderzy. Krzes艂o wywr贸ci艂o si臋 z trzaskiem, gdy wsta艂.
— Na mi艂o艣膰 bosk膮! — zawo艂a艂 z furi膮 i wypad艂 z baraku.
— Przepraszam — powiedzia艂a Katherine.
— To nie twoja wina — uspokoi艂 j膮 Fallon. Popatrzy艂 na mnie. — Nie jestem psychiatr膮, ale wygl膮da mi to na paranoj臋. Ten cz艂owiek cierpi na pot臋偶nych rozmiar贸w mani臋 prze艣ladowcz膮.
— Mnie si臋 te偶 tak wydaje.
— Ponownie prosz臋 ci臋 o zwolnienie z tamtej obietnicy.
Katherine wygl膮da艂a na bardzo nieszcz臋艣liw膮 i zmieszan膮. Wolno odpar艂em:
— M贸wi艂em ci przecie偶, 偶e da艂em ju偶 inn膮 obietnic臋.
— By膰 mo偶e — zgodzi艂 si臋 Fallon. — Ale Paul w obecnym stanie stanowi zagro偶enie dla nas wszystkich. To nie najlepsza okolica, by doprowadza膰 do takich konflikt贸w.
— Je偶eli potrafisz przem贸wi膰 Paulowi do rozs膮dku — zwr贸ci艂em si臋 do Katherine — by przyszed艂 tutaj i przeprosi艂, to b臋dzie m贸g艂 zosta膰. W przeciwnym wypadku definitywnie wylatuje, m贸wi臋 serio. Teraz ta sprawa zale偶y ju偶 tylko od ciebie, rozumiesz?
— Rozumiem — potwierdzi艂a cicho.
Wysz艂a, a Fallon spojrza艂 na mnie z wyrzutem.
— My艣l臋, 偶e pope艂niasz b艂膮d. On nie jest tego wart. — Wyci膮gn膮艂 fajk臋 i powoli zacz膮艂 j膮 nabija膰. Po chwili doda艂 cichym g艂osem. — Ani ona.
— Nie zakocha艂em si臋 w niej — powiedzia艂em. — Tyle 偶e jest mi jej cholernie 偶al. Gdyby艣my usun臋li teraz Halsteada, jej 偶ycie zamieni艂oby si臋 w piek艂o.
Fallon zapali艂 zapa艂k臋 i popatrzy艂 na p艂omie艅.
— Niekt贸rzy ludzie — wyszepta艂 niewyra藕nie — nie potrafi膮 odr贸偶ni膰 wsp贸艂czucia od mi艂o艣ci.
26
Nast臋pnego ranka polecieli艣my na wybrze偶e. Halstead przespa艂 cz臋艣膰 lotu, gdy偶 ma艂偶e艅ska k艂贸tnia trwa艂a do p贸藕nej nocy. Katherine najwyra藕niej wygra艂a, poniewa偶 zdoby艂 si臋 na przeprosiny. Nie by艂y one zbyt przekonywaj膮ce. Wyduka艂 je z takim trudem, jak gdyby kto艣 mu te s艂owa wyrwa艂 z gard艂a gor膮cymi szczypcami. Mimo to doszed艂em do wniosku, 偶e rozs膮dniej b臋dzie je zaakceptowa膰. Ostatecznie z tego, co wiedzia艂em, by艂 to pierwszy przypadek w jego 偶yciu, gdy za co艣 przeprasza艂, wi臋c mo偶e to wahanie wyp艂ywa艂o z braku wprawy. W ka偶dym razie by艂o to nasze, swego rodzaju, zwyci臋stwo.
Wyl膮dowali艣my w obozie I, kt贸ry rozr贸s艂 si臋 nieco podczas naszej nieobecno艣ci. Przyby艂o kilka nowych barak贸w. Joe Rudetsky, kt贸ry nas powita艂, straci艂 troch臋 swojej swobody bycia i sprawia艂 wra偶enie zgn臋bionego. Kiedy Fallon zapyta艂 go, o co chodzi, wybuchn膮艂, wyg艂aszaj膮c gor膮c膮 tyrad臋:
— To przez tych cholernych bia艂ych n臋dznik贸w, przez tych bydlak贸w chicleros! To najwi臋ksza banda z艂odziei, jak膮 kiedykolwiek widzia艂em. Tracimy sprz臋t szybciej, ni偶 mo偶emy go przywozi膰.
— Rozstawi艂e艣 warty?
— Oczywi艣cie, ale moi ch艂opcy nie s膮 zbyt szcz臋艣liwi z tego powodu. Zaskoczysz takiego chiclero, to zaraz do ciebie strzela. Bardzo ch臋tnie si臋gaj膮 po bro艅, a moim ch艂opcom si臋 to nie podoba. Twierdz膮, 偶e nie za tak膮 prac臋 im si臋 p艂aci.
Fallon zas臋pi艂 si臋.
— Skontaktuj si臋 z Patem Harrisem i powiedz mu, 偶eby przys艂a艂 paru stra偶nik贸w. Najwi臋kszych twardzieli, jakich znajdzie.
— Oczywi艣cie, panie Fallon, zrobi臋 to. — Rudetsky'emu najwyra藕niej ul偶y艂o, 偶e kto艣 podj膮艂 decyzj臋 za niego. — A poza tym nie wiedzia艂em, czy wolno nam strzela膰. Bali艣my si臋, 偶e to mo偶e zaszkodzi膰 pa艅skim interesom, gdy wejdziemy tutaj w konflikt z prawem.
— Nie ma w tej okolicy zbyt wielu stra偶nik贸w tego prawa — odpar艂 Fallon. — Je艣li kto艣 do was strzela, macie tak偶e natychmiast odpowiedzie膰 ogniem.
— Tak jest. I jeszcze jedno. Pan Harris powiedzia艂, 偶e przyjedzie tu dzi艣 albo jutro.
— Doprawdy? — zdziwi艂 si臋 Fallon. — Zastanawiam si臋 dlaczego. Unios艂em g艂ow臋, gdy偶 w powietrzu rozleg艂 si臋 warkot.
— To chyba samolot, mo偶e to on. Rudetsky spojrza艂 w g贸r臋.
— Nie, to samolot, kt贸ry ju偶 od tygodnia lata wzd艂u偶 wybrze偶a. Przez ca艂y czas si臋 tu kr臋ci. O, zobaczcie, jest tam.
Ma艂y, dwusilnikowy samolot ukaza艂 si臋 nad morzem i przechyli艂 na bok, by zawr贸ci膰 nad pasem startowym. Zszed艂 bardzo nisko i przelecia艂 nad nami z g艂o艣nym 艂oskotem ma艂ych silnik贸w na du偶ych obrotach. Instynktownie schylili艣my si臋.
— Zrobi艂 to po raz pierwszy — powiedzia艂 Rudetsky.
— Domy艣lasz si臋, kto to mo偶e by膰? — spyta艂 Fallon, obserwuj膮c samolot.
— Nie — powiedzia艂 Rudetsky. — Ale my艣l臋, 偶e nied艂ugo si臋 dowiemy. Wygl膮da na to, 偶e chce l膮dowa膰.
Samolot nawr贸ci艂 nad morzem i teraz ponownie nadlatywa艂 prosto na pas startowy. Wyl膮dowa艂, lekko podskakuj膮c podko艂owa艂 i zatrzyma艂 si臋 na r贸wni z nami. Kto艣 wysiad艂. Skierowa艂 si臋 w nasz膮 stron臋 i gdy si臋 zbli偶y艂, zauwa偶y艂em, 偶e nosi nienagannie czyste, wyprasowane, bia艂e ubranie tropikalne, niezbyt pasuj膮ce do naszych ubior贸w, na kt贸rych by艂o wida膰 艣lady tygodni pobytu w obozie II. Podszed艂 i uni贸s艂 kapelusz z szerokim rondem.
— Profesor Fallon? — zapyta艂.
— To ja. — Fallon wysun膮艂 si臋 do przodu.
— Mi艂o mi pana pozna膰, profesorze — m臋偶czyzna z entuzjazmem potrz膮sn膮艂 jego r臋k膮. — By艂em w tych stronach i pomy艣la艂em, 偶e si臋 na pana natkn臋. Nazywam si臋 Gatt, Jack Gatt.
Rozdzia艂 27
Gatt mia艂 oko艂o pi臋膰dziesi臋ciu pi臋ciu lat i niewielk膮 nadwag臋. W sposobie bycia by艂 g艂adki jak jedwab i posiada艂 charakterystyczn膮 umiej臋tno艣膰 polityk贸w, kt贸rzy du偶o m贸wi膮c, nie m贸wi膮 nic. Twierdzi艂, 偶e od dawna uwielbia profesora Fallona i 偶a艂owa艂, 偶e do tej pory nie mia艂 okazji spotka膰 go osobi艣cie. By艂 w Meksyku na Igrzyskach Olimpijskich i skorzysta艂 z mo偶liwo艣ci odbycia wycieczki na Jukatan, aby zobaczy膰 wielkie miasta Maj贸w. Zwiedzi艂 ju偶 Uxmal, Chich贸n Itz谩 i Coba, a s艂ysz膮c, 偶e s艂awny profesor Fallon pracuje w tych okolicach, naturalnie wpad艂, by przekaza膰 mu wyrazy szacunku i usi膮艣膰 u st贸p geniusza. Jak z r臋kawa sypa艂 nazwiskami, najwyra藕niej znaj膮c wszystkich wa偶niejszych ludzi w Stanach Zjednoczonych, i wkr贸tce okaza艂o si臋, 偶e maj膮 z Fallonem wsp贸lnych przyjaci贸艂.
Wszystko to brzmia艂o bardzo prawdopodobnie i gdy tak rozsnuwa艂 s艂own膮 zas艂on臋 dymn膮, zacz膮艂em si臋 obawia膰, by Fallon nie zacz膮艂 by膰 z nim zbyt szczery.
Ale Fallon nie by艂 g艂upcem i doskonale gra艂 rol臋 ograniczonego umys艂owo archeologa. Zaprosi艂 Gatta na lunch, kt贸re to zaproszenie Gatt przyj膮艂 z ochot膮, i wszyscy pogr膮偶yli艣my si臋 w przyjemnej pogaw臋dce.
Gdy przys艂uchiwa艂em si臋 wypowiedziom tego niew膮tpliwie kulturalnego cz艂owieka, zrozumia艂em, 偶e gdyby nie to, czego dowiedzia艂em si臋 od Pata Harrisa, z pewno艣ci膮 da艂bym si臋 nabra膰 na jego g艂adkie s艂贸wka. Nie do pogodzenia wyda艂o mi si臋 zestawienie 艣wiata narkotyk贸w, prostytucji i zdzierstw z przyjemnie m贸wi膮cym panem Jackiem Gattem, kt贸ry entuzjastycznie rozprawia艂 o teatrze i balecie, a nawet naci膮gn膮艂 Fallona na datek w wysoko艣ci tysi膮ca dolar贸w na fundusz dla upo艣ledzonych dzieci.
Fallon wypisa艂 czek, nawet si臋 nie u艣miechn膮wszy — pe艂ne uznanie dla jego zdolno艣ci aktorskich, lecz jeszcze wi臋cej komplement贸w dla oszuka艅czego wizerunku stworzonego przez Gatta.
My艣l臋, 偶e ta mieszanina sprzecznych uczu膰 powstrzyma艂a mnie w贸wczas od ostrego ataku na niego. By艂 to przecie偶 cz艂owiek, kt贸ry spowodowa艂 艣mier膰 mojego brata i powinienem by艂 zabra膰 si臋 ostro za niego, ale narasta艂o we mnie przekonanie, 偶e kto艣 tu pope艂ni艂 pomy艂k臋, 偶e to nie mo偶e by膰 bandyta kontroluj膮cy spory kawa艂ek ameryka艅skiego 艣wiata przest臋pczego. Powinienem by艂 by膰 m膮drzejszy. Szkoda, 偶e nie pami臋ta艂em, jak膮 ogromn膮 sympati膮 darzy艂 dzieci Himmler, 偶e mo偶na si臋 u艣miecha膰, b臋d膮c jednocze艣nie 艂otrem. Nie zareagowa艂em wi臋c w 偶aden spos贸b, a szkoda.
Jeszcze jedno zaskoczy艂o mnie u Gatta i by艂o g艂贸wnym powodem mojego niezdecydowania. W艂a艣ciwie nie mog艂em poj膮膰, o co mu chodzi. S膮dzi艂em, 偶e jego odwiedziny by艂y spowodowane ch臋ci膮 dowiedzenia si臋, czy odkryli艣my Uaxuanoc, ale w og贸le o tym nie wspomnia艂. Otar艂 si臋 jedynie o ten temat, pytaj膮c Fallona:
— A jaki jest przedmiot pa艅skich ostatnich poszukiwa艅, profesorze?
— Nic szczeg贸lnego — powiedzia艂 wymijaj膮co Fallon. — Usi艂uj臋 jedynie uporz膮dkowa膰 kilka zagmatwanych problem贸w. Jest troch臋 rozbie偶no艣ci w literaturze na temat wieku paru budowli w tych okolicach.
— Tak, 偶mudna praca naukowa — stwierdzi艂 ob艂udnie Gatt. — Nigdy nie ma ko艅ca.
Natychmiast zmieni艂 temat i opowiada艂 o tym, jakie wielkie wra偶enie wywar艂a na nim imponuj膮ca architektura Chich茅n Itz谩.
— Interesuj臋 si臋 planowaniem przestrzennym miast i ich zagospodarowaniem — wyja艣ni艂. — Majowie z pewno艣ci膮 wiedzieli wszystko o budowie plac贸w publicznych, nigdy nie widzia艂em ciekawszych rozwi膮za艅.
P贸藕niej dowiedzia艂em si臋, 偶e te zainteresowania ogranicza艂y si臋 do wy艂udzania od zarz膮d贸w miejskich odszkodowa艅 z tytu艂u zagospodarowania teren贸w w slumsach, kt贸rych by艂 w艂a艣cicielem. By艂 to jeden z bardziej lukratywnych kierunk贸w jego dzia艂alno艣ci.
Nie koncentrowa艂 si臋 wy艂膮cznie na Fallonie. Z Halsteadem przedyskutowa艂, z du偶膮 znajomo艣ci膮 przedmiotu, par臋 problem贸w Indian Pueblo z New M茅xico, a ze mn膮 porozmawia艂 o Anglii.
— By艂em ostatnio w Anglii — powiedzia艂. — To wspania艂y kraj. Z jakiej cz臋艣ci pan pochodzi?
— Z Devonu — odpar艂em kr贸tko.
— Przepi臋kne strony — stwierdzi艂 z uznaniem. — Pami臋tam, 偶e kiedy odwiedzi艂em Plymouth, sta艂em dok艂adnie w tym samym miejscu, z kt贸rego Pilgrim Fathers1 wyp艂yn臋li wiele lat temu, by k艂a艣膰 podwaliny pod budow臋 naszego pa艅stwa. Bardzo mnie to poruszy艂o. Pomy艣la艂em, 偶e to by艂o szyte zbyt grubymi ni膰mi jak na kogo艣, kto rozpocz膮艂 偶ycie jako Giacomo Gattini.
— Tak, ja te偶 lubi臋 Plymouth — powiedzia艂em zdawkowo, po czym zarzuci艂em haczyk. — A by艂 pan mo偶e kiedy艣 w Totnes?
Oczy mu zab艂ys艂y, ale do艣膰 g艂adko odpowiedzia艂:
— Nigdy nie mia艂em tej przyjemno艣ci.
Wpatrywa艂em si臋 w niego uwa偶nie, ale odwr贸ci艂 si臋 i ponownie wci膮gn膮艂 do rozmowy Fallona.
Odlecia艂 wkr贸tce po lunchu, a kiedy ju偶 samolot wystartowa艂 i skierowa艂 si臋 na p贸艂noc, popatrzy艂em na Fallona bez wyrazu i spyta艂em:
— Co, u diab艂a, o tym s膮dzisz?
— Sam nie wiem. Spodziewa艂em si臋, 偶e zada wi臋cej pyta艅, ni偶 to zrobi艂.
— Ja te偶. Gdyby艣my nie wiedzieli, 偶e co艣 knuje, pomy艣la艂bym, 偶e by艂a to zupe艂nie niewinna wizyta. Jednak wiemy, 偶e tak nie jest, przylecia艂 w jakim艣 celu. Ale o co mu chodzi艂o? I czy to osi膮gn膮艂?
— Te偶 chcia艂bym to wiedzie膰 — powiedzia艂 Fallon w zamy艣leniu.
28
Pat Harris przylecia艂 odrzutowcem po po艂udniu. Nie zaskoczy艂a go wiadomo艣膰 o odwiedzinach Gatta. Wzruszy艂 tylko ramionami i odszed艂, aby na osobno艣ci porozmawia膰 z Fallonem, ale kiedy wr贸ci艂, by艂 wzburzony i poirytowany.
— Co si臋 sta艂o staremu? — zapyta艂.
— Nic, o czym bym wiedzia艂. Jest taki sam jak zawsze.
— Ale nie wed艂ug mnie. Mam inne zdanie na ten temat — powiedzia艂 ponuro Pat. — Nie mog臋 go nak艂oni膰 do wys艂uchania tego, z czym przyjecha艂em. Jedyne, co go obchodzi, to poganianie Rudetsky'ego, a ca艂膮 reszt臋 ma w nosie.
U艣miechn膮艂em si臋.
— W艂a艣nie dokona艂 najwi臋kszego odkrycia w swoim 偶yciu. Jest podekscytowany i tyle. Chce zacz膮膰 dzia艂a膰 jak najszybciej, by zd膮偶y膰 przed deszczem. Co ci臋 trapi, Pat?
— A jak my艣lisz? — spyta艂, wpatruj膮c si臋 we mnie. — Gatt mnie trapi, ot co! Zaszy艂 si臋 w Merida i zebra艂 najwi臋ksz膮 band臋 oprych贸w od czas贸w Pancha Villa. Sprowadzi艂 kilku swoich ch艂opc贸w z Detroit oraz wypo偶yczy艂 paru od 艂膮cznik贸w w Mexico City i Tampico. Rozmawia艂 te偶 z chicleros. Wed艂ug mnie oznacza to, 偶e wybiera si臋 do lasu, bo tam w艂a艣nie musi mie膰 ich do pomocy. A teraz pomy艣l, je艣li planuje wypraw臋 do lasu, to gdzie?
— Ob贸z III — odrzek艂em bezzw艂ocznie. — Uaxuanoc. Ale tam nie znajdzie niczego ciekawego, jedynie du偶o ruin.
— Mo偶liwe — zgodzi艂 si臋 Pat. — Ale jemu najwyra藕niej wydaje si臋 inaczej. Denerwuje mnie, 偶e nie mog臋 nak艂oni膰 Fallona do jakiego艣 dzia艂ania, a to zupe艂nie niepodobne do niego.
— Czy sam nie mo偶esz niczego zrobi膰? A co z w艂adzami? Policj膮? Mo偶e powiadomi膰 ich, 偶e w Merida zgromadzi艂o si臋 wielu znanych kryminalist贸w?
Pat popatrzy艂 na mnie z politowaniem.
— K艂opot polega na czym innym — wyja艣ni艂 cierpliwie, jakby t艂umaczy艂 ma艂emu dziecku. — Czujno艣膰 miejscowych przedstawicieli prawa zosta艂a u艣piona.
— Zostali przekupieni?
— Na mi艂o艣膰 bosk膮, doro艣nij wreszcie! — krzykn膮艂. — Ci lokalni gliniarze nie s膮 tak praworz膮dni, jak twoi londy艅scy „bobbies". Zrobi艂em, co mog艂em, i wiesz, co si臋 sta艂o? Wsadzono mnie do pud艂a pod fa艂szywym zarzutem! Wyszed艂em dopiero wczoraj, bo posmarowa艂em 艂ap臋 jakiemu艣 ni偶szemu rang膮 gliniarzowi, kt贸ry nie zosta艂 naoliwiony przez zwierzchnik贸w. W tej cz臋艣ci 艣wiata prawo mo偶esz spisa膰 na straty.
Wzi膮艂em g艂臋boki oddech.
— No i czego, do cholery, spodziewasz si臋 po Fallonie?
— Ma powi膮zania z osobami wysoko postawionymi w rz膮dzie, jest bardzo ceniony w pewnych ko艂ach i mo偶e tak pokierowa膰 spraw膮, by lokalne w艂adze zosta艂y wy艂膮czone. Ale to s膮 powi膮zania osobiste i dlatego musi to za艂atwi膰 sam. Ja sam nie mam tej si艂y przebicia i nie si臋gn臋 tak wysoko.
— Czy pomog艂oby, gdybym z nim porozmawia艂? — spyta艂em. Pat wzruszy艂 ramionami.
— Mo偶e. — Pokr臋ci艂 z przygn臋bieniem g艂ow膮. — Nie wiem doprawdy, co go napad艂o. Zazwyczaj ma lepsze rozeznanie w sytuacji.
Porozmawia艂em wi臋c z Fallonem, ale pozby艂 si臋 mnie szybko. W艂a艣nie rozmawia艂 z Rudetskym o przeniesieniu wszystkiego do obozu III i ca艂膮 swoj膮 uwag臋 skupi艂 na tej kwestii.
— Je偶eli znajdziecie co艣 przy wst臋pnym oczyszczaniu, nie ruszajcie tego — ostrzega艂 Rudetsky'ego. — Po prostu zostawcie i oczyszczajcie wok贸艂.
— Nie b臋d臋 si臋 bawi艂 偶adnymi kamieniami — zapewni艂 go Rudetsky.
Fallon robi艂 wra偶enie bardziej zm臋czonego i chudszego ni偶 zazwyczaj, jak gdyby trawi膮cy go ogie艅 wypali艂 mu cia艂o do szpiku ko艣ci. Wszystkie jego my艣li koncentrowa艂y si臋 wok贸艂 jednego problemu: odkopania Uaxuanoc i nic wi臋cej nie mia艂o najmniejszego nawet znaczenia. Wys艂ucha艂 mnie cierpliwie i przerwa艂 w p贸艂 zdania:
— To wszystko robota Harrisa — powiedzia艂 kr贸tko. — Zostaw to jemu.
— Ale Harris twierdzi艂, 偶e nie poradzi sobie z tym.
— W takim razie nie jest wart pieni臋dzy, jakie mu p艂ac臋 — zagrzmia艂 Fallon i odszed艂, ignoruj膮c mnie, by pogr膮偶y膰 si臋 w wirze przygotowa艅 do przeprowadzki.
Nie powiedzia艂em Halsteadom nic na ten temat, gdy偶 nie mia艂o sensu nap臋dza膰 im stracha, ale pogada艂em znowu z Patem Harrisem, zanim odlecia艂, prosz膮c go, by dalej 艣ledzi艂 Gatta. Powiedzia艂em mu o fiasku mojej pr贸by pobudzenia Fallona do dzia艂ania. Ponurym u艣miechem skwitowa艂 wie艣膰 o komentarzu Fallona na sw贸j temat, ale da艂 temu spok贸j.
— Jedna rzecz mnie zastanawia. Sk膮d, u diab艂a, Gatt wiedzia艂, w kt贸rym momencie si臋 tu zjawi膰? Zabawne, 偶e przyby艂, kiedy tylko odkryli艣cie to miasto.
— Zbieg okoliczno艣ci — zasugerowa艂em.
Pat nie by艂 co do tego przekonany. Kaza艂 mi powt贸rzy膰 wszystko, co zosta艂o powiedziane w czasie lunchu, i by艂 zdumiony tak jak i ja pozornym brakiem zainteresowania ze strony Gatta spraw膮, o kt贸r膮, jak wiedzieli艣my, chodzi艂o mu najbardziej.
— Czy Gatt mia艂 okazj臋 pogada膰 z kim艣 na osobno艣ci? — zapyta艂.
Zastanowi艂em si臋 i potrz膮sn膮艂em przecz膮co g艂ow膮.
— Przez ca艂y czas by艂 z nami. Nie pozwolili艣my mu w艂贸czy膰 si臋 samemu, je艣li o to ci chodzi.
— Nie zosta艂 z kim艣 sam, cho膰by na minut臋? — nalega艂 Pat. Zawaha艂em si臋.
— Zanim wszed艂 do samolotu, podawa艂 wszystkim r臋k臋. — Zmarszczy艂em brwi. — Halstead wl贸k艂 si臋 z ty艂u i Gatt zawr贸ci艂, by si臋 z nim po偶egna膰. Nie trwa艂o to jednak d艂u偶ej ni偶 pi臋tna艣cie sekund.
— Halstead, na Boga! — wykrzykn膮艂 Harris. — Pozw贸l, 偶e ci co艣 powiem. Mo偶na przekaza膰 cholernie du偶o informacji podczas zwyk艂ego podania r臋ki. Zapami臋taj to sobie, Jemmy.
Rzuciwszy t臋 tajemnicz膮 uwag臋, odszed艂, a ja zacz膮艂em sobie przypomina膰 wszystko, co wiedzia艂em o Halsteadzie. Ale niedorzeczno艣ci膮 by艂o przecie偶 przypuszcza膰, 偶e m贸g艂 mie膰 co艣 wsp贸lnego z Gattem. Nie, to po prostu 艣mieszne.
29
Przez kilka nast臋pnych dni Harry Rider by艂 bardzo zaj臋ty. Polecia艂 z Rudetskym i kilkoma jego lud藕mi do obozu III w Uaxuanoc, wysadzi艂 ich i wr贸ci艂 po sprz臋t. Rudetsky ze swoj膮 ekip膮 wyr膮bali spory kawa艂 lasu pod l膮dowisko dla du偶ego helikoptera transportowego, wi臋c p贸藕niej posz艂o ju偶 szybko. Przypomina艂o to dobrze zaplanowan膮 operacj臋 opanowania przycz贸艂ka.
Wszyscy byliby wielce rozczarowani, gdyby okaza艂o si臋, 偶e to nie Uaxuanoc, ale Fallon nie mia艂 cienia w膮tpliwo艣ci. Przynagla艂 wci膮偶 Rudetsky'ego do nowych, wi臋kszych wysi艂k贸w i z zadowoleniem obserwowa艂 przylatuj膮ce i odlatuj膮ce helikoptery. Koszt utrzymania helikoptera w powietrzu jest bajo艅sko wysoki, wi臋c chocia偶 wiedzia艂em, 偶e Fallon m贸g艂 sobie na to pozwoli膰, nie mog艂em powstrzyma膰 si臋, by nie zrobi膰 uwagi na ten temat.
Fallon wyci膮gn膮艂 z ust fajk臋 i roze艣mia艂 si臋.
— Do licha, jeste艣 ksi臋gowym, Jemmy. Zastan贸w si臋, przecie偶 to kosztowa艂oby o wiele wi臋cej, gdybym nie u偶ywa艂 helikopter贸w. Musz臋 i tak sporo zap艂aci膰 ludziom za oczyszczenie terenu dla wst臋pnych bada艅, ale niech mnie diabli wezm膮, gdybym mia艂 im jeszcze p艂aci膰 za wyr膮banie drogi przez d偶ungl臋, 偶eby dosta膰 si臋 na miejsce. Tak jest taniej.
Kiedy przeprowadzi艂em pobie偶n膮 analiz臋 efektywno艣ci koszt贸w, okaza艂o si臋, 偶e mia艂 racj臋. W tym wypadku Fallon nie marnowa艂 pieni臋dzy, chocia偶 niekt贸rzy ludzie mogli s膮dzi膰, 偶e samo odgrzebywanie dawno wymar艂ego miasta jest wyrzuceniem ich w b艂oto.
Do naszej grupy przyby艂o jeszcze czterech m艂odych, pe艂nych entuzjazmu archeolog贸w. Dla trzech z nich by艂y to pierwsze wielkie wykopaliska i niemal czo艂em bili przed Fallonem, ale jak zauwa偶y艂em, ca艂a czw贸rka stara艂a si臋 z daleka omija膰 Halsteada. Je艣li jego w膮tpliwa s艂awa dotar艂a ju偶 do najni偶szych rang膮 w tym zawodzie, to znajdowa艂 si臋 rzeczywi艣cie w kiepskiej sytuacji. By艂em zaskoczony, 偶e Katherine nie dostrzega艂a tego i k艂ad艂a t臋 rezerw臋 na karb uszczypliwego charakteru swojego m臋偶a. Dziwi艂o mnie te偶, jak mog艂a 偶y膰 z tak膮 艣wiadomo艣ci膮!
Dziesi臋膰 dni po podj臋ciu przez Fallona brzemiennej w skutki decyzji polecieli艣my do obozu III i zobaczy艂em zupe艂nie inn膮 sceneri臋 ni偶 ta, kt贸r膮 widzia艂em, ko艂ysz膮c si臋 na ko艅cu kabla. W dole znajdowa艂a si臋 ma艂a wioska, baraki sta艂y w r贸wnych rz臋dach, a po drugiej stronie widnia艂o lotnisko z hangarami lotniczymi. Ca艂y ten obszar zosta艂 wykarczowany w g臋stym lesie w nieco ponad tydzie艅. Rudetsky musia艂 mie膰 w sobie co艣 z poganiacza niewolnik贸w.
Wyl膮dowali艣my wreszcie, a gdy rotor przesta艂 si臋 obraca膰, us艂ysza艂em nie opodal wycie pi艂 mechanicznych, kt贸re wci膮偶 wytrwale atakowa艂y las. By艂o gor膮co, jeszcze gor臋cej ni偶 w obozie II. S艂o艅ce o艣wietla艂o pozbawion膮 os艂ony drzew polan臋 mosi臋偶nym blaskiem, wi臋c zanim schroni艂em si臋 pod dachem baraku, dos艂ownie kapa艂o ze mnie.
Fallon nie marnowa艂 ani chwili.
— Nie jest to zbyt komfortowe miejsce — powiedzia艂. — R贸wnie dobrze mo偶emy wi臋c od razu przyst膮pi膰 do pracy. Naszym pierwszym celem b臋dzie zorientowanie si臋 z grubsza, co tutaj jest. Detale musz膮 poczeka膰 na nast臋pne lata. Obecnie nie zamierzam prowadzi膰 prac wykopaliskowych przy jakich艣 szczeg贸lnych budowlach. Teraz praca b臋dzie polega艂a na okre艣leniu obszaru, identyfikacji zabudowa艅 i oczyszczeniu terenu dla naszych nast臋pc贸w.
Halstead poruszy艂 si臋 i dostrzeg艂em, 偶e nie zachwyci艂y go te plany, ale nic nie powiedzia艂.
— Joe Rudetsky sp臋dzi艂 tu niemal dwa tygodnie — przypomnia艂 Fallon. — Czy znalaz艂e艣 co艣, Joe?
— Tak, jeszcze osiem takich kolumn z rze藕bami. Zrobi艂em tak, jak pan kaza艂, oczy艣ci艂em je tylko wok贸艂, bez 偶adnych ma艂pich figli. — Wsta艂 i podszed艂 do mapy wisz膮cej na 艣cianie. Wi臋ksza jej cz臋艣膰 by艂a pusta, ale wok贸艂 cenote widnia艂y jakie艣 znaki.
— Oto one — wskaza艂 Joe. — Zaznaczy艂em je wszystkie.
— Rzuc臋 na nie okiem — oznajmi艂 Fallon. — Panowie, pan Rudetsky nie jest archeologiem, ale wykwalifikowanym geometr膮, i b臋dzie naszym kartografem. — Skin膮艂 r臋k膮. — W miar臋 jak nasze prace b臋d膮 post臋powa艂y, mam nadziej臋, 偶e ta mapa zape艂ni si臋 i przestanie by膰 terra incognita. A teraz zabieramy si臋 do roboty.
Wyznaczy艂 pi臋膰 dru偶yn, kierowanych przez archeolog贸w, i ka偶dej z nich przydzieli艂 osobny rejon. Mia艂 przerysowan膮 z lustra map臋 Vivera i pos艂u偶y艂 si臋 ni膮 jako og贸lnym przewodnikiem. Nast臋pnie zwr贸ci艂 si臋 do mnie:
— Ty masz wyj膮tkowe zadanie, Jemmy — zakomunikowa艂. — Wprawdzie obecnie nie zamierzam prowadzi膰 szczeg贸艂owych bada艅, ale s膮dz臋, 偶e cenote mo偶e dostarczy膰 kilku interesuj膮cych znalezisk. To tw贸j teren dzia艂ania — u艣miechn膮艂 si臋. — My艣l臋, 偶e masz wielkie szcz臋艣cie, mog膮c si臋 ca艂ymi dniami pluska膰 w ch艂odnej wodzie, podczas gdy reszta b臋dzie si臋 pra偶y艂a w tym upale.
Ja r贸wnie偶 s膮dzi艂em, 偶e to dobry pomys艂, i mrugn膮艂em do Katherine. Halstead zauwa偶y艂 to i zaszczyci艂 mnie lodowatym spojrzeniem, po czym zwr贸ci艂 si臋 do Fallona:
— Dr膮gowanie by艂oby szybsze, tak jak Thompson zrobi艂 w Chich茅n Itz谩.
— To by艂o dawno temu — powiedzia艂 Fallon 艂agodnie. — Stosowana przez niego metoda cz臋sto niszczy ceramik臋. Szkoda by艂oby nie wykorzysta膰 udoskonalonej techniki nurkowania, kt贸r膮 rozwini臋to od czas贸w Thompsona.
Z archeologicznego punktu widzenia by艂o to na tyle przekonywaj膮ce, 偶e Halstead nie m贸g艂 zg艂asza膰 dalszych obiekcji, nie robi膮c z siebie sko艅czonego g艂upca. Przesta艂 si臋 wi臋c sprzeciwia膰. Ale cicho powiedzia艂 co艣 do Katherine i popar艂 to gwa艂town膮 gestykulacj膮. Domy艣li艂em si臋, co m贸g艂 jej powiedzie膰, lecz nie przerywa艂em. Wkr贸tce i tak mia艂em si臋 przekona膰 o s艂uszno艣ci moich domys艂贸w.
Dyskusja trwa艂a jeszcze p贸艂 godziny, a po jej zako艅czeniu wyszed艂em razem z Rudetskym, kt贸ry mia艂 mi pokaza膰, gdzie z艂o偶ono sprz臋t do nurkowania. Zaprowadzi艂 mnie do baraku wzniesionego na samej kraw臋dzi cenote.
— Pomy艣la艂em, 偶e b臋dziesz chcia艂 mie膰 to wszystko pod r臋k膮 — powiedzia艂.
Po艂ow臋 baraku zajmowa艂a przeznaczona dla mnie cz臋艣膰 mieszkalna, sk艂adaj膮ca si臋 z 艂贸偶ka z moskitier膮, sto艂u, krzes艂a oraz ma艂ego biurka. Drug膮 cz臋艣膰 wype艂nia艂 sprz臋t. Spojrza艂em na niego i podrapa艂em si臋 po g艂owie.
— Ch臋tnie bym st膮d usun膮艂 ten kompresor powietrza i wszystkie du偶e butle. Mo偶esz wybudowa膰 jak膮艣 ma艂膮 budk臋 przy 艣cianie baraku?
— Jasne, to 偶aden k艂opot. Jutro b臋dzie gotowa.
Wyszli艣my na zewn膮trz i przyjrza艂em si臋 cenote. Jej kszta艂t zbli偶ony by艂 do ko艂a o 艣rednicy oko艂o trzydziestu metr贸w. Znajduj膮cy si臋 za ni膮 grzbiet wznosi艂 si臋 ostro, tworz膮c niemal klif, ale bli偶ej szczytu, w miejscu, gdzie Vivero zlokalizowa艂 艣wi膮tyni臋 Chaca, stawa艂 si臋 艂agodniejszy. Zastanawia艂em si臋 nad g艂臋boko艣ci膮 studni.
— Chcia艂bym jeszcze mie膰 tratw臋 — powiedzia艂em. — Mogliby艣my z niej spu艣ci膰 lin臋 i zakotwiczy膰 j膮 do dna, je艣li oczywi艣cie si臋gniemy tak g艂臋boko. Ale z tym mo偶na poczeka膰, a偶 b臋d臋 po wst臋pnym nurkowaniu.
— Powiedz tylko, czego potrzebujesz, a ja to za艂atwi臋 — uspokoi艂 mnie Rudetsky. — Po to tutaj jestem. Z艂ota R膮czka we w艂asnej osobie.
Odszed艂, a ja wrzuci艂em kamyk do ciemnego basenu. Plusn膮艂 po艣rodku nieruchomej tafli wody, tworz膮c kr臋gi fal, kt贸re znikn臋艂y, chlupocz膮c o brzeg dziesi臋膰 metr贸w ni偶ej. Je艣li to, co mi opowiadano, by艂o prawd膮, wielu ludzi zosta艂o ofiarowanych w tej cenote. Zastanawia艂em si臋 wi臋c, co znajd臋 na dnie.
Wr贸ci艂em do baraku i zasta艂em w nim oczekuj膮c膮 mnie Katherine. Patrzy艂a niepewnie na g贸r臋 sprz臋tu i mia艂em wra偶enie, 偶e jego ilo艣膰 j膮 przera偶a.
— Nie jest znowu tak 藕le — pocieszy艂em j膮. — Wkr贸tce to posortujemy. Jeste艣 gotowa do pracy?
Skin臋艂a g艂ow膮.
— Wszystkie butle z tlenem s膮 pe艂ne, dopilnowa艂em tego w obozie I. Nie widz臋 powodu, dla kt贸rego nie mieliby艣my ponurkowa膰 teraz, a sortowanie zostawi膰 na p贸藕niej. K膮piel dobrze nam zrobi w tym upale.
— W porz膮dku — przytakn臋艂a, rozpinaj膮c bluzk臋. — Jak s膮dzisz, ile tu jest metr贸w?
— Sk膮d mog臋 wiedzie膰, to w艂a艣nie musimy ustali膰. Jak膮 najwi臋ksz膮 g艂臋boko艣膰 zaliczy艂a艣 dotychczas?
— Oko艂o dwudziestu metr贸w.
— Tu mo偶e by膰 g艂臋biej. Kiedy b臋dziemy ju偶 wiedzie膰, jak g艂臋boko, zrobi臋 tabel臋 dekompresyjn膮. Trzymaj si臋 jej, a wszystko b臋dzie w porz膮dku. — Wskaza艂em kciukiem w stron臋 komory. — Nie chc臋 tego u偶ywa膰, chyba 偶e b臋d臋 musia艂. Sprawdzi艂em j膮. Elektrycy Rudetsky'ego pod艂膮czyli komor臋 do pr膮dnicy obozowej i pracowa艂a dobrze. Po napompowaniu do poziomu ci艣nienia testowego dziesi臋ciu atmosfer wskaz贸wka sta艂a nieruchomo. Nie s膮dz臋 jednak, 偶eby艣my kiedykolwiek musieli z niej korzysta膰 przy ci艣nieniu wy偶szym ni偶 pi臋膰 atmosfer.
Kiedy nurkuje si臋 w nie znanej dziurze w ziemi, okazuje si臋, 偶e potrzebne s膮 ogromne ilo艣ci sprz臋tu pomocniczego. Za艂o偶y艂em wi臋c butl臋 z uprz臋偶膮, mask臋 i p艂etwy, wodoszczelny zegarek i kompas na przegub lewej r臋ki. Przewidywa艂em bowiem, 偶e tam na dole mo偶e by膰 ciemno i kompas pomo偶e mi zorientowa膰 si臋 w kierunkach. Na prawej za艣 r臋ce mia艂em g艂臋boko艣ciomierz oraz przyrz膮d do pomiaru dekompresji. N贸偶 pow臋drowa艂 za pas, a latark臋 zamocowa艂em na g艂owie. Kiedy ju偶 ca艂y ekwipunek mieli艣my na sobie, wygl膮dali艣my jak para astronaut贸w.
Sprawdzili艣my nawzajem sw贸j sprz臋t i ci臋偶ko pocz艂apali艣my po stopniach, kt贸re Rudetsky wyku艂 w stromej 艣cianie cenote a偶 do poziomu wody. Zanurzy艂em mask臋 w wodzie i powiedzia艂em:
— P艂y艅 za mn膮 i miej przez ca艂y czas zapalone 艣wiat艂o. Gdyby艣 mia艂a jakie艣 k艂opoty i nie by艂a w stanie da膰 mi o tym zna膰, wyp艂ywaj na powierzchni臋, ale spr贸buj, je艣li b臋dziesz mog艂a, pozosta膰 cho膰 kilka minut na g艂臋boko艣ci trzech metr贸w. Nie martw si臋, b臋d臋 uwa偶a艂 na ciebie.
— Nie martwi臋 si臋 — uspokoi艂a mnie Katherine. — Robi艂am to ju偶 przedtem.
— Nie w takich warunkach. To nie p艂ywanie na Wyspach Bahama. B膮d藕 ostro偶na, dobrze?
— B臋d臋 trzyma艂a si臋 blisko.
Jeszcze raz przemy艂em mask臋.
— Paul nie by艂 tym zachwycony. Dlaczego chcia艂 dr膮gowa膰?
Westchn臋艂a z irytacj膮.
— Wci膮偶 mu chodz膮 po g艂owie jakie艣 g艂upie pomys艂y na nasz temat. To po prostu 艣mieszne.
— Oczywi艣cie — potwierdzi艂em bezbarwnie.
Niespodziewanie roze艣mia艂a si臋 i z rozbawieniem wskaza艂a na sprz臋t, kt贸rym byli艣my obwieszeni.
— Nie da rady, prawda?
Zak艂adaj膮c mask臋 u艣miechn膮艂em si臋 na my艣l o podwodnym cudzo艂贸stwie.
— Chod藕my z wizyt膮 do Chaca — powiedzia艂em, nim zagryz艂em ustnik.
Zsun臋li艣my si臋 do wody i pop艂yn臋li艣my wolno na 艣rodek cenote. Woda by艂a czysta, lecz ze wzgl臋du na swoj膮 g艂臋boko艣膰 — ciemna. Zanurzy艂em g艂ow臋, by popatrze膰 w d贸艂, ale niczego nie uda艂o mi si臋 dostrzec. Ponownie wyp艂yn膮艂em na powierzchni臋 i gestem zapyta艂em Katherine, czy wszystko jest w porz膮dku. Odpowiedzia艂a, 偶e tak, wi臋c da艂em jej znak, 偶eby zesz艂a w d贸艂. Po chwili znikn臋艂a pod powierzchni膮, a ja pod膮偶y艂em za ni膮. Tu偶 przed zanurzeniem zobaczy艂em Halsteada stoj膮cego na skraju cenote i wpatruj膮cego si臋 we mnie. Mog艂em si臋 zreszt膮 pomyli膰, bo maska ocieka艂a mi wod膮, ale chyba si臋 nie myli艂em.
Pocz膮tkowo wszystko sz艂o dobrze. Woda by艂a przejrzysta, a 艣wiat艂o przes膮cza艂o si臋 z powierzchni, lecz gdy zeszli艣my ni偶ej, 艣wiat艂o nagle zanik艂o. Cz臋sto zdarza艂o mi si臋 nurkowa膰 u wybrze偶y Anglii, a tam jest ca艂kiem jasno na g艂臋boko艣ci szesnastu metr贸w. Ale nurkowanie w stosunkowo niewielkim otworze to jednak co艣 zupe艂nie innego. Strome 艣ciany cenote nie dopuszcza艂y tu promieni s艂onecznych, kt贸re wpada艂y pod pewnym k膮tem i dlatego og贸lne na艣wietlenie gwa艂townie mala艂o.
Zatrzyma艂em si臋 na poziomie szesnastu metr贸w i p艂ywa艂em wko艂o, sprawdzaj膮c dzia艂anie kompasu. Katherine trzyma艂a si臋 blisko mnie, jej p艂etwy falowa艂y leniwie, a strumie艅 b膮belk贸w, wydobywaj膮cy si臋 z maski, po艂yskiwa艂 w 艣wietle lamp jak fajerwerki sztucznych ogni. Na razie wszystko by艂o w porz膮dku. Ponownie wi臋c odbi艂em si臋 p艂etwami i powoli zszed艂em w d贸艂, od czasu do czasu ogl膮daj膮c si臋, czy Katherine pod膮偶a za mn膮.
Dotarli艣my do dna na g艂臋boko艣ci dwudziestu jeden metr贸w, ale by艂 to szczyt zbocza, kt贸re opada艂o w mroku, pod k膮tem oko艂o dwudziestu stopni. Dno pokrywa艂 艣liski mu艂, kt贸ry gdy go dotkn膮艂em, wzbi艂 si臋, tworz膮c jak gdyby zas艂on臋 dymn膮. Zobaczy艂em 艣wiate艂ko Katherine ledwie widoczne we mgle i pomy艣la艂em, jak to utrudni nam poszukiwanie.
By艂o te偶 zimno. S艂o艅ce ogrzewa艂o jedynie powierzchni臋 cenote, a poniewa偶 ciep艂a woda by艂a mniej g臋sta, zatrzymywa艂a si臋 na g贸rze zbiornika. Natomiast woda na dnie wyp艂ywa艂a z licznych szczelin w wapieniu i nigdy nie by艂a wystawiona na dzia艂anie promieni s艂onecznych. Dos艂ownie wi臋c z sekundy na sekund臋 czu艂em, jak ogarnia mnie przejmuj膮cy ch艂贸d.
Da艂em znak Katherine i ostro偶nie pop艂yn臋li艣my w d贸艂 stoku. Po chwili dotarli艣my do litej 艣ciany skalnej. By艂o to najg艂臋bsze miejsce cenote, g艂臋boko艣ciomierz wskazywa艂 trzydzie艣ci metr贸w. Pokr臋cili艣my si臋 troch臋, badaj膮c stok. By艂 g艂adki, r贸wny, bez uskok贸w. Pokrywaj膮cy go mu艂 by艂 wynikiem akumulowania si臋 przez setki lat szcz膮tk贸w opad艂ych li艣ci. Pomy艣la艂em, 偶e je艣li b臋dziemy chcieli co艣 tam znale藕膰, trzeba b臋dzie kopa膰.
Wreszcie zasygnalizowa艂em Katherine powr贸t i odbili艣my si臋 od dna stoku przy pionowej wapiennej 艣cianie. Po przebyciu mo偶e dziesi臋ciu metr贸w odkry艂em w niej jaki艣 otw贸r — rodzaj jaskini w litej skale. Zas艂ugiwa艂a na dok艂adniejsze zbadanie, ale w贸wczas nie czu艂em si臋 na si艂ach, by to zrobi膰. By艂o mi tak zimno, 偶e jedyne, czego pragn膮艂em, to wygrza膰 ko艣ci na s艂o艅cu.
Przebywali艣my pod wod膮 przez p贸艂 godziny, na g艂臋boko艣ci ponad trzydziestu metr贸w, a wi臋c w drodze na powierzchni臋 musieli艣my stopniowo zmniejszy膰 ci艣nienie. Oznacza艂o to w praktyce pi臋ciominutowy pobyt na poziomie sze艣ciu metr贸w i tak膮 sam膮 przerw臋 trzy metry wy偶ej. Gdyby艣my chcieli nurkowa膰 na serio, musieliby艣my si臋 postara膰 o lin臋, kt贸rej mogliby艣my si臋 przytrzyma膰 na tych stopniach dekompresyjnych, jednak w obecnej sytuacji musieli艣my kr膮偶y膰 w wodzie, a ja ponadto kontrolowa艂em wskazania przyrz膮du do pomiaru dekompresji.
Wyp艂yn臋li艣my na powierzchni臋, z rado艣ci膮 witaj膮c s艂o艅ce, i skierowali艣my si臋 do brzegu. Wydosta艂em si臋 z wody i pomog艂em Katherine, a nast臋pnie wyplu艂em ustnik i zdj膮艂em mask臋. Zamykaj膮c zaw贸r butli, spyta艂em:
— Co o tym s膮dzisz? Katherine wzdrygn臋艂a si臋:
— Mia艂e艣 racj臋, to nie Wyspy Bahama. Nie przypuszcza艂am, 偶e b臋dzie mi tak zimno w Quintana Roo.
Zdj膮艂em uprz膮偶 i poczu艂em na plecach gor膮ce uderzenie s艂o艅ca.
— Brzmi to cholernie g艂upio, ale b臋dziemy musieli mie膰 na sobie skafandry termiczne, w przeciwnym razie zamarzniemy na 艣mier膰. Co jeszcze ci臋 tu uderzy艂o?
— Ten mu艂 na dole to kiepska sprawa — odpar艂a po chwili namys艂u. — Jest tam i tak wystarczaj膮co ciemno, nawet je艣li nie trzeba grzeba膰 w tym paskudztwie, kt贸re przy ka偶dym dotkni臋ciu wzbija si臋 do g贸ry.
Skin膮艂em g艂ow膮.
— Przyda si臋 nam pompa ss膮ca. Umie艣ci si臋 j膮 na powierzchni, a mu艂 wypompujemy na brzeg. Tylko musimy za艂o偶y膰 jaki艣 filtr, kt贸ry wy艂apie wszystkie ma艂e przedmioty. Tak, to poprawi widoczno艣膰 na dole. — Teraz, kiedy poznali艣my warunki, w kt贸rych przyjdzie nam pracowa膰, pomys艂y przychodzi艂y jeden po drugim. — Mo偶emy spu艣ci膰 lin臋 z tratwy i zakotwiczy膰 j膮 na dnie du偶ym g艂azem. B臋d膮 wi臋c dwie liny, bo jedn膮 trzeba b臋dzie codziennie wyci膮ga膰.
— Dlaczego? — Zmarszczy艂a brwi.
— Chod藕 do baraku, to ci wyt艂umacz臋.
W baraku zastali艣my Rudetsky'ego i kilku jego robotnik贸w, kt贸rzy stawiali przybud贸wk臋 przy jednej ze 艣cian.
— Cze艣膰! — powiedzia艂 na nasz widok. — Mieli艣cie przyjemn膮 k膮piel?
— Ca艂kiem niez艂膮. Potrzebowa艂bym t臋 tratw臋 ju偶 teraz, je艣li mo偶esz to zrobi膰.
— Jakie maj膮 by膰 rozmiary?
— Powiedzmy trzy metry kwadratowe.
— Nie ma sprawy — zgodzi艂 si臋 natychmiast. — Z czterech pustych beczek po oleju i kilku bali, kt贸re wycinamy, zmajstrujemy 艣liczn膮 tratw臋. B臋dziecie jej potrzebowali wieczorami?
— Ma艂o prawdopodobne.
— W takim razie nie masz chyba nic przeciwko temu, 偶eby ch艂opcy sobie z niej poskakali. Mi艂o tak sobie pop艂ywa膰 i och艂odzi膰 g艂ow臋 przed noc膮.
— Umowa stoi — u艣miechn膮艂em si臋.
— Czy tu b臋dzie dobre miejsce dla niego? — Wskaza艂 na kompresor powietrza.
— W porz膮dku. Zobacz jeszcze, czy mo偶esz odprowadzi膰 t臋 rur臋 wydechow膮 dalej na bok, jak najdalej od wlotu pompy powietrza. Tlenek w臋gla nie pomaga w nurkowaniu.
Skin膮艂 g艂ow膮.
— Wezm臋 jeszcze kawa艂ek w臋偶a i odprowadz臋 j膮 na drug膮 stron臋 baraku.
Wszed艂em za Katherine do baraku i wygrzeba艂em postrz臋pion膮 kopi臋 tabel nurkowych admiralicji.
— Wyt艂umacz臋 ci teraz, do czego b臋d膮 nam potrzebne te dwie liny. — Usiad艂em przy stole, a Katherine do艂膮czy艂a do mnie, wycieraj膮c r臋cznikiem w艂osy. — Schodzimy w d贸艂 oko艂o trzydziestu metr贸w i chcemy przebywa膰 na dnie tak d艂ugo, jak to mo偶liwe. Zgadza si臋?
— No, tak.
— Powiedzmy, 偶e przebywamy dwie godziny na dnie. Oznacza to kilka postoj贸w dekompresyjnych w drodze na powierzchni臋. Pi臋膰 minut na szesnastu metrach, dziesi臋膰 na trzynastu, trzydzie艣ci na dziesi臋ciu, czterdzie艣ci na siedmiu i pi臋膰dziesi膮t na trzech metrach... w sumie daje nam to... eee... sto trzydzie艣ci pi臋膰 minut, czyli dwie godziny i kwadrans. Takie siedzenie na r贸偶nych poziomach b臋dzie dla nas troch臋 uci膮偶liwe, ale konieczne. Opr贸cz obci膮偶onej liny z tratwy b臋dziemy mieli drug膮 z deseczkami przymocowanymi na r贸偶nych poziomach, by m贸c na nich usi膮艣膰, i do艂膮czonymi butlami, gdy偶 nasze w艂asne nigdy na tyle nie wystarcz膮. Ca艂o艣膰 b臋dzie si臋 codziennie wyci膮ga艂o, by uzupe艂nia膰 butle.
— Nigdy przedtem nie robi艂am czego艣 takiego. Nigdy nie nurkowa艂am tak g艂臋boko ani tak d艂ugo. Nie pomy艣la艂am o dekompresji.
— To lepiej zacznij my艣le膰 — powiedzia艂em twardo. — Jedna pomy艂ka i masz chorob臋 kesonow膮. Widzia艂a艣 ju偶 co艣 takiego?
— Nie.
— Musuj膮ca krew nie wychodzi na zdrowie. Pomijaj膮c ju偶 towarzysz膮cy jej okropny b贸l, gdy tylko zator azotowy dociera do serca, stuka si臋 do 艣wi臋tego Piotra.
— Ale to b臋dzie strasznie d艂ugo trwa艂o — poskar偶y艂a si臋. — Co ty robisz, gdy tak siedzisz na g艂臋boko艣ci trzech metr贸w przez prawie godzin臋?
— Nie robi艂em tego zbyt cz臋sto — wyzna艂em. — Na og贸艂 takie momenty wykorzystywa艂em na uk艂adanie spro艣nych wierszyk贸w. — Spojrza艂em na komor臋 dekompresyjn膮. — Wola艂bym to mie膰 bli偶ej miejsca ewentualnego wypadku, mo偶e na tratwie. Zobacz臋, co Rudetsky potrafi zrobi膰.
30
Prace posuwa艂y si臋 naprz贸d tydzie艅 po tygodniu i prawie zapomnia艂em o Gatcie. Byli艣my w kontakcie radiowym z obozem I, z kt贸rego przekazywano nam wiadomo艣ci od Pata Harrisa i wygl膮da艂o na to, 偶e wszystko przebiega normalnie. Gatt wr贸ci艂 do Mexico City, gdzie 偶y艂 w dostatku i zdawa艂 si臋 nie troszczy膰 o nic, chocia偶 banda jego zbir贸w wci膮偶 kwaterowa艂a w Meridzie. Nie wiedzia艂em, co o tym s膮dzi膰, ale prawd臋 m贸wi膮c, nie zastanawia艂em si臋 nad tym zbytnio, gdy偶 nurkowanie wype艂nia艂o ca艂y m贸j czas. Obserwowa艂em za to Halsteada i okaza艂o si臋, 偶e pracuje nawet solidniej ni偶 ja, co bardzo cieszy艂o Fallona.
Ka偶dego dnia dokonywano odkry膰 — zdumiewaj膮cych odkry膰. To by艂o rzeczywi艣cie Uaxuanoc. Dru偶yny Fallona wydobywa艂y spod ziemi budynek po budynku, pa艂ace, 艣wi膮tynie, place gier i kilka nie rozpoznanych budowli, z kt贸rych jedna, wed艂ug Fallona, mie艣ci艂a obserwatorium astronomiczne. Wok贸艂 cenote znajdowa艂 si臋 kr膮g kolumn, w sumie by艂o ich dwadzie艣cia cztery, a ca艂y ich szereg ci膮gn膮艂 si臋 przez samo centrum miasta. Pstrykaj膮c zdj臋cia i pracowicie notuj膮c, Fallon wype艂nia艂 danymi zeszyt po zeszycie.
Chocia偶 nikt nie nale偶a艂 do zwi膮zk贸w zawodowych, jeden dzie艅 w tygodniu by艂 dniem wypoczynku, w kt贸rym badacze zabierali si臋 do nadrabiania papierkowej roboty, a ludzie Rudetsky'ego swawolili w cenote. W tych warunkach bezpieczne nurkowanie by艂o niemo偶liwe, wi臋c wykorzystywa艂em wolny dzie艅 na wypoczynek i wypicie nieco wi臋kszej ilo艣ci piwa, ni偶 mog艂em sobie na to pozwoli膰 w tygodniu pracy.
W czasie jednego z takich dni Fallon oprowadzi艂 mnie po okolicy, pokazuj膮c dotychczasowe odkrycia. Wskaza艂 na niskie wzg贸rze, kt贸re zosta艂o ogo艂ocone z ro艣linno艣ci.
— To w艂a艣nie tutaj Vivero o ma艂y w艂os nie dokona艂 swego 偶ywota — powiedzia艂. — To 艣wi膮tynia Kukulkana. Tam, jak widzisz, odkopujemy teraz schody frontowe.
— Ca艂e to wzg贸rze? — Troch臋 trudno by艂o mi w to uwierzy膰.
— Tak. To jeden wielki budynek. Szczerze m贸wi膮c, stoimy w艂a艣nie na jednej z jego cz臋艣ci.
Spojrza艂em w d贸艂 i rozgrzeba艂em nog膮 ziemi臋. Niczym nie r贸偶ni艂a si臋 od reszty terenu, by艂a tam tylko cienka warstwa pr贸chnicy.
— Majowie mieli zwyczaj budowania na platformach — wyja艣ni艂 Fallon. — Stawiali chaty na platformach, nad ziemi膮, a kiedy wznosili wi臋ksze budowle, stosowali t臋 sam膮 technik臋. Teraz te偶 stoimy na takiej platformie. Nawet nie zdajesz sobie sprawy, jaka jest du偶a.
— Jak du偶a? — spyta艂em, spogl膮daj膮c na teren p艂asko rozci膮gaj膮cy si臋 u st贸p wzniesienia, kt贸re by艂o 艣wi膮tyni膮 Kukulkana. Fallon u艣miechn膮艂 si臋 weso艂o.
— Rudetsky obszed艂 to wok贸艂 z teodolitem i tachymetrem. Twierdzi, 偶e platforma ma jakie艣 pi臋tna艣cie akr贸w powierzchni i 艣rednio czterdzie艣ci pi臋膰 metr贸w wysoko艣ci. To sztuczny akropol: ponad trzy miliony metr贸w sze艣ciennych, zawieraj膮cych oko艂o sze艣膰 i p贸艂 miliona ton materia艂u. — Wyci膮gn膮艂 fajk臋. — Podobna, cho膰 nieco mniejsza platforma znajduje si臋 w Copan.
— Jasny gwint! Nie mia艂em poj臋cia, 偶e to mo偶e by膰 co艣 takiego.
Fallon zapali艂 fajk臋.
— Majowie... — pyk... pyk... — byli... — pyk... — pracowitym ludem. — Krytycznie przyjrza艂 si臋 cybuchowi. — Chod藕 i przyjrzyj si臋 艣wi膮tyni z bliska.
Podeszli艣my do wzg贸rza i spojrzeli艣my w g贸r臋 na cz臋艣ciowo odkopane schody. Mia艂y one oko艂o szesnastu metr贸w szeroko艣ci. Fallon wskaza艂 w g贸r臋 trzonkiem fajki.
— Spodziewa艂em si臋 znale藕膰 co艣 na szczycie, wi臋c troch臋 pogrzeba艂em i uda艂o mi si臋. Mo偶e ci臋 to zainteresuje.
Wspinaczka na strome wzg贸rze kosztowa艂a mnie sporo wysi艂ku. Przypomina艂o ono egipsk膮 piramid臋 pokryt膮 cienk膮 warstw膮 ziemi. Fallon pomimo swojego wieku nie zm臋czy艂 si臋 zbytnio i na szczycie od razu wskaza艂 mi jakie艣 miejsce.
— Zako艅czenie schod贸w wypadnie tutaj, i w tym w艂a艣nie miejscu kaza艂em kopa膰.
Zbli偶y艂em si臋 do do艂u oddzielonego zwa艂ami ziemi i zobaczy艂em w nim przera偶aj膮c膮 g艂ow臋 z rozchylonymi w grymasie gniewu, ustami, z kt贸rych wyziera艂y ostre k艂y.
— Pierzasty W膮偶 — Fallon czule przedstawi艂 mi potwora. — Symbol Kukulkana. — Wskaza艂 na 艣cian臋 ziemi za nim. — A oto sama 艣wi膮tynia, w kt贸rej sk艂adano ofiary.
Popatrzy艂em na ni膮 i pomy艣la艂em o Viverze przywiezionym w to miejsce, postawionym przed obliczem kap艂an贸w i dr偶膮cym ze strachu, 偶e wyrw膮 mu serce. By艂o to ponure skojarzenie.
Rozmy艣lania przerwa艂 mi Fallon, m贸wi膮c:
— Mam nadziej臋, 偶e strop si臋 nie zawali艂. Chcia艂bym, 偶eby by艂 nie naruszony.
Usiad艂em na pobliskim pie艅ku i rozejrza艂em si臋 po terenie miasta. Wed艂ug Fallona mniej wi臋cej jedna pi膮ta by艂a ju偶 oczyszczona, ale tylko z ro艣linno艣ci. Wznosi艂y si臋 tu teraz wielkie kopce, podobne do tego, na kt贸rym stali艣my. Wszystkie czeka艂y na odkopanie.
— Ile czasu to jeszcze zajmie? — spyta艂em. — Kiedy wreszcie zobaczymy, jak to naprawd臋 wygl膮da?
— Wr贸膰 tu za dwadzie艣cia lat. Wtedy b臋dziesz mia艂 jasny obraz.
— Tak d艂ugo?
— Nie mo偶na si臋 spieszy膰 z czym艣 takim. Poza tym nie b臋dziemy odgrzebywali wszystkiego. Musimy co艣 zostawi膰 dla nast臋pnej generacji, mog膮 mie膰 ju偶 lepsze metody i znajd膮 rzeczy, kt贸re my mogliby艣my przeoczy膰. Nie mam zamiaru odkopywa膰 wi臋cej ni偶 po艂ow臋 tego miasta.
Spojrza艂em w zadumie na Fallona. Oto mia艂em przed sob膮 sze艣膰dziesi臋cioletniego cz艂owieka, kt贸ry z ochot膮 rozpoczyna艂 prac臋, cho膰 wiedzia艂, 偶e nie b臋dzie w stanie doprowadzi膰 jej do ko艅ca. By膰 mo偶e dzia艂o si臋 tak dlatego, 偶e nauczy艂 si臋 my艣le膰 kategoriami nie lat, ale wiek贸w i tysi膮cleci. Dzi臋ki temu osi膮gn膮艂 niejako kosmiczny punkt widzenia. By艂 zupe艂nie inny ni偶 Halstead.
Nieco smutno doda艂:
— 呕ycie ludzkie trwa bardzo kr贸tko, ale wytwory ludzkiej my艣li przechodz膮 z pokolenia na pokolenie, s膮 trwalsze od swego tw贸rcy. Shelley wiedzia艂 o tym i o marno艣ci cz艂owieka m贸wi膮c: Nazywam si臋 Ozymandias, kr贸l kr贸l贸w: Sp贸jrzcie na moje dzie艂o, wy, wielcy, i rozpaczajcie. — Szerokim gestem wskaza艂 na miasto. — Ale czy rozpaczamy, widz膮c co艣 takiego? W ka偶dym razie nie ja. Dla mnie to jest najwi臋kszy pow贸d do chwa艂y cz艂owieka, kt贸rego 偶ycie trwa tak kr贸tko. — Wyci膮gn膮艂 przed siebie r臋ce, dr偶膮ce, wykrzywione i poznaczone niebieskimi 偶y艂ami. — Wielka szkoda, 偶e to cia艂o wkr贸tce zgnije.
— Czy wiadomo ju偶, gdzie jest pa艂ac kr贸lewski? — Jak na m贸j gust, rozmowa stawa艂a si臋 zbyt makabryczna, zmieni艂em wi臋c temat.
U艣miechn膮艂 si臋.
— Ci膮gle pewnie masz nadziej臋 na 艣ciany wyk艂adane z艂otem? — Potrz膮sn膮艂 g艂ow膮. — Vivero jak zwykle co艣 pokr臋ci艂. Majowie nie mieli kr贸l贸w, przynajmniej w naszym rozumieniu. Rz膮dzi艂 nimi dziedziczny przyw贸dca, zwany Halach Uinic, kt贸rego jak przypuszczam, Vivero nazwa艂 kr贸lem. Nast臋pny w hierarchii by艂 nacom, w贸dz wojskowy wybierany co trzy lata. Urz臋dy kap艂a艅skie r贸wnie偶 dziedziczono. W膮tpi臋, czy Halach Uinic mia艂 pa艂ac, ale znale藕li艣my co艣, co jak s膮dzimy, by艂o jednym z budynk贸w administracyjnych. — Wskaza艂 na jeden z kopc贸w. — Oto on.
Kopiec by艂 niew膮tpliwie du偶y, ale nie spe艂ni艂 moich oczekiwa艅. Dla mnie by艂 to po prostu kolejny pag贸rek i dopatrzenie si臋 w nim jakiejkolwiek budowli przekracza艂o moj膮 wyobra藕ni臋.
— To nie jest 艂atwe, wiem — ze zrozumieniem powiedzia艂 Fallon. — Dostrze偶enie tego budynku wymaga troch臋 wi臋kszego do艣wiadczenia ni偶 twoje. Ale jest prawdopodobne, 偶e w艂a艣nie tam Halach Uinic sprawowa艂 s膮d nad Viverem. By艂 on tak偶e najwy偶szym kap艂anem, lecz o tym ju偶 Vivero nie m贸g艂 wiedzie膰, nie czyta艂 bowiem Z艂otej ga艂臋zi Frazera.
Ja te偶 tego nie czyta艂em, wi臋c by艂em tak samo m膮dry jak Vivero.
— Nast臋pnym krokiem b臋dzie usuni臋cie tych pni — powiedzia艂 Fallon. Tr膮ci艂 nog膮 ten, na kt贸rym siedzia艂em.
— Jak to zrobicie? Wysadzicie je?
— M贸j Bo偶e, nie! — Moje pytanie najwyra藕niej go zaskoczy艂o. — Wypalimy korzenie i ca艂膮 reszt臋. Na szcz臋艣cie w d偶ungli tropikalnej drzewa s膮 p艂ytko zakorzenione. Widzisz sam, 偶e spora cz臋艣膰 korzeni na tej platformie znajduje si臋 ponad ziemi膮. Wydr膮偶y艂y one w budowli dziury, kt贸re po ich usuni臋ciu b臋dziemy musieli wype艂ni膰 cementem, aby ponownie scali膰 budynek. Szkoda by by艂o, 偶eby zwali艂 nam si臋 na tym etapie zaawansowania prac.
— Natrafili艣cie na t臋 rzecz, kt贸ra tak podekscytowa艂a Vivera? Ten z艂ocisty znak czy co艣 podobnego?
Pokr臋ci艂 z w膮tpliwo艣ci膮 g艂ow膮.
— Nie i przypuszczalnie nigdy tego nie znajdziemy. My艣l臋, 偶e po dwunastu latach niewoli Viverze pomiesza艂o si臋 ju偶 troch臋 w g艂owie. Wiesz, mania religijna. M贸g艂 mie膰 jakie艣 halucynacje.
— Wed艂ug dzisiejszych kryteri贸w ka偶dy Hiszpan w szesnastym wieku by艂 maniakiem religijnym. Likwidowanie ca艂ych cywilizacji jedynie z powodu r贸偶nic religijnych nie jest oznak膮 normalnego stanu psychicznego.
Fallon zerkn膮艂 na mnie spod oka.
— A wi臋c s膮dzisz, 偶e takie stany mo偶na por贸wnywa膰? Mo偶e masz racj臋. Mo偶e na nasze wsp贸艂czesne wojny b臋dzie si臋 w przysz艂o艣ci patrzy艂o jak na oznaki wypaczenia umys艂贸w. Z pewno艣ci膮 perspektywa wojny atomowej nie 艣wiadczy o zdrowym rozs膮dku.
Pomy艣la艂em o Viverze, kt贸rego dr臋czy艂y wyrzuty sumienia spowodowane strachem przed kar膮, kt贸ra mu grozi艂a za nienawracanie pogan na wiar臋 chrze艣cija艅sk膮. A jednocze艣nie nie waha艂 si臋 doradza膰 swoim synom najskuteczniejszych metod zabijania niewiernych, cho膰 przyznawa艂, 偶e nie s膮 one chrze艣cija艅skie. Postawa Vivera przypomina艂a mi Puckla, wynalazc臋 pierwszego karabinu maszynowego, kt贸ry zosta艂 tak skonstruowany, by strzela膰 okr膮g艂ymi kulami do chrze艣cijan i kwadratowymi do Turk贸w.
— Sk膮d Vivero wzi膮艂 z艂oto potrzebne do zrobienia lustra? — zapyta艂em. — Powiedzia艂e艣 przecie偶, 偶e tu by艂o ma艂o tego kruszcu.
— Tego nie powiedzia艂em — zaoponowa艂 Fallon. — M贸wi艂em ci, 偶e z艂oto gromadzono przez wieki. Tak czy owak, by艂o go tutaj z pewno艣ci膮 sporo, no a z艂otnik w ci膮gu dwunastu lat znajdzie niejedn膮 okazj臋, by ukra艣膰 troch臋 z艂ota. Poza tym te lustra nie s膮 z czystego z艂ota, tylko z tombaku, to znaczy stopu z艂ota, srebra i miedzi, kt贸rej jest w nim do艣膰 du偶o. Hiszpanie zawsze m贸wili o czerwonym z艂ocie Indian, a to w艂a艣nie mied藕 dawa艂a ten odcie艅.
Wytrz膮sn膮艂 popi贸艂 z fajki.
— Lepiej wr贸c臋 ju偶 do mapy Rudetsky'ego i ustal臋 plan pracy na nast臋pny tydzie艅. — Zamilk艂 na chwil臋. — 脕 propos, Rudetsky twierdzi, 偶e widzia艂 w d偶ungli kilku chicleros. Wyda艂em ju偶 instrukcje, by nikt nie oddala艂 si臋 poza teren obozu. Dotyczy to r贸wnie偶 ciebie.
Z hukiem sprowadzi艂o mnie to ponownie w XX wiek. Wr贸ci艂em do obozu i wys艂a艂em za po艣rednictwem radiostacji w obozie I depesz臋 do Pata Harrisa z informacj膮 o ostatnim odkryciu. To wszystko, co mog艂em zrobi膰.
31
Fallon by艂 nieco rozczarowany moim programem nurkowania.
— Tylko dwie godziny dziennie? — zapyta艂 zdegustowany. Musia艂em wi臋c zrobi膰 mu b艂yskawiczny wyk艂ad z biofizyki w odniesieniu do nurkowania.
— Oczywi艣cie, g艂贸wnym problemem jest azot. Nurkujemy na g艂臋boko艣ci trzydziestu metr贸w, gdzie ci艣nienie wynosi cztery atmosfery, czyli oko艂o dziesi臋ciu kilogram贸w na centymetr kwadratowy. Nie sprawia to 偶adnego k艂opotu przy oddychaniu, gdy偶 automat dopuszcza do p艂uc powietrze pod tym samym ci艣nieniem, jakie ma otaczaj膮ca woda. Nie ma wi臋c niebezpiecze艅stwa, 偶e zostanie si臋 zgniecionym z powodu r贸偶nicy ci艣nienia.
Problem bierze si臋 z faktu, 偶e z ka偶dym oddechem pobiera si臋 czterokrotnie wi臋cej wszystkich sk艂adnik贸w powietrza. Organizm bez trudu radzi sobie z nadmiarem tlenu, ale dodatkowy azot rozpuszcza si臋 we krwi i gromadzi w tkankach. W momencie gdy ci艣nienie nagle powraca do normalnego poziomu, azot zostaje uwolniony w postaci banieczek, krew wtedy dos艂ownie wrze i od tej chwili to ju偶 tylko jeden krok do grobu.
Dlatego te偶 nale偶y redukowa膰 ci艣nienie powoli, wychodz膮c na powierzchni臋 ostro偶nie i z wieloma przystankami. Wszystko to jest starannie wyliczone przez lekarzy z admiralicji, tak aby zgromadzony azot by艂 wyzwalany w kontrolowanych i bezpiecznych ilo艣ciach.
— W porz膮dku — przerwa艂 mi niecierpliwie Fallon. — Rozumiem ju偶. Ale je偶eli sp臋dzicie dwie godziny na dnie i mniej wi臋cej tyle samo czasu zajmie wam wyp艂yni臋cie na powierzchni臋, to jest dopiero po艂owa dnia pracy. B臋dziecie wi臋c mogli nurkowa膰 raz przed po艂udniem i raz po po艂udniu.
— To niemo偶liwe — powiedzia艂em. — Kiedy wychodzi si臋 z wody, cia艂o jest ci膮gle jeszcze nasycone azotem pod normalnym ci艣nieniem atmosferycznym i trzeba co najmniej sze艣ciu godzin, by go ca艂kowicie wyeliminowa膰 z organizmu. Przykro mi, ale mo偶emy nurkowa膰 tylko jeden raz w ci膮gu dnia.
Musia艂 si臋 tym zadowoli膰.
Tratwa, kt贸r膮 zrobi艂 Rudetsky, okaza艂a si臋 wybawieniem. Odst膮pili艣my od mojego pierwszego planu zawieszenia butli tlenowych na ka偶dym poziomie dekompresyjnym, a zamiast tego spu艣cili艣my przew贸d zasilany z du偶ych butli na tratwie, kt贸ry mo偶na by艂o pod艂膮czy膰 bezpo艣rednio do automatu oddechowego przy uprz臋偶y. Zbada艂em te偶 jaskini臋 w 艣cianie cenote na g艂臋boko艣ci dwudziestu trzech metr贸w. By艂a ca艂kiem spora i przypomina艂a kszta艂tem odwr贸cony worek. Przysz艂o mi na my艣l, by wype艂ni膰 j膮 powietrzem i wypchn膮膰 z niej wod臋. W膮偶 spuszczony z pompy na tratwie wkr贸tce dokona艂 dzie艂a. By艂o to dziwne uczucie, 偶e znajduj膮c si臋 tak g艂臋boko pod powierzchni膮 mo偶na by艂o zdj膮膰 mask臋 i swobodnie oddycha膰. Oczywi艣cie powietrze w jaskini mia艂o takie samo ci艣nienie, jak woda na tej g艂臋boko艣ci, wi臋c nie pomaga艂o nam to w dekompresji, ale w razie jakichkolwiek k艂opot贸w jaskinia mog艂a by膰 tymczasowym schronieniem z odpowiednim zapasem powietrza. Zawiesi艂em przed wej艣ciem do niej zapalon膮 latark臋, a drug膮 umie艣ci艂em wewn膮trz.
Fallon przesta艂 narzeka膰, gdy zobaczy艂, co zacz臋li艣my wydobywa膰. Musieli艣my wprawdzie usun膮膰 najpierw ogromne ilo艣ci mu艂u, ale zrobili艣my to za pomoc膮 pompy ss膮cej. Pierwszym odkryciem, makabrycznym zreszt膮, by艂a ludzka czaszka.
W ci膮gu nast臋pnych dni wys艂ali艣my na g贸r臋 wiele przedmiot贸w: maski z miedzi i z艂ota, kubki, dzwonki, bi偶uteri臋, tak膮 jak: wisiory, bransolety, pier艣cienie, zausznice, naszyjniki z paciork贸w oraz pokryte ornamentami guziki ze z艂ota i jadeitu. By艂y tam tak偶e rytualne topory z kamienia i obsydianu, drewniane w艂贸cznie, kt贸re zachowa艂y si臋 dzi臋ki grubej warstwie mu艂u, oraz co najmniej osiemna艣cie talerzy, podobnych do pokazywanego mi przez Fallona w Mexico City.
Ozdob膮 ca艂ej tej kolekcji by艂a ma艂a, pi臋tnastocentymetrowa z艂ota statuetka, przedstawiaj膮ca m艂od膮 dziewczyn臋. Fallon wyczy艣ci艂 figurk臋 starannie, postawi艂 na swoim biurku i przygl膮da艂 si臋 jej ze zdumieniem.
— Ten przedmiot jest maja艅ski — powiedzia艂. — Ale z pewno艣ci膮 nie Majowie go wykonali. To nie ich styl. A z drugiej strony, popatrzcie na jej profil, to na pewno dziewczyna Maj贸w.
Katherine wzi臋艂a j膮 do r臋ki.
— Jest pi臋kna, prawda? — Zawaha艂a si臋. — A mo偶e to jest ta figurka zrobiona przez Vivera, kt贸ra tak zachwyci艂a kap艂an贸w.
— Dobry Bo偶e! — powiedzia艂 Fallon ze zdumieniem. — To nawet prawdopodobne, ale by艂by to niesamowity zbieg okoliczno艣ci.
— A dlaczego by nie? — spyta艂em, wskazuj膮c jednocze艣nie na bogactwo skarb贸w z艂o偶one na p贸艂kach. — Przecie偶 to wszystko s膮 ofiary, prawda? Majowie dawali Chacowi to, co mieli najcenniejszego. Ca艂kiem wi臋c mo偶liwe, 偶e i figurk臋 Vivera spotka艂 taki w艂a艣nie los.
Fallon przyjrza艂 si臋 jej ponownie.
— Zosta艂a odlana — przyzna艂. — A Majowie nie znali tej techniki. Mo偶e to by膰 wyr贸b Vivera, ale nie musi to by膰 figurka, o kt贸rej pisa艂. Z pewno艣ci膮 wykona艂 ich wi臋cej.
— Wol臋 my艣le膰, 偶e to ta pierwsza — powiedzia艂a Katherine. Spojrza艂em na rz臋dy po艂yskuj膮cych na p贸艂kach przedmiot贸w.
— Ile to wszystko jest warte? — zapyta艂em Fallona. — Ile mo偶na za to uzyska膰 na rynku?
— Te rzeczy nie b臋d膮 wystawione na sprzeda偶 — powiedzia艂 Fallon zawzi臋cie. — Zar贸wno rz膮d meksyka艅ski, jak i ja mamy co艣 w tej sprawie do powiedzenia.
— Ale przyjmuj膮c, 偶e pojawi艂y si臋 na rynku, ile mog艂yby by膰 warte?
Fallon pomy艣la艂 chwil臋.
— Musia艂yby najpierw zosta膰 przeszmuglowane z kraju i oddane w r臋ce nieuczciwego handlarza, cz艂owieka takiego jak na przyk艂ad Gerryson. On rozprowadzi艂by je za jaki艣 czas, powiedzmy za p贸艂tora miliona dolar贸w.
Wstrzyma艂em oddech. Jeszcze nie przeszukali艣my nawet po艂owy cenote i ci膮gle by艂o w niej wiele do znalezienia, ka偶dego dnia wydobywali艣my wi臋cej przedmiot贸w, a tempo odkry膰 wzrasta艂o w miar臋, jak zag艂臋biali艣my si臋 w mu艂. Wed艂ug oblicze艅 Fallona warto艣膰 znalezisk mog艂a doj艣膰 do czterech, mo偶e nawet pi臋ciu milion贸w dolar贸w.
Pomy艣la艂em o tym wszystkim i powiedzia艂em:
— Nic dziwnego, 偶e Gatt zainteresowany jest t膮 spraw膮. A ty, na mi艂o艣膰 bosk膮, zastanawia艂e艣 si臋, o co mu mo偶e chodzi膰.
— Bra艂em po prostu pod uwag臋 znaleziska przy normalnym przebiegu wykopalisk. Z艂ote przedmioty, kt贸re znajdowa艂y si臋 na powierzchni, znikn臋艂y ju偶 dawno temu i niewiele tam znajdziemy. My艣la艂em te偶, 偶e Gatt da艂 si臋 nabra膰 na te bzdury z listu Vivera. Z pewno艣ci膮 nie przypuszcza艂em, 偶e w cenote znajduje si臋 a偶 taki skarb. — Zacz膮艂 b臋bni膰 palcami na blacie biurka. — My艣la艂em, 偶e Gatt interesuje si臋 z艂otem dla samego z艂ota jak zwyk艂y poszukiwacz skarb贸w. — Machn膮艂 r臋k膮 w stron臋 p贸艂ek. — Warto艣膰 z艂ota zawartego w tym wszystkim nie przekracza pi臋tnastu, mo偶e dwudziestu tysi臋cy dolar贸w.
— Ale wiemy przecie偶, 偶e Gatt nie jest taki. Jak go nazwa艂 Harris? Wykszta艂cony zbir. On nie jest typem g艂upiego z艂odzieja, kt贸ry najprawdopodobniej przetopi艂by to wszystko. Gatt zna warto艣膰 antykwaryczn膮 tych rzeczy i b臋dzie wiedzia艂, jak si臋 ich pozby膰. Harris natrafi艂 ju偶 na 艣lad powi膮za艅 mi臋dzy Gattem a Gerrysonem, sam za艣 przed chwil膮 przyzna艂e艣, 偶e Gerryson potrafi艂by to dyskretnie opchn膮膰. Wed艂ug mnie trzeba to wywie藕膰 st膮d jak najpr臋dzej i zamkn膮膰 w najwi臋kszym sejfie bankowym, jaki znajdziesz w Mexico City.
— Oczywi艣cie, masz racj臋 — rzek艂 kr贸tko Fallon. — Za艂atwi臋 to. Musimy te偶 powiadomi膰 w艂adze meksyka艅skie o wielko艣ci naszych odkry膰 tutaj.
32
Sezon zbli偶a艂 si臋 do ko艅ca. Wkr贸tce mia艂y spa艣膰 deszcze i praca w terenie sta艂aby si臋 niemo偶liwa. 艢miem twierdzi膰, 偶e nie wp艂yn臋艂oby to na moj膮 robot臋 w cenote, bo i tak nie m贸g艂bym ju偶 bardziej nasi膮kn膮膰 wod膮, ale wszyscy wiedzieli艣my, 偶e w porze deszczowej polana zmieni si臋 w grz膮skie morze b艂ota. Kt贸rego艣 dnia Fallon, aczkolwiek niech臋tnie, da艂 has艂o do odwrotu.
Oznacza艂o to masow膮 ewakuacj臋 do obozu I. Rudetsky spogl膮da艂 zmartwiony na ca艂y sprz臋t, kt贸ry mia艂 zosta膰 przetransportowany, ale Fallon by艂 dziwnie niefrasobliwy w tej sprawie.
— Zostaw to tutaj — powiedzia艂 beztrosko. — B臋dziemy go potrzebowali w przysz艂ym sezonie.
Rudetsky opowiedzia艂 mi o tym, trz臋s膮c si臋 z gniewu.
— Do przysz艂ego sezonu nie ocaleje tu ani jedna rzecz — stwierdzi艂 z pasj膮. — Te s臋py chicleros rozkradn膮 wszystko do najmniejszej 艣rubki.
— Nie martwi艂bym si臋 tym — uspokaja艂em go. — Fallona sta膰 na skompletowanie ca艂ego sprz臋tu od nowa.
Rudetsky by艂 jednak zbyt oszcz臋dny, by to zaakceptowa膰, wi臋c zada艂 sobie wiele trudu, aby os艂oni膰 generatory i pompy przed kaprysami pogody, 艂udz膮c si臋 jednocze艣nie, 偶e mo偶e chicleros nie spl膮druj膮 obozu.
— Marnuj臋 tylko czas — powiedzia艂 zgn臋biony, gdy wydawa艂 polecenia zabicia deskami okien barak贸w. — Ale, do diab艂a, musz臋 udawa膰, 偶e co艣 si臋 robi.
Ewakuowali艣my wi臋c Uaxuanoc. Du偶y helikopter lata艂 tam i z powrotem zabieraj膮c ze sob膮 ludzi, kt贸rzy odkopali miasto. Czterech m艂odych archeolog贸w po偶egna艂o si臋 z Fallonem i wyjecha艂o. Kipieli wprost entuzjazmem i gorliwie przyrzekali powr贸ci膰 w przysz艂ym sezonie, w kt贸rym mia艂a si臋 rozpocz膮膰 prawdziwa praca przy odkopywaniu budynk贸w. Fallon, jak przysta艂o na dobrego opiekuna, u艣miecha艂 si臋 do nich 偶yczliwie, macha艂 im d艂ugo r臋k膮 na po偶egnanie, po czym wr贸ci艂 do swoich zaj臋膰 z dziwnie grobowym wyrazem twarzy. Nie bra艂 jakiegokolwiek udzia艂u w pracach przy ewakuacji i odm贸wi艂 podejmowania wszelkich decyzji, wi臋c Rudetsky zacz膮艂 si臋 po nie zwraca膰 do mnie. Robi艂em, co uwa偶a艂em za s艂uszne, zastanawiaj膮c si臋 jednocze艣nie nad post臋powaniem Fallona. Przez ca艂y czas tkwi艂 w baraku, gdzie na p贸艂kach ustawione by艂y znaleziska, i sp臋dza艂 dnie na starannym ich czyszczeniu oraz robieniu obszernych notatek. Zastrzeg艂 sobie prawo do absolutnego spokoju, a przy tym nie chcia艂 nawet s艂ysze膰 o wys艂aniu tych cennych przedmiot贸w.
— Pojad膮 razem ze mn膮 — zakomunikowa艂. — Zajmijcie si臋 ca艂膮 reszt膮, a mnie zostawcie samego.
W ko艅cu nadszed艂 dzie艅 naszego wyjazdu. Ob贸z zosta艂 zlikwidowany, z wyj膮tkiem trzech lub czterech barak贸w, a wszystko, co pozosta艂o, akurat pomie艣ci艂oby si臋 w dw贸ch helikopterach. Szed艂em w艂a艣nie do Fallona, by mu to oznajmi膰, kiedy dogoni艂 mnie zdyszany Rudetsky.
— Chod藕 natychmiast do radiostacji — wysapa艂. — W obozie I dzieje si臋 co艣 dziwnego.
Poszed艂em za nim i wys艂ucha艂em opowiadania o 艂a艅cuchu nieszcz臋艣膰. Mieli po偶ar, w wyniku kt贸rego helikopter sp艂on膮艂 doszcz臋tnie.
— Jest kto艣 ranny? — warkn膮艂 Rudetsky.
G艂os o metalicznym brzmieniu, kt贸ry to zanika艂, to zn贸w pojawia艂 si臋 w g艂o艣niku, oznajmi艂, 偶e sko艅czy艂o si臋 na kilku niegro藕nych oparzeniach. Ale helikopter mo偶na by艂o spisa膰 na straty.
— Jak to si臋, u diab艂a, sta艂o?
Dochodz膮cy falami g艂os na moment zamilk艂, po czym wr贸ci艂 nieco mocniejszy.
— ...nie wiem... po prostu sta艂o si臋...
— Po prostu sta艂o si臋 — powt贸rzy艂 Rudetsky zdegustowany.
— Co si臋 dzieje z tym nadajnikiem? — spyta艂em. — Wydaje si臋, 偶e zupe艂nie nie ma mocy.
— Pod艂aduj troch臋 bateri臋 — powiedzia艂 Rudetsky do mikrofonu.
— Odbieram ci臋 czysto i wyra藕nie — wyszepta艂 g艂os. — Nie s艂yszysz mnie?
— Nie, do cholery! — krzykn膮艂 Rudetsky. — Zr贸b z tym co艣.
Sygna艂 wzmocni艂 si臋 nieco.
— Wyekspediowali艣my st膮d wszystkich z powrotem do Mexico City. Zosta艂o nas tutaj tylko trzech, ale pan Harris m贸wi, 偶e co艣 si臋 sta艂o z odrzutowcem.
Poczu艂em mrowienie na karku i pochyli艂em si臋 ponad ramieniem Rudetsky'ego, by spyta膰:
— Co si臋 z nim sta艂o?
— ...nie wiem... uziemiony... z艂a rejestracja... nie mo偶e przylecie膰, dop贸ki... — sygna艂 ponownie sta艂 si臋 s艂abszy i trudno by艂o cokolwiek zrozumie膰. Nagle zanik艂 zupe艂nie i nie by艂o s艂ycha膰 nawet zak艂贸ce艅 na fali zasadniczej.
Rudetsky d艂ugo jeszcze manipulowa艂 odbiornikiem, ale nie z艂apa艂 ju偶 obozu I.
Odwr贸ci艂 si臋 do mnie i powiedzia艂:
— W og贸le przestali nadawa膰.
— Spr贸buj z艂apa膰 Mexico City.
— Spr贸buj臋 — skrzywi艂 si臋. — Ale szanse s膮 diabelnie nik艂e. Ta skrzynka nie ma odpowiedniej mocy.
Zacz膮艂 manipulowa膰 pokr臋t艂ami, a ja zastanawia艂em si臋 nad tym, co si臋 sta艂o. Du偶y helikopter transportowy by艂 zniszczony, odrzutowiec utkn膮艂 w Mexico City z jakich艣 tajemniczych powod贸w, a ob贸z I przesta艂 nadawa膰. Wszystko sk艂ada艂o si臋 w jedn膮 ca艂o艣膰 pod nazw膮 — izolacja. Nie podoba艂o mi si臋 to zupe艂nie. W zamy艣leniu spogl膮da艂em w stron臋 hangaru, gdzie Rider jak zwykle polerowa艂 sw贸j helikopter. Mieli艣my przynajmniej ten. W ko艅cu Rudetsky zrezygnowa艂.
— Nic z tego nie b臋dzie — powiedzia艂 i spojrza艂 na zegarek. — To i tak ostatnia na dzisiaj transmisja z obozu I. Je艣li naprawi膮 nadajnik, b臋d膮 nadawa膰 jak zwykle jutro o 贸smej rano. Do tego czasu nic nie mo偶emy zrobi膰.
Nie wygl膮da艂 na zbyt zmartwionego, ale przecie偶 w przeciwie艅stwie do mnie nie mia艂 poj臋cia o Jacku Gatcie.
— W porz膮dku, poczekamy do jutra. Powiem Fallonowi o tym, co si臋 sta艂o — powiedzia艂em.
Okaza艂o si臋 to trudniejsze, ni偶 przewidywa艂em. Fallon tkwi艂 po uszy w swojej pracy, zastanawiaj膮c si臋 nad z艂otym talerzem Maj贸w i pr贸buj膮c okre艣li膰 jego wiek, mamrota艂 do siebie jakie艣 maja艅skie liczby. Usi艂owa艂em powiedzie膰 mu o naszych k艂opotach, ale przerwa艂 mi z irytacj膮:
— Nie przejmowa艂bym si臋 tym. Jutro b臋d膮 nadawa膰 i wszystko si臋 wyja艣ni. A teraz id藕 ju偶 i nie zawracaj mi g艂owy.
Odszed艂em wi臋c i sam te偶 zacz膮艂em si臋 zastanawia膰. Chcia艂em pocz膮tkowo pogada膰 o tym z Halsteadem, ale wspomnienie s艂贸w Pata Harrisa powstrzyma艂o mnie przed zbytni膮 szczero艣ci膮. Nie powiedzia艂em te偶 o niczym Katherine, bo nie chcia艂em jej przestraszy膰, a poza tym ba艂em si臋, 偶e mog艂aby co艣 powt贸rzy膰 m臋偶owi. W ko艅cu podszed艂em do Ridera:
— Czy tw贸j helikopter jest got贸w do pracy? — zapyta艂em. Zauwa偶y艂em, 偶e moje s艂owa go zaskoczy艂y i jakby nieco urazi艂y.
— Zawsze jest got贸w — powiedzia艂 kr贸tko.
— Jutro mo偶emy go potrzebowa膰. Przygotuj si臋 do wczesnego startu.
33
Tej nocy my mieli艣my po偶ar. W baraku radiowym! Obudzi艂em si臋, s艂ysz膮c dochodz膮ce z oddali krzyki, a nast臋pnie ju偶 bli偶ej tupot krok贸w po twardym gruncie, gdy kto艣 przebieg艂 przed moim barakiem. Wsta艂em, by zobaczy膰, co si臋 dzieje, i zasta艂em w baraku Rudetsky'ego, kt贸ry gasi艂 ostatnie p艂omienie. Poci膮gn膮艂em nosem.
— Trzyma艂e艣 tu benzyn臋?
— Nie! — mrukn膮艂. — Mieli艣my go艣ci. Dosta艂o si臋 tu paru tych przekl臋tych chicleros. — Spojrza艂 na zw臋glone resztki nadajnika. — Ale nie rozumiem, dlaczego, do cholery, mieliby chcie膰 to zniszczy膰?
Mog艂em mu to wyja艣ni膰, ale nie zrobi艂em tego. Ten po偶ar przekona艂 mnie, 偶e chodzi o to, by nas odizolowa膰.
— Czy odkry艂e艣 jeszcze jak膮艣 pr贸b臋 sabota偶u?
— Nic o tym nie wiem.
Do 艣witu pozosta艂a jeszcze godzina.
— Lec臋 do obozu I — oznajmi艂em. — Chc臋 zobaczy膰, co tam si臋 sta艂o.
Rudetsky przyjrza艂 mi si臋 uwa偶nie.
— Spodziewasz si臋 jakich艣 komplikacji? — zatoczy艂 r臋k膮 ko艂o. — Czego艣 w tym rodzaju?
— Mo偶liwe — przyzna艂em. — Tu zreszt膮 te偶 mo偶e si臋 co艣 jeszcze wydarzy膰. Gdy mnie nie b臋dzie, trzymaj wszystkich w obozie. I nie pozw贸l na 偶adne impertynencje ze strony Halsteada, je艣li b臋d膮 z nim jakie艣 problemy, wiesz chyba, jak to za艂atwi膰.
— Z najwi臋ksz膮 przyjemno艣ci膮 — powiedzia艂 czule Rudetsky. — Jak s膮dz臋, nie zechcesz mi wyja艣ni膰, co si臋 tu naprawd臋 dzieje?
— Zapytaj Fallona. To d艂uga historia, a ja teraz nie mam czasu na t艂umaczenie. Musz臋 wyci膮gn膮膰 Ridera z 艂贸偶ka.
Przegryz艂em co艣 w po艣piechu, po czym przekona艂em Ridera o konieczno艣ci lotu do obozu I. Waha艂 si臋 troch臋, ale skoro Fallon zrezygnowa艂 z wszelkiej odpowiedzialno艣ci, a mnie popiera艂 Rudetsky, wiec w ko艅cu przesta艂 stawia膰 op贸r i byli艣my gotowi do startu o wschodzie s艂o艅ca. Katherine przysz艂a zobaczy膰, jak odlatuj臋. Wychyli艂em si臋 do niej i zawo艂a艂em:
— Nie oddalaj si臋 od obozu. Nied艂ugo wr贸c臋.
— W porz膮dku — przyrzek艂a.
Halstead wychyli艂 si臋 zza helikoptera i stan膮艂 obok niej.
— Odstawiasz bohatera? — zapyta艂 z sarkazmem.
Bada艂 艣wi膮tyni臋 Yum Chaca, znajduj膮c膮 si臋 nad cenote, i gor膮czkowa艂 si臋, by rozpocz膮膰 na jej terenie zwyk艂e prace wykopaliskowe zamiast powierzchniowego oczyszczania, ale Fallon nie zezwoli艂 mu na to. Znaleziska, kt贸rych dokonali艣my wsp贸lnie z Katherine w cenote, utar艂y mu nosa. Dra偶ni艂o go to, 偶e amatorzy najwyra藕niej wybrali pul臋1, by u偶y膰 kiepskiego kalamburu. By艂 tym do tego stopnia poirytowany, 偶e wszczyna艂 k艂贸tnie z 偶on膮. Si艂膮 odci膮gn膮艂 j膮 od helikoptera, a Rider spojrza艂 na mnie i wzruszy艂 ramionami.
— W zasadzie mogliby艣my lecie膰 — powiedzia艂.
Skin膮艂em g艂ow膮. Pomanipulowa艂 dr膮偶kiem sterowym i wznie艣li艣my si臋 do g贸ry.
Odezwa艂em si臋 do Ridera, ale w odpowiedzi u艣miechn膮艂 si臋 tylko, wskazuj膮c na s艂uchawki interkomu. Za艂o偶y艂em je i powiedzia艂em do mikrofonu:
— Polataj przez chwil臋 nad polan膮, dobrze? Chc臋 popatrze膰 na to z g贸ry.
— Dobrze — zgodzi艂 si臋 i zatoczyli艣my szeroki 艂uk ponad Uaxuanoc.
Obecnie przypomina艂o to ju偶 miasto, przynajmniej ta cz臋艣膰, kt贸ra by艂a oczyszczona. Zupe艂nie wyra藕nie odcina艂a si臋 pot臋偶na platforma, stanowi膮ca podstaw臋 艣wi膮tyni Kukulkana i budynek, kt贸ry Fallon 偶artobliwie okre艣li艂 jako „ratusz miejski". By艂 tam r贸wnie偶 zarys czego艣, co wygl膮da艂o na kolejn膮 pot臋偶n膮 platform臋, roz艂o偶on膮 na wsch贸d wzd艂u偶 grzbietu, ale by艂a ona odkryta tylko cz臋艣ciowo. Na wzg贸rzu, ponad cenote, wida膰 by艂o efekty solidnej pracy Halsteada — 艣wi膮tynia Yum Chaca przesta艂a wreszcie przypomina膰 jedynie kopiec ziemi, ukazuj膮c sw贸j pierwotny kszta艂t sto偶kowatej piramidy kamiennej ze zwie艅czaj膮cym j膮, wspartym na kolumnach gmachem. Trzykrotnie przelecieli艣my nad miastem, po czym powiedzia艂em:
— Dzi臋ki, Harry, wystarczy, le膰my do obozu I. Czy m贸g艂by艣 trzyma膰 si臋 nisko, chcia艂bym poobserwowa膰 las?
— Nie mam nic przeciwko temu, byle tylko nie za nisko. Polec臋 powoli, 偶eby艣 m贸g艂 rzeczywi艣cie co艣 zobaczy膰.
Skierowali艣my si臋 na wsch贸d, lec膮c na wysoko艣ci oko艂o stu metr贸w z szybko艣ci膮 nie wi臋ksz膮 ni偶 dziewi臋膰dziesi膮t kilometr贸w na godzin臋. Poni偶ej rozci膮ga艂a si臋 d偶ungla, zielona puszcza z koronami drzew, kt贸re zwyci臋偶aj膮c w walce o 艣wiat艂o, si臋ga艂y pi臋膰dziesi臋ciu i wi臋cej metr贸w ponad ziemi臋. Te korony tworzy艂y wyspy rozrzucone po艣r贸d 艣ciel膮cej si臋 ni偶ej zbitej masy zieleni. Nigdzie jednak nie by艂o wida膰 ziemi.
— Zdecydowanie wol臋 t臋dy lecie膰, ni偶 i艣膰 — powiedzia艂em. Harry roze艣mia艂 si臋.
— Chyba bym tam umar艂 ze strachu. S艂ysza艂e艣 te przekl臋te wyjce ubieg艂ej nocy? Brzmia艂o to tak, jakby jakiemu艣 nieszcz臋艣nikowi powolutku podrzynano gard艂o.
— Wyjce by mnie nie przestraszy艂y. Ha艂asuj膮 tylko, cho膰 dzia艂a to na nerwy. Bardziej obawia艂bym si臋 pum i w臋偶y.
— I chicleros — doda艂 Harry. — S艂ysza艂em par臋 wielce zabawnych historyjek o tych facetach. Z tego, co wiem, dla nich zabicie cz艂owieka to tyle, co splun膮膰. — Spojrza艂 w d贸艂 na d偶ungl臋. — Chryste, co za miejsce do pracy! Trudno si臋 dziwi膰, 偶e chicleros to twardzi ludzie. Gdybym pracowa艂 tam na dole, to te偶 bym pewnie niewiele dba艂 o to, czy 偶yj臋, czy nie. Nie przejmowa艂bym si臋 tym zupe艂nie.
— Co tu si臋 sta艂o? — Spyta艂em, gdy przeci臋li艣my cz臋艣膰 lasu, kt贸ra nieco r贸偶ni艂a si臋 od reszty.
— Nie wiem — powiedzia艂 Harry. By艂 nie mniej zaskoczony ode mnie. — To drzewo wygl膮da na obumar艂e. Przyjrzyjmy mu si臋 z bliska.
Pomanipulowa艂 dr膮偶kiem sterowniczym. Helikopter zwolni艂 i okr膮偶y艂 wierzcho艂ek drzewa. By艂 to jeden z tych le艣nych olbrzym贸w, kt贸rego korona wyros艂a ponad inne drzewa, rozpo艣cieraj膮c si臋 bujnie w wy偶szych partiach, lecz z pewno艣ci膮 by艂a ona bezlistna i uschni臋ta. Wsz臋dzie dooko艂a sta艂y takie same martwe drzewa.
— My艣l臋, 偶e ju偶 rozumiem. Z pewno艣ci膮 przesz艂o t臋dy tornado — powiedzia艂 Harry. — Drzewa zosta艂y wyrwane z korzeniami, ale s膮 tak ciasno st艂oczone, 偶e nie mog艂y upa艣膰, usch艂y wi臋c w pionowej pozycji. Co za piekielne miejsce, gdzie umiera si臋 na stoj膮co.
Wznie艣li艣my si臋 i wr贸cili艣my na w艂a艣ciwy kurs. Harry powt贸rzy艂:
— To musia艂o by膰 tornado, obumar艂e drzewa stoj膮 w pozycji prostej, tworz膮c pas, po kt贸rym ono przesz艂o. Jak na huragan zasi臋g jest zbyt ograniczony, inaczej drzewa by艂yby powyrywane na wi臋kszym obszarze.
— Tutaj zdarzaj膮 si臋 huragany?
— Jasne. Chryste! W艂a艣nie w tej chwili jeden z nich pustoszy Karaiby. 艢ledzi艂em prognozy pogody na wypadek, gdyby zdecydowa艂 si臋 „zawita膰" w te okolice. Jest to jednak ma艂o prawdopodobne.
Zakl膮艂, bo helikopter nieoczekiwanie przechyli艂 si臋 na bok.
— Co si臋 sta艂o? — spyta艂em.
— Nie mam poj臋cia. — Gwa艂townie sprawdzi艂 instrumenty. Po chwili doda艂: — Wygl膮da, 偶e wszystko jest w porz膮dku.
Jeszcze nie sko艅czy艂, kiedy rozleg艂 si臋 niesamowity trzask od strony ogona, a ca艂y kad艂ub okr臋ci艂 si臋 wok贸艂 swojej osi. Si艂a od艣rodkowa rzuci艂a mnie na 艣cian臋 kabiny, przy kt贸rej pozosta艂em unieruchomiony, podczas gdy Harry rozpaczliwie szarpa艂 przyrz膮dami.
Ca艂y 艣wiat wirowa艂 w zawrotnym korkoci膮gu, horyzont unosi艂 si臋 i opada艂, a las przybli偶a艂 si臋 strasznie szybko — zbyt szybko!
— Trzymaj si臋 — krzykn膮艂 Harry i trzasn膮艂 w prze艂膮cznik na tablicy kontrolnej.
Wycie silnika nagle zamilk艂o, ale kr臋cili艣my si臋 w dalszym ci膮gu. Zobaczy艂em jeszcze wierzcho艂ek drzewa, wy艂aniaj膮cy si臋 na drodze naszego upadku, i ju偶 wiedzia艂em, 偶e si臋 rozbijemy. Nast臋pn膮 i ostatni膮 rzecz膮, kt贸r膮 us艂ysza艂em, by艂 straszliwy trzask zako艅czony pot臋偶nym uderzeniem. Rzuci艂o mnie do przodu, w wyniku czego grzmotn膮艂em g艂ow膮 w metalowy dr膮偶ek.
To by艂o wszystko, co zapami臋ta艂em.
34
G艂owa bola艂a mnie jak diabli. Pocz膮tkowo by艂o to lekkie pulsowanie, nie gorsze ni偶 przy solidnym kacu, ale jego intensywno艣膰 wzrasta艂a, a偶 w ko艅cu mia艂em uczucie, jakby kto艣 u偶ywa艂 mojej czaszki w charakterze b臋bna. Kiedy si臋 poruszy艂em, wyda艂o mi si臋, 偶e w 艣rodku co艣 eksplodowa艂o i wszystko ponownie zgas艂o.
Gdy znowu odzyska艂em przytomno艣膰, by艂o nieco lepiej, ale niewiele. Tym razem mog艂em ju偶 unie艣膰 g艂ow臋, lecz nic nie widzia艂em. Jedynie mn贸stwo czerwonych plamek rozta艅czonych przed oczami. Odchyli艂em si臋 do ty艂u, potar艂em je i w贸wczas uprzytomni艂em sobie, 偶e kto艣 j臋czy. Up艂yn臋艂o jeszcze troch臋 czasu, zanim potrafi艂em cokolwiek dojrze膰, czerwone migotanie zast膮pi艂a o艣lepiaj膮ca ziele艅 — ruchome, zielone co艣, widoczne poprzez przezroczyst膮 obudow臋 kabiny.
Ponownie us艂ysza艂em j臋k i odwr贸ci艂em si臋. Zobaczy艂em Harry'ego Ridera, kt贸ry osun膮艂 si臋 do przodu w swoim siedzeniu. Z k膮cika ust s膮czy艂a mu si臋 stru偶ka krwi. By艂em bardzo s艂aby i wydawa艂o mi si臋, 偶e nie zdo艂am si臋 ruszy膰. Poza tym moje szare kom贸rki chyba w og贸le przesta艂y funkcjonowa膰, bo nie potrafi艂em nawet po艂膮czy膰 w ca艂o艣膰 dw贸ch kolejnych my艣li. Wszystko, na co by艂o mnie sta膰, to przechylenie g艂owy na drug膮 stron臋 i spojrzenie nieruchomym wzrokiem przez okno.
Zobaczy艂em 偶ab臋! Siedzia艂a na szerokim li艣ciu, wpatruj膮c si臋 we mnie paciorkowatymi, nieruchomymi oczami, zupe艂ny bezruch zak艂贸ca艂o jedynie szybko pulsuj膮ce podgardle.
Przez d艂u偶szy czas wpatrywali艣my si臋 w siebie. Trwa艂o to wystarczaj膮co d艂ugo, bym dwukrotnie zd膮偶y艂 powt贸rzy膰 sobie wierszyk o 偶abie spe艂niaj膮cej 偶yczenie: Hej! Ho! M贸wi Rowley. Wreszcie mrugn膮艂em oczami i czar prysn膮艂.
Odwr贸ci艂em si臋, by spojrze膰 na Harry'ego. Drgn膮艂 lekko i poruszy艂 g艂ow膮. Twarz mia艂 blad膮, a stru偶ka krwi z ust niepokoi艂a mnie, gdy偶 wskazywa艂a na obra偶enia wewn臋trzne. Znowu spr贸bowa艂em si臋 poruszy膰, ale ogarn臋艂a mnie cholerna s艂abo艣膰. „Dalej — pogania艂em si臋 w my艣lach. — Nie b膮d藕 taki szary i wyblak艂y. Rusz si臋, Wheale. Zachowuj si臋 jak m臋偶czyzna, kt贸ry wie, do czego zmierza."
Uda艂o mi si臋 w ko艅cu usi膮艣膰. Gdy to uczyni艂em, ca艂y szkielet kabiny zadr偶a艂 z艂owrogo i zako艂ysa艂 si臋 jak ma艂a 艂贸dka na falach.
— Chryste! — powiedzia艂em g艂o艣no. — Do czego w艂a艣ciwie zmierzam? — Spojrza艂em na 偶ab臋. Wci膮偶 jeszcze tam by艂a, ale li艣膰, na kt贸rym siedzia艂a, ko艂ysa艂 si臋. Najwyra藕niej nie przej臋艂a si臋 tym, a w ka偶dym razie nic na ten temat nie powiedzia艂a.
Odezwa艂em si臋 ponownie, gdy偶 d藕wi臋k g艂osu dodawa艂 mi otuchy:
— Zg艂upia艂e艣 ju偶 do cna. Spodziewa艂e艣 si臋, 偶e 偶aba b臋dzie z tob膮 rozmawia膰? Wheale, jeste艣 nie藕le r膮bni臋ty!
— C...Co... — wymamrota艂 Harry.
— Obud藕 si臋, Harry! Obud藕 si臋, ch艂opcze, na mi艂o艣膰 bosk膮! Jestem cholernie samotny.
— wo...wo — Harry j臋kn膮艂 i otworzy艂 oczy.
Pochyli艂em si臋 i przy艂o偶y艂em ucho do jego ust.
— O co chodzi Harry?
— Wo... dy — st臋kn膮艂. — Woda za siedzeniem.
Odwr贸ci艂em si臋, staraj膮c si臋 wymaca膰 j膮 r臋k膮, a helikopter znowu zadr偶a艂 i zadygota艂. Znalaz艂em butelk臋 i przy艂o偶y艂em j膮 do ust pilota, cho膰 nie mia艂em wcale pewno艣ci, czy dobrze robi臋, bo gdyby mia艂 rozwalony brzuch, woda mog艂aby mu zaszkodzi膰.
Ale wszystko by艂o we wzgl臋dnym porz膮dku. Wypi艂 艂yk, sporo zreszt膮 przy tym rozlewaj膮c, a r贸偶owo zabarwiona stru偶ka pociek艂a mu po brodzie. Szybko zacz膮艂 dochodzi膰 do siebie, du偶o szybciej ni偶 ja. Napi艂em si臋 tak偶e i poczu艂em si臋 znacznie lepiej. Odda艂em butelk臋 Harry'emu, kt贸ry przep艂uka艂 usta i splun膮艂. Dwa wybite z臋by odbi艂y si臋 ze stukiem od tablicy rozdzielczej.
— Cholera! Ca艂e usta mam posiekane — wymamrota艂 niewyra藕nie.
— Ciesz si臋, ch艂opcze, 偶e tylko tyle. My艣la艂em ju偶, 偶e 偶ebra przebi艂y ci p艂uca.
— Co u diab艂a? — Uni贸s艂 si臋 i znieruchomia艂, gdy poczu艂 ko艂ysanie helikoptera.
Wreszcie u艣wiadomi艂em sobie, gdzie byli艣my.
— Spokojnie — powiedzia艂em napi臋tym g艂osem. — Wydaje mi si臋, 偶e do ziemi mamy jeszcze spory kawa艂ek. To przypadek typu: Ko艂ysz si臋, dzieci臋, na wierzcho艂ku drzewa. — Zamilk艂em, gdy偶 zako艅czenie wierszyka nie przypad艂o mi do gustu.
Nagle Harry zastyg艂 w bezruchu i wci膮gn膮艂 powietrze.
— Czuj臋 gaz. Niezbyt mi si臋 to podoba. Chyba zgubili艣my tylny rotor — wyja艣ni艂. — Gdy to nast膮pi艂o, kad艂ub zacz膮艂 si臋 obraca膰 w kierunku przeciwnym do g艂贸wnego rotora. Dzi臋ki Bogu, 偶e zd膮偶y艂em wszystko wy艂膮czy膰.
— Drzewa musia艂y zamortyzowa膰 nasz upadek — powiedzia艂em. — Gdyby艣my spadli na twardy grunt, helikopter p臋k艂by jak skorupka jajka. A tak wyszli艣my z tego prawie bez szwanku.
— Nic nie rozumiem. Dlaczego odpad艂 tylny rotor?
— Mo偶e metal by艂 ju偶 nadwer臋偶ony?
— To nowa maszyna. Metal nie mia艂 czasu si臋 zm臋czy膰.
— Mo偶e pogadamy o tym kiedy indziej? Zabierajmy si臋 st膮d w diab艂y. Ciekawe, na jakiej wysoko艣ci wisimy? — Poruszy艂em si臋 ostro偶nie. — W razie czego uwa偶aj!
Ostro偶nie nacisn膮艂em klamk臋 bocznych drzwi i us艂ysza艂em trzask zwalniaj膮cego si臋 zamku. Lekko popchni臋te drzwi odchyli艂y si臋 o jakie艣 dwadzie艣cia centymetr贸w, po czym co艣 je zablokowa艂o. Szpara by艂a jednak na tyle du偶a, 偶e mog艂em popatrze膰 w d贸艂. Dok艂adnie pod nami znajdowa艂a si臋 ga艂膮藕, ni偶ej pl膮tanina li艣ci i ani 艣ladu ziemi.
Fallon w艂贸czy艂 si臋 po tej d偶ungli przez wiele lat i chocia偶 nie by艂 botanikiem, sporo o niej wiedzia艂. Par臋 razy rozmawia艂 o tym ze mn膮. Na podstawie tego, co mi powiedzia艂, i tego, co widzia艂em przed sob膮, mog艂em stwierdzi膰, 偶e znajdujemy si臋 na wysoko艣ci jakich艣 dwudziestu pi臋ciu metr贸w. Og贸lnie rzecz bior膮c, las deszczowy zbudowany jest z trzech poziom贸w, kt贸re specjali艣ci nazywaj膮 galeriami. My przebili艣my najwy偶szy i zawi艣li艣my na g臋stszym — 艣rodkowym.
— Masz jak膮艣 link臋? — zapyta艂em Harry'ego.
— Jest kabel wyci膮gowy.
— Potrafisz go rozwin膮膰, nie kr臋c膮c si臋 zbytnio?
— Mog臋 spr贸bowa膰.
Na b臋bnie wyci膮gowym znajdowa艂 si臋 zaczep, kt贸rym Harry m贸g艂 operowa膰 r臋cznie. Pomaga艂em mu odwin膮膰 gruby kabel, zwijaj膮c go tak 艣ci艣le, jak tylko potrafi艂em, i odk艂adaj膮c zwoje na przednie siedzenie, 偶eby nie przeszkadza艂y.
— Wiesz, gdzie jeste艣my? — spyta艂em.
— Jasne! — Wyci膮gn膮艂 podk艂adk臋, do kt贸rej by艂a przymocowana mapa. — Jeste艣my gdzie艣 tutaj. Nie oddalili艣my si臋 od polany dalej ni偶 o jakie艣 dziesi臋膰 minut drogi, nie lec膮c zbyt szybko. Jeste艣my oko艂o pi臋tnastu kilometr贸w od obozu. Czeka nas niez艂a przechadzka.
— Masz jaki艣 sprz臋t na wypadek katastrofy?
— Par臋 maczet, apteczk臋, dwie butelki wody i kilka innych drobiazg贸w.
Podnios艂em butelk臋 le偶膮c膮 pomi臋dzy siedzeniami i potrz膮sn膮艂em ni膮 na pr贸b臋.
— Ta jest w po艂owie pusta albo na p贸艂 pe艂na, zale偶y od punktu widzenia. Lepiej nie szastajmy wod膮.
— Zabior臋 reszt臋 rzeczy — powiedzia艂 Harry i odwr贸ci艂 si臋 na siedzeniu. Jednocze艣nie helikopter przekrzywi艂 si臋 i us艂yszeli艣my zgrzyt rozdzieranego metalu. Harry natychmiast znieruchomia艂, spogl膮daj膮c na mnie z l臋kiem w oczach. Nad g贸rn膮 warg膮 mia艂 kropelki potu. Gdy jednak nic si臋 nie sta艂o, delikatnie pochyli艂 si臋 i wyci膮gn膮艂 r臋k臋 po maczety.
Zebrali艣my ju偶 z przodu wszystkie potrzebne rzeczy, kiedy przypomnia艂em sobie.
— Radio! Czy ono dzia艂a?
Harry wysun膮艂 r臋k臋 w stron臋 prze艂膮cznika, ale zaraz cofn膮艂 j膮.
— Nie wiem, czy mo偶na spr贸bowa膰 — powiedzia艂 nerwowo. — Nie czujesz gazu? Je艣li w nadajniku nast膮pi艂o przebicie, jedna iskra wy艣le nas do nieba. — Przez chwil臋 patrzyli艣my na siebie w milczeniu, a偶 wreszcie u艣miechn膮艂em si臋 s艂abo.
— W porz膮dku, ryzykujemy.
Przesun膮艂 w d贸艂 prze艂膮cznik i nas艂uchiwa艂 w s艂uchawkach.
— Nie dzia艂a! W og贸le brak sygna艂u.
— W takim razie nie musimy si臋 ju偶 o nie martwi膰.
Otworzy艂em drzwi tak szeroko, jak tylko mog艂em, i przyjrza艂em si臋 ga艂臋zi pod nami. Mia艂a jakie艣 dwadzie艣cia centymetr贸w grubo艣ci i wygl膮da艂a bardzo solidnie.
— Wychodz臋. Rzu膰 mi kabel, kiedy zawo艂am.
Przeci艣ni臋cie si臋 na zewn膮trz nie by艂o dla mnie wielkim problemem, gdy偶 jestem raczej szczup艂y. Ostro偶nie opu艣ci艂em si臋. Nawet gdy wisia艂em na wyci膮gni臋tych r臋kach, palce st贸p ko艂ysa艂y si臋 w powietrzu, kilkana艣cie centymetr贸w od konara. Musia艂em wi臋c skaka膰. Pu艣ci艂em si臋, uderzaj膮c stopami prosto w ga艂膮藕, po czym straci艂em r贸wnowag臋 i polecia艂em do przodu, obejmuj膮c konar ramionami jak cz艂owiek, kt贸ry wspina si臋 po nat艂uszczonym s艂upie. Gdy uda艂o mi si臋 w ko艅cu usi膮艣膰 na ga艂臋zi okrakiem, ci臋偶ko dysza艂em.
— W porz膮dku, rzu膰 kabel.
Lina opad艂a w d贸艂, wi臋c z艂apa艂em j膮. Harry przymocowa艂 do zaczepu na jej ko艅cu butelki z wod膮 i maczety. By艂y tam do艣膰 bezpieczne, dlatego tylko okr臋ci艂em zaczep wok贸艂 ga艂臋zi.
— Mo偶esz ju偶 wyj艣膰! — krzykn膮艂em.
Najpierw wysun臋艂o si臋 jeszcze troch臋 kabla, a po chwili ukaza艂 si臋 Harry. Wok贸艂 pasa mia艂 zamocowan膮 p臋tl臋 i zamiast zej艣膰 w d贸艂, na ga艂膮藕, zacz膮艂 wspina膰 si臋 na czubek obudowy kabiny helikoptera.
— Co, do diab艂a, robisz?! — zawo艂a艂em zniecierpliwiony.
— Chc臋 zobaczy膰 cz臋艣膰 ogonow膮 — powiedzia艂, dysz膮c ci臋偶ko.
— Na mi艂o艣膰 bosk膮! Zrzucisz mi na g艂ow臋 ca艂y ten cholerny z艂om.
Zignorowa艂 moje ostrze偶enie i przesun膮艂 si臋 na czworakach do ty艂u. Na tyle, na ile zd膮偶y艂em si臋 zorientowa膰, w dotychczasowej pozycji przytrzymywa艂o helikopter jedynie ko艂o, kt贸re zaklinowa艂o si臋 w rozwidleniu utworzonym przez ga艂膮藕 i pie艅 drzewa. Zauwa偶y艂em, 偶e minimalnie, lecz systematycznie, wysuwa si臋 z tego rozwidlenia.
Kiedy spojrza艂em ponownie w g贸r臋, Harry znikn膮艂 gdzie艣 za zas艂on膮 li艣ci.
— Spada! — wrzasn膮艂em. — Wracaj!
Odpowiedzia艂a mi cisza. Helikopter przechyli艂 si臋 przy wt贸rze 艂amanych ga艂臋zi i kilka li艣ci poszybowa艂o w d贸艂. Spojrza艂em na ko艂o — zn贸w przesun臋艂o si臋 do przodu. Jeszcze pi臋膰 centymetr贸w, a ca艂y helikopter wysunie si臋 z podpory.
Zobaczy艂em Harry'ego ze艣lizguj膮cego si臋 w stron臋 kabiny g艂ow膮 do przodu. Zszed艂 sprawnie i wreszcie zeskoczy艂 na ga艂膮藕. Ugi臋艂a si臋, gdy uderzy艂 w ni膮 butami, a ja pospiesznie z艂apa艂em go wp贸艂. Jeszcze kilka manewr贸w i po chwili ju偶 siedzia艂 na niej okrakiem, twarz膮 do mnie. W cyrku tworzyliby艣my zgrany duet.
Wskaza艂em na ko艂o, kt贸re mia艂o do przebycia jeszcze tylko trzy centymetry. Twarz mu si臋 napr臋偶y艂a.
— Wyno艣my si臋 st膮d.
Odczepili艣my maczety i butelki z wod膮, za艂o偶yli艣my szelki na ramiona, a nast臋pnie wyci膮gn臋li艣my reszt臋 kabla z helikoptera.
— Jak膮 on ma d艂ugo艣膰?
— Trzydzie艣ci metr贸w.
— Powinien wystarczy膰.
Opu艣ci艂em si臋 pierwszy, posuwaj膮c si臋 centymetr po centymetrze. Nie sprawi艂o mi to nawet wi臋kszych trudno艣ci, gdy偶 w dole by艂o wiele ga艂臋zi, kt贸re okaza艂y si臋 bardzo pomocne. Kilkakrotnie musia艂em si臋 zatrzymywa膰, by odpl膮ta膰 zaczepiony kabel. Na jednym z takich postoj贸w zaczeka艂em na Harry'ego, kt贸ry zszed艂 i zasapany wypoczywa艂 na ga艂臋zi.
— Wyobra藕 sobie mnie w roli Tarzana! — wyst臋ka艂, a spazm b贸lu wykrzywi艂 mu rysy.
— Co si臋 sta艂o?
— Chyba jednak z艂ama艂em par臋 偶eber. Nic mi nie b臋dzie. — Potar艂 klatk臋 piersiow膮.
Wyci膮gn膮艂em cz臋艣ciowo opr贸偶nion膮 butelk臋 wody.
— Poci膮gnij sobie porz膮dnie. Pijemy po po艂owie.
— Wydawa艂o mi si臋 — wzi膮艂 j膮 niepewnie — 偶e co艣 m贸wi艂e艣 o oszcz臋dzaniu wody.
— Tam jest jeszcze troch臋. — Wskaza艂em kciukiem na pokryt膮 ko偶uchem ka艂u偶臋 we wg艂臋bieniu butwiej膮cego drzewa. — Nie wiem, czy jest dobra, wi臋c nie chc臋 jej miesza膰 z t膮 w butelce. Poza tym lepsza woda w 偶o艂膮dku ni偶 w butelce. To moja najnowsza teoria.
Skin膮艂 potakuj膮co g艂ow膮 i 艂apczywie zacz膮艂 pi膰. Jego grdyka rytmicznie porusza艂a si臋 w g贸r臋 i w d贸艂. Gdy odda艂 mi butelk臋, zanurzy艂em j膮 w ciemnej ka艂u偶y. Kijanki b艂yskawicznie rozpierzch艂y si臋 pod powierzchni膮. 呕aby drzewne rozmna偶a艂y si臋 tutaj, w galeriach wysokiego lasu, 偶y艂y tu i zdycha艂y, nigdy nie widz膮c ziemi. Zatka艂em butelk臋 korkiem i powiedzia艂em:
— Musia艂bym by膰 naprawd臋 spragniony, 偶eby to wypi膰. Jeste艣 gotowy?
Skin膮艂 g艂ow膮, wi臋c ponownie chwyci艂em kabel i rozpocz膮艂em dalsz膮 w臋dr贸wk臋 w d贸艂. W pewnym momencie przestraszy艂em si臋 cholernie, gdy sp艂oszona przeze mnie szerokonosa ma艂pa z gatunku Cebidae pisn臋艂a gwa艂townie i wykona艂a sze艣ciometrowy skok na pobliskie drzewo. Potem odwr贸ci艂a si臋 i zacz臋艂a gniewnie wymy艣la膰 pod moim adresem. Trzeba przyzna膰, 偶e czu艂a si臋 w tym lesie o wiele bardziej swojsko ni偶 ja, ale ona wszak by艂a stworzona do tego typu 偶ycia.
W ko艅cu osi膮gn臋li艣my cel i stan臋li艣my na twardym gruncie, po艣r贸d wilgotnej zieleni. Popatrzy艂em na zwisaj膮cy z drzewa kabel.
By膰 mo偶e jaki艣 Maja lub chiclero, przechodz膮c t臋dy, zdziwi si臋 na jego widok, a potem zrobi z niego jaki艣 u偶ytek. A mo偶e nigdy ju偶 nie ujrz膮 go ludzkie oczy.
— To by艂 idiotyczny popis, tam na g贸rze. Co, do diab艂a, robi艂e艣? — powiedzia艂em, przerywaj膮c te rozmy艣lania. Harry spojrza艂 do g贸ry.
— Wyno艣my si臋 lepiej spod tego helikoptera. Tu nie jest zbyt bezpiecznie.
— Gdzie mamy i艣膰?
— Wszystko jedno — odpar艂 sucho. — Po prostu wynie艣my si臋 spod niego i tyle. — Wyci膮gn膮艂 maczet臋 i ze z艂o艣ci膮 machn膮艂 ni膮 w poszycie, wybijaj膮c przez nie przej艣cie.
Las nie by艂 zbyt g臋sty. Fallon nazwa艂by go pewnie sze艣ciometrowym, wi臋c nie musieli艣my napracowa膰 si臋 zbytnio.
Po przej艣ciu kilkudziesi臋ciu metr贸w Harry zatrzyma艂 si臋 i odwr贸ci艂 do mnie.
— Helikopter zosta艂 celowo uszkodzony — powiedzia艂 bezbarwnie.
— Co?
— Tak, tak. Dobrze s艂ysza艂e艣. To by艂 sabota偶. Chcia艂bym dosta膰 w swoje r臋ce drania, kt贸ry to zrobi艂.
Wbi艂em maczet臋 pionowo w ziemi臋.
— Sk膮d mo偶esz mie膰 pewno艣膰?
— Osobi艣cie robi艂em codzienny przegl膮d i zna艂em ka偶dy centymetr tej maszyny. Wiesz, na jakiej zasadzie funkcjonuje helikopter?
— Tylko og贸lnie.
Przykucn膮艂 i narysowa艂 ga艂膮zk膮 schemat na ziemi.
— Tu, na g贸rze, jest du偶y rotor, kt贸ry powoduje wznoszenie. Prawo Newtona m贸wi, 偶e ka偶dej akcji odpowiada reakcja skierowana w przeciwnym kierunku, wi臋c gdyby temu nie przeciwdzia艂a膰, ca艂y kad艂ub obraca艂by si臋 w kierunku przeciwnym do rotora. Zadanie to spe艂nia ma艂e 艣mig艂o z ty艂u, kt贸re popycha w bok. Zrozumia艂e艣?
— Tak.
— Nasz helikopter mia艂 jeden silnik nap臋dzaj膮cy oba rotory. Tylny by艂 nap臋dzany przez d艂ugi wa艂, kt贸ry bieg艂 wzd艂u偶 ca艂ego ogona, a w tym miejscu jest uniwersalny przegub. Pami臋tasz ten trzask, kt贸ry us艂yszeli艣my tu偶 przed katastrof膮? My艣la艂em wtedy, 偶e odlecia艂 tylny rotor, ale to nie by艂o to. Pu艣ci艂 w艂a艣nie ten przegub, w wyniku czego wa艂 rozwali艂 poszycie ogona. Oczywi艣cie, w takiej sytuacji rotor z ty艂u zatrzyma艂 si臋, a my zacz臋li艣my kr臋ci膰 si臋 w k贸艂ko.
Poklepa艂em si臋 po kieszeniach i znalaz艂em na wp贸艂 opr贸偶nion膮 paczk臋 papieros贸w. Harry wzi膮艂 jednego i m贸wi艂 dalej:
— Przyjrza艂em si臋 temu przegubowi, 艣ruby mocuj膮ce zosta艂y wyj臋te.
— Jeste艣 tego pewien? Nie mog艂y si臋 z艂ama膰?
— Jasne, 偶e jestem zupe艂nie pewien — spojrza艂 na mnie zdegustowany.
— Kiedy ostatni raz ogl膮da艂e艣 ten przegub?
— Dwa dni temu. Ale jeszcze wczoraj lata艂em, czyli sabota偶u dokonano p贸藕niej. M贸j Bo偶e, mieli艣my du偶o szcz臋艣cia, lec膮c te dziesi臋膰 minut bez 艣rub.
Gdzie艣 za nami rozleg艂 si臋 ha艂as, przyt艂umiony odg艂os wybuchu ponad ziemi膮, i przez li艣cie dostrzegli艣my jaskrawoczerwony b艂ysk.
— W艂a艣nie spad艂 — powiedzia艂 Harry. — A my mamy cholerne szcz臋艣cie, 偶e nie spadli艣my razem z nim.
35
— Pi臋tna艣cie kilometr贸w — oznajmi艂 Harry. — To d艂uga droga w tym lesie. Ile mamy wody?
— Litr dobrej i litr 艣mierdziuchy.
— To niewiele dla dw贸ch ludzi w takim upale, tym bardziej 偶e nie mo偶emy i艣膰 noc膮. — Rozpostar艂 map臋 na ziemi i wyci膮gn膮艂 z kieszeni ma艂y kompas. — Zajmie nam to dwa dni, ale nie damy rady, maj膮c tylko dwa litry wody. — Naznaczy艂 palcem lini臋 na mapie. — Tu jest jaka艣 ma艂a cenote, o tutaj, ze cztery kilometry od naszej trasy. B臋dziemy musieli nad艂o偶y膰 troch臋 drogi.
— Jak to daleko st膮d?
Przy艂o偶y艂 palce do mapy, oceniaj膮c odleg艂o艣膰.
— Oko艂o siedmiu kilometr贸w.
— No tak — westchn膮艂em. — Szykuje nam si臋 w臋dr贸wka na ca艂y dzie艅. Kt贸ra teraz jest godzina?
— Jedenasta trzydzie艣ci. Lepiej ruszajmy, chcia艂bym tam dotrze膰 przed zmierzchem.
Na reszt臋 dnia z艂o偶y艂y si臋 insekty, pot i obola艂e plecy. B贸l w klatce piersiowej Harry'ego nasila艂 si臋, a偶 w ko艅cu przy ka偶dym uniesieniu ramienia pilot krzywi艂 si臋 z b贸lu. W tej sytuacji sam musia艂em przez nieomal ca艂y czas torowa膰 drog臋 maczet膮. Harry ni贸s艂 za to obie butelki z wod膮 i zapasow膮 maczet臋, co zapewnia艂o mi swobod臋 ruch贸w.
Pocz膮tkowo nie by艂o tak 藕le. Z rzadka tylko musieli艣my szamota膰 si臋 z poszyciem, wi臋c droga przypomina艂a raczej przechadzk臋 przez por臋b臋. Harry na podstawie wskaza艅 kompasu podawa艂 mi kierunek i ra藕no posuwali艣my si臋 do przodu. W ci膮gu pierwszej godziny zrobili艣my prawie trzy kilometry i nastr贸j zdecydowanie si臋 poprawi艂. W takim tempie doszliby艣my do cenote oko艂o drugiej po po艂udniu.
Ale raptem las si臋 zrobi艂 bardzo g臋sty i musieli艣my przebija膰 si臋 przez ciasn膮 pl膮tanin臋 krzew贸w. Nie wiem, czemu to przypisa膰, by膰 mo偶e przyczyn膮 by艂 inny rodzaj gleby, bardziej sprzyjaj膮cy rozrostowi. Zwolnienie tempa odczuli艣my dotkliwie. B贸l sprawia艂a nam nie tylko 艣wiadomo艣膰, 偶e nie dotrzemy do wody tak szybko, jak si臋 tego spodziewali艣my, ale te偶 dolegliwo艣ci czysto fizyczne. Wkr贸tce krwawi艂em z co najmniej tuzina ran i zadrapa艅 na ramionach. Mimo usilnych stara艅 nie by艂em w stanie tego unikn膮膰, otaczaj膮cy las stawa艂 si臋 coraz bardziej drapie偶ny, pulsowa艂 swoim w艂asnym wrogim 偶yciem.
Cz臋sto zatrzymywali艣my si臋, by odpocz膮膰. Harry zacz膮艂 si臋 usprawiedliwia膰, 偶e nie mo偶e mnie zast膮pi膰 przy maczecie, ale zaraz zamkn膮艂em mu usta.
— Pilnuj, by艣my szli we w艂a艣ciwym kierunku. Jak stoimy z wod膮?
Potrz膮sn膮艂 butelk膮.
— Zosta艂 jeszcze 艂yk dobrej. — Wyci膮gn膮艂 j膮 w moj膮 stron臋. — R贸wnie dobrze mo偶esz j膮 wypi膰 ty.
Odkorkowa艂em butelk臋 i zawaha艂em si臋.
— A ty?
— Potrzebujesz jej bardziej. To ty odwalasz ca艂膮 robot臋 — odpowiedzia艂 z u艣miechem.
Brzmia艂o to rozs膮dnie, ale nie podoba艂o mi si臋. Harry wygl膮da艂 na bardzo wyczerpanego, a jego twarz by艂a szaroblada pod warstw膮 brudu.
— Jak ci si臋 idzie?
— W porz膮dku — powiedzia艂 zniecierpliwiony. — Pij wod臋.
Wypr贸偶ni艂em butelk臋 i zm臋czonym g艂osem zapyta艂em:
— Ile jeszcze zosta艂o?
— Oko艂o trzech kilometr贸w — spojrza艂 na zegarek. — Przej艣cie p贸艂tora kilometra zaj臋艂o nam trzy godziny.
Popatrzy艂em na g臋st膮, zielon膮 pl膮tanin臋. Wed艂ug skali Fallona by艂 to dwumetrowy las, kt贸ry si臋 stale pogarsza艂. Gdyby艣my poruszali si臋 w dotychczasowym tempie, to doj艣cie do cenote zaj臋艂oby nam sze艣膰 godzin, a mo偶e nawet wi臋cej.
— Ruszajmy — zdecydowa艂em. — Daj mi drug膮 maczet臋, ta jest ju偶 cholernie t臋pa.
W godzin臋 p贸藕niej Harry zawo艂a艂:
— St贸j! — Znieruchomia艂em. Ton jego g艂osu zje偶y艂 mi w艂osy na g艂owie. — Spokojnie — powiedzia艂. — Cofnij si臋 teraz, bardzo spokojnie i wolno.
— Co si臋 sta艂o? — zapyta艂em robi膮c krok do ty艂u, a potem jeszcze jeden.
— Jeszcze troch臋. Jeszcze kilka krok贸w — powiedzia艂 cicho.
— Co si臋 dzieje, do diab艂a? — Zniecierpliwiony ponowi艂em pytanie, ale pos艂usznie wykona艂em polecenie Harry'ego. Us艂ysza艂em, jak odetchn膮艂 z wyra藕n膮 ulg膮.
— Teraz ju偶 nic, sp贸jrz jednak tam, pod to drzewo.
Wreszcie zrozumia艂em. W miejscu, gdzie przed chwil膮 sta艂em, le偶a艂o zwini臋te w k艂臋bek obrzydlistwo z p艂ask膮 g艂ow膮 i nieruchomymi oczyma. Jeszcze jeden krok i nadepn膮艂bym na niego.
— To pan buszu — wyja艣ni艂 Harry. — Bo偶e, uchowaj, 偶eby kt贸rego艣 z nas taki uk膮si艂.
W膮偶 cofn膮艂 g艂ow臋, po czym w艣lizgn膮艂 si臋 w poszycie i znikn膮艂.
— Co za przekl臋te miejsce — powiedzia艂em, ocieraj膮c pot z czo艂a. By艂o nieco bardziej wilgotne, ni偶 usprawiedliwia艂by to wysi艂ek.
— Zr贸bmy odpoczynek — zaproponowa艂 Harry. — Napij si臋 troch臋 wody.
— Wol臋 zapali膰 — odpar艂em, grzebi膮c w kieszeni.
— Wysuszy ci to gard艂o — ostrzeg艂 Harry.
— Ale uspokoi nerwy — rzuci艂em.
Zajrza艂em do paczki, w kt贸rej znalaz艂em jeszcze trzy papierosy.
— Chcesz jednego?
Pokr臋ci艂 g艂ow膮. Uni贸s艂 p艂askie pude艂ko.
— To zestaw przeciwko uk膮szeniu 偶mij. Oby艣my nie musieli z niego korzysta膰. Facet, kt贸ry zostanie uk膮szony, przez kilka dni nie b臋dzie w stanie dalej i艣膰, nawet je艣li dostanie surowic臋.
Rider mia艂 racj臋. Ka偶da zw艂oka mog艂a nas wyko艅czy膰. Z kieszeni wyj膮艂 buteleczk臋.
— Daj no, posmaruj臋 ci troch臋 te zadrapania. — Wytar艂 krew i zdezynfekowa艂 ranki, podczas gdy ja dopala艂em papierosa.
Po kr贸tkiej przerwie podnios艂em znowu maczet臋 i ju偶 nieco bardziej znu偶onym ruchem ponowi艂em atak na las. Na d艂oni zrobi艂y mi si臋 p臋cherze, kt贸re pop臋ka艂y, gdy偶 sk贸r臋 zmi臋kcza艂 pot, a obciera艂a r膮czka maczety. Swego czasu troch臋 fechtowa艂em, ale by艂a zasadnicza r贸偶nica pomi臋dzy tym, co musia艂em robi膰 teraz, a prac膮 kling膮, do kt贸rej przywyk艂em. Maczeta by艂a du偶o ci臋偶sza ni偶 sportowa szabla, u偶ywana przeze mnie w salle d'armes. I chocia偶 technika by艂a prymitywna, wymaga艂a wi臋cej si艂y, szczeg贸lnie wtedy, gdy ostrze si臋 t臋pi艂o. Poza tym nie fechtowa艂em nigdy przez kilka godzin bez przerwy — atak szabl膮 jest kr贸tki, ostry i zdecydowany.
Maszerowali艣my do zapadni臋cia zmroku. W贸wczas znale藕li艣my miejsce na nocny odpoczynek, co wcale nie znaczy, 偶e 艣wietnie odpocz臋li艣my. Nie u艣miecha艂o mi si臋 spanie na ziemi, by艂o tam zbyt wiele czo艂gaj膮cych si臋 i pe艂zaj膮cych stworzonek, znale藕li艣my wi臋c roz艂o偶yste, niezbyt wysokie drzewo, na kt贸re si臋 wspi臋li艣my. Harry wygl膮da艂 na 艣miertelnie zm臋czonego. Z艂o偶y艂 r臋ce na piersiach, a ja w nik艂ym 艣wietle zapadaj膮cego zmroku ponownie zobaczy艂em w k膮ciku jego ust ciemn膮 stru偶k臋 krwi.
— Znowu krwawisz — powiedzia艂em zafrasowany.
— Nic wielkiego. — Otar艂 r臋k膮 usta. — Po prostu mam rany po z艂amanych z臋bach — zamilk艂.
Noc膮 las wype艂nia艂y najr贸偶niejsze odg艂osy. Wok贸艂 s艂yszeli艣my dziwne szelesty, a spod drzew dochodzi艂o osobliwe parskanie i sapanie. P贸藕niej wyjce zacz臋艂y swoj膮 serenad臋. Obudzi艂em si臋 z drzemki tak przestraszony, 偶e niemal spad艂em z drzewa. By艂 to przera偶aj膮cy d藕wi臋k, kt贸ry napina艂 nerwy do ostatnich granic, niczym krzyk ofiar wyj膮tkowo brutalnego mordu. Na szcz臋艣cie, pomimo czynionego ha艂asu wyjce s膮 raczej nieszkodliwe, wi臋c nie powstrzyma艂y mnie przed ponownym za艣ni臋ciem.
Gdy ju偶 zasypia艂em, mia艂em mgliste wra偶enie, 偶e gdzie艣 w oddali s艂ysz臋 g艂osy: z艂udne i nielogiczne.
36
Nast臋pny dzie艅 by艂 kopi膮 poprzedniego. Na 艣niadanie wypili艣my resztk臋 艣mierdz膮cej m臋tnej wody, z pe艂nym uznaniem dla jej warto艣ci. Odczuwa艂em te偶 g艂贸d, ale na to nie mogli艣my ju偶 nic poradzi膰. Cz艂owiek mo偶e si臋 przez d艂u偶szy czas oby膰 bez jedzenia, ale woda jest niezb臋dna, szczeg贸lnie w tropikalnym upale.
— Ile mamy jeszcze do cenote? — zapyta艂em.
Harry po omacku odnalaz艂 map臋. Wszystkie jego ruchy by艂y zwolnione i najwyra藕niej sprawia艂y mu b贸l.
— S膮dz臋, 偶e jeste艣my gdzie艣 tutaj — powiedzia艂 chrapliwie. — Jeszcze p贸艂tora kilometra.
— G艂owa do g贸ry. Powinni艣my to zrobi膰 za nast臋pne trzy godziny.
— B臋d臋 si臋 ciebie trzyma艂. — Pr贸bowa艂 si臋 u艣miechn膮膰, ale wyszed艂 mu z tego kiepski grymas.
Ruszyli艣my wi臋c, ale ju偶 znacznie wolniej. Moje ci臋cia maczet膮 nie mia艂y dawnej si艂y, dlatego musia艂em teraz ci膮膰 dwa razy tam, gdzie poprzednio wystarcza艂o raz. Przesta艂em si臋 te偶 poci膰, co jak wiedzia艂em, by艂o z艂ym znakiem.
W cztery godziny p贸藕niej wci膮偶 jeszcze nie natrafili艣my na cenote, za to zaro艣la by艂y r贸wnie g臋ste, jak do tej pory. Jednak pomimo 偶e szed艂em pierwszy i na mnie spada艂a ca艂a robota, ci膮gle jeszcze porusza艂em si臋 szybciej ni偶 Harry, kt贸ry cz臋sto zatrzymywa艂 si臋, by odpocz膮膰. Sprawia艂 wra偶enie, jakby zupe艂nie opad艂 z si艂, i nie wiedzia艂em, co si臋 z nim dzieje. Zatrzyma艂em si臋, czekaj膮c na niego. Pojawi艂 si臋 po chwili i niemal padaj膮c ze zm臋czenia, osun膮艂 si臋 bezw艂adnie na ziemi臋 u moich st贸p.
— Co jest, Harry? — Ukl臋kn膮艂em obok niego.
— Wszystko w porz膮dku — powiedzia艂, usi艂uj膮c nada膰 swojemu g艂osowi przekonywaj膮cy ton. — Nie martw si臋 o mnie.
— Martwi臋 si臋 o nas obu. Powinni艣my ju偶 teraz by膰 przy cenote. Jeste艣 pewien, 偶e idziemy w dobrym kierunku? Wyci膮gn膮艂 kompas z kieszeni.
— Tak, w dobrym — potar艂 twarz. — Mo偶e tylko powinni艣my skr臋ci膰 nieco na p贸艂noc.
— Jak daleko to jest, Harry?
— Chryste, nie wiem. Cenote jest niewielka. Z 艂atwo艣ci膮 mogli艣my j膮 przegapi膰.
Za艣wita艂o mi w g艂owie, 偶e mogli艣my zab艂膮dzi膰. Polega艂em dot膮d na Harrym w okre艣laniu naszej pozycji, ale chyba nie by艂 w odpowiednim stanie do podejmowania decyzji. Rzeczywi艣cie mia艂 racj臋, m贸wi膮c, 偶e mogli艣my nawet ju偶 min膮膰 cenote. Musia艂em si臋 liczy膰 z tym, 偶e w przysz艂o艣ci podejmowanie wszelkich decyzji b臋dzie nale偶a艂o do mnie. Pierwsz膮 w艂a艣nie podj膮艂em.
— P贸jdziemy jakie艣 dwie艣cie metr贸w na p贸艂noc, a nast臋pnie r贸wnolegle do kierunku, w jakim szli艣my dotychczas.
Przesun膮艂em palcem po ostrzu maczety — by艂o t臋pe jak kraw臋d藕 pogrzebacza i r贸wnie niezdatne do ci臋cia czegokolwiek. Wymieni艂em j膮 na drug膮, niewiele lepsz膮, i powiedzia艂em:
— Chod藕, Harry, musimy znale藕膰 wod臋.
Tym razem to ja nios艂em kompas i ostro zmieni艂em kierunek. Po stu metrach wyr膮bywania drogi, ku memu wielkiemu zaskoczeniu, doszli艣my do otwartej przestrzeni, pewnego rodzaju przej艣cia przez g膮szcz, czyli kr贸tko m贸wi膮c, do 艣cie偶ki. Przyjrza艂em si臋 jej ze zdumieniem i zauwa偶y艂em, 偶e zosta艂a wyci臋ta zupe艂nie niedawno, gdy偶 艣lady po naci臋ciach by艂y 艣wie偶e.
W艂a艣nie chcia艂em wej艣膰 na t臋 艣cie偶k臋, kiedy us艂ysza艂em g艂osy i ostro偶nie wycofa艂em si臋. Dw贸ch m臋偶czyzn przesz艂o o metr ode mnie. Ubrani w brudne, bia艂e stroje, mi臋kkie kapelusze i uzbrojeni w strzelby. Rozmawiali po hiszpa艅sku. Nas艂uchiwa艂em cichn膮cego pomruku ich g艂os贸w, a偶 ponownie zapad艂a cisza.
Harry dotar艂 w艂a艣nie do mnie, wi臋c przezornie po艂o偶y艂em palec na ustach.
— Chicleros — wyja艣ni艂em. — Cenote musi by膰 bardzo blisko.
— Mo偶e nam pomog膮 — powiedzia艂, opar艂szy si臋 o drzewo.
— Nie da艂bym za to g艂owy. Nigdy nie s艂ysza艂em nic dobrego o chicleros. — Przez chwil臋 zastanawia艂em si臋. — S艂uchaj, Harry, u艂贸偶 si臋 tu wygodnie, a ja p贸jd臋 za nimi. Wola艂bym najpierw dowiedzie膰 si臋 o nich czego艣 wi臋cej, zanim si臋 im poka偶emy.
— Nie mam nic przeciwko temu — wyszepta艂 zm臋czonym g艂osem. Osun膮艂 si臋 po pniu i usiad艂 pod drzewem. — Ch臋tnie bym odpocz膮艂.
Zostawi艂em go wi臋c i wszed艂em na 艣cie偶k臋. Na Boga, c贸偶 to by艂a za ulga, m贸c porusza膰 si臋 swobodnie. Szed艂em szybko, dop贸ki nie zobaczy艂em przed sob膮 znikaj膮cego za zakr臋tem skrawka bia艂ej koszuli ostatniego z id膮cych chicleros. W贸wczas zwolni艂em, utrzymuj膮c rozs膮dn膮 odleg艂o艣膰. Po przej艣ciu oko艂o czterystu metr贸w poczu艂em dym ogniska i us艂ysza艂em wi臋cej g艂os贸w, zboczy艂em wi臋c ze 艣cie偶ki. Las okaza艂 si臋 tu na tyle rzadki, 偶e mog艂em si臋 w nim swobodnie porusza膰, nie u偶ywaj膮c maczety.
Nagle, poprzez drzewa, zobaczy艂em s艂o艅ce, odbijaj膮ce si臋 od tafli wody i 偶aden Arab, natkn膮wszy si臋 niespodziewanie na oaz臋 w sercu pustyni, nie m贸g艂by uradowa膰 si臋 bardziej ode mnie. Ci膮gle jednak zachowywa艂em ostro偶no艣膰. Dzi臋ki temu nie wpad艂em na polan臋 przy cenote, tylko podkrad艂em si臋 chy艂kiem i ukry艂em za pniem drzewa, by rozezna膰 si臋 w sytuacji.
I dzi臋ki Bogu, 偶e tak zrobi艂em. Wok贸艂 niebiesko-偶贸艂tego namiotu, pasuj膮cego bardziej do angielskiej 艂膮ki ni偶 do obecnego otoczenia, roz艂o偶y艂o si臋 chyba dwudziestu m臋偶czyzn. Przed namiotem, na turystycznym krzese艂ku, siedzia艂 Jack Gatt i w艂a艣nie przygotowywa艂 sobie drinka. Starannie odmierzy艂 ilo艣膰 whisky, a nast臋pnie uzupe艂ni艂 j膮 wod膮 z syfonu. Gard艂o 艣cisn臋艂o mi si臋 bole艣nie, gdy na to patrzy艂em.
Wok贸艂 Gatta zgromadzi艂o si臋 o艣miu m臋偶czyzn, kt贸rzy s艂uchali uwa偶nie tego, co m贸wi艂, i jednocze艣nie wskazywali co艣 na mapie roz艂o偶onej na stoliku przed nim. Czterech z nich, s膮dz膮c po akcencie i ubiorze, by艂o z pewno艣ci膮 Amerykanami, pozostali zapewne Meksykanami, chocia偶 r贸wnie dobrze mogli pochodzi膰 z jakiegokolwiek kraju Ameryki 艢rodkowej. Po drugiej stronie polany, nad brzegiem cenote, wylegiwa艂o si臋 chyba z dwunastu chicleros. Nie brali udzia艂u w konferencji Gatta.
Wycofa艂em si臋 i okr膮偶y艂em cenote, po czym zbli偶y艂em si臋 ponownie, by si臋 jej przyjrze膰 z innej strony. Musia艂em si臋 jako艣 dosta膰 do wody bez zwracania na siebie uwagi, ale zorientowa艂em si臋, 偶e ka偶da osoba podchodz膮ca do cenote zosta艂aby natychmiast dostrze偶ona. Na szcz臋艣cie ta studnia r贸偶ni艂a si臋 od tych, kt贸re do tej pory pozna艂em, gdy偶 bardziej przypomina艂a zwyczajny staw ni偶 zbiornik i dlatego doj艣cie do niej by艂o o wiele 艂atwiejsze.
Przez d艂u偶szy czas obserwowa艂em Jacka Gatta i t臋 grup臋 ludzi. Nie robili nic specjalnego, po prostu siedzieli, le偶eli, czasem rozmawiali ze sob膮. Przysz艂o mi do g艂owy, 偶e na co艣 czekaj膮. Gatt, siedz膮cy ze swoimi lud藕mi pod markiz膮, przed frontem eleganckiego namiotu, zupe艂nie nie pasowa艂 do tego towarzystwa, chocia偶 je偶eli wierzy膰 Harrisowi, by艂 gorszy od wszystkich zgromadzonych wok贸艂 chicleros.
Nie mog艂em nic zrobi膰. Wycofa艂em si臋 wi臋c i okr膮偶ywszy cenote, wr贸ci艂em na 艣cie偶k臋. Harry spa艂, j臋cz膮c co chwil臋, a kiedy go zbudzi艂em, wyda艂 z siebie zduszony okrzyk.
— Cicho, Harry. Jeste艣my w tarapatach.
— O co chodzi? — Powi贸d艂 wok贸艂 dzikim wzrokiem.
— Znalaz艂em cenote. Jest tam banda chicleros i Jack Gatt.
— Kim, u diab艂a, jest Jack Gatt?
Fallon oczywi艣cie nic mu nie powiedzia艂. W ko艅cu Rider by艂 tylko pilotem helikoptera, ch艂opakiem zatrudnionym u Fallona, i nie by艂o powodu, dla kt贸rego musia艂by wiedzie膰 o wszystkim.
— Jack Gatt to dla nas du偶y k艂opot — wyja艣ni艂em w skr贸cie.
— Pi膰 mi si臋 chce. Nie mo偶emy tam p贸j艣膰 i nabra膰 wody?
— Nie, chyba 偶e chcesz, 偶eby ci poder偶ni臋to gard艂o — powiedzia艂em ponuro. — Widzisz, Harry, wed艂ug mnie Gatt jest po艣rednio odpowiedzialny za uszkodzenie helikoptera. Wytrzymasz do zmroku?
— My艣l臋, 偶e tak. Wszystko jest w porz膮dku, dop贸ki nie musz臋 przebiera膰 nogami.
— Nie musisz tego robi膰. Po艂贸偶 si臋 i odpocznij. — Zaczyna艂em si臋 coraz bardziej martwi膰 o Harry'ego. Co艣 z nim by艂o nie tak, ale nie wiedzia艂em co. Po艂o偶y艂em mu r臋k臋 na czole i poczu艂em, 偶e jest rozpalone i suche.
— Spokojnie. Czas szybko przeleci.
Powoli nastawa艂 wiecz贸r. Harry zn贸w zasn膮艂 lub przynajmniej zapad艂 w co艣, co przypomina艂o sen. By艂 rozgor膮czkowany i majaczy艂. Nie wr贸偶y艂o to niczego dobrego. Siedzia艂em obok niego i pr贸bowa艂em naostrzy膰 maczety znalezionym kamieniem. Nie by艂 to najlepszy spos贸b i du偶o bym da艂 za prawdziw膮 ose艂k臋. Tu偶 przed zmrokiem obudzi艂em Harry'ego.
— Id臋 teraz do cenote. Daj mi butelk臋 na wod臋. — Odchyli艂 si臋 od drzewa i odwi膮za艂 po艂膮czone rzemieniem butelki.
— Co masz jeszcze na wod臋? — zapyta艂em.
— Nic.
— Masz przecie偶. Daj mi t臋 butelk臋 ze 艣rodkiem dezynfekcyjnym. Wiem, 偶e zmie艣ci si臋 do niej tylko kilka 艂yk贸w, ale woda jest teraz najwa偶niejsza.
Przewiesi艂em sobie butelki przez rami臋 i przygotowa艂em si臋 do drogi.
— Nie 艣pij, je艣li mo偶esz, Harry. Nie wiem, jak d艂ugo mnie nie b臋dzie, ale postaram si臋 wr贸ci膰 jak najszybciej.
Chcia艂em dotrze膰 do cenote przed zmierzchem. Mo偶na porusza膰 si臋 szybciej, gdy si臋 widzi, dok膮d si臋 idzie, a poza tym planowa艂em za dnia wybra膰 jak najodpowiedniejsze miejsce do przeprowadzenia tej operacji. Gdy wyszed艂em na 艣cie偶k臋, wyj膮艂em z kieszeni skrawek papieru i nabi艂em go na ga艂膮zk臋, by p贸藕niej bez problem贸w odnale藕膰 Harry'ego.
Chicleros rozpalili ognisko i gotowali kolacj臋. Manewrowa艂em tak, aby znale藕膰 si臋 w miejscu po艂o偶onym jak najbli偶ej wody, a jednocze艣nie jak najbardziej oddalonym od obozu. Ognisko dopiero co rozpalono i buchaj膮ce p艂omienie o艣wietla艂y ca艂膮 cenote. Roz艂o偶y艂em si臋 i czeka艂em.
W ko艅cu z ogniska pozosta艂 jedynie czerwony 偶ar, a ludzie zgromadzili si臋 wok贸艂 niego. Niekt贸rzy piekli nadziane na patyki mi臋so, inni robili co艣 w rodzaju nale艣nik贸w. Dra偶ni膮cy aromat kawy rozsnu艂 si臋 ponad cenote i m贸j 偶o艂膮dek skurczy艂 si臋 konwulsyjnie. Nie jad艂em od blisko dw贸ch dni i moje wn臋trzno艣ci zaczyna艂y si臋 buntowa膰.
Trzy godziny up艂yn臋艂y, zanim chicleros zdecydowali u艂o偶y膰 si臋 do snu, chocia偶 wed艂ug miejskich kryteri贸w by艂o jeszcze do艣膰 wcze艣nie. Gatt jako typowy mieszczuch nie k艂ad艂 si臋 spa膰 do p贸藕na. Na szcz臋艣cie siedzia艂 w namiocie, i to niew膮tpliwie pod moskitier膮. Przez p艂贸tno namiotu mog艂em dostrzec blask lampy. Nadszed艂 czas dzia艂ania.
Podpe艂z艂em na brzuchu jak w膮偶 do samego brzegu cenote. Ju偶 uprzednio wyj膮艂em korki z butelek i trzyma艂em je w z臋bach. Kiedy zanurzy艂em pierwsz膮 butelk臋 w wodzie, zabulgota艂o g艂o艣no. W tym samym momencie pierwszy wyjec wyda艂 z siebie sw贸j mro偶膮cy krew w 偶y艂ach okrzyk, a ja dzi臋kowa艂em Bogu za wszystkie jego stworzenia, nawet te najbardziej niesamowite. Wyci膮gn膮艂em butelk臋, przy艂o偶y艂em j膮 do ust i poczu艂em b艂ogos艂awiony smak wody w wyschni臋tym gardle. Wypi艂em tylko kwart臋, cho膰 kusi艂o mnie, by wypi膰 wi臋cej. Nape艂ni艂em dwie butelki i zakorkowa艂em je, nast臋pnie wyp艂uka艂em i nape艂ni艂em t臋 po 艣rodku dezynfekcyjnym.
艢miem twierdzi膰, 偶e ka偶dy z obozu chicleros, kto tylko dobrze by si臋 przyjrza艂, dostrzeg艂by mnie natychmiast. Niebo by艂o czyste, ksi臋偶yc w pe艂ni, wi臋c cz艂owieka, szczeg贸lnie w ruchu, mo偶na by艂o z 艂atwo艣ci膮 zauwa偶y膰. Jednak uda艂o mi si臋 tu dotrze膰 pod os艂on膮 lasu bez wszczynania alarmu, zapewne wi臋c chicleros nie wystawili wart.
Bez wi臋kszych k艂opot贸w odnalaz艂em drog臋 powrotn膮 do Harry'ego i da艂em mu butelk臋 wody, kt贸r膮 skwapliwie opr贸偶ni艂. Mia艂em problem, bo musieli艣my si臋 przedosta膰 pod os艂on膮 nocy na drug膮 stron臋 cenote, a oznacza艂o to konieczno艣膰 pobudzenia Harry'ego do natychmiastowego dzia艂ania. Nie mia艂em jednak pewno艣ci, czy b臋dzie do tego zdolny. Zaczeka艂em, a偶 zaspokoi艂 pragnienie, i powiedzia艂em:
— Musimy zaraz rusza膰 dalej. Dasz rad臋?
— My艣l臋, 偶e tak. Sk膮d ten po艣piech?
— Ta cenote le偶y pomi臋dzy nami a Uaxuanoc. Musimy j膮 obej艣膰 nie zauwa偶eni. Po drugiej stronie odkry艂em 艣cie偶k臋 wiod膮c膮 we w艂a艣ciwym kierunku. Jutro b臋dziemy mogli pokona膰 znacznie wi臋kszy kawa艂ek drogi.
— Jestem got贸w — oznajmi艂 i podni贸s艂 si臋 wolno. Musia艂 jednak przytrzyma膰 si臋 drzewa. Troch臋 mnie to przerazi艂o, ale kiedy ruszyli艣my, szed艂 do艣膰 szybko i trzyma艂 si臋 blisko mnie. Przypuszczalnie woda doda艂a mu si艂.
Mia艂em do wyboru: albo zatoczy膰 szerokie ko艂o wok贸艂 cenote i p贸j艣膰 przez g臋sty las, albo id膮c prosto 艣cie偶k膮, przekra艣膰 si臋 obok obozu chicleros. Wybra艂em to drugie, gdy偶 wymaga艂o to mniejszego wysi艂ku ze strony Harry'ego. Mia艂em nadziej臋, 偶e nie narobi ha艂asu. Uda艂o si臋 nam nadspodziewanie 艂atwo. Gasn膮ce w臋gielki obozowego ogniska stanowi艂y niez艂y punkt orientacyjny, dlatego bez trudu odnalaz艂em 艣cie偶k臋 po drugiej stronie cenote. Gdy si臋 upewni艂em, 偶e nikt nas nie dojrzy z obozu, sprawdzi艂em map臋 i kompas. Wydawa艂o mi si臋, 偶e 艣cie偶ka wiedzie mniej wi臋cej w kierunku Uaxuanoc, co bardzo nam odpowiada艂o.
Po jakim艣 kilometrze potykania si臋 w ciemno艣ciach Harry zacz膮艂 zostawa膰 z ty艂u, zarz膮dzi艂em wi臋c odpoczynek. Zboczyli艣my ze 艣cie偶ki w g艂膮b lasu. Po艂o偶y艂em Harry'ego na ziemi, gdy偶 nie by艂 w stanie wspi膮膰 si臋 na drzewo, i zaproponowa艂em:
— Napij si臋 jeszcze wody.
— A co z tob膮?
— Nape艂ni臋 — odrzek艂em, wpychaj膮c mu butelk臋 do r膮k. — Wracam, by uzupe艂ni膰 zapas. — I tak musia艂bym to zrobi膰. Bez zapasu wody nigdy nie dotarliby艣my do Uaxuanoc.
Ponownie zostawi艂em go i zaznaczy艂em miejsce, wbijaj膮c maczet臋 na 艣rodku 艣cie偶ki. Ka偶dy, nie wy艂膮czaj膮c mnie, id膮c 艣cie偶k膮, musia艂 si臋 o ni膮 potkn膮膰. Nie s膮dzi艂em jednak, by kto艣 opr贸cz mnie w艂贸czy艂 si臋 t臋dy po nocy. Dotarcie do cenote zaj臋艂o mi p贸艂torej godziny, nape艂nienie za艣 butelek pi臋tna艣cie minut. Na powr贸t straci艂em kolejn膮 godzin臋. Otar艂em sobie golenie na tej cholernej maczecie. Wprawdzie kl膮艂em na ni膮, ale przynajmniej by艂em pewien, 偶e nikt nie odkry艂 Harry'ego. Spa艂, wi臋c nie budzi艂em go, tylko po艂o偶y艂em si臋 obok i zapad艂em w niespokojn膮 drzemk臋.
Harry obudzi艂 mnie o 艣wicie. By艂 rze艣ki w przeciwie艅stwie do mnie. Czu艂em si臋 jak po narkotyku. Zesztywnia艂y mi ko艅czyny i wszystko mnie bola艂o. Nigdy nie mia艂em zbytniego przekonania do camping贸w i to spanie na ziemi k艂贸ci艂o si臋 z moj膮 natur膮. Na domiar z艂ego nie spa艂em zbyt d艂ugo, bo przecie偶 t艂uk艂em si臋 przez wi臋ksz膮 cz臋艣膰 nocy po lesie.
— Musimy podj膮膰 decyzj臋 — powiedzia艂em. — Mo偶emy wprawdzie nadal przedziera膰 si臋 przez las, co jest bezpieczniejsze, lecz zajmie nam wi臋cej czasu, albo mo偶emy p贸j艣膰 艣cie偶k膮, nara偶aj膮c si臋 na spotkanie kt贸rego艣 z chicleros Gatta. Co ty na to, Harry?
Tego ranka Rider mia艂 znacznie ja艣niejszy umys艂. Nie by艂 tak bezwolny i sk艂onny do biernej akceptacji jak poprzednio.
— Kim jest ten Gatt? — zapyta艂. — Nigdy wcze艣niej o nim nie s艂ysza艂em.
— To zbyt skomplikowane, by teraz dochodzi膰 szczeg贸艂贸w. Niech ci wystarczy, 偶e jego obecno艣膰 tutaj stanowi dla nas 艣miertelne zagro偶enie. Z tego, co widzia艂em, sprzymierzy艂 si臋 z chicleros.
— Dlaczego facet, o kt贸rym nigdy nie s艂ysza艂em, mia艂by mnie zabija膰? — Potrz膮sn膮艂 niedowierzaj膮co g艂ow膮.
— To gruba ryba w ameryka艅skim 艣wiecie przest臋pczym. Chce zdoby膰 skarby Uaxuanoc. To d艂uga historia, ale tak w艂a艣nie wygl膮da w skr贸cie. Chodzi o ogromn膮 fors臋, dlatego nie wydaje mi si臋, 偶eby Gatt cofn膮艂 si臋 przed czymkolwiek, by j膮 zdoby膰. Je艣li to b臋dzie konieczne, bez 偶adnych skrupu艂贸w ka偶e nas zabi膰. W艂a艣ciwie to ju偶 pr贸bowa艂 i prawie mu si臋 uda艂o. Nie przychodzi mi na my艣l nikt inny, komu mog艂oby zale偶e膰 na uszkodzeniu helikoptera.
— Wierz臋 ci na s艂owo — Harry skrzywi艂 si臋. — Ale cholernie nie podoba mi si臋 ten pomys艂 z przedzieraniem si臋 przez las.
Mnie r贸wnie偶 to si臋 nie podoba艂o. Wed艂ug mapy byli艣my nieca艂e osiem kilometr贸w od Uaxuanoc. Wiedzieli艣my dobrze, 偶e las w pobli偶u Uaxuanoc by艂 wyj膮tkowo g臋sty i w naszym obecnym stanie torowanie sobie w nim drogi mog艂o zaj膮膰 dwa dni. A na to nie mogli艣my sobie pozwoli膰, szczeg贸lnie przy naszych ograniczonych zapasach wody. Co prawda teraz napili艣my si臋 do syta, lecz wkr贸tce wypociliby艣my to i zosta艂yby nam jedynie dwie kwarty rezerwy.
A poza tym — Harry. Cokolwiek mu by艂o, jego stan nie ulega艂 poprawie. Szlak umo偶liwia艂 mu 艂atw膮 przepraw臋, mogli艣my wi臋c robi膰 przynajmniej dwa kilometry na godzin臋. W tym tempie mieli艣my szans臋 dotrze膰 do Uaxuanoc w ci膮gu pi臋ciu godzin. By艂a to bardzo kusz膮ca perspektywa.
Argumentem przeciw by艂 fakt istnienia 艣cie偶ki. Jedynym miejscem, gdzie Gatt m贸g艂 wygodnie obozowa膰, by艂o to przy cenote, kt贸re niedawno opu艣cili艣my, a kt贸re zapewnia艂o mu wod臋. A wi臋c je艣li obserwowa艂 Uaxuanoc i szlak wyci臋li jego chicleros, to istnia艂o du偶e prawdopodobie艅stwo, 偶e wpadniemy na kt贸rego艣 z nich. Nie wiedzia艂em, co mog艂oby si臋 wtedy sta膰, ale ci wszyscy, kt贸rych widzia艂em, byli uzbrojeni, a z tego, co m贸wi艂 Fallon, jasno wynika艂o, 偶e potrafili zrobi膰 z tej broni u偶ytek.
Cholernie trudno by艂o podj膮膰 decyzj臋, ale w ko艅cu zdecydowa艂em si臋 na 艣cie偶k臋. Przej艣cie przez las by艂o prawie nierealne, a tu na 艣cie偶ce przecie偶 wcale nie musieli艣my natkn膮膰 si臋 na chicleros.
— Wszystko, tylko nie las — Harry westchn膮艂 zadowolony i skin膮艂 g艂ow膮 na znak zgody.
Ostro偶nie wkroczyli艣my na 艣cie偶k臋. Bez przeszk贸d posuwali艣my si臋 naprz贸d, stopniowo oddalaj膮c si臋 od obozowiska Gatta. Szed艂em, patrz膮c pod nogi, znalaz艂em wi臋c wiele dowod贸w, kt贸re 艣wiadczy艂y o tym, 偶e 艣cie偶ka jest ci膮gle ucz臋szczana. W miejscach, gdzie ziemia by艂a mi臋kka, widnia艂y 艣lady st贸p. Znalaz艂em te偶 dwa niedopa艂ki papieros贸w, a raz nawet, niedbale odrzucon膮 na bok, puszk臋 po konserwie z wo艂owiny.
Tak min臋艂a pierwsza godzina drogi.
Obecno艣膰 tych 艣lad贸w bardzo mnie martwi艂a, ale jeszcze wi臋kszym problemem by艂 Harry, kt贸ry szed艂 z ka偶dym krokiem wolniej. Rozpocz膮艂 marsz nawet do艣膰 偶wawo, lecz nie zdo艂a艂 utrzyma膰 tego tempa, coraz bardziej pozostaj膮c w tyle. Musia艂em wi臋c r贸wnie偶 i艣膰 wolniej, by nie oddali膰 si臋 zbytnio. Widzia艂em wyra藕nie, 偶e si艂y Harry'ego s膮 na wyczerpaniu. Bardzo zblad艂, co by艂o widoczne nawet pod ciemn膮 szczecin膮 zarostu, i niepokoj膮co zapad艂y mu si臋 oczy. Jego ruchy stawa艂y si臋 coraz wolniejsze. Zatacza艂 si臋, jedn膮 r臋k膮 obejmuj膮c klatk臋 piersiow膮, jak gdyby chcia艂 j膮 uchroni膰 przed rozpadni臋ciem si臋 na kawa艂ki.
艢cie偶ka by艂a na tyle szeroka, 偶e pozwala艂a na przej艣cie tylko jednej osobie. Gdyby by艂o inaczej, pom贸g艂bym Harry'emu, jednak marsz obok siebie by艂 niemo偶liwo艣ci膮. Musia艂 wi臋c sam sobie radzi膰. Szed艂 zupe艂nie na o艣lep i co chwil臋 si臋 potyka艂. W ci膮gu pierwszej godziny zrobili艣my zaledwie kilometr i zaczyna艂o mnie to martwi膰. Wydawa艂o si臋, 偶e przebycie drogi do Uaxuanoc zajmie nam du偶o czasu, oboj臋tne, czy p贸jdziemy 艣cie偶k膮 czy lasem.
Zostali艣my z艂apani w艂a艣nie z powodu tego 偶贸艂wiego tempa. Przez ca艂y czas mia艂em si臋 na baczno艣ci, gdy偶 spodziewa艂em si臋 natkn膮膰 na jakiego艣 chiclero id膮cego 艣cie偶k膮 z naprzeciwka. Za ka偶dym razem, gdy 艣cie偶ka skr臋ca艂a, zatrzymywa艂em si臋, by j膮 sprawdzi膰 i upewni膰 si臋, 偶e nie wpadniemy w tarapaty.
I to nie my wpakowali艣my si臋 w k艂opoty — to one nas dogoni艂y. Przypuszczalnie chiclero wyszed艂 z obozu Gatta o 艣wicie, mniej wi臋cej w tym samym czasie, co i my. Nie by艂 os艂abiony z g艂odu ani schorowany, narzuci艂 wi臋c niez艂e tempo i dogoni艂 nas z 艂atwo艣ci膮. Nie mog艂em wini膰 Harry'ego za to, 偶e nie obserwowa艂 艣cie偶ki za sob膮, mia艂 i tak do艣膰 problem贸w z przebieraniem nogami. Jednym s艂owem zostali艣my zaskoczeni.
Zabrzmia艂 okrzyk: — He, compa帽ero! — a gdy odwr贸cili艣my si臋, us艂yszeli艣my pe艂ne zdumienia przekle艅stwo, kt贸remu towarzyszy艂 z艂owieszczy szcz臋k kurka strzelby. Nie by艂 wysokim m臋偶czyzn膮, ale fakt posiadania broni czyni艂 ze艅 trzymetrowca. Wprowadzi艂 kul臋 do lufy i przygl膮da艂 si臋 nam podejrzliwie. Nie s膮dz臋, aby wiedzia艂, kim jeste艣my, wystarczy艂o, 偶e byli艣my obcymi w tym miejscu, gdzie 偶adnych obcych by膰 nie powinno.
Zatrajkota艂 co艣 w nieznanym j臋zyku i uni贸s艂 strzelb臋, celuj膮c w nas.
— Aguarde acqui! Tenga cuidado!
Wszystko rozegra艂o si臋 w u艂amku sekundy. Harry odwr贸ci艂 si臋 i wpad艂 na mnie.
— Uciekaj! — krzykn膮艂 ochryple. Pobieg艂em dalej 艣cie偶k膮. Rozleg艂 si臋 strza艂. Kula od艂upa艂a drzazg臋 z drzewa przede mn膮 i odbi艂a si臋 rykoszetem. R贸wnocze艣nie kto艣 ostrzegawczo krzykn膮艂.
Nagle zda艂em sobie spraw臋 z tego, 偶e s艂ysz臋 tylko tupot swoich but贸w. Odwr贸ci艂em si臋 i zobaczy艂em Harry'ego rozci膮gni臋tego na ziemi oraz chiclero biegn膮cego w jego kierunku z podniesion膮 strzelb膮. Harry pr贸bowa艂 wsta膰, ale chiclero by艂 ju偶 przy nim, unosz膮c bro艅, by roztrzaska膰 mu kolb膮 czaszk臋.
Niewiele mog艂em zrobi膰. W r臋ce mia艂em maczet臋, wi臋c ni膮 rzuci艂em. Gdyby uderzy艂a go r臋koje艣ci膮 lub kling膮 na p艂ask, albo nawet tym cholernym t臋pym ostrzem, wystarczy艂oby to, aby na chwil臋 straci艂 r贸wnowag臋. Ale wbi艂a si臋 szpicem, tu偶 pod klatk膮 piersiow膮.
Zaskoczony zd膮偶y艂 tylko otworzy膰 szeroko usta i popatrze膰 z przera偶eniem w oczach na szerokie ostrze, kt贸re wystawa艂o z jego cia艂a. Wyda艂 z siebie zd艂awiony charkot, a uniesiona strzelba wysun臋艂a si臋 z r膮k. Kolana ugi臋艂y si臋 pod nim i upad艂 na Harry'ego z rozkrzy偶owanymi ramionami, drapi膮c jeszcze przez chwil臋 palcami butwiej膮ce na ziemi li艣cie.
Nie chcia艂em go zabija膰, ale sta艂o si臋. Kiedy podbieg艂em, nie 偶y艂, a krew bucha艂a z rany w takt ostatnich, zamieraj膮cych uderze艅 serca, plami膮c koszul臋 Harry'ego. Stopniowo pulsuj膮cy strumie艅 zamieni艂 si臋 w s膮cz膮c膮 stru偶k臋. Przetoczy艂em go na bok i pochyli艂em si臋 nad Harrym.
— Nic ci nie jest?
— Chryste! — wyst臋ka艂. — Ale oberwa艂em! — Obj膮艂 sobie pier艣 ramionami.
Rozejrza艂em si臋 wok贸艂, zastanawiaj膮c si臋, czy kto艣 us艂ysza艂 strza艂, potem powiedzia艂em:
— Zejd藕my ze 艣cie偶ki, szybko!
Chwyci艂em maczet臋 upuszczon膮 przez Harry'ego i utorowa艂em ni膮 drog臋 w bok, wchodz膮c oko艂o dziesi臋ciu metr贸w w g艂膮b lasu. Nast臋pnie pomog艂em przej艣膰 Harry'emu. Kiedy doprowadzi艂em go na miejsce, zwali艂 si臋 bezw艂adnie na ziemi臋. Otwiera艂 i zamyka艂 usta, musia艂em wi臋c pochyli膰 si臋, by us艂ysze膰, jak szepcze:
— Klatka piersiowa, boli mnie jak diabli!
— Spokojnie. Napij si臋 wody.
U艂o偶y艂em go tak wygodnie, jak tylko potrafi艂em, i wr贸ci艂em na 艣cie偶k臋. Chiclero z ca艂膮 pewno艣ci膮 nie 偶y艂. Le偶a艂 w ka艂u偶y szybko krzepn膮cej krwi. Chwyci艂em go pod pachy i odci膮gn膮艂em w zaro艣la. Znowu wr贸ci艂em na 艣cie偶k臋 i pr贸bowa艂em zatrze膰 wszelkie 艣lady, zgarniaj膮c nogami ziemi臋, by zasypa膰 krew. Zabra艂em jeszcze strzelb臋 i pomaszerowa艂em do Harry'ego.
Zasta艂em go siedz膮cego pod drzewem, z ramionami ci膮gle jeszcze przyci艣ni臋tymi do klatki piersiowej. Podni贸s艂 na mnie zamglone oczy i powiedzia艂:
— My艣l臋, 偶e to ju偶 koniec.
— Co si臋 sta艂o? — Przykucn膮艂em obok niego.
— Ten upadek wyko艅czy艂 mnie. Mia艂e艣 racj臋, my艣l臋, 偶e 偶ebra przebi艂y mi p艂uca. — Krew ponownie wyp艂yn臋艂a mu z ust.
— Na mi艂o艣膰 bosk膮! Dlaczego nic nie powiedzia艂e艣? My艣la艂em, 偶e po prostu poci膮艂e艣 sobie usta.
— Co by to zmieni艂o? — U艣miechn膮艂 si臋 krzywo.
Mia艂 racj臋. Nawet gdyby艣my o tym wiedzieli, i tak nie mogliby艣my zrobi膰 nic innego. Ale Harry musia艂 porz膮dnie cierpie膰, maszeruj膮c przez las z przebitymi p艂ucami.
Jego 艣wiszcz膮cy oddech by艂 coraz bardziej nieregularny.
— Chyba nie dam rady doj艣膰 do Uaxuanoc — wyszepta艂 — ale ty si臋 st膮d wyno艣.
— Czekaj — powiedzia艂em i zawr贸ci艂em do cia艂a zabitego. Mia艂 ze sob膮 du偶膮, niemal dwulitrow膮 manierk臋 wody oraz chlebak. Przeszuka艂em te偶 jego kieszenie i znalaz艂em zapa艂ki, papierosy, paskudnie wygl膮daj膮cy sk艂adany n贸偶, a tak偶e kilka innych drobiazg贸w. W chlebaku by艂o par臋 sztuk niezbyt czystej bielizny, trzy puszki wo艂owiny i okr膮g艂y, p艂aski bochenek chleba, mniej wi臋cej rozmiar贸w talerza, oraz p艂at suszonej wo艂owiny. Wszystko to przynios艂em do Harry'ego.
— Mo偶emy wreszcie co艣 zje艣膰 — powiedzia艂em. Wolno pokr臋ci艂 g艂ow膮.
— Nie jestem g艂odny. Wyno艣 si臋 st膮d, p贸ki masz jeszcze czas.
— Nie b膮d藕 idiot膮. Nie zostawi臋 ci臋 tutaj.
G艂owa opad艂a mu na bok.
— Jak sobie 偶yczysz — powiedzia艂 i zakaszla艂, konwulsyjnie krzywi膮c si臋 z b贸lu.
Dopiero wtedy u艣wiadomi艂em sobie, 偶e umiera. Jego twarz wygl膮da艂a tak, jakby na czaszk臋 naci膮gni臋to kawa艂ek cienkiej, przezroczystej niemal sk贸ry. Kiedy kaszla艂, krew wyp艂ywa艂a mu z ust, plami膮c li艣cie obok. Nie mog艂em tak po prostu odej艣膰 i zostawi膰 go, bez wzgl臋du na to, jakie niebezpiecze艅stwo grozi艂o mi ze strony chicleros. Pozosta艂em wi臋c, pr贸buj膮c doda膰 mu otuchy.
Nie chcia艂 je艣膰 ani pi膰 i przez pewien czas majaczy艂. Po jakiej艣 godzinie przyszed艂 jednak do siebie na tyle, by m贸wi膰 z sensem.
— Czy by艂 pan kiedy艣 w Tucson, panie Wheale? — zapyta艂.
— Nie, nie by艂em — odpar艂em. — A na imi臋 mi Jemmy.
— Czy b臋dziesz mo偶e w Tucson?
— Tak, Harry, pojad臋 do Tucson.
— Odwied藕 tam moj膮 siostr臋. Powiedz jej, czemu nie wracam.
— Zrobi臋 to — powiedzia艂em cicho.
— Nigdy nie mia艂em 偶ony ani dziewczyny, nikogo na powa偶nie. Chyba za cz臋sto by艂em w drodze. Ale z siostr膮 byli艣my sobie naprawd臋 bliscy.
— Pojad臋 do niej. Opowiem jej o wszystkim.
Skin膮艂 g艂ow膮 i zamkn膮艂 oczy. Milcza艂. Po p贸艂godzinie mia艂 atak kaszlu i z ust wyp艂yn膮艂 mu du偶y strumie艅 czerwonej krwi. Po dziesi臋ciu minutach zmar艂.
37
艢cigali mnie jak charty lisa. Nigdy nie przepada艂em za rozrywkami polegaj膮cymi na zabijaniu zwierz膮t, a te do艣wiadczenia pog艂臋bi艂y jeszcze moj膮 niech臋膰 i pozwoli艂y mi uzmys艂owi膰 sobie, jak to wygl膮da z pozycji 艣ciganej zwierzyny. Moje szanse pomniejsza艂 r贸wnie偶 fakt, 偶e nie zna艂em terenu, podczas gdy psy by艂y u siebie. By艂o to nerwowe i bardzo m臋cz膮ce zaj臋cie.
Zacz臋艂o si臋 wkr贸tce po 艣mierci Harry'ego. Niewiele mog艂em zrobi膰 z jego cia艂em, chocia偶 nie chcia艂em go zostawi膰 le艣nym padlino偶ercom. Zacz膮艂em kopa膰 gr贸b, u偶ywaj膮c maczety Harry'ego. Ale tu偶 pod powierzchni膮 natkn膮艂em si臋 na lit膮 ska艂臋 i musia艂em zrezygnowa膰. W ko艅cu u艂o偶y艂em go z ramionami skrzy偶owanymi na piersiach i po偶egna艂em si臋.
By艂 to oczywi艣cie b艂膮d, podobnie jak i pr贸ba wykopania grobu. Gdybym zostawi艂 Harry'ego tak, jak umar艂, le偶膮cego jak ci艣ni臋ty tob贸艂 u st贸p drzewa, to mo偶e wyszed艂bym z tego bez szwanku. Znaleziono by cia艂o zabitego chiclero, a potem nieco dalej cia艂o Harry'ego. Gdybym go nie rusza艂, ludzie Gatta mogliby nawet nie domy艣li膰 si臋 mojego istnienia. Ale umarli nie usi艂uj膮 wykopa膰 sobie grobu ani nie uk艂adaj膮 si臋 tak starannie w oczekiwaniu na sw贸j koniec. Rezultat by艂 wiadomy — urz膮dzono polowanie.
Mo偶e si臋 zreszt膮 myl臋, gdy偶 zabra艂em zabitemu chiclero tyle rzeczy, ile tylko si臋 da艂o. By艂y dla mnie zbyt cenne, by je zostawi膰. Wzi膮艂em wi臋c strzelb臋, tobo艂ek, opr贸偶ni艂em kieszenie, zabra艂em bandolier wype艂niony nabojami i dobr膮, now膮 maczet臋, ostr膮 jak brzytwa i du偶o lepsz膮 ni偶 te, kt贸rych u偶ywa艂em. Zdar艂bym te偶 pewnie jego odzie偶, by si臋 w ni膮 przebra膰, gdybym nie us艂ysza艂 zbli偶aj膮cych si臋 g艂os贸w. Opanowa艂 mnie strach i w艣lizgn膮艂em si臋 do lasu. Postanowi艂em oddali膰 si臋 od tych g艂os贸w tak daleko, jak tylko by艂o to mo偶liwe.
Nie wiem, czy cia艂o odkryto w贸wczas, czy mo偶e p贸藕niej, gdy偶 uciekaj膮c w po艣piechu zupe艂nie straci艂em orientacj臋. Pami臋ta艂em tylko, 偶e szlak Gatta do Uaxuanoc znajdowa艂 si臋 gdzie艣 na zachodzie, ale gdy sobie to u艣wiadomi艂em, by艂o ju偶 zbyt ciemno, by to wykorzysta膰. Sp臋dzi艂em wi臋c noc na drzewie.
Mo偶e to do艣膰 dziwne, ale czu艂em si臋 lepiej ni偶 kiedykolwiek od czasu rozbicia helikoptera. Mia艂em 偶ywno艣膰 i niemal trzy kwarty wody. Nauczy艂em si臋 te偶 porusza膰 w tym lesie. Nie wycina艂em bezsensownie przej艣cia maczet膮 tam, gdzie nie by艂o to konieczne. Poza tym jeden cz艂owiek mo偶e przecisn膮膰 si臋 w miejscu, gdzie dw贸ch ju偶 nie da rady. Szczeg贸lnie je艣li jeden z nich jest chory. Biedny Harry, bez niego by艂em swobodniejszy i sprawniejszy. W dodatku mia艂em strzelb臋. Nie wiedzia艂em, co prawda, do czego mo偶e mi si臋 przyda膰, ale zatrzyma艂em j膮 dla zasady.
Nast臋pnego ranka, gdy tylko si臋 troch臋 rozwidni艂o, skierowa艂em si臋 na zach贸d z nadziej膮 na dotarcie do 艣cie偶ki. Przeby艂em cholernie d艂ug膮 drog臋 i doszed艂em do wniosku, 偶e pope艂ni艂em straszliwy b艂膮d. Wiedzia艂em, 偶e je艣li nie odnajd臋 tej 艣cie偶ki, to nigdy nie trafi臋 do Uaxuanoc, a kiedy sko艅czy mi si臋 偶ywno艣膰 i woda, moje ko艣ci pozostan膮 na zawsze w tym lesie. M贸j niepok贸j by艂 wi臋c usprawiedliwiony. Nie znalaz艂em 艣cie偶ki, natomiast niemal oberwa艂em kul膮 w chwili, gdy kto艣 krzykn膮艂 i wystrzeli艂 do mnie.
Kula posz艂a wysoko nade mn膮, 艣cinaj膮c li艣cie z krzaka. Wzi膮艂em nogi za pas i p臋dem wynios艂em si臋 stamt膮d. Od tej chwili zacz膮艂 si臋 dziwny, prowadzony jakby na zwolnionych obrotach po艣cig w wilgotnym, zielonym p贸艂mroku le艣nego poszycia. Zaro艣la by艂y tak g臋ste, 偶e mo偶na by艂o sta膰 obok kogo艣 i wcale go nie widzie膰, je艣li tylko zachowywa艂 si臋 cicho.
Wyobra藕cie sobie labirynt Hampton Court1, umieszczony wewn膮trz jednej z wielkich, tropikalnych cieplarni w Kew2, w kt贸rym znalaz艂oby si臋 kilku uzbrojonych drani o krwio偶erczych instynktach, a w samym 艣rodku — siebie — obiekt ich niemi艂ej sercu uwagi.
Porusza艂em si臋 tak cicho, jak tylko potrafi艂em, ale moja wiedza o le艣nych podchodach pochodzi艂a jeszcze z ksi膮偶ek Fenimore'a Coopera, chyba wi臋c nie by艂em najlepszy w roli Sokolego Oka. Na szcz臋艣cie chicleros te偶 nie byli lepsi. T艂ukli si臋 dooko艂a i pokrzykiwali na siebie, strzelaj膮c na o艣lep. Po chwili uda艂o mi si臋 opanowa膰 strach i zacz臋艂o we mnie narasta膰 przekonanie, 偶e je艣li zaszyj臋 si臋 w g膮szczu i po prostu stan臋 nieruchomo, to mog臋 uj艣膰 pogoni r贸wnie dobrze, jak biegn膮c dalej.
Tak te偶 zrobi艂em. Sta艂em zas艂oni臋ty li艣膰mi, zaciskaj膮c spocone d艂onie na strzelbie, dop贸ki nie umilk艂y odg艂osy po艣cigu. Nie ruszy艂em si臋 od razu. Najwi臋kszym niebezpiecze艅stwem by艂 dla mnie cz艂owiek inteligentniejszy od innych, kt贸ry zrobi艂by to samo co ja, to znaczy czeka艂by w bezruchu, a偶 mu si臋 nawin臋 pod r臋k臋. Odczeka艂em wi臋c jeszcze jak膮艣 godzin臋 i ponownie skierowa艂em si臋 na zach贸d.
Tym razem odnalaz艂em 艣cie偶k臋. Wpad艂em na ni膮 niespodziewanie, ale na szcz臋艣cie w pobli偶u nie by艂o nikogo. Gwa艂townie cofn膮艂em si臋, lecz gdy spojrza艂em na zegarek, zorientowa艂em si臋, 偶e by艂o po siedemnastej, czyli niedaleko do zmroku. Rozwa偶a艂em wszystkie za i przeciw, czy mog臋 zaryzykowa膰 i p贸j艣膰 szlakiem. By艂em ju偶 zm臋czony, dlatego moja zdolno艣膰 oceny sytuacji chyba si臋 przyt臋pi艂a, gdy偶 g艂o艣no powiedzia艂em: — Do diab艂a z tym — i 艣mia艂o wkroczy艂em na 艣cie偶k臋. Dozna艂em ogromnej ulgi, mog膮c zn贸w swobodnie si臋 porusza膰.
Nie musia艂em ju偶 macha膰 maczet膮, zdj膮艂em wi臋c strzelb臋 i chwyci艂em j膮 w obie r臋ce. Ruszy艂em szybko, maj膮c 艣wiadomo艣膰 tego, 偶e ka偶dy krok przybli偶a mnie do Uaxuanoc jak do bezpiecznej przystani.
Tym razem to ja zaskoczy艂em chiclero. Sta艂 na 艣cie偶ce, odwr贸cony do mnie plecami, na tyle blisko, 偶e poczu艂em dym marnego papierosa, kt贸rego pali艂. Zacz膮艂em ostro偶nie wycofywa膰 si臋, gdy wiedziony chyba jakim艣 sz贸stym zmys艂em zda艂 sobie spraw臋 z mojej obecno艣ci i szybko si臋 odwr贸ci艂. Wystrzeli艂em do niego. Natychmiast pad艂, przetoczy艂 si臋 i ukry艂. Potem wypali艂 w odpowiedzi tak celnie, 偶e poczu艂em podmuch powietrza na policzku.
Schowa艂em si臋, a s艂ysz膮c krzyki, zaszy艂em si臋 g艂臋biej w las. Znowu zacz臋艂a si臋 ta groteskowa zabawa w chowanego. Znalaz艂em sobie nast臋pn膮 kryj贸wk臋 i przycupn膮艂em w niej jak zaj膮c pod miedz膮, maj膮c nadziej臋, 偶e my艣liwi przejd膮 gdzie艣 obok. Nas艂uchiwa艂em, jak chicleros zag艂臋biali si臋 w g膮szcz, pokrzykuj膮c do siebie. By艂o w ich g艂osach co艣, co kaza艂o mi s膮dzi膰, 偶e nie robili tego z przekonaniem. Trudno si臋 zreszt膮 temu dziwi膰. Jeden z nich ju偶 nie 偶y艂, zak艂uty w wyj膮tkowo wstr臋tny spos贸b, a przed chwil膮 strzela艂em do drugiego. Nie mog艂o to napawa膰 ich zbytnim optymizmem, gdy偶 wykaza艂em zdecydowanie mordercze sk艂onno艣ci, a poza tym nie wiedzieli, z kim maj膮 do czynienia. Mog艂em przecie偶 sta膰 w ka偶dym miejscu i czyha膰 na kt贸rego艣 z nich. Nic wi臋c dziwnego, 偶e trzymali si臋 razem i wo艂ali do siebie. W grupie czuli si臋 bezpieczniej.
Zrezygnowali o zmierzchu i wycofali si臋 tam, sk膮d przyszli.
Pozosta艂em w tym samym miejscu, zastanawiaj膮c si臋 intensywnie nad swoj膮 sytuacj膮, o kt贸rej nie my艣la艂em w chaosie mijaj膮cego dnia. Wpad艂em dotychczas na dwie grupy i, jak mog艂em przypuszcza膰, chicleros poruszali si臋 grupkami po trzech lub czterech. Ale z drugiej strony ten, kt贸rego zabi艂em, by艂 sam.
Natomiast ta ostatnia grupa ani nie obserwowa艂a Uaxuanoc, ani nie pilnowa艂a obozu Gatta. Jak s膮dzi艂em, jej jedynym zadaniem by艂o polowanie na mnie. W przeciwnym wypadku, dlaczego przebywaliby na szlaku? S膮dz臋, 偶e Gatt zidentyfikowa艂 cia艂o Harry'ego Ridera i domy艣li艂 si臋, kim by艂 jego towarzysz. Tak czy inaczej, za ka偶dym razem, gdy usi艂owa艂em przedosta膰 si臋 do Uaxuanoc, spotyka艂em kogo艣, kto chcia艂 mnie zatrzyma膰.
Poza tym nie mia艂em 偶adnych z艂udze艅, co by si臋 ze mn膮 sta艂o, gdybym wpad艂 w ich r臋ce. Cz艂owiek, kt贸rego zabi艂em, m贸g艂 mie膰 przyjaci贸艂 i na nic zda艂oby si臋 t艂umaczenie, 偶e nie mia艂em zamiaru go zabija膰, a chcia艂em jedynie powstrzyma膰 od rozbicia czaszki Harry'ego. Zabi艂em go i tego nie da艂o si臋 ju偶 cofn膮膰.
Na wspomnienie tego cz艂owieka z maczet膮, ohydnie wystaj膮c膮 z cia艂a, zrobi艂o mi si臋 niedobrze. Zabi艂em cz艂owieka, o kt贸rym nie wiedzia艂em nawet, jak si臋 nazywa艂 ani co my艣la艂. Przekonanie, 偶e to on sam zacz膮艂, strzelaj膮c do nas, i dosta艂 tylko to, na co zas艂u偶y艂, jako艣 nie przynios艂o mi ulgi. Ten prymitywny 艣wiat, kieruj膮cy si臋 zasad膮 zabij albo sam b臋dziesz zabity, by艂 bardzo odleg艂y od Cannon Street i ch艂opc贸w w melonikach. Co tu, do diab艂a, robi艂 taki szary cz艂owiek jak ja?
Nie by艂 to jednak najlepszy moment na oddawanie si臋 filozoficznym medytacjom, ponownie wi臋c skupi艂em uwag臋 na sprawach przyziemnych. Jak mia艂em wr贸ci膰 do Uaxuanoc? Wpad艂em na pomys艂, 偶eby i艣膰 艣cie偶k膮 po ciemku, co ju偶 wypr贸bowa艂em wcze艣niej. Ale mo偶e chicleros b臋d膮 czuwali w nocy? No c贸偶, mo偶na si臋 by艂o przekona膰 tylko w jeden spos贸b — p贸j艣膰 i sprawdzi膰 to na w艂asnej sk贸rze.
Nie by艂o jeszcze zbyt ciemno i mia艂em akurat tyle czasu, aby dotrze膰 z powrotem do szlaku, zanim zapadnie zmrok. Poruszanie si臋 noc膮 po lesie by艂o niemo偶liwe, a w臋drowanie 艣cie偶k膮 niewiele 艂atwiejsze, mimo to szed艂em wytrwale, staraj膮c si臋 robi膰 to jak najciszej.
Widok ogniska bardzo mnie przygn臋bi艂. Chicleros wyci臋li ma艂膮 polank臋, a ognisko rozpalili po艣rodku 艣cie偶ki. Obsiedli je wok贸艂 i mimo prowadzonej rozmowy najwyra藕niej mieli si臋 na baczno艣ci. Okr膮偶enie ich w nocy by艂o niewykonalne, wycofa艂em si臋 wi臋c z 偶alem. Gdy tylko uzna艂em, 偶e mnie nie us艂ysz膮, zboczy艂em do lasu, znajduj膮c sobie wygodne drzewo.
Nast臋pnego dnia o 艣wicie jeszcze g艂臋biej zaszy艂em si臋 w lesie, wyszukuj膮c sobie nast臋pne drzewo. Wybra艂em je bardzo starannie i usadowi艂em si臋 na swego rodzaju platformie, dwana艣cie metr贸w nad ziemi膮, maj膮c pod sob膮 tak zwart膮 os艂on臋 z li艣ci, 偶e nie widzia艂em ziemi. Jedna rzecz by艂a pewna, ci ch艂opcy nie byli przecie偶 w stanie wdrapa膰 si臋 na wszystkie drzewa w lesie, by sprawdzi膰, na kt贸rym z nich si臋 ukry艂em. Czu艂em si臋 wi臋c w miar臋 bezpieczny.
By艂em zm臋czony, 艣miertelnie zm臋czony uciekaniem i walk膮 z tym przekl臋tym lasem, zm臋czony brakiem snu i zbyt wielk膮 ilo艣ci膮 adrenaliny wpompowanej do mojego organizmu, ale przede wszystkim zm臋czony strachem, kt贸ry nieod艂膮cznie mi towarzyszy艂.
By膰 mo偶e ten ma艂y szary cz艂owieczek, kt贸ry we mnie siedzia艂, chcia艂 jak najszybciej uciec. Wyt艂umaczy艂em mu jednak, 偶e musz臋 mie膰 chwil臋 wytchnienia. Stawia艂em wszystko na jedn膮 kart臋. Pozosta艂a mi kwarta wody i troch臋 偶ywno艣ci — racja wystarczaj膮ca na jeden dzie艅, je艣li nie musia艂bym zbyt wiele biega膰. Zamierza艂em pozosta膰 na tym drzewie przez dwadzie艣cia cztery godziny, by wreszcie odpocz膮膰, wyspa膰 si臋 i z艂apa膰 oddech. Przez ten czas zjad艂bym ca艂膮 偶ywno艣膰 i wypi艂 wod臋, a偶 w ko艅cu musia艂bym si臋 ruszy膰. Na razie jednak postanowi艂em si臋 tym nie przejmowa膰.
Mo偶e to cecha szaraczk贸w, 偶e zaczynaj膮 dzia艂a膰, gdy si臋 ich odpowiednio mocno przyci艣nie, a mo偶e ju偶 sam nie艣wiadomie doprowadza艂em do sytuacji, kiedy zrobi膮 to g艂贸d i pragnienie. Natomiast zupe艂nie 艣wiadomie my艣la艂em, 偶e je艣li chicleros nie zobacz膮 偶adnych moich 艣lad贸w w ci膮gu nast臋pnej doby, mog膮 doj艣膰 do wniosku, 偶e zrezygnowa艂em lub poszed艂em gdzie indziej. Mia艂em niewielk膮 nadziej臋, 偶e kiedy zejd臋 z drzewa, chicleros ju偶 nie b臋dzie.
Roz艂o偶y艂em si臋 wi臋c wygodnie, a w艂a艣ciwie tak wygodnie, jak to by艂o mo偶liwe, i wypoczywa艂em. Podzieli艂em 偶ywno艣膰 na trzy posi艂ki, a na butelce z wod膮 zaznaczy艂em trzy porcje. Ostatnia z nich by艂a przeznaczona na 艣niadanie, przed wyruszeniem w drog臋. Szybko potem zasn膮艂em, a ostatni膮 moj膮 my艣l膮 by艂a obawa, bym zbyt g艂o艣no nie chrapa艂.
Wi臋kszo艣膰 czasu sp臋dzi艂em w jakim艣 p贸艂艣nie, nie my艣l膮c o niczym szczeg贸lnym. Wszystkie sprawy dotycz膮ce Fallona i Uaxuanoc wydawa艂y mi si臋 bardzo odleg艂e, a farma Hay Tree mog艂aby r贸wnie dobrze znajdowa膰 si臋 na innej planecie. Istnia艂 tylko lepki, zielony upa艂 otaczaj膮cego mnie lasu i nawet wszechobecne niebezpiecze艅stwo ze strony chicleros wydawa艂o si臋 ma艂o konkretne. 艢miem twierdzi膰, 偶e gdyby zbada艂 mnie w贸wczas psychiatra, stwierdzi艂by ewidentny przypadek schizofrenicznej ucieczki od rzeczywisto艣ci. Musia艂em by膰 chyba w kiepskiej kondycji psychicznej i my艣l臋, 偶e stan mojego umys艂u osi膮gn膮艂 nadir.
Nadesz艂a noc, kt贸r膮 przespa艂em nieco twardszym snem a偶 do 艣witu i obudzi艂em si臋 zupe艂nie pokrzepiony. Ten nocny sen bardzo dobrze mi zrobi艂, gdy偶 czu艂em si臋 nadzwyczaj rze艣ko, chrupi膮c suszon膮 wo艂owin臋 i zjadaj膮c resztki chleba. Poczu艂em diabeln膮 zuchowato艣膰, gdy popija艂em sw贸j posi艂ek ostatkiem wody z butelki. Dzisiaj Jemmy Wheale mia艂 znale藕膰 si臋 pod wozem albo na wozie. Nie mia艂em si臋 gdzie wycofa膰, wi臋c musia艂em i艣膰 naprz贸d.
Porzuci艂em butelki na wod臋 i chlebak, zatrzyma艂em jedynie sk艂adany n贸偶, maczet臋 i strzelb臋. Mia艂em zamiar i艣膰 szybko i bez obci膮偶enia. Nie zabra艂em nawet bandoliera, tylko w艂o偶y艂em kilka 艂adunk贸w do kieszeni. Jako艣 nie potrafi艂em sobie wyobrazi膰 siebie staczaj膮cego waln膮 bitw臋, a gdyby do niej dosz艂o i tak nie pomog艂aby mi amunicja ca艂ego 艣wiata. Przypuszczam, 偶e bandolier i butelki na wod臋 ci膮gle jeszcze s膮 na tym drzewie, nie s膮dz臋, 偶eby kto艣 je m贸g艂 tam znale藕膰.
Zeskoczy艂em wreszcie na ziemi臋, niewiele dbaj膮c o to, czy kto艣 mnie widzi lub s艂yszy, i przeszed艂em przez las do 艣cie偶ki. Gdy ju偶 do niej dotar艂em, bez namys艂u skr臋ci艂em i pomaszerowa艂em ni膮, jakbym mia艂 gdzie艣 ca艂y 艣wiat. W jednej r臋ce nios艂em strzelb臋, w drugiej maczet臋 i nawet nie zada艂em sobie trudu, by zwalnia膰 przed kolejnymi zakr臋tami, tylko po prostu szed艂em przed siebie.
Kiedy przyby艂em na polan臋, kt贸r膮 chicleros wyci臋li na swoje ma艂e obozowisko, zatrzyma艂em si臋 i pomaca艂em w臋gle w ognisku. Nie przysz艂o mi nawet do g艂owy, aby podchodz膮c zachowa膰 ostro偶no艣膰. Zwyczajnie wszed艂em na polan臋, nikogo na niej nie zasta艂em i automatycznie pochyli艂em si臋, by poczu膰 偶ar w臋gielk贸w. By艂y jeszcze ciep艂e, a gdy odwr贸ci艂em je ostrzem maczety, 偶arzy艂y si臋 czerwono. Niew膮tpliwie 艣wiadczy艂o to o tym, 偶e chicleros odeszli niedawno. Ale w kt贸r膮 stron臋? Nie dba艂em o to zbytnio i ruszy艂em dalej tym samym ra藕nym krokiem, by uzyska膰 dobry czas. I uda艂o mi si臋. Spojrza艂em na map臋, pr贸buj膮c okre艣li膰 kierunek swoich w臋dr贸wek w ci膮gu tych dni, kiedy mnie 艣cigano. By艂o to jednak niemo偶liwe. Mog艂em tylko przypuszcza膰, 偶e znajdowa艂em si臋 w promieniu pi臋ciu kilometr贸w od Uaxuanoc i by艂em zupe艂nie zdecydowany trzyma膰 si臋 tego szlaku, dop贸ki tam nie dotr臋.
G艂upcy maj膮 zwykle najwi臋ksze szanse wedrze膰 si臋 tam, gdzie m膮drzy boj膮 si臋 nawet postawi膰 nog臋, a poza tym przys艂owiowe ju偶 jest szcz臋艣cie g艂upich. Przez ca艂y czas ci dranie 艣cigali mnie, a ja by艂em nieprzytomny ze strachu, wpada艂em na nich i kluczy艂em, jak mog艂em. Teraz, kiedy przesta艂em si臋 nimi przejmowa膰, to ja zobaczy艂em ich pierwszy. A w艂a艣ciwie ich us艂ysza艂em paplaj膮cych po hiszpa艅sku i, gdy nadeszli z przeciwka, schowa艂em si臋 tylko w lesie, pozwalaj膮c im przej艣膰.
By艂o ich czterech, wszyscy uzbrojeni. Wygl膮dali na sko艅czonych 艂ajdak贸w, nieogoleni, w popularnych w艣r贸d chicleros brudnobia艂ych ubiorach. Gdy przechodzili, kt贸ry艣 wspomnia艂 nazwisko Gatta, co zosta艂o skwitowane wybuchem 艣miechu. Oddalili si臋, a ja wyszed艂em ze swojej kryj贸wki. Gdyby rozgl膮dali si臋 pilniej, mogliby z 艂atwo艣ci膮 mnie dojrze膰, gdy偶 wcale nie schowa艂em si臋 daleko, ale nawet nie odwr贸cili g艂贸w. Osi膮gn膮艂em stan, w kt贸rym i tak by艂o mi wszystko jedno.
Im d艂u偶ej szed艂em, tym wi臋ksz膮 zyskiwa艂em pewno艣膰 siebie. By艂o ju偶 ma艂o prawdopodobne, bym kt贸rego艣 z nich jeszcze spotka艂, wyd艂u偶y艂em wi臋c krok, aby nie da膰 si臋 dogoni膰 jakiemu艣 chiclero nadchodz膮cemu z ty艂u. By艂 to spory wysi艂ek, a cenna woda, kt贸r膮 wypi艂em rano, pokry艂a mi cia艂o pow艂ok膮 potu. Wci膮偶 jednak ponagla艂em si臋 nieub艂aganie i utrzymywa艂em to zab贸jcze tempo przez nast臋pne dwie godziny.
Nagle 艣cie偶ka skr臋ci艂a ostro w lewo, ci膮gn臋艂a si臋 jeszcze jakie艣 sto metr贸w i raptownie urwa艂a si臋. Zatrzyma艂em si臋 niepewny, dok膮d p贸j艣膰, gdy nagle na szczycie pag贸rka po mojej prawej stronie zauwa偶y艂em le偶膮cego m臋偶czyzn臋. Wpatrywa艂 si臋 w co艣 przez lornetk臋, a gdy gwa艂townym ruchem unios艂em strzelb臋, leniwie odwr贸ci艂 g艂ow臋 i niedbale zapyta艂:
— Es usted, Pedro?
— Si — powiedzia艂em, maj膮c nadziej臋, 偶e jest to prawid艂owa odpowied藕.
Ponownie przy艂o偶y艂 lornetk臋 do oczu i podj膮艂 obserwacj臋 czego艣, co znajdowa艂o si臋 po drugiej stronie pag贸rka.
— Tiene usted fosforos y cigarillos?
Nie zrozumia艂em, co m贸wi艂, ale po intonacji wyczu艂em, 偶e musia艂o to by膰 pytanie, powt贸rzy艂em wi臋c: — Si — i wdrapa艂em si臋 艣mia艂o na wzg贸rze, stoj膮c tu偶 za nim.
— Gracias, Que hora es? — Od艂o偶y艂 lornetk臋 i odwr贸ci艂 si臋, by na mnie spojrze膰 akurat w chwili, gdy uderzy艂em go kolb膮 w g艂ow臋. Trafi艂em tu偶 ponad prawym okiem i zobaczy艂em, jak twarz wykrzywi艂 mu grymas b贸lu. W nag艂ym przyp艂ywie gniewu unios艂em strzelb臋 i z furi膮 uderzy艂em powt贸rnie, tym razem mocniej. Tak jak chciano rozprawi膰 si臋 z Harrym. Odg艂os, kt贸ry z siebie wyda艂, by艂 czym艣 po艣rednim mi臋dzy j臋kiem a chrz膮kni臋ciem. Stoczy艂 si臋 z pag贸rka i znieruchomia艂 par臋 krok贸w ni偶ej.
Spojrza艂em na niego oboj臋tnie, podszed艂em i tr膮ci艂em nog膮. Nawet nie drgn膮艂, odwr贸ci艂em si臋 wi臋c, by sprawdzi膰, czemu si臋 tak uwa偶nie przygl膮da艂. Na otwartej przestrzeni przede mn膮, w odleg艂o艣ci mo偶e czterystu metr贸w, rozci膮ga艂o si臋 Uaxuanoc i ob贸z III. Patrzy艂em na to tak, jak pewnie Izraelici musieli spogl膮da膰 na swoj膮 Ziemi臋 Obiecan膮. 艁zy nap艂yn臋艂y mi do oczu. Potykaj膮c si臋 przebieg艂em kilka krok贸w i krzykn膮艂em ochryp艂ym g艂osem w stron臋 odleg艂ych postaci, kt贸re porusza艂y si臋 w pobli偶u barak贸w. Gdy ci臋偶kim krokiem zacz膮艂em biec w tamt膮 stron臋, nagle poczu艂em si臋, jakby opu艣ci艂y mnie wszystkie si艂y. By艂em 艣miesznie s艂aby, a jednocze艣nie lekki, pogodny i oszo艂omiony. Nie mia艂em poj臋cia, czy cz艂owiek, kt贸rego og艂uszy艂em lub zabi艂em, by艂 jedynym chiclero obserwuj膮cym ob贸z, czy te偶 mia艂 towarzyszy. Z pewno艣ci膮 nie sprawi艂oby im trudno艣ci, by strzeli膰 mi w plecy, gdy tak szed艂em potykaj膮c si臋 w stron臋 krzak贸w, ale nie pad艂 偶aden strza艂.
Joe Rudetsky, kt贸rego wielk膮 posta膰 ujrza艂em, wyprostowa艂 si臋 na m贸j widok i co艣 krzykn膮艂. Straci艂em przytomno艣膰... Kiedy si臋 ockn膮艂em, Fallon pochyla艂 si臋 nade mn膮 z wyrazem troski w oczach. Co艣 do mnie m贸wi艂, ale nic nie zrozumia艂em, gdy偶 mia艂em wra偶enie, jakby kto艣 wali艂 w b臋ben w moim uchu. G艂owa Fallona najpierw si臋 skurczy艂a, potem nad臋艂a jak wielki balon i raptem znikn臋艂a. Znowu zemdla艂em.
38
Woda — czysta, zimna, przezroczysta woda — to co艣 wspania艂ego. U偶ywa艂em jej czasem, gdy przygotowywa艂em zupy z paczki: wysypujesz suchy proszek, wygl膮daj膮cy ma艂o apetycznie, niczym zio艂a z worka znachora, dodajesz wod臋 i hokus-pokus — to, co by艂o kilkoma stru偶ynami, zamienia si臋 w soczysty, zielony groszek i mi臋siste warzywa.
Po tygodniu sp臋dzonym w lesie m贸j organizm by艂 bardzo odwodniony i straci艂em sporo na wadze, lecz ju偶 po kilku godzinach poczu艂em si臋 znacznie lepiej. Nawet nie dlatego, 偶e wypi艂em du偶o wody, gdy偶 Fallon mi na to nie pozwoli艂 i wydziela艂 j膮 艂ykami, ale po prostu na widok oszronionego dzbana, kt贸ry sta艂 przy 艂贸偶ku, dzia艂aj膮c na mnie koj膮co. Wiedzia艂em bowiem, 偶e wystarczy艂o si臋gn膮膰 po niego r臋k膮. Cudowne wra偶enie! Czu艂em si臋 wi臋c lepiej, cho膰 by膰 mo偶e tak jak zupa z paczki straci艂em nieco na smaku.
Fallon oczywi艣cie domaga艂 si臋 bardziej szczeg贸艂owych wyja艣nie艅 ni偶 ta kr贸tka, chaotyczna historia, kt贸r膮 mu opowiedzia艂em tu偶 po przybyciu do obozu. Przysun膮艂 krzes艂o i usiad艂 przy moim 艂贸偶ku.
— No, opowiadaj wszystko od pocz膮tku.
— Zabi艂em cz艂owieka — przyzna艂em cicho.
— Ridera? — Uni贸s艂 brwi. — Nie powiniene艣 tak o tym my艣le膰.
— Nie, nie Harry'ego. — Opowiedzia艂em mu, co zasz艂o.
W miar臋 jak opowiada艂em, na jego twarzy pog艂臋bia艂 si臋 wyraz zaniepokojenia i oszo艂omienia, a kiedy wreszcie sko艅czy艂em, powiedzia艂:
— A wi臋c jeste艣my obserwowani i Gatt jest tam.
— Z ca艂膮 armi膮. To w艂a艣nie pr贸bowa艂 powiedzie膰 ci Pat Harris, ale nie chcia艂e艣 s艂ucha膰. Gatt 艣ci膮gn膮艂 swoich ludzi ze Stan贸w i zwerbowa艂 chicleros do pomocy w lesie. Po偶ar w chacie, gdzie sta艂o radio, nie by艂 dzie艂em przypadku, tak jak awaria helikoptera.
— Jeste艣 pewny, 偶e to by艂 sabota偶?
— Harry tak twierdzi艂 i s膮dz臋, 偶e si臋 nie myli艂. My艣l臋, 偶e to samo dotyczy du偶ego helikoptera w obozie I. Tw贸j odrzutowiec r贸wnie偶 zosta艂 umy艣lnie zatrzymany w Mexico City. Jeste艣my tu odizolowani.
— Ilu ludzi widzia艂e艣 przy Gatcie? — Fallon by艂 przybity.
— Nie zatrzymywa艂em si臋, 偶eby ich policzy膰 dok艂adnie, ale widzia艂em ich w sumie chyba ze dwudziestu pi臋ciu. Oczywi艣cie niekt贸rych z nich mog艂em spotka膰 kilkakrotnie, ale mniej wi臋cej tylu ich jest. — Wyci膮gn膮艂em r臋k臋 i przy艂o偶y艂em j膮 do zimnego dzbana z wod膮. — Nie tak trudno domy艣li膰 si臋, co zrobi膮 teraz.
— No, co takiego?
— Czy to nie oczywiste? Napadn膮 na nas. Gatt chce mie膰 przedmioty, kt贸re wydobyli艣my z cenote, i wszystkie inne 艣wiecide艂ka, jakie mogli艣my tu znale藕膰. To wszystko jest jeszcze tutaj, prawda?
Fallon skin膮艂 g艂ow膮.
— Powinienem by艂 to wys艂a膰 wcze艣niej. — Wsta艂 i wyjrza艂 przez okno. — Zdumiewa mnie jednak, sk膮d ty... i Gatt... mo偶ecie by膰 tego pewni?
— Do licha, wyci膮gn膮艂em przecie偶 te rzeczy z wody, tak czy nie? — By艂em zbyt zm臋czony, 偶eby na niego krzycze膰, ale zdoby艂em si臋 na ten wysi艂ek.
— Ale Gatt o tym nie wie. Sk膮d m贸g艂by wiedzie膰, chyba 偶e kto艣 mu doni贸s艂. Nie przekazywali艣my tej wiadomo艣ci drog膮 radiow膮. Przemy艣la艂em to sobie, po czym 艂agodnie powiedzia艂em:
— Po rozbiciu helikoptera prawie tydzie艅 sp臋dzi艂em w lesie, a Gatt w tym czasie nie wykona艂 偶adnego posuni臋cia. Jest przecie偶 gotowy, na co wi臋c czeka?
— Mo偶e nie ma pewno艣ci — zasugerowa艂 Fallon. — Nie jest pewien, czy znale藕li艣my co艣 warto艣ciowego, to znaczy warto艣ciowego w jego poj臋ciu.
— Zgadza si臋. Ale w tej chwili jedyn膮 rzecz膮, jaka mu pozosta艂a do zrobienia, to przyj艣膰 tu i zabra膰 te p贸艂tora miliona dolar贸w, kt贸re spokojnie czekaj膮 na wzi臋cie.
— Jest tego nawet wi臋cej. Paul dokona艂 wielkiego znaleziska w 艣wi膮tyni Yum Chaca. Mia艂 nie rozpoczyna膰 wykopalisk, ale zrobi艂 to i natkn膮艂 si臋 na schowek sprz臋t贸w sakralnych. Jemmy, one s膮 bezcenne, niczego takiego dot膮d nie znaleziono.
— Dla Gatta wszystko ma swoj膮 cen臋. Ile to mog艂oby by膰 warte dla niego?
— Ca艂o艣ci jako kolekcji muzealnej nie da si臋 wyceni膰. Ale gdyby Gatt zacz膮艂 sprzedawa膰 poszczeg贸lne egzemplarze, to mo偶e dosta艂by za nie nast臋pne p贸艂tora miliona.
— I mia艂e艣 czelno艣膰 powiedzie膰 mi, 偶e w Uaxuanoc nie b臋dzie 偶adnego z艂ota? — Popatrzy艂em kwa艣no na Fallona. — Wiemy ju偶, 偶e Gatt potrafi doceni膰 warto艣膰 tych rzeczy i, korzystaj膮c z us艂ug Gerrysona, pozby膰 si臋 ich. Co wi臋c robimy? Po prostu wr臋czamy mu skarby, gdy zg艂osi si臋 ze swoimi zbirami?
— 呕eby by艂o uczciwie, musimy om贸wi膰 to ze wszystkimi — powiedzia艂 Fallon. — Dasz rad臋?
— Nic mi nie jest — uspokoi艂em go i zsun膮艂em nogi z 艂贸偶ka.
By艂a to ponura i przygn臋biaj膮ca konferencja. Opowiedzia艂em swoj膮 histori臋 od pocz膮tku. Nie dowierzali mi zbytnio, nie rozumiej膮c sytuacji, w jakiej si臋 znale藕li艣my, ale po kilku minutach do艣膰 ostrej perswazji uda艂o mi si臋 wt艂oczy膰 im do g艂贸w, 偶e znale藕li艣my si臋 w tarapatach. Fallona nie musia艂em ju偶 przekonywa膰, ale Paul Halstead da艂 wyst臋p w swoim stylu.
— Ta ca艂a historyjka brzmi niezbyt wiarygodnie — powiedzia艂 z t膮 przekl臋t膮 wy偶szo艣ci膮 w g艂osie.
— Nazywasz mnie k艂amc膮? — Nastroszy艂em si臋.
Fallon po艂o偶y艂 ostrzegawczo r臋k臋 na moim ramieniu.
— Nie, ale my艣l臋, 偶e przesadzasz i 偶e... ponios艂a ci臋 wyobra藕nia — wyja艣ni艂 Halstead.
— To przejd藕 si臋 po lesie. Je艣li dostaniesz kul臋, to pewno nic ci nie b臋dzie, gdy偶 jest ona wytworem mojej wyobra藕ni.
— Z ca艂膮 pewno艣ci膮 jednak mog艂e艣 zrobi膰 co艣 wi臋cej, aby pom贸c biednemu Riderowi — powiedzia艂.
Pochyli艂em si臋 nad sto艂em, by go z艂apa膰, ale zd膮偶y艂 si臋 w por臋 odsun膮膰.
— Do艣膰 tego! — warkn膮艂 Fallon. — Paul, je偶eli nie masz nic m膮drzejszego do powiedzenia, to zamknij g臋b臋 na k艂贸dk臋.
Niespodziewanie Katherine po raz pierwszy zaatakowa艂a m臋偶a.
— Tak, zamknij si臋, Paul — rzek艂a ostro. — Robi mi si臋 ju偶 niedobrze, gdy ci臋 s艂ucham.
Patrzy艂 na ni膮 z widocznym zaskoczeniem.
— Nie stajesz chyba znowu po stronie Wheale'a? — zapyta艂 ura偶onym g艂osem.
— Tu nie ma 偶adnych stron i nigdy ich nie by艂o — wyja艣ni艂a lodowato. — I je艣li ktokolwiek tutaj ma wybuja艂膮 wyobra藕ni臋, to na pewno nie Jemmy. — Spojrza艂a na mnie. — Przepraszam ci臋.
— Nie musisz go za mnie przeprasza膰 — wybuchn膮艂 Paul.
— Wcale tego nie robi臋 — powiedzia艂a g艂osem tak twardym, 偶e przeci膮艂by diament. — Przepraszam Jemmy'ego w swoim imieniu za to, 偶e nie pos艂ucha艂am go wcze艣niej. A teraz zamknij si臋, tak jak m贸wi艂 profesor Fallon.
Ten niespodziewany atak z jej strony tak zaskoczy艂 Halsteada, 偶e zamilk艂 i popad艂 w zadum臋.
Spojrza艂em na Rudetsky'ego.
— Co o tym s膮dzisz?
— Ja ci wierz臋. Mieli艣my ju偶 troch臋 k艂opot贸w z tymi cholernymi chicleros w obozie I. To banda zbrodniarzy, wi臋c wcale mnie nie zaskoczy艂o, 偶e strzelali do ciebie. — Roz艂o偶y艂 pot臋偶ne ramiona i zwr贸ci艂 si臋 do Fallona: — Ale ten facet, Gatt, to co艣 innego. Nic o nim nie wiedzieli艣my.
— Dot膮d nie by艂o potrzeby, 偶ebym wam o tym m贸wi膰 — odpar艂 Fallon bezbarwnie.
— Uwa偶am, 偶e jednak trzeba by艂o nas poinformowa膰, panie Fallon. — Twarz Rudetsky'ego przybra艂a nieust臋pliwy wyraz. — Je偶eli Gatt zebra艂 przeciwko nam chicleros, to jest to powa偶na sprawa. W umowie nie by艂o mowy o tym, 偶e b臋d膮 do nas strzela膰. To nie podoba si臋 ani mnie, ani Smitty'emu, ani Fowlerowi. — Dwaj wymienieni m臋偶czy藕ni skin臋li z powag膮 g艂owami.
— Co pr贸bujesz zrobi膰, Rudetsky? — zapyta艂em. — Za艂o偶y膰 zwi膮zek zawodowy? Troch臋 za p贸藕no. To, czy pan Fallon wprowadzi艂 was w b艂膮d, nie ma w tej chwili 偶adnego znaczenia. W ka偶dym razie nie s膮dz臋, 偶eby zrobi艂 to celowo. Zastan贸wmy si臋 lepiej, co teraz zrobimy z Gattem.
— Mo偶emy zrobi膰 tylko jedno, da膰 mu to, czego chce — odezwa艂 si臋 Fallon zm臋czonym g艂osem.
Smith i Fowler energicznie przytakn臋li, a Rudetsky powiedzia艂:
— My艣la艂em o tym samym.
Usta Katherine zacisn臋艂y si臋, a Halstead podni贸s艂 g艂ow臋 i czujnym wzrokiem rozejrza艂 si臋 wok贸艂 sto艂u.
— Tak my艣licie? — spyta艂em. — A wi臋c tak po prostu damy Gattowi trzy miliony dolar贸w, pog艂aszczemy go po g艂贸wce z nadziej膮, 偶e sobie p贸jdzie? Cholernie ma艂o prawdopodobne, 偶e tak si臋 stanie.
— Co chcesz przez to powiedzie膰? — Rudetsky pochyli艂 si臋 do przodu.
— Jestem pewien, Joe, 偶e a偶 tak g艂upi nie jeste艣. Gatt pope艂nia przest臋pstwo, kradnie komu艣 wielk膮 fors臋. Nie mam poj臋cia, kto jest legalnym w艂a艣cicielem tych przedmiot贸w, ale zapewne rz膮d meksyka艅ski ma do nich spore prawa. Naprawd臋 my艣licie, 偶e Gatt pozwoli komukolwiek z nas wr贸ci膰 do Mexico City i z艂o偶y膰 oficjaln膮 skarg臋?
— O m贸j Bo偶e — westchn膮艂 Fallon, kiedy u艣wiadomi艂 sobie, jaka jest faktycznie nasza sytuacja.
— My艣lisz, 偶e nas wszystkich wyko艅czy? — zapyta艂 Rudetsky, podnosz膮c g艂os.
— A co zrobi艂by艣 na jego miejscu? — pozwoli艂em sobie na cynizm. — Oczywi艣cie zak艂adaj膮c, 偶e nie czujesz zbyt wielkiego szacunku dla 艣wi臋to艣ci 偶ycia ludzkiego.
Nagle zacz臋li m贸wi膰 jeden przez drugiego, a ponad og贸lny harmider wzbi艂 si臋 tubalny g艂os Rudetsky'ego, przeklinaj膮cego bez 偶enady.
— Ja st膮d spieprzam — wrzasn膮艂 Smith.
— Zamknijcie si臋 wszyscy, do jasnej cholery! — rykn膮艂em, waln膮wszy pi臋艣ci膮 w st贸艂.
Ku memu zaskoczeniu zamilkli i spojrzeli na mnie. Nie mia艂em w zwyczaju tak ostro si臋 stawia膰 i by膰 mo偶e troch臋 przesadzi艂em, tak czy inaczej poskutkowa艂o. Wymierzy艂em palec w Smitha.
— I dok膮d, u diab艂a, chcia艂by艣 st膮d p贸j艣膰? Wejdziesz dziesi臋膰 metr贸w w las i jeste艣 gotowy. Nie mia艂by艣 偶adnych szans.
— Jezu, on ma racj臋, Smitty! To odpada. — Fowler popatrzy艂 na poblad艂ego, nerwowo prze艂ykaj膮cego 艣lin臋 Smitha.
— To niemo偶liwe, Wheale, wywlekasz tu jakie艣 straszyd艂a. — G艂os Fallona nagle nabra艂 si艂y. — Wyobra偶asz sobie, jaki by艂by smr贸d, gdyby Gatt dopu艣ci艂 si臋 tego... tego masowego morderstwa? S膮dzisz, 偶e cz艂owiek mo偶e znikn膮膰 i nikt nawet o niego nie zapyta? Nie usz艂oby mu to na sucho.
— Nie? No, a kto jeszcze opr贸cz nas wie, 偶e Gatt jest tutaj? Jest cwany i ma za sob膮 Organizacj臋. Za艂o偶臋 si臋, 偶e w tej chwili m贸g艂by skrzykn膮膰 co najmniej stu 艣wiadk贸w, aby udowodni膰, 偶e jest w艂a艣nie w Mexico City. Nie martw si臋, zrobi wszystko, aby nikt go nie m贸g艂 z t膮 spraw膮 skojarzy膰.
— Ale kiedy nas znajd膮... to znaczy nasze cia艂a... b臋d膮 chyba wiedzieli, 偶e... — Katherine poblad艂a.
— Przykro mi, Katherine, ale nikt nas nie znajdzie. Mo偶na w Quintana Roo pochowa膰 armi臋 i nikt nigdy nie trafi na 偶aden 艣lad. Po prostu znikniemy.
— Przy艂o偶y艂e艣 do tego r臋k臋, Wheale — rzek艂 napastliwie Halstead. — Kto poza nami wie, 偶e Gatt jest tutaj? I my wiemy o tym tylko od ciebie. Ani ja, ani nikt inny nie widzia艂 go. Uwa偶am, 偶e usi艂ujesz celowo wywo艂a膰 panik臋, by nas w co艣 wpakowa膰.
— A dlaczego, do diab艂a, mia艂bym to robi膰? — Wytrzeszczy艂em oczy ze zdumienia.
Ostentacyjnie wzruszy艂 ramionami.
— Od samego pocz膮tku wpycha艂e艣 si臋 do tej ekspedycji. Bardzo interesowa艂a ci臋 te偶 warto艣膰 materialna wszystkiego, co znale藕li艣my. Czy mam doda膰 co艣 jeszcze?
— Nie, do cholery, nie musisz — warkn膮艂em. — I lepiej tego nie r贸b, bo policz臋 ci wszystkie z臋by. — Pozostali wpatrywali si臋 we mnie w milczeniu, wyra藕nie oczekuj膮c konkretnego odparowania zarzut贸w. — Gdyby rzeczywi艣cie zale偶a艂o mi na wywo艂aniu paniki, po co mia艂bym zatrzymywa膰 Smitha. Czemu chc臋, 偶eby艣my trzymali si臋 w kupie?
— Jezu! Pomy艣le膰, 偶e przez moment uwierzy艂em temu facetowi. — Rudetsky a偶 sapn膮艂 z irytacji, patrz膮c na Halsteada z nie ukrywanym niesmakiem. — Powinienem by膰 m膮drzejszy. — Halstead poruszy艂 si臋 niespokojnie wobec tej jawnie okazanej wzgardy, a Rudetsky zwr贸ci艂 si臋 do mnie: — Co wi臋c robimy, panie Wheale?
Ju偶 mia艂em powiedzie膰: — Dlaczego mnie o to pytasz? — ale jedno spojrzenie na Fallona wystarczy艂o, bym zmieni艂 zamiar. Zamkn膮艂 si臋 w sobie i wpatrywa艂 si臋 w niewidoczny punkt, kontempluj膮c jak膮艣 wewn臋trzn膮 wizj臋. Nie wiem, o czym my艣la艂, i nie chcia艂bym zgadywa膰, ale by艂o jasne, 偶e nie mogli艣my ju偶 liczy膰 na niego jako szefa. Halstead nie umia艂by przeprowadzi膰 艣lepca przez ulic臋, podczas gdy Rudetsky czu艂 si臋 dobrze jedynie w roli sprawnego sier偶anta, kt贸ry doskonale wykonuje ka偶de polecenie i nie musi podejmowa膰 decyzji. A Smith i Fowler byli cieniami Rudetsky'ego.
Nigdy nie przewodzi艂em 偶adnej grupie, gdy偶 nie odczuwa艂em potrzeby, by kogokolwiek gdziekolwiek prowadzi膰. Zawsze by艂em zdania, 偶e cz艂owiek powinien i艣膰 swoj膮 drog膮 i je艣li tylko u偶ywa艂 m贸zgu, kt贸ry B贸g mu da艂, to nie potrzebowa艂 i艣膰 po niczyich 艣ladach, a tym samym nie powinien oczekiwa膰, 偶e kto艣 inny p贸jdzie za nim.
By艂em samotnikiem, nieokie艂znanym indywidualist膮, by膰 mo偶e dlatego wi臋c przylepiono mi etykietk臋 cz艂owieka szarego i bezbarwnego. Nie stara艂em si臋 nigdy o to, by przekona膰 kogokolwiek do swojego sposobu widzenia, kt贸remu to zaj臋ciu zdawali si臋 z pasj膮 oddawa膰 inni. Najcz臋艣ciej b艂臋dnie interpretowano t臋 moj膮 zamierzon膮 izolacj臋, uwa偶aj膮c, 偶e nie mam nic interesuj膮cego do powiedzenia.
A teraz w tym cichym baraku wszyscy oczekiwali, bym przej膮艂 dow贸dztwo i wymy艣li艂 jakie艣 rozwi膮zanie. Wszyscy z wyj膮tkiem Fallona, kt贸ry odizolowa艂 si臋 od rzeczywisto艣ci, i oczywi艣cie Halsteada, kt贸ry sprzeciwia艂 mi si臋 programowo z powod贸w, jakie zrodzi艂y si臋 w jego ob艂膮kanym umy艣le.
Cisz臋 przerwa艂 Rudetsky, zwracaj膮c si臋 do mnie b艂agalnym g艂osem:
— Musimy co艣 zrobi膰.
— Gatt tu wkr贸tce nadejdzie — powiedzia艂em. — Jak膮 broni膮 dysponujemy?
— Jest strzelba i karabin — odpar艂 Rudetsky. — To wyposa偶enie obozowe. Opr贸cz tego mam jeszcze sw贸j prywatny pistolet.
— Ja mam rewolwer — rzek艂 Fowler.
— Co艣 jeszcze? — spyta艂em.
Fallon wolno pokr臋ci艂 g艂ow膮, a Halstead patrzy艂 na mnie bez zmru偶enia oka. Zamiast niego odezwa艂a si臋 Katherine:
— Paul te偶 ma pistolet.
— A wi臋c mamy strzelb臋, karabin i trzy pistolety. Dobre i to. Joe, jak my艣lisz, kt贸ry barak najlepiej nadaje si臋 do obrony?
— Szykujesz si臋 do bitwy? — zapyta艂 Halstead. — Je艣li Gatt tu rzeczywi艣cie jest, w co w膮tpi臋, nie b臋dziesz mia艂 szans. Wed艂ug mnie zwariowa艂e艣.
— Wola艂by艣 sam Gattowi podsun膮膰 gard艂o pod n贸偶? No wi臋c, Joe?
— Chyba tw贸j barak. Jest blisko cenote, co daje nam pewn膮 os艂on臋 z ty艂u.
— Gdzie skarby? — spojrza艂em na puste p贸艂ki.
— Spakowa艂em wszystko — wyja艣ni艂 Fallon. — Przygotowane do odjazdu, kiedy tylko helikopter przyleci.
— W takim razie b臋dziesz to musia艂 wypakowa膰. Trzeba si臋 tego pozby膰.
— Do licha, co ty chcesz zrobi膰? Ten materia艂 jest bezcenny. — Halstead a偶 poderwa艂 si臋.
— Nie, nie jest — powiedzia艂em bez ogr贸dek. — Ma swoj膮 realn膮 cen臋, siedem istnie艅 ludzkich. Gatt mo偶e nas zabi膰, je艣li b臋dzie m贸g艂 go dosta膰. Ale gdyby uda艂o si臋 nam umie艣ci膰 te rzeczy poza jego zasi臋giem, to by膰 mo偶e dojdzie do wniosku, 偶e siedem morderstw to gra nie warta 艣wieczki.
— To si臋 zgadza — popar艂 mnie Fowler. — Ale co zamierzasz z tym zrobi膰?
— Wrzuci膰 wszystko do cenote — wyja艣ni艂em brutalnie. — Na wydobycie tego potrzeba do艣膰 du偶o czasu, a nie wydaje mi si臋, aby zechcia艂 tu tkwi膰, by pr贸bowa膰.
— Nie mo偶esz tego zrobi膰 — krzykn膮艂 rozszala艂y Halstead. — Mo偶e ju偶 nigdy nie b臋dziemy w stanie tego odzyska膰.
— Dlaczego nie? Wi臋kszo艣膰 tych rzeczy wydobyli艣my przecie偶 w艂a艣nie z tej cenote. Nie stracimy ich na zawsze. A je艣li nawet, to zupe艂nie o to nie dbam, tak jak i inni tutaj. To nasza jedyna szansa na prze偶ycie.
— Nie, do diab艂a! — popar艂 mnie Rudetsky. — Trzeba wyrzuci膰 to wszystko.
— Nie mo偶esz im na to pozwoli膰 — zwr贸ci艂 si臋 do Fallona Halstead.
— Zdaje si臋, 偶e Jemmy obj膮艂 komend臋 — odpar艂 Fallon, unosz膮c wzrok. — Zrobi to, co uwa偶a za konieczne. — Wykrzywi艂 usta w jakiej艣 namiastce u艣miechu. — I nie s膮dz臋, 偶eby艣 m贸g艂 go powstrzyma膰, Paul.
— Jaskinia — powiedzia艂a nagle Katherine. — Mo偶emy to z艂o偶y膰 w jaskini.
Halstead gwa艂townie uni贸s艂 g艂ow臋.
— Jaka jaskinia? — spyta艂 podejrzliwie.
— W cenote na g艂臋boko艣ci dwudziestu metr贸w znajduje si臋 jaskinia — wyja艣ni艂em. — To dobry pomys艂, Katherine. Wszystko b臋dzie tam tak bezpieczne i niedost臋pne, jak nigdzie indziej.
— Pomog臋 ci — zaproponowa艂a.
— Nie zrobisz tego — uci膮艂 Halstead. — Nie przy艂o偶ysz r臋ki do tego wariackiego pomys艂u.
— Przesta艂am ju偶 s艂ucha膰 twoich rozkaz贸w, Paul — zmierzy艂a go wzrokiem. — Dla odmiany mam zamiar p贸j艣膰 w艂asn膮 drog膮. I zrobi臋 to, co ja uwa偶am za s艂uszne. Uaxuanoc zniszczy艂o ci臋, Paul, zmieni艂o w innego cz艂owieka ni偶 ten, kt贸rego po艣lubi艂am, dlatego nie dam si臋 wi臋cej u偶ywa膰 jako narz臋dzia do realizacji twoich szalonych obsesji. Mi臋dzy nami wszystko sko艅czone.
Uderzy艂 j膮. Nie by艂 to policzek wymierzony otwart膮 d艂oni膮, ale cios zaci艣ni臋t膮 pi臋艣ci膮. Trafi艂 pod szcz臋k臋. Katherine zatoczy艂a si臋 przez ca艂y barak i upad艂a pod przeciwleg艂膮 艣cian臋.
Nie traci艂em czasu na rozmy艣lania o d偶entelme艅skich sposobach walki i kodeksie honorowym. Chwyci艂em stoj膮c膮 na stoliku butelk臋 i porz膮dnie zdzieli艂em ni膮 Halsteada w g艂ow臋. Co prawda butelka nie rozbi艂a si臋, ale z pewno艣ci膮 te偶 nie podzia艂a艂a na niego koj膮co. St臋kn膮艂 i ugi膮艂 si臋 w kolanach. Nie upad艂 jednak, wi臋c przy艂o偶y艂em mu ponownie i wreszcie zwali艂 si臋 na pod艂og臋.
— No dobra — wydysza艂em, 艣ciskaj膮c butelk臋 w r臋ce. — Czy kto艣 jeszcze ma tego typu argumenty?
— Dobrze zrobi艂e艣 — mrukn膮艂 Rudetsky. — Ca艂e tygodnie czeka艂em na podobn膮 okazj臋. — Dopom贸g艂 Fowlerowi postawi膰 Katherine na nogi i doprowadzi膰 do krzes艂a przy stole. Nikt nie przejmowa艂 si臋 Halsteadem, zostawiono go tak, jak upad艂.
Katherine by艂a oszo艂omiona i wstrz膮艣ni臋ta, wi臋c Fallon nala艂 jej du偶ego drinka.
— M贸wi艂em ci, 偶eby go nie zabiera膰 — powiedzia艂 cicho.
— Musztarda po obiedzie — powiedzia艂em. — Jestem tak samo winny jak wszyscy pozostali. — Rudetsky kr臋ci艂 si臋 wci膮偶 troskliwie przy Katherine. — Joe, chc臋 mie膰 jego pistolet. Nie ufam ju偶 temu draniowi.
— Jest w pude艂ku obok 艂贸偶ka — powiedzia艂a s艂abo Katherine.
— Id藕 i przynie艣 go, Smitty — machn膮艂 r臋k膮 Rudelsky. Spojrza艂 na Halsteada i tr膮ci艂 go nog膮. — Ale mu przy艂o偶y艂e艣. 艁eb b臋dzie mu p臋ka艂.
Katherine zakrztusi艂a si臋 whisky.
— Nic ci nie jest? — spyta艂em.
Delikatnie obmaca艂a podbr贸dek.
— On jest szalony — wyszepta艂a. — Zwariowa艂.
Wsta艂em i odci膮gn膮艂em Rudetsky'ego na bok.
— Lepiej zanie艣 Halsteada do jego baraku i zamknij go. I bez tego szale艅ca mamy do艣膰 k艂opot贸w.
— Dawno ju偶 bym to zrobi艂, ale ba艂em si臋, 偶e Fallon mnie wywali. Cz艂owieku, zdrowo go przetrzepa艂e艣! — Jego u艣miech by艂 esencj膮 rado艣ci.
— Mo偶esz mu da膰 艂upnia, kiedy tylko zechcesz, nie martwi膮c si臋 o konsekwencje. Sezon polowania na Halsteada w艂a艣nie si臋 zacz膮艂. Przesta艂em ju偶 by膰 tak cholernie tolerancyjny.
Rudetsky i Fowler pochylili si臋 nad Halsteadem, kt贸ry powoli dochodzi艂 do siebie. Kiedy postawili go na nogi, popatrzy艂 na mnie beznami臋tnym, zamglonym wzrokiem, jakby mnie nie poznawa艂. Po chwili Fowler wypchn膮艂 go z baraku.
— Jak si臋 czujesz? — zwr贸ci艂em si臋 do Katherine.
— Tak jak mo偶na si臋 czu膰 po publicznej awanturze z m臋偶em — u艣miechn臋艂a si臋 z przymusem. Zapatrzy艂a si臋 w st贸艂. — Tak bardzo si臋 zmieni艂.
— Zmieni si臋 jeszcze bardziej, je艣li nadal b臋dzie przysparza艂 k艂opot贸w. I to nie tak, jakby sobie tego 偶yczy艂. Kredyt mu si臋 wyczerpa艂, Katherine, i nic wi臋cej nie mo偶esz dla niego zrobi膰. Nie mo偶esz ju偶 d艂u偶ej by膰 barier膮 odgradzaj膮c膮 go od reszty 艣wiata.
— Wiem — zgodzi艂a si臋 ze smutkiem.
Na zewn膮trz baraku rozleg艂 si臋 okrzyk. Skoczy艂em do drzwi. Z oddali doszed艂 odg艂os pojedynczego strza艂u, a po nim rozleg艂a si臋 ca艂a kanonada. B艂yskawicznie wybieg艂em z baraku i skierowa艂em si臋 na skraj obozu, sk膮d ukryty za barakiem Rudetsky gestem r臋ki nakazywa艂 mi, bym si臋 po艂o偶y艂.
Kul膮c si臋 w biegu, do艂膮czy艂em do niego.
— Co si臋, do diab艂a, dzieje?
— Halstead uciek艂 — powiedzia艂, dysz膮c ci臋偶ko. — Pobieg艂 w stron臋 lasu, a my pr贸bowali艣my go dogoni膰. Wtedy otworzyli do nas ogie艅.
— Co z Halsteadem? Do niego nie strzelali?
— My艣l臋, 偶e nie 偶yje — wysapa艂 Rudetsky. — Widzia艂em, jak upad艂 tu偶 przy 艣cianie drzew.
Us艂ysza艂em za sob膮 st艂umiony szloch Katherine.
— Wracaj do baraku — rozkaza艂em gniewnie. — Tutaj jest niebezpiecznie.
Dwie du偶e 艂zy sp艂yn臋艂y po jej policzkach, a ramiona opad艂y w wyrazie przygn臋bienia.
Przez d艂ugi jeszcze czas czeka艂em na skraju obozu, ale nic wi臋cej si臋 nie zdarzy艂o. 呕adnych strza艂贸w ani oznak 偶ycia. Jedynie w艣ciek艂a ziele艅 lasu zdawa艂a si臋 zewsz膮d d艂awi膰 oczyszczony teren centrum Uaxuanoc.
39
Obserwowano ka偶dy nasz krok. By艂em tego pewien. Mia艂em wi臋c problem. Zastanawia艂em si臋, czy zatopi膰 wszystkie kosztowno艣ci zupe艂nie otwarcie, czy skrz臋tnie ukry膰 ten fakt. Doszed艂em do wniosku, 偶e najlepsze b臋dzie dyskretne za艂atwienie sprawy. Gdyby艣my przyst膮pili do tej operacji otwarcie, Gatt m贸g艂by si臋 zaniepokoi膰 i zaatakowa膰 nas natychmiast, by nie pozwoli膰 nam sko艅czy膰 pracy. Nic w贸wczas nie by艂oby go w stanie powstrzyma膰.
Wszystkie paki przygotowane przez Fallona musia艂y zosta膰 otwarte, a ich zawarto艣膰, sztuka po sztuce, przerzucona do mojego baraku obok cenote. Prawdopodobnie najlepszym wyj艣ciem by艂o zatopienie skarbu tak, jak pocz膮tkowo sugerowa艂em, ale nie chcia艂em rezygnowa膰 z zabezpieczenia, jakie stanowi艂a jaskinia. Oznacza艂o to zej艣cie w d贸艂, a z tym lepiej by艂o poczeka膰, a偶 zapadnie zmrok i w艣cibskie oczy nie b臋d膮 mog艂y nic wypatrzy膰.
A偶 do wieczora starali艣my si臋 nada膰 obozowi pozornie normalny wygl膮d. Sporo kr臋cili艣my si臋 po terenie i stopniowo wszystkie cenne przedmioty zosta艂y zgromadzone na pod艂odze mojego baraku, gdzie Rudetsky pakowa艂 je do metalowych koszy, u偶ywanych wcze艣niej do wydobywania tych samych rzeczy z dna cenote.
W planie mieli艣my tak偶e umocnienie baraku, tak aby mo偶na si臋 by艂o w nim broni膰. By艂o to kolejne zadanie, z kt贸rego realizacj膮 trzeba by艂o poczeka膰 do zapadni臋cia zmroku. Ale Smith i Fowler w艂贸czyli si臋 po obozie, dyskretnie dobieraj膮c potrzebne do tego materia艂y i gromadz膮c je w miejscach 艂atwo dost臋pnych w nocy. Te kilka godzin zdawa艂o si臋 ci膮gn膮膰 w niesko艅czono艣膰, a偶 wreszcie s艂o艅ce zasz艂o w czerwonej mgie艂ce, kt贸ra przypomina艂a zakrzep艂膮 krew.
Zabrali艣my si臋 do roboty. Smith i Fowler przynie艣li drewniane belki, kt贸re mia艂y cho膰 troch臋 ochroni膰 barak przed kulami, i zacz臋li je przybija膰 w odpowiednich miejscach. Rudetsky przygotowa艂 kilka du偶ych butli tlenowych, a my przyci膮gn臋li艣my tratw臋 do brzegu i za艂adowali艣my je na pok艂ad. By艂o to trudne zadanie ze wzgl臋du na ich ci臋偶ar oraz panuj膮ce ciemno艣ci. Umie艣cili艣my te偶 na tratwie wszystkie skarby i wreszcie mogli艣my z Katherine zej艣膰 w d贸艂.
Jaskinia by艂a wype艂niona 艣wie偶ym powietrzem i nic si臋 nie zmieni艂o od czasu, gdy j膮 opu艣cili艣my. Unios艂em si臋, zapali艂em 艣wiat艂o, kt贸re zainstalowa艂em wewn膮trz, i wy艂膮czy艂em swoj膮 latark臋. Ponad poziomem wody w pieczarze znajdowa艂 si臋 wyst臋p skalny na tyle szeroki, 偶e mogli艣my na nim bez trudu wszystko zmie艣ci膰. Usiad艂em na nim, pomagaj膮c Katherine wyj艣膰 z wody.
— Jest tu mn贸stwo miejsca na przechowanie tych rzeczy — powiedzia艂em z zadowoleniem.
Bez wi臋kszego zainteresowania skin臋艂a g艂ow膮.
— Przykro mi, 偶e Paul przysporzy艂 tyle k艂opot贸w, Jemmy. Ostrzega艂e艣 mnie, ale by艂am zbyt g艂upia, by ci uwierzy膰.
— Co spowodowa艂o, 偶e zmieni艂a艣 zdanie?
— W ko艅cu zacz臋艂am my艣le膰 — zawaha艂a si臋. — Zada艂am sama sobie kilka pyta艅 na temat Paula. To ty sprawi艂e艣, 偶e zacz臋艂am si臋 nad tym wszystkim zastanawia膰. Zapyta艂e艣 mnie, co czuj臋 do Paula, mi艂o艣膰 czy lojalno艣膰. Nazwa艂e艣 to 藕le umiejscowion膮 lojalno艣ci膮. Znalezienie odpowiedzi nie zaj臋艂o mi wiele czasu. Problem w tym, 偶e Paul nie zawsze jest, by艂 taki. My艣lisz, 偶e nie 偶yje?
— Nie wiem. Nie by艂o mnie tam, kiedy to si臋 sta艂o. Rudetsky uwa偶a, 偶e zgin膮艂. Ale mo偶e ocala艂. Co zrobisz, je艣li w艂a艣nie tak b臋dzie?
— Co za pytanie w takiej chwili? — Roze艣mia艂a si臋 dr偶膮cym g艂osem. — Czy s膮dzisz, 偶e to, co tutaj robimy, ma sens? — Wskaza艂a wilgotne 艣ciany pieczary. — Mam na my艣li pozbycie si臋 tego, czego chce Gatt.
— Nie mam poj臋cia. Du偶o b臋dzie zale偶a艂o od tego, czy uda si臋 nam z nim porozmawia膰. Je艣li by艂bym w stanie przekona膰 go, 偶e nie ma nawet cienia szansy dostania tych rzeczy, to mo偶e sk艂oni艂bym go do uk艂ad贸w. Nie wyobra偶am sobie, by zabi艂 sze艣cioro albo siedmioro ludzi bez powodu, chyba 偶e jest szalonym morderc膮, ale o to go nie podejrzewam.
— Niemo偶no艣膰 uzyskania tego, na czym mu zale偶y, mo偶e go doprowadzi膰 do sza艂u.
— Tak — powiedzia艂em zamy艣lony. — On b臋dzie cholernie rozczarowany, a my b臋dziemy musieli si臋 z nim delikatnie obchodzi膰.
— Je偶eli tylko z tego wyjdziemy, rozwiod臋 si臋 z Paulem. Nie mog臋 ju偶 z nim 偶y膰. Dostan臋 rozw贸d w Meksyku, b臋dzie wa偶ny wsz臋dzie, gdy偶 艣lub te偶 tutaj zawarli艣my.
Przez chwil臋 zastanawia艂em si臋 nad jej s艂owami.
— Odnajd臋 ci臋. Mia艂aby艣 co艣 przeciwko temu?
— Nie, Jemmy. Chcia艂abym tego. Mo偶e uda艂oby si臋 nam zacz膮膰 wszystko od nowa.
— Zaczynanie od pocz膮tku nie przychodzi tak 艂atwo — westchn膮艂em pos臋pnie. — Nigdy ju偶 tego nie zapomnimy, Katherine, nigdy. — Przygotowa艂em si臋 do za艂o偶enia maski. — Chod藕, Joe b臋dzie si臋 o nas niepokoi艂.
Wyp艂yn臋li艣my z jaskini i zacz臋li艣my mozoln膮 prac臋 przenoszenia skarb贸w z kosza, kt贸ry Rudetsky opu艣ci艂 do pieczary. Kosz po koszu te przekl臋te rzeczy zje偶d偶a艂y w d贸艂. Zaj臋艂o nam to sporo czasu, ale w ko艅cu pozbyli艣my si臋 wszystkiego. Byli艣my pod wod膮 przez dwie godziny, ale nie schodzili艣my poni偶ej dwudziestu metr贸w, wi臋c czas dekompresji wynosi艂 nieca艂膮 godzin臋. Joe opu艣ci艂 w膮偶, kt贸ry zwisa艂 obok liny kotwicznej, a my sczepili艣my dwa zawory na ko艅cu automat贸w oddechowych przy naszych akwalungach. W ci膮gu tej godziny Rudetsky dostarcza艂 nam powietrze z du偶ych butli na tratwie. Nie chcieli艣my u偶ywa膰 kompresora, gdy偶 spowodowa艂by zbyt wiele ha艂asu.
— Wszystko w porz膮dku? — zapyta艂, kiedy w ko艅cu wydostali艣my si臋 na powierzchni臋.
— W porz膮dku — odpar艂em i zakl膮艂em, uderzywszy palcem nogi o butl臋 z tlenem. — S艂uchaj, Joe, wyrzucimy te butle do wody. Mog艂yby nasun膮膰 Gattowi r贸偶ne pomys艂y, mo偶e nawet sam umie nurkowa膰. A tak nic nie zdzia艂a bez butli tlenowych.
Stoczyli艣my butle z tratwy, wpad艂y z pluskiem do cenote i zaton臋艂y. Kiedy dop艂yn臋li艣my do brzegu, by艂em ju偶 bardzo zm臋czony, a jeszcze wiele pozosta艂o do zrobienia. Smith i Fowler wzmocnili barak, lecz mo偶liwo艣ci ich nie by艂y zbyt wielkie. Trudno ich za to wini膰. Nie mieli艣my przecie偶 odpowiednich materia艂贸w.
— Gdzie Fallon? — spyta艂em.
— Chyba w swoim baraku.
Znalaz艂em go siedz膮cego z ponur膮 min膮 za biurkiem. Odwr贸ci艂 si臋, gdy zamkn膮艂em drzwi.
— Jemmy! — powiedzia艂 z rozpacz膮. — Ale wpadli艣my! Ale strasznie wpadli艣my!
— Drink dobrze ci zrobi. — Zdj膮艂em z p贸艂ki butelk臋 i dwie szklanki. Nala艂em do nich po kilka kieliszk贸w czego艣 mocnego i jedn膮 z nich podsun膮艂em Fallonowi. — To nie twoja wina.
— Oczywi艣cie, 偶e moja — przerwa艂 mi szorstko. — Nie potraktowa艂em Gatta wystarczaj膮co powa偶nie. Ale kto by pomy艣la艂, 偶e taki rozb贸j mo偶e si臋 zdarzy膰 w dwudziestym wieku?
— Sam kiedy艣 powiedzia艂e艣, 偶e Quintana Roo nie znajduje si臋 w samym centrum cywilizowanego 艣wiata. — Wypi艂em 艂yk whisky i poczu艂em ciep艂o w gardle. — Te ziemie tkwi膮 jeszcze w osiemnastym wieku.
— Przes艂a艂em wiadomo艣膰 przez ch艂opc贸w, kt贸rzy wyjechali. Listy do w艂adz w M茅xico City o tym, co tutaj znale藕li艣my. — Nagle zaniepokoi艂 si臋. — Chyba nie spotka艂o ich nic z艂ego ze strony Gatta?
— Nie s膮dz臋. Trudno, 偶eby we wszystko si臋 wdawa艂, bo w艂adze mog艂yby si臋 zorientowa膰, 偶e co艣 nie jest w porz膮dku.
— Powinienem by艂 to zrobi膰 wcze艣niej — powiedzia艂 Fallon z 偶alem. — Departament Staro偶ytno艣ci uwielbia sprawowa膰 nadz贸r nad wykopaliskami. To miejsce zaroi si臋 od urz臋dnik贸w, gdy tylko rozejdzie si臋 wiadomo艣膰. — Pos艂a艂 mi wymuszony u艣miech. — Dlatego w艂a艣nie nie zawiadamia艂em ich wcze艣niej, przez jaki艣 czas chcia艂em mie膰 to wszystko dla siebie. Bo偶e, jakim by艂em g艂upcem!
Nie stara艂em si臋 go oszcz臋dza膰.
— Pat Harris wielokrotnie ci臋 ostrzega艂. Dlaczego, do diab艂a, nie reagowa艂e艣 na to?
— By艂em samolubny — przyzna艂. Popatrzy艂 mi prosto w oczy. — Zwyczajnie samolubny. Chcia艂em tu zosta膰, p贸ki jeszcze mog艂em, dop贸ki mia艂em czas. Tak ma艂o mam ju偶 czasu, Jemmy.
— Wr贸cisz w przysz艂ym sezonie — powiedzia艂em i poci膮gn膮艂em troch臋 whisky.
— Nie — pokr臋ci艂 g艂ow膮 — ju偶 nigdy tu nie wr贸c臋. Kto艣 inny to przejmie, kto艣 m艂odszy. To m贸g艂by by膰 Paul, gdyby nie by艂 tak nierozwa偶ny i niecierpliwy.
— Do czego zmierzasz? — Odstawi艂em szklank臋. Pos艂a艂 mi zm臋czony u艣miech.
— Umr臋 w ci膮gu trzech miesi臋cy, Jemmy. Powiedzieli mi o tym tu偶 przed wyjazdem z Mexico City. Wtedy dawali mi sze艣膰 miesi臋cy. — Rozpar艂 si臋 na krze艣le. — Lekarze nie chcieli, 偶ebym jecha艂 na t臋 wypraw臋, wiesz, jak to z nimi jest. Zrobi艂em to wbrew ich opinii, ale jestem z tego zadowolony. A teraz wr贸c臋 do Mexico City i p贸jd臋 do szpitala, by umrze膰.
— Co to jest?
— Stary wr贸g. Rak.
W ciszy baraku s艂owo to pad艂o ci臋偶ko jak o艂贸w. Umilk艂em zak艂opotany. Wyja艣ni艂o si臋 wreszcie, dlaczego tak cz臋sto stawa艂 si臋 jakby nieobecny duchem, jaki by艂 pow贸d uporczywego d膮偶enia, by doprowadzi膰 do ko艅ca zamierzon膮 prac臋, dlaczego skupi艂 si臋 na osi膮gni臋ciu tego jednego celu bez ogl膮dania si臋 na inne sprawy. Chcia艂 przed 艣mierci膮 przeprowadzi膰 swoje ostatnie wykopaliska i cel ten osi膮gn膮艂.
— Przepraszam — szepn膮艂em po chwili.
— Ty przepraszasz! — parskn膮艂. — Przepraszasz mnie! Ale je艣li nie mylisz si臋 co do Gatta, to chyba nie do偶yj臋 tego, by umrze膰 w szpitalu, tak zreszt膮 jak i wszyscy pozostali tutaj. To ja ciebie przepraszam, Jemmy, 偶e ci臋 w to wci膮gn膮艂em. Ciebie i innych. Lecz przeprosiny niczego nie za艂atwiaj膮, prawda? Jaki po偶ytek z powiedzenia trupowi „przepraszam"?
— Uspok贸j si臋.
Zamilk艂 przygn臋biony. Po chwili zapyta艂:
— Jak s膮dzisz, kiedy Gatt zaatakuje?
— Nie mam poj臋cia, ale pewnie nied艂ugo wykona jaki艣 ruch. — Dopi艂em whisky. — Lepiej si臋 troch臋 prze艣pij. — Wiedzia艂em, 偶e Fallon nie wzi膮艂 sobie do serca mojej propozycji, ale nic nie powiedzia艂, wi臋c wyszed艂em.
Rudetsky mia艂 jednak kilka w艂asnych pomys艂贸w. Wpad艂em na niego w ciemno艣ci, gdy rozwija艂 zw贸j drutu. Zakl膮艂 siarczy艣cie i powiedzia艂:
— Przepraszam ci臋, ale nerwy troch臋 mnie zawodz膮.
— Co robisz?
— Je偶eli te dranie zaatakuj膮, b臋d膮 si臋 mogli ukry膰 za tymi dwoma barakami. Wzi膮艂em wi臋c tyle nitrogliceryny, ile uda艂o mi si臋 znale藕膰, i za艂o偶y艂em j膮. Teraz przeci膮gam drut do detonatora w naszym baraku. Nie b臋d膮 mieli 偶adnej os艂ony, je艣li tylko zd膮偶臋 to zrobi膰.
— Nie wysadzaj jeszcze tych barak贸w — powiedzia艂em. — Lepiej wypadnie to jako niespodzianka. Zaczekajmy, a偶 wysadzenie ich stanie si臋 konieczne.
— Zaskakujesz mnie — mlasn膮艂 j臋zykiem. — To doprawdy paskudny kawa艂.
— Tam, w lesie, wzi膮艂em kilka lekcji. — Pomog艂em mu rozwin膮膰 drut i zamaskowali艣my go na tyle, na ile si臋 da艂o. Rudetsky zamocowa艂 ko艅c贸wki jednego kompletu drut贸w do zacisk贸w detonatora i poklepa艂 jego 艣ciank臋 z zadowoleniem.
— Wkr贸tce b臋dzie 艣wita膰 — zauwa偶y艂em. Podszed艂 do okna i spojrza艂 w niebo.
— Jest sporo chmur. Fallon m贸wi艂, 偶e deszcze rozpoczynaj膮 si臋 nagle.
— Postaw Smitha i Fowlera na stra偶y na skraju obozu — powiedzia艂em, poniewa偶 nie o pogod臋 si臋 martwi艂em najbardziej. — Lepiej, 偶eby艣my nie zostali zaskoczeni.
Potem mia艂em godzin臋 dla siebie. Usiad艂em przed barakiem i prawie natychmiast zasn膮艂em, czuj膮c nag艂y przyp艂yw zm臋czenia. Sen by艂 czym艣, czego nie dano mi w nadmiarze i gdyby nie ten dwudziestoczterogodzinny wypoczynek na drzewie, w lesie, 艣miem twierdzi膰, 偶e straci艂bym 艣wiadomo艣膰 jak po 艣rodku nasennym. W tej sytuacji jednak tylko drzema艂em, dop贸ki kto艣 nie obudzi艂 mnie, potrz膮saj膮c za rami臋. By艂 to Fowler.
— Kto艣 nadchodzi — oznajmi艂 pospiesznie.
— Gdzie?
— Z lasu. Stamt膮d, poka偶臋 ci.
Poszed艂em za nim do baraku stoj膮cego na skraju obozu i s艂u偶膮cego jako punkt obserwacyjny. Wzi膮艂em lornetk臋, kt贸r膮 mi poda艂, i nastawi艂em ostro艣膰 na odleg艂膮 posta膰 w bieli, id膮c膮 wolno przez oczyszczony teren.
By艂o ju偶 dostatecznie widno, a lornetka na tyle mocna, 偶e bez trudu rozpozna艂em Gatta.
40
Powietrze tego ranka by艂o wyj膮tkowo przejrzyste. Pomimo chmur, szybko biegn膮cych po niebie, wszystko by艂o przezroczyste jak kryszta艂, znikn臋艂a nawet spowodowana upa艂em mgie艂ka, kt贸ra zwykle snu艂a si臋 od 艣witu ponad lasem. W艂a艣nie wschodzi艂o s艂o艅ce, prze艣wietlaj膮c niebo niesamowitym, niezdrowym, 偶贸艂tym blaskiem. Lekki wiatr od zachodu ugina艂 ga艂臋zie drzew ponad oczyszczonymi ruinami Uaxuanoc.
Gdy nastawi艂em ostro艣膰 szkie艂 lornetki na Gatta, z niezadowoleniem stwierdzi艂em, 偶e dr偶a艂y mi r臋ce. Musia艂em oprze膰 lornetk臋 na framudze okna, by obraz przesta艂 mi ta艅czy膰 przed oczami.
Gatt nie spieszy艂 si臋. Przechadza艂 si臋 tak beztrosko, jakby za偶ywa艂 tradycyjnego, porannego spaceru w parku miejskim, czasem tylko zatrzymywa艂 si臋 i przygl膮da艂 odkrytym kopcom. Ubrany by艂 r贸wnie schludnie jak wtedy, gdy przylecia艂 do obozu, i zobaczy艂em nawet cienki skrawek bia艂ej chusteczki, kt贸ra wystawa艂a z butonierki.
Zignorowa艂em go, lustruj膮c lornetk膮 ruiny. Nikt wi臋cej si臋 nie pokaza艂 i wygl膮da艂o na to, 偶e Gatt jest sam. Nic bardziej z艂udnego. Poda艂em lornetk臋 Rudetsky'emu, kt贸ry wszed艂 do baraku. Uni贸s艂 j膮 do oczu i zapyta艂:
— To ten facet?
— Zgadza si臋, to Gatt.
— Nie spieszy si臋 — mrukn膮艂. — Co on, do diab艂a, robi? Zbiera kwiatki?
Gatt pochyli艂 si臋 i szuka艂 czego艣 na ziemi.
— B臋dzie tu za pi臋膰 minut — powiedzia艂em. — Wyjd臋, 偶eby z nim porozmawia膰.
— To ryzykowne.
— I tak trzeba to zrobi膰, a wola艂bym, 偶eby ta rozmowa odby艂a si臋 raczej na zewn膮trz ni偶 tutaj. Czy kto艣 potrafi pos艂ugiwa膰 si臋 tym karabinem, kt贸ry mamy?
— Znam si臋 na tym nie najgorzej — powiedzia艂 Fowler.
— Nie najgorzej, do diab艂a! — zagrzmia艂 Rudetsky. — By艂 snajperem w Korei.
— Dla mnie to wystarczy — powiedzia艂em, pr贸buj膮c si臋 u艣miechn膮膰. — Trzymaj go na muszce, a gdyby chcia艂 wykr臋ci膰 jaki艣 numer, zastrzel go.
Fowler wzi膮艂 karabin i obejrza艂 celownik.
— Nie odchod藕 za daleko — ostrzeg艂. — I nie stawaj przypadkiem na linii strza艂u.
Podszed艂em do drzwi baraku.
— Ukryjcie si臋 dobrze — rzuci艂em jeszcze i wyszed艂em na zewn膮trz, czu艂em si臋 jak skazaniec w drodze na szubienic臋. Skierowa艂em si臋 w stron臋 Gatta i przechodz膮c przez ods艂oni臋ty teren, mia艂em niemi艂膮 艣wiadomo艣膰 tego, 偶e krok w krok pod膮偶a za mn膮 muszka czyjego艣 karabinu. Stosuj膮c si臋 do wskaz贸wek Fowlera, szed艂em wolno, tak aby spotka膰 si臋 z Gattem o jakie艣 dwie艣cie metr贸w od baraku. Skr臋ci艂em nieco, staraj膮c si臋 stworzy膰 Fowlerowi jak najlepsze warunki do strza艂u.
Zbli偶aj膮c si臋 do mnie, Gatt zapali艂 cygaro i uprzejmie uchyli艂 ronda swojej panamy.
— O, pan Wheale, pi臋kny poranek, nieprawda偶? — Nie by艂em w nastroju do zabawy w kotka i myszk臋, wi臋c nic nie odpowiedzia艂em. Wzruszy艂 ramionami. — M贸g艂bym rozmawia膰 z profesorem Fallonem?
— Nie — odpar艂em kr贸tko.
— No, dobrze! — Pokiwa艂 g艂ow膮 ze zrozumieniem. — Oczywi艣cie wiesz, po co przyszed艂em. — Nie by艂o to nawet pytanie, lecz bezbarwne stwierdzenie.
— Nic nie dostaniesz — powiedzia艂em r贸wnie beznami臋tnie.
— O, dostan臋, dostan臋. — W jego g艂osie brzmia艂a pewno艣膰. Popatrzy艂 na s艂upek popio艂u na ko艅cu cygara. — O ile dobrze rozumiem, wyst臋pujesz w imieniu Fallona. Troch臋 mnie to zaskoczy艂o, naprawd臋. Wydawa艂o mi si臋, 偶e sta膰 go na to, by m贸wi膰 za siebie, jednak okaza艂o si臋, 偶e wewn膮trz jest mi臋czakiem jak wi臋kszo艣膰 ludzi. Ale do rzeczy. Sporo wyci膮gn臋li艣cie z tej cenote. Chc臋 to mie膰. To chyba proste. Je偶eli oddacie mi to bez problem贸w, ja te偶 ich wam nie sprawi臋.
— Nie wyrz膮dzisz nam krzywdy? — dopytywa艂em si臋.
— Zwyczajnie wyjedziecie sobie st膮d — zapewni艂 mnie.
— Jak膮 mamy na to gwarancj臋?
Rozpostar艂 ramiona i podni贸s艂 na mnie oczy, z kt贸rych bi艂a szczero艣膰.
— Daj臋 ci na to moje s艂owo.
— Nic z tego, Gatt — roze艣mia艂em si臋 g艂o艣no. — A偶 taki g艂upi nie jestem.
— M贸wmy otwarcie, Wheale. — Po raz pierwszy okaza艂 gniew, a w jego oczach pojawi艂 si臋 dziki b艂ysk. — Przychodz臋, by zabra膰 te 艣wiecide艂ka i ani ty, ani ktokolwiek inny nie powstrzyma mnie od tego. Oddajcie je dobrowolnie albo zabior臋 je si艂膮. Wyb贸r nale偶y do ciebie.
K膮tem oka zarejestrowa艂em jaki艣 ruch i odwr贸ci艂em g艂ow臋. Kilka ubranych na bia艂o postaci wynurza艂o si臋 wolno z lasu. Tworzyli rozci膮gni臋t膮 lini臋 i nie艣li karabiny. Gwa艂townie spojrza艂em na drug膮 stron臋 i dostrzeg艂em inn膮 grup臋 m臋偶czyzn wy艂aniaj膮c膮 si臋 z lasu.
Najwyra藕niej nadszed艂 czas, by troch臋 przycisn膮膰 Gatta. Wymaca艂em w kieszeni koszuli papierosy, zapali艂em jednego i niedbale podrzuci艂em w g贸r臋 pude艂ko zapa艂ek.
— Gatt, jeste艣 na muszce — oznajmi艂em. — Jeden fa艂szywy ruch i zginiesz.
— Ty te偶. — U艣miechn膮艂 si臋 nieznacznie. — Nie jestem g艂upcem.
— Mam um贸wiony sygna艂. — W dalszym ci膮gu podrzuca艂em pude艂ko zapa艂ek. — Je偶eli upuszcz臋 te zapa艂ki, dostaniesz kul臋. Zatrzymaj swoich ludzi, bo je艣li zrobi膮 jeszcze dziesi臋膰 metr贸w, upuszcz臋 je.
— Blefujesz — powiedzia艂, spogl膮daj膮c na mnie niepewnie. — Te偶 by艣 wtedy zgin膮艂.
— Spr贸buj — zach臋ci艂em. — Jest r贸偶nica pomi臋dzy tob膮 a mn膮. Nie dbam specjalnie o 偶ycie, ale za艂o偶臋 si臋, 偶e tobie na twoim zale偶y. Stawki s膮 wysokie w tej grze, Gatt, a im zosta艂o jeszcze pi臋膰 metr贸w. Pami臋taj, zabi艂e艣 mojego brata! I drogo zap艂acisz za jego 偶ycie.
Gatt jak zahipnotyzowany wpatrywa艂 si臋 w pude艂ko, gdy wzlecia艂o do g贸ry i mimowolnie drgn膮艂, kiedy niezr臋cznie je chwyci艂em. Stawka w grze, kt贸r膮 prowadzi艂em, by艂a wysoka, musia艂em wi臋c pozorowa膰 bezwzgl臋dno艣膰. Ponownie podrzuci艂em pude艂ko.
— Jeszcze trzy metry i 偶aden z nas nie b臋dzie musia艂 si臋 wi臋cej martwi膰 o skarby Uaxuanoc.
Za艂ama艂 si臋.
— W porz膮dku, ode艣l臋 ich — powiedzia艂 ochryple. Uni贸s艂 obie d艂onie i pomacha艂. Szereg ludzi zatrzyma艂 si臋, a nast臋pnie wycofa艂 w stron臋 lasu. Patrz膮c w 艣lad za nimi, podrzuci艂em jeszcze raz pude艂ko, a Gatt krzykn膮艂 z irytacj膮. — Na mi艂o艣膰 bosk膮, przesta艅 si臋 tym bawi膰!
U艣miechn膮艂em si臋 i przytrzyma艂em pude艂ko, ci膮gle jednak obracaj膮c je w palcach. Na czole Gatta pojawi艂y si臋 niewielkie kropelki potu, mimo 偶e nie by艂o jeszcze upa艂u.
— Nie chcia艂bym gra膰 z tob膮 w pokera — powiedzia艂 wreszcie.
— Jeszcze tej gry nie pr贸bowa艂em.
— S艂uchaj, Wheale, nie wiesz, jak sprawy stoj膮 — wysapa艂 rozdra偶niony. — Mia艂em oko na Fallona od samego pocz膮tku. Chryste, u艣mia艂em si臋 wtedy na pasie startowym, kiedy wszyscy odgrywali艣cie niewini膮tka. Naprawd臋 zdawa艂o si臋 wam, 偶e mnie nabierzecie? Do diab艂a, wiedzia艂em o wszystkim, co robicie i co zamierzacie. Przegoni艂em tego g艂upca, Harrisa, po ca艂ym Meksyku. I zobacz, wszystko sprowadzi艂o si臋 do jednego, jedynego punktu: jestem tutaj i jestem g贸r膮. Co ty na to?
— Musia艂e艣 mie膰 jak膮艣 pomoc — zaryzykowa艂em.
— Nie wiedzia艂e艣? — sprawia艂 wra偶enie zaskoczonego i zacz膮艂 si臋 艣mia膰. — Jezu! Mia艂em tego cholernego durnia, Halsteada. Przyszed艂 do mnie jeszcze w Mexico City i zawar艂 umow臋. Bardzo z niego zach艂anny facet, nie chcia艂 dzieli膰 tego miasta z Fallonem, wi臋c szybko si臋 dogadali艣my. On dosta艂by ruiny, a ja zabra艂bym z艂oto i usun膮艂bym mu Fallona. — K膮ciki ust wykrzywi艂a mu pe艂na okrucie艅stwa pogarda. — Facet mia艂 zbyt wielkiego pietra, 偶eby sam go zabi膰.
A wi臋c to by艂 Halstead, tak jak podejrzewa艂 Pat Harris. To on, gdy tylko odnale藕li艣my Uaxuanoc, da艂 zna膰 Gattowi. Nic dziwnego, 偶e Pat kr臋ci艂 si臋 w k贸艂ko, skoro Gatt zna艂 ka偶dy nasz ruch. Zrobi艂o mi si臋 niedobrze, kiedy zda艂em sobie spraw臋, jak fa艂szywie poj臋ta ambicja mo偶e zdeprawowa膰 cz艂owieka, doprowadzaj膮c do tego, by sprzymierzy艂 si臋 z kim艣 takim jak Gatt. Zabawne w tym wszystkim by艂o to, 偶e Halstead w艂a艣ciwie mia艂 zamiar go okpi膰, nie spodziewa艂 si臋 przecie偶, 偶e znajdziemy cokolwiek na tyle warto艣ciowego, aby Gatt m贸g艂 na tym po艂o偶y膰 艂ap臋.
— Gdzie jest teraz Halstead? — spyta艂em twardym g艂osem.
— Och, ju偶 nie 偶yje — rzuci艂 Gatt zdawkowo. — Kiedy go 艣cigali艣cie, moi chicleros troch臋 zbyt skwapliwie poci膮gali za spusty i dosta艂 kul臋. — U艣miechn膮艂 si臋. — Czy zaoszcz臋dzi艂em ci k艂opotu, Wheale?
— Tracisz tu czas. — Zignorowa艂em zaczepk臋. — Prosz臋, chod藕 i zabierz sw贸j 艂up, ale zamoczysz si臋, chc膮c to zrobi膰.
— Nie ja! Ty! Dobrze wiem, co z tym zrobi艂e艣. Halstead nie umar艂 od razu i powiedzia艂 mi, przy u偶yciu 艂agodnej perswazji, gdzie s膮 te rzeczy. Zaj臋艂o to troch臋 czasu, bo by艂bym tu wcze艣niej, zanim wsadzili艣cie je do wody. Ale nie ma to wi臋kszego znaczenia, naprawd臋. — Jego g艂os brzmia艂 spokojnie, 艂agodnie, a jednocze艣nie przera偶aj膮co gro藕nie. — Mo偶esz to wyci膮gn膮膰, Wheale, jeste艣 nurkiem, tak jak i ta suka Halsteada. Zejdziesz na d贸艂 i przyniesiesz mi to w z臋bach.
— Nie masz poj臋cia o nurkowaniu. To nie jest robota na pi臋膰 minut.
— Tak czy inaczej nie wymigasz si臋 od tego. — Przeci膮艂 d艂oni膮 powietrze.
— Ciekawe, w jaki spos贸b chcesz mnie zmusi膰.
— Co艣 wymy艣l臋. Dowiesz si臋. — Jego u艣miech by艂 straszny. — Powiedzmy, 偶e przytrzymam Fallona i popracuj臋 nad nim, co? B臋dziesz patrzy艂 na to, co robi臋, i szybko skoczysz do wody. Obiecuj臋 ci. — Upu艣ci艂 niedopa艂ek cygara i poklepa艂 mnie po piersiach. — Mia艂e艣 racj臋, m贸wi膮c, 偶e r贸偶nimy si臋. Ja jestem twardy, Wheale, a tobie si臋 tylko wydaje, 偶e taki jeste艣. Przed chwil膮 odstawi艂e艣 niez艂膮 gierk臋 i nabra艂e艣 mnie, ale jeste艣 taki sam, jak ca艂a reszta zwyk艂ych n臋dznik贸w na tym 艣wiecie, mi臋kki w 艣rodku, podobnie jak Fallon. Kiedy zaczn臋 powoli rozbiera膰 na cz臋艣ci Fallona albo t臋 dziewczyn臋, a mo偶e tego wielkiego wo艂u, Rudetsky'ego, to b臋dziesz nurkowa艂. Rozumiesz, co mam na my艣li?
Zrozumia艂em a偶 za dobrze. Ten cz艂owiek traktowa艂 swoje okrucie艅stwo jak narz臋dzie. Sam by艂 wyzuty z ludzkich uczu膰, mia艂 jednak dostateczn膮 wiedz臋, by manipulowa膰 uczuciami innych. Gdybym rzeczywi艣cie um贸wi艂 si臋 z Fowlerem, bez namys艂u upu艣ci艂bym w贸wczas to pude艂ko zapa艂ek, ryzykuj膮c nawet, 偶e zostan臋 zabity, byle tylko jego wyeliminowa膰. A tak mog艂em jedynie przeklina膰 w艂asn膮 bezmy艣lno艣膰, przeklina膰 si臋 za to, 偶e nie zabra艂em pistoletu, by zastrzeli膰 tego drania.
Wstrzyma艂em oddech, usi艂uj膮c m贸wi膰 spokojnie.
— W takim razie musisz uwa偶a膰, 偶eby mi si臋 nic nie sta艂o. S艂ysza艂e艣 chyba o kurze znosz膮cej z艂ote jajka?
— B臋dziesz jeszcze 偶a艂owa艂, 偶e ci臋 nie zabi艂em — obieca艂, wykrzywiaj膮c usta w szyderczym grymasie. — Naprawd臋, b臋dziesz. — Odwr贸ci艂 si臋 i odszed艂, wi臋c ja tak偶e pospiesznie zawr贸ci艂em do baraku.
Dopad艂em drzwi i wrzasn膮艂em:
— Zastrzel tego bydlaka! — szala艂em z w艣ciek艂o艣ci.
— Nie da rady — powiedzia艂 Fowler od okna. — Ukry艂 si臋.
— No i co? — spyta艂 Rudetsky.
— On zwariowa艂, kompletnie zwariowa艂! Napotka艂 nasz op贸r i zwariowa艂. Nie mo偶e dosi臋gn膮膰 艂upu, wi臋c chce go wyrwa膰, nie licz膮c si臋 z tym, ile pop艂ynie krwi. — Przypomnia艂 mi si臋 inny szaleniec, kt贸ry ob艂膮ka艅czo krzycza艂: Weltmacht oder Niedergang. Tak jak Hitler Gatt zupe艂nie zwariowa艂, w z艂o艣ci by艂 got贸w zniszczy膰 nas i siebie. Przesta艂y dociera膰 do niego jakiekolwiek argumenty. Widzia艂 艣wiat poprzez czerwie艅 krwi.
Rudetsky i Fowler spogl膮dali na mnie w milczeniu, po czym Rudetsky westchn膮艂 g艂臋boko:
— My艣l臋, 偶e to chyba bez znaczenia. Wiedzieli艣my, 偶e i tak by艂by nas zabi艂.
— Lada chwila ruszy do ataku — powiedzia艂em. — Niech wszyscy wr贸c膮 do baraku przy cenote.
Joe wepchn膮艂 mi rewolwer do r臋ki.
— Musisz tylko nacisn膮膰 spust.
Wzi膮艂em bro艅, cho膰 wcale nie by艂em pewien, czy potrafi臋 si臋 z ni膮 obchodzi膰 jak nale偶y, i wybiegli艣my z baraku, ile si艂 w nogach. Byli艣my dopiero w po艂owie drogi do cenote, kiedy rozleg艂a si臋 palba karabinowa, a wok贸艂 nas zacz臋艂y si臋 wzbija膰 fontanny ziemi.
— Rozproszy膰 si臋! — rykn膮艂 Rudetsky i skr臋ci艂 ostro, wpadaj膮c na mnie. Odbi艂 si臋 i obaj dali艣my nura za 艣cian臋 baraku. Pad艂o jeszcze kilka strza艂贸w.
— Gdzie oni s膮? — spyta艂em.
— Gdzie艣 od frontu. — Pier艣 Rudetsky'ego falowa艂a.
Ludzie Gatta przyst膮pili do ataku, gdy tylko ich szef ukry艂 si臋, zapewne wed艂ug wcze艣niej um贸wionego sygna艂u. Strza艂y pada艂y zewsz膮d jak na jakim艣 westernie i trudno by艂o nawet precyzyjnie okre艣li膰, sk膮d nadchodzi atak. Zobaczy艂em Fowlera, kt贸ry skulony dot膮d za porzucon膮 skrzyni膮 po drugiej stronie polany nagle zerwa艂 si臋 i zacz膮艂 biec zakosami, jak przysta艂o na do艣wiadczonego 偶o艂nierza. Kule wzbija艂y si臋 wok贸艂 niego, ale nie zosta艂 trafiony i znikn膮艂 nam z oczu gdzie艣 za barakiem.
— Musimy si臋 st膮d wynosi膰 — powiedzia艂 szybko Rudetsky. Na jego twarzy malowa艂o si臋 napi臋cie. — Z powrotem do baraku.
Mia艂 na my艣li barak nad cenote. Zrozumia艂em, o co mu chodzi. Nie by艂o sensu umacnia膰 baraku, a potem da膰 si臋 z艂apa膰 na otwartej przestrzeni. Mia艂em nadziej臋, 偶e pozostali wykazali na tyle rozs膮dku, by si臋 tam wycofa膰, kiedy tylko rozleg艂y si臋 pierwsze strza艂y. Obejrza艂em si臋 za siebie i przekl膮艂em mi艂uj膮cego 艂ad i porz膮dek Rudetsky'ego. Wybudowa艂 ob贸z z szerok膮, otwart膮 ulic膮, kt贸ra nie dawa艂a nam teraz 偶adnej os艂ony przed kulami.
— Lepiej rozdzielmy si臋, Joe, w dwa cele trudniej trafi膰 ni偶 w jeden.
— Id藕 pierwszy — powiedzia艂 gwa艂townie. — B臋d臋 m贸g艂 ci臋 os艂ania膰.
Nie by艂o czasu na dyskusje, wi臋c pobieg艂em do baraku za nami. Mia艂em ju偶 tylko dwa metry do niego, kiedy nieoczekiwanie zza rogu wy艂oni艂 si臋 chiclero. By艂 tak samo zaskoczony jak ja, gdy偶 dos艂ownie nadzia艂 si臋 na pistolet, kt贸ry trzyma艂em przed sob膮, tak 偶e lufa wcisn臋艂a mu si臋 w brzuch.
Poci膮gn膮艂em za spust, a si艂a wystrza艂u szarpn臋艂a mi konwulsyjnie rami臋. Wygl膮da艂o to, jak gdyby jaka艣 ogromna r臋ka zwali艂a chiclero z n贸g: odrzuci艂o go i upad艂 z rozpostartymi ramionami. By艂em tak roztrz臋siony, 偶e serce wywin臋艂o mi chyba w piersi kilka salt, zanim uspokoi艂em si臋 na tyle, by skoczy膰 w drzwi baraku.
Na moment opar艂em si臋 o 艣cian臋, 艂api膮c oddech i rozlu藕niaj膮c 艣ci艣ni臋te ze strachu wn臋trzno艣ci, po czym odwr贸ci艂em si臋 i ostro偶nie wyjrza艂em przez okno. Rudetsky'ego nie by艂o wida膰, musia艂 ruszy膰 zaraz za mn膮.
Popatrzy艂em na rewolwer, by艂 za艂adowany do pe艂na, a teraz tkwi艂o w nim jeszcze pi臋膰 kul. Te przekl臋te zbiry zbli偶a艂y si臋 ze wszystkich kierunk贸w.
Cz艂owiek, kt贸rego zastrzeli艂em, nadszed艂 z ty艂u, od strony cenote. P艂yn膮ce z tego wnioski niezbyt przypad艂y mi do gustu.
Zastanawia艂em si臋, co robi膰 dalej, gdy podj臋to za mnie decyzj臋. Tylne drzwi baraku otworzy艂y si臋 z trzaskiem, ust臋puj膮c pod silnym kopni臋ciem. Gwa艂townie odwr贸ci艂em g艂ow臋 i zobaczy艂em w nich chiclero, kt贸ry naciska艂 w艂a艣nie spust wymierzonego we mnie karabinu. Wydawa艂o si臋, 偶e czas zatrzyma艂 si臋, sta艂em jak sparali偶owany, zanim uczyni艂em 偶a艂osn膮 pr贸b臋 uniesienia rewolweru. Nawet w贸wczas wiedzia艂em, 偶e by艂o za p贸藕no.
Nagle chiclero drgn膮艂, wykonuj膮c ruch podobny do tego, jaki widuje si臋 w starych filmach, kiedy kilka klatek zosta艂o wyci臋tych z akcji, powoduj膮c przemieszczenie aktora. Boczna cz臋艣膰 szcz臋ki chiclero znik艂a, a dolna po艂owa twarzy zmieni艂a si臋 w krwaw膮 mask臋. Wyda艂 z siebie bulgoc膮cy krzyk, przytkn膮艂 d艂onie do twarzy i zatoczy艂 si臋 w bok, upuszczaj膮c z 艂oskotem karabin na pr贸g. Nie wiem, kto go zastrzeli艂, m贸g艂 to by膰 Fowler lub Rudetsky, albo nawet kt贸ry艣 z jego towarzyszy — kule lata艂y tak g臋sto, 偶e i taka pomy艂ka by艂a mo偶liwa.
Nie traci艂em jednak czasu na zastanawianie si臋 nad tym. Skoczy艂em do przodu i skulony wypad艂em przez otwarte drzwi, chwytaj膮c w biegu porzucony karabin. Nikt do mnie nie strzeli艂, gdy偶 gna艂em na z艂amanie karku, kieruj膮c si臋 w lewo, na skraj obozu. Zbli偶y艂em si臋 do baraku nad cenote okr臋偶n膮 drog膮, ale nie by艂em w stanie powiedzie膰, czy drzwi by艂y otwarte lub czy kto艣 by艂 w 艣rodku. Ale zobaczy艂em Fowlera, jak bieg艂 do niego od frontu.
Ju偶 prawie mu si臋 uda艂o, gdy nie wiadomo sk膮d pojawi艂 si臋 jaki艣 cz艂owiek, nie chiclero, ale jeden z eleganckich zbir贸w Gatta. Trzyma艂 w r臋kach co艣, co jak oceni艂em na pierwszy rzut oka, by艂o pistoletem maszynowym. Fowler by艂 nie wi臋cej ni偶 sze艣膰 krok贸w od baraku, kiedy gangster wystrzeli艂, a jego bro艅 wybuch艂a specyficznym podw贸jnym buuum. Fowler zosta艂 trafiony od艂amkami z obrzynka, a si艂a uderzenia odrzuci艂a go w bok jak zmi臋ty tobo艂ek.
Wystrzeli艂em pospiesznie do mordercy, cho膰 nie mia艂em nadziei trafienia go, i pogna艂em do drzwi baraku. Kula od艂upa艂a par臋 drzazg u framugi tu偶 obok mojej g艂owy, jedna z nich wbi艂a mi si臋 nawet w policzek, gdy wpad艂em do 艣rodka. Kto艣 zatrzasn膮艂 za mn膮 drzwi. Kiedy ponownie wyjrza艂em na zewn膮trz, przekona艂em si臋, 偶e dla Fowlera nic ju偶 nie mo偶na by艂o zrobi膰. Jego cia艂o drga艂o od czasu do czasu, kiedy trafia艂y je kule. U偶ywano go jako celu 膰wiczebnego.
41
Bez艂adna strzelanina stopniowo cich艂a, a ja rozejrza艂em si臋 po baraku. Fallon, przykucn膮wszy pod oknem, 艣ciska艂 strzelb臋. Smith sta艂 obok drzwi z pistoletem w r臋ce i najprawdopodobniej to on je zatrzasn膮艂. Katherine le偶a艂a na pod艂odze, 艂kaj膮c spazmatycznie. Nikogo wi臋cej nie by艂o.
Kiedy si臋 odezwa艂em, m贸j g艂os wyda艂 mi si臋 obcy.
— Rudetsky?
Fallon odwr贸ci艂 g艂ow臋 i spojrza艂 na mnie. W jego oczach malowa艂 si臋 b贸l.
— W takim razie ju偶 nie przyjdzie — powiedzia艂em chrapliwie.
— Jezu! — odezwa艂 si臋 Smith dr偶膮cym g艂osem. — Zabili Fowlera. Zastrzelili go.
Jaki艣 g艂os zahucza艂 na zewn膮trz. By艂 to Gatt, kt贸ry najwyra藕niej pos艂ugiwa艂 si臋 przeno艣nym megafonem.
— Wheale, s艂yszysz mnie?
W pierwszej chwili otworzy艂em usta, ale zaraz mocno je zacisn膮艂em. K艂贸ci膰 si臋 z Gattem, stara膰 si臋 go przekonywa膰 by艂oby bezcelowe. Tak jak sprzeciwianie si臋 sile 偶ywio艂贸w, jak pr贸ba zmiany kierunku b艂yskawicy za pomoc膮 sylogizmu. Popatrzyli艣my z Fallonem na siebie.
— Wiem, 偶e tam jeste艣, Wheale — dobieg艂 nas dono艣ny g艂os. — Widzia艂em, jak wszed艂e艣. Jeste艣 got贸w do zawarcia umowy?
Przygryz艂em wargi. Fallon niepewnie zapyta艂:
— Umowa? Czy on wspomnia艂 o umowie?
— Nie o takiej, jakiej by艣 oczekiwa艂 — odpar艂em.
— Przykro mi, 偶e ten facet zosta艂 zabity — krzykn膮艂 Gatt. — Ale ty wci膮偶 jeszcze 偶yjesz, Wheale. Mog艂em ci臋 zabi膰 cho膰by na progu, ale tego nie zrobi艂em. Chyba wiesz dlaczego.
Smith gwa艂townie odwr贸ci艂 g艂ow臋 i popatrzy艂 na mnie zmru偶onymi oczyma. By艂o w nich nieme pytanie. Zacisn膮艂em d艂o艅 na r臋koje艣ci rewolweru i mierzy艂em go wzrokiem, dop贸ki nie odwr贸ci艂 oczu.
— Mam tu jednego faceta — zarycza艂 Gatt. — Wielkiego Joego Rudetsky'ego. Jeste艣 got贸w do umowy?
Doskonale zrozumia艂em gro藕b臋. Obliza艂em wargi i krzykn膮艂em:
— Poka偶 go 偶ywego, to mo偶e b臋d臋.
Nast膮pi艂a d艂uga przerwa. Nie wiedzia艂em, co bym zrobi艂, gdyby Joe rzeczywi艣cie 偶y艂, a Gatt zacz膮艂 spe艂nia膰 swoje pogr贸偶ki. Cokolwiek bym uczyni艂 i tak by艂o bezcelowe. Oznacza艂oby to oddanie nas czworga w jego r臋ce i pozbycie si臋 wszelkich atut贸w. A w ko艅cu, tak czy inaczej, zabi艂by nas wszystkich. Ale gdyby pokaza艂 Joego Rudetsky'ego i zacz膮艂 go torturowa膰, to czy potrafi艂bym wytrzyma膰? Nie wiedzia艂em.
— Sprytny jeste艣, Wheale. — Gatt roze艣mia艂 si臋 wreszcie. — Bardzo sprytny. Tyle 偶e nie do艣膰 twardy. Fallon jeszcze 偶yje?
Gestem nakaza艂em Fallonowi milczenie.
— Przypuszczam, 偶e tam jest i on, i jeszcze jedna lub dwie osoby. Pozwol臋, 偶eby to oni ci臋 przekonali, Wheale. Mo偶e wtedy zdecydujesz si臋, by zawrze膰 ze mn膮 umow臋. Dam ci godzin臋, nie wi臋cej. Nie s膮dz臋, by艣 okaza艂 si臋 na to do艣膰 twardy.
Czekali艣my jeszcze w bezruchu przez dwie minuty, ale nic wi臋cej nie powiedzia艂. By艂em mu za to wdzi臋czny, bo i tak powiedzia艂 wystarczaj膮co du偶o, mog艂em to dostrzec w oczach Smitha. Spojrza艂em na zegarek i ze zgroz膮 u艣wiadomi艂em sobie, 偶e by艂a dopiero si贸dma rano. Nieca艂e pi臋tna艣cie minut wcze艣niej rozmawia艂em z Gattem poza obozem. Zaatakowa艂 nas nagle i bezlito艣nie.
Fallon powoli usiad艂 na pod艂odze. Troskliwie po艂o偶y艂 obok siebie strzelb臋.
— Co to za umowa? — zapyta艂, przygl膮daj膮c si臋 swoim stopom. Jego g艂os by艂 g艂osem zm臋czonego 偶yciem starca.
Smith obchodzi艂 mnie teraz bardziej ni偶 Fallon. Trzyma艂 wci膮偶 pistolet automatyczny, niby lu藕no, lecz ci膮gle m贸g艂 by膰 niebezpieczny.
— Tak, co to za umowa? — powt贸rzy艂.
— Nie ma 偶adnej umowy — oznajmi艂em kr贸tko.
Smith skin膮艂 g艂ow膮 w stron臋 okna.
— Ten facet twierdzi co艣 innego.
— W膮tpi臋, czy chcia艂by艣 o tym us艂ysze膰 — powiedzia艂em ch艂odno.
Zobaczy艂em, jak palce zacisn臋艂y mu si臋 na broni, wi臋c unios艂em rewolwer. Nie sta艂 wprawdzie zbyt daleko ode mnie, nie wiem nawet, czy m贸g艂bym go trafi膰. Podobno rewolwery s膮 bardzo ma艂o dok艂adne w niedo艣wiadczonych r臋kach. Smith jednak nie wiedzia艂, 偶e jestem miernym strzelcem.
— Pozabijamy si臋 wszyscy nawzajem, zaoszcz臋dzimy przynajmniej Gattowi k艂opotu — powiedzia艂em ze z艂o艣ci膮.
Smith popatrzy艂 na luf臋 mojego rewolweru wycelowanego w jego brzuch.
— Chc臋 si臋 po prostu czego艣 dowiedzie膰 o tej umowie — wyja艣ni艂 powa偶nie.
— W porz膮dku, powiem ci, ale najpierw od艂贸偶 bro艅. Rozprasza mnie.
My艣li k艂臋bi膮ce si臋 w g艂owie Smitha by艂y tak wyrazi艣cie odzwierciedlone na jego twarzy, jak gdyby wypowiedzia艂 je na g艂os. W ko艅cu podj膮艂 decyzj臋. Pochyli艂 si臋 i po艂o偶y艂 pistolet na pod艂odze. Odpr臋偶y艂em si臋 i r贸wnie偶 od艂o偶y艂em swoj膮 bro艅 na st贸艂. Napi臋cie zmala艂o.
— Wydaje mi si臋, 偶e wszyscy jeste艣my ju偶 wyko艅czeni nerwowo — powiedzia艂 Smith. Zabrzmia艂o to jak usprawiedliwienie.
Fallon wci膮偶 przypatrywa艂 si臋 czubkom swoich but贸w, jakby one w艂a艣nie by艂y najwa偶niejsz膮 rzecz膮 na 艣wiecie. Zapyta艂 cicho:
— Kogo chce Gatt?
— Mnie. Chce, 偶ebym zszed艂 na dno cenote i wyci膮gn膮艂 tamte rzeczy.
— Tak przypuszcza艂em. Co si臋 sta艂o z Rudetskym?
— Nie 偶yje. Mia艂 szcz臋艣cie.
— Co to znaczy? — Smith a偶 sykn膮艂, gwa艂townie wci膮gaj膮c powietrze.
— Spos贸b, w jaki Gatt chce mnie nak艂oni膰 do nurkowania, nie jest zbyt wytworny. We藕mie kogokolwiek z was, ciebie, Fallona lub pani膮 Halstead, to nie ma dla niego znaczenia, i b臋dzie t臋 osob臋 torturowa艂, aby wywrze膰 na mnie presj臋. Jest zdolny do tego i s膮dz臋, 偶e by艂by w si贸dmym niebie, mog膮c popu艣ci膰 wodze wyobra藕ni przy takim zaj臋ciu. — Z艂apa艂em si臋 na tym, 偶e referowa艂em to w spos贸b beznami臋tny. — Mo偶e ci przypieka膰 stopy lutownic膮, mo偶e ci臋 kroi膰 kawa艂ek po kawa艂ku, dop贸ki b臋dziesz 偶y艂, mo偶e... zreszt膮 nie ma ko艅ca tego typu pomys艂om.
Smith odwr贸ci艂 twarz. Drgn膮艂 nerwowo.
— I pozwoli艂by艣 mu na to? Tylko z powodu kilku zawszonych 艣wiecide艂ek?
— Nie m贸g艂bym go powstrzyma膰. Dlatego jestem zadowolony, 偶e Rudetsky i Fowler nie 偶yj膮. Widzisz, pozbyli艣my si臋 butli z tlenem, a nurkowanie bez nich by艂oby cholernie trudne. Wszystko, co tutaj mamy, to kilka nape艂nionych butli do akwalungu, du偶e butle s膮 na dnie cenote. Je偶eli s膮dzisz, 偶e b臋d臋 nurkowa艂 w tych warunkach z kim艣 wrzeszcz膮cym mi do ucha za ka偶dym razem, kiedy wyp艂yn臋 na powierzchni臋, to jeste艣 jeszcze bardziej szalony ni偶 Gatt.
Smith rzuci艂 si臋 na Fallona.
— To ty mnie w to wpakowa艂e艣, zwariowany staruchu! Nie mia艂e艣 prawa, s艂yszysz? Nie mia艂e艣 prawa! — Twarz wykrzywi艂a mu ogromna rozpacz. — Jezu, jak ja z tego wyjd臋? Nie chc臋 by膰 torturowany. — G艂os za艂ama艂 mu si臋 w bezgranicznym 偶alu nad samym sob膮, a z oczu pop艂yn臋艂y 艂zy. — Dobry Bo偶e, nie chc臋 umiera膰! — 艁ka艂.
Przykro by艂o na niego patrze膰. Rozklei艂 si臋 zupe艂nie. Gatt bardzo dobrze wiedzia艂, jak manipulowa膰 najg艂臋bszymi instynktami ludzkimi, wi臋c ta godzina 艂aski, kt贸r膮 nam da艂, ju偶 w za艂o偶eniu nie mia艂a by膰 wytchnieniem. By艂o to najbardziej sadystyczne posuni臋cie. Wygrywa艂! Katherine za艂ama艂a si臋. Fallona z偶era艂 rak oraz wyrzuty sumienia, a Smithowi gro藕ba tortur i 艣mierci odebra艂a resztki godno艣ci.
Ogarn臋艂a mnie totalna niemoc. Chcia艂em uderzy膰, rozrywa膰 i mia偶d偶y膰, chcia艂em dobra膰 si臋 do Gatta i wydrze膰 mu to jego cholerne serce. A nie mog艂em nic zrobi膰 i to poczucie beznadziejno艣ci dobija艂o mnie.
Smith spojrza艂 na mnie przebiegle.
— Wiem, co zrobimy — wyszepta艂. — Damy mu Fallona. To on nas w to wci膮gn膮艂, a Gatt chcia艂by mie膰 Fallona, prawda? — W jego oczach czai艂 si臋 ob艂臋d. — M贸g艂by te wszystkie rzeczy zrobi膰 z Fallonem, a nas zostawi艂by w spokoju. Wtedy nic by si臋 nam nie sta艂o, prawda?
— Zamknij si臋 — wrzasn膮艂em i wreszcie wzi膮艂em si臋 w karby.
Tego w艂a艣nie chcia艂 Gatt: z艂ama膰 nas zimno wykalkulowanym okrucie艅stwem. St艂umi艂em w sobie pokus臋 brutalnego wy艂adowania na Smisie swoich frustracji i zacz膮艂em m贸wi膰, staraj膮c si臋 nada膰 g艂osowi ton zr贸wnowa偶ony i stanowczy:
— Pos艂uchaj, Smith. Wszyscy umrzemy. Mo偶emy umrze膰 w torturach lub od kuli. Wiem, co mi bardziej odpowiada, b臋d臋 wi臋c walczy艂 z Gattem i zrobi臋 wszystko, aby to jego zabi膰.
Smith spojrza艂 na mnie z nienawi艣ci膮.
— Dobrze ci gada膰. On ciebie nie b臋dzie torturowa艂, mo偶esz czu膰 si臋 bezpieczny.
Niedorzeczno艣膰 tego, co powiedzia艂, uderzy艂a mnie nagle i zacz膮艂em si臋 histerycznie 艣mia膰. Wszystkie t艂umione dot膮d emocje znalaz艂y uj艣cie w 艣miechu, nad kt贸rym nie mog艂em zapanowa膰.
— Bezpieczny! — prychn膮艂em. — M贸j Bo偶e, ale kawa艂! — 艢mia艂em si臋 do 艂ez, a偶 poczu艂em b贸l w piersiach. — Bezpieczny!
Szale艅stwo, czaj膮ce si臋 w oczach Smitha, ust膮pi艂o zdumieniu. Po chwili zrozumia艂 i zachichota艂. By艂a to autentyczna histeria, ale dobrze nam obu zrobi艂a, bo gdy sko艅czy艂 si臋 ten spazm, poczu艂em si臋 oczyszczony, a Smith przesta艂 wreszcie balansowa膰 na kraw臋dzi ob艂臋du.
Nawet na twarzy Fallona pojawi艂 si臋 ponury u艣miech, godny uwagi u cz艂owieka, kt贸rego 偶ycie i rodzaj 艣mierci by艂y przed chwil膮 przedmiotem spekulacji szale艅ca.
— Przepraszam, 偶e ci臋 w to wpakowa艂em, Smith — powiedzia艂 — ale sam jestem w identycznej sytuacji. Jemmy ma racj臋, mo偶emy tylko walczy膰.
— To ja przepraszam, panie Fallon, co艣 mi odbi艂o — powiedzia艂 Smith z zak艂opotaniem. — Chyba na moment zwariowa艂em. — Schyli艂 si臋 po pistolet, wyj膮艂 magazynek i szarpn膮艂 mechanizm, by wyprowadzi膰 nab贸j znajduj膮cy si臋 w cz臋艣ci zamkowej lufy. — Chc臋 tylko zabra膰 ze sob膮 tylu drani, ilu potrafi臋. — Przejrza艂 magazynek i za艂adowa艂 do niego lu藕ny nab贸j. — Pi臋膰 kul, cztery dla nich i ostatnia dla mnie. Wydaje mi si臋, 偶e tak b臋dzie najlepiej.
— Mo偶e masz racj臋 — powiedzia艂em, bior膮c rewolwer. Zupe艂nie nie mia艂em poj臋cia, czy umia艂bym wpakowa膰 sobie kul臋 w 艂eb, gdybym by艂 do tego zmuszony. — Uwa偶aj na to, co si臋 dzieje na zewn膮trz. Gatt wprawdzie obieca艂 nam godzin臋, ale zbytnio mu nie ufam.
Zrobi艂em kilka krok贸w i ukl膮k艂em obok Katherine. Jej oczy ju偶 by艂y suche, cho膰 na policzkach widnia艂y jeszcze 艣lady 艂ez.
— Jak si臋 czujesz? — spyta艂em.
— Przykro mi — wyszepta艂a. — Przykro mi, 偶e si臋 za艂ama艂am, ale ten strach by艂 silniejszy ode mnie.
— Dlaczego mia艂aby艣 si臋 nie ba膰? Wszyscy si臋 boimy. Tylko sko艅czony g艂upiec nie boi si臋 w takiej chwili jak ta. Nerwowo prze艂kn臋艂a 艣lin臋.
— Czy oni naprawd臋 zabili Rudetsky'ego i Fowlera?
Skin膮艂em g艂ow膮 i zawaha艂em si臋.
— Katherine, Paul te偶 nie 偶yje. Gatt mi o tym powiedzia艂.
Westchn臋艂a i oczy zn贸w zasz艂y jej 艂zami, cho膰 ani jedna nie potoczy艂a si臋 po policzkach.
— O m贸j Bo偶e, biedny Paul! Chcia艂 zbyt wiele i zbyt szybko.
„Biedny Paul" — rzeczywi艣cie! Nie mia艂em zamiaru jej m贸wi膰 wszystkiego, czego dowiedzia艂em si臋 o Halsteadzie, o drogach, kt贸rymi kroczy艂 w tym szybkim zdobywaniu tego, czego tak pragn膮艂. Nic by to nie pomog艂o, a tylko z艂ama艂o j膮 jeszcze bardziej. Lepiej, 偶eby zapami臋ta艂a go takiego, jaki by艂 wtedy, gdy pobierali si臋: m艂ody, pe艂en entuzjazmu i ambicji. Wyjawienie jej ca艂ej prawdy by艂oby zb臋dnym okrucie艅stwem.
— Te偶 mi przykro.
Dotkn臋艂a z ufno艣ci膮 mojego ramienia.
— Jemmy, czy mamy jak膮艣 szans臋, czy cho膰by cie艅 szansy?
Osobi艣cie nie s膮dzi艂em, 偶eby艣my mieli wi臋ksz膮 szans臋 ni偶 kulka 艣niegu w piekle. Spojrzawszy jednak na Katherine, powiedzia艂em pewnym g艂osem:
— Zawsze jest nadzieja.
Jej spojrzenie pow臋drowa艂o poza mnie.
— Fallon chyba tak nie uwa偶a — stwierdzi艂a cicho.
Odwr贸ci艂em g艂ow臋, by popatrze膰 na niego. Ci膮gle siedzia艂 na pod艂odze z wyci膮gni臋tymi nogami i wpatrywa艂 si臋 w czubki but贸w, pewnie ich nawet nie widz膮c.
— On ma swoje w艂asne problemy — powiedzia艂em, po czym wsta艂em i podszed艂em do niego.
Gdy zbli偶a艂em si臋, podni贸s艂 na mnie wzrok.
— Smith mia艂 racj臋 — powiedzia艂 cicho. — To moja wina, 偶e znale藕li艣my si臋 w takich tarapatach.
— Mia艂e艣 inne sprawy na g艂owie.
Wolno skin膮艂 g艂ow膮.
— Tak, by艂em egoist膮. Mog艂em przecie偶 spowodowa膰 deportacj臋 Gatta z Meksyku, wystarczy艂oby mi na to wp艂yw贸w. Ale zoboj臋tnia艂em na wszystko.
— Nie przypuszczam, by to mog艂o przeszkodzi膰 Gattowi — pr贸bowa艂em go pocieszy膰. — I tak by tu wr贸ci艂, on te偶 ma troch臋 znajomo艣ci, je艣li to, co m贸wi艂 Pat Harris, jest prawd膮. Nie s膮dz臋, 偶eby uda艂o ci si臋 go powstrzyma膰.
— Nie dbam o siebie — wyja艣ni艂 Fallon ze skruch膮. — Tak czy inaczej za trzy miesi膮ce nie b臋d臋 偶y艂. Ale mie膰 na sumieniu tylu innych, to niewybaczalne. — Po tych s艂owach ponownie zamkn膮艂 si臋 w sobie, popadaj膮c w stan odr臋twienia.
Nie by艂em w stanie mu pom贸c, wi臋c podnios艂em si臋 i do艂膮czy艂em do Smitha stoj膮cego przy oknie.
— Dzieje si臋 co艣?
— Kilku z nich jest w tych barakach.
— Ilu?
— Trudno policzy膰, mo偶e po pi臋ciu, sze艣ciu w ka偶dym.
— Sprawimy im niespodziank臋 — oznajmi艂em pogodnie. — A gdzie jest Gatt?
— Nie wiem. Nie mam nawet poj臋cia, jak wygl膮da. Cholernie zabawne, no nie? — Wpatrywa艂 si臋 w baraki. — Je偶eli otworz膮 do nas ogie艅 z tak bliska, to kule b臋d膮 przechodzi艂y przez te 艣ciany jak przez kartonowe pud艂o.
Odwr贸ci艂em g艂ow臋, spojrza艂em na skrzynk臋 detonatora oraz prowadz膮ce do niej druty i zastanawia艂em si臋, ile 艂adunk贸w wybuchowych rozmie艣ci艂 Rudetsky w tych barakach i czy ich nie odnaleziono. Gdy by艂em jeszcze ch艂opcem, zawsze rozczarowywa艂y mnie przyt艂umione fajerwerki w noc Guy Fowkesa.
Darowana nam godzina dobiega艂a ko艅ca. M贸wili艣my niewiele. Wszystko, co by艂o do powiedzenia, zosta艂o z nas wydarte w ci膮gu tych wybuchowych pierwszych pi臋ciu minut, zdawali艣my sobie wi臋c spraw臋, 偶e dalsza, bezowocna dyskusja nie mia艂a najmniejszego sensu. Usiad艂em i by si臋 czym艣 zaj膮膰, zacz膮艂em z pomoc膮 Katherine sprawdza膰 akwalung. Przypuszczalnie pod艣wiadomie spodziewa艂em si臋, 偶e w ko艅cu ulegniemy Gattowi i b臋d臋 musia艂 ponownie zej艣膰 do cenote. Gdyby do tego dosz艂o, aparatura powinna by膰 sprawna, cho膰by ze wzgl臋du na dobro potencjalnych zak艂adnik贸w w r臋kach Gatta.
Cisz臋 gwa艂townie przerwa艂 szorstki g艂os Gatta spot臋gowany przez megafon. Wydawa艂o si臋, 偶e mia艂 z nim k艂opoty, gdy偶 bucza艂, jak gdyby g艂o艣nik by艂 przeci膮偶ony.
— Wheale! Jeste艣 got贸w do rozmowy?
Skulony pobieg艂em w stron臋 detonatora i ukl膮k艂em przy nim, maj膮c nadziej臋, 偶e moja odpowied藕 oka偶e si臋 dostatecznie przekonywaj膮ca.
— Twoja godzina min臋艂a, Wheale — zarechota艂. — B臋dziesz 艂owi艂 albo ci臋 potn臋 na przyn臋t臋.
— S艂uchaj — szarpn膮艂 mnie Smith. — To samolot.
Warkot by艂 bardzo g艂o艣ny. Nagle przeszed艂 w ryk, gdy samolot przelecia艂 nad nami. Desperacko przekr臋ci艂em r膮czk臋 detonatora o dziewi臋膰dziesi膮t stopni i wepchn膮艂em j膮 w d贸艂. Barak a偶 zatrz膮s艂 si臋 od si艂y eksplozji. Smith krzykn膮艂 z zachwytu, a ja podbieg艂em do okna, by zobaczy膰, co si臋 sta艂o.
Jeden z barak贸w znikn膮艂 niemal ca艂kowicie. Gdy ju偶 rozwia艂 si臋 dym, okaza艂o si臋, 偶e zosta艂y z niego tylko betonowe fundamenty. Bia艂e postacie ucieka艂y w pop艂ochu z drugiego baraku, a Smith strzela艂 w 艣lad za nimi. Z艂apa艂em go za rami臋:
— Dosy膰! Marnujesz naboje.
Samolot ponownie przelecia艂 nad nami, chocia偶 nie zobaczyli艣my go.
— Zastanawiam si臋, do kogo nale偶y — powiedzia艂em. — Mo偶e do Gatta?
Smith roze艣mia艂 si臋 podekscytowany.
— A mo偶e nie. Jezu, jaki dali艣my mu sygna艂!
Ze strony Gatta nie by艂o 偶adnej reakcji. Jego dono艣ny g艂os zamilk艂 w chwili wybuchu i mia艂em desperack膮 nadziej臋, 偶e uda艂o mi si臋 go wys艂a膰 do wszystkich diab艂贸w.
42
To by艂oby jednak zbyt pi臋kne, 偶eby by艂o prawdziwe. Przez nast臋pn膮 godzin臋 panowa艂a cisza, a potem rozpocz臋艂a si臋 wolna, lecz systematyczna kanonada. Kule przeszywa艂y cienkie 艣ciany baraku, od艂upuj膮c wewn臋trzn膮 izolacj臋, opuszczenie wi臋c miejsca przy grubych, drewnianych belkach rozmieszczonych przez Rudetsky'ego by艂o bardzo niebezpieczne.
G艂贸wne zagro偶enie stanowi艂y jednak nie bezpo艣rednie strza艂y, lecz rykoszety. S膮dz膮c z tempa wystrza艂贸w, wywnioskowa艂em, 偶e zaanga偶owanych w to by艂o trzech lub czterech ludzi. Z niepokojem zastanawia艂em si臋, co robili pozostali.
By艂o oczywiste, 偶e Gatt 偶y艂. W膮tpi艂em, aby bez niego i jego byczych ch艂opak贸w chicleros ponowili atak. W przeciwie艅stwie do Gatta nie mieliby motywu, a poza tym pewna ich liczba zosta艂a wysadzona w baraku. Mia艂em podstawy, by s膮dzi膰, 偶e 偶aden z ludzi znajduj膮cych si臋 w tamtym baraku nie prze偶y艂 eksplozji, co dla reszty musia艂o by膰 diabelnym szokiem.
Fakt, 偶e atak podj臋to ju偶 po godzinie, dowodzi艂, 偶e Gatt bez wzgl臋du na to, kim by艂, potrafi艂 kierowa膰 i podporz膮dkowywa膰 sobie ludzi. Osobi艣cie wiedzia艂em o trzech chicleros, kt贸rzy zostali zastrzeleni, nast臋pnych czterech, skromnie licz膮c, zgin臋艂o w baraku, a Fowler i Rudetsky, nim zostali zabici, pewnie te偶 paru wyko艅czyli. Gatt musia艂 by膰 nie lada piekielnikiem, je艣li potrafi艂 po odniesieniu takich strat zmobilizowa膰 chicleros do kolejnego ataku.
Po eksplozji samolot zatoczy艂 kilka p臋tli, po czym odlecia艂, kieruj膮c si臋 na p贸艂nocny zach贸d. Je偶eli nale偶a艂 do Gatta, to i tak nie robi艂o nam 偶adnej r贸偶nicy, je艣li do kogo艣 innego, to pilota musia艂o zastanowi膰, co si臋 tu dzieje. Z pewno艣ci膮 zainteresowa艂o go to na tyle, 偶e kilkakrotnie przelecia艂 nad obozem. M贸g艂 wi臋c o tym zameldowa膰 odpowiednim w艂adzom po dotarciu do celu swej podr贸偶y. Zanim jednak by podj臋to jakie艣 kroki, wszyscy gry藕liby艣my ju偶 ziemi臋.
Nie przypuszcza艂em jednak, by m贸g艂 to by膰 kto艣 obcy. Ju偶 od d艂u偶szego czasu przebywali艣my w Quintana Roo i jedynymi samolotami, jakie widzia艂em, by艂y samoloty nale偶膮ce do Fallona i dwusilnikowa awionetka Gatta, kt贸r膮 przylecia艂 do obozu I. W Quintana Roo nie ma zbyt wielkiego zapotrzebowania na us艂ugi lotnicze, je艣li wi臋c nie by艂 to samolot Gatta, m贸g艂 mie膰 na pok艂adzie kogo艣 takiego jak Pat Harris, kt贸ry chcia艂 si臋 dowiedzie膰, dlaczego Fallon przesta艂 kontaktowa膰 si臋 ze 艣wiatem zewn臋trznym. Ale nie 艂udzi艂em si臋 nawet, by mog艂o to zmieni膰 nasz膮 sytuacj臋.
Skrzywi艂em si臋 z b贸lu, gdy kula przeszy艂a 艣cian臋 baraku i kilka odprysk贸w plastikowej izolacji wbi艂o mi si臋 w grzbiet d艂oni. Mieli艣my do wyboru dwie rzeczy: pozosta膰 w baraku i czeka膰, a偶 nas po kolei wystrzelaj膮, lub pr贸bowa膰 przebi膰 si臋 do lasu i da膰 si臋 zabi膰 na otwartej przestrzeni. Kiepski wyb贸r.
— Zastanawiam si臋, gdzie jest reszta tych facet贸w — powiedzia艂 Smith. — Od frontu nie mo偶e ich by膰 wi臋cej ni偶 czterech.
— Chcesz wyj艣膰 na zewn膮trz i sprawdzi膰? — u艣miechn膮艂em si臋 krzywo.
Zdecydowanie potrz膮sn膮艂 g艂ow膮.
— Niech sami przyjd膮 po mnie. Wtedy to oni b臋d膮 ods艂oni臋ci.
Katherine przycupn臋艂a za du偶膮 belk膮, 艣ciskaj膮c rewolwer, kt贸ry jej da艂em. Je偶eli nawet nie przesta艂a si臋 jeszcze zupe艂nie ba膰, to umiej臋tnie kry艂a strach. Bardziej martwi艂 mnie Fallon, po prostu trwa艂 w bezruchu, mocno trzymaj膮c strzelb臋 w oczekiwaniu tego, co musia艂o nast膮pi膰. My艣l臋, 偶e da艂 ju偶 za wygran膮 i z ulg膮 powita艂by druzgoc膮ce uderzenie kuli w g艂ow臋, kt贸re zako艅czy艂oby wszystko.
Mija艂 czas odmierzany regularn膮 palb膮 karabinow膮 i g艂uchymi uderzeniami kul, gdy trafia艂y w grube drzewo. Pochyli艂em si臋 i przy艂o偶y艂em oko do przestrzelonej dziury w 艣cianie, kieruj膮c si臋 raczej w膮tpliw膮 zasad膮, 偶e piorun nigdy nie uderza w to samo miejsce. Snajperzy byli doskonale ukryci, zupe艂nie bowiem nie mo偶na ich by艂o zlokalizowa膰. Zreszt膮 i tak nie mia艂o to 偶adnego znaczenia. Byli艣my w posiadaniu tylko jednego karabinu z dwoma nabojami w magazynku.
Cia艂o Fowlera le偶a艂o jakie艣 dziesi臋膰 metr贸w od baraku. Wiatr targa艂 jego koszul臋, a pasemka w艂os贸w ta艅czy艂y w rytm gwa艂towniejszych podmuch贸w. Le偶a艂 spokojnie, z jedn膮 r臋k膮 wyci膮gni臋t膮 w bok i nienaturalnie zgi臋tymi palcami. Mo偶na by pomy艣le膰, 偶e spa艂, gdyby nie okropne, ciemne plamy krwi na koszuli, znacz膮ce 艣lady po kulach.
Gard艂o zabola艂o mnie, gdy prze艂kn膮艂em 艣lin臋. Spojrza艂em na zniszczony barak, a potem dalej, na miny Uaxuanoc i odleg艂y las. By艂o w tej scenerii co艣 dziwnego i nienaturalnego, ale nie z przyczyny tego ohydnego 艣wiadectwa przemocy i 艣mierci. Nast膮pi艂a jaka艣 zmiana i sporo czasu min臋艂o, zanim zgad艂em, co si臋 sta艂o.
— Smith!
— Tak?
— Wiatr si臋 wzmaga.
Zapad艂a cisza. Wyjrza艂 na zewn膮trz, aby to sprawdzi膰, po czym zapyta艂 zm臋czonym g艂osem:
— No i co z tego?
Ponownie popatrzy艂em na las. Porusza艂 si臋, wierzcho艂ki drzew i ga艂臋zie ta艅czy艂y ko艂ysane podmuchami wiatru. Przez ca艂y okres mojego pobytu w Quintana Roo powietrze by艂o zastyg艂e w bezruchu i gor膮ce. By艂y chwile, kiedy z rado艣ci膮 powita艂bym ch艂odny powiew, Ostro偶nie wyjrza艂em przez okno, staraj膮c si臋 nie wystawia膰 g艂owy na przypadkowy strza艂. Na wschodzie niebo pociemnia艂o, zasnuwaj膮c si臋 ci臋偶kimi chmurami, przez kt贸re przebija艂o odleg艂e migotanie b艂yskawic.
— Fallon! Kiedy zaczyna si臋 pora deszczowa?
Lekko drgn膮艂.
— Lada chwila, Jemmy.
Nie zainteresowa艂 si臋, dlaczego o to pytam.
— A gdyby艣 teraz zobaczy艂 chmury i b艂yskawice, to co by艣 pomy艣la艂?
— 呕e deszcze si臋 zacz臋艂y.
— I to wszystko? — spyta艂em rozczarowany.
— To wszystko.
Nast臋pna kula uderzy艂a w barak, a ja zakl膮艂em, bo poczu艂em, jak drzazga wbija mi si臋 w 艂ydk臋.
— Hej! — krzykn膮艂 Smith z trwog膮. — Sk膮d ona, u diab艂a, przylecia艂a? — wskaza艂 na wyszczerbion膮 dziur臋 w drewnianej pod艂odze.
Zrozumia艂em, co mia艂 na my艣li. Ta kula uderzy艂a pod nieprawdopodobnym k膮tem, a przecie偶 nie odbi艂a si臋 rykoszetem. Wpad艂a nast臋pna — krzes艂o drgn臋艂o i przewr贸ci艂o si臋. Zobaczy艂em dziur臋 w siedzeniu i ju偶 wiedzia艂em wszystko. Poczeka艂em jeszcze na kolejn膮 kul臋. I tym razem us艂ysza艂em wyra藕nie, jak przebi艂a dach. Chicleros wdrapali si臋 na stok wzg贸rza za cenote i z g贸ry ostrzeliwali nasz barak.
Sytuacja sta艂a si臋 zupe艂nie nie do zniesienia. Dodatkowo zabezpieczone by艂y tylko 艣ciany i os艂ona ta do tej pory dobrze nam s艂u偶y艂a, od g贸ry jednak nie chroni艂o nas nic. Mog艂em ju偶 dostrzec 艣wiat艂o dzienne, wpadaj膮ce przez szczelin臋 w p艂ycie azbestowej dachu, w miejscu, w kt贸rym kula roz艂upa艂a kruchy p艂at. Przy dostatecznej liczbie celnych strza艂贸w chicleros mogli nieomal zedrze膰 dach znad naszych g艂贸w, ale my najprawdopodobniej nie do偶yliby艣my tego.
Minimalne schronienie mogli艣my znale藕膰, kul膮c si臋 na styku pod艂ogi za 艣cian膮 baraku stoj膮cego najbli偶ej wzg贸rza, lecz stamt膮d nie widzieliby艣my, co dzieje si臋 przed barakiem. Gdyby艣my tak post膮pili, to jedyn膮 rzecz膮, jaka pozosta艂aby Gattowi do zrobienia, to podej艣膰 i otworzy膰 drzwi, a 偶aden z nas nie by艂by nawet w odpowiedniej pozycji, by go zastrzeli膰.
Kolejna kula uderzy艂a z g贸ry.
— Smith, chcesz si臋 przebi膰? Poszed艂bym z tob膮.
— Nie da rady — powiedzia艂 nieust臋pliwie. — Wol臋 zgin膮膰 tutaj.
W dziesi臋膰 sekund po wypowiedzeniu tych s艂贸w dosta艂 kul臋 w 艣rodek czo艂a. Si艂a uderzenia rzuci艂a go na 艣cian臋, a w chwil臋 potem osun膮艂 si臋 na pod艂og臋. Zgin膮艂, nie widz膮c ani cz艂owieka, kt贸ry go zabi艂, ani nie znaj膮c Gatta, kt贸ry wyda艂 rozkaz.
Pochyli艂em si臋 nad nim i w tym samym momencie kula trzasn臋艂a w 艣cian臋, w miejsce, gdzie przed chwil膮 sta艂em.
Fallon krzykn膮艂 ostrzegawczo:
— Jemmy! Okno! — i us艂ysza艂em przyt艂umiony huk strzelby.
Jaki艣 cz艂owiek wrzasn膮艂, a ja przetoczy艂em si臋 po ziemi z rewolwerem w r臋ce. W sam膮 por臋, by zobaczy膰 chiclero, znikaj膮cego za rozbitym oknem, i Fallona, kt贸ry trzyma艂 dymi膮c膮 jeszcze bro艅. Podszed艂 do okna i strzeli艂 ponownie, a z zewn膮trz odpowiedzia艂 mu krzyk.
Odsun膮艂 si臋 i z艂ama艂 strzelb臋, by j膮 nabi膰, wi臋c szybko zaj膮艂em jego miejsce. Jaki艣 chiclero w po艣piechu szuka艂 schronienia. Inny, z r臋kami przy twarzy, zatacza艂 si臋 jak pijany, przera藕liwie j臋cz膮c. Zignorowa艂em go i strzeli艂em do trzeciego, skradaj膮cego si臋 do drzwi o jaki艣 metr ode mnie. Nawet nowicjusz musia艂by w takiej sytuacji trafi膰. J臋kn膮艂 i z艂ama艂 si臋 wp贸艂.
Cofn膮艂em si臋, gdy kula roztrzaska艂a jeden z pozosta艂ych w oknie kawa艂k贸w szk艂a, po czym gwa艂townie wzdrygn膮艂em si臋, kiedy dwie nast臋pne przebi艂y dach. Lada chwila spodziewa艂em si臋 uderzenia jednej z nich.
Fallon znowu si臋 o偶ywi艂. Tr膮ci艂 mnie stop膮. Spojrza艂em w g贸r臋 i zobaczy艂em, 偶e wpatrywa艂 si臋 we mnie bystrym wzrokiem.
— Mo偶esz st膮d wyj艣膰 — powiedzia艂 szybko. — Ruszaj si臋!
Gapi艂em si臋 bezmy艣lnie, wi臋c machn膮艂 r臋k膮, wskazuj膮c akwalung.
— Do cenote, cholera! — wrzasn膮艂. — Tam si臋 do ciebie nie dobior膮.
Podczo艂ga艂 si臋 do 艣ciany i przy艂o偶y艂 oko do dziury po pocisku.
— Od frontu jest spok贸j. Mog臋 ich zatrzyma膰 wystarczaj膮co d艂ugo.
— A co z tob膮?
— Co ze mn膮? — Odwr贸ci艂 si臋. — Tak czy inaczej nie 偶yj臋. Nie martw si臋, Gatt nie we藕mie mnie 偶ywcem.
Nie by艂o wiele czasu do namys艂u. Katherine i ja mogli艣my schroni膰 si臋 w cenote przed kulami Gatta, ocale膰 dzi臋ki temu na jaki艣 czas, ale co potem? Po wyp艂yni臋ciu byliby艣my wystawieni na strza艂, a przecie偶 nie mogli艣my wiecznie siedzie膰 na dole. Jednak nawet niewielka nadzieja na przed艂u偶enie 偶ycia by艂a czym艣 wi臋cej ni偶 te kilka minut, kt贸re pozostawa艂y nam w baraku.
Chwyci艂em d艂o艅 Katherine.
— Zak艂adaj akwalung i, na Boga, spiesz si臋.
Spojrza艂a na mnie ze zdumieniem, ale b艂yskawicznie zacz臋艂a si臋 przebiera膰. Zdar艂a z siebie ubranie i w艂o偶y艂a kombinezon, a ja pomog艂em jej za艂o偶y膰 szelki.
— Co z Fallonem? — spyta艂a zdyszana.
— Mniejsza o niego — uci膮艂em. — Skoncentruj si臋 na tym, co robisz.
Intensywno艣膰 ostrza艂u baraku zmniejszy艂a si臋, czego zupe艂nie nie mog艂em zrozumie膰. Na miejscu Gatta teraz w艂a艣nie nasili艂bym ogie艅, lecz tylko jedna kula wpad艂a przez dach, kiedy wraz z Katherine m臋czyli艣my si臋 z szelkami i pod艂膮czeniem butli.
— Jak tam na zewn膮trz? — spyta艂em Fallona. Popatrzy艂 przez okno na niebo po wschodniej stronie, a nag艂y podmuch wiatru rozwia艂 jego rzadkie w艂osy.
— Myli艂em si臋, Jemmy — powiedzia艂 nieoczekiwanie. — Nadchodzi burza. Wiatr jest ju偶 bardzo silny.
— W膮tpi臋, czy nam to co艣 pomo偶e.
艁adunek dw贸ch butli na ramionach ci膮偶y艂 mi. Wiedzia艂em wi臋c, 偶e nie zdo艂am szybko biec, a Katherine b臋dzie jeszcze bardziej skr臋powana. By艂em przekonany, 偶e zostaniemy zastrzeleni w drodze do cenote.
— Ruszajcie — pop臋dzi艂 nas Fallon, podnosz膮c strzelb臋. Zebra艂 ca艂膮 bro艅 i zgromadzi艂 j膮 obok siebie, przy oknie. Z irytacj膮 wzruszy艂 ramionami. — To nie pora na d艂ugie po偶egnanie, Jemmy. Wyno艣cie si臋 st膮d, do wszystkich diab艂贸w! — Odwr贸ci艂 si臋 do nas plecami i uni贸s艂 karabin zajmuj膮c miejsce przy oknie.
Odsun膮艂em st贸艂 barykaduj膮cy drzwi, po czym powiedzia艂em do Katherine:
— Kiedy otworz臋 drzwi, wybiegniesz. My艣l tylko o tym, 偶eby dobiec do cenote. Kiedy si臋 w niej znajdziesz, nurkuj do pieczary. Zrozumia艂a艣?
Przytakn臋艂a, lecz bezradnie spojrza艂a na Fallona.
— A co z...?
— Mniejsza o to — powt贸rzy艂em. — Ruszaj, ju偶!
Otworzy艂em drzwi i Katherine wybieg艂a na zewn膮trz. Skuli艂em si臋 i pod膮偶y艂em za ni膮. Gdy tylko moje stopy uderzy艂y o ziemi臋, skr臋ci艂em, by zmieni膰 kierunek. Us艂ysza艂em huk wystrza艂u, ale nawet nie wiedzia艂em, czy to strzela艂 wr贸g, czy os艂aniaj膮cy nas ogniem Fallon. Katherine znikn臋艂a za rogiem baraku. Gdy skoczy艂em za ni膮, uderzy艂 we mnie nag艂y podmuch wiatru. Dos艂ownie zatka艂o mnie, kiedy otworzy艂em usta, by z艂apa膰 oddech. Ostrza艂 by艂 teraz s艂aby, zaledwie kilka chaotycznych strza艂贸w i z tego, co widzia艂em, 偶adna z kul nie pad艂a w pobli偶u.
Oderwa艂em oczy od Katherine, spojrza艂em w g贸r臋 i zrozumia艂em, co by艂o tego przyczyn膮. Las na zboczu wzg贸rza, ponad cenote, falowa艂 smagany wichur膮 jak 艂an pszenicy ko艂ysany podmuchami lekkiej, angielskiej bryzy. Ale tu ugina艂y si臋 trzydziestometrowe drzewa, a nie k艂osy zbo偶a, dlatego wiatr by艂 z pewno艣ci膮 nieco silniejszy ni偶 nasz zefirek. Zrozumia艂em, 偶e ktokolwiek znajdowa艂 si臋 na zboczu, powinien si臋 raczej martwi膰 o swoj膮 sk贸r臋.
Nie mia艂em jednak czasu, by to analizowa膰. Zobaczy艂em, 偶e Katherine waha si臋 na skraju cenote. Wybra艂a sobie niezbyt odpowiedni moment na rozwa偶ania o subtelno艣ciach prawid艂owego sposobu nurkowania, wrzasn膮艂em wi臋c do niej:
— Skacz! Do diab艂a, skacz!
Ci膮gle jednak nie mog艂a zdecydowa膰 si臋 na dziesi臋ciometrowy skok, pchn膮艂em j膮 wi臋c w plecy i run臋艂a przez kraw臋d藕. W u艂amku sekundy skoczy艂em za ni膮 i spad艂em na nogi. Szelki napr臋偶y艂y si臋, szarpi膮c mnie mocno, ale ju偶 po chwili woda zamkn臋艂a si臋 nade mn膮.
43
Wchodz膮c pod wod臋, z艂ama艂em si臋 wp贸艂, by zanurkowa膰 g艂臋biej. Jednocze艣nie rozgl膮da艂em si臋 za Katherine. Ujrza艂em j膮 wreszcie, lecz ku memu przera偶eniu p艂yn臋艂a w g贸r臋, ku powierzchni. Skr臋ci艂em w wodzie i pop艂yn膮艂em za ni膮, zastanawiaj膮c si臋, co te偶, u diab艂a, zamierza. Z艂apa艂em ja, zanim zd膮偶y艂a si臋 wynurzy膰.
Wtedy zobaczy艂em, co si臋 sta艂o. Nie mia艂a maski, kt贸r膮 zdar艂 jej z g艂owy najprawdopodobniej impet uderzenia o wod臋, a w膮偶 doprowadzaj膮cy powietrze by艂 tak zapl膮tany i poskr臋cany mi臋dzy butlami na plecach, 偶e nie mog艂a do niego nawet si臋gn膮膰. Szybko zacz臋艂o jej brakowa膰 powietrza, ale nie straci艂a g艂owy i powoli, r贸wnomiernie wypuszcza艂a je tak samo, jak w贸wczas, gdy zaskoczy艂em ja w basenie Fallona w Mexico City. Nie wpad艂a w panik臋 nawet wtedy, gdy j膮 chwyci艂em, i pozwoli艂a si臋 przeci膮gn膮膰 pod wod膮 na skraj cenote.
Wynurzyli艣my si臋 i przez chwil臋 ci臋偶ko 艂apa艂a oddech. Wyplu艂em ustnik, rozplata艂em jej przewody doprowadzaj膮ce powietrze z butli. Zawaha艂a si臋, zanim na艂o偶y艂a mask臋.
— Dzi臋ki — powiedzia艂a. — Ale czy tu jeste艣my bezpieczni?
Tkwili艣my przy bli偶szym wzg贸rza brzegu cenote, zabezpieczeni przed strza艂ami z g贸ry prostopad艂膮 艣cian膮 studni, ale gdyby ktokolwiek przedosta艂 si臋 poza pozycj臋 bronion膮 przez Fallona, byliby艣my wystawieni na strza艂y jak kaczki ko艂ysz膮ce si臋 na wodzie.
— Przep艂y艅 pod wod膮 do linii kotwicznej i zaczekaj na mnie — powiedzia艂em. — Nie przejmuj si臋 strza艂ami, woda jest twarda, zatrzyma kul臋 ju偶 po pi臋tnastu centymetrach. Zejd藕 jaki艣 metr pod powierzchni臋, a wtedy nic ci si臋 nie stanie, b臋dziesz bezpieczna jak za p艂yt膮 pancern膮.
Zanurzy艂a si臋 pod wod臋 i znikn臋艂a. Nie mog艂em jej dostrzec w艣r贸d rozta艅czonych fal, lecz ch艂opcy na zboczu wzg贸rza najwyra藕niej j膮 zobaczyli, gdy偶 nagle, w jednej linii, trysn臋艂a od strza艂贸w fontanna wody. Mia艂em nadziej臋, 偶e nie myli艂em si臋 w tym, co powiedzia艂em o kulach uderzaj膮cych w wod臋. Odetchn膮艂em z ulg膮, kiedy delikatny przechy艂 tratwy upewni艂 mnie, 偶e Katherine dotar艂a do niej, znajduj膮c bezpieczne schronienie.
Teraz by艂a moja kolej. Zanurzy艂em si臋 i pop艂yn膮艂em w stron臋 tratwy, zachowuj膮c bezpieczn膮 odleg艂o艣膰 od powierzchni. Niech diabli mnie porw膮, je艣li nie widzia艂em kuli, opadaj膮cej pionowo, z czubkiem sp艂aszczonym od uderzenia. Mimo wszystko to, o czym m贸wi艂em, potwierdzi艂o si臋.
Odnalaz艂em Katherine uczepion膮 liny kotwicznej i kciukiem wskaza艂em w d贸艂. Opad艂a pos艂usznie, trzymaj膮c si臋 jedn膮 r臋k膮 liny, a ja zszed艂em za ni膮. Na poziomie dwudziestu dw贸ch metr贸w znak na linie wskaza艂 nam, 偶e osi膮gn臋li艣my g艂臋boko艣膰 jaskini. Pop艂yn臋li艣my do niej i wynurzyli艣my si臋 wewn膮trz z uczuciem ogromnej ulgi. Pomog艂em Katherine wspi膮膰 si臋 na wyst臋p skalny, po czym zapali艂em 艣wiat艂o.
— Uda艂o si臋.
Zm臋czonym ruchem zdj臋艂a mask臋.
— Na jak d艂ugo? — zapyta艂a, patrz膮c na mnie oskar偶aj膮ce. — Zostawi艂e艣 Fallona na pewn膮 艣mier膰, porzuci艂e艣 go.
— To by艂a jego w艂asna decyzja — powiedzia艂em kr贸tko. — Zakr臋膰 zaw贸r butli, marnujesz powietrze.
Machinalnie wykona艂a polecenie, a ja rozejrza艂em si臋 po pieczarze. By艂a do艣膰 spora i oceni艂em jej obj臋to艣膰 na dobrze przekraczaj膮c膮 sto metr贸w sze艣ciennych. Wpompowali艣my do niej diabelnie du偶o powietrza, by wypchn膮膰 wod臋. Na tej g艂臋boko艣ci powietrze znajdowa艂o si臋 pod ci艣nieniem trzech atmosfer, czyli zawiera艂o trzykrotnie wi臋cej tlenu ni偶 ta sama obj臋to艣膰 na powierzchni, co by艂o dla nas korzystne. Ale z ka偶dym oddechem wydalali艣my z siebie dwutlenek w臋gla. Mieli艣my 艣wiadomo艣膰, 偶e w miar臋, jak jego poziom zacznie rosn膮膰, b臋dziemy mie膰 coraz wi臋ksze k艂opoty.
Przez chwil臋 odpoczywa艂em, obserwuj膮c 艣wiat艂o 偶贸艂tawo odbijaj膮ce si臋 od stosu z艂otych talerzy z艂o偶onych na drugim kra艅cu wyst臋pu. Problem by艂 prosty, rozwi膮zanie mniej. Im d艂u偶ej pozostawali艣my na dole, tym d艂u偶ej musieliby艣my poddawa膰 si臋 dekompresji w drodze na powierzchni臋. A butle, kt贸re mieli艣my na plecach, nie zawiera艂y wystarczaj膮cej ilo艣ci powietrza. W ko艅cu pochyli艂em si臋 i przep艂uka艂em mask臋 przed za艂o偶eniem.
— Dok膮d idziesz? — spyta艂a Katherine.
— To nie potrwa d艂ugo. Tylko na dno cenote, by znale藕膰 spos贸b na przed艂u偶enie naszego pobytu tutaj. Nic ci si臋 nie stanie, rozpr臋偶 si臋 i postaraj nie przejmowa膰.
— Mo偶e ci pom贸c?
Zastanowi艂em si臋, po czym powiedzia艂em:
— Nie. Zu偶yjesz niepotrzebnie powietrze. To, kt贸re jest w pieczarze, powinno nam wystarczy膰, a tego z twojej butli mog臋 potrzebowa膰.
Spojrza艂a w g贸r臋 na 艣wiat艂o i wzdrygn臋艂a si臋.
— Mam nadziej臋, 偶e nie zga艣nie. Dziwne, 偶e jeszcze dzia艂a.
— Baterie na g贸rze s膮 na艂adowane — uspokoi艂em j膮. — Nie masz si臋 czemu dziwi膰. No, g艂owa do g贸ry, wkr贸tce wr贸c臋.
Za艂o偶y艂em mask臋, zsun膮艂em si臋 do wody i wyp艂yn膮艂em z pieczary, kieruj膮c si臋 w stron臋 dna. Znalaz艂em jedno z naszych 艣wiate艂 roboczych i przez chwil臋 waha艂em si臋, czy je w艂膮czy膰, gdy偶 by艂oby widoczne z powierzchni. W ko艅cu zaryzykowa艂em. Gatt nie m贸g艂 mi si臋 dobra膰 do sk贸ry, gdy偶 nie mia艂 艂adunk贸w g艂臋binowych, a nie s膮dzi艂em, 偶eby wymy艣li艂 na poczekaniu co艣 innego.
Szuka艂em butli z powietrzem, kt贸re razem z Rudetskym zepchn臋li艣my z tratwy, i znalaz艂em je, porozrzucane we wszystkie strony. Odnalezienie rury rozga艂臋藕nej, kt贸r膮 wrzucili艣my w 艣lad za butlami, by艂o ju偶 wi臋ksz膮 sztuk膮, ale odkry艂em j膮 pod zwojami przewodu powietrza rozci膮gni臋tego jak olbrzymi w膮偶. U艣miechn膮艂em si臋 z satysfakcj膮, widz膮c przymocowany do niej p臋tl膮 liny klucz. Jego brak pogr膮偶y艂by nas zupe艂nie.
艢ci膮gni臋cie butli na jedno miejsce by艂o zadaniem na miar臋 Herkulesa, jednak w ko艅cu uda艂o mi si臋. Potem zaj膮艂em si臋 pod艂膮czaniem ich do rury rozga艂臋藕nej. Nurkowie maj膮 zbli偶one do astronaut贸w problemy z niewa偶ko艣ci膮, dlatego za ka偶dym razem, kiedy pr贸bowa艂em dosi臋gn膮膰 nakr臋tki, moje cia艂o obraca艂o si臋 wok贸艂 butli w przeciwnym kierunku. Przebywa艂em na dole niemal godzin臋, ale w ko艅cu pod艂膮czy艂em z jednej strony rury rozga艂臋藕nej wszystkie butle z otwartymi zaworami, a z drugiej przew贸d powietrza, w kt贸rym zostawi艂em zamkni臋ty zaw贸r ko艅cowy. Teraz mogli艣my regulowa膰 w miar臋 potrzeb dop艂yw powietrza z butli na ko艅cu przewodu.
Pop艂yn膮艂em do pieczary, ci膮gn膮c za sob膮 przew贸d. Wydosta艂em si臋 na powierzchni臋 obok wyst臋pu w skale, trzymaj膮c 贸w przew贸d triumfalnie w g贸rze. Katherine siedzia艂a troch臋 dalej, a kiedy powiedzia艂em: — „艁ap to" — nawet nie drgn臋艂a, jedynie odwr贸ci艂a si臋 i popatrzy艂a oboj臋tnie.
Jako艣 wydoby艂em si臋 z wody, z trudno艣ci膮 przytrzymuj膮c koniec przewodu, po czym wci膮gn膮艂em go wi臋cej i usiad艂em na nim, 偶eby si臋 nie zsun膮艂 z powrotem.
— Co si臋 z tob膮 dzieje? — spyta艂em.
Przez jaki艣 czas my艣la艂a, wreszcie odpowiedzia艂a ponuro:
— My艣la艂am o Fallonie.
— O!
— Czy to wszystko, co masz do powiedzenia? — rzuci艂a z pasj膮 w g艂osie, ale to nag艂e wzburzenie opu艣ci艂o j膮 r贸wnie szybko, jak przysz艂o. — My艣lisz, 偶e nie 偶yje? — zapyta艂a nieco spokojniej.
— Przypuszczalnie — odpar艂em po chwili.
— M贸j Bo偶e, mia艂am ci臋 za kogo艣 innego — powiedzia艂a z wyrzutem. — Jeste艣 rzeczywi艣cie zimnym cz艂owiekiem. Dopiero co zostawi艂e艣 go na pewn膮 艣mier膰 i nic ci臋 to nie obchodzi.
— To, co czuj臋, jest moj膮 spraw膮. A poza tym by艂a to decyzja Fallona, kt贸r膮 sam podj膮艂.
— Ale ty to wykorzysta艂e艣.
— Tak jak i ty — zwr贸ci艂em jej uwag臋.
— Wiem — zgodzi艂a si臋 strapiona. — Wiem. Ale nie jestem m臋偶czyzn膮, nie potrafi臋 zabija膰 ani walczy膰.
— Ja te偶 nie zosta艂em do tego stworzony — powiedzia艂em kwa艣no. — Nie tak jak Gatt. Ale gdyby艣 musia艂a, Katherine, zabi艂aby艣. Tak jak ka偶dy z nas. Jeste艣 cz艂owiekiem, a wi臋c morderc膮 z definicji. Wszyscy potrafimy zabija膰, tyle 偶e niekt贸rych trzeba do tego zmusi膰.
— I nie wydawa艂o ci si臋, 偶e powiniene艣 broni膰 Fallona? — zapyta艂a spokojnie.
— Nie, wcale mi si臋 tak nie wydawa艂o — odpowiedzia艂em r贸wnie spokojnie. — Gdy偶 broni艂bym nieboszczyka. Fallon o tym wiedzia艂. Katie, on umiera na raka. Wiedzia艂 o tym ju偶 w Mexico City, dlatego te偶 by艂 tak cholernie nieodpowiedzialny. A teraz dr臋cz膮 go wyrzuty sumienia. Chcia艂 si臋 pojedna膰 z samym sob膮. Czy s膮dzisz, 偶e powinienem by艂 odebra膰 mu t臋 mo偶liwo艣膰, chocia偶 wszyscy i tak umrzemy?
— O, Bo偶e! — westchn臋艂a cichutko. — Nie wiedzia艂am, nic nie wiedzia艂am.
— Przepraszam. — Poczu艂em si臋 zawstydzony. — Troch臋 mi si臋 pomiesza艂o. Zapomnia艂em, 偶e przecie偶 nie mia艂a艣 o tym poj臋cia. Fallon powiedzia艂 mi to tu偶 przed atakiem Gatta. Wraca艂 do Mexico City, by umrze膰 w ci膮gu trzech miesi臋cy. Nieciekawa perspektywa, prawda?
— A wi臋c dlatego tak trudno by艂o mu st膮d wyjecha膰 — jej g艂os przeszed艂 w szloch. — Widzia艂am nieraz, jak przygl膮da艂 si臋 temu miastu, jak gdyby by艂 w nim zakochany. G艂aska艂 rzeczy, kt贸re st膮d wydobyli艣my.
— Zachowywa艂 si臋 jak cz艂owiek, kt贸ry 偶egna wszystko, co kocha艂.
Na jaki艣 czas zamilk艂a, po czym powiedzia艂a:
— Przepraszam, Jemmy, przepraszam za to, co us艂ysza艂e艣 ode mnie. Du偶o bym da艂a, 偶eby m贸c to cofn膮膰.
— Zapomnij o tym.
Zaj膮艂em si臋 umocowywaniem przewodu, a nast臋pnie zacz膮艂em si臋 zastanawia膰, co mam z nim pocz膮膰. Przeci臋tny nurek nie uczy si臋 na pami臋膰 tabel admiralicji, a ja nie nale偶a艂em do wyj膮tk贸w. Jednak ostatnio sporo z nich korzysta艂em, szczeg贸lnie w odniesieniu do g艂臋boko艣ci cenote, i mniej wi臋cej orientowa艂em si臋, o jakiego rz臋du wielko艣ci chodzi艂o. Wcze艣niej czy p贸藕niej musieli艣my wyp艂yn膮膰 na powierzchni臋, a to oznacza艂o postoje dekompresyjne po drodze.
Niedawno sp臋dzi艂em godzin臋 na poziomie trzydziestu metr贸w i wr贸ci艂em na dwadzie艣cia dwa. Obliczy艂em, 偶e godzina odpoczynku w pieczarze za艂atwia spraw臋 dekompresji na drodze z dna cenote. Azot zacz膮艂 si臋 ju偶 stopniowo uwalnia膰 z tkanek bez wydzielania p臋cherzyk贸w.
Pozostawa艂 jeszcze powr贸t na powierzchni臋. Im d艂u偶ej siedzia艂em w pieczarze, tym wi臋cej czasu potrzebne by艂o na dekompresj臋, a czas ten by艂 艣ci艣le ograniczony ilo艣ci膮 powietrza w butlach z艂o偶onych na dnie cenote. By艂oby niefortunnie, 艂agodnie m贸wi膮c, gdyby powietrze sko艅czy艂o si臋 w momencie osi膮gni臋cia poziomu na przyk艂ad sze艣ciu metr贸w. Pozosta艂by wtedy 偶a艂osny wyb贸r pomi臋dzy pozostaniem w wodzie i uduszeniem si臋 a wyp艂yni臋ciem i chorob膮 kesonow膮. Problem tkwi艂 w tym, 偶e nie wiedzia艂em, ile powietrza pozosta艂o w butlach. Te sprawy za艂atwia艂 Rudetsky, a teraz raczej nie mia艂em mo偶liwo艣ci, by go o to zapyta膰.
Zaryzykowa艂em wi臋c, przyjmuj膮c za punkt wyj艣cia do dalszych oblicze艅, 偶e by艂y wype艂nione do po艂owy. Pewn膮 rezerw臋 stanowi艂y te偶 butle Katherine, w przeciwie艅stwie do moich — prawie pe艂ne. W ko艅cu obliczy艂em, 偶e je艣li sp臋dzili艣my w pieczarze niewiele ponad trzy godziny, to na dekompresj臋 trzeba b臋dzie przeznaczy膰 godzin臋 i trzy kwadranse. Dawa艂o to w sumie pi臋膰 godzin od chwili, kiedy skoczyli艣my do cenote. Mo偶liwe, 偶e w ci膮gu tych pi臋ciu godzin na g贸rze co艣 si臋 zmieni. U艣miechn膮艂em si臋 lekko. Troch臋 optymizmu nie mog艂o zaszkodzi膰, sfrustrowany Gatt m贸g艂 si臋 nawet zastrzeli膰.
Sprawdzi艂em czas, gratuluj膮c sobie, 偶e nabra艂em zwyczaju ci膮g艂ego noszenia zegarka do nurkowania, wodoszczelnego i odpornego na ci艣nienie. Byli艣my na dole od p贸艂torej godziny, pozostawa艂o wi臋c drugie tyle do opuszczenia pieczary. Wyci膮gn膮艂em si臋 na twardej skale. Musia艂em pami臋ta膰, by trzyma膰 przew贸d.
— Jemmy!
— Tak.
— Nikt opr贸cz mojego ojca nie m贸wi艂 do mnie Katie. Tak nazywa艂 mnie tylko ojciec.
— Tylko nie traktuj mnie jak kogo艣 w rodzaju ojca — burkn膮艂em.
— Nie b臋d臋 — przyrzek艂a solennie.
Zgas艂o 艣wiat艂o. Bez jakiego艣 desperackiego migotania, jak przy wy艂adowuj膮cych si臋 bateriach, ale tak nagle, jakby przekr臋cono wy艂膮cznik. Katherine krzykn臋艂a wystraszona, wi臋c zawo艂a艂em:
— Uspok贸j si臋, Katie! Nie ma si臋 czym przejmowa膰.
— Czy to wyczerpa艂y si臋 baterie?
— Prawdopodobnie — powiedzia艂em, cho膰 dobrze wiedzia艂em, 偶e to nieprawda. Kto艣 celowo wy艂膮czy艂 艣wiat艂o albo zosta艂 przerwany obw贸d. Spowija艂a nas teraz ciemno艣膰 jak wilgotna, czarna zas艂ona. Mrok jako taki nigdy nie napawa艂 mnie l臋kiem, wiedzia艂em jednak, 偶e niekt贸re osoby s膮 szczeg贸lnie podatne na jego dzia艂anie, wyci膮gn膮艂em wi臋c r臋k臋.
— Katie, chod藕 tutaj. Nie oddalajmy si臋 zbytnio od siebie.
Poczu艂em jej d艂o艅 na swojej.
— Mam nadziej臋, 偶e to si臋 nigdy nie stanie.
Rozmawiali艣my bez ko艅ca w ciemno艣ciach pieczary, m贸wili艣my o wszystkim, o czym si臋 da艂o: o jej ojcu i jego pracy w college'u, o moich sportach — szermierce i p艂ywaniu, o farmie Hay Tree, o Wyspach Bahama, o mojej przysz艂o艣ci, o jej przysz艂o艣ci i... o naszej przysz艂o艣ci. Spowijaj膮cy nas mrok zatar艂 w nas chyba granice rozs膮dku, bo zapomnieli艣my o wszystkim, wierz膮c, 偶e mamy jak膮艣 przysz艂o艣膰.
— Czy pami臋tasz, z kt贸rej strony nadszed艂 ten gwa艂towny wiatr? — zapyta艂a w pewnym momencie Katherine.
— Jaki wiatr?
— Zanim pobiegli艣my do cenote.
Znowu wr贸ci艂em do krwawego, ponurego 艣wiata tam, na g贸rze.
— Rider m贸wi艂 mi, 偶e nad morzem by艂 huragan. Mo偶e skr臋ci艂 w g艂膮b l膮du. Tyle tylko wiem, 偶e uwa偶nie nas艂uchiwa艂 prognoz pogody.
— Wydawa艂o mi si臋, 偶e rozbicie helikoptera i nagonka w lesie zdarzy艂y si臋 przed wiekami.
Spojrza艂em na zegarek, a jego fosforyzuj膮ca tarcza zab艂ys艂a w ciemno艣ciach jak upi贸r. Nadchodzi艂 ju偶 czas, by wyruszy膰, powiedzia艂em wi臋c o tym. Katherine podesz艂a do tego praktycznie.
— Przygotuj臋 si臋 — oznajmi艂a.
— Ty nie idziesz. — Zasch艂o mi w ustach, dlatego wydobycie tych kilku s艂贸w przysz艂o mi z trudno艣ci膮.
— Dlaczego nie? — Us艂ysza艂em w mroku urywany oddech.
— Powietrza jest tylko tyle, by jedno z nas mog艂o wr贸ci膰 na g贸r臋. Je偶eli p贸jdziemy oboje, to oboje zginiemy. A ty nie mo偶esz p贸j艣膰, bo B贸g jeden wie, co mog艂aby艣 zasta膰 na g贸rze. Nawet je偶eli Gatt zrezygnowa艂, to trzeba odnale藕膰 ukryte przez Rudetsky'ego cz臋艣ci kompresora i ponownie go uruchomi膰. Umia艂aby艣 to zrobi膰?
— Nie s膮dz臋 — westchn臋艂a. — Nie, nie potrafi艂abym.
— W takim razie ja musz臋 p贸j艣膰. Wierz mi, 偶e wcale nie chc臋 ci臋 tu zostawi膰, ale to jedyne wyj艣cie.
— Jak d艂ugo ci臋 nie b臋dzie?
— Prawie dwie godziny zajmie mi droga na g贸r臋 i mo偶e nast臋pn膮 godzin臋 uruchomienie kompresora. Nie zabraknie ci tu powietrza, Katie, powinno go jeszcze wystarczy膰 na jakie艣 siedem, osiem godzin.
— Siedem godzin to by艂oby zbyt d艂ugo, prawda? Je偶eli to potrwa艂oby tak d艂ugo, to w og贸le nie wr贸cisz. Mam racj臋, Jemmy? Mia艂a i wiedzia艂a o tym.
— Wr贸c臋 znacznie wcze艣niej — powiedzia艂em, cho膰 oboje zdawali艣my sobie spraw臋 z mia艂ko艣ci tego zapewnienia.
— Wola艂abym si臋 utopi膰, ni偶 wolno dusi膰 z braku powietrza. — W jej g艂osie zabrzmia艂a melancholia.
— Na mi艂o艣膰 bosk膮! — wybuchn膮艂em. — Zostaniesz w tej cholernej pieczarze, dop贸ki nie wr贸c臋, s艂yszysz? Zostaniesz tutaj, przyrzeknij mi!
— Zostan臋 — obieca艂a 艂agodnie i nagle znalaz艂a si臋 w moich ramionach. — Poca艂uj mnie, kochanie — jej usta przywar艂y do moich. Przytuli艂em j膮 mocno mimo tych przekl臋tych, lepkich i ma艂o romantycznych kombinezon贸w gumowych, kt贸re mieli艣my na sobie.
W ko艅cu odsun膮艂em j膮.
— Nie mo偶emy traci膰 czasu — powiedzia艂em i schyli艂em si臋, usi艂uj膮c po omacku odnale藕膰 przew贸d. Palcami natrafi艂em na co艣 metalicznego, co szcz臋kn臋艂o o ska艂臋. Chwyci艂em to, potem drug膮 r臋k膮 odnalaz艂em przew贸d. Naci膮gn膮艂em mask臋 i niecierpliwym ruchem wsun膮艂em pod pasy uprz臋偶y znaleziony przedmiot, kt贸ry teraz troch臋 mi zawadza艂. — Wr贸c臋 — obieca艂em i ze艣lizgn膮艂em si臋 do wody, ci膮gn膮c za sob膮 przew贸d.
Ostatnim d藕wi臋kiem, kt贸ry us艂ysza艂em przed zanurzeniem si臋 pod wod臋, by艂 odbijaj膮cy si臋 echem w opuszczonej pieczarze g艂os Katie.
— Kocham ci臋, kocham.
44
Holowa艂em mniej wi臋cej dwadzie艣cia trzy metry w臋偶a i jego ci臋偶ar nieustannie 艣ci膮ga艂 mnie w d贸艂. Opad艂em wi臋c troch臋 ni偶ej, zanim dotar艂em do liny kotwicznej, ale kiedy ju偶 przy niej by艂em, przytrzyma艂em si臋 jej, podci膮gaj膮c jednocze艣nie wi臋cej w臋偶a. Gdy wyczuwa艂em op贸r, zatrzymywa艂em si臋 i jednym z pask贸w mocuj膮cych p艂etwy przywi膮zywa艂em w膮偶 do liny. P艂etwy by艂y mi ju偶 niepotrzebne, a w膮偶 musia艂em jako艣 przymocowa膰, aby pozby膰 si臋 ci臋偶aru. Gdy to zrobi艂em, zacz膮艂em wolno posuwa膰 si臋 do g贸ry, a偶 do zaznaczonej na linie g艂臋boko艣ci dziesi臋ciu metr贸w. Pozwala艂em ulatywa膰 z ust p臋cherzykom powietrza, gdy偶 musia艂o ono mie膰 uj艣cie, rozszerzaj膮c si臋 w p艂ucach w miar臋 zmniejszania si臋 ci艣nienia otaczaj膮cej wody. Jednocze艣nie porusza艂em si臋 wolniej ni偶 unosz膮ce si臋 p臋cherzyki.
Na poziomie dziesi臋ciu metr贸w wdrapa艂em si臋 na 艂aweczk臋 przymocowan膮 do liny kotwicznej i pod艂膮czy艂em przew贸d powietrza do automatu oddechowego przy uprz臋偶y, by pobiera膰 powietrze z du偶ych butli le偶膮cych na dnie cenote, a zawarto艣膰 mniejszych pozostawi膰 jako rezerw臋. Spojrza艂em na zegarek. Powinienem by艂 czeka膰 pi臋tna艣cie minut na g艂臋boko艣ci dziesi臋ciu metr贸w, trzydzie艣ci pi臋膰 minut na sze艣ciu metrach i pi臋膰dziesi膮t minut na trzech metrach.
Poddawanie si臋 dekompresji jest czasoch艂onnym i uci膮偶liwym procesem nawet wtedy, gdy si臋 nie ma 偶adnych k艂opot贸w na g艂owie, a mnie przecie偶 w dodatku dr臋czy艂a niepewno艣膰 tego, co zastan臋 na g贸rze. Na poziomie trzech metr贸w napi臋cie sta艂o si臋 nie do zniesienia, gdy偶 zdawa艂em sobie spraw臋, 偶e jestem doskonale widoczny dla ka偶dego, kto stan膮艂by na skraju cenote. Jakby tego by艂 ma艂o, powietrze sko艅czy艂o mi si臋 po zaledwie dziesi臋ciu minutach i musia艂em prze艂膮czy膰 si臋 na rezerw臋. W du偶ych butlach nie by艂o a偶 tyle powietrza, na ile liczy艂em, zrobi艂o si臋 wi臋c cholernie weso艂o. Katherine widocznie zbyt rozrzutnie gospodarowa艂a swoim zapasem, gdy偶 sko艅czy艂 si臋 na pi臋tna艣cie minut przed up艂ywem czasu, co zmusi艂o mnie do wcze艣niejszego wyj艣cia na powierzchni臋.
Wynurzy艂em si臋 pod tratw膮, maj膮c nadziej臋, 偶e nie ma to wi臋kszego znaczenia i z zadowoleniem wdycha艂em haustami ogrzane s艂o艅cem powietrze. Trzyma艂em si臋 tratwy od spodu. Wysun膮艂em z wody jedynie g艂ow臋 i uwa偶nie nas艂uchiwa艂em. Nic jednak nie m膮ci艂o ciszy poza szumem wiatru, kt贸ry znacznie zel偶a艂 w czasie, gdy byli艣my pod wod膮. W ka偶dym razie nie dotar艂y do mnie 偶adne ludzkie g艂osy.
Po chwili wyp艂yn膮艂em i z trudem wspi膮艂em si臋 na tratw臋. Gdy strz膮sa艂em z siebie szelki aparatu nurkowego, co艣 z brz臋kiem upad艂o na deski. Przestraszony, 偶e kto艣 m贸g艂by to us艂ysze膰, rozejrza艂em si臋 wok贸艂, zanim pochyli艂em si臋, by podnie艣膰 rzecz, kt贸ra narobi艂a takiego ha艂asu. By艂a to z艂ota rze藕ba z pieczary — ma艂a statuetka dziewczyny Maj贸w, kt贸r膮 odla艂 Vivero. Wepchn膮艂em j膮 za pas i ponownie wyt臋偶y艂em s艂uch, ale wok贸艂 panowa艂a cisza.
Pop艂yn膮艂em do brzegu, w stron臋 prowizorycznej przystani, zrobionej przez Rudetsky'ego, i ci臋偶kim krokiem wszed艂em po stopniach wyci臋tych w stromym obrze偶u cenote. Na szczycie przystan膮艂em os艂upia艂y ze zdziwienia. Ob贸z by艂 kompletnie zniszczony, wi臋kszo艣膰 barak贸w znikn臋艂a zupe艂nie, pozosta艂y jedynie fundamenty. Ca艂y obszar pokrywa艂a pl膮tanina ga艂臋zi, a nawet poprzewracanych drzew, kt贸re B贸g wie, sk膮d si臋 wzi臋艂y. I nie by艂o wida膰 偶ywej duszy.
Spojrza艂em w stron臋 baraku, kt贸ry uczynili艣my nasz膮 twierdz膮, i zobaczy艂em, 偶e zosta艂 zmia偶d偶ony pod ci臋偶arem du偶ego drzewa, stercz膮cego absurdalnie korzeniami w niebo. Gdy ruszy艂em w jego kierunku, moim krokom towarzyszy艂 suchy trzask deptanych ga艂臋zi. Podszed艂em bli偶ej i na moment znieruchomia艂em ze strachu, gdy jaki艣 jasnopi贸ry ptak wyfrun膮艂 z rumowiska.
Pokr臋ci艂em si臋 chwil臋 wok贸艂, wreszcie wszed艂em do 艣rodka, z trudem prze艂a偶膮c przez ga艂臋zie tak grube, jak moje cia艂o. Gdzie艣 w艣r贸d tych zgliszczy znajdowa艂y si臋 zapasowe butle do akwalungu, potrzebne do wydostania Katherine na powierzchni臋.
I gdzie艣 tutaj musia艂 by膰 Fallon!
Znalaz艂em dwie skrzy偶owane maczety le偶膮ce tak, jak gdyby kto艣 je u艂o偶y艂 do ta艅ca z szablami. Jedn膮 z nich zacz膮艂em wycina膰 mniejsze ga艂臋zie w pobli偶u miejsca, gdzie spodziewa艂em si臋 znale藕膰 Fallona. Po dziesi臋ciu minutach pracy ujrza艂em d艂o艅 i wyrzucone w przed艣miertnym ge艣cie rami臋, a kilka nast臋pnych ci臋膰 ods艂oni艂o umazan膮 krwi膮 twarz Smitha. Ponownie spr贸bowa艂em nieco dalej, wzd艂u偶 linii, gdzie sta艂a kiedy艣 艣ciana. Tym razem znalaz艂em go.
Le偶a艂 przyci艣ni臋ty do ziemi konarem, kt贸ry go przypuszczalnie przewr贸ci艂. Kiedy dotkn膮艂em jego ramienia, ze zdumieniem odkry艂em, 偶e by艂 jeszcze ciep艂y. Szybko chwyci艂em za nadgarstek i sprawdzi艂em puls. Wyczu艂em s艂abe t臋tno. Fallon 偶y艂! Nie zgin膮艂 ani z r臋ki Gatta, ani nie pokona艂 go jego wewn臋trzny wr贸g. To by艂o wprost nieprawdopodobne, ale 偶y艂 pomimo okrucie艅stwa si艂 natury, kt贸re cisn臋艂y olbrzymie drzewo na barak.
Zamachn膮艂em si臋 maczet膮 i przyst膮pi艂em do uwalniania go, co nie by艂o nawet trudne, bo le偶a艂 w k膮cie utworzonym przez pod艂og臋 i 艣cian臋. To po艂o偶enie w pewnym stopniu uchroni艂o go przed bezpo艣rednim uderzeniem. Ju偶 wkr贸tce uda艂o mi si臋 go wyci膮gn膮膰 i u艂o偶y膰 wygodniej w ocienionym miejscu. By艂 wci膮偶 jeszcze nieprzytomny, ale po chwili jego twarz odzyska艂a naturalny kolor. Na pierwszy rzut oka nie stwierdzi艂em u niego 偶adnych obra偶e艅, poza ciemnym siniakiem z boku g艂owy. Pomy艣la艂em wi臋c, 偶e wkr贸tce sam odzyska przytomno艣膰, i zaj膮艂em si臋 pilniejszymi sprawami.
Cz臋艣ci kompresora by艂y ukryte w dziurze obok baraku i przysypane ziemi膮, lecz ca艂y ten teren pokrywa艂a teraz pl膮tanina ga艂臋zi i innych szcz膮tk贸w, w tym ca艂ych pni. Przez moment zastanowi艂o mnie, sk膮d si臋 tu wzi臋艂y, i spojrza艂em poprzez cenote na zbocze wznosz膮cego si臋 za ni膮 wzg贸rza. To, co zobaczy艂em, dos艂ownie zapar艂o mi dech w piersi. Wzg贸rze zosta艂o kompletnie odarte z ro艣linno艣ci, jak gdyby brygada Rudetsky'ego pracowa艂a na nim z pi艂ami mechanicznymi i miotaczami ognia.
Przesz艂a t臋dy wichura, pot臋偶na wichura, kt贸ra powyrywa艂a p艂ytko zakorzenione drzewa, a potem zmiot艂a je na ob贸z. Odwr贸ci艂em si臋, by znowu spojrze膰 na barak, i zrozumia艂em, 偶e drzewo, kt贸rego korzenie tak absurdalnie stercza艂y w g贸rze, podmuch huraganu cisn膮艂 ze zbocza jak jak膮艣 dziwaczn膮 w艂贸czni臋. Dlatego te偶 w jakimkolwiek kierunku popatrzy艂em, ca艂y obszar obozu by艂 rumowiskiem popl膮tanych ze sob膮 drzew i li艣ci.
Zbocze wzg贸rza, odarte teraz do czysta, ods艂oni艂o nag膮 ska艂臋, przykryt膮 wcze艣niej cienk膮 warstw膮 ziemi. Na szczycie grzbietu, pod niebem, wznosi艂a si臋 dumnie 艣wi膮tynia Yum Chaca, kt贸ra zapewne tak w艂a艣nie wygl膮da艂a, gdy Vivero ujrza艂 j膮 po raz pierwszy. Cofn膮艂em si臋 nieco, by m贸c obj膮膰 wzrokiem ca艂y grzbiet. Spojrza艂em poza zrujnowany barak i odczu艂em przejmuj膮cy l臋k.
Na zboczu widnia艂 bowiem wypisany p艂on膮cym z艂otem znak Vivera. Nie nale偶臋 do ludzi religijnych, ale to, co zobaczy艂em, wywar艂o na mnie tak wielkie wra偶enie, 偶e ugi臋艂y si臋 pode mn膮 nogi, pad艂em na kolana i poczu艂em nap艂ywaj膮ce do oczu 艂zy. Jaki艣 sceptyk 艂atwo by to wyt艂umaczy艂 gr膮 艣wiate艂, por贸wnuj膮c do kilku s艂awnych, dobrze znanych naturalnych formacji skalnych w innych cz臋艣ciach 艣wiata, kt贸re daj膮 podobne efekty. Lecz ten potencjalny sceptyk nie przeszed艂 przez to wszystko, co ja prze偶y艂em w ci膮gu tego dnia.
Zachodz膮ce s艂o艅ce, kapry艣nie prze艣wiecaj膮ce przez p臋dzone wiatrem chmury, rzuca艂o blado偶贸艂te 艣wiat艂o na grzbiet g贸ry wraz z gigantycznym wizerunkiem Chrystusa Ukrzy偶owanego. Mog艂a to by膰 gra 艣wiat艂a i cieni, ale by艂a niezaprzeczalnie realna — tak rzeczywista, jakby wyryta przez artyst臋 rze藕biarza. Na ramionach rozci膮gni臋tych w poprzek wzg贸rza widoczny by艂 ka偶dy um臋czony mi臋sie艅, a g艂贸wki gwo藕dzi w d艂oniach rzuca艂y g艂臋bokie cienie. Szeroki tors przechodzi艂 w zapadni臋ty brzuch gdzie艣 u podn贸偶a wzniesienia. Z boku, tu偶 pod klatk膮 piersiow膮, zia艂 otw贸r, kt贸ry pewnie dla sceptyka by艂by zwyk艂a grot膮. Uk艂ad 偶eber ukazany by艂 tak wyra藕nie, jak na rysunku anatomicznym. Mia艂o si臋 z艂udzenie, jakby ta pot臋偶na pier艣 w艂a艣nie 艂apa艂a oddech.
Ale najbardziej przyci膮ga艂a uwag臋 twarz. Wielka g艂owa zwiesza艂a si臋, oparta o rami臋, a poszarpane pasmo ska艂 tworzy艂o cierniow膮 koron臋 na tle ciemniej膮cego nieba. G艂臋bokie cienie kre艣li艂y ostre linie b贸lu od nosa do k膮cik贸w ust. Przymkni臋te oczy, z kurzymi 艂apkami w k膮cikach, patrzy艂y poprzez Quintana Roo, a wargi zdawa艂y si臋 w艂a艣nie rozchyla膰, by krzykn膮膰 pot臋偶nym g艂osem kamieni: Eloi! Eloi Loma Sabacthani!
Zorientowa艂em si臋, 偶e dr偶膮 mi r臋ce. Nietrudno by艂o sobie wyobrazi膰 wra偶enie, jakie to zjawisko wywar艂o na Viverze, dziecku prostszej, lecz o wiele g艂臋bszej wiary ni偶 nasza. Nic dziwnego, 偶e chcia艂, by jego synowie zaj臋li Uaxuanoc, nic dziwnego, 偶e zachowa艂 to w tajemnicy, a w li艣cie kusi艂 z艂otem. Gdyby to odkryto w czasach Vivera, z pewno艣ci膮 zosta艂oby uznane za jeden z cud贸w 艣wiata chrze艣cija艅skiego, a odkrywca m贸g艂by by膰 czczony nawet jako 艣wi臋ty.
Najprawdopodobniej efekt ten nie by艂 zjawiskiem codziennym i zale偶a艂 od po艂o偶enia s艂o艅ca, a nawet pory roku. Majowie, wychowani w innej tradycji malarstwa, nie znaj膮c chrze艣cija艅stwa, mogli nawet nie wiedzie膰, co to takiego. Jednak Vivero z pewno艣ci膮 rozpozna艂 to od razu.
Kl臋cza艂em jak zahipnotyzowany po艣rodku zdewastowanego obozu i spogl膮da艂em na ten wielki cud od tylu wiek贸w ukryty pod os艂on膮 drzew. 艢wiat艂o zmieni艂o si臋, gdy chmura przys艂oni艂a s艂o艅ce, i wyraz tej ogromnej, odleg艂ej twarzy zmieni艂 si臋 z 艂agodnego smutku w niewyobra偶aln膮, 艣mierteln膮 udr臋k臋. Nagle poczu艂em przejmuj膮cy strach i zamkn膮艂em oczy.
Nieoczekiwanie us艂ysza艂em trzask 艂amanych ga艂膮zek.
— S艂usznie, zm贸w modlitw臋, Wheale — us艂ysza艂em ochryp艂y g艂os.
Otworzy艂em oczy i odwr贸ci艂em g艂ow臋. Gatt sta艂 z boku z rewolwerem w r臋ce. Wygl膮da艂 tak, jakby ca艂y las run膮艂 na niego. Znik艂a gdzie艣 jego wyszukana elegancja. By艂 bez marynarki, a porwana w strz臋py koszula ods艂ania艂a ow艂osion膮 pier艣, pokryt膮 krwawymi zadrapaniami. Mia艂 rozdarte na kolanach spodnie, a gdy obszed艂 mnie dooko艂a, zobaczy艂em, 偶e by艂 w jednym tylko bucie i lekko utyka艂. Jednak mimo wszystko by艂 w lepszej sytuacji ni偶 ja — mia艂 bro艅!
Potar艂 d艂oni膮 spocony policzek, rozmazuj膮c na nim brud, i uni贸s艂 r臋k臋, w kt贸rej trzyma艂 rewolwer.
— Zosta艅 tak, jak jeste艣, na kolanach. — Przeszed艂 jeszcze troch臋 dalej, dop贸ki nie znalaz艂 si臋 dok艂adnie na wprost mnie.
— Widzia艂e艣 ten wizerunek nad sob膮? — zapyta艂em spokojnie.
— Tak, widzia艂em — powiedzia艂 bezbarwnie. — Niez艂y efekt, co? Lepszy ni偶 g贸ra Rushmore. — U艣miechn膮艂 si臋. — Chyba nie s膮dzisz, Wheale, 偶e to ci co艣 pomo偶e?
Nic nie odrzek艂em, tylko wpatrywa艂em si臋 w niego. Mia艂em u swego boku maczet臋, by艂a w zasi臋gu r臋ki, gdybym si臋 tylko troch臋 pochyli艂. Nie 艂udzi艂em si臋 jednak, by Gatt mi na to pozwoli艂.
— No co, wznosi艂e艣 r膮czki do Bozi, ch艂opcze? Dobrze robisz. — Wraz z elegancj膮 stroju znikn膮艂 wypiel臋gnowany akcent. Wr贸ci艂 do swych prymitywnych pocz膮tk贸w. — Masz do tego wszelkie prawo, bo zamierzam ci臋 sprz膮tn膮膰. Chcesz si臋 jeszcze troch臋 pomodli膰? Dalej, zaczynaj, nie kr臋puj si臋.
Wci膮偶 uparcie milcza艂em, co w ko艅cu roz艣mieszy艂o Gatta.
— Co, zapomnia艂e艣 j臋zyka w g臋bie? Nic nie powiesz Jackowi Gattowi? Rano by艂e艣 bardziej wyszczekany. A zatem ja ci co艣 powiem, tak mi臋dzy nami. Masz mn贸stwo czasu na modlitw臋, bo nie umrzesz ani szybko, ani 艂atwo. Wpakuj臋 ci gor膮c膮 kul臋 prosto w bebechy i potrwa to d艂ugo, bardzo d艂ugo, zanim przy艂膮czysz si臋 do naszego kumpla tam. — Zakrzywionym kciukiem wskaza艂 za rami臋. — Wiesz, o kim my艣l臋, o 艣wi臋tym Jezusku w niebie.
W jego oczach czai艂 si臋 szale艅czy b艂ysk, a tik wykrzywia艂 mu prawy policzek. Pomiesza艂o mu si臋 w g艂owie, dlatego 偶adne argumenty i tak by do niego nie dotar艂y. Zapomnia艂 nawet o swoim pomy艣le, kt贸ry mia艂 mnie zmusi膰 do nurkowania po skarby. Wszystko, czego pragn膮艂, to okrutnej zemsty — nagrody pocieszenia za to, 偶e zosta艂 oszukany.
Spojrza艂em na rewolwer, kt贸ry trzyma艂, ale nie dostrzeg艂em w nim 偶adnych kul. To, czego nie wiem na temat broni, wype艂ni艂oby ca艂膮 bibliotek臋, mimo to w rewolwerze, kt贸rego u偶ywa艂em, cylinder przekr臋ca艂 si臋, kiedy naciska艂o si臋 spust, by wprowadzi膰 艂adunek pod m艂oteczek, a zanim pad艂 z niego strza艂, nab贸j powinien by膰 widoczny od frontu. Nie mog艂em jednak dostrzec tego naboju w broni Gatta.
— Przysporzy艂e艣 mi mn贸stwa k艂opot贸w — powiedzia艂 Gatt. — Wi臋cej k艂opot贸w ni偶 jakikolwiek cz艂owiek, kt贸rego zna艂em. — Roze艣mia艂 si臋 ochryple. — Rozumiesz? Powiedzia艂em to w czasie przesz艂ym, gdy偶 faceci, kt贸rzy sprawiaj膮 mi jakiekolwiek k艂opoty, nie 偶yj膮 d艂ugo. Ty te偶 si臋 nie wywiniesz. — By艂 odpr臋偶ony i bawi艂a go ta zabawa w kotka i myszk臋.
Mnie za to du偶o brakowa艂o do tego, by si臋 odpr臋偶y膰. Za przekonanie, 偶e nie ma dw贸ch r贸偶nych typ贸w tego rewolweru, mia艂em w艂a艣nie po艂o偶y膰 na szal臋 swoje 偶ycie. Wolno pochyli艂em si臋 i zacisn膮艂em palce na r臋koje艣ci maczety. Gatt spr臋偶y艂 si臋 i gwa艂townie uni贸s艂 bro艅.
— O nie — powiedzia艂. — Rzu膰 to!
Nie pos艂ucha艂em go i zacz膮艂em si臋 podnosi膰.
— W porz膮dku, cwaniaczku! — krzykn膮艂. — Masz, czego chcia艂e艣! — Nacisn膮艂 spust, ale m艂oteczek z suchym trzaskiem uderzy艂 w pust膮 komor臋. Popatrzy艂 zdumiony i cofn膮艂 si臋 szybko, widz膮c mnie nadchodz膮cego z podniesion膮 maczet膮. Odwr贸ci艂 si臋 i pogna艂 przed siebie, a ja pobieg艂em za nim.
Gdy prze艂azi艂 przez pie艅 drzewa, zapl膮ta艂 si臋 w ga艂臋zie. Zamachn膮艂em si臋 na niego, a偶 tuman li艣ci i drobnych ga艂膮zek wzbi艂 si臋 w powietrze. Gatt wrzasn膮艂 ze strachu. Wreszcie uwolni艂 si臋, pr贸buj膮c przedosta膰 si臋 na otwarty teren i dalej do lasu, ale obieg艂em drzewo i odci膮艂em mu drog臋. Wycofa艂 si臋 wi臋c w stron臋 cenote.
Ci膮gle jeszcze trzyma艂 bezu偶yteczny rewolwer. Kolejny przykry moment prze偶y艂em, gdy uni贸s艂 go, pr贸buj膮c wystrzeli膰, ale i tym razem jedynie trzasn膮艂 nieszkodliwie. Posun膮艂em si臋 troch臋 do przodu, napieraj膮c wci膮偶 na niego, a on cofa艂 si臋 ostro偶nie, nie spuszczaj膮c ze mnie wzroku, dop贸ki nie potkn膮艂 si臋 o betonowe fundamenty baraku.
Musz臋 przyzna膰, 偶e by艂 szybki. Niespodziewanym ruchem rzuci艂 we mnie pistoletem, wi臋c odruchowo uchyli艂em si臋. Wykorzysta艂 ten moment, bo kiedy zn贸w si臋 wyprostowa艂em, by艂 ju偶 uzbrojony w maczet臋, kt贸r膮 podni贸s艂 z pod艂ogi baraku. Rozprostowa艂 ramiona i wydawa艂o si臋, 偶e odzyska艂 pewno艣膰 siebie, gdy machn膮艂 broni膮 o szerokim ostrzu. Rozchyli艂 wargi, przywo艂uj膮c na twarz u艣miech, ale w jego czujnych oczach nie by艂o wida膰 rozbawienia.
Odruchowo przybra艂em postaw臋 szermiercz膮 — klasyczn膮 pozycj臋 obronn膮. Jakby z za艣wiat贸w us艂ysza艂em upiorny g艂os maitre d'armens: U偶ywaj palc贸w przy ci臋ciu, Wheale! Machn膮艂em maczet膮. Nie by艂a to jednak lekka, sportowa szabla, bym m贸g艂 j膮 poci膮gn膮膰 ruchami palc贸w, jak tego uczyli w臋gierscy mistrzowie. Bardziej odpowiednie by艂oby por贸wnanie tej broni do marynarskiego kordu.
Gatt skoczy艂 i uderzy艂 z rozmachem. Instynktownie sparowa艂em ze szcz臋kiem stali. Odskoczy艂em dwa metry, czuj膮c, jak pod gumowym kombinezonem oblewa mnie pot. U偶y艂em z艂ej parady, zapominaj膮c, 偶e maczet膮 nie ma gardy. Gatt ci膮艂 z boku, ale odparowa艂em w sekundzie, przyjmuj膮c jego ostrze na swoje. Gdybym w por臋 nie uskoczy艂, klinga jego maczety ze艣lizgn臋艂aby si臋 po mojej i odci臋艂aby mi r臋k臋 — co艣, co nie mog艂oby si臋 zdarzy膰 w walce na szable.
Flintowa艂em go, by zyska膰 czas do namys艂u i zaobserwowa膰 jego reakcj臋 na atak. Spr贸bowa艂 niezdarnie odparowa膰, nie trafi艂 w moje ostrze, odskoczy艂 do ty艂u i o ma艂o co nie przewr贸ci艂 si臋. Jak na sw贸j wiek by艂 bardzo sprawny i szybko si臋 pozbiera艂, by z powodzeniem odparowa膰 m贸j kolejny cios. Odda艂em pole, usatysfakcjonowany tym, co zaobserwowa艂em. Gatt zdecydowanie nie by艂 szermierzem. Jako m艂ody gangster m贸g艂 mie膰 do czynienia z walk膮 na no偶e, lecz maczet膮 bardziej przypomina艂a miecz, wi臋c mia艂em nad nim przewag臋.
A zatem byli艣my tu, wype艂niaj膮c przepowiedni臋 Pata Harrisa. Gatt i ja, sami w Quintana Roo, on odseparowany od swojej obstawy. By艂em zdecydowany za艂atwi膰 to tak szybko, jak tylko mi si臋 uda. Po prostu chcia艂em jak najszybciej zabi膰 Gatta. Jednak nie zapomina艂em, 偶e wci膮偶 by艂 bardzo niebezpieczny i podchodzi艂em do niego z nale偶yt膮 ostro偶no艣ci膮.
Mia艂 na tyle rozs膮dku, by przesun膮膰 si臋 w bok i nie sta膰 plecami do szcz膮tk贸w baraku. To mi nawet odpowiada艂o, gdy偶 nie m贸g艂 si臋 zbyt daleko wycofa膰, nie wchodz膮c na kraw臋d藕 cenote. Sta艂 mocno na szeroko rozstawionych nogach, poci艂 si臋 i dysza艂. Natar艂 znowu gwa艂townie i ci膮艂 z g贸ry z zamachem, kt贸ry roz艂upa艂by mi czaszk臋, gdyby dotar艂 do celu. Odparowa艂em kwint膮 i pozosta艂em w miejscu, czego si臋 chyba nie spodziewa艂. Przez u艂amek sekundy by艂 bardzo blisko. Oczy rozszerzy艂y mu si臋 ze strachu, gdy uwolni艂em jego kling臋 i ci膮艂em w bok. Unikn膮艂 ciosu, uskakuj膮c do ty艂u. Koniec maczety odci膮艂 mu jedynie strz臋p koszuli.
Wykorzysta艂em przewag臋 i zaatakowa艂em. Powoli oddawa艂 teren. L臋kliwie 艣ledzi艂 moje ostrze, co jest b艂臋dem. Powinien by艂 patrze膰 na r臋k臋, kt贸ra nim kierowa艂a. Zdesperowany zaatakowa艂 ponownie. Wprawdzie odparowa艂em, ale jednocze艣nie po艣lizgn膮艂em si臋 na ga艂臋zi. Zachwia艂em si臋 i straci艂em kontakt z jego kling膮, kt贸ra ze艣lizgn膮wszy si臋, rani艂a mnie p艂ytko w bok. Odzyska艂em jednak r贸wnowag臋 i seri膮 flint zmusi艂em Gatta do ponownego wycofania si臋. Broni艂 si臋, rozpaczliwie machaj膮c maczet膮 na wszystkie strony. Wreszcie odst膮pi艂em i opu艣ci艂em r臋k臋, jak gdybym by艂 zm臋czony. Z widoczn膮 ulg膮 zrobi艂 to samo, opuszczaj膮c gard臋. Wtedy ruszy艂em, by go zabi膰 — flesz i pchni臋cie w g贸rne partie jeszcze obroni艂. Przechwyci艂em jego parad臋 i zaraz potem ci膮艂em go w g艂ow臋.
Kraw臋d藕 maczety trafi艂a poni偶ej ucha. Instynktownie poci膮gn膮艂em j膮 do siebie tak, jak mnie tego uczono. Ostrze wer偶n臋艂o mu si臋 g艂臋boko w szyj臋. Nie zd膮偶y艂 nawet poczu膰, 偶e umiera, gdy偶 niemal odci膮艂em mu g艂ow臋. Padaj膮c, jego cia艂o skr臋ci艂o si臋 i przetoczy艂o w stron臋 kraw臋dzi cenote, nast臋pnie powoli run臋艂o przez ni膮 i z g艂uchym 艂omotem zwali艂o si臋 na drewniany pomost. Nawet na nie nie spojrza艂em. Zataczaj膮c si臋, dotar艂em do najbli偶szej podpory, kt贸r膮 by艂o zwalone drzewo, i opar艂em si臋 o jego pie艅. Chwyci艂y mnie torsje tak silne, 偶e prawie wyrwa艂y mi serce.
45
Potem chyba zemdla艂em, gdy偶 jak pami臋tam, ockn膮艂em si臋 le偶膮c na ziemi, a przed moimi oczyma w臋drowa艂a kolumna pracowitych mr贸wek, kt贸re ogl膮dane z takiej pozycji mia艂y wielko艣膰 s艂oni. Z trudem podnios艂em si臋 i usiad艂em na pniu. Co艣 mi nie dawa艂o spokoju, co艣, co mia艂em zrobi膰. W g艂owie panowa艂 zupe艂ny m臋tlik, jakie艣 my艣li bez 艂adu i sk艂adu t艂uk艂y si臋 po niej jak gacki po strychu.
Aha, to w艂a艣nie mia艂em zrobi膰. Musia艂em przecie偶 upewni膰 si臋, czy Jack Edgecombe nie namiesza艂 na farmie. Przede wszystkim nie by艂 zbytnio zapalony do moich plan贸w, a taki cz艂owiek m贸g艂 narobi膰 strasznego ba艂aganu w艣r贸d ruin Maj贸w. By艂a tam kolumna, kt贸r膮 odnalaz艂em tu偶 obok d臋bu zasadzonego przez pradziadka. Nazywa艂em go Sko艣nookim Starcem, a Fallon by艂 bardzo zadowolony, 偶e nie mog臋 w jego pobli偶e dopu艣ci膰 Jacka Edgecombe'a. Mniejsza o to. Stary pan Mount dopilnuje wszystkiego — 艣ci膮gnie po艣rednika rolnego, by ten dopilnowa艂 prac wykopaliskowych przy 艣wi膮tyni Yum Chaca.
Przy艂o偶y艂em r臋ce do oczu i otar艂em 艂zy. Dlaczego, u diab艂a, p艂aka艂em? Nie by艂o powodu. P贸jd臋 teraz do domu, a Madge Edgecombe zrobi mi herbatk臋, a do tego tr贸jk膮tne placuszki, grubo polan臋 艣mietank膮 z Devonshire z d偶emem truskawkowym domowej roboty. U偶yje do tego georgia艅skiego, srebrnego serwisu, kt贸ry tak bardzo lubi艂a moja matka, a wszystko poda na tej du偶ej tacy.
Du偶a taca!
Wreszcie zaskoczy艂em, przypominaj膮c sobie ca艂膮 reszt臋, a przera偶enie niemal rozsadzi艂o mi g艂ow臋. Popatrzy艂em na swoj膮 r臋k臋 pokryt膮 zasychaj膮c膮 krwi膮, zastanawiaj膮c si臋, czyja to by艂a krew. Zabi艂em tylu ludzi — nie wiedzia艂em nawet ilu — wi臋c czyja to by艂a krew?
I wtedy w艂a艣nie z艂o偶y艂em sobie solenn膮 obietnic臋, 偶e wr贸c臋 do Anglii, do bezpiecznych pag贸rk贸w Devonu, i nigdy wi臋cej nie opuszcz臋 farmy Hay Tree. B臋d臋 si臋 trzyma艂 blisko rodzinnej ziemi, na kt贸rej Wheale'owie przez pokolenia pracowali w pocie czo艂a, i nigdy wi臋cej nie b臋d臋 takim sko艅czonym g艂upcem, by szuka膰 przyg贸d. B臋d臋 mia艂 wystarczaj膮co du偶o przyg贸d, hoduj膮c byd艂o i wysuszaj膮c kufle w gospodzie Kingsbridge. A je艣li kiedykolwiek kto艣 nazwie mnie szaraczkiem, roze艣miej臋 mu si臋 w nos i zgodz臋 z tym okre艣leniem, wcale nie pragn膮c, by by艂o inaczej.
Bola艂 mnie bok. Dotkn膮艂em go i unios艂em r臋k臋 lepk膮 od krwi. Kiedy spojrza艂em w d贸艂, zobaczy艂em, 偶e Gatt 艣ci膮艂 mi p艂at sk贸ry, przecinaj膮c kombinezon tak r贸wno, jakby to zrobi艂 rze藕nik toporem. Widoczne by艂y ko艣ci, ko艣ci moich 偶eber, a b贸l dopiero si臋 nasila艂.
Nagle przypomnia艂em sobie o Katherine uwi臋zionej w pieczarze. O Bo偶e, jak ja nie chcia艂em znowu wchodzi膰 do tej cenote! Ale cz艂owiek zrobi wszystko, co musi zrobi膰, szczeg贸lnie taki szaraczek. Gatt nie by艂 szarym cz艂owiekiem, raczej czerwonym od krwi na k艂ach i pazurach, lecz szaraczki tego 艣wiata zap臋dzaj膮 w kozi r贸g takich Gatt贸w, chocia偶by dlatego, 偶e jest ich wi臋cej i nie lubi膮, gdy si臋 nimi pomiata.
Zebra艂em wi臋c do kupy swoje rozklekotane gnaty, got贸w p贸j艣膰 szuka膰 cz臋艣ci kompresora. Wierzchem d艂oni przetar艂em oczy, by zetrze膰 z nich 艣lady 艂ez s艂abo艣ci. Kiedy spojrza艂em na Uaxuanoc, zobaczy艂em duchy, kt贸re zbiera艂y si臋 wok贸艂 ruin i podchodzi艂y coraz bli偶ej — niewyra藕ne, bia艂e postacie z karabinami.
Podeszli cicho. Patrzyli na mnie twardymi oczami, zwo艂uj膮c si臋 s艂abymi okrzykami triumfu, dop贸ki nie zgromadzi艂o si臋 ich z tuzin i nie otoczyli mnie p贸艂kolem. Chicleros z Quintana Roo.
„O Bo偶e — pomy艣la艂em z rozpacz膮. — Czy to zabijanie nigdy si臋 nie sko艅czy?" Schyli艂em si臋, po omacku szukaj膮c maczety, zacisn膮艂em d艂o艅 na jej r臋koje艣ci, po czym z trudem powsta艂em.
— Chod藕cie, wy dranie! — wyszepta艂em. — Chod藕cie! Sko艅czmy z tym!
Podchodzili wolno, ostro偶nie i z dziwnym respektem widocznym w spojrzeniach. Unios艂em maczet臋, a jeden z nich zdj膮艂 karabin. Us艂ysza艂em metaliczny odg艂os naboju wprowadzanego do zamka. Do moich uszu dotar艂 jeszcze jaki艣 wibruj膮cy d藕wi臋k, pociemnia艂o mi przed oczami i zachwia艂em si臋. Jak przez mg艂臋 zobaczy艂em p臋kaj膮cy kr膮g ludzi. Kilku z nich zacz臋艂o z g艂o艣nym krzykiem ucieka膰.
Popatrzy艂em do g贸ry i ujrza艂em chmar臋 szara艅czy opuszczaj膮c膮 si臋 z nieba, a p贸藕niej pochyli艂em si臋 do przodu i zobaczy艂em lec膮c膮 na mnie ziemi臋.
46
— Obud藕 si臋! — powiedzia艂 odleg艂y g艂os. — Jemmy, obud藕 si臋! Poruszy艂em si臋 i poczu艂em b贸l. Kto艣 gdzie艣 m贸wi艂 z o偶ywieniem co艣 po hiszpa艅sku, po czym ten sam g艂os rozleg艂 si臋 przy moim uchu:
— Jemmy, nic ci nie jest? — I w innym kierunku: — Niech kto艣 przyniesie nosze.
Otworzy艂em oczy i spojrza艂em na ciemniej膮ce niebo.
— Dla kogo maj膮 by膰 te nosze?
Czyja艣 g艂owa znalaz艂a si臋 w polu mojego widzenia. Zmru偶y艂em oczy i pozna艂em Pata Harrisa.
— Jemmy, jak si臋 czujesz? Kto ci臋 pobi艂? Ci cholerni chicleros? Unios艂em si臋 na 艂okciu, a Pat podtrzymywa艂 mi ramieniem plecy.
— Sk膮d si臋 tu wzi膮艂e艣?
— Przylecieli艣my helikopterami. Do akcji w艂膮czy艂a si臋 armia. — Nieznacznie si臋 poruszy艂. — Sp贸jrz, to w艂a艣nie oni.
Popatrzy艂em na pi臋膰 helikopter贸w stoj膮cych poza obozem i na 偶wawo poruszaj膮cych si臋 ludzi w mundurach. Dw贸ch z nich bieg艂o w moim kierunku z noszami. Szara艅cza opadaj膮ca z nieba — przypomnia艂em sobie — to by艂y helikoptery.
— Przepraszam, 偶e nie da艂em rady dosta膰 si臋 tu wcze艣niej — powiedzia艂 Pat. — To przez t臋 cholern膮 burz臋. Huragan trzepn膮艂 nas ogonem i musieli艣my wyl膮dowa膰 w p贸艂 drogi.
— Sk膮d przylecieli艣cie?
— Z Campeche, z przeciwnej strony Jukatanu. Przelatywa艂em nad wami dzi艣 rano i zobaczy艂em, 偶e rozp臋ta艂o si臋 tu piek艂o. Wezwa艂em wi臋c na pomoc meksyka艅sk膮 armi臋. Gdyby nie burza, byliby艣my tu ju偶 sze艣膰 godzin temu. S艂uchaj, a gdzie jest reszta?
To by艂o dobre pytanie. Zgry藕liwie odpowiedzia艂em:
— Wi臋kszo艣膰 z nas nie 偶yje!
— Nie 偶yje! — powt贸rzy艂, wpatruj膮c si臋 we mnie, gdy siada艂em. Zm臋czony skin膮艂em g艂ow膮.
— My艣l臋, 偶e Fallon jeszcze 偶yje. Jest tam. — Chwyci艂em go za rami臋. — Jezu! Katherine siedzi na dnie cenote w pieczarze. Musz臋 j膮 wydosta膰.
Spojrza艂 na mnie, jakbym oszala艂.
— W pieczarze! W cenote! — powt贸rzy艂 za mn膮 t臋po.
Potrz膮sn膮艂em go za rami臋.
— Tak, ty cholerny g艂upcze! Umrze, je艣li jej nie wyci膮gn臋. Ukryli艣my si臋 tam przed Gattem.
Dotar艂o wreszcie do niego, 偶e nie majacz臋, i obudzi艂 si臋 do 偶ycia jak po dawce elektrowstrz膮s贸w.
— Nie mo偶esz tam zej艣膰. Nie dasz rady w tym stanie. Kilku z tych ch艂opc贸w to wyszkoleni nurkowie, porozmawiam z porucznikiem.
Obserwowa艂em, jak podszed艂 do grupy 偶o艂nierzy po czym wsta艂em. Przy ka偶dym ruchu odczuwa艂em b贸l. Powlok艂em si臋 jednak do cenote i stoj膮c przy kraw臋dzi, popatrzy艂em w d贸艂, na ciemn膮 tafl臋 wody. Po chwili przybieg艂 Pat.
— Porucznik ma czterech przeszkolonych p艂etwonurk贸w i par臋 butli tlenu. Je偶eli im powiesz, gdzie jest ta dziewczyna, to dostarcz膮 jej tlen. — Spojrza艂 w d贸艂, do cenote. — Dobry Jezu! — wymamrota艂. — Kto to?
Patrzy艂 na cia艂o Gatta, kt贸re le偶a艂o rozwalone na drewnianym pomo艣cie. G艂臋bokie ci臋cie przypomina艂o usta otwarte w upiornym u艣miechu.
— To Gatt — wyja艣ni艂em bez 偶adnych emocji. — Powiedzia艂em ci przecie偶, 偶e go zabij臋.
By艂em wyzuty z wszelkich uczu膰. Nie by艂em zdolny do 艣miechu, p艂aczu, smutku czy rado艣ci. Patrzy艂em w d贸艂, na trupa, i zupe艂nie nic nie czu艂em. Harris za to wygl膮da艂, jakby mu by艂o niedobrze. Odwr贸ci艂 si臋 zreszt膮 zaraz i spojrza艂 w stron臋 helikopter贸w.
— Gdzie s膮 ci przekl臋ci nurkowie?
W ko艅cu nadeszli i jako艣 wyja艣ni艂em, co mieli zrobi膰, a Pat przet艂umaczy艂 moje s艂owa. Jeden z nich za艂o偶y艂 moj膮 uprz膮偶, prowizorycznie zamontowa艂 butl臋 z tlenem i zszed艂 na d贸艂. Mia艂em nadziej臋, 偶e nie przestraszy Katie, kiedy pojawi si臋 w pieczarze. Ale pocieszy艂em si臋, 偶e jej hiszpa艅ski jest dostatecznie dobry, wi臋c wszystko powinno by膰 w porz膮dku.
Podczas gdy opatrywa艂 mnie sanitariusz, zauwa偶y艂em, jak odnosili Fallona na noszach do jednego z helikopter贸w. Harris powiedzia艂 zdumiony:
— Ci膮gle jeszcze znajduj膮 cia艂a, to musia艂a by膰 jatka.
— Co艣 w tym rodzaju — powiedzia艂em oboj臋tnie.
Nie ruszy艂em si臋 ze swego miejsca na skraju cenote, dop贸ki Katie nie zosta艂a wywindowana na g贸r臋. Troch臋 to trwa艂o, bo musieli艣my poczeka膰 na odpowiedni sprz臋t z Campeche. Potem ju偶 wszystko by艂o proste i Katherine wyp艂yn臋艂a o w艂asnych si艂ach. By艂em z niej naprawd臋 dumny.
Razem przeszli艣my do helikoptera. Musia艂em si臋 o ni膮 oprze膰, gdy偶 nagle opu艣ci艂y mnie wszystkie si艂y. Nie wiedzia艂em, co stanie si臋 z nami w przysz艂o艣ci ani czy takie prze偶ycia, jakich do艣wiadczyli艣my, by艂y najlepszym wst臋pem do ma艂偶e艅stwa, ale pragn膮艂em spr贸bowa膰, gdyby si臋 tylko zgodzi艂a.
Z tego, co wydarzy艂o si臋 p贸藕niej, niewiele pami臋tam a偶 do momentu, gdy obudzi艂em si臋 w szpitalu w Mexico City, a Katie siedzia艂a na skraju 艂贸偶ka. Min臋艂o ju偶 sporo dni od opuszczenia obozu. Jednak jak przez mg艂臋 pami臋tam, 偶e w chwili, gdy startowa艂 nasz helikopter, wschodzi艂o s艂o艅ce, a ja 艣ciska艂em ma艂膮, z艂ot膮 figurk臋 zrobion膮 przez Vivera. Wizerunek Chrystusa by艂 niewidoczny i tylko ciemny kszta艂t 艣wi膮tyni Yum Chaca majaczy艂 ponad wod膮, na zawsze odp艂ywaj膮c w dal pod wiruj膮cymi rotorami.
1 Caspar Milquetoast - posta膰 z angielskiego komiksu M. Webstera, kto艣 przesadnie boja藕liwy, nie艣mia艂y.
1 Hay Tree - sienne drzewo
1 Pilgrim Fathers - angielscy purytanie, kt贸rzy w 1620r. za艂o偶yli Plymouth w stanie Massachusetts
1 Gra s艂贸w polegaj膮ca na podw贸jnym znaczeniu s艂owa „pool” - sadzawka lub pula karciana.
1 Hampton Court - dawna rezydencja kr贸lewska
2 Kew - dzielnica Londynu na po艂udnie od Tamizy
126
126