Epilog (nie)kontrolowany


Pięć lat później...

- Caleb, bądź prawdziwym Gryfonem i nie płacz. To, że jakiś Ślizgon ze starszej klasy rzucił na ciebie zaklęcie poplątania nóg i wybiłeś sobie przednią jedynkę o posadzkę na korytarzu, nie oznacza, że trzeba płakać...

- Ale... to boli... bardzo... i le... leci mi kreeeew...

- Caleb, gdybym miał tak płakać za każdym razem, kiedy się skaleczyłem, spadłem z miotły, zostałem ukąszony przez bazyliszka, et cetera, et cetera, już dawno skończyłbym jako jedyny w swoim rodzaju totalny nadwrażliwiec. Z czego cholernie cieszyłby się sam Malfoy...

Jedenastoletni blondynek o wielkich chabrowych oczkach chlipnął po raz ostatni bardzo nieprzekonująco i powoli wstał z zimnej podłogi, gramoląc się przy tym tak pociesznie, że profesor uśmiechnął się ciepło.

- Pójdziemy do Skrzydła Szpitalnego i madame Pomfrey załata ci ząbka w bezbolesny sposób. - Nauczyciel wziął Caleba za rękę i poprowadził go pustym korytarzem do klatki schodowej.

- Panie profesorze... - Caleb otarł nos rękawem szkolnej szaty.

- Tak, Calebie?

- A chłopcy z mojego dormitorium wczoraj wieczorem mi mówili, że pan jest bardzo sławny... - Blondynek grzecznie truchtał obok nauczyciela, starając się nie seplenić.

- Jestem sławny. Tak. - Harry speszył się lekko, poprawiając palcem zsuwające się z nosa okulary. - Już niedługo będziesz się o mnie uczył na Historii Magii. - Po chwili zdał sobie sprawę, że te słowa zabrzmiały bardzo dziwnie i egzotycznie w jego ustach, ale nadrobił to uśmiechem.

Caleb z wrażenia otworzył szeroko buzię.

- Jejku, myślałem, że Antone i Malcolm żartowali sobie ze mnie... Ja jestem taki trochę niezorientowany... Nie jestem z czarodziejskiej rodziny i oni się ze mnie śmieją z tego powodu... - Chłopiec posmutniał i znowu otarł nos rękawem, który po kilkunastu takich sesjach prezentował się bardzo nieciekawie.

Harry uśmiechnął się lekko.

- Nie przejmuj się, Calebie. Ja mam przyjaciółkę z niemagicznej rodziny i ona jest najlepsza we wszystkim poza quidditchem - Odgarnął czarne włosy z oczu i poczochrał blond główkę Caleba.

- Jej, to znaczy, że ja też kiedyś będę mógł się odegrać na tych Ślizgonach, którzy mi to zrobili? - zapytał podekscytowany Gryfonek.

Harry westchnął. Ach te jedenastolatki, przecież tak nie można... Zemsta do niczego nie prowadzi, a jedynie niszczy wszystko, co buduje się tak bardzo długo między ludźmi.

- Tak. Będziesz mógł. Ale dopiero, jak nauczysz się co najmniej trzeciego poziomu zaklęć - odpowiedział wesoło, na co Caleb jęknął z rozczarowaniem.

Okularnik zerknął za okno.

Piękna październikowa pogoda pokazywała swoje wdzięki, złocistym słońcem oświetlając Zakazany Las oraz błonia Hogwartu, na których zauważył grupę czwartoklasistów z Ravenclawu. Najwyraźniej Hagrid pokazywał im niuchacze, ponieważ jeden z Krukonów, usiłował zabrać swoją przyodzianą w złoty zegarek rękę. Już tyle czasu minęło, odkąd tymi błoniami szedł na swoją własną śmierć do lasu, na polanę, gdzie czekał na niego Lord Voldemort i stado śmierciożerców.

- Panie profesorze?

Harry wyrwał się z zadumy i zorientował, że stoi przy oknie i bezwiednie wpatruje się w ścieżkę wydeptaną tuż za bramą Hogwartu, prowadzącą bezpośrednio do Hogsmeade.

- Przepraszam cię, Calebie, zamyśliłem się. - Harry zdmuchnął włosy z czoła i zreflektował się szybko. - Czasami tak mam.

- Moja mama też tak ma, ale tylko wtedy, kiedy tata długo nie wraca z pracy - stwierdził ponuro blondynek. - Nie chce wtedy ze mną rozmawiać, nie chce mnie przytulić...

Harry poczuł sympatię do tego dziecka,

- Będzie dobrze, zobaczysz. Ja ci to obiecuję.

Ruszyli dalej w kompletnej ciszy, czasami było tylko słychać, jak Caleb ociera nos rękawem szaty, który przedstawiał siódmy obraz nędzy i rozpaczy.

- Panie profesorze... ta blizna to jakiś taki pana znak rozpoznawczy? - Caleb wreszcie odważył się otworzyć buzię. Wyglądał na trochę przestraszonego swoją śmiałością, ale nauczyciel obrony przed czarną magią i zarazem opiekun Gryffindoru już od pierwszego dnia, kiedy prowadził ich wszystkich na Ceremonię Przydziału, wydał mu się bardzo miły i sympatyczny.

Harry zaśmiał się. Ten dzieciak jest całkiem do rzeczy, pomyślał rozbawiony.

- Tak, znak rozpoznawczy, tak samo jak znakiem rozpoznawczym naszego dyrektora jest parujący kociołek i niespotykany patronus. - Puścił Calebowi oczko.

- Patronus? Ja wiem... widziałem wczoraj, jak wychodziłem z sali od eliksirów. Profesor Snape chyba myślał, że w klasie już nikogo nie ma, a ja stałem przy drzwiach... Bałem się wejść, zostawiłem tam swój pergamin z pracą domową... - Caleb zaczerwienił się ze wstydu. Harry zmarszczył brwi.

- Skąd wiesz, co to za zaklęcie? - zapytał w miarę jak najmniej podchwytliwie.

- Profesor wymówił formułę Eskaperteo Patronoum, czy jakoś tak... i z jego różdżki wyszedł najpierw taki biały dymek, podobny do tego, który pojawia się nad fajką profesora Flitwicka, kiedy wszyscy wychodzą po lekcji - odpowiedziało rezolutne dziecko. - No, ale z różdżki pana dyrektora wystrzeliła taka mgiełka, która zamieniła się w pana, panie profesorze.

Harry zaczerwienił się po czubki uszu.

- Tak, to jest patronus pana dyrektora.

Byli już prawie na samym dole, do Skrzydła Szpitalnego zostało im jeszcze jakieś dwie minuty drogi.

- Boli mnie buzia - poskarżył się Caleb. Harry spojrzał na niego i aż się rozczulił, co było totalnie nie w jego stylu. Zatrzymał się na chwilę i przyklęknął naprzeciw Gryfonka, patrząc mu prosto w oczy.

- Calebie, pamiętaj. Jesteś w Gryffindorze. Gryfoni to twarde sztuki. Tylko Ślizgoni wymiękają przy byle skaleczeniu i udają, że umierają, jeśli zatną się ostrym brzegiem pergaminu.

- Tak pan uważa, panie Potter?

Harry aż drgnął na dźwięk tak dobrze znanego mu głosu. Pochylił lekko głowę, tłumiąc chichot, a raczej ukrywając go przed Calebem i powoli wstał. Powłóczystym ruchem obrócił się w stronę głosu.

Tuż za nim stał Severus Snape. W całej swej okazałości.

Harry z nostalgią stwierdził, że wcale się nie zmienił, a cztery plamy na jego szyi i karku nadają mu takiego... seksownego wyglądu. No i trochę sztywno porusza głową, ale nie dziwota... skoro ukąsił go jadowity wąż, będący jednocześnie fragmentem duszy Voldemorta...

W tej chwili Snape taksował go nieprzeniknionym spojrzeniem. Widać było, że przywołany z powrotem na swoje stanowisko dyrektor Hogwartu ma ochotę się roześmiać, ale status społeczny i opinia publiczna mu na to nie pozwala. Harry widział jednak ukochane przez niego radosne i zupełnie nie pasujące do Severusa iskierki w zwykle zimnych, czarnych i bezdennych jak zamknięte tunele oczach i cieszył się, że dawny nauczyciel a aktualnie przełożony i jego ukochany wcale a wcale się nie zmienił, jeśli chodzi o charakter. Wredny, bezczelny, ironiczny... i nawet, niech to diabli, nie posiwiał, co było wprost niesamowite, patrząc na niego przez pryzmat zmian zachodzących w innych nauczycielach. Profesor Sinistra dorobiła się zmarszczek, McGonagall posiwiała jeszcze bardziej, o ile w ogóle to możliwe, Flitwick zgarbił się trochę, Trelawney jeszcze bardziej zbzikowała. Harry pomyślał ze smutkiem o profesor Sprout, która zginęła z rąk któregoś ze śmierciożerców podczas oblężenia Hogwartu. Od tamtego tragicznego dnia minęło pięć lat. Tyle osób poniosło śmierć. Pół Zakonu wybito w pień, większość ludzi, która włączyła się do walki była jakoś powiązana z grupą powołaną jakieś trzydzieści lat temu przez świętej pamięci Albusa Dumbledore'a. Tonks, Kingsley, Cho Chang, Artur Weasley... to nadal bolało, chociaż teraz, po tych pięciu latach jakby mniej.

- Owszem. Dokładnie pamiętam dzień, kiedy Malfoy wykręcał się od sprawdzianu z eliksirów tylko dlatego, że trzy tygodnie wcześniej, krojąc jakieś ingrediencje do eliksiru, skaleczył się maleńkim nożykiem w środek dłoni - odpowiedział wielce poważnie Harry.

- Czy po jednym wyjątku od reguły musisz poniżać wszystkich domowników Slytherinu? Pamiętaj, że ja też w nim byłem. Jeszcze raz usłyszę coś takiego, a mogę ci obiecać, że z mojego gabinetu nie wyjdziesz długi, długi czas - odparł surowo Snape. Dla Caleba zabrzmiało to strasznie, natomiast Harry spłonił się jak piwonia i uśmiechnął zgoła przymilnie.

- Tak, dyrektorze. Już nie będę, dyrektorze. Czy mogę odejść, dyrektorze? - Czarnowłosy zaryzykował i wypowiedział tak znienawidzone przez Severusa słowa. Severus zmrużył niebezpiecznie oczy i Harry poczuł jak ogarnia go jakaś fanatyczna fascynacja. Snape był teraz taki cudowny, swojski, taki... zły. Chłopak poczuł się tak, jakby nadal uczył się w Hogwarcie i znienawidzony nauczyciel przyłapał go na bójce z Draco Malfoyem. To było wspaniałe uczucie.

Dopiero po chwili przypomniał sobie, że od tamtego czasu minęło pięć długich lat i niewiele brakowało, żeby Severus zginął. Atak jadowitej Nagini przeżył tylko dzięki niesamowitemu refleksowi Hermiony, madame Pomfrey oraz uzdrowicielom ze Świętego Munga. Co prawda to on wszystkie te osoby błyskawicznie ściągnął do Wrzeszczącej Chaty w Hogsmeade, jednakże całą zasługę uratowania, wtedy jeszcze znienawidzonego, Mistrza Eliksirów przypisywał tym cudownym ludziom, którzy go otaczali.

- Czemu to dziecko krwawi? - Snape wreszcie zwrócił uwagę na zafascynowanego jedenastolatka, popatrującego z otwartymi ustami to na Snape'a, to na wychowawcę, nie zwracając już zbytnio uwagi na wyłamany przedni ząbek i krew na wardze.

- Dobry Boże, Caleb! Zapomniałem o tobie! - Harry błyskawicznie odwrócił się do chłopca. - Już idziemy do Skrzydła Szpitalnego. Caleb krwawi, ponieważ dwóch uczniów z twojego domu, Severusie, postanowiło zabawić się w następców Draco Malfoya i jego świty - dodał ostrzej. Snape patrzył na niego nieprzeniknionym wzrokiem.

- Jak zawsze mężny, prawy i bohaterski. Obrońca uciśnionych. Nic się nie zmieniłeś - Jego słowa były spokojne, bez najmniejszego śladu jakiejkolwiek ironii czy jadu. Harry uśmiechnął się krzywo.

- Ty też nie... w pewnym sensie. Bo jednak wojna i bycie na krawędzi śmierci zmieniają ludzi. A teraz wybaczysz, zaprowadzę Caleba do madame Pomfrey.

- Mam nadzieję, że przyjdziesz dzisiaj po zajęciach do mojego gabinetu - odparł Snape, unosząc kącik ust w jakimś kpiącym uśmiechu.

- Zajrzeć mogę. Nie zaszkodzi mi filiżanka herbaty i herbatniki zjedzone na podwieczorku z dyrektorem - odparł znacząco Harry i bez słowa wziął jedenastolatka za rękę, prowadząc go przy swoim boku. Mijając się ze Snapem, nauczyciel obrony wymienił z nim jeszcze ostatnie znaczące spojrzenie.

Severus Snape uśmiechnął się pod nosem.

Do diabła, ten wkurzający dzieciak nadal miał niesamowitą klasę.

Nie obejrzał się za nim, tylko od razu poszedł do swojego gabinetu.

- Panie profesorze... - Caleb ostrożnie oblizał usta z krwi i odruchowo otarł nos rękawem.

- Tak?

- A czy to prawda, że uratował pan życie panu dyrektorowi? - siąknął chłopiec, patrząc z uwielbieniem na opiekuna.

- Owszem, Calebie - odpowiedział szczerze Harry. - Dotarliśmy na miejsce, byłeś już kiedyś w Skrzydle Szpitalnym?

- Tak, po tym jak podczas pierwszej lekcji latania spadłem z miotły. Nie umiem latać, a tak bardzo bym chciał... Widziałem raz jak pan latał wieczorem z profesorem Longbottomem...

Harry odgarnął czarne włosy z zielonych oczu, ukazując przy tym jasną bliznę w kształcie błyskawicy. Caleb przez chwilę z otwartą buzią się w nią wpatrywał.

- Obiecuję ci, że jak tylko znajdę chwilę wolnego czasu, nauczę cię latać. - Wybraniec uśmiechnął się pokrzepiająco do jedenastolatka.

- Naprawdę? - Malec zachłysnął się z wrażenia. - Jeeeju...

- Calebie, jeśli coś obiecuję, to dotrzymuję słowa. Tylko nikomu się nie chwal, to będzie taka nasza mała tajemnica, dobrze? - Profesor puścił mu oczko. - A teraz wchodź.

Kilka minut później warga Caleba była cała i zdrowa, a ząb odrósł.

- No i jak? Bolało? - zagaił Harry, kiedy dzieciak zeskoczył ze stołka, podziękował szkolnej pielęgniarce i podszedł do nauczyciela.

- Nie! - ucieszył się chłopiec. - Panie profesorze... a opowie mi pan, jak pan pokonał Lorda Voldemorta? - Caleb wyglądał tak, jakby przeraził się swojej śmiałości.

- To jest długa opowieść... i chciałbym potraktować ją należycie. Może opowiem ci ją, kiedy będziemy latać na miotle? - Harry nie spodziewał się, że jedenastolatek poprosi o coś takiego. - Co ty na to?

- Jejku, tak! - Caleb pisnął radośnie. - Jest pan taki fajny. Zupełnie inny niż profesor Snape, czy profesor McGonagall... - spojrzał na Harry'ego z niemym zachwytem. Nauczyciel poczuł się niepewnie.

- Miło mi to słyszeć, Calebie - odparł tylko, nie bardzo wiedząc, co ma właściwie odpowiedzieć. - W każdym bądź razie, teraz odprowadzę cię na klatkę schodową i pobiegniesz do wieży, dobrze? A jakbyś jeszcze kiedyś natknął się na tych Ślizgonów, bądź tak dobry i zapamiętaj chociaż nazwiska z naszywek na ich szatach. Osobiście się z nimi rozliczę.

- Dobrze, panie profesorze.

Harry, zgodnie z obietnicą, odprowadził blondynka do schodów i ten zachwycony i rozentuzjazmowany pobiegł na górę, co i rusz potykając się o własne nogawki.

Wreszcie zniknął okularnikowi z oczu i ten westchnął.

- Dzieci...

W gruncie rzeczy sam nie wiedział, co właściwie go tak przygnębiło. Caleb przypominał mu swoją nieśmiałością Neville'a, pod jakimś względem był podobny do Rona, a blond włosy nieodmiennie kojarzyły mu się z Malfoyem.

Ruszył korytarzem, starając się nie przygryzać za mocno wargi.

Potter, na litość boską, masz dwadzieścia trzy lata, nie rozklejaj się jak byle dzieciak” fuknął jego Rozsądek, ale został zagłuszony przez falę wspomnień. Hermiona aktualnie pracowała razem z Ronem w Ministerstwie Magii. Obydwoje już dawno wzięli ślub w drodze było ich pierwsze dziecko, dziewczynka. Hermiona była zachwycona tą wiadomością i tylko Ron narzekał, że jak się maluch urodzi, to on wyprowadzi się do mamusi, bo chce się porządnie wysypiać do pracy. Luna Lovegood pracowała jako reporterka „Żonglera”, pomagając swojemu ojcu, Ksenofiliusowi w pisaniu artykułów. Bliźniacy Weasleyowie z powodzeniem prowadzili swój sklepik na Pokątnej, Draco Malfoy został aurorem. Aktualnie spotykał się chyba z Luną, ale Harry bardzo dawno nie miał z nimi wszystkimi kontaktu.

Tęsknił.

Tęsknił za przygodą, za Ronem i Hermioną, którzy pomagali mu w skrajnych sytuacjach, tęsknił za Gwardią Dumbledore'a, tęsknił nawet za wiecznymi bójkami z Malfoyem i za szlabanami oraz ujemnymi punktami od Snape'a.

Przez te pięć lat wiele się zmieniło.

Harry ze zdziwieniem zdał sobie sprawę, że nie chciałby jednak, aby teraz wszystko wyglądało inaczej. Tak widocznie musiało być. On jako nauczyciel w Hogwarcie, opiekun Gryfonów. W sumie posadę przyjął ze względu na Snape'a; mężczyzna zadecydował, że musi mieć Harry'ego przy sobie. Że czas naprawić kilka starych błędów. Czarnowłosy do dziś pamiętał ten straszny dzień, w którym o mało co nie stracił Severusa. Inna rzecz, że wtedy jeszcze go nienawidził... ale po tym, co Snape, niemal umierając, pokazał mu we wspomnieniu... Ich stosunki zmieniły się. Mistrza Eliksirów uratowano CUDEM, cudem, za który Harry dziękował Bogu do dziś.

W tej samej jednak chwili oczami wyobraźni chłopak ujrzał ciała wszystkich poległych. Ginny, Colin, Pansy, Crabbe, Pomona Sprout, Kingsley Shacklebolt, Lupin, Percy, pan Weasley, Fleur… Lista osób, których nie zdążył uratować.

Harry zatrzymał się przy oknie i potarł bliznę. Spod przymkniętych powiek popłynęły mu łzy, zdjął okulary.

Harry Potter, Chłopiec, Który Przeżył...

- Znowu wygrzebujesz swoje demony? - Chłodny głos Snape'a sprawił, że Harry aż podskoczył z wrażenia. Dyrektor stał tuż za nim, niezmiennie ubrany w czarne szaty. - Jesteś masochistą? - Mężczyzna stanął obok niego.

- Nie, po prostu... Caleb jakoś mi przypomniał stare dobre lata w Hogwarcie - obronił się okularnik, ocierając łzy.

Snape wziął głęboki oddech i położył rękę na ramieniu Harry'ego.

- Harry. Nie będę ci prawił morałów, ale wspominanie nic ci nie da - powiedział wreszcie cicho i poważnie. - To tylko babranie się we własnych problemach i rozpamiętywanie tego, co złe. Masz do tego koszmarne skłonności i najchętniej wlepiłbym ci szlaban, ale przecież i tak by ci to nic nie dało. Zawsze byłeś odporny na tego rodzaju rzeczy - Harry dostrzegł w oczach dyrektora jakieś wesołe ogniki.

Harry mimowolnie się uśmiechnął, sam nie wiedział czemu.

- Masz rację. W każdym bądź razie nabrałem ochoty na herbatkę i ciasteczka - odparł szelmowsko, zdmuchując włosy z oczu.

- Dziwnym trafem ja również.

Razem powolnym krokiem ruszyli w stronę dyrektorskiego gabinetu. Severus jednak nie wytrzymał i po chwili ciszy dodał jadowicie, ale z ciepłym uśmiechem:

- Acha... i postaraj się nie nakruszyć mi na dywan, co, Potter?

1



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Nie wiadomo jakie?ne przekazał kontroler
Nie wiadomo jakie dane przekazał kontroler
Kontrola oznakowania kosmetyków Do poprawek nie tylko kosmetycznych Tylko
Nie złość się trening kontroli złości
nie czytaj tego zbyt dlugie zbyt kontrowersyjne eioba
Higiena żywienia, Szkoła i nie tylko, Prace kontrolne
Rosjanie nie pozwalają przesłuchać kontrolerów
KONTROWERSYJNE ZJAWISKA TOWARZYSZACE TURYSTYCE(spoleczne, pomoce naukowe i nie tylko
7-IS Obmiński, Kontrola efektów treningowych nie jest sprawą łatwą i daleką od kon-
kontrolne nie ma w JOAN
Rosjanie nie pozwalają… przesłuchać kontrolerów
Rosjanie nie pozwalają przesłuchać kontrolerów
Ił nie wykonał polecenia kontrolerów Nasz Dziennik, 2011 03 02
Fatum nie oszukasz prolog epilog
Kontroler zazwyczaj nie zawodzi Nasz Dziennik, 2011 02 08i

więcej podobnych podstron