Taktyka kroplomierza
Nasz Dziennik, 2011-03-09
Z dr Hanną Karp, medioznawcą z Wyższej Szkoły
Kultury Społecznej i Medialnej w Toruniu,
rozmawia Paulina Jarosińska
"Gazeta Wyborcza" i TVN 24 żyły przez kilka dni
rzekomą kłótnią o pogodę między gen. Andrzejem
Błasikiem a mjr. Arkadiuszem Protasiukiem. Z
czasem "kłótnia" stała się "rozmową". Później
doszła informacja, że nie ma zapisu dźwiękowego, a
ponadto - żadnej pewności, że do rozmowy doszło. Czemu ma służyć wypuszczanie tego
typu kaczek dziennikarskich?
- Zjawisko, o którym mówimy, trwa już bardzo długo, bo od 10 kwietnia ubiegłego roku. Tak
zwane sensacje są wypuszczane zwykle przez tych samych nadawców - w mojej ocenie
dominują "Gazeta Wyborcza", stacja TVN 24 i portale internetowe z nimi związane. Były i
wciąż są takie momenty, że faktycznie "sensacja" goni "sensację" - tak było w pierwszych
dniach po katastrofie, gdy piętrzyły się sprzeczne informacje związane m.in. z procedurami
śledztwa czy pracami ekipy śledczej - innym razem, po znaczącej ciszy, pojawia się
pojedynczy wątek, np. wersja naciskowa, który jest potem całe dnie "interpretowany" i
"analizowany". Obecnie też obserwujemy taki przypadek - "przecieku" o rzekomej kłótni gen.
Błasika z mjr. Protasiukiem na kilka chwil przed wylotem. Te medialne gry powodują w
świadomości widza i czytelnika narastanie informacyjnego chaosu. Mnożenie wątków, które
później nie są ani kontynuowane, ani weryfikowane i pozostają bez konkluzji, buduje kolejną
warstwę informacyjnego szumu. Symptomatyczne, że niesprawdzone przecieki są
komentowane zwykle w tym samym tonie przez tych samych od lat dziennikarzy: m.in.
Tomasza Lisa, Monikę Olejnik, Jacka Żakowskiego czy Katarzynę Kolendę-Zaleską.
Na pytanie, jak odbieram wszystkie tzw. kaczki dziennikarskie, powiem tak: są one przede
wszystkim bardzo zdecydowanym zakłócaniem tego strumienia informacji, jaki płynie w
całym przekazie o katastrofie smoleńskiej. Maniakalne powracanie do wybranych wątków
powyrywanych z kontekstu ma wprowadzać bałagan i informacyjny chaos. Przypomina to też
taktykę "kroplomierza", gdy kropla po kropli sączy się w publiczny dyskurs różne sprawy,
wątki, relacje, które głównie mają na celu zakłócanie i dezinformowanie opinii publicznej.
Może Pani wskazać główną tezę, która przebija się w takim przekazie?
- Okazuje się, że nie ma w nim żadnej hipotezy wiodącej - jest wysyp przeróżnych wątków,
często sprzecznych ze sobą. Jeśli np. redakcja "Naszego Dziennika" postawi konkretne
pytanie czy określoną hipotezę, to media prorządowe poprzez niemerytoryczną negację
próbują je zmarginalizować. Brakuje propozycji, która byłaby konstruktywną odpowiedzią. A
przecież te redakcje mają ogromne możliwości, aby w sposób rzeczowy zbadać do końca
wybrany wątek i drążyć prawdę.
Jak można wnioskować chociażby z lektury wpisów w internecie, dezinformacja
nierzadko trafia na podatny grunt. A zdawać by się mogło, że rozsądny człowiek nie
uwierzy tak łatwo np. w powoływanie "specjalistów od czytania z ust".
- Ponieważ odbiorcy - nie rozumiejąc wiele z takiego przekazu - przestają zasadniczo
interesować się samym tematem, czują się nim zmęczeni. Część opinii publicznej zaczyna to
wręcz odczuwać jako naruszenie prywatnego spokoju. W całej sytuacji najbardziej uderzają te
wątki i "przecieki", które wprost godzą w dobre imię konkretnej osoby - w przypadku
ostatnich "wrzutek" medialnych dotyczących gen. Andrzeja Błasika. Bezpodstawna - jak się
okazuje - nagonka na tragicznie zmarłego dowódcę Sił Powietrznych trwa już od dawna i
pewnie nieprędko się skończy. Być może na dobre utnie te spekulacje raport polskiej komisji
pod kierunkiem ministra Jerzego Millera. Nie dość, że gen. Błasik jest ofiarą i sam nie może
się bronić, to za wszelką cenę zagłusza się również głos osób, które jednak chcą go bronić, za
to wypowiadają się "eksperci", którzy przystają na tezy dziennikarskich dyletantów.
Konieczne jest krytyczne podejście do tego typu przekazów, żeby nie ulec manipulacji...
- Niestety, wiele pomówień i ataków jest w jakimś stopniu przyswajanych przez
społeczeństwo, a przynajmniej jakąś jego część. W kontekście tego, co już jakiś czas temu
opisywał "Nasz Dziennik" - np. mundury pilotów odnajdywane bez guzików i pagonów,
czapka generalska gen. Błasika, choć cała w nienagannym stanie, to bez orła - cała nagonka
medialna wpisuje się w niepokojący proces poniewierania i szargania godności polskiego
oficera. Jakby mało było samej śmierci, jakby trzeba było jeszcze zdeptać i zdławić ofiary
katastrofy do końca, by ci, którzy pozostali, nie śmieli nawet postawić im zniczy. Zresztą
znicze bojówki Palikota w Gdańsku i warszawska straż miejska wyrzucały na śmieci. To były
straszne chwile. Muszę powiedzieć, że informacje o mundurach osobiście bardzo mnie
dotknęły. Czy ktoś kontynuował ten wątek? A może także w sprawie katastrofy smoleńskiej
mamy do czynienia z czymś, co wyszło na jaw przy okazji ostatniej konferencji prasowej
Donalda Tuska w Izraelu [minister Tomasz Arabski interweniował u samego prezesa PAP,
żeby jedno z pytań nie zostało zadane - przyp. red.]? I niewygodne pytania są również co
jakiś czas ucinane odpowiednim telefonem? Jeśli chodzi o inne tematy, to choćby fakt
okradania zwłok z kart kredytowych - przez tych, którzy mieli ciał pilnować. Proszę zwrócić
uwagę, jak starannie wyciszono te wątki. Przemilczanych spraw są dziesiątki. Nie stawia się
w oficjalnym dyskursie np. pytań o to, dlaczego jedne ciała były zmasakrowane tak, że ich
identyfikacja wymagała badań DNA, a inne zachowały się wręcz w idealnym stanie. Czy
odpowiedź na to pytanie nie posunęłaby wręcz całego śledztwa?
Nie mniej ważne jest również to, kto i jak "interpretuje" medialne doniesienia.
- Można zauważyć tendencyjny dobór ekspertów i komentatorów, którzy niewygodne pytania
dezawuują, zwłaszcza te dotyczące tego, co działo się po stronie rosyjskiej. Skandaliczna i
kompromitująca Rosjan konferencja prasowa zorganizowana przez agencję RIA Nowosti nie
doczekała się właściwie krytycznych komentarzy. Wszystkie strategie i taktyki
dezinformacyjne nie są przypadkowe - są zawsze reżyserowane i rozgrywane w czyimś
interesie. Przeciętny odbiorca mediów nie ma świadomości mechanizmów, które rządzą na
przykład agendą mediów, a więc doborem, selekcją i akcentowaniem tematów i informacji.
Odbiorca pada ofiarą manipulacji także dlatego, że narracja medialna w dużej mierze jest
budowana w oparciu o emocje, a nie sferę racjonalną - tak by jej odbiorca zechciał się z nią
niemal bezrefleksyjnie utożsamiać.
W oczywisty sposób dotykamy również kwestii rzetelności dziennikarskiej. Zazwyczaj
po mocnej dawce niesprawdzonych informacji nie otrzymujemy żadnego dementi ani
sprostowania, o zgodnym z etyką zawodową podejściu do wyszukiwania i prezentowania
tych informacji nie wspominając.
- Stajemy więc wobec alternatywy: albo dziennikarze są nieprofesjonalni, albo czynią to na
zimno i z całą świadomością. Trudno mi uwierzyć, że redaktorzy największych gazet w
Polsce nie zdają sobie sprawy z tego, że słowem również można zabić - nie wierzę w
naiwność redaktorską. Powstaje pytanie: dlaczego kampania dezinformacyjna sprawia od
samego początku wrażenie niemal centralnie koordynowanej - pomijam tu pierwsze godziny
po katastrofie, gdy do opinii publicznej dotarły informacje m.in. o tym, że nie wszyscy
zginęli. Drugie pytanie, co sprawia, że to sterowanie odbywa się tak konsekwentnie i niemal
bezbłędnie? Myślę, że premier Władimir Putin może spokojnie ufundować wybranym
redakcjom i dziennikarzom w Polsce specjalne nagrody za niezłomną obronę rosyjskiej racji
stanu. Z drugiej strony, powielanie niepotwierdzonych tez, które wprost naruszają dobra
osobiste rodzin ofiar katastrofy, kwalifikuje się do zgłoszenia jako naruszenie prawa.
Takie działanie z pewnością nie przyczyni się do wyjaśnienia przyczyn katastrofy
rządowego Tu-154M.
- Mało tego, publikacje mainstreamu na temat śledztwa smoleńskiego są później cytowane w
prasie zachodniej, a co za tym idzie - za granicą powielane są te same kłamstwa, które
triumfują u nas. Traci na tym bardzo prestiż i wizerunek Polski w świecie. A to przekłada się
na konsekwencje także ekonomiczne i gospodarcze. W krajach Unii Europejskiej państwa
wydają setki milionów euro na umacnianie wizerunku i statusu własnego kraju. Nam, jak
widać, na tym w ogóle nie zależy.
Dziękuję za rozmowę.