Kontroler zazwyczaj nie zawodzi
Nasz Dziennik, 2011-02-08
N
awet
z relacji amerykańskiego pilota, wyreżyserowanej przez "Wprost"
tak, by przede wszystkim umniejszyć zdolności polskiej załogi,
wynika, że zejście samolotem do wysokości decyzji w trudnych
warunkach pogodowych nie jest podejmowaniem nadmiernego ryzyka. Co
więcej, jak mówi płk Mark Tillman, emerytowany pierwszy pilot Air
Force One, dla załogi maszyny z prezydentem państwa na pokładzie
to kontroler na ziemi jest "ostatecznym autorytetem", a na
pokładzie ostatnie słowo - bez względu na opinię zwierzchnika sił
zbrojnych - zawsze ma dowódca statku powietrznego.
Mimo
braku narzucających się pytań i pominięcia szczegółowych
kwestii dotyczących pracy amerykańskich pilotów wojskowych z
rozmowy opublikowanej w tygodniku "Wprost" z płk. Markiem
Tillmanem, byłym pierwszym pilotem Air Force One, wynika, że
działania załogi rządowego samolotu Tu-154M, który uległ
katastrofie pod Smoleńskiem, bynajmniej nie nosiły znamion
nonszalancji. Konstrukcja rozmowy pozwala jednak sądzić, że celem
publikacji było wytknięcie błędów popełnianych w polskim
lotnictwie i złej organizacji pracy w 36. Specjalnym Pułku
Lotnictwa Transportowego. Tillman wypytywany był o wymagania
stawiane kandydatom na pilotów Air Force One, ich doświadczenie i
predyspozycje. Jak czytamy, wykluczone jest, by do amerykańskiego
odpowiednika specpułku trafił pilot wprost ze szkoły lotniczej i z
małym stażem, a zwykle są to osoby z co najmniej 15-20-letnim
doświadczeniem i 8-10 tys. godzin nalotu (choć regulamin tego nie
precyzuje). To wyraźny przytyk w kierunku polskich lotników
pozostawiony bez komentarza. W rozmowie zabrakło pytania choćby o
to, jak cenne może być doświadczenie zdobywane przez lotników
służących w 36. SPLT, którzy mają możliwość doskonalenia
swych umiejętności pod okiem wybitnych pilotów na co dzień
latających z VIP-ami. Co istotne, Tillman sam zauważył, że
amerykańscy piloci zakwalifikowani do obsługi samolotu
prezydenckiego zazwyczaj nie mają doświadczenia w pilotowaniu
Boeingów 747, bo w amerykańskich siłach powietrznych nie lata ich
zbyt wiele. Liczy się więc nalot na ciężkich samolotach
transportowych, i to niekoniecznie w warunkach bojowych.
Liczy
się liczba startów i lądowań
W
ocenie pilota wojskowego w stopniu majora z wieloletnim
doświadczeniem (nazwisko do wiadomości redakcji), nalot rzędu 3,5
tys. godzin mjr. Arkadiusza Protasiuka pozwala twierdzić, że był
to doświadczony pilot i miał dobrze opanowaną obsługę samolotu.
Jak uznał, sam fakt, że wyjątkowo zdolny pilot trafił do
specpułku wprost ze szkoły lotniczej, dobrze o nim świadczy,
zwłaszcza że mjr Protasiuk nie zasiadał od razu za sterami
samolotu Tu-154M, ale nabierał doświadczenia na mniejszych
samolotach i przechodził kolejne etapy szkolenia. Od początku był
on jednak przygotowywany do pracy na samolotach pasażerskich
obsługujących VIP-ów. Takiego bogactwa doświadczeń - co wynika z
relacji Tillmana - nie mają amerykańscy piloci, zanim trafią na
pokład AFO.
Jak uznał nasz rozmówca, w tym kontekście
informacja, że AFO pilotuje dowódca z blisko 8 tys. godzin nalotu,
może wprowadzać czytelnika w błąd. - Trudno porównywać 8-10
tys. godzin nalotu na amerykańskich samolotach transportowych do
lotów wykonywanych w specpułku. Samolot transportowy "wisi"
w powietrzu po 10-12 godzin, wykonuje się mniej lądowań. W naszych
warunkach, pokonując drogę z Rzeszowa do Szczecina, mówimy o mniej
więcej 1,5 godziny lotu. To zupełnie inne doświadczenia -
zauważył. Inaczej liczony jest też sam nalot (od wykołowania do
zakołowania), co automatycznie skutkuje większą liczbą wylatanych
godzin.
Rosyjski
lider w AFO?
Co
istotne, w wywiadzie udzielonym "Wprost" Tillman przyznał,
że załoga Air Force One ma pełne zaufanie do obsługi naziemnej
lotnisk docelowych i nie ma zwyczaju, by na wieży znajdował się
pracownik amerykańskich służb. Jak przyznał, zdarza się - w
przypadku spodziewanych kłopotów z komunikacją - że na pokładzie
lub na wieży znajduje się tłumacz. Dlaczego jednak dziennikarz nie
zapytał o to, jak Amerykanie odnieśliby się np. do propozycji
zabrania na pokład AFO rosyjskiego nawigatora?
Jak zauważył
amerykański pilot, w przypadku informacji o złych warunkach
pogodowych otrzymanych jeszcze przed startem samolot zostałby od
razu skierowany na inne lotnisko, a gdyby warunki pogorszyły się w
czasie trwania lotu, to dowódca Air Force One zniżyłby samolot do
wysokości decyzji. Jak uznał, dla pilota informacje przekazywane
przez kontrolę lotów są wiążące i to "kontroler na ziemi
jest dla nas ostatecznym autorytetem mówiącym, czy możemy, czy nie
możemy bezpiecznie podchodzić do lądowania". Tillman
wykluczył możliwość lądowania za wszelką cenę, a tym bardziej
na skutek wywieranej presji. To oczywista aluzja do forsowanej przez
Rosjan hipotezy "naciskowej" w przypadku katastrofy z 10
kwietnia. Pytanie, czy Tillman wiedział, że został wykorzystany do
jej wspierania.
Get
out, Mr. President?
Pułkownik
Mark Tillman przyznał, że na pokładzie AFO nie jest rzeczą
wyjątkową, iż podczas lotu drzwi do kabiny pilotów są otwarte
dla pasażerów. I znowu autor wywiadu nie dopytał, czy Amerykanom
zdarzyło się, by musieli wypraszać z kokpitu prezydenta czy też
wysokiej rangi wojskowego i jak załoga reagowała na ich obecność.
Zabrakło także refleksji, kiedy pilot opowiadał o
kilkumiesięcznych przygotowaniach do lotów z prezydentem i mrówczej
pracy załogi, która dopracowuje każdy szczegół lotu. Tymczasem
obraz przedstawiony przez Tillmana pozwala sądzić, że to
bezpieczeństwo lotów z VIP-ami na pokładzie dyktuje tempo pracy
Białego Domu, a prezydent USA pilnych wizyt nie odbywa, lub z takimi
amerykański pilot w czasie swej ośmioletniej służby na AFO się
nie zetknął.
Co ciekawe, płk Mark Tillman miał w swojej
karierze pewien zgrzyt. W 2004 roku prezydent George W. Bush, którego
loty prowadził przez dwie kadencje, odznaczył swojego pierwszego
pilota Zaszczytnym Krzyżem Lotniczym (ang. Distinguished Flying
Cross - DFC), który przyznaje się za "heroizm lub niezwykłe
osiągnięcia w locie", oraz przedstawił jego nominację do
stopnia generała. Zgodnie z procedurą nominację taką zatwierdzić
musi amerykański Senat. W tym przypadku senacka komisja sił
zbrojnych zajmująca się tą kwestią nie zatwierdziła jednak
awansu Tillmana. Według komentarzy amerykańskich mediów wyższa
izba Kongresu nawet nie rozpatrywała prezydenckiego wniosku.
Uczyniono tak być może ze względu na fakt, iż prezydencki pilot
zdecydował się przejść na wojskową emeryturę i rozpocząć
pracę w liniach komercyjnych.
Gospodarzom
dziękujemy
W
ocenie Witolda Waszczykowskiego, dyplomaty i byłego szefa Biura
Bezpieczeństwa Narodowego, jest na świecie kilka krajów, które do
kwestii bezpieczeństwa przywiązują wielką wagę, i niewątpliwie
Stany Zjednoczone Ameryki Północnej są w tej grupie liderem. Jak
ocenił, w planowanej wizycie prezydentowi USA towarzyszy nawet do
tysiąca funkcjonariuszy, którzy przyjeżdżają wiele dni wcześniej
i sprawują pieczę nad przygotowaniami, mimo że w świecie panuje
zasada, że kwestie ochrony należą do państwa-gospodarza.
-
To nie znaczy, że nie ma takich "szybkich wizyt".
Amerykanie mają olbrzymie ambasady, w których pracuje po kilkuset
ludzi, i to także są znaczne siły, za pośrednictwem których
częściowo mogą dokonywać pewnych sprawdzeń. Te służby potrafią
reagować bardzo szybko - zaznaczył. Jak przyznał Witold
Waszczykowski, z pewnością w sytuacjach, w których spodziewane są
np. protesty związane z wizytą głowy państwa, wszelkie
przygotowania przylotu są realizowane z dużym
wyprzedzeniem.
Podobnie o amerykańskich zwyczajach z zakresu
bezpieczeństwa wypowiadał się nasz rozmówca, doświadczony pilot
wojskowy. Jak zauważył, każda operacja lotnicza wykonywana przez
AFO jest wcześniej przygotowywana przez sztab ludzi i opracowywana w
najdrobniejszych szczegółach. Prezydencki Boeing 747 ma w
wyposażeniu najnowsze rozwiązania techniczne (w kontekście
katastrofy smoleńskiej wymienić można np. system umożliwiający
obserwację pasa startowego poprzez mgłę). W ocenie majora, trudno
nawet porównać standardy panujące w Stanach Zjednoczonych i w
Polsce, szczególnie że Amerykanie po katastrofie samolotu
wojskowego Boeing CT-43 w Dubrowniku (w 1996 roku) w kwestii
bezpieczeństwa lotów zrobili bardzo dużo i do chwili obecnej
inwestują w najnowsze technologie dla lotnictwa, zwłaszcza w
wyposażenie Air Force One. - Biorąc tylko pod uwagę kwestie
finansowe, nie jesteśmy w stanie osiągnąć podobnego poziomu, a w
porównaniu z gigantem nietrudno wypaść gorzej - zauważył.
Marcin
Austyn
Współpraca Łukasz Sianożęcki