MAK kręcił nawet przy polisach
Nasz Dziennik, 2011-01-18
M
iędzypaństwowy
Komitet Lotniczy (MAK) orzekł w raporcie dotyczącym katastrofy
smoleńskiej, że polscy piloci nie mieli polis ubezpieczeniowych. -
To kompletna bzdura - twierdzą piloci. W ramach podpisanej umowy z
danym ubezpieczycielem Ministerstwo Obrony Narodowej zapewnia
żołnierzom ze wszystkich jednostek tzw. ubezpieczenie grupowe.
Wypłacana kwota z racji poniesionego uszczerbku na zdrowiu lub
śmierci nie jest jednak zbyt wysoka. Dlatego piloci podpisują
indywidualne polisy z wybranymi przez siebie firmami
ubezpieczeniowymi. Dokumentów związanych z ubezpieczeniem nie
zabiera się nigdy na pokład samolotu.
W
Raporcie końcowym Międzynarodowego Komitetu Lotniczego w sprawie
śledztwa dotyczącego katastrofy samolotu Tu-154M z 10 kwietnia 2010
roku w rejonie lotniska Smoleńsk Siewiernyj czytamy, iż "Członkowie
załogi polis ubezpieczeniowych nie posiadali" (s. 28 raportu).
Kapitan Janusz Więckowski, który na tupolewie wylatał 2,5 tys.
godzin, twierdzi, że orzeczenie Rosjan to kompletna bzdura i że
przedstawiona przez nich wersja raportu jest "co najmniej
dziwna". - Orzeczenie MAK jest co najmniej dziwne. Specpułk
musi ubezpieczyć swoich pilotów. Tak samo działają wszystkie
pasażerskie linie lotnicze, jak choćby PLL LOT, który zawsze
zapewniał nam ubezpieczenie, było to naturalne. Ja musiałem
wskazać tylko osobę, która w razie gdyby coś mi się stało,
mogła otrzymać odszkodowanie - mówi Więckowski. Generał Anatol
Czaban, asystent szefa Sztabu Generalnego ds. Sił Powietrznych,
potwierdza, iż każda jednostka wojskowa, w tym także specpułk,
zawsze zapewnia swym żołnierzom tzw. ubezpieczenia grupowe, do
których powinno się przystąpić. Gwarantują one wypłatę
odszkodowań ubezpieczonemu lub jego najbliższym w razie wypadku lub
śmierci żołnierza. Tak samo jak piloci, żołnierze i pracownicy
wojska wyjeżdżający na misje są ubezpieczeni od następstw
nieszczęśliwych wypadków. Regulują to konkretne rozporządzenia
ministra obrony narodowej. Jak mówi Czaban, istnieją zwykle dwa
egzemplarze polisy ubezpieczeniowej w ramach tzw. ubezpieczenia
grupowego. Jeden z nich znajduje się we właściwej jednostce
wojskowej, drugi ma osoba, której ubezpieczenie dotyczy. Nie ma
zwyczaju, by piloci zabierali te dokumenty ze sobą na pokład. Jak
zauważa Czaban, zarówno piloci, jak i personel latający zwykle
decydują się także na wariant drugi: podpisują polisy
indywidualne z firmami ubezpieczeniowymi, którą każdy wybiera sam.
Z tego rozwiązania korzysta aż 70 procent pilotów. Z rozmów,
jakie "Nasz Dziennik" przeprowadził z żołnierzami
specpułku, wynika, że firmy takich umów z pilotami nie zawierają
zbyt chętnie. - Jeżeli ktoś z nas chce mieć ubezpieczenie
dodatkowe, musi się sam o to postarać. Najgorsze jest w tym to, że
firmy ubezpieczeniowe niechętnie je z nami podpisują z uwagi na
duży stopień ryzyka, jakim jesteśmy obarczeni - mówi jeden z
naszych rozmówców. Generał brygady Jan Baraniecki zauważa, że
piloci ze specpułku podpisują dodatkowe polisy, ponieważ nie mają
innego wyjścia. - Żołnierze są ubezpieczani w ramach tzw.
ubezpieczeń grupowych, które wojsko gwarantuje jakby z urzędu. Za
moich czasów odszkodowania wypłacane w ramach tych ubezpieczeń
były bardzo niskie. Nie sądzę, by to się zmieniło -
podkreśla.
Anna Ambroziak