Jak powstało LZK?
Na początku 1900r. Komitet Obywatelski, któremu przewodniczył Ludwik Bauer wystapił do Ministerstwa Finansów o utworzenie szkoły handlowej. 27 kwietnia 1900r. Ministerstwo Finansów wyraziło zgodę na utworzenie "Włocławskiej 7 klasowej Szkoły Handlowej". Założycielami szkoły było 104 mieszkańców miasta. Nauka w szkole trwała siedem lat, do szkoły przyjmowani byli uczniowie w wieku od 8 do 11 lat, którzy po rocznym kursie stawali się uczniami klasy pierwszej. Szkoła otrzymała uprawnienia przysługujące szkole państwowej, które zezwalały jej absolwentom na wstępowanie do wyższych szkół w Rosji bez składania egzaminów wstępnych oraz ulgi w odbywaniu służby wojskowej. Włocławska Szkoła Handlowa była szkołą prywatną utrzymującą się z opłat wpłacanych przez uczniów. Uroczyste otwarcie szkoły nastąpiło 4 listopada 1900r. Szkoła nie posiadała własnego budynku, dlatego też pierwsze zajęcia odbywały się w wynajętych pomieszczeniach przy ulicy Łęgskiej. Do administrowania szkołą powołano Radę Opiekuńczą, która w krótkim czasie zgromadziła niezbędne fundusze do postawienia budynku szkolnego. W 1901r. Rada Opiekuńcza nabyła plac na ówczesnym przedmieściu Włocławka przy ulicy Gęsiej. Budowę rozpoczęto w lipcu 1901r. zakończono zaś w sierpniu 1902. Autorem projektu według, którego wybudowano gmach szkolny był inż. Antoni Olszakowski. Oddany do użytku w 1902 gmach szkolny, do dziś stanowi siedzibę naszej szkoły, z której wyszło kilkadziesiąt pokoleń włocławskiej młodzieży. Żywot Włocławskiej Szkoły Handlowej w jej rosyjskim modelu okazał się krótki. Kres jej działaniom położyła rewolucja 1905r., a zwłaszcza strajk młodzieży szkolnej, domagającej się prowadzenia nauczania w języku polskim. Wraz z uzyskaniem przez szkołę zgody na wprowadzenie języka polskiego utracono prawa szkoły państwowej. W 1907r. szkołę opuścili pierwsi maturzyści. którzy otrzymali świadectwa w języku polskim. W 1911 ówczesny dyrektor WSH uzyskał zgodę rządów Austrii i Szwajcarii, aby absolwenci szkoły byli przyjmowani na studia wyższe bez egzaminów. Wybuch pierwszej wojny światowej i zajęcie Włocławka przez wojska niemieckie nie zakłóciły w większym stopniu działalności szkoły. Rada Opiekuńcza wystąpiła do niemieckich władz okupacyjnych o przekształcenie WSH w 8- klasowe Gimnazjum Realne. Rok szkolny 1916/17 rozpoczęto pod szyldem Gimnazjum Realnego. W 1919r. Rada Opiekuńcza wystąpiła do Ministerstwa Wyznań Religijnych i Oświecenia Publicznego o upaństwowienie Gimnazjum. W 1919 szkole nadano nazwę "Gimnazjum Państwowe we Włocławku". Trzy lata później szkoła otrzymała kolejną nazwę "Państwowe Gimnazjum Ziemi Kujawskiej". Do września 1939r. szkoła przeszła kolejną reorganizację. Wprowadzono 4 klasowe gimnazjum i 2 klasowe liceum. W 1932 r. szkoła zmieniła nazwę na "Państwowe Gimnazjum i Liceum Ziemi Kujawskiej".
16
Oficjalna gazetka I L.O. im. Ziemi Kujawskiej we Włocławku
Nr 1. 16 marca 2003 cena: 1 zł
W numerze:
Dlaczego nie warto wierzyć łańcuszkom szczęścia?
Zagubieni nastolatkowie
Weekend bez PC
Przemoc a gry
Recenzja płyty „Master of Puppets”
Sens życia…
Jak powstało LZK?
Wstepniak!!!
W skład redakcji „Elzetki” wchodzą: - Hubert „Hubi” Szymański - Mariusz „Sekla” Seklecki - Marta Sieliwierstow
Nad całością pieczę trzymała: -mgr inż. Prof. dr Hab. (niepotrzebne skreślić :)) Beata Sosnowska |
2
Sens życia...
Hubert Szymański
...a raczej jego brak. Gdy zacząłem rozmyślać sobie na ten temat, doszedłem do wniosku, że nasze życie nie jest warte życia. Umocniła mnie jeszcze w tym przekonaniu przeczytana niedawno książka Melvina Burgessa „Lady: Jak Zostałam Suką” (tak na marginesie: bardzo dobra pozycja, gorąco polecam). W ciągu naszej egzystencji na tym świecie spotyka nas więcej rzeczy złych niż dobrych - przyjrzyjcie się uważnie swojemu życiu i pomyślcie - ile jest rzeczy w Waszym życiu, które chcielibyście przeżyć jeszcze raz. Teraz porównajcie to sobie z wydarzeniami, przez które za nic w świecie nie chcielibyście powtórnie przejść… Popatrzcie teraz na swoje życie - może nie jest aż takie złe, ale ciągle na nie narzekamy. Pomyślcie sobie teraz, że z każdym rokiem będzie coraz gorzej… Dojdą nowe obowiązki, praca, rodzina, dzieci, starzy rodzice, którymi trzeba się będzie opiekować, podatki, odpowiedzialność… To ostatnie jest chyba największym problemem wszystkich normalnych ludzi: trzeba zrobić to, tamto, siamto, żeby móc normalnie żyć. Jak czegoś nie zrobimy, pociąga to za sobą jakieś konsekwencje. Można by było pomyśleć, że tym, co mają władzę i pieniądze, to się żyje jak w niebie, ale nic bardziej mylnego: „Z wielką mocą wiąże się wielka odpowiedzialność…” (cyt. ze Spider-Mana). Przykładem może być chociażby Saddam Husain, który ma teraz na głowie wielki problem, a mianowicie Busha & Co. Innym przykładem może być biznesmen. Po prostu jakiś anonimowy biznesmen posiadający anonimową firmę. Dobrze mu się układa, ma rodzinę pieniądze, tylko że ciągle musi załatwiać jakieś interesy i dla rodziny nie ma czasu. Z czasem może się zainteresować jego firmą jakiś okoliczny gang albo mafia i koniec… Porwą mu dziecko, napadną w domu, albo porwą do lasu i zastrzelą… Teraz wróćmy może do bardziej przyziemnej strefy, a mianowicie do życia
15
Mariusz Seklecki
Dzisiaj dostałem mailem kolejny łańcuszek szczęścia. Kto wymyśla takie bzdury? Akurat ten list dostałem już drugi raz i... znów go rozesłałem do 10 osób :-( Ale się we mnie gotowało. Jestem na siebie zły, że brakło mi silnej woli i odwagi, żeby ten krąg bzdur przerwać.
Oto treść tego listu:
"DLA CIEBIE
PRZECZTAJ UWAZNIE:
Ale do konca. Raczej nie pozalujesz. I najlepiej nie oszukuj, tzn. czytaj od poczatku do konca
wszystko po kolei.
Przypadek 1: Kelly Sesey miala jedno zyczenie zwiazane ze swoim chlopakiem od 3 lat, Davidem Marsenem, zeby jej sie oswiadczyl. Raz gdy poszli na lunch, oswiadczyl sie, a na sie zgodzila, ale po20 minutach poszla na spotkanie do pracy. Jak tylko dotarla, zauwazyla ze ma maile. Sprawdzila, zwykle maile od znajomych, ale byl tam jeden, którego nigdy przedtem nie miala. To byl ten list. Wymazala go bez przeczytania. Wielki blad!!! Potem tego wieczoru dostala telefon z policji o Davidzie! Zginal w wypadku samochodowym.
Przypadek 2: Wezmy Kattie Robbenson. Otrzymala ten list i wyslala, ale nie znala tyle adresów emailowych. 3 dni pózniej poszla na bal przebieranców, kiedy wracala do domu, zginela w wypadku samochodowym, bo kierowal pijany kierowca.
Przypadek 3: Richard S. Willis wyslal ten list w przeciagu 45 minut. Niecale 4 godziny pózniej szedl ulica na wywiad w sprawie pracy z powazna firma, kiedy to "wpadl" na Cynthie Bell, jego ukryta milosc od 5 lat. Powiedziala mu, ze go kocha od 2 lat. 3 dni pózniej wzieli slub. Teraz maja 3 dzieci i sa bardzo szczesliwi.
[...]1
Musisz wyslac ten list do 10 róznych osób w ciagu 3 godzin po przeczytaniu tego listu. Jezeli to zrobisz, bedziesz mial niewiarygodne szczescie w milosci. Osoba, która kochasz odwzajemni twoje uczucia. Jesli nie, nie radze...to nie zart!!! Czytales przestrogi, widziales przypadki, znasz konsekwencje. Musisz to wyslac albo sprostac okropnemu losowi. Notka: im wiecej osób to dostanie od Ciebie, tym wiecej szczescia, bedziesz miec!!!"
Długi, prawda? Ile czasu marnuje się na przeczytanie takiego liściku (a po kilku razach przesyłania dalej, to robi się jeszcze dłuższy i bardziej męczący w czytaniu). Będziesz miał szczęście, tylko roześlij ten list 10 osobom. Inaczej - kaput. Idiotyzm! Teraz przedstawię argumenty przeciw łańcuszkom.
Po pierwsze: Czy nie zastanawia Was to, że znakomita większość takich
14
„zwykłego człowieka”. Jest sobie gdzieś na tym świecie pan, załóżmy, Jan Kowalski. Jaś dorastał w zwyczajnej niczym niewyróżniającej się rodzinie, skończył podstawówkę i liceum z dobrymi wynikami, po drodze miał oczywiście zwyczajne problemy dorastającego człowieka, takie jak konflikt pokoleń i inne „standardowe” dylematy. Dostał się na studia, co prawda nie tam gdzie chciał, bo było zbyt dużo lepszych od niego (lub posiadających lepsze znajomości), ale na „swój” kierunek. Był normalnym biednym studentem mieszkającym w zwyczajnym akademiku. Po studiach znalazł sobie pracę, co prawda nie była taka jak chciał, ani nie była dobrze płatna, ale przy 25%-owym bezrobociu nie mógł narzekać. Harował cały dzień, zmęczony wracał do domu, jadł kolację, czytał gazetę i kładł się spać. Od czasu do czasu oglądał telewizję. Mijało mu tak jego zwyczajne życie przez 2 kolejne lata, kiedy to poznał swoją życiową miłość - Zuzannę. Zuzanna była zwykła kobietą ze zwykłej rodziny i prowadziła podobny tryb życia jak Jan. Pobrali się i (nie, nie żyli długo i szczęśliwie :)) dalej harowali jak woły, tylko że doszedł jeszcze jeden obowiązek - dziecko. Franciszek, bo tak Jan z Zuzanną nazwali swojego potomka, dorastał jak każdy normalny człowiek. W pewnym momencie państwo Kowalscy byli już za starzy, żeby pracować i musieli się oddać pod opiekę syna, lecz już po roku byli dla niego zbyt wielkim ciężarem i zostali oddani do Domu Pogodnej Starości, aby tam dokonać swego żywota… Teraz chyba rozumiecie, co mam na myśli - nasza przyszłość nie maluje się na różowo, a żyjemy tylko po to by umrzeć po życiu, które wcale nie jest szczytem naszych marzeń… Pozostawiam was teraz samych ze swoimi myślami…
3
łańcuszków opowiada o obcokrajowcach? Jest tak dlatego, że żaden Polak (i nie tylko :-)) nie będzie mógł sprawdzić, czy taka Kelly Sesey albo Kattie Robbenson w ogóle istnieją.
Po drugie: Zastanawiające jest też to, jakie przestrogi skłoniły Mrs. Kattie Robbenson i Mr. Richarda S. Willisa do przesłania tego łańcuszka dalej. Przecież nie mógł on mówić o nich w momencie, kiedy go dostali. Byłby to paradoks. A jak powszechnie wiadomo, cechą tego typu listów są opisy przypadków, w których ludzie przerwali łańcuszek i spotkała ich tragedia oraz przypadków, w których szczęście uśmiechnęło się do tych, którzy przedłużyli łańcuszek. Wniosek: Te historyjki zostały wymyślone przez autorów listu w czasie jego pisania, jeszcze przed puszczeniem go w obieg, sic!
Po trzecie: Jeśli ten list (mówię o tym, umieszczonym w moim artykule) rzeczywiście krążył wcześniej po Ameryce (i dlatego opowiada o Amerykanach), to komu chciało się go przetłumaczyć i wysłać do Polski. Ta wątpliwość jest o tyle słuszna, że: primo - przecież mieszkaniec USA czy Kanady ma na pewno masę adresów ludzi, mówiących po angielsku; secundo - jeśli nawet ktoś będzie tłumaczył taki liścik, to dlaczego ma wybrać język polski, przecież na świecie jest mnóstwo krajów, a do tego Polska wcale nie jest bardzo popularna (wielu Amerykanów nawet nie wie, gdzie leży). Wniosek: Te listy powstają w Polsce, a używanie jako przykładowych pechowców/szczęśliwców postaci o zagranicznych nazwiskach ma tylko mydlić oczy odbiorcom, ma "pomóc" im uwierzyć w autentyczność tych przypadków.
Po czwarte: Na jakiej podstawie mamy wierzyć, że przesłanie dalej łańcuszka przyniesie nam szczęście? Na jakiej zasadzie przedłużenie łańcuszka ma wpłynąć na nasze życie? Może ktoś go zaczarował. Magia? A może list zawiera jakiś "dynks", który wysyła do jego autora (co najmniej szaleńca) informację o tym, kto spełnił postulat zawarty w liście, a kto nie? I wtedy taki autor zabawia się, dając szczęście tym, co łańcuszek przedłużyli i zabijając bliskich tych, którzy zabawę sobie odpuścili. W tej spekulacji trochę poniosła mnie wyobraźnia, ale moja historia o wariacie jest tak samo prawdopodobna, jak to, że przesłanie dalej listu z łańcuszkiem przyniesie nam szczęście, a przerwanie zabawy spowoduje tragedię. Prawdopodobieństwo zbliża się (żeby nie powiedzieć: jest równe) do zera.
Po piąte: A niech gadają... ;-)
A dlaczego jednak nie przerywamy łańcuszków? A dlatego, że jednak się boimy. Jednak nie ma czego. Moja mama spaliła masę listów-łańcuszków (rozsyłanych Pocztą Polską) i żadnego nie przesłała dalej, a nadal żyje i nie zauważyliśmy, żeby z powodu przerywania łańcuszków zdarzyło się nam coś złego. Owszem, nie mogę powiedzieć, że nasze życie jest usłane różami, ale nie
4
przedstawiać. Gorąco zachęcam do lektury (nawet po raz n-ty).
Saga o Wiedźminie A. Sapkowskiego - najwyższej klasy powieść, bardzo trafnie przedstawiająca dotykające nas problemy w świecie fantasy.
„Diuna” Franka Herberta (i wszystkie kontynuacje) - bardzo dobra książka, mocno rozbudowana i wielowątkowa fabuła czyni ją jednak raczej ciężką do czytania. Niemniej, gorąco ją polecam.
Polecam też wypożyczanie książek z naszej biblioteki szkolnej, dzięki temu poprawicie sobie statystykę w książkach i przy okazji nie będziecie się nudzić.
Możemy posłuchać sobie muzyki lecącej w radiu, lub z naszej płytoteki. Każdy z nas na pewno lubi czasem leżeć wsłuchując się w rytm dochodzący z głośników.
Kolejną moją propozycją jest pójście na imprezkę, na koncert, albo do kina. Wystarczy poczytać ogłoszenia wiszące na słupach i murach dokoła nas.
Jak ktoś lubi składać modele, to może sobie jakiś nabyć. Jak ktoś jeszcze nie składał, to zachęcam. Wymagana jest tylko odrobina cierpliwości.
Można się zająć pracą twórczą, na przykład:
Spróbować zrobić coś z niczego (np. spróbować sobie zośkę uszyć; można ją wypełnić pociętymi gumkami do ścierania).
Spróbować coś napisać, przelać swoje myśli na papier w formie opowiadania lub wierszy. Może ktoś odkryje w sobie wielki talent?
Można się pobawić z kamerą lub aparatem fotograficznym. Naprawdę ciekawe zajęcie.
Jeśli w telewizji sieczka a za oknem plucha, Ty uśmiechnij się od ucha do ucha. Sięgnij w miejsce bardzo dobrze Ci znane i wyciągnij krążki, co filmy w DivX są na nich zapisa... Ups! Może jednak nie będzie tak łatwo wytrzymać w weekend bez PC ;-)
13
Weekendy bez peceta
Hubert Szymański
Brzmi nierealnie? Może i tak, ale postaram się tu przedstawić parę sposobów na dokonanie tego niewiarygodnego czynu. Krótka lista z opisami, co można robić, gdy ma się wolne
Jeśli jest śnieg, to możemy sobie na czymś pojeździć, wszystko, co trzeba zrobić, to:
Udajemy się do piwnicy/garażu/rupieciarni/na strych w celu znalezienia przyrządu/ów do zjeżdżania typu sanki, narty, snowboard, jabłuszko.
Jeżeli znaleźliśmy coś do zjeżdżania, idziemy do podpunktu c), jeżeli nie, bierzemy niepotrzebny duży karton (jeśli nie mamy, to maszerujemy do pobliskiego sklepu i prosimy sprzedawcę, aby nam odstąpił) i wycinamy z niego pożądany przedmiot, lub używamy w całości jako bobslej.
Udajemy się w poszukiwaniu w okolicy jakiejś górki, najlepiej dużej, ale nie za dużej i w miarę bezpiecznej.
Idziemy ze swoim sprzętem na znalezioną górkę i wchodzimy na jej szczyt. Gdy jesteśmy na górze patrzymy w dół, w celu stwierdzenia, czy ta górka oby na pewno nie jest za duża. Jeżeli nie jest, to patrzymy na podpunkt e), w przeciwnym wypadku powracamy do podpunktu c) i szukamy mniejszego wzniesienia.
Siadamy/stajemy na naszym urządzeniu zjazdowym i jedziemy (uważając, żeby nie potrącić żadnej babci)!!!
Jeżeli nie ma śniegu, lub nie chce nam się (albo nie lubimy) jeździć, to możemy skorzystać z jakże wspaniałego urządzenia, jakim jest telewizor. Na pewno znajdziemy sobie jakiś ciekawy program do oglądania. Możemy też udać się do kina, gdy wysępimy od babci trochę kasy :).
Z tych samych powodów, co w punkcie 2. możemy oddać się lekturze książek. Podrzucę tutaj kilka ciekawych, mam nadzieję, tytułów:
Seria „Świat Dysku” Terrego Pratchetta - dość duży zbiór utworów, z których każdy przesiąknięty jest ogromną ilością humoru. Dobre dla każdego, szczególnie podczas dłuuuugich zimowych wieczorów. Książeczki z serii „Z Archiwum X” - coś dla miłośników mocnych wrażeń, którzy cenią jakość nad ilość. Każda z nich jest bowiem stosunkowo krótka (ok. 100 stron). Można tanio dostać na dworcu PKP/PKS we Włocławku.
„Władca Pierścieni” - tego nie muszę chyba nikomu
12
można wszystkiego doznanego zła kojarzyć z głupim listem. Właśnie na tej zasadzie działają łańcuszki. Jeśli takiż przerwiemy i zdarzy nam się coś złego, skojarzymy to właśnie z przerwaniem łańcuszka.
I dlatego dobre jest wyznawanie głównej zasady stoicyzmu: wszystko przyjmuj ze spokojem i pokorą. A tak należy ją moim zdaniem rozumieć: jeśli przydarzy się nam coś złego, nie szukajmy winnych dookoła. Zastanówmy się najpierw nad sobą. Ale nie przypominajmy sobie wszystkich swoich win (nie mówmy: "to na pewno kara za grzechy"). Należy przeanalizować swoje postępowanie, znaleźć w nim błędy i wyciągnąć odpowiednie wnioski. Trzeba też zastanowić się, co możemy zrobić by zminimalizować straty (zdrowotne, finansowe, moralne) lub naprawić szkody. Przyjąć z pokorą, nie oznacza przyjąć biernie, bez reakcji, upaść i już się nie podnosić! Sic!
Przerywajcie łańcuszki szczęścia!!!
Jeśli wszyscy się za nie weźmiemy, to to tałatajstwo przestanie krążyć po necie i zaśmiecać skrzynki pocztowe.
Dlaczego przerywać łańcuszki? Bo zabierają one dużo czasu. Trzeba przeczytać cały list (a może być w stanie bardzo utrudniającym lekturę), wybrać osoby, którym go wyślemy i wysłać go, za co posiadacze modemów muszą dodatkowo zapłacić (jeśli czytali listy w offline i nie mieli zamiaru się już łączyć, muszą jednak dorzucić operatorowi trochę cashu do skarbonki). Czas jest bardzo cenny. Spytacie, czemu ja go marnuję, pisząc ten tekst? Bo dla mnie ten czas nie będzie stracony. Przygotowuję się do napisania pracy na język polski i potrzebowałem jakiejś wprawki.
Czemu nie wierzyć w łańcuszki szczęścia? Myślę, że przedstawiłem tu dość argumentów. Mam nadzieję, że przekonałem Was do przerywania łańcuszków szczęścia. Rozprzestrzeniają się one w zabójczym tempie: Ty wysyłasz go tylko do 10 osób, one wysyłają go też tylko do 10 osób. Tylko?! Po drugiej kolejce jest już 100 listów. Po trzeciej 1000 i tak dalej w nieskończoność. Chyba, że ktoś przerwie łańcuszek. Dlatego nie wolno myśleć w ten sposób: "przecież wyślę tylko 10 listów, to kropla w morzu, a nuż się poszczęści". Trzeba koniecznie pamiętać, że te 10 listów da w efekcie setki, tysiące, miliony kopii. Listy będą mnożyć się lawinowo (tzn. im będzie ich więcej, tym szybciej i więcej będzie ich przybywać).
Pamiętajcie o tym i niech Moc będzie z Wami :-)
1 Ze względu na ograniczone miejsce na łamach pozwoliłem sobie skrócić list (wyciąłem kiepski wiersz, ale jeśli chcesz go przeczytać w całości, wejdź na http://culturezone.republika.pl)
5
Marta Sieliwierstow
Jak bardzo samotnym można być wśród innych ludzi przekonuje się wielu naszych rówieśników. Samotni w swej rzeczywistości, ukryci za osłonkami szczęścia. Zamknięci w swych wnętrzach z nienawiści malują swój kolejny dzień. Krzyczą, a głos grzęźnie w gardle.
Mijamy ich codziennie, w klasie, na szkolnym korytarzu, na ulicy. Nawet nie wiemy, kim tak naprawdę są. W naszym mniemaniu to spokojni, ułożeni, wiecznie smutni rówieśnicy. Ale czy ktoś z nas wie, kim są naprawdę? Nie. Potrafimy się im tylko dziwić, dlaczego ciągle chodzą z nadąsaną miną. A oni? Zamknięci w swych skorupach, zagubieni między rzeczywistością, a fikcją. Miotający się w samotnej codzienności. Bezsilni, szukający swej drogi, chcący coś znaczyć. Oni jeszcze nie znaleźli sensu istnienia. Budują kruche konstrukcje marzeń i stawiają je w swej chwiejnej rzeczywistości. Marzenia domagają się wolności, ale ich właściciele boją się podnieść głowę.
Są też tacy, którzy choć zagubieni, na co dzień zakładają maski. Udają kogoś, kim nie są, ich każdy dzień jest, jednym wielkim przedstawieniem teatralnym. Dopiero, gdy zostają sam na sam z lustrem, są sobą. Ta codzienna gra chyba też wynika z zagubienia, z poszukiwania siebie. Jednak, co jest lepsze? Gra w szczęście, czy prawda o smutku. Dlaczego my rzadko kiedy zauważamy ludzi, którzy z bezsilnej złości tracą sens życia? Czy naprawdę tego nie widzimy, czy może po prostu nie chcemy widzieć? No, bo niby co nas obchodzą uczucia kolegi czy koleżanki z klasy. Pewnie, jeśli by chcieli pomocy, to by powiedzieli. Jakie to naiwne myślenie. Codziennie na szkolnym korytarzu, a może nawet w klasie, spotykamy osobę, w której zapisana jest historia kilku ludzkich istnień. Nie zawsze jest to historia ze szczęśliwym zakończeniem…
6
ukłon, a raczej hołd w stronę Black Sabbath. Muzyka jest niesamowicie ciężka, oparta na przytłaczających riffach i wyjątkowo wolnym tempie. Przykuwa uwagę nieprawdopodobnym paranoiczno - obłąkańczym klimatem, który może doprowadzić słuchacza do pewnego rodzaju „transu”. „Welcome Home (Sanitarium)” to kompozycja bardzo przyjemna dla ucha. Delikatne flażolety na wstępie, ładny balladowy temat oraz melodyjne solo wprowadzają odbiorcę w nostalgię i zadumę. Kolejna propozycja „Disposable Heroes” to jeszcze jeden utwór o manipulacji. Tym razem ofiarami są młodzi ludzie posyłani na wojnę by ginąć w imię „demokracji”. „Leper Messiah” ( przypadkiem nie myśleć o „kontrowersyjnym” polskim polityku...Jędrku L.) to protest przeciwko telewizyjnym kaznodziejom wykorzystującym głupotę ludzką do zdobywania fortun pieniężnych. Przedostatnim utworem jest „Orion” doskonałe instrumentarium. Analogicznie do tytułowej kompozycji jest podzielony na kilka części. Łagodniejsza, wstępna część zwraca uwagę kosmicznym klimatem. Obie gitary grają nieco uniesioną melodię, które według Hetfielda miały zabrzmieć jak śpiew syren. Ciekawie zagrał w tym kawałku Ulrich - choć prosto i oszczędnie. Burton popisał się w zakończeniu efektowną solówką. Na koniec pozostaje „Damage, Inc.” . Dziwny, jakby orkiestrowy wstęp (tak naprawdę zabawa potencjometrem i elektroniką), a dalej już tylko czad i karkołomny wyścig pomiędzy jękiem gitar, a łomotem perkusji.
Nieraz rozmyślałem, co decyduje o wielkości tego albumu, ciężko jest mi to określić. Może dlatego, że znajdują się na nim znakomite numery, ukochane przez fanów. Może dlatego, że jest to ostatni album „z dzieckiem kwiatów” Clifem Burtonem. Może dlatego, że to bezkompromisowa muzyka, która bez zbytniej promocji zawojowała listy sprzedaży. Wszystko to razem daje tak niesamowity efekt. Daje najlepszą płytę w historii ostrego grania.
Gorąco polecam.
11
METALLICA „MASTER OF PUPPETS”
Miś
Już jakiś czas temu stwierdziłem, że najtrudniej jest pisać o zespołach, których muzyka znaczy dla Ciebie nieco więcej, niż dokonania pięciu milionów innych artystów.
Oczywiście takich wykonawców każdy z nas ma dwóch-trzech, są to grupy których albumy oprawione w folie zajmują honorowe miejsce na najwyższej z półek, ściany pokoju wyklejone są (bądź były) wszelkiego rodzaju plakatami, wycinkami z gazet, nie mówiąc już o zdjęciach ze zręcznie podrobionym autografem któregoś z muzyków.
Takim osobistym faworytem są dla mnie zacni „dżentelmeni” (James Hetfield, Lars Ulrich, Kirk Hammett, Clif Barton) ukrywający się pod równie zacną nazwą METALLICA. Ten szanowny i ceniony kwartet w światku ciężkiego grania ma na swoim koncie kilka naprawdę znakomitych produkcji, lecz jedna z nich zasługuje na szczególną uwagę. Tą płytą jest „Master of Puppets”.
Nie od dziś uważam, że jest to jeden z najlepszych albumów w historii heavy metalu. Metallica ma jedna wspaniałą cechę - każda płyta, którą nagrywa jest inna. Nie mówię lepsza. Akurat „Władcę Marionetek” krytycy uparli się nazywać największym osiągnięciem artystycznym zespołu. Ja również pod tymi słowami się podpisuję. Płytę tą nagrano latem 1985 roku w San Francisco.
Album otwiera „Battery”, który rozpoczyna się akustycznym wstępem w stylu flamenco, a po chwili następują mocne riffy i monumentalne brzmienie. Utwór napisano z myślą o fanach, którzy lubili na koncertach poryczeć sobie w refrenach. Słuchając drugiej tytułowej kompozycji możemy się przekonać, w jakim kierunku podążyła grupa. Utwory zaczynają być bardzo rozbudowane, o wyszukanej i kunsztownej formie. Kawałek „Master of Puppets” to bardzo podniosły, obdarzony niespotykaną motoryką utwór ze wspaniałym zwolnieniem w środku i solem gitarowym. Warstwa liryczna dotyka tematu manipulacji jaką niewątpliwie są narkotyki. Kolejny utwór „The Thing That Should Not Be” to zdecydowany
10
PRZEMOC A GRY
Hubert Szymański
Temat zawsze aktualny, powodujący wiele kontrowersji
Gry komputerowe - po telewizji główna przyczyna przemocy w naszym kraju. Powinno się je wszystkie ocenzurować (telewizję zresztą też), najlepiej, aby zamiast gęsto lejącej się krwi, po strzale (oczywiście z ocenzurowanej broni - pistoletu na wodę) wysypywały się z trafionego kwiatki, a on sam nie padał martwy (bo to byłoby zbyt drastyczne), ale żegnał się z nami z uśmiechem i odlatywał jako aniołek. Takie gry byłyby dla graczy najlepsze (bo nie propagują przemocy, chyba, że trafiony z pistoletu na wodę by dostał kataru - kolejny pretekst do dalszej cenzury)…
CHAPTER I - CENZURA
Mam nadzieję, że to, co przed chwilą przeczytaliście jest tylko nierealną wizją odległej przyszłości (chociaż, kto wie, co zamierzają wszelkie związki ochrony moralności i inne koła gospodyń w tym kierunku uczynić), lecz gdy popatrzymy na jakąkolwiek półkę z grami, czy to w sklepie komputerowym, czy w supermarkecie możemy dojrzeć wiele produktów, którym przydałby się taki (może nie aż taki drastyczny) zabieg. Z drugiej jednak strony ocenzurowana gra traci klimat. Pamiętacie chyba Carmageddon, w którym zamiast wirtualnych istot, z których leciałaby czerwona posoka zaserwowano nam chodzące trupy. Ja osobiście miałem okazję grać w obie wersje (obie u kumpli) i muszę przyznać, że rozjechanie trupa nie daje tyle frajdy, co zderzenie z wirtualnie żywym człowiekiem (albo pieskiem ;)). Teraz mam do Ciebie, czytelniku mały quiz: Czy po zagraniu w Carmageddon (lub np. GTA) miałeś ochotę wsiąść do samochodu i porozjeżdżać sobie ludzi na ulicy? Jeśli tak, to czy uczyniłeś to? Zakładam, że nikt z Was nie miał dwóch odpowiedzi pozytywnych :). Czy zatem brutalne gry wypaczają umysł?
CHAPTER II - GRA BEZ PRZEMOCY
Przez chwilę (baaaaaaaaaaaardzo długą chwilę) zastanawiałem się, czy coś takiego istnieje. Stwierdziłem jednak, że tak - Pasjans (i wszystkie inne
7
gry karciane, szachowe i planszowe na PC), ale na tym koniec. Dokładnie i ostatecznie koniec. Wszystkie inne gry, które przyszły mi na myśl odpadały: wyścigi - przecież są wypadki i kierowcy coś się może stać (co prawda nic mu się nie dzieje, ale wypadek może pobudzić wyobraźnię :)); platformówki - zawsze się w nich coś zabija :) (nawet w Smurfach brutalnie rozdeptuje się krwiożercze dżdżownice, zanim one nas dorwą ;)); śmieszne przygodówki (te w stylu Larrego) - nasz bohater dość często dostaje kopa, skądś spada, itp.; piłka nożna i inne sporty - są przecież faule, które można uznać za przejaw agresji (nawet w Tonym Hawku zauważyłem, że zawodnika można nieźle poturbować, chociaż nie ma to na niego żadnego wpływu). Mógłbym wymieniać w nieskończoność, ale podam jeszcze tylko 1 przykład, który zapewne wszystkich zdziwi: SIMS. Tak, tak w tej grze też dostrzegam objawy moralnego skrzywienia :) - po pierwsze: kariera złodzieja, po drugie: zabierają nam dziecko, którym się nie opiekujemy (zapewne przemocą, bo sami nie oddamy ;)), po trzecie (i ostatnie): możemy zagłodzić, zamęczyć albo nie wiem co jeszcze zrobić z naszym Simem na śmierć. To by było na tyle co do „gier bez przemocy”. Czy więc grając w taką grę nie wypacza nam się umysł tak samo jak od Quaka, czy SOF'a?
CHAPTER III - DAWNIEJ NIE BYŁO TYLE PRZEMOCY…
Dawniej nie było scen śmierci w telewizji czy na monitorach blaszaków. Było więcej scen „na żywo”. Przecież podczas wojen ludzie nie widzieli tylu śmierci - za szybko ich dopadali wrogowie. Publiczne egzekucje na oczach tłumów (gdzie ojcowie nosili swe kilkuletnie pociechy na barana, aby mogły się lepiej przyjrzeć) jakieś 400 lat temu to też tylko widowiska, a nie makabryczne sceny mordów, które teraz możemy obserwować „przez szkło”. Kiedyś było lepiej… Dzieci na wsiach 30 lat temu nie bawiły się tymi wszystkimi elektronicznymi „upadlaczami”, tylko pomagały rodzicom w podrzynaniu gardła kaczce na czerninę (a dzisiaj nie można ryb zabijać przy przechodniach na ulicy). Świat się zmienia, ale kiedyś było lepiej…
CHAPTER IV - A KTO JEST WŁAŚCIWIE TAKI PRZEMOCNY?
Najciekawszą i najbardziej mnie nurtującą kwestię zostawiłem na koniec: kto tak naprawdę stosuję tą przemoc wywołaną przez gry? Czy widzieliście kiedyś na ulicy gościa, do którego balibyście się z policyjną eskortą podejść, który po swoim całodniowym „dyżurze” w bramie wraca do domu i katuje Kłeja? Wyobraźcie sobie taką sytuację: Stoi sobie chwiejnym krokiem ;) taki załóżmy Zenek (bez obrazy dla wszystkich Zenków ;)) pod budką z piwem, trzyma w ręku
8
pustawą butelkę (kilka innych leży dokoła) „drogiego” napoju marki, załóżmy, Rzywiets (to nie błąd w pisowni, to tak jak Adidos albo Panasonix :)), a wieczorem wraca do domu (ewentualnie pod most) i włącza swój nowiutki P IV 2 GHz z GF4 128 MB i 512 RAM i zaczyna grać w (legalnego fcoz) Dooma III zakładając na oczy swoje najnowszej generacji okularki 3D… Po skończeniu tej krwawej uczty kładzie się spać, a nad ranem pełen negatywnych emocji wychodzi na ulicę i zaciąga kogoś w bramę, aby sprawić mu lanie i, „tak dla zabawy”, zabiera mu ciuchy kasę i komórę, aby potem wyrzucić to wszystko do pobliskiego śmietnika… Tak, tak. To jest prawdziwa przyczyna tych wszystkich pobić :P
Teraz sytuacja odwrotna: czy widzieliście albo chociaż słyszeliście kiedyś o gościu, który ma KUPIONY P IV z GF4 i 512 MB RAM i bije na ulicy przechodniów dla zabawy tylko dlatego, że robi tak w Mortal Kombat? Ja jakoś nie słyszałem…
CHAPTER V - LEPIEJ ZABIĆ BOTA…
…niż kolegę z ławki. Przynajmniej ja tak myślę. Zazwyczaj, kiedy jestem mocno wku…rzony włączam sobie Quaka albo SOF'a, żeby rozładować swą złość na niezliczonej liczbie wirtualnych przeciwników, a nie na meblach (jak to było zanim dostałem PC ;)) (chociaż na tym bardziej cierpiała moja dłoń niż mebel :)). I oto mamy kolejną zaletę gier wypaczających umysł: chronią zdrowie kolegów oraz nasze :) (i meble przy okazji ;)).
EPILOGUE
Po przeczytaniu moich wypocin powinniście dojść do paru wniosków, ale nie powiem do jakich, żeby tych, co czytają tylko wstęp i zakończenie nakłonić do przeczytania całości. A ja wyłączam edytor i będę grał w starego dobrego Quake'a…
9