Jeden łyk
Wiatr łopoce w proporcach,
Ciemno, choć wykol oko,
Wśród książęcego dworca
Wszystko już śpi głęboko.
Śpi wartownik przy bramie,
Kucharze przy bratrurach,
A książę śpi w piżamie
Z kosmatej skóry tura.
W każdym kącie coś chrapie,
Ludzie, psy, gonokoki,
Lecz po schodach coś człapie,
Słychać tam jakieś kroki.
Powstał książę, wdział spodnie,
Obraził słownie matkę,
Chwycił w rękę pochodnię,
W drugą chwycił armatkę.
Drzwi rozwarł, spojrzał w sionkę
I myśli: "Czy mi śni się?",
Bo ujrzał swą małżonkę
W brajtszwancowej pelisie.
Była to babka harda,
Taka żwawa jak fryga.
Pikantna jak musztarda,
A piękna jak Fatyga.
Książę bąknął niemądrze,
Że szedł wypuścić kota,
I pyta: "A dokąd że
Ty łazisz, moja złota?".
Ona zaś wyjaśniła,
Poprawiając odzienie:
"Na Łyka wyłaziłam,
Bo męczy mnie pragnienie".
Jej mąż uspokojony
Rozjaśnił pulchne lico
I rzekł czule do żony:
"Mojaś ty pijanico".
Tutaj cmoknął ją w czoło,
Tu i ówdzie ją głasnął,
Wlazł w poduszki puchowe,
Ziewnął, pierdnął i zasnął.
Księżna zaś w saloniku
Bawiąc się złotą szpilką
Myślała o tym Łyku
Wymienionym przed chwilką.
Jak po licznych potyczkach
Łyczka wraz z księżną panią,
Musiała wejść na Łyczka,
Bo Łyczek bał się na nią.