Generała nie było w kokpicie
Nasz Dziennik, 2011-02-18
G
enerała
Andrzeja Błasika, dowódcy Sił Powietrznych RP, nie było w
kokpicie rządowego Tu-154M, który rozbił się na Siewiernym. W
rosyjskich aktach śledztwa smoleńskiego nie ma dowodów
potwierdzających moskiewską hipotezę - jak ustalił "Nasz
Dziennik", takie są wyniki kwerendy akt przeprowadzonej przez
polskich prokuratorów: ppłk. Karola Kopczyka i mjr. Jarosława
Seja. Wyniki ich pracy zostaną zaprezentowane na dzisiejszej
konferencji prasowej w Warszawie. Mając świadomość wiedzy, jaką
pozyskali w Moskwie polscy śledczy, Rosjanie urządzili wczoraj
medialny show, próbując reanimować tezy Międzypaństwowego
Komitetu Lotniczego.
Dlaczego
kontrola lotów smoleńskiego "Korsarza" określiła rodzaj
wykonywanego podejścia do lądowania dla Iła-76, a dla polskiego
tupolewa z prezydentem na pokładzie już nie? Czy rosyjscy
"internetowi" eksperci wiedzą, jaką wielkość ciśnienia
lotniska wieża przekazała na pokład maszyny 10 kwietnia ubiegłego
roku? Dlaczego MAK złamał postanowienia aneksu 13 konwencji
chicagowskiej, publikując ekspertyzy sądowo-lekarskie ciała gen.
Andrzeja Błasika? I jakie urządzenia dla MAK certyfikował
występujący wczoraj w roli niezależnego eksperta Ruben Jesajan? Te
cztery pytania zadał wczoraj rosyjskim specjalistom na
wideokonferencji, zorganizowanej przez moskiewską agencję RIA
Nowosti, reporter "Naszego Dziennika". Moderujący debatę
Leonid Swiridow uznał je za "zbyt trudne" do
przetłumaczenia na język rosyjski. Po naleganiach dziennikarza
dokonał wyrywkowej translacji. Problem w tym, że zebrani w studiu w
Moskwie "eksperci" nie byli w stanie udzielić konkretnych
odpowiedzi na zadane pytania.
- Nie rozumiemy potrzeby zwołania
takiej konferencji - mówił wczoraj w południe płk Mirosław
Grochowski, wiceszef Komisji Badania Wypadków Lotniczych, w trakcie
zwołanej w trybie pilnym konferencji. Jak podkreślił, na
wideokonferencję moskiewskich ekspertów lotniczych nie został
zaproszony nikt z przedstawicieli polskiej Komisji Badania Wypadków
Lotniczych Lotnictwa Państwowego, co było dla nich niezrozumiałe,
bo sami oczekiwaliby takiego zaproszenia. Niezrozumiałe było to
również dla dziennikarzy zgromadzonych w Moskwie, którzy sami
mówili, iż myśleli, że usłyszą na tej wideokonferencji zdanie
polskich ekspertów i będą mogli również zadać im pytania. Jak
widać, celem tej konferencji - na co zwrócił uwagę Maciej Lasek,
wiceszef komisji i pilot cywilny - nie było informowanie o
przyczynach katastrofy Tu-154M. Potwierdził to płk Grochowski,
który podniósł, że Rosjanie nie posiadali pełnej,
ogólnodostępnej już wiedzy na temat przyczyn katastrofy z 10
kwietnia 2010 r., lecz opierali się wyłącznie na raporcie końcowym
MAK. Mimo że na stronach MAK znajdują się polskie uwagi do tego
raportu, eksperci rosyjscy nie zapoznali się z nimi. - Strona polska
przekazała uwagi zarówno w języku polskim, jak i rosyjskim -
zaznaczył płk Grochowski. Na zarzut, że polska załoga nie miała
aktualnej pogody ze Smoleńska, płk Grochowski odparł, że trudno,
żeby takową posiadała, bo Smoleńsk nie jest bezpośrednio w
systemie, który te komunikaty przekazuje. Wiesław Jedynak, pilot
liniowy, powiedział wprost, że Rosjanie dopuszczają się
manipulacji. - Jaki był cel zwołania tej konferencji prasowej?
Rosjanie podtrzymywali na niej m.in. interpretację, że rola wieży
była marginalna. Dla mnie jest to ewidentnie manipulowanie opinią
publiczną - podkreślił Jedynak. Również Maciej Lasek przyznał,
że wszystko, co można było usłyszeć podczas wideokonferencji,
stanowiło powielenie tez zawartych w raporcie MAK. Rosjanie położyli
akcent na rzekomo niewyszkoloną i niezgraną załogę i błędy w
szkoleniu pilotów w Polsce. Z pewnością chcą w ten sposób
ugruntować w przekazach medialnych na świecie fakt, że
najważniejszą osobę w państwie przewozili niewyszkoleni idioci, a
rozkaz lądowania wydał im pijany generał Błasik, którego sama
obecność w kabinie - jak mówił Jesajan - wpływała na załogę.
Konsekwentnie zaś pomijają ewidentną winę kontrolerów. - Gdyby
nie było ani jednego kontrolera na lotnisku w Smoleńsku, a zamiast
tego siedział tam szympans i w języku, który jest niezrozumiały
dla jakiegokolwiek człowieka, dla jakiejkolwiek narodowości, jakimś
tam bełkotem podawał informacje, nawet ten absurd w jakimkolwiek
wypadku nie mógł być przyczyną katastrofy - powiedział Oleg
Smirnow, wybielając rosyjskich kontrolerów.
Trudno człowieka,
który używa tego typu fraz w kontekście tak wielkiej tragedii,
traktować poważnie. Jak widać, moskiewskim "ekspertom"
nie zależy na prawdzie, lecz fabrykowaniu absurdalnych tez. - MAK
nie był w stanie przeprowadzić analizy wyszkolenia naszej załogi
jako analizy systemowej, żeby móc wyciągnąć takie wnioski. Na
wideokonferencji nie odniesiono się za to do niedociągnięć na
lotnisku w Smoleńsku oraz faktu, że część oświetlenia lotniska
była niesprawna - zaznaczył Lasek. Idąc tokiem myślenia Smirnowa,
można wywnioskować, że w Smoleńsku i po ciemku małpy mogą
kierować ruchem lotniczym. Wśród absurdów, jakie mogliśmy
usłyszeć na wczorajszej wideokonferencji, było obstawanie
Władimira Sznajdera przy tym, że lot Tu-154M był lotem
"międzynarodowym", a nie - jak było w rzeczywistości -
wojskowym. - Załoga miała prawo samodzielnie wybierać sobie
podejście do lądowania - podkreślał. Na pytanie dziennikarzy,
dlaczego kontroler podawał załodze Tu-154M, że są na kursie i
ścieżce, mimo iż było to nieprawdą, Sznajder nie odpowiedział.
Eksperci rosyjscy do kuriozum sprowadzili temat lidera, z którego -
jak twierdzili - zrezygnowała strona polska. Wiemy, że jest to
nieprawda, bo strona polska starała się o lidera, lecz Rosjanie nie
odpowiedzieli na naszą prośbę. Jak stwierdził Maciej Lasek,
przepis o liderze jest przepisem martwym, pochodzącym ze starego
systemu, którego nikt już nie egzekwuje. Przepis ten jednak nie
został zlikwidowany i według prawa rosyjskiego dalej obowiązuje. -
Według rosyjskiego prawodawstwa, nie powinniśmy dostać zgody na
ten lot. Rosjanie złamali prawo, zgadzając się na niego bez lidera
na pokładzie, którego nam nie wydali - podkreślił Lasek.
Kogo
obchodzi, co działo się poniżej stu metrów?
Do
głównych przyczyn katastrofy polskiego Tu-154M pod Smoleńskiem
rosyjscy eksperci zaliczyli: wady w przygotowaniu lotu, formowaniu i
treningach załogi, brak treningów na symulatorze, nieznajomość
lotniska oraz niski poziom przygotowania polskiego specpułku. Według
nich, samolot był bardzo dobrze wyposażony, "jak dla idiotów",
tylko nasza załoga nie spełniała podstawowych kryteriów. Nie
zgadza się z tym polska Komisja Badania Wypadków Lotniczych,
niestety jej przedstawicieli Rosjanie nie zaprosili na
wideokonferencję.
Wśród rosyjskich ekspertów lotniczych,
którzy odpowiadali na pytania dziennikarzy biorących udział w
wideokonferencji zarówno w Moskwie, jak i Warszawie, znaleźli się:
Oleg Smirnow, prezes fundacji rozwoju infrastruktury transportu
powietrznego "Partner rosyjskiego lotnictwa", Ruben
Jesajan, naczelnik centrum pilotażowego Państwowego
Naukowo-Doświadczalnego Instytutu Lotnictwa Cywilnego, oraz Władimir
Sznajder, naczelnik moskiewskiego centrum zautomatyzowanego
zarządzania ruchem lotniczym w latach 2005-2006. Ze szczególnym
cynizmem i arogancją Rosjanie potraktowali polskich pilotów.
-
Kto zgodziłby się lecieć z załogą, wiedząc, że jest ona tak
źle przygotowana jak załoga, która leciała 10 kwietnia? Nikt nie
podniósł ręki, wszyscy rozumieją ten brak profesjonalizmu. Ci
piloci mieli skłonności samobójcze - mówił "ekspert"
Smirnow. Dodał, że 10 kwietnia 2010 r. załoga tupolewa nie miała
prawa lądować w panujących warunkach, a smoleńscy kontrolerzy nie
mieli prawa zamknąć lotniska. Rosjanie byli zgodni, że do tragedii
przyczynił się również system organizacji pracy w 36. Specjalnym
Pułku Lotnictwa Transportowego. - Zostawmy to wszystko, co się
działo poniżej 100 metrów, to wszystko jest blefem i stratą
czasu. Pilot sam wpadł w pułapkę - rozwodził się Smirnow.
Wszyscy dziennikarze zgromadzeni w siedzibie Polskiej Agencji
Prasowej w Warszawie, skąd można było zadawać pytania - raczej
nie ekspertom lotniczym, jak się szybko okazało, lecz specom od
propagandy - mogli poczuć się wyraźnie ignorowani przez stronę
rosyjską. Po wysłuchaniu łatwo rzucanych pod adresem polskiej
strony oskarżeń żurnaliści mieli możliwość zadawania pytań.
Mieli, bo lasu podniesionych rąk Leonid Swiridow, szef Biura
Rosyjskiej Agencji Informacyjnej RIA Nowosti, odpowiedzialny w
Warszawie za kontakt z Moskwą i przekazywanie pytań, zdawał się
nie zauważać. Co prawda łączył się z Moskwą, lecz szło mu to
bardzo opornie. Nie reagował, gdy pytania pozostawały bez
odpowiedzi lub gdy czas przeznaczony dla polskich dziennikarzy,
udostępniano osobom w Moskwie.
Trudne
pytania - bez odpowiedzi
Rosjanie
odpowiadali jedynie na wygodne dla siebie pytania, resztę zbywali
milczeniem. Nie odpowiedzieli m.in. na pytanie dziennikarza Telewizji
Trwam, dlaczego w marcu ubiegłego roku, gdy na lotnisku Siewiernyj
miał lądować samolot z Polski, podjęto decyzję o zamknięciu
lotniska ze względu na złe warunki pogodowe, a nie uczyniono tego
miesiąc później. Rosjanie nie potrafili również odpowiedzieć na
jego kolejne pytanie, na jakiej podstawie sądzą, że polska załoga
nie miała odpowiedniego doświadczenia, skoro mjr Arkadiusz
Protasiuk posiadał 3500 tysiąca godzin nalotu, podczas gdy szef Sił
Powietrznych FR gen. Aleksandr Zielin ma tego nalotu tylko 3000
godzin, i to na dziesięciu typach statków powietrznych.
Pytań
z sali w Warszawie, które pozostały bez odpowiedzi, było mnóstwo.
Autorowi tego artykułu mdlała trzymana w górze ręka,
sygnalizująca zamiar zadania pytania. Gdy w końcu wręcz wymusiłem
na moderatorze dyskusji, przy pomocy współorganizatorki, możliwość
wyartykułowania pytań, okazało się, że muszą być bardzo
krótkie. "Nasz Dziennik" zapytał więc, dlaczego
kontroler lotów podał rodzaj schodzenia Iłowi-76, a polskiej
załodze już nie. Czy eksperci wiedzą, jakie ciśnienie lotniska
wieża w Smoleńsku podała polskiej załodze? Dlaczego MAK złamał
załącznik 13 konwencji chicagowskiej, według którego procedował,
publikując ekspertyzę sądowo-medyczną gen. Andrzeja Błasika? I
jakie urządzenia dla MAK certyfikował Jesajan, występujący na
konferencji w charakterze niezależnego eksperta? Swiridow uznał, że
nie może tych pytań przetłumaczyć na język rosyjski, bo są za
trudne. Mimo że wszyscy dziennikarze zebrani na sali poparli mnie,
twierdząc, że pytania są proste, nieskomplikowane, pan Swiridow
nie chciał ich zadać rosyjskich ekspertom. Powiedział, że może
to zrobić, gdy podam mu je na piśmie, co było swoistym kuriozum,
bo pytania innych dziennikarzy, które były szalenie rozbudowane i
opisowe, bez wahania tłumaczył. Ale i przekazanie zapytań na
kartce nie zakończyło problemu, bo Swiridow zadał tylko jedno (na
temat gen. Błasika). Dodatkowo nie przetłumaczył go należycie, bo
pytałem o materiały dotyczące sekcji gen. Błasika, a nie o
alkohol etylowy we krwi. Mimo że "Nasz Dziennik" prosił
stanowczo o pełne odpowiedzi na wszystkie cztery pytania,
konferencja została błyskawicznie zakończona.
Piotr Czartoryski-Sziler