986

Zamach majowy Wincentego Witosa Jak to, nie Józefa Piłsudskiego? Nie, proszę państwa, Witosa. Bo to Witos, jako premier rządu, wydał bezprawny rozkaz strzelania do pokojowo nastawionych rebeliantów pod przewodnictwem

Józefa Piłsudskiego. Oni chcieli tylko demonstrować, ale rząd i prezydent woleli przemówić przy pomocy karabinów. Te „prawdę” skrywano przez dziesięciolecia, bo w PRL komunistyczni historycy „nie lubili” Marszałka, a poza tym chcieli się przypodobać „ludowej władzy”. Brednie? Ależ skąd? Takie rzeczy przeczytamy w artykule autorstwa Tymoteusza Pawłowskiego opublikowanym w niby poważnym tygodniku „Do rzeczy” (nr 16/2013). Autor ten jest znany z publikacji książki „Armia Śmigłego”, w której oskarżył historyków sprzed 1989 roku o „fałszowanie dokumentów”, dzięki czemu mógł sformułować wnioski o wielkiej potędze polskiej armii w okresie II RP i jej zdecydowanej przewadze technicznej nad armią sowiecką. Mniejsza o to, ważne jest to, że i w rzeczonym artykule posługuje się podobną metodą – historycy z PRL i „wysługujący się władzy ludowej” kłamali jak najęci, ale dopiero dzielny pan historyk z III RP odsłania ją pełnej krasie. Jaką prawdę? Ano posłuchajmy:

„Do wojskowego zamachu stanu w Polsce musiało dojść. Musiało, polskie prawo dawało bowiem taką możliwość. W czasach rzymskich cesarzem zostawał ten, kto kontrolował korpus pretorianów i im płacił. W Europie – przynajmniej od czasów Karola Wielkiego – skarb był zarządzany przez innych ludzi niż wojsko, a suweren się starał, żeby stosunki pomiędzy tymi dwiema instytucjami były chłodne. Gdy w 1921 r. uchwalono Konstytucję Rzeczypospolitej, zaniedbano tę sprawę. Zaniedbano świadomie – jeśli wybuchłaby wojna, to jedynym sensownym wodzem naczelnym Wojska Polskiego byłby Józef Piłsudski”. Czy można zrozumieć ten pokrętny wywód? Bo ja, jako żywo, nie rozumiem. Odwoływanie się do czasów rzymskich, gdzie o tym, kto ma władzę w państwie decydowali wodzowie w krwawych igrzyskach, nie jest chyba porównywalne z czasami II RP. Państwa, w której obowiązywała Konstytucja nadająca rządowi wyłanianemu przez parlament pełnię władzy, także nad wojskiem (rozporządzenia i regulaminy MSWoj. z 1921 r.). Piłsudski w roku 1926 był osobą prywatną, nie miał żadnej władzy nad wojskiem (sam zrezygnował z wszelkich funkcji), nie mógł mu wydawać rozkazów i dysponować jego jednostkami. Już sam fakt, że stanął na czele zbuntowanych (tak, zbuntowanych!) jednostek i poszedł z nimi do centrum stolicy – był zbrodnią stanu. Autor przedstawia sytuację tak, jakby „Witos i jego poplecznicy” (tak pisze!) to był jakiś gang walczący o władzę z drugim gangiem. Siła miała rozstrzygnąć, kto wygra. Tymczasem sprawy miały się tak – Wincenty Witos był konstytucyjnym premierem legalnego rządu, a nie szefem jakiejś grupy „popleczników”. Piłsudski zaś, z prawnego punktu widzenia, był rebeliantem, zamachowcem łamiącym prawo i Konstytucję. Niestety, w Konstytucji nie było zapisu o tym, że: „Marszałek Józef Piłsudski, Wielki Wódz, Wskrzesiciel Polski, ma prawo w każdym momencie, kiedy to uzna, usunąć siłą legalne władze Rzeczypospolitej”. Wypisywanie takich bredni, jak ta że „polskie prawo dawało możliwość” siłowego odebrania władzy kompromituje autora tych słów. To jednak nie koniec. Tenże Witos, nie dość, że nie czmychnął przez Wielkim Marszałkiem na samą wieść, że nadciąga ze Wschodu, to wydał wojsku, poprzez ministra spraw wojskowych, rozkaz stawienia oporu i nie wpuszczenia buntowników do centrum miasta. Tym samym dał początek zamachowi stanu i złamał Konstytucję – tak twierdzi pan historyk z tytułem doktora Tymoteusz Pawłowski. Jego konkluzja jest powalająca:

„Trudno określić, która ze stron złamała w 1926 r. konstytucję. Obie. Łatkę dyktatora przypięto jednak tylko marszałkowi. Wydarzenia majowe nazwano „zamachem Piłsudskiego”. Wincenty Witos nie był jednak „obrońcą konstytucji”, bo to on ja rozpoczął niekonstytucyjne działania, bo to on złamał jako pierwszy ducha obowiązującego w Polsce prawa. A czy złamał i konstytucję bardziej niż jego oponent? To pytanie, nad którym warto się zastanowić, nawet jeśli nie da się na nie udzielić odpowiedzi. Być może gdyby wydarzenia majowe zbadać całkowicie obiektywnie, odrzucając balast politycznych oskarżeń II Rzeczypospolitej i propagandę PRL, mogłoby się okazać, że w maju 1926 r. nastąpił „zamach Witosa”, a w „obronie konstytucji” stanął Józef Piłsudski”. Bezczelność pewnej grupy młodych historyków próbujących robić kariery na trupie historiografii PRL przekroczyła już dawno dopuszczalne granice. Swego czasu niejako Bogdan Musiał polemizując z nieżyjącym już prof. Andrzejem Garlickim, który zwyczajnie wytknął mu, że nie orientuje się za grosz w sprawach o których pisze – użył jako głównego i rozstrzygającego argumentu zdania – nie ma pan prawa do zabierania głosu, bo w 1953 roku zarejestrowano pana jako Tajnego Współpracownika UB. W omawianym przypadku mamy podobną metodę – kto jest innego zdania niż ja ten jest spadkobiercą „komunistycznej” historiografii z doby PRL. A ja myślę, że ta „komunistyczna” historiografia była z czasem o wiele bardziej merytoryczna, rzetelna i obiektywna niż hucpiarska twórczość „antykomunistycznych” trzydziestolatków, którzy z polskiej historii najnowszej robią „Krótki kurs I Brygady” w stylu “Krótkiego kursu WKP (b)”.. Jan Engelgard

17/05/2013 Karta zgłoszenia nowotworu złośliwego Dostałem na pamiątkę od znajomego lekarza druk pod tytułem” Karta zgłoszenia nowotworu złośliwego” Druk obowiązujący w szpitalach i adresowany do Ministerstwa Zdrowia, którym jeszcze niedawno zarządzała pani minister Ewa Kopacz- obecnie marszałek Sejmu z demokratycznego ramienia Platformy Obywatelskiej Unii Europejskiej, a wcześniej Unii Wolności Unii Europejskiej. Musiała dobrze tym wszystkim zarządzać, bo marszałek Sejmu jest funkcją powyżej funkcji ministra zdrowia. Odwrotnie nie jest. Marszałek Sejmu jest drugą osobą w państwie, a minister zdrowia jest jedynie członkiem rządu w demokratycznym państwie prawnym. Pani Ewa jest więc – zaraz – po prezydencie- najważniejszą ozdobą, pardon- oczywiście osobą – w demokratycznym państwie prawnym. Na pewno Polacy z wielką przyjemnością wspominają panią Ewę Kopacz, szczególnie po” katastrofie smoleńskiej”, , kiedy to oświadczyła publicznie, że przekopano każdy metr ziemi w kierunku metr wgłęb, żeby znaleźć wszystkie szczątki tej ponurej” katastrofy”. A za kilka miesięcy, gdy pojechali tam archeolodzy, okazało się, że znaleźli jeszcze 5000 różnych części rozrzuconych z rozbitego samolotu i części ludzkiego ciała. To było kopane w głąb Ziemi na głębokość 1 metra, czy też nie? Wygląda na to, że było- tylko niedokładnie.. Kopiący kopiąc nie zauważyli tych 5000 porzuconych części. Może kopali w nocy.(???) Ale przecież mieli jakieś lampy oświetlające miejsce „ katastrofy”? W każdym razie nowotwór złośliwy kłamstwa ogarnia coraz większe obszary władzy. Kłamstwo goni kłamstwo- bezkarnie i permanentnie, wszak żyjemy w demokracji, ustroju- jeśli ten chaos można nazwać ustrojem- opartym o demagogię i kłamstwo na stałe wpisane w demokratyczny wybór władz oparty o emocje. Lotne piaski emocji.. Rozum zastąpiony został przez falowanie emocji.. I z tych fali wyłania się demokratyczna władza.. przynajmniej ta, którą oglądamy na co dzień, po kilka razy dziennie.. Prawda i fałsz w demokracji- to dwie sprzeczne opinie.. A przecież w normalnym ustroju obowiązuje, albo prawda, albo fałsz.. To nie są opinie.. To są fundamentalne różnice. Bo albo coś budujemy na prawdzie, albo na kłamstwie.. A i tak rządzi kto inny, niż ci których oglądamy na co dzień i lubimy, dostarczając nam wiele momentów rozrywkowych- jak cały ten demokratyczny przemysł rozrywkowy.

I do tego statystyka, w demokracji podnoszona do rangi cnoty. Trzeci rodzaj kłamstwa obok kłamstwa zwyczajnego i krzywoprzysięstwa. Zresztą dzisiaj ,w sądach demokratycznego państwie prawnego – wolno kłamać. Tylko trzeba zgłosić zmianę zeznań… Bo dane wydarzenie odbyło się inaczej niż mówiliśmy wcześniej.. Bo nam podpowiedział adwokat, jak mamy mówić, żeby było dla nas dobrze, niekoniecznie dobrze dla prawdy.. Prawda w sądach nie jest już do niczego potrzebna, tak jak w demokracji.. Dzisiaj taka prawda, a jutro – przegłosują- i będzie inna prawda. To po co ustalać stałość prawdy, jak mamy demokrację przegłosowującą..?? Ufność w demokrację- to ufność w kłamstwo. Ale jak ludzie się mają porozumiewać posługując się kłamstwem? I jak budować relacje międzyludzkie.? Karty zgłoszenia nowotworu złośliwego należy przekazać „w terminach przewidzianych w programie badań statystycznych statystyki publicznej”(???) Czy jest jeszcze – oprócz statystyki publicznej, statystyka niepubliczna? Nie słyszałem, choć słyszałem o szkołach publicznych i niepublicznych.. Te pierwsze są w pełni państwowe, a te drugie- państwowe w części. .Budynki na ogół mają prywatne, ale zasilanie pieniędzmi- państwowe.. Najważniejsze są pieniądze w tym edukacyjnym obiegu.. Kto trzyma kasę- ten rządzi.. Rządzi biurokracja posiadająca pieniądze i kierująca je do szkół i przedszkoli niepublicznych.. A jak rządzi- to wymaga.. Wymaga odpowiednich programów propagandowych.. Żeby były wszystkie zgodne z zamiarami władzy.. Bo jak nie- to koniec z kasą.. Szkoły zarówno publiczne jak i niepubliczne są miejscem kultu modnych treści ideologicznych, powiedzmy sobie szczerze- lewicowych.. W demokracji najważniejsza jest propaganda jako fundament kłamstwa.. I dlatego ciągle jesteśmy atakowani sondażami i statystyką , jak sądzi większość.. A co normalnego człowieka może obchodzić co sądzi większość? Jak on uważa inaczej i ci co pozostają w mniejszości.. Zresztą jak rzecz dotyczy wyłącznie jego, to po co mu opinia demokratycznej większości, która ma wpływać na jego decyzję? Niech każdy decyduje o sobie sam.. W końcu to jego życie i jego odpowiedzialność.. I najlepiej jak są jego pieniądze, a nie pieniądze upaństwowione przekazywane jemu przez organa władzy publicznej, bo nie mamy jeszcze władzy niepublicznej.. Karta zgłoszenia nowotworu złośliwego formatu A-4 zawiera wiele rubryk na stronie pierwszej, między innymi REGON,. PESEL, datę urodzenia, nazwisko, imię , adres, gminę, powiat, województwo, poprzednie nazwisko i datę i miejsce zgonu. Czy człowiek zmarł w domu, szpitalu czy w innym miejscu. Jest tego 37 pozycji, i aż dziwi bierze, że autor tej karty zmieścił wszystko na jednej stronie formatu A-4.. W końcu wziął za to jakieś pieniądze- chyba duże, bo w końcu chodzi o nasze zdrowie nadzorowane przez demokratyczne państwo prawne. I każde zdrowie- warte jest każdych pieniędzy.. I dziw bierze, że konsylium lekarskie nie przegłosowuje jeszcze nad pacjentem, czy to co ma pacjent, to jest nowotwór złośliwy – przerzucalny, czy może normalny.- nieprzerzucalny.. Bo jeśli chodzi o państwo demokratyczne i prawne- to żyjemy w permanentnie przerzucalnym nowotworze.. W demokracji! Mózgi władzy już dawno opanowane są tym nowotworem, a teraz przerzuca się na wszystkie dziedziny życia.. Zje nas żywcem! Zjedzeni przez większość – to dopiero śmierć. Demokratyczny nowotwór zjedzony przez kanibalizm. Ankieta jak ankieta dla Ministerstwa Zdrowia, w programie badań statystycznych statystyki publicznej, ale ciekawa jest strona druga, zapełniona calusieńka instrukcją wypełniania karty zgłoszenia nowotworów złośliwych.. Instrukcja wypełniania karty składa się z dwóch części- zasady ogólne i zasady wypełniania karty.. Tylko z dwóch części.. Nie ma trzeciej części szczegółowego wypełniania karty.. I czwartej- jeszcze bardziej szczegółowej.. Weźmy na przykład pole nr 13.. Napisano:” Należy wpisać gminę, w której leży miejscowość”.(???) Przerzucam kartę na pierwszą stronę i szukam pola nr 13.. Jest! W polu nr 13 jest wpisane słowo „gmina” i obok jest wolne miejsce.. Dobrze, że jest instrukcja, bo nikt by nie wiedział, że tam należy wpisać nazwę gminy.. To tak jak z instrukcją mycia rak. Kurczę, gdyby nie instrukcja w każdym sklepie nie wiedziałbym jak się prawidłowo te ręce myje.. Powinna być jeszcze instrukcja mycia nóg i czesania się.. Na przykład pole nr 4:” Należy wpisać pełny numer PESEL”. Przerzucam na pierwszą stronę.. Rzeczywiście! Jest pole wydzielone kwadracikami, w który trzeba wpisać- w każdy jedną cyfrę.. W instrukcji mycia rąk jest szczegółowo opisane jak to należy robić, ja zawsze mam kłopoty z ułożeniem kciuków i wychodząc mam ręce nie umyte.. Dobrze, że na razie nie ma ustawowego obowiązku mycia rąk, bo zaczepiałby mnie policjant i sprawdzał, czy ręce mam umyte, czy chodzę z brudnymi.. Dorosły mężczyzna , żeby chodził z brudnymi rękoma- to wielki wstyd- i na wstydzie powinno się kończyć. Ale ustawa być może rozwiązałaby problem lepiej? W każdym razie nie ma szczegółowego zapisu, który powinien brzmieć:” Należy wpisać pełny numer PESEL, każdą cyfrę numeru w odrębny kwadracik”.. I teraz byłoby jasno i szczegółowo. No i koniecznie nie przekręcać kolejności cyfr PESELU.. Żeby nie powstał inny PESEL, bo wtedy mogłoby się okazać- według danych statystycznych publicznie, że pacjent nie ma nowotworu złośliwego.. Choć naprawdę będzie miał, ale w statystyce- nie. Tak to właśnie wygląda.. Statystyka jest kolejnym rodzajemkłamstwa.. Nie będę analizował wszystkich 39 punktów instrukcji i zasad wypełniania karty, możecie Państwo sobie poszukać sami i uśmiać się na własny rachunek.. Ciekawe ile autor tej instrukcji wziął za to pieniędzy? Bo, że wziął- to na pewno.. Przecież za talent trzeba zapłacić.. Ciekawe jaka jest recepta na talent w tym kierunku Chyba najlepiej mieć chody.. Żeby ktoś za taką instrukcję zapłacił.. I to są najlepsze” interesy”..Nieprawdaż? WJR

Węgry już przed Polską we wzroście gospodarczym

1. Węgry szczególnie po objęciu w tym kraju rządów przez Viktora Orbana, nie mają w Polsce dobrej „prasy”. Pisze się i mówi o tym kraju i pomysłach jego premiera przeważnie źle, nagłaśniając także niezadowolenie instytucji europejskich z prawa przyjmowanego w tamtejszym Parlamencie. Natomiast Orban tak jak obiecał Węgrom w kampanii wyborczej w 2009/2010 roku, konsekwentnie realizuje narodowe interesy i to mimo tego, że po 8 latach rządów lewicowych, przejął kraj z ujemnym wzrostem PKB, ogromnym deficytem sektora finansów publicznych , długiem publicznym i programem drastycznego ograniczania wydatków, które zaordynował jeszcze w 2008 roku, Międzynarodowy Fundusz Walutowy. Pod koniec 2010 roku zdecydował się nawet na konfrontację z MFW i KE odrzucając warunki na których obydwie te instytucje chciały kontynuować program pomocowy dla jego kraju i doprowadził do jego przerwania.

2. Jednocześnie wprowadził dodatkowe kryzysowe opodatkowanie banków na okres 3 lat od 2010 do 2012 roku w wysokości od 0,15 do 0,5% ich sumy bilansowej. Podobnie na 3 lata podatkiem kryzysowym od przychodów (czyli swoistym podatkiem obrotowym), zostały opodatkowane: handel wielkopowierzchniowy od 0,1 do 2,5%, telekomunikacja od 2,5 do 6,5% i energetyka 1,05%. Od 2013 roku na Węgrzech stawka podatku dochodowego od firm wynosi tylko 10% (najniższa w UE, podobną ma tylko Cypr), a w podatku dochodowym od osób fizycznych, którego stawka wynosi 16% została wprowadzona ulga prorodzinna, która pozwala rodzinie z trojgiem dzieci, odliczyć od podatku około 17 tys. zł rocznie (dla porównania ulga na troje dzieci w Polsce wynosi około 3400 zł), co oznacza, że otrzymujący średnie wynagrodzenia rodzice w tym kraju Węgrzech, nie płacą wcale podatku dochodowego od osób fizycznych. Oczywiście były i decyzje mniej popularne, wydłużenie wieku emerytalnego z 62 do 65 lat czy ograniczenia niektórych wydatków na politykę społeczną, nie uległa również obniżeniu podstawowa stawka podatku VAT, którą do 25% podniósł wcześniej rząd lewicowy. Zaproponował także Węgrom wybór w zakresie ubezpieczeń społecznych albo zostają w II filarze (nasze OFE) i jednocześnie rezygnują z emerytury państwowej albo przenoszą zgromadzone tam kapitały i przenoszą je do specjalnego państwowego funduszu, który będzie nimi zarządzał. Blisko 95% Węgrów, płacących składki ubezpieczenia społecznego, wybrała to pierwsze rozwiązanie i w związku z tym wyraźnie zmalały wydatki budżetowe na dofinansowanie systemu emerytalnego.

3.Oczywiście to tylko niektóre posunięcia, które spowodowały ograniczenie deficytu sektora finansów publicznych poniżej 3% PKB ale także dały pozytywne impulsy gospodarce, która do niedawna się ciągle zwijała (spadek PKB). Ostatnio bank BNP Paribas opublikował ciekawą analizę porównawczą Polski i Węgier, w której znalazło się stwierdzenie, że Polska i Węgry zamieniły się miejscami jeżeli chodzi o poziom wzrostu gospodarczego i perspektywy rozwoju w najbliższej przyszłości. Węgry w I kwartale tego roku odnotowały wzrost gospodarczy wynoszący 0,7% PKB ale niezwykle obiecująco wyglądają najbliższe perspektywy w tym zakresie, podczas gdy w Polsce wzrost ten wyniósł tylko 0,4 %, a w relacji do poprzedniego kwartału zaledwie 0,1%. Węgierskie inwestycje publiczne wzrosną z 3%PKB w roku 2012 do blisko 5%PKB w latach 2013-2015, podczas gdy w Polsce będą malały z 4,6% PKB w 2012 roku do 3,3% w roku 2015. Wreszcie polski deficyt sektora finansów publicznych i deficyt rachunku obrotów bieżących ciągle sięgają blisko 4% PKB, podczas gdy na Węgrzech ten pierwszy jest już zdecydowanie niższy od 3% PKB, a ten drugi nawet dodatni.

4. Węgierskie zdecydowane reformy Orbana, dają już jak widać z powyższego pozytywne rezultaty i nawet bardzo krytyczna do tej pory wobec tego kraju KE zaczyna je dostrzegać, a wielkie banki pozytywnie oceniają i pokazują go jako bardzo perspektywiczny. W naszym kraju niestety odwrotnie, nic nie robienie rządu Tuska przez ostatnie 5 lat doprowadziło do tego, że tzw. zacieśnienie fiskalne, które prowadzi minister Rostowski, przychodzi w najgorszym dla gospodarki momencie i najprawdopodobniej doprowadzi ją do recesji. Kuźmiuk

O czym pisał prof. Romanowski? Wartość układu z komunistami, polityka IPN gorsza od katastrofy smoleńskiej i katolicyzm jako przekleństwo Polski O prof. Andrzeju Romanowskim zrobiło się w ostatnich dniach głośno z powodu jego artykułu w "Polityce" poświęconego rotmistrzowi Pileckiemu. Romanowski sugeruje w nim, że powojenna historia Pileckiego (zwłaszcza ta dotycząca przesłuchań przez komunistów) była zupełnie inna. Argumentując, atakuje w tekście działalność Instytut Pamięci Narodowej. Robiąc nawet skrótowy i powierzchowny przegląd dotychczasowej twórczości prof. Romanowskiego zauważyć można, jak bardzo Instytut Pamięci Narodowej i prowadzenie polityki historycznej przeszkadzało autorowi "Polityki". Wszystkie pochodzące fragmenty pochodzą z wywiadów, esejów i artykułów publikowanych na łamach prasy i Internetu. Wspomniany wcześniej IPN Romanowski uważa za jedną z najgorszych instytucji w Polsce:

Likwidacja IPN jest potrzebna Polsce, bo instytucja ta niszczy największą zdobycz narodu w XX wieku: demokratyczne państwo prawa. (...) W ciągu tych dziesięciu lat odchodziłem na znak protestu z kolejnych gremiów: w roku 1999 z Unii Wolności, która współdziałała w tworzeniu ustawy o IPN i która głosowała za jej przyjęciem, oraz w roku 2002 z redakcji "Tygodnika Powszechnego", które to pismo, pod kierownictwem ks. Adama Bonieckiego, stało się nieformalnym organem IPN - irytował się profesor Uniwersytetu Jagiellońskiego. Atak na Instytut Pamięci Narodowej był w twórczości prof. Romanowskiego czymś na porządku dziennym. Literaturoznawcę irytowała niemal każda inicjatywa instytucji, niezależnie od tego, kto stał na jej czele i jakie działania podejmowała. Tak było w przypadku spotkania o polityce historycznej, które IPN zorganizował ze Stowarzyszeniem Kibiców Wisły Kraków:

W popularyzacji dziejów najnowszych Polski nie ma nic złego. Z jednym zastrzeżeniem. Jeśli robi to IPN w grupie kibiców, to mieszanka wydaje się wybuchowa. IPN, wchodząc w układy ze środowiskami skrajnie nacjonalistycznymi, legitymizuje takie poglądy. To niebezpieczne, bo wiedza nie może służyć zadymie - mówił historyk. Za krytyką działalności IPN-u szła ta dotycząca całej polityki historycznej. Literaturoznawcę irytowała zwłaszcza ta w wydaniu środowisk związanych z szeroko rozumianą prawicą:

Czy pamiętamy jeszcze zgrabne frazy w rodzaju „aksjologicznej pustki czasów Aleksandra Kwaśniewskiego”? Po dziesięciu latach pracy IPN-u i pięciu „polityki historycznej” doczekaliśmy w Polsce nie pustki już, lecz aksjologicznej katastrofy. Może gorszej od katastrofy smoleńskiej - pisał Romanowski. Na czym polega ta aksjologiczna katastrofa? W jednym z wywiadów - jeszcze za życia prezydenta Lecha Kaczyńskiego - tak uzasadniał swoje zdanie:

W Polsce dzieją się rzeczy niebezpieczne. W działaniach prezydenta Kaczyńskiego widzę skłonność do gloryfikacji klęsk, gdzie było dużo krwi. Jeżeli troszczymy się o dumę narodową, to dlaczego nie czci się Okrągłego Stołu? - pytał Romanowski. Zdaniem autora "Polityki" duma narodowa i historia rozumiana przez Kaczyńskich, Janusza Kurtykę czy Instytut Pamięci Narodowej, jest niebywale groźna, zwłaszcza dla młodego pokolenia:

Największym grzechem jest pomieszanie porządku historycznego z porządkiem prawnym, a tworzenie trybunału sprawiedliwości dla historii jest absurdalne. Drugi grzech to preferowanie czarno-białego widzenia przeszłości. Nie ma tutaj żadnego środka, mamy tylko „obóz zaprzaństwa” i „obóz walczący”. Taka opcja, zapoczątkowana jeszcze za prezesury Janusza Kurtyki, zalazła swój posiew w postaci żołnierzy wyklętych. Oba grzechy są na tyle ciężkie, że z nich wyrastają inne, bardziej szczegółowe. (...) Ogromnym grzechem jest więc zatruwanie umysłów całego społeczeństwa, a zwłaszcza młodzieży, która jest w tej kwestii bezbronna. Zatruwa się wszystkie wyprodukowane na tej bazie filmy, programy telewizyjne, książki przedstawiające stereotypowy obraz realiów życia, z obowiązkowym czarnym charakterem – ubekiem - twierdził Romanowski. Tyle, jeśli chodzi o politykę historyczną. Prof. Romanowski bardzo chętnie zabierał również głos w sporach dotyczących oceny dorobku III Rzeczypospolitej. Jego zdaniem choroba, która toczy III RP jest... antykomunizm i katolicyzm:

Bakcyl autodestrukcji jest niewątpliwie wmontowany w nasze państwo. Można rzec nawet: to, co było siłą III RP – antykomunizm i katolicyzm – stało się z czasem jej słabością i przekleństwem. Bo przecież antykomunizm wyrodził się w programy dekomunizacji, dezubekizacji i lustracji - oceniał. Idea IV Rzeczypospolitej wręcz przerażała Romanowskiego:

Dzieje III RP to sys­te­ma­tyczny marsz w stronę IV RP. Wła­śnie drogą zdrady poli­tycz­nego centrum: Takiego roz­li­cze­nia nie do­konano, choćby przez poka­za­nie drogi przyj­mo­wa­nia kolejnych ustaw, takich jak lustra­cyjna, o IPN, o war­to­ściach chrze­ści­jań­skich. Rachu­nek sumienia powi­nien doty­czyć elit III RP, które wy­hodowały sobie IV RP - twierdził.

Najbardziej mogły dziwić słowa o... wartości, jaką stanowił układ z komunistami, na którym powstała III RP:

Patriotyzm w wydaniu „Solidarności” doprowadził nas do PiS-u. Dla naszej tożsamości i tradycji to dzisiaj zagrożenie nie mniejsze niż kiedyś komunizm – bo równie płaskie i kłamliwe. (...) III RP miała szansę stać się państwem wielkiej ideowej syntezy. Powstała wszak w drodze układu z komunistami, ale jej aksjologia była antykomunistyczna. Jedno i drugie stanowiło wartość - pisał Romanowski. Za taką oceną III Rzeczypospolitej musiały pójść podobne komentarze w debacie nad postacią generała Wojciecha Jaruzelskiego:

Miejsce Wojciecha Jaruzelskiego było w dniu Święta Niepodległości na trybunie honorowej. Obok Lecha Wałęsy i Ryszarda Kaczorowskiego - pisał Romanowski przy okazji sporu o zaproszenie na spotkanie u Lecha Wałęsy. Jaruzelskiego traktował on jako prezydenta wolnej Polski, człowieka o ogromnych zasługach dla transformacji ustrojowej. W zdecydowany sposób bronił komunistycznego dyktatora:

W każdym jednak razie postawa Jaruzelskiego była w latach 1989-90 zgodna z polską racją stanu i - jak widać z minionego 20-lecia - okazała się dla narodu błogosławiona. (...) Czy powinniśmy się godzić, gdy pierwszego prezydenta III RP - dziś starca 86-letniego - arogancko się wszędzie pomija, oskarża się go jak gangstera, wyznacza się mu jedyne miejsce w przestrzeni publicznej na sali sądowej?W innym tekście puentował:

Zaś to, co dziś z Jaruzelskim wyprawiamy, jest hańbą. Będziemy się tego wstydzić - już nazajutrz po jego śmierci. Prof. Romanowski był również obecny w debacie publicznej po katastrofie smoleńskiej. Chętnie zabierał głos w sprawie pochowania prezydenta Kaczyńskiego na Wawelu, uważając, że nie powinniśmy do tego dopuścić:

Pochowanie pary prezydenckiej na Wawelu było najgorszą decyzją w posłudze kardynała Stanisława Dziwisza - argumentował Romanowski. Z kolei po słowach jednego z posłów PiS o "ruskiej trumnie" w Smoleńsku przepraszał Rosjan:

Za moich rodaków, w imieniu na razie tylko własnym, przepraszam Was, bracia Rosjanie - pisał na łamach "Gazety Wyborczej". Ten krótki zestaw cytatów i opinii pozwoli lepiej zrozumieć, skąd pojawił się pomysł na tekst o Pileckim. Nie może dziwić, że autorem artykułu został właśnie prof. Romanowski.

Svl, wyborcza.pl, otwarta.org., przeglad.pl

Ucieczka z tonącego okrętu… Dokąd odchodzą ministrowie rządu PO-PSL Źle się dzieje w państwie Tuska – taki wniosek można wysnuć z ostatnich decyzji personalnych premiera. W ciągu zaledwie kilku tygodni doszło do wymiany ministrów skarbu i sprawiedliwości, a także do dymisji wiceministra spraw zagranicznych (piszemy o tej sprawie obok). Donald Tusk nie czeka nawet do zapowiadanej na przełom wiosny i lata “rekonstrukcji rządu”, lecz systematycznie pozbywa się kolejnych skompromitowanych lub nazbyt samodzielnych członków swojej ekipy. Karuzela personalna w rządzie PO-PSL trwa od początku funkcjonowania tej koalicji. Najwymowniej świadczy o tym fakt, że z pierwotnego składu ekipy Tuska do dziś pozostało zaledwie pięcioro ministrów: Jacek Rostowski, Radosław Sikorski, Bogdan Zdrojewski, Elżbieta Bieńkowska i Barbara Kudrycka. Do tego jeszcze kilku współpracowników premiera, którzy zmieniają posady, ale zawsze są blisko lidera Platformy: Michał Boni, Paweł Graś, Sławomir Nowak, Jacek Cichocki. Cała reszta to ministrowie “przejściowi” – na kilka lat, nieraz na kilkanaście lub nawet kilka miesięcy. Donald Tusk chyba się do nich nie przywiązuje, choć zwykle zapewnia im “miękkie lądowanie” po odejściu z rządu. Warto przyjrzeć się trzem kierunkom, które wybierają politycy opuszczający rząd PO-PSL.

Ze stołka na stołek Pierwszy kierunek to inne stanowiska państwowe lub posady w spółkach skarbu państwa, którymi praktycznie bez ograniczeń szafuje każdy rząd. W tej pierwszej kategorii mieści się np. Zbigniew Derdziuk, minister bez teki w latach 2007-2009, który prosto z rządu przeniósł się na fotel prezesa ZUS. Niemal rok temu podobną drogę przebyła wiceminister zdrowia (tyle że urzędująca zaledwie kilka miesięcy) Agnieszka Pachciarz, zostając prezesem Narodowego Funduszu Zdrowia. PSL-owski wiceminister sprawiedliwości Marian Cichosz, odwołany na początku 2009 r., obecnie jest wiceprezesem Najwyższej Izby Kontroli, zaś były prokurator krajowy Edward Zalewski, który w 2010 r. przegrał konkurs na nowego prokuratora generalnego, z nominacji prezydenta Komorowskiego kieruje dziś Krajową Radą Prokuratury. Wiceministrem finansów w latach 2007-2010 była Elżbieta Chojna-Duch, która przesiadła się na znacznie bardziej intratną, a przy tym mniej odpowiedzialną posadę członka Rady Polityki Pieniężnej. Inna była zastępczyni Jacka Rostowskiego, Katarzyna Zajdel-Kurowska, niedawno weszła w skład zarządu NBP (wcześniej była przedstawicielem Polski przy Międzynarodowym Funduszu Walutowym). A była wiceminister infrastruktury Magdalena Gaj od ponad roku jest prezesem Urzędu Komunikacji Elektronicznej.

Państwowi “biznesmeni” Spośród ministrów, którzy postanowili – jak niegdyś pewien polityk PSL – “sprawdzić się w biznesie” (oczywiście w państwowym biznesie!), najgłośniejszy jest przypadek Aleksandra Grada. Ten były minister skarbu i wpływowy poseł PO niemal rok temu zrzekł się mandatu poselskiego, by objąć stanowisko prezesa spółek PGE Energia Jądrowa i PGE EJ 1, wchodzących w skład Polskiej Grupy Energetycznej i zajmujących się programem energetyki jądrowej. Oczywiście żadnej elektrowni atomowej jeszcze nie mamy i szybko mieć nie będziemy, ale Grad zapewnił sobie na wiele lat bardzo dobrze płatną synekurę. Zresztą nie tylko on – wiceprezesami spółek jądrowych są bowiem: były wiceminister skarbu Zdzisław Gawlik i Marzena Piszczek, która za rządów Grada kierowała delegaturą resortu skarbu w Krakowie. Inna była wiceminister skarbu, Joanna Schmid, jest wiceprezesem koncernu energetycznego Tauron, a jej kolega z resortu, Adam Leszkiewicz (wcześniej wiceszef Kancelarii Premiera Tuska), dziś stoi na czele Zakładów Azotowych w Kędzierzynie-Koźlu. Z kolei była wiceminister gospodarki Joanna Strzelec-Łobodzińska od dwóch lat jest prezesem Kompanii Węglowej. Również były minister sprawiedliwości Zbigniew Ćwiąkalski “sprawdza się w biznesie” jako wiceszef rady nadzorczej PZU. W tej samej radzie zasiadają także: wspomniany już prezes ZUS Zbigniew Derdziuk oraz Dariusz Daniluk, wiceminister finansów w latach 2008-2011, obecnie zaś prezes Banku Gospodarstwa Krajowego (całkowicie kontrolowanego przez rząd). Mniej znane są przypadki byłych wiceministrów infrastruktury: Zbigniewa Rapciaka, który został prezesem spółki Polskie LNG (powołanej do budowy gazoportu w Świnoujściu), i Andrzeja Panasiuka, oddelegowanego do zarządu PKP, a później powołanego na prezesa spółki Telekomunikacja Kolejowa. Nieco skromniej “wylądowała” była minister pracy z PSL, Jolanta Fedak, która po przegranych wyborach do Sejmu stanęła na czele rady nadzorczej Kostrzyńsko-Słubickiej Specjalnej Strefy Ekonomicznej, a od niedawna jest radcą prezesa ZUS. Z kolei była wiceminister edukacji z PO, Lilla Jaroń, po odejściu z rządu na początku ub.r. została wiceprezesem Dolnośląskiego Parku Innowacji i Nauki oraz członkiem rady nadzorczej wrocławskiej Hali Stulecia. Również wysocy urzędnicy z “resortów siłowych” znajdują nowe posady. Wiceminister obrony Marcin Idzik prawie rok temu przesiadł się na fotel wiceprezesa grupy Bumar, a były wiceszef ABW, płk Paweł Białek, w tym samym czasie już jako radca ministra skarbu trafił do rad nadzorczych KGHM i PKN Orlen. Przy okazji wspomnijmy, że były zwierzchnik Białka, gen. Krzysztof Bondaryk, który na początku br. odszedł z funkcji szefa ABW, obecnie jest doradcą ministra obrony, doradcą ds. bezpieczeństwa cybernetycznego i pełnomocnikiem do tworzenia Narodowego Centrum Kryptologii. Specyficzną spółką – formalnie podlegającą rządowi – jest Telewizja Polska. Dwa lata temu władzę nad nią przejęła ekipa w dużej mierze wywodząca się z obecnego rządu. Nowy prezes Juliusz Braun był wcześniej dyrektorem departamentu w Ministerstwie Kultury, PSL-owski członek zarządu TVP Marian Zalewski trafił na Woronicza prosto z fotela wiceministra rolnictwa, zaś wiceminister kultury Jacek Weksler został szefem biura programowego TVP.

Placówki do wzięcia Drugi kierunek, w jakim podążają byli członkowie ekipy Tuska, to placówki i posady zagraniczne. Tutaj oczywiście przoduje Ministerstwo Spraw Zagranicznych, dysponujące dziesiątkami stanowisk ambasadorskich. Nic dziwnego, że rotacja wiceministrów w resorcie Radosława Sikorskiego jest ogromna. Od początku jego urzędowania wyjechało na placówki już siedmioro zastępców ministra: Ryszard Schnepf (ambasador w Hiszpanii, teraz w USA), Przemysław Grudziński (przy ONZ i OBWE w Wiedniu), Paweł Wojciechowski (przy OECD w Paryżu), Jacek Najder (przy NATO w Brukseli), Henryk Litwin (na Ukrainie), Jan Borkowski (w Holandii), Grażyna Bernatowicz (w Czechach). Dyplomatyczne powołanie poczuł też w sobie jeden z najbliższych współpracowników Tuska, Tomasz Arabski, który niedawno porzucił funkcję szefa Kancelarii Premiera na rzecz placówki w Hiszpanii. Zresztą to nie pierwszy taki przypadek: już w 2010 r. ambasadorem w Kanadzie został Zenon Kosiniak-Kamysz, wiceminister obrony z ramienia PSL (notabene stryj obecnego ministra pracy). Ale polskie ambasady to nie wszystko. Europejskich synekur jest coraz więcej i nieraz trafiają się one Polakom. Tak jak posada wicegubernatora Banku Rozwoju Rady Europy, którą rok temu objął Mikołaj Dowgielewicz, wcześniej sekretarz Komitetu Integracji Europejskiej, wiceszef MSZ ds. europejskich oraz pełnomocnik ds. polskiej prezydencji w UE. Albo stanowisko dyrektora wykonawczego Europejskiego Funduszu na Rzecz Demokracji (nowej instytucji UE, powstałej z inicjatywy ministra Sikorskiego), które na początku br. przypadło dotychczasowemu wiceministrowi spraw zagranicznych Jerzemu Pomianowskiemu. Natomiast rok temu wiceminister finansów Dominik Radziwiłł został reprezentantem naszego kraju w Międzynarodowym Funduszu Walutowym. A jeszcze w 2010 r. wiceminister rozwoju regionalnego Augustyn Kubik otrzymał posadę audytora z ramienia Polski w Europejskim Trybunale Obrachunkowym w Luksemburgu. Inna była zastępczyni minister Elżbiety Bieńkowskiej, Hanna Jahs (notabene od niedawna trzecia żona Michała Boniego!), obecnie pracuje w Komisji Europejskiej, w gabinecie komisarza ds. polityki regionalnej. Do Brukseli przeniosła się także była wiceminister w Urzędzie Komitetu Integracji Europejskiej Sidonia Jędrzejewska, która w 2009 r. została posłanką do Parlamentu Europejskiego z listy PO.

Mandaty zawsze pewne I wreszcie trzecia droga, jaką podążają zdymisjonowani członkowie rządu. Droga najprostsza i chyba najpopularniejsza: trwanie w krajowej polityce, czyli najczęściej w parlamencie. Ba, czasem to nie tylko trwanie, lecz nawet awans – jak w przypadku byłej minister zdrowia Ewy Kopacz, która została marszałkiem Sejmu. Wicemarszałkiem jest obecnie Cezary Grabarczyk, fatalny minister infrastruktury z poprzedniej kadencji. A w klubie parlamentarnym PO także nie brakuje byłych już członków rządu Tuska: posłowie Grzegorz Schetyna, Rafał Grupiński, Krzysztof Kwiatkowski, Katarzyna Hall, Julia Pitera, Elżbieta Radziszewska, Adam Szejnfeld, Jakub Szulc czy senator Bogdan Klich – to nadal “ławka rezerwowych” Platformy. W terenie zaś mocno trzymają się takie postaci, jak były szef MSWiA Jerzy Miller, który po ostatnich wyborach powrócił na fotel wojewody małopolskiego, czy Mirosław Sekuła, były poseł PO, potem wiceminister finansów, a dziś marszałek województwa śląskiego.

Nie inaczej jest w PSL, gdzie można znaleźć chyba nawet większą grupę byłych członków rządu. Wpływowymi posłami pozostają przecież były wicepremier Waldemar Pawlak, były minister rolnictwa Marek Sawicki, były sekretarz stanu w Kancelarii Premiera Tuska Eugeniusz Grzeszczak (obecnie wicemarszałek Sejmu) oraz byli wiceministrowie: skarbu – Jan Bury, gospodarki – Mirosław Kasprzak, edukacji – Zbigniew Włodkowski, spraw wewnętrznych i administracji – Zbigniew Sosnowski. Trudno się dziwić, że coraz więcej polityków opuszcza ten rząd i szuka sobie szalup ratunkowych. Im szybciej będzie topniała popularność Tuska i jego szanse na utrzymanie władzy po kolejnych wyborach, tym więcej będzie takich ucieczek. Warto wszakże, by wyborcy pamiętali, kto i kiedy urzędował w ministerialnych gabinetach oraz za co ponosi odpowiedzialność. Bo za jakiś czas wielu spośród byłych ministrów z pewnością znów się pojawi w rolach “fachowców”, “uzdrowicieli polityki” i reprezentantów “nowej jakości”. Tym razem nie możemy już dać się nabrać! Paweł Siergiejczyk

Ałganow w Polsce. Rosyjska firma Inter Rao Jes negocjuje z polskim rządem Przedstawiciele rosyjskiego koncernu Inter Rao Jes, którego szefem doradców jest rosyjski szpieg Władimir Ałganow twierdzą, że Polska będzie kupować prąd z Kaliningradu. Jak zaznaczają, trwają negocjacje z Polskimi Sieciami Energetycznymi i międzyrządową polsko-rosyjską komisją ds. współpracy gospodarczej. Zapytany przez RMF FM wicepremier Janusz Piechociński stwierdził, że „były różne propozycje współpracy ze strony Rosjan”.
 - Pod koniec roku ma zostać częściowo uruchomiony polsko-litewski most energetyczny. Rosjanie już na litewskim rynku są. Dlatego, według ministra Janusza Piechocińskiego, będą możliwości przesyłu prądu przez nich produkowanego – podało RMF FM. Władimir Ałganow - sowiecki i rosyjski szpieg uznawany w Polsce za persona non grata jest aktualnie szefem grupy doradców prezesa Inter Rao Jes Borysa Kowalczuka. Jest także członkiem zarządu co najmniej dwóch „spółek córek” z grupy Inter Rao Jes: Mosgorsbyt (firma sprzedająca prąd na terenie Moskwy) Cenetenergoefektywnosti  (prowadzi ona badania ws. energii). Władimir Ałganow jest także przewodniczącym rady dyrektorów firmy Energetyczne Sieci Armenii. Inter Rao Jes ma obecnie tylko dwa aktywa zagraniczne - w Armenii i Gruzji, dlatego jest zainteresowany ekspansją na zachód Europy.
 - Jeżeli doszło do jakiegokolwiek porozumienia, które zobowiązywałoby  Polskę do  zakupu energii z budowanej przez Rosjan elektrowni atomowej w Kaliningradzie, jest to działanie na szkodę polskiej elektroenergetyki, podważanie bezpieczeństwa energetycznego kraju i działanie wbrew polskiemu interesowi – mówi portalowi niezalezna.pl Piotr Naimski, poseł PiS, były wiceminister gospodarki. Władimir Ałganow w Polsce znany jest głównie z kontaktów z Józefem Oleksym, Aleksandrem Kwaśniewskim i Janem Kulczykiem. W 1995 r. ówczesny szef MSW Andrzej Milczanowski z trybuny sejmowej  oskarżył ówczesnego premiera Józefa  Oleksego (który miał być agentem o pseudonimie „Olin”) o kontakty z rosyjskim szpiegiem, rezydentem KGB w Polsce  Władimirem Ałganowem, co skończyło się dymisja Oleksego. Oleksy, podobnie jak Aleksander Kwaśniewski przyznał się do znajomości z Ałganowem, zaprzeczył jednak, by był szpiegiem o ps. Olin. Po raz kolejny raz nazwisko Ałganowa pojawiło się w 2004 r. w związku z jego rozmowami z Janem Kulczykiem. Z odtajnionych notatek Agencji Wywiadu wynika, że spotkanie w Wiedniu Kulczyk–Ałganow organizowali Aleksander Żagiel i Andrzej Kuna, mający polskie i austriackie obywatelstwo, znajomi Ałganowa. Według Agencji Wywiadu  rosyjski szpieg miał pretensje o nieudaną prywatyzację Rafinerii Gdańskiej.
Za Wikipedią  „Władimir Ałganow to radziecki, rosyjski funkcjonariusz wywiadu pełniący służbę jako dyplomata, były pracownik ambasady ZSRR i Federacji Rosyjskiej w Warszawie. W latach 1981-1992 pierwszy sekretarz tejże ambasady. Były pułkownik PGU KGB ZSRR i SWR FR, zamieszany m.in. w tzw. aferę Olina i Orlengate. Jest synem oficera Armii Radzieckiej, stacjonującego wraz z Zachodnią Grupą Wojsk w NRD. Ukończył Radziecką Szkołę Wywiadu, której komendantem był jego późniejszy zwierzchnik, rezydent wywiadu sowieckiego w PRL w latach 1973-1984 Witalij Pawłow.  W 1994 Zarząd Kontrwywiadu Urzędu Ochrony Państwa prowadził wobec Ałganowa działania operacyjne, śledząc jego kontakty i podsłuchując rozmowy telefoniczne. UOP w połowie 1994 stwierdził, że Ałganow pomimo oficjalnego przejścia na emeryturę nie zaprzestał działalności szpiegowskiej w RP. Przykrywką jego działalności szpiegowskiej było zatrudnienie w austriackiej firmie Polmarck, której głównymi udziałowcami są Andrzej Kuna i Aleksander Żagiel, zamieszani w sprzeniewierzenie pieniędzy FOZZ”. Dorota Kania, Andrzej Łomanowski

Sławomir Nowak rozmawiał z Rosjanami o przesyle energii do Polski. W tle sowiecki szpieg Władimir Ałganow Minister transportu Sławomir Nowak jako współprzewodniczący Polsko-Rosyjskiej Międzyrządowej Komisji ds. Współpracy Gospodarczej był w końcu ubiegłego roku w Moskwie na V posiedzeniu plenarnym tej komisji. Rozmowy dotyczyły m.in. mostu energetycznego – przesyłu energii z budowanej w Kaliningradzie elektrowni atomowej.
Minister Nowak przekazał, że strona rosyjska podnosiła kwestię mostu energetycznego między obwodem królewieckim a północną Polską. "Oni budują tam elektrownię atomową. My odnosimy się do tego ze zrozumieniem. W sprawie mostu nie mówimy <<nie>>. To wymaga analiz. Strona polska będzie jeszcze analizowała, czy taką inwestycję realizować –wskazał ( Sławomir Nowak –red)" czytamy w depeszy Polskiej Agencji Prasowej zamieszczonej na stronie http://www.cire.pl/item,68489,1,0,0,0,0,0,na-polsko-rosyjskiej-miedzyrza... .
Co ciekawe, na stronie ministerstwa transportu w informacji na temat udziału ministra Nowaka w obradach Komisji nie ma ani słowa o rozmowach na temat mostu elektroenergetycznego, o czym można się przekonać na: http://www.transport.gov.pl/2-482be1a920074-1795732-p_9.htm.
Polsko - Rosyjska Międzyrządowa Komisja ds. Współpracy Gospodarczej została utworzona 1 lipca 2005 r., na podstawie Umowy między Rządem Rzeczpospolitej Polskiej a Rządem Federacji Rosyjskiej o współpracy gospodarczej z dnia 2 listopada 2004 r. Obecnie współprzewodniczącym rosyjskiej części Komisji jest minister transportu Maksim Sokolov a współprzewodniczącym polskiej części jest minister transportu, budownictwa i gospodarki morskiej Sławomir Nowak.Jak już pisaliśmy przedstawiciele rosyjskiego koncernu Inter Rao Jes, którego szefem doradców jest rosyjski szpieg Władimir Ałganow twierdzą, że Polska będzie kupować prąd z Kaliningradu. Jak zaznaczają, trwają negocjacje z Polskimi Sieciami Energetycznymi i międzyrządową polsko-rosyjską komisją ds. współpracy gospodarczej, której współprzewodniczącym z polskiej strony jest Sławomir Nowak. Dorota Kania

Nadzwyczajne środki bezpieczeństwa na procesie ws. majątku Kwaśniewskich Bramka wykrywająca metal przed salą rozpraw, ABW dokładnie przeszukująca salę, a dziennikarze nie wpuszczeni na proces. Co takiego tajemniczego dzieje się na procesie związanym z majątkiem Jolanty i Aleksandra Kwaśniewskich, że warszawski Sąd Okręgowy stosuje "wyjątkowe" środki bezpieczeństwa? Dzisiaj przed warszawskim jako świadek zeznawał były funkcjonariusz CBA Tomasz Kaczmarek. Ma to związek ze sprawą willi Kwaśniewskich na Kazimierzu. Prokuratura w tej sprawie postawiła Marii i Janowi J. zarzut pomocnictwa w przestępstwie karnoskarbowym, Markowi M. - zarzut poświadczenia nieprawdy i oszustwa skarbowego. Ich sprawa toczy się przed Sądem Rejonowym w Piasecznie pod Warszawą. Zanim tam trafiła, krążyła między sądami w Warszawie i Puławach. Po drodze jeden z tomów został zalany szkodliwą substancją chemiczną i można go przeglądać wyłącznie w ochronnych rękawiczkach. Dziennikarze próbowali wejść na salę rozpraw. Bez skutku. Dowiedzieli się tylko, że to decyzja sędziego. Tomasz Kaczmarek powiedział niezalezna.pl, że jest bardzo zdziwiony, sędzia podjął taką decyzję. Wcześniej Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego dokładnie przeszukała salę rozpraw, a policjanci ustawili bramkę przed salą sądową. Jak dowiedział się reporter niezalezna.pl przyczyny użycia takich środków zna tylko Sąd Rejonowy w Piasecznie. Kilka lat temu CBA ustaliło, że Jolanta i Aleksander Kwaśniewscy nie mieli na tyle dużych dochodów, by jednocześnie nabyć apartament w Wilanowie (od Pirelli PeKaO Estate) oraz posiadłość w Kazimierzu. Z jawnych akt późniejszej sprawy sądowej wynika, że Aleksander Kwaśniewski miał kłopoty ze wskazaniem podmiotu, od którego w 2006 r. otrzymał pieniądze (nie potrafił udokumentować, że pieniądze pochodziły z wykładów). Złożył korektę zeznań podatkowych i zapłacił odsetki Mimo zebranych dowodów w sprawie, w tym licznych stenogramów z podsłuchów, prokuratura nie kwapiła się, by postawić zarzuty Jolancie Kwaśniewskiej. Byłej prezydentowej nawet nie przesłuchano pk

Tusk promuje Bieruta Na oficjalnych stronach internetowych Kancelarii Prezesa Rady Ministrów znajdują się biogramy komunistycznych premierów, m.in. Bieruta, Cyrankiewicza, Jaruzelskiego i Kiszczaka. W notkach biograficznych trudno się doszukać informacji o zbrodniach przez nich popełnionych. Umieszczenie na oficjalnych stronach Kancelarii Premiera sylwetek osób sprawujących władzę w czasach komunizmu świadczy o tym, że Donald Tusk traktuje ich działalność jako swoje dziedzictwo. Gratuluję premierowi oraz wszystkim Polakom, jeżeli chce on czerpać z doświadczeń i dorobku Bolesława Bieruta – ironizuje historyk prof. Jan Żaryn. Wchodząc na stronę internetową Premier.gov.pl, bez trudu znajdziemy zakładkę „Ludzie”, na której prezentuje się cały rząd. Przechodząc dalej trafiamy na „poprzednich premierów”. A tam na drugim miejscu znajdują się szefowie rządów z czasów PRL‑u. Wielu z nich to zbrodniarze odpowiedzialni za śmierć i prześladowania milionów osób. Ich biogramy na stronie rządowej jednak o tym milczą. Czytając je, można wręcz odnieść wrażenie, że byli prawdziwymi mężami stanu. Bolesław Bierut przedstawiony jest niemal jak bohater, zasłużona postać ruchu komunistycznego, za przekonania więziony w II RP. Autor biogramu pisze, że został skazany w 1933 r. na 7 lat więzienia, nie wspomina jednak, iż trafił za kraty za szpiegostwo na rzecz Sowietów. Następnie można się dowiedzieć, że towarzysz Bierut w czasie wojny był „pracownikiem NKWD”. Jest to tak sformułowane, jakby jego praca polegała na parzeniu herbaty, a nie prześladowaniu ludzi. Czytamy również, że popierał stanowisko Stalina w sprawie granic Polski. Można by sądzić, że chodzi np. o granice na Odrze i Nysie. Tymczasem już w 1944 r. zapewnił generalissimusa: „Jesteśmy tu, by w imieniu Polski żądać, by Lwów należał do Rosji”. Bierut bezpośrednio nadzorował prześladowania działaczy niepodległościowych, śledztwa przeciw żołnierzom AK i Wojska Polskiego, a nawet proponował wyroki i zatwierdzał je. Za jego rządów stracono kilka tysięcy osób. A notatka na stronie premiera RP kwituje to jedynie stwierdzeniem: „Odpowiedzialny za zbrodnie Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego”. Jeszcze łagodniej został potraktowany Józef Cyrankiewicz, który przeszedł do historii dzięki powiedzeniu: „który odważy się podnieść rękę przeciw władzy ludowej, niech będzie pewny, że mu tę rękę władza ludowa odrąbie”. A nie było to tylko czcze gadanie. Podczas powstania w Poznaniu 1956 r. od kul milicji i wojska zginęło prawie 60 osób. W Grudniu 1970 r. śmierć poniosło prawie 50 osób, a ponad 1000 zostało rannych. Notatka na stronie Premier.gov.pl nie wspomina o tym ani słowem. Można jedynie przeczytać lakoniczne zdanie: „W 1956 i 1970 r. opowiadał się za siłową pacyfikacją manifestacji robotniczych”. Następca Cyrankiewicza, Piotr Jaroszewicz, jest przedstawiony jako reformator. Czytamy: „W efekcie wprowadzonych przez niego reform doszło do protestu robotników”. Przypomnijmy, te reformy to drastyczne podwyżki cen żywności. Zupełnie jak reformy Tuska. O Wojciechu Jaruzelskim można się dowiedzieć, że pochodził z rodziny ziemiańskiej. Ale już nic nie ma o tym, że był współpracownikiem Informacji Wojskowej i donosił na kolegów; że jako członek ścisłego kierownictwa MON‑u brał udział w latach 1967–1968 w czystkach antysemickich; podległe mu jednostki LWP tłumiły „praską wiosnę”; że był współodpowiedzialny za masakry na Wybrzeżu w 1970 r.; że podczas stanu wojennego, który wprowadził, zostało zamordowanych ponad 100 osób. Jego biogram, podobnie jak Czesława Kiszczaka, nie wspomina o licznych oskarżeniach o zbrodnie komunistyczne. W notatce o Kiszczaku zabrakło również informacji o skazaniu go na cztery lata (łagodząc wyrok do dwóch lat) za udział w zorganizowanej grupie przestępczej, która nielegalnie wprowadziła stan wojenny.
„Codzienna” zapytała Centrum Informacyjne Rządu, dlaczego na oficjalnej stronie Kancelarii Prezesa Rady Ministrów umieszczono zbrodniarzy kierujących komunistycznym państwem. W odpowiedzi usłyszeliśmy: – Taką mieliśmy historię. Trudno z nią dyskutować. To prawda, ale np. Niemcy miały w swojej historii kanclerza Adolfa Hitlera. Na stronie urzędu kanclerskiego nie ma jednak jego biogramu. Ich historia zaczyna się w 1949 r. od Konrada Adenauera. Wojciech Kamiński

Francuska choroba Państwo pozwolą, że już odpuszczę sobie zegarki Nowaka, sukcesy Muchy w impresariacie gwiazd popu, proces Tuska z Urbanem, pogróżki Wałęsy, że ujawni przeszłość Borusewicza, bankiety ministra z nie-budowniczymi autostrad, homopodręczniki tuskowych ciot rewolucji, oszczercę opluwającego rtm. Pileckiego, paraliż komunikacyjny w Warszawie, odkrycie, że zarówno ów paraliż, jak i wszystko w ogóle, to wina nieżyczliwych władzy mediów, labidzenie lewicowego socjologa, że jak tak dalej lemingi nie pójdą głosować, Kaczyński zrobi Budapeszt nad Wisłą i żaden „możeł” nie pomoże… Czy jeszcze o jakimś ważkim wydarzeniu z ostatniego tygodnia zapomniałem? Możliwe, w każdym razie, Państwo pozwolą, że wszystkie je dzisiaj sobie odpuszczę i zwrócę uwagę na wystąpienie, którym uczcił rocznicę objęcia urzędu prezydent Francji, Francois Hollande. Pan Hollande nie jest prezydentem jak jego poprzednicy. Jest prezydentem - rekordzistą niepopularności, stachanowcem klęski i wirtuozem knocenia wszystkiego, czego się tknie. Ten rok wystarczył mu, żeby skompromitować się na każdym możliwym polu i przebić wszystkich poprzedników w skuteczności zrażania do siebie wyborców. Uczciwie trzeba przyznać, że w wielkim stopniu wynika to z sytuacji, jaką zastał po Sarkozym, Chiracu i Mitterandzie. Sytuacja ta wymagałaby kogoś na miarę Thatcher i Reagana, a Hollande jest tylko bezbarwnym partyjnym aparatczykiem, potrafiącym jedynie powtarzać, i to bez wigoru, socjalistyczne pierdółki o sprawiedliwości społecznej, które w ustach zakładnika wielkich koncernów brzmią raczej mało wiarygodnie. Owoż więc prezydent Francji ogłosił, że po pierwszym roku jego rządów, który był czasem obrony francuskiej suwerenności, konsolidowania jej gospodarki i wychodzenia z gospodarczych i społecznych kłopotów, rok następny będzie czasem "europejskiej ofensywy". Francja rusza ratować nasz kontynent, który, jeśli ktoś nie weźmie na swoje barki zadania jego uratowania, "upadnie i zostanie wymazany z mapy świata". Jak go Francja uratuje? Jak to zwykły czynić "wielkie narody", których obowiązkiem jest przyjmowanie odpowiedzialności za narody mniejsze i "wpływanie na układ sił na świecie" − poprzez rozciągnięcie na całą ratowaną Europę swojego przodującego systemu gospodarczego. Musi więc powstać w Unii "rząd gospodarczy", który zharmonizuje podatki, ujednolici europejskie gospodarki, podejmie zdecydowane kroki mające na celu ukaranie oszustów podatkowych, zmniejszenia bezrobocia, szczególnie wśród młodzieży, a przede wszystkim pobudzenie wzrostu gospodarczego i innowacyjności poprzez zaniechanie obłędnej polityki oszczędzania i powrót do sprawdzonej polityki pompowania w europejskie dziurawe systemy kolejnych pożyczanych skąd się da bilionów. Co z tych pomysłów może wyniknąć dobrego, to, żeby się nie wyrażać, proponuję przyjrzeć się, jak na swoim modelu gospodarczym wychodzi Francja. Oczywiście, jej mieszkańcy w większości przekonani są o tym, że model jest świetny, a kłopoty to wina innych europejskich krajów, które oszczędzają, zamiast pożyczać i za te pożyczki kupować przodujące francuskie wyroby. Mimo to w ciemno zaryzykuję stwierdzenie, że wizja poprowadzenia krucjaty na odsiecz zagrożonej upadkiem i wymazaniem z mapy Europie bynajmniej Francuzów nie porwie. Mieszkańców innych unijnych krajów tym bardziej. Natomiast na pewno bardzo ta wizja spodoba się owej szczególnej kaście, którą Unia wyhodowała i obdarzyła niezwykłymi przywilejami − kaście, jak się przyjęło potocznie mówić, eurokratów. Jak wszystko na świecie, eurokracja chce przede wszystkim chronić swe istnienie, żreć i rosnąć. Jedynym jej możliwym żerowiskiem jest Unia Europejska, a obecny stan tego żerowiska i, zwłaszcza, prognozy go dotyczące, przyprawia ją o paniczny strach. Co można zrobić, gdy się wszystko wali? Odpowiedź jest jedna: zacząć jakiś nowy, śmiały projekt. Uciec do przodu. Kiedy przed tysiącleciem Europa waliła się po raz pierwszy, ruszyła podbijać Ziemię Świętą, a kiedy potem waliło się imperium osmańskie, jego władcy zrobili dokładnie to samo, tylko w odwrotną stronę. Nie ma co tracić czasu na przytaczanie niezliczonych historycznych przykładów, kto ma czas, niech sam ich szuka. Obecnie na naszych oczach prawidłowość ta spełnia się po raz kolejny. Europa ma problemy? Więc potrzeba nam więcej Europy! − przekonują eurokraci. Strefa euro ma problemy? Trzeba ją rozszerzyć. "Deficyt demokracji" sprawia, że poza takimi państwami jak Polska, wciąż wierzącymi w brukselski Róg Obfitości, wiara w unijny projekt i poparcie dla niego spada do poniżej 30 - 20 procent? Trzeba scentralizowania władzy w samowybieralnych europejskich instytucjach centralnych (czyli właśnie powiększenia "deficytu demokracji"). Dyktat Niemiec zaczyna wszystkich, poza Niemcami, coraz bardziej wkurzać, rodząc przekonanie, że Niemcy wszystkich okradają, a i samych Niemców wkurza, bo ci z kolei są przekonani, że wszyscy ci złodzieje i śmierdzący lenie żyją na ich koszt. No to trzeba "jeszcze silniej zakorzenić Niemcy w Europie", czyli dać im jeszcze większy wpływ na gospodarki innych krajów, żeby wprowadzili w nich swój "ordnung". Bez wątpienia wpłynie to świetnie na stabilność budżetową Europy i na gotowość jej mieszkańców do rozp... za jakiś czas wszystkiego w drebiezgi."Europejska ofensywa" Hollande’a rymuje się z zapowiadaniem przez Manuela Barosso, i to już w najbliższym czasie, milowych kroków w dziele likwidowania narodowych odrębności i budowania europejskiego superpaństwa. To, że rojenia o federacji w tym akurat momencie są wyjątkowo głupie, nie oznacza wcale, że nie mogą być wcielane w życie. Politycy nie raz już w dziejach popełniali brzemienne w skutki szaleństwa, kierując się mirażami zamiast rzeczywistością.Czy ktoś w Europie kieruje się rozsądkiem? Wydaje mi się, że David Cameron. Rojeniom o federowaniu na siłę i zarażaniu całej Europy francuską chorobą jeszcze dalej idącego wzmożenia regulacji i biurokracji, przeciwstawia on wizję cofnięcia się o krok, do tego, co rozsądne, możliwe i pożyteczne − do strefy wolnej gospodarki i luźnej współpracy państw narodowych w ramach swych praktycznie pojmowanych interesów. W istocie jest to powrót do źródeł, do pierwotnych założeń europejskiego projektu, który z czasem nabrał szalonego wymiaru jakiegoś europejskiego sojuza, symetrycznego wobec tego, który zbudowali Lenin ze Stalinem. Czy uda się pchnąć Unię na tę drogę? Nie umiem ocenić prawdopodobieństwa. Co jest pewne? To, że do momentu, póki nie będzie pewności, w jaką stronę Unia zmierza, powinniśmy się wstrzymać z wiążącymi deklaracjami. I nabrać wyczulenia na absurd i nonsens, jakimi napakowane są propagandowe frazy spod znaku "kryzysy nas wzmacniają". Cóż to na przykład za bełkot, że "powinniśmy być tam, gdzie zapadają decyzje"? Równie mądrze mogłaby Wanda Wasilewska swe żądania, by Polskę od razu przyłączyć jako 17. republikę radziecką, a nie tworzyć jakiś marionetkowy PRL, uzasadniać twierdzeniem, że dzięki temu staniemy się częścią wielkiego mocarstwa decydującego o losach świata. Jeśli tak nie robiła, to tylko dlatego, że nie miała takich szczwanych propagandystów jak Tusk. Jest tylko jedna różnica: Sowiety w tych czasach naprawdę były mocarstwem, a współczesna nam Europa się wyludnia, biednieje i grzęźnie w zacofaniu. Rafał Ziemkiewicz

Unik zrobił byk! „W słynnej prowincji Guadalajara – zaczynał Wojciech Młynarski swą »Balladę o torreadorze« – istnieje według najlepszych wzorów, szalenie droga i bardzo stara szkoła dla przyszłych torreadorów”. Tam mistrz pouczał „chłopców o ciemnych oczach”, że „sukcesu sens przy walce byków polega na sztuce uników”. Niechże zatem byk „wścieka się, niech biega wkoło, niech myśli, że stawisz mu czoło i skocz w bok, nim dosięgnie cię, ooole, ole, ole!”. Aliści jeden młody torrero się zbuntował i rzekł: „Marzę jak wy o walce byków, lecz gardzę tą szkołą uników i walkę mą rozstrzygnę wprost: róg byczy lub mej szpady cios”. I kiedy przyszło do egzaminu, młody torrero „rzucił muletę, wydobył szpadę, a byk nadbiegał, byk był tuż-tuż (…) i patrzcie państwo: nic się nie stało i tłumom zamarł na ustach krzyk, bo audytorium nie przewidziało, że unik zrobi byk!”. Właśnie okazało się, że przewodniczący Światowego Kongresu Żydów Ronald Lauder przeprosił węgierskiego premiera Wiktora Orbána za krytykę, jaka spotkała go ze strony uczestników Kongresu. Wyznaczyli oni sobie rendez-vous właśnie w Budapeszcie, żeby cały świat przekonał się, że za sprawą Orbána na Węgrzech podnosi głowę faszysmus – dzięki czemu nikt nie będzie się sprzeciwiał, gdy miłośnicy wolności i demokracji udzielą temu krajowi bratniej pomocy, przy okazji szlamując go w ramach tzw. odzyskiwania mienia żydowskiego w Europie Środkowej, które jeszcze w roku 2011 zaplanował sobie bezcenny Izrael do spółki z Agencją Żydowską. Jak się wydaje, wszystko zostało drobiazgowo zaaranżowane, łącznie z wyrazami niezadowolenia z niedostatecznie potulnej postawy Orbána. Tymczasem węgierski premier przeszedł samego siebie, nie tylko komplementując uczestników Kongresu, nie tylko deklarując nieprzejednanie wrogi stosunek do faszysmusa, ale w dodatku wszelkie te deklaracje zostały poczynione jeszcze przed rozpoczęciem Kongresu, w wywiadzie, jakiego udzielił izraelskiej gazecie „Yedioth Ahronoth”. Okazało się, że przewodniczący Lauder „zdobył wiedzę” o tym wszystkim dopiero później, po zakończeniu obrad Światowego Kongresu Żydów w Budapeszcie. Tak w każdym razie teraz „rozpowiada”.

Znaczy, że podczas obrad trwał w nieświadomości, w rodzaju pomroczności jasnej, i w tym stanie miotał na Wiktora Orbána swoje zaklęcia i słowa krytyki, że nie daje wystarczającej rękojmi odcięcia się od „skrajnej prawicy”. Już mniejsza o to, dlaczego Światowy Kongres Żydów tak nie lubi „skrajnej prawicy”, skoro ta raczej nie zrobiła Żydom nic złego. Masakra Żydów europejskich w czasie II wojny światowej była wszak dziełem narodowych socjalistów, których do prawicy, zwłaszcza „skrajnej”, zaliczyć przecież niepodobna, chociaż owszem – zwalczali również komunistów. Najwyraźniej Żydzi, zwłaszcza zrzeszeni w Światowym Kongresie, muszą mieć do lewicy jakiś niepohamowany sentyment, a nawet prawdziwą zapamiętałość, skoro potrafią przejść do porządku nad jej ekscesami. Pewne światło na tę sprawę rzuca okoliczność, że chętnie uczestniczyli oni w masakrach urządzanych przez bolszewików, co na własnej skórze boleśnie odczuli nie tylko Węgrzy, ale i Polacy. Ale mniejsza o to, bo chociaż oczywiście pan przewodniczący Lauder mógł podczas budapeszteńskich obrad trwać w pomroczności jasnej, to równie dobrze mogło być inaczej; mógł się dowiedzieć już po wszystkim, że jego zaklęcia i krytyka zostały na Węgrzech przyjęte źle, że Węgrzy ani nie zamierzają z tego powodu posypywać głów popiołem, ani nawet robić jakichś uników. I pomyśleć, że wszystko to Wojciech Młynarski w „Balladzie o torreadorze” przewidział jeszcze w 1968 roku! SM

Z chaosu wyłania się ład Koalicja się chwieje – oznajmił były premier Kazimierz Marcinkiewicz po utrąceniu w Sejmie ustawy o reformie sądów powszechnych. Skoro takie rzeczy mówi uczestnik Instytutu Myśli Państwowej, w którym wraz z Romanem Giertychem, Stefanem Niesiołowskim, Michałem Kamińskim i nawet Leszkiem Moczulskim mają radzić o dobru Rzeczypospolitej, to na pewno musi być prawda. Nawiasem mówiąc, ciekaw jestem, jak wyglądają narady nad dobrem Rzeczypospolitej w Instytucie Myśli Państwowej. Kiedyś, za koszmarnych czasów I Rzeczypospolitej, książę Karol Radziwiłł „Panie Kochanku” zaprosił wszystkich posłów prowincji litewskiej do swego warszawskiego pałacu, a kiedy już się zeszli, służba zaczęła odbijać stojące w kącie beczki i na srebrne tace z wielkim hurgotem wysypywać ostrygi, podczas gdy inni serwiranci otwierali gąsiory z gdańską wódką i na inne tace wysypywali toruńskie pierniki. Kiedy już ukończono te przygotowania, książę Karol odezwał się w te słowa: „Mości Panowie, zanim zaczniemy radzić o dobru Rzeczypospolitej, posilmy się nieco”. W Instytucie pewnie wygląda to znacznie skromniej, więc nic dziwnego, że i rezultaty tych narad też są znacznie skromniejsze, bo – powiedzmy sobie szczerze – cóż nowego do myśli państwowej może wnieść taki, dajmy na to, poseł Stefan Niesiołowski, którego do Platformy Obywatelskiej wzięto na chłopaka do pyskowania? Nawet gdyby gdańską wódkę zagryzał ostrygami, niewiele by to dało, więc musi wystarczyć cienka herbatka poselska, której i tak przecież nie wszyscy państwowcy mogą sobie posiorbać. Ale mniejsza już o nich, bo ważniejsze są przecież losy koalicji, a przede wszystkim co nastąpi po niej, gdyby wskutek tego zachwiania, jakie dostrzegł nawet pan Kazimierz Marcinkiewicz, ostatecznie runęła – słowem: jaka jest alternatywa. Kazimierz Marcinkiewicz na to pytanie jasno nie odpowiada, a prawdę mówiąc, nie odpowiada wcale, co przynosi mu zaszczyt, bo jakże tu odpowiadać jasno czy nawet w ogóle, kiedy przecież wiadomo, że o kształcie alternatywy zadecydują w odpowiednim czasie starsi i mądrzejsi? W każdym razie alternatywą nie jest PiS, bo według oceny Kazimierza Marcinkiewicza, byłego PiS-owca w końcu, partia ta też stoi w obliczu rozpadu, a to za sprawą znienawidzonego Antoniego Macierewicza. Antoni Macierewicz bowiem to taki braciszek, który stopniowo przejął rządy nad całym klasztorem, owijając sobie dookoła palca nawet samego przeora. Jak zauważa Kazimierz Marcinkiewicz, przeor skapował, co się stało, i „pozwala” coraz to nowym politykom PiS „odcinać się” od wersji zamachu. Warto zwrócić uwagę, że wychodzi to naprzeciw oczekiwaniom zespołu doktora-pułkownika Macieja Laska, któremu premier Tusk obiecał był „sporo pieniędzy”, żeby tylko „rozpowiadał” o smoleńskiej katastrofie, jak tam starsi i mądrzejsi ustalili. Jeśli tak, to ciekawe, czy panu prezesowi Kaczyńskiemu uda się do spółki z pułkownikiem-doktorem zachwiać pozycją Antoniego Macierewicza, który niemal codziennie dokonuje nowych odkryć, stawiając zespół pułkownika-doktora wobec konieczności szybkiego reagowania. Już nie trzy wybuchy, tylko „wiele” – co oczywiście nie ułatwia sytuacji zespołowi pułkownika-doktora. Jak już wykluczy możliwość jednego wybuchu, to natychmiast pojawia się następny i następny – ledwo można nadążyć z ich rejestrowaniem, a cóż dopiero z odporem. Toteż nie bez zaskoczenia odnotowuję jeszcze jedną hipotezę, według której złowrogi Antoni Macierewicz ze swoimi wybuchami to jedna wielka dezinformacja, bo tak naprawdę to nie było żadnej katastrofy, a prezydent Rzeczypospolitej i pozostali członkowie delegacji zostali uprowadzeni w nieznanym kierunku i teraz jęczą i płaczą de profundis w niewoli ruskich szachistów. Ciekawe, czy te hipotezy wychodzą z kręgów zaniepokojonych pozycją złowrogiego Antoniego Macierewicza w Prawie i Sprawiedliwości, czy też z jakichś jeszcze innych – ale nie da się ukryć, że tak czy owak prowadzą do przywrócenia tam hierarchii oficjalnej. Nie na darmo od lat uważam pana prezesa Kaczyńskiego za wirtuoza intrygi. No dobrze, ale co z alternatywą? Podczas gdy Platforma Obywatelska się „wypala”, zaś PiS pogrąża w rozgrywkach o władzę nad partią, od tyłu za chodzą nas… nie, nie, tym razem nie żadni tam Judejczykowie – chociaż Judejczykowie oczywiście też – ale towarzysze z SLD, którzy chyłkiem wchodzą na urzędy i instytucje. Bez wiedzy i zgody bezpieczniaków taka rzecz nie byłaby możliwa, toteż skoro takie znaki na niebie, a zwłaszcza na ziemi się pojawiają, to tylko patrzeć, kiedy i konfidenci dostaną rozkaz: „W lewo zwrot! Do SLD marsz!” – i w ten sposób alternatywa polityczna się nam w jednej chwili zmaterializuje. Warto na tym tle zwrócić uwagę na niedawny start nowej, oczywiście niezależnej, stacji telewizyjnej Telewizja Republika, która uzyskała możliwość nadawania z satelity dzięki uprzejmości pana Zygmunta Solorza, właściciela telewizji Polsat. Co pan Zygmunt Solorz z tej niezależności ma lub będzie miał – oto pytanie, bo chyba nie zrobił takiego ruchu z tak zwanego dobrego serca, z którego zresztą słynie. Pewne światło na te trudne sprawy rzuca zaniepokojenie okazywane w związku z inauguracją Telewizji Republika przez ojca Tadeusza Rydzyka, który najwyraźniej upatruje w tej stacji potencjalną konkurencję dla Telewizji Trwam, zwłaszcza gdyby Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji znowu stanęła na nieubłaganym gruncie i odmówiła Telewizji Trwam miejsca na cyfrowym multipleksie. Nie potrzebuję chyba dodawać, że takie właśnie rozwiązanie jak najbardziej odpowiadałoby Leszku Milleru, Aleksandru Kwaśniewskiemu, Ryszardu Kaliszu, nie mówiąc już o Januszu Palikotu, a zwłaszcza o bezpieczniackich watahach i ich zagranicznych mocodawcach, którym Telewizja Trwam w Polsce jest potrzebna jak psu piąta noga. Niech chodzi oczywiście o to, by w naszym nieszczęśliwym kraju nie było w ogóle niezależnych mediów, a zwłaszcza niezależnych telewizji. Przeciwnie – powinny być, ale wiadomo przecież, że niezależność niezależności nierówna i najlepiej jest, kiedy stacja jest niezależna, owszem, jakże by inaczej – ale niezależność swoją widzi w słusznych, a jeszcze lepiej jedynie słusznych kategoriach. Taką niezależność trzeba popierać w imię chwalebnego pluralizmu – i to by wyjaśniało przyczyny i charakter zaangażowania w to niezależne przedsięwzięcie pana Zygmunta Solorza, który przecież z niejednego komina wygartywał. Tym bardziej że jeśli spostrzeżenia Kazimierza Marcinkiewicza o grożącej PiS-owi zapaści są prawdziwe, to właśnie w takim momencie niezależność staje się szczególnie cenna, bo tylko niezależna stacja należycie objaśni, na czym polega różnica między „prawdziwym” a jakimś takim nieprawdziwym Polakiem – a to właśnie będzie znakiem dla wszystkich tęskniących za autentycznością, czego się trzymać i za czym się opowiedzieć. Dopiero wtedy można będzie podjąć decyzję w sprawie przyszłości ruchu narodowego: czy ściąć mu głowę, a ranę wypalić rozpalonym żelazem – czy też ściąć mu głowę i wykorzystując osiągnięcia transplantologii, przyprawić swoją – choćby w postaci Instytutu Myśli Państwowej, chyba przecież w tym właśnie celu utworzonego, bo niby w jakim innym? SM

Kaczyński po przejęciu władzy zbuduje polskie czebole ?

„Jarosław Kaczyński na konferencji prasowej , z której video umieszczam pod spodem podjął temat Korei Południowej, a konkretnie jej osiągnięć gospodarczych, technicznych i naukowych . Kaczyński podał szokujące dane sytuujące Polskę w grupie biednych krajów afrykańskich. 80 milionowe Niemcy rocznie patentują patentem europejskim ponad 13 tysięcy wynalazków , 46 milionowa Korea Południowa , cywilizacyjnie prześcignęła już Niemcy ,gdyż maja prawie tyle samo patentów . Dla porównania 38 milionowa Polska pod okupacją II Komuny ma tych europejskich patentów ….kilkadziesiąt „...( http://naszeblogi.pl/35977-kaczynski-opowiada-sie-za-azjatyckim-modelem-rozwoju-polski )
Jarosław Kaczyński „Zobowiązujemy się objąć ochroną dyplomatyczną i wsparciem finansowym zagraniczne inwestycje polskich firm. Nadszedł już bowiem czas, by nie tylko przyciągać zagraniczne inwestycje do Polski (ich szczyt przypadł na okres naszych rządów), ale także wspierać ekspansję polskich firm – takich jak Amica, Atlas, Fakro, Groclin, Maspex, Pesa, Rafako czy Solaris - na zagranicznych rynkach. To prowadzi nas do innego ważnego wniosku:Polacy nie zbudują własnego modelu kapitalizmu bez własnego kapitału. Kapitał nie ma bowiem narodowości tylko w teorii ekonomicznej. W praktyce biznesowej i politycznej pochodzenie kapitału zawsze jest istotne, ponieważ obok zysku, jest on ważnym narzędziem wpływu i kontroli. „...(źródło )
Anne Applebaum „ ,,, co faktycznie powiedział prezydent / Niemiec /: „kraj takiej wielkości jak nasz, tak skupiony na eksporcie a więc zależny od handlu zagranicznego musi być świadom, że użycie wojska jest konieczne w nadzwyczajnych sytuacjach, by chronić nasze interesy”.”…” Niemcy mają istotnie wiele interesów gospodarczych poza Europą, także w krajach, które w przyszłości mogą stanowić zagrożenie militarne dla Zachodu. Przychodzi na myśl od razu Iran – gdzie są jednym z największych inwestorów zagranicznych – albo Chiny i Rosja. Czy w razie starcia irańsko-izraelskiego pacyfistyczne Niemcy zachowają neutralność? A co, gdyby Chiny zaatakowały Tajwan, albo Rosja poszła na wojnę z Ukrainą?Nie sugeruję, że któryś z tych konfliktów może albo powinien się wydarzyć. Nie oczekuję też, by Niemcy koniecznie się do któregoś z nich włączyły. Nie chcę, by znów się zbroiły czy wszczynały walki z kimkolwiek. Ale wydaje się dziwne, że prezydent państwa, którego gospodarka zależy od eksportu (w tym do krajów rządzonych przez autorytarne reżimy), nie ma prawa głośno rozważać militarnych konsekwencji, jakie wynikają z decyzji podejmowanych w kategoriach ekonomicznych „.....( http://mojsiewicz.salon24.pl/193437,zona-sikorskiego-o-koehlerze-i-agresji-miltarnej-niemiec )
Sebastian Bojemski „Czas na polskie czebole „....”Odpowiedzialność za tworzenie polskich „narodowych czempionów” gospodarczych 
musi wziąć na siebie państwo 
 „.....”Po dwudziestu kilku latach Polski Niepodległej nie ma już wątpliwości, że siła państwa tkwi również w jego gospodarce, w polskich przedsiębiorstwach. To, co w latach 90. było traktowane jako „endeckie” majaki polityków Zjednoczenia Chrześcijańsko-Narodowego, obecnie stało się doktryną całej klasy politycznej – jakże miło oglądać polityków Platformy Obywatelskiej mówiących językiem ZChN. „...”Jednym z elementów budowy silnej, a co za tym idzie, ekspansywnej gospodarki są „narodowe czempiony” – globalne przedsiębiorstwa pozostające pod bezpośrednią (własnościową) lub pośrednią (poprzez zamówienia) kontrolą państwa, które w zamian za „opiekę” odwzajemniają się wspieraniem zagranicznej i wewnętrznej polityki państwa. „Narodowe czempiony” to firmy mogące działać w przemyśle ciężkim (hutnictwo, stocznie), maszynowym oraz zaawansowanych technologii (telekomunikacja, biotechnologia); dodatkowo są tworzone w obszarach związanych z bezpieczeństwem ekonomicznym państwa (przemysł zbrojeniowy, elektroenergetyczny, paliwowy, bankowy). „.....”„Narodowe czempiony” są typem charakterystycznym dla organizmów państwowych, które mają ambicje wynikające albo z ich obecnej pozycji, np. USA, Francja, UK, Niemcy, „....”ich działania są bezpośrednio związane z realizacją strategicznych interesów państwowych w obszarach, które te państwa uważają za swoje dominia. „.....”Obecny kryzys gospodarczy dobitnie pokazuje, że gospodarka oparta na usługach, kredycie oraz konsumpcji jest skazana na upadek. „.....”Jeśli Polska ma rozwijać się i budować swoją pozycję polityczną i ekonomiczną w Europie, to stoi przed nami wyzwanie reindustrializacji kraju. Zapewne brzmi to dziwnie po latach rabunkowej deindustrializacji i trudno sobie wyobrazić, że mielibyśmy otwierać pozamykane huty, stocznie itp. Tym, na co warto postawić, to nowe technologie, które można pozyskać dzięki zwiększeniu nakładów na badania i rozwój oraz wykorzystaniu naturalnych możliwości biznesowych państwa w postaci np. zakupu systemu obrony antyrakietowej przez Ministerstwo Obrony Narodowej. „.....”Oczywiście organizacja liderów gospodarki jest zależna od lokalnej specyfiki. W Japonii są to keiretsu 
– sieć firm połączonych horyzontalnie. Korea wspierała rozwój czeboli – konglomeratów firm prywatnie zarządzanych z większościowym udziałem prywatnego kapitału „.....”Z historii poszczególnych państw wynika, czy ich gospodarczy liderzy są spółkami kontrolowanymi przez państwo, czy też mogą być zdominowane przez instytucje należące do osób prywatnych lub prawnych, które mają – ze względu na tradycje – zakorzenioną lojalność wobec państwa (np. Santander, Shell, czy Danfoss). W przypadku Polski, po 45 latach socjalizmu i niszczenia indywidualnej własności, państwo musi wziąć na siebie odpowiedzialność za tworzenie „narodowych czempionów” w tych sektorach, które – na arenie międzynarodowej – stanowią o jego potencjale. „....”Z publicznie dostępnych danych wynika, że największe nakłady na badania i rozwój mają miejsce w firmach, które są traktowane przez rządy własnych państw jako „narodowe czempiony”. W 2012 r. najwięcej środków na ten cel przeznaczyła Toyota Motor – 7,7 mld euro, tuż za nią plasuje się Microsoft – 7,5 mld euro, oraz Volkswagen – 7,2 mld euro. „....”Według rankingu „Rzeczpospolitej” w tym samym roku na badania i rozwój najwięcej przeznaczyły Asseco i Comarch, po ok. 100 mln zł, czyli 24 mln euro! Być może – jak na Polskę – jest to znacząca suma. Jednak w zestawieniu ze światową czołówką jest to mniej niż 1 proc.! „....”Po 23 latach bycia przedmiotem przejęć Polska i Polacy muszą zmienić się w konkwistadorów. Jest to trudne ze względów zarówno technicznych, jak i mentalnych. Dobrym przykładem przełamywania własnych słabości w tej dziedzinie jest przejęcie kanadyjskiej spółki wydobywczej Quadra FX przez KGHM (przy tej okazji trzeba przypomnieć ataki ze strony byłego ministra Skarbu Państwa na zarząd KGHM za tę transakcję). Dzięki temu przejęciu polskie przedsiębiorstwo, posiadając kopalnie w Chile, USA i Kanadzie, stało się spółką globalną, wydobywającą nie tylko miedź, ale również metale ziem rzadkich istotne m.in. w przemyśle zbrojeniowym. Co więcej, kopalnie to możliwość wpływania na amerykańskich i kanadyjskich polityków.”.....”Nie może być tak, że Zbigniew Jagiełło, prezes największego polskiego – kontrolowanego przez państwo – banku PKO BP SA ma problemy z przejęciem Banku Pocztowego, ponieważ państwowa Poczta Polska nie wyraża na to zgody. Tego typu klincze paraliżują potencjał budowy europejskiej grupy finansowej, której centrum decyzyjne jest w Warszawie. Powtórzę jeszcze raz: przy dzisiejszym zamieszaniu w Unii Europejskiej mamy szansę na zmianę naszego miejsca w unijnym szeregu. Jeśli nie wykorzystamy tej szansy na budowanie własnego potencjału przemysłowo-finansowego, okrętów flagowych polskiej gospodarki, to zamiast partnerem dla państw zachodnich, będziemy jedynie – jak w dużej mierze jest obecnie – rynkiem taniej siły roboczej i zbytu, czym się skażemy, jako naród, na wegetację. „....(źródło )
Wiktor Orban „„Budujemy kraj, w którym ludzie pracują nie dla zysku obcokrajowców. Kraj, gdzie to nie bankierzy i zagraniczni biurokraci mają mówić, jak mamy żyć, jaką mamy mieć Konstytucję, kiedy możemy podnosić płace czy emerytury. Budujemy kraj, w którym nikt nie może narzucać Węgrom, by służyli interesom innych. „...”Na innowacje i badania przeznaczymy docelowo 4-5 proc. PKB. Kilka naszych uniwersytetów wprowadzimy do 200 najlepszych na świecie. „...”Stworzymy 10 tysięcy konkurencyjnych węgierskich przedsiębiorstw średniej wielkości wytwarzających także na eksport. Powołanie 15-20 węgierskich spółek działających w skali międzynarodowej, da siłę węgierskiej gospodarce, by zaznaczyła się na poziomie globalnym, a w tym samym czasie zadłużenie państwa zredukujemy do 50 proc. PKB. „...( http://naszeblogi.pl/36600-orban-deficyt-niewolnicza-praca-dla-lichwiarzy )
Rak i Muszyński „Polscy jurgieltnicy„...nie dostrzegamy znacznie większej patologii – negatywnego wpływu, jaki na sprawy państwa wywierają Polacy reprezentujący obce interesy. „....”Po odzyskaniu niepodległości w 1989 r.nie wolno było mówić o płatnych zdrajcach narodowych interesów. W przeciwnym razie natychmiast trzeba się było zmierzyć z zarzutem oszołomstwa, „..”właśnie dzięki niej ościenne mocarstwa, budując sieci lobbystów, uzyskały istotny wpływ na wewnętrzne stosunki w Polsce. „....”W imieniu Berlina Ostatnie dwie dekady to nie tylkoporażki w dziedzinie hard power, lecz również soft power. Nietrudno bowiem dostrzec bankructwo naszej polityki historycznej w stosunkach z zachodnim sąsiadem.”....”Polacy pracujący na rzecz propagandy niemieckiej polityki historycznej nie czynili tego z niewiedzy czy zwykłej głupoty. Ich wysiłek był hojnie wspierany przez Berlin za pośrednictwem niemieckich instytucji pozarządowych, z których wiele po 1990 r. umiejscowiono specjalnie w tym celu w Polsce. A nagrody za „publiczną aktywność", sponsorowane wyjazdy, hojnie opłacane wykłady to tylko niektóre formuły przekazywania srebrników”....( Debil w MSZ . Bez obaw to tylko jurgieltnicy ) Zbigniew Kuźmiuk „Węgry już przed Polska we wzroście gospodarczym „ Jednocześnie wprowadził dodatkowe kryzysowe opodatkowanie banków na okres 3 lat od 2010 do 2012 roku w wysokości od 0,15 do 0,5% ich sumy bilansowej. Podobnie na 3 lata podatkiem kryzysowym od przychodów (czyli swoistym podatkiem obrotowym), zostały opodatkowane: handel wielkopowierzchniowy od 0,1 do 2,5%, telekomunikacja od 2,5 do 6,5% i energetyka 1,05%. Od 2013 roku na Węgrzech stawka podatku dochodowego od firm wynosi tylko 10% (najniższa w UE, podobną ma tylko Cypr), a w podatku dochodowym od osób fizycznych, którego stawka wynosi 16% została wprowadzona ulga prorodzinna, która pozwala rodzinie z trojgiem dzieci, odliczyć od podatku około 17 tys. zł rocznie (dla porównania ulga na troje dzieci w Polsce wynosi około 3400 zł), co oznacza, że otrzymujący średnie wynagrodzenia rodzice w tym kraju Węgrzech, nie płacą wcale podatku dochodowego od osób fizycznych. „....”Oczywiście to tylko niektóre posunięcia, które spowodowały ograniczenie deficytu sektora finansów publicznych poniżej 3% PKB ale także dały pozytywne impulsy gospodarce, która do niedawna się ciągle zwijała (spadek PKB).Ostatnio bank BNP Paribas opublikował ciekawą analizę porównawczą Polski i Węgier, w której znalazło się stwierdzenie, że Polska i Węgry zamieniły się miejscami jeżeli chodzi o poziom wzrostu gospodarczego i perspektywy rozwoju w najbliższej przyszłości.Węgry w I kwartale tego roku odnotowały wzrost gospodarczy wynoszący 0,7% PKB ale niezwykle obiecująco wyglądają najbliższe perspektywy w tym zakresie, podczas gdy w Polsce wzrost ten wyniósł tylko 0,4 %, a w relacji do poprzedniego kwartału zaledwie 0,1%. Węgierskie inwestycje publiczne wzrosną z 3%PKB w roku 2012 do blisko 5%PKB w latach 2013-2015, podczas gdy w Polsce będą malały z 4,6% PKB w 2012 roku do 3,3% w roku 2015. Wreszcie polski deficyt sektora finansów publicznych i deficyt rachunku obrotów bieżących ciągle sięgają blisko 4% PKB, podczas gdy na Węgrzech ten pierwszy jest już zdecydowanie niższy od 3% PKB, a ten drugi nawet dodatni. „...(źródło)
Warto przypomnieć uderzenie Chin w gospodarkę Zachodu poprzez ograniczenie dostaw pierwiastków ziem rzadkich Bogdan Góralczyk „Ziemie rzadkie – nowy sposób chińskiej ekspansji „...”Ziemie rzadkie już stały się za sprawą Pekinu przedmiotem geopolitycznej rozgrywki. Jeśli nie dojdzie szybko do uzgodnienia reguł, na kształt tych klimatycznych, światu zamiast reżimu międzynarodowego grozi reżim chiński. Z prostego powodu: bez metali ziem rzadkich nie ma postępu technologicznego.Kto wie, czy nie największym z wyzwań, jakie szykują teraz zewnętrznemu światu Chińczycy, są najnowsze technologie. Chiny mają ambitny program kosmiczny. Za dwa, trzy lata planują wysłanie swojego człowieka na Księżyc, a program podboju Marsa już rysują.Mają też długoterminową, nakreśloną do 2020 r., strategię postępu naukowo-technicznego. Zakłada ona stały wzrost wydatków budżetowych na badania i rozwój (3,5 proc. PKB ma być przekroczone w 2015 r., a potem rosnąć) oraz zwiększenie liczby patentów. Przewiduje też wyspecyfikowanie najważniejszych projektów w państwie, wszystkich w dziedzinach wymagających wysokiego rozwoju technologicznego, jak biotechnologie, alternatywne źródła energii czy telekomunikacja.”....”Fakt, iż Chiny już w 2010 r. oficjalnie zaprzestały eksportu ziem rzadkich do Japonii (odtąd tamtejszy rynek korzysta ponoć tylko z chińskich dostawców pracujących „na czarno”), w odpowiedzi na rosnące kontrowersje w stosunkach z tym państwem, stanowi dowód, iż władze w Pekinie mogą zastosować REO jako narzędzie nacisku w swojej polityce. Upolitycznienie ziem rzadkich, to nie najlepsze rozwiązanie dla świata. „...(źródło )
Korwin Mikke reprezentuje skrajny , oderwany od rzeczywistości pogląd ,że państwo nie ma swoich interesów gospodarczych oraz że koncerny nie służą polityce zewnętrznej i wewnętrznej państwa. Tak nie jest . Takie rzeczy jak R&D , podbój kosmosu , infrastruktura , energetyka , media muszą znajdować się w sferze zainteresowań państwa . Przykład pierwiastków ziem rzadkich pokazuje ,że w gospodarczych relacjach między państwami nie ma żadnych reguł wolności gospodarczej . Że każde państwo to konglomerat polityczno gospodarczy , w którym ochrona polityczna państwa służy silnym firmom za granicą z jednej strony, a koncerny są jednym ze składników polityki państwa. Banki na życzenie swojego rządu mogą doprowadzić do zmian politycznych w innych krajach poprzez przyznanie lub nie przyznanie pożyczki . Gwałtowne amerykańskie przyspieszenie kosmiczne , które buduje potężny prywatny sektor przemysłu kosmicznego opiera się na finansowej stymulacji Warto zapoznać się z blogiem Coryllusa , który przedstawia spiskowa teorię historii , w której to średniowieczne kartele kupców i lichwiarzy i finansowe koncerny typu Joannici , Templariusze stały za działaniami i zmianami politycznymi Orban rozpoczął osłabianie zagranicznych koncernów , które wraz z bankami doprowadziły Węgry na skraj gospodarczej katastrofy i w jej skutek całkowitej utraty politycznej suwerenności , czego najlepszym przykładem jest Grecja Problemem Zachodu stało się uzależnienie rządów oraz prowadzonej przez nich polityki od rodów lichwiarskich kontrolujących większość banków, spółek giełdowych . Hongbing w swoje książce „ wojna o pieniądz twierdzi ,że fortuna rodu Rothschildów wynosi 60 bilionów dolarów , czyli czterokrotność całego PKB Stanów Zjednoczonych . Ich majątek jest około tysiąc razy większy niż Buffeta , czy Gatesa Państwo musi kontrolować potężne koncerny i nie dopuścić do zdobycie przez nie dominacji ., gdyż w interesie koncernów jest ukrócenie wolnego rynku . Koncerny pod kontrola państwa służą w prowadzeniu polityki tegoż państwa . Każe państwo musi posiadać armię . Każde musi wspierać ekspansje swoich firm za granica . Najlepszym przykładem są Niemcy , których prezydent uznał ,że Bundeswehra ma prawo dokonywać agresji i prowadzić działania wojenne aby chronić interesy niemieckich firm Zniszczenie imperium Kluski , który miało szansę stać się potężnym europejskim koncernem Hi Tech za którym z pewnością stała obca agentura uplasowana w polskich strukturach administracyjnych najlepiej pokazuje ,że współczesna wojna polega na niszczeniu dobrze rokujących firm należących do wrogiego narodu Orban praktycznie zlikwidował podatek dochodowy dla przeciętnej rodziny , gdyż tak wysoko podniósł odpisy . Rozszerzył wolność gospodarczą Węgrów poprzez wprowadzenie 10 procentowego podatku dla firm. Ale obce koncerny powoli niszczy . Orban planuje zbudowanie 15- 20 międzynarodowych węgierskich koncernów Z pewnością o tym samym myśli lider Obozu Patriotycznego Keiratsu Pierwsze keiretsu pojawiły się w Japonii w okresie "cudu gospodarczego" po II wojnie światowej. Przed kapitulacją Japonii, jej przemysł był kontrolowany przez ogromne konglomeraty nazywane zaibatsu. Zaibatsu zostały zdemontowane przez aliantów pod koniec lat 40. XX wieku. Przedsiębiorstwa powstałe po rozmontowanych zaibatsu ponownie stworzyły między sobą powiązania, kupując nawzajem swoje udziały i tworząc wielobranżowe, poziome alianse. Gdy było to możliwe, spółki kredytowały się w ramach keiretsu, do pewnego stopnia tworząc także zależności pionowe.Każde z głównych keiretsu było skoncentrowane wokół jednego banku, który udzielał kredytów członkom keiretsu, a także posiadał w nich udziały. Centralny bank miał dużą kontrolę nad spółkami tworzącymi keiretsu, pełniąc rolę jednostki monitorującej oraz podmiotu ratującego spółkę w sytuacjach kryzysowych. Jednym ze skutków takiej struktury była minimalna ilość wrogich przejęć na rynku japońskim, ponieważ żaden podmiot nie był w stanie konkurować z siłą banków.”....( źródło )

Czebole odegrały bardzo ważną rolę w gospodarce Korei Południowej. Powstały w latach 70. z małych firm prywatnych. Były popierane przez władze wojskowe, wspierające planowanie gospodarcze i dyscyplinę wewnątrz przedsiębiorstw. Do największych czeboli zaliczano Daewoo, Hyundai, Lucky Goldstar (dzisiejsze LG Group) i Samsunga. Przy współpracy z przemysłem japońskim i zachodnim produkowały nowoczesne samochody, statki, wyroby elektroniczne, chemiczne i stalowe. „....(źródło )
Walendziak , Kasprów „ Tymczasem w polityce, podobnie jak w nauce i ekonomii, to właśnie zwodnicze idee dają początek największym zagrożeniom. „....”Nawet następcy Mao Tse Tungawybrali drogę dynamicznego rozwoju gospodarczego a nie eskalowania politycznej konfrontacji. „....”albo będziemy w stanieodrzucić szereg szkodliwych koncepcji, które blokują nasz rozwój albo jako kraj staniemy w obliczu rządów nowej elity, która choć zapewni stabilność władzy to nie zabezpieczy nas przed konsekwencjami popełnianych przez nią błędów. „.....”Wektory współczesnej geopolityki wyznacza zdolność prawidłowego definiowania i realizacji interesów ekonomicznych. Coraz częściej zmiany wynikają jednak nie z decyzji administracji państwowej i jej strategicznych wizji ale z kreatywności jednostek potrafiących wykorzystywać potencjał globalnej gospodarki. „.....”O tym, jak bardzo myliły się zarówno Rezerwa Federalna jak i zapatrzony w nią świat banków z Wall Street „zbyt dużych by upaść”, nie trzeba chyba nikogo przekonywać. „.....”Ameryka – ojczyzna współczesnego kapitalizmu – pokazała, że administracja państwowa potrafi poważnie mylić się w wyznaczaniu głównych kierunków dla gospodarki a szansę na zmianę przynosi prywatna kreatywność nawet w strategicznych sektorach gospodarki. Prywatna firma dostarczająca cargo do międzynarodowej bazy kosmicznej robi to nie tylko wyjątkowo sprawnie ale szokująco tanio w stosunku do państwowych instytucji. „....”Mieliśmy szansę być państwem bogatszym 
i silniejszym, ale na własne życzenie wyznaczyliśmy sobie rolę nieistotną. 
Czy taką samą drogę wybraliby Dmowski 
lub Piłsudski, gdyby przyszło im żyć 
we współczesnym państwie”....” Najbardziej fundamentalne mechanizmy kształtujące współczesność takie jak położenie geograficzne, struktura etniczna ludności, poziom integracji z Europą Zachodnią, ryzyko konfrontacji międzypaństwowej są tak odległe od jakichkolwiek analogii historycznych, że de facto wymagają myślenia o Polsce jak o nowym europejskim państwie. W 1989 powstało państwo położone na obszarze Centralnej Europy w granicach w jakich administracyjnie i kulturowo nigdy nie znajdowało się tak daleko na Zachodzie i nigdy nie było tak dramatycznie nieobecne na Wschodzie” „...( http://naszeblogi.pl/35627-walendziak-nowa-elita-zapewni-stabilnosc-wladzy )
Marek Mojsiewicz

18/05/2013 MInister Kalemba szykuje jakieś socjalistyczne ” programy osłonowe” dla producentów tytoniu. Jak będą „programy osłonowe”, polegające na płaceniu” obywatelom” za nic nie robienie- znaczy się socjaliści będą likwidować kolejną branżę, gospodarczą- tym razem tytoniu. „Pan minister reprezentuje Polskie Stronnictwo Ludowe, które ma w nazwie” polskie”, żeby zdezorientować niezorientowanych odnośnie tego co takie „ polskie” stronnictwo ludowe- robi. Wygląda na to, że kolejną grupą, która ucierpi w związku z przyłączeniem Polski do Unii Europejskiej będą producenci tytoniu. No pewnie! Na co nam producenci tytoniu, których to rodzin z tego się utrzymujących jest około 10 000. Czyli można śmiało powiedzieć, że te 40 000 do 50 000 ludzi, może 60 000 będzie miało- jako kolejne ofiary socjalistycznej Unii Europejskiej- kłopoty z wyżyciem z pracy uprawy tytoniu. Będą żyć z „ programów osłonowych”, które zafunduje im pan minister Kalemba, który prawie urodził się w ZSL-u i doskonale pamięta jak konstruował poprzedni socjalizm, który się….. zawalił. Po prostu zbankrutował- tak jak zbankrutuje obecny. Oczywiście producenci tytoniu wraz z rodzinami przejdą na utrzymanie socjalistycznego państwa polskiego, bo przecież nikt nie sądzi, że będzie je utrzymywał pan minister Kalemba z własnych pieniędzy, zresztą nie ma innych, oprócz tych, które wziął sobie od nas- podatników, którzy utrzymujemy ten operetkowy urząd o dezinformującej nazwie” Ministerstwo Rolnictwa i Rozwoju Wsi”..???? Jak można rozwijać wieś likwidując jedną z rolniczych branż? Ministerstwo powinno się nazywać” Biurokratyczne Ministerstwo Nadzoru nad Rolnictwem i Likwidacji Wsi”. Ale u Orwella – zawsze było odwrotnie- w celach dezinformacyjnych. Na przykład było Ministerstwo Prawdy, gdzie konstruowano kłamstwa.. Rozumiem, że całość porozumienia jest skonsultowana z koalicjantem, a jakże demokratycznym , tak jak Polskie Stronnictwo Ludowe- z Platformą Obywatelską Unii Europejskiej. Polikwidowali stocznie, zamiast je sprywatyzować, polikwidowali huty- zamiast je sprywatyzować, polikwidowali cukrownie- zamiast je- sprywatyzować- to i polikwidują plantacje tytoniu- już sprywatyzowane. Do tego eutanazja i aborcja- polikwidują ludzi.. Likwidują państwo polskie.. Zostanie tylko budżetówka i masy bezrobotnych.. Też na utrzymaniu państwa.. Pan premier Donald Tusk czmychnie do socjalistycznej Europy- dostanie dobrą posadę za likwidację państwa polskiego.. W końcu za dobrą robotę- należy się nagroda… Może nawet zostanie zastępcą samego komisarza Barosso. Propaganda będzie wychwalać, jak to dla nas wszystkich dobrze.. Cała Europa będzie uwolniona od tytoniu, i od palenia.. Nie wiem co socjaliści zrobią w innych krajach, gdzie też są plantacje tytoniu- na przykład we Włoszech.. No co zrobić z „ nałogowymi” palaczami.? Może palić nimi w piecach?. Bo grożenie palcem już nie wystarczy- popatrzcie Państwo- i nadal palą.. Co jest? Hitlerowi się nie udało odzwyczaić Niemców- „Nazistów” – od palenia, to może uda się obecnym komisarzom.. Ale się uwzięli.. Żeby odzwyczaić dorosłego człowieka od palenia.. Który ma rozum i wolną wolę.. Musi wzmóc wysiłki” Unijny Urząd do Walki z Nieprawidłowościami””.. Jeszcze bardziej przykręcić śrubę propagandową.. Żeby każdemu palaczowi się odechciało.. I pomyśleć, że był to kiedyś stary indiański zwyczaj przywieziony przez Białego Człowieka do Europy od Czerwonoskórych.. Ale Czerwonych się namnożyło w Europie od tego czasu.. Tamci w Ameryce pozostają w rezerwatach- w Europie- rządzą! Może trzeba odzwyczaić Portugalczyków od jedzenia ośmiornic z ryżem.?. No – ryż jeszcze, ale ośmiornice? Co za pomysł, żeby zjadać ośmiornice.. I może do tego sobie popalać i wypić.. A przecież Portugalia robiła wszystko co chciała od niej Unia Europejska…(???) I co? I katastrofa- właśnie dlatego, że robiła wszystko co socjalistyczna Unia od niej chciała.. To teraz ma za swoje posłuszeństwo socjalizmowi.. Ile można powtarzać, że socjalizm nie wytwarza dobrobytu, bo jest to system redystrybucji marnotrawstwa.. A nie tworzenia bogactwa. Kapitalizm jest systemem tworzenia bogactwa.. Ale prawdziwego kapitalizmu już nie ma, tak jak prawdziwych Cyganów., Są Romowie na zasiłkach.. Może dlatego nie ma dobrych patelni? Ale rusza Narodowy Program Rozwoju Czytelnictwa(???) Szkoda, że jeszcze nie ma Ministerstwa Rozwoju Czytelnictwa- jak to w socjalizmie.. Władzy socjalistycznej chodzi o to, żeby wzrastało czytelnictwo, bo jest pod zdechłym psem. Przepraszam-„ umarłym psem”…”Obywatele” zamiast czytać, poszukują pracy.. Walka z analfabetyzmem się Lewicy udała- nie mamy analfabetów, chociaż mało jest „ obywateli” czytających ze zrozumieniem.. Mamy wtórnych analfabetów. Co z tego, że umie czytać, jak nie wie o co chodzi? Tak jak ogląda telewizją- i tak nie wie o coc chodzi. .Szkoły państwowe już dawno nie uczą myślenia.. Ale niemyślący „ obywatele” wybierają władze- zarówno demokratyczne samorządowo – jak i demokratyczne – centralnie. Jak człowiek, który kieruje się emocjami – jak zwierzę- może uczestniczyć w wybieraniu władz?. Najwyżej swoich nadzorców- jak to u niewolników.

Ze dwa tygodnie temu wystąpiłem w TV POLSAT NEWS ma temat apteczek samochodowych. Powiedziało mi o tym ze dwadzieścia osób, że widziało, ale na moje pytanie co mówiłem- tylko jedna osoba wiedziała co mówiłem(???) To jest przerażające- ta demokracja obrazkowa.. I dlatego ci wszyscy demokraci ciągle pokazują swoje twarze w telewizji.. Lud pamięta twarze- ale i tak nie wie o czym Czerwone Twarze mówią.. Liczy się ilość, a nie jakość.. No i rzeczywiście- ilość pokazywanych Czerwonych Twarzy – przechodzi w jakość.. Lud na nich głosuje! No właśnie.. Co ja mówiłem? Z tego zgiełku zapomniałem co mówiłem? Czerwonych powinno się trzymać w Zoo, a zwierzęta wypuścić.. Ale propaganda zmusi „ obywateli” do czytania, tak jak zmusza systematycznie do niepalenia.. Dlaczego człowiek sam nie może decydować o tym co lubi? Jeden lubi palić- inny czytać, a jeszcze inny czytać – przy paleniu,. Lub palić- przy czytaniu. I do tego jeszcze pić i uprawiać seks. Państwu nie powinno być nic do tego. Jak Państwo nie chce palić przy czytaniu, czy czytać przy paleniu- to niech nie pali ani nie czyta. Ale niech się nie wtrąca do tego co robił wolny kiedyś człowiek, a nie niewolnik- propagandy demokratycznego państwa prawnego.. Jego zdrowie- jego pieniądze.. Jego papierosy- i jego książki.. Żeby tylko nie wpadli na pomysł, żeby egzekwować czytelnictwo od” obywateli”, czyli niewolników demokratycznego państwa prawnego?. Trzeba byłoby budować łagry czytelnicze.. Ale ONI nie zabujają swoich wrogów- przynajmniej na razie- ONI ich zmieniają.. Każdy niewolnik musiałby udowadniać co jakiś czas co i ile przeczytał, i czy przeszło to czytanie w jakość.. Zgodnie ze spiżową tezą Marksa, że ilość przechodzi w jakość.. Jak można z masy zrobić coś pożytecznego?.. Nie wiem ile by było gówna nawet największej jakości- to i tak gówno pozostanie gównem.. Tak jak socjalizm- socjalizmem.. Tak jak biurokracja – biurokracją.. I nie wiem ile” programów osłonowych” przygotowałby pan minister od Zwijania Wsi- to nic nie pomoże.. Ludzie potrzebują wolności i nie wtrącania się państwa w ich sprawy! Ale wścibskie państwo wtrąca się do wszystkiego.. Tylko czekam, aż wprowadzą przymus czesania się.. A ja lubię chodzić potargany- tak jak pan Józef Oleksy. No właśnie? Jak On się czesze… WJR

Platforma ma już z kim przegrać

1. Na jesieni 2010 roku w wywiadzie dla tygodnika Wprost zaskoczonemu dziennikarzowi premier Donald Tusk powiedział, „że Platforma nie ma z kim przegrać” i to stwierdzenie powtarzał później jeszcze klika razy. Rzeczywiście w owym czasie w większości badań opinii publicznej, Platforma miała nawet kilkanaście punktów procentowych przewagi nad Prawem i Sprawiedliwością i była to sytuacja trwająca długimi miesiącami. Co więcej media, które w dobrze funkcjonującej demokracji powinny przede wszystkim patrzeć na ręce rządzącym, zajmowały się główną partią opozycyjną, rozdymając do niebotycznych rozmiarów jej problemy.

2. Jak diagnozuje socjolog Barbara Fedyszak-Radziejowska w wywiadzie dla portalu wPolityce.pl, stworzono z rozmysłem fasadową demokrację, w której wprawdzie istnieje opozycja ale poparcie dla niej oscyluje w granicach 20%, a więc nie ma ona szans na przejęcie władzy w kraju. Ba nieustanne degradowanie partii opozycyjnej to nie wszystko, władza i współpracujące z nią media stygmatyzowały także wyborców Prawa i Sprawiedliwości i to w taki sposób aby nawet ci wyborcy którzy z jakiś powodów przestaną w przyszłości popierać Platformę nie byli w stanie przełamać psychologicznej bariery i przenieść poparcia na Prawo i Sprawiedliwość. Zbudowanie takiej właśnie fasadowej demokracji pozwoliło Platformie wygrać powtórnie wybory na jesieni 2011 roku, mimo że 4 lata jej dotychczasowych rządów nie były przecież pasmem sukcesów. Ba co i rusz zdarzały się afery, które przy innym podejściu mediów, zdmuchnęłyby rząd Tuska natychmiast. Tak się nie stało ani w przypadku afery hazardowej (odejść musiał „policjant” który ją wykrył, a główni „udziałowcy” nie ucierpieli), podobnie było z aferą stoczniową, nieistniejącym katarskim inwestorem i w konsekwencji upadłością stoczni w Gdyni i w Szczecinie.

3. Cierpliwa i konsekwentna praca Prawa i Sprawiedliwości powoli zaczyna przynosić owoce. Coś w Polsce się przełamało i to widać w coraz to nowych badaniach opinii publicznej. Widać to jeszcze wyraźniej w naszych wewnętrznych sondażach. Zorganizowanie przynajmniej kilkunastu merytorycznych debat dotyczących najważniejszych dziedzin naszego życia z udziałem ekspertów o bardzo zróżnicowanych poglądach, na których zaprezentowane zostały stosowne projekty ustaw przygotowane przez Prawo i Sprawiedliwość, coraz bardziej zdecydowanie przekonuje opinię publiczną, że jesteśmy przygotowani do rządzenia zdecydowanie lepiej niż w roku 2005. Wiele z tych projektów zostało zgłoszonych do laski marszałkowskiej ale niestety albo zostały zadołowane w słynnej marszałkowskiej zamrażarce albo też zostały odrzucone przez większość koalicyjną w I czytaniu. Trwa także objazd kierownictwa partii i samego prezesa Kaczyńskiego po kraju i odbywają się otwarte spotkania z wyborcami. Do tej pory takie spotkania obyły się w ponad 170 powiatach i będą trwały do jesieni tego roku. Na te z udziałem prezesa Kaczyńskiego przychodzą setki wyborców, kończą się one aplauzem i odśpiewywaniem „Sto lat” i życzeniami kierowania przez niego rządem po najbliższych wyborach. Jeszcze przed wakacjami w dniach 29-30 czerwca w Katowicach odbędzie się Kongres Programowo-Wyborczy Prawa i Sprawiedliwości na którym zostanie przyjęty całościowy program naszej partii i potwierdzone przywództwo prezesa Kaczyńskiego.

4. Z tego pobieżnego z konieczności opisu widać wyraźnie, że bez euforii w reakcji na dobre dla Prawa i Sprawiedliwości sondaże, dalej ciężko pracujemy i przygotowujemy się do rządzenia krajem. Platforma już wie, że ma z kim przegrać i stąd ta panika. Ponieważ rządzący mają sporo na sumieniu w różnych sprawach, więc „odspawanie ich od stołków” wcale nie będzie łatwe. Musimy przypilnować uczciwości wyborów, ponieważ w „desperacji” ,władza może się posunąć bardzo daleko. I do tego też się przygotowujemy. Kuźmiuk

Katarzyna, córka premiera Tuska dostała od Fiata samochód Kasia Tusk za kierownicą 500Uderz w stół, a nożyce się odezwą, mawia stare polskie przysłowie. Jest też dowcip o tym, że w Moskwie na Placu Czerwonym rozdają Mercedesy. Jednak okazuje się, że nie w Moskwie tylko w Polsce i nie Mercedesy, a Fiaty 500. Media ekscytują się, czy Kasia Tusk mogła zarobić prowadząc bloga 2 mln złotych? Otóż ja twierdzę, że mogła zarobić i to nie tylko 2 mln, a nawet 10 mln złotych na prowadzeniu bloga. I to legalnie. Wyobraźcie sobie, że mam trochę kasy i trochę interesów do zrobienia. I umawiam się z Kasią Tusk, by poubierała moje buty, pochwaliła moje czerwone skarpetki, założyła stringi z logo mojej firmy. I w zamian za to płacę jej 10 mln PLN. Kasia odprowadza należny podatek. Wszystko jak najbardziej legalnie i oficjalnie. Ani ona, ani ja nie musimy ujawniać niczego. W końcu nie jesteśmy funkcjonariuszami publicznymi. Oświadczeń majątkowych nie musimy składać, a ze swej ciężkiej pracy i ze sposobów wydawania własnych pieniędzy nikomu tłumaczyć się też nie musimy. Za to przyszłość w takiej wyimaginowanej historii rysuje się przed nami doprawdy różowo. Kasia po opłaceniu podatków ma drobne na waciki. A ja dalej robię interesy w branży budowlanej, drogowej, a może nawet jądrowej… wszystko to kwestia dobrego smaku, umiaru, pomysłu i wyobraźni.

Zastanawia mnie jednak jak to jest możliwe i za co tak naprawdę córka premiera polskiego rządu dostała samochód Fiat 500? Czy za to, że ten rząd pozwolił na wywalenie prawie 1500 osób na bruk? To też oczywiście hipotetyczne założenie. Ale fakty są takie 1500 osób bez pracy. I Fiat 500 dla premierówny. Myślę, że uczciwej by było jakby Kasia Tusk i jej koleżanki dostały, co najmniej trzy takie Fiaty 500, tak dla równego rachunku. Trzy po 500 daje 1500. A może sprawa ta jest bardziej banalna i blog Kasi Tusk służy do brania zakamuflowanych łapówek? Tego nie wiem. Ale skoro ja jestem w stanie wymyślić taki sposób zarobkowania, to co dopiero sprytni biznesmeni tacy jak Marcin P. ze słynnej firmy Amber Gold chociażby. W Warszawie był kiedyś polityk, co żył z wynajmu mieszkań. Firmy wynajmowały od niego mieszkania na biura i płaciły po kilkanaście tysięcy miesięcznie za mieszkanie, które na rynku ludzie wynajmowali za 1500 zł. Złoty interes.Inny polityk nie miał nic. Ale jego syn miał firmę, która tylko pośredniczyła pomiędzy innymi firmami. W ciągu roku zarobił 10 mln dolarów na pośrednictwie. Podatek odprowadził. Diamentowy interes.Politycy w Polsce są biedni. Zresztą wystarczy przejrzeć oświadczenia radnych, posłów, senatorów, burmistrzów, wójtów i prezydentów. Większość z nich wycenia swój majątek bardzo nisko. A ja chętnie kupiłbym ich domy czy mieszkania po cenie deklarowanej w oświadczeniu majątkowym. To byłby brylantowy interes! Politycy w Polsce nie mają klasy. Nie mają też poczucia dobrego smaku. Tego poczucia dobrego smaku zabrakło również premierównie Tuskównie. W sytuacji kryzysu, cięć budżetowych, przedłużania czasu pracy, zamachu na emerytury i OFE, skandali w służbie zdrowia, ta ‘wyfiokowana’ panna jest po prostu niesmaczna. Przejrzę sobie jej bloga, by wiedzieć jakich firm produktów nie kupować.Nie znam Kasi Tusk – jednak jej publiczny wizerunek “pustej panienki”, wcale nie z dobrego domu, mnie razi. Tym bardziej razi polskich zwalnianych pracowników, emerytów, rencistów, ludzi mających styk z polską służbą zdrowia. Córka premiera choć nie posiada dobrego smaku powinna znać umiar. Zatem apeluję Kasiu Tusk dosyć! Czy zdajesz sobie sprawę w jakiej sytuacji stawiasz własnego ojca i jego rząd? A może masz to gdzieś, tak jak i premier i rząd ma gdzieś nas mieszkańców tego kraju? Wcale nie dziwie się , że tatuś wybiera się do Nigerii 10 kwietnia. W końcu zafundował nam tutaj drugą Afrykę, a Nigeryjskie wskazówki mogą się przydać w zarządzaniu białymi niewolnikami Europy. Zastanawiam się, czy istnieją jeszcze gdzieś w świecie jakiekolwiek standardy? Czy gdziekolwiek taka sytuacja byłaby końcem kariery dla polityka, którego córka testowałaby samochód globalnego koncernu, i czy media “rozszarpałyby na strzępy” taką rodzinę? Czy jeszcze gdzieś w świecie jest kraj ludzi przyzwoitych? Zastanawiam się jak można mówić, że żyjemy w państwie prawa, gdy obserwujemy sytuację w której to w związku z kryzysem wywala się na bruk pracowników z Fiat Auto Poland, a w zamian córce premiera daje się samochodzik do testowania? Czy tylko mi wydaje się, że Fiat zbyt tanio kupił wdzięczność polskiego premiera? Media w tej sprawie też będą milczeć? A może znajdą się obrońcy i powtórzą za premierem: Polacy nic się nie stało! A może dodadzą: My Polacy tak mamy! Mamy w d…. innych. Gdzie podziała się Solidarność i Wolność o którą kiedyś walczyliście?Wstyd, sromota i gołota. Alef Stern

20/05/2013 „Rekonstrukcja rządu” - to będzie najlepsza recepta na poprawienie „ wizerunku” socjalistycznego rządu- z pewnością. Co prawda od mieszania herbata nigdy nie staje się słodsza, ale od zwykle od cukru, ale co szkodzi zastosować starą i sprawdzoną metodę, żeby oszukać” wyborców”, których rozumowanie na ogół odbywa się na podstawie swoich własnych emocji.. Nie ma to jak emocje wymieszane z bezmyślnością.. Wtedy można manipulować, że ho, ho, ho.. Trzeba doprowadzić” wyborcę” do stanu zupełnego nie myślenia.. Bo powiedzmy sobie szczerze: kto jeszcze przy zdrowych zmysłach zagłosuje na jedną z tych pięciu partii politycznych i demokratycznych, które okupują scenę polityczną i demokratyczną od tzw. przemian? Z wyjątkiem Ruchu Palikota, który dołączył do całości niedawno jako demokratyczny odprysk Platformy Obywatelskiej? Chyba kompletny idiota, albo człowiek zamroczony alkoholem.. A jednak: jak przy każdych bachanaliach znajdą się chętni, żeby oddać swój głos na partie systemowe, które system represji udoskonalają, zamiast go zlikwidować. To tak jak z bezrobociem- wszystkie te partie walczą z bezrobociem, a należy bezrobocie zlikwidować, obniżając radykalnie podatki. Ale nie! Będą walczyć do upadłego i robić hałas, a bezrobocie będzie rosło.. I znowu podniosą podatki, żeby z nim” walczyć”, a ono znowu będzie rosło.. W tym szaleństwie jest oczywiście metoda.. Z tą” rekonstrukcją rządu’ to jest tak jak w tym dowcipie z trzema kopertami.. A było tak: odchodzący z państwowej firmy dyrektor dawał swojemu następcy radę: masz tu trzy koperty i będziesz je otwierał w miarę upływu czasu i wydarzeń.. Jak zaczną się strajki, z powodu niezadowolenia i chęci podwyżek, pójdziesz do sejfu i otworzysz pierwszą kopertę- będzie w niej napisane:” Całość problemów zwal na poprzednika”. Strajkujący i niezadowoleni dadzą ci chwilę wytchnienia., może rok, może dwa, aż o wybuchu następnego niezadowolenia. Wtedy pójdziesz do sejfu i otworzysz drugą kopertę, a będzie w niej napisane:” Zrób reorganizację”. Wtedy pozamieniasz jednych dyrektorów na innych, którzy byli dyrektorami od czego innego, a teraz będą dyrektorami od tego co im każesz. Lud strajkujący znowu da ci chwilę wytchnienia i możesz sobie porządzić i pokombinować.. Trochę ukraść, trochę dla siebie, trochę pozwolić ukraść innym. .Ale przyjdzie czas, bo tak naprawdę nic się nie zmienia- , że strajkujący z wielką determinacją będą domagać się twojego ustąpienia.. I co wtedy zrobisz? Sięgniesz po trzecią kopertę! A tam będzie napisane: „ Szykuj trzy nowe koperty!.” I tak to właśnie wygląda.. Początkowo rząd pana Donalda Tuska zwalał wszystko co robił, na swoich poprzedników z Prawa i Sprawiedliwości, którzy także zwalali wszystko na swoich poprzedników.. To zawsze działa do pewnego stopnia… Bo lud emocjonalny i bezmyślny sądzi, że jak wymienią swoich na naszych to mu się poprawi. Ale system pozostaje ten sam.. Mało! Jeszcze jest udoskonalany.. Bardziej zapętlany i kosztowniejszy. Nieproduktywni pracownicy jeszcze bardziej starają się obsługiwać niewydolny system gospodarczy, którego obsłużyć się nie da.. Ale można sobie z niego jakiś czas pożyć sobie… Na rachunek tych, którzy ten system tworzą.. I znowu mamy dualizm: twórcy i budowniczowie sytemu- i ich ofiary.. Twórców są setki tysięcy obsiadających różne segmenty tego systemu- a ofiar są miliony! Przecież wszyscy nie dadzą rady obsiąść i korzystać z systemu. Bo ktoś na system musi pracować.. I robią to ofiary systemu.. Ale świnie przy korycie zawsze warto zmienić, bo wizualnie to zawsze” zmiana”.. A demokracja obrazkowa między innymi polega na zmianie obrazków.. Nie , żeby zmieniać obrazki jak w kalejdoskopie.. Ale od czasu do czasu, nie zmieniając systemu, bo z czego by żyły te setki tysięcy pasożytujących osobników płci obojga? Bo na przykład pani profesor Magdalena Środa ciągle domaga się płci żeńskiej.. Wszędzie i zawsze, jej zdaniem za mało jest kobiet w debatach..(???). Całe nasze życie – według pani Magdaleny Środy- ma być organizowane po linii płci.. A co z mężczyznami? Można oczywiście organizować nam życie po różnych liniach.. Po liniach płaskiej stopy, wzrostu, zadłużenia, koloru oczu, hobby, zamożności, koloru włosów, długości nosa, długości brwi, wielkości uszu, wieku, stanu emocjonalnego no i przynależności partyjnej, żeby triumfowała demokracja. Ale jak wtedy robić „rekonstrukcje rządu” jak będą same kobiety- trzymając się linii płci? Kobiety zamieniać na kobiety. Ale jak zamienić panią Joannę Muchę na inną , która równie dobrze będzie zarządzała Ministerstwem Sportu – jak pani Joanna.? Może pani” Madonna” już nie przyjedzie do Polski na koncerty na Stadionie Narodowym, żeby do jej koncertu dopłacać bajońskie sumy.. Szaleństwo dopłat można organizować również po linii męskiej.. Nonsensem jest oczywiście szaleństwo dopłat, a nie kto stoi za tymi dopłatami- czy mężczyzna, czy kobieta.. Głupota jest głupotą, niezależnie od płci.. 5 milionów złotych szlag trafił! Na razie będą robić” rekonstrukcję” rządu, ale pomału już myślą o przeniesieniu się do państwa , któremu służyli przez ostatnie lata- Unii Europejskiej. Polsce narobili wiele szkody, żeby teraz dostać nagrodę.. W struktury Unii Europejskiej! Pan premier uczy się już języka francuskiego, bo angielski już chyba zna.. Uczył się go wcześniej.. Minister Sikorski też chce do Unii Europejskiej też się nasłużył Polsce- jak tylko mógł- w sensie pejoratywnym.. Mo i Jacek Vincent Rostowi- ten to się dla Polski nadłużył- pardon- zasłużył.. Dług tzw. publiczny przekroczył już 3 biliony złotych(????) Pan poseł Brudziński ma oczywiście rację twierdząc, że pan Donald Tusk zamiast” czmychać do Brukseli powinien zostać i posprzątać po sobie”.. Ale czy wypada, żeby naprawiał zegarek zegarmistrz, który ten zegarek popsuł.? Tak sobie to wszystko obmyślili… Popatrzcie Państwo- jaki dyzmowki zmysł.. Spryciarze? Nawysługiwali się przeciwko Polsce- a teraz -czmych- do Brukseli.. Na tłuste posady.. A to wiceprzewodniczący, a to Rada Europy, a to komisarz ds. handlu.. I nie ma żadnej sprawiedliwości, bo nie ma żadnej odpowiedzialności.. Robią z nami co chcą, łupią i oszukują.. Wystawiają Polskę na pośmiewisko.. A teraz będą spoglądać na nas z innej wysokości.. Jeszcze wyższej. I śmiać się wieczorem przy kolacji.. Jakie te Polaczki są głupie.. Głosują na nas, a my ich w konia.. Zresztą już czują, że zbliża się powoli koniec i szykuje się wielkie niezadowolenie.. Czas pryskać z tonącego okrętu o nazwie Polska.. Szczury już dawno pouciekały- teraz kolej na kapitanów- tak jak w 1939.. Beck nigdy już do Polski nie wrócił- Śmigły wrócił, ale natychmiast umarł.. Chyba ze zgryzoty.. Ale miał chociaż odrobinę przyzwoitości Wyrzuty sumienia go zżarły…I wyjdą na jaw zamysły serc wielu.. A ta’ rekonstrukcja rządu”: jest potrzebna nam jak psu szósta noga.. Dla zamydlenia! Wyrzuci jednych amatorów na posadach nikomu niepotrzebnych, a wsadzi innych- równie niepotrzebnych.. Na równie niepotrzebnych posadach.. I co? I dalej to samo.. Przyjdzie Prawo i Sprawiedliwość dalej to samo- obsadzi swoimi- lepszymi. Obsadzi to, co nikomu nie jest potrzebne, oprócz tych, którzy tę niepotrzebność odsadzają.. Niech się święci ludowy socjalizm! Niech żyje biurokracja krajowa i europejska. Precz z normalnością! Czy Polska kiedyś będzie normalnym krajem? WJR

Czarne chmury nad głową Jana Krzysztofa Bieleckiego

1. W poprzednim tygodniu klub parlamentarny Prawa i Sprawiedliwości, złożył wniosek o powołanie sejmowej komisji śledczej w sprawie lobbowania przez Jana Krzysztofa Bieleckiego na rzecz rosyjskiej firmy Acron, która chce przejąć Grupę Azoty S.A. Ale okazuje się, że jak mówi ludowe przysłowie „im dalej w las tym więcej drzew”. Właśnie w dzisiejszym wydaniu tygodnika Uważam Rze, pojawił się artykuł mówiący o wyjątkowo aktywnych kontaktach Jana Krzysztofa Bieleckiego z Rosjanami ale w związku z sondowaniem przez nich wejścia w sektor bankowy w Polsce. I to o tych kontaktach Przewodniczącego Rady Gospodarczej przy premierze Tusku miał informować szefa rządu były już szef ABW Krzysztof Bondaryk. Nie jest tylko jasne czy były to notatki dla premiera czy też został o tym poinformowany ustnie (jak bowiem wieść gminna niesie premier Tusk ma awersję do notatek sporządzanych przez służby, bo każde zapoznanie się z takim dokumentem, musi zostawić na nim ślad).

2. Do tej pory Jan Krzysztof Bielecki to formalnie tylko Przewodniczący Rady Gospodarczej przy Premierze, która została powołana na wiosnę roku 2010, zresztą prawie natychmiast po tym jak przestał on być prezesem włoskiego Banku Pekao S.A. Rada Gospodarcza przy Premierze to gremium doradcze dla szefa rządu z niejasnymi do końca kompetencjami ale okazuje się, że jej przewodniczący to wręcz szara eminencja, która decyduje o najważniejszych na dla naszego państwa sprawach. Ta pozycja nie wzięła się z niczego. W styczniu 1991 roku ówczesny Prezydent Lech Wałęsa dosyć niespodziewanie przeforsował go na stanowisko Prezesa Rady Ministrów. Był nim tylko rok ale niezwykle zasłużył się inwestorom zagranicznym w procesach prywatyzacji, które wtedy były prowadzone w zasadzie bez żadnych procedur, według uznania urzędników. Później był jeszcze ministrem ds. integracji europejskiej w rządzie Premier Suchockiej, a stamtąd już na wiele lat trafił jako przedstawiciel Polski na stanowisko dyrektorskie do Europejskiego Banku Odbudowy i Rozwoju. W 2003 roku został prezesem kupionego przez Włochów banku Pekao S.A i był nim aż do początków 2010 z pensją rzędu kilku milionów złotych rocznie. To za jego prezesowania, Włosi przeprowadzili tzw. projekt Chopin, który oznaczał wyprowadzenie z banku w Polsce do spółki -matki we Włoszech kilku miliardów złotych. Procesy akcjonariuszy z bankiem związane z tą sprawą trwają do tej pory.

3. To ostatnie zajęcie zbliżyło zapewne Jana Krzysztofa Bieleckiego do Alessandro Profumo, wtedy prezesa Unicredit właściciela Pekao S.A. Pod koniec 2011 roku media w Polsce informowały, że do zakupów na rynku bankowym w Polsce przygotowują się Rosjanie, a dokładnie największy bank rosyjski Sbierbank (odpowiednik PKO S.A w sektorze bankowym w Polsce). Wtedy już ich głównym doradcą i jak twierdzą znawcy tej problematyki „akwizytorem” w krajach Europy Środkowo-Wschodniej, był były prezes włoskiego Unicredit Alessandro Profumo, odwołany w atmosferze skandalu korupcyjnego z tej funkcji przez akcjonariuszy. Pisałem wtedy na blogu, że ponieważ Profumo światek bankowy w Polsce zna, bo kupował i rozdawał karty w Pekao S.A i jest jak można przypuszczać dobrym znajomym szefa Rady Gospodarczej przy Premierze Tusku Jana Krzysztofa Bieleckiego, to może być na rynku bankowym w naszym kraju bardzo pomocny dla Rosjan. Teraz okazuje się, że Rosjanie właśnie za jego pośrednictwem badali przychylność polskiego rządu (a także KNF) dla wykupu od Portugalczyków banku Millenium, a także od Włochów Alior Banku.

4. Choćby te wyżej opisane sytuacje wymagają reakcji premiera Tuska. Coraz wyraźniej bowiem widać, że strategiczne decyzje dotyczące polskiej gospodarki w tym spółek Skarbu Państwa wcale nie są podejmowane na Radzie Ministrów tylko zupełnie gdzie indziej. Ba wcale nie jest takie pewne, że w podejmowaniu tych decyzji uczestniczy premier Tusk. Wygląda na to, że o niektórych jest informowany przez szefa swojej Rady Gospodarczej ale już po ich podjęciu.

Ponieważ kompetencje Przewodniczącego Rady Gospodarczej Jana Krzysztofa Bieleckiego, opisane w zarządzeniu ją powołującym, są znacznie skromniejsze o tych przedstawianych w mediach, jedynym organem który odpowiedzialnie może to wyjaśnić jest sejmowa komisja śledcza. Kuzmiuk

VAT-em w obywatela Mamy jedną z najwyższych stawek VAT w Europie, chociaż żaden inny z podatków w Polsce nie jest tak odczuwalny przez społeczeństwo, a szczególnie najbiedniejszych. Z drugiej strony żaden inny nie jest tak świetnie ukryty w cenie każdego, kupowanego produktu. W największym skrócie podatki dzielą się na bezpośrednie i pośrednie (ukryte). Te pierwsze to PIT i CIT, te drugie to VAT i akcyza. Podatki pośrednie z punktu widzenia każdego pazernego państwa są nawet lepsze, ponieważ ich bezpośrednio nie widać. Co więcej, ich skala znacznie przekracza podatki bezpośrednie. Przykładowo za 2011 r. wpływ z PIT to 47 mld zł, z CIT 31,5 mld zł, podczas gdy z akcyzy 59 mld, a z VAT 124 mld zł Konsument nie wie, jaki procent ceny produktu to podatek. A to on m.in. sprawia, że więcej płacimy za prąd, paliwo, lekarstwa, odzież, wywóz śmieci (nawet bez nowej ustawy śmieciowej), a przede wszystkim za żywność. Wydatki przeciętnej polskiej rodziny w ciągu ostatnich trzech lat zwiększyły się nawet o kilkaset złotych rocznie, dlatego wycofanie się premiera Tuska z obietnicy powrotu do dawnej stawki VAT (22 proc.) od stycznia 2014 roku uderzy, jak zwykle, w najbiedniejszych. Co gorsza, dochody budżetu maleją tak drastycznie, że raczej grozi nam podwyżka tego podatku - z 23 do 24 proc.

Rząd przekombinował Według wstępnych wyliczeń w 2012 r. do budżetu państwa wpłynęło zaledwie 93 proc. przewidzianej kwoty (248 mld zł), z podatków pośrednich - 92,7 proc. (prawie 182 mld zł). Z najważniejszych podatków fiskus zebrał o 15,5 mld zł mniej niż chciał. Z VAT o ok. 12 mld zł mniej, z akcyzy prawie 2 mld zł, z CIT ponad 1 mld zł, a z PIT 0,4 mld zł. - Dziury byłyby jeszcze większe, gdyby nie pewna sztuczka - 28 grudnia minister finansów podpisał rozporządzenie przesuwające zwroty VAT z grudnia na styczeń - mówił Janusz Jankowiak, główny ekonomista Polskiej Rady Biznesu.Po dwóch miesiącach tego roku dochody budżetu z podatku VAT były już o kilkanaście procent niższe niż rok wcześniej w tym samym okresie. Dane pokazały, że rządowi będzie bardzo trudno osiągnąć zamierzone wpływy. Z podatków pośrednich na koniec lutego do kasy państwa wpłynęło niespełna 28,5 mld zł. To aż o 6,5 mld zł mniej niż rok wcześniej. W sumie budżet otrzymał 42,8 mld zł - 14,3 proc. rocznego planu. Z drugiej strony pieniądze wydawane są zgodnie z harmonogramem. Deficyt wyniósł już 21,6 mld zł, czyli aż 61 proc. kwoty zaplanowanej na cały rok.

Donald kłamca Zasada, że jak polityk obieca, że coś obywatelowi zabierze, to na pewno zabierze, a jak obieca, że coś da, to tylko obieca, całkowicie się sprawdza w przypadku VAT. Konkretnie w przypadku obietnicy powrotu do starej 22-proc. stawki tego podatku.Podczas wizyty Donalda Tuska na Uniwersytecie Śląskim w Katowicach w czerwcu 2009 roku premier zarzekał się, że za jego rządów nie dojdzie do podwyżki żadnych podatków. Pogłoski o tym, że mają wzrosnąć, to tylko wymysły nieodpowiedzialnych dziennikarzy. Rok później, w lipcu 2010, rząd ogłosił obowiązującą od 1 stycznia 2011 roku czasową (na trzy lata) podwyżkę podatku VAT - z 22 do 23 proc.- Przyjęliśmy wariant środka drogi, czyli podniesienie o jeden punkt procentowy podatku. Decydujemy się na zwiększenie dochodów państwa, by chronić Polskę przed zadłużeniem. Odpowiedzialna polityka każe nam zwiększyć dochody państwa po to, aby Polska dalej bezpiecznie przez ten skomplikowany czas przechodziła - tłumaczył się wówczas Tusk. I znowu obiecał, że rząd nie podniesie innych podatków i zrezygnuje z zamrożenia podwyżek rent i emerytur.I tu także rozminął się z prawdą. Wystarczy spojrzeć na stawki podatku akcyzowego od papierosów, alkoholu czy paliwa. Co do rezygnacji z zamrożenia podwyżek rent i emerytur sprawę załatwił Sąd Najwyższy rewaloryzacją kwotową.

Jeden punkt, nie jeden procent Podwyżka VAT w 2011 roku nie wyniosła, jak twierdziło wielu ekonomicznych nieuków z ław sejmowych (szczególnie z ław koalicji rządowej), jeden procent, tylko jeden punkt procentowy. - Posłowie PO nie wiedzą nawet, co podwyższają. Podwyżka VAT o jeden punkt procentowy jest decyzją polityczną, a nie ekonomiczną. Politycy doskonale wiedzą, że spowoduje zmniejszenie konkurencyjności polskiej gospodarki i przełoży się na wzrost cen, a ten na wzrost cen żywności - mówił wówczas Robert Gwiazdowski. - Gdyby najwyższa podstawowa składka VAT wzrosła z 22 o jeden proc., to wyniosłaby 22,22 proc., a nie 23. Mamy trzy stawki VAT: 3, 7 i 22 proc. Stawka 3 proc. wzrosła do 5 proc., czyli o... 66,6 proc. Stawka 7 proc. wzrosła do 8 proc., czyli o 14,4 proc. Stawka 22 proc. wzrosła do 23 proc., czyli o 4,5 proc. Można więc powiedzieć, że średnio stawka wzrosła właśnie o 28,5 proc. (66,6+14,4+4,5/3). Zdaniem ministra finansów Jacka Rostowskiego obniżka podatku VAT jest w czasie kryzysu ekonomicznego niemożliwa.

- Mamy do czynienia z recesją w Europie. I w sytuacji, w której bardzo ważne jest utrzymanie stabilności finansów publicznych, musimy podejść do tej kwestii w sposób jak najbardziej konserwatywny, to znaczy bezpieczny - tłumaczył. Wyjaśnił, że obniżenie stawki VAT byłoby możliwe, gdyby nastąpiło przyspieszenie wzrostu gospodarczego.

Skomplikowany i korupcjogenny - Jeżeli weźmiemy VAT, czy podatek dochodowy, to widzimy, że liczba przepisów prawnych jest zaproszeniem do tego, żeby je omijać. Sądziłam, że przepisy dotyczące VAT obejmują 1200 stron, a prof. Modzelewski udowodnił mi, że jest to 12 000 stron - powiedziała "TS" prezes Polskiego Towarzystwa Ekonomicznego profesor Elżbieta Mączyńska. Podatek VAT jest biurokratyczny, skomplikowany, drogi w poborze i kryminogenny. Może trzeba wypracować inną formułę opodatkowania, może zastąpić prostym, niskim, tanim w poborze, a trudniejszym do ominięcia podatkiem obrotowym? W listopadzie zeszłego roku BCC i Krajowa Izba Gospodarcza zorganizowali konferencję, na której eksperci wskazali, że luka podatkowa w podatku VAT w Polsce, w wersji optymistycznej wynosi około 5 mld zł, w wersji pesymistycznej aż 65 mld zł. Dlatego fiskus mnoży kontrole u uczciwych podatników i stara się zapełnić przynajmniej część tej luki poprzez kary na nich nakładane, nawet za drobne, a często wymyślone sprzeniewierzenie się przepisom skarbowym. Porównajmy to z niecałymi 300 mld zł rocznie dochodu państwa. Sam rozstrzał szacunków wskazuje, że ani nasz rząd, ani Unia Europejska nie wiedzą, jaka jest skala oszustw na podatku VAT w Polsce i UE.

Efektem podniesienia podatku VAT jest spadek konsumpcji. Ludzie oglądają każdą złotówkę przed jej wydaniem. Minister Rostowski i jego pryncypał między innymi podwyższonym VAT-em zarżnęli polski wzrost gospodarczy, zwiększyli bezrobocie, a teraz się tłumaczą, że nie obniżą podatku, bo dochody państwa spadają. W obecnej sytuacji Tusk nie wyrwie od Polaków dodatkowych 5-12 mld zł z VAT, ponieważ obywatele tych pieniędzy po prostu nie mają. Chyba, że spróbuje wprowadzić podatek katastralny... INTERIA

"Solorz był w dobrych stosunkach z Kwaśniewskim, Pawlakiem, narodowcami, biskupem Pieronkiem..." Piotr Bączek w "ND" opisuje karierę medialną właściciela Polsatu. Piotr Bączek publikujący swoje teksty m.in. na łamach portalu wPolityce.pl przypomina w "Naszym Dzienniku" historię kariery biznesowej Zygmunta Solorza-Żaka, właściciela Polsatu. Zygmunt Solorz jest jednym z najbogatszych biznesmenów III RP. Jego Polsat stał się trampoliną do inwestycji w inne gałęzie gospodarki. Po przejęciu operatora telefonii komórkowej tworzy potężny holding telekomunikacyjno-medialny, kontrolujący znaczną część rynku w Polsce - pisze Bączek. Wskazuje, że Solorz zaczął działalność gospodarczą jeszcze w czasach PRL. Media wskazywały, że wtedy miał zarobić pierwszy milion, przywożąc z komunistycznej NRD np. kosmetyki oraz rumuńskie dacie i niemieckie trabanty. Jednak podczas procesu FOZZ Solorz przyznał, że wziął z tej instytucji kredyt – pod depozyt w wysokości 70 tys. dolarów – na działalność swej ówczesnej firmy Sol-Pol - pisze Piotr Bączek w "ND". Bączek wskazuje również na związki szefa Polsatu z SB, zaznaczając, że "z akt SB przechowywanych w IPN" wynika, że "w 1983 r. podpisał zobowiązanie do współpracy z SB". Pisząc o początkach Polsatu Bączek wyjaśnia:

Telewizja Solorza (początkowo nazywająca się Pol Sat) rozpoczęła nadawanie z satelity Eutelsat w grudniu 1992 roku. Sygnał był emitowany z Holandii, ponieważ w polskim prawie nie było jeszcze odpowiednich przepisów. Program docierał do 20 proc. odbiorców w Polsce. W październiku 1993 r. Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji przyznała Polsatowi, jako pierwszej stacji prywatnej, koncesję na emisję naziemną. W styczniu 1994 r. KRRiT jednogłośnie przyznała koncesję na ogólnopolską telewizję komercyjną. Członkowie Rady twierdzili wtedy, że „na korzyść Polsatu przemówił polski kapitał, doświadczenie i młody zespół”. Przeciwko udzieleniu koncesji Polsatowi protestował wtedy Lech Wałęsa i obóz prezydencki. Belweder miał mieć innego faworyta i dlatego wskazywał, że Solorz miał być powiązany ze służbami specjalnymi PRL i posiadać „nieklarowne źródła pochodzenia pieniędzy” - tłumaczy Bączek. Okazuje się jednak, że kwestia kontaktów Solorza ze służbami PRL była przed KRRiT zatajana. Mimo wniosków o udostępnienie przez UOP dokumentacji dotyczącej Solorza Krajowa Rada podejmując decyzje o koncesji dla telewizji została odcięta od informacji. Kilka miesięcy po decyzji Rady „Rzeczpospolita” ujawniła notatkę UOP dla KRRiT, w której zarzucono Solorzowi dysponowanie środkami finansowymi nieznanego pochodzenia, mało wiarygodne deklaracje na temat ich źródeł oraz sugerowano wykorzystywanie „brudnych” finansów, które prawdopodobnie należały do mafii włoskiej. Solorz zaprzeczał wszystkim zarzutom - pisze Bączek. Do dziś nie wiadomo, kto podjął decyzję o zatajeniu przed KRRiT informacji UOP. Piotr Bączek w tekście opisuje dalszy rozwój biznesów Solorza. Powstała potężna grupa kapitałowa, inwestująca w inne branże, posiadająca obecnie rozległą sieć powiązanych firm, z udziałami w innych mediach, dysponująca 15 kanałami tematycznymi. Stacja Solorza produkuje m.in. kanały: Polsat HD, Polsat Sport, Polsat Cafe, Polsat Play, Polsat News, Polsat Film, Polsat Jim Jam (dla dzieci), Polsat Crime & Investigation. W 1999 r. powstał Polsat 2 Cyfrowy (obecnie nazywający się Cyfrowy Polsat). Obecnie jest największą platformą satelitarną w środkowym regionie Europy. W listopadzie 2001 r. kanał ten zakończył nadawanie analogowe i rozpoczął cyfrowe, ustąpił miejsca TV4. Pod koniec ubiegłego roku Cyfrowy Polsat posiadał ponad 3,5 mln abonentów, co umiejscawia go na piątym miejscu wśród europejskich platform cyfrowych - pisze, dodając, że Polsat wszedł również w Radio PiN, Superstację, spółkę ATM, która wygrała miejsce na pierwszym multipleksie, Bioton oraz spółkę Elektrim, udziałowca Polskiej Telefonii Cyfrowej, operatora sieci Era, czy spółkę Polkomtel. Bączek wskazuje, że Solorz był również "znany z dobrych kontaktów z politykami" - już w latach 90. prof. Bender wskazywał, że Solorz był w dobrych stosunkach z Kwaśniewskim, Pawlakiem, narodowcami, biskupem Pieronkiem:

Za czasów PO podczas gali Polsatu w loży honorowej zasiadali np. Grzegorz Schetyna, Mirosław Drzewiecki i Bogdan Zdrojewski. Media przypominały, że również Krzysztof Bondaryk (szef ABW za rządów PO – PSL) był wcześniej związany z firmami należącymi do imperium Solorza (pracował w Erze, Invest-Banku i Elektrimie). Po rozwiązaniu umowy o pracę z Erą otrzymał świadczenia w wysokości prawie 450 tys. zł, wypłacane kwartalnie - pisze Bączek. Wskazuje, że z "Polsatem związany był również prezes zarządu spółki nadawcy Telewizji Republika Piotr Barełkowski". Z tego punktu widzenia pytania o przyszłość tej stacji wydają się bardzo zasadne - zaznacza Bączek. Kto stoi za medialną karierą Solorza? Czy jest geniuszem biznesu? Czy ma swojego patrona? Droga Solorza-Żaka jest więcej niż zastanawiająca... KL

Epoka przedwojenna Gdy przeglądam dzisiejsze artykuły i newsy na Trzecim Obiegu i portalach całego świata, moją uwagę zwraca niesłychana dekadencja, poziom kłamstw i manipulacji. Nic już nie jest tym czym naprawdę powinno być nazwane. Homoseksualiści zamiast koncentrować się na seksie, swoim łóżku i sprawach intymnych, które przecież nie powinni nikogo obchodzić bawią się w jakieś agresywne, ale tak naprawdę żałosne próby zmieniania świata na siłę, a prasa robi wszystko by to ukryć lub odwrócić kota ogonem. Lewackie “osiągnięcia” w pustych i nieistotnych przedstawiane są przez media jak wielkie, postępowe sukcesy. Z kolei przypadki obalenia przez społeczeństwo nieudolnych, bandyckich, a często sprzedajnych rządów (jak kilka lat temu w Islandii, a dziś w Bułgarii) są kompletnie przemilczane. O gospodarce nie pisze się nic, albo głupio, o zakusach mafii finansowej – zawsze kłamliwie, problemy demograficzne się ukrywa póki nie wybuchną (a może być gorąco). Natomiast o nacjonalizmach i szowinizmach innych niż polskie – zdecydowanie zakazane zostało. Tak, jakby jakiś wielki organizm (który przecież nie istnieje) postanowił uśpić czujność całej populacji ludzkiej, a już Polaków w szczególności, przygotowując jakiś strasznie makabryczny, albo drastyczny plan. To nasze “dzisiaj” jakoś tak kojarzy mi się z ostatkami Europy w latach 1912-1914 przed wielką wojną i wielkimi, przerażającymi zmianami. Wtedy, poprzez dominację dekadencji, zgnuśnienia i sielankowości tak naprawdę się kończył kolonialno-mieszczański wiek XIX i wchodził ludobójczo-imperialny wiek XX. Dziś znów dekadencja, zgnuśnienie i dodatkowo wszechpotężna machina iluzji medialnych. Tak wielka, że posiada specjalne programy natychmiastowego niszczenia okruchów prawdy tam i ówdzie się jeszcze pojawiających Taki przykład: w Polsce nazwanie kogoś antysemitą, to potężna broń przyprawiająca gębę na lata, odcinająca od biznesu, funduszy i mediów. To była często śmierć polityczna, co na szczęście się zmienia. Piszę na szczęście, bo jakim prawem zakazuje się komukolwiek, albo piętnuje kogokolwiek mówienie o błędach i przykładach antypolskiego działania jakiegoś narodu? Mamy prawo tak samo krytykować przyjezdnych, jak się wszędzie krytykuje nas. Mamy prawo pitęnować przypadki kłamstw i intryg, na których końcu zawsze pojawiają się pieniądze zarabiane naszym kosztem lub wrogi nam interes polityczny. Dlaczego ktoś miałby kogokolwiek piętnować za pisanie prawdy, lub próby dociekania prawdy, czy nawet pomyłki ale wywołujące interesującą dyskusję. Moja kuma, z którą wczoraj spotkałem się na I Komunii Świętej mojej chrześnicy, była w kwietniu w Izraelu i zwiedzała Muzeum Yad Vashem. Babeczka dużo podróżująca po świecie, mówiąca obcymi językami, wysoko wykwalifikowana pracownica wielkiego banku była niesłychanie oburzona tym co zobaczyła. Okazało się, że to żydowskie Muzeum Holokaustu można zwiedzać ze słuchawkami na uszach z automatycznym przewodnikiem w każdym języku. Tylko nie polskim. Dlaczego? Po prostu by nie wywoływać skandalu u turystów Polaków. Tak bowiem wysoki poziom agresji w stosunku do Polaków, poziom manipulacji, kłamstw i antypolskości. W Yad Vashem dowiadujemy się, że obozy były polskie, w których Polacy pomagali mordować Żydów jakimś nazistom, że w ogóle to w czasie wojny Polacy głównie zajmowali się donoszeniem na żydów, szmalcownictwem wszelkim, wysługiwaniem się nazistom, gnębieniem Żydów, zabieraniem ich majątków, rabowaniem Żydów i ich zabijaniem. Nawet fakty historyczne są tak przekłamane, żeby absolutnie nie wyszło na jaw, że Polacy kiedykolwiek walczyli o coś z Niemcami. Zastanawialiśmy się wielokrotnie dlaczego na zachodzie Powstanie w Gettcie jest mylone z Powstaniem Warszawskim tzn. dlaczego uważają, że słynne Powstanie Warszawskie, to powstanie gdzie walczyli Żydzi z jakimiś nazistami (pewnie Polacy w mundurach SS). Otóż odpowiedź znalazła moja kuma w Yad Vashem, gdzie są zdjęcia z Powstania w Gettcie, opisane jako Powstanie w Gettcie ale z datami “sierpień 1944″. Rzecz jasna to tylko relacja oburzonej Polki. Zdjęć dowodzących z jaką nienawiścią są potraktowania Polacy przez Żydów brak, bo w Jad Waszem co 5 metrów turystów pilnuje uzbrojony strażnik, a fotografować nie wolno.

Na szczęście można jeszcze opisać to, co się usłyszało i opublikować. Ale już tylko w niektórych mediach. Tych głównie będących poza interesem partyjnym, wielkim korporacyjnym biznesem i układami właścicielskimi z zagranicą.  Gdy ich nam zabraknie będziemy tak jak 100 lat temu kompletnie zaskoczeni nową wielką wojną lub nową agresją – i to mimo telewizji, radia, Internetu czy telefonów komórkowych. Bo nie będzie nikogo, kto nam napisze prawdę i nam powie wcześniej co się dzieje. No, może się wyda jak będą lecieć rakiety. My Warszawiacy dowiemy się wtedy, że mamy 30 min. na ewakuację, ale akurat metro nie działa, bo 500 metrów dalej, w jakimś innym wykopie pokazała się woda. Tomasz Parol

Zmiany demograficzne prowadzą do wojny Nie atomowa i nie z wkorzystaniem broni konwencjonalnej, lecz odbywająca się w zaciszach gabinetów rządowych, w pokojach analityków ekonomistów i głośnych salach obrad parlementów, tak będzie wyglądać najpoważniejsza wojna XXI wieku, która zagrozi światu, jaki znamy. Promocja eutanazji i ciche wycofywanie się krajów rozwiniętych z polityki kontroli urodzeń, poprzez ułatwianie i dopłacanie publicznych pieniędzy do [...] Nie atomowa i nie z wkorzystaniem broni konwencjonalnej, lecz odbywająca się w zaciszach gabinetów rządowych, w pokojach analityków ekonomistów i głośnych salach obrad parlementów, tak będzie wyglądać najpoważniejsza wojna XXI wieku, która zagrozi światu, jaki znamy. Promocja eutanazji i ciche wycofywanie się krajów rozwiniętych z polityki kontroli urodzeń, poprzez ułatwianie i dopłacanie publicznych pieniędzy do klinik sztucznego zapłodnienia jest pierwszym wyraźnym znakiem początku wojny pokoleń. Wojny, w której nie będzie zwycięzców, bo wszystkie strony konfliktu okopały się na swoich pozycjach i będą bić się o swoją przyszłość bez względu na ofiary, jakie poniosą społeczeństwa kultury łacińskiej. O przyszłość, która ma dwie alternatywy – albo świat z gigantycznym bezrobociem młodych ludzi, albo świat, w którym naturalną koleją rzeczy będzie uśmiercanie rodziców przez własne dzieci. Uśmiercanie wnikające z prostego rachunku ekonomicznego. Szykuje się wojna pokoleń. Po raz pierwszy w historii wojna nie odbędzie się między dwoma różnymi państwami, nie o terytoria, czy zasoby, ale o to, jak podzielić pieniądze między starym i młodym pokoleniem. A jej główne batalie będą się odbywały w parlamentach.

Starcy na wyborach Obecne starzenie się społeczeństw jest  procesem tak silnym, że wiek emerytalny i tak przesuwany w górę do granic oznaczających, że osiągnie go połowa przyszłych emerytów, jest i tak wiekiem, na który dzisiejszych społeczeństw nie stać. Albo emerytury będą musiały być głodowe, albo będziemy musieli pracować dłużej i państwa – w tym przede wszystkim Polska – staną się mniej socjalne. Choć to i tak nie zmieni długu, publicznego, jaki kolejne pokolenia będą musiały spłacić, a który zostawiają im właśnie ich przyszli dziadkowie i rodzice.
W Polsce przez wiele lat nikt się nie połapał o co chodzi. W 1999 roku stworzono system emerytalny 2-filarowy –  trzeci filar praktycznie nigdy nie ruszył. Oba filary funkcjonują według podobnych zasad. W drugim filarze tyle dostaniemy emerytury, ile sobie odłożymy z naszych składek. W pierwszym filarze jest podobnie – mamy kapitał początkowy, a później okresy składkowe. Jeżeli zwiększy się długość życia, to w ciągu najbliższych 20-30 lat emerytura z ZUS-u, jako procent ostatniej pensji spadnie z 56 do 25 proc, a razem z OFE do 30 proc. Jak się spojrzy na realny poziom emerytury, na przykład pokolenia dzisiejszych 40-latków, to będzie on faktycznie przynajmniej dwa razy niższy niż dzisiejsza emerytura. Przy obecnym spadku siły nabywczej pieniądza konkurencję na międzynarodowch rynkach będą wygrywać te kraje, które odpowiednio wcześnie zdołają zaprosić do siebie siłę roboczą w wieku produkcyjnym, która przy odpowiedniej reformie systemów emerytalnych, będzie wypracowywać dla przyszłych starców emerytury na odpowiednim poziomie. Odpowiednim, to znaczy takim, który ochroni ich przed śmiercią głodową, czy odebraniem przez państwo majątku mającego być spadkiem tych młodych, wchodzących właśnie w wiek produkcyjny. Polska skutecznie pakuje się w największe kłopoty. Spadek liczby urodzeń, promowanie przez media głównego nurtu eutanazji doprowadzi wprost do rozpadu struktury społecznej w Polsce. Litościwe podawanie zastrzyku rodzicom będzie zmierzało do normy społecznej. Zaś kolejne parlamenty będą wybierane nie pod kątem programu politycznego, lecz w oparciu o to, o jak wysokich emeryturach będą mówili kandydaci na posłów. To tych, którzy obiecają więcej (nawet pogrążając finanse państwa w ruinie) wybiorą seniorzy (którzy nie dali się dzieciom zlikwidować) stanowiący – jeżeli prognozy struktury demograficznej Polski oprzemy na obecnym trendzie – większość wyborców.

Kolejny problem 4 marca, okazji Narodowego Dnia Życia, Marzena Haponiuk, socjolog, analityk ds. rynku pracy i polityki społecznej w “Instytucie Obywatelskim” przyznała, że problemy demograficzne coraz bardziej dotykają Polskę. – Starzenie się społeczeństwa to proces z którym mamy do czynienia od kilkunastu lat. Jest to proces, którego nie możemy odwrócić. Problem tkwi w tym, że tempo tego procesu niedługo bardzo się nasili i to jest te niebezpieczeństwo, któremu musimy stawić czoła. Za 50 lat zmniejszy się liczba osób będących w wieku produkcyjnym o 10 milionów a zwiększy się liczba osób w wieku poprodukcyjnym o 6 milionów. To są te liczby, które powinny nas w tej chwili zaalarmować – mówiła. Grzegorz Kądzielawski, ekspert z Fundacji dla Europy uważa, że w Polsce mamy już do czynienia z katastrofą demograficzną. – Jesteśmy w takiej grupie śmierci jeśli chodzi o prognozę demograficzną -  powiedział. To dopiero początek, bo trwająca właśnie recesja gospodarcza wzmocniła jeszcze jeden trend z zmianach demograficznych. Jak informuje serwis CNBC, kryzys zadłużeniowy i drastyczne oszczędności wprowadzane w krajach Europy powodują znaczny wzrost zachorowań na depresję, samobójstw oraz innych problemów psychologicznych. Tymczasem rządy obniżają wydatki na opiekę medyczną nawet o 50 proc. Wzrostowi problemów natury mentalnej nie można się dziwić w sytuacji, gdy znaczne ilości osób dotyka problem długów i bezrobocia, które fatalnie odbijają się ja ich życiu osobistym. Jest to jednak sytuacja bardzo alarmująca. Według cytowanego przez CNBC Richarda Colwilla, przeprowadzone niedawno tylko w Wielkiej Brytanii badanie sugeruje, że w kraju tym prawdopodobnie z powodu panującej recesji odebrało sobie życie ponad 1000 osób. Inne badania wykazały podobną tendencję do wzrostu liczby samobójstw w pozostałych europejskich krajach, w tym w Polsce. Pawel Pietkun

Potwierdzenie tajnego spisku przez Buzka W dyskusjach w mediach głównego nurtu bardzo popularny jest argument spiskowy. Otóż powszechnie wiadomo, że w światowej polityce, a już na pewno w europejskiej, wszystko jest jawne i transparentne, żadnych tajnych porozumień nie ma. Kto tak twierdzi, ten jest zwolennikiem „spiskowej teorii dziejów”, a zatem oszołomem, bo przecież w dziejach żadnych spisków nigdy nie było [...]W dyskusjach w mediach głównego nurtu bardzo popularny jest argument spiskowy. Otóż powszechnie wiadomo, że w światowej polityce, a już na pewno w europejskiej, wszystko jest jawne i transparentne, żadnych tajnych porozumień nie ma. Kto tak twierdzi, ten jest zwolennikiem spiskowej teorii dziejów”, a zatem oszołomem, bo przecież w dziejach żadnych spisków nigdy nie było – historia jest jawna i opisana w podręcznikach. A tymczasem okazało się, że takim oszołomem jest sam przewodniczący parlamentu europejskiego, czyli Jerzy Buzek. On twierdzi, że są spiski, są tajne porozumienia. Powiedział on mianowicie tak:

„Przed wyborami parlamentarnymi europejskimi będzie jeszcze parę takich decyzji. Wiele z nich już podjęto, one nie są jeszcze przedmiotem takiej wielkiej, publicznej dyskusji. Bo proszę pamiętać, że sprawa unii bankowej czy unii fiskalnej, tej związanej z budżetami, już jest w dużym stopniu zaawansowana, a jeszcze nie wszystko jest dyskutowane tak bardzo publicznie.”

A zatem wszelkie decyzje już podjęto w sposób tajny, ale jeszcze o tym się Europejczyków nie zawiadomiło. A zatem Europą rządzi jakaś tajna organizacja, która podejmuje wszelkie kluczowe decyzje w tajemnicy, a jak już wszystko ustali i uzgodni, to zawiadamia lud, który to z ochotą zatwierdza poprzez pochwalne artykuły stosownych dziennikarzy, a potem robi to parlament, którego zatwierdzenie to tylko zwykła formalność.Tak się robi politykę od zawsze. Unia Europejska będzie federacją, a zatem super państwem i nikt się nie będzie nikogo pytał czy się zgadza czy nie. Demokracja to fasada. Bizantyjskie imperium europejskie powstaje w ramach tajnego spisku – taka jest konieczność dziejowa. A zatem teoria spiskowa dziejów to prawda, albo Buzek to oszołom – innego wyjścia nie ma.

Grzegorz P. Świderski

To skończy się dla władzy źle Z Mariuszem Pilisem – reżyserem, twórcą filmów „List z Polski” o katastrofie w Smoleńsku i „Bunt stadionów” o środowiskach kibicowskich, rozmawiała Aldona Zaorska

Nie ma się więc co dziwić, że jako naród raz po raz dostajemy „po twarzy”, a to od Rosjan, a to od Niemców, a to od Żydów. Najgorsze jest, że państwo polskie cały czas przyjmuje w tych sytuacjach postawę absolutnie defensywną. Jeśli stracimy teraz kontrolę (o ile już to nie nastąpiło) nad dialogiem historycznym, to będzie to dla nas groźne także w przyszłości. To się nakłada na siatkę różnego rodzaju innych wydarzeń i zachowań. Proszę spojrzeć, jak my kształcimy dzisiaj Polaków, jeśli chodzi o historię? Jeżeli my kształcimy młodych Polaków na kompletnych „inwalidów”, to jak oni będą reagowali na to, co się będzie działo z polską historią? Przecież nie będą mieli nawet umiejętności poznania tego, jaka była prawda, nie mówiąc o odparciu kłamstw.

Jak Pan – twórca TVP Info – ocenia obecny poziom publicystyki? Czy TVP Info to jeszcze „info”, czy już tylko propaganda? Polska publicystyka jest emocjonalna, bardzo blisko polityki, co powoduje kompletnie krzywą perspektywę. Problemem jest też wpychanie się polityki we wszystko, od żłobków przez firmy i zarządzanie nimi, po różnego rodzaju media. To jak system naczyń połączonych. Nie uda się go tak łatwo zmienić, co nie znaczy, że trzeba się pogodzić z taką niezdrową sytuacją. Powinniśmy wzorować się na mediach zachodnich. Tam niedopuszczalna jest sytuacja, w której publicyści, tak jak ma to miejsce u nas, są gwiazdami mainstreamu, a ich zdanie jest zdaniem absolutnie opiniotwórczym. Owszem, zadaniem publicystów jest komentowanie pewnych rzeczy, ale nie jest nim stanowienie o osi istoty rzeczy.

Czyli na Zachodzie taka Monika Olejnik po komentarzu o dwóch wybuchach straciłaby pracę? Myślę, że na Zachodzie taka sytuacja, jeśli w ogóle miałaby miejsce, byłaby napiętnowana przez opinię publiczną. Powiem więcej – tam nawet ci, którzy pracują dla mediów komercyjnych, trzymają język za zębami i nie wyskakują z takimi głupotami. Gdyby pani Olejnik pracowała w mediach publicznych, natychmiast by ją odsunięto, jestem o tym przekonany. Oczywiście pamiętać trzeba, że jej wypowiedź miała miejsce w zupełnie innej przestrzeni. Ale pewna dojrzałość, którą wykazują publicyści na Zachodzie, powoduje, że oni się nie wyrażają w tak głupi sposób. W Polsce to uchodzi, ponieważ u nas tupet, niewiedza i przede wszystkim pewnego rodzaju bezczelność powodują, że jest się na świeczniku. A jeśli dodatkowo reprezentuje się opcję polityczną, która akurat jest przy władzy, to te cechy powodują, że taki czy inny dziennikarz staje się człowiekiem traktowanym przez Salon w sposób bardzo przyjazny.

Najlepszym przykładem na to są popularni redaktorzy – Lis czy Kraśko. Ten ostatni podczas „debaty” po projekcji dwóch filmów o katastrofie w Smoleńsku ewidentnie faworyzował jej uczestników, „przypadkowo” reprezentujących rządową wersję przyczyn katastrofy… To nie jest problem Kraśki czy Lisa, tylko instytucji, którą my nazywamy telewizją publiczną. Po prostu, nie mamy standardów, które chroniłyby odbiorcę przed tego typu „wycieczkami” i lansowaniem przez „dziennikarzy” ich własnych światopoglądów, a nawet jeśli je mamy, to pozostają tylko na papierze, ponieważ telewizją publiczną rządzi polityka. I dopóki tak jest, dopóty będziemy mieli problem z takimi ludźmi. Telewizja publiczna, czy w ogóle publiczne media, powinny umieć się bronić przed, jak „redaktorzy” Lis czy Kraśko i umieć eliminować w sposób automatyczny. Dziennikarze zatrudnieni w mediach publicznych też powinni wiedzieć, że jeśli wykraczają poza pewnego rodzaju standardy, spotkają ich konsekwencje. Na razie nie ma to miejsca, ponieważ pracownicy mediów publicznych, zwłaszcza „twarze” mediów publicznych, są na „ideologicznym froncie”. Dochodzi więc do tego, że płaci się im za łamanie standardów i za służalczość wobec aktualnie rządzącej ekipy.

Nie ma Pan wrażenia, że to wina kierownictwa czy Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji, która uparcie lansuje jedną wizję mediów, czego przykładem jest uparte odmawianie koncesji na multipleksie TV Trwam? KRRiTv jest instytucją polityczną. Co więcej – tej instytucji nikt przed polityką nie chroni. Jeżeli mamy do czynienia z sytuacją, w której szef KRRiTV, kiedyś prezes Telewizji Polskiej, jest, a w każdym razie był członkiem PO, to nawet najlepsze prawo uda mu się obejść przez dwa telefony czy jakieś inne „spotkanie pod śmietnikiem”. Przepraszam, że przywołuję taki przykład, ale generalnie tak właśnie to działa – umawianie się na pewnego rodzaju rozwiązania, później konsekwentnie realizowane przez ekipę, która aktualnie w danej instytucji zasiada. Nie należy się więc dziwić powtarzającym się patologicznym sytuacjom. Aby im zaradzić, trzeba po prostu wszystko zmienić. Przede wszystkim system zależności pomiędzy polityką a mediami publicznymi.

Zmienić? W jaki sposób? Dosadnie rzecz ujmując? – Rozwalając całą tę instytucję i budując ją od początku, mając na uwadze tylko i wyłącznie jej własne bezpieczeństwo. Zakładam, że mediów prywatnych nie da się spacyfikować i nie tędy droga, niech one sobie będą, ale powinni mieć instytucję, której ufają i przy której czują się bezpieczni, bo wiedzą, że ona tłumaczy im rzeczy takimi, jakimi są a nie takimi, jakimi chcieliby je widzieć politycy czy dziennikarze realizujący konkretne zadania. Trzeba zacząć debatę na ten temat, ponieważ w tej chwili w Polsce mamy sytuację, w której media, zwłaszcza media mainstrimowe (ale nie tylko), są na poważnym froncie wojny ideologicznej, partyjnej, co powoduje duże rozchwianie emocjonalne społeczeństwa, a to z kolei jest szkodliwe dla kraju.

„List z Polski” był taką próbą? Pana film o Smoleńsku, chociaż był pierwszy, został przez wszystkich pomięty… Czy teraz, po prawie trzech latach od jego powstania, zrobiłby go Pan inaczej? Myślę, że nie. Najgorsze jest, że ciągle nie mamy odpowiedzi na pytanie, co stało się 10 kwietnia 2010 roku w Smoleńsku. Mamy za to dwa raporty i zespół parlamentarny przedstawiające tak totalnie różne scenariusze, że ja jako zwykły obywatel mam prawo czuć dyskomfort. Myślę, że inicjatywa powinna należeć do rządu, ponieważ to on ma narzędzia do inicjacyjnych zachowań w polityce. Niestety, na razie żadne z jego działań nie powoduje, żebym ja czuł się uspokojony. Co więcej – pojawiła się cała masa nowych pytań. Być może równie istotnych, a może nawet istotniejszych od tych, które zadałem trzy lata temu, a na które nota bene też ciągle nie ma odpowiedzi. Pomimo tego na pewno nie zmieniłaby się sama struktura filmu. Ten film, zrobiony jako seria pytań, nie stracił swej aktualności, a nawet wciąż na niej zyskuje. Myślę, że to sprawia, że parę osób z „Gazety Wyborczej” czy paru wpływowych polityków źle śpi. Nie przeze mnie, ale dlatego, że ludzie czują się w obowiązku szukać odpowiedzi na pytania, które mój film postawił. Nie znajdując ich, zaczynają myśleć, a to jest dla wspomnianych osób niewygodne.

Film był pokazywany na Zachodzie. Z jaką spotkał się reakcją? Szczerze mówiąc, nie do końca wiem, gdzie był wyświetlony. Ale wiem, że wbija się on klinem w „informacje” na temat katastrofy płynące z Rosji. Z reakcji, z którymi zetknąłem się osobiście, wiem, że największe wrażenie wywarł na publiczności w Holandii. Zadawanie konkretnych pytań to jest ten rodzaj dziennikarstwa, który ludzie na Zachodzie doceniają. Tamtejsi widzowie wprost uwielbiają przekaz, który powoduje, że mogą sami wyrobić sobie opinię na temat tego, co się dzieje. Większość komentatorów uznała, że mój film po prostu traktuje widza poważnie. Dostałem też opinię, że jest „przerażający” i że jeśli sytuacja w Polsce w związku z tą katastrofą wygląda tak, jak film ten pokazuje, to rzeczywiście aż strach myśleć, co się za tym kryje.

Może dlatego, że zachodnie społeczeństwa wciąż nie mają „świadomości Rosji”? To prawda – nie mają. My wciąż płacimy za Jałtę, Teheran, które to wydarzenia spowodowały, że na kilkadziesiąt lat staliśmy się iluzją polityczną. Ta iluzja sprawiła, że na temat tego, co działo się na terenach Polski, można było prawić różnego rodzaju dyrdymały i lansować bzdurne teorie, których echa na Zachodzie pozostały do dziś. Przecież to nie kto inny jak Stalin wylansował teorię, że polskie podziemie było bardziej zorientowane na walkę z sowiecką partyzantką niż z Niemcami. Wystarczyło to dobrze powiedzieć i nie było nikogo, kto mógłby się temu przeciwstawić. Przecież to nie kto inny, jak rosyjscy agenci spowodowali w USA przyblokowanie informacji na temat Katynia. Każdy, kto się tym zajmował, tak naprawdę był skazany na niebyt. Te przykłady można mnożyć. One prowadzą do prostej konkluzji – Polski jako państwa nie było, jej głos był słyszalny tylko wtedy, gdy zgodę na to wydała Moskwa. Możliwość bezkarnych kłamstw na temat Polski i naszej historii spowodowała ugruntowanie pewnego stereotypu myślenia o naszym kraju, co pokutuje do dzisiaj.

I mamy publikacje o Polakach współpracujących z Niemcami i „faszystach z NSZ”… A my jako państwo polskie nie umiemy na takie rzeczy reagować… Nie mamy instytucji, która na poważnie zajęłaby się nie tyle nawet reagowaniem na te głupoty, ile opowiadaniem historii w sposób, który dociera na Zachód. Nie wyodrębniliśmy jej zaraz po 1989 roku, chociaż powinniśmy. A jak już taka powstała – mam na myśli IPN, to okazało się, że jest przedmiotem targów i dyskusji, czy może istnieć, czy nie. Nie ma się więc co dziwić, że jako naród raz po raz dostajemy „po twarzy”, a to od Rosjan, a to od Niemców, a to od Żydów. Najgorsze jest, że państwo polskie cały czas przyjmuje w tych sytuacjach postawę absolutnie defensywną. Jeśli stracimy teraz kontrolę (o ile już to nie nastąpiło) nad dialogiem historycznym, to będzie to dla nas groźne także w przyszłości. To się nakłada na siatkę różnego rodzaju innych wydarzeń i zachowań. Proszę spojrzeć, jak my kształcimy dzisiaj Polaków, jeśli chodzi o historię? Jeżeli my kształcimy młodych Polaków na kompletnych „inwalidów”, to jak oni będą reagowali na to, co się będzie działo z polską historią? Przecież nie będą mieli nawet umiejętności poznania tego, jaka była prawda, nie mówiąc o odparciu kłamstw.

Nie ma Pan wrażenia, że rząd jest wręcz zainteresowany właśnie takim stanem rzeczy? Przykładem chociażby słowa Komorowskiego o współsprawstwie Polaków holokaustu. Przecież taki przekaz dociera na Zachód, do Izraela i staje się wręcz zachętą do eskalacji oskarżeń… Ja w takich przypadkach zawsze pytam, kto wrzuca kartkę do urny z głosem oddanym na takich ludzi, na tego Pana. Jest to połączenie polityki i szkodliwego działania mediów, o których już mówiłem. Dla mnie oznacza to, że wciąż pojawia się coraz więcej pytań..

Subotnik: Tusku, musisz… spadać? Nie wiem, czy przypomnę sobie wszystkie nasze wielkie międzynarodowe kariery ostatnich lat… Krzysztof Skubiszewski miał zostać sekretarzem generalnym ONZ, po nim tę samą funkcję obejmował Bronisław Geremek, Hanna Suchocka miała być przewodniczącą Zgromadzenia Parlamentarnego Rady Europy, Leszek Balcerowicz szefem Międzynarodowego Funduszu Walutowego, Aleksander Kwaśniewski szefem Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego… Kogoś pominąłem? No, oczywiście, jeszcze Lech Wałęsa jest naszym nieustającym kandydatem na prezesa kuli ziemskiej, a co najmniej prezydenta Zjednoczonej Europy. Ale tak poważnie, to sukcesy ograniczyły się jak na razie do tego, że Jerzy Buzek przyozdobiony został czysto symboliczną godnością przewodniczącego europarlamentu, a i to tylko na pół kadencji. I jeśli ktoś sądzi, że szanse Radosława Sikorskiego na fotel baronessy Ashton są większe, niż w wyżej wymienionych przypadkach, to czeka go rozczarowanie. Największe, jak mniemam, dotknie samego zainteresowanego, który najwyraźniej uwierzył w medialną nominację i w udzielanych za granicą wywiadach już teraz wypowiada się zupełnie nie jak szef dyplomacji państwa polskiego, tylko jak rzecznik interesów Unii Europejskiej. Na eurostołek wysyłany jest też przez media III RP Donald Tusk. I to ponownie, choć z przeciwnej niż kiedyś przyczyny. Czas pewien temu spekulacje o jego szansach na przewodzenie Komisji Europejskiej były elementem propagandy zachłystującej się sukcesami Tuska, obecnie są szukaniem pomysłu, jakby się tutaj Tuska pozbyć. „Jak blisko od chwały do zdrady”, jak to śpiewał Jacek Kaczmarski. Ledwie co premier był zachwalany, dopieszczany, okadzany − a wystarczyło kilka sondaży i, jak pożalił się pewien poseł rządzącej partii, „nawet TVN zaczął nas krytykować”. Słabnięcie PO w kolejnych sondażach, nawet tych pracowni, które zwykle dawały jej najlepsze wyniki, to jedno, ale chyba najbardziej piorunujące wrażenie musiały na propagandystach klasy panującej zrobić badania oceny pracy poszczególnych ministrów. Oto okazało się, że według TNS najgorzej ocenianym członkiem rządu Tuska jest sam Tusk – 64 proc. ocen negatywnych przy zaledwie 20 proc. pozytywnych! Premier może się pocieszać, że zajął tę pozycję ex aequo z ministrem zdrowia Arłukowiczem (trzecie miejsce na podium zajmuje minister Mucha, tuż za nią uplasował się Nowak) ale minister zdrowia − proszę zerknąć w stare badania − z zasady oceniany jest najgorzej, w każdym rządzie. Tak samo, jak najlepiej oceniani są z reguły Minister Spraw Zagranicznych i Minister Kultury. Nie dlatego, że robią coś szczególnie dobrego, tylko dlatego, że dyplomacja międzynarodowa i kultura to dziedziny, z którymi przeciętny Polak nie ma żadnej styczności, a rozkład służby zdrowia odczuwa na swojej (lub swojej rodziny) skórze prawie każdy. O ile więc sondaże partyjne można obronić − PO traci w nich nie tyle na rzecz PiS, co potencjalnie sojuszniczego SLD, poza tym traci stosunkowo niewiele etc. − to zrównanie się niepopularnością z ministrem, który z założenia miał być „zderzakiem” jest naprawdę wydarzeniem przełomowym. Jeśli, odwrotnie niż jeszcze niedawno, więcej jest chętnych do popierania PO, niż do popierania Tuska, to wszystkim, których wizja powrotu do władzy PiS przeraża, musi przyjść do głowy myśl: zrzucić Tuska z wozu, posadzić na koźle kogoś bardziej popularnego. Ha, tylko kogo? Tusk nie był taki głupi, by tej sytuacji nie przewidzieć, przez ostatnich kilka lat wykosił ze swej partii wszystkich potencjalnych następców. Schetyna na premiera nie nadaje się w stopniu najmniejszym z powodu, który da się ująć krótko: „zero charyzmy”. Buzek, swego czasu na takiego następcę szykowany, to powtórka z rozrywki, zresztą trudno go sobie wyobrazić w roli męża opatrznościowego na czas kryzysu. Sikorski swe wysokie notowania zawdzięcza, jako się rzekło, temu, że umyka powszechnej uwadze, gdyby znalazł się w jej centrum, szybko zaskarbiłby sobie podobne uczucia co Nowak. Oczywiście, pod patronatem Komorowskiego i magdalenkowych mediów można kogoś wypromować nawet od zera (choć jeśli będzie to robione równie zręcznie jak „możeł”, to się skończy żałośnie) ale taki ktoś musiałby nie tylko dać twarz „odnowie”, ale też ogarnąć struktury partyjne i − przede wszystkim − zapanować nad kłębowiskiem grup interesu, których przeciwstawne interesy rozrywają w tej chwili PO i których „Tusku, musisz” był przez kilka lat jedynym zwornikiem. Wychodzi więc, że z punktu widzenia kibiców władzy Tusk wprawdzie powinien odejść, bo inaczej wygra PiS, ale musi, przynajmniej na razie, zostać, bo jak odejdzie, to też wygra PiS. To dobra wiadomość dla wszystkich, którzy rządzącej formacji i establishmentowi, na którym się ona opiera, życzą wszystkiego najgorszego. Z uwodzicielem jest bowiem tak, że jeśli już został przejrzany, to wszystkie sztuczki, które wcześniej działały na jego korzyść, nagle zaczynają wywierać skutek dokładnie odwrotny. Zamiast rozbrajać i skłaniać, by raz jeszcze „słodkiemu draniowi” uwierzyć − jeszcze bardziej wkurzają, nawet najbardziej w nim dotąd rozkochanych redaktorów i wpatrzone weń redaktorzyce z prorządowych mediów. Ci będą sobie teraz złośliwościami pod jego adresem rekompensować poczucia rozczarowania i wyrzuty, że tak ochoczo mu przez tyle czasu nadskakiwali. Skądinąd, zauważone przez wszystkich − w wypadku rządzących w formach bardzo gwałtownych, patrz „wyjście z nerw” Niesiołowskiego czy Piechocińskiego − „przestawienie wajchy” w mediach z powyższego mechanizmu wypływa tylko po części. Odnotujmy tu, na zakończenie, nasz, dziennikarzy opozycyjnych, sukces. To właśnie wzrost znaczenia tworzonych przez nas mediów sprawił, że ludzie dotąd bezwstydnie wysługujący się władzy zaczęli się obawiać o swą przyszłość. Uświadomili sobie po prostu, że teraz, gdy jest ich już z kim porównać, jeśli nadal będą tak bezczelnie i na chama jak dotąd uprawiać propagandę, przykrywać wszystko podsuwanymi przez pijarowców Tuska „wrzutkami” i wykręcać kota ogonem, to w końcu najgłupsi nawet czytelnicy i widzowie odeślą ich z ich wazeliniarstwem do diabła. Zrozumieli, że dostrzeganie draństw władzy staje się warunkiem zachowania elementarnej wiarygodności. Więc ci, co dwa miesiące temu jeszcze łasili się do premiera, zadając mu bezkompromisowe pytania, czy jest tym samym Tuskiem, co dziesięć lat temu, czy może innym, i dlaczego od tamtego jeszcze lepszym, ogłaszają nagle, że ten Tusk to obciach, żenada i pośmiewisko, i w ogóle, na bambus, patrzeć już na niego nie mogą. Niechybny znak zbliżania się kolejnej socjalistycznej… pardon, europejskiej „odnowy”. RAZ

W Wenecji Polskę reprezentować będzie Izrael

http://naszeblogi.pl/38424-w-wenecji-polske-reprezentowac-bedzie-izrael

Jak wiemy decyzją Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego, Bogdana Zdrojewskiego, na czerwcowej 54 Wystawie Sztuki w Wenecji Polskę reprezentowała będzie mieszkająca w Tel Awiwie obywatelka Izraela, Yael Bartana. Na internetowej stronie „Zachęty” możemy przeczytać radosną informację mówiącą, że  „To pierwszy przypadek w historii polskiego udziału w weneckim biennale, kiedy Polskę reprezentuje artysta z innego kraju” „…i zadziwi się Europa”, to nie zapowiedź sensacji, że oto niemal 40 milionowy kraj nie ma swojego reprezentanta, ale tytuł trzyczęściowej instalacji artystki z Izraela, w skład której wchodzi film „Mary Koszmary” z 2007 roku. Rolę główną w tym filmie gra Sławomir Sierakowski z Krytyki Politycznej, który stojąc na ruinach stadionu dziesięciolecia wzywa Żydów z Izraela do powrotu do siebie, czyli do Polski okrzykiem:

„Żydzi! Rodacy! Ludzie! Luuudzieee!!!!! Chcemy, aby do Polski wróciło 3 miliony Żydów i abyście znowu z nami zamieszkali. Potrzebujemy was! Prosimy, wróćcie!”. Choć po raz pierwszy nie będzie na weneckim biennale przedstawiciela Polski to jednak cały świat usłyszy wykrzyczane przez Sierakowskiego „marzenia nadwiślańskiego ludu”. Nie wiem według jakiego klucza minister Zdrojewski typuje kandydatów do reprezentowania Polski na tej imprezie i trudno dziś odgadnąć czy następnym razem będą to Niemcy, Rosjanie,… a może Francuzi?

http://www.zacheta.art.pl/article/view/235/yael-bartana-i-zadziwi-sie-europa

http://stopsyjonizmowi.wordpress.com/2011/04/14/mary-koszmary-tylko-dla-widzow-o-mocnych-nerwach/

Szopka polityczna Macieja Laska. Od eksperta do agitatora

http://niezalezna.pl/41436-szopka-polityczna-macieja-laska-od-eksperta-do-agitatora

Maciej Lasek, który przejął ostatnio na swoje barki ciężar podtrzymywania rządowej propagandy na temat katastrofy smoleńskiej, był jednym z polskich pionierów metody elementów skończonych, zastosowanej przez prof. Wiesława Biniendę przy obliczeniach dotyczących uderzenia Tu-154 w brzozę. Co spowodowało, że dr Lasek z eksperta przeistoczył się w zaciekłego obrońcę oficjalnej wersji katastrofy? Najbardziej charakterystyczna dla przemiany Macieja Laska była jego wypowiedź w kanadyjskim filmie „Śmierć prezydenta”, powielającym tezy rosyjskiego raportu MAK. Lasek powiedział wówczas: „W Polsce znali sytuację sprzed kilku lat, kiedy kapitan pełnił rolę drugiego pilota w locie do Azerbejdżanu. Jego dowódca miał polecenie, żeby lądować w Gruzji, i nie zastosował się do tego polecenia”. Lasek zasugerował w ten sposób, że 10 kwietnia 2010 r. kpt. Arkadiusz Protasiuk próbował w Smoleńsku lądować pod presją prezydenta. Nawet komisja Millera, której Lasek był przecież członkiem, nie posunęła się w swoim raporcie do sformułowania tak kłamliwych oskarżeń.
Naukowiec, pilot, specjalista Początki kariery Laska były zupełnie inne. Jest on absolwentem prestiżowego Wydziału Mechanicznego Energetyki i Lotnictwa Politechniki Warszawskiej, tzw. MEL-u. Jego specjalizacją była budowa płatowców. Zaraz po studiach rozpoczął pracę w Instytucie Lotnictwa, który prowadzi badania i wykonuje projekty we współpracy z innymi państwowymi i międzynarodowymi instytucjami, jak również z wielkimi zachodnimi koncernami. Lasek był wyróżniającym się młodym naukowcem w dynamicznie działającym wówczas Instytucie Lotnictwa. Na przełomie lat 80. i 90. zajmowano się tam m.in. wprowadzaniem tzw. metody elementów skończonych jako narzędzia analizy, pozwalającego odtworzyć rozpad samolotu.
– Gdy ja kończyłem aktywną pracę w Instytucie Lotnictwa, wdrażano te metody. Zajmowali się tym młodzi specjaliści, jak Zdobysław Goraj czy właśnie Maciej Lasek. Pamiętam, że miał on bardzo dobrą opinię młodego, zdolnego specjalisty, który posługiwał się w swojej pracy metodą elementów skończonych – mówi „Gazecie Polskiej” dr inż. Stefan Bramski, wieloletni pracownik naukowy Instytutu Lotnictwa, ekspert od płatowców. Lasek jest też pilotem doświadczalnym (a dokładniej: aktywnym pilotem samolotowym i szybowcowym z uprawnieniami instruktora szybowcowego i motoszybowcowego I klasy oraz pilota doświadczalnego I klasy). Przeprowadzał m.in. testy opracowanego na Politechnice Warszawskiej szybowca PW-6, produkowanego od 2000 r. w Świdniku, oraz motoszybowca Fregata J6. Wcześniej, jako 20-letni chłopak, zdobył w 1987 r. z kolegami II miejsce w Samolotowych Nawigacyjnych Mistrzostwach Polski Juniorów (jako nawigator). W 2005 r. jako pilot samolotu był drugi na podium w Euroregionalnych Zawodach Lotniczych „Copernicus”. Od 2002 r. jako członek Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych Maciej Lasek badał wypadki w dużej mierze drobne (incydenty z udziałem awionetek, wypadki spadochronowe). W 2009 r. w rozmowie z portalem Dlapilota.pl przyznał: „Duży problem stanowi dla nas znalezienie eksperta od »dużego« lotnictwa, osoby mającej świeże doświadczenie w lataniu na samolotach powyżej 5700 kg”. Przypomnijmy, że Tu-154 ważył ponad 70 000 kg.
Gorzej niż wypadek spadochronowy W tym samym wywiadzie (2009 r.) Lasek mówił: „Czasami przyjeżdżamy do wypadków, gdzie ofiary są jeszcze na miejscu zdarzenia. W przypadku wypadków spadochronowych z finałem śmiertelnym nie pozwalamy prokuraturze zabrać ciała”. Ale kiedy rok później w Smoleńsku rozbił się rządowy samolot z prezydentem RP, polscy eksperci lotniczy potraktowali tę katastrofę gorzej niż wypadek spadochronowy. Nie tylko nie zbadali ciał znajdujących się na miejscu katastrofy, ale i nie dokonali dokładnych badań wraku.
Lasek – choć miał w tej kwestii wystarczające kompetencje – nie przeprowadził też badań, jakich w USA (własnym sumptem) dokonał prof. Wiesław Binienda. Chodzi m.in. o symulację zderzenia się skrzydła samolotu z brzozą, w wyniku którego – według MAK i komisji Millera – samolot obrócił się o 180 st. Do analizy tej Binienda wykorzystał właśnie metodę elementów skończonych, którą stosował w Polsce dr Lasek. Rok temu zapytaliśmy Macieja Laska o możliwość zastosowania tej metody przez ekspertów komisji Millera i o jego własne doświadczenia z tym narzędziem analizy. Nie otrzymaliśmy jednak odpowiedzi. Lasek unikał też rozmów z innymi dziennikarzami zadającymi niewygodne pytania (odmówił m.in. udziału w filmie „Anatomia upadku” Anity Gargas) oraz publicznej dyskusji z ekspertami zespołu Antoniego Macierewicza. Nie przeszkadzało mu to w śmiałym wypowiadaniu się na tematy, o których ma niewielkie pojęcie. W grudniu 2012 r. dowodził w Radiu Zet: „Jeżeli jest wybuch, to nie ma trotylu. Jeżeli jest trotyl, to nie było wybuchu, bo co wtedy wybuchło?”. Odpowiadał mu Jan Bokszczanin, właściciel firmy produkującej wykrywacze materiałów wybuchowych: „W czasie wybuchu nigdy nie rozkłada się cały trotyl. Każda reakcja, która następuje, tworzy produkt – substancje powybuchowe. Jednak w czasie wybuchu trotyl, czyli substrat, nie rozkłada się całkowicie. On nie znika. Na miejscu wybuchu mogą pozostać ślady trotylu”. A były pirotechnik BOR mjr Ryszard Terela mówił „Gazecie Polskiej Codziennie”: „Pan Lasek się myli. Proszę zapytać o to chociażby pierwszego lepszego studenta politechniki. Materiał wybuchowy, jakim jest trotyl, nie spala się w całości. To, że detektory go wykryły, nie wyklucza wybuchu”.
Potencja Laska Ostatnie miesiące to prawdziwy festiwal Macieja Laska. Od kiedy ogłoszono zamiar utworzenia zespołu do wyjaśniania tez raportu Millera, Lasek – mianowany szefem tej komórki – niemal codziennie pojawia się w mediach. Jest też aktywny na Twitterze, choć akurat wpisy na tym internetowym serwisie społecznościowym chluby mu nie przynoszą. Najpierw nazwał debatę naukową na temat katastrofy smoleńskiej, zorganizowaną na Uniwersytecie Kardynała Stefana Wyszyńskiego, „teatrzykiem objazdowym” i „szopką polityczną pod dyktando Antoniego Macierewicza” (choć sam, mimo zaproszenia, na debacie nie odważył się pojawić). Potem, po projekcji w TVP filmu „Anatomia upadku”, popisał się ordynarnym żartem: „Nie dziwię się, że po emisji drugiego filmu [»Anatomia upadku«] jest reklama środka na potencję”. W wywiadach Laskowi nie szło już tak efektownie. W rozmowie z „Rzeczpospolitą” przyznał, że „nie jest w stanie powiedzieć”, dlaczego według prokuratury brzoza została ścięta na wysokości 6,66 m, a według komisji Millera – 5,1 m. Dodał przy tym, że „z punktu widzenia przekazu rzeczywiście wygląda to [różnice w pomiarach] fatalnie”. Faktycznie: wszystko wskazuje na to, że komisja Laska będzie musiała zacząć objaśnianie raportu Millera od wytłumaczenia, dlaczego nie umiała nawet zmierzyć brzozy. Leszek Misiak, Grzegorz Wierzchołowski

Rosjanie domagali sie odwołania Budzanowskiego

http://niezalezna.pl/41454-rosjanie-domagali-sie-odwolania-budzanowskiego

Oficjalnym powodem odwołania w kwietniu ministra skarbu Mikołaja Budzanowskiego było „niewłaściwe sprawowanie nadzoru właścicielskiego nad strategicznymi spółkami skarbu państwa". Wygląda na to, że "niewłaściwe" oznacza niepodporządkowane Rosjanom. Okazuje się bowiem, że to Kreml domagał się wyrzucenia Budzanowskiego, który blokował starania przejęcia Azotów przez rosyjski Acron i nazywał je "próbą wrogiego przejęcia". Przed Acronem ostrzegał rząd Tuska także szef ABW Krzysztof Bondaryk. Niedługo później przestał kierować Agencją.  Otwarty lobbing ws. przejęcia Azotów i domaganie się wyrzucenia ówczesnego ministra skarbu Mikołaja Budzanowskiego były głównym tematem wieczornego spotkania w Moskwie polskiej delegacji parlamentarnej z Rosjanami - czytamy w "Rz".  Spotkanie odbyło się pod koniec lutego w Moskwie. Delegacja polskiego parlamentu pod kierownictwem Grzegorza Schetyny i Włodzimierza Cimoszewicza rozmawiała z Komisją Spraw Zagranicznych Rady Federacji, czyli izby wyższej rosyjskiego parlamentu.Obok polityków siedział oligarcha Wiaczesław Kantor, zaufany człwiek Władimira Putina, właściciel chemicznego imperium, m.in. Acronu, który chce przejąć polskie Azoty.  Jak twierdzi "Rz" szef zagranicznej komisji Rady Federacji Michaił Margiełow miał otwarcie zarzucić polskiej delegacji: - Dyskryminujecie rosyjski kapitał. Zablokowaliście inwestycję Wiaczesława Kantora w Azotach Tarnów.
 – Kompletnie ich nie interesowała lista spraw, z którą przyjechaliśmy. Mówili głównie o Azotach – wspomina poseł PiS Witold Waszczykowski, były wiceminister spraw zagranicznych.
Przypomnijmy, że zdymisjonowany niedawno szef resortu skarbu Mikołaj Budzanowski stanowczo sprzeciwiał się Rosjanom ws. Azotów.  Publicznie mówił o "próbie wrogiego przejęcia", prowadził poufne rozmowy z niektórymi PTE – właścicielami OFE aby nie odpowiadały na to wezwanie, wreszcie ogłosił plan połączenia Tarnowa z Puławami i tym samym zablokował możliwość zdobycia przez Acron większościowych udziałów w spółce.
Zdaniem rosyjskich mediów przejęcie Azotów przez Acron zablokowały także polskie służby specjalne. Jak informowała Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego w dokumencie adresowanym do polskiego rządu z 26 maja 2012 r., „jeżeli rząd poczeka i nie skorzysta z oferty [sprzedaży ZA Tarnów Rosjanom], to za kilka lat nasze zakłady chemiczne staną się bardzo konkurencyjne, gdyż koszt produkcji obniżą dzięki zasilaniu gazem LNG (Świnoujście) lub łupkowym. W Polsce są duże firmy, które mogą być odbiorcami polskiego gazu łupkowego i co najważniejsze są one w posiadaniu Skarbu Państwa.” „Dla Gazpromu i Rosjan sprawą życia i śmierci jest posiadanie jak największej liczby przemysłowych odbiorców, ponieważ to przedłuża ich żywot" - ostrzegała ABW.
Bondaryk podał się do dymisji na początku tego roku. Katarzyna Pawlak

Druga Japonia nadal wzorem dla Polski? Czy wspieranie fobii antyrosyjskich w Polsce jest korzystne dla Niemiec i Rosji, w sytuacji politycznego osłabienia USA na arenie globalnej, o czym świadczy powstanie grupy G20 i brak przywództwa w G7? Ostatnie spotkanie G7 w Wlk. Brytanii ukazało wyraźnie powstanie wielobiegunowości na arenie światowej i upadek roli przewodniej Stanów Zjednoczonych. Gdyż z jednej strony USA gładko przyjęła tłumaczenie Japonii że osłabienie jena o 30% od listopada zeszłego roku nie jest przejawem „wojny walutowej”, mimo że to USA w połowie lat osiemdziesiątych zahamowało ekspansję Japonii wymuszając drastyczną aprecjację jena, a z drugiej dość przedziwna sytuacja dotycząca polityki fiskalnej UE. Otóż o ile USA chciałoby narzucić UE bardziej pragmatyczne stanowisko dotyczące wypracowania nadwyżek fiskalnych które forsują Niemcy w myśl sloganu „porządkowania domu”, o tyle okazuje się że to Niemcy są w stanie neutralizować to stanowisko. I to mimo tego że Amerykanie są wsparci nie tylko przez kraje południa Europy, ale nawet Francję. Kuriozalnym jest że mimo faktu że USA jest głównym sojusznikiem Anglii w jej polityce przeciwdziałania dominacji Niemieckiej w UE, to gdy chodzi o deficyt budżetowy jest zmuszona do taktycznego sojuszu z Berlinem. Jednocześnie okazuje się że Ameryka traci oddziaływanie nie tylko na Niemcy i pośrednio i UE, ale w efekcie zaostrzania konfliktu japońsko-chińskiego traci pozycję rozgrywającego również na Dalekim Wschodzie i jest zmuszona do wspierania Japonii, w sytuacji gdy ten kraj tracąc wiarę w możliwość narzucenia swojej woli przez Amerykę potężniejącym Chinom również się uniezależnia od USA. Wygląda na to że osłabienie polityczne tzw. „wojną z terroryzmem” spowodowało że nie udało się zastopować tego zmierzających po dominację ekonomiczną Chin. Ani poprzez wymuszenie aprecjacji juana na wzór porozumień z hotelu La Plaza względem jena, ani zmuszeniem tego ludnego kraju aby zredukował emisję gazów cieplarnianych i w procesie oziębiania klimatu przyjął na siebie obowiązek ich redukcji nie w relacji na jednego mieszkańca lecz jako kraju. W efekcie tego wyemancypowania Chin dochodzi do takich kuriozalnych sytuacji jak blokowanie dostępu do rynku UE, nie tylko dla towarów powszechnego użytku ale i tzw. technologii ekologicznych które mimo że produkują energię znacznie drożej od tradycyjnych, to i tak są najtaniej wytwarzane w Chinach. W efekcie Japonia nie będąc już pewna siły USA w starciu z Chinami sama się zabezpiecza na przyszłość. Odeszła od forsowanej polityki deflacyjnej i zostało to przyjęte z grymasem aprobaty, ale na dodatek postanowiła uruchomić reaktor wytwarzający rocznie taką liczbę plutony który wystarczyłby na wyprodukowanie 2 tyś. głowic atomowych rocznie. Jak podaje Jay Solomon i Miho Inada w artykule Wall Street Journal „Japan's Nuclear Plan Unsettles U.S.” reaktor w Rokkasho kosztujący ponad $21 mld a mający zdolność wytwarzanie dziewięciu ton plutonu rocznie już spowodował że pod koniec kwietnia Chiny podpisały umowę z francuską Areva S.A. na budowę reaktora który będzie wytwarzał również dokładnie dziewięć ton plutonu również. Jak podkreśla Henry Sokolski z Nonproliferation Policy Education Center taka polityka „tit-for-tats” może być bardzo groźna, zwłaszcza że znając małomówność Japończyków nie należy się dziwić że rozmowy w Waszyngtonie nie przyniosły odpowiedzi na pytanie w jakim celu Japonii jest potrzebna tak znaczna ilość plutonu w sytuacji kiedy wszystkie 50 japońskich elektrowni atomowych używa wzbogaconego uranu. W sytuacji kiedy Iran przetwarza uran i jedynie buduje reaktor przetwarzający pluton nie należy dziwić się amerykańskiej bezsilności zawartej w konkluzji amerykańskiego urzędnika: „Umożliwienie Japonia zdobycie dużej ilości plutonu, bez wyraźnych planów co do celu jego wykorzystania jest zły przykładem dla reszty świata”. Powyższe działania o charakterze strategicznym w połączeniu z historycznym ociepleniem stosunków z Rosją powinno być uznawane jako dążenie otworzenia sobie możliwości manewru strategicznego, w przypadku niemożności zrealizowania przez USA ich zobowiązań sojuszniczych względem Japonii. W efekcie zmian geostrategicznych sytuacja międzynarodowa Polski stale się pogorsza i jest w jakimś stopniu analogiczna do sytuacji Japonii i to nie tylko z powodu przeżywanej zapaści demograficznej przez te dwa kraje. Dlatego warto przypatrywać się polityce kraju wschodzącego słońca, w żadnym bądź razie nie naśladując jej dosłownie, a wprost wystrzegając się przed budową jakichkolwiek elektrowni jądrowych na naszym terytorium. Otóż dziś, kiedy wschodnie „kolosy” potężnieją, a USA próbują nawiązywać rozmaite alianse (a to z Rosją, Japonią, Indiami, czy Niemcami), aby kontrolować ekspansję chińską, nasze nastawienie na Amerykę może okazać się nie do końca skuteczne. Ponieważ ten nasz główny sojusznik nie ma już tej siły aby narzucać i Niemcom i Rosji swego stanowiska, które byłoby tożsame z polskimi interesami. A ponadto ostatnio sytuacja Polski na tyle osłabła że jeśli USA już wspierają w Polsce jakieś przemiany, to zawsze poprzez środowisko Gazety Wyborczej, które może radykalnie zmienić ocenę Rosji w sytuacji wypuszczenia Chodorowskiego i personalnej transformacji rządów w Rosji w kierunku środowisk okresu Jelcyna. Dzieje się to w sytuacji kiedy sukcesy Ameryki w wojnie z terroryzmem doprowadziły do niebywałych osiągnięć na polu politycznym, ale jedynie w regionie Bliskiego Wschodu o czym świadczy fakt że walcząc z reżimem Assada dokonuje to jak podaje Financial Times w artykułach Roula Khalaf i Abigail Fielding Smith’a: „How Qatar seized control of the Syrian revolution” i „Qatar bankrolls Syrian revolt with cash and arms” włączając finansowo i politycznie kraje muzułmańskie. I tak maleńki Katar przeznaczył aż $3 mld na pomoc dla rebeliantów w Syrii, w tym po $50 tyś. rocznie na rodzinę dezertera, oraz zasiłki $150 na osobę w regionach opanowanych przez rebeliantów. Przy czym sytuacja Kataru ukazuje jak trudna byłoby ewentualnie znormalizowanie naszych relacji z Rosją w sytuacji kiedy jak podaje The Nation ambasador Witalij Churkin uznał za prowokację cytowanie jego groźby względem Kataru (”Jeśli będziesz zwracał się do mnie w ten sposób to jutro nie będzie czegoś co się nazywa Katar”) stwierdzając że tego typu gróźb nie formułuje się publicznie! Mimo tych trudności warto rozważyć ewolucję polskiej polityki zagranicznej na bardziej skuteczną, której istotnym elementem byłoby wycofanie się Polski z uczestnictwa w „wojnach niesprawiedliwych” jak to trafnie określił w homilii na Jasnej Górze Przewodniczący Konferencji Episkopatu Polski abp Józef Michalik, jak i nakierowanie naszych wydatków obronnych na obronę terytorialną opartą o wojska z poboru, a nie zawodowych wojsk ekspedycyjnych i kosztownych projektów realizowanych czy to przez francuski koncern MBDA, czy też izraelski Rafael David Sling jak to podaje dzisiejszy Financial Times w artykule Jana Cienski’ego „Poland set for surge in defence spending”. W związku z analizowaną reorientacją należy się zastanowić czy nie należy jako pierwszego etapu uznać na wzór brytyjski rozpisania referendum dotyczącego wystąpienia Polski z UE, jak i uznanie że wspieranie fobii antyrosyjskiej jest na rękę zarówno Niemcom którzy przez administrację w Brukseli de facto kolonizują Polskę, jak i paradoksalnie Rosji która może prezentować nasz kraj na arenie międzynarodowej jako nieracjonalny podmiot który kieruje się fobiami i nie jest w stanie racjonalnie artykułować swoich interesów. Dr Cezary Mech

Zapis agonii Warren H. Carroll w swojej „Historii chrześcijaństwa” przedstawia niezwykle interesujące spojrzenie na proces dziejowy. Wbrew postępactwu, które od swoich cadyków ma surowo zakazane dawanie wiary teoriom spiskowym wiadomo, że historia jest niekończącą się opowieścią o spiskach, które albo się udały, albo nie. Oryginalność podejścia Warrena H. Carrolla polega na tym, że te wszystkie spiski, mniejsza o to - udane, czy nie, są jedynie fragmentami spisku szerszego, którego autorem jest Bóg. Dyskretnie sterując procesem dziejowym, z wolna zmierza do celu, którego nawet nie możemy się domyślać I tak na przykład Aleksander Macedoński stworzył swoje imperium, które go nie przeżyło. Czyżby tyle energii miało pójść na marne? W żadnym wypadku - przekonuje nas Carroll. - Aleksander Macedoński - oczywiście „bez swojej wiedzy i zgody” - był tylko rodzajem pługa, którym Bóg uprawił kawał ziemi pod przyszły zasiew chrześcijaństwa. Wprawdzie imperium Aleksandra Macedońskiego nie przeżyło swego twórcy, ale przecież nie wszystko umarło. Trwałym jego śladem był język grecki, który dzięki temu imperium upowszechnił się na sporym obszarze ówczesnego świata. Nie tylko język - ale i filozofia w tym języku stworzona. Arystoteles - bo przecież to właśnie on był preceptorem młodego Aleksandra. Nie była to filozofia w dzisiejszym rozumieniu tego słowa - to znaczy - pretensjonalne opowieści o własnych urojeniach czy obsesjach, tylko synteza ówczesnej wiedzy. Dzisiaj taka synteza nie jest oczywiście możliwa, toteż w odróżnieniu od nauk matematyczno- przyrodniczych, które wykonały olbrzymi postęp, filozofia drepcze w miejscu, pokrywając ubóstwo, a prawdę mówiąc - brak dokonań - „organizacyjną krzątaniną” po której pozostaną zwały makulatury. Upowszechnienie tedy na sporym obszarze ówczesnego świata nie tylko języka greckiego, ale również - greckiej filozofii, przygotowało grunt pod zasiew chrześcijański. Chrześcijaństwo, chociaż ma korzenie żydowskie, przecież ruszyło na podbój świata dopiero wtedy, gdy od tych żydowskich korzeni się oderwało, zaszczepiając się na życiodajnym pniu greckim. Nawiasem mówiąc, chrześcijański uniwersalizm od samego początku uznany został przez Żydów za zagrożenie, bowiem nawet się na tym nie skupiając, sam przez się podważał żydowskie uroszczenia do wyjątkowości we Wszechświecie. Świadczy o tym charakterystyczny zarzut, jaki Żydzi postawili św. Pawłowi, który z chrześcijańskim orędziem zwrócił się w pierwszej kolejności właśnie do nich. Oskarżyli go mianowicie, że „występuje przeciwko narodowi” - oczywiście narodowi żydowskiemu. Jest w tym zarzucie logika, bo rzeczywiście - historia narodu żydowskiego to nieustanna krzątanina mająca na celu osiągnięcie podobno obiecanej władzy nad światem. Temu celowi podporządkowane jest wszystko - z kultem Jahwe na czele, ponieważ dochowanie wierności żydowskiemu Bogu jest warunkiem sine qua non realizacji tego handlowego kontraktu zwanego „przymierzem”. Głosząc chrześcijański uniwersalizm, św. Paweł, nawet nie mając takiej intencji, pozbawiał tamto „przymierze” wszelkiego znaczenia, amputując tym samym narodowi żydowskiemu cel, wokół którego dotychczas się on jednoczył i budował swą tożsamość w opozycji do reszty świata. Stąd też przez stulecia towarzyszy chrześcijaństwu nieprzejednana wrogość ze strony Żydów - w wieku XIX otrzymując potężne narzędzie walki w postaci kontrreligii socjalistycznej. W tym Bożym spisku ważną rolę odegrał również Rzym, który rozciągając polityczną kontrolę nad ówczesnym światem, umożliwił zakorzenienie chrześcijaństwa na obszarach zachodniej Europy, co dało początek fenomenowi zwanemu cywilizacją łacińską, która, dzięki splotowi okoliczności, wśród których nie możemy oczywiście wykluczyć dalszego ciągu Boskiego spisku, zdołała narzucić wytworzony przez siebie system wartości całemu światu.

Fundamenty cywilizacji łacińskiej Cywilizacja ta jako „ustrój życia zbiorowego”, wspiera się na trzech filarach: greckim stosunku do prawdy, zasadach prawa rzymskiego i etyce chrześcijańskiej, jako podstawie systemu prawnego. Grecki stosunek do prawdy sprowadza się do przeświadczenia, iż prawda istnieje obiektywnie, to znaczy - niezależnie od tego, co ludzie, albo ich większość na jej temat mniema, że nie leży „pośrodku” - jak chcieliby ireniści, tylko tam, gdzie leży. Taki stosunek do prawdy sprzyjał poznawaniu świata niezależnie od wierzeń religijnych i właśnie dlatego w obrębie tej cywilizacji pojawił się fenomen zwany nauką, to znaczy - systematyczne dociekanie prawdy o świecie, połączone z nieustannym kwestionowaniem uzyskanych dotychczas rezultatów. Bardzo ważnym filarem tej cywilizacji są zasady prawa rzymskiego, z niezwykle doniosłym wynalazkiem w postaci rozdzielenia prawa publicznego i prywatnego na czele. Wynalazek ten umożliwił nie tylko wyodrębnienie własności prywatnej, ale również, a może nawet przede wszystkim - wykształcenie się poczucia autonomii jednostki względem państwa. Dlatego też właśnie w prawie rzymskim własność została uznana za „pełne władztwo nad rzeczą”, które przysługuje właścicielowi z wyłączeniem wszystkich innych osób - z „państwem” włącznie. Prawnicy rzymscy sformułowali też zasady, iż prawo nie działa wstecz, że nikt nie powinien być sędzią we własnej sprawie, a chcącemu nie dzieje się krzywda. Całość umożliwiła nie tylko precyzyjne zdefiniowanie sprawiedliwości jako „niezłomnej i stałej woli oddawania każdemu, co mu się należy” („Ulpian Domicjusz: iustitia est firma et perpetua voluntas suum cuique tribuendi”) oraz sformułowanie kryteriów prawego postępowania: „honeste vivere, alterum non laedere, suum cuique tribuere” (uczciwie żyć, drugiego nie krzywdzić, każdemu należne oddawać). I wreszcie - etyka chrześcijańska, która stanowi cenne uzupełnienie poprzednich filarów. Wniosła ona do tej cywilizacji rewolucyjną zasadę, iż każdemu człowiekowi, niezależnie od aktualnej pozycji społecznej, przysługuje nienaruszalne i przyrodzone minimum godności, jako dziecku Boga. Zaszczepienie tej zasady na greckim i rzymskim korzeniu przyniosło już w Średniowieczu znakomity rezultat w postaci etosu rycerskiego. Rycerz był uosobieniem dzielności i siły - w czym kochała się Grecja i Rzym - ale w cywilizacji łacińskiej ta siła została obciążona obowiązkami na rzecz słabości. Podstawowym bowiem obowiązkiem rycerza była „obrona wdów i sierot” - a więc osób w ówczesnym społeczeństwie najsłabszych.

Socjalistyczna kontrkultura Niepodobna nie zauważyć podobieństwa między socjalizmem, a religią żydowską. Nie chodzi o to, że wśród twórców socjalizmu spotykamy nadreperezentację żydowskich mełamedów, ale - podobieństwa merytoryczne. Przede wszystkim - kolektywizm. W religii żydowskiej jednostka właściwie nie istnieje; podmiotem historii jest naród, którego interesom - a podstawowy, to zdobycie panowania nad światem - jednostka ma się bezwzględnie podporządkować. Jeśli zastąpilibyśmy słowo: „Izrael” słowem: „państwo”, czy „partia”, to bardzo wiele urywków Starego Testamentu można by wziąć za fragmenty jakiegoś „Manifestu komunistycznego”. Bo socjalizm też charakteryzuje się podejściem kolektywistycznym. Nie dostrzega jednostek, tylko antagonistyczne „klasy”. Każdy nie tylko należy do określonej „klasy”, ale jest tą przynależnością zdeterminowany na poziomie instynktów, również, a nawet przede wszystkim w swoim sposobie myślenia. Skoro tak, to nie istnieje żadna „prawda”, bo co jest prawdą dla przedstawicieli jednej klasy, jest fałszem dla przedstawicieli klasy antagonistycznej. Nie istnieje też uniwersalna etyka, bo to, co jest dobre, dla klas oprymujących, jest złe dla klas oprymowanych, a ponieważ to klasy oprymowane są przez socjalistów uznawane za awangardę, to dobre jest to, co jest dobre dla nich. Podobnie nie istnieje uniwersalne piękno, bo wszystko zależy od tego, co harmonia wyraża; czy odzwierciedla ład „burżuazyjny”, czy też socjalistyczny, słowem - komu służy. W ten oto sposób kolektywizm, będący wspólnym rdzeniem cywilizacji żydowskiej i socjalizmu, podważa wszystkie elementy quincunxa łacińskiej cywilizacji: prawdę, dobro, piękno, zdrowie (zarówno Żydzi, jak i sodomici jako „mniejszości” oprymowane przez większości -„gojowską” i heteroseksualną - powinni być uprzywilejowani) i dobrobyt (kolektywistyczne podejście do własności w socjalizmie jest odpowiednikiem trybalistycznego podejścia do własności w cywilizacji żydowskiej). Oczywiście nie wszyscy Żydzi skłaniają się ku socjalizmowi; można powiedzieć, że te kręgi tylko częściowo na siebie zachodzą, natomiast wydaje się, że kręgi wrogie cywilizacji łacińskiej zarówno wśród Żydów, jak i socjalistów nakładają się na siebie w stopniu znacznie większym. Tym właśnie tłumaczę sobie nadreprezentację Żydów wśród elit komunistycznych, gdzie tworzyli rodzaj „partii wewnętrznej”, zorientowanej na przybliżanie komunistycznego ideału. Ten zaś, zakładając zniszczenie znienawidzonej cywilizacji łacińskiej i doprowadzenie mniej wartościowych ludów tubylczych do stanu duchowej bezbronności, przybliżał zarazem upragnioną władzę nad światem. Taktyka bolszewicka polegała na dążeniu do uchwycenia władzy politycznej drogą rewolucji, co umożliwiało korzystanie z narzędzi współczesnego państwa, przede wszystkim - terroru i zmasowanej propagandy - do przerabiania normalnych ludzi na ludzi sowieckich. Różnica między człowiekiem normalnym i sowieckim polega na tym, że człowiek sowiecki wyrzeka się wolnej woli - a więc autonomii względem państwa, tworząc kolektywistyczny „nawóz Historii”. Ale dzięki polskiemu zwycięstwu w wojnie bolszewickiej w roku 1920, Zachód uchronił się przed zaaplikowaniem mu tej taktyki. Wobec niego zastosowana została taktyka alternatywna, zaproponowana przez Antoniego Gramsciego w postaci tak zwanego marksizmu kulturowego. Gramsci stwierdziwszy, że bardziej niż zewnętrzna przemoc, człowieka trzyma w niewoli kultura „burżuazyjna”, zaproponował wprowadzenie do niej „ducha rozłamu” to znaczy - podsunięcie tradycyjnym kategoriom kulturowym wywrotowej, czyli rewolucyjnej treści - a wtedy władza polityczna nad tak zoperowanym społeczeństwem sama wpadnie „awangardzie” w ręce. Bardzo ciekawie pisze o tym Monika Kacprzak w książce „Pułapki poprawności politycznej”, będącej jej rozprawą doktorską. Wspomina tam ona o kontynuującej i rozwijającej myśl Gramsciego „szkole frankfurckiej”, która pod koniec lat 30-tych poprzez Francję przeniosła się do Ameryki, stopniowo infekując marksizmem kulturowym tamtejsze uniwersytety, media i przemysł rozrywkowy - czemu sprzyjało stopniowe opanowywanie tych segmentów życia publicznego przez Żydów. Obecnie Liga Antydefamacyjna piętnuje takie spostrzeżenia jako „antysemityzm”, ale to nic dziwnego, bo przecież wiemy, że w domu wisielca nie wypada mówić o sznurze. Tedy marksizm kulturowy stopniowo opanował amerykańskie uniwersytety i niczym bumerang, powrócił do Europy, stając się w 1968 roku dominującą ideologią ówczesnej młodzieżowej rewolty. Jej przywódcy proklamowali wtedy „długi marsz przez instytucje”, który na przełomie lat 80-tych i 90-tych zakończył się całkowitym sukcesem. Symbolami tego sukcesu byli ludzie tacy, jak Joshka Fisher, niemiecki dynamitard z roku 1968, a później - minister spraw zagranicznych Republiki Federalnej Niemiec, czy Bill Clinton - prezydent Stanów Zjednoczonych. Kierując „instytucjami” o zasięgu światowym bądź europejskim, korzystając ze wsparcia autorytetów uniwersyteckich, mediów i przemysłu rozrywkowego, ludzie ci nadali marksizmowi kulturowemu charakter już nie intelektualnej propozycji, ale ideologii zarówno w USA, jaki i Unii Europejskiej obowiązującej. Przybiera ona na naszych oczach postać norm prawnych, za którymi stoi przemoc państwa.

„Duch Soboru” Inwazja marksizmu kulturowego na uniwersytety doprowadziła również do kryzysu tożsamości w Kościele katolickim, w którym pojawiły się coraz wyraźniejsze nurty kontestacyjne, wysuwające postulaty „demokratyzacji”, ekumenizmu i „prawdziwego” pokoju. W październiku 1962 roku papież Jan XXIII zwołał sobór, który proklamował „aggiornamento”, ekumenizm uczynił wiodącym nakazem, co zapoczątkowało „dialog” - między innymi - z „judaizmem”. Ile swojego dołożyli do dorobku soborowego szachiści z Kremla, jaki wpływ miało żydowskie złoto i masońskie intrygi - tego pewnie już nigdy się nie dowiemy - ale pochwały, jakich sowiecka „Prawda”, rabini i autorytety moralne nie szczędziły Janowi XXIII, skłaniają do podejrzeń, że przynajmniej niektóre sprawy poszły po ich myśli.

Do takich podejrzeń skłania zwłaszcza tajemniczy „duch Soboru”, który sprawił, że rewolucyjna praktyka w Kościele „posoborowym” wyprzedziła i to niekiedy znacznie, rewolucyjną teorię zawartą w soborowych konstytucjach. Można powiedzieć, że proroctwa wspierały Mikołaja Davilę, gdy pisał, że Kościół, utraciwszy nadzieję, że ludzie będą postępowali zgodnie z jego nauczaniem, zaczął nauczać tego, co ludzie robią. Tymczasem ludzie robią to, co sufluje im piekielna triada w postaci zdominowanego przez marksistów państwowego monopolu edukacyjnego, podobnie zinfiltrowanych mediów i przemysłu rozrywkowego, dostarczającego gotowych wzorców postępowania dla „młodych, wykształconych”. W rezultacie „aggiornamento” Kościół rozpaczliwie starał się dostroić do tempa dyktowanego przez wrogów cywilizacji łacińskiej, podlizując się a to „młodym”, a to „poszukującym” - na co nakładają się dodatkowo wymagania „dialogu”. Rzecz w tym, iż podstawowym, że tak powiem, kurtuazyjnym, warunkiem „dialogu” jest uznanie poglądów partnera za równoprawne, a nawet - za słuszne i prawdziwe. Spełnienie tego warunku ma jednak znamiona bezwarunkowej kapitulacji - bo nawet podyktowane kurtuazją uznanie fałszu za równoprawny z prawdą, stanowi zdradę łacińskiej cywilizacji. Okazało się, że wszystkie drogi prowadzą na szczyt, a jeden szczyt uwiarygodnia każdą drogę. Ale to ma swoje konsekwencje - bo skoro wszystkie drogi są jednakowo prawomocne, to tylko dureń wybierałby trudniejszą, a zwłaszcza - karkołomną, skoro obok po wyasfaltowanej autostradzie klimatyzowane autokary z wychodkiem i telewizją, komfortowo dowożą na sam szczyt. Krótko mówiąc - zatruty „duchem Soboru” Kościół, zamiast pewności, zaczął dostarczać wiernym coraz więcej rozterek, koncentrując się w coraz większym stopniu na wewnętrznych problemach duchowieństwa, które w dodatku zaczęło się bisurmanić w sposób niekiedy wołający o pomstę do nieba. W tej sytuacji miliard 300 milionów katolików już sam nie wie, czy i w jakim stopniu może jeszcze liczyć na przywództwo pasterzy Kościoła. Abdykacja Benedykta XVI w tej sytuacji urasta do rangi symbolu.

Wrogowie w pełnym natarciu Za sprawą wrogów cywilizacji łacińskiej - bo to przecież mamy na myśli mówiąc o „Zachodzie”, obiektem furiackiego ataku są wszystkie jej filary. Tradycyjny stosunek do prawdy ulega erozji pod wpływem demokracji totalnej, w ramach której metoda demokratyczna, polegająca na apriorycznym przyznawaniu racji większości, znajduje coraz szersze zastosowanie w nauce. Przykładem jest głosowanie w WHO, w następstwie którego sodomia i gomoria została uznana za rodzaj normy. Skoro normą staje się cokolwiek, to znaczy, że normy już nie ma, podobnie jak prawdy. Jest to pogląd co się zowie wywrotowy, czyli rewolucyjny, sprzeczny z logiką dwuwartościową, według której jest prawda - i fałsz, jest norma - i dewiacje. Zasady prawa rzymskiego są unieważniane przez zwycięski pochód socjalizmu. Zdobycze łacińskiej cywilizacji, uzyskane w następstwie epokowego wynalazku rozdzielenia prawa publicznego i prywatnego, są bezpowrotnie tracone na skutek stopniowego zacierania granicy między publicznym i prywatnym - co upodabnia współczesne państwa do trybalistycznych wspólnot rozbójniczych. O zasadzie volenti non fit iniuria (chcącemu nie dzieje się krzywda), która stanowi podstawę wolnościowej legislacji, nie ma już dzisiaj mowy, skoro nawet moraliści twierdzą, iż „nieważne, co się podpisuje”, nawet „bez swojej wiedzy i zgody”. Państwa przechwytują władzę nad bogactwem wytwarzanym przez ludzi, a wraz z tą władzą zagarniają kolejne przestrzenie wolności. Autonomia jednostki względem państwa zanika, czego przykładem jest wprowadzanie urzędnika państwowego w charakterze arbitra stosunków rodzinnych nie tylko między małżonkami, ale również - między rodzicami, a dziećmi. W ten oto sposób porządki spontaniczne, charakterystyczne dla ustrojów wolnościowych, wypierane są przez porządki zadekretowane. No i wreszcie postulat „państwa neutralnego światopoglądowo” którego rzeczywistym celem jest wyrugowanie etyki chrześcijańskiej, jako podstawy systemu prawnego państwa i zastąpienie jej etyką sytuacyjną, uzależnioną od „mądrości etapu”.

Jeśli sól zwietrzeje... Temu zorganizowanemu natarciu na fundamenty cywilizacji łacińskiej towarzyszy bezradność i kryzys przywództwa wśród jej zwolenników i obrońców. Nie tylko nie mają żadnego planu obrony, ale w dodatku - coraz mniej wiary w zwycięstwo. Dobrze, jak nie próbują truchcikiem przechodzić na stronę wroga; za odwagę uchodzi dzisiaj siedzenie okrakiem na barykadzie. W tej sytuacji zmierzch cywilizacji łacińskiej zakończony jej bardziej, czy mniej widowiskowym upadkiem jest całkiem prawdopodobny. Co będzie potem? Być może że na gruzach tej cywilizacji żydokomuna zbuduje coś nowego, ale jeszcze bardziej prawdopodobny wydaje się podbój Zachodu przez Wschód, zarówno ten „czerwony”, jak i „zielony”, spod sztandaru Proroka. Spójrzmy na to okiem Warrena H. Carolla, dopatrującego się głębszego sensu w każdym fragmencie procesu dziejowego. Wprawdzie cywilizacja łacińska zaniosła przesłanie chrześcijańskie w najdalsze zakątki świata - ale co z tego, kiedy sama utraciła wiarę nie tylko w to przesłanie, ale w siebie samą? Kiedy sama doprowadziła się do stanu bezbronności zatracając gotowość zabijania i ryzykowania życia w imię wyznawanych wartości? Bo jeśli ktoś nie ma odwagi zabijać, ani ryzykować życia w imię deklarowanych wartości, to prawdopodobnie wcale w nie nie wierzy. Jeśli więc cywilizacja łacińska przez ostatnie dwa tysiące lat była solą ziemi, to dzisiaj wykazuje objawy zwietrzenia. A jaki los czeka sól zwietrzałą? W Ewangelii czytamy: „a jeśli sól zwietrzeje, czymże ja nasolą? Na nic się więcej nie zda, jak tylko by ją wyrzucić na zewnątrz, gdzie zostanie podeptana przez ludzi.” SM

21/05/2013 W ramach” wolnego rynku” - rząd, pracodawcy oraz związki zawodowe próbowały wczoraj ustalać tzw. płacę minimalną. W tzw. Komisji Trójstronnej- nie mylić z Komisją Trójstronną( bliżej Klubu Bilderberg!)- organizacja międzynarodową, w której obracają się tacy ludzie z Polski, jak pan Aleksander Kwaśniewski, pan Janusz Palikot, czy pan Andrzej Olechowski- i coś tam ustalają. Ale jakoś niezależna prasa nie pisze- co. Ja nie wiem co, ale się domyślam. Nie są to sprawy bliskie Polsce.. Pojęcia’ zdrady stanu”- już nie ma. Przywrócono je natomiast w Federacji Rosyjskiej.. Bo jak ktoś finansuje zza granicy jakieś gremia i coś tam z nimi ustala- to chyba ma jakiś w tym cel, nieprawdaż? I jeszcze kryje się z tym co ustala. Sprawa jest przynajmniej podejrzana. Gdzie nasze służby dbające o nasze bezpieczeństwo? Krajowa Komisja Trójstronna zajmuje się- w ramach „ wolnego rynku” ustalaniem minimalnej płacy , jaką musi wypłacić pracodawca swojemu pracownikowi, niezależnie od tego co dzieje się na rynku. I niezależnie od tego ile zarabia.. Ma wypłacić- i już! A skąd weźmie? A czy to krajową Komisję Trójstronną obchodzi? Ustalają, że od przyszłego roku płaca minimalna dla pracownika ma wynosić 1680- i już! A przy tym powtarzają do znudzenia , że walczą z bezrobociem- tworząc bezrobocie.. Bo przecież każda podwyżka podatku powoduje zaburzenia na rynku pracy- tworząc bezrobocie. Cześć” obywateli” ucieka przed pazernym państwem w tzw. szarą strefę- czyli strefę wolności, narażając siebie i pracodawcę na represje wynikłe z kontroli państwowych instytucji, które też walczą z bezrobociem- tworząc bezrobocie. Wszystkie decyzje rządu, które idą w kierunku wyciągnięcia z pracodawców kolejnych pieniędzy- idą w kierunku tworzenia bezrobocia. Rząd po prostu rżnie głupa! Podwyżkę składki ZUS dla pracodawców zapowiedział pan wiceminister pracy i polityki społecznej- socjalista- Jacek Męcina. Skoro wzrośnie płaca minimalna ustalana dla wszystkich w całym kraju- musi wzrosnąć podatek płacony na przymusowy ZUS. W tym, zakresie pan Kazimierz Marcinkiewicz, były premier naprawdę tęga głowa- ma piramidalny pomysł:. Chce mianowicie zróżnicować wysokość składki płaconej na ZUS.(???) Ale przymus płacenia pozostawić.. W rejonach o dużym bezrobociu, żeby pracodawcy płacili mniej, a w rejonach o małym- więcej. Dobrze, że socjalista Kazimierz Marcinkiewicz już nie rządzi, zresztą głównie grał w piłkę na wizji.. Oczywiście pracodawcy, którzy mieliby płacić więcej zaraz przerejestrują firmy w miejsca, gdzie płaci się mniej.. I znowu były premier miałby kłopot.. Skąd socjaliści biorą tego typu pomysły? Zresztą zawsze można poczekać jak się wszyscy przeniosą w tańsze miejsca zusowskie- i dopiero wtedy im podnieść. Mandaty radarowe mają być zróżnicowane – dla bogatych innej wysokości, a dla biednych- innej.. Jak już nie będzie bogatych- to wtedy wszyscy będą płacili równo. Ale czy bogatym jest człowiek, który posiada dwudziestoletni samochód- no ale nie Rollsa.? Bo mogą być zróżnicowane równie dobrze w zależności od zamieszkania, posiadania żony, posiadania domu . mieszkania czy słusznego wzrostu.. Nie wiem, czy trzeba być kompletnym idiotą i człowiekiem złej woli, przeciwko pracodawcom, którzy obok kierowców, są najbardziej prześladowaną grupą w Polsce- żeby nie rozumieć podstawowej zależności.. To jest tak jak ze stosunkiem- w jego wyniku rodzą się dzieci.. Chyba, że ktoś ma czeską apteczkę samochodową, w której musi wozić prezerwatywę..(???) I podczas stosunku sobie ją założy i nie będzie pęknięcia- chodzi i prezerwatywę., a nie apteczkę. W naszych apteczka samochodowych, oprócz tego, że trzeba ją wozić- nie trzeba wozić prezerwatywy.. Ale wszystko przed nami.. Postęp postępuje- a na razie można byłoby wprowadzić wożenie obowiązkowych gadżetów pochodzących z sex-shopów.. Albo zdjęcie pana premiera Donalda Tuska.. Bo pan poseł Janusz Palikot swoje akcesoria- które pokazywał w telewizji- na pewno wozi ze sobą- obok apteczki. Tak jak pan Sławomir Nowak , minister transportu-swoje oświadczenie majątkowe, do którego zapomniał wpisać informację, że ma zegarek za 10 000 złotych i samochód Volvo XC60 za 100 000 złotych. Wozi je na pewno ze sobą, tak jak młodzi ludzie oświadczenie woli, w sprawie oddania swoich części ciała państwu w przypadku śmierci. Jak ma przy sobie takie oświadczenie woli, że się nie zgadze, a na ogół nie ma- to mu nerki, serce, wątrobę państwo zabiera- prawem demokratycznego państwa prawnego. Kto w wieku dwudziestu lat myśli o śmierci i wozi przy sobie papier oświadczający wolę? I przekłada z koszuli do koszuli przed każdym wyjazdem.. Po śmierć! Podobno szczytem bezczelności w Ministerstwie Transportu i…. Dziedzictwa Narodowego, jest zapytać na korytarzu pana ministra Sławomira Nowaka z Platformy Obywatelskiej- która jest godzina.(???) Nie wiem, czy jest taki śmiałek, ale jak reżimowi dziennikarze się z niego wyśmiewają- to oznacza nic innego jak… Cofnięcie poparcia tych co naprawdę rządzą państwem polskim a nie z są codziennie na wizji- dla pana ministra transportu.. A jak zacznie się atak? Platformie a jakże Obywatelskiej- spada poparcie ” społeczne”- z 40% kiedyś- do dwudziestu.. Ciekawe, na kogo będą głosować zawiedzeni Platformą Obywatelską, bo przecież nie na PiS.. PiSowi nie przybywa, choć już wyprzedza sondażowo Platformę Obywatelską.. Bardzo interesująco telewizja TVN pokazała wczoraj najnowszy sondaż poparcia dla partii politycznych.. W jakiś wiadomościach pokazano PiS, PO, SLD, Ruch Palikota i nie mieszczący się w Sejmie PSL.. Reszta nie wchodzi.. W propagandowym „ Szkle kontaktowym” pokazano PiS, PO, SLD, Ruch Palikota- i nie wchodzące do Sejmu PSL i Solidarną Polskę, którą ciągle pokazują media. A ja w państwowym radiu, w wiadomościach w ciągu dnia- słyszałem, że tak powiem na własne uszy- te cztery ugrupowania oraz niewchodzące do Sejmu- PSL, SP i Nową Prawicę. A jednak Nowa Prawica jest w sondażach.. Ktoś chce na nas głosować.. Pan Sławomir Nowak ma obecnie- jak donoszą media – zegarek za 35 000 złotych(???) To jest nowa czerwona klasa, która pławi się w zegarkach , w pieniądzach .,w dobrobycie- szykując narodowi nędzę.. Daleki jestem od grzebania komuś po kieszeniach.. Szczególnie jeśli chodzi o ludzi prowadzących swoją własną działalność.. Ale nowa klasa powstaje nie dlatego, że prowadzi własne interesy, ale dlatego, że wyciąga z nas pieniądze przy pomocy przemyślnego systemu podatkowego i biurokratycznego. I wyciska z nas pieniądze- jak wyciska się sok z cytryny.. też przy pomocy cytrynowego wyciskacza.. I do tego spogląda na zegarek wart 35 000 złotych- uśmiechając się przy tym szyderczo.. Pamiętam, że pan Aleksander Kwaśniewski miał zegarek za 50 000 dolarów(!!!) To jest dopiero czerwona burżuazja.. Ale do tego własne państwo i jego rację stanu powinno się mieć w głębokim poważaniu.. Oooooo… wtedy spokojnie można patrzeć na wskazówki przesuwającym się na zegarku wartym fortunę.. Ale czas biegnie nieubłaganie.. I pokaże gdzie jest dobro a gdzie zło.. Na razie spoglądają na kosztowne zegarki. WJR

DLACZEGO PUTIN WYBRAŁ SKW ? Ujawniona dziś decyzja Putina o nawiązaniu współpracy między Federalną Służbą Bezpieczeństwa i Służbą Kontrwywiadu Wojskowego, jest w pełni logiczna, zgodna z interesem Rosji i spójna z dotychczasową praktyką.

1. Dowodzi doskonałego rozeznania w belwederskim projekcie tzw. reformy służb. Projekt ten zakłada m.in. utworzenie „jednej Agencji Wywiadu z wyodrębnionym pionem cywilnym i wojskowym (z połączenia Agencji Wywiadu ze Służbą Wywiadu Wojskowego) oraz jej podporządkowania ministrowi obrony narodowej, z zastrzeżeniem, że stanowiska dowódcze mają być obsadzane przez żołnierzy zawodowych.” Istotą proponowanego rozwiązania jest powrót do koncepcji sprzed 2006 roku, w której Wojskowe Służby Informacyjne znajdowały się w strukturze sił zbrojnych III RP. Plany powstałe w BBN zakładają również podporządkowanie SKW ministrowi obrony narodowej (z wyłączeniem postępowań administracyjnych wynikających z ustawy o ochronie informacji niejawnych) i włączenie jej do Sił Zbrojnych RP. Oznacza to, że gestii ministra obrony narodowej znajdą się dwie największe służby specjalne – Agencja Wywiadu i Służba Kontrwywiadu Wojskowego. Tak rozumiana „integracja” służb jest jednym z najważniejszych składników budowy reżimu prezydenckiego i opiera się na sprawdzonym sowieckim modelu „kułaka”. Ponieważ zwierzchnictwo nad Siłami Zbrojnymi leży w kompetencjach prezydenta zaś narzucone przez Belweder projekty legislacyjne znacząco umacniają tę władzę –Komorowski stanie się faktycznym decydentem w kwestiach bezpieczeństwa narodowego, mając jednocześnie zapewniony bezpośredni wpływ na działalność potężnej służby specjalnej. Ścisła współpraca kontrwywiadów wojskowych Rosji i III RP jest w tej sytuacji rzeczą fundamentalną dla Rosji, a uczynienie z SKW „rosyjskiego peryskopu” wydaje się oczywiste. Poprzez kontakty na szczeblu służb, FSB uzyskuje dogłębną wiedzę o polskich Siłach Zbrojnych oraz wgląd w sprawy NATO. Wpływy rosyjskie mogą też dotyczyć obsady stanowisk czy rozstrzygnięć w sprawach przetargów dla armii.

2. Podpisanie porozumienia o współpracy usankcjonuje dotychczasową praktykę ścisłych kontaktów SKW z przedstawicielami służb rosyjskich. W ostatnich latach obejmowały one m.in.:

- regularne wizyty przedstawicieli rosyjskich służb specjalnych w siedzibie SKW na ul. Oczki. Rosjanie wjeżdżali na teren siedziby SKW swoim samochodem, który nie był sprawdzany pod kątem ujawnienia urządzeń rejestrujących emisję elektromagnetyczną. Takie wizyty na terenie Rosji w siedzibach rosyjskich służb specjalnych są niemożliwe ze względu na procedury bezpieczeństwa stosowane przez te służby;

- cykliczne spotkania kierownictwa SKW z przedstawicielami rosyjskich służb specjalnych m.in. na terenie Krakowa;

- regularne spotkania osób z kierownictwa SKW z przedstawicielami rosyjskich służb specjalnych w Moskwie;

- budowę przez SKW niejawnego kanału łączności z rosyjskimi służbami specjalnymi bez informowania prezesa Rady Ministrów, ministra obrony narodowej oraz NATO;

- wyrażenie przez szefa SKW zgody na szkolenie kierownictwa SKW przez rosyjskie służby specjalne w Moskwie.

(źródło: interpelacja nr 14981 posła Marka Opioły w sprawie nieprawidłowości w działaniu Służby Kontrwywiadu Wojskowego).

3. SKW jest służbą specjalną, w której nagromadzenie wszelkiego rodzaju patologii przybrało szczególnie groźne rozmiary. Stworzoną przez Antoniego Macierewicza, profesjonalną i nowoczesną formację zdegradowano do roli, jaką przez lata wykonywały Wojskowe Służby Informacyjne i nadano jej charakter daleki od intencji twórców. Służba ta pełni de facto rolę policji politycznej i działając na wzór peerelowskich poprzedników próbuje kontrolować ludzi opozycji i wywierać wpływ na sprawy publiczne. To SKW odpowiada za inwigilację posłów Marka Opioły i Tomasza Kaczmarka oraz prowadzenie inwigilacji prokuratora Pasionka za oficjalne kontakty z oficerami łącznikowymi USA. SKW ponosi odpowiedzialność za brak reakcji na informację o planowanym na 10 kwietnia 2010 r. porwaniu rządowego samolotu jednego z państw UE, za rozliczne błędy i zaniechania w związku z zabezpieczeniem lotu do Smoleńska oraz brak nadzoru nad remontem i przebudową wnętrza tupolewa. Na SKW ciążą zarzuty związane z nieprawidłowościami podczas misji wojskowej w Afganistanie, dotyczące m.in. braku wyszkolenia żołnierzy wysyłanych do ochrony kontrwywiadowczej oraz ukrywania informacji o zamachach terrorystycznych na polskich żołnierzy. Pod adresem kierownictwa SKW kierowane są zarzuty o nepotyzm, przekroczenie uprawnień, brak profesjonalizmu czy niedopełnienie obowiązków. O tych sprawach więcej informacji w tekście W STRONĘ WOJSKOWEJ BEZPIEKI SKW nie jest w stanie zagwarantować Siłom Zbrojnym profesjonalnej ochrony kontrwywiadowczej i nie potrafi wywiązywać się ze swoich ustawowych obowiązków. Jest to formacja słaba i nieudolna, podatna na wpływy polityczne i oddziaływanie obcych służb. W tej sytuacji, podpisanie porozumienia o współpracy z Rosją i kontakty ludzi SKW z funkcjonariuszami FSB stwarzają wielorakie zagrożenie dla bezpieczeństwa państwa. Wybór tej formacji przez Putina, nie wydaje się przypadkowy.

4. Decyzja Putina ma również uzasadnienie formalnie. Wbrew stwierdzeniu byłego szefa Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego, pana Bogdana Święczkowskiego, który dziwił się, że cywilna FSB chce współpracować z kontrwywiadem wojskowym, w tej decyzji nie ma niczego zaskakującego. W służbach rosyjskich to właśnie Federalna Służba Bezpieczeństwa odpowiada za kontrwywiad wojskowy, a w strukturze FSB znajduje się Zarząd Kontrwywiadu Wojskowego. Jest zatem odpowiednikiem polskiej SKW.

http://www.sejm.gov.pl/Sejm7.nsf/InterpelacjaTresc.xsp?key=2B86EF64

http://bezdekretu.blogspot.com/2012/09/w-strone-wojskowej-bezpieki.html

http://niezalezna.pl/41487-fsb-w-polsce-putin-nakazal-wspolprace-z-skw-niepokoi-mowi-byly-szef-abw

Aleksander Ścios

Mazur: Na pisowskim koniu daleko się nie zajedzie! Najdroższy Jarosław na świecie. Milion złotych rocznie za samą ochronę[/caption]Ignacy Daszyński, polski socjalista i premier pierwszego socjalistycznego rządu lubelskiego z 1918 roku, na krótko przed zamachem majowym wydał broszurę, w której spekulował na temat różnych ustrojów państwowych w odniesieniu oczywiście do ówczesnej sytuacji politycznej kraju. W rozdziale poświęconym monarchii kpił z polskich monarchistów, a szczególnie takich jak Władysław Studnicki, którzy postulowali powołanie na tron młodego Habsburga pod dwoma tylko warunkami: że król będzie katolikiem i będzie władał językiem polskim. Były to mniejsze nawet wymogi – ironizował dalej Daszyński – niż te, które stawia się ojcom chrzestnym, którzy powinni być nie tylko katolikami, ale także ludźmi dobrych obyczajów. Porównywał on przy tym ten sposób rozumowania i postrzegania rzeczywistości przez niektórych przedstawicieli naszych elit do zachowania wojujących Ukraińców z Galicji Wschodniej, którzy w 1919 roku także gotowi byli oddać tron Habsburgowi, a konkretnie Wilhelmowi Habsburgowi, podając jako argument, że ten stylizując się na prawdziwego Rusina, paradował w wyszywanych koszulach ukraińskich. Pomimo że królem ukraińskim nigdy nie został, zyskał jednakże za swój garderobiany patriotyzm przydomek „Wasyla Wyszywanego”. W tych kąśliwych uwagach wybitnego socjalistycznego szkodnika było sporo racji – ta bezkrytyczność przy ocenie kwalifikacji wraz z jednoczesnym zapatrzeniem się na obcych jest problemem także dzisiaj.

Nawet trenerem jakiejś sportowej ferajny złożonej z kilkunastu osób najlepiej gdyby był zagraniczniak, bo tylko taki może „zauroczyć” krajowców i zmusić ich do jako takiego posłuchu. Swego czasu zanotowałem sobie nawet bardzo intrygująca hipotezę p.Marka Chodakiewicza, który łopatologicznie wyjaśnił nam, że wszystko z budową dróg i w ogóle infrastruktury byłoby inaczej, tj. dużo lepiej, gdybyśmy wzięli do budowy firmy amerykańskie. O tak, w ciemno, tak jak ów mityczny offset w zamian za F-16. Ale co z tego, że Daszyński potrafił nieraz celnie ocenić sprzeczności postępowania innych, skoro sam niejednokrotnie popadał w takie same lub większe jeszcze ustrojowe błazeństwa. Jeszcze dosłownie na tygodnie przed przewrotem majowym ten demokrata potrafił pisać, że „Jeżeli są w Polsce żywe siły, mogące marzyć o dyktaturze »ludzi uczciwych«, jeżeli są silne serca i silne pięści, gotowe do zdruzgotania dzisiejszego »ładu«, to szukać ich można by nie w szeregach reakcji, a całkiem gdzieindziej (…). Wodzem moralnym tych wszystkich ludzi, którzy tęsknią do uczciwości w życiu państwowem, którzy pamiętają o tem, że nieprawością rządu i Sejmu Polska upaść może, jest Józef Piłsudski”. Tymczasem zaledwie kilka miesięcy po objęciu władzy przez owe wychwalane „silne pięści” Daszyński przeszedł do „rzeczowej opozycji”, a później nawet do twardej opozycji, by ostatecznie zostać zwyzywanym – naturalnie przez swojego „moralnego wodza” – od durniów.

Zabezpieczanie tył(k)ów Tak to właśnie bywa, gdy człowiek gra jakąś rolę tak dobrze, że z czasem sam zdaje się nie odróżniać, co jest grą, a co jego „prawdziwym” życiem i prawdziwym „ja”. Są też inne mutacje tego zjawiska. Oto uczeni szekspirolodzy wskazują, że w „Hamlecie” jednym z ciekawszych wątków do analizy jest sprawa szaleństwa tytułowego bohatera. Poloniusz, dopatrujący się w takim postępowaniu Hamleta celowej gry, wypowiada słynne: „Chociaż to wariactwo, nie jest jednakże bez metody”, ale kto wie, czy Hamlet, z jednej strony udający szalonego, przy okazji nie jest faktycznie trochę (lub nawet bardziej niż trochę) szalony. Takie są niestety skutki – nawet, wydawałoby się, kontrolowanej – rezygnacji z daru jasnego osądu spraw. Zaobserwować można bowiem ostatnio ciekawe zjawisko na tzw. prawicy prawdziwie patriotycznej. Z góry przepraszam, że czasami takiego pięknego słowa jak „patriotyzm” przychodzi mi używać w znaczeniu pejoratywnym, ale zapewniam, że to nie moja wina i – jak mawiał „pułkownik Wlejniawa” – „ja się jeszcze poprawię”. Wracając jednakże do naszych patriotów, to z okazji niedawnych obchodów smoleńskich można było zauważyć próby galwanizowania się niektórych przedstawicieli tego środowiska. Galwanizacja to, jak wiadomo, proces elektrochemiczny, którego celem jest pokrycie materiału cienką powłoką jakiegoś metalu, np. w celu lepszego zabezpieczenia przed korozją. W okresie międzywojennym wydarzył się np. cud polityczny, który ówcześni kwitowali wesołym wierszykiem: „To nie sztuka zabić kruka ani sowę trafić w głowę – ale sztuka całkiem świeża trafić z Bezdan do Nieświeża”. Proces polityczny rozpoczęty w październiku 1926 roku określano później jako galwanizację sanacji powłoką ziemiańską. Natomiast niektórzy obecni zwolennicy różnych dziwnych teorii, których wyznawanie ma świadczyć o patriotyzmie, a niewyznawanie o kolaboracji z „chamokomuną”, widząc że ich konstrukcje zaczyna łapać już gdzieniegdzie rdza, zaczynają hamletyzować. Że to niby i tak, i nie. To be or not to be.

Narracyjna matrioszka Oto czytany i ceniony na prawicy red. Rafał Ziemkiewicz pisze, że „Kaczyński wygrywa Polskę” oraz że „PiS-owska narracja okazuje się jedyną, która jest zdolna objaśnić Polakowi rzeczywistość”. I wszystko byłoby jeszcze może niewarte komentowania, bo znakomity redaktor stawiał już różne intrygujące hipotezy, gdyby nie fakt, że po fragmencie, iż PiS-owska narracja jest jedyną zdolną objaśnić Polakowi rzeczywistość, red. Ziemkiewicz dopisał dalszą część odnoszącą się do owej jedynej narracji: „Odłóżmy na bok roztrząsania trafnie czy nie, w zgodzie z prawdą czy nieco ją naciągając. Ważne, że w sposób spójny i całościowy”. A więc co? Nieważne, czy PiS vel Kaczyński („mówimy partia, a w domyśle Lenin”) objaśnia rzeczywistość trafnie, czy błędnie; czy mówi prawdę, czy – jak to ujął zgrabnie autor – „nieco ją naciąga”. Ważne, że „potrafi swym zwolennikom objaśniać rzeczywistość” w sposób „spójny i całościowy”. Czyli – jak to ujmowali starożytni Włosi – si non e vero, e ben trovato (jeżeli to nie jest prawdziwe, to jednak jest dobrze wymyślone). Niestety, niechby nawet to objaśnianie było całościowe, ale spójne to ono jest tak samo jak wywody red. Ziemkiewicza. Bo oto zbliżając się do konkluzji, pan redaktor wprost pisze, że ta jedynie słuszna „pisowska narracja”, prowadząca Kaczyńskiego do wyborczego zwycięstwa, leży jak najbardziej w interesie Putina, o czym – i to jest clou wszystkiego – oczywiście wie także sam Kaczyński. Czyli „kremliny” naprowadziły polskiego prezydenta na śmierć, by drugi Kaczyński, rozwijając opartą na tym wątku narrację, zdobył zaufanie Polaków, a doszedłszy do władzy, stał się wymarzonym narzędziem dla Putina do rozrabiania polityki w Europie. Ale na tym nie koniec. Kaczyński doskonale o tym wie, ale nie przerywa tej intrygi, bo z jednej strony ma „moralne zobowiązanie” (do czego? – aby w imię brata i dawnych pokoleń pogrzebać całe państwo i pokolenia jak najbardziej żywe?), a z drugiej liczy, że przechytrzy Putina jak Piłsudski w 1918 roku przechytrzył Niemców. Dobre, a właściwie to nawet pierwsza nagroda w konkursie, jak się wytytłać przed Kaczyńskim w wazelinie, nazywając go superpatriotą wykonującym robotę ruskiego agenta. Kto by pomyślał, że prawda to synonim gumy do bungee jumping. Ale red. Ziemkiewicz ocynkował się doskonale – cokolwiek by się miało okazać: była katastrofa czy był „zamach smoleński” (jak to zwykle ujmuje p. red. Miszalski), Putin naprowadzał czy nie naprowadzał, Kaczyński miał rację czy jej nie miał… – pardon: oczywiście, że miał, tylko lekko naciągniętą – redaktor zawsze wyjdzie na swoje i będzie mógł zawołać: a nie mówiłem! To jest jednak sztuka zrobić taką publicystyczną matrioszkę.

Kaczyński vs normalsi Przy takich piętrowych konstrukcjach blakną nawet ciekawe teorie p. red. Szymowskiego, dlatego zwrócę uwagę tylko na niedawny tekst zatytułowany „Poker Kaczyńskiego”. Jest on ciekawy z tego względu, że najpierw, tak mniej więcej przez 70 proc. tekstu, autor kadzi Kaczyńskiemu i PiS-owi, jak to im generalnie rośnie, rośnie nawet Macierewiczowi, chociaż jednocześnie maleje mu w samym PiS-ie (nota bene panu redaktorowi zdarzyła się ciekawa sugestia, gdy pisze o grupie osób, która „wierzy w raport Macierewicza”. Wierzy!!!) – i to pomimo wrogości mediów. Jednym słowem: galwanizowanie Kaczyńskiego poprzez złocenie i srebrzenie, którą to metodę doskonale niektórzy jeszcze pamiętają z czasów PRL-owskich. Wtedy jak jakiś ciekawski gałgan chciał coś ciekawego napisać na temat kuszącej zachodniej zgnilizny, obowiązkowo wstawiał dla przekupienia cenzora jakiś bałwochwalczy fragment dotyczący sukcesów socjalistycznego państwa lub – jeżeli szedł na łatwiznę – cytat z genialnego Lenina. Bo oto nagle – tak jak red. Ziemkiewicz, sugerujący, że Kaczyński realizuje plan Putina – p. red. Szymowski stwierdza, że „realizując polską rację stanu”, Kaczyński – oczywiście, jakżeby inaczej, wbrew swoim intencjom – „służy interesom rządzącej koalicji” i „przyczynia się do umacniania politycznej pozycji Donalda Tuska”. A dlaczego? Dlatego, że nie ma nic do zaoferowania tej części społeczeństwa, która jest sprawą Smoleńska „po prostu zmęczona” – tym, którzy „oczekują przede wszystkim naprawy gospodarki”, i tym, którzy chcą po prostu „normalnie, spokojnie żyć i polityką się po prostu nie zajmować”. Czyli co – jednak ciepła woda w kranie? Czyli mamy rozumieć, że ci, którzy chcą „normalnie (wężykiem, wężykiem…), spokojnie żyć”, to nie są sami ruscy agenci, to nie są ci rymkiewiczowscy zdrajcy, „którymi owładnęła mongolska idea”? Chyba tak to należy czytać, bo przecież red. Szymowski zapewne nie chciałby pozłocić Kaczyńskiemu samych rogów, ale dobrze mu doradzić, jak wreszcie wygrać wybory. Dosłownie – jak wygrać wybory głosami tych, których przezywało się wcześniej lemingami. To też sztuka tak pozłocić Kaczyńskiego, by przy okazji i oczywiście w dobrej intencji wykrztusić z siebie, że ten cały PiS i jego wódz poza zamachem nie mają ludziom nic sensownego do powiedzenia. I właśnie dlatego w fabryce hipotez smoleńskich produkcja cały czas idzie pełną parą, by przykryć brak innej oferty politycznej. Ale to było chyba już oczywiste od dawna. Przed wojną żartowano z prezydenta Mościckiego, że ten dawny wynalazca w czasie swojego urzędowania dokonał tylko jednego poważnego odkrycia – odkrył mianowicie świeże powietrze. Bardzo podobne zabiegi wynalazcze prezentują obecnie nasi sympatyczni publicyści-odkrywcy, którzy być może dostrzegli, że na tym pisowskim koniu daleko już się nie zajedzie. Krzysztof M. Mazur

Madelski: Narodowa dojarka lotnicza im. „prof.” Bartoszewskiego Narodowa dojarka lotnicza. Wśród wielu różnych zabaw, jakim od lat oddają się nasi dobroczyńcy, gra w „narodowego przewoźnika lotniczego” (NPL) cieszy się niesłabnącą popularnością. Jedyną regułą tej zabawy jest brak zasad, czyli każdy bawi się po swojemu. Menedżerowie mają frajdę z zarządzania NPL (im więcej drogich samolotów wyleasingują, tym większy ubaw). Eksperci w radzie nadzorczej symulują kontrolę NPL, działacze związkowi bronią praw pracowniczych, a sami urzędnicy Ministerstwa Skarbu Państwa koordynują, monitorują oraz przygotowują plany prywatyzacji, co wiąże się ze zlecaniem kosztownych analiz i audytów, organizowaniem przetargów i innymi finansowymi uciechami. Dookoła całego widowiska kręcą się politycy, którzy zawsze potrafią przekonująco uzasadnić, że w razie pozbycia się „narodowego przewoźnika lotniczego” na Polskę spadnie dziesięć plag egipskich. Dodatkowo gdzieś w tle majaczą sylwetki z „policji jawnych, tajnych i dwupłciowych”, co gwarantuje, że wszystko odbywa się z należytym finansowym rozmachem, a zarazem nie wyjdzie poza granice scenariusza zabawy. Oczywiście gra w NPL kosztuje – i to niemało. Jak nakazuje obyczaj, całość sponsorują podatnicy – w ostatnich kilku latach NPL wykazywał 150-200 mln złotych strat rocznie.

Plątanina rur i rurek Można powiedzieć, że od 1989 roku, z niewielkimi wyjątkami, Polskie Linie Lotnicze „LOT” były trwale nierentownym przedsięwzięciem biznesowym. W ciągu ostatnich kilkunastu lat podatnicy wsparli tę firmę kwotą około 1,8 mld złotych. Część pieniędzy trafiła bezpośrednio do kasy firmy, a reszta pochodziła z wyprzedaży majątku (w wielu przypadkach państwowym podmiotom po nie do końca rynkowych cenach). Obecnie własnością LOT-u pozostał znak firmowy, ponad 300 mln złotych długów i w zasadzie nic więcej, bo samoloty są leasingowane, a nieruchomości wynajmowane. W ciągu ostatniej dekady stanowisko prezesa firmy pełniło 10 osób, zazwyczaj bez doświadczenia w branży lotniczej. Stąd milionowe wydatki na doradztwo biznesowe i prawne (rekordziści przeznaczali na ten cel nawet 30 mln złotych), olbrzymie koszty wynagrodzeń, obsługi i odpraw władz przedsiębiorstwa oraz zatrudnianie prokurentów wykonujących obowiązki zarządu (rzecznik prasowy odmówił ustosunkowania się do krążącej pogłoski o miesięcznych zarobkach prokurentów w wysokości 60 tys. złotych, tłumacząc to „tajemnicą spółki”). Nieudolne zabezpieczenia opcji zakupu paliwa spowodowały zaś w 2008 roku straty w wysokości ponad 400 mln złotych. Niektóre dziwne posunięcia kierownictwa firmy sprzyjały snuciu domysłów o związkach LOT-u z ludźmi ze służb specjalnych. Jeden z komentatorów zwrócił uwagę, że liczba pracowników personelu pokładowego jest zbliżona do liczby zatrudnionych na zapleczu: „ten narzut administracyjny jest wciąż pod jakąś nie do końca uzasadnioną ochroną”. Z kolei „Nasz Dziennik” zrelacjonował spotkanie odbyte w siedzibie Aeroklubu Warszawskiego, podczas którego Gromosław Czempiński miał wskazać przyszłego prezesa LOT-u. Rozmówcy generała potraktowali jego wypowiedź jako żart – ale tylko do czasu aż nominowany rzeczywiście przejął stery tej spółki.

Renacjonalizacja poprzez prywatyzację Fachowość nadzorców nie odbiegała znacząco od profesjonalizmu zarządców. W radzie nadzorczej LOT-u znalazł się m.in. specjalista ds. bydła i tytułów naukowych Władysław Bartoszewski oraz prezes oddziału niemieckiej firmy turystycznej Marek Andryszak. Ten drugi po uzyskaniu nominacji oświadczył, że do tej pory spółkę lotniczą znał z mediów, ale obiecał jednocześnie, że zgłębi jej problemy, aby potem dołączyć do dyskusji, jak ją naprawić. Do poziomu profesjonalistów z zarządów i rad nadzorczych równali urzędnicy odpowiedzialni za nadzór nad państwowym majątkiem. W 2004 roku powołali spółkę Centralwings, która miała być odpowiedzią na ekspansję tanich linii lotniczych (po pięciu latach firma zbankrutowała). Od 17 lat działa przynosząca straty państwowa spółka Eurolot, obsługująca połączenia krajowe i dublująca działalność LOT-u w połączeniach międzynarodowych (umowa Eurolotu z LOT-em ma być ponoć bardzo niekorzystna dla tego drugiego, ale porozumienie pozostaje tajne ze względu na „tajemnicę handlową”). Z kolei przeprowadzona w 1999 roku prywatyzacja LOT-u, polegająca na sprzedaży mniejszościowego pakietu akcji Swissairowi, skończyła się po kilku latach bankructwem szwajcarskiej spółki i renacjonalizacją LOT-u (odkupieniem udziałów od syndyka).

Nikt za nic nie odpowiada Ubiegły rok miał być udany dla spółki lotniczej. Zarząd prognozował osiągnięcie 50 mln złotych zysku. Po wakacjach władze spółki zaczęły wysyłać pierwsze sygnały o narastających problemach finansowych. Na posiedzeniu sejmowej Komisji Skarbu Państwa prezes Marcin Piróg poinformował, że LOT wykaże niewielką stratę, ale „radzi sobie coraz lepiej”. W listopadzie przyleciał do Polski pierwszy zamówiony Boeing 787 („dreamliner”), co zostało wykorzystane do zorganizowania gigantycznej akcji promocyjnej LOT-u. Wkrótce potem prezes firmy wystąpił o pomoc publiczną w wysokości miliarda złotych. Oburzenie w mediach trwało jednak krótko i nie pociągnęło za sobą poważniejszych skutków. „Trzeba doić, strzyc to bydło” – tak postrzegał ludzi towarzysz Szmaciak w poemacie Janusza Szpotańskiego. Obserwując zachowanie ludzi odpowiedzialnych za majątek państwowy w LOT-cie trudno nie odnieść wrażenia, że ich stosunek do podatników jest dość podobny. Po ujawnieniu opinii publicznej stanu, w jakim znajduje się spółka lotnicza, praktycznie nikt nie poniósł konsekwencji. Co prawda prezes firmy stracił pracę, ale nic nie wiadomo, by rada nadzorcza lub Ministerstwo Skarbu Państwa zamierzali podjąć w stosunku do niego jakieś kroki prawne, nie mówiąc już w ogóle o odebraniu odprawy. Zarówno minister Mikołaj Budzanowski, jak i bezpośrednio nadzorujący LOT wiceminister Rafał Baniak (PSL) nie ponieśli odpowiedzialności za brak kontroli nad spółką (ten pierwszy został później odwołany ze względu na zamieszanie wokół memorandum podpisanego przez EuRoPol Gaz w sprawie gazociągu jamalskiego). Z wyjątkiem trzech osób z rady nadzorczej, które same zrezygnowały w niejasnych okolicznościach (media spekulowały, że w ten sposób ludzie ci zaprotestowali przeciw nieudolnemu zarządzaniu LOT-em), reszta członków tego organu zachowuje dobre samopoczucie. Tego pogodnego nastroju nie zepsuł im nawet fakt, iż kandydat na nowego prezesa wybrany w procesie rekrutacji przez radę nadzorczą został odrzucony i zastąpiony człowiekiem wskazanym przez ministra Budzanowskiego.

Udawanie głupiego – poziom mistrzowski W obecnej sytuacji rynkowej branży lotniczej przy przerostach zatrudnienia, nieudolnym zarządzaniu i braku nadzoru właścicielskiego LOT był, jest i będzie trwale nierentowny. Stwierdzenie tego oczywistego faktu nie wymaga ani wiedzy tajemnej, ani eksperckiej. Są tego świadomi politycy, urzędnicy z MSP oraz zarządzający LOT-em. Ich publiczne wypowiedzi trudno interpretować inaczej jak obrazę inteligencji podatników, którzy finansują zabawę w „narodowego przewoźnika lotniczego”. Były prezes spółki oznajmił: „To, co stało się we wrześniu [ubiegłego roku], zaskoczyło wszystkich. Nikt nie przewidywał, że nastąpi tak dramatyczny spadek przewozowy w całej Europie. (…) uważam, że nagonka medialna, która była po 12, 13 grudnia – była nieuczciwa. Jestem tym zniesmaczony. (…) W tej chwili jest unikalna okazja. Plan, który zarząd przedstawił i który został zaakceptowany przez właściciela, pozwala na to, żeby w 2014 roku LOT w sposób stały był firmą dochodową”. Przewodniczący organu kontrolnego zadeklarował: „Wiedza rady nadzorczej bazuje na informacjach przedstawianych przez zarząd. Nie dostaliśmy w odpowiednim czasie wyraźnego sygnału od prezesa, że sytuacja finansowa LOT odbiega tak znacznie od tego, co było prezentowane na posiedzeniach rady”. Minister skarbu państwa ogłosił z kolei: „Tak, byłem tym bardzo zaskoczony [że LOT wykazał stratę pod koniec ubiegłego roku], tym bardziej że faktycznie po ośmiu miesiącach 2012 roku były powody do tego, aby sądzić, że zakończy ten rok z dodatnim wynikiem finansowym”. Minister był tak bardzo zaskoczony i poruszony całą sytuacją, że aż udzielił radzie nadzorczej absolutorium. Próbował ponadto wmówić podatnikom, że kwota 400 mln złotych, jaką LOT otrzymał w grudniu, to pożyczka, a nie dotacja, choć w obecnej tragicznej sytuacji finansowej „narodowego przewoźnika lotniczego” absolutnie nic nie wskazuje, że będzie on w stanie zwrócić te pieniądze.

Nowa zabawa naszych dobroczyńców Bardzo pouczająca pod tym względem była również sejmowa debata o problemach LOT-u sprzed dwóch miesięcy. W dyskusji nie zabrakło humoru (minister Budzanowski: „Opracowaliśmy inicjatywy oszczędnościowe – 131 bardzo konkretnych inicjatyw, punktów, które już zostały uruchomione zgodnie z harmonogramem. Mają przynieść oszczędności powyżej 150 mln zł jeszcze w tym roku, jeszcze w 2013 r.”) i żenady (posłowi z P. starczyło inteligencji i ambicji, żeby zadać pytanie o przyszłość połączeń LOT-u w jego mieście). Najważniejsze wystąpienia polityków, w tym szczególnie Ruchu Palikota (Bartłomiej Bodio) i Polskiego Stronnictwa Ludowego (Jan Bury), potwierdziły ich niezłomną wolę kontynuowania zabawy w „narodowego przewoźnika lotniczego”, co w połączeniu z nieopłacalnością ekonomiczną oznacza kolejne wydatki z pieniędzy podatników. Przedstawiciel RP stwierdził m.in., że „transport lotniczy jest narzędziem rozwoju kraju w warunkach gospodarki globalnej, jednym z najważniejszych” i dlatego wiele państw decyduje się na dopłacanie do tej działalności. Poseł mówił o 37 tys. miejsc pracy „w sektorach okołolotniczych”, o zwrocie pomocy finansowej dla LOT-u w płaconych przez tę firmę podatkach i o zarobkach innych, w tym państwowych firm na współpracy z tą spółką. Przy okazji podatnicy mieli okazję dowiedzieć się, że oprócz dotychczasowej gry w „narodowego przewoźnika lotniczego” będą prawdopodobnie finansować nową zabawę naszych dobroczyńców – „warszawski port przesiadkowy” („hub”): „Komisja Infrastruktury odbyła wyjazdowe posiedzenie w Przedsiębiorstwie Państwowym »Porty Lotnicze«. Został nam przedstawiony projekt Chopin City w Warszawie, hub, port przesiadkowy, a muszę przypomnieć, że LOT to 2 mln pasażerów w ruchu transferowym, 25 tys. ton cargo i poczty. Piękna inicjatywa, ale bez przewoźnika narodowego nie będzie w Polsce hubu. (…) hub w Warszawie to 90 minut bliżej z Warszawy do świata (…)”. Poseł Jan Bury z PSL też okazał zamiłowanie do zabawy w NPL: „LOT to nie tylko zwykła spółka prawa handlowego, to jest taka wysunięta na wszystkie rynki świata polska placówka, bo tam, gdzie dociera LOT, tam dociera polska flaga, tam dociera logo polskiej linii lotniczej, która ma już kilkudziesięcioletnią tradycję”. Poseł wyraził przekonanie, że nie jest możliwa prywatyzacja firmy poprzez sprzedaż większości udziałów zagranicznemu inwestorowi branżowemu. Stwierdził, że wokół LOT-u „trzeba zbudować dobre wsparcie” ze strony państwa i samorządów, choć jednocześnie wyraził obawę, że dotychczasowa pomoc finansowa może nie wystarczyć: „Przecież mamy PKO BP, dużą publiczną firmę, mamy PZU, dużą publiczną firmę. (…) jeśli stać dzisiaj nas na to, żeby PKO i PZU zakupywały aktywa na różnych rynkach, poza Polską też, to stać nas również na to, żeby zainteresować dobrym programem naprawczym, dobrą strategią rozwoju tej spółki dla przyszłości polskie podmioty finansowe i, być może, udziałem w akcjonariacie takiej spółki jak LOT”. Poseł Bury zaprezentował zapierającą dech w piersiach wizję rozwoju „narodowego przewoźnika lotniczego”: „Wierzę w to, że (…) możemy stać się linią, która dla LOT-u i dla hubu w Warszawie stworzy nie tylko warszawski czy polski rynek, ale za 2-3 lata wybierze się sama na zakupy i akwizycję. (…) Jeśli na rynku lotniczym dzisiaj są upadłości, to wiele małych linii lotniczych będzie można za nieduże pieniądze kupić, nabyć, a wtedy może być tak, że stworzymy środkowoeuropejską dużą linię lotniczą i będziemy się na tym rynku jako poważni gracze liczyć. Mam takie marzenia i chciałbym, żeby takie marzenia miał też minister skarbu, bo LOT na to zasługuje”. Tak jak w znanym dowcipie. Teraz dobroczyńcy mają marzenia, a podatnicy pieniądze. Za chwilę dobroczyńcy będą mieli pieniądze, a podatnicy – marzenia. Na koniec drobiazg, ale bardzo wymowny. Losy Biuletynu Informacji Publicznej LOT-u są dość symboliczne dla stanu, w jakim znajduje się ta spółka oraz państwowy nadzór nad nią. Kilka miesięcy temu Fundacja Republikańska wytknęła w swoim raporcie dotyczącym „narodowego przewoźnika lotniczego”, że ten łamie prawo, nie udostępniając na swojej stronie internetowej aktualnych informacji w Biuletynie Informacji Publicznej. Pytanie o BIP, które zadałem miesiąc temu rzecznikowi prasowemu LOT-u, pozostało bez jakiejkolwiek odpowiedzi. Z kolei po zapytaniu Ministerstwa Skarbu Państwa, czy podjęło jakieś działania mające na celu wyegzekwowanie od nadzorowanej spółki wypełniania obowiązku prowadzenia BIP, zostałem odesłany do LOT-u.

Maciej Madelski

21/05/2013 W ramach” wolnego rynku” - rząd, pracodawcy oraz związki zawodowe próbowały wczoraj ustalać tzw. płacę minimalną. W tzw. Komisji Trójstronnej- nie mylić z Komisją Trójstronną( bliżej Klubu Bilderberg!)- organizacja międzynarodową, w której obracają się tacy ludzie z Polski, jak pan Aleksander Kwaśniewski, pan Janusz Palikot, czy pan Andrzej Olechowski- i coś tam ustalają. Ale jakoś niezależna prasa nie pisze- co. Ja nie wiem co, ale się domyślam. Nie są to sprawy bliskie Polsce.. Pojęcia’ zdrady stanu”- już nie ma. Przywrócono je natomiast w Federacji Rosyjskiej.. Bo jak ktoś finansuje zza granicy jakieś gremia i coś tam z nimi ustala- to chyba ma jakiś w tym cel, nieprawdaż? I jeszcze kryje się z tym co ustala. Sprawa jest przynajmniej podejrzana. Gdzie nasze służby dbające o nasze bezpieczeństwo? Krajowa Komisja Trójstronna zajmuje się- w ramach „ wolnego rynku” ustalaniem minimalnej płacy , jaką musi wypłacić pracodawca swojemu pracownikowi, niezależnie od tego co dzieje się na rynku. I niezależnie od tego ile zarabia.. Ma wypłacić- i już! A skąd weźmie? A czy to krajową Komisję Trójstronną obchodzi? Ustalają, że od przyszłego roku płaca minimalna dla pracownika ma wynosić 1680- i już! A przy tym powtarzają do znudzenia , że walczą z bezrobociem- tworząc bezrobocie.. Bo przecież każda podwyżka podatku powoduje zaburzenia na rynku pracy- tworząc bezrobocie. Cześć” obywateli” ucieka przed pazernym państwem w tzw. szarą strefę- czyli strefę wolności, narażając siebie i pracodawcę na represje wynikłe z kontroli państwowych instytucji, które też walczą z bezrobociem- tworząc bezrobocie. Wszystkie decyzje rządu, które idą w kierunku wyciągnięcia z pracodawców kolejnych pieniędzy- idą w kierunku tworzenia bezrobocia. Rząd po prostu rżnie głupa! Podwyżkę składki ZUS dla pracodawców zapowiedział pan wiceminister pracy i polityki społecznej- socjalista- Jacek Męcina. Skoro wzrośnie płaca minimalna ustalana dla wszystkich w całym kraju- musi wzrosnąć podatek płacony na przymusowy ZUS. W tym, zakresie pan Kazimierz Marcinkiewicz, były premier naprawdę tęga głowa- ma piramidalny pomysł:. Chce mianowicie zróżnicować wysokość składki płaconej na ZUS.(???) Ale przymus płacenia pozostawić.. W rejonach o dużym bezrobociu, żeby pracodawcy płacili mniej, a w rejonach o małym- więcej. Dobrze, że socjalista Kazimierz Marcinkiewicz już nie rządzi, zresztą głównie grał w piłkę na wizji.. Oczywiście pracodawcy, którzy mieliby płacić więcej zaraz przerejestrują firmy w miejsca, gdzie płaci się mniej.. I znowu były premier miałby kłopot.. Skąd socjaliści biorą tego typu pomysły? Zresztą zawsze można poczekać jak się wszyscy przeniosą w tańsze miejsca zusowskie- i dopiero wtedy im podnieść. Mandaty radarowe mają być zróżnicowane – dla bogatych innej wysokości, a dla biednych- innej.. Jak już nie będzie bogatych- to wtedy wszyscy będą płacili równo. Ale czy bogatym jest człowiek, który posiada dwudziestoletni samochód- no ale nie Rollsa.? Bo mogą być zróżnicowane równie dobrze w zależności od zamieszkania, posiadania żony, posiadania domu . mieszkania czy słusznego wzrostu.. Nie wiem, czy trzeba być kompletnym idiotą i człowiekiem złej woli, przeciwko pracodawcom, którzy obok kierowców, są najbardziej prześladowaną grupą w Polsce- żeby nie rozumieć podstawowej zależności.. To jest tak jak ze stosunkiem- w jego wyniku rodzą się dzieci.. Chyba, że ktoś ma czeską apteczkę samochodową, w której musi wozić prezerwatywę..(???) I podczas stosunku sobie ją założy i nie będzie pęknięcia- chodzi i prezerwatywę., a nie apteczkę. W naszych apteczka samochodowych, oprócz tego, że trzeba ją wozić- nie trzeba wozić prezerwatywy.. Ale wszystko przed nami.. Postęp postępuje- a na razie można byłoby wprowadzić wożenie obowiązkowych gadżetów pochodzących z sex-shopów.. Albo zdjęcie pana premiera Donalda Tuska.. Bo pan poseł Janusz Palikot swoje akcesoria- które pokazywał w telewizji- na pewno wozi ze sobą- obok apteczki. Tak jak pan Sławomir Nowak , minister transportu-swoje oświadczenie majątkowe, do którego zapomniał wpisać informację, że ma zegarek za 10 000 złotych i samochód Volvo XC60 za 100 000 złotych. Wozi je na pewno ze sobą, tak jak młodzi ludzie oświadczenie woli, w sprawie oddania swoich części ciała państwu w przypadku śmierci. Jak ma przy sobie takie oświadczenie woli, że się nie zgadze, a na ogół nie ma- to mu nerki, serce, wątrobę państwo zabiera- prawem demokratycznego państwa prawnego. Kto w wieku dwudziestu lat myśli o śmierci i wozi przy sobie papier oświadczający wolę? I przekłada z koszuli do koszuli przed każdym wyjazdem.. Po śmierć! Podobno szczytem bezczelności w Ministerstwie Transportu i…. Dziedzictwa Narodowego, jest zapytać na korytarzupana ministra Sławomira Nowaka z Platformy Obywatelskiej- która jest godzina.(???) Nie wiem, czy jest taki śmiałek, ale jak reżimowi dziennikarze się z niego wyśmiewają- to oznacza nic innego jak… Cofnięcie poparcia tych co naprawdę rządzą państwem polskim a nie z są codziennie na wizji- dla pana ministra transportu.. A jak zacznie się atak? Platformie a jakże Obywatelskiej- spada poparcie ” społeczne”- z 40% kiedyś- do dwudziestu.. Ciekawe, na kogo będą głosować zawiedzeni Platformą Obywatelską, bo przecież nie na PiS.. PiSowi nie przybywa, choć już wyprzedza sondażowo Platformę Obywatelską.. Bardzo interesująco telewizja TVN pokazała wczoraj najnowszy sondaż poparcia dla partii politycznych.. W jakiś wiadomościach pokazano PiS, PO, SLD, Ruch Palikota i nie mieszczący się w Sejmie PSL.. Reszta nie wchodzi.. W propagandowym „ Szkle kontaktowym” pokazano PiS, PO, SLD, Ruch Palikota- i nie wchodzące do Sejmu PSL i Solidarną Polskę, którą ciągle pokazują media. A ja w państwowym radiu, w wiadomościach w ciągu dnia- słyszałem, że tak powiem na własne uszy- te cztery ugrupowania oraz niewchodzące do Sejmu- PSL, SP i Nową Prawicę. A jednak Nowa Prawica jest w sondażach.. Ktoś chce na nas głosować.. Pan Sławomir Nowak ma obecnie- jak donoszą media – zegarek za 35 000 złotych(???) To jest nowa czerwona klasa, która pławi się w zegarkach , w pieniądzach .,w dobrobycie- szykując narodowi nędzę.. Daleki jestem od grzebania komuś po kieszeniach.. Szczególnie jeśli chodzi o ludzi prowadzących swoją własną działalność.. Ale nowa klasa powstaje nie dlatego, że prowadzi własne interesy, ale dlatego, że wyciąga z nas pieniądze przy pomocy przemyślnego systemu podatkowego i biurokratycznego. I wyciska z nas pieniądze- jak wyciska się sok z cytryny.. też przy pomocy cytrynowego wyciskacza.. I do tego spogląda na zegarek wart 35 000 złotych- uśmiechając się przy tym szyderczo.. Pamiętam, że pan Aleksander Kwaśniewski miał zegarek za 50 000 dolarów(!!!) To jest dopiero czerwona burżuazja.. Ale do tego własne państwo i jego rację stanu powinno się mieć w głębokim poważaniu.. Oooooo… wtedy spokojnie można patrzeć na wskazówki przesuwającym się na zegarku wartym fortunę.. Ale czas biegnie nieubłaganie.. I pokaże gdzie jest dobro a gdzie zło.. Na razie spoglądają na kosztowne zegarki. WJR

Prof. Chodakiewicz: Trzeba zrobić przegląd sił prawicy! Trzeba zrobić lustrację naszych sił, bo pojawia się nowa szansa dla prawicy. Wzbiera jakaś fala, kryzys w Europie się potęguje, w USA sytuacja coraz bardziej patowa: Kongres i Biały Dom się szachują, większość gubernatorów stanowych nastawiona jest buntowniczo do obecnego prezydenta. W Polsce coraz więcej obywateli ma dość obecnych rządów. Kto na tym zyska, to inna sprawa. Do rotacyjnej zmiany u steru przyzwyczaiło się PiS. Partia Przyjaciół Palikota rozpływa się, postkomuna przebiera nogami, komuna odgraża się manifami i tolerancjonizmem genderowo-feminazistowskim. Na prawicy jest potencjał, ferment, gniew, ale czy uda się to jakoś zorganizować? I nie zależy to przede wszystkim od ogólnoświatowej sytuacji, gdzie amerykański hegemon wycofał się do swego matecznika i pomniejsi w związku z tym szaleją regionalnie. Nie zależy też głównie od kryzysu Unii Europejskiej. Zależy od idei, woli, organizacji i środków – przede wszystkim w kraju, chociaż i Polonia może trochę pomóc. Idea jest prosta. Prawica popiera zharmonizowane ze sobą wartości: wiarę, rodzinę, tradycję, własność prywatną i wolność jednostki. Wartości te kwitną najlepiej w systemie wolnościowo-konserwatywnym. Ponieważ jesteśmy Polakami, zajmujemy się głównie sprawami polskimi w polskim środowisku i w ramach obecnie istniejącego państwa polskiego (a robiliśmy to nawet jak go nie było, pod zaborami). W tym sensie jesteśmy nacjonalistami, chociaż naturalnie nacjonalistami jagiellońskimi. To nie krew, nie pochodzenie, a deklaracja przynależności i pozytywne podejście do pięciu wymienionych wyżej wartości determinują polskość. Wiemy też, że człowiek jest wolny, a jeśli chce, to z wolnej woli poddaje się jedynie Chrystusowi. Jednocześnie bierze na siebie z wolnej woli odpowiedzialność za siebie i rodzinę, ale również za sąsiedztwo i naród. Narzuca sobie samemu obowiązki czy też siłą woli przyjmuje je z pokorą – wobec słabszych i bardziej potrzebujących. Bóg pobłogosławił nam bardziej, wobec tego mamy obowiązki wobec innych, musimy im pomagać – dając wędkę, a nie rybę. A naturalne jest, że staramy się też propagować wśród innych nasze wartości, szczególnie że doświadczenie historyczne jednoznacznie pokazuje ich potęgę i korzystny wpływ na rozwój narodu. Tak uzbrojeni przeszłością stąpamy twardo w teraźniejszości i patrzymy śmiało w oczy wyzwaniom przyszłości. W związku ze wzbierającym kryzysem kultury, polityki i społeczeństwa widać niestety jednak odchodzenie od zasad indywidualnej wolności, jak również od zasad wolnego rynku. Przybierają na sile postawy kolektywistyczne, a więc solidarystyczne i narodowe. Właśnie myśl, a może bardziej poczucie narodowe na prawicy wzrasta. Jest moda na neoendecję, szczególnie wśród młodych. Tylko nie ma zgody co do tego, jaka ma być ta neoendecja. Walka tu idzie głównie na poziomie intelektualnym. Mózgi zmagają się o poparcie dołów, które w tej chwili wygenerowały spontanicznie i oddolnie taki narodowy sentyment. Opcja wolnościowa wskazuje, że nacjonalizm polski może czerpać z tradycji wolnorynkowej, wśród której miał wielu przedstawicieli. Wolnościowcy mają nadzieję zmobilizować i zmajoryzować intelektualnie elektorat narodowy. Część wolnościowców o nastawieniu narodowym uważa jednak, że należy porzucić demokrację jako niewydolną, wręcz jako rozsadnik patologii, sprzyjający ideologii dyktatury przyjemności i tolerancjonizmu. Zgadza się z tym część konserwatystów i nacjonalistów, ale szczególnie postmoczarowska chamokomuna, która szczwanie wepchała się w narodowy kalejdoskop. Teraz pieje pochwały etatyzmu i stara się przyhołubić zwolenników odgrzewaniem antyżydowskości. Hasła takie są chwytliwe, również wśród młodzieży. Jest to głównie wynikiem propagowanej przez opcję „postępową” i tolerancjonistyczną wywołującej wymioty politycznej poprawności, która nakazuje hołubić wszelkie mniejszości, a żydowską wywyższać ponad wszystkie, instrumentalnie traktując Holokaust jako narzędzie poniżania Polaków i deprecjonowania polskości poprzez wmawianie wszystkim polskiej odpowiedzialności za narodowo-socjalistyczne niemieckie ludobójstwo na Żydach. Hasła antyżydowskie jednak starają się skryć tradycyjny serwilizm chamokomuny i jej postpeerelowskich satelitów wobec post-Sowietów. Na kolanach przed Moskwą jest ich ulubioną pozycją. Inni konserwatyści i większość wolnościowców to tymczasem ludzie otwarci na rozmaite kombinacje w polityce zagranicznej, w tym i na opcję prorosyjską, ale tylko i wyłącznie jeśli służy to nadrzędnemu interesowi polskiemu. Nie interesuje ich klientyzm. Ani wobec Moskwy, ani wobec Berlina, Brukseli, czy Waszyngtonu. Młodych, zbuntowanych też on nie interesuje. Stąd chamokomuna ma spore kłopoty wśród najdynajmiczniejszej części dołów narodowych i patriotycznych, bowiem postmoczarowcy programowo i tradycyjnie zwalczają pamięć o Żołnierzach Wyklętych – tych, którzy bili się przeciw dwóm wrogom: III Rzeszy i Związkowi Sowieckiemu oraz ich tubylczym plenipotentom. Ponadto chamokomuna głosi etatyzm (czasami nieostrożna i pewna siebie posuwa się tak daleko, że chwali nadal komunistyczną Kubę – co wynika też z programowego antyamerykanizmu). Państwo ma być najważniejszym ich punktem odniesienia. Chamokomuna nienawidzi inicjatyw oddolnych i sprzeciwia się powstawaniu autentycznego narodowego ruchu obywatelskiego. Postmoczarowcy i ich rozmaici satelici chcieliby stłamsić takie inicjatywy jako „anarchoprawicowe” (czytaj: wolnościowe i konserwatywne). To nonsens. Bez samozorganizowanych dołów nie ma prawicy – jest totalitarny monolit. A taki cel można osiągnąć tylko przez państwo, czyli dalszy ciąg PRL, w którym chamokomuna tak świetnie pływała. Większość konserwatystów i wolnościowców z tym etatystycznym programem się nie zgadza. Zupełnie świadomie angażują się oni w budowę klubów, środowisk, organizacji i instytucji kulturowych, społecznych i intelektualnych, które są alternatywą zarówno wobec biurokracji państwowej, jak i szeregu subsydiowanych przez podatnika (dojonego przez państwo i Unię Europejską) rozmaitych organizacji „pozarządowych”, których celem jest propagowanie dyktatury przyjemności, multikulturalizmu i tolerancjonizmu. Nie ma wyjścia. Musimy temu molochowi przeciwstawić własne siły. A na prawicy jak zwykle mozaika partii, układów, grup, ugrupowań, bytów wirtualnych. Te ostatnie to nie tylko kanapy, lecz przede wszystkim rozmaite portale internetowe, listy dyskusyjne i blogi – prawicowe, narodowe, konserwatywne, patriotyczne, religijne. Jest to całe uniwersum – zdecentralizowane, pluralistyczne, nieokiełzane. Niektóre wyspecjalizowane, niszowe, inne ogólnotematyczne, powierzchowne. Są łagodne, są i ostre. Integralne i eklektyczne. W zależności od temperamentu. Powielają się z szybkością światła za pomocą e-maili, SMS-ów, Twittera, Youtube, Facebooka i innych mediów społecznościowych. Kłócą się między sobą, naturalnie, ale też prezentują dość zjednoczony front wobec sił „postępu”. Sztormy wirtualne mogą zarówno mobilizować (vide spontaniczne zwołanie się młodych tłumów po śmierci Jana Pawła II), jak i demobilizować. Blogowanie przypomina często sejmikowanie. No ale jest alternatywą wobec mediów mainstreamowych. Prawicowe portale historyczne w najlepsze konkurują z oficjalną propagandą postpeerelowską i postmodernistyczną, chociaż naturalnie przeginają w swoją stronę, często bardzo emocjonalnie, co obniża ich wartość naukową, a więc i poznawczą dla niezaangażowanego internauty. Naciśnięcie guzika „forward” („podaj dalej”) dla wielu stanowi wyczerpanie aktywności patriotycznej, prawicowej. To prawda, że sentyment krąży w duchu cyberprzestrzeni, ale nie wynikają często z tego konkretne akcje. A więc para w gwizdek. Choć nie zawsze. Wystarczy przyjrzeć się rozmaitym środowiskom prawicowym czy potencjalnie prawicowym, które łączy internet w czyn. Najbardziej widoczny i popularny jest współorganizowany przez narodowców, w tym i narodowych radykałów, marsz w Święto Niepodległości oraz rozmaite imprezy dotyczące Żołnierzy Wyklętych. Samoorganizacja kibiców na tym polu wywołuje wielkie wrażenie. Pytanie pozostaje: miłe sentymenty, ale jak to przetłumaczyć z języka protestu na konkretną działalność polityczną? Na razie marsze i demonstracje stadionowe pozostają ważnym elementem kultury narodowej, stanowiącym jeśli nie przeciwwagę jeszcze, to przynajmniej alternatywę dla globalistycznej popkultury tolerancjonizmu. Podobnie wielką dydaktyczną wartość mają też reenactors, czyli środowiska odtwarzające wydarzenia historyczne (np. bitwę pod Grunwaldem, cały ruch rycerski). Takimi alternatywami wobec postkomunistycznej rzeczywistości pozostają również harcerze, członkowie rozmaitych organizacji paramilitarnych (takich jak „Strzelec”), jak również uczestnicy inicjatyw społecznych, kulturalnych, charytatywnych na najniższym szczeblu (np. szkół katolickich). Na prawicy nie ma właściwie siły politycznej, która potrafiłaby skanalizować te wszystkie sentymenty. Są substytuty, w większości wywodzące się z „Solidarności” oraz z ruchu dysydenckiego lat siedemdziesiątych, które przesunęły się na prawo – czy taktycznie, czy strategicznie (albo w poszukiwaniu elektoratu, albo zrozumiawszy, że to jest dla Polski najlepsza opcja). Są też rodzynki, nie tylko w opozycji, niektórzy permanentnej, ale również w obecnym rządzie. Cieszy natomiast wysyp rozmaitych poważnych periodyków, jak również think tanków wolnościowych i konserwatywnych. Jest wiele inicjatyw wydawniczych. Potrzeba jednak lepszej koordynacji, lepszej dystrybucji. Szczególnie niedostateczne wyniki są na polu kultury, chociaż tutaj dobrze dają sobie radę piosenkarze-poeci i filmowcy-dokumentaliści (cześć Grzesiu!). Tutaj, wśród mózgów i operatorów, też jest ferment. Brakuje zdecydowania, klarownej myśli, brakuje przywództwa, żelaznej woli. Brakuje środków, brakuje wiary. Brakuje łączności z dołami, stałej współpracy. Stale dominuje brak zaufania. Jeśli Polacy nauczą się sobie ponownie ufać, to się uda. Ale nastąpić to może w ramach ruchu, który podkreśla solidaryzm narodowy pod buzdyganem konserwatywno-wolnościowym. No to do roboty. Marek Jan Chodakiewicz

Sommer: Warszawska Świątynia Holokaustu za 0,5 mld zł Wobec skandalu, jakim jest powstanie na warszawskim Muranowie Muzeum Historii Żydów Polskich w obecnej formie, prawice: „młoda”, „odważna”, „niezależna”, „niepokorna” oraz wszystkie pozostałe jakoś dziwnie nabrały wody w usta. Trudno więc – my zajęliśmy się w końcu tą sprawą. A skandal ten rozgrywa się na wielu płaszczyznach.

Po pierwsze: na płaszczyźnie ekonomicznej. Obiekt ten najpierw nie miał być finansowany z kieszeni podatnika. Potem miał kosztować cztery razy mniej niż w rzeczywistości. A teraz dodatkowo okazuje się, że miasto będzie do niego dokładać być może nawet milion złotych miesięcznie. To po prostu kolejny warszawski „Miś”, budowa socjalizmu realnego służąca głównie żyłowaniu kieszeni podatnika.

Po drugie: w wymiarze zaplanowanych ekspozycji – zaplanowanych, bo jak w prawdziwej hucpie przystało, jeszcze ich właściwie nie ma. Otóż ich plany sugerują wyraźnie, że w tym „muzeum historii” nie o historię chodzi, tylko o stworzenie miejsca kultu dla polskich filosemitów, swoistej Świątyni Holokaustu. A przecież mamy państwo neutralne światopoglądowo i żadnych, także świeckich kultów popierać ono nie powinno.

Po trzecie wreszcie: uczczenie w taki sposób tylko jednego z co najmniej czterech narodów, z którymi mamy wspólną historię (Białorusini, Rusini, Litwini i Żydzi), zakrawa na jakiś dziwny rasizm. Być może dobrym pomysłem byłoby przemianowanie tego muzeum na miejsce poświęcone wspólnej historii wszystkich narodów Rzeczypospolitej, bo pamięć o niektórych z nich rzeczywiście zanika.

Po czwarte: filosemityzm wypływający ze środowisk, którym Lech Kaczyński podarował to muzeum czy raczej to miejsce kultu, jest bardzo często jaskrawo antypolski. Za pieniądze polskiego podatnika powstał więc ośrodek z założenia konfliktogenny, nastawiony na poniżanie ludzi, którzy za niego zapłacili.

I na koniec po piąte: za gigantyczne pieniądze wybudowano brzydki, prostokątny, przeszklony barak, z małą przestrzenią ekspozycyjną, której cena za metr kwadratowy jest najwyższa w Polsce, a być może także na świecie!W każdym razie obok Stadionu Narodowego, na którym i do Madonny trzeba dopłacić, obok kolei na Okęcie, która kosztowała setki milionów, a którą warszawiacy nie chcą jeździć, Muzeum Historii Żydów Polskich wyrasta na jedną z najbardziej nietrafionych i kontrowersyjnych inwestycji, jaka w ostatnich latach powstała w stolicy. I żeby pozostać monotematycznym: nieobecność Katawa Zara na naszych łamach wynika z tego, że odniósł poważną kontuzję ręki i chwilowo po prostu nie może pisać. Zaniepokojonych Czytelników chciałbym uspokoić, że gdy tylko się wyleczy, to do nas wróci. Tomasz Sommer

Elektrowni atomowej nie ma i nie będzie ale afery już są

1. Szef CBA Paweł Wojtunik zawiadomił w poprzednim tygodniu Prokuraturę Apelacyjną w Warszawie o podejrzeniu popełnienia przestępstwa przez zarząd spółki celowej PGE Energia Jądrowa 1 powołanej w 2010 roku do budowy dwóch elektrowni atomowych w Polsce. Kontrolę w tej spółce, szef CBA zapowiedział w grudniu 2012 roku w jednym z telewizyjnych programów publicystycznych, teraz jej rezultaty zostały zawarte we wniosku skierowanym do prokuratury. Chodzi o podejrzenie popełnienia przestępstwa przez były już zarząd spółki PGE EJ1, polegającego na przekazaniu kwoty 11 mln zł do klubu sportowego siatkarek Trefl Sopot w ramach zakupu usługi, która w dokumentach spółki została opisana w sposób następujący „budowanie i propagowanie pozytywnych emocji związanych ze strategicznymi inwestycjami na obszarze Pomorza w szczególności związanymi z energetyką jądrową”. Decyzje o przekazaniu tak ogromnych środków do klubu sportowego podejmowali ludzie mocno związani z Platformą, prezes PGE (i jednocześnie spółek PGE EJ i PGE EJ 1) w latach 2008-2011 Tomasz Zadroga i wiceprezes w latach 2010-2012 Witold Dróżdż (wcześniej wiceminister w resorcie spraw wewnętrznych i administracji). Prokuratura Apelacyjna przekazała kilkunastostronicowy wniosek CBA do Prokuratury Okręgowej w Płocku, a ta ma 30 dni na decyzję czy wszcząć w tej sprawie śledztwo, choć jak twierdzi rzecznik CBA, dowody w tej sprawie są bardzo mocne.

2. Afera dotyczy okresu 2010-2012 ale w tym miejscu należy przypomnieć, że następny zarząd spółek PGE EJ i PGE EJ 1, zaczął także od skandalu związanego z wysokością wynagrodzeń. W czerwcu 2012 roku poseł Aleksander Grad (przez poprzednie 4 lata minister skarbu w rządzie Donalda Tuska), zrezygnował z mandatu poselskiego, a już na początku lipca rada nadzorcza PGE powołała go na prezesa spółek PGE EJ i PGE EJ 1.

Obydwie spółki miały przygotować i realizować budowę pierwszej elektrowni atomowej w Polsce, a prezes Grad, otrzymał wynagrodzenie w wysokości 55 tys. zł miesięcznie. Podobne wynagrodzenia otrzymało jeszcze dwoje wiceprezesów obydwu spółek. Ale to nie wszystko prezesi mają prawo do rocznych nagród (w podobnej wysokości jak zagraniczne wynagrodzenia) a także inne przywileje, które sumarycznie określa się mianem tzw. złotych spadochronów. Oczywiście obydwie spółki zatrudniają już licznych pracowników z wysokimi wynagrodzeniami, a przygotowanie budowy elektrowni i wszelkie analizy z tym związane będą kosztować przynajmniej 1,5 mld zł.

3. Parę miesięcy później, podczas sejmowej debaty w październiku 2012 roku nad informacją bieżącą, dotyczącą zaniechania przez gdańską Energę budowy bloku energetycznego o mocy 1000 MW w Ostrołęce, ówczesny minister Skarbu Mikołaj Budzanowski, dosyć niespodziewanie oświadczył, ”że priorytetem dla Polski jest poszukiwanie i zwiększenie wydobycia węglowodorów, zaś na decyzję w sprawie programu jądrowego trzeba poczekać przynajmniej do przełomu roku 2014/2015”. W tym samym mniej więcej czasie prezes Polskiego Koncernu Energetycznego (PGE), zresztą bliski kolega premiera Tuska z czasów Kongresu Liberalno- Demokratycznego, Krzysztof Kilian posunął się jeszcze dalej stwierdzając „PGE uczestniczy w budowie bezpieczeństwa energetycznego Polski choćby przez energetykę jądrową, czy gaz łupkowy. I tu mała dygresja-te dwa programy nie mogą się zakończyć sukcesem. Jeden wyklucza drugi. Nie można mieć ruchu lewostronnego i prawostronnego na jednej ulicy, bo grozi to poważnymi konsekwencjami”.

4. Wygląda więc na to, że za jakiś czas po kolejnej kontroli dokonanej przez CBA w spółkach PGE EJ i PGE EJ 1, dowiemy się, że w związku zaniechaniem budowy elektrowni atomowej w Polsce, zmarnotrawiono setki milionów złotych związanych z przygotowaniami do realizacji tej inwestycji. Skoro bowiem naszego kraju nie stać na jednoczesne finansowanie poszukiwań gazu łupkowego i budowy elektrowni atomowej, a spółki skarbu państwa od wielu miesięcy jednak finansują poszukiwania gazu łupkowego w Polsce, to już od wielu miesięcy powinno być jasne, że z budowy elektrowni atomowej w Polsce, nic jednak nie będzie. Pieniądze na przygotowania do tej inwestycji ,wyrzucane są więc w błoto. Kuzmiuk

22/05/2013 Etyka sytuacyjna Socjaliści heteroseksualni przechodzą samych siebie.. Już nie wiedzą co jeszcze mają zniszczyć i podważyć.. Taka aktywistka heteroseksualna, pani Agnieszka Kozłowska – Rajewicz, minister do spraw równości(???!!!- jest coś tak operetkowego!) wespół ze Związkiem Nauczycielstwa Polskiego wraz z Ministerstwem Edukacji Narodowej- patronują podręcznikowi ”Lekcja równości”. Podręcznik zaleca, żeby akcentować, że Maria Konopnicka była lesbijką, a do szkół państwowych zapraszać zdeklarowanych homoseksualistów, którzy będą przełamywać stereotypy.. Nie wiem co będzie, jak dożyjemy czasów, że związki homoseksualne będą stereotypami? Heteroseksualni będą w mniejszości.. Ludzi będzie się produkować w probówkach poprzez metodę In vitro- a resztę z nas pozamykają w obozach reedukacji. Strażnikami będą wyłącznie homoseksualni i homolesbijni.. Obozy będą wszystkie imienia Marii Konopnickiej- jeśli oczywiście to prawda, że była lesbo- homo- seksualna.. Nie wiem jak było z” naszą szkapą”.Ale też może była homoseksualna.. Ale „ naukowcy” z pewnością dotrą do źródeł.. Ideologicznych! Tak jak ma przełamywać stereotyp edukacja seksualna, mająca na celu demoralizację młodzieży i rozbudzanie przedwczesne inicjacji seksualnej. Obracać libidem na wszystkie strony już od samej młodości, żeby wszystkie myśli młodego człowiek koncentrowały się wokół popędu.. Żeby nie myślał, w jakim ustroju żyje.. I co przed nim… Czas wpisać obowiązek edukacji homoseksualnej- pardon- seksualnej- do Konstytucji.. Że człowiek, najlepiej od 3 lat- jeśli nie będzie uznany za” płód”- ma obowiązek uczyć się o prezerwatywach, inicjacjach, technikach. Żeby tylko- zamiast zakładać rodzinę i się do jej prowadzenia przygotowywać- zajmował głównie bzykaniem, najlepiej wszystkiego co się bzykać da.. To jest świadomy i celowy sposób na rozbijanie rodziny, niedopuszczanie, żeby rodziny powstawały jako najlepsze miejsce do wychowania dziecka.. Żeby człowieka upodlić i sprowadzić jego życie wyłącznie do seksualności.. W końcu Polską rządzą marksiści.. Nie tylko preferujący homoseksualizm jako normę.. Najlepiej uderzyć w rodzinę- co postulował Marks.. No i uderzają z tą swoją” równością”.. Homoseksualizm jako dominujący- a ludzie z probówek. Taka przyszłość przed nami.. Do chóru poparcia dla homoseksualizmu jako formy współżycia dołączył obywatel niemiecki pan bokser- Dariusz Michalczewski, zwany „Tygrysem”. Pewnie „tygrysy” też trafiają się homoseksualne… Nie wiem, czy ktoś mu kazał, czy poprosił, a może tak sam.. Powiedział mianowicie, że:” Z dwojga złego, jeśli miałbym wybierać adopcję przez parę homoseksualną lub wychowanie dziecka w rodzinie patologicznej, gdzie dzieci się bije, głodzi a czasem wykorzystuje, wybieram adopcję przez parę homoseksualną”(?????) Prawda, że piękne? Teraz będą sączyć nam do głów dalszy postęp.. Adopcja dzieci przez „ pary homoseksualne”..(????) Pan bokser nie zauważył chyba, że patologiczne to są głównie ”pary homoseksualne”, które preferuje pan Dariusz Michalczewski. A on chce dawać takim” parom” dzieci na wychowanie….. na homoseksualistów… Żeby zwiększyć liczbę homoseksualistów w sposób nienaturalny.. Kto go do tego namówił? Może Robert Biedroń?- zawodowy homoseksualista.. Według lewicowego podręcznika” Lekcja równości”, nawet Polonez tańczony przez pary heteroseksualne na studniówkach jest przejawem wrogości wobec gejów..(???) No pewnie, że jest.. Sam” Polonez „jest wrogiem nowego świata, który nadchodzi i jest organizowany przez wszelkiego rodzaju lewicę.. I jestem pewien, że za jakiś czas będzie likwidacja tańczonego „Poloneza’.. Jako elementu naszej tradycji.. A po co w nowoczesnej Europie tańczenie „Poloneza”? Żeby prowokować homoseksualistów? Zresztą wszystko może być drażnieniem homoseksualistów.. Sami homoseksualiści sami siebie drażnią, a co dopiero- heteroseksualiści? Ci to dopiero drażnią homoseksualistów.. Już nawet pani Joannie Szczepkowskiej puściły nerwy heteroseksualne.. Myślała, że 4 czerwca 1989 roku komunizm się w Polsce skończył.. A tu masz… Przepoczwarzył się- lewica znalazła nowy elektorat. Homoseksualiści wchodzą w teatrach heteroseksualnym na głowy? I jak tu uprawiać sztukę z homoseksualistami na karku? Tak jak panu Wałęsie w tej sprawie – też puściły nerwy.. Nie o taką Polskę walczył.. A o jaką? Przecież pchał nas wszystkich do Unii Europejskiej, gdzie homoseksualizm jest podnoszony do rangi cnoty. Tak jak inne patologie.. Na przykład socjalizm. Pan Duda będzie miał problem jak się zacznie równouprawnianie działaczy związkowych pod kątem sposobu zaspokajania popędu seksualnego i dzielnie związkowców na dobrych- homoseksualnych, i złych- heteroseksualnych. Tym bardziej, że jest tego patologicznie dużo, mam na myśli ilość związków zawodowych w Polsce. Powiedział, że jest ich około 5000(!!!!) Ale się namnożyło działaczy przy okazji istnienia takiej liczby obrońców” ludzi pracy”.. Bardziej od tej obrony ważniejsze są etaty wynikające z działalności związkowej.. Ustawa o związkach zawodowych daje przyzwolenie na tworzenie tego typu patologii w firmach.. Związki zawodowe są pomyślane jako przeciwwaga dla kapitalistów.. U nas głównie się gnieżdżą w państwowych firmach.. Ile tego jest na kolei, do której dopłacamy ciężkie pieniądze..(????) I zaczną się walki frakcyjne pomiędzy homoseksualnymi związkowcami, a heteroseksualnymi. Wojna będzie wyniszczająca- bo będzie to walka o posady związkowe, Czy mają je zająć związkowcy homoseksualni w parytecie, czy związkowcy – heteroseksualni- bez parytetu. I do tego jeszcze parytety płci. Powinno być tyle samo związkowców kobiet, co związkowców – mężczyzn. Tak samo jak policjantek z drogówki.. Tyle samo osobników męskich jak i żeńskich. Żeby było do pary- w lesie- podczas służby. I tak zresztą w wkrótce nie będzie ani kobiet, ani mężczyzn.. Jak lewica zatrze wszelkie różnice. Tak jak pomiędzy sprawnymi- niepełnosprawnymi. Znowu ustawianie ludzi naprzeciw siebie, niech się kłócą i wdają w wywołane spory.. Niech wszystkich pochłania spór, żeby odwrócić uwagę od piekła, jakie się szykuje.. Jak daje się związkowcom pracowników na wychowanie- to tak to się kończy.. Podobnie jak się da homoseksualistom chłopców- na wychowanie parom męskim i dziewczynki- parom żeńskim.. Zarówno w jednym przypadku, jak i w drugim- populacja ludzi nie mogących mieć dzieci się zwiększy.. I zwiększy się prawdopodobieństwo katastrofy populacyjnej.. Chyba, że w jakiś sposób ludzie homo zaczną móc mieć dzieci.. Co jest nieprawdopodobne- co nie znaczy niemożliwe.. Jak się da przerobić mężczyznę na kobietę, czy odwrotnie, to dlaczego nie dałoby się przerobić człowieka homoseksualnego na heteroseksualnego- i odwrotnie. Tak czy siak- może być więcej homoseksualistów, albo więcej heteroseksualnych- tak jak jest dzisiaj.. Nie licząc mniejszości seksualnych- zoofilów, czy nekrofilów.. Mniejszości w mniejszościach.. I ten problem trzeba będzie jakoś rozwiązać.. W zależności od etyki sytuacyjnej.. WJR

Rząd Tuska obudził się rychło w czas

1. Wczoraj na posiedzeniu Rady Ministrów został przyjęty projekt ustawy o szczegółowych rozwiązaniach dla pracowników i przedsiębiorców na rzecz ochrony miejsc pracy związanych z łagodzeniem skutków spowolnienia gospodarczego i kryzysu ekonomicznego przedłożony przez ministra pracy. Projekt ustawy zawiera regulacje zabezpieczające pracowników i przedsiębiorców przed skutkami spowolnienia gospodarczego i kryzysu polegającego na wyraźnym zmniejszeniu obrotów gospodarczych poszczególnych firm. Przedsiębiorstwa, których sprzedaż spadnie co najmniej o 15% w stosunku do roku poprzedniego będą mogły się ubiegać o bezzwrotną pomoc finansową z Funduszu Gwarantowanych Świadczeń Pracowniczych, a także funduszu Pracy. Środki te będą mogli przeznaczyć na dopłatę do wynagrodzeń pracowników, pod warunkiem że w tym okresie nie dokonają redukcji zatrudnienia.

2. Okazuje się ,że po kilku latach nic nie robienia, jazdy na tzw. gapę (a więc wykorzystywania wsparcia dla przedsiębiorstw udzielonych przez sąsiednie kraje np. dopłat niemieckiego rządu do złomowania samochodów), rząd Tuska, zorientował się, że konsekwencje spowolnienia, a być może i kryzysu gospodarczego, mogą spowodować ogromne konsekwencje polityczne i pośpiesznie zaczyna podejmować decyzje wspierające gospodarkę. Stąd wspomniany wyżej projekt ustawy. Jeszcze wcześniej bo w lutym tego roku pośpiesznie uchwalona także została nowelizacja ustawy o gwarancjach i poręczeniach zwiększająca do 60% poziom gwarancji i poręczeń jakie Skarb Państwa może udzielić małym i średnim firmom.

3. Wszystkie te decyzje są podejmowane stanowczo za późno w sytuacji kiedy wzrost gospodarczy został sprowadzony prawe do zera. Przypomnijmy tylko, że według tych szacunków PKB za I kwartał 2013 roku w porównaniu do I kwartału roku 2012 (w cenach stałych średniorocznych z roku poprzedniego) wzrósł zaledwie o 0,4%, a w relacji do IV kwartału 2012 zaledwie o 0,1%. Przypomnijmy także, że według tej metodologii wzrosty PKB w poszczególnych kwartałach 2012 roku (w porównaniu do analogicznych kwartałów roku poprzedniego), wynosiły odpowiednio: 3,5%; 2,3%; 1,3; 0,7%. A więc jest to już 5 kwartał z rzędu, w którym wzrost PKB jest coraz mniejszy, a rząd Tuska do tej pory sprawiał wrażenie nieobecnego w tej sprawie. Najwyżej mieliśmy do czynienia z komunikatami premiera albo ministra finansów, że spowolnienie w polskiej gospodarce jest nieuchronne, bo mamy kryzys w strefie euro.

4.Niestety mimo nerwowych działań rządu Tuska w ostatnich tygodniach perspektywy dla polskiej gospodarki na najbliższe 2 lata mówiąc najoględniej nie są najlepsze. Na początku maja Komisja Europejska ogłosiła komunikat dotyczący prognoz w zakresie wzrostu gospodarczego i stanu finansów publicznych w poszczególnych krajach UE w latach 2013-2014. Dane przedstawione przez Komisję dotyczące naszego kraju w sposób zasadniczy różnią się do statystyk i prognoz, którymi na konferencjach prasowych, karmi polską opinię publiczną, minister Rostowski. Z komunikatu KE wynika, że w Polsce 2013 roku wzrost gospodarczy wyniesie zaledwie 1,1%, ogólne zatrudnienie spadnie aż o 0,4%, bezrobocie (wg metodologii unijnej) wyniesie 10.9% i będzie wyższe od tego na koniec 2012 roku o blisko 1 punkt procentowy, wreszcie deficyt sektora finansów publicznych wyniesie 3,9% PKB, a dług publiczny 57,5%PKB. Także przewidywania Komisji na rok 2014 w odniesieniu do Polski nie nastrajają optymizmem. Wzrost gospodarczy ma wynieść tylko 2,2% PKB, ogólne zatrudnienie znowu zmniejszy się o 0,2%, bezrobocie (wg metodologii unijnej) wzrośnie do 11,4%, deficyt sektora finansów publicznych wyniesie 4,1% PKB, a dług publiczny aż 58,9% PKB.

5. Wszystko więc wskazuje na to, że starania rządu Tuska dotyczące wprowadzenia rozwiązań wspierających gospodarkę przychodzą stanowczo za późno, zwłaszcza że skutki przyjętych teraz ustaw wspierających gospodarkę, przyjdą najwcześniej po 9-12 miesiącach. Nawet osławione Inwestycje Polskie ogłoszone przez Tuska na jesieni 2012 roku przyniosą być może silniejszy pozytywny wpływ na gospodarkę dopiero pod koniec roku 2015. Rząd Tuska obudził się więc rychło w czas. Kuzmiuk

4 czerwca - Dzień Konfidenta Pan prezydent Bronisław Komorowski zachęca, a klub Platformy Obywatelskiej chce uchwalić, by 4 czerwca każdego roku, w rocznicę tzw. kontraktowych wyborów, był obchodzony jako Dzień Wolności i Praw Obywatelskich. Kto by pomyślał, że Umiłowanych Przywódców trzymają się takie wyrafinowane żarty! Propozycja, by 4 czerwca obchodzić Dzień Wolności, czy Praw Obywatelskich bez wątpienia należy do kategorii żartów, nawet jeśli nikomu nie przyświecała taka intencja. Żeby lepiej zrozumieć groteskowy charakter tej propozycji, trzeba cofnąć się do 6 lutego 1989 roku. Tego dnia, jak pamiętamy, rozpoczęło się telewizyjne widowisko pod tytułem: „Obrady okrągłego stołu”, które rządzący podówczas Polską wywiad wojskowy wraz z gronem zaufanych osób z tzw. lewicy laickiej, czyli dawnych stalinowców, tworzących jeden z dwóch nurtów opozycji demokratycznej, zafundowały reszcie społeczeństwa, żeby ta na własne oczy zobaczyło, jak jego Umiłowani Przywódcy strasznie osaczają komucha. Tymczasem w miejscach dyskretnych i gronie jeszcze bardziej zaufanym kładzione były fundamenty ustrojowe III RP, zgodnie z ofertą złożoną jeszcze w 1986 roku „człowiekom honoru” przez Jacka Kuronia za pośrednictwem płk Jana Lesiaka: jeśli razwiedka dyskretnie pomoże „nam” w wyeliminowaniu „ekstremy” ze struktur podziemnych, to „my” udzielimy jej gwarancji zachowania w nowych warunkach ustrojowych pozycji społecznej i tego, co właśnie sobie teraz kradnie, m.in. za pośrednictwem spółek nomenklaturowych. „My”, czyli „lewica laicka”. Razwiedka ofertę przyjęła i do spółki z lewicą laicką wyeliminowała ze struktur podziemnych „ekstremę”, a więc tę część demokratycznej opozycji, która nawiązywała do tradycji II Rzeczypospolitej i Armii Krajowej. W rezultacie starannie wyselekcjonowana „strona społeczna” której oficjalnie patronował naturszczyk Lech Wałęsa, zdalnie sterowany przez „drogiego Bronisława”, przejęła z rąk razwiedki zewnętrzne znamiona władzy. Wyrazem tego były ustalenia, że „strona społeczna” rozdzieli między siebie 35 proc. mandatów w Sejmie, „rządowa” - 65 procent, zaś Senat będzie wybrany w „wolnych wyborach” - ale tylko spośród tych, co się z Wałęsą sfotografują... Spośród mandatów przypadających komuchom, 35 miało być obsadzonych z tzw. „listy krajowej”, na której znalazły się komuchy najważniejsze. Ponieważ większość obywateli, którzy wzięli wtedy udział w głosowaniu (frekwencja wyniosła ok. 62 procent uprawnionych), myślała, że z tym obalaniem komuny to wszystko naprawdę, poskreślała listę krajową tak, że tylko Mikołaj Kozakiewicz i Adam Zieliński się z niej dostali, ale tylko dlatego, iż ich nazwiska znajdowały się w miejscach, których nie zawsze obejmowały zamaszyste skreślenia. Wtedy szef razwiedki generał Kiszczak oświadczył, że jeśli tak, to on te całe wybory unieważni, wobec czego Tadeusz Mazowiecki, znany przez całe życie z „postawy służebnej” oznajmił, że „umów należy dotrzymywać” - ale nie miał oczywiście na myśli umowy z wyborcami, tylko z razwiedką. W rezultacie Rada Państwa W TRAKCIE WYBORÓW zmieniła ordynację i wszystko odbyło się tak, jak razwiedka z gronem osób zaufanych uzgodniła - ale frekwencja wyborcza w drugiej turze 18 czerwca wyniosła już tylko 25 procent uprawnionych. W tej sytuacji pomysł, by tamto wydarzenie czcić dzisiaj jako „Dzień Wolności”, a zwłaszcza - „Praw Obywatelskich”, zakrawa na jakiś ponury żart, jeśli wręcz nie na szyderstwo. Tym większe, że przecież 4 czerwca, tyle, że trochę później, bo w roku 1992, miało miejsce równie ważne, a może nawet z pewnego punktu widzenia jeszcze ważniejsze wydarzenie. 28 maja Sejm podjął tzw. uchwałę lustracyjną, której celem było ujawnienie komunistycznej agentury w strukturach państwa. Agentura ta bowiem nie tylko zagrażała jego bezpieczeństwu (impulsem do uchwały było ujawnienie przez Krzysztofa Wyszkowskiego, że polsko-niemiecki traktat o dobrym sąsiedztwie i przyjaznej współpracy jest niesymetryczny na niekorzyść Polski, bo pan minister Krzysztof Skubiszewski był przez stronę niemiecką naciskany, że jeśli nie będzie ustępliwy, to oni ujawnią, że był on konfidentem Służby Bezpieczeństwa), ale przede wszystkim stanowiła narzędzie okupacji kraju przez razwiedkę. Jak pamiętamy, próba ta nie udała się na skutek storpedowania jej przez obydwie strony umowy „okrągłego stołu” w dniu 4 czerwca 1992 roku, kiedy to w atmosferze zamachu stanu obalony został rząd premiera Jana Olszewskiego. Jeśli zatem dzisiaj pojawiają się pomysły, by specjalnie i chwalebnie wyróżniać akurat dzień 4 czerwca, to nie bardzo wiadomo, czy rzeczywiście chodzi o „wolność” i „prawa obywatelskie” - bo nie ma do tego specjalnych podstaw - czy też może wolność i prawa obywatelskie są tylko pretekstem, rodzajem zasłony dymnej, do faktycznego obchodzenia 4 czerwca Dnia Konfidenta, bez którego razwiedka nie byłaby w stanie ani okupować naszego nieszczęśliwego kraju, ani rabować jego zasobów i zasobów obywateli. Okoliczność, że inicjatywa uchwały wyszła akurat z Platformy Obywatelskiej, a słowa zachęty - od pana prezydenta Bronisława Komorowskiego, stanowi dodatkową poszlakę przemawiającą za prawdziwością mojej ulubionej teorii spiskowej. Zgodnie z wnioskami, jakie z niej płyną, zarówno Platforma Obywatelska, jak i pan prezydent Bronisław Komorowski mają szczególne powody do wdzięczności wobec razwiedki, więc nic dziwnego, że albo chcą, albo nakazano im się odwdzięczyć również w ten osobliwy sposób. SM

23/05/2013 „Nienależna oszczędność podatkowa” - tak będzie się nazywała operacja rabowania wszystkich tych, którzy będą ukrywać swoje oszczędności w miejscach, gdzie fiskusy rabują” obywateli” mniej – niż w demokratycznym państwie prawnym- czyli w Polsce. Zresztą wszelkie państwa demokratyczne, które za swoich poddanych mają” obywateli”- to są demokratyczne państwa prawne urzeczywistniające zasady społecznej sprawiedliwości, czyli nadrzędności interesu biurokratycznego nad interesem jednostki- ma się rozumieć „obywatelskiej”. Obywatelskość to jest jakaś dziwna forma wyróżnienia jednostki.- w przywiązaniu do socjalistycznego państwa biurokratycznego.. Im „obywatel „ bardziej przywiązany- tym bardziej obywatelski.. Im więcej odda temu państwu- tym jego obywatelskość nabiera większego blasku.. Najlepiej oczywiście jako odda wszystko.. A mówiła żony ciotka, że kto oda fiskusowi wszystko, tego nic złego nie spotka.. No cóż.. Granica pomiędzy tym co demokratycznie prawne a demokratycznie słuszne, jest wyjątkowo niejasna.. Tak jak pomiędzy prawem demokratycznym uchwalanym przy pomocy Większości, a słusznością demokratyczna opartą o Większość.. Albo Większość, albo Słuszność.. W demokracji Większość na ogół nie ma wiele wspólnego ze Słusznością.. Ale to tylko do czasu. Najpierw państwo socjalistyczne i prawne bierze się za rabowanie” obywateli” najbogatszych, zgodnie z zasadą Aleksandra Fredry, że” socjalizm wszystkim równo nosa utrze- bogatym jutro, a biednym pojutrze” I wygląda na to, że jest to zgrane z myśleniem w socjalistycznych państwach zgodnie hitlerowską zasadą, że” państwo ponad wszystko”. Jednostka niczym, jednostka zerem.. Tym bardziej, że francuski prezydent Hollande wyrusza bardzo zdecydowanie na „ krucjatę” przeciwko najbogatszym „ obywatelom” Unii Europejskiej.. A odkryto ich na razie 135 000, i tych w pierwszym rządzie należy obrabować.. Jak skończy się proces rabunku najbogatszych, to znowu wyznaczy się kolejną grupę „ najbogatszych” i się ją obrabuje.. Potem znowu następną, i następną i jeszcze następną.. Aż” najbogatszymi” zostaną sami nędzarze. I ich się obrabuje- z nędzy. Pomimo, że mają wszyscy podwójne „obywatelstwa”. „Obywatelstwo” państwa o nazwie Unia Europejska, i „obywatelstwo’ kraju w którym mieszkają.. No właśnie.. Kiedy zacznie się proces likwidacji „obywatelstw” krajów „ członkowskich” Unii Europejskiej..? Żebyśmy wszyscy byli wyłącznie” obywatelami” Unii Europejskiej.. Ale najpierw należy zlikwidować” raje podatkowe”, żeby „obywatele” Republiki Francuskiej nie uciekali od tej republiki, w której panuje już straszny, socjalistyczny marazm gospodarczy.. Nie dziwota- przy takim poziomie podatków—Republika Francuska umiera.. Skoro już prawie wszyscy próbują żyć z podatków niczego nie wytwarzając. Ale prezydent komunista- Hollande- wybrany przez demokratyczną większość masową, stara się obrabować najpierw najbogatszych., żeby napełnić kasę umierającego państwa. Bo oni powinni być związani z francuskim fiskusem, a nie z innym- który rabuje ich mniej.. To jasne! Jeśli się jest przywiązanym do francuskiego państwa obywatelskiego, to powinno się godzić na rabowanie do każdej granicy, aż do nagich kości.. Trzeba być przygotowanym na najgorsze,, Żeby oddać się Państwu wszystkim! W demokratycznych państwach prawnych następuje nacjonalizacja ducha,. życia, majątku indywidualnego i pomału środków produkcji.. Poprzez dopłacanie do” prywatnych” firm.. Wszystko będzie w rękach państwa socjalistycznego, bo socjalizm ma ostatecznie zatriumfować. A potem już tylko komunizm.. Pan Jacek Vincent Rostowski z Platformy Obywatelskiej kombinuje, żeby od” nienależnej oszczędności podatkowej” naliczać karę w wysokości 30% od ” nienależnej oszczędności podatkowej”(????) Ach „ nienależnej”? A jaka to jest należna oszczędność podatkowa..? Przecież każda oszczędność podatkowa może być” nienależna”- i odwrotnie. I może o to chodzi, żeby nie było wiadomo o co chodzi, żeby chodziło o to co zwykle chodzi państwu socjalistycznemu i prawnemu- a chodzi o rabowanie” obywateli” w demokratycznym państwie prawnym, obdzieranie ich ze skóry aż do białych kości.. Nienależnie czy należnie- czy to nie wszystko jedno.? Co z tego, że obdzierają nas należnie.. Czy nawet nienależnie! Ważne,, że obdzierają.. Jeden przedsiębiorca z Kartuz już17 lat próbuje odzyskać nienależny państwu podatek akcyzowy.. Ale należny przedsiębiorcy, któremu w trakcie przeprawy przez rzekę zmieniono konie- w powozie.. Zmieniono tak przepisy, żeby to co do tej pory było nieakzyzowane, stało się ciałem akcyzowanym.. I cała spraw a trwa już 17 lat!!!!!!!! I będzie trwała aż do końca życia tego przedsiębiorcy, którego demokratyczne państwo prawne uwikłało do końca życia w kłopoty.. Ośmiornica demokratyczna i prawna coraz bardziej zaciska swoje ramiona.. I dusi! I małych i dużych- dużych jakby mniej – na razie- bardziej małych.. Jak duży dusi dużego, to duśmy małego- każdy swego. Będą jakieś” opinie zabezpieczające”, za które przedsiębiorca będzie musiał zapłacić 25 000. złotych(???) Ale taka „opinia zabezpieczająca „ nie będzie zabezpieczała przed fiskusem, który należnie, czy nienależnie będzie sobie brał ile mu potrzeba.. W końcu, albo byt państwa socjalistycznego i demokratycznego, albo” obywatel” ..”Opinia zabezpieczająca” będzie służyła do pozorowania uspokojenia sumienia, że może do mnie się nie dobiorą.. Dobiorą się dobiorą. Jak tylko uznają, że mają się dobrać- i udusić. Jak filozofia” nienależnej oszczędności podatkowej” weźmie górę.. Zresztą można hurtowo rozprawić się z tymi wszystkimi, którym państwo socjalistyczne nie leży na sercu.. Skąd wiadomo, że nie leży? Bo nie chce płacić! Tylko chowa gdzieś po „ rajach” swoje pieniądze.. „30% sankcji od potencjalnej oszczędności podatkowej”- tak będzie.. Jak ONI to wszystko wyliczą? „Potencjalna oszczędność podatkowa”????? Może byś tak, może być siak! I to jest prawo!!!!! W demokracji prawo nie jest potrzebne.. Wystarczy „ widzi mi się „ urzędnika…. Być może zrobią tak jak zrobili z oszczędnościami „ obywateli” na kontach- tzw. podatek Belki, człowieka o dwóch szczęśliwych pseudonimach operacyjnych.. Opodatkowali hurtem- i tyle. „Obywatel” nie musi się nawet rozliczać z tego zapłaconego podatku.. Po prostu socjalistyczne państwo bierze sobie bezpośrednio z konta „ obywatela” określony procent należnej wartości do budżetu- i tyle.. A kto mu zabroni wziąć sobie nawet 100% , nie tylko z oszczędności- ale i 100 oszczędności” obywatela”, który- jak widać wyraźnie jest własnością państwa socjalistycznego, biurokratycznego i do tego prawnego.. Państwo wytarza go w pierzu i w smole jak tylko chce.. I zabierze mu wszystko co ma- bo kto obroni „ obywatela” przed demokratycznym państwem prawnym? Jak będzie potrzeba pieniędzy „obywateli”: na ratowanie państwa demokratycznego i prawnego.. Tyrania narasta codziennie- więcej i więcej. W przyszłym roku niewolnicy demokratycznego państwa prawnego będą wybierać swoich nadzorców do Parlamentu Europejskiego.. A za dwa lata nadzorców krajowych.. Niewolnicy łączcie się w wyborach- i tak wam podsuną tych, których chcą.. Niewolnik musi mieć swojego pana.. Bo co to za niewolnictwo bez panów? …co mają zegarki po 30 parę tysięcy.. To ile mają naprawdę pieniędzy dzięki budowie demokratycznego państwa prawnego? Czy ktoś ich kiedyś postawi przed sprawiedliwym sądem? Na pewno staną przed Sądem Ostatecznym.. WJR

Dalej kupuję akcje Grupy Azoty i co mi zrobicie?

1. Zaledwie dwa tygodnie temu w Sejmie w ramach informacji bieżącej, odbyła się debata na temat działań rządu w sprawie zachowania kontroli przez Skarb Państwa w skonsolidowanej spółce Grupa Azoty S.A. Nie wziął w niej udziału ani premier Tusk, ba do Sejmu nie pofatygował się także nowy szef resortu skarbu Włodzimierz Karpiński, a na pytania posłów odpowiadał zaledwie podsekretarz stanu w tym ministerstwie Paweł Tamborski. A jakże uspakajał pytających posłów, sytuacją jest pod kontrolą, mimo zmniejszenia wartości akcji pozostających w rękach Skarbu Państwa do 33% w skonsolidowanej Grupie Azoty, to razem funduszami emerytalnymi i EBOR, są to udziały większościowe. Rzeczywiście poważnymi akcjonariuszami grupy Azoty, są także zagraniczne PTE właściciele OFE (ING-9,96% i Aviva-7,86%), a także finansowi inwestorzy krajowi (TFI PZU-8,7%), oraz EBOR- 5,75%. Minister poinformował także o nowych zapisach w statucie spółki, które blokują możliwość wykonywania praw z akcji po przekroczeniu 20% udziału w kapitale dla wszystkich akcjonariuszy poza Skarbem Państwa ale nie jest do końca jasne czy tego rodzaju ograniczenia są zgodne z prawem unijnym.

2. Dowiedzieliśmy się również, że Rosjanie mają już w skonsolidowanej grupie Azoty (a więc po połączeniu z Azotami Puławy) aż 15,35% akcji i wszystko wskazuje na to, że kupują dalej od rozproszonych akcjonariuszy. Rozproszony akcjonariat posiada 19,33% akcji i chętnie się ich pozbywa, bo ceny akcji Grupy Tarnów tym nadzwyczajnym rosyjskim popytem, zostały wywindowane obecnie do poziomu 70 zł za akcję. Rosyjski miliarder (z izraelskim paszportem) Wiaczesław Mosze Kantor, jak widać po codziennych zakupach na Giełdzie w Warszawie, ma na ten projekt nieograniczone środki finansowe, a obroty akcjami Grupy Azoty z grupy rozproszonego akcjonariatu, sięgają 6-8 mln zł każdego dnia. W ciągu najbliższych paru miesięcy zapewne się okaże, że w rękach spółek związanych z Kantorem, znajduje się przynajmniej 20% akcji grupy Azoty i wtedy będzie on miał prawo do swojego przedstawiciela w Radzie Nadzorczej spółki, a tym samym dostęp do wszystkich informacji finansowych i technologicznych z nią związanych.

3. Dlaczego przy oporze polskiego rządu (słynne ogłoszenie wrogiego przejęcia tarnowskich Azotów S.A ogłoszone przez byłego ministra skarbu Mikołaja Budzanowskiego), rosyjski miliarder mający przecież tak wiele możliwości inwestycyjnych na całym świecie, wydaje setki milionów złotych na skup akcji polskiej spółki. Naiwni wyjaśniają, że kupując polskiego potentata nawozowego, uzyskuje wejście na europejski rynek nawozów sztucznych i liczy na szybki i wysoki zwrot z zainwestowanego kapitału. Wydaje się jednak, że ta determinacja rosyjskiego inwestora, wynika jednak z czego innego. Za jednym zamachem przejmuje w zasadzie cały przemysł nawozowy w Polsce, a w konsekwencji także wpływ na to od kogo będzie nabywał 20% zużywanego w naszym kraju gazu ziemnego. Tyle gazu zużywa bowiem skonsolidowana Grupa Azoty.

4. Cała akcja prowadzona przez rosyjskiego miliardera, pokazuje jak w pigułce wszystkie słabości polskiego państwa. Okazuje się, że byli wysocy funkcjonariusze publiczni (były prezydent Aleksander Kwaśniewski, były premier Jan Krzysztof Bielecki), mim oficjalnego stanowiska resortu skarbu państwa, które nazywa działania rosyjskiego inwestora wrogim przejęciem, są gotowi go wspierać i przekonywać premiera Tuska do zgody na tę inwestycję. Minister skarbu dokonuje konsolidacji zakładów przemysłu nawozowego, przeprowadza istotne zmiany w statucie spółki ale nie jest pewien czy zostaną one zaakceptowane przez Komisję Europejską? A rosyjski miliarder dalej kupuje akcje Grupy Azoty na Giełdzie w Warszawie, jakby chciał nam rzucić w twarz-kupuję i co mi zrobicie? Kuzmiuk

Rzecz o prawdziwym „mózgu” sierpniowych strajków… Coraz nowe osoby przyłączają się do ogólnokrajowego badania, czy Wałęsa był, czy też nie był „mózgiem” sierpniowych strajków. A jeśli nie – to kto był tym „mózgiem” ? Do znawców „mózgów” dołączyła nawet prof. Jadwiga Staniszkis twierdząc, że jej zdaniem Borusewicz pełnił ważną rolę, ale nigdy nie był "mózgiem" strajku. Jak twierdzi prof. Staniszkis: "Liderem Solidarności w sensie emocjonalnym, w sensie charyzmy, był na pewno Lech Wałęsa. Wałęsa jest postacią historyczną a Borusewicz był jednym z operatorów, wykonawców. Był osobą ważną, ale gdyby był mózgiem, to byłby mózgiem także dzisiaj…". Dociekliwa pani profesor słusznie zauważa w rozmowie z redaktorem, że Borusewicz - choć „pełni kluczową funkcję w państwie, a czy pan pamięta jakieś jego zdanie ważne? Wszędzie na świecie, szefowie wyższej izby parlamentu, Senatu amerykańskiego, to są postacie, których każde zdanie wpływa na giełdę i ma znaczenie polityczne. (...) Niektóre mózgi przestają się rozwijać,(.....) ale Borusewicz milczy”… Odkrycie prof. Staniszkis, że Borusewicz tak jak w Sierpniu 80’ tak i dzisiaj milczy wskazuje, że Borusewicz jest być może pozbawionym mózgu robotem - ważnym trybem w czasie sierpniowych strajków, zaś w państwie Tuska pełni także rolę trybu – ale już w senackiej maszynce do głosowania, która wszystko przegłosuje, co tylko Tusk sobie wymyśli. Wszyscy, którzy znali Borusewicza wiedzą, że miał on już w Sierpniu 80’poważne problemy z poprawnym wyartykułowaniem jednego zdania. Może więc w naszej euforii, związanej z Sierpniem 80” nie dostrzegliśmy, że Borusewicz był w istocie prototypowym robotem enerdowskim, działającym do dzisiaj wyłącznie poprzez zdalne sterowanie ? Stwierdzenie prof. Staniszkis, że Borusewicz nie ma mózgu nie jest jednak do końca prawdziwe, gdyż ówczesne mózgi elektronowe potrafiły już wykonywać proste polecenia, choć w istocie – milczały, gdyż ówczesna technika na to nie pozwalała. Nie oczekujmy więc, że Borusewicz, jako ważny tryb w dobrze naoliwionym mechanizmie Donalda, nagle odezwie się. Taka próba mogłoby przecież doprowadzić do zwarcia jakiegoś układu elektronicznego – na przykład zdalnego sterowania czego konsekwencje dla rządu Tuska mogły by być tragiczne. Ot, na przykład zostałaby odrzucona przez senat ustawa o związkach partnerskich ! Przejdźmy teraz do mózgu Henryki Krzywonos. Na ten temat wypowiedział się jednoznacznie sam Lech Wałęsa stwierdzając w rozmowie z Moniką Olejnik w Radiu Zet: „Henryka Krzywonos była bez mózgu, to dla niej przywódcą był Borusewicz…” Tu można by się z Wałęsą zgodzić, skoro to mózg Borusewicza wymyślił Henrykę Krzywonos. A czego można oczekiwać od opisanego przez prof. Staniszkis mózgu ? W dodatku – posiadanego przez opisanego przez Wałęsę agenta, który „oszukał naród” ? To Lech Wałęsa mówiąc o Borusewiczu „Prowokator? Czyjś agent? Czy po prostu nieznający się na rzeczy?” dodał przecież: „Jego zachowanie, nieprzyznawanie prawdy, oszukiwanie narodu, to nie jest agentura?”. Pozostaje teraz kwestia posiadania mózgu przez samego Wałęsę. Prof. Staniszkis nic nie wspomina o mózgu Wałęsy, stwierdzając jedynie, że Wałęsa był „Liderem Solidarności w sensie emocjonalnym, w sensie charyzmy…” Jak jednak wiadomo - w sensie emocjonalnym można się przecież związać z rzeczą, więc szkoda, że prof. Staniszkis nie wskazała na wypowiedzi, wypływające wprost z ust Lecha Wałęsy, które wskazują, że Wałęsa mózg posiada, ale jakby inny – nie bardzo przydatny dla przyszłych pokoleń, jako wzorzec. Wzorzec taki, jak mózgi pierwszych prezydentów USA, których cytaty znajdziemy na monumentalnych budowlach Waszyngtonu. Cytaty z Wałęsy są wprawdzie dostępne w Internecie, ale doprawdy trudno będzie przyszłe pokolenia przekonać, że były to wypowiedzi europejskiego mędrca, lub nawet „mózgu” sierpniowych strajków. Oceńcie to zresztą sami na stronie:

http://pl.wikiquote.org/wiki/Lech_Wa%C5%82%C4%99...

Powracając do kwestii najtęższych mózgów strajkowych, dzięki którym powstała częściowo wolna Polska, trzeba się zgodzić z Wałęsą, że: „Dobrze się stało, że źle się stało”. Bo dziś, gdy zastanawiamy się, kto w istocie rzeczy odpowiada za stworzony w III RP permanentny stan wojenny, opisany prostymi słowami przez naszego narodowego mędrka: „Dla mnie demokracja parlamentarna to pokojowa wojna wszystkich ze wszystkimi” – zapominamy o jednym „wielkim mózgu strajkowym”. Mózgu, którego do dzisiaj panicznie boi się Wałęsa, choć mu się wydawało, że wyrwał już o nim wszystkie kartki ze swoich akt. Tak – to mózg agenta Bolka, któremu udało się nabrać wiele milionów Polaków, w tym milionowe rzesze związkowców „Solidarności”, o których dzisiaj już nikt nie wspomina… To TW Bolek - klucząc pomiędzy Służbą Bezpieczeństwa a strajkującymi w ówczesnej Stoczni im. Lenina, tak – by nie „nadziać się” niespodziewanie na swojego sobowtóra Lecha Wałęsę – nabrał wszystkich na wielki mit mózgu Wałęsy, który ponoć kierował strajkiem. Jest bowiem niewątpliwe, że za stworzoną w 1989 roku częściowo niepodległą Polską, w której dawnym agentom SB, członkom nomenklatury PZPR i agentom WSI przywrócono godność i oddano gospodarkę - stać musiał potężny mózg. Tak to mózg Służby bezpieczeństwa, której ucieleśnieniem był TW Bolek ! To on był mózgiem całej operacji, w wyniku której twórca stanu wojennego został „pierwszym, niekomunistycznym prezydentem III RP”, a za próby lustracji byłych agentów do dziś toczą się procesy o naruszenie dóbr osobistych…. „Dobrze się stało, że źle się stało” i że wreszcie – po 23 latach od częściowo wolnych wyborów, siły postępu i modernizacji będą mogły świętować dzień 4 czerwca we własnym gronie. Do tego grona powinien doszlusować sobowtór Lecha Wałęsy, czyli agent Bolek – prawdziwy „mózg” sierpniowych strajków. Nadszedł bowiem czas, by TW Bolek wyszedł wreszcie z ukrycia i jako prawdziwy Ojciec Chrzestny III RP rozpoczął świętowanie Nowej Świeckiej Tradycji: święta Różowych Baloników i Czekoladowego Oreła, zwieńczonych datą 4 czerwca, gdy radośni Polacy świętować będą rocznicę pierwszych, częściowo – wolnych wyborów. Całej zaś reszcie z 10- milionowej „Solidarności” z 1980 roku – tym biedakom żyjącym dzisiaj za 1000 zł emerytury, tym zapomnianym działaczom „Solidarności”, którzy nabrali się na TW Bolka, Wałęsę i Borusewicza – pozostanie dzień 31 sierpnia, gdy wywalczyli „Solidarność”, którą ostatecznie wykiwano. Nadchodząca XXXII rocznica Wykiwanej „Solidarności” może zatem będzie pierwszą okazją do oczyszczenia naszych mózgów ze złudzeń i wreszcie - wzięcia naszych spraw w swoje ręce? Ale już bez Bolków, Donków i innych „bohaterów”, którzy nieustannie chcą nam zrobić dobrze, a nawet lepiej niż już kiedyś było…. Kapitan Nemo – blog

Jadwiga Staniszkis: brak wizji, woli i optymizmu - oto Polska Tuska Chcę dziś pisać o przebudzeniu się Japonii, sygnalizowanym w ostatnim numerze "The Economist". Przebudzeniu, dodajmy, godnym pozazdroszczenia. Bo trudno oczekiwać takiego zastrzyku, wizji, woli i optymizmu w rządzonej przez Tuska Polsce. Ograniczonej dodatkowo przez zbyt sztywne dyrektywy UE, nie uwzględniające stadium rozwoju i problemów poszczególnych krajów - pisze Jadwiga Staniszkis w felietonie dla WP.PL. Ale najpierw o prowokacji Laska. Chodzi o konferencję prasową dotycząca tragedii smoleńskiej. Powrót pana Laska do twierdzeń dawno obalonych przez prokuraturę oraz brak jakichkolwiek stwierdzeń o skandalicznym działaniu wieży (choćby o prowadzeniu całego lotu "telefonicznie" przez tajemniczego osobnika z Moskwy) miał na celu - moim zdaniem - wywołanie gwałtownej emocjonalnej reakcji Kaczyńskiego. I w ten sposób obniżenie rosnących notowań PiS-u. Ten małostkowy i anty-polski akt (w kontekście szykowanego w Moskwie, pośmiertnego procesu polskich pilotów) to wyraz cynizmu do którego, pod rządami Tuska, powinniśmy się już przyzwyczaić. Ale ja wciąż nie mogę! Dlatego z taką zazdrością czytam o nowej strategii ogłoszonej w Japonii. To nie tylko kres protekcjonizmu (w rolnictwie i energetyce) poprzez umowę „Trans – Pacific” z USA. Zresztą symetryczną do tej, którą z USA zawarła Unia, co tworzy szansę na skok rozwojowy i technologiczny w trójkącie: Ameryka Płn – Japonia – rozwinięte kraje Europy. To także polityka pobudzania rozwoju, określana mianem „reflacji” (wzrost nawet, gdy zagrozi to inflacją). Chodzi o większą podaż pieniądza na rynku, ale niekoniecznie przez jego drukowanie, jak w USA. W Japonii chodzi o kombinację obniżenia podatków (i wzrost konsumpcji), przesunięcia środków z rozrośniętej administracji na stymulowane przez państwo inwestycje (partnerstwo prywatno-publiczne, badania) oraz nową generację zbrojeń (ze skutkami w postaci skoku technologicznego, także w gospodarce cywilnej). Już bowiem od lat 50. Japonia jest światowym ekspertem od technologii podwójnego zastosowania. Już w pierwszym tygodniu premier Abe ogłosił wzrost wydatków rządowych o ok. 100 mld dolarów. Towarzyszące temu osłabienie jena będzie dodatkowo bodźcem dla wzrostu eksportu. Skok optymizmu i wzrost - średnio o połowę - wartości akcji na japońskiej giełdzie to pierwsze rezultaty tej nowej polityki. Abe postawił przed Japonią historyczne zadanie: zachować przywództwo i nowy – wysokotechnologiczny – typ potęgi. Mimo zagrożenia z Korei Północnej czy gospodarczej (choć znacznie mniej nowoczesnej) siły Chin. A przecież Japonia ma - podobnie jak Polska - kryzys demograficzny. A za sobą dwie dekady stagnacji. Ale zachowała - w odróżnieniu od Polski - potencjał dla rozwoju wysokich technologii. I zdolność wyłonienia elity politycznej, która potrafi sformułować wizję przełomu! Jadwiga Staniszkis


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
986
986
986
986
986
986
(2762) budzet zadaniowyid 986 ppt
986, W2- budownictwa
986
986
waltze 986 p
LP3 2000 OD NOT 936 DO NOT 986
akumulator do porsche boxster 986 25 24v
marche 986 p
986
INS SRI 986 pozycjoner pl
WA248 6417 F 21 986 ┼╗ydzi jako mniejszo┼Ť─ç o

więcej podobnych podstron