Szanowny i Drogi Panie!
Bardzośmy spółczuli w Pańskiem strapieniu, o którem równocześnie inną jakąś drogą dowiedzielismy się wtedy właśnie, kiedy przyszedł Pański list.
Za list ten bardzo Panu jestem wdzięczny. Ucieszyło mię to, że i Pan Księgę Ubogich uważa za największe dzieło Kasprowicza; wielce też Panu jestem obowiązany za słowa krytyki o metodzie mego artykułu. Z powodu tej krytyki tak późno odpisuję, bo chciałem odszukać wycinki z dawniejszym swoim artykułem (o Kołaczkowskim), w którym, jak mi się zdawało, będzie odpowiedź na Pańskie zarzuty, tych wycinków długo szukałem i teraz, kiedy je nareszcie znalazłem, widzę, że tylko przelotnie i ubocznie potrącona tam jest ta sprawa, którą Pan poruszył (posyłam wszelako te wycinki). Otóż, proszę Pana, jest tak. Analiza „stylu”, „struktury” dzieła poetyckiego była moim ideałem krytycznym przez szereg lat. Byłem tak pogrążony w literaturze analitycznej tego typu, że aż mnie zdumiało, kiedy w Pańskim liście wyczytałem, że tej literatury prawie niema. Da facto jest, żadko może jednak wybija się na płaszczyznę „szerszej” krytyki: i to jest charakterystyczne! Jest to rodzaj krytyki potrzebny, nieodzowny nawet, ale nie wystarczający. Nie można niczego, w czem się wyraża życie ducha, pozbawiać historji. Owe zaś badania stylistyczno-strukturalne, wychodząc ze słusznych nawet założeń, że poezja jest sprawą intuicyjno-emocjonalną, a nie racjonalną, zupełnie ją w dalszym ciągu odczlowieczają – przez odrzucenie wszystkiego, co jest intellektualnem. Z poety zostaje albo sztukmistrz, albo też jakaś siła (choćby siła moralna), której ruchliwość, ale co do której kierunku ogłasza się absolutne desinteressement. Tak trochę, w mojem przekonaniu, stało się z Kasprowiczem w pięknej z resztą książce przyjaciela mego Kołaczkowskiego. Za rys najwybitniejszy jego poezji i całej jego natury uważa on pożądanie absolutnych wartości, dążenie do pewności, przeświadczenie o posiadaniu tej pewności. Ale jaka jest ta pewność Kasprowicza, czy raczej kolejne pewności – to go nie obchodzi właściwie. A przecież to jest to, co tego poetę wiąże z każdym z nas, historia, podstawa społeczeństwa. Wysokie napięcie uczuciowe, osobliwy wygląd jego świata – to są te rzeczy jedyne, poetyckie, których pewno nigdy dokładnie nie ogarniemy, ale „dojściem” do nich są powszechne ludzkie sprawy – dające się zintelektualizować.
O wszystkiem tem myślałem, kiedy czytałem pierwszy raz Kołaczkowskiego. Słabo znałem wtedy Kasprowicza (nie czytałem go był od lat) i kiedy wziąłem do ręki jedną i drugą jego książkę, pamiętam, że nic nie mogłem zrozumieć (zrozumieć: z całą świadomością, wulgarnie tak mówię, bo w artyzm wielu dzieł Kasprowicza wątpliwy jest i dopiero na tle rozumienia szlaku jego namiętnych dociekań metafizycznych można nabrać swoistego do niego smaku i dobrze się do niego nastawić. też przed paru miesiącami (nawiasem mówiąc, dzięki grypie) wziąłem się do pisania o nim, intencją moją było pomniejszenie tych wysokich chwalb, które słyszało się dokoła – w różnych wspomnieniach pośmiertnych. Na nowo przeczytany, na nowo mi wyrósł w oczach a to dlatego, że odczytałem go w inny teraz, pospolitszy, sposób. Wydało mi się też, że do książki Kołaczkowskiego brak tylko „historycznego” dopowiedzenia, elementarza nijako. Traktowałem też swoją rzecz jako „ABC. O Kasprowiczu”. A konieczne jest „ABC”, zanim dojdziemy do „XYZ”! Że to „XYZ” istnieje, o tem nie zapomniałem ani razu. Właśnie dlategom tyle cytował! Mówi Pan, że jest dysharmonia między moim tekstem a cytatami. To umyślnie! Gdyby Kasprowicz pisał tak, jak ja piszę, ja nie miałbym poco nim się zajmować. Że-na szczęście pisał inaczej, uważałem za niezbędne, dla równowagi, uprawnioną swoją wulgaryzację co chwila prześwietlać jego słowem. (Czy ja to wszystko dobrze zrobiłem – to inna sprawa!) Że zaś tu, w odniesieniu do tego poety, szczególnie trzeba było tego wulgarnego uwydatnienia pospolitej drogi ludzkiej, to starałem się wykazać (inna rzecz, czy mi się udało!). I że o „człowieka”, a nie o „poetę” mi chodzi nade wszystko, to już mottem zaznaczyłem. Oczywiście, w czem swoistość stylu Księgi ubogich –o tem prawie nic nie powiedziałem; to jeszcze do zrobienia; ale mam wrażenie, że moje opowiadanko na początek tej roboty może się przydać. Ale oto – w zapale obrony metody przechodzę już w zarozumiałość co do jej rezultatów!
Łączę wyrazy szacunku dla Państwa obojga ode mnie i od Julji