Model z gazety i telefonu mnie nie przekonał
Nasz Dziennik, 2011-02-18
T
ezy
rosyjskich "internetowych ekspertów" z uwagą śledzili
polscy piloci w służbie czynnej. Prezentujemy rozmowę z
doświadczonym pilotem wojskowym w stopniu majora (nazwisko do
wiadomości redakcji)
Jak
Pan ocenia wystąpienia rosyjskich ekspertów wypowiadających się
na temat katastrofy smoleńskiej na zaproszenie rosyjskiej agencji
informacyjnej RIA Nowosti?
-
Ta konferencja była poniżej wszelkiej krytyki. Takich rzeczy się
nie robi. Tego rodzaju praktyki można było stosować w okresie
zimnej wojny, ale nie teraz. Rosjanie przekazali tylko to, co
chcieli, by usłyszała opinia publiczna. Dlaczego nie zostali
zaproszeni polscy eksperci? Jak konferencja została przygotowana,
skoro prowadząca przyznała się, że dowiedziała się o swej roli
wczoraj o godz. 5.00 rano, czyli 12 godzin po podaniu w Polsce
informacji o wideomoście? Było to jednostronne i zarazem żenujące
widowisko.
Główna
teza brzmiała, że załoga Tu-154M nie była przygotowana do
lądowania nieprecyzyjnego, miała stare potwierdzenia minimów,
brakowało im szkoleń i "zlatania". To mocne zarzuty. Ale
czy prawdziwe?
-
To bzdura. Jeżeli pilot lata na jednym typie samolotu, wielokrotnie
podchodzi na nim do lądowania w trudnych warunkach, robi wszystkie
uprawnienia, zdobywa klasy itd., to kiedy przesiada się na większy,
cięższy samolot, nie traci wyrobionych nawyków. Nie można
traktować pilota tak, jak to uczynili eksperci, dla mnie jako
lotnika jest to rzecz nie do przyjęcia.
Rosjanie
stwierdzili, że przygotowanie lotu było słabe, że załoga nie
wiedziała o obniżeniu terenu przed pasem i wpadła w pułapkę...
-
Nawet w stenogramach jest zapisane to, jak drugi pilot mówi o dołku
przed lotniskiem. Kiedy słyszałem te wypowiedzi ekspertów, to aż
mnie zatykało. Uderzyło mnie również to, że na żadne konkretne
pytanie dziennikarzy nie padła ani jedna rzeczowa odpowiedź. Już
to dyskwalifikuje tych panów jako ekspertów. W zamian był model z
gazety, butelek, telefonu... To pokazuje, na jakim poziomie odbywała
się ta dyskusja.
W
Pana ocenie, załoga Tu-154M była zdecydowana na lądowanie, jak
twierdzą Rosjanie?
-
Nie zauważyłem w zachowaniu załogi takiego uporu. Wręcz
przeciwnie. Była też mowa o możliwości odejścia na lotnisko
zapasowe. Z pewnością z tego, co działo się na pokładzie w
trakcie lotu, nie można znaleźć potwierdzenia tej tezy. To tylko
"gdybanie" tych panów mające na celu pogrążenie
załogi.
Usłyszeliśmy,
że od 100 m obaj piloci szukali ziemi...
-
Nie ma w lotnictwie takiej zasady. Przy każdym podejściu w trudnych
warunkach załoga dzieli obowiązki - ja śledzę ziemię, ty
obserwujesz przyrządy - to jest lotniczy kanon.
Eksperci
obwieścili też, że kontrolerzy w dniu katastrofy nie mieli nic do
powiedzenia.
-
Samolot był na lewo od linii kursu, raz pod ścieżką, to znów nad
ścieżką, a z wieży padały komendy "na kursie i na ścieżce".
Dlaczego? Zwykle to jest nie do pomyślenia u Rosjan. Nigdy nie
spotkałem się z taką postawą tamtejszych kontrolerów. Podobnie
jeśli chodzi o przestrzeganie warunków pogodowych. Jeśli były
złe, to nie było żadnej szansy na lot na taki obiekt. Samolot
sadzany był na innym lotnisku, czasem nawet na cały dzień, mimo że
byliśmy załadowani ludźmi i sprzętem. Decyzja była jednoznaczna
- nie lecicie z uwagi na pogodę, i koniec. A tutaj pogoda się
pogarszała, Ił-76 o mało się nie rozbił o pas i jeszcze było
mało... Nie można mówić, że dyskusja o działaniach kontrolerów
to "strata czasu", bo kluczowe były działania załogi.
Służby kontroli lotów naprawdę decydują o wielu rzeczach i jeśli
pilot popełniłby jakiś błąd, to powinny to zauważyć i
skorygować.
Ale
ostatecznie to dowódca załogi decyduje o odejściu lub lądowaniu?
-
Oczywiście, ostatnie słowo należy do kapitana statku powietrznego.
Jeśli jednak warunki pogodowe się pogarszają, to nie ma tu miejsca
na dyskusję. Kierownik lotów powinien przekazać informację:
"warunki mojego lotniska są poniżej minimum", i nakazać
załodze, by wybrała lotnisko zapasowe lub wracała do Warszawy.
Kierownik lotów ma zawsze możliwość zabronienia lądowania - czy
to w wojsku, czy w cywilu. Lotnisko jest systemem zamkniętym,
wygrodzonym, są służby, które ten teren kontrolują. Powiedzmy,
że nagle - gdy samolot podchodzi do lądowania przy warunkach
widoczności 800 m, czyli nadających się do lądowania - ktoś
wjechał na pas samochodem, samolot zbliża się do progu pasa, a
samochód jest na 1300 metrze i z samolotu nikt go nie widzi, to czy
kierownik lotu, wiedząc, że na pasie jest przeszkoda, powie
załodze, by lądowała? Na pewno nie!
Eksperci
dość pokracznie tłumaczyli, dlaczego kontrola lotu mimo odchyłek
pozycji samolotu podawała komendę "na kursie i ścieżce".
Tłumaczono, że kontroler nie mógł wiedzieć, że załoga leciała
z wykorzystaniem radiowysokościomierza. Co to ma do rzeczy?
-
To jakaś bzdura. Kontroler ma narysowane "dwie krechy" na
wskaźniku kursu i wysokości. Kiedy samolot wychodzi poza ten
obszar, kontroler powinien reagować, skorygować lot lub odesłać
samolot na drugi krąg. Co do tego ma to, czy załoga posługiwała
się takim czy innym wysokościomierzem?
Usłyszeliśmy
też, że reagujący nerwowo kontrolerzy, rzucający wulgaryzmami to
norma...
-
Jeżeli to są normalne warunki pracy, z tymi przekleństwami,
wyzwiskami, to ja życzę Rosjanom powodzenia...
Wiedząc,
na jakich kontrolerów można liczyć na wieży, zdecydowałby się
Pan lecieć do Smoleńska?
-
W wojsku się nie odmawia lotu. Dowódca wyznacza, zbiera się
wszystkie dokumenty, wsiada się do samolotu i leci. Trzeba jednak
wiedzieć, że do misji wyznaczani są tacy ludzie, których dana
sytuacja nie przerośnie. Proszę mi wierzyć, dowódca eskadry wie,
kogo posadzić w samolocie.
Rosjanie
uznali, że mjr Arkadiusz Protasiuk to może i doświadczony pilot,
ale nie dowódca...
-
Jeżeli ktoś przelatał jako dowódca załogi na Tu-154M kilkaset
godzin, a wcześniej latał jako pierwszy pilot na mniejszym
samolocie, to nie jest on doświadczony? Cech dowódczych nabiera się
w praktyce i jeżeli pilot nie jest karany, zdejmowany z tej funkcji,
to cały czas się rozwija i idzie do przodu. To, co uczyniono
dowódcy Tu-154M, to dyskryminacja w oczach opinii
publicznej.
Dowiedzieliśmy
się wczoraj, że w sprawie katastrofy polscy eksperci są w pełni
zgodni z Rosjanami i właściwie nie ma o czym dyskutować. Czyżby?
-
Nie wiem, z kim ten pan rozmawiał. Szkoda, że nie podał nazwisk
owych polskich ekspertów... Ale wiadomość - bez żadnego
potwierdzenia - poszła w świat. I o to najwyraźniej
chodziło.
Rosjanie
wspomnieli o przypadku Syberii, gdzie samoloty biznesowe nadal latają
z tzw. liderami?
-
Potraktowali ten temat "delikatnie". Przede wszystkim
liderzy są tam niezbędni, bo brakuje pokrycia radiolokacyjnego, a
na lotniskach mówią tylko po rosyjsku i w tym momencie bez lidera
załoga by zginęła. Są nawet mapy lotnicze, na których w ramce
wypisane jest ostrzeżenie, że obowiązuje tylko język rosyjski -
to dotyczy obszaru kilku tysięcy kilometrów kwadratowych.
Zdaniem
Rosjan, dane ze skrzynek Tu-154M zostały doskonale odczytane...
-
Jeśli tak, to dlaczego w Instytucie Ekspertyz Sądowych w Krakowie
eksperci odszyfrowali więcej słów niż Rosjanie? Przecież oni
pracowali na tych samych zapisach, a nawet na ich kopiach. Ponadto,
mówiąc o parametrach technicznych, nasuwa się pytanie: czy ów
ekspert je w ogóle widział? Oczywiście każdy lot można odtworzyć
na podstawie zapisów czarnych skrzynek. My jednak nie mamy żadnych
informacji, że te dane zostały właściwie odczytane.
Uderzający
był moment, gdy ekspert przeprowadził głosowanie wśród
dziennikarzy: kto z państwa poleciałby z "taką załogą"?
-
To było uwłaczające. Ekspert rozwiązuje problem, ale nie osądza.
Potrafi wytłumaczyć wszystkie zawiłości i na tym kończy się
jego rola.
Z
kolei pytanie o sztuczną mgłę, które Rosjanie sami sobie zadali,
wywołało burzę śmiechu. Okazuje się, że eksperci nic na ten
temat nie wiedzą.
-
Może ci eksperci nie widzą. Są do tego urządzenia, środki
chemiczne, można to zrobić.
Za
to zalecono nam śledztwo w sprawie nacisków na załogę. Pana
zdaniem, gen. Andrzej Błasik naciskał na pilotów?
-
To, co jest w zapisach CVR, nawet nie potwierdza obecności gen.
Andrzeja Błasika w kabinie w chwili katastrofy. Zresztą nie
znaleziono jego ciała w kabinie. Co więcej, kiedy była
identyfikacja położenia ciał, elementów samolotu, to wówczas
wszystko dokładnie powinno zostać opisane. Czy zostało to
zrobione? W tym świetle także zalecenia są po prostu
kuriozalne.
Dziękuję
za rozmowę.
Marcin
Austyn