Przeznaczenie
Ray usiłował znaleźć dobry punkt podparcia. Jeszcze nie opanował sztuki chodzenia po dowolnych powierzchniach, za pomocą Chakry, więc by dostać się do okna Suyake. James pilnował Czerwonookiej jak oczka w głowie. Ray jednak nie mógł się powstrzymać, żeby choć na nią nie spojrzeć.
Chłopak podejrzewał, że James specjalnie umieścił pokój swoich córek na drugim piętrze, żeby go zdenerwować. W sumie dostanie się tam nie było możliwe dla kogoś nieumiejącego jeszcze posługiwać się dobrze chakrą. Ale Ray był zbyt zdesperowany, żeby zwrócić na to uwagę. Jak na razie był jakieś trzy metry nad powierzchnią betonu. Poczuł wibracje w kieszeni i zdenerwował się. Przycisnął delikatnie słuchawkę w uchu.
- Ray, chcą cię widzieć w Ellesmerze. - usłyszał. Eangel. Ten wampir był technicznym geniuszem. W tej właśnie chwili widzi to, co widzi Ray. Słuchawki wampirzej roboty.
- Z jakiej racji? - głos chłopaka był nieco zażenowany. - Jestem zajęty.
- James wie, że wisisz na ścianie.
Czoło Raya skroplił pot. Niedobrze…
- Skąd wiesz? - Eangel usłyszał drżący głos.
- Sam mu powiedziałem. Wiedziałem, że inaczej nie dasz się stąd ściągnąć.
- Zabiję cię, Eang! - warknął.
- Spójrz na to z drugiej strony. Suyake też idzie.
Ray nie odezwał się. Zeskoczył ze ściany, amortyzując upadek przewrotką. Rozłączył się.
Czternastoletni Raymond Liotta, syn Jake `a i Kitsuru, w tej właśnie chwili zmierzał do TCC.
Ryu także upodobał sobie córkę Jamesa. Tym razem jednak nie była to Suyake, a jej o rok młodsza siostra, Tsutai. Ta dziewczyna miała 13 lat, czyli była równolatką nastoletniego komandosa. Nie szalał za nią tak, jak Ray za Suyake. Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie jeden istotny szczegół.
Ryu cierpiał na rozdwojenie jaźni.
- Wciąż nie radzisz sobie z mieczem? - usłyszał przyjacielski głos Roxa. Ryu pokręcił głową. Nikt nie wiedział o jego problemie. To byłoby nieprzyjemne. - Ćwicz dalej, w końcu nawet ja musiałem dużo ćwiczyć.
O ile Ryu dobrze pamiętał, Rox opowiadał, że dziwnym trafem umiał posługiwać się mieczem, gdy pierwszy raz miał go w dłoni, nie komentował jednak.
- Przecież dobrze wiesz, że mija się z prawdą.
Cichy głos, niewiele różniący się od jego własnego. Ryu mógł rozmawiać ze swą drugą osobowością w swym umyśle. A co najważniejsze - doskonale mogli się uzupełniać.
Raz jego nieodłączonemu towarzyszowi udało się przejąć kontrolę nad ciałem chłopaka. Doskonale radził sobie z wszelkiego rodzaju bronią białą i rzucaną, kontrolą Chakry i innymi rzeczami, o których Ryu mógł tylko pomarzyć. Za to on doskonale radził sobie z bronią palną i ze zdobyczami techniki, zwłaszcza Eangela. Wampir w ciągu godziny zdolny był wykonać bombę z wszystkiego, co miał pod ręką. Nie licząc tego, że trochę sprzętu zawsze miał ze sobą. Ryu zawsze lubił przebywać w pracowni wampira. Było tu dużo ciekawych przedmiotów, często, za zgodą przyjaciela, składał własne. Niekiedy pomagał Eangelowi w wytworzeniu nowego sprzętu.
Teraz Ryu stał, samotnie przyglądając się księżycowi. Uwielbiał na niego patrzeć, miał w sobie niewysłowione piękno. Co dzień leżał godzinami pod gwiazdami. Chłopak miał problemy ze snem. Były spowodowane wydarzeniami z przeszłości, ale o tym wiedziało niewiele osób. Od tamtego momentu Ryu bał się zasnąć.
- Ryu? - Rox znów do niego podszedł. Zawstydził się nieco swego zamyślenia i zaczął znów wymachiwać mieczem. - W Alagaesii mają jakiś problem. Ray, Suyake i Tsutai idą. Chciałbym, żebyś im towarzyszył. Ryu tylko skinął głową.
Uchiha Ryu, syn Demicytha i Janette skierował się do pokoju odpraw.
- Suyake! - zniecierpliwiona Tsutai popatrzyła na siostrę. - Pospiesz się, mamy przecież misję!
- Uspokój się! - jej starsza siostra była o wiele bardziej opanowana.
- Chcę zobaczyć Ryu!
Trzynastoletnia Tsutai była zafascynowana chłopakiem. Suyake także pragnęła jak najszybciej spotkać się z Rayem, jednak ukrywała to. Zawstydzał ją sam fakt, że podkochuje się w chłopaku. Albo, co ciekawsze, że człowiek zakochał się w diclonius. Co prawda tak było z ich rodzicami, jednak dziwiło ją to. Byli przecież mordercami.
Siedziały jeszcze w domu. Suyake potrzebowała czasu, by wybrać odpowiedni sprzęt z elektroniki Eangela. Przyspieszyła nieco wybór, gdy usłyszała kroki ojca.
Suyake i Tsutai, diclonius, córki Jamesa i Lucy. Cała ta czwórka zaraz miała rozpocząć misję, która zmieni ich dotychczasowy styl życia. Każda z obecnych osób odkryje swe przeznaczenie.
Ray stał i rozmawiał z Ryu. Tsutai, pierwszy raz na misji, otrzymywała ostatnie instrukcje od Roxa. Suyake przyglądała się Rayowi. Jednym uchem przyswajała sobie raz jeszcze słowa Roxa. Nie pierwszy raz je słyszała. I zapewne nie ostatni.
- Tak w ogóle, to co się dzieje w Alagaesii? - zapytała. Chłopcy przestali rozmawiać.
- Z dziwnych przyczyn, smoki zaczynają umierać. Przez samobójstwo. To samo dzieje się z innymi zwierzętami, dostrzeżono także kilkoro ludzi. Harakiri, skoki ze skał, powieszenie, ktoś nawet potraktował drzewo z główki. Połowa R-Team i The Nobodies idzie. Misja jest ogromnie niebezpieczna. Jeśli czujecie, że nie dacie rady, możecie odejść. W każdej chwili. Życie jest najważniejsze. Wraz z Eangelem będziemy was informować na bieżąco.
Cała czwórka skinęła głowami i natychmiast przenieśli się do Alagaesii.
Rox miał rację. Sytuacja była więcej niż dziwna. Natknęli się na Eragona. Byli w Ellesmerze. Elfy nie dotknęła dziwna epidemia samobójstw. Mieli ciało człowieka. Jak słusznie zauważył Ryu, zginął poprzez rozcięcie sobie gardła czyś ostrym. Rana była poszarpana, więc raczej nie był to jednak ostry przedmiot. Musiał nieźle cierpieć.
- W jego umyśle znaleźliśmy coś dziwnego. Coś, co nim zawładnęło. - Eragon popatrzył na nich. - Wygląda to na jakąś toksynę, którą wydzielają rośliny. System obronny.
Suyake zaczęła nerwowo się rozglądać. W końcu to był las.
- Działa na wszystko, co żyje? - Ray zastanowił się. - Smoki powinny być na to odporne!
Eragon nie odzywał się przez chwilę.
- Kto według was był pierwszy, który zatruł się tą toksyną?
- Zwierzęta? - zgadywała Suyake. Eragon pokręcił głową.
- Smoki? - powiedzieli wraz Ryu i Tsutai. Znów źle.
- Ludzie. - rzekł spokojnie Ray. - Skoro to system obronny, ludzie byli pierwsi. Nigdy nie dbają o przyrodę.
- Dobrze. Ray ma rację. To zemsta roślin! - Eragon pokręcił głową z niedowierzaniem. - Toksyna jest niewidzialna gołym okiem i szybko ewoluuje. Na szczęście zginęły tylko dwa smoki. - Eragon wyjął z kieszeni fiolkę z czerwoną cieczą. - Ray i Ryu zaniosą to do Eangela. Niech szuka szczepionki bądź czegokolwiek, co pomoże nam z tym draństwem. To krew. Spieszcie się.
- A Lasanwar i Saphira? - zapytał Ryu. - Co z nimi?
- Jak już mówiłem… - głos Eragona się łamał. - Spieszcie się.
Chłopcy zniknęli. Eragon wręczył dziewczynom smocze jajo.
- Saphira składa kolejne. Pilnujcie tego jak oka w głowie! - rzekł. Zgodziły się.
Eangel patrzył przez mikroskop na kroplę krwi. Nie mógł się napatrzeć.
- Co o tym myślisz?
- Nie mam pojęcia. Trzeba to sprawdzić. - popatrzył na towarzyszącą mu dwójkę. - Załóżcie maski, będę wyodrębniał truciznę.
Po jakimś czasie, Eangel wprowadził kod specyfiku do komputera. W końcu mogli zdjąć maski. Wampir usiadł przy komputerze i założył słuchawki. Zaczął wciskać klawisze na klawiaturze.
- Stworzyć symulację numer trzy - zero - jeden, odtworzyć istotę numer zero - - jeden. Wprowadzić specyfik osiem - trzy - siedem. - zdjął słuchawki. - A teraz popatrzmy, co ten szajs robi ludziom.
Stworzony człowiek był niczym nie wyróżniającym się z tłumu mężczyzną. Najpierw zaczął mówić od rzeczy. Eangel jednym okiem przyglądał się statystykom na ekranie obok. Westchnął. Zaraz potem mężczyzna zaczął iść do tyłu. Wampir zmarszczył czoło. Gdy mężczyzna wyciągnął coś z kieszeni, rozpoznali w tym scyzoryk. Eangel widział już tylko statystyki. Ryu także zerknął na sąsiedni ekran. Tylko Ray widział, jak mężczyzna podcina sobie żyły. Mimowolnie zamknął oczy. Symulacja się zakończyła.
- Jakie wyniki? - zapytał niepewnie Ray. Bał się odpowiedzi.
- Najpierw toksyna ogarnia mózg. - Ryu wskazał na wykres. - Powoduje zaburzenia mowy i toku myślenia. Z czasem miesza w układzie nerwowym. To powód, dla którego mężczyzna szedł tyłem.
- W końcu toksyna robi taki chaos, że dla opanowanej nią istoty samobójstwo jest rzeczą równie ważną, co picie. I dążą do wykonania tej czynności. Jak najszybciej, w jakikolwiek sposób. Widziałeś to, Ray.
- Świetnie. - Ray zmrużył oczy. - W jaki sposób opanowuje człowieka?
Eangel znów zaczął klepać na klawiaturze. Na ekranie pojawił się wirtualny odcień każdej partii ciała człowieka, każdej jego warstwy. Kości, tkanka mięśniowa, skóra i narządy.
- Toksyna dostaje się do układu oddechowego. - na ekranie pojawiła się żółta kropka, obrazująca truciznę. - Przenika do krwi, a przez krew do mózgu. Paraliż ogarnia zatrutego w ciągu sekundy, bezsensowne gadanie w ciągu kolejnych dziesięciu, opanowanie układu nerwowego w ciągu następnych dziesięciu sekund. Układ nerwowy otrzymuje wcześniejszą sprawność po pięciu sekundach, wtedy następuje chęć samobójstwa.
- Innymi słowy. - dokończył Ryu. - Masz niecałą minutę życia.
- Da się coś zrobić? - zapytał jeszcze Ray
- Teraz nie mogę tego sprawdzić na symulacji. Muszę badać te cholerstwo dalej. W ciągu trzech godzin powinienem coś mieć. Zajrzyjcie. A jak na razie… - wampir popatrzył na nich. - Nie wychodźcie z Ellesmery. Elfom bez problemu uda się ochronić was przed tą trucizną.
- Ostatnie pytanie, Eang. - Ray wyglądał na zaniepokojonego. - Gdzie Saphira składa jaja?
- Na… - Eangel popatrzył na niego ze zdumieniem. - Ale skąd o tym wiesz?
- Nie opuszcza Eragona na krok, chyba, że właśnie składa jaja. Gdzie ona jest?!
- Wzgórze Smutku. Już za późno, Ray.
- Nigdy nie jest za późno! - chłopak porwał cztery słuchawki. - Bądź w kontakcie!
Dwie słuchawki wręczył dziewczynom, jedną Ryu. Ostatnią sam włożył do ucha. Maleńki, półprzezroczysty ekranik przysłonił mu lewe oko. Wersja na akcję. Teraz na kawałku kryształu widział kawałek mapy. Mógł zmieniać opcje zaledwie myślą. Kawałek metalu w jego uchu wyczytuje impulsy wysyłane przez mózg i odpowiednio przekształca na bardzo dobrze rozpoznawalny rozkaz.
Suyake i jej siostra zostały w Ellesmerze. Nie dałyby rady nic zrobić, a tam są bezpieczne. Teraz Ellesmera stanowiła punkt wypadowy TCC. Także Eangel przeniósł się tu z laptopem.
Gaz był niewidzialny gołym okiem, więc dwójka ninja kierowała się widokiem martwych zwierząt. Jeśli jakieś dostrzegli, natychmiast zmieniali kierunek marszu. Jak na razie sprawdzało się to.
- Nie mógłbyś użyć naszego sharingan? - głos w głowie Ryu mówił słusznie, jednak ten nie potwierdził. Nie udało mu się dotychczas obudzić czerwonych oczu. W końcu obaj dostrzegli skały Wzgórza Smutku. Ray automatycznie przełączył tryb widzenia okularów na wykrywanie nieznanych substancji w atmosferze. Na razie czysto. Na szczęście. Wspięli się szybko.
- Las! Saphira! - wrzasnął Ryu od progu. - Musicie uciekać! Natychmiast!
Tuż obok jego stopy wylądował ptak. Spadł z wysoka. Popełnił samobójstwo.
- O jasna cholera! - rzekł Ray. Soczewka pokazywała wysokie stężenie gazu.
- Co się dzieje? - zapytał Lasanwar.
- Nie czas na pytania! - Ray wdrapał się na niego, pomógł zrobić to samo towarzyszowi. - Musimy uciekać do Ellesmery! Natychmiast!
Za późno. Widział gaz jakiś metr od twarzy Lasanwara. Saphira na szczęście była z tyłu. Może choć ona zdąży odlecieć… Lecz nie. Stała w miejscu. Ryu zrobił krótki rachunek sumienia. I wtedy stało się coś, czego nie oczekiwał.
Wizerunek jego oblicza zmienił się z bezgranicznego strachu na wzniosłą pogardę. Jego druga osobowość nie miała zamiaru patrzeć bez ruchu na jego śmierć. Także na swoją. Błyskawicznie zrobił kilka pieczęci. Całe Wzgórze Smutku otoczyła nieprzepuszczalna bariera. Ray dostrzegł na jego oczach sharingan. Nie mógł tego zrozumieć.
- Zjeżdżajmy stąd, Ray. - powiedział jego przyjaciel nieswoim głosem.
- Ale…
- Później!
Chłopak nie zadawał więcej pytań. Odleciał na Lasanwarze ponad chmurą toksyn. Ryu wskoczył na Saphirę i wraz z nią skierował się do Ellesmery.
- Co to było?! - wrzasnął zdesperowany Ray. Oddychał ciężko. - Od kiedy potrafisz takie rzeczy?!
- Nie ja. - Ryu uśmiechnął się kwaśno. - Jestem schizolem.
- Że co?
- Mam cholerne rozdwojenie jaźni! - wrzasnął. Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie to, że byli w Ellesmerze. - Ja potrafię posługiwać się bronią palną i techniką Eangela, a on jest mistrzem miecza, kontrolowania Chakry i tych innych rzeczy! Już rozumiesz?!
Spodziewał się, że Ray go wyśmieje, że już nie będzie go tolerował.
- No, brachu, jestem pewien, że Rox nauczy was jakoś panować nad jednym ciałem.
Ryu zatkało.
- Ja z kolei mam fioła na punkcie Suyake. - nie zwracał uwagi na obecność tejże właśnie dziewczyny tuż obok. - Wczoraj Eangel ściągał mnie ze ściany jej domu. Chciałem chociaż ją zobaczyć! Wszyscy myślą o niej jak o odludku. Bo ma czerwone włosy, piękne oczy tego samego koloru i dwa wypukłe punkty na głowie! Myślą o niej jak o potworze. Ja nie potrafię tak myśleć.
- Dzięki, Ray. - usłyszał cichy szept dziewczyny. - Posłuchaj, Eragon dał mi smocze jajo. Mam zamiar się nim zaopiekować. Przynajmniej przez jakiś czas.
- Jestem na tropie szczepionki. - Eangel wtrącił swoje dwa słowa.
- Zostaniemy tu. Saphira złoży jaja w Ellesmerze. - Lasanwar.
- A nas czeka jeszcze gruntowne przegrupowanie sił. - rzekł James. - Pilnujcie ich. Jeśli coś im się stanie, zabiję was. To wasza jedyna szansa.
- My musimy przejść trening. - Rox wstał z miejsca. - Róbcie swoje, a tymczasem my…
- Przepraszam, że muszę przerwać tę rozmowę… - Eangel popatrzył na Roxa ze strachem. - Ale toksyna w tej chwili wchodzi do Ellesmery!
Nie mieli dużo czasu na ucieczkę.
Gdy tylko drużyna wybiegła z lasu wraz z elfami. Rox kazał wszystkim przenieść się do The Chosens Center. Sam w kilka sekund założył barierę ochronną. Toksyna przez jakieś 42 godziny nie powinna stwarzać problemu dla elfów, które w ciągu tego czasu z pewnością dadzą sobie radę z samobójczymi oparami. Sam przeniósł się do TCC.
Ciekawiej zrobiło się w samym Centrum. Rox przez kuloodporną szybę widział, jak policjant wyciąga broń z kabury. Przyłożył ją sobie do skroni i nacisnął spust. Inny przechodzeń podniósł leżącą pukawkę i powtórzył manewr.
- EANGEL! - ryknął Rox. - UAKTYWNIJ ZABEZPIECZENIA! ZABLOKUJ DOSTĘP NA ZEWNĄTRZ! - jednocześnie uaktywnił Smocze Oczy.
Ryu rozpoznał syk maszyn. Właśnie odcinali się od świata zewnętrznego. I wtedy wszystkiego się domyślił.
- Wiem, o co tu chodzi! - rzekł. - Jedno ognisko toksyny w Alagaesii mogło być przypadkowe. Ale dwa…
- Ktoś po prostu opracował plan doskonały zabicia nas! - Ray pojął tok myślenia przyjaciela. - A jako, że toksyna pochodzi od roślin, na człowieka nie spadną żadne zobowiązania!
- Teraz tylko, jak zatrzymać truciznę? - Rox popatrzył na Eangela. Pokręcił głową. Nici ze szczepionki. Przeklął. Przez Smocze Oczy widział doskonale sytuację na zewnątrz. Gaz powodował ogromne spustoszenie.
- Jesteśmy martwi. - szepnęła przerażona Tsutai.
- Mamy jeden problem. - Eangel popatrzył na Roxa. - Eliza, Holly, Kitsuru… One wszystkie…
Rox nie zważał na toksyny.
Przez Smocze Oczy widział dokładnie każdą cząstkę trucizny. Wiedział, że przez jakiś czas będą bezpieczne, jednak w końcu będą pod wpływem oparów. Rox przeklął.
Podczas, gdy mężczyzna biegł w kierunku poszczególnych domów, Eangel wydzwaniał, do kogo się tylko dało. Jak na razie kobiety żyły. Kitsuru, na szczęście, była u swojego ojca. Pozostawały tylko Holly i Eliza, które szybko znalazły się w TCC. Największy problem dopiero się zbliżał.
- Zaczynamy tracić tlen! - wykrzyknął wampir w kierunku Roxa. Ten zmarszczył czoło.
- Jedyny tlen, jaki jest dostępny prócz tego w toksynie… - zastanowił się. - Kilometr stąd jest stacja oczyszczania powietrza.
- Ja pójdę! - wykrzyknęła Suyake i od razu otworzyła drzwi. Zrobiła to na tyle szybko, że nie zatrzymał jej nikt. Toksyna także nie zdążyła dostać się do środka. James wrzasnął, przerażony. Zanim Rox zdołał zareagować, Ray wystrzelił jak pocisk przez drzwi, ku Suyake. Udało mu się wepchnąć dziewczynę do środka. Była nieco zdezorientowana, lecz toksyna nie zdążyła wyrządzić poważnych szkód w organizmie. Za to Ray nie miał tyle szczęścia.
Poczuł, że traci kontrolę nad ciałem. Nie był w stanie się ruszyć. Powoli w jego umyśle działy się dziwne rzeczy. Stracił panowanie nad własnymi myślami. Jednak chaos nie zdążył opanować jego umysłu. Ray był silny. Za silny. On się nie da. Nie umysł. Jedyne prywatne miejsce.
Poczuł, jak sięga dłonią po kunai. Z oka wypadła mu jedna, samotna łza. Zdążył pomyśleć tylko: „Żegnaj, Suyake”. Podniósł nóż na wysokość serca. I wbił go sobie.
- Ray! - chłopak poczuł cios wymierzony z ogromną siłą w twarz. Zobaczył Ryu. - Masz zamiar tu ginąć?! Pomyśl o innych! - znów oberwał. - O Suyake! - poczuł uszczypnięcie w lewym ramieniu. Igła? Jakim cudem Ryu - bo to był on. - nie reagował na toksynę? Szczepionka?
Ray odkaszlnął. Odzyskał kontrolę nad swoim ciałem.
- Dzięki, Ryu. Ale wytłumacz mi, co macie zamiar zrobić?
- Szczepionka. Eangel w końcu zdołał ją wyprodukować i jak widzisz, działa. Przeanalizowaliśmy skład chemiczny toksyny. Znaczna jej część to tlen i wodór.
- Masz na myśli…
- Iskierka nic nie zrobi, ale już kula ognia…
- Dwa pytania: co chcesz zrobić i w jaki sposób?
- Jestem z klanu Uchiha! Cholera jasna, Ray! - popatrzył w stronę drzew. - Rox powiedział, że odpowiedni Rasengan jest w stanie wchłaniać powietrze. Ty zrobisz tą technikę, a ja ją zapalę swoim Goukakyou.
- Jesteś szalony, Ryu! - twarz Raya wykrzywił uśmiech. - Do roboty!
Czternastoletni Raymond Liotta w ułamku sekundy stworzył Rasengan. Trzynastoletni Uchiha Ryu wykonał kilka pieczęci i podpalił kulę Chakry swym Goukakyou. Wraz dwójka nastoletnich komandosów, Wybranych, rzuciła się biegiem przez ulicę.
W TCC zostali przywitani owacjami. Suyake patrzyła z wdzięcznością na Raya, który ocalił jej życie, prawie kosztem własnego. Liotta nie zdążył wbić kunai w serce. Powstrzymał go Ryu, na którego z kolei patrzyła zafascynowana Tsutai. Byli szczęśliwi, że to się już skończyło. Przedwcześnie.
- Toksyna nie wydostała się na ulice samoczynnie. - powiedział Rox. Wraz z Demicythem powtórzyli przed chwilą patent młodziaków w Alagaesii. - Ktoś zrobił się cwany.
- To znaczy? - zapytał krótko Ryu.
- Ktoś wyodrębnił toksynę z roślin i wypuścił ją na świat. Temu komuś zapłacono.
- Czyli jednak byli to terroryści. - Suyake pokręciła smutno głową. - Kto?
Rox uśmiechnął się lekko. Ray jęknął. Znali ten jego uśmieszek.
- Dzień dobry! - recepcjonista z wyuczonym uśmiechem przywitał czwórkę przybyłych. Rozpoznał w nich ludzi odpowiedzialnych za powstrzymanie toksyny. - Świetna robota z tą toksyną!
- Dzięki. - Uchiha popatrzył w jego oczy, w których jawił się Sharingan. Rox w końcu dał radę połączyć dwa umysły w jedną, perfekcyjną całość. Mimo to, Ryu wciąż będzie w dwóch osobach. - A wiesz, skąd się ona wzięła?
- Z roślin. - wypalił bez zastanowienia.
- Tak. - Ray popatrzył na niego. - Ale kto ją wypuścił na zewnątrz?
Recepcjonista zaczął się pocić.
- Wy macie tu dość pokaźne laboratorium. - Suyake ledwie zerknęła. Niewiarygodnie szybkim ruchem, mężczyzna chwycił jej siostrę i przyłożył jej do gardła pistolet.
- Tak. To byliśmy my. Powiedzcie o tym komuś, a dziewczyna zginie. Macie trzy sekundy na wyjście z budynku. Raz…
- Liczę do trzech. - Ryu wyciągnął broń. Desert Eagle. Rox mu go dał.
- Dwa…
Ryu nie bawił się w uprzejmości. Przyłożył pistolet do czoła recepcjonisty.
- Trzy. - nacisnął spust. Huk wystrzału słychać było w całym ogromnym budynku. Ludzie, który to widzieli, natychmiast zaczęli uciekać. Mózg na ścianie rzeczywiście nie był rzeczą przyjemną. Tsutai podziękowała Uchiha. - Cała firma odpowiada za toksynę. Jest tu trzydzieści… - zerknął na recepcjonistę. - Dwadzieścia dziewięć osób. Ilu się da, aresztować. Jeśli ktoś będzie równie miły jak ten tu, nie wahajcie się. Bo to może być wasza ostatnia rzecz w życiu. Rozejść się!
I tak zakończyła się afera z trującą toksyną na ulicach i w lasach Alagaesii.