RBN nie o raporcie MAK
Nasz Dziennik, 2011-01-21
P
lany
ewentualnościowe, a więc gwarancje sojusznicze NATO na wypadek
wojny były tematem posiedzenia Rady Bezpieczeństwa Narodowego.
Prezydent Komorowski dopiero rozważy możliwość zwołania
posiedzenia, którego głównym tematem będzie raport MAK i
ustalenia polskiej komisji rządowej w sprawie przyczyn katastrofy
smoleńskiej.
Choć
raport MAK, arcyszkodliwa dla Polski reakcja na jego tezy w
światowych mediach oraz informacje przedstawione przez komisję
kierowaną przez ministra Jerzego Millera są głównym tematem
politycznym od prawie dwóch tygodni, zwołana przez prezydenta
Bronisława Komorowskiego Rada Bezpieczeństwa Narodowego sprawą tą
się nie zajęła. Rada dyskutowała o tzw. planach
ewentualnościowych NATO dla Polski, a więc sojuszniczych
gwarancjach bezpieczeństwa na wypadek wojny. Spotkanie było
zamknięte dla mediów. W posiedzeniu Rady wzięli udział szefowie
największych partii politycznych oraz szefowie MON, MSZ, MSWiA i
premier. Oczywiście bez przewodniczącego PiS Jarosława
Kaczyńskiego, który bojkotuje jej posiedzenia. Dlatego to lider SLD
Grzegorz Napieralski chciał, by na RBN przedyskutowano również
kwestię raportu MAK w sprawie katastrofy smoleńskiej. Szef RBN gen.
Stanisław Koziej wykluczył jednak uzupełnienie posiedzenia o ten
punkt. Jak napisał w piśmie kierowanym do Grzegorza Napieralskiego:
"Prezydent bierze pod uwagę zwołanie kolejnego posiedzenia
RBN, jako organu strategicznego doradztwa, specjalnie poświęconego
proponowanej przez Pana problematyce". I tylko tyle. Czy RBN
zajmie się raportem MAK i raportem komisji rządowej kierowanej
przez szefa MSWiA, tak naprawdę nie wiadomo.
Politycy
dyskutowali więc o tzw. planach ewentualnościowych. Polska od lat
domagała się, aby interpretacja art. 5 traktatu waszyngtońskiego,
który zobowiązuje członków do natychmiastowego przyjścia z
pomocą krajowi atakowanemu, miała jednoznaczny charakter dla
wszystkich krajów sojuszniczych. Po listopadowym szczycie państw
NATO w Lizbonie uzgodniono m.in., że w razie agresji do obrony
Polski zostanie wysłanych dziewięć dywizji, w tym cztery polskie.
Obroną naszego kraju w przypadku ataku ma być Dowództwo Sił
Połączonych NATO w Brunssum w Holandii. Choć rząd i prezydent
przyjęli te ustalenia z zadowoleniem, to zdaniem wielu specjalistów
obronności, to bardzo mało. Tym bardziej że nowa koncepcja
strategiczna została niezwykle ciepło przyjęta również w
Moskwie. Jak podkreślał Witold Waszczykowski, były wiceszef BBN,
dopiero stworzenie aktów wykonawczych w postaci konkretnych planów
obronnych dla nowych członków, planów rozwoju infrastruktury
obronnej zamknie ten temat. Polska zabiegała wcześniej o znacznie
więcej, m.in. o rozbudowanie infrastruktury obronnej Sojuszu,
stworzenie baz wojskowych na terenach nowych członków lub
przynajmniej zbudowanie lotnisk, portów, składów umożliwiających
szybkie przyjęcie wsparcia wojskowego na wypadek konfliktu. Niestety
bezskutecznie.
Choć od wejścia Polski do NATO minie niedługo
12 lat, to okazało się, że w ciągu tego czasu gwarancje
bezpieczeństwa dla krajów członkowskich przyjętych do Sojuszu po
zakończeniu zimnej wojny nie zostały nigdy jasno sprecyzowane. Jak
podkreślał wielokrotnie minister Witold Waszczykowski, szybko
okazało się, że Pakt odszedł od sojuszu wojskowego w kierunku
układu bezpieczeństwa zbiorowego o niejasno sprecyzowanych
gwarancjach. Dlatego Polska przystąpiła do niego na warunkach
gorszych niż "starzy" członkowie. Nie zostaliśmy objęci
wiarygodnymi planami obronnymi, a w związku z tym zasadne zaczęły
być obawy, że w przypadku zagrożenia, a nawet konfliktu u naszych
granic, zamiast natychmiastowej pomocy, kraje sojusznicze ograniczą
się do wygłaszania dyplomatycznych deklaracji. Aktywna polityka
Polski, a więc wysyłanie polskich żołnierzy na liczne misje
pokojowe, wojny w Iraku i Afganistanie oraz bliska współpraca z
USA, miała wzmocnić niepewne gwarancje bezpieczeństwa wynikające
z udziału Polski w NATO. Dlatego jako o uzupełnianiu planów
ewentualnościowych mówiło się m.in. przy okazji zakończonych
fiaskiem negocjacji w sprawie budowy tarczy antyrakietowej na terenie
Polski. Administracja Baracka Obamy wycofała się jednak z projektu,
który był forsowany przez poprzednika obecnego prezydenta Stanów
Zjednoczonych Georga W. Busha. Zrobił to przy kompletnie
irracjonalnej postawie rządu Donalda Tuska, w tym ministra Radosława
Sikorskiego, który najpierw przedłużał negocjacje w tej sprawie,
a potem nie ratyfikował umowy, zostawiając prezydentowi USA wolną
rękę. Licytacja żądań nie przyniosła niczego poza rotacyjnym
pobytem na terenie Polski ćwiczebnej baterii rakiet Patriot. Potem
okazało się, że Obama zrezygnował z budowy tarczy, stawiając to
jako element politycznego targu w rozmowach rozbrojeniowych START z
Rosją. W tym samym czasie Rosja wprowadziła na uzbrojenie swoich
jednostek, m.in. w okolicach Kaliningradu, rakiety średniego zasięgu
Iskander. A w Lizbonie Sojusz wystąpił tu z propozycją zbudowania
wspólnej obrony antyrakietowej. Choć prawdopodobnie zakończy się
to na deklaracjach.
Maciej Walaszczyk