Nie ma dowodów na obecność w kokpicie
Nasz Dziennik, 2011-02-19
Z
Jarosławem Buczyłą, bratem Ewy Błasik, wdowy po gen. Andrzeju
Błasiku, dowódcy Sił Powietrznych, który zginął w katastrofie
rządowego samolotu Tu-154M niedaleko Katynia, rozmawia Piotr
Czartoryski-Sziler
Polska
prokuratura nie dysponuje żadnym materiałem dowodowym
potwierdzającym obecność gen. Błasika w kokpicie w ostatniej
fazie lotu.
-
Nie ma żadnych dowodów, że Andrzej był w kokpicie. Na taśmie
słychać tylko w tle, w oddali dwa wyrazy podobne do intonacji głosu
Andrzeja. Wiemy, że drzwi od kabiny były otwarte i czułe mikrofony
w tupolewie zbierały głosy nawet z salonki. Dlatego Andrzej
najpewniej naradzał się z dyrektorem Kazaną czy panem prezydentem,
co zrobią, jeżeli nie będzie możliwości wylądowania w
Smoleńsku. Piloci, jak wiemy, chcieli "odejść" na drugi
krąg, tylko nie wiadomo, dlaczego samolot nie nabrał wysokości,
tylko spadał. Tak więc na pewno nie bali się Andrzeja ani
prezydenta, tylko wykonywali swoje zadania. Na pewno nie byli pod
presją generała, który niczego im nie sugerował, tylko z całą
pewnością był dla nich wsparciem. Andrzej w tym locie był dla
nich gwarantem, że decyzja dowódcy załogi nie spotka się z
krytyką żadnego z pasażerów.
W
czwartek podczas wideokonferencji Moskwa - Warszawa, zorganizowanej
przez RIA Nowosti, rosyjscy eksperci lotniczy nie odpowiedzieli na
pytanie, dlaczego MAK złamał postanowienia aneksu 13 konwencji
chicagowskiej, publikując ekspertyzy sądowo-lekarskie ciała gen.
Andrzeja Błasika. Potwierdzili za to, iż generał "wywierał
wpływ" na pilotów.
-
W mojej opinii, była to celowa prowokacja. Rosjanie w dalszym ciągu
próbują tuszować prawdę, obstają przy swoich absurdalnych
tezach, mimo że fakty są inne. Poprzez nagonkę na załogę Tu-154M
i gen. Andrzeja Błasika perfidnie sterują opinią publiczną. Tak
nie powinno być. Wczoraj rosyjski dziennik "Izwiestija"
zaatakował moją siostrę Ewę Błasik za list, który ze swoim
pełnomocnikiem mec. Bartoszem Kownackim wysłała do gen. Tatiany
Anodiny. Prosiła w nim o zdjęcie ze stron MAK wspomnianych przez
pana dokumentów z sekcji zwłok mojego szwagra. Gazeta ta dopuściła
się ewidentnych przekłamań, pisząc m.in. o tym, że gen. Błasik
mógł siedzieć za sterami drugiego pilota 10 kwietnia 2010 roku.
Jak tak można?
Dawno
zdementowała to nieuzasadnione podejrzenie polska prokuratura, nie
ma mowy o tym również w raporcie MAK.
-
Oczywiście. Wiem, że papier może przyjąć wszystko, gazety mogą
podawać największe bzdury, ale jest przecież jakaś granica! To,
co napisał dziennik "Izwiestija", obnaża jedynie
bezduszność Rosjan. Niestety, jak pokazały ostatnie miesiące,
również w polskich mediach komercyjnych trwa nieustanna nagonka na
gen. Andrzeja Błasika. Przecież to niedopuszczalne. Niestety, media
te za wszelką cenę, bez żadnych skrupułów, od samego początku
szkalują polskiego generała. Oto, do jakiego zdziczenia obyczajów
doszło w państwie polskim, aby nie mając żadnych wiarygodnych
dowodów, w taki sposób szargać honor prawdziwych patriotów. Z
pewnością przyczynił się do tego płk Edmund Klich. To przecież
on w TVN w programie "Teraz my" na pytanie dziennikarzy,
czy w kabinie znajdował się gen. Błasik odpowiedział, cytuję:
"Proszę panów, tak, to był gen. Błasik". Jednak w
dalszej części programu powiedział: "Słuchając taśmy z
tzw. czarnych skrzynek, nie słyszałem głosu gen. Błasika, tylko
jest jakieś zdanie, które zostało rozpoznane". Więc pytam
pana pułkownika: kto mu pozwolił na rozpowszechnianie takich
informacji w trakcie badania przyczyn katastrofy?
To
była iskra, która wywołała pożar. Podsycił go raport MAK...
-
To prawda. Niestety, ludzie tacy jak płk Edmund Klich czy płk
Robert Latkowski nie dostąpili podczas kariery zawodowej zaszczytu,
żeby zostać generałem. A jak widać, były to ich niespełnione
marzenia i w ten sposób wyżywają się na dowódcy Sił
Powietrznych! Teraz spełniają się jako gwiazdy TVN. I na ludzkiej
krzywdzie, po trupach do celu, udzielają wywiadów i piszą książki,
które nie odzwierciedlają w najmniejszym stopniu prawdy. Najłatwiej
zawsze winę zrzucić na osoby nieżyjące, nie obronią się. Od
tego czasu media polskie i zagraniczne ośmieszają Wojsko Polskie,
dowódcę Sił Powietrznych i cały Naród Polski. Niestety, ludzie,
którzy nie znali Andrzeja, słuchając fałszywych medialnych
doniesień, wierzą tym oszczerstwom. Raport MAK to stek perfidnych
bzdur, niepopartych żadnymi faktami. Nie ma żadnych dowodów, że
Andrzej przebywał w kokpicie. MAK bezczelnie kłamie i śmieje się
nam prosto w twarz. Siedemdziesiąt lat temu Rosjanie wymordowali
polską elitę, a teraz bezpodstawnie ośmieszyli i skompromitowali
szanowanego na świecie generała, insynuując, że wywierał presję
i wszedł do kokpitu pod wpływem alkoholu. To są haniebne
oszczerstwa!
Generał
Błasik mógł wywierać jakieś naciski na pilotów?
-
Absolutnie nie. Znałem go bardzo dobrze. Andrzej na pewno w tym
locie nie wypił żadnej kropli alkoholu i nie wywierał na pilotów
presji. Miał pełne prawo wejść do kokpitu i wesprzeć pilotów,
nie zabrania tego instrukcja HEAD. Kontrolerzy powinni nie pozwolić
im lądować w tych warunkach atmosferycznych i nie robić im nadziei
na możliwość wylądowania. Jak mogli mówić, że są na kursie i
ścieżce? Najprawdopodobniej sami byli nietrzeźwi. Mam nadzieję,
że komisja ministra Jerzego Millera ukaże w jakimś stopniu
prawdziwe przyczyny katastrofy, chociaż Rosjanie już i tak prawdę
zdążyli ukryć i zatuszować. Cały świat o tym wie, że w tej
dziedzinie są specjalistami!
Minęło
już ponad 10 miesięcy od katastrofy smoleńskiej. Jak bardzo
dotknęła ona Pana rodzinę?
-
Cała moja rodzina bardzo boleśnie odczuła stratę Andrzeja, z
którym byliśmy blisko związani. Niestety, nie mogę powiedzieć,
że czas goi rany, ponieważ dzięki "uprzejmości"
dziennikarzy i pseudoekspertów z dziedziny lotnictwa życie naszej
rodziny zamieniło się w nieustający koszmar. Nie jest dane Ewie i
jej dzieciom w spokoju przejść jakże trudny okres żałoby po mężu
i ojcu, ponieważ ciągle atakowana jest nowymi doniesieniami
medialnymi, które uderzają w jego honor i bezpodstawnie zrzucają
na niego winę za katastrofę. Już od pierwszych dni po katastrofie
Rosjanie założyli wygodny dla siebie scenariusz, że winni są
piloci i dowódca Sił Powietrznych. Nasz akredytowany, wyszkolony w
Rosji bardzo mocno wspierał ich w tych przekonaniach, dodając, że
u nas piloci są źle szkoleni! Gdyby był poważny i wiarygodny,
nigdy by takich informacji stronie rosyjskiej i mediom nie
przekazywał w trakcie śledztwa.
Jak
Pan ocenia sugestie, że generał mógł zmuszać pilotów do
lądowania poniżej minimów pogodowych (w raporcie MAK jest
równocześnie zarzut, że nie był aktywny w procesie decyzyjnym).
-
Dla niego świętością na pokładzie był dowódca załogi.
Przykładem jest lot do Gruzji. Był pogrzeb mojej mamy, kiedy
Andrzej, stojąc nad jej trumną, mówił przez telefon do pilota:
"Dowódca załogi jest na miejscu i to on o wszystkim
decyduje!". Andrzej w 2009 r. wprowadził instrukcję HEAD,
która reguluje zasady zachowania się personelu latającego.
Instrukcja ta mówi, że dowódca załogi jest "bogiem" i
"carem" na pokładzie i odpowiada za wszystkich pasażerów
na pokładzie od momentu ich wejścia do samolotu do momentu wyjścia.
Z całą pewnością Andrzej stosował się do tej instrukcji na
pokładzie Tu-154M. Jeszcze w Święta Wielkanocne w 2010 r. przy
stole podkreślał, że musi nauczyć polityków, aby szanowali
decyzje swoich pilotów! Zawsze denerwował się, gdy politycy
nieznający się na lotnictwie próbowali ingerować w zachowania
pilotów. Zawsze też bronił i stał po stronie swoich ukochanych
pilotów. Wiedzą o tym wszyscy prawdziwi lotnicy w Polsce. Obłudni
politycy i tzw. samozwańczy eksperci, którzy na tej tragedii chcą
zaistnieć medialnie i przytaczają kłamliwe, oderwane od
rzeczywistości informacje, niepotwierdzone dowodami, muszą się
liczyć z tym, że my jako rodzina będziemy wytaczać im sprawy
sądowe. Nie może być tak, że ludzie, którzy nie znali gen.
Błasika, na podstawie swoich mrocznych imaginacji będą zabierać
głos i obrażać nieżyjącego, wspaniałego człowieka.
Co
Pan w nim szczególnie cenił?
-
Wielkie serce, honor i patriotyzm. Był wspaniałym człowiekiem,
kochającym nade wszystko własną, jak i lotniczą rodzinę. Nie
było tygodnia, żebyśmy nie rozmawiali. Bardzo podobało mi się
jego podejście do podwładnych, nigdy o nich nie zapominał. Nawet
przy świątecznym stole zawsze dzwonił do oficera dyżurnego z
życzeniami. Traktował ludzi na równi, bez względu na zajmowane
stanowisko czy różnicę wieku. Moi koledzy byli też jego kolegami,
ale i on zabierał mnie na spotkania ze swoimi. Pamiętam całkiem
nie tak dawno słowa jednego z generałów, który mówił do
Andrzeja: "Wodzu, my za tobą w ogień pójdziemy!". Wiem,
jak bardzo zależało mu na dobrych relacjach z pokoleniem młodych
lotników. Opowiadał mi ostatnio, jak premier Donald Tusk pytał go,
czy w Siłach Powietrznych jest tak źle, że sam generał musi go
wieźć Jakiem-40. Andrzej mówił mi, że brakuje mu wyszkolonych
pilotów i samolotów. Oboje z Ewą byli dla mnie przykładem
idealnego małżeństwa. Zawsze mogłem polegać na Andrzeju, nigdy
się na nim nie zawiodłem. Był niesamowicie cierpliwym, opanowanym
i dokładnym człowiekiem. Nawet przemówienia na jego pogrzebie
świadczą o wartości tego wspaniałego człowieka. Polacy mogą być
z niego dumni. Reprezentował nas w kraju i za granicą bardzo
godnie. Przy tym wszystkim był niezwykle skromny, oddany lotnictwu i
Polsce.
Jak
długo znał Pan generała Błasika?
-
Poznałem go, kiedy byłem małym chłopcem. Od razu zaimponował mi
swoją osobowością i bardzo go polubiłem. Od tamtej pory, mimo
sporej różnicy wieku, do ostatniej chwili byliśmy bardzo sobie
bliscy. Po ślubie większość wakacji spędzałem razem z nim i
jego rodziną. Pamiętam jedne z pierwszych wakacji, kiedy w
Świdwinie Andrzej w stopniu podporucznika zapoznał mnie ze
wszystkimi swoimi kolegami, z którymi spędzaliśmy wolny czas.
Często byłem wtedy w domu przyjaciela Andrzeja - gen. Andrzeja
Andrzejewskiego, który zginął w katastrofie CASY. To były
najpiękniejsze wakacje w moim życiu. A ostatnie spotkanie to
wspólnie spędzone Święta Wielkiej Nocy.
W
jakich okolicznościach dowiedział się Pan o katastrofie
tupolewa?
-
10 kwietnia byłem u swojego ojca, kiedy zadzwoniła do mnie
zapłakana Asia, córka generała. Od razu wiedziałem, że stało
się coś najgorszego! Razem z bratem Adamem pojechaliśmy do
Warszawy wspierać rodzinę. Tego samego dnia rozmawiałem z kierowcą
Andrzeja, który rano wiózł go na lotnisko. Opowiadał o wspaniałej
atmosferze panującej na pokładzie samolotu, gdyż to on poproszony
przez Andrzeja o zaniesienie płaszcza do samolotu był jednym z
ostatnich ludzi, którzy wysiedli z Tu-154M przed jego startem z
Okęcia. Wyklucza to informacje, o jakoby złej atmosferze panującej
przed wylotem.
Dziękuję
za rozmowę.