Antoni Kępiński
RYTM ŻYCIA
WYDAWNICTWO LITERACKIE
© Copyright by Wislawa Kłodzińska-Batruch Copyright by Wydawnictwo Literackie, Kraków 1992 Wydawnictwo Literackie, wydanie siódme
Projekt okładki i stron tytułowych Marek Pawłowski
Redaktor prowadzący Lucyna Kowalik
„Anus mundi"
Printed in Poland Wydawnictwo Literackie 2001
ul. Długa l, 31-147 Kraków bezpłatna linia telefoniczna: 0-800 42 10 40
http://www.wl.net.pl
księgarnia internetowa: www.wl.net.pl
e-mail: ksiegarnia@wl.net.pl
tel./fax: (+48-12)422-46-44
Druk i oprawa:
Wrocławska Drukarnia Naukowa PAN im. Stanisława Kulczyńskiego Sp. z o.o.
ISBN 83-08-03120-X
„Cóż za monstrum jest tedy człowiek? Cóż za osobowość, co za potwór, co za chaos, co za zbieg sprzeczności, co za dziw! Sędzia wszechrzeczy — bezrozumny robak ziemny; piastun prawdy - - zlew niepewności i błędu; chluba i zakała wszechświata".
(Pascal, Myśli)
Heinz Thilo, lekarz oświęcimskiej załogi SS, w rozmowie z Kremerem określił ten obóz jako „anus mundf. Dosadne to określenie, jak się można domyślać, było z jednej strony wyrazem obrzydzenia i grozy, jakie budził w każdym obserwatorze obóz koncentracyjny, a z drugiej strony uzasadniało istnienie obozu koniecznością oczyszczenia świata. Motyw oczyszczenia — katharsis, istotny w życiu każdego człowieka, niewątpliwie odgrywa niemałą rolę w życiu społeczeństw.
W koncepcji hitlerowskiej obozy zagłady — poza bezpośrednim celem polityczno-ekonomicznym, polegającym na jak najbardziej efektywnym i najtańszym wyniszczeniu wroga — miały sens głębszy; było nim oczyszczenie rasy germańskiej z tego wszystkiego, co nie zgadzało się z ideałem germańskiego nadczłowieka. Przyświecała tu daleka wizja świata ludzi pięknych, silnych, zdrowych, świata, w którym nie byłoby miejsca dla chorych, kalek,
RYTM ŻYCIA 5
nienormalnych psychicznie, skażonych krwią żydowską czy cygańską.
Dla tego „pięknego" celu trzeba było przejść przez wstrętne okropności obozów koncentracyjnych. Nic też dziwnego, że służba w obozie była traktowana na równi ze służbą frontową, choć esesmani pewnie woleli być bohaterami w obozie niż na froncie. Prawo zachowania życia jest na ogół silniejsze od ideologii; jeszcze lepiej, gdy szczytną ideologią można wytłumaczyć własne tchórzostwo. Zdarzali się jednak tacy, wprawdzie nieliczni, którzy nie wytrzymywali upodlenia służby w obozie koncentracyjnym i wybierali front lub samobójstwo. Większość uspokajała się alkoholem i poczuciem dobrze wypełnionego obowiązku dla dobra ojczyzny i wielkiej idei.
Zdolność przekształcania otaczającego świata, którą można uznać za cechę swoiście ludzką, mieści w sobie największą rozpiętość sprzeczności natury człowieka. Z niej rodzą się bohaterstwo, poświęcenie, sztuka i nauka, ale też okrucieństwo, znęcanie się człowieka nad człowiekiem, zniewalanie i zabijanie. By zmienić oblicze świata, prowadzi się wojny, męczy ludzi w obozach i więzieniach. Co nie pasuje do struktury, jaką się pragnie narzucić otoczeniu, to staje się obce i wrogie i musi ulec zniszczeniu.
W biologii znane jest zjawisko zaszczepienia obcej struktury. Wirus może zaatakować bakterię, jego materiał genetyczny — DNA (kwas dezoksyrybonukleinowy) dostaje się do wnętrza bakterii, opanowuje jej „maszynerię" biochemiczną tak, że w ciągu kilku minut zaczyna ona produkować setki nowych wirusów identycznych z najeźdźcą. Bakteria żyje nadal, ale jej struktura jest już inna: zamiast swoistego DNA jej procesami biochemicznymi kieruje DNA wirusa; choć pozornie ta sama, w rzeczywistości przestała być sobą, straciła swą istotną strukturę, a tym samym swą tożsamość.
6 RYTM ŻYCIA
Analogiczne zjawisko — choć na poziomie integracji nieporównanie wyższym — spotkać można w życiu człowieka, gdy owładnięty jakąś ideą, początkowo obcą, a potem jak najbardziej własną, wszystko dla niej poświęca, nic poza nią nie widzi, gotów dla niej oddać życie własne i cudze (na ogół łatwiej cudze). Podobnie jak wspomniana bakteria, zatraca on swą tożsamość; jego myśli, uczucia, czyny przestają być wyrazem jego własnej osobowości, a stają się odbiciem struktury przyjętej z zewnątrz. Ludzie owładnięci tą samą ideą stają się do siebie bliźniaczo podobni; zróżnicowanie społeczeństwa maleje, wzrasta natomiast jego efektywność, w tym sensie, że wszyscy dążą do tego samego celu, niczego poza nim nie widząc. Człowiek, który nie ma znamienia tej samej idei, stoi wskutek tego na przeszkodzie jej realizacji, staje się wrogiem, zawadzającym przedmiotem, który trzeba usunąć z drogi. Wielkość idei — nie chodzi tu o jej doniosłość obiektywną, ale subiektywną, tak jak ją odczuwają owładnięci nią — usprawiedliwia zasadę: cel uświęca środki. Jeśli bowiem ktoś wszystko poświęcił dla idei, to uważa, iż wokół niego też wszystko dla idei poświęcone być musi.
„Chaos", „zbieg sprzeczności", „bezrozumny robak ziemny", „zlew niepewności i błędu", dając się owładnąć jakiejś idei, a wskutek tego tracąc siebie, uzyskuje w zamian porządek, jednolitość, jasność i pewność. Im większe w człowieku wewnętrzne rozbicie, poczucie własnej słabości, niepewności i lęk, tym większa tęsknota za czymś, co go z powrotem scali, da pewność i wiarę w siebie (właściwie nie tyle w siebie, ile w ideę, która właśnie „ja" zastępuje). Wstręt do samego siebie zostaje skompensowany obrazem siebie jako bohatera-wyznawcy idei. Poczucie więzi grupowej zwiększa siłę atrakcyjną tego fikcyjnego modelu. Staje się wobec alternatywy: być takim jak inni lub nie być wcale. Nie być bowiem takim, jak nakazuje wyznaczona
RYTM ŻYCIA 7
ideologia, równa się postawieniu siebie w rzędzie jej wrogów, a więc skazaniu na zniszczenie. Między wyznawcami tej samej ideologii wytwarza się swoiste współzawodnictwo: nie być gorszym od innych, gdyż grozi to wyłączeniem z grupy. Zależnie od charakteru ideologii można się licytować w cnotach lub zbrodniach.
Nie chodzi tu o analizę wartości ideologii hitlerowskiej; jej płytkość, naiwność i pyszałkowatość są oczywiste, a fakt, że przyjęła się w społeczności niemieckiej, należy chyba tłumaczyć szczególną atmosferą okresu międzywojennego, charakteryzującą się wyolbrzymionym i podsycanym poczuciem narodowej krzywdy. Załamanie się danych struktur ideologicznych, poczucie pustki, bezsensu, kryzys ekonomiczny, wojenne urazy itp. stwarzały podatny grunt dla każdej ideologii, która by dawała perspektywy lepszego jutra.
Niezależnie od treści niebezpieczeństwo ideologii jako struktury narzuconej z zewnątrz tkwi w zahamowaniu procesu rozwoju. W miejsce walki przeciwstawnych struktur, z których jedne się rodzą, a inne umierają, dzięki czemu wciąż tworzy się coś nowego i człowiek rozwija się — zostaje wstawiona struktura obca, która wszystkie inne podporządkowuje sobie. Człowiek przestaje się rozwijać i zamienia się w ślepe narzędzie w służbie idei, ślepe, gdyż nie widzi niczego poza wytkniętym celem, a przede wszystkim przestaje widzieć drugiego człowieka, zamiast niego widzi towarzyszy wspólnego wyznania lub przeszkodę w dążeniu do celu, przedmiot, który trzeba usunąć z drogi, zniszczyć.
Claude Eatherly, major Air Force, rano 6 sierpnia 1945 roku dokonał nad Hiroszimą lotu sprawdzającego warunki atmosferyczne i osłonę lotniczą miasta, po czym dał sygnał do nalotu atomowego: go ahead. Dowiedziawszy się, że wybuch spalił 200 tysięcy ludzi, Eatherly popadł w naras-
8 RYTM ŻYCIA
tający konflikt moralny między otaczającą go glorią bohatera a poczuciem współudziału w zbrodni i potrzebą pokuty. „Kompleks winy" doprowadził go nawet do okresów ostrej depresji, lęków, halucynacji, prób samobójstwa. Eatherly dobrowolnie podjął ciężką pracę fizyczną i dla poszkodowanych w Hiroszimie wysyłał zasiłki pieniężne. Jego korespondencja ze znanym filozofem i działaczem pacyfistycznym, Guntherem Andersem, prześladowanym w czasie wojny przez hitlerowców —- jest zawarta w książce No morę Hiroshima.
Nie ma wśród Niemców, a w szczególności wśród tych, którzy byli czynnie zaangażowani w wielkim przemyśle zagłady, majora Eatherly. Ci nieliczni, którzy się dostali w ręce wymiaru sprawiedliwości, nie mieli z reguły poczucia winy, ale za to duże poczucie krzywdy, iż kara spotyka ich za ślepe posłuszeństwo, za spełnianie obowiązku. Uwolnienie się od poczucia winy, które często bywa gorszą kaźnią niż kara nałożona przez społeczeństwo, zawdzięczają oni właśnie ideologii. To nie oni byli winni, ale ta obca struktura, która im została narzucona, która ich oślepiła i która była głównym motorem ich działania, myślenia, odczuwania. Bez niej są z powrotem „porządnymi ludźmi", uczciwie dorabiającymi się majątku, a może tylko w skrytości ducha wspominają czasem wielkie dni swego „heroicznego" okresu.
Ci, którzy byli przeszkodą, materiałem przeznaczonym na zagładę, by sobą nie zanieczyszczał więcej nowego świata, różnie swój los przyjmowali. Byli tacy, którzy nie zdążyli wyjść z oszołomienia wywołanego nagłym przeniesieniem w piekło obozu, a już przychodził kres ich życia. Inni szli ku śmierci z fatalistycznym przeświadczeniem o nieodwracalności losu. Jeszcze inni chcieli przeżyć za wszelką cenę. A ponieważ w obozie zagłady mogli urządzić się wygodnie tylko ci, którzy innym śmierć zadawali
RYTM ŻYCIA 9
i którzy byli panami, przeto niektórzy starali się przejąć formy swych oprawców. Byli też tacy, którzy mimo głodu, pragnienia, zimna, bólu, poniżenia godności ludzkiej potrafili jakby oddalić się od swego cierpienia i nie myśleć tylko o tym, by zdobyć coś do jedzenia, by przestało być zimno czy gorąco, by nie bolało znękane ciało. Imperatyw biologiczny jest niesłychanie silny i niemałego trzeba wysiłku woli, by nie myśleć o chlebie, gdy się jest głodnym, o wodzie, gdy się chce pić, lub o bolącym miejscu, gdy boli. Wysiłek ten jednak był konieczny dla zachowania wewnętrznej swobody — wolnej przestrzeni, w której by można było swobodnie myśleć, marzyć, planować, powziąć decyzję, uwolnić się od koszmaru chwili obecnej. Jeśli w życiu obozowym, w tym „anus mundi", tyle było poświęcenia, odwagi, miłości człowieka, a więc zjawisk w tych warunkach — zdawać by się mogło — zgoła niemożliwych, to właśnie dzięki tej wewnętrznej wolności.
Dla tych, co obóz przeżyli, wspomnienia z tego okresu nie są tylko koszmarem; są też dowodem, że w warunkach naj straszniej szych potrafili zachować swoje człowieczeństwo, że wytrzymali ogniową próbę pytania, „jaki ja naprawdę jestem". Często też najpewniej się czują wśród dawnych towarzyszy niedoli, gdyż wiedzą, jacy oni są naprawdę.
Zdawać by się mogło, że w warunkach największego zniewolenia, poniżenia i znękania drugiego człowieka niemożliwe jest bohaterstwo. By się na nie zdobyć, trzeba mieć choć trochę wolnej przestrzeni i własnej siły. A jednak nawet w tych warunkach było ono możliwe i w piekle, jakim był obóz, okazała się też cała wielkość człowieka.
Nie osiągnęli hitlerowcy swego celu, mimo milionów ofiar nie oczyścili świata z tego, co nie odpowiadało ich ideałowi Herrenvolku, pokazali natomiast światu, do czego prowadzić może obłędna ideologia. Dymy Oświęcimia,
10 RYTM ŻYCIA
miejmy nadzieję, będą przez długi jeszcze czas ostrzeżeniem przed zaślepieniem, nienawiścią i pogardą dla drugiego człowieka. Gotowe formuły myślenia i działania, s'lepe słuchanie rozkazu mogą w skutkach być bardzo niebezpieczne i dlatego trzeba na siebie wziąć cały ciężar odpowiedzialności za swe myśli, uczucia i czyny. Claude Eatherly wyraził to następująco w lis'cie do Gunthera Andersa:
„W przeszłos'ci bywały okresy, kiedy człowiek mógł przeżyć życie, nie zaprzątając zbytnio swego sumienia problemami nawyków myślowych i norm działania. Nasze czasy, jak wyraźnie widać, do tych epok nie należą. Przeciwnie, sądzę, że zbliżamy się gwałtownie do sytuacji, w której będziemy musieli zastanowić się na nowo, czy gotowi jesteśmy oddać odpowiedzialność za nasze myśli i uczynki w ręce organizacji społecznych, takich jak partie polityczne, związki zawodowe, Kościół czy państwo. Żadna z tych organizacji nie jest zdolna udzielić nam niezawodnych wskazówek moralnych i dlatego należy zakwestionować ich pretensje do udzielania nam takich wskazówek".
„Anus mundi" ukazał światu człowieka w całej roz-pietos'ci jego natury: obok potwornego bestialstwa — bohaterstwo, poświęcenie i miłość. I wobec tego widoku za Pascalem można powiedzieć: „Ukorz się, bezsilny rozumie; umilknij, głupia naturo; dowiedz się, że człowiek nieskończenie przerasta człowieka".
Koszmar
Rosnąca z każdym rokiem ilość wspomnień, opracowań dokumentalnych i naukowych pozwala coraz lepiej wczuć się w atmosferę obozów koncentracyjnych. Choć każdy, kto sam „tego" nie przeżył, czuje się po trosze jak pani Gudrun ze wspomnień Gawalewicza, pytająca o nocne lampki przy łóżkach w obozie. A nawet ci, którzy obóz przeżyli, dzięki „dobrotliwości" ludzkiej pamięci nie dysponują już świeżym obrazem życia obozowego (zdarza się to tylko w ich snach), lecz jedynie słabym jego odbiciem. Poza tym nie znajdują oni sposobu przekazywania przeżyć, gdyż nie mieszczą się one w zasięgu ludzkiego języka. Pomimo najbardziej wiernego i sugestywnego opisu życia obozowego i własnych cierpień nie można wyjs'ć poza strukturę słowną dla wszystkich zrozumiałą, nie przystosowaną do tego typu przeżyć, toteż najistotniejsze momenty ś"wiata obozowego pozostają wyłączną własnością danej osoby, niemożliwą do przekazania innym.
Obóz koncentracyjny określa się najczęściej słowem: koszmar. Czym jest koszmar? Podstawowe znaczenie tego słowa jest następujące: „przygnębiający, przerażający sen, zmora; cos', co ma nastrój takiego snu". W czasie snu występują w dość regularnych odstępach czasu, mniej
12 RYTM ŻYCIA
więcej co jedną do półtorej godziny, okresy charakteryzujące się elektroencefalograficznie szybkimi niskonapięciowymi falami i szybkimi skojarzonymi ruchami gałek ocznych. Gdy się badanego zbudzi w tym okresie, łatwo podać on może treść marzenia sennego. Nie zdarza się to na ogół, gdy zbudzimy go w innym okresie snu, treść marzenia sennego bardzo szybko bowiem ulega zapomnieniu. Przyjmuje się więc, że charakterystyczna aktywność bioelektryczna mózgu i szybkie ruchy oczu są zewnętrznymi odpowiednikami marzenia sennego. Ruchy gałek ocznych, jak się przypuszcza, są wywołane śledzeniem przez śniącego obrazów marzenia sennego. Obrazy te bowiem mają przede wszystkim, choć nie wyłącznie, charakter wzrokowy. Pewne fakty zdają się przemawiać za tym, że marzenia senne występowałyby rytmicznie całą dobę, gdyby nie działanie bodźców świata zewnętrznego, zmuszających do aktywności i czuwania, i że siła przeżyć doznawanych w czasie tych marzeń może być większa niż na jawie.
Zawsze człowieka intrygowała treść i znaczenie marzenia sennego. Szukano w nim wskazówek co do przyszłości, z jego pomocą próbowano dojść do najgłębiej ukrytych kompleksów ludzkich i do zasadniczej struktury osobowości (psychoanaliza), posługiwano się nim do wzbogacenia inwencji twórczej, dla lepszego zrozumienia przeżyć psychotycznych itd. Niestety, podobnie jak z pierwszych lat życia, tak i z marzeń sennych niewiele utrwala się w pamięci, co jednak nie przesądza o ich znaczeniu dla życia na jawie. Może nawet ich znaczenie jest większe, niż się powszechnie przypuszcza, i w miarę pogłębienia naszych wiadomości psychologia marzenia sennego stanie się równie ważna jak psychologia wczesnego dzieciństwa. Pamięć bowiem, jak wiadomo, nie jest dobrym wskaźnikiem wartości; to, co zostało zapomniane, jest dla dalszego rozwoju
RYTM ŻYCIA 13
człowieka nieraz znacznie ważniejsze niż to, co utkwiło w pamięci.
Wśród nielicznych marzeń sennych, które utrwaliły się w pamięci, znajdują się i takie, które określa się jako koszmarne. Gdyby można zapamiętać wszystkie sny, liczba koszmarów byłaby znacznie większa. Nie wiadomo, z czego formuje się treść marzenia sennego, czy tylko z przekształconych przeżyć na jawie, czy też, jak twierdzi Jung, jest w pewnym stopniu automatyczna, gdyż niektóre motywy snów powtarzają się niezależnie od osobniczej historii śniącego, w różnych kręgach kulturalnych i epokach (archetypy).
Koszmar jest przede wszystkim snem niesamowitym; sytuacje, postacie, cała sceneria odbiegają w nim tak dalece od tego, co się zwykle przeżywa na jawie zarówno w rzeczywistości, jak w marzeniach, a także od innych marzeń sennych, że już sam fakt tak dalece posuniętej „inności" budzi grozę. Łączy się z tym uczucie bezsilności. Towarzyszy ono każdemu marzeniu sennemu, gdyż zasadniczą cechą samego snu jest bezsilność, która w śnie koszmarnym jednak wzmaga się wskutek zbyt wielkiego oderwania się od rzeczywistości. Gdy wszystko jest inne niż zwyczajnie, traci się orientację i możność tworzenia planów działania, jest się przez niezwykłą sytuację obezwładnionym. W czasie snu koszmarnego walczy się o własne życie, jego bowiem zasadniczą cechą jest totalne zagrożenie.
Napięcie lękowe snu koszmarnego jest spotęgowane wspomnianym już poczuciem bezsilności. Wszystko dzieje się automatycznie, niezależnie od śniącego, akcja rozwija się jak w makabrycznym filmie, jest się w niej zaangażowanym, ale nie można na jej przebieg wpłynąć. W momentach gdy sytuacja dojdzie do zenitu, próbuje się wyrwać z koszmaru, przychodzi zbawcza myśl, że to tylko sen, człowiek budzi się zmaltretowany, z bijącym sercem, zlany potem, ale z uczuciem ulgi, że rzeczywistość jest inna.
14 RYTM ŻYCIA
Zasadnicze cechy koszmaru można by więc ująć w cztery punkty: niesamowitości, bezsilności, totalnego zagrożenia i automatyzmu. Te cztery cechy wysuwają się też na plan pierwszy w przeżyciach obozowych.
Niesamowitość obozu koncentracyjnego odczuwano szczególnie silnie w pierwszym zetknięciu z nim. U większości więźniów występowała „krótkotrwała reakcja psychiczna, objawiająca się przygnębieniem, uczuciem lęku i grozy, poczuciem bezradności, zagubienia i osamotnienia, brakiem apetytu i bezsennością" (Teutsch). Podobnie jak w czasie snu koszmarnego, występowały silne objawy wegetatywne, „takie jak częstomocz, biegunka, drżenie ciała, wzmożone pocenie się, niekiedy nudności, a nawet wymioty" (Teutsch). Podobnie też jak przed koszmarem snu broni się czasem śniący myślą, że jest to tylko sen, tak przed koszmarem obozowym obroną było poczucie derea-lizacji, nierzeczywistości tego, co otacza. Zdaniem Teu-tscha, występowało ono rzadko (w 5% zbadanych przez niego byłych więźniów), zdaniem innych miało być dość typowe.
Nie trzeba chyba udowadniać, że rzeczywistość obozowa tak dalece odbiegała od rzeczywistości życia na wolności, iż zetknięcie się z nią dla każdego musiało być silnym wstrząsem. Oczywiście ci, którzy przeszli już przez gestapowskie więzienia, byli w pewnym stopniu do nowej rzeczywistości przyzwyczajeni i na ogół pierwsza reakcja była u nich słabsza. Nawet stykając się z życiem obozowym pośrednio, tj. zwiedzając poobozowe muzea, przeglądając zdjęcia, czytając wspomnienia itp., reaguje się w pewnym stopniu podobnie, oczywiście bez porównania słabiej, tj. uczuciem oszołomienia, lęku i przygnębienia lub wrażenia nierealności.
Sytuacja niezwykła budzi zawsze uczucie lęku, który można określić jako „dezintegracyjny", gdyż wywołany
RYTM ŻYCIA 15
jest zaburzeniem istniejącej struktury interakcji, jaka wytworzyła się w ciągu życia między jednostką a jej środowiskiem. Struktura ta umożliwia przewidywanie w pewnym stopniu tego, co nastąpi, i planowanie swojej aktywności. Wprawdzie w ciągu życia stale styka się z czymś nowym i niezwykłym, dzięki czemu struktury interakcji z otoczeniem wciąż zostają burzone i budowane na nowo, to jednak nigdy na ogół „nowe" nie jest całkowicie nowe, wiele jest w nim elementów znanych, tak że w niezwykłej nawet sytuacji nie staje się całkowicie bezradnym. Istnieje pewna granica tolerancji na niezwykłość, tj. na to. do czego nie jest się przyzwyczajonym, poza którą występuje reakcja paniczna: strachu i bezradności. Przy tym jedno wzmaga drugie, uczucie paniki paraliżuje celową aktywność, a niemożliwość działania wzmaga lęk. Trudno w tym miejscu wdawać się w dyskusje, od czego zależy tolerancja dezin-tegracyjna (tolerancja na niezwykłość). Na pewno odgrywa tu rolę wrodzona dyspozycja, nabyte w ciągu życia obycie się z sytuacjami niezwykłymi, zwiększające plastyczność reakcji i zdolność adaptacji, ogólna sprawność układu nerwowego itd. U osób z ograniczonymi zmianami w ośrodkowym układzie nerwowym tolerancja ta wyraźnie maleje; nowa sytuacja może wywołać u nich katastroficzną reakcję Goldsteina. W związku też ze starczymi zmianami w układzie nerwowym tolerancja dezintegracyjna maleje w podeszłym wieku, stąd przysłowie, że „starego dębu się nie przesadza".
„Ceremoniał powitalny", jakim witano Zuganga w obozie, zwiększał uczucie oszołomienia i własnej bezsilności. Jeśli więźniowi nie udało się wyjść z tego stanu, zmieniał się w bezwolny automat i kończył jako „muzuł-man". Lekarze, którzy przeżyli obóz, podkreślają, że znikały tam nerwice i choroby psychosomatyczne. Można by jako hipotetyczne wyjaśnienie przyjąć, iż zniszczenie
16 RYTM ŻYCIA
struktury przedobozowego sposobu życia było w tych wypadkach korzystne, gdyż struktura ta była patogen-na. Poza tym moment biologicznego zagrożenia mógł tu działać mobilizująco, znosząc nerwicową stagnację i rozchwianie.
Obozy koncentracyjne były obozami zagłady, stanowiły ważną część planu zniszczenia tego, co zagrażało „rasie wspaniałych Niemców". Totalne zagrożenie stanowiło więc zasadniczą cechę życia obozowego i dotychczas pozostaje nie wyjaśnioną zagadką, jak można było przeżyć obóz koncentracyjny. „Dieta zestawiona dla szczurów wedle schematu żywienia w obozach — jak pisze Kowalczyko-wa — nawet bez ograniczeń ilościowych wywołuje u zwierząt doświadczalnych typowy zespół choroby głodowej już po okresie trzech miesięcy". A głód był przecież tylko jednym z cierpień obozowych, i to nie zawsze na pierwszym miejscu podawanym. Analiza przeżyć obozowych, jak się zdaje, zmusza do rewizji niektórych poglądów panujących do niedawna w medycynie, w których zbytni nacisk kładło się na momenty natury fizjologicznej i biochemicznej przy pewnym lekceważeniu czynników natury psychologicznej. Zdeptanie godności człowieka, utrata najbliższych, brak wsparcia moralnego ze strony towarzyszy niedoli były często silniej odczuwane niż cierpienia natury fizycznej. Większość byłych więźniów i autorów zajmujących się tym zagadnieniem jest zgodna co do tego, że o przetrwaniu decydowała chęć przeżycia, wiara, że obóz nie będzie trwać wiecznie, możność oparcia się o kolegów i przyjaciół. Człowiek, który się załamał, zwykle ginął.
W sytuacji zagrożenia życia szczególnie ostro występuje pierwsze prawo biologiczne: walki o zachowanie życia. W warunkach obozowych przybierało ono drastyczne nieraz formy. Jak pisze Sterkiewicz, „łatwo być szlachetnym w warunkach sprzyjających, trudniej jednak in ar-
Anloni Kępiński
RYTM ŻYCIA 17
ticulo mortis". Brzezicki we wspomnieniach z Sachsen-hausen o sobie i swych kolegach-profesorach mówi: „Po miesiącu znikała powoli politura każdego z nas". Wydaje się oczywiste, że w życiu obozowym nie można było stosować norm postępowania obowiązujących w życiu normalnym, stąd trudność oceny moralnej, zwłaszcza dla tych, którzy sami obozu nie przeżyli. Niemniej jednak — przy całej brutalizacji i biologizacji życia obozowego, wynikającej z faktu, że jedzenie i śmierć było tym jednym, co się liczyło, a wszystko inne zostało zdarte — by przetrwać obóz, trzeba było się w pewnym stopniu wyrwać spod przemożnego prawa zachowania życia za wszelką cenę. Ci, którzy temu prawu całkowicie ulegli, tracili człowieczeństwo, a z nim często szansę przetrwania. Do cech ludzkich istotnych dla przeżycia obozu należała bowiem zdolność wewnętrznego przeciwstawienia się temu, co się wokół działo, przez stwarzanie innego świata, czy to w marzeniach o przyszłości, czy we wspomnieniach o przeszłości, czy też — bardziej realnie — przez przyjaźń, pomoc współwięźniów, próby organizowania życia innego niż obozowe itd. Był to jedyny sposób wyrwania się spod automatyzmu życia obozowego. Prawa biologiczne w maksymalnym swym nasileniu zamieniają człowieka w automat, przestaje on sobą kierować, a rządzi nim głód, ból, lęk przed śmiercią w wypadku pierwszego prawa: zachowania życia, a popęd seksualny w wypadku drugiego: zachowania gatunku. W życiu obozowym drugie prawo wobec konieczności obrony pierwszego schodziło na daleki plan. Paradoks polegał na tym, że walka o zachowanie życia jako normalna reakcja na panującą w obozie tendencję do zagłady zwiększała poczucie, że jest się wobec potrzeb biologicznych bezsilnym automatem, a właśnie automatyzm był jedną z cech koszmaru obozowego, który przyczyniał się do unicestwienia jedno-
18 RYTM ŻYCIA
stki w obozie. W ten sposób prawo zachowania życia działało jakby samo przeciw sobie. Człowiek, który nie potrafił mu się przeciwstawić, zwalczyć swego głodu, panicznego lęku, znieść bólu, myśleć choćby przez chwilę
0 czymś innym niż to, co go bezpośrednio otaczało
1 boleśnie mu doskwierało, sam siebie skazywał na zagładę.
Stawał się bezwolnym organizmem automatycznie wal
czącym o zachowanie życia, szybko tracił siły i zmieniał się
w „muzułmana".
Makabryczna sceneria obozowa, poniżenie od pierwszego momentu godności ludzkiej, tortury fizyczne i moralne, głód, ból, lęk przed śmiercią i trudna do opisania suma cierpień obozowych sprawiały, że każdy w sytuacji obozowej czuł się całkowicie bezsilny, przynajmniej z początku, zanim zobojętniał i nie wytworzył sobie jakiegoś obozowego modus vivendi. Zresztą nastawienie odgórne w stosunku do więźniów było takie, by traktować ich jako automaty, których siłę roboczą należy wyzyskać aż do całkowitego wyniszczenia. Więzień, poddany działaniu niesłychanej zewnętrznej presji, a jednocześnie oszołomiony niesamowito-ścią otaczającego go świata obozowego, musiał przyjąć narzucony mu sposób widzenia siebie, stawał się bezwolnym automatem, popychanym, bitym, maltretowanym, ślepo posłusznym rozkazowi, marzącym jedynie o zaspokojeniu swych podstawowych potrzeb. Jeśli nie potrafił przeciwstawić się tej zewnętrznej presji, inaczej popatrzeć na siebie, niż czynili to jego oprawcy, wkrótce spełniał ich plan: stawał się „muzułmanem" i umierał w upodleniu. Upodlenie śmierci było bowiem jedną z cech życia obozowego. Cechą każdej kultury ludzkiej jest szacunek wobec śmierci i kult zmarłych, w którym wyraża się ludzka tęsknota do nieśmiertelności. Więzień obozu koncentracyjnego, przestając być oficjalnie człowiekiem, musiał być pozbawiony tego aspektu człowieczeństwa.
rytm ŻYCIA 19
Zagadnienie automatyzmu wiąże się z problemem władzy i struktury, którą narzuca ona swoim podwładnym. Ideałem organizacji z punktu widzenia władzy jest stworzenie z podległych jej członków ślepo posłusznych wykonawców. W tym celu należy ich przepoić ideą, tj. strukturą, która ma być w czyn wprowadzona. Gdy ten manewr zaszczepienia ideologicznego się uda, na zasadzie reakcji lawinowej rozwija się automatyzm aparatu władzy. Wszystko, co jest danej strukturze przeciwstawne, musi być zniszczone. Jedyną oceną etyczną staje się ślepe wykonanie rozkazu. Obraz świata ulega uproszczeniu: dobre jest tylko to, co zgadza się ze strukturą narzuconą przez władzę, a złe, co się jej sprzeciwia. Niszczenie „złego", dając upust tkwiącym w każdym człowieku tendencjom agresywnym, przybiera charakter lawinowy. Poza wyznawaną strukturą świata widzi się tylko zło, które musi być zniszczone, i jego niszczenie jest cnotą.
Mimo że faktycznie zagrożenie życia może nie istnieć przy przyjęciu odpowiedniej konstrukcji ideologicznej, życie redukuje się do pierwszego prawa biologicznego: „zwyciężę lub zostanę zwyciężony". Ta pseudobiologizacja („pseudo", bo powstała z fałszywej koncepcji otaczającego świata) prowadzi do brutalizacji życia, zmienia je w koszmar walki o przetrwanie, któremu nie można się przeciwstawić, jest się w tę walkę wciągniętym tak, jak wciągniętym się jest w koszmarny sen. Obie więc strony — prześladowani i prześladowcy — włączeni byli w piekielną maszynę zniszczenia; jedni nie mogli się jej przeciwstawić, ponieważ byli owładnięci ideą Herrenvolku i związani posłuszeństwem władzy, a drudzy, gdyż byli przez nią zgniatani. U jednych i drugich naczelną zasadą stała się dewiza „zwyciężę lub zostanę zwyciężony". U jednych wypływała ona z prawdziwego biologicznego zagrożenia, u drugich z fikcyjnego, opartego na fałszywej ideologii.
20 RYTM ŻYCIA
Jedni nie mogli być sobą, gdyż nie pozwalał im na to automatyzm życia zredukowanego do biologicznej walki o przetrwanie, drudzy, bo nie pozwalał im na to automatyzm narzuconej i akceptowanej ideologii.
Warunkiem przeżycia obozu było wyrwanie się, przynajmniej częściowe, z jego koszmaru, przeciwstawienie się czterem zasadniczym jego cechom: niesamowitości, bezsilności, biologicznemu zagrożeniu i automatyzmowi. Dwa mechanizmy odgrywały tu zasadniczą rolę: stępienia uczuciowego i znalezienia choćby nikłych elementów dawnej struktury życia.
„U przeważającej liczby badanych —jak pisze Teutsch — nastąpiło w okresie pierwszych 3-6 miesięcy pobytu w obozie odwrażliwienie, zobojętnienie uczuciowe, osłabienie reakcji emocjonalnej na różne urazy życia obozowego". Autor słusznie zwraca uwagę, że gdyby takie stępienie uczuciowe wystąpiło w warunkach życia normalnego, trak-(owano by dane zjawisko jako patologiczne, natomiast w warunkach obozowych było ono „fenomenem przystosowawczym, pomocnym w znoszeniu warunków życia obozowego, chroniącym człowieka przed upadkiem, załamaniem i zgubą".
RYT
Wszystko to, co przypominało choć w minimalnym stopniu życie inne, nieobozowe, pozwalało więźniowi choćby na chwilę oderwać się od przytłaczającej rzeczywistości, n tym samym być sobą, a nie więźniem-automatem. Był to pierwszy krok do zdobycia wewnętrznej wolności. Objawy ludzkiego uczucia, życzliwości, spotkanie znajomego z czasów wolności, wspominanie czasów minionych lub snucie marzeń o przyszłości, wykłady profesorów w Sachsen-hausen itd., wszystko to przywracało dawną strukturę /ycia. Tak więc zobojętnienie wobec tego, co się działo naprawdę, a z drugiej strony wyczulenie na wracało normalny obraz życia — stwarzało
trwania, więzień nie stawał się automatem, ale zachowywał swoje człowieczeństwo.
Istotnym momentem człowieczeństwa jest zdolność wyboru i decyzji; automat, jak wiadomo, jej nie ma. Organizacja życia obozowego zmierzała przede wszystkim do jej zniszczenia; był to pierwszy krok do unicestwienia człowieka, następnym była już biologiczna zagłada. Wspomnienia byłych więźniów zapewne wskazują na to, że zdolność planowania wyboru decyzji i celowej aktywności tworzyła się przede wszystkim w grupie. Więzień sam czuł się bezsilny; w grupie towarzyszy nabierał wiary w siebie. „My możemy" wyprzedzało ,,ja mogę". Przestrzeń swobodna, która jest konieczna dla każdej aktywności celowej, była najpierw przestrzenią kolektywną, a później dopiero stawała się indywidualną, gdy więzień, wsparty przez towarzyszy niedoli, nie czuł się już zmiażdżony obozową machiną i miał na tyle siły, by się jej przeciwstawić.
Znaczenie obozowej „psychoterapii grupowej" podkreśla w swych wspomnieniach psychiatra wiedeński Franki. Oświęcimski szpital obozowy, w okresie gdy był już opanowany przez więźniów politycznych, spełniał, jak się zdaje, swe działanie lecznicze nie tyle dzięki stosowanym lekom i zabiegom, ile właśnie dzięki atmosferze koleżeństwa i ludzkości. We wspomnieniach obozowych wiele bowiem można znaleźć przykładów ścisłej zależności stanu fizycznego od psychicznego. Powrót do zdrowia był często uzależniony od powrotu do człowieczeństwa. Przemawiał również za tym fakt, że obozowe więzy koleżeństwa i przyjaźni przetrwały próbę czasu i dotąd u wielu byłych więźniów są najsilniejsze, tak że traktować je można jako podstawową grupę odniesienia (Orwid). Odegrały one decydującą rolę w przeciwstawieniu się obozowemu koszmarowi.
22 RYTM ŻYCIA
Sen koszmarny zostawia zwykle po sobie ślad; nawet gdy treść jego się zapomni, pozostaje przez pewien czas uczucie znużenia, rozdrażnienia, przygnębienia. Podobny ślad, tylko znacznie trwalszy, pozostawia często psychoza, zwłaszcza typu schizofrenicznego, która nierzadko jest koszmarem przeżywanym na jawie. Typ zmian po psychozie jest zresztą podobny do zmian osobowości stwierdzonych u byłych więźniów, mianowicie przygnębienie, nieufność, wybuchowość (Leśniak).
Nie wiemy, w jakim stopniu życie nasze na jawie jest realizacją naszych marzeń sennych, nie wiadomo też, czy koszmar obozów koncentracyjnych przed swym urzeczywistnieniem nie był koszmarem sennym u wielu może ludzi. W każdym razie jego realizacja pozostawiła trwały ślad w historii gatunku ludzkiego. Znaczenie tego śladu może być korzystne, jeśli pamięć obozów koncentracyjnych zohydzi na zawsze wojnę i jej fałszywych proroków.
Oświęcimskie refleksje
Wbrew może nadziejom wielu ludzi Oświęcim, Hiroszima, japońska wojna bakteriologiczna — największe zbrodnie ostatniej wojny — nie zbladły pod wpływem lat, a ciężar odpowiedzialności, który obarcza nie tylko głównych winowajców, ale w pewnej mierze świat cywilizowany, nie stał się lżejszy.
Pytania ,jak" i „dlaczego" zamiast słabnąć, natarczywie nasuwają się coraz większym rzeszom ludzi i nadal czekają na wyczerpującą odpowiedź. Jak mogło dojść do tego rodzaju zbrodni? Dlaczego ludzie potrafili tak się znęcać nad niewinnymi ofiarami i jak niektóre ofiary mogły te okrucieństwa wytrzymać? Jak zbrodnie ostatniej wojny odbiły się na bezpośrednich ofiarach, a także na tych, którzy zetknęli się z nimi tylko pośrednio? Innymi słowy: czy i jak zaciążyły one na dalszej historii jednostek i całej ludzkości? Nie wiadomo, czy uda się na te pytania w pełni odpowiedzieć, gdyż prawie każda próba odpowiedzi zahacza o najgłębsze i najbardziej istotne zagadnienia ludzkiego życia, a tych zwykle wyjaśnić się w całości nie da.
W jakimś sensie obowiązkiem psychiatry, który z natury swojej specjalizacji zajmuje się całościowym aspektem życia ludzkiego, jest próbować — choćby nieudolnie — od-
24 rytm życia
powiedzieć na niektóre pytania. Zagadnienia te zresztą rzucają wiele nowego światła na naturę ludzką i rozszerzają tym samym horyzont psychiatryczny.
Erich Fromm — socjolog i psychiatra amerykański, jeden z twórców tzw. szkoły kulturowej w psychiatrii — uważa, że charakterystyczną cechą współczesnej cywilizacji jest sprzeczność miedzy konkretem a abstrakcją. Pod wpływem technizacji otoczenie człowieka coraz bardziej oddala się od niego w sensie emocjonalnym, staje się dalekie i obce. Przykładem może być porównanie dawnych wojen, w których kontakt z wrogiem był bardziej bezpośredni, ze współczesną wojną techniczną, w której staje się on bezosobowy i bezemocjonalny. Lotnik, który bez najmniejszego wzruszenia przez naciśnięcie guzika uśmierca tysiące ludzi, może zapłakać z powodu straty swego ukochanego psa. Tysiące ludzi są dla niego abstrakcją, pies — konkretem.
Człowiek patrzy na otaczający go świat pod kątem swego oddziaływania nań. W ten już sposób skonstruowany jest układ nerwowy, że percepcja wiąże się nierozerwalnie z aktywnością. Komórka nerwowa za pomocą wielu dendrytów przyjmuje różne informacje (impulsy) ze swego otoczenia, by na ich podstawie wysłać tylko jednym kanałem (aksonem) rozkaz do działania. Podstawowa jednostka fizjologiczna, łuk odruchowy, składa się z ramienia doprowadzającego i odprowadzającego. W ten sposób w samej strukturze układu nerwowego tkwi zamknięcie możliwości poznawczych organizmu w granicach jego działania.
Homo faber kształtuje swoje widzenie świata według narzędzia, którym ten świat zdobywa. Inaczej wyglądał świat otaczający, gdy w ręku człowiek trzymał kamień czy maczugę, niż gdy posługuje się on skomplikowaną aparaturą techniczną.
RYTM ŻYCIA 25
Jednym z największych może niebezpieczeństw postępu technicznego obok wielu niezaprzeczalnych korzyści jest to, że widzi się świat technicznie, tj. przez pryzmat maszyny, którą ten świat się zdobywa. Maszyna staje się często ważniejsza od człowieka i uważana jest za wartościujące kryterium osiągnięć ludzkich. Otaczający świat staje się martwy, emocjonalnie obojętny, jeśli nie wrogi, można z nim zrobić, co się zechce, zależnie od aktualnych potrzeb. Ponieważ świat ludzki to przede wszystkim świat społeczny, przeto w ten sposób patrzy się na poszczególnych ludzi i społeczeństwo. Człowiek jest częścią maszyny mniej lub więcej wydajną w pracy, potrzebującą od czasu do czasu wypoczynku lub reperacji. Wystarczy dodać trochę chemikaliów czy wykonać jakieś zabiegi, by ta część pracowała dalej. Społeczeństwo jest skomplikowaną maszyną, składającą się z milionów kółek i trybików (poszczególnych ludzi), które można odpowiednio nastawić, sterować, usuwać. Nie trzeba dodawać, że tego rodzaju obraz świata ludzkiego, jak i w ogóle przyrody, nie jest prawdziwy.
Człowiek nie chce być uważany za kółko w maszynie, buntuje się przeciw temu jego poczucie wolności (Paw-łowowski odruch wolności), a także potrzeba uczuciowego oddźwięku. Człowiek nie może być — jak część składowa maszyny — uczuciowo obojętny; musi on kochać i nienawidzić, a także być kochanym i nienawidzonym. Przy akceptacji technicznego spojrzenia na świat człowiek czuje się nie tylko samotny i opuszczony, ale też zagrożony; świat wydaje mu się niebezpieczny i wrogi.
Uczucie emocjonalnej izolacji budzi tęsknotę za silnym uczuciowym powiązaniem, stąd łatwość zespalania się odizolowanych jednostek w sztucznych grupach, służących takiemu czy innemu systemowi urojeniowemu. Tworzą się związki na śmierć i życie, w których dla „idei" wszystko się poświęca i w których poczucie, że się jest automatem,
26 RYTM ŻYCIA
zostaje skompensowane wielkością „idei" i emocjonalną więzią grupową; bez swych „towarzyszy" byłoby się samotnym kółkiem, niczym. Dlatego też rozbicie monolitycznej jedności grupy lub też zachwianie wiary w system urojeniowy prowadzi prawie momentalnie do rozproszkowania całej grupy; skomplikowana machina społeczna rozlatuje się na bezużyteczne trybiki i kółka, bo — jak każdy twór sztuczny — jest nietrwała.
W społeczeństwie „maszynowym" ginie poczucie odpowiedzialności, podstawowe — jak wiadomo — dla normalnego rozwoju człowieka; wypełnia się tam tylko rozkaz, jest się automatem, rozwój zostaje zatrzymany, człowiek ulega skarłowaceniu. Poczucie winy związane z popełnionymi zbrodniami zmniejsza się lub całkowicie niweluje, gdyż trudno je mieć w stosunku do przedmiotu (nie można skrzywdzić kółka w maszynie) i trudno czuć się winnym, jeśli samemu jest się automatem spełniającym tylko ślepo rozkazy. Brak poczucia winy nie zmniejsza jednak odpowiedzialności. Chcąc nie chcąc musi się odpowiadać za swoje czyny i za to, że stało się automatem.
Nie chodzi tu bynajmniej o próbę zmniejszenia winy zbrodniarzy wojennych (choć warto zwrócić uwagę na notoryczny u nich brak poczucia winy) ani też o wyjaśnienie mechanizmu rodzenia się tych zbrodni (sprawa jest bardzo skomplikowana i wciąż jeszcze nie wyjaśniona), usiłowano tylko zwrócić uwagę na niebezpieczeństwo zbrodniczego postępowania, często nawet bezmyślnego, tkwiące w technicznym patrzeniu na człowieka i społeczeństwo. Technicznego patrzenia na świat nie należy oczywiście mieszać z postępem technicznym; pierwsze może być niebezpieczne, drugi tylko korzystny.
Adolf Gawalewicz w swojej książce wyraża pogląd, że /. „poczekalni do gazu" (z bloku nr 7) udało się wyjść żywo tylko nielicznej garstce z tych, którzy wierzyli w „rzeczy
RYTM ŻYCIA 27
niemożliwe, nieprawdopodobne", tj. w to, że „im właśnie uda się mimo wszystko wyjść cało". „Naturalnie sama wiara nie wystarczała, trzeba było zdobywać się na działanie w ramach realnych, wprawdzie minimalnych i beznadziejnych, możliwości kierowania swym postępowaniem. Trzeba było być muzułmanem «aktywnym»". Autor przytacza znamienny przykład, ilustrujący, jak wielkie znaczenie dla przetrwania obozu miało słowo: ,ja chcę". „Kto myślał inaczej, ten nie żył. Pewnej nocy jeden z moich towarzyszy, o bardzo dobrej jeszcze kondycji fizycznej, zwierza mi się: już mam dosyć, to beznadziejna sprawa, ja już nie chcę żyć. Istotnie, w kilka godzin później wynieśliśmy jego zwłoki pod ścianę baraku".
Nie należy zapominać, że jeszcze do niedawna, bo w okresie międzywojennym, większość psychiatrów i psychologów negowała istnienie wolnej woli. Tymczasem w sytuacji maksymalnego chyba zniewolenia człowieka i zdeptania jego godności, zdolności wyboru, wola przeżycia odgrywała decydującą rolę.
I może wydawać się to paradoksalne, że ci, którzy byli w sytuacji krańcowej, potrafili jeszcze powiedzieć: „ja chcę" lub „ja nie chcę", natomiast ich prześladowcy, w sytuacji materiałnie i moralnie bez porównania lepszej, powiedzieć tego nie potrafili. Prawdziwie żywymi ludźmi w obozie byli ci, którzy znajdowali się na granicy śmierci, a ci, którzy na swych czapkach nosili trupie czaszki, byli nie żywymi ludźmi, ale automatami.
Mimo bogatej literatury obozowej człowiek, który sam nie przeżył obozu, nie jest w stanie wyobrazić sobie, co się tam działo. Cierpienia, które były treścią dnia i nocy każdego więźnia, przekraczają granice ludzkiej wyobraźni. Zagadnienie to nurtowało również najwybitniejszych pisarzy. Np. Zofia Nałkowska, która brała udział w pracach Międzynarodowej Komisji do Badania Zbrodni Hitlerows-
28 RYTM ŻYCIA
kich, zwiedzała byłe obozy i miejsca kaźni, rozmawiała z byłymi więźniami i świadkami zbrodni, zestawiała wybór swych spostrzeżeń w szkicach pt. Medaliony (1946), uznanych za znakomity, wstrząsający, syntetyzujący dokument zbrodni hitlerowskich, odgrywający szczególną role w literaturze obozowej. Autorka ta zdawała sobie sprawę, że „tego, co przeżyli ludzie [w obozach i więzieniach hitlerowskich], nie da się wyrazić słowami". Człowiekowi, który usiłuje retrospektywnie ogarnąć ogrom zbrodni, trudno jest w ogóle pojąć ich istotę. W Medalionach Nałkowska pisze: „Rzeczywistość jest do wytrzymania, gdyż niecała dana jest w doświadczeniu. Albo dana niejednocześnie. Dociera do nas w ułamkach zdarzeń, w strzępach realizacji. Dopiero myśl o niej usiłuje pozbierać ją, unieruchomić i zrozumieć".
Był to inny świat, tak jak inny jest świat psychotyka. Wchodząc do obozu więźniowie przeżywali często stan ostrej derealizacji; to, co widzieli, wydawało im się nierzeczywiste jak koszmarny sen, tak bowiem inny był to świat od zwykłego ludzkiego świata. „Pomyślałem sobie: to przecież wszystko nie może być prawdą, to jest jakby ze snu sen..." — wspomina A. Gawalewicz.
Każda psychoza, zwłaszcza typu schizofrenicznego, zostawia po sobie ślad; człowiek po przejściu jej jest już innym człowiekiem. Podobnie ci, co przeszli obóz, stali się innymi ludźmi; trudno było im się z powrotem przystosować do zwykłego życia. Zmieniła się — przynajmniej na jakiś czas — ich ocena ludzi, hierarchia wartości, cele życia, a nawet osobowość. Z drugiej strony obóz był sprawdzianem ich wytrzymałości. W każdym człowieku tkwi proporcja heroiczna, chęć sprawdzenia siebie: ile potrafię wytrzymać, do czego jestem zdolny. Może dlatego w tzw. kulturach pierwotnych poddaje się młodych ludzi ciężkim próbom, po których przejściu dopiero stają się
RYTM ŻYCIA 29
członkami grupy dojrzałych mężczyzn. Ci, co przeszli obóz, próbę tę wytrzymali, stąd może bierze się ich poczucie wyobcowania w stosunku do zwykłych ludzi i szukanie grup odniesienia wyłącznie wśród byłych więźniów, gdyż ci tylko potrafią ich zrozumieć.
Psychopatologia władzy
„Obóz koncentracyjny nauczył mnie jednego: nienawidzić dyscypliny i porządku" — powiedział w dyskusji na jednym z posiedzeń Krakowskiego Oddziału Polskiego Towarzystwa Lekarskiego, na kilka lat przed śmiercią, prof. dr Jan Miodoriski, były więzień obozu koncentracyjnego w Sachsenhausen. Sformułowanie wydawać by się mogło dziwne, biorąc pod uwagę, jak wielką rolę w życiu jednostek i społeczeństw odgrywa dyscyplina i porządek.
Słowo „dyscyplina" pochodzi od łacińskiego discipulus i discere. Od chwili urodzenia jesteśmy „uczniami" otaczającego nas środowiska społecznego i uczymy się wciąż nowych rodzajów „porządku", które integrują nasze sposoby zachowania się. Dzieje się to począwszy od dyscypliny przyjmowania pokarmów, funkcji wydalniczych, ruchów loko-mocyjnych i chwytnych, przez dyscyplinę najwyższej formy ruchu: słowa, dzięki której zdobywamy gotowy system widzenia otaczającego świata, myślenia i odczuwania, aż po wszelkie rodzaje porządku społecznego, poznawczego, estetycznego, moralnego itd., z którymi w ciągu naszego życia się spotykamy i którym się podporządkowujemy.
Nie znamy definicji życia, lecz jeśli za fizykiem Schróe-dingerem przyjmiemy, że jest nim ustawiczne przeciw-
RYTM ŻYCIA 31
stawianie się entropii, czyli tendencji materii do bezładnego ruchu cząsteczek, wówczas porządek staje się najbardziej istotną cechą życia.
W ustawicznej wymianie energii i informacji ze środo-wiskiem (metabolizm energetyczny i informacyjny) każdy żywy ustrój, od najprostszego do najbardziej skomplikowanego, stara się zachować swój własny porządek. Utrata tego porządku jest równoznaczna ze śmiercią, jest zwycięstwem drugiego prawa termodynamiki (entropii). Mimo pozornej słabości żywego ustroju żaden atom w nim nie pozostaje ten sam; po krótkim stosunkowo czasie zostaje wymieniony przez atom środowiska zewnętrznego. Stała pozostaje tylko struktura, swoisty porządek, specyficzny dla danego ustroju. Ta swoistość, czyli indywidualność, odnosi się zarówno do porządku na poziomie biochemicznym (swoistość białek ustroju), fizjologicznym, morfologicznym, jak też informacyjnym.
Ten ostatni rodzaj porządku dotyczy sygnałów odbieranych ze świata otaczającego i swoistych reakcji nań. Dzięki metabolizmowi informacyjnemu „moim" staje się nie tylko własny ustrój, ale też otaczający świat, który się w swoisty sposób spostrzega, przeżywa i swoiście nań reaguje. W miarę filogenetycznego rozwoju układu nerwowego metabolizm informacyjny odgrywa coraz większą rolę w porównaniu z metabolizmem energetycznym.
Utrzymanie porządku swoistego dla danego ustroju wymaga stałego wysiłku, który jest warunkiem życia. Wysiłku życia, który przeciwstawia się entropii, a którego wygaśnięcie oznacza śmierć, częściowo oszczędza biologiczne dziedziczenie. Dzięki niemu swoisty porządek przenosi się z jednego pokolenia na drugie. Reprodukcja seksualna zapewnia większą rozmaitość struktur, gdyż plan genetyczny powstały z połączenia dwóch komórek rozrodczych jest nowym planem, ale nie wiernym
32 RYTM ŻYCIA
odbiciem planu komórki macierzystej, jak w wypadku reprodukcji aseksualnej. Ta ostatnia przypomina produkcję techniczną, w której wytwarzane modele są wiernym odbiciem prototypu.
Człowiek obok dziedziczenia biologicznego dysponuje dziedziczeniem społecznym, dzięki któremu może wejść w posiadanie określonych wartości materialnych i duchowych. Wysiłek tysięcy pokoleń, związany z wykształceniem mowy, pisma, wiadomości o świecie, wartości moralnych, artystycznych, urządzeń technicznych itp., jest mu przekazywany od momentu urodzenia. Gdyby tej spuścizny był pozbawiony, musiałby wciąż zaczynać od nowa. Rozwój kultury byłby niemożliwy.
Zagadnienie porządku wiąże się integralnie z problemem władzy. Aby otaczające środowisko przekształcić w swój własny porządek, strukturę własnego ustroju, trzeba tę część otoczenia najpierw zdobyć, stać się jej panem i władcą. Walka o władzę nad terenem, w którym się żyje, jest cechą nie tylko ludzką, lecz zwierzęcą, a nawet roślinną. Próba zajęcia obszaru władzy przez intruza wywołuje u zwierząt reakcję agresji lub ucieczki; banalnym przykładem jest pies warczący na tego, kto chce odebrać mu jego kość. Socjologia zwierząt dostarcza wielu interesujących przykładów zarówno walki o władzę, jak i hierarchii, jaka się w grupach zwierząt wytwarza.
Zagadnienie władzy istnieje też wewnątrz ustrojów wielokomórkowych. W wielomiliardowym „społeczeństwie" komórek musi istnieć określony porządek. Porządek ten jest zakodowany w substancji genetycznej, która stanowi istotną składową każdego jądra komórkowego. Jest ono „mocodawcą" komórki. Bez niego nie może ona istnieć. Układ endokrynny i nerwowy spełniają w ustroju rolę jakby pomocniczą w stosunku do planu genetycznego, wzmacniają jego działanie integrujące, modelując plan
RYTM ŻYCIA 33
działania zależnie od aktualnych potrzeb ustroju i warunków otoczenia.
Chorobę nowotworową można by określić jako „bunt" komórki przeciw obowiązującemu w danym ustroju porządkowi. Komórki nowotworowe, uwolniwszy się od ogólnej dyscypliny, swobodnie, „nie licząc się" z resztą ustroju, zaspokajają swe prawa do zachowania swego życia i życia swego nowego gatunku. Rozrastają się i rozmnażają kosztem innych „nie zbuntowanych" komórek.
Patrząc na ustrój całościowo, nie można pominąć zagadnienia władzy; zarysowuje się ona nawet u ustrojów stojących na najniższych szczeblach filogenezy. Aby żyć i rozmnażać się, trzeba zdobywać otaczający świat. To zagadnienie, jak wiele spraw zasadniczych życia ludzkiego, występuje w patologicznie wyolbrzymionej postaci również w schizofrenii. Chory, zwłaszcza w ostrym okresie schizofrenii, w swoich patologicznych przeżyciach często oscyluje między poczuciem boskiej wszechmocy, w którym odczytuje on myśli ludzkie, kieruje ich wolą, rządzi biegiem wydarzeń na ziemi i we wszechświecie, a poczuciem całkowitej utraty władzy, gdy inni odczytują jego myśli, kierują jego ruchami, mową i myślami, gdy czuje się automatem obezwładnionym przez otaczający świat. W przedchorobowej linii życiowej schizofreników często na pierwszy plan wysuwają się trudności zdobycia swego miejsca w otaczającym świecie i właściwego ustawienia dylematu „rządzę i jestem rządzony".
Zagadnienie władzy wiąże się nie tylko z prawem zachowania życia, lecz też z prawem zachowania gatunku i z metabolizmem informacyjnym. W pierwszym wypadku władza jest jednostronna, a w drugim i trzecim obustronna. Ta część otoczenia, która musi zostać zniszczona i wchłonięta, by dostarczyć ustrojowi potrzebnej mu energii do życia, nie ma już nad nim władzy. W kontakcie seksualnym
34 RYTM ŻYCTA
i erotycznym władza jest obustronna. Jest się panem i niewolnikiem swego partnera. W wymianie sygnałów z otoczeniem musi się przyjmować porządek otoczenia, jednocześnie starając się mu narzucić swój własny.
Trzy rodzaje władzy nad otoczeniem określa ten sam zaimek dzierżawczy „mój". „Moimi" są: jedzenie, mieszkanie, pieniądze itd., przedmioty zabezpieczające prawo do zachowania życia. „Moimi" są osoby zapewniające prawo do zachowania gatunku, w wąskim zakresie partner seksualny, w szerszym osoby należące do tych samych grup społecznych: rodzinnej, narodowej, religijnej, zawodowej, klasowej itp. U podstawy bowiem związków społecznych różnego rodzaju tkwi prawo zachowania gatunku. Grupa rodzinna, która stanowi najprostszą i najwcześniejszą ich formę, jest bezpośrednim wynikiem tego prawa. „Moimi" są wreszcie własne przeżycia wrażenia, uczucia, myśli, zdobyte wiadomości, postanowienia i czyny. Sygnały płynące ze świata otaczającego zostają w swoisty sposób uporządkowane, warunkując swoistą na nie reakcję.
Metabolizm informacyjny, określony przez Pawłowa jako odrucbowość bezwarunkowa i warunkowa, rozszerza obszar władzy ustroju nad światem otaczającym. „Moim" staje się nie tylko ta część otoczenia, która zostaje zasymilowana w sam ustrój, i nie tylko ta, z którą przejściowe złączenie warunkuje powstanie nowego ustroju, lecz znacznie szerszy krąg świata otaczającego, którego minimalne ilości energii, nie odgrywające żadnej roli w metabolizmie energetycznym, stają się sygnałami warunkującymi zachowanie się ustroju. Metabolizm informacyjny jest wstępnym krokiem przed wejściem w kontakt asymilacyjny i reprodukcyjny ze światem otaczającym. Nim stanie się on „moim" w sensie tworzenia substancji własnego ustroju lub seksualnego złączenia, musi stać się „moim" w sensie możności orientowania się w nim. Ustrój musi „wiedzieć",
» RYTM ŻYCIA 35
jak się w nim poruszać, aby zaspokoić dwa podstawowe prawa biologiczne: zachowanie życia własnego i-gatunku.
W miarę filogenetycznego rozwoju metabolizmu informacyjnego, który istnieje w każdej komórce w postaci jej zdolności odbierania bodźców otoczenia i reagowania na nie, a który w ustrojach wielokomórkowych staje się przede wszystkim domeną w tym kierunku wyspecjalizowanych komórek (odbieranie bodźców — receptory, reagowanie — efektory, a przenoszenie ich i uporządkowanie — komórki nerwowe), życie staje się coraz bardziej przygotowaniem do życia, jeśli za jego istotę przyjmuje się wypełnienie dwóch podstawowych praw biologicznych. Natomiast w ustrojach najprostszych życie zamyka się w spełnianiu tych praw, margines przygotowania jest minimalny. Świat otaczający służy im tylko do przekształcania go we własną strukturę ustroju, jest całkowicie „moim" światem lub, gdy tego warunku nie spełnia, grozi zagładą, rozbiciem własnego porządku, co jest równoznaczne ze śmiercią. Gdyby próba odtworzenia przeżyć na tym poziomie filogenezy nie była zbytnim fantazjowaniem, to można by przypuszczać, że oscylują one między poczuciem wszechmocy a poczuciem zagrożenia śmiercią; świat jest albo całkowicie „mój", albo całkowicie „obcy", przy czym obcość oznacza śmierć.
Zaspokojenie podstawowych potrzeb biologicznych łączy się z przeżyciami przyjemnymi, ich niezaspokojenie — z przeżyciami przykrymi. Świat „mój" przyciąga, a „obcy" odpycha. Władza nad otaczającym światem jest więc źródłem przyjemności, a jej brak źródłem uczuć przykrych. Świat „obcy" budzi lęk i agresję, pragnie się przed nim uciec lub go zniszczyć.
Co się tyczy zagadnienia władzy nad otoczeniem, istnieją pewne analogie między opisaną sytuacją a tą, w jakiej znajduje się człowiek w początkach swego rozwoju
36 RYTM ŻYCIA
ontogenetycznego, gdy jego układ sygnalizacyjny jest jeszcze czynnościowo bardzo słabo rozwinięty. Podobnie jak najniższe formy żyjące, jest on w okresie życia płodowego i niemowlęctwa całkowicie skazany na swe otoczenie, bez niego przestaje istnieć. Otoczenie jest wyłącznie jego, ma nad nim pełnię władzy, zaspokaja bowiem wszystkie jego potrzeby lub gdy tak nie jest, zagraża mu śmierć. Wielu psychiatrów, zwłaszcza tych, którzy zajmują się przeżyciami wczesnego okresu dzieciństwa, uważa, że poczucie wszechmocy i nieodczuwanie granicy miedzy światem własnym a otaczającym charakteryzuje przeżycia niemowląt. Dość częste występowanie przeżyć tego typu w schizofrenii uważa się za regresję do najwcześniejszych okresów rozwoju. Despotyzm jest powszechnie uważany za osiowy objaw infantylizmu emocjonalnego. Absolutna władza wiąże się z absolutną zależnością. Władca, podobnie jak niemowlę bez swej matki, nie może istnieć bez swych poddanych. Zatraca on też granicę między sobą a podległym mu otoczeniem, w myśl Mickiewiczowskiego „jam milion i cierpię za miliony" lub Ludwikowego ,,1'etat c'est moi".
Rozwój układu sygnalizacyjnego zmniejsza zależność ustroju od otoczenia. Kontakt z nim nie oznacza konieczności wzięcia otoczenia w całkowite posiadanie, w którym zostaje ono całkowicie zmienione w strukturę ustroju. Nie oznacza też sytuacji odwrotnej, gdyż żywy ustrój zostaje zmieniony w strukturę otoczenia.
Kontakt ze światem traci ostrość alternatywy: „zwyciężę" lub „zostanę zwyciężony", w której zwycięstwo własne oznacza śmierć otoczenia, a zwycięstwo otoczenia — śmierć własną. Walka z otoczeniem istnieje nadal, gdyż stanowi ona sens życia, jeśli traktujemy je jako dążenie do utrzymania własnego porządku kosztem porządku otoczenia. Jednak zwycięstwa i porażki tracą dramatyczny aspekt alternatywy „być albo nie być", a nabierają charakteru
RYTM ŻYCIA 37
walki „na niby", jakby zabawy z otoczeniem. W zabawie tej można być bezkarnie zwyciężonym przez otoczenie; przyjmuje się wówczas jego porządek; na tym zresztą polega dyscyplina w sensie uczenia się porządku otoczenia; można też być zwycięzcą, swój porządek narzucić otoczeniu, nie niszcząc go wszakże przy tej okazji, jak się to dzieje w wypadku wymiany energetycznej ze środowiskiem. Te „igraszki" ze światem otaczającym stają się celem samym w sobie. Można je zaobserwować nawet na bardzo niskich szczeblach rozwoju filogenetycznego. Huizingowskie homo ludens, jak się zdaje, nie tylko do człowieka się odnosi.
Interakcja z otoczeniem w sensie przyjmowania jego sygnałów i odpowiadania na nie, w której to wymianie sygnalizacyjnej raz jest się zwyciężonym, a raz zwycięzcą, stanowi konieczny warunek nasycenia metabolizmu informacyjnego, bez którego nie mógłby się rozwinąć metabolizm energetyczny i kontakt reprodukcyjny z otoczeniem. Inaczej mówiąc, nie można wejść w sedno życia, którym jest zaspokojenie dwóch podstawowych praw biologicznych, bez przejścia przez izolujący obszar igrania z otaczającym światem, z którym kontakt polega na wzajemnej wymianie informacji. Jak wspomniano, w miarę rozwoju układu sygnalizacyjnego ów obszar izolacyjny staje się coraz szerszy. Schizofreniczny autyzm, czyli przerwanie metabolizmu informacyjnego, prowadzi w skrajnych wypadkach do zakłóceń w metabolizmie energetycznym (chory np. przestaje jeść), a prawie z reguły unicestwia prawo zachowania gatunku.
Skok ewolucyjny, jakim było powstanie człowieka, na ogół odnosi się do rozwoju układu sygnalizacyjnego, nieproporcjonalnego w porównaniu z innymi układami ustroju, zwłaszcza tej jego części, która przede wszystkim służy do integracji sygnałów wchodzących i wychodzących z ustroju, tj. kory mózgowej. Miliardy komórek korowych
38 RYTM ŻYCIA
zapewniają niesłychane bogactwo sposobów wymiany informacji z otoczeniem (struktur czynnościowych), z których w ciągu życia nieznaczny odsetek zostaje wyzyskany. Jest to zasada rozrzutnej ekonomii, dość powszechna w świecie ożywionym. W myśl tej samej zasady tylko mały odsetek istniejących w przyrodzie planów genetycznych zostaje rozwinięty w dojrzałe ustroje. Również narządy ustroju pracują, wykorzystując jedynie w pewnym procencie swą maksymalną wydolność. Presja otoczenia, szczególnie środowiska społecznego i dziedziczenia społecznego, zmusza do rozwinięcia tylko tych form interakcji z otoczeniem, które są w danym kręgu kulturalnym i w danej epoce akceptowane. Może bez tego nacisku zewnętrz- -nego, społecznej dyscypliny, powstałby chaos. Może w nieuświadomionym lęku przed tym chaosem człowiek od początku swego istnienia wymyśla wszelkie sposoby krępowania swobody zarówno ludzi, zwierząt i roślin, z którymi jest w kontakcie, jak i samego siebie. Tam gdzie znajduje się kraty i kajdany, można z dużym prawdopodobieństwem przyjąć, że ma się do czynienia ze śladami człowieka.
Starając się patrzeć na zagadnienie porządku i dyscypliny oczyma tych, którzy przeszli przez obozy koncentracyjne, trudno zaprzeczyć trafności cytowanych na wstępie słów Jana Miodoriskiego. Dążenie do porządku i dyscypliny doszło tam do apogeum makabrycznego absurdu. Trzecia Rzesza już się waliła, a „koncerny" zagłady działały nadal sprawnie, a nawet wzmagały swą „produkcję". W nich najdłużej utrzymywała się idea Mein Kampf, były one bowiem kwintesencją tej idei. Hitlerowska koncepcja naprawy świata była wyjątkowo prosta: zniszczyć wszystko to, co zagraża czystości rasy Ubermenschów, przede wszystkim zlikwidować Żydów. Po tym akcie zniszczenia miał nastąpić „raj ludzi wspaniałych". Koncepcja to nienowa
RYTM ŻYCIA 39
w historii ludzkości, ale nigdy tak prosto nie sformułowana i tak konsekwentnie nie przeprowadzona.
W każdej ideologii społecznej, a było ich w ciągu dziejów niemało, istnieje awersja do tego, co z nią jest niezgodne, przede wszystkim do tych, którzy nie są jej wyznawcami. Obraz świata upraszcza się do biało-czar-nego, ludzie dzielą się na „wierzących" i „niewierzących", pierwsi są dobrzy, drudzy — źli. Wewnętrzna walka między różnymi możliwościami aktywności, którą w ocenie własnej odczuwa się często jak walkę dobrego ze złem, zostaje przeniesiona na zewnątrz. Akceptując gotową for-rnę aktywności, redukuje się własną niepewność, wahanie między alternatywnymi możliwościami, jest się dobrym, póki postępuje się zgodnie z tą formą. Złem staje się to, co jest na zewnątrz i z tą formą się nie zgadza. Przyjęcie gotowej struktury z zewnątrz ułatwia wewnętrzną integracje, porządek dynamiczny zmienia się w statyczny, chwiejąca się trzcina przekształca się w posąg. Takim posągiem był człowiek Trzeciej Rzeszy; szedł on prosto przed siebie do celu wytkniętego przez wodza, niszcząc i depcząc wszystko, co stało mu na drodze.
Rozwój układu sygnalizacyjnego u człowieka, zwłaszcza najwyższej formy sygnału, jaką jest słowo, umożliwia mu w nieporównywalnie doskonalszym stopniu niż zwierzętom korzystanie z gotowych struktur czynnościowych. Zamiast wypracowywać je od nowa, uczy się ich od otoczenia społecznego. Dyscyplina jest koniecznym warunkiem asymilowania tych gotowych form zachowania się otoczenia społecznego. Akceptowanie ich jest nagradzane, a odrzucanie karane. Tworzy się wewnętrzny układ kontrolujący zachowanie jednostki, odczuwany przez nią jako „zwierciadło społeczne" („co o mnie pomyślą").
W miarę asymilacji nowej struktury czynnościowej zewnętrzny układ kontrolujący zostaje włączony w we-
40 RYTM ŻYCIA
wnętrzny układ samokontroli. Władza sędziowska z otoczenia przenosi się na jednostkę. Człowiek sam sobie staje się sędzią. „Zwierciadło społeczne" ulega w ten sposób internalizacji; staje się częścią sumienia, Freudowskiego superego czy Sokratesowskiego daimonionu.
Sumieniem człowieka Trzeciej Rzeszy był rozkaz wodza. Poczucie winy rodziło się, gdy rozkaz był źle wypełniany. Nerwica obozowa Hossa nie wynikała z poczucia winy, że jest sprawcą zagłady setek tysięcy ludzi, lecz z tego, że zagłada ta nie przebiegała dostatecznie sprawnie. Objawy nerwicowe zmniejszyły się, gdy metody zagłady udoskonalono przez wprowadzenie gazowania. Konsekwencją internalizacji rozkazu wodza jest notoryczny brak poczucia winy u zbrodniarzy wojennych. A rebours można by się również dziwić, że ktoś czuje się niewinny wobec zarzutu postępowania zgodnego z dekalogiem.
Istotną cechą każdego układu sygnalizacyjnego, zarówno technicznego, jak biologicznego, jest zdolność samokontroli. W zasadniczym schemacie układ taki przedstawia się następująco: sygnały z zewnątrz zostają przekształcone na swoisty język układu (np. impuls elektryczny w maszynach elektronowych, impuls nerwowy w układzie nerwowym). Przekształcone sygnały zostają zintegrowane według jakiegoś planu (danego z zewnątrz w postaci zaprogramowania w wypadku układów technicznych, powstającego wewnątrz układu w wypadku układów biologicznych), wynik integracji w postaci rozkazu trafia do efektorów (np. komórek mięśniowych w układach biologicznych). W nich sygnał wewnątrzukładowy zostaje przekształcony w sygnał zewnątrzukładowy, inaczej mówiąc: język własny układu zmienia się na język zrozumiały dla jego otoczenia. Ostatni etap w wymianie sygnałów między układem a jego otoczeniem stanowi sprzężenie zwrotne; od niego właśnie zależy zdolność samokontrolująca układu. Polega ona na tym, że
RYTM ŻYCIA 41
część sygnałów wychodzących z układu wraca do niego z powrotem. Dzięki temu plan układu nie jest nigdy utrwalony; zmienia się zależnie od sygnałów powracających, które informują o tym, jak został on wykonany i jakie zmiany wywołał w otoczeniu. W układzie nerwowym można znaleźć wiele przykładów sprzężenia zwrotnego. Na najwyższym poziomie integracji czynności układu nerwowego, na którym już dana aktywność staje się świadoma, to, co odpowiada mechanizmowi sprzężenia zwrotnego, jest przeżywane jako zdolność samokontroli. „Zwierciadło społeczne" odpowiadałoby sygnałom zwrotnym, które informują o tym, jaki efekt w otoczeniu wywołało nasze zachowanie się, a to, co określa się jako sumienie, powstawałoby przez scalanie tychże zwrotnych informacji z najbardziej ogólnym, a tym samym świadomym planem aktywności (tzw. internalizacji).
Wejście do obozu oznaczało dla więźnia rozbicie dotychczasowego „zwierciadła społecznego"; wszystko, czym był on przedtem, przestawało się liczyć; stawał się numerem. Miał trzy możliwości do wyboru: l — widzieć siebie oczyma obcego otoczenia, tj. być tylko numerem obozowym; 2 — zachować dawny obraz siebie, co było nierealne, ale łagodziło w pewnej mierze potworność pierwszej alternatywy; 3 — zidentyfikować się z grupą władców przez przyjęcie ich form zachowania, z numeru zmienić się w wodza, przynajmniej w oczach więźniów. Życie obozowe zmuszało do oscylowania między trzema powyższymi możliwościami, zwłaszcza dwiema pierwszymi.
Cechą zjawisk życiowych jest równowaga chwiejna, pomiędzy sumiennością a niezmiennością. Ustawicznie zmieniają się plany aktywności ustroju, a jednak zasadnicza linia rozwoju pozostaje ta sama. W miarę częstości zrealizowania dawny plan (struktura czynnościowa) ulega utrwaleniu i automatyzacji. We wczesnym dzieciństwie
42 RYTM ŻYCIA
chód jest chwiejny i niepewny, wymaga dużego wysiłku woli, a z czasem staje się czynnością pewną, zautomatyzowaną, przebiegającą ściśle według schematu. Nie należy jednak zapominać, że schemat ten jest stale modulowany w zależności od sygnałów zwrotnych, przede wszystkim z samego aparatu ruchowego, a więc istnieje w nim pewien stopień labilności. Niepewność jest tu jednak niewielka, układ nerwowy nie musi być całościowo zaangażowany w realizacji planu funkcji lokomocyjnej. Dzieje się tak dopiero wówczas, gdy np. wskutek zmęczenia czy też niezwykłości terenu itp. realizacja planu staje się zbyt trudna; wtedy każdy krok staje się czynnością świadomą. Świadomość, czyli całościowe zaangażowanie układu nerwowego, jest jakby zarezerwowana dla aktywności najtrudniejszych.
W szkole esesmanów wielu młodych adeptów wzdragało się na początku przed torturowaniem zwierząt i ludzi. Jednak stopniowo, w miarę szkolenia, wewnętrzny opór znikał, okrucieństwo było wszak traktowane jako cecha na wskroś męska, w końcu zaś czynności budzące niegdyś odrazę wykonywano prawie automatycznie, z minimalnym oporem lub bez oporu.
Poza tym przejęcie danej ideologii społecznej redukuje niepewność związaną z samym faktem istnienia, z koniecznością wyboru właściwego zachowania się spośród wielu możliwych. Im wyższy bowiem stopień ewolucji, tym większą liczbą możliwych sposobów zachowania się (struktur czynnościowych) dysponuje jednostka i tym samym bardziej skazana jest na wahanie się, jej równowaga staje się coraz bardziej chwiejna. Kartezjariskie cogito ergo sum oddaje ten ludzki stan wątpienia i niepewności.
Jeśli jednak ewolucja przyrody ożywionej, przeciwstawiając się entropii, idzie w kierunku tworzenia nowych, bogatszych i lepiej dostosowanych do życia form mor-
RYTM ŻYCIA 43
fologicznych i funkcjonalnych, przy czym największą swobodę twórczą ma ona w formach czynnościowych określanych pojęciem myślenia, to z drugiej strony obserwować można w przyrodzie tendencję przeciwstawną, hamującą dynamikę ewolucji, a polegającą jakby na kurczowym trzymaniu się form starych, często do życia już nie dostosowanych, a nawet wręcz szkodliwych. Jest to swoisty konserwatyzm przyrody ożywionej, jej niezmienność w ustawicznej zmienności, jej, rzec można, bezwładność, unikanie wysiłku twórczego.
U człowieka, który uważany jest wprawdzie przez samego siebie, ale chyba słusznie, za szczytowe osiągnięcie ewolucji na tej planecie, w związku z rozwojem układu nerwowego, a w szczególności kory mózgowej, istnieją praktycznie biorąc, nieograniczone możliwości tworzenia form (struktur) czynnościowych. Jeśli właśnie one są miernikiem dynamiki ewolucji, to należy się spodziewać, że na zasadzie równowagi procesów przeciwstawnych silne będą również tendencje hamujące dynamikę ewolucji, tj. ograniczające swobodę tworzenia nowych form czynnościowych. Jest więc kwestią przypadku, że wszelkie formy krępowania swobody, kraty, więzienia itp. są swoiście ludzką cechą.
Dyscyplina wychowywania polega w dużej mierze na zakazach. Z wielu potencjalnych form czynnościowych tylko nieliczne mają prawo rozwoju, inne muszą zostać stłumione. Fakt, że chodzimy, mówimy, piszemy itd. w określony sposób, wynika nie tylko stąd, że dane zachowania się zostały pod wpływem uczenia się rozwinięte, lecz też stąd, że inne możliwe zostały jednocześnie stłumione. Proces nauczania najłatwiej ująć w Pawłowows-kim schemacie pobudzenia i hamowania. Ucząc się chodzić, dziecko wykonuje wiele niepotrzebnych ruchów, które stopniowo eliminuje. Rysunek dziecka w wieku przedszkolnym jest zwykle bogatszy, zarówno tematycznie, jak
44 RYTM ŻYCIA
i formalnie, niż dziecka w wieku szkolnym, które zostało już wdrożone w określone formy ekspresji rysunkowej. Bogactwo przeżyć schizofrenicznych można tłumaczyć wyładowaniem stłumionych przez życie przedchorobowe form zachowania się. Szkolenie hitlerowskich „nadludzi" polegało na tłumieniu u nich ludzkich uczuć, a na rozwijaniu uczuć agresywnych i sadystycznych.
Ideologie społeczne, które w sposób mniej lub więcej rygorystyczny zmierzają do całościowego uformowania zachowania się człowieka, podobnie jak w wypadku uczenia się czynności bardziej wycinkowych, polegają na pobudzaniu jednych, a tłumieniu innych form zachowania się. Niebezpieczeństwo tkwi w ich całościowym charakterze. Jeśli dziecko ucząc się chodzić wraca czasem do starszego ontogenetycznie sposobu lokomocyjnego, np. raczkowania, to nadal pozostaje tym samym dzieckiem, funkcje lokomocyjne są bowiem tylko pewnym wycinkiem jego zachowania się. Presja otoczenia ogranicza się w tym wypadku do aprobaty jednej formy zachowania się z odrzuceniem drugiej. Gdy wchodzi w grę całościowa ocena zachowania się, to wówczas cała osoba jako taka, za to, że przekracza obowiązujące normy, zostaje wyłączona ze swojej grupy społecznej.
Całościowa ocena rzadko bywa rzeczywiście całościową. Często wystarczy drobny szczegół: inny kolor skóry, haczykowaty nos, odmienny krój ubrania, obcy język itd., aby dany człowiek był postawiony poza granicami tego, co bliskie i zrozumiałe, stał się obcy, a nieraz wrogi. Trudno odpowiedzieć na to pytanie, skąd bierze się łatwość oceny drugiego człowieka, dzięki której na podstawie błahej nieraz cechy z miejsca jest się ustawionym po prawicy lub po lewicy. Możliwe, że w tak skrajnej, a często karykaturalnej formie wyraża się biologiczna tendencja do tworzenia granic między odmiennymi układami. Na przykład komó-
RYTM ŻYCIA 45
rki o odmiennej funkcji i strukturze oddzielają się od siebie tkanką łączną, która spełnia między innymi rolę granic dzielących wielomiliardową społeczność komórkową na mniejsze społeczności o różnych funkcjach i zadaniach. Z drugiej jednak strony tendencja do tworzenia granic jest antybiologiczna, hamuje bowiem ewolucję przyrody, której warunkiem jest harmonijna współzależność między różnymi formami życia i parzenia się form pokrewnych, dzięki czemu wciąż powstają nowe. W sensie biologicznym więc granica nigdy nie jest ostra, zawsze możliwe jest przenikanie przez nią i wzajemne oddziaływanie jednych form na drugie.
Pod całościową oceną drugiego człowieka, dzięki której z miejsca znajduje się on po jednej lub drugiej stronie granicy —- staje się „swoim" lub „obcym", kryje się z reguły silny ładunek emocjonalny. Podział taki odpowiada podstawowej tendencji orientacyjnej, polegającej na przyjęciu postawy ,,do" lub „od" otoczenia, u człowieka sterowanej głównie przez starsze filogenetyczne części układu nerwowego (głównie przez węchomózgowie), wiążącej się z silnym wyładowaniem wegetatywnym, a subiektywnie z uczuciami lęku i nienawiści (w wypadku postawy „od") lub pożądania (w wypadku postawy „do"). Funkcje gnostyczne, które u człowieka wiążą się przede wszystkim z aktywnością najmłodszych filogenetycznie części układu nerwowego (neocortex), są tu zredukowane do minimum. Zróżnicowany obraz świata otaczającego upraszcza się do przedmiotów, przed którymi trzeba uciekać lub je niszczyć, i do tych, z którymi można się złączyć w poczuciu jeśli nie seksualnej, to w każdym razie bardzo silnej wspólnoty — plemiennej, narodowej, ideologicznej itd. Gdy napięcie emocjonalne wiązane z zasadniczą postawą orientacyjną minie i proces gnostyczny może się rozwijać, nieraz ze zdziwieniem konstatuje się, że przedmiot pożądania nie
46 RYTM ŻYCIA
był znów tak piękny, a przedmiot lęku i nienawiści tak odpychający.
Siła atrakcyjna ideologii społecznej poza porządkiem narzuconym wprawdzie z zewnątrz, ale zmniejszającym poczucie chaosu i niepewności, zdaje się między innymi sprowadzać do momentów natury emocjonalnej: możliwości wyładowania uczuć pozytywnych na współwyznawcach, a negatywnych — na ludziach innej wiary.
Nie jest się w stanie poznać wszystkiego, co nas otacza, a swoistość stosunków między ludźmi jest tego rodzaju, że nie mogą oni przechodzić koło siebie obojętnie, gdyż obojętność jest sama w sobie postawą negatywną, traktowaniem drugiego człowieka jako martwego przedmiotu, z konieczności musi się więc przeprowadzać zasadniczą ocenę podług wyboru: „swój" — „obcy" („zbliżyć się" lub „oddalić") na podstawie bardzo powierzchownych nieraz znaków. W czasach wojennych „zbliżyć się" lub „oddalić" zmienia się w ocenę „wróg" lub „towarzysz broni". Pomyłka w zasadniczej orientacji może skończyć się śmiercią. Mundur staje się koniecznością. Tatuowani byli nie tylko więźniowie obozów koncentracyjnych, lecz też i ich oprawcy, esesmani.
Romantyzm munduru, esprit de corps, pojęcia nieco zdewaluowane w czasie ostatniej wojny, nie oznaczają niczego innego jak to, że się jest częścią jakiejś grupy społecznej, że się zatraciło indywidualność, „ja" zostało zastąpione przez „my", zamiast własnej woli posługuje się wolą wodza, na niego też się składa ciężar odpowiedzialności. Mundur innego kroju czy koloru jest często sygnałem do ataku lub ucieczki.
Atrybuty władzy można by ująć między innymi w trzy punkty: odpowiedzialności, samotności i zależności. Ciężar odpowiedzialności wynika stąd, że struktury czynnościowe wodza stają się strukturami czynnościowymi jego podda-
RYTM ŻYCIA 47
nych; ulegają w ten sposób uwielokrotnieniu i tym samym wzmocnieniu. Każde słowo, gest, wyraz twarzy wodza nabierają znaczenia, liczą się, gdyż przez członków podległej mu grupy są natychmiast przyjmowane i realizowane. Dzięki grupowemu uwielokrotnieniu myśl wodza łatwo zamienia się w czyn. Wychowanie wodzów np. w wypadku władzy dziedzicznej w dyplomacji, wojsku, w instytucjach władzy duchownej itp. polegało między innymi na uczeniu opanowywania swej ekspresji emocjonalnej, każde bowiem drgnienie twarzy, najmniejszy gest mógł okazać się brzemienny w skutki. Twarz wodza była często maskowata i nieodgadniona, a jego gesty skąpe i przemyślane. Demokratyzacja władzy wpłynęła na obniżenie dyscypliny wewnętrznej w tym sektorze.
Możność zwielokrotnienia własnych struktur czynnościowych jest cechą każdego układu sterującego, zarówno technicznego (np. w wypadku automatyzacji produkcji), jak i biologicznego (powielanie struktury DNA, generaliza-cji struktur czynnościowych w układzie nerwowym). Możność ta daje władcy poczucie mocy, z drugiej jednak strony pozbawia go poczucia swobody i indywidualności. Wymiana sygnalizacyjna z otoczeniem przestaje być zabawą, gdyż jest brzemienna w skutki przez sam fakt zwielokrotnienia sygnału. Dlatego może władcy tak chętnie widzieli błaznów i szukali wytchnienia w orgiastycznych nieraz zabawach, gdyż w ten sposób wyzwalali się na krótko od wagi swych sygnałów.
Władca musi liczyć się z tym, że jego sygnały (słowa, gesty, grymasy twarzy itd.) zostaną odczytane i powielone przez wielu ludzi. Staną się dla nich rozkazem, starać się będą go naśladować. Nie może być sobą, a jest tylko tym, czym ma być w myśl reprezentowanej przez siebie idei i czym chcą go widzieć jego właśni wyznawcy.
W relacji byłych więźniów obozów koncentracyjnych
48 rytm życia
makabryczne okrucieństwo esesmanów w stosunkowo małym odsetku wypadków wynikało z ich sadyzmu, częściej zaś z chęci wykazania się, że jest się „dobrym" Niemcem, dla którego Mitleid ist Schwdche, czy z lęku przed wyłączeniem z grupy rządzącej, okazanie swej słabości mogło bowiem równać się wyrokowi śmierci. Okrucieństwo ka-pów obozowych, które niejednokrotnie przewyższało bez-litosność i bezwzględność esesowską, wynikało z chęci dorównania „władcom", z którymi się oni identyfikowali. Neofici, jak wiadomo, są zwykle gorliwsi od starych wyznawców. Esesman po zrzuceniu munduru mógł się stać z powrotem „poczciwym" Niemcem, zwłaszcza że nie dręczyło go poczucie winy, gdyż to, co robił w obozie, nie wynikało z jego woli, ale z woli Fiihrera.
Miarą rzetelności czy odpowiedzialności układu sterującego jest jego zdolność realizowania planu, który on reprezentuje. Odnosi się to zarówno do układów technicznych, jak i biologicznych. Lodówka jest dobra, gdy utrzymuje niską temperaturę niezależnie od warunków zewnętrznych. Układ nerwowy działa sprawnie, póki zapewnia całemu ustrojowi prawidłowy rozwój mimo trudności w środowisku zewnętrznym i wewnętrznym. Wódz jest dobrym wodzem, póki ma sukcesy, tj. swoją ideę wprowadza w czyn. Gdy sukcesów zabraknie, idea staje się urojeniem (w ten sposób na ogół wszyscy traktują obecnie ideologię nazistowską). Wódz żyje zwycięstwami, bez nich ginie. Zwycięstwo jest dowodem, że to, o co on walczy, nie jest fikcją. Zwycięstwo zamienia plan w rzeczywistość. Zazwyczaj trudno wodzowi i jego wyznawcom przyjąć fakt klęski; oznacza on, że nie mają już po co żyć. Idea, którą żyli, traci swój sens, bo nie może już być realizowana: wraz z wykonawcami staje się niepotrzebna jak zepsuta lodówka. Pod koniec drugiej wojny światowej, gdy klęska Niemiec była tylko kwestią czasu, wielu Niemców, ze
RYTM ŻYCIA 49
swoim wodzem na czele, do końca łudziło się możliwością zwycięstwa. Co więcej, nawet po klęsce istnieją jeszcze tacy, którzy w tę możliwość wierzą. Każda przebrzmiała ideologia zostawia po sobie relikty swoich bonapartystów.
Konieczność realizacji planu implikuje swoisty stosunek do otoczenia, który najlepiej charakteryzuje znane powiedzenie, że cel uświęca środki. Najważniejszą sprawą jest osiągnięcie celu: każdy środek prowadzący do niego jest dobry. Stosunek do życia upraszcza się do alternatywy: zwycięstwo lub śmierć. Jest to więc stosunek charakterystyczny dla metabolizmu energetycznego. Dla władzy najważniejsze jest nie bogactwo struktur czynnościowych, tak istotne w metabolizmie sygnalizacyjnym, ale siła, jaką dysponuje. Od niej bowiem zależy, czy cele, jakie on reprezentuje, zwyciężą nad otoczeniem. Otoczenie jest mu albo uległe i służy wówczas realizacji planu, albo oporne, a tym samym wrogie; w tym wypadku musi być zniewolone lub zniszczone. Konsekwencją takiego stosunku do otoczenia jest konieczność walki z nim. Bezwzględna walka z punktu widzenia ewolucji biologicznej jest regresją do poziomu metabolizmu energetycznego, jest odarciem życia z tego, co w przebiegu ewolucji osłaniało je przed okrucieństwem prawa: „zwyciężę lub zostanę zwyciężony". Z samego charakteru władzy wynika więc konieczność walki o nią. Walka ta z natury rzeczy staje się bezwzględna. Utrata władzy bowiem oznacza anihilację, podobnie jak w metabolizmie energetycznym. Gdy nie zmienia się struktury otoczenia na własną, samemu zostaje się na nią zmienionym, w myśl zasady „zjem lub zostanę zjedzony". Nic zatem dziwnego, że władcy świadomie czy nieświadomie prowadzą do wojen, one są sprawdzianem ich siły, a tym samym realności ich władzy.
Człowiek w oczach władcy wart jest tyle, ile realizuje reprezentowanych przez niego celów. Wartość pracownika
50 rytm ŻYCIA
określa spełnianie przez niego obowiązków nakreślonych przez kierownika instytucji, wartość żołnierza — wypełnianie rozkazów dowódcy itd. Nawet w obozie koncentracyjnym, gdzie wartość człowieka równała się zeru, zagłada bowiem była jego przeznaczeniem, istniała jednak hierarchia wartości w zależności od sprawowanej funkcji. Funkcje te odgrywały ważną rolę w organizacji obozu; na niektóre z nich spływała część władzy esesowskiej (np. na funkcję kapo), a sprawującym je umożliwiały niejednokrotnie przeżycie obozu.
W każdym układzie sterowniczym „łaska władzy" spływa na niższe szczeble hierarchii, dzięki czemu w długim łańcuchu wydarzeń, które zachodzą między planem a ostateczną jego realizacją, każde poszczególne ogniwo jest reprezentantem idei głównej. Ta zasada powielania planu i przenoszenia władzy obowiązuje w każdym układzie sterowania, niezależnie od jego charakteru technicznego, biologicznego czy socjologicznego. Plan zakodowany w maszynie samosterującej jest realizowany przez poszczególne etapy, coraz bliższe końcowego efektu. Na każdym etapie plan przechodzi na niższe szczeble wykonawcze, reprezentujące całość lub część planu centralnego. Każda część maszyny jest sterowana przez wyższą, tj. bliższą planowi centralnemu, a jednocześnie sama steruje niższą, tj. bliższą końcowemu efektowi. Plan genetyczny zakodowany w strukturze DNA jądra komórkowego steruje syntezą RNA, ten z kolei syntezą białek i enzymów komórkowych, a one znów procesami fizjologicznymi i biochemicznymi komórki. Zanim plan wodza dojdzie do realizacji, przechodzi przez poszczególne szczeble hierarchii; na każdym szczeblu jest się dowódcą w stosunku do niższego stopniem, a podwładnym w stosunku do przełożonego. Sam wódz, gdy już nie ma nad sobą wyższego, /wykł odpowiadać „przed Bogiem i historią". W stosun-
4. RYTM ŻYCIA 51
kach między ludźmi hierarchizacja władzy stanowi wygodny sposób wyładowania agresji, w myśl zasady: „bije mnie silniejszy, ja biję słabszego". W związku z tym naturalna tendencja do pięcia się w górę; zmniejsza to stopień narażenia na bicie, a zwiększa możliwość bicia innych. Zdobycie funkcji w obozie oznaczało poza zwykłymi przywilejami związanymi z władzą (lepsze warunki pracy, lepsze wyżywienie) także zmniejszenie naporu agresji, który przytłaczał każdego więźnia; dawało tym samym większe możliwości przetrwania obozu. Z drugiej jednak strony stwarzało niejednokrotnie ostry konflikt moralny: w jaki sposób, będąc samemu ogniwem w realizacji hitlerowskiego planu zagłady, planowi temu się przeciwstawić, a poza tym wymagało dużego wysiłku woli i silnego ładunku pozytywnych uczuć do słabszych od siebie, by nie ulec zwykłej w takich sytuacjach pokusie demonstrowania swej władzy.
Cechą biologicznych układów sterujących jest ich duża plastyczność, tj. zdolność zmiany planu w zależności od potrzeb i aktualnej sytuacji zewnątrz i wewnątrz ustroju. Nowsze odkrycia genetyki molekularnej wykazały dużą plastyczność planu genetycznego, a plany aktywności (struktury czynnościowe) układu nerwowego znane były od dawna ze swej labilności. Mimo doskonalenia, sprzężeń zwrotnych sterującym układom technicznym daleko do tak dużego stopnia plastyczności, a tym samym ich zdolności adaptacyjne są znacznie mniejsze od układów biologicznych. Stopień plastyczności socjologicznych układów sterowania jest, jak się zdaje, znacznie bliższy układom technicznym niż biologicznym. Idee, normy społeczne, poglądy itd., które rządzą życiem wielkich grup ludzkich, są często sztywne i niezmienne mimo zmienności warunków życia i różnorodności typów ludzkich, które muszą się im podporządkować. Może to wynika z samej natury umysłu
52 RYTM ŻYCIA
ludzkiego, który, jakby broniąc się przed swym potencjalnym bogactwem form różnorodnych, trzyma się kurczowo form utartych i utrwalonych.
Bezwzględna walka zaostrza niep la styczność ideologii społecznej. Nawet drobne odchylenie od niej powoduje, że nie podporządkowany staje się kacerzem, wrogiem, którego trzeba zniszczyć. Cała sytuacja ma charakter błędnego koła; aby idea stała się rzeczywistością, a nie pozostała mrzonką, trzeba o nią walczyć, atmosfera walki przyczynia się do jej usztywnienia, a brak plastyczności zaostrza atmosferę wrogości.
Nieplastyczność łączy się z bezwzględnością; żadne zmiany w planie nie są możliwe, musi być on realizowany za wszelką cenę. Przypomina się walec obozowy, który trzeba było ciągnąć ostatkiem sił, by nie zostać zmiażdżonym przez niego. Na wszystkich szczeblach hierarchii obowiązuje dyscyplina; trzeba samemu rozkaz wykonać i od innych, podległych sobie, wykonania rozkazu bezwzględnie wymagać. Kryteria oceny drugiego człowieka kształtują się według tego, w jakim stopniu realizuje on powierzone mu zadanie. Pozostałe jego cechy nie liczą się. System władzy zuboża obraz drugiego człowieka i tym samym różnorodność między ludźmi. Przede wszystkim jednak paraliżuje on wolność wyboru, zamienia człowieka w automat. Wysiłek życia, związany z bezustannym tworzeniem nowych form i koniecznością wyboru między nimi, co pociąga za sobą wahanie, niepewność i wieczny niepokój, redukuje się do akceptowania tylko jednej formy, a niepokój nie rodzi się z trudności wyboru, lecz z obawy, że narzuconą czy przyjętą formę źle się realizuje, co jest równoznaczne z potępieniem i wyrzuceniem poza grupę objętą systemem władzy. Oznacza to często zniszczenie, gdyż to, co jest niezgodne z celami tegoż systemu, staje się automatycznie wrogie.
RYTM ŻYCIA 53
Samotność władcy wynika z płaszczyzny jego stosunku do otoczenia. Płaszczyzna ta jest zawsze pochyła. Przed oczyma ma on plan swego działania, a otoczenie jest dla niego tworzywem, z którego plan ten się urzeczywistni. Patrzy więc na nie z góry, maje w zasięgu swej władzy. Gdy ono urasta, staje mu do oczu i przeciwstawia się, wówczas budzi u niego lek i agresję. Twórczość zmienia się w walkę.
Formy stosunków z otoczeniem są znacznie bogatsze w płaszczyźnie poziomej. Nie jest się wówczas zmuszonym niczego otoczeniu narzucać ani niczego samemu od niego wbrew swej woli przyjmować. W płaszczyźnie poziomej panuje zasada wolnego wyboru, a nie przymusu. Przez to otoczenie staje się bliższe, bo trzeba najpierw je zrozumieć, nim daną formę przyjmie się lub odrzuci. Kontakt z otoczeniem na zasadzie równego z równym przypomina więcej zabawę lub dialog (używając popularnego dziś słowa) niż walkę, w której musi się być zwycięzcą lub zwyciężonym. Z drugiej jednak strony struktura potencjalna staje się realna tylko wówczas, gdy się ją uzewnętrzni, tj. gdy zostanie wyrzucona na zewnątrz, stanie się częścią otoczenia. Tendencja do przekształcenia otoczenia jest więc koniecznością, bez niej życie stałoby się snem. Więzień obozu koncentracyjnego był poddany tak silnej presji otoczenia, że działanie świadome, wynikające z wolnego wyboru, było, przynajmniej w pierwszym okresie uwięzienia, niemożliwe. Więzień działał jak automat, popychany i bity przez wszystkich. Otaczająca rzeczywistość mimo bardzo bolesnego z nią kontaktu miała coś z koszmarnego snu. Świadome wyłączenie się z aktywności prowadzi do stanu nirwany, w którym zaciera się granica między jednostką a otaczającym światem, a także między marzeniem a rzeczywistością.
Nie należy wreszcie zapominać, że poznanie otaczającego świata nie może się dokonywać bez działania i prze-
54 rytm życia
kształcania go. Dziecko chwyta przedmiot, który je interesuje, stara się zajrzeć do środka. Podobnie postępuje uczony. Proces poznawczy często łączy się ze zniewoleniem i zniszczeniem przedmiotu obserwacji. W tym typie poznania możność sterowania danym zjawiskiem jest miarą jego znajomości. Istnieje wszakże inny typ poznania, którego celem nie jest władza nad otoczeniem, ale logiczna konstrukcja. „Zadaniem wszystkich nauk —jak mówi Einstein — zarówno przyrodniczych, jak i psychologii, jest porządkowanie naszych przeżyć i układanie ich w pewną logiczną całość".
Zewnętrznym wyrażeni samotności układu sterowania jest jego odizolowanie od bezpośredniego kontaktu z otoczeniem. W urządzeniach technicznych układ ten nie bierze czynnego udziału w procesach wymiany energetycznej zachodzących między maszyną a jej otoczeniem, tylko nimi steruje, w mniejszym lub większym stopniu odizolowany od pozostałych jej części. W komórce układ sterujący (chromosomy) jest oddzielony błoną jądrową od reszty komórki. Bariera krew-mózg oddziela układ nerwowy od bezpośredniego układu w procesach metabolicznych ustroju. W baśniach i legendach władca zagląda w przebraniu pod strzechy swych poddanych, w rzeczywistości jednak rzadko z nimi bezpośrednio się styka. Autorytet władcy maleje bowiem w zbytnim przybliżeniu. Telewizja, zbliżając do milionów widzów obraz władcy, może się okazać dla jego autorytetu znacznie groźniejsza niż dotychczasowe próby demokratyzacji władzy.
Dla człowieka jako istoty społecznej samotność jest trudna do zniesienia. Wokół władcy zawsze tworzą się kamaryle, grupy zauszników, doradców i błaznów. Płaszczyzna kontaktu między nimi a władcą jest bardziej pozioma; nierzadko oni nad nim władzę sprawują. Nawet władza nie może się wyzwolić z prawidłowości rządzących
rytm ŻYCIA 55
stosunkami między ludźmi. Nie można innymi ludźmi tylko sterować, musi się też być przez nich sterowanym; nie można tylko wydawać rozkazów, gdyż zuboża to znacznie bogactwo wymiany informacji; nie można na nich wciąż patrzeć z góry, spojrzenie ludzkie pada bowiem w różnych kierunkach. Aby rządzić, trzeba zachować dystans. Gdy płaszczyzna spojrzenia między władcą a poddanym z pochyłej zmieni się na poziomą, obydwaj nierzadko z obopólnym zdumieniem stwierdzą, że są do siebie podobni, mają te same ludzkie wady i przymioty. Znika wówczas blask władzy. Obaj stają się z powrotem ludźmi; władca nie może już kierować poddanym jak automatem; wielkość celów, do których zmierza, maleje w zetknięciu z rzeczywistością życia drugiego człowieka. Poddany nie widzi już we władcy bezwzględnego bóstwa czy też machiny, która go zgniecie przy najsłabszej nawet próbie oporu, lecz takiego jak i on człowieka, który stara się go zrozumieć, a nawet mu pomóc.
W obozie każdy gest, skrzywienie twarzy, pojedyncza sylaba tamtejszych władców mogły oznaczać dla więźnia wyrok śmierci i okrutne męczarnie. Sam więc ich widok budził lęk tak silny, że postacie ich urastały do wymiarów apokaliptycznych bestii. Zdarzało się jednak, że więzień szczęśliwym trafem i własną przemyślnością potrafił zetknąć się ze swym władcą w płaszczyźnie mniej pochyłej, potrafił się z nim dogadać, a nawet w pewnym stopniu nim sterować. Znikała wówczas apokaliptyczność, a zostawała ludzka małość. A w oczach władcy numer w pasiaku nabierał z powrotem cech człowieka, z którym można nawet porozmawiać. Z punktu widzenia organizacji obozu zagłady było więc słuszne, że esesmani starali się zachować dystans w rządzeniu więźniami. „Łaską" władzy, a także znęcania się i zabijania, gdyż w obozie zagłady władza to przede wszystkim oznaczała, szczodrze szafowali wśród
56 RYTM ŻYCIA
innych więźniów, odpowiednio dobieranych, zazwyczaj kryminalistów. Gdyby sami stykali się z więźniami bardziej bezpośrednio, mogliby zauważyć w nich podobnych do siebie ludzi, co zresztą czasem się zdarzało. Klasycznym przykładem jest ogrodnik Hossa, więzień, Polak, którego ten naczelny władca obozu oświęcimskiego traktował całkiem po ludzku.
We wszystkich systemach sterujących istnieje wzajemna zależność między rozkazodawcą a wykonawcą. Pan nie może istnieć bez niewolnika, a niewolnik bez pana. Maszyna składająca się wyłącznie z urządzenia sterującego bez części wykonawczych byłaby całkowicie bezużyteczna. Jądro nie może żyć bez komórki ani komórka bez jądra. Trudno sobie wyobrazić życie samego mózgu, ale też, jak wiadomo, bez mózgu wyższy ustrój żyć nie może. Najpotężniejszy władca bez swych poddanych trafia zazwyczaj do szpitala psychiatrycznego. Nawet w najmniejszych grupach ludzkich występuje tendencja do szukania lidera; uosabia on siły integrujące grupy; bez niego ulega ona rozprzężeniu.
Jednak nie zawsze wzajemna zależność między rozkazodawcą a wykonawcą jest należycie zrozumiana i realizowana. Ścisła łączność, jaka musi między nimi istnieć, staje się sztuczna. Władca, uważając, że ,,ja tu rządzę", wymaga ślepego posłuszeństwa, zapominając o tym, że jest tylko reprezentantem tendencji istniejących w podległej mu grupie, w nim powinny się one jakby krystalizować. A poddany, czując, że to, co mu się narzuca, jest mu obce, buntuje się jawnie lub skrycie; w pierwszym wypadku naraża się władcy, w drugim — sam sobie, wykonując rozkazy musi bowiem sam ze sobą staczać walkę. Albo też akceptuje on schemat narzucony mu z góry i staje się jego ślepym wykonawcą, gdyż dzięki temu czuje się włączony w aparat władzy i uzyskuje poczucie porządku, którego
RYTM ŻYCIA 57
sam wypracować nie potrafił. Sztuczna struktura zastępuje tu własną. Za cenę utraty wolności unika się wysiłku związanego z wewnętrznym uporządkowaniem, chaos zostaje zastąpiony sztucznym porządkiem, a niepewność i niepokój — pewnością wiary w wyznawaną ideę.
Człowiek współczesny dzięki rozwojowi środków komunikacji, a także nauk historycznych, zwłaszcza archeologii, ma znacznie większe możliwości niż przed stu czy nawet kilkudziesięciu laty zapoznania się z różnymi sposobami ludzkiego życia. W związku z tym maleje jego wiara w słuszność własnego stylu życia i chęć narzucenia innym własnej ideologii, zwłaszcza że pamięć ostatniej wojny uzmysławia mu w sposób aż nadto dobitny, do czego takie tendencje mogą prowadzić. Jeśli symbolami tej wojny stały się Oświęcim i Hiroszima, to dzięki nim właśnie problem władzy i związany z nim problem wojny znalazły się w fazie kryzysu, wymagającego nowego spojrzenia.
Z psychopatologii „nadludzi"
„Rudolf Hoss — jak pisze S. Batawia w swej pracy o Hossie wydanej w r. 1951 — nie był ani nienormalnym osobnikiem typu moral insanity, ani bezuczuciowym psychopatą, ani człowiekiem, który wykazywał kiedykolwiek skłonności przestępcze lub tendencje sadystyczne. Był on osobnikiem o bardzo przeciętnej inteligencji, skłonnym od dzieciństwa, dzięki wpływom środowiskowym, do mało krytycznego ujmowania zjawisk i do łatwego podporządkowywania się wszelkiego rodzaju autorytetom: tego rodzaju ludzi spotykamy bardzo często".
Jak słusznie podkreśla J. Sehn we wstępie do Wspomnień Rudolfa Hossa „...fakty i daty z życia Hossa są znamienne nie tylko dla jednego indywiduum. Już same choćby tylko etapy życia są reprezentatywne dla całych grup Niemców generacji Hossa".
Autobiografia Hossa, zatytułowana przez niego raczej patetycznie: Moja dusza, kształtowanie się, życie i przeżycia, wywołuje u czytelnika sprzeczne uczucia, ale chyba przeważa uczucie politowania połączonego z obrzydzeniem.
Niemiecki wydawca pamiętników Hossa, M. Broszat (1958), cytując drą Gilberta, pisze o ich autorze następująco:
„Skwapliwie gorliwa skrupulatność człowieka, który
RYTM ŻYCIA 59
stoi zawsze w służbie jakichś autorytetów, który stale spełnia swoją powinność — zarówno jako kat, jak i przyznający się do winy delikwent, który nieustannie żyje tylko z drugiej ręki, zawsze rezygnując ze swojej osobowości i dlatego swoje własne ja, przerażająco puste, z gotowością oddaje sądowi w formie autobiografii, aby służyć sprawie".
Dzieciństwo Hossa jest przytłaczająco szare i oschłe. Dom o starych tradycjach wojskowych, ojciec, emerytowany major wojsk kolonialnych w Afryce niemieckiej, „fanatyczny katolik", jak pisze o nim Hoss, wychowywał syna surowo.
„Począwszy od najmłodszych lat — wspomina Hoss — byłem wychowywany w głębokim poczuciu obowiązku. W domu rodzicielskim ściśle przestrzegano, by wszystkie zlecenia były wykonywane dokładnie i sumiennie... Ojciec wychowywał mnie według surowych zasad wojskowych... Wciąż mnie pouczał, że z drobnych, na pozór nic nie znaczących zaniedbań powstają najczęściej wielkie szkody".
Ta postawa, przekazana przez ojca, pozostała Hóssowi do końca życia. Także w obozie oświęcimskim, jak można wnioskować na podstawie jego własnych relacji, najwięcej dokuczał mu nie swąd spalonych ciał, ale różne zaniedbania administracyjne. Wprowadzenie cyklonu powitał z radością, gdyż to usprawniało likwidację milionów Żydów. Martwił się, gdy kazano mu część Żydów przeznaczyć do pracy, gdyż i tak po kilku tygodniach umierali, sprawniej więc byłoby od razu posłać ich „do gazu".
Można powiedzieć, że w Oświęcimiu, jak zresztą na innych placówkach, tak był zajęty unikaniem „drobnych, na pozór nic nie znaczących zaniedbań", że prawie nie zauważył pieców krematoryjnych.
O ile postać ojca rysuje się dość wyraźnie w pamiętniku Hossa, o tyle postać matki pozostaje zupełnie mglista,
60 RYTM ŻYCIA
Wspomina tylko, że próbowała go „odwieść od miłości do zwierząt, która wydawała się jej tak niebezpieczna". Stosunki miedzy rodzicami były poprawne, „nigdy nie padło między nimi — pisze Hoss — zdanie złe albo gniewne słowo", ale jednocześnie były oschłe: „nigdy jednak nie widziałem, aby byli wobec siebie czuli". O sobie pisze: „Wzdragałem się przed wszelkimi objawami czułości. Us'cisk dłoni i parę skąpych słów podzięki, to było wszystko, czego można było ode mnie oczekiwać". Swoich sióstr, młodszych o 4 i 6 lat, nie lubił, mimo że one starały się być dla niego „miłe", dokuczał im tak, że z płaczem biegły do matki.
Otaczała go pustka uczuciowa. „Moich rodziców, zarówno ojca, jak i matkę, bardzo szanowałem i otaczałem czcią, jednakże miłości, takiej, jaką ma się dla rodziców i jaką później poznałem, nie odczuwałem nigdy". Obojętnie też przyjął śmierć ojca (miał wtedy 14 lat) i śmierć matki; wyruszał wtedy na front jako 16-letni chłopak.
Ta oschłość i pustka uczuciowa przebija ze wszystkich stron pamiętnika, nadaje im szary koloryt i sprawia, że lektura jest raczej nużąca. Jedynymi jaśniejszymi fragmentami są opisy pierwszych walk na froncie irackim w r. 1917, zwłaszcza postać rotmistrza, „ojca wojennego" 17-letm'ego Hossa („Łączył mnie z nim bardziej serdeczny stosunek niż z moim ojcem. On też miał mnie stale na oku, a choć w niczym nie pobłażał, był bardzo życzliwy i troszczył się o mnie, jakbym był jego synem"), dość lakoniczny opis pierwszej miłości (w tym samym roku, w szpitalu w Palestynie: „Początkowo wprawiało mnie w zakłopotanie, gdy pielęgniarka delikatnie mnie głaskała lub podtrzymywała dłużej, niż to było konieczne, od najwcześniejszych lat unikałem bowiem wszelkich objawów czułości. Ale i ja wpadłem w zaczarowany krąg miłości...") i wreszcie pożegnalny list do żony i dzieci, pisany w polskim więzieniu.
W dzieciństwie nie miał towarzyszy zabaw.
RYTM ŻYCIA 61
„Wszystkie dzieci sąsiadów były o wiele starsze ode mnie. Byłem więc zdany wyłącznie na towarzystwo dorosłych". Przyjaciółmi jego były zwierzęta, zwłaszcza ulubiony kucyk Hans.
„Moim jedynym powiernikiem był mój Hans i on, jak sądziłem, rozumiał mnie. f...] Byłem i pozostałem samotnikiem, najchętniej bawiłem się lub też zajmowałem czymkolwiek wtedy, gdy nie byłem obserwowany".
Możliwe, że Hoss wykazywał pewne cechy anankas-tyczne: „Wciąż musiałem się myć i kąpać. Myłem i kąpałem w wannie lub w potoku przepływającym przez nasz ogród wszystko, cokolwiek się tylko dało. W ten sposób popsułem wiele rzeczy, zarówno ubrania, jak i zabawki".
To zamiłowanie do czystości pozostało mu do końca życia; w obozie, jak się zdaje, najwięcej denerwował go brud i nieporządek.
Również do końca życia nie potrafił wypracować właściwej postawy w stosunku do bliźnich. Była to zawsze postawa „na baczność" wobec rozkazów od przełożonych lub w trakcie wydawania ich podwładnym. Nie potrafił wytworzyć postawy w płaszczyźnie poziomej: równego z równym. Nie potrafił nawet zdobyć się na zwykły ludzki stosunek człowieka do człowieka.
Jego świat dzielił się na wodzów, żołnierzy, wrogów i więźniów. Był to świat kółek od maszyn, robotów, a nie ludzi. Nie było tu miejsca na uczucia, własny osąd, wszystko było z góry zaplanowane, obliczone, ścisłe, naukowe, jasne.
W swym liście pożegnalnym Hoss pisze do swego najstarszego syna, Klausa:
„Największym błędem mego życia było to, że wszystkiemu, co przychodziło z góry, ślepo ufałem i że nie odważyłem się mieć najmniejszej wątpliwości o prawdziwości tego, co głoszono. Idź przez życie z otwartymi oczyma,
62 RYTM ŻYCTA
nie bądź jednostronny, rozważaj za i przeciw we wszystkich sprawach. We wszystkim, co przedsięweźmiesz, kieruj się nie tylko rozumem, lecz zważaj szczególnie na głos swego serca. [...] Bądź człowiekiem, który przede wszystkim, w pierwszej linii kieruje się głębokim uczuciem człowieczeństwa". Do żony: „Dopiero tu, w polskich więzieniach, poznałem, co to jest człowieczeństwo. Mnie, który jako komendant Oświęcimia sprawiłem narodowi polskiemu tyle bólu i wyrządziłem tyle szkód — choć nie osobiście i nie z własnej inicjatywy — okazywano ludzką wyrozumiałość, co mnie bardzo głęboko zawstydzało".
Możliwe, że pisząc tak, Hoss miał nikłą nadzieję, iż tanim pochlebstwem uzyska prawo łaski, ale mimo wszystko jest zastanawiające to nagłe olśnienie, jakiego doznał, odkrywając tuż przed śmiercią, że istnieje coś takiego, jak człowieczeństwo.
Warto jeszcze zwrócić uwagę na zwrot: „choć nie osobiście i nie z własnej inicjatywy". Wprawdzie Hoss uważał się za odpowiedzialnego za to, co się działo w Oświęcimiu, i tak polskiemu sądowi sprawę tę przedstawił, ale odpowiedzialność ta wszakże wynikała z litery regulaminu obozowego: „Komendant obozu jest pod każdym względem odpowiedzialny w pełni za całokształt spraw obozowych". Hoss dobrze znał ten regulamin i uważał się za odpowiedzialnego za Oświęcim, bo tak uczył regulamin. Ale nie miał poczucia odpowiedzialności. W głębi serca czuł się prawdopodobnie do końca niewinny, bo on przecież spełniał swój obowiązek.
„Nie osobiście i nie z własnej inicjatywy" — słowa te wypowiadali chyba bez wyjątku wszyscy zbrodniarze wojenni, w pewnym sensie słusznie, bo w systemie totalistycz-nym niczego nie można robić „osobiście i z własnej inicjatywy". System taki nie pozwala człowiekowi wytworzyć poczucia odpowiedzialności, które jest tak istotną
RYTM ŻYCTA 63
składową dojrzałej osobowości. System taki hamuje rozwój osobowości, czerpie swą siłę z ludzi psychicznie skarlałych, niedojrzałych, bo tacy najlepiej słuchają i wykonują rozkazy, dla nich ważny jest tylko autorytet.
„Stałem się nieświadomie — pisze Hoss w pożegnalnym liście do żony — jednym z kół olbrzymiej niemieckiej maszyny niszczycielskiej. [...] Jakże to jest tragiczne: ja, z natury łagodny, dobroduszny i zawsze uczynny, stałem się największym ludobójcą, który na zimno i z pełną konsekwencją wykonywał rozkaz zagłady. Przez długoletnie żelazne wychowanie w SS, które miało na celu przekształcenie każdego esesmana w bezwolne narzędzie wykonywania wszystkich planów Reichsfuhrera SS, i ja również stałem się automatem słuchającym ślepo każdego rozkazu".
W cytowanej wypowiedzi użyty jest powszechny zwrot językowy: „słuchać ślepo rozkazu". Jak wiadomo, w takich utartych zwrotach zawarta jest często głęboka mądrość wielu pokoleń. „Słuchać ślepo rozkazu" — to znaczy nastawiać się całkowicie na osiągnięcie celu: spełnienie rozkazu tak, jak nastawia się robota czy jakąkolwiek maszynę elektronową na jakiś cel, wkładając w nią odpowiedni typing (program). Nie ma tu możliwości wyboru, bo człowiek nic poza swoim celem — rozkazem — nie widzi, nie potrafi ujrzeć „odwrotnej strony medalu1', nie widzi też rzeczy, które znajdują się po bokach prostej drogi prowadzącej do celu.
Hoss często w swym pamiętniku broni się, że z wielu okropności, które działy się w Oświęcimiu, nie zdawał sobie sprawy, nie widział ich; zrzuca winę na podwładnych, którzy nie trzymali się regulaminu obozowego, nie słuchali jego rozkazów. W cytowanym już kilkakrotnie liście do żony pisze:
„Dopiero podczas dochodzeń i procesu dowiedziałem się o największej części okropności i potworności, które się tam [w Oświęcimiu] działy".
64 RYTM ŻYCIA
Każdemu czytelnikowi tego rodzaju tłumaczenie wyda się dziecinnie naiwnym kłamstwem. Jak się zdaje jednak, nie jest to kłamstwo powstałe w odruchu samoobrony. Ludzie-roboty rzeczywiście wielu rzeczy nie widzą, cel przesłania im bowiem pole widzenia. Tracą zdolnos'ć spojrzenia na rzecz z innych rozmaitych punktów widzenia. Widzą tylko z jednego punktu.
Dla nich kij jest tylko narzędziem do bicia, a nie jest laską niewidomego, zabawą dla psa, miarą do mierzenia, częścią drzewa, wyimaginowanym koniem, na którym dziecko galopuje, itp. Istotą zabawy nie tylko u dzieci, lecz nawet u wyższych zwierząt jest właśnie umiejętność spojrzenia na tę samą rzecz w różnoraki sposób. Poruszający się palec może być dla kotka raz myszką, którą stara się złapać, innym razem zapowiedzią kary, to znów częścią pieszczącej ręki. Dla małej dziewczynki jakiś gałganek może być jej córeczką, to znów piłką, kawałkiem materii, z której można uszyć sukienkę dla lalki, i wieloma innymi rzeczami z krainy czarów.
W zabawie jest zawsze humor, wynikający stąd, że nagle widzimy coś zupełnie inaczej, niż przywykliśmy to widzieć. Dorośli zachowują się jak dzieci, dzieci naśladują dorosłych, poważny pan zaczyna chodzić na „czterech nogach" i staje się koniem i twórcą wielu innych niespodzianek, które przynosi każda chwila zabawy.
Mały Hoss nie miał towarzyszy zabaw; miał swego kucyka, ale ten nie stworzył mu krainy baśni, jaką daje zabawa z innymi dziećmi, rodzice też mu tego świata bajkowego nie potrafili stworzyć. Mył wciąż w wodzie jakiś wyimaginowany brud — może swych tłumionych agresji. Oczywiście są to przypuszczenia bardzo niepewne; materiał biograficzny okresu dzieciństwa jest zbyt skąpy, by można kusić się o próbę tłumaczenia obsesyjnego prawie /umiłowania do czystości. Wiele zresztą dzieci ma podobne
RYTM ŻYCIA 65
dzieciństwo — w oschłej, zimnej atmosferze, gdzie nie ma miejsca na zabawy, fantazję, pieszczotę. Są to dzieci nieszczęśliwe, ale nierzadko wyrastają z nich jak najbardziej wartościowi ludzie.
Jałowe dzieciństwo pozostawiło na Hossie ślad na całe życie. Ten człowiek chyba nigdy nie umiał się bawić, żartować, nie miał za grosz poczucia humoru, życie jego składało się tylko z wypełniania rozkazów. Wszystko brał na serio, nawet ułożony przez siebie tragikomiczny napis na bramie Oświęcimia. Brak poczucia humoru wynikał też z ciasnoty umysłowej tego człowieka, nie umiejącego uchwycić całości zagadnienia.
Wszystkie rozkazy wypełnia z zapałem, jest dobrym uczniem, odważnym żołnierzem w kampanii irackiej, wzorowym więźniem w czasie odsiadywania w latach 1923-1928 kary za współudział w mordzie kapturowym w latach dwudziestych. O swoim pobycie w więzieniu pisze:
„Będąc od młodości przyzwyczajony przez wychowanie do bezwzględnego posłuszeństwa, pedantycznego porządku i czystości, nie miałem pod tym względem szczególnych trudności w przystosowaniu się do twardego, więziennego życia. Sumiennie wypełniałem przepisane mi obowiązki, wykonywałem żądaną pracę i ku zadowoleniu majstrów najczęściej jeszcze więcej, niż żądano".
Jednak w trzecim roku pobytu w więzieniu Hoss przeżył załamanie psychiczne, o którym pisze:
„Po upływie dwóch lat, które spędziłem bez szczególnych wydarzeń, w nieodmiennie jednakowy sposób, wpadłem nagle w swoisty stan. Stałem się bardzo podniecony, nerwowy i wzburzony. Ogarnął mnie wstręt do pracy [wówczas zajmował się krawiectwem i robił to bardzo chętnie]. Nie mogłem zupełnie jeść, każdy kęs, który łykałem przemocą, wracał z powrotem. Nie mogłem wcale czytać ani w ogóle się skupić. Jak dzikie zwierzę miotałem
66 rytm życia
się po celi tam i z powrotem. Nie mogłem już spać; dotychczas spałem zawsze mocno i prawie bez marzeń sennych przez całą noc. Teraz musiałem wstawać i krążyć po celi, nie mogąc znaleźć spokoju. Gdy wreszcie z wyczerpania padałem na łóżko i zasypiałem, po krótkim czasie znowu się budziłem zlany potem od pogmatwanych, koszmarnych snów. W tych bezładnych snach byłem wciąż ścigany, zabijany, rozstrzeliwany albo spadałem w przepaść. Noce stały się dla mnie męką. Godzina po godzinie słyszałem bicie wieżowych zegarów. Im bliżej było do rana, tym większa ogarniała mnie groza przed dniem, przed ludźmi, którzy znów się ukażą — a ja nie chciałem, nie mogłem nikogo widzieć. Usiłowałem przemocą wziąć się w karby, nie mogłem jednak nic na to poradzić. Chciałem się modlić, nie wydobyłem z siebie nic więcej, jak tylko żałosny bełkot trwogi, oduczyłem się modlitwy, nie odnalazłem już drogi do Boga. W tym stanie wierzyłem, że Bóg już nie chce mi pomóc, ponieważ go opuściłem. Dręczyło mnie moje oficjalne wystąpienie z Kościoła w r. 1922. Czyniłem sobie bardzo gorzkie wyrzuty, że nie posłuchałem rodziców i nie zostałem duchownym. Dziwne, /e właśnie to wszystko tak mnie w owym stanie dręczyło. Moje wzburzenie wzrastało z dnia na dzień, nawet / godziny na godzinę. Byłem bliski szaleństwa. Fizycznie podupadałem coraz bardziej. Mojego majstra uderzyło obce mi dotąd roztargnienie; najprostsze rzeczy robiłem wręcz na opak i chociaż zaciekle pracowałem, nie wyrabiałem już normy".
Lekarz rozpoznał u Hossa psychozę więzienną. Po kilkudniowym leczeniu szpitalnym Hoss wrócił do zdrowia. Było to najsilniejsze załamanie psychiczne w jego życiu, o wiele silniejsze niż to, którego doznał w późniejszych latach pod koniec pełnienia swej funkcji w obozie oświęcimskim.
RYTM ŻYCIA 67
Wzorowym więźniem był Hoss również w polskim więzieniu. „Pisał również z własnej inicjatywy, gdy zauważył, że jakieś zagadnienie poruszane na marginesie przesłuchań interesuje przesłuchującego" — notuje J. Sehn. Ta chęć wykonania polecenia celująco jest dla Hossa dość charakterystyczna. Chciałby jak gdyby uprzedzić życzenie przełożonych, niezależnie od tego, kim jest ten przełożony, może nim być nawet Polak.
W związku z otrzymaniem od Himmlera rozkazu rozszerzenia obozu oświęcimskiego pisze Hoss następująco
0 swoim zapale do pracy:
„Od początku byłem całkowicie pochłonięty, wprost opętany moim zadaniem i otrzymanym poleceniem. Wyłaniające się trudności podniecały jeszcze mój zapał. Nie chciałem kapitulować, nie pozwalała mi na to moja ambicja. Widziałem wciąż tylko swoją pracę".
W Oświęcimiu Hoss przechodził, jak można się z jego wspomnień domyślać, nerwicę, którą dałoby się określić we współczesnej terminologii jako managers' neurosis (nerwica dyrektorska).
„Coraz bardziej zamykałem się w sobie, stawałem się niedostępny i z każdym dniem twardszy. Moja rodzina, a zwłaszcza żona, cierpiała z tego powodu: bywałem wręcz nieznośny. Nie widziałem już nic poza swoją pracą i swym zadaniem. Wszystkie ludzkie odruchy zostały przez to wyparte. [...] Najchętniej bym uciekł, aby znaleźć się w samotności, ponieważ nagle nie chciałem nikogo więcej widzieć".
Leczył się najstarszym „neuroleptykiem" — alkoholem.
„Alkohol wprowadzał mnie szybko w wesoły nastrój
1 wywoływał uczucie życzliwości dla całego świata".
Przyczyną nerwicy nie była jednak masowa zagłada Żydów i innych narodowości. Wiadomość o udanych próbach z cyklonem przyjął z radością:
68 RYTM ŻYCIA
„Teraz byłem spokojny, że rzezie ominą nas wszystkich i że ofiarom będzie można do ostatniej chwili oszczędzić cierpień". O okropnościach obozu pisze: „Widziałem wszystko zupełnie dokładnie, czasem aż nazbyt realnie, ale nie wolno mi się było temu poddać. W obliczu ostatecznego celu — konieczności wygrania wojny — wszystko, co ginęło po drodze, nie powinno mnie było powstrzymać od działania i musiało być uważane za pozbawione znaczenia".
Jak widać, stanowisko Hossa wobec masowej zagłady, której stał się bezpośrednim sprawcą, było jasno sprecyzowane i pojęcie o słuszności takiego stanowiska wobec ostatecznego celu: wygrania wojny — nie budziło w nim żadnej wątpliwości.
Do widoku okropności przyzwyczaił się już od 14 roku życia, tak że dość szybko przywykł do codziennych „widoków" oświęcimskich. Był tak do nich przyzwyczajony, że ich nie widział. Dowiedział się o nich, jak pisze, dopiero na swoim procesie.
O Cyganach pisze z dużą sympatią i rozkaz Himmlera, by ich likwidować, był mu przykry, ale rozkaz jest rozkazem.
„Lekarze w myśl rozkazu Reichsfiihrera SS powinni byli likwidować w dyskretny sposób chorych, a zwłaszcza dzieci. Oni [Cyganie] zaś mieli takie zaufanie do lekarzy. Nie ma nic bardziej ciężkiego niż konieczność przechodzenia nad tym do porządku w sposób zimny, bezlitosny, pozbawiony współczucia".
Do Żydów nie czuł sympatii, ale, jak twierdził, nie żywił do nich uczucia nienawiści:
„Chciałbym tu jeszcze zaznaczyć, że jeśli o mnie chodzi, to osobiście nigdy nie czułem nienawiści do Żydów. Uważałem ich wprawdzie za wrogów naszego narodu, ale dlatego właśnie sądziłem, że należy ich traktować na równi z innymi więźniami i tak samo z nimi postępować. Uczucie nienawiści jest mi w ogóle obce".
RYTM ŻYCIA 69
Likwidację Żydów uważał za swój najświętszy obowiązek obywatelski, taki bowiem otrzymał rozkaz od Him-mlera w lecie r. 1941. W czasie rozmowy w cztery oczy Reichsfuhrer SS powiedział mu:
„Fuhrer zarządził ostateczne rozwiązanie kwestii żydowskiej. My, SS, mamy ten rozkaz wykonać. Początkowo zamierzałem powierzyć to zadanie jednemu z wyższych oficerów SS, ale zaniechałem tego, pragnąc uniknąć trudności przy rozgraniczaniu kompetencji. [W ten dość prosty sposób Himmler pogłaskał mile ambicję Hossa]. Obecnie powierzam panu przeprowadzenie tego zadania. Jest to praca ciężka i trudna, wymagająca całkowitego poświęcenia się bez względu na to, jakie trudności się wyłonią" (więc praca jakby stworzona dla Hossa, bo on uznawał tylko prace „trudne i wymagające całkowitego poświęcenia"; na ołtarzu obowiązku złożyłby z siebie całopalną ofiarę). Himmler mówił dalej: „Rozkaz ten ma pan zachować w tajemnicy, nawet w stosunku do swoich przełożonych".
Hoss zostaje więc dopuszczony do najwyższej tajemnicy służbowej: dzięki temu jednemu zdaniu uniósł się wysoko ponad głowy swych bezpośrednich zwierzchników.
W trzech ostatnich zdaniach rozmowy Himmler uzasadnia zwięźle celowość akcji eksterminacyjnej:
„Żydzi są odwiecznymi wrogami niemieckiego narodu i muszą zostać wytępieni. Wszyscy Żydzi, których dostaniemy w nasze ręce, będą w czasie tej wojny bez wyjątku zgładzeni. Jeśli teraz nie uda nam się zniszczyć biologicznych sił żydostwa, to kiedyś Żydzi zniszczą naród niemiecki".
Gdyby powyższe trzy zdania umieścić w podręczniku psychiatrii, mogłyby one świetnie ilustrować mechanizm projekcji paranoidalnej. „Nienawidzę Żydów" zostaje stłumione i zastąpione przez ,,Żydzi nienawidzą mnie", „są odwiecznymi wrogami narodu niemieckiego". ,,Ja ciebie nienawidzę" zostaje zmienione w „ty mnie nienawidzisz",
70 RYTM ŻYCIA
„chcesz mnie zniszczyć", „więc, by się bronić, muszę zniszczyć ciebie"; „Jeśli teraz nie uda się nam zniszczyć żydostwa, to kiedyś' Żydzi zniszczą naród niemiecki".
Jeżeli powyższy cytat wypowiedzi Himmlera był w pewnym sensie reprezentatywny dla sposobu myślenia i odczuwania pewnej części narodu niemieckiego w latach trzydziestych i czterdziestych, to według kryteriów psychiatrycznych można by myśleć o zbiorowym nastawieniu urojeniowym.
Nie mamy powodu przypuszczać, że Hoss myślał inaczej niż taki wysoki zwierzchnik, jak Reichsfuhrer SS. Paląc miliony Żydów, miał prawdopodobnie poczucie spełnionego obowiązku i, jak wspomniano, cieszył się, że dzięki wprowadzeniu cyklonu akcja przebiegała sprawniej. Martwił się natomiast, gdy mu kazano część Żydów przeznaczyć do pracy w przemyśle zbrojeniowym, bo to psuło mu porządek — „czystość roboty".
„Ze względu na to, że Reichsfuhrer SS — pisze Hoss — domagał się coraz bardziej, aby zatrudniano w przemyśle zbrojeniowym więcej więźniów, Pohl był zmuszony uwzględnić również Żydów, którzy utracili zdolność do pracy. Nadszedł rozkaz, aby wszystkich Żydów niezdolnych do pracy, których można wyleczyć w ciągu sześciu tygodni i przywrócić im zdolność do pracy, szczególnie starannie pielęgnować i dobrze odżywiać". (Dotychczas wszyscy Żydzi, którzy stali się niezdolni do pracy, byli zagazowywani wraz z najbliższymi transportami albo zabijani zastrzykami, jeżeli leżeli jako chorzy w rewirze). „Rozkaz ten był kpiną" — oburza się Hoss. Pierwszy raz os'miela się oburzać na rozkaz przełożonych i uzasadnia dalej w sposób jak najbardziej rzeczowy jego absurdalność. Jego bezgraniczna dotąd wiara w mądrość rozkazów przełożonych została zachwiana.
Zawiódł się też na Himmlerze, wydawał on bowiem sprzeczne rozkazy, nie pomagał mu w niczym w trudnych
RYTM ŻYCIA 71
sytuacjach obozowych. Przytoczywszy szereg przykładów sprzecznych rozkazów Himmlera, z oburzeniem pisze o nim: „Tak oscylowały jego poglądy!" Tak samo wyglądała kwestia karania. Raz uważał, że za dużo jest wniosków o kary chłosty; innym razem: „Dyscyplina w obozach na ogół osłabła, należy ją podciągnąć i karać surowiej". Nie oburzał się na cytowany już rozkaz dotyczący zagłady Żydów, może nawet czuł się zaszczycony powierzeniem mu tak odpowiedzialnej misji, ale oburzało go to, że ten sam Himmler wydawał sprzeczne rozkazy lub rozkazy niewykonalne czy też zakłócające porządek i organizację życia obozu. Było to bowiem zachwianie wiary w sprawę najświętszą: w rozkaz. Ostatecznie wiara Hossa w autorytet swego wodza zachwiała się, gdy w dniach klęski Niemiec Himmler kazał mu „dać nura w armię", zamiast, jak się spodziewał, umrzeć przez samobójstwo wraz ze światem, o który walczyli. Wydaje się, że Reichs-fiihrer przyczynił się w niemałej mierze do wywołania objawów nerwicowych u komendanta obozu.
Inni przełożeni nie byli lepsi.
„Ten brak zrozumienia ze strony moich przełożonych doprowadzał mnie niemal do rozpaczy. Wkładałem w moje zadanie całą umiejętność, całą wolę, całkowicie mu się poświęciłem, a Glucks widział w tym tylko kaprys i zabawę" (to brzmi prawie jak skarga pilnego uczniaka, który dostał dwóję).
Nie tylko przełożeni sprawiali mu zawody, lecz także podwładni.
„Widziałem, jak moi współpracownicy oszukują mnie na każdym kroku, codziennie przeżywałem nowe rozczarowania".
Przyczyną nerwicy obozowej Hossa nie był więc, jak można by przypuszczać, konflikt moralny związany z samym faktem, że się jest komendantem obozu śmierci. To
72 RYTM ŻYCIA
l
było jego zaszczytnym obowiązkiem. Widok potwornych codziennych zbrodni nie wywoływał w nim poczucia winy, gdyż zabijanie ludzi nie było dla niego zbrodnią, lecz żołnierskim obowiązkiem niszczenia wrogów Trzeciej Rzeszy. Gdyby tych wrogów się nie zniszczyło, oni by zniszczyli naród niemiecki.
Nerwicorodne poczucie winy powstało u Hossa z czegoś całkiem przeciwnego, mianowicie z przeświadczenia, że swoich obowiązków kata nie wypełnia należycie. Dla tego starego żołnierza, wychowanego od dziecka w „głębokim — jak sam pisze — poczuciu obowiązku", świadomość, że się obowiązku nie spełnia należycie, była czymś nie do zniesienia.
Hoss stara się zmniejszyć ciężar winy, obciążając nią swoich podwładnych i przełożonych. By zmniejszyć ten nieznośny ciężar, odważa się krytykować nawet swego najwyższego przełożonego — Reichsfuhrera SS. Ale w ten sposób zachwiały się autorytety, co też z kolei jest momentem, nerwicorodnym dla tego typu człowieka co Hoss, dla którego kwestia autorytetu od lat najmłodszych była sprawą najważniejszą.
Choć brzmi to niewiarygodnie, leżący u podłoża nerwicy Hossa konflikt moralny był wywołany poczuciem niewydolności w spełnianiu swych obowiązków kata. Sam fakt, że jest się katem, nie budził w nim poczucia winy, może nawet nie docierał do jego świadomości. Od dziecka był bowiem wdrażany do ścisłego wypełniania rozkazów, lecz nie do analizowania ich treści.
Nie wydaje się też prawdopodobne, by codzienny widok okropności obozowych był przyczyną nerwicy Hossa. Już bardzo wcześnie zaczął przyzwyczajać się on do widoku krwi i cierpienia.
W 14 roku życia „wskutek ciągłego naprzykrzania się — jak pisze — uzyskałem od matki zezwolenie na zgłoszenie się w charakterze siły pomocniczej do Czerwonego Krzyża
RYTM ŻYCIA 73
[...]. Słyszałem, jak w szpitalach jęczeli ciężko ranni, prześlizgiwałem się nieśmiało obok takich łóżek. Widziałem także umierających i nawet umarłych. Doznawałem wówczas swoistego, przejmującego dreszczem uczucia. Dzisiaj jednak nie potrafiłbym go już dokładnie opisać".
Może to „przejmujące dreszczem uczucie" na widok umierających i zmarłych było podbarwione seksualnie i dlatego zostało zepchnięte w niepamięć, nie ma na to jednak żadnych dowodów. Zresztą uczucia podbarwione sadystycznie nie są tak rzadkie u dzieci. W każdym razie w całym życiorysie Hossa trudno doszukać się śladów jawnego, a nawet ukrytego sadyzmu, co podkreśla zresztą Batawia.
Dobrą szkołą dla przyszłego komendanta Oświęcimia były korpusy ochotnicze, do których Hoss należał między 19 a 23 rokiem życia. Pisze o nich następująco:
„Walki w krajach bałtyckich znamionowała dzikość i zaciętość, z jaką nie spotkałem się ani przedtem, podczas wojny światowej, ani potem, podczas innych walk korpusów ochotniczych. [...] Gdy dochodziło do starcia, przeradzało się ono w rzeź aż do całkowitego wyniszczenia. [...] Niezliczone razy widywałem przerażające obrazy wypalonych chat i zwęglonych zwłok kobiet i dzieci".
Niezłą też szkołą były istniejące w tych korpusach sądy kapturowe.
„Ponieważ rząd — pisze Hoss — nie mógł uznawać korpusów ochotniczych, nie mógł też ścigać i karać przestępstw w szeregach tych jednostek, jak kradzież broni, zdrada tajemnic wojskowych, zdrada kraju itp. Dlatego powstał w korpusach ochotniczych i organizacyjnych, które zajęły ich miejsce, samosąd oparty na starych niemieckich wzorach z podobnych sytuacji: sąd kapturowy. Jakakolwiek zdrada była karana śmiercią. Tylu zdrajców zostało zgładzonych".
74 RYTM ŻYCIA
Tak Hoss przysposabiał się do swego przyszłego stanowiska sędziego i kata w jednej osobie.
Potem przychodzi już regularne przeszkolenie w obozie koncentracyjnym w Dachau (1934—1938). Uczono tam, według słów Hossa, że „każdy minimalny objaw współczucia pokazuje wrogom państwa słabą stronę, z której nie omieszkaliby skorzystać. Jakiekolwiek współczucie dla wrogów państwa jest niegodne członka SS. Dla ludzi miękkiego serca nie ma miejsca w szeregach SS i dobrze by zrobili, gdyby jak najszybciej wstąpili do klasztoru. W SS potrzebni są tylko ludzie twardzi, zdecydowani, słuchający ślepo każdego rozkazu. Nie darmo noszą trupią główkę i stale nabitą broń. Są oni jedynymi żołnierzami, którzy również w czasie pokoju mają dniem i nocą do czynienia z wrogiem, z wrogiem za drutami". W ten sposób funkcja strażnika więziennego i kata została podniesiona do służby frontowego żołnierza.
Nawet na Hossie silne wrażenie wywarła pierwsza kara chłosty:
„Pamiętam dokładnie pierwszą karę chłosty, którą widziałem. Stałem w pierwszym rzędzie i byłem zmuszony dokładnie przyglądać się całemu przebiegowi kary chłosty. Mówię «zmuszony», bo gdybym stał w tyłnym szeregu, nie patrzyłbym na to. Robiło mi się zimno i gorąco, gdy zaczęły się krzyki. Całe wydarzenie już od początku przyprawiło mnie o dreszcze". Budziły się w nim wątpliwości, czy nadaje się do tego rodzaju służby. „I tu właśnie zaczyna się moja wina. Uświadomiłem sobie wyraźnie, że nie nadawałem się do tej służby, gdyż nie zgadzałem się wewnętrznie z takim życiem i postępowaniem w obozie koncentracyjnym, jakiego wymagał Eicke. Byłem wewnętrznie zbyt mocno związany z więźniami, ponieważ zbyt długo sam żyłem ich życiem, sam przeżywałem ich niedolę. [...] Długi czas walczyło we mnie moje wewnętrzne
RYTM ŻYCIA 75
przekonanie z poczuciem obowiązku wierności wobec przysięgi SS i uroczystego ślubowania Fiihrerowi. Czy miałem zostać dezerterem?"
Tak więc Hoss stopniowo od młodych lat przygotowywał stę do swego przyszłego stanowiska komendanta Oświęcimia.
Na marginesie warto wspomnieć o życiu religijnym Hossa. Był wychowany w atmosferze religijnej, może nawet przesadnie religijnej.
„Wskutek złożonego przez ojca ślubu — pisze Hoss — w myśl którego miałem zostać duchownym, zawód mój był już z góry ustalony. Całe moje wychowanie było nastawione w tym kierunku. Z biegiem czasu ojciec stawał się coraz bardziej religijny. Gdy tylko czas mu pozwalał, wyjeżdżał ze mną do różnych cudownych miejsc w moim kraju, do pustelni w Szwajcarii oraz do Lourdes we Francji. Gorąco błagał o błogosławieństwo niebios dla mnie, abym został kiedyś świątobliwym kapłanem. Ja sam byłem również głęboko wierzący,' o ile to możliwe u chłopca w tym wieku, i swoje obowiązki religijne traktowałem bardzo poważnie. Modliłem się z prawdziwie dziecięcą powagą i nader gorliwie pełniłem obowiązki ministranta".
Załamanie religijne nastąpiło w 13 roku życia. Przyczyną było to, że spowiednik Hossa, który był zarazem przyjacielem jego ojca, naruszając tajemnicę spowiedzi, opowiedział ojcu o wypadku, który młody Hoss miał w szkole. Dalszym bodźcem do odsunięcia się od religii i zrezygnowania ze stanu duchownego, do którego przeznaczył go ojciec, był pobyt w Palestynie, gdzie widział, jak w „miejscach świętych kupczono po handlarsku świetoś-ciami". W 22 roku życia wystąpił oficjalnie z Kościoła katolickiego.
Wrócił do religii dopiero w polskim więzieniu. W swoim liście pożegnalnym do żony pisze:
76 RYTM ŻYCIA
„Podczas mego długiego samotnego pobytu w więzieniu miałem dość czasu i spokoju, aby gruntownie przemyśleć całe swoje życie. Całe swoje postępowanie zrewidowałem gruntownie. [...] Cała ideologia, cały świat, w który tak mocno i święcie wierzyłem, były oparte na zupełnie fałszywych założeniach i bezwzględnie musiały kiedyś runąć. Moje postępowanie w służbie tej ideologii było także zupełnie fałszywe, choć działałem w dobrej wierze o słuszności tej idei. Jest więc zupełnie logiczne, że obudziło się we mnie dużo wątpliwości, czy również moje odstąpienie od wiary w Boga nie polegało na całkowicie fałszywych założeniach. Było to ciężkie zmaganie się. Jednakże odnalazłem swą wiarę w Boga. Nie mogę ci, najukochańsza, już więcej pisać o tych rzeczach, prowadziłoby to za daleko".
Jak wiadomo, szukając etiologii zaburzenia psychicznego, można trzymać się różnych zasadniczych kierunków: biologicznego, psychologicznego, socjologicznego — by wymienić najbardziej podstawowe. W samym biologicznym kierunku istnieje wiele pomniejszych szlaków: genetyczny, chemiczny, neurofizjologiczny, patofizjologiczny itp. Oczywiście żaden z tych kierunków nie prowadzi do całkowitego poznania etiologii schorzenia, pozwala nam tylko spojrzeć na całą sprawę z pewnego punktu widzenia.
Podobnie też w wypadku opisanej uprzednio reakcji więziennej Hossa możemy tłumaczyć ją rozmaicie, choćby monotonią i izolacją życia więziennego. Można też na całą sprawę popatrzeć i w ten sposób, że nerwica czy psychoza są ostrzeżeniem, iż nasze życie nie przebiega w sposób właściwy, zgodny z prawami rozwoju człowieka. Podobnie jak ból jest sygnałem ostrzegawczym, że coś organizmowi zagraża. Rzadko kiedy człowiek może w pełni rozwinąć wszystkie tkwiące w nim możliwości, część z nich przez całe życie jest stłumiona i nie ma możliwości rozwoju. Czasem w sytuacjach wyjątkowych, wymagających olbrzymiego
RYTM ŻYCIA 77
wysiłku, ujawnia się prawdziwa wartość człowieka. W sposób chaotyczny i burzliwy wychodzą na wierzch te nie wyzyskane „energie" w ostrej fazie psychozy.
Są jednak ludzie, których całe życie przebiega w sposób skarłowaciały. Ludzie ci nie mają możności swobodnego rozwoju, karłowacieją, jak drzewko osadzone w doniczce. Życie ich przeraża swą nudą, monotonią, jałowością. W języku psychiatrycznym można powiedzieć, że ludzie ci nie potrafią stworzyć własnej osobowości, żyją „z drugiej ręki", jak to określa dr Gifbert. Takie było życie Hossa, zawsze w cieniu autorytetu, zawsze tłumione, zamknięte w ciasnych obręczach rozkazów. Może psychoza więzienna była właśnie ostrzeżeniem, że tak dalej żyć nie można. I rzeczywiście, po przejściu załamania psychicznego Hoss postanawia zmienić dotychczasowy tryb życia, osiąść na roli i założyć liczną rodzinę. Brzmiało to sielankowo. Wkrótce jednak wstąpił do SS.
Tak więc ostrzeżenie w formie więziennej psychozy nie pomogło. Hoss wrócił do swej dawnej linii życiowej — bezwzględnego posłuszeństwa — i w formacjach SS kształcił się dalej na coraz doskonalszego robota.
Jeśli można typologię ludzką poszerzyć o typ robota, człowieka, którego życie polega na ślepym posłuszeństwie, precyzyjnym wykonywaniu rozkazów, wierzącego bez reszty w autorytety, pozbawionego zupełnie zmysłu humoru, gdyż humor może zagrażać autorytetowi człowieka, który potrafi patrzeć tylko jednostronnie, przy czym inne kąty widzenia są mu niedostępne — to należałoby równocześnie dodać, że ten typ ludzi jest skłonny do kompensowania swego, może podświadomego, poczucia niższości chęcią bezwzględnego podporządkowania sobie innych ludzi.
Miejmy nadzieję, że ten typ robota-nadczłowieka zaginął wraz z hitlerowskimi Niemcami.
Rampa; psychopatologia decyzji
Jednym z obozowych obrazów, które obok kominów krematoryjnych i stosów nagich, wyniszczonych ciał utkwią na długi czas w pamięci ludzkości, jest scena selekcji na rampie. Tłum kobiet, mężczyzn, starców, dzieci, bogatych i biednych, pięknych i brzydkich defilował przed lekarzem SS, stojącym w postawie władcy i sędziego. Nieznaczny ruch ręki tego człowieka decydował, czy stojący przed nim drugi człowiek pójdzie za chwilę do gazu, czy też dana mu będzie możliwość przeżycia choćby kilku dni lub miesięcy. Było w tej scenie coś z sądu ostatecznego; ruch ręki kierował do ognia lub dawał sposobność ocalenia. Ci, co czekali na wyrok, zazwyczaj nie wiedzieli, co ich czeka. Wiedzieli tylko, że ruch ręki jest ważnym znakiem w ich życiu, coś oznacza, ale co, pozostało dla nich nieraz tajemnicą, aż do chwili gdy w otworze sufitu rzekomej łaźni ukazywała się głowa w masce gazowej. Gdy więźniowie szli do selekcji i wiedzieli, że idą do gazu, ostatkiem sil starali się wyprostować, maszerować sprężystym krokiem, by zrobić na lekarzu SS dobre wrażenie i znaleźć się po jego prawicy.
Jedną z paradoksalnych cech życia obozowego było, jak się zdaje, to, że przy swej przygniatającej szarości,
RYTM ŻYCIA 79
prawdziwej Nacht und Nebel, miało ono także niesłychaną ostrość. Zjawiska w normalnym życiu dyskretne, objawiające się w rozmaitych subtelnych odcieniach i dlatego niekiedy niedostrzegalne, tutaj występowały dramatycznie, w proporcjach niezwykłych, budząc w obserwatorze przerażenie i jednocześnie podziw dla ludzkiej natury. Dlatego analiza życia obozowego może pomóc w zrozumieniu wielu zjawisk życia ludzkiego, które normalnie wymykają się spod obserwacji z powodu swej dyskretności i wieloznaczności. Można by się tu dopatrywać pewnych analogii z psychiatrią, której teren obserwacji obejmuje także zjawiska życia ludzkiego w wyolbrzymionych proporcjach, dzięki czemu są łatwiej spostrzegalne. Niezwykłą ostrością przeżyć obozowych należy też tłumaczyć fakt ich głębokiego wrycia się w pamięć. Wielu byłych więźniów do tej pory ma sny obozowe, a niektóre obrazy życia obozowego często i łatwo władają ich wyobraźnią.
Tak zwykły w codziennym życiu życzliwy gest, przyjazne słowo, serdeczny uśmiech mogły w obozie komuś uratować życie, przywrócić mu wiarę w siebie. Tak częste w życiu każdego stany rezygnacji i tęsknoty za końcem codziennej udręki, które mijają jak pochmurne dni bez śladu, w obozie nierzadko kończyły się śmiercią. Kto nie chciał żyć, miał już wszystkiego dość, niejednokrotnie nie budził się następnego ranka. Związki przyjaźni w obozie były tak silne, że przetrwały próbę czasu i wyparły nierzadko wszelkie inne więzi uczuciowe, wcześniejsze i późniejsze. Dla tych, co przeszli obóz, towarzysze niedoli pozostaną na zawsze najbliższymi i jedynymi ludźmi umiejącymi ich zrozumieć. Cechy dobre i złe ludzkiej natury, które u każdego w normalnym życiu mieszczą się razem, tworząc skomplikowany obraz jego charakteru, w obozie rozrastały się do wymiarów bohaterstwa, świętości i męczeństwa lub potwornej brutalności, egoizmu, okrucieństwa i zwyrod-
80 RYTM ŻYCIA
niałego cynizmu. Przykładów takich można by cytować wiele. Życie na krawędzi śmierci, gdzie jeden fałszywy krok, mylna decyzja lub po prostu przypadek mogły skończyć się unicestwieniem więźnia lub pchnąć go na drogę brutalnej przemocy, na której stopniowo tracił swe człowieczeństwo, było prawdopodobnie główną przyczyną zaostrzenia cech i praw ludzkich.
Takiemu zaostrzeniu uległ też w obozie problem decyzji. Sytuacja na rampie obejmowała trzy warianty ludzkiej decyzji: tego, co decyduje o losie drugiego człowieka, tego, co wie, co go czeka, i postanawia wyjść z próby zwycięsko, oraz tego, co nie wiedział, co mu los gotuje i jak mu wyjść naprzeciw, który w swych wątpliwościach, lęku i niepewności podejmował decyzje przypadkowe i nierzadko bezsensowne.
Te trzy warianty spotyka się także najczęściej w życiu codziennym.
Najłatwiej wyobrazić sobie przeżycia tych, którzy ostateczny wyrok ferowali. Może chwilami czuli się oni w roli Boga na sądzie ostatecznym, ale raczej byli tym wszystkim znużeni i znudzeni. Wierzyli, że w ten sposób spełniają swój obowiązek oczyszczania rasy, spieszyli się, bo myślami byli już gdzie indziej, po ciężkim obowiązku czekała ich zwykle libacja, alkohol spłukiwał ślady wyrzutów sumienia. Decydujący o życiu ruch ręki był raczej kwestią przypadku niż przemyślenia; co dziesiątemu czy co dwudziestemu można było darować życie.
W normalnym życiu społecznym trudno uniknąć sytuacji, w których musi się o losie drugiego człowieka decydować lub w których własny los od cudzej decyzji jest zależny. Zakres władzy i stopień hierarchii społecznej są na ogól proporcjonalne do wagi decyzji. Decyzja jest tym ważniejsza, im więcej osób dotyczy i im większy wpływ na ich los wywiera. Każda decyzja jednak, gdy dotyczy drugiego
RYTM ŻYCIA 81
człowieka, jest obarczona ciężarem dużej odpowiedzialności. Można nawet postawić pytanie, w jakim stopniu ma się prawo brać tę odpowiedzialność za siebie.
Ci, którzy na rampie decydowali o życiu i śmierci tysięcy ludzi, z wszelkim prawdopodobieństwem poczucia odpowiedzialności za ich los nie mieli lub mieli je w sensie negatywnym jako poczucie odpowiedzialności za to, by sprawnie zlikwidować tych, którzy w ich pojęciu byli zakałą ludzkości. Trzeba chyba przyjąć, że cierpieli oni na patologiczny brak wyobraźni. Inaczej ruch ręki nie przychodziłby im z taką łatwością. Działali na zasadzie automatu: byle więcej, byle szybciej.
Każdemu zdarza się decydować o losie drugiego człowieka. Decyzje te nie należą do łatwych. I dlatego w takich sytuacjach dużą pomocą są różnego rodzaju normy, z góry określające, jaką decyzję wydać w danych warunkach. Takimi normami dla sędziego są przepisy prawne, dla lekarza wiadomości z zakresu diagnostyki i prognozy, dla nauczyciela zakres wymagań egzaminacyjnych. Im decyzja ma być bardziej bezstronna, tym silniej trzeba oprzeć się na normach, a wyłączyć momenty natury subiektywnej, zwłaszcza emocjonalnej. Tym samym decyzja przestaje być własną, a staje się decyzją normatywną, tzn. jakikolwiek inny człowiek, opierający się na tych samych normach, wydawałby decyzję identyczną. W tym sensie sprawiedliwość jest ślepa. Człowiek idealnie sprawiedliwy nie patrzy na człowieka, o którym decyduje, swoimi oczyma, ale z punktu widzenia norm, których jest przedstawicielem. Idąc tokiem tego rozumowania można by dojść do absurdalnego wniosku, że w sytuacji na rampie człowiekiem „idealnie sprawiedliwym" był lekarz SS, który ślepo trzymał się norm zleconych mu przez przełożonych: najsilniejsi do obozu, wszyscy inni do gazu; ze swej decyzji wyłączał on wszelkie momenty subiektywne, zwłaszcza emocjonal-
82 RYTM ŻYCIA
ne, i działał jak automat. Otóż absurdalność takiego wniosku zdaje się tkwić w tym, że człowiek normalnie nie jest zdolny do decyzji absolutnie sprawiedliwych i że nie może zasłonić sobie oczu jak przysłowiowa Temida. Decydując o losie drugiego człowieka nie może on tylko trzymać się norm, ale też musi go widzieć, wczuć się w niego, wyobrażać sobie jego sytuację przeszłą, teraźniejszą i przyszłą itd. Wszystkie czynności psychiczne związane z taką decyzją odbywają się kosztem dużego zaangażowania uczuciowego. Wie o tym dobrze każdy nauczyciel, lekarz i sędzia, a więc ludzie, których zawód w dużej mierze polega na decydowaniu o cudzym losie. Nigdy też najlepszy nawet mózg elektronowy nie zastąpi ich w pracy.
Przykład lekarza SS przy selekcji na zasadzie kontrastu uzmysławia nam znaczenie czynnika emocjonalnego w powstawaniu decyzji, zwłaszcza tych, które odnoszą się do innych ludzi. Najważniejszym otoczeniem człowieka są inni ludzie i dlatego decyzje ich dotyczące są najważniejsze i najbardziej uczuciowo angażujące. Podstawową decyzją emocjonalną w stosunku do drugiego człowieka jest decy-/ja zbliżenia się do niego lub oddalenia. Pomijając różne odcienie uczuciowe, jakie w tych dwóch kierunkach się mieszczą, można określić je jako podstawę sympatii, antypatii lub całkowitej obojętności. Dla lekarza SS Żydzi, których selekcjonował, byli antypatyczni lub w najlepszym razie całkowicie obojętni, w tym duchu bowiem został wychowany, te idee mu wszczepiono. Nie widział on w nich ludzi, nie interesowali go, chyba jako obiekt badań rzekomo naukowych lub grabieży; na pewno nie zaświtała mu w głowie myśl, by do nich się zbliżyć, zamienić kilka słów, dowiedzieć się o ich przeżyciach. Fakt oddalenia emocjonalnego jest istotny w każdej propagandzie wojennej; do minimum redukuje się kontakty obywateli z wrogiem, starając się przedstawić jego obraz w najgorszych kolo-
RYTM ŻYCIA 83
rach. Również w najbliższych stosunkach uczuciowych, gdy dwie osoby dotychczas ze sobą związane zaczynają się od siebie oddalać, tracą wspólny język, przestają się rozumieć i sobą interesować, oznacza to z reguły rozbicie związku uczuciowego.
Lekarze-więźniowie musieli też niejednokrotnie decydować o życiu i śmierci swoich podopiecznych. Na pewno decyzje te były dla nich bardzo trudne. Nie mogli ich jednak uniknąć, tylko dla niewielu wystarczało lekarstw, które mogły uratować życie, nie wszystkich można było uratować od selekcji itd. Trzeba było wybierać, kogo skazać na śmierć, a komu dać możność życia. Można by znów wysnuć absurdalną analogię, że decydowali oni podobnie jak lekarze SS. Absurdalność takiego wniosku polega na nieuwzględnianiu różnicy postawy emocjonalnej. Lekarze-więźniowie chcieli za wszelką cenę pomóc swym chorym, nawet tym, którym pomóc nie mogli i wbrew swej woli musieli skazać ich na śmierć. Dla lekarzy SS chorzy byli elementem obcym i obojętnym, przeznaczonym szybciej lub później do likwidacji.
Coraz szybsza przemiana środowiska naturalnego w techniczne, jakiej jesteśmy świadkami w naszym stuleciu, sprzyja technicznemu spojrzeniu na drugiego człowieka, tzn. że coraz słabiej widzi się w nim cechy ludzkie, a coraz wyraźniej atrybuty związane ze sprawnym funkcjonowaniem maszyny techniczno-społecznej. Spojrzenie takie jest może jednym z największych niebezpieczeństw współczesnej cywilizacji. Przykład lekarza na rampie, który jest właśnie takiego spojrzenia skrajną realizacją, powinien być ostrzeżeniem.
Drugi wariant reprezentują ci stosunkowo nieliczni więźniowie, którzy zdawali sobie sprawę, co ruch ręki lekarza SS oznacza. Wielu z nich było już w takim stanie prostracji, że przyjmowali swój los obojętnie, nie byli
84 RYTM ŻYCIA
w stanie podjąć żadnej decyzji, a tym bardziej zdobyć się na wysiłek, by będąc u kresu sił, w stanie zmuzułmanienia, przybrać postawę człowieka zdrowego i silnego. Byli jednak tacy, u których decyzja przetrwania przemogła wyniszczenie, chorobę, osłabienie i towarzyszący im stan apatii. Potrafili oni zmobilizować się i z niesłychanym wysiłkiem woli wyprężyć swe udręczone ciało i przemaszerować sprężystym krokiem przed lekarzem SS. Nawet dzieci, przechodząc pod okiem esesmanów, wspinały się na palcach, by dotknąć główką poprzeczki, której poziom wy-/naczał granicę życia i śmierci. Nie zawsze zresztą ten olbrzymi wysiłek na coś się przydawał, od przypadku bowiem i humoru „sędziego" w dużej mierze zależało, czy więzień szedł do gazu, czy dawało mu się jeszcze możliwość przeżycia. W każdym razie przyjęli oni warunki egzaminu; starali się być takimi, jakimi chcieli widzieć ich oprawcy, tj. /datnymi jeszcze do pracy numerami. Reżim obozu wymagał bowiem, aby nim przyjdzie całkowite wyniszczenie i śmierć, być silnym i zdolnym do pracy. Numer musiał do końca funkcjonować sprawnie; niemieckie poczucie po-r/ądku i oszczędności nie zgadzało się z pozostawieniem przy życiu numerów niezdatnych już do pracy dla dobra III Rzeszy.
Akceptacja modelu zachowania się, jaki był ustalony dla więźniów przez twórców obozów koncentracyjnych, była pierwszą koniecznością życia obozowego. „Ceremoniał przyjęcia" zmierzał do szybkiego zlikwidowania dotychczasowego modelu życia i jak najszybszego wdrożenia się w model obozowy. „Ceremoniał przyjęcia" nie jest specjalnym wymysłem organizatorów życia obozowego. Istnieje on — oczywiście w nie tak drastycznej postaci — w różnych instytucjach społecznych, zwłaszcza tam, gdzie trzeba szybko nowych członków danej instytucji przyzwyczaić do obowiązujących w niej norm. W tym celu
RYTM ŻYCIA 85
konieczne jest osłabienie dotychczasowych modeli zachowania się, szczególnie tych, które nie zgadzają się z wzorami obowiązującymi w instytucji, przy jednoczesnym narzuceniu wzorów w niej obowiązujących. Typowym przykładem jest tu okres rekrucki w wojsku. Nie tylko jednak w wojsku musi się przejść przez trudny okres próby. To samo dzieje się w nowym miejscu pracy, w nowym środowisku szkolnym czy pozaszkolnym itp. Zawsze trzeba płacić „frycowe", wchodząc w nową grupę społeczną. Okres próby jest tym trudniejszy, im grupa ma bardziej rygorystyczne formy zachowania się. Z czasem nowe formy zachowania się ulegają automatyzacji, wykonuje się je bez zastanowienia, tzn. nie trzeba podejmować decyzji, czy wykonać je, czy nie, i w jaki sposób je wykonać. Nim jednak do tego dojdzie, trzeba nowych form nieraz długo się uczyć. Rekrut uczy się salutować; nie od razu mu to zręcznie wychodzi; później jednak wykonuje tę czynność automatycznie, bez większego zastanowienia i z minimalnym wysiłkiem woli.
Przyjęcie nowych norm zachowania się nie zawsze jest równoznaczne z ich wewnętrzną akceptacją. Żołnierz może zgrabnie salutować przed swoim przełożonym, ale nie zawsze musi wobec niego żywić szacunek, którego przecież żołnierskie pozdrowienie ma być wyrazem. Pojęciem konformizmu określa się przyjmowanie pewnych norm bez ich wewnętrznej akceptacji. Mimo że coś się wykonuje wbrew swemu przekonaniu, że decyzja nie jest własna, ale cudza, z zewnątrz narzucona, czynność daną wykonuje się z czasem równie sprawnie jak tę, którą z upodobaniem się wybrało. Bunt przeciw narzuconej formie nie może być zbyt silny, z czasem musi on stępieć, inaczej bowiem paraliżowałby on nauczenie się i wykonywanie nowej formy zachowania się. W hipnozie zakres cudzej woli jest większy niż własnej. Pod wpływem sugestii hipnotyzera hipnotyzowany może wyko-
86 RYTM ŻYCIA
nywać czynności, których by nie potrafił sam wykonać przy największym nawet wysiłku własnej woli, np. zwiększyć napięcie mięśniowe do całkowitego usztywnienia ciała, kierować układem wegetatywnym tak, by zwalniać lub przyśpieszać dowolnie akcję serca, kurczyć naczynia krwionośne itd., wpływać na percepcję: nie czuć bólu, nie słyszeć lub nie widzieć lub widzieć i słyszeć to, czego chce hipnotyzer, aktywizować zapisy pamięciowe, których normalnie nie można wywołać, jak np. przeżyć z wczesnego dzieciństwa itd. Niemniej jednak hipnotyzer nie może narzucić tego, co jest całkowicie sprzeczne z wolą hipnotyzowanego, np. by kogoś lub siebie zabić.
W obozie większość więźniów nie akceptowała narzuconych im norm życia. Wyjątek stanowili ci, którzy chcieli się upodobnić do władców obozowych, przyjmowali ich strukturę myślenia i jak wszyscy neofici byli nieraz od nich gorliwsi. Początkowo więźniowie byli całkowicie ogłuszeni obozowym modelem życia; pomagał tu wspomniany „ceremoniał przyjęcia". W tym stanie ogłuszenia łatwiej było /achowywać się jak automat, robić to, co nakazywał reżim obozowy, zrzucić przyzwyczajenia dotychczasowego życia. Z czasem tępieli na widoki, które by dawniej wywoływały gwałtowny odruch grozy lub obrzydzenia; tępieli też na własny ból i cierpienia. Wiele czynności życia obozowego ulegało automatyzacji; automatycznie prężyli się i ściągali czapki na widok esesmanów, automatycznie stawali do apeli, szli do pracy itd. Automatyzacja była koniecznością. Nie można było nad nakazaną czynnością zastanawiać się: /robić czy nie zrobić i jak zrobić; trzeba ją było jak najszybciej i jak najsprawniej wykonać, gdyż niewykonanie groziło biciem, a nawet śmiercią.
Sytuacja na rampie była dla więźnia egzaminem, czy jeszcze do pełnienia funkcji więźnia obozu koncentracyjnego jest zdolny, czy też zdatny jest tylko do gazu lub
RYTM ŻYCIA 87
zaszpilowania. Dlatego maksymalnym wysiłkiem woli starał się on w tym egzaminie wypaść dobrze. W każdej instytucji istnieją sytuacje egzaminacyjne, w których sprawdza się zdatność jej członków. Niezdatni zostają wyłączeni. W obozie wyłączenie oznaczało śmierć.
Śmierć, która była codzienną rzeczywistością obozu koncentracyjnego, stwarzała konieczność szybkich decyzji; nie było czasu na zastanawianie się, jaką drogę wybrać, na medytowanie, co lepsze, a co gorsze. Trzeba było działać szybko, gdyż wahanie często kończyło się śmiercią. Nie można było się mylić; fałszywa decyzja mogła oznaczać śmierć. W podobnej sytuacji znajduje się żołnierz w czasie walki; czas jest zbyt krótki, by zastanawiać się i wahać; większość decyzji wykonuje się automatycznie, bez pełnego udziału świadomości.
Groźba śmierci zmienia perspektywę czasową życia ludzkiego. Normalnie czas przyszły rozciąga się do nie oznaczonego końca. Nawet u ludzi starszych czy ciężko chorych, których kres życia jest bliski, fakt ten nie dociera jakby do ich świadomości; mają przed sobą wolną przestrzeń czasu przyszłego. Ta wolna przestrzeń pozwala na swobodę poruszania się; można wybierać te czy inne aktywności, można się mylić, bo pomyłka jest jeszcze do naprawienia, jest czas na wahania się i podjęcie świadomej decyzji.
W sytuacji zagrożenia perspektywa czasowa zmienia się. Czas przyszły skraca się i dzięki temu nabiera niezwykłej wagi i intensywności. Bliskość śmierci sprawia, że decyzje stają się ważne; błędne mogą oznaczać śmierć, właściwe — zwycięstwo nad nią. Wszystkie inne, które nie odnoszą się bezpośrednio do walki o życie, stają się zbyteczne. Występuje redukcja form zachowania się do zasadniczych, związanych z walką o życie. To wszystko, co stanowiło dotychczasową treść życia i determinowało do-
88 RYTM ŻYCIA
tychczasowe akty woli, zostaje wyłączone jako nieważne. Nikt w takich sytuacjach nie zastanawia się nad sprawami, które w życiu codziennym przyprawiały go nieraz o ból głowy. Trudności codziennych decyzji wobec wagi decyzji w sytuacji zagrożenia wydają się śmieszne. Jednocześnie decyzje muszą być bardzo szybkie, nie ma czasu na wahanie się i rozważanie pro i contra tej czy innej drogi. Decyzje są często podejmowane impulsywnie. Dopiero po przejściu sytuacji zagrożenia przychodzi nieraz refleksja, dlaczego właśnie w ten, a nie w inny sposób się postąpiło. W sytuacji normalnej nie potrafiłoby się tak szybko zdecydować i wybrać tak odpowiedniej drogi zachowania (złego wyboru nie pamięta się, bo kończy się on śmiercią).
Mimo że zachowanie się w sytuacjach zagrożenia zwykle nie jest wynikiem w pełni świadomego aktu woli, lecz raczej zbliżone do działania odruchowego i automatycznego, to jednak czujemy się za nie odpowiedzialni i otoczenie też tak je ocenia; co więcej, często te właśnie sytuacje są uważane za probierz ludzkiej wartości.
Czy stanowisko takie jest słuszne? Wewnętrzne przekonanie mówi o tym, że sytuacja graniczna jest najwyższym sprawdzianem wartości człowieka, natomiast logiczne rozumowanie sprzeciwia się takiemu ujmowaniu sprawy. Jak bowiem decyzją o największym walorze, ogniskującą wartość człowieka, ma być decyzja, w której nie ma czasu na wahanie, na rozważanie pro i contra, a która powstaje nieraz w momentalnym olśnieniu, że „właśnie tak trzeba", lub całkiem odruchowo. Czy ma się zatem prawo oceniać decyzje podjęte w sytuacji granicznej, gdy pozbawione są istotnego atrybutu świadomej decyzji — wahania się między przeciwstawnymi formami aktywności i rozważanego wyboru właściwej.
Sprzeczność ta między wewnętrznym przekonaniem a logiką rozumowania wynika z założenia, że decyzja jest
RYTM ŻYCIA 89
równoznaczna z aktem woli, a wola jest najwyższym przejawem życia psychicznego, ona steruje zachowaniem się człowieka. U podłoża powyższego założenia tkwi, jak się zdaje, kartezjariski model człowieka, skrajnie dualistyczny, w którym ciało jest mechanizmem kierowanym przez psychikę. Akt woli jest rozkazem wysyłanym do tego mechanizmu. Jako taki musi być jakby kwintesencją życia psychicznego; nie może być czymś impulsywnym, odruchowym, nie przemyślanym.
Sposób patrzenia na przyrodę ożywioną, a także na człowieka w znacznym stopniu jest kształtowany na modelach technicznych. Co człowiek sam stworzył, najłatwiej mu zrozumieć. Model mechaniczny polega na tym, że istoty żywe uważa się za skomplikowane mechanizmy. Tego rodzaju podejście ułatwiało w medycynie badanie ustroju ludzkiego. Mechanizmem można bowiem dowolnie manipulować, można go rozkładać na części składowe, co jest istotnym warunkiem poznania naukowego. Poglądy mechanistyczne utorowały drogę naukowej medycynie. Mechanizm jednak sam z siebie działać nie może, musi mieć jakąś siłę napędową i coś, co nim kieruje. I tu zaczynały się kłopoty. Jeśli przyjmowało się istnienie duszy, to obarczało się ją obowiązkiem sterowania. A że duszę mają tylko ludzie, więc tylko oni mają wolną wolę, a zwierzęta jej nie mają, zachowują się jak automaty reagujące w określony sposób na określony bodziec. Również chorzy psychicznie byli pozbawieni wolnej woli, gdyż dusza ich była chora. Wyznawcy poglądu dualistycznego mieli dodatkowy kłopot z wytłumaczeniem, w jaki sposób psychiczne łączy się z somatycznym, gdzie jest między nimi punkt styczny. Kartezjusz, jak wiadomo, szyszynkę obarczał rolą przełącznika między psychicznym a somatycznym. Odrzucając istnienie duszy, odrzucało się konsekwentnie zagadnienie wolnej woli. Stawało się na gruncie
90 RYTM ŻYCIA
ścisłego determinizmu. Prawa obowiązujące w przyrodzie obowiązywały też człowieka; w nich się całkowicie zamykał i nie miał wolności wyboru. Z końcem ubiegłego stulecia panował optymistyczny pogląd, iż nawet tak bardzo skomplikowany mechanizm, jakim jest człowiek, da się bez reszty wytłumaczyć ruchem elementarnych cząsteczek, tj. ująć w prawa fizyki i chemii. Pogląd ten w medycynie odegrał dużą rolę; jemu zawdzięcza się wspaniały rozwój biochemii, a w terapii dotychczas panuje przekonanie, że wszystko da się rozwiązać na drodze chemicznej.
Od drugiej wojny światowej datuje się rozwój nowego modelu technicznego, opartego na urządzeniach samo-sterujących. Już sama nazwa tych urządzeń wskazuje, że zagadnienie sterowania i podejmowania decyzji (w języku psychologicznym aktu woli), a więc tego, co tak trapiło badaczy przyrody operujących modelem mechanicznym, zostało tu rozwiązane technicznie. Urządzenie sterujące lufą działa przeciwlotniczego samo decyduje, jak lufę nastawić i kiedy wyzwolić pociski. Każdy, kto strzelał, wie, że pociągnięcie za język spustowy jest związane z pewnym wahaniem i napięciem, chce się bowiem wybrać moment najodpowiedniejszy, w którym ma się pewność, że się trafi do celu. U wprawnych strzelców decyzja wyboru właściwej chwili przychodzi szybciej; niekiedy najcelniejszy strzał jest oddany automatycznie. Skomplikowany proces związany z podejmowaniem decyzji, uważany przez wielu za najważniejszą czynność psychiki, może być wykonywany przez maszynę często sprawniej niż przez człowieka. Nie znaczy to, by maszyny elektronowe miały duszę i że życie psychiczne można nimi zastąpić. Fakt jednak, że mogą one wykonywać pewne czynności uważane do niedawna za atrybut psychiki ludzkiej, jak logiczne rozumowanie i podejmowanie decyzji, zmusza do rewizji pojęcia psychiki. W każdym razie nie można jej identyfikować z jakąś
RYTM ŻYCIA 91
poszczególną funkcją, np. aktem woli. Podobnie jak nie mamy zadowalającej definicji życia, tak też nie dysponujemy dotychczas definicją tego, co jest subiektywnym przejawem życia, a co określa się pojęciem duszy czy psychiki.
W maszynach samosterujących zdolność wydawania decyzji jest uzależniona od trzech urządzeń: zaprogramowania celu, zdolności odbierania informacji z otoczenia, zwłaszcza tych, które dotyczą efektu własnego działania (sprzężenie zwrotne —feedback) i pamięci. Z tych trzech składowych formuje się decyzja, która może być wydana w postaci elementarnej (odpowiedzi „tak" lub „nie"), jak w maszynach cyfrowych, albo też w formie ciągłej (modulacji odpowiedzi), jak w maszynach analogowych.
Modele cybernetyczne ułatwiły zrozumienie czynności mózgu. Z drugiej strony cybernetycy dużo skorzystali z badań neurofizjologicznych (schemat połączeń korowych Lorente de No pomógł technikom w konstruowaniu różnego typu urządzeń samosterujących). Już sama morfologiczna struktura neuronu wskazuje na to, że w nim dokonuje się jakaś decyzja. Wieloma bowiem wypustkami (dendrytami) odbiera on sygnały z otoczenia (poza tym sygnały dochodzą bezpośrednio do ciała komórkowego za pomocą tzw. synaps akso-somatycznych), a tylko jednym kanałem (aksonem) sygnały wychodzą z komórki. We wnętrzu komórki musi więc dokonać się integracja dochodzących sygnałów i powstać decyzja, jaki sygnał wysłać w otoczenie.
Struktura połączeń między neuronami jest taka, że zapewnia powrót części sygnałów wysłanych przez neuron do niego z powrotem (tzw. obwody zamknięte). W ten sposób spełnia się zasada sprzężenia zwrotnego. Neuron jest informowany o skutkach swego własnego działania. Sygnały dochodzące zostają zarejestrowane. Według hipotezy Hydena mechanizm pamięci polega na zmianie struk-
92 RYTM ŻYCIA
tury kwasów nukleinowych DNA i RNA pod wpływem strumienia impulsów wchodzących do neuronu. Jest to hipoteza nęcąca swym połączeniem pamięci filogenetycznej (dziedziczności) z pamięcią ontogenetyczną za pomocą identycznego mechanizmu biochemicznego. Zaprogramowanym celem w komórce nerwowej byłaby jej substancja genetyczna (DNA), która, jeśli hipoteza Hydena okaże się słuszna, ulegałaby pewnym modyfikacjom pod wpływem aktywności komórki nerwowej.
Neuron spełnia więc warunki potrzebne w układach samosterujących do wydawania decyzji. I podobnie jak w nich wydane decyzje mogą być typu „albo — albo" lub typu ilościowego. W pierwszym wypadku ma się do czynienia z pełnym wyładowaniem całej komórki nerwowej (tzw. potencjał czynnościowy lub iglicowy), którego wielkość jest maksymalna i niezależna od siły bodźca działającego na komórkę, albo z brakiem tegoż wyładowania. Jak w maszynach cyfrowych, obowiązuje tu język dwójkowy (l — wyładowanie, O — brak wyładowania). W drugim wypadku występuje miejscowa zmiana potencjału elektrycznego, tzw. odczyn miejscowy lub potencjał generacyjny, nie obejmująca całej komórki i proporcjonalna do siły bodźca.
W zbudowanej z miliardów neuronów sieci różnego typu połączeń obowiązuje hierarchia, polegająca na tym, że decyzje poszczególnych komórek nerwowych są od siebie uzależnione. Pewne grupy komórek tworzą jakby zespoły robocze zajmujące się określonym zagadnieniem (tzw. ośrodki nerwowe). Decyzja dochodząca do takiej grupy neuronów ma charakter globalny: wykonać daną czynność lub ją wstrzymać; nie zajmuje się już ona szczegółami wykonania.
Z hierarchizacją decyzji wiąże się zagadnienie selekcji. Nie wszystkie informacje mogą dotrzeć wyżej, część musi
RYTM ŻYCIA 93
ulec odrzuceniu. O selekcji decyduje znaczenie danej informacji dla ustroju. Zagadnienie selekcji jest tak wyraźne, że da się je ujawnić za pomocą badań anatomicznych. Dla przykładu: siatkówka ludzka składa się z 6 milionów czopków i 110 milionów pręcików, a nerw wzrokowy ma zaledwie l milion włókien. Jak pisze Walsh, „siatkówka dąży do wychwytywania elementów o prawdopodobnym znaczeniu biologicznym przy równoczesnym odrzucaniu elementów pozostałych". Odwrotna sytuacja istnieje przy strumieniu informacji biegnących na obwód; decyzja „odgórna" ulega powieleniu, jeśli wykonawca (efektor) jest mało ważny, a jest bardziej jednostkowa, gdy jego rola jest poważniejsza. Klasycznym przykładem przedstawionej sytuacji jest korowe pole ruchowe. Reprezentacja korowa ręki, ust, języka jest wielokrotnie większa niż u mięśni tułowia i kończyn dolnych. Dlatego homunkulus ilustrujący reprezentację korową wygląda tak karykaturalnie. Jego karykaturalność wynika stąd, że nie ma równości między poszczególnymi jednostkami wykonawczymi; mięśnie grzbietu są plebsem w porównaniu z mięśniami ręki czy języka. Zniekształcenie stosunków anatomicznych w reprezentacji korowej jest znacznie niniejsze u zwierząt; stopień ważności poszczególnych efektorów rozkłada się u nich bardziej równomiernie. W drodze ewolucji u człowieka głównym kanałem działania na świat otaczający, a tym samym kanałem sygnałów wysyłanych, stała się aktywność ręki i narządu ruchowego mowy, dlatego znaczenie tych elementów ruchowych jest większe niż pozostałego aparatu ruchowego. Natomiast u zwierząt równowaga pomiędzy poszczególnymi elementami efektorycznymi jest bardziej zachowana. Skala ważności obowiązuje też sygnały wchodzące do układu nerwowego; według niej dokonuje się ich selekcja. Następstwem tej selekcji jest zniekształcenie obrazu świata otaczającego; widzimy to, co jest dla nas ważne.
94 RYTM ŻYCIA
W zespołach neurastenicznych, zarówno organicznego, jak i psychogennego pochodzenia, osiowym objawem jest zaburzenie hierarchii pracy układu nerwowego, a tyrn samym także selekcji. Sygnały mało ważne, które normalnie zostają stłumione, na równi z sygnałami ważnymi aktywują cały układ nerwowy, tworzy się chaos („szum" w języku cybernetycznym), przypominający zły system cybernetyczny, gdzie władze centralne o wszystkim muszą wiedzieć i o wszystkim decydować, wskutek czego o niczym nie wiedzą i o niczym nie decydują. Odwrotna sytuacja istnieje w konwersji histerycznej; pewne układy czynnościowe zostają wyłączone z ogólnej hierarchii układu nerwowego i uzyskują sztuczną autonomię, co klinicznie objawia się ich porażeniem lub nadmierną aktywnością. W systemach społecznych analogiczna autonomizacja występuje, gdy aparat władzy, zbyt sprzeczny z interesem podległych mu jednostek, integruje w sposób sztuczny ich życie; tworzą się wówczas przeciwstawne mu systemy organizacyjne, dzięki którym tendencje tłumione przez oficjalny system organizacyjny znajdują wyładowanie.
Trzecią — obok hierarchii i selekcji — cechą pracy układu nerwowego, odgrywającą rolę w formowaniu się decyzji, jest kolektywność. Mimo że pojedynczy neuron podejmuje decyzje, to jednak są one bez większego znaczenia, jeśli nie są wsparte decyzjami innych neuronów. Z kolei decyzja pojedynczego neuronu zależy od decyzji innych neuronów; zależnie od sygnałów od nich dochodzących może on dać odpowiedź „tak" lub „nie" (potencjał czynnościowy), może też ograniczyć się tylko do odczynu miejscowego. Odczyny miejscowe aktywując tylko część komórki nerwowej, przygotowują ją do odpowiedzi ostatecznej „tak" lub „nie". Mimo wzajemnego oddziaływania neuronów na siebie i kolektywnego charakteru ich pracy zachowują one swą indywidualność; każdy ma swoisty
RYTM ŻYCIA 95
rytm pracy, którą w istocie jest formowanie decyzji, alternatywnej (tak — nie) lub ilościowej (odczyn miejscowy). Z kwantów decyzji, jakimi są decyzje poszczególnego neuronu, formują się decyzje grupowe. Pewne grupy neuronów łączą wspólne zadania, a w związku z tym także wspólne decyzje. Wytwarza się hierarchia i specjalizacja. Jedne grupy podlegają drugim, tworzy się łańcuch zależności. Wystarczy jeden sygnał, by aktywować cały ciąg wydarzeń, niekiedy bardzo skomplikowany.
Zagadnienie padaczki zdaje się polegać na zerwaniu struktury wzajemnej zależności i kolektywnego charakteru pracy neuronów. Pewna grupa komórek nerwowych zaczyna wyładowywać się według własnego rytmu, nie skrępowana, rzec można, aktywnością pozostałych neuronów. Rytm ten przenosi się stopniowo na inne komórki nerwowe, prowadząc do uogólnionego wyładowania padaczkowego. Gdyby porównać prace układu nerwowego do gry olbrzymiej orkiestry, w której każdy muzyk gra w swoisty sobie sposób, ale w sumie powstaje wspólna melodia, to atak padaczkowy byłby sytuacją taką, w której jeden z muzyków zaczyna bić w bęben niezależnie od tej wspólnej melodii. Rytm bębna opanowuje innych muzyków, w końcu wszyscy biją w jeden takt. Oceniając wyładowanie komórki nerwowej jako jej decyzję typu alternatywnego: tak lub nie, w ataku padaczkowym mamy przykład skrajnej wolności decyzji, która prowadzi do skrajnej dezindywidualizacji i niewoli. Atak padaczkowy jest antytezą kolektywnego charakteru pracy układu nerwowego, kolektywność ta polega na ścisłej zależności decyzji poszczególnej komórki nerwowej od decyzji innych komórek nerwowych; zerwanie tej zależności prowadzi do totalistycznego ujednolicenia decyzji. Zamiast różnorodnych i indywidualnych ich rytmów powstaje jeden wspólny rytm.
96 RYTM ŻYCIA
Kolektywność decyzji maleje w miarę powtarzania się zadania. Nowe zadanie aktywuje cały układ nerwowy, a za jego pośrednictwem cały ustrój. Subiektywnie jest to odczuwane jako skoncentrowanie się na określonej czynności, wahanie się, czy zrobić tak, czy inaczej, wewnętrzne napięcie związane z podjęciem decyzji, któremu nierzadko towarzyszą objawy wegetatywne. Nie jest przesadą wyżej przedstawione twierdzenie, iż w decyzji bierze udział cały ustrój. W miarę jednak powtarzania się zadania decyzja staje się coraz łatwiejsza, wybór odpowiedniej struktury czynnościowej z czasem dokonuje się automatycznie. W danej aktywności nie bierze już udziału układ nerwowy, lecz tylko ta jego część, która najlepiej może nią pokierować. Obowiązuje tu zasada ekonomii wysiłku, której podlega zarówno rozwój filogenetyczny, jak ontogenetyczny.
Komórki ustroju specjalizują się w określonych czynnościach, zwalniając tym samym inne komórki od obowiązku zajmowania się tą czynnością, w której nie są wyspecjalizowane. Nie należy zapominać, że cały układ sygnalizacyjny, tj. receptoryczny, nerwowy i efektoryczny, powstał z wyspecjalizowania się pewnej grupy komórek w trzech podstawowych funkcjach każdej komórki: odbierania sygnałów, przenoszenia ich i reagowania na nie.
Proces specjalizacji nie kończy się na filogenezie, lecz obowiązuje także w rozwoju osobniczym. Dziecko, ucząc się chodzić, mówić, pisać itd., angażuje w tych czynnościach cały swój aparat receptoryczny, nerwowy i ruchowy. Z jego zachowania widać, ile wysiłku wkłada w wybór właściwej formy ruchu i w jej konsekwentne zrealizowanie. Cały wysiłek woli jest skoncentrowany na danej aktywności. Z czasem czynność ulega automatyzacji, wykonuje się ją bez zastanowienia, wystarczy rozkaz wydany sobie: chodź, mów, pisz itd., aby aktywować skomplikowany łańcuch wydarzeń prowadzący do wykonania danej czyn-
RYTM ŻYCIA 97
ności. Zagadnienie wyboru i decyzji, tak charakterystyczne dla pracy układu nerwowego, nie znika przy automatyzacji jakiejś czynności, tylko przestaje ono angażować całościowo układ nerwowy, ogranicza się do części układu nerwowego wyspecjalizowanych w danej czynności. W sytuacji trudnej zautomatyzowana czynność z powrotem staje się świadoma (np. na trudnej ścieżce górskiej każdy krok wymaga podjęcia świadomej decyzji); decyzja z powrotem staje się decyzją ogólną, a nie częściową, jak w przypadku czynności zautomatyzowanych.
Zagadnienie automatyzacji wiąże się ściśle z zagadnieniem hierarchii decyzji. Kwanty decyzji, tj. decyzje poszczególnych neuronów, wiążą się w mniejsze i większe zespoły wzajemnie ze sobą powiązane. Poszczególne zespoły specjalizują się w określonych zagadnieniach, np. selekcji sygnałów wchodzących do układu nerwowego, sterowania pewną czynnością wegetatywną czy ruchową, koordynowania decyzji itd. Hierarchia decyzji jest tym wyższa, im więcej aktywuje zespołów. Życie stawia wciąż nowe zadania, toteż decyzje o najwyższym stopniu hierarchii muszą być ciągle formowane. W miarę powtarzania nowego zadania dana decyzja obniża się w hierarchii na zasadzie ekonomii funkcji; aktywuje tylko te zespoły neuronów, które są konieczne do sterowania danym zadaniem. Na tym polega automatyzacja.
Trzy czynniki wpływają na styl decyzji: jej tematyka (zaprogramowanie), szybkość wyboru i zmienność. Tematyka zależy oczywiście od programu genetycznego zakodowanego w jądrze komórki nerwowej, nie mniej jednak wpływa na nią historia życia komórki nerwowej. Jeśli na nią będą działać analogiczne bodźce, z czasem wytworzą się typowe decyzje. Wyspecjalizuje się ona w pewnym typie zagadnień i w określony sposób będzie je rozwiązywać. Jej tematyką może być np. selekcjonowanie impulsów do-
98 RYTM ŻYCIA
chodzących z komórek receptorycznych siatkówki; selekcja będzie przebiegać w sposób typowy zależnie od impulsów pochodzących od neuronów wyżej stojących w hierarchii. Dzięki temu człowiek inaczej spostrzega otaczający świat w zależności od swego nastroju, stosunku uczuciowego do otoczenia, zainteresowań, rodzaju pracy itp.
Tematyka wiąże się z szybkością decyzji. Im tematyka węższa, tym większa szybkość decyzji. Komórki nerwowe, wyspecjalizowane w wąskim zakresie, łatwiej mogą dać odpowiedź „tak" lub ,,nie" niż komórki bez określonej specjalizacji, mogące przejmować różnego rodzaju sygnały 7. różnych stron układu nerwowego (np. komórki kory mózgowej). Można przypuszczać, że w neuronach nie wyspecjalizowanych dominują odpowiedzi typu ilościowego, a nie alternatywnego. Szybkość decyzji zależy od długości łuku odruchowego, tzn. decyzja, która angażuje większą liczbę neuronów, będzie trwać dłużej niż ta, która rozgrywa się w małym łuku odruchowym. W miarę automatyzacji decyzje dokonują się szybciej. Zmienność decyzji zależy od stopnia perseweracji, tj. powtarzania określonego modelu reakcji niezależnie od dopływu sygnałów z otoczenia. Im stopień perseweracji jest większy, tym mniejsza jest chwiejność decyzji. W mózgu, szczególnie w korze mózgowej, spotyka się bardzo często układ neuronów typu obwodu zamkniętego, polegający na tym, że sygnał, który wyszedł z komórki nerwowej A, po przejściu przez wiele komórek B, C, D itd., wraca z powrotem do komórki A, dzięki czemu krążyć on może w takim obwodzie, teoretycznie rzecz biorąc, w nieskończoność. Układy tego typu zwiększają stabilność decyzji.
Przedstawiona tu próbka ujęcia zagadnienia decyzji w świetle współczesnych wiadomości neuroflzjologicznych ma oczywiście charakter hipotezy nietrwałej, która musi ulec zmianie w miarę pogłębiania wiadomości z zakresu
RYTM ŻYCIA 99
fizjologii układu nerwowego. A rozwój tej wiedzy w dużej mierze zależy od postępu technicznego, nie tylko dlatego, że dzięki niemu powstają nowe metody badawcze, ale też dlatego, że pozwala on na tworzenie nowych modeli teoretycznych, które bardziej ułatwiają zrozumienie czynności mózgu (model mózgu elektronowego lepiej pozwala nam zrozumieć pracę mózgu żywego niż np. dawny model centrali telefonicznej). Jak w innych dziedzinach życia, działa tu zasada łączności spostrzegania z działaniem (zasada łuku odruchowego); widzimy świat tak, jak na niego działamy, czyli żyjemy w świecie przez nas samych stwarzanym.
Byłoby grubym nieporozumieniem stawianie znaku równości między decyzją w sensie neurofizjologicznym a decyzją w sensie psychologicznym. Zagadnienie decyzji nurtowało człowieka chyba od czasu, gdy zaczai on zastanawiać się nad sobą. Jest ono jednym z przewodnich tematów myśli filozoficznej, a także dociekań psychologicznych i psychiatrycznych. Psycholog i psychiatra w każdym badanym przypadku stara się dojść do tego, co spowodowało taką, a nie inną decyzję; z tym ściśle wiąże się zagadnienie motywacji zachowania się. Każdy zresztą sam sobie takie pytanie stale stawia i stara się dać na nie możliwie racjonalną odpowiedź. Racjonalność tłumaczenia własnej czy cudzej decyzji nie jest równoznaczna z trafnością tego tłumaczenia. Przykładem może być człowiek, który pod wpływem rozkazu wydanego w transie hipnotycznym lub ulegając działaniu sygnałów podprogo-wych, tj. nie docierających do świadomości (metoda stosowana czasem na Zachodzie w reklamie telewizyjnej), podejmuje narzuconą mu w ten sposób decyzję, ale nieświadomy tego, że jest zdalnie kierowany, znajduje racjonalną motywację swego postępowania.
Zdają się jednak istnieć jawne analogie między decyzją w ujęciu neurofizjologicznym a decyzją w sensie psycho-
100 RYTM ŻYCIA
logicznym. Na kilka z nich warto zwrócić uwagę, gdyż mogą one ułatwić zrozumienie skomplikowanego zagadnienia aktu woli.
Decyzje alternatywne i ilościowe, które stanowią dwa typy decyzji, jakimi posługuje się układ nerwowy, można by porównać w życiu psychicznym do wyboru między dwiema przeciwstawnymi możliwościami i do ciągłych wahań, które jeszcze wyborem nie są, ale które stwarzają odpowiedni klimat do alternatywnej decyzji.
Kolektywny charakter pracy układu nerwowego odpowiada w życiu psychicznym zasadzie integracji; sprzeczne uczucia, myśli, dążenia tworzą jednak w sumie mniej lub bardziej harmonijną całość, określającą danego człowieka i będącą podstawą jego tożsamości. Świadoma decyzja jest wynikiem tej integracji i dlatego też wymaga ona nieraz dużego wysiłku, gdyż tworzenie całości z przeciwstawnych tendencji nie jest sprawą łatwą.
Istotą decyzji jest selekcja. To, co zostało odrzucone, nie znika jednak bez śladu. Zasługą Freuda jest zwrócenie uwagi na ten, jak by się zdawało, oczywisty fakt. Swą analizą objawów nerwicowych, marzeń sennych i czynności pomyłkowych wykazał on ewidentnie istnienie w psychice tego, co zostało stłumione. W nerwicy natręctw zdolność decyzji jest wyraźnie osłabiona przez występujące przymusowo myśli, czynności lub fobie. Walka z tym obcym i odrzucanym przez świadomość elementem psychiki do niczego nie prowadzi; zwiększa jeszcze siłę doznań natrętnych. To, co niegdyś uległo selekcji, teraz mści się jakby na tym, co z selekcji niegdyś wyszło zwycięsko. Normalnie tylko drobna część procesu selektywnego rozgrywa się świadomie. Wprawdzie bez przerwy wybieramy i decydujemy, to jednak znaczna większość decyzji rozgrywa się poza naszą świadomością; później przychodzi nieraz zdziwienie, dlaczego właśnie w ten sposób postąpiliśmy.
RYTM ŻYCIA 101