Le Désir Et La Haine - Pożądanie i nienawiść
Autor: Ivrian
Tłm: Fumsek
jęz. org.: francuski
ROZDZIAŁ I Koniec początku
Nie wiedziała od jak dawna znajduje się w tym mrocznym ociekającym wilgocią miejscu. Jej przemęczone, zakrwawione ciało bez ustanku przywoływało ją do porządku zakazując najmniejszego wypoczynku. Opuchnięte oczy sprawiały jej cierpienie, nie większe jednak niż jej wnętrze rozdarte przez wtargnięcia obleśnych świń przetrzymujących ja tu jako więźniarkę.
Jej umysł bezustannie przesiewał ostanie wydarzenia. Straciła rachubę czasu. Mogły mijać tygodnie, mogły mijać miesiące, nie zdawała sobie sprawy z jego upływu, dla niej on nie istniał. Przyjęli zwyczaj z odprowadzania jej do celi bez kończenia z nią... Oni. Jej kaci. Lucjusz Malfoy i Richard Avery. Dwoje ludzi, którzy gwałcili ją od... wieczności. Avery był bydlakiem o prymitywnych zachowaniach. Nie wzbudzał w niej strachu. Ale Lucjusz... Lucjusz... Z nim było inaczej. Popadając w niełaskę od miesięcy, nie pogodził się z faktem, iż własny syn zajął jego miejsce, stając się tym samym nowym pupilkiem Voldemorta. Wyładowywał wszelkie swe frustracje na niej, ofierze która nie mogła się bronić. Niszczył jej fizyczność, ale to mu nie wystarczyło, pragnął jeszcze zniszczenia jej psychicznie. Nie sprawiała mu przyjemności. O nie! Powietrze wypełniające loch przesiąknięte było smrodem moczu, potu i innych wydalin. Nie brała prysznicu od... Boże, sama nie wiedziała od jak dawna. Zdusiła w sobie gorzki śmiech rozmyślając nad osobą dystyngowanego Lucjusza Malfoya, która pochłonięta przez swoje własne sprawy od tak dawna nie zaglądała do swojej „zabawki”.
Hermiona Granger zamknęła oczy bezskutecznie tłumiąc łzy uciekające jej spod powiek. Nie mogła pozwolić sobie na bycie słabą. W przeciwnym razie zniszczyliby ją. Zmusiła swój umysł do skoncentrowania się na nienawiści, którą przygotowała dla swych katów. Znajoma twarz narzuciła swą obecność jej myślom. Krew zaczęła wypływać z przygryzanych przez nią warg, przyjmowała z radością przychodzący ból, który pozwalał jej nie wybuchnąć płaczem. Twarz, na której widniał uśmiech, w aureoli rudych włosów, twarz o żywym iskrzącym się spojrzeniu. Ron Weasley. Torturowany uderzeniami Crucio, po czym zabity z użyciem Avada Kedavra przez Voldemorta, który przed tym jeszcze rozprawił się z nim osobiście. Malfoy i Avery lubili młode i ładne dziewczęta, natomiast preferencje Toma Riddl'a skłaniały się czysto ku młodym chłopcom. Miał siłę w spojrzeniu. Mój Boże! Błagała, krzyczała, groziła. Mogła to widzieć, gdy gwałcił i zabijał Rona. Na samo wspomnienie poczuła, że traci kontrolę nad samą sobą, musiała to zahamować. Skoncentrować się. Skoncentrować się na nienawiści. I tylko na niej. Nienawiść stała się jedyną drogą ratunku.
- Nienawiść mnie wyzwoli- powiedziała pełnym głosem.
Musiała zapomnieć o tym, co jej zrobiono. Musiała wyrzucić z pamięci obraz jego bezkrwistego ciała, sponiewieranego przez tego szaleńca. Musiała przeżyć. Za wszelką cenę. Dla nienawiści i dla zemsty. Dla Harry'ego również. Zapewne szukał ich bez wytchnienia, jeśli nie dotarła do niego wiadomość o śmierci Rona i jeśli nie pomyślał, że ona również nie żyje. Próbowała odprężyć swe odrętwiałe od zbyt długiego bezruchu członki. Szczęk łańcuchów przywołał ją do porządku. Westchnęła wytężając słuch. Jej zmysły wyostrzyły się podczas tej niewoli. Hałas u wylotu korytarza... Kroki... Po nich charakterystyczne skrzypienie drzwi lochu.
Nagły napływ światła okrutnie zamknął jej powieki. Po kilku sekundach otworzyła je ponownie, próbując rozpoznać osobę, która się tam znajdowała. Wysoka sylwetka stojąca tyłem do światła. Spuściła wzrok, po czym ponownie go podniosła. Jej oczy śledziły kosmyki jasnych włosów zanim spotkały na swej drodze spojrzenie o barwie topniejącej stali.
- Zostawcie mnie samego z nią.
Ton komendy zmuszał człowieka do bycia posłusznym. Hałas kroków lekko nikł w jej uszach. Wzrok utkwiła w wysokiej sylwetce opartej niedbale o mur.
- Bez ogródek powiem, że twój zapach nie jest zachwycający szlamo.
Draco Malfoy. Nie wstrzymała nagłego wybuchu histerycznego śmiechu.
- Dray...- wyartykułowała ochrypłym głosem- Zajmiesz miejsce tatusia? To o to chodzi?
Ślizgon zmarszczył brwi zbliżając się.
- Więc ty również mnie zgwałcisz, ty również?
- Wybuchnęła szaleńczym śmiechem, nie zdolna do dłuższego kontrolowania się. Smagający policzek przywrócił jej rozum. Nie było ją stać na nic poza niedowierzającym spojrzeniem.
- To nie jest dobry moment na ataki nerwowe Granger- wycedził przez zęby.
Z jego ust wydobyło się kilka zdań, których jednak nie zdołała usłyszeć. Po chwili była wolna, zdjęto z niej łańcuchy.
- Nie wyobrażasz sobie nawet ile czasu potrzebowaliśmy by cię odnaleźć - powiedział - Możesz iść?
Nie była zdolna do niczego poza ogłupiałym spojrzeniem. Powtórzył pytanie z większym spokojem.
- Możesz iść?
Hermiona spróbowała się podnieść, opadła natychmiast. Złapał ją.
- Prawdopodobnie nie - odpowiedział za nią.
Wziął ją na ręce i wyniósł z lochu. Zamknęła instynktownie oczy. Po tak długim czasie spędzonym w ciemności, światło było dla niej nadal synonimem cierpienia. Draco nie przestawał mówić posuwając się dużymi krokami wzdłuż szerokiego korytarza.
- Miesiące, które cię szukaliśmy. Pozostali walczą. Niezmiernie mi przykro z tego powodu, ale nie będziesz w tym uczestniczyć, nie jesteś w stanie.
Nie zrozumiała nic więcej. Do kogo mówił? Miała wrażenie popadania w szaleństwo. Draco mógł poczuć jej strach i niedowierzanie. Utkwił w niej spojrzenie.
- Pracuję dla Zakonu, Granger - powiedział.
- Nie wierzę ci...
Na jego twarzy pojawił się uśmiech. Znał ją dobrze, potrzebowała dowodów.
- Agent podwójny, którego znasz pod pseudonimem The crow to ja.
Dziwne, uwierzyła mu na słowo. Sięgnęła mimochodem w głąb swej pamięci, uwielbiał film mugolski z Brandonem Lee.
- Co się tu dzieje? - zapytała słabo.
- Voldemort jest tam teraz. Musimy wstrzymać naszą pogawędkę, to nie są pytania na minutę Granger. Tak to miejsce jest ostatnim bastionem Śmierciożerców i ich szefa. Wojna zmierza ku końcowi i wiemy kto jest górą i kto przeżyje.
Hermiona zamknęła oczy. Może właśnie zapełniał jej głowę kolejnymi kłamstwami. Może to wszystko było kolejną pułapką? Myśli te wypełniały jej umysł, najgorszy wróg czasów szkolnych unosił ja z dala od tego piekła. Jeszcze jedna z myśli wdarła się do jej głowy, powiedziała sobie w duchu, iż wolałaby umrzeć z jego ręki niż z kogokolwiek innego.
- Weasley - zapytał nagle Ślizgon- Gdzie on jest?
- Spojrzenie, które mu rzuciła było tak bolesne i tak pełne znaczeń, że nie miał potrzeby otrzymania pełnej odpowiedzi.
- O cholera... Wybacz Granger...
Teraz słyszała wszystko. Zgiełk, wrzaski. Ponad nimi walka rozgorzała. Zaklęcia następowały po sobie i kończąc to wszystko.
Hałas pośpiesznych kroków, obróciła powoli głowę padając ofiarą przenikliwego jej bólu.
- Draco , co z nią?- zapytał znany jej głos.
Znalazła się w ramionach Freda Weasley'a, osuszyła łzy na jego koszuli. Spojrzał na nią z grymasem pół-wstrętu, pół-zbulwersowania jej stanem. Odwrócił się ku blondynowi, po czym rzekł urywanym tonem:
- Harry jest tam, twarzą w twarz z nim. Zaniosę ją w bezpieczne miejsce i dogonię innych.
- Ja - jego twarz zastygła niczym kamienna maska- zajmę się moim drogim ojczulkiem. Potter potrzebuje każdej możliwej pomocy.
To było zbyt wiele dla niej. Spustoszone ciało, niezdolne do przyjęcia tych wszystkich informacji. Hermionie Granger przydarzyło się coś, co nie zdarzało się jej nigdy - pogrążyła się w błogosławionej nieświadomości...
ROZDZIAŁ II Szukając odpoczynku
Jego obecność w niej, przypominająca jej boleśnie i okrutnie o tym, że jest dla nich jedynie przedmiotem. Cierpienie, ciągłe cierpienie. To bydlęce spojrzenie, brutalne ruchy... Ten smród potu... I ten przepojony winem głos.
- He, Lucjusz pomożesz mi rozpracować to ścierwo!?
***
Twarz Lucjusza Malfoya o surowych rysach... Jego uderzenia, cygara które z nieopisaną przyjemnością gasił na niej, ich świst w momencie gdy spotykały się z jej skórą...
- Jesteś moją małą kur***ą niczym innym, nikogo innego.
***
Twarz Rona wykrzykująca wewnętrznie swe cierpienie podczas gdy Voldemort... Jego ostatni oddech, dla niej jedynie dla niej...
- Musisz żyć Mione... Obiecaj mi to...
I później zaklęcie niewybaczalne...
- NIE! NIE! NIEEEEE!!!
Hermiona Granger obudziła się wyrywając ze szponów nawiedzającego ją koszmaru. Jej własny krzyk przywrócił ją do rzeczywistości. Rzucając wokoło siebie spojrzenia przesycone strachem widziała jedynie biel pomieszczenia, w którym się znajdowała, to przywróciło jej pamięć. Szpital św. Munga...
To był koniec Jej udręka była skończona.
Harry zniszczył Tego, którego imienia nie wolno wymawiać. Przyszedł ją zobaczyć, czuwać przy niej, trzymać jej dłoń, wysłuchiwać gdy wylewa z siebie ten cały ból, tę gorycz głosem przerywanym szlochem. Powiedział jej, że cierpiał przed śmiercią, widział znużenie w jej oczach, wiedziała że mówi jej prawdę. Obydwoje stracili swa niewinność...
Walka dobiegła końca, pewne, ale życie nigdy nie będzie takie samo dla tych, którym udało się przeżyć. Zbyt wiele przeszli, zbyt wiele widzieli, zbyt wiele robili rzeczy okrutnych.
Westchnęła. Znajdowała się tu siódmy dzień. Jej bezsilność doprowadzała ją do szału. Nie była zdolna do samodzielnego poruszania się. Podniosła się na łóżku pozostając przez moment w bezruchu, oczekując chwili w której jej głowa uwolni się od zawrotów.
Ruszyła ku łazience.
Błogosławiona woda spływała po jej ciele, chwyciła mydło. Tarła, tarła do momentu w którym jej skóra przypominała kolorem krew. Wydawało się jej, że ten brud na zawsze pozostanie na niej, że nigdy nie poczuje się na nowo czysta. To był siódmy prysznic w ciągu 24 godzin. Wiedziała, ze to nie istnieje, że jest to jedynie owocem jej oszalałego umysłu, że to siedzi w jej głowie, ale nie mogła się powstrzymać.
Była gwałcona i torturowana. Pewność, że dwa potwory, które jej to zrobiły smażą się teraz w piekle nie przyniosła jej pociechy. Avery został zabity przez braci Weasley'ów, Lucjusz Malfoy... przez swojego własnego syna.
Mało ważne. Nigdy nie zapomni. I nigdy nie odzyska szacunku do samej siebie.
Dotychczas nie przekonała się o własnej bezsilności, aż do teraz. Wierzyła w to, że jest tak silna. Wybuchła nagłym płaczem. Czuła się tak słaba, tak mizerna. Zniszczona zarówno fizycznie jak i moralnie. Oto co tym dwóm świniom udało się z niej zrobić. Strzępek człowieka...
Musiała odzyskać siebie, musiała się zrekonstruować... Zadanie, o jak trudne do wykonania. Rozmawiała z personelem szpitala, wszyscy byli jednomyślni. Ta rekonstrukcja nie była kwestią dni...
Wkrótce opuści szpital. Później wydobyje się z tego piekła zatruwającego jej ciało i umysł. Uda się jej... lub zmarnieje próbując. Była silniejsza od swoich katów, nie pozwoli im na to...
- Hermiona Granger, żywa i nietknięta.- powiedziała pełnym głosem.
To zdanie stało się jej myślą przewodnią.
***
Draco Malfoy stał pod prysznicem obserwując stróżki wody spływające po jego ciele. Jak gdyby ona miała zmyć jego nieczystości. Jak gdyby dzięki niej miał się poczuć na nowo... czysty. Woda spływała mieszając się z krwią. Cholerne rany znów się otworzyły.
Głos jego ojca, jeszcze i wciąż w jego głowie...
Jesteś czystej krwi Draco! Jak możesz nas zdradzać, swoją matkę i mnie!?
W gruncie rzeczy to wszystko niewielkie już miało znaczenie. Walka była skończona, nieprawdaż? Niemniej jednak pytania jeszcze pozostały. Po jakiego diabła wybrał obóz Pottera?! On sam tego nie wiedział. Gardził tym całym szlamem, brudem... ale myśl o staniu się pieskiem na posyłki Voldemorta jak jego ojciec, napawała go jeszcze większym obrzydzeniem.
Draco Malfoy niczego nie kochał. Draco Malfoy nie wierzył w nic. Przede wszystkim w siebie samego. Wers poematu mugolskiego gwałtownie powrócił mu w pamięci.
Mam więcej wspomnień niż jak gdybym miał tysiąc lat...
To zdanie było jego obrazem. Czuł się tak zmęczony życiem, że nim gardził. Ciężar świata spoczywał na jego barkach. Myśli te zalewały umysł każdego , któremu udało się przeżyć...
I w głowie Pottera musiała krążyć ta sama myśl. Obydwaj mieli zaledwie po dwadzieścia lat...
Gorzki grymas wykrzywił jego twarz na myśl o tym, do czego musiał się posunąć by zyskać specjalne względy Toma Riddl'a. Morderstwa, uległość, tortury... Śmierciożerca nigdy nie cofa się przed niczym, wszystko dla satysfakcji swego pana.
Zadawał sobie wciąż jedno i to samo pytanie - ile czasu musi minąć, by zdołał ponownie spojrzeć na swe odbicie w lustrze bez ochoty zwymiotowania? Wątpił w to, że kiedykolwiek nadejdzie taki czas. Wyszedł z łazienki osuszając skórę ręcznikiem.
Znów to cholerne wspomnienie. Moment, w którym ją znalazł. Jej histeryczny śmiech.
Dray... Zajmiesz miejsce tatusia? To o to chodzi? Ty również mnie zgwałcisz, ty również?
Dreszcz odrazy przeszedł przez jego ciało gdy przed oczami pojawił mu się obraz tego, przez co musiała przejść. Smród potu i wydalin przesycający loch był tak... Zmusił do reakcji swą samokontrolę by nie ulżyć swemu żołądkowi. Była diabelnie silna jak na szlamę. Przeżyła bez popadnięcia w szaleństwo. Dziwne, to stwierdzenie przepełnione podziwem... i wściekłością.
Ta wojna go złamała. Ale ona, to cholerne ścierwo wyszła z niej bez problemu powracając do normalnego życia. Pieprzona niesprawiedliwość. On również potrzebował zrekonstruowania swej egzystencji. Ponieważ była ona tego warta...
ROZDZIAŁ III Utrata
Sześć miesięcy upłynęło od końca wojny. Sześć cholernych miesięcy...Jedna, krótka chwila naszego istnienia... bądź wieczność. Wszystko zależało od punktu widzenia. Dla Korneliusza Knota, ministra magii, te sześć miesięcy upłynęło jako ta jedna, krótka chwila. Pomiędzy organizacją magicznego świata, pogoniami i procesami Śmierciożerców, nie miał minuty dla siebie. Dla człowieka, z którego twarzą spotkała się teraz jego twarz było to czymś absolutnie przeciwnym.
Nie każdego dnia można było bezkarnie znieważać Malfoya. Knot w pełni delektował się tą krótką chwilą. Jego mina przypominała minę cwanego, opasłego kota stojącego przed dzbanem pełnym mleka. Czysta przyjemność, mieć w garści dwóch aroganckich Ślizgonów, ojca i syna... Knot nienawidził Lucjusza Malfoya, ale to nie była czysta nienawiść, nienawiść ta była powodowana strachem. Odkrył teraz niezmierną przyjemność w trzymaniu jego syna za „gardło”.
Stojący przed nim Draco Malfoy czuł jak palce jego dłoni bezwolnie zaciskając się w pięść próbują zdusić gniew, bezskutecznie. Zdawało by się, że słyszy swą własną złość. Po wszystkich przysługach wyświadczonych Orderowi Feniksa, ministerstwu i samemu Knotowi, ten pieprzony dupek odmawia mu tego, co mu się w pełni należy.
- Nie wiem- słyszalny w jego głosie spokój nie wróżył niczego dobrego- czy zrozumiał pan dobrze sytuację...
-Mój drogi Draco jest mi niezmiernie przykro- dodał - lecz wszystkie dobra Śmierciożerców są aktualnie konfiskowane, przeprowadzane ekspertyzy mają być dowodami ich winy i zmusić ich do odpowiedzialności...
Knot miał minę równie przykrą jak dziewica w noc swojego wesela ( wybaczcie mi to zdanie, przetłumaczyłam je słowo w słowo i nie wiem czy to nie było błędem...) Draco zmiażdżył by go niczym owada, ale perspektywa skończenia w Azkabanie po tym wszystkim, do czego się posunął by tego uniknąć, przywróciła mu racjonalne myślenie.
- Posiadłość Malfoy'ów nie jest wyjątkiem od tej reguły, mój drogi. Po tym wszystkim, nikt nie ma wątpliwości jaką rolę odegrał w tym twój ojciec i kim był dla Vol...ekhm...
- Voldemorta, inaczej mówiąc Toma Riddl'a- przerwał mu sarkastycznie.- Można wymawiać jego imię, teraz już tak Knot.
Ogłupiały, pełny zdumienia wyraz twarzy Knota spowodował rozbawienie u jego współrozmówcy, zniszczone natychmiast przez gotującą się w nim wściekłość. Gniew, frustracja i nienawiść wydawały się być jedynymi uczuciami, których był w stanie doświadczyć od zakończenia tej przeklętej wojny.
Przeguby jego dłoni bielały pod wymuszeniem na sobie kontroli. Knot spostrzegł to. Machinalnie cofnął się o krok, niepewny reakcji. W tym momencie Draco Malfoy wyglądał na człowieka, który za chwilę straci kontrolę nad sobą i swym gniewem, nad którym do tej pory udało się mu zapanować.
Od pewnego czasu miał wrażenie, że nikt nie ma nad nim kontroli, przede wszystkim on sam. Nienawidził tego...
- Uporajcie się z tym jak chcecie, róbcie te cholerne ekspertyzy, ja chcę tylko tego co mi się należy. Radziłbym wam się pośpieszyć...
- Mój drogi przyjacielu...
- Nie chciałbym przypominać nikomu mojej roli w tej pieprzonej wojnie- wyartykułował zimno- Pożałujecie tego...
Knot przełknął te słowa z trudnością.
- Czy to groźba?- ośmielił się spytać.
Uśmiech, w którym wykrzywiła się twarz Ślizgona wywołał dreszcz na ciele Knota.
- Nie Panie Ministrze, to obietnica.
Drzwi biura gwałtownie zatrzasnęły się za nim. Głuchy hałas przyniósł mu swoistą satysfakcję, niestety tak krótką. Jego furia przed tym, co rozważył jako obelgę spowodowałą, że zadrżał. Nikomu nie udało się doprowadzić go do takiego stanu. Malfoy błagający i płaszczący się niczym żebrak przed tym kretynem! Rodzina była bliska upadku...
Musiał wysilić się na spokój. Musiał wyładować na kimś swój gniew. Jeśli odzyska posiadłość, zapewne elfy domowe będą trącać się kieliszkami.
Tam nie miał nikogo. Nikogo kto by mógł sprawić mu cierpienie.
Przymrużenie powiek spowodowało, że jego oczy były teraz jedynie wąskimi szparkami. Miał inne rozwiązanie... Nie przynosiła mu tak sycącej satysfakcji, jakiej dostarczyłaby mu agresja fizyczna w stosunku do Knota, ale przynosiła ze sobą pewną pociechę, pociechę często tak niezbędną podczas życia szpiega...
Miał ją zawsze przy sobie. Stare przyzwyczajenie...
W męskiej toalecie, obserwował ją, zafascynowany świetliście czystą bielą proszku. Nie było niemalże niczego, co odróżniałoby kokainę od śniegu. Była tak czysta, tak delikatna... Oczywiście nie dawała tego co zastrzyk, ale przynosiła natychmiastowe ukojenie.
Dłoń wślizgnęła się do kieszeni spodni, powolnym ruchem wyciągając mały zwitek. Wciągnął delikatnie substancję. Z lewej dziurki nosa spłynął strumyczek ciemnej krwi, nie zahamował go... Czuł jak jego napięte nerwy powoli się rozluźniają,, zamknął oczy opierając się o drzwi. Nie było ważnym, że ktoś może go przyłapać, drwił z tego szalenie... Nikt w ten sposób się już do niego nie odezwie... On był panem. Od tej chwili, to on był panem swojego istnienia...
Zaczął brać to świństwo sześć miesięcy po przeniknięciu do szeregów Voldemorta. To pomagało mu wytrzymać. Pierwszy raz spróbował w asyście przy gwałcie i morderstwie na Lavender Brown, swojej ex- współ uczennicy z Hogwartu. Wciąż miał przed oczami jej drżące wargi, jej spojrzenie błagające by z nią skończyć...
Widok bydlaków spragnionych krwi, domagających się swojej części wystygłego już ciała, to był ten cholerny uraz.
Ale jak na Malfoya przystało, nawet nie drgnął. Nie dał po sobie poznać.
Jego ojciec, wyraz jego twarzy, i ta pieprzona duma...
Cofnął się, to pytanie kierował do swoich własnych myśli. Czy Lucjusz i Riddle wiedzieli o jego skłonnościach do środków otępiających? Był niezmiernie dyskretny, pewne. Wątpliwy spokój zalał go, a on rozkoszował się nim w pełni.
Te momenty trwały od czasu do czasu, dopóki znów nie zalała go ta odraza. Kilka godzin zanim znów zaczął nienawidzić samego siebie, nienawidzić otaczającą go rzeczywistość...
Rozmasował kark z błogim westchnieniem. Rozszerzenie źrenic, przyspieszenie rytmu serca, zaostrzenie zmysłów... Kochał uczucie które przynosiło sztuczny raj - namiastkę normalności, namiastkę spokoju, namiastkę czegoś, czego tak bardzo pragnął...
Niebo, piekło... Dwie skrajności a jednak tak bliskie jedna drugiej...
ROZDZIAŁ IV Czarne myśli
Siedząc przy barze, spoglądała na Harry'ego zaabsorbowanego tańcem z Ginny. Widok ich razem sprawiał jej przyjemność. Był jednak jednym z niewielu, które jeszcze potrafiły to sprawić.
Dionizos był na swój sposób miejscem przyjemnym, ale jej myśli krążyły gdzieś daleko, nie pozwalając, by choć raz poczuła się normalnie spędzając czas z przyjaciółmi. Czasem wydawało się jej, że nigdy nie odzyska ochoty do zabawy. Po prostu zabawy. Więc i ochoty do życia...
Była druga nad ranem. Wlała w siebie pierwszy kieliszek dość wcześnie, za wcześnie. Nie zauważone przez nią spojrzenia dwójki przyjaciół błądziły wokół jej osoby. Jej dłoń machinalnie powędrowała ku kolejnemu już tego wieczora kieliszkowi, nie znajdując go jednak. Jego ręka była szybsza.
- Wydaje mi się , że wypiłaś już wystarczająco dużo- jego głos miał w sobie dużą dozę spokoju.
- Harry daj mi spokój, nie jesteś moim ojcem.
Święty Potter i te jego cholerne zabawy w rycerza bez strachu i bez zarzutu. Kiedyś uznałaby je za urocze, dzisiaj stały się nadzwyczaj drażliwe.
- Po prostu martwię się o ciebie.
- Ale nie musisz! - dało się słyszeć fałszywy entuzjazm - Zapewniam, że jestem w pełnej formie!
Momentalna naiwność absolutnie nie czyniła go głupcem.
- Zapłacisz za to jutro- westchnął- cudownym bólem głowy...
- Harry- przerwała mu- To mój problem, rozumiesz? Tego wieczora mam ochotę spić się do nieprzytomności.
Podniosła się, odchodząc w stronę parkietu. Samej sobie dowodząc, że jeszcze nie jest w tym stanie... Przez chwilę Harry spoglądał na nią, na jej anormalnie lubieżny ruch bioder. Wstrząsnął ramionami, dogonił Ginny.
Kilka minut później, widząc ich razem znikła dyskretnie, zaszywając się w toalecie.
Czuła mrowienie na ciele, opierając zimny policzek o szybę. Padła pastwą niepokoju, będącego stanem tak normalnym w swej nienormalności...
Czuła alkohol krążący w jej żyłach, rozpuszczający się we krwi, przynoszący ze sobą błogosławioną euforię. Chciała jedynie czuć się dobrze. Czy to było tak wiele? Od tak dawna tego pragnęła...
Jej wzrok spoczywał na lustrzanym odbiciu, dopóki nie pojawiły się mdłości, dopóki była w stanie znieść ten widok... Podniosła dłoń zaciskając ją w pięść, czuła paznokcie wbijające się w jej wnętrze. Gwałtowne uderzenie, śledziła wzrokiem spadające odłamki. Jej twarz rozpadła się na tysiąc małych fragmentów, spoglądała zdumiona.
Zafascynowana krwią uwalniającą się ze świeżej rany, której niezastygłe stróżki spływały wzdłuż ściany. Ten widok, czerpany z niego ogrom przyjemności przyprawiał ją o zawrót głowy. Rubinowa czerwień... Tak piękna, tak czysta, tak... widoczna. Mały kawałek szkła, i jej życie przeminie w kilka chwil...
Pustoszona przez to znieczulenie zmysłów, przez to otępienie, zatracenie w czasie... Tak, to było tak proste... Tak cholernie proste... Dla dawnej Hermiony Granger - za proste.
Jednym machnięciem różdżki pozbyła się problemu w postaci rozbitego lustra, wyszła z toalety i powróciła do baru, ogłupiała.
- Podwójną whiskey- ton zdania przybrał formę komendy.
Z jednym przechyleniem cała zawartość kieliszka znalazła się w jej przełyku.
- Spokojnie, to nie jest woda!- rzucił barman z zaniepokojeniem w głosie.
- Pilnuj własnego tyłka, jestem już dużą dziewczynką!
Widząc reakcję bezwiednie podniósł dłonie na znak uspokojenia.
- Spokojnie, chciałem ci oszczędzić jutrzejszych trudności.
Wzruszyła ramionami. Dlaczego do cholery, wszystkich nagle zaczęło interesować jej samopoczucie? To takie nużące...
- Kiedy ta panienka skończy podaj jej kolejny, na mój rachunek.
Jej głowa niepewnie obróciła się w kierunku, z którego dochodził głos. Typ około trzydziestoletni, niezgorzej podchmielony, skierował ku niej swe sprośne spojrzenie. Obróciła się z grymasem obrzydzenia.
- Dziękuję, ale za to co w siebie wlewam płacę sama.
- Piękna, coś ty taka nerwowa. Wyglądasz na pogrążoną w ciemnych myślach. Może ja poprawię twój humor?
- Wątpię - rzuciła ze wstrętem.
Podniosła się by odejść. Atmosfera z każdą chwilą stawała się cięższa. Nie zdążyła zrobić dwóch kroków, gdy poczuła na swoim ramieniu jego uścisk.
- Co się dzieje malutka? Nie jestem dla ciebie wystarczająco miły?
Obiegła spojrzeniem pomieszczenie. Cholera! Nie widziała ani Ginny, ani Harry'ego. W momencie, w którym najbardziej ich potrzebowała zawodzili ją.
- Nie, to nie o to chodzi - siliła się na spokój, próbując się delikatnie odsunąć - mam ochotę pić w samotności, to wszystko.
Dłoń spoczywająca na jaj ramieniu zacieśniła swój uścisk, czyniąc go wręcz brutalnym. To odesłało jej umysł do bolesnych wspomnień. Ekstremalnie bolesnych. Znów zatonęła w swym osobistym piekle, w popłochu walcząc z przyrostem siły.
- Puść mnie do cholery!
Zbliżył się ponownie. Furia i zapalczywość zostały zatrzymane jednym zdaniem.
- Wydaje mi się, że ta pani nie ma ochoty na twoje towarzystwo.
Osobnik zwrócił twarz ku intruzowi. Młody jasnowłosy człowiek o niewzruszonych rysach. Ślizgon. Nowoprzybyły, wyższy od niego co najmniej o głowę, nieskrywana muskulatura robiąca wrażenie, dzieło lat praktyki quidditcha ochłodziła nieco napastliwe zapędy.
Napastnik wewnętrznie rozważał kolejny krok. Jedno zdanie zmusiło go do podjęcia szybkiej decyzji.
- Zabieraj się stąd zanim rozbiję ci pysk. Zrozumiałeś?
Sekundy później znaleźli się sami. Hermiona Granger i Draco Malfoy. Twarzą w twarz. Pierwszy raz od momentu, w którym ją uwolnił. Sześć długich miesięcy. Błogosławione działanie alkoholu, zatonęła w nim bez pamięci. Powoli jednak zaczęło niknąć, przynosząc na powrót ten cholerny stan...
Nie chciała go widzieć. Nie jego. Syna swojego kata. Człowieka, który widział ja w tym godnym pożałowania stanie. Ostania osoba, której spotkania tu się spodziewała. Obserwował ją. Nieprzeniknioną twarz. Jednym chałstem przełknął kieliszek burbonu.
- Możę jeszcze jedna kolejkę Granger?
Musiała odmówić. Musiała oddalić się od niego. Musiała. Słowa uwalniały się z jej ust, nie zatrzymane. Z niedowierzaniem słuchała samej siebie.
- Odprowadź mnie do domu, Malfoy.
ROZDZIAŁ V Baise moi!
Nie wiedziała co on tu robi. On tego również nie wiedział.
Żadne z nich nie rozumiało jego obecności tutaj. Moment, w którym Draco Malfoy zdecydował się znaleźć w takim miejscu jak Dionizos był powodowany jedną intencją, wyżyć się w czysto zwierzęcy sposób. Mężczyzna, kobieta mało ważne...
Jego umysł nie rozważył odprowadzenia Granger. Myśl o wejściu i wypiciu ostatniego kieliszka była mu równie obca. Jej również. Oczy w nieokreślonej pustce zdawały się być gdzieś daleko.
Myśl błądziła w jej głowie, co jej to przyniesie? Wyszła bez uprzedzenia Harry'ego i Ginny. Gorszym była jednak obojętność dla tego faktu... Nie czuła niczego, żadnej odpowiedzialności, żadnego zmartwienia. Niczego. Było to jej problemem. Hermiona Granger pragnęła na nowo obudzić w sobie jakieś uczucie. Czyżby to był powód, dla którego zaprosiła go tutaj?
Pomyłka. Monumentalna pomyłka. Syn Lucjusza Malfoya był ostatnią osobą, której widoku pragnęła. Miał te same oczy, to samo spojrzenie przeszywające na wskroś każdą z najgłębiej zatopionych myśli ludzkich. Dlaczego pozwoliła mu wejść? Czy naprawdę chciała udowodnić sobie samej, że jest inny niż ten, który dał mu życie? Inny niż jego własny ojciec. Czyżby też gorszy?
To wszystko pozbawione było jakiegokolwiek sensu.
- Pomyliłeś obozy Malfoy?- to zdanie przesiąknięte znużeniem uwolniło się bezwiednie z jej ust.
- Przypomnę ci, że to ty mnie zaprosiłaś Granger.- zaznaczył niedbałym tonem.
- I sama nie wiem dlaczego... - wymamrotała te słowa zaledwie słyszalnie, bardziej dla siebie samej niż dla jego uszu. Ale on doskonale je słyszał. Grymas pogardy zdeformował doskonałe rysy.
- Owszem Granger, wiesz doskonale.
Rzuciła mu spojrzenie, mieszankę niepewności i oczekiwania.
- Chciałaś sprawdzić czy jestem lepszy niż mój ojciec, w łóżku.
Te ociekające chłodem słowa wdarły się do jej umysłu z opóźnieniem. Zdumienie nakazało spytać siebie samej czy dobrze usłyszała. Wydawał się być tak niepojęty w tym, iż mógł powiedzieć coś równie podłego.
I nagle obudziła się w niej niewysłowiona wściekłość. Uderzyła go wiążąc w sobie wszystkie siły. Czerwony odcisk jej dłoni pojawił się na bladej skórze Ślizgona. Nie było jej stać na nic poza zdumionym spojrzeniem. Stała tam, zafascynowana.
Serce biło jej z ta siłą pierwszy raz od tak dawna, oczekiwała na odwet. Ten jednak nie przychodził.
Smagający policzek obrócił jego twarz rozdzierając wargę w miejscu gdzie perliła się teraz kropla krwi. Zlizała ją rozkoszując się jej goryczą.
- Chcesz poczuć czym jest przemoc? Tak ? To o to chodzi Granger?
Złapała jego szyję przysuwając jego twarz ku swojej.
- Nienawidzę cię Malfoy- wyszeptała wprost w jego wargi. Przed pocałunkiem. Pocałunkiem, którego każda cząstka była ukąszeniem. Obrzydliwy smak krwi wypełnił ich usta, satysfakcjonując w pełni.
W odpowiedzi przycisnął ją do ściany, ona z brutalnością chwytając kant jego koszuli pozbawiła ją guzików. Widok nagiego, umięśnionego torsu porwał jej spojrzenie. W bezwiednym ruchu przejechała językiem po swej dolnej wardze. Przenikliwość ciepła narastającego w niej była niczym żądło zatapiające się w żywym mięsie. Jego oczy przybierały barwę topniejącej stali.
Zbliżył wargi do jej drżących ust.
- Czego chcesz Granger? - wyszeptał.
Doskonale znał odpowiedź. Jednak to nie zaspokoiło go w pełni. Chciał to usłyszeć od niej. Pierwszy akt poddania.
- Chcę... chcę, żebyś się stąd wyniósł, natychmiast!- wyrzuciła to z siebie urywanym oddechem.
- Zła odpowiedź!
Chwytając fragmentt jedwabnej bluzki, rozdarł ją na całej długości odsłaniając krągłe, kształtne piersi kobiety.
Z jej ust wydobył się głuchy jęk gdy przygryzał jej sutki. Odepchnęła go gwałtownie łapiąc urywany oddech.
Zlustrował ją dogłębnym spojrzeniem spod przymrużonych powiek. Zdumiony. Być w takiej ekscytacji już wtedy, gdy gra dopiero się rozpoczęła. Uciążliwe uczucie zalewające go w pełni. Uczucie zdobycia jej, którego nie zaznał nigdy wcześniej...
Elementy tej układanki nie pasowały do siebie. Dla niego kobiety nie były obiektem przyjemności. Jedynie przelotnym stosunkiem fizycznym, przynoszącym satysfakcję od czasu do czasu. Stracił kontrolę. Dzisiaj. I wiedział dobrze, że tym razem kontynuuje.
- Czego chcesz Granger? - zapytał opryskliwie.
Hermiona nie mogła na niego spojrzeć, oczy zamglone, niezdolna do odpowiedzi. Potrząsnął nią gwałtownie przyciskając do ściany. Szok przerwał jej oddech, zabierając ostanią iskrę rozsądku, którą jeszcze posiadała.
Rzuciła się na niego, niczym drapieżnik na swą ofiarę, uderzając, rozdzierając anielską twarz w bezskutecznym usiłowaniu zduszenia jego przeklętego uroku. Pozbywając się guzików u jego spodni, dłoń Hermiony wślizgnęła się do jego bokserek zamykając na obiekcie swych dążeń.
- To jest to czego chcę świnio!
Reszta ubrań leżąca na ziemi. Dwa nagie ciała walczące na nieskazitelnej bieli prześcieradeł. Dwa nagie ciała walczące jedno przeciwko drugiemu, z jednakowym szaleństwem. Każde z nich z takim samym pożądaniem i opentańczą myślą o posiadaniu drugiego. Dłonie Draco wrosły głęboko w jej wątłe, delikatne ciało. W uda, w pośladki. Otarł się o nią budząc jeszcze bardziej zapalczywe pożądanie.
W odpowiedzi zatopiła do głębi zęby w jego szyi, przynosząc mu mieszankę bólu i przyjemności. Chwycił jej długie włosy przyciągając ku sobie. Siła z jaką to zrobił wycisnęła bezwiednie jej łzy.
- Czego chcesz Granger?- to pytanie padło po raz trzeci.
Chciał jednego. Chciał aby się poddała. Nie wziął by jej pod innym warunkiem.
Iskrzące się oczy Hermiony. Nienawiść i pożądanie tańczące w jej głowie piekielną sarabandę.
Tortura czucia go ocierającego się o jej wejście była nie do zniesienia.
Poddała się.
- Chcę żebyś mnie pie*rzył Malfoy! Pie*rz mnie! Słyszysz! Pie*rz mnie!
Wszedł w nią głęboko, lustrując jej spojrzenie swoim. Brutalne ruchy. Walka dwóch ciał.
Grzech. Nienawiść. Rodząca się jak u innych miłość. Z pasją. Z intensywnością. Czuć inne ciało łączące się ze swoim.
Czuć w swym wnętrzu niemal zagasłą iskrę przeobrażającą się w prawdziwy żar. Unosząc się w rozkoszy, razem, w ostatecznym spazmie, do ostatniego ruchu...
By oczyścić się ze swej nienawiści, swej trwogi. Ich obrzydzenia dla rodzaju ludzkiego. Draco opadł na łóżko zwalniając jej ciało ze swego ciężaru.
Głuchą ciszę przerywały jedynie dwa ciężkie, ciepłe oddechy.
- Nienawidzę cię szlamo- szeptał jeszcze z oczyma zatopionymi we wcześniejszym uczuciu.
Posłała mu jednakowe spojrzenie. Nagle stała się niezdolna do znoszenia widoku męskiego ciała. Wszystko budziło w niej wstręt.
- Nie pozostanę ci dłużna świnio!- wypluła to zdanie ze wstrętem, obłąkańczą wściekłością. Jej pięść znalazła się nagle na jego ramieniu.
- Teraz wynoś się stąd!
Bez słowa więcej, jednak ze zwycięskim uśmiechem na ustach Ślizgon podniósł się i ubrał. Kilka chwil później usłyszała zatrzaskujące się za nim drzwi wejściowe.
Nie wiedziała, o którą z myśli zahaczyć. Była ze swym najgorszym wrogiem. Jak pies skomlący o odrobinę ciepła. Z kimś, kto nienawidził i gardził nią w taki sam sposób jak ona nim. Jednak uwielbiała to...
Zapach potu zalewający pomieszczenie stał się nagle nie do zniesienia. W przypływie wściekłości, machinalnie zdarła z łóżka prześcieradła, po czym wrzuciła je do kosza na bieliznę. Siadła na ciemnej, czerwonej kapie leżącej na łóżku. Otuliła się nią, kurcząc do pozycji embrionalnej.
Pierwszy raz od tak dawana Hermiona Granger spała niczym dziecko...
ROZDZIAŁ VI Jutrzejsze niepokoje...
Lustrzane odbicie postawiło przed nim obraz człowieka, lekki zarost, nagi tors, męskie rysy i kryjące się w nich zmęczenie. Zmarszczył brwi, golił się. Cholera! Natrafił na rany wymierzone jego skórze przez paznokcie wieczornej partnerki.
Granger... ociekający ironią uśmiech pojawił się na pełnych wargach Draco Malfoya w odpowiedzi na powracające wspomnienie ostatniej nocy.
Komu przyszłoby na myśl, że mała Granger okaże się tak wyuzdana.
To otworzyło nowe horyzonty. Znikły wszelkie hamulce, wszelkie zasady. Nie istniała już kwestia czystej czy brudnej krwi.
Zareagowała tak niespodziewanie, tak zastanawiająco... Jego krew krążąca coraz szybciej odpłynęła gwałtownie w dół ciała, gdy w pamięci powróciły mu jej jęki i krzyki.
Zareagowała tak niespodziewanie, tak zastanawiająco...
I po raz pierwszy od tak dawna spał, spał nieprzerwanym snem.
Interesujące. Bardzo interesujące.
Święta Granger, dziewica i męczennica okazująca się zwykłą sprośną świnią, dorównującą jego partnerką rozpusty. Granger budząca w sobie czysto zwierzęce odruchy…
Piekło nigdy nie jest tak ekscytujące jak wtedy, gdy skrywa się za twarzą anioła...
***
Przeciągnęła się przed lustrem, odnajdując w jego odbiciu ciało tak podobne do swojego a zarazem tak inne. Raport seksualny. To była jej pierwsza styczność z seksem od sześciu, długich miesięcy. Koniec celibatu. Seanse z psychomagami przynosiły pierwsze owoce...
Hermiona Granger w rozdrażnieniu podniosła łopatki, które po chwili bezwiednie opadły. Nie miała ani czasu, ani ochoty na strach. Jej umysł obrał jedną myśl, na której spoczywała całkowita koncentracja... Poczuć go w sobie, jeszcze raz...
Grymas wykrzywił jej twarz. Weszła do gniazda węży. Skarciła swój umysł obłąkańczo analizujący wszystko to, co natarczywie krążyło jej w głowie. Żadnego cholernego analizowania...
Wybuchła śmiechem szaleńca, naga opadła na łóżko. Tkwiąca w niej odraza do siebie samej była jak uporczywy owad, który, pomimo iż wciąż odganiany, powraca. Jedna mała wiązka w jej głowie wyparła tę obrzydliwość. Czuła się tak... żyjąca, pierwszy raz od dawna, od wieczności... Poczuła coś, do cholery poczuła coś...
Coś tak silnie uzależniającego, niczym biały proszek, który dłonie narkomana łapczywie w sobie zamykają.
Wiążąc siły podniosła się, zmarszczyła brwi widząc ślady jego rąk na udach. Świnia! Te jego cholerne, brudne łapy...
W każdej najmniejszej cząstce jej samej wrzała nienawiść do jego osoby, tak silna i tak niezmienna... Kpiący uśmiech zagrał na jej wargach. Teraz wiedziała coś jeszcze.
Nazwany niegdyś „bogiem seksu”, zasłużył na to w pełni...
***
W jednym z pomieszczeń małego mieszkania atmosfera stawała się cięższa z każdą minutą. Ginny Weasley bezwiednie zataczała koła przypominając zwierzę bez celu przemierzające każdy centymetr swojej klatki.
Natrafiła wzrokiem na zielone spojrzenie.
- Harry- zabrzmiało w głuchej ciszy- wiesz równie dobrze, że to nie jest do niej podobne, nigdy nie wychodziła bez słowa pożegnania.
Siedzący pogrążony w myślach człowiek, brutalnie z nich wyrwany wstrząsnął ramionami, jego twarz zalał wyraz znużenia.
- Wiem doskonale, i to mnie niepokoi.
- Mnie również.
- Będę spokojniejsza jeśli tam pójdziemy...
- Ginny, dzwoniła żeby przeprosić delikatnie dając do zrozumienia, że chyba potrzebuje odrobiny spokoju.
Ich spojrzenia ponownie się spotkały.
- Ktoś z nią był?
- Nie, wyszła sama. W każdym razie jest to tylko to, co mi powiedziała.
- Okłamała cię- spokój jej głosu obudził niepokój.
- O czym ty do cholery mówisz?!
- Powołałam się na swoją intuicję... Jestem prawie pewna, nie była sama tej nocy.
- Do cholery Ginny czy ty o czymś wiesz?
- Nie. Ale jeśli interesuje cię moje skromne zdanie, to myślę, że po prostu spotkała kogoś, z kim spędziła czas i to jest chyba właśnie to, czego jej trzeba.
Zatrzymał na niej wzrok, zdumiony, ogłupiały...
- Straciła człowieka, którego kochała sześć, pieprzonych miesięcy temu! I do cholery Ginny przypominam ci jedynie, że mówimy o twoim bracie i o moim przyjacielu.
Nagły wybuch, którego siła dotknęła również jej. Zadrżała.
Zatrzymał go natychmiast, widząc zielone spojrzenie za ścianą łez.
- Harry- mówiąc położyła dłoń na jego ramieniu- wiesz ile dla mnie znaczył, ale nie chciałby widzieć jej rozgoryczenia, tej skorupy, w której się zamknęła. Chciałby żeby znów zaczęła żyć, po prostu żyć... I dla tego momentu zdecydowała się wtedy wyjść. Są chwile, w których mnie przeraża. Czasem wydaje mi się być martwą za życia...
- Trzeba dać jej trochę czasu, Ginny. Była gwałcona i torturowana, nie zapominaj o tym. Żadne z nas nie wyszło nietknięte z tej przeklętej wojny, ale ona wyniosła z niej więcej ran niż wszyscy inni...
- Wiem Harry- szeptała - Chciałabym widzieć ją na nowo próbującą czegoś. I jeśli tym jest znalezienie szczęścia z kimś innym, to uwierz, będę pierwszą, która udzieli jej swojego pełnego poparcia.
- Nie zmienię zdania, wciąż jest zbyt wcześnie... Nie pozbyła się jeszcze tego całego cholernego żalu, w którym tkwi- ton jego głosu miarowo uspokajał się.
Skuliła się w jego ramionach, niezdolna do dłuższego duszenia łez.
- Wie... wiem- oddech urywany, mieszany ze spazmami płaczu stawał się szybszy, złamała się kompletnie - Nie wierzę w to, nie chce w to wierzyć! Nigdy więcej nie zobaczę go w tych drzwiach, nigdy więcej nie usłyszę tego głosu...
Był tak blisko niej, zdawali się być jednym ciałem, jedna duszą... Ukrył zmęczoną twarz w jej włosach.
- Bezustannie o tym myślę... On umarł w bólu, upodlony. To jest tak..., to jest tak żałosne, tak cholernie żałosne...
- A to wszystko po to, by przyznano mu ten pieprzony order... Pośmiertny Order Merlina…
Posługiwał się tonem cynika, cynika odartego ze wszelkich złudzeń.
- Ludzkość potrzebuje bohaterów, nie katów.
Spoglądali na siebie, odnajdując i odczytując każdą z myśli. Żadne z nich nie miało ochoty by tam być, ale Order Merlina był najwyższym istniejącym wyróżnieniem, a nieobecność byłaby zlekceważeniem pamięci tych wszystkich, którzy oddali swe istnienia by zachować inne.
Zastygli w uścisku, padając ofiarą palących wątpliwości, trwogi, ale i zdziwienia tym małym cudem, wspólnym rankiem, we dwoje. Ocaleni od świata w ruinie, z nadzieją w sobie na nadejście dnia, w którym znów zaczną żyć. Żyć, zamiast po prostu przeżyć…
ROZDZIAŁ VII Order Merlina
Elita magicznego świata odpowiedziała obecnością na wyjątkowo zapowiadające się „światowości”. Sobotni wieczór, minister składa hołd bohaterom wojny. To jedna z tych „wielkich ceremonii”, na których zaznaczenie swej obecności i zainteresowania nosi znamiona świętości...
Żenada, kretyńska żenada... - wciąż miała to w głowie, nie była w stanie zdusić tych myśli-to ile musieliśmy znieść, ten brud którego nie możemy zmyć, żadne z nich go nie dostrzega... Pożywką dla nich stała się myśl o pięknym widowisku, po którym zapomną... Ilu spośród nich wie, że Ron przed śmiercią był gwałcony i torturowany? Przede wszystkim... ilu spośród nich naprawdę chce wiedzieć?
We wnętrzu siebie krzyczała. Jej złość, jej trwoga, jej bezsilność. Dlaczego nie było to jedną z tych dobrych myśli, przychodzących wtedy, gdy najbardziej ich potrzebujemy...
Ale nie odważyła się na wypowiedzenie tego pytania pełnym głosem.
Pomijała milczeniem uśmiechy pochlebców gratulujących jej otrzymania najwyższego odznaczenia: Orderu Merlina, pierwszej klasy. Pochlebców upajających się zazdrością.
Ta, wszechobecna, dusząca hipokryzja wywoływała u niej mdłości.
Nieobecność Harry'ego i Ginny byłaby jej zgubą, utonęłaby w tym bagnie fałszywego piękna, w tym złudzeniu normalności...
Byli jedynym powodem, dla którego tam szła. Żadne z nich nie było w stanie od tego uciec. Zbyt wielu poświęciło swe istnienia by uratować inne, prowadząc tym samym magiczny świat ku zwycięstwu.
Widząc go, chwilami budziła w sobie litość. Ciężar spoczywający na jego barkach... Tak niezwykłą była jego siła, skąd ją czerpał? Wystarczały jego spojrzenia, zwracane w kierunku Ginny, gdy wierzył w to, iż nikt nie jest w stanie ich zobaczyć, o jak bardzo się mylił... Miała odpowiedź...
On kochał ją, ona kochała jego. I to było bodźcem pozwalającym im istnieć.
Ona Hermiona Granger niegdyś „panienka wiedząca wszystko” nie miała nic. To co kochała odeszło, to co kochała opuściło ją. Była tam, otoczona skorupą skrywającą każde z ciemnych uczuć, żal wydzierający każde z jaśniejszych wspomnień, tworząc przed światem barierę w postaci pięknej otoczki, której ludzkie oko nie było w stanie przeniknąć. Piękna zewnętrznie, wewnętrznie pusta muszla.
Tymczasem, każda jej cząstka jednocześnie kipiała jakąś nieodgadnioną żywotnością. Każde zakończenie nerwu, każde włókno było świadome jej obecności.
W krótkiej chwili jej spojrzenie napotkało inne, ale skarciła siebie samą szukając go ponownie. Ignorancja. On odpowiedział tym samym.
Draco Malfoy miał w sobie tę prawdę, którą miała w sobie Hermiona Granger, nie mogli tu dłużej zostać.
To dziwne przyciąganie, mieszanka seksualnego głodu i palącej nienawiści były nazbyt gwałtownymi, by można było je wstrzymywać jeszcze choćby chwilę dłużej. Zagadką, na którą nie udzielimy odpowiedzi było pytanie, czy obydwoje pragnęli to zniszczyć?
Odmawiała sobie wspomnień tamtej nocy, ale przyszedł moment, w którym stało się to niemożliwym. Mieszanka bólu i przyjemności, poddania i dominacji... Nie trzeba było wiele by wpaść w sidła piekielnej zależności.
Czysto seksualne potrzeby zwracające się ku dawnemu nieprzyjacielowi być może przybierały jedyną formę ucieczki od tego brudu, w którym tonęła...
Jej myśli zaciekle walczyły z ciałem, które szukało Ślizgona. Kilka chwil wcześniej widziała go prowadzącego „kurtuazyjną” rozmówkę z Knotem i Dumbledore'm, dyskusja zmieniała charakter na nieco bardziej... ożywiony.
Po chwili wydawał się zniknąć. Może wyszedł...
Jej ramiona bezwiednie podniosły się by po chwili opaść, próbowała udowodnić sobie samej, iż jest w stanie jeszcze wytrzymać.
Dobrze się nad tym zastanowiwszy mogła zrobić to samo, wyjść. Ta typowo francuska ekspresja wycisnęła gorzki uśmiech na jej wargach.
Skierowała spojrzenie w stronę przyjaciół, tańcząc przed orkiestrą zdawali się być nieświadomi czyjejkolwiek obecności. Głowa Ginny bezwiednie spoczęła na ramionach Harry'ego. Obydwoje zamknęli oczy pozwalając się nieść muzyce.
Opuściła pomieszczenie z przesadną ostrożnością, przepłynęła niezauważona... Pozostawiając za sobą schody bez celu przemierzała korytarze, wdychając zapach wyniosłości, hipokryzji kryjący się w każdej szczelinie.
Drzwi, na nich tabliczka. „Korneliusz Knot- minister magii”. Po zlustrowaniu jej wzrokiem jedyną pozostałością był czysto ironiczny uśmiech widniejący na jej wargach. Weszła.
Biuro Knota było obrazem człowieka. Pompatyczne i aroganckie. Duże okno wysunięte w przód pozwalało na kontrolowanie sytuacji, w przed momentem opuszczonej sali. Tkwiła w ciemnościach, nie zapaliła światła. Nikt nie mógł jej widzieć. Zbliżyła się, obserwując, zafascynowana. Nikły śmiech uwolnił się z jej gardła widząc Szalonookiego śledzącego zachowania Knota.
Głuchy dźwięk spadającego przedmiotu wyostrzył jej czujność. Zastygła w bezruchu. Przyspieszenie rytmu serca, niepokój... Czuła czyjąś obecność. Uświadomiła sobie, że czuła ją przez cały czas. Gorący oddech intruza, miała go na swym karku.
- Nie jesteś z przyjaciółmi Granger?
- Jak możesz zauważyć- odpowiedziała nie spoglądając na postać ocierającą się o jej plecy.
Cholerna cisza...
- Dlaczego nie jesteś z nimi?
Nie odpowiedziała. Poczuła zalewające ją znużenie. Znużenie tą grą... Jej nieobecność uwalniała drzemiący w nim gniew. Nie chciała stawić czoła prawdzie.
Bardzo dobrze. Ale to co przed nią odkryje, to to, że nie należy do grupy tych, których zignorowanie ponosi za sobą bezkarność... Gwałtownie uchwycił jej ramiona, niczym lalkę, utwierdził w niej swe spojrzenie.
- Pytam jeszcze raz. Dlaczego jesteś tu, nie z nimi?
- Zostaw mnie- wypluła sarkastycznie.
Pochylił się. Stali tak przez chwilę, jego wargi zaledwie muskały jej usta.
- Ponieważ jesteś taka jak ja. Tkwisz w ciemnościach, nie wiesz czym jest światło.
Dość wstępów. Dość fałszywych prawd. Doprowadzasz mnie do szału obnażając to, co tak usilnie staram się ukryć. Moje myśli wypełnione tobą odbierają ci te strzępy rozsądku...
Ich wargi spoiły się w jedno. Brutalnie. Ponieważ ta bestialskość była jedynym, możliwym sposobem komunikacji pomiędzy nimi. Gwałtowność. Nienawiść. Ich wspólny język.
Zatopiła zęby w jego wargach. W odpowiedzi przycisnął ją do ściany. Bez przerwania pocałunku. Wydała z siebie głuchy jęk, gdy jego dłonie powędrowały wzdłuż jej gładkich ud. Wbiła paznokcie we wnętrze dłoni Draco, poczuła jego palce w sobie. Lustrował ją wzrokiem obłąkańca, napawając się tym widokiem. Widokiem jej błyszczących w ciemności oczu. Była bardziej niebezpieczna niż jakikolwiek narkotyk. Ale on nigdy nie potrafił oprzeć się niebezpieczeństwu.
Ubóstwiał to. Ten zastrzyk adrenaliny. Zatracenie się w swym wnętrzu, najciemniejszych zakamarkach, własnym rozgoryczeniu...
Ta dzika ekscytacja przynosząca najsilniejsze uczucia...
Czysta nienawiść nie jest jedynym afrodyzjakiem. To również potęga fantazji...
Uwalniając się z więzienia szat zanurzył się w niej. Każdy kolejny ruch głębszy. Zamknęła oczy, widząc to uchwycił jej podbródek, przyciągną ku swej twarzy.
- Nie- powiedział- chcę żebyś na mnie patrzyła, gdy robię ci dobrze.
Chcę cię podbić. Chcę pokuty. Uczcijmy naszą nienawiść i skonsumujmy nasze grzechy. Witaj w moim piekle... Teraz będzie i twoim.
- Spójrz na mnie.
Te proste słowa zaprowadziły ją na skraj wyimaginowanej przepaści. Jej koncentracja spoczęła na odczuciach. Czuła jego ruchy stające się coraz bardziej brutalnymi, jego rysy wykrzywione w spazmie przyjemności. Zamknął w swych rękach przeguby jej dłoni.. piętnując jej ciało...
- Chcę cię mieć na wszelkie możliwe i wyobrażalne sposoby, szlamo- wyszeptał te słowa przywierając twarzą do skóry jej ramion.
- Gdzie chcesz, jak chcesz, kiedy chcesz...- słowa uwalniały się bezwiednie zmagając z urywanym oddechem.
Ogień trawił jej ciało. Miotając jej duszą, każdą cząstką jej samej... Napięcie rozluźnione eksplozją przyjemności zalewającej ich w pełni... Dwa ostanie ruchy, uwolnił się z czysto zwierzęcym pomrukiem. Cielesne powiązanie przynoszące gorzki posmak, pochłaniające obydwoje...
Dwa współgrające ze sobą oddechy, urywane, zachłannie połykające powietrze...
Przed odsunięciem się, spoglądali zafascynowani, wszystko powróciło, wygładzili ubrania.
Żadne nie świadome do końca swoich pragnień, najczarniejszych myśli głęboko zaszytych w otchłani umysłu. Żadne nie zdające sobie sprawy z tego, że ten moment był początkiem...
ROZDZIAŁ VIII Igraszka lwa i węża
Od niemalże trzech lat po opuszczeniu Hogwartu biuro Albusa Dumbledora pozostało niezmiennym. Draco nie miał okazji by powrócić tu podczas wojny. Wchodząc skonstatował przyjemny nieład panujący we wnętrzu, odbicie wspomnień sięgających czasów szkolnych.
Pośród natłoku przedmiotów starzec, postura suchego, naznaczonego czasem człowieka spoglądającego na niego z uprzejmym uśmiechem.
Niezmienny i uspokajający... Diaboliczny staruch...
Odwzajemnił uśmiech doprawiając go szczyptą nieskrywanej ironii. Złośliwy starzec o lisiej przebiegłości.Z powodzeniem mógłby być opiekunem Ślizgonów.
Walka zapowiadała się szorstko. Naprężył łopatki. Bezwiednie stawiane kroki postawiły go w centralnej części izby. Minuty oschłej ciszy. Lustrujący wzajemnie przeciwnika. Lew węża, wąż lwa. Pierwszy patrzący z życzliwością, drugi z oczekiwaniem.
Wciąż zastanawiał się, co miał na myśli Knot przysyłając go tu, do jedynego człowieka potrafiącego obudzić strach w Voldemorcie? W jego głowie zaczęły formować się jeszcze nie do końca jasnemyśli...
- Draco... Sprawiłeś mi przyjemność swoją wizytą. Nie widzieliśmy się od...
Dyrektor zatrzymał się usilnie przeszukując swe zakurzone wspomnienia.
- ... Od ceremonii rozdania Orderów, dyrektorze- odpowiedział.
Ton jgo głosu zdradził, że nie jest naiwny na tyle, by uwierzyć w rzekomą amnezję dawnego dyrektora.
Partia pomiędzy nimi się rozpoczęła. Pierwszy ruch w grze, Draco miał w sobie wątpliwość, czy dobrze zrozumiał zamiary.
- Tak, to już trzy miesiące!
W jego głosie brakowało dawnego spokoju.
Malfoy przesunął się, palce jego dłoni swawolnie wędrowały po nierównościach regałów biblioteczki. Brak najmniejszej szczypty kurzu... Nic, żadnych śladów. Dziwaczność na obraz właściciela tego miejsca.
- Dlaczego tu jestem?
Nie należał do kryjących dosadność pod potokiem pięknych słów.
- Dla przyjemności twego kompana, moje dziecko.
Młoda twarz wyrażająca znużenie...
- Grajmy otwarcie. Mam dość podwójnych znaczeń.
Albus westchnął. Młody człowiek o rysach pełnych zmęczenia krył w swym spojrzeniu więcej niż mógłby przypuszczać. On, dyrektor Hogwartu obserwował latami młodzieńca w zawiei wyborów, błąkającego się między cieniem a jasnością przed ostatecznym wyborem: służbie światłu w ponownym połączeniu z ciemnościami...
Widział syna wiernie śledzącego szlaki swego ojca. I syna, który swojego ojca zabił. Jego wzrok spoczywał na człowieku pełnym pogardy dla swego istnienia, który zawsze będzie uważał sibie samego za potępionego ojcobójcę.
- Draco... Rozmawiałeś z Korneliuszem, co ci powiedział, dokładnie?
- Dokładnie, że to musiałbyś być ty, jeśli chciałbym... hmmm jakiego wyrażenia użył? A tak, to musiałbyś być ty, jeśli chciałbym jakiegoś sensownego poparcia do tego, żeby zwrócono mi to, co do mnie należy.
Sarkazm był ewidentny. Twarz starca pozostała niewzruszoną.
- Co wywnioskowałeś?
- To, że pociągałeś za wszystkie sznurki - wypluł chłodno - Jeśli procedura będąca w toku, od tak dawana wciąż pozostaje nierozwiązaną, to tylko dlatego, że ty tego chcesz...
Obydwoje lustrowali swe twarze, każdy starając się odczytać myśli drugiego.
- Jesteś bardzo bystry Draco- pozwolił ostatecznie uwolnić się tym słowom.
Rysy młodego człowieka zacisnęły się.
- Dlaczego? - pytał pełen wyrzutu - Powiedz mi dlaczego?! Nie byłem doskonałym narzędziem w waszych rękach przez ostatnie miesiące? Nie otrzymaliście tego, czego tak bardzo chcieliście, dzięki mnie?
- To nie jest takie proste...
Dłoń Ślizgona bezwiednie zacisnęła się w pięść opadając na powierzchnię biurka. Wszystko zadrżało.
- Cholera, i kto to komplikuje?! Chcę tylko żebyście oddali mi dom, w którym się urodziłem! Oddajcie mi to, do czego mam prawo!
Gorzki smak bezsilności dotarł do jego gardła. Spojrzenie starca wypełniła litość... ta cholerna litość. I smutek.
- Pokaż mi swoje ręce, Draco.
Zdumienie. Niezrozumienie.
- Słucham?
- Wyciągnij dłonie przed siebie, na wprost.
Zrozumiał. Strach zacisnął swe szpony na jego wnętrznościach, gniew wrzał na jego wargach.
Podniósł je nieznacznie, nie spuścił spojrzenia wciąż utwierdzając je współtowarzyszu.
Był tam, niezdolny do zapanowania nad ich drżeniem.
- Jesteś uzależniony, moje dziecko - spokój jego głosu był nie do niesienia.
Potrzebuję tego natychmiast, tak bardzo potrzebuję...
To zdanie krążyło w jego głowie jak pieśń bez końca, wciąż powracając.
Jak się dowiedział... Zresztą czy to ważne? Albus był wciąż na bierząco, nic nie umknęło jego uwadze, kilkakrotnie wydawało mu się, że drzemie w nim diabeł.
Zmusił się do odwrócenia głowy, wiążąc wszystkie swe siły starał się zdusić łzy zniechęcenia, łzy zwątpienia, które pomimo stawianych oporów obłąkańczo szukając przesmyku, uwalniały się spod jego powiek.
Malfoy nie miał prawa do tego... nie miał prawa do ukazania swej słabości... przed nikim.
Szmer skrzydeł, spokojny szelest... Dotyk, delikatny niczym muśnięcie motylich skrzydeł... Fawkes usiadł na jego ramieniu. Draco zatonął w jego złocisto brązowym spojrzeniu, uczucie nieskończonego spokoju wdarło się do każdej cząstki ciała. Oddał się zapomnieniu, pozostawiając swój ból, bezsilność poza istnieniem, poza marzeniem o pięknie, poza wszystkim...Płakał...
Ale Draco nie chciał tego. Przede wszystkim tego. Nie chciał zapomnienia. Nie chciał wyrzeczenia się swego gniewu.
Żadnego spokoju, bez przebaczenia dla Draco Malfoya...
Przywołał drzemiącego w nim demona, odepchnął gwałtownie feniksa.
Zwierzę usadowiło się na swej żerdce utwierdzając w nim smutne spojrzenie. Starzec stojący nieopodal połykał każdy ruch... Żadna z łez nie pozostała niezauważoną...
Ale jego towarzysz odmówił mu spojrzenia, nie zmiękł.
- Zostaw mnie w spokoju! - wysyczał wściekle -Tak, jestem cholernym narkomanem! No i? Mam cię za nic, ciebie i tych wszystkich dupków ślepo przestrzegających zasad!
Dłonie rozjuszonego młodzieńca zacisnęły się na gardle zmęczonego starca, szata wciąż nieskazitelna pod palcami ściśniętymi gniewem...
- Gówno obchodziło was to całe bagno, wiedziałeś o tym, co musiałem zrobić by przeżyć? Wiedziałeś? W momencie, w którym dostaliście wasze informacje, cała reszta mogła równie dobrze iść do diabła! Wiedzieliście o tym, co Voldemort mi zrobił, wiedzieliście!?
- Tak wiedziałem... Lub przynajmniej miałem pewne obawy...
Głos starca był szeptem. Eksplozja czystej nienawiści...
Rozluźnił uścisk, powoli... powoli...
- Macie to wszystko gdzieś.
- Mylisz się Draco- zaprzeczał, ta gwałtowność dotknęła również jego- Martwię się o ciebie.
Dłonie starca spoczęły na jego łopatkach.
- Niszczysz siebie samego.
- Oddajcie to, co do mnie należy.
- Nie mogę. Nie dopóki będziesz w tym stanie.
Rzucił mu pogardliwe spojrzenie.
- Owszem, możesz. Możesz i zrobisz to, Dumbledore. Uwierz mi, nie zniszczę siebie samego.
Ramiona starca bezwiednie opadły. W jednej chwili ciężar lat stał się okrutnie ciężki.
Twarz niewzruszona, zamykająca obraz burzących się w nim uczuć, dumne spojrzenie, ostatni z Malfoy'ów odwrócił się i opuścił biuro swego dawnego dyrektora.
Potrzeba uśmierzenia palącego bólu, zaspokojenia głodu zemsty...
Ciepłe, wątłe ciało Granger wijące się pod nim... Błagające, jęczące.
Gdy do niej przybędzie zastając ją... gorzko pożałuje... bądź pogrąży się w całkowitej rozkoszy.
Wszystko zależało od punktu widzenia...
ROZDZIAŁ IX Tracąc kontrolę
Godziny. Godziny, podczas których doprowadzał ją do szaleństwa. Przeguby dłoni przewiązane, ciasno przytwierdzone do żerdzi łóżka. Hermiona Granger miała wrażenie popadania w senną rzeczywistość. Przygryzła wargi. Chciał się znów odsunąć, pozostawiając ją na skraju orgazmu. Straciła rachubę, nie zdając sobie sprawy, który już raz torturuje ją w ten sposób.
Nie była niczym więcej jak jedynie ciałem. Ciałem uległym, ciałem-przedmiotem, obiektem, palącym, kwilącym, sponiewieranym. Jak pies skomlący o chwilę ciepła. On, świnią czerpiąca nieopisaną przyjemność z odmawiania jej.
Nie była na to gotowa. Nigdy nie była. Kilka lat wcześniej, jej seksualność rozbudzona gwałtownie ciekawością popchnęła ją do kupna egzemplarzu powieści Pauline Reage, Histoire d'O, łapczywie pochłoniętej w zaciszach swego pokoju.
Zaintrygowana. Przepełniona wstrętem. Wzburzona.
W prawdziwym życiu te sadomasochistyczne jednostki wydały się nie tylko dziwne, ale nieco śmieszne.
A tymczasem ona była tam niczym jedna z nich, ona, Hermiona Granger, przykuta do własnego łóżka, naga, otwarcie uległa dominacji innego ciała nad swoim. Padając pastwą obsesyjnej, trzymiesięcznej, seksualnej historii...
Przyjemność, przyjemność bez końca, godziny namacalne, dotykalne jak ostrza noży, następujące po sobie jak zapalające się światła neonów brudnych, śmierdzących miast.
Dnie i noce odzierające z najskrytszych myśli, odkrywające najgłębsze i najbardziej niedostępne tajniki ludzkiego umysłu. Ból, przyjemność. Zatracić się w cierpieniu przeobrażającym się w tak łapczywie odczuwaną przyjemność.
Dwie skrajności, dwa tak ściśle powiązane uczucia...
Przybył do niej w stanie ekstremalnej ekscytacji.
Przewidziała to.
Draco nigdy nie ukrywał przed nią swojego uzależnienia. Zdarzało mu się zaspokajać swój narkotyczny głód w jej obecności. Jak gdyby był to moment doskonały...
Igła spadła na ziemię z tłumionym hałasem, chciała protestować. Dłoń Draco brutalnie zamykająca jej usta, penetrował ją na nowo, lekko poruszając się w jej wnętrzu, znów prowadząc na skraj przepaści. Odsunął się, wykorzystując moment wolności, zatopiła zęby w jego dłoni gotowa do obłąkańczych krzyków furiatki.
Smagający policzek, zamilkła.
- Zamknij się dzi*ko!
Ubóstwiał uczucie absolutnej władzy będące owocem narkotycznego upojenia, tworzące mieszankę z uległością partnerki. Zatonął w jej spojrzeniu, błagającym, mylącym zupełne poddanie z przyjemnością.
Tymczasem czuł wciąż, że jakaś cząstka jej samej mu umyka. Każdego dnia.Ignorował to. Dla tego momentu, w którym to on miał kontrolę.
- Jesteś moja małą zabawką...- zachrypnięty szept uwalniał się z jego warg wpływając wprost w jej ucho.
Hermiona zamknęła oczy, wspomnienie, tak bardzo bolesne... Loch, sącząca się wilgoć, smród wydalin wyzierający z każdej ze szczelin... Dwa dzikie bydlaki... Uderzenia...
Kropla słonej wody, spływająca wzdłuż jej policzka.
Krótkotrwałe piękno tej samotnej łzy uderzyło go do głębi.
Wbrew sobie zebrał palcem z niemalże świętością, doskonałą, nikła kroplę...
Zimny pot zalał mu kark.
On również nie zdołał powstrzymać tej jednej łzy... Niegdyś.
Voldemort miał prawo do wszystkiego. Miał prawo do wszystkiego co dotyczyło jego osoby.
I teraz on, Draco Malfoy mógł uczynić wszystko Hermionie Granger. Upojenie świadomością własnej mocy przyprawiało go o zawrót głowy. Mógł wszystko zrobić. Mógł wszystko jej zrobić.
- Kilka razy, za dnia- szeptał - zadawałem sobie pytanie, dokąd moglibyśmy zajść, ty i ja. Bez zgubienia nas...
Chłonęła każdy jego detal, zafascynowana słowami, widokiem upadłego anioła, jasne włosy sklejone potem, oczy przypominające dwa srebrne księżyce... Rozszerzone źrenice.
- To, co mnie ekscytuje bardziej niż wszystko inne, to absolutna pewność, że nie mamy żadnego limitu w cierpieniu... jak i w przyjemności.
Pomiędzy wstrętem a niepojętym przyciąganiem śledziła wzrokiem jego ruchy. Napełniał strzykawkę. Jego prawdziwe intencje pozostawały nieodgadnionymi dopóki nie położył się na niej.
- Nie draniu! - rozdzierający krzyk- Nie, przestań!
Walczyła niczym furiatka, świadoma powolnej destrukcji, zewnętrznej jak i wewnętrznej, przepełnionej aktami barbarzyńskimi.
Zaprzestała walki, gdy ponownie w nią wszedł. W tym samym czasie igła penetrując jej ciało, uwalniała zawartość strzykawki, kokaina mieszająca się z krwią, rozcieńczająca się w jej żyłach...
Jęknęła pod efektem sprzężenia się narkotyku i łapczywych dążeń zaspokojenia seksualnego głodu.
- Tak, tak, tak...
Ich ciała spojone w jedno, poruszające się w jednakowym tempie, każdego dnia dalej, głębiej w poszukiwaniu ich wspólnego piekła, niesieni na czarnych skrzydłach lubieżnej przyjemności...
Hermiona zatonęła w czystej rozkoszy, czystej nienawiści, wciąż z tą myślą burzącą ład jej umysłu, codzienną, świadomą mniej lub bardziej, jej motywem przewodnim...
Nienawiść mnie wyzwoli...
Lustrzana powierzchnia powyżej komody przywołująca ze swych głębi odbicie dwóch ciał, walczących szaleńczo, jedno przeciw drugiemu...
ROZDZIAŁ X Wewnętrznie
Depresja jest podłym stanem... Organizm, do którego się wedrze czasami nie zdaje sobie sprawy, że ma w sobie pasożyta... Potrzeba elementu zewnętrznego by świadomość go odnalazła.
To był przypadek obrazujący Hermionę Granger. Jadła, piła, oddychała nie czując w sobie życia.
Dni przemijające, zatrute posępną apatią, wszystkie tak podobne jeden do drugiego, straciła rachubę czasu.
Jedynymi momentami, w których życie krążyło w niej, były momenty intensywnej aktywności seksualnej z Draco. Nie próbował już nigdy więcej zmuszać jej do narkotyków. Zdarzały się dni, w których podążała jego śladem, ale większość czasu odmawiała. On był jej narkotykiem, jej zależnością, silniejszą niż heroina czy kokaina, nie one tego nie potrafiły...
On sprawiał jej większy ból, on był gwałtowniejszy, on był tym, czego tak bardzo potrzebowała w przeraźliwym spazmie głodu wypełniającym jej życie... Czuła jedynie jak to życie ulatuje z niej, bez możliwości zatrzymania go. Jedynym sposobem na zachowanie resztek człowieczeństwa było cierpienie jej fizyczności. Móc coś jeszcze poczuć, cokolwiek...
Niegdyś tak skora do tego by wszystko wiedzieć, wszystko przeczytać, poznać każdy najmniejszy szczegół. Teraz tak obojętna, tak wypalona.
Tonęła, była coraz głębiej, a otoczenie pozostawało zupełnie tego nieświadomym...
Unikała Harry'ego i Ginny jak zarazy, uciekała przed spektaklem ich szczęścia przyprawiającego ją o mdłości.
Rodzina? Nie znała nowinek. Od dwóch lat mieszkali w Dublinie, gdzie ojciec został przeniesiony służbowo.
Nie kontaktowała się z nimi więcej niż raz na tydzień by porozmawiać o banałach. Nie czuła żadnej wewnętrznej wspólnoty. Ta „emocjonalna pępowina” została odcięta dawno temu.
Jeden telefon, nie podobny do tysiąca innych, szok. Potrzeba było momentu by jej umysł przyjął to, czego dostarczały mu uszy, potrzebowała momentu, by zrozumieć to, co mówi ten głos przerywany szlochem. Słyszała słowa bez chwytania ich prawdziwego znaczenia. Rozłączyła się, robiła to nie raz.
Jej ojciec zmarł. Jego serce nie wytrzymało.
Niekontrolowane drżenie, upadła na ziemię, kolana zderzające się z zimną posadzką.
Zwinęła się na ziemi niczym embrion, zamykając ciało w uścisku ramion, na próżno szukających schronienia przed mrokami rzeczywistości.
Tatuś nie żyje, tatuś nie żyje, tatuś nie...
Słowa te krążące w jej głowie powoli wchłaniały się w jej świadomość. Gardło ściśnięte, niezdolne do wyrzeczenia choćby słowa, ona niezdolna do wylania choćby jednej łzy, wzmagające się drżenie. To co nie wyraziło się moralnie, wyrażało się fizycznie. Podczas długich godzin pozostawała osłabiona na ziemi, bez jednego ruchu...
Nagła myśl, musi się przygotować i wyjechać, do matki, najszybciej jak to możliwe, ciało odmawiające posłuszeństwa...
Dziwne, obcą była jej myśl o uprzedzeniu Harry'ego i Ginny, jeszcze bardziej obcą, Draco.
Nie myślała o nich.
Brutalna rzeczywistość zniszczyła ochronną skorupę, w której się zamknęła. Nie była niczym więcej niż młodą, wątłą, słabą kobietą z okaleczona psychiką.
Naga, pozbawiona otoczki, bezbronna, rzucona na pożarcie wygłodniałej, okrutnej rzeczywistości.
***
Na lotnisku matka i córka odnalazły się. Hermiona spotykającą się z kimś obcym, z tą kobietą o oczach spustoszonych bólem, zmęczonych rysach. Wysłuchała kilku zdań.
Nie, on nie cierpiał. Nie, nie miał czasu by zrozumieć tego, co nadchodziło.
Długie chwile w jej ramionach, tak nieznajomych. Matka nierozpoznająca córki. Córka nierozpoznająca matki. Ta kobieta przedwcześnie naznaczona czasem, doświadczeniem, wojną...
Hermiona nigdy nie widziała konfliktu pomiędzy matką i ojcem. Bez słowa zaakceptowały jego przeniesienie.
Droga przebyta w absolutnej, suchej ciszy. Po znalezieniu się w rodzinnym apartamencie, obiecała Harry'emu stale informować o zmianie sytuacji. Przychyliła się do ich propozycji pójścia w orszaku.
Nie czuła się na tyle odważną by znosić ich obecność tego dnia, ani ich, ani spektaklu ich związku, splecionych rąk. Do znoszenia atmosfery przesiąkniętej uczuciami, których ona nigdy nie doświadczy, nie teraz, nie kiedy Rona już nie ma.
Próżne starania pocieszenia matki, powoli docierała do niej bezużyteczność tych zdań. Słuchała tych wszystkich pozbawionych sensu słów.
W kącie pokoju gościnnego przygotowanego dla niej długo myślała, myślała o nim.
Przesuwając dłoń po swym ciele widziała jego dłonie, wargi. Bezwiedny głuchy jęk, uwalniany z jej ust pod chwilą wyimaginowanej przyjemności, której on jej odmawiał.
Okrutne uczucie jego nieobecności wdarło się do każdej części jej samej. Drżała, drżała błagając o zapomnienie. Zapomnieć pogrążając się w ich wspólnym upadku...
Przygryzała wargi do krwi by nie krzyczeć, jego obecność była dla niej koniecznością. Tak bardzo potrzebowała tego by tam był, obok niej, ze swym bezczelnym, ociekającym ironią uśmiechem, z tym błyskiem w oczach, gdy był przy niej, w niej...
Potrzebowała jego głosu, jego obecności... Dominacji, której doświadczała każda cząstka jej ciała, każda cząstka umysłu...
Poddanie było elementem ich natury. Pan potrzebował niewolnika, niewolnik potrzebował pana...
Ukryła twarz, paznokcie wbijające się w satynowa powierzchnię. Bez wytchnienia szukała snu, który jednak nie przychodził.
Bezustanne próby opłakiwania tragedii, jakże próżne. Ta wewnętrzna zapora nie chciała się otworzyć. Łzy nie chciały płynąć.
Ostatecznie pogrążyła się w zapomnieniu, ciało i umysł w bezładzie. Okryta snem bez marzeń...
ROZDZIAŁ XI Głód
Miesiąc. Miesiąc odkąd zerwała z nim wszelkie relacje. Bez wyjaśnień, bez zbędnych słów...
Znikła jak wiele ze wspomnień zatartych niedoskonałością ludzkiej pamięci. Najprawdopodobniej była poza granicami Anglii.
Minął pełny miesiąc, a on przeistaczał się w kompletnego szaleńca. Tak cholernie mu jej brakowało, jej skóry, jej delikatności... Uszy czekające na jej głos, na jęk wydobywający się z jej ust pod dotykiem jego dłoni...
Heroina ustąpiła jej miejsca, narkotykowi o imieniu Hermiona Granger.
Dominant stał się zdominowanym. Według dawnej zasady sytuacja powinna być odwrotną. Kiedy stracił kontrolę nad ich relacjami?
Dlaczego teraz, dlaczego w momencie, w którym zrobiła go niewolnikiem jego własnych instynktów, gotowym by zaspokajać ją każdego dnia...
Dusiła go apatia zatruwająca powietrze. Uczyniła go eunuchem... Trwając w ich chorobliwej relacji nie był zdolny do pieprzenia kogokolwiek innego. To nie było winą braku prób, to one uświadamiały mu jego stan, każdy z kolejnych instrumentalnych kontaktów potwierdzał jedynie to przekonanie, spoczywające gdzieś głęboko w jego wnętrzu. Ten głód to była, ona wciąż i każdego dnia ona...
Zatrzasnął za sobą drzwi nędznego mieszkania, które Knot i Dumbledore w przypływie jakiejś cholernej litości dla jego stanu zobowiązali się mu wynająć. Jemu, który posiadał kiedyś dom pełen sług gotowych na każde skinienie. Gorzki uśmiech wkrzywiający jego rysy utąpił zaskoczeniu. Spotkały się dwa spojrzenia, tak znajome a jednocześnie tak obce. Nigdy nie spodziewałby się go tutaj. Potter.
- Witaj Draco.
- Potter - skinął nieznacznie głową.
Przez krótką chwilę trwali w oczekiwaniu. Po jaką cholerę pieprzony Potter się tu zjawił? Nigdy nie zawiąże się pomiędzy nimi nić porozumienia. Zbyt różni. Zbyt wiele nigdy nie wybaczonych krzywd. Dawna nienawiść ustąpiła miejsca relacji składającej się jedynie z obojętności. Było to wszystkim, czego mogli oczekiwać, jeden od drugiego...
- Musiałem się z tobą spotkać- powiedział wsuwając dłonie w kieszenie spodni.
- Jaki jest cel naszego spotkania?
Wzrok wpatrzony w bezkresną otchłań.
- Potter? - przerwał flegmatyczną ciszę.- Potter jesteś wciąż tutaj, czy gdzieś indziej?
Harry'ego przywróciło do rzeczywistości, wyrywając z myśli, w których zatonął. Przez jego twarz przemknął cień uśmiechu. Prawdziwy uśmiech... Draco poczuł ukłucie zazdrości. Pragnienie niezmąconego, czystego szczęścia. Rozumiał, instynkt życia, w tych którzy przeżyli zapanował nad pragnieniem śmierci.
- Nie mogę pozbyć się wrażenia, że bierzesz mnie za kretyna.
- Harry to ja Draco Malfoy, odkąd pamiętam uważałem cię za kretyna, masz aż tak krótką pamięć?
Złośliwy i jednocześnie tak prawdziwy żart zmusił go do kolejnego uśmiechu.
- Pamiętam, aż za dobrze.
- Przypuszczam, że nie przyszedłeś pogadać. Więc?
Musiał zostać sam, potrzebował uczucia, którego jednocześnie nienawidził.
Nie odpowiedział. Zamiast tego jego dłoń powędrowała do wewnętrznej kieszeni koszuli. Wyciągnął plik papierów, podał je drugiemu mężczyźnie. Draco spoglądał na nie przez chwilę w niezrozumieniu.
- Jesteś właścicielem, nikt ci go już nie odbierze.
Przez twarz Draco przemknął cień niedowierzania.
- Tak, to papiery własnościowe. Odzyskałeś to, czego tak bardzo chciałeś. Knot i Dumbledore ustąpili.
- I to oni przysłali cię tutaj? Rozumiem, przysłali cię żebyś mógł donieść mi o tym ich cholernym miłosierdziu.
Trzymał w dłoniach to, czego tak bardzo pragnął. Ojcowizna. Wszystko pozostało w rodzinie, rodzinie chylącej się ku upadkowi.
Zalał go ogrom odurzającej, szaleńczej przyjemności wysycającej każdą z jego myśli. Tak, był wolny. Był wolny. Mógł zniszczyć to przeklęte miejsce, kamień po kamieniu. Mógł spalić każdą najmniejszą jego cząstkę przywołującą wspomnienia... Od tej chwili mógł wszystko. Zmienić życie.
Dłonie w tkwiące w chorobliwym, nieopanowanym drżeniu. Zauważył.
- Dalej bierzesz to świństwo?- nadał tonowi głosu jakieś elementy niedbałości.
Zerwał się gwałtownie.
- Widzę, że nowinki szybko się roznoszą i ciebie też nie ominęły. - wypluł z siebie mieszankę furii i nieodłącznej jadowitej arogancji.
- Wyobraź sobie, że Dumbledore'a zwyczajnie interesuje to, co się z tobą dzieje.
- Do cholery Potter mówisz o Dumbledorze! Człowieku manipulującym nami, od kiedy tylko przekroczyliśmy progi tej jego przeklętej szkoły! Znasz go tak samo dobrze jak ja, przypuszczam, że nawet lepiej, więc jak możesz wciąż wysłuchiwać tego jego cholernego umoralniania!?
- Przyjmij do wiadomości, że nie tylko on interesuje się twoją osobą! Nie zamierzam prawić ci kazań na temat narkotyków i tego, co potrafią zrobić z człowieka, ale do cholery weź się w garść! Myślę, że stać cię na coś więcej niż to, myślę, że na to zasługujesz.
Spojrzał na niego. Ale tego spojrzenia nie znał. Widział je po raz pierwszy.
- Mógłbyś być kimś więcej niż tylko aroganckim dupkiem głuchym na każdą próbę pomocy. Gdybyś tylko uwierzył...
Każde z tych słów wdzierało się niezatrzymane do jego umysłu, chorobliwie walczącego z każdą z niechcianych myśli. Poczuł coś wilgotnego na policzku. Przyjął zwyczaj z czucia się... pustką.
Widział w jego oczach prawdziwy lęk. Lęk skierowany ku niemu, Draco Malfoy'owi. Zdrajcy własnej krwi... To go zaskoczyło.
- Coś pomiędzy tobą a Hermioną, to coś mi nie daje spokoju.
Gdy usłyszał jej imię, wiedział już, coś było nie tak.
- Granger ma problemy?
- Jej ojciec zmarł miesiąc temu. Jest przy matce w Dublinie.
- Cholera...
Twarz Gryfona zmieniła wyraz.
- Do tej pory ignorowałem twoje zainteresowanie nią...
Mylisz się, ja ją tylko pieprzę, to wszystko. Zatonąłem w tej cholernej relacji zapominając się...
- Wojna zbliża - fałszywa obojętność.
Harry poczuł, jej smak, pełen niepewności, podejrzeń. Spojrzenie Ślizgona było tak gorączkowe, głos tak drżący... Czy rzeczywiście coś jest pomiędzy nimi? Czy ta wręcz nienaturalna relacja mogłaby wnieść element pozytywny w ich istnienia?
Musiał z nią porozmawiać, Ginny wiedziałaby co robić.
- Gdybyś kiedyś potrzebował rozmowy, pamiętaj, że jesteśmy my, ja i Ginny.
On Draco Malfoy miałby odkryć się przed Weasley i Potter'em! Nie oni nie chcieliby tego wiedzieć, woleliby żyć w niewiedzy.
Każdy dzień, każda kolejna minuta powoduje, że się wypalam... każdego dnia potrzebuję więcej prochów by choć przez chwilę tkwić w iluzji normalności, by choć na chwilę zapomnieć... Każdego dnia coraz bardziej potrzebuję Granger by czuć się jak człowiek, nie jak potwór...
Obraz ich twarzy przepełnionych wstrętem... Potter mógłby zrozumieć, on już wiedział, ale ona... Nie ona nie zrozumie... Jest tak... tak szczęśliwa. Ma go w sobie tak nie pojęcie wiele...
Nieustające cierpienie, rozdzierająca samotność trawiąca wnętrzności, ona nie zna żadnego z tych uczuć... Nie pozna ich nigdy, jest tak cholernie szczęśliwa...
Pewne jednostki mają w sobie naturalną jasność. On, Draco Malfoy nigdy jej nie poznał, każda jego cząstka od samego początku tkwiła w ciemności. Na jego barkach spoczywał ciężar, z którym on nie był w stanie sobie poradzić.
- Draco... - przerwał drażniącą ciszę.
- Daj spokój Potter. Zachowaj tę swoją pieprzoną litość dla tych, którzy jej potrzebują.
Potrzeba ucieczki przed zatrutym apatią powietrzem małego pomieszczenia rozpłynęła się. Wszedł do mieszkania ignorując Gryfona, pozostawiając go pośród niepewności, pośród niedopowiedzeń.
Drzwi zatrzasnęły się za nim dusząc w zarodku relację, relację, która jeszcze przed chwilą miała szansę się narodzić...
ROZDZIAŁ XII Żywi i umarli
Mały cmentarz, taki jak tysiące innych na świecie. Tak jak one, wydobywał z siebie właściwą mu atmosferę.
Wydawało się, że słychać głosy dawnych istnień, mgieł błąkających się wśród zgnilizny cmentarza, desperacko próbujących nawiązać kontakt z tymi, którym łaskawa śmierć rzuciła pod nogi skrawki życia... Ale oni byli zbyt zaabsorbowani swą skomplikowaną egzystencją, by wsłuchać się chociażby w mowę deszczu rozbijającego swe krople na napotkanych przeszkodach.
Ona je słyszała. Stan, w którym się znajdowała otworzył jej uszy na to, czego inni nigdy nie usłyszą.
Stała przed marmurową płytą, stojący na niej portret człowieka. Uśmiechniętego, zdrowego człowieka, który teraz jest jedną z tych mgieł. Na marmurze epitafium, które kiedyś zginie zatrute jadem czasu. James Potter, kochający mąż i ojciec... To takie żałosne, po śmierci zostaje ci już tylko cholerny napis...
Zadrżała pod nikłym dotykiem wiatru rozwiewającego jej włosy, poczuła wzdłuż kręgosłupa nienaturalne zimno.
Brakowało jej ojca. Zalała ją potrzeba jego obecności, jego rad w tym okresie jej życia, któremu sama nie była w stanie podołać.
Tatusiu jeśli tylko mógłbyś wiedzieć jak bardzo jest mi źle... Moje życie jest ruiną, szczątkiem egzystencji, wyjałowionym strzępem dawnego człowieczeństwa, a ja nie potrafię tego zmienić...
Wróciła do Anglii. Nie rozważała innej możliwości.
Nie potrafiła odbudować tego co zburzyła jego śmierć.
Obydwie przeszły długie rozmowy, których owocem stawała się jedynie okrutna świadomość własnego osamotnienia. Dotarła do niej prawda, której wolałaby nie znać. Te dwie kobiety będące niegdyś niczym jeden organizm nie znały się. Matka nie znała córki. Córka nie znała matki.
Wybrały ścieżki, biegnące tak odlegle jedna od drugiej. Ścieżki, które nigdy się nie przetną...
Szła długą aleją. Jak dla przyznania jej racji wiatr zaczął demonstrację swej siły kąsając konary bezradnych drzew.
Podczas ułamka sekundy zdawało jej się, że słyszy hałas płaczu. Głosy tych, których już nie ma, czy jedynie owoc jej chorej wyobraźni...
Zostawcie mnie w spokoju, odejdźcie... Odganiała demony wdzierające się pomiędzy jej myśli.
Szybko podjęta decyzja. Spakowała bagaże. Matka zajęła się rezerwacją, jej sprzeciwy pozostały bezowocną próbą powiązania na zawsze rozerwanych nici.
Nie mogła się powstrzymać. To było niczym instynkt, nad którym nie można zapanować. Szła wzdłuż ulicy Pokątnej. Tyle wspomnień. I wszystkie powracały, nie zatrzymane.
Spotkanie jej rodziców z rodzicami Rona.
- Jesteście mugolami! Niedowierzający zachwyt Artura Weasleya...
Budynek, przed którym się jej oświadczył...
Słyszała nikły, zatarty czasem, okryty powłoką zapomnienia śmiech... To był jej śmiech, jej głos, tak inny, tak obcy, tak... szczęśliwy...
- Może zacząłbyś lepiej od zaręczyn!
Bójka pomiędzy Lucjuszem a Arturem w księgarni...
Ostre słowa pomiędzy nią a Draco u Olivandera...
Draco... Zatonęła w nieodpartym pragnieniu dotknięcia go, widoku rysów które, niezatarte wciąż powracały w jej pamięci. Zacisnęła pięści, czuła paznokcie boleśnie wbijające się we wnętrze dłoni...
Kilka godzin wcześniej zadzwoniła do Harry'ego i Ginny by poinformować ich o swoim powrocie.
Wymusili na niej obietnicę spędzenia nocy w ich mieszkaniu.
Nie chcieli, by pozostała całkiem sama. To było według nich zbyt wcześnie.
Zaśmiała się gorzko. Czuła w sobie od tak dawna, że stało się ono jej cząstką. Samotność. Wrosła w nią stając się towarzyszką życia.
Szła tak długo, szła tyle ile jej nogi były w stanie znieść, tyle ile potrzeba było na wyplenienie z umysłu wszystkich dręczących ją demonów, myśli - intruzów, rozrywających na strzępy resztki jej normalności.
Stała przed ich domem, nogi ją tu przywiodły. Długie minuty upływały, a ona wciąż patrzyła. Kolejne, kolejne minuty. Szara brudna, fasada budynku. Ręce w kieszeniach, krople zimnego deszczu ginęły w jej włosach, nie czuła żadnej z nich.
Perspektywa widoku ich szczęścia przyprawiała ją o mdłości. Oni potrzebowali wyjaśnień. Ona milczenia. Czy mogliby zrozumieć to wszystko co w sobie nosi? Jak mogłaby odkryć przed nimi prawdę, że nienawiść, odraza do samej siebie, gniew są jedynymi uczuciami pozwalającymi jej istnieć...
Nie mogę, nie mogę...
I nagle zrozumiała. Wizja tak jasna, tak precyzyjna. Musiała zawrócić. Oparła się o mur, nogi nie były w stanie utrzymać ciężaru ciała. Przypadkowy przechodzień zatrzymał się z pytaniem czy wszystko w porządku. Zmusiła ciało do prawidłowej reakcji. Fałszywy uśmiech, kryjący rozdarte wnętrze. Musiała go zobaczyć. Naprawdę musiała go widzieć. Musiała... Potrzeba witalna, tak niezbędna jak oddychanie, zaspokojenie głodu, zaspokojenie pragnienia...
Szła. Hałas kroków stawał się wyraźniejszy. Nie spostrzegła tego, że nie idzie, biegła... Nie zdawała sobie sprawy z deszczu zalewającego jej skórę, jej włosy, jej przemoczone ubrania.
Hermiona Granger biegła. Biegła ku jedynemu istniejącemu lekarstwu, ku substytutowi ukojenia...
Była tam nie więcej niż jeden, jedyny raz, ale nic nie było w stanie wyrwać z jej pamięci obrazu tego miejsca.
Znikła każda z myśli, uleciały niczym pył. Lekkie, tak lekkie.
Dotykała opuszkami palców drewnianej powierzchni, brakowało jej tchu. Desperacko uderzała dłonią w drzwi, jak gdyby bała się, że dotykalna powierzchnia rozpłynie się, zniknie. Zanim cała odwaga ją opuści. Zniknie jak każde z marzeń, każde ze złudzeń pozostawiając pustkę, ten rozpaczliwy głód, którego tak bardzo się bała, przed którym uciekała każdego dnia.
Odpowiedz błagam! Tak bardzo cię potrzebuję... Bądź tam dla mnie! Musisz wyrwać mnie z nicości... naszej nicości...
Ci, którzy odeszli nie mogą już niczego dla mnie zrobić, ty jesteś jedyny...
Drzwi się otworzyły. Twarz, której szukały jej oczy była tak blisko, za blisko...
Nikt nie wie, co działo się w ich głowach. Obydwoje tkwiący w niezrozumieniu, obydwoje milczący, obydwoje jednakowo zaskoczeni...
ROZDZIAŁ XIII Jedynie iluzja
Cisza, cisza przerywana oddechami. Długie minuty, minuty, podczas których utwierdzali w sobie swe spojrzenia, źrenica przeciw źrenicy, niezdolni do wykonania najmniejszego ruchu.
Minuty intensywnej ciszy, w której wszystko drżało. W każdym z nich dwojga nic nie mogło być tak jak dawniej.
Zadrżała. Przerwała głuchą ciszę zlepkiem ledwie słyszalnych słów.
- Popełniłam błąd, przepraszam. - szept - Przepraszam, nigdy nie powinnam tu przychodzić...
Odwróciła się by odejść.
Poczuła na swym ramieniu uścisk dłoni, któremu nie potrafiła stawić oporu. Powoli rozluźniał się, słyszała głos, którego brzemienia tak dobrze zna.
- Nie bądź głupia Granger, wejdź.
Weszła. Pomieszczenie pełne kartonów wypełniających w nieznacznym stopniu pustkę mieszkania. Rozmiar niektórych zredukowany magicznie, część pozostała w normalnym rozmiarze. Spotkały się dwa spojrzenia. Widział w nim jej niepewność, potrzebę wyjaśnień.
- Minister zgodził się na oddanie mi tego, co moje. Dali mi miesiąc na zwrócenie kluczy, ale jutrzejszego wieczora śpię w domu...
Cień uśmiechu przebiegł przez jej twarz. Zwinęła się w jego uścisku, machinalnie zamknął wokół niej ramiona. Długie minuty. Minuty, których obydwoje tak bardzo potrzebowali. Minuty ciszy, minuty ciepła, minuty uczucia nie posiadającego nazwy, którego potrzeba żyje we wnętrzu każdego z nas... Bezwiednie oparła głowę na jego torsie. Zamknęła powieki.
Uniósł ją powoli, położył na łóżku, jednej z niewielu rzeczy wypełniających jeszcze pustkę pomieszczenia.
- Nie ruszaj się. Zaraz wrócę.
Zatopiła twarz w poduszce wdychając jego zapach. Nieoczekiwane ciepło wtargnęło w każdą cząstkę niej, zatonęła w nim. Lek uśmierzający nieuleczalny ból, zwodzące uczucie chwilowej normalności.
Wrócił z ręcznikiem w dłoni, delikatnie wycierał jej włosy, każdy kosmyk wkładając w tę prostą czynność cierpliwość, czułość, uczucia tak bardzo mu obce.
Zamknęła oczy pozwalając nieść się uczuciu ogarniającemu jej ciało, zagłuszającymi myśli. Zerwała się czując dłoń wślizgującą się pod przemoczony materiał bluzki. Dwa mgliste spojrzenia spotkały się.
- Nie bój się, chcę tylko zdjąć z ciebie ubrania, są przemoczone.
- Mój ojciec nie żyje... -powiedziała nagle.
Nie wiedziała dlaczego mu to mówi. Słowa nie zatrzymanie uwalniały się z jej ust.
- Wiem.
Odpowiedział.
Świadomość żadnego z nich nie zarejestrowała zmian, zmian które dokonywały się tu , tu i teraz. Żadne z nich nie chciało ich czuć, pozostając w błogosławionej nieświadomości.
Ale one tam były.
Mimo nich.
Tak widoczne.
Zdjął z niej wszystko. Pozwoliła mu na to niczym szmaciana lalka, nie posiadająca własnej woli. Było to jeszcze odblaskiem ich chorobliwej relacji, odblaskiem kryjącym się i czekającym na chwile, w której znów powróci...
Ale nienawiść, gniew po raz pierwszy były nieobecne, jak gdyby zmyły je ostatnie wydarzenia.
Leżała przed nim zupełnie naga, nie mógł powstrzymać wygłodniałego wzroku błądzącego i napawającego się każdą cząstką jej nagiego ciała. Nie, nie odczuwał żadnego pożądania. Paląca ochota posiadania i opanowania ustąpiła miejsca uczuciu złożonemu, skomplikowanemu, którego jego świadomość nie ośmieliła się nazwać.
- Czuję się tak źle...
- Wiem.
W jednym z kartonów znalazł koszulę, założyła ją. Opadała jej nieco za pośladki, nie zapięła jej. Draco machinalnie zanurzył palce w jej wilgotnych włosach, zadrżała.
- Zostawię cię tu, śpij.
Chwyciła jego dłoń.
- Nie, zostań, proszę...
Usiadł obok. Nie dotknął jej zadowalając się jedynie widokiem. Fascynowała go. Jej potrzeba zamknięta głęboko w nim go fascynowała. Brakowało mu jej. Brakowało mu jej skóry, zapachu, ciała... Ale jej również.
Śledził ją wzrokiem, drżała. Widząc to okrył ją.
- Zimno mi...
Utwierdziła wzrok w jego twarzy, źrenica przeciw źrenicy.
- Proszę cię , błagam. Tak bardzo chciałabym znów wiedzieć czym jest ciepło... nie czuć więcej chłodu.
Doskonale wiedział o czym mówi. Możemy zrozumieć tylko wtedy, gdy czujemy to samo. Obydwoje zapomnieli czym jest człowieczeństwo, spokój, ciepło.
Odnaleźli się, odnaleźli każde z tych uczuć w sobie, w tej krótkiej chwili...
Jego dłoń machinalnie przesunęła palcami po wgłębieniu jej łopatki, dotykając każdego fragmentu skóry, każdej jej cząstki, którą skrywał głęboko w swej pamięci.
Słowa nie zatrzymanie uwalniały się z jej ust.
- Nazywał mnie swoją małą księżniczką, nawet teraz. Dla niego miałam nigdy nie dorosnąć.
- Mój ojciec nigdy mnie nie kochał...
Okrutna prostota tego wyznania wycisnęła łzy z jej oczu. Przylgnęła do niego, zdawali się być jednym ciałem, wsunęła palce w kosmyki jasnych włosów. Chłonęła każdy punkt, który kochała dotykać. Ich usta odnalazły się nawzajem. Powietrze wypełniał brak potrzeby usatysfakcjonowania. Zadowalali się jedynie spojrzeniem, dotykiem lekkim niczym muśnięcie motylich skrzydeł...
Nikła chwila ukojenia w chaosie ich egzystencji... Piękna iluzja, substytut pragnień...
Tak prosty.
Pożądanie było tam, jednak nie mieli potrzeby zaspokojenia go.
Pogrążyli się we śnie, jedno w ramionach drugiego. Wszystko ustąpiło miejsca nowemu uczuciu, którego żadne z nich nie było gotowe poczuć... którego żadne z nich, ani on, a ni ona nie chciało poczuć...
ROZDZIAŁ XIV Oczekując punktu załamania
Obudziła się zatopiona pośród białej pościeli, dużego łóżka. Podczas kilku krótkich chwil błądziła w odmęcie tysięcy myśli, odganiając powracającą rzeczywistość.
Nie było go tu, miejsce obok niej było puste. Hałas wody, był w łazience. Poprzednia noc pozostawiła w jej wnętrzu rysę, pęknięcie.
Nie była gotowa. Nie była gotowa na to, co wydarzyło się minionej nocy.
Nie chciała tego poczuć.
On również nie.
Drzwi łazienki pozostały otwarte. Stał przed umywalką nagi, krople wody spływały po jego ciele. Trzymał w dłoniach brzytwę, golił się.
Mógł to zrobić za pomocą jednego zaklęcia, ale lubił kontakt ostrza ze swą skórą. Przypominało mu to moment, w którym uwolnione zostały wszystkie instynkty, gdy przekroczył wszelkie bariery, był gotowy na wykonanie tego jednego ruchu uwalniającego raz na zawsze od jego wewnętrznych demonów.
W odbiciu lustra spotkały się dwa spojrzenia.
Obojętny, kontynuował czynność.
Jej wzrok obniżał się stopniowo, oczy błądziły po nagim ciele, schodziły wzdłuż karku, co raz niżej. Zadrżała. Nie była w stanie tego zahamować. Widok okrutnie przerażający, blizny biegnące przez całą długość pleców aż do pośladków.
To był pierwszy raz, gdy widziała je w pełnym świetle. Czuła je podczas niezliczonych kontaktów cielesnych, ale jej wyobraźnia nigdy nie przedstawiała ich w ten sposób.
Zalała ją chorobliwa ciekawość samoistnie wyciskająca słowa na jej wargach. Słowa ignorujące ostrzegawcze spojrzenia, które widziała w lustrzanym odbiciu. Paląca potrzeba postawienia tego pytania. Zniszczenia tego, czego zalążek rozwinął się pomiędzy nimi poprzedniej nocy.
Ponieważ ta noc była pomyłką, drogą pomyłką. Pomyłką,za która przyszło im zapłacić.
- Kto ci to zrobił?
Cholerna dziwka i ta jej cholerna ciekawość! Nie mogła się powstrzymać...
- Daj spokój Granger.
Ofiarował jej ostatnią szansę. Szansę odwrócenia drzemiących w nim demonów. Szansę nie budzenia potwora czekającego na moment, w którym będzie mu dane uwolnić się.
Nie opanowała palącej ciekawości.
- Nie, chcę wiedzieć. Powiedz mi.
Obrócił się z ogniem w oczach, którego nigdy wcześniej nie widziała. Zadrżała.
- Nie, nie chcesz wiedzieć, uwierz mi.
Podniosła się ogłupiała zbliżając się do niego.
- Powiedz mi.
Chwycił ją niczym barbarzyńca, ze spojrzeniem szaleńca, rzucił na ścianę za nią. Głuchy hałas wypełnił pomieszczenie w momencie, gdy jej głowa spotkała się z betonem. Przycisnął ją do ohydnej tapety skrywającej plugawe ściany nędznego mieszkania.
Utwierdziła w nim przerażone spojrzenie pytając się w duchu, dokąd mogli by zajść razem, teraz...
Gdzie znajduje się granica...
Ostrze zatapiało się w jej skórze, powoli. Nie czuła bólu, żadnego bólu. Owładnęło ją znieczulenie zmysłów.
- Powiedz mi -wyszeptała.
I podczas ułamka sekundy miał naprawdę ochotę ją zabić...
Ochotę rozdarcia pięknej twarzy, ochotę widoku nieczystej krwi, zniszczenia perfekcji rysów, wyrytych gdzieś głęboko w pamięci...
Ochotę śmierci, poczucia smaku krwi na jej wargach...
Ochotę zduszenia w zarodku wszystkiego, co mogło narodzić się pomiędzy nimi minionej nocy...
Uczucia zależności od drugiego, którego ani on, ani ona nie ośmielili się nazwać...
Miłości...
To słowo tabu, którego żadne z nich nie odważyło się wypowiedzieć pełnym głosem, które nie miało prawa istnienia w ich chorobliwej relacji.
- Kto ci to zrobił do cholery! - krzyczała wiążąc w głosie wszystkie siły swego organizmu.
Gwałtowne uderzenie, rozdzierające jej wargę.
Chwycił ją za koszulę jednym brutalnym uderzeniem posyłając na łóżko. Rzucił się na nią
Miotając nią jak szaleniec, piętnował każde słowo bolesnym uderzeniem, pełnym desperacji.
- To Voldemort mi to zrobił! Słyszysz dziwko! Voldemort! - Krzykiem wypluwał swe rozgoryczenie, swą nienawiść dla świata, dla tej cholernej niesprawiedliwości...
Wypluwał z siebie każde ze złych uczuć, tak jak wąż plujący jadem.
- Robił wszystko to, co sprawiało mu przyjemność, a ja nie protestowałem, nie powiedziałem ani słowa!
- Milcz- szeptała złamana - milcz, błagam...
Zatrzymał się. Zimny uśmiech wykrzywił jego twarz, gniew szaleńca powrócił niczym morze podczas przypływu.
- O nie, Granger! Chciałaś wiedzieć! Te blizny jego dzieło, słyszysz! Kiedy chciał się zabawić robiłem to, robiłem wszystko czego chciał! Kontynuować czy masz już dość wyjaśnień!?
Nie odpowiedziała, zniszczona.
Gniew szaleńca zalał go ponownie.
Chwycił swój pasek od spodni, leżący w miejscu gdzie pozostawił go poprzedniej nocy wymierzając w nią kolejne uderzenie. Po raz kolejny... Kolejny...
Krzyczała pod ukąszeniami metalu rozdzierającymi jej skórę. Niszczył jej fizyczność wylewając na nią swe winy, obrzydzenie do twarzy, której obraz tkwił w nim, niezmieniony od czasów tej przeklętej wojny.
Twarz jego samego.
Stał się tym, którego nienawidził najbardziej...
Swym własnym katem.
Metalowa sprzączka wbijała się w jej ciało, w skórę pleców, pośladków, piersi.
Chciał ją napiętnować. Fizycznie, tak jak jemu to zrobiono.
Jak bydło.
Nawet bydło nie zasługiwało na takie okrucieństwo.
I gdy ta nietrwała myśl błądziła pośród tysiąca innych Draco Malfoy zatrzymał się.
Niedowierzający. Ogłupiały.
Jego palący gniew obrócił się w proch.
Zrozumiał, że pomylił strony. Przyjaciel, nieprzyjaciel.
Zrozumiał, wątłe ciało młodej kobiety leżące na zakrwawionym łóżku nie było jego Nemezis...
Spojrzał na ciało błagające, twarz przemijającą z każdym oddechem, gdzie spływały milczące łzy, przerażające bardziej niż gwałtowne szlochy... Gorzki smak gniewu na jej wargach.
Pierwsza łza gdy Voldemort...
Okrucieństwo tego aktu nagle go uderzyło...
Prawie ją zabił. Zabił...
Draco nie miał czasu by udać się do toalety i ulżyć swemu żołądkowi.
Na pikowanej kapie chciwie wsiąkającej krew, leżała młoda kobieta, o oczach, w których można by się zatracić, poza nienawiścią, poza pożądaniem, poza wszystkim...
Obydwoje oczekiwali swego punktu załamania...
ROZDZIAŁ XV Zewnętrznie
Palące sumienie... Uczucie dziwne, jadowite, przypominające ukąszenie owada...
Nie, nie bolesne, dziwnie kłopotliwe. Ta rysa nie zniknie tak szybko...
Zwilżył twarz wodą. Wyszedł z łazienki, wszechogarniające uczucie wewnętrznej niemocy...
Smak goryczy w gardle, smak odpowiedzialności...
Miał wrażenie, że poprzednie minuty nie istniały, że ich miejsce zajęły inne.
Na łóżku, duże otwarte oczy, spoglądały nie widząc go. Wciąż nieruchoma. Piękna i zimna niczym porcelanowa lalka.
Widok jej w tym stanie fascynował go. Napiętnował ją niczym zwierzę, jej skórę, ciało, jednak pozostawała dla niego wciąż nietknięta.
Jej dusza, umysł, to wszystko, co tworzyło esencję jej osobowości, nigdy do niego nie należało.
- Nie bój się - powiedział spokojnie próbując jej nie wystraszyć. - Nigdy więcej cię nie skrzywdzę.
Nigdy więcej cię nie skrzywdzę...
To zdanie rozbrzmiewało w sposób zgubnie proroczy w jej umyśle. Tego dnia stracił do niej każde prawo. Każde, które kiedykolwiek posiadał.
- Hermiona...
To był pierwszy raz, gdy użył jej imienia. Poruszyła się nieznacznie, próbując się wyprostować. Twarz kobiety, utrwalony w jej rysach tak nieodległy pamięci koszmar, twarz kogoś, kto widzi, choć niewyraźnie wyjście z tunelu, w którym błądził od tak dawna.
Wysunął dłoń w jej kierunku odsunęła się gwałtownie niczym spłoszone zwierzę.
- Dobrze - złudne próby uspokojenia - Nie dotknę cię, obiecuję.
Podniosła się powoli, podał jej koszulę, odmówiła jednym gestem.
- Moje rzeczy... - ton stanowczy, jednak łamiący się gdzieś pomiędzy literami.
Wrócił do łazienki gdzie leżały magicznie wysuszone ubrania, podał jej.
Unikała jego wzroku, uciekała przed śledzącym ją spojrzeniem.
I on, po raz pierwszy od tak dawna płakał, płakał przed innym cierpieniem niż jego własne.
- Hermiona...
- Milcz Draco - wyszeptała. Dwa słowa, tak pełne. Tyle w nich rozczarowania, tyle niezrozumienia...
Ubrała się ponownie, grymas bólu wykrzywił jej twarz w momencie, gdy materiał dotknął świeżych ran.
- Odprowadzę cię do domu - powiedział zachrypniętym głosem. Troska czy potrzeba zaspokojenia kąsającego sumienia?
Potrząsnęła głową. Jeden prosty gest, zrozumiał.
Nie była w stanie znieść jego obecności, jego odpowiedzialności, palących wyrzutów sumienia. Jedynym rozpaczliwym pragnieniem było znalezienie się w siedlisku spokoju, własnego spokoju, które budowała cierpliwie od tak dawna.
Przemknęła niczym złodziejka, niezauważona, przeszyła atmosferę przesyconą winą.
Łzy. Zalewały jej powieki, biegły wzdłuż bladych policzków pozostawiając głębokie bruzdy.
Na Trafalgar Square, wciąż płakała. Wiązała w sobie wszystkie pozostałe jej siły by je zatrzymać, na próżno, wciąż płynęły.
Zapora, ciężar długich miesięcy, samotność, cierpienie, rozpłynęły się.
W windzie osunęła się wzdłuż ściany, siedząc na podłodze wycierała wściekle łzy.
Lecz one nie przestawały płynąć, z cienia wyłoniły się dwie postaci.
- Gdzie byłaś!? Czekaliśmy na ciebie cały wczorajszy wieczór!
Ich twarze spotkały się, dociekliwość zastąpiona została krzykiem, krzykiem przerażenia widokiem twarzy młodej kobiety.
- Hermiona... kto ci to zrobił?
Drżącymi dłońmi kobieta próbowała otworzyć drzwi. Potrzeba było trzech prób dla wykonania prostej czynności.
Harry zamilkł, spoglądając na nią w przerażeniu. Ginny nie zaprzestawała pytań.
Hermiona, odpowiedz, słyszysz mnie, odpowiedz!
- Wynoście się stąd! - krzyczała całą siłą swych płuc - Wynoście się stąd do cholery! Słyszycie!
Wbiegła do łazienki, ogarnięta histerycznym szałem, zrywała z siebie ubrania przyklejone do skóry przez zaschłą krew, miała w sobie teraz jedną jedyną myśl, każda inna została zagłuszona, nie widziała jej, nie widziała jego. Widziała jedynie krwawiące rany, rany niewidoczne dla innych oczu oprócz jej, rany, które się miały nigdy nie zagoić...
Nie mogła patrzeć na nich, na nikogo. Tą jedną myślą zagłuszającą inne była ucieczka do własnej kryjówki, niczym poranione zwierzę wylizujące świeże rany.
- Nie Hermiona, byliśmy ślepi przez ostatnie miesiące, ale teraz to już koniec.
Zerwała się jak szalona, ból i pogarda dla jego słów wykrzywiły jej idealne rysy.
- Nie patrz się tak na mnie do cholery! - wykrzyczała to wprost w jego twarz, wypluwała z siebie każde z tak długo tłumionych uczuć - Co sobie myślisz, odpowiedz! Że doskonała „panienka wiem wszystko” nie jest już człowiekiem!
- Nigdy tego nie powiedziałem - głos pełen niepokoju.
Gorączkowe spojrzenie, zbliżyła się do niego z wściekłym uderzeniem.
- Obudziło się twoje sumienie, przypomniałeś sobie o mnie? Wiedziałeś, co się działo ze mną przez ostatnie miesiące!? Odpowiedz Harry, wiedziałeś?!
- Wiesz, że to nieprawda, każdego dnia martwiliśmy się o ciebie...
Gwałtowne uderzenie, wściekle rozdzierające skórę twarzy. Machinalnie wstrzymał jej dłoń.
- Twoja doskonała, politycznie poprawna przyjaciółka od miesięcy pieprzona przez Draco Malfoya !- jej ton był wściekle jadowity. - Wiedziałeś?! Wiedziałeś, że skomlę jak zwykła suka o każdy dotyk?! Wiedziałeś, że mnie krzywdzi, a mi to sprawia cholerną przyjemność?! Odpowiedz wiedziałeś?! Powiedz to do cholery!
- Domyślałem się, że macie ze sobą coś wspólnego- dwie kobiety zwróciły ku niemu wzrok, ogłupiałe, niedowierzające. - Wydawało mi się, że może wam to pomóc, tobie i jemu.
Zalała ją nieogarniona złość. Racjonalne myślenie chwilowo zanikło, umysł zaciemniony przez jedną priorytetową myśl. Rzuciła się ku niemu zatracając każdą cząstkę swego człowieczeństwa. Wściekle rozrywała jego ubrania, kumulując każde ze złych uczuć w sile dłoni opadających na jego tors.
- Pieprzona świnia!
Uderzenia nie ustawały, ale on ich nie wstrzymywał. Wiedział jak bardzo ich potrzebuje. W ten sposób wylewała swój gniew, żal kumulowany przez długie miesiące.
Jedyny, pierwszy krok ku wyleczeniu...
Długie minuty, nie zareagował. Zatrzymała się, ogłupiała. Zatonęła we własnych łzach, zwinęła się w jego uścisku.
- Hermiona, Hermiona... - szeptał prosto w skórę jej szyi - nie możesz niszczyć samej siebie, Ron nie chciałby tego. Nie możecie tego kontynuować, Draco i ty...
- Wiem, przepraszam Harry... przepraszam...
Niekontrolowane drżenie, nieustające łzy. Harry obrócił się ku Ginny.
- Odprowadź ją do Świętego Munga, proszę. Muszą się nią zająć.
Otępiona natłokiem wydarzeń podążyła za Ginny. Druga kobieta odwróciła się do Harry'ego.
- Harry, gdzie idziesz?
- Muszę złożyć komuś wizytę...
ROZDZIAŁ XVI Przywrócić świadomość
Stał przed jego domem w desperacji próbując zdusić panoszącą się w nim furię. Wiedział, że jedynym sposobem trafienia do niego będzie spokój. Był tak podobny do niej - cierpiący cieleśnie i duchowo, zupełnie jak ona. Jednak jedna myśl nie pozwalała uspokoić gniewu. Zrobił coś tak ohydnego, pastwił się nad nią jak nad zwierzęciem.
Nie do darowania.
Nie do wybaczenia...
Ale on... On tak samo jak ona potrzebował tego tak bardzo, potrzebował pomocy.
Wycelował różdżką w drzwi wejściowe obskurnego mieszkania. Spostrzegł, że ktoś pozostawił je otwarte. Ogarniał wzrokiem pustkę każdej z izb. Kartony, wszędzie kartony. Żadnego śladu Draco.
W kuchni, na małym stoliku leżała filiżanka kawy, jeszcze ciepła, nietknięta. Poczuł w sobie dotyk jakiegoś wewnętrznego, nie zatrzymanego niepokoju.
Salon ogarniała ta cholerna, niczym niezmącona cisza. Otwarte drzwi tarasu... Kilka powolnych kroków, zbliżył się do nich.
Był tam.
Siedział na barierce, nogi luźno opadały w dół.
Gotowy do ostatniego anielskiego skoku...
Harry nie widział niczego poza jego profilem, jednak twarz odbijała każdy przenikający ją brak nadziei, resztki człowieczeństwa ulegające jakiejś nie zatrzymanej destrukcji. Znajdował się na ostatnim wąskim strzępku, którym miał zaraz się zerwać...
- Draco...
Wyszeptał nieśmaiło Harry, jednak Ślizgon wciąż pozostawał niewzruszonym. Ze spojrzeniem ślepo utwierdzonym w horyzont.
- Draco, to nie jest rozwiązanie - szukał w swojej głowie słów, odnalazł jedynie czarną pustkę, słowa więzły w gardle ściśniętym czymś co nie pozwalało im wyjść. Litość, nie coś na kształt współczucia...
Wiedział to, wystarczyło jedno niepotrzebne słowo, jeden niechciany gest a wszystko przepadnie...
- Było jedynym jakie znalazłem.
Zimny, nieprzenikniony ton, bez pasji, ale pomiędzy słowami bolesny krzyk wołający o pomoc. Wrażenie nienazwanego cierpienia.
Cierpienia, którego nikt nigdy nie mógł przeżyć... Ta jedna myśl niczym natarczywy owad krążyła w jego umyśle.
Podczas jednej krótkiej chwili cisza owinęła ich swoimi delikatnymi skrzydłami, trwali w niej obydwoje.
- Jestem niczym Harry - nagły niespodziewany szept- Nie istnieję. Zabili mnie podczas tej przeklętej wojny... Słyszysz? Zabili mnie!
Ciszę złamały ostatnie wykrzyczane słowa. Harry zbliżył się powoli.
- Nieprawda Draco. Masz szansę się zrekonstruować, są ludzie, którzy cię kochają, oni cię otaczają.
- Kto? - wypluł to z siebie tonem pełnym nieukrywanej ironii - Granger?
- Hermiona, martwiła się o ciebie.
- Nie miałbym prawa do niej tego po tym co jej zrobiłem.
Westchnął, rozmasował obolały kark. Harry zrobił krok w przód, kładąc dłoń na jego ramieniu. Poczuł ogarniające go uczucie ulgi, Draco nie mógł już nic zrobić.
- Spójrz na mnie - ton pełen zdegustowania - Nie zasługuję nawet na to by skończyć godnie, jestem skończonym dupkiem wiemy to oboje...
- Chodź, zabieram cię do Św. Munga.
Zerwał się gwałtownie. Szpital pozostawał dla niego synonimem cierpienia, szaleństwa, strachu. Synonimem uczuć, których żaden z Malfoy'ów nie miał prawa doświadczyć, nie miał prawa czuć... Jaką była cena, którą musiał teraz płacić...
- Nie! - zerwał się niczym zwierzę wpadające w sidła, wściekle odrzucił ramiona- Koniec przesłuchania!
- Trzeba się tobą zająć. Musisz pozbyć się tego świństwa, którym codziennie faszerujesz sobie żyły.
Chwycił fragmenty jego koszuli zatapiając palce w materiale. Nogi Draco znalazły się na ziemi, zerwał się wściekle niczym rozjuszone zwierzę.
- Nie zaprowadzisz mnie tam! Nie zaprowadzisz! Raczej zabijesz! Słyszysz mnie Potter!? Raczej zabijesz!
Dawny Draco Malfoy, arogancki i dumny z tą jedną nikłą chwilą skruszył wszystko to, co było jedynie powłoką kryjącą wewnętrzne słabości.
- Więc nie pozostawiasz mi wyboru - zimny, obojętny ton.
Ostatnią rzeczą, który zobaczył przed popadnięciem w narzuconą mu nieświadomość była zaciśnięta dłoń Harry'ego...
***
Siedząc na szpitalnym łóżku, Ginny spoglądała na pogrążoną we śnie Hermionę. Ktoś z personelu podał jej kirseth, napój uspokajający, wraz z nim nadszedł od tak dawna oczekiwany sen.
Młoda, ruda kobieta zaciskała dłonie jak gdyby miało to zdusić upływający czas i skutki jej nieuwagi, ich nieuwagi... Jak mogła nie zauważyć w jakim punkcie znajduje się jedna z najbliższych jej osób, jak mogła...
- Przepraszam Hermiona, jak mogłam nie zauważyć - wyszeptała te słowa zaledwie słyszalnie, zamykając w uścisku jej smukłą dłoń.
Jedyne pragnienie, zamknąć umysł przed demonami ostatnich miesięcy. Nie widzieć rozpaczy i rozgoryczenia na twarzy tej, która oddawała jej bratu tyle uczucia jak nikt przed nią...
Drzwi rozwarły się z lekkim skrzypnięciem, rzucając cień na stojącą za nimi postać Harry'ego, posłała mu wyczekujące spojrzenie.
- Przyprowadziłem go tu siłą, nie miałem innego wyjścia. Znalazłem go w stanie niemal zupełnego wypalenia.
Jak wiele musiało się stać by ich świadomość dopuściła do siebie konsekwencje ich bezczynności ?
Nieprzeniknione, zagubione pośród tysiąca myśli - pytań pozostawionych bez odpowiedzi, spojrzenie Harry'ego, zatrzymało się na jej twarzy. Milczeli, ale ona jak nikt inny, wiedziała o czym myśli właściciel tego spojrzenia, znała jego myśli ponieważ były one jej własnymi, myślała o tym samym.
Hermiona poruszyła się nieznacznie we śnie, z jej ust popłynęło kilka słów, których sensu nie rozumieli. Przygotowywali się na kolejną noc, kolejną ciężka bezsenną noc...
***
Ranek. Białe, nagie mury będące pierwszym obrazem dla spojrzenia budzącej się dziewczyny. Upajająca zmysły jasność umysłu, pierwszy raz od tak dawna...
Jej wzrok ślepo błądził po pomieszczeniu, zatrzymał się na Harry'm i Ginny. Drzemiących w fotelu, jedno oparte o drugie.
Ich zmęczone rysy zdradzały krótkotrwały sen, całą noc spędzili przy jej łóżku.
- Harry - nikły szept.
Zielone, zamglone spojrzenie napotkało inne.
- Hermiona, wszystko w porządku?
Przez jej twarz przebiegł cień uśmiechu, prawdziwego uśmiechu. Pierwszego, prawdziwego uśmiechu od tak dawna.
- Uspokoiłam się, jeśli to chcesz wiedzieć.
- Draco był tutaj, wczorajszego wieczoru. Dzisiaj rano wyszedł, wrócił do posiadłości.
Było zbyt późno, nie zdążyłem go zatrzymać. Zastałem tylko pusty pokój, personel powiedział mi, że nie mogli trzymać go tu siłą. Używki mugolskie nie są oficjalnie niedozwolonymi w społeczeństwie magicznym. Draco wyszedł.
Głos załamała jakaś doza goryczy. Rysy jej twarzy ścisnęły się nieznacznie.
Ginny pogrążona w tak wyczekiwanym przez wycieńczony organizm śnie, wydała z siebie kilka słabych, głuchych dźwięków zanurzając twarz w koszuli Harry'ego.
- Muszę z nim porozmawiać Harry.
- Wiem, ale przede wszystkim musisz się wyleczyć.
Utwierdziła w nim spojrzenie poszukując na jego zmęczonej twarzy aprobaty.
- Zanim to zrobię, muszę z nim porozmawiać. Musimy sobie wszystko wyjaśnić, obydwoje.
- Co zamierzasz zrobić?
- To zaszło za daleko - powiedziała ściskając jego dłoń - ale to jest pomiędzy mną a nim. Wiem, potrzebuję pomocy medycznej i psychiatrycznej, bez niej nie odzyskam siebie, nie będę dla was taką jak byłam kiedyś. Mam dość tej stale ciągnącej się za mną nienawiści, tego obrzydzenia do samej siebie...
Odwróciła wzrok.
- Muszę przerwać to przeklęte, błędne koło. Muszę się uwolnić. Muszę nas uwolnić, jego i mnie...
ROZDZIAŁ XVII Początek końca
Było dobrze znaleźć się u ciebie. Przebiegł każda cząstkę tego budynku wskrzeszając każde ze wspomnień szczęśliwych.
Spał w dawnym pokoju.
Teraz myślał. O przeszłości. O przyszłości.
Wpadł w pułapkę własnych instynktów, własnych wiecznie nieodpartych demonów. Lecz jedna myśl była jaśniejsza niż inne, nie może tego kontynuować.
Odebrać sobie to, co otrzymujemy jeden jedyny raz. Szybsze, mniej bolesne.
Pogrążony się we własnych myślach, skrzat domowy zaanonsował czyjąś obecność.
- Kto? - ton lekko rozdrażniony.
- Ja- odpowiedział tak dobrze znany mu głos.
I Draco Malfoy znalazł się twarzą w twarz z Hermioną Granger.
Na wpół gorzki, na wpół zrezygnowany grymas wykrzywił idealne rysy jego twarzy. Szlama stawiająca kroki, w posiadłości czysto krwistego arystokratycznego dupka. Niepojęte.
Ale czas zmienia ludzi. Zmienia mężczyzn, zmienia kobiety.
- Zostaw nas samych.
Usunął się dyskretnie zostawiając ich w ciszy przerywanej jedynie oddechami.
Dziwna ciężkość atmosfery wysysającej pomieszczenie...
Długie minuty, mijające jedna po drugiej.
W absolutnej ciszy.
Sposób milczenia, który nie wróży niczego dobrego . Pomyślał nagle .Sposób, w który kobiety przygotowują się powiedzenie ostatniego ze słów...
- To koniec Draco.
Myśli go nie zwiodły. Drwiący uśmiech zagrał na pełnych wargach.
- Możesz powtórzyć?
- To już koniec Draco - słowa monotonnie wypływające z jej ust.
- O czym ty mówisz? O mnie, o tobie, o nas?
Zamierzenie, zagrać obojętność. Głos odmawiający posłuszeństwa, pomiędzy słowami nieznane mu dotąd bolesny krzyk, bolesna prośba.
- Nigdy nie było „nas”, Draco. A teraz, to co jeszcze pomiędzy nami było umarło.
Krótki, przerywany oddech.
- Zabiliśmy to...
Bolesne, niewysłowione uczucie, przełknął je z goryczą.
- Nie możesz tak myśleć... Jest coś, wiesz o tym.
Kilka słów, pojedynczych słów... Odkrył dzisiaj to, czego nie dopuszczał do swych myśli. Tak, odkrył to, był uzależniony od tej chorobliwej relacji, ich relacji... Wciąż wierzył, że to on ma kontrolę. Pomyłka, okrutnie boląca pomyłka, będąca pierwszą a zarazem ostatnią. Ona dominowała, teraz to wiedział.
Była diabelnie silna, silniejsza niż on. Zawsze była.
Ona była w stanie się zrekonstruować. On nie.
Ona odnalazła drogę, powolną mozolną drogę. On spadał.
Jeszcze i wciąż.
- Kochasz mnie - nikły szept pogrążający swego właściciela w otchłani złudnej iluzji.
Potrząsnęła głową.
- Wierzyłam w to przez krótką chwilę, ale to nieprawda. Zniszczyliśmy uczucie pomiędzy nami Draco. Ale co gorsze nie potrafiliśmy tego zatrzymać...
- Ale ja cię kocham...
Śledziła wzrokiem ulatującą z jego twarzy bladą cząstkę nadziei. Podniosła dłoń, przesunęła nią po jego policzku zapisując w pamięci jego idealne rysy.
- Trzymaj się Draco - szeptała- Chcę żeby wszystko było w porządku, naprawdę chcę żebyś z tego wyszedł. Ale nasza historia jest skończona, obydwoje wiemy, że to nie może dłużej trwać...
Obróciła się by odejść. Popadał w zupełne szaleństwo, czuł jak pochłania każdą jego cząstkę. Nie mogła go opuścić, nie teraz! Nie w momencie, w którym potrzebował jej najbardziej!
Chwycił gwałtownie jej ramiona, przycisnął do ściany. Nie zareagowała. Wdarł się brutalnie do jej ust raniąc delikatne wargi.
Dotykał jej piersi, skóry. Wszystkiego, co dawniej reagowało na każdy jego dotyk.
Pozostawała zimna, odległa z oczami wpatrzonymi w bezkres. Z uśmiechem Giacondy wyciśniętym na wargach.
Instynkt nakazał mu być brutalniejszym. Pewnym reakcji.
To był jedyny sposób komunikacji, który znał. Jedyny pomiędzy nimi.
Ale jej ciało pozostało zimne, nieczułe na żaden z dotyków.
Łzy których nie był w stanie zatrzymać wściekle wypływały spod jego powiek.
- Zareaguj do cholery! - szlochał - Zareaguj!
Spoglądała na niego nie widząc go.
Jasna.
Pogodna.
Obojętna
Już odległa od niego.
- Możesz mi zrobić wszystko, wszystko, czego chcesz Draco. - nikły szept. - Możesz mnie zgwałcić, możesz mnie pobić... Wystarczy, że wezmę prysznic. Tylko i po prostu prysznic i będę tak czysta jak kiedyś...
Zapadł się w nią, płakał niczym przestraszone dziecko wylewając ze łzami wszystko co w nim siedziało.
Podczas długich minut głaskała go obracając w palcach pasma jasnych włosów... Jedna krótka chwila, podniosła się odsuwając go od siebie.
Ruszyła ku drzwiom. Lekkie, zaledwie słyszalne kroki. Odwróciła się, posyłając mu ostatnie spojrzenie.
- Żegnaj Draco.
Słyszał odgłos jej kroków, oddalających się w otchłani korytarza. Osuszył wściekle łzy.
Musiał nad sobą zapanować.
Musiał...
A ona musiała wrócić.
Tak, wróci. Wszystkie wracają.
Przecież był „ hogwardzkim bogiem seksu” nieprawdaż?
Podniósł się, powoli, bardzo powoli. Liczył.
1,2,3,4,5... Wróci, jeszcze jeden krok...Utwierdził spojrzenie w drzwiach.
13,14,15...
W ogrodzie, wzięła głęboki oddech. Cień uśmiechu przebiegł przez jej twarz, gdy spojrzała w otchłań przejrzystego nieba. Wspaniały dzień niczym echo nowej egzystencji.
Musiała wyjść. Zrobiła wszystko, co musiała zrobić... Jedno pytanie, na które nikt nie znał odpowiedzi... Czy nadejdzie dzień, w którym będzie zdolna zbudować normalny związek z innym człowiekiem.
W posiadłości, Draco kontynuował złudne liczenie.
18,19,20... Wróci, wiem to! Musi wrócić!
***
...Nigdy nie wróciła.