§ Fryczkowska Anna Straszne historie o otyłości i pożądaniu


Anna Fryczkowska

Straszne historie o otyłości i porządaniu

Replika

Copyright © Anna Fryczkowska, Warszawa 2007 Copyright © Wydawnictwo Replika,

Zakrzewo 2007

Wszelkie prawa zastrzeżone

Redaktor Krystyna Marcinków

Projekt okładki Krystyna Łuczak

Skład

Dialoog - Sylwia Fiedler, www.dialoog.pl

Wydanie I

ISBN 978- 83-60383-25-4

Wydawnictwo Replika ul. Wierzbowa 8, 62-070 Zakrzewo tel./faks 0618944151

replika@replika. eu www.replika.eu

Tapczemu - za wszystko Marii Giełżyńskiej — za spotkania, wsparcie, rady i inspirację.

Baśka

Stanik o rozmiarach kamizelki kuloodpornej bezwstydnie rozkładał miseczki na brzegu

wanny. Baśka zahaczyła długopisem za ramiączko i rzuciła go na łóżko współlokatorki. Miała

zamiar się wykąpać. A nawet jak nie, to precz z bielizną na widoku!

Sądząc po staniku, jej współlokatorka, żeby wyglądać po ludzku, musiałaby stracić pół siebie.

Baśka tylko szesnaście procent.

Baśka

O obcości pokoi hotelowych! Jeżeli gdzieś jest piekło, to wygląda tak - martwa wykładzina

dywanowa na podłodze, po której deptały setki zagrzybionych stóp. Nieswój sedes ze źle

wyprofilowaną deską, na której siedzieć trudno i brudno. Szafa, w której pachnie obcymi

ciuchami, z dyktą porysowaną na plecach przez pokolenia, które w rogu przykleiły gumę na

tyle dyskretnie, że sprzątaczka jąprzeoczyła. Poduszka pachnie cudzymi snami, ale w środku,

bo z wierzchu zapachy kryją się pod wczasowym krochmalem. Jakie mary ścigały ludzi na tej

poduszce?

7

Baśka

Czuła ulgę, że jest na razie sama, tylko cudze rzeczy porozwlekane, lepsze łóżko zajęte.

Jaka będzie jej współlokatorka?

Najlepsza byłaby przezroczysta, neutralna obecność. Wsparcie bez zapachów, staników,

wygniecionych poduszek, niepotrzebnego gadania.

Stara czy młoda? Bezguście w każdym razie, w różowych swetrach wielkości namiotu -

zajmujących dwie trzecie szafy, pachnących perfumami starszej pani. Czytała babskie pisma,

które otwierały się na stronach kulinarnych. Żałosna sztampa! Kosmetyki polskie, tanie,

bezpretensjonalne. Zero luksusu, zero wdzięku, zero uroku życia. W sportowe buty - jak

płetwy - w przedpokoju wciśnięte raczej używane skarpetki. Gdzie włóczy się ta baba o

dwudziestej pierwszej dwadzieścia trzy?

Stanęła nad walizką baby. Ajeśli jest obwiązana włosem, Baśka włos przerwie, babiszon od

razu pozna, że grzebała? Nie, nie chce znać jej małych, śmierdzących tajemnic, pamiętników,

romansideł, gaci z brązową smugą, nocnego T-shirtu śmierdzącego potem. Niech siedzą tam,

w plastikowej trumience, dojrzewając do powrotu swojej pani.

Myć się? A jak ta wejdzie?

Spać? A jak ta wejdzie?

Położyć się na łóżku, niby luzacko, i udawać obojętność, gdy ta wejdzie? Gorzej niż noc

poślubna.

Baśka

Pukanie, niepewne.

Janina Pindel. Albo jakoś tak.

Baśka, i tyle. Chyba nie będą po nazwisku.

Janiny wiek wieloznaczny. Twarz bez zmarszczek,

grubym się w końcu nie robią, ale poniżej wypiętrzał się cycował, za nim brzuchował i

cipował. Zero kompleksów -już po chwili chodziła w beżowej halce po pokoju. Stęchły

zapach ciała przebijał spod perfum, więc Baśka starała się być jak najdalej od niej. Nie

spoufalać się, nie gadać, światło gasić i lulu. Późno już, na szczęście.

To znaczy Janina powinna od razu usnąć bez gadania, bo Baśka musiała jeszcze przed snem

połknąć parę stron.

- Nie, światło mi nie przeszkadza - dzięki temu mogła czytać, aż czarna mgła zasnuła oczy.

Żeby tylko nie myśleć, co może spotkać ją we śnie, kto może spotkać ją we śnie; śmiertelnie

wykończyć się nudą pisanego romansu, aż powieki same opadną.

Pieprzona Janina (oceniając na oko, dawno temu pieprzona) chrapała jak mąż Baśki. Od niego

Baśka wynosiła się na kanapę w salonie. Na Janinę mogła tylko gwizdać.

Za ósmym gwizdem udało się usnąć. Czarna dziura, na szczęście. Bez snów. Bez NIEJ.

Janina

Zeszła z wagi.

Wczasy odchudzające miały reżim zakonny. Zamiast jutrzni - marszobieg, zamiast mszy

porannej - śniadanie 200 kilokalorii, zamiast nieszporów - step: ćwiczenia takie z przenośnym

schodkiem, czego to ludzie nie wymyślą. Zamiast spowiedzi zbiorowej - ważenie.

- Sto osiemnaście kilo i dziewięćdziesiąt dekagra-mów - triumfalnie zakrzyknęła ważąca

(żeby wszystkie współwczasowiczki usłyszały) i powtórzyła, ze smakiem przełknąwszy ślinę,

po czym okrągłymi cyframi wpisała wagę do notesu: 118,90. Widniało tam, dwa razy większe

niż inne: 69, 72, 87.

9

Reszta kobiet, już zważonych, zaszumiała, zachichotała, zadrżała, co Janinie uświadomiło, że

i tutaj jest parszywym hipopotamem - to słowo padło teraz z jakiś młodych ust. Była

gwoździem programu, trzymanym przez ważącą na koniec godziny szczerości, na ogromny

deser.

Podniosła wyżej głowę. Oczekiwały po niej skruchy? Nic z tego. Ona na każde ze swoich stu

osiemnastu kilo solidnie zapracowała dobrym jedzeniem. Nie pierogami z supermarketu, nie

ciastami ze spożywczego, nie chipsami ani majonezem Babuni.

Ona gotowała. Celebrowała doprawianie i podprawianie, nie bała się nowych ziół, wlewania

win i brandy, fantazyjnych sosów. Była dumna ze swojej kuchni, uważała, że ma wyraz i jest

nad wyraz smaczna, ale Paweł nigdy nie był zadowolony:

- Za dużo tłuszczu, za mało witamin. Bo i mnie utuczysz, jak tak dalej pójdzie. I zawału

dostanę.

- Nie smakuje ci?

- Czy twoja myśl nie wykracza poza smak? Czytałaś kiedyś o składnikach odżywczych?

Kiedy obiad pyrkotał na ogniu, a ona zmyła już noże, deski, blaty, garnczki, miseczki, lubiła

łowić z garnków twardawy makaron, sos, któremu brakowało ostatniej szczypty pieprzu,

lekko jeszcze różowe w środku mielone. Nakładała sobie wszystkiego po troszku i jadła na

parapecie okiennym, patrząc, czy on nie idzie, i podczytując swoje kobiece gazety, które

kupowała przy okazji zakupów. Potem szybko myła swoją miskę, bo jadała w takiej psiej,

blaszanej, nakrywała stół i przy nim już starała się jeść malutko.

- Dziobiesz jak ptaszek, co? - pastwił się nad nią. - Jak struś! - puentował triumfalnie.

A jeśli po obiedzie zerknęła do rondla, rzucał jej pełne nagany spojrzenia.

Sam dopinał bez trudu swoje ślubne spodnie, mimo że od pamiętnej chwili minęło już

trzydzieści lat. Trzymał ślubny garnitur w plastikowym pokrowcu na wieszaku w szafie,

dawno niemodny, zakładał go co jakiś czas i oglądał się z przodu, tyłu i boku w lustrze.

Czasem wyciągał również jej ślubną sukienkę - atłasową, obcisłą, do kolan, haftowaną w

ażurowe serduszka, z dużym dekoltem.

-No, załóż ją, powtórzymy radosną uroczystość - rechotał w swoich ślubnych spodniach.

A ona tę suknię mogła wciągnąć najwyżej na łydki.

- Ujęło mnie w tobie to, że w biuście miałaś więcej niż w biodrach. A teraz wszędzie, łącznie

z talią, masz tyle samo. Coraz bardziej tyle samo.

Nie miał racji. Już dawno nie tyła. Znajome piękne kobiety brzydły, starzały się, a ona, która

zmatroniała dwadzieścia lat temu, pozostawała ciągle w tym samym wieku.

Był czas, że się gimnastykowała co rano, łykała przed jedzeniem tabletki pęczniejące w

żołądku, jadła tylko ryż albo koktajle z torebek. Gdy po paru dniach tych mąk strzałka w

wadze ani drgnęła, a on dokuczał po każdym kęsie, zarzucała wszystko i wracała do swojej

blaszanej miski.

O kółku grubasów usłyszała w sklepie. Grupa pań z nadwagą spotykała się co tydzień w salce

przy parafii, popijały herbatę bez cukru, opowiadały o walce z kilogramami, o ukradkowych

sezamkach i podżeraniu półsurowych kartofli. O tym, co robić, kiedy w środku nocy złapie

cię nagła żądza kabanosa i kiedy musisz kupić rurkę z bitą śmietaną, by zagryźć smutek. Ona,

która myślała, że jest najgrubsza i najbardziej łakoma na świecie, spotkała nagle kobiety,

które pokpiwały z własnych sterczących na pół metra tyłków, co rok obfitszych. Na

10

11

pierwsze dwa spotkania poszła w tajemnicy, w której trzymała wszystkie swoje diety. Nie

chciała, żeby znowu kpił.

Z pierwszego wyszła wcześniej, żeby zdążyć przed nim do domu. Na drugim zagadała się

dokumentnie, poczuła babską solidarność, wspólnotę dużego stanika i ud do krwi

ocierających się o siebie w upale. Nie zastał jej w domu. Kiedy w końcu pojawiła się z

pałającymi policzkami, zlekceważył ją. Dopiero następnego dnia wysłuchał, gdzie była.

- Powinnaś się była na to zapisać trzydzieści lat temu. Może byś już miała efekty - wrócił do

gazety, ale już mniej gniewnie.

Baśka

Gruba sapała na sedesie, kręciła się, na pewno trudno będzie tam po niej wejść.

Naj intymniej sza rzecz na świecie: wchodzenie po kimś do ubikacji.

Baśka nie mogła tego robić, kiedy gruba była obecna w pokoju obok. Z mężem też

potrzebowała dłuższego czasu, żeby się z tym oswoić. A kiedy już się stało, nastąpił etap

bliźniąt syjamskich. Jesteśmy jednym; nie brzydzimy się sobą twój ból brzucha, moje

beknięcie. Wyrywam ci włosy z nosa. Podajesz termofor, gdy miesiączka skręca.

- Z nami już chyba koniec - wydusił pewnego dnia. - Tak będzie lepiej. I dla ciebie, i dla

mnie.

Banał. Sama mogła mu tak powiedzieć, ale jej się nie chciało.

Wcale się tym nie przejęła. I tak od dawna niewiele miała z nim wspólnego.

Poszła do łazienki, stanęła przed lustrem, obejrzała .u,- Nad czołem błyszczało coś dziwnego.

Nie mogła

12

uwierzyć, że wyrósł jej pierwszy siwy włos. Wyrwała go pęsetą.

Wyrósł jej przez niego.

- Co ty tam robisz - krzyczał - tak długo! Baśka, Baśka!

Co on, myślał, że ona płacze?

Wyszła z łazienki ze spokojną suchą twarzą. Rozczarowany?

- Zostanę jeszcze dziś z tobą jutro się wyprowadzę. Baśka.

- Nie ma potrzeby - powiedziała. - Leć choćby zaraz.

Kiedy się pakował, oglądała Gotowe na wszystko.

Kiedy wyszedł, poszła spać.

Wtedy pierwszy raz przyśniła jej się ONA.

Następnego dnia zaczęła jeść.

Chroniła się w szarlotce, cienkim schaboszczaku z grubą panierką po którym zostaje

błyszczący ślad tłuszczu na talerzu, w kajzerce z trzema plasterkami szynki, pod nimi grubo

masła. W jajku z majonezem, posypanym papryką. Kurczaku pieczonym, posypanym

przyprawą włoską. Żurze z wielką białą kiełbasą. Torcie makowym z kawowym kremem.

Tylko czekolady nie jadła, zwyczajowego pożywienia porzuconych kobiet w depresji. Tylko

bez sztampy.

Baśka

Wczasy odchudzające. Punkt pierwszy męki dnia - marszobieg. Przecież nogi stawiała w tym

samym tempie, co reszta grupy, więc jak to się działo, że tamte były coraz dalej? Co chwila

musiała podbiegać, jak dziecko prowadzone do przedszkola przez długonogiego tatusia. Tak,

miała krótkie nogi. Nie, nie bezwzględnie krótkie, tyle że krótsze niż inne dziewczyny, które

przyjechały

na wczasy odchudzające, o dekadę młodsze i o dziesięć centymetrów z grubsza dłuższe.

Nie była ostatnia. Za nią dyszała Janina, opięta monstrualnym dresem, w swoich butach

płetwach i brudnych skarpetkach. W końcu siadła na jakimś kamieniu.

- Nogi mi wysiadają.

Baśka chwilę stała przy niej, patrząc niechętnie, czy nie trzeba jej pomóc, potem ruszyła

dalej, siłą powstrzymując się, żeby nie krzyknąć: „Poczekajcie!". Tężała ze stresu, znowu

zostawała z tyłu, kiedy tylko rozproszyła uwagę na cholerne mewy, na łabędzia, na psa

biegającego po plaży. Otrząsała się, żeby podążać za tamtymi w tempie, mimo wiatru od

morza w oczy. Baśka - coraz czerwieńsza, coraz bardziej wysmagana wiatrem, rozgrzana,

tylko tyłek zimny zostaje, tyłek zawsze zimny jest, to cud natury.

Janinę widać było gdzieś na horyzoncie, czarny punkt nad brzegiem morza.

Co ja robię wśród tych dzierlatek, zastanawiała się Baśka. Przyjechały nie wiadomo po co,

skóra napięta, talie cienkie, i od razu do niej: „Proszę pani" - co ją uraziło. Przecież

powiedziała: „Mówcie do mnie Baśka", ale spojrzały na nią jak na głupią i dalej swoje:

„Proszę pani", jeśli już się do niej odzywają.

Stara, stara, stara! Taka była w ich oczach, nie potrafiła od tego uciec, za wolno chodziła.

Marszobiegała.

Janina

Złapała oddech, panika bezdechu powoli mijała.

Nogi też już nie bolały. Były przyzwyczajone, żeby nosić jej sto osiemnaście kilo

dziewięćdziesiąt deko, ale przecież nie w takim tempie.

Najbardziej zresztą lubiły pozycję siedzącą. Ona też.Gdy byli z Pawłem, najczęściej siedzieli.

I oglądali jego audycję. On bardzo zdenerwowany i podniecony, jak zawsze, gdy patrzył na

siebie na ekranie, ona jak zawsze zszokowana, że z tym przystojniakiem z ekranu może jadać

śniadania i kolacje.

Ale, ale. Jej mąż na ekranie pokazywał plansze, z których wynikało, że chodzi o łzawiące

oko. Można to operować, łzawienie ustaje. Tyle zrozumiała, zresztą program już się skończył.

Łzawiące oko to była Teresa z kółka grubasów. Kiedy pierwszy raz ją zobaczyła, myślała, że

ta wzruszyła się jej opowiadaniem. Ale szybko zauważyła, że Teresa roni łzy przy wszystkich

opowieściach, a nawet gdy panuje cisza. Łzy kapały z prawego oka, Janina próbowała siadać

tak, żeby widzieć prawą stronę Teresy. Wtedy gapiła się z odrazą i ciekawością na regularnie

wilgotniejące rzęsy. Pociągał ją czerwony kącik oka, ślad od łez na policzku, zesztywniała

chusteczka do nosa. Któregoś czwartku Teresa nie wytrzymała.

- Nie przyglądaj się tak badawczo, mnie to strasznie krępuje.

Przeprosiła, starała się omijać wzrokiem całą Teresę, ale regularność produkcji łez

przykuwała jej wzrok. Musiała patrzeć na ten różowy rów, wypełniany systematycznie słoną

wodą.

- Słuchaj, to się da operować. Operacja jest bezpieczna, choć nieprzyjemna. Łzawienie mija

bez śladu - wytłumaczyła po tygodniu na kółku. - Wybacz, że się wtrącam, ale mój mąż jest

lekarzem - wyjaśniła.

Wszystkie się zainteresowały.

- Dlaczego od razu nie mówiłaś? Jaka specjalność? Teresa poprosiła ją na bok.

- Mogłabyś się czegoś bliżej dowiedzieć? I umówić mnie z nim na wizytę?

15

- Paweł nie praktykuje - powiedziała. - Pracuje na uczelni. Ale dowiem się wszystkiego.

Audycja trwała.

Kobiety musiały go uwielbiać - tę twarz jej męża, którą nazywała twarzą na wynos. Rzadko

miała okazję ją oglądać, nawet kiedy wychodzili gdzieś razem. Szedł wtedy przecież obok

niej.

Druga twarz nazywała się domowa. Nakładał ją dla niej, bezszelestnie otwierając drzwi

kluczem (nigdy nie dzwonił). Jeśli przyłapał ją najedzeniu (ostatnio rzadko, bo się pilnowała),

mówił:

- Nie, nie, nie przeszkadzaj sobie, wiem, że to dla ciebie najważniejsze.

Jeśli sprzątała:

- Poczytałabyś coś.

A jeśli czytała swoje tygodniki:

- Wzięłabyś się lepiej do książek, a nie te idiotyzmy na okrągło.

Wiedziała, że trudno mu się zdobyć na życzliwość wobec kogoś tak grubego i leniwego, jak

ona. Ale nie lubiła tego, co mówił. Więc nauczyła się go nie słyszeć. Potakiwała lub mówiła:

„Przepraszam", bo wiedziała, kiedy skończył mówić, i rozpoznawała z tonu, o co mogło

chodzić, ale nie docierało do niej ani jedno słowo. Jeśli docierały, bolały.

Audycja się skończyła, siedział jeszcze napięty, podniecony jak zawsze, z potelewizyjnym

rumieńcem na twarzy. Chciał mówić z kimkolwiek, żeby rozładować emocje.

- Tydzień temu wspominałeś o łzawieniu oka - zaczęła drżącym głosem.

- Nie przypominam sobie.

- W twoim programie, na pewno mówiłeś - zaczęła się bronić.

- Aha, chodzi ci o dacryocystorhynostomię - domyślił się.

- Mówiłeś o operacji, dzięki której oko przestaje łzawić.

- Nie zauważyłem, żeby to stanowiło twój problem.

- To nie mój problem. Moja koleżanka...

- Masz jakieś koleżanki?

- No, z tego naszego kółka.

- Jedna z tych grubasek?

Boże, jak to degradowało je wszystkie.

- Łzy jej kapią co chwila. Aż na policzku zrobiło jej się...

- Prawdopodobnie cierpi na niedrożność kanalika łzowego i gdyby była świadoma na tyle,

żeby iść do lekarza, już dawno by jej zrobili dacryocystorhynostomię. Łzy odpływają z oczu

do nosa przez kanaliki łzo we i woreczki łzowe. Przy zapaleniu woreczka łzowego dochodzi

do zarastania kanalików, łzy nie mogą odpływać, więc kapią z oka. W takim przypadku

chirurg okulista przecina woreczek łzowy, zeszywa jego ściankę z błoną śluzową nosa,

wiercąc otwór w kości łzowej, na której leży woreczek.

- To bardzo boli?

- Operacje na ogół się znieczula - popisał się sarkazmem.

- Jest blizna?

- Nie jestem okulistą ani, tym bardziej, chirurgiem plastycznym. Pewnie jakaś tam jest.

Dlaczego ona nie idzie do okulisty?

- A mógłbyś jakiegoś polecić?

- Nie sądzę.

Następnego dnia przysunęła sobie drabinkę do regału z literaturą medyczną. Nigdy tu nie

zaglądała, ale nie mogła powiedzieć Teresie, że jej mężowi szybko skończyła się ochota do

rozmowy. Jest. Okulistyka. Jak to się

nazywało? Dakrio... Znalazła. Ani słowa o bliźnie. Autorem był Jerzy Żmigrodzki, profesor w

łódzkiej klinice. W informacji dostała numer do szpitala.

- Kto mówi? - spytała sekretarka.

- Janina Rydel - sekretarka sapała nieżyczliwie. - Żona profesora Pawła Rydla.

Sekretarka rozpłynęła się.

- Już proszę, niech pani chwilę zaczeka. A potem:

- Czego sobie życzy żona kolegi?

Wyjaśnił jej, co chciała, prostym i przystępnym językiem, polecił jej kolegę - chirurga w

Warszawie, kazał pozdrowić męża.

Sama się zdziwiła, jaka jest skuteczna. Teresa na kolejnym spotkaniu była nieobecna, a na

następnym już po prostu nie łzawiła. Janina została medyczną gwiazdą kółka. Kłopoty

ciążowe córki Bożeny. Trzymiesięczny wnuczek Asi nie wypróżnia się od sześciu dni. Jak

pielęgnować odleżyny teściowej (przeczytała w fachowym piśmie Pawła o nowym materacu

przeciwodleżynowym). Żylaki Iwony. Po pierwsze informacje sięgała do Oksfordzkiego

Słowniku Medycyny, pogłębiała w książkach z regału męża, dzwoniła do profesorów, a na

koniec pytała Pawła, kiedy siedział podniecony, obejrzawszy siebie w telewizji.

Janina

Rezerwując pokój na tych wczasach, wyraźnie zaznaczyła, że jako współlokatorkę chce

kobietę w okolicach czterdziestki. Nie była pewna, czy umiałaby zgodnie mieszkać z

dwudziestolatką.

Ale mimo zbieżnego chyba wieku (chyba, bo wiek Baśki był bardzo trudny do określenia), od

przyjazdu zamieniły zaledwie parę słów. Barbara chowała się za książ-

kami, dokonywała tajemniczych czynności w ła-

zience, po których pachniało chemią kosmetyczną na cały pokój. Albo wychodziła i tyle ją

widzieli.

Nie mogłyby sobie razem posiedzieć, a niech te młode ganiają? I pogadać, tak od serca? Od

razu by się w tym zimnym pokoju milej zrobiło.

Nie wiedziała, dlaczego chce komuś opowiedzieć o Pawle, poszukać wybaczenia.

Nie lepiej byłoby iść do spowiedzi?

Najgorzej, że nie tęskniła za nim, życie bez niego było o wiele prostsze. Nawet jeśli chwilami

brakowało jej tej adrenaliny, która powstawała po zetknięciu Pawła z kaloriami i blaszaną

miską.

Łatwiej było sobie wszystko poukładać bez niego. Nawet chyba jadła mniej, gdy go nie było,

jeśli można to nazwać zaletą nowego życia. Ale bywały dni, że nie odzywała się w ogóle, bo

nie miała z kim gadać. Nie, oczywiście nie wtedy, gdy kręciła programy, ale wtedy, gdy w

telewizji była przerwa w produkcji.

I gdy akurat nie było kółka.

I gdy akurat nie zadzwonił jakiś dziennikarz z prośbą o wywiad.

Nie zgadzała się na wywiady, o czym by im opowiadała? O ślubnych spodniach czy blaszanej

misce? Swoich zdjęć w gazetach też nie chciała oglądać, wystarczało jej to, co w lustrze.

Uciekła tutaj. Nie przed telefonami od dziennikarzy, tylko przed samą sobą.

Trawiło ją poczucie winy. Nie wiedziała, czy potrafiłaby komuś o tym powiedzieć. Nawet,

gdyby ktoś spytał.

Ale nikt nie pytał.

Zagłuszała myśli tymi cholernymi serialami, ale tam też w kółko to samo: zdrada, romans,

trójkąt, wina, wyrzuty sumienia.

I żadnych sposobów rozwiązania.

19

Baśka

Leżała na łóżku i marzyła o kurczaku z majonezem. Janina oglądała M jak Miłość, ciamkając

do upadłego. Sądząc po woniach - guma truskawkowa.

Zęby Baśki marzyły, żeby się w czymś zanurzyć, więc wyciągnęła bezcukrową gumę do

żucia i zatopiła je w niej. Żuła jeden listek po drugim, wypluwając je w chusteczkę, gdy

traciły smak, jednak nic jej to na pożądanie kurczaka nie pomogło.

Poszła do łazienki, żeby się zmotywować, oglądając swój paskudny brzuch w całej jego

okazałości. Wzięła w dwa palce skórę i patrzyła, jak nierówno układa się tłuszcz pod skórą.

Pstryknęła w ten brzuch, żeby zobaczyć, jak nieapetycznie jej się trzęsie. Tak, to powinno ją

odstręczyć od kurczaka, a zwłaszcza od majonezu.

Odkręciła prysznic, odkręciła słoiczki i dalejże pi-Lingować, masować jak szalona ostrą

rękawicą potem szczotką Z wypustkami, szczotką ręcznikiem, kremem, do piersi i brzucha -

ujędrniający, do ud i tyłka - odchudzający, do łydek i ramion-nawilżający.

Jej obolałe mięśnie coraz głośniej wołały: „Spać!".

Brzuch chciał jeść.

Telewizor buczał.

Janina spała. W ubraniu.

Wstrzymując oddech, Baśka nakryła ją kocem. Bała się wyłączać telewizor, jej mąż zawsze

się wtedy budził.

Więc tylko ściszyła i wczołgała się pod swoją zimną ciężką kołdrę.

Kurczak wędrował gdzieś po marginesach jej świadomości, panoszył się i pachniał. Nie

wypędzała go, niech wypełni wszystkie jej sny, jak najszczelniej, byle nie obudziła się Janina.

Baśka

Powoli wchodziła w sen, ostrożnie, krok za krokiem; pojawiało się poranne światło, zapach

zgnilizny przebijający nieśmiało spod perfum, gwar, krzyki przewodników, muzyka z

kawiarni. Volare? Dopiero kiedy już trudno było się wycofać, poznała: Wenecja, plac

Świętego Marka, wiosna. Porę roku poznawała po świetle, w Wenecji było tak mało zieleni,

że trudno to wnioskować po pączkach na drzewach. Aaaa, ONA lubiła sny o Włoszech.

Baśka stała plecami do Świętego Marka, udając, że jej nie ma. Że chudnie, roztapia się w

szarości, znika w rozedrganym powietrzu. Że spływa w dół, w kałużę, odbija się w niej

słońce, paruje, znika. Uciekałaby, ale jeszcze nie wiedziała, w którą stronę i przed czym, bo

JEJ nie było.

Ale nie pozwalała sobie jeszcze na ulgę, czujna jak powstańcza łączniczka na linii snajpera.

Słusznie, bo nagle poczuła JEJ wzrok. Na plecach, na lewym ramieniu. Baśka nie obejrzała

się. Nie musiała patrzeć. Bała się, co oznaczało, że upiór przyszedł.

Wymknęła się jedną z wąskich uliczek, wbiegła w jeszcze węższą uf!, oparła zgrzane czoło o

chłodną ścianę i... usłyszała spokojny stukot obcasów, szpilek chyba, metaliczny, coraz bliżej

i bliżej. ONA szła za nią.

Baśka nie czekała, aż dźwięk przewierci jej duszę, oderwała czoło od ściany, teraz czuła, że

mur jest lekko wilgotny, jak wszystko w Wenecji, i nie obracając się, nie patrząc w stronę

upiora, ruszyła w panice. Znowu zaplątała się w wąskie uliczki, coraz węższe, mimo że

chciała wrócić na plac, żeby nie być sam na sam z upiorem, ale zabłądziła. Coraz bardziej

gorączkowa, rozpaczliwa, biegła coraz szybciej, ale spokojny stukot obcasów za jej plecami

wcale nie przyspieszał. Szpilki ciągle wybijały

21

to samo, nieuchronne, równomierne tempo, w stałej odległości za jej plecami.

Ile to mogło być metrów? Tyle samo, co w poprzednich snach, zawsze tyle samo. Z pięć

może.

Co można prześladowanemu zrobić z odległości pięciu metrów? Uderzyć? - nie. Ani dotknąć

- tego się Baśka bała najbardziej. Dotyku JEJ ręki. Strzelić w plecy można, z palnej broni; i

bez przerwy, bez ustanku wpatrywać się w tył głowy Baśki, aż swędział.

Nagle - cisza. Stanęła? Baśka bała się odwrócić, żeby sprawdzić, czy ONA nadal tam jest.

Wolała iść, szybko, dalej. Już nie czuła jej za plecami. Już jej nie było.

Baśka pobiegła, ale to był już inny bieg niż przed chwilą - wyzwolony, lekki.

Upiór nie pokazywał się co wieczór. Pojawiał się raz na jakiś czas, czasem seriami, czasem

wybranej nocy. I znowu parę tygodni spokoju. Od czego to zależało? Ani od księżyca, ani od

halnego, ani od cyklu miesiączkowego. Na początku Baśka zapisywała częstotliwość snów z

NIĄ i miejsca, gdzie się działy. Badała zależności: może zjadła coś ciężkiego? Jakiś zły film?

Jakaś głupia książka? Za mało gimnastyki? Za dużo wysiłku? Kłótnia z matką? Wyrywanie

brwi? Widziała trzech mężczyzn w szarych płaszczach? Jadła pieczone jabłko? Poszła głodna

spać?

Nie, nie znajdowała prawidłowości. Wyglądało na to, że ONA przychodzi, kiedy chce. A

potem nie odwiedzała jej miesiącami i wtedy Baśka myślała, że zyskała taką równowagę, że i

własny demon ją opuścił. Jej upiór.

Janina

Budzik zaczął pikać, więc przeciągnęła się w ciepłym łóżku, w wygniecionym gnieździe,

zrzuciła z rozgrzanych stóp skarpetki. W miarę jak stopy stawały się

chłodne, rozbudzała się coraz bardziej. Wreszcie wstała. Tu, na wczasach odchudzających,

miała tak obolałe mięśnie, że robiła to sposobem: przewracała się na brzuch, i dopiero - tyłek

do góry - dźwigała się z łóżka. Mięśnie pupy, też obolałe, mniej jakoś były wrażliwe na ból

niż mięśnie brzucha. Osierocała swoje gniazdo, hotelowe prześcieradła, wygładzone przez

sprzątaczkę w zielonym nylonowym fartuchu. W nocy mięła je i zwijała w kłąb, miętosiła

poduszkę, zwijała w kokon kołdrę. Teraz z żalem porzucała tapczan - oswojony, miękki,

bezpieczny. Trzeba będzie sprostać wczasowym zadaniom dnia i odchudzaniu, po to przecież

przyjechała nad morze. Dziś znowu nie czekało jej nic miłego - tylko głód i morderczy

wysiłek, zadawany obolałym mięśniom.

Baśka

Prysznic lśniącą wodą pokrywał wygolone ciało. Po kąpieli obejrzała się w łazienkowym

lustrze, cal po calu analizując stan zniszczeń, którym podległa przez dobę.

Jej babcia kąpała się zawsze przy zgaszonym świetle, przy zgaszonym wycierała i ubierała,

przy zgaszonym siusiała. Z łazienki wychodziła w pełnym rynsztunku.

Baśka nigdy nie widziała jej ciała powyżej łokcia, stopy czy poniżej siwych włosów, spiętych

na karku w spiralny warkocz. Suknia w kwiaty z kontrafałdą sprytnie zakrywała to, czego nikt

nie powinien oglądać. Nawet Jezus, miała nadzieję babcia. Zwłaszcza Jezus. On miałby

patrzeć na jej posiwiałe łono? Chyba posiwiałe, przecież go nigdy nie widziała, raz tylko

znalazła na desce klozetowej siwy, skręcony, twardy włos.

Włosy łonowe Baśki ograniczały swoją obecność do cienkiego sznureczka, ozdabiającego

samo wejście do pochwy. Po co zadawała sobie trud, żeby usunąć wszystko, co ponadto? Nikt

tego wszak nie oglądał,

21

poza Baśką, nawet Jezus. Była tego pewna, bo czy go interesowały ziemskie łona?

Baśka

Baśka wlokła się udawanym marszobiegiem z tyłu kolumny, policzki jej pękały od nadmiaru

krwi. Trenerka podbiegała do niej co jakiś czas.

- Dobrze się pani czuje? Wszystkie panią podziwiamy, proszę tak trzymać.

Baśka bała się spytać, za co ją podziwiają. Czy to aż tak widać, że nie nadąża? Czy te

wszystkie młódki ją obmawiajątam z przodu? Baśce łzy napływały do oczu, podbiegała. Cała

była nadążaniem.

Zniechęcona po południu nigdzie już nie poszła, tylko padła w gabinecie kosmetycznym i

zaordynowała sobie zabieg guam. Obnażyła się bezwstydnie przed kosmetyczką która od

kostek u nóg do szyi wysmarowała ją szlamem śmierdzącym rybą. Baśka zamknęła oczy,

żeby nie patrzeć na obrzydzenie, z którym młoda kosmetyczka dotykała jej obwisłej ostatnio

skóry. Baśka czuła do swojego ciała takie samo obrzydzenie. Kosmetyczka owinęła Baśkę w

folię - jak kurczaka po upieczeniu, jak kanapkę z majonezem, jak ciastko czekoladowe -

przykryła ją kocem elektrycznym i kazała się relaksować.

Szlam ją palił, ciało szczypało niemiłosiernie, ale to dobrze. Czuć, że wypala znaki czasu.

Baśka powstrzymywała wymioty, smród zdechłej ryby nie dawał jej się relaksować. To

prymat ducha nad ciałem, tłumaczyła sobie Baśka. Szczypie - znaczy działa, śmierdzi -

znaczy skuteczne, bo skoro miliony kobiet znoszą ten smród, to znaczy, że ma dużo sensu.

Uroda rodzi się w morzu, wśród ryb, jak Afrodyta z morskiej piany, pulchna, cel-lulityczna

Afrodyta.

Ale Baśka wiedziała, że te sześćdziesiąt minut to nie koniec jej mąk. Bo efekty miały się

pojawić dopiero po dziesięciu zabiegach, dziesięciu godzinach w odorze zdechłej ryby,

dziesięciu godzinach szlamowatego czyśćca, by osiągnąć niebo. Niebo zaś to gładka skóra,

bez kalafiora.

Baśka

O jak dobrze, że kazali im tu wcześnie wstawać.

Odkąd odszedł Michał, rankami nie wiedziała, co ze sobą zrobić. Leżała w łóżku

zdezorientowana, wytrącona ze zwykłej trasy: budzenie - przyrządzanie dietetycznego

śniadania - prasowanie koszuli i bluzki - układanie włosów - siadanie na miejscu pasażera w

samochodzie.

Dopiero po jakimś czasie wpadła na pomysł, że można wyjść do sklepu. Z pilnością jakiej

nigdy przedtem nie przejawiała, ubierała się starannie, malowała. Bywało, że nawet i włosy

umyła, zanim poszła rano po ciepłe francuskie rogaliki, świeże masło w osełce, pomarańcze

na sok, gazetę, chcąc rytuałem zabić nicość. Nigdy przedtem nie jadała rogalików, wiedząc,

że ich wartość kaloryczna znacznie przewyższa wartość smakową. A teraz każdy okruszek

francuskiego ciasta na talerzu ścigała poślinionym palcem, przedłużając śniadanie, żeby jak

najpóźniej stanąć w obliczu pustki reszty dnia.

Godziny bez drogowskazów, bała się ich. Celebrowała więc słanie łóżka, odkurzanie,

wrzucanie do pralki, wieszanie, gotowanie zdrowego i smacznego obiadu dla jednej osoby. I

cóż z tego, że dla jednej, jestem tego warta.

Bała się chwili, kiedy już wszystko wykrząta, siądzie na fotelu i spojrzy w przepaść z

napisem: co tu teraz z sobą zrobić?

25

Pisała plany dnia wieczorem, żeby rano mieć kompas i się nie zgubić.

Plany zresztą pisała od zawsze, teraz tylko zmieniły

treść.

Poprzednio wyznaczała sobie menu na następny dzień: śniadanie sto pięćdziesiąt kalorii,

obiad trzysta

- sałatka, kolacja dwieście - stek i warzywa na parze. Co drugi dzień - łyżka oliwy extra

vergine. Codziennie

- głód. Przyzwyczaiła się do niego, przywiązali się do siebie. „Figura dwudziestolatki",

mówiły koleżanki.

Krótkie spódnice, obcisłe sweterki. Niech patrzą do czego można dojść, gdy się chce i pracuje

nad sobą.

Coporanne ważenie na wadze elektronicznej, przepisowo - po kupie.

Zakupy z listą w ręku, żeby nie zgrzeszyć.

Napięty plan dnia, żeby zdążyć na codzienny aerobik: pilates, fat burning.

W centrum przystawała przed restauracjami, czytała menu, wyobrażała sobie, jak może

smakować spaghetti w oliwie truflowej z nutą słodkiej papryczki albo panna kota z musem

malinowym z kratką gorzkiej czekolady.

Jeśli tam wchodziła, to na wodę z cytryną.

Dwa kilo mniej.

Radość.

Trzy kilo mniej. Euforia.

Nowa spódnica, o numer mniejsza.

Zawistne spojrzenia fałdzistych koleżanek z pracy. To weźcie się za siebie, foki nieruchawe, a

żarłoczne.

Wywiady z kelnerami: a na czym to państwo przyrządzacie.

Zirytowane spojrzenie w sufit, baba upierdliwa w podtekście

Brak napiwku zatem.

Panika przed wyjazdem na wakacje: co ja tam będę jadła?!?

- Z nami chyba już koniec. Zaskoczył ją tymi słowami.

Jak to: „koniec"? Przecież jestem taka chuda? Ładna? Zadbana?

Janina

Stała przed łazienkowym lustrem i rozrzutnie nakładała błękitny cień na powieki. Na przekór

Pawłowi. A masz.

A teraz tusz. Rzęsy się pozlepiały. Wyciągnęła igłę z kosmetyczki i dalejże je rozdzielać.

Baśka kręciła się niespokojnie pod drzwiami łazienki. Zaraz, chwilkę, dziewczyno, nie jesteś

sama na świecie.

Spojrzała na siebie. Dwa błękitne oczodoły w morzu pąsów. Dlaczego od rana jest taka

czerwona?

Baśka nie wytrzymała, zapukała w drzwi. Nareszcie jakaś interakcja. Ustąpić czy czekać, aż

coś powie? Baśka wiecznie milcząca?

Oj, bo się dziewczyna zsiusia.

Wyszła. Baśka obejrzała ją jak pająka pod mikroskopem.

Janina zamachała rzęsami.

- W sam raz na marszobieg, no nie?

Baśka posłała jej cień krzywego uśmiechu i znikła za białymi drzwiami.

Janina

- Tylko nie maluj się mocno. Najlepiej w ogóle - zarządzał zawsze Paweł. - Makijaż cię

postarza.

Wcale się nie czuła dobrze na tych przyjęciach. Ale na bożonarodzeniowe tradycyjnie

chodziło się z żoną.

27

Wszystkie żony jego kolegów młodsze były od niej dwukrotnie, drugi garnitur małżonek -

wkładany po czterdziestce, tylko ona z pierwszego garnituru - jak jego ślubne spodnie.

Stanęła przy półmisku z kanapkami i zaczęła dobierać po dwie z każdego rodzaju, a tych z

musem z cielęciny nawet trzy, i usiadła pod ścianą.

- Porozmawiaj z kimś, nie zachowuj się jak kuchta - przegalopował na drugi koniec sali, do

grupy eleganckich mężczyzn i szczupłych kobiet.

Tartinki były robione wczoraj, w najlepszym razie dziś rano, bo chleb już całkiem rozmiękł.

Odstawiła talerz na stolik z kompozycją kwiatową. Wstała. Przeszła do przedpokoju.

Chciałaby zniknąć na zawsze. Albo stać się kim innym. Spojrzała przez szklane drzwi. Nawet

nie zauważył, stał przy jakiejś brunecie z dużym nosem i chudymi nogami. Tak by chciała

urodzić się niedźwiedziem i spać teraz snem zimowym, a nie wbijać się w to ciasne palto.

Śnieg padał cichutko i uspokajająco, pokrywał wszel-ki brud. Marzyła o małej, pustej, ciepłej

kawiarence z wLizetkami i kelnerką równie grubą jak ona sama, ale nie znała tej okolicy.

Zresztą nie ma takich knajpek, we wszystkich siedzą młodzi ludzie, którzy komentują każdy

cudzy kęs, bo gruby nie powinien się obżerać.

Na środku jezdni tłoczyła się grupka ludzi, stał samochód.

- Czy jest tu lekarz? - krzyczeli.

Przebiła się przez tłum. Na asfalcie leżał strasznie blady młody człowiek z zamkniętymi

oczami. Nieprzytomny.

- Czy już ktoś dzwonił po pogotowie? - spytała. Grupka rozstąpiła się, ukazując kierowcę.

- Kiedy pan dzwonił?

- Nie dzwoniłem, pani doktór, ja też jestem w szoku.

- To marsz, durniu, do budki!

- Jakiej budki, ja mam komórkę - obruszył się kierowca.

Już klękała przy nieprzytomnym.

- Dzwoń, idioto, bo bekniesz za zabójstwo.

- Nie żyje - zafalował tłum.

- I włącz pan światła. Podniosła powiekę chłopaka, źrenica zwęziła się.

- Pan pomoże mi go ułożyć - dźgnęła palcem w najbliższego mężczyznę. - A pan z komórką

niech przyniesie z tego wozu koc albo co tam ma ciepłego.

Przewrócili chłopaka na prawy bok, podkładając derkę. Serce biło. Prawa dolna noga zgięta.

Pozycję pamiętała, cały wic tkwił w tym, żeby nieprzytomny leżał bezpiecznie i się nie

udusił. Chyba było jeszcze coś z językiem, jeśli dobrze pamiętała. Więc otworzyła

chłopakowi usta i wyjęła język. Miękko, mokro.

I chyba już nic nie mogła zrobić, tylko czekać. Powinna mu jeszcze sprawdzić tętno, ale nie

znalazła tego miejsca na nadgarstku, gdzie sieje mierzy.

Policja przyjechała jednocześnie z karetką.

- Tu jest pani doktor, o tu.

Tłum rozstąpił się ochoczo i nagle znalazła się sama obok leżącego chłopaka.

Nie, nic z tego. Podniosła się szybko i zanurkowała w tłum, przepychała się pospiesznie,

ludzie myśleli, że do wozu policyjnego, ale znikła gdzieś w padającym śniegu. Usiadła na

przystanku i patrzyła, jak ładują chłopaka do karetki, jak włączają sygnał, jak rozchodzą się

gapie, jak biały śnieg zmienia się w rozdeptaną breję.

Kiedy tylko wróciła do domu, przyłapał ją niecierpliwy dzwonek telefonu. Paweł. Gdy

usłyszał jej głos, powiedział tylko:

28

29

- No wiesz! - i rzucił słuchawkę.

Rano słyszała, że wstał, ale nie powiedział jej dzień dobry, uznała więc, że jeszcze poleży,

żeby nie patrzeć na jego kamienną twarz. Ktoś z tytułem profesora chyba potrafi sobie sam

zrobić kawę. Wstała dopiero, kiedy wyszedł. Po południu miała iść na imieniny dziewczyny z

kółka grubasów. Wyszła więc połazić po sklepach, bez pomysłu na prezent, zupełnie nie

miała pojęcia, co może spodobać się trzydziestolatce. W hinduskim sklepie wypatrzyła

doniczkę w kaczki, wyglądały, jakby uciekły z etruskich malowideł, było o tym wczoraj w

telewizji. Powinna się podobać, coś pomiędzy tradycją a dowcipem. Janina była zadowolona.

Nie chciało jej się wracać do domu, poszła więc do fryzjera. Kazali jej czekać. Zadzwoniła

więc, nagrała się na automatyczną sekretarkę: dokąd idzie, kiedy wróci i że obiad w lodówce

do odgrzania, a Paweł może sobie sam nastawić ryż.

W nowej fryzurze nie wyglądała ani lepiej, ani go-rzej. Nawet nie bardzo inaczej. Ale miło

było, że przez godzinę ktoś zajmował się tylko nią nawet jeśli fryzjerka trochę szarpała.

Na imieninach było białe wino, filety z kurczaka i sałata, a na deser ciastka z mąki razowej i

likier ama-retto, migdałowy. Grubaski umieją gotować. Piła dużo, specjalnie, po trzecim

kieliszku zakręciło jej się w głowie i zrobiło bardzo przyjemnie. Opowiedziała o wczorajszym

wypadku, przejęły się, naprawdę, że tak sobie dobrze poradziła. A potem pokazywały zdjęcia

mężów. Tylko Janina nie nosiła fotografii Pawła przy sobie.

- Ale wiecie co? Chcecie zobaczyć mojego męża? Włączcie telewizor.

- Taa, i nazywa się Robbie Williams.

- Nie, naprawdę, jest teraz w TVN-ie.

30

Paweł czarował z ekranu. Wyglądał jeszcze piękniej niż w rzeczywistości - ta opalenizna przy

białej koszuli (nie powiedział jej nic, ale domyślała się, że chodzi do solarium) i wspaniałe

zęby, bo chętnie je pokazywał, emitując uśmiech co trzydzieści sekund, z zegarkiem w ręku.

- To twój chłop? Ile jest młodszy od ciebie? - spytała Iwona.

- Starszy. O dwa lata - wyjaśniła Janina.

- O, przepraszam - speszyła się Iwona. - My, grube, zawsze wyglądamy na najstarsze w

piaskownicy.

Kiedy Janina widziała go takiego miłego w telewizji, mogłaby się w nim znowu zakochać.

Obiektywnie patrząc, a dzielący ich ekran dodawał obiektywizmu, Paweł był uroczy, świetnie

ubrany i w żadnym wypadku nie wyglądał na pięćdziesiąt cztery lata.

- Ładny ten twój stary, ale co on właściwie mówi? Nie rozumiem - to Joanna.

- Jak to nie rozumiesz? - obruszyła się Janina. - On jest świetny i bardzo go cenią.

- No tak, oczywiście, na pewno i świetnie wypada na wizji - wycofała się Joanna.

Janina, trochę jeszcze oburzona na tę krytykę, słuchała, jak jej mąż przemawia z ekranu.

Mówił okrągłymi, potoczystymi zdaniami, wyskakiwały mu z ust jak perełki, toczyły się i

znikały gdzieś pod szafą trudno było coś spamiętać. Ona też nic z tego nie pojmowała.

Łyknęła amaretto.

- Wiesz co, ja też rzadko go rozumiem - wyznała odważnie Joannie. - Mam nadzieję, że on

sam rozumie - zachichotała.

-Ale w domu chyba mówi do ciebie inaczej niż w telewizji - powiedziała Joanna.

- Taa. Mówi. „Czy to u nas się coś przypaliło?".

31

Znowu wszystkie zachichotały.

Do domu Janina wróciła taksówką, roześmiana.

- Cześć, Paweł.

- Piłaś.

Parsknęła śmiechem i poszła do kuchni. Zaczęła sobie odgrzewać obiad. Nie ugotował ryżu.

Stanął nad nią.

- Zrób sobie gorzkiej herbaty i się prześpij. Zachowujesz się co najmniej głupio. Nie obżeraj

się tak na noc, spójrz na siebie.

- Po co? Nic się nie zmieniło od ostatniego razu -raźno nałożyła sobie na blaszaną miskę. -

Pyszna zupka, mniam, mniam. Smakowała ci?

- Może jeszcze dolejesz sobie śmietany? - ironizował.

- A wiesz, że zapomniałam. Doleję.

- Idź spać, strasznie się kompromitujesz.

Ale nie w telewizji, Pawełku. Strasznie dziś nudziłeś, wiesz?

Zmartwiał, wyszedł, zamknął drzwi, poszedł spać do swojego pokoju.

Planował ciche dni po jej imieninowych wybrykach, ale nie zwracała zupełnie na niego

uwagi. Jadła przy nim ile wlezie, bo nie miała już ochoty na samotne cukiernie, ukradkowe

sezamki. Kiedy nic nie mówił, podśpiewywała. Kiedy wracał z pracy jak chmura gradowa,

pytała jak Maria Celeste:

- Dzień dobry, kochanie. Jak minął dzień?

Po czym dodawała: - Pewnie cię zęby bolą. Nie będę cię męczyć pytaniami, tak strasznie

wyglądasz.

Szczególnie to ostatnie zdanie go bolało, widziała to.

- Gdzie jest twoja ślubna sukienka? - chciał się odgryźć.

- Oddałam. W PCK, dla biednych.

- Oszalałaś? Przecież to była pamiątka.

- Nie lubiłam jej. Chciałam też oddać twoje ślubne spodnie. I tak już ich nie nosisz, ale

pomyślałam, że najpierw cię spytam.

-Ani mi się waż rozporządzać moimi rzeczami.

- Robię to od trzydziestu lat, marnie byś wyglądał, gdybym nimi nie rozporządzała.

- Kobieto, co za diabeł w ciebie wstąpił?! Nie poznaję cię.

- Może schudłam? - zachichotała.

- Jeśli będziesz się tak obżerać, nigdy nie schudniesz.

- Nie zależy mi.

- Wstyd się z tobą gdzieś pokazać.

- Ja też się trochę wstydzę. Wszystkie moje koleżanki mówią że strasznie nudzisz.

Spojrzał na nią zaskoczony.

- W telewizji - wyjaśniła.

- Jak ktoś nic nie rozumie, to się nudzi. - Ale widziała, że trafiła go w czuły punkt.

Do środy wieczorem odzywał się mało, patrzył tylko zaskoczony, jaki diabeł z niej wyszedł.

Znowu próbował swoich sztuczek, na przykład przy obiedzie mówił:

- Za dużo węglowodanów i tłuszczu, za mało białka. Przecież dałem ci tę broszurkę, żebyś

wiedziała, w czym jest białko. Chcesz, żebym zawału dostał?

Mówił? Właściwie nie mówił, mamlał z pełnymi ustami. Nagle zaczęło ją to drażnić.

Pomyślała, że patrzy na jedzenie półprzeżute w jego ustach już od trzydziestu lat, od dnia

ślubu.

„Nie mówi się z pełnymi ustami", chciała powiedzieć, ale zmilczała.

Przeszła do zlewu, żeby pozmywać po zupie.

- Że też ty nigdy nie usiądziesz, krzątasz się i krzątasz, aż się człowiek denerwuje. Za bardzo

się stresujesz.

32

Stres to prosta droga do zawału. A przecież estrogeny już cię przed nim nie chronią. Gołym

okiem widać, że jesteś po menopauzie.

„A co, mam siedzieć z tobą i patrzeć jak mamlasz?", pomyślała, ale nie powiedziała. Puściła

uwagę mimo uszu. Niech gada. Wcale nie jest taki świetny. Wiele

osób to widzi.

- Zrobiłaś dwanaście niepotrzebnych ruchów - dodał jeszcze, obserwując ją ze swego fotela,

siorbiąc kawę.

- A ty dwanaście niepotrzebnych dźwięków - wymamrotała pod nosem.

- Słucham? - spytał zaskoczony, ale nie powtórzyła. Na twarzy miała wymalowany bunt.

Zauważył i zmilczał.

Baśka

Na odchudzającą kolację podali im dietetyczną sałatkę z pomidora (o tej porze roku miał

smak polimerów) i tuńczyka (za życia wchłonął całe świństwo oceanu). Kucharz o soli i

pieprzu ostatnio słyszał w swojej prowincjonalnej szkole gastronomicznej, a o oliwie i ziołach

nie słyszał nigdy.

Ona to zdechnie z niesmaku.

Janina, półleżąc w kajaku swego łóżka, oglądała kolejny serial. Bohaterowie grzmieli na cały

pokój, nie było gdzie się schować przed ich problemami. Na hotelowym korytarzu zresztą też

grzmieli, wszyscy przecież oglądali to samo. Poza nią

Janina wzdychała i wierciła się, aż łoże skrzypiało. Nie, Baśka tu nie wytrzyma. Musi wyjść.

Jedna z niewielu otwartych knajp - w tym zabitym dechami o tej porze roku miasteczku -

miała menu długie jak Pan Tadeusz, co świadczyło o tym, że trzymają

wszystko gotowe od wieków w zamrażarce i że hojnie szafują mikrofalówką. Filet z ryby,

kotlet pożarski, de volaille... Wszystko zakazane, jeśli się ktoś odchudza, bo panierka na

mięsie chłonie tłuszcz jak gąbka. Jednak wbrew rozsądkowi żądza Baśki wzrastała, chciała

posiąść delikatne ciało morszczuka, przesiąknięte lekkim smakiem morza, i swojskiego

kurczaka z roztopionym masłem w pustym brzuchu, wsiąkającym w jędrne mięśnie. I kawałki

panierki na talerzu, które można łowić widelcem i wgniatać w kartofle...

Usiadła w zadymionej knajpce. Dwa plusy tego miejsca: nie ma tu wieloryba Janiny, nie

słychać rodziny Mo-stowiaków. Koniec listy zalet. Zamówi herbatę i pomarzy o smażonej

kurze.

Gdy podeszła kelnerka, Baśka - sama nie wierząc, że to robi - zamówiła de volaille'a.

Wjechał na stół, nim zdążyła się rozmyślić, zarumieniony jak mała dziewczynka.

Pachniał obłędnie niezdrowo, tłuszczem, mięsem, panierką.

Za oknem przeszły, zaśmiewając się, jakieś młódki. Z niej się śmiały? Nie umiała poznać, czy

to dziewczyny z odchudzających wczasów, czy kompletnie ktoś inny.

Nacięła skórkę, która ugięła się pod nożem jak guma. Spod spodu prześwitywało różowe,

niedosma-żone mięso.

Odesłała de volaille'a do kuchni, że surowy, skąd go dostała po pięciu minutach nadal

surowego, tylko tym razem różowość ukrywała się głębiej.

Mikrofalówka nie umiała sobie poradzić ze zbuntowanym kurakiem.

Ona nie umiała poradzić sobie z żądzą napchania żołądka.

Jaki niesmak, nawet zgrzeszyć nie umiała.

35

Była cholernie głodna.

A teraz wróci do pokoju i znowu będzie słuchać kretyńskiego serialu i sapania Janiny, potem

śnić o potworze w szpilkach, żeby rano wstawać niechętnie, znów do marnego jedzenia i

wysiłku ponad siły.

Na co jej takie życie.

Przy szatni spojrzała w lustro. Z tafli wpiły się w nią matowe oczy, wciśnięte w resztę zmiętej

twarzy jak dwie oliwki w miskę konwulsyjnie zwiniętego spaghetti.

Janina

I łup na klamkę pokoju, aż Janina, spokojnie pogryzająca w łóżku sezamki, podskoczyła i

zrzuciła z siebie kołdrę.

To już nie można ciszej otwierać?! Wsunęła nadgryzione ciastka pod poduszkę. O co zakład,

że inaczej Baśka - ściśnięta pupcia - zaraz by się do niej przyczepiła?

Ale może wreszcie by się odezwała?

Ta Baśka chyba nie potrafi z nikim żyć. Prawie pewne, że to rozwódka, że nikt z nią nie

wytrzymał dłużej niż parę dni, że to stara jadowita panna.

Przez żylaste ciało Baśki prześwitywał duch, gniewny jak zaciśnięta pięść. Janina bała się jej.

Poprosić, żeby ją przeniesiono? Do kogo?

Zresztą zrobi się nieprzyjemnie. Przebieduje jakoś dwa tygodnie w tym pokoju.

Życie tutaj było jak pasjans, który nie może się ułożyć - karty są zbyt kiepskie.

Baśka

W łazienkowym koszu na śmieci leżał papierek po sezamkach.

Czy ta Janina zwariowała? Wywala kupę grosza na wczasy odchudzające i już czwartego dnia

wpsztala ciasteczka?

36

Wypadła z łazienki.

- Nie zależy ci, żeby schudnąć? - podniecała się, stojąc nad wielorybim ciałem Janiny,

rozrzutnie zajmującym całość wczasowego tapczanu.

Fałdy grubaski pofalowały jej różowy sweterek w wydmy, poprzedzielane głębokimi

wądołami. I zero woli walki, kapitulacja usiana okruchami sezamek.

A najbardziej zezłościło ją to, że skapitulowały tego samego wieczoru. Nie chciała być w

niczym podobna do Janiny.

Janina

Zgodnie z jej obawami, sezamki doprowadziły Baśkę do szału. Co za głupota, że nie

schowała opakowania po ciasteczkach głębiej w śmieciach. Ale też skąd mogła wiedzieć, że

badawcze spojrzenie Baśki omiata tak dokładnie nie tylko jej obszerne ciało, ale i wnętrze

kosza łazienkowego, otwieranego pedałem?

- Nie. Nie zależy mi, żeby schudnąć - powiedziała Janina zgodnie z prawdą.

- To po co tu przyjechałaś? - nie mogła wyjść z zadziwienia Baśka.

- Dla towarzystwa - odpowiedziała po prostu Janina. I chyba udało jej się wywołać w Baśce

odrobinę poczucia winy, że żadna z niej wymarzona kompanka.

- A po co ci towarzystwo, jak w kółko gapisz się w ten cholerny telewizor!

Pasja w głosie Baśki przeraziła Janinę. No dobrze. Machnęła pilotem. Ciężka cisza.

- Co w takim razie będziemy robić? - spróbowała Janina.

Baśka nie chciała nic robić z Janiną to było widoczne.

- Może porozmawiamy? - zaproponowała Janina.

37

Baśka demonstracyjnie usiadła naprzeciwko niej -w brudnawym wczasowym fotelu o

bordowej tapicerce - założyła nogę na nogę, oparła podbródek na dłoni. Czekała na pytania.

Kiedy utyłaś? Dlaczego krzyczysz w nocy? Po co tyle czasu spędzasz w łazience? Każde z

tych pytań zdawało się tematem tabu.

Janina odważyła się na coś potencjalnie najbezpieczniejszego.

- Jesteś mężatką? Uch! Ale obcesowo. Chwila milczenia. -Nie. A ty?

Otwierajcie szampany, szanowna Barbara weszła w interakcję!

- Też nie. A... masz kogoś? - odważyła się Janina ponownie.

-Hm... A ty?

I tu dla obu sprawa stała się mniej oczywista. Janina

Dziewczyny z kółka grubasów powtarzały, że bez Internetu nie ma życia. Zgodziła się. Tyle

że jej to w ogóle niepotrzebne.

Teresa się jednak uparła. Pokaże jej.

Już po dwóch tygodniach Janina wydawała koszyczkowe zaskórniaki w kafejkach

internetowych, wcielając się na forach internetowych w: bardzobarbarę, kawę_ po_południu,

helęgosposię, mojamałajasię.

Fajne nicki sobie wymyśliła, prawda?

Forów też kilka czytała. Pisała nawet, lubiła doradzać, na kuchni, na galerii potraw. Po paru

tygodniach podglądania odważyła się odezwać również na psychologii. Fajnie, jak czytają to

prawie, jakby słuchali.

38

Bywało, że grała w gry. Saper, pasjans. Ręka chodziła, ściskając mysz, a jej się wtedy

wszystko w głowie układało.

- Przeczytałem wszystkie twoje posty - napisał do niej niejaki Maniana. - Zaczynam dzień od

wpisania kawa_po_południu w wyszukiwarce i czytam, poznając cię. Kim jesteś?

Nie odpowiedziała od razu. Nie chciała bliskich przyjaźni, z facetem tym bardziej.

Bardzo się pilnowała, żeby na forum być nikim. Albo każdym. Pisała w ten sposób, żeby nie

zdradzić wieku ani płci, ani stanu rodzinnego, ani wspomnień.

- Jestem na pewno starsza od ciebie.

- Kocham twoją dojrzałość.

Pierwsze kocham od lat, które dotyczyło właśnie jej. Nosiła je w sobie jak dwustuwatową

żarówkę, nawet dziewczyny z kółka zauważyły, że Janina jaśnieje.

Pisali sobie o wszystkim, co najskrytsze.

Zwierzała się, że płacze nad książkami dla dzieci. Albo że chodzi do parku tylko, gdy nie

czołga się tam na swoich kółeczkach dwunożny pies, inaczej ogarnia ją gniew na Boga. A w

deszczowy dzień stara się w ogóle nie opuszczać domu, ponieważ boi się wdepnąć w

dżdżownicę, która w agonii przyklei jej się do buta i będzie zwisać z podeszwy.

Nie napisał jej, ile ma lat.

Ona nie wspominała mu ani o blaszanej misce, ani o klubie grubasów, ani o ślubnej sukience.

Ani o Pawle.

Delikatnie zamieszczała aluzje, jak wygląda. Napisał, że to dobrze, bo on lubi pulchniejsze

dziewczyny.

Kobiety - poprawiła uczciwie. Poprosił ją o zdjęcie.

39

Nie miała takiego do komputera. A nawet gdyby miała. .. Nie wiedziała, czy chciałaby

wystawić go na próbę.

Wieczory z Pawłem mknęły prawie niezauważone. Myślami była gdzie indziej.

W końcu zgodziła się.

Wbiła się w pas obciskający, makijaż, nową garsonkę. Buty nowe, wysokie, w których łydka

napina się, szczupleje.

Szła, nienawykła do obcasów, stukając nimi jak dragon. Stuk, stuk, stuk. Głupio,

przyzwyczaiła się chodzić bezszelestnie.

Czekała na autobus, podziwiając się w szybie przystanku. Wyprężyła pierś. Czuła się, jakby

miała grać w jakiejś sztuce. Drugi aktor czekał na nią w kawiarni w centrum.

Zanim przyjechał autobus, wróciła do domu, umyła twarz, zdjęła tę zbroję. Jednak nie. Siadła

przy oknie.

Po co niszczyć coś tak delikatnego?

Tchórz! Czego się bała?

Ubrała się w to, co zwykle: sweter, spódnica, cicho-stępy. Tak będzie uczciwiej. I znowu na

przystanek. Tym razem nie przeglądała się w szybie. Lepiej nie.

Kiedy weszła do kawiarni, rozejrzała się. Mieli się rozpoznać od razu, mimo że nie opisywali

swojego wyglądu. Mieli to poczuć. Komunię dusz, przecież o niczym innym nie było mowy.

Rozglądała się badawczo. Gdzie ten Maniana?

Znikąd odzewu.

Nikt też na nią nie reagował. Sami młodzi ludzie. Poza jednym panem w średnim wieku,

który zaszył się w kącie.

Nabrała powietrza, wyprostowała się i podeszła do niego. Podniósł na nią wzrok. Patrzył

chwilę, po czym się uśmiechnął.

To on!

Jak dobrze, że przekroczył czterdziestkę. Że łysieje. Bała się, że będzie miał dwadzieścia lat i

spodnie zwisające na wysokości kolan. A spod tego widać mu będzie slipy w jamniczki.

- Maniana! - spytała pro forma.

Wyraz zagubienia w małych, szarych oczach. Najwyraźniej nie wiedział, o co chodzi.

Odwróciła się i odeszła.

Co za idiotyczna pomyłka.

Do reszty nawet nie zagadywała.

Głupio jej było wyjść, więc siadła pod ścianą.

Kelnerki ani śladu, dopiero po kilkunastu minutach Janina zorientowała się, że zamawia się

przy kontuarze.

Poprosiła o tort i kawę. Krem w torcie przyjemnie koił rozgorączkowane nerwy. Dobrze, że

Maniana się nie stawił. Po co jej to? Lepszy tort tu, Paweł w domu, dziewczyny w kółku.

Facet, który nie był Manianą, patrzył na nią.

Niech patrzy.

Pochłaniała łapczywie swoje ciasto.

Kiedy zjadła, popatrzyła na brązowy ślad kremu na porcelicie talerzyka i przestraszyła się, że

kelnerka sprzątnie naczynia. Oddawanie do mycia tego talerzyka byłoby prawdziwym

marnotrawstwem. Wysunęła więc palec wskazujący, przeciągnęła nim od niechcenia po

talerzyku, zbierając krem, i wsunęła palec do ust, gdzie dyskretnie wylizała go do czysta.

Rozejrzała się, czy nikt nie widział.

O niech to!

Facet, który udawał, że nie jest Manianą, podszedł do niej.

Położył na stole wizytówkę. Inżynier jakiś tam. Stał i patrzył na nią. Otarła usta z kremu. I

ona mu się wreszcie przyjrzała.

40

41

Łysawy, niskawy, grubawy, przeciętnawy. Jej Ma-niana.

Jak we śnie poszła z nim do hotelu.

Zamknął oczy, wtulił się w nią, wąchał, smakował, całował, po czym podniósł powieki i

powiedział: uwielbiam takie duże ciała.

Jak w powieści.

Zrobiła to.

A że we dwoje nie mieścili się na łóżku, legli, ściągnąwszy pościel, na dywanie i tylko jej

było tam miękko.

Baśka

Janina zmyślała, aż się kurzyło. Naprawdę myślała, że Baśka jej w to uwierzy? Kochanek z

Internetu? Akurat. Nie mogło być takiego faceta, który by chciał wziąć tego wieloryba po

dobroci, na trzeźwo. Janina była zaprzeczeniem erotyki, nie kobietą lecz matroną kroczącą

szybko ku totalnej bezpłciowości starych kobiet. Ponton. Stęchła zawalidroga, a nie pokusa.

- Myślałaś, żeby się z nim związać? Z tym Manianą? - spytała Baśka Janinę, żeby się z nią

podrażnić.

- Nie. Przecież to było nierealne. Zbiła Baśkę z tropu tą szczerością.

Janina

Po słodkiej godzinie w hotelu Maniana usnął strudzony. Dopiero teraz mogła mu się przyjrzeć

naprawdę.

Sapał, zwinięty w kłębek, czasem mruczał albo bulgotał, jak przerośnięte, łysawe niemowlę.

Rozczulało ją to i brzydziło jednocześnie.

To, co robili, było przez jakiś czas rozkoszne, teraz wydawało jej się zbyt dosłowne. Jego

nasienie, jego pot, który już wysechł na jej ciele. Nieznane zapachy, dziw-

ne dźwięki, niespotkane przez nią do tej pory zwyczaje, o których wstyd było teraz myśleć.

Przez pewien czas, gdy to robili, czuła narastające uniesienie, że wszystko jedno, co się

dzieje, byleby ta przyjemność rosła i rosła. Otwierała się na niego, dając do zrozumienia, na

co ma ochotę, żadnych oporów, tylko rozkosz.

Ale potem rozkazał: „Bądź ciszej!" i całe jej podniecenie błyskawicznie opadło, nagle

zachciała się wycofać, wiedziała jednak, że on musi skończyć, więc cierpliwie i

wielkodusznie czekała na ten moment. Opadł potem twarzą między jej wielkie piersi.

Chrapnął.

Delikatnie sturlała go na bok.

Miał regularną bezbarwną okrągłą twarz i cienkie, przecierające się włosy. Doświadczenie

mówiło jej, że żywot resztek jego czupryny jest krótki. Była pewna, że on się tym martwi. To,

co zaczesywał za dnia, teraz łagodnie spłynęło na poduszkę. Kilka ciemnych kresek na bieli

płótna.

Wiedziała z maili, że tęskni za stabilizacją normalnością poukładanym światem. Że marzy o

codziennym ciepłym obiedzie na stole, długimi rozmowami w łóżku, spacerami nad morzem.

Tamte słowa poruszały w niej liczne tęsknoty, jego widok nie poruszał w niej nic.

Już tęskniła za widokiem nieprzeczytanych wiadomości od Maniany w swojej skrzynce

mailowej, ale bała się, że po tym, co zrobili, już do siebie nie napiszą. Nigdy.

W każdym razie, po niespodziewanej kulminacji znajomości ona straciła ochotę na tę

korespondencję.

Ciekawe, czy gdyby miała komórkę, Paweł zadzwoniłby do niej z pytaniem, gdzie jest.

Nie miała jednak komórki, a Paweł mógł się o nią niepokoić.

42

Głupio było tak wychodzić bez słowa, Maniana jednak trwał w letargu. W kąciku jego ust,

tym dolnym, zbierała się kapka śliny. Odwróciła wzrok.

Ubrała się cicho, napisała na kartce parę słów, podpisała się, odruchowo, imieniem i

nazwiskiem. Kiedy wyszła na korytarz, drzwi zatrzasnęły się za nią. Szkoda, bo już po chwili

chciała wrócić, żeby zabrać tę kartkę. Albo przynajmniej wymazać nazwisko.

Recepcjonista patrzył na nią dziwnym wzrokiem. Najwidoczniej nie wyglądała na bohaterkę

harlequinów. Poszła do taksówki.

Paweł spał, przystojny nawet przez sen, z pogodną rozluźnioną twarzą jakby się o nianie

martwił ani przez chwilę.

Przez chwilę żałowała, że nie zostawiła na pożegnalnej kartce numeru telefonu dla Maniany.

A potem zaczęła żałować, że w ogóle ją zostawiła.

Długo zmywała z siebie to popołudnie i wieczór. Dużo wody, gąbka, szampon. Miała

nadzieję, że woda wnika również do środka.

Wróciła w namiociastej koszuli nocnej do sypialni, ale nie potrafiła się położyć obok Pawła,

wzięła więc koc i legła na kanapie w salonie. Gapiła się w sufit do czwartej rano, nie umiała

jednak znaleźć klucza do swoich uczuć, do myśli.

Obudziła się o dziewiątej. Pawła już nie było. Może i lepiej.

Nogi same ją zaniosły do kawiarenki internetowej. Nie zadzwonił, nie napisał. Widać - czuli

się podobnie.

Wytrzymała dwa dni, w końcu sama wysłała do niego maila: Dzięki za tamten wieczór.

Odezwij się. I tyle.

Musiała z kimś o tym pogadać, a tylko z nim mogła to zrobić.

Ale nie odpowiedział.

Będzie musiała poradzić sobie sama.

Janina

Prawie już się z tym pogodziła, kiedy nagle zatelefonował. Chciał ją widzieć znowu.

- Skąd masz mój numer? - nie mogła wyjść z szoku, że jednak do niej trafił.

- Książka telefoniczna.

- Dlaczego w takim razie nie odpowiadasz na maile? Zaskoczyło go to.

-Na jakie maile?

- No jak to, jakie, Maniana.

- Właśnie, już dawno chciałem cię spytać, co znaczy to dziwne słowo.

- Maniana znaczy jutro, symbol latynoskiego luzu. Przecież sam mi o tym pisałeś.

- O czym ty mówisz? Kiedy do ciebie pisałem? Dlaczego on się od tego odżegnuje, nie mogła

zrozumieć. Jaki ma w tym cel? Gra jakaś?

Żadna gra, w końcu to do niej dotarło: poderwała w kawiarni zupełnie obcego faceta.

Ona, Janina Rydel, lat pięćdziesiąt dwa i pół, ponad sto kilo żywej i namiętnej wagi.

I zaraz poszła z nim do łóżka.

Odłożyła bez słowa słuchawkę, nie mogąc nadziwić się temu, co zrobiła.

Telefon po chwili odezwał się znowu, jak w jakiejś powieści.

A ona, jak w powieści, tym razem nie odebrała.

45

Janina

- Ktoś do ciebie dzwonił - Paweł miał dziwną minę. - Facet jakiś.

Janina się spłoszyła.

- Jaki? I czego chciał?

Paweł przyglądał się jej nieufnie.

- Mówić z tobą. Był dziwny.

Janina wzruszyła ramionami, czym się ostatecznie pogrążyła. Do wieczora poruszała się w

gęstniejącej sieci spojrzeń Pawła.

Dobrze mi tak, myślała.

Następnego dnia Paweł odważył się:

- Marnie się czuję po tym twoim obiedzie. Pojedź ze mną do telewizji.

Spojrzała na niego podejrzliwie.

- Ale dziś jest czwartek.

- Coś takiego! - ironizował.

- Ale ja mam po południu kółko tych, no...

- No wiesz? Twoje grubasy ważniejsze niż moje zdrowie?

- Ale co ja mam tam robić? Trzymać cię za rękę?

- Jasiu, tyle chyba możesz dla mnie zrobić. Kiedy mówił: „Jasiu", było to dla niej jak

zaklęcie. Chyba rzeczywiście z nim źle, pomyślała i pojechała. Nie przedstawił jej nikomu,

tylko powiedział:

- Ta pani jest ze mną.

Patrzyła nieuważnie, jak go pudrują jaki ten mały - zdawałoby się - na ekranie pokoik jest w

istocie wielką halą z różnymi dekoracjami i nawet byłoby to interesujące, bo pierwszy raz

znalazła się w środku telewizji, gdyby tak naprawdę myślą nie tkwiła cały czas to przy nie-

Ma-nianie, to przy kółku grubasów. Dziś Teresa miała opowiadać o swojej randce z biura

matrymonialnego...

Paweł nigdy jej tu nie zapraszał.

46

Taka wielka zmiana pod wpływem telefonów nie--Maniany.

Co takiego niepokojącego mógł mu powiedzieć miłośnik grubych kobiet?

Janina spuściła wzrok, by obejrzeć sobie skórki przy paznokciach, poszarpane jak zawsze.

I wtedy Pawła trafił szlag.

Ale taki prawdziwy, chwycił się za serce i opadł ciężko na fotel.

Ani przez chwilę nie wierzyła, że ma naprawdę atak. Była pewna, że to popis z racji jej

obecności, żeby już nie broiła, żeby była taka jak przedtem. Jeszcze przez chwilę siedziała na

krzesełku przy kamerzystach i obserwowała, jak Paweł się dusi, trzyma za serce i jęczy.

- Chce ataku, to niech go ma - pomyślała. Wstała i podeszła do Pawła. Kamerzyści zbaranieli.

Jeden gapił się jak wmurowany, drugi dalej kręcił.

- Niech pan zadzwoni na pogotowie - poleciła inspicjentowi.

Skoro Paweł symuluje zawał, niech się potem tłumaczy lekarzom, niech płaci za niesłusznie

wezwaną karetkę. Uśmiechnęła się do kamery, jednocześnie rozluźniając Pawłowi krawat. I

nagle jakby diabeł w nią wstąpił. Co jej zależało, przecież program nie leci na żywo. On się

wygłupia, to i ona może.

- Szanowni państwo. Kiedy wasz małżonek, nagle jęcząc, złapie się za serce i nie będzie mógł

wytrzymać z bólu, prawdopodobnie pomyślicie, że dostał ataku serca. I prawdopodobnie

będziecie mieć rację. Co robić w takim przypadku? Po pierwsze: nie wpadać w panikę.

Nawet, jeśli to zawał. Bo przecież pierwszy zawał po pięćdziesiątce (przepraszam, Pawle, ale

państwo na pewno się domyślają że masz już tyle lat), więc pierwszy zawał po pięćdziesiątce

to raczej sygnał przemęczonego

47

organizmu, że nie jest dobrze. W bardzo nielicznych przypadkach kończy się źle. Bez paniki

więc dzwonimy na pogotowie. W oczekiwaniu na karetkę układamy chorego wygodnie oraz

podajemy mu nitroglicerynę, której ja niestety nie mam, bo mój mąż był do tej pory zdrowy.

Kamerzysta podał jej fiolkę.

- O, dziękuję panu.

Zbliżyła fiolkę do ust Pawła i była pewna, że odmówi wzięcia pastylki, przecież symulował.

Ale Paweł tylko otworzył usta. Położyła mu pastylkę pod język.

- Z tego wniosek, że zawsze warto zapytać, czy ktoś nie ma nitrogliceryny przy sobie -

ciągnęła ze swadą. - Dalej czekamy na karetkę, więc dobrze rozluźnić ubranie chorego,

położyć na serce zimny kompres - zdjęła swoją apaszkę, polała wodą z karafki, położyła

Pawłowi na sercu. - I mówić do niego, żeby nie odszedł w ciemny tunel. Pawle, jadałeś tylko

zdrowe rzeczy, chodziłeś na siłownię (wiedziałam o tym, choć oddawałeś dres do pralni, a nie

przynosiłeś do domu), ale nie wiedzieć czemu dostałeś zawału. Może to stres? Stres też

powoduje zwężenie tętnic... Po co się denerwowałeś byle czym? Po co zagryzałeś zęby i

piąłeś się do góry? A oto i lekarz, sanitariusze, pojadę z nimi do szpitala, więc na razie do

widzenia państwu.

Mając poczucie uczestniczenia w wielkim wygłupie, wsiadła do taksówki i pojechała za

karetką. Chciała powiedzieć lekarzom, że Paweł tylko udaje, że chciał ją przywołać do

porządku, ale liczyła, że sami się zorientują. Nie zorientowali się, przeciwnie, podłączali tlen,

kroplówki, elektrody. Dopiero wtedy do niej dotarło, że już lekarzy chyba by nie nabrał, a

zwłaszcza całej tej piekielnej maszynerii. Więc to nie wygłup.

I nagle się przestraszyła. Siedziała na korytarzu, widziała Pawła przez szybę, dziwnie małego,

szarego

na twarzy, oklejonego rurkami, aż w końcu lekarz kazał jej iść do domu. Poszła, zgięta pod

poczuciem winy za swoje wygłupy w telewizji. Za zdradę. Za coś w rodzaju orgazmu. Za nie-

Manianę. Za bezczelny bunt nad blaszaną miską.

Janina

Baśka już spała, Janina sama nie wiedziała, ile do niej dotarło z jej opowieści. Posapywała

przez sen i przebierała nogami, jakby przed czymś uciekała, a kołdra falowała jak

spadochron.

Szczęściara.

Janina była pewna, że ona dzisiaj nie zaśnie. Janina

Następnego ranka po zawale serca Pawła zadzwonił telefon. Obudziło ją to, nie mogła sobie

darować, że godzina dziewiąta na zegarze, a ona śpi jak zabita, gdy nie wiadomo, co z nim.

Przestraszyła się, że usłyszy jakąś niedobrą wiadomość, dopiero po dłuższej chwili

zrozumiała, że nie dzwonią ze szpitala, tylko z telewizji. Proponowali jej próbne nagranie do

programu popularyzatorskiego o medycynie. Gawędy, anegdoty, demonstracje, goście - co

będzie chciała. Bardzo im się podobał jej wczorajszy występ, miałaby więc dla siebie

dwadzieścia minut co dwa tygodnie, tekst musiałby konsultować lekarz. Może to być jej mąż,

oczywiście.

- On jest chory, w szpitalu, chyba państwo zauważyli. Zauważyli i zdrowia życzą.

- Przykro nam - skwitowali jego „o mało co nie umarł". Odłożyła słuchawkę. Była pewna, że

ktoś sobie z niej

żartuje. Nie ma w telewizji takich idiotów, żeby ją chcieli do programu.

49

Zadzwoniła do szpitala. Z Pawłem było lepiej, badania miał niezłe. Pojechała, ale nie wpuścili

jej nawet do sali, więc znowu patrzyła na niego przez szybkę. Spał.

W domu wysprzątała mieszkanie. Gotować nie miała ochoty. Wyjęła z pawlacza sezamki na

czarną godzinę, ale osiągnęła tylko tyle, że ziarenka powchodziły jej w zęby.

Telefon znowu się odezwał. Odebrała, operując językiem w szparach między zębami.

Ziarenka strasznie ją denerwowały. Ci z telewizji zaprosili ją na próbne nagranie.

Miała poczucie, że jej popis w telewizji, jak i jej obecne życie, to występ w przedstawieniu.

Musi się na-wygłupiać maksymalnie, zanim wszystko wróci do normy. A dzięki nieobecności

Pawła wydawało jej się, że jest na wakacjach. Samotnych wakacjach.

Na próbnym nagraniu zaprosiła do udziału w zabawie inspicjenta, powtórzyła numer z mokrą

apaszką, zademonstrowała wszystkie objawy na sobie, pokazując jak jej braknie tchu,

opowiedziała, co jadł jej dziadek, zanim dostał zawału, a co musiałby zrobić, żeby się przed

nim uchronić. Na koniec wyjęła z torby smalec, masło, wieprzową łopatkę i zgarnęła je z

biurka do psiej miski z napisem Bobik.

- Jeśli chcecie państwo być zdrowi, musicie zapomnieć o tych produktach - powiedziała. -

Natomiast psu one nie zaszkodzą. No, ale on ma inną przemianę materii.

Wyjęła oliwę z oliwek, minipomidorki, torbę kaszy i przytuliła je do piersi.

- To są przyjaciele zdrowego serca. Duża tusza też jest niebezpieczna, taka jak moja, ale o

mnie, drodzy państwo, nie musicie się bać: kobiety są dużo odporniejsze na choroby serca niż

mężczyźni, dzięki hormonom.

Wprawdzie panie po menopauzie po kilku latach mają z tym podobne problemy jak panowie,

ale wbrew temu, co sądzi mój mąż, ja do tej grupy jeszcze nie należę - zachichotała.

Producent powiedział:

- Brawo. Myślę, że ma pani ten program.

Zanim Paweł wrócił ze szpitala, nakręciła trzy odcinki.

Baśka

Piąty dzień wczasów odchudzających. Janina postanowiła nie udawać, że marszobiega, tylko

została w łóżku, odsypiając nocne zwierzenia. A Baśka dotarła do molo w Gdyni Orłowie

ostatnia. Nie podbiegła, wolała patrzeć, jak fale ponuro rozbijają się o brzeg, jak mewy się

drą, jak świat się rusza. Została z tyłu, za ostatnią odchudzającą się dziewczyną, najpierw

dwadzieścia metrów, potem sto, wreszcie ze dwieście. W końcu zawróciła do niej

zaniepokojona trenerka.

- Dobrze się pani czuje? - spytała.

- Ja chcę wolniej - odważnie wyznała Baśka.

- Źle się pani czuje?

- Źle. Kiedy nie mam z tego radości.

Krzyki mew łaskotały jej wątrobę i splot słoneczny, od środka, i nagle słońce odbiło się w

wodzie. Baśka stała na molo, tamte dziewczyny już dawno poszły, a Baśka patrzyła w wodę.

Widać było dno, kamienie obrośnięte glonami, na sto procent śmierdzącymi jak ten

wczorajszy guam. Mewy siedziały na wodzie, łapki w kolorze gumy balonowej schowały pod

powierzchnią. Wysoka fala, one w górę, mijała fala, mewy w dół. Ale trwały, gdzie chciały.

Tylko jedna, zdechła, dała się falom wyrzucić na brzeg.

51

Baśka

Tej nocy Baśka śniła, że idzie po deskach molo w kierunku morza. Swobodna, rozluźniona.

Do chwili, gdy za plecami usłyszała kroki - metaliczne stukanie szpilek. Upiór! Baśka

przyspieszyła kroku. Koniec molo, barierka. Stanęła przy poręczy, wpiła się w nią

pachwinami. Już nie było gdzie dać kroku, a stukanie szpilek się zbliżało. Baśka nie czekała

dłużej, wspięła się na barierkę. Upiór był o dwa, może trzy kroki za nią. Baśka zachwiała się i

spadła w lodowate fale Bałtyku. Poszła na dno od razu, parskając wypłynęła. Bała się

otworzyć oczy i spojrzeć w górę, żeby nie zobaczyć JEJ. Bała się płynąć do molo i wyjść na

deski, więc zwinęła się w kłębek i spokojnie opadła na dno. Po kilku sekundach woda zaczęła

jej się wydawać ciepła. Znowu umarła w nocy.

Śmierć we śnie była straszna tylko przez pierwsze chwile, ten moment decyzji - woda,

przepaść, strach przy spadaniu, uderzenie, zimno i ból. A potem nadchodził spokój. To bardzo

kuszące, myślała Baśka.

Było jej dobrze, nie chciała się budzić. Po co? Żeby znowu boleć nad tym, że brak jej

samodyscypliny, że nie umie wziąć się w garść, że inne mają bardziej płaskie brzuchy, mimo

że się mniej o to starają? To okropne, mieć już tyle lat, a wciąż nie umieć żyć.

Obudziła się mokra od potu, kurczowo łapiąc powietrze.

Wstała, otworzyła butelkę mineralnej. Syk uchodzącego gazu obudził Janinę.

- Koszmary?

- Tak jakby.

- Dasz mi łyka?

Ale to gazowana - Baśka broniła integralności szyjki butelki.

Ale Janina nawet wolała gazowaną. Wraziła szyjkę w swoje mokre, zapewne pachnące snem

usta, w których grasowała próchnica i jej tylko właściwe bakterie.

- Zatrzymaj ją sobie, mnie już się nie chce pić - powiedziała Baśka.

- Opowiesz, co ci się śniło? Wtedy ci ulży - Janina czuła się uprawniona do pytań, odkąd

przestała oglądać swój ukochany serial. Wolała zastąpić go paradokumen-tem z życia Baśki.

Ale Baśka nie miała zamiaru dzielić się z nią niczym poza wodą. A i tym niechętnie.

Baśka

Zsunęła wstydliwie ręcznik z bioder, by przemierzać basen za basenem, bez przyjemności,

dbając o równomierną pracę wszystkich mięśni, aż ledwo dyszała, co było dobre, bo dopiero

wtedy następuje właściwy trening aerobowy i spalanie tłuszczu, niech się stanie.

Ale to nie wystarczało, więc potem, nie zdejmując mokrego kostiumu, stanęła w maleńkim

pomieszczeniu wyłożonym kafelkami i czekała na pierwszy strumień wody wymierzony w

pośladki. Bicze wodne.

Janina odmówiła udziału w tej jatce.

- Nie lubię, jak mnie boli - powiedziała po prostu. Przy tym zdaniu wszelkie argumenty o

ujędrnianiu

zbladły i opadły. Baśka jednak nie rezygnowała z walki.

Kosmetyczka w plastikowym fartuchu majstrowała przy konsoli, z której wychodził długi,

czarny, gumowy wąż, który po chwili wyprężył się i prysnął silnym strumieniem w obwisłe

pośladki Baśki, przyciskając ją do ściany.

- Boli! - krzyknęła.

Kosmetyczka nieco zredukowała moc bicza. - Im bardziej boli, tym lepiej ujędrnia -

wytłumaczyła beznamiętnie.

53

- A brała to pani kiedyś? - Baśka przekrzykiwała rozpryskujący się strumień wody.

- Nie muszę - wyznała szczerze kosmetyczka. -Proszę się odwrócić, teraz z przodu.

- Nie, nie w brzuch! - krzyknęła Baśka. - Nie czuje się pani jak oprawca w Oświęcimiu?

-A jak tam pani sobie chce - obraziła się kosmetyczka. -Ale zapłaci pani za pełne bicze,

piętnastominutowe, nie moja wina, że wytrzymała pani tylko pięć minut.

Wieczorem Baśka stanęła nago przed łazienkowym lustrem. Tyle razy robiła to już na tych

wczasach, że aż spojrzała w dół, czy nie wyświeciła stopami podłogi. Nie wyświeciła.

Nie mogła oderwać wzroku od wysłużonego kombinezonu swojej skóry i po raz pierwszy od

dawna nie zastanawiała się, jaki on powinien być, tylko patrzyła, jaki jest. Nagle poczuła, że

go lubi, ten dokument przegrywanej walki, dowód na to, że urodziła się ponad trzydzieści lat

temu.

Gdyby godziny poświęcone masowaniu i kremowaniu oddała uczeniu się karcianych

sztuczek, byłaby już najlepszym szulerem na świecie. Gdyby pieniądze wydane na kremy i

zabiegi składała w śwince skarbonce, miałaby pałac lepszy niż Victoria Beckham. Gdyby ten

sam trud i walkę z lenistwem zogniskowała na nauce medytacji, lewitowałaby wyżej niż Sai

Baba. Nie, Baśka się zbuntowała, dziś nie będzie kremować swych obwisłości, tylko ułoży je

na twardym materacu i da im odpocząć, idąc za przykładem sapiącej pogodnie Janiny, nie

przejmując się tym, że znowu obudzi się o osiem godzin starsza.

Zasnęła prawie od razu. Przyśniła jej się Florencja plac przed Palazzo Pitti. Na chwilę

zamarła ze strachu, po chwili wróciła jej determinacja. Szła we śnie przez

Ponte Vecchio, w końcu doszła do Galerii Uffizi, ale demona ciągle nie było. Rozglądała się

na wszystkie strony, patrzyła w bok, a nawet - ostrożnie - za siebie. Nic.

- A więc pokonałam ją, dzięki temu, że już się nie boję - rozluźniła się i postanowiła, że nie

będzie krążyć, tylko pójdzie na kawę. A skoro to sen, to nawet i na tort jakiś, którego tak się

strzegła na jawie, za którym na jawie tęskniła. Weszła do kawiarni, przyjrzała się ciastkom w

bufecie. Ciekawe, czy naprawdę gdziekolwiek są takie, jak to najpuchatsze, z wiśniami, z

kulą bitej śmietany posypanej kakao? Zastanawiała się, czy może po prostu wsunąć rękę za

bufet, palcem nabrać trochę śmietany i liznąć? Czy zostanie za to we śnie skarcona? Przez

śnioną kelnerkę?

Nieśmiało wysunęła palec. Po czym przestała się wahać. Zrobi to.

I wtedy poczuła na plecach JEJ wzrok. No tak. Zastygła, z palcem groteskowo wyciągniętym

w kierunku ciastka. Chciała się spotkać ze swoim upiorem, ale wtedy gdy w bojowym

nastroju krążyła nad rzeką Arno, a nie teraz, gdy rozluźniona połakomiła się na trochę

śmietany.

I jak tu spojrzeć upiorowi w oczy, kiedy sama się siebie wstydzi. Dużym łukiem, omijając

miejsce, gdzie siedział demon, nie patrząc w tamtą stronę, ślizgając się po ścianie kawiarni,

Baśka dotarła do wyjścia, niemal wybiegła za drzwi, pobiegła przez Piazza. I nie minęło

nawet trzydzieści śnionych sekund (bo ciągle nie wiedziała, czy czas we śnie jest czasem

rzeczywistym, czy raczej filmowym, co ściąga się i rozciąga jak harmonia, w zależności od

tego, ile się dzieje), kiedy usłyszała za sobą nienawistny stukot obcasów.

Znowu szła przez Ponte Vecchio i dalej, w kierunku Palazzo Pitti, aż wpadła na pomysł: tuż

obok była uliczka kryta kocimi łbami, ciekawe, jak TAMTA

55

poradzi sobie w szpilkach. I Baśka skręciła. Stukot na chwilę umilkł - widać demon

opracowywał technologię, ale potem miarowy marsz znowu rozległ się za jej plecami. I to

najbardziej zirytowało Baśkę. Ona sama - nawet taka niematerialna, bo we śnie - ślizgała się

po kocich łbach, a upiór szedł równym krokiem, jak jakaś pieprzona Florence Griffith-Jones -

nie, ona nie żyła, więc jak jakaś inna sportsmenka, mimo że w szpilkach.

- Spojrzę przynajmniej - postanowiła Baśka - jak ona daje radę nie ślizgać się po kamieniach.

Czy gapi się w ziemię, żeby się nie wykopyrtnąć? Spojrzę jej w te zimne gałki, wrzasnę:

„Odczep się, nie masz własnych pomysłów na spacery?!".

Przeraziła się tej myśli tak strasznie, że nie zwracając uwagi na mijających ją ludzi, Włochów,

śnionych turystów, zaczęła przeraźliwie wrzeszczeć.

- Jasia! Jasia! Jasia! - wołała po pomoc Baśka z samych głębin snu, żeby ktoś z nią był,

zasłonił wielkim ciałem, zatkał jej uszy, uratował. Janina - baba piec, Janina - ciepło i

bezpieczeństwo, Janina - pewny ponton w odmętach.

- Cii, jestem, jestem tutaj - docierały do Baśki słowa z innego świata. - Jestem, jestem -

słychać było Janinę, coraz ciszej jednak.

Baśka znowu spała. Szła po kocich łbach Florencji. Znów słyszała za sobą stukanie kroków

upiora.

W nagłej decyzji stanęła, odwróciła głowę. Spojrzała. Pięć metrów za nią kroczyła wysoka

postać w szarym płaszczu, kobieta o krzywym nosie Meryl Streep. Nie patrzyła na nią tylko

gdzieś ponad jej głową w przestrzeń. Zrobiła jeszcze dwa kroki siłą rozpędu, aż stanęła.

Znienawidzony stukot ustał. Baśka przyglądała się jej, usiłując złowić stalowe spojrzenie,

postać jednak gapiła się uparcie na coś tuż nad jej głową.

Spod długiej szaty nie było widać butów.

Cisza się przeciągała, Baśka nabierała odwagi, bo nie działo się nic strasznego. Dlaczego

baba mnie ignoruje, zastanawiała się Baśka i wzbierała w niej wściekłość.

- Odejdź! Zostaw mnie! Ty dziwko, suko szara! Strachu pierdolony!!

Dlaczego za nią chodziła tyle lat?! Co chciała zrobić, gdyby ją dogoniła?! Zabić? To się już

udało, przecież nieraz umierała w czasie tej ucieczki. Uderzyć? Powiedzieć coś? Coś

ważnego? Dla kogo ważnego? Po co łaziła, skoro teraz stoi, milczy i gapi się szarymi

guzikami oczu w niebo?

Nagle szara baba odwróciła się na pięcie i odmasze-rowała. Szybkim, równym krokiem

skręciła za róg, i tyle ją było widać.

Baśka ruszyła w pogoń, ale gdy dopadła rogu, nikogo już nie zobaczyła, nie słyszała też

zimnego, nieuchronnego pukania szpilek.

- Basia, Basia, obudź się, śnisz jakiś koszmar, Basia!

- Janina tarmosiła jej ramię przez kołdrę.

Obudziła się z triumfem i niedosytem, przez chwilę nie wiedząc, czy to dom wczasowy, czy

Florencja, gdzie stanęła do walki i wygrała bez pojedynku.

Janina pachniała stęchlizną i była samym współczuciem, macierzyńskie balony zwisały na

wysokości pasa w jej poprzecieranej koszuli w kwiatki.

- Po co mnie budziłaś? - przeciągnęła się Baśka.

- Miałam taki piękny sen.

Janina

- Krzyczałaś, wołałaś mnie - tłumaczyła Janina.

Wzruszyło ją że Baśka, rozgorączkowana we śnie, szukała pomocy akurat u niej. Na jawie

jednak wolała mieć pretensje. Do tej kobiety naprawdę trudno się było

56

57

zbliżyć, zawsze zdążyła znienacka wysunąć kolec jadowy i wpić go w nic nieprzeczuwające

ciało Janiny.

- To spróbujmy jeszcze usnąć - przeciągnęła się Baśka i spojrzała na ekran komórki, żeby

sprawdzić, która godzina.

- Ktoś mi niedawno przysłał SMS-a - zdziwiła się.

- Może to upiór? - zaczęła się śmiać.

Janinę średnio to bawiło. Wyrwana ze snu o trzeciej w nocy, i to wyrwana na próżno,

zlekceważona ze swoją pomocą czuła się oszukana, rozdrażniona. Miała głęboko gdzieś Baśki

komórki, SMS-y, koszmary oraz wrzaski.

- To mój mąż - powiedziała lekko przestraszona Baśka. - Chce tu przyjechać.

- To ty masz męża?

- Miałam - odpowiedziała Baśka.

Baśka

Michał dbał o nią rozpieszczał. - Królewno ty moja

- mawiał. Modelko ty moja, tańcu mój ty z gwiazdami -czy co tam wtedy leciało w telewizji.

Wtedy rozkwitała.

- W tych butach chyba nie chcesz prowadzić -uśmiechał się do niej. - W tych butach tylko na

miejscu pasażera powinnaś siedzieć i ładnie wyglądać, okno uchylić, niech zazdroszczą inni

kierowcy, że mam taką piękną żonę.

Zapomniała więc, jak się samej prowadzi samochód, który pedał do czego, tylko dumnie

królowała u jego boku. Wszędzie ją woził, do pracy nawet. Wstawał wcześniej i wyrzucał ją

pod drzwiami redakcji.

Zawsze taki był - troskliwy, zakochany po uszy. Od pierwszej chwili, ponad jedenaście lat

temu. Wtedy weszła na lekcję tańca, a on zagapił się w niąjak sroka w klejnoty koronne.

Baśka też patrzyła na siebie, w lustrze, zdezorientowana, bo nijak nie mogła zgrać swoich

kroków z krokami reszty grupy, a zwłaszcza nauczycielki.

Po „Panowie proszą panie" podszedł do niej.

- Jesteś najpiękniejszą kobietą jaką kiedykolwiek widziałem - stwierdził. - Jaką widziałem na

żywo - dodał uczciwie. - I masz najgorsze poczucie rytmu, jakie widziałem - powiedział po

chwili. Chciała się obrazić, ale nie mogła. Bo ją rozbroił.

- Nie będzie nam łatwo tańczyć. Ale przecierpię. Bylebym tylko mógł patrzeć.

Suknię ślubną kupili lekko błękitną pod kolor jej oczu.

Do miłości układał ją w bieliźnie i całował przez koronkę gładką skórę napiętego, niemal

wklęsłego brzucha.

- Zatańcz - prosił. Tańczyła, nieważne, że nie w rytmie. Chodziła w halce, koronkowym body,

w samej jego koszuli w paski, w samej spódniczce, krótkiej jak orgazm kota.

Patrzył.

Nie znała większej rozkoszy, niż kupić sobie coś nowego i mimochodem stanąć przy

zlewozmywaku, oprzeć się, wypchnąć biodro, a on podchodził, klękał jak przed Najświętszą

Panienką i gładził jej uda.

Baśka

Zaszła w ciążę ponad rok temu, niemal jednocześnie z najlepszą koleżanką z pracy. Julita

ucieszyła się, planowała z entuzjazmem, że obie będą się zdrowo odżywiać, kupować

witaminy i chodzić na basen dla ciężarnych. A potem urodzą pełnia po pełni i ramię w ramię

będą pchały wózki po parku.

- Nie, ja się nie cieszę - wyznała szczerze Baśka.

59

Julita po chwili milczenia zdecydowała jednak, że się roześmieje. Takie głupie zdanie to mógł

być tylko żart.

Baśka postanowiła więc nie tłumaczyć, że nie kusi jej wystający pępek na ciężarnym brzuchu,

czerwone plamy na twarzy, zielone żyły na wielkich piersiach nad brzuchem wielkości

żyrandola w sali balowej Zamku Królewskiego, rozkraczone ogrodniczki kroju Barbapapy.

Nie chcę cię, nienawidzę cię, idź sobie, powtarzała w myślach nawet na przystanku

autobusowym, w drodze do sklepu, w kinie.

Kropka krwi na majtkach potwierdziła, że jest na dobrej drodze. Dalej powtarzała jak mantrę:

„Wracaj, skąd przyszłoś". Przyszłoś, bo nie wiedziała ani nie chciała wiedzieć, chłopiec to

czy dziewczynka.

Mimo nieustannego szeptania zaklęć, na majtkach nie pojawiła się druga kropla krwi, która

mogłaby dawać nadzieję na poronienie w toku. W kroku.

Ale przyszedł ból brzucha, jakby dziecko wierciło się niespokojnie w balonie in spe, co dało

Baśce mocny dowód, że jednak panuje nad swoim ciałem i tym, co wbrew jej woli chce się

tam zagnieździć.

- Nic z tego nie będzie. Ciąża pozamaciczna. Bez szans - obwieścił lekarz ponuro.

Baśka powstrzymała się, żeby nie krzyknąć z radości.

Ginekolog grzebał w niej zimnymi, twardymi narzędziami i paluchami odzianymi w lateks.

Miała ochotę wyprzeć go ze środka, ale zaciskając zęby, dawała mu przystęp, bo musiała się

dowiedzieć, co ma teraz robić.

- Pani rozluźni te mięśnie, nic nie widać - polecił ginekolog wielkopalcy.

Rozluźniła wbrew sobie. Być może trzeba będzie usunąć również jajnik.

Musimy zrobić USG.

To ją zmartwiło. Jajnik to hormony, hormony to młodość, młodość to uroda, sterczący biust i

błyszczące oko.

- Ma pani drugi, da radę - pocieszył lekarz, chwilowo empatyczny.

W takim razie, myślała Baśka, dziecko niech zmyka. Nawet zagnieździć się nie umiało i

dzięki za obecność, i pana już oglądać nie chcemy, kto go tam wie, pan czy pani, skoro

usadowił się pozamacicznie.

Nie, nie będzie blizny, kropka na brzuchu zaledwie, dwie właściwie, laparoskopowo

usuniemy, bez śladu, na plaży nikt nie zauważy.

Dzięki wężowi laparoskopu dziecko niedoszłe razem z jajowodem wylądowało w kuwecie i

w spalarce, i w atmosferze, baj, baj...

Jajnik został, żeby nadal produkować to estrogeny, to progesteron, w zależności od cyklu

księżyca.

Wyszła z tamtej kliniki na słabych nogach, nie była w stanie dojść daleko i kilkaset metrów

dalej opadła ciężko - aż zabolało ją w kroku, w brzuchu - na krzesełko w kawiarni. Spojrzała

na siebie w lusterku puderniczki.

W pudrze na policzkach błyszczały podłużne ślady, jakby od łez.

Od jakich łez?

Podeszła do niej kelnerka, obrzuciła ją badawczym spojrzeniem, jak kobieta kobietę. Nie

umknęły jej uwadze skazy na pudrze.

Baśka roztarła je wierzchem dłoni i postanowiła uczcić przed chwilą odzyskaną wolność:

tiramisu w pucharku, posypane kakao, które na wierzchu kremu tworzyło brązowe kropki,

zlewające się w konstelacje.

Kiedy zjadła, przypudrowała policzki, analizując niedosyt, jaki nadal - mimo tiramisu -

wyczuwała w głębi swojego ciała. Zdecydowała się na ciepłą szarlotkę z kulką lodów

waniliowych. Jakby lepiej.

61

Po szarlotce kelnerka ze zgrozą odebrała kolejne zamówienie. Na tort migdałowy.

Baśkę mdliło z przesytu, ale nadal czuła pustkę w środku. - Proszę jeszcze wuzetkę. Kelnerka

wzniosła oczy ku niebu.

Baśka

Julicie nic nie powiedziała. Nie umiała udawać smutnej z powodu pozbycia się kłopotu, a

gdyby się cieszyła, że po problemie, Julita by się pewnie zgorszyła, matka Polka nowo

nawrócona.

Od ostatniej wizyty w klinice Baśka nabrała nowych zwyczajów - z upodobaniem odkrywała

nowe smaki: tort figowy w centrum handlowym. Gorzkawe brownie w kawiarni w stylu

amerykańskim. Nawet ciasto marchewkowe w kolorze spranej, pomarańczowej ścierki, ale

miło wilgotne. Krem chantilly. Tort kawowy. Rogaliki z konfiturą wiśniową. Creme brulee.

Mus pistacjowy.

Brzuch powiększał się, mimo że ono polazło, wróciło w otchłań, skąd przyszło nieproszone.

Janina

Słuchała ze zgrozą opowieści Baśki o dziecku czyraku, dziecku, które dobrze, że się nie

urodziło. Po co Baśka zaczęła mówić?

Jej samej nie udało się urodzić szczęśliwie. Pogrzebała swoje rozczarowanie w głębinach

czasu, jakie to miało znaczenie teraz, gdy działalność jej hormonów powoli ustawała.

Dlaczego musi mieszkać w jednym pokoju z tym potworem, który zaklinał dzieciątko, żeby

poszło precz? Nie dał mu wejść do macicy, nie wymościł jej błoną śluzową nie zbudował

łożyska jak się patrzy?

Bała się Baśki coraz bardziej.

62

Baśka

Nigdy nie widziała brzucha swojej matki. No, od środka, w swoim czasie. Ale potem mama

nawet na plaży zakrywała się jednoczęściowym kostiumem. I ręcznikiem, bo wtedy jeszcze

fale Bałtyku nie widziały pareo.

- Po ciąży mam brzydki, ludziom się będzie robić niedobrze - tłumaczyła.

Kiedy Baśka próbowała dotknąć maminego brzucha, dobrej, miękkiej poduchy widocznej

przez obcisłość bluzki, mama w popłochu odpychała jej rękę. Nie lubiła tego.

Baśka długo pamiętała te ukradkowe dotknięcia.

Jej własny brzuch jeszcze niedawno był chlubą: płaski, brązowy, kiedy leżała - niemal

wklęsły, z delikatną rzeźbą mięśni.

Teraz zaczynał w dotyku przypominać brzuch matki.

Baśka

- Zrobisz kolację? Muszę ich zaprosić. - Michał uwielbiał przyjęcia, gdzie jego żona

królowała u szczytu stołu i jaśniała urodą pokonując w przedbiegach wszystkie inne obecne

panie. Patrzył na nią wtedy, jak dumny właściciel stajni na swą najlepszą klacz, i od czasu do

czasu zdarzało mu się ukradkiem klepnąć ją po pośladku.

Na przystawkę przygotowała sałatkę z krewetek. Na ciepło - makaron arrabbiata. Piersi

kurczaka z grilla z prażonym sezamem. Tort figowy. To znaczy - tort figowy przyniosła z tej

cukierni, w której ostatnio bywała codziennie.

Przy sałatce Michał śledził badawczo każdy kęs, który wędrował do jej ust. Czuła się

nieswojo, choć sałatka wyszła nie najgorzej, jędrne ciałka krewetek miło się

63

komponowały z curry i cytryną oraz kulkami maślano-miękkiego awokado. Przy makaronie

zapowiedział, że jej sam nałoży. Gdy zaczęła protestować, że po co, spojrzał na nią groźnie.

- Spójrz na siebie - syknął, a goście udawali, że nie słyszą po czym przydzielił jej łaskawie

łyżkę stołową klusek, ale tak patrzył, że połowę zostawiła.

Kurczaka ścierpiał, a przy tiramisu wysłał ją po herbatę/kawę. Kiedy wróciła z czajnikiem i

słodkim, nie odważyła się nałożyć sobie deseru, zwłaszcza że obecne panie uważnie

lustrowały jej sflaczałą wypukłość pod talią.

Następnego wieczoru czekał ich teatr. Lubiła te wyjścia. Wiedziała, że ludzie już nie

przywiązują wagi do teatralnego stroju, ale ona lubiła się ubrać. Miała parę takich sukienek...

Bilety czekały w szufladzie w przedpokoju od dawna, bo i sztuka była głośna.

Odziała się w tę brązową satynową lekko połyskującą.

- Moja syrena - wodził zawsze dłońmi po jej ciele. Tym razem zaprotestował.

- Nie możesz ludziom się tak pokazać. Wyglądasz jak żywa reklama opon.

Przepłakała wieczór. Nie poszła do teatru, chociaż proponował inny strój, bardziej maskujący.

Przestała jeść i nie jadła przez następne cztery tygodnie, aż jej się w głowie kręciło. Aż opony

mózgowe pękały od ćwiczeń. Człapała z bolącą głową i usypiała o dwudziestej, z głodu i

wycieńczenia. Czasem się pod-ratowała jakąś marchewką albo kosteczką sera. Jeśli traciła

motywację, przypominała sobie jego spojrzenie.

Schudła.

- Skóra ci zwisa na brzuchu - pożalił się, bo jakoś to wypatrzył pod koronkowymi gorsetami,

koszulkami, pasami do pończoch.

Z tego powodu brał ją tylko od tyłu, dotykając tylko tym, czym musiał, a ona spuszczała

głowę i patrzyła wtedy na swój brzuch.

Faktycznie zwisało.

- Pewnie masz na to jakieś kobiece sposoby - nie tracił nadziei.

Masaże. Kremy. Elektroprądy. Kapsuły aromatyczne. Tysiąc pięćset złotych zostało u

kosmetyczki. Dwa miesiące minęły i mniej zwisało. Nic nie mówił.

Ale znowu zaczął kochać się z nią zwyczajnie, od przodu. Modliła się wtedy, by wśród

tiulów, negliży, kompletów, gorsetów nie zauważył jej kropek po laparoskopie i jej fałdki -

jedynych pamiątek po niechcianym dziecku.

Baśka

- Nie powiedziałaś mu, że byłaś w ciąży? - Janina nie mogła się nadziwić.

- A po co mu ta wiedza? Wiesz, jak patrzył na brzuchatą Julitę?

- Jaka niekobieca - cmokał z dezaprobatą Michał, kiedy minął się z Julitą w drzwiach, gdy w

podwójnym rozmiarze przetaczała się na klatkę schodową. - Żebyż tę ciążę widać było tylko z

profilu, jak u tych różnych aktorek, że z przodu chuda, a z boku tylko brzuszek wypukły, ale

niewielki i zgrabny, widziałaś Demi Moore, Claudię Schiffer - zaznaczał. - Przecież można.

Wystarczy tylko chcieć.

I obrzucał Baśkę zadowolonym spojrzeniem posiadacza rasowej klaczy o cienkich pęcinach i

napiętej skórze brzucha.

- Dlaczego jesteś taka chuda? - Julita była w szoku. - W ogóle ci tej ciąży nie widać.

65

Teraz widywały się rzadziej. Julita na bezustannych zwolnieniach z powodu trudów ciąży,

Baśka bezustannie w pracy z powodu sukcesów zawodowych. Albo na aerobiku.

Baśka starała się sformułować wyznanie tak, żeby nie widać było po niej triumfu.

Chyba się udało, bo Julita się użaliła:

- Biedaku. Nie martw się, następna się uda. Dlaczego nic nie powiedziałaś, byłabym przy

tobie. A, przepraszam, taka jestem niedelikatna. Pewnie nie możesz patrzeć na mój brzuch, na

moje szczęście.

Baśka spuściła głowę. Faktycznie trudno było na to patrzeć, na Julitę z wypryskami na

twarzy, z ciuchami, z których żaden dobrze nie leżał, z pępkiem jak guzik w windzie na

dziewiąte.

Janina

Bała się Baśki, brzydziła się jej zadowolonym głosem i triumfującym ciałem, które

zwyciężyło ciążę. Odwróciła się od niej, nic nie mówiła, nie komentowała, chciała zasnąć i

nie słuchać tych przerażających zdań.

Jak na życzenie Baśka zamilkła.

Zasnęła?

Janina odwróciła się chyłkiem, spojrzała szybko. W szarzejącym świetle poranka zauważyła,

że współlokatorka ma mokrą twarz. Łzy kapały jak z kroplomierza, spływały po policzku,

koło ucha, na poduszkę, powiększając mokrą plamę przy policzku.

Janina nie komentowała, tylko podała Baśce chusteczkę.

Baśka udała, że tego nie widzi.

Ale Janina wiedziała swoje.

Baśka

Myślała o Julicie, której nie chciała powiedzieć o swym pozamacicznym wypadku. Julicie,

która siedziała w domu

66

na przedłużających się zwolnieniach na rosnącą ciążę i już w niczym nie przypominała

kobiety, jaką niegdyś była.

Uśmiechnięta, zadowolona, z brzuchem, jakby siedziało w nim pół klasy pierwszej pobliskiej

szkoły podstawowej, pochłaniała półkilogramowe pojemniki lodów, w takich ilościach, że z

pustych pudełek mogłaby zbudować wieżę wielkości warszawskiego Pałacu Kultury.

Kiedy urodziła, była tak pełna wrażeń, że nie mogła się powstrzymać, by nie opowiadać o

kroplówkach z oksytocyną nacinaniu krocza i parciu, od którego pękają naczynka krwionośne

w oczach. Zaczęła sikać mlekiem z monstrualnych obecnie piersi i karmić bez żadnego

skrępowania, dzięki czemu Baśka mogła podziwiać jej ogromne brodawki, ich otoczki z

pojedynczymi czarnymi włosami (że też dziecko się tym nie zakrztusiło) i zielone żyły na

piersiach, jak te, których Baśka się obawiała, zaklinając przy tym swoje ono, żeby jednak dało

jej spokój. Słodkawo zjełczały zapach mleka otaczał Julitę jak nimb rozlazłego

macierzyństwa.

Baśka omijała matki z wózkami szerokim łukiem, żeby tylko ta woń nie oblepiła jej nosa.

Janina nigdy nie miała dziecka, Baśka wyczułaby to.

Baśka

Zelektryzował ją ten SMS. Co mu do głowy strzeliło? Do rozprawy rozwodowej jeszcze

chwila, nie ma powodu, żeby się spotykać. I to na wczasach odchudzających.

Odpisała od razu: Jestem zajęta od rana do wieczora, nie będę miała dla ciebie czasu.

Odpowiedział: Już jestem w drodze.

Wpadła w panikę. Nie powinien jej oglądać takiej grubej, za nic.

67

Nie wyglądała przecież dużo lepiej niż miesiąc temu.

- Boże, coś ty ze sobą zrobiła! - krzyknęła wtedy Julita, która wpadła do niej znienacka,

nawiedzić ją w domu, na zwolnieniu, dziecko chwilowo zostawiwszy w objęciach

kogokolwiek.

I spojrzała na Baśkę, na jej rozchodzący się na brzuchu suwak i potwornie wielką bluzkę,

która nie była w stanie niczego z jej nowo nabytych kilogramów ukryć.

To przy niej Baśka odsłuchała sekretarkę, na której nagrał się Michał z pytaniem, czy może

wpaść na chwilę.

- Nie wpuszczę go! - desperowała Baśka. Bała się, że jak Michał ją zobaczy, odwróci się na

pięcie, wyjdzie i nigdy do niej nie wróci. A przedtem popatrzy na nią takim wzrokiem jak

Julita.

Bo Julita, jak gap uliczny wlepiający zszokowane gałki w rozczłonkowane ciała, zanim je

opatulą w czarny worek, nie odrywała oczu od nowej sylwetki Baśki, od jej brzucha, od ud,

które teraz nie wyglądałyby dobrze w żadnej mini.

Toteż prezentowały się fatalnie w legginsach.

- Nie, nie mogę go teraz widzieć. Może za jakiś czas.

Zadzwonił domofon.

Stał tam pewnie, naciskał guzik i nie wiedział, co o tym myśleć.

Powinna mu otworzyć, piękna jak zawsze, w lekkim, jedwabnym szlafroczku, a on by już

został.

Nie odbierała, skubała legginsy na ogromnym udzie i czekała, aż domofon umilknie. Michał

długo nie tracił nadziei, Kiedy uparte dzwonki w końcu ustały, wyszła z domu w obszernym

płaszczu, skrywającym jej nową figurę. I uciekła.

Schroniła się w swoim ulubionym barze przy ulicy Zgoda, przyczaiła się w kącie; ściana za

plecami, a na ludzi z przodu nie trzeba patrzeć.

Zamówiła de volaille'a i z lubością obserwowała, jak po rozkrojeniu panierowanej

powierzchni ze środka wycieka płynne masło z ziołami. Wytarzała w nim kartofle i jadła, a w

brzuchu robiło się coraz cieplej. I jeszcze kawa z bitą śmietaną i kulką lodów waniliowych,

które rozpływały się białymi smugami. Dosłodziła.

W podgrzewanej barowej gablotce bezwstydnie rozpościerała swoje wdzięki ryba po

śródziemnomorsku. Pani, wydając kolejne porcje, polewała je majonezowym sosem

czosnkowym.

Baśka zamówiła i rybę. Mało się nie porzygała, ale zjadła.

Przy Michale zapomniała, ile rozkoszy daje próbowanie i pochłanianie, gryzienie,

smakowanie i przełykanie, nawet okupione wzdęciami. Właśnie dochodziła do wniosku, że

jedzenie do woli jest może nawet przyjemniejsze niż podziwianie, jak ładnie leży spódniczka,

jakie spod niej wystają supernogi. Przyjemniejsze nawet niż patrzenie z triumfem na

ekspedientkę przy słowach: „Rozmiar trzydzieści sześć proszę albo nawet trzydzieści cztery,

bo trzydzieści sześć może być za luźny".

Jeszcze zdąży schudnąć tak, by mogła mu się pokazać.

Baśka

Ciało, mądrzejsze od niej, układało się teraz w leniwe S - brzuch wypychała do przodu,

ramiona obronnym gestem wtulały się w siebie, głowa chowała w ramiona, oczy badały

najbliższe pół metra drogi pod stopami. Czyżby nadchodziła starość, gdy ważniejsza wygoda

tej zgarbionej eski niż dumny wygląd piersi podanej do przodu, na której widok gwiżdżą

budowlańcy.

Jeszcze słyszała w uszach ten gwizd, żołnierskie pokrzykiwania, pamiętała obracające się za

nią głowy, uważne spojrzenia w autobusie. Jeszcze prostowała się odruchowo, kroczyła

dumnie, toczyła spojrzeniem wokół do momentu, gdy jakaś wystawa objawiała w całej

okazałości piersi przecięte na pół miseczkami stanika, niegdyś dobrze dobranego, półkule

miękkiej i przebrzmiałej urody, które nie mieściły się już w kryteriach rozmiaru 75B.

a) Niegdyś piękna

b) Ciągle piękna

c) Dzidzia piernik

Nie chciała wiedzieć, do której kategorii się zalicza. Kiedy przestali się za nią oglądać na

ulicy? W ramach zemsty też na nich nie patrzyła.

Zresztą męski zachwyt jej na nic. Miała kogoś w domu i nikogo więcej nie potrzebowała.

Dlaczego nie zabrała go tutaj? Nie byłoby warunków. Obejdzie się przez te dwa tygodnie bez

seksu.

Janina

Baśka, przejęta zbliżającą się wizytą męża, siedziała w łazience.

Janina sama zeszła na śniadanie.

Podano nieumiejętnie gotowane jaja, żółtko w niebieskiej obwódce. Na tych wczasach, jak

nigdy w życiu, Janina nie smakowała, tylko się odżywiała. Nie najlepiej się z tym czuła.

Jedna z tych młodych przysiadła się do niej i zagadała. Spytała, czy to ona prowadzi te

wszystkie programy kulinarne w telewizji.

- Jeden, z tego co wiem - uśmiechnęła się do niej Ja-nina, żeby się dowiedzieć, że w telewizji

wygląda kompletnie, ale to kompletnie inaczej, na szczęście dziew-

70

czyna rozpoznała ją po głosie. Chociaż tyle. Medycznego programu nie pamiętała zupełnie.

Janina też wolała nie pamiętać, nie czuła się w nim dobrze. Zaczęło się nieszczęśliwie, co

ciążyło nad resztą.

Przyjęcie przed emisją próbnego odcinka było naprawdę wystawne. Wprawdzie forma nieco

przerastała treść, bo na stołach bankietowych więcej miejsca zajmowały foldery, ikebany i

holenderskie piramidy owoców, ale to jedzenie, które zmieściło się pośród tych dekoracji,

było smaczne. I na pewno robione niedawno. Sama dała parę przepisów firmie kateringowej,

kiedy usłyszała ich ubogą propozycję menu.

Zaniosła talerzyk z sałatkami Pawłowi, który siedział bez ruchu w kącie. Spojrzał najedzenie,

pokiwał głową i zaczął jeść, ale jakoś tak mechanicznie. Postała chwilę przy nim, ale nie

zwracał na nią uwagi, więc podeszła do ekipy i zaczęła się zaśmiewać z panią reżyser. Była to

fajna, wesoła dziewczyna, młodsza od niej o połowę.

- Którą sałatkę pani poleca? - zagadnął ją operator. Spojrzała na niego zaskoczona, że

młodemu chce się

z nią rozmawiać.

- Tamtą, zieloną, proszę się nie krzywić, cykoria, awo-kado i kiwi oraz musztarda z całymi

ziarnami gorczycy - doradziła. - Nie pożałuje pan, naprawdę. Miałabym tylko pewne

zastrzeżenia co do oliwy, której dodali.

Operator nieufnie spróbował sałatki, ale po chwili błogość rozlała się po jego twarzy. Tak,

Janina była pewna, ten zestaw podbije każdego.

- Pani naprawdę czuje tę oliwę? Zawsze myślałem, że to tylko takie sobie burżujskie gadanie.

- Ja myślę, że bez problemu poznałby pan, o co mi chodzi, gdybym obie przed panem

postawiła.

Po czym rozgadała się o rodzajach oliwy, a on naprawdę jej słuchał.

71

Janina

Jej pierwszy program. Patrzyła na siebie na ekranie i nie rozpoznawała tej korpulentnej

paniusi, nie czuła się nią, tymi balonami piersi, czerwonymi plamami na twarzy, sapaniem.

Matrona jakaś, choć może i miła, pocieszała się. Boże, nie miała pojęcia, że jest aż tak

wiekowa. .. Ale dziewczyny z kółka gratulowały.

- To wyście mnie taką widziały? - dziwowała się po cichu.

Strasznie nie chciała, żeby i Paweł ją zobaczył. Nie tylko chodziło o to, że uzurpatorka, ale i o

to, że stara, wielka z niej baba. Zobaczył jednak.

I nic nie powiedział.

Odetchnęłaby z ulgą, gdyby nie to, że w ogóle mówił niewiele, odkąd wrócił ze szpitala.

Siedział sobie gdzieś z boku, czytał, oglądał telewizję, a często po prostu patrzył. Gdzieś

przed siebie.

Gotowała jak dawniej. I ku swojemu zdziwieniu bez jego krytyki ta czynność straciła trochę

uroku, ale starała się, stawiała przed nim i przed sobą zupę, potem drugie. Rzadko jednak

zanurzał łyżkę, chudł i szarzał coraz bardziej. Ona - owszem - jadła, trochę demonstracyjnie,

ale potem przestała przybierać pozę. Zrezygnowała z blaszanej miski na parapecie, jadła przy

nim. Siedział w kuchni, gdy gotowała, ale nie zdawał się zwracać na nią szczególnej uwagi.

Postawiła znowu przed nim zupę, swoją zjadła szybko. Nawet nie tknął. Kiedy podniosła się,

by zebrać talerze, dał znak, że za wcześnie, tak właśnie: dał znak, nie powiedział. Pochylił się

nad talerzem i pochłonął wszystko szybko, ze smakiem - jak się wydawało - chociaż gotując

ją, niespecjalnie przejmowała się dietetyką.

I dokąd cię ta dieta zaprowadziła, biedaku, użaliła się nad nim w myślach.

72

A że był tak grzeczny, dała mu jeszcze potem kieliszek czerwonego wina, na serce. Niech ma.

Po miesiącu trochę się zaokrąglił, poróżowiał na twarzy. Po dwóch - powiedziałaby, że nawet

przytył. Zaczął się uśmiechać do niej, bez słów, gestem prosić o dokładki. Mówiła do niego,

wydawało jej się, że chętnie jej słucha. Początkowo nawet zagadywała go, wypytywała, ale

nie był z tego zadowolony, spinał się, stresował, twarz mu się robiła taka dawna. Żeby miał tę

nową, obojętną, zmierzającą chwilami w kierunku życzliwości, musiała mówić ona.

Opowiadała więc, co na kółku, relacjonowała, trochę zażenowana, że poszła na casting do

programu kulinarnego, że w sumie jej wszystko jedno, ale chętnie by sobie pogotowała na

ekranie, czułaby się w tym pewniej niż w tym programie medycznym. Że ma jechać z

dziewczynami z kółka na piknik, że ma być świadkiem na ślubie jednej, Teresy. „Tej co

łzawiła, pamiętasz?", pytała, ale chyba nie pamiętał. Wtedy przecież, kiedy Janina borykała

się z problemem łzawienia Teresy, w ogóle jej nie słuchał.

Teraz godzinami wysiadywał na balkonie, patrzył na wróble, psy na dole, liście, chmury.

Siedział, a twarz robiła mu się łagodna... Gdy po raz pierwszy go takim zobaczyła, aż cofnęła

się zawstydzona, jakby go ujrzała nagiego (dawno, oj dawno, nagim go nie widziała), jego

twarz była otwarta i bezbronna. Ale on się nie zawstydził, przesunął na nią wzrok i się

uśmiechnął! Nigdy, nigdy tak się nie zachowywał, nawet podczas tamtego lata, gdy miała

jeszcze wiotką talię, a on jej się oświadczał.

Z nowym entuzjazmem zaczęła pracować nad figurą, ćwiczyła, gdy już poszedł spać, chodziła

z dziewczynami z kółka na siłownię, gdzie odważała się tylko pedałować na rowerku. Po

ćwiczeniach czuła się zmęczona, ale pełna

73

przewrotnej energii - dobrze jej robiły, choć wskazówka wagi tkwiła w miejscu jak

przyklejona. Przyklejone miały być chyba i te jej balony u góry, i opony w talii, i dwa schaby

poruszające się w górę i dół z tyłu pod spódnicą. Taka miała być ona, Janina Rydel, lat

pięćdziesiąt dwa, sto kilkanaście kilo.

Tego dnia, gdy weszła na balkon podać Pawłowi herbatę z ciasteczkami (a jakże, bo sama

herbata wydawała jej się żałośnie goła), pogładził ją po grubej ręce z napiętą skórą. Sama nie

miała pojęcia, że tak ją to uskrzydli. Chciało jej się skakać, śpiewać i gdyby nie spojrzenia

łysych osiłków przed siłownią, to dzisiaj poszłaby poćwiczyć sama i pedałowałaby nawet całe

czterdzieści minut, czuła to. Ale widok osiłków ją zmroził, więc tylko poszła na spacer, długi,

radosny. I choć się zasapała, to czuła, że żyje, że jeszcze wszystko będzie dobrze, a na deser

zrobi maliny ze śmietaną. I ze skrawkami ciasta naleśnikowego, przyrumienionego na maśle z

miodem, i sokiem wyciśniętym z połowy pomarańczy. Z odrobiną cynamonu.

Baśka

Stała przy oknie, zagryzając wargi. Michał przed chwilą wysłał jej SMS-a, że już jest na dole.

Układała sobie scenariusze rozmowy, jeden gorszy od drugiego. Brzuch ją bolał ze strachu.

Ścisnęła go majtkami wyszczuplającymi, otuliła luźną bluzką. Ale to wszystko mało, mało.

Za wcześnie przyjechał, jeszcze się nie doprowadziła do porządku.

- Strasznie przytyłaś - pewnie powie.

- Na ulicy mógłbym cię nie poznać - doda.

- Cóż, czas się nie cofa - odparuje Baśka. I odda cios: - Włosy ci się przerzedziły.

Wtedy on się wyprostuje, żeby nie widziała tego, co ma na czubku głowy. Będzie się bronił:

74

- Włosy świadczą o dużej ilości hormonów męskich. Natomiast twoja figura zależy wyłącznie

od ciebie. Nie trzeba być grubą w tym wieku, w żadnym wieku, spójrzmy na Goldie Hawn.

- Oj, przestań, z tym tanim hollywoodem - zaprotestuje Baśka. - Spójrzmy na miliony innych

kobiet. Albo w ogóle nie patrzmy na nikogo, tylko na siebie.

Tak mu powie.

Ale mimo wszystko zastanawiała się, jak uciec przed sobą. Zostawiając zbędne dziesięć kilo,

żeby jej nie dogoniły, żeby zostały gdzieś przy drodze, śmierdząc stę-chłym sadłem. Ociosać,

co wystaje, otrząsnąć z siebie te opony, wycisnąć cały nadmierny tłuszcz jak wielkiego

wągra. Nie potrafiła zaakceptować tej nowej (od paru miesięcy), grubej siebie. W lustrze

nakładały się dwa obrazy: dawna Baśka, ta właściwa i obecny mutant, groteskowo

napuchnięty, pofałdowany w przedziwnych miejscach, który opanował jej ciało.

I chociaż przeganiała mutanta postami, postanowieniami, że od jutra, odmawianiem sobie

węglowodanów, to zawsze w końcu dochodził do głosu. Zatrzymywał ją przy ulubionym

barku na kotleta schabowego, kazał kupować pączka w nagłym głodowym skurczu żołądka.

Ulegała mu na chwilę, a wieczorem ponownie podejmowała walkę, przez godzinę ćwicząc

brzuszki lub ramiona z ciężarkami. Ale mutant, rozdrażniony ćwiczeniami, znowu domagał

się jedzenia i popychał ją do lodówki.

Albo zmuszał do poszukiwań po szafkach, węszenia za ostatnią, zapomnianą czekoladką,

pospiesznego rozrywania wyszarzałego papierka, wpychania jej do ust. Baśce czekoladka nie

smakowała, ale mutant nie dawał jej wypluć do sedesu, kazał ładnie pogryźć, połknąć,

pokazać buzię: „Wszystko zjadłaś?".

75

To było silniejsze ode mnie, myślała Baśka, gdy siedziała z brzuchem wzdętym od żarcia,

które wepchnęła w siebie wieczorem po całym dniu głodzenia się, żeby schudnąć.

Istotnie, mutant, wykarmiony kalorycznie i obficie, stawał się powoli silniejszy od niej.

Przyjechała na wczasy odchudzające z nadzieją, że tu zdechnie. Mutant, nie ona.

Janina

Weszła do holu i cofnęła się. Stanęła za kolumną i wpatrywała się w przybysza. Już go kiedyś

widziała, z bliska. Z bardzo bliska. To nie mogła być prawda! A przecież bała się, że jeśli

spotkająsię przypadkiem na ulicy, to go nie rozpozna.

Raz - bo nie wyróżniał się niczym szczególnym. Dwa - bo tak bardzo starała się go wyrzucić

z pamięci.

Ale się nie udało. ~H\Q-Maniana znalazł ją.

Jeszcze jej nie zauważył, ale ona przypominała sobie łysinkę prześwitującą spod ciemnych

włosów, zgarbione lekko plecy, jego kurtkę i torbę, które wtedy w hotelu, rzucił na dywan.

Czego on od niej chce? Po co ją śledzi? Nie dość mu tego, co zrobił z Pawłem?

Już o nim nie marzyła, od dawna, przygnieciona poczuciem winy, zgnębiona z powodu

odejścia Pawła. Nie chciała oglądać nie-Maniany, który widział ją nagą, dotykał jej piersi, a

potem nękał telefonami.

Tymczasem on chciał tak bardzo, że aż odnalazł ją tutaj, nad morzem i czeka, żeby

oświadczyć się, a potem żyć z nią długo i szczęśliwie. Zdębieją te dzierlatki, Baśka zwariuje z

zazdrości i zadziwienia, kiedy zobaczą, jak

76

bardzo ktoś Janinę pokochał, przejechał przez pół Polski i teraz czeka na nią w holu,

niecierpliwie przestępując z nogi na nogę.

Podejdzie do niego. Pocałują się. W policzek, w usta? Przytuleni pójdą na spacer. Albo do

pokoju hotelowego. Nie, tam siedzi Baśka. Ale mało tu hoteli? Mogą iść gdziekolwiek.

Wtedy on zedrze z niej wielki dres, stanik dwugarbny, ciepłe majty i powali na brudną

wykładzinę dywanową.

Powinna zmienić bieliznę na bardziej wyjściową. Nie! Nie chce z nim być.

A jednak zadał sobie tyle trudu, żeby ją odnaleźć, żeby tu dojechać, żeby przyczesać na bok

czarne włoski ukrywające łysinkę i czekać, popatrując co chwila na zegarek, jakby się z nią tu

umówił. Nie miała pojęcia, że jest godna takiego trudu. Poczuła się wspaniale. Już widziała

głupią minę Baśki. - To nie zależy od figury, laleczko - powie jej z triumfem. - Po prostu

trzeba mieć to coś.

Znowu przeżyje orgazm. A potem będzie miała o kogo dbać. I tak triumfowała przez chwilę,

zanim nie pomyślała o Pawle. Czy związek, który zaczął się od wiarołomstwa, może być

szczęśliwy?

Przemknęła za kolumną, za plecami nie-Maniany i dopadła drzwi wyjściowych. Zachłysnęła

się powietrzem ostrym jak papryczka chili. Ruszyła nad morze. Z każdym krokiem myśli

uładzały się coraz bardziej.

Może się z nim zwiąże.

A może i nie.

To zależy tylko od niej.

Baśka

Kiedy zeszła do holu, Michał odwrócił się i spojrzał na nią ze smutnym wyrzutem. Wciągnęła

brzuch i szykowała

77

się, by odeprzeć jego ataki na swoją obrzydliwą figurę. Tego się jednak nie spodziewała.

- Spotkałem na mieście Julitę - powiedział po prostu.

- Była z dzieckiem w wózku. Złożyła mi kondolencje.

- Kto umarł? - zaniepokoiła się Baśka.

Patrzył jej w oczy. Długo, badawczo. Speszyło ją to.

- Dlaczego mi nie powiedziałaś, że byłaś w ciąży?!

- wybuchnął.

Baśka

Wyprowadziła go nad morze. Fale huczały - tu niech krzyczy do woli. Nie wiedziała, co

powiedzieć. Jej brzuch, jej ciąża, jej sprawa. Tak myślała jeszcze niedawno.

- A co by to dało? Co by zmieniła twoja wiedza? To była ciąża pozamaciczna, i tyle.

- Ilu tygodniowa?

- Cztero.

- Trzymałaś to w tajemnicy przez cztery tygodnie?

-A ty nie zauważyłeś, że coś się dzieje? - Baśka przeszła do ataku. - Denerwowałam się.

Płakałam. Byłam dwa dni w szpitalu. Krwawiłam. Wszystko ci umknęło?

Teraz on się speszył.

- Pracowałem. Wyjeżdżałem.

- Zauważyłeś tylko, że przytyłam. Spojrzała na niego poważnie.

- Zaczęłam więcej jeść niedługo po.

Patrzył na nią, jakby ją widział po raz pierwszy.

- Gdybyś mi powiedziała, jakoś może byśmy to dziecko ochronili, urodzili.

- Pozamaciczna, czy do ciebie to dociera? Jajo źle się zagnieździło.

- Może już byłaś za stara? Teraz trafił ją w sam środek lęku.

78

Baśka

- A ty w ogóle chciałeś mieć dziecko? -Aty? Chciałaś?

- Brzydziła cię ciąża Julity. Wyśmiewałeś jej piersi, brzuszysko.

- Musiałaś coś źle zrozumieć.

- Jeśli chciałeś dziecka, dlaczego nigdy nie powiedziałeś? Obchodził cię tylko mój rozmiar.

W ciąży on się powiększa, wiesz?

- Skąd w tobie tyle goryczy?

Spojrzała na niego jak na idiotę. A co ma w niej być? Radość?!

- Zostawiłeś mnie, przypominam. Porzuciłeś.

- W ogóle cię nie obchodziłem. Żyłaś swoim życiem.

- A ciebie obchodziło tylko, jak wyglądam.

- Basia, to nieprawda.

- A kto mnie siłą wysyłał na aerobik?

- To ty nie wychodziłaś z sali gimnastycznej. Wracałem do domu, a ciebie nigdy nie było.

-Nie pozwoliłeś mi jeść przy gościach, poniżałeś.

- Sama brzuch wciągałaś za każdym razem, gdy wstawałaś z krzesła. Wstydziłaś się, chciałem

ci pomóc.

- Całymi tygodniami chodziłam głodna.

- W domu nie było nic do jedzenia. Jadłem na mieście, żeby cię nie kusić.

- W ogóle się ze mną nie kochałeś, bo się mnie brzydziłeś.

- To ty nie chciałaś się ze mną kochać, mówiłaś, że jesteś za stara, za gruba, pomarszczona.

Osłaniałaś się, układałaś się tak, żebym nie zauważył tego czy tamtego.

- Myślisz, że nie widziałam, z jakim obrzydzeniem patrzyłeś na mnie, kiedy przytyłam?

Myślisz, że po co wydawałam tyle na kremy, maści, balsamy?

79

- Nigdy nie pachniałaś sobą, zawsze tą chemią.

- Przecież lubiłeś te zapachy.

Patrzył na nią z żalem, jakby mówili różnymi językami.

Bo też mówili różnymi językami.

- Boże, o czym my tutaj... Zaszłaś w ciążę, nie powiedziałaś. Zawiózłbym cię do szpitala.

Pielęgnował. Opłakiwał. Pocieszał. Bylibyśmy razem.

Spojrzał na nią poważnie.

-A może to nie moje?! - nagle zrozumiał.

Patrzyła na niego, ciągle nie wierząc w to, co słyszy.

- Nigdy mnie nie zdradziłaś?

Zanim zaprzeczyła, zawahała się. Zauważył to.

- Zdradziłaś.

- Nie. Nie było żadnego innego faceta. Uspokoił się. Trochę.

Baśka

Michał szedł obok Baśki, patrząc w stronę wydm, żeby tylko nie patrzeć na nią.

Nigdy go tak naprawdę nie znała. Zmajstrowali sobie wygodne życie, w którym ona była tą

Piękną, by w końcu okazało się, że on tęskni za czymś innym. Za pieluchami być może.

Rzadko zresztą rozmawiali, dlaczego więc miał żal akurat o tę rozmowę, której nie było?

Była winna? Czemu? Że zmilczała o ciąży, nie zadzwoniła do niego w delegacji, nie

ściągnęła do domu na nastrojową kolację, na której tylko on by pił wino, a gdyby zapytał,

dlaczego ona poprzestaje na samej wodzie, wręczyłaby mu zapakowany w ozdobną

paczuszkę test ciążowy z dwiema kreseczkami?

Nie miała ochoty na taką kolację, a gdy problem rozwiązał się sam, urządzanie stypy wydało

jej się bez sen-

su, zdrowiej było o tym wszystkim od razu zapomnieć. Tym bardziej, że i on się zmienił.

Nieobecny, wiecznie w delegacjach, wróciwszy do domu zasypiał prawie od razu, więc gdy

wracała po kąpieli do łóżka, już chrapał. Nie narzekała - to było wygodne.

Któregoś wieczoru jednak znienacka postanowił się z nią kochać, choć to nie była sobota. Nie

dał jej się umyć, wydepilować, wyperfumować, odziać w koronki, tylko zerwał z niej, co tam

miała na sobie, aż guzik odskoczył pod szafkę i nie znalazła go do dzisiaj, aż przestraszyła

się, że zobaczy fałdkę i blizny, ale nie zwracał uwagi na detale, bo miętosił, szczypał, ugniatał

jej piersi, ramiona, pośladki. Tylko brzucha tknąć mu nie dawała, choć próbował. Całował ją

psimi liźnięciami. - Tak mało masz tego futra - narzekał. Kazał ściskać i lizać, choć nie lubiła;

z miłości, mówił, z miłości to nawet i połknąć można, ale tego nie mógł od niej wymagać.

- Już mi nie będzie potrzebna ta bielizna? - pytała, starając się być kokieteryjna, a nie

przerażona.

- Chcę się kochać z tobą, nie z koszulką - tłumaczył, jakby go kto odmienił.

Kupował jej przecież od lat te koszulki, kazał się w nie odziewać, uwielbiał to. Co mu się

stało?

Baśka

- Zdradzałeś mnie? - spytała teraz. Jakby go piorun trafił.

- Z kim? - drążyła. Milczał.

- Ja nawet wiem, kiedy - powiedziała, z nagłą pewnością.

- Tylko raz - wyznał w nagłym ataku szczerości. - Przysięgam, tylko raz!

80

81

Janina

Zobaczyła ich z daleka. Stała na molo, patrząc w morze, zastanawiając się nad przyszłością.

Musiała się kimś opiekować, inaczej gasła. Lubiła komuś gotować, prasować spodnie,

układać skarpetki w szufladzie. Teraz, kiedy pracowała zawodowo i dużo czasu spędzała na

nagraniach, których scenariusze musiała przedtem omówić z producentem, czuła tym większą

pustkę w domu. Chciała po powrocie zabrać się do krzątaniny, ale nie było dla kogo.

Nagle wydało się jej, że go widzi. Wpatrzyła się w horyzont. Czarny punkcik zbliżający się

powoli plażą stopniowo nabierał cech nie-Maniany. Ale obok przesuwał się drugi. I...

wyglądał jak Baśka. Nie-Maniana i Baśka szli obok siebie i to odwracali głowy ku sobie, w

krótkich drgnięciach podbródka wyrzucali z siebie słowa, to odwracali się raptownie jedno od

drugiego, jak w tangu z Tańca z gwiazdami.

Janina zeszła z molo i schowała się za filarem. Byli jeszcze daleko, ale już nie miała

wątpliwości.

Nie musiała pytać Baśki, skąd zna nie-Manianę. Ani jakim cudem znalazł tu Janinę. On nie

jej szukał, tylko swojej żony - Baśki.

O Boże, w co się wplątała. Nie mogła tam wrócić, spojrzeć w oczy ani jej, ani jemu. Michał

zdradził Baśkę. Spojrzał na Janinę w kawiarni i wskoczył ochoczo do hotelowego łóżka,

rozkoszował się fałdami i poduchami jej ciała, za nic mając żylastość Baśki. Janina ani przez

moment nie myślała, że on może kogoś mieć. Ani przez moment nie myślała, że może potem

rzucić żonę. Nie przypuszczała też, że ta porzucona rozsypie się, załamie, pójdzie do kółka

grubasów, by uzyskać ten sam namiar na wczasy odchudzające co ona. Przez nie-Manianę

wykończyła nie tylko Pawła. Zadała też cios Baśce, po któ-

rym ta niby silna kobieta zaczęła śnić koszmary, z głębin których wołała o ratunek do niej, do

Jasi. Do Jasi, swojego kata.

Zaraz spakuje się i wyjedzie. Żeby już nie oglądać zdrajcy, inżynierka o delikatnych palcach.

Żeby i on jej nie zobaczył. Brzydziły ją wspomnienia o nim, za które zapłaciła niemałą cenę.

Brzydziły też maile, flirtowanie z tym młodym chłopakiem, Manianą właściwym, który

prawdopodobnie ujrzawszy ją w tamtej kawiarni w centrum, stchórzył, uciekł, powiewając

spodniami wiszącymi w kroku, podciągając slipy w jamniczki, zostawiając ją na pastwę

chudego inżyniera, Michała jak mu tam.

Jak ona mogła.

Janina

Śmieszny wydał się jej triumf sprzed godziny. Nikt dla niej nie przejechał połowy Polski.

Maniana wymazał ją z pamięci, jak i ona starała się wymazać jego. Za to tęsknił za żoną. I

dobrze. Wszystko wraca na swoje miejsce.

Poza Pawłem.

Niech jej tylko nie-Maniana nie zobaczy w Baśki pokoju, bo sprawy skomplikują się jeszcze

bardziej. Niech przynajmniej Baśce się wyprostuje. Nie lubiła tej baby, splątanej w żylasty

supeł, ale chciała, żeby jej się ułożyło. Nic, nadszedł czas, by się ulotnić z życia tamtej.

Janina na paluszkach podeszła korytarzem do drzwi ich pokoju i zbliżyła do nich ucho. Jest

kto w środku? O, niech będzie tam pusto... Wtedy zbierze swoje rzeczy i ucieknie, nie

oglądając się za siebie.

Za jej plecami rozległo się stukanie obcasów. Boże, błagam, żeby to nie była Baśka!

To była ona. Czerwona, w histerii. Powiedział jej, na sto procent. Janina zaczęła się

usztywniać w oczekiwaniu pierwszego ciosu.

82

83

- Wchodzisz, czy wychodzisz? - zadyszała Baśka i nie czekając na odpowiedź, weszła do

środka, waląc drzwiami, o mało nie ucinając Janinie sutków.

Instynkt samozachowawczy kazał Janinie odwrócić się na pięcie i co prędzej schronić się za

zakrętem korytarza. Tylko furknęło obok niej, gdy Baśka po chwili wypadła z pokoju,

trzaskając drzwiami jeszcze głośniej i oddaliła się, kłując z pasją podłogę cienkimi obcasami.

Janina odczekała jeszcze chwilę, po czym wsunęła się do pokoju, gdzie zaczęła szybko

wrzucać ciuchy do walizki, która wydawała się dziwnie mała.

Już chyba wszystko. Tylko tygodniki żadną miarą się nie zmieszczą, więc rzuciła je na blat

stolika. Chwyciła walizkę, ugięła się pod nią, ale dzielnie wyszła z pokoju i pędziła

korytarzem, nie zwracając uwagi na to, że brak jej tchu, jak na marszobiegu.

Dopiero przy schodach stanęła jak wryta. Nie spakowała swojej koszuli nocnej! Została w

łóżku, pod poduszką.

Trudno, nie będzie wracać, musi uciekać. Niech tam, staroć taki powycierany, aż wstyd się w

niej pokazywać. Zaczęła znosić walizkę po schodach, co półpiętro zmieniając rękę.

Koszulę nocną w błękitne kwiatki, którą właśnie porzuciła, nosiła od prawie dwudziestu lat.

Dała ją do szycia w latach osiemdziesiątych z lekko podartej poszwy na kołdrę. Poszwę

dostała od mamy w ślubnym wianie, spali pod nią z Pawłem tyle lat, że aż bawełna przetarła

się na środku. Koszula też już była trochę wytarta, zwłaszcza w okolicy brzucha, ale przez to

stała się miękka, swoja, Janina wsuwała się w nią co wieczór jak w kokon. Specjalnie ją

wzięła na te wczasy, żeby poczuć się w obcym pokoju bardziej u siebie.

Kto ją znajdzie w łóżku? Baśka? Sprzątaczka? Skrzywi nos, że taka brzydka, pewnie nawet

lekko pachnąca potem, i w najlepszym razie wyrzuci na szmaty. Ślubnym materiałem w

kwiatki, z miłością danym Janinie przez matkę, będą wycierać cudze brudy.

Oderwała się od ściany, dźwignęła walizkę i zaczęła jednak wspinać się z powrotem na górę.

Pokonała korytarz jeszcze szybciej niż przedtem, nie miała pojęcia, że to możliwe. Postawiła

walizkę w przedpokoju i rzuciła się do łóżka. Wyjęła koszulę spod poduszki, wtuliła w nią

twarz. Pachniała swojsko.

Co by matka powiedziała na to, że Jasia zdradziła męża, kochając się z obcym, młodszym,

żonatym facetem? Nie mieściłoby jej się to w głowie. Powiedziałaby pewnie, że wystarczy

jeden zły uczynek, by zło się powiększało, osiągając zdumiewające rozmiary jak kręgi na

wodzie. I nic to, że przez chwilę było Janinie z Manianą tak przyjemnie, jak nigdy z Pawłem.

Że zbliżyła się do zrozumienia, co to jest ten, tak szeroko reklamowany, orgazm. Fajnie jest

mieć tę wiedzę, przez to świat współczesny stał się dla niej trochę bardziej zrozumiały. Ale

czy ta wiedza warta była jej skutków? Mama pokręciłaby z dezaprobatą głową i kazałaby się

wziąć do roboty, zamiast myśleć o głupotach.

Janina z koszulą pod pachą ruszyła do drzwi, po drodze chwytając walizkę. Już naciskała ręką

klamkę, gdy drzwi się uchyliły.

Baśka.

- Wyjeżdżasz? - spytała. - Czy zmieniasz pokój? Janina stała, nie podnosząc wzroku. Niech

tamta

sama to sobie wytłumaczy.

- A rób, co chcesz - wzruszyła ramionami Baśka, dziwnie spokojna.

84

85

Baśka

Otworzyła okno, aż wpadł do pokoju skłębiony, wilgotny, chłodny listopad. Czuła się, jakby

ktoś jązamknął w sarkofagu z cementu. Bez powietrza, bez miejsca na ruch. Uwięziona.

Na stoliku jamniku piętrzył się kolorowy i błyszczący stos czasopism kobiecych, codziennego

pokarmu Janiny, która - z baranim wyrazem twarzy i brzydką walizką- stała nadal w progu.

Baśka miała ochotę grzmotnąć ją w tę facjatę bez wyrazu.

Schudnij w dwa tygodnie, a będzie twój - modelka z okładki szczerzyła się bezczelnie. -

Chandra? Idź do kosmetyczki. Jak ratować twoje małżeństwo? Zaskocz go: zmień fryzurę.

- Wyprowadzasz się?! OK, ale dlaczego zostawiasz mi te bzdury?! - nakręcała się Baśka. - Po

co mi to, skoro sama się tym nie przejmujesz?

Była jeszcze stosunkowo spokojna, ale nagle, jakby lont się dopalił, eksplodowała. Z hukiem,

aż zabolała ją ręka, walnęła w stos pism, które posłusznie rozprysły się po stoliku, część

ześlizgnęła się na podłogę dzięki gładkim, wężowym okładkom.

Ale i tego Baśce było mało, kiedy patrzyła na te kolorowe bujdy, odchudzające kłamstwa,

upiększające badziewie. Cisnęła garścią tych pierdoł w okno, chwyciła kilka i usiłowała je

przedrzeć na pół, ale w takiej masie dzielnie się opierały, więc rzuciła nimi w Janinę, która się

nawet nie uchyliła. Baśka deptała tygodniki nogami, skakała po nich, darła je i wrzeszczała.

Janina nie broniła ani siebie, ani swych lektur, co jeszcze bardziej zirytowało Baśkę.

- A wyjeżdżaj, jak chcesz. Nareszcie będę sama! Sama! Tylko te gówna zabierz ode mnie

albo je spuszczę w kiblu!!!

86

Janina patrzyła na nią z wyżyn opasłej mądrości i milczała, a oczy miała wielkie jak młyńskie

koła. Przyciskała do siebie jakąś białą szmatę jak zbroję.

Ta przynajmniej się w życiu najadła.

Baśka opadła na kolana wśród poszarpanych tygodników i zaniosła się raptownym łkaniem.

Janina

Miała uciekać, ale patrząc na Baśkę, nie mogła się na to zdecydować. - Do tego wszystkiego

chcesz być jeszcze tchórzem? - spytałaby matka.

Janina musiała pocieszyć ten kłębek nerwów, z jej powodu taki pokaźny. Bo Baśka szalała. I

już nawet nie chodziło o to, że zaraz jej agresja znowu zwróci się przeciwko Janinie. Tylko o

to, że cierpi. Przez nią. No i swojego męża, oczywiście.

- Baśka, przepraszam...

Tamta zerwała się na równe nogi jak puma.

- Ty?!?!? A co ty masz z tym wspólnego? Czyżby jednak Maniana nie puścił farby? Janinie,

mimo że patrzyła na cudze cierpienie, spowodowane własną żądzą, jakby ulżyło. Może

wyjdzie z tego nie-zamoczona w tym seksualnym, męsko-damskim błocie, z którego tylko

cierpienie, odpryski, wyrzuty, śmierć.

- Wyprowadzasz się? Ja cię nawet rozumiem - krótkimi szczęknięciami przez łzy mówiła

Baśka. - Nie mieszkało nam się tu dobrze razem. Nic dziwnego, że wolisz się wynieść. Ja

sama siebie nie lubię. Idź.

Na te słowa Janinie nie pozostało nic innego, tylko zostać.

Janina

- Zdradził mnie, rozumiesz? - jęczała Baśka.

- Jest z nią? - spytała Janina z nadzieją, że to nie o nią

87

chodzi, że nie-Maniana uszczęśliwiał różne kobiety, a ona była tylko nic nieznaczącym

epizodem w jego hotelowym życiu.

- Podobno nie. Podobno tylko raz z nią był. Tylko raz mnie zdradził. Nie wierzę w ani jedno

jego słowo.

- Dlaczego?

- Bo odszedł. Bo kiedy mówi o tamtej, błyszczą mu oczy. Widać przecież, kiedy facet

interesuje się kobietą.

-Tak?

- Oj, nie udawaj głupiej.

- Ale przyjechał do ciebie, więc chyba nie jest tak źle.

Baśka umilkła.

- Zobaczył mnie, więc jest fatalnie.

- Co ty mówisz?

- Nie widzisz, jak wyglądam? Stara, gruba baba! Stara, gruba Janina spojrzała na swoje ciało,

potem

na ciało Baśki.

- Dużo ci jeszcze brakuje.

- A co ty możesz o tym wiedzieć?! Wiesz, jaka byłam piękna?

Janina musiała być okrutna. Żeby dziewczyna wreszcie ochłonęła.

- Pół roku temu też?

- Też, a co?

- Wtedy, kiedy cię zdradził, wyglądałaś świetnie, prawda?

Baśka siedziała wstrząśnięta. Janina ugryzła się w język. Trochę za późno. Słowa już poszły

w eter. Tylko w telewizji dałoby się je wyciąć.

Należało liczyć na to, że cios zadany Baśce nie był za ciężki.

I że dziewczyna nie zacznie się zastanawiać, skąd Janina zna datę zdrady Michała.

88

Baśka

No rzeczywiście, zdradził ją wtedy, kiedy znowu wyglądała doskonale (tylko cienkie nitki

zmarszczek przy ustach, prawie niewidoczne, i ta nieduża fałdka na brzuchu). Wynika z tego,

że tamta baba musiała być stokroć ładniejsza. Na pewno też odważna, bez koronkowej

bielizny, bez zahamowań, bez fałdek, które się ujawniają w różnych pozycjach na łóżku, z

małymi piersiami, które nie spływają na boki w leżeniu na plecach.

Baśka

- Inna niż ty. Zupełnie inna - powiedział jej przed chwilą nad morzem. I miał w oku coś jakby

żal.

- To znaczy?

- Nie przyjechałem, żeby o tym rozmawiać. Wiesz, o czym chciałem mówić. A tamto...

Tamto jest już dawno nieważne.

- Nieważne? Zaraz potem zerwałeś ze mną.

- A czy my w ogóle byliśmy razem? Tyle lat obok, bez kontaktu, nie wiedziałem, co myślisz,

co czujesz.

- Michał, nie mów mi teraz, że to wszystko moja wina.

- A nie byliśmy osobno? Zaszłaś w ciążę bez słowa, bez słowa się z nią rozstałaś. To było też

moje dziecko. Jak miałem zgadnąć, co się z tobą dzieje?

- Zgadywać? Nie, wystarczyło czasem na mnie zwracać uwagę. Patrzeć z troską, a nie z

centymetrem w oku. A ciebie obchodziło tylko, czy przytyłam.

- Nie gadaj głupot.

- Interesowałeś się tylko, czy mi nic nie zwisa. Nie wystaje. To, co w środku - wcale.

- Tragizujesz. I zwalasz na mnie.

- Michał, a kto zawinił? Ja zdradziłam?

- Ty? A interesował cię w ogóle seks?

89

Nie chciała już z nim gadać. Obróciła się i poszła plażą w swoją stronę, mimo że coś tam

wołał. To już chyba koniec.

Prawie nie płakała. Nie pozwoli mu się obciążyć winą za rozstanie. Nie pozwoli wmówić

sobie, że była kiepska, więc ją zdradził. Pewnie była kiepska. Ale to on zdradził. A seks

lubiła. Tylko że nie z Michałem.

Baśka

Zobaczyła go u mamy w szopce jakieś dwa lata temu i poznała od razu, mimo że minęło już

tyle lat. Stał tam, bezwstydnie rozkraczając nogi, poszarzałe i pochlapane farbą. Na jego

widok poczuła podniecenie, jakiego dzięki niemu zaznała, gdy była nastolatką. Jakiego nigdy

nie czuła na widok kształtnych męskich pośladków. Miał rację ksiądz, grzmiąc o prawie

pierwszego połączenia, tłumacząc, że wszelkie następne nie wydają się już takie fascynujące.

Wycyganiła go od mamy. Zaraz po tym, jak zawlokła go do łazienki, powaliła na bok,

przykryła mu nogę parokrotnie złożonym ręcznikiem i usiadła na nim okrakiem. Idealna

wysokość, grubość, dopasowany do niej, jakby się razem urodzili. Po co mi faceci - myślała,

poruszając się rytmicznie. Krakowianka jedna miała chłopca z drewna.

Seksualnie nie potrzebowała już nikogo więcej. Bezpieczeństwo, dostępność, rozkosz przy

zerowym zagrożeniu ciążą, opryszczkączy żółtaczką typu B. I przy nim mogła wyglądać, jak

chciała.

Po pierwszym seksie z nim wymyła go z kilkunastu lat kurzu, przykryła połyskliwą tkaniną i

ustawiła przy swoim łóżku jako szafkę nocną. I nocnego towarzysza. Ale o tym nikt miał nie

wiedzieć, zwłaszcza Michał. Stołek w każdym razie milczał, to było jeszcze jedną jego

zaletą. Żadne krzesło, żaden facet, Michał też, nie dał jej tyle przyjemności, co ów wysoki

taboret, na który mama się kiedyś wspinała, żeby wyciągnąć konfitury wiśniowe z górnej

szafki w kuchni.

Ale przecież nie mogła opowiadać Michałowi o onanizowaniu się za pomocą taboretu. O tym,

ile miała przyjemności z kontaktu z drewnianym stołkiem i o ile swobodniej czuła się przy

nim niż przy Michale. Toteż milczała.

Chwilami żałowała, że przez tych jedenaście lat nie poprzestawała na stołku.

Baśka

Myślała, że jej nie zależy, że jest znużona ich bezpłodnym, osobnym związkiem, wykończona

postami i ćwiczeniami. Myślała, że odczuje ulgę, gdy Michał wreszcie się wyprowadzi, a ona

zacznie żyć tak, jak chce.

Ale kiedy odszedł, wyszedł z domu z walizkami, poczuła się, jakby z niej spuścił powietrze.

Opadła na łóżko i leżała na nim, nie rozścieliwszy aż do rana, kiedy budzik zadzwonił jak

zwykle, a ona usiadła, czekając na kawę, którą zawsze podawał jej Michał. Czekając, aż utuli

ją ze złego snu o kobiecie w szpilkach.

Już po chwili przypomniała sobie, że utulenia nie będzie, kawy się nie doczeka, więc wstała,

wsunęła stopy w kapcie (ohydne, z różowego futerka, Michał kupił jej na ostatnie mikołajki) i

poszła do kuchni włączyć wodę.

Zabrał musztardę z lodówki, wiedział, że ona jej nigdy nie używała. I nie zapomniał o swoim

ulubionym kubku z papugą. Teraz pewnie pije z niego kawę, gdzieś daleko. Ma przy sobie

wszystko, co lubi. Na tej liście Baśka się już nie mieści.

Postanowiła się położyć. W łóżku poczeka, aż woda się zagotuje.

90

91

Zwinęła się jak embrion, nadal z różowymi kapciami na stopach. Połówka, którą zawsze

zajmował Michał, była pusta. Poduszka pachniała jego włosami, lubiła ten zapach, czuła się z

nim bezpiecznie. Wtuliła twarz w jasiek tak mocno, że powietrze szybko się skończyło.

Trwała, nie oddychając, aż instynkt kazał jej odsunąć twarz i zaczerpnąć powietrza. A potem

wpatrzyła się w okno, gdzie na tle nieba jaśniała wiosenna zieleń, liście wydobywały się z

pączków, rozprostowywały i rosły.

Bo tym charakteryzuje się maj.

Została porzucona pół roku po rocznicy ślubu, osiem miesięcy po zajściu w ciążę

pozamaciczną, jedenaście lat po ślubie, dwanaście od czasu, gdy stała się inną kobietą.

Nie spytała go wczoraj, dlaczego odchodzi. W ogóle z nim nie gadała.

Wpatrywała się w liście.

Baśka

Na trzeci dzień wpadła Julita. W pracy powiedzieli jej, że Baśka jest chora, zaniepokoiła się,

że nie odbiera telefonów.

Próbowała pocieszyć, wyciągnąć na zwierzenia. Ale Baśka odpowiadała jej gapieniem się w

okno. Milczeniem.

Julita chciała ją przytulić, ale ponieważ śmierdziała mlekiem, Baśka trwała sztywno przy jej

biuście, starając się nie oddychać. Julita uznała więc, że Baśka jest ponad normę nieswoja,

więc co prędzej (maleńkie dziecko w domu) zawlokła ją do lekarza, gdzie Baśce wypisano

zwolnienie na depresję („Nie mam depresji", protestowała głosem robota) i przepisano

pastylki na lepszy humor. Potem posadziła ją w knajpie i kazała zjeść obiad, żeby nie łykała

tabletek na pusty żołądek.

Baśka wcisnęła w siebie pół kotleta, żeby już tylko iść do domu. Nie chciała być godna

litości. Ale była. Porzucona kobieta jest żałosna.

Julita odtransportowała ją do domu i zostawiła w prezencie szarlotkę, która leżała na blacie i

pachniała cynamonem.

Baśka położyła się w ubraniu do łóżka, na lewym boku, i wpatrywała się w drzewa za oknem,

aż zasnuł je mrok.

Co jakiś czas dzwoniły telefony, to komórka, to stacjonarny. Potem komórka zamilkła,

możliwe, że się wyładowała. Nadal za to odzywał się ten drugi. Może nawet dobijał się do

niej Michał. Ale nie chciała z nim gadać, bo bała się odpowiedzi na pytanie: dlaczego. Wolała

wtopić się w poduszkę i zniknąć. Już jej się prawie udało. Bała się tylko snu, żeby nie

usłyszeć znienawidzonego stukotu szpilek.

Baśka

Julita zostawiła jej obok łóżka butelkę wody i pastylki. Łykała je po jednej, jak jej się

przypomniało. Telefon dzwonił coraz rzadziej.

Julita pojawiła się, wyrzuciła spleśniałą szarlotkę, zdenerwowała się, że Baśka nic nie je, że

wygląda koszmarnie. To Baśkę ożywiło. Poczłapała do lustra. W pierwszej chwili nie poznała

tej wynędzniałej, starej kobiety. A potem odwróciła się od niej i rozejrzała po dziwnie pustym

mieszkaniu. Szlafroka Michała też nie było.

Już chciała wrócić do łóżka, ale Julita zatrzymała ją przy stole, postawiła przed nią obiad,

poprosiła, żeby wzięła się w garść. Potem, kiedy Baśka zwracała ukradkiem obiad w toalecie,

pozmywała i zostawiła w kuchni kolejne ciasto. Musiała lecieć do dziecka.

92

93

Baśka

Wstawała do ubikacji, żeby się nie zsiusiać do łóżka, ale potem już nawet mniej sikała, bo nie

robiła sobie picia. Patrzyła w okno: liście już się zakurzyły, zasłaniane co rusz przez

wspomnienia defilujące przed nią jak hutnicy na pierwszomajowej paradzie.

Nigdy w obecności Michała nie pozwoliła matce otworzyć albumu z jej fotografiami z lat

szkolnych. Bała się jednak, że matka to zrobi. Kiedyś więc, gdy byli u niej na obiedzie, Baśka

otworzyła ukradkiem szafkę, gdzie leżała, nie tykając, ta bomba zegarowa z jej przeszłością w

środku, wyciągnęła album i wsunęła go do swojej torby. W domu powyjmowała starannie

wszystkie swoje zdjęcia do momentu magicznego przeistoczenia, by je rytualnie spalić w

umywalce.

- Co tu tak śmierdzi? - spytał Michał, ale nie odpowiedziała, tylko włączyła wentylator i już

po dziesięciu minutach nie było żadnego śladu po opasłej, wyleniałej istocie z pryszczatym

czołem, z mysimi włosami i figurą obłego tobołka, w każdym miejscu tak samo szerokiego.

Baśka

Spalone zdjęcia ukazywały nastolatkę, którą w szkole wszyscy omijali szerokim łukiem.

Siedziała sama w ławce, z tyłu - akurat w klasie było nieparzyście, więc była tą dodatkową,

tym nadprogramowym żebrakiem na Wigilii.

Obserwowała innych uczniów, jak się podszczypują na przerwach, oczkują na lekcjach,

wysyłają liściki, czekają na siebie pod szkołą, umawiają się na randki. Ich spojrzenia omiatały

ją jak brudny materac w sali gimnastycznej .

Na przerwach oparta o ścianę jadła kanapkę z szynką i gapiła się na koleżanki z klasy,

pokazujące sobie zagraniczne gazety pełne uśmiechniętych chudzinek o gład-

kich buziach, do których starały się upodobnić. I wcale im to nie najgorzej wychodziło.

Ona nawet nie próbowała. Trwała, niepożądana, jak wielka tłusta plama na błyszczącej kartce

i nienawidziła swojego wielkiego ciała, w głębi którego się ukrywała. Nienawidziła tak

bardzo, że aż dostała na twarzy wrzodów, pryszczy ohydnych, które też szybko wypełzły na

resztę ciała, ale tego przecież nie widzieli spod jej obszernych chałatów, które nosiła również

na WF (nauczyciel szczęśliwie machnął na nią ręką, skupiając się na osobach lepiej

rokujących).

A co najgorsze: cały czas była zakochana. Głęboko i beznadziejnie. Rozmarzała się przy

odrabianiu lekcji, w autobusach, aż przegapiała przystanek i potem musiała wracać na miejsce

przeznaczenia groteskowym truchcikiem, aż jej się trzęsło obrzydliwe ciało.

Zafascynowana kolejnym kolegą, który cieplej na nią spojrzał, nie łudziła się jednak, że

ktokolwiek wypatrzył w niej coś ciekawego pod zasiekami z sadła. Śniła o miłości, wiedziała

jednak, że jej zainteresowanie może faceta tylko ośmieszyć, więc nie pozwalała sobie nawet

na jedno spojrzenie w jego stronę, żeby z obojętności nie przeszedł do nienawiści.

Miłość brzydkich, a przede wszystkim grubych kobiet, uwłacza mężczyźnie. Tego nauczyła

się wcześnie i trzymała jak pierwszego przykazania.

Lepiej być niezauważaną niż godną litości - to było drugie przykazanie.

Baśka

- Czy mogę cię prosić do tańca?

Przez chwilę rozglądała się na boki, czy to o nią chodzi, ale przecież siedziała jak zwykle

sama. Tak, właśnie ją proszono. Po raz pierwszy w życiu.

94

95

To było już po skończeniu studiów, w jej pierwszej pracy.

Od paru tygodni była pewna: podoba się nowemu koledze. Wpatrywał się w nią niemal bez

przerwy, odprowadzał spojrzeniem od drzwi, a chyba tak właśnie zachowują się zakochani

mężczyźni. Potwierdził to teraz, prosząc ją do jakiejś pościelówy na służbowej imprezie,

gwiazdkowym datku od firmy dla wołów roboczych.

Wstała, stanęła przed nim, przynajmniej dwa razy od niego szersza. Od razu się skurczyła, by

wydać się mniejsza. Ale on, niezrażony jej rozmiarami, chwycił ją mocno w pasie (a raczej w

miejscu, gdzie większość kobiet ma talię), jak o tym marzyła od dłuższego czasu. Drugą dłoń

położył jej na plecach. Po chwili obie jego ręce zaczęły się przesuwać wężowymi ruchami po

jej ciele. Poczuła mrowienie w dole brzucha. To musiało być pożądanie, tyle o nim czytała.

Odruchowo wtuliła się w niego. Nareszcie! Czuła się, jakby dotarła do portu. Położyła głowę

na jego ramieniu. Niech trwa.

A wtedy on się spiął, po czym odsunął ją delikatnie i popatrzył jej prosto w oczy.

- Nie bierz tego do siebie - wytłumaczył. - Mnie po prostu fascynują grubi ludzie.

Speszony przełknął ślinę.

- Grubi ruszają się zupełnie inaczej - ciągnął. - Ich ciała falują, pływają, żyją własnym

życiem. No i właśnie dlatego napisałem Niezwykłe przygody pontonme-na. Mówi ci to coś?

Nic nie mówiło.

- Komiks o grubasach. Zajebisty. Dlatego tak fascynuje mnie twój widok, nie mogę oderwać

wzroku. Wiele z ciebie w moich bohaterach.

Więc mu się podoba, prawda? Nazywa ją grubaską, bo nią jest, ale mu się podoba?

- Poprosiłem cię do tańca, bo musiałem sprawdzić czy naprawdę tak fantastycznie się ciebie

dotyka, jak mi się przedtem wydawało.

-Ico?

- Jeszcze lepiej. Jesteś miękka, puchata, falująca. Próbowała go zrozumieć, ale za nic nie

mogła wpaść

na to, o co tak naprawdę chodzi. Chciała się do niego przytulić.

Jego koledzy pokładali się ze śmiechu pod ścianą. Odsunął się z wyrazem obrzydzenia na

twarzy.

- Naprawdę myślisz, że się w tobie zakochałem? No cóż, tak właśnie myślała.

- Nie wariuj, kobieto. Nic do ciebie nie czuję. Poza ciekawością twojego ciała. Którą już

zaspokoiłem. Taniec wystarczył - dodał uczciwie.

Współczuła mu, że go postawiła w tak niezręcznej sytuacji. Koleżanki patrzyły na nią z

litością. Sama nie wiedziała, jak wyszła z tamtej sali. Włóczyła się po ulicach niepomna, że

wieczorami bywa to groźnym zajęciem.

Cały czas miała przed oczami jego zaskoczoną, pełną obrzydzenia twarz.

Do tamtej pracy już więcej nie poszła, wstecznie załatwiła jakieś zwolnienie lekarskie, potem

wymówiła. Nie, nie wyobrażała sobie, że po raz kolejny staje przed nim, a on patrzy na nią

przepełniony litością.

Wtedy podjęła postanowienie: umrze.

Leżała w łóżku i wyobrażała sobie, jak to będzie. Ból? Na pewno. Wysiłek? Tak. Koniec

przyjemności z jedzenia, na zawsze. Ale i koniec cierpień z powodu wyglądu. Rozważała

skok z mostu (kusiła ją chwila lotu przed upadkiem), łyknięcie pastylek (skąd je wziąć?).

Wieszać się nie chciała, nigdy jej ten węzeł nie wychodził. Najprościej byłoby oczywiście

podciąć sobie żyły w wannie, ale brzydziła się krwi.

96

97

Po jakimś czasie stwierdziła, że równie dobrze, jak popełniać samobójstwo, mogłaby zacząć

się odchudzać. Trudności, które temu towarzyszyły, były podobne.

Zmieni się albo umrze.

Baśka

No i zaczęło się. Trzysta skrętów przy muzyce z płyty, trzysta machnięć nogą, tyle pompek,

ile zdoła (jedna i to kulawa, ręce nie mogły unieść ciężkiego ciała), trzysta wznosów ramion z

obciążeniem. Żadnych podskoków, stawy mogły tego nie wytrzymać, na początku więc

wszystko w parterze.

Trzeciego dnia, ćwicząc wieczorem, zemdlała. Matka nie zauważyła, Baśka była przecież

zamknięta w pokoju. Ocknęła się po jakimś czasie, kręciło jej się w głowie.

Ciało walczyło, nie chciało zmian. Napiła się mocnej herbaty z kostką cukru i ćwiczyła dalej,

same ramiona, żeby nie poruszać resztą słabego ciała.

Po miesiącu straciła dziesięć kilo. Dostała skrzydeł. Zaczęły się późnowieczorne aerobiki w

salonie, już teraz ze skakaniem. Szaleli po nich sąsiedzi z dołu, słali delegacje do matki, której

jednak Baśka nie dała prawa do gadania w tym względzie.

Robiła brzuszki przez cały film, ze spinaczem na nosie, który zaczął wydawać jej się kaczy,

zapuszczała włosy (to szczęśliwie nie wymagało wysiłku), farbowała, masowała się solą z

oliwą, nakładała maseczki, wprowadzała w życie wszelkie zabiegi, które mogły pomóc

przekształcić tłustego kaczorka w smukłą księżniczkę. Ja wam jeszcze pokażę.

I pokazała.

Baśka

Na kurs tańca, na którym poznała Michała, zapisała się, gdy doszła do ideału ogólnie znanego

z pism kolorowych. Do pełnej doskonałości brakowało jej tylko jednego małego szczegółu.

- Dlaczego się nie uśmiechasz? - pytał Michał. - Zawsze jesteś taka poważna.

Nie wiedział, że swymi awansami zaskoczył ją w momencie, gdy jeszcze nie zdążyła wybielić

zębów.

Dopiero na trzeciej randce błysnęła oślepiająco białym uśmiechem.

- Widzisz, pod moim wpływem nauczyłaś się śmiać

- powiedział.

A niech myśli, że ma taką moc sprawczą. Niech będzie z siebie dumny. Zaręczyli się.

Baśka

Zabrał ją na jakiegoś grilla - pokazać kolegom. Wstydziła się, nie wiedziała, o czym będzie z

nimi rozmawiać, ale okazało się, że nic mówić nie musi: po prostu miała ładnie wyglądać.

Usłyszała ich, wracając z toalety.

- Jak ci się udało ją zdobyć? - pytali go kumple w zachwycie. - Z twoim wyglądem?

I rechotanie, i klepanie po plecach. Michał pewnie zrobił tajemniczą minę, bo sam nie

wiedział, jak mu się to udało. W swoim samozadowoleniu (które w nim uwielbiała) nawet się

nad tym nie zastanawiał.

- Superdupcia. Nie za płaska, wystająca, jak trzeba

- entuzjazmował się kolejny z jego kumpli, a reszta go uciszała, że takie komentarze to nie

przy Michale.

98

Michał niby się obruszał, ale widać było, że jest zadowolony i z wyglądu narzeczonej, i z

zazdrości kolegów: -Nogi do samego nieba, no nie? - dołączył do chóru.

No proszę: trud się opłacił, zwycięstwo silnej woli nad tłustą materią. Czuła się jak bohaterka

Słonecznego patrolu. I jak jego bohaterka wyprostowała się, wyszła zza węgła i podeszła do

swojego odkrywcy. Nachyliła się, by ją pocałował w szyję, a wszyscy mogli obrzucić go

zazdrosnym spojrzeniem jako posiadacza takiej ładnej sztuki.

A potem ładna sztuka odrzuciła włosy i odeszła, starając się kręcić biodrami leciusieńko,

akurat tyle, by każdy myślał, że to niechcący. Zresztą, gdy nogi kończyły się

siedmiocentymetrowymi szczudełkami, biodra musiały bujać się z lekka.

Na plecach czuła gorące spojrzenia kolegów Michała, z których każdy myślał, jakby tu ją

posunąć. Co wcale nie było aż tak przyjemne, jak jej się kiedyś wydawało. Ale Michał

wyglądał na zadowolonego. Był pewien, że dostał mu się najlepszy kąsek i cieszył się nim.

Nie miał pojęcia, że poczęstowano go ciasteczkiem częściowo nieświeżym, na które przez

długi czas nikt nie chciał się skusić.

Może teraz wreszcie przejrzał na oczy, zastanawiała się teraz Baśka, gapiąc się w okno. Może

wreszcie zauważył, że dostała mu się opasła brzydula, udająca piękną kobietę?

Baśka

Sama już nie wiedziała, po ilu dniach się zwlokła z łóżka. Zakręciło jej się w głowie.

Odczekała chwilę, trzymając się kuchennego blatu. Odkroiła pleśń z ciasta od Julity, a resztę

zjadła. Od razu poczuła się lepiej.

Ubrała się. Wszystko z niej spadało.

Szła ulicą jak zombi, ludzie oglądali się ze współczuciem. Zjadła obiad w pobliskim barze, a

potem siedziała na ławce, wyciągając szyję ku słońcu. Wracając, nabyła w cukierni szarlotkę,

pachnącą cynamonem jak ciasto od Julity, którym wzgardziła. Zjadła i zrobiło się jej dużo

lepiej. Prawie dobrze.

Więc potem już głównie jadła.

I śniła.

Baśka

Trwała tak: za dnia lawirując między górami jedzenia, nocami uciekając przed swoją

szpilkonogą prze-śladowczynią. Smutek podpływał falami, muskał łydki, czasami nawet

sięgał kolan, ale mogła już samodzielnie oddychać. Co jakiś czas pojawiał się gniew. Na samą

siebie, że coś w ich związku przegapiła. Na Michała, że żyje tam gdzieś swobodnie, a ona bez

powodzenia usiłuje zlepić gruzy w rozpoznawalną całość.

Kiedy Michał zaczął się do niej dobijać, co chwila dzwonić domofonem, pomyślała, że być

może uda im się razem zlepić te gruzy. Z jego strony chyba wola była.

Choć może chodziło mu o wosk do włosów, jedyną rzecz, której nie spakował, gdy odchodził.

Wolała jednak myśleć, że chodzi o nią.

Skoro miał wrócić, trzeba było cofnąć czas o kilkanaście kilogramów. Wzięła się za siebie,

ale nie dawała rady, kapitulowała codziennie, najpóźniej pod wieczór. Znalazła więc wczasy

odchudzające reklamowane przez miejscowe kółko grubasów (ohydna była ta nazwa).

Organizatorzy obiecywali, że - jeśli się przyłoży - w dwa tygodnie zabiorąjej osiem kilo.

Dobra, byle szybciej, nim Michał się rozmyśli. Tego była pewna: umie się przykładać.

100

101

Baśka

Chociaż cholerna Janina wcale jej tego odchudzania nie ułatwiała: właśnie współczującym

gestem wyciągnęła w jej kierunku paczuszkę sezamek.

Baśka nie mogła uwierzyć własnym oczom. Po pierwsze: jakim cudem udało się grubej przez

tyle czasu uchronić sezamki przed pożarciem?! Po drugie: czy ona naprawdę myśli, że Baśka

przeszła właśnie na jej stronę? Starych, grubych, porzuconych kobiet, którym już wszystko

jedno?! Miała ochotę wsiąść na nią, wrzeszcząc za tę demobilizację.

Ale w przedpokoju nadal straszyła spakowana walizka grubej i Baśka nagle przeraziła się, że

zostanie zupełnie sama. Przecież Janina, poprzednio potraktowana po chamsku, postanowiła

wtedy opuścić ich wspólny pokój. Jednak gruba miała jaja. Jajniki właściwie.

Baśka pohamowała więc wyrazy oburzenia, przełknęła je, aż zapieniły się w żołądku. I

powiedziała, łagodnym - miała nadzieję - głosem:

-Nie, dziękuję.

I dodała dla osłody:

- Janino.

Janina

Na propozycję poczęstowania się sezamkami Baśka podskoczyła, jak dźgnięta w tyłek nożem.

Janina zatem wyszła na korytarz i sama zjadła kilka ciasteczek, które nawet po przełknięciu

zostawiały miłe wspomnienia na zębach. Można je było potem, przedłużając przyjemność,

wydłubywać językiem. Trochę kląskało. Nigdy by się na to nie odważyła przy Baśce.

Czy będzie potrafiła przetrwać z nią następne dziewięć dni? Powinna.

Wróciła do pokoju, gdzie została powitana przez Baśkę z wyraźną ulgą. Że jednak jej nie

zostawiła. Miło być potrzebną. I w ramach wdzięczności Baśka dopuściła ją łaskawie do

swoich rozterek i tajemnic.

Baśka

- To wszystko jest zupełnie bez sensu - westchnęła. - Totalna ruina całego mojego życia tylko

dlatego, że Michał postanowił przez parę minut porypać sobie na boku.

Janina

To nie było parę minut, myślała Janina. Nic nie wiesz o tym facecie, swoim mężu.

Baśka

Nie mogła się nadziwić, jakie to wszystko absurdalne. Jedenaście wspólnych lat przekreślone

z powodu kilku śmiesznych ruchów, wykonanych przez jej męża na ciele innej kobiety.

Jak mógł dotykać mnie zaraz po niej, jak mógł, emocjonowała się.

Brzydziła się dzielenia facetem z kimś innym.

Czy on się umył po tamtej? Czy tak od razu do Baśki? Ale on się nie tylko umyć powinien,

ale i odkazić, wyparzyć wrzątkiem, ogolić na całym ciele, żeby między jego włosami nie

została ani odrobina tamtej.

Przecież leżała z głową na jego udzie krótko po ssaniu tego, co chyba niedługo przedtem ssała

tamta. Baśka wypuszczała kącikiem ust gorzko-słoną, gęstą ciecz, mając prawdopodobnie od

czynienia z molekułami tamtej, patrząc na jego czarne, gęste udowe owłosienie, które

mężczyznom wolno mieć.

102

103

Na wspomnienie tego smaku, do zaznania którego została zmuszona przez swego

zmienionego po zdradzie męża, coś zaczęło wędrować jej do gardła i domagać się ujścia na

zewnątrz.

Ledwo zdążyła - omijając Janinę - dobiec do łazienki, huknąć drzwiami, pochylić się nad

umywalką. Janina stała pod drzwiami i nawoływała cichym głosem, czy wejść, czy pomóc,

czy potrzymać czoło, ale nie trzeba było.

Baśka skończyła, umyła zęby, a co nie przeleciało przez kratki umywalki, przepchnęła

szczoteczką. Rozpyliła w powietrzu trochę swoich perfum, aż zaczęła ka-słać w tej komorze

gazowej. Nic to.

Obraził ją, zmusił, by zjadła resztki po tamtej.

Ale się ich pozbyła.

Wyszła z łazienki wykończona, słaba, bez sił. Bez sprawdzenia w lustrze, że wygląda jak

stara kobieta, która żyje niezależnie od własnego opakowania.

Stała się stara. Janina zwyciężyła.

Opadła na łóżko. Wycieńczona, zarzygana.

- Co to za baba była?

Janina

Czuła niezwykłą jak rzadko moc, bo przecież mogła domysły Baśki zakończyć jednym

słowem.

Nie wypowie go jednak nigdy. Po co. Powinna raczej pocieszać, pomagać i budzić ze złych

snów. Żeby odpokutować i zadośćuczynić.

- Dlaczego mnie zdradził? - zastanawiała się Baśka. - Za mało o siebie dbałam?

- Na pewno nie - tego Janina była pewna.

- Może trzeba było jakiś botoks zrobić? Kolagen? Przestałam się malować i stroje bardziej

sportowe nosiłam, mówił, że woli spódnice, a ja w bojówkach...

I zaczęła szlochać. Janina gładziła ją po plecach, zastanawiając się, co to są bojówki. I jak jej

pomóc. Wyglądało na to, że Baśka chce, by do niej wrócił.

- W życiu, nie! - obruszyła się zainteresowana.

I znowu się rozpłakała, szepcząc coś pod nosem.

Ale tak cichutko, że prawie nie było słychać.

Baśka

Wiedziała, że nie ma powrotu do dawnych czasów.

Ciekawe, gdzie teraz podziewa się Michał? Zostawiła go na plaży, nie była w stanie nawet

odprowadzić go do samochodu. Ciężko było poruszać się u jego boku, bo wiadomość o

zdradzie strasznie uwierała. Jak nóż w plecach.

Marzyła, że Michał wróci, pokaja się, poklęczy pod tymi drzwiami, zawodząc: „Wróć do

mnie!". Może zrozumie, że to on zawinił i zgrzeszył przeciwko ich związkowi. A ona może

mu wtedy przebaczy. Może. Zostanie tu jeszcze do końca tych wczasów, by znowu szczupła i

piękna dać mu się zawieźć do domu, gdzie on znowu wstawi swoją musztardę do lodówki,

kubek do szafki, będą chodzić w soboty do teatru, latem na grilla do jego kumpli, może

znowu pojadą w ciepłe kraje?

To wszystko, co tak ją nużyło, męczyło, wyjaławiało, gdy trwało, teraz wydawało jej się

rajem utraconym.

Czy i Michał za tym tęskni?

Wstała, umyła twarz zimną wodą przypudrowała, co się dało.

Przez jego wizytę minęło jąBNP, czyli ćwiczenia na brzuch, nogi i pośladki, opuściła masaż,

ale mogła jeszcze pobiegać po ruchomej bieżni. Janina oczywiście wybrała tapczan. No cóż.

Baśka zeszła na dół. Parę dziewczyn ćwiczyło. Włączyła bieżnię na maksimum i waliła w nią

piętami,

104

machała rękami, pot zalewał jej oczy, a ona uciekała, biegła jak najdalej, by potem otworzyć

oczy i zobaczyć, że jest nadal tam, gdzie była. Ona i jej obrzydliwe, spocone ciało, które

jednak doprowadzi do takiego stanu, by było godne podziwu i miłości. Przyspieszyła.

Gdyby wszystkie ruchy stóp, które wykonała na licznych bieżniach, skumulować i przepuścić

przez generator, oświetliłaby sobie mieszkanie do końca życia.

- Teraz daje pani z siebie wszystko - pochwaliła instruktorka, jakby nie wiedziała, że

wszystko jest jednak zupełnie gdzie indziej.

Baśka

Raj utracony. A przecież, gdy jeszcze byli ze sobą i spali razem, łóżko wydawało się

poszerzać, rosnąć, potrafili się wcale nie dotykać całymi nocami, potrafili nie rozmawiać

całymi wieczorami.

Ona wracała z pracy, tchnąć adrenaliną i głodną energią. On, jeśli nie w delegacji, to zwinięty

w kłębek przed telewizorem, w towarzystwie pieczonego kurczaka lub zwoju kabanosów.

Obrzucał ją dumnym spojrzeniem, gdy chodziła po pokoju, starając się nie wciągać w nozdrza

aromatu mięsa, bo od razu miała skurcze z głodu. Michał czasem proponował herbatę, tylko

tyle, bo wiedział, że nie będzie nic jadła. Ciepło ziołowego naparu zagłuszało pustkę w

brzuchu. Przytulał ją, a z jego ust i dłoni pachniało wędzonką, po czym gapili się w ekran, na

którym rozgrywały się problemy innych ludzi.

Czasem opowiadała mu, co w pracy. Słuchał, pomrukując współczująco. Czasem on jej

opowiadał. Że się na kogoś zdenerwował, że tamten - idiota, oni wszyscy - idioci.

Przyznawała mu rację, wtedy się uspokajał, wyciszał. Wieczór kończył się razem z

kabanosami. Gdy

wychodziła z łazienki po rozbudowanych wieczornych zabiegach toaletowych, na ogół już

spał, zwinięty pod kołdrą na kształt ślimaka.

Któregoś dnia pomyślała, że nie wytrzyma, jeśli w ich życiu nie pojawi się inne zaskoczenie

niż to, co dzisiaj wymyśli autor telewizyjnej ramówki. Poszła do biura podróży i wpłaciła

zaliczkę na wycieczkę. Bez dzieci, więc mogli jechać w okresie, gdy było taniej. Na posiłki -

szwedzki bufet, moc warzyw, jak zapewniała agentka, nie tak jak na polskich wczasach, gdzie

każdemu przydzielają kotlet z kartoflami i marchewką.

Michał był zaskoczony, ale nie niezadowolony. W sobotę poszli kupować razem kostiumy

kąpielowe. Patrzył na nią w przymierzalni i poza jedną uwagą - „strasznie blada jesteś" -

wydawał się zadowolony z jej zgrabnego tyłeczka, nic a nic nie obwisłego.

Chwilę się łamała, czy nie pójść przed wyjazdem na solarium, ale w końcu wybrała

opaleniznę metodą natryskową, po której zrobiła się nagle brązowa, jakby już wróciła z tego

Egiptu, co wywołało kilka złośliwych komentarzy w pracy, ale Michałowi się podobało,

gładził przy telewizji jej brązowy kark, brązowe przedramiona.

Baśka

Mimo połowy września słońce w Egipcie operowało na sposób letni. Gdy pierwszego ranka

szła do swojego leżaka obok basenu, odprowadzały ją zachwycone spojrzenia mężczyzn.

Kiedy już się położyła, rozłożywszy ręcznik (nie dało się tego zrobić bez - bądźmy szczerzy -

wypinania pośladków, opakowanych w gołębiobłękitne majteczki z lycrą), trudno jej było się

skupić na czytaniu, bo przez cały czas, jak głaskanie, czuła wzrok facetów. Na pośladkach, na

udach. Na piersiach. Na stopach (pojawił

106

107

się i taki fetyszysta). Na karku. Na twarzy najmniej. Michał, który zwalił się koło niej z

zaległymi tygodnikami kulturalnymi, zdawał się nie zauważać tego męskiego

zainteresowania, po prostu leżał obok, zagłębiony w lekturze, a gdy mu się zrobiło gorąco, jął

przemierzać kolejne baseny. A ona prężyła się na brzegu, pławiąc się w męskiej aprobacie i

pożądaniu.

Lata poświęceń nie na darmo. Podziwiała swoje odbicie w szybach, w lustrach. Porównywała

się z innymi kobietami rozłożonymi na leżakach wokół basenu, które mogły w swoich

poprzerastanych formach śmiało konkurować z ciastem karpatką. Nadmiary ciała

wyskakiwały im na brzuchu, miały cellulit na ramionach, nawet na podbródkach, a ich tyłki,

przyzwyczajone widać do siedzenia, na stojąco fałdowały się i spływały z kości w falbanach i

zagnieceniach. Baśce sprawiało sadystyczną przyjemność popatrywanie na nie zza gazety.

Wiedziała, że ona nigdy nie będzie tak wyglądać.

Szokowało ją, że baby nie osłaniały się z poczuciem winy dyskretnymi ręcznikami czy

chustami, lecz nakładały bezwstydnie wrzynające się w tłuszcz bikini.

Michał też się wpatrywał w te panie. Badawczo. Uważnie. Patrzył na nie częściej niż na

Baśkę. Śledził spojrzeniem baby na leżakach, wchodzące do basenu (wtedy woda

występowała z brzegów), stojące w kolejce po frytki. Minę miał niewyraźną.

Cóż, myślała Baśka, do czego innego przyzwyczaiłeś się w domu. Ale nie wszystkie kobiety

tak o siebie dbają, nie wszystkim się chce, wolą zagryźć głód frytkami, niż próbować go

ukoić wodą bez bąbelków.

Wieczorem usypiali, wtuleni w siebie na łyżeczkę, zbyt wycieńczeni nadmiarem słońca i

tlenu, by jeszcze rozmawiać.

Czwartego dnia dostała biegunki. Siedziała na sedesie w klimatyzowanym pokoju

hotelowym, a jej ciało traciło ostatnie zaokrąglenia, oczyszczało się od środka z powodu

dolegliwości zwanej zemstą faraona.

I chwała faraonowi.

Wysłała Michała na basen, bo nie miało sensu, żeby oboje męczyli się w hotelowych murach.

Dwie godziny później wpadł do niej nagrzany egipskim słońcem, na-buzowany, z erekcją,

którą na schodach przykrył ręcznikiem, a wchodząc do pokoju triumfalnie odsłonił. Porwał ją

na łóżko, gdzie kochał się z nią zapamiętale, szybko, silnie, bez słów, z zamkniętymi oczami.

Potem poszedł.

Czuła się coraz bardziej bezcielesna, na diecie złożonej ze słońca przez okno i lekko

osłodzonej herbaty.

Kiedy zaciążyła jej samotność, wzięła prysznic, odziała się w powiewną szatkę i jak rusałka

wpłynęła do jadalni, gdzie Michał, znad swojego bakłażana z wołowiną, wlepiał oczy w

spalone słońcem, nieforemne ciało wielkodupej Niemki, która stolik dalej przełykała frytkę za

frytką.

Michał aż się wzdrygnął, kiedy naprzeciwko usiadła jego eteryczna, półprzezroczysta żona,

częściowo tylko przesłaniając czerwień grubej Germanki. Szybko połknął, co było do

połknięcia, i porwał Baśkę do pokoju, gdzie tym razem wziął ją od tyłu, mając pod

zamkniętymi powiekami - jak jej się wydawało - widok szerokobiodrej, fałdzistej sąsiadki z

kolacji.

Nie, to niemożliwe, żeby to tamta go podnieciła. Baśka odganiała sprzed powiek obraz jego

twarzy, widzianej podczas obiadu. Na pewno budzi w nim pożądanie żona, wyglądająca teraz,

jakby zeszła na chwilę z obrazu prerafaelitów. Na pewno o to chodzi.

Odpoczął chwilę i znowu się na nią rzucił.

108

Dopiero w Polsce dowiedziała się, że biegunka może zniweczyć działanie pigułek

antykoncepcyjnych. I zniweczyła.

Ich niedoszłe dziecko poczęło się między innymi dzięki działaniu egipskiej mikroflory. I - jak

się coraz częściej obawiała - wielkodupej Niemki.

Janina

Patrzyła ze zgrozą na Baśkę, która niemal wczołgała się do pokoju, skurczona we dwoje po

stu osiemdziesięciu kilometrach na ruchomej bieżni.

- Po co to robisz? - spytała Janina.

- Bo chcę znowu ładnie wyglądać - wysapało siedem nieszczęść.

- Dla kogo?

- Dla siebie. Lepiej się wtedy czuję.

Janina wpatrzyła się w Baśkę, która spływając potem, ledwo dawała radę otwierać usta.

- Tak? Lepiej się czujesz?

- Teraz trochę przesadziłam. Ale na ogół...

- Mówiłaś, że siłownia cię nudzi.

- Oj, nie marudź. Chodzi o efekt.

- Mówisz, że wszyscy wolą patrzeć na chude ciała.

- Cóż, większość tak. Miło jak się oglądają na ulicy.

- Katujesz się niemal do zemdlenia po to, żeby czasem jakiś wieprz obejrzał się za tobą na

ulicy?

Baśka milczała z zaciętą twarzą.

- Ciągle dla Michała? - drążyła Janina.

- Przecież nie wróci do mnie takiej - wybuchła Baśka, chwytając w pęsetę palców fałdę na

brzuchu, szarpnęła, jakby chciała ją urwać, a twarz wykrzywiła jej się ohydnie.

Janina spojrzała na swoje fałdki, których wcale nie ukrywała podkoszulka. Gdyby nagle

pojawiła się wróż-

ka, która obiecałaby spełnić jedno jej życzenie, wcale nie poprosiłaby jej o szczupłą sylwetkę.

A o co? O Michała? O kogokolwiek, kto by zjadł to, co ugotowała, obejrzał jej program, a

potem pochwalił i przytulił?

Wróżka wprawiłaby ją w niezłe zakłopotanie. Niech się lepiej wstrzyma.

Wypompowana wariatka stała przy otwartym oknie pokoju i dyszała.

- Jeszcze się zaziębisz.

- Masz rację - Baśka trzasnęła oknem i padła na łóżko. - Tylko trochę chciałam wywietrzyć,

bo pachnie tu stęchlizną.

- Skąd stęchlizną?

A tamta tylko wzruszyła ramionami.

Janina

Jej współlokatorka leżała na łóżku - czerwona, jakby policzki miały jej zaraz eksplodować.

- O czym wyście rozmawiali? Z Michałem? Baśka zadumała się, skrzywiła.

- Ostatnio? Telewizja. Znajomi. Albo go nie było. -Aprzedtem? Pierwsze randki? Czym on

ciebie ujął?

- Powiedział, że jestem najpiękniejszą...

- Nie powiesz, że rozmawialiście na randkach tylko o twojej urodzie.

- Oj, daj mi spokój, myślisz, że pamiętam?

Baśka

I faktycznie, chyba nie pamiętała. Dlaczego go pokochała? Bo jąwybrał. Był jej pierwszym i

jedynym, jeśli nie liczyć chłopca z drewna. Gdy nie mówił jej komplementu, póty się

przymilała, aż go sformułował. Kiedy go wypowiedział, przez chwilę czuła się dobrze.

111

Był jej jedynym, choć nie można powiedzieć, żeby nie miała okazji tego zmienić. Okazje

same się do niej pchały, choć je mroziła spojrzeniem spod długich rzęs. Jedna z nich

wypowiedziała nawet słowa zaklęcie: „Jesteś najpiękniejszą kobietą w tym budynku".

Był to kolega z pracy, artystycznie nieogolony, z wielkimi czerwonymi ustami,

kontrastującymi z cieniem zarostu na policzkach, pożądany przez stażystki i sekretarki, a

nawet panią wiceprezes. Podczas gwiazdkowego przyjęcia poprowadził ją daleko, ku

odległemu oknu za załomem muru. Kiedy wypowiedział zaklęcie, musiała ulec, a on

przycisnął ją do ściany, szukał czegoś pod jej bluzką, potem spódnicą. Mimo magicznych

słów była sztywna, ale dawała się całować, podziwiać.

Wino było średnim wytłumaczeniem, ważne było to, że ją wybrał. Poddawała mu się do

momentu, gdy wysa-pał: - O rany, niezła dupa jesteś, wszystko na miejscu.

Odepchnęła go. Co ona najlepszego wyprawia, a tam Michał czeka w domu, na kanapie, z

kabanosami.

- Ale jesteś drewniana - powiedział kolega, a kropelka jego wściekłej śliny trafiła jąkoło ust. -

Po co udawałaś, że chcesz się bzykać? Tylko czas zmarnowałem.

Otworzyła torebkę, wyjęła chusteczkę, wytarła tę kropelkę. Powstrzymała się przed

skropieniem skóry perfumami, żeby zdezynfekować to miejsce i całe usta, które zbrukał.

- Średnia przyjemność całować się z papierem ściernym - zemściła się.

Gdy wróciła do towarzystwa, stażystki, sekretarki, a nawet pani wiceprezes patrzyły z

zazdrością na jej płonące policzki, wyszorowane zarostem kolegi. Kolega pogardliwie omijał

ją spojrzeniem, zaraz zresztą znowu zniknął za załomem muru z kimś, komu nie przeszkadzał

trzydniowy zarost.

Łatwo ją zastąpić. Tylko dla Michała była jedną jedyną.

Do momentu, gdy ją zdradził. Baśka

Nie opowiadała mu o swoich marzeniach, bo bała się, że go straci. Karierę robiła jakby

mimochodem, nieuważnie, ceniono ją, choć nie na tyle, by awansować, ale na tyle, by raz na

jakiś czas dostała podwyżkę.

Nie przyjaźniła się z nikim szczególnie, trzymała się z boku, jak w swojej szkole średniej. Nie

umiała rozmawiać z ludźmi. Dopiero Julita uparła się, by zadzierzgnąć z nią bliższe więzy.

Młodsza prawie o dziesięć lat, poprosiła o radę, jak schudnąć. Nie schudła co prawda za

bardzo, ale się przyssała. Baśka czymś ją zafascynowała. Czym? Nigdy nie spytała.

Słuchała, radziła, pomagała. Wdzięczność Julity była psia, przynosiła jej w nagrodę: to

jabłko, to kwiatek, to bluzkę z przeceny. Wyciągała do kina, namawiała do wagarów z

aerobiku, mówiła: „Chodź zobaczymy, są warsztaty z tańca afrykańskiego". Albo: „Paliłaś

kiedyś fajkę wodną?". Baśka się śmiała, nieufna, niechętna, ale czasem ulegała. Paliła, lecz

nie tańczyła. Zawsze z lekkiego dystansu, oddzielona.

Potem Julita zaszła w ciążę i z miłej wariatki zmieniła się w żywy inkubator.

Baśka była znowu sama.

Z Michałem znaczy.

Baśka

- Mieliście z Michałem wspólne tematy? Jakieś... hobby może? - Janina ciągle swoje.

-Aty ze swoim miałaś? Małżeństwo to nie kółko zainteresowań.

112

113

- Ćwiczyliście razem?

- On nie lubił.

- Ty też nie, mówiłaś.

-Ale robiłam to, żeby z przyjemnością patrzeć na siebie w lustro. Żeby i innym było miło na

mnie popatrzeć.

- Nie wszyscy faceci lubią chude.

Co?! Tralalala. Janina ją denerwowała. Nie miała racji, a prowokowała. Po co? Nie wiedziała

przecież, że Baśka spędziła kilkanaście lat na poznawaniu od środka tematu grubych kobiet.

Niech Janina nie myśli, że ktokolwiek jej w te bajki uwierzy.

- Masz na myśli tego twojego... Manianę, tak?

- Tak - odpowiedziała lekko zmieszana Janina. Baśka nie posiadała się z satysfakcji: konfuzja

Janiny

potwierdzała ostatecznie, że cała ta historia była wymyślona od początku do końca.

- Mówiłaś, że nie zwracał uwagi na twoją figurę?

- Nie. Nieprawda - powiedziała z mocą Janina. Mam cię! Nareszcie przyznała, że zmyśla.

- Moja figura mu się spodobała - prawie krzyknęła Janina. - Bardzo!

Janina

Baśka patrzyła na nią jak na robala.

- Co ty opowiadasz. Nie ma takich facetów - stwierdziła, jakby zjadła wszystkie rozumy.

- A nawet jeśli się jeden taki znalazł... - dodała Baśka, przypatrując się swoim udom, znacznie

chudszym, jak zauważyła Janina, niż na początku turnusu - .. .sama przyznasz, musiał być

jakiś dziwny.

W Janinie narastał gniew na tępogłową współlokatorkę.

Ten wiecznie odchudzający się babus nie widział oczywistości. A tymczasem jej wychuchany

mężulek

poderwał w kawiarni właśnie ją - grubą, starą babę -i rzucił się na nią od razu po zamknięciu

drzwi pokoju hotelowego.

A poderwał ją właśnie dlatego, że spodobało mu się to wielkie ciało, w którym mógł zatonąć.

Tak mówił w przerwach między pocałunkami. Spodobało mu się tak bardzo, że potem rzucił

swoją żonę i wydzwaniał do Janiny, bo chciał ją znowu widzieć.

To ja wygrałam w tym rozdaniu, chciała powiedzieć Janina. Wybrał mnie, rozumiesz? Nie

gadaj głupot, chuda, trująca suko. Bo nic nie wiesz. Ani o Michale, ani o życiu. Udowodnić ci

to?

A co powiesz na to, że nie-Maniana, pardon, twój Michał, ma brązową plamkę wielkości

ziarna kukurydzy z lewej strony pępka? A na koniec krzyczy: „Już!", wypręża się, po czym

opada na ciało kobiety jak wilgotny materac?

- Przepraszam - przerwała napiętą ciszę skruszona Baśka. - Sama nie wiem, co we mnie

wstąpiło, że ci tak dokuczam.

Janina zdusiła w sobie ślepą chęć odwetu. Nie lubiła tej baby. I wcale nie dziwiła się, że mąż

miał jej dość. Wydmuszka, co z tego, że dekoracyjna, skoro pełna jadu. Była z nią jednak

związana silnym poczuciem winy, więc odcierpi tych parę kolejnych dni. A potem z ulgą

wyjedzie.

- Co ja poradzę, że nie mogę ci w to uwierzyć. Nie obraź się, ale to brzmi jak z harlequina -

dodała Baśka, a w Janinie znowu wezbrał gniew.

Ugryzła się jednak w język. Miała dość tej rozmowy, więc wyszła na korytarz, gdzie - stojąc

przy oknie - rozkoszowała się swoją mocą.

Mogła walić na oślep. I boleśnie Baśkę zranić. Paroma słowami wyrwać ją z niewoli jej ciała,

przestawić

114

I I -

stosunki z mężem na inny, prawdziwszy tor. Nie czuła się jednak na siłach być Bogiem. Może

sprawy się same rozwiążą.

Czy Bóg też czasem tak myśli?

Wszechmocna Janina wróciła do pokoju, zgarbiona pod balastem wiedzy.

Pokorna Baśka siedziała przy telewizorze, gdzie - Janina nie wierzyła własnym oczom -

rodzina Mostowia-ków przeżywała kolejne uczuciowe perypetie. Baśka ogląda serial?

Mało, że oglądała, ona jeszcze spytała pojednawczo, czy Janina chce się dosiąść.

Więc Janina, posapując na zgodę, siadła obok.

Patrzenie na cudze życie było zdecydowanie dużo łatwiejsze.

Janina

Aż podskoczyły, gdy ktoś zapukał, a potem z rozpędu nacisnął klamkę.

Do pokoju zajrzał Michał.

Na widok zastany cofnął się i zamknął drzwi za sobą.

- Wrócił - panikowała Baśka. - To chyba znaczy, że mam do niego wyjść, prawda?

I poleciała do łazienki się malować.

Natomiast Janina, nie poświęcając ani chwili swojemu wyglądowi, wymknęła się na korytarz.

Michał stał przy oknie na korytarzu i usiłował zrozumieć to, co przed chwilą widział w

pokoju. Nie czuła do niego nic poza żalem i wyrzutami sumienia, które gęstniały w powietrzu

wypełniającym przestrzeń między nimi.

- Co ty tu robisz? To jakaś zmowa? - był w szoku. Janina miała mu właśnie powiedzieć, że

Baśka nic

nie wie i wiedzieć nie powinna dla dobra nie tylko Ja-

niny, ale i swojego własnego, kiedy jej współlokatorka ze świeżym malunkiem na twarzy

wypadła zza drzwi na korytarz.

- To wy się znacie? - zaniepokoiła się na widok Janiny u boku Michała.

Janina dawała Michałowi nieśmiałe znaki, ale nie zrozumiał.

- Zmówiłyście się? - warknął do żony. - Po co była ta szopka?!

- O co ci chodzi? - nie zrozumiała Baśka.

Janina wpadła w panikę. Już tylko sekundy dzieliły ją od katastrofy.

- My się po prostu znamy, Basiu - powiedziała.

- Skąd? Jak?

Baśka patrzyła od jednej do drugiej speszonej twarzy, usiłując zrozumieć. Aż zrozumiała.

Janina

Janina już odchodziła, niech sami omówią, co ich boli, ale Baśka przygwoździła ją wściekle

do ziemi, niech stoi, niech się tłumaczy tłusta uzurpatorka, pod-rywaczka w kształcie stogu

siana.

- Dlaczego z nią? Starsza ode mnie, gruba, zaniedbana. Sapie, kiedy chodzi. Spójrz na nią, no

spójrz!

Janina była winna, ale tego nie chciała słuchać. Dość już pogardy zniosła. Oderwała od siebie

palce Baśki, które zmieniły się w krabie szczypce, i odeszła od nich. Przecież nie wiedziała,

że nie-Maniana ma żonę. Nie zgrzeszyła przeciw niej. Zgrzeszyła przeciw Pawłowi. I została

za to ukarana.

A jeśli chodzi o Baśkę, zawinił Michał. I niech on się tłumaczy, bije w piersi. Jej nic do tego.

Ma własne ciężary.

116

117

Baśka

Baśka patrzyła to na niego, to na szerokie, ozdobione oponami do tira, plecy Janiny

oddalającej się korytarzem. Michał był strasznie speszony. I jeszcze się stawiał.

To przez jego wieloletnią tresurę pogardziła od pierwszego wejrzenia Janiną - człowiekiem z

opon, Janiną - nieopanowaną, tarzającą się w okruchach sezamek na wczasowym łóżku.

- Jak śmiałeś?! Mnie się brzydziłeś, jak utyłam, a ją posuwałeś? Aż jej się brzucho trzęsło?

- Ja się brzydziłem?! Sama się siebie brzydziłaś!

- Dlaczego akurat ona? Powiedz mi.

- Baśka, to nie ma sensu.

Baśka

- Co ona ma, czego ja nie mam? - musiała to wiedzieć.

- Lubi swoje ciało. Nie zwraca uwagi na to, jak wygląda - tłumaczył.

Baśkę poczucie krzywdy aż zatkało.

- Jak to?! To na tym ci zależy?

A kto bez przerwy komentował każdy jej strój, każdy kilogram, każdą fryzurę nie tak?

Stawała w progu domu jak przed jury na konkursie Miss Polonia. Pierś wypięta, pełen

rynsztunek. Kto kupował jej bieliznę w rozmiarze jak dla nastolatki i marudził, kiedy się w

nią nie mieściła?

- Nigdy się nie najadłam na żadnym przyjęciu. Nigdy nie zjadłam ani kawałka kiełbasy z

grilla, najwyżej skubnęłam ci kęs z talerza. Na niczyich urodzinach nawet nie nadgryzłam

tortu, tylko rozsmarowywałam go po talerzu, żeby myśleli, że chociaż spróbowałam.

Patrzyła na niego z żalem. Z rozpaczą.

- Spróbuj być piękny bez przerwy, dzień po dniu, bez przerwy na grypę, depresję, sen

zimowy, gorsze dni, poronienia i katary. Spróbuj.

- Baśka, co ty opowiadasz?!

- Od ciebie nikt tego nie oczekuje. Możesz mieć brzuch i łysinę. I stare gacie.

(Na dźwięk słowa „łysina" odruchowo się wyprostował).

Za te jej męki odchudzania, za głodowanie, utrzymywanie wyglądu dwudziestoparolatki, gdy

zbliżała się do czterdziestki, lizał i ciamkał tamtą babę?

Teraz potrafił tylko powiedzieć:

- Uspokój się.

- Nie uspokoję się, bo mi życie zmarnowałeś. -Ja?!

- Dobrze, że nic nie wyszło z tego dziecka - powiedziała Baśka, która właśnie postanowiła go

zranić jeszcze dotkliwiej niż on ją.

I nagle nie było już nic więcej do powiedzenia. Poza: „Nie znienawidźmy się do końca".

Janina

Michał dogonił ją przed budynkiem, nietrudne to było, skoro jej wielkie ciało nie potrafiło

szybko chodzić. Stał przed nią i wyglądał jak wtedy. Niemal jak wtedy, bo patrzyła na niego

w nowy sposób. Teraz była o wiele mądrzejsza.

- Nareszcie cię znalazłem - wpatrywał się w nią jak w obraz.

Miło, kiedy mężczyzna tak patrzy, Baśka miała rację.

- Nie odpowiadałaś na telefony.

- Zdradziłeś żonę.

- Tamten związek był pomyłką.

118

119

Janina nie miała siły odpowiadać. Odwróciła się, żeby odejść, marząc jednocześnie, żeby

jądogonił i narzuciłjej swoją wolę. Nie powinna ranić Baśki, ale stało się.

Pawła też już nie dotyczyło to, co teraz zrobi.

Boże, dlaczego zawsze myśli o innych, nigdy o sobie? Chce go? Jeśli chce, to ma, bo właśnie

dogonił ją i złapał za łokieć. Ten sam, który wcześniej ścisnęła Baśka. Będzie miała siniaka.

- Nie rób mi tego. Przewaliłem przez ciebie życie do góry nogami.

I to niby była jej wina, że jemu się pozmieniało?

- Wierzę, że z tobą będę umiał przejść przez życie. Że nam się uda - błagał z ogniem w

oczach, drąc na strzępy jedenaście lat życia z Baśką.

Baśka

Wyjrzała przez okno. Stali, oczywiście, naprzeciwko siebie przy jego samochodzie.

A to gruba wykiwała ją swym fałszywym współczuciem.

Michał wyglądał jak syn Janiny, ginął między jej monstrualnymi cycami. O to mu właśnie

chodziło? Państwo młodzi rozmawiali. O czym?

Na pewno o tym, że jedenaście lat jego pracy nad uformowaniem Baśki było pomyłką. Że on

teraz chętnie zabrałby się raczej za obracanie w palcach nowego kawałka materii, stęchłej

pierzynki, wepchanej w halkę z nylonu.

Była prawie pewna, że Michał zaklina Janinę, by poprowadziła go przez życie, by udzieliła

mu trochę swojej ludowej mądrości, bo jak on sam siebie bierze za drogowskaz, to mu

wychodzi nieudane małżeństwo. Nieudane jedenaście lat z kobietą która - głupia - zgodziła

się go

120

słuchać. Ale teraz, z Janiną, odnajdzie mądrość matki Ziemi. Ona nim pokieruje, nakarmi.

Tak pewnie do niej mówił. Albo jakoś podobnie, bo widziała przez okno, że cały czas coś

nawija, widziała to nawet przez oczy zamglone łzami, że Michał czaruje, tokuje, przekrzywia

głowę, szukając oczami oczu Janiny.

Zamiast koronek będzie jej przynosił ciastka.

Będą żyli długo i spożywczo.

A szczupła Barbara w towarzystwie swego drewnianego kochanka będzie hodować smukłe

mięśnie, siłę woli i płaski brzuch. Na darmo, dla koleżanek z pracy. Dla własnego

przyjemnego patrzenia w lustro.

Walnęła czołem w szybę raz, drugi, aż i szyba, i czoło boleśnie się zarysowały.

Janina

To było kuszące.

Nikt jej nigdy tak nie wielbił, nie patrzył z takim ogniem w oczach, jak teraz Michał. Może

Paweł, ale tak dawno, że już nie pamiętała.

Z okna patrzyła jej współlokatorka.

Patrz. Naucz się czegoś. Można mieć tyłek jak waliza i podziw faceta. Boli? Ale może

wyleczy, myślała Janina, zanim przypomniała sobie, że teraz postanowiła zajmować się sobą.

- Dobra, jedźmy - przerwała jego wywody.

- Słucham?

- Powiedziałam, żebyśmy jechali.

- Dokąd?

- Mam nadzieję, że sam wymyślisz. Janina

Wcisnęła się do samochodu, aż auto jęknęło. Michał zamknął za nią drzwi, trochę za

wcześnie, bo boleśnie

121

uderzyły ją w wypięte pośladki, widać był przyzwyczajony do kobiet, które szybciej ładują

się do środka. Przeprosił. Odczekał, aż się usadowi.

Wszystkie jej rzeczy zostały we wczasowym pokoju. Ale i tak nie chciałaby w takim

momencie mieć na sobie koszuli od mamy.

- Zatrzymamy się na stacji benzynowej? Potrzebuję szczoteczki do zębów.

Baśka

Kiedy wychodziła z budynku, nawet jej nie zauważyli z parkingu. Zresztą szybko odjechali,

Michał zamknął za Janiną drzwi, jak je zamykał przez jedenaście lat za Baśką.

Dopiero przy płocie przypomniała sobie, że krew spływa jej z czoła. Położyła się na ziemi,

tarła głową

o trawę mokrą od rosy.

Ktoś, kto wychodził z budynku, dziwnie na nią spojrzał. Ale nic nie powiedział, w czasach

królowania seriali ludzie nie dziwią się już niczemu.

Marzyła, że wróci do swojego mieszkania z wielką pochodnią w ręku i wypali wszystko od

środka, do szczętu. Spali satynową pościel, którą uwielbiał Michał, zdjęcia jego kumpli,

wysypujące się z szuflad, zapas szamponów przeciwko łysieniu. Pastylki antykoncepcyjne,

które tak fatalnie zawiodły ją w Egipcie, koronki

i strój, w którym chodziła na salę gimnastyczną. Spali ten obrzydliwy telewizor oraz ich

zdjęcia ślubne.

Wyjałowi, co było, urządzi inaczej i rozpocznie nowe życie ze swoim drewnianym partnerem,

który ma tę przewagę nad każdym innym, że nie potrafi zranić (chyba, że wejdzie drzazga).

A ona będzie wyglądać, jak chce, wymieniać się z koleżankami przepisami na ciasta i

umawiać się na piwo z frytkami.

I nareszcie nikt jej nie będzie mówił, ile ma jeść. Nie pozwoli na to już nigdy.

Baśka

- Musisz jeść, bo umrzesz - gderała matka, odkąd Baśka zaczęła rozumieć, co się do niej

mówi.

I stawiała przed nią barszcz biały, pachnący beznadzieją. Wołowinę do żucia. Warzywa w

absurdalnych kolorach amarantu czy oranżu. Wołowinę Basia sprawnie umieszczała w

kieszeniach policzków, ale warzywa, wbrew jej woli, rozpuszczały się i gwałcąc barierę

niechęci, przenikały do jej krwiobiegu.

Najgorsze były pierogi czy pyzy, gdzie smak ginął w masie mdłego ciasta.

Dlaczego nie wszystko mogło być takie pyszne, jak oranżada w proszku, musująca w

zagłębieniu brudnej dłoni małej Basi? Pachnąca grzechem niezdrowego jedzenia?

- Musimy zrobić badanie krwi.

Nakłucie palca, wyciskanie krwi na szkiełko przez znudzoną dziecięcym bólem pielęgniarkę.

- Masz złe wyniki, złe badania krwi, zjedz marchewkę, zjedz szpinak, zjedz wołowinę.

Mała Basia kiwająca się nad talerzem: Umrę? Nie umrę? Nie mogę tego przełknąć, ale

przepycham przez niechętne gardło, wpycham palcem do środka, niech wejdzie i nie wraca.

- Może ci posłodzić zupę? - pytała matka. Słodziła. Wszystko, byleby zabić nienawistny smak

nijakości.

I nareszcie dobrze wyglądasz, i nareszcie dobrzejesz, i nie ma zupy bez śmietany, i nie ma

dziecka bez fałdek, nie ma ziemniaków bez tłuszczu, nie ma pierogów bez skwarków, nie ma

mięsa bez sosu. No, jeszcze może być panierka.

122

123

No, nie umrzesz na razie. Na razie.

Baba Jaga Śmierć, tę interesowały wyłącznie niejadki. Grube dzieci mogły się wymknąć,

oszukać, przeżyć chwilę dłużej.

Baśka

Kiedy mama piła herbatę, musiała mieć w ustach ciastko. Kęs ciastka, zatrzymany w ustach,

łyk płynu, wciągnięty z lekkim siorbnięciem, żeby ją ochłodzić w locie od kubka do ust.

Język masujący podniebienie, mieszający kawałki ciasta z brązową cieczą, pachnącą dłońmi

dziewiczych Chinek, zrywających herbaciane liście.

Ciastka odkładały się w talii, na co mama narzekała, zwłaszcza gdy przychodziła wiosna i

trzeba było powrócić do wiosennych ciuchów. Mierzyła jeden po drugim i w każdym szła

przed lustro, gdzie przeginała się i obracała, po czym wydawała niechętne prychnięcia i

szczypała sobie boczki, jakby od tego mogły zniknąć.

Wcale nie znikały, miłe, miękkie, ciepłe. Z tej troski mama parzyła sobie kolejną herbatę. -

Mam nadzieję, że ty taka gruba nie będziesz - rzucała spojrzenie małej Baśce.

A Baśka marzyła, żeby przytulić się do brzucha mamy. Jej miękkiego ciała.

Baśka

Nie mogła o tym myśleć. Czuła wtedy taki smutek, że myślała, że się nie podniesie.

Nie oglądała nigdy nagiego ciała matki ani babci. Nie znała nagości swojej matki ani babci.

Matkę może jeszcze obejrzy, babci już nigdy. Umarła. Dużo czasu jej to zajęło.

Język w półotwartych ustach wyglądał jak spierzchnięta truskawka. Babcia leżała na

specjalnie skonstruowanym łóżku do odchodzenia z tego świata. Otaczał ją zgniły, miło-

niemiły zapach, wychodził do przedpokoju, stapiał się z zapachem mieszkania. Był wynikiem

odleżyn oraz wielu fałd i zakątków trudnego do mycia starczego ciała. Babcia stawała się

meblem zrośniętym z drewnianym łóżkiem, meblem mówiącym dziwne rzeczy.

Wykończonym spierzchniętą truskawką.

- A to moja mama - mówiła mama Baśki i prezentowała zdumionym gościom babcię wiecznie

leżącą.

Babcia odpowiadała:

- Dzień dobry, Marysiu - bo do wszystkich zwracała się w ten sposób i śmierdziała po

swojemu.

- Kiedy braliśmy babcię, cała rodzina obiecała, że będzie pomagać, a tymczasem nikt nic nie

robi, czasem wpadną i przyniosą pomarańcze - żaliła się biedna mama. - A ona przecież

nawet ich pogryźć nie może.

A potem podchodziła do babci i całowała ją w rękę.

- Przepraszam, mamusiu.

- Nie płacz, Marysiu - odpowiadała babcia i nikt nie wiedział, ile z tego wszystkiego rozumie.

Goście usiłowali zagadać zakłopotanie między sobą, no bo jak rozmawiać z meblem o twarzy

staruszki. Umieranie babci nie nadawało się chyba jednak do pokazywania w towarzystwie.

Tamtego dnia Baśka jeszcze spała.

- Marysiu! - jeszcze nie bardzo wiedziała, o co chodzi. Ale pojęła. Wołała babcia.

- Marysiu! - krzyk brzmiał dramatycznie. A więc babcia umrze przy niej. Zerwała się i

pobiegła do pełnego woni pokoju. Babcia zawstydzona, wyglądała bardzo przytomnie. Były

same i staruszka pozostawała całkowicie w mocy Baśki.

124

- Kupę mi się chce - wykrztusiła wreszcie bezradnie.

Dziewczynka nie wiedziała, co robić. Wzięła basen, który stał pod łóżkiem, zdjęła pokrywkę,

cofnęła głowę, bała się nowego zapachu wżartego w emaliowaną powierzchnię, ale go nie

było. Teraz był czas na odsłonięcie kołdry, podniesienie koszuli, podniesienie babci,

wsunięcie basenu pod jej nagie pośladki, wyjście z pokoju podczas stękania.

Stała z basenem w ręku.

Nie potrafiła odsłonić krocza babci. Przecież nigdy nie widziała jej powyżej rękawa ani kraju

spódnicy, poniżej linii zabudowanego dekoltu.

- Babciu, wytrzymasz? Musimy zaczekać na mamę.

Siwa głowa pochyliła się nad linią kołdry. Siwy kłaczek spadł jej na twarz. Baśka odsunęła go

pieszczotliwym ruchem.

Czekały.

Janina

Jechali powoli, bo już było ciemno, a droga taka sobie. Rozmawiali o wczasach (starannie

pomijając osobę jej współlokatorki), o stanie dróg, o tym, ile pali jego samochód. W końcu

włączył radio, które wypełniało skutecznie ciszę, można było nawet dowcipnie skomentować

słowa spikera.

Zatrzymali się na stacji benzynowej, gdzie nabyła również sezamki. Kiedy to zobaczył,

zaproponował kolację. Przechodząc ze sklepu do baru, minęli część motelową stacji. Czy to

tam wylądują? Było już przecież późno.

Przedłużali posiłek, bo w smrodzie starego oleju do frytek i kawy po turecku, którą pod ścianą

pili wykończeni tirowcy, czuli się jak przed ważnym egzaminem.

Dopiero przy deserze powiedział coś, co ją zawstydziło. - Obliż palec, jak wtedy, gdy cię

poznałem. Proszę. Wydało jej się to głupie. Ale skoro chce... Nabrała kremu, podniosła dłoń

do ust. Patrzył z nadzieją. Chwilę siłowała się sama ze sobą. I opuściła rękę na stół. Nie

potrafiła. To nie był teatr, to miało być życie.

Janina

Pokój w motelu. Cytrynowy zapach środków czyszczących, pościel z kolorowej kory na

łóżku, żeby nie trzeba było maglować, żeby nie było widać plam. Okno wychodzące na bar, w

którym zjedli kolację. Jego bagaże na podłodze. Poszedł umyć ręce, potem ona się umyje i

co?

Usiadła na łóżku i zdjęła buty. Spojrzała na swoje stopy w sportowych skarpetkach. Ona i

sport, też coś. Uśmiechnęła się. A potem zaczęła się śmiać, z całej duszy.

Wyszedł z łazienki, patrzył na nią zaskoczony.

Wyglądał przekomicznie, jak stary mąż. W łazience przyczesał czarne włoski. Nie wiedział,

co zrobić z rękami, więc z udawaną nonszalancją wsunął je do kieszeni, co jednak nie do

końca ukrywało jego onieśmielenie, przeradzające się z wolna w przerażenie.

Jeszcze ucieknie, pomyślała Janina i znowu parsknęła śmiechem.

Musiała ten chichot połknąć, wdusić w siebie, żeby wyjąkać: - Nie z ciebie się śmieję, tylko z

sytuacji. Nie widzisz, jak to wygląda?

Był zdezorientowany.

- Przydrożny motel, powinniśmy się rzucić na siebie, nie zdejmując kurtek, a my się

zabieramy jak do oficjalnego obiadu.

Usiadł naprzeciwko, przyjrzał się jej uważnie. Powoli się uspokajała. Położył dłoń na jej ręce.

Jego skóra była ciepła i sucha, trochę szorstka.

126

127

- Dlaczego nie odbierałaś telefonów ode mnie?

- Przecież miałam męża, jak to sobie wyobrażałeś?

- To po co ze mną poszłaś?

- Wzięłam cię za kogoś innego.

Zrobiła mu wyraźną przykrość. A przecież nie była to cała prawda. Był dla niej w połowie,

tym uroczym chłopakiem z maili, ale w drugiej połowie sobą, inżynierem w średnim wieku,

którego ręce pachniały dyskretną wodą kolońską.

- A potem trochę zgłupiałam. To chyba... No to chyba było pożądanie.

Udało się to wymówić. Michał rozkwitł wyraźnie.

- Bo dla mnie... Dla mnie to było niesamowite. Jak... Jak nigdy - wykrztusił.

- Dla mnie... Dla mnie też.

- Jak nigdy?

Pokiwała głową. Nie potrafiła o tym rozmawiać. On też najwyraźniej nie. Ale jakoś sobie

radzili.

- Było super - odważyła się na słowo wytrych, rozrzutnie używane przez młodsze koleżanki z

kółka grubasów. - Naprawdę.

Przynajmniej to jedno sobie ustalili. Promieniał.

Ją jednak nurtowało coś innego.

- Myślisz, że tamten czas, tych parę godzin, przekreśla nasze związki? Twój z Baśką? Mój...

Mój z... Z moim mężem?

Imię Pawła nie umiało jej przejść przez usta w tych okolicznościach.

- Pewnie by nie przekreślał, gdybyśmy byli z nimi szczęśliwi. Ale gdybyśmy byli szczęśliwi,

to bym cię nie szukał. Ani ty mnie.

Szczęśliwa? A co to znaczy?

- Było ci z nim dobrze? Z twoim mężem?

Podwinęła stopy pod siebie, nie mogła już patrzeć na sportowe skarpetki, tak idiotycznie nie

pasujące do jej pulchnych stóp.

Michał ciągle stał w drzwiach łazienki, jakby musiał lepiej określić sytuację, zanim się do niej

zbliży.

- Gorzej, niż marzyłam, gdy za niego wychodziłam. Ale wolałam być z nim niż sama.

To brzmiało mało romantycznie, sama widziała. Ale i jej uczucia dalekie były od

romantyzmu. Nie przypominały w niczym burz namiętności opisywanych w romansach, tak

jak i jej wygląd nie przypominał w niczym urody ich bohaterek.

Wiedziała jedno: bez Pawła czuje się niekompletna. I co dziwniejsze, bardziej jej brakowało

tego pierwszego Pawła, sprzed zawału - złośliwego przystojniaka, który przez lata dręczył ją

suknią ślubną. Z tym drugim, spokojnie uśmiechniętym emerytem, jaki się objawił pod

koniec, żyła za krótko, żeby się przyzwyczaić.

Ten drugi już jej nie krytykował, ale ciągle nie wiedziała, czy dlatego, że ją zaakceptował czy

też już w ogóle nie miał ochoty mówić.

Dlaczego go o to wszystko nie spytała, gdy jeszcze mogła?

Poczuła tak straszny żal, tęsknotę, że łzy stanęły jej w oczach.

- Co się stało? - spytał Michał. Nie mogła mówić, zaczęła płakać.

Stara wariatka: raz się zanosi od śmiechu, raz łka.

Michał już o nic nie pytał, tylko ją przytulił. Zapadła twarzą w jego bluzę pachnącą wodą

kolońską, a tęsknota razem ze łzami spokojnie wsiąkała w miękką bawełnę.

Gładził ją po włosach i nic nie mówił.

A potem odsunęła się od niego, żeby wytrzeć nos.

- Dziękuję.

128

129

Uśmiechnęli się do siebie.

Właściwie mogła mu opowiedzieć to, czego nie opowiadała nikomu.

Janina

- Znowu dzwonił ten facet - powiedział wtedy Paweł zagubiony, zdezorientowany.

- Jaki facet? - przez chwilę nie wiedziała, o co chodzi.

- Ten co zawsze - odpowiedział.

Siedzieli na balkonie, trzymając się za ręce. Popatrywała trochę na niego. Już nie był taki

młodzieńczy, rysy mu zgrubiały, ruchy miał ociężałe, nad spodniami zaokrąglał się brzuszek.

Tę swoją wyjściową twarz zagubił chyba w szpitalu, a może została w studiu telewizyjnym,

gdy dostał zawału. Tę drugą, domową, sarkastyczną, też gdzieś postradał, teraz miał trzecią -

trochę nieobecną, pogodną, choć bezmyślną. Ogorzał od wysiadywania na balkonie, ale to

jednak była zupełnie inna opalenizna niż ta z solarium. Wyglądał na swoje lata, nawet starzej.

Wydało jej się nagle, że los umieścił u jej boku przygaszonego rencistę-działkowca, który

godzinami potrafi wpatrywać się bez ruchu w kwitnącą czeremchę na podwórku.

Ale w końcu wykazał aktywność.

- Zrobisz te kartofle z czosnkiem? - spytał któregoś dnia.

Kręcił się od jakiegoś czasu po kuchni, co jej przeszkadzało, bo spieszyła się do producenta,

na naradę w sprawie kolejnych odcinków, potem miała spotkanie kółka. Przestraszyła się

nawet, że Paweł źle się czuje, ale on najwyraźniej był głodny. Nie wierzyła własnym uszom,

że poprosił o takie tłuste i pełne węglowodanów danie. Już wyjęła obieraczkę, ale spojrzała na

zegarek i powiedziała:

130

- Wiesz co, muszę lecieć. Odgrzej sobie wczorajszą zupę. A te ziemniaki zrobię ci na kolację.

Jak obierzesz, będzie szybciej.

- Jak obiorę? - zapytał bezradnie.

- Właśnie. To pa! I pobiegła.

Ku jej zaskoczeniu Paweł obrał, co miał obrać. Bez wprawy, grubo i topornie, ale za to ponad

kilogram.

- Za dużo - chciała go zrugać, ale patrzył z taką dumą znad gara z wodą pełnego ziemniaków,

że pogłaskała go tylko po zaokrąglonym podbródku. Rozpromienił się. No i wszystko zjedli.

Ona niemało, ale i Paweł jadł jak nigdy, ze smakiem.

Od tego czasu obierał warzywa.

W parę dni potem przeniósł się z fotela na balkonie do swojego pokoju, gdzie zamykał się

całymi dniami i przeglądał swoje rzeczy. Codziennie nosiła potem na śmietnik tony

makulatury, stosy papierów. Czasem obracała kilka razy, ale nie protestowała. On po zawale

nie powinien był dźwigać, a poza tym miała wrażenie, że zaczął się bać wychodzić z domu

dalej niż na balkon.

Kolejnego dnia, gdy opróżniała kosz, nagle zatrzymała się - pośród śmieci zobaczyła jego

słynne ślubne spodnie, pęknięte na udach. Poszukała patyka na trawniku pod śmietnikiem i

wyłowiła je z pojemnika. Stała tak chwilę, dumając i patrząc na nienawistne, wełniane

narzędzie tortur w kolorze marengo. Paradoksalnie - było jej trochę smutno, jakby miała

pogrzebać w tym śmietniku męża, swojego przystojnego, opalonego, szczupłego Pawła.

Którego podziwiała, którego się bała, na którego miłość nie udawało się jej zasłużyć z

powodu słabości. Z powodu blaszanej psiej miski, miłości do masła, oliwy i bitej śmietany

oraz świeżego chleba. Z powodu, że im groźniej, im złośliwiej na nią patrzył, tym bardziej

131

chciała się przed nim odgrodzić tłustą pierzynką. Nie udało się jej zasłużyć na jego miłość i

choć podobno pokochali ją telewidzowie, o czym świadczyła nie najgorsza oglądalność, choć

dziewczyny z kółka grubasów nie wyobrażały sobie bez niej spotkania, choć lubiła ją cała

ekipa, a i producenci też, to jednak miłości młodzieńczego, przystojnego człowieka sukcesu,

czyli męża, zdobyć jej się nie udało. Zdobyła dopiero akceptację tego tłu-stawego ramola -

pomyślała i ją samą zaskoczyła własna pogarda.

Spojrzała w górę. Tak, Paweł zalegał na balkonie. Gapił się przed siebie z bezmyślnym

wyrazem twarzy, co widziała wyraźnie dzięki starczej dalekowzroczności, która zaczęła jej

dolegać ostatnimi czasy. Wyczuł wzrok Janiny i spojrzał w dół, na nią. Za mało miał energii

najwyraźniej, by do niej pomachać, więc uśmiechnął się tylko ufnie i promiennie. Wcale go

nie zaskoczył patyk w jej rękach ozdobiony spodniami. Pewnie go nawet nie zauważył -

pocieszyła się. Odmachała do niego, bo niepozytywne uczucia nie pozwoliły na szczery

uśmiech, a nieszczerego nigdy jakoś nie udawało jej się wyemitować.

A potem wrzuciła spodnie z powrotem do śmietnika, patrzyła na nie przez chwilę, jak

bezradnie tam leżą

- zniszczone, ale w rozkraczonej, zrelaksowanej pozycji

- i wbiła im w sam środek patyk, który ciągle trzymała w ręku. Zupełnie, jakby dobijała tego

starego Pawła. Niech nie wraca. Tamten się do niej nigdy nie uśmiechał, nawet nieszczerze.

Jeszcze raz spojrzała na balkon. Jej mąż patrzył na nią, z sympatią. Odpowiedziała na jego

uśmiech. Promiennie. Witaj, nowy Pawle. Ja też cię kocham.

A potem pomyślała, że jeszcze dokupi płatków migdałowych i upanierująw nich piersi

indycze. Ona tak lubi gotować, a ten jej nowy mąż wydaje się lubić wszystko, co ona mu

przyrządza. I może zjedzą na balkonie?

132

Narzuciła sweter, krzyknęła do niego, że idzie na zakupy. Po powrocie usmażyła, co trzeba i

wyniosła na balkon mały stolik. Przy wynoszeniu grzmotnął we framugę, ale ten nowy Paweł

tego nie skomentował, nawet się nie poruszył. Nakryła niewielkim obrusikiem. On nadal

siedział z półprzymkniętymi oczami, spokojnie uśmiechnięty. Wróciła z kotletami. Nałożyła

mu. Nie jadł.

- Dlaczego nie jesz? Nie odpowiedział.

Zajrzała mu w twarz, szukając jego wzroku.

Nie patrzył na nią. Nie patrzył na nic, może gdzieś w przestrzeń, przez nią, poza nią.

Nie drążyła tematu, siadła obok, nałożyła i sobie.

Zjadła. Nieźle wyszło.

Szkoda, że nie mógł spróbować.

Nie sprzątała po obiedzie, została przy nim, siedząc, milcząc, gładząc przez rękaw po

ramieniu, patrząc w niebo, odpowiadając na „Dzień dobry" sąsiadów.

Paweł coraz bardziej nieruchomy, coraz zimniej szy.

Trudno jej się było z nim rozstać, bo wiedziała, że to będzie na zawsze.

Do zakładu pogrzebowego zadzwoniła dopiero wieczorem, kiedy powoli przestawał

wyglądać jak on.

Nie płakała, patrzyła na łóżko, na poduszkę wgniecioną na środku.

Pusto.

Janina

- Kiedy to się stało? - spytał Michał.

- Osiemdziesiąt cztery dni temu.

- Liczysz?

- Nie. Samo mi się pamięta.

- Po czymś takim trudno się z kimś związać.

133

- W ogóle trudno się z kimś związać - oznajmiła Janina.

Pokiwał głową. Otuliła się kołdrą, choć podwójne łóżko wyglądało jak pułapka. Ale zmarzła.

I strasznie chciało jej się spać po tym płakaniu, opowiadaniu, wspominaniu tamtego

popołudnia i wieczoru.

Spać! Sytuacja tak jakby bez wyjścia. Wracać? Chyba autostopem. Zostać? Wynająć pokój

obok? Ziewnęła, miała nadzieję, że dyskretnie.

- Mogę ci wziąć pokój obok - zaproponował. Charakter miał delikatny, jak włosy.

Patrzyła na niego długo, walcząc z sennością. Teraz ona go przytuliła, potrzebował tego.

Przez kołdrę, ale i tak czuła jego ciepło. Przymknęła oczy.

Obudziło ją własne chrapnięcie. Zasnęła na siedząco, z Michałem w ramionach.

Ułożył ją w łóżku, otulił kołdrą. Położył się obok, pod narzutą. Wtuliła się w niego plecami.

Było jej spokojnie. Bezpiecznie. Objął ją dłonią w talii, tyle ile zdołał, pokonując objętość

kołdry i samej Janiny. Ale to już prawie do niej nie dotarło. Zapadała w sen.

Janina

Nie zaciągnęli zasłon, więc zbudziło ją światło. Michał jeszcze spał, po raz drugi w życiu u jej

boku, po raz pierwszy nie po seksie. Miło było się budzić obok kogoś.

Zamknęła oczy. Niech trwa. Baśka

Tego ranka nikt nie sapał na sąsiednim łóżku, nie zwlekał się z niego z trudem, podpierając

się dłońmi. Nikt nie kręcił się na sedesie. Nie stękał, wpychając się w dres. Nie parskał i

gulgotał przy myciu zębów.

Kiedy Michał zobaczy poranne rytuały Janiny, zwieje z krzykiem.

Nie, lepiej nie myśleć o tej groteskowej parce.

Jak dobrze być samej. Pić wodę, nie narażając się na prośby o łyka, dowolnie długo brać

prysznic, drapać się w głowę, poprawiać w pokoju majtki, przeciągać się z głośnym jękiem.

Aaaaaaaaaa!

Janina

- Śpisz? - spytała Michała.

- Ja też nie.

I zaczęli chichotać jak dzieci w kolonijnej sypialni.

- Strasznie jestem głodna - przeciągnęła się.

- Zamówimy do pokoju.

Ale nie dało się. Sam więc zszedł na dół po śniadanie, a ona przez ten czas się umyła i

chociaż trochę doprowadziła do porządku.

Dopiero teraz czuła, jaki straszny ciężar nosiła przez ostatnie miesiące. Teraz jakby trochę

zelżał.

Wróciła do łóżka, ubrana, odświeżona, ale znowu wsunęła się pod kołdrę.

Michał zapukał do pokoju, po czym wszedł z tacą, którą ustawił na jej kolanach.

Bułki były trochę gumiaste, ale chrupiące. Kawa cienka, na szczęście jajecznica w porządku.

Jak na wyrób barowy oczywiście.

Ale jak się nie ma, co się lubi...

Czy to samo dotyczy Michała?

- A ty byłeś z nią szczęśliwy? - kontynuowała, przełknąwszy, jakby w ogóle nie przerywali

rozmowy na spanie.

- Ona nie była.

- To nie jest odpowiedź.

- Jest, wierz mi - mówił Michał.

134

135

Trudno mu było mówić o uczuciach, faceci już tak mają, wiedziała z czasopism, wiedziała ze

swojego długoletniego małżeństwa.

Podsunęła mu talerz. Nie nalegała. Ani żeby mówił, ani żeby jadł.

Zjadł. I opowiedział. Jej pierwszej.

Nie wierzył, że ktoś tak piękny jak Baśka może zwrócić na niego uwagę. Jej uroda była

onieśmielająca. Na kursie tańca odezwał się do niej wyłącznie dlatego, że przy tym

wszystkim fatalnie tańczyła, więc z ulgą stwierdził, że nie jest do końca doskonała.

Chodziła z nim na randki, zawsze małomówna, poważna. Wątpił, czy coś z tego będzie. Ale

pewnego razu się roześmiała.

- Dopiero przy mnie nauczyła się śmiać - opowiadał z ogniem w oczach. - A robiła to

przepięknie.

Nieoczekiwanie zgodziła się zostać jego żoną. Nie mógł się nadziwić, jego kumple też. Janina

patrzyła na niego zaskoczona, gdy mówił o Baśce jak o dziele sztuki zdobytym fartem na

aukcji. Opowiadał, że lubił na nią patrzeć, najbardziej wtedy, gdy nie wiedziała, że to robi.

Rozkwitała. Ubierała, malowała się dla niego, co wieczór czekała w łóżku w atłasach, w

koronkach.

Już nie pamiętał, kiedy zaczęła się uchylać przed jego dotykiem. Chodziła po domu ponura,

skoncentrowana na celu: praca i gimnastyka. A gdy wracała do domu, pedałowała na rowerku

stacjonarnym. Strasznie skrzypiał. Nie o skrzypienie chodziło, ale o to, że przestała się

uśmiechać. Robił wszystko, co każą w tych głupich poradnikach: chwalił jej urodę, kupował

biżuterię, bieliznę. Ale i tym przestała się cieszyć. Jeśli się zwierzała, to tylko Julicie. Już nie

potrafił jej uszczęśliwić. Była kompletnie osobna.

Janina miała przed sobą człowieka załamanego.

136

A potem ta tragedia z poronieniem. Nie powiedziała mu, nie dała znać, ani słowa. Cierpiała,

chyba, choć nic nie mówiła. Julicie też nie, sprawdził. A on właśnie wtedy ją zdradził. Ale

przecież nie wiedział... Gdyby wiedział. ..

Janina przytuliła jego, a on ją. I siedzieli tak nad talerzami po jajecznicy.

Baśka

Dużo schudła na tych wczasach. Tylko parę dni wysiłku, a proszę, jakie efekty. Gorzej, że

piersi po utracie tłuszczu dotykały teraz skóry tułowia, pociły się i ob-cierały, w kieszonce

starości. Gdyby utyła, zaraz by jej się biust podniósł. Tam lepiej, a tu gorzej. Ze smutkiem

uświadomiła sobie, że gdy chudła jako młoda dziewczyna, nie miała kłopotów tego typu.

Pewnych rzeczy się nie da cofnąć, trzeba je po prostu przyjąć, stwierdziła, starając się myśleć

wyłącznie o piersiach, nie o Michale.

Ale nie, to nie kapitulacja, może lekka zmiana taktyki, przegrupowanie sił. Żadnej białej flagi,

raczej dres. Włożyła go i już zbliżała się do drzwi, kiedy nagle zawróciła i z całej siły kopnęła

w łóżko Janiny. A potem zabębniła pięściami w tapczan. Mało! Zerwała więc narzutę, cisnęła

ją na podłogę, zwaliła kołdrę, rąbnęła w ścianę poduszką, w górę frunęła biała szmata, ukryta

pod spodem. Zapachniało Janiną. Aż ją zemdliło. Obrzy-ga jej te rzeczy z przyjemnością!

Ale jednak otworzyła okno, a skłębione bety wrzuciła do skrzyni tapczanu, żeby więcej nie

woniały.

Przaśne kosmetyki Janiny w łazience zgarnęła do kosza na śmieci, otwieranego pedałem.

Opróżniła szafę z ciuchów, upchała je w torbie, depcząc po niej sportowymi butami, żeby się

dała dopiąć, po czym wrzuciła ją na szafę.

137

Już nie było śladu po grubej współlokatorce, ostatnie jej molekuły ulatniały się przez okno.

Baśka chętnie by się też pozbyła nazwiska Michała, które paliło ją każdą literą wypisaną w

dowodzie, ale przecież przez jedenaście lat podpisywała nim swojąpra-cę, swoje życie. Co za

sytuacja bez wyjścia, będzie musiała wymawiać te nienawistne głoski do końca, w pracy, w

pralni, przez telefon.

A jeśli, co gorsza, i Janina zacznie się nim posługiwać? I połączy je wspólna nazwa?

Nie, nie, nie, tłusta dziwko! Baśka wyszła z pokoju, przekręciła klucz i jeszcze kopnęła w

drzwi. Ha! takiej mnie nie znałeś, łysiejący męczy duszo! - huknęła w duchu na Michała i w

duchu napawała się jego przerażeniem, gdyby zobaczył, do jakich spustoszeń jest zdolna. Już

nie będę grzeczna! Nie będę słuchać ani ciebie, to oczywiste, ani nikogo!

Temperuj balerona, ze mną już ci się to nie uda.

I będę miała obwisły brzuch, jeśli mi się będzie podobało. Miliony kobiet mają obwisły

brzuch i zażerają się ciastkami.

Zbiegła na dół, wpadła lekko spóźniona do sali gimnastycznej i zaczęła podskakiwać

najwyżej, najmocniej, skuteczniej nawet niż sama trenerka, która prowadziła aerobik.

No i poza rytmem, jak zwykle.

Pierdol się, łysy konusie, mój mężu.

Ćwiczyła jak szalona, pot zalewał jej oczy, mięśnie zginały się i prostowały, ciągle sprawne,

piersi skakały, najwyraźniej za mało ściśnięte stanikiem. To bolało. Niech boli!

Janina

- Byłaś jedyna. Nigdy przedtem jej nie zdradziłem.

- Dlaczego ja?

- Bo byłaś niesamowita. W tej kawiarni, pełnej młodych ludzi, wylizywałaś talerzyk, nie

zwracając na nikogo uwagi, taka zadowolona z życia. I nic cię nie obchodziło, że bluzka za

ciasna, Baśka by się od razu spięła, zamknęła w toalecie, wróciła do domu, a ty... poszłaś ze

mną. Bo miałaś ochotę. Pomyślałem: ta kobieta umie żyć. Dużo lepiej ode mnie, od Baśki.

Umie się kochać.

- A dlaczego kazałeś mi być... - trudno było o tym rozmawiać, chyba się zaczerwieniła, miała

nadzieję, że tylko na dekolcie schowanym pod golfem. - Dlaczego w hotelu, na tym...

dywanie kazałeś mi być cicho?

- Tak powiedziałem? Pokiwała głową.

- Przepraszam, jeśli cię uraziłem. Może odruchowo. Byłaś taka wyzwolona, spontaniczna...

Paweł właśnie się tego bał. Gdy zaczęła być wyzwolona, przeraził się. Na śmierć.

A Michał to właśnie w niej polubił. Może mogliby być razem.

W innym życiu. Może. Gdyby to się inaczej zaczęło, inaczej trwało, gdyby nie ciążyła im

śmierć Pawła, rozpacz, nienawiść, depresja Baśki. Wtedy może tak.

A może nie.

Nie sprawdzą. Spojrzała na Michała. On też to wiedział. I wylizała widelec po jajecznicy,

patrząc mu w oczy. Na do widzenia.

Janina

Wysiadła z samochodu i przytrzymała przez chwilę jego dłoń.

Wspomnienie o nocy było ciepłe jak kołdra. Do zobaczenia nigdy.

Kiedy wchodziła do budynku, zobaczyła, że chodnik usiany jest barwnymi paskami. Jak

serpentyny

138

139

urozmaicały podjazd, przejście, zwisały z balkonów. Idiotyczna dekoracja. Wstrętne śmiecie.

Podniosła jeden. Wyglądał jak pocięta koronka.

Przyspieszyła kroku, wpadła do pokoju.

Baśka siedziała na podłodze, z nożyczkami w ręku, wyciągała ze swojej walizki bieliznę,

sztuka po sztuce i metodycznie cięła na wąskie paski. Wnętrze, jak łowicki pasiak, było

usiane przyjemnymi dla oka kolorami.

Nawet nie podniosła wzroku na Janinę. Na czole miała jakieś strupy. Nożyczki nieprzerwanie

szczękały. Potem Baśka wstała i całą garść pasków cisnęła przez okno.

- Bierz swoje rzeczy - warknęła. - Wrzuciłam ci na szafę.

- Ja z nim nie spałam - powiedziała szybko Janina, żeby tamta już dłużej nie cierpiała. - Teraz

nie.

Usłyszała czy nie? W każdym razie nie zareagowała. Wyjęła z walizki następne majtki. Ale

ich nabrała na te dwa tygodnie!

- Nie interesuje mnie twoje życie intymne - warknęła Baśka. A może to szczęknęły nożyczki.

- Jeszcze czegoś chcesz ode mnie? Poza mężem?

Janina usiadła na tapczanie. Nie wiedziała, co z tym zrobić. Trzy cierpiące osoby. Byłyby

cztery, gdyby jedna nie umarła.

Baśka wstała, zdjęła spodnie od dresu, a potem przepiękne śnieżnobiałe, koronkowe majtki,

dzięki czemu Janina miała okazję podziwiać jej apetyczne biodra, nagusieńkie łono, bo trudno

liczyć wąziutki paseczek włosów na samym środku. Nie miała pojęcia, że tak się teraz nosi.

Baśka, stojąc półnaga, pocięła i te majtki. Paski opadły bezradnie na podłogę. Podeszła z

nożyczkami do Janiny. Gdyby na twarzy miała więcej uczucia, Janina by się bardziej

przestraszyła. Ale i tak się cofnęła.

- To twoje, prawda? - podała jej nożyczki.

Janina zbierała siły, by przemówić. Ale niepotrzebnie, bo Baśka wsunęła spodnie od dresu na

gołe ciało i wyszła z pokoju.

Janina została sama na pustym tapczanie. Z nożyczkami w ręku.

Baśka

Niesamowite, jak spodnie potrafią się ocierać o nagie krocze. Szur, szur przy każdym kroku.

Nawet miło. Czyste powietrze, prawie nie było ludzi, bo wiało; morze beznamiętnie obijało

się o brzeg. Mewy strasznie wrzeszczały, przemieszczając się po niebie w tę i we w tę.

Brzegiem kiwał się z nogi na nogę łabędź.

Moczyła buty w co dłuższych jęzorach morza. Muszelki chrzęściły pod stopami. Potem

odeszła dalej, a buty od razu oblepił piasek.

Wygląda na to, że straci obiad. Ale nie było czego żałować: kolejna porcja warzyw z

mrożonki, nic a nic nie doprawionych. I podeszwa z jakiegoś nieszczęśliwego kurczaka. To

już lepiej nic nie jeść. Słabo jej było, więc opadła ciężko na piach, strasznie zimny o tej porze

roku. A potem się położyła, ręce wyciągnęła w bok.

Matka Ziemia promieniowała chłodną wilgocią.

- Zaziębisz się - zasapała Janina, której potężna postać zasłoniła znienacka pół

przepływającego po niebie obłoku.

A ta tu czego? Przyszła ponapawać się swoim triumfem? A może Baśka ma jej dać

rozgrzeszenie?

Puk, puk w konfesjonał.

Puk, puk w piach.

Wrzask mew.

Małe trzęsienie, bo Janina ciężko opadła na ziemię obok niej, przedtem podłożywszy sobie

pod tyłek szalik. Ta zawsze umiała się urządzić.

140

141

- Dlaczego się z nim nie kochałaś? -Nie chciałam. On też nie.

- To co robiliście całą noc?

- Gadaliśmy.

Janina

To była prawda. Może nie cała, ale wolała nie mówić, że spali obok siebie, dając sobie

wzajemnie tyle ciepła, ile potrafili. Baśka mogłaby tego nie zrozumieć.

Baśka

- Jestem zazdrosna - stwierdziła ze zdziwieniem Baśka. Aż ją zakłuło. Z nią nigdy nie

przegadał całej nocy.

Bywało, że kochali się do rana. Tak. Zwłaszcza na początku im się zdarzało. Ale tyle czasu

rozmawiać? Nigdy.

- Chyba nie ma o co. On po prostu szuka kogoś, kto by go przeprowadził przez życie -

powiedziała Janina. -I myślał, że to będę ja.

- Nie chcesz?

- Nie potrafię.

Janina poprawiła szalik pod wielkimi pośladkami.

- Czyli on cię namawiał, a ty odmówiłaś? - Baśka szła za ciosem.

- Nie, sam wiedział, że nic z tego nie wyjdzie. Baśka odwróciła ku niej głowę, przypatrywała

jej się

badawczo, omiatała spojrzeniem każdy centymetr jej twarzy, rozszerzone pory, popękane

naczyńka krwionośne, włosek na brodzie. Nic ładnego.

- Nie chce być z tobą? -Nie.

- To po co cię zabrał na noc do motelu?

- Może żebyśmy to zrozumieli? Ja też chciałam z nim pogadać. Tamtych parę godzin. Ta... ta

zdrada... Tyle pozmieniała w jego życiu. W moim. W twoim.

Aż parę godzin? - zdziwiła się Baśka. Zabolało. Ciekawe, co robili przez ten czas. Całował

Janinę? W co? W balony? W usta? Mówił komplementy? Ile razy to zrobili? Od której

strony?

Gdyby się tego wszystkiego dowiedziała, jeszcze precyzyjniej umiałaby wyobrazić sobie

podłość Michała. I jeszcze dokładniej potrafiłaby go znienawidzić, a potem wyciąć z siebie,

wymazać, jak on tamtą zdradą wymazał ich wspólne lata. I doprawił wczorajszą nocą, którą

spędził z Janiną, zostawiając Baśkę z zakrwawionym czołem, gapiącą się na nich przez okno.

Wyjącą na trawniku pod domem wczasowym.

Nawet nie wrócił, żeby z nią porozmawiać. Przysłał w tym celu grubaskę, tchórz jeden.

- Przysłał cię, żebyś mi to powiedziała?

- Sama wróciłam. On pewnie też będzie chciał z tobą pogadać, ale myślę, że za jakiś czas.

Strasznie jest zagubiony, pomieszany.

- A ty już wszystko wiesz? Zawsze taka mądra, zadowolona z siebie?

- Coś tam zrozumiałam - Janina nie podejmowała walki, parowała tylko ciosy miękką tarczą.

- Tak? A co? - Baśka chciała, żeby to zabrzmiało jadowicie, ironicznie, ale chyba zabrzmiało

rozpaczliwie.

- Dlaczego z nim wtedy poszłam. Janina umilkła. Ale zaraz podjęła:

- Chciałam, żeby ktoś się mną zaopiekował. -I co? Wyszło?

- Nie. Bo on chciał, żeby to nim się zaopiekować. A teraz już wiem: powinnam zaopiekować

się sama sobą. Nikt tego za mnie nie zrobi.

Baśka czuła, że znienacka zaczynają płynąć łzy, jedna za drugą, już nie potok, lecz wodospad.

Tylko jęknęła ze wstydu, że rozkleja się przy Janinie.

142

143

A tamta powiedziała tylko:

- To wszystko jest bardzo trudne.

I sama też się rozpłakała.

Baśka

Mijający je pan z jamnikiem spojrzał ciekawie na dwie baby w dresach, jedną z tyłkiem na

szaliku, ale gdy zobaczył ich zaryczane twarze, odwrócił głowę, przyspieszył kroku, udało mu

się nawet, z tego strachu, wyprzedzić swego psa i zniknąć wraz z nim na dróżce przecinającej

wydmę.

Zerknęła na Janinę. Miała twarz w czerwony rzucik, całą mokrą, łącznie z włosami, z

kołnierzem. Ta jak płacze, to też obficie.

Wytrąbiły nosy w chusteczki, które Janina znalazła w kieszeni kurtki. Wstrząsający, zaiste,

duet. Gdyby pan od jamnika zobaczył je teraz, zmykałby w podskokach. Bo przez łzy zaczęły

się śmiać. Aż umilkły.

Wtedy Janina popatrzyła na nią poważnie. Długo. Z troską.

- Mam drugi szalik, może sobie podłożysz? Strasznie tu wilgotno.

- Straszna z ciebie mamuśka, wiesz? - Baśkę zirytowała jej opiekuńczość. Ale, o dziwo,

również trochę rozczuliła.

- Wiem.

- Nie chciałaś mieć dziecka?

- Chciałam. Myślałam, że wtedy wszystko nabierze sensu.

-Ico?

- To chyba on nie mógł, bo ze mną wszystko było w porządku. Nie drążyłam, za bardzo by to

przeżył.

- A sens?

Janina wzruszyła wielkimi ramionami: ruch bochnów w górę i w dół, zawirowanie powietrza.

144

- Rodzić dziecko, żebym miała po co żyć? Beznadziejne - Janina wstała i zaczęła sobie

oglądać pośladki, czy nie wilgotne. - Ty też wstawaj, bo mnie i szalik nie pomógł.

Baśka posłusznie wstała. Faktycznie, spodnie przemokły do suchej nitki.

Baśka

Skończyła sobie owijać gołe biodra pod wilgotnymi dresami drugim szalikiem Janiny. Ich

zapachy zaraz się wymieszają w dość dramatyczny sposób.

- Chciałabyś cofnąć czas? - spytała Janina.

Baśce było zimno mimo szalika, dopiero teraz to czuła. Czy chciałaby cofnąć? Wrócić do za

dużego łóżka, telewizora, kabanosów? Do milczącego człowieka u boku, któremu nie chciała

nic opowiadać? Nawet o laparoskopii, w wyniku której usunięto ich wspólne parę komórek,

które już się zdążyły połączyć i prawdopodobnie utworzyć jakieś niechętne życiu nowe

istnienie? Przy Michale ciągle się czuła jak na egzaminie, który w końcu oblała.

Nie odpowiadała, uczciwie przeglądała rok za rokiem. Przerażona mała dziewczynka,

wypluwająca w garść przeżutą wołowinę. Grubaska zasłaniająca się kanapką z szynką,

wpatrzona w życie ładniejszych koleżanek. Taniec z zawstydzonym tą bliskością

młodzieńcem, i jego koledzy zarykujący się ze śmiechu pod ścianą. Zwijanie i rozwijanie

sznurka: jak robi się węzeł, żeby się sprytnie zacisnął? Trzysta brzuszków rano, trzysta

wieczorem, omdlenia z głodu. Nie, do tego nie miała ochoty wracać.

Kurs tańca. Tak, tam by się chętnie znalazła. Pierwsze w jej życiu chwile triumfu. Pełne

uwielbienia oczy Michała. Tam by pobyła, na krótkiej wycieczce.

Przyglądała się ich randkom. Tu też mogłaby wrócić, by zorganizować wszystko inaczej:

rozmawiać

145

z Michałem nie tylko o nienagannej linii jej podbródka. A po ślubie siadać razem do kolacji.

Nie kupować telewizora. Odpyskować jego kumplom, gdy macali ją spojrzeniami.

Wieczorami czasem zdejmować koronki. Co jeszcze mogła zrobić, by przetrwało ich

małżeństwo? Podjąć decyzję o dziecku? Starania, by się poczęło? Wspólnie oglądać test

ciążowy? Czekać na słowa: „Jaka jesteś piękna z tym brzuchem?". Tolerować bezzębne

usteczka przy jej piersi? Nie!

Męczyła ją ciekawość, jakie by ono było, gdyby jednak, wbrew jej zaklinaniu, chciało się

zagnieździć, ale była mu wdzięczna, że nie postawiło jej przed tą próbą. Czuła się za głupia,

za mało gotowa, żeby powoływać na świat kogoś nowego. Wolała najpierw posprzątać w

szafie, by zaprosić gościa.

Jaka jest cena za utrzymanie małżeństwa? Jak bardzo trzeba zapomnieć o sobie, żeby z kimś

być?

Więc Michał szukał kogoś, kto go poprowadzi przez życie? Ale przecież Baśka miała

wrażenie, że to on zawsze wie czego chce. Wtedy była za głupia na przyjęcie prawdy, że

powinna pożyć po swojemu. A teraz, gdy zmądrzała, wszystko im się rozlazło w szwach.

Chyba nie było zbyt dobrze zszyte, skoro to on wkłuwał igłę, a ona tylko patrzyła. Malując

oczy.

- Nie, nie chciałabym cofnąć czasu.

Mogłaby tam wrócić, ze świadomością, którą miała dzisiaj. Ale przecież, gdyby nie tamte

błędy, dziś byłaby inna. Pogodniejsza? Może. I głupsza, na pewno.

Janina westchnęła z ulgą.

Baśka

Kiedy wracały, dozorca, sarkając na babskie wygłupy, zmiatał pocięte koronki na wysoki

stosik, rozwiewany kolejnymi podmuchami wiatru.

Sama się zawstydziła, że jest zdolna do takiej niszczącej pasji. Tym samym została bez

majtek. Stanik tylko jeden, ten co na sobie.

- Pójdziemy na aerobik? - spytała Janinę.

Widać było, że grubej się nie chce. Jej samej też nie. Ale trzeba było ocalić trochę sensu.

Przyjechała tu przecież, żeby schudnąć i reaktywować związek z mężem.

Może więc wykona choć połowę planu, tę pierwszą.

W sali śmierdziało potem i dezodorantami oraz rozgrzaną gumą butów sportowych.

Janina ustawiła się w kącie, gdzie próbowała jak najmniej rzucać się w oczy. Ćwiczyła bez

zaangażowania, choć nie można było powiedzieć, by się całkiem nie ruszała. Baśka starała się

nie patrzeć na Janinę, żeby się nie zdemobilizować. Między nią a lustrem na całą ścianę

przytupywało kilka rzędów odchudzających się dziewczyn. Podskakiwały w rytmie, w

nadziei, że umkną przed tym, co nieuniknione. Coś by im mogła wytłumaczyć, ale nie będzie

nawet próbowała: i tak nie uwierzą, że nie można rytuałami przytrzymać młodości.

I że nawet nie warto.

Janina już najwyraźniej dawno w to nie wierzyła, bo właśnie siadła czerwona na ławeczce

pod oknem, odpoczywała.

Baśka

Mama Baśki co sobota siadała przy kuchennym oknie, na parapecie stawiała lusterko

powiększające. W świetle dziennym, czyli najlepszym, szukała w swojej ciemnej fryzurze

siwych włosów, po czym wyrywała je bezlitośnie pęsetą. Włosy zza uszu, znad karku,

musiała wyrywać jej Baśka. Przy każdym szarpnięciu mama próbowała tłumić jęk, ale łzy

napływały jej do oczu.

146

147

Baśka odkładała pęsetę, już nie mogła, ale mama błagała ją, żeby nie przestawała. Do

ostatniego siwego włosa na skroni. Baśka niechętnie sięgała po narzędzie, by znowu zadawać

ból matce.

Kiedy wyprowadziła się z domu, mama próbowała zwabić ją w kolejne soboty, ale Baśka

dzielnie się opierała. Nigdy więcej pęsety!

W końcu mama pofarbowała sobie włosy.

Baśka

Nieważna estetyka, ważne poddać się rytmowi, myślała Baśka i czuła, że aerobik ma się ku

końcowi, co można było poznać po tym, że ćwiczenia stawały się spokojniejsze. Ile schudła

przez godzinę? Nie zastanawiała się nad tym, po raz pierwszy na tych wczasach. Myślała o

tym, jak rytm zwalnia pod koniec. A ona temu właśnie chciała się poddać. Wolniej, ciszej,

mniej jędrnie, spokojniej, aż do ostatecznego odpoczynku, kiedy pozna resztę szykowanych

dla niej tajemnic.

Baśka

Dziewczyny jeszcze machały jakieś pokłony przed lustrem, ale ona wyszła z sali. Miała dość

powietrza przesiąkniętego potem, poszatkowanego klimatyzacją. Otarła czoło skrajem

koszulki i się zawstydziła, bo zaraz za nią kolejna osoba wyszła z sali i pewnie zobaczyła ten

mało elegancki gest. Oraz jej brzuch. Obejrzała się. No oczywiście, kto może wagarować z

końcówki zajęć? Janina. Również ocierała czoło koszulką.

Baśka wpatrzyła się w nią ponuro. Janina posłała jej nieśmiały uśmiech. I nagle, ku swojemu

zaskoczeniu, Baśka też się uśmiechnęła.

- To co, pójdziemy na ciastko? - mrugnęła do niej współlokatorka.

Baśka spojrzała na jej okrągłą, wesołą, spoconą twarz, na której w ogóle nie widać było

zmarszczek (grubym się nie robią), poza tymi od mrugania i od śmiechu. Patrzyła w jej

filuterne szare, malutkie oczy z białawymi rzęsami.

I prawie by odmrugnęła, gdyby nie to, że zza drzwi wysypały się pozostałe dziewczyny.

Więc tylko poszła w kierunku wyjścia. A Janina zaraz do niej dołączyła.

Baśka

W kącie knajpki siedział drobny staruszek w okularach, cmokał nad krzyżówką i herbatą z

cytryną, popatrując na nie znad okularów grubości denek od butelki.

- Patrzy na ciebie - skonstatowała ze zdumieniem Baśka.

- A widzisz?

- Nie jest to jednak mój target.

- Target?

- Grupa docelowa. -Moja też nie.

Parsknęły obie w swoje herbaty, aż Baśka się zasmarkała. Niezawodna Janina podała jej

chusteczkę.

- Masz katar. Przez to łażenie bez majtek.

- Nadal jestem bez majtek - zauważyła Baśka. Staruszek przeniósł na nią zdezorientowane

spojrzenie.

- Słyszał?

- Inaczej by na ciebie nie patrzył - stwierdziła okrutnie Janina i poprawiła włosy. Trochę bez

sensu było układanie tych nędznych kosmyków, wciśniętych w opaskę. Z sensem czy nie,

staruszek wrócił jednak do niej spojrzeniem.

Baśka spojrzała w lustro, które miało urozmaicać wystrój i prawie by mu się udało, gdyby nie

nosiło na sobie

148

149

śladów paluchów pokoleń klientów. Niestety wyglądały z Janiną jak siostry, w zapoconych

dresach, z głodnymi oczami. Nawet opaski miały podobne.

- Nigdy więcej się nie spotkaliście z Michałem? -spytała nagle Baśka. - Tamten raz i już?

- No i jeszcze wczoraj.

- Ale pomiędzy?

- Nigdy.

- Nie kłamał.

- Musisz go sprawdzać?

- To takie dziwne po zdradzie?

- Skłamał ci kiedyś? Wtedy?

- Nic nie mówił. Cisza.

- Wrócisz do niego? - spytała Janina.

- Już za późno.

- Tak myślisz? On jest pełen najżywszych uczuć. Do ciebie.

- Pozytywnych?

- No, nie całkiem - stwierdziła uczciwie Janina. -Ale mocnych. Gorsza byłaby obojętność. Z

tego, myślę, dałoby się coś odbudować.

- Nie wiem, czy chcę - zadumała się Baśka.

- A kto ma wiedzieć?

Baśka nabrała duży haust powietrza i szybko je wypuściła, bo było pełne dymu z papierosów.

Również takich, które wypalono tu wczoraj i przedwczoraj. - Nie chcę. Już za późno.

Starała się płytko oddychać.

- Gdy rozmawialiśmy na plaży, zobaczyłam, że przez te lata kompletnie się rozmijaliśmy.

Myślałam, że rozumiemy się w pół słowa, a nie rozumieliśmy się wcale.

- Może jednak warto zawalczyć. To dobry człowiek - Janina uśmiechnęła się ciepło.

- To obcy człowiek. No i za dużo się stało. Zamilkły na chwilę. Staruszek szeleścił gazetą,

jakby

chciał zwrócić na siebie uwagę.

- Poza tym straciłam parę do walki. Zresztą jak miałabym o niego walczyć? Zgrabną

sylwetką?

Obrzuciła znaczącym spojrzeniem obfite ciało Janiny.

- Zajściem w kolejną ciążę? Dziecko jako sposób na przyciągnięcie faceta? Dziecko nie jest

sposobem.

- Ale mądrze mówisz - ucieszyła się dobrodusznie Janina.

Niby głupie gadanie, a jednak Baśce było miło, że Janinie się spodobały jej świeżo narodzone

mądrości.

Staruszka z kąta już wywiało. W barze pozostały tylko porzucona krzyżówka, opary dymu,

one dwie oraz krzątający się niespokojnie za ich plecami kelner.

- Co się pan tak kręci?

- Czekam, aż panie skończą, bo zaraz zamykamy. Wesele tu będzie.

- Nie skończę tego ciastka. Nawet gdyby mi pan zapłacił - warknęła Baśka.

- Ja też nie. Paskudne macie jedzenie, wie pan? Współczuję młodej parze - dołączyła Janina.

Kelner wzruszył ramionami. Co miał mówić? Sam wiedział.

Baśka

Jej współlokatorka jak zwykle paradowała po pokoju w beżowej halce.

- Po co ją wzięłaś? Przecież pod dres nie wchodzi.

- Pod dres nie noszę. Uwielbiam chodzić w samej. Baśka przypatrywała się halce bez

sympatii.

- Mój mąż tego nie znosił - ciągnęła Janina. - Mówił, że jestem wtedy taka rozmemłana.

150

- Bo jesteś - przyznała Baśka. -Aleja to lubię.

Baśka wzruszyła ramionami. A Janina zniknęła w otchłani łazienki, skąd zaraz wyjrzała

ponownie, osłaniając się niedbale ręcznikiem.

Czy to prawda, czy też Baśkę wzrok myli? Janina ma włosy pod pachami?

Baśka ostatni raz widziała kobietę z włosami pod pachami na polskiej plaży w 1977. Moda

retro, tak jakby.

- A moje kosmetyki? - niepokoiła się gruba. Baśka była bardzo skruszona.

- Wyniosłam do kontenera na śmieci.

Janina nic nie powiedziała, tylko twarz jej stężała.

- Rano, zanim wróciłaś - tłumaczyła się Baśka. I zaraz zaczęła wyciągać swój kosztowny żel

do kąpieli z opiłkami złota. Balsam z żeń-szeniem i perłą o zapachu gorzkiej czekolady.

Szampon zacementowujący podniesione łuski we włosach o energetyzującym zapachu

sycylijskiej pomarańczy.

Janina, wciąż jeszcze nierozczmuchana, zamknęła się w łazience, skąd po chwili zaczął

szemrać prysznic, a obracające się w brodziku jej mocarne stopy wydawały gumiaste

pierdnięcia.

Zakręciła na chwilę wodę, by do Baśki dotarło jej pytanie:

- Po co ci kawałki złota w mydle?

Baśka zastanawiała się dłuższą chwilę nad zgrabną odpowiedzią, ale zanim na coś wpadła,

Janina znowu zaczęła się pluskać, więc zmilczała. Słowa i tak rozpuściłyby się w szumie

prysznica.

Baśka

- Spuściłam do szamba ładnych parę gramów złota - zachwycała się Janina. Ale po chwili

twarz jej stężała:

- Gdzie moja pościel?

- Wrzuciłam do tapczanu.

Janina - czy to możliwe, że była w panice? - podniosła pokrywę i podpierając ją niezdarnie

biodrem, zaczęła czegoś szybko szukać w środku. Gdy wygrzebała białą szmatę, twarz jej się

uspokoiła.

- To coś ważnego?

Janina wstydliwie wzruszyła ramionami i narzuciła na siebie biały namiot w pensjonarskie

kwiatki.

- Taki staroć. Ale dobrze się w nim czuję. I pogładziła rękaw swojej koszuli nocnej.

Baśka

Tej nocy śniła się jej Wenecja. Zaczęła wędrówkę pod Mostem Westchnień. Chodziła i

zaglądała do każdej zacumowanej przy brzegu gondoli, ale upiora nie było. Weszła więc w

boczną uliczkę, którą nieraz rozpaczliwie uciekała. I nagle - usłyszała przed sobą

równomierne stukanie. Panika, serce zatrzepotało, krew napłynęła do twarzy.

Czy to ten stukot? Metaliczny, miarowy, jak zawsze. Tylko dlaczego z przodu? Opanowała

odruch, żeby odwrócić się i umknąć. Nie, w ten sposób nie będzie dalej żyć. Przyspieszyła

kroku, dogna babę, złapie ją za kołnierz, wykrzyczy, co chciała, i nie wypuści, póki tamta nie

powie, o co jej chodzi.

Szary cień mignął gdzieś przed nią, zniknął za załomem uliczki.

Rzuciła się biegiem w tamtym kierunku, dopadła rogu ulicy. Szybkie spojrzenie - nie ma

nikogo. Śpiący kot na murze. Zdechła ryba przy krawężniku. Baba zniknęła.

Znowu stukanie. Tik-tak, tik-tak, tik-tak. Musiała się uspokoić, żeby zlokalizować, z którego

kierunku pochodzi. Powoli się okręcała wokół własnej osi. Jest!

152

153

Wpadła na jakiś placyk, podtrzymując lewą ręką luźne spodnie od piżamy. Słońce ją oślepiło,

stanęła, przesłaniając oczy drugą dłonią.

Tak, szara postać stała przy barierce kanału! Dopadła jej biegiem, grzmotnęła w ramię.

Prawie nic nie widziała, bo oślepione słońcem oczy łzawiły. Stukanie nagle ucichło.

Przez łzy nie poznawała tej twarzy. Otarła oczy rękawem piżamy. To nie był upiór.

Przed sobą zobaczyła twarz mężczyzny ze skośnymi oczami. Kompletnie obcą. Facet dał krok

do tyłu, zaskoczony jej gwałtownością, osłonił się nawet ręką w szarym drelichu.

Wpatrywała się w niego przez chwilę, niemal przypierając go do barierki. Nie, nigdy

przedtem go nie widziała.

Nawet nie przeprosiła, bo i za co niby, tylko szybko ruszyła dalej. Dopadnie upiora. Ale

gdzie? Przecież było cicho. Musi ją znaleźć! Obracała się jak radar, nastawiając uszu,

nasłuchując. Jest! Metaliczne tik-tak, za jej plecami.

Odwróciła się błyskawicznie.

Upiora ani śladu.

Tylko niezrażony jej atakiem Azjata stał nadal przy barierce. Spluwał w wenecką wodę i...

stukał miarowo długimi, wypielęgnowanymi paznokciami o metalową poręcz. Tik-tak, tik-

tak, tik-tak.

Stała w za luźnej piżamie, pełna żalu, że nie dopadnie Szarej, z ulgą, że nie musi tego robić.

Cholerne tik-tak wwiercało się w mózg.

Znienacka podeszła do niej Janina, owionęła twarz Baśki ciepłym oddechem, ale nie

zatrzymując się przy niej, podeszła do Azjaty.

Chwyciła go za dłoń i stłumiła stukanie. Co za ulga.

- Dzięki - powiedziała Baśka i otworzyła oczy. Janina

Przez piżamę, na plecach Baśki uwydatniały się kręgi kręgosłupa, co przypominało jej grzbiet

kurczaka przeznaczonego do pieczenia, takiego ekologicznego, bo fer-mowe są za tłuste.

Sama się zdziwiła, że tak bardzo ją to rozczula.

Przewróciła życie tej kobiety do góry nogami. Więc teraz musi być z Baśką, wynagrodzić jej

krzywdę, którą wyrządziła. Czuwać przy niej w nocy, tłumaczyć, że bycie szczupłą to nie

wszystko, masować plecy i nigdy nie włączać serialu o literce M.

Nie pozwoli, by Baśka dalej krzywdziła się sama.

Baśka

Janina trzymała rękę na jej plecach. Cofnęła się nieco, jakby się bała reakcji Baśki.

- Dzięki - powtórzyła Baśka, już bardziej przytomnie. - Wyjątkowo zły sen.

I zaraz powiedziała to głośno. - Dzięki, że czuwałaś. Krzyczałam?

- Nie. Ale kręciłaś się strasznie.

Janina pachniała tą swoją stęchlizną. Ale nie wiedzieć czemu, Baśce wydało się to miłe. Nie,

bez przesady. Ale, o dziwo, jakieś swojskie.

I nieoczekiwanie przylgnęła do jej miękkiego brzucha przez tę powycieraną szmatę, jej

koszulę.

Janina

Biedne, chudziutkie ciało współlokatorki drżało, czuła to nawet brzuchem. Baśka westchnęła,

jak dziecko

154

155

obudzone z koszmarów. Co ona tam nagromadziła, w tym zadbanym opakowaniu? No nic,

wszystko jest do naprawienia. Razem powyjmują, przejrzą, przewietrzą, wyrzucą, co

niepotrzebne, resztę poprasują i schowają z powrotem. Czyste, bez jednej plamki. Jak nowe.

Replika poleca!

Liliana Fabisińska

Arbuzowy sezon

Liliana Fabisińska

Arbuzowy sezon

To książka o:

słabych mężczyznach

To, że uwielbiałem pracę sekretarki przepięknej pani prezes było niemal zrozumiale. Ale

zachwyt Jacka podającego przez osiem godzin dziennie obciskające figi i staniki push-up

jakimś grubym babom? I Marcina, zajmującego się czteroletnim Kubusiem? Czy to było

normalne? Czy tak powinni żyć mężczyźni XXI wieku?

silnych, bezwzględnych kobietach

- Nie znoszę zwierząt i dzieci — powtarzałaś. — Chociaż dzieci bardziej. Bo dzieci i dziurki

w uszach to dwie rzeczy, które zostają na zawsze i dlatego nigdy bym ich sobie nie zrobiła.

i innych kobietach, ciepłych i delikatnych... i może nawet silniejszych niż te poprzednie

- Urodziłam się o wschodzie słońca, wie pan? I moje siostry też. I moja mama. Zawsze

marzyłam o tym, że będę miała córkę. I ona też urodzi się

o wschodzie słońca.

ale też o Wenecji

Wszystkie przemykały szybko, w wyraźnym pośpiechu. Musiały przecież zdążyć z obiadem,

zanim mąż wpadnie z pracy na sjestę do domu. Jedna z kobiet trzymała ostrożnie, żeby nie

pognieść ani jednego listka, spory bukiecik bazylii. Jej zapach zakręcił mi w nosie.

i jeszcze o magii, która jest wszędzie

Przecież mój dom pewnego zimowego dnia sam mnie wybrał. Chciał, żebym w nim mieszkał.

A teraz, w deszczową sierpniową noc, postanowił otworzyć furtkę. Co to dla niego, w

porównaniu z odgarnięciem śniegu z zamarzniętej piaszczystej drogi i zakopaniem forda w

tym zmrożonym na kość piachu

Lucyna Olejniczak

Wypadek na ulicy Starowiślnej

Lucyna Olejniczak

Wypadek na ulicy Starowiślnej

Pozornie jest to opis poszukiwania śladów swojego pradziadka, a faktycznie, to opowieść o

dzisiejszym świecie, na który wpływ wywiera jedno wydarzenie z 1900 roku. Ten wypadek

krakowskiego strażaka sierżanta Hen-zelmanna, jak kamień rzucony wiek temu w wodę,

zatacza poprzez historię coraz szersze kręgi i pochłania autorkę, jej najbliższych oraz

czytelników. Tym się można zarazić! I spędzić pół nocy na nieprzerwanej lekturze.

Bogumił Kurylczyk

Julia Hoffmann

Dzielnica czerwonych jabłek

Julia Hoffmann

Dzielnica czerwonych jabłek

Dzielnica czerwonych jabłek to historia znajomości dwojga dojrzałych ludzi, którzy w

nowym związku odnajdują zaufanie i ciepło. W powieści odnajdzie czytelnik satyryczne

obrazy polskiej współczesności, a także przejmująco zarysowane problemy egzystencjalne.

Niewątpliwą zaletą książki Julii Hoffmann jest klarowność języka oraz zróżnicowanie

nastrojów. Wiele scen skłania do śmiechu, inne wywo-łująwzruszenie. Dzielnica czerwonych

jabłek doskonale łączy interesującą akcję z mądrą obserwacją świata.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Anna Fryczkowska Straszne historie o otyłości i pożądaniu
Anna Fryczkowska Straszne historie o otyłości i pożądaniu
Straszna historia (2)
straszne historie
straszne historie
SARMACKI ŚLUB Anna Straszewska
ANNA WALENTYNOWICZ HISTORIA NIEZWYKLA
Straszna historia
O IDEALNYM OSIEMNASTOWIECZNYM STROJU ŚLUBNYM IZABELI LUBOMIRSKIEJ Anna Straszewska
Fryczkowska Anna Trafiona zatopiona
historia wychowania 2 semestr, notka, Anna Kopeć gr
Historie dziwne ,straszne,przerażające
Straszny skowyt żydow(1), ZYDZI W HISTORII POLSKI
Mieszkowska Anna Matka dzieci Holocaustu Historia Ireny Sendlerowej
28a Bajka ezopowa, bajka zwierzęca, bajka magiczna, Odmiany stylizacji i ich historycznoliteracka ak
Anna Fryczkowska o marihuanie(newsweek pl)
Anna Dąbrowska Wężem pożądań wejdę do twej duszy
Anna Mieszkowska Matka dzieci Holocaustu Historia Ireny Sendlerowej

więcej podobnych podstron