Bo czas, jak rzeka... - artykuł Stanisława Michalkiewicza Wysłane poniedziałek, 26, stycznia 2004
Gdzieś ze trzydzieści, może trzydzieści pięć lat temu, felietonista warszawskiej "Kultury" Hamilton ("w warszawskiej urzędówce »Kulturze" komunistyczny parobek Hamilton...« - tak jego zdaniem powiedziałaby o nim w "Wolnej Europie" pani red. Alina Grabowska) napisał, że za Mieszka Pierwszego, za Bolesława Chrobrego... za Józefa Piłsudskiego i za Bolesława Bieruta, jeśli chłopak chciał poderwać dziewczynę, to musiał powiedzieć jej parę słów. Za Władysława Gomułki już nie musiał, bo wystarczyło, że puścił jej płytę z utworami Czesława Niemena. Hamilton był tym, jak się zdaje, trochę zniesmaczony, ale spostrzeżenie było trafne. Rzeczywiście Czesław Niemen w tym czasie już działał zniewalająco, nie tylko zresztą na panienki.
Były to czasy, kiedy wszyscy powoli zapominali już o stalinowskim strychulcu z lat 50. ub. wieku, czasy tzw. małej stabilizacji. Pod kuratelą siermiężnego towarzysza Wiesława Polska pragnęła uchodzić za najweselszy barak w tzw. naszym obozie i chyba nawet się to udawało, głównie dzięki umiejętnemu imitatorstwu. Ta umiejętność nie pojawiła się znikąd; już Juliusz Słowacki wytykał Polsce, że "pawiem narodów była i papugą", więc i za jego czasów imitatorstwo nie tylko musiało występować, ale musiało wprost rzucać się w oczy. Mickiewicz też wspomina w "Panu Tadeuszu", że "co Francuz wymyśli, to Polak polubi". Wtedy zaś pojawiła się, nie tyle może we Francji, chociaż we Francji też, moda na kontestację. Jednym z przejawów tej mody były tzw. prostest-songi, a więc piosenki manifestujące niezadowolenie, przeważnie z wojny w Wietnamie, ale też z różnych innych przyczyn. Polakom, ma się rozumieć, protest-songi podobałyby się może nawet bardziej niż ludziom na Zachodzie, bo o ile na Zachodzie powodów do "protestów" tak naprawdę nie było zbyt wiele, to w Polsce, nie mówiąc już o takich np. Sowietach, było aż nadto. No tak, ale jakże tu protestować, kiedy partia kazała chwalić i się cieszyć? Jedni szli na łatwiznę, imitując wprost protest-songi zachodnie: "zawróćcie samoloty, latające fortece, piaskiem bunkry zasypcie, niech każdy spokojnie patrzy w niebo!", ale Czesław Niemen na taką łatwiznę nie poszedł. Jego protest-song "Dziwny jest ten świat" miał charakter uniwersalny; "dziwny jest ten świat, gdzie jeszcze wciąż mieści się wiele zła i dziwne jest to, że od tylu lat człowiekiem gardzi człowiek". Ma się rozumieć, nie godził się ani na zło, ani na pogardę, które z zagadkowych powodów uznawał za "dziwne", ale przecież daleki był od pogrążania się w pesymizmie. Wprawdzie na świecie jest "wiele zła", ale tylko "jeszcze wciąż", to znaczy, że zasadniczo wszystko zmierza ku lepszemu, tylko tu i ówdzie zdarzają się jeszcze pewne niedociągnięcia. Mieliśmy więc protest-song, ale zgodny z zasadniczą linią partii. Inaczej zresztą być nie mogło; gdyby nie był zgodny z linią partii, nigdy byśmy go nie usłyszeli, ani na festiwalu, ani na antenie. Można powiedzieć, że była to imitacja podwójna: imitacja gatunku i imitacja niezależności. Ale w przypadku niektórych twórców sprawdzało się nieubłagane marksistowskie prawo dziejowe o przechodzeniu ilości w jakość. Stężenie imitacji niezależności bywało niekiedy tak silne, że w pewnym momencie przekształcało się w niezależność prawdziwą. Wydaje się, że tak właśnie było w przypadku Czesława Niemena. Francuzi powiadają, że „du sublime au ridicule il n`y a q`un pas” (od wzniosłości do śmieszności jest tylko jeden krok). Czesław Niemen często balansował na tej cienkiej, czerwonej linii, ale szczęśliwie udawało mu się nie zrobić nigdy jednego kroku za daleko. Szybko przestał być "przedstawicielem" jakiegoś "nurtu" czy mody. Został przedstawicielem samego siebie. Został artystą. Czy nie z tej przypadkiem przyczyny w ostatnich latach jakby trochę stracił na popularności? Zdzisław Krasnodębski w "Demokracji peryferii" twierdzi, że cała III Rzeczpospolita jest imitacją Zachodu i to w dodatku nieudolną. Wydaje się, że jest dla III Rzeczypospolitej nazbyt łaskawy. Może z pozoru wygląda ona tylko na kiepską imitację, ale wydaje się, że jest jeszcze gorzej. Być może tzw. III Rzeczpospolita to nie żadna imitacja czegokolwiek, tylko postępujący w swoim zaawansowaniu rozkład PRL-u? Posypanie gangreny pudrem w roku 1989 nie zahamowało przecież procesów gnilnych i w rezultacie dzisiaj PRL przeraźliwym smrodem swego rozkładu zatruwa atmosferę moralną w Polsce i w Europie. W tej stężonej truciźnie wszystko marnieje, niczym drzewa na oparzeliskach i jakoś nikt nie może na to nic poradzić, mimo patetycznych deklaracji. Czyżby taka była kara Boska za obłudę okrągłego stołu? Wojna to nic dobrego, ale amikoszoneria jest chyba jeszcze gorsza. Wojna jest żywiołem bandytów, ale czasami dopuszcza do głosu patos. Nakazany irenizm sprawia, że dominującym sposobem życia staje się kurestwo, które każdą sublime ściąga do poziomu ridicule. Tu nie ma miejsca ani dla autentycznej sztuki, ani dla prawdziwych artystów, ani nawet dla normalnego życia. I Czesław Niemen umarł. "Do dni dzieciństwa wraca moja myśl"... Wspomniany Hamilton pisał, że miną dziesięciolecia, a czyjeś wyschłe ręce nastawią płytę Czesława Niemena i na pomarszczonej twarzy pojawi się łza. Chyba jakieś proroctwa go wspierały, bo te czasy właśnie już nadeszły. Czesław Niemen jest świadkiem i towarzyszem naszej bezpowrotnie utraconej młodości, którą żegnamy w jego osobie. "Bo czas, jak rzeka, jak rzeka płynie, unosząc w przeszłość tamte dni". Bo czas jak rzeka... Bo czas... Bo...