WOLF
Pewnego wieczoru w mroku nieregularnych kształtów magazynu fortepianów pojawił się mężczyzna. Oparł trzymaną w ręku, rozpiętą na kiju siatkę o jeden z fortepianów, po czym przedstawił się magazynierowi Bordzie.
— Wolf — powiedział i zaczął rozglądać się za krzesłem, aby usiąść. Był blondynem, miał jakby psią głowę i w swoim brunatnym dresie wyglądem przypominał płowego wilczura.
— Jak to Wolf? — zapytał Borda.
— Tak się nazywam — wyjaśnił przybysz.
Obaj mężczyźni stali w zatłoczonym kącie składu, wśród pokrytych płachtami nędznych mebli, pod zakurzonym oknem na dachu, przez które docierało jeszcze trochę światła. W szybach okna odbijała się niczym w lustrze niezwykłość wnętrza. Na dworze ciemniało, wewnątrz paliło się światło. Na płycie małego, żelaznego piecyka Borda rumienił kromki chleba.
— Panie Wolf, czy interesuje pana przypadkiem jakiś fortepian? — zapytał Borda.
— Nie szukam fortepianu — odpowiedział Wolf, po czym usiadł na stojącym obok taborecie i kręcąc się na nim, zaczął się rozglądać wokoło.
— To widocznie jest jakiś inny powód — powiedział Borda, patrząc na porwaną miejscami siatkę, którą przyniósł ze sobą Wolf. I tak się jej przypatrywał, jakby kompletnie nie mógł sobie przypomnieć, gdzie już coś takiego widział i do czego to służy.
— Mam nastawioną herbatę — odezwał się po chwili.
— Czekałem na Matokę...
— Czy to przypadkiem kobieta?
— Nie, Matok to stroiciel fortepianów, pianista — powiedział Borda.
— Napije się pan sznapsa?
— Jednego sznapsa i owszem.
Borda nalał i stojąc, podał gościowi szklaneczkę. Wolf obrócił się na taborecie, uniósł szklaneczkę i wypił.
— Czy przypadkiem nie przypętał się tu jakiś pies? — zapytał.
— Jaki pies?
— No, pies.
— Słowem, szuka pan swego psa, panie Wolf?
— To nie mój pies.
Borda obszedł stolik i położył kolejne kromki chleba na blasze piecyka. Wolf wyjął z kieszeni dresu pożółkłe, pogniecione, stare zdjęcie i pokazał je gospodarzowi.
— Może go pan widział?
— Pies. Mały piesek — uśmiechnął się Borda — stoi w drzwiach składu. Ładne zdjęcie.
— Gdzieś tu jest?
— Już dawno nie widziałem tu żadnego psa. Od lat.
— W dwudziestym dziewiątym, no nie? A może w dwudziestym ósmym? — zastanawiał się Wolf.
— Jakieś pięć lat temu.
— Mogę się rozejrzeć? — zapytał Wolf, po czym wstał, pochylił się i zniknął w mroku magazynu. Borda zdjął z piecyka mały garnek, usiadł przy stole i zaczął jeść zupę, pogryzając grzanką.
— Co pan je?
— Kalafiorową z grzankami.
— Dietetyczne.
— Nie czuję się najlepiej — powiedział Borda.
— To niedobrze, jeśli człowiek źle się czuje — powiedział Wolf— Niedobrze.
— A może pan też by zjadł?
— Nie jestem chory.
Wolf pełzał gdzieś pod fortepianami i wyłonił się, gdy Borda zjadł już swoją kolację i obojętnym wzrokiem patrzył na pusty garnek i fortepiany.
— Udało się coś znaleźć?
— Może jeszcze się uda — powiedział Wolf — spokojna głowa.
Borda podszedł do łóżka i chwycił za skraj koca.
— Chciałbym się położyć — powiedział.
— W porządku — powiedział Wolf — no to się kładźmy.
Borda pościelił łoże i przez chwilę patrzył na poduszkę z małym wgłębieniem, które utworzyło się w środku pod ciężarem jego głowy.
— Słowem, chce pan tu spać, panie Wolf?
— Muszę — odpowiedział Wolf.
Borda pochylił się i rozsznurował buty.
— Strasznie się rzucam w czasie snu, nawet kopię — powiedział. — Nie nadaję się do wspólnego spania.
— Może nie będzie aż tak źle, to się okaże.
— Może prześpimy się na waleta?
— Nie lubię spać na waleta.
— To może na zmianę?
— Na zmianę też nie lubię.
Borda zgasił światło i położyli się obok siebie. W nocy zaczęło padać, deszcz bębnił w wycięte w dachu okno. Borda wstał, wszedł do jakiegoś pomieszczenia, potem słychać było szum spłukiwanej wody i po chwili wrócił do łóżka,
zajmując swoje miejsce obok Wolfa.
— Co tam słychać? — zapytał Wolf.
— Pan Wolf nie śpi?
— Jak mam zajęcie, to nie śpię — odparł Wolf.
Kiedy zaczęło jaśnieć, Borda zapalił w piecyku i nastawił wodę na herbatę.
— No widzicie — powiedział Wolf— przespaliśmy się w jednym łóżku niczym bliźniacy.
— Pan Wolf wcale nie spał — powiedział Borda.
— Nalejcie mi sznapsa.
Kiedy wypili herbatę, Borda przyrządził zupę kalafiorową, postawił garnek na piecyku, położył się i znów zasnął.
Gdy Wolf go obudził, było już rano.
— Teraz sobie pójdę — powiedział Wolf. — Odprowadźcie mnie, Borda.
Wolf wziął swoją siatkę, Borda sięgnął po zawieszone na ścianie klucze.
— Muszę tu jeszcze kiedyś zajrzeć — powiedział Wolf, kiedy przechodzili obok fortepianów w ciągle jeszcze mrocznym pomieszczeniu.
— Potrzebny mi ten pies.
— A niech pan zajrzy — powiedział Borda — jak pan musi, to proszę bardzo.
— Chciałbym, aby Borda mnie zapamiętał — powiedział Wolf, kiedy dotarli do drzwi. Wyszedł i nawet się nie obejrzał.
— Nigdy nie zapomnę pana, panie Wolf — powiedział Borda — w końcu rzeczywiście, jak bliźniaki, przespaliśmy się w jednym łóżku.
Przełożył Tadeusz Olszański
77
Adam Bodor - „Z powrotem do Uszatej Sowy” - Wolf