KrawczukAleksande r WOJNA TROJAŃSKA


Aleksander Krawczuk

WOJNA TROJAŃSKA

GNIEW ACHILLESA

Choć zastępy Achajów stały pod Troją rok już dziesiąty, do miasta wedrzeć się nie

mogły. Broniły go bowiem nie tylko głazy wysokich murów, lecz także dzielność

Trojan oraz ich sojuszników, nade wszystko zaś nieustraszone męstwo Hektora.

Ze swoim krajem ojczystym, odległym o wiele dni żeglugi przez burzliwe morza,

Achajowie nie mieli prawie żadnej łączności. Toteż w ciągu owych długich lat wojny

zdobywali żywność, bogactwa i kobiety, grabiąc osiedla i wyspy w okolicach Troi, u

zachodnich wybrzeży Azji Mniejszej. Najbardziej srożył się w czasie wypraw młody

Achilles, książę Myrmidonów. Dziewczyna, którą przywiózł sobie z jednego ze

złupionych miast, piękna Bryzeida, przeżyła tam chwile straszne!

- Widziałam mojego męża przebitego ostrym spiżem przed murami miasta. A trzej

moi bracia, najdrożsi, których ta sama, co i mnie, matka urodziła, wszyscy śmierć

znaleźli.

Ale w namiocie Achillesa Bryzeida pogodziła się z losem, a nawet pokochała

człowieka, który był zabójcą tylu jej najbliższych. W jakiejś mierze sprawił to

Patroklos. On to bowiem, najbliższy druh Achillesa, obudził w brance nadzieję, że

jeszcze otworzy się przed nią lepsza przyszłość. Toteż po śmierci Patroklosa

Bryzeida żałośnie zawodziła nad jego zwłokami:

- Nie pozwoliłeś, żebym płakała, kiedy chyży Achilles zabił mego męża i zburzył

miasto ojczyste. Mówiłeś, że uczynisz mnie żoną boskiego Achillesa. Że zabierzesz

mnie na okrętach do Ftyi i tam wyprawisz mi ucztę weselną wśród Myrmidonów!

Sam Patroklos również miał dziewczynę, która dzieliła z nim łoże. Zwała się Iris.

Achilles dał ją swemu przyjacielowi po zdobyciu wyspy Skiros.

Ofiarą jednej z łupieskich wypraw Achajów padło miasto Chryza. Znajdował się

tam sławny i bardzo czczony przybytek boga Apollona. Ten uszanowano. Uszedł też

z życiem kapłan Chryzes. Uprowadzono wszelako do niewoli jego córkę, dziewczynę

wielkiej urody. Toteż wybrał sobie Chryzeidę, jako udział w zdobyczy, nie kto inny,

lecz król wszystkich Achajów, naczelny wódz wojsk obozujących pod Troją, sam

Agamemnon. Cenił ją bardzo i otwarcie mówił:

- Chciałbym mieć Chryzeidę w swoim domu. Wolę ją nawet od ślubnej małżonki,

od Klitajmnestry. Bo nie ustępuje jej ani postacią, ani urodą, ani też rozumem i

zdatnością do pracy.

Ojciec Chryzeidy przybył do obozu pod Troją. Wiózł ogromny okup, a w ręku

trzymał złote berło ozdobione wstęgami - znak, że jest sługą boga. Błagał wszystkich

Achajów, ale najgoręcej Agamemnona i jego brata Menelaosa:

- Wam niechże pozwolą bogowie, co Olimp zamieszkują, zdobyć gród Priama i

szczęśliwie powrócić do domów. Mnie zaś córkę oddajcie i przyjmijcie ten okup!

Tak uszanujecie syna Zeusowego, Apollona, który z dala razi strzałami!

Achajowie gotowi byli na to przystać - wszyscy, prócz samego króla

Agamemnona. Ten z niczym odesłał ojca Chryzeidy i jeszcze złajał go ostro przed

całym wojskiem. Wołał:

- Żebym cię, starcze, nie spotkał tu znowu przy naszych wklęsłych okrętach! Nie

pomoże ci wtedy ani berło kapłańskie, ani boże wstęgi! A dziewczyny nie oddam.

Prędzej zestarzeje się w moim domu, w Argos, daleko od ojczyzny. Będzie na

krosnach tkała i łoże mi ścieliła. Precz stąd, nie drażnij mnie więcej, bo nie ujdziesz

cały!

Przeraził się starzec i posłusznie ustąpił. Szedł wzdłuż brzegu morza wciąż

szumiącego i modlił się do swego boga:

- Niech za łzy moje zapłacą twoje strzały Danaom!

I zstąpił Apollon z wierzchołków Olimpu, rozgniewany w swym sercu, podobny

do nocy; łuk i kołczan miał na plecach. Usiadł z dala od okrętów. Potem strzałę

wypuścił, a srebrny łuk ostro zadźwięczał. Bóg raził najpierw muły i psy zdziczałe,

lecz później i ludzi; toteż gęsto paliły się zwłoki na stosach pogrzebowych. Tak było

przez dni dziewięć. Ale w dniu dziesiątym Achilles zwołał wiec ludu. Tam wróż

Kalchas wyjawił, co jest przyczyną gniewu boga. Ustąpił wówczas król Agamemnon,

choć bardzo niechętnie. Przyobiecał, że Chryzeidę odda ojcu, byle lud ocalał. Zaraz

jednak dorzucił:

- Ale wy starajcie się natychmiast o jakiś dar dla mnie, żebym nie siedział tu bez

udziału w łupach, sam jeden wśród Achajów. Bo przecież widzicie to wszyscy, że

mój udział przepada!

Achilles przyobiecał królowi:

- Otrzymasz dar trzy, a nawet cztery razy cenniejszy od Chryzeidy, ale wtedy

dopiero, kiedy padnie Troja. Bo łupy z miast zdobytych już rozdzielono. A nie godzi

się zmuszać ludzi, żeby zwracali, co raz już im dano.

Tak mówił Achilles, lecz króla tylko rozgniewał. Zagroził Agamemnon:

- Jeśli nie złożycie daru, który by mi się spodobał i wart byłby Chryzeidy, sam

sobie wybiorę i wezmę! Twój, Achillesie, albo Ajasa, albo też Odyseusza!

Spode łba spojrzał Achilles na Agamemnona i tak się odezwał:

- Ty bezwstydniku i chciwcze! Jakże ma ci zaufać ktokolwiek z Achajów, kiedy

trzeba w drogę ruszać albo dzielnie stawać w bitwie? Przyszedłem tu walczyć wcale

nie z powodu Trojan, dobrych włóczników. Przecież w niczym mi oni nie zawinili!

Nigdy nie zagarnęli moich krów ani koni i nigdy nie zniszczyli plonów we Ftyi,

ziemi urodzajnej, ludzi karmiącej. Bo wiele mrocznych gór, a także morze huczące

dzieli Ftyję od Troi. To za tobą, bezwstydniku, poszliśmy, żebyś ty się cieszył! Ale ty

nie dbasz o to wszystko, nic ci nie zależy na tym. Grozisz, że dar mi odbierzesz. A ja

dobrze się natrudziłem, żeby go posiąść, i dali mi go synowie Achajów. Kiedy

zdobywamy jakieś ludne miasteczko Trojan, nigdy nie przypada mi dar równy

twojemu, choć cały znój wojny na moje patrzy ręce. Za to przy podziale łupów część

twoja zawsze okazalsza. A ja, zmęczony wojowaniem, odchodzę do okrętów z darem

skromnym, lecz i miłym sercu. Teraz wracam do Ftyi. Tak będzie dla mnie lepiej, i to

znacznie lepiej - odjechać do ojczyzny na okrętach wygiętych. Całkiem nie myślę

siedzieć tu wzgardzony i bogactwa zdobywać dla ciebie!

Zaraz mu odpowiedział król Agamemnon:

- Dobrze, uciekaj, jeśli taka wola! Ja prosił cię nie będę, żebyś dla mnie został! Są

tutaj inni jeszcze, co mi cześć okażą - a największą sam Zeus doradca. Spośród

wszystkich książąt tyś mi nienawistny najbardziej. Bo tylko zwady ci miłe, tylko

walki i bójki. Prawda, żeś jak nikt jest krzepki, ale dar to boga. Teraz wracaj ze

swoimi okrętami i ludźmi, panuj nad Myrmidonami! Nie dbam o ciebie i na twoje

gniewy zważał nie będę. To jedno ci zapowiadam: skoro zabiera mi Apollon

Chryzeidę, odeślę ją okrętem z moimi druhami. Ale w zamian wezmę z twojego

namiotu piękną Bryzeidę, coś ją dostał w darze! Wezmę, żebyś dobrze pojął, o ilem

możniejszy od ciebie, i żeby nie śmiał ktoś inny ze mną się równać i w oczy mi się

sprzeciwiać!

Ból przeszył serce Achillesa. A jego serce w kosmatej piersi między dwojgiem się

ważyło: czy wyciągnąć miecz ostry, wojsko poderwać, króla zabić, czy też

wściekłość powstrzymać. Kiedy tak zastanawiał się w duchu i już dobywał z pochwy

miecz ogromny, przybyła z nieba Atena. Posłała ją białoramienna bogini Hera. Obu

ich bowiem, króla i księcia, w sercu swym kochała i o obu się troszczyła.

Stanęła Atena z tyłu, za Achillesem, i za jasny włos go chwyciła. Ukazała się jemu

tylko, nikt inny jej nie dostrzegł. Zdrętwiał Achilles; przerażony spojrzał za siebie.

Natychmiast poznał Pallas Atenę - a oczy jej gorzały straszliwie.

Sowiooka bogini doradziła księciu, by miecza się nie imał, lecz tylko słowami łajał

króla. Położył więc Achilles ciężką rękę na srebrnej głowicy i wepchnął oręż z

powrotem do pochwy, na Agamemnona zaś jął miotać obelgi:

- Ty pijanico, co psie masz oczy, a serce jelenia! Nigdy nie starczyło ci odwagi,

żeby zbroję przywdziać wraz z ludem i do boju ruszyć! Nigdyś na zasadzkę nie

poszedł z najlepszymi spośród Achajów! To śmiercią ci się wydawało. Pewnie,

znacznie to wygodniej odbierać dary temu, kto ci się sprzeciwi w mnogim wojsku

Achajów. Ty królu ludożerco, co nad tchórzami panujesz!

I złożył Achilles wielką przysięgę na swoje berło królewskie:

- Przyjdzie czas jeszcze, że bardzo zapragną Achillesa synowie Achajów. A wtedy

ty nic pomóc nie zdołasz, choć i boleć będziesz, bo wielu legnie z ręki Hektora. Serce

będzie ci krwawić, żeś nie uczcił najlepszego z Achajów!

Tak rzekł, cisnął na ziemię berło nabijane złotymi gwoździami, i usiadł.

A kiedy już rozeszło się zgromadzenie Achajów i kiedy Agamemnon wyprawił

Chryzeidę do ojca, dwóch heroldów udało się z rozkazu króla do Achillesa, żeby

odebrać mu brankę. Szli niechętnie wzdłuż wybrzeża ku miejscu, gdzie obozowali

Myrmidonowie. Zastali Achillesa siedzącego przy swoim namiocie, przed czarnym

okrętem. Nie ucieszył się na ich widok. Oni zaś stali zlęknieni i pełni czci dla księcia

nie ozwali się ni słowem. Achilles pierwszy przemówił:

- Witajcie, heroldowie, posłowie Zeusa i ludzi! Bliżej podejdźcie. Nie was ja

winię, lecz Agamemnona. Bo to on was wysłał po Bryzeidę. Prędzej więc,

Patroklosie, wyprowadź dziewczynę i oddaj ją tym obu, niech ją zabiorą! Ale oni

będą mi świadkami wobec szczęsnych bogów i śmiertelnych ludzi, a także wobec

króla bezlitosnego, jeśli kiedyś zajdzie potrzeba, żebym bronił innych przed

straszliwą zgubą!

Tak powiedział. A Patroklos, posłuszny przyjacielowi, wyprowadził z namiotu

piękną Bryzeidę. Heroldowie wracali wzdłuż wyciągniętych na brzeg achajskich

okrętów, a dziewczyna szła za nimi wbrew swojej woli.

Odtąd Trojanie napierali coraz mocniej na Achajów, pozbawionych

najwaleczniejszego rycerza. Nikt bowiem, ani Diomedes, ani Menelaos, ani Ajas czy

Idomenej, nie mógł zastąpić Achillesa, choć każdy z nich dokonywał w bitwach

czynów znamienitych. Wyprawiano więc do księcia Myrmidonów poselstwa.

Obiecywano mu dary coraz wspanialsze, byle gniew jego uśmierzyć. On jednak

pozostał niewzruszony. Siedział wraz ze swoją drużyną przy okrętach i namiotach,

choć zgiełk bitew niemal z każdym dniem stawał się bliższy i groźniejszy.

Wreszcie zastępy Trojan wdarły się przez fosę i mur do samego obozu. Hektor już

wołał o płonącą żagiew, by spalić okręty Achajów. Wtedy dopiero Achilles ustąpił

błaganiom Patroklosa. Sam wprawdzie w pole nie wyszedł, zgodził się jednak, by

Patroklos poprowadził Myrmidonów i w ten sposób ocalił Achajów przed klęską

ostateczną. Użyczył przyjacielowi nawet własnej zbroi, ale surowo mu przykazał, aby

nie wdawał się w walkę z Hektorem. Tego ostrzeżenia Patroklos nie posłuchał. Swoją

śmiałość przypłacił życiem; ogłuszył go Apollon, a Hektor dobił.

Tak więc gniew Achillesa obrócił się przeciw niemu samemu. Ceną uporu była

śmierć najdroższego przyjaciela. Zrozumiał to książę Myrmidonów, gdy było już za

późno. Przyjął wyciągniętą do zgody rękę Agamemnona. Otrzymał z powrotem

Bryzeidę i świetne dary, zbroję zaś nową, w miejsce tej, którą Hektor zdarł ze zwłok

Patroklosa, wykuł mu sam bóg Hefajstos. Tak wyruszył do walki, aby pomścić druha.

Gromieni przez rozwścieczonego księcia Trojanie wycofali się w popłochu za mury

swego miasta - wszyscy, prócz Hektora. Ten, zaślepiony i zwiedziony przez wrogie

mu bóstwa, odważnie stanął do pojedynku z Achillesem. Bohatersko walcząc zginął

na oczach ojca, matki i całego ludu, bezradnie patrzących z wysokich murów Troi,

jak rozpaczliwie zmaga się z przeciwnikiem znacznie silniejszym.

Patroklosowi wyprawił Achilles wspaniały pogrzeb, uświetniony igrzyskami. Ale

nad ciałem jego zabójcy, Hektora, mścił się okrutnie. Ludzie wieczerzali i układali

się do snu słodkiego, zadowoleni, lecz Achilles wciąż płakał, pomny miłego

przyjaciela. Nawet sen, który wszystkich koi, jego się nie imał. Przewracał się z boku

na bok, bo żałośnie tęsknił za Patroklosem, za jego męstwem i młodością.

Wspominał także, ile to razem przeżyli i wycierpieli, kiedy zmagali się z ludźmi w

wojnach i z burzami na morzach. To wszystko na myśl sobie przywodził i rzewnie

szlochał. Kładł się na boku, to znowu na wznak, i znowu twarzą w dół. Czasem

zrywał się z łoża na równe nogi i błądził wzdłuż morskiego brzegu, bo z bólu sobą

nie władał. Kiedy zaś widział, że Jutrzenka już wznosi się nad falami i wybrzeżem,

zaprzęgał chyże konie do rydwanu, a z tyłu przywiązywał ciało Hektora, żeby je

włóczyć. Trzykrotnie objeżdżał wokół grób Patroklosa i znowu odpoczywał w

namiocie, a zwłoki pozostawiał wyciągnięte twarzą w kurzu. Lecz Apollon ścierał

wszelką nieczystość ze skóry trupa, bo litował się nad Hektorem, nawet i zmarłym;

całego też okrywał złocistą egidą, aby nie poszarpał go Achilles, włócząc za

rydwanem.

Żałość brała szczęsnych bogów, kiedy patrzyli, jak poniewiera ciałem Hektora

rozwścieczony Achilles. Zachęcali więc bystrego zwiadowcę Hermesa, żeby wykradł

zwłoki. Podobała się ta myśl wszystkim bogom, tylko nie Herze, i nie Posejdonowi, i

nie dziewicy sowiookiej, Atenie. Ci nadal, jak i przedtem, nienawidzili Troi, i króla

Priama, i całego jego ludu. Nienawidzili zaś z powodu występku Aleksandra,

zwanego też Parysem. On bowiem, syn Priama, a brat Hektora, obraził obie boginie,

kiedy przyszły do jego pasterskiej zagrody, pochwalił zaś Afrodytę, która przyrzekła

mu zgubną rozkosz.

Tak pastwił się Achilles nad zwłokami wroga przez dni dwanaście. Wieczorem zaś

dnia dwunastego przybył do namiotu księcia Priam, ojciec Hektora. Przybył z Troi, a

nikt go nie dostrzegł, bo towarzyszył mu w drodze bóg Hermes. Starzec przywarł

ustami do ręki, która zabiła i Hektora, i tylu Trojan. Błagał o wydanie zwłok

ukochanego syna, a na wozie zaprzężonym w muły przywiózł z sobą okup ogromny.

Tej samej jeszcze nocy Priam odjechał z ciałem Hektora. Wpierw Achilles kazał je

obmyć, Priama zaś podjął wieczerzą i dał mu łoże w swoim namiocie.

Taka była opowieść o gniewie Achillesa. O tym, jak gniew obrócił się przeciw

temu, kto trwał przy nim uporczywie; i o tym, jak zemsta ustąpiła miejsca litości i

wybaczeniu. Ta opowieść jest treścią Iliady - poematu, od którego rozpoczynają się

dzieje europejskiej literatury.

ILIADA

Tytuł Iliada (po grecku: „Ilias”) tłumaczy się tym, że Troja, pod którą rozgrywają

się wydarzenia opiewane w poemacie, miała też drugą nazwę: Ilios lub Ilion. Można

by więc wnosić na podstawie tytułu, że epopeja poświęcona jest historii tego grodu

lub przynajmniej dziejom całej wielkiej wojny, która toczyła się pod jego murami.

Byłby to jednak wniosek mylny, właściwa bowiem akcja Iliady mieści się w

pięćdziesięciu dniach ostatniego, dziesiątego roku wojny. A i to z owych dni

pięćdziesięciu w pełni rozwijają się przed nami wypadki zaledwie kilku. Początkiem

opowieści jest przybycie kapłana Chryzesa do obozu Achajów pod Troją i jego

bezskuteczne prośby o wydanie mu córki. W ostatnich zaś wierszach epopei mowa o

pogrzebie Hektora. Tylko z niektórych, zupełnie ubocznych wzmianek w Iliadzie

można się domyślać, jaki będzie późniejszy rozwój wydarzeń: zginie pod Troją także

Achilles, miasto jednak padnie jeszcze w dziesiątym roku wojny. O tym, co było

poprzednio, przed zatargiem Achillesa z Agamemnonem, zawarte są w epopei

informacje równie krótkie. Wystarczają wszelako, aby zrozumieć bieg i przyczyny

wydarzeń.

Wojna, jak o tym wspomina Iliada w wielu miejscach, toczy się o Helenę. Była

ona żoną Menelaosa, króla Sparty. Porwał ją Aleksander, czyli Parys, który zjawił się

tam jako gość. Ale czemuż to Helena tak bezwolnie poszła za przybyszem ze stron

dalekich, zostawiając w Sparcie córeczkę, dom i rodziców - nie mówiąc już o mężu?

W Iliadzie ona sama kilkakrotnie skarży się i jakby dziwi sobie, a za właściwą

sprawczynię swego opętania i wszystkich nieszczęść z niego wynikłych uważa

boginię Afrodytę. Dlaczego jednak pani miłości tak właśnie uczyniła? I dlaczego

później występuje nieodmiennie jako wierna przyjaciółka Aleksandra i Trojan,

których znowu nieubłaganie prześladują Hera i Atena? Na te pytania Iliada

odpowiada w jednym, tylko jednym miejscu, zresztą bardzo ogólnikowo. Właśnie to

miejsce (początek ostatniej pieśni Iliady) przytoczyliśmy pod koniec rozdziału

poprzedniego:

Hera i Atena nie chcą się zgodzić, by Hermes wykradł zwłoki Hektora, znieważane

przez Achillesa, wciąż bowiem nienawidzą Trojan. Nienawidzą z powodu występku

Aleksandra. Obraził je, kiedy przyszły do jego zagrody pasterskiej, pochwalił zaś

Afrodytę, która przyrzekła mu zgubną rozkosz.

W jakiż jednak sposób mógł Aleksander obrazić potężne boginie? I po cóż w ogóle

zawitały one do pasterskiej zagrody?

Trzy boginie stanęły przed księciem-pasterzem, on bowiem miał rozstrzygnąć,

której z nich przysługuje miano najpiękniejszej. Hera obiecywała mu bogactwo,

Atena mądrość, Afrodyta zaś rozkosze miłości z najurodziwszą wśród śmiertelniczek.

Jej to właśnie przyznał Aleksander pierwszeństwo przed tamtymi. Stąd ich gniew i

obraza. Stąd we wszystkich pieśniach Iliady Hera i Atena występują jako demony

żądne krwi trojańskiej i całkowitej zagłady grodu Priama. Podobnie nienawidził

Trojan i Posejdon. Jego wszakże uraza sięgała, jak zobaczymy, jeszcze odleglejszych

czasów.

Afrodyta spełniła przyrzeczenie. Sprawiła, że Aleksander pożeglował za morze, do

dalekiej Sparty. Tam łatwo uwiódł Helenę, żonę Menelaosa. Ale bratem Menelaosa

był Agamemnon, król Myken, władca wszystkich Achajów. Podlegli mu książęta,

wśród nich także Achilles, wyruszyli przeciw Troi, aby pomścić cześć

skrzywdzonego męża, odebrać Helenę i skarby z nią uwiezione. Nikt nie przypuszczał,

że wyprawa trwać będzie długie lata i tyle krwi pochłonie.

Tak więc dla zrozumienia dziejów wojny trojańskiej (lub raczej: legend o niej) ów

sąd Aleksandra-Parysa ma duże znaczenie. A tymczasem Iliada zaledwie o nim

wspomina! Gdybyśmy z innych źródeł nie znali tego mitu, gdybyśmy musieli

polegać tylko na krótkiej wzmiance w epopei, trudno byłoby dojść, o jaki to

właściwie chodzi występek Aleksandra. Niełatwo można by odgadnąć, czym obraził

on boginie i co za rozkosz przyrzekła mu Afrodyta. Jeśli twórca Iliady nie

potrzebował rozwodzić się nad tym, to po prostu dlatego, że jego słuchacze

doskonale znali całą opowieść, jak i w ogóle dzieje wyprawy przeciw Troi. Mieli w

pamięci wszystkie wydarzenia, które poprzedziły tę wojnę i rozegrały się w ciągu

dziesięciu lat jej trwania, a także i te, które nastąpiły po pogrzebie Hektora.

Istniało bowiem w odległej starożytności wiele legend i poematów poświęconych

zmaganiom Achajów i Trojan o piękną Helenę. Do naszych czasów przetrwały w

całości tylko dwie epopeje z owego cyklu trojańskiego. Są to Iliada i Odyseja. Inne,

nie zachowane, znamy jedynie z tytułów oraz z fragmentów i streszczeń u

późniejszych autorów antycznych.

Nasuwa się jednak pytanie bardzo istotne. Czy owe wszystkie mity, podania i

poematy są wyłącznie swobodnym tworem fantazji? Czy nie można by dosłuchać się

w nich jakichś ech wielkich wydarzeń historycznych z zamierzchłej przeszłości?

Odpowiedź na takie pytanie wymaga, rzecz oczywista, zapoznania się z tym, co

współczesna nauka może powiedzieć o epoce, w której toczyć się miała długoletnia

wojna pod murami Troi Priama. Należy więc skonfrontować osiągnięcia historii,

archeologii, religioznawstwa i filologii z poetycką wizją owych czasów, jak ją

uwieczniły dźwięczne wiersze Iliady. W tej książce nie będzie można przeprowadzić

konfrontacji pełnej i wyczerpującej. Z jednej bowiem strony materiał jest zbyt

obszerny, z drugiej zaś niektóre zagadnienia nazbyt skomplikowane. Uczeni różnych

dyscyplin prowadzą badania nad Iliadą i najstarszymi dziejami Grecji już od wieków.

Owoce ich studiów i protokoły ich sporów wypełniają imponujące biblioteki. W

skromnych ramach tego zarysu musi wystarczyć wybór spraw najciekawszych.

Tłumaczenia z Iliady, które wciąż będą przewijać się na kartach tej książki, nie są

ani dosłownie wierne, ani też poetyckie. Traktować je należy jako swobodne

parafrazy wybranych fragmentów, ich głównym bowiem zadaniem jest

przypomnienie scen i obrazów szczególnie istotnych dla naszych zainteresowań.

Utrzymane jednak zostały, przynajmniej w części, tak charakterystyczne dla starej

epiki powtarzania pewnych określeń i przydomków, a także niektóre porównania, są

bowiem znamienne dla samej techniki poetyckiej i dla umysłowości ludzi sprzed

trzech tysięcy lat.

Jednakże, jak była o tym już mowa, Iliada przedstawia tylko drobny wycinek

wojny. Konieczne więc jest korzystanie także z innych źródeł. Przy sposobności

będzie można stwierdzić, jakim przekształceniom ulegały w ciągu wieków pewne

motywy z cyklu trojańskiego w greckiej mitologii i literaturze. Najlepiej zilustruje to

konkretny przykład. Posłuchajmy, co mówi epopeja o dzieciństwie i młodości

Achillesa, oraz jak wygląda to w późniejszych opowieściach.

ACHILLESA MŁODOŚĆ I PRZEZNACZENIE

W jedenastej księdze Iliady czytamy o takim wydarzeniu:

Aleksander, mąż pięknej Heleny, w bitwie raził strzałą Machaona. Był to najlepszy

lekarz w obozie Achajów. Natychmiast więc starzec Nestor, książę Pylos, wziął rannego

na swój rydwan i odwiózł go ku namiotom.

Tymczasem Achilles stał na rufie ogromnego okrętu. Patrzył na znój bitwy i na

żałosną ucieczkę Achajów z pola walki. Był teraz pewien, że już niedługo Achajowie

padną mu do kolan, prosząc, by poniechał gniewu. W pewnej chwili książę spostrzegł

rydwan Nestora. Wydało mu się, że wiezie on Machaona. Konie jednak pędziły zbyt

szybko, nie dojrzał więc twarzy rannego. Chcąc się upewnić, wysłał do namiotu

Nestora swego druha Patroklosa. Nestor zaś, starzec mądry i doświadczony, nie

pominął sposobności, by poprzez Patroklosa wpłynąć na Achillesa. Przypomniał, co

się zdarzyło przed laty kilkunastu:

- Zbierając po całej żyznej krainie Achajów ludzi na wyprawę przeciw Troi,

przyszliśmy, ja i Odyseusz, do pięknych domostw Peleusa. Zastaliśmy tam również

ciebie, Patroklosie, i twego ojca, Menojtiosa. Był w domu także Achilles. Starzec

Peleus, rycerz znamienity, właśnie palił ku czci Zeusa piorunowładcy tłuste udźce na

ogrodzonym zewsząd dziedzińcu. Ze złocistego pucharu wylewał ciemne wino na

płonącą żertwę, a ty wraz z Achillesem opiekaliście kawały mięsa. My obaj

stanęliśmy w przedsionku. Achilles zaś. zdziwiony, zaraz ku nam skoczył. Za ręce

nas ujął, wprowadził do środka, poprosił, żebyśmy usiedli. Potem jadło przed nami

postawił, jak godzi się gościom. A skorośmy już zaspokoili głód i pragnienie, ja

zacząłem mówić. Prosiłem, żebyście wy obaj, ty i Achilles, wyruszyli z nami, a

pragnęliście tego ogromnie. A tamci, ojcowie, wnet zaczęli wam dawać wiele

pouczeń. Peleus zalecał swemu synowi, Achillesowi, żeby zawsze dzielnością

górował nad innymi. Tobie zaś, Patroklosie, tak rzekł ojciec Menojtios:

- Moje dziecko, Achilles rodem znamienitszy od ciebie, tyś za to starszy. On

silniejszy, ale ty możesz służyć mu radą, zachętą, nauką. Ku dobremu zawsze pójdzie

za tobą!

Nestor więc chciał obecnie, żeby Patroklos użył swego wpływu „ku dobremu” i

pojednał Achillesa z Agamemnonem. Syn Menojtiosa wziął sobie do serca te słowa.

Jednakże nie zdołał ułagodzić gniewu swego przyjaciela. Achilles nie wyszedł w

pole, choć Trojanie coraz mocniej napierali na szyki i obóz Achajów. Trzeba było

dopiero śmierci samego Patroklosa, żeby, trawiony bólem i żądzą zemsty, ruszył do

bitwy. Ale nie tylko za pośrednictwem Patroklosa usiłowali Achajowie pogodzić się

z obrażonym księciem. Już w dziewiątej księdze Iliady przedstawione jest poselstwo,

które udało się do namiotu Achillesa. Posłami byli Ajas, Odyseusz, Fojniks. Ten

ostatni znał Achillesa najdawniej i najbliżej, bo od dziecka. Nie omieszkał

przypomnieć mu tego. Przy sposobności zaś opowiedział dzieje swego życia, bardzo

burzliwe, a dla nas niezmiernie interesujące jako obraz obyczajowości tamtych

czasów.

Fojniks pochodził z małej, górskiej krainy zwanej Helladą; ta nazwa miała później

objąć wszystkie ziemie Grecji właściwej. Ojciec jego, Amyntor, gdy syn był już

dorosły, wziął sobie kochankę, a ślubną żonę odepchnął. Ta błagała syna na

wszystko, żeby uwiódł ojcową kochankę; miała nadzieję, że wtedy dziewczyna

znienawidzi starca. Fojniks uczynił, jak go matka prosiła. Ale zaraz dowiedział się o

tym Amyntor. Przeklął go i przyzwał boginie zemsty, straszliwe Erynie:

- Oby na twoich kolanach nigdy nie usiadł syn z ciebie zrodzony!

Fojniks chciał na miejscu zabić ojca ostrym spiżem, lecz powstrzymał go któryś z

bogów nieśmiertelnych, w sercu mu ukazując, co by go wówczas czekało: zła sława

w kraju i obelgi od ludzi, bo ojcobójcą by go nazwali wszyscy Achajowie. Ale tego

nie mógł Fojniks przemóc w sobie, żeby żyć w jednym domu z nienawistnym ojcem.

Gdy dowiedzieli się krewni i powinowaci, że chce dom opuścić, zatrzymywali go

prośbą i siłą. Sporo zabili krów i owiec, wiele tłustych wieprzów, dużo wina wypili z

dzbanów. Przez dziewięć nocy spali wokół Fojniksa. Na przemian straż trzymali, a

ogień nigdy nie gasł: jeden u wejścia do zagrody, drugi zaś w przedsionku, tuż przed

drzwiami izby.

Lecz kiedy zapadła dziesiąta noc ciemna, Fojniks wyłamał drzwi dobrze spojone i

łatwo przeskoczył zagrodę podwórza. Nie zauważyli go ani stróżujący mężczyźni,

ani kobiety domowe. Uciekał potem daleko, przez całą Helladę. Przybył wreszcie do

Ftyi żyznej i w owce bogatej. Tutaj król Peleus przyjął go życzliwie i pokochał jak

ojciec miłujący swego syna rodzonego, jedynaka, co przyszedł na świat w późnej

jego starości i ma zostać dziedzicem majątku. Dał też Peleus Fojniksowi ziemię i

sporo ludzi, na krańcach Ftyi, w kraju Dolopów.

Jednakże najczęściej przebywał Fojniks w domu Peleusa. Tam opiekował się

synkiem króla, Achillesem. Kochał go z całej duszy. Toteż chłopiec z nikim innym

nie chciał iść do stołu. Fojniks musiał sadzać go na swoich kolanach. Podawał mu

wprzód pokrajane jedzenie, wino do ust podsuwał. A ileż to razy mały Achilles

poplamił winem chiton na piersiach opiekuna, kiedy oddawał jedzenie, jak to zwykle

dzieci nieznośne! Wiele umęczył się Fojniks przy chłopcu, ale tak sobie myślał:

- Bogowie nie dali mi własnego potomstwa, jego więc uczynię swoim synem,

abym kiedyś miał obrońcę przed złym losem!

Toteż Peleus wysyłając Achillesa pod Troję, przydał mu właśnie Fojniksa, aby nad

nim czuwał i służył pomocą.

Młody bowiem rycerz nie znał jeszcze ani spraw wojny, ani też nie uczestniczył w

zgromadzeniach ludu.

Taka, według Iliady, była młodość Achillesa. Chłopiec wychowywał się w domu

ojca i pod opieką starego Fojniksa. Potem zaś, zaledwie dorósł, poszedł na wyprawę

przeciw Troi - od razu, kiedy tylko Nestor i Odyseusz przybyli z wezwaniem.

Poszedł z własnej woli i za pełną zgodą Peleusa.

Achilles bardzo szanował Fojniksa. Co prawda jego błagań jako posła nie

wysłuchał, gniewu nie poniechał, do bitwy nie ruszył. Zatrzymał jednak starca na noc

w swoim namiocie. Rozkazał, aby zasłano mu łoże owczymi skórami, kocami,

lnianym płótnem. Tam legł Fojniks, bo noc była już późna, i czekał przyjścia boskiej

Jutrzenki.

W kilku miejscach Iliada wspomina jeszcze Chirona. Był to centaur, a więc stwór

mający ludzką głowę, piersi i ręce, tułów jednak i cztery nogi konia; mieszkał w

lasach góry Pelion. On to, jak twierdzi epopeja, nauczył Achillesa leczyć rany

ziołami. On też dał Peleusowi włócznię jesionową, ciężką i ogromną. Achilles wziął

ją z sobą pod Troję. Nikt z Achajów nie potrafił swobodnie nią miotać, nawet

Patroklos.

W późniejszej poezji greckiej ów Chiron występuje jako mistrz różnych

umiejętności i wychowawca wielu legendarnych bohaterów. Miał ich wtajemniczać

w sposoby gry na instrumentach muzycznych, a także uczył, jak się walczy, poluje i

leczy. Powiadano też, że to właśnie Chiron doradził Peleusowi, aby poślubił boginię

morza, Tetydę. On również uzdrowił Achillesa, dziecko jeszcze maleńkie. Było

bowiem tak:

Matka Achillesa, Tetyda, zapragnęła raz wypalić w swym synku wszystko, co

śmiertelne. W ostatniej chwili spostrzegł to Peleus i wyrwał maleństwo z jej rąk, ale

już ze spaloną prawą stopą. Obrażona Tetyda opuściła wówczas dom męża i odeszła

w głąb morza. Chiron wszczepił chłopczykowi w prawą stopę kość olbrzyma sprzed

wieków. Według innej zaś wersji, bardziej dziś znanej, ale też bardzo późnej, Tetyda

zanurzyła Achillesa w wodach podziemnej rzeki Styks. Trzymała dziecko za prawą

stopę. Dzięki tej kąpieli jego ciało, prócz właśnie owej stopy, stało się odporne na

wszelkie rany.

Jednakże wszystkie te mity powstały długo po uformowaniu się Iliady, może

dopiero po stuleciach. Epopeja nie zna również innej opowieści, która stała się

niezmiernie popularna poczynając od wieku V przed naszą erą, dziś zaś wchodzi

nawet do szkolnych zarysów mitologii. Jest to opowieść o Achillesie przebranym za

dziewczynę:

Peleus - czy też Tetyda - chcieli uchronić syna od przeznaczonej mu śmierci pod

Troją. Kiedy więc zbierano się na wyprawę, ukryli go jako dziewczynę wśród córek

króla Likomedesa, na wyspie Skiros. Tam przebywał on kilka lat pod imieniem

Pyrra, co znaczy Ruda, takiego bowiem koloru miał włosy. Odnalazł go jednak

Odyseusz. Przebrany za kupca, przyniósł rozmaite świecidełka. Wśród nich ukrył

piękny oręż. Kobiety rzuciły się na błyskotki, a tylko rzekoma Pyrra od razu sięgnęła

po spiżowy brzeszczot. Achilles odszedł wraz z Odyseuszem, ale na Skiros zostawił

swego synka. Spłodził go z jedną spośród córek króla, gdy przebrany za dziewczynę

zabawiał się z nią jako niby to przyjaciółka. Syn ów nosił imię Neoptolemos i miał w

przyszłości pomścić pod Troją śmierć swego ojca.

Mógłby ktoś przypuszczać, że ta frywolna, a nawet nieco perwersyjna historyjka

jest znana Iliadzie. Bo przecież w tej właśnie epopei Achilles skarży się po śmierci

Patroklosa:

- Myślałem przedtem, że to ja tylko zginę tutaj pod Troją, ty zaś powrócisz do

Ftyi! Że na szybkim, czarnym okręcie zabierzesz mego syna ze Skiros, a potem

pokażesz mu moją majętność, służbę, dom wysoki!

Jednakże mylne byłoby to przypuszczenie. Bo oto w innej pieśni Iliady,

mianowicie w dalszym ciągu przytoczonej wyżej opowieści, jak to starzec Fojniks

posłował do Achillesa i na noc u niego pozostał, czytamy:

Także i Achilles legł do snu w głębi dobrze zbudowanego szałasu, a obok niego

dziewczyna, którą z Lesbos zabrał, córka Forbanta, Diomeda o pięknym obliczu.

Patroklos zaś położył się po przeciwnej stronie namiotu, a przy nim Ifis ładnie

przepasana. Dał mu ją Achilles, kiedy zdobył wysoką Skiros, miasto Enyeusa.

A zatem według Iliady Achilles był nie gościem i przyjacielem mieszkańców

wyspy, lecz ich najsroższym wrogiem! Epopeja nie rozwodzi się nad tym epizodem,

nie widząc w nim nic szczególnego. Zapewne bowiem sprawa wyglądała tak: w

czasie żeglugi ku Troi Achilles zdobył wyspę i położone na niej miasto. Mężczyzn

wymordował, co piękniejsze kobiety uprowadził. Z jedną spośród nich, którą

pozostawił na wyspie lub potem kazał tam odwieźć, miał syna.

Jest więc oczywiste, że owe późniejsze opowieści o życiu Achillesa przed

trojańską wyprawą są niezgodne z danymi, jakie można dobyć z Iliady.

Tragizm i wielkość bohatera epopei polega przede wszystkim na tym, że wybiera

on swój los świadomie, całkowicie dobrowolnie. Achilles mówi:

- Moja boska matka, Tetyda srebrnonoga, powiada, że dwie mi są przeznaczone

drogi aż ku samej śmierci. Jeśli tutaj zostanę i walczył będę pod miastem Trojan,

przepadnie mi powrót do ojczyzny, lecz za to sławę zyskam nieśmiertelną. Jeśli zaś

powrócę do domu, do miłej ziemi ojczystej, to przepadnie mi piękna sława, ale żyć

będę długo i nierychło śmierć mnie dosięgnie!

Nie był zaś Achilles nieczuły na uroki sielskiego, spokojnego życia. Bo i tak mu

się marzyło:

- Kiedy mnie wreszcie bogowie ocalą i do domu wrócę, sam Peleus wnet mi się

postara o żonę. Wiele jest kobiet achajskich w Helladzie i we Ftyi. Córki to książąt,

co miastami rządzą. Którąkolwiek z nich zechcę, ta zostanie moją miłą żoną. A już i

przedtem mój duch dzielny ku term najbardziej się skłaniał, żeby żonę mieć ślubną, i

cieszyć się bogactwem, co je zebrał starzec Peleus. Według mnie nic nie dorówna

cenie duszy. Ani te skarby, co je Troja miała, ludne miasto, w czasach pokoju, nim

przyszli synowie Achajów. Ani te nawet, co kryją się za kamiennym progiem Feba

Apollona w skalistej Pyto. Bo można zagrabić krowy i tłuste owce, można też

zdobywać trójnogi i płowe konie - ale kiedy dusza człowieka raz wyjdzie za zębów

zagrodę, nigdy już nie powróci, nikt jej nie złowi i nie schwyta!

A mimo to Achilles nie odpłynął do ukochanej ojczyzny! Nie odpłynął, choć od

pierwszej chwili, od początku kłótni z Agamemnonem odgrażał się, że tak właśnie

uczyni. Powtarzał tę groźbę jeszcze nie raz. Pozostał jednak w obozie pod Troją

dobrowolnie, jak dobrowolnie i chętnie tu przybył - na pewną swoją zgubę. Gdy

książę Myrmidonów ruszył na rydwanie do bitwy, by pomścić śmierć Patroklosa,

ostrzegł go ludzkim głosem koń Ksantos:

- Teraz jeszcze przywieziemy cię z powrotem, Achillesie, lecz bliski już dzień

twojej zguby! Nie nasza to wina, lecz wielkiego boga i potężnej Mojry!

Achilles odpowiedział mu gniewnie:

- I po cóż śmierć mi wróżysz, Ksantosie? Nie ma potrzeby. Ja sam wiem dobrze,

że przeznaczone mi zginąć tutaj, z dala od miłego ojca i matki. Ale i tak nie przestanę

walczyć, póki nie nasycę się krwią Trojan!

Ofiarowuje więc Achilles swoje szczęście i życie, w zamian zaś może oczekiwać

tylko jednego: wiecznej sławy u potomnych. Zresztą również inni bohaterowie Iliady

zaliczają piękną sławę pośmiertną do dóbr najcenniejszych.

Jakimże to jednak sposobem można było w owych czasach przekazywać

potomności pamięć o swych czynach? Kto podawał z pokolenia w pokolenie imiona

bohaterów? Jakiż materiał mógł utrwalić na wieki kształt legendarnych walk i wojen?

PIEŚNIARZE

Kiedy trzej wysłannicy Achajów - Fojniks, Odyseusz, Ajas - szli do Achillesa,

żeby prosić go o poniechanie gniewu, on zabawiał się właśnie grą na formindze. Był

to nieskomplikowany instrument muzyczny o czterech strunach, rodzaj gitary.

Formingę tę, starannie wykonaną i pięknie zdobioną srebrem, książę wybrał sobie z

łupów po zdobyciu miasta Tebe. Obecnie, gdy nie wychodził do boju, rozgniewany

na Achajów, często cieszył nią swoje serce. Przy wtórze prostych dźwięków śpiewał

o sławnych czynach mężów.

Jest to jedyne miejsce w całej Iliadzie, gdzie mowa o pieśniach tego rodzaju.

Uderza fakt, że jako pieśniarz występuje tu sam książę, jeden z głównych bohaterów

epopei, rycerz, którego sławne czyny z kolei staną się przedmiotem czyjejś pieśni.

Zupełnie odmienną scenę spotykamy w Odysei. Przypomnijmy:

Po zdobyciu Troi prawie wszyscy Achajowie powrócili do swych domów, choć

większość z nich miała w drodze wiele przygód. Błądzili po morzach i stawiali czoło

groźnym niebezpieczeństwom. Najdłużej tułał się Odyseusz. Mijały lata, a on wciąż

był daleko od swojej ojczyzny, od wyspy Itaki. A bardzo pragnął ujrzeć choćby tylko

dym nad nią się wznoszący! Dostał się wreszcie na wyspę Feaków. Tu życzliwie

przyjął go król Alkinoos. Na cześć przybysza wydał ucztę w swym pałacu; ale

przezorny Odyseusz wciąż nie zdradzał swego prawdziwego imienia.

Już rozdzielono mięso na części i mieszano wino w wielkich kraterach, gdy na salę

wszedł herold, wiodąc za rękę pieśniarza Demodoka, ulubieńca ludu. Usadowił go

wśród biesiadników, pod wielką kolumną, aby mógł się oprzeć: Demodok bowiem

był niewidomy.

Wówczas to przemyślny Odyseusz odciął tłusty kawał pieczeni ze świni o kłach

srebrnych. Rzekł do herolda:

- Pójdź tu, heroldzie! To mięso oddaj Demodokowi. Zmartwień mam wiele, ale

chcę pokazać, żem mu życzliwy. Na całej ziemi wszyscy ludzie bardzo czczą i

poważają aojdosów, bo sama Muza, która ród ten kocha, uczyła ich pieśni.

Tak powiedział. Herold położył mięso na rękach Demodoka. Ten wziął je

radośnie. Wszyscy inni też sięgnęli do potraw, leżących przed nimi. A kiedy wyzbyli

się głodu i pragnienia, przemyślny Odyseusz rzekł do Demodoka:

- Demodoku, spośród wszystkich śmiertelnych ciebie wywyższam pochwalą!

Chyba Muza cię nauczała, córka Zeusa, albo Apollon, tak wiernie i udanie śpiewasz

o losach Achajów. O tym, czego dokonali, ile wycierpieli i jak się natrudzili.

Zupełnie, jakbyś był obecny wtedy lub usłyszał od kogoś. Dalej więc, śpiewaj teraz o

drewnianym koniu! Wyśpiewaj, jak to boski Odyseusz podstępem wprowadził go na

zamek trojański, a wprzód wypełni! go mężami, którzy mieli zburzyć miasto. Jeśli

opowiesz to po porządku, wnet zacznę głosić wśród wszystkich ludzi, że sam bóg

łaskawy dał ci dar pieśni!

Tak powiedział Odyseusz. A tamten jął pieśń układać z bożego natchnienia.

Wyszedł od tego, jak to Argiwi (bo i tak zwano Achajów) podpalili swoje namioty i

odpłynęli spod Troi na okrętach. Tymczasem ci, co wraz z przesławnym Odyseuszem

ukryli się w drewnianym koniu, byli już na rynku miasta. Sami Trojanie wciągnęli go

na górę. Usiedli potem wokół i bezładnie radzili. Trzy były zdania: albo spiżem

przebić puste drewno, albo zawlec konia na sam szczyt i ze skal zrzucić, albo

wreszcie pozostawić go jako pomnik przebłagania bogów. To ostatnie przeważyło.

Było bowiem przeznaczone, że miasto padnie, gdy znajdzie się w nim koń

drewniany, a w jego wnętrzu najlepsi z Argiwów, żądni zguby Trojan.

Potem opowiadał Demodok, jak synowie Achajów wyszli ze swej drewnianej

kryjówki i zniszczyli Troję. Jak Odyseusz, niby sam Ares, zmierzał wraz z boskim

Menelaosem ku domowi Dejfobosa, gdzie wówczas mieszkała Helena.

Tak, według Odysei, odbywał się niegdyś popis pieśniarza. A więc oni to właśnie,

aojdosi, byli poprzez wieki nosicielami legend i opowieści o czynach bohaterów. Oni

to podnosili zwykłe wtedy wydarzenia - wojny, bitwy, grabieże - ku wyżynom

wielkiej poezji. Recytowali półśpiewnie przy wtórze formingi w czasie uczt i przyjęć

w bogatych domach, uświetniali swymi występami igrzyska i uroczystości religijne.

Komponowali zupełnie swobodnie, zdani wyłącznie na własną pamięć. W tych

bowiem wiekach, kiedy najbujniej rozwijała się twórczość aojdosów, to jest od XII

do VIII wieku przed naszą erą, w Helladzie w ogóle nie znano pisma. Stare pismo,

poprzednio używane (my dzisiaj nazywamy je mykeńskim lub linearnym B), zostało

całkowicie zapomniane już w wieku XII. Nowe zaś, przejęte od Fenicjan, zaczęło się

upowszechniać dopiero od wieku VIII. Każdy więc śpiew aojdosa nosił cechy czegoś

oryginalnego i niepowtarzalnego, jakkolwiek wątki i motywy opowieści były znane i

podobne, styl zaś i język niemal identyczne.

Właśnie jednak ów język poetycki stanowił ogromną pomoc dla pieśniarzy przy

ich występach. Służył on wielką ilością gotowych formułek, wyrażeń, opisów,

zezwala! na powtórzenia. Sam zaś fakt istnienia takiego języka dowodzi, że

umiejętność układania poetyckiej opowieści była wówczas sprawą nie tyle

natchnienia, ile przygotowania i wykształcenia. Formułek i całych zestawów wierszy

wyuczano się na pamięć. Stąd znowu wynika, że twórczość aojdosów musiała być

konserwatywna i bezosobowa. Wszyscy oni bowiem opowiadali podobnie i niemal

tymi samymi słowy, według schematów wypróbowanych przez wieki.

Indywidualność twórcza liczyła się niewiele, w każdym zaś razie zakres jej działania

był z góry wyznaczony. Zresztą szczęśliwy pomysł poetycki stawał się rychło własnością

całego klanu pieśniarzy.

Ale z drugiej strony konserwatywność i bezosobowość sprzyjały też trwaniu

poprzez stulecia i niemal bez zmian pewnych ujęć, obrazów, całych nawet opowieści.

Same bowiem formułki, raz zamknięte w pamięci aojdosów, zyskiwały żywot prawie

nieśmiertelny. Powtarzano je nawet wtedy, gdy niektóre słowa stawały się już

niezrozumiałe nie tylko dla słuchaczy, lecz i dla samych pieśniarzy.

Dawno już usiłowano wyjaśnić powstanie i charakter Iliady oraz Odysei przez

wskazanie na podobieństwo, jakie zachodzi pomiędzy nimi a rycerskimi epopejami

wczesnego średniowiecza. Przypominano więc germańską Pieśń o Nibelungach i

staroangielskiego Beowulfa oraz romańską Pieśń o Rolandzie. Wciągano też jako

materiał porównawczy twórczość ludowych pieśniarzy; do naszych niemal czasów

można byto ich spotkać w wielu krajach, a zwłaszcza u Słowian południowych.

Jednakowoż prawie wszyscy uczeni wieku XIX, którzy chcieli wysnuwać wnioski z

owych porównań, nie wychodzili poza ogólniki. Toteż stosunkowo łatwo mogli

wykazywać ich słabe strony ci, którzy traktowali Iliadę, a także Odyseję jako

zupełnie oryginalne dzieła indywidualnych twórców. Miały one powstać już przy

użyciu pisma. A więc w gruncie rzeczy gdyby przyjąć takie stanowisko, nie byłoby

żadnych zasadniczych różnic pomiędzy sposobem powstania Iliady a na przykład

Pana Tadeusza! A tymczasem studia i dociekania nad starymi epopejami

doprowadziły wreszcie do pewnych rezultatów, które obecnie są przyjmowane

prawie powszechnie, Przede wszystkim zaś ogólnie podzielany jest pogląd, że

greckie pieśni epiczne powstawały bez pomocy pisma i były przekazywane

wyłącznie drogą ustną przez wiele pokoleń.

Pogląd taki wysuwano już i dawniej, ale bezspornie udowodnił go dopiero wielki

uczony amerykański, Milman Parry. Jego odkrycia uchodzą obecnie za punkt

zwrotny w badaniach nad kwestią homerycką. Co prawda, kiedy Parry ogłosił w roku

1928 swoją pierwszą obszerną pracę na ten temat (po francusku), nie od razu spotkał

się z większym zainteresowaniem. Dopiero po drugiej wojnie światowej (i długo po

śmierci Parry'ego, który zmarł w roku 1935) doceniono wagę jego ustaleń. Nie

sposób przedstawiać tu konkretów i szczegółów samej metody badawczej, to bowiem

wymagałoby od Czytelnika znajomości greckiego języka i zasad heksametru,

wierszowej miary epopei. Wymagałoby też przytoczenia wielu wyliczeń

statystycznych i zestawień tabelarycznych. Ogólny jednak wynik odkryć Parry'ego

można by najprościej i najkrócej tak ująć:

Język starogreckiej epiki to ogromna skarbnica gotowych, tradycyjnych formułek,

fraz i epitetów. Aojdos posługuje się nimi tak samo, jak późniejszy (i dzisiejszy)

poeta poszczególnymi słowami: podaje je w coraz to innych zestawieniach. To

odciąża uwagę pieśniarza w sposób znakomity. Kiedy staje on przed swymi

słuchaczami, może skupić myśl tylko na samym przedmiocie opowieści, jako że w

pamięci ma już gotowy zasób określeń dla wszelkich sytuacji i opisów. Co równie

ważne: aojdos zestawia owe formułki i przydomki nie całkowicie dowolnie, lecz

według praw pewnego mechanizmu, który w każdym momencie podsuwa wyrażenie

najodpowiedniejsze dla miary wierszowej. Aojdos jest więc wirtuozem poezji ustnej.

Tę umiejętność zdobywa w ciągu długich lat szkolenia. Podobnie jak bywało

wówczas w innych zawodach, tak samo i w tym sztukę przekazywano z pokolenia na

pokolenie, często w tej samej rodzinie.

Dla zilustrowania powyższych wywodów posłużmy się prostym przykładem. W

księdze siódmej Iliady, gdzie opisana jest narada Trojan, znajdujemy słowa, które w

przekładzie brzmią:

„Otóż on tak mówiąc usiadł, a spośród nich powstał boski Aleksander, Heleny mąż

pięknowłosej, i odpowiadając mu wyrzekł słowa skrzydlate.”

Rozpatrzmy dokładniej występujące tu wyrażenia! Pozornie najbardziej z nich

niezwykłe i wymyślne to owe „słowa skrzydlate”. Jednakże zwrot ten pojawia się w

epopei tak często, że wreszcie sam się uskrzydlił i polatuje w poetyckiej retoryce

przez wieki, nie będąc już ani nowością, ani nawet metaforą, bo nie znajduje żadnego

odzewu w wyobraźni; to rzeczywiście tylko formułka, a była nią już, jak tego

dowodzi sam sposób użycia, także dla Homera. „Boski Aleksander”, czyli Parys, oraz

„Helena pięknowłosa” to określenia znane doskonale każdemu czytelnikowi Iliady,

tak samo jak im podobne, występujące niemal w każdym wierszu, w toku zaś

opowieści powtarzane dziesiątki, niekiedy i setki razy: szybkonogi Achilles, szeroko

władający Agamemnon, białoramienna Hera, sowiooka Atena, chmurodzierżca Zeus

- i wiele innych tegoż samego typu. Wybór epitetu przy danym imieniu dokonywał

się raczej mechanicznie, był bowiem niejako wypadkową rygorów metrum i

konieczności użycia danego przypadku; opanowanie tego mechanizmu, jak się

rzekło, stanowiło jedną z tajemnic kunsztu aojdosów, ich umiejętności posługiwania

się gotowymi elementami wiersza. Tak więc Aleksander zwany jest najczęściej

boskim - „dios Aleksandros” - po prostu dlatego, że w heksametrze wielozgłoskowe

imię dopuszczało przy sobie tylko krótki przymiotnik, i to o szczególnych

wartościach iloczasowych.

Lecz w naszym przykładzie formułkami są nie tylko pewne określenia.

Wielokrotnie powtarzają się w epopei również całe dwa wiersze: „Otóż on tak

mówiąc usiadł, a spośród nich powstał” oraz „I odpowiadając mu wyrzekł słowa

skrzydlate”. Służyły one, w tak częstych scenach narad i wieców, do zaznaczenia, że

wypowiedź danej osoby już zakończona, a także do wprowadzenia nowej osoby

przemawiającej; były wprost niezbędne przy recytowaniu utworów, spełniając

dokładnie tę rolę, jaka później miała przypaść w piśmie cudzysłowom i pauzom (w

naszym piśmie; Grecy tych znaków nie stosowali).

Tyle o poetyckiej technice aojdosów. Przy sposobności zaś wypada zauważyć, że

stwierdzenia te od jednego zamachu usuwają też stare nieporozumienia związane z

terminem „epika ludowa”. Oczywiście, jeśli uznać za „ludowe” coś, co jest

całkowicie samorzutne i pozbawione szkolnej tradycji, twórczość aojdosów nie jest

ludowa, bo jawi się jako wykwit starej, a nawet wyrafinowanej kultury umysłowej. Z

drugiej wszakże strony ci wirtuozi słowa to ludzie prości, pochodzący z niskich,

czasem i najniższych warstw społecznych. To prawda, że śpiewają oni na dworach

bogatych panów, a bohaterami ich opowieści są królowie i książęta. Jednakże utwory

te są całkowicie zrozumiałe dla wszystkich słuchaczy, którzy w długie wieczory

jesienne i zimowe zbierają się przy ognisku megaronu, czyli głównej izby w każdym

zamożnym domu. Bo i jakież były wówczas różnice w poziomie wykształcenia

pomiędzy księciem a pasterzem? Dlatego nazywanie tej epiki „dworską” jest równie

bezzasadne, jak i prawienie o jej „ludowości”.

Parry podał nie tylko teorię. Poszedł w ślady wielu wcześniejszych badaczy i zajął

się żywą jeszcze wówczas, przed drugą wojną światową, epiką Słowian

południowych. W roku 1933 zaczął systematycznie nagrywać w Jugosławii na płyty

gramofonowe recytacje tamtejszych śpiewaków ludowych. Jego pracę kontynuowali

uczniowie. Pierwszy tom książkowego wydania zebranych materiałów ukazał się

dopiero w roku 1954.

Podobieństwa pomiędzy epiką starogrecką a serbską są oczywiste. Ta ostatnia, aż

do naszych czasów, była przekazywana drogą wyłącznie ustną, a odtwarzana przez

ludzi w ogóle nie znających pisma. Co więcej: Parry wykazał, że pieśniarz, który

nauczy się czytać i pisać, bardzo szybko zatraca swoje uzdolnienia pamięciowe i

improwizacyjne! Pieśni serbskie opowiadają o czynach dawnych bohaterów, o

sporach i walkach pomiędzy nimi, o wojnach z Turkami - i to już od wieku XIV.

Podobnie jak u Homera, tak i tutaj spotyka się bardzo liczne powtórzenia oraz stałe

epitety pewnych osób i rzeczy. Oczywiście, istnieją też zasadnicze różnice. Wynikają

one choćby z tego faktu, że pieśniarze serbscy nie rozporządzali tak subtelną formą

metryczną, jaką był grecki heksametr. Całkowicie odmienne jest też tło i zaplecze

kulturowe.

Wiemy więc o aojdosach i ich twórczości sporo. Czy jednak da się powiedzieć coś

bliższego o tych spośród nich, którym zawdzięczamy Iliadę i Odyseję?

HOMER

Powiedzieliśmy już poprzednio, że poezja aojdosów kwitnęła najbujniej w

wiekach od XII do VIII przed naszą erą. Najbujniej, ale nie znaczy to, że nie było

owych pieśniarzy i przedtem, i znacznie jeszcze później. Swoimi bowiem początkami

sięga ich twórczość wielkiej i świetnej epoki zwanej mykeńską. Tak przyjęło się

nazywać ten okres dziejów Grecji, który obejmuje wieki od XVI do XII przed naszą

erą; jednym z głównych ośrodków politycznych i kulturalnych były wówczas

Mykeny. Jest to miejscowość na Półwyspie Peloponeskim, w krainie zwanej

Argolida. W Iliadzie, jak już o tym wspomniano, pan Myken, Agamemnon,

występuje jako król wszystkich Achajów. Do dziś pozostały w Mykenach ruiny

potężnego zamku, wykopaliska zaś odsłoniły tam olśniewające bogactwa, składane

zmarłym władcom jako dary grobowe.

Na kartach tej książki zajmować się będziemy właśnie i przede wszystkim epoką

mykeńską. Ona bowiem jest źródłem i tłem większości mitów greckich, również i

tych, które mówią o wojnie trojańskiej. Z niej to pochodzi wiele nie tylko opowieści,

ale nawet formułek językowych, które dzięki poezji aojdosów przetrwały nie

zmienione przez całe stulecia. Bo chociaż wspaniały świat Mykeńczyków upadł w

wieku XII przed naszą erą, sława jego królów i bohaterów, zamków i wojen żyła bez

przerwy w legendach, pieśniach, poematach.

Tematyka pieśni epicznych była bardzo różnorodna. Ten sam Demodok, który tak

pięknie opiewał walki Achajów pod Troją i zdobycie tego miasta, w innym miejscu

Odysei przedstawia zabawną historię miłości Aresa i Afrodyty, przyłapanych na

gorącym uczynku przez zazdrosnego męża, Hefajstosa. Bohaterowie zaś Iliady często

wspominają o innych wielkich wyprawach i wojnach z przeszłości: o wyprawie

siedmiu książąt przeciw Tebom, o żegludze Argonautów po złote runo, o polowaniu

na kalidońskiego dzika. Wszystkie te wydarzenia były przedmiotem epopei

podobnych do Iliady i Odysei, a na pewno od nich starszych; niestety, zaginęły

bezpowrotnie. Tylko te dwa dzieła świadczą dziś o twórczości wielu pokoleń

aojdosów. Choć oba przypisywane są, i to już od najodleglejszej starożytności,

jednemu człowiekowi, Homerowi, można wykazać z całą oczywistością, że powstały

w różnych czasach. Odyseja jest młodsza od Iliady o lat co najmniej kilkadziesiąt.

Ale także i Homerowe autorstwo samej Iliady nie jest sprawą prostą.

To prawda, że cała starożytność czciła imię Homera. Ale prawdą jest również, że

właściwie nic o jego osobie nie wiedziano. Owszem, krążyły różne życiorysy poety,

wszystkie jednak zbyt późne, niezgodne ze sobą i, najostrożniej mówiąc, na pewno w

znacznym stopniu zmyślone. Wiadomo powszechnie, że aż siedem miast wiodło spór

o to, które z nich jest ojczyzną największego epika greckiego. W istocie jednak

pretendujących miejscowości było więcej, aż dwadzieścia, skład bowiem owej

siódemki podawano rozmaicie. A chyba jeszcze większa niepewność i dowolność

panuje u autorów starożytnych, jeśli chodzi o osadzenie Homera w czasie. Byli wśród

nich nawet tacy, którzy uważali go za współczesnego wypadkom przezeń

opisywanym, to jest wojnie trojańskiej. Tę zaś najczęściej umieszczano, w

przeliczeniu na naszą rachubę lat, około roku 1200 przed naszą erą; o datowaniu

wojny będzie jeszcze mowa szerzej w dalszym ciągu książki. Inni natomiast, i tych

było bez porównania więcej, sądzili, że Homer żył nawet i kilkaset lat po upadku

Troi.

Po przeprowadzeniu krytycznej analizy wszystkiego, co mogą nam powiedzieć o

osobie Homera źródła starożytne, pozostaje jako względnie zasługujące na uwagę

tylko tyle:

Zapewne pomiędzy rokiem 800 a 750 przed naszą erą żył poeta-aojdos, którego

prawdziwe imię brzmiało ponoć Melesigenes. Pochodził on z miasta Smyrna na

wybrzeżu Azji Mniejszej, ale przez długie lata przebywał na wyspie Chios. Znał

także okolice dawnej Troi. Jest prawdopodobne, że przez jakiś czas bawił w tamtych

stronach na dworze pewnego możnego pana, który ród swój wywodził od jednego z

trojańskich bohaterów. Temu to właśnie poecie zawdzięczamy pomysł, aby spośród

mnogości opowiadań i pieśni o wojnie obrać za przedmiot epopei gniew Achillesa i

jego zgubne skutki. Zbudował swój utwór bardzo przemyślnie i konsekwentnie.

Wszystko, co się w nim dzieje, jest spójne, czymś uwarunkowane, przyczynowo

uzasadnione. Poeta wyzyskuje każdą sposobność, by określić dokładnie, dlaczego to

sprawy potoczyły się właśnie tak, a nie inaczej. Można by nawet rzec, że wprost się

lubuje w ukazywaniu motywacji wydarzeń, ma natomiast zdecydowaną awersję do

faktów przypadkowych, których wtargnięcia nie potrafiłby niczym wyjaśnić. Także

bogowie działają nie dowolnie i kapryśnie, lecz zawsze i bez wyjątku kierując się

określonymi pobudkami i pragnąc osiągnąć cel konkretny, sprzyjają bowiem temu

lub tamtemu ludowi. Autor Iliady nie był oryginalnym twórcą w zakresie języka,

stylistyki i wersyfikacji, wszystko to bowiem przejął w spadku po licznych

pokoleniach aojdosów, sam będąc jednym z nich; natomiast prawdziwą i umiłowaną

domeną jego twórczości było konstruowanie akcji. Tak więc studiując Iliadę, możemy

uchwycić przynajmniej pewne cechy umysłowości poety, o którym skądinąd

prawie nic nie wiemy.

Nie powinno dziwić, że wiadomości o Homerze są tak skąpe i niepewne. Był to

przecież aojdos; współcześni więc traktowali go tylko jak rzemieślnika od układania i

wygłaszania pieśni. W jednym z miejsc Odysei wymienieni są obok siebie i zupełnie

na równi: wróż, lekarz, cieśla, aojdos. Tamtym czasom obcy był jeszcze przesadny

kult twórcy.

W roku 1795 niemiecki uczony Fryderyk August Wolf wystąpił w swej książce

Prolegomena ad Homerum z twierdzeniem, że tak wielkie poematy, jak Iliada i

Odyseja, nie mogłyby od razu powstać w tej formie bez pomocy pisma; ponieważ zaś

w tamtej epoce pisma nie znano, początkowo mogły istnieć tylko krótkie pieśni,

przekazywane drogą ustną; ulegały one licznym przekształceniom, póki ich nie

połączono i nie spisano w wieku VI przed naszą erą. Od czasów Wolfa ukazała się

ogromna ilość zawiłych prac filologicznych, które rozwijały jego tezę. Ich autorowie

dowodzili z imponującą erudycją i pomysłowością, ile to warstw i pierwotnych

poematów złożyło się na obie epopeje. A więc wyobrażano sobie, że wspaniałe dzieła

literatury powstają mniej więcej tak, jak dziś rodzi się niejedna nader szacowna

dysertacja naukowa, to jest za pomocą pilnego przepisywania cudzych mądrości; w

ten sposób łatwo spłodzić z dwunastu różnych książek trzynastą, zwykle równie

tuzinkową.

Obecnie odeszliśmy od tak naiwnej i w gruncie rzeczy nader powierzchownej

krytyki arcydzieła poetyckiego kunsztu, jakim jest Iliada. Z drugiej jednak strony

chyba nikt dziś nie twierdzi, że Homer jest autorem poematu od pierwszych do

ostatnich jego słów. Epopeja, która powstała jako twór przekazywany ustnie, musiała

ulegać pewnym zmianom; nawet jeśli utrwalono ją na piśmie stosunkowo wcześnie,

bo może już w ciągu wieku VIII, to i tak jeszcze później włączano do niej pewne

wiersze i epizody, co jednak w niczym nie naruszyło już konstrukcji całości, jak ją

zbudował autor właściwy. A w ogóle - cóż to znaczy autorstwo w epoce aojdosów?

Przecież styl, formuły, motywy, nawet stale powtarzające się opisy były wspólną

własnością. Każdy aojdos korzystał całkiem swobodnie z dorobku pokoleń swoich

poprzedników. Snuł opowieść, wplatając w nią pieśni znacznie starsze, i z góry już

godził się na to, że tak samo będzie się traktowało i jego pomysły. Prace zaś Milmana

Parry'ego pokazały z całą oczywistością, że technika poezji ustnej zdolna jest

przekazywać poprzez wieki pamięć nawet obszernych dzieł epicznych.

Niewątpliwie sama koncepcja, aby ośrodkiem poematu uczynić gniew Achillesa,

musiała zrodzić się w jednym umyśle, ale formy i motywy tego utworu były już z

góry określone przez prastarą tradycję. Mówiąc „Homer”, składamy więc hołd wielu

pokoleniom bezimiennych pieśniarzy.

PIEŚNI CYPRYJSKIE

Homerowi, autorowi Iliady, przypisywano w starożytności nie tylko ten epos i

Odyseję, lecz inne jeszcze utwory: hymny ku czci bogów, epigramy, a nawet

żartobliwy poemacik Wojna żab z myszami. Twierdzono też, że jego dziełem jest cykl

epopei opiewających początek i koniec wojny trojańskiej, a więc właśnie te

wydarzenia, o których Iliada mówiła tylko ubocznie. Podawano jednak jako autorów

owych epopei również inne osoby. W wieku zaś IV przed naszą erą Arystoteles w

swym traktacie o poezji wskazał, że pomiędzy twórczością Homerową a cyklem tych

epopei, które przedstawiały cały łańcuch wypadków od pierwszych przyczyn wojny

aż do zburzenia Troi, zachodzi zasadnicza różnica:

„I pod tym względem Homer okazuje się w porównaniu z innymi poetą z bożej

łaski, że nie próbował wcale przedstawić całej wojny trojańskiej, chociaż ona ma

początek i koniec. Utwór bowiem musiałby być zbyt wielki i niełatwy do ogarnięcia;

albo, gdyby poeta ograniczył jego wielkość, stałby się zawiły przez różnorodną treść.

On tymczasem wybrał jedną część i wiele zdarzeń umieścił w epizodach... Natomiast

inni epicy piszą poematy o wszystkim, co się przydarzyło jednej osobie lub w jednym

odcinku czasu, jak na przykład autorzy Cypriów i Małej Iliady”.

Owe dwie wymienione przez Arystotelesa epopeje należą właśnie do cyklu

trojańskiego. Jak widzimy, wielki filozof, wbrew tradycji wcześniejszej, uważa za

rzecz zupełnie oczywistą, że epopeje cykliczne nie mogły być dziełem Homera, zbyt

bowiem odbiegają od Iliady koncepcją i kompozycją. I niewątpliwie Arystoteles ma

rację. Co prawda, trudno wyrobić sobie właściwy sąd o tamtych epopejach, bo do

naszych czasów żadna z nich nie dotrwała. Znamy je tylko z krótkich fragmentów i

ogólnikowych streszczeń. Nie można więc nawet odpowiedzieć z całą pewnością na

pytanie, czy powstały one po Iliadzie, czy też są od niej wcześniejsze.

Najsławniejsza z nich nosiła tytuł Kypria epe, który można tłumaczyć po prostu

Pieśni cypryjskie. Obok Homera wymieniano jako jej autora Stazynosa lub

Hegezjasza, postacie skądinąd zupełnie nie znane. Oto treść tej epopei, jak ją

możemy odtworzyć na podstawie wzmianek w dziełach starożytnych pisarzy:

Ziemia uciśniona nadmiarem ludzi zwróciła się o pomoc do Zeusa. Bóg wejrzał i

ulitował się, a potem postanowił ulżyć jej przez wywołanie krwawych wojen.

Pierwszą z nich była wyprawa siedmiu książąt przeciw Tebom. Zarzewiem drugiej

zaś stał się spór pomiędzy trzema boginiami. Rozgorzał on w czasie weselnej uczty

Tetydy; była to morska bogini, która poślubiła śmiertelnika, Peleusa, króla Ftyi.

Niespodziewanie pojawiło się na stole złote jabłko z napisem: „Najpiękniejszej”.

Rzuciła je, nie bez wiedzy Zeusa, bogini sporu Eryda. Trzy niebianki równocześnie

wyciągnęły ręce po jabłko: małżonka Zeusa Hera, jego córka Atena, pani miłości

Afrodyta. Z rozkazu Zeusa Hermes zaprowadził je na górę Ida w Azji Mniejszej, na

południe od Troi. Jednym z pasterzy był tam urodziwy Aleksander, syn króla. On to

miał spór rozstrzygnąć. Każda z bogiń usiłowała zjednać sobie sędziego obietnicami

swych łask i darów. Wybrał Afrodytę, bo bardzo przypadł mu do serca dar przez nią

obiecany: miłość najpowabniejszej z kobiet śmiertelnych.

Wnet potem Aleksander powrócił do Troi. Przystąpił do budowy długich okrętów.

Popłynął na nich w daleką podróż, choć jego brat Helenos i siostra Kassandra od

początku wróżyli, że ta wyprawa przyniesie Troi wielkie nieszczęścia.

Kiedy przybił do wybrzeża Lakonii, jej król, Menelaos, przyjął go bardzo

gościnnie w swej stolicy, w Sparcie. Niebawem Menelaos wybrał się z odwiedzinami

na wyspę Kretę. Gdy tylko król wyjechał, Afrodyta pokazała swoją moc nad

niewieścimi sercami. Sprawiła, że Helena uległa namiętnemu uczuciu i poszła za

Aleksandrem; on zaś przy sposobności załadował na okręty wiele skarbów,

zabranych z domu gospodarza.

Tymczasem bracia Heleny, Kastor i Polideukes, przebywali z dala od domu, na

łupieżczej wyprawie; rozbój bowiem i korsarstwo stanowiły częste zajęcie młodych

książąt w owej epoce. Kiedy jednak pędzili zagarnięte stada bydła, dopadli ich prawi

właściciele. Doszło do walki. Pościg został odparty, ale Kastor zginął. Tak więc

śmierć rozdzieliła braci, którzy dotychczas nigdy się nie rozstawali. Zeus ulitował się

nad ich cierpieniem. Dał nieśmiertelność obu.

Iryda, posłanka Zeusa, obwieściła Menelaosowi wszystko, co stało się w domu pod

jego nieobecność. Ten zwrócił się do swego brata, Agamemnona, zwierzchniego

władcy książąt achajskich, by pomógł mu w wyprawie na Troję; bez jego zgody nie

można było wszczynać wojny. Następnie udał się Menelaos do miasta Pylos. Leżało

ono u zachodnich wybrzeży Peloponezu, a jego księciem był starzec Nestor, z

którego zdaniem wielce się liczono. Po tych wstępnych naradach zaczęto zwoływać

na wyprawę przeciw Troi wszystkich achajskich panów i rycerzy. Ale niektórzy z

nich niezbyt się kwapili opuszczać dom i ruszać daleko za morze, by mścić krzywdę

Menelaosa. Władca wyspy Itaki, Odyseusz, udawał nawet obłąkanego. Sądził, że

pozostawią go w spokoju. Znalazł się jednak ktoś sprytniejszy od Odyseusza; był nim

krewny Menelaosa, Palamedes. Doradził, aby zagrozić śmiercią maleńkiemu synowi

Odyseusza. Rzeczywiście, kiedy trzeba było pospieszyć dziecku na ratunek, ojciec

natychmiast odzyskał zmysły.

KSIĘGA DRUGA

AGAMEMNON

AULIDA

Pieśni cypryjskie opowiadały dalej:

Kiedy już wszyscy książęta Achajów przyjęli wezwanie do udziału w wyprawie,

flota zgromadziła się w małej zatoczce koło miejscowości Aulida. Leży ona u

północnych wybrzeży Beocji, naprzeciw Eubei; tam gdzie cieśnina pomiędzy lądem a

wyspą jest najwęższa. Przed wyjściem w morze wojsko złożyło bogom ofiary. Sam

Agamemnon przypomina w Iliadzie cud, jaki zdarzył się wówczas:

- Pod pięknym jaworem, skąd wypływała przejrzysta woda, przy ołtarzach

składaliśmy nieśmiertelnym hekatomby bez skazy. Tam właśnie objawił się znak

wielki. Wąż o czerwonym grzbiecie, ogromny, którego chyba sam pan Olimpu na

świat zesłał, wypełzł spod ołtarza i wprost ku jaworowi się rzucił. Były na drzewie

maleńkie wróble pisklęta. Kryły się trwożnie pod liśćmi najwyższej gałęzi. Ośmioro

ich było, a matka dziewiąta. On pożarł je wszystkie, żałośnie piszczące. Schwytał też

matkę, co kwiląc polatywała nad miłymi dziećmi: wyprężył się i porwał ją za

skrzydło, a gdy zżarł już pisklęta i matkę, bóg uczynił cud wielki: Zeus zamienił go w

kamień! My zaś staliśmy dziwiąc się bardzo, cóż to takiego się dzieje. Wówczas

wróż Kalchas przemówił i objawił wolę bogów:

- Czemuż to milczycie, Achajowie długowłosi? Najmędrszy Zeus znak nam wielki

objawił. Znak, który ziści się późno, lecz wieść o nim będzie trwać przez wieki. Tak

jak ten wąż zeżarł pisklęta i matkę - ich ośmioro, ją zaś dziewiątą - tak i my tyleż lat

będziemy wojować, a dopiero w dziesiątym roku zdobędziemy Troję!

Miało jednak jeszcze sporo lat minąć, nim w ogóle rozpoczęły się walki pod tym

miastem. Achajowie bowiem wyruszyli spod Aulidy w żeglugę na wschód, ku

wybrzeżom Azji Mniejszej, ale tamtejszych stron nie znali w ogóle. Wylądowali więc

nie w pobliżu Troi, lecz daleko na południe od niej, w krainie zwanej Myzja. Leżało

tam nad rzeką Kaikos miasto Teutrania. Najeźdźcy od razu jęli pustoszyć kraj -

przekonani, że są na ziemiach Trojan. Napotkali jednak dzielnego przeciwnika. Był

nim Telefos, syn Heraklesa, zięć króla Teutranii. Zabił on wielu achajskich rycerzy,

jednakże Achillesowi pola nie dotrzymał. Uciekając potknął się o pęd winorośli i

upadł. Zdołał wprawdzie ujść z życiem, ale ostrze włóczni Achillesa rozszarpało mu

udo.

Achajowie wreszcie zrozumieli, że Teutrania to nie Troja. Odbili więc od

wybrzeży. Rozszalała się jednak burza morska, która rozproszyła okręty i pognała je

z powrotem na zachód, ku ojczyźnie. Wtedy to Achilles znalazł się na wyspie Skiros,

gdzie poślubił Dejdameję, córkę Likomedesa.

Tak opowiadały Pieśni cypryjskie. A więc poemat ten nie znał jeszcze mitu o

Achillesie wśród dziewcząt, ale z drugiej strony przedstawiał jego pobyt na tej

wyspie odmiennie niż Iliada; według niej, jak pamiętamy, Achilles wyspę zdobył i

zniszczył. Drobny szczegół, że król wyspy w obu poematach nosi inne imię, nie ma

większego znaczenia.

Minęło lat osiem od pierwszej, nieudanej wyprawy na Troję, a dziesięć od

porwania Heleny. Po długiej przerwie Achajowie znowu zgromadzili się w Aulidzie.

Ale tym razem postępowali ostrożniej. Postanowili, że nie wypłyną bez przewodnika.

Znaleźć go jednak nie mogli. Wówczas to właśnie zjawił się w obozie kulejący

żebrak w łachmanach. Okazało się wkrótce, że jest nim przebrany Telefos. Przyjechał

do kraju Achajów, rana bowiem zadana przez Achillesa nie goiła się przez osiem lat,

wyrocznia zaś, do której zwrócił się z prośbą o radę, odpowiedziała:

- Uleczyć cię może tylko ten, kto zranił!

Obecnie więc Telefos zaproponował Achajom:

- Poprowadzę was ku ziemiom Priama, lecz Achilles musi mnie wpierw uzdrowić!

I rzeczywiście: wystarczyło, że Achilles dotknął ostrzem swej włóczni rany

Telefosa (czy też - jak opowiadali inni - posypał ją rdzą z tego ostrza), by zabliźniła

się niemal natychmiast.

Późniejsi greccy poeci i dramaturgowie rozbudowali i ubarwili cały ten epizod.

Tak na przykład opowiadali oni, że Telefos nie mógł ubłagać Achillesa. Poszedł tedy

za radą żony Agamemnona, Klitajmnestry. Porwał ich małego synka, Orestesa, i

zagroził, że zabije dziecko, jeśli Achilles nie uleczy rany.

Był więc przewodnik, flota jednak wciąż nie mogła wypłynąć. Bez przerwy, dzień

za dniem, dęły przeciwne wichury i morze było wzburzone. Wróż Kalchas objawił

wówczas:

- Dzieje się tak z woli Artemidy. Król Agamemnon zabił na polowaniu łanię.

Chełpił się, że jest lepszym myśliwym od samej bogini, pani lasów i zwierząt!

Dlatego nie uciszy ona wichur i nie uspokoi morza, póki król nie złoży jej w ofierze

na ołtarzu swej córki Ifigenii!

Król ugiął się przed wolą bogini. Do Myken, gdzie przebywała królowa

Klitajmnestra z córkami, poszło wezwanie:

- Niech jak najrychlej przybywa wraz z Ifigenią do obozu w Aulidzie! Jeszcze

przed wyruszeniem wyprawy odbędzie się ślub królewny z Achillesem!

Dopiero na miejscu obie kobiety dowiedziały się prawdy: kapłan zabije Ifigenię na

ołtarzu bogini tak samo, jak zabija się zwierzęta ofiarne.

Artemida okazała się jednak litościwsza od ojca, który gotów był poświęcić życie

dziecka dla swej chwały i potęgi. W ostatniej chwili, gdy dziewczyna leżała już na

ołtarzu, a kapłan wznosił nóż, by zadać jej cios śmiertelny, dokonał się cud.

Niespodziewanie gęsty obłok spowił ołtarz. Kiedy się rozwiał po chwili, na

kamiennej płycie leżała łania brocząc krwią ze świeżej rany. Samą zaś Ifigenię bogini

uniosła, żywą i całą, w strony dalekie.

Flota wypłynęł___________a ku Troi. A w sercu Klitajmnestry pozostała śmiertelna nienawiść

do męża.

Wydarzenia w Aulidzie i losy Ifigenii były przedmiotem wielu utworów ateńskich

dramaturgów w wieku V przed naszą erą. Spośród nich zachowały się dwie tragedie

Eurypidesa: Ifigenia w Aulidzie oraz Ifigenia w Taurydzie. W Taurydzie, to znaczy na

dzisiejszym Krymie; tam to bowiem, według jednej z legend, miała żyć Ifigenia jako

kapłanka Artemidy.

Jest rzeczą bardzo znamienną, że Iliada w ogóle nie zna opowieści o ofiarowaniu

Ifigenii. Co więcej, nie zna nawet córki Agamemnona o takim imieniu. On sam mówi

w tej epopei:

- Trzy mam córki w dobrze zbudowanym domu: Chryzotemis, Laodikę, Ifianassę.

Z nich, którą chce, niech bierze Achilles, bez daru nawet. Niech ją prowadzi do domu

Peleusa. A ja dam jeszcze posag bardzo bogaty, jakim nikt dotychczas nie obdarzył

córki!

Agamemnon gotów był uczynić to wszystko, dawał Achillesowi za żonę swoją

córkę i siedem miast w posagu, byle najdzielniejszy z jego książąt poniechał gniewu.

Nim jednak król tak się upokorzył, musiał przez wiele dni patrzeć, jak giną jego

ludzie pod ciosami Trojan.

SEN AGAMEMNONA I PRZEGLĄD WOJSK

Druga księga Iliady zawiera kilkaset wierszy, które najczęściej pomija się przy

lekturze tej epopei, a w skróconych wydaniach i tłumaczeniach po prostu opuszcza. I

nie bez pewnej racji. Wiersze te całkiem nie są konieczne do zrozumienia treści i

akcji poematu, trudno natomiast doszukać się w nich walorów artystycznych - poza

kunsztem zestawiania dźwięcznych wyrazów. Bo i o czymże one mówią? Jest to

zwykłe wyliczenie kilkuset nazw geograficznych i osobowych. Długi i pozornie

nudny rejestr, z jakiej to krainy achajskiej, i pod czyją wodzą, ile przybyło okrętów

pod Troję. Ten przegląd sił zbrojnych dokonuje się na równinie pod miastem, w

dziesiątym roku walk u jego murów, a w kilkanaście zaledwie dni po starciu się Agamemnona

i Achillesa z powodu branek, Chryzeidy i Bryzeidy.

Achajowie ruszają obecnie do boju w nadziei, że wreszcie, po tylu latach, wedrą

się na mury potężnego grodu. Skądże jednak owa niespodziewana dufność? I jakżeż

to się stało, że wychodzą w pole właśnie wtedy, gdy najdzielniejszy z nich, Achilles,

siedzi wraz ze swoją drużyną w namiotach i przy okrętach, zagniewany i obrażony na

wszystkich?

Sprawił to sam Zeus, ojciec bogów i ludzi. Zesłał bowiem złudną marę senną,

która nocą weszła do namiotu Agamemnona. Stanęła u wezgłowia królewskiego łoża,

a postać przybrała starca Nestora. Tak się ozwała:

- Ty śpisz, Agamemnonie, synu Atreusa? To nie przystoi, by całą noc przesypiał

mąż mądry, który ma tylu ludzi pod swoją pieczą i musi się troszczyć o spraw tyle!

Teraz zaś słuchaj mnie dobrze, bom przyszedł tu jako poseł Zeusa! On, choć daleko

stąd przebywa, dba bardzo o ciebie i wielce się lituje. Otóż rozkazuje ci ojciec bogów

i ludzi, abyś bezzwłocznie uzbroił wszystkich Achajów. Wreszcie bowiem

zdobędziesz Troję, miasto o szerokich ulicach! Już pogodzili się nieśmiertelni, co

zamieszkują domy Olimpu. Przekonały ich wszystkich prośby Hery. Już zguba

zawisła nad Trojanami z woli Zeusa! A ty dobrze zachowaj moje słowa w swym

sercu. Niechże nie pogrążą się w niepamięci, kiedy już słodki sen odejdzie od ciebie.

To rzekła owa mara i zaraz odeszła. Król zaś zaczął rozważać w swym sercu to, co

spełnić się nie miało.

Czemuż to bowiem wysłał Zeus do Agamemnona ową złudną marę? Oto ustąpił

błaganiom Tetydy, matki Achillesa. Ta, choć przebywała w morskich głębinach,

usłyszała, jak płacze jej syn po zabraniu Bryzeidy przez królewskich heroldów. Zaraz

więc wyłoniła się z sinego przestworu niby mglisty opar. Usiadła na piasku wybrzeża

przy Achillesie. Czule pogłaskała go ręką i rzekła:

- Dziecko moje, czemuż to płaczesz? I cóż to za smutek w twoim sercu? Powiedz,

nie ukrywaj, niechże wiemy oboje!

Przedstawił więc Achilles swej matce wszystko, co się zdarzyło: jak król

Agamemnon musiał odesłać Chryzeidę do jej domu rodzinnego, i jak, tym

rozgniewany, zabrał mu z namiotu piękną córkę Bryzesa. A potem jął prosić:

- Więc ty przynajmniej, jeśli tylko możesz, ujmij się za swoim synem! Idź na

Olimp i błagaj Zeusa, jeśli naprawdę pomogłaś mu kiedyś słowem lub czynem. Bo

często słyszałem w domu mego ojca, jak się chwaliłaś, żeś ty jedna spośród

wszystkich nieśmiertelnych ocaliła Zeusa od niegodnej zguby. Było to wtedy, gdy

wszyscy bogowie olimpijscy chcieli go wiązać: i Hera, i Posejdon, i Pallas Atena.

Ale ty zjawiłaś się w porę. Wyzwoliłaś go z pęt i przyzwałaś na Olimp sturękiego

olbrzyma. Bogowie nazywają go Briareonem, ludzie zaś Ajgajonem; a nie mniej on

silny od swego ojca. On to usiadł przy Zeusie, pyszny swoją mocą. Widząc to,

szczęśni bogowie nie śmieli już wiązać. To wszystko mu przypomnij i za kolana go

obejmij. Może zechce w jakiś sposób pomóc teraz Trojanom, a tych tu Achajów

zepchnie ku morzu i okrętom. Niech trupem gęsto legną, niech wszyscy jakiś zysk

mają ze swojego króla! Wtedy to wreszcie zrozumie syn Atreusa, szeroko władający

Agamemnon, jaki szał go opętał, że nie uczcił najdzielniejszego z Achajów!

Zalała się łzami Tetyda słysząc te słowa i tak zaczęła wyrzekać:

- I po cóż cię wychowywałam, moje dziecko, skoroś na nieszczęście zrodzony?

Lepiej by było, gdybyś przy okrętach siedział bez płaczu i bez żalu! Życie sądzone ci

krótkie. A teraz i śmierć rychła ci grozi, i jeszcze smutek serce trapi! Tak, urodziłam

cię na nieszczęście twoje. A to, o co mnie prosisz, powtórzę gromowładcy Zeusowi

na Olimpie, gdzie śniegi wielkie. Może potrafię go ubłagać. Ty zaś siedź teraz przy

chyżych okrętach, wciąż gniewaj się na Achajów, do walki z Trojanami nie stawaj.

Bo Zeus poszedł wczoraj ku wybrzeżom Oceanu, na ucztę do Etiopów, a za nim

także inni bogowie. Na Olimp powróci dopiero za dni dwanaście.

Kiedy więc zajaśniała dwunasta jutrzenka, rankiem wzniosła się Tetyda z fal

morza aż na Olimp, który niebios sięga. Zastała Zeusa siedzącego na uboczu, z dala

od innych bogów, na najwyższym szczycie skalistej góry. Tam pochyliła się przed

nim. Lewą ręką objęła jego kolana, prawą zaś dotknęła brody. Prosiła:

- Zeusie ojcze! Jeśli kiedykolwiek pomogłam ci wśród nieśmiertelnych słowem lub

czynem, spełnij to błaganie: uczcij mego syna, urodzonego po to, aby umrzeć młodo!

Bo oto teraz władca ludu Achajów Agamemnon zelżył go srodze: zabrał mu dar i nie

zwraca. Więc ty go pomścij, olimpijski Zeusie! Spraw, by Trojanie tak długo górą

byli w bitwach, póki Achajowie nie uczczą mego syna i ujmy mu nie wynagrodzą!

Zeus najpierw się wahał, bo lęk go brał przed złym językiem żony, Hery, która

wciąż go łajała, że pomaga Trojanom. W końcu jednak skinął głową na znak, że

spełni prośbę Tetydy.

Dlatego to właśnie, aby zadość uczynić przyrzeczeniu, Zeus zesłał złudny sen

Agamemnonowi. Władca Achajów posłuchał kłamliwych słów zjawy. Wczesnym

rankiem zwołał naradę wodzów, potem zaś zebrał wszystkich wojowników na wiecu.

Zgromadzenie było bardzo burzliwe. W pewnej chwili wydawało się, że ludzie

rozpierzchną się i hurmem pospieszą na okręty, żeby wracać do ojczyzny. Ale

przemogła energia Odyseusza i mądre słowa Nestora. Znowu nastał porządek i

zrodziła się wola walki. Najprzedniejsi wodzowie złożyli Zeusowi ofiarę z wołu, a

sam król tak się modlił:

- Zeusie przesławny, największy, czarnochmury, który mieszkasz w niebie! Oby

słońce nie zaszło i mrok nie zapadł, póki w gruzy nie obrócę płonącego domu

Priama, póki ogniem bram nie spalę, póki nie rozetnę spiżem chitonu na piersi

Hektora! A wokół niech wielu jego towarzyszy leży twarzą w kurzu i gryzie ziemię

zębami!

Zeus przyjął ofiarę, lecz prośbie nie przytaknął. Miał jeszcze zesłać na Achajów

cierpień bez miary.

Potem oddziały zaczęły sprawiać się do boju. Nieprzeliczone zastępy szły od

okrętów na równinę rzeki Skamander, a ziemia straszliwie jęczała pod nogami ludzi i

koni. Wreszcie stanęli na błoniach nadrzecznych, a było ich tylu, ile liści i kwiecia

wiosną.

Teraz właśnie rozpoczyna się w Iliadzie wyliczanie szczepów, miejscowości,

wodzów i okrętów. Jak się już rzekło, nie jest ono perłą artyzmu; zwykłego

czytelnika może tylko nużyć. A jednak właśnie ów „Katalog okrętów” (tę

niepoetyczną, ale trafną nazwę nadano części księgi drugiej Iliady) stał się od

pewnego czasu przedmiotem dużego zainteresowania ze strony historyków i

filologów. Nim wszelako zapytamy, jakie są motywy i rezultaty owych badań, oto -

dla wyrobienia sobie własnego poglądu na materię „Katalogu” - pewien jego

fragment. Odstępując jednak od przyjętej w tej książce zasady parafrazowania

ustępów z Iliady prozą, ten właśnie urywek przytoczymy w rymowanym a dość

wiernym przekładzie Jana Czubka. Chcemy bowiem uzmysłowić Czytelnikowi, że w

greckim oryginale także i ta, poetycko jakże niewdzięczna substancja, poddana jest

rygorom formy:

Lokrów wiódł chybki Ajas, Ojleja potomek,

Niższy, niż Telamonów Ajas, chłop ułomek,

O wiele niższy, lnianym pancerzem odziany,

Kopijnik wśród Hellenów i Achajów znany.

Lud, co Kin dzierżył, Kalljar, Opus u góry zboczy,

Bessę, Skarfę, Augeje dzierżył, gród uroczy,

Tarf i Tronjon, gdzie płynie Boagryos kręty -

Wszyscy siedzą naprzeciw Euboi świętej,

Ci czterdzieści na wojnę czarnych łodzi dali.

Co Euboję zasiedli, Abanci zuchwali,

Lud z Chalkis, z Eretryi, z Histyai winnej,

Co mieli morski Kerynt, Dyon, gród wyżynny,

Co w Karyście i Styrach uprawiali ziemię,

Tych zaś wiódł Elefenor, Aresowe plemię,

Syn Chalkodonta, władca Abantów zuchwałych;

Z nim szedł lud długowłosych biegaczów wytrwałych,

Kopijników sierdzistych, co z własnej ochoty

Rwali się w piersiach wroga miedne topić groty.

Ci wystawili czarnych korabi czterdzieście.

Co w Atenach siedzieli, murowanym mieście,

Lud Erechteja, syna żywiącej ziemicy,

Chowańca córy Zeusa, Ateny dziewicy;

Ta go w swej osadziła bogatej świątyni,

Gdzie ofiary z buhajów i tryków mu czyni

W lat bieżących kolei kwiat ateńskiej młodzi.

Tym zaś syn Peteosa, Menestej przywodzi;

Temu dotąd nie sprostał żaden z śmiertelników

W ustawianiu rydwanów i tarczownych szyków;

Jeden Nestor, mąż starszy, o lepsze z nim chodzi.

Pod nim pięćdziesiąt czarnych popłynęło łodzi.

Dwanaście wiódł korabi Ajas z Salaminy

I ustawił je obok ateńskiej drużyny.

Co zaś dzierżyli Argos i Tirynsu mury,

Hermionę z Asyną w dole u stóp góry,

Trojzen, Ejon, Epidaur, mający w bród wina,

Achaje, których Maset i wyspa Egina,

Tych znów wiódt Dyomedes, junak wielkiej siły,

I Stenel, Kapaneja słynnego syn miły.

Trzeci z nimi Euryal, równy bogom z twarzy,

Wnuk Talassa, syn zasię Mekista, władarzy;

Alić naczelnie grzmigłos Dyomed dowodzi.

Z nimi przybyło czarnych osiemdziesiąt łodzi.

Co gród Myken dzierżyli, pięknie wystawiony,

I co Korynt bogaty, budowne Kleony,

Co w Omejach siedzieli, w Arajtyrze ładnej,

W Sykionie, gdzie najpierw Adrast był pan władny.

Co Hyperesję mieli, Gonussę na skale,

Pellena wraz z Ajgion, co siedzieli stale

Na całym Ajgialon i koło Heliki,

Ci w stu łodziach przybyli, a sprawił ich w szyki

Agamemnon i przy nim najwięcej stawało

I ludu najlepszego; sam spiżą wspaniałą

Odzian, wszystkich władarzy przyćmiewał bez trudu.

Że był z wszystkich najtęższy, najwięcej miał ludu.

I tak toczy się jeszcze przez wiele wierszy monotonne wyliczanie, kto skąd i ile

przywiózł łodzi: więc z Lacedemonu Menelaj sześćdziesiąt, z Pylos Nestor aż

dziewięćdziesiąt, natomiast Arkadyjczykom króla Agapenora dał Agamemnon

okrętów sześćdziesiąt. Ci bowiem, mieszkając w głębi lądu, sami nigdy nie

zajmowali się żeglugą. Z Itaki i z wysp sąsiednich Odyseusz zebrał tylko dwanaście

okrętów o czerwonych dziobach. Za to Toas, król Ajtolów, miał czarnych okrętów

czterdzieści, Idomenej zaś, władca Krety, aż osiemdziesiąt. Z wyspy Rodos

Tlepolemos przywiódł okrętów dziesięć, a Nirej z Syme zaledwie trzy.

Myrmidonowie i ich sąsiedzi, których wodzem był Achilles, przybyli na

pięćdziesięciu okrętach. Do bitwy wszakże nikt z nich nie wystąpił.

I to jeszcze nie jest pełna lista wodzów, ludów, okrętów. Wystarczy już jednak

liczb, nazw, imion! Wypada zastanowić się teraz, czy można na tej podstawie

wyprowadzić jakieś wnioski ogólne o Grecji w dobie wojny trojańskiej.

OBRAZ GRECJI ACHAJÓW

W czasach klasycznych, o czym wiadomo powszechnie, na ziemiach

zamieszkanych przez Greków istniało kilkaset państewek. Były one małe;

powierzchnia nawet największych nie przekraczała kilku tysięcy kilometrów

kwadratowych. Z owej rzeszy miniaturowych tworów politycznych sławę

nieśmiertelną (i wstęp do podręczników szkolnych) zyskały tylko nieliczne: przede

wszystkim Ateny i Sparta, dalej zaś Korynt i Teby. Oczywiście jednak i te

państewka, o których mówi się rzadziej, też miały własną, ciekawą historię oraz

imponujące osiągnięcia kulturalne.

Tak więc mapa polityczna świata greckiego przypominała barwną mozaikę z

drobnych kamyków. Ten stan rzeczy istniał zarówno w wieku V przed naszą erą, to

jest w dobie wojen Greków z Persami i za Peryklesa, jak też długo przedtem, i

jeszcze po wieku V. Bo nawet król Macedonii Filip II, kiedy zwyciężył pod

Cheroneją w roku 338 przed naszą erą, formalnie nie odebrał greckim państewkom

niezależności.

Załóżmy obecnie, że „Katalog okrętów” w Iliadzie jest wiarogodnym źródłem

historycznym, które obrazuje stosunki polityczne na ziemiach Grecji w dobie wojny

trojańskiej, a więc gdzieś koło roku 1200 przed naszą erą. Różne bowiem daty

oblężenia Troi, które podawała starożytna tradycja, na ogół oscylują wokół tego

punktu czasowego, a także i nowsze badania niezbyt odeń odbiegają. Oczywiście

trzeba by najpierw dowieść, że „Katalog” istotnie zasługuje na zaufanie. Tą kwestią

zajmiemy się wkrótce. Na razie zaś, traktując dane Iliady jako materiał źródłowy,

można pokusić się o odtworzenie na tej podstawie mapy Grecji Achajów. Tak

bowiem, jak była o tym już mowa, sami siebie nazywali mieszkańcy tego kraju w

wiekach od XVI do XII przed naszą erą; pamiętamy również, że wielkie znaczenie

miały wtedy Mykeny.

Każdemu czytelnikowi „Katalogu” nasuwa się przede wszystkim jedno wrażenie:

ówczesna Grecja rozpadała się tak samo na bezlik małych państewek, jak i Grecja

klasyczna. To prawda, że według Iliady królowie i książęta niby to podlegali władcy

naczelnemu, Agamemnonowi. Ale ta sama Iliada pokazuje, jak mało znaczyła owa

zwierzchność, skoro Achilles mógł wobec całego wojska obelżywie urągać królowi

Myken, i to tylko z powodu dziewczyny. Wołał przecież:

-Ty pijanico, co psie masz oczy, a serce jelenia!

-Ty królu ludożerco, co nad tchórzami panujesz!

Co więcej, zagroził powrotem do kraju. Kiedy zaś potem wszyscy Achajowie

oddziałami ruszyli do bitwy, on spokojnie siedział wraz z drużyną przy namiotach i

brzdąkał na swojej formindze. A spotykamy w epopei sporo innych dowodów

zupełnej niezależności książąt achajskich. Prowadzą oni wojny pomiędzy sobą, a pan

Myken nie ma żadnego wpływu na ich waśnie lub przyjaźnie. Jest on tylko „primus

inter pares” - pierwszy wśród równych.

W „Katalogu” występuje wiele krain, miast i ludów, które są dobrze znane i w

czasach klasycznych, by wymienić tylko Ateny i Lacedemon (ze stolicą w Sparcie).

Nazwy więc w obu epokach często się pokrywają, w istocie jednak różnice na mapie

politycznej są ogromne. Weźmy dla przykładu ziemie bezpośrednio podległe

Agamemnonowi! Według danych w „Katalogu” jego władztwo sięgało od stolicy.

Myken w północnej Argolidzie, poprzez Kleonaj, Korynt i Sykion daleko na zachód,

wzdłuż północnych wybrzeży Peloponezu. Otóż w czasach klasycznych Mykeny

były już tylko wioską u stóp ruin zamku i podlegały miastu Argos; wszystkie zaś inne

wyżej wymienione miasta stanowiły oddzielne państewka. Podobnie ma się rzecz z

księstwem Diomedesa. Iliada zakreśla mu szerokie granice: należy do Diomedesa

cała południowa Argolida (tam właśnie znajdowała się jego stolica, zamek Tiryns),

cały półwysep Trojzeny, a nawet i wyspa Egina. Tymczasem w wieku VI i V

naliczylibyśmy na tym samym obszarze co najmniej kilkanaście zupełnie

niezależnych państewek.

Inny fakt: „Katalog” wymienia w pewnych krainach takie szczepy, których w

czasach klasycznych już nie znano. Tak na przykład tylko nikła pamięć pozostała o

Abaritach na wyspie Eubei lub o Myrmidonach w południowej Tessalii, gdzie

niegdyś była ojczyzna Achillesa. Natomiast nic nie wie Iliada o tych greckich

szczepach, które pojawiły się na ziemiach Hellady po wieku XII przed naszą erą.

Przybyła w tym stuleciu z północy ostatnia fala Hellenów, Dorowie. Właśnie ci

barbarzyńscy najeźdźcy zniszczyli państwowość i kulturę Achajów. Zdobyli Mykeny

oraz inne zamki, zalali i zasiedlili na stałe znaczną część Peloponezu i sporo wysp.

Trudno tu wchodzić w szczegóły, zagmatwane zresztą i sporne. Ogólny jednak

wniosek jest całkowicie pewny i oczywisty: poeta, który układał listę wojsk

achajskich w Iliadzie, miał przed oczyma obraz polityczny zupełnie odmienny od

tych stosunków, jakie panowały w Grecji klasycznej.

Różniły się wszakże w obu epokach nie tylko granice państw i rozmieszczenie

ludów. Inny był też układ sił pomiędzy państewkami. Najlepiej ilustrują to dane

„Katalogu” o liczbie okrętów wysłanych pod Troję z poszczególnych krain.

Oczywiście, nikt nie będzie uważał tych liczb za dokładne i prawdziwe.

Usprawiedliwione jest jednak przypuszczenie, że w zamyśle poety miały być one

miernikiem znaczenia różnych księstw achajskich.

Najwięcej okrętów przybyło z włości Agamemnona, to jest z Myken i z miast

sąsiednich; aż sto. Zaraz potem idzie Pylos Nestora, które dało okrętów

dziewięćdziesiąt. Diomedes z Tirynsu oraz Idomenej z Krety przywiedli ich po

osiemdziesiąt. Natomiast Menelaos, o którego żonę toczyła się wojna, wystawił ze

swej pięknej i rozległej krainy, z Lakonii, tylko sześćdziesiąt okrętów - tyle samo, co

lud z głębi Peloponezu, Arkadyjczycy; ci zresztą dostali okręty od Agamemnona, bo

sami ich nie mieli. Siódme i ósme miejsce zajmują ludy, które dały zaledwie po

pięćdziesiąt okrętów; są to Ateńczycy i Myrmidonowie Achillesa.

Każdy Czytelnik, choćby tylko powierzchownie obznajomiony z historią Grecji

starożytnej, od razu spostrzeże, że dwa państwa, które w okresie klasycznym były

najpotężniejsze i najbogatsze, tutaj występują na miejscach dalszych. Chodzi o Ateny

i Spartę (Lakonię). Górują natomiast na liście Mykeny, Pylos, Tiryns - a więc miasta,

które w czasach późniejszych albo w ogóle nie posiadały bytu samodzielnego, albo

też odgrywały rolę podrzędną. Ktoś jednak mógłby zarzucić powyższym wywodom:

- To prawda, że lektura „Katalogu” w drugiej księdze Iliady nasuwa takie właśnie

wnioski. Ale jakaż pewność, że cały ów poetycki „Katalog” nie jest po prostu płodem

bujnej fantazji? Gdzież dowód, że zachowały się w nim choćby tylko słabe echa,

choćby daleki odblask rzeczywistości? Jeśli Homer istotnie tworzył nieco po roku

800 przed naszą erą, „Katalog” zaś przedstawia świat achajski w dobie wojny

trojańskiej, to przepaść czasu jest ogromna, równa prawie pięciu wiekom! Czy

pokolenia pieśniarzy mogły naprawdę tak wiernie przekazywać obraz stosunków

politycznych?

Gdzież więc szukać sprawdzianu wiarogodności poetyckiej informacji?

ARCHEOLOGIA I POEZJA

To rzecz zaskakująca: pomiędzy Iliadą a „Katalogiem okrętów”, który tworzy

przecież jej część składową, istnieją poważne, konkretne różnice! Dla przykładu:

według „Katalogu” Achilles jest wodzem ludzi tylko z małej części Tessalii, nad

resztą zaś tej rozległej krainy panuje kilku książąt, którzy również przybyli pod

Troję. A tymczasem z innych pieśni Iliady wynikałoby, że prawie całą Tessalią

rządzi wciąż jeszcze żyjący ojciec Achillesa, Peleus! Podobną niezgodność można

też stwierdzić porównując dane „Katalogu” o władztwie Odyseusza czy nawet

Agamemnona z tym, co mówi na ów temat Iliada gdzie indziej. Takie szczegółowe

zestawienia prowadzą nieodparcie do wniosku, że „Katalog” jest w stosunku do

reszty epopei częścią obcą. Włączono go do niej w sposób raczej mechaniczny, nie

starając się nawet o usunięcie rażących sprzeczności. Postąpiono zaś tak zapewne

dlatego, że „Katalog” był w okresie ostatecznego formowania się Iliady szczególnie

szacownym zabytkiem przeszłości.

Warto spojrzeć na „Katalog” z innej jeszcze strony i zająć się wymienionymi tam

miejscowościami. Jest ich, nie licząc oczywiście nazw krajów i czysto

geograficznych, ponad sto sześćdziesiąt. Spośród nich można dziś zlokalizować z

całą dokładnością prawie sto. Biorąc pod uwagę odległość tamtej epoki, jest to liczba

zdumiewająco wysoka. Reszta miejscowości była pustą nazwą już nawet dla Greków

w okresie klasycznym, bo albo zostały one poprzednio zniszczone całkowicie, albo

też zmieniły swe imię. Ten fakt dowodzi, że już po powstaniu „Katalogu” doszło na

ziemiach Grecji do gwałtownego wstrząsu politycznego. Zmiótł on z powierzchni

wiele siedzib ludzkich, do innych zaś wprowadził nowych mieszkańców. O jakiż to

wstrząs może chodzić? Niewątpliwie był nim wspomniany powyżej najazd Dorów w

wieku XII przed naszą erą, który położył kres mykeńskiej kulturze.

Powróćmy jednak do owych stu miejscowości, dających się dokładnie oznaczyć na

mapie! Oto okazuje się, że większość z nich była zasiedlona, a nawet kwitnąca

właśnie w czasach mykeńskich. W kilkudziesięciu wypadkach wykopaliska

archeologiczne wykazały to w sposób niezbity.

Innymi słowy: autor „Katalogu” orientował się dobrze w zasiedlaniu Grecji w

okresie przed wiekiem XII, a jego informacje znajdują potwierdzenie w materiale,

jakim rozporządza nauka współczesna.

Co może jeszcze ważniejsze, to okoliczność, że właśnie te miejscowości, które w

„Katalogu” widnieją jako najmożniejsze, bo wysyłające najwięcej okrętów pod Troję,

kryją w swej ziemi najwięcej świetnych zabytków z epoki Achajów.

A więc przede wszystkim same Mykeny. Ogromne ruiny tego ponurego zamku

piętrzą się na wzgórzu w głębi Argolidy. Strzegą drogi wiodącej z równiny na

północ. Już Grecy w okresie klasycznym widzieli tam tylko zwaliska. Puste były

także wielkie grobowce kopułowe u stóp wzgórza, gdzie niegdyś spoczywały zwłoki

władców zamku. Nazywano owe grobowce, zresztą zupełnie dowolnie, od imion

sławnych osób z epopei i mitów. Pokazywano więc skarbiec Atreusa, grób

Agamemnona, grób Klitajmnestry. Nazw tych używa się umownie do dziś.

W wieku XIX, gdy Grecja wyzwoliła się spod tureckiego panowania, podróżni z

wielu krajów coraz częściej zaglądali do odludnego miejsca wśród gór. Dumali tam o

minionej chwale grodu, który niegdyś królował nad całą Helladą, obecnie zaś prawie

się nie różnił od bezładnego stosu kamieni. Zwiedzali też podziemne grobowce

kopułowe. Odczucia większości odpowiadały żałobnym strofom poematu

Słowackiego:

Niech fantastycznie lutnia nastrojona

Wtóruje myśli posępnej i ciemnej

Bom oto wstąpił w grób Agamemnona

I siedzę cichy w kopule podziemnej.

Co krwią Atrydów zwalana okrutną.

Serce zasnęło, lecz śni. - Jak mi smutno!

Słowacki odwiedził Mykeny w roku 1836. Dokładnie w czterdzieści lat później, w

roku 1876, przystąpił tam do prac wykopaliskowych Henryk Schliemann. Był on z

pochodzenia Niemcem, a stał się obywatelem świata. Czuł się równie u siebie w

Rosji, jak i w Stanach Zjednoczonych Ameryki, w Grecji i Turcji. W przedziwny

sposób łączył w sobie romantyczne uwielbienie poezji Homera i starogreckiej

przeszłości, wielką wiedzę uczonego oraz kupiecką zapobiegliwość. Schliemann nie

snuł smętnych dumań nad kopułowymi grobami. Słusznie rozumował, że one pierwsze,

i to już przed wiekami, musiały paść ofiarą rabunków. Toteż najwięcej uwagi

poświęcił samym ruinom zamku. Tylko tam, pod zwałami ziemi i gruzem kamieni,

mogły jeszcze przetrwać resztki dawnej świetności.

Przewidywania sprawdziły się w pełni. Już w obrębie zamkowych murów

obronnych, tuż za sławną Lwią Bramą, Schliemann odkrył cały okręg grobów. Były

to groby szybowe, czyli kopane w głąb ziemi podobnie jak nasze, zupełnie zaś

odmienne od kopułowych. Dlatego to nie dostrzegli ich zdobywcy zamku i

późniejsze watahy grabieżców. A tymczasem kryły one w sobie skarby niezmierne.

Schliemann dobył bogactwa olśniewające zarówno wartością artystyczną, jak też

samą wagą szlachetnych kruszców: wspaniale zdobione miecze i sztylety z brązu;

rzeźbione puchary ze złota i srebra; pierścienie, łańcuchy, naszyjniki, przeróżne

ozdoby kobiece. Znaleziskiem jednak zupełnie zdumiewającym i wyjątkowym były

maski ze złotej blachy. Leżały one na twarzach zmarłych królów i wiernie oddawały

ich rysy. Sam Schliemann sądził, że jedna z nich jest pośmiertną maską wielkiego

wodza Achajów pod Troją, i pisał z dumą:

- Spojrzałem w oblicze Agamemnona!

Późniejsze badania wykazały, że Schliemann był w błędzie. Okręg grobowy

wewnątrz murów pochodzi z wieku XVI przed naszą erą, wojnę zaś trojańską

tradycyjnie datuje się na wiek XII przed naszą erą lub najwcześniej XIII. Natomiast

właśnie w czasach wyprawy na Troję wznoszono, jak się wydaje, późniejsze groby

kopułowe. Niestety, możemy się tylko domyślać, jak ogromne bogactwa znajdowały

się w nich niegdyś.

Po Schliemannie prowadzono na terenie Myken jeszcze wiele prac

wykopaliskowych. Trwają one do dni naszych. Technika bowiem badań

archeologicznych doskonali się nieustannie. Dzięki temu odsłania się wciąż nowe

warstwy i szczątki oraz wykrywa drobne, a cenne pozostałości, poprzednio

wzgardliwie pomijane. Tak więc w wyniku prac kilku już pokoleń uczonych można

obecnie dość dokładnie odtworzyć etapy rozwoju Myken.

W wieku XVI przed naszą erą, gdy zmarłych królów chowano w grobach

szybowych, zamek nie był jeszcze wielki i okazały. Okres prawdziwej świetności

Myken to wieki XIV i XIII przed naszą erą. Wówczas to powstały potężne mury

obronne. Budowano je z ogromnych głazów, ściśle dopasowanych. Wtedy też

wzniesiono sławną bramę, nad którą stoją dwie w kamieniu wykute lwice. Łapami

wspierają się one o podstawę kolumny, łby zaś zwracają ku przybyszom. Władztwo

królów, którzy mogli pozwolić sobie na budowle tak imponujące rozmiarami i

starannością wykonania, jak owe mury obronne i groby kopułowe, musiało rozciągać

się na wiele krain - właśnie tak, jak przedstawia to Iliada.

Potem jednak przyszła gwałtowna, druzgocąca katastrofa: w ciągu wieku XII przed

naszą erą Mykeny zdobyli Dorowie. Obrabowali i całkowicie zniszczyli olbrzymi

kompleks zamkowych budowli. Tylko w starych mitach i w pieśniach aojdosów

przetrwała pamięć ponurego zamczyska i „bogatych w złoto Myken”; taki właśnie

przydomek nosi w Iliadzie stolica Agamemnona. Pustka i cisza śmierci zawładnęły

na wieki wzgórzem i grobami. Brzmi ona i w strofach Słowackiego:

Tu po kamieniach z pracowną arachną

Kłóci się wietrzyk i rwie jej przędziwo -

Tu cząbry smutne gór spalonych pachną -

Tu wiatr, obiegłszy górę ruin siwą.

Napędza nasion kwiatów - a te puchy

Chodzą i w grobie latają, jak duchy.

Tu świerszcze polne, pomiędzy kamienie

Przed nadgrobowym pochowane słońcem.

Jakby mi chciały nakazać milczenie,

Sykają. - Strasznym jest rapsodu końcem

Owe sykanie, co się w grobach słyszy:

Jest objawieniem, hymnem, pieśnią ciszy...

Gdy się patrzy z Myken ku południu, ku równinie Argolidy, widać bardzo dobrze

samo miasto Argos, nieco zaś dalej, nad zatoką morską, niewielkie wzgórze, na

którym wznosił się zamek Tiryns. Jak pamiętamy, według „Katalogu” Iliady Argos i

Tiryns podlegały w czasach wojny trojańskiej bezpośrednio nie Agamemnonowi,

lecz Diomedesowi, który przewodził aż osiemdziesięciu okrętom. Potężne ruiny

Tirynsu były przez całe wieki równie dobrze widoczne, jak i zwaliska Myken. Także

i tutaj pierwsze wykopaliska przeprowadził Schliemann.

Zamek Tiryns pochodzi z tego samego okresu co Mykeny i jest podobnie

zbudowany. Jego świetność przypada na wiek XIII przed naszą erą; w wieku

następnym gród staje się ofiarą zdobywców. Największe wrażenie czynią tu tzw.

mury cyklopie, znane zresztą i z Myken. Są to mury obronne, wzniesione z głazów

tak potężnych, że aż trudno uwierzyć, by układała je ręka ludzka. Miejscami grubość

tych murów wynosi kilkanaście metrów.

Tiryns imponował nie tylko obronnością, lecz i świetnym zdobnictwem wnętrz. W

megaronie, to jest w głównej sali pałacowej, zachowały się resztki barwnych i

pogodnych malowideł ściennych. Przedstawiały one, sądząc z fragmentów,

polowanie na dzika i procesję kobiet. Podobne malowidła widniały też na ścianach

komnat mykeńskich, tam jednak ich ślady są niklejsze. Omawiając zabytki Tirynsu

należy wspomnieć o jednym jeszcze szczególe: o doskonale pomyślanym systemie

kanalizacyjnym pod dziedzińcami i pod częścią mieszkalną. Ludzie bowiem w

owych pradawnych czasach wojny trojańskiej, a nawet i znacznie wcześniej, dbali o

higienę staranniej niż mieszkańcy niektórych miast europejskich w epoce podboju

kosmosu.

Mykeny i Tiryns znajdują się, jak była o tym mowa już kilkakrotnie, w Argolidzie,

a więc we wschodnio-północnej części Peloponezu. Natomiast na zachodnich

wybrzeżach tego półwyspu leżało Pylos, siedziba starca Nestora. Przybyło stamtąd

pod Troję aż dziewięćdziesiąt okrętów, a więc tylko o dziesięć mniej niż z samych

Myken. Ruiny budowli z czasów achajskich odkryto w Pylos dopiero w roku 1939.

Dokonał tego amerykański archeolog Carl William Blegen, który też prowadził tam

wykopaliska w latach po drugiej wojnie światowej. To prawda, że siedziba księcia

Pylos nie była tak obszerna jak zamki w Mykenach i w Tirynsie, bogactwem jednak

chyba niewiele im ustępowała. Resztki budowli zachowały się w nieco lepszym

stanie niż ruiny obu zamków Argolidy. Odkryto również w pobliżu Pylos okazały

grób kopułowy. Ale największą sensacją stało się wydobycie na światło dzienne

całego archiwum pałacowego. Składało się ono z kilkuset tabliczek glinianych pokrytych

znakami pisma linearnego B.

Tabliczki z tym pismem znajdowano już znacznie wcześniej, bo poczynając od

roku 1900. Znajdowano jednak nie na lądzie stałym Grecji, lecz na wyspie Krecie, w

miejscowości Knossos. Według Iliady władał na Krecie Idomenej, który przywiódł

osiemdziesiąt okrętów, zajmując wraz z Diomedesem trzecie miejsce na liście.

Wyspa ta była i w okresie mykeńskim, i nawet znacznie wcześniej, krajem

kwitnącym. Już w trzecim tysiącleciu przed naszą erą rozwijała się tam świetna

kultura. Przechodziła ona przez różne stadia i promieniowała na cały basen Morza

Egejskiego, a miała też kontakty z wielu krajami Bliskiego Wschodu, zwłaszcza z

Fenicją, Syrią, Egiptem. Najczęściej określa się tę kulturę mianem minojskiej. Nazwa

ta wywodzi się od legendarnego władcy Krety, króla Minosa; między innymi miał on

zbudować dla swego syna-potwora sławny pałac zwany labiryntem. Jednakże po

wielu latach świetności i panowania nad znaczną częścią Grecji Kreta uległa

najazdowi Achajów, Przybyli oni na wyspę prawdopodobnie około roku 1450 przed

naszą erą. Utworzyli na niej własne księstwa, które wszelako, jeśli wierzyć Iliadzie,

uznawały zwierzchność króla Myken. Stąd właśnie obecność Idomeneja pod Troją, i

to na czele tak znacznego kontyngentu.

Odkrywcą pałacu w Knossos był angielski archeolog Artur Evans. W roku 1900, a

więc na samym początku prac wykopaliskowych, natrafił w ruinach olbrzymiego

kompleksu zabudowań na archiwum glinianych tabliczek. Pochodziło ono z okresu,

kiedy w Knossos siedzieli już Achajowie.

W rozdziale tym przedstawiono tylko najciekawsze zdobycze archeologii

dotyczące świata achajskiego. Można by jednak przytoczyć jeszcze długą listę

miejscowości, w których odsłonięto bogate zabytki z czasów mykeńskich. A

wszystkie niemal te miejscowości wymienia też „Katalog okrętów” w Iliadzie! W ten

sposób zabytek prastarej poezji i dane archeologiczne wzajem się wspierają i

uzupełniają, prowadząc do coraz lepszego rozumienia zarówno epoki Achajów, jak i

wielkiego poematu o ich czynach wojennych.

Jednakże trzeba otwarcie stwierdzić, że nawet najbogatsze pozostałości kultury

materialnej są nieme, jeśli nie objaśniają ich współczesne źródła pisane. Z tym

większym więc zainteresowaniem zwracamy się ku szarym tabliczkom glinianym z

archiwów w Pylos i Knossos. Bo przecież przetrwały na nich, zamknięte w dziwnych

znakach, słowa ludzi bliskich legendarnej wojnie trojańskiej, a może nawet biorących

w niej udział. Czy powiedzą nam one coś więcej o tym zamarłym świecie, z którego

dochowały się tylko ruiny zamków, groby, mity i pieśni - oraz suchy rejestr nazw

„Katalogu”?

Ale wpierw odpowiemy na inne jeszcze pytanie. Jak pamiętamy, pieśni o dawnych

bohaterach przekazywane były przez wiele pokoleń drogą wyłącznie ustną, w

wiekach bowiem od Xli do IX pisma w Grecji nie znano. Może jednak zachowała się

w owych pieśniach, a więc i w Iliadzie, pamięć o prastarym piśmie Achajów?

PRZYGODY BELLEROFONTA

Skoro Achilles, rozgniewany o dziewczynę, do bitwy nie stanął, na czoło wojsk

achajskich wysunęli się inni książęta. Najdzielniejszym z nich był chyba Diomedes.

Mocno nacierał na Trojan i wielu z nich zabił. Natknął się wreszcie na Glaukosa;

przybył on na pomoc Priamowi aż z dalekiej Licji. Zdziwił się władca Tirynsu, bo

tego rycerza jeszcze nie znał. Zaraz więc krzyknął ku niemu:

- Łaskawcze, a kimże ty jesteś wśród ludzi śmiertelnych? Dotąd nigdym cię nie

spotkał w bitwie, co mężczyzn wsławia. A oto teraz występujesz daleko przed

innych. Bardzoś odważny, skoro śmiesz stanąć przeciw długiej włóczni. Bo z moją

siłą mierzą się synowie tylko nieszczęsnych rodziców! Jeśli jednak zstąpiłeś tu z

nieba, nieśmiertelny, ja z niebianami walczył nie będę. Tak, przeciw bogom nie

chciałbym stawać do boju. Ale jeśliś jednym z tych, co żywią się płodami ziemi,

podejdź no bliżej, a zaraz wpadniesz w pułapkę śmierci!

Odpowiedział mu Glaukos:

- Wielkoduszny synu Tydeusa! Po cóż o ród mnie pytasz? Jak liście ród

człowieczy. Liście wiatr strąca na ziemię, a las pączkuje i nowe wypuszcza, kiedy

pora wiosny. Tak samo powstają i giną pokolenia ludzkie. Jeśli jednak chcesz ród

mój poznać, sławny wśród wielu, opowiem ci wszystko:

Jest w głębi Argolidy, która słynie z koni, miasto Efyra. Żył tam Syzyf,

najprzebieglejszy z ludzi. Zrodził on Glaukosa, ten zaś świetnego Bellerofonta.

Bogowie dali Bellerofontowi urodę i miłą męskość, ale Projtos zgubę dlań wymyślił

w swym sercu. Był zaś wówczas Projtos najpotężniejszym z Argiwów, a Bellerofont

z woli Zeusa jego poddanym. Otóż żona Projtosa, boska Anteja, skrycie pokochała

młodzieńca. Uwieść go jednak nie mogła, bo serce miał Bellerofont prawe. Skłamała

więc Anteja i tak rzekła do króla Projtosa:

- Powinieneś albo sam umrzeć, Projtosie, albo zabić Bellerofonta. Bo pragnął mnie

uwieść, wbrew mojej woli!

Tak powiedziała. A króla gniew ogarnął, kiedy to usłyszał. Zabić Bellerofonta nie

chciał, to wydawało mu się niezbożne. Wysłał go jednak do Licji i dał mu znaki

niedobre. Wypisał je na złożonej tabliczce, znaki liczne i śmierć niosące. Rozkazał,

żeby oddał tabliczkę ojcu Antei - a to miało zgubę mu przynieść.

Wyruszył więc Bellerofont do Licji, bogowie zaś otaczali go opieką bez przerwy.

Kiedy przybył na miejsce, nad brzegi rzeki Ksantos, król przyjął go bardzo życzliwie.

Gościł go przez dni dziewięć i dziewięć wołów zarżnął bogom na ofiarę. Ale gdy

ukazała się dziesiąta jutrzenka różana, zapytał o tabliczki i prosił o ich oddanie.

Skoro tylko ujrzał znaki od swego zięcia Projtosa, od razu rozkazał Bellerofontowi,

by zabił wściekłą Chimerę. Potwór to był nie ludzkiego, lecz boskiego rodu: z przodu

lew, z tyłu wąż, w środku zaś koza. A zionął przy tym straszliwą mocą płonącego

ognia! Zabił jednak Bellerofont Chimerę, bo wieszcze znaki od bogów dodały mu

odwagi. Potem król Licji wyprawił go przeciw sławnym Solimom. Najzaciętsza była

to bitwa, jaką kiedykolwiek stoczył Bellerofont. A kiedy i z niej wyszedł cało, musiał

rozprawić się z Amazonkami, które nienawidzą mężczyzn. Wracał zwycięsko, lecz

król Licji jeszcze zastawił nań przemyślną zasadzkę. Wybrał już swego domu.

Wszystkich ich wysiekł Bellerofont, rycerz doskonały!

Król wreszcie zrozumiał, że to dzielny potomek bogów. Zatrzymał go przy sobie i

dał mu za żonę swoją córkę. Odstąpił mu także połowę królewskich zaszczytów.

Sami zaś Licyjczycy wyznaczyli Bellerofontowi dział ziemi, lepszy od innych,

piękny, dobry i na sad, i na zasiewy.

Tak brzmiała opowieść Glaukosa o dzielnym Bellerofoncie, który był jego

dziadem. Opowieść to godna uwagi z wielu względów - i literackich, i historycznych.

Spotykamy tu przede wszystkim motyw częsty w legendach i baśniach różnych

ludów: zamężna kobieta rozmiłowuje się w młodym człowieku; odtrącona, gotuje mu

zgubę i oskarża go przed swym mężem o to właśnie, co sama chciała popełnić. Dalej,

mamy tu ciekawą informację, że już w zamierzchłych czasach istniały ścisłe związki

pomiędzy Achajami w Grecji i ludami na wybrzeżach Azji Mniejszej. Być może

nawet, że są to echa pradawnego osadnictwa achajskiego w tamtych stronach. Ważna

dla charakterystyki stosunków gospodarczych i społecznych jest też wzmianka o

dziale królewskim. Po grecku zwał się on „temenos”. Stanowił własność panującego,

ale przyznawał go lud. Iliada wspomina o tego rodzaju działach ziemi jeszcze w

kilku innych miejscach.

Nas wszakże interesuje obecnie jeden tylko szczegół Glaukosowej opowieści: owe

znaki (po grecku „semata”) na złożonej tabliczce, znaki „liczne i śmierć niosące”. W

całej Iliadzie jest to jedyne miejsce, w którym mowa o przesyłaniu wiadomości w

taki właśnie sposób. Oczywiście od razu nasuwa się przypuszczenie, że chodzi tu po

prostu o list. Projtos wypisał znaki na drewnianych tabliczkach; następnie złożył

tabliczki tekstem do wewnątrz, przewiązał i zapieczętował. Wiadomo, że w

starożytności listy najczęściej tak wyglądały. Jakim to jednak pismem zawiadamiał

Projtos swego teścia, że oddawcę tabliczek należy zgładzić? Rzecz dzieje się przecież

jeszcze przed wojną trojańską, najwcześniej w wieku XIII przed naszą erą.

Tymczasem jak się już rzekło, to pismo, którym posługiwali się Grecy w epoce

klasycznej, zapożyczone od Fenicjan, pojawia się dopiero w wieku VIII przed naszą

erą; kilka przynajmniej jego liter zna dziś, dzięki geometrii i fizyce, każdy: alfa, beta,

gamma, delta. Była już mowa i o tym, że Achajowie epoki mykeńskiej posługiwali

się zupełnie innym pismem, którego znajomość potem zamarła.

Dawniej wielu uczonych przeczyło istnieniu takiego prastarego pisma. Ci

argumentowali tak:

- W epoce Homera nie wspomina się o piśmie ni słowem. Również i w opowieści

o Bellerofoncie! Tu chodzi nie o pismo w naszym rozumieniu, lecz o symboliczne,

umówione znaki. Król Licji i Projtos po prostu uzgodnili pomiędzy sobą, jak będą

traktować ludzi, którzy okażą im takie lub inne znaki na tabliczkach!

Tłumaczenie to przeważało, a nawet panowało w nauce aż do końca wieku XIX.

Co prawda, czasem odzywały się głosy powątpiewania:

- Dlaczego, skoro były to znaki umowne, symboliczne, w opowieści akcentuje się

wyraźnie, że było ich wiele? Może jednak Homer myślał o piśmie? Kiedy Iliada

powstawała w swym pierwotnym kształcie, a więc w wieku VIII przed naszą erą,

pismo fenickie już wchodziło w użycie. Poeta przerzucił jego znajomość wstecz.

Popełnił oczywiście anachronizm, ale takie dowolności zdarzają się często, nawet

uczonym!

Dopiero odkrycia XX wieku rozstrzygnęły spory. Jak już mówiliśmy, poczynając

od roku 1900 dobywano coraz więcej tabliczek glinianych: całe archiwa w Knossos i

Pylos, drobne ilości w Mykenach, w Tirynsie zaś i Tebach napisy na dzbanach.

Wszędzie jednak było to pismo identyczne, tak zwane linearne B, wszystkie zabytki

pochodziły z czasów kultury mykeńskiej. A więc bohaterowie wojny trojańskiej znali

pismo, a pamięć o nim mogła przetrwać w epopei.

PISMO, MITY, BIUROKRACJA

Znaki, z których król Licji wyczytał, że Bellerofonta należy zgładzić, musiały

wyglądać tak samo, jak owe wyskrobane na szarych tabliczkach glinianych. Jedne z

tych tabliczek są wielkości stron zeszytu, inne zaś długie i wąskie jak liście palmowe.

Nas wszelako interesuje tylko samo pismo.

Każdy spostrzeże od razu, że różni się ono w sposób zasadniczy od tego, którym

posługiwali się Grecy w czasach klasycznych. Przede wszystkim - znaków jest

bardzo dużo, bo około dwustu. Część z nich to po prostu schematyczne obrazki, a

więc: głowa konia, źrebięcia, owcy, rydwan, koło, postać mężczyzny i kobiety, hełm,

miecz, kłos zboża, dzban i wiele podobnych. Takich znaków jest ponad sto. Reszta

natomiast, prawie dziewięćdziesiąt, to linijki oraz ich połączenia; stąd właśnie nazwa

- pismo linearne. Te znaki liniowe powtarzają się często, regularnie, w rozmaitych

układach, podobnie jak litery naszego alfabetu. Oczywiście nic mogą one wyrażać

samogłosek i spółgłosek, jak to się dzieje w naszym piśmie, bo w takim razie

wystarczyłoby ich o wiele mniej.

Próby odcyfrowania tajemniczego pisma linearnego B rozpoczęły się natychmiast

po znalezieniu w Knossos pierwszych tabliczek. Były prowadzone z coraz większym

uporem, w miarę jak wzrastała ilość materiału. Dzieje badań przedstawia w sposób

kompetentny popularna książka Johna Chadwicka, który blisko współpracował z

odkrywcą zagadki pisma. Książka ta jest dostępna i w polskim tłumaczeniu, tutaj

więc wystarczy zająć się przede wszystkim rezultatami tych prac.

Najłatwiej udało się rozwiązać sprawę pierwszej grupy znaków, owych

obrazkowych. Ustalono, że są to umowne wyobrażenia pewnych pojęć i rzeczy, jak

również symbole miar i wag. Służyły one głównie jako pomoc przy czytaniu.

Właściwe pismo stanowiły znaki grupy drugiej, a tymi trudniej było sobie poradzić.

Rozpoznano dość szybko, ale tylko ogólnie, że musi to być pismo sylabiczne, czyli

takie, którego znaki wyrażają sylaby, a więc połączenia: spółgłoska + samogłoska (na

przykład po, ma, ke, ri, pu), a także samogłoski pojedyncze (a, e, i, u, o). Tak, ale jest

tych znaków prawie dziewięćdziesiąt! Jakżeż, więc rozpoznać, który z nich jaką

oznacza sylabę?

Dociekania utrudniała inna jeszcze okoliczność. Oto niektórzy uczeni

przypuszczali, że twórcy pisma linearnego B, a więc i całej kultury mykeńskiej, nie

byli Grekami i nie mówili językiem greckim. W związku z tym próbowano

odcyfrować pismo biorąc za punkt wyjścia coraz to inne języki. To niepomiernie

komplikowało badania.

Większość jednak zajmujących się problemem pisma mykeńskiego utrzymywała,

że ludzie, którzy nim się posługiwali, mówili po grecku. Do takiego wniosku doszedł

również (choć w ostatnim etapie swych badań) Michael Ventris, Anglik; jego matka

była Polką. Zainteresował się on zagadką tabliczek z Knossos już jako chłopiec.

Odtąd bez przerwy poświęcał jej wiele uwagi, choć studiował architekturę.

Pomysłowość i wytrwałość przyniosły mu wreszcie wielki triumf. Mając lat zaledwie

trzydzieści, w roku 1952, Ventris był już w posiadaniu klucza do pisma. W roku

następnym ogłosił wespół z filologiem J. Chadwickiem artykuł, w którym

przedstawił swą metodę i główne rezultaty badań. W trzy lata później ukazało się,

pisane również wespół z Chadwickiem, doniosłe dzieło, które dokładnie omawia

trzysta wybranych tabliczek z Knossos, Pylos i Myken. Tej jednak książki Ventris już

nie ujrzał, zginął bowiem kilka miesięcy wcześniej w katastrofie samochodowej.

Pismo odcyfrowano. Ale pozostało jeszcze dużo punktów niejasnych i treść

zapisów nie zawsze da się w pełni przetłumaczyć, a to z dwóch przede wszystkim

powodów. Po pierwsze: język tabliczek, choć grecki, jest bardzo stary - o pięćset lat

starszy od najdawniejszych zabytków greckiej literatury! Zrozumiałe więc, że wiele

wyrazów zmieniło znaczenie, wiele też w ciągu wieków po prostu wyszło z użycia.

Po drugie: samo pismo jest bardzo niedoskonałe i mocno zniekształca brzmienie

wyrazów. Najlepiej zilustruje to porównanie znanych imion z ich zapisem na

tabliczkach. A więc:

imię Achilleus zapisane jest jako: a-ki-re-u

Antenor a-ta-no

Hektor e-ko-to

Glaukos ka-ra-u-ko

Orestes O-re-ta

Tantalos ta-ta-ro

Dla uniknięcia nieporozumień należy zaznaczyć, że wymawiano te imiona mniej

więcej tak, jak je czytamy w lewej rubryce. Jednakże sama zasada pisma

sylabicznego zmuszała do nadawania im w zapisie formy mocno odbiegającej od

rzeczywistego brzmienia. Jak też widać z podanych zestawień, brak było w piśmie

linearnym oznaczeń dla niektórych spółgłosek, na przykład dla „l”; zastępowano ją

konsekwentnie znakiem dla „r”.

Powyżej przytoczono z rozmysłem właśnie te imiona, które występują na

tabliczkach i które zarazem mają swoje odpowiedniki w Iliadzie. Takich jest łącznie

ponad sześćdziesiąt, a sporo poza tym podobnych lub podobnie zbudowanych. I tak

nie ma na tabliczkach imienia Idomeneus, spotyka się natomiast formę żeńską I-dome-

ne-ja. Rzecz równie ciekawa: spośród owych ponad sześćdziesięciu imion, które

podają i tabliczki, i Iliada, aż dwadzieścia to imiona osób będących według Homera

Trojanami lub walczących po stronie Trojan. A więc dla przykładu: Hektor, Antenor,

Glaukos, Pandaros, Tros, Ilos.

Wszystko to dowodzi, że pieśni Iliady dobrze odzwierciedlają imiennictwo epoki

mykeńskiej, a więc w swojej osnowie niewątpliwie sięgają tamtych czasów.

Natomiast srodze zawiódłby się każdy, kto by sądził, że tabliczki mówią

cokolwiek o samej wojnie trojańskiej i o ludziach, którzy brali w niej udział! Nic

podobnego. Owe dumnie brzmiące imiona - Achilles, Hektor, Antenor, Ajas,

Tantalos - nosili w wiekach od XV do XIII przed naszą erą zwykli ludzie w okolicach

Pylos, Knossos, Myken, i to nawet niekoniecznie z warstw wyższych. Tabliczki w

ogóle nie mówią ni słowem o ważnych wydarzeniach historycznych. Ich bowiem

treścią nie są kroniki czy też opowiadania, lecz suche i krótkie zapiski biurowe.

Mamy przed sobą inwentarze, rachunki, pokwitowania, polecenia: wydać - wysłać -

odebrać. Brzmi to może dziwnie, bo przywykło się patrzeć na tamten okres przez

pryzmat wielkiej poezji i pięknych legend. Ale taka jest prozaiczna prawda:

bohaterowie Homera żyli w czasach dobrze zorganizowanej i bardzo rozwiniętej

biurokracji.

W każdym mykeńskim zamku i pałacu zatrudniano spory zastęp skrybów. Ci

pilnie notowali i spisywali na swych glinianych tabliczkach (bo to był materiał

najtańszy, papirus musiano sprowadzać aż z Egiptu): co jest w skarbcach i w

magazynach; ile i czego komu wydano, i w jakim celu; ile i czego zasiano na każdym

skrawku ziemi, ile zeń zebrano, ile należy oddać państwu; ilu i gdzie wysłać zbrojnych

ludzi.

Wynika z tabliczek, że na czele najznaczniejszych ośrodków stał wówczas władca

z tytułem „wanaks”. Wyraz ten występuje także u Homera, ale nieco osłabiony w

swym pierwotnym znaczeniu, bo określa po prostu wielkiego pana, arystokratę.

Natomiast nazwa „basileus”, która w tabliczkach jest tytułem książąt, później nabrała

znaczenia „król”.

Szczególnie skomplikowane były w epoce mykeńskiej stosunki agrarne. Nauka

dzisiejsza nie ma jeszcze jasnego ich obrazu. W każdym razie tabliczki wskazują, że

istniały różne typy posiadania i użytkowania ziemi, wszystkie jednak podlegały

ścisłej kontroli państwowej. Także i własność władcy. Jak pamiętamy z opowieści o

Bellerofoncie, Licyjczycy wydzielili mu kawał ziemi, „temenos”. Składał się on z

sadu i roli. Otóż na jednej z tabliczek znajduje się zapis: „wanakteron temenos”, czyli

„dział wanaksa”, dalej zaś informacja, ile zasiano tam pszenicy. Owi więc bohaterowie,

którzy walczyli z Chimerami i Amazonkami, skrupulatnie dbali o

rachunkowość. Wykazy ziarna w spichlerzu i rejestry obsianej ziemi musiały zawsze

być w zgodzie!

Co prawda, nawet nie znając jeszcze dokumentów mykeńskiego pisma, można

było bez trudu znaleźć w samej Iliadzie wiele dowodów skrzętnej zapobiegliwości

rycerzy wokół spraw majątkowych. Więcej niż zapobiegliwości, bo zwykłej

chciwości! By ograniczyć się tylko do spraw już nam znanych: przecież to nie miłość

Achillesa do pięknej Bryzeidy spowodowała, że uniósł się on gwałtownym gniewem,

zelżył króla, miecz odłożył. Owszem, dziewczyna była mu miła, naprawdę jednak

kochał tylko swego przyjaciela, Patroklosa. Zabierając Bryzeidę Agamemnon zranił

nie uczucia Achillesa, lecz jego święte przekonanie, że ma prawo do dziewczyny, bo

zdobył ją krwawym trudem; traci swój „dar”, swoją część łupu, swoją własność!

Z którejkolwiek strony spojrzymy na tamte czasy, czy poprzez archiwa pałacowej

biurokracji, czy też nawet poprzez pieśni epopei, zawsze nasuwa się ten sam

wniosek: nie była to epoka bezinteresownych romansów i czułych sentymentów.

Mógłby jednak ktoś sprzeciwić się temu twierdzeniu:

- Jakiż może być bardziej romantyczny powód wojny niż kobieta? A przecież

według Homera wojna trojańska toczyła się właśnie o kobietę, o piękną Helenę! Dla

niej to ginęły przez dziesięć lat tysiące mężczyzn pod murami Troi. Jeśli nawet była

ona wyłącznie pretekstem, to już samo wysunięcie takiego pretekstu najlepiej

świadczy, że ceniono wówczas nie tylko to, co da się spisać, zinwentaryzować,

wyliczyć!

Zapewne, jest w tym nieco racji. Historia uczy, że nawet najbardziej kupieckimi

lub zbiurokratyzowanymi społecznościami miotają nieraz porywy zgoła

nieobliczalne. Z ową jednak Heleną, przyczyną wojny, sprawa jest dziwna. Kiedy

bowiem przyjrzeć się bliżej, piękna kobieta niespodziewanie staje się inną istotą. Ale

o tym w księdze następnej.

KSIĘGA TRZECIA

HELENA

HERODOT ROZMAWIA Z KAPŁANAMI

W wieku V przed naszą erą żył w Helladzie człowiek, który często zwany jest

przez potomnych „ojcem historii”. I nie bez pewnej racji. Najstarsze bowiem w

całości zachowane dzieło historyczne naszego kręgu kulturalnego wyszło właśnie

spod jego pióra (a raczej, ponieważ mowa o starożytności, rzec by należało: spod

jego rylca lub pędzelka). Człowiek ów nosił imię Herodot. Był kupcem i podróżnikiem.

Zwiedził połowę ówcześnie znanego świata - trochę dla interesów handlowych,

ale głównie dla zebrania z pierwszej ręki materiałów do swych uczonych ksiąg. Miał

więc Herodot w każdym kraju oczy i uszy otwarte na wszystko, szczególnie jednak

interesowało go to, co wiązało się z przeszłością.

Do Egiptu zawitał Herodot gdzieś koło roku 450 przed naszą erą. To, co ujrzał nad

Nilem, olśniło go jak nic dotychczas. Rzecz to całkowicie zrozumiała. Przybywał

przecież z kraju pięknego wprawdzie, ale bardzo ubogiego, jako syn młodego ludu.

Tutaj zaś oglądał cuda architektury i sztuki, olbrzymie świątynie i kolosalne posągi,

tajemnicze pismo, przedziwne kulty religijne, niesamowite bóstwa o zwierzęcych

pyskach, piramidy, sfinksy, labirynty. Jakżeż skromna i dopiero co zrodzona

wydawała się historia Hellenów! Tłem dziejów Egiptu były mgliste otchłanie prawieków.

A tutejsi kapłani nie szczędzili wysiłków, by popisać się przed cudzoziemcem

swoją dawną mądrością. Pragnęli zaimponować zapisaną w księgach pamięcią

wydarzeń sprzed wielu, wielu tysięcy lat. Jakież zaś najstarsze wydarzenia mogli

Hellenowie przeciwstawić dziesiątkom wieków nieprzerwanej tradycji egipskiej?

Oczywiście tylko opowieści o swych mitycznych bohaterach. A więc o Heraklesie, o

wyprawie siedmiu przeciw Tebom, o wojnie trojańskiej. W jakimże jednak czasie

osadzić te wypadki? Kiedy się one rozgrywały? I czy w ogóle wolno traktować je

jako rzeczywiste?

Przygniatająca większość Hellenów zawsze przychylała się do poglądu, że w

starych opowieściach zawarta jest prawda historyczna. Próbowano więc obliczyć,

kiedy toczyły się owe mityczne wojny. Nie było jednak z tamtych czasów żadnych

zapisków i żadnych kronik w Helladzie. Były tylko legendy uwiecznione w

poematach. Dociekliwi Hellenowie znaleźli jednak sposób, by zbudować rusztowanie

chronologiczne również dla poetyckich mitów. Oto wiele arystokratycznych rodów

helleńskich wywodziło się od pradawnych bohaterów, czyli, jak ich zwano, herosów.

W domowej tradycji tych rodów pieczołowicie przekazywano z pokolenia w

pokolenie długie listy przodków. Można było łączyć je z innymi przestankami, na

przykład z dobrze poświadczoną datą pierwszej Olimpiady (odbytej, według

teraźniejszego sposobu datowania, w roku 776 przed naszą erą). Ostatecznie

dochodzono najczęściej do wniosku, że epoka bohaterów przypadała na okres, który -

oczywiście w przeliczeniu na nasz sposób rachuby czasu - wypełniał mniej więcej

wieki od XVI do XII przed naszą erą. Jest to więc właśnie ten okres, który dziś nosi

miano mykeńskiego. W szczegółach jednak owe obliczenia greckie odbiegały od

siebie. W związku z tym także i wojnę trojańską umieszczano w różnych wiekach: od

XIV po początek XII.

Prawie nikt w Helladzie nie wątpił ani wówczas, ani też potem, że wojna ta była

faktem historycznym. Stara, wielka poezja miała ogromną powagę. Sławił przecież

wojnę trojańską nie tylko Homer, lecz i pokolenia innych twórców. Powstał cały cykl

epopei osnutych wokół tego wydarzenia.

Nawet spory o to, komu przypisać autorstwo poszczególnych poematów, w niczym

nie umniejszały czaru legend, w których dopatrywano się odzwierciedlenia

rzeczywistych wypadków. Można było jednak zastanawiać się, w jakim stopniu są

one wiernym ich obrazem. Zawsze bowiem uznawano prawo poety do swobodnego

przekształcania materii historycznej.

Gdzież więc należało zwrócić się z pytaniem, ile jest prawdy w opowieściach

trojańskich? Oczywiście tylko do takiego ludu, który w swej pamięci zachował jakieś

dane o tamtej epoce. Wśród sąsiadów Hellady jedynymi, których przeszłość i kultura

sięgały tak daleko, byli Egipcjanie. Rozumowano w ten sposób: skoro egipska

historia jest bogata w stare kroniki, to musi znaleźć się w nich wzmianka o wojnie,

która wstrząsnęła tylu ludami!

W kraju nad Nilem strażnikami przeszłości byli kapłani. Tylko oni znali

tajemnicze pismo hieroglificzne. Dlatego do nich udawali się Hellenowie, ciekawi

własnej historii. Jednym z owych Hellenów, którzy dyskutowali z kapłanami, był

Herodot. Oto treść jego rozmowy.

HELENA W EGIPCIE

- Powiedzieli mi egipscy kapłani, że z ową Heleną naprawdę to było tak:

Aleksander porwał Helenę ze Sparty i odpłynął z nią do swej ojczyzny, do Troi.

Ale kiedy żeglował już po Morzu Egejskim, silne wichury zepchnęły go na południe,

aż ku wybrzeżom Egiptu. Ponieważ wiatry nie ustawały, wpłynął do jednej z odnóg

Nilu. Stanął na kotwicy koło miasta Taricheja. Niedaleko wybrzeża była tam - i jest

jeszcze do dziś - świątynia Heraklesa. Otóż jeśli w tej świątyni schroni się

czyjkolwiek niewolnik i wypali na swym ciele święte znaki, staje się własnością

boga. Dawny pan nie może już go zabierać. To prawo obowiązuje tam wciąż

jednakowo, od początku aż do dni naszych. Gdy słudzy Aleksandra dowiedzieli się,

jaki to jest przywilej świątyni, zbiegli tam natychmiast. Już jako błagalnicy boga

zaczęli oskarżać swego pana, bo chcieli jego zgubić. Opowiedzieli więc wszystko:

jak to było z Heleną i jak Aleksander skrzywdził Menelaosa. Oskarżenie złożyli

przed kapłanami i przed nadzorcą tego ujścia Nilu; zwał się on Tonis. Ten z kolei

powiadomił faraona Proteusa, który przebywał wówczas w swej stolicy, w mieście

Memfis:

- Przybył tu cudzoziemiec. Pochodzi z kraju Trojan. Dopuścił się w Helladzie

czynu bezbożnego, uwiódł bowiem żonę swego gospodarza. Przyjechał tu razem z tą

kobietą i z wielkimi bogactwami. To wichury przygnały go do twojej, Panie, ziemi.

Pytam więc, jak mam postąpić; czy pozwolimy mu odpłynąć z tym wszystkim, czy

też odbierzemy mu, co posiada?

Faraon Proteus odpowiedział:

- Człowieka, który dopuścił się wobec swojego gospodarza czynu bezbożnego,

przykazuję uwięzić. Odstawcie go do mnie, abym osobiście poznał, co to za jeden, i

usłyszał jego słowa.

Na mocy tego polecenia Tonis schwytał Aleksandra i zatrzymał jego okręty.

Następnie odesłał go do Memlis, a z nim także Helenę oraz skarby i owych

niewolników, którzy schronili się w świątyni Heraklesa. Kiedy ci wszyscy znaleźli

się w stolicy, faraon zapytał Aleksandra:

- Kim jesteś? Z jakiego przypłynąłeś tu kraju?

A on na to:

- Zwą mnie Aleksandrem lub Parysem. Pochodzę z Troi, miasta bardzo bogatego i

potężnego. Leży ono w Azji, strzeże cieśniny wiodącej do dalekiego, północnego

morza. Ojciec mój, Priam, jest królem tego grodu. Teraz przybywam z Hellady;

wracam do ojczyzny.

- A skądże to wieziesz tę kobietę? - badał dalej faraon.

Na to pytanie Aleksander nie umiał dać jasnej odpowiedzi. Wikłał się i plątał.

Toteż jego słudzy łatwo wykazali, że kłamie. Przedstawili dokładnie, w jaki to

sposób ich pan dokonał owego występku w Sparcie. Po rozpatrzeniu całej sprawy

Proteus tak zawyrokował:

- Gdyby nie to, że święcie sobie postanowiłem nie zabijać żadnego cudzoziemca,

którego przygnają nieprzyjazne wichury do mego kraju, surowo bym cię ukarał,

Aleksandrze; a uczyniłbym to w imieniu owego Hellena, z którym postąpiłeś tak

niegodziwie, zbliżając się do jego żony. Ale i tego nie było ci dosyć. Nakłoniłeś

kobietę do ucieczki i zabrałeś ją z sobą. A na domiar złego obrabowałeś dom

gospodarza! Jednakże ja, powtarzam, za żadną cenę nie chcę zabijać obcych na tej

ziemi. Dlatego ta jest moja wola: kobieta i skarby pozostaną u mnie; będą czekać na

owego Hellena, póki sam się nie zjawi i nie odbierze swojej własności; ty natomiast i

twoi towarzysze opuścicie granice mojej ziemi w ciągu trzech dni; a jeśli się nie

zastosujecie do tego, rozprawię się z wami jak z nieprzyjaciółmi!

W taki to sposób, mówili mi kapłani, Helena przybyła do faraona Proteusa. A mnie

się wydaje, że także i poeta Homer słyszał tę opowieść, ale odrzucił ją, bo nie

odpowiadała potrzebom jego poematu tak dobrze jak inna, którą zużytkował: ta

mianowicie, że Helena rzeczywiście przybyła do Troi z Parysem. Na czym jednak

opieram swoje twierdzenie, że Homer znał opowieść o pobycie Heleny nad Nilem?

Otóż w Iliadzie jedno tylko miejsce wspomina o tym, jak to błądził Aleksander

uwożąc Helenę i jak dotarł aż do Sydonu w Fenicji; a kraj ten, jak wiadomo, leży

niedaleko Egiptu.

Ta wzmianka w Iliadzie dowodzi jeszcze czegoś innego, i to z całą oczywistością:

tego mianowicie, że to nie Homer jest twórcą poematu Pieśni cypryjskie, który

przedstawia początki wojny trojańskiej. Bo w tym poemacie powiedziane jest

wyraźnie, że Aleksander przybył wraz z Heleną do Troi w ciągu trzech dni od

opuszczenia wybrzeży Sparty, jako że wiatry miał pomyślne, a morze było spokojne.

Pozostawmy jednak na razie i Homera, i owe Pieśni cypryjskie, powróćmy do

opowieści egipskich kapłanów!

Po wysłuchaniu ich słów zapytałem wprost:

- A więc to, co Hellenowie głoszą o wojnie trojańskiej, jest zupełnie zmyślone?

Oni jednak zaprzeczyli:

- Nie, ta wojna toczyła się naprawdę! Nasi przodkowie przed wiekami dowiedzieli

się o tym od samego Menelaosa. Wszystko to bowiem tak się odbyło:

Wielkie wojska Hellenów najechały ziemię Trojan, aby pomóc Menelaosowi

odzyskać żonę. Wojska te wysiadły z okrętów i obwarowały swój obóz, a potem

wyprawiły do Troi - czyli, jak brzmi druga nazwa, do Ilionu - kilku posłów. Udał się

z nimi także i sam Menelaos. Weszli w mury miasta i zażądali zwrotu Heleny oraz

skarbów, z którymi uciekł Aleksander, a także zadośćuczynienia za krzywdy. Ale

Trojanie i wówczas, i potem powtarzali wciąż to samo - pod przysięgą i bez

przysięgi:

- Nie ma u nas Heleny, nie ma skarbów, wszystko to zostało w Egipcie! Nie

możemy więc dawać zadośćuczynienia za to, co posiada obecnie faraon Proteus!

Hellenom wydawało się, że to żart, że Trojanie mają ich za głupców. Oblegali

więc Troję tak długo, póki jej nie zdobyli. Ale kiedy wdarli się już za mury, a samej

Heleny nigdzie nie mogli znaleźć, mieszkańcy zaś miasta, choć pokonani, wciąż

powtarzali to samo, wtedy dopiero dali wiarę. Wyprawili wówczas Menelaosa do

Egiptu, do Proteusa.

Stanąwszy w Memfis, opowiedział on dokładnie wszystkie wydarzenia. Otrzymał

od Proteusa bogate dary, odebrał też i Helenę, i nie naruszone swoje skarby. Ale gdy

już miał to w ręku, postąpił bardzo niesprawiedliwie. Ponieważ przez dłuższy czas

nie mógł wypłynąć z Egiptu z powodu przeciwnych wiatrów, wymyślił rzecz

bezbożną: porwał dwoje dzieci i zabił je jako ofiarę dla bogów! Gdy stało się to

głośne, uciekł ze swymi okrętami, znienawidzony przez nas i ścigany, w kierunku

Libii. A dokąd stamtąd się udał, tego już nie wiemy.

Temu, co egipscy kapłani mówili o Helenie, ja osobiście skłonny jestem uwierzyć.

Bo tak sobie myślę:

Jeśliby Helena naprawdę znajdowała się w Troi, to chyba oddano by ją

oblegającym, i to za zgodą lub nawet bez zgody Aleksandra. Przecież ani Priam, ani

też jego krewni nie byli tak pozbawieni rozsądku, żeby ściągać straszliwe

niebezpieczeństwo na siebie samych, na swoje dzieci, na całe miasto - po to tylko, by

Aleksander mógł sypiać z Heleną! Przypuśćmy jednak nawet, że początkowo mieli

inne zdanie. Zaczęły się wszakże walki, ginęło wielu Trojan; nie było też bitwy, by

nie legło w niej dwóch, trzech lub nawet więcej synów Priama - jeśli wolno wierzyć

epopejom. Otóż skoro tak się działo, to sądzę, że Priam, choćby to on sam żył z

Heleną, na pewno oddałby ją Achajom, żeby tylko uwolnić się od straszliwych

nieszczęść. Zważmy i to, że nie Aleksander miał być następcą tronu, lecz Hektor;

jako starszy wiekiem i mężniejszy objąłby królowanie po Priamie; a Hektorowi

nawet by nie wypadało ustępować bratu, który dopuszczał się niesprawiedliwości i z

którego winy takie ciosy spadały na całą ludność.

Wniosek stąd taki: Trojanie nie mieli u siebie Heleny, więc nie mogli jej oddać. A

dlaczego nie wierzyli im oblegający? Sądzę, że to bóstwo tak wszystko prowadziło,

aby zguba Trojan pokazała ludziom, że za wielkie występki wielka też czeka pomsta

od niebian.

OBROŃCA CZCI HELENY

Nie sposób dziś stwierdzić, co Herodot naprawdę słyszał od egipskich kapłanów, a

co po prostu włożył w ich usta, aby uprawdopodobnić opowieść miłą swemu sercu.

Wersję bowiem, że Heleny w ogóle nigdy w Troi nie było, słyszał Herodot na pewno

już gdzie indziej i od kogoś innego, nie w Egipcie i nie od tamtejszych kapłanów.

Wydała mu się ona przekonywająca, bo nie mógł pogodzić się z myślą, że Trojanie

przelewali tyle krwi dla jednej tylko kobiety, choćby i najpiękniejszej; gdyby

rzeczywiście mieli ją u siebie, od razu wydaliby przedmiot sporu prawym

właścicielom i wojny trojańskiej po prostu by nie było.

Wypada przedstawić obecnie człowieka, który pierwszy, o ile wiadomo, wymyślił

historię, że kiedy lała się krew Achajów i Trojan pod murami Ilionu, sama Helena

przebywała w Egipcie, spokojnie i zacnie.

Zwał się Stezychor. Żył około roku 600 przed naszą erą, a więc półtora wieku

przed Herodotem. Jego ojczyzną była nie Hellada właściwa, lecz greckie miasta w

południowej Italii i na Sycylii. Jeszcze wiele wieków później pokazywano grób

Stezychora w Katanii, u stóp góry Etny, ziejącej ogniem i dymem. Był poetą.

Tworzył głównie pieśni chóralne, które wykonywano w czasie uroczystości

religijnych. Tematem pieśni były najczęściej stare mity o bohaterach i bogach. Jeden

z poematów opiewał zburzenie Troi, inny zaś przygody wojowników wracających

spod tego grodu do ojczyzny. Dla nas wszakże najciekawsze są dwa utwory

Stezychora, znane dziś - jak zresztą wszystkie pozostałe jego poematy - wyłącznie z

tytułu i treści kilku fragmentów.

Pierwszy z nich zwał się po prostu Helena. Był niemal litanią wszystkiego złego,

jakie tylko dało się wymyślić i powiedzieć o tej pięknej kobiecie: że rozpustna,

niewdzięczna, pyszna, niewierna, przewrotna. Natomiast drugi poemat nosił tytuł

Palinodia, czyli Odwołanie. I rzeczywiście stanowił odwołanie tamtych wszystkich

zarzutów i obelg.

Dlaczego? Skąd ta zmiana? Zastanawiano się nad tym już w starożytności i

wymyślono piękną, budującą odpowiedź:

Helena była córką Zeusa. Zrozumiałe więc, że nawet po swej fizycznej śmierci

istniała jako bóstwo bardzo możne. Gdy dowiedziała się o pierwszym poemacie

Stezychora, ukarała twórcę niezmiernie surowo za zniewagę, bo odebrała mu wzrok.

Ale jednocześnie pouczyła poetę, że będzie mógł znowu oglądać blask słońca, jeśli

da świadectwo prawdzie, to znaczy przedstawi ją, Helenę, we właściwym świetle:

jako kobietę dobrą, cnotliwą, przykładną. Posłuszny temu wezwaniu Stezychor

spłodził Palinodię i w istocie wzrok odzyskał natychmiast.

Pisząc Odwołanie poeta stanął, rzecz jasna, przed niezwykle trudnym problemem.

Jak wytłumaczyć, że Helena była naprawdę pełną zalet małżonką, skoro Homer

umieszcza ją w Troi, jako przyczynę krwawej wojny, i całkiem wyraźnie daje do

zrozumienia, że nurzała się w rozkoszach miłości ze swym kochankiem,

Aleksandrem-Parysem? Jednakże poecie z bożej łaski nigdy nie braknie dobrych

pomysłów. Stezychor usunął sprzeczność w taki sposób:

W Troi znajdowała się tylko podobizna i zjawa Heleny, powstała z woli bogów,

którzy chcieli zguby Trojan. O tę właśnie zjawę walczyli bohaterowie przez lat

dziesięć! A tymczasem prawdziwa Helena przebywała w Egipcie, zatrzymana tam

przez faraona.

Wszystko to oczywiście można by uznać po prostu za dowcipny pomysł, za

poetycką igraszkę. I po Stezychorze wielu starożytnych autorów pisywało dla zabawy

przekorne Pochwały Heleny. Istnieją jednak pewne dowody, które każą

przypuszczać, że Palinodia zrodziła się z głębszych przyczyn. Nie chodziło, rzecz

jasna, o rzekomą utratę wzroku i chęć ubłagania pięknej a mściwej córki Zeusa. Nie.

Stezychor napisał Palinodię i sławił Helenę - wbrew starej tradycji, wbrew

autorytetowi Homera! - z powodów, by tak rzec, polityczno-religijnych. Wydać się to

może dziwne: cóż ma poetycki mit o niewiernej żonie do spraw państwowych? A

jednak istniał pewien związek!

Na razie wszakże sprawa ta niech pozostanie jako zagadka, która znajdzie swoje

rozwiązanie w stosownym miejscu. Obecnie zajmijmy się dalszymi losami pomysłu

Stezychora.

HELENA W MELODRAMACIE

Jak się już rzekło, Herodot na pewno znał Palinodię. Na swój sposób, przez usta

kapłanów, starał się uzasadnić, że Helena rzeczywiście przebywała w Egipcie. Ale

prawdziwie twórczo rozwinął ten motyw inny poeta. Był nim sławny dramaturg

ateński, Eurypides. W roku 412 przed naszą erą, a więc w okresie długiej, ponurej i

krwawej wojny peloponeskiej, wystawił on dramat pod tytułem Helena. Oto jego

treść:

Scena przedstawia fasadę pałacu. W pobliżu wznosi się wielki grobowiec. Stojąca

przed nim kobieta opowiada historię swego życia.

- Tu, nad wodami Nilu, na wyspie Faros, miał swój pałac faraon Egiptu Proteus.

Żona urodziła mu dwoje dzieci: syna imieniem Teoklimen i córkę Teonoję. Ja zaś,

Helena, pochodzę ze Sparty, jestem córką Tyndareosa i Ledy. Ponoć jednak moim

prawdziwym ojcem jest sam bóg Zeus, który zbliżył się do Ledy pod postacią

łabędzia. Ale od wielu już lat moje życie jest tylko pasmem cierpień. Zdarzyło się

bowiem niegdyś, że trzy boginie - Atena, Hera, Afrodyta - wiodły spór, która z nich

najpiękniejsza. Na górze Ida stanęły przed pasterzem Aleksandrem. Ten za

najpiękniejszą uznał Afrodytę, zwiedziony obietnicą, że ona uczyni go mężem

najurodziwszej kobiety. Wnet potem Aleksander przybył do Sparty, gdzie szczęśliwie

żyłam jako żona króla Menelaosa. Hera, rozgniewana na Afrodytę, wymyśliła

wówczas taki podstęp: podsunęła Aleksandrowi postać do mnie podobną, ale utkaną

z powietrza! Z nią to książę pojechał do Troi. Jednakże Zeus postanowił, że wojna

musi rozgorzeć, ziemia bowiem jest przeludniona i trzeba ulżyć jej ciężarowi. Tak

więc walczyli Hellenowie pod murami Troi, nie o mnie przecież, lecz o moje imię, do

mnie podobną zjawę. Gdzie zaś przebywałam ja sama? Hermes porwał mnie i

przeniósł, spowitą w obłoku, tu właśnie, do Proteusa, do Egiptu, na wyspę Faros. Pod

opieką zacnego króla żyłam przez te wszystkie lata, zawsze wierna memu mężowi,

Menelaosowi. A tymczasem iluż Hellenów, mścicieli mojego rzekomego porwania,

ginęło pod murami Troi! Złorzeczono mi zewsząd: żem męża zdradziła i stała się

przyczyną okrutnej wojny. Hermes jednak objawił mi przed laty, że jeszcze powrócę

do Sparty i będę tam mieszkać z prawowitym małżonkiem; on bowiem wybaczy mi,

kiedy dowie się, że naprawdę nigdy nie było mnie w Troi. Przykazał też Hermes,

żebym w Egipcie za nikogo nie wychodziła za mąż. Dopóki żył Proteus, wszystko

układało się dobrze. Ale wielki król zmarł już i spoczywa w tym oto grobie. Jego zaś

syn, Teoklimen, żąda teraz otwarcie, abym go poślubiła. Ja wszakże kocham swego

męża. Dlatego klęczę przy grobie Proteusa i modlę się, abym mogła dochować

wierności małżeńskiej. Tak postępuję, choć w Helladzie moje imię uchodzi za zhańbione

na wieki.

Na scenę wkracza Teukros, jeden z książąt achajskich, którzy walczyli pod Troją.

Płynie obecnie na Cypr, gdzie chce założyć nowe miasto. Jest zdumiony

podobieństwem spotkanej tu kobiety do Heleny, nie przypuszcza wszelako, że

właśnie stoi przed prawdziwą Heleną. Opowiada, jak było pod Troją: gród Priama

zdobyto już przed siedmiu laty; Menelaos wywlókł Helenę za włosy; w czasie

powrotnej żeglugi burza rozproszyła okręty i wiele z nich zatonęło; wśród tych, które

pochłonął odmęt, był też, jak się zdaje, okręt samego Menelaosa. Za wszystkie te

wieści Helena może odwdzięczyć się Teukrosowi tylko ostrzeżeniem:

- Uciekaj stąd jak najszybciej, nim ujrzy cię Teoklimen! Bo zabija on bez litości

każdego schwytanego cudzoziemca!

Helena opłakuje śmierć męża, któremu tyle lat dochowywała wierności. Płacze i

nad sobą, niewinną, a tak znienawidzoną przez Hellenów. Przecież Hermes porwał ją

i zaniósł do egipskiej ziemi w chwili, gdy zbierała róże, aby złożyć je w świątyni

Ateny! I nie ma dla niej powrotu, nie ma żadnej nadziei. W ojczyźnie wszyscy

zamkną bramy przed Heleną, bo widzą w niej sprawczynię ogromu nieszczęść.

Owszem, Menelaos mógłby poznać żonę, po znakach im wiadomych. Lecz skoro nie

ma go wśród żywych, pozostaje tylko umrzeć!

Z tym postanowieniem Helena oddala się.

Zaraz potem staje przed pałacem Menelaos, cudem uratowany po rozbiciu się

okrętu, odziany w łachmany, żebrak wyzuty ze wszystkiego. Swoich towarzyszy i

żonę, Helenę, pozostawił w grocie przy brzegu, sam zaś przybywa do pałacu, aby

szukać tu wsparcia. Puka do bramy. Otwiera mu staruszka odźwierna. Od niej to

dowiaduje się Menelaos rzeczy złych i zdumiewających: powinien uciekać stąd bez

zwłoki, albowiem z woli króla śmierć grozi każdemu obcemu; Teoklimen broni im

przystępu do Heleny, przebywającej w pałacu już od wielu lat!

Ta rozmowa ze staruszką przygotowała Menelaosa na niezwykłe spotkanie. Oto do

grobowca Proteusa znowu podchodzi Helena! Oboje małżonkowie są równie

zdumieni. Helena pragnie przekonać męża, że to ona, tylko ona, jest jego prawdziwą

małżonką, tamta zaś, którą zostawił w grocie i o którą walczono tyle lat pod Troją, to

widmo i złuda. Trudno jednak dziwić się Menelaosowi, że niezbyt daje wiary tym

słowom. W trakcie owej rozmowy nadbiega wysłaniec. Przebywający w pieczarze

towarzysze Menelaosa wyprawili go, by przekazał wodzowi wieść niewiarygodną:

Helena uniosła się w górę jak obłok i zniknęła gdzieś w niebie; wpierw jednak tak

rzekła:

- Dla mnie to ginęliście pod Troją, wierząc, że jestem w mocy Aleksandra - a

przecież tak nie było! Już pora, bym odeszła ku niebu, skąd przybyłam przed laty.

Tak, to przeze mnie, ale też skutkiem podstępu Hery, córka Tyndareosa ucierpiała na

dobrej sławie, choć niczym nie zawiniła.

Ale oto wysłannik spostrzega Helenę, stojącą obok Menelaosa. Woła więc z

najszczerszym zdumieniem:

- Widzę cię tutaj, a właśnie myślałem oznajmić, że już gdzieś wśród gwiazd się

znajdujesz! Skądże mogłem wiedzieć, że jak ptak masz skrzydła?

Menelaos może wreszcie w pełni zawierzyć opowieści żony. Oboje radośnie

rzucają się sobie w ramiona, na nowo wiążą się przysięgami miłości i wierności.

Oboje też płaczą nad bezmiarem nieszczęść, które spadły na Trojan i Hellenów dla

marnego widziadła, ale nie bez woli bogów. Cieszy się również wysłannik:

- Wielkie cierpienia znosiliście oboje, ty i Menelaos. On na wojnie, ty zaś wskutek

oszczerstw. Choć pragnęliście oboje jak najlepiej, choć staraliście się o to gorąco,

niczego nie mogliście osiągnąć! Szczęście samo przychodzi - teraz, kiedy wydawało

się, że wszystko stracone. Dobrze jeszcze pamiętam, Heleno, dzień twoich zaślubin.

Byłem wtedy sługą twojego ojca i biegiem z płonącą pochodnią przed czwórką koni,

gdy opuszczałaś na zawsze dom rodzinny.

Zaraz jednak nasunęły się starcowi inne myśli:

- Jak nic niewarte są wszelkie przepowiednie! Próżne i kłamliwe - tak samo

wróżby z ofiar, jak i z lotu ptaka. Kiedy ruszaliśmy na wyprawę pod Troję, wielki

wróż Kalchas nie ostrzegł nas ani słowem, choć chyba wiedział, na jakie narażamy

się niebezpieczeństwa dla powietrznej zjawy! Ale mógłby ktoś tak sądzić: wróżbiarze

milczeli, bóg bowiem zakazał im odsłaniać prawdę. Dobrze, lecz w takim razie po co

oni w ogóle? Wszelkie wróżbiarstwo to wymysł dla zysku! Pracowitość i zdrowy

rozsądek - oto, co naprawdę pomaga człowiekowi!

Ale teraz nowe niebezpieczeństwo staje przed małżonkami, którzy odnaleźli się po

tylu latach i w sposób tak niezwykły: jak ujść cało z Egiptu, skoro jego władca,

Teoklimen, pragnie posiąść Helenę, wszystkim zaś cudzoziemcom grozi śmiercią?

Menelaos, choć prawie bezbronny, gotów jest walczyć w obronie swej żony. Ratunek

przychodzi od Teonoi, siostry króla, która jako wieszczka zna tajne zamysły bogów.

Helena i Menelaos błagają ją o litość; zresztą ona sama pamięta, jak ojciec, Proteus,

wielkodusznie opiekował się porwaną kobietą. Zapowiada więc Teonoja, że zatai

przed bratem przybycie Hellenów; jak jednak stąd się wydostać, poradzić sobie

muszą sami. Helena wymyśliła taki podstęp: powie królowi, że otrzymała wiadomość

o śmierci męża w morskiej topieli; pragnie złożyć zmarłemu ofiarę i dlatego prosi o

okręt, na którym mogłaby wypłynąć daleko od brzegu; potem będzie gotowa wejść w

powtórne związki małżeńskie.

Teoklimen uwierzył słowom Heleny. Dał jej fenicki okręt, zbroję, zwierzęta

ofiarne - wszystko po to, by mogła zapewnić spokój cieniom męża.

Wkrótce po odejściu Heleny goniec zawiadamia króla:

- Gdy tylko Helena weszła na okręt, wskoczyli nań ludzie, dotąd ukryci w

przybrzeżnej grocie! Teraz żeglują na pełne morze, wprost na północ!

Teoklimen dobywa miecza, aby śmiercią ukarać siostrę, która go nie ostrzegła,

choć przecież musiała wiedzieć o wszystkim, bo przyszłość nie ma dla niej tajemnic.

Ale w tej właśnie chwili zjawiają się nad pałacem bracia Heleny, Dioskurowie, od lat

już zaliczani w poczet bogów. Oznajmiają oni królowi, że wszystko, co się stało,

spełniało wolę niebian:

- Było przeznaczeniem Heleny mieszkać w Egipcie do dnia dzisiejszego. Obecnie

jednak, gdy lata już minęły od zburzenia murów Troi, nasza siostra musi odnowić

swe dawne małżeństwo. Powróci do ojczyzny, aby żyć u boku męża. Kiedy zaś

zakończy dni swoje, stanie się boginią, a lud będzie jej składał należne ofiary.

HELENA W TROI

Pokolenia Hellenów wychowywały się przez całe wieki na poematach, których

autorstwo przypisywano Homerowi, na Iliadzie i Odysei. Ale również potem, kiedy

skończył się świat starożytny, Homerowa wizja wojny trojańskiej była - i jest nadal -

panująca. To ona stanowiła natchnienie sławnych dzieł literatury, malarstwa i rzeźby.

Ona weszła na stałe do wszystkich zarysów mitologii. Któż pamięta dziś o tym, jak to

egipscy kapłani przekonywali Herodota, że Helena w ogóle nie dotarła do Troi, bo

faraon zatrzymał ją u siebie, nad Nilem? Któż - prócz uczonych filologów - wie o

pomyśle Stezychora, że walki pod wysokimi murami Ilionu toczyły się tylko o zjawę

pięknej kobiety? Nawet dramat Eurypidesa nie należy do częściej i szerzej

czytywanych. Bo też, trzeba otwarcie i twierdzić, Helena nie jest szczególnie udanym

dziełem sztuki. Za dużo w tym utworze nieskładnych wątków, zbyt wiele cudów i

nieoczekiwanych spotkań. Natomiast każdy przeciętnie wykształcony Europejczyk

wie przynajmniej ogólnie i pośrednio, co mówi Homer o Helenie i o wojnie, która

rozgorzała z jej powodu. Homerowy obraz wydarzeń jest prosty i jasny:

Aleksander uwiózł Helenę ze Sparty i przybył z nią do Troi. Po jakimś czasie

wyprawili się tam Achajowie pod wodzą Agamemnona. Gród zdobyto w dziesiątym

roku oblężenia, a więc w bardzo wiele lat po porwaniu Heleny. Menelaos powrócił ze

swoją żoną do Sparty, gdzie oboje żyli jeszcze długo, w zgodzie i szczęściu; tę

sielankę rodzinną przedstawiają niektóre epizody w Odysei. Czytelnik poematów

Homera nie ma najmniejszych wątpliwości: Helena poszła za Aleksandrem z własnej

woli, choć nie bez pomocy ze strony Afrodyty. W Troi zaś na pewno przebywała nie

zjawa utkana z mgły i powietrza, lecz żywa kobieta, boleśnie przeżywająca swoją

tragedię. Słowa Iliady świadczą o tym dowodnie.

Oto scena z trzeciej księgi tej epopei:

U białoramiennej Heleny zjawia się bogini Iryda; przybrała zaś postać jej

szwagierki Laodyki, najpiękniejszej z córek Priama. Zastała Helenę w megaronie,

przy pracy nad wielką, podwójną tkaniną purpurową. Haftowała na niej zbrojne

zmagania Trojan, poskromicieli rumaków, z Achajami, co noszą spiżowe pancerze.

Śmigłonoga Iryda podeszła do Heleny i tak powiedziała:

- Pójdź, miła pani! Zobacz, jak dziwnie postępują Trojanie, poskromiciele

rumaków, i Achajowie, co noszą spiżowe pancerze! Bo przedtem wzajem godzili w

siebie na błoniu, żądni zgubnej walki, a teraz siedzą w milczeniu i bitwa przerwana.

Wsparli się o tarcze, długie zaś swe dzidy w ziemię zatknęli. Tylko Aleksander i

Menelaos będą walczyli o ciebie włóczniami. Ten, który zwycięży, nazwie cię miłą

małżonką!

Tak powiedziała. W sercu zaś Heleny natychmiast wzbudziła się słodka tęsknota

za pierwszym mężem, za ojczystym miastem i rodzicami. Zaraz więc wyszła z izby.

Osłoniła się chustą srebrzyście białą, a z oczu jej spływała łza czuła. Pospieszyły za

panią dwie służebne: Ajtra, córka Piteusa, i Klimena o wielkich oczach. Wnet

znalazły się na murach, u Skajskiej Bramy.

Siedział tam król Priam i jego towarzysze. Wiek zwalniał ich od wojny, ale rajcy

byli to przedni, podobni do świerszczy, które w lesie, ukryte na drzewach, głos

wydają rozkoszny. Ci, gdy tylko ujrzeli podchodzącą ku wieży Helenę, cicho

powiadali sobie słowem skrzydlatym;

- Nie dziw to, że Trojanie i Achajowie długi już czas znoszą cierpienia dla tej

niewiasty! Z oblicza bardzo ona podobna do bogiń nieśmiertelnych. Ale choć tak jest

piękna, niech odpłynie na okrętach, żeby nie ściągnęła nieszczęścia na nas samych i

na nasze dzieci!

Tak mówili do siebie. A Priam zawołał głośno:

- Pójdź tutaj, miłe dziecko, usiądź przy mnie! Zobaczysz stąd swego pierwszego

męża, a także krewnych i przyjaciół. Ja ciebie nie winię! To sami bogowie zwalili na

nas ten najazd Achajów, który tyle już łez sprawił! A teraz powiedz mi, co to za

Achaj bardzo postawny, wspaniały i wysoki. Prawda, są tam i wyżsi od niego, ale

oczy moje nikogo jeszcze nie oglądały tak urodziwego i tak dostojnego. To chyba

król jakiś!

Odpowiedziała mu Helena, boska niewiasta:

- Szanuję cię, drogi teściu, i lękam się ciebie. Och, złą śmierć powinnam wybrać,

kiedym szła tutaj za twoim synem, kiedym rzuciła dom, braci, maleńką córeczkę i

miłe rówieśnice. Ale tak się nie stało i dlatego we łzach wciąż tonę. A teraz ci

powiem, o co mnie pytasz: Ten człowiek to syn Atreusa, szeroko władający

Agamemnon, król dobry i dzielny wojownik. Szwagrem był mi kiedyś,

bezwstydnicy!

Starzec podziwiał go i tak się ozwał:

- Szczęsny synu Atreusa! I los ci sprzyja, i bóstwo! Jakżeż wielu Achajów korzy

się przed twoją władzą! Byłem ja przed laty we Frygii, bogatej w winnice. Mnóstwo

tam widziałem Frygów, co mają chyże rumaki. Są to poddani Otreusa i Migdona,

bogom podobnego. Ich wojska stanęły wówczas nad brzegiem rzeki Sangarios, a ja

przybyłem z pomocą, bo szły na nich Amazonki, co nienawidzą mężczyzn. Ale tylu

ich tam nie było, ilu jest tutaj bystrookich Achajów.

I znowu zapytał starzec:

- Powiedz mi jeszcze, drogie dziecko, kim jest ten mąż o głowę niższy od

Agamemnona, w barach za to szerszy? Jego zbroja leży na ziemi żywicielce, a on

sam jak tryk chodzi wśród szeregów. Tak, właśnie do barana bym go porównał o

gęstym runie, co tu i tam kroczy wśród wielkiej trzody białych owiec!

Odparła mu na to Helena, córka Zeusa:

- To syn Laertesa, przemyślny Odyseusz. Wychował się wśród ludu Itaki, choć

skalista tam ziemia. Zna wszelkie podstępy i w radzie jest bystry.

Roztropny Antenor rzekł jej na to:

- Słusznieś to powiedziała, niewiasto. Bo swego czasu był u nas boski Odyseusz.

Posłował w twojej sprawie razem z Menelaosem, miłym Aresowi. Obu przyjaźnie

gościłem w swoim domu, i wtedy to poznałem ich usposobienia oraz bystrość w

radzie. Otóż kiedy byli pospołu z Trojanami, to pośród stojących Menelaos górował

szerokimi barami. Ale znowu gdy wszyscy siedzieli, Odyseusz wydawał się

dostojniejszy. Kiedy zaś przedkładali ogółowi swoje słowa i rady, to Menelaos mówił

szybko wprawdzie i krótko, ale bardzo jasno. Nie jest to bowiem mąż wielomówny,

lecz i nie odrzeczny, wiekiem zresztą młodszy. Przemyślny zaś Odyseusz wstawał,

prostował się, w dół patrzył, oczy wbijał w ziemię, berłem nie ruszył ani w przód, ani

do tyłu, ale trzymał je sztywno, jak ktoś nieumiejętny. Rzekłbyś, że człek to bardzo

mrukliwy lub nawet bezrozumny. Lecz kiedy wreszcie z jego piersi dobył się głos

potężny, a słowa padały gęsto jak śnieżne płatki w czasie zimowej burzy, żaden już

śmiertelnik nie odważyłby się mierzyć z Odyseuszem! Nas zaś nie zwodził jego

wygląd, jak to było z początku.

O trzeciego znów męża zapytał starzec:

- A kto to jest ten Achaj postawny i wysoki, o głowę górujący nad innymi, w

barach zaś też szerszy?

Odrzekła Helena, odziana w długą suknię, boska niewiasta:

- To Ajas olbrzymi, tarcza Achajów. A tam, z drugiej strony, Idomenej jak bóg stoi

wśród Kreteńczyków. Miły Aresowi Menelaos często gościł go w naszym domu,

ilekroć z Krety przybywał.

Potem zaś dodała Helena:

- Widzę tu także wszystkich bystrookich innych Achajów. Łatwo mogłabym ich

rozpoznać i nazwać po imieniu. Dwóch jednak książąt ludu dojrzeć nie mogę:

Kastora, pogromcy rumaków, i Polideukesa, dobrego w walce na pięści. Bracia to

moi rodzeni, bo z tej samej matki. Może nie wyruszyli na wojnę z pięknego

Lacedemonu? A może przybyli tu na okrętach morze prujących, ale teraz nie chcą

stawać do bitwy, bo wstyd im hańby i wyzwisk, które na mnie spadają?

Tak mówiła Helena. Nie wiedziała, że obu ich już przykryła rodna ziemia, tam, w

Lacedemonie, w miłym kraju ojczystym.

HELENA, ALEKSANDER, AFRODYTA

Gdy tak rozmawiali przy Skajskiej Bramie, stanął przed nimi herold Idajos. Hektor

wysłał go do miasta po jagnięta i wino, po błyszczący krater i złote kielichy. A także

po to, by sprowadził króla Priama na błonie. Tam miał on złożyć wraz z

Agamemnonem taką przysięgę:

- Niech stoczą ze sobą pojedynek Aleksander i Menelaos! Który z nich zwycięży,

temu przypadnie kobieta i skarby. Trojanie zaś i Achajowie zawrą wieczysty pokój i

układ przyjaźni. Ci pierwsi będą spokojnie żyć w urodzajnej Troi, drudzy zaś

powrócą do Argos, gdzie pasą się konie, i do Achai, sławnej z pięknych kobiet.

Priam wsiadł więc na rydwan i wraz z Antenorem wyjechał przed trojańskie mury.

Stanął pomiędzy szeregami obu wojsk. Tam wespół z Agamemnonem złożył ofiarę.

Słuchał, jak król Achajów wzywa na świadków przysięgi Zeusa, Słońce, Rzeki,

Ziemię, bóstwa podziemne. Od razu jednak po zarżnięciu jagniąt i po wylaniu wina z

dzbanów Priam powrócił do miasta. Ojcowskie serce nie pozwalało mu patrzeć na

śmiertelny bój ukochanego syna. I słusznie uczynił, bo Aleksander, choć dzielny

wojownik, z Menelaosem nie mógł się mierzyć ani siłą, ani też zręcznością.

Los wskazał, że pierwszy ma rzucić włócznię Aleksander. Cisnął i trafił, bo

ugodził przeciwnika w samą tarczę kolistą. Ostrze jednak zagięło się na grubym

spiżu. Natomiast włócznia Menelaosa przebiła i tarczę, i pancerz Aleksandra. Nawet

chiton rozdarta, który nosił pod spodem. Ale syn Priama uchylił się i tak uniknął

czarnej śmierci. Wówczas Menelaos dobył miecza i z całej siły rąbnął w hełm wroga

-wszelako spiżowy brzeszczot rozsypał się w kawałki i z ręki wypadł! Chwycił więc

Menelaos oburącz za hełm zdobny końską kitą i powlókł Aleksandra ku swoim.

Byłby go zaciągnął, bo piękny rzemień hełmu dławił szyję. Lecz w tejże chwili

Afrodyta sprawiła, iż rzemień pękł nagle! Tylko pusty hełm został w ręku Menelaosa.

Ten cisnął go z rozmachem ku szeregom Achajów i znowu z włócznią w ręku runął

na Aleksandra - ale na placu boju nie było już nikogo!

Bogini porwała Aleksandra w obłoku mgły gęstej i przeniosła wprost do Troi, do

pachnącej i pięknie sklepionej komnaty. Zaraz też przybrała Afrodyta postać

staruszki, co przędła wełnę dla Heleny jeszcze w Lacedemonie, i poszła na wysoką

wieżę. Tam Helena wciąż stała w tłumie Trojanek. Lekko pociągnęła pachnącą jej

suknię i ozwała się cicho:

- Aleksander prosi, żebyś do domu wróciła. Czeka już w izbie, na łożu toczonym.

Aż promienieje urodą i pięknym odzieniem. Nigdy byś nie powiedziała, że walczył z

mężczyzną. Wydaje się raczej, że na tańce idzie lub z tańców dopiero co przyszedł!

Na te słowa serce Heleny gniewem zawrzało. Gdy jednak spostrzegła piękną szyję

bogini, jej cudowne piersi i błyszczące oczy, zdumiała się i tak rzekła:

- Boska, i czemuż to znowu pragniesz mnie usidlić? Może zaprowadzisz mnie

gdzieś dalej jeszcze, do innych miast ludnych, do Frygii lub do Meonii? Może i tam

mieszka ktoś miły ci wśród ludzi śmiertelnych? Stoisz przede mną i znowu coś

knujesz - a tylko dlatego, że teraz Menelaos zwyciężył boskiego Aleksandra i do

domu chce zabrać żonę niegodną! Idźże więc ty sama i usiądź tam przy nim! Niechże

już nigdy twoje stopy nie dotkną Olimpu! Zamęczaj się przy Aleksandrze i czule się

nim opiekuj. Może w nagrodę za to uczyni cię kiedyś swoją żoną - albo też

niewolnicą. Ja tam nie pójdę. Wstrętne by to było. Nie będę dzielić z nim loża. Na

wzgardę bym zasłużyła u wszystkich Trojanek. I tak mam w sercu ból ogromny!

Rozgniewała się Afrodyta boska i tak jej odpowiedziała:

- Nie drażnij mnie, nędznico! Bo jeśli naprawdę złość mnie ogarnie, opuszczę cię i

zostaniesz tu sama. Znienawidzę cię tak bardzo, jak dotychczas kochałam. Wydam

cię na pomstę jednym i drugim, Trojanom i Achajom. Tak sczeźniesz marną

śmiercią!

Przeraziła się Helena zrodzona z Zeusa. Odeszła w milczeniu, okryta jasną szatą

srebrzystą. Nie zauważył jej nikt z Trojan, bo prowadziła bogini. Kiedy zaś znalazły

się w przepięknym domu Aleksandra, dziewczęta od razu wzięły się do pracy, ona

zaś, boska niewiasta, weszła do komnaty o wysokim stropie. Miłująca śmiech

Afrodyta postawiła jej krzesło naprzeciw Aleksandra. Usiadła Helena, córka Zeusa,

lecz oczy odwróciła od męża i tak zaczęła go łajać:

- Z bitwy wróciłeś! Zginąć tam powinieneś, z ręki rycerza, co był moim pierwszym

mężem! Tak przechwalałeś się przedtem, żeś lepszy od Menelaosa, miłego Aresowi.

Mówiłeś, żeś silniejszy i że włócznią lepiej władasz. Idźże więc teraz, wyzwij go na

pojedynek! Albo nie, dam ci radę mądrzejszą: zaprzestań już tego, nie stawaj nigdy

do walki z jasnowłosym Menelaosem, bo zaraz ległbyś, jego ugodzony włócznią!

Odpowiedział jej na to Aleksander:

- Kobieto, nie kąsaj mi serca takimi wyzwiskami! Tym razem zwyciężył Menelaos,

dzięki Atenie. Kiedy indziej znowu ja go pokonam, bo i z nami bogowie. Ale pójdź

teraz, niech nas miłość w łożu połączy. Bo jeszcze nigdy dotąd namiętność tak nie

zamroczyła mi serca! Ani wtedy nawet, kiedy uciekaliśmy z rozkosznego

Lacedemonu. Płynęliśmy na okrętach morze prujących, a na wyspie Kranai miałem

cię po raz pierwszy. Tak bardzo cię pragnę i tak mnie ogarnia słodkie pożądanie!

MŁODOŚĆ ALEKSANDRA

Para zakochanych na razie schodzi ze sceny. Ponieważ dotąd mowa była tylko o

Helenie, pora zapytać, jak przedstawia się historia życia Aleksandra. Iliada niemal

milczy o jego losach. Za to w czasach późniejszych snuto na ten temat opowieści

coraz to barwniejsze. Mity o młodości uwodziciela Heleny ujął w formie dramatu

Eurypides. Utwór nosił tytuł Aleksander. Wystawiono go w Atenach w roku 415

przed naszą erą. Dziś dramat ten znany jest wyłącznie z fragmentów i z krótkich

wzmianek. Pozwalają one jednak na odtworzenie przynajmniej głównych założeń

akcji:

Hekaba, żona Priama, śniła pewnej nocy, że rodzi pochodnię, z której strzelają

płomienie i cieknie krew; od pochodni zajęło się ogniem całe miasto. Wróżowie,

którym opowiedziała sen, rozkazali:

- Gdy wydasz na świat dziecko, zabijesz je natychmiast! Inaczej wielkie

nieszczęście spadnie na Troję!

Jednakże matka wzdragała się przed popełnieniem takiej zbrodni. Kiedy urodziła

syna, porzuciła go za zgodą męża w ostępach góry Ida. Dawało to złudną nadzieję, że

maleństwo może ocaleć. Była też inna wersja: ludzie Priama, którzy mieli uśmiercić

dziecko, z litości wynieśli je do lasu.

Przez pięć dni opiekowała się niemowlęciem niedźwiedzica. Potem odnalazł je

pasterz i zaniósł do domu w swojej torbie na żywność. Po grecku taka torba nazywa

się „pera”, dlatego więc znajdę nazwano Parysem. Oczywiście, jest to etymologia

najzupełniej dowolna; imię „Parys” wywodzi się z jakiegoś języka

nieindoeuropejskiego. Było to, być może, imię miejscowego bóstwa lub tytuł

książęcy.

Parys wyrósł na młodzieńca, który urodą i siłą górował nad wszystkimi swymi

rówieśnikami. Byli nimi pasterze, pilnujący trzód i stad króla Priama na łąkach Idy.

Pewnego razu Parys rozgromił bandę rozbójników, zabijających ludzi i rabujących

bydło. Na pamiątkę tego dzielnego czynu pasterze dali mu nowe imię: Aleksander,

czyli Obrońca Mężczyzn.

Tymczasem przyszła wiadomość, że w Troi odbędą się igrzyska ku czci dziecka,

które Priam i Hekaba musieli przed laty wydać na śmierć z rozkazu wróżbitów; teraz

bowiem rodzice żałują swego czynu i pragną rozsławić imię zmarłego. Ludzie z Troi,

którzy przynieśli te wieści, wybrali ze stada Aleksandra jego ulubionego buhaja.

Pognali go do miasta; tam miał być nagrodą dla zwycięzcy. Pasterz powziął wtedy

śmiałą myśl; pójdzie do Troi i stanie do zawodów! Może uda się zdobyć zabrane

zwierzę i mieć je odtąd na własność!

Tak mówił Aleksander swoim towarzyszom. Ale była też inna przyczyna jego

postanowienia. Oto niedawno zjawiły się w zagrodzie Aleksandra trzy boginie.

Zapytały: „Która z nas najpiękniejsza?” Młody pasterz wybrał Afrodytę. Ona to

wiodła go teraz do Troi, aby później ofiarować mu przyobiecaną nagrodę - Helenę.

Podczas igrzysk w mieście nieznany pastuch z Idy pokonał kolejno wszystkich

zawodników, wśród nich synów samego króla. Miał otrzymać nagrodę, lecz omal nie

postradał życia. Książęta bowiem, rozwścieczeni upokorzeniem, rzucili się na

Aleksandra. Przewodził im Dejfobos. Z mieczem w ręku ścigał bezbronnego

pasterza, a ten, nie widząc innego ratunku, schronił się na stopniach ołtarza Zeusa.

Zbiegł się wokoło ogromny tłum, podniosła się wrzawa. Z pałacu wyszła wówczas

Kassandra, córka Priama i Hekaby. Bóg Apollon dał jej dar jasnowidzenia;

natychmiast więc przejrzała, kim naprawdę jest ów pasterz przytulony do kamieni

ołtarza. Zamiast go jednak ratować, sama chwyciła za topór! Nie zważając na

świętość miejsca gotowa była zabić brata. Wiedziała bowiem, co grozi miastu, jeśli

Aleksander ujdzie z życiem.

W tej właśnie chwili, kiedy zdawało się, że nic już nie ocali idajskiego pasterza,

gdzieś wysoko ukazała się sama Afrodyta. Z jej ust dowiedzieli się wszyscy, że to

Aleksander był dzieckiem przed laty wyniesionym do górskiego lasu. Wobec słów

bogini i powszechnej radości nic już nie znaczyły biadania Kassandry. Aleksander

wrócił do pałacu, do swoich rodziców i do braci, którzy omal nie stali się jego

zabójcami. Wkrótce potem, znowu z poduszczenia Afrodyty, wyprawił się w daleką

żeglugę za morze, do Sparty. Nic bowiem nie mogło odwrócić wyroku losu:

wróżebny sen Hekaby musiał się ziścić!

Rzecz ciekawa: dramat Eurypidesa nie zawierał, jak się zdaje, żadnej wzmianki o

romantycznej miłości Aleksandra w czasach, gdy był pasterzem; miłość ta

zakończyła się nawet jego małżeństwem z górską nimfą Ojnone. Eurypides na pewno

znał tę legendę, bo wspomina o niej jeden ze współczesnych mu pisarzy. Można

wszakże wyjaśnić, dlaczego dramaturg wolał nie poruszać tego tematu. Oto nowy

wątek rozsadziłby ramy sztuki, w której i tak już nie brakowało wszelakich

cudowności i wzruszających wydarzeń. Późniejsi natomiast twórcy często opiewali

miłość Aleksandra i Ojnone. Jeden z najsławniejszych poetów rzymskich, Owidiusz,

ułożył nawet fikcyjny list nimfy do swego ukochanego. Wyjątki z tego listu najlepiej

opowiedzą o treści mitu. A równocześnie pokażą one, jak to wytworne towarzystwo

rzymskie epoki cesarstwa wyobrażało sobie idyllę pasterską w dobie wojny

trojańskiej.

ALEKSANDER I OJNONE

Kimże byłeś wówczas, gdym ciebie obrała za męża, ja, nimfa nieśmiertelna, córka

boga rzecznego? Teraz jesteś synem Priama, lecz wtedy - nie wstydź się prawdy -

byłeś niewolnikiem; dla ciebie stałam się i ja niewolnicą.

Ileż razy, pośród stad, słodkiego używaliśmy wczasu pod cieniem drzew! Trawa,

usłana liśćmi, była naszym łożem. Ileż razy spoczywając na słomie, lub zakopawszy

się w siano, śmieliśmy się ochoczo z białego szronu, przed którym uboga broniła nas

chata? Wspomnij: Czy nie ja wyszukiwałam ścieżek wśród dzikich zarośli? Czy nie

ja wskazywałam ci legowiska zwierząt pod skałami? Ileż razy na zwierza

zastawialiśmy razem sieci! Ileż razy skłonami gór wiodłam sfory ogarów! Buki leśne

noszą na korze imię moje twoim wyryte nożem, imię: Ojnone. Buki rosną w górę i

jednocześnie wznoszą ku górze moje imię. Wyżej, coraz wyżej rośnijcie, drzewa

moje drogie, wznoście moją chwałę! Przypominam sobie jedną topolę, rosnącą nad

brzegiem rzeki. Twardy jej pień przechował o nas wspomnienie. Żyj długo, moja

topolo, ty, co nosisz na sobie wiersze:

„W dniu, w którym Parys, rozstawszy się z Ojnone, nie rozstanie się z życiem,

Skamander wstrzyma w biegu swoje fale, odwróci się i popłynie wstecz.”

Obracajże fale swoje, wodo Skamandra: Parys opuścił Ojnone i - żyje!

O dniu nieszczęsny! Ty jesteś początkiem mojej niedoli. Przez ciebie straciłam

szczęście. Ty sprowadziłeś na mnie zimę miłości. Hera wraz z Afrodytą, a także ta,

której piersi zbroja bardziej przystoi, Atena, zrzuciły szaty i stanęły przed tobą, abyś

sąd o nich wydał. Gdyś mi to wszystko opowiedział, serce we mnie struchlało, zimny

dreszcz przeniknął mnie do kości. Przerażona, zasięgłam rady u kobiet i u starców.

Wszyscy mówią: „Zbrodnia musi się spełnić!”

Walą się sosny; zazgrzytała piła; okręty gotują się do drogi. Już prują błękitną toń.

Nadchodzi godzina rozłąki; ty łzy masz w oczach. Nie zaprzeczaj, oszczędź sobie

chociaż tego wstydu! Jeśli masz się rumienić wstydem, to raczej wobec swej nowej

miłości, nie zaś tamtej, dawnej.

Grzbiet górski spogląda na szerokie morze; stawia czoło rozhukanym falom. Stąd,

ze szczytu, od pierwszego spojrzenia rozpoznałam żagle twego statku. Musiałam

użyć całej siły woli, aby nie skoczyć w morze. Czekam... Widzę, sponad czarnej

burty błyszczy nieznana purpura. Zdjęła mnie trwoga: ta barwa nie była barwą twoją.

Zbliża się okręt pędzony wiatrem, przybija do lądu. Serce się we mnie zatrzęsło:

dostrzegam twarz niewieścią. Co więcej - lecz jakiż obłęd kazał mi stać tam na

miejscu? - bezecna twoja kochanka tuliła się do twej piersi. Rozdarłam suknię, do

krwi pokaleczyłam swe łono, paznokcie zatopiłam w policzki mokre od łez,

lamentem skargi napełniłam święte gaje Idy, w mroku jaskini ukryłam swą rozpacz.

Oby tak cierpiała Helena! Oby łzami takimi opłakiwała swą ucieczkę od męża! Oby

spadło na jej głowę nieszczęście, którym mnie raziła!

Teraz miłe ci są kobiety, które opuszczają łożnice małżeńskie, aby wraz z tobą

błądzić po szerokim morzu. Ach, gdy żyłeś jeszcze w nędzy, gdy pasałeś stada,

wówczas ubogi pasterz miał tylko Ojnone za towarzyszkę. Ja nie dbam o twoje

skarby, nie kusi mnie twój pałac, nie zależy mi na tym, aby pomnożyć liczbę

synowych Priama. Zresztą, nie odmówiłby zapewne Priam zostania świekrem nimfy,

i nie wstydziłaby się takiej synowej Hekaba.

Niestety! Nie znam ziela, które goiłoby rany miłości. Królowej czarów nie służą

własne jej czary. Ratunku dać mi nie może zielona dziatwa pól, nie może dać mi go

sam bóg, ty jeden masz władzę mnie ocalić!

Takie słowa wkładał rzymski poeta w usta nimfy, która miała żyć dwanaście

wieków przed jego czasami.

Żale Ojnone, że w tym wypadku zioła nie mogą służyć jej pomocą, mają swój

głęboki sens. Nimfa bowiem, nim pokochała Aleksandra, przeżyła pewną przygodę:

musiała ulec samemu Apollonowi. Bóg nauczył ją za to sztuki leczenia. Poznała

cudowne właściwości roślin. O tym wszystkim Aleksander wiedział doskonale.

Ostatni akt miłości syna Priama i leśnej nimfy rozegrał się w dziesiątym roku

wojny trojańskiej. Kwintus ze Smyrny, grecki poeta z wieku IV naszej ery, tak

przedstawia spotkanie tych dwojga po latach rozłąki:

Aleksandra raniła strzała Filokteta, nasycona jadem hydry lerneńskiej. Lekarze

natychmiast obstąpili księcia, który jęczał straszliwie. Zaniesiono go do miasta. Aż

do samego świtu chory nie zmrużył oczu. Nie pomagały żadne leki. Było bowiem

przeznaczone, że od śmierci uratuje go tylko Ojnone - jeśli zechce. Aleksander

wiedział o tym. Toteż rankiem ruszył w drogę do swej pierwszej żony, choć czynił to

wbrew woli. A kiedy szedł, złowróżebne ptaki pokazywały się i krakały to z przodu,

to z lewej strony; on zaś czasem strach odczuwał, czasem zaś wmawiał sobie, że

ptactwo polatuje bez przyczyny.

Kiedy dziewczęta Ojnone zobaczyły księcia, przeraziły się, jak i później sama ich

pani. On padł jej do nóg, a spływała zeń krew czarna. Trucizna sięgała już szpiku

kości. Cierpiący i osłabły Aleksander żebrał u pierwszej żony o ratunek. Ale spotkał

się tylko z szyderstwem:

- Ty nie litowałeś się nade mną! Byłeś głuchy na moje żale i płacze. A teraz ja

chciałabym jak zwierzę szarpać twoje ciało i krew wysysać! Gdzież to się podziewa

twoja opiekunka, roześmiana Afrodyta? A twój teść, sam Zeus, czemuż to nie

przyjdzie ci z pomocą w takiej potrzebie? Idź precz z moich oczu! Idź do swej

Heleny! Jęcz i płacz przy niej dniem i nocą. Może ona potrafi ocalić cię przed trucizną

smoczego jadu!

Poszedł więc Aleksander z powrotem przez szczyty lesistej Idy. Za każdym

krokiem coraz bardziej słaniał się na nogach i coraz częściej omdlewał - póki nie

skonał. Zaczęły nad nim płakać nimfy górskie. Wspominały tęsknie, że kiedyś, przed

laty pasał tu swoje trzody.

A kiedy wieść o śmierci Parysa dotarła do Troi, najpierw żaliła się Hekaba; z jej

synów bowiem ten był najukochańszy po Hektorze. Matka wiedziała też, że nie z

jego to winy spadły klęski na miasto, lecz z woli bogów nieśmiertelnych. Sam król

Priam nie dowiedział się już o zgonie Aleksandra, jako że bez przerwy opłakiwał

śmierć Hektora, siedząc przy jego grobie. Niemal nic z tego, co działo się wokół, nie

docierało do jego świadomości. Helena przeciwnie, udawała wielką żałobę i w

obecności ludzi rzewnie szlochała. Ale w skrytości ducha wywodziła inne żale:

- Zginąłeś marnie, mój mężu, a mnie sądzony odtąd tylko smutek i zgryzota. Teraz

dopiero spadną na mnie nieszczęścia! Czemuż mnie Harpie nie rozszarpały, nim z

tobą Spartę opuściłam? Tutaj jestem znienawidzona przez wszystkich. I gdzież mam

się obrócić? W obozie Achajów czekają mnie obelgi i więzy. A tutaj? Rozszarpią

mnie Trojanki! Nawet nie przysypią zwłok moich, lecz psom i ptakom na żer je

zostawią!

Tak rozpaczała nad swoim losem Helena. Natomiast Ojnone bolała prawdziwie.

Wciąż wspominała dawne chwile miłości i szczęścia. Nocą wyrwała się potajemnie

ze swego domu. Przez góry i lasy pomknęła ku dolinie, gdzie nimfy wraz z

pasterzami już podpalały pogrzebowy stos Aleksandra. Płaszczem zasłoniła oczy i

skoczyła w płomienie.

Siedząc losy Aleksandra, wybiegliśmy daleko w przód. Pora więc wrócić do

owego dnia, kiedy to on, cudownie uratowany podczas pojedynku z Menelaosem,

zamknął się wraz z Heleną w swej komnacie małżeńskiej.

HELENA I HEKTOR

A tymczasem na błoniu i pod murami miasta toczyły się krwawe zmagania Trojan

i Achajów. Raz ci, raz tamci byli górą. Hektor, najdzielniejszy z synów Priama,

wyrwał się na krótko z zamętu bitwy. Pośpieszył do grodu, aby nakazać składanie

błagalnych ofiar bogini Atenie. Spotkał najpierw swoją matkę, Hekabę. Powiedział

jej, co mają czynić Trojanki w świątyni, a potem wstąpił do domu Aleksandra. Sam

go budował swemu bratu wraz z cieślami, jacy wtedy byli najlepsi w żyznej ziemi

trojańskiej. Stał on w górnym mieście, tuż obok domu Priama i samego Hektora.

Tam więc wszedł Hektor, Zeusowi miły. W ręku trzymał włócznię długą na

jedenaście łokci; wokół spiżowego jej ostrza biegł złocisty pierścień. Zastał brata w

izbie. Aleksander właśnie opatrywał piękną zbroję, tarczę i pancerz, a także łuku

próbował. Helena siedziała przy swoich kobietach i prace im rozdzielała. Zaraz więc

Hektor zaczął ostro łajać brata:

- Niepięknie to, mój boski, że tyle gniewu w twoim sercu! Ludzie giną w bitwie

wokół miasta i u stromych murów, a przecież cała ta wojna z twojego powodu! Ty

sam, gdybyś ujrzał, że ktoś ucieka od okrutnej walki, mocno byś przeciw niemu

wystąpił. Ruszaj zatem w pole, bo wkrótce to miasto zgorzeje od ognia nieprzyjaciół!

Odrzekł mu Aleksander bogom podobny:

- Słusznie mnie łajesz, Hektorze. Nic w twoich słowach zdrożnego. Więc tak ci

odpowiem, a ty wysłuchaj to i rozważ: siedziałem w komnacie nie dlatego, żebym

gniew czuł do Trojan lub urazę! Chciałem po prostu bólowi ulżyć. Ale oto teraz

małżonka zachęca mnie łagodnymi słowy, żebym wyszedł już walczyć. A i mnie

samemu wydaje się, że tak będzie lepiej. Bo zwycięstwo na różne chyli się strony.

Poczekaj nieco, póki zbroi nie włożę! Albo idź już, a ja cię doścignę. Chyba gdzieś

się spotkamy.

Hektor nic na to nie odpowiedział. Helena natomiast zwróciła się do gościa,

mówiąc uprzejmie:

- Dziewierzu mój, suki, która zło rodzi, obmierzłej. Gdybyż to w tym samym dniu,

w którym się urodziłam, jakaś zła wichura porwała mnie i cisnęła na skały lub w

odmęty szumiącego morza! Lepiej bym utonęła, nim dziać się zaczęły te okropności.

Ale skoro już bogowie sprawili nieszczęście, to przynajmniej powinnam dostać

lepszego męża; takiego, który by pojmował sąd i nagany ludzi. Ten zaś i teraz nie ma

rozumu, i nigdy już mieć go nie będzie. Zbierze on kiedyś tego owoce! Wejdź teraz,

proszę, i usiądź na tym krześle. Twoje serce trudzi się najwięcej, a z mojej to, suki,

przyczyny, i z winy Aleksandra. Zeus zły los nam obojgu wyznaczył, a ludzie będą o

nas śpiewać w przyszłości!

Odpowiedział jej Hektor o błyszczącym hełmie:

- Nie proś, Heleno, bym usiadł. Nie namówisz mnie, choć tak jesteś miła. Już drży

moje serce, żeby śpieszyć Trojanom z pomocą, bo bardzo mnie tam wyglądają. Ty

zaś popędzaj Aleksandra. On sam też niech się zbiera szybko, żeby mnie dopadł

jeszcze w mieście. Ja najpierw pójdę do domu. Chcę zobaczyć bliskich, miłą żonę i

maleńkiego synka. Bo nie wiem, czy jeszcze wrócę do nich kiedyś, czy też bogowie

każą mi lec z ręki Achajów.

Lecz śmierć jeszcze nie była mu przeznaczona. W tym samym dniu, wnet po

wyjściu z miasta, zmierzył się Hektor z Ajasem Telamońskim. Pokazało się, że obaj

dorównują sobie siłą i zręcznością. Ponieważ zbliżał się już wieczór, bitwę

przerwano. Achajowie odeszli do namiotów nad brzegiem morza, Trojanie zaś

wrócili do miasta. Tutaj, na zamku, u podwoi domu Priama, odbyło się burzliwe

zebranie starszyzny i ludu. Pierwszy przemówił mądry Antenor:

- Słyszcie mnie, Trojanie, Dardanowie i sprzymierzeńcy! Powiem, co serce każe w

mej piersi. Zróbmy tak: Helenę i skarby oddajmy synom Atreusa, niechże sobie

zabiorą. Teraz bowiem walczymy wbrew świętej przysiędze, nie ma więc nadziei na

zwycięstwo!

Tak powiedział i usiadł. Wstał wówczas boski Aleksander, małżonek pięknowłosej

Heleny, i przemówił skrzydlatymi słowy:

- Antenorze, to, co powiedziałeś, żadnym sposobem nie jest mi miłe. Mógłbyś

przecież wymyślić radę od tej lepszą! Ale jeśli naprawdę mówiłeś poważnie, to chyba

sami bogowie całkiem odebrali ci rozum. Ja zaś tak powiem Trojanom, i to powiem

otwarcie: kobiety nie oddam, ale skarby, które przywiozłem z Argos do naszego

domu, te zwrócę wszystkie, i jeszcze ze swego coś dołożę!

Tak rzekł i usiadł. Wstał wówczas Priam, rajca bogom równy. Pragnął im pomóc i

taką radę przedłożył:

- Słyszcie mnie, Trojanie, Dardanowie i sprzymierzeńcy! Chcę powiedzieć, co

serce każe mi w piersi. Teraz wieczerzajcie po mieście, jak i przedtem bywało. A

pamiętajcie też o strażach. Niechże czuwa każdy! O świcie zaś Idajos pójdzie ku

okrętom. Powtórzy synom Atreusa, Agamemnonowi i Menelaosowi, co rzekł

Aleksander, winowajca sporu. 1 niechaj jeszcze dołoży to mądre słowo: Czy nie

zechcieliby przerwać złej wojny, póki nie spalimy trupów? Potem zaś znowu

będziemy walczyć, aż sam bóg nie rozstrzygnie pomiędzy nami i nie da którejś ze

stron zwycięstwa.

O świcie więc Idajos poszedł ku okrętom. Ale kiedy powtórzył Achajom słowa

Aleksandra i Priama, wszyscy przyjęli je w milczeniu. Wreszcie tak przemówił

Diomedes, co głos miał potężny:

- Teraz niechaj nikt się nie waży przyjmować ani skarbów Aleksandra, ani też

samej Heleny! Przecież Widzi to i głupiec największy, że już zguba ostateczna

zawisła nad Trojanami!

Zgromadzono się więc tylko na zawieszenie broni, aby zwłoki zebrać i pogrzebać.

Potem znowu toczyły się dzień po dniu krwawe bitwy i zmagania, z różnym jednak

szczęściem. Wbrew bowiem zapowiedziom Diomedesa jeszcze nie nadszedł dzień

zagłady Troi.

Wreszcie z ręki Achillesa poległ Hektor. W bólu opłakiwał go cały lud Priama.

Helena zaś tak żaliła się nad zwłokami:

- Hektorze, najmilszy byłeś memu sercu spośród wszystkich dziewierzy. Mam ja

męża, bogom podobnego Aleksandra, który przywiódł mnie do Troi, alem zginąć

przedtem powinna. Już rok mija dwudziesty, odkąd porzuciłam ojczyznę, ale nigdy

nie usłyszałam od ciebie złego słowa, ani też przygany. A jeśli nawet ktoś inny łajał

mnie w domu - czy to dziewierz któryś, czy też któraś z sióstr męża lub pięknie

odzianych bratowych, czy wreszcie teściowa (bo sam teść łagodny jest zawsze jak

ojciec) - ty, Hektorze, powściągałeś łającego przychylnością i słowem, co koi. Toteż

teraz opłakuję nie tylko ciebie, lecz i siebie samą, w sercu bolejąc. Bo w całej Troi

rozległej nie ma już nikogo, kto by życzliwy mi był i przyjazny. Przeklinają mnie

wszyscy!

HELENA I ODYSEUSZ

Potem - ale był to wciąż ten sam dziesiąty rok oblężenia Troi! - zginął Aleksander.

Helena została żoną innego z synów Priama, Dejfobosa. Miasto nadal odpierało

wszystkie ataki. Wydawało się, że Achajowie powrócą do ojczyzny z próżnymi

rękami, a pod Troją pokazywać się będzie groby ich bohaterów, wśród nich również

Achillesa. Wówczas to właśnie Odyseusz obmyślił podstęp dla zdobycia miasta;

wpierw jednak wybrał się tam na zwiady. W dziesięć lat później Helena, znowu żona

Menelaosa, opowiadała o tym synowi Odyseusza, który odwiedził ich dom w

Sparcie:

- Nie opiszę i nie wymienię, ile czynów dokonał dzielny Odyseusz. Ale oto co

zdołał uczynić i co ścierpiał ten twardy człowiek w ziemi trojańskiej, kiedy wam,

Achajom, źle się wiodło! Sam zadał sobie rany okropne. Na grzbiet narzucił wstrętne

szmaty. Wyglądał jak niewolnik. Tak wszedł do miasta nieprzyjaciół. Nikt nie

potrafił go rozpoznać. Ja tylko odgadłam, kim jest naprawdę. Zaczęłam go

wypytywać, ale on sprytnie się wykręcał. Dopiero kiedy go wykąpałam, namaściłam

oliwą i odziałam, i kiedy złożyłam wielką przysięgę:

- Nie zdradzę Odyseusza Trojanom, póki nie stanie już przy chyżych okrętach i

przy namiotach! - dopiero wtedy wyjawił mi cały zamysł Achajów. Potem wielu

Trojan zabił długim spiżem i powrócił do Achajów z ważkimi wiadomościami.

Trojanki podniosły krzyk przeraźliwy, ale moje serce było radosne. Już bowiem

chyliło się ku powrotowi do domu. Już opłakiwałam zaślepienie, które zesłała na

mnie Afrodyta, gdy mnie tak daleko wywiodła z miłej ziemi ojczystej i sprawiła, żem

porzuciła córkę, dom i małżonka, co rozumem i postawą z każdym może się równać!

Odrzekł jej jasnowłosy Menelaos:

- Wszystko to, żono, dobrześ powiedziała. Ja bowiem przejrzałem rozum i myśl

wielu bohaterów. Przemierzyłem świat ogromny. Nigdy jednak nie widziałem na

własne oczy kogoś takiego, jakim był miły duch śmiałego Odyseusza. Oto co zdołał

uczynić i co ścierpiał ten twardy człowiek w koniu drewnianym! Siedzieliśmy w nim,

najlepsi z Argiwów, ażeby mord i śmierć zgotować Trojanom. Wówczas właśnie tyś

się tam zjawiła. Przywiodło cię chyba jakieś bóstwo, które chciało chwały

przysporzyć Trojanom. Za tobą szedł piękny jak bóg Dejfobos. Trzy razy obeszłaś

wokół naszą wydrążoną kryjówkę. Dotykałaś jej rękoma. Po imieniu przywoływałaś

najdzielniejszych Danaów. Naśladowałaś głos żon naszych. Ja, Diomedes i boski

Odyseusz siedzieliśmy w samym środku. Kiedyśmy usłyszeli, jak nawołujesz, my

dwaj gotowi byliśmy albo wyjść, albo od razu ci odpowiedzieć. Lecz Odyseusz

powstrzymał, nas i opanował, choć bardzośmy się rwali. Reszta Achajów

zachowywała się cicho. Tylko Antiklos chciał się odezwać. Ale Odyseusz twardo

zamknął mu usta mocnymi rękoma. W taki to sposób ocalił wszystkich Achajów. A

trzymał Antiklosa tak długo, póki nie odwiodła cię od nas Pallas Atena.

Chyba żaden czytelnik Odysei nie oprze się w tym miejscu pewnemu zdziwieniu.

Oto Menelaos najspokojniej opowiada o zachowaniu się żony, choć przecież mogło

ono przynieść zgubę wszystkim mężnym Achajom zamkniętym w drewnianym

koniu! Helena wiedziała, że tam się znajdują. Związana wielką przysięgą, którą

złożyła Odyseuszowi, nie śmiała wyjawić tego Trojanom wprost, zdradliwie jednak

czyniła wszystko, by rzecz się wydała. Wybaczył więc Menelaos swej żonie nie tylko

cudzołóstwo i ucieczkę z obcym, nie tylko wiele lat krwawej wojny, ale jeszcze i to,

że niemal w ostatniej chwili pragnęła śmierci i jego samego, i najdzielniejszych

Achajów. Doprawdy, tak wielkoduszni mężowie trafiali się chyba jedynie w epoce

bohaterów!

Już starożytni zwrócili uwagę na psychologiczne niepodobieństwo takich sytuacji.

Stąd to powstała opowieść, że Helena pod sam koniec wojny oddała bezcenne

przysługi Achajom: weszła z nimi w zmowę i pomogła im w zdobyciu Troi.

Wspomina o tym również rzymski poeta Wergiliusz, żyjący pod koniec wieku I przed

naszą erą. W swej epopei, w Eneidzie, zamieścił on taką scenę:

Eneasz, który cudem uratował się z Troi po zdobyciu tego miasta, szukał nowej

ojczyzny. Błąkał się po wielu morzach i krajach. Zstąpił nawet do podziemi, do

krainy zmarłych. Spotkał tam cienie bohaterów z przeszłości bliskiej i odległej. W

pewnej chwili dojrzał Dejfobosa. Z trudem go rozpoznał; całe bowiem jego ciało

było poszarpane, a oblicze okrutnie zmasakrowane: miał odcięte ręce i uszy, nos zaś

był jedną raną. Zjawa trwożnie usiłowała ukryć okropność swego kalectwa, Eneasz

więc zagadnął pierwszy:

- Dzielny Dejfobosie, potomku szlachetnego Teukra! Któż to ośmielił się tak

okrutnie cię karać? Do mnie wieść doszła, że owej ostatniej nocy ległeś w Troi,

wyczerpany walką, na stosach trupów nieprzyjacielskich. Zbudowałem ci potem

pusty grób na wybrzeżu i wielkim głosem trzykroć przywołałem twe cienie. Twoje

imię i broń strzegą tego miejsca. Bo ciebie samego, przyjacielu, nie mogłem odnaleźć

i pochować w ziemi, kiedym uchodził z ojczyzny!

Odpowiedział mu na to syn Priama:

- Niczegoś, mój druhu, nie zaniedbał! Uczyniłeś wszystko, co należy, by uczcić

Dejfobosa i wyprawić mu pogrzeb pozorny. Mnie zaś w tym nieszczęściu los

pogrążył i zbrodnia Heleny. To kalectwo jest pamiątką po niej! Wiesz, że ostatnią

noc w mieście wypełniła nam złudna radość. I po cóż się rozwodzić nad tym

wspomnieniem? Nieszczęsny koń wstąpił na wysoki zamek i brzuch tam swój

wprowadził brzemienny zbrojnym żołnierzem. Helena udawała wówczas, że

przewodzi radosnym tańcom. Wiodła nasze kobiety w bachicznym orszaku wokół

konia. Sama trzymała w ręku ogromną pochodnię i tak przyzywała Danaów z

wysokiego zamku. Ja, utrudzony troskami, zasnąłem w przeklętej komnacie ślubnej.

Leżałem pogrążony w śnie słodkim i głębokim, podobnym do łagodnego spokoju

śmierci. A tymczasem zacna żona zabrała wszystkim broń z domu, nawet miecz

wierny wyciągnęła mi spod głowy. Wezwała do środka Menelaosa i bramę mu

otworzyła. Myślała, że tym pięknym podarunkiem dla kochającego męża zatrze

pamięć wszelkiego zła w przeszłości!

Tyle Wergiliusz. Natomiast sam Homer zaznacza, że Helena znała również

czarodziejskie sposoby łagodzenia gniewu mężczyzn. I tak przed rozmową

Menelaosa z synem Odyseusza, Telemachem, który odwiedził małżonków w Sparcie,

dodała im do wina dziwnego leku. Sprawia on, że zapomina się o bólu i o gniewie, a

także o wszelkich nieszczęściach. Kto go pije, po wymieszaniu w kraterze z winem,

ten przez cały dzień nie zapłacze - nawet gdyby mu matka umarła i ojciec, nawet

gdyby w jego oczach zabito brata lub ukochanego syna. Takie to leki, skuteczne i

bardzo przemyślne, miała córka Zeusa. A dostała je w królestwie faraonów od

Palidamy, małżonki Tona, Egipcjanki. Bo ziemia tamtejsza prócz zboża wydaje

rozmaite zioła. Jedne z nich, po wymieszaniu, są pomocne, inne szkodliwe. Każdy

zaś jest tam lekarzem i zna się na tym jak nikt z ludzi gdzie indziej.

Kiedyż to jednak, według Homera, Helena przebywała w Egipcie? Opowiada o

tym samym Menelaos. Po zdobyciu Troi pożeglował z odzyskaną żoną i ze skarbami

z powrotem ku ojczyźnie, ku Peloponezowi. Jednakże wichury, zepchnęły go z drogi

i musiał zawinąć do przystani na wyspie Faros, u wybrzeży Egiptu. Tam bogowie

trzymali go przez dni dwadzieścia, gniewni, że zaniedbał złożenia należnych im

ofiar. Z biedy wybawiła go dopiero Ejdotea, córka morskiego bóstwa, starca

imieniem Proteus. Ona to doradziła Menelaosowi, by pojmał Proteusa, kiedy wyjdzie

z wody i zaśnie na wybrzeżu. Przykazała też, by nie uwalniał bożka z więzów, póki

nie powie, jakim sposobem można wydostać się z Egiptu. Tak też Menelaos postąpił.

A więc u Homera ów egipski pobyt Heleny wygląda zupełnie inaczej niż u

Stezychora, Herodota, Eurypidesa. Przypada bowiem nie na czas wojny trojańskiej,

lecz na okres już po jej zakończeniu, i jest stosunkowo krótki.

Skoro jednak mowa o odwiedzinach Odyseuszowego syna u Heleny i Menelaosa w

Sparcie, nasuwa się jeszcze pewne niedyskretne pytanie: Ileż to łat liczyła sobie

wówczas owa piękna kobieta? Odwiedziny, jak już wspomniano, przypadają na

dziesiąty rok po zdobyciu Troi. Wojna trwała lat dziesięć, ale przedtem przez

dziesięć lat trwały rokowania i przygotowania do wyprawy, pierwszej i drugiej.

Helena więc przebywała w Troi lat dwadzieścia. Wyszła za mąż za Menelaosa mając

zapewne lat piętnaście; w starożytności, jak zresztą w ogóle w krajach południowych,

wstępowały w związki małżeńskie dziewczęta nawet dwunastoletnie. Z Menelaosem

żyła kilka lat i dała mu córeczkę imieniem Hermione. Wynika stąd, że gdy syn

Odyseusza, Telemach, zawitał do Sparty, Helena miała już lat ponad pięćdziesiąt.

Lecz kiedy ukazuje się gościom, nadal olśniewa urodą. Poeta mówi:

Z wonnej komnaty o wysokim stropie wyszła Helena, podobna do Artemidy, co

złote ma wrzeciono.

Czas, choć nieubłagany i wszechwładny, nie zdołał przyćmić blasku boskiej urody.

HELENA DOBRA I ŁASKAWA

Opowiada Herodot, że mniej więcej sto lat przed jego czasami, a więc około roku

550 przed naszą erą, zdarzyła się rzecz taka:

W pewnej zamożnej rodzinie spartańskiej przyszła na świat dziewczynka tak

szpetna i niekształtna, że wstydzili się jej właśni rodzice. Nie chcieli dziecka

pokazywać nikomu i surowo przykazali piastunce, by wychodząc z domu owijała je

jak najstaranniej.

O jakieś dwie godziny drogi na południe od Sparty, na lewym brzegu rzeki

Eurotas, leżała mała miejscowość Terapne. Była tam świątynia Apollona, a wyżej, na

stromym wzgórzu, znajdował się przybytek Heleny i grób jej męża Menelaosa. Dzień

w dzień piastunka przemierzała drogę ze Sparty do Terapne, trzymając opatulone

dziecko na ręku. Tam stawiała maleństwo przed posągiem Heleny i modliła się

żarliwie, aby ona, córka Zeusa, niegdyś najpiękniejsza kobieta wśród śmiertelnych,

zechciała ulitować się nad brzydulą. Kiedy pewnego razu wychodziła ze świątyni, u

samych drzwi zastąpiła jej drogę jakaś dostojna pani i spytała:

- Cóż to za zawiniątko trzymasz na ręku?

- To dziecko - odparła piastunka.

- Po co owijasz je tak starannie? Pozwól, przypatrzę się maleństwu!

Ale piastunka, pomna surowego nakazu rodziców, wzbraniała się jak mogła. Skoro

jednak owa pani nalegała stanowczo i uparcie, niechętnie odsłoniła główkę

dziewczynki. Kobieta pochyliła się nad nią i delikatnie głaszcząc powiedziała:

- Ta dziewczynka jest rzeczywiście bardzo brzydka. Nie upłynie wszakże wiele lat,

a stanie się najpiękniejszą kobietą w tym kraju!

Przepowiednia ziściła się szybko. Co prawda, życie owej piękności potoczyło się

raczej dziwnie. Wyszła za mąż za znamienitego człowieka imieniem Agetos; był on

serdecznym przyjacielem jednego z dwu ówczesnych królów Sparty (bo w kraju tym

zawsze panowało wespół dwóch królów), Arystona. Ten, kiedy poznał żonę Agetosa,

zakochał się w niej bez pamięci, choć sam był już dwukrotnie żonaty. Aby ją posiąść,

wymyślił taki podstęp: zaproponował Agetosowi - niby to dla umocnienia i

udowodnienia wzajemnej przyjaźni - że obaj wymienią dary, które każdy sobie sam

wybierze. Agetos zażądał drogocennego przedmiotu z królewskiego skarbca, Aryston

zaś - żony przyjaciela.

Z całej tej baśniowej i romantycznej historii najważniejszy jest fakt, że w

miejscowości Terapne koło Sparty znajdowała się świątynia Heleny, przy grobie jej

oraz męża. Wiadomo zresztą o tym nie tylko dzięki opowiadaniu Herodota, lecz

także z innych, nawet znacznie późniejszych źródeł. Opierając się na nich, przed

kilkudziesięciu laty przeprowadzono w Terapne wykopaliska archeologiczne.

Odkryto wówczas zarówno resztki budowli, jak też rozmaite dowody kultu

religijnego. Z czasów najdawniejszych, gdzieś z XIV stulecia przed naszą erą,

pochodzą ułamki naczyń glinianych. Odtąd nieprzerwanie, wiek po wieku, znaczą się

ślady oddawania tu komuś kornej czci. Szczególnie ciekawe są małe figurki z ołowiu

i z wypalanej gliny. Zazwyczaj przedstawiają one jakąś postać niewieścią, a bardzo

przypominają posążki znajdowane w innych miejscowościach tej krainy, gdzie

Spartanie składali wotywne dary boginiom, zwłaszcza Artemidzie. Pewien pisarz

grecki żyjący w wieku IV przed naszą erą stwierdza zresztą wyraźnie: Spartanie

ofiarowują w Terapne dary Helenie i jej mężowi, i to właśnie takie, jakie należą się

nie bohaterom mitycznym (herosom), lecz bóstwom.

W samej Sparcie mieścił się również drugi przybytek Heleny. Stał on w dzielnicy

Plataniskos, gdzie odbywały się ćwiczenia młodzieży. Corocznie obchodzono także

święto ku jej czci, zwane Helenoforia. Procesjonalnie obnoszono wówczas koszyk ze

świętymi przedmiotami. Koszyk ten zwano - „helene”.

Z imieniem i z osobą Heleny były też związane pewne kulty świętych drzew.

Sławny sielankopisarz, poeta Teokryt, żyjący w III wieku przed naszą erą, w jednym

ze swych utworów przedstawia zaślubiny Heleny i każe śpiewać dziewczętom

spartańskim:

Po raz pierwszy z lotosu wianki uplecione

Zawiesimy pomiędzy jaworu koronę.

Po raz pierwszy będziemy lać u stóp jaworu

Ze srebrnej butli krople gęstego likworu.

Znajdą napis dorycki na korze przechodnie:

„Jestem drzewem Heleny! Uczcijcie mnie godnie!”

Helena wszakże odbierała cześć nie tylko w Sparcie. Daleko od Lacedemonu, na

wyspie Rodos, u wybrzeży Azji Mniejszej, również pokazywano grób, w którym

ponoć spoczęły zwłoki sławnej piękności. Mieszkańcy tej wyspy tak opowiadali:

Po śmierci Menelaosa Helenę wypędzono ze Sparty. Wówczas wyjechała ona na

Rodos, do swej krewnej imieniem Polikso. Ale mąż owej Polikso zginął pod Troją,

walcząc w wojsku Achajów. Dlatego to wdowa postanowiła ukarać niewiastę, która

stała się przyczyną tylu nieszczęść. Udawała, że przyjmuje swoją krewną gościnnie,

skrycie jednak przygotowywała okrutną zemstę. Razu pewnego, kiedy Helena była w

kąpieli, rozkazała rzucić się na nią swoim służebnicom; a przybrała je w czarne

suknie, by wydawało się, że to Erynie, boginie zemsty. Dziewczęta pochwyciły

Helenę i powiesiły ją na pobliskim drzewie. Popełniono więc zbrodnię, która

domagała się jakiegoś zadośćuczynienia. Toteż Rodyjczycy, aby zmazać ponurą

pamięć tego wypadku, wybudowali później Helenie okazałą świątynię. Oddawali w

niej żonie Menelaosa cześć boską, a zwali ją „Helena Dendritis”, czyli Helena

Drzewna.

PIERWSZE PORWANIE HELENY

Nie tylko w Sparcie, nie tylko w Troi i na wyspie Rodos trwała pamięć o Helenie.

Legendy mówiły, że przez pewien czas przebywała ona także w kraju Ateńczyków,

w Attyce. Stać się to miało tak:

Król Aten Tezeusz i jego przyjaciel Pejrytoos postanowili, że wezmą za żony

jedynie takie dziewczęta, których ojcem jest sam Zeus. Złożyli też przysięgę, że

wzajem okażą sobie pomoc w ich zdobyciu. Najpierw obaj wyprawili się do Sparty.

Tam dorastała już Helena, córka - jak powszechnie głoszono - Ledy i Zeusa.

Wprawdzie Leda była żoną Tyndareosa, króla Sparty, któremu dała już dzieci, ale

Zeus znalazł sposób, aby zbliżyć się do pięknej i wiernej swemu mężowi kobiety:

przybrał postać łabędzia. Owocem tego cudzołożnego związku była śliczna Helena, a

także dwaj jej bracia, bliźniacy, Dioskurowie: Kastor i Polideukes. Co prawda, znana

też była zupełnie odmienna opowieść o poczęciu się Heleny. Jej matką miała być

bogini Nemezis. Uciekając przed Zeusem przybrała postać gęsi, Zeus zaś stał się

wtedy łabędziem. Nemezis zniosła potem jajko. Znalazł je pewien pasterz i oddał

Ledzie. Z tego jajka wyszła na świat Helena, którą Leda wychowywała jak własną

córkę. W czasach późniejszych usiłowano pogodzić te dwie sprzeczne opowieści;

przyjmowano, że Leda zrodziła jajko kryjące Helenę.

Co do jednego wszyscy się ze sobą zgadzali: Helena jest córką samego Zeusa. A

tylko to było ważne dla Tezeusza i jego przyjaciela. Porwali dziewczynkę, kiedy

wespół z rówieśnicami tańczyła i śpiewała na leśnej polanie ku czci bogini Artemidy.

Zdołali ujść przed pościgiem i jeszcze w drodze ciągnęli losy, czyją żoną zostanie

uprowadzona. Los wskazał Tezeusza. Ale Helena była jeszcze zbyt młoda, Tezeusz

więc odesłał ją do miasteczka Afidna, leżącego o kilka godzin drogi na północ od

Aten. Tam miała dorastać pod opieką matki Tezeusza. On sam natomiast, wierny

przysiędze, wyruszył wraz z Pejrytoosem na nową wyprawę, aby zdobyć drugą córkę

Zeusa. Obaj uznali, że najgodniejszą kandydatką jest Persefona, córka bogini

Demeter, porwana niegdyś przez pana świata zmarłych, Hadesa.

Trzeba więc było zejść aż do podziemi, w groźną krainę wiecznego mroku i

śmierci. Choć zamiar wydawał się szaleńczy, początkowo wszystko szło dobrze.

Przyjaciele znaleźli wejście, pokonali piętrzące się zewsząd przeszkody i wymyślne

pułapki, dotarli aż do siedziby boga i bogini. Hades przyjął ich nadspodziewanie

życzliwie, rzec by można - gościnnie. Zaprosił obu na przyjęcie... ale od stołu wstać

już nie mogli. Zostali więźniami groźnego władcy, i to, jak się wydawało, na zawsze.

Ratunek zjawił się dopiero po wielu latach. Do krainy zmarłych wtargnął Herakles.

Jednakże zdołał on uwolnić tylko Tezeusza. Z wyroku bogów Pejrytoos, który

ośmielił się pożądać pani podziemi, musiał pozostać w wiecznej niewoli u jej męża.

Kiedy Tezeusz męczył się w więzach Hadesa i w mglistych mrokach śmierci, do

jego kraju, do ziemi Ateńczyków, wtargnęli dwaj bracia Heleny, Kastor i Polideukes.

Poszukiwali swej siostry bez przerwy od chwili, gdy obcy porwali ją z tanecznego

kręgu. Zażądali od Ateńczyków wydania Heleny, ci zaś przysięgli - i rzeczywiście

tak było - że nie znają miejsca jej pobytu. Młodzieńcy już się sposobili do podjęcia

walki przeciwko całemu miastu; zapewne wyszliby z niej zwycięsko, tak byli silni i

dzielni. W ostatniej jednak chwili zjawił się człowiek imieniem Akademos. Odkrył

on przypadkiem, gdzie znajduje się Helena, i poprowadził jej braci wprost do Afidny.

Dioskurowie powrócili z dziewczyną do swej ojczyzny, do Sparty. Ateńczycy zaś

odtąd corocznie składali ofiarę zarówno im, jak i Helenie.

Wynagrodzili też Akademosa, który uchronił kraj od zgubnej wojny. Jego grób w

pięknym gaju na przedmieściu Aten otoczony był czcią przez wszystkie wieki.

Później w miejscu tym ustanowił swoją szkołę Platon; dlatego zwano ją Akademią.

Stąd właśnie do dziś dnia bardzo uczone instytucje zwie się akademiami, choć

zapewne niewielu najdostojniejszych członków najznakomitszych akademii zdaje

sobie sprawę, że właśnie poprzez tę nazwę filuternie uśmiecha się ku nim piękna

dziewczyna, która - jak to zwykle kobiety - lubiła być porywaną.

BOSKA HELENA

W rozdziałach poprzednich poznaliśmy wiele opowieści o Helenie, wiele mitów i

kultów z nią związanych. Pora więc wreszcie zapytać, jakie jest wspólne ich podłoże.

Kim właściwie była owa Helena - piękna, tajemnicza, łaskawa zarazem i

złowieszcza? Choć dane są pozornie zagadkowe, a nawet sprzeczne, dzisiejsi

religioznawcy odpowiadają na to pytanie wyjątkowo zgodnie: Helena to pradawna

bogini, która wprawdzie w poezji utraciła cechy nieśmiertelności, gdzie indziej

jednak utrzymała nimb wyższej istoty, i to przez wiele, wiele wieków.

Imię „Helenę” nie jest greckie. Wywodzi się ono z czasów, gdy różne ludy

przedgreckie zamieszkiwały krainy nad Morzem Egejskim. Ośrodki wysokiej kultury

istniały tu już w trzecim tysiącleciu przed naszą erą, zwłaszcza na Krecie i na

Peloponezie, ale także w późniejszej Helladzie Środkowej, w Beocji i w Attyce.

Dzięki licznym wskazówkom można stwierdzić z całkowitą pewnością, że ludy te

czciły wielką boginię, symbol roślinności, która co roku zamiera i powraca do życia.

Mit tłumaczył to zjawisko w sposób obrazowy: tę, która daje piękność drzewom,

kwiatom i ziołom, porywa zuchwały wróg, żądny jej urody; jednakże uprowadzoną

dziewczynę odnajdują i z powrotem przywodzą do ojczyzny śmiali bohaterowie, a z

jej przybyciem ziemia rozkwita na nowo. Oddawano cześć wielkiej bogini

odprawiając taneczne, może nawet i orgiastyczne obrzędy. Przedstawiały one

dramatyczne sceny porwania, żałość osieroconych, radość odnalezienia. A

jednocześnie mit łączył tę boginię ze światem podziemnym, do którego zstąpić musi

wszystko, co żyje, aby zmartwychwstać. Była to więc potężna pani zarówno życia,

jak i śmierci.

Nie trzeba być wielkim znawcą mitologii, by uświadomić sobie, jak podobne w

swej istocie są opowieści o Helenie, córce Zeusa, porwanej najpierw przez Tezeusza,

potem zaś przez Aleksandra; o Persefonie, córce Demeter i Zeusa, porwanej przez

Hadesa; o Ariadnie, córce króla Krety, Minosa, którą uwiódł Tezeusz i porzucił na

wyspie Naksos. Tak, to jest ten sam mit podstawowy, który w ciągu wieków w

różnych krajach Grecji przybrał nieco odmienne kształty. Jego bohaterka jest zawsze

ta sama, a losy jej są zbliżone. Wielość imion najprościej tłumaczyć tym, że chodzi o

różne wezwania bogini; określały one jej cechy i właściwości według wzoru

stosowanego na przykład w późniejszych litaniach chrześcijańskich. Wszystkie te

imiona - Ariadna, Persefona, Helena - są niegreckie i dla nas niezrozumiałe.

Plemiona greckie, czyli helleńskie, zaczęły napływać do basenu Morza Egejskiego

zapewne dopiero z początkiem drugiego tysiąclecia przed naszą erą. Były to

plemiona jeszcze półbarbarzyńskie, pasterskie, koczownicze. Dopiero tutaj, na

południu, przybysze zapoznawali się z wielu zdobyczami cywilizacji rozwiniętej już

stosunkowo wysoko. Brali od miejscowej ludności, którą stopniowo ujarzmiali lub

wchłaniali, bardzo dużo. Nie tylko umiejętność uprawy różnych roślin i nie tylko

rzemiosła, ale także pewne wierzenia i kulty religijne. Oczywiście, w trakcie

przejmowania owe autochtoniczne bóstwa, mity i obrzędy ulegały rozmaitym

przekształceniom. Wynikały one częściowo ze zwykłych trudności językowych i z

niezrozumienia treści prastarych opowiadań oraz rytuałów, częściowo zaś z tego, że

miejscowe, egejskie kulty wielkiej bogini musiały przystosować się do wiary Greków

w bóstwa męskie, wojownicze, przemieszkujące wśród chmur i górskich szczytów.

Ten proces zrastania się różnorodnych kultów i poglądów właściwie nigdy w ciągu

całej historii starożytnej Grecji nie został doprowadzony do końca. Stanowi to jedno

ze źródeł bogactwa i barwności helleńskich mitów; odzwierciedlają one bowiem

jakby dwa splecione ze sobą światy.

Jest zrozumiałe, że wszystko to musiało również sprzyjać rozszczepianiu się

potężnej przedgreckiej bogini przyrody na różne postaci. Występują one odtąd

między innymi jako Persefona, Ariadna, Helena. A skoro raz przerwała się wiążąca je

nić i zatarła świadomość, że chodzi w istocie o to samo bóstwo, losy owych postaci

potoczyły się w mitach i kultach odmiennymi drogami. Persefona stała się boginią

świata zmarłych i nigdy nie straciła nimbu boskości. Ariadna jest tylko w części

zwykłą dziewczyną, bo przecież mit czyni ją później żoną boga Dionizosa. Helena

wreszcie nawet w epopei, gdzie traktuje się ją jak kobietę śmiertelną, zawsze

nazywana jest córką Zeusa; w niektórych zaś krainach, zwłaszcza w Sparcie, ale

także na Rodos i w Attyce, utrzymała swoje miejsce kultu, a imię jej otaczano czcią i

szacunkiem.

Teraz właśnie należy przypomnieć fakt, o którym była mowa w jednym z

poprzednich rozdziałów: Stezychor poświęcił cały utwór, Palinodię, odśpiewaniu

zarzutów, jakie czynił Helenie w swym wcześniejszym poemacie. Legenda

twierdziła, że skruchę poety spowodowała okrutna kara, która spadła nań z woli

obrażonej piękności. Ale prawdziwa przyczyna napisania Palinodii jest bardziej

prozaiczna. Złe słowa Stezychora o Helenie wywołały w Sparcie oburzenie. W tej

krainie jej kult był w owym czasie, czyli około roku 600 przed naszą erą, niezmiernie

żywy; w Terapne wiele figurek pochodzi właśnie z tego okresu, a jeszcze w pół

wieku później, około roku 550 przed naszą erą, przynoszono tam, jak wiemy dzięki

Herodotowi, małe dziewczynki, by uprosić dla nich urodę. A więc Helena stanowiła

dla Spartan niemal narodową świętość; Homerowi wybaczali, że mówił o niej bez

należytego szacunku, bo przedstawił tę kobietę jako narzędzie woli bogów, a

wszystkie nieszczęścia wojny, co się o nią toczyła, jako spełnienie planów Zeusa. Nie

mieli jednak żadnego powodu, aby pobłażać poecie, który tylko dla żartu wyliczył w

swym utworze najróżniejsze niegodziwości, jakie dały się pomyśleć o pani przybytku

w Terapne. Stezychor mieszkał na Sycylii, ale miasta tej wyspy zawszy łączyły ze

Spartą bardzo ścisłe związki. Znaleziono zatem sposoby, aby nakłonić poetę do

zmiany poglądu na boską piękność sprzed wieków i do napisania Palinodii.

Tak więc doszliśmy w tym rozdziale, kim właściwie była Helena. Pozostaje jednak

inne zagadnienie, to właśnie, z którym Herodot zwracał się do egipskich kapłanów:

jak to w ogóle było z wojną trojańską? I czy toczyła się ona naprawdę? A jeśli tak, to

kiedy? I z jakich powodów? Czyżby istotnie o kobietę?

Odpowiedzi jednak na to pytanie nie będziemy szukali w Egipcie. Udamy się

wprost do Troi!

KSIĘGA CZWARTA

TROJA

TROJA GOŚCI ALEKSANDRA WIELKIEGO

Wiosną roku 334 przed naszą erą Aleksander, król Macedonii, stanął na czele

swych wojsk nad wąską cieśniną oddzielającą Europę od Azji Mniejszej. Cieśnina ta,

zwana obecnie Dardanelską, wówczas nosiła miano Hellespontu. Wojsko, złożone z

Greków i Macedończyków, przygotowywało się do przeprawy. Młody król - liczył

wtedy lat dwadzieścia dwa! - tymczasem pojechał konno wraz z przyjaciółmi ku

samemu cyplowi długiego półwyspu. Znajdował się tam duży kopiec, powszechnie, i

to już od wieków, nazywany grobem Protezylaosa. Opowiadano, że był to pierwszy z

Achajów, który zginął w wojnie trojańskiej: padł, ugodzony włócznią Hektora, kiedy

wyskakiwał z okrętu na azjatycką ziemię. Towarzysze przewieźli zwłoki

Protezylaosa z powrotem na brzeg europejski i pochowali je na samym cyplu

półwyspu, aby bohater witał wszystkie okręty wjeżdżające z Morza Egejskiego do

cieśniny. Taka była legenda. Rzekomy grób Protezylaosa otaczano czcią religijną.

Składano przy nim ofiary i dokonywano w okolicznym gaju świętych obrzędów.

Miody król spieszył tam w tym samym celu. Jednakże jego ofiary i modły miały sens

głębszy, symboliczny. Niegdyś, w czasie trojańskiej wyprawy, wojsko Achajów, do

którego należał Protezylaos, przebywało Hellespont, aby zniszczyć bogaty gród

azjatycki; obecnie zaś macedońsko-helleńska armia gotowała się do rozprawy z

wielkim mocarstwem na kontynencie Azji, z monarchią perską. Aleksander więc

prosił bogów, modląc się nad grobem legendarnego bohatera, aby łaskawie sprzyjali

jego poczynaniom i lepszy los zgotowali temu, kto pierwszy dotknie ziemi wroga.

I też się stało. Przeprawa przez cieśninę przebiegała szybko i spokojnie.

Nieprzyjaciel nawet nie usiłował stawić czoła. A przecież mógłby właśnie wtedy

łatwo rozgromić najeźdźcę! Armia Aleksandra liczyła nieco ponad trzydzieści tysięcy

ludzi, w dodatku zaś część żołnierzy była przerażona zarówno śmiałością kampanii,

jak i obcością krain, ku którym zmierzali. Persów jednak nigdzie nie napotkano.

Wojsko wyładowało się w Abydos bez przeszkód. Nie było Hektora, który by trupem

położył pierwszego żołnierza wyskakującego na brzeg azjatycki!

Aleksander postanowił wykorzystać ów dzień zwłoki, kiedy to okręty transportowe

wielokrotnie przepływały cieśninę, przewożąc ludzi, konie, zapasy i sprzęt. Gdy

tylko znalazł się w Abydos, wziął oddział konnych i śmiało popędził wzdłuż

wybrzeży Hellespontu w kierunku na zachód.

Początkowo posuwali się nad samym brzegiem cieśniny. Potem nieco zboczyli w

dolinę wśród niskich wzgórz. Po kilku godzinach szybkiej jazdy otwarł się widok na

szeroką, lekko pofałdowaną równinę. Za nią roztaczała się lśniąca tafla Morza

Egejskiego, z której, daleko na horyzoncie, wyrastały sine garby górzystych wysp.

Jeźdźcy skręcili w lewo, w głąb lądu. Wkrótce przeprawili się przez strumień

niewielki, lecz płynący w podmokłej dolince.

- Ta rzeczka nazywa się Symoejs! - zawołał ktoś z orszaku króla. Wszyscy

spojrzeli na skromną strugę z niemal nabożnym podziwem. Ileż to razy czytali o

Symoejsie w epopei Homera!

Ale nie było czasu na dalsze wspominki o sławnej rzece. Oto tuż przed nimi

wznosił się stromy wzgórek, na którym, wokół małej świątyńki, kupiły się ubogie

zabudowania. Przewodnik wskazał nań ręką:

- To Ilion, to Troja, ongiś gród Priama!

Stojąc już na wzgórzu Aleksander i jego towarzysze musieli przyznać, że dawni

mieszkańcy wybrali punkt doskonały. Było to bowiem jakby naroże kontynentu, w

pobliżu miejsca, gdzie linia brzegowa załamywała się niemal pod kątem prostym. Na

zachodzie rozciągało się Morze Egejskie, na północy zaś biegła wąska i długa cieśnina

Hellespontu. I od morza, i od cieśniny dzieliła miasto niemal ta sama odległość,

mniej więcej godzina drogi pieszo. U zachodnich stóp wzgórza płynął szeroką doliną

Skamander. Uchodził on do Hellespontu, bo do Morza Egejskiego nie dopuszczało

go pasmo niskich pagórków. Skamander wił się kapryśnie; wzdłuż obu jego brzegów

rosły drzewa. Natomiast Symoejs, opływający Ilion od północy, znacznie

spokojniejszy i węższy, latem wysychał prawie do dna. Leżała więc Troja w widłach

dwóch rzeczek - Symoejs wpadał do Skamandra - co ogromnie podnosiło obronność

grodu.

Przestronna dolina Skamandra była widownią wszystkich walk, które opisywał

Homer. Tutaj zmagali się ze sobą obrońcy i najeźdźcy. Tutaj podnosił się kurz pod

kopytami koni i spod kół rydwanów. Tu gęsto leżały obok siebie ciała zabitych

wojowników, psom i ptactwu wydane na pastwę.

Gdzie jednak znajdował się obóz Achajów, w którym przebywali oni przez lat

dziesięć? Oczywiście nie pod samą Troją, obóz bowiem musiał równocześnie strzec

okrętów. Namioty więc i umocnienia Achajowie wybudowali sobie nad samym

morzem. Homer wspomina o tym wielokrotnie, chociaż miejsca nie oznacza

dokładnie. Ale zarówno pewne dane w poemacie, jak też lokalna tradycja wskazywały,

że Achajowie rozbili namioty na wybrzeżu nie Morza Egejskiego, lecz

Hellespontu, w pobliżu ujścia Skamandra. Stamtąd to, wzdłuż łożyska rzeki, czynili

wypady pod mury Troi. A więc, biorąc rzecz ściśle, miasto nigdy nie było zamknięte

oblężeniem! Było tylko nękane przez wiele lat ustawicznymi napadami, które jednak

nie przecinały całkowicie kontaktów ze światem zewnętrznym. Właśnie dlatego

wojna trojańska mogła trwać tak długo.

Kiedy, stojąc na świętym wzgórzu Ilionu, zwracało się wzrok od morza ku lądowi,

w stronę południowego wschodu, widziało się w dali masyw lesistej góry Ida. Tam to

pasał swoje trzody Parys i tam też zjawiły się przed nim trzy boginie, pytając:

- Która z nas jest najpiękniejsza?

Wszystkie miejsca tej krainy, gdziekolwiek się spojrzało, zdawały się dawno

znane, pełne wspomnień, osnute poezją.

Jednakże samo wzgórze, nie mówiąc już o osadzie na nim, przyniosło

Aleksandrowi i jego ludziom pewne rozczarowanie. Było wprawdzie strome i trudno

dostępne, ale niewielkie. Jego największa długość wynosiła, w miarach dzisiejszych,

niedużo ponad dwieście metrów. Jakżeż więc miałyby pomieścić się na tym obszarze

owe tysiące obrońców grodu, o których mówi Homer? A może Ilion było tylko

zamkiem, samo zaś miasto znajdowało się u stóp wzgórza?

Patrząc na tę małą, nędzną mieścinę, Aleksander niełatwo mógł uwierzyć, że przed

wiekami znajdowała się tu twierdza, która tak długo opierała się całej potędze ludów

Hellady, ostatecznie zaś padła nie siłą zdobyta, lecz podstępem. Ilion, do jakiego

zawitał Aleksander, murów obronnych właściwie nie miał. Daremnie więc było się

rozglądać, gdzie wznosiła się niegdyś Brama Skajska, a gdzie pałac Priama oraz

domostwa jego synów i zięciów. W całym miasteczku nieco okazalej prezentowała

się tylko świątynia Ateny. Król, jak się zdaje, był najgłębiej przekonany, że to ten

sam przybytek, w którym zanosili swoje modły pradawni Trojanie, ta sama budowla,

w której żona Priama składała Atenie wspaniałą szatę, by przebłagać gniew bogini.

Kiedy więc wszedł do świątyni, zaczął natychmiast rozglądać się za pamiątkami

przeszłości. Jak w większości greckich świątyń, tak i tutaj wisiały na ścianach dawne

zbroje, ofiarowywane przez pokolenia mieszkańców. Aleksander wierzył święcie, że

pochodzą one jeszcze z czasów wojny trojańskiej! Wyobrażał sobie, że niegdyś

przywdziewali je wielcy bohaterowie, opiewani przez Homera, chciał więc

koniecznie zabrać ze sobą jedną z nich. Aby majątek bogini nie doznał uszczerbku,

zawiesił, w miejsce zdjętej, zbroję swoją, zresztą znacznie kosztowniejszą. Trojańską

tarczę noszone odtąd przy Aleksandrze we wszystkich bitwach.

Zwiedzanie Ilionu na tym się nie zakończyło. Po wyjściu ze świątyni król złożył

przy ołtarzu Zeusa ofiarę cieniom Priama. Ofiara ta miała znaczenie symboliczne, mit

bowiem głosił, że po zdobyciu Troi Neoptolemos, syn Achillesa, zabił Priama

właśnie przy ołtarzu Zeusa; królewski zaś ród Macedonii, którego przedstawicielem

był obecnie Aleksander, wywodził się według tradycji od Neoptolemosa. A więc

Aleksander pragnął przebłagać tą ofiarą władcę Azji wieków minionych za krew

przelaną przez swego protoplastę.

Orszak królewski opuścił miasto. Nie zawrócono jednak do Abydos, gdzie wciąż

trwał wyładunek wojsk, lecz podjechano aż ku ujściu Skamandra do Hellespontu, na

sam cypel kontynentu. Wznosiły się tutaj trzy kopce. Dwa z nich, na wybrzeżu

egejskim, zwano grobami Achillesa i Patroklosa, trzeci zaś, nad Hellespontem, miał

kryć prochy Ajasa. Młody król znowu dokonał symbolicznego obrzędu:

własnoręcznie uwieńczył kwiatami grób Achillesa, najbliższy zaś jego przyjaciel,

Hefajstion, tak samo ozdobił mogiłę Patroklosa. Potem, zgodnie z prastarym

obyczajem, król i jego towarzysze zdjęli odzienie i kilkakrotnie obiegli groby

wokoło. Rzucając ostatnie spojrzenie na miejsce wiecznego spoczynku Achillesa,

Aleksander westchnął i powiedział:

- Szczęśliwy to był człowiek! Za życia miał wiernego przyjaciela, Patroklosa, po

śmierci zaś wielkiego herolda swej sławy, Homera!

BISKUP TROI GOŚCI CESARZA RZYMSKIEGO

Odwiedziny, które Aleksander złożył Ilionowi, stały się początkiem nowej ery w

dziejach ubogiego miasteczka. Król miał zamiar uświetnić wspaniałymi budowlami

gród tak wsławiony przez swego ulubionego poetę. Długotrwałe walki w krainach

Wschodu udaremniły realizację owych planów. Częściowo podjęli je spadkobiercy

Aleksandra, zwłaszcza król Tracji Lizymach; otoczył on miasto mocnymi murami.

Jednakże najpiękniejsze czasy nastały dla Troi pod panowaniem rzymskim.

Istniała, jak wiadomo, legenda, że Rzymianie są potomkami tych mieszkańców Troi,

którym udało się ujść z życiem po zdobyciu miasta przez Achajów.

Uciekający długo błądzili pod wodzą Eneasza po dalekich morzach i ziemiach.

Pokonali wiele straszliwych niebezpieczeństw, wciąż zaś ścigał ich gniew bogini

Hery, nienawidzącej Trojan. Wreszcie garstka cudem ocalałych dotarła do Italii i tam

osiedliła się nad dolnym Tybrem. Później, gdy zawładnęli światem, Rzymianie

uważali za swój święty obowiązek otaczać opieką kolebkę przodków. Toteż rzymscy

wodzowie i mężowie stanu, a potem nawet cesarze, nie tylko odwiedzali Ilion, ale też

nadawali miastu różne przywileje i hojnie je obdarowywali. Łaskawy był dla Troi

Cezar, jego bowiem ród, julijski, wywodził się ponoć od syna Eneasza, Iulusa. Tak

samo przychylni miastu byli cesarze: August, Hadrian, Marek Aureliusz, Konstantyn

Wielki.

Przez wszystkie wieki trwał też w Troi kult dawnych bohaterów. Nie zamarł on

nawet wówczas, gdy w całym cesarstwie do głosu zaczęli dochodzić chrześcijanie. W

roku 354 naszej ery odwiedził Troję członek panującej rodziny, późniejszy cesarz

Julian, zwany Apostatą. Już wtedy był on skrycie niechętny chrześcijanom, gorąco

zaś wielbił starą grecką religię i kulturę. Oprowadzał księcia po Troi tamtejszy biskup

Pegazjos. Po kilkunastu latach Julian, już jako cesarz, w liście do jednego z

przyjaciół opisał wrażenia z tej gościny w Troi. Dokument to ważny i ciekawy. Z

jednej strony świadczy, jak żywe były w grodzie Priama dawne legendy i kulty, z

drugiej zaś w pyszny sposób charakteryzuje samego biskupa Pegazjosa. Ten, mimo

swej wysokiej godności kościelnej, okazywał wyraźną sympatię pogaństwu.

Wypływało to może i stąd, że w owym czasie nie było jeszcze pewne, czy nowa

religia ostatecznie zwycięży.

Do Troi przyjechał Julian w porze południowej. Pegazjos wyszedł mu na spotkanie

i dotrzymywał towarzystwa. Książę wyraził życzenie dokładnego poznania całego

Ilionu, ale był to tylko pretekst, w istocie chodziło mu o stwierdzenie, w jakim stanie

znajdują się przybytki bóstw. Oto co o tym pisze:

„Jest tam miejsce czci Hektora jako herosa, gdzie w małej kapliczce stoi jego

posąg spiżowy, a naprzeciw pod odkrytym niebem wystawiono ogromną podobiznę

Achillesa. Jeśliś miejsce to obejrzał, wiesz, rozumie się, o czym mówię. Opowieść o

tym, dlaczego przeciwstawiony Hektorowi Achilles zajmuje tam całe podniebie,

możesz usłyszeć od oprowadzających. Ja, zastawszy tam ołtarze jeszcze gorące i

niemal rozpalone, podobiznę zaś Hektora obficie namaszczoną oliwą, spojrzałem na

Pegazjosa i z lekka przekonania jego badając, spytałem:

- Co to ma znaczyć? Czyżby Iliończycy ofiary jeszcze składali?

Ten zaś na to:

- A cóż w tym dziwnego, że oddają cześć dzielnemu mężowi i ich

współobywatelowi, podobnie jak my czcimy męczenników?

Podobizna ta nie jest dobrego smaku, lecz zamiar rzeźbiarza, oceniany na tle

owych czasów, nie jest pozbawiony dowcipu.

- Chodźmy do świętego obwodu Ateny Iliońskiej! -powiedziałem.

On poprowadził z wielką ochotą, otworzył mi świątynię i, biorąc mnie niejako na

świadka, pokazał dokładnie, że wszystkie posągi są nienaruszone. A przy tym nie

uczynił nic z tego, co zwykle czynią ci ludzie z czci bogów wyzuci, tj. na swym czole

nie nakreślił, jak to oni, znaku pamięci o owym bezbożniku i nie zagwizdał sobie, jak

oni. Dwie bowiem rzeczy stanowią u nich szczyt wiedzy o bóstwie: gwizdać wobec

demonów i kreślić na czole znak krzyża...

Ten sam Pegazjos towarzyszył mi także do miejsca czci Achillesa i pokazywał mi

grób jego, również zachowany w całości (ja zaś byłem przekonany, że został on

przezeń rozrzucony!), zbliżając się doń z ogromnym szacunkiem.”

Wówczas więc, w połowie wieku IV naszej ery, Troja jeszcze miała się czym

szczycić. Potem jednak, kiedy rzymskie władztwo zaczęło się kruszyć, przyszły

znowu złe czasy. Mieszkańcy Ilionu biednieli, a na ich miasto spadały najazdy,

zniszczenia, pożary. Z początkiem średniowiecza wzgórze było już tylko ogromnym

rumowiskiem, na którym wśród drzew i krzewin pasły się kozy i owce. Wciąż jednak

rozpoznawano i wiedziano, że niegdyś wznosił się tutaj gród warowny; dlatego to

Turcy, kiedy opanowali i zasiedlili Azję Mniejszą, dali temu miejscu nazwę

„Hissarlik”, czyli Gródek.

HISSARLIK CZY BUNARBASZI

Z wszystkich przytoczonych poprzednio faktów wynika jasno: starożytni Grecy i

Rzymianie byli całkowicie przekonani, że ich Ilion wznosi się dokładnie w tym

samym miejscu, gdzie niegdyś stał gród opiewany przez Homera. Czy jednak to

przekonanie należy uznać za obowiązujące i nie podlegające żadnej wątpliwości?

Przecież można by sobie wyobrazić, że sprawy tak wyglądały: Troja Homerowa

znajdowała się na jakimś innym wzgórzu w tej okolicy; po zdobyciu i zniszczeniu

przez Achajów nigdy już nie została odbudowana w dawnym miejscu, jej natomiast

imię, Troja - Ilion, nadano zupełnie nowemu miastu, które wzniesiono właśnie na

pagórku zwanym dziś Hissarlik. Już w starożytności niektórzy historycy wysuwali

takie przypuszczenie. Co prawda, przyznać trzeba, czynili to powodowani zwykłą

zawiścią, pochodzili bowiem z miasteczek sąsiadujących z Troją i znieść nie mogli,

że królowie i cesarze właśnie tę miejscowość obsypują swymi łaskami.

Później, w czasach nowożytnych, w wieku XVIII i pierwszej połowie XIX,

ścierały się ze sobą dwa poglądy. Jedni uczeni utrzymywali, że owa Troja Homerowa

jest po prostu tworem fantazji poetyckiej i nie należy traktować zbyt poważnie i

ściśle danych topograficznych zawartych w epopei. Inni natomiast, przyznając pewną

wiarygodność opisom i wskazówkom Iliady, uważali, że odpowiadają one okolicy

położonej nieco w górze biegu Skamandra, a zwanej po turecku Bunarbaszi. Teza ta

miała szczególnie wielu zwolenników, odkąd podróżnik francuski J. B. Lechevalier,

który zwiedzał ów okręg Azji Mniejszej w latach 1785-86, stwierdził, że niedaleko

Bunarbaszi tryskają dwa źródła - zimne i gorące; przypomniano od razu, że właśnie

w Iliadzie mowa o dwóch takich źródłach, bijących w pobliżu trojańskich murów.

Poeta wspomina o nich opisując, jak to Hektor ucieka przed ścigającym go

Achillesem:

„Tak przybyli do dwóch pięknych zdrojów, skąd wypływa Skamander w wiry

obfitujący. W jednym źródle płynie woda ciepła, wokół zaś para się unosi, jakby

ogień tam płonął; drugie zaś nawet w lecie podobne jest do gradu lub śniegu

zimnego, albo i do lodu. Nad tymi dwoma źródłami były szerokie płuczki, dobre,

kamienne; tam wspaniałe szaty prały piękne żony i córki Trojan w czasie pokoju, nim

przybyli synowie Achajów.”

Zgodność poetyckiego opisu sprzed wieków ze stanem faktycznym wydawała się

całkowicie przekonywająca. Przez lat kilkadziesiąt prawie wszyscy uczeni europejscy

jednomyślnie oznaczali Bunarbaszi jako Troję Homera. Wiarogodności twierdzeniom

Lechevaliera przydawały też jego mapy; dopiero później okazało się, że autor kreślił

je nader swobodnie.

W lecie roku 1868 przybył w te okolice Henryk Schliemann; była o nim już mowa.

Wiedziony tęsknotą ujrzenia na własne oczy miejsc, gdzie walczyli i umierali jego

ulubieni bohaterowie, natychmiast podążył do Bunarbaszi. Przekonał się jednak ze

zdumieniem, że mapy Lechevaliera niezbyt zgadzają się z terenem. Wykrył też, że

źródeł tryska tutaj dużo więcej niż dwa, bo aż czterdzieści, i w dodatku żadne z nich

nie jest gorące! Dalej: odległość pomiędzy Bunarbaszi a Hellespontem wynosi w

prostej linii ponad dwadzieścia kilometrów. A tymczasem wskazówki w Iliadzie

dowodzą, że droga z Troi do obozu Achajów nad morzem nie mogła być zbyt daleka.

Wynosiła co najwyżej kilka kilometrów, nieraz bowiem w ciągu jednego dnia

bohaterowie, wojska i posłowie przemierzali równinę parokrotnie.

Wszystkie te okoliczności przekonały Schliemanna, że Bunarbaszi w żadnym

wypadku nie może być Troją epopei. Aby jednak nie zaniedbać niczego i odeprzeć

wszelkie ewentualne zarzuty, wynajął Schliemann miejscowych chłopów. Wykopali

oni głębokie doły w stu rozmaitych miejscach tej okolicy. Wszędzie dobywano

wyłącznie czystą ziemię i na niewielkiej już głębokości natrafiono na rodzimą skałę.

Tylko w jednym punkcie, na południowym skłonie wzgórza, znalazły się resztki

jakiejś małej, umocnionej osady. Drobne ułomki naczyń glinianych pochodziły z

czasów już po Aleksandrze Wielkim, nie było zaś najmniejszych śladów starszego

budownictwa. Późniejsze badania wykazały, że leżało tam miasteczko Gergis, rozwijające

się dopiero w okresie późnogreckim i rzymskim.

Skoro więc Bunarbaszi nie mogło wchodzić w rachubę jako Troja Homera,

Schliemann zaczął systematycznie badać wszelkie wyniosłości po obu stronach rzeki

Skamander. Posuwał się stale w dół jej biegu, ku Hellespontowi. Żadne jednak

poszukiwania nie dały pomyślnych rezultatów, póki nie stanął na wzgórzu Hissarlik.

Tutaj zgadzało się wszystko: odległość od Hellespontu - nieco ponad cztery

kilometry; samo usytuowanie w widłach dwóch rzek; wreszcie i fakt, że w tym

miejscu kwitnęło to Ilion, które odwiedzał Aleksander Wielki i Rzymianie; liczne

zabytki, dobywane na Hissarliku przy różnych okazjach, dowodziły tego ponad

wszelką wątpliwość.

Prawie połowa wzgórza stanowiła wówczas prywatną własność Anglika Franka

Calverta. Własnymi rękami wygrzebał on z gruzów i ziemi niejeden fragment rzeźb,

które zdobiły Ilion greckie i rzymskie. Calvert, jak zresztą kilku innych uczonych w

Europie, był zdania, że Troja Homera nie mogła leżeć w okolicach Bunarbaszi;

twierdził, że szukać jej trzeba tu, na Hissarliku, pod rumowiskami z czasów

późniejszych. Jednakże nie miał ani pieniędzy, ani też dość entuzjazmu, by

przystąpić do systematycznych poszukiwań. Dopiero dzięki bogactwom

Schliemanna, a nade wszystko dzięki jego zapałowi i umiłowaniu przeszłości,

odsłonięto spod narosłych w ciągu stuleci warstw owe potężne mury obronne, które

przez tyle lat odpierały ataki Achajów.

ZŁOŻA DZIEJÓW TROI

Wstępne prace na wzgórzu rozpoczął Schliemann już w kwietniu roku 1870, ale do

właściwych wykopalisk mógł przystąpić dopiero po uzyskaniu zezwolenia rządu

sułtańskiego, we wrześniu roku 1871. Odtąd przeprowadził na Hissarliku siedem

większych kampanii wykopaliskowych, aż do roku 1890. W ostatnich współpracował

z nim niemiecki architekt Wilhelm Dörpfeld, który po śmierci Schliemanna (grudzień

roku 1890) kopał tu jeszcze w latach 1893 i 1894. Potem przez dłuższy czas nikt nie

zajmował się Hissarlikiem bezpośrednio, póki w roku 1932 nie przybyła wielka i

świetnie wyposażona ekspedycja amerykańska. W latach 1932-38 przeprowadziła

ona siedem kampanii wykopaliskowych, każda po trzy-cztery miesiące, pod

kierunkiem W. T. Sempla i C. W. Blegena.

Łącznie więc prace archeologiczne na wzgórzu Hissarlik trwały szereg lat i były

prowadzone z wręcz pedantyczną skrupulatnością, zwłaszcza te, którymi kierował

Blegen. Historię tych odkryć przedstawiono w książkach naukowych i popularnych

już wielokrotnie; nas interesują tylko ostateczne rezultaty. Stawiamy bowiem

pytanie: Co można powiedzieć, na podstawie wszystkich dostępnych dziś danych, o

dziejach osadnictwa na wzgórzu w widłach Skamandra i Symoejsu?

Pierwsze trwałe siedziby ludzkie powstały tutaj już około roku 3000 przed naszą

erą. Odtąd wzgórze było zamieszkane nieprzerwanie przez osiemnaście wieków, aż

mniej więcej do roku 1200 przed naszą erą. Oczywiście, w ciągu tak długiego okresu

osada przeżywała bardzo różne koleje losu; warto sobie uzmysłowić, że to szmat

czasu prawie dwa razy dłuższy od istnienia naszej państwowości! Osada rozkwitała,

bywała niszczona przez pożary i trzęsienia ziemi, nękana napadami nieprzyjaciół.

Życie jednak nie zamierało tu nigdy. Na gruzach zburzonych domów i murów

natychmiast powstawały nowe osiedla; wznosiła je albo ludność ocalała, albo też

sami zdobywcy. Ciągłości zabudowy wzgórza Hissarlik przez osiemnaście wieków

nic nie zdołało przerwać.

Wzgórze rosło, bo wciąż nowa warstwa gruzów układała się na warstwach

dawnych. W niektórych miejscach grubość owych resztek ludzkich siedzib wynosi

kilkanaście metrów ponad poziom skały rodzimej! Tak więc, jeśli kroimy wzgórze

pionowym przekopem, odsłaniamy złoża wiekowych osadów. Wprawne oko

odróżnia je łatwo. Każda bowiem warstwa, a zatem każdy okres, ma właściwy sobie

sposób budowania domów, odmienny kształt naczyń glinianych, ulubiony styl ozdób;

w gruzach znajduje się też setki przeróżnych drobnych przedmiotów, które potrafią

wiele powiedzieć znawcom. Od roku około 3000 do około 1200 przed naszą erą

można wyodrębnić siedem warstw zasadniczych. Numeruje się je licząc od dołu, to

jest od najstarszej; każda zaś warstwa dzieli się jeszcze na kilka podwarstw.

Dopiero około roku 1200 przed naszą erą spadła na gród nad Skamandrem

katastrofa wielka i w skutkach swych zgubna. Miasto ówczesne - zwane

archeologicznie warstwą VII A - całkowicie zniszczył groźny nieprzyjaciel. Ci z

mieszkańców, którzy ocaleli, próbowali jeszcze odbudować się na zgliszczach i

ruinach. Było to jednak osiedle tak małe i ubogie, że wkrótce zajął je całkiem obcy

lud o niskiej cywilizacji. Zresztą nowi przybysze nie siedzieli tu długo. Wzgórze

opustoszało zupełnie, nikt już nie budował na nim domów. Nowe życie zakwitło tutaj

dopiero około roku 700 przed naszą erą. Powstało wówczas miasteczko greckie, które

uznało się za spadkobiercę imienia i chwały dawnego. To właśnie miasteczko gościło

króla Aleksandra Wielkiego, po nim zaś inne sławne osobistości - aż po cesarza

Juliana.

Taki jest najogólniejszy obraz dziejów Troi, odczytany ze złóż zalegających

warstwami na wzgórzu w widiach Skamandra i Symoejsu. Którą jednak z siedmiu

warstw łączyć by można z wydarzeniami opisywanymi w Iliadzie!

OD TROI PIERWSZEJ DO SZÓSTEJ

Pierwsze osiedle na wzgórzu, Troja I, istniało lat kilkaset, mniej więcej od roku

3000 do około 2500 przed naszą erą. Składało się z kilkunastu domów różnej

wielkości, już jednak otoczonych wspólnym murem obronnym. Fragmenty murów,

podobnie jak i domów, były z kamieni, ściany zaś z niewypalanej cegły; grubość u

dołu wynosiła miejscami do trzech metrów. Od południa otwierała się brama; broniły

jej dwie duże wieże. Mieszkańcy Troi I posługiwali się głównie narzędziami

kamiennymi, ale znali już miedź. Ogromną niespodzianką było odkopanie - w tak

wczesnej warstwie! - płyty kamiennej zdobionej płaskorzeźbą; przedstawia ona

głowę ludzką, twarzą zwróconą ku widzowi. Nie znano natomiast w Troi I koła

garncarskiego. Naczynia gliniane przeważnie malowano na czarno, rzadziej na

brązowo lub czerwono. Jeśli chodzi o drobne przedmioty, to najwięcej znajduje się

kościanych igieł i grzebieni, a także małych, kamiennych figurek.

Troja II stanowi kontynuację kultury poprzedniej. Zbudowano wówczas potężny

mur obronny. U dołu materiałem są niewielkie kamienie, mur jest skośny; na tej

podbudówce wznosiła się prostopadła ściana z surowych cegieł i belek. Było kilka

bram, których strzegły występujące do przodu wieże. Wewnątrz miasta znajdował się

wydzielony okrąg, również otoczony murem; stal tu niewątpliwie dom władcy. W

tym wewnętrznym okręgu natrafiono na ślady obszernych budowli. Głównym

pomieszczeniem każdej z nich była duża, prostokątna sala, do której wchodziło się

przez przedsionek. W jednej z sal zachowały się jeszcze resztki okrągłego ogniska na

podmurówce. Wyroby ceramiczne Troi II to rozwinięcie typów znanych tu poprzednio,

ale do ich wytwarzania używano już kola garncarskiego. Naczynia są bogaciej

zdobione, a kształty ich różnorodniejsze. Kamienne, czasem kościane lub gliniane

figurki przypominają także znajdowane w licznych krainach Bliskiego Wschodu.

Zresztą cała kultura Troi I i II ma dużo powiązań z wielkimi ośrodkami cywilizacji w

Azji Mniejszej, a nawet w Mezopotamii. Broń i narzędzia są, jak i poprzednio,

kamienne; miedź wykazuje nieznaczną domieszkę cyny.

Troja II, a raczej jej władcy, była miastem niezmiernie bogatym. Właśnie w tej

warstwie odkrył Schliemann bezcenne skarby, schowane w grubych ścianach domu:

łańcuchy, kolczyki, naczynia, wisiorki - samo złoto i srebro.

Dlaczego ulokowano te skarby w skrytce? Dlaczego nikt nie wrócił po nie?

Oczywiście, musiało na to wpłynąć jakieś wielkie niebezpieczeństwo. Na Troję II

spadła straszliwa katastrofa; świadczą o tym ślady ogromnego pożaru. Czy

spowodowali go najeźdźcy? Temu przeczyłby fakt, że następna warstwa nie

wykazuje odmienności kulturowej. Przeciwnie, wszystko dowodzi, że to ten sam lud

kontynuuje te same formy życia społecznego. Wysunięto więc przypuszczenie, że

Troja II upadła skutkiem walk wewnętrznych. Być może, że to ludność podległa,

zamieszkała u stóp grodu, wystąpiła przeciw władcy, opanowała i zniszczyła jego

siedzibę. Władca, lub ktoś z jego rodziny, zdołał ukryć skarby w murach domu, ale

prawdopodobnie zginął wraz ze swymi bliskimi. Właśnie dlatego nikt nie dowiedział

się o kosztownościach i pozostały one w schowku przez czterdzieści wieków, póki

nie natrafił na nie Schliemann.

Jak wiadomo, sam Schliemann był przekonany, że odnalazł skarby króla Priama.

Sądził bowiem, że Troja II to właśnie ów gród opiewany w epopei Homera, a ślady

pożaru to skutki zdobycia miasta przez Achajów. Udoskonalone dziś metody

archeologicznej datacji wskazują, że Troja II upadła około roku 2200 przed naszą erą,

czyli jakieś tysiąc lat przed tradycyjną datą wojny trojańskiej. W żadnym więc

wypadku ta warstwa nie może być miastem, w którego murach przebywała piękna

Helena.

Zaraz po zniszczeniach Troję II odbudowano i nadal rozwijała się tam podobna

kultura. Jej twórcą i nosicielem była niewątpliwie ta sama grupa etniczna, co i

poprzednio. Początkowo jednak nastąpiło jakby pewne załamanie się i regres. Domy

klecono niedbale, mury - jeśli w ogóle istniały - były słabe, zabudowania wznoszono

bez żadnego ładu. Ludność cechowała się nie tylko ubóstwem, ale i niechlujstwem.

Jednakże w miarę upływu czasu obraz zmienia się na lepsze; ten stały rozwój można

doskonale obserwować w warstwach Troi III, IV, V.

Ale gdzieś około roku 1800 przed naszą erą zaczyna się dziać coś dziwnego. Stara

kultura, której dzieje śledziliśmy nieprzerwanie od około roku 3000 przed naszą erą,

poprzez pięć kolejnych Warstw, dość szybko ustępuje miejsca cywilizacji zupełnie

odmiennej! Powstające teraz miasto, które zwiemy Troją VI, różni się od pięciu

poprzednich w sposób zasadniczy. Jest przede wszystkim znacznie większe, prawie

dwukrotnie. Jego mury obronne są potężne, układane z regularnych warstw dobrze

obrobionych bloków, a nie ze stosunkowo małych kamieni, jak w każdej z warstw

wcześniejszych. Wysokość murów była różna, zależnie od terenu, miejscami

wynosiła nawet kilkanaście metrów, szerokość zaś w części górnej przeważnie trzy

metry. Oczywiście, zachowały się jedynie partie niższe, dużo grubsze, budowane

skośnie, systemem szkarpowym - podobnie jak w epokach poprzednich. Również i

domy Troi VI były okazalsze i większe niż w warstwach wcześniejszych. Niestety,

przetrwały ślady tych tylko, które przylegały do murów obronnych. A tymczasem

wszystko wskazuje na to, że wewnątrz murów było kilka platform, stopniami

wznoszących się ku szczytowi wzgórza, ku świątyni i pałacowi władcy. Stamtąd to

rozchodziły się drogi ku czterem głównym bramom. Ale właśnie owe wyższe

platformy ścięto i /niwelowano w czasach grecko-rzymskich, kiedy wyrównywano

powierzchnię wzgórza pod nowe budowle.

Jednakże nie tylko wielkość i monumentalność architektury świadczy o dokonaniu

się głębokiej przemiany w kulturze Troi. Jeszcze wymowniejszym dowodem jest

ceramika, a więc kształty, technika wyrobu i ozdoby naczyń glinianych. Można

wyróżnić w Troi VI aż dziewięćdziesiąt osiem typów rozmaitych naczyń, ale z nich

zaledwie osiem dałoby się uznać za kontynuację tych, które występowały w Troi I-V.

Natomiast dziewięćdziesiąt typów to wzory całkowicie nowe i tutaj dotychczas nie

znane. Co może jeszcze ciekawsze, ceramika Troi VI wykazuje uderzające podobieństwo

do tej, która w tym samym czasie pojawia się na ziemiach Hellady. Trzeba

zaś wyraźnie zaznaczyć, że podobieństwo to nie jest wynikiem zapożyczeń,

naśladownictwa, wymiany handlowej (choć taka istniała), lecz prostym skutkiem

identycznej techniki wytwarzania oraz stosowania tych samych wzorów zdobniczych.

Wreszcie jeszcze jedna nowość, ważna i znamienna: oto w Troi VI pojawia się

koń. Dotychczas zwierzęcia tego nie znano ani tu, ani też w innych rejonach

Bliskiego Wschodu i Hellady. O tym, że w Troi VI hodowano konie, świadczą dość

licznie znajdowane ich kości. Posługując się zaś analogiami z innych krajów

ówczesnego świata, możemy z całą pewnością twierdzić, że konie służyły prawie

wyłącznie za środek pociągowy dla rydwanów bojowych. Ani bowiem wówczas, ani

też długo potem nie używano koni do jazdy wierzchem. Natomiast rydwany bojowe

stanowiły w drugim tysiącleciu przed naszą erą główny trzon uderzeniowy

wszystkich wojsk. Do pracy zaś na roli i do transportu służyły woły i osły.

Przytoczone tu dane prowadzą do wniosku, że Troję VI wzniósł i zamieszkiwał

jakiś lud różniący się zasadniczo od tego, który budował na wzgórzu miasta

poprzednie. Ten nowy lud znalazł się w dolinie Skamandra gdzieś około roku 1800

przed naszą erą i pokonał dotychczasowych jej panów zapewne dzięki temu, że

dysponował nową, nieznaną bronią i taktyką; walczył z wozów bojowych ciągnionych

przez konie.

Kim byli owi przybysze? Jakim mówili językiem? Z jakimi ludami łączyło ich

pokrewieństwo? Na te pytania odpowiedzi dać nie potrafimy, bo wykopaliska w Troi

nie przyniosły żadnych zabytków pisanych. A bez nich wszelkie, choćby i

najbogatsze przedmioty kultury materialnej są nieme. Owszem, dają one pewne

wyobrażenie o poziomie życia, pozwalają przypuszczać, kiedy rozwijała się i upadała

badana cywilizacja, pozostaje wszelako kartą białą to, co zawsze w takich wypadkach

jest najbardziej interesujące: język, przynależność etniczna, ustrój, wierzenia.

Zwróćmy jednak uwagę na fakt, który wskazaliśmy przed chwilą: kultura Troi VI,

zwłaszcza jej ceramika, odznacza się uderzającym podobieństwem do kultury

ówczesnej Hellady. Otóż wiadomo na pewno, kto wtedy zamieszkiwał tę krainę: byli

to Grecy, a raczej pierwsza fala plemion greckich, czyli - wielokrotnie już tu

wymieniani - Achajowie. Zaczęli oni napływać do Hellady środkowej i południowej

w wieku XVIII przed naszą erą, równocześnie zatem z pojawieniem się nad

Skamandrem ludu, który stworzył Troję VI. Czy wynikałoby stąd, że mieszkańcami

tego miasta było plemię spokrewnione z Achajami, a więc - greckie? Są dziś uczeni

uważający to za wysoce prawdopodobne. Wszelkie zaś różnice pomiędzy kulturą

achajską w Helladzie a trojańską dałoby się wyjaśnić tym po prostu, że podłoże w

obu wypadkach było odmienne. Wszystko to jednak musi pozostać wyłącznie

hipotezą. Pewne jest tylko tyle, że zarówno Achajowie, jak i założyciele Troi VI

przybyli do swoich nowych siedzib na fali tej samej wielkiej wędrówki ludów, ich

zaś kultura materialna wykazuje uderzające zbieżności.

TROJA SIÓDMA

Niedługo po roku 1300 przed naszą erą na Troję VI, miasto potężne i bogate,

spadła straszliwa, nagła katastrofa: silne trzęsienie ziemi. Runęły domy, w wielu

miejscach popękały mury obronne i rozpadły się ich górne części, gdzieniegdzie zaś

wybuchały pożary. Jednakże, jak się zdaje, ofiar w ludziach nie było;

prawdopodobnie poprzedziło katastrofę jakieś lekkie drżenie ziemi i mieszkańcy

mogli opuścić swe domy na czas.

Natychmiast po kataklizmie pracowita ludność przystąpiła do odbudowy; tak na

gruzach Troi VI powstało miasto określane przez archeologów jako Troja VIIA. Pod

względem kultury jest to oczywiście prosta kontynuacja okresu poprzedniego. Rzecz

jasna, nie od razu udało się naprawić wszystkie szkody, nie od razu też osiągnięto

dawny dobrobyt. Chociaż pewne obniżenie się stopnia zamożności jest widoczne w

wielu dziedzinach, rany goiły się szybko. Troja VIIA z pewnością nie tylko by

dorównała Troi VI, ale i prześcignęła ją poziomem życia, gdyby nie to, że los

pozwolił pracować w pokoju zaledwie dwóm generacjom mieszkańców. Niedługo

przed rokiem 1200 przed naszą erą uderzył w coraz piękniej rozkwitające miasto cios

śmiertelny. Tym razem zadała go nie natura, lecz ręka ludzka. W mury grodu wdarł

się wróg niosąc zniszczenie, śmierć, pożogę. Do dziś świadczą o tym liczne ślady: w

domach, na ulicach, u stóp murów znaleziono szkielety ludzi, którzy zginęli śmiercią

gwałtowną i którym nie miał już kto sprawić pogrzebu; wszystkie domy obrabowano,

później zaś spalono.

Ale wykopaliska przyniosły jeszcze jedno zdumiewające odkrycie. Oto w ostatnim

okresie życia Troi VIIA powstało w murach miasta, gdzie tylko się dało, gdzie tylko

było nieco wolnej przestrzeni, wiele małych domków; w każdym z nich, nawet w

najmniejszych, znajdował się pod podłogą magazyn żywności, zwykle

przechowywanej w ogromnych dzbanach glinianych. Wytłumaczenie tego faktu

może być tylko jedno: gród musiał dać schronienie znacznie większej liczbie

mieszkańców niż w czasach normalnych, i musiał też zapewnić im żywność;

widocznie wokół murów znajdował się nieprzyjaciel!

Tak więc Troja VIIA upadła po długim oblężeniu, zdobyta i zniszczona przez

wroga. Miasto owo leżało w północno-zachodnim kącie Azji Mniejszej, dokładnie

tam, gdzie Homer i wszyscy po nim Hellenowie umieszczali Ilion, gród Priama,

zdobyty po dziesięcioletnim oblężeniu przez wojska Achajów pod wodzą

Agamemnona. Czy nie wydaje się to wyraźnym dowodem, że podanie o wyprawie

trojańskiej ma jednak jakieś jądro prawdy historycznej?

Można wskazać na jeszcze inną zastanawiającą zbieżność, a mianowicie na

kwestię chronologii. O tym zagadnieniu wspomnieliśmy już poprzednio w paru

słowach, tu zaś wypada omówić je nieco szerzej. Starożytni pisarze, jak wiemy,

zastanawiali się bardzo często nad tym, kiedy to właściwie toczyła się wojna

trojańska. Nie mieli jednak żadnych danych, by na to pytanie odpowiedzieć z całą

pewnością: żadnych dokumentów, kronik, napisów. Widzieliśmy, że w tej sytuacji

niektórzy z Hellenów zwracali się po radę do egipskich kapłanów. Inni polegali na

własnych siłach. Budowali systemy chronologiczne na „genealogiach”, czyli na

rodzimej tradycji niektórych wielkich rodów greckich, wywodzących się od

bohaterów spod Troi. Tak na przykład, jak pamiętamy, królewski dom macedoński

uważał za swego przodka samego Achillesa. Wciągnięto też do studiów inne środki

pomocnicze, jak bardzo starą i wiarygodną listę królów Sparty. Łącząc i kombinując

te rozmaite wskazówki, dochodzono do dat rozbieżnych wprawdzie, ale niezbyt od

siebie odległych, bo wahających się w granicach od roku 1334 do 1136 przed naszą

erą. Najczęściej przyjmowano datę podaną przez wybitnego uczonego Eratostenesa,

który żył w Aleksandrii w wieku III przed naszą erą. Ustalił on, że zdobycie Troi

przypada na rok (według obecnej rachuby) 1184 przed naszą erą.

Zapewne, nam wydawać się może, że są to różnice ogromne i wobec tego cały

sposób obliczeń nic nie jest wart. Należy jednak pamiętać, że pewien rozrzut

czasowy wynikał już z samej metody. Liczono bowiem pokoleniami, czyli

dochodzono, ile to pokoleń wstecz od jakiegoś wypadku, na przykład od pierwszej

Olimpiady, zdobyte zostało miasto Priama. Nie było zaś zgody, ile lat przyjąć jako

okres rozkwitu jednego pokolenia. Niektórzy zakładali, że wynosi on lat trzydzieści,

inni zaś, że czterdzieści. Już przy dziesięciu pokoleniach dawało to sto lat różnicy.

Można więc tylko z uznaniem stwierdzić, że orientacyjne daty upadku Troi, choć

określone na podstawie tak nikłych przesłanek, są u wszystkich uczonych greckich

zbliżone do siebie. Data zaś wyznaczona przez Eratostenesa jest wręcz zdumiewająco

bliska tej, którą dziś przyjmuje archeolog jako datę zniszczenia Troi VIIA: nieco

przed rokiem 1200.

PRAWDZIWE FUNDAMENTY TROI

To prawda, że nawet w okresie swej największej świetności osada na Hissarliku

nie mogła być tak wspaniała i rozległa, jak wynika ze wzmianek w Iliadzie. Rzecz to

jednak zrozumiała, że poezja epicka podniosła w wyższe rejony przedmiot swych

pieśni: skoro Achajowie oblegali ów gród przez lat dziesięć, musiał on być

wyjątkowo potężny i ludny!

W istocie zarówno Troja VI, jak i VIIA były przede wszystkim zamkami, a nie

miastami. W obrębie murów obronnych znajdowało się tylko kilkadziesiąt domów,

łączna zaś liczba ich stałych mieszkańców nie mogła przekraczać kilkuset głów.

Gdyby nawet założyć, że w czasie oblężenia żyło wewnątrz murów dziesięć razy

więcej ludności, to i tak nigdy nie dojdziemy do liczby kilkudziesięciu tysięcy Trojan

i ich sojuszników, którą by trzeba przyjąć wierząc całkowicie Homerowi. Troja

historyczna była przede wszystkim siedzibą władcy, jego rodziny i dworu. Poddani -

rolnicy, rybacy, rzemieślnicy - mieszkali u stóp zamku, na równinie Skamandra, na

wzgórzach w głębi lądu, nad samym morzem. Oddawali panom grodu owoce swej

pracy, otrzymując w zamian obronę przed napadami sąsiadów i piratów.

Okolice Troi były żyzne. Sprzyjały zresztą nie tylko rolnictwu, lecz i pasterstwu.

Szczególnie słynęli Trojanie z hodowli koni; dlatego to w Iliadzie bardzo często

noszą przydomek „hippodamoi”, co w języku poezji oznacza: poskromiciele, a w

gruncie rzeczy po prostu: hodowcy koni. Na pewno też źródłem znacznych bogactw

były dla Trojan rozmaite rzemiosła, zwłaszcza tkactwo. Jak dalece rozwinęło się ono

tutaj i rozpowszechniło, świadczy ogromna ilość małych ciężarków używanych do

obciągania tkaniny rozpiętej na krosnach; znaleziono ich wśród gruzów setki i

tysiące. Handel trojański sięgał nawet za morze; w okresie Troi VI i VIIA

niezmiernie żywe kontakty utrzymywano z krajami Hellady podległymi Mykenom.

Największe jednak bogactwo Troi, prawdziwy fundament jej znaczenia i sławy,

stanowiło samo położenie grodu. Było to przecież miejsce, które strzegło cieśnin

wiodących ku Morzu Czarnemu i zarazem drogi prowadzącej przez wąski Hellespont

z półwyspu Azji Mniejszej na kontynent Europy. A więc władcy Troi mieli w swym

ręku kontrolę nad skrzyżowaniem dwóch wielkich, naturalnych szlaków handlowych;

gołym okiem mogli śledzić ruch każdego okrętu i każdej karawany. Oczywiście w

owych odległych czasach nie było jeszcze w tych okolicach stałego,

zorganizowanego handlu; były jednak częste wyprawy śmiałych żeglarzy, a sąsiednie

ludy wymieniały swe produkty. Nie znano też jeszcze pieniądza w postaci monety,

można jednak było pobierać daninę od przyjeżdżających w formie części ich

towarów. Daninę tę, od każdego okrętu przepływającego cieśninę, od każdej

karawany, przeprawiającej się przez Hellespont, składano, jak się wydaje, poniekąd

dobrowolnie, niby to jako dar dla panów zamku.

Przypomnijmy, że już w warstwie bardziej starej, bo w gruzach Troi II, odkryto

ogromne skarby. O ileż większe musiały znajdować się w Troi VII, która była

miastem i rozleglejszym, i zasobniejszym! Dlatego właśnie Troję VIIA zdobywcy

splądrowali bardzo dokładnie.

Tyle może powiedzieć o przeszłości Troi historyk na podstawie wykopalisk.

Zwróćmy się obecnie do poematu o wojnie trojańskiej, do Iliady. Jakież tam

znajdziemy wiadomości o dziejach grodu, pod którego murami toczyły się

długotrwałe walki?

ROZMOWA ENEASZA Z ACHILLESEM

Epopeja często wspomina o historii Troi, o królach tego grodu oraz ich czynach.

Jednakże są to wzmianki rozproszone, nikłe, przypadkowe. Najdłuższą zwartą

opowieść znajdziemy w dwudziestej księdze Iliady. Przedstawia tam poeta taką

scenę:

Wśród bitwy na błoniu stanęli naprzeciw siebie dwaj znakomici bohaterowie.

Eneasz wystąpił przed szeregi Trojan, Achilles zaś Achajów. Nim jednak zmierzyli

się orężem, obaj ci rycerze, wzorem wszystkich wojowników owych czasów oraz

niektórych polityków naszego wieku, przez długą chwilę pokrzykiwali >na siebie.

Achilles lżył przeciwnika i wychwalał swoją dzielność, Eneasz zaś sławił swój ród.

Achilles wołał:

- Eneaszu, czemuż to taką drogę przemierzyłeś przez ciżbę, żeby tutaj stanąć?

Może serce ze mną każe ci walczyć? Może spodziewasz się, że dzięki temu będziesz

kiedyś panował nad Trojanami, co konie ujarzmiają? Że cześć ci przypadnie, jaką

Priam ma dzisiaj? Ale choćbyś mnie nawet trupem położył, Priam i tak nie da ci tej

nagrody, bo ma przecież synów! A on sam silny jest jeszcze i nie bezrozumny.

Czyżby Trojanie wyznaczyli ci kawał ziemi, najlepszy ze wszystkich, dobry i do

sadzenia winorośli, i do orki, żebyś go uprawiał, jeśli mnie zabijesz? Lecz ja myślę,

że łatwo ci to nie przyjdzie! I to jeszcze powiem, że już raz przegnała cię ta moja

włócznia! A może nie pamiętasz, jak ścigałem cię precz od wołów - sam wtedy byłeś

- na wierzchołkach Idy? Biegłem szybko na rączych nogach, a ty nigdzie nie

zboczyłeś, w dół uciekając. Schroniłeś się w Lyrnessos. Zniszczyłem to miasto,

kiedym na nie uderzył z pomocą Ateny i Zeusa. Pognałem stamtąd branki, wolność

im zabrałem. Ale ciebie Zeus wtedy zachował i bogowie inni. Myślę jednak, że teraz

cię nie ocali, choć tobie może tak się wydaje! Dlatego to ci zapowiadam: cofnij się,

odejdź na tyły, nie stawaj mi naprzeciw, nim cię spotka coś złego. Bo i głupi

zrozumie, kiedy już za późno!

Odpowiedział mu na to Eneasz:

- Synu Peleusa, nie myśl sobie, że nastraszysz mnie gadaniem, jak małego chłopca!

Bo i ja dobrze umiem rzucać wyzwiska i obelgi! Znamy wzajem swój ród, znamy

rodziców, bośmy słyszeli dawne opowieści od ludzi. Ale na własne oczy anim ja nie

widział twoich, ani ty moich. Mówią, żeś synem wspaniałego Peleusa, a że matką

twoją jest Tetyda, morska nimfa o pięknych włosach. Dziś ci lub tamci rodzice będą

opłakiwać śmierć miłego syna. Bo wcale mi się nie zdaje, żebyśmy mogli stąd odejść

godząc w siebie tylko słowem dziecinnym. A może chciałbyś coś więcej usłyszeć i

dobrze poznać mój ród, sławny wśród ludzi?

Otóż władca chmur Zeus najpierw zrodził Dardanosa. On to założył Dardanię. Bo

święte Ilios jeszcze nie stało na równinie, miasto pięknie mówiących ludzi.

Mieszkano u stóp góry Ida, gdzie tryska wiele źródeł. Dardanos zaś zrodził syna. Był

nim król Erychtonios, najbogatszy wśród wszystkich śmiertelnych. Trzy tysiące jego

koni pasło się na bagnistych łąkach. Były to same klacze, dumne ze swych

młodziutkich źrebiąt. Wicher północny Boreasz pokochał je, gdy ujrzał, jak ganiają

po pastwisku. Przybrał postać ogiera o czarnej grzywie i tak je pokrył. One poczęły i

wydały dwanaście źrebiąt. Te, kiedy pędziły po życiodajnej ziemi, mogły galopować

po wierzchołkach kłosów, a żaden z nich nawet się nie ugiął. Kiedy zaś biegły po

grzbiecie szerokiego morza, szły samym szczytem załamujących się fal pienistych!

Erychtonios zrodził jako władcę Trosa. Ten miał trzech synów. Byli to: Ilos,

Assarak i bogom podobny Ganimedes, najpiękniejszy z ludzi śmiertelnych. Toteż

wzięli go bogowie, aby służył Zeusowi jako podczaszy. Wzięli go właśnie dla jego

urody, aby mieszkał z niebianami. Ilos zaś zrodził syna wspaniałego, Laomedonta, a

ten Tytona i Priama. Natomiast Assarak miał Kapysa, ten zaś Anchizesa. Ja jestem

synem Anchizesa, Hektor zaś Priama!

Szczycę się bardzo, że z takiego rodu pochodzę i że taka krew we mnie płynie. Ale

Zeus sam daje i odbiera ludziom dzielność, jak mu się podoba, bo on najpotężniejszy

ze wszystkich. Zresztą, dosyć już tego! Nie rozprawiajmy dłużej niby dzieci, stojąc

tak wśród bitewnego szyku. Wiele możemy wzajem na siebie obelg rzucić. Nawet

okręt o stu wiosłach nie pomieściłby ich wszystkich. Obrotny jest język ludzki, słów

wszelakich w nim mnóstwo. Błonie mowy szerokie z każdej strony. Jakie słowo

powiesz, takie też usłyszysz w zamian. Ale czyż to musimy się spierać i kłócić, stojąc

naprzeciw siebie jak kobiety? Te, gdy się powadzą o rzecz serce jątrzącą, złorzeczą

sobie na środku ulicy, prawdę mówiąc i kłamstwa. Bo gniew i do tego skłania. Skoro

chcę walczyć, nie odwiedziesz mnie gadaniem! Dalej więc, zmierzmy się teraz

włóczniami o spiżowych ostrzach!

Rzekł i z całej siły cisnął długą włócznię. Od tego ciosu ogromna tarcza Achillesa

aż zadudniła głucho.

Tak rozpoczął się pojedynek. Przyniósłby on Eneaszowi śmierć niechybną, gdyby

w ostatniej chwili nie zjawił się Posejdon. Bóg zaćmił oczy Achillesa, samego zaś

Eneasza uniósł w górę. Postawił go daleko, w innym miejscu bitwy toczącej się na

szerokim błoniu.

Jest oczywiste, że twórca tej pieśni Iliady stara się przedstawić Eneasza jak

najkorzystniej. Już sama myśl, by zmierzyć się z Achillesem w pojedynku, dowodziła

niemałej odwagi. O sile zaś i sprawności Eneasza świadczyło to, że zdołał zadać

Achillesowi kilka ciosów. To prawda, że ostrze nie przebiło zbroi, ale była ona

przecież dziełem samego boga Hefajstosa! Spokojna odpowiedź Eneasza na urągliwe

słowa Achillesa również godna jest wysokiej pochwały. Toteż, według poety,

bogowie bardzo cenili syna Anchizesa. Posejdon, gdy przybywa mu z pomocą,

mówi:

- Eneasz zawsze składał ofiary bogom. Jest mu przeznaczone, by zachował życie i

by nie zginął doszczętnie ród Dardanosa. Zeus bowiem miłował Dardanosa nade

wszystkie swoje dzieci, ile ich miał ze śmiertelnymi niewiastami, od dawna zaś

nienawidzi rodziny Priama. Toteż Eneasz będzie kiedyś władał Trojanami, a po nim

synowie jego synów!

Poeta, który włożył w usta Posejdona słowa tej treści, musiał mieć na oku pewien

cel szczególny. Pragnął zaskarbić sobie łaski możnego rodu panującego wówczas nad

ziemią trojańską, a wywodzącego się właśnie od Eneasza. Stare podanie rodowe

zapewne głosiło:

Wprawdzie Troja upadła, a przeklęty ród Priama wymordowali zdobywcy,

pozostały jednak w okolicy resztki dawnych mieszkańców. Rządy nad nimi objął

Eneasz, ostatni potomek Dardanosa. Odtąd bez przerwy władają tu Eneadzi!

Wynika stąd, że ta pieśń Iliady powstała stosunkowo późno. Dziś przyjmuje się

najczęściej, że ułożono ją w wieku VII przed naszą erą, czyli przynajmniej w sześćset

lat po upadku Troi. Na wzgórzu nad Skamandrem stały już wtedy domostwa

greckiego miasteczka Ilion. Czy istotnie uchowały się w okolicach Troi rodzinne

tradycje sięgające czasów przed wiekiem XII, orzec trudno. Ale doczepianie swej

genealogii do imion wielkich bohaterów mitycznych było, jak już mówiliśmy, bardzo

powszechne w domach arystokratycznych.

Mógłby więc nasunąć się wniosek, że owa opowieść o rodzie Dardanosa i o

władcach trojańskiej krainy jest po prostu zwykłym poetyckim zmyśleniem. Byłby to

jednak wniosek zbyt pochopny. Oczywiście, niektóre elementy opowieści mają

charakter wyraźnie baśniowy: Ganimedes jest tak piękny, że porywają go bogowie,

aby służył Zeusowi przy stole za podczaszego (porwanie Ganimedesa do niebios to

jeden z ulubionych tematów greckiej rzeźby i malarstwa); wspaniale klacze upodobał

sobie potężny pan północnego wichru, Boreasz.

Mimo to wydaje się, że w słowach Eneasza pobrzmiewają jeszcze głuche echa

pradawnej historii krainy, której ośrodkiem była Troja. Zniekształcone wspomnienia

przetrwały katastrofę samego miasta. Żyły zapewne w tradycji okolicznych rodzin i

ludów oraz w pieśniach poetów. Niektóre dane z opowieści Eneasza o jego

przodkach spotyka się także w innych częściach Iliady, niewątpliwie starych. Imię

protoplasty rodu, Dardanosa, jest bardzo żywe; jeszcze do tego powrócimy.

Kilkakrotnie wspomina epopeja grobowiec Ilosa. Był to zapewne kopiec ozdobiony

kolumną, położony na równinie pomiędzy rzeką Skamander a obozem Achajów.

Językoznawcy są zdania, że nazwa miasta „Ilios” to po prostu przymiotnik urobiony

od imienia „Ilos”. Gród więc mógł być rzeczywiście założony przez władcę tego

imienia i odeń nazwany; w naszym kraju takie odimienne nazwy miejscowości liczyć

można na tysiące.

Przy sposobności jeszcze jedna ważna uwaga:

W poematach Homera zawsze występuje nazwa „Troja” lub „Ilios”. Forma

natomiast „Ilion” pojawia się znacznie później, dopiero w czasach greckich. Czym

zaś wyjaśnić używanie aż dwóch nazw, „Troja” i „Ilios”, do określenia tej samej

miejscowości? Prawdopodobnie pierwsza z nich oznaczała pierwotnie kraj, ziemię,

druga zaś wyłącznie miasto. Rychło jednak - tak jest już w Iliadzie - obiema zaczęto

się posługiwać zupełnie na równi.

Spośród postaci wymienionych przez Eneasza, a często wzmiankowanych też

gdzie indziej w Iliadzie, najciekawszą jest król Laomedont, ojciec Priama.

KRÓL LAOMEDONT I PIERWSZE ZDOBYCIE TROI

Zbierając w jedną całość wszystkie wzmianki, które znajdziemy w Iliadzie o ojcu

Priama, można tak odtworzyć legendę o nim:

Dwaj bogowie, Apollon i Posejdon, zawinili wobec Zeusa. Za karę mieli cały rok

przebywać na ziemi jako ludzie i zarabiać na życie pracą własnych rąk. Obaj udali się

do słynącego z bogactw króla Troi - wówczas był nim właśnie Laomedont - i zgodzili

się do roboty. Apollon pasł krowy swego pana na łąkach Idy, Posejdon zaś budował

wokół miasta potężne mury. Minął okrągły rok, nadszedł dzień zapłaty, bogowie

więc (oczywiście nikt nie wiedział, kim są naprawdę) zgłosili się po umówioną

należność. Ale zamiast zapłaty otrzymali od króla pogróżki:

- Każę was związać, sprzedać na dalekie wyspy, uszy wam poobcinam!

Odeszli więc bogowie z próżnymi rękoma, ale Posejdon zemścił się rychło. Zesłał

na kraj Trojan straszliwego potwora morskiego, który pustoszył okolicę, król zaś i

jego lud byli całkowicie bezradni. Na szczęście akurat wtedy zjawił się u trojańskich

wybrzeży bohater wielki i sławny, sam Herakles! Przybył wiodąc sześć tylko

okrętów i garść zbrojnych, bo cel jego podróży był pokojowy: Herakles pragnął

uzyskać w jakiś sposób od króla Laomedonta jego sławne konie.

Władca Troi natychmiast skorzystał z obecności dzielnego człowieka. Obiecał dać

mu konie w nagrodę za uwolnienie kraju od zmory. O tym układzie Iliada właściwie

nie wspomina, można się jednak domyślać, że taki istniał, czytamy bowiem w

poemacie, iż dla Heraklesa Trojanie zbudowali mur przy pomocy bogini Ateny; miał

on służyć bohaterowi za schronienie, ilekroć morska bestia ścigałaby go od wybrzeża

ku równinie. Herakles pokonał potwora, ale spotkała go, tak samo jak poprzednio obu

bogów, przykra niespodzianka: Laomedont nie chciał dać umówionej nagrody.

Zwycięzca zawrzał gniewem i postanowił przykładnie ukarać wiarołomnego władcę.

Zdobył miasto, spustoszył je i zniszczył, a konie zabrał ze sobą.

Późniejsza legenda ubarwiła pobyt Heraklesa w Troi. Według poetów piszących

już po Homerze, kiedy pokazało się zesłane przez Posejdona straszydło morskie,

wyrocznia orzekła:

- Trzeba złożyć mu w ofierze córkę samego króla, Hesjone!

Przywiązano dziewczynę do skały nad morzem, ale w ostatniej chwili zjawił się

zbawca - Herakles.

Wątek Hesjony jest z całą oczywistością tylko powtórzeniem i adaptacją znanego

mitu o uratowaniu przez Perseusza królewny Andromedy, wydanej smokowi na

pożarcie. Wątek ten nie ma żadnego organicznego związku z zasadniczym zrębem

legendy o zdobyciu Troi przez Heraklesa. Gdyby uznać mityczną chronologię za

wiarygodną, zdobycie to musiałoby wyprzedzać zniszczenie grodu Priama przez

Achajów o lat kilkadziesiąt. Niektórzy uczeni zwracają uwagę na zaskakującą

zbieżność legend z danymi archeologii, o których była już mowa. Jak pamiętamy,

Troja VI padła ofiarą straszliwego trzęsienia ziemi z początkiem wieku XIII przed

naszą erą; na jej gruzach powstała Troja VII A, którą po kilkudziesięciu latach

ogniem i mieczem zniszczył nieprzyjaciel! Przyczyną upadku miasta Laomedonta

miał być gniew Posejdona; a w mitologii greckiej bóg ten uchodzi za sprawcę

trzęsień ziemi.

I jeszcze jedno. Jak się już rzekło, Troja słynęła z hodowli koni. Mit o królu

Laomedoncie potwierdza to po raz wtóry. Jednakże owe konie były nie tylko

przedmiotem dumy, lecz i przyczyną nieszczęść. Chciwi bowiem zdobyczy ludzie

wyprawiali się po nie nawet z dalekich stron. Powszechnie znana jest legenda o koniu

trojańskim; ten to drewniany koń-pułapka zgotował miastu ostateczną zgubę po

drugim oblężeniu, przyczyną zaś pierwszej klęski stały się prawdziwe rumaki, dar

boga; król Tros otrzymał je od samego Zeusa jako zapłatę za porwanego do niebios

syna Ganimedesa.

KRÓL PRIAM

Synem i następcą Laomedonta był Priam. W Iliadzie występuje on już jako

poważny starzec. Cieszy się szacunkiem nawet wrogów. Nosi często przydomki:

bogom podobny; wielkiego serca; włócznik znakomity; bogom równy w radzie. Sam

Zeus chwali go jako pobożnego władcę:

- Ze wszystkich miast, które ród ziemian zamieszkuje pod słońcem i gwiaździstym

niebem, najdroższe memu sercu jest święte Ilios, i Priam, i lud Priama. Bo na ołtarzu

moim nigdy nie zabrakło godnego jadła, i napoju, i dymu ofiarnego. A właśnie te są

dary dla nas, nieśmiertelnych!

Z czasów młodości Priama Iliada podaje jeden tylko szczegół. On sam opowiada,

ż^ niegdyś wyruszył z pomocą swym sąsiadom, Frygom, gdy groził im najazd

dzielnych niewiast, Amazonek. Natomiast późniejsza legenda tak głosiła:

Jako chłopiec Priam zwał się Podarkes, czyli Szybkonogi. Kiedy Herakles zdobył

Troję, wiarołomny król Laomedont zginął niemal z całym potomstwem; uratowała

się tylko dwójka, Hesjone i Podarkes. Herakles wydał dziewczynę za mąż za swego

przyjaciela, ona zaś zażądała zamiast podarunku ślubnego wolności dla brata; odtąd

Podarkesa zaczęto nazywać Priamos, czyli Kupiony, został bowiem wykupiony z

niewoli.

Takie jednak tłumaczenie imienia Priamos było nieuzasadnione. Jeślibyśmy

szukali jakichś związków ze źródłosłowem indoeuropejskim, to wskazać by należało

ten, który występuje zarówno w łacińskim „primus”, jak i w naszym „pierwszy”.

Może więc Priam był synem pierworodnym? A może to po prostu tytuł króla Troi?

Wielu wszakże wywodzi to imię z języków nieindoeuropejskich; rzecz trudno

rozstrzygnąć.

Ta uwaga o etymologii imienia Priam ma zresztą szersze znaczenie. Była już

mowa o tym, że w Troi nie znaleziono żadnych zabytków pisanych. Nie wiadomo

więc, jakim językiem posługiwali się jej mieszkańcy. W tym stanie rzeczy jedyną

pomocą mogą być właśnie imiona bohaterów trojańskich, jak je podaje Iliada.

Niektóre z nich są po prostu greckie, na przykład Aleksander, Laodike, Andromache.

Inne znowu, jak właśnie Priam, wprawdzie nie są greckie, może jednak dałyby się

wyjaśnić jako indoeuropejskie. A więc wywodziłyby się z wielkiej rodziny

językowej, do której, prócz greki i łaciny, należą też języki słowiańskie, germańskie,

irańskie, a również mnóstwo innych, żywych i wymarłych. Natomiast raczej

nieliczne są wśród imion trojańskich takie, których nie da się wyprowadzić ze

słownictwa indoeuropejskiego. Wszystko to nasuwa przypuszczenie, że ludność Troi

VI i VII była językowo spokrewniona z greckimi mieszkańcami ówczesnej Hellady,

choć zapewne niezbyt blisko. To przypuszczenie można wzmocnić obserwacją, którą

już uczyniliśmy omawiając dane archeologiczne z Troi VI i VII: oto zabytki tych

warstw, zwłaszcza ceramika, wykazują uderzające podobieństwo do odpowiednich

zabytków kultury materialnej w Helladzie owego okresu. Z drugiej strony należy

pamiętać, że dawniejsi mieszkańcy Troi oraz niektórzy ich sąsiedzi w Azji Mniejszej

na pewno nie byli indoeuropejczykami; to musiało wywierać swój wpływ na skład

etniczny ludności miasta.

Powróćmy jednak do osoby Priama. Król ten, jeśli wierzyć Iliadzie, władał nie

tylko miastem i jego okolicą, ale całą krainą wokół. Na południu jego posiadłości

sięgały aż po górę Ida, na wschodzie zaś po ziemie Frygów, którzy siedzieli nad

Propontydą. Od zachodu granicą było Morze Egejskie, od północy zaś Hellespont.

Dożył Priam sędziwego wieku wśród bogactw i powodzenia, szanowany przez

wszystkich sąsiadów, otoczony rojem dzieci i wnuków. Było bowiem w jego domu

pięćdziesiąt oddzielnych mieszkań z gładzonego kamienia; zajmowali je synowie

wraz ze swymi żonami. Naprzeciw zaś, po drugiej stronie dziedzińca, znajdowało się

pod jednym dachem dwanaście mieszkań także z gładzonego kamienia, jedno przy

drugim; żyły w nich córki Priama ze swymi mężami. Żona Priama, Hekaba, urodziła

dziewiętnastu synów, pozostali byli z innych matek. Jak to bowiem często

praktykowano na Bliskim Wschodzie, w starożytności i jeszcze długo później, król

miał prócz głównej żony wiele nałożnic.

Iliada nigdzie nie mówi wyraźnie, który z synów Priama i Hekaby jest

pierworodny. Każdy jednak czytelnik przypuszcza, jak zresztą czyniono już w

starożytności, że jest nim Hektor. On to bowiem występuje we wszystkich bitwach

jako prawdziwy wódz Trojan. Z jego rozkazami liczą się najbardziej i ziomkowie, i

sprzymierzeńcy. Ale może działo się tak tylko dlatego, że Hektor był najdzielniejszy?

W każdym bądź razie Priam kochał go ponad wszystkie swoje dzieci. Kiedy

Hektor zginął z ręki Achillesa, ojciec odważył się na czyn niemal szaleńczy: pojechał

do obozu Achajów z wozem pełnym cennych darów, aby wykupić zwłoki

poniewierane przez zwycięzcę. Dzięki boskiemu przewodnikowi, Hermesowi, który

uśpił straże i cicho rozwarł bramę obozowych obwarowań, bez przeszkód dotarł wraz

ze swym heroldem aż tam, gdzie mieszkał władca Myrmidonów. Był to szałas z

bierwion jodłowych, pokryty sitowiem. Dziedziniec otaczała palisada, zasuwę zaś

bramy stanowiła ogromna belka; aż trzech mężczyzn podnosiło ją z trudem, ale sam

Achilles dźwigał ją bez wysiłku. Hermes i tę bramę cicho otworzył przed starcem.

Potem udzielił mu ostatnich rad - i zniknął, mówiąc wprost:

- Niegodne by to było, gdyby bóg nieśmiertelny jawnie opiekował się

człowiekiem!

Kiedy Priam wchodził do izby Achillesa, ten właśnie kończył posiłek. Stół jeszcze

stał przed nim, a dwaj towarzysze usługiwali. Nikt nie dostrzegł przybysza. Starzec

podszedł blisko, schylił się, objął kolana Achillesa. Całował ręce księcia, ręce

zabójcy, które powaliły wielu jego synów.

Tak, lecz Achilles srożył się najbardziej wówczas, gdy brał na Trojanach pomstę

za śmierć Patroklosa. Jakżeż więc doszło do tej śmieci? Jaki był w niej udział

Hektora? I jak ginęli później synowie Priama, wśród nich sam Hektor? O tym

wszystkim opowiedzą dwie księgi następne, poświęcone obrońcy Troi i jego

najbliższym: żonie, matce i siostrom.

CZĘŚĆ PIĄTA

HEKTOR

SARPEDON, SYN ZEUSA

Nawet sam Zeus, ojciec bogów i ludzi, nie zdołał ocalić swego syna, którego miał

z ziemianką, przed śmiercią na polu bitwy. Był nim Sarpedon, wódz Licyjczyków.

Zrodziła go Zeusowi córka Bellerofonta, Laodamia; romantyczna i awanturnicza

historia życia Bellerofonta została szeroko omówiona już poprzednio.

Sarpedon przybył na pomoc Trojanom wespół ze swym bliskim krewnym,

stryjecznym bratem, Glaukosem. Razem przewodzili zastępowi Licyjczyków, ale

powaga Sarpedona była większa. Górował zresztą nad wszystkimi sprzymierzeńcami,

a ustępował tylko wodzowi Dardanów, Eneaszowi. Toteż Sarpedon pozwalał sobie

karcić ostro nawet Hektora. Kiedy Trojanie cofali się przed Diomedesem, właśnie on

wołał:

- Hektorze, gdzie twoja odwaga, coś nią chwalił się przedtem? Mówiłeś, że sam

obronisz miasto, bez pomocy ludu i bez nas, sojuszników, tylko ze swoimi krewnymi

i braćmi. A teraz jakoś żadnego z nich nie mogę tu dojrzeć!. Wszyscy drżą ze strachu

niby psy, kiedy lwa poczują. My zaś walczymy, cośmy tli przyszli jako

sprzymierzeńcy. Bo ja, żeby wam pomóc, przyjechałem z daleka, aż z Licji nad

rwącym nurtem Ksantosu. Tam, daleko stąd, zostawiłem miłą żonę i małego synka, a

także wielkie bogactwo. Bardzo by ich pragnął każdy, kto w potrzebie. Ale i tak

pędzę Licyjczyków do walki. Nawet z Diomedesem gotów jestem się zmierzyć, choć

niczego tu nie mam, co by mi mogli zabrać Achajowie. Ty sam wprawdzie się nie

cofasz, ale też nie wołasz na innych, żeby w miejscu stali i żon swoich bronili. Oby

tylko nie przyszło do tego, że staniecie się łupem i pastwą waszych wrogów, jakby w

sieć schwytani! Zniszczą oni wkrótce wasze ludne miasto! A ty dniem i nocą

powinieneś myśleć o tym wszystkim. Powinieneś błagać sojuszniczych wodzów,

żeby twardo przy was stali i nie musieli łajać tak ostro!

Słowa Sarpedona mocno dotknęły serce Hektora. Zaraz więc, trzymając broń w

ręku, zeskoczył z rydwanu na ziemię. Wymachiwał ostrymi włóczniami i zewsząd

obchodził swoich ludzi. Tak znowu pobudził ich do walki.

Ale wkrótce potem, w tej samej jeszcze bitwie, właśnie Sarpedon musiał prosić

Hektora o pomoc. Doszło do tego w ten sposób:

Z wyroku niezłomnego losu Tlepolemos, syn Heraklesa, dzielny i wysoki, ruszył

na bogom podobnego Sarpedona. Kiedy już blisko siebie byli ci obaj, syn i wnuk

Zeusa chmurowładcy, pierwszy ozwał się Tlepolemos:

- Sarpedonie, rajco Licyjczyków! I cóż to ci każe trwożnie tu się kręcić, skoro

walczyć nie umiesz? Kłamliwie powiadają, żeś synem Zeusa! Bo o wiele tyś gorszy

od tych mężów, którzy w dawnych czasach rodzili się z niego. Takim to właśnie był,

jak mówią, mocarny Herakles, mój ojciec, człowiek bardzo odważny, o lwim sercu.

Przyjechał tu swego czasu dla koni Laomedonta. Miał tylko sześć okrętów i ludzi

niewielu. A jednak zdobył to miasto i spustoszył jego ulice! A tyś ducha małego i

giną twoi ludzie. Nie będziesz, tak myślę, pomocą dla Trojan, chociaż aż z Licji tu

przybyłeś. Nawet jeśliś bardzo silny, legniesz z mojej ręki i zstąpisz do bram Hadesu!

Odpowiedział mu na to Sarpedon:

- Tlepolemie, prawdą jest, że twój ojciec zniszczył święte Ilios, ale to przez

głupotę wspaniałego Laomedonta. Bo choć Herakles oddał mu przysługę, on złajał go

złym słowem i koni nie dał, dla których twój ojciec przyjechał z daleka. A ty z mojej

ręki śmierć tu znajdziesz! Powali cię moja włócznia! Mnie dasz sławę, a duszę

Hadesowi!

Jednocześnie obaj cisnęli długie włócznie. Sarpedon trafił Tlepolema w środek

karku. Ostrze ból niosące przeszło na wylot, a jego oczy czarna noc okryła.

Tlepolemowa zaś długa włócznia ugodziła Sarpedona w lewe udo. Wbiła się w ciało i

kości dotknęła, ale ojciec Zeus tym jeszcze razem odwrócił śmierć od syna.

Zaraz więc dwaj towarzysze wynieśli bogom równego Sarpedona z pola bitwy.

Włócznia sprawiała mu cierpienie dotkliwe, bo wlokła się po ziemi. Nikt jednak nie

zwracał na to uwagi i nikt nie pomyślał, żeby ostrze wyjąć z uda i na nogi postawić

rycerza. Spieszyli się, a zarazem wielki trud mieli, żeby go osłaniać.

Z przeciwnej zaś strony Tlepolema wynosili Achajowie. Spostrzegł to Odyseusz o

śmiałym sercu i zawrzał w duchu żądzą pomsty. Zaczął więc rozważać, czy ma

ścigać syna Zeusa, czy też zabijać jak najwięcej Licyjczyków. Ale nie było

przeznaczone, żeby właśnie on położył ostrym spiżem silnego syna Zeusa. Dlatego to

bogini Atena zwróciła Odyseusza przeciw ciżbie Licyjczyków. Siedmiu ich zabił.

Więcej by jeszcze legło z ręki boskiego Odyseusza, gdyby bystro nie dostrzegł tego

wielki Hektor o błyszczącym hełmie. Zaraz ruszył przed pierwsze szeregi

walczących, uzbrojony lśniącym spiżem. Strach padł na Achajów. Sarpedon uradował

się widząc, że Hektor idzie naprzód. Prosił go żałośliwie:

- Nie pozwól, synu Priama, żebym tu leżał Danaom na pastwę! Przyjdźże mi z

pomocą! A potem niechby nawet życie ze mnie uciekło, ale już w waszym mieście.

Bo nie powrócę ja do domu, do drogiej ziemi ojczystej. Nie ucieszę już miłej żony i

małego synka!

Ale Hektor nie odpowiedział ni słowem i minął go szybko. Chciał bowiem jak

najprędzej odeprzeć Achajów i z wielu wydrzeć ducha. Tymczasem zaś towarzysze

położyli Sarpedona pod przepięknym dębem, drzewem Zeusa. Zaraz też silny

Pelagon, druh miły, wyciągnął z uda jesionową włócznię. Zemdlał Sarpedon i mgła

okryła mu oczy. Ale wnet przyszedł do siebie, bo ożywiły go chłodne podmuchy

północnego wichru, Boreasza.

Rana zagoiła się nad podziw szybko. Już w cztery dni później dzielny wódz

Licyjczyków, całkowicie zdrów i krzepki, znowu walczył, i to wśród pierwszych.

Prawda, spotyka się też w Iliadzie inne przykłady cudownych uleczeń z ran

najcięższych. Zawsze jednak w takim wypadku epopeja wskazuje, które to bóstwo

uleczyło danego bohatera. Nigdzie natomiast w Iliadzie nie znajdzie się wzmianki, w

jaki sposób i dzięki czyjej opiece Sarpedon tak rychło powrócił do zdrowia. Znawcy

epopei już dawno zwrócili uwagę na tę okoliczność. Wielu wyciąga wniosek, że ów

pojedynek Sarpedona z Tlepolemem jest w poemacie obcą, późniejszą wstawką.

Można nawet wskazać przyczynę, dla której właśnie tych dwóch starło się w walce.

Tlepolemos był przywódcą Achajów z wyspy Rodos, Licyjczycy zaś zamieszkiwali

wybrzeża Azji Mniejszej położone na wprost tej wyspy. Pomiędzy obu ludami na

pewno nieraz dochodziło do wojen i bitew. Poetycki opis jednej z potyczek został

przeniesiony na błonie pod Troją i włączony do opowieści o wojnie Achajów z

innym ludem.

Ale jeśli nawet scena ta nie jest organiczną częścią pierwotnej Iliady, to fakt ów

niczym nie umniejsza ogromnej roli, jaką epopeja w dalszych swych pieśniach

przyznaje Sarpedonowi.

BITWA W OBOZIE ACHAJÓW

W cztery dni po pojedynku z Tlepolemosem Sarpedon poprowadził szturm Trojan

i sprzymierzeńców na mury, które Achajowie zbudowali wokół obozu. Sam bowiem

Hektor i jego ludzie nie wyłamaliby owych murów, gdyby Zeus nie pchnął swego

syna przeciw Achajom.

Szedł Sarpedon jak lew górski, który dawno już nie żarł mięsa. Gna więc go serce

wielkie, żeby owce znaleźć i wtargnąć do ogrodzonego domostwa. Bo nawet jeśli

będą tam pasterze, którzy owiec strzegą mając psy i dzidy, on i tak nie pozwoli

przepędzić się od stajni. Spróbuje się wedrzeć. Skoczy i coś porwie albo też rani go

włócznia ciśnięta szybką ręką. Tak właśnie serce kazało boskiemu Sarpedonowi

szturmować mury i zrywać ich blanki. Mówił do Glaukosa, idącego tuż przy nim:

- Czemuż to nam właśnie cześć okazują w Licji? Dają nam miejsce przednie,

mięsiwo, dzbany wina! Mamy też rozległy dział ziemi nad brzegami Ksantosu.

Dobry on i na winnice, i do uprawy pszenicy. Skorośmy pierwsi wśród Licyjczyków,

musimy teraz stać i walczyć w bitwie zażartej. Niechże tak powie sobie któryś z

Licyjczyków:

- Nie są niesławni ci nasi książęta, co w kraju przewodzą! Jedzą tłuste owce i piją

słodkie wino, najlepsze, ale też krzepcy są i wśród pierwszych walczą! Mój drogi,

gdyby to dane nam było, skoro z tej wojny wyjdziemy cało, nigdy się nie zestarzeć i

nigdy nie umrzeć, to ja bym nie wojował przed innymi. Ciebie też bym nie wysyłał

do bitwy wsławiającej mężczyzn. Ale i tak zewsząd grożą złe duchy śmierci. Nie

ucieknie przed nimi nikt ze śmiertelnych, nikt się nie ocali. Chodźmy więc! Albo

nam ktoś chwały przysporzy, albo też my komuś!

W tym miejscu strzegł obozowego muru Teukros. Wnet też przybył Ajas

Telamończyk. Choć Teukros strzałą ranił Glaukosa w odsłonięte ramię, Sarpedon

dopiął swego. Chwycił mocarną ręką naczółek muru i w dół go ściągnął. Ten runął

cały. Obnażył mur i otwarł szeroką drogę do środka. Obrońcy rzucili się na

Sarpedona wielką gromadą. Teukros strzałą go ugodził we wspaniały pas napierśny,

dźwigający ogromną tarczę. Ale Zeus jeszcze odsunął śmierć od swego syna, żeby

nie zginął on przy okrętach. Miał bowiem lec z ręki sławniejszego przeciwnika.

Dlatego też włócznia Ajasa przebiła tylko tarczę Sarpedona. Wódz Licyjczyków

odstąpił od muru, ale jeno na krótko. Wierzył bowiem w swym sercu, że zdobędzie

wielką sławę. Toteż obrócił się ku swoim i wołał:

- Trudno mi, choć takim silny i mur już zwaliłem, samemu przebić się do okrętów!

Razem ze mną uderzcie! Czym więcej ludzi, tym lepiej nam pójdzie!

Ale i Achajowie zwarli swoje szeregi. Tak więc ani Licyjczycy nie mogli

przedrzeć się ku okrętom wrogów, ani też obrońcy nie potrafili odepchnąć

szturmujących. W pewnej jednak chwili Hektor ogromnym głazem rozwalił bramę

muru. Wtedy dopiero Achajowie w straszliwym popłochu rzucili się do ucieczki, ku

rzędom swoich okrętów. Stały one na wybrzeżu, wyciągnięte z wody, żeby nie gniły.

Tam rozgorzała bitwa krwawa i zaciekła.

Wówczas to pomógł Achajom Posejdon. Zeusa bowiem, który, wierny swoim

zamiarom, wciąż pchał Trojan naprzód, uwiodła Hera. Pożyczyła pas wdzięków od

Afrodyty i słodkim pragnieniem rozkoszy oplotła swego męża na kwietnych łąkach

Idy; potem zaś pogrążyła go w śnie głębokim. A tymczasem Ajas, z pomocą

Posejdona, wielkim kamieniem cisnął w Hektora. Ugodził go w miejsce tarczą nie

chronione, w pierś koło szyi. Hektor padł w kurz ziemi, włócznia z rąk mu się

wysunęła, spiżowa zbroja głucho zadźwięczała. Z trudem osłonili go towarzysze.

Wśród nich był także Sarpedon. Potem wywieźli omdlałego na rydwanie z pola

bitwy. Nad rzeką położyli Hektora na ziemi i wodą oblali. On westchnął głęboko i

otworzył oczy. Usiadł na kolanach i czarną krwią wymiotował. Ale zaraz znowu

osunął się bezwładnie i ciemna noc okryła mu oczy.

Przebudził się Zeus i ujrzał, że pierzchają Trojanie, ścigani przez Achajów, którym

wciąż pomagał Posejdon. Ojciec bogów i ludzi w lot przejrzał podstęp swojej żony.

Rozkazał, by Iryda odciągnęła Posejdona od walki, Apollona zaś wysłał dc Trojan.

Dzięki boskiej jego pomocy Hektor natychmiast wrócił do sił i rzucił się w

najsroższy wir bitwy. Poprzedzał go sam Apollon, siejąc popłoch w szeregach

Achajów.

Tym razem Hektor dotarł aż do okrętów. I mimo bohaterskiej postawy Ajasa na

pewno zdołałby je podpalić - jeden już zajmował się ogniem - gdy niespodziewanie

nowe, jakby spod ziemi wyrosłe zastępy uderzyły na zwycięskich Trojan.

SARPEDON I PATROKLOS

Ruszyli do boju ludzie Achillesa, Myrmidonowie. Wydawało się wszystkim, że to

on sam im przewodzi. Ale w istocie był to tylko jego przyjaciel Patroklos,

przyodziany w zbroję Achillesa. Sam bowiem syn Peleusa, wciąż zagniewany na

Agamemnona i wciąż wierny przysiędze, nie chciał stanąć do walki nawet w tej

ostatecznej chwili, kiedy wróg już podpalał okręty. Pozwolił jednak Patroklosowi

wziąć drużynę Myrmidonów, a nawet użyczył mu swojej zbroi. Ale gdy wyprawiał

przyjaciela, przykazywał surowo:

- Wracaj, skoro tylko odeprzesz wroga od okrętów. Sam, beze mnie, nie wdawaj

się w długie boje z Trojanami, co wojnę miłują. Bo tyle byś tylko dokazał, że mniej

by mnie poważali Achajowie! Nie prowadź też ludzi aż pod mury Troi, bo tam

mógłby zastąpić ci drogę któryś z bogów, co żyją wiecznie. Bardzo sprzyja Trojanom

łucznik Apollon. Wracaj więc natychmiast, gdy tylko uratujesz okręty. A tamtych

zostaw, niech sobie wojują na błoniu!

I modlił się Achilles, bo serce miał zawzięte:

- Spraw to, ojcze Zeusie i ty Ateno, i ty Apollonie, aby nie uszedł śmierci nikt z

Trojan, ilu ich jest tylko, i nikt z Achajów! Obyśmy tylko my dwaj wyszli z wojny

cało i zniszczyli święte mury Troi!

Ale to spełnić się nie miało.

Szli Myrmidonowie za Patroklosem jak krwiożercze wilki, co mają w piersiach

siły niespożyte. Jak wilki, które właśnie dopadły jelenia w wysokich górach i już go

rozszarpują. Ich szczęki krwią czerwone. Potem idą stadem, żeby z mrocznego źródła

wąskimi językami chłeptać z wierzchu czarną wodę. Wciąż jeszcze rzygają posoką

mordu, a serca mają nieustraszone. Tak właśnie szli Myrmidonowie.

Przerazili się na ich widok Trojanie, zachwiały się szeregi. Patroklos szybko odparł

wroga od okrętów i ugasił pożar. Z początku jednak Trojanie ustępowali tylko krok

za krokiem. Potem dopiero rzucili się do bezładnej ucieczki. Jak z Olimpu, przy

pięknej pogodzie, chmura wypełza na niebo, kiedy Zeus zsyła burzę, tak właśnie od

okrętów pierzchali Trojanie z krzykiem i w popłochu. Przesadzali głęboki rów, co go

Achajowie przed murem wykopali. Samego Hektora cało wyniosły szybkie rumaki,

ale ugrzęzło tam wielu innych, bo konie łamały dyszle.

W pościgu za Hektorem Patroklos na swym rydwanie przesadzi! fosę, lecz tamten

był już daleko. Druh Achillesa gromił więc wszystkich Trojan w pobliżu. Pchał ich z

powrotem ku okrętom, nie pozwalał im uciekać do miasta. Wielu wówczas zginęło z

ręki Patroklosa.

Testorowi strach rozum odebrał. Przykucnął w swym rydwanie, a lejce z rąk mu

wypadły. Patroklos ugodził go włócznią w szczękę z prawej strony i zęby przebił, a

potem na włóczni wyciągnął z wozu - jak rybak na skale wyciąga z morza rybę na

lnianej nici o spiżowym haczyku.

Gdy Sarpedon ujrzał, że giną jego druhowie z ręki Patroklosa, krzyknął:

- To hańba, Licyjczycy! I gdzież to uciekacie? Teraz dzielność okażcie! Ja sam

pójdę temu mężowi naprzeciw. Zobaczę, któż to ten taki mocarny. Dużo już złego

zrobił Trojanom, bo wielu zabił, i to dobrych!

Tak rzekł i z rydwanu skoczył z bronią w ręku na ziemię. Patroklos, gdy tylko to

ujrzał, również z wozu zeskoczył. Byli jak dwa sępy o krzywych szponach i

dziobach, które głośno skwircząc walczą na wysokiej skale. Tak właśnie oni szli

sobie naprzeciw pokrzykując.

Na ten widok żałość zdjęła Zeusa. Rzekł do Hery, swej siostry i żony:

- Biada mi! Jest przeznaczone, żeby Sarpedon z ludzi mi najdroższy, legł zabity

przez Patroklosa, syna Menojtiosa. Toteż na dwoje waha się moje serce: albo żywego

wyrwę go z boju i postawię w żyznej ziemi licyjskiej, albo też pozwolę, żeby padł z

ręki Patroklosa.

Ale Hera bardzo się obruszyła:

- Jakżeż to? Chcesz ocalić od smutnej śmierci człowieka, którego los dawno

przesądzony? Zrób tak, ale my, inni bogowie, tobie nie przyklaśniemy. I to jeszcze ci

powiem, a ty dobrze zważ w swoim sercu: Jeśli żywego odeślesz Sarpedona do jego

domu, bacz, by później ktoś inny z bogów nie chciał zabrać swego syna z bitwy

okrutnej. Bo wokół wielkiego miasta Priama sporo walczy synów bóstw nieśmiertelnych.

Gniewem rozpalisz ich wszystkich. Więc chociaż on ci miły i w żałości

twe serce, to jednak pozwól, by zginął z ręki Patroklosa w walce zaciętej. Kiedy zaś

odda duszę i życie, niechże Śmierć i Sen zaniosą go aż na szeroką ziemię licyjską.

Tam go pogrzebią bracia i krewni, tam będzie miał mogiłę i płytę. Bo taki dar

otrzymują zmarli.

Tak powiedziała. Ojciec bogów i ludzi przyznał jej słuszność. Zesłał jednak na

ziemię krwawe krople deszczu, aby uczcić syna, którego miał zabić Patroklos w

żyznej Troi, daleko od ojczyzny.

Tamci byli już blisko, idąc sobie naprzeciw. Patroklos pierwszy rzucił włócznią.

Ugodził Trazymelosa, druha Sarpedona, w podbrzusze; a on osunął się bezwładnie.

Sarpedon cisnął drugi. Trafił jednak nie Patroklosa, lecz jego konia, Pedazosa, w

prawą łopatkę. Koń z rżeniem upadł i rozciągnął się w kurzawie, a duch z niego

uleciał. Dwa pozostałe konie zaczęły wyrywać się w różne strony. Jarzmo skrzypiało

i lejce się splątały, bo koń, co był zapasowy, leżał w pyle. Ale woźnica Patroklosa,

Automedon, wyciągnął długi miecz, zeskoczył z rydwanu i odciął konia bocznego.

Tamte od razu stanęły prosto i lejce się wyprężyły.

Sarpedon znowu rzucił błyszczącą włócznię, lecz nie trafił. Przeszła nad lewym

ramieniem. Zaraz potem cisnął Patroklos. Ostrze nie darmo wyleciało z jego ręki.

Wdarło się tam, gdzie przepona podchodzi ku sercu. Sarpedon runął jak dąb ogromny

lub topola, albo też sosna wysoka, którą gdzieś w górach drwale podcięli ostrzem

toporów, żeby mieć budulec na okręty. Tak właśnie on leżał rozciągnięty przed

końmi i rydwanem. Jęczał i drapał kurz skrwawiony. Jak byk płowy, wielkoduszny,

rycząc ginie pod szczękami lwa, który napadł na stado krów wolno stąpających, tak

właśnie z wściekłością ginął wódz Licyjczyków tarczownych. Wzywał miłego

przyjaciela:

- Glaukosie mój drogi, dobry rycerzu wśród mężczyzn! Teraz musisz pokazać, żeś

włócznik doskonały, żeś śmiały wojownik! Teraz idź w bój srogi, jeśliś dzielny

naprawdę. Obejdź wodzów .licyjskich, popędź ich wszystkich, żeby walczyli wokół

Sarpedona! A ty sam także bij się o mnie spiżem. Bo potem przez wszystkie dni będę

ci hańbą i wstydem, jeśli Achajowie zedrą ze mnie zbroję, skórom już padł w bitwie

o okręty!

To rzekł, a śmierć zaraz przyszła. Zakryła mu oczy i oddech wstrzymała. Patroklos

stanął mu nogą na piersiach i wyrwał włócznię z ciała, a z nią i przeponę; tak więc

duch i ostrze wyszły razem.

O zwłoki Sarpedona rozgorzała zaciekła walka. I nikt by go już nie rozpoznał, bo

od stóp do głowy pokryty był ostrzami, krwią i kurzem. Wprawdzie Achajowie

zdołali ściągnąć zbroję, ale samo ciało, z rozkazu Zeusa, Apollon wyniósł z zamętu

bitwy. Obmył je w falach rzeki, namaścił ambrozją, odział w cudne szaty. Potem zaś

Śmierć i Sen, bracia bliźniacy, wzięli zwłoki i wnet je złożyli wśród bogatego ludu

rozległej Licji.

A bitwa trwała dalej. Dopiero pod zachód słońca Apollon, mgłą spowity, wyszedł

Patroklosowi naprzeciw. Stanął za nim z tyłu. Płaską dłonią uderzył go w kark i w

szerokie ramiona. Zakręciło się Patroklosowi w oczach. W tejże zaś chwili bóg strącił

mu hełm z głowy; ten dźwięcząc potoczył się pod kopyta koni. Złamała się w ręku

włócznia ciężka, wielka, potężna, o spiżowym ostrzu. Spadła z ramion na ziemię

pięknie zdobiona tarcza, razem z pasem. I pancerz rozwiązał mu Apollon. Mrok

zaćmił rozum Patroklosa, ugięły się pod nim kolana, stał jak ogłuszony.

Euforbos pierwszy ranił go włócznią z tyłu, pomiędzy ramiona. Ustępował

Patroklos wstecz ku swoim, lecz Hektor ugodził go dzidą w podbrzusze. Ostrze

przeszło na wylot. Syn Menojtiosa padł z hukiem na ziemię, a wielki ból sprawił

Achajom.

Hektor chełpił się nad konającym:

- Pewnie mówiłeś kiedyś, Patroklosie, że zniszczysz nasze miasto, że trojańskim

kobietom wolność odbierzesz i uwieziesz je na okrętach do miłej swojej ojczyzny!

Głupcze! Przecież w ich to obronie rącze konie Hektora szybko mkną do boju! A ja,

z włócznią w ręku, stoję wśród Trojan, co wojnę miłują, i odwracam od nich dzień

ostateczny! Ciebie zaś tutaj sępy rozszarpią, nędzarzu. Nic ci nie pomoże Achilles,

lubo taki on dzielny!

Choć ledwie dyszący, Patroklos jeszcze mu odpowiedział:

- I ty nie pożyjesz już długo. Już stoi przy tobie śmierć i niezłomne przeznaczenie,

bo legniesz z ręki świetnego Achillesa...

Kiedy to mówił, nadszedł kres zgonu. Dusza uleciała z członków, by pójść do

Hadesu. Opłakiwała swój los, bo zostawiała męskość i młodość.

Dnia następnego Achilles ruszył do walki, by pomścić śmierć przyjaciela. Miał na

sobie nową zbroję; w ciągu nocy wykuł ją bóg Hefajstos. Tę bowiem, którą Achilles

nosił dotychczas, ściągnął z Patroklosa jego zabójca, Hektor. Wielu Trojan zginęło

wtedy z rąk księcia Myrmidonów, a wśród nich aż trzech synów Priama.

POLIDOR I LIKAON

Trojanie wycofywali się przed rozjuszonym Achillesem ku rzece, ku murom

miasta, ale wciąż jeszcze stawiali dzielny opór. On zaś kroczył naprzód

niepowstrzymanie. Zgładził już w bitwie wielu, kiedy natknął się na Polidora, syna

Priama. Ojciec nie pozwalał mu jeszcze imać się oręża, był bowiem najmłodszy z

jego synów, a i najmilszy; w biegach zwyciężał każdego. Lecz wtedy, z chłopięcej

głupoty, uwijał się wśród pierwszych szeregów. Pokazywał, jaki to rączy w nogach -

póki nie stracił miłego ducha. Bo szybkonogi boski Achilles przeszył go włócznią

przez sam środek, uderzywszy w plecy, kiedy właśnie obok przebiegał. Schodziły się

na plecach złociste klamry pasa i pancerz byt podwójny, ale ostrze włóczni przecięło

wszystko na wskroś i wyszło przy pępku. Polidor upadł na kolana i jęczał. Czarna

noc przesłoniła mu oczy, a osuwając się z nóg wnętrzności trzymał rękoma. Gdy

Hektor ujrzał, że brat ma trzewia w dłoniach i ku ziemi się chyli, oczy ćma mu

zakryła. Rzucił się na Achillesa - ale tę walkę przerwał Apollon: uniósł Hektora w

inne miejsce bitwy.

Tegoż dnia, już nad samą rzeką, Achilles napotkał Likaona; a miał go kiedyś w

swym ręku! Pewnej bowiem nocy zakradł się do ogrodu Priama pod murami miasta,

gdzie Likaon ciął gałęzie na poręcze do rydwanu. Tam dopadł go Achilles, schwytał

żywcem i potem sprzedał na wyspę Lemnos. Jednakże Eetion, przyjaciel ojca,

wykupił chłopca z lemnijskiej niewoli i wysłał go do miasta Arisbe. Stamtąd Likaon

uciekł i powrócił do rodzinnego domu. Ale tylko jedenaście dni radował się ojczyzną

i przyjaciółmi. W dniu bowiem dwunastym bóstwo znowu podało go w ręce

Achillesa. A ten miał teraz wyprawić go do Hadesu, choć iść tam Likaon nie pragnął.

Po wyjściu z rzeki młodzieniec stał nagi. Hełm, tarczę i włócznię rzucił na ziemię,

bo był mokry i kolana drżały mu ze zmęczenia. Achilles, kiedy tak go zobaczył,

zawrzał gniewem i rzekł sam do siebie:

- Bogowie, a cóż to za cud widzą moje oczy? Maluczko, a wspaniali Trojanie,

których własną ręką zabiłem, poczną zmartwychwstawać z mroków podziemia! Oto

przecież stoi tu ktoś, co zguby uniknął, bom go sprzedał na Lemnos, wyspę świętą!

Nie zatrzymał go widać przestwór morza sinego. Teraz więc skosztuje ostrza mojej

włóczni, żebym ujrzał i wiedział, czy tak samo od zmarłych powróci, czy też uwięzi

go życiodajna ziemia. Bo nawet silnych dzierży ona mocno!

Tak rozmyślał Achilles i stał w miejscu. A tamten podszedł przerażony, chcąc

kolana mu objąć. Bo bardzo pragnął uchronić się przed złą śmiercią. Kiedy więc

Achilles podniósł długą włócznię, żeby uderzyć, Likaon padł na ziemię. Jedną ręką

podjął księcia za nogi, drugą zaś powstrzymywał ostrze, które już dotykało karku,

żądne krwi ludzkiej. Jęczał:

- Obejmuję twoje kolana, Achillesie! Oszczędź mnie, zmiłuj się nade mną!

Błagalnika godzi się uszanować! Przecież już raz kosztowałem chleba u ciebie, w

tamtym dniu, kiedyś mnie schwytał w dobrze uprawionym ogrodzie. Sprzedałeś mnie

wtedy na świętą wyspę Lemnos, daleko pędząc od ojca i przyjaciół. Sto wołów

dostałeś. Ale teraz trzy razy tyle ci ofiarują, wykupując z niewoli. To dopiero dzień

dwunasty, odkąd po wielkich trudach powróciłem do Troi. I oto z wyroku srogiego

losu znowu wpadam w twoje ręce. Widać nienawidzi mnie Zeus, skoro po raz drugi

tobie oddaje. Na krótkie życie zrodziła mnie matka. Była nią Laotoa, córka starego

Altosa, króla wojowniczych Lelegów. Jego to córkę miał Priam i dwóch nas z nią

spłodził, a ty obu zabiłeś. Bo tamtego, Polidora, ugodziłeś ostrą włócznią zaraz na

początku bitwy. Teraz moja kolej. I nie ma nadziei ucieczki, skoro bóg mnie tu

wpędził. Ale coś innego ci powiem, a ty dobrze to rozważ: Nie zabijaj mnie, bo nie

jestem bratem rodzonym Hektora, który powalił Patroklosa!

Lecz Achilles odpowiedział mu nielitościwie:

- Głupcze, nawet mi nie wspominaj o wykupie! Zanim zginął Patroklos, jeszcze

mile mi było oszczędzanie Trojan. Wielu z nich brałem do niewoli i sprzedawałem.

Ale teraz nikt nie uniknie śmierci, kogo tylko bóg poda w moje ręce pod murami

Troi! Nikt z Trojan, a już nade wszystko dzieci Priama. Umrzesz i ty także, mój

drogi! Czemuż to tak jęczysz? Zginął wszak i Patroklos, choć był znacznie dzielniejszy

od ciebie. Spójrz, jakim wysoki i piękny! Z dobrego jestem ojca, zrodziła

mnie matka bogini. A przecież mnie również grozi śmierć i wyrok przeznaczenia.

Przyjdzie jakiś ranek, a może wieczór lub południe, kiedy ktoś wyrwie mego ducha

włócznią albo też strzałą z cięciwy!

Rzekł, a serce Likaona upadło i nogi mu osłabły. Puścił włócznię, usiadł, ręce

rozłożył. Achilles dobył ostrego miecza i pchnął w obojczyk koło karku. Wraził cały

miecz obosieczny. Chłopiec legł wyciągnięty, twarzą w dół obrócony. Czarna krew

zeń tryskała i wilżyła ziemię.

Nie ujrzał więc Priam ani Likaona, ani też Polidora wśród wojowników, którzy

chronili się za mury miasta, w przerażeniu uciekając z pola bitwy przed Achajami i

groźnym Achillesem. Ale starzec jeszcze się łudził: Może wzięto ich do niewoli?

Może uda się jeńców wykupić? Nie szczędziłby złota i srebra! Lękał się Priam

zarówno o nich, jak też o Hektora, który sam został przed bramami, a potem stawił

czoło Achillesowi.

Patrząc z murów ojciec oglądał pojedynek i śmierć ukochanego syna. Ujrzał też

wreszcie, że Achilles przywiązuje nogi trupa do swego rydwanu i ciągnie Hektora w

kurzu ojczystej ziemi wokół miasta. Priam rzucił się wówczas w błoto ulicy.

Krzyczał i zawodził:

- Iluż to synów moich, kwitnących młodością, zabił Achilles! Ale po nich

wszystkich razem nie boleję tak bardzo, jak po stracie tego jednego!

Potem zaś nie szczędził słów złych i niesprawiedliwych tym synom, którzy

pozostali przy życiu:

- Zamiast Hektora to wy wszyscy powinniście zginąć! Tam, w bitwie przy

szybkich okrętach! O, ja nieszczęsny! Zrodziłem w Troi dzielnych synów, ale z nich

już żadnego nie ma pomiędzy żywymi. Ani Mestora, bogom równego, ani Troilosa,

co dobrze walczył z rydwanu, ani Hektora, co jak bóg był wśród mężczyzn. Tak,

wydawało się, że syn to nie człeka śmiertelnego, lecz któregoś z bogów. Wszystkich

ich wojna zgubiła. Ale ci tutaj zostali - same ohydy, kłamcę, tancerze, dobrzy tylko

przy stole, złodzieje baranów i kozłów!

Troilos więc, którego Priam tak wysławia, zginął, i to jeszcze przed Hektorem.

Iliada mówi o nim tylko tyle. Późniejsi poeci starożytni najczęściej podają, że Troilos

legł z ręki Achillesa, kiedy poił konie w rzece; istniała też wersja, że chłopiec został

pojmany i zabity przez Achillesa bogom w ofierze. Dopiero w średniowieczu pewien

poeta francuski wymyślił piękną legendę: Troilos płaci życiem za swoją miłość do

Kressydy, która znalazła się w obozie Achajów. Ta legenda dostarczyła kanwy do

dramatu Szekspira Troilus i Kressyda.

HELENOS

Wśród synów, którym rozżalony Priam złorzeczył po śmierci Hektora, był też

Helenos. Ojciec jednak wyrządzał mu wielką krzywdę, nazywając go, jak i tamtych,

łgarzem, tancerzem, rabusiem. Sam bowiem Hektor wysoko cenił Helenosa. Liczył

się z jego zdaniem tym bardziej, że uchodził on za świetnego wróża, który jak nikt

odgaduje przyszłość z lotu ptaków.

Jak pamiętamy, pojedynek Menelaosa z Aleksandrem zakończył się w sposób

dziwny. Ten ostatni po prostu zniknął z placu boju, Afrodyta bowiem przeniosła go

do komnaty w zamku trojańskim. Wkrótce po tym wypadku bitwa znowu rozgorzała.

Achajowie pod wodzą Diomedesa mocno napierali na szyki Trojan. Wtedy to

Helenos odszukał w zamęcie walki Hektora i Eneasza. Stanął przed książętami i tak

im doradził:

- Wstrzymajcie odwrót! Przejdźcie pośród szeregów! Osadźcie je w miejscu, nim

uciekający wpadną w bramy grodu, w ramiona kobiet! Potem ja i Eneasz

pozostaniemy tutaj, a ty, Hektorze, szybko popędzisz do miasta. Poproś matkę, żeby

wraz ze starszymi kobietami poszła do świątyni Ateny. Niech dar jej tam złoży.

Niech też ślubuje ofiarę z dwunastu jałówek jednorocznych, jarzmem nie tkniętych.

Może zmiłuje się bogini i powstrzyma groźnego włócznika, Diomedesa.

Tak też uczynił Hektor. Przekazał matce prośbę, odwiedził dom Aleksandra i z

żoną swoją rozmawiał. Kiedy zaś powrócił na błonie, gdzie trwały orężne zapasy,

Helenos znowu go odszukał. Wróż znamienity zdołał bowiem odgadnąć, o czym w

tej chwili radzą dwa bóstwa, Apollon i sowiooka Atena. Otóż tym obojgu zdało się

rzeczą najlepszą przerwać na razie bitwę. Aby zaś to osiągnąć, postanowili, że Hektor

wyzwie na pojedynek któregoś z Achajów. Helenos w lot przeniknął ich zamysł i

rzekł do brata:

- Hektorze, synu Priama, Zeusowi równy w radzie! Może byś poszedł za tym, co

powiem? Jestem przecież twym bratem rodzonym. Każ usiąść wszystkim Trojanom i

Achajom! Sam rzuć wyzwanie, by w srogim pojedynku zmierzył się z tobą, kto

najlepszy z Achajów. Bo jeszcze nie przeznaczone ci umrzeć, jeszcze nie dopełniły

się losy! Usłyszałem to od bogów wiecznie żyjących.

Uradował się Hektor. Ruszył naprzód i zatrzymał szyki trojańskie. Włócznię

dzierżył pośrodku i podniósł ją do góry. Usiedli wszyscy. Tak samo i Agamemnon

rozkazał usiąść wszystkim Achajom. Tymczasem zaś Atena i srebrnołuki Apollon

przybrali postać sępów. Z wysokiego dębu, poświęconego Zeusowi, z radością

patrzyli na tylu mężów: tak zwarte siedziały ich szyki i tak gęsto jeżyły się tarcze,

hełmy, włócznie.

Spomiędzy dziewięciu chętnych do walki Achajów los wyznaczył Ajasa. Ale w

pojedynku on i Hektor okazali się równi. Toteż na wezwanie heroldów przerwano

zmagania, które nikomu nie przyniosłyby zwycięstwa. Rycerze wymienili dary:

Hektor dał miecz nabijany srebrnymi gwoździami, razem z pochwą i pięknym

rzemieniem, Ajas zaś pas purpurowy.

Helenos był nie tylko wróżem i doradcą, lecz także dzielnym wojownikiem. Nosił

ogromny miecz tracki. W jednej z bitew ciął nim mocno skroń Dejpyrosa. Hełm

spadł z głowy i potoczył się pod nogi walczących, oczy zaś ugodzonego okryła

czarna noc śmierci. Gdy ujrzał to Menelaos, zdjęły go ból i żałość. Wyszedł ku

przodowi. Groził Helenosowi i potrząsał włócznią, ten zaś łuk naciągnął i strzałę

wypuścił. Trafił w napierśny pancerz Menelaosa; strzała odbiła się i odleciała daleko.

Natomiast z rozmachem rzucona włócznia Menelaosa ugodziła rękę Helenosa, która

trzymała łuk pięknie gładzony. Ranny natychmiast cofnął się ku towarzyszom i tak

śmierci uniknął; ale ramię zwisało bezwładnie, wlokąc jesionową włócznię. Dzielny

Agenor wyszarpnął ją z rany, rękę zaś przewiązał kawałkiem dobrze skręconej wełny

owczej ze sznura procy; giermek zawsze nosił ją przy nim.

Tyle mówi o Helenosie Iliada. W późniejszych jednak greckich legendach i

poematach ów syn Priama odgrywa rolę znaczniejszą, choć nie zawsze występuje w

świetle korzystnym.

Po śmierci Aleksandra Helena została żoną Dejfobosa. Tak postanowił sam król

Priam, choć o rękę pięknej kobiety bardzo zabiegał właśnie Helenos. Ten wybór niezmiernie

uraził znamienitego wróża, który był starszy od Dejfobosa. Oświadczył

więc, że nie będzie już bronił niewdzięcznego miasta. Porzucił Troję i osiadł w lasach

góry Ida. Tam odnaleźli go wysłannicy Achajów pod wodzą Odyseusza; ich bowiem

kapłan i wieszcz, Kalchas, oznajmił, że tylko Helenos wie, co trzeba uczynić, by

Troją padła z wyroku przeznaczenia. Odyseusz zdołał uzyskać od Helenosa owe

tajemnice siłą lub przekupstwem. Niektórzy powiadali nawet, że to właśnie Helenos

doradził Achajom, aby zbudowali drewnianego konia i wypełnili go dzielnymi

rycerzami.

Helenos miał dobre imię u Achajów także dlatego, że od samego początku

ostrzegał Trojan przed nieszczęściami, jakie ściągnie na miasto żegluga Aleksandra

do Sparty. Mity jednomyślnie utrzymywały, że po zdobyciu Troi i jej okolic

zwycięzcy darowali życie wróżowi. Natomiast nie było zgody co do dalszych losów

Helenosa. Jedni opowiadali, że osiadł on z grupą Trojan na półwyspie Chersonez, a

więc po drugiej stronie Hellespontu. Inni przedstawiali jego dzieje dramatyczniej:

przy podziale łupów miał się dostać wraz z Andromachą, wdową po Hektorze,

Neoptolemosowi, synowi Achillesa; służył swemu panu wiernie, a po jego śmierci

otrzymał jako udzielny książę ziemie aż nad Morzem Adriatyckim; pojął za żonę

Andromachę i założył później miasto Butrotum, naprzeciw wyspy zwanej dziś Korfu.

KSIĘGA SZÓSTA

TROJANKI

ANDROMACHA, ŻONA HEKTORA

W Iliadzie Andromacha ukazuje się po raz pierwszy wtedy właśnie, gdy Hektor,

posłuszny radom Helenosa, udaje się do miasta i prosi matkę o złożenie darów bogini

Atenie. Wstąpił też do domu Aleksandra, aby przywołać go na plac boju. Choć

Helena chciała gościa zatrzymać i podjąć, Hektor odmówił. Spieszył bowiem, żeby

raz jeszcze ujrzeć swoją żonę i maleńkiego synka. Ale nie zastał Andromachy w

domu. Od szafarki dowiedział się tyle:

- Kiedy wieść gruchnęła po mieście, że Trojanie ustępują w bitwie, Achajowie zaś

mocno napierają, pani wyszła z dzieckiem i służącą. Stoi teraz na wysokiej wieży

murów, płacze i zawodzi!

Hektor wybiegł z domu i szybko szedł z powrotem tą samą drogą, przez dobrze

zabudowane ulice. Kiedy był już przy Skajskiej Bramie - bo tamtędy zamierzał wyjść

z Troi na równinę - spotkał spieszącą mu naprzeciw małżonkę, z którą posag wziął

wielki, Andromachę, córkę Eetiona. Nie był to jednak ów Eetion, który wykupił

Likaona, sprzedanego przez Achillesa na wyspę Lemnos, lecz inny książę, władca

miasta Tebe i ludu Kilików. Okolice te leżały, jak się wydaje, na południe od góry

Ida, w żadnym bowiem wypadku nie może chodzić o daleką Cylicję, u południowych

wybrzeży Azji Mniejszej.

Razem z Andromacha szła służąca. Niosła na ręku dziecko, maleńkiego jeszcze,

ukochanego synka Hektora. Sam ojciec zwał go Skamandriosem, lecz wszyscy inni

dawali mu imię Astyanaks, czyli Pan Miasta, bo Hektor najdzielniej bronił Troi.

Uśmiechnął się Hektor i słowa nie mówiąc patrzył na synka. Andromacha stanęła

przy mężu. Za rękę mocno go ujęła i tak się ozwała:

- Najdroższy, zgubi cię twoja odwaga! Nie litujesz się ani nad maleńkim synkiem,

ani nade mną nieszczęsną, co wnet wdową po tobie zostanę! Bo już niedługo zabiją

cię Achajowie, kiedy wszyscy razem rzucą się hurmą. A dla mnie lepiej by było, gdy

ciebie nie stanie, pod ziemię się zapaść! Kiedy ty umrzesz, znikąd już nie będzie dla

mnie pociechy, same tylko cierpienia. Nie mam już ani ojca, ani też matki. Ojca

mojego zabił boski Achilles, kiedy zburzył miasto Kilików, pięknie zamieszkane,

Tebe o wysokich wieżach. Zabił Eetiona, ale zbroi z niego nie ściągnął. Lękał się w

sercu swoim tak postąpić. Spalił więc Eetiona razem z jego orężem pięknie

kowanym, i jeszcze mogiłę mu usypał; a wokół niej nimfy górskie, córki Zeusa,

zasadziły wiązy. Siedmiu zaś braci, com ich miała w domu, wszyscy w jednym dniu

poszli do Hadesu. Zabił ich szybkonogi, boski Achilles, kiedy paśli powolne krowy i

białe owce. A matkę moją, co królowała u stóp lesistego Plakosu, aż tutaj

przyprowadził, razem z całą zdobyczą. Uwolnił ją później za okupem ogromnym, ale

ona wnet potem w domu swego ojca zginęła od strzały Artemidy łuczniczki. Więc ty,

Hektorze, jesteś mi teraz i ojcem, i matką, i bratem, tyś moim miłym mężem! Zlituj

się, zostań tutaj na wieży, żebyś syna sierotą nie uczynił, a żony wdową! Ludzi ustaw

przy drzewie figowym, bo od tamtej strony najłatwiej podejść ku miastu i na mur się

wedrzeć. Już trzy razy właśnie tamtędy próbowali przedostać się najlepsi z Achajów.

Może tak im doradził któryś z mądrych wróżbitów, a może po prostu ich samych

duch ku temu popchnął.

Odpowiedział jej na to Hektor o lśniącym hełmie:

- I ja troszczę się o to wszystko, moja żono. Ale bardzo bym się wstydził i Trojan, i

Trojanek w długich sukniach, gdybym jak tchórz bitwy unikał. Na to mi serce nie

pozwoli. Bo zwykłem zawsze być dzielny i walczyć w pierwszym szeregu Trojan;

tak bronię wielkiej sławy ojca i swej własnej. Dobrze jednak wiem w sercu i w duszy,

że przyjdzie dzień, w którym zginie święte Ilios, i lud Priama, i sam Priam, włócznik

niezrównany! Lecz nie tyle boleję nad Trojanami, nad Hekabą i królem Priamem, i

nie nad braćmi, choć wielu ich, jakże dzielnych, legnie w kurzawie - ile właśnie nad

tobą! Weźmie cię, łzami zalaną, któryś z Achajów w spiż zakutych. Ostatni to będzie

dzień twojej wolności. Będziesz żyła gdzieś w Argos, tkając dla swej pani. Wodę

będziesz nosiła ze źródła, niechętnie, lecz zmusi cię los twardy. A może powie ktoś

wtedy, widząc łzy twoje: Oto żona Hektora, co był najwaleczniejszy ze wszystkich

Trojan, kiedy wojowano o Ilios! Tak właśnie może ktoś powie. A w tobie ból znowu

ożyje, że nie masz już męża dzielnego, który z niewoli mógłby cię wyrwać. Lecz

mnie niech ziemia grobu wpierw przykryje, nim krzyk twój miałbym usłyszeć, kiedy

wlec cię będą!

Tak powiedział i ręce wyciągnął do synka. Ale dziecko przytuliło się mocniej do

piersi piastunki i zaczęło płakać. Przestraszył je widok ojca - spiżowy hełm i kita z

końskich włosów, co groźnie się chwiała u wierzchołka. Roześmieli się oboje, ojciec

i matka. Hektor więc zaraz zdjął hełm z głowy i położył go na ziemi. Potem ucałował

synka i na ręku go podrzucił. Tak przy tym się modlił do Zeusa i do innych bogów:

- Zeusie i bogowie wszyscy! Sprawcie, aby ten oto syn mój stał się jak ja sam

sławny wśród Trojan! Dajcie, żeby był silny i możnie władał miastem! Niechby rzekł

ktoś o nim, gdy będzie wracał z bitwy: O wiele on lepszy od swojego ojca! Niech

powraca ze skrwawioną zbroją wroga, a matka niechże się cieszy wówczas w swym

sercu!

Rzekł i oddał synka w ramiona żony. Ona przez łzy się śmiała i przytuliła dziecko

do piersi. Żałość zdjęła Hektora, gdy to ujrzał, więc ręką ją pogładził i powiedział:

- Najdroższa, nie smuć się tak bardzo w swym sercu. Wbrew wyrokowi losu żaden

mężczyzna nie wpędzi mnie do Hadesu. A swego przeznaczenia, tego jestem pewien,

nie uniknie nikt z ludzi, skoro się już urodził - czy człowiek to zły, czy też dobry. Idź

więc do domu i zajmij się pracą, krosnami i kądzielą, dopilnuj też dziewcząt. A

wojna jest sprawą każdego mężczyzny urodzonego w Troi, moją zaś nade wszystko.

Potem włożył na głowę hełm ozdobiony końską kitą, a miła jego żona poszła w

stronę domu. Wciąż jednak w tył się oglądała i gęste łzy roniła.

Los za to oszczędził jej widoku najokropniejszego: nie widziała śmiertelnej walki

swego męża z Achillesem. Nikt bowiem jej nie powiedział, że Hektor został przed

murami.

Tkała więc w głębi domu purpurową, podwójną tkaninę i zdobiła ją wyszywając

kwiaty. Dziewczętom zaś rozkazała postawić nad ogniem wielki trójnóg, żeby

Hektor, gdy z bitwy powróci, mógł się wykąpać w ciepłej wodzie. Nie wiedziała,

niemądra, że daleko od kąpieli sowiooka Atena zabiła go rękoma Achillesa! Kiedy

więc usłyszała wycia i jęki od strony wieży, zatrzęsły się jej kolana i wrzeciono z ręki

wypadło. Zaraz też powiedziała pięknowłosym dziewczętom:

- Szybko, niech dwie ze mną pójdą, muszę zobaczyć, co się tam stało! Usłyszałam

głos mojej świekry, Hekaby! A mnie samej serce skacze aż do gardła i zdrętwiały mi

kolana. Jakieś nieszczęście tuż, tuż grozi dzieciom Priama! Żeby przepadły moje

słowa! Ale boję się bardzo, że boski Achilles odciął śmiałego Hektora od miasta i

ściga go przez błonia! Tak by skończył z tą jego straceńczą odwagą, co nigdy go nie

odstępuje. Bo nie zdzierży Hektor w tłumie mężczyzn, lecz zawsze wybiega daleko

do przodu. Przed nikim nie chce się cofnąć!

Wybiegła z domu jak oszalała, a serce w niej kołatało. Razem z panią spieszyły też

dziewczęta. Kiedy wstąpiła na wieżę, gdzie była gromada ludzi, stanęła na murze i

rozglądnęła się wokół. Ujrzała, jak Hektor włóczony jest przed miastem - a szybkie

konie już go ciągnęły bezlitośnie ku okrętom achajskim. Wtedy czarna noc przykryła

jej oczy. Osunęła się do tyłu i uleciała z niej dusza. Spadło precz barwne

przystrojenie głowy: diadem, siatka na włosy, przepaska i welon, co dała go złocista

Afrodyta w dniu, w którym Hektor zabierał ją z domu Eetiona po złożeniu

niezliczonych darów ślubnych. Stanęły koło Andromachy siostry męża i bratowe.

Trzymały ją pośród siebie, bo z bólu życia chciała się pozbawić. A skoro już przyszła

do sił i serce w niej ożyło, płacząc tak zaczęła zawodzić:

- Nieszczęsnam ja, Hektorze! To samo nam obojgu było przeznaczone, kiedyśmy

się rodzili - ty w Troi, w domu Priama, a ja w Tebe, u stóp lesistej góry Plakos, w

domu Eetiona. Chował mnie, kiedym była maleńka, nieszczęsny nieszczęsną! Oby

mnie nigdy nie był spłodził! Ty schodzisz teraz w dół, ku Hadesowi w otchłaniach

ziemi, a mnie zostawiasz wdową w żalu nieutulonym. Synek zaś jeszcze taki

maleńki, cośmy go zrodzili oboje! Nie będziesz mu Hektorze pomocą, skoroś zginął,

ani on tobie. Bo jeśli nawet żywy wyjdzie z tej straszliwej wojny, to i tak już na

zawsze tylko trud go będzie czekał i cierpienia. Ziemię zabiorą mu obcy. Ale

sieroctwo pozbawia chłopca nawet zabawy z rówieśnikami. Smutny jest zawsze i łez

ma pełne oczy. Więc prosząc idzie do przyjaciół ojca. Tego za płaszcz pociągnie,

tamtego za chiton. Zlituje się któryś, poda mu dzbanuszek na chwilę, ale tylko tyle,

żeby wargi zwilżył, nie podniebienie. A ktoś inny, kto ma oboje rodziców przy życiu,

wyrzuci go z uczty, zbije i zwymyśla:

- Precz stąd uciekaj! Twój ojciec nie ucztuje z nami!

Z płaczem więc wraca chłopiec do swojej matki, wdowy. Dotąd Astyanaks jadał

na kolanach ojca tylko szpik z kości i samą tłustość z owieczek. A kiedy sen go

ogarniał i odchodził od zabaw dziecinnych, zasypiał na łóżku, w ramionach

piastunki, z sercem pełnym rozkosznej radości. Nazwali go Trojanie Astyanaksem,

bo jego ojciec sam bronił wież i wielkich murów. Teraz przy wygiętych okrętach

zeżre cię, Hektorze, robactwo. Zeżre cię, nagiego, kiedy już psy się nasycą. A tutaj w

domu leżą twoje szaty, cienkie i wdzięczne, tkane przez kobiety. Spalę je wszystkie

w wielkim ogniu, bo żaden z nich pożytek, już ich nie przywdziejesz! Została ci tylko

sława u Trojan i Trojanek.

Stało się jednak inaczej. Ciało Hektora powróciło do Troi, wykupione przez

Priama. Andromacha mogła więc powtórzyć swoje skargi przy zwłokach:

- Mężu mój, zginąłeś tak młodo, przed czasem, a mnie wdową zostawiłeś w domu!

Chłopiec, cośmy go zrodzili oboje, nieszczęśni, bardzo jeszcze maleńki. Wiem

dobrze, że lat męskich nie dojdzie, wcześniej bowiem to miasto runie od szczytów po

same posady. Runie, bo ty zginąłeś, coś je osłaniał, coś bronił jego kobiet i dzieci.

Wszystkie je uwiozą wklęsłe okręty, mnie także. Ty, moje dziecko, albo ze mną

pójdziesz do niewoli i będziesz ciężko pracował dla bezlitosnego pana, albo też

któryś z Achajów strąci cię z murów, na śmierć marną. Tak zemści się za to, że

Hektor zabił mu brata, ojca lub syna. Wielu przecież Achajów gryzie przezeń ziemię.

Nie był łagodny twój ojciec w bitwie. Zostawiłeś, Hektorze, swoim rodzicem płacz i

ból, mnie jednak cierpienie najsroższe, bo umierając rąk ku mnie z łoża nie

podniosłeś. Nie rzekłeś też słowa, o którym bym zawsze pamiętała, płacząc całe dnie

i noce.

ANDROMACHA W NIEWOLI

Mity zgodnie opowiadały, że po zdobyciu Troi Andromacha przypadła w udziale

synowi Achillesa, Neoptolemosowi. A przecież to właśnie on był zabójcą małego

Astyanaksa, on zrzucił go z murów! Ale z samą Andromachą pan jej obchodził się

dobrze. Zabrał ją do swego księstwa. Według jednych była to ojczyzna Achillesa,

Ftyja w Tessalii, według innych natomiast Epir nad Morzem Adriatyckim.

Andromacha dała mu syna, lecz była tylko niewolnicą. Neoptolemos bowiem ożenił

się z Hermioną, córką Heleny i Menelaosa; małżeństwo to pozostało bezdzietne.

Dramat Eurypidesa Andromacha, wystawiony zapewne w roku 426 przed naszą

erą, przedstawia ponurą chwilę, kiedy brance zagroziła śmierć ze strony Hermiony.

Stało się to wówczas, gdy Neoptolemos wyjechał do wyroczni Apollona w Delfach.

Zawistna Hermiona uznała, że nadarza się najlepsza sposobność, aby raz na zawsze

pozbyć się rywalki. Pomóc miał jej w tym ojciec, Menelaos, którego umyślnie

przyzwała ze Sparty. Ponieważ Andromacha przewidywała, co jej grozi, przezornie

schroniła się przy ołtarzu bogini Tetydy, matki Achillesa. Była zupełnie samotna, nie

mogła liczyć na nikogo. Wprawdzie potajemnie zawiadomiła Peleusa, ojca Achillesa,

ale starzec mieszkał w innym mieście, w Farsalos.

Tymczasem pyszna Hermiona starała się zmusić Andromachę do opuszczenia

ołtarza groźbami i wyzwiskami.

- Ten złoty strój, co go mam na włosach, i te barwne suknie nie tutaj otrzymałam!

Przywiozłam je z sobą! Mój ojciec, Menelaos, darował mi to wszystko, razem z

bogatą wyprawą. Chciał, bym mogła się przyodziać jak przystoi wolnej kobiecie. Ty

jesteś tylko niewolnicą, i to zdobyczną! I jeszcze dążysz do tego, żeby ten dom

zagarnąć i mnie stąd wyrzucić! To twoje czary sprawiły, że mąż mnie nienawidzi! A i

to także, że jestem bezpłodna! Zdatne do takich zbrodni są azjatyckie kobiety! Ale ja

nie puszczę tego bezkarnie. Umrzesz, nic ci nie pomoże ten ołtarz Tetydy. A choćby

nawet któryś z bogów lub ludzi zdołał cię uratować, to i tak musiałabyś najpierw

wyzbyć się tej dumy, co tylko szczęściu przystoi. Tak, musisz się ukorzyć, paść mi

do kolan, dom mój sprzątać i zmywać! Musisz wreszcie zrozumieć, gdzie się

znajdujesz! Tu nie ma Hektora, nie ma Priama i jego złota. To miasto helleńskie. A ty

jakże tu postępujesz, jak się zachowujesz? Doszło już nawet do tego, że śpisz z

synem człowieka, który zabił twojego męża, i dzieci mu rodzisz!

Skoro na nic się nie zdały te słowa, Hermiona odeszła, rzucając jednak tajemniczą

pogróżkę:

- I tak opuścisz to miejsce, choćby nawet płynął wokół ołów roztopiony!

Na wszystkie obelżywości i pogróżki Andromacha mogła odpowiedzieć tylko

smutnym stwierdzeniem:

- To straszne, że bogowie dali nam środki przeciw jadowitym żmijom, nikt jednak

nie wynalazł lekarstwa na rzecz gorszą od węża i ognia: na złą kobietę. Takim

jesteśmy nieszczęściem dla ludzi!

Wkrótce stanął przed Andromachą sam Menelaos, prowadząc jej synka. Zagroził:

- Wybieraj, kto ma zginąć: ty czy też dziecko!

Matka wybrała śmierć swoją. Odeszła od ołtarza, ale po to tylko, żeby się

dowiedzieć:

- Zginiecie oboje - i ty, i dziecko!

Daremne były wszelkie błagania. W ostatniej jednak chwili przybył stary Peleus.

Kilka jego stanowczych słów wystarczyło, by Menelaos nie tylko wypuścił z więzów

Andromachę i jej synka, lecz nawet sam tchórzliwie uciekł z Tessalii.

Teraz z kolei Hermiona zaczęła drżeć o swoje życie: co będzie, gdy wróci

Neoptolemos i dowie się o wszystkim? Na szczęście wcześniej zawitał do pałacu

Orestes, syn Agamemnona i Klitąjmnestry; niegdyś Hermiona była z nim zaręczona.

Otóż Orestes od razu zgodził się zabrać z sobą Hermionę i odwieźć ją do domu

rodzicielskiego, do Sparty.

Wkrótce po ich ucieczce starzec Peleus dowiedział się, że Neoptołema zdradziecko

zamordowano w Delfach, i to właśnie z namowy Orestesa! Andromacha znowu

została sama. Ulitowała się wszelako nad matką swego prawnuka bogini Tetyda;

przykazała, by Andromacha odeszła na zachód, do Epiru, i tam poślubiła Helenosa.

Portret Andromachy skreślony przez Eurypidesa na pewno nie dorównuje

wzruszającej prostocie tego, co o żonie Hektora mówi Iliada. Trzeba jednak

przyznać, że i w samej Iliadzie żadna z postaci niewieścich nie jest przedstawiona tak

pięknie, jak właśnie Andromacha - choć przecież los córek Priama i jego żony był

równie tragiczny.

KASSANDRA

Spośród licznych córek Priama Iliada podaje imiona tylko trzech.

Laodika, najurodziwsza z wszystkich, wyszła za mąż za Helikaona. Jego ojciec,

Antenor, zaliczał się do starszyzny Trojan, był przyjacielem samego króla.

Medesykastę miał Priam z jedną ze swych nałożnic. Jej mąż, Imbrios, mieszkał

niedaleko Troi. Kiedy przybyli Achajowie, schronił się wraz z żoną w murach grodu,

a Priam okazywał mu względy niby rodzonemu synowi. Do bitwy Imbrios wychodził

ramię w ramię z Trojanami i w walce znalazł śmierć. Poeta tak to opisuje:

Włócznia Teukrosa raziła go w głowę, tuż za uchem. Imbrios padł jak jesion na

szczycie wysokiej góry, z dala widocznej; jak jesion, który, podcięty spiżowym

toporem, chyli się i z wolna dotyka ziemi listowiem. Tak upadł Imbrios, a spiżowy

pancerz głośno na nim zadźwięczał. Rzucił się Teukros, aby zbroję zedrzeć. Ruszył

też Hektor, bo chciał zwłoki osłonić. Ale Teukros i jego brat Ajas już porwali ciało.

Nieśli je jak dwa lwy niosą kozę, wyrwaną psom o ostrych zębach; wysoko nad

ziemią dźwigają ją przez gęste zarośla, a mocno trzymają w pyskach. Potem obaj

ściągnęli zbroję z Imbriosa. Jego głowę Ajas odciął od szyi i rzucił w tłum jak piłkę.

Upadła w kurz ziemi, tuż pod nogami Hektora. Tak zginął mąż Medesykasty.

Trzecią córką Priama, o której wspomina Iliada, była Kassandra. Z dalekiego kraju

przyjechał młodzieniec imieniem Otryoneus. Olśniony urodą dziewczyny, prosił

Priama:

- Wezmę Kassandrę za żonę nawet bez posagu! I to jeszcze przyrzekam, że

wypędzę Achajów z ziemi trojańskiej!

Priam więc obiecał, że da mu Kassandrę. Otryoneus zaś, ufając jego słowu,

walczył dzielnie. Dosięgła go jednak błyszcząca włócznia z ręki Idomeneja. Nie

powstrzymał ostrza spiżowy pancerz, utkwiło w środku brzucha. Otryoneus runął z

hałasem, a Idomenej wolał głośno:

- Ortyoneusie, chwalił cię będę ponad wszystkich śmiertelnych, jeśli tego

dokonasz, coś przyrzekł Priamowi, w zamian za córkę! Ale i my dotrzymalibyśmy

słowa; szkoda, żeśmy nie zmówili się z tobą! Dostałbyś najpiękniejszą z córek

naszego króla! Z Argos sprowadzilibyśmy ją tutaj. A ty byś za to razem z nami

zdobywał piękne miasto Ilios. Chodźże już teraz, porozmawiamy o ślubie tam, przy

okrętach morze prujących! Bo nie najgorsi z nas druhowie panny młodej!

Tak powiedział i jął wlec Ortyoneusa za nogę ku swoim, by zbroję zedrzeć.

Wystąpił wtedy do przodu Azjos. Przybył on Trojanom z pomocą, wiodąc ludzi,

którzy siedzieli nad Hellespontem, koło Abydos, Sestos, Arisby. Teraz ruszył do

przodu, pragnąc ocalić zwłoki druha, narzeczonego Kassandry. Szedł pieszo, ale

woźnica trzymał konie tuż za nim, tak że dyszały mu wprost w plecy. Chciał ugodzić

Idomeneja, ale ten go uprzedził. Raził Azjosa w szyję tuż pod podbródkiem;

włócznia przeszła cała.

Azjos upadł jak dąb albo topola, albo też sosna wysoka, którą gdzieś w górach

cieśle podcięli ostrzem toporów, żeby budować okręt. Tak właśnie leżał wyciągnięty

przed końmi i rydwanem. Zgrzytał zębami i skrwawiony piasek drapał rękoma. Jego

zaś woźnicy strach poraził rozum: nie śmiał uciec przed wrogiem, koni w tył

zawrócić! Toteż mężny Antyloch przebił go włócznią przez sam środek. Spiżowy

pancerz nie powstrzymał ostrza, które przeszło przez brzuch cały. Woźnica runął na

ziemię ze wspaniałego rydwanu, ciężko łapiąc powietrze, a konie Antyloch pognał od

Trojan ku Achajom.

Śmierć Azjosa zabolała Dejfobosa. Podszedł blisko ku Idomenejowi i cisnął weń

włócznię, Ale tamten spostrzegł ją w porę i uniknął spiżowego ostrza. Ukrył się pod

okrągłą tarczą, którą zawsze nosił przy sobie. Była dobrze zrobiona ze skór wolich i

ze spiżowej blachy, a od wnętrza miała dwa pręty. Idomenej więc cały ukrył się pod

tarczą, a włócznia przeleciała nad nią; głucho zahuczał puklerz, kiedy pocisk

przemknął tuż górą.

Nie na darmo jednak Dejfobos wypuścił włócznię z mocarnej swej ręki. Ugodził

Hypenora. Ranił go w wątrobę, tuż pod osierdziem, a jemu od razu ugięły się kolana.

Dejfobos bardzo się chełpił i głośno krzyczał:

- Azjos nie będzie leżał niepomszczony! Coś mi się zdaje, że teraz cieszy się w

sercu swoim! Idzie ku bramom potężnego Hadesu, ale posłałem mu towarzysza!

Takie to boje toczyły się wokół zwłok narzeczonego Kassandry.

Ją samą tylko raz spotykamy w Iliadzie, na tle takiej sceny:

Priam udał się do namiotu Achillesa; aby wykupić od niego ciało Hektora. Wielu

w Troi wątpiło, czy król wróci żywy. Ale oto rankiem dnia następnego, gdy tylko

jutrzenka w szafranowej szacie zajaśniała nad ziemią, Kassandra, podobna do

złocistej Afrodyty, wstąpiła na sam szczyt trojańskiego zamku, na Pergamon.

Stamtąd pierwsza ujrzała, że miły ojciec wraca przez błonia nad Skamandrem; stał na

rydwanie, a przy nim kroczył herold. Dostrzegła też, że w tyle idą muły niosąc łoże

ze zwłokami. Dziewczyna zaczęła wówczas przeraźliwie jęczeć i krzyczeć, by

usłyszało ją całe miasto:

- Trojanie i Trojanki, zobaczcie Hektora! Wyjdźcie mu na spotkanie! Kiedy żył, z

radością go witaliście, ile razy wracał do miasta po bitwie. Bo wielką był pociechą

dla miasta i ludu!

Na tym kończy się rola Kassandry w Iliadzie. O losie zaś, który ją spotkał później,

krótko wspomina Odyseja:

Po zniszczeniu Troi, przy podziale zdobyczy, Kassandra dostała się jako branka

samemu Agamemnonowi. Zawiózł on dziewczynę za morze, do Hellady, do swego

zamku w Mykenach. Tam zginęli oboje z ręki Klitajmnestry, żony Agamemnona, i

jej kochanka, Ajgista. Duch króla Myken, wywołany ze świata zmarłych przez

Odyseusza, tak o tym opowiada:

- To Ajgistos zgotował mi śmierć i zgubę. Zabił mnie do spółki z moją żoną

przeklętą. Najpierw zaprosił do domu i podjął ucztą, a potem zarżnął jak woła nad

żłobem. A wokół mnie bezlitośnie zabijano towarzyszy, właśnie jak się rżnie świnie

o kłach białych, gdy człowiek bogaty wyprawia ślub albo ucztę składkową, albo też

wspaniałe przyjęcie. Patrzyłeś na śmierć wielu ludzi, gdy ginęli w pojedynku albo w

ciżbie bitewnej. Gdybyś jednak to ujrzał, litość przejęłaby twoje serce jak nigdy.

Leżeliśmy w megaronie wokół krateru i pełnych stołów, a cała podłoga krwią dymiła.

Usłyszałem wtedy najżałośniejszy krzyk córki Priama, Kassandry. Tuż przy mnie

zabiła ją podstępna Klitajmnestra. Ja usiłowałem ręce podnieść, ale opadły na ziemię.

Umierałem mieczem przebity. A ta suka odeszła precz! Nie zamknęła mi oczu i ust

swoją ręką, choć przecież odchodziłem już do Hadesu. Nie ma nic ohydniejszego i

nic bardziej psiego nad kobietę, jeśli już zły zamysł w swym sercu poweźmie. A

właśnie taką rzecz straszliwą ona uknuła i zgotowała zabójstwo ślubnemu mężowi. Ja

zaś myślałem, że gdy przyjadę, dzieci i domownicy czule mnie przywitają! Nikt jej

nie dorówna w zbrodniczych podstępach. Ale przez to i sama na siebie hańbę

ściągnęła, i na wszystkie kobiety w przyszłości, choćby nawet i zacne!

Tyle więc, i tylko tyle mówią o Kassandrze oba poematy przypisywane Homerowi.

Ale późniejsi pisarze greccy i rzymscy zupełnie zmienili charakter tej postaci.

Uczynili z niej wieszczkę. I to wieszczkę tragiczną, bo jej ostrzeżenia i

przepowiednie są daremne, nikt nie zwraca na nie uwagi.

Jedna z dość późnych legend opowiadała, w jaki to sposób Kassandra otrzymała

dar widzenia przyszłości:

Zakochał się w dziewczynie sam bóg Apollon. Zaprzysiągł, że uczyni ją

wieszczką, jeśli tylko będzie mu powolna. Córka Priama pozornie przystała na ten

niezbyt zbożny układ. Kiedy wszakże bóg tchnął w nią ducha jasnowidzenia, ona nie

spełniła obietnicy. Apollon nie mógł już cofnąć swego daru. Zapowiedział jednak:

- Będziesz znała przyszłość, lecz twoim słowom nikt nie da wiary!

Kassandra więc daremnie biadała i ostrzegała, by nie pozwolić Aleksandrowi na

żeglugę do Sparty. Potem zaś, gdy powrócił on z Heleną, na próżno nawoływała, by

odesłać ją z powrotem.

W Odprawie posłów greckich Kochanowski pięknie wyraża gorzkie poczucie

bezsilności wzgardzonej prorokini. Kładzie w usta Kassandry te słowa:

Po co mię próżno, srogi Apollo, trapisz,

Który, wieszczego ducha dawszy, nie dałeś

Wagi w słowiech, ale me wszystki proroctwa

Na wiatr idą nie mając u ludzi więcej

Wiary nad baśni próżne i sny znikome?

A przed oczyma Kassandry wciąż się jawi straszliwy obraz upadku miasta:

Czujcie, stróże: noc idzie, noc podejźrana.

Wielki ogień ma powstać, tak wielki ogień,

Że wszytko jako w biały dzień widać będzie.

Ale nazajutrz zaś nic widać nie będzie.

Wtenczas, ojcze, ani już bogom swym dufaj,

Ani się poświęconych ołtarzów łapaj:

Okrutnego lwa szczenię za tobą bieży,

Które cię paznoktami przejmie ostrymi

I krwią twoją swe gardło głodne nasyci.

Syny wszystki pobiją, dziewki w niewolę

Zabiorą; drugie gwoli trupom umarłym

Na ich grobiech bić będą. Matko, ty dziatek

Swoich płakać nie będziesz, ale wyć będziesz!

Szczenię lwa, które rozszarpie Priama, to syn Achillesa, Neoptolemos; właśnie on

bowiem, jak już mówiliśmy, zabił starego króla Troi przy ołtarzu Zeusa. Co

natomiast oznaczają owe dziwne słowa wieszczki, że Hekaba wyć będzie po utracie

swych dzieci?

HEKABA I HEKTOR

Na wschód od trojańskich włości, nad rzeką Sangarios, siedział możny lud

Frygów. Kiedy Priam był młody, pomagał im w walce z Amazonkami, które

nienawidzą mężczyzn. Potem związki jeszcze się zacieśniły, bo Priam wziął za żonę

Hekabę, córkę frygijskiego króla. Toteż gdy Troja znalazła się w niebezpieczeństwie,

przybył stamtąd oddział zbrojnych pod wodzą Azjosa, brata Hekaby; nie należy

jednak mylić go z tym Azjosem, który zginął z ręki Idomeneja.

Iliada ukazuje Hekabę kilkakrotnie; zawsze jako matkę, która trwoży się o życie

synów i rozpacza po ich śmierci.

Pamiętamy, że Hektor przyjechał z pola bitwy do miasta, doradził mu bowiem

Helenos, by odszukał matkę i wyprawił ją z darami do świątyni. Otóż spotkał

Hekabę, gdy tylko wszedł do domu Priama; właśnie odprowadzała Laodikę do jej

mieszkania. Matka natychmiast mocno ujęła rękę syna i tak się ozwała:

- Dziecko moje, czemuż to zostawiłeś wojnę okrutną? Czemuż tu wstąpiłeś?

Pewnie bardzo tam nacierają przeklęci synowie Achajów! Pewnie już są pod

miastem, a tobie serce poradziło przyjść tutaj i z zamku podnieść ręce ku Zeusowi!

Poczekaj więc chwilę! Przyniosę ci wina jak miód słodkiego, żebyś najpierw wylał je

na ofiarę Zeusowi i innym bogom nieśmiertelnym, a potem sam też się pokrzepił.

Wino przydaje sił mężczyźnie, co jak ty się zmęczył, walcząc w obronie swoich!

Ale Hektor odmówił. Bał się, że napój go osłabi. Nie chciał też wylewać ciemnego

wina Zeusowi na ofiarę nie obmytą ręką i nie chciał się modlić, splamiony krwią i

błotem. Prosił natomiast, by matka poszła do świątyni Ateny wraz ze starszymi

niewiastami; niech złożą bogini dary, niech ślubują wspaniałą ofiarę, błagając o litość

nad miastem, bo świetny włócznik Diomedes mocno napiera na trojańskie szyki!

Zaraz potem Hektor pospieszył szukać Aleksandra, choć go nie znosił i wprost

powiedział matce:

- Oby go ziemia wreszcie pochłonęła! Zeus zesłał go na straszliwe nieszczęście

Trojanom, wielkodusznemu Priamowi i jego synom! Ciężki kamień spadłby mi z

serca, gdybym ujrzał, że już zstępuje do Hadesu!

Hekaba natomiast, posłuszna prośbie syna, rozesłała dziewczęta po mieście, by

wezwały staruszki. Sama zaś zeszła do sklepionej komory. Leżało tam mnóstwo

barwnych szat, utkanych rękami kobiet z Sydonu; Aleksander przywiózł owe

niewiasty stamtąd, gdy żeglował po szerokim morzu, wracając z Heleną. Z tych

właśnie szat Hekaba wybrała najpiękniej zdobioną i największą, co błyszczała jak

gwiazda, a leżała na samym spodzie.

Kiedy przyszła wraz z kobietami do świą___________tyni Ateny, na szczycie miasta, bramy

otworzyła pięknolica Teano, żona Antenora; bo ją to Trojanie ustanowili kapłanką

bogini. Wszystkie niewiasty błagalnie zawodząc podniosły ręce ku Atenie, Teano zaś

położyła szatę na kolanach Ateny o włosach złotych i tak się modliła do córki

wielkiego Zeusa:

- Ateno, pani, miast obrończyni, boska wśród bogiń! Złam wreszcie włócznię

Diomedesa! Spraw, by on sam padł na ziemię przed Skajską Bramą! Ofiarujemy ci

wtedy dwanaście jałówek jednorocznych i jarzmem nie tkniętych - jeśli tylko

zlitujesz się nad miastem, nad kobietami Trojan i małymi dziećmi!

Lecz Pallas Atena wstrząsnęła głową przecząco...

Spotykamy następnie Hekabę pod koniec poematu. Jest to dramatyczna chwila.

Wszyscy wojownicy trojańscy, uciekając przed potężnym Achillesem, już schronili

się za mury grodu. Tylko Hektor stał niewzruszony przed Skajską Bramą. Próżno

błagał go ojciec, rwąc sobie garściami siwe włosy. Matka zawodziła płacząc.

Rozchyliła suknię i ukazując pierś tak wołała:

- Hektorze, dziecko moje, niechże ta pierś cię wzruszy, zmiłuj się nade mną!

Wspomnij, synu drogi, jak niegdyś płacz twój piersią koiłam! Broń się przed tym

strasznym człowiekiem zza muru, sam przeciw niemu nie stawaj! Kiedy ten okrutnik

cię zabije, nie będę mogła płakać przy marach twoich, mój kwiecie najmilszy,

któregom urodziła! Ani żona cię nie opłacze! Psy cię rozszarpią daleko od nas, przy

okrętach Argiwów!

Nie posłuchał jej Hektor, bo taka była wola bogów, by zginął z ręki Achillesa.

Uląkł się dopiero wówczas, gdy zobaczył groźnego księcia Myrmidonów. Uciekając

przed nim, trzy razy szybkim biegiem okrążył miasto Priama. Ale właśnie wtedy

zwiodła go podstępem sama bogini Atena. Przybrała bowiem postać i głos Dejfobosa.

Stanęła niespodzianie przed Hektorem i tak się ozwała:

- Bracie mój, coś bardzo napiera na ciebie chyży Achilles! Rączo cię ściga wokół

murów miasta! Zatrzymajmy się więc w tym miejscu i razem walczmy z nim mężnie!

Odpowiedział Hektor wysoki, o błyszczącym hełmie:

- Dejfobosie, już i przedtem byłeś mi doprawdy najdroższy spośród wszystkich

braci, ilu ich zrodzili Priam i Hekaba. A teraz jeszcze bardziej cenię cię w swym

sercu. Bo dla mnie odważyłeś się wyjść poza mury, kiedyś ujrzał na własne oczy, co

się tu dzieje. Wszyscy zaś inni siedzą tam w środku!

Zatrzymał się więc Hektor, wierzył bowiem, że nie sam podejmuje walkę z

Achillesem. Ale w tejże chwili ów rzekomy Dejfobos znikł. Hektor spostrzegł to

wówczas dopiero, gdy włócznia, którą cisnął w Achillesa, odbiła się od tarczy

przeciwnika, nie miał drugiej przy sobie. Krzyknął więc wielkim głosem na

Dejfobosa, żeby podał mu swoją. Lecz nikogo nie było w pobliżu. Rzekł wtedy

Hektor:

- To koniec. Tak, bogowie już mnie przyzwali na zgubę pewną. Myślałem, że

dzielny Dejfobos stoi przy mnie. Ale on jest gdzieś tam na murach, a mnie zwiodła

Atena. Zła śmierć już blisko, już niedaleko. Nie ma ucieczki. Widocznie dawno tak

postanowili Zeus i Apollon, choć przedtem obaj życzliwie mnie osłaniali. Teraz los

mnie dosięga. Obym tylko nie sczezł tu marnie i niesławnie! Muszę dokonać czegoś

wielkiego, o czym by i potomni wiedzieli!

Obnażył ogromny miecz i runął na Achillesa jak orzeł, który poprzez ciemne

chmury zstępuje na pole, żeby schwytać wątłą owieczkę lub bojaźliwego zająca.

Także Achilles rzucił się do przodu. Cisnął włócznię i trafił w jedyne miejsce nie

osłonięte zbroją: w szyję koło obojczyka. Ostrze przeszło na wylot, tętnicy jednak nie

przecięło.

Kiedy Hektor w kurz się osunął, Achilles krzyknął nad nim chełpliwie:

- Wierzyłeś, gdyś zbroję ściągał z Patroklosa, że ci to ujdzie bezkarnie. O mnie nie

myślałeś, bom był daleko. Głupcze! Ja, mściciel, pozostałem przy okrętach, znacznie

silniejszy. Toteż cię powaliłem. Teraz ciało twe szpetnie rozciągną psy i ptaki, a

Patroklosowi piękny pogrzeb wyprawią Achajowie!

Hektor, choć tchu mu już nie stawało, jeszcze prosił zabójcę:

- Błagam cię na twoją duszę, na twoje kolana, na rodziców twoich! Nie pozwól,

żeby mnie psy rozszarpały przy okrętach Achajów! Dostaniesz za to dosyć spiżu i

złota, przyślą ci dary mój ojciec i matka! Wydaj moje zwłoki, żeby Trojanie i

Trojanki spalili je ogniem!

Spojrzał nań spode łba Achilles i tak odpowiedział:

- Nie proś mnie, psie, na moje kolana i na moich rodziców! Bo gdyby tylko sił mi

starczyło i wściekłości, sam bym odrywał i żarł twoje mięso! Nikogo nie będzie, kto

by psy od twojej głowy odganiał! Choćby nawet wykup ofiarowali dziesięć i

dwadzieścia razy nieprzeliczony, choćby jeszcze więcej przyrzekli! Choćby nawet

Priam chciał złotem twoje ciało odważyć! Nie będzie cię matka opłakiwała na

marach, bo psy cię rozwloką i ptaki! Hektor, już umierający, rzekł do niego:

- Patrzę na ciebie i znam cię dobrze! Wiedziałem, że moje słowa nie zdadzą się na

nic. Żelazne masz serce. Ale pomyśl o tym, że pomszczą mnie rozgniewani bogowie.

Przyjdzie dzień, w którym Parys i Apollon zabiją cię przy Skajskiej Bramie, choć taki

jesteś dzielny!

Tak powiedział i zaraz śmierć go okryła. Dusza uleciała z członków i poszła do

Hadesu, płacząc nad swym losem, bo zostawiała męskość i młodość.

Zwycięzca przedziurawił nogi Hektora pomiędzy piętą a kostką. Przeciągnął

tamtędy rzemień z wolej skóry i uwiązał u rydwanu. Potem na wóz wskoczył i

biczem pognał konie. Kurz wzbił się nad ciałem Hektora. Czarne włosy walały się

wokół, cała zaś głowa, niegdyś tak wdzięczna, w pyle się tarzała. Tak to Zeus

pozwolił wrogom hańbić zwłoki bohatera na jego ziemi ojczystej.

Matka zaś rwała włosy, jasną chustkę precz odrzuciwszy, i w głos zawodziła:

- Dziecko, po cóż mi żyć nieszczęsnej? Po co cierpieć straszliwie, skoro ciebie nie

ma? We dnie i w nocy tyś mi był chlubą w mieście, a dla wszystkich Trojan i

Trojanek ostoją. Jak boga cię przyjmowali. Bo też, póki żyłeś, wielką przynosiłeś im

sławę! A teraz śmierć cię dosięgła i przeznaczenie!

Kiedy jednak Priam postanowił później sam wyprawić się do obozu Achajów i

prosić Achillesa o wydanie zwłok syna, Hekaba zakrzyknęła przerażona:

- Biada, tyś rozum stracił, z któregoś słynął dotąd u swoich i obcych! Jakżeż to?

Chcesz sam iść ku okrętom Achajów? Chcesz stanąć przed oczyma człowieka, co

zabił tylu twoich dzielnych synów? Chyba masz serce z żelaza! Bo kiedy tylko

schwyta cię i ujrzy na swe oczy ten okrutnik zdradziecki, na pewno się nie zlituje!

Czci na pewno ci nie okaże! Lepiej opłakujmy syna siedząc w megaronie, daleko od

zwłok jego. Widać taką mu nić lnianą potężna Mojra uprzędła, kiedym go rodziła: że

będzie żerem dla psów szybkonogich, z dala od rodziców, w mocy człowieka

bezlitosnego, którego wątrobę zębami bym szarpała! Tak by mi zapłacił za to, jak nad

mym synem się znęcał! Bo Hektor nie jak tchórz zginął, lecz w obronie Trojan i

Trojanek. Nie myślał o ucieczce, nie szukał schronienia!

Nie odwiodła jednak swego męża od śmiałego zamiaru. Priam pojechał do obozu

Achajów na noc i wrócił wczesnym rankiem. Pierwsza, jak wiemy, dostrzegła go

Kassandra: Ona też pierwsza obwieściła, że starzec powraca z ciałem Hektora. A

kiedy już zwłoki bohatera znalazły się w mieście, najpierw zawodziła przy marach

jego żona, Andromacha, potem zaś Hekaba:

- Hektorze, spośród wszystkich synów tyś był memu sercu najdroższy. I bogom

byłeś miły za życia. Ale po śmierci także dbali o ciebie. Bo szybkonogi Achilles

wszystkich moich synów, ilu ich tylko schwytał, sprzedawał za morze nieurodzajne:

na Samos, na Imbros, na Lemnos. A kiedy z ciebie wygnał duszę długim ostrzem

spiżowym, ileż to razy wlókł cię wokół grobu Patroklosa, któregoś ty zabił. Lecz i tak

go nie wskrzesił! Ty zaś leżysz tu w domu, nie zmieniony i świeży, jakby to

srebrnołuki Apollon raził cię swoją świętą strzałą.

Tak mówiła płacząc i szloch rozpętała nieutulony.

A przecież śmierć Hektora nie była jeszcze kresem nieszczęść Hekaby!

HEKABA I POLIKSENA

Ponieważ Iliada kończy się opisem pogrzebu Hektora, nie było w niej ani miejsca,

ani też sposobności, aby szerzej przedstawić los Trojan po upadku ich ojczyzny. Ale

również Odyseja, której akcja toczy się w kilka lat później, ni słowem nie wspomina,

co się stało z Hekabą, kiedy jej mąż i synowie zginęli od miecza wrogów, a mury

świętej Troi obróciły się w gruzy. Tym gorliwiej zajęli się owym tematem późniejsi

greccy poeci. W ich utworach postać nieszczęsnej matki, która w epopei ukazuje się

tylko na krótko urasta do wielkości tragicznej; staje się symbolem bólu i cierpień

wszystkich matek.

Ateńczyk Eurypides poświęcił żonie Priama jeden z najlepszych swych dramatów.

Nosi on tytuł Hekaba. Po raz pierwszy wystawiono go około roku 420 przed naszą

erą. Były to lata krwawej wojny Aten ze Spartą, tak zwanej peloponeskiej. Obie

strony toczyły ją z rosnącym okrucieństwem i bezwzględnością już przez lat

jedenaście; przez tyleż lat wzajem obarczały się całkowitą odpowiedzialnością za jej

rozpętanie oraz obrzucały oskarżeniami, że to przeciwnik jest agresorem. Tymczasem

zaś wiele matek opłakiwało śmierć synów. Dziesiątki miast całkowicie zburzono, a

ludność ich pognano w niewolę.

Eurypides wyzyskał w swej tragedii pewne wątki i mity nie tylko nie znane

Iliadzie, ale częściowo wręcz sprzeczne z jej wypowiedziami. Właśnie i dlatego

warto zapoznać się z treścią owego utworu, aby stwierdzić, jak nieprzebrane było

bogactwo helleńskich podań, i to nawet o tej samej postaci. Przy sposobności będzie

też można zwrócić uwagę na kwestie ogólniejsze.

Scena przedstawia wybrzeże morskie. Rozłożył się na nim obóz Achajów. Obok

jednego z namiotów pojawia się widmo młodzieńca. Jego słowa stanowią

wprowadzenie do sztuki, a zarazem ekspozycję jej akcji:

- Przychodzę zza bram krainy zmarłych. Nazywam się Polidor. Jestem synem

Priama i Hekaby, córki Kisseja. Mój ojciec, gdy Troi groziła już nieuchronna

zagłada, wysłał mnie do domu swego przyjaciela, Polimestora, trackiego księcia,

władającego tym oto półwyspem Chersonezu. Wraz ze mną wysłał też skrycie wiele

złota, aby po upadku Troi jego dzieciom, jeśli pozostaną przy życiu, nie groziła

nędza. Ojciec zaś wybrał dlatego właśnie mnie, żem był najmłodszy i jeszcze

niezdatny do noszenia broni. Ale kiedy Troję zdobyto, ów Polimestor, przyjaciel

ojca, zamordował mnie nieszczęsnego, aby złoto zagrabić. Moje zwłoki wrzucił do

morza. Odtąd fale miotają mną to przy samym brzegu, to gdzieś na głębinie. A teraz,

już trzeci ranek z kolei, błąkam się przy wybrzeżu Chersonezu, gdzie przebywa

matka. Zdarzyło się bowiem, że Achajowie, gdy wracali spod Troi, tutaj musieli

zatrzymać swoje okręty. Tak rozkazała im zjawa Achillesa, którą ujrzeli nad jego

grobem. Bohater zażądał, by jego cieniom ofiarowano jedną z branek, moją siostrę

Poliksenę. I tak się też stanie! Druhowie nie poskąpią mu daru! Dziś jeszcze zginie

moja siostra. Matka zaś, Hekaba, ujrzy dziś dwa trupy dwojga dzieci - córki i mój.

Wyłonię się bowiem z morskiej toni tuż u stóp którejś z niewolnic. Uprosiłem sobie u

władców podziemia, bym w grobie mógł spocząć, matczyną pochowany ręką!

Tyle zjawa Polidora. Warto zatrzymać się nieco przy jego opowieści!

Jak pamiętamy, Iliada opisuje śmierć Polidora, i to plastycznie. Zabił go w bitwie

sam Achilles. Włócznia przeszła przez środek ciała i Połidor, padając, miał trzewia w

swych rękach. Ale dramaturg zdaje się ignorować tę scenę. Tak samo pomija on

wyraźne świadectwo epopei, że Polidor był synem Priama i jego nałożnicy Laotoi, a

nie Hekaby. Mówi o tym rodzony brat Polidora, Likaon, gdy błaga Achillesa o

darowanie życia! Natomiast zgodnie z Iliadą Eurypides podaje, że Polidor to

najmłodszy z synów Priama. I wreszcie jeszcze jeden szczegół: Iliada utrzymuje, że

Hekaba była córką Dymanta, króla Frygów. Natomiast autor dramatu czyni ją córką

Kisseja, który skądinąd znany jest jako legendarny król Traków.

A więc - wiele rozbieżności! Nie należy jednak sądzić, że są one wynikiem tylko

pomysłowości Eurypidesa! Nie. Poeta doskonale znał Iliadę. Pamiętał, tak samo, jak i

jego widzowie, co epopeja mówi o Polidorze i Hekabie. Uznał wszelako, że w tym

wypadku celom dramatu i sceny lepiej odpowiada inna wersja mitu,

rozpowszechniona, jak się zdaje, głównie wśród greckich osadników na wybrzeżach

Tracji. Jest zrozumiałe, że i oni pragnęli uświetnić przeszłość swego kraju,

nawiązywali więc do cyklu opowieści o wielkiej wojnie trojańskiej.

Jednakże późniejsi uczeni starożytni niezwykle poważnie traktowali wszystkie

legendy i ogromnie się głowili, by pogodzić ze sobą dane i wersje tak sprzeczne.

Problem, jak to właściwie było z rodzicami Hekaby, zaprzątał licznych filologów i

historyków. Jeszcze cesarz Tyberiusz z całą powagą pytał uczonych: Jak się

nazywała matka Hekaby ?

Powróćmy wszakże do opowieści Polidora. Jest w niej mowa o śmierci grożącej

Poliksenie: dziewczyna musi zginąć, bo żąda tego mara Achillesa! Nie znajdziemy w

Iliadzie nawet imienia takiej córki Priama i Hekaby. Ale postać Polikseny i historia

nieszczęsnej jej śmierci nie są wymysłem samego Eurypidesa. Już jakieś trzy wieki

przed nim, a więc w wieku VII przed naszą erą, powstał poemat Zburzenie Troi;

opiewał on ostatnie chwile miasta i los rodziny Priama. Znamy ów poemat tylko ze

streszczenia, którego ostatnie zdanie brzmi w przekładzie tak:

„Achajowie po spaleniu grodu zabijają Poliksenę jako ofiarę nad grobem

Achillesa”.

Potem, dzięki fantazji wielu pokoleń poetów, legenda o Poliksenie rosła i stawała

się coraz barwniejsza. Zapytywano: Dlaczegóż to ją właśnie spotkała śmierć taka? I

odpowiadano, że widocznie zażądał tego zza grobu sam Achilles. Dobrze, ale czemu

wybrał akurat Poliksenę, a nie inną z córek Priama? Aby to uzasadnić, stworzono

romantyczną opowieść:

Achilles kochał Poliksenę. Pragnąc zdobyć jej rękę, gotów był porzucić Achajów i

wrócić, do ojczyzny, ba, nawet przejść na stronę Trojan! Rozmowa z Priamem miała

się odbyć w świątyni Apollona, ale wówczas Aleksander, ukryty za posągiem boga,

zdradziecko zabił bohatera strzałą wypuszczoną z łuku.

Nie koniec jeszcze na tym! Starożytny czytelnik dochodził ciekawie, gdzież to

mógł Achilles ujrzeć Poliksenę i zapałać ku niej miłością; przecież toczyła się wojna!

Poeci i na to potrafili dać odpowiedź, choć ich pomysły zgodne z sobą nie były.

Według jednych Poliksena pewnego razu towarzyszyła swemu bratu Troilosowi,

kiedy ten prowadził konie do wodopoju; tam zaskoczył ich Achilles; Troilos zginął,

Poliksena zdołała uciec, ale to krótkie spotkanie wystarczyło, by wzbudzić w sercu

groźnego wojownika gorącą miłość. Według innych natomiast Achilles po raz

pierwszy zobaczył Poliksenę w sytuacji znacznie chyba dramatyczniejszej: gdy

przyszła ona wraz ze swym ojcem Priamem i z Andromacha do jego namiotu,

błagając o wydanie zwłok Hektora. Ta ostatnia wersja jest oczywiście zupełnie

sprzeczna z Iliadą, która opowiada, jak pamiętamy, że Priam samotnie wyprawił się

do obozu Achajów.

Podaliśmy tu tylko niektóre wątki historii Polikseny, ale chyba wystarczą one, by

wytworzyć sobie pogląd na etapy rozwoju owego poetyckiego mitu. Jednakże

spośród wszystkiego, co zachowana literatura antyczna mówi o losach tej

dziewczyny, wyróżnia się swym pięknem opis ostatnich chwil jej życia i samej

śmierci w Hekabie Eurypidesa. Stało się bowiem tak, jak zapowiedział cień Polidora;

złą nowinę obwieścił matce i córce sam Odyseusz. Próżne były błagania o

miłosierdzie; zresztą Poliksena litowała się bardziej nad matką niż nad sobą. Jak

bohatersko ginęła przy grobie Achillesa, dowiadujemy się z ust herolda Taltybiosa:

Cały tłum przybył achajskiego wojska

Śmierć twojej córki przy kopcu oglądać.

Wziął Polykseny rękę syn Achilla,

Stanął na szczycie mogiły, ja obok,

A zaś wybrani młodzieńcy achajscy -

Mieli ją trzymać, gdy się zacznie rzucać -

Szli tuż za nami. Szczerozłoty puchar

Unosi w rękach syn Achillesowy

W ofierze ojcu zmarłemu - mnie każe

Ogłosić ciszę całej greckiej armii.

Tłum uspokoiłem,

A on: „Peleja synu, a mój ojcze,

Przyjmij te płynne kojące ofiary,

Przynęty zmarłych. Przybądź, wypij czarną

Krew tej dziewicy, którą ofiaruję

Ja i to wojsko, i bądź nam życzliwy,

Dozwól odwiązać nam cumy przy rufach

Naszych okrętów i pozwól łaskawie,

Niech wszyscy wrócą z Troi do ojczyzny!”

Tak rzekł i całe wojsko się modliło.

Za pozłacaną głownię miecza chwyta,

Wyrwał go z pochwy, a wybrańcom wojska,

Młodzieńcom greckim, każe chwycić pannę.

Ona, spostrzegłszy to, tak powiedziała:

„Grecy, ojczyzny mojej niszczyciele,

Umieram chętnie - niech nikt mego ciała

Nie tknie - bez trwogi kark pod cios nadstawię.

Puście mnie wolno, niechaj wolna ginę.

Na bogów, jeśli bowiem niewolnicą

Nazwą mnie zmarli, wstyd dla mnie, królewny!”

Przytaknął z szumem lud, wódz Agamemnon

Kazał młodzieńcom puścić pannę wolno.

Gdy usłyszała tę decyzję panów,

Chwyta swą szatę, z góry od ramienia

Rozdziera z boku, aż po pępek prawie,

Odsłania piersi i tors jak posągu,

Przepiękne, i ku ziemi gnąc kolano

Rzecze te słowa ogromnej odwagi:

„Masz tu, młodzieńcze, jeśli chcesz uderzyć

W pierś mą, uderzaj, a jeśli po karku,

Oto i kark mój pod twój miecz poddaję!”

On, chcąc i nie chcąc, w żalu nad dziewczyną

Ciął ostrzem w gardło, kędy biegnie oddech,

Trysnął krwi strumień. I chociaż ginęła,

Jeszcze starała się upaść przystojnie.

Gdy Eurypides pisał te słowa, nikt już w Helladzie, i to od wieków, nie składał ani

bogom, ani też zmarłym ofiar z ludzi. W owych jednak pradawnych czasach, kiedy

toczyła się wojna trojańska i powstawały najstarsze pieśni Iliady, było inaczej.

Wtedy, paląc na stosie zwłoki, dawano zmarłemu do grobu wiele z tego, co cenił

sobie za życia i co mogłoby też służyć mu w świecie podziemnym. Tak właśnie

odbywał się pogrzeb Patroklosa, przyjaciela Achillesa; zarżnięto mnóstwo owiec i

wołów, sam zaś Achilles rzucił na stos cztery konie i dwa ulubione psy swego druha,

a później zgładził dwunastu młodych Trojan, pojmanych w bitwie. Ofiara zaś z

młodej dziewczyny już raz się dokonała w dziejach trojańskiej wyprawy! Oto przed

dziesięciu laty, kiedy flota Achajów zebrała się w Aulidzie, położono na ołtarzu

Artemidy rodzoną córkę króla Agamemnona, Ifigenię. Uczyniono to, by ubłagać

gniew bogini, pani lasów i zwierząt. Artemidę bowiem uraziła chełpliwość króla

Agamemnona, który uważał się za lepszego od niej myśliwego; zesłała więc złe

wiatry, nie pozwalające okrętom wypłynąć z przystani Aulidy.

Śmierć Polikseny wypełnia pierwszą część dramatu Hekaba. Kiedy służebnice

odchodzą ku wybrzeżu, aby obmyć skrwawione zwłoki dziewczyny, zaczyna się

część druga. Oto jedna z nich wraca, niosąc na rękach ciało Polidora. Fale wyrzuciły

je na piasek u samych stóp niewolnicy. Nieszczęsna matka przypomina sobie ponurą

marę nocną___________, która zwiastowała, że mordercą jest Polimestor. Za zgodą króla

Agamemnona zwabia do swego namiotu księcia wraz z jego dziećmi. Przy pomocy

trojańskich kobiet dopuszcza się straszliwej zemsty: najpierw, na oczach ojca, zabija

dzieci, potem zaś oślepia jego samego.

Tragedia kończy się dziwną przepowiednią. Szalejący z bólu i nienawiści

Polimestor wola, że Hekaba zamieni się w sukę, a jej mogiłę ludzie będą nazywać

Psim Grobem. Eurypides czyni tu aluzję do mitu, który rzeczywiście opowiadał o

takiej przemianie udręczonej kobiety. Były wszelako, jak zawsze w Grecji, różne

wersje mitu. Według jednych stać się to miało na okręcie wiozącym Hekabę do

Hellady. Według innych wówczas, gdy Achajowie, oburzeni zbrodnią dokonaną na

Polimestorze, zasypali Hekabę gradem kamieni. A według jeszcze innych wtedy,

kiedy Hekaba uciekała przed towarzyszami Polimestora, pragnącymi pomścić swego

władcę. Jeden z kopców na półwyspie chersoneskim istotnie zwano Psim Grobem, i

to do bardzo późnych czasów.

Dziś ten mit o metamorfozie nieszczęśliwej matki wydaje się czymś szokującym.

A jednak ma on swoje uzasadnienie w dziejach greckiej religii! Oto starożytni już

bardzo wcześnie zwrócili uwagę na podobieństwo imienia „Hekabę” do nazwy

bogini „Hekate”. Była to tajemnicza pani nocy, cieniów i magii. Jej kult przybył do

Grecji z krain Azji Mniejszej. Pies był zwierzęciem, które najczęściej składano

Hekacie w ofierze. Cały więc mit o przemianie Hekaby w sukę jest późną i sztuczną

próbą wyjaśnienia obyczaju zabijania psów ku czci Hekaty, utożsamianej z Hekabą.

KSIĘGA SIÓDMA

ENEASZ

KATALOG SPRZYMIERZEŃCÓW PRIAMA

Troja nie mogłaby się bronić przez lat dziesięć przeciw tak wielkim wojskom

achajskim, gdyby nie udzielili jej pomocy sprzymierzeńcy. Byli to sąsiedzi bliżsi i

dalsi. Stawili się w grodzie nad Skamandrem z różnych przyczyn. Jedni dlatego, że

łączyło ich z rodziną Priama pokrewieństwo. Innych przywiodła chęć rycerskich

przygód. A jeszcze innych słuszne przekonanie, że obrona Troi jest wspólną sprawą

ludów okolicznych, kiedy bowiem Achajowie zdobędą to miasto, zwrócą się kolejno

przeciw wszystkim krajom Azji Mniejszej.

Pod koniec drugiej księgi Iliady, bezpośrednio po katalogu wojsk i okrętów

achajskich, poeta podaje też przegląd wodzów i ludów sprzymierzonych z Troją. Już

na pierwszy rzut oka musi nasunąć się każdemu czytelnikowi stwierdzenie: przegląd

jest uderzająco krótki i pobieżny! Katalog Achajów ma wierszy ponad dwieście

sześćdziesiąt, trojański zaś ledwie sześćdziesiąt. Mógłby ktoś powiedzieć: widocznie

taki był stosunek sił. Nieprawda! Studiując epopeję odnosi się wrażenie, że siły obu

stron są liczebnie mniej więcej równe. Jest też godne uwagi, że zwłaszcza w opisach

bitew spotykamy znacznie więcej nazwisk Trojan i ich sprzymierzeńców niż samych

Achajów; częściowo tłumaczy się to okolicznością, że - według poety - obrońcy Troi

gęściej padali w czasie walk. Ale najdobitniejszym świadectwem, że

sprzymierzeńców było istotnie sporo, są słowa króla Agamemnona. W tej samej

drugiej księdze Iliady mówi on otwarcie przed całym swym wojskiem:

- Przyjaciele, bohaterowie danajscy, słudzy Aresa! Srodze mnie zwiódł Zeus syn

Kronosa i ciężko zaślepił. Okrutny on! Bo wpierw mi przyrzekł i potwierdził skinieniem,

że powrócę jako zdobywca warownego Iliosu. A teraz się okazuje, że omamił

mnie podstępnie! Rozkazał mi bowiem niesławnie wracać do Argos, skórom tylu

ludzi tu stracił. Trudno, widać tak się podoba potężnemu Zeusowi, który zburzył już

zamki w wielu miastach, i w wielu jeszcze zburzy. Jego moc jest największa. Hańba

to jednak, bo przecież i potomni się dowiedzą, że tak świetny i mnogi lud Achajów

daremnie wojnę toczył i na próżno walczył z mężami nielicznymi. Bo gdybyśmy

chcieli, Trojanie i Achajowie, wierny rozejm poprzysiąc i wzajem się przeliczyć,

gdyby zgromadzili się wówczas wszyscy Trojanie zamieszkali w grodzie, my zaś

Achajowie podzielilibyśmy się tutaj, jak jesteśmy, na dziesiątki; gdybyśmy wreszcie

wybrali po jednym z Trojan, żeby każdej dziesiątce wino nalewał - to wielu wtedy

dziesiątkom zabrakłoby podczaszych! Twierdzę, że właśnie o tyle liczniejsi są

Achajowie od tych Trojan, którzy mieszkają w mieście. Ale są tam także sojusznicy z

wielu grodów, dobrzy włócznicy. Oni to odpierają mnie mocno, oni nie pozwalają mi

zdobyć Troi, choć pragnę tego bardzo!

Można by więc oczekiwać, mając w pamięci te słowa króla Achajów, że różnica

pomiędzy obu katalogami, które sąsiadują ze sobą bezpośrednio, nie będzie tak

uderzająca. A jednak jest inaczej! Nie dość na tym. Choć tak krótki i pobieżny,

przegląd Trojan i ich sprzymierzeńców zawiera kilka rażących sprzeczności z

informacjami znajdującymi się w innych pieśniach epopei. Wystarczy niektóre z nich

przejrzyście zestawić w postaci tabeli:

PRZEGLĄD TROJAN I

SPRZYMIERZEŃCÓW

INNE PIEŚNI ILIADY

Myzjom przewodzi Chromis i Ennomos

Myzjom przewodzi Gyrtios

Myzjowie są ludem w Azji Mniejszej

Myzjowie są ludem w europejskiej Tracji

Łuk Pandarosa jest darem Apollona

Pandaros sam upolował kozła, z którego

rogów łuk sporządził rzemieślnik

Amfion jest synem Meropsa

Amfion jest synem Selagosa

Cykonom przewodzi Eufemos

Cykonom przewodzi Mentes

Peonom przewodzi Pyrajchmes Peonom przewodzi Apisaon

Można oczywiście próbować w jakiś sposób godzić te sprzeczności, zawsze jednak

za cenę pomysłów sztucznych i dowolnych. Ostatnio zajął się tym zagadnieniem

uczony angielski Denys Page. Opierając się na pracach wielu poprzedników dochodzi

on ostatecznie do takich wniosków:

Iliada często albo pomija dane zawarte w katalogu Trojan i ich sprzymierzeńców,

albo nawet wprost im się sprzeciwia. Tego więc katalogu nie mógł ułożyć nikt, kto

miał epopeję w pamięci. I przeciwnie, nikt znający katalog nie mógłby później tak

wzgardliwie traktować jego informacji. Wynika stąd, że przegląd trojańskich

sprzymierzeńców jest w ciele Iliady materiałem tak samo obcym, jak i poprzedzający

go katalog achajskich okrętów. Ten ostatni, co zostało wykazane już wcześniej, sięga

czasów pradawnych. Jest szczątkiem poezji mykeńskiej. W otoczce epopei

zmumifikował się na podobieństwo owych żyjątek, które na wieki uwięzły w

kawałkach bursztynu. Nie ulega wątpliwości, że podobnie ma się rzecz z przeglądem

sojuszników Trojan.

Można zresztą przeprowadzić szczegółowy dowód, jak między innymi uczynił

Page, że w przeglądzie tym wymienione są miejscowości już nie znane w okresie,

gdy powstała Iliada. Jest to najlepsza wskazówka, jak prastary jest ów katalog. Jego

zaś szczupłość tłumaczy się po prostu faktem, że mykeńscy poeci, którzy go układali,

niezbyt wiele wiedzieli o tamtych odległych krainach. Prawdopodobnie przegląd

stanowił cząstkę bardzo dawnych pieśni o jakiejś wyprawie Achajów przeciw ludom

nad Hellespontem; może nawet, choć niekoniecznie, była to wyprawa przeciw Troi.

Potem, po kilku wiekach, ów przegląd nieprzyjaciół włączono do Iliady. Ta jednak

epopeja przedstawiała trojańskich sprzymierzeńców, opierając się na innych źródłach

- i stąd właśnie niezgodności pomiędzy katalogiem a resztą pieśni poematu.

Po tych wstępnych uwagach pora rozejrzeć się, jacyż to według Iliady byli

najdzielniejsi sojusznicy Priama i jak stawali oni w bitwach!

DARDANOWIE

Mówiliśmy już o tym, że najbliżsi sąsiedzi i pobratymcy Trojan to Dardanowie.

Siedzieli oni prawdopodobnie na południe i wschód od góry Ida. Pamiętamy też, że

kiedy Eneasz przed pojedynkiem z Achillesem przedstawiał swoją genealogię,

wywiódł zarówno siebie, jak i ród Priama od wspólnego przodka, od Dardanosa.

Związki pomiędzy obu szczepami musiały być silne, skoro w Iliadzie wielokrotnie

spotyka się jako uświęconą formułkę przy zwracaniu się do wszystkich obrońców

miasta:

- Słyszcie mnie, Trojanie, Dardanowie i sprzymierzeńcy!

A więc lud ten stał tak blisko samych mieszkańców Troi, że wymieniano go zaraz

na drugim miejscu i wyodrębniano spośród innych sprzymierzeńców.

Dardanowie godni są uwagi jeszcze z jednego względu: oto nazwa ich jest

poświadczona w pewnym napisie, sporządzonym z rozkazu egipskiego faraona. A

jest to faraon dobrze znany, nawet szerszemu ogółowi.

Ramzes II panował długo, bo od roku 1301 do 1235 przed naszą erą. On właśnie

zbudował skalną świątynię w Abu Simbel, w Egipcie południowym, od dwudziestu

kilku lat sławną w całym świecie. Wskutek bowiem spiętrzenia wód Nilu przez nowo

wzniesioną zaporę w Assuanie, teren, na którym stała świątynia, uległ zatopieniu.

Aby ratować zabytek pradawnej przeszłości, zresztą wcale nie będący arcydziełem

sztuki, pocięto ogromne bloki skalne i przeniesiono na wyżej położone miejsce, gdzie

obiekt został wiernie zrekonstruowany. Praca to żmudna i kosztowna. Przecież same

tylko cztery posągi Ramzesa II, które strzegą wejścia do przybytku, mają po

dwadzieścia metrów wysokości!

Otóż na ścianach tej świątyni, a zresztą także kilku innych w Egipcie - bo Ramzes

II, jak i wielu władców, lubował się w budowlach monumentalnych - zachowały się

wyobrażenia i hieroglificzne napisy, które sławią olśniewające zwycięstwa faraona.

Pod miejscowością Kadesz w Syrii Ramzes II dzięki swej osobistej odwadze i

pomocy boga Amona rozproszył dwa tysiące pięćset rydwanów wroga i tłumy

piechoty. Naprawdę wszystko wyglądało inaczej niż głosi wersja oficjalna. Faraon

istotnie odparł pod Kadesz duże siły nieprzyjaciół, ale właśnie tylko odparł, wcale ich

nie rozproszył.

Kimże jednak był ten nieprzyjaciel, z którym Ramzes II walczył w dalekiej Syrii?

Oto co opowiadają o tym egipskie napisy: „Gdy jego majestat zbliżył się do miasta

Kadesz, przybył tam równocześnie z drugiej strony podły książę kraju Hatti,

zebrawszy wszystkie ludy obce, od samych krańców morza [Egejskiego] poczynając;

przybył z nim cały kraj Hatti, a także Naharina, Arcu, Dardani, Pidasa, Arwan, Masa,

Keszkesz, Karkemisz, Luku, Kizzuwadna, Kadesz [...]”

Hetyci, jak przyjęło się nazywać dziś ów lud Hatti, byli w tamtych wiekach wielką

potęgą. Centrum ich państwa znajdowało się w środkowej i wschodniej Azji

Mniejszej. Siedziba króla, Hattuszasz, leżała o jakieś sto kilometrów na wschód od

stolicy dzisiejszej Turcji, Ankary. Z początkiem XX wieku odkryto w Hattuszasz

ruiny pałacu, a w nich ogromne archiwum państwowe Hetytów. Składało się ono z

tysięcy glinianych tabliczek, zapisanych prawie wyłącznie znakami klinowymi.

Pismo to Hetyci zapożyczyli z Babilonii. Przeważają w archiwum teksty religijne i

prawnicze, kroniki, korespondencja z władcami państw ościennych oraz układy z

nimi. Traktaty bowiem i porozumienia podpisywano wówczas równie często jak

dzisiaj - i równie mało na nie zważano, gdy tylko zmieniła się sytuacja polityczna.

Przy sposobności warto wspomnieć, że zachowały się też relacje Hetytów o wojnach

z Egiptem o Syrię; według nich we wszystkich starciach zwyciężali wyłącznie

Hetyci. Nic dziwnego, że skoro obie strony tylko zwyciężały, musiały wreszcie

zdecydować się na zawarcie kompromisowego pokoju. Doszedł on do skutku w

jakieś sześć lat po bitwie pod Kadesz, czyli około roku 1280 przed naszą erą.

Egipskie i rodzime świadectwa zgodnie wskazują, że wojska Hetytów były bardzo

różnojęzyczne. To znowu wynikało ze stałej polityki hetyckiej, by zawierać

porozumienia z krajami sąsiednimi i otaczać się wieńcem, a raczej przedmurzem,

księstw sojuszniczych. W przytoczonym urywku relacji Ramzesa występują nazwy

ludów małoazjatyckich, z których część można zidentyfikować. A więc Masa to

niewątpliwie Myzjowie, Luku - Licyjczycy (po grecku zwali się: Lykioi), Pidasa -

Pizydowie, Kizzuwadna to może Cylijczycy. Co do Dardanów sprawa jest oczywista:

mogą nimi być tylko owi znani z Homera sąsiedzi i pobratymcy Trojan.

A więc w koalicji antyegipskiej pod przewodem Hetytów wziął też udział lud

zamieszkały u stóp góry Ida. Tego nikt z uczonych dziś nie kwestionuje. Zapytują

wszelako niektórzy, czemu nie spotykamy wzmianki o Dardanach w hetyckich

archiwach w Hattuszasz. Może to tylko przypadek. Zachowała się przecież zaledwie

część dokumentów, z nich zaś nie wszystkie dotychczas zostały opracowane.

Prawdopodobnie jednak przyczyną jest po prostu fakt, że kontakty polityczne

Hetytów z Dardanami były krótkotrwałe i luźne. Wydaje się bowiem pewne, że

władztwo Hetytów naprawdę nigdy nie sięgało zachodnich krańców Azji, a

zwłaszcza ziem nad Hellespontem. Bardzo nikłe były również obustronne kontakty

kulturalne. Materiał archeologiczny świadczy o tym jak najdowodniej. Wszystko to

jednak nie wyklucza, że od czasu do czasu dochodziło do pewnych doraźnych

zetknięć i porozumień politycznych. A jeśli w wojsku Hetytów, które operowało w

dalekiej Syrii, mogli znaleźć się z początkiem wieku XIII przed naszą erą

Dardanowie, to samo przez się nasuwa się pytanie: Czy królowie z Hattuszasz nie

nawiązali w owym okresie jakichś stosunków z miastem tak bliskim Dardanom, a tak

bogatym i znacznym, jakim była Troja?

Dotykamy tutaj sprawy trudnej i wciąż jeszcze dyskutowanej, ale też bardzo

interesującej:

Król hetycki, który walczył z Ramzesem II w Syrii mając pod swymi rozkazami

również oddziały Dardanów, zwał się Muwattalisz; panował on w latach 1315-1285

przed naszą erą. Otóż ten właśnie król, jeszcze przed syryjską wyprawą, zawarł

traktat wiecznej przyjaźni z Alakszanduszem, władcą kraju Wilusza. Tekst traktatu,

choć miejscami mocno uszkodzony, zachował się w archiwum w Hattuszasz. Jednym

z powodów zawarcia owego układu o przyjaźni i wzajemnej pomocy była wspólna

obawa przed krajem Arzawa; w tekście porozumienia jest on często wzmiankowany,

zawsze z wyraźną niechęcią. Wiadomo skądinąd, że kraj Arzawa leżał w zachodniej

części Azji Mniejszej, a więc i Wiluszy należałoby tam gdzieś szukać.

Każdemu, kto czyta te słowa, nasuwa się od razu myśl, że Alakszandusz to po

prostu Aleksander. Skądże jednak owa Wilusza? Tu przychodzi z pomocą

językoznawstwo. Dawno już ustalono, że pierwotnie nazwa „Ilios” musiała brzmieć

„Wilios”. Spółgłoska „w” na początku wyrazu uległa później zanikowi, co w języku

greckim było niemal regułą. Odmienność form „Wilios” i „Wilusza” wynikałaby po

prostu z różnej wymowy i transkrypcji w języku i piśmie dwóch różnych ludów,

Greków i Hetytów. Zjawisko to zrozumiałe i częste. Wystarczy uświadomić sobie,

jakim zniekształceniom uległa łacińska nazwa „Roma” w językach europejskich:

Rzym, Rim, Rom.

Nie dość na tym. W innym, znacznie wcześniejszym dokumencie hetyckim

zachował się wykaz miast i krain ziemi zwanej Assuwa, obejmującej dużą część

zachodniej Azji Mniejszej; wśród nich, w sektorze północnym, a więc w okolicach

Hellespontu, występują znowu dwie znajome nazwy: „Wiluszija” i „Taurisza”, i w

dodatku tuż obok siebie. Jest wysoce prawdopodobne, że „Taurisza” to

zniekształcona przez pisownię forma pochodna od nazwy „Troja”!

Przed wyruszeniem na wyprawę do Syrii zawarcie porozumienia politycznego z

władcą Troady było dla króla hetyckiego oczywistą koniecznością. Chodziło bowiem

o zapewnienie bezpieczeństwa zachodnim granicom państwa; tym groził wspólny

nieprzyjaciel Trojan i Hetytów, lud Arzawa. Że taki właśnie był cel układu, wynika

jasno z wielu jego wypowiedzi. Przytoczymy dla przykładu pewien urywek;

zwróćmy uwagę przy tym, że władca Hetytów nazywa sam siebie „Słońcem”, styl

zaś traktatu jest niezdarny, ale miejscami bardzo obrazowy.

„Jeśli usłyszysz jakieś złe słowo o niepokojach: że ktoś wywołuje niepokoje w

kraju rzeki Szeha lub w kraju Arzawa - jeśli usłyszysz o tym zawczasu, a nie

napiszesz o tym do Słońca, lecz będziesz pobłażliwy i tak powiesz: Niech dzieje się

to zło! - będzie to z twojej strony złamaniem przysięgi.

Otóż kiedy usłyszysz o takiej sprawie, wiernie napisz o niej zawczasu do Słońca. I

kiedy usłyszysz o takiej sprawie, nie zachowuj się obojętnie i nie chwiej się też w

wierności, i nie zadawaj się z takimi ludźmi! Bo kto jest wrogiem Słońca, ma też być

twoim wrogiem. Jeśli ty, Alakszandusz, usłyszysz o takiej sprawie, a zachowasz się

obojętnie i wdasz się w zmowę z takim człowiekiem, to postąpisz źle wobec przysiąg

i one będą cię bez przerwy prześladowały.

A co do wysyłania wojska i rydwanów, postanowienia układu są takie:

Kiedy ja, Słońce, wyruszę w pole z tamtych okolic, z Karkisza, Lukka albo

Warszijalla, to wyjdziesz i ty u mojego boku z twoją piechotą i rydwanami. A także

kiedy wyślę swego wodza, by prowadził wojnę, to i ty za każdym razem wyjdziesz u

jego boku w pole.”

Tego rodzaju szczegółowych postanowień jest wiele, przewidziane są bowiem

rozmaite możliwości i okoliczności; zawsze jednak król Hetytów występuje jako

strona silniejsza i rozkazująca.

Oczywiście, byłoby rzeczą raczej pochopną utożsamiać Aleksandra, który zawiera

układ z królem Muwatalliszem, z tym Aleksandrem-Parysem, o którym mówią mity i

epopeja. Wolno natomiast na podstawie źródeł hetyckich utrzymywać, że imię

„Aleksander” występowało w rodzinie władców Troi, i to właśnie w czasach nie tak

dalekich od wyprawy Achajów na owo miasto.

Raz rozbudzona ciekawość każe pytać, czy nie zachowały się w archiwach

hetyckich choćby tylko pośrednie wzmianki o tej wielkiej wyprawie. Jednakże

właśnie wtedy, kiedy - jak chce tradycja - nad Troją zbierały się chmury, a więc w

ciągu wieku XIII przed naszą erą, również państwo Hetytów znajdowało się w coraz

cięższym położeniu. Musiało zmagać się z potężnymi koalicjami wrogów i

ogromnymi falami barbarzyńskich ludów, które wreszcie, około roku 1200 przed

naszą erą, zmiotły to królestwo, niegdyś sięgające po włości faraonów. Z pałacu w

Hattuszasz pozostały same ruiny. Zdobywcy, na szczęście dla potomności, wzgardzili

szarymi tabliczkami z gliny, na których roiły się drobne, dziwaczne znaczki. Dzięki

temu pod gruzem i zwałami ziemi przetrwały do naszych dni słowa traktatów, jakie

król-Słońce zawierał z księciem Alakszanduszem.

Przetrwały również w archiwach hetyckich tajemnicze wzmianki o ludzie i kraju

Ahhijawa; leży on gdzieś na zachodzie, kontakty z nim są pośrednie i zmienne,

czasem przyjazne, czasem znów wrogie. Spór o to, co właściwie rozumieć przez

miano „Ahhijawa”, toczy się już lat blisko sześćdziesiąt i nie został jeszcze

ostatecznie zakończony. Po wielu gorących polemikach, po rozważeniu wszystkich

argumentów za i przeciw, przeważa dziś zdanie, że Ahhijawa to po prostu

Achajowie, twórcy i nosiciele kultury mykeńskiej, bohaterowie epopei Homera. Nie

zdołano wszakże ustalić, czy dokumenty hetyckie mówią o Achajach zza morza, to

jest z Hellady właściwej, czy też o jakimś ich księstwie lub odłamie, którego by

szukać należało albo gdzieś na wybrzeżach Azji, albo też na jednej z wysp

sąsiednich, może na Rodos.

Tak więc Dardanowie, pobratymcy i sojusznicy Trojan, zaprowadzili nas najpierw

do Syrii, potem do Abu Simbel, a wreszcie do hetyckich archiwów w ruinach

Hattuszasz. Pora już wrócić do samych Dardanów i poznać bliżej ich wodza!

ENEASZ I AFRODYTA

Pamiętamy, jak zakończył się pojedynek Menelaosa z Aleksandrem: kiedy

pierwszy z nich już zwyciężał i za hełm ciągnął przeciwnika ku swoim, Afrodyta

sprawiła, że urwał się rzemień na podbródku. Pusty hełm został w ręku spartańskiego

króla. Samego zaś Aleksandra bogini okryła mgłą i przeniosła do Troi, do

małżeńskiej komnaty. Tam też wnet przyszła Helena.

Tymczasem Menelaos z wściekłością szuka! uwodziciela żony. Krążył po placu

boju, gdy niespodziewanie raniła go strzała, zresztą niegroźnie. Strzałę tę wypuścił

Pandaros, który przybył jako sojusznik Trojan aż z dalekiej Licji. Teraz, ukryty za

tarczami przyjaciół, zdradziecko złamał układ zaprzysiężony przed pojedynkiem

przez obu królów, przez Priama i Agamemnona. Co prawda, wina Pandarosa nie była

tak wielka. Ugodził Menelaosa z poduszczenia bogini Ateny. Ona bowiem z

nienawiści do Trojan pragnęła, aby walki toczyły się nadal, aż do ostatecznej zagłady

miasta. Stało się, jak tego chciała bogini. Strzała Pandarosa rozpętała nową bitwę, w

której spośród wszystkich Achajów najbardziej wsławił się Diomedes. Jego również

usiłował Pandaros zabić, lecz tylko ranił grotem strzały w ramię. Toteż gdy Eneasz,,

książę Dardanów, stanął przed znakomitym łucznikiem, ten zaczął wyrzekać:

- Nie mam tu ani koni, ani też rydwanu, żebym nań wstąpił. A jest tam, w domu

mego ojca Likaona, jedenaście rydwanów pięknych, dopiero co złożonych, nowo

zrobionych. Płótnem są pokryte, a przy każdym po dwa konie jedzą biały jęczmień i

pszenicę. Kiedym wyruszał z domu, bardzo mi przykazywał stary wojownik Likaon:

„Weź konie, wsiądź na rydwan! Walcz z wozu, tak przoduj Trojanom w ciężkich

bojach!” Nie posłuchałem go, choć tak znacznie byłoby lepiej. Bałem się o konie,

żeby paszy im nie zabrakło, skoro tylu ludzi zgromadzi się w mieście. Bo przywykły

jadać do syta. Zostawiłem więc konie i pieszo przyszedłem do Troi. Ufałem swemu

łukowi. Ale marny z niego pożytek! Już dwóch znakomitych rycerzy ugodziłem

strzałami, Diomedesa i Menelaosa. Z obu wprawdzie krew utoczyłem, ale to jeszcze

bardziej ich rozsierdziło. Widać w złej chwili zdjąłem wygięty łuk z kołka w owym

dniu, kiedym wybierał się w drogę do miłej Troi, żeby odwdzięczyć się Hektorowi.

Toteż gdy wrócę i na własne oczy ujrzę ojczyznę, żonę, wielki dom o wysokim

stropie, niech mi ktoś obcy od razu łeb odetnie, jeśli tak nie zrobię: położę łuk na

płomieniach ogniska, a wpierw jeszcze go połamię tymi oto rękami, bo na darmo mi

towarzyszył!

A przecież łuk był świetny! Katalog sprzymierzeńców powiada, że dał go

Pandarosowi sam Apollon. W innej jednak pieśni epopei czytamy, że Pandaros tak go

zdobył:

Siedział w myśliwskiej zasadzce i trafił górskiego kozła strzałą w pierś, gdy tylko

wyszedł on zza skały. Zwierz zwalił się na głazy, łbem w dół. Rogi miał na

szesnaście dłoni. Dobry rzemieślnik, który znał się na tej robocie, obtoczył je i

wygładził, a potem połączył złotym pierścieniem.

Oczywiście, ten opis łuku Pandarosa nie jest zbyt dokładny. Łuk nie mógł być

wykonany całkowicie z rogów kozła. Aby nadać mu giętkość i sprężystość, trzeba

było również innych materiałów: drewna i ścięgien. Egzemplarze takich łuków

zachowały się na terenach Bliskiego Wschodu nawet z czasów starożytnych. Częste

są też ich podobizny na rysunkach, płaskorzeźbach, malowidłach. W niektórych

krajach Azji łukami tego typu posługiwano się jeszcze w wiekach niezbyt dawnych.

Na skargi Pandarosa Eneasz tak odpowiedział:

- Wsiadaj na mój rydwan! Zobaczysz, jakie są trojańskie konie! Potrafią dobrze

pędzić po równinie w stronę tę i tamtą, czy ścigać trzeba, czy też uciekać. Więc i do

miasta zawiozą nas cało, gdyby Zeus chciał znowu przysporzyć chwały

Diomedesowi. Ty weź bat i lejce błyszczące. Ja będę stał na rydwanie i walczył. Ale

możemy się zamienić, jeśli wolisz.

Pandaros rzeki przezornie:

- Gdyby przypadkiem wypadło nam uciekać przed Diomedesem, konie lepiej będą

biegły pod woźnicą, którego znają. Bo jeśli nie usłyszą twojego głosu, mogą się

spłoszyć i ponieść po błoniu. Wtedy nie uratują nas ze zgiełku bitwy. Tymczasem

uderzyłby na nas syn wielkodusznego Tydeusa. Trupem by nas położył, a konie

pognałby ku swoim. Ty więc wóz prowadź. A ja, kiedy natrze, przyjmę go ostrzem

włóczni.

Potem ruszyli razem na Diomedesa. Już z daleka dojrzał ich Stenelos, jego

woźnica. Przestraszył się i zaczął nawoływać:

- Wejdźże lepiej na wóz, nie szalej tak pieszo wśród pierwszych szeregów, bo wnet

stracisz miłe życie!

Diomedes obruszył się na te słowa:

- Nie wsiądę na rydwan, tak pójdę im naprzeciw. Szybkie konie nie uwiozą ich obu

z powrotem, jeśli w ogóle któryś się uratuje! A teraz coś ci powiem, i ty dobrze to

zapamiętaj: Jeśli Atena sławy mi przysporzy i zabiję ich obu, ty zatrzymaj tutaj nasze

konie, lejce uwiąż u poręczy rydwanu i zaraz biegnij po konie Eneasza! Pędź je

szybko od Trojan ku Achajom! Bo one są z tych, które Zeus dał Trosowi jako zapłatę

za jego syna Ganimedesa. Dlatego najszlachetniejsze to rumaki ze wszystkich pod

słońcem. Tę to krew wykradł król Anchizes, bo w tajemnicy przed Laomedontem

podłożył ogierom swoje klacze. Sześć urodziło się źrebiąt: cztery karmi Anchizes u

swego żłobu, a dwa dał synowi, Eneaszowi. Jeśli teraz schwytamy, stawę

zdobędziemy zacną!

Pandaros pierwszy cisnął włócznią w Diomedesa. Jej ostrze przebiło tarczę i otarło

się o pancerz, a on od razu krzyknął gromkim głosem:

- Na wskroś brzuch ci przeszyłem! Nie pożyjesz już długo, mnie zaś dałeś chwałę

wielką!

Ale mocny Diomedes całkiem się nie uląkł. Zawołał:

- Chybiłeś, nie trafiłeś! A mnie coś się zdaje, że wy dwaj nie prędzej przestaniecie

wojować, aż któryś z was padnie i krwią nasyci Aresa!

Tak rzekł i włócznię rzucił, zaś bogini Atena skierowała ją w twarz Pandarosa, w

nos tuż przy oku. Ostrze przebiło białe zęby, odcięło język, wyszło przez podbródek.

Runął Pandaros z rydwanu na ziemię, a zbroja zadźwięczała na nim. Przestraszyły się

konie. Jego zaś dusza i siła zaraz się rozwiały.

Zeskoczył Eneasz z tarczą i długą włócznią, bo się bał, by Achajowie nie

odciągnęli trupa. Okrakiem więc nad nim stanął, jak lew ufny w swoją siłę. Przed

sobą trzymał tarczę okrągłą i włócznię, gotów zabić każdego, kto by się zbliżył; a

krzyczał przy tym straszliwie. Diomedes zaś wziął ręką głaz wielki, którego by nawet

dwóch ludzi nie uniosło, jacy żyją teraz, ale on kołysał nim bez trudu. Cisnął i

uderzył Eneasza w biodro, tam, gdzie udo obraca się w stawie. Głaz zmiażdżył kość i

przeciął ścięgna, a zdarł także i skórę. Eneasz upadł na kolana i mocną ręką podparł

się o ziemię. A oczy noc zakryła mu czarna.

I tak by zginął ów pan wojów, gdyby bystro nie dojrzała tego Afrodyta, która go

zrodziła z Anchizesa pasterza. Zaraz ujęła miłego syna w swe białe ramiona i spowiła

fałdami świetlistego płaszcza, żeby go nie dosięgło żadne ostrze; bała się bowiem

bardzo, że któryś z Danaów spiż mu w piersi zatopi i tak ducha wyrwie.

Tymczasem Stenelos, pomny słów Diomedesa, skoczył ku koniom Eneasza.

Popędził je w stronę Achajów i dał Dejpylosowi. A potem natychmiast pognał na

swoim rydwanie za Diomedesem.

Ten zaś wciąż ścigał Afrodytę bezlitosnym spiżem. Wnet bowiem poznał, że słaba

bogini, nie z tych, co to królują pośród bitwy mężczyzn. Nie Atena i nie Enyo, miast

burzycielka. Kiedy ją znalazł, tropiąc w wielkiej ciżbie, nastawił włócznię do przodu,

skoczył i ranił wierzch delikatnej dłoni. Ostrze przeszło przez wspaniały płaszcz,

który utkały Charyty, i przecięło skórę tuż przy przegubie. Trysnęła boska krew,

ichor, co krąży w żyłach szczęsnych niebian; bo nie jedzą oni chleba i nie piją wina.

Afrodyta krzyknęła przeraźliwie i wypuściła z rąk swego syna. Zaraz jednak porwał

go Apollon i okrył czarną chmurą, aby nikt z Danaów, co mają szybkie konie, nie

trafił Eneasza włócznią w pierś i ducha mu nie wyrwał.

A kiedy Afrodyta odchodziła, Diomedes zawołał za nią wielkim głosem:

- Precz, córko Zeusa, precz od wojny i bitwy! Nie dość ci jeszcze, że zwodzisz

słabe kobiety? Jeśli znowu wmieszasz się do walki, to później cierpnąć będziesz ze

strachu, gdy choćby z daleka jej pogłos usłyszysz!

Tak powiedział, a ona szła mdlejąc z bólu, bo niezmiernie cierpiała. Rychło jednak

zjawiła się chyża Iryda. Ujęła ją za rękę i wyprowadziła z ciżby walczących,

udręczoną ogromnie; a piękna skóra już czerniała. Wnet znalazły dzikiego boga

wojny, Aresa. Siedział na lewo od pola bitwy, a jego włócznia i szybkie konie

wsparte były o chmurę. Afrodyta padła na kolana przed bratem. Prosiła go bardzo, by

użyczył jej koni o złotej uprzęży:

- Miły bracie, otocz mnie opieką! Daj mi swe konie, żebym jakoś wyjechała na

Olimp, gdzie dom bóstw nieśmiertelnych! Cierpię od rany, którą mi człowiek zadał,

syn Tydeusa. Nawet na Zeusa rękę by podniósł!

I dał jej Ares konie. Wstąpiła na rydwan, zgnębiona w sercu, a koło niej stanęła

Iryda i wzięła lejce w swe ręce. Strzeliła z bicza, rumaki zaś chętnie uleciały w górę.

Szybko przybyły do domu nieśmiertelnych, na wysoki Olimp. Tam Iryda zatrzymała

konie. Potem je odwiązała i dała ambrozyjską paszę. A boska Afrodyta padła na

kolana przed Dioną, matką swoją. Ona objęła ją ramionami i czule głaszcząc

zapytała:

- I któż to z bogów, miłe dziecko, tak brzydko cię skrzywdził, jakbyś coś złego

uczyniła jawnie?

Odpowiedziała jej śmiech kochająca Afrodyta:

- Ranił mnie syn Tydeusa, pyszny Diomedes, kiedym wynosiła z bitwy miłego

syna, Eneasza, drogiego mi nad wszystko!

ANCHIZES I AFRODYTA

Jakżesz to się stało, że Afrodyta, bogini, władna pani miłości, obdarzyła swym

uczuciem człowieka śmiertelnego i zrodziła mu syna? Hymn ku czci Afrodyty,

którego autorstwo w starożytności również przypisywano Homerowi, tak o tym

mówi:

Zeus, ojciec bogów i ludzi, obawiał się, by jego córka nie chełpiła się wśród

niebian:

- Iluż to nieśmiertelnych połączyłam z ziemskimi kobietami! I zrodziły one

śmiertelnych synów wam, wiecznie żyjącym! A także boginie z mojej woli szły w

objęcia ziemian! Ja tylko sama nigdy nie uległam takiej miłości.

Było też prawdą, że za sprawą swej córki sam Zeus zapominał o żonie, o Herze,

choć przecież urodą górowała ona nad wszystkimi.

Dlatego to Zeus wzbudził w sercu Afrodyty miłość do Anchizesa. Był on wówczas

pasterzem na górze Ida, gdzie tryska wiele źródeł. Bogini pokochała go od

pierwszego wejrzenia. Zaraz więc pospieszyła na Cypr, gdzie Charyty wykąpały ją i

namaściły ambrozyjską oliwą. Przywdziała piękne szaty i złote ozdoby, potem zaś w

lot przeniosła się na Idę, bogatą w zwierza. Poszła przez góry prosto ku zagrodzie

Anchizesa. Za nią łasząc się biegły zwierzęta: szare wilki, dzikie lwy i niedźwiedzie,

chyże pantery, nigdy nie syte mięsa jeleni. Ale i w nich bogini wzbudziła słodkie

pożądanie. Wnet więc odeszły, by parzyć się w mrocznych kryjówkach.

Anchizesa, który urodę miał od bogów, znalazła koło szałasów. Był sam, wszyscy

bowiem się rozeszli, aby wypasać krowy na bujnych łąkach. Chodził więc po

zagrodzie, a w ręku trzymał kitarę. Córka Zeusa stanęła przed nim, podobna do

dziewczyny pięknej, lecz śmiertelnej. Bo nie chciała, aby przeraziła go boskość. On

zaś podziwiał jej postać i urodę, a także świetne szaty. Peplos miała jaśniejsze od

blasku ognia, kręcone naramienniki i kolczyki, a wokół delikatnej szyi złoty,

mieniący się łańcuch. Anchizes więc powitał ją jak boginię i wymienił wszystkie

niebianki: Artemidę, Leto, Afrodytę, Temidę, Atenę, także i nimfy. Przyrzekł, że

zbuduje jej ołtarz na wzgórku i o każdej porze roku będzie na nim składał ofiary.

Prosił:

- Bądź mi życzliwa! Spraw, żebym stał się sławny wśród Trojan! Daj mi kwitnące

potomstwo! Daj, bym długo żył i cieszył się blaskiem słońca, szczęśliwy wśród

swojego ludu!

Na to dziewczyna odrzekła mu skromnie:

- Jam nie bogini, lecz kobieta śmiertelna, i śmiertelna zrodziła mnie matka. Ojcem

moim jest Otreus, król Frygii, pewnieś słyszał o nim. Kiedym wraz z dziewczętami i

nimfami tańczyła ku czci Artemidy, porwał mnie Hermes i poprowadził przez krainy

uprawne i przez nietknięte obszary, gdzie tylko dziki zwierz czai się w cienistych

zasadzkach. Zdawało mi się, że stopami nawet nie dotykam życiodajnej ziemi.

Powiedział mi Hermes, że zostanę twoją, Anchizesie, ślubną żoną, że urodzę ci wiele

dzieci. Lecz gdy tylko pokazał mi ciebie, sam odszedł tam, gdzie przebywają

nieśmiertelni. W taki to sposób znalazłam się tutaj. Przywiódł mnie mus twardy.

Teraz zaś błagam i do nóg twoich się chylę, proszę przez imię Zeusa i rodziców

mych dobrych - bo źli takiej jak ja by nie zrodzili: Pokaż mnie, taką jak jestem,

dziewicę, twemu ojcu i czcigodnej matce, a także braciom twoim. Niechże osądzą

oni, czy będę godną ciebie żoną! Poślij też zaraz kogoś do Frygów, co mają dobre

konie. Kiedy moi rodzice dowiedzą się o wszystkim, przyślą wiele złota i szat pięknie

tkanych, dary liczne i wspaniałe. Potem dopiero wyprawisz miły obrzęd zaślubin,

który spodoba się tak samo ludziom, jak bogom nieśmiertelnym.

A mówiąc to bogini wzbudziła w jego sercu słodkie pożądanie. Zaraz więc odparł:

- Jeśli wszystko jest tak, jak powiedziałaś, nikt spośród bogów i ludzi nie

powstrzyma mnie, bym z tobą nie połączył się miłośnie, tutaj i od razu. Nawet gdyby

Apollon miał mnie porazić strzałą bolesną ze srebrnego łuku! Zgodzę się, kobieto do

bogiń podobna, iść prosto do Hadesu, kiedy zaznam rozkoszy twego łoża!

Tak rzekł i mocno ujął ją za rękę. A ona szła ku tyłowi się obracając, oczy zaś

skromnie w dół spuściła. Łoże było dobrze zaścielone miękkimi płaszczami z wełny,

a na nich leżały skóry niedźwiedzi i lwów potężnie ryczących, które Anchizes sam

zabił w lesistych górach.

Kiedy już pasterze mieli gnać z powrotem owce i krowy z kwitnących łąk do

szałasów, bogini zesłała słodki sen na Anchizesa. Sama zaś przywdziała szaty i

wyprostowana stanęła w izbie. Jej głowa sięgała stropu, nieśmiertelna zaś piękność

jaśniała z oblicza. Zbudziła go i zapytała:

- Wstań i powiedz: czy wydaję ci się do tej podobna, którą przedtem widziałeś?

A on przeraził się, oczy odwrócił, twarz zakrył płaszczem i prosił:

- Od razu wtedy poznałem, żeś bogini, ale ty nie wyjawiłaś mi prawdy! Błagam cię

teraz przez Zeusa, spraw, bym nie żył wśród ludzi bezsilny! Bo nie długowieczny to

mężczyzna, który śpi z boginiami!

Odrzekła mu Afrodyta:

- Bądź dobrej myśli, Anchizesie! Nie lękaj się w swym sercu. Nie spotka cię nic

złego ode mnie, ani też od innych nieśmiertelnych, bo miły jesteś bogom. Twój syn

będzie władał wśród Trojan, a synowie jego synów będą rodzić się przez wieki. Gdy

tylko ujrzy blask słońca, zabiorą go nimfy, zamieszkujące tę górę wielką i świętą.

Żyją one długo i piją tylko ambrozję, a wśród nieśmiertelnych wiodą piękne pląsy.

Razem zaś z nimi wyrastają z ziemi, na górskich szczytach, jodły i dęby - wysokie,

mocne, bujne. Nigdy nie tknie tych drzew ludzki topór, bo są to ostępy bogów. Ale

kiedy już nadchodzi wyznaczony czas śmierci, to najpierw schną owe drzewa.

Niszczeje ich kora i odpadają gałęzie. A jednocześnie także dusza nimf opuszcza

przestwór słonecznego blasku. Te więc nimfy będą wychowywać twego syna. Gdy

już podrośnie, przyprowadzą ci chłopca. Ucieszysz się bardzo, kiedy go ujrzysz, bo

będzie podobny do bogów. Zaraz weź go z sobą do Troi. A jeśli ktoś z ludzi

śmiertelnych zapyta cię o matkę chłopca, odpowiedz mu - dobrze to zapamiętaj! -

tak, jak ci teraz przykazuję: zrodziła go jedna z nimf, które zamieszkują tę górę. Bo

gdybyś prawdę zdradził i chwalił się, żeś posiadł piękną Afrodytę, rozsroży się Zeus i

razi cię ognistym piorunem.

Powiedziałam ci wszystko. Ty zachowaj to w swym sercu i nie wyjawiaj niczego,

jeśli chcesz uniknąć gniewu bogów.

Tak opowiada hymn ku czci Afrodyty. Ale jest to zarazem, rzecz oczywista, hymn

ku czci potężnego rodu, który w późniejszych czasach władał Troadą i ziemiami u

stóp Idy, a szczycił się pochodzeniem od legendarnych bohaterów, od Eneasza i jego

ojca, Anchizesa. O tym już mówiliśmy. Owa zaś miłość, którą bogini obdarzyła

pasterza w szałasie na łąkach Idy, jest echem prastarego kultu, jakim właśnie na tej

górze otaczano tajemniczą boginię. Zwano ją Wielką Matką Bogów i Panią Zwierząt,

Grecy zaś utożsamiali ją z Afrodytą.

ENEASZ WALCZY

Diomedes wciąż nacierał na Eneasza, choć wiedział dobrze, że osłania go swoją

ręką sam Apollon. Ale tak bardzo pragnął zabić wodza Dardanów i zedrzeć zeń

wspaniałą zbroję, że nawet na boga nie zważał. Trzy razy rzucał się do przodu - i trzy

razy Apollon odepchnął jego tarczę błyszczącą. Lecz kiedy Diomedes gotował się do

skoku po raz czwarty, łucznik Apollon zakrzyknął głosem straszliwym:

- Zastanów się, synu Tydeusa! Odejdź stąd natychmiast! Z bogami nie śmiej się

równać! Różny jest ród nieśmiertelnych i ludzi, co po ziemi stąpają!

Tak rzekł, a Diomedes cofnął się nieco do tyłu, z lęku przed gniewem Apollona, z

dala rażącego strzałami. Bóg zaś uniósł Eneasza ponad ciżbę walczących. Położył go

aż na szczycie trojańskiego zamku, w świętym Pergamonie, gdzie miał swój

przybytek. Tam matka boga, Leto, i siostra, Artemida łuczniczka, opatrzyły rannego

bohatera i serdecznie nim się zajęły. Tymczasem Apollon stworzył zjawę podobną do

Eneasza i przyodzianą w taką samą zbroję. Wokół tej to zjawy zwarli się Trojanie i

Achajowie i mocno wzajem walili w tarcze ze skór wolich.

Bitwa stawała się coraz zaciętsza. Na pomoc bowiem Trojanom Apollon wezwał

samego Aresa, boga wojny. A także Hektor zachęcał swoich, żeby dzielnie walczyli.

Toteż Trojanie, którzy dotychczas wciąż cofali się przed Diomedesem, zatrzymali się

w miejscu. Ale Achajowie nie ustępowali.

Wtedy to Apollon wyprowadził Eneasza ze swojego przybytku. Wyprowadził go

zdrowego i jeszcze mocy przydał mu w piersiach. Eneasz stanął wśród towarzyszy, a

oni bardzo się ucieszyli, że jest zdrów, cały i silny. Jednakże rozmawiać z nim nie

mogli, bo nie pozwalał na to ciężki znój walki. Z przeciwnej bowiem strony obaj

Ajasowie, a także Odyseusz i Diomedes coraz goręcej wzywali Achajów, by

wytrwali w boju. I ci stali jak owe chmury, co je Zeus w czas pogodny kładzie na

szczytach wysokich gór, kiedy to śpi moc Boreasza i innych potężnych wiatrów,

które zwykły rozpraszać czarne mgły swoim ostrym tchnieniem. Nawoływał też do

walki sam Agamemnon. Przypominał roztropnie:

- Ci, którym wstyd cofać się w bitwie, zwykle pozostają przy życiu. Niewielu z

nich ginie. Ale ci, którzy uciekają, ni stawy nie zdobędą, ni ratunku nie znajdą!

I zaraz potem sam cisnął włócznią w Dejokonta. Był to druh Eneasza. Włócznia na

wylot przeszyła tarczę i pas szeroki. Wraziła się głęboko w podbrzusze. Dejokont

padł, a zbroja na nim zadźwięczała głucho.

Eneasz natomiast zabił dwóch dzielnych mężów, Ktetona i Orsylocha. Ich ojciec

mieszkał w mieście Fera i opływał w wielkie bogactwa. Ci dwaj, kiedy tylko wyrośli,

przybyli razem z Achajami na czarnych okrętach pod Troję, żeby walczyć o cześć dla

Agamemnona i Menelaosa. A tymczasem śmierć tu znaleźli. Byli jak dwa młode lwy,

które wyrosły na wysokiej górze, w leśnym gąszczu, przy matce. Porywały krowy i

tłuste owce, pustoszyły stajnie, póki same nie zginęły z ludzkiej ręki, ugodzone

ostrym spiżem. Tak właśnie ci dwaj, zabici ręką Eneasza, upadli - podobni do

wysokich jodeł.

Użalił się nad ich losem Menelaos i wyszedł ku przodowi. Błyszczał spiżem zbroi i

potrząsał włócznią. Sam Ares natchnął go taką odwagą, chciał bowiem, żeby i króla

Sparty zabił Eneasz. Gdy jednak ujrzał to Antyloch, syn wielkodusznego Nestora,

ruszył zaraz za Menelaosem; bał się, by go nie spotkało coś złego. Próżna stałaby się

wówczas wyprawa Achajów! Tym obu Eneasz nie dotrzymał placu, choć wojownik

był przedni. Oni zaś odciągnęli zwłoki dwóch braci i oddali je w ręce przyjaciół.

Najświetniej wszakże okazał swoją odwagę Eneasz w późniejszej bitwie, kiedy

sam stanął przeciw Achillesowi. O tym pojedynku była już mowa, i to obszernie.

Obaj bowiem bohaterowie, nim przystąpili do walki, długo chwalili się

dostojeństwem swoich rodów; Eneasz podał całą genealogię, aż do Dardanosa.

Pojedynek przyniósłby zgubę Eneaszowi, ale - jak pamiętamy - sam bóg Posejdon

uratował go w ostatniej chwili. Pan mórz i ziemi powiedział wówczas:

- Któryż to z bogów każe ci, jak szaleńcowi, stawać do walki z synem Peleusa?

Silniejszy on od ciebie i milszy nieśmiertelnym! Uciekaj więc, gdy tylko go spotkasz,

żebyś wbrew przeznaczeniu nie poszedł do Hadesu. Ale kiedy już Achilles zginie

swoją śmiercią, wtedy śmiało stawaj w bitwie wśród pierwszych! Bo spośród

Achajów nikt inny ciebie nie pokona.

WĘDRÓWKI ENEASZA

Mówiliśmy już, że według Iliady Eneasza strzegą bogowie, było bowiem

przeznaczone, by po upadku Troi i rodu Priama panował nad tym krajem on sam, a

później jego potomkowie. Posejdon, gdy spieszy Eneaszowi z pomocą, zapowiada to

wyraźnie. Widzieliśmy też, że te proroctwa Iliady były podtrzymywane w niektórych

innych poematach greckich, przede wszystkim w pięknym hymnie ku czci Afrodyty.

Również epopeja Zburzenie Ilionu, dziś znana tylko ze streszczeń, opowiadała, że

w ostatnich chwilach Troi, gdy miasto zdobywali Achajowie, nie było tam już

Eneasza, ani też jego bliskich. Zdarzyło się bowiem tak:

Achajowie zbudowali z drewna wielkiego konia. Pozostawili go na wybrzeżu,

sami zaś wsiedli na okręty i odpłynęli, jakby na zawsze. Trojanie natychmiast zebrali

się tłumnie przy koniu. Zastanawiali się, co z nim począć. Kapłan Posejdona

Laokoon nawoływał:

- Trzeba wepchnąć tego potwora do morza, trzeba ogniem go spalić, bo kryje on w

sobie jakąś zdradę!

Posunął się nawet do tego, że cisnął włócznią w bok drewnianego kolosa, który od

uderzenia głucho zadudnił. Ale właśnie w tej chwili przywleczono rzekomego zbiega

z wojska Achajów. Wyjawił on, że koń jest darem dla Ateny i powinien stanąć na

zamku Troi, bo wówczas nikt nie zdobędzie miasta. Uwierzono zdrajcy tym łacniej,

że z morza wypełzły dwa olbrzymie węże i na oczach wszystkich zadusiły swymi

splotami Laokoona wraz z dwoma jego synami. Któż by powątpiewał jeszcze, że nie

wolno niszczyć drewnianego konia, skoro bogowie tak szybko i tak straszliwie

ukarali śmiałka, co ugodził go włócznią!

Konia więc zaciągnięto na zamek. Zburzono nawet część murów, bramy bowiem

okazały się zbyt niskie. Jednakże Eneasza wówczas już nie było w mieście.

Zatrwożył go właśnie los Laokoona. Podejrzewał, że kapłan stał się ofiarą tych

bogów, którzy pragną zguby Troi. Dlatego to jeszcze przed zmrokiem książę

Dardanów opuścił Ilion wraz ze swoimi ludźmi. Ukrył się w lasach idajskich.

Przetrwał tam upadek miasta, doczekał się odpłynięcia okrętów nieprzyjaciela, potem

zaś na gruzach zbudował nowe osiedle.

Niektórzy przedstawiali wyjście Eneasza z Troi jeszcze dramatyczniej. Miało się to

stać ostatniej nocy, już w czasie zdobywania miasta i jego pożaru. Eneasz szedł

wśród płomieni i krwi. Na swych barkach niósł starca Anchizesa, na rękach zaś

trzymał synka Askaniosa i największe świętości Troi - Penaty i Palladion.

Obie jednak wersje zgadzają się co do rzeczy najważniejszej: Eneasz po odejściu

Achajów pozostał w okolicach zburzonego grodu. Tam też mieli żyć jego

potomkowie. W ten sposób Afrodyta sprawiła, że jej ród zapanował nad całą krainą

Troady. Bo właśnie w tym celu, powiadali niektórzy, wywołała ona wojenną

zawieruchę, żeby zetrzeć z tej ziemi dom Priama, a uczynić miejsce dla swoich!

Jak już mówiliśmy, podstawę wszystkich tych opowieści stanowił fakt utrzymania

się do późnych czasów możnego rodu w okolicach Idy i dawnej Troi, który to ród

wywodził się od legendarnego przodka - od samego Eneasza.

Ale od tego lokalnego mitu bez porównania szerzej znana była inna opowieść o

Eneaszu: że po zburzeniu Troi wywędrował on z resztkami rodaków daleko na

zachód, aż do Italii. Tę to właśnie wersję obrał za przedmiot i osnowę swej epopei

Wergiliusz. Jego Eneida stała się narodową epopeją ludu, który podbił wszystkie

ziemie nad Morzem Śródziemnym. Z poematu Wergiliusza chłopcy rzymscy

dowiadywali się, że ich przodkowie wywodzą się, poprzez Eneasza i jego

towarzyszy, z małej krainy nad Skamandrem, z grodu zburzonego przez Achajów.

Wspominaliśmy o tym wszystkim, gdy była mowa, jak dobre czasy nastały dla Troi

pod rzymskim panowaniem, kiedy dostojnicy i cesarze chętnie odwiedzali miasto

Priama i Hektora.

Jednakże to nie Wergiliusz był twórcą opowieści o wędrówkach Eneasza i o jego

osiedleniu się nad Tybrem. Legenda owa jest starsza co najmniej o kilka wieków.

Występuje w różnych wersjach u wielu pisarzy greckich, a potem i rzymskich. Nie

sposób dziś ustalić, gdzie i dlaczego się zrodziła, można tylko śledzić etapy jej

rozwoju.

Jest prawdopodobne, że o żegludze Eneasza na zachód, do Italii lub na Sycylię,

wspominał już poeta Stezychor, ten sam, który odśpiewywał swoje zarzuty przeciw

pięknej Helenie. Żył on, jak pamiętamy, około roku 600 przed naszą erą. Z całą

natomiast pewnością pisał o tym grecki historyk Hellanikos w wieku V przed naszą

erą. Według niego Eneasz przybył do Italii razem z Odyseuszem. Tutaj założył

miasto, które, od imienia jednej z Trojanek, nazwał: Roma. Syn zaś Odyseusza dał

początek miastu Tuskulum.

Zauważono wszakże później, że Eneasz nie mógłby założyć Rzymu, a to z

przyczyn chronologicznych. Rzym, w myśl tradycji, miał powstać około roku 750

przed naszą erą (dokładne daty wyznaczano różnie). Troja zaś, zgodnie z

obliczeniami Eratostenesa, najczęściej przyjmowanymi, upadła w roku 1184 przed

naszą erą. A więc upłynęło prawie czterysta pięćdziesiąt lat pomiędzy tymi dwoma

wydarzeniami! Właśnie dlatego pisarz rzymski z początków wieku II przed naszą erą,

Katon Starszy, znany też jako polityk, wprowadził do opowieści istotne zmiany,

które najkrócej tak można ująć:

Eneasz założył w Italii, na wybrzeżach Lacjum, dwie miejscowości, Troję i

Lawinium. Jego syn zbudował w głębi lądu, nad górskim jeziorem, miasto Alba

Longa. Z królewskiego rodu Alby pochodzili po kilku pokoleniach Romulus i

Remus.

Tę właśnie opowieść, upiększoną jednak i wzbogaconą wielu romantycznymi

wątkami, poetycko opracował Wergiliusz.

Rzecz ciekawa: dawność i popularność legendy o Eneaszu w Italii możemy śledzić

nie tylko dzięki pismom historyków i utworom poetów. Zachowały się również

archeologiczne ślady tego mitu. Spotykamy je przede wszystkim w miastach Etrurii.

Jest to kraina po prawej stronie Tybru, na północ od Rzymu. W latach przed drugą

wojną światową przeprowadzono wykopaliska w ruinach etruskiego miasta Vei. Leży

ono kilkanaście kilometrów od Rzymu i zostało zburzone po długich walkach przez

Rzymian w roku 396 przed naszą erą. W gruzach Vei znaleziono między innymi

statuetki z wypalanej gliny przedstawiające Eneasza, który niesie swego ojca na

barkach. Statuetki pochodzą z wieku V przed naszą erą, a może nawet są

wcześniejsze. Zapewne na wiek VI przed naszą erą datować należy skarabeusz

etruski, na którego płaskiej stronie wyryta jest ta sama scena. I wreszcie, spośród

jedenastu waz starożytnych ozdobionych malowidłem o podobnej tematyce aż

siedem pochodzi z Italii, w tym zaś pięć z miast Etrurii. Wszystkie te wazy datuje się

na wiek VI przed naszą erą.

Czym więc wyjaśnić, że w Italii tak wcześnie rozpowszechniła się legenda, która

wiąże trojańskiego bohatera z tymże półwyspem? Powody mogły być różne. Kto wie,

czy jakiejś roli nie odegrała przypadkowa zbieżność pewnych nazw. Tak na przykład

Troja, mała miejscowość w pobliżu ujścia Tybru, przypominała każdemu imię

sławnego grodu nad Skamandrem. Być może również, że stare legendy przynieśli

greccy koloniści. Właśnie w wieku VI przed naszą erą wielu ich przybywało na

Zachód z wybrzeży Azji Mniejszej. Stamtąd też, według pradawnych podań, mieli

przybyć do Italii Etruskowie, i to już w wieku VIII przed naszą erą.

Tak więc można snuć sporo przypuszczeń i stawiać coraz to śmielsze hipotezy.

Jednakże, jak dotychczas, nikt nie wyjaśnił przekonywająco tajemnicy mitycznych

powiązań między upadkiem Troi a powstaniem Rzymu. Czekają one jeszcze na

swoich odkrywców.

Podobnie trzeba było wielu żmudnych dociekań całych generacji badaczy, by

opowieść o wojnie trojańskiej objawiła nam nowe oblicze. Trzeba było

olśniewających i niespodziewanych znalezisk archeologicznych. Wykopaliska w Troi

i w Mykenach; odcyfrowanie pisma linearnego; zrozumienie techniki poezji ustnej;

badania porównawcze kultur Bliskiego Wschodu - dopiero wszystko to razem

sprawiło, że obecnie jesteśmy w stanie dostrzec, zaklęte w pięknej formie epopei,

zarysy faktu historycznego z samego zarania dziejów Europy. Fakt ten nosi miano

wojny trojańskiej.

EPILOG

POWRÓT PATROKLOSA

Kiedy po zabiciu Hektora Achilles powrócił do obozu, długo jeszcze płakał wespół

ze swoją drużyną nad ciałem Patroklosa. Trzy razy objeżdżali na rydwanach wokół

mar jego. Potem wszyscy spożywali stypę. Książęta achajscy zaprowadzili Achillesa

do namiotu Agamemnona, gdzie przygotowano dla niego kąpiel. Ale on nie chciał

zmywać kurzu i krwi, nie chciał też włosów ścinać, póki nie spłonie ciało przyjaciela.

Prosił więc Agamemnona, aby rankiem wysłał służbę do lasu po drzewo.

Ludzie po wieczerzy rozeszli się na noc do namiotów, Achilles zaś leżał nad

morzem wciąż szumiącym, w pustkowiu, gdzie fale o brzeg biły. Potem sen nań

spłynął, ukoił go i słodko otulił. Wówczas przyszła dusza nieszczęsnego Patroklosa.

Była całkiem do niego podobna wzrostem, pięknymi oczyma i głosem, nawet szaty

miała takie same na sobie. Stanęła nad głową Achillesa i tak się ozwała:

- Ty śpisz, Achillesie, a o mnie zapomniałeś! Ale przecież nie żywego

zaniedbujesz człowieka, lecz już zmarłego! Pochowaj mnie jak najszybciej; wtedy

dopiero przejdę przez bramy Hadesu. Bo dusze, cienie zmarłych, daleko mnie

odpędzają i nie pozwalają połączyć się z tymi za rzeką. Tak więc próżno się błąkam

po domu Hadesa, co szerokie ma bramy. Błagam cię, podaj mi rękę! Bo po raz drugi

nie przyjdę już tutaj z Hadesu, kiedy oddacie mnie płomieniom. Już nie usiądziemy,

obaj żywi, z dala od miłych przyjaciół, żeby zwierzać się wzajem. Już mnie

wchłonęła śmierć straszliwa, co przeznaczona mi była od samych narodzin. Ale i

tobie, boski Achillesie, sądzone jest zginąć pod murami możnych Trojan!

Lecz jeszcze coś innego ci rzekę i o coś cię poproszę; może mnie posłuchasz. Nie

pozwól, żeby moje kości z dala spoczęły od twoich! Razem niechaj będą, tak jak

razem chowaliśmy się w waszym domu. Bo z Opoentu przyprowadził mnie do

waszej ziemi, kiedym chłopaczkiem był jeszcze, ojciec Menojtios. Zdarzyło się to w

dniu żałosnego zabójstwa. Ja, głupiec, niechcąco zabiłem syna Amfidamanta, bom

się rozgniewał na niego przy grze w kości. Przyjął mnie wtedy w swoim domu rycerz

Peleus, wychowywał troskliwie i swoim giermkiem uczynił. Więc i nasze kości niech

jeden kopiec przykryje!

Odpowiedział mu szybkonogi Achilles:

- I po cóż jawisz się tutaj, głowo czcigodna, po cóż przykazujesz mi tyle?

Wszystko dobrze wypełnię i posłuszny będę, jak twoja wola. Ale stań tu przy mnie

bliżej! Uściśnijmy się, choćby na chwilę, nacieszmy się łzami nieszczęścia!

Tak rzekł i ramiona wyciągnął, niczego jednak nie dotknął. Dusza bowiem odeszła

pod ziemię jak opar, kwiląc przy tym. Podniósł się zdumiony Achilles, w ręce klasnął

i takie rzekł słowa żałosne:

- Biada! Jest wprawdzie w domu Hadesa jakiś cień i dusza, lecz sił żywotnych nie

ma całkiem.

Następnego dnia ciało Patroklosa spalono na stosie, a potem odbyły się igrzyska ku

czci zmarłego.

Dla archeologa i religioznawcy opowieść o powrocie duszy Patroklosa i jego

pogrzebie jest niezmiernie ważna. Wynika z niej, jak zresztą z innych też wzmianek

w Iliadzie, że obrzęd palenia zwłok stanowił nieodłączną i konieczną część

uroczystości rozstawania się ze zmarłym. Cień Patroklosa mówi wyraźnie, że nie

wejdzie do wnętrza domu Hadesa i nie przestąpi rzeki zmarłych, póki ciała nie

strawią płomienie. O grzebaniu zwłok w ziemi Iliada nigdzie nie wspomina. Białe

kości, które pozostają w popiołach stosu, kładzie się do urny, nad nią zaś - jeśli był to

mąż znakomity - usypuje się kopiec. Taki jest pogrzeb bohaterów w czasach wojny

trojańskiej - według Homera.

A tymczasem wykopaliska przeczą tym twierdzeniom Iliady! W epoce mykeńskiej

Achajowie stosowali inny obrządek. Zwłoki szły do ziemi nie spalone. Dopiero po

upadku świata mykeńskiego, po najeździe Dorów, od wieku XII przed naszą erą

poczynając, pojawia się i utrzymuje na ziemiach Hellady obyczaj oddawania ciała

płomieniom stosu pogrzebowego, czyli, jak określa się krótko, kremacji zwłok.

Każdy niemal rozdział tej książki pokazywał, że Iliada sięga swymi początkami

okresu mykeńskiego i w znacznym stopniu dość wiernie odzwierciedla jego kulturę.

Pokolenia pieśniarzy pieczołowicie podawały sobie obraz wspaniałej przeszłości,

zachowując w poetyckiej formie wiele przejawów ówczesnego życia. Wystarczy

przypomnieć choćby ten fakt dobrze znany i od razu rzucający się w oczy każdemu

czytelnikowi Iliady.

Bohaterowie epopei noszą spiżowe zbroje i tarcze, walczą spiżowymi mieczami i

włóczniami o spiżowych ostrzach. Dzięki zaś archeologii wiemy dowodnie, że

Mykeńczycy istotnie w ogóle nie znali żelaza. Zaczyna się ono rozpowszechniać

dopiero od wieku XII przed naszą erą. Niewykluczone, że przyszło razem z Dorami,

a więc z tymi plemionami, które zdruzgotały świat mykeński. Wysuwa się jednak w

nauce również inne przypuszczenia co do dróg, którymi mogło dotrzeć do Grecji

żelazo i umiejętność jego wyrobu. Pewne jest natomiast, że po wieku XII metal ten

prawie całkowicie wypiera spiż jako surowiec do wykuwania oręża i narzędzi. A

więc pieśniarze przez kilka stuleci opowiadali o spiżowych tarczach, pancerzach,

hełmach, mieczach, toporach - ich zaś słuchacze walczyli już żelazem! Co jeszcze

znamienniejsze: Iliada wie o żelazie, wspomina o nim wielokrotnie, ale głównie w

porównaniach i przenośniach! Używa się więc w poemacie określenia „serce masz z

żelaza”, lecz do bitwy idzie się z mieczem spiżowym.

Wniosek stąd taki: mówiąc o broni, pieśniarze potrafili przestrzegać w swych

utworach pewnej konwencji bardzo długo, przez setki lat. Wiedzieli, że bohaterom

przystoi broń tylko spiżowa. Dlaczego więc postępowali inaczej, gdy przyszło im

opisywać obrządki pogrzebowe? W czasach wojny trojańskiej, w epoce mykeńskiej,

zwłoki zmarłych grzebano, nie paląc ich uprzednio. A tymczasem Iliada zna

wyłącznie obrządek kremacji!

Sprzeczność tę usiłuje się wyjaśnić różnymi sposobami. Oto jedna z bardzo

pomysłowych hipotez:

Wychodzi ona od obserwacji, że groby mykeńskie istotnie kryją zwłoki nie palone,

w wielu wszakże - lub też w ich pobliżu - widoczne są ślady ognia. Niewątpliwie

trawił on część darów, które składano zmarłym, oraz zwierzęta ofiarne. Geneza tego

obyczaju mogła być taka: Achajowie, kiedy przybyli na tereny Grecji z początkiem

drugiego tysiąclecia przed naszą erą, palili zwłoki swych zmarłych, ale rychło,

zwłaszcza w warstwach wyższych, przejęli od ludności miejscowej obyczaj

grzebania ciał nie palonych; po dawnym jednak obrządku, jako relikt szczątkowy,

pozostało oddawanie płomieniom części darów i zwierząt w samym grobie lub w

jego pobliżu. Najazd Dorów zmiótł całkowicie wyższe warstwy mykeńskie i

przywrócił kremację jako obyczaj panujący. Ale i poprzednio, jeszcze w okresie

świetności Myken, praktykowano ją tam, gdzie wpływy wielkich ośrodków były

słabsze, a więc w czasie dalekich wypraw wojennych - jak właśnie pod Troją.

Jednakże rozmowa Achillesa z Patroklosem winna być przedmiotem nie tylko

uczonych dyskusji o tym, jak usunąć sprzeczności pomiędzy danymi archeologii a

wypowiedziami epopei. Zasługuje na baczną uwagę również i z tego względu, że w

sposób szczególnie dobitny uzmysławia pewien fakt, który w innych scenach epopei

dochodzi wprawdzie do głosu, lecz nie tak wyraziście.

Dla bohaterów wojny trojańskiej śmierć jest w gruncie rzeczy kresem ostatecznym.

Życie bowiem pozagrobowe to tylko żałosna wegetacja cieni w mrocznej krainie

podziemia. Achilles mówi przecież:

- Biada! Jest wprawdzie w domu Hadesa jakiś cień i dusza, lecz sił żywotnych nie

ma całkiem!

Zmarłych nie czekają żadne kary i nagrody za czyny popełnione na ziemi. Bytują

jednakowo jako zjawy smutne, bo bezsilne. Toteż dusze poległych w bitwie

odchodzą od swych ciał z gorzkim żalem: opłakują, jak powtarza formułka

występująca w poemacie wielokrotnie, męskość i młodość. Nawet spełnienie

wszelkich obrządków pogrzebowych, nawet usypanie mogiły i składanie darów, nie

zapewni zmarłemu szczęścia na tamtym świecie. Co najwyżej pozwoli mu na

przekroczenie szerokich bram i wieczne błądzenie bez celu wraz z rzeszą cieni po

bezkresnych błoniach.

A więc ze śmiercią ciała w istocie kończy się wszystko. Właśnie owa świadomość

sprawiała, że dla ludzi tamtych czasów dobrem najwyższym było zdobycie szerokiej

sławy oraz przekazywanie potomności swego imienia i pamięci czynów. W ich

rozumieniu była to jedyna forma nieśmiertelności dostępna człowiekowi. Stąd też

obawa, by nie ściągnąć na siebie złej sławy przez czyny niezbożne, a zwłaszcza przez

tchórzostwo. Lękano się tego tak bardzo, że wojownicy bez wahania szli nawet ku

pewnej zagładzie, nawet ku walce z przeciwnikiem znacznie silniejszym.

Pragnienie sławy nieśmiertelnej kazało z kolei wysoko cenić tych, którzy byli jej

kapłanami: poetów-pieśniarzy. Nie zawiedli się bohaterowie z czasów wojny o

miasto nad Skamandrem. Dzięki pieśniom zwyciężyli bramy Hadesu. Żyć będą tak

długo, jak długo trwać będzie nasza, europejska kultura.

KONIEC

Księgozbiór DiGG

f

2010



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Wojna Trojańska - streszczenie, Język polski
107 lektur streszczenia - podstawowa,gimnazjum,liceum, Wojna trojańska, O rękę pięknej boginki morsk
wojna trojanska wykopaliska, Pomoce do matury, wypracowania z jpolskiego
Wojna trojańska, Wojna trojańska (mitologia grecka), wojna stoczona pod murami Troi, oblężonej przez
wojna trojanska
ANTYK, Wojna Trojańska, Wojna Trojańska
Wojna trojańska opis walk, Pomoce do matury, wypracowania z jpolskiego
WOJNA TROJAŃSKA, Łacina
Polski Wojna trojańska i bohaterowie
wojna trojanska
wojna trojańska
Jan Parandowski Wojna Trojanska
Wojna o Falklandy
wykład Wojna ekonomiczna
Zimna wojna
WOJNA W IRAKU

więcej podobnych podstron