Historia zdarzyła się u mojej babci na wsi pod Lublinem. Wracałam w nocy przez las z drugiej wsi w której byłam u wuja, zaznaczę od razu że nie boje się lasu i nie przeraża mnie on nawet nocą. Idąc dobrze widoczną i udeptaną ścieżką rozmyślałam o jakichś nieistotnych sprawach gdy nagle minęła mnie jakaś starsza pani,grzecznie powiedziałam jej dobry wieczór chciałąm na nią spojrzeć a ona w tym momencie rozpłynęóła siew powietrzu . Las jest widny, nie miała gdzie skręcić ani schować się tak szybko. Wróciłam do domu i opowiedziałam babci co mi sie przytrafiło a ona na to że owszem mieszkał tu kiedyś w lesie samotna starsza kobieta, babcia ją pamięta bo pomagała jej w gospodarstwie ale ta pani nie żyje od 20 lat.... Powiem Ci tylko jedno nigdy więcej nie poszłam już nocą tą drogą. Wogóle lubelszczyzna ma to do siebie że jest tam sporo duchów chociaż niewiele osób o nich wie. ja sama przeżyłam kilka spotkań z duchami ale to już na inną dyskusje pozdrawiam
była zima, środek nocy, jakiś tydzień przed 5 rocznicą śmierci jej męża...
kobieta spała i nagle przyśnił się jej mąż który klęczy przy jej łóżku i prosi żeby szybko wstała, kiedy nie reagowała mocno chwycił ją za rękę aż usiadała...
kiedy się obudziła faktycznie siedziała na łóżku, a w pokoju jak i innych pomieszczeniach pełno było dymu, który wydobywał sie z kotłowni...
z kolei moja babcia opowiadała, o miejscu zbrodni wojennych....
rzecz działa się w małej bieszczadzkiej wsi... kiedy ludzie przechodzili drogą przez las coś ciągnęło ich za włosy, utrudniało przejście, wyło nocami, a za każdym razem ukazywał sie biały gołąb... ludzie bali się tamtędy chodzić... aż pewnego razu udały się w to miejsce dwie kobiety, kiedy to coś znów się ukazało, a gołąb zaczął krążyć nad ich głowami, jedna z nich rzuciła mu chusteczkę namoczoną w wodzie święconej, ze słowami :' jak żeś pan, przyjmij imię Jan, a jak panna Anna.... ptak chwycił ją po czym znikł, wraz z tym co nękało ludzi...
innego zaś razu moja mama wraz z siostrą i koleżanką wybrały się na łąkę, żeby nazbierać kwiatów ( ta sama miejscowość, tylko dużo później) ludzi raczej nie było, bo i okolica prawie nie zamieszkała. kiedy weszły na środek polany zerwał się wiatr, coś zaczęło jęczeć a ni stąd ni stamtąd na łące ukazał się mężczyzna ubrany na czarno, w kapeluszu z wielkimi ragami i ogonem... widziały go tylko moja ciotka i mama, koleżanka nie wiedziała co się dzieje... to coś zaczęło ich gonić, kiedy w końcu dobiegły do drogi i spotkały wóz jadący w tą samą stronę co one gość rozpłyną się w powietrzu...
za rok znaleziono tam zakopane ciała 2 osób które zginęły od strzału w głowę...
mazury... okolice brodnicy gdzie mieszka siostra rodzona mojej mamy.. wakacje mijaly spokojnie, do jeziora bylo niedaleko, wiec rowekiem smigalem sobie poplywac.. i tak sobie jezdze rowerem po ulicy niedaleko domu gdzie mieszkala ciotka, i patrze na pewna chate, pamietam ze byla zolta i drewniany plot ja otaczal a przy bramce stala starsza pani... wiec powiedzialem dzien dobry, ona mi odpowiedziala i zapytala czy podoba mi sie pogoda. ja powiedzialem ze oczywiscie jest bardzo goroca usmiechnela sie a ja pojechalem dalej.. i wieczorkiem sobie siedzimy wszyscy przy stole, przyjechali goscie i siedz obok mnie moj cioteczny brat...
i sie pytam go po cichu...
czemy ta pani z zoltej chaty mieszka sama, i ma szyby wybite i pierze w misce na dworze...
on sie pyta ktora to pani, to ja mu wytlumaczylem ze chata przy zakladzie mechanicznym...
on tak popatrzyl na mnie wytrzeszczonymi oczami i sie pyta czy to taka siwka babcia ja mowie ze tak
a on przestraszony mowi, czlowieku ta babka 5 lat juz nie zyje.!
ja w placz! hahah mialem wtedy z 10 lub 11 lat... i mysle o kurwa ale lipa.. a ten wyczul sytuacje i ze swoja siostra mnie i moja rodzona siostre zaczeli straszyc ze ta pani przyjdzie i nas zabije...
placzu i strachu by nie bylo.
gdybym przed obiadem nie gadal z duchem...
niech spoczywa w pokoju
hmmmm bylo to rok temu.. kiedy z kolega znudzeni wieczorna pora poszlismy na nie wykonczony domek, tam gdzie spotyka sie wiekszosc mlodziezy.... ale kilka dni wczesniej przygotowalismy tam laweczki i stoliczek wiec bylo gdzie siedziec, byly tez tam schowane piwka, wiec sobie usiedlismy i rozmawiamy, no i ja slysze szuranie po betonie ale nic nie mowie o tym, kolega tez to slyszy.... ale tez jak by nigdy nic.. wreszcie slyszymy jak kroki wchodza na gore, bo my tam siedzielismy, spojzelismy na siebie i szeptem mowimy pewnie ktos idzie nas nastraszyc wiec sie przyczailismy przy wejsciu i czatujemy, ale nic sie nie dzieje, wiec usiedlismy, i za chwile znow to samo, i czaimy sie czaimy wygladam nikogo nie ma! wkurzylem sie i mowie do bartka dawaj obejdziemy ten dom... a dom byl duzy! i mial piwnice.... zeszlismy do samej piwnicy, wchodze do pomieszczenia i patrze a na starek kanapie siedzi pit bull, nasz wiejski piesek ktory sie przypaletal, reksio mial na imie wiec sobie myslimy kurde reksio umie napedzic stracha nie tylko swoim wygladem, wrocilismy na gore dalej saczyc piwko, i po paru minutach slyszymy obaj wyrazne szuranie butami, i slyszymy jak cos zbliza sie do pokoju! obaj wstalismy patrzymy na siebie kroki wchodza do pokoju u sa w srodku, cisza....... taka cisza przed burza.. w glowie zaczelo mi buczec, oczy przewalalem jak szalony, zerwal sie wiatr! a na dworze bylo spokojnie i cicho, papa na dachu zaczela strzelac! deski w oknach stukaly jak oszalalem a mialem polozona na stoliku komorke z latarka! chcialem ja juz zgarnac jak zgasla,, zrobilo sie ciemno... wzialem kome i glosny glosem powiedzialem wychodzimy! powiedzialem to spokojnie ale glosno zeby kolega nie spanikowal bo bysmy sie pozabijali uciekajac szlismy w dol schodami, a ja spiewalem jakas piosenke, sam ja wymyslalem, gdy wyszlismy juz na droge malo sie posralem sie ze strachu! i pytalem bartka czy slyszal i czul to samo co ja, obaj bylismy w szoku!
a co naj gorsze!
nasz kochany piesio co kimal sobie w piwnicy na kanapie wybiegl z wielkim piskiem! piszczal jak szczeniak
a babcia mi mowila ze pies ducha wyczuje...
i to byla racja..
bo pies na gore nie wchodzil nawet jak go ciagnelismy....
wydaje mi sie ze wtedy bylismy nie proszonymi goscmi w tym domku!
Rodzinka w składzie: mama, tata, i 5 dzieci zamieszkali w pewnym domu. Ludzie mówili, że w tym domu straszy. Oni się nie przejęli tym. W domu nie było nic prócz jedynego, pustego obrazu. Próbowali go zdjąć na różne sposoby - nie dało się. Wreszcie dali sobie spokój i zaczęli się rozpakowywać. Co kilka nocy z obrazu spływała krew. W tym samym czasie, ktoś z rodziny umierał. W ten sposób umarło już dwoje dzieci - Natala i Bartek. Oboje mieli po 13 lat. Gdy następnym razem obraz zaczął krwawić, Madzia szła do łazienki. Przechodziła koło obrazu. Obraz zwykle był czysty - nic nie było na nim namalowane. Tym razem na obrazie był krwawy napis: NIE OGLĄDAJ SIĘ ZA SIEBIE. Ale ciekawość zżarłą Madzię. Obejrzała się za siebie i...nic już więcej nie zobaczyła. Ktoś a raczej coś wbiło jej kuchenny nóż prosto w serce. Zwłoki Madzi przeniesiono do jej łóżka. Następnego dnia rodzice zaczęli wieżyć w klątwę przeklętego obrazu. Postanowili z pozostałą dwójką dzieci się wyprowadzić. Niestety dom stanął w płomieniach. Nic nie ocalało. Jedynie przeklęty obraz wisiał w powietrzu jakby wisiał na niewidzialnej ścianie. Z jego ram płynął strumień krwi. Na obrazie był tylko krzywy krwawy napis: ŻEGNAJCIE..
30 czerwca 2005r otworzono w Warszawie Szkołę Podstawową nr 10. Odrazu do wszystkich domów zostały przysłane zaproszenia aby rodzice wysłali dzieci do tej szkoły. Szkoła chwaliła sobie wysoki poziom nauczania. Następnego dnia już przyszli chętni aby zapisać swoje pociechy. Gdy rozpoczęły się lekcje klasa 4b miała j.polski w sali 202. Była prześliczna. Podłaga była z paneli a ściany zostały pomalowane na kolor oliwkowo-zielony. Lecz jedna rzecz tam nie pasaowała. Klaun. Wisiał sobie samotnie na rurze przy kaloryferze. Włosy miał czerwone,żółtą koszulke i niebieskie szelki. Gdy rozpoczęła się lekcja pani zaczęła pytać uczniów o imiona a by się z nimi zapoznać. Kiedy to zrobili jeden z chłopców zapytał się co to za klaun tam przy rurze. - Myśle że zwykły klaun,powieszono go tutaj aby dodał uroku tej sali :) - Nie podoba mi się... - Dlaczego? - Jest dziwny. - Dziecko co ty mówisz?! - Poprostu mi się nie podoba! - Nie bądź śmieszny! Właśnie dostałeś uwagę za pyskowanie do nauczyciela! Chłopiec nazywał się Marcin. Po powrocie opowiedział o tym zdarzeniu rodzicom. Bardzo ich zaniepokoiło dziwne zachowanie nauczycielki. - Dlaczego to zrobiła? - Nie mam pojęcia. - Myślę że poprostu jest przywiązana do tego klauna i nie lubi jak ktoś uważa go za dziwnego. - Może.. Następnego dnia gdy marcin przyszedł do szkoły i miał język polski, klaun siedział na biurku nauczycielki. Zdziwiony tym widokiem usiadł do ławki. Lecz gdy popatrzył na ławkę to przysiągłby ,że popszedniego dnia były nowiutkie prosto ze sklepu. Dzisiaj już wyglądały przerażające ,podrapane,pobrudzone... Najdziwniejsze było to ,że rura od kalloryfera była oderwana. Nauczycielka popatrzyła na Marcina i mówi:"Ty! Znajdź sobie jakiegoś kolege i remontujcie sale! Wiem ,że to wy!" Chłopiec poprosił kolege z ławki o pomoc. Zgodził się. Zostali po lekcji aby odnowić salę. Klaun został. Gdy malowali ściany lalka spadła z biurka. Lekko się przestraszyli. KIedy skończyli swoją prace poszli do domu. w czwartek rano pierwszą lekcją była matematyka. Siedziała tam kukiełka. Ta sama co w sali 202. Po przerwie w sali od polskiego znów siedziała tam ta lalka! Chłopak komletnie nie wiedział o co chodzi! Lecz najdziwniejsze było to ,że nie było ich nauczycielki. Poczym przyszedł dyrektor i powiadomił iż pani od polskiego zrezygnowała z pracy. Na jej miesce przyszedł nowy nauczyciel. Rude włosy, żółta koszulka, niebieskie szelki... -Witam was mooi mili! -Dzień dobry. -Miło mi jestem... Piotr... tak właśnie! Nazywam się Piotr! Marcin zwariował. Przyszedł do domu. Zaczął majaczyc... Rodzice poszli z nim do psychologa. Lecz i on nie mógł mu pomóc. Musieli, poprostu musieli go odda do zakładu. Nie było innego wyjścia... Biedny chłopak. Został zamknięty i odizolowany od świata. Rodzice gop często odwiedzali. Któregoś dnia przyszedł do niego rudy mężczyzna. KIedy wychodził.. miał w ręku dużą torbe. Chłopiec zniknął. Zakład zamknięto. Lecz zwłoki marcina... odnaleziono. Leżał przy rzece został uduszony a dziwne było to że ktoś mu pomalował włosy. Na jaki kolor? Przecierz dobrze wiecie...
Pewnego razu Sandra pojechała z rodzicami w góry. Jednego dnia została sama w hotelu, ponieważ bolała ją głowa. Pospała 4 godziny. Śniła mu się piękna łąka na której było pełno zwierząt... bawiły się z nią. Jednak nagle ze snu wyrwał ją okropny zapach. Coś strasznie śmierdziało jakąś padliną. Wyszła, by to sprawdzić. Zapach dobiegał z pokoju obok. Pomyślała, że może to lokator tamtego pokoju coś gotował na śniadanie i niedokładnie zmył naczynia... Zapukała raz. NIC. Zapukała drugi. NIC. Zapukała trzeci. NIC!!!. Chciała zapukać czwarty raz ale drzwi same się otworzyły, a w nich stał pół żywy mężczyzna z podrapaną twarzą. Sandra szybko wbiegła do jego pokoju żeby zadzwonić do rodziców. Podbiegła do telefonu, wykręcił numer ale nagle usłyszała jakieś piski z szafy. Bała się otworzyć, ale podeszła żeby rozpoznać po głosie zwierze, nagle drzwi same się troche otworzyły. Sandra nie chciała wiedzieć co tam jest więc je zamknęła. Lecz znowu się otworzyły ale tym razem z trzeskiem że aż odskoczyła na bok. W szafie siedział mały, biały królik. Po chwili usłyszał jakieś ryknięcie a kiedy się odwróciła zauważyła tylko jakieś pazury i poczuł straszny ból w nodze okazało się że w ułamku sekundy już jej niemiała. Umarła. Rodzice Sandry od razu gdy usłyszeli dziwny ryk w słuchawce postanowili wrócić. Ale gdy jechali mieli wypadek. Umarli. Niektórzy przechodnie mówili że wpadli w poślizg. Lecz jedna staruszka ciągle się sprzeczała i mówiła że na drodze widziała białego królika
Była sobie pewna dziewczynka. Miała na imie Kornelia. Mieszkała w okolicy Poznania. Jej matka była rozwódką, a ojciec widywał się z nią raz w miesiącu. Pewnego dnia, gdy przyszla do domu mama powiedziała do niej: Kornelia! Zejdź proszę! Mamy gościa!... To jest Marek i wskazała palcem na mężczyznę. Marek kierując wzrok na dziewczynkę powiedział: Twoja mama opowiadała mi o Tobie dużo. Jesteś solidną i grzeczną dziewczynką, ale to już nie ma znaczenia bachorze(!), bo niedługo ten świat nie będzie już dla Ciebie istniał, umrzesz-powiedzial, lecz resztę zdania tylko Kornelia mogła usłyszeć.
Zaraz po rozmowie, jeżeli tak to można wogóle nazwać, matka powiedziała: A wiec już się poznaliście, ale musze Ci jeszcze coś powiedzieć; Ja i Marek zaręczyliśmy się... Dziewczyna z wściekłością krzykła do matki: Co??!!, -Kochanie wiem, że ciężko Ci to zrozumieć, ale chociaż spróbuj!-Nawet nie zamierzam!!!..Czy Ty słyszałaś co on do mnie powiedział?-Tak,że jest bardzo grzeczną i....-Nie, to drugie!- Nic więcej już nie słyszałam, a co takiego powiedział?-Że jestem bachorem i że umrę!-Nie kłam! Idź do pokoju! Nie wychoć stamtąd, dopóty nie przeprosisz Marka!-To oznacza, że nigdy nie wyjdę!.....
Tej samej nocy miała koszmar. Śniło się jej, że leżac w łóżku nagle widzi Marka, który idzie ją zabić siekierą. Nagle się budzi i......C.D.N. =)
Cześć, mam na imię Aneta. Mieszkam w pewnej małej wsi. Od lat interesuję się zjawiskami paranormalnymi, UFO, kosmosem itp.... Kiedy miałam ok. 5 lat poszłam z moim bratem i z kuzynem który wtedy u nas był do pobliskiego sklepu. Nie poszliśmy drogą główną, lecz polną. Kiedy przechodziliśmy koło sadu pewnego państwa zamieszkałych w mojej miejscowości, zobaczyłam w nim kwiaty i postanowiłam je zerwać dla mamy. Krzyknęłam więc do brata, że zaraz do nich dojdę. Wtedy usłyszałam jakiś bardzo wyraźny głos, należący do jakiejś kobiety i nie wywodzący się z jakiegoś konkretnego miejsca, tylko wszędzie do okoła... Ta dziewczyna powiedziała mi, że nie mogę zrywać tych kwiatów ponieważ zasadziła je ona dla swojego ojca. Na początku nie przestraszyłam sie jej, ale potem zaczęłam o tym myśleć. Po dłuższym czasie spytałam się mojego brata czy to pamięta, lecz on odrzekł że nie i że na pewno coś sobie wymyśliłam. Niedawno zwierzyłam się z tego mojej babci, a ona powiedziała mi że tam mieszkał kiedyś pewien pan z córką... W związku z tym zwracam się do was z pytaniem: czy mogło to być prawdziwe spotkanie z duchem czy tylko jakiś głupi kawał? Jednak przypominam że ten głos nie wydobywał się z żadnego konkretnego miejsca tylko był wszędzie wokół mnie
Meise wychodziła właśnie do szkoły. Była zdenerwowana bo miała dzisiaj ważny sprawdzian z historii. Uczyła się prawie całą noc. Nie była do końca przekonana czy wszystko umie idealnie ale miała nadzieję, że ze swoją wiedzą dostanie dobrą ocenę. Nie była wzorową uczennicą ale nauka nie sprawiała jej większych kłopotów… Właśnie wychodziła z klatki gdy wpadła na staruszkę stojąca przy skrzynce pocztowej. Staruszce wyleciały wszystkie listy z ręki u upadły na ziemię. - Mogła by pani trochę uważać? – Warknęła Meise. - Pomogłabyś mi to podnieść? – Staruszka próbowała się schylić po listy ale szybko wyprostowała się chwytając za tył pleców. Mesie spojrzała na nią niewzruszona. - Przykro mi ale się spieszę – Powiedziała i poszła swoją drogą. Staruszka stała i patrzała aż dziewczyna nie znikła za rogiem ulicy. Meise szybko zapomniała o całym zdarzeniu. Nie to było teraz dla niej ważne. Ważny był sprawdzian, który musiała napisać. Wolała nie wiedzieć co się stanie jak go nie zda. Zostanie kolejny rok w drugiej klasie. Rodzice chyba ją zabiją. Właśnie wchodziła na pasy, gdy przed nią z piskiem opon zahamował jakiś samochód. Dziewczyna podskoczyła ze strachu. Ze samochodu wyszedł mężczyzna. - Przepraszam. Nie zobaczyłem jak wchodzisz na pasy – Meise kiwnęła niewzruszona głową i poszła dalej. Nareszcie doszła na szkoły. Wbiegła po schodach i udała się do swojej szafki. Wykręciła numerek i otworzyła drzwiczki. Wtedy na jej głowę wysypała się sterta kopert. Wszystkie koperty miały wypisaną godzinę 13.oo. Przez chwilę Meise wystraszyła się ale po chwili doszła do wniosku, że ktoś zrobił sobie z niej kawał. Pobiegła pustym korytarzem do klasy. Zdziwiło ją to, że na korytarzu nikogo nie ma i wtedy dotarło do niej. Spóźniła się! Nauczyciel ją zabije. Obleje ostatni test i to koniec z nią! Otworzyła drzwi klasy i weszła do środka. Wtedy oczy całej klasy zwróciły się w jej kierunku. - Przepraszam za spóźnienie – Powiedziała podchodząc do biurka nauczyciela – Ala… - Nic się nie stało Meise… Możesz pisać poprawkę – Spojrzała na nauczyciela i uśmiechnęła się. - O której godzinie? - Bądź tutaj o 13.oo – Gdy usłyszała tę godzinę ciarki przeszły jej po plecach. Co się z nią działo? To ta cała sytuacja z pewnością wytrącała ją z rytmu. Najpierw ta staruszka a potem o mało co nie potrącił jej samochód a teraz spóźniła się. Ale mogła pisać poprawkę o 13.oo… Która była teraz? Spojrzała na zegarek… Dochodziła 9.oo… Będzie mogła jeszcze się douczyć a przy okazji popytać klasy co było na teście. Takie małe oszustwa nie zaszkodzą. Nareszcie przerwa. Poszła na stołówkę spotkać wszystkich znajomych ale przy stoliku nie było nikogo. Podeszła do stolika i usiadła rozglądając się na boki. Wszyscy siedzieli w milczeniu. Dziwny dzień, pomyślała. Zawsze w stołówce panował ogromny hałas a teraz? Nikt nie szepnął, nikt się nie odezwał. Może to jakieś święto a ona o tym zapomniał? Ciszę przerwał dzwonek. Wszyscy wstali i poszli na lekcje. Tylko Meise siedziała i patrzała się przed siebie. Czy świat nagle zwariował? Co się działo? Wstała i zasunęła krzesło za sobą. Gdy miała wychodzić nagle usłyszała ogromny huk. Obróciła się i wtedy zobaczyła, że na miejsce gdzie przed chwilą siedziała spadł metalowy klosz lampy. Spojrzała przerażona. Przecież ona tam przed chwilą siedziała! Otarła czoło. Całe szczęście, że klosz nie spadł na nią. Poszła do klasy. Gdy weszła matematyk nawet na nią nie spojrzał. Powiedział tylko nie odrywając wzroku z dziennika. - Usiądź. Nic się nie stało. Spóźniłaś się tylko minutę – Meise poszła do ławki. Nogi zamieniły jej się w watę. Była przerażona wszystkimi wydarzeniami. Kompletnie nie wiedziała co się do koła niej działo. Wyjrzała przez okno i podskoczyła przerażona. Za oknem stała staruszka, której nie pomogła. Patrzała w jej kierunku. Meise odwróciła wzrok a potem ostrożnie spojrzała ponownie. Nikogo tym razem tam nie było. Zdawało jej się to? Miała nadzieję, że tak. Reszta lekcji i przerw przepłynęła bez problemów. problemów godzinie 12.50 poszła do sali historycznej na poprawki. Weszła do środka. Nauczyciel już siedział ale oprócz niej nikogo nie było. Widocznie tylko ona się spóźniła. I dobrze. Przynajmniej nikt jej nie będzie przeszkadzał. Usiadła. - Zaczynasz pisać o 13.oo – I znowu ten dziwny dreszcz, gdy nauczyciel wypowiedział tą godzinę. Nauczyciel położył jej do góry nogami test na ławce. Meise spojrzała na zegarek nad biurkiem. Za 3 minuty będzie 13.oo wtedy zacznie pisać. - Wybacz musze wyjść na chwilkę. Przypilnuje cię nowa nauczycielka z biologii – Powiedział nauczyciel i wyszedł z klasy. Po chwili do środka weszła starsza pani. Meise wytrzeszczyła na oścież oczy. Znała tą staruszkę. Spotkała ją po drodze do szkoły. Starsza pani trzymała w ręce plik listów. Uśmiechnęła się do dziewczynki i usiadła za biurkiem. Nie odezwała się ani słowem. Meise nie mogła wydusić ani jednego słowa z siebie. Spojrzała na zegarek. 13.oo. Odwróciła test ale starsza pani za biurkiem nie dawała jej się skupić. Zapomniała wszystkiego. Wtedy staruszka wstała i podeszła do niej. - Zapomniałaś wszystkiego? Dlaczego nie piszesz? Czyżby cię coś gryzło? – Uśmiechnęła się – Pomóc Ci w czymś może? – Wtedy ostatnią rzeczą jaką Meise zobaczyła były rozsypane na ziemi listy. Następnego dnia w szkole aż roiło się od policji. Co się stało? Jedna ze sprzątaczek znalazła dziewczynę w schowku na miotły. Jej gardło było podcięte a w szparę po przecięciu włożono list na którym ktoś napisał „Godz. 13.oo”. Oczy nadal były otwarte i wpatrywały się w tłum gapiów. Ale spoglądały tylko na jedną stająca tam osobę. Na starszą kobietę, która trzymała w ręce listy.
Pewnego wieczoru Ela wracając ze szkoły, zobaczyła bramę. Wiał z niej cichy chłodny wiatr, w uszach szumiał głos "CHODŹ DO MNIE". "NIe pójdę!" - pomyslala dziewczynka i odwróciła się. Biegła do domu, bo glos w uszach stawał się coraz głośniejszy, i jeszcze głośniejszy... Gdy doszła do drzwi domu odgłosy ucichły. Weszła do domu. Nic ciekawego sie nie działo. Piesek skakał wesoło merdając ogonem. Ela zastanawiała sie teraz czym mógl być ten głos. Z ciekawosci postanowiła sie tam wybrać. Przestała się bać, przecież nie wierzy w takie bzdury o duchach... Poszła. Na mieście bylo ciemno, dokładniej przyjrzała się gmachom budynku. Ujrzała napisane kredą słowa "TU MIESZKA DIABEŁ" . "Pewnie jakieś dzieci wygłupiały się i tak napisały". W tym momencie zrobiło sie jaśniej, chmury odsunęły się, ale w uszach dziewczynka usłyszala krzyk, pisk. Zdretwiała ze strachu. Nie poddała się jednak. Przeszła przez bramę. Szła przez korytarz,a na samym jego końcu ujrzała wyjście, do ogrodu. Uslyszala piski i krzyki małych bawiących się dzieci. "A jednak nie jest tu tak strasznie"- pomyślała i poszla dalej. Ujrzała dziewczynki w jej wieku- byly dwie. Skakaly, tańczyły . Jedna miala w ręku lalkę. Smutną, płaczącą. Przez chwilę Eli wydawało się, że lalka prosi o pomoc, ale nie to nie mogła być prawda. Dziewczynki przystaneły . Jena z nich usmiechneła się. Jednym gestem sprawiła, że Elka przyszla do niej. Teraz bawiły się razem. Po krótkim czasie dwie dziewczynki zaprowadziły Elę do domu, na kolacje. Chętnie sie zgodziła, a kiedy przekroczyla próg domu zobaczyła stosy lalek. Wszystkie placzące, wykrzywione. Przestraszyła się. Do pokoju wszedł ojciec, miał kopyta. Teraz dziewczynka juz wiedziała o co chodzi. Nie było drogi ucieczki. Usłyszała tylko jedno "TATUSIU, MAMY NOWĄ ZABAWKĘ", potem obudziła się wsród innych porzuconych lalek. Żałowała, ze tam przyszła. "Dzieci diabła" pomyślała, a po porcelanowej twarzyczce spłynęły żywe łzy. Łzy czlowiecze
Słyszałam, że ta historia wydarzyła się naprawdę. W pewnym szpitalu psychiatrycznym. Przy szpitalu stał mały domek w którym mieszkał ogrodnik zajmujący się utrzymywaniem porządku wokół szpitala. Pewnego dnia do szpitala przyszedł lekarz, który miał dzienny dyżur. Była siódma rano. Spodziewał się zastać w szpitalu swoich kolegów i koleżanki z pracy, którzy powinni kończyć nocną zmianę. ale ich tam nie zastał. W OGÓLE NIE ZASTAŁ NIKOGO. Wnętrze szpitala wyglądało jak po inwazjii jakiś istot z kosmosu. w pokoju dla lekarzy nikogo nie było. Sale też były zupełnie puste. Wszystkie półki z lekarstwami były poprzewracane, szyby w oknach były całe.. lekarz nie mógł pojąć skąd na podłodze jest tyle szkła, ale nie tylko to zwróciło jego uwagę... na ścianach (TYLKO na ścianach) były ślady krwi... a wyglądało to tak jakby ranni ludzie z trudem szukali oparcia na ścianach i nie mogąc go znaleźć z niewiadomych przyczyn nie lądowali na podłodze tylko jakby zapadali się pod nią... Nie było ani jednego martwego ciała. Lekarz jakoś opanował przerażenie i podniósł z podłogi kasetę magnetofonową. Wybiegł ze szpitala i pobiegł na policję. Tam złożył zeznania. Na znalezionej taśmie zapisane zostały przez kogoś przerażone krzyki pacjentów i personelu! Wezwano na przesłuchanie ogrodnika, ale ten twierdził że nie słyszał i nie zauważył zeszłej nocy niczego niezwykłego wokół szpitala. Nikt nigdy nie zgadł co stało się w tym budynku. Ludzie z okolicy głośno podejrzewaja ogrodnika, ale sami chyba nie wiedzą o co, bo to "dzieło" nie wydaje się być "dziełem" zwyłego śmiertelnika. Ogrodnikowi nigdy nie udowodniono winy, a szpital stoi do dziś w nietkniętym stanie.
Historia zdarzyła się u pewnej babci na wsi pod Lublinem. Wracałam w nocy przez las z drugiej wsi w której byłam u wuja, zaznaczę od razu że nie boje się lasu i nie przeraża mnie on nawet nocą. Idąc dobrze widoczną i udeptaną ścieżką rozmyślałam o jakichś nieistotnych sprawach gdy nagle minęła mnie jakaś starsza pani,grzecznie powiedziałam jej dobry wieczór chciałąm na nią spojrzeć a ona w tym momencie rozpłynęóła siew powietrzu . Las jest widny, nie miała gdzie skręcić ani schować się tak szybko. Wróciłam do domu i opowiedziałam babci co mi sie przytrafiło a ona na to że owszem mieszkał tu kiedyś w lesie samotna starsza kobieta, babcia ją pamięta bo pomagała jej w gospodarstwie ale ta pani nie żyje od 20 lat.... Powiem Ci tylko jedno nigdy więcej nie poszłam już nocą tą drogą. Wogóle lubelszczyzna ma to do siebie że jest tam sporo duchów chociaż niewiele osób o nich wie. ja sama przeżyłam kilka spotkań z duchami ale to już na inną dyskusje pozdrawiam
Pewna Dziewczynka byla chora na autyzm.. dlatego jej opiekun postanowil kupic jej psa zeby nie czula sie samotnie i miala z kim zawsze sie pobawic ... kazdej nocy gdy dziewczynka kladla sie spac wyciagala reke po za lozko i czekala az pies ja po niej polize inaczej nie czula sie bezpiecznie i nie mogla zasnac... to wszystko dzialo sie az do pewnej nocy kiedy to dziewczynka polozyla sie do lozka wystawila raczke lecz nie poczula bliskosci psa... lezala tak z wystawiona raczka i nie mogla zasnac pies nie pojawial sie ani przez 10 minut ani przez 20 ..dopiero po pol godzinie mala zostala polizana po raczce.. i spokojnie zasnela ... Gdy nastepnego dnia sie obudzila zobaczyla ze cala raczke ma we krwi a przy lozku lezal pies z rozcietym brzuchem i z wszystkimi wnecznosciami na wierzchu .. a na lustrze w jej pokoju widnial krwawy napis : " JA TEZ POTRAFIE LIZAC
Był piękny zimowy wieczór. Jeden z tych, kiedy chłopak oświadcza się dziewczynie, matka bawi się z dziećmi popijając ciepłą herbatę, a ojciec z synem lepi bałwana przed domem... Ale nie każdy ma w życiu łatwo... Pewien nauczyciel dobrze o tym wiedział... Była 22:00 a on wciąż siedział w szkole i sprawdzał egzaminy. Nerwowo spojrzał na zegarek i skreślił kolejne zadanie w arkuszu egzaminacyjnym. Jeszcze tylko kilka prac... Kiedy wyszedł ze szkoły była 23:30. Chciał jak najszybciej znaleść się w przytulnym mieszkaniu. Do jego domu prowadziły dwie drogi, jedna dookoła cmentarza, a druga przez cmentarz. Nauczyciel nie wierzył w duchy, więc wybrał tą krótszą. Pchnął bramę cmentarną. Płatki sniegu wirowały wokół niego. Zmrużył oczy i ruszył przed siebie. Śnieg skrzypiał mu pod butami. Taktowne trzaskanie śniegu rozlegało sie po całym cmentarzu. Nauczyciel zatrzymał się, by zapalić papierosa , ale trzaski nie ustały. Rozejrzał się wokół. To co dochodziło jego uszu wcale nie było odgłosem deptanego śniegu. Między grobami klęczał jakis człowiek i skrobał coś na jednym z nagrobków. Mężczyzna podszedł do zgarbionej postaci, a człowiek widząc to przerwał dłubanie w tablicy nagrobnej i wstał. Popatrzył na nauczyciela i powiedział cichym spokojnym głosem:
- Przepraszam, że hałasuję, ale źle napisali moje nazwisko...
Pewna rodzina z dwójką dzieci wprowadziła się do dużego domu. Głosiła legenda że każdy poprzednik mieszkający w tym domu znikał w niewyjaśnionych okolicznościach. Ale dorośli w to nie uwierzyli lecz dzieci postanowiły sprawdzić każdy zakamarek domu. Szukali wszędzie. W piwnicy, w salonie, ogrodach i reszcie pokojach lecz niczego nie znaleźli. Został im tylko strych...Weszli po skrzypiących schodach na górę i szukali. Znajdywali tam różne obrazy i inne starocie lecz gdy chłopiec przeszedł koło okna usłyszał płacz i jęczenia. Zawołał swoją starszą siostrę i szukali czegoś co wywoływało ten dźwięk. Co minutę płacz się nasilał i dobiegał ze wszystkich stron. Rodzeństwo uciekło ze strychu i powiedzieli o wszystkim rodzicom ,lecz oni w to nie uwierzyli. Po kilku dniach płacz rozszedł się po całym domu...Dochodziły do tego śmiechy odgłosy bawiących się dzieci i wiele innych. Rodzina postanowiła wezwać medium żeby pomogła im w wygonieniu duchów. Następnego dnia przyszła kobieta która zgodziła się pomóc w przepędzeniu duchów.
-Ten dom jest przeklęty, lepiej uciekajcie stąd jak najszybciej! Bo inaczej skończycie jak inni ludzie...-powiedziała kobieta wyciągnęła starą książkę i mruczała coś pod nosem. Gdy weszła na strych ryknęła ze strachu. Zobaczyła tam wszystkich poprzednich mieszkańców tego domu. Gdy rodzina weszła na strych zrozumiała co się dzieje. Chcieli uciec lecz drzwi się zatrzasnęły. Duchy zaczęły się zbliżać do ludzi mówiąc:
-Zostańcie z nami! Będziemy tu mieszkać przez wieczność ale najpierw musicie zginąć...
Nigdy! -krzyczeli ludzie!
-Nie macie wyboru....Jest tu tak smutno bez nowych mieszkańców więc musicie zostać...- ludzie nie mieli szans na przeżycie...Duchy rozszarpały ich ciała...
Nikt w tym domu nie chciał już zamieszkać....
Tę historyjkę napisałam sam lecz chyba nie do końca mi się udała....Może następne będą lepsze.
Sandra razem z mamą postanowiły wyciąć róże następnego dnia.Wycięły je ale natychmiast odrosły.Zbliżała się pełnia księżyca.Sandra nie mogła spać w nocy, dręczyły ją koszmary.14 kwietnia miała być pełnia księżyca.Jej mama musiała wyjechać na jedną dobę i Sandra była sama w domu.W nocy nawet się nie przebrała i ciągle patrzyła się przez okno.Była 11:59.Światło księżyca powoli wędrowało w strone róż.Mineła 00:00.Światło padło na niebieskie róże.One natychmiast zwiędły i opadły.Ziemia poruszała się.Ktoś a może coś wstało z ziemi i ruszyło w strone drzwi.Gdy zjawa weszła, Sandra wyskoczyła przez okno i uciekła do koleżanki z którą była umówiona.Drzwi do jej domu były otwarte.Sandra weszła i zobaczyła martwą rodzinę Agnieszki.Chwilę później odwróciła się i zobaczyła swojego ojczyma.W ręce trzymał nóż.Powiedział: Teraz ja i twoja matka będziemy szczęśliwi.I ... ZABIŁ JĄ.
Julia wyszła pewnego dnia z domu. Chciała odwiedzić przyjaciółkę i zostać u niej na noc.Zadzwoniła do drzwi i otworzyła jej mama Ulki( to ta przyjaciółka).Zaprosiła ją do domu i zawołała Ulkę.Przez cały dzień bawiły się , wygłupialy, plotkowały.Gdy wreszcie około godziny 1:30 w nocy poszły spać Julia długo nie mogła zasnąć.Ula dawno już spała.Julia była zmęczona ale nie mogła zasnąć.Wreszcie zasnęła.Miała bardzo zły sen.Raczej koszmar.Śniła że nad nią stoi jej ojczym z pistoletem i celuje w nią.Jej ojciec nie żył.Umarł jak miała 9 lat w wypadku samochodowym.Teraz Julia miała 16 lat.Matka dziewczyny pobrała się na nowo.Julia nie znosiła swojego ojczyma a ojczym nie znosił jej.Nagle obudziła się ponieważ we śnie jej ojczym-John chciał ją zabić.Nic się nie działo.Obok spała Ulka.Uspokojona Julia zasnęła.Następnego dnia miały iść z Ulką na łyżwy.Dziewczyna spóźniała się więc Julia zadzwoniła do domu Uli.Odebrała płacząca mama Uli.Ula była w szpitalu.Ktoś poderżnął jej gardło i zadał dwa ciosy w brzuch.Teraz lekarze walczą o jej życie.Julia natychmiast pojechała tam ze swoją mamą.Mama Uli była zaprzyjaźniona z mamą Julki.Po wielogodzinnej walce o życie Uli.Operacja skończyła się...niepomyślnie.Wprawdzie Ula przeżyje ale nie będzie mogła chodzić.Będzie jeździć na wózku.Julia nie mogła sobie wybaczyć że nie zaragowała jakoś na swój sen.Po wielu badaniach okazało się że Ulka została zgwałcona przez ojczyma Julii.Mama Julki rozwiodła się z Johnem.A John poszedł do więzienia.Ula wyzdrowiała i wszystko dobrze się skończyło chociaż Ulka jeździ na wózku.
Rodzice 12 letnej Ani poszli na całonocną imprezę z okazji walentynek. Ania została sama w domu ze swoim pieskiem który zawsze dotrzymywał jej towarzystwa a gdy sie bała lizał ją po dłoni. Ania bez zadnych obaw siedziała w domu, grała na komputerze, czytała gazety aż usiadła przed telewizorem włansie leciały wiadomości z ostatniej chwili : ,, Po Osiedlu Braci Sniadeckich grasuje seryjny morderca, uciekł on z więzienia i jest poszukiwany przez policję. proszę pozamykac wszystkie drzwi i czuwac w niebezpieczeństwie''. Ania przelękła sie i wystwiła ręke za fotel odrazu poczuła lizanie po ręku co ją troche uspokoiło, wiedziala z enei jest sama. Leżała przez dłuższa chwile nagle usłuszała przytłumiony pisk swojego psa ale nie zwróciła na to zbytnio uwagi tylko odkrzyknęła,,, Azor cicho bądź wszystko jest w porządku'' dalej oglądała telewizje nagle usłyszała,, Kap, kap, kap''' pomyślała ze leci z kranu , ponownie usłyszała ,,kap, kap,kap'' trosze sie przestraszyła i poczuła ns swojej dłoni miłe lizanie, i juz czula sie bezpiecznie. Ponownie usłyszała ,,kap, kap, kap'' lekko zdenerwowana uciążliwym kapanie wstała i poszła do łazieki. Ku jej prerażeniu na kaloryfemrze lezała odcięta głowa psa, Ania była w szoku o mało nie zemdlała obróciła sie w strone lustra na którym pisało ,, NIE TYLKO PSY POTRAFIĄ LIZAĆ'' nie zrobiła kolejnego kroku...została oblana kwasem...umierała powoli w ogromnych cierpieniach. Sprawcy tego czynu do tej pory nie złapano.. Chyba wiecie kto ją lizał po ręku...HA HA HA
W ciemne noce dzieją się różne rzeczy. Ale nikt nie podejrzewał co może się stać tej nocy, nikt a tym bardziej piętnastoletni Alex. Został sam w domu. Ledwie jego rodzice zniknęli za rogiem, chwycił za telefon i wykręcił numer dziewczyny. Umuwili się że Lili, jego dziewczyna przyjdzie około 23.30. Minęła północ, wpółdo pierwszej , pierwsza... W końcu zadzwonił dzwonek. Alex otworzył. W drzwiach stała Lili. Twarz miała zasłoniętą kruczoczarnymi włosami. Chłopak odgarnął je pieszczotliwym ruchem... jego oczom ukazał się przerażaacy widok. Z ust dziewczyny zaczęła obficie lać się krew, jej oczy zbielały i pokazały się wszystkie żyły. Alex cofał się w stronę tylnych drzwi. Lili wyciągała dłonie ku niemu. W końcu zaczęła za nim iść. Chłopak chwycił butelkę i rozbił ją na głowie zombie. To nic nie dało. Pobiegł do swojego pokoju i wziął z tamtąd kij do basebola. Wrócił do miejsca gdzie stała dziewczyna wyjąca przerażliwie. Przepraszam Lili. Krzyknął i zaczął okładać postać kijem. Zombie chwyciło go za szyję i zaczeło dusić. Nie umiał nabrać powietrza. Zebrał resztki sił i uderzył Lili jeszcze raz. Postać upadla na ziemię. Powoli zaczęła się zmieniać. Wygłądała zwyczajnie, tylko krew lała się z rany zadanej butelką. Wrócili rodzice Alexa. Krew przestała sączyć się na błękitny dywan. Alex!!! Coś ty zrobił??? krzyczeli rodzice. Dalej wszysko było tak jakby ją po prostu zamordował. Jednak dzień przed pogrzebem ciało dziewczyny zniknęło. Być może rodzice dziewczyny potajemnie oddali je do kremacji, ale być może Lili postanowiła się zemścić. A więc strzeż się. Może wkrótce zapuka do twych drzwi...
Szczęśiwa para wybiegła z koscioła. W okół rozległy się radosne okrzyki, wszyscy rzucali w państwa młodych ryżem. Wszyscy po uroczystosci w kosciele udali się do domu pana młodego na wesele. Wszyscy świetnie się bawili, pili śpiewali aż w końcu ktoś zaproponował zabawę w chowanego. Wszyscy zgodnie się zgodzili. Pan młody miał szukać. Po chwili wszyscy już znaleźli godne uwagi skrytki i pan młody wyruszył na poszukiwanie. Kiedy odnalazł wszystkich oprócz panny młodej wszyscy zaczęli jej szukać. Kiedy po pól godzinie dziewczyny nie udało się znaleźć zabawa zmieniła się w w horror. Wszyscy biegali po domu i wołali ,, juz koniec, wszyscy się znaleźli, możesz wyjść!". Na nic. Lilian-bo tak się nazywała panna młoda się nie znalazła. John- pan młody był załamany. Mijały dni , tygodnie , miesiące , lata a Lilian się nie odnalazla. Po paru latach John poznał Kate i zaręczył sie z nią. Odnalazł sens życia i zapomniał o tragicznym zdarzeniu. W dzień przed ślubem wrócił do domu sam, gdyż Kate chciała spędzić noc w domu z rodzicami. Wchodząc do domu zauważył że drzwi są otwarte. Zaneipokoiło go to bo zawsze sprawdzał czy dobrze zamykał drzwi. Wszedł do środka
-Kate? To ty?- krzyknął. Cisza. Jednak ktoś był na górze. Uslyszał szmer
-Kate? Jesteś tam?-krzyknął i pobiegł schodami na górę. Zobaczył ślady krwi na podłodze. -o Boze..-wyszeptał. Podążył za krwawym śladem. Doszedł do pokoju na strychu. Otworzył drzwi wszedł na strych. Ślad urywał się przy starym wielkim kufrze. John niepewnie chwiejnym krokiem podszedł do kufra. Kufer był tak duży że mógłby pomieścić dorosłą osobę. Chciał podnieść wieko ale się nie dało. Wziął łom kóry leżał na półce i z trudem otworzył wieko. Podniósł go i to co zobaczyl sprawiło że w pierwszej chwili znieruchomiał ale później klęknął przy kufrze łkając. Leżała w nim skulona Lilian a raczej jej zwłoki, które już zaczęły się rozkładać. Po otwarciu wieka Johna uderzył okropny odór zgnilizny. Pewnie Lilian chciała znaleźć dobrą kryjówkę podczas tamtej zabawy, nie wiedziała że wieko się zatrzaskuje nie mogła wyjść, nikt nie słyszał jej wołania przez grube wieko... Po chwili stało się jeszcze coś gorszego niż samo znalezienei ciała Lilian. Głowa dziewczyny poruszyła się. Odwróciła się w stronę Johna i otworzyła swoje, pożółkłe zgniłe oczy.
-widzę że o mnie zapomniałeś -John cofnął się tak szybko że aż się przewróił.
-co? jak? -znalazłeś sobię inną, już mnie nie kochasz?-powiedziała ,,Lilian" wstając i wychodząc z kufra.
-nie.. to znaczy.. nie było cię tyle czasu.... -rozumiem... ale nie martw się kochany teraz już będziemy razem na zawsze!-krzyknęła a jej głos echem poniósł się po pustym domu. Po czym podeszła do mężczyzny chwyciłą go jedną ręką za kark i wykręciła go do tłu. Jego głowa zawisnęła bezwładnie w jej rękach. Teraz naprawdę zostali razem na zawsze, krążą po domu do dziś , i zabijają każdego kto przerywa ich spokój i śmie zamieszkać w ich rodzinnym domu. Spytacie się co się stało z Kate? Kiedy John nie odbierał jej telefonu przyszła do niego do domu i już nie wyszła. Tak jak każdy inny kto tam wszedł.
Powrot studenta (XX wiek, w pobliżu Preston w Lancashire, Anglia) Bob i Kathy wprowadzili się do nowoczesnego blizniaka w niewielkiej miejscowosci w Lancashire. Żadne z nich nie interesowało się zjawiskami paranormalnymi i nie miało wczesniej doswiadczeń w tym zakresie. Byli więc tym bardziej zaskoczeni, gdy okazało się że wraz z domkiem weszli w posiadanie ducha. Wkrótce po wprowadzeniu się do blizniaka Kathy zmywała w kuchni, gdy nagle dostrzegła cień przesuwajacy się za oknem. Wyjrzała więc i zobaczyła pozornie całkiem realna postać młodzieńca w sfatygowanych spodniach z brazowego welwetu, brudnoszarej kurtce i zabłoconych ciężkich butach. Strój był mniej więcej współczesny i prawdę mówiac, możnaby owa postać wziać za chłopaka z pobliskiej farmy. Kathy przygladała się, jak szedł przez ogród w stronę żywopłotu z głogu. Wybiegła z domu, żeby się dowiedzieć, czemu ów młodzian włóczy się po jej ogrodzie, ale nie było już po nim sladu. W ciagu następnych tygodni zjawisko powtarzało się wielokrotnie. Postać zawsze szła ze spuszczona głowa, patrzac w ziemie. Zbliżała się do tylnych drzwi domku, ale zamiast do nich zastukac, jak wyraznie miała zamiar, odwracała się i przechodziła na tyły ogrodu. Kathy widziała jak chłopak przedostawał się przez gęsty żywopłot na sasiednie pole, posrodku ktorego znikał. Czasami mignał jej tylko cień postaci w jednym z punktów stałej trasy widma, niekiedy było ono niewyrazne i jakby przezroczyste, kiedy indziej zas młodzieniec wygladał bardzo naturalnie. Zawsze był tak samo ubrany, miał identyczny wyraz twarzy i poruszał się po tej samej drodze. Kathy nie opowiadała o zjawie swoim dzieciom, gdyż nie chciała ich straszyć. Jej maż, chociaż okazał żonie zrozumienie, sam nigdy nie widział owej postaci i pozostał wobec całej sprawy sceptycznie nastawiony. Przybywszy z wizyta w niedzielne popołudnie, rodzice Kathy wysiedli z auta i zbliżali się do domu, gdy ujrzeli postać młodzieńca idacego w tym samym kierunku. Udali się za nim na tyły domu i dotarłszy tam, przekonali się, że tylne dzrzwi, prowadzace do jadalni sa uchylone. Nie chcac przeszkadzać komus, kogo wzieli za goscia córki, zbliżyli się ostrożnie. Nie ujrzeli już ponownie ducha, a żadna z osób przebywajacych w domu wogóle go nie dostrzegła.Bob, Kathy i dzieci pili własnie kawę po lunchu, gdy rodzice zastukali do drzwi. Matka Kathy spytała kim jest ów nieznajomy gosć i dowiedziała się że nikogo poza nimi nie było. oboje rodzice Kathy zgodnie twierdzili, że szli scieżka za jakims młodzieńcem, którego dokładnie opisali. Kathy natychmiast zorientowała się że chodzi o zjawę, która ona sama widywała. Ucieszyła się , gdyż wydażenie dowiodło, że nie był to wyłacznie twór jej wyobrazni. Minęło kilka miesięcy i ów mężczyzna więcej sie nie pojawił. Wspomnienia Kathy zaczęły się zacierać. Nieoczekiwanie po upływie roku, gdy Kathy stała przy tylnym oknie kuchni patrzac na kwiaty, ujrzała nagle przechodzaca obok zjawę. Trzy dni pózniej Kathy i jej rodzice siedzieli na patio na tyłach domku, gdy nagle młody człowiek ukazał się na scieżce i zaczał na oczach wszystkich przechadzać się po ogrodzie. Matka Kathy zawołała cos do niego, ale nie otrzymała żadnej odpowiedzi. Obie, Kathy i jej matka ruszyły za zjawa i ujrzały, że znika, podobnie jak to było zawsze. Prawdę mówiac żadna podjęta przez kathy próba przyciagnięcia uwagi widma nie dała rezultatu. Postac odbywała tylko raz po raz identyczna wędrówkę. Udało się jedynie ustalić, iż zjawa pojawia się wyłacznie w pazdzierniku. Poważnie zaniepokojony o żonę Bob zwrócił się wtedy o pomoc do instytutu Badań Metapsychicznych. Pracownik instytutu, prof. Colin Gardner, opublikował nastepnie sprawozdanie z owych wydarzeń w ksiażce Ghost Watch (Czyhajac na duchy). Udało mu się przeprowadzic sledztwo w tej sprawie. Zanim domek został wybudowany, teren należał do gruntów farmy, w których skład nadal wchodziły pola na tyłach owego domku. Niegdys biegła tędy scieżka przecinajaca ziemie farmy, dokładnie tam, gdzie obecnie znajdował się dom i ogród. Po tej własnie dróżce przechadzała się zjawa. Wydaje się, że mieszkajace na farmie małżeństwo zachęcało swego syna, żeby studiował a nie trudnił się praca na roli. Chłopak poszedł za ich rada, i udało mu się dostac na uniwersytet. Jednak miał tam poważne kłopoty i często wędrował scieżka przez pola ze spuszczona głowa, próbujac podjac jakas ważna decyzję. Jak to często bywa w przypadku młodych ludzi, rodzicom nie udało się dotrzeć do syna i pomóc mu; mogli tylko mieć nadzieję, że chłopak sam upora się ze swym problemem. Niestety stalo się inaczej : pewnego popoludnia w pazdzierniku ich syn rzucił się do stawu i utonał......
Do takich okazów należy ponad siedemset letni cis, rosnący na cmentarzu St. Brynach w walijskiej miejscowości Nevern, w pobliżu Newport w Pembrokeshire. Przez kilka dziesięcioleci czerwona, podobna do krwi ciecz sączyła się z naturalnej szczeliny w pniu na wysokości około dwóch metrów nad ziemią.
Według miejscowej legendy była to krew średniowiecznego mnicha, powieszonego na cmentarzu za niepopełnioną zbrodnię. Przedstawiciel świata nauki, Derek Patch z Komisji Leśnictwa, twierdzi tymczasem, że była to woda deszczowa gromadząca się w dziupli, nasączona barwnikiem gnijącego drzewa i spływająca w postaci czerwonej cieczy. Drzewo eukaliptusowe ścięte 19 czerwca 1984 roku w pobliżu wioski Ambohibao na Madagaskarze zaskoczyło wszystkich, tryskając nieoczekiwanie przy pierwszym uderzeniu siekierą strugami czerwonego, podobnego do krwi płynu. Makabryczne wydarzenie skłoniło okoliczną ludność do oddania drzewu boskiej czci, zwłaszcza że rosło ono w miejscu świętym, zwanym "grobowcem czarowników". Kiedy próbki "krwi" drzewa poddano naukowej analizie, okazało się, że czerwony barwnik to najprawdopodobniej rozpuszczalny w wodzie związek flawonoidowy, znany pod nazwą antocjanu.
Gill House ( 1940 rok, miejsce w pobliżu Broomfield, w hrabstwie Cumberland - Anglia) Gill House w pobliżu Broomsfield w hrabstwie Cumberland to budowla pochodzaca (przynajmniej częsć) z poczatku XIII wieku. Podczas II wojny swiatowej była wykorzystana jako baza Kobiecych Sił Ladowych. Od samego poczatku wiele stacjonujacych tam kobiet słyszało dziwne odgłosy, dobiegajace z jednego z pomieszczeń połozonych w najstarszej częsci domu. Przypuszczano, że powodem hałasów sa szczury, ale inspekcja sanitarna niue wykazała żadnych sladów tych szkodników. Hałasy nasiliły się i niekiedy można było usłyszeć kroki. kilka dzieczat zakwaterowanych w pokoju, z którego owe hałasy dochodziły, zameldowało, że ktos próbował je udusić i odmówiło pozostania w tym pomieszczeniu. relacjonowane incydenty miały miejsce przeważnie podczas trzech następujacych po sobie nocy w ostatniej kwadrze księżyca. Panna Eouclby z kobiecych sił ladowych wysłała komisję do zbadania tej sprawy. W skład zespołu weszli niejaka pani Perkins oraz proboszcz z Ainstable, wielebny N.C.Murray i jego żona. Spotkali się z zarzadzajaca budynkiem panna Mandale. Oswiadczyła, że jaj samej nie przytrafiło się nic przykrego, ale była wyraznie przejęta strachem i przerażeniem, które odczuwały dziewczęta. Poczatkowo nic wielkiego się nie zdarzyło i pani Murray podsunęła , że stukanie powinno spowodować jakies efekty. Wobec tego pani Perkins głosno zastukała w kredens. Nie miała pojęcia, do czego to doprowadzi. Przez chwilę nic się nie działo, a następnie jakby w odpowiedzi na stukanie rozległ się głosny szelest. Nagle z kredensu wyłoniła się męska postać. ruszyla prosto ku pani Perkins i zatrzymała się tuż przed nia. wszyscy usłyszeli dziwny odgłos, jakby szmer wędkarskiego kołowrotka. Pani Perkins stwierdziła też, że odczuła zimno, gdy owa postać znajdowała się tuż obok niej. Następnie zjawa podeszła do pastora Murraya i zaczęła stukać w scianę, co dawało metaliczny pogłos. Obecni poczuli okropny odór, który - być może na skutek pewnych skojarzeń myslowych - okreslili słowami "przeciekajaca trumna". Postac krażyła dookoła postukujac prawie trzy godziny i wreszcie zniknęła w kredensie, stojacym po przeciwnej stronie pokoju od miejsca, z którego wyszła. Zapadła kompletna cisza i komisja zeszła na dół. Członkowie zespołu poinformowali pannę Mandale, że ich zdaniem pokój jest nawiedzony przez ducha i dziewczęta nie powinny w nim mieszkać; nie podali jednak dokładnego opisu zdarzeń. Korzystajacy z tablicy z alfabetem używanej na seansach spirytystycznych, pastor Murray i jego żona, pózniej rownież w towarzystwie pani Perkins, próbowali nawiazać kontakt z duchami z Gill House. Wygladało na to, że osiagnęli pewne rezultaty. Miały to być zjawy Geralda Wreaya i jego służacej Lily. Gerald oznajmił że był jakobita, żyjacym za panowania Jerzego I. z rozmowy przeprowadzonych z duchami wynikało iż Geral, wyjatkowy bezbożnik wykradł relikwie, które ukrył w Gill House. na pytanie, czy dałoby się je odnalezć, usłyszano odpowiedz, że relikwie rozsypały się w proch. Podczas kolejnego seansu dowiedziano się, iż niekiedy w domu tym przebywaja całe hordy zlych duchów. Prowadzacy seans zostali ostrzeżeni, by je zostawić w spokoju. Baza została zamknięta. Gill House jest teraz prywatna rezydencja, ale obecny własciciel nie udzielił odpowiedzi na temat aktualnej sytuacji w domu ani możliwosci przeprowadzenia dalszych badań.
Kate, Marie, Sarah i Clementine były przyjaciółkami od lat. Wszystko robiły razem. Uwielbiały razem robic zakupy, spotykać się, rozmawiać, szaleć. Ich zycie było szczęśliwe. Jednak głupota, którą zrobiły zniszczyła im całe dalsze życie. Marie mieszkała na poboczu miasta w dużym domu ze strychem. Był on typowy: zakurzony i zagracony. Rodzice Marie w rocznice swojego słubu postanowili wyjechać na dwa dni nad morze. Marie była w siódmym niebie. Zaprosiła przyjaciółki na całą noc. Dziewczyny bawiły sie świetnie. Ogladał filmy, biły sie poduszkami i zajadały popcorn az nagle Clementine zaproponowała wywoływanie duchów. Każda przyjęła to z przymrużeniem oka, ale zgodziły się. Wzięły świece i talerz z literami. Poszły na strych, siadły w kręgu i zaczęły wywoływać jakiegoś ducha. Na początku nic sie nie działo, więc dziewczyny miały z tego niezły ubaw, ale nagle talerzyk zaczął sie poruszac i wylądował z trzaskiem na brzuchu Clementine. Dziewczyny były przerażone, uciekły, a Clementine nie mogła sie ruszyć! Wystraszone koleżanki bały się o nią, ale bały sie też wrócić. Zaczęły ją wołać, ale dochodziły ich tylko jęki Clem. Marie zadzwoniła po pogotowie i policję, a dziewczyny postanowiły wejść na strych. Cokolwiek miało sie zdarzyć, Clemi była najważniejsza. Jednak drzwi od struchu zatrzasnęły się! Przyjaciółki spłakane czekały na pomoc. Gdy nadjechało pogotowie wywarzyło drzwi, ale Clementine nigdzie nie było. Strych wyglądał dokładnie tak jak przed wywoływaniem, Nie było nawet świec i talerza. Pogotowie wraz z policją z ostra naganną o niepotrzebym wzywaniu pomocy wyszła. Dziewczęta tej nocy nie przespały. Szukały Clemi po całym domu, ale nigdzie jej nie było. Po miesiącu o tajemniczym zaginięciu wiedziała juz telewizja. Szukano jej wszędzie. Przyjaciółki stały sie zamkniete w sobie i nerwowe. Wiedziały, że to przez nie dziewczynka zniknęła. Pewnie zastanawiacie się, co sie stało z Clementine. Otóż dowiedziała sie o tym Marie. Pamietała jak kiedyś Clemi dała jej puzdereczko z lustereczkiem. Marie wyciagnęła je i zaczeła do niego szeptac, błagać go, zeby Clem wróciła. I wtedy lusterko jakby wybrzuszyło się, zmieniło kształt i w lustrzce Marie ujrzała bladą twarz Clementine... która ogłosiła jej, że niedługo umrze. Wystraszona Marie pokazała to przyjaciółką i każdej z kolei mówiła to samo. Przepowiednia spełniła się...
W pewnym domu żyła sobie zamożna staruszka. Po jej śmierci, dom uznano za nawiedzony.Lewitowały tam przedmioty, było słychać jęki, ale pewna rodzina nieuwierzyła w to i wproqwadziła się tam z 5 letnim synkiem. Minął rok od ich wprowadzenia się i wszystko było wporządku. Ucichły jeki, a przedmioty przestały latać. Jednak pewnej cichej nocy, chłopczyk nie mógł zasnąć. Skorzystał z toalety i poszedł do kuchni napić się mleka. W pewnym momencie usłyszł głos "Chodz do mnie, chodz do mnie" chłopiec mimo strachu, który odczuwał, poszedł za głosem. Nagle zobaczył drzwi, z których dobiegał głos. Przerażenie wzbudziło w nim to, że tych drzwi nigdy tam nie było! Nagle drzwi się uchyliły i chłopczyk zobaczył najgorszy widok jaki sobie nawet nie potrafimy wyobrazić. Głos ugrzązł mu w gardle.Stała przed nim owa staruszka, która zmarła rok temu.To dziś była rocznica jej śmierci. Mimo tego że minął dopiero rok, jej ciało było było w okropnym stanie...Rano rodzice znaleźli go obdartego ze skóry, a na ścianie było napisane jego krwią"TERAZ UWIERZCIE".
Dzień jak co dzień.17 letnia Lili wybrała się z matką na zakupy. Mimo tego wieku uwielbiała lalki. Na regale zobaczyła taką , bez której stwierdziła że nie wyjdzie ze sklepu.Dla jej matki była to ochydna lalka. I w sumie się nie myliła. Lalka była stara i zniszczona. Była jedyną lalkę tego typu.Budziła lęk, lecz Lili się bardzo podobała. Ze swoich ciężko zapracowanych pieniędzy Lili kupiła ją sobie do kolekcji. Po tych zakupach zaczeły się dziać w domu dziwne rzeczy. Znikanie przedmiotów i niszczenie różnych rzeczy. Po pewnym czasie zafascynowanie lalką minęło i pozostał sam strach. Główną przyczyną było to że lalka miała nastroje.... raz miała tajemniczy uśmiech innym prawdziwe łzy. Oprócz tego Lili znajdowała ją zawsze w innym miejscu niż ją zostawiła.Najczęściej tam gdzie dochodziło do dziwnych zdarzeń. Po tym wszystkim Lili postanowiła się pozbyć lalki. Najpierw wyrzuciła ją na śmietnik, ale lalka po jej powrocie ze szkoły leżała na półce z takim wyrazem twarzy jakiego jeszcze Lily nie widziała. Było to pomieszanie nienawiści z zadowloleniem. Przerażona dziewczyna powiedział o tym matce, która od początku coś przeczuwała. Wspólnie myślały jak skutecznie pozbyć się lalki. W między czasie Lily zachorowała. Gdy córka spała, matka wpadła na pomysł spalenia lalki. Dziewczyna spała w drugim pokoju. W tym czasie kobieta wsadziła lalkę do piekarnika i powoli przyglądała się jak płonie. Wtedy usłyszał wrzaska swojej córki i w tym samym momęcie w całym domu wysiadło światło. Popiegła do pokoju córki , ale jej tam nie było. W domu zapaliło się światło. Kobieta wróciła do kuchni i otworzyła piekarnik, lecz zamiast przerażającej lalki zastała tam spalone ciało Lily. Lalki nigdy nie odnaleziono...być może leży zakurzona na waszej półce i obmyśla zemste...
!!!PROSZĘ KOMENTUJCIE!!!
Ta straszliwa historia wydarzyła się naprawdę w roku 1995.Opowiada ona o trójce studentów:Heiczer, Joszu i Miku, którzy postanowili sprawdzić czy legendarna wiedźma z Bler istnieje. Podobno wiedźma zabijała dzieci w dziwnych okolicznościach w pobliżu lasu Blaurvisswile.Ostatnim razem zabiła 7dzieci, a było to w roku 1268.Ludzie niechętnie chcą o tym mówić ,do dziś wszyscy się boją.Tylko jedna osoba widziała wiedźme.Mówiła że wyglądała okropnie.Całe ciało miała porośnięte końskim włosiem, twarz miała całą w bliznach a na ramionach miała zarzucony szal. Wyruszyli razem do lasu, i wędrowali całymi dniami.Zmęczeni drogą rozłożyli namiot.Przaspali całą noc.Kiedy się obudzili przed namiotem lerzało 7 kupek kamieni.To wystraszyło całą trójkę.Mieli mapę.Szli 11 godzin i doszli do miejsca, gdzie na gałęziach porozwieszane były laleczki WUDU.To przeraziło ich doszczętnie.Połorzyli się spać.W nocy obudził ich płacz dziecka ( nikt nie wiedział o ich wyjściu do lasu ) i coś nagle zwaliło się na ich namiot.Wszyscy wybiegli a na zewnątrz nikogo nie było.Wszyscy poszli spać.Kiedy się obudzili zobaczyli że Josz zginął z namiotu.Kiedy Heiczer chciała wziąść mapę dopiero wtedy spostrzegła że jej nie ma.Po całym dniu poszukiwań przed namiotem znaleźli zawinięte w koszule palec serce i język Josza.Wtedy załamali się psychicznie.W nocy ktoś zaczął wołać głosem Josza.Wtedy wybiegli z namiotu i dobiegli do starego domu.A tam na ścianach były poodciskane krwią dziecinne rączki.Nagle kobieta została sama.Zeszła w dół ( a to wszystko było kamerowane ) i zobaczyła osobe lerzącą na ziemi a przy niej drugą,rzuciła kamerą i....tyle wiemy o ich losach.Policja wszczęła poszykiwania.Do dzis nie odnaleziono ich ciał znaleziono tylko materiał filmowy o nich. Wiedźma z Bler istnieje do dziś może przemieszczać sę gdzie chce, kto wie może dzisiejszej nocy przyjdzie do ciebie.....
Samotne dziecko (1979 rok, Grant w Nowej Anglii - USA) Przypadek ten, badany przez Williama Rolla z Fundacji Badań Metapsychicznych w Karolinie Północnej i zrelacjonowany przez Andrew MacKenzie w jego ksiażce "Widzialne i niewidzialne", dotyczy pojawiajacej się wielokrotnie zjawy małego chłopca w bialym ubranku. Miało to miejsce w domu znajdujacym się w Grant na terenie Nowej Anglii. Zwiazana z tymi wydarzeniami rodzinę nazwano pseudonimem Berini. 9 marca 1981 roku pani Berini przebywała w domu wraz z dwojgiem dzieci z poprzedniego małżeństwa. Jej maż pracował na nocnej zmianie w fabryce. We wczesnych godzinach rannych pani Berini zdawało się, że widzi swego syna przed drzwiami jego sypialni, ale po sprawdzeniu przekonała się że dziecko spi. Następnie postać, która poprzednio ujrzała, znów się pojawiła; pani Breini zorientowała się, że jest to chłopczyk o wiele niższy od jej piętnastoletniego syna; wygladał rrczej na osmio-, dziewięciolatka. Ubrany był w biała koszulę, krótkie spodenki i buty. Pani Berini obserwowała widmo prawie przez trzy godziny, gdy chodziło w tę i spowrotem po korytarzu. Nie czuła bynajmniej strachu i była całkiem spokojna. Mniej więcej o tej samej porze 20 marca postać ukazała się znowu i tym razem odezwała się. Musiało to być przejmujace, gdy chłopiec powiedział: "Dokad ida wszyscy samotni ludzie?", a potem: "gdzie jest moje miejsce?". 23 marca pan Berini także ujrzała tę postać w sypialni. Odezwała się do niego, tłumaczac, że powtarzano kłamstwa i należy ujawnić prawdę. Pan Berini, podobnie jak żona, obserwował zjawę spacerujaca przez pewien czas w tę i spowrotem po korytarzu, aż wreszcie znikła. Pewnego razu jedenastoletnia córka z poprzedniego małżeństwa pani Berini, Daisy, ujrzała w korytarzu zjawę i schowała się pod kołdra w łóżku swej matki. Najbardziej prawdopodobne przypuszczenie co do tożsamosci owej postaci to domniemanie, iż jest to widmo stryja pana Beriniego, który zmarł jako osmioletnie dziecko mniej więcej przed pięćdziesięciu laty. Chociaż ojciec pana Beriniego, nie pamiętał w co ubrano jego brata do trumny, ktos z sasiadów wyraził przypuszczenie, że chłopca pochowano w ubranku do pierwszej komunii. Pewnego razu zjawa uklękła na korytarzu tuż przed panem Berinim i najwyrazniej usiłowała podniesć leżacy tam chodnik. Pan Berini doszedłszy do wniosku, że duch czegos tam szuka, podniósł chodnik, a w końcu i klepkę i znalazł pod podłoga mały medalik. Ponieważ jednak medalik prawie na pewno wpadł tam podczas układania posadzki (deski były scisle ze soba spojone), a dom został wybudowany, gdy owo dziecko zaledwie przyszło na swiat, wydaje się mało prawdopodobne, by medlaik należał do chłopca. Z kilku wypowiedzi zjawy można było wywnioskować, że kłamstwo, o którym chłopiec wspominał, dotyczyło jego brata blizniaka; widmo oskarzało go o "wyniesienie czegos z domu". Zaszedł bardzo interesujacy przypadek zakłóceń telefonicznych (podobne przypadki towarzyszyły już nieraz zjawiskom paranormalnym). Pan Berini zadzwonił do swego ojca, by go uprzedzić, że jego zmarły młodszy brat prawdopodobnie mu się ukaże, gdyż wywnioskował to z pewnej wypowiedzi zjawy. Ilekroć padało imię chłopca, telefon odmawiał posłuszeństwa. Z duchem wywiazały się pewne zjwiska przypominajace poltergeista: telefon stojacy przy łóżku pana Beriniego wielokrotnie przelatywał na drugi koniec pokoju, a drzwi stojacej w sypialni szafy raz po raz otwierwły się i zamykaly z trzaskiem. Pani Berini uważała, że mogło to być wywołane tym, iż nie zwracali na ducha uwagi. Starali się nie dostrzegać go, gdyż taka sugestię podsunął im ojciec Superior z parafii katolickiej. Był to okres najbardziej intensywnego straszenia owej rodziny przez duchy, ale zdarzało się ono i kiedy indziej. W maju 1979 roku pani Berini usłyszała w domu płacz i wołanie: "Mamo, mamo, to ja, Serena!". Powtórzyło się ono wielokrotnie i pan Berini też je słyszał. Jego ojciec miał siostrzyczkę imieniem Serena, która zmarła w tym domu w wieku pięciu lat. (Należy zauważyć, że głos ducha należał raczej do dwuletniego dziecka). Nazajutrz po usyszeniu przez pania Berini głosu Sereny jedno z jej dzieci z pierwszego małżeństwa omal nie umarło podczas operacji na skutek omyłki anestezjologa. Kiedy głos ten usłyszano w czerwcu 1979 roku, poprzedził on wylew, ktoremu uległa babka pana Beriniego; wołanie rozległo się podobno także w noc przed jej smiercia, ktra nastapiła w listopadzie. Pan Berini zobaczył we własnym domu jeszcze jedna zjawę: niska , zgarbiona, groteskowa postać w czerni, która miała ogromne stopy i przypominała diabła. Widmo mówiło "naprawdę obrzydliwe rzeczy". Było też wiele zjawisk charakterystycznych dla poltergeista, które pan Berini wiązał z ową postacia; przez pewien czas przypuszczano, że zjawa może być widmem jego zmarłej babki, o której wspomnielismy wyżej. Zjawa byla najwyrazniej wsciekła na pania Berini i groziła że się z nia "porachuje"; oskarżała ja również o spowodowanie smierci jednego z jej synów, który zmarł na atak serca, rzekomo wywołany małżeństwem pana Beriniego. Odnotowano także inne zjawiska, typowe dla poltergeista: swiatła, ktre same zapalały się i gasly, odcięcie dopływu wody, rozrzucanie poscieli i przemieszczanie się przedmiotów kultu religijnego. Po mniej więcej szesciu miesiacach zjawiska te ustały, być może wskutek egzorcyzmów odprawionych w domu, a może dlatego, że działalnosć poltergeista po pewnym czasie zanika sama. Państwo Berini poddali się testowi Wilsona i Barbera; jest to spis wspomnień i obrazów dziecięcych, pozwalajacy sprawdzić skłonnosci danej osoby do fantazjowania. Sposród 48 możliwosci pani Berini wskazała jedynie 2 a jej maż tylko 19. Pan Berini twierdził, że nigdy przedtem nie zetknał się z duchami i że wogóle nie wierzy w takie rzeczy. William Roll, który kierował dochodzeniem z ramienia Fundacji zjawisk metapsychicznych, dokładnie przestudiował opisy przedstawianych zjawisk. Jego analiza wykazała, że istnieje wile prawdopodobnych wyjasnień, włacznie z przypuszczeniem, iż pod wpływem panujacych w niej napięć rodzina sama "stworzyła" owe fenomeny.
ewnego dnia babcia wysłała mnie na cmentarz na grób mojego zmarłego wujka (syna mojej babci). Powiedziałam jej że pójdę na drugi dzień. Gdy zrobiło się późno poszłam spać do swojego pokoju. Musze dodać ze ten pokój kiedyś należał do mojego zmarłego wujka. W nocy cos mnie zbudziło. Nie było w pokoju nikogo a ja czułam czyjąś obecność. W pewnym momencie usłyszałam dźwięk zapalającego się światła. O dziwo nie było żadnej jasności tak jak by ktoś się tylko bawił pstryczkiem od światła. Zaczęłam się bać. Po pewnym czasie dźwięk ten ucichł. Zamiast tego zaczęłam słyszeć jak ktoś pstryka na palcach. Wtedy przypomniało mi się jak babcia mówiła mi że wujek zawsze pstrykał na palcach. Wiedziałam, że ten kto znajduje się w moim pokoju to duch zmarłego wujka. Przyszedł do mnie w nocy gdyż nie poszłam na cmentarz na jego grób. Jedyne co wtedy zrobiłam podczas tej nocy to modlitwa. Modliłam się a to pomogło. Odgłosy znikły i już więcej ich nie słyszałam. Na drugi dzień poszłam na cmentarz. Pamiętajcie jeśli ktoś was wysyła na grób zmarłego to idźcie bez wahania. Chyba że chcecie tak jak ja słyszeć i czuć obecność zmarłej osoby w pobliżu.
Kolejna moja historia której ja nie przeżyłam lecz znajomi mojej babci.
Dnia 1.11. któregoś roku trzy przyjaciółki założyły się o to że pójdą w Zaduszki do kościoła o północy. Wtedy była to zimna, ciemna noc. Wszystkie były ubrane w futra. Kościół podczas zaduszek zawsze jest otwarty dlatego też bez problemu weszły do środka, gdy siedziały w ławkach poczuły nagle chłód. Światła się paliły, a drzwi zaczęły się same otwierać. W pobliżu ołtarza było słychać odgłosy kroków jednak nikogo nie było widać. W pewnym momencie kobiety ujrzały jak dusze zmarłych ludzi podchodzą bliżej ołtarza. Przyjaciółki się wystraszyły gdyż dusze patrzyły na nie z dziwnym wyrazem "twarzy". Postanowiły uciec z tego przerażającego miejsca. Gdy próbowały wydostać się z kościoła zobaczyły że dusze dobierają się do nich. Prawdopodobnie dlatego że wiedziały że one żyją. Kobiety z coraz to większym strachem próbowały uciec z kościoła lecz dusze ciągły je do siebie za futra które kobiety miały na sobie. Udało im się wydostać na zewnątrz mimo to czuły ze dusze biegną nadal za nimi. Po paru minutach wszystko się skończyło. Kobiety bezpiecznie dotarły do domu. Gdy jedna ściągnęła futra dostrzegła że jest ono uszkodzone. Zamiast gładkiego w dotyku było postrzępione. Kobiety postanowiły spalić te futro gdyż obawiały się ze dusze wyczują je i powrócą....
Kolejna historia. Prawdziwa!!! Anna Roskoszewska, była 18 letnią sierotą. Rok temu poznała Andrzeja i zgodziła się za niego wyjść. Była wigilia ich ślubu. Wracała z odległego miasteczka. Jej rodzice zmarli gdy miała osiem lat. Miała dwóch braci i jedną siostrę. Najstarszy brat od dawna nie dawał znaku życia. Któregoś dnia, gdy żyli jeszcze ich rodzice odszedł z domu i nie wrócił. Młodszy w wieku trzech lat wpadł po wóz, który go zmiażdzył. Siostra Ani zginęła przeddzień swego ślubu w niewyjaśniach... Ania stanęła na mostku i zaczęła wpatrywać się w wodę. Za nią świecił księżyc i odbijał się w lustrzanej powierzchni mrocznej toni rzeki. Ale oprócz odbić księżyca i Ani, było jeszcze czyjeś odbicie... kobiety w średnim wieku, z ciemnymi włosami spiętymi w kok i poważną, surową twarzą.To była mama Dziewczyny. Anna krzyknęła postać uśmiechnęła się dobrodusznie i pogroziła wskazującym palcem. Dziewczyna obróciła się na pięcie lecz nikogo niezauważyła. Usłyszała za sobą szept: Aniu nie próbuj zmieniać nazwiska!!! Jesteś ostatnią z naszego rodu... Pamiętaj!!! Nie posłuchasz, to będziesz żałować!!! Dziewczyna pamiętała że matka zawsze tak do niej mówiła. Po śmierci obu synów zawsze upominał córki że muszą zostać przy tym nazwisku. Ania uciekła do domu swojego narzeczonego. W nocy śniła jej się mama. Rano opowiedziała wszystko pani Helenie, mamie Radka jej narzeczonego. Pani Helena pocieszyła ja i zapewniła że to tylko sen. Ale gdy jechała do kościoła zobaczyła tą postać jeszcze raz. Znowu na mostku. Dziewczyna pokręciła przecząco głową. Postać wpadła w furię. Powiedziała o tym Radkowi. Ledwo jednak dojechali do zakrętu, a zemdlała. Chwilę póżniej stwierdzono zgon. Zmarła od rany zadanej najprawdopodobniej tasakiem. Przez kogo? Kiedy? Niewiadomo. Jednak pani Helena upierała się że widziała na drugim brzegu kobietę w średnim wieku która trzymała zakrwawiony tasak i zwijała się ze śmiechu, a chwilę póżniej rozpłynęla sie w powietrzu...
Ta historia przydarzyła się naprawdę. Do dziś jej nie wyjaśniono.
Moja przyjaciółka z wakacji, Ania, miała młodszą siostrę Karolinę. Karolina miała 10 lat i pasjonowała się duchami, zdarzeniami paranormalnymi. Pewnego dnia Karolina wróciła przejęt do domu i zaczęła rozmawiać z Anią. Była podniecona i sdenerwowana. Mówiła, że dowiedziała się od koleżanki, że ktokolwiek o północy, z lustrem, świecą i świętym obrazkiem dwunastokrotnie wypowie słowa "Krwawa Mary", zostanie porwany przez pociąg Widmo i będzie w nim straszył już na zawsze... Anka zignorowała to z kpiącym uśmieszkiem. Następnego dnia rano w łóżku nie było Karoliny. Przerażona mama odkryła kołdrę i... jej oczom ukazała się spora kupka jakby popiołu ułożona w kształt ciała.... Karoliny. Od tamtej pory nikt nie znalazł Karoliny, choć szukała jej policja nie tylko w rodzinnym mieście. Pewnego dnia Ania wkładała do pudełek rzeczy Karolinki. Płakała. Za książkami młodszej siostry znalazła fioletowy notesik z napisem DIARY. Otworzyła i zaczęła przeglądać. Karolina pisała tam o różnych rzeczach. O nudnych urodzinach koleżanki, o otrzymaniu niesprawiedliwej pały z matmy, o śmierci ukochanego psa i kupnie nowego... Ostatnia zapisana strona była na pół oderwana. Karolina napisała tam dokładnie to: "Trzeci stycznia 1999 roku, 00:01 Jest minuta po północy, wymówiłam tajemne słowa "krwawa Mary" dokłądnie tak, jak mówiła Aśka... I nic. Zastanawiam się, c" Nie było dokończone. Ale na ostatniej stronie notesu róg strony był zagięty. Pod zagiętym rogiem bardzo cienką kreseczką czegoś czerwonego był narysowany pociąg...
Martyna miała wtedy 14 lat. Była akurat na wakacjach z rodzicami i starszą, 19-letnią siostrą - Marzeną. Trzeciego dnia wycieczki rodzice uparli się, żeby wybrać się do muzeum archeologicznego. Był to duży, zbudowany z jasnej cegły budynek. Rodzinka weszła do środka. Wykupili bilety i ruszyli zwiedzać. Martyna w muzeum czuła się dość nieswojo. Być może dlatego, że w żadnym z pomieszczeń nie było okien. Pojedyńcze kinkiety wiszące na suficie dawały efekt półmroku. Również wystawa była dość nietypowa - woskowe figury za szklanymi gablotami przedstawiały dawnych ludzi. Martyna szła przodem - nigdy nie potrzebowała zbyt wiele czasu na oglądanie. Nagle doszła do wystawy poświęconej starożytnemu Egiptowi. Przestraszyła się trochę na widok sarkofagu i mumii, dlatego podskoczyła i odwróciła się. Wtedy doszła do niej Marzena. - Marti, nie wygłupiaj się. To sztuczne - wskazała podbródkiem na mumię w bandażach, nawijając na palec kosmyk szkarłatnych farbowanych włosów. - Uhm. Wiem - ledwie mruknęła Martyna, kiedy światła pogasły. Dziewczynka krzyknęła. Otaczała ją zupełna ciemność, usłyszała pełne zdziwienia i strachu krzyki rodziców i Marzeny. Usłyszała też trzask rozbijanego szkła i dziwny odgłos... jakby jęk, ale nie wydała go ani Marzena, ani żadne z rodziców... Po chwili światła się zapaliły. Rodzice podbiegli do Martyny. - Wszystko w porządku...? To tylko awaria, ale można się wystraszyć, co? - zapytał tata. - Gdzie Marzenka? - padło pytanie mamy. Chyba tylko Martyna zauważyła kosmyk szkarłatnych włosów, który wydostał się spomiędzy bandaży 'sztucznej' mumii za gablotą... Ale nie, rodzice także to zauważyli. Wybito szybę i wyjęto z gabloty martwą już Marzenę... Odbył się pogrzeb. W nocy tegoż dnia Martyna usłyszała jęk... taki sam, jak wtedy w muzeum... Jednak tym razem był on wypełniony wściekłością i niezadowoleniem... A więc strzeż się. Bo pewnego dnia mumia może zapukać też do Ciebie!
Historia wydarzyła się naprawdę... Działo to się pewnego lata, dwie dziewczyny Cate i Sindy pojechały na dwa tygodnie nad jezioro które mieściło się nieopodal wielkiego lasu. Ich domek stał tuż na jego skraju. Wysokie, szumiące drzewa widać było prawie z każdego okna. Dziewczyny były zadowolone z wyjazdu, słońce woda, zieleń to było to co naprawdę lubiły. Na początku, nie było za ciekawie, rozpakowywanie się szukanie dobrych miejsc na opalanie i chlapanie w wodzie zajmowało dużo czasu, lecz po jakimś czasie, Cate i Sindy były bardo zadowolone z tego że są w tak pięknym miejscu. Dni płynęły bardzo szybko żadnej z nich nie przyszło nawet do głowy gdzie mieszkają i co je niedługo spotka .Żadna z nich nie wierzyła w sprawy nadprzyrodzone, a historie o duchach i wszystko co niewyjaśnione tylko je śmieszyły Pewnego dnia, wieczorem cała rodzina postanowiła rozpalić ognisko, jako, że większość dorosłych była już trochę pijana po rozpałkę wysłały dziewczyny. Cate i Sindy nie były zbytnio zadowolone z tego że późnym wieczorem muszą włazić w głąb lasu, gdzie było pełno komarów, a wyobraźnia robiła swoje, kilka razy cofały się bo któraś rzekomo, coś ujrzała w oddali. Im dalej szły tym mniej widziały bo robiło się coraz ciemniej. Sindy zaczęła się niepokoić i chciała już wracać chociaż nie miały ani jednego kawałka drewna. Lecz Cate stanowczo nakłaniała koleżankę aby iść jeszcze dalej, bo muszą znaleźć drewno. Inaczej nici z ogniska. Sindy coraz bardziej przerażona szła krok w krok za przyjaciółką coraz bardziej się niepokojąc nagle Cate usłyszała głos w oddali lecz Sindy zaśmiała się tylko i poprosiła koleżankę żeby przestała żartować bo to nie jest śmieszne i coraz bardziej stanowczym głosem, wręcz nakazała koleżance wracać, lecz nagle potknęła się o kamień i wylądowała tuż koło kamiennej tablicy, gdy podniosła wzrok z ziemi, jej oczom ukazał się nagrobek. Odruchowo przeczytała napis : Tu spoczywa Kathr.. (reszta zamazana) Kto zakłuca jej spokój niech będzie przeklęty Cate nawet nie zauważyła że Sindy się przewróciła, lecz Sindy zawołała koleżankę słowami : Lepiej się stąd zwijajmy, na to Cate: A co? ducha zobaczyłaś? Cate nawet nie zdawała sobie sprawy z tego że PRAWIE, lecz zawróciła i sama przeczytała napis... Przestraszyła się, nagle usłyszały gwałtowny szum wiatru, wszystkie śmieci i liście zakręciły się za ziemi , o odsłoniły 6 nagrobków, Sindy zaczęła uciekać lecz Cate zatrzymała ją przekonując, że nagrobki nic jej nie zrobią, zaczęły czytać... na kolejnych nagrobkach były już pełne imiona i nazwiska Smither, Smither, Smither.... wszystkie nagrobki z ta samą datą śmierci i większy grób Gracy Smither. Była to cała rodzina, wszędzie ten sam napis... Kto zakłuca niech będzie przeklęty... Niech będzie przeklęty... Dziewczyny czytały na głos drżąc, znowu szum wiatru, wydawało im się że słyszą głosy... Zaczęły uciekać nie miały trudności ze znalezieniem drogi do domu, odechciało im się ogniska, przerażone poszły spać. na drugi dzień już ochłonęły. Zaczęły krążyć po okolicy i pytać miejscowych o nagrobki, większość ludzi nic, nie wiedziała, albo nie chciała powiedzieć. Lecz po kilku godzinach poszukiwania informacji zapukały do starego domu, wszędzie wisiały pajęczyny myślały że dom jest opuszczony, lecz, ku ich zdziwieniu otworzyła staruszka z miłym uśmiechem. Gdy dziewczyny zapytały o nagrobki zaprosiła je do środka na herbatę. Po chwili wahania zgodziły się. staruszka opowiedziała im że kiedyś żyła tu wielodzietna rodzina. Ojciec matka, i czwórka dzieci. Ojciec był bardzo spokojnym człowiekiem, nic nie wskazywało na to, że pewnego dnia wróci z pracy i..... Pozbijał wszystkich... Dzieci zarżnął nożem a żonę.. Gdy staruszka zaczęła opowiadać o żonie popłynęły jej łzy, chyba bardzo to przeżyła.Sam się powiesił. Dziewczyny podziękowały i wyszły. Był to dzień wyjazdu. Gdy Cate i Sindy były już w samochodzie chciały pożegnać się ze staruszką. Podeszły do drzwi zapukały, nikt nie otwierał lecz im oczom ukazał się plakietka na drzwiach " Grace Smither" Kim była staruszka która z nimi rozmawiała? .... Może chciała, żeby ktoś poznał tajemnicę śmierci całej rodziny? Już się nie dowiemy.
Kolczyk w pępku. Kurczę, chciałabym, ale starzy nie pozwolą... - szeptała do siebie samej Emi, przechodząc ulicą Dolną obok starego zamku. W jego podziemiach ktoś otworzył niedawno zakład kosmetyczny - bezbolesne zakładanie kolczyków, robienie tatuaży itp. "Dlaczego rodzice zawsze są tacy, że na większość próś odpowiadają: nie? W ogóle dla starych nie powinno być takiego słowa!" - rozmyślała, wspinając się powoli, noga za nogą, na trzecie piętro starej kamienicy. Weszła do swojego pokoju. Znów nie wyłączyła kompa. Ucieszyła się, że rodziców nie ma, bo znowu by truli, że zrobiła coś nie tak. Wyjęła z lodówki sok i usiadła przed komputerem. - Czas zaspokoić głód mojego bloga potwora - dialog Emi z samą sobą trwał dziś od rana. Najpierw obejrzała w necie wzory kolczyków. Kliknęła w jakiś link i... na monitorze zobaczyła ogromne zdjęcie węża owiniętego wokół dzbana. To był właśnie wzór jej wyśnionego kolczyka! Obok widniał tekst: "Sporo osób, które nosiły taki kolczyk, zaginęło bez wieści". - Sporo? - zbagatelizowała sprawę Emi - Pięć osób to sporo? Pfff... Komuś się strasznie nudziło. "To symbol ukrywającej się sekty z Dalekiego Wschodu. Bractwa, które czci wodę jako swoją boginię i zbawczynię". - Symbol bogini wody? - uśmiechnęła się sama do siebie Emila, kiedy wychodziła z podziemi zamku już z kolczykiem w pępku. Nazajutrz postanowiła iść nad zalew. Zakaz kąpieli obowiązywał tu od dawna, ale przecież ona rozsmakowała się już w robieniu tego, czego nie wolno. Woda była zielona, pełna wodorostów, więc zrezygnowała z kąpieli. Przy starym pomoście dostrzegła łódkę wójka Radka, który pewnie był gdzieś na rybach. Wysłała mu sms-a z pytaniem, czy może popływać. Po chwili przyszła wiadomość: "WSIADAJ". Wypłynęła na środek zalewu. Ze zdziwieniem stwierdziła, że woda jest tu jeszcze bardziej gęsta od wodorostów, które osiadały na wiosłąch. Te stawały się tak ciężkie, że Emi nie mogła sterować łodzią. Z trudem podpłynęłado porośniętego szuwarami brzegu. Nagle łódka, jakby ktoś ją mocno popchnął, zahaczyła o konar zatopionego drzewa i przechyliła się. Gdy Emi chciała złapać swoją komórkę, która wypadła jej z kieszeni, łódka w mgnieniu oka wywróciła się do góry dnem. Dziewczyna znalazła się pod wodą... Otworzyła oczy i... ujrzała tę postać! Przeraźliwie biała twarz, wyłupiaste oczy, we włosach wodorosty. To była kobieta, chyba topielica, prąd wody przesuwał po dnie jej ciało. Przerażona Emi szybko wypłynęła na powierzchnię. Kiedy udało jej się z trudem złapać oddech, spostrzegła, że wokół niej panuje mrok. Ciemność spowodowana była tym, że Emi wynurzyła się dokładnie pod łódką. Po prostu była nią nakryta. Żeby się wydostać, musiałabby ponownie zanurkować. Ale gdzieś tam pod wodą pływał trup topielicy... Czuła się zamknięta w wielkiej bańce. Zaczęła krzyczeć, ale jej głos odbijał się od łodzi, i wracał już tylko jako pisk do jej uszu... Marzła coraz bardziej. Lekki skurcz złapał ją w łydce, a ona wyobrażała sobie, że to topielica podszczypuje ją w nogę. Spojrzała w dół. Topielica przepływała dokładnie pod nią. Emi nie wiadomo czemu przypomniałą sobie o kolczyku. Wyjęła go i wrzuciła do wody... Jednak nie zanurkowała. Czuła się coraz gorzej.
*******************************************************************
Ktoś wreszcie zauważył przewróconą łódkę. Na szczęście Emi jeszcze żyła. Od tamtej historii miała bardzo dziwne sny. Pojawiay się w nich zaginione osoby. Niektóre zdjęcia rozpoznawała potem w necie. Ludzie ci mówili jej, że już nie wrócą na świat żywych. Gdy rozmawiała z nimi w czasie snu, miała półotwarte oczy. Wyglądało to przerażająco w połączeniu z niezrozumiałym bełkotem wydobywającym się z jej ust. Zjawy, które nawiedzały ją we śnie, nieustannie o coś prosiły. Podawały adresy, na które miała słać przeprosiny w ich imieniu. Zbliżyła się do świata umarłych, ale coraz bardziej oddalała się od świata żywych. Z nikim już nie rozmawiała. Wszyscy składali to na karb wypadku, wiedzieli, że Emilka po tym wydarzeniu nie jest już sobą. Koleżanki widziały, jak do jeziora w okolicach pomostu wrzuca jakieś przedmioty i mówi coś, jakby z kimś rozmawiała...
Noc na cmentarzu
Chłopak zakłada się z przyjaciółmi, że spędzi noc na cmentarzu. Niestety koledzy rano znajdują go martwego żadnym znakiem zranienia. Jego ciało leży na rękach posągu (przeważnie anioła). Historia popularna w latach 80-tych w amerykańskich liceach oraz akademikach, mająca za zadanie przestraszyć nowych członków chcących przystąpić do gangu lub bractwa. Noc na cmentarzy była jednym z etapów otrzęsin kandydata.
Telefon
Podczas ciemnej, burzliwej nocy starsza kobieta odbiera telefon. Słyszy jękliwy głos, coś mamroczący, przypominający głos jej chorego męża, który kilka dni wcześniej zmarł. Zdziwiona odkłada słuchawkę, jednak telefon nie daje jej spokoju przez całą noc. Za każdym razem, gdy go odbiera słyszy ten sam jęk. Następnego dnia rano prosi kierowcę, aby zawiózł ją na cmentarz, gdzie leży jej zmarły mąż. Na miejscu kobieta odkrywa, że podczas burzy słup, do którego była przymocowana linia telefoniczna przewrócił się na grób jej męża.
Solarium
Młoda kobieta przygotowuje się do ślubu. Ogląda się w lustrze, w sowjej sukni ślubnej. Po długim przyglądaniu się, uznaje, że ładniej by wyglądała, jakby się trochę opaliła. Odaje się do najbliższego solarium. Obsługa pozawala kobiecie na 30 minut opalania, ponieważ dłuższy czas może być niebezpieczny dla zdrowaia. Jednak po pół godzinie opalania klientka nie jest zadowolona z efektu. Udaj się do następnego solarium. Tam również pozwalają tylko na 30 minut. KObieta znowu jest neizadowolnoa. Udaje się jeszcze do trzeciego i czwartego salonu. Czynność powtarz przez cztery najbliższe dnia. W dzień ślubu Pan młody znajdyje ją martwą w swoim pokoju. Lekarz twierdzu że przyczyną śmierci było rozpuszczenie i spalenie się wszystkich narządów wewnętrznych.
Wielu z nas słyszało wielokrotnie o Elżbiecie Batory. Postać ta znana jest lepiej u nas niż poza granicami. Na samych Węgrzech po wypowiedzeniu jej imienia można spotkać się z milczeniem. Dlaczegóż to Elżbieta, siostra naszego króla Stefana Batorego jest postacią ukrytą za zasłoną milczenia? Elżbieta Batory – urodziła się 7 sierpnia 1560 roku. Po otrzymaniu rzetelnego wykształcenia w wieku lat piętnastu została wydana ówczesnym zwyczajem za 25-letniego bohatera węgierskiego Ferencza Nadasdy. Nie wiadomo co było przyczyną jej psychicznej choroby, która być może wzięła swoje podłoże z dobrze nam znanego narcyzmu i sadyzmu. Elżbieta bowiem była kobietą nieprzeciętnej urody. Jej czar mogliby opiewać bardowie i poeci, lecz do dziś zapamiętano tylko jej okrucieństwo. Rozwój sadyzmu zaczął się niewinnie, czy to z nudy, czy zawiści… czy to z… choroby psychicznej. Potocznie takie zachowania zwiemy dewiacjami, aczkolwiek zboczenia Elżbiety wykroczyły poza to pojęcie aż do punktu mordu i niezaspokojenia. Nie wiadomo dlaczego jej ofiarami były wyłącznie kobiety.. być może z chęci wyeliminowania potencjalnej konkurencji, zagrożenia, być może dlatego iż sama Elżbieta wykazywała skłonności homoseksualne. Jej stan sięgnął głębokiej psychozy, gdzie głównym czynnikiem uspokajającym był krzyk osób krzywdzonych i krew. Dopóki mąż jej – pan na Czachticach cieszył się dobrym zdrowiem Pani Batory jedynie torturowała swoje służace kłując je szpilkami, gryząc, bijąc do krwi… nigdy nie posunęła się wówczas do morderstwa. W roku 1602 (1604?) Ferencz zakończył swe życie a Elżbieta pogłębiła swoją psychozę. W wieku 40 lat była nadal piękną kobietą lecz świadomość o przemijaniu i zbliżającej się śmierci doprowadziła ją na skraj obłąkania. Godzinami wpatrywała się w lustro pragnąć zatrzymać na wieczność swoją młodość i powab. Krzyki i jęki torturowanych służących już nie przynosiły ukojenia. Elżbieta zaczęła znów cierpieć na uciążliwe migreny, jej złość przerodziła się w pasję i rządzę. Dobrze skrywany Narcyzm i Sadyzm wybuchł w niej niszczycielską siłą. Przypomnijmy iż przełom wieku XVI/XVII był czasami w których dominowała magia, w szczególności „czarna magia” i okultyzm. Niektóre źródła podają, iż niejaka kobieta zajmująca się czarną magią powiedziała Elżbiecie o magicznej sile krwi, jednak większość informacji o niej pochodzi z legend a i ta wzmianka wygląda na silnie przekoloryzowaną. Istnieje też przekonanie, iż Elżbieta w swej psychozie odkryła niejako wyimaginowaną siłę krwi, która pozwoli jej zatrzymać młodość i piękne oblicze. Krew to życie – życie to piękno i nieprzemijający czas, tak myślała wówczas Elżbieta. Nieograniczona władzą męża rozpoczęła swoje okrutne rozwijanie chorej pasji. Wśród mężczyzn na zamku znalazła sobie podobnych – sadystów, którzy z chęcią polowali na młode kobiety będące dziewicami. Pani na Czachcicach żyła w głębokim przekonaniu iż kąpiel w ich krwi zatrzyma upływający czas. Nocą słudzy polowali na młode dziewczęta w wieku od 12 do18 lat. Torturowała je w specjalnie do tego przygotowanej celi. Traktowała to jak rytuał, który zaspokajał jej seksualne dewiacje i koił migrenowe bóle. Zakładała do tego celu białą suknię która w miarę przedłużania się jej okrutnych tortur powoli nasiąkała krwią. Trudno opisać ból jakich doznawały ofiary utrzymywane przy życiu maksymalną ilość czasu. Mdlały i były cucone na zmianę by zadowolić swoją panią. Niektóre źródła podają iż to właśnie Elżbieta sprowadziła z zagranicy tzw. „Żelazną Dziewicę” – wydrążonego manekina w którego wnętrzu znajdowały się długie, przebijające na wskroś kolce. Młodą dziewczynę umieszczano w „dziewicy” a specjalnie wydrążone rynny kierowały krew do balii w której Elżbieta rozkoszowała się swoją „odmładzającą” kąpielą. Drugim rodzajem tortury, który dostarczał sadystycznej Pani ekstazy, była nabita kolcami klatka w której więźono młodą dziewczynę, klatkę windowano do góry a pod nią siadała Elżbieta. Jedna ze służących, popleczniczek swej Pani o podobnych jak ona dewiacjach straszyła uwięzioną dziewczynę tak, że ta nadziewała się na kolce – krew spływająca w dół skrapiała suknię i ciało Elżbiety. Nie tylko jednak w celach odmładzających i nie tylko w podziemiach odbywały się ceremonie. Znane było zamiłowanie Elżbiety do obserwowania nagiej dziewczyny na mrozie oblewanej wodą - tak długo aż nie zmieniła się w posąg z lodu. Jednak okazało się iż magia krwi nie działa – Elżbieta zaczęła się starzeć, w jej umyśle pojawiła się myśl – najprawdopodobniej zasugerowana – iż to wina nieczystej, plebejskiej krwi. Założyła więc arystokratyczną szkołę dla dziewcząt, w której uczennice ginęły w tzw. niewyjaśnionych okolicznościach. Pewnego dnia Elżbieta w swym szale posuwa się zbyt daleko... Cztery ciała pozbawione krwi zostają wyrzucone poza zamkowe mury. Opamiętanie przychodzi zbyt późno. Informacje o ekscesach pięknej arystokratki docierają na dwór królewski. Jest rok 1610. Król wysyła z misją wyjaśnienia doniesień do Czachtic hrabiego Thurzo. To co odkrywa ekspedycja przechodzi najśmielsze oczekiwania. Podczas trwającego procesu zostaje odkryty rejestr zamęczonych okrutnie dziewcząt - zawiera (wg różnych źródeł) od 610 do 640 nazwisk... Słudzy Elżbiety zostają ścięci. Sama Elżbieta z powodów politycznych unika śmierci i zostaje skazana na dożywotni areszt w swoim zamku. Jej komnata została zamurowana - zostawiono tylko małe okienko przez które podawano jej pokarm. Dręczona głodem i zimnem Elżbieta umiera po trzech latach więzienia - 21 sierpnia 1614 roku. Nigdy nie dostrzegła swojej winy. Do końca nie rozumiała zarzutów które jej postawiono. Elżbieta była osobą opętaną, jej sadyzm, który spotykany jest do dziś w działaniach seksualnych takich jak SM czy BDSM ( dominacja połączona z fetyszyzmem), przerodził się w psychozę a nawet manię. Narcyzm stał się opętaniem... chorobliwą obsesją na punkcie swego wyglądu i młodości. To starannie pielęgnowana tanatofobia (strach przed śmiercią), która objawiła się w szukaniu za wszelką cenę możliwości uniknięcia jej. Nie znane wówczas były sposoby leczenia, nie znano prywatnego życia Elżbiety, a co za tym idzie ugruntowano ją w przeświadczeniu o bezkarności, pozwolono rozwijać swoje okrucieństwo. Podłoże tej choroby miało najprawdopodobniej swe źródło w kontaktach seksualnych. Jako piętnastoletnia dziewczyna wydana została za mąż, i musiała chcąc nie chcąc współżyć ze swoim mężem, który zapewne do delikatnych nie należał, na co wskazuje późniejsze pobłażanie swej żonie w sprawie "kar dla służacych". Chęć zemsty za krzywdy i ból, jakiego doznała w chwili gdy współżyła (miała skłonności homoseksualne) przeobraziła się w psychiczną chorobę, której nie potrafiła okiełznać. Za swą chorobę zapłaciła tym, czego się najbardziej obawiała
pobliżu miasteczka Ogrodzieniec, na szczycie Góry Zamkowej (504 m n.p.m.), w fantastycznej scenerii poszarpanych i przedziwne kształty przybierających skał wapiennych, wznoszą się największe w Polsce, a drugie bodaj co do wielkości w Europie, ruiny starego, gotycko-renesansowego zamczyska. Była to niegdyś gotycka warownia, wzniesiona w XIII - XIV wieku, rozbudowana w stylu renesansowym w wieku XVI przez Bonerów.
Ocalały z niej ruiny trójskrzydłowego kompleksu mieszkalnego, trzy baszty, brama wjazdowa i fragmenty muru obronnego. Po drugiej wojnie światowej zabezpieczono zespół zamkowy jako trwałą ruinę.
Malownicze to miejsce. Mury tak zespoliły się tutaj ze skałą, że z dala nie rozpoznasz co tu jest tworem natury, co dziełem ręki ludzkiej. Malownicze, ale i straszne. O ruinach tych wiele bowiem opowiedzieć mogą mieszkańcy dochodzącej niemal pod same zamkowe mury osady Podzamcze.
Owo Podzamcze, od czasów reformy administracyjnej (1975) dzielnica miasta Ogrodzieniec, to 46 zagród, restauracja „Pod Zamkiem”, dom wycieczkowy PTTK, kapliczka i - na tym koniec.
W nocy jednak Podzamcze staje się widownią dziwnych wydarzeń, których bohaterem jest ogromny, czarny pies. Pies ten, znacznie większy od jakiegokolwiek zwykłego wilczura czy nawet bernardyna, ciągnie zawsze za sobą długi na trzy metry, brzęczący na wybojach łańcuch i niezmiennie zmierza ku zamkowym murom. Że nie jest to zwykłe zwierze świadczy fakt, że opowieści o owym psie przekazywane są w Podzamczu z pokolenia na pokolenie. Widywali owo tajemnicze stworzenie ojcowie i dziadkowie obecnych gospodarzy, przed pierwszą, a nawet przed rosyjsko-japońską wojną. Widywali go dzisiejsi staruszkowie, gdy jako chłopcy jeszcze chodzili nocami pasać konie na dworskiej koniczynie. Wspominali oni, że nocą żaden koń nie ośmielił się przejść zamkowej bramy, choć rozciągający się za nią zewnętrzny dziedziniec to kilka morgów znakomitej, soczystej trawy.
Relację o ogrodzienieckim Czarnym Psie przekazał nam jeden z miejscowych rolników.
- Było to chyba w roku 1963, w sobotę 25 lipca, bośmy się następnego dnia na odpust do Giebła wybierali. Chcieliśmy wspólnie z sąsiadem wygnać krowy na pastwisko już nocą, żeby z samego rana móc pójść na odpust. Była już chyba jedenasta wieczorem, może nawet później, tyle że jasno było, bo księżyc wyraźnie świecił. Najpierw poszliśmy do mojej obory (moja chałupa bliżej zamku stoi) i wówczas, nim weszliśmy we wrota, zobaczyłem ogromnego czarnego psa. Strachliwy nie jestem i psów się nie boję, ale jak zobaczyłem, że ten diabeł ciągnie za sobą łańcuch i biegnie do zamku, to zaraz zacząłem uciekać. Sąsiad też uciekał. Tej nocy jużeśmy tam nie wrócili i krów na pastwisko nie wygnali.
Odszukaliśmy drugiego świadka owych wydarzeń, który w całej rozciągłości potwierdził opowieść, z tą różnicą, że jego zdaniem było wtedy później, prawie dochodziła północ (opowiada, że gdy znalazł się w domu było dobrze po północy), a także, że pies ukazał się gdy już otworzyli drzwi obory i że najpierw zatrzymał się, a dopiero potem pobiegł uliczką w górę.
Obaj nasi rozmówcy nie kontaktowali się ze sobą przed naszą indagacją, a więc wykluczyć można jakiekolwiek celowe zmyślanie.
Zresztą o Czarnym Psie mówią także i inni mieszkańcy Podzamcza. Wspomina wydarzenie, które na wszystkich wywarło niemałe wrażenie. Otóż pewnej nocy do ogrodzienieckiego zamku przyjechało „taksówką” (czyli samochodem osobowym) jakieś towarzystwo z miasta - dwóch panów i jedna pani. O dwunastej w nocy ludzie mieszkający najbliżej murów usłyszeli dobiegający z tamtej strony krzyk kobiecy, po czym ujrzano, jak mężczyźni wynosili do samochodu zemdloną swą towarzyszkę. Od tej pory nikt na zamek nocą się nie zapuszczał.
Zreasumujmy tedy suche fakty: Czarnego Psa ogrodzienieckiego widziało zbyt wiele osób, by można tu mówić o jakiejkolwiek próbie świadomego wprowadzania rozmówców w błąd. Pies ten, w niezmienionej postaci, pojawia się od conajmniej kilkudziesięciu lat (taki w każdym razie okres obejmują pewne relacje), a zatem - zważywszy, że psy żyją najwyżej kilkanaście lat - nie może tu wchodzić w grę błąkanie się w tej okolicy jakiegoś bezpańskiego zwierzęcia. Symptomatyczne są ponadto relacje o zachowaniu się koni wypasanych na dworskiej koniczynie (historię o nocnych odwiedzinach zamku pomijamy tu, jako nie w pełni sprawdzoną, nie udało nam się bowiem odszukać uczestników owej wyprawy). Słowem, wyjaśnienia tajemniczego zjawiska poszukiwać trzeba w historii ogrodzienieckiego zamczyska, a także w literaturze poświęconej manifestacjom sił nadprzyrodzonych.
Pierwsi znani historii posiadacze Ogrodzieńca to potężny w średniowiecznej Polsce ród Włodków. W 1414 roku Baltazar Włodek piszący się już z Ogrodzieńca posłował w imieniu Jagiełły do Krzyżaków. Inny Włodek ogrodzieniecki poległ w bitwie pod Chojnicami. W 1470 roku ród ten podupadł i za sumę ośmiu tysięcy florenów auri puri Ogrodzieniec wraz z dwoma miastami i kilkoma wsiami sprzedany został bogatym mieszczanom krakowskim, Ibramowi i Piotrowi Salomonowiczom, a potomkowie ich w roku 1523 sprzedali zamek jednemu z najbogatszych ludzi ówczesnej Polski, świeżo uszlachconemu bankierowi królewskiemu, burgrabiemu zamku wawelskiego, Janowi Bonerowi.
Jego synowiec piszący się już Seweryn Boner na Ogrodzieńcu i Kamieńcu pan i dziedzic, wzniósł tu wspaniałą renesansową rezydencję, która przepychem zaćmić miała wszystko, co do tej pory w Polsce zbudowano i w ten sposób dodać blasku nie pokrytemu jeszcze patyną wieków klejnotowi rodowemu. Ruiny tego właśnie pałacu oglądać dziś możemy wśród skalnych ostańców.
Rezydencja Bonerów nie była zamkiem warownym. Liczne mury, bramy i baszty pełniły jedynie funkcję dekoracyjną w okresie, gdy na polach bitew coraz większego znaczenia nabierały muszkiety i artyleria. Tak czy inaczej, ogrodzieniecka rezydencja Bonerów wzbudzała powszechny podziw. Cesarz Ferdynand I nadał właścicielom państewka ogrodzieniecko-zamienieckiego nieznany wówczas tytuł barona.
Nowy baron Seweryn Boner, nie miał jednak męskiego potomka, któremu mógłby przekazać tytuł i dobra. Jako wiano jedynej jego córki Zofii, Ogrodzieniec przeszedł w ręce wojewody lubelskiego Jana Firleja herbu Lewart. W ręku Firlejów pozostawał Ogrodzieniec przez lat ponad sto. W roku 1669 Mikołaj Firlej odstąpił Ogrodzieniec wraz z kilkoma wsiami i górami srebrnymi Olkuszowi przyległymi, za 267 tysięcy złotych polskich, kasztelanowi krakowskiemu Stanisławowi Warszyckiemu.
Zatrzymajmy się chwilę nad tą postacią. W siedemnastowiecznych źródłach historycznych Stanisław Warszycki wymieniany jest często. Pan ogromnej fortuny, pierwszy dostojnik Rzeczypospolitej, nigdy nie poddał się Szwedom, od początku do końca „potopu” stojąc wiernie u boku Jana Kazimierza. Wraz z księdzem Kordeckim bronił Częstochowy, a jego rodowe gniazdo Danków, to jeden z niewielu skrawków Polski, na którym nigdy nie stanęła noga żołnierza Karola Gustawa.
Ponadto słynął Warszycki jako zapobiegliwy gospodarz, , sprowadzający do swych włości cudzoziemskich rzemieślników, dbający wielce o rozwój rzemiosła i rękodzieła. Słowem, gdyby zawierzyć oficjalnej historiografii - postać świetlana. A jednak, tu i ówdzie współcześni wspominają, że charakteru był nielekkiego, a dla poddanych nie był bynajmniej ojcem.
W okolicy Dankowa, jego rodowej siedziby, z uporem krąży legenda, że ów obronny dwór, którego zdobyć nie mogli Szwedzi, wzniesiony został z potu i krwi poddanych. Również krew i łzy skrapiały każdy talar legendarnych bogactw, które później jako wiano córki Warszyckiego, Barbary, dostały się w ręce Męcińskiego i zdeponowane zostały właśnie w Ogrodzieńcu. O skarbach tych przez wiele lat krążyły niezwykłe wręcz legendy, jednak większość ich, jak się wydaje, przewieziona została w końcu XVIII stulecia do klasztoru na Jasnej Górze.
Na zewnętrznym dziedzińcu ogrodzienieckiego zamku zachowała się grota zwana „męczarnią Warszyckiego”. To w tej właśnie grocie pan kasztelan osobiście nadzorował torturowanie opornych poddanych. Sprzeciwu zresztą nie znosił z żadnej strony i pewnego dnia kazał na oczach całej służby wychłostać na dziedzińcu zamkowym swą żonę. Sam z lubością ponoć wsłuchiwał się w jęki nieszczęśliwej. Uporczywa jest także szeroko rozpowszechniona zarówno w okolicach Dankowa jak i Ogrodzieńca legenda, że Warszycki nie umarł śmiercią naturalną, lecz za życia porwany został przez diabły do piekieł.
Zastanówmy się zatem, czy fakty te - zestawione ze sobą - nie stanowią ciągu przyczynowo - skutkowego? Znany z wybuchowego charakteru i wsławiony okrucieństwami wobec poddanych pan i czarny, ciągnący za sobą długi łańcuch pies? Grasse w swej Bibliotheca Magica et Pneumathica (Leipzig 1843) stwierdza, że na terenie Szwabii i Turyngii znane były wypadki, kiedy to osoby słynące za życia z okrucieństwa, po śmierci przemieniały się w zwierzęta, najczęściej właśnie w psy. Czyżby zatem zagadka Czarnego Psa z Ogrodzieńca w ten sposób mogła być wytłumaczona?
Po bodaj dziesięć lat trwających pracach konserwatorskich, ruiny zamku w Ogrodzieńcu zostały w roku 1973 uroczyście udostępnione zwiedzającym, w postaci tzw. trwałej ruiny. Działacze PTTK z Zawiercia planują stworzenie w zamku małego muzeum (czy powstało? pewnie nie). Być może Czarny Pies, który wypłoszony pracami budowlanymi przez ostatnie lata nie pojawiał się tutaj, znów w najbliższym czasie rozpocznie swoje conocne wędrówki.
Zainteresowanych informujemy, że podobno pojawiał się na polach przyległych do murów zamku między godziną 22.30 a 24.
W Podzamczu warto obejrzeć zabytkowe chaty i barokową kaplicę, w Ogrodzieńcu - barokowy kościół z 1787 roku o rokokowym wystroju wnętrza oraz obmurowane źródła Czarnej Przemszy.
Nadia miała 10 lat,nie była ładna,ale miała mnóstwo przyjaciół.Któregoś dnia firma rodziców splajtowała i musieli się przenieść do innego miasteczka Salensvile.Nadia pożegnała się z przyjaciółmi i z żalem w sercu pojechała.Było tam dosyć dziwnie.Wiał porywisty wiatr wszystko wydawało się szare.Naprzeciwko ich domu stało Wesołe miasteczko,od lat nieczynne było wręcz upiorne.Była noc,dziewczynka nie mogła zasnąć,a o północy usłyszała dziecięcy śmiech i piski maszyn.Wyjrzała przez okno i zobaczyła dzieci bawiące się w Wesołym Miasteczku.Następnego dnia o północy,nieświadoma niczego poszła się tam bawić.Gdy weszła nagle dzieci ucichły,a starsza dziewczynka,która miała czerwone oczy powiedziała "Mamy następną ofiarę.Wszystkie dzieci się zaśmiały i rzuciły się na nią rozrywając ją na kawałki.Jadły jej mięso i coraz bardziej ich oczy stawały się czerwone.Rodzice niepokoili się o Nadię,a o północy usłyszeli pisk dzieci i wołanie ich córki "Mamo,tato ja się tu troszkę pobawię".Od staruszki mieszkającej obok nich dowiedzieli się,że gdy miasteczko było czynne pewna dziewczynka spadła z Koła Młyńskiego.Jej niespokojna dusza krążyła po Wesołym Miasteczku,które po tym wpadku zamknięto i nie chcąc sama się tam bawić zabijała dzieci
Klara mieszkała kiedyś z rodziną w starym powojennym domu. Dawna jego właścicielka zmarła w dzień urodzin starszej siostry Klary - Ani. Ich życie było pełne radości i beztroski, aż do 18 urodzin Ani. Od samego rana działy się dziwne rzeczy. Przedmioty spadały z półek, okna same się otwierały, co chwila dzwonił ktoś do drzwi, ale nikogo za nimi nie było. Wszyscy domownicy byli przekonani, że to koledzy Ani robią sobie głupie żarty. Dopiero późnym wieczorem Klara okropnie się przestraszyła. Grała z Anią w karty, kiedy usłyszała, ze ktoś puka w okno. Odchyliła firankę i aż zamarła. Przed nią stała biała postać w czarnym kapeluszu z białą kokardą. Gdy spojrzała na nią, zjawa uśmiechała się serdecznie, a potem znikła. Gdy opowiedziała o tym wszystkim nie uwierzyli. Znalazła kiedyś na poddaszu stare pudełko z fotografiami. Na jedym ze zdjęć zauważyła kobietę, którą widziała za oknem. Miała na sobie ten sam kapelusz i również się uśmiechała. Klara dowiedziała się od rodziców, że ta kobieta była poprzednią właścicielką domu.
Piętnastoletnia Sarah szła do domu wieczorem z dyskoteki.Była pochłonięta myślami o Josephie,pięknym chłopcu,który tego wieczoru zwrócił na nią swoją uwagę.Było cudnie,wyszli przed budynek i rozmawiali o wszystkim,finałem wieczoru był romantyczny pocałunek.Sarah nawet nie wiedziała,że ktoś ją obserwuje,ciemna zakapturzona postać,zdawała się nie mieć prawej ręki.Ta postać nadepnęła na jakąś gałązkę,a Sarah przestraszyła się i odwróciła,zobaczyła postać i zaczęła uciekać,ale facet ją dogonił i złapał za nadgarstek.Dziewczyna zaczęła się wyrywać,ale zdecydowała się spojrzeć na postać i...BYŁ TO JEJ WŁASNY OJCIEC!!!!-Cześć Kiciu!!!-powiedział puszczając jej ręke.-Cześć tato...czemu ty...mnie śledzisz???-Właśnie podawali w wiadomościach,że niedaleko grasuję morderca,więc postanowiłem wyjść po ciebie.-Dzięki tato-powiedziała Sarah i przytuliła się do ojca.Ale nagle ojciec zaczął się słaniać,a dziewczyna poczuła ,że ma mokry brzuch,zpojrzała się na brzuch i zobaczyła krew,popatrzyła się na twarz ojca.Widok był okropny,ojciec umierał,a ona nic nie mogła zrobić,tylko drzeć się.Coś ją złapało za głowęi pociągneło ku sobie.Ciągneło ją przez las i rzuciło na ziemie,dziewczyna poczuła ostry odór zgnilizny i spojrzała się w bok,wrzasnęła.Na ziemi tuż obok niej leżał Joseph,jej chłopak,nieżywy z głębokimi ranami na brzuchu i z flakami w ustach,z jego uszu wychodziły robaki.Dziewczyna krzyczałą głośno,a człowiek który ją złapał zbliżył się ku niej z hakiem w dłoni i zamachnął się na nią.Hak wbił się prosto w środek jej czoła,a ona jeszcze miała świadomość.Postać zaczęła ją ciągnąć na haku przez cały las dopiero przy szosie przymocował hak do drzewa.Cała jej zakrwawiona postać wyglądała strasznie.Ich ciała nigdy nie odnaleziono,a to oznacza jedno....KOLEKCJONER POWRÓCIŁ!!!!
Rodzinka w składzie: mama, tata, i 5 dzieci zamieszkali w pewnym domu. Ludzie mówili, że w tym domu straszy. Oni się nie przejęli tym. W domu nie było nic prócz jedynego, pustego obrazu. Próbowali go zdjąć na różne sposoby - nie dało się. Wreszcie dali sobie spokój i zaczęli się rozpakowywać. Co kilka nocy z obrazu spływała krew. W tym samym czasie, ktoś z rodziny umierał. W ten sposób umarło już dwoje dzieci - Natala i Bartek. Oboje mieli po 13 lat. Gdy następnym razem obraz zaczął krwawić, Madzia szła do łazienki. Przechodziła koło obrazu. Obraz zwykle był czysty - nic nie było na nim namalowane. Tym razem na obrazie był krwawy napis: NIE OGLĄDAJ SIĘ ZA SIEBIE. Ale ciekawość zżarłą Madzię. Obejrzała się za siebie i...nic już więcej nie zobaczyła. Ktoś a raczej coś wbiło jej kuchenny nóż prosto w serce. Zwłoki Madzi przeniesiono do jej łóżka. Następnego dnia rodzice zaczęli wieżyć w klątwę przeklętego obrazu. Postanowili z pozostałą dwójką dzieci się wyprowadzić. Niestety dom stanął w płomieniach. Nic nie ocalało. Jedynie przeklęty obraz wisiał w powietrzu jakby wisiał na niewidzialnej ścianie. Z jego ram płynął strumień krwi. Na obrazie był tylko krzywy krwawy napis: ŻEGNAJCIE...
W małym miasteczku leżącym w Indiach żyła sobie pewna rodzina-mama, tata i synek. Chłopiec miał 8 lat. Pewnego dnia rodzice poszli na bal. Syn został sam w domu. Gdy bawił się samochodami usłyszał głos: " Czerwony stoliczek Cię szuka!" Przestraszył się i zamknął drzwi od swojego pokoju. Po chwili usłyszał ten sam głos: "Czerwony stoliczek Cię szuka, połóż cały majątek na czerwonym stoliczku!" Usłyszał ponownie: "Czerwony stoliczek już cię znalazł!" Rano kiedy rodzice wrócili z balu zobaczyli leżącego chłopca obok czerwonago stoliczka, a na stoliczku cały swój majątek. Następnego dnia chłopiec poszedł z mamą na zakupy. Gdy wrócili zobaczyli tatę leżącego obok czerwonego stoliczka z czerwoną drzazgą w palcu. Z palca krew lała się strumieniem. W poniedziałek, gdy wrócił ze szkoły zastał mamę w takim samym stanie w jakim zastał tatę poprzedniego dnia.Szybko pobiegł do babci, potem do cioci i kolejno obiegł wszystkich członków rodziny i sąsiadów. Okazało się, że wszyscy umarli. Chłopiec zostł sam w mieście. Nagle usłyszał głos: "Na Ciebie także nadszedł czas." Poczym upadł na ziemię i zmarł.
Miałem to "szczęście" przekonać; się; że w starych domach coś jest, ponieważ mieszkałem w pałacyku w którym mieściła się szkoła, z uwagi na to że moja matka była nauczycielką w tej właśnie szkole.
Z prawej strony było wejście do mojego mieszkania.
Kiedyś wydarzyła się bardzo dziwna historia, ponieważ w nocy, czyli wtedy gdy szkoła jest zamknięta i już nikt na pewno nie przebywał w szkole, obudziło nas w nocy hałas, a raczej łoskot toczonych beczek (ale w sumie nie jestem pewnien czego) na strychu. Wejście z mojego pokoju prowadziło prosto na strych(później zamurowane na prośbę moich rodziców). Powiem szczeże że byłem mały, ale pamiętam to dokładnie, mój ojciec był bardzo zaniepokojony tym co się działo na górze. Szybko ubrał się, wziął psa, otworzył drzwi do korytarza na strych (należy wspomnieć że istniały dwa dojścia na strych, z mojego domu i ze szkoły), w między czasie zrobiło się już cicho. Sprawdził kłódkę na strych, która nie była naruszona i wszedł do środka. Tam wszystko stało na swoim miejscu, a na dodatek nie było tam niczego co mogło by wydawać taki odgłos, ponieważ strych nie był użytkowany często przez szkołę i w sumie to był prawie pusty. Ten widok zrobił na nim tak duże wrażenie, że wyszedł szybko i zszedł na dół. To było chyba pierwsze takie zdarzenie podzczas naszego mieszkania w tym miejscu, ale w sumie nie ostatnie. Bałem się mieszkać w tym miejscu, miałem prawie co dziennie koszmary, gddy zostawałem sam miałem dziwne przeczucie o obecności innych osób. Moi rodzice mieli podobne odczucia, dlatego po 7 latach mieszkania wyprowadziliśmy się z tamtąd i odd razu było lepiej.To miejsce odbiło na mnie swoje piętno, dlatego chyba nie chciałbym tam znowu mieszkać. Teraz mieszkam w bloku i chyba nigdy już nie zamieszkam z własnej woli w pałacu, lub innym bardzo starym budynku.
Pamiętam tamten dzień, dosłownie jak by to było wczoraj. Pamiętam, że był listopad, ale nie pierwszy, tylko jakoś później, może 14. a może 17., na pewno nie było później, ponieważ 21. listopada mam urodziny, więc łatwo mi skojarzyć, że historia ta wydarzyła się trochę wcześniej. Jak zawsze ubrałam się zawołałam psa, bo zbliżał się wieczór i wiedziałam, że koniecznie musimy wyjść na wieczorny spacer:
- Tylko nie zapomnij szalika i kagańca - usłyszałam.
- Mamo, chyba nie twierdzisz, że powinnam nosić kaganiec… Ja wiem, że groźnie wyglądam odkąd chodzę na karate, ale żeby aż tak…- odparłam.
W tej chwili zobaczyłam moją mamę schodzącą po schodach do przed pokoju. Śmiała się.
- Ależ kochanie. Oczywiście, że powinnaś nosić kaganiec, a ja zastanowię się jeszcze nad jakąś inną formą dyscypliny, jeśli nie będziesz trzymała swego języka na wodzy…. Uśmiechnęła się tak, jak miała w zwyczaju, kiedy wszelka próba podejmowania dyskusji skazana była na porażkę.
Zapięłam więc smycz i zasunęłam suwak kurtki pod samą brodę, bo słyszałam przez okna, że wiatr urządza sobie wyścigi z liśćmi, które kradnie z drzew.
Wezwałam windę. Kiedy czekałam aż przyjedzie… Tak to chyba wtedy po raz pierwszy miałam wrażenie, że ktoś za mną stopi i uważnie mi się przygląda. Oczywiście było to niemożliwe, ponieważ za mną była tylko i wyłącznie świeżo odmalowana ściana klatki schodowej. Po chwili winda zjawiła się. Otworzyłam drzwi, wpuściłam psa i wcisnęłam parter. Na czwartym piętrze dosiadła się do mnie nasza sąsiadka.
- Dobry wieczór - powiedziałam.
- Dobry wieczór - odpowiedziała pani Smolarkowa - O tej porze na spacer? I do tego jeszcze w taką pogodę? Wiatr wieje jak by kogoś powiesili…
- Cóż… muszę wyprowadzić psa. W końcu tak długo na niego czekałam i obiecałam się nim opiekować…
Pani Smolarkowa tylko pokręciła głową, ale widać było, że podobała się jej moja postawa.
Park za domem przywitał nas śniegiem z deszczem, który, miotany wiatrem, wściekle wdzierał się pod kurtkę i za wszelką cenę chciał zerwać kaptur z głowy. Wtedy pożałowałam, że nie włożyłam pod spodnie rajstop i nie zabrałam czapki - było przerażająco zimno. Pomyślałam nawet, że może tylko pozwolę się psu załatwić i szybko wrócę do domu, jednak wiedziałam, że byłoby to zachowanie nieuczciwe. Szliśmy parkową alejką omijając kałuże i błoto z rozjeżdżonego przez rowery żwiru wymieszanego z piaskiem. Byłam pewna, że nikogo oprócz mnie nie ma w okolicy, ale znów poczułam na sobie to dziwne spojrzenie. Teraz już miałam pewność, że ktoś może mi się przyglądać, wszak za plecami nie miałam ściany a wolną przestrzeń. Gwałtownie odwróciłam się, jednak zobaczyłam tylko parkujący w oddali samochód. Poszłam więc dalej, ale dla pewności zdjęłam psu kaganiec - wiedziałam, że nie spotkam Straży Miejskiej a obecność Dżekiego, który jest przecież dużym i silnym psem dodawała mi odwagi. Kiedy mijałam te stare wiązy kolo górki, kątem oka dostrzegłam jakiś ruch. Dżeki gwałtownie zjeżył sierść i zaczął warczeć. Zatrzymałam się i powoli odwracałam głowę w kierunku, gdzie dostrzegłam owo zawirowanie liści, który nie mogło być wywołane wiatrem.
Nieomalże zemdlałam.
Tak naprawdę następne, co pamiętam to to, że biegnę przed siebie, nie zwracając uwagi na błoto i kałuże, że pies biegnie obok mnie i dziko szczeka oraz że przeszywa mnie tamto spojrzenie. Nie wiedziałam czy ten blady chłopiec z główką owiniętą mocno zakrwawionym bandażem nas goni czy też uciekam jedynie przed wiatrem, ale w tej sytuacji nie było to dla mnie ważne. Wiedziałam zaś coś innego - że muszę jak najszybciej znaleźć się w domu, gdzie będę bezpieczna i gdzie będzie znacznie więcej światła. Po drodze minęłam jakichś ludzi, którzy coś do mnie krzyknęli, jednak nie mogę powiedzieć co, ponieważ nie zatrzymałam się nawet na chwilę. Po kilku sekundach byłam już w bezpiecznej klatce schodowej, jeszcze chwila i winda, potem nerwowo wciskałam przycisk mojego piętra i błagałam wszystkie moce, aby ta winda jechała szybciej niż zwykle. Musiałam być bardzo zdenerwowana, ponieważ mama, która przez cały dzień była na mnie bardzo zła - zdarzyło mi się dostać trójkę z polskiego - przytuliła mnie i kazała sobie wszystko kilka razy opowiedzieć. Chwilę się zastanawiała, jakby rozważając czy mi o czymś opowiedzieć…
- Nie musisz się niczego, Kochanie, obawiać. Ja osobiście nigdy go nie spotkałam, ale pani Smolarkowa oraz pan Wąsacz mówili mi, że widzieli go kilka razy. To duch chłopczyka, którego dom mieścił się na tamtej właśnie górce. Jego rodzice byli bardzo złymi ludźmi i nie zajmowali się swoim synem. Pewnego dnia ktoś odwiedził tamto ponure miejsce - okazało się, że oboje nie żyją a dziecko jest w stanie krytycznym. Nie pomogła szybka pomoc lekarza - chłopiec zmarło kilku godzinach w szpitalu na Tamce.
- Mamo, czy chcesz mi powiedzieć, że…
- Nie, Aniu, nic nie chcę powiedzieć. Dla mnie o wiele ważniejsze jest, żebyś była zdrowa i mogła jutro pójść do szkoły, bo coś mi się zdaje, że ktoś tutaj zaczyna mieć niezłą gorączkę… a potem znów będzie trója z polskiego…
Łyknęłam polopirynkę i położyłam się do łóżka. Długo nie mogłam zasnąć, bo ciągle myślałam o trym wszystkim, co przydarzyło mi się w czasie spaceru z psem. I dopiero, kiedy przyszedł Dżeki i rozłożył się, jak zawsze, tuż koło wejścia, wiedziałam, że mogę czuć się bezpieczna. Nie wiem czemu, ale kiedy rano wstałam do szkoły moja nocna lampka wciąż była zapalona….