Grillujmy, wojny nie będzie
Nasz Dziennik, 2011-02-07
N
awet
politycy Platformy Obywatelskiej prywatnie przyznają, że Bogdan
Klich to nieudolny minister. Tylko że partyjniactwo nie pozwala im
głośno tego powiedzieć. Interes partii jest ważniejszy niż dobro
Rzeczypospolitej
Z Jackiem Kotasem, wiceministrem obrony
narodowej w rządzie Prawa i Sprawiedliwości, rozmawia Piotr
Czartoryski-Sziler
Podobno
minister Bogdan Klich po katastrofie CASY chciał dymisji gen.
Andrzeja Błasika.
-
Podobno. Ale pamiętam, że minister Klich po katastrofie CASY
zapewniał, że generał Błasik to jeden z najlepszych dowódców
Sił Powietrznych, ma o nim jak najlepsze zdanie i świetnie mu się
z nim współpracuje. W ten sposób nie zabiega się o dymisję. Nie
przypominam też sobie żadnego wystąpienia ministra domagającego
się tej dymisji. Zresztą, szczerze wątpię, że taka dymisja
mogłaby mieć rzetelne uzasadnienie w katastrofie CASY. Jeśli wtedy
Bogdan Klich o niej myślał, to pewnie tylko dlatego, aby wymienić
go na "swojego" człowieka. Generałowi Błasikowi,
podobnie jak np. generałowi Skrzypczakowi, przyklejono łatki
"PiS-owskich generałów". Od kiedy przypięto im te łatki,
można było mówić o nich wszystko co najgorsze. Nie wiem, czemu
akurat generał Błasik miałby być szczególnie upolityczniony.
Kiedy przyszliśmy z ministrem Aleksandrem Szczygłą do MON,
większość generałów mianował prezydent Kwaśniewski. Ale nie
mówiliśmy o nich "generałowie SLD-owscy". Nikt im
partyjnej łatki nie przypinał. To minister Klich wprowadził takie
partyjne podziały do wojska.
Generał
Błasik był związany w jakiś sposób z Prawem i
Sprawiedliwością?
-
W żaden sposób. Gdy w lutym 2007 r. Aleksander Szczygło został
ministrem obrony narodowej w rządzie Jarosława Kaczyńskiego,
generał Błasik pełnił funkcję komendanta - rektora Wyższej
Szkoły Oficerskiej Sił Powietrznych w Dęblinie. Minister Szczygło
dążył do tego, aby w polskiej armii byli dowódcy nowocześnie
wykształceni, profesjonalnie wyszkoleni, zawodowo przygotowani, z
bardzo dobrą opinią i osiągnięciami, a takim człowiekiem był
generał Błasik. Wybrał go więc bez wahania, a prezydent Lech
Kaczyński 19 kwietnia 2007 r. wyznaczył na dowódcę Sił
Powietrznych.
Według
niektórych dziennikarzy (TVN24, "Wprost") gen. Błasik
zawdzięczał szybką karierę właśnie znajomościom i układom z
szefem resortu.
-
To są bzdury i trudno z takimi rzeczami polemizować. Takie
stwierdzenia używane są przez ludzi, którzy nic innego do
powiedzenia nie mają i którym zależy z jakichś względów, by
pewne osoby były ukazane opinii publicznej w złym świetle. Choć
dzisiaj dla nich jest to wygodne, to nie ma to nic wspólnego z
prawdą. Powtarzam, tu liczyły się kompetencje i dobra opinia, a
nie żadne układy. Byłem bliskim przyjacielem ministra, więc wiem,
że panowie nie utrzymywali kontaktów towarzyskich, nie przeszli na
"ty". Dla ministra Szczygły liczyły się przede wszystkim
merytoryczne podstawy do tego, aby kogoś rekomendować czy też
powierzyć mu jakieś stanowisko. Generał Błasik sprostał tym
merytorycznym podstawom, niczemu innemu. Jeżeli ktoś mówi inaczej,
bezczelnie kłamie.
Jak
Pan ocenia pracę gen. Andrzeja Błasika na stanowisku dowódcy Sil
Powietrznych?
-
Oceniam ją bardzo dobrze. Musiał się zmierzyć z wieloma
problemami i zadaniami. Było wiele zaniechań i zaniedbań, np.
opóźniony program samolotu F-16 i braki licencjonowanego personelu.
Miałem w kilku sprawach bezpośredni kontakt z panem generałem.
Chodzi tu o sprawę zakupu samolotów dla VIP-ów, programu szkolenia
dla pilotów, także programu F-16. Wiem na pewno, że w tych
sprawach, w których współpracowaliśmy, spotykałem się z dużym
zaangażowaniem z jego strony i kompetencją. Czułem, że generałowi
zależy na tym, żebyśmy wykonywali dobrze i rzetelnie to, co
zostało nam powierzone. Wiem również, że po katastrofie CASY
otoczył opieką wdowy i rodziny poległych lotników, zrobił dla
nich wszystko, co mógł. Wiem, jak bardzo przeżywał, gdy
zaatakowała go publicznie córka jego przyjaciela, Andrzeja
Andrzejewskiego, który zginął w katastrofie CASY. Rozumiał jej
emocje po śmierci ojca, ale nie mógł się pogodzić z
niesprawiedliwymi zarzutami. Tym bardziej że - jak mi mówiono -
podlegał wtedy dużym naciskom ze strony MON i część jego działań
wynikała z poleceń, które z MON otrzymywał. Byłem na spotkaniach
i zjazdach, jakie organizował z lotnikami, którzy już nie służyli,
szczególnie z tymi z II wojny światowej. Generał Błasik cieszył
się wśród nich dużym szacunkiem. Miał też bardzo dobre relacje
i duże uznanie u naszych sojuszników z NATO, myślę tu szczególnie
o Amerykanach.
Po
katastrofie Tu-154M, w Ramstein, największej bazie NATO w Europie,
upamiętniono gen. Błasika specjalną tablicą. W Polsce publicznych
wyrazów solidarności z dowódcą Sił Powietrznych dramatycznie
brakuje.
-
Choć znałem generała Błasika tylko cztery lata, dobrze go
poznałem. Bolało mnie, kiedy po katastrofie smoleńskiej słyszałem
totalne bzdury na jego temat, zupełnie do niego niepasujące, a
także te mówiące o jakiejś dziwnej atmosferze, jaka panowała w
Siłach Powietrznych za jego dowodzenia. Spokojnie i z czystym
sumieniem mogę tylko temu zaprzeczać. Na pewno nie był człowiekiem
apodyktycznym i w relacjach ze swoimi podwładnymi zawsze stawiał na
dialog, rozmowę. Oczywiście jako dowódca podejmował decyzje i
wydawał dyspozycje, rozkazy, lecz miał autorytet dobrego dowódcy.
Nie tylko dlatego, że bardzo dobrze znał się na sprawach
lotnictwa, lecz również z tego powodu, że miał umiejętność
współpracy z ludźmi, budowania zespołu. Zastanawiałem się,
gdzie są ci wszyscy ludzie, którzy z nim współpracowali, którzy
w dużej części współtworzyli to nowe dowództwo Sił
Powietrznych? Gdzie są koledzy, towarzysze broni? Dlaczego panowie
generałowie, oficerowie nie upomnieli się o swojego dowódcę? To
jest bardzo smutne! To pokazuje, że jest w wojsku pewna atmosfera
strachu, a pragmatyzm bierze górę nad honorem, a więc czymś, co
dla oficera powinno być jedną z najcenniejszych rzeczy. Bo nie
wyobrażam sobie, żeby mając honor i znając prawdę, nie
zaprzeczyć. Jak widać, niektórzy wierni są zasadzie, że lepiej
się nie wychylać...
Chyba
nikt ze Sztabu Generalnego nie straciłby posady, gdyby na samym
początku dochodzenia ucięto spekulacje na temat roli generała na
pokładzie i winy załogi. Jedno zdanie - że nie można nikogo
oskarżać przed zakończeniem śledztwa - wystarczyłoby.
-
Oczywiście można było tak zrobić. Przykład jednak powinien pójść
z góry, a więc od przełożonych pana generała Błasika, myślę
tu o ministrze Bogdanie Klichu i o ówczesnym jego radcy - generale
Mieczysławie Cieniuchu, obecnym szefie Sztabu Generalnego Wojska
Polskiego. Nigdy nie spotkałem się z tym, żeby generał Błasik w
jakichkolwiek okolicznościach nadużył alkoholu czy wywierał na
kogoś naciski. Nie wyobrażam sobie zresztą, żeby któryś z
generałów mógł nadużyć alkoholu przy panu prezydencie czy
ministrze Szczygle. Olek był w tych sprawach bardzo zasadniczy, to
by przekreśliło karierę takiego generała. Gdy byłem w 2009 roku
na pokazach lotniczych w Radomiu, miała miejsce katastrofa
białoruskiego Su. Siedziałem wówczas niedaleko generała Błasika,
miałem też możliwość zamienienia z nim później kilku słów.
Widziałem, jak zareagował, jak przeżył tę katastrofę. To był
człowiek, który sobie zdawał sprawę z tego, jaka odpowiedzialność
na nim ciąży. Martwił się o tych Białorusinów, o to, jak o nich
zadbać. Nie wyobrażam sobie, żeby człowiek, który ma do
czynienia na co dzień z takimi sytuacjami, który wie, jak ważne
jest bezpieczeństwo w tym zawodzie, cokolwiek zrobił przeciwko
bezpieczeństwu i zdrowemu rozsądkowi.
Generał
Błasik poruszał w rozmowach z resortem obrony problem wymiany floty
rządowej?
-
Oczywiście. Nawet jedna z ostatnich naszych rozmów, w lutym
ubiegłego roku, dotyczyła wymiany samolotów VIP-owskich.
Wcześniej, w 2007 roku, prosiliśmy generała Błasika o raporty na
temat stanu floty. Takie raporty były przygotowywane. Wszyscy
zdawaliśmy sobie doskonale sprawę z tego, że nowe samoloty trzeba
kupić. Niestety, w naszym odczuciu, prace nad ich zakupem były
prowadzone zbyt wolno. Jeszcze minister Szczygło podpisał warunki
dotyczące przetargu, była komisja przetargowa, czekaliśmy tylko na
stanowisko ministra gospodarki, które pojawiło się po zmianie
rządu. Gdy, bodajże w pierwszym kwartale 2008 roku, Bogdan Klich je
otrzymał, wszystko było gotowe do zakupów.
Dlaczego
do nich nie doszło? Klich twierdzi, że to wina ministra Szczygły,
który blokował zakup...
-
To nieprawda. Dlaczego wtedy nie doszło do zakupu, o to trzeba pytać
ministra Klicha. Następnego dnia, kiedy miał już wszystkie
dokumenty na biurku, umożliwiające mu przeprowadzenie przetargu, od
nowa zaczęła się dyskusja na temat wymiany floty. Pojawiły się
sugestie, że może lepiej kupić używane maszyny. A może je
wydzierżawić, etc. I właściwie cała półroczna praca poszła na
marne. Potem pojawiła się dyskusja o embraerach, choć w bardzo
niewielu państwach embraery latają jako samoloty dla VIP-ów. Ponad
dwa lata ministrowi Klichowi zajęło pozyskanie nowych samolotów
dla VIP-ów i śmiem podejrzewać, że gdyby nie katastrofa pod
Smoleńskiem ciągnęłoby się to dalej, bo na te embraery nie było
specjalnego uzasadnienia ani ekonomicznego, ani merytorycznego. W tej
chwili ponosimy znaczne koszty za dzierżawienie samolotów,
niewspółmierne do tego, gdybyśmy je kupili. Te embraery
pozyskaliśmy ponoć do czasu przeprowadzenia przetargu, kiedy jednak
on będzie, nie wiadomo. Rozumiem, że państwo przeżywa jakieś
kłopoty gospodarcze, lecz samo się w te kłopoty nie wpędziło,
jest rząd, który za to odpowiada. Obrona narodowa ma duży budżet
w stosunku do innych resortów, nie może być jednak tą sferą
życia państwa, która w związku z kryzysem finansowym ponosi
największe koszty. Inną sprawą są nieprzemyślane i zbędne
wydatki, które i tak mniejszy budżet dodatkowo osłabiają, jak
przenosiny dowództw czy też ostatnio zakup luksusowych aut
terenowych.
Podczas
uroczystości w Mirosławcu minister Klich pytany przez jednego z
dziennikarzy, dlaczego nie zabiera głosu w sprawie Smoleńska,
odpowiedział: "A dlaczego ja mam zabierać głos?".
-
Bogdan Klich chce być ministrem, ale jednocześnie nie uważa, że
jako minister jest za cokolwiek odpowiedzialny. Nie ma władzy bez
odpowiedzialności i minister powinien sobie z tego zdawać sprawę.
Wiem, że rodziny tych pilotów, którzy polegli w katastrofie CASY,
wspierają panią Ewę Błasik i bronią dobrego imienia jej męża.
Jeżeli minister Klich na podstawie jakiegoś jednego raportu
pozwolił na to, żeby polski generał stracił szacunek, dobre imię
i honor, to znaczy, że doprowadził on do złamania pewnych zasad.
Ma
Pan na myśli morale wojska?
-
Dokładnie, to łamie morale wojska. Minister Klich nie widzi
konsekwencji swojego postępowania, uważa, że tak może być.
Możliwe, że rządowi politycznie pasuje wersja MAK, że generał
Błasik, "PiS-owski generał" wypił alkohol i doprowadził
do katastrofy, za którą nikt w rządzie nie czuje się
odpowiedzialny. Części mediów - niestety tej przeważającej
mainstreamowej - ta wersja również odpowiada.
Ale
Bogdan Klich nie ma zamiaru brać nawet minimalnej odpowiedzialności
za status quo w armii.
-
Jakiś czas temu miałem możność posłuchać tego, co minister
Klich mówił na Komisji Obrony Narodowej w związku z dyskusją na
temat wniosku o jego odwołanie. Może nie wszyscy wiedzą, co
minister Klich zrobił w MON, a czego nie zrobił, ale choćby za to,
co on odpowiada, premier powinien go odwołać. Z wypowiedzi ministra
Klicha odniosłem wrażenie, że wszystko w armii jest w porządku,
że nic się nie stało. To niewyobrażalne, że szef resortu obrony
nie chce wziąć na siebie części odpowiedzialności za katastrofę
smoleńską. Nie mówię tu o winie prokuratorskiej, ale o
politycznej, wynikającej z zajmowanego stanowiska. To jest coś
niesamowitego, nie wiem, co w człowieku musi siedzieć - czy to jest
żądza władzy, czy brak honoru? O braku honoru i odpowiedzialności
w przypadku ministra Klicha świadczy również niereagowanie na
oczywiste kłamstwa i złe sytuacje, które mają miejsce w MON.
Pamiętam dyskusję z ministrem Szczygłą po tym, jak minister Klich
tak ochoczo znalazł pieniądze z resortu obrony narodowej, gdy
okazało się, że mamy problemy z budżetem. Podczas tej rozmowy
minister Szczygło powiedział, że nie wyobraża sobie takiej
sytuacji, iż nagle zabieramy pieniądze armii, de facto
unieruchamiając ją. "Jacek, przecież bierzesz za to
odpowiedzialność. Potem nikt nie będzie pamiętał, czemu się na
to zgodziłeś, tylko będą cię rozliczali za to, za co ty jesteś
odpowiedzialny. Ja bym się podał do dymisji"- podkreślał
minister Szczygło.
Do
dymisji Bogdana Klicha droga jednak daleka.
-
Minister Klich, moim zdaniem, jest jeszcze ministrem tylko dlatego,
że tak ochoczo wypełnia polecenia premiera. Jest człowiekiem
bardzo uległym, który nie radzi sobie z resortem, a resort przeżywa
ogromną zapaść. Dlaczego dzisiaj nie mówi się o tym, że po
CASIE, odpowiedzialny za wdrożenie procedur i szkolenie nie był sam
generał Błasik, to była przecież grupa generałów. Dzisiaj ci
ludzie w dalszym ciągu dowodzą Siłami Powietrznymi. Mówi się o
tym, że nie było paliwa, pieniędzy na szkolenia, ale to nie
generał Błasik wydzielał te pieniądze, lecz MON! Jeśli minister
Klich za to nie odpowiada, to za co on odpowiada?! Za to, że w
gabinecie ma dwa fotele i biurko i pilnuje, żeby mu tego nie
ukradli? To jest kwestia jakiejś podstawowej odpowiedzialności.
Minister obrony narodowej i jego współpracownicy, którzy pobierają
pieniądze za to, żeby zająć się naszą obroną, nie mogą
myśleć, że wojny nie będzie, bo w takim razie nie są potrzebni.
Oni mogą mieć nadzieję, że wojny nie będzie, ale muszą robić
wszystko, żebyśmy byli bezpieczni i gotowi do obrony wtedy, kiedy
wojna by była. A za co oni biorą pieniądze? Minister Klich nie
zakupił nowych samolotów, nie podjął wielu ważnych decyzji,
bardzo długo byłoby wyliczać. Za to nie wiadomo po co rozbudowuje
administrację i każdemu, kto ma inne od niego zdanie i zaczyna go
krytykować, mówi, że jest "PiS-owski". W tym wszystkim
generał Błasik, gdy potrzeba, wykorzystywany jest po śmierci do
rozgrywek politycznych.
Pani
Ewa Błasik powiedziała w rozmowie z "Naszym Dziennikiem",
że gdyby żył minister Szczygło, nigdy nie dopuściłby do takiej
sytuacji, że jest zdana tylko na siebie w kwestii obrony honoru
męża.
-
Jestem o tym przekonany. Minister Szczygło traktował swoją pracę
w Ministerstwie Obrony Narodowej jako wielką służbę, wielką
odpowiedzialność, z poczuciem obowiązku. Dla ministra Szczygły i
dla jego współpracowników słowo "Polska" nie było
pustym słowem. Ja nie mówię, że jest takim dla ministra Klicha,
ale w jego działaniach nie widać głębszej myśli i celu, do
którego mamy dojść. U ministra Szczygły za słowem "Polska"
nie szła partyjność, koniunkturalizm, tylko codzienna mozolna,
ciężka praca. Inaczej u ministra Klicha. Premier zażyczył sobie
patologicznie szybkiego uzawodowienia armii, minister od razu
zapewnił, że zrobimy to w dwa lata, kiedy każdy rozsądny człowiek
zapewniał, że jest to niemożliwe. Na wyrost nazywał to
profesjonalizacją. Dzisiaj nie ma co mówić o profesjonalizacji
armii, możemy mówić jedynie o jej uzawodowieniu. Co ciekawie, w
pierwszym wywiadzie po objęciu stanowiska szefa Sztabu Generalnego
gen. Mieczysław Cieniuch powiedział to samo, co minister Szczygło
mówił od dawna - że mamy armię zawodową, ale do profesjonalnej
jej jeszcze daleko. Coraz wyraźniej widać, jak kolejne pomysły
ministra Klicha palą na panewce, a są sprzedawane w mediach prawie
jako sukcesy! Poza tym, o czym trzeba powiedzieć, za ministra
Szczygły w resorcie obrony nie mieliśmy presji partyjnych. Nie
wiem, jak jest teraz, ale patrząc na obsadę niektórych dowództw i
instytucji MON-owskich, nie da się powiedzieć, że są to zupełnie
przypadkowi ludzie.
Znajomi
ministra?
-
Tak przypuszczam, bo większość z nich pochodzi z krakowskiego
środowiska pana ministra. On od tego nie ucieknie, ponieważ takie
są fakty. Pamiętam, jak minister Szczygło zażartował kiedyś, że
kierując się logiką ministra Klicha, powinien on przenieść
jakieś dowództwo do swojej wsi Czerwonka pod Olsztynem, bo tak
robili inni ministrowie. Warto przypomnieć, że minister Radosław
Sikorski przeniósł np. Inspektorat Wsparcia i Dowództwo Wojsk
Specjalnych do Bydgoszczy, skąd kandydował. Minister Klich
zaproponował też, żeby przenieść Dowództwo Wojsk Specjalnych do
Krakowa, skąd kandydował. Przecież tak nie może być. Warto by
się było przyjrzeć Agencji Mienia Wojskowego, Wojskowej Agencji
Mieszkaniowej i innym, gdzie widać głównie ludzi z Krakowa, z
Platformy Obywatelskiej. Niedawno usłyszałem, że minister Klich
zastał straszny bałagan w resorcie, gdy go obejmował. "Oko mu
zbielało", jak mówił w mediach, że program F-16 podlegał
pod podsekretarza stanu, który zajmował się sprawami społecznymi.
Tak się składa, że to ja byłem tym podsekretarzem i faktycznie
miałem pod sobą program F-16, ale minister Klich zapomniał, że
był wówczas w ministerstwie tylko jeden wiceminister, a program był
na tyle istotny, że nie można było czekać na wybór kolejnego
ministra. A co najważniejsze, wspólnie z generałem Błasikiem
nadrobiliśmy zapóźnienia i program nie był zagrożony.
Na
największym portalu społecznościowym o wojsku Bogdan Klich jest
głównym kandydatem do nagrody "Fatum roku 2010"
-
Szczerze powiedziawszy, nie wiem, czym powinien się zająć, bo
chyba już stracił uprawnienia do wykonywania zawodu psychiatry.
Jednego jestem pewien, że już na pewno nie powinien zajmować się
Ministerstwem Obrony Narodowej. Tak, ma pan rację, na największym
portalu społecznościowym o wojsku Bogdan Klich jest głównym
kandydatem do nagrody "Fatum roku 2010", a według
regulaminu tego konkursu jest to "żołnierz lub osoba, która
dokonała czynu hańbiącego Wojsko Polskie lub której decyzje i
działania miały negatywny wpływ na Siły Zbrojne". Ministra
Obrony Narodowej żołnierze lubili lub nie zgadzali się z nim czy
go krytykowali, ale zawsze miał u nich szacunek. To pierwszy raz,
kiedy minister jest przez żołnierzy i ludzi związanych z wojskiem
uważany za "fatum" dla wojska.
Inaczej
myśli większość sejmowa. Choć w kuluarach Sejmu od dawna mówi
się, że jest to najgorszy minister w rządzie Tuska, w piątek
Klicha nie odwołano.
-
W moim przekonaniu, kadencję ministra Klicha można określić
jednym słowem - nieudacznictwo. Takich rządów jak jego jeszcze w
MON nie było. Sami politycy Platformy Obywatelskiej prywatnie
przyznają, że jest to zły i nieudolny minister. Tylko że
partyjniactwo nie pozwala im głośno tego powiedzieć. Tutaj interes
i dobro partii są ważniejsze niż interes oraz dobro wojska i
Polski. To bardzo smutne i źle to wróży wojsku.
Latał
Pan z załogą Tu-154M?
-
Zdarzało mi się latać tupolewami, nawet raz jeden zepsuł się w
Norwegii. Po tym incydencie dużego przyspieszenia nabrały prace
związane z zakupem nowych samolotów. Bliżej nie poznałem załogi.
Natomiast przypominam sobie właśnie sytuację w Norwegii. Przyszedł
pilot, powiedział, że samolot jest niesprawny, robimy jedną próbę
wystartowania, nie udało się, zameldował, że nie lecimy, koniec
kropka. Nie było żadnych dyskusji, każdy to przyjął do
wiadomości.
Jak
Pan odbiera sformułowania typu: "niejasna rola generała
Błasika na pokładzie"?
-
Tak naprawdę, jaką mamy pewność, że był w kabinie? Nawet jeżeli
tam był, to myślę, że poszedł tam wesprzeć załogę. Nie wierzę
w to, co jest napisane w raporcie MAK. Niestety, haniebny,
nieprawdziwy przekaz o tak zasłużonym polskim generale poszedł w
świat i temat alkoholu i nacisków był wałkowany zarówno w
polskiej, jak i zagranicznej prasie. To tak jak z notatką, która
pojawiła się w "Komsomolskiej Prawdzie", że była jakaś
tajna instrukcja w Siłach Powietrznych. Mimo że zdementował to
gen. Majewski, przez pół dnia nasze media mówiły o tym, powołując
się na wcześniejsze słowa ministra Grasia. Po co? Ja tego nie
rozumiem. Generał Błasik zrobił bardzo dużo, by polskie Siły
Powietrzne były siłami nowoczesnymi, w których zarówno lotnicy,
żołnierze czy odpowiednie służby mogą wzajemnie na siebie
liczyć. Sam przygotował procedury i je wdrażał. Stworzył zespół
ludzi, który świetnie funkcjonował w dowództwie i zrobił wiele
dobrego dla polskiego lotnictwa, niestety ci ludzie po części -
podkreślam po części - zawiedli go, bo nie stanęli w jego
obronie.
Jak
tłumaczy Pan wyjątkową pasywność rządu w dochodzeniu
okoliczności i przyczyn katastrofy smoleńskiej?
-
To pokazuje brak kompetencji tego rządu i zdolności do myślenia
propaństwowego. W stylu tego rządu jest hasło: grillujmy, nie
róbmy polityki, jakoś to będzie. Tylko że widać wyraźnie, iż
nie ma czegoś takiego, że jakoś to będzie. Życie często stawia
nas przed sytuacjami, w których musimy się sprawdzić. Myślę, że
przy całej tragedii tej sytuacji rząd, premier, ministrowie mieli
szansę przekonać Polaków, że są właściwymi ludźmi na
właściwych miejscach. Okazało się, że tak nie jest. Tym bardziej
że jeżeli ten rząd nie do końca mówił prawdę w kwestiach
dotyczących naszych własnych spraw i kierował się własnym,
politycznym interesem, trudno sobie wyobrazić, żeby w tej sprawie
przyznał się do swoich błędów. Raczej teza Rosjan, że była to
wina pilotów działających pod presją nietrzeźwego generała
Błasika, a z pewnością też jakąś presją pana prezydenta
Kaczyńskiego, im odpowiada. Dlaczego? Bo zdejmuje z nich całe
brzemię odpowiedzialności i dyskusję o braku przygotowania tej
wizyty. A przecież kwestie dwóch wizyt, rozdzielenia tych
uroczystości i ich przygotowania, to są rzeczy podstawowe, od
których powinno się rozpocząć badanie katastrofy smoleńskiej.
Politycy odpowiadają przed wyborcami nie tylko z kodeksu karnego,
ale także z kodeksu moralnego, etycznego. W poczuciu pewnej klęski
po Smoleńsku na miejscu ministra Klicha podałbym się do dymisji.
Co innego można zrobić?
Dziękuję
za rozmowę.