"I co, Polacy, nie uchroniliście prezydenta?"
Nasz Dziennik, 2011-02-07
Z
Piotrem Falkowskim, zatrzymanym w Rosji dziennikarzem "Naszego
Dziennika", rozmawia Marta Ziarnik
W
jakich okolicznościach zostali Panowie zatrzymani?
-
Zostaliśmy zatrzymani w sobotę po popołudniu, gdy znajdowaliśmy
się na terenie podmoskiewskiego osiedla Siewiernyj. Zbieraliśmy
materiały dotyczące katastrofy smoleńskiej i rosyjskiego śledztwa
prowadzonego w tej sprawie. Trudno było się spodziewać, że teren
ten jest zamknięty dla osób z zewnątrz, żadnej tego typu
informacji nigdzie nie było. Zbieraliśmy informacje o działaniach
podejmowanych w obiektach Rosyjskich Sił Powietrznych, których
pracownicy kontaktowali się z płk. Nikołajem Krasnokutskim, płk.
Pawłem Plusninem i mjr. Wiktorem Ryżenką podczas tragicznego 10
kwietnia. W szczególności interesowało nas miejsce, w którym
znajduje się tajny ośrodek rosyjski o kryptonimie "Logika",
zajmujący się koordynacją działań lotnictwa transportowego Sił
Powietrznych Federacji Rosyjskiej. Zamierzaliśmy także przyjrzeć
się "Konwektorowi", z którym też kontaktował się
smoleński "Korsarz". Ale po zdecydowanych ostrzeżeniach
rosyjskich funkcjonariuszy musieliśmy zrezygnować.
Aresztowano
Panów?
-
Teren, na którym się znajdowaliśmy, był dawniej - za czasów
Związku Sowieckiego - tzw. miastem zamkniętym. Miasta zamknięte to
sławna rzecz, gdyż w ZSRS było wiele podobnych, rozrzuconych po
całym terytorium miejscowości, których nie było na mapie i które
były otoczone murami, za którymi mieszkali nieliczni obywatele.
Życie w tych miasteczkach toczyło się w miarę normalnie, z tym
tylko, że ich mieszkańcom nie można było tych murów opuszczać.
W pobliżu znajdowały się m.in. różnego rodzaju zakłady
przemysłu wojskowego, bazy wojskowe, nuklearne i kosmiczne itp., o
których wiedza nie mogła być przekazywana. Obecnie miast takich
podobno już nie ma, choć pozostały ich mury. Nie są one już
pilnowane, ale nadal obowiązują w nich dość absurdalne przepisy o
ograniczeniu poruszania się wokół obcokrajowców, i stanowią tzw.
strefy reglamentowane. I ta reglamentacja polega podobno na tym, że
obcokrajowiec musi mieć zgodę tamtejszej milicji bądź innych
organów na to, żeby móc się tam znajdować. Powszechnie jest
wiadomo, że przepisy te nie są już tak przestrzegane i mieszkańcy
oraz osoby spoza swobodnie tam się poruszają. Kiedy dotarliśmy do
miasteczka, weszliśmy najpierw do lokalnego sklepiku na małe
zakupy. Kiedy rozmawialiśmy z miejscowymi, nikt nam nie zwrócił
uwagi, że nie wolno nam tutaj przebywać. Później zapytałem nawet
o drogę przechodzącego nieopodal oficera i również on nie zwrócił
mi żadnej uwagi. Uznaliśmy, że nie powinno być problemu.
Jaki
był bezpośredni powód zatrzymania?
-
Przy jednym z obiektów (pałacyków) wojsk obrony
powietrzno-kosmicznej, do których podeszliśmy, znajdował się
wojskowy w stopniu generała porucznika, który nagle zainteresował
się nami. Zabrał mojemu koledze aparat fotograficzny, po czym
wezwał oficerów Federalnej Służby Bezpieczeństwa. Po chwili
podjechała do nas terenówka, z której wyszedł ubrany po cywilnemu
mężczyzna. Jak się później okazało, był to prokurator. Zanim
przyjechali miejscowi milicjanci i funkcjonariusze FSB, którzy
zabrali nas na przesłuchanie, chwilę porozmawialiśmy z tym
prokuratorem. W pewnym momencie rosyjski prokurator zażartował, że
u nas, tzn. w Polsce, jest źle, że straciliśmy naszego prezydenta.
Zapamiętałem też jego słowa: "nie uchroniliście go".
Próbowałem z nim o tym porozmawiać, ale bardzo szybko zmienił
temat. Po chwili przyszli ludzie z ochrony, którzy zabrali nas do
pobliskiego budynku. Tam umieszczono nas w pomieszczeniu oficera
dyżurnego, gdzie różne osoby zaczęły nas wypytywać o różnego
rodzaju kwestie. Była to jednak raczej taka swobodna rozmowa.
Co
ich głównie interesowało?
-
Pytali nas zwłaszcza o sprawy związane z naszą obecnością w
Rosji; jaki jest powód naszej wizyty itp. Pytano nas o to, gdzie
pracujemy i jakimi tematami się zajmujemy. Sprawdzali nasze
dokumenty, aparat i zdjęcia. Jak im już wytłumaczyliśmy wszystkie
interesujące ich kwestie, przyjechali po nas inni funkcjonariusze,
którzy zabrali nas na komisariat. Tam znów spędziliśmy około
pięciu godzin, podczas których powtórzyła się ta sama procedura,
którą kilkadziesiąt minut wcześniej już przechodziliśmy. Tylko
tam pytano nas już dokładniej o to, z kim się spotkaliśmy w Rosji
i z kim jeszcze mamy zamiar rozmawiać, pytali, jakich znamy
ekspertów itp. Na niektóre pytania udało mi się nie odpowiedzieć,
gdyż stwierdziłem, że jest to objęte tajemnicą naszego zawodu.
Interesowało ich także, po co robimy tutaj zdjęcia, do jakiego
artykułu, oraz jakie zdjęcia robiliśmy w Moskwie. Przez cały ten
czas funkcjonariusze co chwilę gdzieś wychodzili i kontaktowali się
z kimś z góry. Bardzo długo oglądali i kopiowali nasze paszporty
i wizy. Gdzieś je wysyłali. Nie wiem, dokąd. Trwało to tak długo
również dlatego, że co rusz mylili się i np. zamiast skserować
główną stronę paszportu, kserowali moją wizę amerykańską itp.
W końcu po blisko pięciu godzinach spisali protokół, który dali
nam do podpisu, po czym nas wypuszczono. Wcześniej jednak zebrali
różnego rodzaju informacje na nasz temat, w tym m.in. nasze adresy
i adres hotelu, w którym się zatrzymaliśmy.
Grożono
Panom jakimiś sankcjami w związku z tym incydentem?
-
Nic takiego nie padło i mam nadzieję, że w związku z tym nie
będziemy mieć już żadnych nieprzyjemności.
Oddali
Panom wcześniej zarekwirowany sprzęt?
-
Na szczęście tak. Jednak wcześniej kazali nam zniszczyć wszystkie
zdjęcia, które zrobiliśmy. Zrobili też zdjęcia aparatu i
obiektywów należących do fotoreportera "Naszego Dziennika"
Marka Borawskiego. Zwłaszcza obiektyw bardzo ich interesował.
Prawdopodobnie głównie ze względu na pokaźne rozmiary. Dlatego
zaczęli go rozkładać i testować. Na koniec wzięli jeszcze aparat
i wykonali nim kilka zdjęć.
Dziękuję
za rozmowę.