FRYZJER
- Kto następny, proszę — powiedział Boros i odwrócił poduszkę na krześle. — Jak mam pana ostrzyc? — zapytał, kiedy gość wygodnie się usadowił.
— Proszę z boków i z tyłu ściąć, a na górze zostawić. — Klient mówił grubym głosem. Miał dużą, czerwoną głowę i mocno zarośnięte skronie.
Boros założył gościowi pelerynkę. Umieścił watę za kołnierzem, a kiedy zobaczył w lustrze, że klient wyjmuje papierosa, pstryknął zapalniczką i podał mu ogień. Z szuflady wyjął nożyczki oraz maszynkę do strzyżenia. Właśnie przejął zmianę.
— To jest dla gości Borosa — powiedział jeden z klientów, podając kasjerce kolorowy magazyn. Fryzjer, patrząc w lustro, przekazał czasopismo klientowi. Przyjrzawszy się bacznie szyi gościa, sięgnął po maszynkę, włączył ją
i powoli pociągnął środkiem głowy, od dołu przez czubek aż po zakole łysiny. Tak, jak rosły włosy.
— Stój! — krzyknął zwalisty klient o czerwonym karku i trzasnął gazetą w umywalkę.
Boros przerwał strzyżenie. Na szerokość maszynki wyciął przez środek głowy wszystkie włosy.
— Co pan zrobił?! Czy pan oszalał? — krzyknął klient i ze zdumieniem patrzył w lustro. Widział ścieżkę wyciętą elektryczną maszynką i coraz bardziej czerwieniał.
Boros z kamienną twarzą też patrzył na wycinkę. Pozostali fryzjerzy przerwali pracę i patrzyli na to, co się stało. Dwóch podeszło bliżej. Jeden z nich był kierownikiem zakładu.
— Nie wiem — powiedział bezradnie Boros. — Nie wiem, jak to się stało.
Gość zerwał się z krzesła, dotknął ręką głowy, tam gdzie nie było już włosów, i rozglądał się wokół.
Czeladnik patrzył na kasjerkę, która mu się podobała, i czekał, co też ona powie. Kasjerka natomiast z przerażeniem spoglądała na Borosa.
— Nie wiem, co mi się stało — powiedział Boros. Lekko wzruszył ramionami, bezradnie rozłożył ręce, wykonał pół obrotu, ale nie odszedł od fotela.
— Zobaczmy, co się da zrobić — szef dotknął głowy gościa i przebierając palcami, badał jego włosy. Patrzył przy tym na Borosa. Był spokojny.
— Co wyście ze mną zrobili? — ponownie zapytał klient, ale już nie krzyczał. — Jak to się mogło stać? Ktoś, kogo właśnie strzyżono na ostatnim krześle, raptownie złapał się za głowę i z niepokojem obserwował zajście.
— Proszę się uspokoić — powiedział obsługujący go fryzjer i przerwał strzyżenie. — Niech pan się rozejrzy, wszystko w porządku.
— Zaraz to załatwimy — powiedział szef i dał znak, aby nie przerywano pracy. — Niech pan na chwilę siądzie.
Zobaczmy, czy da się jeszcze coś zrobić. Proszę odwrócić głowę.
Teraz klient mógł spojrzeć prosto w twarz Borosowi.
— Załatwię pana — powiedział do fryzjera.
Boros stał z kamienną miną. Nie można było po nim nic poznać. Kierownik zwrócił się do Borosa:
— Tak się zagapić! I to kto, akurat pan.
— Zróbcie coś wreszcie ze mną — powiedział klient. — Byle szybko.
— Może na pożyczkę... — poradził pracujący obok fryzjer.
— Niech się pan, szefie, dobrze przypatrzy, może coś da się wykombinować — włączył się kolega z drugiej strony.
W sali słychać było szczęk nożyczek, wszyscy pracowali.
Tylko Boros stał niemo obok swego gościa.
— Az czego tu zrobisz pożyczkę? — Szef ciągle dotykał krótkich, gęstych włosów klienta. — Tu nie da się nic zrobić.
— Ze sobą pertraktujecie? — zapytał ostrzejszym już tonem poszkodowany.
— Nie możemy przecież z powrotem przykleić — powiedział szef. — Przerzutki też nie da się zrobić. Teraz już nie da rady ostrzyc pana tak, jak pan prosił.
Czekający na ulicy klient upomniał się o swoją kolejkę:
— Co się tak guzdrzecie? Jak długo mam jeszcze czekać?
— Niech pan wejdzie, panie Balazs — powiedział szef.
Kolejny gość, który również czekał na ulicy, zorientował się, że są jakieś kłopoty.
— Wrócę za chwilę — powiedział i odszedł.
— Nie da się naczesać, bo nie ma z czego — kontynuował szef. — To można tylko w jeden sposób załatwić, ostrzyc do gołej skóry. Na szczęście jest ciepło.
— Pójdę, gdzie trzeba, i pokażę tym, których to interesuje, jak wy tu pracujecie — powiedział klient i chciał wstać z fotela.
— Proszę tego nie robić — powiedział kierownik. — Proszę jeszcze chwilkę zaczekać. — Spojrzał na Borosa, dał mu znak, żeby się odezwał, przeprosił. Boros jednak milczał.
— Pomylił się — tłumaczył kierownik. — Źle zrozumiał.
To nasz najlepszy fryzjer.
— Nie — odezwał się wreszcie Boros. — Dobrze zrozumiałem.
Kierownik spojrzał w sufit i westchnął.
— Zapamiętajcie sobie dobrze — powiedział gość. — Jeszcze chyba nie doszedłem do siebie, bo powinienem wrzeszczeć i zrobić tu dziką awanturę. Przecież mnie oszpeciliście! Wyglądam jak idiota! — spojrzał na Borosa.
— Słyszy pan!
Do Borosa wreszcie zaczęło docierać, że oszpecił gościa.
— Wyrządziliśmy panu straszną krzywdę — usprawiedliwiał się kierownik. — Przepraszamy. Możemy zrobić tylko jedno: ostrzyc całą głowę do gołej skóry, żeby wyglądało tak samo. W końcu jest ciepło.
Widać było, że chce jak najszybciej załatwić sprawę.
— Zaczekajcie — gość wstał i podszedł do wystawy. Odwrócił się: — I co teraz? Po co ja tu wchodziłem!?
— Szybko odrosną — kierownik gestem ręki poprosił, aby gość znów zajął miejsce na fotelu.
Boros stał obok ze splecionymi dłońmi. Szef zbliżył się do niego i usiłował wcisnąć mu do ręki maszynkę.
— Proszę go ostrzyc — poprosił spokojnie.
— Nie potrafię.
— Niech go pan ostrzyże, Boros. Proszę.
Boros schował ręce.
— Nie. Nie jestem w stanie go dotknąć.
Kierownik ruszył w stronę pomieszczenia odgrodzonego od sali zasłoną.
— Proszę za mną — powiedział do Borosa.
Boros podszedł do szefa.
— Niech pan to zrobi, niech się pan przełamie — szepnął kierownik. — Teraz może pan ostrzyc go do skóry.
Proszę — mówił serdecznym głosem.
— Nie dotknę go — powiedział fryzjer. — Nie mogę się przełamać.
Kierownik wyszedł na salę. Jeden z fryzjerów właśnie był wolny. Przywołał go i polecił, aby szybko ostrzygł klienta.
— Nie zrobię tego — powiedział fryzjer.
— To ja go ostrzygę — powiedział szef i szybko zabrał się do roboty.
Boros wyszedł zza zasłony i stanął obok swego fotela. Kilku klientów już zapłaciło i salon opustoszał. Gość uspokoił się, patrzył martwo przed siebie. Kierownik zdjął pelerynkę, strzepnął ją, szczotką starannie oczyścił z włosów marynarkę klienta.
— Na wszelki wypadek... — powiedział tylko tyle.
— Lepiej byłoby dla mnie, gdybym pokazał komuś, coście tu ze mnie zrobili
— powiedział cicho gość. — Teraz nie mam już czego pokazywać.
Nie wyglądał na rozeźlonego, był po prostu zasmucony, osowiały.
— Na wszelki wypadek... — powtórzył szef.
— No tak — gość zwrócił się do Borosa. — Niech się pan jednak nie boi — mówił z powagą, cicho. — Niech pan sobie dalej strzyże.
Wziął kapelusz i wyszedł.
Było to zaskakujące, że taki potężny człowiek z czerwoną twarzą tak cicho mówił. Kierownik otarł pot z czoła.
— Zapłacił? — zapytał fryzjer z dużym czarnym wąsem, który odmówił ostrzyżenia klienta.
— Gdzie tam — kasjerka siedziała z opuszczoną głową.
— Pochodzi trochę w kapeluszu, ot i wszystko — zauważył wąsaty fryzjer.
— Dajcie mu spokój — powiedział kierownik. W salonie był jeszcze tylko jeden gość.
— Ty... — zwrócił się wąsaty do Borosa.
— Powiedziałem już, żebyście dali mu spokój — powtórzył kierownik.
— Chciałem go tylko o coś spytać.
Kiedy już ostatni klient wyszedł z salonu, kierownik zdjął okulary i spojrzał na Borosa.
— Co ci się stało?
— Nie wiem — odpowiedział Boros z takim wyrazem twarzy, który nie pozostawiał wątpliwości co do tego, że rzeczywiście nie wiedział, co robi.
— Idź do lekarza, zbadaj się.
— Ty — zaczął wąsaty fryzjer. — Jak już mu tak pojechałeś przez łeb, to można go było jeszcze zrobić na irokeza lub boksera.
Boros lekko wzruszył ramionami.
— Nie zauważyłeś, że robisz mu autostradę, jak już leciałeś w dół. Nie widziałeś?
— Widziałem — odpowiedział Boros. — Ale nie byłem w stanie się powstrzymać. Czułem, że zjadę do końca.
Kierownik otarł czoło i wyraźnie było widać, że nie jest w stanie zrozumieć, co się stało.
— Koniecznie się zbadajcie — powiedział. — Ten gość złoży przecież zażalenie. To pewne.
— Ale na skargę pójdzie w kapeluszu — dodał wąsaty.
— Pomyślcie — ciągnął kierownik — pójdzie, doniesie, naskarży.
— Najwyżej cię przeniosą. To wszystko — powiedział wąsaty. — Masz to z głowy.
Boros milczał, jakby nieobecny. Nie można było odgadnąć, co się z nim dzieje.
— Kellera też przenieśli, kiedy odciął gościowi kawałek ucha, a ucho raczej nie odrasta!
— To była zupełnie inna sprawa — włączył się ktoś trzeci.
— A tak — kontynuował wąsaty. — Keller nawet się nie zatrzymał i dalej trzaskał nożyczkami nad głową faceta. Dopiero kasjerce, która była jego kochanką i podeszła, aby posprzątać włosy pod krzesłem, szepnął: uważaj, bo w koszu jest kawałek ucha tego gościa. A klientowi zatamował krew ałunem i na pożegnanie powiedział: „Trochę pana skaleczyłem".
— A skąd wy to wszystko wiecie? — zapytał szef.
— Sam mi to opowiedział, tylko go przeniesiono.
— No dobra, przestańcie gadać — powiedział kierownik. — A swoją drogą, ucho prawie nie krwawi.
Wąsaty fryzjer podszedł do kasjerki i zapytał:
— I co pani powie na ten numer?
Kasjerka pochyliła głowę, milczała. Pozostali też siedzieli cicho i patrzyli na Borosa.
Boros powoli zdjął fartuch i powiesił go za zasłonką, w służbowej szatni.
— Co pan robi? — zapytał szef.
— Odchodzę — odparł Boros.
— Chcę z panem porozmawiać.
Boros zatrzymał się po dwóch krokach.
— Dobrze.
— Lepiej byłoby, gdyby pan teraz nie odchodził.
Boros raz jeszcze się obejrzał.
— A jednak odchodzę — powiedział i zamknął za sobą drzwi.
Przełożył Tadeusz Olszański
9
Adam Bodor - „Z powrotem do Uszatej Sowy” - Fryzjer