Nie wyszły naciski, to może faktury
Nasz Dziennik, 2011-03-09
Tekst ma być gotowy przed pierwszą rocznicą
katastrofy. Tym razem, po nieudanej akcji
implementowania teorii nacisków na pilotów w
wykonaniu gen. Andrzeja Błasika, akcenty mają
zostać rozłożone inaczej. Dziennikarska wizja
zakłada zaprezentowanie osoby Protasiuka jako
zdesperowanego pilota, który chciał dowieść swoich
umiejętności w pilotażu, ryzykując lądowanie w
skrajnie trudnych warunkach. Manewr miałby
zostać doceniony przez dowódcę Sił Powietrznych, co z kolei miałoby zapewnić mu jego
wstawiennictwo w sprawie anulowania wyroku. Pełnomocnicy zwracają uwagę na
niebezpieczne zjawisko, generowane przez dziennikarzy, jakim jest próba
emocjonalnego szantażu i konfrontacji rodzin pilotów z rodziną gen. Błasika.
Nie ma żadnego związku między fałszowaniem faktur w specpułku (zdecydowana większość
wyroków w tej sprawie została zresztą anulowana) a ustaleniem bezpośrednich i pośrednich
przyczyn katastrofy na Siewiernym. Pewne jest jedno: mjr Arkadiusz Protasiuk nie podjąłby
decyzji o lądowaniu za "wszelką cenę" tylko po to, by zasłużyć na uznanie dowódcy Sił
Powietrznych. Każdy pilot przede wszystkim ocenia, czy zadanie, jakie ma do wykonania,
jest realne. Jeśli tak nie jest, po prostu go nie wykonuje - uważają piloci oraz pełnomocnicy
rodzin, z którymi rozmawiał "Nasz Dziennik".
Temat fakturowy wskazał dziennikarzom minister obrony Bogdan Klich. Wypowiadał się w
tej sprawie jeszcze w listopadzie ubiegłego roku w programie w TVN24. W latach 1997-2002
w 36. SPLT, który wozi polskich VIP-ów, miało dojść do wyłudzenia niewielkich środków na
diety. Klich stwierdził przy tym, że w 2003 r. Prokuratura Wojskowa podjęła dochodzenie w
tej sprawie. - To wszystko skończyło się prawomocnymi już w tej chwili wyrokami
sądowymi, które zapadły w latach 2008-2010 - poinformował. Wątek podchwycił m.in.
"Wprost". Zdaniem pilotów oraz pełnomocników rodzin, wszystkie tego typu doniesienia
wpisują się w medialną nagonkę na pilotów. - Wszystko to układa się w pewną całość, chodzi
o wyszukiwanie błędów w specpułku i przypisywanie winy za katastrofę jego pilotom. A
przecież ci piloci, którzy zginęli pod Smoleńskiem, nie mogą się teraz bronić, stąd łatwo jest
rzucać na nich różnego rodzaju oskarżenia. Mediom nic do tego, co mogło skądinąd mieć
kiedyś miejsce w 36. specpułku - mówi jeden z pełnomocników rodziny pilota. Jego zdaniem,
nawet jeśli doszło do nieprawidłowości w specpułku związanych z rozliczaniem diet
zagranicznych przez jego pilotów, to roztrząsanie tej kwestii nie ma żadnego znaczenia dla
śledztwa w sprawie katastrofy Tu-154M. - Wiem, że wielu ludzi ze specpułku taki zarzut
miało, ale przecież nie wiadomo, czy dotyczyło to mjr. Protasiuka. To kwestia pierwsza. Po
drugie: nawet jeżeli zapadł w tej sprawie wyrok, to na pewno kierownictwo pułku ani generał
Błasik nie mogli nic w tej sprawie zrobić. I w końcu po trzecie: dowódca statku powietrznego
- w tym wypadku mjr Protasiuk (jeżeli w ogóle to go dotyczy) - na pewno nie ryzykowałby
własnym życiem oraz życiem pasażerów, aby udowodnić, że może lądować w trudnych
warunkach tylko po to, by uzyskać w tej kwestii wsparcie swoich przełożonych - twierdzą
nasi rozmówcy. Jak tłumaczą, nawet jeżeli doszło do wydania wyroku w tej sprawie, nie
byłoby formalnej możliwości, by osoba skazana mogła liczyć na formalne wsparcie swoich
przełożonych, którzy nie mają żadnego wpływu na funkcjonowanie organów ścigania i
ferowanych przez sądy wyroków. W ocenie mecenasów, ze względu na niską szkodliwość
społeczną czynu (wyłudzenie niewielkich środków na diety w żadnym razie nie wpływa na
jakość działania instytucji, jaką jest specpułk) mogło tu mieć miejsce tzw. odstąpienie od
wymierzenia kary. Procedura ta jest uważana za skazanie, ale jest stosowana tylko w
sytuacjach zaistnienia drobnych przestępstw. Dana osoba jest uważana za skazaną i
informacja o tym fakcie widnieje w jej karcie karnej. Zatarcie skazania osoby, wobec której
sąd odstąpił od wymierzenia kary, następuje z mocy prawa z upływem roku od wydania
prawomocnego orzeczenia w sprawie (art. 107 ¤ 5 kodeksu karnego). Jak poinformował nas
ppłk Robert Kupracz, rzecznik prasowy Dowództwa Sił Powietrznych, większość skazań
pilotów z 36. splt uległa już zatarciu. Oznacza to, że osoba skazana nie figuruje w Krajowym
Rejestrze Karnym, w którym są wpisywane wszystkie prawomocne wyroki sądu.
- Żaden pilot nie ryzykowałby życia swego, załogi i pasażerów, aby cokolwiek udowodnić -
mówi krótko gen. Anatol Czaban, były szef szkolenia Sił Powietrznych, obecnie asystent
szefa Sztabu Generalnego ds. Sił Powietrznych. Generał Czaban sceptycznie podchodzi też do
serwowanych już od pierwszych chwil po katastrofie tez, jakoby mjr Protasiuk, kapitan załogi
Tu-154, mógł ulegać presji ze strony np. gen. Błasika. Jak zaznacza, Protasiuk udowodnił już
wcześniej, że nie miał skłonności do ryzykownych zachowań (casus lotu do Tbilisi, odmówił
wtedy pilotowania samolotu z lewego fotela). W opinii pilotów, którzy go znali, nie był
osobą, która bezkrytycznie wykonywała cudze polecania. Zawsze miał swoje zdanie i
wiedział, co, jak i czy może wykonać, i z pewnością nie uległby żadnym naciskom, jeśli
takowe w ogóle były 10 kwietnia 2010 roku. Zdaniem pilotów, wszelkie medialne dywagacje
na temat ewentualnych nieprawidłowości w specpułku służą jedynie podgrzewaniu atmosfery
skandalu wokół pułku, a nie dociekaniu prawdy o przyczynach katastrofy.
W kwestii nieprawidłowości przy rozliczaniu faktur w specpułku wina leży nie tyle po stronie
pilotów, ile całej administracji. - Ktoś przecież te faktury księgował, ktoś te pieniądze
wypłacał, prawdopodobnie gdzieś ktoś czegoś nie dopatrzył, a teraz atakuje się tych, którzy
sami nie mogą się już bronić - mówi gen. Czaban. Zaznacza, że sprawy nie można też wiązać
w żaden sposób z gen. Andrzejem Błasikiem. Problem dotyczy bowiem okresu, zanim objął
on dowództwo nad Siłami Powietrznymi RP, co miało miejsce w 2007 roku.
Romuald Szeremietiew, minister obrony w rządzie PiS, zauważa, że w każdej instytucji
dochodzi do różnego rodzaju uchybień. Pytanie tylko, w jakim stopniu zaważają one na pracy
całej instytucji. - Tu prawdopodobnie były sprawy drobne, które nie zaważyły na pracy i
stanie specpułku. Poza tym - naprawdę - nie widzę tu żadnego związku z lotem do
Smoleńska. Jeżeli ktoś wyciąga takie rzeczy, ma na celu tylko jedno: zamydlić obraz całej
katastrofy. Tego typu jątrzenie sprzyja odwróceniu uwagi od wyjaśniania prawdziwych jej
przyczyn - twierdzi Szeremietiew. Zastrzega, że w czasie jego szefowania w MON nie
docierały do niego żadne sygnały na temat jakichkolwiek nieprawidłowości w specpułku.
Anna Ambroziak