Aleksander Krawczuk
WOJNA TROJAŃSKA
GNIEW ACHILLESA
Choć zastępy Achajów stały pod Troją rok już dziesiąty, do miasta wedrzeć się nie
mogły. Broniły go bowiem nie tylko głazy wysokich murów, lecz także dzielność
Trojan oraz ich sojuszników, nade wszystko zaś nieustraszone męstwo Hektora.
Ze swoim krajem ojczystym, odległym o wiele dni żeglugi przez burzliwe morza,
Achajowie nie mieli prawie żadnej łączności. Toteż w ciągu owych długich lat wojny
zdobywali żywność, bogactwa i kobiety, grabiąc osiedla i wyspy w okolicach Troi, u
zachodnich wybrzeży Azji Mniejszej. Najbardziej srożył się w czasie wypraw młody
Achilles, książę Myrmidonów. Dziewczyna, którą przywiózł sobie z jednego ze
złupionych miast, piękna Bryzeida, przeżyła tam chwile straszne!
- Widziałam mojego męża przebitego ostrym spiżem przed murami miasta. A trzej
moi bracia, najdrożsi, których ta sama, co i mnie, matka urodziła, wszyscy śmierć
znaleźli.
Ale w namiocie Achillesa Bryzeida pogodziła się z losem, a nawet pokochała
człowieka, który był zabójcą tylu jej najbliższych. W jakiejś mierze sprawił to
Patroklos. On to bowiem, najbliższy druh Achillesa, obudził w brance nadzieję, że
jeszcze otworzy się przed nią lepsza przyszłość. Toteż po śmierci Patroklosa
Bryzeida żałośnie zawodziła nad jego zwłokami:
- Nie pozwoliłeś, żebym płakała, kiedy chyży Achilles zabił mego męża i zburzył
miasto ojczyste. Mówiłeś, że uczynisz mnie żoną boskiego Achillesa. Że zabierzesz
mnie na okrętach do Ftyi i tam wyprawisz mi ucztę weselną wśród Myrmidonów!
Sam Patroklos również miał dziewczynę, która dzieliła z nim łoże. Zwała się Iris.
Achilles dał ją swemu przyjacielowi po zdobyciu wyspy Skiros.
Ofiarą jednej z łupieskich wypraw Achajów padło miasto Chryza. Znajdował się
tam sławny i bardzo czczony przybytek boga Apollona. Ten uszanowano. Uszedł też
z życiem kapłan Chryzes. Uprowadzono wszelako do niewoli jego córkę, dziewczynę
wielkiej urody. Toteż wybrał sobie Chryzeidę, jako udział w zdobyczy, nie kto inny,
lecz król wszystkich Achajów, naczelny wódz wojsk obozujących pod Troją, sam
Agamemnon. Cenił ją bardzo i otwarcie mówił:
- Chciałbym mieć Chryzeidę w swoim domu. Wolę ją nawet od ślubnej małżonki,
od Klitajmnestry. Bo nie ustępuje jej ani postacią, ani urodą, ani też rozumem i
zdatnością do pracy.
Ojciec Chryzeidy przybył do obozu pod Troją. Wiózł ogromny okup, a w ręku
trzymał złote berło ozdobione wstęgami - znak, że jest sługą boga. Błagał wszystkich
Achajów, ale najgoręcej Agamemnona i jego brata Menelaosa:
- Wam niechże pozwolą bogowie, co Olimp zamieszkują, zdobyć gród Priama i
szczęśliwie powrócić do domów. Mnie zaś córkę oddajcie i przyjmijcie ten okup!
Tak uszanujecie syna Zeusowego, Apollona, który z dala razi strzałami!
Achajowie gotowi byli na to przystać - wszyscy, prócz samego króla
Agamemnona. Ten z niczym odesłał ojca Chryzeidy i jeszcze złajał go ostro przed
całym wojskiem. Wołał:
- Żebym cię, starcze, nie spotkał tu znowu przy naszych wklęsłych okrętach! Nie
pomoże ci wtedy ani berło kapłańskie, ani boże wstęgi! A dziewczyny nie oddam.
Prędzej zestarzeje się w moim domu, w Argos, daleko od ojczyzny. Będzie na
krosnach tkała i łoże mi ścieliła. Precz stąd, nie drażnij mnie więcej, bo nie ujdziesz
cały!
Przeraził się starzec i posłusznie ustąpił. Szedł wzdłuż brzegu morza wciąż
szumiącego i modlił się do swego boga:
- Niech za łzy moje zapłacą twoje strzały Danaom!
I zstąpił Apollon z wierzchołków Olimpu, rozgniewany w swym sercu, podobny
do nocy; łuk i kołczan miał na plecach. Usiadł z dala od okrętów. Potem strzałę
wypuścił, a srebrny łuk ostro zadźwięczał. Bóg raził najpierw muły i psy zdziczałe,
lecz później i ludzi; toteż gęsto paliły się zwłoki na stosach pogrzebowych. Tak było
przez dni dziewięć. Ale w dniu dziesiątym Achilles zwołał wiec ludu. Tam wróż
Kalchas wyjawił, co jest przyczyną gniewu boga. Ustąpił wówczas król Agamemnon,
choć bardzo niechętnie. Przyobiecał, że Chryzeidę odda ojcu, byle lud ocalał. Zaraz
jednak dorzucił:
- Ale wy starajcie się natychmiast o jakiś dar dla mnie, żebym nie siedział tu bez
udziału w łupach, sam jeden wśród Achajów. Bo przecież widzicie to wszyscy, że
mój udział przepada!
Achilles przyobiecał królowi:
- Otrzymasz dar trzy, a nawet cztery razy cenniejszy od Chryzeidy, ale wtedy
dopiero, kiedy padnie Troja. Bo łupy z miast zdobytych już rozdzielono. A nie godzi
się zmuszać ludzi, żeby zwracali, co raz już im dano.
Tak mówił Achilles, lecz króla tylko rozgniewał. Zagroził Agamemnon:
- Jeśli nie złożycie daru, który by mi się spodobał i wart byłby Chryzeidy, sam
sobie wybiorę i wezmę! Twój, Achillesie, albo Ajasa, albo też Odyseusza!
Spode łba spojrzał Achilles na Agamemnona i tak się odezwał:
- Ty bezwstydniku i chciwcze! Jakże ma ci zaufać ktokolwiek z Achajów, kiedy
trzeba w drogę ruszać albo dzielnie stawać w bitwie? Przyszedłem tu walczyć wcale
nie z powodu Trojan, dobrych włóczników. Przecież w niczym mi oni nie zawinili!
Nigdy nie zagarnęli moich krów ani koni i nigdy nie zniszczyli plonów we Ftyi,
ziemi urodzajnej, ludzi karmiącej. Bo wiele mrocznych gór, a także morze huczące
dzieli Ftyję od Troi. To za tobą, bezwstydniku, poszliśmy, żebyś ty się cieszył! Ale ty
nie dbasz o to wszystko, nic ci nie zależy na tym. Grozisz, że dar mi odbierzesz. A ja
dobrze się natrudziłem, żeby go posiąść, i dali mi go synowie Achajów. Kiedy
zdobywamy jakieś ludne miasteczko Trojan, nigdy nie przypada mi dar równy
twojemu, choć cały znój wojny na moje patrzy ręce. Za to przy podziale łupów część
twoja zawsze okazalsza. A ja, zmęczony wojowaniem, odchodzę do okrętów z darem
skromnym, lecz i miłym sercu. Teraz wracam do Ftyi. Tak będzie dla mnie lepiej, i to
znacznie lepiej - odjechać do ojczyzny na okrętach wygiętych. Całkiem nie myślę
siedzieć tu wzgardzony i bogactwa zdobywać dla ciebie!
Zaraz mu odpowiedział król Agamemnon:
- Dobrze, uciekaj, jeśli taka wola! Ja prosił cię nie będę, żebyś dla mnie został! Są
tutaj inni jeszcze, co mi cześć okażą - a największą sam Zeus doradca. Spośród
wszystkich książąt tyś mi nienawistny najbardziej. Bo tylko zwady ci miłe, tylko
walki i bójki. Prawda, żeś jak nikt jest krzepki, ale dar to boga. Teraz wracaj ze
swoimi okrętami i ludźmi, panuj nad Myrmidonami! Nie dbam o ciebie i na twoje
gniewy zważał nie będę. To jedno ci zapowiadam: skoro zabiera mi Apollon
Chryzeidę, odeślę ją okrętem z moimi druhami. Ale w zamian wezmę z twojego
namiotu piękną Bryzeidę, coś ją dostał w darze! Wezmę, żebyś dobrze pojął, o ilem
możniejszy od ciebie, i żeby nie śmiał ktoś inny ze mną się równać i w oczy mi się
sprzeciwiać!
Ból przeszył serce Achillesa. A jego serce w kosmatej piersi między dwojgiem się
ważyło: czy wyciągnąć miecz ostry, wojsko poderwać, króla zabić, czy też
wściekłość powstrzymać. Kiedy tak zastanawiał się w duchu i już dobywał z pochwy
miecz ogromny, przybyła z nieba Atena. Posłała ją białoramienna bogini Hera. Obu
ich bowiem, króla i księcia, w sercu swym kochała i o obu się troszczyła.
Stanęła Atena z tyłu, za Achillesem, i za jasny włos go chwyciła. Ukazała się jemu
tylko, nikt inny jej nie dostrzegł. Zdrętwiał Achilles; przerażony spojrzał za siebie.
Natychmiast poznał Pallas Atenę - a oczy jej gorzały straszliwie.
Sowiooka bogini doradziła księciu, by miecza się nie imał, lecz tylko słowami łajał
króla. Położył więc Achilles ciężką rękę na srebrnej głowicy i wepchnął oręż z
powrotem do pochwy, na Agamemnona zaś jął miotać obelgi:
- Ty pijanico, co psie masz oczy, a serce jelenia! Nigdy nie starczyło ci odwagi,
żeby zbroję przywdziać wraz z ludem i do boju ruszyć! Nigdyś na zasadzkę nie
poszedł z najlepszymi spośród Achajów! To śmiercią ci się wydawało. Pewnie,
znacznie to wygodniej odbierać dary temu, kto ci się sprzeciwi w mnogim wojsku
Achajów. Ty królu ludożerco, co nad tchórzami panujesz!
I złożył Achilles wielką przysięgę na swoje berło królewskie:
- Przyjdzie czas jeszcze, że bardzo zapragną Achillesa synowie Achajów. A wtedy
ty nic pomóc nie zdołasz, choć i boleć będziesz, bo wielu legnie z ręki Hektora. Serce
będzie ci krwawić, żeś nie uczcił najlepszego z Achajów!
Tak rzekł, cisnął na ziemię berło nabijane złotymi gwoździami, i usiadł.
A kiedy już rozeszło się zgromadzenie Achajów i kiedy Agamemnon wyprawił
Chryzeidę do ojca, dwóch heroldów udało się z rozkazu króla do Achillesa, żeby
odebrać mu brankę. Szli niechętnie wzdłuż wybrzeża ku miejscu, gdzie obozowali
Myrmidonowie. Zastali Achillesa siedzącego przy swoim namiocie, przed czarnym
okrętem. Nie ucieszył się na ich widok. Oni zaś stali zlęknieni i pełni czci dla księcia
nie ozwali się ni słowem. Achilles pierwszy przemówił:
- Witajcie, heroldowie, posłowie Zeusa i ludzi! Bliżej podejdźcie. Nie was ja
winię, lecz Agamemnona. Bo to on was wysłał po Bryzeidę. Prędzej więc,
Patroklosie, wyprowadź dziewczynę i oddaj ją tym obu, niech ją zabiorą! Ale oni
będą mi świadkami wobec szczęsnych bogów i śmiertelnych ludzi, a także wobec
króla bezlitosnego, jeśli kiedyś zajdzie potrzeba, żebym bronił innych przed
straszliwą zgubą!
Tak powiedział. A Patroklos, posłuszny przyjacielowi, wyprowadził z namiotu
piękną Bryzeidę. Heroldowie wracali wzdłuż wyciągniętych na brzeg achajskich
okrętów, a dziewczyna szła za nimi wbrew swojej woli.
Odtąd Trojanie napierali coraz mocniej na Achajów, pozbawionych
najwaleczniejszego rycerza. Nikt bowiem, ani Diomedes, ani Menelaos, ani Ajas czy
Idomenej, nie mógł zastąpić Achillesa, choć każdy z nich dokonywał w bitwach
czynów znamienitych. Wyprawiano więc do księcia Myrmidonów poselstwa.
Obiecywano mu dary coraz wspanialsze, byle gniew jego uśmierzyć. On jednak
pozostał niewzruszony. Siedział wraz ze swoją drużyną przy okrętach i namiotach,
choć zgiełk bitew niemal z każdym dniem stawał się bliższy i groźniejszy.
Wreszcie zastępy Trojan wdarły się przez fosę i mur do samego obozu. Hektor już
wołał o płonącą żagiew, by spalić okręty Achajów. Wtedy dopiero Achilles ustąpił
błaganiom Patroklosa. Sam wprawdzie w pole nie wyszedł, zgodził się jednak, by
Patroklos poprowadził Myrmidonów i w ten sposób ocalił Achajów przed klęską
ostateczną. Użyczył przyjacielowi nawet własnej zbroi, ale surowo mu przykazał, aby
nie wdawał się w walkę z Hektorem. Tego ostrzeżenia Patroklos nie posłuchał. Swoją
śmiałość przypłacił życiem; ogłuszył go Apollon, a Hektor dobił.
Tak więc gniew Achillesa obrócił się przeciw niemu samemu. Ceną uporu była
śmierć najdroższego przyjaciela. Zrozumiał to książę Myrmidonów, gdy było już za
późno. Przyjął wyciągniętą do zgody rękę Agamemnona. Otrzymał z powrotem
Bryzeidę i świetne dary, zbroję zaś nową, w miejsce tej, którą Hektor zdarł ze zwłok
Patroklosa, wykuł mu sam bóg Hefajstos. Tak wyruszył do walki, aby pomścić druha.
Gromieni przez rozwścieczonego księcia Trojanie wycofali się w popłochu za mury
swego miasta - wszyscy, prócz Hektora. Ten, zaślepiony i zwiedziony przez wrogie
mu bóstwa, odważnie stanął do pojedynku z Achillesem. Bohatersko walcząc zginął
na oczach ojca, matki i całego ludu, bezradnie patrzących z wysokich murów Troi,
jak rozpaczliwie zmaga się z przeciwnikiem znacznie silniejszym.
Patroklosowi wyprawił Achilles wspaniały pogrzeb, uświetniony igrzyskami. Ale
nad ciałem jego zabójcy, Hektora, mścił się okrutnie. Ludzie wieczerzali i układali
się do snu słodkiego, zadowoleni, lecz Achilles wciąż płakał, pomny miłego
przyjaciela. Nawet sen, który wszystkich koi, jego się nie imał. Przewracał się z boku
na bok, bo żałośnie tęsknił za Patroklosem, za jego męstwem i młodością.
Wspominał także, ile to razem przeżyli i wycierpieli, kiedy zmagali się z ludźmi w
wojnach i z burzami na morzach. To wszystko na myśl sobie przywodził i rzewnie
szlochał. Kładł się na boku, to znowu na wznak, i znowu twarzą w dół. Czasem
zrywał się z łoża na równe nogi i błądził wzdłuż morskiego brzegu, bo z bólu sobą
nie władał. Kiedy zaś widział, że Jutrzenka już wznosi się nad falami i wybrzeżem,
zaprzęgał chyże konie do rydwanu, a z tyłu przywiązywał ciało Hektora, żeby je
włóczyć. Trzykrotnie objeżdżał wokół grób Patroklosa i znowu odpoczywał w
namiocie, a zwłoki pozostawiał wyciągnięte twarzą w kurzu. Lecz Apollon ścierał
wszelką nieczystość ze skóry trupa, bo litował się nad Hektorem, nawet i zmarłym;
całego też okrywał złocistą egidą, aby nie poszarpał go Achilles, włócząc za
rydwanem.
Żałość brała szczęsnych bogów, kiedy patrzyli, jak poniewiera ciałem Hektora
rozwścieczony Achilles. Zachęcali więc bystrego zwiadowcę Hermesa, żeby wykradł
zwłoki. Podobała się ta myśl wszystkim bogom, tylko nie Herze, i nie Posejdonowi, i
nie dziewicy sowiookiej, Atenie. Ci nadal, jak i przedtem, nienawidzili Troi, i króla
Priama, i całego jego ludu. Nienawidzili zaś z powodu występku Aleksandra,
zwanego też Parysem. On bowiem, syn Priama, a brat Hektora, obraził obie boginie,
kiedy przyszły do jego pasterskiej zagrody, pochwalił zaś Afrodytę, która przyrzekła
mu zgubną rozkosz.
Tak pastwił się Achilles nad zwłokami wroga przez dni dwanaście. Wieczorem zaś
dnia dwunastego przybył do namiotu księcia Priam, ojciec Hektora. Przybył z Troi, a
nikt go nie dostrzegł, bo towarzyszył mu w drodze bóg Hermes. Starzec przywarł
ustami do ręki, która zabiła i Hektora, i tylu Trojan. Błagał o wydanie zwłok
ukochanego syna, a na wozie zaprzężonym w muły przywiózł z sobą okup ogromny.
Tej samej jeszcze nocy Priam odjechał z ciałem Hektora. Wpierw Achilles kazał je
obmyć, Priama zaś podjął wieczerzą i dał mu łoże w swoim namiocie.
Taka była opowieść o gniewie Achillesa. O tym, jak gniew obrócił się przeciw
temu, kto trwał przy nim uporczywie; i o tym, jak zemsta ustąpiła miejsca litości i
wybaczeniu. Ta opowieść jest treścią Iliady - poematu, od którego rozpoczynają się
dzieje europejskiej literatury.
ILIADA
Tytuł Iliada (po grecku: „Ilias”) tłumaczy się tym, że Troja, pod którą rozgrywają
się wydarzenia opiewane w poemacie, miała też drugą nazwę: Ilios lub Ilion. Można
by więc wnosić na podstawie tytułu, że epopeja poświęcona jest historii tego grodu
lub przynajmniej dziejom całej wielkiej wojny, która toczyła się pod jego murami.
Byłby to jednak wniosek mylny, właściwa bowiem akcja Iliady mieści się w
pięćdziesięciu dniach ostatniego, dziesiątego roku wojny. A i to z owych dni
pięćdziesięciu w pełni rozwijają się przed nami wypadki zaledwie kilku. Początkiem
opowieści jest przybycie kapłana Chryzesa do obozu Achajów pod Troją i jego
bezskuteczne prośby o wydanie mu córki. W ostatnich zaś wierszach epopei mowa o
pogrzebie Hektora. Tylko z niektórych, zupełnie ubocznych wzmianek w Iliadzie
można się domyślać, jaki będzie późniejszy rozwój wydarzeń: zginie pod Troją także
Achilles, miasto jednak padnie jeszcze w dziesiątym roku wojny. O tym, co było
poprzednio, przed zatargiem Achillesa z Agamemnonem, zawarte są w epopei
informacje równie krótkie. Wystarczają wszelako, aby zrozumieć bieg i przyczyny
wydarzeń.
Wojna, jak o tym wspomina Iliada w wielu miejscach, toczy się o Helenę. Była
ona żoną Menelaosa, króla Sparty. Porwał ją Aleksander, czyli Parys, który zjawił się
tam jako gość. Ale czemuż to Helena tak bezwolnie poszła za przybyszem ze stron
dalekich, zostawiając w Sparcie córeczkę, dom i rodziców - nie mówiąc już o mężu?
W Iliadzie ona sama kilkakrotnie skarży się i jakby dziwi sobie, a za właściwą
sprawczynię swego opętania i wszystkich nieszczęść z niego wynikłych uważa
boginię Afrodytę. Dlaczego jednak pani miłości tak właśnie uczyniła? I dlaczego
później występuje nieodmiennie jako wierna przyjaciółka Aleksandra i Trojan,
których znowu nieubłaganie prześladują Hera i Atena? Na te pytania Iliada
odpowiada w jednym, tylko jednym miejscu, zresztą bardzo ogólnikowo. Właśnie to
miejsce (początek ostatniej pieśni Iliady) przytoczyliśmy pod koniec rozdziału
poprzedniego:
Hera i Atena nie chcą się zgodzić, by Hermes wykradł zwłoki Hektora, znieważane
przez Achillesa, wciąż bowiem nienawidzą Trojan. Nienawidzą z powodu występku
Aleksandra. Obraził je, kiedy przyszły do jego zagrody pasterskiej, pochwalił zaś
Afrodytę, która przyrzekła mu zgubną rozkosz.
W jakiż jednak sposób mógł Aleksander obrazić potężne boginie? I po cóż w ogóle
zawitały one do pasterskiej zagrody?
Trzy boginie stanęły przed księciem-pasterzem, on bowiem miał rozstrzygnąć,
której z nich przysługuje miano najpiękniejszej. Hera obiecywała mu bogactwo,
Atena mądrość, Afrodyta zaś rozkosze miłości z najurodziwszą wśród śmiertelniczek.
Jej to właśnie przyznał Aleksander pierwszeństwo przed tamtymi. Stąd ich gniew i
obraza. Stąd we wszystkich pieśniach Iliady Hera i Atena występują jako demony
żądne krwi trojańskiej i całkowitej zagłady grodu Priama. Podobnie nienawidził
Trojan i Posejdon. Jego wszakże uraza sięgała, jak zobaczymy, jeszcze odleglejszych
czasów.
Afrodyta spełniła przyrzeczenie. Sprawiła, że Aleksander pożeglował za morze, do
dalekiej Sparty. Tam łatwo uwiódł Helenę, żonę Menelaosa. Ale bratem Menelaosa
był Agamemnon, król Myken, władca wszystkich Achajów. Podlegli mu książęta,
wśród nich także Achilles, wyruszyli przeciw Troi, aby pomścić cześć
skrzywdzonego męża, odebrać Helenę i skarby z nią uwiezione. Nikt nie przypuszczał,
że wyprawa trwać będzie długie lata i tyle krwi pochłonie.
Tak więc dla zrozumienia dziejów wojny trojańskiej (lub raczej: legend o niej) ów
sąd Aleksandra-Parysa ma duże znaczenie. A tymczasem Iliada zaledwie o nim
wspomina! Gdybyśmy z innych źródeł nie znali tego mitu, gdybyśmy musieli
polegać tylko na krótkiej wzmiance w epopei, trudno byłoby dojść, o jaki to
właściwie chodzi występek Aleksandra. Niełatwo można by odgadnąć, czym obraził
on boginie i co za rozkosz przyrzekła mu Afrodyta. Jeśli twórca Iliady nie
potrzebował rozwodzić się nad tym, to po prostu dlatego, że jego słuchacze
doskonale znali całą opowieść, jak i w ogóle dzieje wyprawy przeciw Troi. Mieli w
pamięci wszystkie wydarzenia, które poprzedziły tę wojnę i rozegrały się w ciągu
dziesięciu lat jej trwania, a także i te, które nastąpiły po pogrzebie Hektora.
Istniało bowiem w odległej starożytności wiele legend i poematów poświęconych
zmaganiom Achajów i Trojan o piękną Helenę. Do naszych czasów przetrwały w
całości tylko dwie epopeje z owego cyklu trojańskiego. Są to Iliada i Odyseja. Inne,
nie zachowane, znamy jedynie z tytułów oraz z fragmentów i streszczeń u
późniejszych autorów antycznych.
Nasuwa się jednak pytanie bardzo istotne. Czy owe wszystkie mity, podania i
poematy są wyłącznie swobodnym tworem fantazji? Czy nie można by dosłuchać się
w nich jakichś ech wielkich wydarzeń historycznych z zamierzchłej przeszłości?
Odpowiedź na takie pytanie wymaga, rzecz oczywista, zapoznania się z tym, co
współczesna nauka może powiedzieć o epoce, w której toczyć się miała długoletnia
wojna pod murami Troi Priama. Należy więc skonfrontować osiągnięcia historii,
archeologii, religioznawstwa i filologii z poetycką wizją owych czasów, jak ją
uwieczniły dźwięczne wiersze Iliady. W tej książce nie będzie można przeprowadzić
konfrontacji pełnej i wyczerpującej. Z jednej bowiem strony materiał jest zbyt
obszerny, z drugiej zaś niektóre zagadnienia nazbyt skomplikowane. Uczeni różnych
dyscyplin prowadzą badania nad Iliadą i najstarszymi dziejami Grecji już od wieków.
Owoce ich studiów i protokoły ich sporów wypełniają imponujące biblioteki. W
skromnych ramach tego zarysu musi wystarczyć wybór spraw najciekawszych.
Tłumaczenia z Iliady, które wciąż będą przewijać się na kartach tej książki, nie są
ani dosłownie wierne, ani też poetyckie. Traktować je należy jako swobodne
parafrazy wybranych fragmentów, ich głównym bowiem zadaniem jest
przypomnienie scen i obrazów szczególnie istotnych dla naszych zainteresowań.
Utrzymane jednak zostały, przynajmniej w części, tak charakterystyczne dla starej
epiki powtarzania pewnych określeń i przydomków, a także niektóre porównania, są
bowiem znamienne dla samej techniki poetyckiej i dla umysłowości ludzi sprzed
trzech tysięcy lat.
Jednakże, jak była o tym już mowa, Iliada przedstawia tylko drobny wycinek
wojny. Konieczne więc jest korzystanie także z innych źródeł. Przy sposobności
będzie można stwierdzić, jakim przekształceniom ulegały w ciągu wieków pewne
motywy z cyklu trojańskiego w greckiej mitologii i literaturze. Najlepiej zilustruje to
konkretny przykład. Posłuchajmy, co mówi epopeja o dzieciństwie i młodości
Achillesa, oraz jak wygląda to w późniejszych opowieściach.
ACHILLESA MŁODOŚĆ I PRZEZNACZENIE
W jedenastej księdze Iliady czytamy o takim wydarzeniu:
Aleksander, mąż pięknej Heleny, w bitwie raził strzałą Machaona. Był to najlepszy
lekarz w obozie Achajów. Natychmiast więc starzec Nestor, książę Pylos, wziął rannego
na swój rydwan i odwiózł go ku namiotom.
Tymczasem Achilles stał na rufie ogromnego okrętu. Patrzył na znój bitwy i na
żałosną ucieczkę Achajów z pola walki. Był teraz pewien, że już niedługo Achajowie
padną mu do kolan, prosząc, by poniechał gniewu. W pewnej chwili książę spostrzegł
rydwan Nestora. Wydało mu się, że wiezie on Machaona. Konie jednak pędziły zbyt
szybko, nie dojrzał więc twarzy rannego. Chcąc się upewnić, wysłał do namiotu
Nestora swego druha Patroklosa. Nestor zaś, starzec mądry i doświadczony, nie
pominął sposobności, by poprzez Patroklosa wpłynąć na Achillesa. Przypomniał, co
się zdarzyło przed laty kilkunastu:
- Zbierając po całej żyznej krainie Achajów ludzi na wyprawę przeciw Troi,
przyszliśmy, ja i Odyseusz, do pięknych domostw Peleusa. Zastaliśmy tam również
ciebie, Patroklosie, i twego ojca, Menojtiosa. Był w domu także Achilles. Starzec
Peleus, rycerz znamienity, właśnie palił ku czci Zeusa piorunowładcy tłuste udźce na
ogrodzonym zewsząd dziedzińcu. Ze złocistego pucharu wylewał ciemne wino na
płonącą żertwę, a ty wraz z Achillesem opiekaliście kawały mięsa. My obaj
stanęliśmy w przedsionku. Achilles zaś. zdziwiony, zaraz ku nam skoczył. Za ręce
nas ujął, wprowadził do środka, poprosił, żebyśmy usiedli. Potem jadło przed nami
postawił, jak godzi się gościom. A skorośmy już zaspokoili głód i pragnienie, ja
zacząłem mówić. Prosiłem, żebyście wy obaj, ty i Achilles, wyruszyli z nami, a
pragnęliście tego ogromnie. A tamci, ojcowie, wnet zaczęli wam dawać wiele
pouczeń. Peleus zalecał swemu synowi, Achillesowi, żeby zawsze dzielnością
górował nad innymi. Tobie zaś, Patroklosie, tak rzekł ojciec Menojtios:
- Moje dziecko, Achilles rodem znamienitszy od ciebie, tyś za to starszy. On
silniejszy, ale ty możesz służyć mu radą, zachętą, nauką. Ku dobremu zawsze pójdzie
za tobą!
Nestor więc chciał obecnie, żeby Patroklos użył swego wpływu „ku dobremu” i
pojednał Achillesa z Agamemnonem. Syn Menojtiosa wziął sobie do serca te słowa.
Jednakże nie zdołał ułagodzić gniewu swego przyjaciela. Achilles nie wyszedł w
pole, choć Trojanie coraz mocniej napierali na szyki i obóz Achajów. Trzeba było
dopiero śmierci samego Patroklosa, żeby, trawiony bólem i żądzą zemsty, ruszył do
bitwy. Ale nie tylko za pośrednictwem Patroklosa usiłowali Achajowie pogodzić się
z obrażonym księciem. Już w dziewiątej księdze Iliady przedstawione jest poselstwo,
które udało się do namiotu Achillesa. Posłami byli Ajas, Odyseusz, Fojniks. Ten
ostatni znał Achillesa najdawniej i najbliżej, bo od dziecka. Nie omieszkał
przypomnieć mu tego. Przy sposobności zaś opowiedział dzieje swego życia, bardzo
burzliwe, a dla nas niezmiernie interesujące jako obraz obyczajowości tamtych
czasów.
Fojniks pochodził z małej, górskiej krainy zwanej Helladą; ta nazwa miała później
objąć wszystkie ziemie Grecji właściwej. Ojciec jego, Amyntor, gdy syn był już
dorosły, wziął sobie kochankę, a ślubną żonę odepchnął. Ta błagała syna na
wszystko, żeby uwiódł ojcową kochankę; miała nadzieję, że wtedy dziewczyna
znienawidzi starca. Fojniks uczynił, jak go matka prosiła. Ale zaraz dowiedział się o
tym Amyntor. Przeklął go i przyzwał boginie zemsty, straszliwe Erynie:
- Oby na twoich kolanach nigdy nie usiadł syn z ciebie zrodzony!
Fojniks chciał na miejscu zabić ojca ostrym spiżem, lecz powstrzymał go któryś z
bogów nieśmiertelnych, w sercu mu ukazując, co by go wówczas czekało: zła sława
w kraju i obelgi od ludzi, bo ojcobójcą by go nazwali wszyscy Achajowie. Ale tego
nie mógł Fojniks przemóc w sobie, żeby żyć w jednym domu z nienawistnym ojcem.
Gdy dowiedzieli się krewni i powinowaci, że chce dom opuścić, zatrzymywali go
prośbą i siłą. Sporo zabili krów i owiec, wiele tłustych wieprzów, dużo wina wypili z
dzbanów. Przez dziewięć nocy spali wokół Fojniksa. Na przemian straż trzymali, a
ogień nigdy nie gasł: jeden u wejścia do zagrody, drugi zaś w przedsionku, tuż przed
drzwiami izby.
Lecz kiedy zapadła dziesiąta noc ciemna, Fojniks wyłamał drzwi dobrze spojone i
łatwo przeskoczył zagrodę podwórza. Nie zauważyli go ani stróżujący mężczyźni,
ani kobiety domowe. Uciekał potem daleko, przez całą Helladę. Przybył wreszcie do
Ftyi żyznej i w owce bogatej. Tutaj król Peleus przyjął go życzliwie i pokochał jak
ojciec miłujący swego syna rodzonego, jedynaka, co przyszedł na świat w późnej
jego starości i ma zostać dziedzicem majątku. Dał też Peleus Fojniksowi ziemię i
sporo ludzi, na krańcach Ftyi, w kraju Dolopów.
Jednakże najczęściej przebywał Fojniks w domu Peleusa. Tam opiekował się
synkiem króla, Achillesem. Kochał go z całej duszy. Toteż chłopiec z nikim innym
nie chciał iść do stołu. Fojniks musiał sadzać go na swoich kolanach. Podawał mu
wprzód pokrajane jedzenie, wino do ust podsuwał. A ileż to razy mały Achilles
poplamił winem chiton na piersiach opiekuna, kiedy oddawał jedzenie, jak to zwykle
dzieci nieznośne! Wiele umęczył się Fojniks przy chłopcu, ale tak sobie myślał:
- Bogowie nie dali mi własnego potomstwa, jego więc uczynię swoim synem,
abym kiedyś miał obrońcę przed złym losem!
Toteż Peleus wysyłając Achillesa pod Troję, przydał mu właśnie Fojniksa, aby nad
nim czuwał i służył pomocą.
Młody bowiem rycerz nie znał jeszcze ani spraw wojny, ani też nie uczestniczył w
zgromadzeniach ludu.
Taka, według Iliady, była młodość Achillesa. Chłopiec wychowywał się w domu
ojca i pod opieką starego Fojniksa. Potem zaś, zaledwie dorósł, poszedł na wyprawę
przeciw Troi - od razu, kiedy tylko Nestor i Odyseusz przybyli z wezwaniem.
Poszedł z własnej woli i za pełną zgodą Peleusa.
Achilles bardzo szanował Fojniksa. Co prawda jego błagań jako posła nie
wysłuchał, gniewu nie poniechał, do bitwy nie ruszył. Zatrzymał jednak starca na noc
w swoim namiocie. Rozkazał, aby zasłano mu łoże owczymi skórami, kocami,
lnianym płótnem. Tam legł Fojniks, bo noc była już późna, i czekał przyjścia boskiej
Jutrzenki.
W kilku miejscach Iliada wspomina jeszcze Chirona. Był to centaur, a więc stwór
mający ludzką głowę, piersi i ręce, tułów jednak i cztery nogi konia; mieszkał w
lasach góry Pelion. On to, jak twierdzi epopeja, nauczył Achillesa leczyć rany
ziołami. On też dał Peleusowi włócznię jesionową, ciężką i ogromną. Achilles wziął
ją z sobą pod Troję. Nikt z Achajów nie potrafił swobodnie nią miotać, nawet
Patroklos.
W późniejszej poezji greckiej ów Chiron występuje jako mistrz różnych
umiejętności i wychowawca wielu legendarnych bohaterów. Miał ich wtajemniczać
w sposoby gry na instrumentach muzycznych, a także uczył, jak się walczy, poluje i
leczy. Powiadano też, że to właśnie Chiron doradził Peleusowi, aby poślubił boginię
morza, Tetydę. On również uzdrowił Achillesa, dziecko jeszcze maleńkie. Było
bowiem tak:
Matka Achillesa, Tetyda, zapragnęła raz wypalić w swym synku wszystko, co
śmiertelne. W ostatniej chwili spostrzegł to Peleus i wyrwał maleństwo z jej rąk, ale
już ze spaloną prawą stopą. Obrażona Tetyda opuściła wówczas dom męża i odeszła
w głąb morza. Chiron wszczepił chłopczykowi w prawą stopę kość olbrzyma sprzed
wieków. Według innej zaś wersji, bardziej dziś znanej, ale też bardzo późnej, Tetyda
zanurzyła Achillesa w wodach podziemnej rzeki Styks. Trzymała dziecko za prawą
stopę. Dzięki tej kąpieli jego ciało, prócz właśnie owej stopy, stało się odporne na
wszelkie rany.
Jednakże wszystkie te mity powstały długo po uformowaniu się Iliady, może
dopiero po stuleciach. Epopeja nie zna również innej opowieści, która stała się
niezmiernie popularna poczynając od wieku V przed naszą erą, dziś zaś wchodzi
nawet do szkolnych zarysów mitologii. Jest to opowieść o Achillesie przebranym za
dziewczynę:
Peleus - czy też Tetyda - chcieli uchronić syna od przeznaczonej mu śmierci pod
Troją. Kiedy więc zbierano się na wyprawę, ukryli go jako dziewczynę wśród córek
króla Likomedesa, na wyspie Skiros. Tam przebywał on kilka lat pod imieniem
Pyrra, co znaczy Ruda, takiego bowiem koloru miał włosy. Odnalazł go jednak
Odyseusz. Przebrany za kupca, przyniósł rozmaite świecidełka. Wśród nich ukrył
piękny oręż. Kobiety rzuciły się na błyskotki, a tylko rzekoma Pyrra od razu sięgnęła
po spiżowy brzeszczot. Achilles odszedł wraz z Odyseuszem, ale na Skiros zostawił
swego synka. Spłodził go z jedną spośród córek króla, gdy przebrany za dziewczynę
zabawiał się z nią jako niby to przyjaciółka. Syn ów nosił imię Neoptolemos i miał w
przyszłości pomścić pod Troją śmierć swego ojca.
Mógłby ktoś przypuszczać, że ta frywolna, a nawet nieco perwersyjna historyjka
jest znana Iliadzie. Bo przecież w tej właśnie epopei Achilles skarży się po śmierci
Patroklosa:
- Myślałem przedtem, że to ja tylko zginę tutaj pod Troją, ty zaś powrócisz do
Ftyi! Że na szybkim, czarnym okręcie zabierzesz mego syna ze Skiros, a potem
pokażesz mu moją majętność, służbę, dom wysoki!
Jednakże mylne byłoby to przypuszczenie. Bo oto w innej pieśni Iliady,
mianowicie w dalszym ciągu przytoczonej wyżej opowieści, jak to starzec Fojniks
posłował do Achillesa i na noc u niego pozostał, czytamy:
Także i Achilles legł do snu w głębi dobrze zbudowanego szałasu, a obok niego
dziewczyna, którą z Lesbos zabrał, córka Forbanta, Diomeda o pięknym obliczu.
Patroklos zaś położył się po przeciwnej stronie namiotu, a przy nim Ifis ładnie
przepasana. Dał mu ją Achilles, kiedy zdobył wysoką Skiros, miasto Enyeusa.
A zatem według Iliady Achilles był nie gościem i przyjacielem mieszkańców
wyspy, lecz ich najsroższym wrogiem! Epopeja nie rozwodzi się nad tym epizodem,
nie widząc w nim nic szczególnego. Zapewne bowiem sprawa wyglądała tak: w
czasie żeglugi ku Troi Achilles zdobył wyspę i położone na niej miasto. Mężczyzn
wymordował, co piękniejsze kobiety uprowadził. Z jedną spośród nich, którą
pozostawił na wyspie lub potem kazał tam odwieźć, miał syna.
Jest więc oczywiste, że owe późniejsze opowieści o życiu Achillesa przed
trojańską wyprawą są niezgodne z danymi, jakie można dobyć z Iliady.
Tragizm i wielkość bohatera epopei polega przede wszystkim na tym, że wybiera
on swój los świadomie, całkowicie dobrowolnie. Achilles mówi:
- Moja boska matka, Tetyda srebrnonoga, powiada, że dwie mi są przeznaczone
drogi aż ku samej śmierci. Jeśli tutaj zostanę i walczył będę pod miastem Trojan,
przepadnie mi powrót do ojczyzny, lecz za to sławę zyskam nieśmiertelną. Jeśli zaś
powrócę do domu, do miłej ziemi ojczystej, to przepadnie mi piękna sława, ale żyć
będę długo i nierychło śmierć mnie dosięgnie!
Nie był zaś Achilles nieczuły na uroki sielskiego, spokojnego życia. Bo i tak mu
się marzyło:
- Kiedy mnie wreszcie bogowie ocalą i do domu wrócę, sam Peleus wnet mi się
postara o żonę. Wiele jest kobiet achajskich w Helladzie i we Ftyi. Córki to książąt,
co miastami rządzą. Którąkolwiek z nich zechcę, ta zostanie moją miłą żoną. A już i
przedtem mój duch dzielny ku term najbardziej się skłaniał, żeby żonę mieć ślubną, i
cieszyć się bogactwem, co je zebrał starzec Peleus. Według mnie nic nie dorówna
cenie duszy. Ani te skarby, co je Troja miała, ludne miasto, w czasach pokoju, nim
przyszli synowie Achajów. Ani te nawet, co kryją się za kamiennym progiem Feba
Apollona w skalistej Pyto. Bo można zagrabić krowy i tłuste owce, można też
zdobywać trójnogi i płowe konie - ale kiedy dusza człowieka raz wyjdzie za zębów
zagrodę, nigdy już nie powróci, nikt jej nie złowi i nie schwyta!
A mimo to Achilles nie odpłynął do ukochanej ojczyzny! Nie odpłynął, choć od
pierwszej chwili, od początku kłótni z Agamemnonem odgrażał się, że tak właśnie
uczyni. Powtarzał tę groźbę jeszcze nie raz. Pozostał jednak w obozie pod Troją
dobrowolnie, jak dobrowolnie i chętnie tu przybył - na pewną swoją zgubę. Gdy
książę Myrmidonów ruszył na rydwanie do bitwy, by pomścić śmierć Patroklosa,
ostrzegł go ludzkim głosem koń Ksantos:
- Teraz jeszcze przywieziemy cię z powrotem, Achillesie, lecz bliski już dzień
twojej zguby! Nie nasza to wina, lecz wielkiego boga i potężnej Mojry!
Achilles odpowiedział mu gniewnie:
- I po cóż śmierć mi wróżysz, Ksantosie? Nie ma potrzeby. Ja sam wiem dobrze,
że przeznaczone mi zginąć tutaj, z dala od miłego ojca i matki. Ale i tak nie przestanę
walczyć, póki nie nasycę się krwią Trojan!
Ofiarowuje więc Achilles swoje szczęście i życie, w zamian zaś może oczekiwać
tylko jednego: wiecznej sławy u potomnych. Zresztą również inni bohaterowie Iliady
zaliczają piękną sławę pośmiertną do dóbr najcenniejszych.
Jakimże to jednak sposobem można było w owych czasach przekazywać
potomności pamięć o swych czynach? Kto podawał z pokolenia w pokolenie imiona
bohaterów? Jakiż materiał mógł utrwalić na wieki kształt legendarnych walk i wojen?
PIEŚNIARZE
Kiedy trzej wysłannicy Achajów - Fojniks, Odyseusz, Ajas - szli do Achillesa,
żeby prosić go o poniechanie gniewu, on zabawiał się właśnie grą na formindze. Był
to nieskomplikowany instrument muzyczny o czterech strunach, rodzaj gitary.
Formingę tę, starannie wykonaną i pięknie zdobioną srebrem, książę wybrał sobie z
łupów po zdobyciu miasta Tebe. Obecnie, gdy nie wychodził do boju, rozgniewany
na Achajów, często cieszył nią swoje serce. Przy wtórze prostych dźwięków śpiewał
o sławnych czynach mężów.
Jest to jedyne miejsce w całej Iliadzie, gdzie mowa o pieśniach tego rodzaju.
Uderza fakt, że jako pieśniarz występuje tu sam książę, jeden z głównych bohaterów
epopei, rycerz, którego sławne czyny z kolei staną się przedmiotem czyjejś pieśni.
Zupełnie odmienną scenę spotykamy w Odysei. Przypomnijmy:
Po zdobyciu Troi prawie wszyscy Achajowie powrócili do swych domów, choć
większość z nich miała w drodze wiele przygód. Błądzili po morzach i stawiali czoło
groźnym niebezpieczeństwom. Najdłużej tułał się Odyseusz. Mijały lata, a on wciąż
był daleko od swojej ojczyzny, od wyspy Itaki. A bardzo pragnął ujrzeć choćby tylko
dym nad nią się wznoszący! Dostał się wreszcie na wyspę Feaków. Tu życzliwie
przyjął go król Alkinoos. Na cześć przybysza wydał ucztę w swym pałacu; ale
przezorny Odyseusz wciąż nie zdradzał swego prawdziwego imienia.
Już rozdzielono mięso na części i mieszano wino w wielkich kraterach, gdy na salę
wszedł herold, wiodąc za rękę pieśniarza Demodoka, ulubieńca ludu. Usadowił go
wśród biesiadników, pod wielką kolumną, aby mógł się oprzeć: Demodok bowiem
był niewidomy.
Wówczas to przemyślny Odyseusz odciął tłusty kawał pieczeni ze świni o kłach
srebrnych. Rzekł do herolda:
- Pójdź tu, heroldzie! To mięso oddaj Demodokowi. Zmartwień mam wiele, ale
chcę pokazać, żem mu życzliwy. Na całej ziemi wszyscy ludzie bardzo czczą i
poważają aojdosów, bo sama Muza, która ród ten kocha, uczyła ich pieśni.
Tak powiedział. Herold położył mięso na rękach Demodoka. Ten wziął je
radośnie. Wszyscy inni też sięgnęli do potraw, leżących przed nimi. A kiedy wyzbyli
się głodu i pragnienia, przemyślny Odyseusz rzekł do Demodoka:
- Demodoku, spośród wszystkich śmiertelnych ciebie wywyższam pochwalą!
Chyba Muza cię nauczała, córka Zeusa, albo Apollon, tak wiernie i udanie śpiewasz
o losach Achajów. O tym, czego dokonali, ile wycierpieli i jak się natrudzili.
Zupełnie, jakbyś był obecny wtedy lub usłyszał od kogoś. Dalej więc, śpiewaj teraz o
drewnianym koniu! Wyśpiewaj, jak to boski Odyseusz podstępem wprowadził go na
zamek trojański, a wprzód wypełni! go mężami, którzy mieli zburzyć miasto. Jeśli
opowiesz to po porządku, wnet zacznę głosić wśród wszystkich ludzi, że sam bóg
łaskawy dał ci dar pieśni!
Tak powiedział Odyseusz. A tamten jął pieśń układać z bożego natchnienia.
Wyszedł od tego, jak to Argiwi (bo i tak zwano Achajów) podpalili swoje namioty i
odpłynęli spod Troi na okrętach. Tymczasem ci, co wraz z przesławnym Odyseuszem
ukryli się w drewnianym koniu, byli już na rynku miasta. Sami Trojanie wciągnęli go
na górę. Usiedli potem wokół i bezładnie radzili. Trzy były zdania: albo spiżem
przebić puste drewno, albo zawlec konia na sam szczyt i ze skal zrzucić, albo
wreszcie pozostawić go jako pomnik przebłagania bogów. To ostatnie przeważyło.
Było bowiem przeznaczone, że miasto padnie, gdy znajdzie się w nim koń
drewniany, a w jego wnętrzu najlepsi z Argiwów, żądni zguby Trojan.
Potem opowiadał Demodok, jak synowie Achajów wyszli ze swej drewnianej
kryjówki i zniszczyli Troję. Jak Odyseusz, niby sam Ares, zmierzał wraz z boskim
Menelaosem ku domowi Dejfobosa, gdzie wówczas mieszkała Helena.
Tak, według Odysei, odbywał się niegdyś popis pieśniarza. A więc oni to właśnie,
aojdosi, byli poprzez wieki nosicielami legend i opowieści o czynach bohaterów. Oni
to podnosili zwykłe wtedy wydarzenia - wojny, bitwy, grabieże - ku wyżynom
wielkiej poezji. Recytowali półśpiewnie przy wtórze formingi w czasie uczt i przyjęć
w bogatych domach, uświetniali swymi występami igrzyska i uroczystości religijne.
Komponowali zupełnie swobodnie, zdani wyłącznie na własną pamięć. W tych
bowiem wiekach, kiedy najbujniej rozwijała się twórczość aojdosów, to jest od XII
do VIII wieku przed naszą erą, w Helladzie w ogóle nie znano pisma. Stare pismo,
poprzednio używane (my dzisiaj nazywamy je mykeńskim lub linearnym B), zostało
całkowicie zapomniane już w wieku XII. Nowe zaś, przejęte od Fenicjan, zaczęło się
upowszechniać dopiero od wieku VIII. Każdy więc śpiew aojdosa nosił cechy czegoś
oryginalnego i niepowtarzalnego, jakkolwiek wątki i motywy opowieści były znane i
podobne, styl zaś i język niemal identyczne.
Właśnie jednak ów język poetycki stanowił ogromną pomoc dla pieśniarzy przy
ich występach. Służył on wielką ilością gotowych formułek, wyrażeń, opisów,
zezwala! na powtórzenia. Sam zaś fakt istnienia takiego języka dowodzi, że
umiejętność układania poetyckiej opowieści była wówczas sprawą nie tyle
natchnienia, ile przygotowania i wykształcenia. Formułek i całych zestawów wierszy
wyuczano się na pamięć. Stąd znowu wynika, że twórczość aojdosów musiała być
konserwatywna i bezosobowa. Wszyscy oni bowiem opowiadali podobnie i niemal
tymi samymi słowy, według schematów wypróbowanych przez wieki.
Indywidualność twórcza liczyła się niewiele, w każdym zaś razie zakres jej działania
był z góry wyznaczony. Zresztą szczęśliwy pomysł poetycki stawał się rychło własnością
całego klanu pieśniarzy.
Ale z drugiej strony konserwatywność i bezosobowość sprzyjały też trwaniu
poprzez stulecia i niemal bez zmian pewnych ujęć, obrazów, całych nawet opowieści.
Same bowiem formułki, raz zamknięte w pamięci aojdosów, zyskiwały żywot prawie
nieśmiertelny. Powtarzano je nawet wtedy, gdy niektóre słowa stawały się już
niezrozumiałe nie tylko dla słuchaczy, lecz i dla samych pieśniarzy.
Dawno już usiłowano wyjaśnić powstanie i charakter Iliady oraz Odysei przez
wskazanie na podobieństwo, jakie zachodzi pomiędzy nimi a rycerskimi epopejami
wczesnego średniowiecza. Przypominano więc germańską Pieśń o Nibelungach i
staroangielskiego Beowulfa oraz romańską Pieśń o Rolandzie. Wciągano też jako
materiał porównawczy twórczość ludowych pieśniarzy; do naszych niemal czasów
można byto ich spotkać w wielu krajach, a zwłaszcza u Słowian południowych.
Jednakowoż prawie wszyscy uczeni wieku XIX, którzy chcieli wysnuwać wnioski z
owych porównań, nie wychodzili poza ogólniki. Toteż stosunkowo łatwo mogli
wykazywać ich słabe strony ci, którzy traktowali Iliadę, a także Odyseję jako
zupełnie oryginalne dzieła indywidualnych twórców. Miały one powstać już przy
użyciu pisma. A więc w gruncie rzeczy gdyby przyjąć takie stanowisko, nie byłoby
żadnych zasadniczych różnic pomiędzy sposobem powstania Iliady a na przykład
Pana Tadeusza! A tymczasem studia i dociekania nad starymi epopejami
doprowadziły wreszcie do pewnych rezultatów, które obecnie są przyjmowane
prawie powszechnie, Przede wszystkim zaś ogólnie podzielany jest pogląd, że
greckie pieśni epiczne powstawały bez pomocy pisma i były przekazywane
wyłącznie drogą ustną przez wiele pokoleń.
Pogląd taki wysuwano już i dawniej, ale bezspornie udowodnił go dopiero wielki
uczony amerykański, Milman Parry. Jego odkrycia uchodzą obecnie za punkt
zwrotny w badaniach nad kwestią homerycką. Co prawda, kiedy Parry ogłosił w roku
1928 swoją pierwszą obszerną pracę na ten temat (po francusku), nie od razu spotkał
się z większym zainteresowaniem. Dopiero po drugiej wojnie światowej (i długo po
śmierci Parry'ego, który zmarł w roku 1935) doceniono wagę jego ustaleń. Nie
sposób przedstawiać tu konkretów i szczegółów samej metody badawczej, to bowiem
wymagałoby od Czytelnika znajomości greckiego języka i zasad heksametru,
wierszowej miary epopei. Wymagałoby też przytoczenia wielu wyliczeń
statystycznych i zestawień tabelarycznych. Ogólny jednak wynik odkryć Parry'ego
można by najprościej i najkrócej tak ująć:
Język starogreckiej epiki to ogromna skarbnica gotowych, tradycyjnych formułek,
fraz i epitetów. Aojdos posługuje się nimi tak samo, jak późniejszy (i dzisiejszy)
poeta poszczególnymi słowami: podaje je w coraz to innych zestawieniach. To
odciąża uwagę pieśniarza w sposób znakomity. Kiedy staje on przed swymi
słuchaczami, może skupić myśl tylko na samym przedmiocie opowieści, jako że w
pamięci ma już gotowy zasób określeń dla wszelkich sytuacji i opisów. Co równie
ważne: aojdos zestawia owe formułki i przydomki nie całkowicie dowolnie, lecz
według praw pewnego mechanizmu, który w każdym momencie podsuwa wyrażenie
najodpowiedniejsze dla miary wierszowej. Aojdos jest więc wirtuozem poezji ustnej.
Tę umiejętność zdobywa w ciągu długich lat szkolenia. Podobnie jak bywało
wówczas w innych zawodach, tak samo i w tym sztukę przekazywano z pokolenia na
pokolenie, często w tej samej rodzinie.
Dla zilustrowania powyższych wywodów posłużmy się prostym przykładem. W
księdze siódmej Iliady, gdzie opisana jest narada Trojan, znajdujemy słowa, które w
przekładzie brzmią:
„Otóż on tak mówiąc usiadł, a spośród nich powstał boski Aleksander, Heleny mąż
pięknowłosej, i odpowiadając mu wyrzekł słowa skrzydlate.”
Rozpatrzmy dokładniej występujące tu wyrażenia! Pozornie najbardziej z nich
niezwykłe i wymyślne to owe „słowa skrzydlate”. Jednakże zwrot ten pojawia się w
epopei tak często, że wreszcie sam się uskrzydlił i polatuje w poetyckiej retoryce
przez wieki, nie będąc już ani nowością, ani nawet metaforą, bo nie znajduje żadnego
odzewu w wyobraźni; to rzeczywiście tylko formułka, a była nią już, jak tego
dowodzi sam sposób użycia, także dla Homera. „Boski Aleksander”, czyli Parys, oraz
„Helena pięknowłosa” to określenia znane doskonale każdemu czytelnikowi Iliady,
tak samo jak im podobne, występujące niemal w każdym wierszu, w toku zaś
opowieści powtarzane dziesiątki, niekiedy i setki razy: szybkonogi Achilles, szeroko
władający Agamemnon, białoramienna Hera, sowiooka Atena, chmurodzierżca Zeus
- i wiele innych tegoż samego typu. Wybór epitetu przy danym imieniu dokonywał
się raczej mechanicznie, był bowiem niejako wypadkową rygorów metrum i
konieczności użycia danego przypadku; opanowanie tego mechanizmu, jak się
rzekło, stanowiło jedną z tajemnic kunsztu aojdosów, ich umiejętności posługiwania
się gotowymi elementami wiersza. Tak więc Aleksander zwany jest najczęściej
boskim - „dios Aleksandros” - po prostu dlatego, że w heksametrze wielozgłoskowe
imię dopuszczało przy sobie tylko krótki przymiotnik, i to o szczególnych
wartościach iloczasowych.
Lecz w naszym przykładzie formułkami są nie tylko pewne określenia.
Wielokrotnie powtarzają się w epopei również całe dwa wiersze: „Otóż on tak
mówiąc usiadł, a spośród nich powstał” oraz „I odpowiadając mu wyrzekł słowa
skrzydlate”. Służyły one, w tak częstych scenach narad i wieców, do zaznaczenia, że
wypowiedź danej osoby już zakończona, a także do wprowadzenia nowej osoby
przemawiającej; były wprost niezbędne przy recytowaniu utworów, spełniając
dokładnie tę rolę, jaka później miała przypaść w piśmie cudzysłowom i pauzom (w
naszym piśmie; Grecy tych znaków nie stosowali).
Tyle o poetyckiej technice aojdosów. Przy sposobności zaś wypada zauważyć, że
stwierdzenia te od jednego zamachu usuwają też stare nieporozumienia związane z
terminem „epika ludowa”. Oczywiście, jeśli uznać za „ludowe” coś, co jest
całkowicie samorzutne i pozbawione szkolnej tradycji, twórczość aojdosów nie jest
ludowa, bo jawi się jako wykwit starej, a nawet wyrafinowanej kultury umysłowej. Z
drugiej wszakże strony ci wirtuozi słowa to ludzie prości, pochodzący z niskich,
czasem i najniższych warstw społecznych. To prawda, że śpiewają oni na dworach
bogatych panów, a bohaterami ich opowieści są królowie i książęta. Jednakże utwory
te są całkowicie zrozumiałe dla wszystkich słuchaczy, którzy w długie wieczory
jesienne i zimowe zbierają się przy ognisku megaronu, czyli głównej izby w każdym
zamożnym domu. Bo i jakież były wówczas różnice w poziomie wykształcenia
pomiędzy księciem a pasterzem? Dlatego nazywanie tej epiki „dworską” jest równie
bezzasadne, jak i prawienie o jej „ludowości”.
Parry podał nie tylko teorię. Poszedł w ślady wielu wcześniejszych badaczy i zajął
się żywą jeszcze wówczas, przed drugą wojną światową, epiką Słowian
południowych. W roku 1933 zaczął systematycznie nagrywać w Jugosławii na płyty
gramofonowe recytacje tamtejszych śpiewaków ludowych. Jego pracę kontynuowali
uczniowie. Pierwszy tom książkowego wydania zebranych materiałów ukazał się
dopiero w roku 1954.
Podobieństwa pomiędzy epiką starogrecką a serbską są oczywiste. Ta ostatnia, aż
do naszych czasów, była przekazywana drogą wyłącznie ustną, a odtwarzana przez
ludzi w ogóle nie znających pisma. Co więcej: Parry wykazał, że pieśniarz, który
nauczy się czytać i pisać, bardzo szybko zatraca swoje uzdolnienia pamięciowe i
improwizacyjne! Pieśni serbskie opowiadają o czynach dawnych bohaterów, o
sporach i walkach pomiędzy nimi, o wojnach z Turkami - i to już od wieku XIV.
Podobnie jak u Homera, tak i tutaj spotyka się bardzo liczne powtórzenia oraz stałe
epitety pewnych osób i rzeczy. Oczywiście, istnieją też zasadnicze różnice. Wynikają
one choćby z tego faktu, że pieśniarze serbscy nie rozporządzali tak subtelną formą
metryczną, jaką był grecki heksametr. Całkowicie odmienne jest też tło i zaplecze
kulturowe.
Wiemy więc o aojdosach i ich twórczości sporo. Czy jednak da się powiedzieć coś
bliższego o tych spośród nich, którym zawdzięczamy Iliadę i Odyseję?
HOMER
Powiedzieliśmy już poprzednio, że poezja aojdosów kwitnęła najbujniej w
wiekach od XII do VIII przed naszą erą. Najbujniej, ale nie znaczy to, że nie było
owych pieśniarzy i przedtem, i znacznie jeszcze później. Swoimi bowiem początkami
sięga ich twórczość wielkiej i świetnej epoki zwanej mykeńską. Tak przyjęło się
nazywać ten okres dziejów Grecji, który obejmuje wieki od XVI do XII przed naszą
erą; jednym z głównych ośrodków politycznych i kulturalnych były wówczas
Mykeny. Jest to miejscowość na Półwyspie Peloponeskim, w krainie zwanej
Argolida. W Iliadzie, jak już o tym wspomniano, pan Myken, Agamemnon,
występuje jako król wszystkich Achajów. Do dziś pozostały w Mykenach ruiny
potężnego zamku, wykopaliska zaś odsłoniły tam olśniewające bogactwa, składane
zmarłym władcom jako dary grobowe.
Na kartach tej książki zajmować się będziemy właśnie i przede wszystkim epoką
mykeńską. Ona bowiem jest źródłem i tłem większości mitów greckich, również i
tych, które mówią o wojnie trojańskiej. Z niej to pochodzi wiele nie tylko opowieści,
ale nawet formułek językowych, które dzięki poezji aojdosów przetrwały nie
zmienione przez całe stulecia. Bo chociaż wspaniały świat Mykeńczyków upadł w
wieku XII przed naszą erą, sława jego królów i bohaterów, zamków i wojen żyła bez
przerwy w legendach, pieśniach, poematach.
Tematyka pieśni epicznych była bardzo różnorodna. Ten sam Demodok, który tak
pięknie opiewał walki Achajów pod Troją i zdobycie tego miasta, w innym miejscu
Odysei przedstawia zabawną historię miłości Aresa i Afrodyty, przyłapanych na
gorącym uczynku przez zazdrosnego męża, Hefajstosa. Bohaterowie zaś Iliady często
wspominają o innych wielkich wyprawach i wojnach z przeszłości: o wyprawie
siedmiu książąt przeciw Tebom, o żegludze Argonautów po złote runo, o polowaniu
na kalidońskiego dzika. Wszystkie te wydarzenia były przedmiotem epopei
podobnych do Iliady i Odysei, a na pewno od nich starszych; niestety, zaginęły
bezpowrotnie. Tylko te dwa dzieła świadczą dziś o twórczości wielu pokoleń
aojdosów. Choć oba przypisywane są, i to już od najodleglejszej starożytności,
jednemu człowiekowi, Homerowi, można wykazać z całą oczywistością, że powstały
w różnych czasach. Odyseja jest młodsza od Iliady o lat co najmniej kilkadziesiąt.
Ale także i Homerowe autorstwo samej Iliady nie jest sprawą prostą.
To prawda, że cała starożytność czciła imię Homera. Ale prawdą jest również, że
właściwie nic o jego osobie nie wiedziano. Owszem, krążyły różne życiorysy poety,
wszystkie jednak zbyt późne, niezgodne ze sobą i, najostrożniej mówiąc, na pewno w
znacznym stopniu zmyślone. Wiadomo powszechnie, że aż siedem miast wiodło spór
o to, które z nich jest ojczyzną największego epika greckiego. W istocie jednak
pretendujących miejscowości było więcej, aż dwadzieścia, skład bowiem owej
siódemki podawano rozmaicie. A chyba jeszcze większa niepewność i dowolność
panuje u autorów starożytnych, jeśli chodzi o osadzenie Homera w czasie. Byli wśród
nich nawet tacy, którzy uważali go za współczesnego wypadkom przezeń
opisywanym, to jest wojnie trojańskiej. Tę zaś najczęściej umieszczano, w
przeliczeniu na naszą rachubę lat, około roku 1200 przed naszą erą; o datowaniu
wojny będzie jeszcze mowa szerzej w dalszym ciągu książki. Inni natomiast, i tych
było bez porównania więcej, sądzili, że Homer żył nawet i kilkaset lat po upadku
Troi.
Po przeprowadzeniu krytycznej analizy wszystkiego, co mogą nam powiedzieć o
osobie Homera źródła starożytne, pozostaje jako względnie zasługujące na uwagę
tylko tyle:
Zapewne pomiędzy rokiem 800 a 750 przed naszą erą żył poeta-aojdos, którego
prawdziwe imię brzmiało ponoć Melesigenes. Pochodził on z miasta Smyrna na
wybrzeżu Azji Mniejszej, ale przez długie lata przebywał na wyspie Chios. Znał
także okolice dawnej Troi. Jest prawdopodobne, że przez jakiś czas bawił w tamtych
stronach na dworze pewnego możnego pana, który ród swój wywodził od jednego z
trojańskich bohaterów. Temu to właśnie poecie zawdzięczamy pomysł, aby spośród
mnogości opowiadań i pieśni o wojnie obrać za przedmiot epopei gniew Achillesa i
jego zgubne skutki. Zbudował swój utwór bardzo przemyślnie i konsekwentnie.
Wszystko, co się w nim dzieje, jest spójne, czymś uwarunkowane, przyczynowo
uzasadnione. Poeta wyzyskuje każdą sposobność, by określić dokładnie, dlaczego to
sprawy potoczyły się właśnie tak, a nie inaczej. Można by nawet rzec, że wprost się
lubuje w ukazywaniu motywacji wydarzeń, ma natomiast zdecydowaną awersję do
faktów przypadkowych, których wtargnięcia nie potrafiłby niczym wyjaśnić. Także
bogowie działają nie dowolnie i kapryśnie, lecz zawsze i bez wyjątku kierując się
określonymi pobudkami i pragnąc osiągnąć cel konkretny, sprzyjają bowiem temu
lub tamtemu ludowi. Autor Iliady nie był oryginalnym twórcą w zakresie języka,
stylistyki i wersyfikacji, wszystko to bowiem przejął w spadku po licznych
pokoleniach aojdosów, sam będąc jednym z nich; natomiast prawdziwą i umiłowaną
domeną jego twórczości było konstruowanie akcji. Tak więc studiując Iliadę, możemy
uchwycić przynajmniej pewne cechy umysłowości poety, o którym skądinąd
prawie nic nie wiemy.
Nie powinno dziwić, że wiadomości o Homerze są tak skąpe i niepewne. Był to
przecież aojdos; współcześni więc traktowali go tylko jak rzemieślnika od układania i
wygłaszania pieśni. W jednym z miejsc Odysei wymienieni są obok siebie i zupełnie
na równi: wróż, lekarz, cieśla, aojdos. Tamtym czasom obcy był jeszcze przesadny
kult twórcy.
W roku 1795 niemiecki uczony Fryderyk August Wolf wystąpił w swej książce
Prolegomena ad Homerum z twierdzeniem, że tak wielkie poematy, jak Iliada i
Odyseja, nie mogłyby od razu powstać w tej formie bez pomocy pisma; ponieważ zaś
w tamtej epoce pisma nie znano, początkowo mogły istnieć tylko krótkie pieśni,
przekazywane drogą ustną; ulegały one licznym przekształceniom, póki ich nie
połączono i nie spisano w wieku VI przed naszą erą. Od czasów Wolfa ukazała się
ogromna ilość zawiłych prac filologicznych, które rozwijały jego tezę. Ich autorowie
dowodzili z imponującą erudycją i pomysłowością, ile to warstw i pierwotnych
poematów złożyło się na obie epopeje. A więc wyobrażano sobie, że wspaniałe dzieła
literatury powstają mniej więcej tak, jak dziś rodzi się niejedna nader szacowna
dysertacja naukowa, to jest za pomocą pilnego przepisywania cudzych mądrości; w
ten sposób łatwo spłodzić z dwunastu różnych książek trzynastą, zwykle równie
tuzinkową.
Obecnie odeszliśmy od tak naiwnej i w gruncie rzeczy nader powierzchownej
krytyki arcydzieła poetyckiego kunsztu, jakim jest Iliada. Z drugiej jednak strony
chyba nikt dziś nie twierdzi, że Homer jest autorem poematu od pierwszych do
ostatnich jego słów. Epopeja, która powstała jako twór przekazywany ustnie, musiała
ulegać pewnym zmianom; nawet jeśli utrwalono ją na piśmie stosunkowo wcześnie,
bo może już w ciągu wieku VIII, to i tak jeszcze później włączano do niej pewne
wiersze i epizody, co jednak w niczym nie naruszyło już konstrukcji całości, jak ją
zbudował autor właściwy. A w ogóle - cóż to znaczy autorstwo w epoce aojdosów?
Przecież styl, formuły, motywy, nawet stale powtarzające się opisy były wspólną
własnością. Każdy aojdos korzystał całkiem swobodnie z dorobku pokoleń swoich
poprzedników. Snuł opowieść, wplatając w nią pieśni znacznie starsze, i z góry już
godził się na to, że tak samo będzie się traktowało i jego pomysły. Prace zaś Milmana
Parry'ego pokazały z całą oczywistością, że technika poezji ustnej zdolna jest
przekazywać poprzez wieki pamięć nawet obszernych dzieł epicznych.
Niewątpliwie sama koncepcja, aby ośrodkiem poematu uczynić gniew Achillesa,
musiała zrodzić się w jednym umyśle, ale formy i motywy tego utworu były już z
góry określone przez prastarą tradycję. Mówiąc „Homer”, składamy więc hołd wielu
pokoleniom bezimiennych pieśniarzy.
PIEŚNI CYPRYJSKIE
Homerowi, autorowi Iliady, przypisywano w starożytności nie tylko ten epos i
Odyseję, lecz inne jeszcze utwory: hymny ku czci bogów, epigramy, a nawet
żartobliwy poemacik Wojna żab z myszami. Twierdzono też, że jego dziełem jest cykl
epopei opiewających początek i koniec wojny trojańskiej, a więc właśnie te
wydarzenia, o których Iliada mówiła tylko ubocznie. Podawano jednak jako autorów
owych epopei również inne osoby. W wieku zaś IV przed naszą erą Arystoteles w
swym traktacie o poezji wskazał, że pomiędzy twórczością Homerową a cyklem tych
epopei, które przedstawiały cały łańcuch wypadków od pierwszych przyczyn wojny
aż do zburzenia Troi, zachodzi zasadnicza różnica:
„I pod tym względem Homer okazuje się w porównaniu z innymi poetą z bożej
łaski, że nie próbował wcale przedstawić całej wojny trojańskiej, chociaż ona ma
początek i koniec. Utwór bowiem musiałby być zbyt wielki i niełatwy do ogarnięcia;
albo, gdyby poeta ograniczył jego wielkość, stałby się zawiły przez różnorodną treść.
On tymczasem wybrał jedną część i wiele zdarzeń umieścił w epizodach... Natomiast
inni epicy piszą poematy o wszystkim, co się przydarzyło jednej osobie lub w jednym
odcinku czasu, jak na przykład autorzy Cypriów i Małej Iliady”.
Owe dwie wymienione przez Arystotelesa epopeje należą właśnie do cyklu
trojańskiego. Jak widzimy, wielki filozof, wbrew tradycji wcześniejszej, uważa za
rzecz zupełnie oczywistą, że epopeje cykliczne nie mogły być dziełem Homera, zbyt
bowiem odbiegają od Iliady koncepcją i kompozycją. I niewątpliwie Arystoteles ma
rację. Co prawda, trudno wyrobić sobie właściwy sąd o tamtych epopejach, bo do
naszych czasów żadna z nich nie dotrwała. Znamy je tylko z krótkich fragmentów i
ogólnikowych streszczeń. Nie można więc nawet odpowiedzieć z całą pewnością na
pytanie, czy powstały one po Iliadzie, czy też są od niej wcześniejsze.
Najsławniejsza z nich nosiła tytuł Kypria epe, który można tłumaczyć po prostu
Pieśni cypryjskie. Obok Homera wymieniano jako jej autora Stazynosa lub
Hegezjasza, postacie skądinąd zupełnie nie znane. Oto treść tej epopei, jak ją
możemy odtworzyć na podstawie wzmianek w dziełach starożytnych pisarzy:
Ziemia uciśniona nadmiarem ludzi zwróciła się o pomoc do Zeusa. Bóg wejrzał i
ulitował się, a potem postanowił ulżyć jej przez wywołanie krwawych wojen.
Pierwszą z nich była wyprawa siedmiu książąt przeciw Tebom. Zarzewiem drugiej
zaś stał się spór pomiędzy trzema boginiami. Rozgorzał on w czasie weselnej uczty
Tetydy; była to morska bogini, która poślubiła śmiertelnika, Peleusa, króla Ftyi.
Niespodziewanie pojawiło się na stole złote jabłko z napisem: „Najpiękniejszej”.
Rzuciła je, nie bez wiedzy Zeusa, bogini sporu Eryda. Trzy niebianki równocześnie
wyciągnęły ręce po jabłko: małżonka Zeusa Hera, jego córka Atena, pani miłości
Afrodyta. Z rozkazu Zeusa Hermes zaprowadził je na górę Ida w Azji Mniejszej, na
południe od Troi. Jednym z pasterzy był tam urodziwy Aleksander, syn króla. On to
miał spór rozstrzygnąć. Każda z bogiń usiłowała zjednać sobie sędziego obietnicami
swych łask i darów. Wybrał Afrodytę, bo bardzo przypadł mu do serca dar przez nią
obiecany: miłość najpowabniejszej z kobiet śmiertelnych.
Wnet potem Aleksander powrócił do Troi. Przystąpił do budowy długich okrętów.
Popłynął na nich w daleką podróż, choć jego brat Helenos i siostra Kassandra od
początku wróżyli, że ta wyprawa przyniesie Troi wielkie nieszczęścia.
Kiedy przybił do wybrzeża Lakonii, jej król, Menelaos, przyjął go bardzo
gościnnie w swej stolicy, w Sparcie. Niebawem Menelaos wybrał się z odwiedzinami
na wyspę Kretę. Gdy tylko król wyjechał, Afrodyta pokazała swoją moc nad
niewieścimi sercami. Sprawiła, że Helena uległa namiętnemu uczuciu i poszła za
Aleksandrem; on zaś przy sposobności załadował na okręty wiele skarbów,
zabranych z domu gospodarza.
Tymczasem bracia Heleny, Kastor i Polideukes, przebywali z dala od domu, na
łupieżczej wyprawie; rozbój bowiem i korsarstwo stanowiły częste zajęcie młodych
książąt w owej epoce. Kiedy jednak pędzili zagarnięte stada bydła, dopadli ich prawi
właściciele. Doszło do walki. Pościg został odparty, ale Kastor zginął. Tak więc
śmierć rozdzieliła braci, którzy dotychczas nigdy się nie rozstawali. Zeus ulitował się
nad ich cierpieniem. Dał nieśmiertelność obu.
Iryda, posłanka Zeusa, obwieściła Menelaosowi wszystko, co stało się w domu pod
jego nieobecność. Ten zwrócił się do swego brata, Agamemnona, zwierzchniego
władcy książąt achajskich, by pomógł mu w wyprawie na Troję; bez jego zgody nie
można było wszczynać wojny. Następnie udał się Menelaos do miasta Pylos. Leżało
ono u zachodnich wybrzeży Peloponezu, a jego księciem był starzec Nestor, z
którego zdaniem wielce się liczono. Po tych wstępnych naradach zaczęto zwoływać
na wyprawę przeciw Troi wszystkich achajskich panów i rycerzy. Ale niektórzy z
nich niezbyt się kwapili opuszczać dom i ruszać daleko za morze, by mścić krzywdę
Menelaosa. Władca wyspy Itaki, Odyseusz, udawał nawet obłąkanego. Sądził, że
pozostawią go w spokoju. Znalazł się jednak ktoś sprytniejszy od Odyseusza; był nim
krewny Menelaosa, Palamedes. Doradził, aby zagrozić śmiercią maleńkiemu synowi
Odyseusza. Rzeczywiście, kiedy trzeba było pospieszyć dziecku na ratunek, ojciec
natychmiast odzyskał zmysły.
KSIĘGA DRUGA
AGAMEMNON
AULIDA
Pieśni cypryjskie opowiadały dalej:
Kiedy już wszyscy książęta Achajów przyjęli wezwanie do udziału w wyprawie,
flota zgromadziła się w małej zatoczce koło miejscowości Aulida. Leży ona u
północnych wybrzeży Beocji, naprzeciw Eubei; tam gdzie cieśnina pomiędzy lądem a
wyspą jest najwęższa. Przed wyjściem w morze wojsko złożyło bogom ofiary. Sam
Agamemnon przypomina w Iliadzie cud, jaki zdarzył się wówczas:
- Pod pięknym jaworem, skąd wypływała przejrzysta woda, przy ołtarzach
składaliśmy nieśmiertelnym hekatomby bez skazy. Tam właśnie objawił się znak
wielki. Wąż o czerwonym grzbiecie, ogromny, którego chyba sam pan Olimpu na
świat zesłał, wypełzł spod ołtarza i wprost ku jaworowi się rzucił. Były na drzewie
maleńkie wróble pisklęta. Kryły się trwożnie pod liśćmi najwyższej gałęzi. Ośmioro
ich było, a matka dziewiąta. On pożarł je wszystkie, żałośnie piszczące. Schwytał też
matkę, co kwiląc polatywała nad miłymi dziećmi: wyprężył się i porwał ją za
skrzydło, a gdy zżarł już pisklęta i matkę, bóg uczynił cud wielki: Zeus zamienił go w
kamień! My zaś staliśmy dziwiąc się bardzo, cóż to takiego się dzieje. Wówczas
wróż Kalchas przemówił i objawił wolę bogów:
- Czemuż to milczycie, Achajowie długowłosi? Najmędrszy Zeus znak nam wielki
objawił. Znak, który ziści się późno, lecz wieść o nim będzie trwać przez wieki. Tak
jak ten wąż zeżarł pisklęta i matkę - ich ośmioro, ją zaś dziewiątą - tak i my tyleż lat
będziemy wojować, a dopiero w dziesiątym roku zdobędziemy Troję!
Miało jednak jeszcze sporo lat minąć, nim w ogóle rozpoczęły się walki pod tym
miastem. Achajowie bowiem wyruszyli spod Aulidy w żeglugę na wschód, ku
wybrzeżom Azji Mniejszej, ale tamtejszych stron nie znali w ogóle. Wylądowali więc
nie w pobliżu Troi, lecz daleko na południe od niej, w krainie zwanej Myzja. Leżało
tam nad rzeką Kaikos miasto Teutrania. Najeźdźcy od razu jęli pustoszyć kraj -
przekonani, że są na ziemiach Trojan. Napotkali jednak dzielnego przeciwnika. Był
nim Telefos, syn Heraklesa, zięć króla Teutranii. Zabił on wielu achajskich rycerzy,
jednakże Achillesowi pola nie dotrzymał. Uciekając potknął się o pęd winorośli i
upadł. Zdołał wprawdzie ujść z życiem, ale ostrze włóczni Achillesa rozszarpało mu
udo.
Achajowie wreszcie zrozumieli, że Teutrania to nie Troja. Odbili więc od
wybrzeży. Rozszalała się jednak burza morska, która rozproszyła okręty i pognała je
z powrotem na zachód, ku ojczyźnie. Wtedy to Achilles znalazł się na wyspie Skiros,
gdzie poślubił Dejdameję, córkę Likomedesa.
Tak opowiadały Pieśni cypryjskie. A więc poemat ten nie znał jeszcze mitu o
Achillesie wśród dziewcząt, ale z drugiej strony przedstawiał jego pobyt na tej
wyspie odmiennie niż Iliada; według niej, jak pamiętamy, Achilles wyspę zdobył i
zniszczył. Drobny szczegół, że król wyspy w obu poematach nosi inne imię, nie ma
większego znaczenia.
Minęło lat osiem od pierwszej, nieudanej wyprawy na Troję, a dziesięć od
porwania Heleny. Po długiej przerwie Achajowie znowu zgromadzili się w Aulidzie.
Ale tym razem postępowali ostrożniej. Postanowili, że nie wypłyną bez przewodnika.
Znaleźć go jednak nie mogli. Wówczas to właśnie zjawił się w obozie kulejący
żebrak w łachmanach. Okazało się wkrótce, że jest nim przebrany Telefos. Przyjechał
do kraju Achajów, rana bowiem zadana przez Achillesa nie goiła się przez osiem lat,
wyrocznia zaś, do której zwrócił się z prośbą o radę, odpowiedziała:
- Uleczyć cię może tylko ten, kto zranił!
Obecnie więc Telefos zaproponował Achajom:
- Poprowadzę was ku ziemiom Priama, lecz Achilles musi mnie wpierw uzdrowić!
I rzeczywiście: wystarczyło, że Achilles dotknął ostrzem swej włóczni rany
Telefosa (czy też - jak opowiadali inni - posypał ją rdzą z tego ostrza), by zabliźniła
się niemal natychmiast.
Późniejsi greccy poeci i dramaturgowie rozbudowali i ubarwili cały ten epizod.
Tak na przykład opowiadali oni, że Telefos nie mógł ubłagać Achillesa. Poszedł tedy
za radą żony Agamemnona, Klitajmnestry. Porwał ich małego synka, Orestesa, i
zagroził, że zabije dziecko, jeśli Achilles nie uleczy rany.
Był więc przewodnik, flota jednak wciąż nie mogła wypłynąć. Bez przerwy, dzień
za dniem, dęły przeciwne wichury i morze było wzburzone. Wróż Kalchas objawił
wówczas:
- Dzieje się tak z woli Artemidy. Król Agamemnon zabił na polowaniu łanię.
Chełpił się, że jest lepszym myśliwym od samej bogini, pani lasów i zwierząt!
Dlatego nie uciszy ona wichur i nie uspokoi morza, póki król nie złoży jej w ofierze
na ołtarzu swej córki Ifigenii!
Król ugiął się przed wolą bogini. Do Myken, gdzie przebywała królowa
Klitajmnestra z córkami, poszło wezwanie:
- Niech jak najrychlej przybywa wraz z Ifigenią do obozu w Aulidzie! Jeszcze
przed wyruszeniem wyprawy odbędzie się ślub królewny z Achillesem!
Dopiero na miejscu obie kobiety dowiedziały się prawdy: kapłan zabije Ifigenię na
ołtarzu bogini tak samo, jak zabija się zwierzęta ofiarne.
Artemida okazała się jednak litościwsza od ojca, który gotów był poświęcić życie
dziecka dla swej chwały i potęgi. W ostatniej chwili, gdy dziewczyna leżała już na
ołtarzu, a kapłan wznosił nóż, by zadać jej cios śmiertelny, dokonał się cud.
Niespodziewanie gęsty obłok spowił ołtarz. Kiedy się rozwiał po chwili, na
kamiennej płycie leżała łania brocząc krwią ze świeżej rany. Samą zaś Ifigenię bogini
uniosła, żywą i całą, w strony dalekie.
Flota wypłynęł___________a ku Troi. A w sercu Klitajmnestry pozostała śmiertelna nienawiść
do męża.
Wydarzenia w Aulidzie i losy Ifigenii były przedmiotem wielu utworów ateńskich
dramaturgów w wieku V przed naszą erą. Spośród nich zachowały się dwie tragedie
Eurypidesa: Ifigenia w Aulidzie oraz Ifigenia w Taurydzie. W Taurydzie, to znaczy na
dzisiejszym Krymie; tam to bowiem, według jednej z legend, miała żyć Ifigenia jako
kapłanka Artemidy.
Jest rzeczą bardzo znamienną, że Iliada w ogóle nie zna opowieści o ofiarowaniu
Ifigenii. Co więcej, nie zna nawet córki Agamemnona o takim imieniu. On sam mówi
w tej epopei:
- Trzy mam córki w dobrze zbudowanym domu: Chryzotemis, Laodikę, Ifianassę.
Z nich, którą chce, niech bierze Achilles, bez daru nawet. Niech ją prowadzi do domu
Peleusa. A ja dam jeszcze posag bardzo bogaty, jakim nikt dotychczas nie obdarzył
córki!
Agamemnon gotów był uczynić to wszystko, dawał Achillesowi za żonę swoją
córkę i siedem miast w posagu, byle najdzielniejszy z jego książąt poniechał gniewu.
Nim jednak król tak się upokorzył, musiał przez wiele dni patrzeć, jak giną jego
ludzie pod ciosami Trojan.
SEN AGAMEMNONA I PRZEGLĄD WOJSK
Druga księga Iliady zawiera kilkaset wierszy, które najczęściej pomija się przy
lekturze tej epopei, a w skróconych wydaniach i tłumaczeniach po prostu opuszcza. I
nie bez pewnej racji. Wiersze te całkiem nie są konieczne do zrozumienia treści i
akcji poematu, trudno natomiast doszukać się w nich walorów artystycznych - poza
kunsztem zestawiania dźwięcznych wyrazów. Bo i o czymże one mówią? Jest to
zwykłe wyliczenie kilkuset nazw geograficznych i osobowych. Długi i pozornie
nudny rejestr, z jakiej to krainy achajskiej, i pod czyją wodzą, ile przybyło okrętów
pod Troję. Ten przegląd sił zbrojnych dokonuje się na równinie pod miastem, w
dziesiątym roku walk u jego murów, a w kilkanaście zaledwie dni po starciu się Agamemnona
i Achillesa z powodu branek, Chryzeidy i Bryzeidy.
Achajowie ruszają obecnie do boju w nadziei, że wreszcie, po tylu latach, wedrą
się na mury potężnego grodu. Skądże jednak owa niespodziewana dufność? I jakżeż
to się stało, że wychodzą w pole właśnie wtedy, gdy najdzielniejszy z nich, Achilles,
siedzi wraz ze swoją drużyną w namiotach i przy okrętach, zagniewany i obrażony na
wszystkich?
Sprawił to sam Zeus, ojciec bogów i ludzi. Zesłał bowiem złudną marę senną,
która nocą weszła do namiotu Agamemnona. Stanęła u wezgłowia królewskiego łoża,
a postać przybrała starca Nestora. Tak się ozwała:
- Ty śpisz, Agamemnonie, synu Atreusa? To nie przystoi, by całą noc przesypiał
mąż mądry, który ma tylu ludzi pod swoją pieczą i musi się troszczyć o spraw tyle!
Teraz zaś słuchaj mnie dobrze, bom przyszedł tu jako poseł Zeusa! On, choć daleko
stąd przebywa, dba bardzo o ciebie i wielce się lituje. Otóż rozkazuje ci ojciec bogów
i ludzi, abyś bezzwłocznie uzbroił wszystkich Achajów. Wreszcie bowiem
zdobędziesz Troję, miasto o szerokich ulicach! Już pogodzili się nieśmiertelni, co
zamieszkują domy Olimpu. Przekonały ich wszystkich prośby Hery. Już zguba
zawisła nad Trojanami z woli Zeusa! A ty dobrze zachowaj moje słowa w swym
sercu. Niechże nie pogrążą się w niepamięci, kiedy już słodki sen odejdzie od ciebie.
To rzekła owa mara i zaraz odeszła. Król zaś zaczął rozważać w swym sercu to, co
spełnić się nie miało.
Czemuż to bowiem wysłał Zeus do Agamemnona ową złudną marę? Oto ustąpił
błaganiom Tetydy, matki Achillesa. Ta, choć przebywała w morskich głębinach,
usłyszała, jak płacze jej syn po zabraniu Bryzeidy przez królewskich heroldów. Zaraz
więc wyłoniła się z sinego przestworu niby mglisty opar. Usiadła na piasku wybrzeża
przy Achillesie. Czule pogłaskała go ręką i rzekła:
- Dziecko moje, czemuż to płaczesz? I cóż to za smutek w twoim sercu? Powiedz,
nie ukrywaj, niechże wiemy oboje!
Przedstawił więc Achilles swej matce wszystko, co się zdarzyło: jak król
Agamemnon musiał odesłać Chryzeidę do jej domu rodzinnego, i jak, tym
rozgniewany, zabrał mu z namiotu piękną córkę Bryzesa. A potem jął prosić:
- Więc ty przynajmniej, jeśli tylko możesz, ujmij się za swoim synem! Idź na
Olimp i błagaj Zeusa, jeśli naprawdę pomogłaś mu kiedyś słowem lub czynem. Bo
często słyszałem w domu mego ojca, jak się chwaliłaś, żeś ty jedna spośród
wszystkich nieśmiertelnych ocaliła Zeusa od niegodnej zguby. Było to wtedy, gdy
wszyscy bogowie olimpijscy chcieli go wiązać: i Hera, i Posejdon, i Pallas Atena.
Ale ty zjawiłaś się w porę. Wyzwoliłaś go z pęt i przyzwałaś na Olimp sturękiego
olbrzyma. Bogowie nazywają go Briareonem, ludzie zaś Ajgajonem; a nie mniej on
silny od swego ojca. On to usiadł przy Zeusie, pyszny swoją mocą. Widząc to,
szczęśni bogowie nie śmieli już wiązać. To wszystko mu przypomnij i za kolana go
obejmij. Może zechce w jakiś sposób pomóc teraz Trojanom, a tych tu Achajów
zepchnie ku morzu i okrętom. Niech trupem gęsto legną, niech wszyscy jakiś zysk
mają ze swojego króla! Wtedy to wreszcie zrozumie syn Atreusa, szeroko władający
Agamemnon, jaki szał go opętał, że nie uczcił najdzielniejszego z Achajów!
Zalała się łzami Tetyda słysząc te słowa i tak zaczęła wyrzekać:
- I po cóż cię wychowywałam, moje dziecko, skoroś na nieszczęście zrodzony?
Lepiej by było, gdybyś przy okrętach siedział bez płaczu i bez żalu! Życie sądzone ci
krótkie. A teraz i śmierć rychła ci grozi, i jeszcze smutek serce trapi! Tak, urodziłam
cię na nieszczęście twoje. A to, o co mnie prosisz, powtórzę gromowładcy Zeusowi
na Olimpie, gdzie śniegi wielkie. Może potrafię go ubłagać. Ty zaś siedź teraz przy
chyżych okrętach, wciąż gniewaj się na Achajów, do walki z Trojanami nie stawaj.
Bo Zeus poszedł wczoraj ku wybrzeżom Oceanu, na ucztę do Etiopów, a za nim
także inni bogowie. Na Olimp powróci dopiero za dni dwanaście.
Kiedy więc zajaśniała dwunasta jutrzenka, rankiem wzniosła się Tetyda z fal
morza aż na Olimp, który niebios sięga. Zastała Zeusa siedzącego na uboczu, z dala
od innych bogów, na najwyższym szczycie skalistej góry. Tam pochyliła się przed
nim. Lewą ręką objęła jego kolana, prawą zaś dotknęła brody. Prosiła:
- Zeusie ojcze! Jeśli kiedykolwiek pomogłam ci wśród nieśmiertelnych słowem lub
czynem, spełnij to błaganie: uczcij mego syna, urodzonego po to, aby umrzeć młodo!
Bo oto teraz władca ludu Achajów Agamemnon zelżył go srodze: zabrał mu dar i nie
zwraca. Więc ty go pomścij, olimpijski Zeusie! Spraw, by Trojanie tak długo górą
byli w bitwach, póki Achajowie nie uczczą mego syna i ujmy mu nie wynagrodzą!
Zeus najpierw się wahał, bo lęk go brał przed złym językiem żony, Hery, która
wciąż go łajała, że pomaga Trojanom. W końcu jednak skinął głową na znak, że
spełni prośbę Tetydy.
Dlatego to właśnie, aby zadość uczynić przyrzeczeniu, Zeus zesłał złudny sen
Agamemnonowi. Władca Achajów posłuchał kłamliwych słów zjawy. Wczesnym
rankiem zwołał naradę wodzów, potem zaś zebrał wszystkich wojowników na wiecu.
Zgromadzenie było bardzo burzliwe. W pewnej chwili wydawało się, że ludzie
rozpierzchną się i hurmem pospieszą na okręty, żeby wracać do ojczyzny. Ale
przemogła energia Odyseusza i mądre słowa Nestora. Znowu nastał porządek i
zrodziła się wola walki. Najprzedniejsi wodzowie złożyli Zeusowi ofiarę z wołu, a
sam król tak się modlił:
- Zeusie przesławny, największy, czarnochmury, który mieszkasz w niebie! Oby
słońce nie zaszło i mrok nie zapadł, póki w gruzy nie obrócę płonącego domu
Priama, póki ogniem bram nie spalę, póki nie rozetnę spiżem chitonu na piersi
Hektora! A wokół niech wielu jego towarzyszy leży twarzą w kurzu i gryzie ziemię
zębami!
Zeus przyjął ofiarę, lecz prośbie nie przytaknął. Miał jeszcze zesłać na Achajów
cierpień bez miary.
Potem oddziały zaczęły sprawiać się do boju. Nieprzeliczone zastępy szły od
okrętów na równinę rzeki Skamander, a ziemia straszliwie jęczała pod nogami ludzi i
koni. Wreszcie stanęli na błoniach nadrzecznych, a było ich tylu, ile liści i kwiecia
wiosną.
Teraz właśnie rozpoczyna się w Iliadzie wyliczanie szczepów, miejscowości,
wodzów i okrętów. Jak się już rzekło, nie jest ono perłą artyzmu; zwykłego
czytelnika może tylko nużyć. A jednak właśnie ów „Katalog okrętów” (tę
niepoetyczną, ale trafną nazwę nadano części księgi drugiej Iliady) stał się od
pewnego czasu przedmiotem dużego zainteresowania ze strony historyków i
filologów. Nim wszelako zapytamy, jakie są motywy i rezultaty owych badań, oto -
dla wyrobienia sobie własnego poglądu na materię „Katalogu” - pewien jego
fragment. Odstępując jednak od przyjętej w tej książce zasady parafrazowania
ustępów z Iliady prozą, ten właśnie urywek przytoczymy w rymowanym a dość
wiernym przekładzie Jana Czubka. Chcemy bowiem uzmysłowić Czytelnikowi, że w
greckim oryginale także i ta, poetycko jakże niewdzięczna substancja, poddana jest
rygorom formy:
Lokrów wiódł chybki Ajas, Ojleja potomek,
Niższy, niż Telamonów Ajas, chłop ułomek,
O wiele niższy, lnianym pancerzem odziany,
Kopijnik wśród Hellenów i Achajów znany.
Lud, co Kin dzierżył, Kalljar, Opus u góry zboczy,
Bessę, Skarfę, Augeje dzierżył, gród uroczy,
Tarf i Tronjon, gdzie płynie Boagryos kręty -
Wszyscy siedzą naprzeciw Euboi świętej,
Ci czterdzieści na wojnę czarnych łodzi dali.
Co Euboję zasiedli, Abanci zuchwali,
Lud z Chalkis, z Eretryi, z Histyai winnej,
Co mieli morski Kerynt, Dyon, gród wyżynny,
Co w Karyście i Styrach uprawiali ziemię,
Tych zaś wiódł Elefenor, Aresowe plemię,
Syn Chalkodonta, władca Abantów zuchwałych;
Z nim szedł lud długowłosych biegaczów wytrwałych,
Kopijników sierdzistych, co z własnej ochoty
Rwali się w piersiach wroga miedne topić groty.
Ci wystawili czarnych korabi czterdzieście.
Co w Atenach siedzieli, murowanym mieście,
Lud Erechteja, syna żywiącej ziemicy,
Chowańca córy Zeusa, Ateny dziewicy;
Ta go w swej osadziła bogatej świątyni,
Gdzie ofiary z buhajów i tryków mu czyni
W lat bieżących kolei kwiat ateńskiej młodzi.
Tym zaś syn Peteosa, Menestej przywodzi;
Temu dotąd nie sprostał żaden z śmiertelników
W ustawianiu rydwanów i tarczownych szyków;
Jeden Nestor, mąż starszy, o lepsze z nim chodzi.
Pod nim pięćdziesiąt czarnych popłynęło łodzi.
Dwanaście wiódł korabi Ajas z Salaminy
I ustawił je obok ateńskiej drużyny.
Co zaś dzierżyli Argos i Tirynsu mury,
Hermionę z Asyną w dole u stóp góry,
Trojzen, Ejon, Epidaur, mający w bród wina,
Achaje, których Maset i wyspa Egina,
Tych znów wiódt Dyomedes, junak wielkiej siły,
I Stenel, Kapaneja słynnego syn miły.
Trzeci z nimi Euryal, równy bogom z twarzy,
Wnuk Talassa, syn zasię Mekista, władarzy;
Alić naczelnie grzmigłos Dyomed dowodzi.
Z nimi przybyło czarnych osiemdziesiąt łodzi.
Co gród Myken dzierżyli, pięknie wystawiony,
I co Korynt bogaty, budowne Kleony,
Co w Omejach siedzieli, w Arajtyrze ładnej,
W Sykionie, gdzie najpierw Adrast był pan władny.
Co Hyperesję mieli, Gonussę na skale,
Pellena wraz z Ajgion, co siedzieli stale
Na całym Ajgialon i koło Heliki,
Ci w stu łodziach przybyli, a sprawił ich w szyki
Agamemnon i przy nim najwięcej stawało
I ludu najlepszego; sam spiżą wspaniałą
Odzian, wszystkich władarzy przyćmiewał bez trudu.
Że był z wszystkich najtęższy, najwięcej miał ludu.
I tak toczy się jeszcze przez wiele wierszy monotonne wyliczanie, kto skąd i ile
przywiózł łodzi: więc z Lacedemonu Menelaj sześćdziesiąt, z Pylos Nestor aż
dziewięćdziesiąt, natomiast Arkadyjczykom króla Agapenora dał Agamemnon
okrętów sześćdziesiąt. Ci bowiem, mieszkając w głębi lądu, sami nigdy nie
zajmowali się żeglugą. Z Itaki i z wysp sąsiednich Odyseusz zebrał tylko dwanaście
okrętów o czerwonych dziobach. Za to Toas, król Ajtolów, miał czarnych okrętów
czterdzieści, Idomenej zaś, władca Krety, aż osiemdziesiąt. Z wyspy Rodos
Tlepolemos przywiódł okrętów dziesięć, a Nirej z Syme zaledwie trzy.
Myrmidonowie i ich sąsiedzi, których wodzem był Achilles, przybyli na
pięćdziesięciu okrętach. Do bitwy wszakże nikt z nich nie wystąpił.
I to jeszcze nie jest pełna lista wodzów, ludów, okrętów. Wystarczy już jednak
liczb, nazw, imion! Wypada zastanowić się teraz, czy można na tej podstawie
wyprowadzić jakieś wnioski ogólne o Grecji w dobie wojny trojańskiej.
OBRAZ GRECJI ACHAJÓW
W czasach klasycznych, o czym wiadomo powszechnie, na ziemiach
zamieszkanych przez Greków istniało kilkaset państewek. Były one małe;
powierzchnia nawet największych nie przekraczała kilku tysięcy kilometrów
kwadratowych. Z owej rzeszy miniaturowych tworów politycznych sławę
nieśmiertelną (i wstęp do podręczników szkolnych) zyskały tylko nieliczne: przede
wszystkim Ateny i Sparta, dalej zaś Korynt i Teby. Oczywiście jednak i te
państewka, o których mówi się rzadziej, też miały własną, ciekawą historię oraz
imponujące osiągnięcia kulturalne.
Tak więc mapa polityczna świata greckiego przypominała barwną mozaikę z
drobnych kamyków. Ten stan rzeczy istniał zarówno w wieku V przed naszą erą, to
jest w dobie wojen Greków z Persami i za Peryklesa, jak też długo przedtem, i
jeszcze po wieku V. Bo nawet król Macedonii Filip II, kiedy zwyciężył pod
Cheroneją w roku 338 przed naszą erą, formalnie nie odebrał greckim państewkom
niezależności.
Załóżmy obecnie, że „Katalog okrętów” w Iliadzie jest wiarogodnym źródłem
historycznym, które obrazuje stosunki polityczne na ziemiach Grecji w dobie wojny
trojańskiej, a więc gdzieś koło roku 1200 przed naszą erą. Różne bowiem daty
oblężenia Troi, które podawała starożytna tradycja, na ogół oscylują wokół tego
punktu czasowego, a także i nowsze badania niezbyt odeń odbiegają. Oczywiście
trzeba by najpierw dowieść, że „Katalog” istotnie zasługuje na zaufanie. Tą kwestią
zajmiemy się wkrótce. Na razie zaś, traktując dane Iliady jako materiał źródłowy,
można pokusić się o odtworzenie na tej podstawie mapy Grecji Achajów. Tak
bowiem, jak była o tym już mowa, sami siebie nazywali mieszkańcy tego kraju w
wiekach od XVI do XII przed naszą erą; pamiętamy również, że wielkie znaczenie
miały wtedy Mykeny.
Każdemu czytelnikowi „Katalogu” nasuwa się przede wszystkim jedno wrażenie:
ówczesna Grecja rozpadała się tak samo na bezlik małych państewek, jak i Grecja
klasyczna. To prawda, że według Iliady królowie i książęta niby to podlegali władcy
naczelnemu, Agamemnonowi. Ale ta sama Iliada pokazuje, jak mało znaczyła owa
zwierzchność, skoro Achilles mógł wobec całego wojska obelżywie urągać królowi
Myken, i to tylko z powodu dziewczyny. Wołał przecież:
-Ty pijanico, co psie masz oczy, a serce jelenia!
-Ty królu ludożerco, co nad tchórzami panujesz!
Co więcej, zagroził powrotem do kraju. Kiedy zaś potem wszyscy Achajowie
oddziałami ruszyli do bitwy, on spokojnie siedział wraz z drużyną przy namiotach i
brzdąkał na swojej formindze. A spotykamy w epopei sporo innych dowodów
zupełnej niezależności książąt achajskich. Prowadzą oni wojny pomiędzy sobą, a pan
Myken nie ma żadnego wpływu na ich waśnie lub przyjaźnie. Jest on tylko „primus
inter pares” - pierwszy wśród równych.
W „Katalogu” występuje wiele krain, miast i ludów, które są dobrze znane i w
czasach klasycznych, by wymienić tylko Ateny i Lacedemon (ze stolicą w Sparcie).
Nazwy więc w obu epokach często się pokrywają, w istocie jednak różnice na mapie
politycznej są ogromne. Weźmy dla przykładu ziemie bezpośrednio podległe
Agamemnonowi! Według danych w „Katalogu” jego władztwo sięgało od stolicy.
Myken w północnej Argolidzie, poprzez Kleonaj, Korynt i Sykion daleko na zachód,
wzdłuż północnych wybrzeży Peloponezu. Otóż w czasach klasycznych Mykeny
były już tylko wioską u stóp ruin zamku i podlegały miastu Argos; wszystkie zaś inne
wyżej wymienione miasta stanowiły oddzielne państewka. Podobnie ma się rzecz z
księstwem Diomedesa. Iliada zakreśla mu szerokie granice: należy do Diomedesa
cała południowa Argolida (tam właśnie znajdowała się jego stolica, zamek Tiryns),
cały półwysep Trojzeny, a nawet i wyspa Egina. Tymczasem w wieku VI i V
naliczylibyśmy na tym samym obszarze co najmniej kilkanaście zupełnie
niezależnych państewek.
Inny fakt: „Katalog” wymienia w pewnych krainach takie szczepy, których w
czasach klasycznych już nie znano. Tak na przykład tylko nikła pamięć pozostała o
Abaritach na wyspie Eubei lub o Myrmidonach w południowej Tessalii, gdzie
niegdyś była ojczyzna Achillesa. Natomiast nic nie wie Iliada o tych greckich
szczepach, które pojawiły się na ziemiach Hellady po wieku XII przed naszą erą.
Przybyła w tym stuleciu z północy ostatnia fala Hellenów, Dorowie. Właśnie ci
barbarzyńscy najeźdźcy zniszczyli państwowość i kulturę Achajów. Zdobyli Mykeny
oraz inne zamki, zalali i zasiedlili na stałe znaczną część Peloponezu i sporo wysp.
Trudno tu wchodzić w szczegóły, zagmatwane zresztą i sporne. Ogólny jednak
wniosek jest całkowicie pewny i oczywisty: poeta, który układał listę wojsk
achajskich w Iliadzie, miał przed oczyma obraz polityczny zupełnie odmienny od
tych stosunków, jakie panowały w Grecji klasycznej.
Różniły się wszakże w obu epokach nie tylko granice państw i rozmieszczenie
ludów. Inny był też układ sił pomiędzy państewkami. Najlepiej ilustrują to dane
„Katalogu” o liczbie okrętów wysłanych pod Troję z poszczególnych krain.
Oczywiście, nikt nie będzie uważał tych liczb za dokładne i prawdziwe.
Usprawiedliwione jest jednak przypuszczenie, że w zamyśle poety miały być one
miernikiem znaczenia różnych księstw achajskich.
Najwięcej okrętów przybyło z włości Agamemnona, to jest z Myken i z miast
sąsiednich; aż sto. Zaraz potem idzie Pylos Nestora, które dało okrętów
dziewięćdziesiąt. Diomedes z Tirynsu oraz Idomenej z Krety przywiedli ich po
osiemdziesiąt. Natomiast Menelaos, o którego żonę toczyła się wojna, wystawił ze
swej pięknej i rozległej krainy, z Lakonii, tylko sześćdziesiąt okrętów - tyle samo, co
lud z głębi Peloponezu, Arkadyjczycy; ci zresztą dostali okręty od Agamemnona, bo
sami ich nie mieli. Siódme i ósme miejsce zajmują ludy, które dały zaledwie po
pięćdziesiąt okrętów; są to Ateńczycy i Myrmidonowie Achillesa.
Każdy Czytelnik, choćby tylko powierzchownie obznajomiony z historią Grecji
starożytnej, od razu spostrzeże, że dwa państwa, które w okresie klasycznym były
najpotężniejsze i najbogatsze, tutaj występują na miejscach dalszych. Chodzi o Ateny
i Spartę (Lakonię). Górują natomiast na liście Mykeny, Pylos, Tiryns - a więc miasta,
które w czasach późniejszych albo w ogóle nie posiadały bytu samodzielnego, albo
też odgrywały rolę podrzędną. Ktoś jednak mógłby zarzucić powyższym wywodom:
- To prawda, że lektura „Katalogu” w drugiej księdze Iliady nasuwa takie właśnie
wnioski. Ale jakaż pewność, że cały ów poetycki „Katalog” nie jest po prostu płodem
bujnej fantazji? Gdzież dowód, że zachowały się w nim choćby tylko słabe echa,
choćby daleki odblask rzeczywistości? Jeśli Homer istotnie tworzył nieco po roku
800 przed naszą erą, „Katalog” zaś przedstawia świat achajski w dobie wojny
trojańskiej, to przepaść czasu jest ogromna, równa prawie pięciu wiekom! Czy
pokolenia pieśniarzy mogły naprawdę tak wiernie przekazywać obraz stosunków
politycznych?
Gdzież więc szukać sprawdzianu wiarogodności poetyckiej informacji?
ARCHEOLOGIA I POEZJA
To rzecz zaskakująca: pomiędzy Iliadą a „Katalogiem okrętów”, który tworzy
przecież jej część składową, istnieją poważne, konkretne różnice! Dla przykładu:
według „Katalogu” Achilles jest wodzem ludzi tylko z małej części Tessalii, nad
resztą zaś tej rozległej krainy panuje kilku książąt, którzy również przybyli pod
Troję. A tymczasem z innych pieśni Iliady wynikałoby, że prawie całą Tessalią
rządzi wciąż jeszcze żyjący ojciec Achillesa, Peleus! Podobną niezgodność można
też stwierdzić porównując dane „Katalogu” o władztwie Odyseusza czy nawet
Agamemnona z tym, co mówi na ów temat Iliada gdzie indziej. Takie szczegółowe
zestawienia prowadzą nieodparcie do wniosku, że „Katalog” jest w stosunku do
reszty epopei częścią obcą. Włączono go do niej w sposób raczej mechaniczny, nie
starając się nawet o usunięcie rażących sprzeczności. Postąpiono zaś tak zapewne
dlatego, że „Katalog” był w okresie ostatecznego formowania się Iliady szczególnie
szacownym zabytkiem przeszłości.
Warto spojrzeć na „Katalog” z innej jeszcze strony i zająć się wymienionymi tam
miejscowościami. Jest ich, nie licząc oczywiście nazw krajów i czysto
geograficznych, ponad sto sześćdziesiąt. Spośród nich można dziś zlokalizować z
całą dokładnością prawie sto. Biorąc pod uwagę odległość tamtej epoki, jest to liczba
zdumiewająco wysoka. Reszta miejscowości była pustą nazwą już nawet dla Greków
w okresie klasycznym, bo albo zostały one poprzednio zniszczone całkowicie, albo
też zmieniły swe imię. Ten fakt dowodzi, że już po powstaniu „Katalogu” doszło na
ziemiach Grecji do gwałtownego wstrząsu politycznego. Zmiótł on z powierzchni
wiele siedzib ludzkich, do innych zaś wprowadził nowych mieszkańców. O jakiż to
wstrząs może chodzić? Niewątpliwie był nim wspomniany powyżej najazd Dorów w
wieku XII przed naszą erą, który położył kres mykeńskiej kulturze.
Powróćmy jednak do owych stu miejscowości, dających się dokładnie oznaczyć na
mapie! Oto okazuje się, że większość z nich była zasiedlona, a nawet kwitnąca
właśnie w czasach mykeńskich. W kilkudziesięciu wypadkach wykopaliska
archeologiczne wykazały to w sposób niezbity.
Innymi słowy: autor „Katalogu” orientował się dobrze w zasiedlaniu Grecji w
okresie przed wiekiem XII, a jego informacje znajdują potwierdzenie w materiale,
jakim rozporządza nauka współczesna.
Co może jeszcze ważniejsze, to okoliczność, że właśnie te miejscowości, które w
„Katalogu” widnieją jako najmożniejsze, bo wysyłające najwięcej okrętów pod Troję,
kryją w swej ziemi najwięcej świetnych zabytków z epoki Achajów.
A więc przede wszystkim same Mykeny. Ogromne ruiny tego ponurego zamku
piętrzą się na wzgórzu w głębi Argolidy. Strzegą drogi wiodącej z równiny na
północ. Już Grecy w okresie klasycznym widzieli tam tylko zwaliska. Puste były
także wielkie grobowce kopułowe u stóp wzgórza, gdzie niegdyś spoczywały zwłoki
władców zamku. Nazywano owe grobowce, zresztą zupełnie dowolnie, od imion
sławnych osób z epopei i mitów. Pokazywano więc skarbiec Atreusa, grób
Agamemnona, grób Klitajmnestry. Nazw tych używa się umownie do dziś.
W wieku XIX, gdy Grecja wyzwoliła się spod tureckiego panowania, podróżni z
wielu krajów coraz częściej zaglądali do odludnego miejsca wśród gór. Dumali tam o
minionej chwale grodu, który niegdyś królował nad całą Helladą, obecnie zaś prawie
się nie różnił od bezładnego stosu kamieni. Zwiedzali też podziemne grobowce
kopułowe. Odczucia większości odpowiadały żałobnym strofom poematu
Słowackiego:
Niech fantastycznie lutnia nastrojona
Wtóruje myśli posępnej i ciemnej
Bom oto wstąpił w grób Agamemnona
I siedzę cichy w kopule podziemnej.
Co krwią Atrydów zwalana okrutną.
Serce zasnęło, lecz śni. - Jak mi smutno!
Słowacki odwiedził Mykeny w roku 1836. Dokładnie w czterdzieści lat później, w
roku 1876, przystąpił tam do prac wykopaliskowych Henryk Schliemann. Był on z
pochodzenia Niemcem, a stał się obywatelem świata. Czuł się równie u siebie w
Rosji, jak i w Stanach Zjednoczonych Ameryki, w Grecji i Turcji. W przedziwny
sposób łączył w sobie romantyczne uwielbienie poezji Homera i starogreckiej
przeszłości, wielką wiedzę uczonego oraz kupiecką zapobiegliwość. Schliemann nie
snuł smętnych dumań nad kopułowymi grobami. Słusznie rozumował, że one pierwsze,
i to już przed wiekami, musiały paść ofiarą rabunków. Toteż najwięcej uwagi
poświęcił samym ruinom zamku. Tylko tam, pod zwałami ziemi i gruzem kamieni,
mogły jeszcze przetrwać resztki dawnej świetności.
Przewidywania sprawdziły się w pełni. Już w obrębie zamkowych murów
obronnych, tuż za sławną Lwią Bramą, Schliemann odkrył cały okręg grobów. Były
to groby szybowe, czyli kopane w głąb ziemi podobnie jak nasze, zupełnie zaś
odmienne od kopułowych. Dlatego to nie dostrzegli ich zdobywcy zamku i
późniejsze watahy grabieżców. A tymczasem kryły one w sobie skarby niezmierne.
Schliemann dobył bogactwa olśniewające zarówno wartością artystyczną, jak też
samą wagą szlachetnych kruszców: wspaniale zdobione miecze i sztylety z brązu;
rzeźbione puchary ze złota i srebra; pierścienie, łańcuchy, naszyjniki, przeróżne
ozdoby kobiece. Znaleziskiem jednak zupełnie zdumiewającym i wyjątkowym były
maski ze złotej blachy. Leżały one na twarzach zmarłych królów i wiernie oddawały
ich rysy. Sam Schliemann sądził, że jedna z nich jest pośmiertną maską wielkiego
wodza Achajów pod Troją, i pisał z dumą:
- Spojrzałem w oblicze Agamemnona!
Późniejsze badania wykazały, że Schliemann był w błędzie. Okręg grobowy
wewnątrz murów pochodzi z wieku XVI przed naszą erą, wojnę zaś trojańską
tradycyjnie datuje się na wiek XII przed naszą erą lub najwcześniej XIII. Natomiast
właśnie w czasach wyprawy na Troję wznoszono, jak się wydaje, późniejsze groby
kopułowe. Niestety, możemy się tylko domyślać, jak ogromne bogactwa znajdowały
się w nich niegdyś.
Po Schliemannie prowadzono na terenie Myken jeszcze wiele prac
wykopaliskowych. Trwają one do dni naszych. Technika bowiem badań
archeologicznych doskonali się nieustannie. Dzięki temu odsłania się wciąż nowe
warstwy i szczątki oraz wykrywa drobne, a cenne pozostałości, poprzednio
wzgardliwie pomijane. Tak więc w wyniku prac kilku już pokoleń uczonych można
obecnie dość dokładnie odtworzyć etapy rozwoju Myken.
W wieku XVI przed naszą erą, gdy zmarłych królów chowano w grobach
szybowych, zamek nie był jeszcze wielki i okazały. Okres prawdziwej świetności
Myken to wieki XIV i XIII przed naszą erą. Wówczas to powstały potężne mury
obronne. Budowano je z ogromnych głazów, ściśle dopasowanych. Wtedy też
wzniesiono sławną bramę, nad którą stoją dwie w kamieniu wykute lwice. Łapami
wspierają się one o podstawę kolumny, łby zaś zwracają ku przybyszom. Władztwo
królów, którzy mogli pozwolić sobie na budowle tak imponujące rozmiarami i
starannością wykonania, jak owe mury obronne i groby kopułowe, musiało rozciągać
się na wiele krain - właśnie tak, jak przedstawia to Iliada.
Potem jednak przyszła gwałtowna, druzgocąca katastrofa: w ciągu wieku XII przed
naszą erą Mykeny zdobyli Dorowie. Obrabowali i całkowicie zniszczyli olbrzymi
kompleks zamkowych budowli. Tylko w starych mitach i w pieśniach aojdosów
przetrwała pamięć ponurego zamczyska i „bogatych w złoto Myken”; taki właśnie
przydomek nosi w Iliadzie stolica Agamemnona. Pustka i cisza śmierci zawładnęły
na wieki wzgórzem i grobami. Brzmi ona i w strofach Słowackiego:
Tu po kamieniach z pracowną arachną
Kłóci się wietrzyk i rwie jej przędziwo -
Tu cząbry smutne gór spalonych pachną -
Tu wiatr, obiegłszy górę ruin siwą.
Napędza nasion kwiatów - a te puchy
Chodzą i w grobie latają, jak duchy.
Tu świerszcze polne, pomiędzy kamienie
Przed nadgrobowym pochowane słońcem.
Jakby mi chciały nakazać milczenie,
Sykają. - Strasznym jest rapsodu końcem
Owe sykanie, co się w grobach słyszy:
Jest objawieniem, hymnem, pieśnią ciszy...
Gdy się patrzy z Myken ku południu, ku równinie Argolidy, widać bardzo dobrze
samo miasto Argos, nieco zaś dalej, nad zatoką morską, niewielkie wzgórze, na
którym wznosił się zamek Tiryns. Jak pamiętamy, według „Katalogu” Iliady Argos i
Tiryns podlegały w czasach wojny trojańskiej bezpośrednio nie Agamemnonowi,
lecz Diomedesowi, który przewodził aż osiemdziesięciu okrętom. Potężne ruiny
Tirynsu były przez całe wieki równie dobrze widoczne, jak i zwaliska Myken. Także
i tutaj pierwsze wykopaliska przeprowadził Schliemann.
Zamek Tiryns pochodzi z tego samego okresu co Mykeny i jest podobnie
zbudowany. Jego świetność przypada na wiek XIII przed naszą erą; w wieku
następnym gród staje się ofiarą zdobywców. Największe wrażenie czynią tu tzw.
mury cyklopie, znane zresztą i z Myken. Są to mury obronne, wzniesione z głazów
tak potężnych, że aż trudno uwierzyć, by układała je ręka ludzka. Miejscami grubość
tych murów wynosi kilkanaście metrów.
Tiryns imponował nie tylko obronnością, lecz i świetnym zdobnictwem wnętrz. W
megaronie, to jest w głównej sali pałacowej, zachowały się resztki barwnych i
pogodnych malowideł ściennych. Przedstawiały one, sądząc z fragmentów,
polowanie na dzika i procesję kobiet. Podobne malowidła widniały też na ścianach
komnat mykeńskich, tam jednak ich ślady są niklejsze. Omawiając zabytki Tirynsu
należy wspomnieć o jednym jeszcze szczególe: o doskonale pomyślanym systemie
kanalizacyjnym pod dziedzińcami i pod częścią mieszkalną. Ludzie bowiem w
owych pradawnych czasach wojny trojańskiej, a nawet i znacznie wcześniej, dbali o
higienę staranniej niż mieszkańcy niektórych miast europejskich w epoce podboju
kosmosu.
Mykeny i Tiryns znajdują się, jak była o tym mowa już kilkakrotnie, w Argolidzie,
a więc we wschodnio-północnej części Peloponezu. Natomiast na zachodnich
wybrzeżach tego półwyspu leżało Pylos, siedziba starca Nestora. Przybyło stamtąd
pod Troję aż dziewięćdziesiąt okrętów, a więc tylko o dziesięć mniej niż z samych
Myken. Ruiny budowli z czasów achajskich odkryto w Pylos dopiero w roku 1939.
Dokonał tego amerykański archeolog Carl William Blegen, który też prowadził tam
wykopaliska w latach po drugiej wojnie światowej. To prawda, że siedziba księcia
Pylos nie była tak obszerna jak zamki w Mykenach i w Tirynsie, bogactwem jednak
chyba niewiele im ustępowała. Resztki budowli zachowały się w nieco lepszym
stanie niż ruiny obu zamków Argolidy. Odkryto również w pobliżu Pylos okazały
grób kopułowy. Ale największą sensacją stało się wydobycie na światło dzienne
całego archiwum pałacowego. Składało się ono z kilkuset tabliczek glinianych pokrytych
znakami pisma linearnego B.
Tabliczki z tym pismem znajdowano już znacznie wcześniej, bo poczynając od
roku 1900. Znajdowano jednak nie na lądzie stałym Grecji, lecz na wyspie Krecie, w
miejscowości Knossos. Według Iliady władał na Krecie Idomenej, który przywiódł
osiemdziesiąt okrętów, zajmując wraz z Diomedesem trzecie miejsce na liście.
Wyspa ta była i w okresie mykeńskim, i nawet znacznie wcześniej, krajem
kwitnącym. Już w trzecim tysiącleciu przed naszą erą rozwijała się tam świetna
kultura. Przechodziła ona przez różne stadia i promieniowała na cały basen Morza
Egejskiego, a miała też kontakty z wielu krajami Bliskiego Wschodu, zwłaszcza z
Fenicją, Syrią, Egiptem. Najczęściej określa się tę kulturę mianem minojskiej. Nazwa
ta wywodzi się od legendarnego władcy Krety, króla Minosa; między innymi miał on
zbudować dla swego syna-potwora sławny pałac zwany labiryntem. Jednakże po
wielu latach świetności i panowania nad znaczną częścią Grecji Kreta uległa
najazdowi Achajów, Przybyli oni na wyspę prawdopodobnie około roku 1450 przed
naszą erą. Utworzyli na niej własne księstwa, które wszelako, jeśli wierzyć Iliadzie,
uznawały zwierzchność króla Myken. Stąd właśnie obecność Idomeneja pod Troją, i
to na czele tak znacznego kontyngentu.
Odkrywcą pałacu w Knossos był angielski archeolog Artur Evans. W roku 1900, a
więc na samym początku prac wykopaliskowych, natrafił w ruinach olbrzymiego
kompleksu zabudowań na archiwum glinianych tabliczek. Pochodziło ono z okresu,
kiedy w Knossos siedzieli już Achajowie.
W rozdziale tym przedstawiono tylko najciekawsze zdobycze archeologii
dotyczące świata achajskiego. Można by jednak przytoczyć jeszcze długą listę
miejscowości, w których odsłonięto bogate zabytki z czasów mykeńskich. A
wszystkie niemal te miejscowości wymienia też „Katalog okrętów” w Iliadzie! W ten
sposób zabytek prastarej poezji i dane archeologiczne wzajem się wspierają i
uzupełniają, prowadząc do coraz lepszego rozumienia zarówno epoki Achajów, jak i
wielkiego poematu o ich czynach wojennych.
Jednakże trzeba otwarcie stwierdzić, że nawet najbogatsze pozostałości kultury
materialnej są nieme, jeśli nie objaśniają ich współczesne źródła pisane. Z tym
większym więc zainteresowaniem zwracamy się ku szarym tabliczkom glinianym z
archiwów w Pylos i Knossos. Bo przecież przetrwały na nich, zamknięte w dziwnych
znakach, słowa ludzi bliskich legendarnej wojnie trojańskiej, a może nawet biorących
w niej udział. Czy powiedzą nam one coś więcej o tym zamarłym świecie, z którego
dochowały się tylko ruiny zamków, groby, mity i pieśni - oraz suchy rejestr nazw
„Katalogu”?
Ale wpierw odpowiemy na inne jeszcze pytanie. Jak pamiętamy, pieśni o dawnych
bohaterach przekazywane były przez wiele pokoleń drogą wyłącznie ustną, w
wiekach bowiem od Xli do IX pisma w Grecji nie znano. Może jednak zachowała się
w owych pieśniach, a więc i w Iliadzie, pamięć o prastarym piśmie Achajów?
PRZYGODY BELLEROFONTA
Skoro Achilles, rozgniewany o dziewczynę, do bitwy nie stanął, na czoło wojsk
achajskich wysunęli się inni książęta. Najdzielniejszym z nich był chyba Diomedes.
Mocno nacierał na Trojan i wielu z nich zabił. Natknął się wreszcie na Glaukosa;
przybył on na pomoc Priamowi aż z dalekiej Licji. Zdziwił się władca Tirynsu, bo
tego rycerza jeszcze nie znał. Zaraz więc krzyknął ku niemu:
- Łaskawcze, a kimże ty jesteś wśród ludzi śmiertelnych? Dotąd nigdym cię nie
spotkał w bitwie, co mężczyzn wsławia. A oto teraz występujesz daleko przed
innych. Bardzoś odważny, skoro śmiesz stanąć przeciw długiej włóczni. Bo z moją
siłą mierzą się synowie tylko nieszczęsnych rodziców! Jeśli jednak zstąpiłeś tu z
nieba, nieśmiertelny, ja z niebianami walczył nie będę. Tak, przeciw bogom nie
chciałbym stawać do boju. Ale jeśliś jednym z tych, co żywią się płodami ziemi,
podejdź no bliżej, a zaraz wpadniesz w pułapkę śmierci!
Odpowiedział mu Glaukos:
- Wielkoduszny synu Tydeusa! Po cóż o ród mnie pytasz? Jak liście ród
człowieczy. Liście wiatr strąca na ziemię, a las pączkuje i nowe wypuszcza, kiedy
pora wiosny. Tak samo powstają i giną pokolenia ludzkie. Jeśli jednak chcesz ród
mój poznać, sławny wśród wielu, opowiem ci wszystko:
Jest w głębi Argolidy, która słynie z koni, miasto Efyra. Żył tam Syzyf,
najprzebieglejszy z ludzi. Zrodził on Glaukosa, ten zaś świetnego Bellerofonta.
Bogowie dali Bellerofontowi urodę i miłą męskość, ale Projtos zgubę dlań wymyślił
w swym sercu. Był zaś wówczas Projtos najpotężniejszym z Argiwów, a Bellerofont
z woli Zeusa jego poddanym. Otóż żona Projtosa, boska Anteja, skrycie pokochała
młodzieńca. Uwieść go jednak nie mogła, bo serce miał Bellerofont prawe. Skłamała
więc Anteja i tak rzekła do króla Projtosa:
- Powinieneś albo sam umrzeć, Projtosie, albo zabić Bellerofonta. Bo pragnął mnie
uwieść, wbrew mojej woli!
Tak powiedziała. A króla gniew ogarnął, kiedy to usłyszał. Zabić Bellerofonta nie
chciał, to wydawało mu się niezbożne. Wysłał go jednak do Licji i dał mu znaki
niedobre. Wypisał je na złożonej tabliczce, znaki liczne i śmierć niosące. Rozkazał,
żeby oddał tabliczkę ojcu Antei - a to miało zgubę mu przynieść.
Wyruszył więc Bellerofont do Licji, bogowie zaś otaczali go opieką bez przerwy.
Kiedy przybył na miejsce, nad brzegi rzeki Ksantos, król przyjął go bardzo życzliwie.
Gościł go przez dni dziewięć i dziewięć wołów zarżnął bogom na ofiarę. Ale gdy
ukazała się dziesiąta jutrzenka różana, zapytał o tabliczki i prosił o ich oddanie.
Skoro tylko ujrzał znaki od swego zięcia Projtosa, od razu rozkazał Bellerofontowi,
by zabił wściekłą Chimerę. Potwór to był nie ludzkiego, lecz boskiego rodu: z przodu
lew, z tyłu wąż, w środku zaś koza. A zionął przy tym straszliwą mocą płonącego
ognia! Zabił jednak Bellerofont Chimerę, bo wieszcze znaki od bogów dodały mu
odwagi. Potem król Licji wyprawił go przeciw sławnym Solimom. Najzaciętsza była
to bitwa, jaką kiedykolwiek stoczył Bellerofont. A kiedy i z niej wyszedł cało, musiał
rozprawić się z Amazonkami, które nienawidzą mężczyzn. Wracał zwycięsko, lecz
król Licji jeszcze zastawił nań przemyślną zasadzkę. Wybrał już swego domu.
Wszystkich ich wysiekł Bellerofont, rycerz doskonały!
Król wreszcie zrozumiał, że to dzielny potomek bogów. Zatrzymał go przy sobie i
dał mu za żonę swoją córkę. Odstąpił mu także połowę królewskich zaszczytów.
Sami zaś Licyjczycy wyznaczyli Bellerofontowi dział ziemi, lepszy od innych,
piękny, dobry i na sad, i na zasiewy.
Tak brzmiała opowieść Glaukosa o dzielnym Bellerofoncie, który był jego
dziadem. Opowieść to godna uwagi z wielu względów - i literackich, i historycznych.
Spotykamy tu przede wszystkim motyw częsty w legendach i baśniach różnych
ludów: zamężna kobieta rozmiłowuje się w młodym człowieku; odtrącona, gotuje mu
zgubę i oskarża go przed swym mężem o to właśnie, co sama chciała popełnić. Dalej,
mamy tu ciekawą informację, że już w zamierzchłych czasach istniały ścisłe związki
pomiędzy Achajami w Grecji i ludami na wybrzeżach Azji Mniejszej. Być może
nawet, że są to echa pradawnego osadnictwa achajskiego w tamtych stronach. Ważna
dla charakterystyki stosunków gospodarczych i społecznych jest też wzmianka o
dziale królewskim. Po grecku zwał się on „temenos”. Stanowił własność panującego,
ale przyznawał go lud. Iliada wspomina o tego rodzaju działach ziemi jeszcze w
kilku innych miejscach.
Nas wszakże interesuje obecnie jeden tylko szczegół Glaukosowej opowieści: owe
znaki (po grecku „semata”) na złożonej tabliczce, znaki „liczne i śmierć niosące”. W
całej Iliadzie jest to jedyne miejsce, w którym mowa o przesyłaniu wiadomości w
taki właśnie sposób. Oczywiście od razu nasuwa się przypuszczenie, że chodzi tu po
prostu o list. Projtos wypisał znaki na drewnianych tabliczkach; następnie złożył
tabliczki tekstem do wewnątrz, przewiązał i zapieczętował. Wiadomo, że w
starożytności listy najczęściej tak wyglądały. Jakim to jednak pismem zawiadamiał
Projtos swego teścia, że oddawcę tabliczek należy zgładzić? Rzecz dzieje się przecież
jeszcze przed wojną trojańską, najwcześniej w wieku XIII przed naszą erą.
Tymczasem jak się już rzekło, to pismo, którym posługiwali się Grecy w epoce
klasycznej, zapożyczone od Fenicjan, pojawia się dopiero w wieku VIII przed naszą
erą; kilka przynajmniej jego liter zna dziś, dzięki geometrii i fizyce, każdy: alfa, beta,
gamma, delta. Była już mowa i o tym, że Achajowie epoki mykeńskiej posługiwali
się zupełnie innym pismem, którego znajomość potem zamarła.
Dawniej wielu uczonych przeczyło istnieniu takiego prastarego pisma. Ci
argumentowali tak:
- W epoce Homera nie wspomina się o piśmie ni słowem. Również i w opowieści
o Bellerofoncie! Tu chodzi nie o pismo w naszym rozumieniu, lecz o symboliczne,
umówione znaki. Król Licji i Projtos po prostu uzgodnili pomiędzy sobą, jak będą
traktować ludzi, którzy okażą im takie lub inne znaki na tabliczkach!
Tłumaczenie to przeważało, a nawet panowało w nauce aż do końca wieku XIX.
Co prawda, czasem odzywały się głosy powątpiewania:
- Dlaczego, skoro były to znaki umowne, symboliczne, w opowieści akcentuje się
wyraźnie, że było ich wiele? Może jednak Homer myślał o piśmie? Kiedy Iliada
powstawała w swym pierwotnym kształcie, a więc w wieku VIII przed naszą erą,
pismo fenickie już wchodziło w użycie. Poeta przerzucił jego znajomość wstecz.
Popełnił oczywiście anachronizm, ale takie dowolności zdarzają się często, nawet
uczonym!
Dopiero odkrycia XX wieku rozstrzygnęły spory. Jak już mówiliśmy, poczynając
od roku 1900 dobywano coraz więcej tabliczek glinianych: całe archiwa w Knossos i
Pylos, drobne ilości w Mykenach, w Tirynsie zaś i Tebach napisy na dzbanach.
Wszędzie jednak było to pismo identyczne, tak zwane linearne B, wszystkie zabytki
pochodziły z czasów kultury mykeńskiej. A więc bohaterowie wojny trojańskiej znali
pismo, a pamięć o nim mogła przetrwać w epopei.
PISMO, MITY, BIUROKRACJA
Znaki, z których król Licji wyczytał, że Bellerofonta należy zgładzić, musiały
wyglądać tak samo, jak owe wyskrobane na szarych tabliczkach glinianych. Jedne z
tych tabliczek są wielkości stron zeszytu, inne zaś długie i wąskie jak liście palmowe.
Nas wszelako interesuje tylko samo pismo.
Każdy spostrzeże od razu, że różni się ono w sposób zasadniczy od tego, którym
posługiwali się Grecy w czasach klasycznych. Przede wszystkim - znaków jest
bardzo dużo, bo około dwustu. Część z nich to po prostu schematyczne obrazki, a
więc: głowa konia, źrebięcia, owcy, rydwan, koło, postać mężczyzny i kobiety, hełm,
miecz, kłos zboża, dzban i wiele podobnych. Takich znaków jest ponad sto. Reszta
natomiast, prawie dziewięćdziesiąt, to linijki oraz ich połączenia; stąd właśnie nazwa
- pismo linearne. Te znaki liniowe powtarzają się często, regularnie, w rozmaitych
układach, podobnie jak litery naszego alfabetu. Oczywiście nic mogą one wyrażać
samogłosek i spółgłosek, jak to się dzieje w naszym piśmie, bo w takim razie
wystarczyłoby ich o wiele mniej.
Próby odcyfrowania tajemniczego pisma linearnego B rozpoczęły się natychmiast
po znalezieniu w Knossos pierwszych tabliczek. Były prowadzone z coraz większym
uporem, w miarę jak wzrastała ilość materiału. Dzieje badań przedstawia w sposób
kompetentny popularna książka Johna Chadwicka, który blisko współpracował z
odkrywcą zagadki pisma. Książka ta jest dostępna i w polskim tłumaczeniu, tutaj
więc wystarczy zająć się przede wszystkim rezultatami tych prac.
Najłatwiej udało się rozwiązać sprawę pierwszej grupy znaków, owych
obrazkowych. Ustalono, że są to umowne wyobrażenia pewnych pojęć i rzeczy, jak
również symbole miar i wag. Służyły one głównie jako pomoc przy czytaniu.
Właściwe pismo stanowiły znaki grupy drugiej, a tymi trudniej było sobie poradzić.
Rozpoznano dość szybko, ale tylko ogólnie, że musi to być pismo sylabiczne, czyli
takie, którego znaki wyrażają sylaby, a więc połączenia: spółgłoska + samogłoska (na
przykład po, ma, ke, ri, pu), a także samogłoski pojedyncze (a, e, i, u, o). Tak, ale jest
tych znaków prawie dziewięćdziesiąt! Jakżeż, więc rozpoznać, który z nich jaką
oznacza sylabę?
Dociekania utrudniała inna jeszcze okoliczność. Oto niektórzy uczeni
przypuszczali, że twórcy pisma linearnego B, a więc i całej kultury mykeńskiej, nie
byli Grekami i nie mówili językiem greckim. W związku z tym próbowano
odcyfrować pismo biorąc za punkt wyjścia coraz to inne języki. To niepomiernie
komplikowało badania.
Większość jednak zajmujących się problemem pisma mykeńskiego utrzymywała,
że ludzie, którzy nim się posługiwali, mówili po grecku. Do takiego wniosku doszedł
również (choć w ostatnim etapie swych badań) Michael Ventris, Anglik; jego matka
była Polką. Zainteresował się on zagadką tabliczek z Knossos już jako chłopiec.
Odtąd bez przerwy poświęcał jej wiele uwagi, choć studiował architekturę.
Pomysłowość i wytrwałość przyniosły mu wreszcie wielki triumf. Mając lat zaledwie
trzydzieści, w roku 1952, Ventris był już w posiadaniu klucza do pisma. W roku
następnym ogłosił wespół z filologiem J. Chadwickiem artykuł, w którym
przedstawił swą metodę i główne rezultaty badań. W trzy lata później ukazało się,
pisane również wespół z Chadwickiem, doniosłe dzieło, które dokładnie omawia
trzysta wybranych tabliczek z Knossos, Pylos i Myken. Tej jednak książki Ventris już
nie ujrzał, zginął bowiem kilka miesięcy wcześniej w katastrofie samochodowej.
Pismo odcyfrowano. Ale pozostało jeszcze dużo punktów niejasnych i treść
zapisów nie zawsze da się w pełni przetłumaczyć, a to z dwóch przede wszystkim
powodów. Po pierwsze: język tabliczek, choć grecki, jest bardzo stary - o pięćset lat
starszy od najdawniejszych zabytków greckiej literatury! Zrozumiałe więc, że wiele
wyrazów zmieniło znaczenie, wiele też w ciągu wieków po prostu wyszło z użycia.
Po drugie: samo pismo jest bardzo niedoskonałe i mocno zniekształca brzmienie
wyrazów. Najlepiej zilustruje to porównanie znanych imion z ich zapisem na
tabliczkach. A więc:
imię Achilleus zapisane jest jako: a-ki-re-u
Antenor a-ta-no
Hektor e-ko-to
Glaukos ka-ra-u-ko
Orestes O-re-ta
Tantalos ta-ta-ro
Dla uniknięcia nieporozumień należy zaznaczyć, że wymawiano te imiona mniej
więcej tak, jak je czytamy w lewej rubryce. Jednakże sama zasada pisma
sylabicznego zmuszała do nadawania im w zapisie formy mocno odbiegającej od
rzeczywistego brzmienia. Jak też widać z podanych zestawień, brak było w piśmie
linearnym oznaczeń dla niektórych spółgłosek, na przykład dla „l”; zastępowano ją
konsekwentnie znakiem dla „r”.
Powyżej przytoczono z rozmysłem właśnie te imiona, które występują na
tabliczkach i które zarazem mają swoje odpowiedniki w Iliadzie. Takich jest łącznie
ponad sześćdziesiąt, a sporo poza tym podobnych lub podobnie zbudowanych. I tak
nie ma na tabliczkach imienia Idomeneus, spotyka się natomiast formę żeńską I-dome-
ne-ja. Rzecz równie ciekawa: spośród owych ponad sześćdziesięciu imion, które
podają i tabliczki, i Iliada, aż dwadzieścia to imiona osób będących według Homera
Trojanami lub walczących po stronie Trojan. A więc dla przykładu: Hektor, Antenor,
Glaukos, Pandaros, Tros, Ilos.
Wszystko to dowodzi, że pieśni Iliady dobrze odzwierciedlają imiennictwo epoki
mykeńskiej, a więc w swojej osnowie niewątpliwie sięgają tamtych czasów.
Natomiast srodze zawiódłby się każdy, kto by sądził, że tabliczki mówią
cokolwiek o samej wojnie trojańskiej i o ludziach, którzy brali w niej udział! Nic
podobnego. Owe dumnie brzmiące imiona - Achilles, Hektor, Antenor, Ajas,
Tantalos - nosili w wiekach od XV do XIII przed naszą erą zwykli ludzie w okolicach
Pylos, Knossos, Myken, i to nawet niekoniecznie z warstw wyższych. Tabliczki w
ogóle nie mówią ni słowem o ważnych wydarzeniach historycznych. Ich bowiem
treścią nie są kroniki czy też opowiadania, lecz suche i krótkie zapiski biurowe.
Mamy przed sobą inwentarze, rachunki, pokwitowania, polecenia: wydać - wysłać -
odebrać. Brzmi to może dziwnie, bo przywykło się patrzeć na tamten okres przez
pryzmat wielkiej poezji i pięknych legend. Ale taka jest prozaiczna prawda:
bohaterowie Homera żyli w czasach dobrze zorganizowanej i bardzo rozwiniętej
biurokracji.
W każdym mykeńskim zamku i pałacu zatrudniano spory zastęp skrybów. Ci
pilnie notowali i spisywali na swych glinianych tabliczkach (bo to był materiał
najtańszy, papirus musiano sprowadzać aż z Egiptu): co jest w skarbcach i w
magazynach; ile i czego komu wydano, i w jakim celu; ile i czego zasiano na każdym
skrawku ziemi, ile zeń zebrano, ile należy oddać państwu; ilu i gdzie wysłać zbrojnych
ludzi.
Wynika z tabliczek, że na czele najznaczniejszych ośrodków stał wówczas władca
z tytułem „wanaks”. Wyraz ten występuje także u Homera, ale nieco osłabiony w
swym pierwotnym znaczeniu, bo określa po prostu wielkiego pana, arystokratę.
Natomiast nazwa „basileus”, która w tabliczkach jest tytułem książąt, później nabrała
znaczenia „król”.
Szczególnie skomplikowane były w epoce mykeńskiej stosunki agrarne. Nauka
dzisiejsza nie ma jeszcze jasnego ich obrazu. W każdym razie tabliczki wskazują, że
istniały różne typy posiadania i użytkowania ziemi, wszystkie jednak podlegały
ścisłej kontroli państwowej. Także i własność władcy. Jak pamiętamy z opowieści o
Bellerofoncie, Licyjczycy wydzielili mu kawał ziemi, „temenos”. Składał się on z
sadu i roli. Otóż na jednej z tabliczek znajduje się zapis: „wanakteron temenos”, czyli
„dział wanaksa”, dalej zaś informacja, ile zasiano tam pszenicy. Owi więc bohaterowie,
którzy walczyli z Chimerami i Amazonkami, skrupulatnie dbali o
rachunkowość. Wykazy ziarna w spichlerzu i rejestry obsianej ziemi musiały zawsze
być w zgodzie!
Co prawda, nawet nie znając jeszcze dokumentów mykeńskiego pisma, można
było bez trudu znaleźć w samej Iliadzie wiele dowodów skrzętnej zapobiegliwości
rycerzy wokół spraw majątkowych. Więcej niż zapobiegliwości, bo zwykłej
chciwości! By ograniczyć się tylko do spraw już nam znanych: przecież to nie miłość
Achillesa do pięknej Bryzeidy spowodowała, że uniósł się on gwałtownym gniewem,
zelżył króla, miecz odłożył. Owszem, dziewczyna była mu miła, naprawdę jednak
kochał tylko swego przyjaciela, Patroklosa. Zabierając Bryzeidę Agamemnon zranił
nie uczucia Achillesa, lecz jego święte przekonanie, że ma prawo do dziewczyny, bo
zdobył ją krwawym trudem; traci swój „dar”, swoją część łupu, swoją własność!
Z którejkolwiek strony spojrzymy na tamte czasy, czy poprzez archiwa pałacowej
biurokracji, czy też nawet poprzez pieśni epopei, zawsze nasuwa się ten sam
wniosek: nie była to epoka bezinteresownych romansów i czułych sentymentów.
Mógłby jednak ktoś sprzeciwić się temu twierdzeniu:
- Jakiż może być bardziej romantyczny powód wojny niż kobieta? A przecież
według Homera wojna trojańska toczyła się właśnie o kobietę, o piękną Helenę! Dla
niej to ginęły przez dziesięć lat tysiące mężczyzn pod murami Troi. Jeśli nawet była
ona wyłącznie pretekstem, to już samo wysunięcie takiego pretekstu najlepiej
świadczy, że ceniono wówczas nie tylko to, co da się spisać, zinwentaryzować,
wyliczyć!
Zapewne, jest w tym nieco racji. Historia uczy, że nawet najbardziej kupieckimi
lub zbiurokratyzowanymi społecznościami miotają nieraz porywy zgoła
nieobliczalne. Z ową jednak Heleną, przyczyną wojny, sprawa jest dziwna. Kiedy
bowiem przyjrzeć się bliżej, piękna kobieta niespodziewanie staje się inną istotą. Ale
o tym w księdze następnej.
KSIĘGA TRZECIA
HELENA
HERODOT ROZMAWIA Z KAPŁANAMI
W wieku V przed naszą erą żył w Helladzie człowiek, który często zwany jest
przez potomnych „ojcem historii”. I nie bez pewnej racji. Najstarsze bowiem w
całości zachowane dzieło historyczne naszego kręgu kulturalnego wyszło właśnie
spod jego pióra (a raczej, ponieważ mowa o starożytności, rzec by należało: spod
jego rylca lub pędzelka). Człowiek ów nosił imię Herodot. Był kupcem i podróżnikiem.
Zwiedził połowę ówcześnie znanego świata - trochę dla interesów handlowych,
ale głównie dla zebrania z pierwszej ręki materiałów do swych uczonych ksiąg. Miał
więc Herodot w każdym kraju oczy i uszy otwarte na wszystko, szczególnie jednak
interesowało go to, co wiązało się z przeszłością.
Do Egiptu zawitał Herodot gdzieś koło roku 450 przed naszą erą. To, co ujrzał nad
Nilem, olśniło go jak nic dotychczas. Rzecz to całkowicie zrozumiała. Przybywał
przecież z kraju pięknego wprawdzie, ale bardzo ubogiego, jako syn młodego ludu.
Tutaj zaś oglądał cuda architektury i sztuki, olbrzymie świątynie i kolosalne posągi,
tajemnicze pismo, przedziwne kulty religijne, niesamowite bóstwa o zwierzęcych
pyskach, piramidy, sfinksy, labirynty. Jakżeż skromna i dopiero co zrodzona
wydawała się historia Hellenów! Tłem dziejów Egiptu były mgliste otchłanie prawieków.
A tutejsi kapłani nie szczędzili wysiłków, by popisać się przed cudzoziemcem
swoją dawną mądrością. Pragnęli zaimponować zapisaną w księgach pamięcią
wydarzeń sprzed wielu, wielu tysięcy lat. Jakież zaś najstarsze wydarzenia mogli
Hellenowie przeciwstawić dziesiątkom wieków nieprzerwanej tradycji egipskiej?
Oczywiście tylko opowieści o swych mitycznych bohaterach. A więc o Heraklesie, o
wyprawie siedmiu przeciw Tebom, o wojnie trojańskiej. W jakimże jednak czasie
osadzić te wypadki? Kiedy się one rozgrywały? I czy w ogóle wolno traktować je
jako rzeczywiste?
Przygniatająca większość Hellenów zawsze przychylała się do poglądu, że w
starych opowieściach zawarta jest prawda historyczna. Próbowano więc obliczyć,
kiedy toczyły się owe mityczne wojny. Nie było jednak z tamtych czasów żadnych
zapisków i żadnych kronik w Helladzie. Były tylko legendy uwiecznione w
poematach. Dociekliwi Hellenowie znaleźli jednak sposób, by zbudować rusztowanie
chronologiczne również dla poetyckich mitów. Oto wiele arystokratycznych rodów
helleńskich wywodziło się od pradawnych bohaterów, czyli, jak ich zwano, herosów.
W domowej tradycji tych rodów pieczołowicie przekazywano z pokolenia w
pokolenie długie listy przodków. Można było łączyć je z innymi przestankami, na
przykład z dobrze poświadczoną datą pierwszej Olimpiady (odbytej, według
teraźniejszego sposobu datowania, w roku 776 przed naszą erą). Ostatecznie
dochodzono najczęściej do wniosku, że epoka bohaterów przypadała na okres, który -
oczywiście w przeliczeniu na nasz sposób rachuby czasu - wypełniał mniej więcej
wieki od XVI do XII przed naszą erą. Jest to więc właśnie ten okres, który dziś nosi
miano mykeńskiego. W szczegółach jednak owe obliczenia greckie odbiegały od
siebie. W związku z tym także i wojnę trojańską umieszczano w różnych wiekach: od
XIV po początek XII.
Prawie nikt w Helladzie nie wątpił ani wówczas, ani też potem, że wojna ta była
faktem historycznym. Stara, wielka poezja miała ogromną powagę. Sławił przecież
wojnę trojańską nie tylko Homer, lecz i pokolenia innych twórców. Powstał cały cykl
epopei osnutych wokół tego wydarzenia.
Nawet spory o to, komu przypisać autorstwo poszczególnych poematów, w niczym
nie umniejszały czaru legend, w których dopatrywano się odzwierciedlenia
rzeczywistych wypadków. Można było jednak zastanawiać się, w jakim stopniu są
one wiernym ich obrazem. Zawsze bowiem uznawano prawo poety do swobodnego
przekształcania materii historycznej.
Gdzież więc należało zwrócić się z pytaniem, ile jest prawdy w opowieściach
trojańskich? Oczywiście tylko do takiego ludu, który w swej pamięci zachował jakieś
dane o tamtej epoce. Wśród sąsiadów Hellady jedynymi, których przeszłość i kultura
sięgały tak daleko, byli Egipcjanie. Rozumowano w ten sposób: skoro egipska
historia jest bogata w stare kroniki, to musi znaleźć się w nich wzmianka o wojnie,
która wstrząsnęła tylu ludami!
W kraju nad Nilem strażnikami przeszłości byli kapłani. Tylko oni znali
tajemnicze pismo hieroglificzne. Dlatego do nich udawali się Hellenowie, ciekawi
własnej historii. Jednym z owych Hellenów, którzy dyskutowali z kapłanami, był
Herodot. Oto treść jego rozmowy.
HELENA W EGIPCIE
- Powiedzieli mi egipscy kapłani, że z ową Heleną naprawdę to było tak:
Aleksander porwał Helenę ze Sparty i odpłynął z nią do swej ojczyzny, do Troi.
Ale kiedy żeglował już po Morzu Egejskim, silne wichury zepchnęły go na południe,
aż ku wybrzeżom Egiptu. Ponieważ wiatry nie ustawały, wpłynął do jednej z odnóg
Nilu. Stanął na kotwicy koło miasta Taricheja. Niedaleko wybrzeża była tam - i jest
jeszcze do dziś - świątynia Heraklesa. Otóż jeśli w tej świątyni schroni się
czyjkolwiek niewolnik i wypali na swym ciele święte znaki, staje się własnością
boga. Dawny pan nie może już go zabierać. To prawo obowiązuje tam wciąż
jednakowo, od początku aż do dni naszych. Gdy słudzy Aleksandra dowiedzieli się,
jaki to jest przywilej świątyni, zbiegli tam natychmiast. Już jako błagalnicy boga
zaczęli oskarżać swego pana, bo chcieli jego zgubić. Opowiedzieli więc wszystko:
jak to było z Heleną i jak Aleksander skrzywdził Menelaosa. Oskarżenie złożyli
przed kapłanami i przed nadzorcą tego ujścia Nilu; zwał się on Tonis. Ten z kolei
powiadomił faraona Proteusa, który przebywał wówczas w swej stolicy, w mieście
Memfis:
- Przybył tu cudzoziemiec. Pochodzi z kraju Trojan. Dopuścił się w Helladzie
czynu bezbożnego, uwiódł bowiem żonę swego gospodarza. Przyjechał tu razem z tą
kobietą i z wielkimi bogactwami. To wichury przygnały go do twojej, Panie, ziemi.
Pytam więc, jak mam postąpić; czy pozwolimy mu odpłynąć z tym wszystkim, czy
też odbierzemy mu, co posiada?
Faraon Proteus odpowiedział:
- Człowieka, który dopuścił się wobec swojego gospodarza czynu bezbożnego,
przykazuję uwięzić. Odstawcie go do mnie, abym osobiście poznał, co to za jeden, i
usłyszał jego słowa.
Na mocy tego polecenia Tonis schwytał Aleksandra i zatrzymał jego okręty.
Następnie odesłał go do Memlis, a z nim także Helenę oraz skarby i owych
niewolników, którzy schronili się w świątyni Heraklesa. Kiedy ci wszyscy znaleźli
się w stolicy, faraon zapytał Aleksandra:
- Kim jesteś? Z jakiego przypłynąłeś tu kraju?
A on na to:
- Zwą mnie Aleksandrem lub Parysem. Pochodzę z Troi, miasta bardzo bogatego i
potężnego. Leży ono w Azji, strzeże cieśniny wiodącej do dalekiego, północnego
morza. Ojciec mój, Priam, jest królem tego grodu. Teraz przybywam z Hellady;
wracam do ojczyzny.
- A skądże to wieziesz tę kobietę? - badał dalej faraon.
Na to pytanie Aleksander nie umiał dać jasnej odpowiedzi. Wikłał się i plątał.
Toteż jego słudzy łatwo wykazali, że kłamie. Przedstawili dokładnie, w jaki to
sposób ich pan dokonał owego występku w Sparcie. Po rozpatrzeniu całej sprawy
Proteus tak zawyrokował:
- Gdyby nie to, że święcie sobie postanowiłem nie zabijać żadnego cudzoziemca,
którego przygnają nieprzyjazne wichury do mego kraju, surowo bym cię ukarał,
Aleksandrze; a uczyniłbym to w imieniu owego Hellena, z którym postąpiłeś tak
niegodziwie, zbliżając się do jego żony. Ale i tego nie było ci dosyć. Nakłoniłeś
kobietę do ucieczki i zabrałeś ją z sobą. A na domiar złego obrabowałeś dom
gospodarza! Jednakże ja, powtarzam, za żadną cenę nie chcę zabijać obcych na tej
ziemi. Dlatego ta jest moja wola: kobieta i skarby pozostaną u mnie; będą czekać na
owego Hellena, póki sam się nie zjawi i nie odbierze swojej własności; ty natomiast i
twoi towarzysze opuścicie granice mojej ziemi w ciągu trzech dni; a jeśli się nie
zastosujecie do tego, rozprawię się z wami jak z nieprzyjaciółmi!
W taki to sposób, mówili mi kapłani, Helena przybyła do faraona Proteusa. A mnie
się wydaje, że także i poeta Homer słyszał tę opowieść, ale odrzucił ją, bo nie
odpowiadała potrzebom jego poematu tak dobrze jak inna, którą zużytkował: ta
mianowicie, że Helena rzeczywiście przybyła do Troi z Parysem. Na czym jednak
opieram swoje twierdzenie, że Homer znał opowieść o pobycie Heleny nad Nilem?
Otóż w Iliadzie jedno tylko miejsce wspomina o tym, jak to błądził Aleksander
uwożąc Helenę i jak dotarł aż do Sydonu w Fenicji; a kraj ten, jak wiadomo, leży
niedaleko Egiptu.
Ta wzmianka w Iliadzie dowodzi jeszcze czegoś innego, i to z całą oczywistością:
tego mianowicie, że to nie Homer jest twórcą poematu Pieśni cypryjskie, który
przedstawia początki wojny trojańskiej. Bo w tym poemacie powiedziane jest
wyraźnie, że Aleksander przybył wraz z Heleną do Troi w ciągu trzech dni od
opuszczenia wybrzeży Sparty, jako że wiatry miał pomyślne, a morze było spokojne.
Pozostawmy jednak na razie i Homera, i owe Pieśni cypryjskie, powróćmy do
opowieści egipskich kapłanów!
Po wysłuchaniu ich słów zapytałem wprost:
- A więc to, co Hellenowie głoszą o wojnie trojańskiej, jest zupełnie zmyślone?
Oni jednak zaprzeczyli:
- Nie, ta wojna toczyła się naprawdę! Nasi przodkowie przed wiekami dowiedzieli
się o tym od samego Menelaosa. Wszystko to bowiem tak się odbyło:
Wielkie wojska Hellenów najechały ziemię Trojan, aby pomóc Menelaosowi
odzyskać żonę. Wojska te wysiadły z okrętów i obwarowały swój obóz, a potem
wyprawiły do Troi - czyli, jak brzmi druga nazwa, do Ilionu - kilku posłów. Udał się
z nimi także i sam Menelaos. Weszli w mury miasta i zażądali zwrotu Heleny oraz
skarbów, z którymi uciekł Aleksander, a także zadośćuczynienia za krzywdy. Ale
Trojanie i wówczas, i potem powtarzali wciąż to samo - pod przysięgą i bez
przysięgi:
- Nie ma u nas Heleny, nie ma skarbów, wszystko to zostało w Egipcie! Nie
możemy więc dawać zadośćuczynienia za to, co posiada obecnie faraon Proteus!
Hellenom wydawało się, że to żart, że Trojanie mają ich za głupców. Oblegali
więc Troję tak długo, póki jej nie zdobyli. Ale kiedy wdarli się już za mury, a samej
Heleny nigdzie nie mogli znaleźć, mieszkańcy zaś miasta, choć pokonani, wciąż
powtarzali to samo, wtedy dopiero dali wiarę. Wyprawili wówczas Menelaosa do
Egiptu, do Proteusa.
Stanąwszy w Memfis, opowiedział on dokładnie wszystkie wydarzenia. Otrzymał
od Proteusa bogate dary, odebrał też i Helenę, i nie naruszone swoje skarby. Ale gdy
już miał to w ręku, postąpił bardzo niesprawiedliwie. Ponieważ przez dłuższy czas
nie mógł wypłynąć z Egiptu z powodu przeciwnych wiatrów, wymyślił rzecz
bezbożną: porwał dwoje dzieci i zabił je jako ofiarę dla bogów! Gdy stało się to
głośne, uciekł ze swymi okrętami, znienawidzony przez nas i ścigany, w kierunku
Libii. A dokąd stamtąd się udał, tego już nie wiemy.
Temu, co egipscy kapłani mówili o Helenie, ja osobiście skłonny jestem uwierzyć.
Bo tak sobie myślę:
Jeśliby Helena naprawdę znajdowała się w Troi, to chyba oddano by ją
oblegającym, i to za zgodą lub nawet bez zgody Aleksandra. Przecież ani Priam, ani
też jego krewni nie byli tak pozbawieni rozsądku, żeby ściągać straszliwe
niebezpieczeństwo na siebie samych, na swoje dzieci, na całe miasto - po to tylko, by
Aleksander mógł sypiać z Heleną! Przypuśćmy jednak nawet, że początkowo mieli
inne zdanie. Zaczęły się wszakże walki, ginęło wielu Trojan; nie było też bitwy, by
nie legło w niej dwóch, trzech lub nawet więcej synów Priama - jeśli wolno wierzyć
epopejom. Otóż skoro tak się działo, to sądzę, że Priam, choćby to on sam żył z
Heleną, na pewno oddałby ją Achajom, żeby tylko uwolnić się od straszliwych
nieszczęść. Zważmy i to, że nie Aleksander miał być następcą tronu, lecz Hektor;
jako starszy wiekiem i mężniejszy objąłby królowanie po Priamie; a Hektorowi
nawet by nie wypadało ustępować bratu, który dopuszczał się niesprawiedliwości i z
którego winy takie ciosy spadały na całą ludność.
Wniosek stąd taki: Trojanie nie mieli u siebie Heleny, więc nie mogli jej oddać. A
dlaczego nie wierzyli im oblegający? Sądzę, że to bóstwo tak wszystko prowadziło,
aby zguba Trojan pokazała ludziom, że za wielkie występki wielka też czeka pomsta
od niebian.
OBROŃCA CZCI HELENY
Nie sposób dziś stwierdzić, co Herodot naprawdę słyszał od egipskich kapłanów, a
co po prostu włożył w ich usta, aby uprawdopodobnić opowieść miłą swemu sercu.
Wersję bowiem, że Heleny w ogóle nigdy w Troi nie było, słyszał Herodot na pewno
już gdzie indziej i od kogoś innego, nie w Egipcie i nie od tamtejszych kapłanów.
Wydała mu się ona przekonywająca, bo nie mógł pogodzić się z myślą, że Trojanie
przelewali tyle krwi dla jednej tylko kobiety, choćby i najpiękniejszej; gdyby
rzeczywiście mieli ją u siebie, od razu wydaliby przedmiot sporu prawym
właścicielom i wojny trojańskiej po prostu by nie było.
Wypada przedstawić obecnie człowieka, który pierwszy, o ile wiadomo, wymyślił
historię, że kiedy lała się krew Achajów i Trojan pod murami Ilionu, sama Helena
przebywała w Egipcie, spokojnie i zacnie.
Zwał się Stezychor. Żył około roku 600 przed naszą erą, a więc półtora wieku
przed Herodotem. Jego ojczyzną była nie Hellada właściwa, lecz greckie miasta w
południowej Italii i na Sycylii. Jeszcze wiele wieków później pokazywano grób
Stezychora w Katanii, u stóp góry Etny, ziejącej ogniem i dymem. Był poetą.
Tworzył głównie pieśni chóralne, które wykonywano w czasie uroczystości
religijnych. Tematem pieśni były najczęściej stare mity o bohaterach i bogach. Jeden
z poematów opiewał zburzenie Troi, inny zaś przygody wojowników wracających
spod tego grodu do ojczyzny. Dla nas wszakże najciekawsze są dwa utwory
Stezychora, znane dziś - jak zresztą wszystkie pozostałe jego poematy - wyłącznie z
tytułu i treści kilku fragmentów.
Pierwszy z nich zwał się po prostu Helena. Był niemal litanią wszystkiego złego,
jakie tylko dało się wymyślić i powiedzieć o tej pięknej kobiecie: że rozpustna,
niewdzięczna, pyszna, niewierna, przewrotna. Natomiast drugi poemat nosił tytuł
Palinodia, czyli Odwołanie. I rzeczywiście stanowił odwołanie tamtych wszystkich
zarzutów i obelg.
Dlaczego? Skąd ta zmiana? Zastanawiano się nad tym już w starożytności i
wymyślono piękną, budującą odpowiedź:
Helena była córką Zeusa. Zrozumiałe więc, że nawet po swej fizycznej śmierci
istniała jako bóstwo bardzo możne. Gdy dowiedziała się o pierwszym poemacie
Stezychora, ukarała twórcę niezmiernie surowo za zniewagę, bo odebrała mu wzrok.
Ale jednocześnie pouczyła poetę, że będzie mógł znowu oglądać blask słońca, jeśli
da świadectwo prawdzie, to znaczy przedstawi ją, Helenę, we właściwym świetle:
jako kobietę dobrą, cnotliwą, przykładną. Posłuszny temu wezwaniu Stezychor
spłodził Palinodię i w istocie wzrok odzyskał natychmiast.
Pisząc Odwołanie poeta stanął, rzecz jasna, przed niezwykle trudnym problemem.
Jak wytłumaczyć, że Helena była naprawdę pełną zalet małżonką, skoro Homer
umieszcza ją w Troi, jako przyczynę krwawej wojny, i całkiem wyraźnie daje do
zrozumienia, że nurzała się w rozkoszach miłości ze swym kochankiem,
Aleksandrem-Parysem? Jednakże poecie z bożej łaski nigdy nie braknie dobrych
pomysłów. Stezychor usunął sprzeczność w taki sposób:
W Troi znajdowała się tylko podobizna i zjawa Heleny, powstała z woli bogów,
którzy chcieli zguby Trojan. O tę właśnie zjawę walczyli bohaterowie przez lat
dziesięć! A tymczasem prawdziwa Helena przebywała w Egipcie, zatrzymana tam
przez faraona.
Wszystko to oczywiście można by uznać po prostu za dowcipny pomysł, za
poetycką igraszkę. I po Stezychorze wielu starożytnych autorów pisywało dla zabawy
przekorne Pochwały Heleny. Istnieją jednak pewne dowody, które każą
przypuszczać, że Palinodia zrodziła się z głębszych przyczyn. Nie chodziło, rzecz
jasna, o rzekomą utratę wzroku i chęć ubłagania pięknej a mściwej córki Zeusa. Nie.
Stezychor napisał Palinodię i sławił Helenę - wbrew starej tradycji, wbrew
autorytetowi Homera! - z powodów, by tak rzec, polityczno-religijnych. Wydać się to
może dziwne: cóż ma poetycki mit o niewiernej żonie do spraw państwowych? A
jednak istniał pewien związek!
Na razie wszakże sprawa ta niech pozostanie jako zagadka, która znajdzie swoje
rozwiązanie w stosownym miejscu. Obecnie zajmijmy się dalszymi losami pomysłu
Stezychora.
HELENA W MELODRAMACIE
Jak się już rzekło, Herodot na pewno znał Palinodię. Na swój sposób, przez usta
kapłanów, starał się uzasadnić, że Helena rzeczywiście przebywała w Egipcie. Ale
prawdziwie twórczo rozwinął ten motyw inny poeta. Był nim sławny dramaturg
ateński, Eurypides. W roku 412 przed naszą erą, a więc w okresie długiej, ponurej i
krwawej wojny peloponeskiej, wystawił on dramat pod tytułem Helena. Oto jego
treść:
Scena przedstawia fasadę pałacu. W pobliżu wznosi się wielki grobowiec. Stojąca
przed nim kobieta opowiada historię swego życia.
- Tu, nad wodami Nilu, na wyspie Faros, miał swój pałac faraon Egiptu Proteus.
Żona urodziła mu dwoje dzieci: syna imieniem Teoklimen i córkę Teonoję. Ja zaś,
Helena, pochodzę ze Sparty, jestem córką Tyndareosa i Ledy. Ponoć jednak moim
prawdziwym ojcem jest sam bóg Zeus, który zbliżył się do Ledy pod postacią
łabędzia. Ale od wielu już lat moje życie jest tylko pasmem cierpień. Zdarzyło się
bowiem niegdyś, że trzy boginie - Atena, Hera, Afrodyta - wiodły spór, która z nich
najpiękniejsza. Na górze Ida stanęły przed pasterzem Aleksandrem. Ten za
najpiękniejszą uznał Afrodytę, zwiedziony obietnicą, że ona uczyni go mężem
najurodziwszej kobiety. Wnet potem Aleksander przybył do Sparty, gdzie szczęśliwie
żyłam jako żona króla Menelaosa. Hera, rozgniewana na Afrodytę, wymyśliła
wówczas taki podstęp: podsunęła Aleksandrowi postać do mnie podobną, ale utkaną
z powietrza! Z nią to książę pojechał do Troi. Jednakże Zeus postanowił, że wojna
musi rozgorzeć, ziemia bowiem jest przeludniona i trzeba ulżyć jej ciężarowi. Tak
więc walczyli Hellenowie pod murami Troi, nie o mnie przecież, lecz o moje imię, do
mnie podobną zjawę. Gdzie zaś przebywałam ja sama? Hermes porwał mnie i
przeniósł, spowitą w obłoku, tu właśnie, do Proteusa, do Egiptu, na wyspę Faros. Pod
opieką zacnego króla żyłam przez te wszystkie lata, zawsze wierna memu mężowi,
Menelaosowi. A tymczasem iluż Hellenów, mścicieli mojego rzekomego porwania,
ginęło pod murami Troi! Złorzeczono mi zewsząd: żem męża zdradziła i stała się
przyczyną okrutnej wojny. Hermes jednak objawił mi przed laty, że jeszcze powrócę
do Sparty i będę tam mieszkać z prawowitym małżonkiem; on bowiem wybaczy mi,
kiedy dowie się, że naprawdę nigdy nie było mnie w Troi. Przykazał też Hermes,
żebym w Egipcie za nikogo nie wychodziła za mąż. Dopóki żył Proteus, wszystko
układało się dobrze. Ale wielki król zmarł już i spoczywa w tym oto grobie. Jego zaś
syn, Teoklimen, żąda teraz otwarcie, abym go poślubiła. Ja wszakże kocham swego
męża. Dlatego klęczę przy grobie Proteusa i modlę się, abym mogła dochować
wierności małżeńskiej. Tak postępuję, choć w Helladzie moje imię uchodzi za zhańbione
na wieki.
Na scenę wkracza Teukros, jeden z książąt achajskich, którzy walczyli pod Troją.
Płynie obecnie na Cypr, gdzie chce założyć nowe miasto. Jest zdumiony
podobieństwem spotkanej tu kobiety do Heleny, nie przypuszcza wszelako, że
właśnie stoi przed prawdziwą Heleną. Opowiada, jak było pod Troją: gród Priama
zdobyto już przed siedmiu laty; Menelaos wywlókł Helenę za włosy; w czasie
powrotnej żeglugi burza rozproszyła okręty i wiele z nich zatonęło; wśród tych, które
pochłonął odmęt, był też, jak się zdaje, okręt samego Menelaosa. Za wszystkie te
wieści Helena może odwdzięczyć się Teukrosowi tylko ostrzeżeniem:
- Uciekaj stąd jak najszybciej, nim ujrzy cię Teoklimen! Bo zabija on bez litości
każdego schwytanego cudzoziemca!
Helena opłakuje śmierć męża, któremu tyle lat dochowywała wierności. Płacze i
nad sobą, niewinną, a tak znienawidzoną przez Hellenów. Przecież Hermes porwał ją
i zaniósł do egipskiej ziemi w chwili, gdy zbierała róże, aby złożyć je w świątyni
Ateny! I nie ma dla niej powrotu, nie ma żadnej nadziei. W ojczyźnie wszyscy
zamkną bramy przed Heleną, bo widzą w niej sprawczynię ogromu nieszczęść.
Owszem, Menelaos mógłby poznać żonę, po znakach im wiadomych. Lecz skoro nie
ma go wśród żywych, pozostaje tylko umrzeć!
Z tym postanowieniem Helena oddala się.
Zaraz potem staje przed pałacem Menelaos, cudem uratowany po rozbiciu się
okrętu, odziany w łachmany, żebrak wyzuty ze wszystkiego. Swoich towarzyszy i
żonę, Helenę, pozostawił w grocie przy brzegu, sam zaś przybywa do pałacu, aby
szukać tu wsparcia. Puka do bramy. Otwiera mu staruszka odźwierna. Od niej to
dowiaduje się Menelaos rzeczy złych i zdumiewających: powinien uciekać stąd bez
zwłoki, albowiem z woli króla śmierć grozi każdemu obcemu; Teoklimen broni im
przystępu do Heleny, przebywającej w pałacu już od wielu lat!
Ta rozmowa ze staruszką przygotowała Menelaosa na niezwykłe spotkanie. Oto do
grobowca Proteusa znowu podchodzi Helena! Oboje małżonkowie są równie
zdumieni. Helena pragnie przekonać męża, że to ona, tylko ona, jest jego prawdziwą
małżonką, tamta zaś, którą zostawił w grocie i o którą walczono tyle lat pod Troją, to
widmo i złuda. Trudno jednak dziwić się Menelaosowi, że niezbyt daje wiary tym
słowom. W trakcie owej rozmowy nadbiega wysłaniec. Przebywający w pieczarze
towarzysze Menelaosa wyprawili go, by przekazał wodzowi wieść niewiarygodną:
Helena uniosła się w górę jak obłok i zniknęła gdzieś w niebie; wpierw jednak tak
rzekła:
- Dla mnie to ginęliście pod Troją, wierząc, że jestem w mocy Aleksandra - a
przecież tak nie było! Już pora, bym odeszła ku niebu, skąd przybyłam przed laty.
Tak, to przeze mnie, ale też skutkiem podstępu Hery, córka Tyndareosa ucierpiała na
dobrej sławie, choć niczym nie zawiniła.
Ale oto wysłannik spostrzega Helenę, stojącą obok Menelaosa. Woła więc z
najszczerszym zdumieniem:
- Widzę cię tutaj, a właśnie myślałem oznajmić, że już gdzieś wśród gwiazd się
znajdujesz! Skądże mogłem wiedzieć, że jak ptak masz skrzydła?
Menelaos może wreszcie w pełni zawierzyć opowieści żony. Oboje radośnie
rzucają się sobie w ramiona, na nowo wiążą się przysięgami miłości i wierności.
Oboje też płaczą nad bezmiarem nieszczęść, które spadły na Trojan i Hellenów dla
marnego widziadła, ale nie bez woli bogów. Cieszy się również wysłannik:
- Wielkie cierpienia znosiliście oboje, ty i Menelaos. On na wojnie, ty zaś wskutek
oszczerstw. Choć pragnęliście oboje jak najlepiej, choć staraliście się o to gorąco,
niczego nie mogliście osiągnąć! Szczęście samo przychodzi - teraz, kiedy wydawało
się, że wszystko stracone. Dobrze jeszcze pamiętam, Heleno, dzień twoich zaślubin.
Byłem wtedy sługą twojego ojca i biegiem z płonącą pochodnią przed czwórką koni,
gdy opuszczałaś na zawsze dom rodzinny.
Zaraz jednak nasunęły się starcowi inne myśli:
- Jak nic niewarte są wszelkie przepowiednie! Próżne i kłamliwe - tak samo
wróżby z ofiar, jak i z lotu ptaka. Kiedy ruszaliśmy na wyprawę pod Troję, wielki
wróż Kalchas nie ostrzegł nas ani słowem, choć chyba wiedział, na jakie narażamy
się niebezpieczeństwa dla powietrznej zjawy! Ale mógłby ktoś tak sądzić: wróżbiarze
milczeli, bóg bowiem zakazał im odsłaniać prawdę. Dobrze, lecz w takim razie po co
oni w ogóle? Wszelkie wróżbiarstwo to wymysł dla zysku! Pracowitość i zdrowy
rozsądek - oto, co naprawdę pomaga człowiekowi!
Ale teraz nowe niebezpieczeństwo staje przed małżonkami, którzy odnaleźli się po
tylu latach i w sposób tak niezwykły: jak ujść cało z Egiptu, skoro jego władca,
Teoklimen, pragnie posiąść Helenę, wszystkim zaś cudzoziemcom grozi śmiercią?
Menelaos, choć prawie bezbronny, gotów jest walczyć w obronie swej żony. Ratunek
przychodzi od Teonoi, siostry króla, która jako wieszczka zna tajne zamysły bogów.
Helena i Menelaos błagają ją o litość; zresztą ona sama pamięta, jak ojciec, Proteus,
wielkodusznie opiekował się porwaną kobietą. Zapowiada więc Teonoja, że zatai
przed bratem przybycie Hellenów; jak jednak stąd się wydostać, poradzić sobie
muszą sami. Helena wymyśliła taki podstęp: powie królowi, że otrzymała wiadomość
o śmierci męża w morskiej topieli; pragnie złożyć zmarłemu ofiarę i dlatego prosi o
okręt, na którym mogłaby wypłynąć daleko od brzegu; potem będzie gotowa wejść w
powtórne związki małżeńskie.
Teoklimen uwierzył słowom Heleny. Dał jej fenicki okręt, zbroję, zwierzęta
ofiarne - wszystko po to, by mogła zapewnić spokój cieniom męża.
Wkrótce po odejściu Heleny goniec zawiadamia króla:
- Gdy tylko Helena weszła na okręt, wskoczyli nań ludzie, dotąd ukryci w
przybrzeżnej grocie! Teraz żeglują na pełne morze, wprost na północ!
Teoklimen dobywa miecza, aby śmiercią ukarać siostrę, która go nie ostrzegła,
choć przecież musiała wiedzieć o wszystkim, bo przyszłość nie ma dla niej tajemnic.
Ale w tej właśnie chwili zjawiają się nad pałacem bracia Heleny, Dioskurowie, od lat
już zaliczani w poczet bogów. Oznajmiają oni królowi, że wszystko, co się stało,
spełniało wolę niebian:
- Było przeznaczeniem Heleny mieszkać w Egipcie do dnia dzisiejszego. Obecnie
jednak, gdy lata już minęły od zburzenia murów Troi, nasza siostra musi odnowić
swe dawne małżeństwo. Powróci do ojczyzny, aby żyć u boku męża. Kiedy zaś
zakończy dni swoje, stanie się boginią, a lud będzie jej składał należne ofiary.
HELENA W TROI
Pokolenia Hellenów wychowywały się przez całe wieki na poematach, których
autorstwo przypisywano Homerowi, na Iliadzie i Odysei. Ale również potem, kiedy
skończył się świat starożytny, Homerowa wizja wojny trojańskiej była - i jest nadal -
panująca. To ona stanowiła natchnienie sławnych dzieł literatury, malarstwa i rzeźby.
Ona weszła na stałe do wszystkich zarysów mitologii. Któż pamięta dziś o tym, jak to
egipscy kapłani przekonywali Herodota, że Helena w ogóle nie dotarła do Troi, bo
faraon zatrzymał ją u siebie, nad Nilem? Któż - prócz uczonych filologów - wie o
pomyśle Stezychora, że walki pod wysokimi murami Ilionu toczyły się tylko o zjawę
pięknej kobiety? Nawet dramat Eurypidesa nie należy do częściej i szerzej
czytywanych. Bo też, trzeba otwarcie i twierdzić, Helena nie jest szczególnie udanym
dziełem sztuki. Za dużo w tym utworze nieskładnych wątków, zbyt wiele cudów i
nieoczekiwanych spotkań. Natomiast każdy przeciętnie wykształcony Europejczyk
wie przynajmniej ogólnie i pośrednio, co mówi Homer o Helenie i o wojnie, która
rozgorzała z jej powodu. Homerowy obraz wydarzeń jest prosty i jasny:
Aleksander uwiózł Helenę ze Sparty i przybył z nią do Troi. Po jakimś czasie
wyprawili się tam Achajowie pod wodzą Agamemnona. Gród zdobyto w dziesiątym
roku oblężenia, a więc w bardzo wiele lat po porwaniu Heleny. Menelaos powrócił ze
swoją żoną do Sparty, gdzie oboje żyli jeszcze długo, w zgodzie i szczęściu; tę
sielankę rodzinną przedstawiają niektóre epizody w Odysei. Czytelnik poematów
Homera nie ma najmniejszych wątpliwości: Helena poszła za Aleksandrem z własnej
woli, choć nie bez pomocy ze strony Afrodyty. W Troi zaś na pewno przebywała nie
zjawa utkana z mgły i powietrza, lecz żywa kobieta, boleśnie przeżywająca swoją
tragedię. Słowa Iliady świadczą o tym dowodnie.
Oto scena z trzeciej księgi tej epopei:
U białoramiennej Heleny zjawia się bogini Iryda; przybrała zaś postać jej
szwagierki Laodyki, najpiękniejszej z córek Priama. Zastała Helenę w megaronie,
przy pracy nad wielką, podwójną tkaniną purpurową. Haftowała na niej zbrojne
zmagania Trojan, poskromicieli rumaków, z Achajami, co noszą spiżowe pancerze.
Śmigłonoga Iryda podeszła do Heleny i tak powiedziała:
- Pójdź, miła pani! Zobacz, jak dziwnie postępują Trojanie, poskromiciele
rumaków, i Achajowie, co noszą spiżowe pancerze! Bo przedtem wzajem godzili w
siebie na błoniu, żądni zgubnej walki, a teraz siedzą w milczeniu i bitwa przerwana.
Wsparli się o tarcze, długie zaś swe dzidy w ziemię zatknęli. Tylko Aleksander i
Menelaos będą walczyli o ciebie włóczniami. Ten, który zwycięży, nazwie cię miłą
małżonką!
Tak powiedziała. W sercu zaś Heleny natychmiast wzbudziła się słodka tęsknota
za pierwszym mężem, za ojczystym miastem i rodzicami. Zaraz więc wyszła z izby.
Osłoniła się chustą srebrzyście białą, a z oczu jej spływała łza czuła. Pospieszyły za
panią dwie służebne: Ajtra, córka Piteusa, i Klimena o wielkich oczach. Wnet
znalazły się na murach, u Skajskiej Bramy.
Siedział tam król Priam i jego towarzysze. Wiek zwalniał ich od wojny, ale rajcy
byli to przedni, podobni do świerszczy, które w lesie, ukryte na drzewach, głos
wydają rozkoszny. Ci, gdy tylko ujrzeli podchodzącą ku wieży Helenę, cicho
powiadali sobie słowem skrzydlatym;
- Nie dziw to, że Trojanie i Achajowie długi już czas znoszą cierpienia dla tej
niewiasty! Z oblicza bardzo ona podobna do bogiń nieśmiertelnych. Ale choć tak jest
piękna, niech odpłynie na okrętach, żeby nie ściągnęła nieszczęścia na nas samych i
na nasze dzieci!
Tak mówili do siebie. A Priam zawołał głośno:
- Pójdź tutaj, miłe dziecko, usiądź przy mnie! Zobaczysz stąd swego pierwszego
męża, a także krewnych i przyjaciół. Ja ciebie nie winię! To sami bogowie zwalili na
nas ten najazd Achajów, który tyle już łez sprawił! A teraz powiedz mi, co to za
Achaj bardzo postawny, wspaniały i wysoki. Prawda, są tam i wyżsi od niego, ale
oczy moje nikogo jeszcze nie oglądały tak urodziwego i tak dostojnego. To chyba
król jakiś!
Odpowiedziała mu Helena, boska niewiasta:
- Szanuję cię, drogi teściu, i lękam się ciebie. Och, złą śmierć powinnam wybrać,
kiedym szła tutaj za twoim synem, kiedym rzuciła dom, braci, maleńką córeczkę i
miłe rówieśnice. Ale tak się nie stało i dlatego we łzach wciąż tonę. A teraz ci
powiem, o co mnie pytasz: Ten człowiek to syn Atreusa, szeroko władający
Agamemnon, król dobry i dzielny wojownik. Szwagrem był mi kiedyś,
bezwstydnicy!
Starzec podziwiał go i tak się ozwał:
- Szczęsny synu Atreusa! I los ci sprzyja, i bóstwo! Jakżeż wielu Achajów korzy
się przed twoją władzą! Byłem ja przed laty we Frygii, bogatej w winnice. Mnóstwo
tam widziałem Frygów, co mają chyże rumaki. Są to poddani Otreusa i Migdona,
bogom podobnego. Ich wojska stanęły wówczas nad brzegiem rzeki Sangarios, a ja
przybyłem z pomocą, bo szły na nich Amazonki, co nienawidzą mężczyzn. Ale tylu
ich tam nie było, ilu jest tutaj bystrookich Achajów.
I znowu zapytał starzec:
- Powiedz mi jeszcze, drogie dziecko, kim jest ten mąż o głowę niższy od
Agamemnona, w barach za to szerszy? Jego zbroja leży na ziemi żywicielce, a on
sam jak tryk chodzi wśród szeregów. Tak, właśnie do barana bym go porównał o
gęstym runie, co tu i tam kroczy wśród wielkiej trzody białych owiec!
Odparła mu na to Helena, córka Zeusa:
- To syn Laertesa, przemyślny Odyseusz. Wychował się wśród ludu Itaki, choć
skalista tam ziemia. Zna wszelkie podstępy i w radzie jest bystry.
Roztropny Antenor rzekł jej na to:
- Słusznieś to powiedziała, niewiasto. Bo swego czasu był u nas boski Odyseusz.
Posłował w twojej sprawie razem z Menelaosem, miłym Aresowi. Obu przyjaźnie
gościłem w swoim domu, i wtedy to poznałem ich usposobienia oraz bystrość w
radzie. Otóż kiedy byli pospołu z Trojanami, to pośród stojących Menelaos górował
szerokimi barami. Ale znowu gdy wszyscy siedzieli, Odyseusz wydawał się
dostojniejszy. Kiedy zaś przedkładali ogółowi swoje słowa i rady, to Menelaos mówił
szybko wprawdzie i krótko, ale bardzo jasno. Nie jest to bowiem mąż wielomówny,
lecz i nie odrzeczny, wiekiem zresztą młodszy. Przemyślny zaś Odyseusz wstawał,
prostował się, w dół patrzył, oczy wbijał w ziemię, berłem nie ruszył ani w przód, ani
do tyłu, ale trzymał je sztywno, jak ktoś nieumiejętny. Rzekłbyś, że człek to bardzo
mrukliwy lub nawet bezrozumny. Lecz kiedy wreszcie z jego piersi dobył się głos
potężny, a słowa padały gęsto jak śnieżne płatki w czasie zimowej burzy, żaden już
śmiertelnik nie odważyłby się mierzyć z Odyseuszem! Nas zaś nie zwodził jego
wygląd, jak to było z początku.
O trzeciego znów męża zapytał starzec:
- A kto to jest ten Achaj postawny i wysoki, o głowę górujący nad innymi, w
barach zaś też szerszy?
Odrzekła Helena, odziana w długą suknię, boska niewiasta:
- To Ajas olbrzymi, tarcza Achajów. A tam, z drugiej strony, Idomenej jak bóg stoi
wśród Kreteńczyków. Miły Aresowi Menelaos często gościł go w naszym domu,
ilekroć z Krety przybywał.
Potem zaś dodała Helena:
- Widzę tu także wszystkich bystrookich innych Achajów. Łatwo mogłabym ich
rozpoznać i nazwać po imieniu. Dwóch jednak książąt ludu dojrzeć nie mogę:
Kastora, pogromcy rumaków, i Polideukesa, dobrego w walce na pięści. Bracia to
moi rodzeni, bo z tej samej matki. Może nie wyruszyli na wojnę z pięknego
Lacedemonu? A może przybyli tu na okrętach morze prujących, ale teraz nie chcą
stawać do bitwy, bo wstyd im hańby i wyzwisk, które na mnie spadają?
Tak mówiła Helena. Nie wiedziała, że obu ich już przykryła rodna ziemia, tam, w
Lacedemonie, w miłym kraju ojczystym.
HELENA, ALEKSANDER, AFRODYTA
Gdy tak rozmawiali przy Skajskiej Bramie, stanął przed nimi herold Idajos. Hektor
wysłał go do miasta po jagnięta i wino, po błyszczący krater i złote kielichy. A także
po to, by sprowadził króla Priama na błonie. Tam miał on złożyć wraz z
Agamemnonem taką przysięgę:
- Niech stoczą ze sobą pojedynek Aleksander i Menelaos! Który z nich zwycięży,
temu przypadnie kobieta i skarby. Trojanie zaś i Achajowie zawrą wieczysty pokój i
układ przyjaźni. Ci pierwsi będą spokojnie żyć w urodzajnej Troi, drudzy zaś
powrócą do Argos, gdzie pasą się konie, i do Achai, sławnej z pięknych kobiet.
Priam wsiadł więc na rydwan i wraz z Antenorem wyjechał przed trojańskie mury.
Stanął pomiędzy szeregami obu wojsk. Tam wespół z Agamemnonem złożył ofiarę.
Słuchał, jak król Achajów wzywa na świadków przysięgi Zeusa, Słońce, Rzeki,
Ziemię, bóstwa podziemne. Od razu jednak po zarżnięciu jagniąt i po wylaniu wina z
dzbanów Priam powrócił do miasta. Ojcowskie serce nie pozwalało mu patrzeć na
śmiertelny bój ukochanego syna. I słusznie uczynił, bo Aleksander, choć dzielny
wojownik, z Menelaosem nie mógł się mierzyć ani siłą, ani też zręcznością.
Los wskazał, że pierwszy ma rzucić włócznię Aleksander. Cisnął i trafił, bo
ugodził przeciwnika w samą tarczę kolistą. Ostrze jednak zagięło się na grubym
spiżu. Natomiast włócznia Menelaosa przebiła i tarczę, i pancerz Aleksandra. Nawet
chiton rozdarta, który nosił pod spodem. Ale syn Priama uchylił się i tak uniknął
czarnej śmierci. Wówczas Menelaos dobył miecza i z całej siły rąbnął w hełm wroga
-wszelako spiżowy brzeszczot rozsypał się w kawałki i z ręki wypadł! Chwycił więc
Menelaos oburącz za hełm zdobny końską kitą i powlókł Aleksandra ku swoim.
Byłby go zaciągnął, bo piękny rzemień hełmu dławił szyję. Lecz w tejże chwili
Afrodyta sprawiła, iż rzemień pękł nagle! Tylko pusty hełm został w ręku Menelaosa.
Ten cisnął go z rozmachem ku szeregom Achajów i znowu z włócznią w ręku runął
na Aleksandra - ale na placu boju nie było już nikogo!
Bogini porwała Aleksandra w obłoku mgły gęstej i przeniosła wprost do Troi, do
pachnącej i pięknie sklepionej komnaty. Zaraz też przybrała Afrodyta postać
staruszki, co przędła wełnę dla Heleny jeszcze w Lacedemonie, i poszła na wysoką
wieżę. Tam Helena wciąż stała w tłumie Trojanek. Lekko pociągnęła pachnącą jej
suknię i ozwała się cicho:
- Aleksander prosi, żebyś do domu wróciła. Czeka już w izbie, na łożu toczonym.
Aż promienieje urodą i pięknym odzieniem. Nigdy byś nie powiedziała, że walczył z
mężczyzną. Wydaje się raczej, że na tańce idzie lub z tańców dopiero co przyszedł!
Na te słowa serce Heleny gniewem zawrzało. Gdy jednak spostrzegła piękną szyję
bogini, jej cudowne piersi i błyszczące oczy, zdumiała się i tak rzekła:
- Boska, i czemuż to znowu pragniesz mnie usidlić? Może zaprowadzisz mnie
gdzieś dalej jeszcze, do innych miast ludnych, do Frygii lub do Meonii? Może i tam
mieszka ktoś miły ci wśród ludzi śmiertelnych? Stoisz przede mną i znowu coś
knujesz - a tylko dlatego, że teraz Menelaos zwyciężył boskiego Aleksandra i do
domu chce zabrać żonę niegodną! Idźże więc ty sama i usiądź tam przy nim! Niechże
już nigdy twoje stopy nie dotkną Olimpu! Zamęczaj się przy Aleksandrze i czule się
nim opiekuj. Może w nagrodę za to uczyni cię kiedyś swoją żoną - albo też
niewolnicą. Ja tam nie pójdę. Wstrętne by to było. Nie będę dzielić z nim loża. Na
wzgardę bym zasłużyła u wszystkich Trojanek. I tak mam w sercu ból ogromny!
Rozgniewała się Afrodyta boska i tak jej odpowiedziała:
- Nie drażnij mnie, nędznico! Bo jeśli naprawdę złość mnie ogarnie, opuszczę cię i
zostaniesz tu sama. Znienawidzę cię tak bardzo, jak dotychczas kochałam. Wydam
cię na pomstę jednym i drugim, Trojanom i Achajom. Tak sczeźniesz marną
śmiercią!
Przeraziła się Helena zrodzona z Zeusa. Odeszła w milczeniu, okryta jasną szatą
srebrzystą. Nie zauważył jej nikt z Trojan, bo prowadziła bogini. Kiedy zaś znalazły
się w przepięknym domu Aleksandra, dziewczęta od razu wzięły się do pracy, ona
zaś, boska niewiasta, weszła do komnaty o wysokim stropie. Miłująca śmiech
Afrodyta postawiła jej krzesło naprzeciw Aleksandra. Usiadła Helena, córka Zeusa,
lecz oczy odwróciła od męża i tak zaczęła go łajać:
- Z bitwy wróciłeś! Zginąć tam powinieneś, z ręki rycerza, co był moim pierwszym
mężem! Tak przechwalałeś się przedtem, żeś lepszy od Menelaosa, miłego Aresowi.
Mówiłeś, żeś silniejszy i że włócznią lepiej władasz. Idźże więc teraz, wyzwij go na
pojedynek! Albo nie, dam ci radę mądrzejszą: zaprzestań już tego, nie stawaj nigdy
do walki z jasnowłosym Menelaosem, bo zaraz ległbyś, jego ugodzony włócznią!
Odpowiedział jej na to Aleksander:
- Kobieto, nie kąsaj mi serca takimi wyzwiskami! Tym razem zwyciężył Menelaos,
dzięki Atenie. Kiedy indziej znowu ja go pokonam, bo i z nami bogowie. Ale pójdź
teraz, niech nas miłość w łożu połączy. Bo jeszcze nigdy dotąd namiętność tak nie
zamroczyła mi serca! Ani wtedy nawet, kiedy uciekaliśmy z rozkosznego
Lacedemonu. Płynęliśmy na okrętach morze prujących, a na wyspie Kranai miałem
cię po raz pierwszy. Tak bardzo cię pragnę i tak mnie ogarnia słodkie pożądanie!
MŁODOŚĆ ALEKSANDRA
Para zakochanych na razie schodzi ze sceny. Ponieważ dotąd mowa była tylko o
Helenie, pora zapytać, jak przedstawia się historia życia Aleksandra. Iliada niemal
milczy o jego losach. Za to w czasach późniejszych snuto na ten temat opowieści
coraz to barwniejsze. Mity o młodości uwodziciela Heleny ujął w formie dramatu
Eurypides. Utwór nosił tytuł Aleksander. Wystawiono go w Atenach w roku 415
przed naszą erą. Dziś dramat ten znany jest wyłącznie z fragmentów i z krótkich
wzmianek. Pozwalają one jednak na odtworzenie przynajmniej głównych założeń
akcji:
Hekaba, żona Priama, śniła pewnej nocy, że rodzi pochodnię, z której strzelają
płomienie i cieknie krew; od pochodni zajęło się ogniem całe miasto. Wróżowie,
którym opowiedziała sen, rozkazali:
- Gdy wydasz na świat dziecko, zabijesz je natychmiast! Inaczej wielkie
nieszczęście spadnie na Troję!
Jednakże matka wzdragała się przed popełnieniem takiej zbrodni. Kiedy urodziła
syna, porzuciła go za zgodą męża w ostępach góry Ida. Dawało to złudną nadzieję, że
maleństwo może ocaleć. Była też inna wersja: ludzie Priama, którzy mieli uśmiercić
dziecko, z litości wynieśli je do lasu.
Przez pięć dni opiekowała się niemowlęciem niedźwiedzica. Potem odnalazł je
pasterz i zaniósł do domu w swojej torbie na żywność. Po grecku taka torba nazywa
się „pera”, dlatego więc znajdę nazwano Parysem. Oczywiście, jest to etymologia
najzupełniej dowolna; imię „Parys” wywodzi się z jakiegoś języka
nieindoeuropejskiego. Było to, być może, imię miejscowego bóstwa lub tytuł
książęcy.
Parys wyrósł na młodzieńca, który urodą i siłą górował nad wszystkimi swymi
rówieśnikami. Byli nimi pasterze, pilnujący trzód i stad króla Priama na łąkach Idy.
Pewnego razu Parys rozgromił bandę rozbójników, zabijających ludzi i rabujących
bydło. Na pamiątkę tego dzielnego czynu pasterze dali mu nowe imię: Aleksander,
czyli Obrońca Mężczyzn.
Tymczasem przyszła wiadomość, że w Troi odbędą się igrzyska ku czci dziecka,
które Priam i Hekaba musieli przed laty wydać na śmierć z rozkazu wróżbitów; teraz
bowiem rodzice żałują swego czynu i pragną rozsławić imię zmarłego. Ludzie z Troi,
którzy przynieśli te wieści, wybrali ze stada Aleksandra jego ulubionego buhaja.
Pognali go do miasta; tam miał być nagrodą dla zwycięzcy. Pasterz powziął wtedy
śmiałą myśl; pójdzie do Troi i stanie do zawodów! Może uda się zdobyć zabrane
zwierzę i mieć je odtąd na własność!
Tak mówił Aleksander swoim towarzyszom. Ale była też inna przyczyna jego
postanowienia. Oto niedawno zjawiły się w zagrodzie Aleksandra trzy boginie.
Zapytały: „Która z nas najpiękniejsza?” Młody pasterz wybrał Afrodytę. Ona to
wiodła go teraz do Troi, aby później ofiarować mu przyobiecaną nagrodę - Helenę.
Podczas igrzysk w mieście nieznany pastuch z Idy pokonał kolejno wszystkich
zawodników, wśród nich synów samego króla. Miał otrzymać nagrodę, lecz omal nie
postradał życia. Książęta bowiem, rozwścieczeni upokorzeniem, rzucili się na
Aleksandra. Przewodził im Dejfobos. Z mieczem w ręku ścigał bezbronnego
pasterza, a ten, nie widząc innego ratunku, schronił się na stopniach ołtarza Zeusa.
Zbiegł się wokoło ogromny tłum, podniosła się wrzawa. Z pałacu wyszła wówczas
Kassandra, córka Priama i Hekaby. Bóg Apollon dał jej dar jasnowidzenia;
natychmiast więc przejrzała, kim naprawdę jest ów pasterz przytulony do kamieni
ołtarza. Zamiast go jednak ratować, sama chwyciła za topór! Nie zważając na
świętość miejsca gotowa była zabić brata. Wiedziała bowiem, co grozi miastu, jeśli
Aleksander ujdzie z życiem.
W tej właśnie chwili, kiedy zdawało się, że nic już nie ocali idajskiego pasterza,
gdzieś wysoko ukazała się sama Afrodyta. Z jej ust dowiedzieli się wszyscy, że to
Aleksander był dzieckiem przed laty wyniesionym do górskiego lasu. Wobec słów
bogini i powszechnej radości nic już nie znaczyły biadania Kassandry. Aleksander
wrócił do pałacu, do swoich rodziców i do braci, którzy omal nie stali się jego
zabójcami. Wkrótce potem, znowu z poduszczenia Afrodyty, wyprawił się w daleką
żeglugę za morze, do Sparty. Nic bowiem nie mogło odwrócić wyroku losu:
wróżebny sen Hekaby musiał się ziścić!
Rzecz ciekawa: dramat Eurypidesa nie zawierał, jak się zdaje, żadnej wzmianki o
romantycznej miłości Aleksandra w czasach, gdy był pasterzem; miłość ta
zakończyła się nawet jego małżeństwem z górską nimfą Ojnone. Eurypides na pewno
znał tę legendę, bo wspomina o niej jeden ze współczesnych mu pisarzy. Można
wszakże wyjaśnić, dlaczego dramaturg wolał nie poruszać tego tematu. Oto nowy
wątek rozsadziłby ramy sztuki, w której i tak już nie brakowało wszelakich
cudowności i wzruszających wydarzeń. Późniejsi natomiast twórcy często opiewali
miłość Aleksandra i Ojnone. Jeden z najsławniejszych poetów rzymskich, Owidiusz,
ułożył nawet fikcyjny list nimfy do swego ukochanego. Wyjątki z tego listu najlepiej
opowiedzą o treści mitu. A równocześnie pokażą one, jak to wytworne towarzystwo
rzymskie epoki cesarstwa wyobrażało sobie idyllę pasterską w dobie wojny
trojańskiej.
ALEKSANDER I OJNONE
Kimże byłeś wówczas, gdym ciebie obrała za męża, ja, nimfa nieśmiertelna, córka
boga rzecznego? Teraz jesteś synem Priama, lecz wtedy - nie wstydź się prawdy -
byłeś niewolnikiem; dla ciebie stałam się i ja niewolnicą.
Ileż razy, pośród stad, słodkiego używaliśmy wczasu pod cieniem drzew! Trawa,
usłana liśćmi, była naszym łożem. Ileż razy spoczywając na słomie, lub zakopawszy
się w siano, śmieliśmy się ochoczo z białego szronu, przed którym uboga broniła nas
chata? Wspomnij: Czy nie ja wyszukiwałam ścieżek wśród dzikich zarośli? Czy nie
ja wskazywałam ci legowiska zwierząt pod skałami? Ileż razy na zwierza
zastawialiśmy razem sieci! Ileż razy skłonami gór wiodłam sfory ogarów! Buki leśne
noszą na korze imię moje twoim wyryte nożem, imię: Ojnone. Buki rosną w górę i
jednocześnie wznoszą ku górze moje imię. Wyżej, coraz wyżej rośnijcie, drzewa
moje drogie, wznoście moją chwałę! Przypominam sobie jedną topolę, rosnącą nad
brzegiem rzeki. Twardy jej pień przechował o nas wspomnienie. Żyj długo, moja
topolo, ty, co nosisz na sobie wiersze:
„W dniu, w którym Parys, rozstawszy się z Ojnone, nie rozstanie się z życiem,
Skamander wstrzyma w biegu swoje fale, odwróci się i popłynie wstecz.”
Obracajże fale swoje, wodo Skamandra: Parys opuścił Ojnone i - żyje!
O dniu nieszczęsny! Ty jesteś początkiem mojej niedoli. Przez ciebie straciłam
szczęście. Ty sprowadziłeś na mnie zimę miłości. Hera wraz z Afrodytą, a także ta,
której piersi zbroja bardziej przystoi, Atena, zrzuciły szaty i stanęły przed tobą, abyś
sąd o nich wydał. Gdyś mi to wszystko opowiedział, serce we mnie struchlało, zimny
dreszcz przeniknął mnie do kości. Przerażona, zasięgłam rady u kobiet i u starców.
Wszyscy mówią: „Zbrodnia musi się spełnić!”
Walą się sosny; zazgrzytała piła; okręty gotują się do drogi. Już prują błękitną toń.
Nadchodzi godzina rozłąki; ty łzy masz w oczach. Nie zaprzeczaj, oszczędź sobie
chociaż tego wstydu! Jeśli masz się rumienić wstydem, to raczej wobec swej nowej
miłości, nie zaś tamtej, dawnej.
Grzbiet górski spogląda na szerokie morze; stawia czoło rozhukanym falom. Stąd,
ze szczytu, od pierwszego spojrzenia rozpoznałam żagle twego statku. Musiałam
użyć całej siły woli, aby nie skoczyć w morze. Czekam... Widzę, sponad czarnej
burty błyszczy nieznana purpura. Zdjęła mnie trwoga: ta barwa nie była barwą twoją.
Zbliża się okręt pędzony wiatrem, przybija do lądu. Serce się we mnie zatrzęsło:
dostrzegam twarz niewieścią. Co więcej - lecz jakiż obłęd kazał mi stać tam na
miejscu? - bezecna twoja kochanka tuliła się do twej piersi. Rozdarłam suknię, do
krwi pokaleczyłam swe łono, paznokcie zatopiłam w policzki mokre od łez,
lamentem skargi napełniłam święte gaje Idy, w mroku jaskini ukryłam swą rozpacz.
Oby tak cierpiała Helena! Oby łzami takimi opłakiwała swą ucieczkę od męża! Oby
spadło na jej głowę nieszczęście, którym mnie raziła!
Teraz miłe ci są kobiety, które opuszczają łożnice małżeńskie, aby wraz z tobą
błądzić po szerokim morzu. Ach, gdy żyłeś jeszcze w nędzy, gdy pasałeś stada,
wówczas ubogi pasterz miał tylko Ojnone za towarzyszkę. Ja nie dbam o twoje
skarby, nie kusi mnie twój pałac, nie zależy mi na tym, aby pomnożyć liczbę
synowych Priama. Zresztą, nie odmówiłby zapewne Priam zostania świekrem nimfy,
i nie wstydziłaby się takiej synowej Hekaba.
Niestety! Nie znam ziela, które goiłoby rany miłości. Królowej czarów nie służą
własne jej czary. Ratunku dać mi nie może zielona dziatwa pól, nie może dać mi go
sam bóg, ty jeden masz władzę mnie ocalić!
Takie słowa wkładał rzymski poeta w usta nimfy, która miała żyć dwanaście
wieków przed jego czasami.
Żale Ojnone, że w tym wypadku zioła nie mogą służyć jej pomocą, mają swój
głęboki sens. Nimfa bowiem, nim pokochała Aleksandra, przeżyła pewną przygodę:
musiała ulec samemu Apollonowi. Bóg nauczył ją za to sztuki leczenia. Poznała
cudowne właściwości roślin. O tym wszystkim Aleksander wiedział doskonale.
Ostatni akt miłości syna Priama i leśnej nimfy rozegrał się w dziesiątym roku
wojny trojańskiej. Kwintus ze Smyrny, grecki poeta z wieku IV naszej ery, tak
przedstawia spotkanie tych dwojga po latach rozłąki:
Aleksandra raniła strzała Filokteta, nasycona jadem hydry lerneńskiej. Lekarze
natychmiast obstąpili księcia, który jęczał straszliwie. Zaniesiono go do miasta. Aż
do samego świtu chory nie zmrużył oczu. Nie pomagały żadne leki. Było bowiem
przeznaczone, że od śmierci uratuje go tylko Ojnone - jeśli zechce. Aleksander
wiedział o tym. Toteż rankiem ruszył w drogę do swej pierwszej żony, choć czynił to
wbrew woli. A kiedy szedł, złowróżebne ptaki pokazywały się i krakały to z przodu,
to z lewej strony; on zaś czasem strach odczuwał, czasem zaś wmawiał sobie, że
ptactwo polatuje bez przyczyny.
Kiedy dziewczęta Ojnone zobaczyły księcia, przeraziły się, jak i później sama ich
pani. On padł jej do nóg, a spływała zeń krew czarna. Trucizna sięgała już szpiku
kości. Cierpiący i osłabły Aleksander żebrał u pierwszej żony o ratunek. Ale spotkał
się tylko z szyderstwem:
- Ty nie litowałeś się nade mną! Byłeś głuchy na moje żale i płacze. A teraz ja
chciałabym jak zwierzę szarpać twoje ciało i krew wysysać! Gdzież to się podziewa
twoja opiekunka, roześmiana Afrodyta? A twój teść, sam Zeus, czemuż to nie
przyjdzie ci z pomocą w takiej potrzebie? Idź precz z moich oczu! Idź do swej
Heleny! Jęcz i płacz przy niej dniem i nocą. Może ona potrafi ocalić cię przed trucizną
smoczego jadu!
Poszedł więc Aleksander z powrotem przez szczyty lesistej Idy. Za każdym
krokiem coraz bardziej słaniał się na nogach i coraz częściej omdlewał - póki nie
skonał. Zaczęły nad nim płakać nimfy górskie. Wspominały tęsknie, że kiedyś, przed
laty pasał tu swoje trzody.
A kiedy wieść o śmierci Parysa dotarła do Troi, najpierw żaliła się Hekaba; z jej
synów bowiem ten był najukochańszy po Hektorze. Matka wiedziała też, że nie z
jego to winy spadły klęski na miasto, lecz z woli bogów nieśmiertelnych. Sam król
Priam nie dowiedział się już o zgonie Aleksandra, jako że bez przerwy opłakiwał
śmierć Hektora, siedząc przy jego grobie. Niemal nic z tego, co działo się wokół, nie
docierało do jego świadomości. Helena przeciwnie, udawała wielką żałobę i w
obecności ludzi rzewnie szlochała. Ale w skrytości ducha wywodziła inne żale:
- Zginąłeś marnie, mój mężu, a mnie sądzony odtąd tylko smutek i zgryzota. Teraz
dopiero spadną na mnie nieszczęścia! Czemuż mnie Harpie nie rozszarpały, nim z
tobą Spartę opuściłam? Tutaj jestem znienawidzona przez wszystkich. I gdzież mam
się obrócić? W obozie Achajów czekają mnie obelgi i więzy. A tutaj? Rozszarpią
mnie Trojanki! Nawet nie przysypią zwłok moich, lecz psom i ptakom na żer je
zostawią!
Tak rozpaczała nad swoim losem Helena. Natomiast Ojnone bolała prawdziwie.
Wciąż wspominała dawne chwile miłości i szczęścia. Nocą wyrwała się potajemnie
ze swego domu. Przez góry i lasy pomknęła ku dolinie, gdzie nimfy wraz z
pasterzami już podpalały pogrzebowy stos Aleksandra. Płaszczem zasłoniła oczy i
skoczyła w płomienie.
Siedząc losy Aleksandra, wybiegliśmy daleko w przód. Pora więc wrócić do
owego dnia, kiedy to on, cudownie uratowany podczas pojedynku z Menelaosem,
zamknął się wraz z Heleną w swej komnacie małżeńskiej.
HELENA I HEKTOR
A tymczasem na błoniu i pod murami miasta toczyły się krwawe zmagania Trojan
i Achajów. Raz ci, raz tamci byli górą. Hektor, najdzielniejszy z synów Priama,
wyrwał się na krótko z zamętu bitwy. Pośpieszył do grodu, aby nakazać składanie
błagalnych ofiar bogini Atenie. Spotkał najpierw swoją matkę, Hekabę. Powiedział
jej, co mają czynić Trojanki w świątyni, a potem wstąpił do domu Aleksandra. Sam
go budował swemu bratu wraz z cieślami, jacy wtedy byli najlepsi w żyznej ziemi
trojańskiej. Stał on w górnym mieście, tuż obok domu Priama i samego Hektora.
Tam więc wszedł Hektor, Zeusowi miły. W ręku trzymał włócznię długą na
jedenaście łokci; wokół spiżowego jej ostrza biegł złocisty pierścień. Zastał brata w
izbie. Aleksander właśnie opatrywał piękną zbroję, tarczę i pancerz, a także łuku
próbował. Helena siedziała przy swoich kobietach i prace im rozdzielała. Zaraz więc
Hektor zaczął ostro łajać brata:
- Niepięknie to, mój boski, że tyle gniewu w twoim sercu! Ludzie giną w bitwie
wokół miasta i u stromych murów, a przecież cała ta wojna z twojego powodu! Ty
sam, gdybyś ujrzał, że ktoś ucieka od okrutnej walki, mocno byś przeciw niemu
wystąpił. Ruszaj zatem w pole, bo wkrótce to miasto zgorzeje od ognia nieprzyjaciół!
Odrzekł mu Aleksander bogom podobny:
- Słusznie mnie łajesz, Hektorze. Nic w twoich słowach zdrożnego. Więc tak ci
odpowiem, a ty wysłuchaj to i rozważ: siedziałem w komnacie nie dlatego, żebym
gniew czuł do Trojan lub urazę! Chciałem po prostu bólowi ulżyć. Ale oto teraz
małżonka zachęca mnie łagodnymi słowy, żebym wyszedł już walczyć. A i mnie
samemu wydaje się, że tak będzie lepiej. Bo zwycięstwo na różne chyli się strony.
Poczekaj nieco, póki zbroi nie włożę! Albo idź już, a ja cię doścignę. Chyba gdzieś
się spotkamy.
Hektor nic na to nie odpowiedział. Helena natomiast zwróciła się do gościa,
mówiąc uprzejmie:
- Dziewierzu mój, suki, która zło rodzi, obmierzłej. Gdybyż to w tym samym dniu,
w którym się urodziłam, jakaś zła wichura porwała mnie i cisnęła na skały lub w
odmęty szumiącego morza! Lepiej bym utonęła, nim dziać się zaczęły te okropności.
Ale skoro już bogowie sprawili nieszczęście, to przynajmniej powinnam dostać
lepszego męża; takiego, który by pojmował sąd i nagany ludzi. Ten zaś i teraz nie ma
rozumu, i nigdy już mieć go nie będzie. Zbierze on kiedyś tego owoce! Wejdź teraz,
proszę, i usiądź na tym krześle. Twoje serce trudzi się najwięcej, a z mojej to, suki,
przyczyny, i z winy Aleksandra. Zeus zły los nam obojgu wyznaczył, a ludzie będą o
nas śpiewać w przyszłości!
Odpowiedział jej Hektor o błyszczącym hełmie:
- Nie proś, Heleno, bym usiadł. Nie namówisz mnie, choć tak jesteś miła. Już drży
moje serce, żeby śpieszyć Trojanom z pomocą, bo bardzo mnie tam wyglądają. Ty
zaś popędzaj Aleksandra. On sam też niech się zbiera szybko, żeby mnie dopadł
jeszcze w mieście. Ja najpierw pójdę do domu. Chcę zobaczyć bliskich, miłą żonę i
maleńkiego synka. Bo nie wiem, czy jeszcze wrócę do nich kiedyś, czy też bogowie
każą mi lec z ręki Achajów.
Lecz śmierć jeszcze nie była mu przeznaczona. W tym samym dniu, wnet po
wyjściu z miasta, zmierzył się Hektor z Ajasem Telamońskim. Pokazało się, że obaj
dorównują sobie siłą i zręcznością. Ponieważ zbliżał się już wieczór, bitwę
przerwano. Achajowie odeszli do namiotów nad brzegiem morza, Trojanie zaś
wrócili do miasta. Tutaj, na zamku, u podwoi domu Priama, odbyło się burzliwe
zebranie starszyzny i ludu. Pierwszy przemówił mądry Antenor:
- Słyszcie mnie, Trojanie, Dardanowie i sprzymierzeńcy! Powiem, co serce każe w
mej piersi. Zróbmy tak: Helenę i skarby oddajmy synom Atreusa, niechże sobie
zabiorą. Teraz bowiem walczymy wbrew świętej przysiędze, nie ma więc nadziei na
zwycięstwo!
Tak powiedział i usiadł. Wstał wówczas boski Aleksander, małżonek pięknowłosej
Heleny, i przemówił skrzydlatymi słowy:
- Antenorze, to, co powiedziałeś, żadnym sposobem nie jest mi miłe. Mógłbyś
przecież wymyślić radę od tej lepszą! Ale jeśli naprawdę mówiłeś poważnie, to chyba
sami bogowie całkiem odebrali ci rozum. Ja zaś tak powiem Trojanom, i to powiem
otwarcie: kobiety nie oddam, ale skarby, które przywiozłem z Argos do naszego
domu, te zwrócę wszystkie, i jeszcze ze swego coś dołożę!
Tak rzekł i usiadł. Wstał wówczas Priam, rajca bogom równy. Pragnął im pomóc i
taką radę przedłożył:
- Słyszcie mnie, Trojanie, Dardanowie i sprzymierzeńcy! Chcę powiedzieć, co
serce każe mi w piersi. Teraz wieczerzajcie po mieście, jak i przedtem bywało. A
pamiętajcie też o strażach. Niechże czuwa każdy! O świcie zaś Idajos pójdzie ku
okrętom. Powtórzy synom Atreusa, Agamemnonowi i Menelaosowi, co rzekł
Aleksander, winowajca sporu. 1 niechaj jeszcze dołoży to mądre słowo: Czy nie
zechcieliby przerwać złej wojny, póki nie spalimy trupów? Potem zaś znowu
będziemy walczyć, aż sam bóg nie rozstrzygnie pomiędzy nami i nie da którejś ze
stron zwycięstwa.
O świcie więc Idajos poszedł ku okrętom. Ale kiedy powtórzył Achajom słowa
Aleksandra i Priama, wszyscy przyjęli je w milczeniu. Wreszcie tak przemówił
Diomedes, co głos miał potężny:
- Teraz niechaj nikt się nie waży przyjmować ani skarbów Aleksandra, ani też
samej Heleny! Przecież Widzi to i głupiec największy, że już zguba ostateczna
zawisła nad Trojanami!
Zgromadzono się więc tylko na zawieszenie broni, aby zwłoki zebrać i pogrzebać.
Potem znowu toczyły się dzień po dniu krwawe bitwy i zmagania, z różnym jednak
szczęściem. Wbrew bowiem zapowiedziom Diomedesa jeszcze nie nadszedł dzień
zagłady Troi.
Wreszcie z ręki Achillesa poległ Hektor. W bólu opłakiwał go cały lud Priama.
Helena zaś tak żaliła się nad zwłokami:
- Hektorze, najmilszy byłeś memu sercu spośród wszystkich dziewierzy. Mam ja
męża, bogom podobnego Aleksandra, który przywiódł mnie do Troi, alem zginąć
przedtem powinna. Już rok mija dwudziesty, odkąd porzuciłam ojczyznę, ale nigdy
nie usłyszałam od ciebie złego słowa, ani też przygany. A jeśli nawet ktoś inny łajał
mnie w domu - czy to dziewierz któryś, czy też któraś z sióstr męża lub pięknie
odzianych bratowych, czy wreszcie teściowa (bo sam teść łagodny jest zawsze jak
ojciec) - ty, Hektorze, powściągałeś łającego przychylnością i słowem, co koi. Toteż
teraz opłakuję nie tylko ciebie, lecz i siebie samą, w sercu bolejąc. Bo w całej Troi
rozległej nie ma już nikogo, kto by życzliwy mi był i przyjazny. Przeklinają mnie
wszyscy!
HELENA I ODYSEUSZ
Potem - ale był to wciąż ten sam dziesiąty rok oblężenia Troi! - zginął Aleksander.
Helena została żoną innego z synów Priama, Dejfobosa. Miasto nadal odpierało
wszystkie ataki. Wydawało się, że Achajowie powrócą do ojczyzny z próżnymi
rękami, a pod Troją pokazywać się będzie groby ich bohaterów, wśród nich również
Achillesa. Wówczas to właśnie Odyseusz obmyślił podstęp dla zdobycia miasta;
wpierw jednak wybrał się tam na zwiady. W dziesięć lat później Helena, znowu żona
Menelaosa, opowiadała o tym synowi Odyseusza, który odwiedził ich dom w
Sparcie:
- Nie opiszę i nie wymienię, ile czynów dokonał dzielny Odyseusz. Ale oto co
zdołał uczynić i co ścierpiał ten twardy człowiek w ziemi trojańskiej, kiedy wam,
Achajom, źle się wiodło! Sam zadał sobie rany okropne. Na grzbiet narzucił wstrętne
szmaty. Wyglądał jak niewolnik. Tak wszedł do miasta nieprzyjaciół. Nikt nie
potrafił go rozpoznać. Ja tylko odgadłam, kim jest naprawdę. Zaczęłam go
wypytywać, ale on sprytnie się wykręcał. Dopiero kiedy go wykąpałam, namaściłam
oliwą i odziałam, i kiedy złożyłam wielką przysięgę:
- Nie zdradzę Odyseusza Trojanom, póki nie stanie już przy chyżych okrętach i
przy namiotach! - dopiero wtedy wyjawił mi cały zamysł Achajów. Potem wielu
Trojan zabił długim spiżem i powrócił do Achajów z ważkimi wiadomościami.
Trojanki podniosły krzyk przeraźliwy, ale moje serce było radosne. Już bowiem
chyliło się ku powrotowi do domu. Już opłakiwałam zaślepienie, które zesłała na
mnie Afrodyta, gdy mnie tak daleko wywiodła z miłej ziemi ojczystej i sprawiła, żem
porzuciła córkę, dom i małżonka, co rozumem i postawą z każdym może się równać!
Odrzekł jej jasnowłosy Menelaos:
- Wszystko to, żono, dobrześ powiedziała. Ja bowiem przejrzałem rozum i myśl
wielu bohaterów. Przemierzyłem świat ogromny. Nigdy jednak nie widziałem na
własne oczy kogoś takiego, jakim był miły duch śmiałego Odyseusza. Oto co zdołał
uczynić i co ścierpiał ten twardy człowiek w koniu drewnianym! Siedzieliśmy w nim,
najlepsi z Argiwów, ażeby mord i śmierć zgotować Trojanom. Wówczas właśnie tyś
się tam zjawiła. Przywiodło cię chyba jakieś bóstwo, które chciało chwały
przysporzyć Trojanom. Za tobą szedł piękny jak bóg Dejfobos. Trzy razy obeszłaś
wokół naszą wydrążoną kryjówkę. Dotykałaś jej rękoma. Po imieniu przywoływałaś
najdzielniejszych Danaów. Naśladowałaś głos żon naszych. Ja, Diomedes i boski
Odyseusz siedzieliśmy w samym środku. Kiedyśmy usłyszeli, jak nawołujesz, my
dwaj gotowi byliśmy albo wyjść, albo od razu ci odpowiedzieć. Lecz Odyseusz
powstrzymał, nas i opanował, choć bardzośmy się rwali. Reszta Achajów
zachowywała się cicho. Tylko Antiklos chciał się odezwać. Ale Odyseusz twardo
zamknął mu usta mocnymi rękoma. W taki to sposób ocalił wszystkich Achajów. A
trzymał Antiklosa tak długo, póki nie odwiodła cię od nas Pallas Atena.
Chyba żaden czytelnik Odysei nie oprze się w tym miejscu pewnemu zdziwieniu.
Oto Menelaos najspokojniej opowiada o zachowaniu się żony, choć przecież mogło
ono przynieść zgubę wszystkim mężnym Achajom zamkniętym w drewnianym
koniu! Helena wiedziała, że tam się znajdują. Związana wielką przysięgą, którą
złożyła Odyseuszowi, nie śmiała wyjawić tego Trojanom wprost, zdradliwie jednak
czyniła wszystko, by rzecz się wydała. Wybaczył więc Menelaos swej żonie nie tylko
cudzołóstwo i ucieczkę z obcym, nie tylko wiele lat krwawej wojny, ale jeszcze i to,
że niemal w ostatniej chwili pragnęła śmierci i jego samego, i najdzielniejszych
Achajów. Doprawdy, tak wielkoduszni mężowie trafiali się chyba jedynie w epoce
bohaterów!
Już starożytni zwrócili uwagę na psychologiczne niepodobieństwo takich sytuacji.
Stąd to powstała opowieść, że Helena pod sam koniec wojny oddała bezcenne
przysługi Achajom: weszła z nimi w zmowę i pomogła im w zdobyciu Troi.
Wspomina o tym również rzymski poeta Wergiliusz, żyjący pod koniec wieku I przed
naszą erą. W swej epopei, w Eneidzie, zamieścił on taką scenę:
Eneasz, który cudem uratował się z Troi po zdobyciu tego miasta, szukał nowej
ojczyzny. Błąkał się po wielu morzach i krajach. Zstąpił nawet do podziemi, do
krainy zmarłych. Spotkał tam cienie bohaterów z przeszłości bliskiej i odległej. W
pewnej chwili dojrzał Dejfobosa. Z trudem go rozpoznał; całe bowiem jego ciało
było poszarpane, a oblicze okrutnie zmasakrowane: miał odcięte ręce i uszy, nos zaś
był jedną raną. Zjawa trwożnie usiłowała ukryć okropność swego kalectwa, Eneasz
więc zagadnął pierwszy:
- Dzielny Dejfobosie, potomku szlachetnego Teukra! Któż to ośmielił się tak
okrutnie cię karać? Do mnie wieść doszła, że owej ostatniej nocy ległeś w Troi,
wyczerpany walką, na stosach trupów nieprzyjacielskich. Zbudowałem ci potem
pusty grób na wybrzeżu i wielkim głosem trzykroć przywołałem twe cienie. Twoje
imię i broń strzegą tego miejsca. Bo ciebie samego, przyjacielu, nie mogłem odnaleźć
i pochować w ziemi, kiedym uchodził z ojczyzny!
Odpowiedział mu na to syn Priama:
- Niczegoś, mój druhu, nie zaniedbał! Uczyniłeś wszystko, co należy, by uczcić
Dejfobosa i wyprawić mu pogrzeb pozorny. Mnie zaś w tym nieszczęściu los
pogrążył i zbrodnia Heleny. To kalectwo jest pamiątką po niej! Wiesz, że ostatnią
noc w mieście wypełniła nam złudna radość. I po cóż się rozwodzić nad tym
wspomnieniem? Nieszczęsny koń wstąpił na wysoki zamek i brzuch tam swój
wprowadził brzemienny zbrojnym żołnierzem. Helena udawała wówczas, że
przewodzi radosnym tańcom. Wiodła nasze kobiety w bachicznym orszaku wokół
konia. Sama trzymała w ręku ogromną pochodnię i tak przyzywała Danaów z
wysokiego zamku. Ja, utrudzony troskami, zasnąłem w przeklętej komnacie ślubnej.
Leżałem pogrążony w śnie słodkim i głębokim, podobnym do łagodnego spokoju
śmierci. A tymczasem zacna żona zabrała wszystkim broń z domu, nawet miecz
wierny wyciągnęła mi spod głowy. Wezwała do środka Menelaosa i bramę mu
otworzyła. Myślała, że tym pięknym podarunkiem dla kochającego męża zatrze
pamięć wszelkiego zła w przeszłości!
Tyle Wergiliusz. Natomiast sam Homer zaznacza, że Helena znała również
czarodziejskie sposoby łagodzenia gniewu mężczyzn. I tak przed rozmową
Menelaosa z synem Odyseusza, Telemachem, który odwiedził małżonków w Sparcie,
dodała im do wina dziwnego leku. Sprawia on, że zapomina się o bólu i o gniewie, a
także o wszelkich nieszczęściach. Kto go pije, po wymieszaniu w kraterze z winem,
ten przez cały dzień nie zapłacze - nawet gdyby mu matka umarła i ojciec, nawet
gdyby w jego oczach zabito brata lub ukochanego syna. Takie to leki, skuteczne i
bardzo przemyślne, miała córka Zeusa. A dostała je w królestwie faraonów od
Palidamy, małżonki Tona, Egipcjanki. Bo ziemia tamtejsza prócz zboża wydaje
rozmaite zioła. Jedne z nich, po wymieszaniu, są pomocne, inne szkodliwe. Każdy
zaś jest tam lekarzem i zna się na tym jak nikt z ludzi gdzie indziej.
Kiedyż to jednak, według Homera, Helena przebywała w Egipcie? Opowiada o
tym samym Menelaos. Po zdobyciu Troi pożeglował z odzyskaną żoną i ze skarbami
z powrotem ku ojczyźnie, ku Peloponezowi. Jednakże wichury, zepchnęły go z drogi
i musiał zawinąć do przystani na wyspie Faros, u wybrzeży Egiptu. Tam bogowie
trzymali go przez dni dwadzieścia, gniewni, że zaniedbał złożenia należnych im
ofiar. Z biedy wybawiła go dopiero Ejdotea, córka morskiego bóstwa, starca
imieniem Proteus. Ona to doradziła Menelaosowi, by pojmał Proteusa, kiedy wyjdzie
z wody i zaśnie na wybrzeżu. Przykazała też, by nie uwalniał bożka z więzów, póki
nie powie, jakim sposobem można wydostać się z Egiptu. Tak też Menelaos postąpił.
A więc u Homera ów egipski pobyt Heleny wygląda zupełnie inaczej niż u
Stezychora, Herodota, Eurypidesa. Przypada bowiem nie na czas wojny trojańskiej,
lecz na okres już po jej zakończeniu, i jest stosunkowo krótki.
Skoro jednak mowa o odwiedzinach Odyseuszowego syna u Heleny i Menelaosa w
Sparcie, nasuwa się jeszcze pewne niedyskretne pytanie: Ileż to łat liczyła sobie
wówczas owa piękna kobieta? Odwiedziny, jak już wspomniano, przypadają na
dziesiąty rok po zdobyciu Troi. Wojna trwała lat dziesięć, ale przedtem przez
dziesięć lat trwały rokowania i przygotowania do wyprawy, pierwszej i drugiej.
Helena więc przebywała w Troi lat dwadzieścia. Wyszła za mąż za Menelaosa mając
zapewne lat piętnaście; w starożytności, jak zresztą w ogóle w krajach południowych,
wstępowały w związki małżeńskie dziewczęta nawet dwunastoletnie. Z Menelaosem
żyła kilka lat i dała mu córeczkę imieniem Hermione. Wynika stąd, że gdy syn
Odyseusza, Telemach, zawitał do Sparty, Helena miała już lat ponad pięćdziesiąt.
Lecz kiedy ukazuje się gościom, nadal olśniewa urodą. Poeta mówi:
Z wonnej komnaty o wysokim stropie wyszła Helena, podobna do Artemidy, co
złote ma wrzeciono.
Czas, choć nieubłagany i wszechwładny, nie zdołał przyćmić blasku boskiej urody.
HELENA DOBRA I ŁASKAWA
Opowiada Herodot, że mniej więcej sto lat przed jego czasami, a więc około roku
550 przed naszą erą, zdarzyła się rzecz taka:
W pewnej zamożnej rodzinie spartańskiej przyszła na świat dziewczynka tak
szpetna i niekształtna, że wstydzili się jej właśni rodzice. Nie chcieli dziecka
pokazywać nikomu i surowo przykazali piastunce, by wychodząc z domu owijała je
jak najstaranniej.
O jakieś dwie godziny drogi na południe od Sparty, na lewym brzegu rzeki
Eurotas, leżała mała miejscowość Terapne. Była tam świątynia Apollona, a wyżej, na
stromym wzgórzu, znajdował się przybytek Heleny i grób jej męża Menelaosa. Dzień
w dzień piastunka przemierzała drogę ze Sparty do Terapne, trzymając opatulone
dziecko na ręku. Tam stawiała maleństwo przed posągiem Heleny i modliła się
żarliwie, aby ona, córka Zeusa, niegdyś najpiękniejsza kobieta wśród śmiertelnych,
zechciała ulitować się nad brzydulą. Kiedy pewnego razu wychodziła ze świątyni, u
samych drzwi zastąpiła jej drogę jakaś dostojna pani i spytała:
- Cóż to za zawiniątko trzymasz na ręku?
- To dziecko - odparła piastunka.
- Po co owijasz je tak starannie? Pozwól, przypatrzę się maleństwu!
Ale piastunka, pomna surowego nakazu rodziców, wzbraniała się jak mogła. Skoro
jednak owa pani nalegała stanowczo i uparcie, niechętnie odsłoniła główkę
dziewczynki. Kobieta pochyliła się nad nią i delikatnie głaszcząc powiedziała:
- Ta dziewczynka jest rzeczywiście bardzo brzydka. Nie upłynie wszakże wiele lat,
a stanie się najpiękniejszą kobietą w tym kraju!
Przepowiednia ziściła się szybko. Co prawda, życie owej piękności potoczyło się
raczej dziwnie. Wyszła za mąż za znamienitego człowieka imieniem Agetos; był on
serdecznym przyjacielem jednego z dwu ówczesnych królów Sparty (bo w kraju tym
zawsze panowało wespół dwóch królów), Arystona. Ten, kiedy poznał żonę Agetosa,
zakochał się w niej bez pamięci, choć sam był już dwukrotnie żonaty. Aby ją posiąść,
wymyślił taki podstęp: zaproponował Agetosowi - niby to dla umocnienia i
udowodnienia wzajemnej przyjaźni - że obaj wymienią dary, które każdy sobie sam
wybierze. Agetos zażądał drogocennego przedmiotu z królewskiego skarbca, Aryston
zaś - żony przyjaciela.
Z całej tej baśniowej i romantycznej historii najważniejszy jest fakt, że w
miejscowości Terapne koło Sparty znajdowała się świątynia Heleny, przy grobie jej
oraz męża. Wiadomo zresztą o tym nie tylko dzięki opowiadaniu Herodota, lecz
także z innych, nawet znacznie późniejszych źródeł. Opierając się na nich, przed
kilkudziesięciu laty przeprowadzono w Terapne wykopaliska archeologiczne.
Odkryto wówczas zarówno resztki budowli, jak też rozmaite dowody kultu
religijnego. Z czasów najdawniejszych, gdzieś z XIV stulecia przed naszą erą,
pochodzą ułamki naczyń glinianych. Odtąd nieprzerwanie, wiek po wieku, znaczą się
ślady oddawania tu komuś kornej czci. Szczególnie ciekawe są małe figurki z ołowiu
i z wypalanej gliny. Zazwyczaj przedstawiają one jakąś postać niewieścią, a bardzo
przypominają posążki znajdowane w innych miejscowościach tej krainy, gdzie
Spartanie składali wotywne dary boginiom, zwłaszcza Artemidzie. Pewien pisarz
grecki żyjący w wieku IV przed naszą erą stwierdza zresztą wyraźnie: Spartanie
ofiarowują w Terapne dary Helenie i jej mężowi, i to właśnie takie, jakie należą się
nie bohaterom mitycznym (herosom), lecz bóstwom.
W samej Sparcie mieścił się również drugi przybytek Heleny. Stał on w dzielnicy
Plataniskos, gdzie odbywały się ćwiczenia młodzieży. Corocznie obchodzono także
święto ku jej czci, zwane Helenoforia. Procesjonalnie obnoszono wówczas koszyk ze
świętymi przedmiotami. Koszyk ten zwano - „helene”.
Z imieniem i z osobą Heleny były też związane pewne kulty świętych drzew.
Sławny sielankopisarz, poeta Teokryt, żyjący w III wieku przed naszą erą, w jednym
ze swych utworów przedstawia zaślubiny Heleny i każe śpiewać dziewczętom
spartańskim:
Po raz pierwszy z lotosu wianki uplecione
Zawiesimy pomiędzy jaworu koronę.
Po raz pierwszy będziemy lać u stóp jaworu
Ze srebrnej butli krople gęstego likworu.
Znajdą napis dorycki na korze przechodnie:
„Jestem drzewem Heleny! Uczcijcie mnie godnie!”
Helena wszakże odbierała cześć nie tylko w Sparcie. Daleko od Lacedemonu, na
wyspie Rodos, u wybrzeży Azji Mniejszej, również pokazywano grób, w którym
ponoć spoczęły zwłoki sławnej piękności. Mieszkańcy tej wyspy tak opowiadali:
Po śmierci Menelaosa Helenę wypędzono ze Sparty. Wówczas wyjechała ona na
Rodos, do swej krewnej imieniem Polikso. Ale mąż owej Polikso zginął pod Troją,
walcząc w wojsku Achajów. Dlatego to wdowa postanowiła ukarać niewiastę, która
stała się przyczyną tylu nieszczęść. Udawała, że przyjmuje swoją krewną gościnnie,
skrycie jednak przygotowywała okrutną zemstę. Razu pewnego, kiedy Helena była w
kąpieli, rozkazała rzucić się na nią swoim służebnicom; a przybrała je w czarne
suknie, by wydawało się, że to Erynie, boginie zemsty. Dziewczęta pochwyciły
Helenę i powiesiły ją na pobliskim drzewie. Popełniono więc zbrodnię, która
domagała się jakiegoś zadośćuczynienia. Toteż Rodyjczycy, aby zmazać ponurą
pamięć tego wypadku, wybudowali później Helenie okazałą świątynię. Oddawali w
niej żonie Menelaosa cześć boską, a zwali ją „Helena Dendritis”, czyli Helena
Drzewna.
PIERWSZE PORWANIE HELENY
Nie tylko w Sparcie, nie tylko w Troi i na wyspie Rodos trwała pamięć o Helenie.
Legendy mówiły, że przez pewien czas przebywała ona także w kraju Ateńczyków,
w Attyce. Stać się to miało tak:
Król Aten Tezeusz i jego przyjaciel Pejrytoos postanowili, że wezmą za żony
jedynie takie dziewczęta, których ojcem jest sam Zeus. Złożyli też przysięgę, że
wzajem okażą sobie pomoc w ich zdobyciu. Najpierw obaj wyprawili się do Sparty.
Tam dorastała już Helena, córka - jak powszechnie głoszono - Ledy i Zeusa.
Wprawdzie Leda była żoną Tyndareosa, króla Sparty, któremu dała już dzieci, ale
Zeus znalazł sposób, aby zbliżyć się do pięknej i wiernej swemu mężowi kobiety:
przybrał postać łabędzia. Owocem tego cudzołożnego związku była śliczna Helena, a
także dwaj jej bracia, bliźniacy, Dioskurowie: Kastor i Polideukes. Co prawda, znana
też była zupełnie odmienna opowieść o poczęciu się Heleny. Jej matką miała być
bogini Nemezis. Uciekając przed Zeusem przybrała postać gęsi, Zeus zaś stał się
wtedy łabędziem. Nemezis zniosła potem jajko. Znalazł je pewien pasterz i oddał
Ledzie. Z tego jajka wyszła na świat Helena, którą Leda wychowywała jak własną
córkę. W czasach późniejszych usiłowano pogodzić te dwie sprzeczne opowieści;
przyjmowano, że Leda zrodziła jajko kryjące Helenę.
Co do jednego wszyscy się ze sobą zgadzali: Helena jest córką samego Zeusa. A
tylko to było ważne dla Tezeusza i jego przyjaciela. Porwali dziewczynkę, kiedy
wespół z rówieśnicami tańczyła i śpiewała na leśnej polanie ku czci bogini Artemidy.
Zdołali ujść przed pościgiem i jeszcze w drodze ciągnęli losy, czyją żoną zostanie
uprowadzona. Los wskazał Tezeusza. Ale Helena była jeszcze zbyt młoda, Tezeusz
więc odesłał ją do miasteczka Afidna, leżącego o kilka godzin drogi na północ od
Aten. Tam miała dorastać pod opieką matki Tezeusza. On sam natomiast, wierny
przysiędze, wyruszył wraz z Pejrytoosem na nową wyprawę, aby zdobyć drugą córkę
Zeusa. Obaj uznali, że najgodniejszą kandydatką jest Persefona, córka bogini
Demeter, porwana niegdyś przez pana świata zmarłych, Hadesa.
Trzeba więc było zejść aż do podziemi, w groźną krainę wiecznego mroku i
śmierci. Choć zamiar wydawał się szaleńczy, początkowo wszystko szło dobrze.
Przyjaciele znaleźli wejście, pokonali piętrzące się zewsząd przeszkody i wymyślne
pułapki, dotarli aż do siedziby boga i bogini. Hades przyjął ich nadspodziewanie
życzliwie, rzec by można - gościnnie. Zaprosił obu na przyjęcie... ale od stołu wstać
już nie mogli. Zostali więźniami groźnego władcy, i to, jak się wydawało, na zawsze.
Ratunek zjawił się dopiero po wielu latach. Do krainy zmarłych wtargnął Herakles.
Jednakże zdołał on uwolnić tylko Tezeusza. Z wyroku bogów Pejrytoos, który
ośmielił się pożądać pani podziemi, musiał pozostać w wiecznej niewoli u jej męża.
Kiedy Tezeusz męczył się w więzach Hadesa i w mglistych mrokach śmierci, do
jego kraju, do ziemi Ateńczyków, wtargnęli dwaj bracia Heleny, Kastor i Polideukes.
Poszukiwali swej siostry bez przerwy od chwili, gdy obcy porwali ją z tanecznego
kręgu. Zażądali od Ateńczyków wydania Heleny, ci zaś przysięgli - i rzeczywiście
tak było - że nie znają miejsca jej pobytu. Młodzieńcy już się sposobili do podjęcia
walki przeciwko całemu miastu; zapewne wyszliby z niej zwycięsko, tak byli silni i
dzielni. W ostatniej jednak chwili zjawił się człowiek imieniem Akademos. Odkrył
on przypadkiem, gdzie znajduje się Helena, i poprowadził jej braci wprost do Afidny.
Dioskurowie powrócili z dziewczyną do swej ojczyzny, do Sparty. Ateńczycy zaś
odtąd corocznie składali ofiarę zarówno im, jak i Helenie.
Wynagrodzili też Akademosa, który uchronił kraj od zgubnej wojny. Jego grób w
pięknym gaju na przedmieściu Aten otoczony był czcią przez wszystkie wieki.
Później w miejscu tym ustanowił swoją szkołę Platon; dlatego zwano ją Akademią.
Stąd właśnie do dziś dnia bardzo uczone instytucje zwie się akademiami, choć
zapewne niewielu najdostojniejszych członków najznakomitszych akademii zdaje
sobie sprawę, że właśnie poprzez tę nazwę filuternie uśmiecha się ku nim piękna
dziewczyna, która - jak to zwykle kobiety - lubiła być porywaną.
BOSKA HELENA
W rozdziałach poprzednich poznaliśmy wiele opowieści o Helenie, wiele mitów i
kultów z nią związanych. Pora więc wreszcie zapytać, jakie jest wspólne ich podłoże.
Kim właściwie była owa Helena - piękna, tajemnicza, łaskawa zarazem i
złowieszcza? Choć dane są pozornie zagadkowe, a nawet sprzeczne, dzisiejsi
religioznawcy odpowiadają na to pytanie wyjątkowo zgodnie: Helena to pradawna
bogini, która wprawdzie w poezji utraciła cechy nieśmiertelności, gdzie indziej
jednak utrzymała nimb wyższej istoty, i to przez wiele, wiele wieków.
Imię „Helenę” nie jest greckie. Wywodzi się ono z czasów, gdy różne ludy
przedgreckie zamieszkiwały krainy nad Morzem Egejskim. Ośrodki wysokiej kultury
istniały tu już w trzecim tysiącleciu przed naszą erą, zwłaszcza na Krecie i na
Peloponezie, ale także w późniejszej Helladzie Środkowej, w Beocji i w Attyce.
Dzięki licznym wskazówkom można stwierdzić z całkowitą pewnością, że ludy te
czciły wielką boginię, symbol roślinności, która co roku zamiera i powraca do życia.
Mit tłumaczył to zjawisko w sposób obrazowy: tę, która daje piękność drzewom,
kwiatom i ziołom, porywa zuchwały wróg, żądny jej urody; jednakże uprowadzoną
dziewczynę odnajdują i z powrotem przywodzą do ojczyzny śmiali bohaterowie, a z
jej przybyciem ziemia rozkwita na nowo. Oddawano cześć wielkiej bogini
odprawiając taneczne, może nawet i orgiastyczne obrzędy. Przedstawiały one
dramatyczne sceny porwania, żałość osieroconych, radość odnalezienia. A
jednocześnie mit łączył tę boginię ze światem podziemnym, do którego zstąpić musi
wszystko, co żyje, aby zmartwychwstać. Była to więc potężna pani zarówno życia,
jak i śmierci.
Nie trzeba być wielkim znawcą mitologii, by uświadomić sobie, jak podobne w
swej istocie są opowieści o Helenie, córce Zeusa, porwanej najpierw przez Tezeusza,
potem zaś przez Aleksandra; o Persefonie, córce Demeter i Zeusa, porwanej przez
Hadesa; o Ariadnie, córce króla Krety, Minosa, którą uwiódł Tezeusz i porzucił na
wyspie Naksos. Tak, to jest ten sam mit podstawowy, który w ciągu wieków w
różnych krajach Grecji przybrał nieco odmienne kształty. Jego bohaterka jest zawsze
ta sama, a losy jej są zbliżone. Wielość imion najprościej tłumaczyć tym, że chodzi o
różne wezwania bogini; określały one jej cechy i właściwości według wzoru
stosowanego na przykład w późniejszych litaniach chrześcijańskich. Wszystkie te
imiona - Ariadna, Persefona, Helena - są niegreckie i dla nas niezrozumiałe.
Plemiona greckie, czyli helleńskie, zaczęły napływać do basenu Morza Egejskiego
zapewne dopiero z początkiem drugiego tysiąclecia przed naszą erą. Były to
plemiona jeszcze półbarbarzyńskie, pasterskie, koczownicze. Dopiero tutaj, na
południu, przybysze zapoznawali się z wielu zdobyczami cywilizacji rozwiniętej już
stosunkowo wysoko. Brali od miejscowej ludności, którą stopniowo ujarzmiali lub
wchłaniali, bardzo dużo. Nie tylko umiejętność uprawy różnych roślin i nie tylko
rzemiosła, ale także pewne wierzenia i kulty religijne. Oczywiście, w trakcie
przejmowania owe autochtoniczne bóstwa, mity i obrzędy ulegały rozmaitym
przekształceniom. Wynikały one częściowo ze zwykłych trudności językowych i z
niezrozumienia treści prastarych opowiadań oraz rytuałów, częściowo zaś z tego, że
miejscowe, egejskie kulty wielkiej bogini musiały przystosować się do wiary Greków
w bóstwa męskie, wojownicze, przemieszkujące wśród chmur i górskich szczytów.
Ten proces zrastania się różnorodnych kultów i poglądów właściwie nigdy w ciągu
całej historii starożytnej Grecji nie został doprowadzony do końca. Stanowi to jedno
ze źródeł bogactwa i barwności helleńskich mitów; odzwierciedlają one bowiem
jakby dwa splecione ze sobą światy.
Jest zrozumiałe, że wszystko to musiało również sprzyjać rozszczepianiu się
potężnej przedgreckiej bogini przyrody na różne postaci. Występują one odtąd
między innymi jako Persefona, Ariadna, Helena. A skoro raz przerwała się wiążąca je
nić i zatarła świadomość, że chodzi w istocie o to samo bóstwo, losy owych postaci
potoczyły się w mitach i kultach odmiennymi drogami. Persefona stała się boginią
świata zmarłych i nigdy nie straciła nimbu boskości. Ariadna jest tylko w części
zwykłą dziewczyną, bo przecież mit czyni ją później żoną boga Dionizosa. Helena
wreszcie nawet w epopei, gdzie traktuje się ją jak kobietę śmiertelną, zawsze
nazywana jest córką Zeusa; w niektórych zaś krainach, zwłaszcza w Sparcie, ale
także na Rodos i w Attyce, utrzymała swoje miejsce kultu, a imię jej otaczano czcią i
szacunkiem.
Teraz właśnie należy przypomnieć fakt, o którym była mowa w jednym z
poprzednich rozdziałów: Stezychor poświęcił cały utwór, Palinodię, odśpiewaniu
zarzutów, jakie czynił Helenie w swym wcześniejszym poemacie. Legenda
twierdziła, że skruchę poety spowodowała okrutna kara, która spadła nań z woli
obrażonej piękności. Ale prawdziwa przyczyna napisania Palinodii jest bardziej
prozaiczna. Złe słowa Stezychora o Helenie wywołały w Sparcie oburzenie. W tej
krainie jej kult był w owym czasie, czyli około roku 600 przed naszą erą, niezmiernie
żywy; w Terapne wiele figurek pochodzi właśnie z tego okresu, a jeszcze w pół
wieku później, około roku 550 przed naszą erą, przynoszono tam, jak wiemy dzięki
Herodotowi, małe dziewczynki, by uprosić dla nich urodę. A więc Helena stanowiła
dla Spartan niemal narodową świętość; Homerowi wybaczali, że mówił o niej bez
należytego szacunku, bo przedstawił tę kobietę jako narzędzie woli bogów, a
wszystkie nieszczęścia wojny, co się o nią toczyła, jako spełnienie planów Zeusa. Nie
mieli jednak żadnego powodu, aby pobłażać poecie, który tylko dla żartu wyliczył w
swym utworze najróżniejsze niegodziwości, jakie dały się pomyśleć o pani przybytku
w Terapne. Stezychor mieszkał na Sycylii, ale miasta tej wyspy zawszy łączyły ze
Spartą bardzo ścisłe związki. Znaleziono zatem sposoby, aby nakłonić poetę do
zmiany poglądu na boską piękność sprzed wieków i do napisania Palinodii.
Tak więc doszliśmy w tym rozdziale, kim właściwie była Helena. Pozostaje jednak
inne zagadnienie, to właśnie, z którym Herodot zwracał się do egipskich kapłanów:
jak to w ogóle było z wojną trojańską? I czy toczyła się ona naprawdę? A jeśli tak, to
kiedy? I z jakich powodów? Czyżby istotnie o kobietę?
Odpowiedzi jednak na to pytanie nie będziemy szukali w Egipcie. Udamy się
wprost do Troi!
KSIĘGA CZWARTA
TROJA
TROJA GOŚCI ALEKSANDRA WIELKIEGO
Wiosną roku 334 przed naszą erą Aleksander, król Macedonii, stanął na czele
swych wojsk nad wąską cieśniną oddzielającą Europę od Azji Mniejszej. Cieśnina ta,
zwana obecnie Dardanelską, wówczas nosiła miano Hellespontu. Wojsko, złożone z
Greków i Macedończyków, przygotowywało się do przeprawy. Młody król - liczył
wtedy lat dwadzieścia dwa! - tymczasem pojechał konno wraz z przyjaciółmi ku
samemu cyplowi długiego półwyspu. Znajdował się tam duży kopiec, powszechnie, i
to już od wieków, nazywany grobem Protezylaosa. Opowiadano, że był to pierwszy z
Achajów, który zginął w wojnie trojańskiej: padł, ugodzony włócznią Hektora, kiedy
wyskakiwał z okrętu na azjatycką ziemię. Towarzysze przewieźli zwłoki
Protezylaosa z powrotem na brzeg europejski i pochowali je na samym cyplu
półwyspu, aby bohater witał wszystkie okręty wjeżdżające z Morza Egejskiego do
cieśniny. Taka była legenda. Rzekomy grób Protezylaosa otaczano czcią religijną.
Składano przy nim ofiary i dokonywano w okolicznym gaju świętych obrzędów.
Miody król spieszył tam w tym samym celu. Jednakże jego ofiary i modły miały sens
głębszy, symboliczny. Niegdyś, w czasie trojańskiej wyprawy, wojsko Achajów, do
którego należał Protezylaos, przebywało Hellespont, aby zniszczyć bogaty gród
azjatycki; obecnie zaś macedońsko-helleńska armia gotowała się do rozprawy z
wielkim mocarstwem na kontynencie Azji, z monarchią perską. Aleksander więc
prosił bogów, modląc się nad grobem legendarnego bohatera, aby łaskawie sprzyjali
jego poczynaniom i lepszy los zgotowali temu, kto pierwszy dotknie ziemi wroga.
I też się stało. Przeprawa przez cieśninę przebiegała szybko i spokojnie.
Nieprzyjaciel nawet nie usiłował stawić czoła. A przecież mógłby właśnie wtedy
łatwo rozgromić najeźdźcę! Armia Aleksandra liczyła nieco ponad trzydzieści tysięcy
ludzi, w dodatku zaś część żołnierzy była przerażona zarówno śmiałością kampanii,
jak i obcością krain, ku którym zmierzali. Persów jednak nigdzie nie napotkano.
Wojsko wyładowało się w Abydos bez przeszkód. Nie było Hektora, który by trupem
położył pierwszego żołnierza wyskakującego na brzeg azjatycki!
Aleksander postanowił wykorzystać ów dzień zwłoki, kiedy to okręty transportowe
wielokrotnie przepływały cieśninę, przewożąc ludzi, konie, zapasy i sprzęt. Gdy
tylko znalazł się w Abydos, wziął oddział konnych i śmiało popędził wzdłuż
wybrzeży Hellespontu w kierunku na zachód.
Początkowo posuwali się nad samym brzegiem cieśniny. Potem nieco zboczyli w
dolinę wśród niskich wzgórz. Po kilku godzinach szybkiej jazdy otwarł się widok na
szeroką, lekko pofałdowaną równinę. Za nią roztaczała się lśniąca tafla Morza
Egejskiego, z której, daleko na horyzoncie, wyrastały sine garby górzystych wysp.
Jeźdźcy skręcili w lewo, w głąb lądu. Wkrótce przeprawili się przez strumień
niewielki, lecz płynący w podmokłej dolince.
- Ta rzeczka nazywa się Symoejs! - zawołał ktoś z orszaku króla. Wszyscy
spojrzeli na skromną strugę z niemal nabożnym podziwem. Ileż to razy czytali o
Symoejsie w epopei Homera!
Ale nie było czasu na dalsze wspominki o sławnej rzece. Oto tuż przed nimi
wznosił się stromy wzgórek, na którym, wokół małej świątyńki, kupiły się ubogie
zabudowania. Przewodnik wskazał nań ręką:
- To Ilion, to Troja, ongiś gród Priama!
Stojąc już na wzgórzu Aleksander i jego towarzysze musieli przyznać, że dawni
mieszkańcy wybrali punkt doskonały. Było to bowiem jakby naroże kontynentu, w
pobliżu miejsca, gdzie linia brzegowa załamywała się niemal pod kątem prostym. Na
zachodzie rozciągało się Morze Egejskie, na północy zaś biegła wąska i długa cieśnina
Hellespontu. I od morza, i od cieśniny dzieliła miasto niemal ta sama odległość,
mniej więcej godzina drogi pieszo. U zachodnich stóp wzgórza płynął szeroką doliną
Skamander. Uchodził on do Hellespontu, bo do Morza Egejskiego nie dopuszczało
go pasmo niskich pagórków. Skamander wił się kapryśnie; wzdłuż obu jego brzegów
rosły drzewa. Natomiast Symoejs, opływający Ilion od północy, znacznie
spokojniejszy i węższy, latem wysychał prawie do dna. Leżała więc Troja w widłach
dwóch rzeczek - Symoejs wpadał do Skamandra - co ogromnie podnosiło obronność
grodu.
Przestronna dolina Skamandra była widownią wszystkich walk, które opisywał
Homer. Tutaj zmagali się ze sobą obrońcy i najeźdźcy. Tutaj podnosił się kurz pod
kopytami koni i spod kół rydwanów. Tu gęsto leżały obok siebie ciała zabitych
wojowników, psom i ptactwu wydane na pastwę.
Gdzie jednak znajdował się obóz Achajów, w którym przebywali oni przez lat
dziesięć? Oczywiście nie pod samą Troją, obóz bowiem musiał równocześnie strzec
okrętów. Namioty więc i umocnienia Achajowie wybudowali sobie nad samym
morzem. Homer wspomina o tym wielokrotnie, chociaż miejsca nie oznacza
dokładnie. Ale zarówno pewne dane w poemacie, jak też lokalna tradycja wskazywały,
że Achajowie rozbili namioty na wybrzeżu nie Morza Egejskiego, lecz
Hellespontu, w pobliżu ujścia Skamandra. Stamtąd to, wzdłuż łożyska rzeki, czynili
wypady pod mury Troi. A więc, biorąc rzecz ściśle, miasto nigdy nie było zamknięte
oblężeniem! Było tylko nękane przez wiele lat ustawicznymi napadami, które jednak
nie przecinały całkowicie kontaktów ze światem zewnętrznym. Właśnie dlatego
wojna trojańska mogła trwać tak długo.
Kiedy, stojąc na świętym wzgórzu Ilionu, zwracało się wzrok od morza ku lądowi,
w stronę południowego wschodu, widziało się w dali masyw lesistej góry Ida. Tam to
pasał swoje trzody Parys i tam też zjawiły się przed nim trzy boginie, pytając:
- Która z nas jest najpiękniejsza?
Wszystkie miejsca tej krainy, gdziekolwiek się spojrzało, zdawały się dawno
znane, pełne wspomnień, osnute poezją.
Jednakże samo wzgórze, nie mówiąc już o osadzie na nim, przyniosło
Aleksandrowi i jego ludziom pewne rozczarowanie. Było wprawdzie strome i trudno
dostępne, ale niewielkie. Jego największa długość wynosiła, w miarach dzisiejszych,
niedużo ponad dwieście metrów. Jakżeż więc miałyby pomieścić się na tym obszarze
owe tysiące obrońców grodu, o których mówi Homer? A może Ilion było tylko
zamkiem, samo zaś miasto znajdowało się u stóp wzgórza?
Patrząc na tę małą, nędzną mieścinę, Aleksander niełatwo mógł uwierzyć, że przed
wiekami znajdowała się tu twierdza, która tak długo opierała się całej potędze ludów
Hellady, ostatecznie zaś padła nie siłą zdobyta, lecz podstępem. Ilion, do jakiego
zawitał Aleksander, murów obronnych właściwie nie miał. Daremnie więc było się
rozglądać, gdzie wznosiła się niegdyś Brama Skajska, a gdzie pałac Priama oraz
domostwa jego synów i zięciów. W całym miasteczku nieco okazalej prezentowała
się tylko świątynia Ateny. Król, jak się zdaje, był najgłębiej przekonany, że to ten
sam przybytek, w którym zanosili swoje modły pradawni Trojanie, ta sama budowla,
w której żona Priama składała Atenie wspaniałą szatę, by przebłagać gniew bogini.
Kiedy więc wszedł do świątyni, zaczął natychmiast rozglądać się za pamiątkami
przeszłości. Jak w większości greckich świątyń, tak i tutaj wisiały na ścianach dawne
zbroje, ofiarowywane przez pokolenia mieszkańców. Aleksander wierzył święcie, że
pochodzą one jeszcze z czasów wojny trojańskiej! Wyobrażał sobie, że niegdyś
przywdziewali je wielcy bohaterowie, opiewani przez Homera, chciał więc
koniecznie zabrać ze sobą jedną z nich. Aby majątek bogini nie doznał uszczerbku,
zawiesił, w miejsce zdjętej, zbroję swoją, zresztą znacznie kosztowniejszą. Trojańską
tarczę noszone odtąd przy Aleksandrze we wszystkich bitwach.
Zwiedzanie Ilionu na tym się nie zakończyło. Po wyjściu ze świątyni król złożył
przy ołtarzu Zeusa ofiarę cieniom Priama. Ofiara ta miała znaczenie symboliczne, mit
bowiem głosił, że po zdobyciu Troi Neoptolemos, syn Achillesa, zabił Priama
właśnie przy ołtarzu Zeusa; królewski zaś ród Macedonii, którego przedstawicielem
był obecnie Aleksander, wywodził się według tradycji od Neoptolemosa. A więc
Aleksander pragnął przebłagać tą ofiarą władcę Azji wieków minionych za krew
przelaną przez swego protoplastę.
Orszak królewski opuścił miasto. Nie zawrócono jednak do Abydos, gdzie wciąż
trwał wyładunek wojsk, lecz podjechano aż ku ujściu Skamandra do Hellespontu, na
sam cypel kontynentu. Wznosiły się tutaj trzy kopce. Dwa z nich, na wybrzeżu
egejskim, zwano grobami Achillesa i Patroklosa, trzeci zaś, nad Hellespontem, miał
kryć prochy Ajasa. Młody król znowu dokonał symbolicznego obrzędu:
własnoręcznie uwieńczył kwiatami grób Achillesa, najbliższy zaś jego przyjaciel,
Hefajstion, tak samo ozdobił mogiłę Patroklosa. Potem, zgodnie z prastarym
obyczajem, król i jego towarzysze zdjęli odzienie i kilkakrotnie obiegli groby
wokoło. Rzucając ostatnie spojrzenie na miejsce wiecznego spoczynku Achillesa,
Aleksander westchnął i powiedział:
- Szczęśliwy to był człowiek! Za życia miał wiernego przyjaciela, Patroklosa, po
śmierci zaś wielkiego herolda swej sławy, Homera!
BISKUP TROI GOŚCI CESARZA RZYMSKIEGO
Odwiedziny, które Aleksander złożył Ilionowi, stały się początkiem nowej ery w
dziejach ubogiego miasteczka. Król miał zamiar uświetnić wspaniałymi budowlami
gród tak wsławiony przez swego ulubionego poetę. Długotrwałe walki w krainach
Wschodu udaremniły realizację owych planów. Częściowo podjęli je spadkobiercy
Aleksandra, zwłaszcza król Tracji Lizymach; otoczył on miasto mocnymi murami.
Jednakże najpiękniejsze czasy nastały dla Troi pod panowaniem rzymskim.
Istniała, jak wiadomo, legenda, że Rzymianie są potomkami tych mieszkańców Troi,
którym udało się ujść z życiem po zdobyciu miasta przez Achajów.
Uciekający długo błądzili pod wodzą Eneasza po dalekich morzach i ziemiach.
Pokonali wiele straszliwych niebezpieczeństw, wciąż zaś ścigał ich gniew bogini
Hery, nienawidzącej Trojan. Wreszcie garstka cudem ocalałych dotarła do Italii i tam
osiedliła się nad dolnym Tybrem. Później, gdy zawładnęli światem, Rzymianie
uważali za swój święty obowiązek otaczać opieką kolebkę przodków. Toteż rzymscy
wodzowie i mężowie stanu, a potem nawet cesarze, nie tylko odwiedzali Ilion, ale też
nadawali miastu różne przywileje i hojnie je obdarowywali. Łaskawy był dla Troi
Cezar, jego bowiem ród, julijski, wywodził się ponoć od syna Eneasza, Iulusa. Tak
samo przychylni miastu byli cesarze: August, Hadrian, Marek Aureliusz, Konstantyn
Wielki.
Przez wszystkie wieki trwał też w Troi kult dawnych bohaterów. Nie zamarł on
nawet wówczas, gdy w całym cesarstwie do głosu zaczęli dochodzić chrześcijanie. W
roku 354 naszej ery odwiedził Troję członek panującej rodziny, późniejszy cesarz
Julian, zwany Apostatą. Już wtedy był on skrycie niechętny chrześcijanom, gorąco
zaś wielbił starą grecką religię i kulturę. Oprowadzał księcia po Troi tamtejszy biskup
Pegazjos. Po kilkunastu latach Julian, już jako cesarz, w liście do jednego z
przyjaciół opisał wrażenia z tej gościny w Troi. Dokument to ważny i ciekawy. Z
jednej strony świadczy, jak żywe były w grodzie Priama dawne legendy i kulty, z
drugiej zaś w pyszny sposób charakteryzuje samego biskupa Pegazjosa. Ten, mimo
swej wysokiej godności kościelnej, okazywał wyraźną sympatię pogaństwu.
Wypływało to może i stąd, że w owym czasie nie było jeszcze pewne, czy nowa
religia ostatecznie zwycięży.
Do Troi przyjechał Julian w porze południowej. Pegazjos wyszedł mu na spotkanie
i dotrzymywał towarzystwa. Książę wyraził życzenie dokładnego poznania całego
Ilionu, ale był to tylko pretekst, w istocie chodziło mu o stwierdzenie, w jakim stanie
znajdują się przybytki bóstw. Oto co o tym pisze:
„Jest tam miejsce czci Hektora jako herosa, gdzie w małej kapliczce stoi jego
posąg spiżowy, a naprzeciw pod odkrytym niebem wystawiono ogromną podobiznę
Achillesa. Jeśliś miejsce to obejrzał, wiesz, rozumie się, o czym mówię. Opowieść o
tym, dlaczego przeciwstawiony Hektorowi Achilles zajmuje tam całe podniebie,
możesz usłyszeć od oprowadzających. Ja, zastawszy tam ołtarze jeszcze gorące i
niemal rozpalone, podobiznę zaś Hektora obficie namaszczoną oliwą, spojrzałem na
Pegazjosa i z lekka przekonania jego badając, spytałem:
- Co to ma znaczyć? Czyżby Iliończycy ofiary jeszcze składali?
Ten zaś na to:
- A cóż w tym dziwnego, że oddają cześć dzielnemu mężowi i ich
współobywatelowi, podobnie jak my czcimy męczenników?
Podobizna ta nie jest dobrego smaku, lecz zamiar rzeźbiarza, oceniany na tle
owych czasów, nie jest pozbawiony dowcipu.
- Chodźmy do świętego obwodu Ateny Iliońskiej! -powiedziałem.
On poprowadził z wielką ochotą, otworzył mi świątynię i, biorąc mnie niejako na
świadka, pokazał dokładnie, że wszystkie posągi są nienaruszone. A przy tym nie
uczynił nic z tego, co zwykle czynią ci ludzie z czci bogów wyzuci, tj. na swym czole
nie nakreślił, jak to oni, znaku pamięci o owym bezbożniku i nie zagwizdał sobie, jak
oni. Dwie bowiem rzeczy stanowią u nich szczyt wiedzy o bóstwie: gwizdać wobec
demonów i kreślić na czole znak krzyża...
Ten sam Pegazjos towarzyszył mi także do miejsca czci Achillesa i pokazywał mi
grób jego, również zachowany w całości (ja zaś byłem przekonany, że został on
przezeń rozrzucony!), zbliżając się doń z ogromnym szacunkiem.”
Wówczas więc, w połowie wieku IV naszej ery, Troja jeszcze miała się czym
szczycić. Potem jednak, kiedy rzymskie władztwo zaczęło się kruszyć, przyszły
znowu złe czasy. Mieszkańcy Ilionu biednieli, a na ich miasto spadały najazdy,
zniszczenia, pożary. Z początkiem średniowiecza wzgórze było już tylko ogromnym
rumowiskiem, na którym wśród drzew i krzewin pasły się kozy i owce. Wciąż jednak
rozpoznawano i wiedziano, że niegdyś wznosił się tutaj gród warowny; dlatego to
Turcy, kiedy opanowali i zasiedlili Azję Mniejszą, dali temu miejscu nazwę
„Hissarlik”, czyli Gródek.
HISSARLIK CZY BUNARBASZI
Z wszystkich przytoczonych poprzednio faktów wynika jasno: starożytni Grecy i
Rzymianie byli całkowicie przekonani, że ich Ilion wznosi się dokładnie w tym
samym miejscu, gdzie niegdyś stał gród opiewany przez Homera. Czy jednak to
przekonanie należy uznać za obowiązujące i nie podlegające żadnej wątpliwości?
Przecież można by sobie wyobrazić, że sprawy tak wyglądały: Troja Homerowa
znajdowała się na jakimś innym wzgórzu w tej okolicy; po zdobyciu i zniszczeniu
przez Achajów nigdy już nie została odbudowana w dawnym miejscu, jej natomiast
imię, Troja - Ilion, nadano zupełnie nowemu miastu, które wzniesiono właśnie na
pagórku zwanym dziś Hissarlik. Już w starożytności niektórzy historycy wysuwali
takie przypuszczenie. Co prawda, przyznać trzeba, czynili to powodowani zwykłą
zawiścią, pochodzili bowiem z miasteczek sąsiadujących z Troją i znieść nie mogli,
że królowie i cesarze właśnie tę miejscowość obsypują swymi łaskami.
Później, w czasach nowożytnych, w wieku XVIII i pierwszej połowie XIX,
ścierały się ze sobą dwa poglądy. Jedni uczeni utrzymywali, że owa Troja Homerowa
jest po prostu tworem fantazji poetyckiej i nie należy traktować zbyt poważnie i
ściśle danych topograficznych zawartych w epopei. Inni natomiast, przyznając pewną
wiarygodność opisom i wskazówkom Iliady, uważali, że odpowiadają one okolicy
położonej nieco w górze biegu Skamandra, a zwanej po turecku Bunarbaszi. Teza ta
miała szczególnie wielu zwolenników, odkąd podróżnik francuski J. B. Lechevalier,
który zwiedzał ów okręg Azji Mniejszej w latach 1785-86, stwierdził, że niedaleko
Bunarbaszi tryskają dwa źródła - zimne i gorące; przypomniano od razu, że właśnie
w Iliadzie mowa o dwóch takich źródłach, bijących w pobliżu trojańskich murów.
Poeta wspomina o nich opisując, jak to Hektor ucieka przed ścigającym go
Achillesem:
„Tak przybyli do dwóch pięknych zdrojów, skąd wypływa Skamander w wiry
obfitujący. W jednym źródle płynie woda ciepła, wokół zaś para się unosi, jakby
ogień tam płonął; drugie zaś nawet w lecie podobne jest do gradu lub śniegu
zimnego, albo i do lodu. Nad tymi dwoma źródłami były szerokie płuczki, dobre,
kamienne; tam wspaniałe szaty prały piękne żony i córki Trojan w czasie pokoju, nim
przybyli synowie Achajów.”
Zgodność poetyckiego opisu sprzed wieków ze stanem faktycznym wydawała się
całkowicie przekonywająca. Przez lat kilkadziesiąt prawie wszyscy uczeni europejscy
jednomyślnie oznaczali Bunarbaszi jako Troję Homera. Wiarogodności twierdzeniom
Lechevaliera przydawały też jego mapy; dopiero później okazało się, że autor kreślił
je nader swobodnie.
W lecie roku 1868 przybył w te okolice Henryk Schliemann; była o nim już mowa.
Wiedziony tęsknotą ujrzenia na własne oczy miejsc, gdzie walczyli i umierali jego
ulubieni bohaterowie, natychmiast podążył do Bunarbaszi. Przekonał się jednak ze
zdumieniem, że mapy Lechevaliera niezbyt zgadzają się z terenem. Wykrył też, że
źródeł tryska tutaj dużo więcej niż dwa, bo aż czterdzieści, i w dodatku żadne z nich
nie jest gorące! Dalej: odległość pomiędzy Bunarbaszi a Hellespontem wynosi w
prostej linii ponad dwadzieścia kilometrów. A tymczasem wskazówki w Iliadzie
dowodzą, że droga z Troi do obozu Achajów nad morzem nie mogła być zbyt daleka.
Wynosiła co najwyżej kilka kilometrów, nieraz bowiem w ciągu jednego dnia
bohaterowie, wojska i posłowie przemierzali równinę parokrotnie.
Wszystkie te okoliczności przekonały Schliemanna, że Bunarbaszi w żadnym
wypadku nie może być Troją epopei. Aby jednak nie zaniedbać niczego i odeprzeć
wszelkie ewentualne zarzuty, wynajął Schliemann miejscowych chłopów. Wykopali
oni głębokie doły w stu rozmaitych miejscach tej okolicy. Wszędzie dobywano
wyłącznie czystą ziemię i na niewielkiej już głębokości natrafiono na rodzimą skałę.
Tylko w jednym punkcie, na południowym skłonie wzgórza, znalazły się resztki
jakiejś małej, umocnionej osady. Drobne ułomki naczyń glinianych pochodziły z
czasów już po Aleksandrze Wielkim, nie było zaś najmniejszych śladów starszego
budownictwa. Późniejsze badania wykazały, że leżało tam miasteczko Gergis, rozwijające
się dopiero w okresie późnogreckim i rzymskim.
Skoro więc Bunarbaszi nie mogło wchodzić w rachubę jako Troja Homera,
Schliemann zaczął systematycznie badać wszelkie wyniosłości po obu stronach rzeki
Skamander. Posuwał się stale w dół jej biegu, ku Hellespontowi. Żadne jednak
poszukiwania nie dały pomyślnych rezultatów, póki nie stanął na wzgórzu Hissarlik.
Tutaj zgadzało się wszystko: odległość od Hellespontu - nieco ponad cztery
kilometry; samo usytuowanie w widłach dwóch rzek; wreszcie i fakt, że w tym
miejscu kwitnęło to Ilion, które odwiedzał Aleksander Wielki i Rzymianie; liczne
zabytki, dobywane na Hissarliku przy różnych okazjach, dowodziły tego ponad
wszelką wątpliwość.
Prawie połowa wzgórza stanowiła wówczas prywatną własność Anglika Franka
Calverta. Własnymi rękami wygrzebał on z gruzów i ziemi niejeden fragment rzeźb,
które zdobiły Ilion greckie i rzymskie. Calvert, jak zresztą kilku innych uczonych w
Europie, był zdania, że Troja Homera nie mogła leżeć w okolicach Bunarbaszi;
twierdził, że szukać jej trzeba tu, na Hissarliku, pod rumowiskami z czasów
późniejszych. Jednakże nie miał ani pieniędzy, ani też dość entuzjazmu, by
przystąpić do systematycznych poszukiwań. Dopiero dzięki bogactwom
Schliemanna, a nade wszystko dzięki jego zapałowi i umiłowaniu przeszłości,
odsłonięto spod narosłych w ciągu stuleci warstw owe potężne mury obronne, które
przez tyle lat odpierały ataki Achajów.
ZŁOŻA DZIEJÓW TROI
Wstępne prace na wzgórzu rozpoczął Schliemann już w kwietniu roku 1870, ale do
właściwych wykopalisk mógł przystąpić dopiero po uzyskaniu zezwolenia rządu
sułtańskiego, we wrześniu roku 1871. Odtąd przeprowadził na Hissarliku siedem
większych kampanii wykopaliskowych, aż do roku 1890. W ostatnich współpracował
z nim niemiecki architekt Wilhelm Dörpfeld, który po śmierci Schliemanna (grudzień
roku 1890) kopał tu jeszcze w latach 1893 i 1894. Potem przez dłuższy czas nikt nie
zajmował się Hissarlikiem bezpośrednio, póki w roku 1932 nie przybyła wielka i
świetnie wyposażona ekspedycja amerykańska. W latach 1932-38 przeprowadziła
ona siedem kampanii wykopaliskowych, każda po trzy-cztery miesiące, pod
kierunkiem W. T. Sempla i C. W. Blegena.
Łącznie więc prace archeologiczne na wzgórzu Hissarlik trwały szereg lat i były
prowadzone z wręcz pedantyczną skrupulatnością, zwłaszcza te, którymi kierował
Blegen. Historię tych odkryć przedstawiono w książkach naukowych i popularnych
już wielokrotnie; nas interesują tylko ostateczne rezultaty. Stawiamy bowiem
pytanie: Co można powiedzieć, na podstawie wszystkich dostępnych dziś danych, o
dziejach osadnictwa na wzgórzu w widłach Skamandra i Symoejsu?
Pierwsze trwałe siedziby ludzkie powstały tutaj już około roku 3000 przed naszą
erą. Odtąd wzgórze było zamieszkane nieprzerwanie przez osiemnaście wieków, aż
mniej więcej do roku 1200 przed naszą erą. Oczywiście, w ciągu tak długiego okresu
osada przeżywała bardzo różne koleje losu; warto sobie uzmysłowić, że to szmat
czasu prawie dwa razy dłuższy od istnienia naszej państwowości! Osada rozkwitała,
bywała niszczona przez pożary i trzęsienia ziemi, nękana napadami nieprzyjaciół.
Życie jednak nie zamierało tu nigdy. Na gruzach zburzonych domów i murów
natychmiast powstawały nowe osiedla; wznosiła je albo ludność ocalała, albo też
sami zdobywcy. Ciągłości zabudowy wzgórza Hissarlik przez osiemnaście wieków
nic nie zdołało przerwać.
Wzgórze rosło, bo wciąż nowa warstwa gruzów układała się na warstwach
dawnych. W niektórych miejscach grubość owych resztek ludzkich siedzib wynosi
kilkanaście metrów ponad poziom skały rodzimej! Tak więc, jeśli kroimy wzgórze
pionowym przekopem, odsłaniamy złoża wiekowych osadów. Wprawne oko
odróżnia je łatwo. Każda bowiem warstwa, a zatem każdy okres, ma właściwy sobie
sposób budowania domów, odmienny kształt naczyń glinianych, ulubiony styl ozdób;
w gruzach znajduje się też setki przeróżnych drobnych przedmiotów, które potrafią
wiele powiedzieć znawcom. Od roku około 3000 do około 1200 przed naszą erą
można wyodrębnić siedem warstw zasadniczych. Numeruje się je licząc od dołu, to
jest od najstarszej; każda zaś warstwa dzieli się jeszcze na kilka podwarstw.
Dopiero około roku 1200 przed naszą erą spadła na gród nad Skamandrem
katastrofa wielka i w skutkach swych zgubna. Miasto ówczesne - zwane
archeologicznie warstwą VII A - całkowicie zniszczył groźny nieprzyjaciel. Ci z
mieszkańców, którzy ocaleli, próbowali jeszcze odbudować się na zgliszczach i
ruinach. Było to jednak osiedle tak małe i ubogie, że wkrótce zajął je całkiem obcy
lud o niskiej cywilizacji. Zresztą nowi przybysze nie siedzieli tu długo. Wzgórze
opustoszało zupełnie, nikt już nie budował na nim domów. Nowe życie zakwitło tutaj
dopiero około roku 700 przed naszą erą. Powstało wówczas miasteczko greckie, które
uznało się za spadkobiercę imienia i chwały dawnego. To właśnie miasteczko gościło
króla Aleksandra Wielkiego, po nim zaś inne sławne osobistości - aż po cesarza
Juliana.
Taki jest najogólniejszy obraz dziejów Troi, odczytany ze złóż zalegających
warstwami na wzgórzu w widiach Skamandra i Symoejsu. Którą jednak z siedmiu
warstw łączyć by można z wydarzeniami opisywanymi w Iliadzie!
OD TROI PIERWSZEJ DO SZÓSTEJ
Pierwsze osiedle na wzgórzu, Troja I, istniało lat kilkaset, mniej więcej od roku
3000 do około 2500 przed naszą erą. Składało się z kilkunastu domów różnej
wielkości, już jednak otoczonych wspólnym murem obronnym. Fragmenty murów,
podobnie jak i domów, były z kamieni, ściany zaś z niewypalanej cegły; grubość u
dołu wynosiła miejscami do trzech metrów. Od południa otwierała się brama; broniły
jej dwie duże wieże. Mieszkańcy Troi I posługiwali się głównie narzędziami
kamiennymi, ale znali już miedź. Ogromną niespodzianką było odkopanie - w tak
wczesnej warstwie! - płyty kamiennej zdobionej płaskorzeźbą; przedstawia ona
głowę ludzką, twarzą zwróconą ku widzowi. Nie znano natomiast w Troi I koła
garncarskiego. Naczynia gliniane przeważnie malowano na czarno, rzadziej na
brązowo lub czerwono. Jeśli chodzi o drobne przedmioty, to najwięcej znajduje się
kościanych igieł i grzebieni, a także małych, kamiennych figurek.
Troja II stanowi kontynuację kultury poprzedniej. Zbudowano wówczas potężny
mur obronny. U dołu materiałem są niewielkie kamienie, mur jest skośny; na tej
podbudówce wznosiła się prostopadła ściana z surowych cegieł i belek. Było kilka
bram, których strzegły występujące do przodu wieże. Wewnątrz miasta znajdował się
wydzielony okrąg, również otoczony murem; stal tu niewątpliwie dom władcy. W
tym wewnętrznym okręgu natrafiono na ślady obszernych budowli. Głównym
pomieszczeniem każdej z nich była duża, prostokątna sala, do której wchodziło się
przez przedsionek. W jednej z sal zachowały się jeszcze resztki okrągłego ogniska na
podmurówce. Wyroby ceramiczne Troi II to rozwinięcie typów znanych tu poprzednio,
ale do ich wytwarzania używano już kola garncarskiego. Naczynia są bogaciej
zdobione, a kształty ich różnorodniejsze. Kamienne, czasem kościane lub gliniane
figurki przypominają także znajdowane w licznych krainach Bliskiego Wschodu.
Zresztą cała kultura Troi I i II ma dużo powiązań z wielkimi ośrodkami cywilizacji w
Azji Mniejszej, a nawet w Mezopotamii. Broń i narzędzia są, jak i poprzednio,
kamienne; miedź wykazuje nieznaczną domieszkę cyny.
Troja II, a raczej jej władcy, była miastem niezmiernie bogatym. Właśnie w tej
warstwie odkrył Schliemann bezcenne skarby, schowane w grubych ścianach domu:
łańcuchy, kolczyki, naczynia, wisiorki - samo złoto i srebro.
Dlaczego ulokowano te skarby w skrytce? Dlaczego nikt nie wrócił po nie?
Oczywiście, musiało na to wpłynąć jakieś wielkie niebezpieczeństwo. Na Troję II
spadła straszliwa katastrofa; świadczą o tym ślady ogromnego pożaru. Czy
spowodowali go najeźdźcy? Temu przeczyłby fakt, że następna warstwa nie
wykazuje odmienności kulturowej. Przeciwnie, wszystko dowodzi, że to ten sam lud
kontynuuje te same formy życia społecznego. Wysunięto więc przypuszczenie, że
Troja II upadła skutkiem walk wewnętrznych. Być może, że to ludność podległa,
zamieszkała u stóp grodu, wystąpiła przeciw władcy, opanowała i zniszczyła jego
siedzibę. Władca, lub ktoś z jego rodziny, zdołał ukryć skarby w murach domu, ale
prawdopodobnie zginął wraz ze swymi bliskimi. Właśnie dlatego nikt nie dowiedział
się o kosztownościach i pozostały one w schowku przez czterdzieści wieków, póki
nie natrafił na nie Schliemann.
Jak wiadomo, sam Schliemann był przekonany, że odnalazł skarby króla Priama.
Sądził bowiem, że Troja II to właśnie ów gród opiewany w epopei Homera, a ślady
pożaru to skutki zdobycia miasta przez Achajów. Udoskonalone dziś metody
archeologicznej datacji wskazują, że Troja II upadła około roku 2200 przed naszą erą,
czyli jakieś tysiąc lat przed tradycyjną datą wojny trojańskiej. W żadnym więc
wypadku ta warstwa nie może być miastem, w którego murach przebywała piękna
Helena.
Zaraz po zniszczeniach Troję II odbudowano i nadal rozwijała się tam podobna
kultura. Jej twórcą i nosicielem była niewątpliwie ta sama grupa etniczna, co i
poprzednio. Początkowo jednak nastąpiło jakby pewne załamanie się i regres. Domy
klecono niedbale, mury - jeśli w ogóle istniały - były słabe, zabudowania wznoszono
bez żadnego ładu. Ludność cechowała się nie tylko ubóstwem, ale i niechlujstwem.
Jednakże w miarę upływu czasu obraz zmienia się na lepsze; ten stały rozwój można
doskonale obserwować w warstwach Troi III, IV, V.
Ale gdzieś około roku 1800 przed naszą erą zaczyna się dziać coś dziwnego. Stara
kultura, której dzieje śledziliśmy nieprzerwanie od około roku 3000 przed naszą erą,
poprzez pięć kolejnych Warstw, dość szybko ustępuje miejsca cywilizacji zupełnie
odmiennej! Powstające teraz miasto, które zwiemy Troją VI, różni się od pięciu
poprzednich w sposób zasadniczy. Jest przede wszystkim znacznie większe, prawie
dwukrotnie. Jego mury obronne są potężne, układane z regularnych warstw dobrze
obrobionych bloków, a nie ze stosunkowo małych kamieni, jak w każdej z warstw
wcześniejszych. Wysokość murów była różna, zależnie od terenu, miejscami
wynosiła nawet kilkanaście metrów, szerokość zaś w części górnej przeważnie trzy
metry. Oczywiście, zachowały się jedynie partie niższe, dużo grubsze, budowane
skośnie, systemem szkarpowym - podobnie jak w epokach poprzednich. Również i
domy Troi VI były okazalsze i większe niż w warstwach wcześniejszych. Niestety,
przetrwały ślady tych tylko, które przylegały do murów obronnych. A tymczasem
wszystko wskazuje na to, że wewnątrz murów było kilka platform, stopniami
wznoszących się ku szczytowi wzgórza, ku świątyni i pałacowi władcy. Stamtąd to
rozchodziły się drogi ku czterem głównym bramom. Ale właśnie owe wyższe
platformy ścięto i /niwelowano w czasach grecko-rzymskich, kiedy wyrównywano
powierzchnię wzgórza pod nowe budowle.
Jednakże nie tylko wielkość i monumentalność architektury świadczy o dokonaniu
się głębokiej przemiany w kulturze Troi. Jeszcze wymowniejszym dowodem jest
ceramika, a więc kształty, technika wyrobu i ozdoby naczyń glinianych. Można
wyróżnić w Troi VI aż dziewięćdziesiąt osiem typów rozmaitych naczyń, ale z nich
zaledwie osiem dałoby się uznać za kontynuację tych, które występowały w Troi I-V.
Natomiast dziewięćdziesiąt typów to wzory całkowicie nowe i tutaj dotychczas nie
znane. Co może jeszcze ciekawsze, ceramika Troi VI wykazuje uderzające podobieństwo
do tej, która w tym samym czasie pojawia się na ziemiach Hellady. Trzeba
zaś wyraźnie zaznaczyć, że podobieństwo to nie jest wynikiem zapożyczeń,
naśladownictwa, wymiany handlowej (choć taka istniała), lecz prostym skutkiem
identycznej techniki wytwarzania oraz stosowania tych samych wzorów zdobniczych.
Wreszcie jeszcze jedna nowość, ważna i znamienna: oto w Troi VI pojawia się
koń. Dotychczas zwierzęcia tego nie znano ani tu, ani też w innych rejonach
Bliskiego Wschodu i Hellady. O tym, że w Troi VI hodowano konie, świadczą dość
licznie znajdowane ich kości. Posługując się zaś analogiami z innych krajów
ówczesnego świata, możemy z całą pewnością twierdzić, że konie służyły prawie
wyłącznie za środek pociągowy dla rydwanów bojowych. Ani bowiem wówczas, ani
też długo potem nie używano koni do jazdy wierzchem. Natomiast rydwany bojowe
stanowiły w drugim tysiącleciu przed naszą erą główny trzon uderzeniowy
wszystkich wojsk. Do pracy zaś na roli i do transportu służyły woły i osły.
Przytoczone tu dane prowadzą do wniosku, że Troję VI wzniósł i zamieszkiwał
jakiś lud różniący się zasadniczo od tego, który budował na wzgórzu miasta
poprzednie. Ten nowy lud znalazł się w dolinie Skamandra gdzieś około roku 1800
przed naszą erą i pokonał dotychczasowych jej panów zapewne dzięki temu, że
dysponował nową, nieznaną bronią i taktyką; walczył z wozów bojowych ciągnionych
przez konie.
Kim byli owi przybysze? Jakim mówili językiem? Z jakimi ludami łączyło ich
pokrewieństwo? Na te pytania odpowiedzi dać nie potrafimy, bo wykopaliska w Troi
nie przyniosły żadnych zabytków pisanych. A bez nich wszelkie, choćby i
najbogatsze przedmioty kultury materialnej są nieme. Owszem, dają one pewne
wyobrażenie o poziomie życia, pozwalają przypuszczać, kiedy rozwijała się i upadała
badana cywilizacja, pozostaje wszelako kartą białą to, co zawsze w takich wypadkach
jest najbardziej interesujące: język, przynależność etniczna, ustrój, wierzenia.
Zwróćmy jednak uwagę na fakt, który wskazaliśmy przed chwilą: kultura Troi VI,
zwłaszcza jej ceramika, odznacza się uderzającym podobieństwem do kultury
ówczesnej Hellady. Otóż wiadomo na pewno, kto wtedy zamieszkiwał tę krainę: byli
to Grecy, a raczej pierwsza fala plemion greckich, czyli - wielokrotnie już tu
wymieniani - Achajowie. Zaczęli oni napływać do Hellady środkowej i południowej
w wieku XVIII przed naszą erą, równocześnie zatem z pojawieniem się nad
Skamandrem ludu, który stworzył Troję VI. Czy wynikałoby stąd, że mieszkańcami
tego miasta było plemię spokrewnione z Achajami, a więc - greckie? Są dziś uczeni
uważający to za wysoce prawdopodobne. Wszelkie zaś różnice pomiędzy kulturą
achajską w Helladzie a trojańską dałoby się wyjaśnić tym po prostu, że podłoże w
obu wypadkach było odmienne. Wszystko to jednak musi pozostać wyłącznie
hipotezą. Pewne jest tylko tyle, że zarówno Achajowie, jak i założyciele Troi VI
przybyli do swoich nowych siedzib na fali tej samej wielkiej wędrówki ludów, ich
zaś kultura materialna wykazuje uderzające zbieżności.
TROJA SIÓDMA
Niedługo po roku 1300 przed naszą erą na Troję VI, miasto potężne i bogate,
spadła straszliwa, nagła katastrofa: silne trzęsienie ziemi. Runęły domy, w wielu
miejscach popękały mury obronne i rozpadły się ich górne części, gdzieniegdzie zaś
wybuchały pożary. Jednakże, jak się zdaje, ofiar w ludziach nie było;
prawdopodobnie poprzedziło katastrofę jakieś lekkie drżenie ziemi i mieszkańcy
mogli opuścić swe domy na czas.
Natychmiast po kataklizmie pracowita ludność przystąpiła do odbudowy; tak na
gruzach Troi VI powstało miasto określane przez archeologów jako Troja VIIA. Pod
względem kultury jest to oczywiście prosta kontynuacja okresu poprzedniego. Rzecz
jasna, nie od razu udało się naprawić wszystkie szkody, nie od razu też osiągnięto
dawny dobrobyt. Chociaż pewne obniżenie się stopnia zamożności jest widoczne w
wielu dziedzinach, rany goiły się szybko. Troja VIIA z pewnością nie tylko by
dorównała Troi VI, ale i prześcignęła ją poziomem życia, gdyby nie to, że los
pozwolił pracować w pokoju zaledwie dwóm generacjom mieszkańców. Niedługo
przed rokiem 1200 przed naszą erą uderzył w coraz piękniej rozkwitające miasto cios
śmiertelny. Tym razem zadała go nie natura, lecz ręka ludzka. W mury grodu wdarł
się wróg niosąc zniszczenie, śmierć, pożogę. Do dziś świadczą o tym liczne ślady: w
domach, na ulicach, u stóp murów znaleziono szkielety ludzi, którzy zginęli śmiercią
gwałtowną i którym nie miał już kto sprawić pogrzebu; wszystkie domy obrabowano,
później zaś spalono.
Ale wykopaliska przyniosły jeszcze jedno zdumiewające odkrycie. Oto w ostatnim
okresie życia Troi VIIA powstało w murach miasta, gdzie tylko się dało, gdzie tylko
było nieco wolnej przestrzeni, wiele małych domków; w każdym z nich, nawet w
najmniejszych, znajdował się pod podłogą magazyn żywności, zwykle
przechowywanej w ogromnych dzbanach glinianych. Wytłumaczenie tego faktu
może być tylko jedno: gród musiał dać schronienie znacznie większej liczbie
mieszkańców niż w czasach normalnych, i musiał też zapewnić im żywność;
widocznie wokół murów znajdował się nieprzyjaciel!
Tak więc Troja VIIA upadła po długim oblężeniu, zdobyta i zniszczona przez
wroga. Miasto owo leżało w północno-zachodnim kącie Azji Mniejszej, dokładnie
tam, gdzie Homer i wszyscy po nim Hellenowie umieszczali Ilion, gród Priama,
zdobyty po dziesięcioletnim oblężeniu przez wojska Achajów pod wodzą
Agamemnona. Czy nie wydaje się to wyraźnym dowodem, że podanie o wyprawie
trojańskiej ma jednak jakieś jądro prawdy historycznej?
Można wskazać na jeszcze inną zastanawiającą zbieżność, a mianowicie na
kwestię chronologii. O tym zagadnieniu wspomnieliśmy już poprzednio w paru
słowach, tu zaś wypada omówić je nieco szerzej. Starożytni pisarze, jak wiemy,
zastanawiali się bardzo często nad tym, kiedy to właściwie toczyła się wojna
trojańska. Nie mieli jednak żadnych danych, by na to pytanie odpowiedzieć z całą
pewnością: żadnych dokumentów, kronik, napisów. Widzieliśmy, że w tej sytuacji
niektórzy z Hellenów zwracali się po radę do egipskich kapłanów. Inni polegali na
własnych siłach. Budowali systemy chronologiczne na „genealogiach”, czyli na
rodzimej tradycji niektórych wielkich rodów greckich, wywodzących się od
bohaterów spod Troi. Tak na przykład, jak pamiętamy, królewski dom macedoński
uważał za swego przodka samego Achillesa. Wciągnięto też do studiów inne środki
pomocnicze, jak bardzo starą i wiarygodną listę królów Sparty. Łącząc i kombinując
te rozmaite wskazówki, dochodzono do dat rozbieżnych wprawdzie, ale niezbyt od
siebie odległych, bo wahających się w granicach od roku 1334 do 1136 przed naszą
erą. Najczęściej przyjmowano datę podaną przez wybitnego uczonego Eratostenesa,
który żył w Aleksandrii w wieku III przed naszą erą. Ustalił on, że zdobycie Troi
przypada na rok (według obecnej rachuby) 1184 przed naszą erą.
Zapewne, nam wydawać się może, że są to różnice ogromne i wobec tego cały
sposób obliczeń nic nie jest wart. Należy jednak pamiętać, że pewien rozrzut
czasowy wynikał już z samej metody. Liczono bowiem pokoleniami, czyli
dochodzono, ile to pokoleń wstecz od jakiegoś wypadku, na przykład od pierwszej
Olimpiady, zdobyte zostało miasto Priama. Nie było zaś zgody, ile lat przyjąć jako
okres rozkwitu jednego pokolenia. Niektórzy zakładali, że wynosi on lat trzydzieści,
inni zaś, że czterdzieści. Już przy dziesięciu pokoleniach dawało to sto lat różnicy.
Można więc tylko z uznaniem stwierdzić, że orientacyjne daty upadku Troi, choć
określone na podstawie tak nikłych przesłanek, są u wszystkich uczonych greckich
zbliżone do siebie. Data zaś wyznaczona przez Eratostenesa jest wręcz zdumiewająco
bliska tej, którą dziś przyjmuje archeolog jako datę zniszczenia Troi VIIA: nieco
przed rokiem 1200.
PRAWDZIWE FUNDAMENTY TROI
To prawda, że nawet w okresie swej największej świetności osada na Hissarliku
nie mogła być tak wspaniała i rozległa, jak wynika ze wzmianek w Iliadzie. Rzecz to
jednak zrozumiała, że poezja epicka podniosła w wyższe rejony przedmiot swych
pieśni: skoro Achajowie oblegali ów gród przez lat dziesięć, musiał on być
wyjątkowo potężny i ludny!
W istocie zarówno Troja VI, jak i VIIA były przede wszystkim zamkami, a nie
miastami. W obrębie murów obronnych znajdowało się tylko kilkadziesiąt domów,
łączna zaś liczba ich stałych mieszkańców nie mogła przekraczać kilkuset głów.
Gdyby nawet założyć, że w czasie oblężenia żyło wewnątrz murów dziesięć razy
więcej ludności, to i tak nigdy nie dojdziemy do liczby kilkudziesięciu tysięcy Trojan
i ich sojuszników, którą by trzeba przyjąć wierząc całkowicie Homerowi. Troja
historyczna była przede wszystkim siedzibą władcy, jego rodziny i dworu. Poddani -
rolnicy, rybacy, rzemieślnicy - mieszkali u stóp zamku, na równinie Skamandra, na
wzgórzach w głębi lądu, nad samym morzem. Oddawali panom grodu owoce swej
pracy, otrzymując w zamian obronę przed napadami sąsiadów i piratów.
Okolice Troi były żyzne. Sprzyjały zresztą nie tylko rolnictwu, lecz i pasterstwu.
Szczególnie słynęli Trojanie z hodowli koni; dlatego to w Iliadzie bardzo często
noszą przydomek „hippodamoi”, co w języku poezji oznacza: poskromiciele, a w
gruncie rzeczy po prostu: hodowcy koni. Na pewno też źródłem znacznych bogactw
były dla Trojan rozmaite rzemiosła, zwłaszcza tkactwo. Jak dalece rozwinęło się ono
tutaj i rozpowszechniło, świadczy ogromna ilość małych ciężarków używanych do
obciągania tkaniny rozpiętej na krosnach; znaleziono ich wśród gruzów setki i
tysiące. Handel trojański sięgał nawet za morze; w okresie Troi VI i VIIA
niezmiernie żywe kontakty utrzymywano z krajami Hellady podległymi Mykenom.
Największe jednak bogactwo Troi, prawdziwy fundament jej znaczenia i sławy,
stanowiło samo położenie grodu. Było to przecież miejsce, które strzegło cieśnin
wiodących ku Morzu Czarnemu i zarazem drogi prowadzącej przez wąski Hellespont
z półwyspu Azji Mniejszej na kontynent Europy. A więc władcy Troi mieli w swym
ręku kontrolę nad skrzyżowaniem dwóch wielkich, naturalnych szlaków handlowych;
gołym okiem mogli śledzić ruch każdego okrętu i każdej karawany. Oczywiście w
owych odległych czasach nie było jeszcze w tych okolicach stałego,
zorganizowanego handlu; były jednak częste wyprawy śmiałych żeglarzy, a sąsiednie
ludy wymieniały swe produkty. Nie znano też jeszcze pieniądza w postaci monety,
można jednak było pobierać daninę od przyjeżdżających w formie części ich
towarów. Daninę tę, od każdego okrętu przepływającego cieśninę, od każdej
karawany, przeprawiającej się przez Hellespont, składano, jak się wydaje, poniekąd
dobrowolnie, niby to jako dar dla panów zamku.
Przypomnijmy, że już w warstwie bardziej starej, bo w gruzach Troi II, odkryto
ogromne skarby. O ileż większe musiały znajdować się w Troi VII, która była
miastem i rozleglejszym, i zasobniejszym! Dlatego właśnie Troję VIIA zdobywcy
splądrowali bardzo dokładnie.
Tyle może powiedzieć o przeszłości Troi historyk na podstawie wykopalisk.
Zwróćmy się obecnie do poematu o wojnie trojańskiej, do Iliady. Jakież tam
znajdziemy wiadomości o dziejach grodu, pod którego murami toczyły się
długotrwałe walki?
ROZMOWA ENEASZA Z ACHILLESEM
Epopeja często wspomina o historii Troi, o królach tego grodu oraz ich czynach.
Jednakże są to wzmianki rozproszone, nikłe, przypadkowe. Najdłuższą zwartą
opowieść znajdziemy w dwudziestej księdze Iliady. Przedstawia tam poeta taką
scenę:
Wśród bitwy na błoniu stanęli naprzeciw siebie dwaj znakomici bohaterowie.
Eneasz wystąpił przed szeregi Trojan, Achilles zaś Achajów. Nim jednak zmierzyli
się orężem, obaj ci rycerze, wzorem wszystkich wojowników owych czasów oraz
niektórych polityków naszego wieku, przez długą chwilę pokrzykiwali >na siebie.
Achilles lżył przeciwnika i wychwalał swoją dzielność, Eneasz zaś sławił swój ród.
Achilles wołał:
- Eneaszu, czemuż to taką drogę przemierzyłeś przez ciżbę, żeby tutaj stanąć?
Może serce ze mną każe ci walczyć? Może spodziewasz się, że dzięki temu będziesz
kiedyś panował nad Trojanami, co konie ujarzmiają? Że cześć ci przypadnie, jaką
Priam ma dzisiaj? Ale choćbyś mnie nawet trupem położył, Priam i tak nie da ci tej
nagrody, bo ma przecież synów! A on sam silny jest jeszcze i nie bezrozumny.
Czyżby Trojanie wyznaczyli ci kawał ziemi, najlepszy ze wszystkich, dobry i do
sadzenia winorośli, i do orki, żebyś go uprawiał, jeśli mnie zabijesz? Lecz ja myślę,
że łatwo ci to nie przyjdzie! I to jeszcze powiem, że już raz przegnała cię ta moja
włócznia! A może nie pamiętasz, jak ścigałem cię precz od wołów - sam wtedy byłeś
- na wierzchołkach Idy? Biegłem szybko na rączych nogach, a ty nigdzie nie
zboczyłeś, w dół uciekając. Schroniłeś się w Lyrnessos. Zniszczyłem to miasto,
kiedym na nie uderzył z pomocą Ateny i Zeusa. Pognałem stamtąd branki, wolność
im zabrałem. Ale ciebie Zeus wtedy zachował i bogowie inni. Myślę jednak, że teraz
cię nie ocali, choć tobie może tak się wydaje! Dlatego to ci zapowiadam: cofnij się,
odejdź na tyły, nie stawaj mi naprzeciw, nim cię spotka coś złego. Bo i głupi
zrozumie, kiedy już za późno!
Odpowiedział mu na to Eneasz:
- Synu Peleusa, nie myśl sobie, że nastraszysz mnie gadaniem, jak małego chłopca!
Bo i ja dobrze umiem rzucać wyzwiska i obelgi! Znamy wzajem swój ród, znamy
rodziców, bośmy słyszeli dawne opowieści od ludzi. Ale na własne oczy anim ja nie
widział twoich, ani ty moich. Mówią, żeś synem wspaniałego Peleusa, a że matką
twoją jest Tetyda, morska nimfa o pięknych włosach. Dziś ci lub tamci rodzice będą
opłakiwać śmierć miłego syna. Bo wcale mi się nie zdaje, żebyśmy mogli stąd odejść
godząc w siebie tylko słowem dziecinnym. A może chciałbyś coś więcej usłyszeć i
dobrze poznać mój ród, sławny wśród ludzi?
Otóż władca chmur Zeus najpierw zrodził Dardanosa. On to założył Dardanię. Bo
święte Ilios jeszcze nie stało na równinie, miasto pięknie mówiących ludzi.
Mieszkano u stóp góry Ida, gdzie tryska wiele źródeł. Dardanos zaś zrodził syna. Był
nim król Erychtonios, najbogatszy wśród wszystkich śmiertelnych. Trzy tysiące jego
koni pasło się na bagnistych łąkach. Były to same klacze, dumne ze swych
młodziutkich źrebiąt. Wicher północny Boreasz pokochał je, gdy ujrzał, jak ganiają
po pastwisku. Przybrał postać ogiera o czarnej grzywie i tak je pokrył. One poczęły i
wydały dwanaście źrebiąt. Te, kiedy pędziły po życiodajnej ziemi, mogły galopować
po wierzchołkach kłosów, a żaden z nich nawet się nie ugiął. Kiedy zaś biegły po
grzbiecie szerokiego morza, szły samym szczytem załamujących się fal pienistych!
Erychtonios zrodził jako władcę Trosa. Ten miał trzech synów. Byli to: Ilos,
Assarak i bogom podobny Ganimedes, najpiękniejszy z ludzi śmiertelnych. Toteż
wzięli go bogowie, aby służył Zeusowi jako podczaszy. Wzięli go właśnie dla jego
urody, aby mieszkał z niebianami. Ilos zaś zrodził syna wspaniałego, Laomedonta, a
ten Tytona i Priama. Natomiast Assarak miał Kapysa, ten zaś Anchizesa. Ja jestem
synem Anchizesa, Hektor zaś Priama!
Szczycę się bardzo, że z takiego rodu pochodzę i że taka krew we mnie płynie. Ale
Zeus sam daje i odbiera ludziom dzielność, jak mu się podoba, bo on najpotężniejszy
ze wszystkich. Zresztą, dosyć już tego! Nie rozprawiajmy dłużej niby dzieci, stojąc
tak wśród bitewnego szyku. Wiele możemy wzajem na siebie obelg rzucić. Nawet
okręt o stu wiosłach nie pomieściłby ich wszystkich. Obrotny jest język ludzki, słów
wszelakich w nim mnóstwo. Błonie mowy szerokie z każdej strony. Jakie słowo
powiesz, takie też usłyszysz w zamian. Ale czyż to musimy się spierać i kłócić, stojąc
naprzeciw siebie jak kobiety? Te, gdy się powadzą o rzecz serce jątrzącą, złorzeczą
sobie na środku ulicy, prawdę mówiąc i kłamstwa. Bo gniew i do tego skłania. Skoro
chcę walczyć, nie odwiedziesz mnie gadaniem! Dalej więc, zmierzmy się teraz
włóczniami o spiżowych ostrzach!
Rzekł i z całej siły cisnął długą włócznię. Od tego ciosu ogromna tarcza Achillesa
aż zadudniła głucho.
Tak rozpoczął się pojedynek. Przyniósłby on Eneaszowi śmierć niechybną, gdyby
w ostatniej chwili nie zjawił się Posejdon. Bóg zaćmił oczy Achillesa, samego zaś
Eneasza uniósł w górę. Postawił go daleko, w innym miejscu bitwy toczącej się na
szerokim błoniu.
Jest oczywiste, że twórca tej pieśni Iliady stara się przedstawić Eneasza jak
najkorzystniej. Już sama myśl, by zmierzyć się z Achillesem w pojedynku, dowodziła
niemałej odwagi. O sile zaś i sprawności Eneasza świadczyło to, że zdołał zadać
Achillesowi kilka ciosów. To prawda, że ostrze nie przebiło zbroi, ale była ona
przecież dziełem samego boga Hefajstosa! Spokojna odpowiedź Eneasza na urągliwe
słowa Achillesa również godna jest wysokiej pochwały. Toteż, według poety,
bogowie bardzo cenili syna Anchizesa. Posejdon, gdy przybywa mu z pomocą,
mówi:
- Eneasz zawsze składał ofiary bogom. Jest mu przeznaczone, by zachował życie i
by nie zginął doszczętnie ród Dardanosa. Zeus bowiem miłował Dardanosa nade
wszystkie swoje dzieci, ile ich miał ze śmiertelnymi niewiastami, od dawna zaś
nienawidzi rodziny Priama. Toteż Eneasz będzie kiedyś władał Trojanami, a po nim
synowie jego synów!
Poeta, który włożył w usta Posejdona słowa tej treści, musiał mieć na oku pewien
cel szczególny. Pragnął zaskarbić sobie łaski możnego rodu panującego wówczas nad
ziemią trojańską, a wywodzącego się właśnie od Eneasza. Stare podanie rodowe
zapewne głosiło:
Wprawdzie Troja upadła, a przeklęty ród Priama wymordowali zdobywcy,
pozostały jednak w okolicy resztki dawnych mieszkańców. Rządy nad nimi objął
Eneasz, ostatni potomek Dardanosa. Odtąd bez przerwy władają tu Eneadzi!
Wynika stąd, że ta pieśń Iliady powstała stosunkowo późno. Dziś przyjmuje się
najczęściej, że ułożono ją w wieku VII przed naszą erą, czyli przynajmniej w sześćset
lat po upadku Troi. Na wzgórzu nad Skamandrem stały już wtedy domostwa
greckiego miasteczka Ilion. Czy istotnie uchowały się w okolicach Troi rodzinne
tradycje sięgające czasów przed wiekiem XII, orzec trudno. Ale doczepianie swej
genealogii do imion wielkich bohaterów mitycznych było, jak już mówiliśmy, bardzo
powszechne w domach arystokratycznych.
Mógłby więc nasunąć się wniosek, że owa opowieść o rodzie Dardanosa i o
władcach trojańskiej krainy jest po prostu zwykłym poetyckim zmyśleniem. Byłby to
jednak wniosek zbyt pochopny. Oczywiście, niektóre elementy opowieści mają
charakter wyraźnie baśniowy: Ganimedes jest tak piękny, że porywają go bogowie,
aby służył Zeusowi przy stole za podczaszego (porwanie Ganimedesa do niebios to
jeden z ulubionych tematów greckiej rzeźby i malarstwa); wspaniale klacze upodobał
sobie potężny pan północnego wichru, Boreasz.
Mimo to wydaje się, że w słowach Eneasza pobrzmiewają jeszcze głuche echa
pradawnej historii krainy, której ośrodkiem była Troja. Zniekształcone wspomnienia
przetrwały katastrofę samego miasta. Żyły zapewne w tradycji okolicznych rodzin i
ludów oraz w pieśniach poetów. Niektóre dane z opowieści Eneasza o jego
przodkach spotyka się także w innych częściach Iliady, niewątpliwie starych. Imię
protoplasty rodu, Dardanosa, jest bardzo żywe; jeszcze do tego powrócimy.
Kilkakrotnie wspomina epopeja grobowiec Ilosa. Był to zapewne kopiec ozdobiony
kolumną, położony na równinie pomiędzy rzeką Skamander a obozem Achajów.
Językoznawcy są zdania, że nazwa miasta „Ilios” to po prostu przymiotnik urobiony
od imienia „Ilos”. Gród więc mógł być rzeczywiście założony przez władcę tego
imienia i odeń nazwany; w naszym kraju takie odimienne nazwy miejscowości liczyć
można na tysiące.
Przy sposobności jeszcze jedna ważna uwaga:
W poematach Homera zawsze występuje nazwa „Troja” lub „Ilios”. Forma
natomiast „Ilion” pojawia się znacznie później, dopiero w czasach greckich. Czym
zaś wyjaśnić używanie aż dwóch nazw, „Troja” i „Ilios”, do określenia tej samej
miejscowości? Prawdopodobnie pierwsza z nich oznaczała pierwotnie kraj, ziemię,
druga zaś wyłącznie miasto. Rychło jednak - tak jest już w Iliadzie - obiema zaczęto
się posługiwać zupełnie na równi.
Spośród postaci wymienionych przez Eneasza, a często wzmiankowanych też
gdzie indziej w Iliadzie, najciekawszą jest król Laomedont, ojciec Priama.
KRÓL LAOMEDONT I PIERWSZE ZDOBYCIE TROI
Zbierając w jedną całość wszystkie wzmianki, które znajdziemy w Iliadzie o ojcu
Priama, można tak odtworzyć legendę o nim:
Dwaj bogowie, Apollon i Posejdon, zawinili wobec Zeusa. Za karę mieli cały rok
przebywać na ziemi jako ludzie i zarabiać na życie pracą własnych rąk. Obaj udali się
do słynącego z bogactw króla Troi - wówczas był nim właśnie Laomedont - i zgodzili
się do roboty. Apollon pasł krowy swego pana na łąkach Idy, Posejdon zaś budował
wokół miasta potężne mury. Minął okrągły rok, nadszedł dzień zapłaty, bogowie
więc (oczywiście nikt nie wiedział, kim są naprawdę) zgłosili się po umówioną
należność. Ale zamiast zapłaty otrzymali od króla pogróżki:
- Każę was związać, sprzedać na dalekie wyspy, uszy wam poobcinam!
Odeszli więc bogowie z próżnymi rękoma, ale Posejdon zemścił się rychło. Zesłał
na kraj Trojan straszliwego potwora morskiego, który pustoszył okolicę, król zaś i
jego lud byli całkowicie bezradni. Na szczęście akurat wtedy zjawił się u trojańskich
wybrzeży bohater wielki i sławny, sam Herakles! Przybył wiodąc sześć tylko
okrętów i garść zbrojnych, bo cel jego podróży był pokojowy: Herakles pragnął
uzyskać w jakiś sposób od króla Laomedonta jego sławne konie.
Władca Troi natychmiast skorzystał z obecności dzielnego człowieka. Obiecał dać
mu konie w nagrodę za uwolnienie kraju od zmory. O tym układzie Iliada właściwie
nie wspomina, można się jednak domyślać, że taki istniał, czytamy bowiem w
poemacie, iż dla Heraklesa Trojanie zbudowali mur przy pomocy bogini Ateny; miał
on służyć bohaterowi za schronienie, ilekroć morska bestia ścigałaby go od wybrzeża
ku równinie. Herakles pokonał potwora, ale spotkała go, tak samo jak poprzednio obu
bogów, przykra niespodzianka: Laomedont nie chciał dać umówionej nagrody.
Zwycięzca zawrzał gniewem i postanowił przykładnie ukarać wiarołomnego władcę.
Zdobył miasto, spustoszył je i zniszczył, a konie zabrał ze sobą.
Późniejsza legenda ubarwiła pobyt Heraklesa w Troi. Według poetów piszących
już po Homerze, kiedy pokazało się zesłane przez Posejdona straszydło morskie,
wyrocznia orzekła:
- Trzeba złożyć mu w ofierze córkę samego króla, Hesjone!
Przywiązano dziewczynę do skały nad morzem, ale w ostatniej chwili zjawił się
zbawca - Herakles.
Wątek Hesjony jest z całą oczywistością tylko powtórzeniem i adaptacją znanego
mitu o uratowaniu przez Perseusza królewny Andromedy, wydanej smokowi na
pożarcie. Wątek ten nie ma żadnego organicznego związku z zasadniczym zrębem
legendy o zdobyciu Troi przez Heraklesa. Gdyby uznać mityczną chronologię za
wiarygodną, zdobycie to musiałoby wyprzedzać zniszczenie grodu Priama przez
Achajów o lat kilkadziesiąt. Niektórzy uczeni zwracają uwagę na zaskakującą
zbieżność legend z danymi archeologii, o których była już mowa. Jak pamiętamy,
Troja VI padła ofiarą straszliwego trzęsienia ziemi z początkiem wieku XIII przed
naszą erą; na jej gruzach powstała Troja VII A, którą po kilkudziesięciu latach
ogniem i mieczem zniszczył nieprzyjaciel! Przyczyną upadku miasta Laomedonta
miał być gniew Posejdona; a w mitologii greckiej bóg ten uchodzi za sprawcę
trzęsień ziemi.
I jeszcze jedno. Jak się już rzekło, Troja słynęła z hodowli koni. Mit o królu
Laomedoncie potwierdza to po raz wtóry. Jednakże owe konie były nie tylko
przedmiotem dumy, lecz i przyczyną nieszczęść. Chciwi bowiem zdobyczy ludzie
wyprawiali się po nie nawet z dalekich stron. Powszechnie znana jest legenda o koniu
trojańskim; ten to drewniany koń-pułapka zgotował miastu ostateczną zgubę po
drugim oblężeniu, przyczyną zaś pierwszej klęski stały się prawdziwe rumaki, dar
boga; król Tros otrzymał je od samego Zeusa jako zapłatę za porwanego do niebios
syna Ganimedesa.
KRÓL PRIAM
Synem i następcą Laomedonta był Priam. W Iliadzie występuje on już jako
poważny starzec. Cieszy się szacunkiem nawet wrogów. Nosi często przydomki:
bogom podobny; wielkiego serca; włócznik znakomity; bogom równy w radzie. Sam
Zeus chwali go jako pobożnego władcę:
- Ze wszystkich miast, które ród ziemian zamieszkuje pod słońcem i gwiaździstym
niebem, najdroższe memu sercu jest święte Ilios, i Priam, i lud Priama. Bo na ołtarzu
moim nigdy nie zabrakło godnego jadła, i napoju, i dymu ofiarnego. A właśnie te są
dary dla nas, nieśmiertelnych!
Z czasów młodości Priama Iliada podaje jeden tylko szczegół. On sam opowiada,
ż^ niegdyś wyruszył z pomocą swym sąsiadom, Frygom, gdy groził im najazd
dzielnych niewiast, Amazonek. Natomiast późniejsza legenda tak głosiła:
Jako chłopiec Priam zwał się Podarkes, czyli Szybkonogi. Kiedy Herakles zdobył
Troję, wiarołomny król Laomedont zginął niemal z całym potomstwem; uratowała
się tylko dwójka, Hesjone i Podarkes. Herakles wydał dziewczynę za mąż za swego
przyjaciela, ona zaś zażądała zamiast podarunku ślubnego wolności dla brata; odtąd
Podarkesa zaczęto nazywać Priamos, czyli Kupiony, został bowiem wykupiony z
niewoli.
Takie jednak tłumaczenie imienia Priamos było nieuzasadnione. Jeślibyśmy
szukali jakichś związków ze źródłosłowem indoeuropejskim, to wskazać by należało
ten, który występuje zarówno w łacińskim „primus”, jak i w naszym „pierwszy”.
Może więc Priam był synem pierworodnym? A może to po prostu tytuł króla Troi?
Wielu wszakże wywodzi to imię z języków nieindoeuropejskich; rzecz trudno
rozstrzygnąć.
Ta uwaga o etymologii imienia Priam ma zresztą szersze znaczenie. Była już
mowa o tym, że w Troi nie znaleziono żadnych zabytków pisanych. Nie wiadomo
więc, jakim językiem posługiwali się jej mieszkańcy. W tym stanie rzeczy jedyną
pomocą mogą być właśnie imiona bohaterów trojańskich, jak je podaje Iliada.
Niektóre z nich są po prostu greckie, na przykład Aleksander, Laodike, Andromache.
Inne znowu, jak właśnie Priam, wprawdzie nie są greckie, może jednak dałyby się
wyjaśnić jako indoeuropejskie. A więc wywodziłyby się z wielkiej rodziny
językowej, do której, prócz greki i łaciny, należą też języki słowiańskie, germańskie,
irańskie, a również mnóstwo innych, żywych i wymarłych. Natomiast raczej
nieliczne są wśród imion trojańskich takie, których nie da się wyprowadzić ze
słownictwa indoeuropejskiego. Wszystko to nasuwa przypuszczenie, że ludność Troi
VI i VII była językowo spokrewniona z greckimi mieszkańcami ówczesnej Hellady,
choć zapewne niezbyt blisko. To przypuszczenie można wzmocnić obserwacją, którą
już uczyniliśmy omawiając dane archeologiczne z Troi VI i VII: oto zabytki tych
warstw, zwłaszcza ceramika, wykazują uderzające podobieństwo do odpowiednich
zabytków kultury materialnej w Helladzie owego okresu. Z drugiej strony należy
pamiętać, że dawniejsi mieszkańcy Troi oraz niektórzy ich sąsiedzi w Azji Mniejszej
na pewno nie byli indoeuropejczykami; to musiało wywierać swój wpływ na skład
etniczny ludności miasta.
Powróćmy jednak do osoby Priama. Król ten, jeśli wierzyć Iliadzie, władał nie
tylko miastem i jego okolicą, ale całą krainą wokół. Na południu jego posiadłości
sięgały aż po górę Ida, na wschodzie zaś po ziemie Frygów, którzy siedzieli nad
Propontydą. Od zachodu granicą było Morze Egejskie, od północy zaś Hellespont.
Dożył Priam sędziwego wieku wśród bogactw i powodzenia, szanowany przez
wszystkich sąsiadów, otoczony rojem dzieci i wnuków. Było bowiem w jego domu
pięćdziesiąt oddzielnych mieszkań z gładzonego kamienia; zajmowali je synowie
wraz ze swymi żonami. Naprzeciw zaś, po drugiej stronie dziedzińca, znajdowało się
pod jednym dachem dwanaście mieszkań także z gładzonego kamienia, jedno przy
drugim; żyły w nich córki Priama ze swymi mężami. Żona Priama, Hekaba, urodziła
dziewiętnastu synów, pozostali byli z innych matek. Jak to bowiem często
praktykowano na Bliskim Wschodzie, w starożytności i jeszcze długo później, król
miał prócz głównej żony wiele nałożnic.
Iliada nigdzie nie mówi wyraźnie, który z synów Priama i Hekaby jest
pierworodny. Każdy jednak czytelnik przypuszcza, jak zresztą czyniono już w
starożytności, że jest nim Hektor. On to bowiem występuje we wszystkich bitwach
jako prawdziwy wódz Trojan. Z jego rozkazami liczą się najbardziej i ziomkowie, i
sprzymierzeńcy. Ale może działo się tak tylko dlatego, że Hektor był najdzielniejszy?
W każdym bądź razie Priam kochał go ponad wszystkie swoje dzieci. Kiedy
Hektor zginął z ręki Achillesa, ojciec odważył się na czyn niemal szaleńczy: pojechał
do obozu Achajów z wozem pełnym cennych darów, aby wykupić zwłoki
poniewierane przez zwycięzcę. Dzięki boskiemu przewodnikowi, Hermesowi, który
uśpił straże i cicho rozwarł bramę obozowych obwarowań, bez przeszkód dotarł wraz
ze swym heroldem aż tam, gdzie mieszkał władca Myrmidonów. Był to szałas z
bierwion jodłowych, pokryty sitowiem. Dziedziniec otaczała palisada, zasuwę zaś
bramy stanowiła ogromna belka; aż trzech mężczyzn podnosiło ją z trudem, ale sam
Achilles dźwigał ją bez wysiłku. Hermes i tę bramę cicho otworzył przed starcem.
Potem udzielił mu ostatnich rad - i zniknął, mówiąc wprost:
- Niegodne by to było, gdyby bóg nieśmiertelny jawnie opiekował się
człowiekiem!
Kiedy Priam wchodził do izby Achillesa, ten właśnie kończył posiłek. Stół jeszcze
stał przed nim, a dwaj towarzysze usługiwali. Nikt nie dostrzegł przybysza. Starzec
podszedł blisko, schylił się, objął kolana Achillesa. Całował ręce księcia, ręce
zabójcy, które powaliły wielu jego synów.
Tak, lecz Achilles srożył się najbardziej wówczas, gdy brał na Trojanach pomstę
za śmierć Patroklosa. Jakżeż więc doszło do tej śmieci? Jaki był w niej udział
Hektora? I jak ginęli później synowie Priama, wśród nich sam Hektor? O tym
wszystkim opowiedzą dwie księgi następne, poświęcone obrońcy Troi i jego
najbliższym: żonie, matce i siostrom.
CZĘŚĆ PIĄTA
HEKTOR
SARPEDON, SYN ZEUSA
Nawet sam Zeus, ojciec bogów i ludzi, nie zdołał ocalić swego syna, którego miał
z ziemianką, przed śmiercią na polu bitwy. Był nim Sarpedon, wódz Licyjczyków.
Zrodziła go Zeusowi córka Bellerofonta, Laodamia; romantyczna i awanturnicza
historia życia Bellerofonta została szeroko omówiona już poprzednio.
Sarpedon przybył na pomoc Trojanom wespół ze swym bliskim krewnym,
stryjecznym bratem, Glaukosem. Razem przewodzili zastępowi Licyjczyków, ale
powaga Sarpedona była większa. Górował zresztą nad wszystkimi sprzymierzeńcami,
a ustępował tylko wodzowi Dardanów, Eneaszowi. Toteż Sarpedon pozwalał sobie
karcić ostro nawet Hektora. Kiedy Trojanie cofali się przed Diomedesem, właśnie on
wołał:
- Hektorze, gdzie twoja odwaga, coś nią chwalił się przedtem? Mówiłeś, że sam
obronisz miasto, bez pomocy ludu i bez nas, sojuszników, tylko ze swoimi krewnymi
i braćmi. A teraz jakoś żadnego z nich nie mogę tu dojrzeć!. Wszyscy drżą ze strachu
niby psy, kiedy lwa poczują. My zaś walczymy, cośmy tli przyszli jako
sprzymierzeńcy. Bo ja, żeby wam pomóc, przyjechałem z daleka, aż z Licji nad
rwącym nurtem Ksantosu. Tam, daleko stąd, zostawiłem miłą żonę i małego synka, a
także wielkie bogactwo. Bardzo by ich pragnął każdy, kto w potrzebie. Ale i tak
pędzę Licyjczyków do walki. Nawet z Diomedesem gotów jestem się zmierzyć, choć
niczego tu nie mam, co by mi mogli zabrać Achajowie. Ty sam wprawdzie się nie
cofasz, ale też nie wołasz na innych, żeby w miejscu stali i żon swoich bronili. Oby
tylko nie przyszło do tego, że staniecie się łupem i pastwą waszych wrogów, jakby w
sieć schwytani! Zniszczą oni wkrótce wasze ludne miasto! A ty dniem i nocą
powinieneś myśleć o tym wszystkim. Powinieneś błagać sojuszniczych wodzów,
żeby twardo przy was stali i nie musieli łajać tak ostro!
Słowa Sarpedona mocno dotknęły serce Hektora. Zaraz więc, trzymając broń w
ręku, zeskoczył z rydwanu na ziemię. Wymachiwał ostrymi włóczniami i zewsząd
obchodził swoich ludzi. Tak znowu pobudził ich do walki.
Ale wkrótce potem, w tej samej jeszcze bitwie, właśnie Sarpedon musiał prosić
Hektora o pomoc. Doszło do tego w ten sposób:
Z wyroku niezłomnego losu Tlepolemos, syn Heraklesa, dzielny i wysoki, ruszył
na bogom podobnego Sarpedona. Kiedy już blisko siebie byli ci obaj, syn i wnuk
Zeusa chmurowładcy, pierwszy ozwał się Tlepolemos:
- Sarpedonie, rajco Licyjczyków! I cóż to ci każe trwożnie tu się kręcić, skoro
walczyć nie umiesz? Kłamliwie powiadają, żeś synem Zeusa! Bo o wiele tyś gorszy
od tych mężów, którzy w dawnych czasach rodzili się z niego. Takim to właśnie był,
jak mówią, mocarny Herakles, mój ojciec, człowiek bardzo odważny, o lwim sercu.
Przyjechał tu swego czasu dla koni Laomedonta. Miał tylko sześć okrętów i ludzi
niewielu. A jednak zdobył to miasto i spustoszył jego ulice! A tyś ducha małego i
giną twoi ludzie. Nie będziesz, tak myślę, pomocą dla Trojan, chociaż aż z Licji tu
przybyłeś. Nawet jeśliś bardzo silny, legniesz z mojej ręki i zstąpisz do bram Hadesu!
Odpowiedział mu na to Sarpedon:
- Tlepolemie, prawdą jest, że twój ojciec zniszczył święte Ilios, ale to przez
głupotę wspaniałego Laomedonta. Bo choć Herakles oddał mu przysługę, on złajał go
złym słowem i koni nie dał, dla których twój ojciec przyjechał z daleka. A ty z mojej
ręki śmierć tu znajdziesz! Powali cię moja włócznia! Mnie dasz sławę, a duszę
Hadesowi!
Jednocześnie obaj cisnęli długie włócznie. Sarpedon trafił Tlepolema w środek
karku. Ostrze ból niosące przeszło na wylot, a jego oczy czarna noc okryła.
Tlepolemowa zaś długa włócznia ugodziła Sarpedona w lewe udo. Wbiła się w ciało i
kości dotknęła, ale ojciec Zeus tym jeszcze razem odwrócił śmierć od syna.
Zaraz więc dwaj towarzysze wynieśli bogom równego Sarpedona z pola bitwy.
Włócznia sprawiała mu cierpienie dotkliwe, bo wlokła się po ziemi. Nikt jednak nie
zwracał na to uwagi i nikt nie pomyślał, żeby ostrze wyjąć z uda i na nogi postawić
rycerza. Spieszyli się, a zarazem wielki trud mieli, żeby go osłaniać.
Z przeciwnej zaś strony Tlepolema wynosili Achajowie. Spostrzegł to Odyseusz o
śmiałym sercu i zawrzał w duchu żądzą pomsty. Zaczął więc rozważać, czy ma
ścigać syna Zeusa, czy też zabijać jak najwięcej Licyjczyków. Ale nie było
przeznaczone, żeby właśnie on położył ostrym spiżem silnego syna Zeusa. Dlatego to
bogini Atena zwróciła Odyseusza przeciw ciżbie Licyjczyków. Siedmiu ich zabił.
Więcej by jeszcze legło z ręki boskiego Odyseusza, gdyby bystro nie dostrzegł tego
wielki Hektor o błyszczącym hełmie. Zaraz ruszył przed pierwsze szeregi
walczących, uzbrojony lśniącym spiżem. Strach padł na Achajów. Sarpedon uradował
się widząc, że Hektor idzie naprzód. Prosił go żałośliwie:
- Nie pozwól, synu Priama, żebym tu leżał Danaom na pastwę! Przyjdźże mi z
pomocą! A potem niechby nawet życie ze mnie uciekło, ale już w waszym mieście.
Bo nie powrócę ja do domu, do drogiej ziemi ojczystej. Nie ucieszę już miłej żony i
małego synka!
Ale Hektor nie odpowiedział ni słowem i minął go szybko. Chciał bowiem jak
najprędzej odeprzeć Achajów i z wielu wydrzeć ducha. Tymczasem zaś towarzysze
położyli Sarpedona pod przepięknym dębem, drzewem Zeusa. Zaraz też silny
Pelagon, druh miły, wyciągnął z uda jesionową włócznię. Zemdlał Sarpedon i mgła
okryła mu oczy. Ale wnet przyszedł do siebie, bo ożywiły go chłodne podmuchy
północnego wichru, Boreasza.
Rana zagoiła się nad podziw szybko. Już w cztery dni później dzielny wódz
Licyjczyków, całkowicie zdrów i krzepki, znowu walczył, i to wśród pierwszych.
Prawda, spotyka się też w Iliadzie inne przykłady cudownych uleczeń z ran
najcięższych. Zawsze jednak w takim wypadku epopeja wskazuje, które to bóstwo
uleczyło danego bohatera. Nigdzie natomiast w Iliadzie nie znajdzie się wzmianki, w
jaki sposób i dzięki czyjej opiece Sarpedon tak rychło powrócił do zdrowia. Znawcy
epopei już dawno zwrócili uwagę na tę okoliczność. Wielu wyciąga wniosek, że ów
pojedynek Sarpedona z Tlepolemem jest w poemacie obcą, późniejszą wstawką.
Można nawet wskazać przyczynę, dla której właśnie tych dwóch starło się w walce.
Tlepolemos był przywódcą Achajów z wyspy Rodos, Licyjczycy zaś zamieszkiwali
wybrzeża Azji Mniejszej położone na wprost tej wyspy. Pomiędzy obu ludami na
pewno nieraz dochodziło do wojen i bitew. Poetycki opis jednej z potyczek został
przeniesiony na błonie pod Troją i włączony do opowieści o wojnie Achajów z
innym ludem.
Ale jeśli nawet scena ta nie jest organiczną częścią pierwotnej Iliady, to fakt ów
niczym nie umniejsza ogromnej roli, jaką epopeja w dalszych swych pieśniach
przyznaje Sarpedonowi.
BITWA W OBOZIE ACHAJÓW
W cztery dni po pojedynku z Tlepolemosem Sarpedon poprowadził szturm Trojan
i sprzymierzeńców na mury, które Achajowie zbudowali wokół obozu. Sam bowiem
Hektor i jego ludzie nie wyłamaliby owych murów, gdyby Zeus nie pchnął swego
syna przeciw Achajom.
Szedł Sarpedon jak lew górski, który dawno już nie żarł mięsa. Gna więc go serce
wielkie, żeby owce znaleźć i wtargnąć do ogrodzonego domostwa. Bo nawet jeśli
będą tam pasterze, którzy owiec strzegą mając psy i dzidy, on i tak nie pozwoli
przepędzić się od stajni. Spróbuje się wedrzeć. Skoczy i coś porwie albo też rani go
włócznia ciśnięta szybką ręką. Tak właśnie serce kazało boskiemu Sarpedonowi
szturmować mury i zrywać ich blanki. Mówił do Glaukosa, idącego tuż przy nim:
- Czemuż to nam właśnie cześć okazują w Licji? Dają nam miejsce przednie,
mięsiwo, dzbany wina! Mamy też rozległy dział ziemi nad brzegami Ksantosu.
Dobry on i na winnice, i do uprawy pszenicy. Skorośmy pierwsi wśród Licyjczyków,
musimy teraz stać i walczyć w bitwie zażartej. Niechże tak powie sobie któryś z
Licyjczyków:
- Nie są niesławni ci nasi książęta, co w kraju przewodzą! Jedzą tłuste owce i piją
słodkie wino, najlepsze, ale też krzepcy są i wśród pierwszych walczą! Mój drogi,
gdyby to dane nam było, skoro z tej wojny wyjdziemy cało, nigdy się nie zestarzeć i
nigdy nie umrzeć, to ja bym nie wojował przed innymi. Ciebie też bym nie wysyłał
do bitwy wsławiającej mężczyzn. Ale i tak zewsząd grożą złe duchy śmierci. Nie
ucieknie przed nimi nikt ze śmiertelnych, nikt się nie ocali. Chodźmy więc! Albo
nam ktoś chwały przysporzy, albo też my komuś!
W tym miejscu strzegł obozowego muru Teukros. Wnet też przybył Ajas
Telamończyk. Choć Teukros strzałą ranił Glaukosa w odsłonięte ramię, Sarpedon
dopiął swego. Chwycił mocarną ręką naczółek muru i w dół go ściągnął. Ten runął
cały. Obnażył mur i otwarł szeroką drogę do środka. Obrońcy rzucili się na
Sarpedona wielką gromadą. Teukros strzałą go ugodził we wspaniały pas napierśny,
dźwigający ogromną tarczę. Ale Zeus jeszcze odsunął śmierć od swego syna, żeby
nie zginął on przy okrętach. Miał bowiem lec z ręki sławniejszego przeciwnika.
Dlatego też włócznia Ajasa przebiła tylko tarczę Sarpedona. Wódz Licyjczyków
odstąpił od muru, ale jeno na krótko. Wierzył bowiem w swym sercu, że zdobędzie
wielką sławę. Toteż obrócił się ku swoim i wołał:
- Trudno mi, choć takim silny i mur już zwaliłem, samemu przebić się do okrętów!
Razem ze mną uderzcie! Czym więcej ludzi, tym lepiej nam pójdzie!
Ale i Achajowie zwarli swoje szeregi. Tak więc ani Licyjczycy nie mogli
przedrzeć się ku okrętom wrogów, ani też obrońcy nie potrafili odepchnąć
szturmujących. W pewnej jednak chwili Hektor ogromnym głazem rozwalił bramę
muru. Wtedy dopiero Achajowie w straszliwym popłochu rzucili się do ucieczki, ku
rzędom swoich okrętów. Stały one na wybrzeżu, wyciągnięte z wody, żeby nie gniły.
Tam rozgorzała bitwa krwawa i zaciekła.
Wówczas to pomógł Achajom Posejdon. Zeusa bowiem, który, wierny swoim
zamiarom, wciąż pchał Trojan naprzód, uwiodła Hera. Pożyczyła pas wdzięków od
Afrodyty i słodkim pragnieniem rozkoszy oplotła swego męża na kwietnych łąkach
Idy; potem zaś pogrążyła go w śnie głębokim. A tymczasem Ajas, z pomocą
Posejdona, wielkim kamieniem cisnął w Hektora. Ugodził go w miejsce tarczą nie
chronione, w pierś koło szyi. Hektor padł w kurz ziemi, włócznia z rąk mu się
wysunęła, spiżowa zbroja głucho zadźwięczała. Z trudem osłonili go towarzysze.
Wśród nich był także Sarpedon. Potem wywieźli omdlałego na rydwanie z pola
bitwy. Nad rzeką położyli Hektora na ziemi i wodą oblali. On westchnął głęboko i
otworzył oczy. Usiadł na kolanach i czarną krwią wymiotował. Ale zaraz znowu
osunął się bezwładnie i ciemna noc okryła mu oczy.
Przebudził się Zeus i ujrzał, że pierzchają Trojanie, ścigani przez Achajów, którym
wciąż pomagał Posejdon. Ojciec bogów i ludzi w lot przejrzał podstęp swojej żony.
Rozkazał, by Iryda odciągnęła Posejdona od walki, Apollona zaś wysłał dc Trojan.
Dzięki boskiej jego pomocy Hektor natychmiast wrócił do sił i rzucił się w
najsroższy wir bitwy. Poprzedzał go sam Apollon, siejąc popłoch w szeregach
Achajów.
Tym razem Hektor dotarł aż do okrętów. I mimo bohaterskiej postawy Ajasa na
pewno zdołałby je podpalić - jeden już zajmował się ogniem - gdy niespodziewanie
nowe, jakby spod ziemi wyrosłe zastępy uderzyły na zwycięskich Trojan.
SARPEDON I PATROKLOS
Ruszyli do boju ludzie Achillesa, Myrmidonowie. Wydawało się wszystkim, że to
on sam im przewodzi. Ale w istocie był to tylko jego przyjaciel Patroklos,
przyodziany w zbroję Achillesa. Sam bowiem syn Peleusa, wciąż zagniewany na
Agamemnona i wciąż wierny przysiędze, nie chciał stanąć do walki nawet w tej
ostatecznej chwili, kiedy wróg już podpalał okręty. Pozwolił jednak Patroklosowi
wziąć drużynę Myrmidonów, a nawet użyczył mu swojej zbroi. Ale gdy wyprawiał
przyjaciela, przykazywał surowo:
- Wracaj, skoro tylko odeprzesz wroga od okrętów. Sam, beze mnie, nie wdawaj
się w długie boje z Trojanami, co wojnę miłują. Bo tyle byś tylko dokazał, że mniej
by mnie poważali Achajowie! Nie prowadź też ludzi aż pod mury Troi, bo tam
mógłby zastąpić ci drogę któryś z bogów, co żyją wiecznie. Bardzo sprzyja Trojanom
łucznik Apollon. Wracaj więc natychmiast, gdy tylko uratujesz okręty. A tamtych
zostaw, niech sobie wojują na błoniu!
I modlił się Achilles, bo serce miał zawzięte:
- Spraw to, ojcze Zeusie i ty Ateno, i ty Apollonie, aby nie uszedł śmierci nikt z
Trojan, ilu ich jest tylko, i nikt z Achajów! Obyśmy tylko my dwaj wyszli z wojny
cało i zniszczyli święte mury Troi!
Ale to spełnić się nie miało.
Szli Myrmidonowie za Patroklosem jak krwiożercze wilki, co mają w piersiach
siły niespożyte. Jak wilki, które właśnie dopadły jelenia w wysokich górach i już go
rozszarpują. Ich szczęki krwią czerwone. Potem idą stadem, żeby z mrocznego źródła
wąskimi językami chłeptać z wierzchu czarną wodę. Wciąż jeszcze rzygają posoką
mordu, a serca mają nieustraszone. Tak właśnie szli Myrmidonowie.
Przerazili się na ich widok Trojanie, zachwiały się szeregi. Patroklos szybko odparł
wroga od okrętów i ugasił pożar. Z początku jednak Trojanie ustępowali tylko krok
za krokiem. Potem dopiero rzucili się do bezładnej ucieczki. Jak z Olimpu, przy
pięknej pogodzie, chmura wypełza na niebo, kiedy Zeus zsyła burzę, tak właśnie od
okrętów pierzchali Trojanie z krzykiem i w popłochu. Przesadzali głęboki rów, co go
Achajowie przed murem wykopali. Samego Hektora cało wyniosły szybkie rumaki,
ale ugrzęzło tam wielu innych, bo konie łamały dyszle.
W pościgu za Hektorem Patroklos na swym rydwanie przesadzi! fosę, lecz tamten
był już daleko. Druh Achillesa gromił więc wszystkich Trojan w pobliżu. Pchał ich z
powrotem ku okrętom, nie pozwalał im uciekać do miasta. Wielu wówczas zginęło z
ręki Patroklosa.
Testorowi strach rozum odebrał. Przykucnął w swym rydwanie, a lejce z rąk mu
wypadły. Patroklos ugodził go włócznią w szczękę z prawej strony i zęby przebił, a
potem na włóczni wyciągnął z wozu - jak rybak na skale wyciąga z morza rybę na
lnianej nici o spiżowym haczyku.
Gdy Sarpedon ujrzał, że giną jego druhowie z ręki Patroklosa, krzyknął:
- To hańba, Licyjczycy! I gdzież to uciekacie? Teraz dzielność okażcie! Ja sam
pójdę temu mężowi naprzeciw. Zobaczę, któż to ten taki mocarny. Dużo już złego
zrobił Trojanom, bo wielu zabił, i to dobrych!
Tak rzekł i z rydwanu skoczył z bronią w ręku na ziemię. Patroklos, gdy tylko to
ujrzał, również z wozu zeskoczył. Byli jak dwa sępy o krzywych szponach i
dziobach, które głośno skwircząc walczą na wysokiej skale. Tak właśnie oni szli
sobie naprzeciw pokrzykując.
Na ten widok żałość zdjęła Zeusa. Rzekł do Hery, swej siostry i żony:
- Biada mi! Jest przeznaczone, żeby Sarpedon z ludzi mi najdroższy, legł zabity
przez Patroklosa, syna Menojtiosa. Toteż na dwoje waha się moje serce: albo żywego
wyrwę go z boju i postawię w żyznej ziemi licyjskiej, albo też pozwolę, żeby padł z
ręki Patroklosa.
Ale Hera bardzo się obruszyła:
- Jakżeż to? Chcesz ocalić od smutnej śmierci człowieka, którego los dawno
przesądzony? Zrób tak, ale my, inni bogowie, tobie nie przyklaśniemy. I to jeszcze ci
powiem, a ty dobrze zważ w swoim sercu: Jeśli żywego odeślesz Sarpedona do jego
domu, bacz, by później ktoś inny z bogów nie chciał zabrać swego syna z bitwy
okrutnej. Bo wokół wielkiego miasta Priama sporo walczy synów bóstw nieśmiertelnych.
Gniewem rozpalisz ich wszystkich. Więc chociaż on ci miły i w żałości
twe serce, to jednak pozwól, by zginął z ręki Patroklosa w walce zaciętej. Kiedy zaś
odda duszę i życie, niechże Śmierć i Sen zaniosą go aż na szeroką ziemię licyjską.
Tam go pogrzebią bracia i krewni, tam będzie miał mogiłę i płytę. Bo taki dar
otrzymują zmarli.
Tak powiedziała. Ojciec bogów i ludzi przyznał jej słuszność. Zesłał jednak na
ziemię krwawe krople deszczu, aby uczcić syna, którego miał zabić Patroklos w
żyznej Troi, daleko od ojczyzny.
Tamci byli już blisko, idąc sobie naprzeciw. Patroklos pierwszy rzucił włócznią.
Ugodził Trazymelosa, druha Sarpedona, w podbrzusze; a on osunął się bezwładnie.
Sarpedon cisnął drugi. Trafił jednak nie Patroklosa, lecz jego konia, Pedazosa, w
prawą łopatkę. Koń z rżeniem upadł i rozciągnął się w kurzawie, a duch z niego
uleciał. Dwa pozostałe konie zaczęły wyrywać się w różne strony. Jarzmo skrzypiało
i lejce się splątały, bo koń, co był zapasowy, leżał w pyle. Ale woźnica Patroklosa,
Automedon, wyciągnął długi miecz, zeskoczył z rydwanu i odciął konia bocznego.
Tamte od razu stanęły prosto i lejce się wyprężyły.
Sarpedon znowu rzucił błyszczącą włócznię, lecz nie trafił. Przeszła nad lewym
ramieniem. Zaraz potem cisnął Patroklos. Ostrze nie darmo wyleciało z jego ręki.
Wdarło się tam, gdzie przepona podchodzi ku sercu. Sarpedon runął jak dąb ogromny
lub topola, albo też sosna wysoka, którą gdzieś w górach drwale podcięli ostrzem
toporów, żeby mieć budulec na okręty. Tak właśnie on leżał rozciągnięty przed
końmi i rydwanem. Jęczał i drapał kurz skrwawiony. Jak byk płowy, wielkoduszny,
rycząc ginie pod szczękami lwa, który napadł na stado krów wolno stąpających, tak
właśnie z wściekłością ginął wódz Licyjczyków tarczownych. Wzywał miłego
przyjaciela:
- Glaukosie mój drogi, dobry rycerzu wśród mężczyzn! Teraz musisz pokazać, żeś
włócznik doskonały, żeś śmiały wojownik! Teraz idź w bój srogi, jeśliś dzielny
naprawdę. Obejdź wodzów .licyjskich, popędź ich wszystkich, żeby walczyli wokół
Sarpedona! A ty sam także bij się o mnie spiżem. Bo potem przez wszystkie dni będę
ci hańbą i wstydem, jeśli Achajowie zedrą ze mnie zbroję, skórom już padł w bitwie
o okręty!
To rzekł, a śmierć zaraz przyszła. Zakryła mu oczy i oddech wstrzymała. Patroklos
stanął mu nogą na piersiach i wyrwał włócznię z ciała, a z nią i przeponę; tak więc
duch i ostrze wyszły razem.
O zwłoki Sarpedona rozgorzała zaciekła walka. I nikt by go już nie rozpoznał, bo
od stóp do głowy pokryty był ostrzami, krwią i kurzem. Wprawdzie Achajowie
zdołali ściągnąć zbroję, ale samo ciało, z rozkazu Zeusa, Apollon wyniósł z zamętu
bitwy. Obmył je w falach rzeki, namaścił ambrozją, odział w cudne szaty. Potem zaś
Śmierć i Sen, bracia bliźniacy, wzięli zwłoki i wnet je złożyli wśród bogatego ludu
rozległej Licji.
A bitwa trwała dalej. Dopiero pod zachód słońca Apollon, mgłą spowity, wyszedł
Patroklosowi naprzeciw. Stanął za nim z tyłu. Płaską dłonią uderzył go w kark i w
szerokie ramiona. Zakręciło się Patroklosowi w oczach. W tejże zaś chwili bóg strącił
mu hełm z głowy; ten dźwięcząc potoczył się pod kopyta koni. Złamała się w ręku
włócznia ciężka, wielka, potężna, o spiżowym ostrzu. Spadła z ramion na ziemię
pięknie zdobiona tarcza, razem z pasem. I pancerz rozwiązał mu Apollon. Mrok
zaćmił rozum Patroklosa, ugięły się pod nim kolana, stał jak ogłuszony.
Euforbos pierwszy ranił go włócznią z tyłu, pomiędzy ramiona. Ustępował
Patroklos wstecz ku swoim, lecz Hektor ugodził go dzidą w podbrzusze. Ostrze
przeszło na wylot. Syn Menojtiosa padł z hukiem na ziemię, a wielki ból sprawił
Achajom.
Hektor chełpił się nad konającym:
- Pewnie mówiłeś kiedyś, Patroklosie, że zniszczysz nasze miasto, że trojańskim
kobietom wolność odbierzesz i uwieziesz je na okrętach do miłej swojej ojczyzny!
Głupcze! Przecież w ich to obronie rącze konie Hektora szybko mkną do boju! A ja,
z włócznią w ręku, stoję wśród Trojan, co wojnę miłują, i odwracam od nich dzień
ostateczny! Ciebie zaś tutaj sępy rozszarpią, nędzarzu. Nic ci nie pomoże Achilles,
lubo taki on dzielny!
Choć ledwie dyszący, Patroklos jeszcze mu odpowiedział:
- I ty nie pożyjesz już długo. Już stoi przy tobie śmierć i niezłomne przeznaczenie,
bo legniesz z ręki świetnego Achillesa...
Kiedy to mówił, nadszedł kres zgonu. Dusza uleciała z członków, by pójść do
Hadesu. Opłakiwała swój los, bo zostawiała męskość i młodość.
Dnia następnego Achilles ruszył do walki, by pomścić śmierć przyjaciela. Miał na
sobie nową zbroję; w ciągu nocy wykuł ją bóg Hefajstos. Tę bowiem, którą Achilles
nosił dotychczas, ściągnął z Patroklosa jego zabójca, Hektor. Wielu Trojan zginęło
wtedy z rąk księcia Myrmidonów, a wśród nich aż trzech synów Priama.
POLIDOR I LIKAON
Trojanie wycofywali się przed rozjuszonym Achillesem ku rzece, ku murom
miasta, ale wciąż jeszcze stawiali dzielny opór. On zaś kroczył naprzód
niepowstrzymanie. Zgładził już w bitwie wielu, kiedy natknął się na Polidora, syna
Priama. Ojciec nie pozwalał mu jeszcze imać się oręża, był bowiem najmłodszy z
jego synów, a i najmilszy; w biegach zwyciężał każdego. Lecz wtedy, z chłopięcej
głupoty, uwijał się wśród pierwszych szeregów. Pokazywał, jaki to rączy w nogach -
póki nie stracił miłego ducha. Bo szybkonogi boski Achilles przeszył go włócznią
przez sam środek, uderzywszy w plecy, kiedy właśnie obok przebiegał. Schodziły się
na plecach złociste klamry pasa i pancerz byt podwójny, ale ostrze włóczni przecięło
wszystko na wskroś i wyszło przy pępku. Polidor upadł na kolana i jęczał. Czarna
noc przesłoniła mu oczy, a osuwając się z nóg wnętrzności trzymał rękoma. Gdy
Hektor ujrzał, że brat ma trzewia w dłoniach i ku ziemi się chyli, oczy ćma mu
zakryła. Rzucił się na Achillesa - ale tę walkę przerwał Apollon: uniósł Hektora w
inne miejsce bitwy.
Tegoż dnia, już nad samą rzeką, Achilles napotkał Likaona; a miał go kiedyś w
swym ręku! Pewnej bowiem nocy zakradł się do ogrodu Priama pod murami miasta,
gdzie Likaon ciął gałęzie na poręcze do rydwanu. Tam dopadł go Achilles, schwytał
żywcem i potem sprzedał na wyspę Lemnos. Jednakże Eetion, przyjaciel ojca,
wykupił chłopca z lemnijskiej niewoli i wysłał go do miasta Arisbe. Stamtąd Likaon
uciekł i powrócił do rodzinnego domu. Ale tylko jedenaście dni radował się ojczyzną
i przyjaciółmi. W dniu bowiem dwunastym bóstwo znowu podało go w ręce
Achillesa. A ten miał teraz wyprawić go do Hadesu, choć iść tam Likaon nie pragnął.
Po wyjściu z rzeki młodzieniec stał nagi. Hełm, tarczę i włócznię rzucił na ziemię,
bo był mokry i kolana drżały mu ze zmęczenia. Achilles, kiedy tak go zobaczył,
zawrzał gniewem i rzekł sam do siebie:
- Bogowie, a cóż to za cud widzą moje oczy? Maluczko, a wspaniali Trojanie,
których własną ręką zabiłem, poczną zmartwychwstawać z mroków podziemia! Oto
przecież stoi tu ktoś, co zguby uniknął, bom go sprzedał na Lemnos, wyspę świętą!
Nie zatrzymał go widać przestwór morza sinego. Teraz więc skosztuje ostrza mojej
włóczni, żebym ujrzał i wiedział, czy tak samo od zmarłych powróci, czy też uwięzi
go życiodajna ziemia. Bo nawet silnych dzierży ona mocno!
Tak rozmyślał Achilles i stał w miejscu. A tamten podszedł przerażony, chcąc
kolana mu objąć. Bo bardzo pragnął uchronić się przed złą śmiercią. Kiedy więc
Achilles podniósł długą włócznię, żeby uderzyć, Likaon padł na ziemię. Jedną ręką
podjął księcia za nogi, drugą zaś powstrzymywał ostrze, które już dotykało karku,
żądne krwi ludzkiej. Jęczał:
- Obejmuję twoje kolana, Achillesie! Oszczędź mnie, zmiłuj się nade mną!
Błagalnika godzi się uszanować! Przecież już raz kosztowałem chleba u ciebie, w
tamtym dniu, kiedyś mnie schwytał w dobrze uprawionym ogrodzie. Sprzedałeś mnie
wtedy na świętą wyspę Lemnos, daleko pędząc od ojca i przyjaciół. Sto wołów
dostałeś. Ale teraz trzy razy tyle ci ofiarują, wykupując z niewoli. To dopiero dzień
dwunasty, odkąd po wielkich trudach powróciłem do Troi. I oto z wyroku srogiego
losu znowu wpadam w twoje ręce. Widać nienawidzi mnie Zeus, skoro po raz drugi
tobie oddaje. Na krótkie życie zrodziła mnie matka. Była nią Laotoa, córka starego
Altosa, króla wojowniczych Lelegów. Jego to córkę miał Priam i dwóch nas z nią
spłodził, a ty obu zabiłeś. Bo tamtego, Polidora, ugodziłeś ostrą włócznią zaraz na
początku bitwy. Teraz moja kolej. I nie ma nadziei ucieczki, skoro bóg mnie tu
wpędził. Ale coś innego ci powiem, a ty dobrze to rozważ: Nie zabijaj mnie, bo nie
jestem bratem rodzonym Hektora, który powalił Patroklosa!
Lecz Achilles odpowiedział mu nielitościwie:
- Głupcze, nawet mi nie wspominaj o wykupie! Zanim zginął Patroklos, jeszcze
mile mi było oszczędzanie Trojan. Wielu z nich brałem do niewoli i sprzedawałem.
Ale teraz nikt nie uniknie śmierci, kogo tylko bóg poda w moje ręce pod murami
Troi! Nikt z Trojan, a już nade wszystko dzieci Priama. Umrzesz i ty także, mój
drogi! Czemuż to tak jęczysz? Zginął wszak i Patroklos, choć był znacznie dzielniejszy
od ciebie. Spójrz, jakim wysoki i piękny! Z dobrego jestem ojca, zrodziła
mnie matka bogini. A przecież mnie również grozi śmierć i wyrok przeznaczenia.
Przyjdzie jakiś ranek, a może wieczór lub południe, kiedy ktoś wyrwie mego ducha
włócznią albo też strzałą z cięciwy!
Rzekł, a serce Likaona upadło i nogi mu osłabły. Puścił włócznię, usiadł, ręce
rozłożył. Achilles dobył ostrego miecza i pchnął w obojczyk koło karku. Wraził cały
miecz obosieczny. Chłopiec legł wyciągnięty, twarzą w dół obrócony. Czarna krew
zeń tryskała i wilżyła ziemię.
Nie ujrzał więc Priam ani Likaona, ani też Polidora wśród wojowników, którzy
chronili się za mury miasta, w przerażeniu uciekając z pola bitwy przed Achajami i
groźnym Achillesem. Ale starzec jeszcze się łudził: Może wzięto ich do niewoli?
Może uda się jeńców wykupić? Nie szczędziłby złota i srebra! Lękał się Priam
zarówno o nich, jak też o Hektora, który sam został przed bramami, a potem stawił
czoło Achillesowi.
Patrząc z murów ojciec oglądał pojedynek i śmierć ukochanego syna. Ujrzał też
wreszcie, że Achilles przywiązuje nogi trupa do swego rydwanu i ciągnie Hektora w
kurzu ojczystej ziemi wokół miasta. Priam rzucił się wówczas w błoto ulicy.
Krzyczał i zawodził:
- Iluż to synów moich, kwitnących młodością, zabił Achilles! Ale po nich
wszystkich razem nie boleję tak bardzo, jak po stracie tego jednego!
Potem zaś nie szczędził słów złych i niesprawiedliwych tym synom, którzy
pozostali przy życiu:
- Zamiast Hektora to wy wszyscy powinniście zginąć! Tam, w bitwie przy
szybkich okrętach! O, ja nieszczęsny! Zrodziłem w Troi dzielnych synów, ale z nich
już żadnego nie ma pomiędzy żywymi. Ani Mestora, bogom równego, ani Troilosa,
co dobrze walczył z rydwanu, ani Hektora, co jak bóg był wśród mężczyzn. Tak,
wydawało się, że syn to nie człeka śmiertelnego, lecz któregoś z bogów. Wszystkich
ich wojna zgubiła. Ale ci tutaj zostali - same ohydy, kłamcę, tancerze, dobrzy tylko
przy stole, złodzieje baranów i kozłów!
Troilos więc, którego Priam tak wysławia, zginął, i to jeszcze przed Hektorem.
Iliada mówi o nim tylko tyle. Późniejsi poeci starożytni najczęściej podają, że Troilos
legł z ręki Achillesa, kiedy poił konie w rzece; istniała też wersja, że chłopiec został
pojmany i zabity przez Achillesa bogom w ofierze. Dopiero w średniowieczu pewien
poeta francuski wymyślił piękną legendę: Troilos płaci życiem za swoją miłość do
Kressydy, która znalazła się w obozie Achajów. Ta legenda dostarczyła kanwy do
dramatu Szekspira Troilus i Kressyda.
HELENOS
Wśród synów, którym rozżalony Priam złorzeczył po śmierci Hektora, był też
Helenos. Ojciec jednak wyrządzał mu wielką krzywdę, nazywając go, jak i tamtych,
łgarzem, tancerzem, rabusiem. Sam bowiem Hektor wysoko cenił Helenosa. Liczył
się z jego zdaniem tym bardziej, że uchodził on za świetnego wróża, który jak nikt
odgaduje przyszłość z lotu ptaków.
Jak pamiętamy, pojedynek Menelaosa z Aleksandrem zakończył się w sposób
dziwny. Ten ostatni po prostu zniknął z placu boju, Afrodyta bowiem przeniosła go
do komnaty w zamku trojańskim. Wkrótce po tym wypadku bitwa znowu rozgorzała.
Achajowie pod wodzą Diomedesa mocno napierali na szyki Trojan. Wtedy to
Helenos odszukał w zamęcie walki Hektora i Eneasza. Stanął przed książętami i tak
im doradził:
- Wstrzymajcie odwrót! Przejdźcie pośród szeregów! Osadźcie je w miejscu, nim
uciekający wpadną w bramy grodu, w ramiona kobiet! Potem ja i Eneasz
pozostaniemy tutaj, a ty, Hektorze, szybko popędzisz do miasta. Poproś matkę, żeby
wraz ze starszymi kobietami poszła do świątyni Ateny. Niech dar jej tam złoży.
Niech też ślubuje ofiarę z dwunastu jałówek jednorocznych, jarzmem nie tkniętych.
Może zmiłuje się bogini i powstrzyma groźnego włócznika, Diomedesa.
Tak też uczynił Hektor. Przekazał matce prośbę, odwiedził dom Aleksandra i z
żoną swoją rozmawiał. Kiedy zaś powrócił na błonie, gdzie trwały orężne zapasy,
Helenos znowu go odszukał. Wróż znamienity zdołał bowiem odgadnąć, o czym w
tej chwili radzą dwa bóstwa, Apollon i sowiooka Atena. Otóż tym obojgu zdało się
rzeczą najlepszą przerwać na razie bitwę. Aby zaś to osiągnąć, postanowili, że Hektor
wyzwie na pojedynek któregoś z Achajów. Helenos w lot przeniknął ich zamysł i
rzekł do brata:
- Hektorze, synu Priama, Zeusowi równy w radzie! Może byś poszedł za tym, co
powiem? Jestem przecież twym bratem rodzonym. Każ usiąść wszystkim Trojanom i
Achajom! Sam rzuć wyzwanie, by w srogim pojedynku zmierzył się z tobą, kto
najlepszy z Achajów. Bo jeszcze nie przeznaczone ci umrzeć, jeszcze nie dopełniły
się losy! Usłyszałem to od bogów wiecznie żyjących.
Uradował się Hektor. Ruszył naprzód i zatrzymał szyki trojańskie. Włócznię
dzierżył pośrodku i podniósł ją do góry. Usiedli wszyscy. Tak samo i Agamemnon
rozkazał usiąść wszystkim Achajom. Tymczasem zaś Atena i srebrnołuki Apollon
przybrali postać sępów. Z wysokiego dębu, poświęconego Zeusowi, z radością
patrzyli na tylu mężów: tak zwarte siedziały ich szyki i tak gęsto jeżyły się tarcze,
hełmy, włócznie.
Spomiędzy dziewięciu chętnych do walki Achajów los wyznaczył Ajasa. Ale w
pojedynku on i Hektor okazali się równi. Toteż na wezwanie heroldów przerwano
zmagania, które nikomu nie przyniosłyby zwycięstwa. Rycerze wymienili dary:
Hektor dał miecz nabijany srebrnymi gwoździami, razem z pochwą i pięknym
rzemieniem, Ajas zaś pas purpurowy.
Helenos był nie tylko wróżem i doradcą, lecz także dzielnym wojownikiem. Nosił
ogromny miecz tracki. W jednej z bitew ciął nim mocno skroń Dejpyrosa. Hełm
spadł z głowy i potoczył się pod nogi walczących, oczy zaś ugodzonego okryła
czarna noc śmierci. Gdy ujrzał to Menelaos, zdjęły go ból i żałość. Wyszedł ku
przodowi. Groził Helenosowi i potrząsał włócznią, ten zaś łuk naciągnął i strzałę
wypuścił. Trafił w napierśny pancerz Menelaosa; strzała odbiła się i odleciała daleko.
Natomiast z rozmachem rzucona włócznia Menelaosa ugodziła rękę Helenosa, która
trzymała łuk pięknie gładzony. Ranny natychmiast cofnął się ku towarzyszom i tak
śmierci uniknął; ale ramię zwisało bezwładnie, wlokąc jesionową włócznię. Dzielny
Agenor wyszarpnął ją z rany, rękę zaś przewiązał kawałkiem dobrze skręconej wełny
owczej ze sznura procy; giermek zawsze nosił ją przy nim.
Tyle mówi o Helenosie Iliada. W późniejszych jednak greckich legendach i
poematach ów syn Priama odgrywa rolę znaczniejszą, choć nie zawsze występuje w
świetle korzystnym.
Po śmierci Aleksandra Helena została żoną Dejfobosa. Tak postanowił sam król
Priam, choć o rękę pięknej kobiety bardzo zabiegał właśnie Helenos. Ten wybór niezmiernie
uraził znamienitego wróża, który był starszy od Dejfobosa. Oświadczył
więc, że nie będzie już bronił niewdzięcznego miasta. Porzucił Troję i osiadł w lasach
góry Ida. Tam odnaleźli go wysłannicy Achajów pod wodzą Odyseusza; ich bowiem
kapłan i wieszcz, Kalchas, oznajmił, że tylko Helenos wie, co trzeba uczynić, by
Troją padła z wyroku przeznaczenia. Odyseusz zdołał uzyskać od Helenosa owe
tajemnice siłą lub przekupstwem. Niektórzy powiadali nawet, że to właśnie Helenos
doradził Achajom, aby zbudowali drewnianego konia i wypełnili go dzielnymi
rycerzami.
Helenos miał dobre imię u Achajów także dlatego, że od samego początku
ostrzegał Trojan przed nieszczęściami, jakie ściągnie na miasto żegluga Aleksandra
do Sparty. Mity jednomyślnie utrzymywały, że po zdobyciu Troi i jej okolic
zwycięzcy darowali życie wróżowi. Natomiast nie było zgody co do dalszych losów
Helenosa. Jedni opowiadali, że osiadł on z grupą Trojan na półwyspie Chersonez, a
więc po drugiej stronie Hellespontu. Inni przedstawiali jego dzieje dramatyczniej:
przy podziale łupów miał się dostać wraz z Andromachą, wdową po Hektorze,
Neoptolemosowi, synowi Achillesa; służył swemu panu wiernie, a po jego śmierci
otrzymał jako udzielny książę ziemie aż nad Morzem Adriatyckim; pojął za żonę
Andromachę i założył później miasto Butrotum, naprzeciw wyspy zwanej dziś Korfu.
KSIĘGA SZÓSTA
TROJANKI
ANDROMACHA, ŻONA HEKTORA
W Iliadzie Andromacha ukazuje się po raz pierwszy wtedy właśnie, gdy Hektor,
posłuszny radom Helenosa, udaje się do miasta i prosi matkę o złożenie darów bogini
Atenie. Wstąpił też do domu Aleksandra, aby przywołać go na plac boju. Choć
Helena chciała gościa zatrzymać i podjąć, Hektor odmówił. Spieszył bowiem, żeby
raz jeszcze ujrzeć swoją żonę i maleńkiego synka. Ale nie zastał Andromachy w
domu. Od szafarki dowiedział się tyle:
- Kiedy wieść gruchnęła po mieście, że Trojanie ustępują w bitwie, Achajowie zaś
mocno napierają, pani wyszła z dzieckiem i służącą. Stoi teraz na wysokiej wieży
murów, płacze i zawodzi!
Hektor wybiegł z domu i szybko szedł z powrotem tą samą drogą, przez dobrze
zabudowane ulice. Kiedy był już przy Skajskiej Bramie - bo tamtędy zamierzał wyjść
z Troi na równinę - spotkał spieszącą mu naprzeciw małżonkę, z którą posag wziął
wielki, Andromachę, córkę Eetiona. Nie był to jednak ów Eetion, który wykupił
Likaona, sprzedanego przez Achillesa na wyspę Lemnos, lecz inny książę, władca
miasta Tebe i ludu Kilików. Okolice te leżały, jak się wydaje, na południe od góry
Ida, w żadnym bowiem wypadku nie może chodzić o daleką Cylicję, u południowych
wybrzeży Azji Mniejszej.
Razem z Andromacha szła służąca. Niosła na ręku dziecko, maleńkiego jeszcze,
ukochanego synka Hektora. Sam ojciec zwał go Skamandriosem, lecz wszyscy inni
dawali mu imię Astyanaks, czyli Pan Miasta, bo Hektor najdzielniej bronił Troi.
Uśmiechnął się Hektor i słowa nie mówiąc patrzył na synka. Andromacha stanęła
przy mężu. Za rękę mocno go ujęła i tak się ozwała:
- Najdroższy, zgubi cię twoja odwaga! Nie litujesz się ani nad maleńkim synkiem,
ani nade mną nieszczęsną, co wnet wdową po tobie zostanę! Bo już niedługo zabiją
cię Achajowie, kiedy wszyscy razem rzucą się hurmą. A dla mnie lepiej by było, gdy
ciebie nie stanie, pod ziemię się zapaść! Kiedy ty umrzesz, znikąd już nie będzie dla
mnie pociechy, same tylko cierpienia. Nie mam już ani ojca, ani też matki. Ojca
mojego zabił boski Achilles, kiedy zburzył miasto Kilików, pięknie zamieszkane,
Tebe o wysokich wieżach. Zabił Eetiona, ale zbroi z niego nie ściągnął. Lękał się w
sercu swoim tak postąpić. Spalił więc Eetiona razem z jego orężem pięknie
kowanym, i jeszcze mogiłę mu usypał; a wokół niej nimfy górskie, córki Zeusa,
zasadziły wiązy. Siedmiu zaś braci, com ich miała w domu, wszyscy w jednym dniu
poszli do Hadesu. Zabił ich szybkonogi, boski Achilles, kiedy paśli powolne krowy i
białe owce. A matkę moją, co królowała u stóp lesistego Plakosu, aż tutaj
przyprowadził, razem z całą zdobyczą. Uwolnił ją później za okupem ogromnym, ale
ona wnet potem w domu swego ojca zginęła od strzały Artemidy łuczniczki. Więc ty,
Hektorze, jesteś mi teraz i ojcem, i matką, i bratem, tyś moim miłym mężem! Zlituj
się, zostań tutaj na wieży, żebyś syna sierotą nie uczynił, a żony wdową! Ludzi ustaw
przy drzewie figowym, bo od tamtej strony najłatwiej podejść ku miastu i na mur się
wedrzeć. Już trzy razy właśnie tamtędy próbowali przedostać się najlepsi z Achajów.
Może tak im doradził któryś z mądrych wróżbitów, a może po prostu ich samych
duch ku temu popchnął.
Odpowiedział jej na to Hektor o lśniącym hełmie:
- I ja troszczę się o to wszystko, moja żono. Ale bardzo bym się wstydził i Trojan, i
Trojanek w długich sukniach, gdybym jak tchórz bitwy unikał. Na to mi serce nie
pozwoli. Bo zwykłem zawsze być dzielny i walczyć w pierwszym szeregu Trojan;
tak bronię wielkiej sławy ojca i swej własnej. Dobrze jednak wiem w sercu i w duszy,
że przyjdzie dzień, w którym zginie święte Ilios, i lud Priama, i sam Priam, włócznik
niezrównany! Lecz nie tyle boleję nad Trojanami, nad Hekabą i królem Priamem, i
nie nad braćmi, choć wielu ich, jakże dzielnych, legnie w kurzawie - ile właśnie nad
tobą! Weźmie cię, łzami zalaną, któryś z Achajów w spiż zakutych. Ostatni to będzie
dzień twojej wolności. Będziesz żyła gdzieś w Argos, tkając dla swej pani. Wodę
będziesz nosiła ze źródła, niechętnie, lecz zmusi cię los twardy. A może powie ktoś
wtedy, widząc łzy twoje: Oto żona Hektora, co był najwaleczniejszy ze wszystkich
Trojan, kiedy wojowano o Ilios! Tak właśnie może ktoś powie. A w tobie ból znowu
ożyje, że nie masz już męża dzielnego, który z niewoli mógłby cię wyrwać. Lecz
mnie niech ziemia grobu wpierw przykryje, nim krzyk twój miałbym usłyszeć, kiedy
wlec cię będą!
Tak powiedział i ręce wyciągnął do synka. Ale dziecko przytuliło się mocniej do
piersi piastunki i zaczęło płakać. Przestraszył je widok ojca - spiżowy hełm i kita z
końskich włosów, co groźnie się chwiała u wierzchołka. Roześmieli się oboje, ojciec
i matka. Hektor więc zaraz zdjął hełm z głowy i położył go na ziemi. Potem ucałował
synka i na ręku go podrzucił. Tak przy tym się modlił do Zeusa i do innych bogów:
- Zeusie i bogowie wszyscy! Sprawcie, aby ten oto syn mój stał się jak ja sam
sławny wśród Trojan! Dajcie, żeby był silny i możnie władał miastem! Niechby rzekł
ktoś o nim, gdy będzie wracał z bitwy: O wiele on lepszy od swojego ojca! Niech
powraca ze skrwawioną zbroją wroga, a matka niechże się cieszy wówczas w swym
sercu!
Rzekł i oddał synka w ramiona żony. Ona przez łzy się śmiała i przytuliła dziecko
do piersi. Żałość zdjęła Hektora, gdy to ujrzał, więc ręką ją pogładził i powiedział:
- Najdroższa, nie smuć się tak bardzo w swym sercu. Wbrew wyrokowi losu żaden
mężczyzna nie wpędzi mnie do Hadesu. A swego przeznaczenia, tego jestem pewien,
nie uniknie nikt z ludzi, skoro się już urodził - czy człowiek to zły, czy też dobry. Idź
więc do domu i zajmij się pracą, krosnami i kądzielą, dopilnuj też dziewcząt. A
wojna jest sprawą każdego mężczyzny urodzonego w Troi, moją zaś nade wszystko.
Potem włożył na głowę hełm ozdobiony końską kitą, a miła jego żona poszła w
stronę domu. Wciąż jednak w tył się oglądała i gęste łzy roniła.
Los za to oszczędził jej widoku najokropniejszego: nie widziała śmiertelnej walki
swego męża z Achillesem. Nikt bowiem jej nie powiedział, że Hektor został przed
murami.
Tkała więc w głębi domu purpurową, podwójną tkaninę i zdobiła ją wyszywając
kwiaty. Dziewczętom zaś rozkazała postawić nad ogniem wielki trójnóg, żeby
Hektor, gdy z bitwy powróci, mógł się wykąpać w ciepłej wodzie. Nie wiedziała,
niemądra, że daleko od kąpieli sowiooka Atena zabiła go rękoma Achillesa! Kiedy
więc usłyszała wycia i jęki od strony wieży, zatrzęsły się jej kolana i wrzeciono z ręki
wypadło. Zaraz też powiedziała pięknowłosym dziewczętom:
- Szybko, niech dwie ze mną pójdą, muszę zobaczyć, co się tam stało! Usłyszałam
głos mojej świekry, Hekaby! A mnie samej serce skacze aż do gardła i zdrętwiały mi
kolana. Jakieś nieszczęście tuż, tuż grozi dzieciom Priama! Żeby przepadły moje
słowa! Ale boję się bardzo, że boski Achilles odciął śmiałego Hektora od miasta i
ściga go przez błonia! Tak by skończył z tą jego straceńczą odwagą, co nigdy go nie
odstępuje. Bo nie zdzierży Hektor w tłumie mężczyzn, lecz zawsze wybiega daleko
do przodu. Przed nikim nie chce się cofnąć!
Wybiegła z domu jak oszalała, a serce w niej kołatało. Razem z panią spieszyły też
dziewczęta. Kiedy wstąpiła na wieżę, gdzie była gromada ludzi, stanęła na murze i
rozglądnęła się wokół. Ujrzała, jak Hektor włóczony jest przed miastem - a szybkie
konie już go ciągnęły bezlitośnie ku okrętom achajskim. Wtedy czarna noc przykryła
jej oczy. Osunęła się do tyłu i uleciała z niej dusza. Spadło precz barwne
przystrojenie głowy: diadem, siatka na włosy, przepaska i welon, co dała go złocista
Afrodyta w dniu, w którym Hektor zabierał ją z domu Eetiona po złożeniu
niezliczonych darów ślubnych. Stanęły koło Andromachy siostry męża i bratowe.
Trzymały ją pośród siebie, bo z bólu życia chciała się pozbawić. A skoro już przyszła
do sił i serce w niej ożyło, płacząc tak zaczęła zawodzić:
- Nieszczęsnam ja, Hektorze! To samo nam obojgu było przeznaczone, kiedyśmy
się rodzili - ty w Troi, w domu Priama, a ja w Tebe, u stóp lesistej góry Plakos, w
domu Eetiona. Chował mnie, kiedym była maleńka, nieszczęsny nieszczęsną! Oby
mnie nigdy nie był spłodził! Ty schodzisz teraz w dół, ku Hadesowi w otchłaniach
ziemi, a mnie zostawiasz wdową w żalu nieutulonym. Synek zaś jeszcze taki
maleńki, cośmy go zrodzili oboje! Nie będziesz mu Hektorze pomocą, skoroś zginął,
ani on tobie. Bo jeśli nawet żywy wyjdzie z tej straszliwej wojny, to i tak już na
zawsze tylko trud go będzie czekał i cierpienia. Ziemię zabiorą mu obcy. Ale
sieroctwo pozbawia chłopca nawet zabawy z rówieśnikami. Smutny jest zawsze i łez
ma pełne oczy. Więc prosząc idzie do przyjaciół ojca. Tego za płaszcz pociągnie,
tamtego za chiton. Zlituje się któryś, poda mu dzbanuszek na chwilę, ale tylko tyle,
żeby wargi zwilżył, nie podniebienie. A ktoś inny, kto ma oboje rodziców przy życiu,
wyrzuci go z uczty, zbije i zwymyśla:
- Precz stąd uciekaj! Twój ojciec nie ucztuje z nami!
Z płaczem więc wraca chłopiec do swojej matki, wdowy. Dotąd Astyanaks jadał
na kolanach ojca tylko szpik z kości i samą tłustość z owieczek. A kiedy sen go
ogarniał i odchodził od zabaw dziecinnych, zasypiał na łóżku, w ramionach
piastunki, z sercem pełnym rozkosznej radości. Nazwali go Trojanie Astyanaksem,
bo jego ojciec sam bronił wież i wielkich murów. Teraz przy wygiętych okrętach
zeżre cię, Hektorze, robactwo. Zeżre cię, nagiego, kiedy już psy się nasycą. A tutaj w
domu leżą twoje szaty, cienkie i wdzięczne, tkane przez kobiety. Spalę je wszystkie
w wielkim ogniu, bo żaden z nich pożytek, już ich nie przywdziejesz! Została ci tylko
sława u Trojan i Trojanek.
Stało się jednak inaczej. Ciało Hektora powróciło do Troi, wykupione przez
Priama. Andromacha mogła więc powtórzyć swoje skargi przy zwłokach:
- Mężu mój, zginąłeś tak młodo, przed czasem, a mnie wdową zostawiłeś w domu!
Chłopiec, cośmy go zrodzili oboje, nieszczęśni, bardzo jeszcze maleńki. Wiem
dobrze, że lat męskich nie dojdzie, wcześniej bowiem to miasto runie od szczytów po
same posady. Runie, bo ty zginąłeś, coś je osłaniał, coś bronił jego kobiet i dzieci.
Wszystkie je uwiozą wklęsłe okręty, mnie także. Ty, moje dziecko, albo ze mną
pójdziesz do niewoli i będziesz ciężko pracował dla bezlitosnego pana, albo też
któryś z Achajów strąci cię z murów, na śmierć marną. Tak zemści się za to, że
Hektor zabił mu brata, ojca lub syna. Wielu przecież Achajów gryzie przezeń ziemię.
Nie był łagodny twój ojciec w bitwie. Zostawiłeś, Hektorze, swoim rodzicem płacz i
ból, mnie jednak cierpienie najsroższe, bo umierając rąk ku mnie z łoża nie
podniosłeś. Nie rzekłeś też słowa, o którym bym zawsze pamiętała, płacząc całe dnie
i noce.
ANDROMACHA W NIEWOLI
Mity zgodnie opowiadały, że po zdobyciu Troi Andromacha przypadła w udziale
synowi Achillesa, Neoptolemosowi. A przecież to właśnie on był zabójcą małego
Astyanaksa, on zrzucił go z murów! Ale z samą Andromachą pan jej obchodził się
dobrze. Zabrał ją do swego księstwa. Według jednych była to ojczyzna Achillesa,
Ftyja w Tessalii, według innych natomiast Epir nad Morzem Adriatyckim.
Andromacha dała mu syna, lecz była tylko niewolnicą. Neoptolemos bowiem ożenił
się z Hermioną, córką Heleny i Menelaosa; małżeństwo to pozostało bezdzietne.
Dramat Eurypidesa Andromacha, wystawiony zapewne w roku 426 przed naszą
erą, przedstawia ponurą chwilę, kiedy brance zagroziła śmierć ze strony Hermiony.
Stało się to wówczas, gdy Neoptolemos wyjechał do wyroczni Apollona w Delfach.
Zawistna Hermiona uznała, że nadarza się najlepsza sposobność, aby raz na zawsze
pozbyć się rywalki. Pomóc miał jej w tym ojciec, Menelaos, którego umyślnie
przyzwała ze Sparty. Ponieważ Andromacha przewidywała, co jej grozi, przezornie
schroniła się przy ołtarzu bogini Tetydy, matki Achillesa. Była zupełnie samotna, nie
mogła liczyć na nikogo. Wprawdzie potajemnie zawiadomiła Peleusa, ojca Achillesa,
ale starzec mieszkał w innym mieście, w Farsalos.
Tymczasem pyszna Hermiona starała się zmusić Andromachę do opuszczenia
ołtarza groźbami i wyzwiskami.
- Ten złoty strój, co go mam na włosach, i te barwne suknie nie tutaj otrzymałam!
Przywiozłam je z sobą! Mój ojciec, Menelaos, darował mi to wszystko, razem z
bogatą wyprawą. Chciał, bym mogła się przyodziać jak przystoi wolnej kobiecie. Ty
jesteś tylko niewolnicą, i to zdobyczną! I jeszcze dążysz do tego, żeby ten dom
zagarnąć i mnie stąd wyrzucić! To twoje czary sprawiły, że mąż mnie nienawidzi! A i
to także, że jestem bezpłodna! Zdatne do takich zbrodni są azjatyckie kobiety! Ale ja
nie puszczę tego bezkarnie. Umrzesz, nic ci nie pomoże ten ołtarz Tetydy. A choćby
nawet któryś z bogów lub ludzi zdołał cię uratować, to i tak musiałabyś najpierw
wyzbyć się tej dumy, co tylko szczęściu przystoi. Tak, musisz się ukorzyć, paść mi
do kolan, dom mój sprzątać i zmywać! Musisz wreszcie zrozumieć, gdzie się
znajdujesz! Tu nie ma Hektora, nie ma Priama i jego złota. To miasto helleńskie. A ty
jakże tu postępujesz, jak się zachowujesz? Doszło już nawet do tego, że śpisz z
synem człowieka, który zabił twojego męża, i dzieci mu rodzisz!
Skoro na nic się nie zdały te słowa, Hermiona odeszła, rzucając jednak tajemniczą
pogróżkę:
- I tak opuścisz to miejsce, choćby nawet płynął wokół ołów roztopiony!
Na wszystkie obelżywości i pogróżki Andromacha mogła odpowiedzieć tylko
smutnym stwierdzeniem:
- To straszne, że bogowie dali nam środki przeciw jadowitym żmijom, nikt jednak
nie wynalazł lekarstwa na rzecz gorszą od węża i ognia: na złą kobietę. Takim
jesteśmy nieszczęściem dla ludzi!
Wkrótce stanął przed Andromachą sam Menelaos, prowadząc jej synka. Zagroził:
- Wybieraj, kto ma zginąć: ty czy też dziecko!
Matka wybrała śmierć swoją. Odeszła od ołtarza, ale po to tylko, żeby się
dowiedzieć:
- Zginiecie oboje - i ty, i dziecko!
Daremne były wszelkie błagania. W ostatniej jednak chwili przybył stary Peleus.
Kilka jego stanowczych słów wystarczyło, by Menelaos nie tylko wypuścił z więzów
Andromachę i jej synka, lecz nawet sam tchórzliwie uciekł z Tessalii.
Teraz z kolei Hermiona zaczęła drżeć o swoje życie: co będzie, gdy wróci
Neoptolemos i dowie się o wszystkim? Na szczęście wcześniej zawitał do pałacu
Orestes, syn Agamemnona i Klitąjmnestry; niegdyś Hermiona była z nim zaręczona.
Otóż Orestes od razu zgodził się zabrać z sobą Hermionę i odwieźć ją do domu
rodzicielskiego, do Sparty.
Wkrótce po ich ucieczce starzec Peleus dowiedział się, że Neoptołema zdradziecko
zamordowano w Delfach, i to właśnie z namowy Orestesa! Andromacha znowu
została sama. Ulitowała się wszelako nad matką swego prawnuka bogini Tetyda;
przykazała, by Andromacha odeszła na zachód, do Epiru, i tam poślubiła Helenosa.
Portret Andromachy skreślony przez Eurypidesa na pewno nie dorównuje
wzruszającej prostocie tego, co o żonie Hektora mówi Iliada. Trzeba jednak
przyznać, że i w samej Iliadzie żadna z postaci niewieścich nie jest przedstawiona tak
pięknie, jak właśnie Andromacha - choć przecież los córek Priama i jego żony był
równie tragiczny.
KASSANDRA
Spośród licznych córek Priama Iliada podaje imiona tylko trzech.
Laodika, najurodziwsza z wszystkich, wyszła za mąż za Helikaona. Jego ojciec,
Antenor, zaliczał się do starszyzny Trojan, był przyjacielem samego króla.
Medesykastę miał Priam z jedną ze swych nałożnic. Jej mąż, Imbrios, mieszkał
niedaleko Troi. Kiedy przybyli Achajowie, schronił się wraz z żoną w murach grodu,
a Priam okazywał mu względy niby rodzonemu synowi. Do bitwy Imbrios wychodził
ramię w ramię z Trojanami i w walce znalazł śmierć. Poeta tak to opisuje:
Włócznia Teukrosa raziła go w głowę, tuż za uchem. Imbrios padł jak jesion na
szczycie wysokiej góry, z dala widocznej; jak jesion, który, podcięty spiżowym
toporem, chyli się i z wolna dotyka ziemi listowiem. Tak upadł Imbrios, a spiżowy
pancerz głośno na nim zadźwięczał. Rzucił się Teukros, aby zbroję zedrzeć. Ruszył
też Hektor, bo chciał zwłoki osłonić. Ale Teukros i jego brat Ajas już porwali ciało.
Nieśli je jak dwa lwy niosą kozę, wyrwaną psom o ostrych zębach; wysoko nad
ziemią dźwigają ją przez gęste zarośla, a mocno trzymają w pyskach. Potem obaj
ściągnęli zbroję z Imbriosa. Jego głowę Ajas odciął od szyi i rzucił w tłum jak piłkę.
Upadła w kurz ziemi, tuż pod nogami Hektora. Tak zginął mąż Medesykasty.
Trzecią córką Priama, o której wspomina Iliada, była Kassandra. Z dalekiego kraju
przyjechał młodzieniec imieniem Otryoneus. Olśniony urodą dziewczyny, prosił
Priama:
- Wezmę Kassandrę za żonę nawet bez posagu! I to jeszcze przyrzekam, że
wypędzę Achajów z ziemi trojańskiej!
Priam więc obiecał, że da mu Kassandrę. Otryoneus zaś, ufając jego słowu,
walczył dzielnie. Dosięgła go jednak błyszcząca włócznia z ręki Idomeneja. Nie
powstrzymał ostrza spiżowy pancerz, utkwiło w środku brzucha. Otryoneus runął z
hałasem, a Idomenej wolał głośno:
- Ortyoneusie, chwalił cię będę ponad wszystkich śmiertelnych, jeśli tego
dokonasz, coś przyrzekł Priamowi, w zamian za córkę! Ale i my dotrzymalibyśmy
słowa; szkoda, żeśmy nie zmówili się z tobą! Dostałbyś najpiękniejszą z córek
naszego króla! Z Argos sprowadzilibyśmy ją tutaj. A ty byś za to razem z nami
zdobywał piękne miasto Ilios. Chodźże już teraz, porozmawiamy o ślubie tam, przy
okrętach morze prujących! Bo nie najgorsi z nas druhowie panny młodej!
Tak powiedział i jął wlec Ortyoneusa za nogę ku swoim, by zbroję zedrzeć.
Wystąpił wtedy do przodu Azjos. Przybył on Trojanom z pomocą, wiodąc ludzi,
którzy siedzieli nad Hellespontem, koło Abydos, Sestos, Arisby. Teraz ruszył do
przodu, pragnąc ocalić zwłoki druha, narzeczonego Kassandry. Szedł pieszo, ale
woźnica trzymał konie tuż za nim, tak że dyszały mu wprost w plecy. Chciał ugodzić
Idomeneja, ale ten go uprzedził. Raził Azjosa w szyję tuż pod podbródkiem;
włócznia przeszła cała.
Azjos upadł jak dąb albo topola, albo też sosna wysoka, którą gdzieś w górach
cieśle podcięli ostrzem toporów, żeby budować okręt. Tak właśnie leżał wyciągnięty
przed końmi i rydwanem. Zgrzytał zębami i skrwawiony piasek drapał rękoma. Jego
zaś woźnicy strach poraził rozum: nie śmiał uciec przed wrogiem, koni w tył
zawrócić! Toteż mężny Antyloch przebił go włócznią przez sam środek. Spiżowy
pancerz nie powstrzymał ostrza, które przeszło przez brzuch cały. Woźnica runął na
ziemię ze wspaniałego rydwanu, ciężko łapiąc powietrze, a konie Antyloch pognał od
Trojan ku Achajom.
Śmierć Azjosa zabolała Dejfobosa. Podszedł blisko ku Idomenejowi i cisnął weń
włócznię, Ale tamten spostrzegł ją w porę i uniknął spiżowego ostrza. Ukrył się pod
okrągłą tarczą, którą zawsze nosił przy sobie. Była dobrze zrobiona ze skór wolich i
ze spiżowej blachy, a od wnętrza miała dwa pręty. Idomenej więc cały ukrył się pod
tarczą, a włócznia przeleciała nad nią; głucho zahuczał puklerz, kiedy pocisk
przemknął tuż górą.
Nie na darmo jednak Dejfobos wypuścił włócznię z mocarnej swej ręki. Ugodził
Hypenora. Ranił go w wątrobę, tuż pod osierdziem, a jemu od razu ugięły się kolana.
Dejfobos bardzo się chełpił i głośno krzyczał:
- Azjos nie będzie leżał niepomszczony! Coś mi się zdaje, że teraz cieszy się w
sercu swoim! Idzie ku bramom potężnego Hadesu, ale posłałem mu towarzysza!
Takie to boje toczyły się wokół zwłok narzeczonego Kassandry.
Ją samą tylko raz spotykamy w Iliadzie, na tle takiej sceny:
Priam udał się do namiotu Achillesa; aby wykupić od niego ciało Hektora. Wielu
w Troi wątpiło, czy król wróci żywy. Ale oto rankiem dnia następnego, gdy tylko
jutrzenka w szafranowej szacie zajaśniała nad ziemią, Kassandra, podobna do
złocistej Afrodyty, wstąpiła na sam szczyt trojańskiego zamku, na Pergamon.
Stamtąd pierwsza ujrzała, że miły ojciec wraca przez błonia nad Skamandrem; stał na
rydwanie, a przy nim kroczył herold. Dostrzegła też, że w tyle idą muły niosąc łoże
ze zwłokami. Dziewczyna zaczęła wówczas przeraźliwie jęczeć i krzyczeć, by
usłyszało ją całe miasto:
- Trojanie i Trojanki, zobaczcie Hektora! Wyjdźcie mu na spotkanie! Kiedy żył, z
radością go witaliście, ile razy wracał do miasta po bitwie. Bo wielką był pociechą
dla miasta i ludu!
Na tym kończy się rola Kassandry w Iliadzie. O losie zaś, który ją spotkał później,
krótko wspomina Odyseja:
Po zniszczeniu Troi, przy podziale zdobyczy, Kassandra dostała się jako branka
samemu Agamemnonowi. Zawiózł on dziewczynę za morze, do Hellady, do swego
zamku w Mykenach. Tam zginęli oboje z ręki Klitajmnestry, żony Agamemnona, i
jej kochanka, Ajgista. Duch króla Myken, wywołany ze świata zmarłych przez
Odyseusza, tak o tym opowiada:
- To Ajgistos zgotował mi śmierć i zgubę. Zabił mnie do spółki z moją żoną
przeklętą. Najpierw zaprosił do domu i podjął ucztą, a potem zarżnął jak woła nad
żłobem. A wokół mnie bezlitośnie zabijano towarzyszy, właśnie jak się rżnie świnie
o kłach białych, gdy człowiek bogaty wyprawia ślub albo ucztę składkową, albo też
wspaniałe przyjęcie. Patrzyłeś na śmierć wielu ludzi, gdy ginęli w pojedynku albo w
ciżbie bitewnej. Gdybyś jednak to ujrzał, litość przejęłaby twoje serce jak nigdy.
Leżeliśmy w megaronie wokół krateru i pełnych stołów, a cała podłoga krwią dymiła.
Usłyszałem wtedy najżałośniejszy krzyk córki Priama, Kassandry. Tuż przy mnie
zabiła ją podstępna Klitajmnestra. Ja usiłowałem ręce podnieść, ale opadły na ziemię.
Umierałem mieczem przebity. A ta suka odeszła precz! Nie zamknęła mi oczu i ust
swoją ręką, choć przecież odchodziłem już do Hadesu. Nie ma nic ohydniejszego i
nic bardziej psiego nad kobietę, jeśli już zły zamysł w swym sercu poweźmie. A
właśnie taką rzecz straszliwą ona uknuła i zgotowała zabójstwo ślubnemu mężowi. Ja
zaś myślałem, że gdy przyjadę, dzieci i domownicy czule mnie przywitają! Nikt jej
nie dorówna w zbrodniczych podstępach. Ale przez to i sama na siebie hańbę
ściągnęła, i na wszystkie kobiety w przyszłości, choćby nawet i zacne!
Tyle więc, i tylko tyle mówią o Kassandrze oba poematy przypisywane Homerowi.
Ale późniejsi pisarze greccy i rzymscy zupełnie zmienili charakter tej postaci.
Uczynili z niej wieszczkę. I to wieszczkę tragiczną, bo jej ostrzeżenia i
przepowiednie są daremne, nikt nie zwraca na nie uwagi.
Jedna z dość późnych legend opowiadała, w jaki to sposób Kassandra otrzymała
dar widzenia przyszłości:
Zakochał się w dziewczynie sam bóg Apollon. Zaprzysiągł, że uczyni ją
wieszczką, jeśli tylko będzie mu powolna. Córka Priama pozornie przystała na ten
niezbyt zbożny układ. Kiedy wszakże bóg tchnął w nią ducha jasnowidzenia, ona nie
spełniła obietnicy. Apollon nie mógł już cofnąć swego daru. Zapowiedział jednak:
- Będziesz znała przyszłość, lecz twoim słowom nikt nie da wiary!
Kassandra więc daremnie biadała i ostrzegała, by nie pozwolić Aleksandrowi na
żeglugę do Sparty. Potem zaś, gdy powrócił on z Heleną, na próżno nawoływała, by
odesłać ją z powrotem.
W Odprawie posłów greckich Kochanowski pięknie wyraża gorzkie poczucie
bezsilności wzgardzonej prorokini. Kładzie w usta Kassandry te słowa:
Po co mię próżno, srogi Apollo, trapisz,
Który, wieszczego ducha dawszy, nie dałeś
Wagi w słowiech, ale me wszystki proroctwa
Na wiatr idą nie mając u ludzi więcej
Wiary nad baśni próżne i sny znikome?
A przed oczyma Kassandry wciąż się jawi straszliwy obraz upadku miasta:
Czujcie, stróże: noc idzie, noc podejźrana.
Wielki ogień ma powstać, tak wielki ogień,
Że wszytko jako w biały dzień widać będzie.
Ale nazajutrz zaś nic widać nie będzie.
Wtenczas, ojcze, ani już bogom swym dufaj,
Ani się poświęconych ołtarzów łapaj:
Okrutnego lwa szczenię za tobą bieży,
Które cię paznoktami przejmie ostrymi
I krwią twoją swe gardło głodne nasyci.
Syny wszystki pobiją, dziewki w niewolę
Zabiorą; drugie gwoli trupom umarłym
Na ich grobiech bić będą. Matko, ty dziatek
Swoich płakać nie będziesz, ale wyć będziesz!
Szczenię lwa, które rozszarpie Priama, to syn Achillesa, Neoptolemos; właśnie on
bowiem, jak już mówiliśmy, zabił starego króla Troi przy ołtarzu Zeusa. Co
natomiast oznaczają owe dziwne słowa wieszczki, że Hekaba wyć będzie po utracie
swych dzieci?
HEKABA I HEKTOR
Na wschód od trojańskich włości, nad rzeką Sangarios, siedział możny lud
Frygów. Kiedy Priam był młody, pomagał im w walce z Amazonkami, które
nienawidzą mężczyzn. Potem związki jeszcze się zacieśniły, bo Priam wziął za żonę
Hekabę, córkę frygijskiego króla. Toteż gdy Troja znalazła się w niebezpieczeństwie,
przybył stamtąd oddział zbrojnych pod wodzą Azjosa, brata Hekaby; nie należy
jednak mylić go z tym Azjosem, który zginął z ręki Idomeneja.
Iliada ukazuje Hekabę kilkakrotnie; zawsze jako matkę, która trwoży się o życie
synów i rozpacza po ich śmierci.
Pamiętamy, że Hektor przyjechał z pola bitwy do miasta, doradził mu bowiem
Helenos, by odszukał matkę i wyprawił ją z darami do świątyni. Otóż spotkał
Hekabę, gdy tylko wszedł do domu Priama; właśnie odprowadzała Laodikę do jej
mieszkania. Matka natychmiast mocno ujęła rękę syna i tak się ozwała:
- Dziecko moje, czemuż to zostawiłeś wojnę okrutną? Czemuż tu wstąpiłeś?
Pewnie bardzo tam nacierają przeklęci synowie Achajów! Pewnie już są pod
miastem, a tobie serce poradziło przyjść tutaj i z zamku podnieść ręce ku Zeusowi!
Poczekaj więc chwilę! Przyniosę ci wina jak miód słodkiego, żebyś najpierw wylał je
na ofiarę Zeusowi i innym bogom nieśmiertelnym, a potem sam też się pokrzepił.
Wino przydaje sił mężczyźnie, co jak ty się zmęczył, walcząc w obronie swoich!
Ale Hektor odmówił. Bał się, że napój go osłabi. Nie chciał też wylewać ciemnego
wina Zeusowi na ofiarę nie obmytą ręką i nie chciał się modlić, splamiony krwią i
błotem. Prosił natomiast, by matka poszła do świątyni Ateny wraz ze starszymi
niewiastami; niech złożą bogini dary, niech ślubują wspaniałą ofiarę, błagając o litość
nad miastem, bo świetny włócznik Diomedes mocno napiera na trojańskie szyki!
Zaraz potem Hektor pospieszył szukać Aleksandra, choć go nie znosił i wprost
powiedział matce:
- Oby go ziemia wreszcie pochłonęła! Zeus zesłał go na straszliwe nieszczęście
Trojanom, wielkodusznemu Priamowi i jego synom! Ciężki kamień spadłby mi z
serca, gdybym ujrzał, że już zstępuje do Hadesu!
Hekaba natomiast, posłuszna prośbie syna, rozesłała dziewczęta po mieście, by
wezwały staruszki. Sama zaś zeszła do sklepionej komory. Leżało tam mnóstwo
barwnych szat, utkanych rękami kobiet z Sydonu; Aleksander przywiózł owe
niewiasty stamtąd, gdy żeglował po szerokim morzu, wracając z Heleną. Z tych
właśnie szat Hekaba wybrała najpiękniej zdobioną i największą, co błyszczała jak
gwiazda, a leżała na samym spodzie.
Kiedy przyszła wraz z kobietami do świą___________tyni Ateny, na szczycie miasta, bramy
otworzyła pięknolica Teano, żona Antenora; bo ją to Trojanie ustanowili kapłanką
bogini. Wszystkie niewiasty błagalnie zawodząc podniosły ręce ku Atenie, Teano zaś
położyła szatę na kolanach Ateny o włosach złotych i tak się modliła do córki
wielkiego Zeusa:
- Ateno, pani, miast obrończyni, boska wśród bogiń! Złam wreszcie włócznię
Diomedesa! Spraw, by on sam padł na ziemię przed Skajską Bramą! Ofiarujemy ci
wtedy dwanaście jałówek jednorocznych i jarzmem nie tkniętych - jeśli tylko
zlitujesz się nad miastem, nad kobietami Trojan i małymi dziećmi!
Lecz Pallas Atena wstrząsnęła głową przecząco...
Spotykamy następnie Hekabę pod koniec poematu. Jest to dramatyczna chwila.
Wszyscy wojownicy trojańscy, uciekając przed potężnym Achillesem, już schronili
się za mury grodu. Tylko Hektor stał niewzruszony przed Skajską Bramą. Próżno
błagał go ojciec, rwąc sobie garściami siwe włosy. Matka zawodziła płacząc.
Rozchyliła suknię i ukazując pierś tak wołała:
- Hektorze, dziecko moje, niechże ta pierś cię wzruszy, zmiłuj się nade mną!
Wspomnij, synu drogi, jak niegdyś płacz twój piersią koiłam! Broń się przed tym
strasznym człowiekiem zza muru, sam przeciw niemu nie stawaj! Kiedy ten okrutnik
cię zabije, nie będę mogła płakać przy marach twoich, mój kwiecie najmilszy,
któregom urodziła! Ani żona cię nie opłacze! Psy cię rozszarpią daleko od nas, przy
okrętach Argiwów!
Nie posłuchał jej Hektor, bo taka była wola bogów, by zginął z ręki Achillesa.
Uląkł się dopiero wówczas, gdy zobaczył groźnego księcia Myrmidonów. Uciekając
przed nim, trzy razy szybkim biegiem okrążył miasto Priama. Ale właśnie wtedy
zwiodła go podstępem sama bogini Atena. Przybrała bowiem postać i głos Dejfobosa.
Stanęła niespodzianie przed Hektorem i tak się ozwała:
- Bracie mój, coś bardzo napiera na ciebie chyży Achilles! Rączo cię ściga wokół
murów miasta! Zatrzymajmy się więc w tym miejscu i razem walczmy z nim mężnie!
Odpowiedział Hektor wysoki, o błyszczącym hełmie:
- Dejfobosie, już i przedtem byłeś mi doprawdy najdroższy spośród wszystkich
braci, ilu ich zrodzili Priam i Hekaba. A teraz jeszcze bardziej cenię cię w swym
sercu. Bo dla mnie odważyłeś się wyjść poza mury, kiedyś ujrzał na własne oczy, co
się tu dzieje. Wszyscy zaś inni siedzą tam w środku!
Zatrzymał się więc Hektor, wierzył bowiem, że nie sam podejmuje walkę z
Achillesem. Ale w tejże chwili ów rzekomy Dejfobos znikł. Hektor spostrzegł to
wówczas dopiero, gdy włócznia, którą cisnął w Achillesa, odbiła się od tarczy
przeciwnika, nie miał drugiej przy sobie. Krzyknął więc wielkim głosem na
Dejfobosa, żeby podał mu swoją. Lecz nikogo nie było w pobliżu. Rzekł wtedy
Hektor:
- To koniec. Tak, bogowie już mnie przyzwali na zgubę pewną. Myślałem, że
dzielny Dejfobos stoi przy mnie. Ale on jest gdzieś tam na murach, a mnie zwiodła
Atena. Zła śmierć już blisko, już niedaleko. Nie ma ucieczki. Widocznie dawno tak
postanowili Zeus i Apollon, choć przedtem obaj życzliwie mnie osłaniali. Teraz los
mnie dosięga. Obym tylko nie sczezł tu marnie i niesławnie! Muszę dokonać czegoś
wielkiego, o czym by i potomni wiedzieli!
Obnażył ogromny miecz i runął na Achillesa jak orzeł, który poprzez ciemne
chmury zstępuje na pole, żeby schwytać wątłą owieczkę lub bojaźliwego zająca.
Także Achilles rzucił się do przodu. Cisnął włócznię i trafił w jedyne miejsce nie
osłonięte zbroją: w szyję koło obojczyka. Ostrze przeszło na wylot, tętnicy jednak nie
przecięło.
Kiedy Hektor w kurz się osunął, Achilles krzyknął nad nim chełpliwie:
- Wierzyłeś, gdyś zbroję ściągał z Patroklosa, że ci to ujdzie bezkarnie. O mnie nie
myślałeś, bom był daleko. Głupcze! Ja, mściciel, pozostałem przy okrętach, znacznie
silniejszy. Toteż cię powaliłem. Teraz ciało twe szpetnie rozciągną psy i ptaki, a
Patroklosowi piękny pogrzeb wyprawią Achajowie!
Hektor, choć tchu mu już nie stawało, jeszcze prosił zabójcę:
- Błagam cię na twoją duszę, na twoje kolana, na rodziców twoich! Nie pozwól,
żeby mnie psy rozszarpały przy okrętach Achajów! Dostaniesz za to dosyć spiżu i
złota, przyślą ci dary mój ojciec i matka! Wydaj moje zwłoki, żeby Trojanie i
Trojanki spalili je ogniem!
Spojrzał nań spode łba Achilles i tak odpowiedział:
- Nie proś mnie, psie, na moje kolana i na moich rodziców! Bo gdyby tylko sił mi
starczyło i wściekłości, sam bym odrywał i żarł twoje mięso! Nikogo nie będzie, kto
by psy od twojej głowy odganiał! Choćby nawet wykup ofiarowali dziesięć i
dwadzieścia razy nieprzeliczony, choćby jeszcze więcej przyrzekli! Choćby nawet
Priam chciał złotem twoje ciało odważyć! Nie będzie cię matka opłakiwała na
marach, bo psy cię rozwloką i ptaki! Hektor, już umierający, rzekł do niego:
- Patrzę na ciebie i znam cię dobrze! Wiedziałem, że moje słowa nie zdadzą się na
nic. Żelazne masz serce. Ale pomyśl o tym, że pomszczą mnie rozgniewani bogowie.
Przyjdzie dzień, w którym Parys i Apollon zabiją cię przy Skajskiej Bramie, choć taki
jesteś dzielny!
Tak powiedział i zaraz śmierć go okryła. Dusza uleciała z członków i poszła do
Hadesu, płacząc nad swym losem, bo zostawiała męskość i młodość.
Zwycięzca przedziurawił nogi Hektora pomiędzy piętą a kostką. Przeciągnął
tamtędy rzemień z wolej skóry i uwiązał u rydwanu. Potem na wóz wskoczył i
biczem pognał konie. Kurz wzbił się nad ciałem Hektora. Czarne włosy walały się
wokół, cała zaś głowa, niegdyś tak wdzięczna, w pyle się tarzała. Tak to Zeus
pozwolił wrogom hańbić zwłoki bohatera na jego ziemi ojczystej.
Matka zaś rwała włosy, jasną chustkę precz odrzuciwszy, i w głos zawodziła:
- Dziecko, po cóż mi żyć nieszczęsnej? Po co cierpieć straszliwie, skoro ciebie nie
ma? We dnie i w nocy tyś mi był chlubą w mieście, a dla wszystkich Trojan i
Trojanek ostoją. Jak boga cię przyjmowali. Bo też, póki żyłeś, wielką przynosiłeś im
sławę! A teraz śmierć cię dosięgła i przeznaczenie!
Kiedy jednak Priam postanowił później sam wyprawić się do obozu Achajów i
prosić Achillesa o wydanie zwłok syna, Hekaba zakrzyknęła przerażona:
- Biada, tyś rozum stracił, z któregoś słynął dotąd u swoich i obcych! Jakżeż to?
Chcesz sam iść ku okrętom Achajów? Chcesz stanąć przed oczyma człowieka, co
zabił tylu twoich dzielnych synów? Chyba masz serce z żelaza! Bo kiedy tylko
schwyta cię i ujrzy na swe oczy ten okrutnik zdradziecki, na pewno się nie zlituje!
Czci na pewno ci nie okaże! Lepiej opłakujmy syna siedząc w megaronie, daleko od
zwłok jego. Widać taką mu nić lnianą potężna Mojra uprzędła, kiedym go rodziła: że
będzie żerem dla psów szybkonogich, z dala od rodziców, w mocy człowieka
bezlitosnego, którego wątrobę zębami bym szarpała! Tak by mi zapłacił za to, jak nad
mym synem się znęcał! Bo Hektor nie jak tchórz zginął, lecz w obronie Trojan i
Trojanek. Nie myślał o ucieczce, nie szukał schronienia!
Nie odwiodła jednak swego męża od śmiałego zamiaru. Priam pojechał do obozu
Achajów na noc i wrócił wczesnym rankiem. Pierwsza, jak wiemy, dostrzegła go
Kassandra: Ona też pierwsza obwieściła, że starzec powraca z ciałem Hektora. A
kiedy już zwłoki bohatera znalazły się w mieście, najpierw zawodziła przy marach
jego żona, Andromacha, potem zaś Hekaba:
- Hektorze, spośród wszystkich synów tyś był memu sercu najdroższy. I bogom
byłeś miły za życia. Ale po śmierci także dbali o ciebie. Bo szybkonogi Achilles
wszystkich moich synów, ilu ich tylko schwytał, sprzedawał za morze nieurodzajne:
na Samos, na Imbros, na Lemnos. A kiedy z ciebie wygnał duszę długim ostrzem
spiżowym, ileż to razy wlókł cię wokół grobu Patroklosa, któregoś ty zabił. Lecz i tak
go nie wskrzesił! Ty zaś leżysz tu w domu, nie zmieniony i świeży, jakby to
srebrnołuki Apollon raził cię swoją świętą strzałą.
Tak mówiła płacząc i szloch rozpętała nieutulony.
A przecież śmierć Hektora nie była jeszcze kresem nieszczęść Hekaby!
HEKABA I POLIKSENA
Ponieważ Iliada kończy się opisem pogrzebu Hektora, nie było w niej ani miejsca,
ani też sposobności, aby szerzej przedstawić los Trojan po upadku ich ojczyzny. Ale
również Odyseja, której akcja toczy się w kilka lat później, ni słowem nie wspomina,
co się stało z Hekabą, kiedy jej mąż i synowie zginęli od miecza wrogów, a mury
świętej Troi obróciły się w gruzy. Tym gorliwiej zajęli się owym tematem późniejsi
greccy poeci. W ich utworach postać nieszczęsnej matki, która w epopei ukazuje się
tylko na krótko urasta do wielkości tragicznej; staje się symbolem bólu i cierpień
wszystkich matek.
Ateńczyk Eurypides poświęcił żonie Priama jeden z najlepszych swych dramatów.
Nosi on tytuł Hekaba. Po raz pierwszy wystawiono go około roku 420 przed naszą
erą. Były to lata krwawej wojny Aten ze Spartą, tak zwanej peloponeskiej. Obie
strony toczyły ją z rosnącym okrucieństwem i bezwzględnością już przez lat
jedenaście; przez tyleż lat wzajem obarczały się całkowitą odpowiedzialnością za jej
rozpętanie oraz obrzucały oskarżeniami, że to przeciwnik jest agresorem. Tymczasem
zaś wiele matek opłakiwało śmierć synów. Dziesiątki miast całkowicie zburzono, a
ludność ich pognano w niewolę.
Eurypides wyzyskał w swej tragedii pewne wątki i mity nie tylko nie znane
Iliadzie, ale częściowo wręcz sprzeczne z jej wypowiedziami. Właśnie i dlatego
warto zapoznać się z treścią owego utworu, aby stwierdzić, jak nieprzebrane było
bogactwo helleńskich podań, i to nawet o tej samej postaci. Przy sposobności będzie
też można zwrócić uwagę na kwestie ogólniejsze.
Scena przedstawia wybrzeże morskie. Rozłożył się na nim obóz Achajów. Obok
jednego z namiotów pojawia się widmo młodzieńca. Jego słowa stanowią
wprowadzenie do sztuki, a zarazem ekspozycję jej akcji:
- Przychodzę zza bram krainy zmarłych. Nazywam się Polidor. Jestem synem
Priama i Hekaby, córki Kisseja. Mój ojciec, gdy Troi groziła już nieuchronna
zagłada, wysłał mnie do domu swego przyjaciela, Polimestora, trackiego księcia,
władającego tym oto półwyspem Chersonezu. Wraz ze mną wysłał też skrycie wiele
złota, aby po upadku Troi jego dzieciom, jeśli pozostaną przy życiu, nie groziła
nędza. Ojciec zaś wybrał dlatego właśnie mnie, żem był najmłodszy i jeszcze
niezdatny do noszenia broni. Ale kiedy Troję zdobyto, ów Polimestor, przyjaciel
ojca, zamordował mnie nieszczęsnego, aby złoto zagrabić. Moje zwłoki wrzucił do
morza. Odtąd fale miotają mną to przy samym brzegu, to gdzieś na głębinie. A teraz,
już trzeci ranek z kolei, błąkam się przy wybrzeżu Chersonezu, gdzie przebywa
matka. Zdarzyło się bowiem, że Achajowie, gdy wracali spod Troi, tutaj musieli
zatrzymać swoje okręty. Tak rozkazała im zjawa Achillesa, którą ujrzeli nad jego
grobem. Bohater zażądał, by jego cieniom ofiarowano jedną z branek, moją siostrę
Poliksenę. I tak się też stanie! Druhowie nie poskąpią mu daru! Dziś jeszcze zginie
moja siostra. Matka zaś, Hekaba, ujrzy dziś dwa trupy dwojga dzieci - córki i mój.
Wyłonię się bowiem z morskiej toni tuż u stóp którejś z niewolnic. Uprosiłem sobie u
władców podziemia, bym w grobie mógł spocząć, matczyną pochowany ręką!
Tyle zjawa Polidora. Warto zatrzymać się nieco przy jego opowieści!
Jak pamiętamy, Iliada opisuje śmierć Polidora, i to plastycznie. Zabił go w bitwie
sam Achilles. Włócznia przeszła przez środek ciała i Połidor, padając, miał trzewia w
swych rękach. Ale dramaturg zdaje się ignorować tę scenę. Tak samo pomija on
wyraźne świadectwo epopei, że Polidor był synem Priama i jego nałożnicy Laotoi, a
nie Hekaby. Mówi o tym rodzony brat Polidora, Likaon, gdy błaga Achillesa o
darowanie życia! Natomiast zgodnie z Iliadą Eurypides podaje, że Polidor to
najmłodszy z synów Priama. I wreszcie jeszcze jeden szczegół: Iliada utrzymuje, że
Hekaba była córką Dymanta, króla Frygów. Natomiast autor dramatu czyni ją córką
Kisseja, który skądinąd znany jest jako legendarny król Traków.
A więc - wiele rozbieżności! Nie należy jednak sądzić, że są one wynikiem tylko
pomysłowości Eurypidesa! Nie. Poeta doskonale znał Iliadę. Pamiętał, tak samo, jak i
jego widzowie, co epopeja mówi o Polidorze i Hekabie. Uznał wszelako, że w tym
wypadku celom dramatu i sceny lepiej odpowiada inna wersja mitu,
rozpowszechniona, jak się zdaje, głównie wśród greckich osadników na wybrzeżach
Tracji. Jest zrozumiałe, że i oni pragnęli uświetnić przeszłość swego kraju,
nawiązywali więc do cyklu opowieści o wielkiej wojnie trojańskiej.
Jednakże późniejsi uczeni starożytni niezwykle poważnie traktowali wszystkie
legendy i ogromnie się głowili, by pogodzić ze sobą dane i wersje tak sprzeczne.
Problem, jak to właściwie było z rodzicami Hekaby, zaprzątał licznych filologów i
historyków. Jeszcze cesarz Tyberiusz z całą powagą pytał uczonych: Jak się
nazywała matka Hekaby ?
Powróćmy wszakże do opowieści Polidora. Jest w niej mowa o śmierci grożącej
Poliksenie: dziewczyna musi zginąć, bo żąda tego mara Achillesa! Nie znajdziemy w
Iliadzie nawet imienia takiej córki Priama i Hekaby. Ale postać Polikseny i historia
nieszczęsnej jej śmierci nie są wymysłem samego Eurypidesa. Już jakieś trzy wieki
przed nim, a więc w wieku VII przed naszą erą, powstał poemat Zburzenie Troi;
opiewał on ostatnie chwile miasta i los rodziny Priama. Znamy ów poemat tylko ze
streszczenia, którego ostatnie zdanie brzmi w przekładzie tak:
„Achajowie po spaleniu grodu zabijają Poliksenę jako ofiarę nad grobem
Achillesa”.
Potem, dzięki fantazji wielu pokoleń poetów, legenda o Poliksenie rosła i stawała
się coraz barwniejsza. Zapytywano: Dlaczegóż to ją właśnie spotkała śmierć taka? I
odpowiadano, że widocznie zażądał tego zza grobu sam Achilles. Dobrze, ale czemu
wybrał akurat Poliksenę, a nie inną z córek Priama? Aby to uzasadnić, stworzono
romantyczną opowieść:
Achilles kochał Poliksenę. Pragnąc zdobyć jej rękę, gotów był porzucić Achajów i
wrócić, do ojczyzny, ba, nawet przejść na stronę Trojan! Rozmowa z Priamem miała
się odbyć w świątyni Apollona, ale wówczas Aleksander, ukryty za posągiem boga,
zdradziecko zabił bohatera strzałą wypuszczoną z łuku.
Nie koniec jeszcze na tym! Starożytny czytelnik dochodził ciekawie, gdzież to
mógł Achilles ujrzeć Poliksenę i zapałać ku niej miłością; przecież toczyła się wojna!
Poeci i na to potrafili dać odpowiedź, choć ich pomysły zgodne z sobą nie były.
Według jednych Poliksena pewnego razu towarzyszyła swemu bratu Troilosowi,
kiedy ten prowadził konie do wodopoju; tam zaskoczył ich Achilles; Troilos zginął,
Poliksena zdołała uciec, ale to krótkie spotkanie wystarczyło, by wzbudzić w sercu
groźnego wojownika gorącą miłość. Według innych natomiast Achilles po raz
pierwszy zobaczył Poliksenę w sytuacji znacznie chyba dramatyczniejszej: gdy
przyszła ona wraz ze swym ojcem Priamem i z Andromacha do jego namiotu,
błagając o wydanie zwłok Hektora. Ta ostatnia wersja jest oczywiście zupełnie
sprzeczna z Iliadą, która opowiada, jak pamiętamy, że Priam samotnie wyprawił się
do obozu Achajów.
Podaliśmy tu tylko niektóre wątki historii Polikseny, ale chyba wystarczą one, by
wytworzyć sobie pogląd na etapy rozwoju owego poetyckiego mitu. Jednakże
spośród wszystkiego, co zachowana literatura antyczna mówi o losach tej
dziewczyny, wyróżnia się swym pięknem opis ostatnich chwil jej życia i samej
śmierci w Hekabie Eurypidesa. Stało się bowiem tak, jak zapowiedział cień Polidora;
złą nowinę obwieścił matce i córce sam Odyseusz. Próżne były błagania o
miłosierdzie; zresztą Poliksena litowała się bardziej nad matką niż nad sobą. Jak
bohatersko ginęła przy grobie Achillesa, dowiadujemy się z ust herolda Taltybiosa:
Cały tłum przybył achajskiego wojska
Śmierć twojej córki przy kopcu oglądać.
Wziął Polykseny rękę syn Achilla,
Stanął na szczycie mogiły, ja obok,
A zaś wybrani młodzieńcy achajscy -
Mieli ją trzymać, gdy się zacznie rzucać -
Szli tuż za nami. Szczerozłoty puchar
Unosi w rękach syn Achillesowy
W ofierze ojcu zmarłemu - mnie każe
Ogłosić ciszę całej greckiej armii.
Tłum uspokoiłem,
A on: „Peleja synu, a mój ojcze,
Przyjmij te płynne kojące ofiary,
Przynęty zmarłych. Przybądź, wypij czarną
Krew tej dziewicy, którą ofiaruję
Ja i to wojsko, i bądź nam życzliwy,
Dozwól odwiązać nam cumy przy rufach
Naszych okrętów i pozwól łaskawie,
Niech wszyscy wrócą z Troi do ojczyzny!”
Tak rzekł i całe wojsko się modliło.
Za pozłacaną głownię miecza chwyta,
Wyrwał go z pochwy, a wybrańcom wojska,
Młodzieńcom greckim, każe chwycić pannę.
Ona, spostrzegłszy to, tak powiedziała:
„Grecy, ojczyzny mojej niszczyciele,
Umieram chętnie - niech nikt mego ciała
Nie tknie - bez trwogi kark pod cios nadstawię.
Puście mnie wolno, niechaj wolna ginę.
Na bogów, jeśli bowiem niewolnicą
Nazwą mnie zmarli, wstyd dla mnie, królewny!”
Przytaknął z szumem lud, wódz Agamemnon
Kazał młodzieńcom puścić pannę wolno.
Gdy usłyszała tę decyzję panów,
Chwyta swą szatę, z góry od ramienia
Rozdziera z boku, aż po pępek prawie,
Odsłania piersi i tors jak posągu,
Przepiękne, i ku ziemi gnąc kolano
Rzecze te słowa ogromnej odwagi:
„Masz tu, młodzieńcze, jeśli chcesz uderzyć
W pierś mą, uderzaj, a jeśli po karku,
Oto i kark mój pod twój miecz poddaję!”
On, chcąc i nie chcąc, w żalu nad dziewczyną
Ciął ostrzem w gardło, kędy biegnie oddech,
Trysnął krwi strumień. I chociaż ginęła,
Jeszcze starała się upaść przystojnie.
Gdy Eurypides pisał te słowa, nikt już w Helladzie, i to od wieków, nie składał ani
bogom, ani też zmarłym ofiar z ludzi. W owych jednak pradawnych czasach, kiedy
toczyła się wojna trojańska i powstawały najstarsze pieśni Iliady, było inaczej.
Wtedy, paląc na stosie zwłoki, dawano zmarłemu do grobu wiele z tego, co cenił
sobie za życia i co mogłoby też służyć mu w świecie podziemnym. Tak właśnie
odbywał się pogrzeb Patroklosa, przyjaciela Achillesa; zarżnięto mnóstwo owiec i
wołów, sam zaś Achilles rzucił na stos cztery konie i dwa ulubione psy swego druha,
a później zgładził dwunastu młodych Trojan, pojmanych w bitwie. Ofiara zaś z
młodej dziewczyny już raz się dokonała w dziejach trojańskiej wyprawy! Oto przed
dziesięciu laty, kiedy flota Achajów zebrała się w Aulidzie, położono na ołtarzu
Artemidy rodzoną córkę króla Agamemnona, Ifigenię. Uczyniono to, by ubłagać
gniew bogini, pani lasów i zwierząt. Artemidę bowiem uraziła chełpliwość króla
Agamemnona, który uważał się za lepszego od niej myśliwego; zesłała więc złe
wiatry, nie pozwalające okrętom wypłynąć z przystani Aulidy.
Śmierć Polikseny wypełnia pierwszą część dramatu Hekaba. Kiedy służebnice
odchodzą ku wybrzeżu, aby obmyć skrwawione zwłoki dziewczyny, zaczyna się
część druga. Oto jedna z nich wraca, niosąc na rękach ciało Polidora. Fale wyrzuciły
je na piasek u samych stóp niewolnicy. Nieszczęsna matka przypomina sobie ponurą
marę nocną___________, która zwiastowała, że mordercą jest Polimestor. Za zgodą króla
Agamemnona zwabia do swego namiotu księcia wraz z jego dziećmi. Przy pomocy
trojańskich kobiet dopuszcza się straszliwej zemsty: najpierw, na oczach ojca, zabija
dzieci, potem zaś oślepia jego samego.
Tragedia kończy się dziwną przepowiednią. Szalejący z bólu i nienawiści
Polimestor wola, że Hekaba zamieni się w sukę, a jej mogiłę ludzie będą nazywać
Psim Grobem. Eurypides czyni tu aluzję do mitu, który rzeczywiście opowiadał o
takiej przemianie udręczonej kobiety. Były wszelako, jak zawsze w Grecji, różne
wersje mitu. Według jednych stać się to miało na okręcie wiozącym Hekabę do
Hellady. Według innych wówczas, gdy Achajowie, oburzeni zbrodnią dokonaną na
Polimestorze, zasypali Hekabę gradem kamieni. A według jeszcze innych wtedy,
kiedy Hekaba uciekała przed towarzyszami Polimestora, pragnącymi pomścić swego
władcę. Jeden z kopców na półwyspie chersoneskim istotnie zwano Psim Grobem, i
to do bardzo późnych czasów.
Dziś ten mit o metamorfozie nieszczęśliwej matki wydaje się czymś szokującym.
A jednak ma on swoje uzasadnienie w dziejach greckiej religii! Oto starożytni już
bardzo wcześnie zwrócili uwagę na podobieństwo imienia „Hekabę” do nazwy
bogini „Hekate”. Była to tajemnicza pani nocy, cieniów i magii. Jej kult przybył do
Grecji z krain Azji Mniejszej. Pies był zwierzęciem, które najczęściej składano
Hekacie w ofierze. Cały więc mit o przemianie Hekaby w sukę jest późną i sztuczną
próbą wyjaśnienia obyczaju zabijania psów ku czci Hekaty, utożsamianej z Hekabą.
KSIĘGA SIÓDMA
ENEASZ
KATALOG SPRZYMIERZEŃCÓW PRIAMA
Troja nie mogłaby się bronić przez lat dziesięć przeciw tak wielkim wojskom
achajskim, gdyby nie udzielili jej pomocy sprzymierzeńcy. Byli to sąsiedzi bliżsi i
dalsi. Stawili się w grodzie nad Skamandrem z różnych przyczyn. Jedni dlatego, że
łączyło ich z rodziną Priama pokrewieństwo. Innych przywiodła chęć rycerskich
przygód. A jeszcze innych słuszne przekonanie, że obrona Troi jest wspólną sprawą
ludów okolicznych, kiedy bowiem Achajowie zdobędą to miasto, zwrócą się kolejno
przeciw wszystkim krajom Azji Mniejszej.
Pod koniec drugiej księgi Iliady, bezpośrednio po katalogu wojsk i okrętów
achajskich, poeta podaje też przegląd wodzów i ludów sprzymierzonych z Troją. Już
na pierwszy rzut oka musi nasunąć się każdemu czytelnikowi stwierdzenie: przegląd
jest uderzająco krótki i pobieżny! Katalog Achajów ma wierszy ponad dwieście
sześćdziesiąt, trojański zaś ledwie sześćdziesiąt. Mógłby ktoś powiedzieć: widocznie
taki był stosunek sił. Nieprawda! Studiując epopeję odnosi się wrażenie, że siły obu
stron są liczebnie mniej więcej równe. Jest też godne uwagi, że zwłaszcza w opisach
bitew spotykamy znacznie więcej nazwisk Trojan i ich sprzymierzeńców niż samych
Achajów; częściowo tłumaczy się to okolicznością, że - według poety - obrońcy Troi
gęściej padali w czasie walk. Ale najdobitniejszym świadectwem, że
sprzymierzeńców było istotnie sporo, są słowa króla Agamemnona. W tej samej
drugiej księdze Iliady mówi on otwarcie przed całym swym wojskiem:
- Przyjaciele, bohaterowie danajscy, słudzy Aresa! Srodze mnie zwiódł Zeus syn
Kronosa i ciężko zaślepił. Okrutny on! Bo wpierw mi przyrzekł i potwierdził skinieniem,
że powrócę jako zdobywca warownego Iliosu. A teraz się okazuje, że omamił
mnie podstępnie! Rozkazał mi bowiem niesławnie wracać do Argos, skórom tylu
ludzi tu stracił. Trudno, widać tak się podoba potężnemu Zeusowi, który zburzył już
zamki w wielu miastach, i w wielu jeszcze zburzy. Jego moc jest największa. Hańba
to jednak, bo przecież i potomni się dowiedzą, że tak świetny i mnogi lud Achajów
daremnie wojnę toczył i na próżno walczył z mężami nielicznymi. Bo gdybyśmy
chcieli, Trojanie i Achajowie, wierny rozejm poprzysiąc i wzajem się przeliczyć,
gdyby zgromadzili się wówczas wszyscy Trojanie zamieszkali w grodzie, my zaś
Achajowie podzielilibyśmy się tutaj, jak jesteśmy, na dziesiątki; gdybyśmy wreszcie
wybrali po jednym z Trojan, żeby każdej dziesiątce wino nalewał - to wielu wtedy
dziesiątkom zabrakłoby podczaszych! Twierdzę, że właśnie o tyle liczniejsi są
Achajowie od tych Trojan, którzy mieszkają w mieście. Ale są tam także sojusznicy z
wielu grodów, dobrzy włócznicy. Oni to odpierają mnie mocno, oni nie pozwalają mi
zdobyć Troi, choć pragnę tego bardzo!
Można by więc oczekiwać, mając w pamięci te słowa króla Achajów, że różnica
pomiędzy obu katalogami, które sąsiadują ze sobą bezpośrednio, nie będzie tak
uderzająca. A jednak jest inaczej! Nie dość na tym. Choć tak krótki i pobieżny,
przegląd Trojan i ich sprzymierzeńców zawiera kilka rażących sprzeczności z
informacjami znajdującymi się w innych pieśniach epopei. Wystarczy niektóre z nich
przejrzyście zestawić w postaci tabeli:
PRZEGLĄD TROJAN I
SPRZYMIERZEŃCÓW
INNE PIEŚNI ILIADY
Myzjom przewodzi Chromis i Ennomos
Myzjom przewodzi Gyrtios
Myzjowie są ludem w Azji Mniejszej
Myzjowie są ludem w europejskiej Tracji
Łuk Pandarosa jest darem Apollona
Pandaros sam upolował kozła, z którego
rogów łuk sporządził rzemieślnik
Amfion jest synem Meropsa
Amfion jest synem Selagosa
Cykonom przewodzi Eufemos
Cykonom przewodzi Mentes
Peonom przewodzi Pyrajchmes Peonom przewodzi Apisaon
Można oczywiście próbować w jakiś sposób godzić te sprzeczności, zawsze jednak
za cenę pomysłów sztucznych i dowolnych. Ostatnio zajął się tym zagadnieniem
uczony angielski Denys Page. Opierając się na pracach wielu poprzedników dochodzi
on ostatecznie do takich wniosków:
Iliada często albo pomija dane zawarte w katalogu Trojan i ich sprzymierzeńców,
albo nawet wprost im się sprzeciwia. Tego więc katalogu nie mógł ułożyć nikt, kto
miał epopeję w pamięci. I przeciwnie, nikt znający katalog nie mógłby później tak
wzgardliwie traktować jego informacji. Wynika stąd, że przegląd trojańskich
sprzymierzeńców jest w ciele Iliady materiałem tak samo obcym, jak i poprzedzający
go katalog achajskich okrętów. Ten ostatni, co zostało wykazane już wcześniej, sięga
czasów pradawnych. Jest szczątkiem poezji mykeńskiej. W otoczce epopei
zmumifikował się na podobieństwo owych żyjątek, które na wieki uwięzły w
kawałkach bursztynu. Nie ulega wątpliwości, że podobnie ma się rzecz z przeglądem
sojuszników Trojan.
Można zresztą przeprowadzić szczegółowy dowód, jak między innymi uczynił
Page, że w przeglądzie tym wymienione są miejscowości już nie znane w okresie,
gdy powstała Iliada. Jest to najlepsza wskazówka, jak prastary jest ów katalog. Jego
zaś szczupłość tłumaczy się po prostu faktem, że mykeńscy poeci, którzy go układali,
niezbyt wiele wiedzieli o tamtych odległych krainach. Prawdopodobnie przegląd
stanowił cząstkę bardzo dawnych pieśni o jakiejś wyprawie Achajów przeciw ludom
nad Hellespontem; może nawet, choć niekoniecznie, była to wyprawa przeciw Troi.
Potem, po kilku wiekach, ów przegląd nieprzyjaciół włączono do Iliady. Ta jednak
epopeja przedstawiała trojańskich sprzymierzeńców, opierając się na innych źródłach
- i stąd właśnie niezgodności pomiędzy katalogiem a resztą pieśni poematu.
Po tych wstępnych uwagach pora rozejrzeć się, jacyż to według Iliady byli
najdzielniejsi sojusznicy Priama i jak stawali oni w bitwach!
DARDANOWIE
Mówiliśmy już o tym, że najbliżsi sąsiedzi i pobratymcy Trojan to Dardanowie.
Siedzieli oni prawdopodobnie na południe i wschód od góry Ida. Pamiętamy też, że
kiedy Eneasz przed pojedynkiem z Achillesem przedstawiał swoją genealogię,
wywiódł zarówno siebie, jak i ród Priama od wspólnego przodka, od Dardanosa.
Związki pomiędzy obu szczepami musiały być silne, skoro w Iliadzie wielokrotnie
spotyka się jako uświęconą formułkę przy zwracaniu się do wszystkich obrońców
miasta:
- Słyszcie mnie, Trojanie, Dardanowie i sprzymierzeńcy!
A więc lud ten stał tak blisko samych mieszkańców Troi, że wymieniano go zaraz
na drugim miejscu i wyodrębniano spośród innych sprzymierzeńców.
Dardanowie godni są uwagi jeszcze z jednego względu: oto nazwa ich jest
poświadczona w pewnym napisie, sporządzonym z rozkazu egipskiego faraona. A
jest to faraon dobrze znany, nawet szerszemu ogółowi.
Ramzes II panował długo, bo od roku 1301 do 1235 przed naszą erą. On właśnie
zbudował skalną świątynię w Abu Simbel, w Egipcie południowym, od dwudziestu
kilku lat sławną w całym świecie. Wskutek bowiem spiętrzenia wód Nilu przez nowo
wzniesioną zaporę w Assuanie, teren, na którym stała świątynia, uległ zatopieniu.
Aby ratować zabytek pradawnej przeszłości, zresztą wcale nie będący arcydziełem
sztuki, pocięto ogromne bloki skalne i przeniesiono na wyżej położone miejsce, gdzie
obiekt został wiernie zrekonstruowany. Praca to żmudna i kosztowna. Przecież same
tylko cztery posągi Ramzesa II, które strzegą wejścia do przybytku, mają po
dwadzieścia metrów wysokości!
Otóż na ścianach tej świątyni, a zresztą także kilku innych w Egipcie - bo Ramzes
II, jak i wielu władców, lubował się w budowlach monumentalnych - zachowały się
wyobrażenia i hieroglificzne napisy, które sławią olśniewające zwycięstwa faraona.
Pod miejscowością Kadesz w Syrii Ramzes II dzięki swej osobistej odwadze i
pomocy boga Amona rozproszył dwa tysiące pięćset rydwanów wroga i tłumy
piechoty. Naprawdę wszystko wyglądało inaczej niż głosi wersja oficjalna. Faraon
istotnie odparł pod Kadesz duże siły nieprzyjaciół, ale właśnie tylko odparł, wcale ich
nie rozproszył.
Kimże jednak był ten nieprzyjaciel, z którym Ramzes II walczył w dalekiej Syrii?
Oto co opowiadają o tym egipskie napisy: „Gdy jego majestat zbliżył się do miasta
Kadesz, przybył tam równocześnie z drugiej strony podły książę kraju Hatti,
zebrawszy wszystkie ludy obce, od samych krańców morza [Egejskiego] poczynając;
przybył z nim cały kraj Hatti, a także Naharina, Arcu, Dardani, Pidasa, Arwan, Masa,
Keszkesz, Karkemisz, Luku, Kizzuwadna, Kadesz [...]”
Hetyci, jak przyjęło się nazywać dziś ów lud Hatti, byli w tamtych wiekach wielką
potęgą. Centrum ich państwa znajdowało się w środkowej i wschodniej Azji
Mniejszej. Siedziba króla, Hattuszasz, leżała o jakieś sto kilometrów na wschód od
stolicy dzisiejszej Turcji, Ankary. Z początkiem XX wieku odkryto w Hattuszasz
ruiny pałacu, a w nich ogromne archiwum państwowe Hetytów. Składało się ono z
tysięcy glinianych tabliczek, zapisanych prawie wyłącznie znakami klinowymi.
Pismo to Hetyci zapożyczyli z Babilonii. Przeważają w archiwum teksty religijne i
prawnicze, kroniki, korespondencja z władcami państw ościennych oraz układy z
nimi. Traktaty bowiem i porozumienia podpisywano wówczas równie często jak
dzisiaj - i równie mało na nie zważano, gdy tylko zmieniła się sytuacja polityczna.
Przy sposobności warto wspomnieć, że zachowały się też relacje Hetytów o wojnach
z Egiptem o Syrię; według nich we wszystkich starciach zwyciężali wyłącznie
Hetyci. Nic dziwnego, że skoro obie strony tylko zwyciężały, musiały wreszcie
zdecydować się na zawarcie kompromisowego pokoju. Doszedł on do skutku w
jakieś sześć lat po bitwie pod Kadesz, czyli około roku 1280 przed naszą erą.
Egipskie i rodzime świadectwa zgodnie wskazują, że wojska Hetytów były bardzo
różnojęzyczne. To znowu wynikało ze stałej polityki hetyckiej, by zawierać
porozumienia z krajami sąsiednimi i otaczać się wieńcem, a raczej przedmurzem,
księstw sojuszniczych. W przytoczonym urywku relacji Ramzesa występują nazwy
ludów małoazjatyckich, z których część można zidentyfikować. A więc Masa to
niewątpliwie Myzjowie, Luku - Licyjczycy (po grecku zwali się: Lykioi), Pidasa -
Pizydowie, Kizzuwadna to może Cylijczycy. Co do Dardanów sprawa jest oczywista:
mogą nimi być tylko owi znani z Homera sąsiedzi i pobratymcy Trojan.
A więc w koalicji antyegipskiej pod przewodem Hetytów wziął też udział lud
zamieszkały u stóp góry Ida. Tego nikt z uczonych dziś nie kwestionuje. Zapytują
wszelako niektórzy, czemu nie spotykamy wzmianki o Dardanach w hetyckich
archiwach w Hattuszasz. Może to tylko przypadek. Zachowała się przecież zaledwie
część dokumentów, z nich zaś nie wszystkie dotychczas zostały opracowane.
Prawdopodobnie jednak przyczyną jest po prostu fakt, że kontakty polityczne
Hetytów z Dardanami były krótkotrwałe i luźne. Wydaje się bowiem pewne, że
władztwo Hetytów naprawdę nigdy nie sięgało zachodnich krańców Azji, a
zwłaszcza ziem nad Hellespontem. Bardzo nikłe były również obustronne kontakty
kulturalne. Materiał archeologiczny świadczy o tym jak najdowodniej. Wszystko to
jednak nie wyklucza, że od czasu do czasu dochodziło do pewnych doraźnych
zetknięć i porozumień politycznych. A jeśli w wojsku Hetytów, które operowało w
dalekiej Syrii, mogli znaleźć się z początkiem wieku XIII przed naszą erą
Dardanowie, to samo przez się nasuwa się pytanie: Czy królowie z Hattuszasz nie
nawiązali w owym okresie jakichś stosunków z miastem tak bliskim Dardanom, a tak
bogatym i znacznym, jakim była Troja?
Dotykamy tutaj sprawy trudnej i wciąż jeszcze dyskutowanej, ale też bardzo
interesującej:
Król hetycki, który walczył z Ramzesem II w Syrii mając pod swymi rozkazami
również oddziały Dardanów, zwał się Muwattalisz; panował on w latach 1315-1285
przed naszą erą. Otóż ten właśnie król, jeszcze przed syryjską wyprawą, zawarł
traktat wiecznej przyjaźni z Alakszanduszem, władcą kraju Wilusza. Tekst traktatu,
choć miejscami mocno uszkodzony, zachował się w archiwum w Hattuszasz. Jednym
z powodów zawarcia owego układu o przyjaźni i wzajemnej pomocy była wspólna
obawa przed krajem Arzawa; w tekście porozumienia jest on często wzmiankowany,
zawsze z wyraźną niechęcią. Wiadomo skądinąd, że kraj Arzawa leżał w zachodniej
części Azji Mniejszej, a więc i Wiluszy należałoby tam gdzieś szukać.
Każdemu, kto czyta te słowa, nasuwa się od razu myśl, że Alakszandusz to po
prostu Aleksander. Skądże jednak owa Wilusza? Tu przychodzi z pomocą
językoznawstwo. Dawno już ustalono, że pierwotnie nazwa „Ilios” musiała brzmieć
„Wilios”. Spółgłoska „w” na początku wyrazu uległa później zanikowi, co w języku
greckim było niemal regułą. Odmienność form „Wilios” i „Wilusza” wynikałaby po
prostu z różnej wymowy i transkrypcji w języku i piśmie dwóch różnych ludów,
Greków i Hetytów. Zjawisko to zrozumiałe i częste. Wystarczy uświadomić sobie,
jakim zniekształceniom uległa łacińska nazwa „Roma” w językach europejskich:
Rzym, Rim, Rom.
Nie dość na tym. W innym, znacznie wcześniejszym dokumencie hetyckim
zachował się wykaz miast i krain ziemi zwanej Assuwa, obejmującej dużą część
zachodniej Azji Mniejszej; wśród nich, w sektorze północnym, a więc w okolicach
Hellespontu, występują znowu dwie znajome nazwy: „Wiluszija” i „Taurisza”, i w
dodatku tuż obok siebie. Jest wysoce prawdopodobne, że „Taurisza” to
zniekształcona przez pisownię forma pochodna od nazwy „Troja”!
Przed wyruszeniem na wyprawę do Syrii zawarcie porozumienia politycznego z
władcą Troady było dla króla hetyckiego oczywistą koniecznością. Chodziło bowiem
o zapewnienie bezpieczeństwa zachodnim granicom państwa; tym groził wspólny
nieprzyjaciel Trojan i Hetytów, lud Arzawa. Że taki właśnie był cel układu, wynika
jasno z wielu jego wypowiedzi. Przytoczymy dla przykładu pewien urywek;
zwróćmy uwagę przy tym, że władca Hetytów nazywa sam siebie „Słońcem”, styl
zaś traktatu jest niezdarny, ale miejscami bardzo obrazowy.
„Jeśli usłyszysz jakieś złe słowo o niepokojach: że ktoś wywołuje niepokoje w
kraju rzeki Szeha lub w kraju Arzawa - jeśli usłyszysz o tym zawczasu, a nie
napiszesz o tym do Słońca, lecz będziesz pobłażliwy i tak powiesz: Niech dzieje się
to zło! - będzie to z twojej strony złamaniem przysięgi.
Otóż kiedy usłyszysz o takiej sprawie, wiernie napisz o niej zawczasu do Słońca. I
kiedy usłyszysz o takiej sprawie, nie zachowuj się obojętnie i nie chwiej się też w
wierności, i nie zadawaj się z takimi ludźmi! Bo kto jest wrogiem Słońca, ma też być
twoim wrogiem. Jeśli ty, Alakszandusz, usłyszysz o takiej sprawie, a zachowasz się
obojętnie i wdasz się w zmowę z takim człowiekiem, to postąpisz źle wobec przysiąg
i one będą cię bez przerwy prześladowały.
A co do wysyłania wojska i rydwanów, postanowienia układu są takie:
Kiedy ja, Słońce, wyruszę w pole z tamtych okolic, z Karkisza, Lukka albo
Warszijalla, to wyjdziesz i ty u mojego boku z twoją piechotą i rydwanami. A także
kiedy wyślę swego wodza, by prowadził wojnę, to i ty za każdym razem wyjdziesz u
jego boku w pole.”
Tego rodzaju szczegółowych postanowień jest wiele, przewidziane są bowiem
rozmaite możliwości i okoliczności; zawsze jednak król Hetytów występuje jako
strona silniejsza i rozkazująca.
Oczywiście, byłoby rzeczą raczej pochopną utożsamiać Aleksandra, który zawiera
układ z królem Muwatalliszem, z tym Aleksandrem-Parysem, o którym mówią mity i
epopeja. Wolno natomiast na podstawie źródeł hetyckich utrzymywać, że imię
„Aleksander” występowało w rodzinie władców Troi, i to właśnie w czasach nie tak
dalekich od wyprawy Achajów na owo miasto.
Raz rozbudzona ciekawość każe pytać, czy nie zachowały się w archiwach
hetyckich choćby tylko pośrednie wzmianki o tej wielkiej wyprawie. Jednakże
właśnie wtedy, kiedy - jak chce tradycja - nad Troją zbierały się chmury, a więc w
ciągu wieku XIII przed naszą erą, również państwo Hetytów znajdowało się w coraz
cięższym położeniu. Musiało zmagać się z potężnymi koalicjami wrogów i
ogromnymi falami barbarzyńskich ludów, które wreszcie, około roku 1200 przed
naszą erą, zmiotły to królestwo, niegdyś sięgające po włości faraonów. Z pałacu w
Hattuszasz pozostały same ruiny. Zdobywcy, na szczęście dla potomności, wzgardzili
szarymi tabliczkami z gliny, na których roiły się drobne, dziwaczne znaczki. Dzięki
temu pod gruzem i zwałami ziemi przetrwały do naszych dni słowa traktatów, jakie
król-Słońce zawierał z księciem Alakszanduszem.
Przetrwały również w archiwach hetyckich tajemnicze wzmianki o ludzie i kraju
Ahhijawa; leży on gdzieś na zachodzie, kontakty z nim są pośrednie i zmienne,
czasem przyjazne, czasem znów wrogie. Spór o to, co właściwie rozumieć przez
miano „Ahhijawa”, toczy się już lat blisko sześćdziesiąt i nie został jeszcze
ostatecznie zakończony. Po wielu gorących polemikach, po rozważeniu wszystkich
argumentów za i przeciw, przeważa dziś zdanie, że Ahhijawa to po prostu
Achajowie, twórcy i nosiciele kultury mykeńskiej, bohaterowie epopei Homera. Nie
zdołano wszakże ustalić, czy dokumenty hetyckie mówią o Achajach zza morza, to
jest z Hellady właściwej, czy też o jakimś ich księstwie lub odłamie, którego by
szukać należało albo gdzieś na wybrzeżach Azji, albo też na jednej z wysp
sąsiednich, może na Rodos.
Tak więc Dardanowie, pobratymcy i sojusznicy Trojan, zaprowadzili nas najpierw
do Syrii, potem do Abu Simbel, a wreszcie do hetyckich archiwów w ruinach
Hattuszasz. Pora już wrócić do samych Dardanów i poznać bliżej ich wodza!
ENEASZ I AFRODYTA
Pamiętamy, jak zakończył się pojedynek Menelaosa z Aleksandrem: kiedy
pierwszy z nich już zwyciężał i za hełm ciągnął przeciwnika ku swoim, Afrodyta
sprawiła, że urwał się rzemień na podbródku. Pusty hełm został w ręku spartańskiego
króla. Samego zaś Aleksandra bogini okryła mgłą i przeniosła do Troi, do
małżeńskiej komnaty. Tam też wnet przyszła Helena.
Tymczasem Menelaos z wściekłością szuka! uwodziciela żony. Krążył po placu
boju, gdy niespodziewanie raniła go strzała, zresztą niegroźnie. Strzałę tę wypuścił
Pandaros, który przybył jako sojusznik Trojan aż z dalekiej Licji. Teraz, ukryty za
tarczami przyjaciół, zdradziecko złamał układ zaprzysiężony przed pojedynkiem
przez obu królów, przez Priama i Agamemnona. Co prawda, wina Pandarosa nie była
tak wielka. Ugodził Menelaosa z poduszczenia bogini Ateny. Ona bowiem z
nienawiści do Trojan pragnęła, aby walki toczyły się nadal, aż do ostatecznej zagłady
miasta. Stało się, jak tego chciała bogini. Strzała Pandarosa rozpętała nową bitwę, w
której spośród wszystkich Achajów najbardziej wsławił się Diomedes. Jego również
usiłował Pandaros zabić, lecz tylko ranił grotem strzały w ramię. Toteż gdy Eneasz,,
książę Dardanów, stanął przed znakomitym łucznikiem, ten zaczął wyrzekać:
- Nie mam tu ani koni, ani też rydwanu, żebym nań wstąpił. A jest tam, w domu
mego ojca Likaona, jedenaście rydwanów pięknych, dopiero co złożonych, nowo
zrobionych. Płótnem są pokryte, a przy każdym po dwa konie jedzą biały jęczmień i
pszenicę. Kiedym wyruszał z domu, bardzo mi przykazywał stary wojownik Likaon:
„Weź konie, wsiądź na rydwan! Walcz z wozu, tak przoduj Trojanom w ciężkich
bojach!” Nie posłuchałem go, choć tak znacznie byłoby lepiej. Bałem się o konie,
żeby paszy im nie zabrakło, skoro tylu ludzi zgromadzi się w mieście. Bo przywykły
jadać do syta. Zostawiłem więc konie i pieszo przyszedłem do Troi. Ufałem swemu
łukowi. Ale marny z niego pożytek! Już dwóch znakomitych rycerzy ugodziłem
strzałami, Diomedesa i Menelaosa. Z obu wprawdzie krew utoczyłem, ale to jeszcze
bardziej ich rozsierdziło. Widać w złej chwili zdjąłem wygięty łuk z kołka w owym
dniu, kiedym wybierał się w drogę do miłej Troi, żeby odwdzięczyć się Hektorowi.
Toteż gdy wrócę i na własne oczy ujrzę ojczyznę, żonę, wielki dom o wysokim
stropie, niech mi ktoś obcy od razu łeb odetnie, jeśli tak nie zrobię: położę łuk na
płomieniach ogniska, a wpierw jeszcze go połamię tymi oto rękami, bo na darmo mi
towarzyszył!
A przecież łuk był świetny! Katalog sprzymierzeńców powiada, że dał go
Pandarosowi sam Apollon. W innej jednak pieśni epopei czytamy, że Pandaros tak go
zdobył:
Siedział w myśliwskiej zasadzce i trafił górskiego kozła strzałą w pierś, gdy tylko
wyszedł on zza skały. Zwierz zwalił się na głazy, łbem w dół. Rogi miał na
szesnaście dłoni. Dobry rzemieślnik, który znał się na tej robocie, obtoczył je i
wygładził, a potem połączył złotym pierścieniem.
Oczywiście, ten opis łuku Pandarosa nie jest zbyt dokładny. Łuk nie mógł być
wykonany całkowicie z rogów kozła. Aby nadać mu giętkość i sprężystość, trzeba
było również innych materiałów: drewna i ścięgien. Egzemplarze takich łuków
zachowały się na terenach Bliskiego Wschodu nawet z czasów starożytnych. Częste
są też ich podobizny na rysunkach, płaskorzeźbach, malowidłach. W niektórych
krajach Azji łukami tego typu posługiwano się jeszcze w wiekach niezbyt dawnych.
Na skargi Pandarosa Eneasz tak odpowiedział:
- Wsiadaj na mój rydwan! Zobaczysz, jakie są trojańskie konie! Potrafią dobrze
pędzić po równinie w stronę tę i tamtą, czy ścigać trzeba, czy też uciekać. Więc i do
miasta zawiozą nas cało, gdyby Zeus chciał znowu przysporzyć chwały
Diomedesowi. Ty weź bat i lejce błyszczące. Ja będę stał na rydwanie i walczył. Ale
możemy się zamienić, jeśli wolisz.
Pandaros rzeki przezornie:
- Gdyby przypadkiem wypadło nam uciekać przed Diomedesem, konie lepiej będą
biegły pod woźnicą, którego znają. Bo jeśli nie usłyszą twojego głosu, mogą się
spłoszyć i ponieść po błoniu. Wtedy nie uratują nas ze zgiełku bitwy. Tymczasem
uderzyłby na nas syn wielkodusznego Tydeusa. Trupem by nas położył, a konie
pognałby ku swoim. Ty więc wóz prowadź. A ja, kiedy natrze, przyjmę go ostrzem
włóczni.
Potem ruszyli razem na Diomedesa. Już z daleka dojrzał ich Stenelos, jego
woźnica. Przestraszył się i zaczął nawoływać:
- Wejdźże lepiej na wóz, nie szalej tak pieszo wśród pierwszych szeregów, bo wnet
stracisz miłe życie!
Diomedes obruszył się na te słowa:
- Nie wsiądę na rydwan, tak pójdę im naprzeciw. Szybkie konie nie uwiozą ich obu
z powrotem, jeśli w ogóle któryś się uratuje! A teraz coś ci powiem, i ty dobrze to
zapamiętaj: Jeśli Atena sławy mi przysporzy i zabiję ich obu, ty zatrzymaj tutaj nasze
konie, lejce uwiąż u poręczy rydwanu i zaraz biegnij po konie Eneasza! Pędź je
szybko od Trojan ku Achajom! Bo one są z tych, które Zeus dał Trosowi jako zapłatę
za jego syna Ganimedesa. Dlatego najszlachetniejsze to rumaki ze wszystkich pod
słońcem. Tę to krew wykradł król Anchizes, bo w tajemnicy przed Laomedontem
podłożył ogierom swoje klacze. Sześć urodziło się źrebiąt: cztery karmi Anchizes u
swego żłobu, a dwa dał synowi, Eneaszowi. Jeśli teraz schwytamy, stawę
zdobędziemy zacną!
Pandaros pierwszy cisnął włócznią w Diomedesa. Jej ostrze przebiło tarczę i otarło
się o pancerz, a on od razu krzyknął gromkim głosem:
- Na wskroś brzuch ci przeszyłem! Nie pożyjesz już długo, mnie zaś dałeś chwałę
wielką!
Ale mocny Diomedes całkiem się nie uląkł. Zawołał:
- Chybiłeś, nie trafiłeś! A mnie coś się zdaje, że wy dwaj nie prędzej przestaniecie
wojować, aż któryś z was padnie i krwią nasyci Aresa!
Tak rzekł i włócznię rzucił, zaś bogini Atena skierowała ją w twarz Pandarosa, w
nos tuż przy oku. Ostrze przebiło białe zęby, odcięło język, wyszło przez podbródek.
Runął Pandaros z rydwanu na ziemię, a zbroja zadźwięczała na nim. Przestraszyły się
konie. Jego zaś dusza i siła zaraz się rozwiały.
Zeskoczył Eneasz z tarczą i długą włócznią, bo się bał, by Achajowie nie
odciągnęli trupa. Okrakiem więc nad nim stanął, jak lew ufny w swoją siłę. Przed
sobą trzymał tarczę okrągłą i włócznię, gotów zabić każdego, kto by się zbliżył; a
krzyczał przy tym straszliwie. Diomedes zaś wziął ręką głaz wielki, którego by nawet
dwóch ludzi nie uniosło, jacy żyją teraz, ale on kołysał nim bez trudu. Cisnął i
uderzył Eneasza w biodro, tam, gdzie udo obraca się w stawie. Głaz zmiażdżył kość i
przeciął ścięgna, a zdarł także i skórę. Eneasz upadł na kolana i mocną ręką podparł
się o ziemię. A oczy noc zakryła mu czarna.
I tak by zginął ów pan wojów, gdyby bystro nie dojrzała tego Afrodyta, która go
zrodziła z Anchizesa pasterza. Zaraz ujęła miłego syna w swe białe ramiona i spowiła
fałdami świetlistego płaszcza, żeby go nie dosięgło żadne ostrze; bała się bowiem
bardzo, że któryś z Danaów spiż mu w piersi zatopi i tak ducha wyrwie.
Tymczasem Stenelos, pomny słów Diomedesa, skoczył ku koniom Eneasza.
Popędził je w stronę Achajów i dał Dejpylosowi. A potem natychmiast pognał na
swoim rydwanie za Diomedesem.
Ten zaś wciąż ścigał Afrodytę bezlitosnym spiżem. Wnet bowiem poznał, że słaba
bogini, nie z tych, co to królują pośród bitwy mężczyzn. Nie Atena i nie Enyo, miast
burzycielka. Kiedy ją znalazł, tropiąc w wielkiej ciżbie, nastawił włócznię do przodu,
skoczył i ranił wierzch delikatnej dłoni. Ostrze przeszło przez wspaniały płaszcz,
który utkały Charyty, i przecięło skórę tuż przy przegubie. Trysnęła boska krew,
ichor, co krąży w żyłach szczęsnych niebian; bo nie jedzą oni chleba i nie piją wina.
Afrodyta krzyknęła przeraźliwie i wypuściła z rąk swego syna. Zaraz jednak porwał
go Apollon i okrył czarną chmurą, aby nikt z Danaów, co mają szybkie konie, nie
trafił Eneasza włócznią w pierś i ducha mu nie wyrwał.
A kiedy Afrodyta odchodziła, Diomedes zawołał za nią wielkim głosem:
- Precz, córko Zeusa, precz od wojny i bitwy! Nie dość ci jeszcze, że zwodzisz
słabe kobiety? Jeśli znowu wmieszasz się do walki, to później cierpnąć będziesz ze
strachu, gdy choćby z daleka jej pogłos usłyszysz!
Tak powiedział, a ona szła mdlejąc z bólu, bo niezmiernie cierpiała. Rychło jednak
zjawiła się chyża Iryda. Ujęła ją za rękę i wyprowadziła z ciżby walczących,
udręczoną ogromnie; a piękna skóra już czerniała. Wnet znalazły dzikiego boga
wojny, Aresa. Siedział na lewo od pola bitwy, a jego włócznia i szybkie konie
wsparte były o chmurę. Afrodyta padła na kolana przed bratem. Prosiła go bardzo, by
użyczył jej koni o złotej uprzęży:
- Miły bracie, otocz mnie opieką! Daj mi swe konie, żebym jakoś wyjechała na
Olimp, gdzie dom bóstw nieśmiertelnych! Cierpię od rany, którą mi człowiek zadał,
syn Tydeusa. Nawet na Zeusa rękę by podniósł!
I dał jej Ares konie. Wstąpiła na rydwan, zgnębiona w sercu, a koło niej stanęła
Iryda i wzięła lejce w swe ręce. Strzeliła z bicza, rumaki zaś chętnie uleciały w górę.
Szybko przybyły do domu nieśmiertelnych, na wysoki Olimp. Tam Iryda zatrzymała
konie. Potem je odwiązała i dała ambrozyjską paszę. A boska Afrodyta padła na
kolana przed Dioną, matką swoją. Ona objęła ją ramionami i czule głaszcząc
zapytała:
- I któż to z bogów, miłe dziecko, tak brzydko cię skrzywdził, jakbyś coś złego
uczyniła jawnie?
Odpowiedziała jej śmiech kochająca Afrodyta:
- Ranił mnie syn Tydeusa, pyszny Diomedes, kiedym wynosiła z bitwy miłego
syna, Eneasza, drogiego mi nad wszystko!
ANCHIZES I AFRODYTA
Jakżesz to się stało, że Afrodyta, bogini, władna pani miłości, obdarzyła swym
uczuciem człowieka śmiertelnego i zrodziła mu syna? Hymn ku czci Afrodyty,
którego autorstwo w starożytności również przypisywano Homerowi, tak o tym
mówi:
Zeus, ojciec bogów i ludzi, obawiał się, by jego córka nie chełpiła się wśród
niebian:
- Iluż to nieśmiertelnych połączyłam z ziemskimi kobietami! I zrodziły one
śmiertelnych synów wam, wiecznie żyjącym! A także boginie z mojej woli szły w
objęcia ziemian! Ja tylko sama nigdy nie uległam takiej miłości.
Było też prawdą, że za sprawą swej córki sam Zeus zapominał o żonie, o Herze,
choć przecież urodą górowała ona nad wszystkimi.
Dlatego to Zeus wzbudził w sercu Afrodyty miłość do Anchizesa. Był on wówczas
pasterzem na górze Ida, gdzie tryska wiele źródeł. Bogini pokochała go od
pierwszego wejrzenia. Zaraz więc pospieszyła na Cypr, gdzie Charyty wykąpały ją i
namaściły ambrozyjską oliwą. Przywdziała piękne szaty i złote ozdoby, potem zaś w
lot przeniosła się na Idę, bogatą w zwierza. Poszła przez góry prosto ku zagrodzie
Anchizesa. Za nią łasząc się biegły zwierzęta: szare wilki, dzikie lwy i niedźwiedzie,
chyże pantery, nigdy nie syte mięsa jeleni. Ale i w nich bogini wzbudziła słodkie
pożądanie. Wnet więc odeszły, by parzyć się w mrocznych kryjówkach.
Anchizesa, który urodę miał od bogów, znalazła koło szałasów. Był sam, wszyscy
bowiem się rozeszli, aby wypasać krowy na bujnych łąkach. Chodził więc po
zagrodzie, a w ręku trzymał kitarę. Córka Zeusa stanęła przed nim, podobna do
dziewczyny pięknej, lecz śmiertelnej. Bo nie chciała, aby przeraziła go boskość. On
zaś podziwiał jej postać i urodę, a także świetne szaty. Peplos miała jaśniejsze od
blasku ognia, kręcone naramienniki i kolczyki, a wokół delikatnej szyi złoty,
mieniący się łańcuch. Anchizes więc powitał ją jak boginię i wymienił wszystkie
niebianki: Artemidę, Leto, Afrodytę, Temidę, Atenę, także i nimfy. Przyrzekł, że
zbuduje jej ołtarz na wzgórku i o każdej porze roku będzie na nim składał ofiary.
Prosił:
- Bądź mi życzliwa! Spraw, żebym stał się sławny wśród Trojan! Daj mi kwitnące
potomstwo! Daj, bym długo żył i cieszył się blaskiem słońca, szczęśliwy wśród
swojego ludu!
Na to dziewczyna odrzekła mu skromnie:
- Jam nie bogini, lecz kobieta śmiertelna, i śmiertelna zrodziła mnie matka. Ojcem
moim jest Otreus, król Frygii, pewnieś słyszał o nim. Kiedym wraz z dziewczętami i
nimfami tańczyła ku czci Artemidy, porwał mnie Hermes i poprowadził przez krainy
uprawne i przez nietknięte obszary, gdzie tylko dziki zwierz czai się w cienistych
zasadzkach. Zdawało mi się, że stopami nawet nie dotykam życiodajnej ziemi.
Powiedział mi Hermes, że zostanę twoją, Anchizesie, ślubną żoną, że urodzę ci wiele
dzieci. Lecz gdy tylko pokazał mi ciebie, sam odszedł tam, gdzie przebywają
nieśmiertelni. W taki to sposób znalazłam się tutaj. Przywiódł mnie mus twardy.
Teraz zaś błagam i do nóg twoich się chylę, proszę przez imię Zeusa i rodziców
mych dobrych - bo źli takiej jak ja by nie zrodzili: Pokaż mnie, taką jak jestem,
dziewicę, twemu ojcu i czcigodnej matce, a także braciom twoim. Niechże osądzą
oni, czy będę godną ciebie żoną! Poślij też zaraz kogoś do Frygów, co mają dobre
konie. Kiedy moi rodzice dowiedzą się o wszystkim, przyślą wiele złota i szat pięknie
tkanych, dary liczne i wspaniałe. Potem dopiero wyprawisz miły obrzęd zaślubin,
który spodoba się tak samo ludziom, jak bogom nieśmiertelnym.
A mówiąc to bogini wzbudziła w jego sercu słodkie pożądanie. Zaraz więc odparł:
- Jeśli wszystko jest tak, jak powiedziałaś, nikt spośród bogów i ludzi nie
powstrzyma mnie, bym z tobą nie połączył się miłośnie, tutaj i od razu. Nawet gdyby
Apollon miał mnie porazić strzałą bolesną ze srebrnego łuku! Zgodzę się, kobieto do
bogiń podobna, iść prosto do Hadesu, kiedy zaznam rozkoszy twego łoża!
Tak rzekł i mocno ujął ją za rękę. A ona szła ku tyłowi się obracając, oczy zaś
skromnie w dół spuściła. Łoże było dobrze zaścielone miękkimi płaszczami z wełny,
a na nich leżały skóry niedźwiedzi i lwów potężnie ryczących, które Anchizes sam
zabił w lesistych górach.
Kiedy już pasterze mieli gnać z powrotem owce i krowy z kwitnących łąk do
szałasów, bogini zesłała słodki sen na Anchizesa. Sama zaś przywdziała szaty i
wyprostowana stanęła w izbie. Jej głowa sięgała stropu, nieśmiertelna zaś piękność
jaśniała z oblicza. Zbudziła go i zapytała:
- Wstań i powiedz: czy wydaję ci się do tej podobna, którą przedtem widziałeś?
A on przeraził się, oczy odwrócił, twarz zakrył płaszczem i prosił:
- Od razu wtedy poznałem, żeś bogini, ale ty nie wyjawiłaś mi prawdy! Błagam cię
teraz przez Zeusa, spraw, bym nie żył wśród ludzi bezsilny! Bo nie długowieczny to
mężczyzna, który śpi z boginiami!
Odrzekła mu Afrodyta:
- Bądź dobrej myśli, Anchizesie! Nie lękaj się w swym sercu. Nie spotka cię nic
złego ode mnie, ani też od innych nieśmiertelnych, bo miły jesteś bogom. Twój syn
będzie władał wśród Trojan, a synowie jego synów będą rodzić się przez wieki. Gdy
tylko ujrzy blask słońca, zabiorą go nimfy, zamieszkujące tę górę wielką i świętą.
Żyją one długo i piją tylko ambrozję, a wśród nieśmiertelnych wiodą piękne pląsy.
Razem zaś z nimi wyrastają z ziemi, na górskich szczytach, jodły i dęby - wysokie,
mocne, bujne. Nigdy nie tknie tych drzew ludzki topór, bo są to ostępy bogów. Ale
kiedy już nadchodzi wyznaczony czas śmierci, to najpierw schną owe drzewa.
Niszczeje ich kora i odpadają gałęzie. A jednocześnie także dusza nimf opuszcza
przestwór słonecznego blasku. Te więc nimfy będą wychowywać twego syna. Gdy
już podrośnie, przyprowadzą ci chłopca. Ucieszysz się bardzo, kiedy go ujrzysz, bo
będzie podobny do bogów. Zaraz weź go z sobą do Troi. A jeśli ktoś z ludzi
śmiertelnych zapyta cię o matkę chłopca, odpowiedz mu - dobrze to zapamiętaj! -
tak, jak ci teraz przykazuję: zrodziła go jedna z nimf, które zamieszkują tę górę. Bo
gdybyś prawdę zdradził i chwalił się, żeś posiadł piękną Afrodytę, rozsroży się Zeus i
razi cię ognistym piorunem.
Powiedziałam ci wszystko. Ty zachowaj to w swym sercu i nie wyjawiaj niczego,
jeśli chcesz uniknąć gniewu bogów.
Tak opowiada hymn ku czci Afrodyty. Ale jest to zarazem, rzecz oczywista, hymn
ku czci potężnego rodu, który w późniejszych czasach władał Troadą i ziemiami u
stóp Idy, a szczycił się pochodzeniem od legendarnych bohaterów, od Eneasza i jego
ojca, Anchizesa. O tym już mówiliśmy. Owa zaś miłość, którą bogini obdarzyła
pasterza w szałasie na łąkach Idy, jest echem prastarego kultu, jakim właśnie na tej
górze otaczano tajemniczą boginię. Zwano ją Wielką Matką Bogów i Panią Zwierząt,
Grecy zaś utożsamiali ją z Afrodytą.
ENEASZ WALCZY
Diomedes wciąż nacierał na Eneasza, choć wiedział dobrze, że osłania go swoją
ręką sam Apollon. Ale tak bardzo pragnął zabić wodza Dardanów i zedrzeć zeń
wspaniałą zbroję, że nawet na boga nie zważał. Trzy razy rzucał się do przodu - i trzy
razy Apollon odepchnął jego tarczę błyszczącą. Lecz kiedy Diomedes gotował się do
skoku po raz czwarty, łucznik Apollon zakrzyknął głosem straszliwym:
- Zastanów się, synu Tydeusa! Odejdź stąd natychmiast! Z bogami nie śmiej się
równać! Różny jest ród nieśmiertelnych i ludzi, co po ziemi stąpają!
Tak rzekł, a Diomedes cofnął się nieco do tyłu, z lęku przed gniewem Apollona, z
dala rażącego strzałami. Bóg zaś uniósł Eneasza ponad ciżbę walczących. Położył go
aż na szczycie trojańskiego zamku, w świętym Pergamonie, gdzie miał swój
przybytek. Tam matka boga, Leto, i siostra, Artemida łuczniczka, opatrzyły rannego
bohatera i serdecznie nim się zajęły. Tymczasem Apollon stworzył zjawę podobną do
Eneasza i przyodzianą w taką samą zbroję. Wokół tej to zjawy zwarli się Trojanie i
Achajowie i mocno wzajem walili w tarcze ze skór wolich.
Bitwa stawała się coraz zaciętsza. Na pomoc bowiem Trojanom Apollon wezwał
samego Aresa, boga wojny. A także Hektor zachęcał swoich, żeby dzielnie walczyli.
Toteż Trojanie, którzy dotychczas wciąż cofali się przed Diomedesem, zatrzymali się
w miejscu. Ale Achajowie nie ustępowali.
Wtedy to Apollon wyprowadził Eneasza ze swojego przybytku. Wyprowadził go
zdrowego i jeszcze mocy przydał mu w piersiach. Eneasz stanął wśród towarzyszy, a
oni bardzo się ucieszyli, że jest zdrów, cały i silny. Jednakże rozmawiać z nim nie
mogli, bo nie pozwalał na to ciężki znój walki. Z przeciwnej bowiem strony obaj
Ajasowie, a także Odyseusz i Diomedes coraz goręcej wzywali Achajów, by
wytrwali w boju. I ci stali jak owe chmury, co je Zeus w czas pogodny kładzie na
szczytach wysokich gór, kiedy to śpi moc Boreasza i innych potężnych wiatrów,
które zwykły rozpraszać czarne mgły swoim ostrym tchnieniem. Nawoływał też do
walki sam Agamemnon. Przypominał roztropnie:
- Ci, którym wstyd cofać się w bitwie, zwykle pozostają przy życiu. Niewielu z
nich ginie. Ale ci, którzy uciekają, ni stawy nie zdobędą, ni ratunku nie znajdą!
I zaraz potem sam cisnął włócznią w Dejokonta. Był to druh Eneasza. Włócznia na
wylot przeszyła tarczę i pas szeroki. Wraziła się głęboko w podbrzusze. Dejokont
padł, a zbroja na nim zadźwięczała głucho.
Eneasz natomiast zabił dwóch dzielnych mężów, Ktetona i Orsylocha. Ich ojciec
mieszkał w mieście Fera i opływał w wielkie bogactwa. Ci dwaj, kiedy tylko wyrośli,
przybyli razem z Achajami na czarnych okrętach pod Troję, żeby walczyć o cześć dla
Agamemnona i Menelaosa. A tymczasem śmierć tu znaleźli. Byli jak dwa młode lwy,
które wyrosły na wysokiej górze, w leśnym gąszczu, przy matce. Porywały krowy i
tłuste owce, pustoszyły stajnie, póki same nie zginęły z ludzkiej ręki, ugodzone
ostrym spiżem. Tak właśnie ci dwaj, zabici ręką Eneasza, upadli - podobni do
wysokich jodeł.
Użalił się nad ich losem Menelaos i wyszedł ku przodowi. Błyszczał spiżem zbroi i
potrząsał włócznią. Sam Ares natchnął go taką odwagą, chciał bowiem, żeby i króla
Sparty zabił Eneasz. Gdy jednak ujrzał to Antyloch, syn wielkodusznego Nestora,
ruszył zaraz za Menelaosem; bał się, by go nie spotkało coś złego. Próżna stałaby się
wówczas wyprawa Achajów! Tym obu Eneasz nie dotrzymał placu, choć wojownik
był przedni. Oni zaś odciągnęli zwłoki dwóch braci i oddali je w ręce przyjaciół.
Najświetniej wszakże okazał swoją odwagę Eneasz w późniejszej bitwie, kiedy
sam stanął przeciw Achillesowi. O tym pojedynku była już mowa, i to obszernie.
Obaj bowiem bohaterowie, nim przystąpili do walki, długo chwalili się
dostojeństwem swoich rodów; Eneasz podał całą genealogię, aż do Dardanosa.
Pojedynek przyniósłby zgubę Eneaszowi, ale - jak pamiętamy - sam bóg Posejdon
uratował go w ostatniej chwili. Pan mórz i ziemi powiedział wówczas:
- Któryż to z bogów każe ci, jak szaleńcowi, stawać do walki z synem Peleusa?
Silniejszy on od ciebie i milszy nieśmiertelnym! Uciekaj więc, gdy tylko go spotkasz,
żebyś wbrew przeznaczeniu nie poszedł do Hadesu. Ale kiedy już Achilles zginie
swoją śmiercią, wtedy śmiało stawaj w bitwie wśród pierwszych! Bo spośród
Achajów nikt inny ciebie nie pokona.
WĘDRÓWKI ENEASZA
Mówiliśmy już, że według Iliady Eneasza strzegą bogowie, było bowiem
przeznaczone, by po upadku Troi i rodu Priama panował nad tym krajem on sam, a
później jego potomkowie. Posejdon, gdy spieszy Eneaszowi z pomocą, zapowiada to
wyraźnie. Widzieliśmy też, że te proroctwa Iliady były podtrzymywane w niektórych
innych poematach greckich, przede wszystkim w pięknym hymnie ku czci Afrodyty.
Również epopeja Zburzenie Ilionu, dziś znana tylko ze streszczeń, opowiadała, że
w ostatnich chwilach Troi, gdy miasto zdobywali Achajowie, nie było tam już
Eneasza, ani też jego bliskich. Zdarzyło się bowiem tak:
Achajowie zbudowali z drewna wielkiego konia. Pozostawili go na wybrzeżu,
sami zaś wsiedli na okręty i odpłynęli, jakby na zawsze. Trojanie natychmiast zebrali
się tłumnie przy koniu. Zastanawiali się, co z nim począć. Kapłan Posejdona
Laokoon nawoływał:
- Trzeba wepchnąć tego potwora do morza, trzeba ogniem go spalić, bo kryje on w
sobie jakąś zdradę!
Posunął się nawet do tego, że cisnął włócznią w bok drewnianego kolosa, który od
uderzenia głucho zadudnił. Ale właśnie w tej chwili przywleczono rzekomego zbiega
z wojska Achajów. Wyjawił on, że koń jest darem dla Ateny i powinien stanąć na
zamku Troi, bo wówczas nikt nie zdobędzie miasta. Uwierzono zdrajcy tym łacniej,
że z morza wypełzły dwa olbrzymie węże i na oczach wszystkich zadusiły swymi
splotami Laokoona wraz z dwoma jego synami. Któż by powątpiewał jeszcze, że nie
wolno niszczyć drewnianego konia, skoro bogowie tak szybko i tak straszliwie
ukarali śmiałka, co ugodził go włócznią!
Konia więc zaciągnięto na zamek. Zburzono nawet część murów, bramy bowiem
okazały się zbyt niskie. Jednakże Eneasza wówczas już nie było w mieście.
Zatrwożył go właśnie los Laokoona. Podejrzewał, że kapłan stał się ofiarą tych
bogów, którzy pragną zguby Troi. Dlatego to jeszcze przed zmrokiem książę
Dardanów opuścił Ilion wraz ze swoimi ludźmi. Ukrył się w lasach idajskich.
Przetrwał tam upadek miasta, doczekał się odpłynięcia okrętów nieprzyjaciela, potem
zaś na gruzach zbudował nowe osiedle.
Niektórzy przedstawiali wyjście Eneasza z Troi jeszcze dramatyczniej. Miało się to
stać ostatniej nocy, już w czasie zdobywania miasta i jego pożaru. Eneasz szedł
wśród płomieni i krwi. Na swych barkach niósł starca Anchizesa, na rękach zaś
trzymał synka Askaniosa i największe świętości Troi - Penaty i Palladion.
Obie jednak wersje zgadzają się co do rzeczy najważniejszej: Eneasz po odejściu
Achajów pozostał w okolicach zburzonego grodu. Tam też mieli żyć jego
potomkowie. W ten sposób Afrodyta sprawiła, że jej ród zapanował nad całą krainą
Troady. Bo właśnie w tym celu, powiadali niektórzy, wywołała ona wojenną
zawieruchę, żeby zetrzeć z tej ziemi dom Priama, a uczynić miejsce dla swoich!
Jak już mówiliśmy, podstawę wszystkich tych opowieści stanowił fakt utrzymania
się do późnych czasów możnego rodu w okolicach Idy i dawnej Troi, który to ród
wywodził się od legendarnego przodka - od samego Eneasza.
Ale od tego lokalnego mitu bez porównania szerzej znana była inna opowieść o
Eneaszu: że po zburzeniu Troi wywędrował on z resztkami rodaków daleko na
zachód, aż do Italii. Tę to właśnie wersję obrał za przedmiot i osnowę swej epopei
Wergiliusz. Jego Eneida stała się narodową epopeją ludu, który podbił wszystkie
ziemie nad Morzem Śródziemnym. Z poematu Wergiliusza chłopcy rzymscy
dowiadywali się, że ich przodkowie wywodzą się, poprzez Eneasza i jego
towarzyszy, z małej krainy nad Skamandrem, z grodu zburzonego przez Achajów.
Wspominaliśmy o tym wszystkim, gdy była mowa, jak dobre czasy nastały dla Troi
pod rzymskim panowaniem, kiedy dostojnicy i cesarze chętnie odwiedzali miasto
Priama i Hektora.
Jednakże to nie Wergiliusz był twórcą opowieści o wędrówkach Eneasza i o jego
osiedleniu się nad Tybrem. Legenda owa jest starsza co najmniej o kilka wieków.
Występuje w różnych wersjach u wielu pisarzy greckich, a potem i rzymskich. Nie
sposób dziś ustalić, gdzie i dlaczego się zrodziła, można tylko śledzić etapy jej
rozwoju.
Jest prawdopodobne, że o żegludze Eneasza na zachód, do Italii lub na Sycylię,
wspominał już poeta Stezychor, ten sam, który odśpiewywał swoje zarzuty przeciw
pięknej Helenie. Żył on, jak pamiętamy, około roku 600 przed naszą erą. Z całą
natomiast pewnością pisał o tym grecki historyk Hellanikos w wieku V przed naszą
erą. Według niego Eneasz przybył do Italii razem z Odyseuszem. Tutaj założył
miasto, które, od imienia jednej z Trojanek, nazwał: Roma. Syn zaś Odyseusza dał
początek miastu Tuskulum.
Zauważono wszakże później, że Eneasz nie mógłby założyć Rzymu, a to z
przyczyn chronologicznych. Rzym, w myśl tradycji, miał powstać około roku 750
przed naszą erą (dokładne daty wyznaczano różnie). Troja zaś, zgodnie z
obliczeniami Eratostenesa, najczęściej przyjmowanymi, upadła w roku 1184 przed
naszą erą. A więc upłynęło prawie czterysta pięćdziesiąt lat pomiędzy tymi dwoma
wydarzeniami! Właśnie dlatego pisarz rzymski z początków wieku II przed naszą erą,
Katon Starszy, znany też jako polityk, wprowadził do opowieści istotne zmiany,
które najkrócej tak można ująć:
Eneasz założył w Italii, na wybrzeżach Lacjum, dwie miejscowości, Troję i
Lawinium. Jego syn zbudował w głębi lądu, nad górskim jeziorem, miasto Alba
Longa. Z królewskiego rodu Alby pochodzili po kilku pokoleniach Romulus i
Remus.
Tę właśnie opowieść, upiększoną jednak i wzbogaconą wielu romantycznymi
wątkami, poetycko opracował Wergiliusz.
Rzecz ciekawa: dawność i popularność legendy o Eneaszu w Italii możemy śledzić
nie tylko dzięki pismom historyków i utworom poetów. Zachowały się również
archeologiczne ślady tego mitu. Spotykamy je przede wszystkim w miastach Etrurii.
Jest to kraina po prawej stronie Tybru, na północ od Rzymu. W latach przed drugą
wojną światową przeprowadzono wykopaliska w ruinach etruskiego miasta Vei. Leży
ono kilkanaście kilometrów od Rzymu i zostało zburzone po długich walkach przez
Rzymian w roku 396 przed naszą erą. W gruzach Vei znaleziono między innymi
statuetki z wypalanej gliny przedstawiające Eneasza, który niesie swego ojca na
barkach. Statuetki pochodzą z wieku V przed naszą erą, a może nawet są
wcześniejsze. Zapewne na wiek VI przed naszą erą datować należy skarabeusz
etruski, na którego płaskiej stronie wyryta jest ta sama scena. I wreszcie, spośród
jedenastu waz starożytnych ozdobionych malowidłem o podobnej tematyce aż
siedem pochodzi z Italii, w tym zaś pięć z miast Etrurii. Wszystkie te wazy datuje się
na wiek VI przed naszą erą.
Czym więc wyjaśnić, że w Italii tak wcześnie rozpowszechniła się legenda, która
wiąże trojańskiego bohatera z tymże półwyspem? Powody mogły być różne. Kto wie,
czy jakiejś roli nie odegrała przypadkowa zbieżność pewnych nazw. Tak na przykład
Troja, mała miejscowość w pobliżu ujścia Tybru, przypominała każdemu imię
sławnego grodu nad Skamandrem. Być może również, że stare legendy przynieśli
greccy koloniści. Właśnie w wieku VI przed naszą erą wielu ich przybywało na
Zachód z wybrzeży Azji Mniejszej. Stamtąd też, według pradawnych podań, mieli
przybyć do Italii Etruskowie, i to już w wieku VIII przed naszą erą.
Tak więc można snuć sporo przypuszczeń i stawiać coraz to śmielsze hipotezy.
Jednakże, jak dotychczas, nikt nie wyjaśnił przekonywająco tajemnicy mitycznych
powiązań między upadkiem Troi a powstaniem Rzymu. Czekają one jeszcze na
swoich odkrywców.
Podobnie trzeba było wielu żmudnych dociekań całych generacji badaczy, by
opowieść o wojnie trojańskiej objawiła nam nowe oblicze. Trzeba było
olśniewających i niespodziewanych znalezisk archeologicznych. Wykopaliska w Troi
i w Mykenach; odcyfrowanie pisma linearnego; zrozumienie techniki poezji ustnej;
badania porównawcze kultur Bliskiego Wschodu - dopiero wszystko to razem
sprawiło, że obecnie jesteśmy w stanie dostrzec, zaklęte w pięknej formie epopei,
zarysy faktu historycznego z samego zarania dziejów Europy. Fakt ten nosi miano
wojny trojańskiej.
EPILOG
POWRÓT PATROKLOSA
Kiedy po zabiciu Hektora Achilles powrócił do obozu, długo jeszcze płakał wespół
ze swoją drużyną nad ciałem Patroklosa. Trzy razy objeżdżali na rydwanach wokół
mar jego. Potem wszyscy spożywali stypę. Książęta achajscy zaprowadzili Achillesa
do namiotu Agamemnona, gdzie przygotowano dla niego kąpiel. Ale on nie chciał
zmywać kurzu i krwi, nie chciał też włosów ścinać, póki nie spłonie ciało przyjaciela.
Prosił więc Agamemnona, aby rankiem wysłał służbę do lasu po drzewo.
Ludzie po wieczerzy rozeszli się na noc do namiotów, Achilles zaś leżał nad
morzem wciąż szumiącym, w pustkowiu, gdzie fale o brzeg biły. Potem sen nań
spłynął, ukoił go i słodko otulił. Wówczas przyszła dusza nieszczęsnego Patroklosa.
Była całkiem do niego podobna wzrostem, pięknymi oczyma i głosem, nawet szaty
miała takie same na sobie. Stanęła nad głową Achillesa i tak się ozwała:
- Ty śpisz, Achillesie, a o mnie zapomniałeś! Ale przecież nie żywego
zaniedbujesz człowieka, lecz już zmarłego! Pochowaj mnie jak najszybciej; wtedy
dopiero przejdę przez bramy Hadesu. Bo dusze, cienie zmarłych, daleko mnie
odpędzają i nie pozwalają połączyć się z tymi za rzeką. Tak więc próżno się błąkam
po domu Hadesa, co szerokie ma bramy. Błagam cię, podaj mi rękę! Bo po raz drugi
nie przyjdę już tutaj z Hadesu, kiedy oddacie mnie płomieniom. Już nie usiądziemy,
obaj żywi, z dala od miłych przyjaciół, żeby zwierzać się wzajem. Już mnie
wchłonęła śmierć straszliwa, co przeznaczona mi była od samych narodzin. Ale i
tobie, boski Achillesie, sądzone jest zginąć pod murami możnych Trojan!
Lecz jeszcze coś innego ci rzekę i o coś cię poproszę; może mnie posłuchasz. Nie
pozwól, żeby moje kości z dala spoczęły od twoich! Razem niechaj będą, tak jak
razem chowaliśmy się w waszym domu. Bo z Opoentu przyprowadził mnie do
waszej ziemi, kiedym chłopaczkiem był jeszcze, ojciec Menojtios. Zdarzyło się to w
dniu żałosnego zabójstwa. Ja, głupiec, niechcąco zabiłem syna Amfidamanta, bom
się rozgniewał na niego przy grze w kości. Przyjął mnie wtedy w swoim domu rycerz
Peleus, wychowywał troskliwie i swoim giermkiem uczynił. Więc i nasze kości niech
jeden kopiec przykryje!
Odpowiedział mu szybkonogi Achilles:
- I po cóż jawisz się tutaj, głowo czcigodna, po cóż przykazujesz mi tyle?
Wszystko dobrze wypełnię i posłuszny będę, jak twoja wola. Ale stań tu przy mnie
bliżej! Uściśnijmy się, choćby na chwilę, nacieszmy się łzami nieszczęścia!
Tak rzekł i ramiona wyciągnął, niczego jednak nie dotknął. Dusza bowiem odeszła
pod ziemię jak opar, kwiląc przy tym. Podniósł się zdumiony Achilles, w ręce klasnął
i takie rzekł słowa żałosne:
- Biada! Jest wprawdzie w domu Hadesa jakiś cień i dusza, lecz sił żywotnych nie
ma całkiem.
Następnego dnia ciało Patroklosa spalono na stosie, a potem odbyły się igrzyska ku
czci zmarłego.
Dla archeologa i religioznawcy opowieść o powrocie duszy Patroklosa i jego
pogrzebie jest niezmiernie ważna. Wynika z niej, jak zresztą z innych też wzmianek
w Iliadzie, że obrzęd palenia zwłok stanowił nieodłączną i konieczną część
uroczystości rozstawania się ze zmarłym. Cień Patroklosa mówi wyraźnie, że nie
wejdzie do wnętrza domu Hadesa i nie przestąpi rzeki zmarłych, póki ciała nie
strawią płomienie. O grzebaniu zwłok w ziemi Iliada nigdzie nie wspomina. Białe
kości, które pozostają w popiołach stosu, kładzie się do urny, nad nią zaś - jeśli był to
mąż znakomity - usypuje się kopiec. Taki jest pogrzeb bohaterów w czasach wojny
trojańskiej - według Homera.
A tymczasem wykopaliska przeczą tym twierdzeniom Iliady! W epoce mykeńskiej
Achajowie stosowali inny obrządek. Zwłoki szły do ziemi nie spalone. Dopiero po
upadku świata mykeńskiego, po najeździe Dorów, od wieku XII przed naszą erą
poczynając, pojawia się i utrzymuje na ziemiach Hellady obyczaj oddawania ciała
płomieniom stosu pogrzebowego, czyli, jak określa się krótko, kremacji zwłok.
Każdy niemal rozdział tej książki pokazywał, że Iliada sięga swymi początkami
okresu mykeńskiego i w znacznym stopniu dość wiernie odzwierciedla jego kulturę.
Pokolenia pieśniarzy pieczołowicie podawały sobie obraz wspaniałej przeszłości,
zachowując w poetyckiej formie wiele przejawów ówczesnego życia. Wystarczy
przypomnieć choćby ten fakt dobrze znany i od razu rzucający się w oczy każdemu
czytelnikowi Iliady.
Bohaterowie epopei noszą spiżowe zbroje i tarcze, walczą spiżowymi mieczami i
włóczniami o spiżowych ostrzach. Dzięki zaś archeologii wiemy dowodnie, że
Mykeńczycy istotnie w ogóle nie znali żelaza. Zaczyna się ono rozpowszechniać
dopiero od wieku XII przed naszą erą. Niewykluczone, że przyszło razem z Dorami,
a więc z tymi plemionami, które zdruzgotały świat mykeński. Wysuwa się jednak w
nauce również inne przypuszczenia co do dróg, którymi mogło dotrzeć do Grecji
żelazo i umiejętność jego wyrobu. Pewne jest natomiast, że po wieku XII metal ten
prawie całkowicie wypiera spiż jako surowiec do wykuwania oręża i narzędzi. A
więc pieśniarze przez kilka stuleci opowiadali o spiżowych tarczach, pancerzach,
hełmach, mieczach, toporach - ich zaś słuchacze walczyli już żelazem! Co jeszcze
znamienniejsze: Iliada wie o żelazie, wspomina o nim wielokrotnie, ale głównie w
porównaniach i przenośniach! Używa się więc w poemacie określenia „serce masz z
żelaza”, lecz do bitwy idzie się z mieczem spiżowym.
Wniosek stąd taki: mówiąc o broni, pieśniarze potrafili przestrzegać w swych
utworach pewnej konwencji bardzo długo, przez setki lat. Wiedzieli, że bohaterom
przystoi broń tylko spiżowa. Dlaczego więc postępowali inaczej, gdy przyszło im
opisywać obrządki pogrzebowe? W czasach wojny trojańskiej, w epoce mykeńskiej,
zwłoki zmarłych grzebano, nie paląc ich uprzednio. A tymczasem Iliada zna
wyłącznie obrządek kremacji!
Sprzeczność tę usiłuje się wyjaśnić różnymi sposobami. Oto jedna z bardzo
pomysłowych hipotez:
Wychodzi ona od obserwacji, że groby mykeńskie istotnie kryją zwłoki nie palone,
w wielu wszakże - lub też w ich pobliżu - widoczne są ślady ognia. Niewątpliwie
trawił on część darów, które składano zmarłym, oraz zwierzęta ofiarne. Geneza tego
obyczaju mogła być taka: Achajowie, kiedy przybyli na tereny Grecji z początkiem
drugiego tysiąclecia przed naszą erą, palili zwłoki swych zmarłych, ale rychło,
zwłaszcza w warstwach wyższych, przejęli od ludności miejscowej obyczaj
grzebania ciał nie palonych; po dawnym jednak obrządku, jako relikt szczątkowy,
pozostało oddawanie płomieniom części darów i zwierząt w samym grobie lub w
jego pobliżu. Najazd Dorów zmiótł całkowicie wyższe warstwy mykeńskie i
przywrócił kremację jako obyczaj panujący. Ale i poprzednio, jeszcze w okresie
świetności Myken, praktykowano ją tam, gdzie wpływy wielkich ośrodków były
słabsze, a więc w czasie dalekich wypraw wojennych - jak właśnie pod Troją.
Jednakże rozmowa Achillesa z Patroklosem winna być przedmiotem nie tylko
uczonych dyskusji o tym, jak usunąć sprzeczności pomiędzy danymi archeologii a
wypowiedziami epopei. Zasługuje na baczną uwagę również i z tego względu, że w
sposób szczególnie dobitny uzmysławia pewien fakt, który w innych scenach epopei
dochodzi wprawdzie do głosu, lecz nie tak wyraziście.
Dla bohaterów wojny trojańskiej śmierć jest w gruncie rzeczy kresem ostatecznym.
Życie bowiem pozagrobowe to tylko żałosna wegetacja cieni w mrocznej krainie
podziemia. Achilles mówi przecież:
- Biada! Jest wprawdzie w domu Hadesa jakiś cień i dusza, lecz sił żywotnych nie
ma całkiem!
Zmarłych nie czekają żadne kary i nagrody za czyny popełnione na ziemi. Bytują
jednakowo jako zjawy smutne, bo bezsilne. Toteż dusze poległych w bitwie
odchodzą od swych ciał z gorzkim żalem: opłakują, jak powtarza formułka
występująca w poemacie wielokrotnie, męskość i młodość. Nawet spełnienie
wszelkich obrządków pogrzebowych, nawet usypanie mogiły i składanie darów, nie
zapewni zmarłemu szczęścia na tamtym świecie. Co najwyżej pozwoli mu na
przekroczenie szerokich bram i wieczne błądzenie bez celu wraz z rzeszą cieni po
bezkresnych błoniach.
A więc ze śmiercią ciała w istocie kończy się wszystko. Właśnie owa świadomość
sprawiała, że dla ludzi tamtych czasów dobrem najwyższym było zdobycie szerokiej
sławy oraz przekazywanie potomności swego imienia i pamięci czynów. W ich
rozumieniu była to jedyna forma nieśmiertelności dostępna człowiekowi. Stąd też
obawa, by nie ściągnąć na siebie złej sławy przez czyny niezbożne, a zwłaszcza przez
tchórzostwo. Lękano się tego tak bardzo, że wojownicy bez wahania szli nawet ku
pewnej zagładzie, nawet ku walce z przeciwnikiem znacznie silniejszym.
Pragnienie sławy nieśmiertelnej kazało z kolei wysoko cenić tych, którzy byli jej
kapłanami: poetów-pieśniarzy. Nie zawiedli się bohaterowie z czasów wojny o
miasto nad Skamandrem. Dzięki pieśniom zwyciężyli bramy Hadesu. Żyć będą tak
długo, jak długo trwać będzie nasza, europejska kultura.
KONIEC
Księgozbiór DiGG
f
2010