All in the golden afternoon
Full leisurely we glide...
Lewis Carroll
ZOTE POPOUDNIE
Popoudnie zapowiadao si naprawd ciekawie, jako jedno z tych wspaniaych popoudni, ktre istniej wycznie po to, by spdza je na dugotrwaym i sodkim far niente, a do rozkosznego zmczenia si lenistwem. Rzecz jasna, bogostanu takiego nie osiga si ot tak sobie, bez przygotowania i bez planu, uwaliwszy si w pozycji horyzontalnej byle gdzie. Nie, moi drodzy. Wymaga to poprzedzajcej aktywnoci, tak intelektualnej jak i fizycznej. Na nierbstwo, jak mawiaj, trzeba sobie zapracowa.
Aby tedy nie straci ani jednej ze cile wyliczonych chwil, z ktrych zwyky si skada rozkoszne popoudnia, przystpiem do pracy. Udaem si do lasu i wkroczyem do, lekcewac ostrzegawcz tabliczk BEWARE THE JABBERWOCK, ustawion na skraju. Bez zgubnego w takich razach popiechu odszukaem odpowiadajce kanonom sztuki drzewo i wlazem na nie. Nastpnie dokonaem wyboru waciwego konara, kierujc si w wyborze teori o revolutionibus orbium coelestium. Za mdrze? Powiem wic prociej: wybraem konar, na ktrym przez cae popoudnie soce bdzie wygrzewa mi futro.
Soneczko przygrzewao, kora pachniaa, ptaszta i owady pieway na rne gosy sw odwieczn pie. Pooyem si na konarze, zwiesiem malowniczo ogon, oparem podbrdek na
apach. Ju miaem zamiar zapa w bogi letarg, ju gotw
byem zademonstrowa caemu wiatu bezbrzene lekcewaenie, gdy nagle dostrzegem ciemny punkt na dalekim horyzoncie.
Punkt zblia si szybko. Uniosem gow. W normalnych warunkach moe nie zniybym si do skupiania uwagi na zbliajcych si ciemnych punktach, albowiem w normalnych warunkach takie punkty w wikszoci wypadkw okazuj si ptakami. Ale w Krainie, w ktrej chwilowo zamieszkiwaem, nie panoway normalne warunki. Leccy po niebie ciemny punkt mg przy bliszym poznaniu okaza si fortepianem.
Statystyka po raz nie wiadomo ktry okazaa si jednakowo by krlow nauk. Zbliajcy si punkt nie by, co prawda, ptakiem w klasycznym znaczeniu tego sowa,
ale te i daleko byo mu do fortepianu. Westchnem, albowiem wolabym fortepian. Fortepian, o ile nie leci po niebie razem ze stokiem i siedzcym na stoku Mozartem, jest zjawiskiem przemijajcym i nie dranicym uszu. Radetzky natomiast - albowiem to wanie Radetzky nadlatywa - potrafi by zjawiskiem haaliwym, upierdliwym i mczcym. Powiem nie bez zoliwoci: to byo w zasadzie wszystko, co Radetzky potrafi.
- Czy nie miewaj koty na nietoperze ochoty? - zaskrzecza,
zataczajc koa nad moj gow i moim konarem. - Czy nie miewaj koty na nietoperze ochoty?
- Spierdalaj, Radetzky.
- Ale ty wulgarny, Chester. Haaa - haaa! Do cats eat bats?
Czy nie miewaj koty na nietoperze ochoty? A czy nie miewaj czasami na koty nietoperze ochoty?
- Najwyraniej pragniesz mi o czym opowiedzie. Zrb to i
oddal si.
Radetzky zaczepi pazurki o ga powyej mojego konara, zawis gow w d i zwin boniaste skrzydeka, przybierajc tym samym sympatyczniejszy dla moich oczu wygld myszy z Antypodw.
- Ja co wiem! - wrzasn cienko.
- Nareszcie. Natura jest nieogarnita w swej askawoci.
- Go! - zapiszcza nietoperz, wyginajc si jak akrobata. -
Go zawita do Krainy! Wesoooooy nam dzie nastaaaa! Mamy
gocia, Chester! Prawdziwego gocia!
- Widziae na wasne oczy?
- Nie... - stropi si, strzygc wielkimi uszami i miesznie
poruszajc poyskliwym guziczkiem nosa. - Nie
widziaem. Ale mwi mi o tym Johnny Caterpillar.
Miaem przez moment ch zgani go surowo i nie przebierajc w sowach za zakcanie mi sjesty poprzez rozpuszczanie niepotwierdzonych plotek, powstrzymaem si jednak. Po pierwsze, Johnny "Blue" Caterpillar mia wiele przywar, ale nie byo wrd nich skonnoci do bujdy i konfabulowania.
Po drugie, gocie w Krainie byli rzecz do rzadk, zwykle
bulwersujc, ale tym niemniej zdarzajc si wcale regularnie. Nie uwierzycie, ale raz trafi si nam nawet Inka, kompletnie odurniay od lici koki czy innej prekolumbijskiej cholery. Z tym dopiero bya uciecha! Plta si po caej okolicy, zaczepia wszystkich, gada w niepojtym dla nikogo narzeczu, krzycza, plu, bryzga lin, wygraa nam noem z obsydianu. Ale wkrtce odszed, odszed na zawsze, jak wszyscy. Odszed w sposb spektakularny, okrutny i krwawy. Zaja si nim krlowa Mab.
I jej wita, lubica okrela si mianem "Wadcw Serc". My nazywamy ich po prostu Kierami. Les Coeurs.
- Lec - oznajmi nagle Radetzky, przerywajc moj zadum. - Lec powiadomi innych. O gociu, znaczy si. Bywaj, Chester.
Wycignem si na konarze, nie zaszczycajc go odpowiedzi. Nie zasugiwa na aden zaszczyt. W kocu, ja byem kotem, a on tylko latajc mysz, nadaremnie usiujc wyglda jak miniaturowy hrabia Dracula.
*
Co moe by gorszego od idioty w lesie?
Ten z was, ktry krzykn, e nic, racji nie mia. Jest co, co jest gorsze od idioty w lesie.
Tym czym jest idiotka w lesie.
Idiotk w lesie - uwaga - pozna mona po nastpujcych
rzeczach: sycha j z odegoci p mili, co trzy lub cztery kroki wykonuje niezgrabny podskok, nuci, mwi do siebie, lece na ciece szyszki stara si kopn, adnej nie trafia.
A gdy dostrzee was, lecych sobie na konarze drzewa, mwi
"Och", po czym gapi si na was bezczelnie.
- Och - powiedziaa idiotka, zadzierajc gow i gapic
si na mnie bezczelnie. - Witaj, kocie.
Umiechnem si, a idiotka, cho i tak niezdrowo blada, zblada jeszcze bardziej i zaoya rczki za plecy. By ukry ich drenie.
- Dzie dobry, Panie Kotku - wybkaa, po czym dygna niezgrabnie.
- Bonjour, ma fille - odpowiedziaem, nie przestajc si
umiecha. Francuzczyzna, jak si domylacie, miaa na celu
zbicie idiotki z pantayku. Nie zdecydowaem jeszcze, co z ni zrobi, ale nie mogem sobie odmwi zabawy. A skonfundowana idiotka to rzecz wielce zabawna.
- O est ma chatte? - pisna nagle idiotka.
Jak susznie si domylacie, nie bya to konwersacja. To byo pierwsze zdanie z jej podrcznika francuskiego. Tym niemniej, reakcja bya ciekawa.
Poprawiem m pozycj na konarze. Powoli, by nie poszy
idiotki. Jak wspomniaem, nie byem jeszcze zdecydowany. Nie baem si zadrze z Les Coeurs, ktrzy uzurpowali sobie wyczne prawo do unicestwiania goci i stawiali si ostro, gdy kto omieli si ich w tym wyrczy. Ja, bdc kotem, naturalnie olewaem ich wyczne prawa. Olewaem, nawiasem mwic, wszelkie prawa. Dlatego zdarzay mi si ju drobne konflikty z Les Coeurs i z ich krlow, rudowos Mab. Nie baem si takich konfliktw. Wrcz prowokowaem je, gdy tylko miaem ch. Teraz jednak jako nie czuem specjalnej chci. Ale pozycj na konarze poprawiem. W razie czego wolaem zaatwi spraw jednym skokiem, bo na uganianie si za idiotk po lesie nie miaem ochoty za grosz.
- Nigdy w yciu - powiedziaa dziewczynka lekko drcym gosem - nie widziaam kota, ktry si umiecha. W taki sposb.
Poruszyem uchem na znak, e nic to dla mnie nowego.
- Ja mam kotk - oznajmia. - Moja kotka nazywa si Dina. A ty jak si nazywasz?
- Ty tu jeste gociem, drogie dziewcz. To ty powinna
przedstawi si pierwsza.
- Przepraszam - dygna, spuszczajc wzrok. Szkoda, albowiem
oczy miaa ciemne i jak na czowieka bardzo adne. - Rzeczywicie, to nie byo grzeczne, powinnam wpierw si przedstawi. Nazywam si Alicja. Alicja Liddell. Jestem tu, bo weszam do krliczej nory. Za biaym krlikiem o rowych oczach, ktry mia na sobie kamizelk. A w kieszonce kamizelki zegarek.
Inka, pomylaem. Mwi zrozumiale, nie pluje, nie ma
obsydianowego noa. Ale i tak Inka.
- Palilimy trawk, panienko? - zagadnem grzecznie. - ykalimy barbituraniki? Czy moe napalimy si amfetaminki? Ma foi, wczenie teraz dzieci zaczynaj.
- Nie rozumiem ani sowa - pokrcia gow. - Nie pojam ani sowa z tego co mwisz, kocie. Ani sweczka. Ani swenienieczka.
Mwia dziwnie, a ubrana bya jeszcze dziwniej, teraz dopiero zwrciem na to uwag. Rozkloszowana sukienka, fartuszek, konierzyk z zaokrglonymi rogami, krtkie bufiaste rkawki, poczoszki... Tak, cholera jasna, poczoszki. I trzewiczki na rzemyczki. Fin de sicle, ebym tak zdrw by. Narkotyki i alkohol naleao zatem raczej
wykluczy. O ile, rzecz jasna, jej ubir nie by kostiumem.
Moga trafi do Krainy wprost z przedstawienia w szkolnym teatrze, gdzie graa Ma Miss Muffet siedzc na piasku obok pajka. Albo wprost z imprezy, na ktrej modociana trupa witowaa sukces spektaklu garciami prochw. I to wanie, uznaem po namyle, byo najbardziej prawdopodobne.
- C tedy zaywalimy? - spytaem. - Jaka to substancja
pozwolia nam osign odmienny stan wiadomoci? Jaki to
preparat przenis nas do krainy marze? A moe
po prostu pilimy bez umiaru ciepawy gin and tonic?
- Ja? - zarumienia si. - Ja niczego nie piam... To znaczy, tylko jeden, jeden maciupeki yczek... No, moe dwa... Lub trzy... Ale na buteleczce bya przecie karteczka z napisem "Wypij mnie". To w aden sposb nie mogo mi zaszkodzi.
- Zupenie, jakbym sysza Janis Joplin.
- Sucham?
- Niewane.
- Miae mi powiedzie, jak masz na imi.
- Chester. Do usug.
- Chester ley w hrabstwie Cheshire - oznajmia dumnie. -
Uczyam si o tym niedawno w szkole. Jeste wic Kotem z Cheshire! A jak mi usuysz? Zrobisz mi co przyjemnego?
- Nie zrobi ci niczego nieprzyjemnego - umiechnem si,
szczerzc zby i ostatecznie decydujc, e jednak zostawi j do dyspozycji Mab i Les Coeurs. - Potraktuj to jako usug. I nie licz na wicej. Do widzenia.
- Hmmm... - zawahaa si. - Dobrze, zaraz sobie pjd... Ale
wpierw... Powiedz mi, co robisz na drzewie?
- Le w hrabstwie Cheshire. Do widzenia.
- Ale ja... Ja nie wiem, jak std wyj.
- Chodzio mi wycznie o to, by si oddalia - wyjaniem. - Bo jeeli chodzi o wychodzenie, to daremny trud, Alicjo Liddell. Std nie da si wyj.
- Sucham?
- Std nie da si wyj, gupiutka. Naleao spojrze na rewers karteczki na buteleczce.
- Nieprawda.
Machnem zwisajcym z konara ogonem, co u nas, kotw, odpowiada wzruszeniu ramionami.
- Nieprawda - powtrzya zadziornie. - Pospaceruj tu, a potem wrc do domu. Musz. Chodz do szkoy, nie mog opuszcza lekcji. Poza tym, mama tskniaby za mn. I Dina. Dina to moja kotka. Mwiam ci o tym? Do widzenia, Kocie z Cheshire. Czy byby jeszcze askaw powiedzie mi, dokd prowadzi ta drka? Dokd trafi, gdy ni pjd? Czy kto
tam mieszka?
- Tam - wskazaem nieznacznym ruchem gowy - mieszka Archibald Haigha, dla przyjaci Archie. Jest bardziej szalony ni marcowy zajc. Dlatego mwimy na niego: Marcowy Zajc. Tam za mieszka Bertrand Russell Hatta, ktry jest
szalony jak kapelusznik. Dlatego te mwimy na niego: Kapelusznik. Obaj, jak si ju zapewne domylia, s obkani.
- Ale ja nie mam ochoty spotyka obkanych ani furiatw.
- Wszyscy tu jestemy obkani. Ja jestem obkany. Ty jeste obkana.
- Ja? Nieprawda! Dlaczego tak mwisz?
- Gdyby nie bya obkana - wyjaniem, troch ju znudzony - nie znalazaby si tutaj.
- Mwisz samymi zagadkami... - zacza, a oczy rozszerzyy
si jej nagle. - Eje... Co si z tob dzieje? Kocie z
Cheshire! Nie znikaj! Nie znikaj, prosz!
- Drogie dziecko - powiedziaem agodnie. - To nie ja znikam, to twj mzg przestaje funkcjonowa, przestaje by zdolny nawet do
delirycznego majaczenia. Ustaj czynnoci. Innymi sowy...
Nie dokoczyem. Nie mogem jako zdoby si na to, by
dokoczy. By uwiadomi jej, e umiera.
- Widz ci znowu! - zawoaa triumfalnie. - Znowu jeste. Nie rb tego wicej. Nie znikaj tak nagle. To okropne. W gowie si odtego krci.
- Wiem.
- Musz ju i. Do widzenia, Kocie z Cheshire.
- egnaj, Alicjo Liddell.
*
Uprzedz fakty. Nie poleniuchowaem ju sobie tego dnia.
Wyczmucony ze snu i wyrwany z bogiego letargu nie byem ju w stanie odbudowa w sobie poprzedniego nastroju. C, na psy schodzi ten wiat. adnych wzgldw i adnego szacunku nie okazuje si ju picym lub odpoczywajcym kotom. Gdzie te czasy, gdy prorok Mahomet, chcc wsta i i do meczetu, a nie chcc budzi kotki, upionej w rkawie jego szaty, uci rkaw noem. Nikt z was, zao si o kade pienidze, nie zdobyby si na rwnie szlachetny czyn. Dlatego
te nie przypuszczam, by komukolwiek z was udao si zosta
prorokiem, choby jak rok dugi biega z Mekki do Mediny i z powrotem.
C, jak Mahomet kotu, tak kot Mahometowi.
Nie zastanawiaem si duej ni godzink. Potem - sam si
sobie dziwic - zlazem z drzewa i nie spieszc si
nadmiernie podyem wsk len ciek w stron domostwa
Archibalda Haighy, zwanego Marcowym Zajcem. Mogem oczywicie, gdybym chcia, znale si u Zajca w cigu kilku sekund, ale uznaem to za zbytek aski, mogcy sugerowa, e na czymkolwiek mi zaley. Moe i zaleao mi troch, ale nie miaem zamiaru tego okazywa.
Czerwone dachwki domku Zajca rycho wkomponoway si w
ochr i jesiennych lici okolicznych drzew. A do moich uszu dobiega nastrojowa muzyka. Kto - lub co - cichutko grao i piewao "Greensleeves". Melodi znakomicie dopasowan do czasu i miejsca.
Alas, my love, you do me wrong
To cast me out discourteously
And I have loved you so long
Delighting in your company...
Na podwrko przed domkiem wystawiono nakryty czystym obrusem
st. Na stole ustawiono talerzyki, filianki, imbryk do herbaty i flaszk whisky Chivas Regal. Za stoem siedzia gospodarz, Marcowy Zajc, i jego gocie: Kapelusznik, bywajcy tu niemal stale i Pierre Dormousse, bywajcy tu - i gdziekolwiek - niezmiernie rzadko. W szczycie stou siedziaa natomiast ciemnooka Alicja Liddell, z dziecic
bezczelnoci rozparta w wiklinowym fotelu i trzymajca oburcz filiank. Wygldaa na zupenie nie przejt faktem, e przy five o'clock whisky and tea towarzysz jej zajc o nieporzdnych wsach, karzeek w kretyskim cylindrze, sztywnym konierzyku i muszce w grochy oraz grubiutki suse, drzemicy z gow na stole.
Archie, Marcowy Zajc, dostrzeg mnie pierwszy.
- Popatrzcie, kt to nadchodzi - zawoa, a tembr jego gosu wskazywa niedwuznacznie, e herbat w tym towarzystwie pia tylko Alicja. - Kt to zblia si? Czy mnie wzrok nie myli? Byoby to, e zacytuj proroka Jeremiasza, najszlachetniejsze ze zwierzt, majce chd wspaniay a krok wyniosy?
- Musiano gdzie potajemnie otworzy sidm piecz - zawtrowa Kapelusznik, yknwszy z porcelanowej filianki czego, co ewidentnie nie byo herbat. - Spjrzcie bowiem, oto kot blady, a pieko postpuje za nim.
- Zaprawd powiadam wam - oznajmiem bez emfazy, podchodzc
bliej - jestecie jako cymbay brzmice.
- Siadaj, Chester - powiedzia Marcowy Zajc. - I nalej sobie. Jak widzisz, mamy gocia. Go zabawia nas wanie opowiadaniem o przygodach, jakich zazna od momentu przybycia do naszej Krainy. Zao si, e te chtnie posuchasz. Pozwl, e przedstawi ci...
- My si ju znamy.
- No pewnie - powiedziaa Alicja, umiechajc si uroczo. -
Znamy si. To wanie on wskaza mi drog do waszego licznego domku. To jest Kot z Cheshire.
- Czego to naplt dzieciakowi, Chester? - poruszy wsami
Archie. - Znowu popisywae si elokwencj, majc
dowie twej wyszoci nad innymi istotami? Co? Kocie?
- Ja mam kotk - powiedziaa ni z gruszki ni z pietruszki Alicja. - Moja kotka nazywa si Dina.
- Wspominaa.
- A ten kot - Alicja niegrzecznie wskazaa mnie palcem - czasami znika, i to tak, e wida tylko umiech, wiszcy w powietrzu. Brrr, okropno.
- A nie mwiem? - Archie unis gow i postawi sztorcem uszy, do ktrych wci przyczepione byy dba trawy i kosy pszenicy. - Popisywa si! Jak zwykle!
- Nie sdcie - odezwa si Pierre Dormousse, cakiem przytomnie, cho wci z gow na obrusie - abycie nie byli sdzeni.
- Zamknij si, Dormousse - machn ap Marcowy Zajc. - pij i nie wtrcaj si.
- Ty za kontynuuj, kontynuuj, dziecko - ponagli Alicj Kapelusznik. - Radzibymy posucha o twych przygodach, a czas nagli.
- Jeszcze jak nagli - mruknem, patrzc mu w oczy. Archie
zauway to i prychn lekcewaco.
- Dzi jest roda - powiedzia. - Mab i Les Coeurs graj w
ich idiotycznego krokieta. Zao si, e jeszcze nic nie wiedz o naszym gociu.
- Nie doceniasz Radetzkiego.
- Mamy czas, powtarzam. Wykorzystajmy go zatem. Taka zabawa nie trafia si kadego dnia.
- A c wy, jeli wolno spyta, znajdujecie w tym zabawnego?
- Zobaczysz. No, droga Alicjo, opowiadaj. Zamieniamy si w such.
Alicja Liddell powioda po nas zainteresowanym spojrzeniem swych ciemnych oczu, jak gdyby oczekiwaa, e faktycznie w co si zamienimy.
- Na czym to ja stanam? - zastanowia si, nie doczekawszy
adnej metamorfozy. - Aha, ju wiem. Na ciasteczkach. Tych, ktre miay napis "Zjedz mnie", licznie uoony z czerwonych porzeczek na tym kremie. Ach, jake
smaczne byy te ciasteczka! Naprawd czarowny miay smak! I byy czarodziejskie, w samej rzeczy. Gdy zjadam kawaek, zaczam rosn. Przeraziam si, sami rozumiecie... I prdko ugryzam drugie ciasteczko, rwnie smaczne, jak to pierwsze. Wtedy zaczam male. Takie to byy czary, ha! Mogam raz by dua, a raz maa. Mogam si kurczy, mogam si rozciga. Jak chciaam. Rozumiecie?
- Rozumiemy - rzek Kapelusznik i zatar donie. - No, Archie, twoja kolej. Suchamy.
- Sprawa jest jasna - owiadczy dumnie Marcowy Zajc. -
Majaczenie ma podtekst erotyczny. Zjadanie ciasteczek
to wyraz typowo dziecicych fascynacji oralnych, majcych podoe w drzemicym jeszcze seksualimie. Liza i ciamka, nie mylc, to typowe zachowanie pubertalne, chocia, przyzna trzeba, znam takich, ktrzy z tego nie wyroli do pnej staroci. Co do spowodowanego jakoby zjedzeniem ciasteczka kurczenia si i rozcigania, to nie bd chyba zbyt odkrywczy, gdy przypomn mit o Prokrucie
i Prokrustowym ou. Chodzi o podwiadome pragnienie dopasowania si, wzicia udziau w misterium wtajemniczenia i wkroczenia do wiata dorosych. Ma to rwnie podoe seksualne. Dziewczynka pragnie...
- Na tym wic polega wasza zabawa - stwierdziem, nie zapytaem. - Na psychoanalizie, majcej dociec, jakim cudem ona si tu znalaza. Szkopu wszake w tym, e u ciebie, Archie, wszystko ma podoe seksualne. To zreszt typowe dla zajcw, krlikw, asic, nutrii i innych gryzoni, ktrym tylko jedno w gowie. Powtarzam jednak moje pytanie: co w tym jest zabawnego?
- Jak w kadej zabawie - powiedzia Kapelusznik - zabawne jest zabicie nudy.
- A fakt, e kogo to nie bawi, bynajmniej nie dowodzi, e ten kto jest wysz istot - warkn Archie. - Nie umiechaj si, Chester, nikomu tu nie zaimponujesz twoim umiechem. Kiedy wreszcie zrozumiesz, e choby nie wiem jak si wymdrza, nikt tu obecnych nie obdarzy ci bosk czci? Nie jestemy w Bubastis, ale w Krainie...
- Krainie Czarw? - wtrcia Alicja, wodzc po nas spojrzeniem.
- Dziww - poprawi Kapelusznik. - Kraina Czarw to Farie. To jest Wonderland. Kraina Dziww.
- Semantyka - burkn znad obrusa Dormousse. Nikt nie zwrci na niego uwagi.
- Kontynuuj, Alicjo - ponagli Kapelusznik. - Co byo dalej, po tych ciasteczkach?
- Ja - owiadczya dziewczynka, bawic si uszkiem filianki - bardzo chciaam odszuka tego biaego krlika w kamizelce,
tego, ktry nosi rkawiczki i zegarek z dewizk. Tak sobie mylaam, e jeli go odszukam, to moe trafi te do tej nory, w ktr wpadam... I bd mog t nor wrci. Do domu.
Milczelimy wszyscy. Ten fragment wyjanie nie wymaga. Nie
byo wrd nas takiego, ktry nie wiedziaby, czym jest i co
symbolizuje czarna nora, upadek, dugie, niekoczce si
spadanie. Nie byo wrd nas takiego, ktry nie wiedziaby e w caej Krainie nie ma nikogo, kto choby z oddali mg
przypomina biaego krlika, noszcego kamizelk, rkawiczki i zegarek.
- Szam - podja cicho Alicja Liddell - przez ukwiecon k, i nagle poliznam si, bo caa ka bya mokra od rosy i bardzo liska. Upadam. Sama nie wiem jak, ale nagle chlupnam do morza. Tak mylaam, bo woda bya sona. Ale to nie byo wcale morze, wiecie? To bya wielka kaua ez. Bo ja pakaam wczeniej, bardzo pakaam... Bo baam si i mylaam, e ju nigdy nie odnajd tego krlika i tej nory. Wszystko to wyjania mi jedna mysz, ktra pywaa w tej kauy, bo te tam przypadkiem wpada, tak samo jak ja. Wycignymy si z tej kauy nawzajem, to znaczy troch mysz wycigna mnie, a troch ja wycignam mysz. Caa bya mokra, biedaczka, i miaa dugi ogonek...
Zamilka, a Archie popatrzy na mnie z wyszoci.
- Niezalenie od tego, co myl o tym rne koty - owiadczy, wystawiajc na widok publiczny swe dwa te zby - ogonek myszy to symbol falliczny. Tym
tumaczy si, nawiasem mwic, paniczny lk, ktry na
widok myszy ogarnia niektre kobiety.
- Jestecie obkani - powiedziaa z przekonaniem Alicja. Nikt nie zwrci na ni uwagi.
- A sone morze - zadrwiem - powstae z dziewczcych ez, to oczywicie doprowadzajca do paczu zazdro o penisa? Co, Archie?
- Tak jest! Pisz o tym Freud i Bettelheim. Zwaszcza Bettelheima godzi si tu przywoa, albowiem zajmuje si on psychik dziecka.
- Nie bdziemy - skrzywi si Kapelusznik, nalewajc whisky do filianek - przywoywa tu Bettelheima. Freud te niech sobie requiescat in pace. Ta flaszka to w sam raz na nas czterech, comme il faut, nikogo wicej nam tu nie potrzeba. Opowiadaj, Alicjo.
- Pniej... - zastanowia si Alicja Liddell. - Pniej przypadkowo napotkaam lokaja. Ale gdy si lepiej przyjrzaam, okazao si, e to nie lokaj, ale wielka aba, ubrana w lokajsk liberi.
- Aha! - ucieszy si Marcowy Zajc. - Jest i aba! Paz
wilgotny i olizgy, ktry pobudzony nadyma si, ronie, zwiksza swe rozmiary! Czego to symbol, jak wam si zdaje? Penisa przecie!
- No pewnie - kiwnem gow. - Czegby innego. Tobie wszystko kojarzy si z penisem i z dup, Archie.
- Jestecie obkani - powiedziaa Alicja. - I wulgarni.
- No pewnie - przytakn Dormousse, unoszc gow i patrzc na ni sennie. - Kady to wie. Och, ona tu jeszcze jest? Jeszcze po ni nie przyszli?
Kapelusznik, wyranie zaniepokojony, obejrza si na las, z
gbi ktrego dobiegay jakie trzaski i chrupotanie. Ja, bdc kotem, syszaem te odgosy ju od dawna, zanim jeszcze si przybliyy. To nie byli Les Coeurs, to bya wataha zbki, szukajcych wrd ciki czego do arcia.
- Tak, tak, Archie - nie zamierzaem uspokaja Zajca, ktry rwnie sysza chrupotanie i pochliwie postawi uszy. - Powiniene pospieszy si z psychoanaliz, w przeciwnym razie Mab dokoczy jej za ciebie.
- Moe wic ty dokoczysz? - Marcowy Zajc poruszy wsami. - Ty, jako istota wysza, znasz wszake na wylot mechanizmy zachodzcych w psychice procesw. Niewtpliwie wiesz, jak to si stao, e umierajca crka dziekana Christ Church, miast odej w pokoju, nie budzc si z letargu, bka si po Krainie?
- Christ Church - pohamowaem zdziwienie. - Oksford. Ktry rok?
- Tysic osiemset szedziesit dwa - burkn Archie. - Noc z sidmego na smy lipca. Czy to wane?
- Niewane. Uczy podsumowanie twego wywodu. Bo przecie masz ju gotowe podsumowanie?
- Jasne, e mam.
- Pon z ciekawoci.
Kapelusznik nala. Archie ykn, jeszcze raz popatrzy na mnie wyniole, odchrzkn, zatar apy.
- Mamy tu - zacz uroczycie i podniole - do czynienia z typowym przypadkiem konfliktu id, ego i superego. Jak szanownym kolegom wiadomo, w psychice udzkiej id jest tym, co niebezpieczne, co popdowe, co grone i niezrozumiae, tym, co wie si z niemoliw do pohamowania tendencj do bezmylnego zaspakajania przyjemnoci. Owo bezmylne uleganie popdom usiuje dana osoba - jak to przed chwil obserwowalimy - niezdarnie usprawiedliwia imaginowanymi
instrukcjami typu "wypij mnie" czy "zjedz mnie", co - oczywicie faszywie - pozorowa ma poddanie id kontroli racjonalnego ego. Ego danej osoby to bowiem wpojona jej wiktoriaska zasada rzeczywistoci, realnoci, koniecznoci poddania si nakazom i zakazom. Realno to surowe wychowanie domowe, surowa, cho pozornie barwna realno "Young Misses Magazine", jedynej lektury tego dziecka...
- Nieprawda! - wrzasna Alicja Liddell. - Czytaam jeszcze "Robinsona Crusoe"! I Sir Waltera Scotta!
- Nad tym wszystkim - Zajc nie przej si wrzaskiem - prbuje bez rezultatu zapanowa nierozbudowane superego rzeczonej i - sit licentia verbo - przytomnej tu osoby. A superego, nawet szcztkowe, przesdza midzy inymi o zdolnoci do fantazjowania. Dlatego te prbuje przekada
zachodzce procesy na wizje i obrazy. Vivere cesse, imaginare necesse est, jeli pozwol szanowni koledzy na parafraz...
- Szanowni koledzy - powiedziaem - pozwol sobie raczej na
uwag, e wywd, cho w zasadzie teoretycznie prawidowy,
niczego nie tumaczy, stanowi wic klasyczny przypadek
akademickiej gadaniny.
- Nie obraaj si, Archie - niespodziewanie popar mnie
Kapelusznik. - Ale Chester ma racj. Nadal nie wiemy, jakim sposobem Alicja si tu znalaza.
- Tocie tpaki s! - zamacha apami Zajc. - Przecie mwi! Wniosa j tu jej przepeniona erotyzmem fantazja! Jej lki! Pobudzone jakim narkotykiem utajone marzenia...
Urwa, wpatrzony w co za moimi plecami. Teraz i ja syszaem szum pir. Usyszaby wczeniej, gdyby nie jego gadanina.
Na stole, dokadnie pomidzy butelk a imbrykiem, wyldowa Edgar. Edgar jest krukiem. Edgar duo lata a mao gada. Dlatego w Krainie suy wszystkim gwnie jako posaniec. Tym razem rwnie tak byo, bo Edgar trzyma w dziobie spor kopert, ozdobion rozdzielonymi koron inicjaami MR.
- Cholerna banda - szepn Kapelusznik. - Cholerna efekciarska banda.
- To do mnie? - zdziwia si Alicja. Egdar kiwn gow,
dziobem i listem.
Wzia kopert, ale Archie bezceremonialnie wyrwa j jej,
zama piecz.
- Jej Krlewska Wysoko Mab etc. etc. - odczyta - zaprasza do wzicia udziau w partii krokieta, ktra odbdzie si...
Popatrzy na nas.
- Dzi - poruszy wsami. - A wic dowiedzieli si. Pieprzony nietoperz rozgada i dowiedzieli si.
- Cudownie! - Alicja Liddell klasna w donie. - Partia
krokieta! Z krlow! Czy ju mog i? Byoby niegrzecznie si spni.
Kapelusznik chrzkn gono. Archie obrci list w doni.
Dormousse zachrapa. Edgar milcza, stroszc czarne pira.
- Zatrzymajcie j tu, jak dugo si da - zdecydowaem si nagle i wstaem. - Zaraz wracam.
- Nie wygupiaj si, Chester - mrukn Archie. - Nic nie
zdziaasz, choby i dotar na miejsce, w co wtpi. Ju za pno. Mab o niej wie, nie pozwoli jej odej. Nie uratujesz jej. Nie ma sposobu.
- Moe si zaoymy?
*
Wiatr czasu i przestrzeni wci jeszcze szumia mi w uszach i jey sier, a ziemia, na ktrej staem, za nic w wiecie nie chciaa przesta si trz. Rwnowaga i twarda realno szybko i konsekwentnie wypieray jednak horror vacui, ktry
towarzyszy mi przez kilka ostatnich chwil. Mdoci, jakkolwiek niechtnie, ustpoway, oczy zwolna przyzwyczajay si si do euklidesowej geometrii.
Rozejrzaem si.
Ogrd, w ktrym wyldowaem, by prawdziwie angielski, to
znaczy zaronity i zakrzaczony jak cholera. Gdzie z lewej
zalatywao bagienkiem i da si co i raz sysze krtki kwak, wywnioskowaem wic, e nie brakuje tu i stawu. W gbi pona wiatami pokryta bluszczem fasada nieduego pitrowego domu.
W zasadzie pewien byem swego, to znaczy tego, e trafiem we waciwe miejsce i waciwy czas. Ale wolaem si upewni.
- Czy jest tu kto, u diaba? - zapytaem zniecierpliwiony.
Nie czekaem dugo. Z mroku wyoni si rudy i prgowaty jegomo. Nie wyglda na waciciela ogrodu, cho usilnie stara si wyglda. Gupkiem nie by, najwyraniej wpojono mu te w wieku kocicym nieco manier i savoir vivre'u, bo gdy mnie zobaczy, pozdrowi grzecznie, siadajc i owijajc apy ogonem. Ha, chciabym zobaczy ktrego z was, ludzi, reagujcych w sposb rwnie spokojny na pojawienie si ktrej z istot z waszej mitologii. I demonologii.
- Z kim mam przyjemno? - zapytaem krtko i obcesowo.
- Russet Fitz-Rourke Trzeci, Your Grace.
- To - ruchem ucha pokazaem, co mam na myli - oczywicie Anglia?
- Oczywicie.
- Oksford?
- W samej rzeczy.
Trafiem wic. Kaczka, ktr syszaem, pywaa zapewne nie po stawie, ale po Tamizie lub Cherwell. A wiea, ktr widziaem podczas ldowania, to bya Carfax Tower. Problem tkwi jednak w tym, e Carfax Tower wygldaa identycznie podczas mojej poprzedniej wizyty w Oksfordzie, a byo to w 1645, na krtko przed bitw pod Naseby. Radziem wwczas krlowi Karolowi, by rzuci wszystko w choler i uciek do Francji.
- Kto w tej chwili rzdzi Brytani?
- W Anglii, Merlin z Glastonbury. W Szkocji...
- Nie pytam o koty, gupcze.
- Przepraszam, Wasza Mio. Krlowa Wiktoria.
Dobra nasza. Chocia, z drugiej strony, babsko rzdzio
szedziesit cztery lata, 1837 - 1901. Zawsze bya moliwo, e przestrzeliem odrobink w przd lub w ty.
Mgbym wprost zapyta rudzielca o dat, ale nie wypadao mi, jak sami rozumiecie. Mgby sobie pomyle, e nie jestem wszechwiedzcy. Presti, jak to mwi, ber alles.
- Do kogo naley ten dom?
- Do Venery Whiteblack... - zacz, ale natychmiast si poprawi. - To znaczy, ludzkim wacicielem jest pan dziekan Henry George Liddell.
- Dzieci s? Nie pytam o Vener Whiteblack, ale o dziekana Liddella.
- Trzy crki.
- Ktra ma na imi Alicja?
- rednia.
Odetchnem ukradkiem. Rudzielec te odetchn. By przekonany, e nie wypytuj, lecz egzaminuj.
- Jestem wielce zobowizany, sir Russet. Udanego polowania.
- Dzikuj, Your Grace.
Nie odzajemni yczenia udanego polowania. Zna legendy.
Wiedzia, jakiego rodzaju polowanie moe oznacza moje pojawienie si w jego wiecie.
*
Przechodziem przez mur, przez ciany, oklejone krzykliw kwiecist tapet, przez sztukateri, przez meble. Przechodziem przez zapach kurzu, lekarstw, jabek, sherry, tytoniu i lawendy. Przechodziem przez gosy, szepty, westchnienia i kania. Przeszedem przez owietlony living room, w ktrym dziekan i dziekanowa Liddell rozmawiali ze szczupym przygarbionym brunetem o bujnej fryzurze. Znalazem schody. Minem dwie dziecice sypialnie, tchnce modym, zdrowym snem. A przy trzeciej sypialni wpakowaem si na Straniczk.
- Przybywam w pokoju - powiedziaem szybko, cofajc si przed ostrzegawczym sykiem, kami, pazurami i wciekoci. - W pokoju!
Leca na progu Venera Whiteblack pasko pooya uszy, poczstowaa mnie nastpn fal nienawici, po czym przybraa klasyczn poz bojow.
- Pohamuj si, kotko!
- Apage! - zasyczaa, nie zmieniajc pozycji. - Precz! aden
demon nie przejdzie przez prg, na ktrym ja le!
- Nawet taki - zniecierpliwiem si - ktry nazwie ci Din?
Drgna.
- Zejd mi z drogi - powtrzyem. - Dino, kotko Alicji Liddell.
- Wasza mio? - spojrzaa na mnie niepewnie. - Tutaj?
- Chc wej do rodka. Usu si z progu. Nie, nie, nie odchod. Wejd ze mn.
W pokoiku, zgodnie z obyczajem epoki, stao tyle mebli, ile
wlazo. ciany i tu pokrywaa tapeta z przeraliwym kwietnym motywem. Nad komdk wisiaa miezbyt udana grafika, przedstawiajca, jeli wierzy podpisowi, niejak Mrs. West w roli Desdemony. A na eczku leaa Alicja Liddell, nieprzytomna, spocona i blada jak upir. Majaczya tak silnie, e w powietrzu nad ni niemal widziaem czerwone dachwki domku Zajca i syszaem "Greensleeves".
- Pywali dk po Tamizie, ona, jej siostry i pan Charles Lutwidge Dodgson - Venera Whiteblack uprzedzia moje pytanie. - Alicja wpada do wody, przezibia si i dostaa gorczki. By lekarz, przepisa jej rne leki, leczono j te domow apteczk. Przez nieuwag zapltaa si midzy lekarstwa buteleczka laudanum, a ona j wypia. Od tego czasu jest w takim stanie.
Zamyliem si.
- Czy w nieodpowiedzialny Charles, to ten z fryzur pianisty, rozmawiajcy z dziekanem Liddellem? Gdy przechodziem przez salon, czuem emanujce od niego myli. Poczucie winy.
- Tak, to wanie on. Przyjaciel domu. Wykadowca
matematyki, ale poza tym do zniesienia. I nie nazwaabym go
nieodpowiedzialnym. To nie bya jego wina,
na dce. Wypadek, jaki kademu mg si zdarzy.
- Czy on czsto przebywa w pobliu Alicji?
- Czsto. Ona go lubi. On j lubi. Gdy na ni patrzy, mruczy. Wymyla i opowiada maej rne niestworzone historie. Ona to uwielbia.
- Aha - poruszyem uchem. - Niestworzone historie. Fantazje.
I laudanum. No, to jestemy w domu, pun not intended. Mniejsza z tym. Pomylmy o dziewczynce. yczeniem moim jest, aby wyzdrowiaa. I to pilnie.
Kotka zmruya zote oczy i nastroszya wsy, co u nas, kotw, oznacza bezbrzene zdumienie. Opanowaa si jednak szybko. I nie odezwaa si. Wiedziaa, e pytanie o motywy byoby potwornym nietaktem. Wiedziaa te, e nie odpowiedziabym na takie pytanie. aden kot nigdy nie odpowiada na takie pytanie. Robimy zawsze to, co chcemy i nie zwyklimy si usprawiedliwia.
- yczeniem moim jest - powtrzyem dobitnie - aby choroba
opucia pann Alicj Liddell.
Venera usiada, mrugna, poruszya uchem.
- To twj przywilej, ksi - powiedziaa agodnie. - Ja... Ja mog wycznie podzikowa... za zaszczyt. Kocham to dziecko.
- To nie by zaszczyt. Nie dzikuj wic, tylko bierz si do roboty.
- Ja? - niemal podskoczya z wraenia. - Ja mam j uleczy? Przecie to zabronione dla zwykych kotw! Mylaam, e wasza wysoko sama raczy... Zreszt, ja nie umiaabym...
- Po pierwsze, nie ma zwykych kotw. Po drugie, mnie wolno
zama kady zakaz. Niniejszym go ami. Bierz si do roboty.
- Ale... - Venera nie spuszczaa ze mnie oczu, w ktrych nagle pojawi si przestrach. - Przecie... Jeli wymrucz z niej chorob, wtedy ja...
- Tak - powiedziaem lekcewaco. - Umrzesz zamiast niej.
Jakoby kochasz t dziewczynk, pomylaem. Udowodnij to. Mylaa moe, e wystarczy lee na kolanach, mrucze i pozwala si gaska? Umacnia przekonanie, e koty s faszywe, e nie przyzwyczajaj si do ludzi, lecz wycznie do miejsca?
Oczywicie, mwienie takich banaw Venerze Whiteblack byo
poniej mojej godnoci. I cakowicie niepotrzebne. Staa za mn potga autorytetu. Jedynego autorytetu, jaki akceptuje kot.
Venera miaukna cicho, wskoczya na piersi Alicji, zacza mocno uciska apkami kodr. Syszaem ciche trzaski pazurkw, czepiajcych si adamaszku. Wyczuwszy waciwe miejsce, kotka uoya si i zacza gono mrucze. Mimo ewidentnego braku wprawy robia to doskonale.
Niemal czuem, jak z kadym pomrukiem wyciga z chorej to, co naleao wycign.
Nie przeszkadzaem jej, rzecz jasna. Czuwaem, by nie
przeszkodzi nikt inny. Okazao si, e susznie.
Drzwi otwary si cicho i do pokoiku wszed w blady brunet,
Charles Ludwig czy Ludwig Charles, zapomniaem. Wszed ze
spuszczon gow, cay skruszony i przepeniony alem i win.
Natychmiast zobaczy lec na piersi Alicji Vener Whiteblack i natychmiast uzna, e jest na kogo win zwali.
- Eje, kkk... kocie - zajkn si. - Psik! Zejd z ka
nnnaaa... natychmiast!
Postpi dwa kroki, spojrza na fotel, na ktrym leaem. I
zobaczy mnie - a moe nie tyle mnie, co mj umiech, zawieszony w powietrzu. Nie wiem, jakim cudem, ale zobaczy. I zblad. Potrzsn gow. Przetar oczy. Obliza wargi. A potem wycign ku mnie rk.
- Dotknij mnie - powiedziaem najsodziej jak potrafiem. - Tylko mnie dotknij, grubianinie, a przez reszt ycia bdziesz wyciera nos protez.
- Kim ty jee... - zajkn si - jeee... ste?
- Imi moje jest legion - odrzekem obojtnie. - Dla przyjaci Malignus, princeps potestatis aeris. Jestem
jednym z tych, ktrzy kr, rozgldajc si, quaerens quem devoret. Na wasze szczcie, tym, co chcemy poera, z reguy s myszy. Ale na twoim miejscu nie wycigabym pospiesznych i zbyt daleko idcych wnioskw.
- To nnn... - zajkn si, tym razem tak gwatownie, e oczy o mao nie wylazy mu z orbit. - To nnnieee...
- Moliwe, moliwe - zapewniem, nadal umiechnity na biao i ostro. - Stj tam, gdzie stoisz. Ogranicz aktywno do minimum, a daruj ci zdrowiem. Parole d'honneur. Zrozumiae, co powiedziaem, dwunogu? Jedynym, czym wolno ci poruszy, s powieki i gaki oczne. Zezwalam te na ostrone wdechy i wydechy.
- Ale...
- Na gadanie nie zezwalam. Milcz i nie ruszaj si, jakby twoje ycie od tego zaleao. Bo zaley, nawiasem mwic.
Poj. Sta, poci si w ciszy, patrzy na mnie i intensywnie myla. Mia bardzo powikane myli. Nie oczekiwaem takich u wykadowcy matematyki.
W tym czasie Venera Whiteblack robia swoje, a powietrze a wibrowao od magii jej pomrukw. Alicja poruszya si, jkna. Kotka uspokoia j, kadc lekko apk na twarzy. Charles Lutwidge Dodgson - przypomniaem sobie jego miano - drgn na ten widok.
- Spokojnie - powiedziaem nadspodziewanie agodnie. - Tutaj si leczy. To terapia. Bd cierpliwy.
Przylda mi si przez chwil.
- Jeste mmm... moj wasn fantazj - mrukn wreszcie. - Nie ma sensu, bym z ttt...tob rozmawia.
- Z ust mi to wyje.
- To - wskaza ko lekkim ruchem gowy - to ma by ttt... terapia? Kocia terapia?
- Zgade.
- Though this be madness - wybka, o dziwo bez zajknienia - yet there is method in't.
- I to take wyje mi z ust.
Czekalimy. Wreszcie Venera Whiteblack przestaa mrucze,
pooya si na boku, ziewna i kilkakrotnie przeczesaa futro rowym jzorkiem.
- Chyba ju - oznajmia niepewnie. - Wycignam
wszystko. Trucizn, chorob i gorczk. Miaa jeszcze co w
szpiku kostnym, nie wiem, co to byo. Ale dla pewnoci
wycignam rwnie.
- Brawo, My Lady.
- Your Grace?
- Sucham?
- Ja wci yj.
- Chyba nie sdzia - umiechnem si z wyszoci - e
pozwol ci umrze?
Kotka zmruya oczy w niemym podzikowaniu. Charles Ludwidge
Dodgson, od duszej chwili ledzcy niespokojnym wzrokiem nasze poczynania, chrzkn nagle gono. Spojrzaem na niego.
- Mw - zezwoliem wspaniaomylnie. - Tylko nie jkaj si, prosz.
- Nie wiem, co za rytua si tu odprawia - zacz cicho. - Ale s rzeczy na niebie i ziemi...
- Przejd do tych rzeczy.
- Alicja wci jest nieprzytomna.
Ha. Mia racj. Wygldao na to, e operacja si udaa. Ale
wycznie lekarzom. Medice, cura te ipsum, pomylaem. Zwlekaem z zabraniem gosu, czujc na sobie pytajcy wzrok
kotki i niespokojny wzrok wykadowcy matematyki. Rozwaaem rne moliwoci. Jedn z nich byo wzruszenie ramionami i pjcie sobie precz. Ale za mocno zaangaowaem si ju w t histori, nie mogem teraz si wycofa. Flaszka, o ktr zaoyem si z Zajcem, to jedno, ale presti...
Mylaem intensywnie. Przeszkodzono mi w tym.
Charles Lutwidge podskoczy nagle, a Venera Whiteblack
wyprya si i gwatownie uniosa gow. Na esach-floresach wiktoriaskiej tapety zataczy szybki, ruchliwy cie.
- Haa-haa! - zapiszcza cie, koujc przy yrandolu. - Czy nie miewaj koty na nietoperze ochoty?
Venera pooya uszy, zasyczaa, wygia grzbiet, prychna wciekle. Radetzky przezornie zawis na abaurze.
- Chester! - zawoa z wysokoci, rozwijajc jedno skrzydo. - Archie kaza powtrzy, by si pospieszy! Jest le! Les Coeurs zabrali dziewczyn! Pospiesz si, Chester!
Zaklem bardzo brzydko, ale po egipsku, wic nikt nie zrozumia. Rzuciem okiem na Alicj. Oddychaa spokojniej, na jej twarzy dostrzegaem te co na ksztat rumieca. Ale, cholera jasna, nadal bya nieprzytomna.
- Ona wci ni - odkry Ameryk Charles Lutwidge Dodgson. - Co najgorsze, obawiam si, e to nie jest jej sen.
- Ja te si tego obawiam - popatrzyem mu w oczy. - Ale nie
czas na teoretyzowanie. Trzeba wyrwa j z maligny, zanim nie dojdzie do rzeczy nieodwracalnych. Radetzky? Gdzie jest w tej chwili dziewczyna?
- Na Wonderland Meadows! - zaskrzecza nietoperz. - Na polu
krokietowym! Z Mab i Les Coeurs!
- Lecimy.
- Lecie - Venera Whiteblack wysuna pazury. - A ja bd tutaj czuwa.
- Zaraz - Charles Lutwidge potar czoo. - Nie wszystko
rozumiem... Nie wiem, dokd i po co chcecie lecie, ale... Chyba nie obejdzie si beze mnie... To ja musz wymyli zakoczenie tej historii. eby to zrobi... By Jove! Musz pj z wami.
- Chyba artujesz - parsknem. - Nie wiesz, o czym mwisz.
- Wiem. To moja wasna fantazja.
- Ju nie.
*
W drodze powrotnej horror vacui by jeszcze gorszy. Bo
spieszyem si. Zdarza si, e w podczas takich podry popiech okazuje si zgubny. Maa pomyka w obliczeniach i nagle trafia si do Florencji w roku 1348, w czas epidemii Czarnej mierci. Albo do Parya, w noc z dwudziestego trzeciego na dwudziesty czwarty sierpnia 1572.
Ale miaem szczcie. Trafiem tam, dokd naleao.
*
Kapelusznik nie myli si ani nie przesadza, zwc ca t paskudn band efekciarzami. Oni wszystko robili z efektem i dla efektu. Zawsze. Tym razem te tak byo.
Usytuowany pomidzy akacjami trawnik nieudolnie udawa pole do krokieta, dla efektu ustawiono nawet na nim pokrge bramki, w krokietowym argonie zwane arches. Les Coeurs - w liczbie okoo dziesiciu - trzymali w rkach rekwizyty: motki, czyli mallets, a po murawie walao si co, co miao imitowa piki, ale wygldao zupenie jak zwinite w kbek jee. Rej za wrd szajki wioda oczywicie pomiennowosa Mab, ustrojona w karminowe atasy i krzykliw biuteri. Podniesionym gosem i wadczymi gestami wskazywaa Les Coeurs miejsca, ktre winni zaj. Jedn rk trzymaa przy tym na ramieniu Alicji Liddell. Dziewczynka przygldaa si krlowej i przygotowaniom z ywym zainteresowaniem i poncymi policzkami. W oczywisty sposb nie pojmowaa, e szykuje si nie zabawa, lecz sadystyczna i efekciarska egzekucja.
Moje niespodziewane pojawienie si wywoao - jak zwykle - lekkie poruszenie i szumek wrd Les Coeurs, ktre Mab szybko jednak opanowaa.
- auj, Chester - powiedziaa zimno, mnc falbanki na ramieniu Alicji uzbrojonymi w piercienie palcami. - Bardzo auj, ale mamy ju komplet graczy. Midzy innymi z tego powodu nie wysano ci zaproszenia.
- Nie szkodzi - ziewnem, demonstrujc siekacze, ky, amacze, przedtrzonowce i trzonowce, cznie ca kup zbiny i szkliwa. - Nie szkodzi, Wasza Wysoko, i tak zmuszony bybym odmwi. Nie przepadam za krokietem, wol inne gry i zabawy. Co za tyczy kompletu graczy, to tusz, e macie i rezerwowych?
- A co ciebie - Mab zmruya oczy - moe obchodzi, co mamy a czego nie?
- Zmuszony jestem zabra std pann Liddell. Liczc, e nie
zepsuj wam tym zabawy.
- Aha - Mab odwzajemnia mi si demonstracj uzbienia,
sabo imitujc umiech. - Aha. Rozumiem.
Wytumacz mi jednak, dlaczego nasze odwieczne spory o
hegemoni maj polega na wzajemnym wyrywaniu sobie zabawek?
Czy musimy zachowywa si jak dzieci? Czy nie moemy, ustaliwszy czas i miejsce, zaatwi tego, co jest do zaatwienia? Czy mgby mi to wyjani, Chester?
- Mab - odrzekem. - Jeli chcesz dyskutowa, to ustal czas i miejsce. Ze stosownym wyprzedzeniem. Dzi nie jestem w nastroju do dysputy. Poza tym, gracze czekaj. Zabieram wic Miss Liddell i znikam, przestaj si narzuca.
- Po kiego grzyba - Mab, gdy si denerwowaa, zawsze wpadaa w jakie okropne argot - i po kiego waa ci ten dzieciak, cholerny kocie? Dlaczego ci tak na nim zaley? A moe to wcale nie chodzi o tego dzieciaka? Co? Odpowiedz mi!
- Powiedziaem, nie mam ochoty na dyskusje. Obejmuje to rwnie odpowiedzi na pytania. Chod tu, Alicjo.
- Ani mi si wa ruszy, smarkulo - Mab zacisna palce na
ramieniu Alicji, a twarz dziewczynki skurczya si i poblada z blu. Z wyrazu jej ciemnych oczu wnosiem, e chyba zaczynaa rozumie, w jak gr tu si gra.
- Wasza Wysoko - rozejrzaem si i stwierdziem, e Les Coeurs powoli mnie okraj - raczy askawie zdj liczn rczk z ramienia tego dziecka. Bezzwocznie. Wasza Wysoko raczy rwnie askawie poinstruowa swych sugusw, by wycofali si na przewidzian protokoem odlego.
- Doprawdy? - Mab zademonstrowaa dalsze zby. - A jeli nie racz, to co, jeli mona wiedzie?
- Mona wiedzie. Wtedy, rya szelmo, ja te zachowam si
nieprotokolarnie. Powypuszczam wtpia z caej waszej zasranej bandy.
I na tym zakoczyo si gadanie. Les Coeurs zwyczajnie rzucili si na mnie, nie czekajc, a przebrzmi okrzyk Mab, a jej upiercieniona do zakoczy wadczy gest. Rzucili si na mnie wszyscy, ilu ich byo. Kup.
Ale ja byem na to przygotowany. Poleciay kaki z ich ozdobionych karcianymi symbolami kubrakw. Poleciay kaki z nich. I ze mnie te, ale znacznie mniej. Przewaliem si na grzbiet. Troch to zmniejszyo moj ruchliwo, ale mogem robi z nich sieczk rwnie za pomoc tylnych ap. Wysiek
pomau zacz si opaca - kilku Les Coeurs, zdrowo
poznaczonych moimi pazurami i kami, rzucio
si do sromotnej rejterady, lekcewac wrzaski Mab, ktra w
niewyszukanych sowach rozkazywaa im, co i z czego maj mi wyrwa.
- A kto si w ogle z wami liczy? - rozdara si nagle Alicja, wnoszc do rejwachu zupenie nowe nuty. - Jestecie tali kart! Tylko tali kart!
- Tak? - zawya Mab, tarmoszc ni gwatownie. - Co ty nie powiesz?
Jeden z Les Coeurs, kdzierzawy modzian ze znakiem trefla na piersi, chwyci mnie oburcz za ogon. Nie znosz takich
poufaoci, wic urwaem mu gow. Ale inni siedzieli ju na
mnie i robili uytek z pici, obcasw i krokietowych motkw, dyszc przy tym mocno. Zawzici byli, jak cholera. Ale ja te byem zawzity. Po chwili troch si dokoa przelunio. Mogem przej od wojny pozycyjnej do manewrowej. Murawa bya ju diablo czerwona i diablo liska.
Alicja z caej siy kopna Mab w gole. Jej krlewska wysoko zakla plugawie i strzelia j z rozmachem w twarz. Dziewczynka upada, ldujc na jednym z Les Coeurs, ktry wanie usiowa wsta. Nim zrzuci z siebie Alicj, wydrapaem mu jedno oko. Temu, ktry stara si przeszkadza, wydrapaem oba. Dwaj pozostali dali nog, a ja
mogem wsta.
- No, kochana Queen of Hearts? Moe wystarczy na dzi? - wydyszaem, oblizujc krew z nosa i wsw. - Moe dokoczymy innym razem, ustaliwszy wprzd czas i miejsce?
Mab poczstowaa mnie wizank, w ktrej okrelenie "prgowany skurwysyn" byo najagodniejszym, cho i najczciej si powtarzajcym. Najwyraniej nie miaa zamiaru odkada konfliktu do innego razu. Kilku Les Coeurs ochono ju z pierwszego szoku i szykowao si do ponownego ataku. A ju byem nieco zmczony i ponad wszelk wtpliwo miaem zamane ebro. Zasoniem sob Alicj.
Mab rozdara si triumfalnie. Krzaki akacji rozstpiy si nagle niczym Morze Czerwone. A stamtd, zagrzewany do boju haakowaniem Les Coeurs, wybieg truchtem Banderzwierz. Dokadniej, adnie wyronity egzemplarz Banderzwierza. Zgroliwego Banderzwierza.
- Czapk sobie z ciebie ka uszy, Chester! - wrzasna Mab, wskazujc Banderzwierzowi, na kogo ma si rzuci. - Jeli zostanie z ciebie do futra na czapk!
Jestem kotem. Mam dziewi ywotw. Nie wiem jednak, czy
mwiem wam, e osiem ju wykorzystaem.
- Uciekaj, Alicjo! - warknem. - Uciekaj!
Ale Alicja Liddell nie poruszya si, sparaliowana strachem. Niezbyt si jej dziwiem.
Banderzwierz drapn szponami muraw, jakby zamierza wykopa stacj metra albo tunel pod Mont Blanc. Zjey czarno-rud sier, przez co zrobi si blisko dwukrotnie wikszy, cho i tak by dostatecznie duy. Minie pod jego skr zagray Dziewit Symfoni, lepia zapony piekielnym ogniem. Rozwar paszcz w sposb, ktry mi bardzo
pochlebia. I rzuci si na mnie.
Broniem si zawzicie. Daem z siebie wszystko. Ale on by
wikszy i sakramencko silny. Nim udao mi si wreszcie strci go z siebie i odpdzi, da mi solidny wycisk.
Ledwo trzymaem si na nogach. Krew zalewaa mi oczy i styga na bokach, a ostry koniec jednego z licznych zamanych eber usilnie prbowa szuka czego w moim
prawym pucu. Alicja dara si tak, e w uszach widrowao. A Banderzwierz zamaszycie wytar jaja o traw, poruszy resztkami uszu, spojrza na mnie spod poharatanych powiek a sponad broczcego nosa. Znowu rozwar paszczk.
I zupenie niespodziewanie j zamkn. Zamiast znowu skoczy i dobi mnie, sta w czarsmutleniu cichym. Jak dupa woowa.
Obejrzaem si odruchowo i powiadam wam, ostatni raz widziaem co podobnego w "Narodzinach narodu" Griffitha. Bo oto spomidzy drzew szarowaa odsiecz. Ale nie bya to U.S Cavalry ani Ku-Klux-Klan. By to mj znajomy, niejaki Charles Lutdwige Dodgson. Wyglda, powiadam wam, niczym
wity Jerzy na obrazie Carpaccia, a uzbrojony by w miecz worpalny, lcy olepiajce migbystalne refleksy.
Nie uwierzycie, ale Banderzwierz uciek pierwszy. ladem jego podkulonego ogona salwowali si ucieczk ci z Les Coeurs, ktrzy jeszcze wadali nogami. A ostatnia zesza z placu boju krlowa Mab, plczc si w atasow sukni. Ja za widziaem to ju jak przez napenione buraczanym barszczem akwarium. A w chwil pniej...
Przyrzeknijcie, e nie bdziecie si mia.
W chwil pniej zobaczyem krlika o rowych oczach,
patrzcego na cyferblat zegarka, wycignitego z kieszeni kamizelki. A potem wpadem do czarnej, bezdennej nory.
Spadanie trwao dugo.
Jestem kotem. Spadam zawsze na cztery apy. Nawet jeli tego nie pamitam.
*
- Ach - powiedzia nagle Charles Lutwidge Dodgson, opierajc si okciem o wiklinowy koszyk z kanapkami. - Czy znasz, Kocie z Cheshire, to rozkoszne uczucie sennoci, towarzyszce przebudzeniu o letnim poranku, gdy powietrze dzwoni wierkotaniem ptaszt, oywczy wiaterek wieje przez otwarte okno, a ty, lec leniwie z pprzymknitymi oczyma, widzisz, jakby wci nic, koyszce si leniwie zielone gazki, powierzchni wody, marszczon zotymi falkami?
Ach, wierzaj mi, Kocie, to rozkosz graniczca z gbokim
smutkiem, rozkosz, ktra napenia oczy zami niby pikny obraz lub wiersz...
Nie uwierzycie. Nie zajkn si ani razu.
Piknik trwa w najlepsze. Alicja Liddell i jej siostry bawiy si haaliwie na brzegu Tamizy, po kolei wchodzc na przycumowan dk i po kolei zeskakujc z niej. Jeli ktrej zdarzyo si plusn przy tym w pyciutk wod przy brzegu, piszczaa przeraliwie i wysoko unosia sukieneczk. Wwczas siedzcy obok mnie Charles Lutwidge Dodgson oywia si lekko i lekko rumieni.
- And I have loved you so long... - zanuciem pod wsem,
dochodzc do wniosku, e Marcowy Zajc mia sporo racji w tym, co mwi.
- Sucham?
- "Greensleeves". Mniejsza z tym. Wiesz co, drogi Charlesie? Opisz to wszystko. Bajka, jak wida na zaczonej
ilustracji, zwolna jak gmach urosa i pena jest postaci
osobliwych. Czas, by to opisa. Tym bardziej, e pocztek ju zosta zrobiony.
Milcza. I nie odrywa wzroku od piszczcej
radonie Alicji Liddell, unoszcej sukieneczk tak, by
dokadnie wida byo majtki.
- P ycia nas rozdziela - powiedzia nagle cicho. - I czas,okrutnie szybko mkncy. Nigdy ju o mnie nie pomyli w latach modoci
nadchodzcej...
- Sugerowabym raczej proz - nie wytrzymaem. - Poezja si nie sprzeda.
Spojrza na mnie i skrzywi si lekko.
- Czy mgby si... hmmm... bardziej umaterialni? - spyta. - To denerwujce, patrze na twj umiech, zawieszony w nicoci.
- Dzisiaj, drogi Charlesie, nie potrafi niczego ci odmwi.
Zbyt wielki mam dug u ciebie.
- Nie mwmy o tym - powiedzia z zakopotaniem, odwracajc
wzrok. - Kady na moim miejscu... Nie mogem przecie pozwoli, by j... i ciebie... zabia moja wasna fantazja.
- Dzikuj, e nie pozwolie. A tak midzy nami: skd, chlubo jazd i piechot, miae miecz worpalny migbystalny?
- Skd miaem co?
- Forget it. Charlesie, odbiegamy od tematu.
- Ksika, opisujca to wszystko? - zamyli si znowu. - Czy ja wiem? Doprawdy, nie wiem, czy potrafibym...
- Potrafiby. Twoja fantazja ma si, zdoln ama ebra.
- Hmmm - zrobi ruch, jakby chcia mnie pogaska, ale rozmyli si w por. - Hmm, kto wie? Moe jej... spodobaaby si taka ksika? Poza tym, uczelnia paci marnie, zdaoby si par funtw na boku... Oczywicie, musiabym wydawa pod pseudonimem. Moja posada wykadowcy...
- Niezbdne jest ci porzdne nom de plume, Charlesie -
ziewnem. - Nie tylko ze wzgldu na wadze uczelni. Twoje
rodowe nazwisko nie nadaje si na okadk. Brzmi tak, jakby kto umierajcy na odm puc dyktowa testament.
- Niesychane - uda oburzenie. - Masz moe jak propozycj? Co, co brzmi lepiej?
- Mam. William Blake.
- Szydzisz.
- Emily Bront.
Tym razem zamilk i dugo si nie odzywa. Panny Liddell
znalazy na brzegu skorupk szczeui. Radosnym okrzykom nie byo koca.
- pisz, Kocie z Cheshire?
- Staram si.
- No, to pij, tygrysie gorejcy w gstwinie nocy. Nie bd ci przeszkadza.
- Le na rkawie twojego surduta. Co bdzie, gdy zechcesz wsta?
Umiechn si.
- Odetn rkaw.
Milczelimy dugo, patrzc na Tamiz, po ktrej pyway sobie kaczki i perkozy.
- Pisarstwo... - powiedzia nagle Charles Lutwidge, sprawiajc wraenie raptownie przebudzonego o letnim poranku. - Pisarstwo jest sztuk martw. Nadchodzi wiek dwudziesty, a ten bdzie wiekiem obrazu.
- Masz na myli zabaw, wymylon przez Luisa Jacquesa Monde
Daguerre'a?
- Tak - potwierdzi. - Wanie fotografik mam na myli. Literatura jest fantazj, a wic kamstwem. Pisarz okamuje czytelnika, wiodc go na manowce wasnej imaginacji. Zwodzi go dwuznacznoci lub wieloznacznoci. Fotografia nie kamie nigdy...
- Doprawdy? - poruszyem kocem ogona, co u nas, kotw, niekiedy oznacza szyderstwo. - Fotografia nie jest dwuznaczna? Nawet taka, ktra przedstawia dziewczynk w wieku lat dwunastu, w do dwuznacznym, daleko posunitym dezabilu? Lec na szezlongu w do dwuznacznej pozie?
Zaczerwieni si.
- Nie ma si czego wstydzi - poruszyem znowu ogonem. - Wszyscy kochamy pikno. Mnie te, drogi Charlesie Lutwidge, fascynuj modziutkie kotki. Gdybym para si fotografik, jak ty, te nie szukabym innych modelek. A na konwenanse plu.
- Nigdy nikomu nie ppp... pokazywaem tych fotografii -
niespodziewanie znowu zacz si jka. - I nigdy nie ppp... poka. Cho trzeba ci wiedzie, e by taki mmm... moment, gdy wizaem z fotografik pewne nadzieje... Natury finansowej.
Umiechnem si. Zao si, e nie zrozumia tego umiechu. Nie wiedzia, o czym mylaem. Nie wiedzia, co widziaem, lecc w d czarn sztolni krliczej nory. A widziaem i wiedziaem midzy innymi to, e za
sto trzydzieci cztery lata, w lipcu 1996, cztery jego fotografie, przedstawiajce dziewczynki w wieku od jedenastu do trzynastu lat, wszystkie w romantycznej i podniecajcej wiktoriaskiej bielinie, wszystkie w dwuznacznych, lecz erotycznie sugestywnych pozach, pjd pod
motek w Sotheby's i zostan sprzedane za sumk czterdziestu omiu tysicy piciuset funtw szterlingw. adn, jak na cztery kawaki obrobionego technik kolotypow papieru.
Ale nie byo sensu mu o tym mwi.
Usyszaem szum skrzyde. Na pobliskiej wierzbie usiad Edgar. I zakraka przyzywajco. Niepotrzebnie. Sam wiedziaem, e ju czas.
- Pora koczy piknik - wstaem. - egnaj, Charlesie.
Nie okaza zdziwienia.
- Jeste w stanie i? Twoje rany...
- Jestem kotem.
- Bybym zapomnia. Jeste Kotem z Cheshire. Spotkamy si jeszcze kiedy? Jak sdzisz?
Nie odpowiedziaem.
- Spotkamy si jeszcze kiedy? - powtrzy.
- Nevermore - powiedzia Edgar.
*
I to byby, moi drodzy, w zasadzie koniec. Bd si wic streszcza.
Gdy wrciem do Krainy, popoudnie trwao w najlepsze, bo czas pynie u nas nieco inaczej, ni u was. Nie poszedem jednak do Zajca i Kapelusznika, by wsplnie wypi wygran w zakadzie flaszk i pochwali si kolejnym - po upartym Szekspirze - sukcesem w naprawianiu losw wiatowej literatury. Nie poszedem do Mab, by sprbowa zaagodzi
konflikt za pomoc banalnej, acz nadzianej komplementami konwersacji. Poszedem do lasu, by polee na konarze, wyliza rany i wygrza futro na socu.
Tabliczk z napisem BEWARE THE JABBERWOCK kto zama i wyrzuci w krzaki. Prawdopodobnie zrobi to sam Jabberwock, osobicie, bo zwyk by czsto to robi. Lubi zaskakiwa, a ostrzegawcza tabliczka psuje mu cay efekt zaskoczenia.
Mj konar by tam, gdzie go zostawiem. Wlazem na niego.
Spuciem malowniczo ogon. Pooyem si, upewniwszy, czy gdzie w okolicy nie krci si Radetzky.
Soneczko przygrzewao. W gszczu tumtumw i tulyc wesoo klskay peliczaple. Zbkinie rykowistkay. Jaszmije smukwijne robiy co na pobliskim gargazonie, ale nie widziaem, co. Odlego bya zbyt dua.
Byo zote popoudnie.
Byo smaszno. I smutcholijnie. Jak to u nas.
Zreszt, przeczytajcie sobie o tym sami. W oryginale. Albo w
ktrymkolwiek z przekadw.
Tyle ich przecie jest.