Longyear簉ry B M贸j w艂asny wr贸g


.L:32

.S:2

.H: $$$

.H:

.X:10

+wr01-03+

POWIE艢膯

Barry B. Longyear

M脫J W艁ASNY WR脫G (1)

(Enemy Mine)

Prze艂o偶y艂a Danuta G贸rska

Tr贸jpalczaste d艂onie Drakona drgn臋艂y. W 偶贸艂tych oczach stwora

odczyta艂em pragnienie, 偶eby zacisn膮膰 te trzy palce na broni albo

na moim gardle. Ja te偶 zgi膮艂em palce i wiedzia艂em, 偶e on

odczyta艂 to samo w moich oczach.

- <I>Irkmaan<D>! - wyplu艂 stw贸r.

- Ty drako艅ski glucie. - Wyci膮gn膮艂em r臋ce przed siebie i

wykona艂em zapraszaj膮cy gest. - No chod藕, Draku, chod藕, to

dostaniesz.

- <I>Irkmaan vaa, koruum su<D>!

- Chcesz gada膰 czy walczy膰? No, chod藕!

Na plecach czu艂em bryzgi morskiej wody - szalej膮ca kipiel

spienionych ba艂wan贸w grozi艂a, 偶e mnie poch艂onie tak, jak

wcze艣niej poch艂on臋艂a m贸j my艣liwiec. Zatopi艂em w艂asny statek.

Drak katapultowa艂 si臋, kiedy jego my艣liwiec zosta艂 trafiony w

g贸rnej warstwie atmosfery, ale przedtem zd膮偶y艂 uszkodzi膰 m贸j

generator. Z trudem dop艂yn膮艂em do szarej, kamienistej pla偶y i

wylaz艂em na bezpieczny l膮d. Za plecami Draka widzia艂em jego

kapsu艂臋 ratunkow膮, stercz膮c膮 spomi臋dzy ska艂 na nagim pag贸rku.

Wysoko nad nami jego i moi ludzie wci膮偶 si臋 zabijali, walcz膮c o

prawo w艂asno艣ci do tej pustej, odleg艂ej, niego艣cinnej planety.

Drak sta艂 bez ruchu, a ja wyrecytowa艂em zdanie, kt贸rego nauczono

nas na szkoleniu - zdanie obliczone na to, 偶eby doprowadzi膰

ka偶dego Draka do bia艂ej gor膮czki.

- <I>Kiz da yuomeen, Shizumaat<D>!

Znaczenie: Shizumaat, najbardziej powa偶any drako艅ski

filozof, zjada odchody <I>kiz<D>. Co艣 jakby muzu艂manin opycha艂

si臋 wieprzowin膮.

Wstrz膮艣ni臋ty Drak otworzy艂 usta, potem zacisn膮艂 szcz臋ki i pod

wp艂ywem furii dos艂ownie zmieni艂 kolor z 偶贸艂tego na

czerwonawo-br膮zowy.

- <I>Irkmaan, yaa<D> g艂upia Myszka Miki jest!

艢lubowa艂em walczy膰 i zgin膮膰 za wiele spraw, ale bynajmniej

nie za tego szacownego gryzonia. Rykn膮艂em 艣miechem i 艣mia艂em

si臋 tak d艂ugo, a偶 wyczerpany i os艂abiony weso艂o艣ci膮 upad艂em na

kolana. Z wysi艂kiem unios艂em powieki, 偶eby nie traci膰 z oczu

mojego wroga. Drak bieg艂 w g艂膮b l膮du, oddalaj膮c si臋 od brzegu i

ode mnie. Zd膮偶y艂em wykona膰 p贸艂 obrotu w stron臋 morza i na

mgnienie dostrzeg艂em miliony ton wody, zanim zwali艂y si臋 na mnie

i pozbawi艂y mnie przytomno艣ci.

*

- <I>Kiz da yuomeen, Irkmaan, ne<D>?

Oczy piek艂y mnie od soli, powieki mia艂em oblepione piaskiem,

ale jaka艣 cz臋艣膰 mojej 艣wiadomo艣ci stwierdzi艂a: "Hej, ty 偶yjesz".

Chcia艂em zetrze膰 piasek z oczu, ale odkry艂em, 偶e nie mog臋

poruszy膰 r臋kami. Przez r臋kawy kombinezonu przeci膮gni臋to prosty

metalowy pr臋t, do kt贸rego przywi膮zano moje nadgarstki. Kiedy

艂zy wyp艂uka艂y mi piasek z oczu, zobaczy艂em Draka, kt贸ry siedzia艂

na g艂adkim czarnym g艂azie i spogl膮da艂 na mnie. Widocznie

wyci膮gn膮艂 mnie z k膮pieli.

- Dzi臋ki, 偶abolu. A te wi膮zania?

- <I>Ess<D>?

Pr贸bowa艂em pomacha膰 r臋kami, ale wykona艂em tylko nieudoln膮

imitacj臋 atmosferycznego my艣liwca kiwaj膮cego skrzyd艂ami.

Siedzia艂em na piasku, oparty plecami o ska艂臋.

- Rozwi膮偶 mnie, ty drako艅ski glucie!

Drak u艣miechn膮艂 si臋 ods艂aniaj膮c g贸rne i dolne z臋by, podobne

do ludzkich - tyle 偶e zamiast oddzielnych z臋b贸w tworzy艂y jedn膮

ca艂o艣膰.

- <I>Eh, ne, Irkmaan.<D>

Wsta艂, podszed艂 do mnie i sprawdzi艂 moje wi臋zy.

- Rozwi膮偶 mnie!

U艣miech znikn膮艂.

- <D>Ne!<I> - Stw贸r wskaza艂 na mnie 偶贸艂tym palcem. - <I>Kos

son va<D>?

- Nie m贸wi臋 po drako艅sku, 偶abolu. Znasz esper albo angielski?

Drak bardzo po ludzku wzruszy艂 ramionami, po czym dotkn膮艂

w艂asnej klatki piersiowej.

- <I>Kos va son Jeriba Shigan.<D> - Znowu pokaza艂 na mnie.

- <I>Kos son va?<I>

- Davidge. Nazywam si臋 Willis E. Davidge.

- <I>Ess?<D>

Spr贸bowa艂em wym贸wi膰 obce sylaby.

- <I>Kos va son<D> Willis Davidge.

- <I>Eh.<D> - Jeriba Shigan kiwn膮艂 g艂ow膮, potem poruszy艂

palcami. - <I>Dasu<D>, Davidge.

- I nawzajem, Jerry.

- <I>Dasu, dasu!<D> - Jeriba okaza艂 lekkie zniecierpliwienie.

Wzruszy艂em ramionami najlepiej, jak potrafi艂em. Drak pochyli艂

si臋, chwyci艂 obiema r臋kami za prz贸d mojego kombinezonu i

postawi艂 mnie na nogi.

- <I>Dasu, dasu, kizlode!<D>

- No dobrze! Wi臋c "dasu" znaczy "wstawaj". Co to znaczy

"kizlode"?

Jerry roze艣mia艂 si臋.

- <I>Gavey "kiz"?<D>

- Tak, <I>gavey<D>.

Jerry wskaza艂 na swoj膮 g艂ow臋.

- <I>Lode.<D>

Pokaza艂 moj膮 g艂ow臋.

- <I>Kizlode, gavey?<D>

Zrozumia艂em, a potem zamachn膮艂em si臋 usztywnionymi ramionami

i trafi艂em Jerry'ego metalowym pr臋tem w bok g艂owy. Drak zatoczy艂

si臋 na ska艂y. Ze zdumion膮 min膮 podni贸s艂 r臋k臋 do g艂owy i cofn膮艂

d艂o艅 umazan膮 tym bezbarwnym 艣luzem, kt贸ry Drakowie maj膮 zamiast

krwi. Spojrza艂 na mnie ze 艣mierci膮 w oczach.

- <I>Gefh! Nu gefh<D>, Davidge!

- Chod藕, to dostaniesz, Jerry, ty <I>kizlode<D> sukinsynu!

Jerry skoczy艂 na mnie, a ja pr贸bowa艂em znowu waln膮膰 go

dr膮giem, ale on z艂apa艂 mnie obiema r臋kami za prawy przegub i

wykorzystuj膮c impet mojego wymachu, pchn膮艂 mnie tak mocno, 偶e

uderzy艂em plecami o nast臋pny g艂az. Zanim odzyska艂em oddech,

Drak podni贸s艂 mniejszy g艂az i zbli偶y艂 si臋, wyra藕nie zamierzaj膮c

rozwali膰 mi 艂eb. Zapar艂em si臋 plecami o g艂az, unios艂em stop臋 i

kopn膮艂em Draka w brzuch, przewracaj膮c go na piasek. Teraz ja

z kolei got贸w by艂em rozwali膰 mu 艂eb, ale on pokaza艂 co艣

za moimi plecami. Obejrza艂em si臋 i zobaczy艂em nast臋pn膮 spienion膮

fal臋 przyp艂ywu, p臋dz膮c膮 w nasz膮 stron臋.

- <I>Kiz!<D>

Jerry podni贸s艂 si臋 i pobieg艂 w g艂膮b l膮du, a ja depta艂em mu po

pi臋tach. 艢cigani przez rycz膮cy przyp艂yw, kluczyli艣my w艣r贸d

czarnych g艂az贸w tkwi膮cych w wodzie lub w piasku, a偶 dotarli艣my

do kapsu艂y ratunkowej Draka. Jerry zatrzyma艂 si臋, podpar艂

ramieniem jajowaty pojemnik i zacz膮艂 go wtacza膰 pod g贸r臋.

Zrozumia艂em jego zamiar. Kapsu艂a zawiera艂a jedyny dost臋pny nam

sprz臋t i 偶ywno艣膰, konieczne do przetrwania.

- Jerry! - wrzasn膮艂em, przekrzykuj膮c huk nadci膮gaj膮cej fali.

- Wyjmij ten cholerny kij, to ci pomog臋!

Drak spojrza艂 na mnie spode 艂ba.

- Kij, wyjmij ten kij, <I>kizlode<D>! - Ruchem g艂owy

wskaza艂em moje wyci膮gni臋te rami臋.

Jerry podpar艂 kapsu艂臋 kamieniem, 偶eby si臋 nie stoczy艂a, potem

szybko rozwi膮za艂 mi r臋ce i wyci膮gn膮艂 pr臋t. Razem popchn臋li艣my

kapsu艂臋 i szybko przetoczyli艣my j膮 na wy偶sze miejsce. Fala

uderzy艂a o brzeg, wezbrana woda natychmiast si臋gn臋艂a nam do

piersi. Kapsu艂a podskakiwa艂a jak korek, a my przytrzymywali艣my

j膮 ze wszystkich si艂, dop贸ki woda nie opad艂a, osadzaj膮c jajowaty

kszta艂 pomi臋dzy trzema wielkimi g艂azami.

Sta艂em i dysza艂em. Jerry osun膮艂 si臋 na piasek, opar艂 si臋

plecami o jeden z g艂az贸w i patrzy艂, jak woda odp艂ywa z powrotem

do morza.

- <I>Magasienna!<D>

- Ty艣 powiedzia艂, bracie.

Pad艂em na piasek obok Draka. Milcz膮co zgodzili艣my si臋 na

chwilowy rozejm i obaj szybko zasn臋li艣my.

Otwar艂em oczy na niebo kipi膮ce czerni膮 i szaro艣ci膮.

Nieznacznie przechyli艂em g艂ow臋 na lewe rami臋 i zerkn膮艂em na

Draka. Ci膮gle spa艂. W pierwszej chwili pomy艣la艂em, 偶e to idealna

okazja, 偶eby go za艂atwi膰. Potem pomy艣la艂em, jak g艂upio wygl膮da

nasz samotny kawa艂ek z艂omu na tle rozszala艂ego morza. Dlaczego

ekipa ratunkowa nie przylecia艂a? Czy drako艅ska flota star艂a nas

na miazg臋? Dlaczego Drakowie nie przylecieli po Jerry'ego? Czy

wszyscy wyt艂ukli si臋 nawzajem? Nawet nie wiedzia艂em, gdzie

jestem. Na wyspie. Tyle zd膮偶y艂em zobaczy膰 z g贸ry, ale jaka

wyspa, w jakiej okolicy? Fyrine IV: planeta nie mia艂a nawet

nazwy, ale by艂a dostatecznie wa偶na, 偶eby za ni膮 umiera膰.

Z trudem podnios艂em si臋 na nogi. Jerry otworzy艂 oczy, szybko

odepchn膮艂 si臋 ramionami od ziemi i przykucn膮艂 w obronnej

pozycji. Machn膮艂em r臋k膮 i potrz膮sn膮艂em g艂ow膮.

- Spokojnie, Jerry. Tylko si臋 rozejrz臋.

Odwr贸ci艂em si臋 do stwora plecami i pocz艂apa艂em pomi臋dzy

g艂azy. Przez kilka minut wspina艂em si臋 pod g贸r臋, a偶 dotar艂em na

p艂aski wierzcho艂ek.

Tak, to by艂a wyspa, w dodatku niezbyt du偶a. Na oko wznosi艂a

si臋 najwy偶ej jakie艣 osiemdziesi膮t metr贸w nad poziom morza, mia艂a

oko艂o dw贸ch kilometr贸w d艂ugo艣ci i nieca艂y kilometr szeroko艣ci.

Wiatr szarpi膮cy materia艂em kombinezonu przynajmniej go

podsuszy艂, kiedy jednak zobaczy艂em g艂adkie, ob艂e g艂azy na

szczycie wzniesienia, zrozumia艂em, 偶e Jerry i ja powinni艣my si臋

przygotowa膰 na wi臋ksze fale ni偶 ta skromna k膮piel, kt贸r膮

prze偶yli艣my.

Z ty艂u za mn膮 stukn膮艂 kamie艅. Odwr贸ci艂em si臋 i zobaczy艂em, 偶e

Jerry wspina si臋 na zbocze. Kiedy dotar艂 do szczytu, rozejrza艂

si臋 woko艂o. Przykucn膮艂em obok g艂azu i przesun膮艂em r臋k膮 po

wyg艂adzonej powierzchni, a potem wskaza艂em na morze. Jerry

kiwn膮艂 g艂ow膮.

- <I>Ae, gavey.<D> - Pokaza艂 na kapsu艂臋 w dole, a potem na

miejsce, gdzie stali艣my. - <I>Echey masu, nasesay.<D>

Zmarszczy艂em brwi, potem wskaza艂em na kapsu艂臋.

- <I>Nasesay?<D> Kapsu艂a?

- <I>Ae<D>, kapsu艂a <I>nasesay. Echey masu.<D> - Jerry znowu

pokaza艂 na grunt pod nogami.

Pokr臋ci艂em g艂ow膮.

- Jerry, je艣li ty <I>gavey<D>, co wyg艂adzi艂o te ska艂y -

wskaza艂em na jeden z g艂az贸w - to powiniene艣 <I>gavey<D>, 偶e

nasuwanie twojej <I>nasesay<D> tutaj na g贸r臋 ni cholery nam nie

pomo偶e. - Wykona艂em r臋k膮 posuwisty ruch zmiatania. - Fale. -

Wskaza艂em na morze w dole, a potem na miejsce, gdzie stali艣my. -

Fale na g贸rze. Fale, <I>echey.<D>

- <I>Ae, gavey.<D> - Jerry rozejrza艂 si臋 po p艂askim

wierzcho艂ku i potar艂 bok twarzy. Potem przysiad艂 obok kilku

mniejszych kamieni i zacz膮艂 ustawia膰 jeden na drugim. -

<I>Viga<D>, Davidge.

Przykucn膮艂em obok niego i patrzy艂em, jak jego zr臋czne palce

uk艂adaj膮 kamienny kr膮g, kt贸ry szybko ur贸s艂, tworz膮c miniaturow膮

aren臋. Jerry stukn膮艂 palcem w 艣rodek kr臋gu.

- <I>Echey, nasesay.<D>

*

Dni na Fyrine IV wydawa艂y si臋 trzykrotnie d艂u偶sze ni偶 na

ka偶dej innej nadaj膮cej si臋 do zamieszkania planecie, jak膮

odwiedzi艂em. U偶ywam okre艣lenia "nadaj膮ca si臋 do zamieszkania" ze

sporymi zastrze偶eniami. Prawie ca艂y pierwszy dzie艅 zabra艂o nam

偶mudne wtaczanie <I>nasesay<D> Jerry'ego na wierzcho艂ek wzg贸rza.

Noc by艂a za ciemna do pracy i lodowato zimna. Wyj臋li艣my fotel z

kapsu艂y, dzi臋ki czemu obaj zmie艣cili艣my si臋 w 艣rodku. Ciep艂o

cia艂 troch臋 nas rozgrza艂o. Pomi臋dzy okresami snu zabijali艣my

czas, skubi膮c batoniki z 偶elaznej racji 偶ywno艣ciowej Jerry'ego

(smakowa艂y troch臋 jak ryba zmieszana z serem cheddar) i pr贸buj膮c

si臋 dogada膰 w kwestii j臋zyka.

- Oko.

- <I>Thuyo<D>.

- Palec.

- <I>Zurath<D>.

- G艂owa.

Drak roze艣mia艂 si臋.

- <I>Lode<D>.

- Ho, ho, bardzo 艣mieszne.

- <I>Ho, ho<D>.

*

O 艣wicie drugiego dnia wtoczyli艣my kapsu艂臋 na szczyt

wzniesienia i zaklinowali艣my j膮 pomi臋dzy dwoma wielkimi g艂azami;

liczyli艣my, 偶e przewieszka na jednym z nich os艂oni kapsu艂臋 przed

uderzeniami wielkich fal. Wok贸艂 g艂az贸w i kapsu艂y u艂o偶yli艣my

fundament z wielkich kamieni, a szczeliny wype艂nili艣my

mniejszymi kamieniami. Zanim mur ur贸s艂 do kolan, przekonali艣my

si臋, 偶e konstrukcja z tych g艂adkich, okr膮g艂ych kamieni nie

utrzyma si臋 bez zaprawy murarskiej. Po kilku eksperymentach

nauczyli艣my si臋 rozbija膰 kamienie tak, 偶eby uzyska膰 p艂askie

powierzchnie, odpowiednie na budulec. Trzeba podnie艣膰 jeden

kamie艅 i waln膮膰 nim w drugi z g贸ry. Zmieniali艣my si臋 po kolei,

jeden wali艂, a drugi budowa艂. Ska艂a by艂a krucha prawie jak

obsydian, wi臋c musieli艣my po kolei wyci膮ga膰 sobie nawzajem

od艂amki z r贸偶nych cz臋艣ci cia艂a. Zbudowanie muru zabra艂o nam

dziewi臋膰 nie ko艅cz膮cych si臋 dni i nocy, podczas kt贸rych woda

kilkakrotnie podchodzi艂a blisko, a raz zala艂a nas do kostek.

Przez sze艣膰 z tych dziewi臋ciu dni pada艂o. Wyposa偶enie kapsu艂y

zawiera艂o plastykowy koc, kt贸ry pos艂u偶y艂 nam za dach. Zapada艂

si臋 na 艣rodku, wi臋c zrobili艣my w tym miejscu dziur臋, dzi臋ki

czemu prawie nie mokli艣my i mieli艣my sta艂y dop艂yw 艣wie偶ej wody.

Gdyby nadesz艂a wi臋ksza fala, mogli艣my po偶egna膰 si臋 z naszym

dachem; ale obaj pok艂adali艣my zaufanie w murze, kt贸ry mia艂

prawie dwa metry grubo艣ci u podstawy i co najmniej metr u

szczytu.

Kiedy sko艅czyli艣my, usiedli艣my i podziwiali艣my nasze dzie艂o

przez jak膮艣 godzin臋, zanim dotar艂o do nas, 偶e w艂a艣nie

stracili艣my jedyne zaj臋cie.

- Co teraz, Jerry?

- <I>Ess?<D>

- Co teraz b臋dziemy robi膰?

- Teraz czeka膰, my. - Drak wzruszy艂 ramionami. - Co innego,

<I>ne?<D>

Kiwn膮艂em g艂ow膮.

- <I>Gavey.<D>

Wsta艂em i podszed艂em do korytarza, kt贸ry zbudowali艣my.

Poniewa偶 nie mieli艣my drewna, 偶eby zrobi膰 drzwi w murze,

wygi臋li艣my jedn膮 艣cian臋 na zewn膮trz i poprowadzili艣my wzd艂u偶

drugiej na odcinku trzech metr贸w, z wej艣ciem od strony

przeciwnej do najcz臋stszego kierunku wiatru. Nieustanny

wiatr ci膮gle atakowa艂, ale deszcz przesta艂 pada膰. Cha艂upa

nie wygl膮da艂a nadzwyczajnie, ale sam jej widok tutaj, na

艣rodku bezludnej wyspy, poprawi艂 mi nastr贸j. Jak zauwa偶y艂

Shizumaat: "Inteligentne 偶ycie stawia czynny op贸r

wszech艣wiatowi." Tyle przynajmniej zrozumia艂em z kulawej

angielszczyzny Jerry'ego.

Wzruszy艂em ramionami, podnios艂em ostry od艂amek kamienia i

wy偶艂obi艂em nast臋pn膮 kresk臋 na du偶ym pionowym g艂azie, kt贸ry

s艂u偶y艂 mi za kalendarz. Razem dziesi臋膰 kresek, a pod si贸dm膮 ma艂y

krzy偶yk dla zaznaczenia szczeg贸lnie wysokiej fali, kt贸ra zala艂a

wierzcho艂ek wyspy.

Odrzuci艂em od艂amek kamienia.

- Cholera, nie znosz臋 tego miejsca.

- <I>Ess?<D> - G艂owa Jerry'ego wysun臋艂a si臋 zza za艂omu muru.

- Do kogo m贸wi, Davidge?

Popatrzy艂em ze z艂o艣ci膮 na Draka, potem machn膮艂em na niego

r臋k膮.

- Do nikogo.

- <I>Ess va<D> "nikogo"?

- Nikt. Nic.

- <I>Ne gavey<D>, Davidge.

Stukn膮艂em palcem we w艂asn膮 pier艣.

- Do siebie! M贸wi臋 do siebie! <I>Gavey<D> co艣 takiego,

偶abolu?

Jerry potrz膮sn膮艂 g艂ow膮.

- Davidge, teraz ja 艣pi. M贸w nie du偶o do nikogo, <I>ne<D>?

G艂owa ponownie znikn臋艂a w wej艣ciu.

- Poca艂uj mnie gdzie艣, ty maminsynku!

Odwr贸ci艂em si臋 i ruszy艂em zboczem w d贸艂. Tylko 偶e dok艂adnie

bior膮c, 偶abolu, ty nie masz matki - ani ojca. "Gdyby艣 mia艂

wyb贸r, z kim chcia艂by艣 zamieszka膰 na bezludnej wyspie?" Ciekawe,

czy kto艣 kiedy艣 wybra艂 wilgotny, lodowaty zak膮tek piek艂a,

dzielony z hermafrodyt膮.

Przez po艂ow臋 drogi w d贸艂 maszerowa艂em 艣cie偶k膮, kt贸r膮

oznaczy艂em kamieniami, a偶 dotar艂em do skalnego basenu, kt贸ry

nazwa艂em "Ranczo 艢limak". Basen otacza艂y liczne wyg艂adzone przez

wod臋 kamienie, a pod tymi kamieniami 偶y艂y tak t艂uste

pomara艅czowe 艣limaki, jakich jeszcze 偶aden z nas nie widzia艂.

Dokona艂em tego odkrycia podczas przerwy w budowie domu i

pokaza艂em to Jerry'emu.

Jerry wzruszy艂 ramionami.

- I co?

- Jak to co? S艂uchaj, Jerry, te racje 偶ywno艣ciowe nie

wystarcz膮 na d艂ugo. Co b臋dziemy je艣膰, kiedy si臋 sko艅cz膮?

- Je艣膰? - Jerry spojrza艂 na ruchliw膮 mas臋 robactwa i skrzywi艂

si臋 paskudnie. - <I>Ne<D>, Davidge. Przed tym ratunek. Szuka膰

nas znajd膮, potem ratunek.

- A je艣li nas nie znajd膮? Co wtedy?

Jerry znowu si臋 skrzywi艂 i zawr贸ci艂 do zbudowanego w po艂owie

domu. - Wod臋 my pije, a偶 dop贸ki ratunek.

Burkn膮艂 co艣 o odchodach <I>kiz<D> i moich kubkach smakowych,

po czym znikn膮艂.

Od tamtej pory podwy偶szy艂em murek wok贸艂 basenu w nadziei, 偶e

dodatkowa ochrona przed nieprzyjaznym 艣rodowiskiem powi臋kszy

moj膮 trz贸dk臋. Zajrza艂em pod kilka kamieni, ale nie zauwa偶y艂em

wyra藕nego przyrostu pog艂owia. I znowu nie mog艂em si臋 zmusi膰,

偶eby prze艂kn膮膰 kt贸ry艣 okaz. Od艂o偶y艂em kamie艅 na miejsce, wsta艂em

i popatrzy艂em na morze. Chocia偶 wieczna pow艂oka chmur nadal nie

dopuszcza艂a gor膮cych promieni Fyrine do powierzchni planety,

deszcz usta艂 i nawet mg艂a si臋 rozwia艂a.

W kierunku, sk膮d pierwszego dnia dop艂yn膮艂em do pla偶y, morze

ci膮gn臋艂o si臋 a偶 po horyzont. Pomi臋dzy bia艂ymi grzywami fal woda

by艂a szara niczym serce komornika. R贸wnoleg艂e linie ba艂wan贸w

tworzy艂y si臋 w odleg艂o艣ci oko艂o pi臋ciu kilometr贸w od wyspy.

艢rodek fali rozbija艂 si臋 o wysp臋, na kt贸rej sta艂em, a reszta

p艂yn臋艂a dalej. Po prawej, na linii fal wypatrzy艂em drug膮 ma艂膮

wysepk臋, odleg艂膮 o jakie艣 dziesi臋膰 kilometr贸w. Powiod艂em

wzrokiem dalej w prawo wzd艂u偶 szereg贸w grzywaczy i tam, gdzie

bia艂oszare morze styka艂o si臋 z ja艣niejsz膮 szaro艣ci膮 nieba,

zobaczy艂em czarn膮 kresk臋 na horyzoncie.

Z wysi艂kiem pr贸bowa艂em przypomnie膰 sobie szkoleniowe mapy

masyw贸w l膮dowych Fyrine IV, ale wszystko mi si臋 pomiesza艂o.

Jerry te偶 niczego nie pami臋ta艂 - przynajmniej niczego nie chcia艂

mi powiedzie膰. Po co mieliby艣my pami臋ta膰? Bitwa rozgrywa艂a si臋 w

kosmosie, jedna strona pr贸bowa艂a wykopa膰 drug膮 z orbitalnych

pozycji bojowych w systemie Fyrine. 呕aden z przeciwnik贸w nie

chcia艂 l膮dowa膰 na Fyrine, a ju偶 na pewno nie zamierza艂 tutaj

walczy膰. Tak czy owak na horyzoncie majaczy艂 sta艂y l膮d, znacznie

wi臋kszy ni偶 kupa piachu i kamieni, kt贸r膮 zajmowali艣my.

Jak si臋 tam dosta膰 - oto pytanie. Bez ognia, drewna, li艣ci i

sk贸r zwierz臋cych Jerry i ja byli艣my n臋dzarzami, biedniejszymi od

przeci臋tnego jaskiniowego cz艂owieka. Jedyna rzecz na wyspie,

kt贸ra mog艂a p艂ywa膰, to by艂a <I>nasesay<D>. Kapsu艂a. Czemu nie?

Jedyny prawdziwy k艂opot polega艂 na tym, jak przekona膰 Jerry'ego

do mojego pomys艂u.

Tego wieczoru, kiedy szaro艣膰 nieba powoli przechodzi艂a w

czer艅, siedzieli艣my z Jerrym przed chat膮, 偶uj膮c 膰wiartki

baton贸w 偶ywno艣ciowych. 呕贸艂te oczy Draka bada艂y ciemn膮 kresk臋 na

horyzoncie. Potem stw贸r potrz膮sn膮艂 g艂ow膮.

- <I>Ne<D>, Davidge. Niebezpieczne jest.

Wsadzi艂em reszt臋 batonu do ust i m贸wi艂em troch臋 niewyra藕nie.

- Bardziej niebezpieczne ni偶 zosta膰 tutaj?

- Szybko ratunek, <I>ne<D>?

Popatrzy艂em w te 偶贸艂te oczy.

- Jerry, sam w to nie wierzysz. - Pochyli艂em si臋 do przodu i

wyci膮gn膮艂em r臋ce. - S艂uchaj, b臋dziemy mieli wi臋ksze szanse na

sta艂ym l膮dzie. Os艂ona przed wielkimi falami, mo偶e jedzenie...

- Nie mo偶e, <I>ne<D>? - Jerry wskaza艂 na wod臋. - Jak

<I>nasesay<D> steruje, Davidge? W tym, jak steruje? <I>Ess eh<D>

fale, ba艂wany, poza l膮d zabior膮, <I>gavey? Bresha<D>. - Jerry

klasn膮艂 w d艂onie. - <I>Ess eh bresha<D> na ska艂a, <I>ne<D>?

Wtedy my 艣mier膰.

Podrapa艂em si臋 w g艂ow臋.

- Fale id膮 st膮d w tamtym kierunku, tak samo wiatr. Je艣li l膮d

jest do艣膰 du偶y, nie musimy sterowa膰, <I>gavey<D>?

Jerry prychn膮艂.

- <I>Ne<D> do艣膰 du偶y, to co?

- Nie m贸wi艂em, 偶e to pewne na sto procent.

- <I>Ess<D>?

- Na sto procent, ca艂kiem pewne, <I>gavey<D>?

Jerry kiwn膮艂 g艂ow膮.

- I nie roztrzaskamy si臋 na ska艂ach - ci膮gn膮艂em - bo tam

pewnie jest taka sama pla偶a, jak tutaj.

- Na sto procent ca艂kiem pewne, <I>ne<D>?

Wzruszy艂em ramionami.

- Nie, to nie jest ca艂kiem pewne, ale chcesz tutaj zosta膰?

Nie wiemy, jak wysoko si臋gaj膮 te fale. A je艣li przyjdzie wielka

fala i zmyje nas z wyspy? Co wtedy?

Jerry spojrza艂 na mnie zw臋偶onymi oczami.

- Co tam, Davidge? <I>Irkmaan<D> baza, <I>ne<D>?

Parskn膮艂em 艣miechem.

- M贸wi艂em ci, nie mamy 偶adnej bazy na Fyrine IV.

- Wi臋c czemu chcesz tam?

- Ju偶 ci m贸wi艂em, Jerry. My艣l臋, 偶e tam mamy wi臋ksze szanse.

- Ummm. - Drak skrzy偶owa艂 ramiona. - <I>Viga<D>, Davidge,

<I>nasesay<D> zostaje. Ja wiem.

- Co wiesz?

Jerry u艣miechn膮艂 si臋 znacz膮co, wsta艂 i wszed艂 do chaty. Po

chwili wr贸ci艂 i rzuci艂 mi pod nogi dwumetrowy metalowy pr臋t. Do

tego samego pr臋ta przywi膮za艂 mi r臋ce pierwszego dnia.

- Davidge, ja wiem.

Wzruszy艂em ramionami i pytaj膮co unios艂em brwi.

- O czym ty m贸wisz? Czy to nie wypad艂o z twojej kapsu艂y?

- <I>Ne, Irkmaan<D>.

Pochyli艂em si臋 i podnios艂em pr臋t. Powierzchnia nie by艂a

skorodowana, a na jednym ko艅cu znajdowa艂y si臋 arabskie cyfry -

numer seryjny. Przez chwil臋 wezbra艂a we mnie nadzieja, ale

szybko opad艂a, kiedy u艣wiadomi艂em sobie, 偶e by艂 to cywilny

numer. Rzuci艂em pr臋t na piasek.

- Nie wiadomo, jak d艂ugo to tutaj le偶a艂o, Jerry. To cywilny

numer seryjny, a 偶adna cywilna wyprawa nie odwiedza艂a tej cz臋艣ci

galaktyki od wojny. Mo偶e zosta艂 po jakiej艣 starej misji

osiedle艅czej albo wyprawie badawczej...

Drak tr膮ci艂 pr臋t czubkiem buta.

- Nowe, <I>gavey<D>?

Podnios艂em na niego wzrok.

- Ty <I>gavey<D> nierdzewn膮 stal?

Jerry prychn膮艂 i odwr贸ci艂 si臋 w stron臋 chaty.

- Ja zostaje, <I>nasesay<D> zostaje; ty idzie, gdzie chce,

Davidge!

*

D艂uga, czarna noc trzyma艂a nas w mocnym u艣cisku, a wiatr si臋

wzmaga艂, 艣wista艂 przez dziury w murze, hucza艂 i zawodzi艂.

Plastykowy dach 艂opota艂 tak gwa艂townie, jakby pr贸bowa艂 zerwa膰

si臋 z uwi臋zi i odfrun膮膰 w ciemno艣膰. Jerry siedzia艂 na ubitym

piasku pod艂ogi, oparty plecami o <I>nasesay<D>, wyra藕nie daj膮c

do zrozumienia, 偶e Drak i kapsu艂a pozostaj膮 nierozdzielni,

chocia偶 wzbieraj膮cy przyp艂yw zdawa艂 si臋 os艂abia膰 jego

przekonanie.

- Morze teraz z艂e jest, Davidge, <I>ne<D>?

- Po ciemku nie wida膰, ale przy tym wietrze... - wzruszy艂em

ramionami bardziej na w艂asny rachunek ni偶 ze wzgl臋du na Draka,

poniewa偶 we wn臋trzu chaty nie by艂o wida膰 niczego poza odrobin膮

艣wiat艂a przefiltrowanego przez dach. W ka偶dej chwili mog艂o nas

zmy膰 z tego kawa艂ka ska艂y.

- Jerry, nie mia艂e艣 racji z tym pr臋tem. Sam wiesz najlepiej.

- <I>Surda<D> - odpar艂 Drak 偶a艂osnym tonem, niemal ze skruch膮.

- <I>Ess<D>?

- <I>Ess eh "surda"<D>?

- <I>Ae<D>.

Jerry milcza艂 przez chwil臋.

- Davidge, <I>gavey<D> "nie pewne nie jest"?

Posortowa艂em w my艣lach zaprzeczenia.

- Chodzi ci o "mo偶e", "chyba", "prawdopodobnie"?

- Ae, mo偶echybaprawdopodobnie. Drako艅ska flota <I>Irkmaan<D>

statki ma. Przez wojn膮 kupuje; po wojnie zdobywa. Pr臋t

mo偶echybaprawdopodobnie drako艅ska jest.

- Wi臋c je艣li na sta艂ym l膮dzie jest tajna baza, <I>surda<D> to

jest drako艅ska baza?

- Mo偶echybaprawdopodobnie, Davidge.

- Jerry, czy to znaczy, 偶e chcesz spr贸bowa膰? Pop艂yn膮膰

<I>nasesay<D>?

- <I>Ne<D>.

- Ne? Dlaczego, Jerry? Je艣li gdzie艣 tam jest drako艅ska

baza...

- <I>Ne! Ne<D> m贸wi! - Drak jak gdyby zakrztusi艂 si臋 s艂owami.

- Lepiej m贸w, Jerry, dobrze ci radz臋. Skoro musz臋 zdechn膮膰 na

tej wyspie, mam prawo wiedzie膰 dlaczego.

Drak milcza艂 przez d艂ugi czas.

- Davidge.

- <I>Ess<D>?

- <I>Nasesay<D> ty bierze. P贸艂 jedzenie ty zostaje. Ja

zostaje.

Potrz膮sn膮艂em g艂ow膮, 偶eby lepiej zrozumie膰.

- Chcesz, 偶ebym sam zabra艂 kapsu艂臋?

- Ty tak chcesz, <I>ne<D>?

- <I>Ae<D>, ale dlaczego? Chyba sam rozumiesz, 偶e nie b臋dzie

偶adnego ratunku.

- Mo偶echybaprawdopodobnie.

- <I>Surda<D>, nic z tego. Wiesz, 偶e nie b臋dzie 偶adnego

ratunku. Co jest? Boisz si臋 wody? I tak mamy wi臋ksze szanse...

- Davidge, si臋 zamknij. <I>Nasesay<D> ty ma. Ty <I>ne<D>

potrzebuje ja, <I>gavey<D>?

Kiwn膮艂em g艂ow膮 w ciemno艣ciach. Kapsu艂a nale偶a艂a do mnie; po

co mia艂em ci膮gn膮膰 ze sob膮 naburmuszonego Draka - zw艂aszcza je艣li

nasz rozejm m贸g艂 si臋 sko艅czy膰 w ka偶dej chwili? Odpowied藕

wprawi艂a mnie w zak艂opotanie - bardzo ludzkie uczucie. Tylko

obecno艣膰 Draka chroni艂a mnie przed ca艂kowit膮 samotno艣ci膮. No i

pozosta艂a jeszcze drobna kwestia prze偶ycia.

- Powinni艣my pop艂yn膮膰 razem, Jerry.

- Czemu?

Poczu艂em, 偶e si臋 czerwieni臋. Skoro ludzie odczuwaj膮 sta艂膮

potrzeb臋 towarzystwa, dlaczego stale musz膮 si臋 tego wstydzi膰?

- Po prostu powinni艣my. B臋dziemy mieli wi臋ksze szanse.

- Sam wi臋ksze szanse masz, Davidge. Tw贸j wr贸g ja jestem.

Ponownie kiwn膮艂em g艂ow膮 i skrzywi艂em si臋 pod os艂on膮

ciemno艣ci.

- Jerry, ty <I>gavey<D> "samotno艣膰"?

- <I>Ne gavey<D>.

- Samotny, sam jeden, bez nikogo.

- <I>Gavey ty samotny<D>. Bierz <I>nasesay<D>; ja zostaje.

- Chodzi o to... rozumiesz, <I>viga<D>, ja nie chc臋.

- Chcesz razem p艂ynie? - Cichy, nieprzyjemny chichot dobieg艂

z drugiej strony chaty. - Ty Drakon lubi? Ty mnie 艣mier膰,

<I>Irkmaan<D>. - Jerry znowu zachichota艂. - <I>Irkmaan

poorzhab<D> na g艂owa, <I>poorzhab<D>.

- Mniejsza z tym!

Odsun膮艂em si臋 od 艣ciany, wyg艂adzi艂em piasek i zwin膮艂em si臋 w

k艂臋bek na pod艂odze, plecami do Draka. Wiatr jakby troch臋

przycich艂. Zamkn膮艂em oczy i pr贸bowa艂em zasn膮膰. Po chwili

trzeszczenie plastykowego dachu zacz臋艂o zlewa膰 si臋 z nieustannym

gwizdem wiatru i poczu艂em, 偶e odp艂ywam w sen, kiedy nagle

szeroko otwar艂em oczy, zaalarmowany odg艂osem krok贸w na piasku.

Napi膮艂em mi臋艣nie, got贸w do skoku.

- Davidge? - odezwa艂 si臋 Jerry bardzo cichym g艂osem.

- Co?

Us艂ysza艂em, 偶e Drak siada na piasku obok mnie.

- Ty samotny, Davidge. Trudno o tym ty m贸wi, <I>ne<D>?

- I co z tego?

Drak mrukn膮艂 co艣, ale zag艂uszy艂 go 艣wist wiatru.

- Co?

Odwr贸ci艂em si臋 i zobaczy艂em, 偶e Jerry wygl膮da przez dziur臋 w

艣cianie.

- Dlaczego ja zostaje. Teraz tobie ja powie, <I>ne<D>?

- Okay, czemu nie? - Wzruszy艂em ramionami.

Jerry jakby walczy艂 ze sob膮, kilkakrotnie otwiera艂 i zamyka艂

usta. Nagle wytrzeszczy艂 oczy.

- <I>Magasienna<D>!

Usiad艂em.

- <I>Ess<D>?

- Fala! - Jerry wskaza艂 na dziur臋 w murze.

Odepchn膮艂em go i wyjrza艂em przez dziur臋. W stron臋 naszej

wyspy p臋dzi艂a niewiarygodnie olbrzymia g贸ra spienionych

ba艂wan贸w. W ciemno艣ci niewiele by艂o wida膰, ale pierwsza fala

wydawa艂a si臋 wy偶sza od tej, kt贸ra przed paroma dniami zala艂a

wierzcho艂ek wzg贸rza. Nast臋pne by艂y jeszcze wi臋ksze. Jerry

po艂o偶y艂 mi r臋k臋 na ramieniu. Spojrza艂em w oczy Draka.

Jednocze艣nie rzucili艣my si臋 do kapsu艂y. S艂yszeli艣my pierwsz膮

fal臋 uderzaj膮c膮 o zbocze, kiedy po ciemku pr贸bowali艣my namaca膰

klamk臋 umieszczon膮 w zag艂臋bieniu. W艂a艣nie j膮 znalaz艂em, kiedy

fala uderzy艂a w chat臋 i zerwa艂a dach. W p贸艂 sekundy

znale藕li艣my si臋 pod wod膮, obracani przez wewn臋trze pr膮dy niczym

skarpetki w pralce automatycznej.

Woda opad艂a. Przetar艂em oczy i zobaczy艂em, 偶e nawietrzna

艣ciana chaty zapad艂a si臋 do 艣rodka.

- Jerry!

Za rozwalon膮 艣cian膮 dostrzeg艂em Draka, kr膮偶膮cego w k贸艂ko

chwiejnym krokiem. Nast臋pna fala wzbiera艂a za jego plecami.

- <I>Irkmaan<D>?

- <I>Kizlode<D>, co ty tam robisz, do cholery? W艂a藕 tutaj!

Odwr贸ci艂em si臋 do kapsu艂y, wci膮偶 tkwi膮cej mocno pomi臋dzy

dwoma g艂azami. Znalaz艂em klamk臋 i otworzy艂em drzwi. Jerry

przelaz艂 przez rozwalon膮 艣cian臋 i opar艂 si臋 o mnie.

- Davidge... zawsze id膮 dalej fale! Zawsze!

- W艂a藕 do 艣rodka!

Przepchn膮艂em Draka przez drzwi i wskoczy艂em za nim, nie

czekaj膮c, a偶 zrobi mi miejsce. Wyl膮dowa艂em na g艂owie Jerry'ego i

zatrzasn膮艂em drzwi w ostatniej chwili, zanim uderzy艂a druga

fala. Czu艂em, jak kapsu艂a unosi si臋 i ociera z chrz臋stem o

przewieszk臋 na jednym z g艂az贸w.

- Davidge, my p艂ynie?

- Nie. Ska艂y nas trzymaj膮. Wszystko b臋dzie dobrze, jak

przejd膮 te fale.

- Ty si臋 posu艅.

- Och.

Zlaz艂em z klatki piersiowej Jerry'ego i wcisn膮艂em si臋 w k膮t

kapsu艂y. Po chwili kapsu艂a osiad艂a nieruchomo. Czekali艣my na

kolejn膮 fal臋.

- Jerry?

- <I>Ess<D>?

- Co mi mia艂e艣 powiedzie膰?

- Dlaczego ja zostaje?

- W艂a艣nie.

- O tym ja trudno m贸wi, <I>gavey<D>?

- Wiem, wiem.

Nadesz艂a kolejna fala i znowu poczu艂em, jak kapsu艂a unosi si臋

i obija o ska艂臋.

- Davidge, <I>gavey "vi nessa"<D>?

- <I>Ne gavey<D>.

- <I>Vi nessa<D>... ma艂y ja, <I>gavey<D>?

Kapsu艂a hukn臋艂a o g艂az i znieruchomia艂a.

- Jaki znowu ma艂y ty?

- Ma艂y ja... ma艂y Drak. Ze mnie, <I>gavey<D>?

- Chcesz mi powiedzie膰, 偶e jeste艣 w ci膮偶y?

- Mo偶echybaprawdopodobnie.

Potrz膮sn膮艂em g艂ow膮.

- Zaraz, chwileczk臋, Jerry. Chcia艂bym unikn膮膰 nieporozumie艅.

W ci膮偶y... czy zostaniesz rodzicem?

- <I>Ae<D>, rodzicem, dwa-zero-zero w rodzie, bardzo wa偶ne

jest, <I>ne<D>?

- Wspaniale. Co to ma wsp贸lnego z tym, 偶e nie chcesz p艂yn膮膰

na drug膮 wysp臋?

- Przedtem, ja <I>vi nessa, gavey? Tean<D> 艣mier膰.

- Twoje dziecko, ono umar艂o?

- <I>Ae<D>! - Szloch uniwersalnej matki wydar艂 si臋 z ust

Draka. - Ja w upadek krzywda. <I>Tean<D> 艣mier膰. <I>Nasesay<D> w

morze nas rzuca. <I>Tean<D> krzywda, <I>gavey<D>?

- <I>Ae, gavey<D>.

Wi臋c Jerry ba艂 si臋, 偶e straci nast臋pne dziecko. Podr贸偶 w

kapsule na pewno nie藕le nami potrz膮艣nie, ale siedzenie na tej

wysepce r贸wnie偶 nie poprawi naszych szans. Kapsu艂a ju偶 od dobrej

chwili spoczywa艂a nieruchomo, wi臋c postanowi艂em zaryzykowa膰

zerkni臋cie na zewn膮trz. Ma艂e okienko w dachu wydawa艂o si臋

oblepione piaskiem. Uchyli艂em drzwi, wyjrza艂em i zobaczy艂em, 偶e

reszta muru leg艂a w gruzach. Spojrza艂em w stron臋 morza, ale

niczego nie zauwa偶y艂em.

- Wygl膮da bezpiecznie, Jerry... - podnios艂em wzrok ku

czerniej膮cemu niebu. Nad moj膮 g艂ow膮 spi臋trzy艂a si臋 bia艂a piana

gigantycznej fali.

- <I>Maga<D> szlag <D>sienna<D>!

Zatrzasn膮艂em drzwi.

- <I>Ess<D>, Davidge?

- Trzymaj si臋, Jerry!

Huk wody spadaj膮cej na kapsu艂臋 rozrywa艂 b臋benki w uszach.

Uderzyli艣my o ska艂臋 raz, dwa razy, potem kapsu艂a zawirowa艂a i

wystrzeli艂a w g贸r臋. Pr贸bowa艂em si臋 czego艣 przytrzyma膰, ale

chybi艂em, kiedy kapsu艂a gwa艂townie zjecha艂a w d贸艂. Upad艂em na

Jerry'ego, potem polecia艂em w drug膮 stron臋 i waln膮艂em g艂ow膮 o

艣cian臋. Zanim straci艂em przytomno艣膰, us艂ysza艂em krzyk Jerry'ego:

- <I>Tean! Vi tean<D>!

*

Porucznik nacisn膮艂 guzik zdalnego sterowania i jaka艣

posta膰 - wysoka, 偶贸艂ta, humanoidalna - pojawi艂a si臋 na ekranie.

- Dracki glut! - wrzasn臋艂a publiczno艣膰 z艂o偶ona z rekrut贸w.

Porucznik odwr贸ci艂 si臋 twarz膮 do rekrut贸w.

- Prawid艂owo. To jest Drak. Zauwa偶cie, 偶e rasa Drak贸w jest

jednolita pod wzgl臋dem koloru: wszyscy s膮 偶贸艂ci.

Rekruci zachichotali uprzejmie. Oficer lekko si臋 napuszy艂.

Potem 艣wietln膮 wskaz贸wk膮 zacz膮艂 pokazywa膰 kolejne cechy postaci.

- Tr贸jpalczaste d艂onie oczywi艣cie s膮 wyra藕n膮 oznak膮, podobnie

jak prawie beznosa twarz, kt贸ra upodabnia Draka do 偶aby.

Przeci臋tnie wzrok maj膮 troch臋 lepszy od ludzi, s艂uch mniej

wi臋cej jednakowy, a zapach... - porucznik zrobi艂 pauz臋. - Zapach

jest okropny!

Rozpromieni艂 si臋 s艂ysz膮c ryk rekrut贸w. Kiedy publiczno艣膰

ucich艂a, wskaza艂 艣wietlnym pr臋tem fa艂d臋 na brzuchu 偶贸艂tej

postaci.

- Tutaj Drak trzyma swoje klejnoty rodzinne... wszystkie.

Publiczno艣膰 znowu zarechota艂a.

- Zgadza si臋, Drakowie to hermafrodyci, ka偶dy osobnik posiada

zar贸wno m臋skie, jak i 偶e艅skie organy rozrodcze. - Porucznik

odwr贸ci艂 si臋 do rekrut贸w. - Nigdy nie m贸wcie Drakowi, 偶eby sobie

wsadzi艂, bo on mo偶e to zrobi膰!

艢miech ucich艂 i porucznik wyci膮gn膮艂 r臋k臋 w stron臋 ekranu.

- Jak zobaczycie takiego stwora, co macie zrobi膰?

- ZABI膯!

*

,..oczy艣ci艂em ekran, a komputer namierzy艂 nast臋pnego

drackiego my艣liwca, wygl膮daj膮cego jak podw贸jne X na displeju.

Drak skr臋ci艂 ostro w lewo, potem znowu w prawo. Czu艂em, jak

autopilot prowadzi m贸j statek 艣ladem my艣liwca, sortuje i

ignoruje fa艂szywe obrazy, pr贸buj膮c z艂apa膰 Draka w elektroniczny

celownik.

- No chod藕, 偶abolu... troch臋 bardziej w lewo...

Podw贸jny krzy偶 nasun膮艂 si臋 na pier艣cienie dalmierza i

poczu艂em, jak od艂膮czy艂 si臋 pocisk przymocowany do brzucha mojego

my艣liwca.

- Mam ci臋!

Przez wizjery zobaczy艂em b艂ysk, kiedy pocisk detonowa艂. Na

ekranie drako艅ski my艣liwiec spada艂, wiruj膮c bezw艂adnie, w stron臋

przes艂oni臋tej chmurami powierzchni Fyrine IV. Zanurkowa艂em za

nim, 偶eby potwierdzi膰 trafienie... temperatura pow艂oki wzros艂a,

kiedy m贸j statek otar艂 si臋 o g贸rn膮 warstw臋 atmosfery.

- No dalej, wybuchaj, do cholery!

Przestawi艂em systemy statku na lot w atmosferze, poniewa偶

sta艂o si臋 oczywiste, 偶e b臋d臋 musia艂 dopa艣膰 Draka na ziemi. Tu偶

ponad chmurami drako艅ski my艣liwiec przesta艂 wirowa膰 i zawr贸ci艂.

Uderzy艂em w wy艂膮cznik automatycznego sterowania i 艣ci膮gn膮艂em

dr膮偶ek do siebie. Statek zatoczy艂 si臋, pr贸buj膮c nabra膰

wysoko艣ci. Wszyscy wiedz膮, 偶e drako艅skie statki lepiej manewruj膮

w atmosferze... zbli偶a si臋 do mnie po kursie kolizyjnym...

dlaczego ten glut nie strzela?... tu偶 przed samym zderzeniem

Drak si臋 katapultuje... generator nie dzia艂a; musz臋 l膮dowa膰 bez

nap臋du. 艢ledz臋 kapsu艂臋 spadaj膮c膮 poprzez brudnoszare chmury;

zamierzam odnale藕膰 tego drackiego gluta i doko艅czy膰 robot臋...

*

Mija艂y d艂ugie sekundy lub lata, kiedy bada艂em otaczaj膮c膮

mnie ciemno艣膰. Czu艂em dotyk, ale dotykane cz臋艣ci mojego cia艂a

wydawa艂y si臋 bardzo, bardzo odleg艂e. Najpierw dreszcze, potem

gor膮czka, potem znowu dreszcze. Mi臋kka d艂o艅 ch艂odzi艂a moj膮

rozpalon膮 g艂ow臋. Rozchyli艂em powieki i przez szparki oczu

zobaczy艂em Jerry'ego, kt贸ry pochyla艂 si臋 nade mn膮 i ok艂ada艂 mi

czo艂o czym艣 ch艂odnym. Zdo艂a艂em wyszepta膰:

- Jerry.

Drak spojrza艂 mi w oczy i u艣miechn膮艂 si臋.

- Dobrze jest, Davidge. Dobrze jest.

Odblask na twarzy Jerry'ego zamigota艂, poczu艂em wo艅 dymu.

- Ogie艅.

Jerry odsun膮艂 si臋 i wskaza艂 na 艣rodek pod艂ogi z ubitego

piasku. Powoli przekr臋ci艂em g艂ow臋 i odkry艂em, 偶e le偶臋 na

pos艂aniu z mi臋kkich, spr臋偶ystych ga艂臋zi. Naprzeciwko mojego

艂贸偶ka zobaczy艂em drugie 艂贸偶ko, a pomi臋dzy nimi weso艂o buzowa艂o

ognisko.

- Ogie艅 teraz mamy, Davidge. I drewno. - Jerry pokaza艂 dach

zbudowany z drewnianych pali i strzech臋 z szerokich li艣ci.

Rozejrza艂em si臋 dooko艂a, potem z艂o偶y艂em obola艂膮 g艂ow臋 na

pos艂aniu i przymkn膮艂em oczy.

- Gdzie jeste艣my?

- Du偶a wyspa, Davidge. Fala z wysepki nas zmy艂a. Wiatr i fale

nas tutaj przynios艂y. Racj臋 mia艂e艣.

- Ja... ja nie rozumiem; <I>ne gavey<D>. Potrzeba kilka dni,

偶eby dop艂yn膮膰 z wysepki na du偶膮 wysp臋.

Jerry kiwn膮艂 g艂ow膮 i wrzuci艂 co艣, co wygl膮da艂o na g膮bk臋, do

dziwnej skorupy wype艂nionej wod膮.

- Dziewi臋膰 dni. Ty ja przywi膮za艂 do <I>nasesay<D>, potem

tutaj na pla偶y my l膮duje.

- Dziewi臋膰 dni? By艂em nieprzytomny przez dziewi臋膰 dni?

Jerry pokr臋ci艂 g艂ow膮.

- Siedemna艣cie. Tutaj l膮dujemy osiem dni... - Drak machn膮艂 za

siebie r臋k膮.

- Temu... osiem dni temu.

- <I>Ae<D>.

Siedemna艣cie dni na Fyrine IV to wi臋cej ni偶 miesi膮c na Ziemi.

Ponownie otworzy艂em oczy i spojrza艂em na Draka. Jerry prawie

podskakiwa艂 z podniecenia.

- Jak tw贸j <I>tean<D>, twoje dziecko?

Jerry poklepa艂 si臋 po nabrzmia艂ym brzuchu.

- Dobrze jest, Davidge. Ty bardziej <I>nasesay<D> ranny.

Powstrzyma艂em si臋 od kiwni臋cia g艂ow膮.

- Ciesz臋 si臋 ze wzgl臋du na ciebie.

Zamkn膮艂em oczy i odwr贸ci艂em twarz do 艣ciany, zbudowanej z

tyczek przeplecionych li艣膰mi.

- Jerry?

- <I>Ess<D>?

- Uratowa艂e艣 mi 偶ycie.

- <I>Ae<D>.

- Dlaczego?

Jerry d艂ugo siedzia艂 w milczeniu.

- Davidge. Na wysepce ty m贸wi. Samotno艣膰 teraz <I>gavey<D>.

- Drak potrz膮sn膮艂 mnie za rami臋. - Masz, teraz jesz.

Odwr贸ci艂em si臋 i zajrza艂em do skorupy, wype艂nionej paruj膮cym

p艂ynem.

- Co to jest, ros贸艂 z kurczaka?

- <I>Ess<D>?

- <I>Ess va<D>? - Wskaza艂em na skorup臋 i dopiero wtedy u艣wiadomi艂em

sobie, jaki jestem s艂aby.

Jerry zmarszczy艂 brwi.

- Jak 艣limak, tylko d艂ugie.

- W臋gorz?

- <I>Ae<D>, ale w臋gorz z l膮d, <I>gavey<D>?

- To znaczy w膮偶?

- Mo偶echybaprawdopodobnie.

Kiwn膮艂em g艂ow膮 i przysun膮艂em wargi do brzegu skorupy.

Nabra艂em roso艂u do ust, prze艂kn膮艂em i poczu艂em, jak uzdrawiaj膮ce

ciep艂o rozchodzi si臋 po moim ciele.

- Dobre.

- Ty chce <I>custa<D>?

- <I>Ess<D>?

- <I>Custa<D>. - Jerry si臋gn膮艂 za siebie i podni贸s艂 z ziemi

kanciast膮 bry艂k臋 p贸艂przezroczystej ska艂y. Popatrzy艂em na

bry艂k臋, poskroba艂em j膮 paznokciem, potem dotkn膮艂em ko艅cem

j臋zyka.

- Halit! S贸l kamienna!

Jerry u艣miechn膮艂 si臋.

- <I>Custa<D> ty chce?

Parskn膮艂em 艣miechem.

- Co za luksusy. Jasne, koniecznie chc臋 <I>custa<D>.

Jerry wzi膮艂 bry艂k臋 halitu, niedu偶ym kamieniem od艂upa艂

kawa艂ek, potem zmia偶d偶y艂 od艂amki pomi臋dzy dwoma kamieniami.

Poda艂 mi na d艂oni male艅k膮 g贸rk臋 bia艂ych granulek. Wzi膮艂em dwie

szczypty, wrzuci艂em do swojej w臋偶owej zupy i zamiesza艂em palcem.

Potem poci膮gn膮艂em d艂ugi 艂yk przepysznego roso艂u. Obliza艂em

wargi.

- Fantastyczne.

- Dobre, <I>ne<D>?

- Wi臋cej ni偶 dobre: fantastyczne.

艁ykn膮艂em jeszcze raz, demonstracyjnie oblizuj膮c si臋 i

przewracaj膮c oczami.

- Fantastyczne, Davidge, <I>ne<D>?

- <I>Ae<D> - przytakn膮艂em. - Chyba ju偶 wystarczy. Spa膰 mi

si臋 chce.

- <I>Ae<D>, Davidge, <I>gavey<D>.

Jerry zabra艂 misk臋 i postawi艂 przy ogniu. Wsta艂, podszed艂 do

drzwi i odwr贸ci艂 si臋. Przez chwil臋 wpatrywa艂 si臋 we mnie 偶贸艂tymi

艣lepiami, potem kiwn膮艂 g艂ow膮, odwr贸ci艂 si臋 i wyszed艂. Zamkn膮艂em

oczy i pozwoli艂em, 偶eby u艣pi艂o mnie ciep艂o ogniska.

.T:wr02

.L:32

.S:2

.H: $$$

.H:

.X:10

*

Po dw贸ch dniach zacz膮艂em ju偶 wstawa膰 i spacerowa膰 po chacie,

a po nast臋pnych dw贸ch dniach Jerry pom贸g艂 mi wyj艣膰 na zewn膮trz.

Chata sta艂a na szczycie d艂ugiego, 艂agodnego wzniesienia, w艣r贸d

kar艂owatych drzew; 偶adne nie przekracza艂o pi臋ciu, sze艣ciu metr贸w

wysoko艣ci. U st贸p wzniesienia, ponad osiem kilometr贸w od chaty

falowa艂o wzburzone morze. Drak zani贸s艂 mnie na g贸r臋. Nasza

wierna <I>nasesay<D> wype艂ni艂a si臋 wod膮 i zabra艂o j膮 morze,

kiedy Jerry wyci膮gn膮艂 mnie na suchy l膮d. Razem z ni膮 zaton臋艂y

resztki racji 偶ywno艣ciowych. Drakowie s膮 bardzo wybredni pod

wzgl臋dem jedzenia, ale g艂贸d zmusi艂 wreszcie Jerry'ego do

wypr贸bowania kilku gatunk贸w miejscowej flory i fauny - g艂贸d oraz

ludzki wrak, kt贸ry marnia艂 w oczach z braku po偶ywienia. Drak

zdecydowa艂 si臋 na m膮czysty, 艂agodny w smaku korze艅, zielone

jagody, kt贸re po wysuszeniu dawa艂y zno艣n膮 herbat臋, oraz mi臋so

w臋偶y. Zwiedzaj膮c okolic臋, odkry艂 cz臋艣ciowo zerodowany pok艂ad

soli. W nast臋pnych dniach, kiedy nabra艂em troch臋 si艂, doda艂em do

naszej diety kilka rodzaj贸w morskich ma艂偶y oraz owoc

przypominaj膮cy skrzy偶owanie 艣liwki z gruszk膮.

Dni stawa艂y si臋 coraz ch艂odniejsze, wi臋c Drak i ja

musieli艣my wreszcie przyj膮膰 do wiadomo艣ci, 偶e na Fyrine IV

istnieje zima. Wobec tego powinni艣my r贸wnie偶 za艂o偶y膰, 偶e zima

b臋dzie dostatecznie surowa, 偶eby uniemo偶liwi膰 zdobywanie

偶ywno艣ci - i opa艂u. Wysuszone nad ogniem jagody i korzenie

dawa艂y si臋 d艂ugo przechowywa膰, pr贸bowali艣my tak偶e soli膰 i w臋dzi膰

w臋偶owe mi臋so. Jerry i ja zszywali艣my w臋偶owe sk贸rki na zimowe

ubranie, u偶ywaj膮c 艂yka z jagodowych krzak贸w zamiast nici. Model,

kt贸ry zaprojektowali艣my, sk艂ada艂 si臋 z dw贸ch warstw sk贸rek,

wype艂nionych w 艣rodku puchem ze str膮czk贸w jag贸d i nast臋pnie

przepikowanych.

Obaj zgodzili艣my si臋, 偶e chata nie wystarczy na zim臋. Trzy

dni trwa艂o, zanim znale藕li艣my pierwsz膮 jaskini臋, a kolejne trzy

zabra艂o znalezienie takiej, kt贸ra nam odpowiada艂a. Z wej艣cia

wida膰 by艂o wiecznie wzburzone morze, ale wylot znajdowa艂 si臋

po艣rodku niewielkiego urwiska, wysoko ponad poziomem morza.

Wok贸艂 wej艣cia do jaskini znale藕li艣my spor膮 ilo艣膰 suchego drewna

i le偶膮cych luzem kamieni. Drewno zebrali艣my na opa艂; kamienie

wykorzystali艣my do zamurowania wej艣cia, zostawiwszy miejsce

tylko na drzwi. Zrobili艣my je z drewnianych pali powi膮zanych

jagodowym 艂ykiem, a zawiasy sporz膮dzili艣my z w臋偶owej sk贸ry.

Pierwszej nocy po zamontowaniu drzwi morski wiatr je rozerwa艂.

Postanowili艣my wr贸ci膰 do oryginalnego modelu drzwi,

kt贸ry zastosowali艣my na wysepce.

W g艂臋bi jaskini urz膮dzili艣my kwatery mieszkalne, w

przestronnym pomieszczeniu z piaskow膮 pod艂og膮. Jeszcze g艂臋biej

znajdowa艂y si臋 naturalne baseny z wod膮, doskona艂膮 do picia, ale

za zimn膮 do k膮pieli. Pomieszczenie z basenem wykorzystali艣my na

spi偶arni臋. Wy艂o偶yli艣my wi膮zkami drewna 艣ciany komory mieszkalnej

i zrobili艣my nowe pos艂ania ze sk贸rek w臋偶y i puchu nasion.

Po艣rodku komory zbudowali艣my porz膮dne palenisko z du偶ym, p艂askim

kamieniem s艂u偶膮cym jako ruszt. Pierwszej nocy sp臋dzonej w nowym

domu odkry艂em, 偶e po raz pierwszy, odk膮d utkn膮艂em na tej

przekl臋tej planecie, nie s艂ysz臋 wycia wiatru.

Podczas d艂ugich nocy siadywali艣my przy ognisku, szyj膮c ze

sk贸ry w臋偶y r贸偶ne rzeczy - r臋kawiczki, kapelusze, plecaki - i

rozmawiali艣my. Dla urozmaicenia monotonii m贸wili艣my na

zmian臋 jednego dnia po angielsku, drugiego po drako艅sku.

Zanim nadesz艂a zima z pierwszym lodowym sztormem, ka偶dy z

nas swobodnie m贸wi艂 j臋zykiem drugiego.

Rozmawiali艣my o oczekiwanym dziecku Jerry'ego.

- Jak mu dasz na imi臋, Jerry?

- On ju偶 ma imi臋. Widzisz, r贸d Jeriba ma pi臋膰 imion. Ja

nazywam si臋 Shigan; przede mn膮 by艂 m贸j rodzic, Gothig; przed

Gothigiem by艂 Haesni; przed Haesni by艂 Ty, a przed Ty'em by艂

Zammis. Dziecko nazywa si臋 Jeriba Zammis.

- Dlaczego tylko pi臋膰 imion? Ludzkie dziecko mo偶e dosta膰

ka偶de imi臋, jakie wybior膮 dla niego rodzice. Zreszt膮 kiedy

doro艣nie, mo偶e przybra膰 takie imi臋, jakie mu si臋 podoba.

Drak spojrza艂 na mnie z 偶alem i wsp贸艂czuciem.

- Davidge, jaki ty musisz by膰 zagubiony. Wy, ludzie... jacy

musicie by膰 zagubieni.

- Zagubieni?

Jerry przytakn膮艂.

- Sk膮d pochodzisz, Davidge?

- Pytasz o moich rodzic贸w?

- Tak.

Wzruszy艂em ramionami.

- Pami臋tam moich rodzic贸w.

- A ich rodzic贸w?

- Pami臋tam ojca mojej matki. Kiedy by艂em ma艂y, je藕dzili艣my do

niego w odwiedziny.

- Davidge, co wiesz o tym przodku?

Potar艂em brod臋.

- Troch臋 mi si臋 miesza... chyba zajmowa艂 si臋 rolnictwem...

nie wiem.

- A jego rodzice?

Potrz膮sn膮艂em g艂ow膮.

- Pami臋tam tylko, 偶e gdzie艣 w rodowodzie mam Anglik贸w i

Niemc贸w. <I>Gavey<D> Niemcy i Anglicy?

Jerry kiwn膮艂 g艂ow膮.

- Davidge, ja mog臋 wyrecytowa膰 histori臋 mojego rodu wstecz a偶

do zasiedlenia naszej planety przez Jerib臋 Ty'a, jednego z

pierwszych osadnik贸w, sto dziewi臋膰dziesi膮t dziewi臋膰 pokole艅

temu. W naszych rodowych archiwach na Drako s膮 rejestry, kt贸re

si臋gaj膮 przez kosmos do Sindie, ojczyzny naszej rasy, i

siedemdziesi膮t pokole艅 wstecz do Jeriby Ty'a, za艂o偶yciela

rodu Jeriba.

- Jak si臋 zak艂ada r贸d?

- Tylko pierworodny przed艂u偶a r贸d. Potomstwo z drugich,

trzecich i czwartych narodzin musi zak艂ada膰 w艂asne rody.

Pokiwa艂em g艂ow膮 z wra偶enia.

- Dlaczego tylko pi臋膰 imion? Po prostu 偶eby 艂atwiej by艂o

zapami臋ta膰?

Jerry potrz膮sn膮艂 g艂ow膮.

- Nie. Imiona to co艣, do czego dodajemy wyr贸偶nienia; s膮 takie

same, jednakowe dla wszystkich, 偶eby nie przy膰miewa艂y czyn贸w,

kt贸re wyr贸偶niaj膮 ich w艂a艣cicieli. Imi臋, kt贸re nosz臋, Shigan,

s艂u偶y艂o wielkim 偶o艂nierzom, uczonym, studentom filozofii i kilku

kap艂anom. Imi臋 mojego dziecka nosili naukowcy, nauczyciele i

badacze.

- Pami臋tasz wszystkie czyny swoich przodk贸w?

Jerry przytakn膮艂.

- Tak, wszystko, co zrobili i gdzie to zrobili. Ka偶dy musi

wyrecytowa膰 sw贸j rodow贸d przed rodowymi archiwami, 偶eby uznano

go za doros艂ego, tak jak ja dwadzie艣cia dwa lata temu. Zammis

zrobi to samo, tylko 偶e b臋dzie musia艂 rozpocz膮膰 recytacj臋 -

Jerry u艣miechn膮艂 si臋 - od mojego imienia, Jeriba Shigan.

- Potrafisz wyrecytowa膰 prawie dwie艣cie biografii z pami臋ci?

- Tak.

Wr贸ci艂em do 艂贸偶ka i wyci膮gn膮艂em si臋 na pos艂aniu. Kiedy

wpatrywa艂em si臋 w dym wsysany przez szpar臋 w sklepieniu

jaskini, zacz膮艂em rozumie膰, co Jerry m贸wi艂 o poczuciu

zagubienia. Drak nosz膮cy za pasem kilkadziesi膮t pokole艅 z

pewno艣ci膮 wiedzia艂, kim jest i po co 偶yje.

- Jerry?

- Tak, Davidge?

- Wyrecytujesz je dla mnie?

Odwr贸ci艂em g艂ow臋 i zd膮偶y艂em zobaczy膰, jak wyraz ca艂kowitego

zaskoczenia na twarzy Draka przeradza si臋 w rado艣膰. Dopiero po

wielu latach mia艂em si臋 dowiedzie膰, 偶e wyrz膮dzi艂em Jerry'emu

wielki zaszczyt prosz膮c o histori臋 jego rodu. W艣r贸d Drak贸w jest

to dow贸d wyj膮tkowego szacunku, nie tylko dla jednostki, ale dla

ca艂ego rodu.

Jerry od艂o偶y艂 na piasek kapelusz, kt贸ry zszywa艂, wsta艂 i

rozpocz膮艂:

- Oto stoj臋 tutaj przed wami, Shigan z rodu Jeriba, zrodzony z

Gothiga, nauczyciela muzyki. Muzyk wysokiej klasy, mia艂 w艣r贸d

swoich student贸w Datzizha z rodu Nem, Perravane z rodu Tuscor

oraz wielu pomniejszych muzyk贸w. Wyuczywszy si臋 muzyki w

Shimuram, Gothig stan膮艂 przed archiwami w roku 11051 i m贸wi艂 o

swoim rodzicu Haesni, budowniczym statk贸w...

S艂uchaj膮c 艣piewnej, formalnej recytacji po drako艅sku,

poznaj膮c biografie od ty艂u - najpierw 艣mier膰, potem dojrza艂o艣膰 -

dozna艂em wra偶enia, jakby czas si臋 zagina艂, jakbym m贸g艂 dotkn膮膰

przesz艂o艣ci. Bitwy, rozkwit i upadek imperi贸w, odkrycia i

wynalazki, wielkie czyny - wycieczka przez dwana艣cie tysi臋cy lat

historii, ale historii postrzeganej jako 偶ywy, wyra藕ny konkret.

W por贸wnaniu z tym: ja, Willis z rodu Davidge, stoj臋

przed wami, zrodzony z Sybil, gospodyni domowej, i Nathana,

drugorz臋dnego in偶yniera, jedno z nich zrodzone z dziadka,

kt贸ry prawdopodobnie mia艂 co艣 wsp贸lnego z rolnictwem,

zrodzony z nikogo w szczeg贸lno艣ci.

,..cholera, nawet nie to! M贸j starszy brat przed艂u偶a艂 r贸d,

nie ja. S艂ucha艂em i dojrzewa艂a we mnie decyzja, 偶eby nauczy膰 si臋

rodowodu Jeriba.

*

Rozmawiali艣my o wojnie:

- To by艂a ca艂kiem sprytna sztuczka, wci膮gn膮膰 mnie w

atmosfer臋, a potem staranowa膰.

Jerry wzruszy艂 ramionami.

- W drako艅skiej flocie s膮 najlepsi piloci, wiadomo.

Unios艂em brwi.

- Wi臋c dlaczego odstrzeli艂em ci ty艂ek?

Jerry wzruszy艂 ramionami, zmarszczy艂 brwi i dalej zszywa艂

skrawki w臋偶owej sk贸ry.

- Dlaczego Ziemianie najechali t臋 cz臋艣膰 galaktyki, Davidge?

Mieli艣my tysi膮c lat pokoju, zanim przybyli艣cie.

- Ha! A dlaczego Drakowie prowadz膮 inwazj臋? My te偶 偶yli艣my w

pokoju. Co wy tu robicie?

- Zasiedlamy te planety. To drako艅ska tradycja. Jeste艣my

odkrywcami i kolonistami.

- A my艣lisz, 偶abolu, 偶e my to banda piecuch贸w? Ludzko艣膰

opanowa艂a podr贸偶e kosmiczne nieca艂e dwie艣cie lat temu, ale

zasiedlili艣my prawie dwa razy wi臋cej planet od Drak贸w...

Jerry podni贸s艂 palec.

- W艂a艣nie! Wy, ludzie, rozprzestrzeniacie si臋 jak zaraza.

Wystarczy! Nie chcemy was tutaj!

- No, ale jeste艣my tutaj i zostaniemy. I co zrobicie?

- Widzisz, co robimy, Irkmaan, my walczymy!

- Fiuu! To mia艂a by膰 walka, ta nasza drobna potyczka?

Cholera, Jerry, wykopali艣my was z orbity jak zardzewia艂e

puszki...

- Ha, Davidge! I dlatego siedzisz tutaj, zajadaj膮c w臋dzonego

w臋偶a!

Wyj膮艂em to dra艅stwo z ust i wyci膮gn膮艂em do Draka.

- Tobie te偶 艣mierdzi w臋偶em z g臋by, Draku!

Jerry prychn膮艂 i odwr贸ci艂 si臋 od ognia. Poczu艂em si臋 g艂upio,

po pierwsze dlatego, 偶e we dw贸ch naiwnie pr贸bowali艣my rozwik艂a膰

konflikt, kt贸ry trapi艂 setk臋 艣wiat贸w od ponad stu lat. Po drugie,

chcia艂em, 偶eby Jerry sprawdzi艂 moj膮 recytacj臋. Zapami臋ta艂em ju偶

ponad sto pokole艅. Drak siedzia艂 bokiem do ognia, pada艂o na

niego tylko tyle 艣wiat艂a, ile potrzebowa艂 do szycia.

- Jerry, nad czym pracujesz?

- Nie mamy o czym rozmawia膰, Davidge.

- Daj spok贸j, co to jest?

Jerry obejrza艂 si臋 na mnie, potem znowu spojrza艂 na w艂asne

kolana i podni贸s艂 male艅ki kombinezon z w臋偶owej sk贸ry.

- Dla Zammisa - u艣miechn膮艂 si臋, a ja potrz膮sn膮艂em g艂ow膮 i

wybuchn膮艂em 艣miechem.

*

Rozmawiali艣my o filozofii.

- Studiowa艂e艣 Shizumaata, Jerry; dlaczego nie opowiesz mi o

jego naukach?

Jerry spochmurnia艂.

- Nie, Davidge.

- Czy nauki Shizummata s膮 tajne, czy jak?

Jerry potrz膮sn膮艂 g艂ow膮.

- Nie, ale my za bardzo szanujemy Shizumaata, 偶eby m贸wi膰.

Poskroba艂em si臋 po brodzie.

- To znaczy za bardzo, 偶eby o tym m贸wi膰 w og贸le, czy 偶eby

m贸wi膰 z cz艂owiekiem?

- Nie z cz艂owiekiem, Davidge, tylko z tob膮.

- Dlaczego?

Jerry podni贸s艂 g艂ow臋, jego 偶贸艂te oczy zw臋zi艂y si臋 w szparki.

- Pami臋tasz, co powiedzia艂e艣... na wysepce.

Podrapa艂em si臋 po g艂owie i z trudem przypomnia艂em sobie

oszczerstwo dotycz膮ce diety Shizumaata. Roz艂o偶y艂em r臋ce.

- Ale偶 Jerry, by艂em wtedy z艂y, w艣ciek艂y. Nie mo偶esz mnie

wini膰 za to, co powiedzia艂em w gniewie.

- Mog臋.

- Czy to co艣 zmieni, je艣li przeprosz臋?

- Nic a nic.

Ugryz艂em si臋 w j臋zyk, 偶eby nie powiedzie膰 czego艣 paskudnego.

Potem w my艣lach cofn膮艂em si臋 do tamtej chwili, kiedy Jerry i ja

stali艣my naprzeciwko siebie, gotowi skoczy膰 sobie do garde艂.

Przypomnia艂em sobie pewien szczeg贸艂 i zagryz艂em wargi, 偶eby

powstrzyma膰 u艣miech.

- Czy opowiesz mi o naukach Shizumaata, je艣li wybacz臋 ci...

to, co powiedzia艂e艣 o Myszce Miki?

Pochyli艂em g艂ow臋 pozornie z szacunkiem, ale naprawd臋 po to,

偶eby zdusi膰 chichot.

Jerry podni贸s艂 wzrok, na jego twarzy malowa艂o si臋 bolesne

poczucie winy.

- Przykro mi z tego powodu, Davidge. Je艣li mi wybaczysz,

opowiem ci o Shizumaacie.

- Wi臋c wybaczam ci, Jerry.

- Jeszcze jedno.

- Co?

- Musisz mi opowiedzie膰 o naukach Myszki Miki.

- Ja... ee, postaram si臋.

*

Rozmawiali艣my o Zammisie.

- Jerry, jaki wed艂ug ciebie powinien by膰 ma艂y Zammis?

Jerry wzruszy艂 ramionami.

- Zammis musi zas艂u偶y膰 na swoje imi臋. Chc臋, 偶eby zrobi艂 to z

honorem. Je偶eli Zammis tego dokona, nie 偶膮dam niczego wi臋cej.

- Zammy sam sobie wybierze zaw贸d?

- Tak.

- Ale nie chcia艂by艣 czego艣 specjalnego?

- Owszem, chcia艂bym - przytakn膮艂 Jerry.

- Czego?

- 呕eby pewnego dnia Zammis znalaz艂 spos贸b ucieczki z tej

n臋dznej planety.

Kiwn膮艂em g艂ow膮.

- Amen.

- Amen.

*

Zima wlok艂a si臋 tak d艂ugo, 偶e Jerry i ja zacz臋li艣my ju偶 si臋

zastanawia膰, czy nie trafili艣my na pocz膮tek epoki lodowej. Na

zewn膮trz wszystko skuwa艂a gruba warstwa lodu, a niska

temperatura i nieustaj膮cy wiatr sprawia艂y, 偶e ka偶de wyj艣cie z

jaskini grozi艂o 艣mierci膮, albo przez upadek, albo przez

zamarzni臋cie. Jednak偶e za obop贸ln膮 zgod膮 obaj wychodzili艣my na

zewn膮trz, 偶eby si臋 za艂atwi膰. G艂臋boko w jaskini znajdowa艂o si臋

kilka izolowanych kom贸r; obawiali艣my si臋 jednak zanieczy艣ci膰 nasz

zapas wody, nie wspominaj膮c o powietrzu. Na zewn膮trz najwi臋kszym

ryzykiem by艂o spuszczenie gaci na lodowatym wietrze, kt贸ry

zamra偶a艂 par臋 oddechu, zanim przedosta艂a si臋 przez cienkie

maski, sporz膮dzone z resztek kosmicznych kombinezon贸w.

Nauczyli艣my si臋 nie guzdra膰.

Pewnego ranka Jerry by艂 na zewn膮trz, za艂atwiaj膮c naturaln膮

potrzeb臋, a ja przy ogniu rozgniata艂em suszone korzenie z wod膮

na nale艣niki. Od wylotu jaskini dobieg艂o mnie wo艂anie Jerry'ego:

- Davidge!

- Co?

- Davidge, chod藕 szybko!

Statek! Na pewno! Postawi艂em misk臋 z muszli na piasku,

na艂o偶y艂em kapelusz i r臋kawiczki i pobieg艂em korytarzem. Kiedy

dotar艂em do drzwi, rozwi膮za艂em mask臋 zawieszon膮 na szyi i

naci膮gn膮艂em j膮 na nos i usta, 偶eby ochroni膰 p艂uca. Jerry, z

twarz膮 podobnie obwi膮zan膮, zagl膮da艂 przez drzwi, ponaglaj膮c mnie

niecierpliwym machaniem.

- O co chodzi?

Jerry odsun膮艂 si臋 od drzwi, 偶eby mnie przepu艣ci膰.

- Chod藕, popatrz!

S艂o艅ce. B艂臋kitne niebo i s艂o艅ce. W oddali nad morzem zbiera艂y

si臋 nowe chmury, ale nad naszymi g艂owami niebo by艂o czyste.

呕aden z nas nie m贸g艂 patrze膰 prosto w s艂o艅ce, ale unie艣li艣my

twarze ku niebu i poczuli艣my promienie Fyrine na sk贸rze.

Oblodzone ska艂y i drzewa l艣ni艂y i migota艂y w blasku s艂o艅ca.

- Pi臋knie.

- Tak. - Jerry chwyci艂 mnie za r臋kaw ur臋kawicznion膮 d艂oni膮.

- Davidge, wiesz, co to znaczy?

- Co?

- Sygna艂y 艣wietlne w nocy. W pogodn膮 noc wielki ogie艅 b臋dzie

wida膰 z orbity, <I>ne<D>?

Popatrzy艂em na Jerry'ego, potem znowu spojrza艂em w niebo.

- Nie wiem. Je艣li rozpalimy wystarczaj膮co wielki ogie艅 i

je艣li noc b臋dzie bezchmurna, i je艣li kto艣 akurat wtedy spojrzy w

d贸艂... - Zwiesi艂em g艂ow臋. - Zak艂adaj膮c, 偶e kto艣 tam jest na

orbicie. - Poczu艂em b贸l nasilaj膮cy si臋 w palcach. - Lepiej

wracajmy do 艣rodka.

- Davidge, to jest nasza szansa!

- A czego u偶yjemy zamiast drewna, Jerry? - Wyci膮gn膮艂em r臋k臋 w

stron臋 drzew wok贸艂 jaskini. - Wszystko, co si臋 pali, ma na sobie

co najmniej pi臋tna艣cie centymetr贸w lodu.

- W jaskini...

- Nasze drewno na opa艂? - Potrz膮sn膮艂em g艂ow膮. - Jak d艂ugo

jeszcze potrwa ta zima? Jeste艣 pewien, 偶e mamy dosy膰 drewna,

偶eby marnowa膰 je na sygna艂y 艣wietlne?

- To jest szansa, Davidge. To jest szansa!

Nasze 偶ycie zawieszone na cienkim w艂osku. Wzruszy艂em

ramionami.

- Czemu nie?

Przez nast臋pne kilka godzin przenosili艣my jedn膮 czwart膮

naszego pracowicie zebranego opa艂u i sk艂adali艣my na zewn膮trz

wylotu jaskini. Zanim sko艅czyli艣my, na d艂ugo przed zmierzchem,

niebo znowu powlok艂o si臋 szczeln膮 warstw膮 chmur. Co noc

kilkakrotnie sprawdzali艣my pogod臋, czekaj膮c, 偶eby pokaza艂y si臋

gwiazdy. Za dnia cz臋sto musieli艣my po艣wi臋ca膰 par臋 godzin na

rozbijanie lodu okrywaj膮cego stos drewna. Jednak偶e to

podtrzymywa艂o w nas nadziej臋, dop贸ki drewno w jaskini si臋 nie

sko艅czy艂o i nie musieli艣my uszczupli膰 sygna艂owego stosu.

Tej nocy po raz pierwszy Drak wydawa艂 si臋 ca艂kowicie

pokonany. Siedzia艂 przy palenisku, wpatruj膮c si臋 w p艂omienie.

Si臋gn膮艂 r臋k膮 za wyci臋cie kurtki z w臋偶owej sk贸ry i wyci膮gn膮艂 ma艂膮

z艂ot膮 kostk臋, zawieszon膮 na szyi na 艂a艅cuszku. 艢cisn膮艂 kostk臋 w

obu d艂oniach, zamkn膮艂 oczy i zacz膮艂 mamrota膰 co艣 po dracku.

Przygl膮da艂em si臋 z 艂贸偶ka, dop贸ki Jerry nie sko艅czy艂. Westchn膮艂,

kiwn膮艂 g艂ow膮 i wsun膮艂 przedmiot pod kurtk臋.

- Co to jest?

Jerry spojrza艂 na mnie, zmarszczy艂 brwi, potem dotkn膮艂 kurtki

na piersiach.

- To? To jest m贸j <I>Talman<D>... po waszemu Biblia.

- Biblia to ksi膮偶ka. No wiesz, z kartkami, 偶eby j膮 czyta膰.

Jerry wyci膮gn膮艂 przedmiot zza kurtki, wymamrota艂 co艣 po

dracku i przekr臋ci艂 ma艂y zatrzask. Ze z艂otej kostki wypad艂a

druga z艂ota kostka, kt贸r膮 mi poda艂.

- B膮d藕 z tym bardzo ostro偶ny, Davidge.

Usiad艂em, wzi膮艂em przedmiot i obejrza艂em go w 艣wietle

p艂omieni. Trzy z艂ote p艂ytki na zawiasach tworzy艂y opraw臋

sze艣ciennej ksi膮偶eczki o boku dwa i p贸艂 centymetra. Otworzy艂em

ksi膮偶k臋 i zobaczy艂em podw贸jne kolumny kropek, kresek i

zawijas贸w.

- To po drako艅sku.

- Oczywi艣cie.

- Ale ja nie umiem tego przeczyta膰.

Jerry uni贸s艂 brwi.

- M贸wisz po drako艅sku tak dobrze, 偶e zapomnia艂em...

chcia艂by艣, 偶ebym ci臋 nauczy艂?

- Czyta膰?

- Czemu nie? Spieszysz si臋 na jakie艣 spotkanie?

- Nie - wzruszy艂em ramionami. Dotkn膮艂em ksi膮偶eczki i

pr贸bowa艂em przewr贸ci膰 male艅k膮 stroniczk臋. Przewr贸ci艂em jakie艣

pi臋膰dziesi膮t na raz. - Nie potrafi臋 rozdzieli膰 kartek.

Jerry pokaza艂 niewielk膮 wypuk艂o艣膰 na kraw臋dzi grzbietu.

- Wyci膮gnij szpilk臋. Do odwracania stronic.

Wyci膮gn膮艂em kr贸tk膮 ig艂臋 i dotkn膮艂em ni膮 kartki, kt贸ra

ze艣lizn臋艂a si臋 z nast臋pnej i furkn臋艂a na drug膮 stron臋.

- Kto napisa艂 tw贸j <I>Talman<D>, Jerry?

- Wielu. Wszyscy wielcy nauczyciele.

- Shizumaat?

Jerry kiwn膮艂 g艂ow膮.

- Shizumaat jest jednym z nich.

Zamkn膮艂em ksi膮偶k臋 i po艂o偶y艂em na d艂oni.

- Jerry, dlaczego w艂a艣nie teraz j膮 wyj膮艂e艣?

- Potrzebowa艂em pociechy. - Drak wyci膮gn膮艂 ramiona. - To

miejsce. Mo偶e zestarzejemy si臋 tutaj i umrzemy. Mo偶e nigdy nas

nie znajd膮. Widz臋 to dzisiaj, kiedy zabrali艣my drewno z

sygna艂owego ogniska. - Jerry po艂o偶y艂 d艂onie na brzuchu. - Zammis

urodzi si臋 tutaj. <I>Talman<D> pomaga mi zaakceptowa膰 to, czego

nie mog臋 zmieni膰.

- Zammis, jak d艂ugo jeszcze?

- Nied艂ugo - u艣miechn膮艂 si臋 Jerry.

Spojrza艂em na ma艂膮 ksi膮偶eczk臋.

- Chcia艂bym, 偶eby艣 nauczy艂 mnie czyta膰, Jerry.

Drak zdj膮艂 z szyi 艂a艅cuszek z kasetk膮 i poda艂 mi.

- Musisz przechowywa膰 w tym <I>Talman<D>.

Przez chwil臋 trzyma艂em 艂a艅cuszek w d艂oni, potem potrz膮sn膮艂em

g艂ow膮.

- Nie mog臋 przyj膮膰 tej ksi膮偶ki, Jerry. Na pewno ma dla ciebie

wielk膮 warto艣膰. A je艣li j膮 zgubi臋?

- Nie zgubisz. Zatrzymaj j膮, dop贸ki b臋dziesz si臋 uczy艂. To

powinno艣膰 ucznia.

Za艂o偶y艂em 艂a艅cuszek na szyj臋.

- Wy艣wiadczasz mi wielki zaszczyt.

Jerry wzruszy艂 ramionami.

- Znacznie mniejszy, ni偶 ty mi wy艣wiadczy艂e艣 zapami臋tuj膮c

rodow贸d Jeriba. Twoja recytacja jest dok艂adna i wzruszaj膮ca.

Jerry wyj膮艂 kawa艂ek w臋gla drzewnego z paleniska, wsta艂 i

podszed艂 do 艣ciany. Tej nocy pozna艂em trzydzie艣ci jeden liter i

d藕wi臋k贸w drako艅skiego alfabetu, a tak偶e dodatkowe dziewi臋膰

znak贸w i liter u偶ywanych w oficjalnym drako艅skim pi艣mie.

*

Drewno wreszcie si臋 sko艅czy艂o. Jerry by艂 bardzo ci臋偶ki i

bardzo, bardzo chory, kiedy Zammis przygotowywa艂 si臋 do

przyj艣cia na 艣wiat; Drak nie m贸g艂 nawet wyj艣膰 na zewn膮trz o

w艂asnych si艂ach, wi臋c musia艂em go wyprowadza膰, 偶eby si臋

za艂atwi艂. W tej sytuacji zbieranie drewna, czyli wychodzenie na

zewn膮trz i obt艂ukiwanie lodu z martwych drzew naszym ostatnim

kijem spad艂o na moje barki, podobnie jak gotowanie.

Pewnego szczeg贸lnie pochmurnego dnia zauwa偶y艂em, 偶e l贸d na

drzewach jest cie艅szy. W ko艅cu min臋li艣my p贸艂metek zimy i

zbli偶ali艣my si臋 do wiosny. Rozbijaj膮c l贸d, cieszy艂em si臋 na my艣l

o wio艣nie i wiedzia艂em, 偶e Jerry r贸wnie偶 ucieszy si臋 z nowiny.

Zima naprawd臋 go przygn臋bia艂a.

Pracowa艂em w lesie nad jaskini膮, zbiera艂em wi膮zki drewna i

zrzuca艂em na d贸艂, kiedy us艂ysza艂em krzyk. Zamar艂em i rozejrza艂em

si臋 dooko艂a. Nie zobaczy艂em niczego, tylko l贸d i morze. Potem

krzyk rozleg艂 si臋 ponownie.

- Davidge!

To by艂 Jerry. Upu艣ci艂em nar臋cze drewna i pobieg艂em do

szczeliny w skalnym zboczu, kt贸ra s艂u偶y艂a jako drabina. Jerry

znowu wrzasn膮艂. Po艣lizn膮艂em si臋 i stoczy艂em a偶 do wylotu

jaskini. Szarpn膮艂em drzwi i pobieg艂em korytarzem do komory

mieszkalnej.

Jerry skr臋ca艂 si臋 na pos艂aniu, wbijaj膮c palce w piasek.

Upad艂em na kolana obok niego.

- Jestem tutaj, Jerry. Co si臋 sta艂o? Co ci jest?

- Davidge! - Drak wywr贸ci艂 oczy, kieruj膮c 艣lepe spojrzenie na

sufit; jego usta poruszy艂y si臋 bezg艂o艣nie, potem eksplodowa艂y

kolejnym krzykiem.

- Jerry, to ja! - Potrz膮sn膮艂em Draka za rami臋. - Jerry, to

ja, Davidge!

Jerry odwr贸ci艂 do mnie g艂ow臋, skrzywi艂 si臋, potem zacisn膮艂

palce na moim lewym nadgarstku z si艂膮 cierpi膮cego cz艂owieka.

- Davidge! Zammis... co艣 z艂ego si臋 sta艂o!

- Co? Co mog臋 zrobi膰?

Jerry znowu krzykn膮艂 i opad艂 bezw艂adnie na pos艂anie w

p贸艂omdleniu. Po chwili z wysi艂kiem pokona艂 s艂abo艣膰 i przyci膮gn膮艂

moj膮 g艂ow臋 do swoich ust.

- Davidge, musisz przysi膮c.

- Co, Jerry? Co mam przysi膮c?

- Zammis... na Drako. 呕eby stan膮艂 przed rodowymi archiwami.

Obiecaj.

- O co ci chodzi? M贸wisz, jakby艣 umiera艂.

- Umieram, Davidge. Zammis dwusetne pokolenie... bardzo

wa偶ny. Przedstaw moje dziecko, Davidge! Obiecaj!

Woln膮 r臋k膮 otar艂em pot z czo艂a.

- Ty nie umrzesz, Jerry. Trzymaj si臋!

- Wystarczy! Nie ok艂amujmy si臋, Davidge! Ja umieram! Musisz

nauczy膰 Zammisa rodowodu Jeriba... i ksi膮偶ka, <I>Talman,

gavey<D>?

- Przesta艅! - Panika przygniot艂a mnie niemal jak fizyczny

ci臋偶ar. - Przesta艅 tak m贸wi膰! Ty nie umrzesz, Jerry. Dalej,

walcz, ty <I>kizlode<D> sukinsynu...

Jerry wrzasn膮艂. Oddycha艂 coraz s艂abiej, co chwila traci艂

przytomno艣膰.

- Davidge.

- Co? - Dopiero teraz spostrzeg艂em, 偶e p艂acz臋 jak dziecko.

- Davidge, musisz pom贸c wyj艣膰 Zammisowi.

- Co... jak? O czym ty m贸wisz, do cholery?

Jerry odwr贸ci艂 twarz do 艣ciany jaskini.

- Podnie艣 mi kurtk臋.

- Co?

- Podnie艣 mi kurtk臋, Davidge. No ju偶!

Podci膮gn膮艂em do g贸ry kurtk臋 z w臋偶owej sk贸ry, ods艂oni艂em

rozd臋ty brzuch Jerry'ego. Fa艂da na 艣rodku by艂a jasnoczerwona i

s膮czy艂 si臋 z niej przezroczysty p艂yn.

- Co... co mam zrobi膰?

Jerry dysza艂 szybko, potem wstrzyma艂 oddech.

- Rozerwij mnie! Musisz mnie rozerwa膰, Davidge!

- Nie!

- Zr贸b to! Zr贸b to albo Zammis umrze!

- Co mnie obchodzi tw贸j przekl臋ty dzieciak, Jerry! Co mam

zrobi膰, 偶eby ciebie uratowa膰?

- Rozerwij mnie... - wyszepta艂 Drak. - Zaopiekuj si臋 moim

dzieckiem, <I>Irkmaan<D>. Przedstaw Zammisa przed archiwami

Jeriba. Przysi臋gnij, 偶e to zrobisz.

- Och, Jerry...

- Przysi臋gnij!

Skin膮艂em g艂ow膮, gor膮ce 艂zy sp艂ywa艂y mi po policzkach.

- Przysi臋gam.

Jerry rozlu藕ni艂 u艣cisk na moim r臋ku i zamkn膮艂 oczy. Kl臋cza艂em

obok pos艂ania, oszo艂omiony i przera偶ony.

- Nie. Nie, nie, nie, nie.

"Rozerwij mnie! Musisz mnie rozerwa膰, Davidge!"

Wyci膮gn膮艂em r臋k臋 i z wahaniem dotkn膮艂em fa艂dy na brzuchu

Jerry'ego. Wyczu艂em 偶ycie szamocz膮ce si臋 w 艣rodku, pr贸buj膮ce

wyrwa膰 si臋 z bezpowietrznej ciasnoty rodzicielskiego 艂ona.

Nienawidzi艂em tego przekl臋tego 偶ycia; nienawidzi艂em go jak

niczego przedtem. Szamotanina os艂ab艂a, potem usta艂a.

"Przedstaw Zammisa przed archiwami Jeriba. Przysi臋gnij, 偶e to

zrobisz..."

"Przysi臋gam..."

Unios艂em drug膮 r臋k臋, wsun膮艂em kciuki w fa艂d臋 i poci膮gn膮艂em

lekko. Poci膮gn膮艂em mocniej, potem szarpn膮艂em brzuch Jerry'ego

jak szaleniec. Fa艂da p臋k艂a, zalewaj膮c przejrzystym p艂ynem prz贸d

mojej kurtki. Rozchyli艂em p艂aty cia艂a i zobaczy艂em nieruchomy

kszta艂t Zammisa, skulony w g艂臋bi jamy wype艂nionej p艂ynem.

Zwymiotowa艂em. Kiedy nie mia艂em ju偶 czym rzyga膰, si臋gn膮艂em w

g艂膮b jamy i wsun膮艂em d艂onie pod drackiego noworodka. Wyj膮艂em go

z p艂ynu, otar艂em usta w lewy r臋kaw i przy艂o偶y艂em do ust Zammisa,

rozwar艂szy mu szcz臋ki praw膮 d艂oni膮. Trzy razy, cztery razy

wdmuchn膮艂em powietrze do p艂uc noworodka. Potem dzieciak

zakaszla艂. Potem zap艂aka艂. Podwi膮za艂em 艂ykiem dwie p臋powiny i

przeci膮艂em je. Jeriba Zammis uwolni艂 si臋 od martwego cia艂a

swojego rodzica.

*

Unios艂em kamie艅 nad g艂ow膮 i z ca艂ej si艂y spu艣ci艂em na l贸d.

Od艂amki odskoczy艂y w miejscu uderzenia, ods艂aniaj膮c ciemnoszar膮

ska艂臋. Ponownie podnios艂em i spu艣ci艂em kamie艅, od艂upuj膮c

nast臋pny kamie艅. Podnios艂em go, wsta艂em i podszed艂em do zw艂ok

Draka, cz臋艣ciowo ju偶 ob艂o偶onych kamieniami.

- Drak - szepn膮艂em.

Dobrze. Nazywaj go po prostu "Drak". Ropucha. 呕abol.

Wr贸g. Nazywaj go, jak chcesz, 偶eby tylko zmniejszy膰 b贸l.

Spojrza艂em na stos nagromadzonych kamieni i zdecydowa艂em, 偶e

to wystarczy. Potem przykl臋kn膮艂em obok grobu. Z trudem

powstrzymywa艂em 艂zy, kiedy uk艂ada艂em kamienie na stosie.

Wilgotny 艣nieg, niesiony porywistym wiatrem, zamarza艂 na mojej

kurtce. Zabija艂em r臋ce, 偶eby przywr贸ci膰 kr膮偶enie. Nadchodzi艂a

wiosna, ale wci膮偶 jeszcze niebezpiecznie by艂o zostawa膰 d艂u偶ej na

dworze. A ja d艂ugo budowa艂em gr贸b dla Draka. Podnios艂em nast臋pny

kamie艅 i po艂o偶y艂em na miejsce. Kiedy ci臋偶ar kamienia spocz膮艂 na

okryciu z w臋偶owej sk贸ry, zrozumia艂em, 偶e cia艂o ju偶 zamarz艂o.

Szybko u艂o偶y艂em reszt臋 kamieni i wsta艂em.

Wiatr popchn膮艂 mnie i prawie po艣lizn膮艂em si臋 na oblodzonej

ziemi. Spojrza艂em na kipi膮ce morze, cia艣niej owin膮艂em si臋

kurtk膮, potem spojrza艂em w d贸艂, na stos kamieni. Trzeba co艣

powiedzie膰. Nie mo偶na tak zwyczajnie pogrzeba膰 umar艂ego i p贸j艣膰

na obiad. Trzeba co艣 powiedzie膰. Ale co? Nie by艂em religijny,

podobnie jak Drak. Jego formalna filozofia na temat 艣mierci by艂a

taka sama, jak moje nieformalne odrzucenie rozkoszy islamu,

poga艅skiej Walhalli i cukierkowego judeochrze艣cija艅skiego

nieba. 艢mier膰 to 艣mier膰, koniec, finis; uczta dla robak贸w. A

jednak trzeba co艣 powiedzie膰.

Si臋gn膮艂em pod kurtk臋 i zacisn膮艂em d艂o艅 w r臋kawicy na z艂otej

kostce <I>Talmanu<D>. Przez r臋kawic臋 poczu艂em ostre kraw臋dzie

kostki. Zamkn膮艂em oczy i przywo艂a艂em z pami臋ci s艂owa wielkich

drako艅skich filozof贸w. Ale 偶aden nie napisa艂 niczego stosownego

na t臋 chwil臋.

<I>Talman<D> by艂 ksi臋g膮 偶ycia. <I>Talman<D> znaczy

"偶ycie" i tym zajmuje si臋 drako艅ska filozofia. Nie zajmuje

si臋 艣mierci膮. 艢mier膰 to koniec 偶ycia. <I>Talman<D> nie m贸g艂

mi podpowiedzie膰 偶adnych s艂贸w. Lodowaty wiatr przenika艂 mnie

na wskro艣, dygota艂em z zimna, straci艂em ju偶 czucie w

d艂oniach i stopy zaczyna艂y mnie bole膰. A jednak trzeba co艣

powiedzie膰. Ale jedyne s艂owa, jakie przychodzi艂y mi na my艣l,

mog艂y tylko przerwa膰 tam臋 i zala膰 mnie potopem b贸lu -

poprzez 艣wiadomo艣膰, 偶e Drak odszed艂. A jednak... a jednak

trzeba co艣 powiedzie膰.

- Jerry, ja... - nie znajdowa艂em s艂贸w. Odwr贸ci艂em si臋 od

grobu, moje 艂zy zmiesza艂y si臋 z marzn膮cym deszczem.

.T:wr03

.L:32

.S:2

.H: $$$

.H:

.X:10

W ciszy i cieple jaskini usiad艂em na swoim materacu, oparty

plecami o skaln膮 艣cian臋. Pr贸bowa艂em skupi膰 si臋 na grze 艣wiate艂 i

cieni, kt贸r膮 tworzy艂 odblask ognia na 艣cianie naprzeciwko.

Obrazy uformowane w po艂owie znika艂y, zanim zd膮偶y艂em co艣 w nich

zobaczy膰. W dzieci艅stwie obserwowa艂em chmury, dostrzega艂em w

nich twarze, zamki, zwierz臋ta, smoki i olbrzym贸w. To by艂 艣wiat

fantazji - ucieczka od rzeczywisto艣ci, przygoda i bajka,

dodatkowa atrakcja w nudnym, uregulowanym 偶yciu ch艂opca z klasy

艣redniej. Teraz na 艣cianie jaskini widzia艂em tylko wizerunek

piek艂a: groteskowe sylwetki pot臋pionych dusz skr臋ca艂y si臋 w

p艂omieniach. Wybuchn膮艂em 艣miechem na t臋 my艣l. Wyobra偶amy sobie

piek艂o jako ogie艅, nadzorowany przez rechocz膮cego sadyst臋 w

czerwonych trykotach. Fyrine IV nauczy艂a mnie czego艣 innego:

piek艂o to g艂贸d, samotno艣膰 i nieustanne zimno.

Us艂ysza艂em kwilenie i spojrza艂em w g艂膮b jaskini, na ma艂y

materacyk le偶膮cy w cieniu. Jerry uszy艂 dla Zammisa worek z

w臋偶owej sk贸ry wypchany puchem nasion. Dziecko ponownie

zakwili艂o. Pochyli艂em si臋 do przodu, tkni臋ty niepokojem.

W艂a艣ciwie co jada drako艅ski noworodek? Drakowie nie s膮 ssakami.

Na szkoleniu uczyli nas tylko, jak rozpozna膰 Draka - i jak go

zabi膰. Potem ogarn膮艂 mnie prawdziwy strach. Cholera jasna, z

czego zrobi臋 pieluszki?

Dziecko znowu zakwili艂o. Podnios艂em si臋 na nogi, przeszed艂em

kilka krok贸w po piaskowej pod艂odze i ukl膮k艂em obok noworodka. Z

zawini膮tka, kt贸rym by艂 stary kombinezon bojowy Jerry'ego,

wystawa艂y dwie pulchne tr贸jpalczaste r膮czki. Podnios艂em

zawini膮tko, zanios艂em do ognia i usiad艂em na kamieniu. Po艂o偶y艂em

dziecko na kolanach i ostro偶nie rozwin膮艂em. Zobaczy艂em 偶贸艂ty

b艂ysk oczu Zammisa pod 偶贸艂tymi, ci臋偶kimi od snu powiekami. 呕贸艂ta

barwa, prawie beznosa twarz i zro艣ni臋te z臋by sprawia艂y, 偶e

Zammis wygl膮da艂 zupe艂nie jak miniaturka Jerry'ego - gdyby nie

t艂uszcz. Dzieciak dos艂ownie p艂ywa艂 w wa艂eczkach t艂uszczu.

Zajrza艂em dalej i z ulg膮 zobaczy艂em, 偶e nie by艂o 偶adnego

nieporz膮dku.

Spojrza艂em w oczy Zammisa.

- Chcesz co艣 zje艣膰?

- Gu.

Szcz臋ki mia艂 ca艂kowicie rozwini臋te. Pomy艣la艂em, 偶e Drakowie

na pewno jedz膮 sta艂y pokarm od pierwszego dnia 偶ycia. Si臋gn膮艂em

za siebie, znalaz艂em kawa艂ek suszonego w臋偶a i przy艂o偶y艂em do ust

noworodka. Zammis odwr贸ci艂 g艂ow臋.

- No dalej, jedz. Nie dostaniesz tutaj nic lepszego.

Ponownie podsun膮艂em mu w臋偶a. Zammis wyci膮gn膮艂 pulchn膮 r膮czk臋

i odepchn膮艂 pocz臋stunek. Wzruszy艂em ramionami.

- No dobrze, poczekamy, a偶 zg艂odniejesz.

- Gu mu!

Dzieciak przechyli艂 g艂ow臋 w prz贸d i w ty艂, zacisn膮艂 ma艂膮

tr贸jpalczast膮 r膮czk臋 na moim palcu i znowu zakwili艂.

- Nie chcesz je艣膰, nie masz mokro, wi臋c czego chcesz? <I>Kos

va nu<D>?

Twarzyczka Zammisa zmarszczy艂a si臋, t艂usta r膮czka 艣cisn臋艂a

m贸j palec. Druga r膮czka si臋gn臋艂a w g贸r臋. Podnios艂em Zammisa,

偶eby poprawi膰 kombinezon, a wtedy obie ma艂e r膮czki chwyci艂y za

moj膮 kurtk臋 z w臋偶owej sk贸ry i pulchne ramionka przyci膮gn臋艂y

dziecko do mojej piersi. Obj膮艂em malca, a on opar艂 policzek na

mojej piersi i od razu zasn膮艂.

- No... niech mnie.

*

Przed 艣mierci膮 Draka nie zdawa艂em sobie sprawy, jak bardzo

zbli偶y艂em si臋 do kraw臋dzi szale艅stwa. Samotno艣膰 by艂a jak rak -

rozrasta艂a si臋 we mnie i karmi艂em j膮 nienawi艣ci膮: nienawi艣ci膮 do

tej planety z wiecznym zimnem, wiecznym wiatrem i wieczn膮

izolacj膮; nienawi艣ci膮 do bezradnego 偶贸艂tego dziecka, domagaj膮cego

si臋 opieki, jedzenia i mi艂o艣ci, kt贸rej nie mog艂em mu da膰; i

nienawi艣ci膮 do siebie samego. Przy艂apywa艂em si臋 na robieniu

rzeczy, kt贸re mnie przera偶a艂y i odstr臋cza艂y. Wrzeszcza艂em,

艣piewa艂em i gada艂em do siebie, pr贸buj膮c rozbi膰 gruby mur

samotno艣ci - rycza艂em, przeklina艂em i be艂kota艂em bez sensu.

Dzieciak mia艂 otwarte oczy, macha艂 t艂ust膮 r膮czk膮 i

popiskiwa艂. Wybra艂em wielki g艂az, przyd藕wiga艂em go do pos艂ania

dziecka i unios艂em nad drobnym cia艂kiem.

- Mog臋 to upu艣ci膰, ma艂y. I co wtedy b臋dzie? - Us艂ysza艂em

w艂asny 艣miech. Odrzuci艂em g艂az na bok. - Po co brudzi膰 w

jaskini? Na zewn膮trz. Wynios臋 ci臋 na minut臋 z jaskini i umrzesz!

S艂yszysz? Umrzesz!

Dziecko pomacha艂o tr贸jpalczastymi r膮czkami w powietrzu,

zamkn臋艂o oczy i zap艂aka艂o.

- Dlaczego nie jesz? Dlaczego nie sikasz? Dlaczego nie

robisz nic, jak nale偶y, tylko p艂aczesz? - Dziecko zap艂aka艂o

g艂o艣niej. - Ba! Powinienem upu艣ci膰 ten g艂az i sko艅czy膰 z tob膮.

Tak w艂a艣nie powinienem zrobi膰...

Fala wstr臋tu odebra艂a mi g艂os. Wr贸ci艂em do swojego pos艂ania,

zabra艂em czapk臋, r臋kawiczki, mask臋 i wyszed艂em na zewn膮trz.

Zanim jeszcze dotar艂em do zawalonego g艂azami wylotu jaskini,

poczu艂em uk膮szenie wiatru. Na zewn膮trz zatrzyma艂em si臋,

spojrza艂em na niebo i morze - przygn臋biaj膮ca panorama

majestatycznej czerni, bieli i szaro艣ci. Smagn膮艂 mnie poryw

wiatru, a偶 zatoczy艂em si臋 z powrotem w stron臋 wej艣cia do

jaskini. Odzyska艂em r贸wnowag臋, podszed艂em do kraw臋dzi urwiska i

pogrozi艂em pi臋艣ci膮 oceanowi.

- No, dalej! Dalej, dmuchaj, ty <I>kizlode<D> sukinsynu!

Jeszcze mnie nie zabi艂e艣!

Zacisn膮艂em piek膮ce od wiatru powieki, potem otworzy艂em oczy i

spojrza艂em w d贸艂. Czterdziestometrowy spadek do nast臋pnej

skalnej p贸艂ki, ale gdybym si臋 odbi艂 z rozp臋du, omin膮艂bym t臋

przeszkod臋. W贸wczas polecia艂bym sto pi臋膰dziesi膮t metr贸w w d贸艂,

prosto na ska艂y.

Skacz.

Cofn膮艂em si臋 od kraw臋dzi urwiska.

- Skacz! Jeszcze czego! - Potrz膮sn膮艂em g艂ow膮 w stron臋 oceanu.

- Nie b臋d臋 ci臋 wyr臋cza艂! Jak chcesz mnie zabi膰, musisz sam si臋

pofatygowa膰!

Spojrza艂em w g贸r臋, ponad wylot jaskini. Niebo pociemnia艂o. Za

kilka godzin ciemno艣ci okryj膮 krajobraz. Podszed艂em do szczeliny

w skale, kt贸ra prowadzi艂a do kar艂owatego lasu ponad jaskini膮.

Przykucn膮艂em obok grobu Draka i wpatrywa艂em si臋 w kamienie,

kt贸re sam u艂o偶y艂em, spojone ju偶 warstw膮 lodu.

- Jerry. Co ja mam robi膰?

"Drak siedzia艂 przy ogniu, obaj szyli艣my. I rozmawiali艣my.

- Wiesz, Jerry, to wszystko... - podnios艂em <I>Talman<D> - ju偶

to wszystko s艂ysza艂em. Spodziewa艂em si臋 czego艣 innego.

Drak od艂o偶y艂 szycie na kolana i przygl膮da艂 mi si臋 przez

chwil臋. Potem potrz膮sn膮艂 g艂ow膮 i wr贸ci艂 do roboty.

- Nie jeste艣 wielkim my艣licielem, Davidge.

- Co to ma znaczy膰?

Jerry wyci膮gn膮艂 przed siebie tr贸jpalczast膮 d艂o艅.

- Wszech艣wiat, Davidge... wok贸艂 nas jest wszech艣wiat,

wszech艣wiat 偶ycia, rzeczy i zdarze艅. Istniej膮 r贸偶nice, ale to

jest zawsze ten sam wszech艣wiat i wszyscy podlegamy tym samym

uniwersalnym prawom. My艣la艂e艣 kiedy艣 o tym?

- Nie.

- W艂a艣nie o to mi chodzi艂o, Davidge. Nie jeste艣 filozofem.

Prychn膮艂em.

- M贸wi艂em ci, 偶e ju偶 s艂ysza艂em te kawa艂ki. Wi臋c to chyba

dowodzi, 偶e ludzie s膮 takimi samymi filozofami jak Drakowie.

Jerry parskn膮艂 艣miechem.

- Zawsze pr贸bujesz wyci膮gn膮膰 jaki艣 rasowy wniosek z moich

obserwacji. To, co powiedzia艂em, dotyczy艂o ciebie, a nie rasy

ludzkiej..."

Splun膮艂em na zamarzni臋t膮 ziemi臋.

- Wy, Drakowie, uwa偶acie si臋 za cholernych m膮drali.

Wiatr si臋 wzmaga艂, czu艂em na wargach smak soli. Nadchodzi艂a

kolejna wielka burza. Niebo przybra艂o ten dziwny odcie艅,

kt贸ry zawsze wydawa艂 mi si臋 bardziej granatem ni偶 czerni膮.

Od艂amek lodu dosta艂 mi si臋 za ko艂nierz.

- Co w tym z艂ego, 偶e jestem tylko sob膮? Nie ka偶dy we

wszech艣wiecie musi by膰 cholernym filozofem, 偶abolu! - Takich jak

ja by艂y miliony... miliardy, mo偶e wi臋cej. - Co za r贸偶nica, czy

zastanawiam si臋 nad sensem istnienia? Istniej臋 i tyle mi

wystarczy.

"Davidge, nie znasz nawet w艂asnego rodu opr贸cz rodzic贸w, a

teraz twierdzisz, 偶e nie chcesz wiedzie膰 o swoim wszech艣wiecie

nawet tego, czego mo偶esz si臋 dowiedzie膰. Jak odnajdziesz swoje

miejsce w porz膮dku istnienia, Davidge? Gdzie jeste艣? Kim

jeste艣?"

Potrz膮sn膮艂em g艂ow膮 wpatruj膮c si臋 w gr贸b, potem odwr贸ci艂em si臋

twarz膮 do morza. Za jak膮艣 godzin臋 zrobi si臋 zbyt ciemno, 偶eby

widzie膰 bia艂e grzywy fal.

- Ja jestem sob膮.

Ale czy to "ja" trzyma艂em kamie艅 nad Zammisem, gro偶膮c

艣mierci膮 bezbronnemu dziecku? Poczu艂em ucisk w piersi, kiedy

straszliwa samotno艣膰 uzbrojona w k艂y i pazury zacz臋艂a

rozszarpywa膰 resztki mojego zdrowego rozs膮dku. Ponownie

odwr贸ci艂em si臋 do grobu, zamkn膮艂em oczy, otworzy艂em oczy.

- Jestem pilotem my艣liwca, Jerry. Tak ju偶 lepiej?

"To jest to, co robisz, Davidge; to nie jest to, czym lub kim

jeste艣".

Przykl膮k艂em obok grobu i obiema r臋kami szarpa艂em skute lodem

kamienie.

- Przesta艅 mnie poucza膰, Draku! Ty nie 偶yjesz!

Umilk艂em, kiedy sobie u艣wiadomi艂em, 偶e s艂owa, kt贸re

us艂ysza艂em, pochodz膮 z <I>Talmanu<D>, dopasowane do mojej

sytuacji. Opad艂em bezsilnie na kamienie, poczu艂em nacisk wiatru,

potem podnios艂em si臋 na nogi.

- Jerry, Zammis nie je. To ju偶 trzy dni. Co mam robi膰?

Dlaczego nic mi nie powiedzia艂e艣 o drackich noworodkach,

zanim... - Zakry艂em twarz r臋kami. - Spokojnie, ch艂opie. Trzymaj

si臋, to wr贸cisz do domu.

Opu艣ci艂em r臋ce i odszed艂em od grobu. Wiatr dmucha艂 mi w

plecy.

cdn.

L:32

.S:2

.H: $$$

.H:

.X:10

+wr03a-wr05+

POWIE艢膯

Barry B. Longyear

M脫J W艁ASNY WR脫G (2)

(Enemy Mine)

Prze艂o偶y艂a Danuta G贸rska

Siedzia艂em w jaskini, wpatruj膮c si臋 w ogie艅. Nie s艂ysza艂em

wiatru przez warstw臋 ska艂. Drewno by艂o wysuszone, wi臋c ogie艅

p艂on膮艂 cicho i spokojnie. Zab臋bni艂em palcami po kolanie, potem

zacz膮艂em nuci膰. Jaki艣 d藕wi臋k, cokolwiek, 偶eby odp臋dzi膰 natr臋tn膮

samotno艣膰.

- Sukinsyn - za艣mia艂em si臋 i kiwn膮艂em g艂ow膮. - Taak, owszem,

i <I>kizlode va nu, dutschaat<D>. - Zachichota艂em przypominaj膮c

sobie wszystkie przekle艅stwa i nieprzyzwoite wyra偶enia po

dracku, kt贸rych nauczy艂em si臋 od Jerry'ego. Zna艂em ich ca艂kiem

sporo. Postuka艂em stop膮 o piasek i znowu zacz膮艂em nuci膰.

Przerwa艂em, zmarszczy艂em brwi, a potem przypomnia艂em sobie t臋

piosenk臋.

Ki艂ka, pi艂ka i mogi艂ka,

Czy nam tutaj 藕le?

Zyg zag, niech to szlag,

Jeste艣my szwadron B.

Opar艂em si臋 o 艣cian臋 jaskini, pr贸buj膮c przywo艂a膰 z pami臋ci

nast臋pn膮 zwrotk臋. "Pilot to ma pieskie 偶ycie / Ka偶dy o tym wie /

S艂u偶y 偶onie genera艂a / W nocy i we dnie".

- Cholera! - Trzepn膮艂em si臋 w kolano, pr贸buj膮c odgrzeba膰 z

pami臋ci twarze innych pilot贸w w sali klubowej. Niemal poczu艂em

艂askocz膮ce w nosie opary whisky. Vadik, Wooster, Arnold - ten ze

z艂amanym nosem - Demerest, Kadiz. Znowu za艣piewa艂em, ko艂ysz膮c do

taktu wyimaginowanym kubkiem przydzia艂owego grogu, trzymanym za

wyimaginowane ucho.

Jak si臋 komu nie podoba,

Wiecie, co zrobimy?

Wsadzimy mu 艣rub臋 w ty艂ek

I fest dokr臋cimy.

Jaskinia rozbrzmiewa艂a echem mojego 艣piewu. Wsta艂em, unios艂em

ramiona i wrzasn膮艂em:

- Juuuhuuuuuu!

Zammis zacz膮艂 p艂aka膰. Zagryz艂em usta i podszed艂em do

t艂umoczka le偶膮cego na materacu.

- No? Zjesz co艣 nareszcie?

- Un, un, 艂ee. - Niemowlak zako艂ysa艂 g艂ow膮 w prz贸d i w ty艂.

Podszed艂em do ognia, wzi膮艂em kawa艂ek w臋偶owego mi臋sa i wr贸ci艂em.

Ukl膮k艂em obok Zammisa i przysun膮艂em mu mi臋so do ust. Dzieciak

znowu odepchn膮艂 jedzenie.

- No, ty, przesta艅. Musisz je艣膰.

Spr贸bowa艂em ponownie, z tym samym skutkiem. Rozwin膮艂em

dzieciaka i obejrza艂em go dok艂adnie. Wida膰 by艂o, 偶e traci na

wadze, chocia偶 nie wydawa艂 si臋 os艂abiony. Wzruszy艂em ramionami,

znowu go zawin膮艂em i chcia艂em wr贸ci膰 na swoje pos艂anie.

- Gu, 艂ee.

Odwr贸ci艂em si臋.

- Co?

- Aa, gu, gu.

Nachyli艂em si臋 i wzi膮艂em dziecko na r臋ce. Oczy mia艂 otwarte,

spojrza艂 mi prosto w twarz i u艣miechn膮艂 si臋.

- Z czego si臋 cieszysz, brzydalu? Powiniene艣 zobaczy膰 w艂asn膮

g臋busi臋.

Zammis parskn膮艂 kr贸tkim 艣miechem, potem zagulgota艂. Wr贸ci艂em

na swoje pos艂anie, usiad艂em i posadzi艂em Zammisa na kolanach.

- Guma, buch, buch. - Jedna r膮czka chwyci艂a lu藕n膮 fa艂d臋

mojej kurtki i poci膮gn臋艂a.

- I tobie te偶 guma, buch, buch. No wi臋c co robimy? Mo偶e

zaczn臋 ci臋 uczy膰 rodowodu Jerib贸w? Kiedy艣 musisz si臋 tego

nauczy膰, wi臋c mo偶emy zacz膮膰 teraz.

Rodow贸d Jerib贸w. Moja recytacja by艂a jedyn膮 rzecz膮, za kt贸r膮

Jerry mnie chwali艂. Spojrza艂em w oczy Zammisa.

- Kiedy przyprowadz臋 ci臋 przed archiwa Jerib贸w, powiesz tak:

"Oto stoj臋 tutaj przed wami, Zammis z rodu Jeriba, zrodzony z

Shigana, pilota my艣liwca". - U艣miechn膮艂em si臋 na my艣l o

uniesionych 偶贸艂tych brwiach, gdyby Zammis m贸wi艂 dalej: "...a ten

Shigan by艂 cholernie dobrym pilotem, skubaniec. S艂ysza艂em

kiedy艣, 偶e oberwa艂 seri臋 w ty艂ek, ale przetrzyma艂 to i jeszcze

staranowa艂 jednego <I>kizlode<D> sukinsyna, znanego powszechnie

jako Willis E. Davidge..."

Potrz膮sn膮艂em g艂ow膮.

- Nie zas艂u偶ysz na order, je艣li b臋dziesz recytowa艂 po

angielsku, Zammis.

Zacz膮艂em jeszcze raz:

- <I>Naatha nu enta va, Zammis zea does Jeriba, estay va

Shigan, asaam naa denvadar<D>...

*

Przez osiem d艂ugich dni i nocy martwi艂em si臋, 偶e dziecko

umrze. Pr贸bowa艂em wszystkiego - korzenie, suszone jagody,

suszone 艣liwki, w臋偶owe mi臋so suszone, gotowane, siekane i

mielone. Zammis nie chcia艂 niczego. Cz臋sto sprawdza艂em pieluszki

dziecka, ale wci膮偶 by艂y r贸wnie czyste jak wtedy, kiedy je

na艂o偶y艂em. Zammis traci艂 na wadze, ale jakby nabiera艂 si艂.

Dziewi膮tego dnia raczkowa艂 ju偶 po pod艂odze jaskini. Chocia偶

mieli艣my ogie艅, w jaskini wcale nie by艂o ciep艂o. Obawia艂em si臋,

偶e dzieciak przezi臋bi si臋 raczkuj膮c nago, wi臋c ubra艂em go w

male艅ki kombinezon z w臋偶owych sk贸rek i czapeczk臋, kt贸re uszy艂

dla niego Jerry. Ubrawszy Zammisa, postawi艂em go na nogi i

spojrza艂em mu w twarz. Potrafi艂 ju偶 si臋 figlarnie u艣miecha膰 i

ten u艣miech, w po艂膮czeniu z b艂yskiem w 偶贸艂tych oczach oraz

kombinezonem i czapeczk膮, nadawa艂y mu wygl膮d elfa.

Podtrzymywa艂em Zammisa w pozycji stoj膮cej. Dzieciak wydawa艂 si臋

mocno sta膰 na nogach, wi臋c go pu艣ci艂em. Zammis u艣miechn膮艂 si臋,

pomacha艂 dooko艂a chudn膮cymi r膮czkami, potem wybuchn膮艂 艣miechem i

zrobi艂 niepewny krok w moj膮 stron臋. Chwyci艂em go, zanim upad艂.

Ma艂y Drak zapiszcza艂.

Po nast臋pnych dw贸ch dniach Zammis ju偶 chodzi艂 i w艂azi艂

wsz臋dzie, gdzie tylko da艂o si臋 wle藕膰. Prze偶y艂em wiele chwil

paniki, szukaj膮c malca w zakamarkach jaskini po powrocie z

zewn膮trz. Wreszcie, kiedy przy艂apa艂em go przy wylocie jaskini,

zmierzaj膮cego w szybkim tempie do wyj艣cia, mia艂em dosy膰.

Sporz膮dzi艂em uprz膮偶 ze sk贸ry w臋偶a, przymocowa艂em do niej smycz i

przywi膮za艂em drugi koniec smyczy do wyst臋pu skalnego nad moim

pos艂aniem. Zammis nadal wsz臋dzie w艂azi艂, ale przynajmniej mog艂em

go znale藕膰.

Cztery dni po tym, jak nauczy艂 si臋 chodzi膰, zacz膮艂 wreszcie

je艣膰. Drako艅skie dzieci s膮 chyba najwygodniejszymi i najmniej

wymagaj膮cymi niemowlakami w ca艂ym wszech艣wiecie. Od偶ywiaj膮 si臋

w艂asnym t艂uszczem przez trzy do czterech ziemskich tygodni i

przez ca艂y ten czas nie brudz膮. Kiedy ju偶 naucz膮 si臋 chodzi膰 i

potrafi膮 same korzysta膰 z ubikacji, dopiero wtedy zaczynaj膮 je艣膰

i wydala膰 produkty przemiany materii. Tylko raz pokaza艂em

Zammisowi, do czego s艂u偶y ust臋p, kt贸ry zbudowa艂em, i to

wystarczy艂o. Po pi臋ciu czy sze艣ciu lekcjach dzieciak sam radzi艂

sobie z ubieraniem i rozbieraniem. Patrz膮c, jak ma艂y Drak

rozwija si臋 i ro艣nie, zacz膮艂em rozumie膰 tych pilot贸w z mojego

szwadronu, kt贸rzy zanudzali wszystkich dooko艂a - i siebie

nawzajem - niezliczonymi fotografiami brzydkich dzieciak贸w, a

ka偶de zdj臋cie opatrywali p贸艂godzinnym komentarzem. Zanim lody

stopnia艂y, Zammis ju偶 m贸wi艂. Nauczy艂em go, 偶eby nazywa艂 mnie

"wujkiem".

*

Z braku lepszego s艂owa nazwa艂em por臋 topnienia lod贸w

"wiosn膮". Du偶o czasu jeszcze mia艂o up艂yn膮膰, zanim kar艂owaty las

okryje si臋 zieleni膮 i w臋偶e wype艂zn膮 z lodowych kryj贸wek. Niebo

wci膮偶 przes艂ania艂a gruba pow艂oka ciemnych, gro藕nych chmur,

marzn膮cy deszcz ze 艣niegiem wci膮偶 pokrywa艂 ziemi臋 艣lisk膮, tward膮

warstw膮 lodu. Ale nast臋pnego dnia l贸d topnia艂 i ciep艂e powietrze

dociera艂o o milimetr dalej w g艂膮b gruntu.

Zrozumia艂em, 偶e nadesz艂a pora na zbieranie drewna. Przed zim膮

Jerry i ja do sp贸艂ki nie zd膮偶yli艣my zebra膰 wystarczaj膮cej ilo艣ci

opa艂u. Kr贸tkie lato trzeba b臋dzie po艣wi臋ci膰 na gromadzenie

zapas贸w 偶ywno艣ci przed nast臋pn膮 zim膮. Chcia艂em zbudowa膰

szczelniejsze drzwi w wej艣ciu do jaskini i przyrzek艂em sobie, 偶e

wymy艣l臋 jaki艣 rodzaj kanalizacji. Spuszczanie gaci w 艣rodku zimy

by艂o niebezpieczne. Rozmy艣la艂em o tych projektach wyci膮gni臋ty na

materacu, obserwuj膮c, jak dym k艂臋bi si臋 wok贸艂 szczeliny w

suficie. Zammis siedzia艂 w g艂臋bi jaskini i bawi艂 si臋 kamykami.

Widocznie zasn膮艂em, bo obudzi艂o mnie szarpanie za rami臋.

- Wujku?

- H臋? Zammis?

- Wujku. Patrz.

Przekr臋ci艂em si臋 na bok, przodem do Draka. Zammis wyci膮gn膮艂

przed siebie praw膮 d艂o艅 z roz艂o偶onymi palcami.

- O co chodzi, Zammis?

- Patrz. - Wskaza艂 na ka偶dy sw贸j palec po kolei. - Raz, dwa,

trzy.

- No?

- Patrz. - Zammis podni贸s艂 moj膮 praw膮 d艂o艅 i roz艂o偶y艂 palce.

- Raz, dwa, trzy, cztery, pi臋膰!

Kiwn膮艂em g艂ow膮.

- Wi臋c potrafisz liczy膰 do pi臋ciu.

Drak zmarszczy艂 brwi i zrobi艂 niecierpliwy gest ma艂膮 pi膮stk膮.

- Patrz. - Po艂o偶y艂 swoj膮 r膮czk臋 na mojej d艂oni. Drug膮 r臋k膮

pokazywa艂 najpierw na sw贸j palec, potem na m贸j.

- Raz, raz. - 呕贸艂te oczy zerkn臋艂y na mnie, 偶eby sprawdzi膰,

czy zrozumia艂em.

- Tak.

Dzieciak pokaza艂 drugi palec.

- Dwa, dwa.

Podni贸s艂 na mnie wzrok, potem znowu spojrza艂 na nasze

z艂膮czone d艂onie i pokaza艂:

- Trzy, trzy.

Potem chwyci艂 moje dwa pozosta艂e palce.

- Cztery, pi臋膰 ?

Pu艣ci艂 moj膮 r臋k臋 i pokaza艂 na bok w艂asnej d艂oni.

- Cztery, pi臋膰?

Potrz膮sn膮艂em g艂ow膮. Zammis, licz膮cy sobie nieca艂e cztery

ziemskie miesi膮ce 偶ycia, odkry艂 pierwsz膮 r贸偶nic臋 pomi臋dzy lud藕mi

a Drakami. Ludzkie dziecko nie zadaje takich pyta艅, zanim nie

sko艅czy - ilu? - pi臋ciu, sze艣ciu czy siedmiu lat. Westchn膮艂em.

- Zammis.

- Tak, wujku?

- Zammis, ty jeste艣 Drakiem. Drakowie maj膮 tylko po trzy

palce. - Wyci膮gn膮艂em r臋k臋 przed siebie i poruszy艂em palcami.

- Ja jestem cz艂owiekiem. Mam pi臋膰 palc贸w.

Przysi臋gam, 偶e 艂zy wezbra艂y w oczach dziecka. Zammis

wyci膮gn膮艂 d艂onie przed siebie, popatrzy艂 na nie i potrz膮sn膮艂

g艂ow膮.

- Wyro艣nie cztery, pi臋膰?

Usiad艂em prosto i spojrza艂em malcowi w oczy. Zammis chcia艂

wiedzie膰, gdzie si臋 podzia艂y jego pozosta艂e cztery palce.

- Pos艂uchaj, Zammis. Ty i ja jeste艣my r贸偶ni... r贸偶ne rasy

istot, rozumiesz?

Zammis pokr臋ci艂 g艂ow膮.

- Wyro艣nie cztery, pi臋膰?

- Nie wyro艣nie. Jeste艣 Drakiem. - Stukn膮艂em si臋 w pier艣. - Ja

jestem cz艂owiekiem.

To nie prowadzi艂o do niczego.

- Tw贸j rodzic, od kt贸rego pochodzisz, by艂 Drakiem. Rozumiesz?

Zammis zmarszczy艂 czo艂o.

- Drak. Co to Drak?

Przez chwil臋 mia艂em wielk膮 ochot臋 pos艂u偶y膰 si臋 odwiecznym

wykr臋tem: "Zrozumiesz, kiedy b臋dziesz starszy". Potrz膮sn膮艂em

g艂ow膮.

- Drak ma trzy palce u ka偶dej d艂oni. Tw贸j rodzic mia艂 trzy

palce u ka偶dej d艂oni. - Podrapa艂em si臋 w brod臋. - M贸j rodzic by艂

cz艂owiekiem i mia艂 pi臋膰 palc贸w u ka偶dej d艂oni. Dlatego ja te偶

mam pi臋膰 palc贸w u d艂oni.

Zammis ukl臋kn膮艂 na piasku i przyjrza艂 si臋 swoim palcom.

Podni贸s艂 na mnie wzrok, potem znowu popatrzy艂 na swoje r臋ce i

znowu na mnie.

- Co to rodzic?

Spojrza艂em uwa偶nie na dzieciaka. Widocznie przechodzi艂 jaki艣

kryzys osobowo艣ci. By艂em jedyn膮 osob膮, jak膮 kiedykolwiek

widzia艂, i mia艂em pi臋膰 palc贸w u d艂oni.

- Rodzic to... taka osoba... - ponownie podrapa艂em si臋 w

brod臋. - Pos艂uchaj... wszyscy sk膮d艣 si臋 bierzemy. Ja mia艂em

matk臋 i ojca... dwoje r贸偶nych osobnik贸w... kt贸rzy dali mi 偶ycie,

kt贸rzy mnie stworzyli, rozumiesz?

Zammis rzuci艂 mi spojrzenie m贸wi膮ce wyra藕nie: "Przesta艅 mnie

nabiera膰, facet". Wzruszy艂em ramionami.

- Nie wiem, czy potrafi臋 to wyja艣ni膰.

Zammis wskaza艂 na w艂asn膮 pier艣.

- M贸j matka? M贸j ojciec?

Roz艂o偶y艂em r臋ce, opu艣ci艂em ramiona, zagryz艂em wargi,

podrapa艂em si臋 w brod臋 i og贸lnie gra艂em na zw艂ok臋. Przez

ca艂y czas Zammis wpatrywa艂 si臋 we mnie i nawet nie mrugn膮艂.

- Pos艂uchaj, Zammis. Ty nie masz ojca i matki. Ja jestem

cz艂owiekiem, wi臋c mam dwoje rodzic贸w. Ty jeste艣 Drakiem, wi臋c

masz tylko jednego rodzica... jednego, rozumiesz?

Zammis potrz膮sn膮艂 g艂ow膮. Spojrza艂 na mnie, potem stukn膮艂

palcem we w艂asn膮 pier艣.

- Drak.

- Zgadza si臋.

Zammis stukn膮艂 w moj膮 pier艣.

- Cz艂owiek.

- Znowu si臋 zgadza.

Zammis cofn膮艂 r臋k臋 i opu艣ci艂 na kolana.

- Sk膮d si臋 bior膮 Draki?

S艂odki Jezu! Spr贸bujcie wyt艂umaczy膰 hermafrodytyczne

rozmna偶anie dziecku, kt贸re nawet nie powinno jeszcze raczkowa膰!

- Zammis... - roz艂o偶y艂em r臋ce i opu艣ci艂em na kolana. -

Pos艂uchaj. Widzisz, ile jestem wi臋kszy od ciebie?

- Tak, wujku.

- Dobra. - Szukaj膮c natchnienia, przeczesa艂em w艂osy palcami,

偶eby zyska膰 na czasie. - Tw贸j rodzic by艂 du偶y, taki jak ja.

Nazywa艂 si臋... Jeriba Shigan. - Dziwne, jak samo wym贸wienie

imienia sprawia艂o b贸l. - Jeriba Shigan by艂 taki jak ty. Mia艂

tylko po trzy palce u d艂oni. Wyros艂e艣 w jego brzuchu. -

Szturchn膮艂em Zammisa w 偶o艂膮dek. - Zrozumia艂e艣?

Zammis zachichota艂 i zas艂oni艂 brzuch r臋kami.

- Wujku, jak Drak tam ro艣nie?

Wyprostowa艂em nogi i wyci膮gn膮艂em si臋 na pos艂aniu. Sk膮d si臋

bior膮 ma艂e Draki? Zerkn膮艂em na Zammisa i zobaczy艂em, 偶e dzieciak

ch艂onie ka偶de moje s艂owo. Skrzywi艂em si臋 i powiedzia艂em prawd臋.

- Nie mam zielonego poj臋cia, Zammis. Nie mam zielonego

poj臋cia.

Trzydzie艣ci sekund p贸藕niej Zammis znowu bawi艂 si臋 kamykami.

*

W lecie nauczy艂em Zammisa, jak chwyta膰 i oprawia膰 d艂ugie

szare w臋偶e, a potem - jak w臋dzi膰 mi臋so. Dzieciak przykuca艂 na

p艂yci藕nie nad b艂otnist膮 ka艂u偶膮 i wpatrywa艂 si臋 偶贸艂tymi oczami w

w臋偶owe nory na brzegu, czekaj膮c, a偶 kt贸ry艣 z mieszka艅c贸w wychyli

艂eb. Wiatr dmucha艂 ostro, ale Zammis nawet nie drgn膮艂. Potem

pojawia艂 si臋 p艂aski, tr贸jk膮tny 艂eb z male艅kimi b艂臋kitnymi

oczkami. W膮偶 sprawdza艂 ka艂u偶臋, odwraca艂 si臋 i sprawdza艂 brzeg,

potem sprawdza艂 niebo. Wysuwa艂 si臋 odrobin臋 z nory i sprawdza艂

wszystko od pocz膮tku. Cz臋sto w臋偶e patrzy艂y prosto na Zammisa,

ale Drak przypomina艂 pos膮g wyrze藕biony z kamienia. Nie porusza艂

si臋, dop贸ki w膮偶 nie odpe艂zn膮艂 za daleko od nory, 偶eby wci膮gn膮膰

si臋 tam ogonem naprz贸d. Wtedy Zammis atakowa艂, chwyta艂 w臋偶a

obiema r臋kami tu偶 za g艂ow膮. W臋偶e nie mia艂y k艂贸w i nie by艂y

jadowite, ale dostatecznie silne, 偶eby kilka razy str膮ci膰

Zammisa do wody.

Rozk艂adali艣my sk贸ry, owijali艣my wok贸艂 pni drzew i

przypinali艣my ko艂eczkami, 偶eby wysch艂y. Pniaki trzymali艣my na

dworze, w pobli偶u wej艣cia do jaskini, ale pod przewieszk膮

os艂aniaj膮c膮 od morskiej wilgoci. Oko艂o dwie trzecie tak

spreparowanych sk贸rek wysycha艂o; pozosta艂a jedna trzecia gni艂a.

Za suszarni膮 znajdowa艂a si臋 w臋dzarnia: skalna komora, gdzie

wieszali艣my rz臋dami w臋偶owe mi臋so. W zag艂臋bieniu pod艂ogi

rozpalali艣my ogie艅 z zielonych ga艂臋zi; potem zatykali艣my

niewielki wylot kamieniami i ziemi膮.

- Wujku, dlaczego mi臋so nie psuje si臋 po uw臋dzeniu?

Zastanowi艂em si臋 nad tym.

- Nie jestem pewien; po prostu o tym wiem.

- Sk膮d wiesz?

Wzruszy艂em ramionami.

- Wiem i ju偶. Chyba gdzie艣 o tym czyta艂em.

- Co to znaczy czyta艂em?

- Czyta膰. Jak wtedy, kiedy siedz臋 i czytam <I>Talman<D>.

- Czy <I>Talman<D> wyja艣nia, dlaczego mi臋so si臋 nie psuje?

- Nie. Chcia艂em powiedzie膰, 偶e czyta艂em o tym w innej

ksi膮偶ce.

- Czy mamy wi臋cej ksi膮偶ek?

Potrz膮sn膮艂em g艂ow膮.

- Czyta艂em o tym, zanim przylecia艂em na t臋 planet臋.

- Dlaczego przylecia艂e艣 na t臋 planet臋?

- Ju偶 ci m贸wi艂em. Tw贸j rodzic i ja rozbili艣my si臋 tutaj

podczas walki.

- Dlaczego ludzie i Drakowie walcz膮?

- To bardzo skomplikowane. - Machn膮艂em obiema r臋kami. Ludzka

wersja g艂osi艂a, 偶e Drakowie dokonali inwazji na nasze

terytorium. Drako艅ska wersja g艂osi艂a, 偶e ludzie dokonali inwazji

na ich terytorium. A prawda?

- Zammis, chodzi o kolonizacj臋 nowych planet. Obie rasy si臋

rozwijaj膮 i obie rasy zgodnie z tradycj膮 badaj膮 i kolonizuj膮

nowe planety. Pewnie po prostu weszli艣my sobie w drog臋.

Rozumiesz?

Zammis kiwn膮艂 g艂ow膮, a potem na szcz臋艣cie umilk艂 i zamy艣li艂

si臋 g艂臋boko. Drako艅ski dzieciak nauczy艂 mnie g艂贸wnie tego, 偶e na

wi臋kszo艣膰 pyta艅 nie znam odpowiedzi. Jednak偶e by艂em z siebie

dumny, poniewa偶 wyt艂umaczy艂em Zammisowi kwesti臋 wojny i dzi臋ki

temu nie zdradzi艂em swojej ignorancji w kwestii w臋dzenia mi臋sa.

- Wujku?

- Tak, Zammis?

- Co to jest planeta?

*

Kiedy zimne, mokre lato dobieg艂o ko艅ca, jaskinia by艂a

wy艂adowana po sufit opa艂em i zakonserwowan膮 偶ywno艣ci膮.

Zako艅czywszy te przygotowania, skoncentrowa艂em si臋 na systemie

kanalizacji, do kt贸rego chcia艂em wykorzysta膰 naturalne baseny

po艂o偶one w g艂臋bi jaskini. Wanna nie stanowi艂a problemu.

Wrzucaj膮c rozgrzane kamienie do basenu, mogli艣my doprowadzi膰

wod臋 do ca艂kiem zno艣nej - a nawet przyjemnej - temperatury. Po

k膮pieli mogli艣my u偶y膰 pustych 艂odyg ro艣liny podobnej do bambusa,

偶eby odprowadzi膰 brudn膮 wod臋. Nast臋pnie mogli艣my nape艂ni膰 wann臋

z po艂o偶onego wy偶ej basenu. K艂opot polega艂 na tym, dok膮d

odprowadzi膰 brudn膮 wod臋. Kilka kom贸r mia艂o dziury w pod艂odze.

Pierwsze trzy, kt贸re wypr贸bowali艣my, wyplu艂y swoj膮 zawarto艣膰 do

g艂贸wnej komory i zala艂y nisk膮 p贸艂k臋 w pobli偶u wej艣cia.

Poprzedniej zimy Jerry i ja zastanawiali艣my si臋 nad

wykorzystaniem jednej z tych dziur jako toalety, kt贸r膮

sp艂ukiwaliby艣my wod膮 z basenu. Powstrzymali艣my si臋 przed tym,

poniewa偶 nie wiedzieli艣my, dok膮d pop艂yn膮 odchody.

Czwarta dziura, kt贸r膮 wypr贸bowali艣my z Zammisem, mia艂a odp艂yw

poni偶ej wej艣cia do jaskini, na zboczu urwiska. Nie by艂o to

idealne rozwi膮zanie, ale lepsze ni偶 spuszczanie gaci w samym

艣rodku zamieci 艣nie偶nej po艂膮czonej z gradobiciem. Przerobili艣my

dziur臋 na 艣ciek dla wanny i toalety.

Zammis i ja po raz pierwszy mogli艣my wzi膮膰 gor膮c膮 k膮piel.

艢ci膮gn膮艂em z siebie w臋偶owe sk贸ry, sprawdzi艂em temperatur臋 wody

du偶ym palcem u nogi i wszed艂em do wanny.

- Wspaniale!

Odwr贸ci艂em si臋 do Zammisa, jeszcze nie ca艂kiem rozebranego.

- No, wskakuj, Zammis. Woda jest fajna.

Zammis gapi艂 si臋 na mnie z otwartymi ustami.

- O co chodzi?

Dzieciak szeroko otworzy艂 oczy i pokaza艂 na moje cia艂o

tr贸jpalczast膮 d艂oni膮.

- Wujku... co to jest?

Spojrza艂em w d贸艂.

- Och - potrz膮sn膮艂em g艂ow膮 i podnios艂em wzrok. - Zammis, ju偶

ci t艂umaczy艂em, pami臋tasz? Jestem cz艂owiekiem.

- Ale do czego to jest?

Usiad艂em w ciep艂ej wodzie, 偶eby usun膮膰 z widoku przedmiot

dyskusji.

- To jest do wydalania p艂ynnych produkt贸w przemiany

materii... i do innych rzeczy. A teraz wskakuj.

Zammis 艣ci膮gn膮艂 kombinezon, spojrza艂 na sw贸j w艂asny g艂adki,

szczelnie os艂oni臋ty brzuch i wszed艂 do wanny. Zanurzy艂 si臋 w

wodzie po szyj臋, wpatruj膮c si臋 we mnie 偶贸艂tymi oczami.

- Wujku?

- Tak?

- Do jakich innych rzeczy?

No wi臋c powiedzia艂em mu. Po raz pierwszy Drak wydawa艂 si臋

nieufnie traktowa膰 moje wyja艣nienia, zamiast jak zwykle przyj膮膰

na wiar臋 ka偶de s艂owo. W艂a艣ciwie jestem przekonany, 偶e Zammis

uwa偶a艂, 偶e go ok艂ama艂em - zreszt膮 chyba mia艂 racj臋.

*

P艂atki 艣niegu wiruj膮ce lekko na wietrze zapowiedzia艂y

pocz膮tek zimy. Zabra艂em Zammisa do kar艂owatego lasu ponad

jaskini膮. Trzyma艂em r膮czk臋 dziecka, kiedy stali艣my przed stosem

kamieni stanowi膮cych gr贸b Jerry'ego. Zammis podci膮gn膮艂 kurtk臋

dla os艂ony przed wiatrem, pochyli艂 g艂ow臋, potem odwr贸ci艂 si臋 i

spojrza艂 mi w twarz.

- Wujku, to jest gr贸b mojego rodzica?

Przytakn膮艂em.

Zammis ponownie popatrzy艂 na gr贸b i potrz膮sn膮艂 g艂ow膮.

- Wujku, co powinienem czu膰?

- Nie rozumiem, Zammis.

Dzieciak wskaza艂 na gr贸b.

- Widz臋, 偶e jeste艣 smutny, kiedy tutaj stoisz. My艣la艂em, 偶e

chcesz, 偶ebym czu艂 to samo. Chcesz?

Zastanowi艂em si臋 i potrz膮sn膮艂em g艂ow膮.

- Nie, nie chc臋, 偶eby艣 by艂 smutny. Chcia艂em tylko, 偶eby艣

wiedzia艂, gdzie to jest.

- Czy mog臋 ju偶 i艣膰?

- Jasne. Na pewno znasz drog臋 z powrotem do jaskini?

- Tak. Chcia艂em tylko sprawdzi膰, czy moje myd艂o znowu si臋 nie

przypala.

Odwr贸ci艂 si臋 i pobieg艂. Patrzy艂em, jak znika w艣r贸d nagich

drzew, potem odwr贸ci艂em si臋 w stron臋 grobu.

- No, Jerry, co my艣lisz o swoim dziecku? Zammis u偶y艂 popio艂u,

偶eby oczy艣ci膰 muszl臋 z t艂uszczu, potem postawi艂 muszl臋 na ogniu

i nala艂 do niej wody, 偶eby wygotowa膰 resztk臋 mi臋sa. T艂uszcz i

popi贸艂. Potem si臋 okaza艂o, Jerry, 偶e zrobili艣my myd艂o. Po

pierwszej k膮pieli ma艂o sk贸ra nam nie zlaz艂a, ale Zammis robi

post臋py...

Spojrza艂em na niebo, a potem w d贸艂, na morze. Daleko nad

horyzontem gromadzi艂y si臋 niskie, ciemne chmury.

- Widzisz to? Wiesz, co to znaczy, prawda? Lodowy sztorm

numer jeden.

Wiatr dmuchn膮艂 mocniej. Przykucn膮艂em obok grobu, 偶eby po艂o偶y膰

na miejsce kamie艅, kt贸ry stoczy艂 si臋 ze sterty.

- Zammis to dobry dzieciak, Jerry. Chcia艂em go

znienawidzi膰... potem, jak umar艂e艣. Chcia艂em go znienawidzi膰.

Od艂o偶y艂em kamie艅 i znowu popatrzy艂em na morze.

- Nie wiem, jak si臋 wydostaniemy z tej planety, Jerry...

K膮tem oka dostrzeg艂em w g贸rze jaki艣 ruch. Odwr贸ci艂em si臋 w

prawo i spojrza艂em ponad wierzcho艂ki drzew. Po szarym niebie

p艂yn膮艂 czarny punkcik. Odprowadza艂em go wzrokiem, dop贸ki nie

znikn膮艂 w chmurach.

Wyt臋偶y艂em s艂uch w nadziei, 偶e us艂ysz臋 ryk silnik贸w, ale serce

mi wali艂o tak mocno, 偶e s艂ysza艂em tylko wiatr. Czy to by艂

statek? Wsta艂em, przeszed艂em par臋 krok贸w w kierunku, w kt贸rym

zmierza艂 punkcik, potem przystan膮艂em. Obejrzawszy si臋

zobaczy艂em, 偶e kamienie na grobie Jerry'ego okry艂a ju偶 cienka

pow艂oka rzadkiego 艣niegu. Wzruszy艂em ramionami i zawr贸ci艂em w

stron臋 jaskini.

- Pewnie to tylko ptak.

*

Zammis siedzia艂 na materacu, nak艂uwaj膮c ko艣cian膮 ig艂膮 kawa艂ki

w臋偶owej sk贸ry. Wyci膮gn膮艂em si臋 na w艂asnym materacu i patrzy艂em,

jak dym k艂臋bi si臋 pod szpar膮 w suficie. Czy to by艂 ptak? A mo偶e

statek? Cholera, ale mnie wzi臋艂o. Przez ca艂e lato stara艂em si臋

nie my艣le膰 o ucieczce z tej planety, zakopa艂em to marzenie,

ukry艂em g艂臋boko w pod艣wiadomo艣ci. Ale teraz wszystko powr贸ci艂o.

Znowu spacerowa膰 w blasku s艂o艅ca, nosi膰 ubranie, korzysta膰 z

centralnego ogrzewania, je艣膰 posi艂ki przygotowane przez

kucharza, znowu by膰... w艣r贸d ludzi.

Przekr臋ci艂em si臋 na prawy bok i zapatrzy艂em w 艣cian臋 obok

materaca. Ludzie. Istoty rodzaju ludzkiego. Zamkn膮艂em oczy i

prze艂kn膮艂em 艣lin臋. Ludzkie dziewczyny. Osoby p艂ci 偶e艅skiej.

Obrazy przesuwa艂y si臋 przed moimi oczami - twarze, cia艂a,

roze艣miane pary, ta艅ce po locie treningowym... jak ona mia艂a na

imi臋? Dolora? Dora?

Potrz膮sn膮艂em g艂ow膮, przekr臋ci艂em si臋 i usiad艂em twarz膮 do

ognia. Dlaczego musia艂em na to patrze膰? Wszystkie rzeczy, kt贸re

chcia艂em pogrzeba膰 - zapomnie膰 - wyp艂yn臋艂y na powierzchni臋.

- Wujku?

Popatrzy艂em na Zammisa. 呕贸艂ta sk贸ra, 偶贸艂te oczy, beznosa

偶abia twarz. Potrz膮sn膮艂em g艂ow膮.

- Co?

- Czy co艣 si臋 sta艂o?

Czy co艣 si臋 sta艂o, ha.

- Nie, tylko dzisiaj zdawa艂o mi si臋, 偶e co艣 widzia艂em. Pewnie

to nic nie by艂o.

Si臋gn膮艂em do paleniska i zdj膮艂em z rusztu kawa艂ek suszonego

w臋偶owego mi臋sa. Podmucha艂em na niego i odgryz艂em 偶ylasty k臋s.

- Jak to wygl膮da艂o?

- Nie wiem. Porusza艂o si臋 w taki spos贸b... wydawa艂o mi si臋, 偶e to

statek. Znikn臋艂o tak szybko, 偶e nie mia艂em pewno艣ci. To m贸g艂 by膰

ptak.

- Ptak?

Zagapi艂em si臋 na Zammisa. Nigdy nie widzia艂 ptaka; ja te偶 nie

widzia艂em ptak贸w na Fyrine IV.

- Zwierz臋, kt贸re lata.

Zammis kiwn膮艂 g艂ow膮.

- Wujku, kiedy zbierali艣my drzewo w kar艂owatym lesie,

widzia艂em co艣, co lata艂o.

- Co? Dlaczego mi nie powiedzia艂e艣?

- Chcia艂em, ale zapomnia艂em.

- Zapomnia艂e艣! - Zmarszczy艂em brwi. - W jakim kierunku to

lecia艂o?

Zammis wskaza艂 w g艂膮b jaskini.

- W t臋 stron臋. Od morza. - Od艂o偶y艂 szycie. - Mo偶emy p贸j艣膰

zobaczy膰, dok膮d polecia艂o?

Potrz膮sn膮艂em g艂ow膮.

- Zima dopiero si臋 zacz臋艂a. Nie wiesz, jak to wygl膮da.

Umarliby艣my po paru dniach.

Zammis znowu zacz膮艂 dziurawi膰 w臋偶owe sk贸rki. W zimie nie

prze偶yliby艣my takiej wyprawy. Ale wiosn膮 to co innego.

Prze偶yjemy, je艣li zabierzemy podw贸jne kombinezony wypchane

puchem nasion i namiot. Musimy mie膰 namiot. Zammis i ja przez

zim臋 mo偶emy zrobi膰 namiot i plecaki. Buty. Potrzebujemy mocnych

but贸w. Trzeba b臋dzie nad tym pomy艣le膰...

Dziwne, jak iskierka nadziei rozpala si臋 i ro艣nie, a偶

poch艂onie ca艂膮 rozpacz. Czy to by艂 statek? Nie wiedzia艂em. Je艣li

to by艂 statek, startowa艂 czy l膮dowa艂? Nie wiedzia艂em. Je偶eli

startowa艂, p贸jdziemy w z艂ym kierunku. Ale naprzeciwko by艂o

morze. Wszystko jedno. Z nadej艣ciem wiosny wyruszymy przez

kar艂owaty las i zobaczymy, co jest po drugiej stronie.

.T:wr04

.L:32

.S:2

.H: $$$

.H:

.X:10

Zima min臋艂a nam szybko; Zammis pracowa艂 nad namiotem, a ja

膰wiczy艂em si臋 w staro偶ytnej sztuce szycia but贸w. Obrysowa艂em

kontury naszych st贸p na w臋偶owej sk贸rze i po kilku eksperymentach

odkry艂em, 偶e gotowanie sk贸ry ze 艣liwkami nadaje jej mi臋kko艣膰

i elastyczno艣膰. Sk艂ada艂em razem kilka gumiastych warstw,

obci膮偶a艂em je i zostawia艂em do wyschni臋cia; w rezultacie

otrzymywa艂em tward膮, gi臋tk膮 podeszw臋. Zanim sko艅czy艂em szy膰

Zammisowi buty, Drak potrzebowa艂 ju偶 nowej pary.

- S膮 za ma艂e, wujku.

- Jak to za ma艂e?

Zammis wskaza艂 w d贸艂.

- Cisn膮 w palcach. Nogi mnie bol膮.

Przykucn膮艂em i pomaca艂em wypuczony wierzch dzieci臋cych but贸w.

- Nie rozumiem. Bra艂em miar臋 najwy偶ej dwadzie艣cia,

dwadzie艣cia pi臋膰 dni temu. Na pewno si臋 nie poruszy艂e艣, kiedy ci

mierzy艂em stopy?

Zammis potrz膮sn膮艂 g艂ow膮.

- Nie rusza艂em si臋.

Zmarszczy艂em brwi i podnios艂em si臋 z kolan.

- Sta艅 prosto, Zammis.

Drak wyprostowa艂 si臋, a ja stan膮艂em obok niego. Czubek jego

g艂owy si臋ga艂 mi do piersi. Jeszcze sze艣膰dziesi膮t centymetr贸w i

dzieciak dogoni rodzica.

- Zdejmij je, Zammis. Zrobi臋 wi臋ksz膮 par臋. Spr贸buj nie rosn膮膰

tak szybko.

*

Zammis rozbi艂 namiot wewn膮trz jaskini, na艂o偶y艂 do 艣rodka 偶aru

z paleniska, a potem natar艂 sk贸r臋 t艂uszczem, 偶eby nie

przemaka艂a. Drak dalej rosn膮艂, wi臋c wstrzyma艂em si臋 z robieniem

dla niego but贸w, dop贸ki nie upewni臋 si臋 co do rozmiaru.

Pr贸bowa艂em opracowa膰 prognoz臋: mierzy艂em stopy Zammisa co

dziesi臋膰 dni i proporcjonalnie przed艂u偶a艂em lini臋 a偶 do wiosny.

Wed艂ug moich oblicze艅 dzieciak mia艂by stopy wielko艣ci

transporter贸w bojowych, zanim 艣niegi stopniej膮. Do wiosny Zammis

powinien osi膮gn膮膰 pe艂ny wzrost. Stare buty lotnicze Jerry'ego

rozpad艂y si臋 jeszcze przed urodzeniem dziecka, ale zachowa艂em

resztki. Wykorzysta艂em podeszwy jako szablon i modli艂em si臋,

偶eby pasowa艂y.

Pracowa艂em nad nowymi butami, a Zammis pilnowa艂 uszczelniania

namiotu. Obejrza艂 si臋 na mnie.

- Wujku?

- Co?

- Egzystencja to pierwsze za艂o偶enie?

Wzruszy艂em ramionami.

- Tak m贸wi Shizumaat i ja to przyjmuj臋.

- Ale wujku, sk膮d wiemy, 偶e egzystencja jest rzeczywista?

Opu艣ci艂em r臋ce, popatrzy艂em na Zammisa, potrz膮sn膮艂em g艂ow膮 i

wr贸ci艂em do zszywania but贸w.

- Uwierz mi na s艂owo.

Drak skrzywi艂 si臋.

- Ale wujku, to nie jest wiedza; to jest wiara.

Westchn膮艂em, wspominaj膮c swoje studenckie lata na

Uniwersytecie Narodowym - banda m艂odocianych snob贸w gnie偶d偶膮ca

si臋 w tanim mieszkaniu, eksperymentuj膮ca z w贸d膮, prochami i

filozofi膮. W wieku troch臋 ponad jeden ziemski rok Zammis

zamienia艂 ju偶 si臋 w intelektualnego nudziarza.

- Czy wiara to co艣 z艂ego?

Zammis prychn膮艂.

- Wujku, daj spok贸j. Wiara?

- Pomaga niekt贸rym d藕wiga膰 ten przemoczony dom duszy.

- Dom duszy?

Podrapa艂em si臋 w g艂ow臋.

- Kruchy dom duszy; 偶ycie. Chyba to z Szekspira.

Zammis zmarszczy艂 brwi.

- Tego nie ma w <I>Talmanie<D>.

- Jego, nie tego. Szekspir by艂 cz艂owiekiem.

Zammis wsta艂, podszed艂 do ognia i usiad艂 naprzeciwko mnie.

- Czy on by艂 filozofem jak Mistan albo Shizumaat?

- Nie. Pisa艂 sztuki... takie opowie艣ci, kt贸re si臋 odgrywa.

Zammis potar艂 brod臋.

- Pami臋tasz co艣 z Szekspira?

Unios艂em palec.

- "By膰 albo nie by膰; oto jest pytanie".

Drak z wra偶enia otworzy艂 usta, potem gwa艂townie kiwn膮艂 g艂ow膮.

- Tak. Tak! By膰 albo nie by膰; oto jest pytanie! - Roz艂o偶y艂

r臋ce. - Sk膮d wiemy, 偶e na dworze wieje wiatr, skoro tego

nie widzimy? Czy morze wci膮偶 faluje, je艣li tego nie czujemy?

Kiwn膮艂em g艂ow膮.

- Tak.

- Ale wujku, sk膮d to wiemy?

Spojrza艂em na Draka spode 艂ba.

- Zammis, mam dla ciebie pytanie. Czy nast臋puj膮ce twierdzenie

jest prawdziwe, czy fa艂szywe: to, co teraz m贸wi臋, jest k艂amstwem.

Zammis zamruga艂.

- Je艣li to k艂amstwo, w takim razie twierdzenie jest

prawdziwe. Ale... je艣li to prawda... twierdzenie jest fa艂szywe,

ale... - Zammis znowu zamruga艂, potem odwr贸ci艂 si臋 i zacz膮艂

naciera膰 namiot t艂uszczem. - Przemy艣l臋 to sobie, wujku.

- Zgoda, Zammis.

Drak zastanawia艂 si臋 przez jakie艣 dziesi臋膰 minut, potem

odwr贸ci艂 si臋 do mnie.

- Twierdzenie jest fa艂szywe.

U艣miechn膮艂em si臋.

- Ale twierdzenie w艂a艣nie to m贸wi, dlatego jest prawdziwe,

chocia偶... - znacz膮co zawiesi艂em g艂os. Och, pr贸偶no艣ci, kusisz

nawet 艣wi臋tych.

- Nie, wujku. Twierdzenie nie ma sensu w danym kontek艣cie.

- Wzruszy艂em ramionami. - Widzisz, wujku, to twierdzenie zak艂ada

istnienie prawdziwych warto艣ci, kt贸re mog膮 okre艣la膰 si臋

nawzajem, niezale偶nie od wszelkich innych czynnik贸w. Uwa偶am, 偶e

logika Lurrveny w <I>Talmanie<D> dostatecznie to wyja艣nia, i

je艣li brak sensu r贸wna si臋 fa艂szowi...

Westchn膮艂em.

- No, tak...

- Widzisz, wujku, musisz najpierw ustali膰 kontekst, w kt贸rym

twoje twierdzenie posiada sens.

Pochyli艂em si臋 do przodu, zmarszczy艂em brwi i podrapa艂em si臋

w brod臋.

- Rozumiem. Znaczy, na nauk臋 nigdy nie jest za p贸藕no.

Zammis popatrzy艂 na mnie dziwnie i zdziwi艂 si臋 jeszcze

bardziej, kiedy upad艂em na pos艂anie, rechocz膮c jak kretyn.

*

- Wujku, dlaczego r贸d Jeriba ma tylko pi臋膰 imion? M贸wi艂e艣,

偶e ludzkie rody maj膮 wiele imion.

Kiwn膮艂em g艂ow膮.

- Pi臋膰 imion rodu Jeriba nosz膮 ci, kt贸rzy musz膮 do nich doda膰

czyny. Czyny s膮 wa偶ne, nie imiona.

- Gothig jest rodzicem Shigana, a Shigan jest moim rodzicem.

- Oczywi艣cie. Wiesz o tym ze swojej recytacji.

Zammis spochmurnia艂.

- W takim razie musz臋 nazwa膰 moje dziecko Ty, kiedy

zostan臋 rodzicem?

- Tak. A Ty musi nazwa膰 swoje dziecko Haesni. Co w tym z艂ego?

- Chcia艂bym nazwa膰 swoje dziecko Davidge, twoim imieniem.

U艣miechn膮艂em si臋 i potrz膮sn膮艂em g艂ow膮.

- Imi臋 Ty nosili wielcy bankierzy, kupcy, wynalazcy i... no,

sam wiesz najlepiej. Imi臋 Davidge nie ma takich tradycji.

Pomy艣l, co straci艂by Ty nie b臋d膮c Ty'em.

Zammis zastanawia艂 si臋 przez chwil臋, potem kiwn膮艂 g艂ow膮.

- Wujku, my艣lisz, 偶e Gothig jeszcze 偶yje?

- O ile mi wiadomo.

- Jaki jest Gothig?

Przypomnia艂em sobie, jak Jerry opowiada艂 o swoim rodzicu

Gothigu.

- On uczy muzyki i jest bardzo silny. Jerry... Shigan m贸wi艂,

偶e jego rodzic potrafi艂 zgina膰 w palcach metalowe sztaby. Gothig

jest r贸wnie偶 bardzo dostojny. Przypuszczam, 偶e ostatnio Gothig

jest r贸wnie偶 bardzo smutny. Na pewno my艣li, 偶e r贸d Jeriba

si臋 sko艅czy艂.

Zammis zmarszczy艂 brwi, jego 偶贸艂te czo艂o si臋 pofa艂dowa艂o.

- Wujku, musimy jako艣 dotrze膰 na Drako. Musimy powiedzie膰

Gothigowi, 偶e r贸d trwa.

- Powiemy.

*

Zimowe lody zacz臋艂y topnie膰, namiot, buty i plecaki by艂y

gotowe. Nasze nowe ocieplane kombinezony wymaga艂y tylko

ostatecznego wyko艅czenia. Poniewa偶 Jerry da艂 mi <I>Talman<D> na

czas nauki, z艂ota kostka wisia艂a teraz na szyi Zammisa. Drak

cz臋sto wyjmowa艂 z futera艂u ma艂膮 z艂ot膮 ksi膮偶eczk臋 i studiowa艂 j膮

ca艂ymi godzinami.

- Wujku?

- Co?

- Dlaczego Drakowie m贸wi膮 i pisz膮 w jednym j臋zyku, a ludzie w

innym?

Roze艣mia艂em si臋.

- Zammis, ludzie m贸wi膮 i pisz膮 wieloma j臋zykami. Angielski to

tylko jeden z nich.

- Wi臋c jak ludzie ze sob膮 rozmawiaj膮?

Wzruszy艂em ramionami.

- Nie zawsze rozmawiaj膮; je偶eli chc膮 rozmawia膰, zatrudniaj膮

t艂umaczy... ludzi, kt贸rzy znaj膮 oba j臋zyki.

- Ty i ja, obaj znamy angielski i drako艅ski; czy mo偶emy by膰

t艂umaczami?

- Pewnie mo偶emy, je艣li znajdziemy gdzie艣 Draka i cz艂owieka,

kt贸rzy chc膮 ze sob膮 rozmawia膰. Pami臋taj, 偶e trwa wojna.

- Jak mog膮 zako艅czy膰 wojn臋, je艣li nie chc膮 rozmawia膰?

- Pewnie kiedy艣 zaczn膮 rozmawia膰.

Zammis u艣miechn膮艂 si臋.

- Chcia艂bym zosta膰 t艂umaczem i pom贸c zako艅czy膰 wojn臋. -

Od艂o偶y艂 szycie i wyci膮gn膮艂 si臋 na nowym materacu. Wyr贸s艂 ju偶

nawet ze starego materaca, kt贸rego u偶ywa艂 teraz jako poduszki.

- Wujku, my艣lisz, 偶e znajdziemy kogo艣 za tym kar艂owatym lasem?

- Mam nadziej臋.

- Je艣li znajdziemy, czy polecisz ze mn膮 na Drako?

- Obieca艂em twojemu rodzicowi, 偶e polec臋.

- Ale potem? P贸藕niej, kiedy ju偶 przedstawi臋 swoj膮 recytacj臋,

co b臋dziesz robi艂?

Zapatrzy艂em si臋 w ogie艅.

- Nie wiem. - Wzruszy艂em ramionami. - Podczas wojny nie

b臋dzie 艂atwo dosta膰 si臋 na Drako.

- A co potem?

- Chyba wr贸c臋 do s艂u偶by.

Zammis opar艂 si臋 na 艂okciu.

- Wr贸cisz do s艂u偶by jako pilot my艣liwca?

- Jasne. Nic wi臋cej nie potrafi臋.

- I do zabijania Drak贸w?

Od艂o偶y艂em w艂asne szycie i popatrzy艂em na Draka. Wiele si臋

zmieni艂o, odk膮d Jerry i ja walczyli艣my ze sob膮 - wi臋cej, ni偶

przypuszcza艂em. Potrz膮sn膮艂em g艂ow膮.

- Nie, chyba nie b臋d臋 pilotem... nie w czynnej s艂u偶bie. Mo偶e

znajd臋 prac臋 na statku handlowym. - Wzruszy艂em ramionami. - Mo偶e

s艂u偶ba nie zostawi mi 偶adnego wyboru.

Zammis usiad艂 prosto, milcza艂 przez chwil臋, potem wsta艂,

podszed艂 do mojego pos艂ania i ukl膮k艂 obok mnie na piasku.

- Wujku, nie chc臋 ci臋 opu艣ci膰.

- Nie b膮d藕 g艂uptasem. B臋dziesz w艣r贸d swoich. Tw贸j

dziadek Gothig, rodze艅stwo Shigana, ich dzieci... szybko o mnie

zapomnisz.

- A ty zapomnisz o mnie?

Spojrza艂em w 偶贸艂te oczy, potem wyci膮gn膮艂em r臋k臋 i dotkn膮艂em

policzka Zammisa.

- Nie, nie zapomn臋 o tobie. Ale pami臋taj o jednym, Zammis:

ty jeste艣 Drakiem, a ja jestem cz艂owiekiem i tak ju偶 jest

podzielony nasz wszech艣wiat.

Zammis zdj膮艂 moj膮 d艂o艅 ze swojego policzka, roz艂o偶y艂 palce i

przyjrza艂 si臋 im.

- Cokolwiek si臋 stanie, wujku, nigdy ci臋 nie zapomn臋.

*

Lody stopnia艂y. Drak i ja stali艣my obok grobu w zacinaj膮cym

deszczu, objuczeni plecakami. Zammis by艂 r贸wnie wysoki jak ja,

czyli troch臋 wy偶szy od Jerry'ego. Ku mojej uldze buty pasowa艂y.

Zammis wy偶ej podsun膮艂 plecak na ramionach, potem odwr贸ci艂 si臋

od grobu i popatrzy艂 na morze. Pod膮偶y艂em wzrokiem za jego

spojrzeniem tam, gdzie spienione ba艂wany rozbija艂y si臋 o ska艂y.

Obejrza艂em si臋 na Draka.

- O czym my艣lisz?

Zammis spu艣ci艂 g艂ow臋, potem odwr贸ci艂 si臋 do mnie.

- Wujku, nie my艣la艂em o tym przedtem, ale... b臋d臋 t臋skni艂 za

tym miejscem.

- Bzdura! Za tym miejscem? - Za艣mia艂em si臋 i poklepa艂em Draka

po ramieniu. - Dlaczego b臋dziesz t臋skni艂 za tym miejscem?

Zammis znowu spojrza艂 na morze.

- Nauczy艂em si臋 tutaj wielu rzeczy. Nauczy艂e艣 mnie tutaj

wielu rzeczy, wujku. Sp臋dzi艂em tutaj 偶ycie.

- Tylko pocz膮tek, Zammis. Masz ca艂e 偶ycie przed sob膮. -

Kiwn膮艂em g艂ow膮 w stron臋 grobu. - Po偶egnaj si臋.

Zammis podszed艂 do grobu, stan膮艂 nad nim, potem ukl臋kn膮艂 obok

i zacz膮艂 zdejmowa膰 kamienie. Po chwili ods艂oni艂 szkieletow膮 d艂o艅

z trzema palcami. Kiwn膮艂 g艂ow膮, a potem zaszlocha艂.

- Przepraszam, wujku, ale musia艂em to zrobi膰. Dla mnie to

by艂 tylko stos kamieni. Teraz to co艣 wi臋cej.

Od艂o偶y艂 kamienie na miejsce i wsta艂. Machn膮艂em r臋k膮 w stron臋

lasu.

- Id藕 pierwszy. Dogoni臋 ci臋 za chwil臋.

- Tak, wujku.

Zammis wszed艂 pomi臋dzy nagie drzewa, a ja popatrzy艂em na

gr贸b.

- I co my艣lisz o Zammisie, Jerry? Jest wi臋kszy od ciebie.

Chyba w臋偶owa dieta mu s艂u偶y. - Przykucn膮艂em obok grobu,

podnios艂em niedu偶y kamie艅 i doda艂em do stosu. - No, to ju偶

wszystko. Albo dotrzemy na Drako, albo zginiemy.

Wsta艂em i popatrzy艂em na morze.

- Tak, chyba nauczy艂em si臋 tutaj paru rzeczy. Te偶 b臋d臋

troch臋 t臋skni艂.

Stoj膮c obok grobu, zarzuci艂em plecak na ramiona.

- <I>Ehdevva sahn<D>, Jeriba Shigan. Na razie, Jerry.

Odwr贸ci艂em si臋 i ruszy艂em za Zammisem pomi臋dzy drzewa.

*

Nast臋pne dni by艂y dla Zammisa pe艂ne zdumiewaj膮cych odkry膰.

Dla mnie niebo wygl膮da艂o tak samo, pos臋pne i szare, a kilka

nowych odmian flory i fauny nie wyr贸偶nia艂o si臋 niczym

szczeg贸lnym. Przekroczywszy kar艂owaty las, przez jeden dzie艅

wspinali艣my si臋 po 艂agodnym stoku, a potem znale藕li艣my si臋 na

p艂askiej, szerokiej, bezkresnej r贸wninie. Ros艂y tam purpurowe

zielska, kt贸re si臋ga艂y nam do kostek i zostawia艂y na butach

plamy tej samej barwy. Noce nadal by艂y za zimne na w臋dr贸wki,

wi臋c zamykali艣my si臋 w namiocie. I nat艂uszczony namiot, i

kombinezony dobrze spe艂nia艂y swoje zadanie, chroni膮c nas przed

niemal ustawicznym deszczem.

W臋drowali艣my ju偶 od prawie dw贸ch d艂ugich fyri艅skich tygodni,

kiedy to zobaczyli艣my. Rykn臋艂o nad naszymi g艂owami i znik艂o za

horyzontem, zanim kt贸ry艣 z nas zd膮偶y艂 powiedzie膰 s艂owo. Nie

mia艂em w膮tpliwo艣ci, 偶e statek, kt贸ry w艂a艣nie zobaczy艂em,

podchodzi艂 do l膮dowania.

- Wujku! Czy on nas widzia艂?

Potrz膮sn膮艂em g艂ow膮.

- Nie, raczej nie. Ale wyl膮dowa艂. S艂ysza艂e艣? Wyl膮dowa艂 gdzie艣

niedaleko.

- Wujku?

- Idziemy dalej! O co chodzi?

- Czy to by艂 drako艅ski statek, czy ludzki statek?

Och艂on膮艂em z pierwszego zapa艂u. Wcale o tym nie pomy艣la艂em.

Machn膮艂em r臋k膮.

- Wszystko jedno. Idziemy. Tak czy owak wr贸cisz na Drako. Nie

jeste艣 偶o艂nierzem, wi臋c si艂y SZZ nic do ciebie nie maj膮, a je艣li

to Drakowie, zabior膮 ci臋 do domu.

Zacz臋li艣my znowu maszerowa膰.

- Ale wujku, co b臋dzie z tob膮, je艣li to drako艅ski statek?

Wzruszy艂em ramionami.

- Jeniec wojenny. Drakowie podobno przestrzegaj膮

mi臋dzyplanetarnych konwencji wojennych, wi臋c nic mi nie zrobi膮.

- Akurat, powiedzia艂a tylna cz臋艣膰 mojego umys艂u do przedniej

cz臋艣ci mojego umys艂u. Podstawowe pytanie brzmia艂o: czy wol臋

zosta膰 je艅cem wojennym Drak贸w, czy sta艂ym mieszka艅cem Fyrine IV.

Odpowied藕 znalaz艂em ju偶 dawno.

- No chod藕, szybciej. Nie wiemy, jak daleko st膮d wyl膮dowa艂

statek ani kiedy odleci.

Lewa, prawa, marsz, marsz. Poza kr贸tkimi przerwami na

odpoczynek nie zatrzymywali艣my si臋 - nawet w nocy. Wysi艂ek nas

rozgrzewa艂. Horyzont jako艣 wcale si臋 nie przybli偶a艂. Im d艂u偶ej

w臋drowali艣my, tym wi臋ksze ot臋pienie ogarnia艂o m贸j umys艂. Min臋艂o

kilka dni i m贸zg mia艂em ju偶 r贸wnie odr臋twia艂y jak stopy, kiedy

wpad艂em w dziur臋 ukryt膮 w purpurowym zielsku. Natychmiast

wszystko pociemnia艂o i poczu艂em b贸l w prawej nodze. Z ulg膮

powita艂em nadchodz膮ce omdlenie, spok贸j, ciep艂o, odpoczynek.

*

- Wujku? Wujku? Obud藕 si臋, prosz臋!

Poczu艂em uderzenia w twarz, chocia偶 jakby z daleka. B贸l

wdziera艂 mi si臋 do m贸zgu, rozprasza艂 mroki nie艣wiadomo艣ci.

Cholera jasna, chyba z艂ama艂em nog臋. Podnios艂em wzrok i

zobaczy艂em zaro艣ni臋te zielskiem kraw臋dzie jamy. Siedzia艂em na

ty艂ku w ka艂u偶y wody. Zammis przykucn膮艂 obok mnie.

- Co si臋 sta艂o?

Zammis wskaza艂 w g贸r臋.

- Ta dziura by艂a zakryta tylko cienk膮 skorup膮 ziemi i ro艣lin.

Widocznie woda wyp艂uka艂a gleb臋. Jak si臋 czujesz?

- Noga. Chyba z艂ama艂em nog臋. - Opar艂em si臋 plecami o

b艂otnist膮 艣cian臋. - Zammis, b臋dziesz musia艂 i艣膰 dalej sam.

- Nie mog臋 ci臋 zostawi膰, wujku!

- S艂uchaj, je艣li kogo艣 znajdziesz, przy艣lesz mi pomoc.

- A je艣li tutaj zbiera si臋 woda? - Zammis zacz膮艂 obmacywa膰

moj膮 nog臋, a偶 si臋 skrzywi艂em. - Musz臋 ci臋 st膮d wynie艣膰. Co

powinienem zrobi膰 z nog膮?

Dzieciak m贸wi艂 ca艂kiem s艂usznie. Nie mia艂em w planach

utopienia.

- Potrzebujemy czego艣 sztywnego. Przywi膮偶 nog臋, 偶eby j膮

unieruchomi膰.

Zammis 艣ci膮gn膮艂 plecak, kl臋cz膮c w wodzie i b艂ocie otworzy艂

pakunek, potem rozwin膮艂 namiot. Unieruchomi艂 moj膮 nog臋 za pomoc膮

ko艂k贸w namiotowych i obwi膮za艂 w臋偶owymi sk贸rami oderwanymi od

namiotu. Potem sporz膮dzi艂 dwie p臋tle ze sk贸ry, wsadzi艂 w nie

moje nogi i za艂o偶y艂 sobie p臋tle na ramiona. Podni贸s艂 mnie, a

wtedy zemdla艂em.

Le偶a艂em na ziemi, przykryty resztkami namiotu. Zammis

potrz膮sa艂 moim ramieniem.

- Wujku? Wujku?

- Tak? - szepn膮艂em.

- Wujku, jestem gotowy do drogi. - Zammis pokaza艂 na ziemi臋

obok mnie. - Masz tutaj jedzenie, a kiedy b臋dzie pada膰, po

prostu naci膮gnij namiot na twarz. Oznakuj臋 tras臋, 偶eby znale藕膰

drog臋 powrotn膮.

Kiwn膮艂em g艂ow膮.

- Uwa偶aj na siebie.

Zammis wyci膮gn膮艂 do mnie r臋k臋.

- Wujku, mog臋 ci臋 nie艣膰. Nie powinni艣my si臋 roz艂膮cza膰.

S艂abo pokr臋ci艂em g艂ow膮.

- Chyba 偶artujesz, ma艂y. Nie da艂bym rady. Znajd藕 kogo艣 i

sprowad藕 pomoc. - Poczu艂em, 偶e 偶o艂膮dek podchdzi mi do gard艂a i

zimny pot wyst臋puje na sk贸r臋. - No, id藕 ju偶.

Zammis chwyci艂 sw贸j plecak i wsta艂. Zarzuciwszy plecak na

ramiona, odwr贸ci艂 si臋 i ruszy艂 biegiem w kierunku, w kt贸rym

lecia艂 statek. Odprowadza艂em go wzrokiem, dop贸ki nie znikn膮艂.

Potem spojrza艂em w zachmurzone niebo.

- Tym razem prawie mnie dosta艂e艣, ty <I>kizlode<D> sukinsynu,

ale nie uwzgl臋dni艂e艣 Draka... ci膮gle zapominasz... 偶e jest nas

dw贸ch...

Odp艂ywa艂em w nie艣wiadomo艣膰 i powraca艂em. Poczu艂em deszcz na

twarzy, wi臋c naci膮gn膮艂em namiot na g艂ow臋. Po chwili ciemno艣膰

znowu mnie poch艂on臋艂a.

*

- Davidge? Porucznik Davidge?

Otworzy艂em oczy i zobaczy艂em co艣, czego nie widzia艂em od

czterech ziemskich lat: ludzk膮 twarz.

- Kto ty jeste艣?

Twarz, m艂oda i poci膮g艂a pod lini膮 kr贸tkich blond w艂os贸w,

u艣miechn臋艂a si臋.

- Jestem kapitan Steerman, oficer medyczny. Jak si臋 pan

czuje?

Rozwa偶y艂em pytanie i odpowiedzia艂em u艣miechem.

- Jakby mnie naszprycowali najlepszym towarem na rynku.

- Bo tak jest. By艂 pan w bardzo z艂ym stanie, kiedy zesp贸艂

geodezyjny pana znalaz艂.

- Zesp贸艂 geodezyjny?

- Chyba pan nic nie wie. Stany Zjednoczone Ziemi i Drako艅ski

Parlament utworzy艂y wsp贸ln膮 komisj臋, 偶eby nadzorowa膰 kolonizacj臋

nowych planet. Wojna si臋 sko艅czy艂a.

- Sko艅czy艂a?

- Tak.

Ci臋偶ki kamie艅 spad艂 mi z serca.

- Gdzie jest Zammis?

- Kto?

- Jeriba Zammis, ten Drak, z kt贸rym by艂em.

Lekarz wzruszy艂 ramionami.

- Nic o tym nie wiem, ale przypuszczam, 偶e 偶abole si臋 nim

zajmuj膮.

呕abole. Sam kiedy艣 u偶ywa艂em tego okre艣lenia. Kiedy

us艂ysza艂em go z usta Steermana, wydawa艂o mi si臋 inne: obce,

obrzydliwe.

- Zammis jest Drakiem, nie 偶abolem.

Doktor zmarszczy艂 brwi, potem wzruszy艂 ramionami.

- Oczywi艣cie. Jak pan woli. Prosz臋 odpoczywa膰, zajrz臋

znowu do pana za par臋 godzin.

- Czy mog臋 zobaczy膰 Zammisa?

Lekarz u艣miechn膮艂 si臋.

- O nie. Lecimy z powrotem do bazy SZZ w Delphi. Ten... Drak

pewnie jest ju偶 w drodze na Drako.

Skin膮艂 g艂ow膮, odwr贸ci艂 si臋 i wyszed艂. Bo偶e, czu艂em si臋 taki

zagubiony. Rozejrza艂em si臋 i zobaczy艂em, 偶e le偶臋 na oddziale

pok艂adowego szpitala. 艁贸偶ka po obu stronach by艂y zaj臋te.

M臋偶czyzna po prawej potrz膮sn膮艂 g艂ow膮 i wr贸ci艂 do czytania

magazynu. Facet po lewej spojrza艂 na mnie ze z艂o艣ci膮.

- Ty cholerny dracki pacho艂ku!

Obr贸ci艂 si臋 na lewy bok i pokaza艂 mi plecy.

*

Obca Ziemia. Te dwa s艂owa jako pierwsze przysz艂y mi do g艂owy,

kiedy zszed艂em po rampie na poligon SZZ w Orleanie. Obca Ziemia.

Popatrzy艂em na t艂umy pracownik贸w SZZ biegaj膮ce w k贸艂ko niczym

zaaferowane mr贸wki, wci膮gn膮艂em w nozdrza zapach cywilizacji i

splun膮艂em na ramp臋.

- Chcesz sobie odpocz膮膰 na koszt pa艅stwa?

Spojrza艂em w d贸艂 i zobaczy艂em szeregowca Si艂 Policyjnych w

bia艂ej czapce mierz膮cego mnie gniewnym wzrokiem. Schodzi艂em

dalej po rampie.

- Spadaj.

- <I>Quoi<D>? - 呕andarm podszed艂 bli偶ej i zaczeka艂 na mnie

przy ko艅cu rampy.

- Spadaj. - Wyci膮gn膮艂em dokumenty zwolnienia z kieszeni na

piersiach i pomacha艂em mu przed nosem. - <I>Gavey<D>

kr贸tkoterminowy, <I>kizlode<D>?

呕andarm wzi膮艂 moje papiery, przejrza艂 je z nad膮san膮 min膮,

potem pokaza艂 mi d艂ugi, niski budynek na skraju poligonu.

- <I>Continuez tout droit<D>.

U艣miechn膮艂em si臋, odwr贸ci艂em i ruszy艂em przez poligon, my艣l膮c

o Zammisie pytaj膮cym, jak ludzie rozmawiaj膮 ze sob膮. Gdzie by艂

teraz Zammis? Potrz膮sn膮艂em g艂ow膮 i wszed艂em do niskiego budynku.

Wi臋kszo艣膰 ludzi w 艣rodku t艂oczy艂a si臋 w przej艣ciach do

rejestracji albo przesiadki. Zobaczy艂em dw贸jk臋 znudzonych

urz臋dnik贸w za dwoma d艂ugimi sto艂ami i pomy艣la艂em, 偶e to

miejscowa odprawa celna. Wieloj臋zyczny napis nad sto艂ami

potwierdzi艂 moje przeczucie. Zatrzyma艂em si臋 przed pierwszym

sto艂em. Celniczka spojrza艂a na mnie, a potem wyci膮gn臋艂a r臋k臋.

- <I>Votre passeport?<D>

Wyj膮艂em b艂臋kitno-bia艂膮 ksi膮偶eczk臋, poda艂em jej i czeka艂em z

za艂o偶onymi r臋kami. Poczu艂em napi臋cie mi臋艣ni na karku, kiedy

zauwa偶y艂em stary antydrako艅ski propagandowy plakat na 艣cianie

za plecami celniczki. Pokazywa艂 dwie 偶贸艂te, pazurzaste 艂apy

trzymaj膮ce miniaturow膮 Ziemi臋 przed paszcz膮 pe艂n膮 k艂贸w. K艂y i

pazury. Podpis g艂osi艂 w siedmiu j臋zykach: "Oni nazywaj膮 to

zwyci臋stwem."

- <I>Avez-vous quelque chose a declarer?<D>

Zmarszczy艂em brwi.

- <I>Ess?<D>

Ona te偶 zmarszczy艂a brwi.

- <I>Avez-vous quelque chose a declarer?<I>

Kto艣 mnie klepn膮艂 w rami臋.

- Czy pan m贸wi po angielsku?

Obejrza艂em si臋 i zobaczy艂em drugiego celnika. Podwin膮艂em

g贸rn膮 warg臋, obna偶aj膮c z臋by.

- <I>Surda; ne surda. Adze Dracon?<I>

Brwi podjecha艂y mu do g贸ry, kiedy bezd藕wi臋cznie wym贸wi艂 s艂owo

"Drak". Odwr贸ci艂 si臋 do kole偶anki, wzi膮艂 od niej m贸j paszport i

spojrza艂 na mnie. Postuka艂 czubkami palc贸w w paszport, potem

otworzy艂 go, przeczyta艂 kartk臋 z moimi danymi i znowu popatrzy艂

na mnie.

- Pan pozwoli ze mn膮, panie Davidge. Musimy porozmawia膰.

Odwr贸ci艂 si臋 i wszed艂 do ma艂ego gabinetu. Wzruszy艂em

ramionami i poszed艂em za nim. Wskaza艂 mi krzes艂o i sam usiad艂 za

biurkiem.

- Dlaczego pan udaje, 偶e nie m贸wi po angielsku?

- Dlaczego trzymacie ten plakat na 艣cianie? Wojna si臋

sko艅czy艂a.

Urz臋dnik zatar艂 r臋ce, potem opar艂 d艂onie na biurku i

potrz膮sn膮艂 g艂ow膮.

- Walka si臋 sko艅czy艂a, panie Davidge, ale wojna min臋艂a nie

dla wszystkich. 呕abole zabi艂y wielu ludzi.

Przechyli艂em g艂ow臋 na bok.

- Zgin臋艂o te偶 kilku Drak贸w. - Wsta艂em. - Mog臋 ju偶 i艣膰?

Urz臋dnik odchyli艂 si臋 do ty艂u w krze艣le.

- Przekona si臋 pan, 偶e taka postawa nie u艂atwi panu 偶ycia

na tej planecie.

- To moje 偶ycie.

Celnik wzruszy艂 ramionami, potem machn膮艂 w stron臋 drzwi.

- Mo偶e pan i艣膰. I powodzenia, panie Davidge. Szczerze panu

wsp贸艂czuj臋.

*

"Dracki pacho艂ek". W tym obel偶ywym okre艣leniu d藕wi臋cza艂y

echa innych historycznych obelg - heretyk, kolaborant, peda艂,

murzy艅ski s艂ugus, wszystkie po艂膮czone w jedno. By艂y pilot

wojskowy nie mia艂 szans na rynku pracy, nie czeka艂a na niego

偶adna posada, zw艂aszcza na pilota, kt贸ry nie lata艂 od czterech

lat, kt贸ry mia艂 felern膮 nog臋 i kt贸ry by艂 drackim pacho艂kiem.

Transport do Ameryki P贸艂nocnej, a potem do Dallas po okresie

samotnej w臋dr贸wki. Prze艣ladowa艂y mnie osiemsetletnie s艂owa

Mistana z <I>Talmanu<D>: <I>Misnuuram va siddeth<D>. W twoich

my艣lach jest samotno艣膰. Samotno艣膰 to co艣, co sami sobie robimy.

"Jerry tylko raz potrz膮sn膮艂 g艂ow膮, potem wycelowa艂 we mnie

偶贸艂tym palcem, szukaj膮c w艂a艣ciwych s艂贸w. 呕Davidge... dla mnie

samotno艣膰 jest nieprzyjemna... niewygodna, sprawia mi przykro艣膰,

ale nie budzi l臋ku. My艣l臋, 偶e ty wola艂by艣 umrze膰 ni偶 zosta膰 sam

ze sob膮庐".

Mistan powiada: "Je偶eli jeste艣 samotny ze sob膮, zawsze

b臋dziesz samotny w艣r贸d innych". Sprzeczno艣膰? Samo 偶ycie

udowodni艂o prawdziwo艣膰 tego twierdzenia. Czu艂em si臋 obco na

w艂asnej planecie i chodzi艂o o wi臋cej ni偶 nienawi艣膰, kt贸rej nie

mog艂em dzieli膰, czy mi艂o艣膰, kt贸ra innym wydawa艂a si臋 niemo偶liwa

- perwersyjna. W gruncie rzeczy wcale nie potrzebowa艂em istoty

zwanej "Davidge". Przed Fyrine IV mia艂em inne powody - powody,

kt贸rych ju偶 nie pami臋ta艂em; ale teraz zna艂em pow贸d. Z w艂asnej

lub cudzej winy zdradzi艂em brzydkiego, 偶贸艂tego stwora imieniem

Zammis, a tak偶e jego rodzica. "Przedstaw Zammisa przed archiwami

Jeriba. Przysi臋gnij, 偶e to zrobisz.

Och, Jerry...

Przysi臋gnij!

Przysi臋gam..."

*

Otrzyma艂em czterdzie艣ci osiem tysi臋cy kredyt贸w zaleg艂ej ga偶y,

wi臋c nie mia艂em k艂opot贸w finansowych. K艂opot polega艂 na tym, co

ze sob膮 zrobi膰. Wreszcie w Dallas znalaz艂em prac臋 w ma艂ym

wydawnictwie, gdzie t艂umaczy艂em ksi膮偶ki na drako艅ski. Drakowie

najwyra藕niej przepadali za westernami:

- R臋ce do g贸ry, <I>naagusaat<D>!

- <I>Nu geph<D>, szeryfie. - Bang, bang! B艂yskaj膮 rewolwery i

nast臋pny <I>kizlode shaddsaat<D> gryzie ziemi臋.

Rzuci艂em t臋 robot臋.

*

W ko艅cu zadzwoni艂em do rodzic贸w. "Dlaczego nie dzwoni艂e艣

wcze艣niej, Willy? Tak si臋 martwili艣my... Mia艂em par臋 spraw do

za艂atwienia, tato... Nie, w艂a艣ciwie nie... No c贸偶, rozumiemy,

synu... To musia艂o by膰 okropne... Tato, chcia艂bym na kr贸tko

przyjecha膰 do domu".

Zanim jeszcze wy艂o偶y艂em pieni膮dze na u偶ywanego Dearmana

Electric, wiedzia艂em, 偶e pope艂niam b艂膮d. Chcia艂em wr贸ci膰 do

domu, ale nie do tego, kt贸ry opu艣ci艂em w wieku osiemnastu lat.

Ale pojecha艂em tam, poniewa偶 nie mia艂em dok膮d p贸j艣膰.

Prowadzi艂em Dearmana samotnie w ciemno艣ciach, wybieraj膮c

tylko stare drogi, gdzie jedynym d藕wi臋kiem by艂 cichy pomruk

silnika. Grudniowa noc by艂a pogodna i przez przejrzyst膮 kopu艂臋

samochodu widzia艂em gwiazdy. We wspomnieniach powr贸ci艂a Fyrine

IV, szalej膮cy ocean, nieustanny wiatr. Zjecha艂em z drogi na

pobocze i wy艂膮czy艂em 艣wiat艂a. Po kilku minutach moje oczy

przywyk艂y do ciemno艣ci. Wysiad艂em z samochodu i zatrzasn膮艂em

drzwi. Niebo nad Kansas jest ogromne, gwiazdy wydawa艂y si臋 tak

bliskie, niemal w zasi臋gu r臋ki. 艢nieg chrz臋艣ci艂 pod nogami,

kiedy obraca艂em si臋, szukaj膮c Fyrine w艣r贸d tysi臋cy jasnych

gwiazd.

Fyrine znajduje si臋 w konstelacji Pegaza, ale mia艂em za ma艂o

wy膰wiczony wzrok, 偶eby wypatrzy膰 skrzydlatego konia w艣r贸d

mn贸stwa gwiazd. Wzruszy艂em ramionami, poczu艂em dojmuj膮cy ch艂贸d i

postanowi艂em wr贸ci膰 do samochodu. Si臋gaj膮c do klamki, zobaczy艂em

na p贸艂nocy konstelacj臋, kt贸r膮 rozpozna艂em, zawieszon膮 tu偶 nad

horyzontem: Drako. Smok wisz膮cy na niebie do g贸ry nogami, z

ogonem owini臋tym wok贸艂 Ursa Minor. Eltanin, nos Smoka, to

ojczysta gwiazda Drak贸w. Jej druga planeta Drako by艂a domem

Zammisa.

O艣lepi艂y mnie 艣wiat艂a nadje偶d偶aj膮cego samochodu. W贸z

zahamowa艂 obok mnie, otworzy艂o si臋 okno po stronie kierowcy i

nieznajomy g艂os przem贸wi艂 z ciemno艣ci:

- Potrzebuje pan pomocy?

Potrz膮sn膮艂em g艂ow膮.

- Nie, dzi臋kuj臋. - Podnios艂em r臋k臋. - Tylko patrzy艂em na

gwiazdy.

- Pi臋kna noc, prawda?

- W艂a艣nie.

- Na pewno nie trzeba panu pom贸c?

Ponownie potrz膮sn膮艂em g艂ow膮.

- Dzi臋kuj臋... chwileczk臋. Gdzie jest najbli偶szy handlowy

kosmoport?

- W Salina, jak膮艣 godzin臋 drogi.

- Dzi臋kuj臋.

Zobaczy艂em r臋k臋 machaj膮c膮 z okna, potem obcy samoch贸d

odjecha艂. Spojrza艂em jeszcze raz na Eltanin i wsiad艂em do

w艂asnego samochodu.

*

Dziewi臋膰 tygodni p贸藕niej sta艂em przed ma艂ym szarym

cz艂owieczkiem, kt贸ry prowadzi艂 Wydawnictwo Samotna Gwiazda, SA.

Spojrza艂 na mnie z nachmurzon膮 min膮.

- Wi臋c czego chcesz? My艣la艂em, 偶e odszed艂e艣.

Rzuci艂em mu na biurko tysi膮cstronicowy manuskrypt.

- Tego.

Szturchn膮艂 manuskrypt palcem.

- Co to jest?

- Drako艅ska biblia, nazywa si臋 <I>Talman<D>.

- No i co?

- No i to jest jedyna ksi膮偶ka przet艂umaczona z drako艅skiego

na angielski, i wyja艣nia post臋powanie ka偶dego Draka, i

zarobi pan na niej kup臋 kredyt贸w.

Wydawca pochyli艂 si臋 do przodu, przerzuci艂 kilka kartek i

podni贸s艂 na mnie wzrok.

- Wiesz, Davidge, nie lubi臋 twojej g臋by.

Wzruszy艂em ramionami.

- Ja te偶 pana nie lubi臋.

Wr贸ci艂 do przegl膮dania manuskryptu.

- Dlaczego w艂a艣nie teraz?

- Bo teraz potrzebuj臋 pieni臋dzy.

Wzruszy艂 ramionami.

- Mog臋 da膰 g贸ra jakie艣 osiem, dziesi臋膰 tysi臋cy. To jest nie

sprawdzony materia艂.

- Potrzebuj臋 dwadzie艣cia cztery tysi膮ce. Jak pan tyle nie da,

p贸jd臋 do kogo艣 innego.

Popatrzy艂 na mnie i zmarszczy艂 brwi.

- Dlaczego my艣lisz, 偶e kto艣 inny b臋dzie zainteresowany?

- Przesta艅my si臋 bawi膰 w podchody. Wojn臋 prze偶y艂o wielu

ludzi, cywil贸w i wojskowych, kt贸rzy chcieliby zrozumie膰, co si臋

sta艂o. - Pochyli艂em si臋 i postuka艂em w manuskrypt. - Wszystko

jest tutaj.

- Dwadzie艣cia cztery tysi膮ce to du偶o za pierwsz膮 ksi膮偶k臋.

Zebra艂em kartki.

- Znajd臋 kogo艣, kto nie boi si臋 wi臋cej zainwestowa膰 w

pewniaka.

Wydawca po艂o偶y艂 r臋k臋 na manuskrypcie.

- Zaczekaj, Davidge. - Zmarszczy艂 czo艂o. - Dwadzie艣cia cztery

tysi膮ce?

- Ani kredytu mniej.

Zacisn膮艂 usta i spojrza艂 na mnie.

- Pewnie b臋dziesz stawia艂 idiotyczne warunki przy ko艅cowej

umowie.

Potrz膮sn膮艂em g艂ow膮.

- Chc臋 tylko pieni臋dzy. Mo偶e pan zrobi膰 z ksi膮偶k膮, co si臋

panu podoba.

Odchyli艂 si臋 do ty艂u w krze艣le, popatrzy艂 na manuskrypt i

znowu na mnie.

- Pieni膮dze. Po co ci pieni膮dze?

- Nie pa艅ski interes.

Pochyli艂 si臋 do przodu i przekartkowa艂 jeszcze par臋 stronic.

Podni贸s艂 brwi i spojrza艂 na mnie.

- Nie b臋dziesz si臋 czepia艂 umowy?

- Je偶eli dostan臋 pieni膮dze, mo偶e pan to przerobi膰 na "Mein

Kampf".

Znowu przerzuci艂 par臋 kartek.

- To s膮 dosy膰 radykalne kawa艂ki.

- Z pewno艣ci膮. Znajdzie pan te same kawa艂ki u Platona,

Arystotelesa, Augustyna, Jamesa, Freuda, Szasza, Nortmyera i w

Deklaracji Niepodleg艂o艣ci.

Odchyli艂 si臋 na oparcie krzes艂a.

- Co to dla ciebie znaczy?

- Dwadzie艣cia cztery tysi膮ce kredyt贸w.

Przekartkowa艂 kilka nast臋pnych stronic, potem jeszcze kilka.

Dwana艣cie godzin p贸藕niej op艂aci艂em przelot na Drako.

.T:wr05

.L:32

.S:2

.H: $$$

.H:

.X:10

Sze艣膰 miesi臋cy p贸藕niej sta艂em przed staro偶ytn膮 bram膮

wyciosan膮 z kamienia i zastanawia艂em si臋, co ja wyprawiam

najlepszego. Podr贸偶 na Drako, pod koniec w towarzystwie samych

Drak贸w, przekona艂a mnie o prawdzie s艂ow Namvaaca: "Pok贸j to

cz臋sto wojna bez walki". Pisemne kontrakty dawa艂y mi prawo

wst臋pu na planet臋, ale drako艅scy biurokraci i spece od

papierkowej roboty udoskonalili taktyk臋 sp艂awiania petenta du偶o

wcze艣niej, zanim ludzko艣膰 zrobi艂a pierwszy krok w kosmosie.

Konieczne by艂y gro藕by, 艂ap贸wki, d艂ugie dni wype艂niania

formularzy, przewlek艂e badania lekarskie, kontrole celne,

wielokrotne sprawdzanie powodu wizyty, wype艂nianie kolejnych

formularzy, ponowne wype艂nianie formularzy, kt贸re ju偶 wcze艣niej

wype艂ni艂em, znowu 艂ap贸wki i czekanie, czekanie, czekanie...

Na statku sp臋dza艂em wi臋kszo艣膰 czasu w kabinie, ale poniewa偶

drako艅ski steward nie chcia艂 mnie obs艂ugiwa膰, chodzi艂em do

jadalni na posi艂ki. Siedzia艂em samotnie, wys艂uchuj膮c komentarzy

na m贸j temat z s膮siednich boks贸w. Przyj膮艂em lini臋 najmniejszego

oporu, czyli udawa艂em, 偶e nie rozumiem, co tamci m贸wi膮.

Powszechnie uwa偶ano, 偶e ludzie nie m贸wi膮 po drako艅sku.

- Czy musimy je艣膰 w jednej kabinie z tym <I>Irkmaan<D>

glutem?

- Popatrz tylko na t臋 krostowat膮 blad膮 sk贸r臋... i ta

艣mierdz膮ca strzecha na g艂owie! Fuj! Co za smr贸d!

Zgrzytn膮艂em z臋bami i wbi艂em wzrok w talerz.

- <I>Talman<D> nie m贸g艂 przewidzie膰, 偶e wszech艣wiat b臋dzie na

tyle zepsuty, 偶eby wyprodukowa膰 takiego stwora.

Odwr贸ci艂em si臋 twarz膮 do trzech Drak贸w, siedz膮cych w boksie

naprzeciwko, po drugiej stronie przej艣cia. Powiedzia艂em po

drako艅sku:

- Gdyby twoi przodkowie byli dostatecznie przewiduj膮cy, 偶eby

nauczy膰 wioskowe <I>kiz<D> stosowania 艣rodk贸w antykoncepcyjnych,

nie by艂oby ci臋 na 艣wiecie.

Wr贸ci艂em do jedzenia, podczas gdy dwaj Drakowie wsp贸lnymi

si艂ami przytrzymywali trzeciego Draka.

*

Na Drako nie mia艂em k艂opot贸w ze znalezieniem posiad艂o艣ci

Jerib贸w. K艂opot polega艂 na tym, jak si臋 dosta膰 do 艣rodka.

Posiad艂o艣膰 otacza艂 wysoki kamienny mur, przez bram臋 widzia艂em

wielki kamienny budynek, kt贸ry opisywa艂 mi Jerry. Powiedzia艂em

stra偶nikowi przy bramie, 偶e chc臋 si臋 zobaczy膰 z Jerib膮 Zammisem.

Stra偶nik wytrzeszczy艂 na mnie oczy, potem wszed艂 do niszy za

bram膮. Po chwili nast臋pny Drak wy艂oni艂 si臋 z budynku i szybko

przeszed艂 przez szeroki trawnik do bramy. Kiwn膮艂 g艂ow膮

stra偶nikowi, potem zatrzyma艂 si臋 i spojrza艂 na mnie. Wygl膮da艂

wypisz wymaluj jak Jerry.

- Ty jeste艣 ten <I>Irkmaan<D>, co chcia艂 widzie膰 Jerib臋

Zammisa?

Skin膮艂em g艂ow膮.

- Zammis na pewno m贸wi艂 ci o mnie. Jestem Willis Davidge.

Drak przyjrza艂 mi si臋 dok艂adnie.

- Jestem Estone Nev, przyrodni Jeriby Shigana. M贸j rodzic,

Jeriba Gothig, chce ci臋 widzie膰.

Drak odwr贸ci艂 si臋 gwa艂townie i ruszy艂 z powrotem do budynku.

Poszed艂em za nim, czuj膮c zawr贸t g艂owy na my艣l, 偶e znowu zobacz臋

Zammisa. Prawie nie zauwa偶a艂em otoczenia, dop贸ki nie wprowadzono

mnie do wielkiej sali z kamiennym sklepionym sufitem. Jerry

powiedzia艂 mi, 偶e dom mia艂 cztery tysi膮ce lat. Wierzy艂em mu.

Drak siedz膮cy w g艂臋bi sali wsta艂 i podszed艂 do mnie. By艂

stary, ale rozpozna艂em go.

- Ty jeste艣 Gothig, rodzic Shigana.

呕贸艂te oczy wpatrzy艂y si臋 we mnie.

- Kim jeste艣, <I>Irkmaan<D>? - Drak wyci膮gn膮艂 pomarszczon膮

tr贸jpalczast膮 d艂o艅. - Co wiesz o Jeribie Zammisie i dlaczego

m贸wisz j臋zykiem Drak贸w z akcentem i stylem mojego dziecka

Shigana? Po co tutaj przyszed艂e艣?

- M贸wi臋 po drako艅sku w ten spos贸b, poniewa偶 Jeriba Shigan

nauczy艂 mnie tak m贸wi膰.

Stary Drak przechyli艂 g艂ow臋 na rami臋 i zmru偶y艂 偶贸艂te oczy.

- Zna艂e艣 moje dziecko? Kiedy?

- Czy komisja geodezyjna nic ci nie powiedzia艂a?

- Zawiadomiono mnie, 偶e m贸j potomek Shigan zgin膮艂 w bitwie na

Fyrine IV. To by艂o ponad sze艣膰 naszych lat temu. Jak膮 gr臋

prowadzisz, <I>Irkmaan<D>?

Obejrza艂em si臋 na Neva. M艂odszy Drak przygl膮da艂 mi si臋 z

r贸wnie podejrzliwym wyrazem twarzy. Odwr贸ci艂em si臋 z powrotem do

Gothiga.

- Shigan nie zgin膮艂 w bitwie. Obaj rozbili艣my nasze statki na

Fyrine IV i mieszkali艣my tam razem przez rok. Shigan zmar艂 przy

narodzinach Jeriby Zammisa. Rok p贸藕niej odnalaz艂a nas komisja

geodezyjna i...

- Dosy膰! Dosy膰 tego, <I>Irkmaan<D>! Czy przyszed艂e艣 po

pieni膮dze albo chcesz u偶y膰 moich wp艂yw贸w do zdobycia koncesji

handlowej... po co?

Zmarszczy艂em brwi.

- Gdzie jest Zammis?

艁zy gniewu wezbra艂y w oczach starego Draka.

- Nie ma 偶adnego Zammisa, <I>Irkmaan<D>! R贸d Jeriba sko艅czy艂

si臋 ze 艣mierci膮 Shigana!

Szeroko otworzy艂em oczy i potrz膮sn膮艂em g艂ow膮.

- To nieprawda. Wiem. Opiekowa艂em si臋 Zammisem... niczego si臋

nie dowiedzia艂e艣 od komisji?

- Przejd藕 do sedna twojego planu, <I>Irkmaan<D>. Nie mam

ca艂ego dnia.

Popatrzy艂em na Gothiga. Stary Drak niczego si臋 nie dowiedzia艂

od komisji. Drako艅skie w艂adze zabra艂y Zammisa i dzieciak

wyparowa艂. Gothigowi nic nie powiedzieli. Dlaczego?

- By艂em z Shiganem, Gothigu. W ten spos贸b nauczy艂em si臋

waszego j臋zyka. Kiedy Shigan umar艂 daj膮c 偶ycie Zammisowi...

- <I>Irkmaan<D>, je偶eli natychmiast nie przedstawisz swojego

planu, b臋d臋 musia艂 poprosi膰 Neva, 偶eby ci臋 wyrzuci艂. Shigan

zgin膮艂 w bitwie na Fyrine IV. Drako艅ska flota zawiadomi艂a nas

ju偶 po paru dniach.

Kiwn膮艂em g艂ow膮.

- Wi臋c powiedz mi, Gothigu, sk膮d znam rodow贸d Jeriba?

Chcia艂by艣, 偶ebym ci go wyrecytowa艂?

Gothig prychn膮艂.

- Powiadasz, 偶e znasz rodow贸d Jeriba?

- Tak.

Gothig machn膮艂 na mnie r臋k膮.

- Wi臋c recytuj.

Zaczerpn膮艂em tchu i zacz膮艂em. Zanim doszed艂em do sto

siedemdziesi膮tego trzeciego pokolenia, Gothig kl臋cza艂 na

kamiennej pod艂odze obok Neva. Drakowie pozostali w tej pozycji

przez trzy godziny recytacji. Kiedy sko艅czy艂em, Gothig pochyli艂

g艂ow臋 i zap艂aka艂.

- Tak, <I>Irkmaan<D>, tak. Musia艂e艣 zna膰 Shigana. Tak.

- Stary Drak podni贸s艂 na mnie oczy o偶ywione nadziej膮. - I

m贸wisz, 偶e Shigan przed艂u偶y艂 r贸d... 偶e narodzi艂 si臋 Zammis?

Przytakn膮艂em.

- Nie rozumiem, dlaczego komisja ci臋 nie zawiadomi艂a.

Gothig podni贸s艂 si臋 i zmarszczy艂 brwi.

- Dowiemy si臋, <I>Irkmaan<D>... jak si臋 nazywasz?

- Davidge. Willis Davidge.

- Dowiemy si臋, Davidge.

*

Gothig zakwaterowa艂 mnie we w艂asnym domu, na szcz臋艣cie,

poniewa偶 zosta艂o mi niewiele ponad tysi膮c sto kredyt贸w.

Przeprowadziwszy szczeg贸艂owe 艣ledztwo, Gothig wys艂a艂 Neva i mnie

do Centrum Parlamentarnego w Sendievu, stolicy Drako. R贸d

Jerib贸w, jak si臋 zorientowa艂em, posiada艂 znaczne wp艂ywy, tote偶

biurokratyczn膮 zw艂ok臋 ograniczono do minimum. Wreszcie

skierowano nas do przedstawiciela Wsp贸lnej Komisji Geodezyjnej,

Draka nazwiskiem Jozzdn Vrule. Podni贸s艂 wzrok znad listu, kt贸ry

da艂 mi Gothig, i zmarszczy艂 brwi.

- Sk膮d to masz, <I>Irkmaan<D>?

- Przecie偶 na dole jest podpis.

Drak spojrza艂 na list i znowu na mnie.

- R贸d Jeriba nale偶y do najbardziej szanowanych na Drako.

M贸wisz, 偶e Jeriba Gothig da艂 ci to?

- Chyba ju偶 to powiedzia艂em; wyra藕nie czu艂em, 偶e poruszam

wargami...

Nev wtr膮ci艂:

- Macie wszelkie daty i informacje dotycz膮ce misji

geodezyjnej na Fyrine IV. Chcemy wiedzie膰, co si臋 sta艂o z Jerib膮

Zammisem.

Jozzdn Vrule spochmurnia艂 i znowu popatrzy艂 na list.

- Estone Nev, jeste艣 za艂o偶ycielem twojego rodu, czy to

prawda?

- To prawda.

- Chcesz 艣ci膮gn膮膰 ha艅b臋 na sw贸j r贸d? Dlaczego widz臋 ci臋 z tym

<I>Irkmaanem<D>?

Nev uni贸s艂 g贸rn膮 warg臋 i skrzy偶owa艂 ramiona.

- Jozzdn Vrule, je艣li w najbli偶szej przysz艂o艣ci pragniesz

chodzi膰 po tej planecie jako wolna istota, lepiej b臋dzie dla

ciebie, je艣li przestaniesz sobie strz臋pi膰 j臋zyk i zaczniesz

szuka膰 Jeriby Zammisa.

Jozzdn Vrule spu艣ci艂 wzrok i popatrzy艂 na w艂asne palce, potem

znowu spojrza艂 na Neva.

- Jak sobie 偶yczysz, Estone Nev. Grozi艂e艣 mi, je艣li nie

odkryj臋 przed tob膮 prawdy. My艣l臋, 偶e prawda b臋dzie dla ciebie

wi臋kszym zagro偶eniem. - Napisa艂 co艣 na kartce i poda艂 j膮 Nevowi.

- Znajdziesz Jerib臋 Zammisa pod tym adresem i przeklniesz dzie艅,

kiedy go spotka艂e艣.

*

Weszli艣my do kolonii szale艅c贸w z mdl膮cym uczuciem odrazy.

Wsz臋dzie wok贸艂 nas Drakowie gapili si臋 pustymi oczami,

wrzeszczeli, toczyli pian臋 z ust albo zachowywali si臋 jak

zwierz臋ta. Na miejscu zastali艣my Gothiga. Dyrektor kolonii

zmarszczy艂 brwi na m贸j widok i potrz膮sn膮艂 g艂ow膮.

- Odejd藕 st膮d, p贸ki jeszcze mo偶esz, Jeribo Gothigu -

poradzi艂. - Za drzwiami tego pokoju nie znajdziesz nic, tylko

b贸l i rozpacz.

Gothig z艂apa艂 dyrektora za ubranie na piersi.

- Pos艂uchaj mnie, robaku: je艣li Jeriba Zammis przebywa w tych

murach, sprowad藕 mojego wnuka! Inaczej pot臋偶ny gniew rodu Jeriba

spadnie na twoj膮 spiczast膮 g艂ow臋!

Dyrektor podni贸s艂 g艂ow臋 i wykrzywi艂 usta.

- Prosz臋 bardzo. Prosz臋 bardzo, ty nad臋ty <I>Kazzmidth<D>!

Pr贸bowali艣my chroni膰 reputacj臋 Jerib贸w. Pr贸bowali艣my! Ale teraz

zobaczysz. - Kiwn膮艂 g艂ow膮 i zacisn膮艂 usta. - Tak, ty rzekomo

post臋powy bogaczu, teraz zobaczysz. - Napisa艂 co艣 na kartce i

poda艂 Gothigowi gestem nie znosz膮cym odmowy. - Teraz ju偶 nie

masz wyboru! We藕 to! Zaraz zobaczysz tego stwora, kt贸rego

nazywasz Jeriba Zammis! Zobaczysz go i zap艂aczesz!

*

Po艣r贸d drzew i trawy Jeriba Zammis siedzia艂 na kamiennej

艂awie, wpatruj膮c si臋 w ziemi臋. Nie wykonywa艂 偶adnych ruch贸w,

nawet nie mruga艂. Gothig spojrza艂 na mnie, ale ja nie mia艂em

teraz czasu dla rodzica Shigana. Podszed艂em do Zammisa.

- Zammis, poznajesz mnie?

Drak ockn膮艂 si臋 z g艂臋bokiego zamy艣lenia i podni贸s艂 na mnie

偶贸艂te oczy. Nie zobaczy艂em b艂ysku rozpoznania.

- Kto ty jeste艣?

Przysiad艂em obok niego, po艂o偶y艂em mu d艂onie na ramionach i

potrz膮sn膮艂em lekko.

- Zammis, do cholery, naprawd臋 mnie nie znasz? Jestem twoim

wujkiem. Pami臋tasz mnie? Wujek Davidge!

Drak skuli艂 si臋 na 艂awce i potrz膮sn膮艂 g艂ow膮. Potem podni贸s艂

r臋k臋 i gestem przywo艂a艂 piel臋gniarza.

- Chc臋 i艣膰 do mojego pokoju. Prosz臋, pozw贸lcie mi i艣膰 do

mojego pokoju.

Wsta艂em i chwyci艂em Zammisa za prz贸d szpitalnego szlafroka.

- Zammis, to ja!

呕贸艂te oczy, puste i m臋tne, spojrza艂y na mnie oboj臋tnie.

Piel臋gniarz po艂o偶y艂 mi na ramieniu 偶贸艂t膮 d艂o艅.

- Pu艣膰 go, <I>Irkmaan<D>.

- Zammis! - Odwr贸ci艂em si臋 do Neva i Gothiga. - Powiedzcie

co艣!

Drakonski piel臋gniarz wyj膮艂 z kieszeni kr贸tk膮 sk贸rzan膮 pa艂k臋

i postuka艂 ni膮 wymownie w otwart膮 d艂o艅.

- Pu艣膰 go, <I>Irkmaan<D>.

Gothig wyst膮pi艂 do przodu.

- Wyt艂umacz to!

Piel臋gniarz popatrzy艂 na Gothiga, Neva, na mnie i Zammisa.

- Ten tutaj... ten stw贸r... przyszed艂 do nas g艂osz膮c mi艂o艣膰,

wyobra偶acie sobie, mi艂o艣膰 do ludzi! To jest powa偶ne

zboczenie, Jeribo Gothigu. Rz膮d pr贸bowa艂 ci臋 os艂oni膰 przed

skandalem. Chcesz w to wci膮ga膰 r贸d Jerib贸w?

Spojrza艂em na Zammisa.

- Co艣cie mu zrobili, wy <I>kizlode<D> sukinsyny? Narkotyki?

Wstrz膮sy elektryczne? Pranie m贸zgu?

Piel臋gniarz sykn膮艂 na mnie, potem potrz膮sn膮艂 g艂ow膮.

- Ty, <I>Irkmaan<D>, nie rozumiesz. On nie b臋dzie szcz臋艣liwy

jako <I>Irkmaan vul<D>... ludzki pacho艂ek. Pomagamy mu

funkcjonowa膰 w drako艅skim spo艂ecze艅stwie. Uwa偶asz, 偶e 藕le

robimy?

Popatrzy艂em na Zammisa i potrz膮sn膮艂em g艂ow膮. Pami臋ta艂em a偶 za

dobrze, jak potraktowali mnie moi ludzcy bracia.

- Nie. Nie uwa偶am, 偶e 藕le robicie... po prostu nie wiem.

Piel臋gniarz zwr贸ci艂 si臋 do Gothiga.

- Prosz臋 zrozumie膰, Jeribo Gothigu. Nie mogli艣my narazi膰 rodu

Jerib贸w na tak膮 ha艅b臋. Tw贸j wnuk ju偶 prawie wyzdrowia艂 i wkr贸tce

rozpocznie program reedukacji. Najp贸藕niej za dwa lata b臋dziesz

mia艂 wnuka godnego nosi膰 rodowe nazwisko. Czy to 藕le?

Gothig tylko potrz膮sn膮艂 g艂ow膮. Przykucn膮艂em przed Zammisem i

spojrza艂em w jego 偶贸艂te oczy. Uj膮艂em jego praw膮 d艂o艅 w obie

r臋ce.

- Zammis?

Zammis spojrza艂 w d贸艂, wyci膮gn膮艂 lew膮 r臋k臋, podni贸s艂 moj膮

lew膮 d艂o艅 i roz艂o偶y艂 palce. Dotkn膮艂 wszystkich palc贸w po kolei,

potem spojrza艂 mi w oczy i jeszcze raz popatrzy艂 na moj膮 d艂o艅.

- Tak... - ponownie przeliczy艂 palce. - Raz, dwa, trzy,

cztery, pi臋膰! - Podni贸s艂 na mnie wzrok. - Cztery, pi臋膰!

Kiwn膮艂em g艂ow膮

- Tak. Tak.

Zammis przy艂o偶y艂 moj膮 r臋k臋 do policzka i przytuli艂 mocno.

- Wujku... wujku. M贸wi艂em ci, 偶e nigdy ci臋 nie zapomn臋.

*

Nigdy nie liczy艂em lat, kt贸re min臋艂y. Mistan ma s艂owa dla

tych, kt贸rzy licz膮 up艂yw czasu, jakby w ten spos贸b okre艣lali

swoje miejsce we wszech艣wiecie. Rankami, kiedy na Fyrine IV

troch臋 si臋 przeja艣nia艂o, odwiedza艂em gr贸b mojego przyjaciela.

Obok niego Estone Nev, Zammis, Ty i ja pochowali艣my Gothiga.

Rodzic Shigana zlikwidowa艂 posiad艂o艣膰 rodu Jeriba, zabra艂

podleczonego Zammisa i przeni贸s艂 si臋 z ca艂ym kramem na Fyrine

IV. To Ty po wys艂uchaniu tej historii nada艂 planecie nazw臋

"Przyja藕艅".

Pewnego burzliwego dnia kl臋cza艂em pomi臋dzy grobami,

poprawi艂em kilka obsuni臋tych kamieni i do艂o偶y艂em kilka

nast臋pnych. Ciasno zapi膮艂em kurtk臋 z w臋偶owej sk贸ry dla os艂ony

przed wiatrem, potem usiad艂em i patrzy艂em na morze. Fale wci膮偶

si臋 pieni艂y pod szaro-czarn膮 pokryw膮 chmur. Wkr贸tce nadejd膮

mrozy. Spojrza艂em na moje pomarszczone, zniszczone d艂onie,

a potem na gr贸b.

- Nie mog艂em mieszka膰 z nimi w kolonii, Jerry. Nie zrozum mnie

藕le: tam jest mi艂o. Cholernie mi艂o. Ale ci膮gle wygl膮da艂em przez

okno, widzia艂em ocean i my艣la艂em o jaskini. W pewnym sensie

jestem samotny. Ale to dobrze. Wiem, kim jestem i czym jestem,

Jerry, i tylko to si臋 liczy, prawda?

Us艂ysza艂em ha艂as. Przenios艂em ci臋偶ar cia艂a na pi臋ty, opar艂em

d艂onie na moich wysuszonych kolanach i d藕wign膮艂em si臋 na nogi.

Od strony kolonii nadchodzi艂 Drak z dzieckiem w ramionach.

Podrapa艂em si臋 po brodzie.

- Aha, Ty, wi臋c to twoje pierwsze dziecko?

Drak przytakn膮艂.

- By艂bym ci wdzi臋czny, wujku, gdyby艣 nauczy艂 go tego, co

musi wiedzie膰: rodowodu, <I>Talmanu<D> i 偶ycia na Przyja藕ni.

Wzi膮艂em t艂umoczek w ramiona. Pulchna tr贸jpalczasta r膮czka

pomacha艂a w powietrzu, potem chwyci艂a fa艂d臋 mojej kurtki.

- Tak, Ty, to jest prawdziwy Jeriba. - Podnios艂em wzrok na

Ty'a. - Jak tam tw贸j rodzic, Zammis?

Ty wzruszy艂 ramionami.

- Nie gorzej, ni偶 mo偶na si臋 spodziewa膰. M贸j rodzic przesy艂a

ci pozdrowienia.

Kiwn膮艂em g艂ow膮.

- I nawzajem, Ty. Zammis powinien wyj艣膰 z tej klimatyzowanej

kapsu艂y i zamieszka膰 ze mn膮 w jaskini. To mu dobrze zrobi.

Ty zachichota艂 i kiwn膮艂 g艂ow膮.

- Powiem mojemu rodzicowi, wujku.

Stukn膮艂em si臋 kciukiem w klatk臋 piersiow膮.

- Popatrz na mnie! Nie wygl膮dam na chorego, prawda?

- Nie, wujku.

- Powiedz Zammisowi, 偶eby wykopa艂 za drzwi tego doktora i

wr贸ci艂 do jaskini, s艂yszysz?

- Tak, wujku - u艣miechn膮艂 si臋 Ty. - Potrzebujesz czego艣?

Przytakn膮艂em i podrapa艂em si臋 w kark.

- Papier toaletowy. Kilka rolek. Mo偶e kilka butelek whisky...

nie, zapomnij o whisky. Zaczekam, a偶 ten tutaj, Haesni, sko艅czy

rok. Tylko papier toaletowy.

Ty uk艂oni艂 si臋.

- Tak, wujku, i 偶ycz臋 ci wielu szcz臋艣liwych porank贸w.

Niecierpliwie machn膮艂em r臋k膮.

- Dobrze, dobrze. Tylko nie zapomnij o papierze toaletowym.

Ty uk艂oni艂 si臋 ponownie.

- Nie zapomn臋, wujku.

Odwr贸ci艂 si臋 i ruszy艂 przez kar艂owaty las z powrotem do

kolonii. Mieszka艂em z nimi przez rok, ale potem przenios艂em si臋

do jaskini. Nazbiera艂em drewna, uw臋dzi艂em w臋偶owe mi臋so i

przetrwa艂em zim臋. Zammis odda艂 mi na wychowanie ma艂ego Ty'a, a

teraz Ty odda艂 mi Haesni. Pokiwa艂em g艂ow膮 nad niemowlakiem.

- Twoje dziecko b臋dzie nosi艂o imi臋 Gothig, a potem...

- Spojrza艂em w niebo i poczu艂em na twarzy wysychaj膮ce 艂zy.

- ...a potem dziecko Gothiga b臋dzie nosi艂o imi臋 Shigan.

Kiwn膮艂em g艂ow膮 i ruszy艂em do rozpadliny prowadz膮cej w

d贸艂, na poziom jaskini.

KONIEC



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Longyear, Barry M贸j w艂asny wr贸g
Baczy艅ski Pragnienie opis lekcjowy moj wlasny
Carey Mike Felix Castor 01 Moj wlasny diabel(1)
Karramba M贸j w艂asny raj
M贸j wr贸g, Satanizm
M贸j wr贸g, Satanizm
Dominika Byczkowska Cia艂o to m贸j najwi臋kszy nauczyciel Interakcje z w艂asnym cia艂em w pracy tancerza
M贸j ca艂kiem w艂asny Potter
Janelle Taylor M贸j kochanek, m贸j wr贸g
M贸j ca艂kiem w艂asny dziadek
cz 1, Matlab moj
M贸j 艣wiat samochod贸w
82 Dzis moj zenit moc moja dzisiaj sie przesili przeslanie monologu Konrada
Telewizja sojusznik, czy wr贸g
moj 2008 09

wi臋cej podobnych podstron