sobie uświadomić przedtem — wysoki Upiór wyglądał jak kiepski aktor starej daty.
— Kochany! Nareszcie! — odpowiedziała Pani.
Wielkie Nieba!, pomyślałem. To chyba nie może
być.... W tej jednak chwili dostrzegłem dwie rzeczy. Po pierwsze zauważyłem, że mały Upiór wcale nie jest prowadzony na łańcuchu: to on trzymał w ręku koniec łańcucha, a obroża okalała szyję olbrzyma. Po drugie zobaczyłem, że Pani zwraca się tylko do ka-rzełkowatego Upiora; najwyraźniej myślała, że to Karzełek przemówił, chyba że z jakiegoś powodu postanowiła umyślnie ignorować jego towarzysza. Jej wzrok padł na biednego Karzełka. Miłością jaśniała nie tylko jej twarz, ale całe jej ciało, jakby przed chwilą w niej się kąpała. Potem, ku mojemu niezadowoleniu, zbliżyła się do Karzełka jeszcze bardziej, schyliła się i pocałowała go. Wzdrygnąłem się, kiedy zobaczyłem ją tak blisko zimnego, wilgotnego, skurczonego stwora. Ona jednak nie wzdrygnęła się.
— Kochany — zwróciła się do Upiora — zanim
powiesz cokolwiek, wybacz mi. Za wszystko, co zro
biłam złego i za to, czego nie robiłam dobrze od dnia,
kiedyśmy się poznali. Proszę cię o wybaczenie.
Chyba dopiero teraz uważniej spojrzałem na Karzełka, a może stał się on po prostu bardziej widzialny dzięki pocałunkowi swej Pani. Można się było przynajmniej domyślić, jak musiała kiedyś wyglądać jego twarz: mała, okrągła, piegowata, o słabym podbródku, z ledwo widocznym, niewydarzonym wąsikiem. Karzełek łypnął tylko okiem na swoją rozmówczynię. Przyglądał się ukradkiem Tragikowi, a w końcu potrząsnął łańcuchem, i to nie Karzełek, ale właśnie Tragik powiedział:
— No, no, nie trzeba. Zapomnijmy o tym. Wszyscy
czasem błądzimy.
100
Gdy to mówił, na jego twarzy pojawił się okropny grymas, który, jak sądzę, miał oznaczać pobłażliwy, figlarny uśmiech.
Nie mówmy już o tym — dodał. — Nie o sobie
myślę, lecz o tobie. To o ciebie martwiłem się przez
wszystkie te lata. Ta myśl, że jesteś tu sama, a twoje
serce pęka z tęsknoty za mną.
Ale teraz — powiedziała Pani, lecz znów zwró
ciła się do Karzełka — możesz już o tym zapomnieć.
Już nigdy nie myśl w ten sposób. Tamto minęło.
Jej uroda zajaśniała w tej samej chwili takim blaskiem, że ja sam nie widziałem prawie nic poza nią, a Karzełek przynaglony tak słodkim impulsem po raz pierwszy spojrzał jej w oczy. Przez chwilę zdawało mi się, że zaczyna przypominać mężczyznę. Otworzył nawet usta — ale jakież było moje rozczarowanie, gdy wreszcie przemówił.
— Tęskniłaś za mną? — zaskrzeczał cienkim gło
sem przypominającym beczenie kozy.
Żałosny dźwięk nie zraził jednak Pani — wciąż biła od niej uprzejmość i miłość.
— Kochanie, wkrótce będziesz w stanie to zrozu
mieć — powiedziała. — Ale dziś...
To, co nastąpiło potem, wprawiło mnie w osłupienie. Karzełek i Wielki Tragik przemówili równocześnie, ale nie do niej, tylko do siebie nawzajem:
— Zauważyłeś na pewno — ostrzegali jeden dru
giego — że nie odpowiedziała na nasze pytanie.
Zrozumiałem wtedy, że razem stanowili w rzeczywistości jedną i tę samą osobę, a raczej szczątki tego, co kiedyś można było nazwać osobą. Karzełek znowu potrząsnął łańcuchem.
Tęskniłaś za mną? — odezwał się Tragik, nada
jąc swemu głosowi okropne, teatralne drżenie.
Mój drogi — Pani jak zwykle zwróciła się do
101