Imperium kontratakuje
Nie umiem sobie wyobrazić, jak zareagowano by na Zachodzie na pomysł, żeby polityk po udzieleniu wywiadu redagował go „na czysto”, usuwając to, co palnął od rzeczy albo mu się wypsnęło i wpisując zupełnie nowe, przemyślane odpowiedzi. A tymczasem w kraju, który wstępuje do Unii Europejskiej, podobny idiotyzm funkcjonuje prawie w najlepsze. Sztuka wywiadu polega na tym, że drugie pytanie wynika w nim zwykle z odpowiedzi na pierwsze, trzecie z drugiego i tak dalej. Jeżeli po fakcie rozmówca (a przeważnie - jego sekretariat) zmienia diametralnie swoje odpowiedzi, to taki wywiad można sobie, oględnie mówiąc, o kant potłuc. A i tak jeszcze się musi dziennikarz cieszyć, że jaśnie pan polityk nie powie mu -jak to się często zdarza -„nie będę w ogóle tej rozmowy autoryzować, pytania mi się nie podobały”.
To nie jedyny prawny hak na dziennikarzy, jakim dysponują polscy politycy. Innym jest przepis narzucający mediom obowiązek publikowania sprostowań, w którym to przepisie nie zawarto żadnej definicji, czym sprostowanie różni się od polemiki. Duża część śledztw prowadzonych obecnie przez prokuratury przeciwko dziennikarzom i toczących się przeciwko nim postępowań sądowych to właśnie sprawy o „zamieszczenia sprostowania”. Politycy bowiem (a coraz częściej i podejrzani o różne sprawy biznesmeni) zwykli uważać za sprostowanie każdy wyprodukowany przez siebie papier, w którym nie zgadzają się z doniesieniami na swój temat. Grzegorz Kołodko wręcz zamienił podległy sobie resort w istną fabrykę nazywanych sprostowaniami polemik, rozliczając swych podwładnych z liczby rozsyłanych po redakcjach i zamieszczanych na stronie internetowej ministerstwa listów. Powiedzmy - na Kołodkę można było machnąć ręką. Ale nie można machnąć ręką na skwapliwość, z jaką stają po stronie demaskowanych przez media złoczyńców prokuratorzy. Zazwyczaj pod pretekstem „ujawnienia tajemnicy służbowej” lub jeszcze śmieszniejszym - „podżegania” do jej ujawnienia. Tajemnicą służbową pozwala nasze dziurawe prawo okryć każde łajdactwo, a o „podżeganie” do ujawnienia takiej tajemnicy oskarżyć można każdego dziennikarza, który swoją pracę traktuje poważnie i nie ogranicza się do cytowania oficjalnych komunikatów.
„Rzeczpospolita” zamieściła w ubiegłym tygodniu długą listę wołających o pomstę do nieba spraw wytaczanych przeciwko dziennikarzom. Są na tej liście sądy, które latami nie potrafią dokończyć procesu przeciwko ewidentnym aferzystom, które wykazują dziwną niemoc w wyznaczaniu terminów rozpraw i bezradnie przypatrują się, jak przedawniają im się w szufladach gigantyczne malwersacje i nadużycia - a jednocześnie wykazują ogromną energię i stanowczość w nękaniu dziennikarzy, którzy o sprawcach tych malwersacji ośmielili się napisać. Są prokuratury, które po ujawnieniu grubego przekrętu nie zajmują się wcale przestępcami, tylko tymi, którzy o przestępstwie poinformowali opinię publiczną. Lista ta, mam nadzieję, stanowić może wstrząs dla zwykłego czytelnika, ale ludziom ze środowiska nie mówi niczego nowego. Jest nawet za krótka. Brak mi na niej przypadków - choćby tych opisanych na naszych łamach - w których prokurator nęka dziennikarzy li tylko dlatego, że naruszyli błogi spokój ich samych i ich prywatnych znajomych. Brak przypadków, bardzo licznych, pastwienia się różnych prowincjonalnych kacyków nad prasą lokalną - których również trochę u nas opisaliśmy.
Wiele restrykcyjnych wobec mediów przepisów przez, długie lata było przepisami martwymi bądź wykorzystywanymi incydentalnie. W ostatnich miesiącach, po serii afer i skandali z udziałem przedstawicieli najwyższych władz, o których informowali polscy dziennikarze, nagle zaczęto z tych przepisów masowo korzystać, niemal taśmowo śląc do redakcji pozwy i wezwania na przesłuchania. Sprawia to wrażenie idącej z góry inspiracji, choć trudno ją udowodnić, pokazując jakikolwiek pisemny prikaz z podpisem stosownego ministra.
Kiedy był na to czas, nie zadbano o prawne uregulowania wolności słowa, które odpowiadałyby zachodnim standardom w tej kwestii. A teraz, gdy skorumpowana i nieudolna elita polityczna wręcz wypowiedziała dziennikarzom wojnę, lepiej nawet nie próbować. W sejmie, w którym giną z ustaw lub pojawiają się słowa zmieniające zupełnie ich sens, diabli wiedzą, co by z takiej próby mogło wyniknąć.
26 listopada 2003