916

Nie strzelać - sami się demaskują Pan Dariusz Ślepokura, który zasłynął z częstego używania osobliwej formuły o braku udziału „osób trzecich” przy nagłej utracie życia rozmaitych osobistości publicznych oznajmił, że niezależna prokuratura wszczęła „postępowanie sprawdzające” wobec Grzegorza Brauna, któremu delatorzy przypisują wypowiedź, iż dziennikarzy „Gazety Wyborczej” i TVN należałoby „rozstrzeliwać”. Nawiasem mówiąc, pan prof. Jerzy Stępień, były prezes Trybunału Konstytucyjnego, zwrócił niedawno uwagę na „zadziwiającą służalczość” niezależnej prokuratury wobec tajnych służb. Moim zdaniem ta „służalczość” nie jest wcale taka „zadziwiająca” zwłaszcza gdy dopuścimy, iż biletem wstępu absolwentów studiów prawniczych do niezależnej prokuratury i w ogóle - wymiaru sprawiedliwości, może być uprzednie podjęcie tajnej współpracy z razwiedką. Każdego roku studia prawnicze kończą tysiące absolwentów, ale tylko nieliczni spośród nich trafiają do niezależnej prokuratury i niezawisłych sądów. Ta surowa selekcja pokazuje, że jakieś kryteria naboru muszą być, a skoro tak, to dlaczego nie takie? Cóż to w końcu złego, jeśli zarówno niezależna prokuratura, jak i niezawisłe sądy, będą bardziej przewidywalne? To nic złego, bo dzięki temu bardziej przewidywalna będzie również nasza młoda demokracja, no nie? A jak słusznie zauważył partyjny buc, grany przez Janusza Gajosa w filmie Krzysztofa Zanussiego „Kontrakt”: „demokracja demokracją - ale ktoś przecież musi tym kierować!” Skoro „musi”, no to kieruje - i stąd właśnie owa „służalczość” niezależnej prokuratury wobec kabewiaków, której tak się dziwuje pan prezes Stępień. Skoro zatem niezależna prokuratura tak energicznie zareagowała w sprawie wypowiedzi Grzegorza Brauna, to pewnie zawlecze go przed niezawisły sąd, no a ten już powinność swojej służby będzie rozumiał. Chociaż wydaje mi się, że doskonale rozumiem motywy, jakie mogłyby skłonić Grzegorza Brauna do takiego radykalizmu, to jako człowiek pogodnego usposobienia zalecałbym środki łagodniejsze. Nie dlatego, bym lekceważył działalność piątej kolumny w kraju, zwłaszcza w sytuacji konfliktu interesu polskiego z interesami zagranicznymi, co przede wszystkim dlatego, że oddziaływanie „Gazety Wyborczej” i TVN nawet na mikrocefali, wydaje mi się coraz mniejsze. Trudno się temu dziwić w sytuacji, gdy kierownictwo tych mediów zmusza współpracowników, by udawali, że nie tylko nie potrafią ze zrozumieniem czytać - bo to dla niektórych nawet typowe - ale nawet ze zrozumieniem słuchać. W rezultacie „Gazeta Wyborcza”, a TVN prawdopodobnie też, zwyczajnie swoich odbiorców dezinformują - i to nawet - zakładam uprzejmie - nie ze złej woli, tylko ze służalczości posuniętej do granic głupoty. Doświadczyłem tego całkiem niedawno przy okazji prelekcji na temat antypolonizmu, jaką wygłosiłem 25 listopada w kościele św. Urbana w Zielonej Górze. Dziennikarz „GW” został zaalarmowany moją tam obecnością przez jakiegoś gorliwca, który natychmiast doniósł, że w kościele odbywa się antysemicki sabat. Tymczasem wiadomo, że w kościołach mogą odbywać się sabaty wyłącznie filosemickie - taki jest rozkaz. Tedy pan redaktor przybył na miejsce i oto co przekazał swoim mikrocefalom. Że mianowicie oskarżyłem niemieckie i żydowskie banki o przygotowywanie rozbioru Polski przy pomocy kredytu z odwróconą hipoteką. Stanisław Lem już dawno zauważył, że nikt nic nie czyta, a jeśli nawet czyta, to i tak nic nie rozumie, a jeśli nawet przypadkowo coś tam i rozumie, to natychmiast zapomina. Myślałem, że jest w tym wiele przesady, ale jeśli pisarz miał na myśli redaktorów „Gazety Wyborczej”, to kto wie, czy aby nie wspierały go proroctwa? Więc mówiąc o kredycie z odwróconą hipoteką zauważyłem, iż sam w sobie nie jest on ani zły, ani dobry, natomiast w kontekście, w jakim zostałby zastosowany w Polsce, może stać się sprawnym narzędziem zmiany stosunków własnościowych - korzystnej z niemieckiego punktu widzenia. Nie jest bowiem żadną tajemnicą, że system ubezpieczeń społecznych w Polsce balansuje na krawędzi bankructwa - na co wskazują choćby ostatnie próby jednostronnego wycofywania się rządu z zaciągniętych już zobowiązań wobec emerytów. Założenia przygotowane jeszcze w 2010 roku przewidują, że kredyt ten będzie miał zastosowanie do osób, które ukończyły 60 rok życia - a więc wskazanie jest wyraźne. Kredyt z odwróconą hipoteką polega na tym, iż bank wypłaca kredyt np. w transzach, w zamian za co po śmierci kredytobiorcy przejmuje jego nieruchomość. Nietrudno się domyślić, że w miarę pogarszania się kondycji systemu emerytalnego, dla wielu ludzi nie będzie innej szansy na przeżycie. W rezultacie w ciągu najbliższych 20 lat banki mogą przejąć znaczną część nieruchomości w Polsce. A ponieważ na polskim rynku finansowym dominują banki niemieckie i z kapitałem żydowskim (60 proc. banków kontrolowanych jest przez finansistów zagranicznych) to taka zmiana stosunków własnościowych może okazać się dobrym punktem wyjścia dla niemieckich planów politycznych. W końcu to nic osobliwego; ukryte kalkulacje polityczne wypłynęły przecież przy okazji kryzysu finansowego w strefie euro. Niby nietrudno to zrozumieć i publiczność na spotkaniu najwyraźniej zrozumiała o co chodzi, natomiast pan redaktor zamiast zrozumieć - ostentacyjnie się zgorszył. Domyślam się, że takiej właśnie reakcji oczekiwali od niego przełożeni - ale właśnie dlatego należy pozwolić mu mówić - bo im więcej będzie mówił, tym prędzej się zdemaskuje. Tak właśnie się stało w przypadku „Pokłosia”. Nie ma zatem potrzeby strzelania. SM

Epidemia sodowego wodogłowia Były prezydent naszego nieszczęśliwego kraju Lech Wałęsa zamierza wyegzekwować przy pomocy komornika kwotę 25 tysięcy złotych od Krzysztofa Wyszkowskiego, tytułem zwrotu kosztów przeprosin. Chodzi o to, że w słynnym z niezawisłości gdańskim sądzie zapadł wyrok nakazujący Krzysztofowi Wyszkowskiemu przeproszenie byłego prezydenta naszego nieszczęśliwego kraju za podanie informacji, że Lech Wałęsa był tajnym współpracownikiem Służby Bezpieczeństwa. Ponieważ Lech Wałęsa niekiedy takim informacjom zdecydowanie zaprzecza, słynący z niezawisłości gdański sąd nakazał Krzysztofowi Wyszkowskiemu przeprosiny. Ponieważ ten z przeprosinami się nie kwapił, były prezydent naszego nieszczęśliwego kraju Lech Wałęsa przeprosił sam siebie, co kosztowało go 25 tysięcy złotych. Tę właśnie kwotę zamierza od Krzysztofa Wyszkowskiego odzyskać. W całej tej sprawie najbardziej smakowita wydaje się okoliczność, ze za sprawą słynącego z niezawisłości gdańskiego sądu, Lech Wałęsa może brać pieniądze z powodu współpracy ze Służbą Bezpieczeństwa w 23 roku od sławnej transformacji ustrojowej. Za komuny, to co innego; za komuny konfidenci SB za swoje usługi pobierali wynagrodzenie. Okazuje się, że teraz też można, chociaż oczywiście z całkiem innego tytułu; nie za to, że współpracował, ale za to, że niezawisły sąd zadekretuje, iż nie współpracował. Tak czy owak - pieniądze płyną - co pokazuje, że w naszym nieszczęśliwym kraju ciągłość jest większa, niż się wielu ludziom wydaje. A właśnie Stowarzyszenie Sędziów Polskich „Iustitia” domaga się natychmiastowego wycofania z gimnazjów podręcznika wiedzy o społeczeństwie, ponieważ „obraża” on środowisko sędziowskie poprzez stwierdzenie, iż sądy pracują źle, są skorumpowane i panuje tam atmosfera kolesiostwa. Zwraca uwagę okoliczność, że „Iustitia” nie kwestionuje wprost tej oceny, tylko obawia się, że w młodych ludziach wzbudzi ona nieufność do wymiaru sprawiedliwości. Okazuje się, że - po pierwsze - nic tak nie gorszy, jak prawda, a po drugie - że sędziowie myślą, iż wiedzę o społeczeństwie młodzież czerpie wyłącznie z podręczników. Czytając o tym nie mogę powstrzymać się przed wspomnieniem osobistym. Oto kiedy w 1970 roku, jako młody absolwent prawa, odwiedziłem prezesa Sądu Wojewódzkiego w Gdańsku w ramach starań o aplikację sądową, ten zadał mi jedno pytanie - czy mianowicie należę do partii. Ponieważ nie należałem, na tym rozmowa się skończyła. Gdybym jednak nie wyłożył się na tym pierwszym pytaniu, ciekawe jakie byłoby pytanie drugie? Czy na przykład nie takie: a powiedzcie no, towarzyszu, jaki jest wasz, wicie, rozumicie, stosunek do Służby Bezpieczeństwa? Może takie pytanie by nie padło, ale wykluczyć tego przecież nie można tym bardziej, że środowisko sędziowskie wymigało się od lustracji. Najwyraźniej nikomu nie przeszkadza, że obok normalnych sędziów, mamy również przebierańców, którzy natchnienie czerpią z oficera prowadzącego. Już mniejsza zresztą o sędziów; chcą kolegować z konfidentami, to ich sprawa - ale co ma myśleć obywatel? W tej sytuacji lamenty, że podręcznik „obraża” środowisko sędziowskie, można uznać za objaw uderzenia do głowy wody sodowej. To już u nas prawdziwa epidemia, bo woda sodowa uderza do głowy nie tylko sędziom, ale również aktorom. Oto Związek Artystów Scen Polskich stanął, jak to się mówi, murem za Maciejem Stuhrem, który zagrał w filmie Władysława Pasikowskiego „Pokłosie” - jak to polska dzicz holokaustuje biednych Żydów. Pan Pasikowski pewnie za tę chałturę spodziewa się „Oskara”, ale nie o to w tej chwili chodzi. Otóż nie chodzi również o to, że Maciej Stuhr w tym filmie zagrał. Aktor jest od grania, jak nie przymierzając - no, mniejsza z tym. Może zagrać krzesło, zwłoki, czy pomruki tłumu i nikt nie powinien mieć do niego o to pretensji, podobnie jak do adwokata, że broni odrażającego mordercę. Chodzi o to, że Maciej Stuhr z małpią zręcznością wspiął się na piedestał, z wysokości którego zaczął mniej wartościowy tubylczy naród polski moralizować, rozdrapywać mu sumienie - i tak dalej. Skąd mu przyszła do głowy taka uzurpacja? Pewnie z tego samego źródła co i sędziom ze Stowarzyszenia Sędziów Polskich „Iustitia”, to znaczy - na skutek uderzenia wody sodowej do głowy. Gdyby to były pojedyncze przypadki, to można by przejść nad tym do porządku, ale skoro uderzenia wody sodowej do głowy zaczynają trapić całe środowiska, to znaczy, że mamy do czynienia z epidemią. Bo również Związek Artystów Scen Polskich zdradza objawy uderzenia wody sodowej do głowy. W swoim wystąpieniu protestuje przeciw „opluwaniu” Macieja Stuhra. Widać, że aktorzy każdą krytykę traktują jako niedozwolone „opluwanie”. Niczym innym, jak wodą sodową w głowie wytłumaczyć się tego nie da, zwłaszcza, że i Maciej Stuhr, kiedy tylko z małpią zręcznością wdrapał się na piedestał autorytetu moralnego, wygadywał piramidalne głupstwa. SM

Konsolidacja Rodzin ofiar katastrofy smoleńskiej Wreszcie doszło do tego, do czego ( w mojej ocenie) już dawno powinno dojść. Mianowicie do spotkania w szerszym niż podczas dotychczasowych posiedzeń Zespołu parlamentarnego spotkania rodzin ofiar katastrofy i ich pełnomocników prawnych. Tematem była konsolidacja działań formalno prawnych zmierzających do ochrony podstawowych i tak często przez instytucje państwa łamanych praw człowieka. Nad przebiegiem tej konsolidacji czuwać będą trzej prawnicy: Marta Kaczyńska, Jacek Przyczółkowski oraz Stefan Hambura.To oni byli gospodarzami spotkania (z powodów zdrowotnych Marta Kaczyńska tym razem zaocznie). Na ich zaproszenie udział wzięli w spotkaniu członkowie rodzin, prawnicy, szef Klubu parlamentarnego PiS Mariusz Błaszczak oraz marszałek PiS Kuchciński ( to oni wspierali inicjatywę przez użyczenie zasobów lokalowych i organizacyjnych sekretariatu PiS0) oraz szef ZP pan przewodniczący Macierewicz. Zespół zapewnił obsługę audiowizualną oraz rozdał wszystkim cenne opracowania materiałów dot. katastrofy i postępowania prokuratorskiego, które mogą stanowić dla rodzin i ich pełnomocników podstawę merytoryczną do formułowanych w przyszłości wniosków prawnych.

To spotkanie to zalążek skonsolidowanej walko o podstawowe prawa rodzin. Prawo do rzetelnego śledztwa, do dostępu do materiałów i podejmowanie wszelkich kroków prawnych zmierzających do ich skutecznego egzekwowania. Prawo nie jest złe tylko jest w przypadku śledztwa Smoleńskiego wynaturzane. Z różnych powodów. I z tym wynaturzeniem (często łamaniem) należy walczyć. Odrębnym problemem, który niesłychanie utrudnia skuteczne postępowanie jest wydzielanie przez NPW wątków do prokuratur cywilnych, w niektórych przypadkach bez przekazania im istotnych dla oceny zarzutów materiałów uzupełniających, co powoduje, że te ostatnie sprawy po prostu umarzają. Rodziny w wątkach cywilnych nie zostały uznane za trony co z kolei powoduje, że o umorzeniach bez szczegółowych uzasadnień dowiadują się najczęściej z oficjalnych komunikatów. Nie wgłębiając się w analizy prawne zasadności tego wydzielania wątków można spokojnie ocenić, że taka formuła w sposób niewiarygodnie skuteczny utrudnia rodzinom dochodzenie zarówno do pardwy o okolicznościach i przyczynach samej katastrofy jak i do możliwości wskazania winnych zaniedbań organizacyjnych, nadzoru zwianego z przygotowaniem wyjazdu, lotu, samolotu, ochrony oraz postępowania organów władzy i przedstawicieli instytucji państwowych już po katastrofie. O procesie identyfikacji ciał najbliższych i zaniedbaniach w sekcjach nie wspominając. Nie będę szczegółowo omawiać dookreślonych podczas spotkania problemów prawnych, bo należy z tym poczekać do sformułowania konkretnych wniosków. Mnie najbardziej cieszy fakt, ze zagubione w gąszczu skomplikowanych procedur rodziny i ich pełnomocnicy prawni zyskają oręż w postaci podziału ról w zapoznawaniu się z tym gąszczem formalnych utrudnień jakie im stworzyły instytucje państwowe. Tym samym będę sprawniejsze w składaniu wniosków, które przecież w większości przypadków dotyczą dokładnie tych samych problemów. W spotkaniu wzięła udział przez skype, a pani mecenas Maria Binienda, która zreferowała międzynarodowe obwarowania wynikające z Konwencji Praw Człowieka. Jednym z obszarów walki stanowiącym niesłychanie bolesny dla wielu rodzin problem winno być konsekwentne ściganie tych, którzy cynicznie uderzają w uczucia rodzin.

Niespotykanej skali oszczerstw, kłamstw ze strony mediów, osób publicznych i polityków dotykającej ich najbliższych lub uderzających bezpośrednio w uczucia poszkodowanych rodzin należy postawić tamę. Skoro nie można liczyć na przyzwoitość tych, którzy atakują rodziny dla realizacji własnych celów –należy naprowadzić ich prawnie na właściwą drogę. A ponieważ zwykle czynią to dla chwały i kasy- chwały wyrokiem pozbawić, a ich kasę opróżnić na jakiś cenny cel społeczny. Inaczej tej lawiny zdziczenia społecznego się nie zatrzyma. W związku z powyższym mam prośbę. Pomóżmy rodzinom w tym ostatnim obszarze działań. Jest wśród blogerów sporo prawników oraz ludzi z wyczuciem prawnym. Zróbmy tak jak kiedyś Białą Księgę Smoleńską” Księgę wypowiedzi publicznych ( w tym medialnych) które ewidentnie godzą w wizerunek ofiar i ich rodzin oraz bezpośrednio uderzają w sfery moralności, uczuć, tradycji i wiary samych rodzin. Np. jak rozpowszechnione obrzydliwe insynuacje Urbana. W tym celu otwieram na salon24.pl lubczasopismo Księga publicznych oszczerstw wobec Ofiar i ich Rodzin. Wszystkie informacje zostaną przekazane prawnikom do wykorzystania we wnioskach prawnych.

P.S. WAŻNE

W raporcie Millera jako załącznik wykazano1) „Raport z ekspertyzy miejsca katastrofy samolotu Tu-154M w oparciu o dane satelitarne” wykonanego przez firmę SmallGIS na zlecenie Wojskowej Prokuratury Okręgowej w Warszawie; W oryginale ekspertyzy opisano na zdjęciu „dwa miejsca wybuchu”. W raporcie Millera miejsca wybuchu zmieniły się w dwa ogniska pożaru…. Nie ma to jak kreatywność. Trzeba sprawdzić co na to dictum powie prawo… 1maud

7 Grudzień 2012 „Największą pojedynczą przyczyną zgonów dorosłej populacji Polski, której można zapobiec”- jest palenie papierosów. Twierdzą lekarze różnych specjalności, którzy zaapelowani do mediów, a w szczególności do wydawców, redaktorów naczelnych i fotoedytorów emisji programów w telewizji i Internecie. Chodzi im o niepublikowanie materiałów z osobami publicznymi, zwłaszcza z celebrytami, z papierosami w ręku.. Ciekawe???? Różnych specjalności…(???) Psychiatrzy też? Oznacza to, że dym papierosowy musi szkodzić na psychikę. W tym wszystkim lekarzom różnych specjalności, którzy oficjalnie apelują ideologicznie do wszystkich , żeby nie palili, a sami popalają sobie w przerwie od pracy. Cała ta agitacja przeciw palaczom- to zwykła hucpa.. Jedni umierają od zapalenia płuc, a inni od zapalenia papierosa.. Wszystko być może na tym Bożym świecie. Ale dlaczego dorosły człowiek nie może sobie wybrać rodzaju śmierci? Jego życie, jego pieniądze, jego śmieć.. Nic nie ma w Piśmie Świętym o niepaleniu, że szkodzi.. A tym bardziej o akcyzie na papierosy.. Z której rządy socjalistycznych państw ciągną grubą rentę. Z jednej strony ciągną- a z drugiej apelują o niepalenie.. A ja sądzę, że główną przyczyną zgonów dorosłej populacji w Polsce nie jest wcale palenie papierosów, ale permanentne stresy, którym poddawana jest jednostka żyjąca w demokratycznym państwie prawnym, które na co dzień organizuje mu stresujące spektakle, których niektórzy statyści- zwani” obywatelami” są- są poddawani.. I w końcu nie wytrzymują, bo nie są w stanie.. Może lepiej lekarze wszystkich specjalności zajęliby się zbadaniem związku pomiędzy propagandą lejącą się z ekranów telewizorów i fal radiowych, a wytrzymałością przeciętnego człowieka uwikłanego w demokratyczną szopkę, której fundamentem jest propaganda.. Środki masowego rażenie mają wielką moc.. Moc destrukcyjną.. Działają na psychikę i zakłócają równowagę umysłową.. Co dobrze widać po apelu lekarzy różnych specjalności.. Może zaapelowaliby do redaktorów naczelnych i innych- mniej naczelnych- o mniejsze natężenie propagandy? Żeby życie zwykłych ludzi, koniecznie zwanych” obywatelami” stało się znośniejsze.. Żeby ich przynajmniej nie molestowano propagandowo.. I niechby każdy- kto chce- mógł sobie spokojnie zapalić skręta, żeby się odstresować od tej wszechobecnej propagandy.. I nie miał w sobie poczucia winy.. Palacze są w Polsce dyskryminowani, nieprawdaż? Ale, żeby nie emitować materiałów z ludźmi palącymi? To oznacza, że trzeba będzie dearchiwizować całą przeszłość. Wymazać przeszłość, żeby przy pomocy teraźniejszości, zbudować bezpieczną przyszłość. I powołać oficjalne Ministerstwo Prawdy.. I tam ustanawiać urzędowo prawdę, która w socjalizmie nie jest zgodna z rzeczywistością… Bez dymu, bez papierosów, bez tabaki- ale w oparach zmasowanej propagandy, która ma nam zmienić świadomość, czyli przebudować nadbudowę- na bazie.. Na bazie ekonomicznej głupoty. Jeszcze trochę- i ideologiczni mordercy- zakażą palenia w ogóle.. A palacze będą ścigani przez niezależne prokuratury i sądy, a potem umieszczani w berezach obywatelskich na odwykach.. Tak jak ludzie prawicy, zwani przez propagandę – „ oszołomami”.. A jak czasami lubiłem obejrzeć Casablankę i Marlene Dietrich w oparach.. Powoli będzie koniec z filmami, w których znane osoby palą.. Wszędzie tylko będą plakaty wzbudzające nienawiść do palenia i palaczy.. I zakaz picia alkoholu. W końcu na milionach tabliczek w sklepach jest napisane, że „palenie szkodzi tobie i twojemu otoczeniu”. A najbardziej chyba szkodzi tym ,którzy takie napisy wymyślają.. A potem odstresowują się w takich napisach.. Przerzucając swój stres – na innych.. Tak jak wydawcy i redaktor naczelny „Polityki”, pisma lewicowego, dla pseudointeligentów.. Pseudointeligent, to taki człowiek, który charakteryzuje się tym, że nie …myśli(???), Przyjmuje wiele rzeczy na wiarę, opiera się o fałszywe autorytety, które oplatają go umiejętnie, tak, żeby nie zauważył, że padł ofiarą szamaństwa.. „Polityka” to pismo lewicowe, a naczelnym jest pan redaktor Jerzy Baczyński, uczestnik spotkań w Komisji Trójstronnej- międzynarodowej.. Razem z innymi spotkań uczestnikami, na przykład panią Wandą Rapczyńską, Markiem Belką czy Januszem Palikotem.. Moim zdaniem, podkreślam- to jest moje zdanie– w tym gremium- ustala się priorytety działania w zakresie walki z cywilizacją łacińską w każdym jej aspekcie. I ci ludzie mają ogromy wpływ na to co dzieje się w Polsce.. Zadaniem ich jest obalić cywilizację, w której żyjemy od 1000 lat, która została ukształtowana na bazie chrześcijaństwa. I ta gazeta, na pierwszej stronie ostatniego numeru – zamieszcza ”Poczet dumnych oszołomów”(????) Wśród tych” oszołomów” są między innymi, pan Janusz Korwin- Mikke i pan Stanisław Michalkiewicz.(???) Przecieram oczy ze zdumienia mając przed sobą okładkę tygodnika lewicowego.. Najlepszy publicysta prawicowy w Polsce- to największy” oszołom”. A tygodnik pełen publicystów uzasadniających istniejący ustrój, prowadzący do degradacji Polskę i Polaków- to nie są „ oszołomy”.. „Oszołomem” jest pan Michalkiewicz i pan Janusz Korwin- Mikke – od czterdziestu lat walczący o wolny rynek, godność jednostki, przeciw kolektywizmowi.. Walczący o wolność, którą lewicowcy zabierają człowiekowi.. To są” oszołomy”- a kaci wolności- to autorytety.. Przebiegły sposób nadinterpretacji.. ”Dlaczego skrajność poglądów stała się cnotą?”- czytamy na pierwszej stronie. Co to jest” skrajność poglądów”? Jeżeli mówię, że dwa razy dwa – jest cztery- to jestem człowiekiem o skrajnych poglądach(???) Jeśli mówię, że” kradzież” jest złem- to jestem człowiekiem o skrajnych poglądach. Jeśli mówię, że kłamstwo jest złem- znowu jestem człowiekiem o skrajnych poglądach.. Jak jestem relatywistą- to wtedy jestem w centrum poglądów.. Jeśli potępiam prostytucję- to znowu jestem skrajny i do tego oszołom.. Razem z „ oszołomami”, Michalkiewiczem i Korwinem- Mikke, są inni „oszołomowie.”. Uczciwy reżyser dokumentalista- Grzegorz Braun, pani redaktor Ewa Stankiewicz, pan profesor Zdzisław Krasnodębski, pan Antoni Macierewicz, pani posłanka Krystyna Pawłowicz.. Jedyni prawdziwi” oszołomowi” w tym towarzystwie- to profesor Stefan Niesiołowski i magister Janusz Palikot.. Ale , żeby z nimi wymieszać towarzystwo porządnych ludzi? Walka ideologiczna się zaostrza. Front walki przebiega wzdłuż linii cywilizacyjnej: jedni bronią resztek cywilizacji, a inni- po drugiej stronie- ją zwalczają. Jakiś rektor wyższej uczelni się ugiął i zdjął krzyż.. Być może miał wybór: albo posada, albo krzyż.. Wybrał posadę.. I coraz częściej „obywatele”- chrześcijanie będą stawali przed takimi wyborami.. Żeby chrześcijanin- „obywatel,” poddany- Króla Królów- musiał się zginać w kolanach przed państwem demokratycznym i obywatelskim, ale bez chrześcijaństwa? Bo państwo demokratyczne i obywatelskie chrześcijaństwa nie chce i zapiera się nawet jego symboli.. Ale Święto Hanuki w Pałacu Prezydenckim jest obchodzone? I dobrze że jeszcze niektórych to obchodzi.. WJR

Wolność ekonomiczna „Nie zgadzam się z tym co mówisz, ale oddam życie byś miał prawo to mówić”. Nie zgadzam się z wieloma poglądami Woltera, ale to zdanie, którym scharakteryzowała je autorka jego biografii warte jest cytowania – nawet jeśli sam Wolter w rzeczywistości nigdy go nie wypowiedział w tej formie. Owszem – słowa ranią. Czasami nawet bardzo. Ranią i bliskich i zupełnie nieznajomych. Denerwują i w konsekwencji wywołują agresję ze strony innych. Nie ważne czyje to słowa i do kogo kierowane. Prawo do ich wypowiadania jest elementem naszej wolności. Bo wolność to swoboda działania bez przymusu ze strony innych ludzi czy państwa. Granicą wolności człowieka może być tylko wolność innego człowieka. Jak powiada amerykańskie przysłowie: „twoja wolność wymachiwania rękami kończy się przed moim nosem”. Ta koncepcja po raz pierwszy znalazła formalny wyraz we francuskiej Deklaracja Praw Człowieka i Obywatela z roku 1789, która stwierdzała w artykule 4: „wolność polega na czynieniu wszystkiego, co nie szkodzi innym. Granicą wykonywania praw naturalnych jest zabezpieczenie wykonywania tych praw przez innych ludzi”. Tak rozumiana wolność nie oznacza wszelkiego dobra i nieobecności jakiegokolwiek zła, a jedynie wolność od przymusu ograniczającego prawo działania. „Nie zapewnia nam ona – pisał Friedrich Hayek – żadnych szczególnych możliwości, lecz pozwala zadecydować, jaki użytek zrobimy z okoliczności, w których się znajdujemy”. Pojęcie przymusu nie obejmuje wszystkich form ograniczenia możliwości działania. Oznacza jedynie rozmyślne wtrącanie się innych w sferę naszej wolności. Sama niemożność osiągnięcia jakiegoś celu nie świadczy więc o braku wolności. Wolność nie jest bowiem równoznaczna z faktycznymi możliwościami urzeczywistnienia naszej woli, a jedynie z istnieniem pewnej sfery prywatności wolnej od zewnętrznych ograniczeń. Z trzech rodzajów wolności: osobistej, politycznej i ekonomicznej, szczególne znaczenie ma ta trzecia, stanowiąc warunek i gwarancję dla dwu pozostałych. „Wolność ekonomiczna jest najważniejszą z ziemskich wolności. Bez wolności ekonomicznej wolność polityczna i inne zostaną nam z pewnością odebrane” – pisał William Buckley. Ale domaganie się wolności ekonomicznej wymaga… wolności słowa. Musimy ją mieć, nawet jak niektórzy jej nadużywają. Wolność nie jest dana raz na zawsze. Wielu chciałoby ją ograniczyć. Pod wieloma pretekstami. Chcąc jednak zachować ją dla siebie nie możemy ograniczać jej innym. Bo najlepszym hamulcem dla ograniczania wolności jest wolność. Robert Gwiazdowski

Kaczyński w obcęgach nowych inicjatyw „Coś drgnęło w rajstopach” – lata temu naśmiewał się Jan Pietrzak z gospodarki planowej PRL. U nas z kolei „coś drgnęło na prawicy”, choć ogół komentatorów jakoś faktu tego nie zauważył. W ciągu kilkunastu ostatnich dni pojawiły się dwie inicjatywy polityczne, które zdecydowanie mogą utrudnić funkcjonowanie Jarosławowi Kaczyńskiemu. O pierwszej inicjatywie słyszeli wszyscy. Oto narodowo-zradykalizowana „prawica maszerująca” postanowiła powołać Ruch Narodowy. Nie wiem, czy formalnie będzie (jest?) to partia polityczna, ruch społeczny czy stowarzyszenie. Nie ma jednak wątpliwości, że podmiot ten, aby funkcjonować w życiu politycznym, będzie musiał ostatecznie stać się partią. Choćby po to, aby móc pobierać pieniądze z budżetu w razie ewentualnego przekroczenia progu 3%. To są na tyle duże pieniądze, że nikt nimi nie pogardzi. To poważny kłopot dla Jarosława Kaczyńskiego, który – lata temu wypchnięty z solidarnościowej lewicy – konsekwentnie realizował swój projekt, aby pełnić w naszym kraju obowiązki prawicy. Jego celem zawsze było więc unicestwienie wszelkiej autentycznej prawicy, szczególnie tej narodowej. Stąd całe to szermowanie patriotyczną retoryką, „kondominiami”, „agentami” zagranicznych wywiadów, spiskami z Rosjanami itd., itp. Ruch Narodowy w znacznej mierze jest zwycięstwem narracji Kaczyńskiego. Gdy Robert Winnicki permanentnie mówi o „okrągłym stole” i „jaruzelszczyźnie”, to nie mówi językiem Romana Dmowskiego czy Bolesława Piaseckiego, lecz mową Kaczyńskiego. Mimo to Ruch Narodowy jest groźny, ponieważ odbiera Prezesowi monopol na prawicowość i na retorykę patriotyczną, zmieszaną z oparami smoleńskimi, ale starannie wyzutą z jakichkolwiek przejawów rzeczywistego nacjonalizmu. Aby zatrzymać rozwój Ruchu Narodowego, Kaczyński musi przesunąć swoją partię w kierunku bardziej nacjonalistycznym, czyli – jak to się nazywa w dyskursie medialnym – „w prawo”. Drugie ważne wydarzenie dla przyszłości prawej części sceny politycznej nie zostało dostrzeżone przez komentatorów, a mianowicie niespodziewana przegrana Waldemara Pawlaka w PSL i zastąpienie go przez Janusza Piechocińskiego. Pozornie mogłoby się wydawać, że agrarno-etatystyczne PSL nie ma z prawicą wiele wspólnego, stanowiąc polityczną ekspozyturę wiejskiej i małomiasteczkowej inteligencji. PSL takie było za Pawlaka, ale wypowiedzi Piechocińskiego wyraźnie wskazują, że ma to się zmienić. Nowy Prezes PSL od lat konsekwentnie głosi, że partia musi nabrać charakteru „ogólnopolskiego”. Więcej – na kongresie stwierdził wprost, że aktualne poparcie to ok. 4-5% i bez zmian może się zdarzyć, że stronnictwo nie wejdzie do następnego Sejmu. Nie jest tajemnicą, że rolnicy na PSL nie głosują i dlatego partii brak bazy społecznej. Albo więc zdobędzie elektorat w miastach, albo zniknie. Dlaczego przez wiele lat, mimo haseł Pawlaka o partii ogólnonarodowej, nie przybywało głosów w miastach? Dlatego, że partia była kojarzona jako wiejska. W dużych miastach wystawiano kandydatów kompletnie nieznanych, których wielkomiejscy wyborcy kojarzyli jako „wsiowych”. Byli to albo lokalni „miastowi” działacze – kompletnie anonimowi dla wielkomiejskiego wyborcy – albo przywiezieni na listy wyborcze do miast „w koszyczku”. Był to rodzaj kwadratury koła: kandydaci PSL w miastach byli elektoratowi nieznani, ponieważ nie byli posłami i nie brylowali w mediach. A dlaczego nie byli posłami? Dlatego, że „miastowi” nie chcieli na nich głosować. I kółko się zamykało.

Jak wyjść z tej kwadratury koła? Jest chyba tylko jedna droga: wziąć na listy PSL w wielkich miastach polityków już znanych. Muszą oni równocześnie być politycznie „niezagospodarowani”, czyli nie mieć dostępu do list wyborczych PO, PiS i SLD. Rozglądam się dookoła i widzę takich na prawicy. To grupy byłych działaczy ZChN (już się mówi „na mieście”, że zgłosili się do nowego kierownictwa PSL), PJN i innych, drobniejszych partyjek. Ludzie ci nie mają list, nie mają struktur, ale mają znane nazwiska. Jeśli PSL wystawi ich w miastach, to być może do europarlamentu lub Sejmu się nie dostaną, ale wezmą te kilka procent głosów. Gdy PSL ma 4-5% poparcia, to wiele znaczy. W jaki sposób Jarosław Kaczyński będzie musiał walczyć o zatrzymanie miejskiego elektoratu przed odpływem do PSL? Skoro partia ta jest umiejscowiona w centrum sceny politycznej, to będzie musiał zrobić skręt ku lewicy, czyli do centrum. Chyba już wszyscy Czytelnicy zrozumieli, w czym jest problem. Wystarczy, że przeczytają te fragmenty mojego tekstu, które zostały wyboldowane: aby unicestwić narodowo-zradykalizowany ruch młodzieży, czyli „prawicę maszerującą”, Jarosław Kaczyński musi przesunąć swoją partię „w prawo”, czyli przejąć chociaż część postulatów i haseł nacjonalistycznych. Wiem, że nacjonalizm budzi w nim – jako potomkowi ideowemu PPS, Józefa Piłsudskiego i Jana Józefa Lipskiego – obrzydzenie. Ale jego idee polityczne są dosyć miałkie, więc jest zdolny to uczynić. Problem tylko w tym, że równocześnie będzie zmuszony zmagać się z PSL, które podejmie próbę przetrwania na polskiej scenie politycznej dzięki trafieniu do elektoratu miejskiego za pomocą tych polityków prawicy, którzy nie są w szeregach PiS. Aby odeprzeć atak z tej flanki, Jarosław Kaczyński musi skręcić w lewo i unikać wszelkich nacjonalistycznych czy choćby patriotycznych ekstremizmów. Co gorsze, nie może najpierw zneutralizować Ruchu Narodowego, aby potem przesunąć się do centrum, aby zneutralizować PSL, ponieważ – zupełnie przypadkowo – atak nastąpił równocześnie z obydwu stron.

Mówiąc zupełnie wprost: Jarosław Kaczyński będzie musiał dokonać wyboru. Musi oznaczyć, kto jest dla PiS groźniejszy: Ruch Narodowy czy PSL. Czy zagrożenie „od prawej”, czy zagrożenie płynące „z centrum”. Osobiście przypuszczam, że za groźniejszego uzna przeciwnika z prawej, ponieważ zmonopolizowanie prawicy uważał zawsze za swój priorytet. Ale to oznacza utratę politycznego centrum. A to znaczy, że wyrzeka się walki o władzę nad Polską…

Adam Wielomski

TNT - To Nie Trotyl Od wykrycia obecności trotylu na badanych elementach wraku do stwierdzeń o wybuchu droga daleka - twierdzą pełnomocnicy rodzin smoleńskich. W opublikowanym wczoraj komunikacie Naczelna Prokuratura Wojskowa po raz trzeci zajęła stanowisko na temat przeprowadzonych pirotechnicznych badań elementów wraku samolotu Tu-154M. Rzecznik NPW płk Zbigniew Rzepa dokonuje wykładni środowych słów swojego szefa płk. Jerzego Artymiaka o sygnalizacji przez detektory obecności trotylu. Prokuratura tłumaczy, że "pojawienie się na wyświetlaczu użytego urządzenia napisu TNT nie jest tożsame z wykryciem trotylu." NPW podtrzymała stanowisko, że biegli pracujący wraz z prokuratorem na terenie Rosji nie stwierdzili na wraku samolotu trotylu ani żadnego innego materiału wybuchowego. A użyte przez biegłych detektory nie są wystarczające do potwierdzenia bądź wykluczenia takiej okoliczności.

- Biegli użyli detektorów wyłącznie w celu wyselekcjonowania materiału (próbek) do dalszych specjalistycznych badań laboratoryjnych - poinformował płk Zbigniew Rzepa. Jak dodał prokurator, dla stwierdzenia bądź wykluczenia obecności materiałów wybuchowych konieczne jest przeprowadzenie specjalistycznych badań laboratoryjnych. To ponad 250 pojemników z próbkami. Biegli szacują, że czas badania jednej próbki to nawet kilkadziesiąt godzin. Rzepa stwierdził, że dotychczasowe ustalenia śledztwa "nie wskazują na wybuch na pokładzie samolotu." W ocenie mec. Bartosza Kownackiego, w sprawie stwierdzenia śladów TNT na elementach wraku samolotu Tu-154M prokuratura prowadzi politykę dezinformacyjną, a w kolejnych komunikatach zaprzecza sama sobie. Jak zauważył, samo wykrycie śladów trotylu przez urządzenia nie przesądza o zaistnieniu wybuchu, ale nie można wbrew logice utrzymywać, że trotylu nie było.

- Stwierdzenie obecności trotylu przez używane urządzenia nie oznacza, że trotyl był. Cóż, przyjmuję do wiadomości, że prokuratura przyjęła tego rodzaju logikę. Jednakże moim zdaniem, wnioski są jednoznaczne: trotyl był, ale nie wiemy, jakie są jego źródła i to trzeba wyjaśnić w dalszych badaniach. Lecz mówienie wbrew faktom, że trotylu nie było, jest dla mnie zaskakujące - podkreśla adwokat. Według niego, nielogiczne byłoby prowadzenie szczegółowych badań w sytuacji, gdy detektory rzekomo niczego nie wykryły. Tłumaczenia śledczych nie są też spójne z relacją producenta urządzenia, który utrzymywał, że skoro urządzenie wskazuje na obecność TNT, to z dużą pewnością można stwierdzić, że ów materiał był na badanych elementach.

- Mamy w tej sprawie oświadczenie eksperta firmy produkującej te urządzenia. On wprawdzie stanął w obronie swoich urządzeń, ale trudno zakładać, że budował niewiarygodne tezy. Mam prawo mu ufać - dodaje mecenas. Podobnie sprawę postrzega mec. Piotr Pszczółkowski. Pełnomocnik rodziny Lecha Kaczyńskiego wskazuje jednak na pewne pomijane szczegóły całej dyskusji na temat obecności śladów TNT na badanych elementach wraku. Jak zaznacza, prokuratura ujawniła zestaw używanych urządzeń i znalazły się w nim m.in. nie tylko wymieniane detektory, ale analizatory materiałów wybuchowych i narkotyków.

- Prokuratorzy w swoich relacjach jakoś pomijają te urządzenia. Być może dlatego, że nie da się bronić tezy, iż są to urządzenia "wysoce specyficzne". Tak można nadal mydlić ludziom oczy, że kropkę nad "i" postawi końcowa opinia biegłych. Tyle że jeżeli wskazań obecności TNT jest kilkaset, a błąd urządzenia jest rzędu 4 proc., to statystycznie w 96 na 100 przypadków urządzenia wykryły trotyl - zauważa. Pszczółkowski zasadniczo zgadza się z tym, co mówił prokurator Artymiak: urządzenia wskazywały na TNT, ale dalsze wnioski winni przedstawiać eksperci je znający. - Śledczy najczęściej mają tendencję do wyciągania wniosków w kierunku stwierdzenia czegoś. Tu prokuratorzy wykazują tendencję do wyciągania wniosków rujnujących każdą tezę - dodaje mecenas Pszczółkowski. Marcin Austyn

Tusk zabiega w Berlinie o gwarancje bezpieczeństwa osobistego?

Ziemkiewicz „Tusk będzie pierwszym premierem w historii Polski, który po zakończeniu kadencji znajdzie się w więzieniu...Czabański.. A może zabiega w Berlinie o gwarancje bezpieczeństwa osobistego?

Czabański w swoim tekście „ Przedterminowe wybory na wiosnę ?„ pisze „Tusk już przegrał, choć być może jeszcze o tym nie wie. A może zabiega w Berlinie o gwarancje bezpieczeństwa osobistego? „.....”Nie znaczy to, że PiS utworzy rząd własny lub techniczny. Nie tak prędko. Rolę patrona nowego rozdania koalicyjnego będzie chciał przejąć prezydent Komorowski. Taki scenariusz poprze Moskwa, choć wątpliwe by to wystarczyło. Dopóki jednak trwa walka w Grupie Trzymającej Władzę w Polsce, rosną szanse na poznanie prawdy o katastrofie smoleńskiej. I rosną szanse na przekonanie większości Polaków do poparcia opozycji w wyborach. Czy będą wybory przedterminowe? Coraz więcej na to wskazuje, bo kula śnieżna już się toczy. „....(źródło)

Ziemkiewicz „Tusk będzie pierwszym premierem w historii Polski, który po zakończeniu kadencji znajdzie się w więzieniu. – Naprawdę Pan tak myśli? – Będzie co najmniej postawiony przed Trybunałem Stanu, bo jest za co. Jego następca, nawet jeśli to nie będzie Jarosław Kaczyński, po prostu będzie musiał to zrobić, żeby uspokoić ludzi, którzy nagle stracą totalnie poczucie bezpieczeństwa, stracą oszczędności, pracę i nagle się znajdą w sytuacji, o której kiedy dziś słyszą, to zatykają uszy”....(więcej)

Wprost tak pisze panice , a raczej paranoi w jaką wpadł Tusk . „ Lider Platformy boi się porażki w nadchodzących wyborach nie tylko dlatego, że może w ich wyniku stracić władzę. – To także strach fizyczny. Premier boi się, że, jeśli PiS wygra, to ludzie prezesa po niego przyjdą i zakują go w kajdanki – mówi „Wprost” jeden z polityków PO „..”....po Smoleńsku Donald zaczął odczuwać fizyczny strach przed Kaczyńskim.”....”A co Kaczyński myśli o Tusku? „...”Jarosław przez lata nim gardził, mówił, że to chłoptaś, nie polityk. Powtarzał, że w latach 80., gdy jego żona z synkiem gnieździła się w akademiku, on przepuszczał pieniądze z kolegami na imprezach. Po upadku komuny to samo: balangi, alkohol, piłeczka. „...(więcej)

Kurski „ - To jest dla mnie oczywiste, że za sprawę smoleńską kiedyś będą wyroki karne. To jest w ogóle oczywiste, każdy kto to obserwuje, to wie, że tak będzie -”.....” Nie wymienię żadnego nazwiska, ale dla mnie jest oczywiste, że sprawa katastrofy smoleńskiej skończy się wieloletnimi wyrokami więzienia dla osób odpowiedzialnych nawet za to, co się stało po katastrofie smoleńskiej, za zaniechania po, ale również i za pewne wejście w grę z Putinem przed tą katastrofą „.....(więcej)

Dla pełzającego totalitaryzmu w Polsce cezurą wydają się ostatnie wydarzenia związane z ostentacyjnym łamaniem prawa przez prokuraturę w relacjonowaniu dokumentacji związanej z obecnością trotylu we wraku oraz następującym po tym wyrzuceniem z powodów politycznych dziennikarzy z dwóch redakcji . Prokurator ostentacyjnie publicznie , bezkarnie kłamał . Jawnei demonstrował swoje upolitycznienie . Ta ostentacja miała na celu zastraszenie jego przeciwników. Niczym w klasycznym bambusolandzie , niczym za I Komuny wyrzucono dziennikarzy . Seryjny samobójca sieje grozę wśród przeciwników reżimu Każdy kij ma dwa końce . W państwie , w którym prokurator jest bezkarny , w którym sfera medialna przeistoczyła w system goebelsowkiej propagandy nikt nie jest bezpieczny. W socjalistycznej Rosji zabijano nawet najwyższych przywódców i dygnitarzy państwowych . Zabito Stalina , Berię. Czabański może się nie mylić ,że Tusk stal się ofiarą swojego sukcesu . Ze boi się o swoje życie . Zniszczył resztki demokracji , nieformalne ośrodki władzy przejęły kontrolę nad państwem . Do tego rabunkowa , bandycka polityka podatkowa II Komuny zniszczyła podstawy ekonomiczne kraju Ziemkiewicz napisał ,że Tusk stanie się kozłem ofiarnym dla któregoś ze swoich towarzyszy, który zostanie desygnowany na jego następce . Więzienie, bezkarna prokuratura , bezkarne nafaszerowane donosicielami esbeckimi sądy , propaganda reżimowa , która ukaże go jako potwora, bandytę, nie wróżą nic dobrego Tuskowi Z tezą Czabańskiego ,że w związku z szykującym się na wiosnę przesileniem politycznym Tusk wpadł w panikę koresponduje tekst gazety Polskiej , który wczoraj omówiłem „ Rosja gwarantem bezpieczeństwa Polski„ w którym pokazana grę Komorowskiego na odwrócenie sojuszy i w miejsce protekcji Niemiec przyjęcie przez II Komunę protekcji Rosji . Jeśli by to się udało to oznaczałoby dla stronnictwa pruskiego eksterminację polityczna, ekonomiczną, a kto wie czy i nie fizyczną Bardzo ciekawy w tym kontekście jest antyrosyjski artykuł Pawła Świebody opublikowany w Foreign Affairs pod tytułem „ Central Europe’s Worries About U.S. Foreign Policy „ w którym widać panikę przed Rosją i apelowanie do Obamy ,aby nie zostawiał nomenklatury II Komuny na pastwę Rosji . Marek Mojsiewicz

Jak minister Rostowski dług pod dywan zamiata

1. W porządku obrad Sejmu w dniu wczorajszym znalazł się rządowy projekt ustawy o zmianie ustawy o finansach publicznych oraz podatku od towarów i usług, poświęcony głównie temu aby państwowy dług publiczny nie przekroczył progu ostrożnościowego w wysokości 55% PKB, liczonego wg metodologii krajowej. Ledwie ten projekt, został przyjęty przez Radę Ministrów, bardzo szybko został skierowany do Sejmu, a tutaj nawet bez zachowania 7 dniowego terminu dostarczenia go posłom, został skierowany do I czytania na sali plenarnej. Koalicyjna większość Platformy i PSL-u, chce aby został ostatecznie uchwalony już w następnym tygodniu, kiedy to odbędą się aż 2 posiedzenia Sejmu od poniedziałku do środy i od środy do piątku, a więc będzie można najpierw uchwalić go w Sejmie, odesłać do Senatu i nawet z jego poprawkami, uchwalić powtórnie w Sejmie, tak aby do końca roku, mógł już być obowiązującym prawem.

2. Ten pośpiech jest związany z jednym z rozwiązań zawartych w projekcie, mianowicie wprowadzeniu zasady, że część państwowego długu publicznego (PDP), wyrażona w walutach innych niż krajowa, będzie przeliczna na złote polskie nie po kursach NBP z ostatniego dnia roku ale z zastosowaniem średniej arytmetycznej ze średnich kursów walut obcych ogłaszanych przez NBP i obowiązujących w dni robocze roku budżetowego, za który ogłaszana jest relacja PDP do PKB. Tłumacząc to na język bardziej zrozumiały, chodzi o to żeby długu publicznego wyrażonego w walutach obcych, nie przeliczać na złote po kursie z 31 grudnia danego roku ale po średnim kursie z całego roku. Ten problem stał się dla ministra finansów istotny z tego powodu, że przez ostatnie 5 lat dług publiczny wzrósł o blisko 400 mld zł, a więc blisko o 80%, przy czym wyraźnie wzrósł udział w tym długu tej części, wyrażanej w walutach innych niż krajowa. Obecnie sięga ona już blisko 1/3 całej wartości długu i w związku z tym każda głębsza dewaluacja złotego na koniec roku wyraźnie zwiększała tę część długu po przeliczeniu jej na złote polskie. Minister Rostowski spodziewa się wyraźnie dewaluacji złotego, spowodowanej atakami spekulacyjnymi na naszą walutę i stąd propozycja średniego kursu z całego roku budżetowego, co ma zapobiec tym spekulacyjnym atakom w końcówce każdego roku budżetowego. Oczywiście spłata tego długu, a także obsługa odsetek od niego, będą odbywały się po kursach z dnia przeprowadzania tych operacji, natomiast jego sztuczne zmniejszenie będzie miało papierowy charakter, pozwalający na pokazanie lepszych wskaźników długu w relacji do PKB, niż będzie to miało miejsce w rzeczywistości.

3 Inna zmiana proponowana w tym projekcie to nie zaliczanie do długu publicznego wolnych środków finansowych w tym także tych pożyczonych, które mają służyć do finansowania potrzeb pożyczkowych budżetu państwa w następnym roku budżetowym. To rozwiązanie minister zdecydował się wprowadzić do obowiązującego prawa dlatego, że coraz częściej pożycza pieniądze w roku poprzednim, na obsługę długu publicznego w następnym roku budżetowym.

Otóż obecnie rentowność polskich obligacji jest wyraźnie niższa niż było to jeszcze przed paroma miesiącami ale ta sytuacja zapewne nie będzie utrzymywała się całymi miesiącami. Minister Rostowski chce więc pożyczać z wyprzedzeniem na obsługę długu w przyszłości i tych pieniędzy, które pożyczy przed końcem roku, nie chce wliczać do długu publicznego w roku bieżącym.

4. Te dwie propozycje zmian w ustawie o finansach publicznych, pokazują w jakim stanie muszą być te finanse, skoro próbuje się w takim tempie uchwalać je w Sejmie. Nie wystarczy już przejmowanie przez ministra finansów środków z Funduszu Rezerwy Demograficznej, składek z OFE, środków na aktywne formy ograniczania bezrobocia z Funduszu Pracy, zamiany dotacji z budżetu do Funduszu Ubezpieczeń Społecznych na kredyty budżetowe (wszystko to to dodatkowy dług w wysokości przynajmniej 3-4% PKB), trzeba jeszcze wprowadzić dodatkowe zmiany aby nawet wg metodologii krajowej dług nie przekroczył 55% PKB. Tak to po 5 latach rządów Platformy i PSL-u, trzeba dokonywać zabiegów rachunkowych aby słupki z długiem nie wywołały paniki wśród inwestorów pożyczających nam ciągle pieniądze.

Kuźmiuk

Polska też Wam przeleci obok Tam Niesiołowski mógłby pakować swoje graty w Kongresie, mógłby sobie w ogóle od razu kupić dużego mopa, albo wystrugać kij do grzebania w śmietniku. Co zresztą hańbą żadną nie jest, bo ludzie stają czasami w życiu przed takim dylematem: albo umrzeć już, albo jeszcze pożyć. I szukają jedzenia. Trwa w najlepsze banalizacja i trywializacja Zbrodni Smoleńskiej. Wszystko oparte jest na prostych psychologicznych chwytach. Podnosimy napięcie, już, już się wydaje, że wreszcie jest przełom, że prawda wyjdzie na jaw i nie wychodzi, i nie wiadomo czy wyszła, i rusza medialna machina kłamstwa i manipulacji. A po miesiącu pada spokojnie, no był, był, ale on jest wszędzie, jest jak powietrze. Jest za Tobą, uważaj. Padają słowa, które można zmiażdżyć, ośmieszyć, ale może właśnie o to chodzi, żebyśmy się wszyscy udławili kanapką z kiełbasą i z trotylem, wystawioną do kamery przez reportera zaangażowanego jak najpoważniej (choć raczej nieświadomie) w systematyczne niszczenie własnego narodu. Tu zawsze pojawiają się te różne „ęty” i „ ąty”, żeby nie przesadzać, że walczymy, że damy radę, że prawda zwycięży. No tak, kiedyś prawda zwycięży, ale ponad dwa lata, bez większych problemów, kpi się z nas, obraża naszą inteligencję i nasze uczucia, i właściwie nic szczególnego się nie dzieje. Przecież tu nie chodzi o drobiazgowe analizy laboratoryjne, tylko o zdrowy rozsądek, o zasady i o ludzką przyzwoitość. Tej w świecie polityki i mediów od dawna już nie ma. Wyobraźcie sobie na moment, że polityk amerykański zachowuje się jak zwykły cham, jak kanalia i mówi o znanym dziennikarzu, powiedzmy dużego waszyngtońskiego dziennika, że może sobie sprzątać ulice, po tym, jak okazuje się, że ten napisał w swoim artykule prawdę, bez możliwości interpretowania, że może napisał, a może to nie jest taka sobie cała prawda. Nie. Autor napisał prawdę, która jest jedna i niepodważalna, i nie da się jej podzielić na dwie prawdy, czy trzy prawdy. Wykryto dokładnie to, co on napisał. No i niechby taka kanalia, ale amerykańska, powiedziała to, co powiedział Niesiołowski, to media amerykańskie, podzielone politycznie jak nic, rozerwałyby kanalię na strzępy, może swoje mniej, ale nie miałyby wyjścia, też by go rwały, że się taki jeden dziad u nas trafił. Tam Niesiołowski mógłby pakować swoje graty w Kongresie, mógłby sobie w ogóle od razu kupić dużego mopa, albo wystrugać kij do grzebania w śmietniku. Co zresztą hańbą żadną nie jest, bo ludzie stają czasami w życiu przed takim dylematem: albo umrzeć już, albo jeszcze pożyć. I szukają jedzenia. Niech więc ten polityczny pornograf, który na wizji gubi w tej swojej wściekłości szczękę i zęby, to znaczy ja widzę już tylko jego syczącą szczękę i ślinę ze szczęki, nie widzę już człowieka, niech więc tak nie posyła dziennikarza na śmietnik, bo może sam będzie się musiał zmierzyć kiedyś z głodem, czego mu życzę, ponieważ w przypadku Niesiołowskiego nie działa u mnie miłosierdzie, tak jak u innych, którzy nadal traktują go tylko jak wariata i mu odpuszczają. Nie ma powodu, by źli ludzie, bez zasad, będący wcieleniem zła, byli obecni w polskiej polityce. Przy okazji relacji o tym, co znaleziono jednak na wraku, a co wcale nie musi oznaczać tego, że tym jest, ujawnia się nam sama, i to w całej okazałości, prawda o polskich mediach. Tych, które nadają ton debacie politycznej, tych, które, a jakże, biorą udział w masakrze prawdy i honoru Polski. Bo przecież, poza domaganiem się prawdy o Smoleńsku, jest nasz polski honor. Jeśli komuś on się nie podoba, niech sobie znajdzie miejsce, gdzie honor nie ma znaczenia. Wcale nie będzie łatwo o takie miejsce, bo nigdzie nie przepada się za zdrajcami, za ludźmi bez honoru. Dziennikarze, ci o znanych nazwiskach, z tak zwanych głównych stacji, ci opiniotwórczy, przepraszam za określenie, albo się plują, czy wręcz sami siebie zapluwają na wizji, no bo nie mogą wyjść z roli oficerów systemu, a skoro nie mogą, to cóż z tego, że Cezary Gmyz napisał prawdę? Że tacy jak Olszewski w ogóle nie widzą problemu to cóż się tu dziwić. Jego nie ruszy już nic w jego życiu. Taki typ człowieka. Zawsze przyklejony do korpusu ten sam wyraz twarzy taniego aparatczyka. O Wołku nie mogę pisać, bo krztusi mi się klawiatura komputera. Nie chce o nim napisać żadnego wyrazu, żadnego. I słusznie. A facet od hordy siedzi sobie w fotelu, siedzi na wizji i gada do kamery, a obok niego siedzi publicysta i satyryk z prawicy. Puknijcie się wszyscy w czoło. Z tym kłamcą wstyd byłoby nawet wybierać resztki żywności z pojemnika. Naprawdę, nie ma powodów do taryfy ulgowej. Oni plują bezpośrednio w mordę, a Wy na to: Dzień dobry Panie Redaktorze, jakie szczęście! Przeleciało obok. No jasne, Polska też Wam przeleci obok. GrzechG

Paranoja i normalność Rasistę, antysemitę, poznaje się po tym, że nic złego nie mówi na Żydów czy inne mniejszości. Nic nie mówi - więc się kamufluje. Tak jak ten Marsz Niepodległości: tyle tysięcy faszystów przeszło ulicami Warszawy, i żaden z czujnych dziennikarzy, mimo starań, nie zdołał przyłapać ich na ani jednym antysemickim haśle, na ani jednym rasistowskim okrzyku. Trudno o lepszy dowód, że antysemici i rasiści świętujący 11 listopada starannie ukrywają, kim są i co myślą naprawdę. Wystarczy zresztą jeden rzut oka, by przekonać się, że są w ogóle fałszywi do imentu. Na przykład, wcale nie noszą glanów, nie golą sobie glac, nie używają krzyży celtyckich, ósemek ani innych skinowskich emblematów. Noszą garnitury, normalne fryzury, jak ujęło to jedno z lewicowych pism "skina zastąpił typ studenciaka". Trudno o lepszy dowód, niż te fryzury i garnitury, że faszyści przebiegle się ukrywają i maskują. Co innego ludzie tolerancyjni, otwarci, europejczycy pełną gębą. Ci się nie muszą kamuflować, ukrywać, więc od czasu do czasu zażartują sobie ot, tak, szczerze i od serca. A to się pośmieją z Murzyna, a to z Ukrainek - robotów i z ich gwałcenia, a to walną żartem, że Obama ma w sobie polską krew, bo jego dziadek zjadł polskiego misjonarza, czy też że kto nie pije, ten pedał. Nazwą kogoś ciotą, albo pośmieją się z jego pedalskiego chodu - od razu poznać, że to "nasi". Nie faszyści, tylko ludzie postępowi, światli, otwarci. Najlepszy dowód, że się nie ukrywają, nie udają, tylko walą otwartym tekstem, ha, ha, co im tam akurat podejdzie. W końcu każdy od czasu do czasu musi se porechotać z jakiegoś seksistowskiego kawałka. Słowem - im bardziej ktoś nie pozwala sobie na antysemickie czy rasistowskie wypowiedzi, tym bardziej jest antysemitą i rasistą, i odwrotnie. Taki sposób myślenia obowiązuje w środowiskach, które od lat zwykły oskarżać prawicę o myślenie paranoiczne. Jeśli poczytać ich jeremiady o zagrożeniu "bezobjawowym faszyzmem", o tym, jak strasznie propagowany jest rasizm właśnie przez to, że rasiści jak gdyby nic maszerują ulicami udając, że z rasizmem nie mają nic wspólnego, to już nie dziwi zupełnie, że te same środowiska krzyczą o chorobie psychicznej ludzi, którzy nie wierzą w raport Anodinej i Millera. Wariaci, nie chcą wierzyć, że od jednego stuknięcia skrzydłem w brzozę cały samolot mógł ulec rozpyleniu, skoro wiele podobnych samolotów spadało z różnych wysokości i pozostawało w najgorszym razie w dwóch, trzech fragmentach, albo wpadało w las i wycinało w nim całe przesieki, nie tracąc skrzydeł! Chorzy psychicznie - nie uważają za oczywiste, że winien był Kaczyński, który kazał bratu lądować za wszelką cenę, skoro na czarnych skrzynkach ani nigdzie w ogóle nie ma żadnych dowodów, że ktokolwiek cokolwiek pilotom kazał, ba, jak zajrzeć w zapisy, to w ogóle okazuje się, że piloci lądować wcale nie próbowali. No, i jeszcze upierają się, że mógł tam być jakiś trotyl, jakby nie rozumieli, że fakt, iż urządzenia pomiarowe wskazują trotyl jest najlepszym dowodem, że to wcale nie trotyl, tylko pasta do butów! Na znanym obrazie Goyi osły ujeżdżają ludzi. U nas, ostatnimi czasy, wariaci wyrokują o chorobie psychicznej ludzi normalnych. Bo - teraz powiedzmy to najzupełniej poważnie - to nie ci są stuknięci, którzy dostrzegają oczywiste kłamstwa prokuratury i millerowych ekspertów, oczywiste nielogiczności i niespójności wersji oficjalnej. To ci są oczywistymi świrami, którzy za wszelką cenę, kurczowo, trzymają się oficjalnej wersji wbrew najoczywistszym faktom. Psychiatria nazywa ten mechanizm wyparciem. Jeśli prawda nazbyt kłóci się z wiarą, przyjętą apriorycznie - na przykład, z wiarą w Tuska - i tym samym zaburza poczucie bezpieczeństwa, to jednostki psychicznie słabe, niezdolne do zweryfikowania swych poglądów i przyznania się do błędu, tę prawdę wbrew najoczywistszym faktom wypierają. Odrzucają. Nie przyjmują jej do wiadomości - i szlus. Zamykają się w kręgu kilku gorliwie, histerycznie wręcz wyznawanych sloganów, na rzeczywistość burzącą ich poczucie bezpieczeństwa reagują wściekłością i agresją. Z psychopatyczną zajadłością ubliżają tym, którzy nie chcą wraz z nimi żyć wśród urojeń, i skwapliwie wspierają każdego, kto im te urojenia uprawdopodabnia, choćby było to uprawdopodobnianie zwykłym bredzeniem obrażającym elementarną logikę i zdrowy rozsądek. Ktoś się w naszym kraju rzeczywiście powinien psychiatrycznie leczyć. Ale bynajmniej nie ci, których uporczywie wysyłają do psychiatry prorządowe media. Rafał Ziemkiewicz

Bez niegodziwości części mediów, bez wyprzedania etyki zadowowej festiwal kłamstw o tragedii smoleńskiej nie byłby możliwy Ale gazety o tym dzisiaj nie pisały. Tak było? - te słowa padły z ust jednego z polityków PO, który miał bezpośredni wpływ na kształt działań polskiego państwa po tragedii smoleńskiej.

Rzeczony polityk odmówił komentarza związanego z wypowiedzią płk. Artymiaka, szefa NPW. Odmówił, ponieważ - choć twierdził, że śledzi doniesienia o śledztwie smoleńskim - o słowach Artymiaka nie słyszał. Nie słyszał, ponieważ media o tym nie informowały. Te media, które czytają politycy Platformy, te, którymi zamierzają się przejmować i do których zamierzają się odnosić. W ostatnim czasie szczególnie często słychać słowa mówiące o znaczeniu mediów dla zdrowego życia publicznego oraz demokracji. Opisywana scenka świetnie pokazuje, dlaczego media muszą być silnie spluralizowane, by standardy życia publicznego były wysokie. W Polsce kumoterska i koniunkturalna postawa większości mediów oraz dziennikarzy umożliwia władzy niezauważanie tematów niewygodnych, umożliwia odmowę odpowiedzi na niewygodne pytania. Politycy odmawiają komentowania czegoś, czego nie słyszeli, nie widzieli itd. I trudno im się dziwić. To całkiem naturalne i zrozumiałe. Jednak nienaturalne i niezrozumiałe jest życie w symbiozie skrajnie skompromitowanej władzy, która ma na koncie coraz więcej błędów, zaniechań i przykładów zdrady polskich interesów narodowych z mediami, skrajnie wyprutymi z etyki zawodowej, moralności i etosu. W wyniku tej symbiozy Polska stacza się coraz wyraźniej w kierunku standardów ze Wschodu, a Polacy są upadlani, ogłupiani i skazywani na bycie przedmiotem we własnym kraju. Dziennikarze pokroju Janiny Paradowskiej, Tomasza Lisa, Jacka Żakowskiego, czy Pawła Wrońskiego i wielu innych najęli się do niegodziwej pracy. Ich działanie jest umacnianiem sojuszu niszczącego Polskę. Ich rolą jest pogłębianie degeneracji Polski i Narodu polskiego. Stali się oni częścią układu, który umożliwił polskiemu rządowi zlekceważenie sprawy katastrofy smoleńskiej, który umożliwił prokuratorom mataczenie w śledztwie smoleńskim. Nie ma żadnych wątpliwości, że gdyby Paradowska - zamiast krytykować pomysł transmitowania posiedzenia komisji, na której prokurator Artymiak przyznał, że w Smoleńsku wykryto trotyl, zaczęła apelować o prawdę o Smoleńsku, gdyby Tomasz Lis w kierowanym przez siebie tygodniku, swoim parówkowym portalu oraz audycji w TVP zaczął pytać o działania śledczych, gdyby inne media również zmieniły swoją postawę, sprawa śledztwa smoleńskiego wyglądała by zupełnie inaczej. Nie byłoby tylu kłamstw, tylu niegodziwych i niezgodnych z polską racją stanu decyzji, nie byłoby tak wielkiej pogardy dla prawdy oraz rodzin ofiar katastrofy smoleńskiej. Politycy PO nie mogli by udawać, że nic złego nie zrobili, nie mogli by zbijać pytań głupimi stwierdzeniami: "nic o tym nie wiem", "to sprawa prokuratury", "wszystko było wporządku". Jednak dziennikarze i media, które dziś są wzorem upadku moralnego i zawodowego, nie są w stanie trzymać się prawdy i poważnie traktować narodowej tragedii, największej od lat. To bowiem mogłoby grozić ich karierom i ich interesom - towarzyskim, politycznym i biznesowym. Wolą więc działać w sposób niegodziwy i nierzetelny, zgłaszając się własnoręcznie na listę hańby polskiego dziennikarstwa. To wy, niegodziwi, nierzetelni dziennikarze, umożliwiacie festiwal kłamstw o tragedii smoleńskiej! Bez was matactwa nie byłyby możliwe. Blog Stanisława Żaryna

O uboju rytualnym raz jeszcze. Czy Polacy muszą być rzeźnikami Europy? Ubój rytualny. Strasznie trudno nie ulegać emocjom, gdy  mowa o tym procederze. Ale ponieważ – istnieje poważne niebezpieczeństwo, że zarzynanie zwierząt stanie się  w Polsce znów legalne, nie można milczeć. Choć w ubiegłym tygodniu Trybunał Konstytucyjne orzekł kategorycznie, że jest to działalność sprzeczna z ustawą o ochronie zwierząt, co więcej - wyszło na jaw, że ministerstwo rolnictwa usiłowało nielegalnie – w sposób sprzeczny z ustawą o ochronie zwierząt zalegalizować ten proceder – to sprawa wraca jak bumerang. Od wyroku minął ledwie tydzień a już posłowie PSL zaczęli zbiórkę podpisów pod projektem ustawy. Stoi za nimi potężne lobby branży mięsnej. Rzeźnicy. Zapewne w tym przypadku również -mniejszości religijne. Ale decydować będą posłowie innych ugrupowań. Przede wszystkim PO. Wielu z nich deklaruje sympatię dla żywych stworzeń. Wielu ma psy, koty. Działa w Sejmie Parlamentarny Zespół Przyjaciół Zwierząt. To oni będą podnosić rękę w tej bulwersującej sprawie. Więc może warto przypomnieć, czym jest ubój rytualny? To pozbawienie życia zwierzęcia przeznaczonego na mięso, bez ogłuszenia, przez podcięcie mu gardła. Śmierć następuje w wyniku wykrwawienia. Na żywo. Bez żadnego znieczulenia. Wtedy mięso jest koszerne. A takie spożywają muzułmanie i Żydzi. Donald Tusk powiedział dziś, że czeka na informację czy taki ubój jest bardziej bolesny od tradycyjnego. To może, zamiast raz kopać piłkę, przejechałby się do takiej "rytualnej" rzeźni? Bo jeśli informację przedstawi mu minister Kalemba, to może się dowiedzieć, że to właściwie gest miłosierdzia! A jeśli nie ma czasu - to polecam lekturę "Gazety Wyborczej", w której informacje pan premier chyba wierzy?Krótki cytat:

W raportach Europejskiego Urzędu Bezpieczeństwa żywności z 2004 roku i interdyscyplinarnego projektu Dialrel z 2010 roku, przygotowanych na zlecenie Komisji Europejskiej, ubój rytualny został uznany za narażający zwierzęta na cierpienia daleko większe niż ubój z uprzednim ogłuszeniem. Autorzy piszą, że po poderżnięciu gardła krowa jest przytomna nawet dwie minuty, a zwierzę krztusi się krwią i treścią żołądka, która wlewa mu się do przeciętej tchawicy.
W polskich rzeźniach, które mają certyfikat uboju rytualnego (ale zabijają też w "zwykłym" trybie), dla krów stosuje się obrotowe klatki ubojowe. Zwierzę przed poderżnięciem gardła obracane jest do góry nogami, co ułatwia pracę rzeźnikowi. I - jak wynika z badań - powoduje u zwierzęcia skrajny stres i cierpienie. Jakieś wątpliwości? Nie wiem i nie rozumiem, dlaczego kraje, które potrzebują takiego mięsa – nie zapewniają go sobie same. A jeszcze bardziej dlaczego to właśnie Polska musi być rzeźnikiem Europy? To może zalegalizujmy jeszcze czarne msze! Tam też okrutnie zabija się zwierzęta. Tylko, że skala takich zjawisk jest wielokrotnie mniejsza. A jeśli szukamy pieniędzy za wszelką cenę – to jest jeszcze parę innych sposobów. Na przykład składowanie odpadów nuklearnych. Bogate państwa sporo są gotowe zapłacić za pozbycie się takiego balastu! Dlaczego, na litość boską, musimy wykonywać całą "brudną robotę" za inne kraje?. Dlaczego musimy sankcjonować oczywiste barbarzyństwo!?! To jeszcze raz. Skąd się wziął przepis o takim a nie innym uboju? Tak jak wiele innch zaleceń społeczno religijnych to zapis wynikający z warunków życia starożytnych społeczności Bliskiego Wschodu. Żydzi byli narodem wędrownym. Przechowywanie mięsa stanowiło dla nich problem. "Wykrwawione' mięso – można było dłużej przechowywać, rzadziej ulegało zepsuciu. Zmniejszało ryzyko niebezpiecznych zatruć. Nie czuję się władna dyskutować o wielkich systemach religijnych, choć czasem przechodzi mi przez myśl, że naród, który wynalazł "koszerne windy" i szereg innych sposobów na pogodzenie z codziennością dnia współczesnego restrykcyjnych przepisów prawa religijnego – nie potrafił złagodzić tego okrutnego rytuału... Ale ciekawa jestem jak zachowają się wszyscy  nasi zdeklarowani obrońcy zwierząt? Czy zamkną oczy i będą udawać, że nie widzą problemu? Czy zysk po raz kolejny zwycięży nad człowieczeństwem? Nie jestem optymistką. Gdyby żył prezydent Lech Kaczyński byłaby przynajmniej szansa na weto. Ale co zrobi Bronisław Komorowski - myśliwy? Mam poważne wątpliwości... Anna Sarzyńska

ZA WOLNOŚĆ MOJĄ I WASZĄ Tak trochę a propos różnych wydarzeń i dyskusji „w kraju i na świecie” napisałem do Rzepy felieton: Za wolność moją i waszą „Nie zgadzam się z tym co mówisz, ale oddam życie byś miał prawo to mówić”. Nie zgadzam się z wieloma poglądami Woltera, ale to zdanie, którym scharakteryzowała je autorka jego biografii warte jest cytowania – nawet jeśli sam Wolter w rzeczywistości nigdy go nie wypowiedział w tej formie. Owszem – słowa ranią. Czasami nawet bardzo. Ranią i bliskich i zupełnie nieznajomych. Denerwują i w konsekwencji wywołują agresję ze strony innych. Nie ważne czyje to słowa i do kogo kierowane. Prawo do ich wypowiadania jest elementem naszej wolności. Bo wolność to swoboda działania bez przymusu ze strony innych ludzi czy państwa. Granicą wolności człowieka może być tylko wolność innego człowieka. Jak powiada amerykańskie przysłowie: „twoja wolność wymachiwania rękami kończy się przed moim nosem”. Ta koncepcja po raz pierwszy znalazła formalny wyraz we francuskiej Deklaracja Praw Człowieka i Obywatela z roku 1789, która stwierdzała w artykule 4: „wolność polega na czynieniu wszystkiego, co nie szkodzi innym. Granicą wykonywania praw naturalnych jest zabezpieczenie wykonywania tych praw przez innych ludzi”. Tak rozumiana wolność nie oznacza wszelkiego dobra i nieobecności jakiegokolwiek zła, a jedynie wolność od przymusu ograniczającego prawo działania. „Nie zapewnia nam ona – pisał Friedrich Hayek – żadnych szczególnych możliwości, lecz pozwala zadecydować, jaki użytek zrobimy z okoliczności, w których się znajdujemy”. Pojęcie przymusu nie obejmuje wszystkich form ograniczenia możliwości działania. Oznacza jedynie rozmyślne wtrącanie się innych w sferę naszej wolności. Sama niemożność osiągnięcia jakiegoś celu nie świadczy więc o braku wolności. Wolność nie jest bowiem równoznaczna z faktycznymi możliwościami urzeczywistnienia naszej woli, a jedynie z istnieniem pewnej sfery prywatności wolnej od zewnętrznych ograniczeń. Z trzech rodzajów wolności: osobistej, politycznej i ekonomicznej, szczególne znaczenie ma ta trzecia, stanowiąc warunek i gwarancję dla dwu pozostałych. „Wolność ekonomiczna jest najważniejszą z ziemskich wolności. Bez wolności ekonomicznej wolność polityczna i inne zostaną nam z pewnością odebrane” – pisał William Buckley. Ale domaganie się wolności ekonomicznej wymaga… wolności słowa. Musimy ją mieć, nawet jak niektórzy jej nadużywają. Wolność nie jest dana raz na zawsze. Wielu chciałoby ją ograniczyć. Pod wieloma pretekstami. Chcąc jednak zachować ją dla siebie nie możemy ograniczać jej innym. Bo najlepszym hamulcem dla ograniczania wolności jest wolność. Gwiazdowski

Czy można dać zgodę na okrucieństwo? W ciągu kilku ostatnich lat staliśmy się liderem rytualnego uboju zwierząt zarzynanych i wykrwawianych w pełnej świadomości W przyszłym roku około pół miliona polskich krów, byków i cieląt może zostać zabitych według reguł halal i kosher, to jest zgodnie z zasadami uboju rytualnego, który wymaga żeby zwierzęta ginęły w pełni świadome przez wykrwawienie. Taki ubój, zgodny z obrzędami religijnymi judaizmu i islamu u nas się rozszerza, jak zaraza, ze względów ekonomicznych - są z tego spore pieniądze. Czy można dać zgodę na okrucieństwo dla pieniędzy? Eksport mięsa halal/kosher dynamicznie rośnie, kupują je głównie kraje arabskie (przede wszystkim Turcja) i Izrael, ale i 15 krajów Unii Europejskiej.

Rzeźnia jest rzeźnią... Z danych Inspekcji Weterynaryjnej wynika, że w pierwszych trzech kwartałach tego roku tylko do Turcji wysłano orientacyjnie ponad 131 tys. sztuk bydła w postaci mięsa schłodzonego. Inspekcja Weterynaryjna tego procesu nie nadzoruje, robią to związki wyznaniowe. W Polsce obowiązywał zakaz uboju zwierząt kręgowych bez uprzedniego ogłuszenia, obwarowany zapisami ustawy z 1997 r. Nic sobie z tego nie robiąc minister rolnictwa wydał rozporządzenie, które zezwalało na taki ubój (par. 8 ust. 2 ministerialnego rozporządzenia z 2004 r. w sprawie kwalifikacji osób uprawnionych do zawodowego uboju przy zastosowaniu określonej metody). Późno, bo późno, sprawą zajął się pod koniec listopada br. Trybunał Konstytucyjny. TK odroczył wejście w życie wyroku do końca grudnia satysfakcjonując tym, będącego na sali dyrektora Grzegorza Wykowskiego z Ministerstwa Rolnictwa i Rozwoju Wsi, a także jego szefów w resorcie, skąd płynęły argumenty, żeby się nie wygłupiać, bo rolnicy i rzeźnicy muszą zarabiać, a rzeźnia spływająca mniejszą ilością krwi, niż przy uboju rytualnym i tak jest tylko rzeźnią.

TK orzekł niezgodność z konstytucją Do TK rozporządzenie zezwalające na ubój rytualny zaskarżył Prokurator Generalny na wniosek organizacji broniących praw zwierząt. Prokurator Wojciech Sadrakuła z oświadczył, że są wątpliwości, czy jest o zgodne z ustawą o ochronie zwierząt oraz z Konstytucją RP.. Jego zdaniem minister rolnictwa przekroczył swoje uprawnienia, nie miał prawa zmienić rozporządzeniem ustawy pozwalającej uśmiercać zwierzęta wyłącznie po ogłuszeniu. Przedstawiciele ministra rolnictwa przekonywali, że przepis dopuszczający ubój rytualny został wprowadzony do polskiego prawa po to, by dostosować je do unijnej dyrektywy z 1993 r., która zezwala - w drodze wyjątku - na ubój zwierząt bez ogłuszania, wówczas, jeśli jest to przewidziane przez niektóre obyczaje religijne. Spożywających mięso po zabiciu zwierząt według rytuałów halal i koszer jest w Polsce niewielu, polscy Żydzi, rzadziej muzułmanie najczęściej nie są religijni i takie mięso nie jest im wcale potrzebne, widać, jak na przyjęciach zajadają się wieprzową kiełbasą. Mięso z udręczonych przed śmiercią zwierząt przeznaczane jest -, jak już było powiedziane wyżej - na eksport w tysiącach ton. Poddawanie ciężkiej, bezsensownej torturze zwierząt w trakcie uboju kwestionowane jest w większości, jeśli nie we wszystkich unijnych krajach. Niby humanitarna Bruksela wahała się, co robić, czy należy podtrzymywać pradawne tradycje, które nie mają nic wspólnego z nauką współczesną oraz standardami ochrony zdrowia, ale naciski sprawiły, że od 1 stycznia przyszłego roku wchodzi w życie unijne rozporządzenie, które ubojowi rytualnemu się nie sprzeciwia, mówi mu wyraźne „tak”. Ma ono pierwszeństwo przed ustawą krajową.

Rząd może proceder powstrzymać Wiele wskazuje, że wszystko zostanie po staremu, chociaż do 1 stycznia 2013 r. rząd może zdecydować, czy ubój rytualny w Polsce będzie legalny, czy zakazany. Jeśli chcemy utrzymać zakaz, rząd powinien zgłosić do końca tego roku Radzie Europejskiej, że taki jest właśnie zamiar Polski. Rozporządzenie unijne, które wejdzie w życie za kilka tygodni dopuszcza, by państwa członkowskie, w tym Polska, utrzymały przepisy krajowe, które służą zapewnieniu dalej idącej ochrony zwierząt podczas ich uśmiercania. Przed fatalnym dla bydła, baranów i kur w Unii dniem „zero” (1.01.2013 r.) państwa członkowskie muszą powiadomić Komisję Europejską o odrębnych, niż unijne, przepisach krajowych. Wejście w życie nowego rozporządzenia UE nie oznacza więc, automatycznego dopuszczenia uboju rytualnego. Ustawodawstwo krajowe może zarówno dopuścić taki ubój, jak i go wyłączyć. Wiadomo, że wyłączeniu sprzeciwia się minister rolnictwa. Polskie przepisy, dotyczące uboju rytualnego, są zgodne z prawem europejskim - mówił minister Stanisław Kalemba (Polskie Stronnictwo Ludowe) w radiowej Jedynce przed orzeczeniem TK o niepotrzebnym – jego zdaniem - wniosku organizacji pozarządowych, żeby u nas utrzymano zakaz takiego uboju. Poza tym - według Kalemby – nie było przecież zapisu, który takich praktyk zakazał, więc, o co chodzi? W związku ze stanem prawnym, minister rolnictwa musiał wydać rozporządzenie określające warunki uboju rytualnego – wyjaśniał i mocno zatroszczył się o to, żeby czasem „zakazem nie ograniczać praw mniejszości religijnych i etnicznych”.

Uwolnić Europę od tego barbarzyństwa! Poprzednik Kalemby, Marek Sawicki (PSL) uważa, że ubój rytualny to nie tylko kwestia zabijania zwierząt, ale gospodarki oraz miejsc pracy. Nie wie, czy rząd stanie po stronie orzeczenia TK, czy poprze prawo unijne dopuszczające takie praktyki. Jego zdaniem nie jesteśmy w stanie rozstrzygnąć do końca, czy ubój z ogłuszeniem jest ubojem bardziej humanitarnym. W Polsce mamy kilkanaście zakładów wyznaczonych i kontrolowanych dopuszczonych do uboju rytualnego – przypomniał - poniosły one koszty, przygotowując się do specyficznego funkcjonowania. Jeśli ubój rytualny zostałby zakazany – znalazłyby się w trudnej sytuacji. Sawicki dodał, że dopóki na świecie są muzułmanie i są Żydzi, taki ubój w Europie był i będzie. W ub. roku w Polsce było 801 zakładów uboju bydła, w tym 17 prowadzących ubój rytualny, wśród 194 ubojni drobiu, w 12 prowadzono ubój rytualny. Dorota Wiland z Fundacji Ius Animalia uważa, że rozporządzenie zezwalające na taki ubój nie ma nic wspólnego z wolnością religijną, na którą powołują się polscy urzędnicy i że to, co mówią stanowi to szczyt hipokryzji. W Polsce nikt nie robi sondaży na temat uboju rytualnego, a instytucję Głównego Lekarza Weterynarii, teoretycznie mającą dbać o „dobrostan zwierząt”, nie problemem. - Nikt, kto widzi cierpienia zwierząt, nie może zgadzać się na ubój rytualny, nawet, jeśli jest silnie związany z religią i kulturą danych narodów. W pełni szanujemy wszystkie przekonania religijne, jednak ten proceder nie może się odbywać – silnie podkreśla Ewa Gebert, przewodnicząca Ogólnopolskiego Towarzystwa Ochrony Zwierząt „Animals”. – Chcemy Europy wolną od tego barbarzyństwa – mówi prof. Andrzej Elżanowski z Muzeum i Instytutu Zoologii Polskiej Akademii Nauk. Wiesława Mazur

Europa, faszyzm, lewacka ściema Partie negacji – Ruch Palikota i SLD – zorganizowały niedawno wiec pod hasłem „Za Europą – przeciw faszyzmowi” i sprokurowały deklarację pod takim samym tytułem. Nie byłoby powodu poświęcać uwagi tej żałosnej hucpie, gdyby nie to, że jej bombastyczne, tytułowe przesłanie może pogłębić zamęt w pustych głowach pokolenia czerpiącego wiedzę o świecie co najwyżej z Wikipedii, a o historii wiedzących tyle, co Maciej Ce-Dynia Stuhr. Przesłanie to jest bowiem nie tylko bombastyczne, ale zwyczajnie głupie. Nie ma żadnej dysjunkcji pomiędzy Europą a faszyzmem. Faszyzm ani nie narodził się, ani nie święcił swoich największych (acz krótkotrwałych) triumfów, na Wyspach Fidżi czy w Honolulu, tylko w Europie, i był fenomenem na wskroś europejskim, wyrastającym z wielorako splątanego korzeniami w dziejach – i pokrzywionego – drzewa europejskości, stanowiąc kulminację pewnych procesów cywilizacyjnych, tak duchowych jak materialnych, nadając piętno pewnej epoce i zarazem kończąc ją w zgliszczach budzącego grozę Götterdämmerung, który był poniekąd zmierzchem tych wszystkich „bogów”, których ulepiła sobie Europa odchodząca skokowo od chrześcijańskiego teocentryzmu wieków średnich. To właśnie z klęską faszyzmu w 1945 roku skończył się też sen o potędze Europy – władczyni świata, zredukowanej odtąd do roli pogranicznej prowincji nowych imperiów, oddawanej w zarząd lokalnym kolaborantom każdej ideologii i każdego systemu, jaki upodobają sobie pozaeuropejscy hegemoni, mając na pocieszenie względną swobodę w przeprowadzeniu eksperymentów socjalnych, moralnych i obyczajowych na organizmach skarlałych narodów starego kontynentu, zamkniętych w kurniku zwanym Unią Europejską – właśnie dokładnie tych eksperymentów, które organizatorzy wiecu uważają za kwintesencję „europejskości”. Ta niewątpliwie europejska przygoda ducha, jaką był faszyzm, została przecież już zbadana tak wnikliwie i wielorako, że w tym okazjonalnym felietonie możemy co najwyżej zasygnalizować główne tropy. Polski historyk cywilizacji, prof. Andrzej Piskozub, nawiązując do tzw. cyklu [Nikołaja] Kondratiewa, w graficznej formie drzewa genealogicznego ukazał kolejne wyłanianie się w kręgu cywilizacji zachodniej nowych idei politycznych w wiekach XIX i XX, które można podzielić (symetrycznie) na ideologie władzy politycznej w sekwencji: demokracja – nacjonalizm – socjalizm, oraz na ideologie kontestacji politycznej w sekwencji: anarchizm – nihilizm – faszyzm, zauważając, iż „łonem”, z którego wyłoniły się wszystkie te ideologie, a więc i faszyzm, był romantyzm. Przeczuł to zresztą Stanisław Brzozowski, który jeszcze nie znając, rzecz jasna, faszyzmu przewidywał, że coś podobnego będzie zwieńczeniem romantycznego przesilenia kultury europejskiej. Całą zaś historię naturalną faszyzmu można opisać w siedmiu odsłonach: 1) przesłania Zaratustry, czyli nietzscheańskiego ideału „nadczłowieka”; 2) przesłania szlachetnego rewolwerowca, czyli narodzin legendy westernowego bohatera, przywracającego sprawiedliwość z coltem w dłoni, najpierw w literackiej postaci książek Karola Maya (ulubionego pisarza Adolfa Hitlera!), rychło w wersji ekranowej; 3) przesłania anarchosyndykalisty Georgesa Sorela, którego apoteoza przemocy oraz koncepcja mitu politycznego, zainspiruje zarówno Lenina jak Mussoliniego; 4) bolszewickiego wyzwania Dżyngis chana z maszyną do pisania; 5) faszystowskiej „kontry” dla bolszewizmu – marsz na Rzym; 6) „kontry” Hitlera i III Rzeszy; 7) zderzenia cywilizacji: zachodniej z (w terminologii Feliksa Konecznego) bizantyjsko-turańską, czyli wojna III Rzeszy i jej sojuszników z ZSSR. To właśnie dlatego – z powodu zagrożenia „bolszewicko-azjatyckiego” – tak wielu liberałów (o czym nie chcą dziś pamiętać, a w gruncie rzeczy akurat tego nie powinni się wstydzić) udzielało zrazu wydatnego wsparcia faszyzmowi, nie widząc w tym żadnej sprzeczności. Uprzytamnia to choćby tytuł wywiadu, którego w 1923 roku udzielił klasyczny liberał włoski Benedetto Croce (późniejszy „antyfaszysta”): Dochować wierności liberalizmowi i wiernie pomagać faszyzmowi. Poszczególne formy krystalizacji uniwersalnego fenomenu faszyzmu mają oczywiście swoje własne, lokalne uwarunkowania genetyczne. I tak, faszyzm rdzenny, czyli włoski, był kontynuacją romantycznego, nacjonalistyczno-liberalnego Risorgimento (mającego też swoje najodleglejsze antecedencje w marzeniach o włoskiej jedności Dantego i Machiavellego), zwłaszcza jego nurtu radykalnego, demokratycznego i republikańskiego, personifikowanego przez Giuseppe Mazziniego z jego dwumianem Pensiero e Azione („Myślenie i Działanie”). Jak wykładał czołowy ideolog faszyzmu (liberalnego, skądinąd) Giovanni Gentile, Risorgimento, pomimo zjednoczenia Włoch ugrzęzło i wykoleiło się ostatecznie w państwie demoliberalnym, które przyjmując jako swoją ideologię urzędową materialistyczny pozytywizm, zgubiło pierwiastki idealne i spirytualistyczne: patriotyzm, aktywizm, heroizm, zdolność do poświęcania się celom wyższym niż „wolność jednostki” i jej interesy materialne, religię wreszcie. Faszyzm w tym zaś jest na wskroś mazzinistyczny, że znajdując w statokratycznej formule rozwiązanie dylematu jak uzgodnić „chcące ja” każdej wolnej jaźni przez ich ujednolicenie w „chcącym ja” państwa, oferuje każdemu wyzwolenie się od mieszczańskiego banału i przeciętności, „życie niebezpieczne” i dające szansę zdobycia szlachectwa ducha przez dokonanie salto mortale w nieustannej walce o odnowienie i wielkość Imperium.

 „Metapolitykę” narodowego socjalizmu z kolei, amerykański badacz i konserwatysta, Peter Viereck, odkrywał w swojej wielokrotnie przerabianej i wznawianej (od 1941 do 2003 roku) książce o korzeniach myśli nazistowskiej w specyfice – programowo „mrocznej” oraz szukającej głębi duchowej i irracjonalnych sił witalnych – literackiej i muzycznej kultury romantyzmu niemieckiego. Romantyzm ten znamionować ma także pogarda dla zasad ładu i odrzucenie norm prawa naturalnego, a zastąpienie etyki postawą estetyczną wobec życia. W tym kontekście Viereck zwracał uwagę, że tak sam Hitler, jak inni czołowi naziści (Alfred Rosenberg, Joseph Goebbels, Julius Streicher, Hans Frank), uważali się właśnie za „estetów”, wprowadzających jakości estetyczne do polityki „oczyszczanej” z rozmaitych „brudów” – na przykład rasowych. Specyficznym, choć głęboko utajonym, aspektem wskazującym na owo poplątane drzewo europejskiego faszyzmu jest to, że sam Viereck, tak surowy nie tylko dla narodowego socjalizmu, ale i dla romantyzmu, był synem niemieckiego, choć dwujęzycznego (również angielskiego) poety George’a Sylvestra Vierecka, który w tym samym czasie, kiedy jego syn opublikował swoje dzieło, aktywnie wspierał narodowy socjalizm i wielbił Hitlera, i  z tego tytułu był w Ameryce więziony od 1942 do 1947 roku. Koniec końców, każdy faszyzm czy „parafaszyzm” europejski szukał korzeni w kulturze romantycznej własnego narodu, co nawet wytworzyło pewnego rodzaju rywalizację o palmę pierwszeństwa; na przykład nasz poeta – bohater Andrzej Trzebiński twierdził, że pierwszą rewolucję faszystowską w Europie przeprowadzili romantyczni poeci – spiskowcy spod pomnika Sobieskiego w Agrykoli (Goszczyński i Nabielak) wraz z podchorążymi w Noc Listopadową. Jak najbardziej europejskie i uniwersalistyczne było także polityczne ideario faszystów, trudno więc o większą bzdurę niż imputowanie im „zaściankowości” (notabene, my, tradycjonaliści, w przeciwieństwie do faszystów, bardzo lubimy zaścianki). Specyfikę faszyzmu stanowiło właśnie „dialektyczne przekraczanie” jego nacjonalistycznej komponenty wyjściowej – a nie zapominajmy, że drugą z tych komponent był przecież, z natury rzeczy uniwersalistyczny socjalizm (tyle, że w tym wypadku ruch dialektyczny odbywał się w drugą stronę, tj. „unarodowienia” socjalizmu). Marzenie o europejskiej jedności, kładącej kres wzajemnym rzeziom narodów należących, bądź co bądź, do tego samego uniwersum cywilizacyjnego, było z pewnością najważniejszym powodem zgłaszania – często entuzjastycznego – akcesu do faszyzmu przez intelektualistów pokolenia mającego za sobą traumę straszliwej „wojny materiałowej” w latach 1914-1918, jak choćby francuskich romantyków faszystowskich. To w imię tego marzenia porzucali oni pozycje tradycyjnego nacjonalizmu, szydząc nawet właśnie z „zaściankowości” swoich dawnych mistrzów, jak Robert Brasillach, który przeczekujące okupację stanowisko Charlesa Maurrasa: Francja, tylko Francja!, przedrzeźniał słowami: Prowansja, tylko Prowansja! Inny zaś z romantyków (powiedzmy otwarcie: lunatyków) faszystowskich, Pierre Drieu La Rochelle, jeszcze w pożegnalnym liście przed popełnieniem samobójstwa w 1945 roku pisał: Nie jestem zwyczajnym patriotą, nie jestem zakutym nacjonalistą. Jestem internacjonalistą. Nie jestem tylko Francuzem. Jestem Europejczykiem. Już od 1929 roku ideę „faszyzmu uniwersalnego” propagował członek pierwszego fascio mediolańskiego, Asvero Gravelli, a rok później sam Mussolini oznajmił, że faszyzm jako idea, doktryna i realizacja jest uniwersalny: włoski w swoich poszczególnych instytucjach, powszechny w swoim duchu. Na międzynarodowych kongresach utworzonych w 1933 roku (zresztą jako próba wyprzedzenia podobnej inicjatywy hitlerowców) Komitetów Akcji na rzecz Uniwersalności Rzymu (CAUR) pojawiała się plejada intelektualistów z całego świata i różnych orientacji, przy której bledną podobne kongresy organizowane później przez Moskwę; podobnie jeśli chodzi o grono współpracowników działającego w latach 1937-1940 Instytutu Naukowo-Literackiego „Młoda Europa” (Europa Giovane), który za cel stawiał sobie wzmocnienie poczucia przynależności do wielkiej cywilizacji Zachodu, w istocie swej grecko-rzymskiej, katolickiej, faszystowskiej. Ale i naziści nie dali się zostawić w tyle faszystom, organizując, już w czasie wojny, podobne spotkania intelektualistów europejskich w Weimarze; to, co tych drugich ograniczało – z ich własnej winy – to rasistowskie przesądy, nie do przyjęcia dla znakomitej większości ewentualnych partnerów. Za to na polu politycznym, militarnym i gospodarczym – czyż Europa była kiedykolwiek bardziej „zjednoczona”, aniżeli w 1942 roku: od Narviku po Kretę i od Pirenejów po Elbrus, stanowiąc także „jednolity obszar gospodarczy”, nawiasem mówiąc z podziemnym rynkiem finansowym Warszawy, jako dyktatora kursu walut krążących po Imperium Germanicum/Europeum oraz centrum wymiany dóbr i towarów? I czyż to nie faszysta, sir Oswald Mosley pierwszy rzucił hasło budowania narodu europejskiego i Unii Europejskiej? Nawet propozycja zwołania ogólnoeuropejskiego kongresu dla wypracowania konstytucji dla Europy – dla Wspólnoty Narodów Europejskich – wyszła po raz pierwszy (w październiku 1939 roku) od faszysty (i pacyfisty!) norweskiego, którego nazwisko wkrótce stanie się synonimem kolaboracjonizmu, czyli Vidkuna Quislinga. Ta proeuropejskość jeszcze się wzmogła w neofaszyzmie powojennym, by przypomnieć choćby, zainspirowany przez francuskiego intelektualistę Maurice’a Bardèche’a, Manifest z Malmö (1951) Europejskiego Ruchu Społecznego, w którym postulowano utworzenie Imperium Europejskiego, czy (zasugerowaną przez Mosleya) Deklarację Europejską konferencji partii neofaszystowskich obradujących w Wenecji w 1962 roku, w której domagano się utworzenia Rządu Europejskiego. Pojęcia Europy nie należy zresztą w żaden sposób egzaltować. Hiszpański myśliciel karlistowski – Francisco Elías de Tejada jest autorem tezy, iż Europa to koncept stricte nowożytny, a przede wszystkim zrodzony jako bunt przeciwko katolickiej Christianitas i zadający jej śmiertelne pchnięcie przez rozłam wywołany herezją protestancką, etycznym amoralizmem makiawelizmu, bodiniańską koncepcją suwerenności politycznej, sekularyzacją prawa naturalnego oraz rozkładem jedności Res Publica Christiana z dwoma nadrzędnymi autorytetami: papieża i cesarza. Teza Elíasa de Tejady jest dyskusyjna, bo istnieją także racje, aby Europę w sensie rdzennym i właściwym wiązać właśnie z łacińsko-katolickim Okcydentem, który jedność kulturową i polityczną uzyskał wraz z Renovatio Imperii Romanorum przez Karola Wielkiego w 800 roku, natomiast to, co stało się u progu nowożytności traktować jako zdefektowane postaci europeizmu czy wręcz anty-Europy. Jakkolwiek spojrzymy na tę kwestię, dwie rzeczy wydają się wszelako bezsporne. Po pierwsze, odkąd faktycznie nastąpił rozpad średniowiecznego corpus mysticum politicum, uruchomiony został kalejdoskop coraz to nowych i wzajemnie się wykluczających wcieleń europeizmu, a nie tylko jeden wzorzec europejskości, którego rzecznikami mienią się palikockie i SLD-owskie niedouki. Po wczesnonowożytnej Europie absolutyzmu i współistotnego mu intelektualnie kartezjanizmu, przyszła Europa oświecenia i liberalizmu, która swoje prawdziwe, odrażające oblicze ukazała w dobie rewolucji rozlewającej się na cały kontynent a nawet poza niego (jakobinizm latynoamerykański). Potem nastała Europa romantyczna, i to w dwu przeciwstawnych sobie formach: reakcyjnego Świętego Przymierza monarchów – prawosławnego (Rosja), katolickiego (Austria) i protestanckiego (Prusy), podług ekumenicznego konceptu Franza von Baadera, oraz rewolucyjna Młoda Europa mazzinistyczna i lamennaistyczna, postulująca „diarchię” Boga i Ludu. Gdy w dobie „pary i elektryczności” osłabła romantyczna egzaltacja, nastała mieszczańska Europa w wygodnych bamboszach i szlafmycach – pozytywistyczna, demoliberalna, parlamentarna, wierząca w to, że wszystkie problemy rozwiąże „naukowa” organizacja życia i pracy, zastępujące decyzję „państwo prawa” oraz albo „niewidzialna ręka rynku” albo redystrybucja dóbr i dochodów oraz socjalna „opiekuńczość”. Tą chorą na zgrzybiałość od urodzenia Europą, niezdolną do stawienia oporu najazdowi czerwonych Scytów, próbował wstrząsnąć i zregenerować faszyzm. Po jego spektakularnym upadku nastała z kolei Europa chadecka, której „ojcowie” (Schuman, De Gasperi i Adenauer) próbowali łączyć wodę z ogniem, czyli chrześcijaństwo z demokracją (wtedy zresztą dzisiejsi „Europejczycy” byli Europie przeciwni), lecz koncentrując się – jak to solidni mieszczanie – na wymiernych zyskach płynących ze zintegrowania rynku węgla i stali, zlekceważyli i z góry oddali pole metapolityki lewicy, co ta wykorzystała bezbłędnie. I tak dopiero doszliśmy do Europy konstruowanej dzisiaj przez socjalnych inżynierów z Brukseli, którzy zabijając duszę i krępując milionem przepisów wolną wolę człowieka, dają zarazem nieograniczoną „wolność” każdej niegodziwości – od chrystofobicznych blasfemii po dawanie upustu wszelkim zboczeniom i popędom najniższej, zwierzęcej części duszy. Ten dzisiejszy Europejczyk odpowiada zatem najściślej Arystotelesowskiej definicji niewolnika z natury, czyli takiego, który będzie wyrządzał szkody, kiedy pan ich nie obserwuje, oraz o tyle tylko ma związek z rozumem, że go postrzega u innych, ale sam go nie posiada (Polityka, 1254b). Po drugie, dla spadkobiercy Christianitas (albo „Starej Europy” przednowożytnej, jak kto woli), nie może być innego kryterium ewaluacji wszystkich innych awatarów europejskości, jakie później wystąpiły, jak stopień ich bliskości – w praktyce zaś raczej oddalenia lub wręcz przeciwieństwa – względem tej, niedoskonałej, lecz mimo wszystko imponującej próby ugruntowania jej na fundamencie civitas Dei, jaką podjęto wraz z chrystianizacją germańskich, gockich i celtyckich ludów „barbarzyńskich”. Jeśli zatem przyjmiemy owo kryterium, to w porównaniu z Europą „palikockiego” typu (w lokalnym wydaniu) Europa faszystowska może uchodzić zaiste za primavera di bellezza!

Jacek Bartyzel

Noc polarna nad czy zmierzch UE? Tak umierają nadzieje. To wnioski z ostatnich dwóch, przegapionych przez wielu dziennikarzy informacji jakie pojawiły się w związku z Unią. Uwaga komentatorów nakierowana jest głównie na problemy efektu wprowadzenia wspólnej waluty i zawirowań w krajach członkowskich z tym związanych (Unia dwóch prędkości, problemy z konkurencyjnością) oraz uzgodnienia budżetu na kolejne lata. Pierwsza z tych informacji to: - Brońmy młodych Europejczyków, by nie zamienili się w stracone pokolenie. Rosnące wśród nich bezrobocie przyniesie Unii klęskę gospodarczą i zapaść społeczną - mówi komisarz do spraw zatrudnienia László Andor.(..)Bez pracy pozostaje 23, 4 proc. osób do 25. roku życia. Komisja Europejska wzywa do natychmiastowych działań.” Druga: „Jak wynika z danych unijnego biura statystycznego Eurostat w ubiegłym roku biedą i wykluczeniem społecznym zagrożonych było 119 mln obywateli „27” (24, 2 proc.). To więcej niż w 2010 roku, kiedy odsetek takich osób wynosił 23, 4 proc. i w 2008 roku, gdy było to 23, 5 proc. populacji.” Po latach wydawania ogromnych pieniędzy na Fundusze spójności, wyrównywania szans i podobne cele- rozwarstwienie w UE rośnie poszerzając sfery ubóstwa. Zasilane unijną kasą są głownie Banki, które doprowadziły przez swoje, gdy manipulacyjne do takich efektów jak opisane powyżej. Niezwykle rozbuchane koszty administracji unijnej, które były jednym z argumentów do cięć wydatków przez Camerona ( a nie - jak to nam sugerował Tusk i jego koledzy – z powodu woli obcięcia Funduszy wsparcia dla słabszych państw) są także jedną z przyczyn, dla których rośnie pauperyzacja w unijnych krajach podczas gdy administracja i władza unijna ma się całkiem nieźle. Podczas gdy poszerzały się strefy ubóstwa i bezrobocia nadal nie zrezygnowano z wydatku 180 mln UE przeznaczanego na przewozy dokumentów dla realizacji posiedzeń w Strasburgu. Coraz głośniejsze protesty nie tylko Anglików, ale i Zielonych może wreszcie zahamują ten absurd. „Na etatach samej tylko unijnej komórki ds. zatrudnienia i płac znajduje się 500 osób, co kosztuje rocznie 34 mln euro.”. Apanaże unijnych urzędników są dobrze chronione prawem. Przy próbie ich obcięcia zgłosili skargę do TS i wygrali! Podczas gdy społeczeństwa zmusza się do zaciskania pasa, oni sami mogą spać spokojnie. Stosowne przepisy uniemożliwiają zmuszenie administracji do tego samego, do czego dyrektywami i groźbami kar zmusza mieszkańców krajów członkowskich. Finansiści od lat wieszczą klęskę wspólnej waluty. Skupiając się na implikacjach jej wprowadzenia wartości i skuteczności gospodarki państw strefy. Nie analizują tego, do czego prowadzi sama polityka UE: do stworzenia koszmarnego molocha urzędniczego, regulacji wszystkiego, co się da (wszak ta armia musi udowodnić swoją przydatność), co jak widać przynosi efekty dokładnie odwrotne do obiecywanych. Pokolenie JPII nie może pamiętać tego co ja..A mnie coraz bardziej UE przypomina inny twór, którego działalności i skutki dla członków miałam okazje osobiście odczuwać. RWPG. „Według I artykułu statutu RWPG miało wspierać planowany rozwój gospodarki narodowej, przyspieszanie postępu technicznego, podniesienie poziomu industrializacji, wzrost wydajności pracy i zwiększenie dobrobytu państw członkowskich.”
Szczególnie jeśli porównam pewne zalecenia dotyczące gwarancji pracy. Komisarze Unijni z danych statystycznych o bezrobociu wyciągnęli wniosek taki: „Komisja Europejska wdraża więc projekt "gwarancji dla młodych". Jest to zalecenie, aby każdy obywatel zjednoczonej Europy, który nie ukończył jeszcze 25. roku życia, otrzymywał ofertę przyzwoitego zatrudnienia, szkolenia albo kształcenia w ciągu czterech miesięcy od opuszczenia szkoły lub trafienia na bezrobocie.” Za komuny każdy musiał mieć pracę. To gwarantowało spokój społeczny. Ale doprowadziło do dramatu. Powiem tyle, RWPG dzisiaj nie ma, a UE chyba nie przerobiła dobrze lekcji z historii gospodarczej świata. Albo wie i prowadzi nas na manowce. Napisałam w pierwszym akapicie o śmierci nadziei. Tak. Nie wiem jak Wy, ale ja wiązałam wielkie nadzieje z wejściem do Unii. Urzekła mnie wizja swobodnego przepływu ludzi i pieniędzy. Bardzo szybko okazało się, ze przepływy ludzkie były limitowane pod potrzeby wzmocnienia własnych rynków krajów starej Unii. Równość w prawach (dopłaty) okazała się fantasmagorią. Kiedy Komisarze UE zaczęli wydawać decyzje ograniczające pole rozwoju wewnętrznych gospodarek niektórych członków, co było akurat korzystne dla innych, mocniejszych…(vide stocznie, dopłaty itp.), kiedy uznawano, np. ślimak to ryba wiedziałam już, że tak jak kiedyś są równi i równiejsi.
Kryterium dochodowości bezpośredniej zmuszało do zamykania zakładów produkcyjnych w wielu krajach członkowskich, Boleśnie odczuwamy to my, Polacy. Równocześnie kryterium zysku decydowało o wyrzucaniu produkcji z całej Europy i lokowania w Chinach, Wietnamie i wszędzie tam, gdzie można było wykorzystać tanią siłę roboczą czy też zmniejszać podatki. Żeby było śmieszniej – lokowano tą produkcje tam z pełna świadomością, że zarobi się na wyzyskiwaniu tych, o których prawa głośno się potem będzie dopominać. Nikt tego nawet nie zauważy, bo łańcuch powiązań jest zbyt skomplikowany do analiz. Kto w tym zabieganym świecie na to ma czas. I tak się dzisiaj zastanawiam, czy to tylko noc polarna nad UE czy początek jej zmierzchu. Małgorzata Puternicka/1Maud
http://wgospodarce.pl/informacje/969-parlament-europejski-oszczedza-koniec-z-obradami-w-strasburgu-i-doplatami-do-paliwa-dla-poslow
http://www.rp.pl/artykul/13,958850-Rozynski--Rozpasana-biurokracja.html
http://wgospodarce.pl/informacje/969-parlament-europejski-oszczedza-koniec-z-obradami-w-strasburgu-i-doplatami-do-paliwa-dla-poslow
http://pl.wikipedia.org/wiki/Rada_Wzajemnej_Pomocy_Gospodarczej

Z pozycji oszołoma Pani Malwina Dziedzic, redaktorka „POLITYKI”, była uprzejma umieścić mnie w rzędzie „oszołomów”. By być ścisłym: w w pierwszym rzędzie oszołomów, na czołowym miejscu. Oto tytułowy zestaw „oszołomów”:

Janusz Korwin-Mikk – Stefan Niesiołowski – Antoni Macierewicz

Grzegorz Braun – Ewa Stankiewicz – Janusz Palikot

Zdzisław Krasnodębski – Krystyna Pawłowicz – Stanisław Michalkiewicz

Słynny logik i aforysta, śp. Henryk Elzenberg, napisał był:

Pomnij, że sąd laika, gdy mówi o dziele O dziele mówi mało; o laiku – wiele!” Otóż z tego zestawienia już można o p.Redaktorce powiedzieć, że po prostu nie zna polszczyzny. Z tych wszystkich osób „oszołomem” jest tylko WCzc. Antoni Macierewicz. Ja jestem zimnym logikiem wyciągającym z obiegowych tez poprawne, choć krańcowe, wnioski. WCzc.Stefan Niesiołowski nie jest „oszołomem”, tylko zwykłym chamem. P.Stankiewicz i p.Braun to artyści, używający typowej w tych sferach egzaltowanej mowy – cokolwiek szokującej w świecie polityki. WCzc.Janusz Palikot to po prostu skandalista – robiący skandale tylko dlatego, że żyje w d***kracji, a gawiedź to lubi. Kto to jest p.Krasnodębski – nie mam pojęcia, ale musi to być ważna osoba. P.Krystyna Pawłowicz to profesorka prawa, szefowa katedr na UW i UkSW, b. sędzina Trybunału Stanu – podobnie jak p.Palikot używająca emocji, bo uważa, że zimnych prawniczych wywodów nikt by nie słuchał – i słusznie, bo WCzc.Posłowie są i tak za głupi, by je zrozumieć. Wreszcie Stanisław Michalkiewicz ma obsesyjnie powtarzane tematy i teorie; może się mylić – ale uzasadnia swoje tezy w sposób naukowo poprawny. P. Dziedzic odpowiada p.Tomaszowi Lisowi

http://www.polityka.pl/kraj/opinie/1533443,1,kazdy-ma-swoich-oszolomow.read#ixzz2EJZdtIeh

zarzucającemu Jej stosowanie „fałszywej symetrii” „Zarzut wynikający zapewne z tego, że oddałam w moim tekście głos także drugiej stronie politycznego konfliktu i zapytałam, kto zdaniem polityków PiS i ich sympatyków jest największym oszołomem” Otóż wyjaśniam, że p.Dziedzic również mnie – choć nie jestem politykiem PiSu ani ich sympatykiem – spytała o to, kto jest wg mnie największym oszołomem. Odpowiedzialem, że największe oszołomstwo jest na styku anty-semici – anty-anty-semici: pierwsi widza całe zło w Żydach (i nie przyjmują żadnych argumentów) – a drudzy widzą całe zło w anty-semitach, „stosujących mowę nienawiści”. Przykładem tych drugich jest np. Adam Michnik, który (na wielkim wiecu w 1981 roku) na pytanie: „Dlaczego Pan nazywa się Michnik, Pański ojciec Szechter, a Pański brat Szwedowicz?” odparł rzeczowo i z wdziękiem: „T-t-too jest aaant-t-tysemityzm!” Gdyby ten tekst pisał mężczyzna napisałbym coś o „zakutym łbie”. Napisała go jednak kobieta, więc piszę, że ta opinia nie znalazła się w artykule, bo w ślicznej maleńkiej główce zapchanej opiniami Salonu po prostu nie mieści się, że ktoś mógłby Michnika nazwać „oszołomem”. A są tacy. Zdaniem pp.Tomasza Lisa i Jacka Żakowskiego nie jest ważne „Co się pisze?” tylko: „Kto pisze, kiedy pisze – i z jakich pozycji?”! Jeśli np. śp.Dionizy Diderot powie: „Zbawienie nadejdzie w chwili, gdy ostatni z królów zostanie uduszony kiszkami wydartymi z brzucha ostatniego z klechów” - to nie jest to oszołomstwo, tylko rzeczowy pogląd Wielkiego Postępowego Encyklopedysty – a gdy ja powiem: „Normalność powróci, gdy powiesimy ostatniego socjalistę na kiszkach ostatniego d***kraty” - to jest to oszołomstwo, mowa nienawiści, a może i wezwanie do mordu. Jeśli p.Grzegorz Braun powie, że „Trzeba wystrzelać redaktorów „Gazety Wyborczej” i TVN” - to jest to oszołomstwo, mowa nienawiści, wezwanie do mordu, a także anty-semityzm. Gdy Salonowiec powie: „Ceterum censeo: przedstawicieli pewnej wiadomej opcji należałoby poddać kuracji przepisanej przez dra Guillotina” - to jest to grzeczna, uładzona wypowiedź. Cóż: prostacy zwracają uwagę na towar – Salonowcy: na opakowanie... a Oszołomy to ci, co pieklą się, gdy w ślicznym opakowaniu znajdują Scheiss JKM

Wojciech Reszczyński: Reinkarnacja Od nadskakiwania generałowi Wojciechowi Jaruzelskiemu po wspieranie Tadeusza Rydzyka – Wojciech Reszczyński w ćwierć wieku pokonał długą drogę. Wyroku na redaktora Wojciecha Reszczyńskiego nie wykonano. Nie stracił pracy w Trójce. Czyli tego ostatniego, co go jeszcze trzyma przy zawodzie dziennikarskim. Owszem – komisja etyki Polskiego Radia zdecydowała, że Reszczyński złamał kodeks zawodowej etyki, gdy pod koniec października, po marszu „Obudź się, Polsko” w Warszawie, przed budynkiem Telewizji Polskiej na placu Powstańców Warszawy wykrzykiwał o ginącej Polsce, władzy dokonującej zamachu na demokrację i dyskryminującej katolików. Nie powinien się angażować w partyjne wiece i piętnować niewierzących – uznali członkowie komisji. Wyrok zapadł. Ale nie został wykonany. Kierownictwo Trójki nie wywaliło Reszczyńskiego. – Prawnicy nie byli zgodni, czy opinia komisji etyki jest wystarczającą podstawą do zwolnienia, czy nie – tłumaczy jeden z redaktorów stacji.

W cieniu generała Gdyby próbować opisać początki kariery Wojciecha Reszczyńskiego językiem, którym on sam się posługuje, należałoby napisać tak: reżimowy dziennikarz, który zaczynał karierę w imperium Macieja Szczepańskiego, potężnego prezesa radia i telewizji. W stanie wojennym, gdy komunistyczni siepacze wyrzucali niepokornych dziennikarzy z Trójki, wślizgnął się na ich miejsce. Po przejściu do telewizji, głównej tuby propagandowej reżimu Jaruzelskiego, stał się jej podporą. Karierowicze i chorągiewki – tak Reszczyński mówi dziś o ludziach, którzy mają podobne życiorysy. Pod koniec lat 70. ze studenckiego radia Bielany w Toruniu trafił do „Sygnałów dnia”, najważniejszej politycznej audycji Polskiego Radia. – To była nasza radiowa szkoła życia – mówi Antoni Mielniczuk, kolega z tamtego czasu. – Zanim usiadł przed mikrofonem i dostaliśmy swą wymarzoną audycję zaczynającą się o czwartej rano, długo parzyliśmy starszym kolegom herbatę. Po sierpniu ’80 zapisał się do Solidarności. Chodził po radiu w biało-czerwonej opasce. – To był wtedy spory akt odwagi – wspomina Sławomir Zieliński, kolega z radiowej Jedynki. Jednak po stanie wojennym, gdy partyjna komisja weryfikująca dziennikarzy wyrzucała z radia niepokornych, Reszczyńskiemu dano szansę. Zieliński, który był wicedyrektorem Programu Trzeciego, ściągnął go do „Zapraszamy do Trójki”. Razem prowadzili przez kilka lat popołudniową audycję. Potem przenieśli się do telewizji, gdzie w 1986 r. powstał nowy, młodzieżowy program informacyjny. Reszczyński stał się gwiazdą „Teleexpressu” oglądanego przeciętnie przez 18 milionów widzów. W 1987 roku dostał (wraz z Jolantą Fajkowską) niezwykle odpowiedzialne zadanie poprowadzenia spotkania generała Wojciecha Jaruzelskiego z młodzieżą. Chodziło o ocieplenie wizerunku dyktatora przed nadchodzącym referendum w sprawie reform. Spotkanie było starannie wyreżyserowane, a wszystkie pytania do generała zostały wcześniej zatwierdzone w KC PZPR. W swojej wydanej parę lat później książce Reszczyński napisał, że przyparł Jaruzelskiego do muru. Ale trzygodzinne nagranie, które zachowało się w archiwum TVP, tego nie potwierdza. Reszczyński jest czarujący, uśmiecha się do generała i strofuje tych, którzy sekretarzowi partii zadają zbyt napastliwe pytania. Zapewnia generała, że „wszyscy się cieszą” z jego wizyty i że dziennikarzom wcale nie przeszkadza obowiązująca w PRL cenzura. A na koniec pyta go, czy nie obraził się za zadane mu pytania. Program z Jaruzelskim dobrze go ustawił. TVP pozwoliła mu wyjechać na saksy do USA, gdzie w lokalnym radiu w Chicago prowadził program dla Polonii. Kurs dolara był wtedy taki, że za oceanem w miesiąc zarabiało się więcej niż w ciągu roku w Polsce. – Dzięki pracy w Stanach zarobił tyle, że mógł skończyć budowę domu na warszawskiej Sadybie – mówi jego telewizyjny kolega.

Niezłomny z „Teleexpressu” Wrócił po ośmiu miesiącach. Polska szykowała się do Okrągłego Stołu. „Radiokomitet pozostawał wciąż bastionem komunistycznej propagandy” – zauważył w swojej książce. Ale to się miało zmienić.

– Wojtek dał swoją twarz odradzającej się Solidarności – wspomina Kazimierz Żórawski, jeden z twórców „Wiadomości”, które w 1989 r. zastąpiły znienawidzony „Dziennik Telewizyjny”. – A my szukaliśmy nowych ludzi, którzy nie będą kojarzeni ze starą ekipą „Dziennika”. Reszczyński był lubiany i oprócz tego jednego programu z Jaruzelskim trudno było się o coś do niego przyczepić. 18 listopada 1989 r. cała Polska zobaczyła na szklanym ekranie żartującego i uśmiechniętego Wojciecha Reszczyńskiego. Stał się symbolem zmian zachodzących w mediach. O premierze Tadeuszu Mazowieckim mówił, że przypomina mu ojca, a w wywiadach przedstawiał siebie jako sprawiedliwego szeryfa w telewizyjnym bagnie nieudaczników, manipulantów i komunistów, z którymi musiał walczyć przez całe lata 80. – Zaskoczyło mnie to, bo w tamtych latach przyjaźniliśmy się i nigdy nie zauważyłem, żeby jakąś walkę prowadził – mówi Sławomir Zieliński. „Nie miał prawa nam wszystkim, którzy nie wywodzili się z Solidarności i pracowali przez ostatnie lata w »reżimowych« środkach przekazu, czynić zarzutu z tego, co także było jego udziałem” – pisała w swojej książce koleżanka z „Wiadomości” Aleksandra Jakubowska. „Na niezależności i popularności Reszczyńskiego budowano zaufanie i autorytet władzy, której on, jak dziś twierdzi, szczerze nienawidził (...). Dlaczego wtedy nie odszedł? Dlaczego przyjął asygnatę na samochód z rąk rzecznika rządu Jerzego Urbana?”.

– Wojtek przypominał pasażera – dodaje Zieliński – który z przyjaciółmi jedzie tramwajem. Ale wysiada przystanek wcześniej i krzyczy, że w środku siedzą szubrawcy i złodzieje. Byliśmy jego kolegami, a on z nas wszystkich zrobił reżimowców. Jednak Reszczyński miał już nowych kolegów. W październiku 1990 r. wziął urlop z TVP i przeniósł się do telewizyjnego studia wyborczego Lecha Wałęsy. Po jego zwycięstwie wrócił na plac Powstańców Warszawy, by – jak wspominała Jakubowska – „w glorii i chwale przygotowywać listę komuchów, których należy zwolnić z »Wiadomości«”. Marzył o powrocie na wizję.

Nie był w stanie zrozumieć, że jako wizytówka kampanii wyborczej Wałęsy stał się nieobiektywny i nie mógł dalej prowadzić głównego programu informacyjnego – mówi Kazimierz Żórawski. Ostatecznie odszedł trzy miesiące później, gdy szefem programów informacyjnych w TVP został Sławomir Zieliński. Okazało się, że nie jest już jego przyjacielem z Trójki i „Teleexpressu”, ale oprawcą. „Kazał mi odpiąć od klapy mały opornik, noszony w stanie wojennym przez członków Solidarności zamiast znaczka” – ujawnił w swojej książce.

Męczennik z PiS Nie odchodził w nicość.

– Miał kontakty, znał polityków i otwierały się przed nim wszystkie drzwi – wspomina Krzysztof Kilian, który pomagał w uruchomieniu radia Wawa na początku lat 90.

On zajął się zdobywaniem pieniędzy, a ja techniką. Według „Gazety Wyborczej” jednym z pierwszych udziałowców radia Wawa był nomenklaturowy Universal Dariusza Przywieczerskiego, a potem biznesmen Krzysztof Duda, który po serii wyłudzeń kredytów trafił do aresztu. Nawet przeciwnicy Reszczyńskiego podkreślają jednak, że stworzył stację, w której wychowały się pokolenia radiowców. Pomogło mu doświadczenie zdobyte w USA. – Dla wielu ludzi był nauczycielem zawodu – mówi Ryszard Wojciul, były szef programowy Wawy. A Reszczyński – po rozczarowaniu najpierw premierem Mazowieckiem, a potem prezydentem Wałęsą – odlatywał coraz bardziej na prawo. Podpisywał radykalne listy otwarte, a to w sprawie wykopania z Powązek Bolesława Bieruta, a to przeciw przystąpieniu Polski do UE. Na antenie muzycznej Wawy coraz częściej pojawiali się tacy ludzie jak Wojciech Cejrowski. Prezenter Paweł Sulik pamięta, że gdy w połowie lat 90 powiedział Reszczyńskiemu, że odchodzi do Agory, ten spojrzał na niego z pogardą: – Do tych Żydów? Pod koniec lat 90. radio wpadło w kłopoty finansowe i zostało przejęte przez koncern Eska. Już bez Reszczyńskiego. Ale – jak twierdzą jego znajomi – pieniądze z tej sprzedaży zapewniły mu spokojne życie. W 2002 r. zaangażował się w prace związanego z LPR Polskiego Komitetu Niepodległościowego, którego celem było zablokowanie integracji z Unią. Zaczął się pojawiać jako felietonista Radia Maryja i „Naszego Dziennika”, aż wreszcie o. Tadeusz Rydzyk wziął go na wykładowcę do swej toruńskiej szkoły. Reszczyński ma dzisiaj 59 lat, jest ojcem dwóch dorosłych córek i wciąż mieszka w domu, który wybudował w latach 80. Choć posiwiał, to na ulicy ludzie wciąż rozpoznają w nim pana Wojtka z „Teleexpressu”. Wygląda tak samo, ale wystarczy krótka rozmowa, by dostrzec zmianę. Krzysztof Kilian, który zna go z czasów studenckich, mówi, że nikt ze znajomych nie potrafi wyjaśnić przemiany: – Może miał jakieś widzenie? Może w ten sposób chce zatrzeć pamięć o czasach, gdy pracował w peerelowskich mediach i musiał czytać wiadomości o pierwszych sekretarzach partii? Samego Reszczyńskiego trudno o to zapytać, bo zerwał kontakty z większością starych przyjaciół. Nie przychodzi nawet na rocznicowe spotkania radia Wawa. Z zawodowego niebytu wyciągnął go kilka lat temu ówczesny PiS-owski prezes Polskiego Radia Krzysztof Czabański, dając mu gwiazdorski kontrakt w Trójce. Przyjęto go tam jak politycznego spadochroniarza, oskarżając o stronniczość. – Jego nieprofesjonalność polegała na tym, że do swoich audycji zapraszał tylko osoby reprezentujące jeden punkt widzenia – mówi Magda Jethon, dyrektorka Trójki. Gdy stracił politycznych protektorów, stracił też pozycję. Został mu tylko dwugodzinny program nocny raz w miesiącu.

– Wie, że jego dni są policzone – mówi jeden z dziennikarzy Trójki. – Będzie więc nadal prowokował, bo chciałby zostać dziennikarskim męczennikiem.
PS Wojciech Reszczyński nie zgodził się na rozmowę z „Newsweekiem” Cezary Łazarewicz

Putin wszystko rozumie Ach, te narzekania! Wszyscy narzekają , jak nie na to, to na tamto. Weźmy takich „małych pacjentów”, w których obronie „z całą mocą” stanął pan minister zdrowia Bartosz Arłukowicz. Może by i nie stanął, może nadal by się bęcwalił jak dotychczas - ale podkręcił go Jarosław Kaczyński. Przekraczając „granice debaty politycznej” i używając „języka nienawiści”, postawił panu ministrowi ultimatum: albo „mali pacjenci” będą znowu leczeni, albo PiS złoży wniosek o wotum nieufności. Wprawdzie taki wniosek nie uzyskałby pewnie większości głosów Umiłowanych Przywódców - ale „na tym świecie pełnym złości nigdy nie dość jest przezorności”, z uwagi choćby na sposób osiągnięcia przez pana Arłukowicza ministerialnej godności. Jak pamiętamy, ministrem został w nagrodę za opuszczenie klubu SLD i przejście do klubu Platformy. Klub SLD znajduje się wprawdzie po przeciwnej stronie Mocy, niż klub Prawa i Sprawiedliwości - ale z drugiej strony, zemsta jest rozkoszą bogów i czy na przykład mściwy Leszek Miller nie odmówi sobie przypadkiem tej rozkoszy zwłaszcza, kiedy winę będzie mógł zwalić na Jarosława Kaczyńskiego, co to „podpala Polskę”? Upokorzenie ministra Arłukowicza, degradacja z ministra na prostego posła, a w perspektywie - kto wie - może nawet powrót na posadę w Szczecinie i wydłubywanie kitu z okien - czy realizacja takiej wizji nie jest warta strefienia się z Jarosławem Kaczyńskim, zwłaszcza przelotnego? Nic, zatem dziwnego, że pan minister Arłukowicz bardzo się zdenerwował, a instynkt samozachowawczy na pewno mu podpowiada, że niech już lepiej ci „mali pacjenci” będą leczeni, nawet gdyby miało to pozostawać w kolizji z procedurami Narodowego Programu Eutanazji, realizowanego na polecenie razwiedki przez rząd premiera Tuska. Okazuje się tedy, że nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło i nawet z „podpalania Polski” przez Jarosława Kaczyńskiego można wyciągnąć pewne korzyści. Ale co tam Jarosław Kaczyński i te partykularne intrygi, kiedy widać, że i na odcinku polityki zagranicznej, zwłaszcza polityki wschodniej, koordynacja jest wreszcie widoczna gołym okiem. Oto niemal w przeddzień 182 rocznicy wybuchu Powstania Listopadowego, które przez realistów oceniane jest jeszcze gorzej niż Powstanie Warszawskie - więc oto niemal w przeddzień wspomnianej rocznicy ruski Gazprom obniżył naszemu nieszczęśliwemu krajowi ceny gazu. „Czy instrument niestrojny, czy muzyk się myli” - zachodził w głowę Wieszcz, podobnie jak i my, co to „zachodzim w um z Podgornym Kolą”, co się właściwie temu ruskiemu Gazpromowi stało. Nie słychać przecież, by pan minister Sikorski pokazał ruskim szachistom jakąś nową groźną minę, a znowu pomysł, że chcieli nas tą obniżką udelektować z okazji 182 rocznicy wspomnianego Powstania, wydaje się jeszcze mniej prawdopodobny. To znaczy - Stronnictwo Ruskie będzie go oczywiście tak właśnie przedstawiało, podobnie jak mową wiązaną wychwalało szczodrobliwość Józefa Stalina - co zostało nawet za moich czasów uwiecznione w czytankach dla klasy drugiej: „W pierwszych latach, gdy nam brakło zboża, Stalin spichrze radzieckie otworzył...” - i tak dalej - ale oczywiście nie ma najmniejszego powodu, by Stronnictwu Ruskiemu wierzyć, podobnie zresztą, jak i Pruskiemu. W ogóle nie ma najmniejszego powodu, by wierzyć komukolwiek - co zresztą zauważył jeszcze w 1954 roku Stefan Kisielewski, zwierzając się Leopoldowi Tyrmandowi, że „nie ma człowieka, którego bym tak naprawdę o nic nie podejrzewał” . Jestem prawie pewien, że czcicieli człowieka szalenie te słowa zgorszą, ale oczywiście nic na to poradzić nie można, po pierwsze dlatego, że nic tak nie gorszy, jak prawda, a po drugie - niech no ktoś takiego człowieka, którego tak naprawdę o nic nie można podejrzewać, pokaże. Na pewno nikt nie potrafi, tak samo, jak żaden z wyznawców teorii umowy społecznej nie chciał zaryzykować eksperymentu proponowanego przez Maurycego Rothbarda. „Naprawdę, jest jakaś umowa społeczna? - natrząsał się z Rousseau-filów Rothbard. - No to znieśmy przymus płacenia podatków i zaraz się przekonamy, czy jest, czy nie ma.” No dobrze - ale dlaczego w takim razie ruski „Gazprom” obniżył naszemu nieszczęśliwemu krajowi cenę gazu? Warto zwrócić uwagę, że ta obniżka pojawiła się akurat w momencie otwarcia u nas nowego etapu walki z „faszyzmem”, który nie tylko „podnosi głowę”, ale posługując się „mową nienawiści” dopuszcza się coraz większych bezeceństw. Oto kabewiacy złapali Brunobombera, który nie tylko „chciał” wysadzić w powietrze Sejm z prezydentem, premierem i sejmujacymi stany - do czego można by się w końcu przyzwyczaić - ale na dodatek okazało się, że również „chciał” zamordować nie tylko panią Hannę Gronkiewicz-Waltz, ale nawet - samą panią redaktor Monikę Olejnik! Pani Hanna, no cóż; może już się nażyła, ale rękę podniesioną na „Stokrotkę” - „umiłowanie i słodycz rodzaju ludzkiego” - władza ludowa chyba odrąbie? Ach, co znaczy: „chyba”?! Odrąbie na pewno, a najlepszym tego dowodem są intensywne prace we wszystkich klubach parlamentarnych nad nowelizacją kodeksu karnego w kierunku rozszerzenia penalizacji „nienawiści”, by dzięki temu móc zło likwidować w zarodku, to znaczy - na etapie „mowy nienawiści”. Ponieważ taka mowa nie bierze się znikąd, tylko z nienawistnych myśli, a te lęgną się w głowach nienawistników, to oczywiste jest, że gwoli jej wyciszenia, trzeba zabrać się za nienawistników. No a co z nimi zrobić? Nawet długoterminowa turma sprawi nie załatwia, co widać po staraniach pobożnego ministra Gowina, by uruchomić prewencyjne, bezterminowe więzienia. Jedynym zatem wyjściem będzie skierowanie nienawistników do gazu. NIENAWISTNIKI - DO GAZU! No dobrze, łatwo powiedzieć - ale przy tak wysokich cenach, w tak napiętej sytuacji budżetowej? I oto w tym momencie, kiedy zdawałoby się, stoimy przed kwadraturą koła, „Gazprom” taktownie obniża naszemu nieszczęśliwemu krajowi ceny. Czegóż chcieć więcej, czegóż tu jeszcze narzekać? SM

Problem „klasy średniej” Od lat wiemy, że w Polsce pełno jest geniuszów – tylko nie ma laborantów. Każdy chce być odkrywcą. Ale odkrywcy nikt nie chce pomagać. Piszę to, bo p.Łukasz Warzecha, publicysta i b. członek UPR, powiedział w Klubie Ronina:

"Muszę złożyć pewną publiczną samokrytykę, która się wiąże trochę ze zmianami w "Uważam Rze". Otóż ja byłem przez ileś lat w czasach licealnych i potem w czasach studenckich członkiem UPR - jak wiele osób byłem zafascynowany Korwinem i potem też miałem do niego pewien sentyment przez wiele lat jako do takiego nieszkodliwego wariata, który czasem w sposób ciekawy intelektualnie potrafi zapłodnić jakąś interesującą myślą - choć oczywiście nic z tego nigdy w praktyce nie wychodzi. W ciągu ostatnich kilku lat - powiedzmy 2 lub 3 - moja optyka trochę zaczynała się zmieniać jeśli chodzi o spojrzenie na Korwina, natomiast w tej chwili w zasadzie niemal jestem pewien - oczywiście nie mam na to dowodów - ale to przekonanie wzięło już zdecydowanie górę, że Janusz Korwin-Mikke nie był jednak nigdy takim nieszkodliwym wariatem, tylko raczej - no wariatem trochę tak, ale jakby to powiedzieć - realizującym pewne cele w kluczowych momentach. Jak sobie przypomnę rolę pana Janusza w kwestii lustracyjnej i wszystko co się od tego momentu działo to ... Jeżeli jego bliska ekipa i on sam znajdą się teraz jako stałe i mocne elementy "URz", to będzie to miało dwojaki skutek. Pierwszy skutek będzie taki, że w zależności od potrzeby będzie można pokazać "URz" jako prawicę-wariatów, albo będzie można pokazać, że prawicowy organ krytykuje Kaczyńskiego”. Otóż ja zawsze myślałem, że p.Warzecha jest nieszkodliwym kosmitą z Aldebarana. Obecnie jestem prawie pewien, że jest przez Aldebarańczyków wstawiony po to, by szkodzić polskiej Prawicy. A poważnie: p.Warzecha był w UPRze – i cały czas zajmował się komentowaniem. Tymczasem cały UPR – i część KNP – zbierał się i zbiera, by komentować i krytykować lub popierać mnie, by spierać się o niuanse – a gdy trzeba zrobić coś konkretnego, np. odmalować lokal albo rozwiesić plakaty – to o chętnych trudno. Więc tacy, jak p.Warzecha, mogą się winić za to, że UPR czy KNP jeszcze nie jest u władzy! JKM

Noc polarna nad czy zmierzch UE? Tak umierają nadzieje. To wnioski z ostatnich dwóch, przegapionych przez wielu dziennikarzy informacji jakie pojawiły się w związku z Unią. Uwaga komentatorów nakierowana jest głównie na problemy efektu wprowadzenia wspólnej waluty i zawirowań w krajach członkowskich z tym związanych (Unia dwóch prędkości, problemy z konkurencyjnością) oraz uzgodnienia budżetu na kolejne lata. Pierwsza z tych informacji to: - Brońmy młodych Europejczyków, by nie zamienili się w stracone pokolenie. Rosnące wśród nich bezrobocie przyniesie Unii klęskę gospodarczą i zapaść społeczną - mówi komisarz do spraw zatrudnienia László Andor.(..)Bez pracy pozostaje 23, 4 proc. osób do 25. roku życia. Komisja Europejska wzywa do natychmiastowych działań.” Druga: „Jak wynika z danych unijnego biura statystycznego Eurostat w ubiegłym roku biedą i wykluczeniem społecznym zagrożonych było 119 mln obywateli „27” (24, 2 proc.). To więcej niż w 2010 roku, kiedy odsetek takich osób wynosił 23, 4 proc. i w 2008 roku, gdy było to 23, 5 proc. populacji.” Po latach wydawania ogromnych pieniędzy na Fundusze spójności, wyrównywania szans i podobne cele- rozwarstwienie w UE rośnie poszerzając sfery ubóstwa. Zasilane unijną kasą są głownie Banki, które doprowadziły przez swoje, gdy manipulacyjne do takich efektów jak opisane powyżej. Niezwykle rozbuchane koszty administracji unijnej, które były jednym z argumentów do cięć wydatków przez Camerona ( a nie - jak to nam sugerował Tusk i jego koledzy – z powodu woli obcięcia Funduszy wsparcia dla słabszych państw) są także jedną z przyczyn, dla których rośnie pauperyzacja w unijnych krajach podczas gdy administracja i władza unijna ma się całkiem nieźle. Podczas gdy poszerzały się strefy ubóstwa i bezrobocia nadal nie zrezygnowano z wydatku 180 mln UE przeznaczanego na przewozy dokumentów dla realizacji posiedzeń w Strasburgu. Coraz głośniejsze protesty nie tylko Anglików, ale i Zielonych może wreszcie zahamują ten absurd. „Na etatach samej tylko unijnej komórki ds. zatrudnienia i płac znajduje się 500 osób, co kosztuje rocznie 34 mln euro.”. Apanaże unijnych urzędników są dobrze chronione prawem. Przy próbie ich obcięcia zgłosili skargę do TS i wygrali! Podczas gdy społeczeństwa zmusza się do zaciskania pasa, oni sami mogą spać spokojnie. Stosowne przepisy uniemożliwiają zmuszenie administracji do tego samego, do czego dyrektywami i groźbami kar zmusza mieszkańców krajów członkowskich. Finansiści od lat wieszczą klęskę wspólnej waluty. Skupiając się na implikacjach jej wprowadzenia wartości i skuteczności gospodarki państw strefy. Nie analizują tego, do czego prowadzi sama polityka UE: do stworzenia koszmarnego molocha urzędniczego, regulacji wszystkiego, co się da (wszak ta armia musi udowodnić swoją przydatność), co jak widać przynosi efekty dokładnie odwrotne do obiecywanych. Pokolenie JPII nie może pamiętać tego co ja..A mnie coraz bardziej UE przypomina inny twór, którego działalności i skutki dla członków miałam okazje osobiście odczuwać. RWPG. „Według I artykułu statutu RWPG miało wspierać planowany rozwój gospodarki narodowej, przyspieszanie postępu technicznego, podniesienie poziomu industrializacji, wzrost wydajności pracy i zwiększenie dobrobytu państw członkowskich.”
Szczególnie jeśli porównam pewne zalecenia dotyczące gwarancji pracy. Komisarze Unijni z danych statystycznych o bezrobociu wyciągnęli wniosek taki: „Komisja Europejska wdraża więc projekt "gwarancji dla młodych". Jest to zalecenie, aby każdy obywatel zjednoczonej Europy, który nie ukończył jeszcze 25. roku życia, otrzymywał ofertę przyzwoitego zatrudnienia, szkolenia albo kształcenia w ciągu czterech miesięcy od opuszczenia szkoły lub trafienia na bezrobocie.” Za komuny każdy musiał mieć pracę. To gwarantowało spokój społeczny. Ale doprowadziło do dramatu. Powiem tyle, RWPG dzisiaj nie ma, a UE chyba nie przerobiła dobrze lekcji z historii gospodarczej świata. Albo wie i prowadzi nas na manowce. Napisałam w pierwszym akapicie o śmierci nadziei. Tak. Nie wiem jak Wy, ale ja wiązałam wielkie nadzieje z wejściem do Unii. Urzekła mnie wizja swobodnego przepływu ludzi i pieniędzy. Bardzo szybko okazało się, ze przepływy ludzkie były limitowane pod potrzeby wzmocnienia własnych rynków krajów starej Unii. Równość w prawach (dopłaty) okazała się fantasmagorią. Kiedy Komisarze UE zaczęli wydawać decyzje ograniczające pole rozwoju wewnętrznych gospodarek niektórych członków, co było akurat korzystne dla innych, mocniejszych…(vide stocznie, dopłaty itp.), kiedy uznawano, np. ślimak to ryba wiedziałam już, że tak jak kiedyś są równi i równiejsi.
Kryterium dochodowości bezpośredniej zmuszało do zamykania zakładów produkcyjnych w wielu krajach członkowskich, Boleśnie odczuwamy to my, Polacy. Równocześnie kryterium zysku decydowało o wyrzucaniu produkcji z całej Europy i lokowania w Chinach, Wietnamie i wszędzie tam, gdzie można było wykorzystać tanią siłę roboczą czy też zmniejszać podatki. Żeby było śmieszniej – lokowano tą produkcje tam z pełna świadomością, że zarobi się na wyzyskiwaniu tych, o których prawa głośno się potem będzie dopominać. Nikt tego nawet nie zauważy, bo łańcuch powiązań jest zbyt skomplikowany do analiz. Kto w tym zabieganym świecie na to ma czas. I tak się dzisiaj zastanawiam, czy to tylko noc polarna nad UE czy początek jej zmierzchu.

http://wgospodarce.pl/informacje/969-parlament-europejski-oszczedza-koniec-z-obradami-w-strasburgu-i-doplatami-do-paliwa-dla-poslow
http://www.rp.pl/artykul/13,958850-Rozynski--Rozpasana-biurokracja.html
http://wgospodarce.pl/informacje/969-parlament-europejski-oszczedza-koniec-z-obradami-w-strasburgu-i-doplatami-do-paliwa-dla-poslow
http://pl.wikipedia.org/wiki/Rada_Wzajemnej_Pomocy_Gospodarczej

Małgorzata Puternicka/1Maud

Kogo naprawdę boi się Układ? Na wstępie tego tekstu muszę złożyć pewną dość ważną z punktu widzenie jego dalszego ciągu deklarację. Nie jestem członkiem partii Prawo i Sprawiedliwość, ani żadnego innego ugrupowania politycznego. Dodam jeszcze, że i przed 1989 rokiem nie należałem do PZPR ani do którejś z jej „satelit”. Udało mi się również jakoś przeżyć młodość bez wstępowania do komunistycznej młodzieżówki typu ZMS czy późniejszy ZSMP, co było szczególnie trudne podczas odbywania w PRL zasadniczej służby wojskowej. Jak wiemy „bezpieczniacy” tak w PRL-u jak i już w III RP najbardziej obawiali się ruchów prawicowych i niepodległościowych, o czym świadczyć może skandal z inwigilacją prawicy już po rzekomym odzyskaniu przez Polskę niepodległości i zainstalowaniu nad Wisłą demokracji fasadowej. Przez cały czas, jako człowiek o poglądach prawicowych i konserwatywnych sympatyzowałem z różnymi ugrupowaniami politycznymi, a w swoich wyborach miotałem się od UPR, KPN, ROP, AWS, LPR do Prawa i Sprawiedliwości. Penetracja środowisk prawicowych i próby ich dzielenia, skłócania i rozbijania przy wykorzystaniu agentury i pożytecznych idiotów sprawiły, że z czasem nabrałem do polityków i dziennikarzy działających po prawej stronie sceny politycznej wręcz chorobliwej podejrzliwości. Dopiero po 2005 roku histeryczny, zmasowany i bezprecedensowy atak na PiS i braci Kaczyńskich zaczął przekonywać mnie, że właśnie ta, przecież niedoskonała formacja polityczna, jest odbierana po raz pierwszy przez establishment III RP, jako realne zagrożenie dla patologicznego systemu III RP. 10 kwietnia 2010 roku chyba już każdy logicznie myślący człowiek pojął, że to właśnie PiS oraz bracia Kaczyńscy są dla „grupy trzymającej władzę” śmiertelnym zagrożeniem i tylko wyjątkowy zbieg okoliczności pozwolił Jarosławowi Kaczyńskiemu ujść z życiem. Od tamtego tragicznego dnia zrozumiałem, że mamy oto, jakby to brutalnie nie zabrzmiało, dzięki właśnie tej tragedii, po raz pierwszy od 1989 roku jasną sytuację. Każdy Polak marzący o wyrwaniu Ojczyzny z rąk „rycerzy okrągłego stołu”, nawet taki, który nie znosi Jarosława Kaczyńskiego, musiał przyznać, że ten zamach wskazał nam PiS, jako partię polityczną, która napędziła śmiertelnego strachu i zagroziła układowi, czyli obcym służbom, które pociągają za sznurki miejscowych marionetek ucharakteryzowanych na „mężyków stanu”. Właściwie głównie przekonywaniu do tej tezy poświęciłem wydaną w tym roku książkę „Jak zabijano Polskę”. Oczywiście nie oznacza to, że teraz wszyscy patrioci marzący o prawdziwie wolnej Polsce powinni jak jeden mąż wstąpić do PiS-u oddając się pod rozkazy jedynego na prawicy „wodza”. Jednak wspieranie partii Jarosława Kaczyńskiego, a przynajmniej nieszkodzenie jej powinno być racją stanu wszystkich prawdziwie patriotycznych sił gdyż tragedia dziejowa, do jakiej doszło nad Smoleńskiem powiedziała nam najdobitniej jak tylko można, kogo boją się naprawdę wrogowie Polski i ci, którzy otrzymali ją od nich niejako w pacht. Każda próba wychodząca z prawej strony mająca osłabić, rozbić bądź unicestwić PiS jest dla mnie zdradą Polski, podobnie jak gorączkowo tworzone inicjatywy przedstawiające się, jako „jedyna” alternatywa dla partii Jarosława Kaczyńskiego. Wiemy z historii jak bardzo różniący się politycznie ludzie działali w Armii Krajowej. Wiemy, co spowodowało, że Piłsudski, Paderewski i Dmowski rozegrali decydujący fragment zwycięskiego „meczu” o Polskę w jednej drużynie mimo dzielących ich różnic. Wiemy dlaczego w 1920 roku Piłsudski sięgnął po generała Rozwadowskiego, którego przecież nie cierpiał. Jeżeli ktoś udając światowej klasy trenera chce teraz w decydującym momencie zdejmować z boiska tych zawodników, których nasz przeciwnik najbardziej się obawia i na co mamy niezbite dowody, ten jest zdrajcą, agentem im służącym, a w najlepszym przypadku pożytecznym idiotą. Dlatego mogę wybaczyć takiemu na przykład Januszowi Korwinowi-Mikke to, że należał w młodości do ZMS-u, a w stanie wojennym podpisał lojalkę, ale już te słowa demaskują go dzisiaj całkowicie i w innym świetle ukazują prawdziwy cel jego działalności po 1989 roku:
„Wobec tego, że PiS wysuwa się przed PO –zmieniamy cel ataku” A teraz Korwin-Mikke po zamachu na tygodnik „Uważam Rze”:
„Pismo do tej pory było w łapach PiS-u, czyli partii komunistycznej udającej prawicę. Wyzwolenie pisma z rąk partii, która głosowała za anschlussem do Unii Europejskiej i która poparła traktat lizboński witam z entuzjazmem" No i w pierwszym numerze „nowego” Uważam Rze przemycono pewne zdanko Romana Giertycha:
„Zrobię wszystko, by zapobiec powrotowi Kaczyńskiego do władzy” W przeciwieństwie do Jarosława Kaczyńskiego Pan Mikke, co ze smutkiem stwierdzam, nigdy dla Systemu zagrożeniem nie był. Z jakichś tajemniczych powodów przyjął rolę prawicowej maskotki salonu odgrywając oryginała i dziwoląga, a był moment w czasach, kiedy na niego głosowałem, że zachowywał się tak jakby wystraszyła go rosnąca popularność UPR i wykonywał zadanie sprowadzenia tej popularności z powrotem na bezpieczny poziom 1 czy 2 procent. Radzę wszystkim by z rezerwą podchodzili do już istniejących „patriotycznych inicjatyw” oraz tej „głównej”, która zostanie niebawem powołana. Ich cel to atak na Jarosława Kaczyńskiego i Antoniego Macierewicza. Jeszcze raz powtarzam, ja nie wzywam do masowej miłości skierowanej do PiS-u i jego lidera oraz zbiorowego amoku i okrzyków „Wodzu prowadź na Kowno”. Jeżeli ktoś zrozumiał właściwie to, co stało się 10 kwietnia 2010 roku, a nie kocha Jarosława Kaczyńskiego to jeżeli jest polskim patriotą, niech PiS i jego lidera pragmatycznie potraktuje, jako najlepsze na dzisiaj narzędzie służące odzyskaniu Polski. No chyba, że narodzi się wkrótce „prawicowa” teoria spiskowa mówiąca, że smoleński mord miał za jedyny cel uwiarygodnienie przez siły tajemne „zdrajcy Kaczyńskiego”, jako głównego rozgrywającego na prawicy tylko po to by odsunąć na margines prawdziwe zagrożenie dla Systemu w postaci Korwina z Giertychem, Migalskiego z Poncyliuszem, Szeremietiewa z Oparą oraz Kurskiego z Dornem. Z całym szacunkiem dla wymienionych Panów, ale prawdziwym zagrożeniem dla dzisiejszych władców III RP możecie być tylko w strategicznym sojuszu z PiS-em, któremu to sojuszowi na imię „Odzyskać Polskę”. Dopiero później możecie wziąć się za łby i wykłócać się o to, jaka ma być ta wolna już Polska. Zwalczanie PiS-u, kopanie Kaczyńskiego i Macierewicza po „Smoleńsku” to jest zdrada i kolaboracja z Układem, bo w głupotę niewątpliwie inteligentnych ludzi, jakoś trudno mi uwierzyć. Kokos26

"W Smoleńsku zginęli ludzie, którzy byli murem powstrzymującym proces destrukcji naszego kraju". CZTERY PYTANIA do Zuzanny Kurtyki

wPolityce.pl: 11 grudnia ma zostać zaprezentowana strona internetowa poświęcona Pani mężowi, śp. Januszowi Kurtyce. Dlaczego warto tworzyć miejsca pamięci o ofiarach katastrofy smoleńskiej? Zuzanna Kurtyka: Zakładając Stowarzyszenie Rodzin Katyń 2010 odnosiłam się jedynie do tej właśnie formy działalności naszej organizacji. Chodziło o upamiętnianie osób, które przez wzgląd na swój ogromny dorobek dla Polski, nie powinny być zapomniane. Konieczna jest kontynuacja tego, co ci ludzie robili, kontynuacja ich misji i idei. To był podstawowy cel naszego Stowarzyszenia. Zaraz po tym, co stało się 10 kwietnia, uznaliśmy, że przynajmniej tyle można zrobić. Potem pojawiły się kolejne potrzeby i wyzwania dla Stowarzyszenia, związane ze śledztwem smoleńskim, a właściwie z jego mistyfikacją. Jednak pierwszą ideą, jaka się pojawiła, była potrzeba kultywowania pamięci o tamtych ludziach, o tym, co robili. W sposób bezdyskusyjny część z nich zapracowała na pamięć. Odnoszenie się do tego, co ci ludzie robili, jest wartością nadrzędną, wartością cementującą nas jako naród. Będzie tą wartością również w przyszłości. To jest nasza powinność wobec tych, którzy zginęli. To jest powinność wobec nas samych oraz naszych dzieci.

Wiele osób ma poczucie, że w polskim życiu publicznym brakuje w sposób ogromny takich ludzi, jak ci, którzy polegli w Smoleńsku. Ludzi przywiązanych do wartości. Czuje Pani, że ludzi, którzy stali na straży wartości ważnych dla Polaków dziś brakuje? Takich ludzi brakuje jak powietrza. W Polsce wszystko się wali: system zdrowia, szkolnictwo, gospodarka. Coraz poważniejsza jest bieda itd. Wszystko się wali, poza PR. On kwitnie obecnie. W Smoleńsku zginęli ludzie, którzy byli murem powstrzymującym proces destrukcji naszego kraju. Oni byli tym murem, ponieważ mieli narzędzia władzy. Narzędzi władzy nie można było im zabrać, ich nie można było przekupić itd. A teraz już ich nie ma. I wszystko wolno, można kłamać w żywe oczy. I nikt się nie oburza. Nie oburzają się ci, którzy mają władzę, ci, którzy mają narzędzia reagowania na to, co się dzieje. W związku z tym, tak wiele i tak łatwo można załatwić, jest przyzwolenie. Nie ma centralnego protestu. Ci, którzy zginęli, mieli możliwości działania i wyrażania sprzeciwu. Ich brak to wielki dramat, dla Polski i Polaków jako narodu.

Jesteśmy blisko przełomu w sprawie podejścia Polaków do śledztwa smoleńskiego? Wydaje się, że kłamstwa na ten temat są coraz lepiej znane... Wydaje się, że jeszcze nie jesteśmy na tym etapie. Nadal odbywa się w sposób powszechny pranie mózgów w przekazach mainstreamowych mediów. Do większości ludzi trafia właśnie ich przekaz. Większość osób nie zastanawia się, jak analizować przekaz prokuratury, która mówi "na chwilę obecną", że podwozie jest białe, ale to wcale nie oznacza, że nie jest czarne. Oni mówią takim językiem. Ludzie nie zastanawiają się, co to oznacza, nie widzą, że jeśli śledczy tak mówią, to znaczy, że kłamią. A im tego robić nie wolno - ze względu na etykę zawodową. Ludzie nie zastanawiają się, ponieważ im jest tak wygodniej. To jest mechanizm znany mi z praktyki lekarskiej. Człowiek czuje, że nie jest całkiem zdrowy, ale nie pójdzie się zbadać, żeby przypadkiem nikt nie zdiagnozował u niego choroby nowotworowej.

Dlaczego tak robią? Świadomość pewnych rzeczy to odpowiedzialność. To stwarza konieczność zabrania stanowiska. To z kolei implikuje kolejne kroki i wymaga kolejnych decyzji. A póki można spokojnie, lekko i głupio żyć, nie zadając sobie pytań, to ludzie tak robią. To jest bardzo ludzka postawa. Tak reaguje większość osób. Żeby to przełamać, musimy przełamać barierę informacyjną. Kłamstwo, które sączy się do głowy Polaków, musimy przełamać.
Rozmawiał saż

Z tej strony pomoc nie nadejdzie... Przynajmniej na razie. Biały Dom - zamiast rzetelnej odpowiedzi na petycję - publikuje banały i... odsyła do ustaleń rządów Polski i Rosji W ogłoszonej na stronach Białego Domu odpowiedzi na petycję kilkudziesięciu tysięcy osób w sprawie katastrofy smoleńskiej czytamy:

Oficjalna odpowiedź Departamentu Stanu w sprawie poparcia apelu Narodu Polskiego o międzynarodowe śledztwo w sprawie katastrofy smoleńskiej roku 2010: Biały Dom otrzymał waszą petycję zawierającą prośbą o wsparcie w sprawie międzynarodowego śledztwa dotyczącego katastrofy samolotu Polskich Sił Powietrznych Tu‑154, który zdarzył się 10 kwietnia 2010 r. Obywatele Stanów Zjednoczonych podzielają wasz żal związany z tą tragedią i smutek związany ze śmiercią pasażerów, w tym prezydenta Lecha Kaczyńskiego i jego żony Marii. Jak powiedział prezydent Obama tego strasznego dnia: "Nasze myśli i modlitwy są z rodziną Kaczyńskich, z tymi, których kochali zabici podczas tragicznego wypadku lotniczego, z polskim narodem. Dzisiejsza strata jest niszczycielska dla Polski, Stanów Zjednoczonych i świata." W czasie swojej wizyty w Polsce w maju 2011 r. prezydent Obama odwiedził pomnik poświęcony Ofiarom w Katedrze Polowej Wojska Polskiego w Warszawie, i złożył swoje kondolencje rodzinom tych, którzy zginęli w katastrofie. W odpowiedzi na waszą petycję, zauważamy, że każdy z rządów - polski i rosyjski - przeprowadził własne śledztwo. W czasie śledztwa Polska i Rosja zgodziły się postępować zgodnie z protokołami Konwencji o międzynarodowym lotnictwie cywilnym, która ustanawia standardy i wskazuje praktyki dotyczące śledztw dotyczących cywilnych wypadków lotniczych. Oba kraje opublikowały rezultaty swoich śledztw, które są dostępne pod poniższymi linkami.

The Polish Committee for Investigation of National Aviation Accidents report published on July 29, 2011 (.pdf)

The Russian Interstate Aviation Commission (MAK) report published on January 12, 2011 (.pdf)
Stany Zjednoczone wyrażają swoje najgłębsze kondolencje narodowi polskiego i rodzinom dotkniętym przez tę tragedię. Dokument podpisał Phil Gordon - asystent Sekretarza Stanu w Biurze Sprawa Europejskich i Euroazjatyckich.
Można wyrazić swoje zdanie w sprawie petycji, odpowiadając m. in. na pytanie, czy petycja odniosła się do problemów wskazanych w petycji ("Do you think the petition response adequately addressed the concerns raised in the petition you signed"):
Tell us what you think about this response and We the People

Zaskakuje trzymanie się fałszywego stwierdzenia, że był to lot cywilny.

A OTO TREŚĆ PETYCJI:

PETYCJA DO ADMINISTRACJI BARACKA OBAMY o wsparcie Narodu polskiego w powołaniu międzynarodowej komisji do wyjaśnienia przyczyn  katastrofy pod Smoleńskiem, 10 kwietnia 2010 r.

10 kwietnia 2010 r. Prezydent Polski, Pierwsza Dama oraz 94 najwyższych urzędników państwowych zginęło w katastrofie lotniczej pod Smoleńskiem w Rosji. Rosjanie są sędzią we własnej sprawie. Śledztwo prowadzone jest przez Międzypaństwowy Komitet Lotniczy (MAK). Mimo iż feralny lot był lotem wojskowym, MAK prowadzi śledztwo ag załącznika 13 konwencji chicagowskiej, która odnosi się wyłącznie do lotów cywilnych. Wszystkie dowody – wrak samolotu, czarne skrzynki znajdują się w Rosji i dostęp do nich jest niezwykle ograniczony. Sam wrak samolotu był niszczony tuż po katastrofie. Konkluzją finałowego raportu (MAK) jest fakt, że główną przyczyną katastrofy był błąd pilotów, uderzenie w brzozę oraz złe warunki atmosferyczne. Tenże raport został podważony przez wielu naukowców. Dodatkowo wielomiesięczne badania naukowe wykazały iż najprawdopodobniej przyczyną  katastrofy były dwie eksplozje. Mamy prawo znać prawdę !

CZYTAJ TAKŻE: Stowarzyszenie Solidarni 2010 zainicjowało petycję do Białego Domu w sprawie międzynarodowej komisji

Sil

CZTERY PYTANIA do Krzysztofa Szczerskiego: Petycje wysłane do Białego Domu, aby były w pełni skuteczne, muszą mieć poparcie polskiego rządu wPolityce.pl: Biały Dom odniósł się do polskiej petycji w sprawie katastrofy smoleńskiej. Poza kurtuazyjnymi stwierdzeniami niewiele z niej wynikło... Spodziewał się pan innej reakcji amerykańskiej administracji? Krzysztof Szczerski: Muszę powiedzieć, że tego typu petycje, które zostały wysłane do administracji Białego Domu, aby być w pełni skuteczne, musiałyby mieć poparcie polskiej dyplomacji. Dlatego że oczywistym jest, że reakcja Białego Domu jest również konsultowana z polskimi dyplomatami. Gdy wyjeżdżał nowy ambasador Polski w Waszyngtonie, to pytałem go osobiście, w jaki sposób będzie chciał poruszać w USA kwestię smoleńską w trakcie swojej misji. Odpowiedź była jednoznaczna - jego obowiązuje linia, jaką wyznaczył w Polsce raport komisji Millera i on poza to wychodzić nie będzie, więc żadnych dodatkowych działań w kwestii 10/04 nie może podjąć. Jeżeli więc tak wygląda linia polskiego rządu w relacjach z Białym Domem, to oczywistym jest, że Amerykanie potraktowali tę petycję jako akcję społeczną, na którą trzeba odpowiedzieć kurtuazyjnie. Decyzja o poważnej współpracy w sprawie katastrofy smoleńskiej z amerykańskimi władzami musi zapaść na szczeblu rządowym. To zbyt poważna sprawa, by administracja amerykańska działała w niej wbrew oczekiwaniom rządu kraju, którego sprawa dotyczy.

Jakiej reakcji oczekiwałby pan od polskiego rządu? Ta sprawa powinna stać się, z inicjatywy polskiego rządu, przedmiotem obrad Paktu Północnoatlantyckiego, bo przecież w katastrofie smoleńskiej zginęli także ważni oficerowie NATO, no i szefa państwa będącego członkiem Sojuszu. Wszyscy czekali, i były takie sygnały, że polski rząd zareaguje w tej sprawie, wtedy instytucje NATO powinny się tym zająć. Wszyscy dobrze wiemy, że akurat tamta część Europy i świata jest obserwowana satelitarnie i wywiadowczo przez Amerykanów, więc oczywistym jest, że wiedza USA na temat tego, co 10 kwietnia 2010 roku stało się w Smoleńsku jest duża. Jak pamiętamy, jeden z prokuratorów zaangażowanych w smoleńskie śledztwo próbował kontaktować się z Amerykanami w tej sprawie, jednak został za to odsunięty od sprawy... Widać, że po drugiej stronie są informacje i wiedza, choć rzecz jasna nie wiemy, czy rozstrzygająca w tę czy inną stronę. Natomiast po polskiej stronie jest olbrzymi grzech zaniechania, że nigdy nie próbowaliśmy uzyskać wsparcia w tej sprawie od swoich sojuszników.

Nie niepokoi pana to, że nawet w trakcie kampanii wyborczej Mitt Romney dystansował się od tego problemu, wykazując się chłodną kurtuazją w tej sprawie? Uważam, że Romney popełnił wtedy błąd ze strony sztabowców i doradzających kandydatowi Republkanów. Warto jednak pamiętać, że doradcą Romneya w sprawach polskich i Europy Środkowej jest syn Zbigniewa Brzezińskiego, zatem jeśli podziela opinie ojca w sprawie katastrofy, to mamy dość jasny obraz sytuacji.

A co wynika z pana doświadczeń i relacji związanych z kongresmenami czy politykami europejskimi? Jakie są reakcje w tej sprawie? Według mojej wiedzy pochodzącej od kolegów i koleżanek zasiadających w Zgromadzeniu Parlamentarnym NATO dochodziły i często powtarzały się pytania, dlaczego nie ma wniosku polskiego rządu, który postulowałby o międzynarodowy zespół w tej sprawie, na przykład pod egidą wspomnianego zgromadzenia. Jest wiele miejsc, w których tego typu inicjatywa mogłaby zaistnieć. Z wielu państw są sygnały, że jeśli polski rząd wyszedłby z taką inicjatywą, to oni by na nią odpowiedzieli, dlatego wola współpracy jest. Natomiast są to kwestie wrażliwe, dotyczące bezpieczeństwa i nie mogą ich rozstrzygać sami parlamentarzyści, dlatego że w oczywisty sposób wiedza i informacje są w posiadaniu władzy wykonawczej. Wielokrotnie próbowałem na posiedzeniu Komisji ds. Unii Europejskiej podjąć kwestię wystąpienia parlamentarnego w ramach różnych europejskich struktur dot. bezpieczeństwa lotniczego i za każdym razem były one torpedowane przez większość koalicyjną. Ta blokada jest betonowa, bywały przypadki, że zwoływano esemesami posłów PO, by szybko dojeżdżali na posiedzenie, gdy optycznie widać było, że wniosek może przejść... Obóz władzy broni tego statusu w sposób bezwzględny. Dziękuję za rozmowę.

Trotyl jest wszędzie, czyli nigdzieTrotyl dziesiątki lat trzyma się kurczowo różnych przedmiotów, z wyjątkiem zabezpieczonych jako materiał dowodowy Dzięki prokuraturze wojskowej wiemy już, że trotyl jest wszędzie. Mamy trotyl na butach, na których osiadł kurz bitewny wojen światowych. I mamy go na spodniach, w których usiedliśmy na krześle, na którym w zeszłym roku siedział weteran wojny afgańskiej. A nawet jeśli wypucujemy buty i nasmarujemy pastą, to trotylu mamy na butach jeszcze więcej, bo w tubkach pasty czai się on także. Opryskasz się bracie dezodorantem, poprawisz perfumą – myślisz, że roztaczasz wkoło czarodziejski zapach – a tymczasem cały jesteś w trotylu, aż świecisz. Po prostu wszyscy jesteśmy po łokcie ubabrani w trotylu. I tylko w próbkach z wraku smoleńskiego, które mają być zbadane za pół roku, wiadomo, ze trotylu nie było. Trotyl ma bowiem tę cechę, że trzyma się kurczowo różnych przedmiotów, z wyjątkiem tych, które zostały zabezpieczone jako materiał dowodowy. Ogólnie więc trotyl jest wszędzie, ale z punktu widzenia śledztwa nie ma go nigdzie. Stwierdziła to prokuratura wojskowa przy pomocy wykrywacza pasty do butów... Janusz Wojciechowski

Między stagnacją a regresem

*Wybitny umysł odpracowuje swój błąd *Kultura z urzędu: teraz Bydgosz

Brutto, netto, a gdzie tara? *Braun pod „proroka”, Scruton pod sąd...

Zanim Tusk powołał do rządu Boniego powiedział, że to „wybitny umysł”, któremu chce „dać szansę na odpracowania swego błędu” (lojalki podpisanej niegdyś dla SB). Nic też dziwnego, że „wybitny umysł” Boniego wydumał sobie Radę ds.Zwalczania Mowy Nienawiści, coś pośredniego między socjalistyczną cenzurą a międzyresortowym zespołem ds. zwalczania „reakcyjnego podziemia”. W ramach „odpracowywania błędów” niektórzy ludzie skłonni są do wszystkiego... Nic dziwnego, że złośliwe języki podzieliły się na dwie grupy, z których każda ma własną wersję. Jedna wersja głosi, że to z góry ustalona między Tuskiem a Bonim pijarowska zagrywka, która ma pokazać, że Tusk to naprawdę „liberał” bo zganił pomysł Boniego, a zarazem przykryć podjęte już policyjno-administracyje działania rządu przeciw prądom narodowym. To bardzo możliwe: w Krakowie bezpieczniacy z ABW już dobrali się do 6 licealistów, na podstawie „donosu” (!) podejrzanych o związki z Brunonem K. Inne złośliwe języki powiadają (obydwie wersje nie wykluczają się przecież), że nieważne, co plecie minister Boni, bo tak naprawdę pilnuje w rządzie przede wszystkim sprawnego przekazywania gminom wyznaniowym żydowskim żądanego majątku, a instrukcje w tej sprawie odebrał rząd Tuska podczas pamiętnej sesji wyjazdowej z Jerozolimie (Boniemu podlegają właśnie „wyznania religijne i mniejszości etniczne”). Si non e vero... Gdy już o tym mowa: niedawno gościł w Polsce drobny amerykański „ukorzeniony” przedsiębiorca z branży show-businessu, Dawid Lynch, który ponowił swe molestowanie władz polskich, aby sprawiły mu kosztowny prezent w postaci własnego studia filmowego w Łodzi. Że jednak prezydent miasta Łodzi, Hanna Zdanowska dzielnie przeciwstawiła się niedawno tego rodzaju żądaniom cuchnącym o milę zwykłym wyłudzeniem – okazją do ponowienia żądań stał się przeniesiony z Łodzi do Bydgoszczy festiwal „Camerimage”, którym kręci ktoś na kształt plenipotenta Lyncha na Polskę, niejaki Żydowicz, co to po niezłym wydrenowaniu kasy Łodzi (za prezydentury Jerzego Kropiwnickiego) przeniósł „swój” festiwal z Łodzi do Bydgoszczy. Jaki teraz rachunek zapłaci samorząd miejski w Bydgoszczy z pieniędzy podatnika? Czy bydgoszczanie obejrzą ten rachunek?... Tymczasem w Łodzi pod prezydent Zdanowską już zaczęło się jakby rewanżowe „rycie”... Jak to głosi ballada podwórkowa o Murce: „Banda nie przebacza”. Chyba także z obawy przed „bandą, co nie przebacza” rząd Tuska odmówił Palestyńczykom prawa do własnego państwa i wstrzymał się w ONZ-owskim głosowaniu nad przyznaniem Palestynie statusu nieczłonkowskiego państwa-obserwatora. W sposdstolnych mediach ani się kto odważył zapytać Tuska czy Sikorskiego, jakie to racje legły u podstaw tego „wstrzymania się”: w Jerozolimie dali Tuskowi instrukcje i w tej sprawie? Gdy zatem w okolicach „kultury za pieniądze podatnika” ciągle to samo (pod jakim pretekstem doić budżet) – w okolicach „nauki za pieniądze podatnika” mamy kolejny rządowy projekt reformy szkolnictwa wyższego. W kryzysie trzeba się nieźle wysilać, żeby uzasadniać swa niezbędność, toteż kadry urzędnicze ministerstwa edukacji mają nowe zajęcie. W projekcie – i system punktowy, i odgórne ograniczenia przyjęć na poszczególne kierunki – słowem: urzędnik wie lepiej, co i jak student ma studiować. Niby więc reforma – ale ciągle to samo, jak i w kulturze. Albo w opiece zdrowotnej: na wizytę u państwowego endokrynologa czeka się już trzy lata, u państwowego kardiologa – od 3 do 6 miesięcy, u państwowego ginekologa- co najmniej dwa miesiące. Jakby mało było tej zaśmierdłej stagnacji – w gospodarce wyraźny regres. Wzrost gospodarczy zmalał do niespełna półtora procenta (błąd statystyczny: 3 procent, więc może już jesteśmy „pod kreską”?). Już – a co będzie dalej? Dalej może być tak, jak to ujął pewien kandydat na prezydenta w przedostatnich wyborach: „Jak zostanę prezydentem to nie będzie ani bezrobocia, ani korupcji, ani biedy... W ogóle niczego nie będzie!”. Bardzo ambitny plan. Na wyższych szczeblach eurokołchoźniczej struktury – też stagnacja i regres w pozorach ożywionej urzędniczej aktywności. Grecja dostanie zatem kolejne 37 miliardów euro (znak, że jeszcze nie wyssano jej zasobów do końca?),a i hiszpańskie banki mają dostać nowy zastrzyk świeżo wydrukowanego pieniądza. Agonia UE staje się coraz bardziej kosztowna dla podatnika, w którego inflacja uderzy w końcu jak maczuga. Ale przecież „płatnicy netto” w końcu to nie gamonie: przyjdzie czas i odbiorą sobie w realnym konkrecie ten fiducjarny pieniądz od „biorców brutto”. Netto, brutto – no dobrze, ale gdzie jest „tara”? Tara – to chyba koszty brukselskiej administracji? O której Roger Scruton powiedział ostatnio: „Jak na razie eurokraci z Brukseli mają się jak pączki w maśle, a sytuacja gospodarcza Europy jest fatalna(...)Trzeba ograniczyć integrację europejską, a Parlament Europejski rozpędzić”. Psiakrew, ja się boję o tego Scrutona: czy w Polsce będzie ścigany za mowę nienawiści? Przecież wyraźnie namawia do rozpędzenia Parlamentu Europejskiego, podczas gdy Grzegorz Braun, który tylko snuje hipotetyczne przypuszczenia co do pożądanej kary za narodowe zaprzaństwo, już jest „pod prorokiem”! Ale jest i dobra nowina: dziennikarski trzon „Rzepy” opuścił gazetę p.Hajdarowicza, która w krótkich abcugach upodobnia się teraz do „Gazety Wyborczej” ( rychło będzie jej suplementem?). Ale za to niezależne dziennikarstwo wzmocni silna gromadka „uchodźców”, uczciwych i porządnych dziennikarzy. Jak za komuny- wcześniej czy później każdy przyzwoity człowiek pójdzie w prawo.

Marian Miszalski

Mowa magdalenkowa Nigdy im nic nie podpisałem, mogę przysięgnąć na Matkę Boską. No, podpisałem, ale nie współpracowałem. No, współpracowałem, ale nie donosiłem. No, donosiłem, ale nikomu nie zaszkodziłem. No, może zaszkodziłem, ale przecież ich oszukałem. 5 grudnia 2012 r. Polska Agencja Prasowa donosi: „We wraku prezydenckiego tupolewa nie stwierdzono śladów materiałów wybuchowych. Takie oświadczenie złożył na posiedzeniu sejmowej komisji sprawiedliwości i praw człowieka Naczelny Prokurator Wojskowy, pułkownik Jerzy Artymiak”. Liczne cytowania tej wiadomości najczęściej tytułowane są: „Prokuratura: trotylu nie było!” czy „NPW: liczne opinie wykluczają wybuch w Tu-154”. 5 grudnia 2012 r. Polska Agencja Prasowa donosi:

"– Niektóre z detektorów użytych w Smoleńsku wykazały na czytnikach cząsteczki trotylu (TNT), co nie oznacza jednak, że mamy do czynienia z całą pewnością z materiałami wybuchowymi – powiedział w środę naczelny prokurator wojskowy, płk Jerzy Artymiak.

– Te same urządzenia (...) po skalibrowaniu i zbliżeniu do opakowania pasty do butów zareagowały, pokazując TNT, co może wskazywać na zbliżony skład chemiczny – zastrzegł płk Artymiak. Dodał jednocześnie, że urządzenia są wysokiej jakości”. 5 grudnia 2012 r. Polska Agencja Prasowa donosi: "Jan Bokszczanin – producent urządzeń używanych do wykrywania śladów ewentualnych materiałów wybuchowych – powiedział, że „nie może zgodzić się ze stwierdzeniem”, że jeśli takie urządzenie wskazuje na jony trotylu, to „mogą to być także inne substancje”.

– W warunkach naturalnych, jeśli takie urządzenie wskazuje, że był to trotyl, to prawdopodobieństwo, iż nie był to trotyl, jest równe zeru – mówił Bokszczanin. Dodał, że takich urządzeń używa ok. 60 państw i gdyby ich wskazania były nieprecyzyjne i miały błędy, to urządzenia te „nie byłyby kupowane i takie drogie”. 5 grudnia 2012 r. Polska Agencja Prasowa donosi: – Przebadanie próbek z wraku Tu-154M potrwa kilka miesięcy, gdyż analiza jednej próbki trwa od kilku do kilkudziesięciu godzin – poinformował naczelny prokurator wojskowy płk Jerzy Artymiak. Dodał, że na względzie trzeba mieć także, iż wyniki tych badań będą jednym z elementów składających się na końcową opinię biegłych. Wyniki te muszą być skorelowane – jak zaznaczył – m.in. z wynikami oględzin wraku i miejsca zdarzenia. Prokurator powiedział też, że próby wypowiadania się na ten temat np. „wyłącznie w oparciu o wyniki badań chemicznych bądź opublikowane fotografie świadczą o braku rzetelności lub podstawowej merytorycznej wiedzy.

Dialektyka III RP No cóż, cofnijmy się trochę w czasie. 30 października − w dniu głośnej publikacji „Rzeczpospolitej” − Polska Agencja Prasowa doniosła: – Biegli powołani przez prokuraturę nie stwierdzili na wraku tupolewa trotylu ani żadnego innego materiału wybuchowego – powiedział na specjalnej konferencji prasowej prokurator Ireneusz Szeląg. Prokurator płk Szeląg z 30 października to ten sam prokurator płk Szeląg, który 5 grudnia siedział obok prokuratora płk. Artymiaka na posiedzeniu sejmowej komisji, której owocem są trzy depesze cytowane na wstępie. Oszczędzę Państwu dalszych cytatów, tych kilka wydaje się wystarczająco charakterystycznych. Dialektyka III RP w całej swej krasie. Po pierwsze, nie ma żadnych, ale to żadnych śladów materiałów wybuchowych, kto o tym mówi, jest śmieszny, chory, jest psychopatą i podpalaczem Polski, faszystą, żałosnym idiotą. Po drugie − to tylko „cząstki wysokoenergetyczne”, niekoniecznie pochodzące akurat z trotylu, bo występują one też w przyrodzie w innych niż trotyl związkach. Po trzecie, ten trotyl pochodzić mógł z II wojny światowej albo z wojny afgańskiej. Po czwarte − w ogóle nie można powiedzieć, czy tam jest cokolwiek, czy nie ma, bo trzeba na to długich badań. Innymi słowy − mowa pomagdalenkowa. Nigdy im nic nie podpisałem, mogę przysięgnąć na Matkę Boską. No, podpisałem, ale nie współpracowałem. No, współpracowałem, ale nie donosiłem. No, donosiłem, ale nikomu nie zaszkodziłem. No, może zaszkodziłem, ale przecież ich oszukałem.

Żółte paski „Kochanie, przysięgam, że nigdy cię nie zdradziłem. A poza tym ona dla mnie nic nie znaczy”. Dla szczęśliwych Brytyjczyków to świetny żart. Dla nas, Polaków, to codzienna logika tzw. wiodących mediów. Po pierwsze, to hańba mówić, że najbardziej zasłużony z Polaków coś podpisywał, że donosił − nigdy przecież nic takiego, jest naszym bohaterem, jest bez żadnej winy. A po drugie, przecież już dawno swoje winy odkupił. Przy czym „po pierwsze” to wersja masowa − na żółtych paskach, w tytułach, w leadach, w pierwszych słowach dzienników telewizyjnych i radiowych. Wiadomo, że przeciętny konsument medialnej papki na nich właśnie kończy swój kontakt z informacją. Aha, po raz kolejny powiedzieli, że nie było żadnego trotylu. No przecież… Każdy człowiek „na poziomie” − a już kto jak kto, ale ja przecież na pewno jestem „na poziomie” − wie, że słowo „trotyl” wymawiają na głos tylko żałośni idioci, faszyści, podpalacze Polski, ludzie śmieszni i chorzy. Dla tych, którzy ewentualnie się nie zatrzymają na żółtym pasku, pójdą dalej i na moment mogłaby w ich mózgach zaiskrzyć jakaś wątpliwość, przygotowano wyjaśnienia dodatkowe. No, pan/pani, jako człowiek na pewnym poziomie, rozumie to, czego nie ma sensu tłumaczyć ciemnej masie, że, oczywiście, sprawa może nie jest taka prosta, ale niemniej jednak nieprawdaż przecież… Czy komuś to coś przypomina? Ludziom, którzy mieli nieprzyjemność zetknąć się z „prylem” zapewne sposób dowartościowywania wybrańców, czyli swoich działaczy, przez partię. Słuchajcie, towarzyszu, tylko do waszej wiadomości, bo jesteście przecież towarzyszem na pewnym poziomie. Z tym Katyniem np. to nie było, wiecie, dokładnie tak, ale sami rozumiecie, trzeba tak mówić, bo inaczej woda na młyn imperialistycznej reakcji… A gdy nie zgadzają się fakty, są przecież jeszcze autorytety. Przecież sam Wajda śmieje się ze Smoleńska. I sam Olbrychski się śmieje. Mało wam jeszcze? Dobrze, sprowadzimy wam jeszcze Normana Daviesa. Norman Davies jest przecież Białym Człowiekiem, Norman Davies na pewno wie lepiej. Jeszcze ktoś wątpi? No to sprowadzimy Zbigniewa Brzezińskiego z Ameryki. Z AMERYKI! Jak ktoś może wątpić, skoro tak mówi autorytet z AMERYKI?!

Zniknięte teczki, zniknięty trotyl Ale, jakkolwiek by patrzeć, fakty wyłażą z grobów, jak rycerz Piotrowin wskrzeszany przez świętego Stanisława. Tygodnik „Wprost” − niepisowski przecież − przypomina o próbie ekshumacji w Jedwabnem, przypomina: wykopano na terenie tej stodoły mały sondażowy wykop, i w tym wykopie znaleziono 100 łusek. I natychmiast zakazano kopać dalej. Co to znaczy? Nic nie znaczy. Przecież Autorytety, cała piramida Autorytetów, każą nam bez zastrzeżeń wierzyć, że to udowodnione, że Polacy pewnego dnia rzucili się na swoich żydowskich sąsiadów i ich wymordowali. Sami z siebie, bez żadnej niemieckiej pomocy, bo żadnych Niemców tam nie było, i ograniczali się tylko do robienia zdjęć. No bo przecież jasne, że na polskiej wsi pod sowiecką okupacją każdy miał pod łóżkiem szmajsera, i pewnego dnia je wyciągnęli… Albo nie, te łuski były z I wojny światowej, tak jak ten trotyl z II wojny. Jakiś psotnik nazbierał i przechował trochę łusek specjalnie na tę okazję, by w odpowiedniej chwili wsypać do stodoły, dla zatarcia śladów. Ale przecież cały chór Autorytetów, jeden większy od drugiego, rozwodzi się o wielkiej polskiej winie. O odwadze i męczeństwie Pasikowskiego i Stuhra. Tych samych autorytetów, które takimi wiadrami pomyj oblewały historyków, bo przecież „Bolek” nie „Bolek”, bo gdzie dowody? No, nie ma dowodów. Dowody wziął Wałęsa i je zniknął. Dlaczego je zniknął, skoro były to dowody jego niewinności? A, z tego samego powodu, dla którego pułkownicy prokuratorzy zniknęli trotyl. Rafał A. Ziemkiewicz

8 Grudzień 2012 Melchior Wańkowicz opisał bitwę o kasyno - a nie o Monte Cassino, w swojej słynnej książce. I tak być też może, może ktoś opisze bitwę o jakieś kasyno.. Jeśli oczywiście się da, i można- bo już część tytułów opisujących to i owo się nie da.. Jak pisała „Rzeczpospolita” w dodatku ”Kraj” z 20-21 października, niezawisłe sądy III Rzeczpospolitej zakazują rozpowszechniania książek. Tytuły zakazane w latach 1998-2012 to między innymi:”Via bank i FOZZ”- profesora Przystawy, ”Edyta Górniak: bez cenzury”- Piotra Krysiaka; ”Katyń.Zbrodnia bez sądu i kary”- Józefa Mickiewicza; „ Sekretne życie Motyli”- Joanny Onoszko; czy” Przewodnik po służbach specjalnych od UB do ABW”- Rafała Pieji. Dwie z wymienionych – znam.. Ale jestem ciekawy pani Edyty Górniak bez cenzury, sekretnego życia motyli i chciałbym pospacerować po służbach w UB i ABW.. Ale gdzie teraz znaleźć te pozycje?

„Moja walka” Adolfa Hitlera jest też zakazana. Nie wolno jej rozpowszechniać, ale wolno rozpowszechniać” Moje życie”- Lwa Trockiego. Można rozpowszechniać i czytać dzieła Lenina, Stalina, Marksa czy Engelsa.. Ale nie wolno Adolfa Hitlera- wielkiego zbrodniarza ludzkości.. Nawet jeśli ktoś po prostu chciałby przeczytać nie zarażając się ideologią narodowego socjalisty niemieckiego związanego z Narodowo- Socjalistyczną Partią Robotniczą Niemiec.. Z czystej ciekawości.. Lenina zbrodniarza – wolno, Stalina zbrodniarza- wolno, Trockiego- zbrodniarza – wolno, ale Hitlera zbrodniarza- nie wolno.. I wolno Marksa i Engelsa- podżegaczy do zbrodni..Czy to nie ciekawe? Tym bardziej, że od 2016 roku rusza druk „ Mein Kampf” w Bawarii, bo Bawaria ma do książki prawa-”- z odpowiednim komentarzem, ale będzie można sobie przeczytać jak ktoś zna niemiecki.. A w Polsce nadal obowiązywać będzie cenzura na książkę Adolfa Hitlera.. Najperfidniejsze jest to, że władza zakazuje „ obywatelom” czytania tego co chcą. .Władza decyduje co „ obywatele” mają czytać, a czego nie.. I to w „ wolnej Polsce”.. W demokratycznym państwie prawa urzeczywistniającym zasady społecznej sprawiedliwości.. Sądzę, że lista książek zakazanych będzie się wydłużać, bo nic tak nie gorszy jak prawda, która na ogół jest ciekawa, albo zadnie odmienne od tego , jakie prezentuje władza na każdym szczeblu jej sprawowania.. Kto nie zgadza się z władzą- won.. ”Oszołom”, „faszysta”,„ksenofob” i oczywiście” antysemita”.. Choć niektórzy dokładnie nie wiedzą co to słowo oznacza.. ”Antysemita” – i już.. Tak jak ten bomber z Krakowa.. Brunon K. Ojjjjj- zdyscyplinuje nas wszystkich wkrótce władza i postawi do pionu.. Nie będzie można pisnąć słówka, bo będzie się oskarżonym o ksenofobię, faszyzm, antysemityzm, homofobię.. No i będzie się ” wrogiem ludu”- jak najbardziej.. ”Wrogiem państwa”…”Wrogiem ustroju”.. Jak niewiele trzeba było tylko dwudziestu lat- żeby historia zatoczyła koło? Będzie pełno „ wrogów państwa,’ „wrogów ludu”’ wrogów ustroju”.. W tym ja- bo jestem wrogiem ustroju, który jest instalowany w Polsce.. Wrogiem socjalizmu biurokratycznego, który odbiera człowiekowi jego przyrodzoną wolność wyboru.. Ale kocham swój kraj.. Na szczęście za dwa lata kończę sześćdzisiątkę i moje życie zmierza w określoną stronę, nie mam już perspektywy patrzeć w przyszłość, do czego namawia Lewica- bo walczę z teraźniejszością- tak jak miliony Polaków upokarzanych, dojonych z pieniędzy i oszukiwanych każdego dnia przez środki masowej dezinformacji.. Pan Bóg już tam na mnie z pewnością spogląda i się zastanawia.. Czy jeszcze trochę- czy może już! Do życia wiecznego.. Ale co z naszymi dziećmi? Co z kolejnymi pokoleniami? Co z Polską? Wszędzie fałsz i obłuda.. Przewracanie wszystkiego do góry nogami.. Przewracanie- to za słabe słowo- wywracanie i wielki kipisz! Bo – jak ktoś słusznie spostrzegł- „ odnosi wrażenie jakby Polską rządzili jej najgorsi wrogowie”. Ja mam takie samo wrażenie.. Korzystam z darmowego portalu onet.pl.. Wypisuje co mi się podoba- na razie- i co myślę naprawdę… I ciągle myślę, czy to naprawdę wolno, czy może dlatego wolno, żeby władza sprawdziła co człowiek myśli? No i wie.. I co dalej? Obecnie portal Onet.pl jest własnością Ringer Axel Springer Polska- nabył 75% udziałów.. Dotychczasowy właściciel- Grupa ITI- zdecydował się na sprzedaż akcji koncernowi Ringer Axel Sprinter z siedzibą w Zurychu. Za sumę 968,75 milionów złotych, zostawiając sobie 25% akcji… Dlaczego? Axel Sprinter jest wydawcą gazety” Fakt”, ”Przegląd Sportowy”, regionalny” Sport”, tygodnik” Newsweek Polska”, miesięcznik”Forbs”, ”Komputer Świat”,” Auto Świat”, ”Top Gear”. Oprócz tego spółka posiada dwadzieścia serwisów informacyjnych.- np. fakt.pl, serwisy sportowe- przegląd sportowy.pl, lifestylowe- ofeminin.pl, motoryzacyjne- autoswiat.pl, komputerowe-komputerswiat.pl. Ringer Axel Sprinter posiada też 49% udziałów w spółce INFOR Biznes, wydawcy” Dziennika Gazety Prawnej”.. Wygląda na to, że wszystko co poważne, i ma wpływ na świadomość ludzi- to będzie wkrótce Agora i Axel Spinger.. I wszędzie będzie pisane to samo pod wielką kontrolą.. Określony punkt widzenia narzucany milionom ludzi.. Żeby nie mieli dokąd uciec ze świadomością i ulegali presji narzucanej przez potężne koncerny medialne.. Opornych będzie się eliminować. Niech sobie szukają pracy w składach makulatury, w upadających hurtowniach, albo jako stróże nocni- tak jak pan dr Dariusz Ratajczak, którego ciało znaleziono w samochodzie przed supermarketem pomiędzy siedzeniami w Opolu. Bo zachciało mu się pisać o „ Tematach niebezpiecznych” i tematach ”Jeszcze bardziej niebezpiecznych”.. W’ wolnej Polsce”..(???) Smutne to wszystko dla Polaków, ale czasami jest wesoło.. Smutek i wesołość, tak jak życie i śmierć- ciągle się przeplatają. Jak to w demokratycznym państwie prawnym.. Chodzi mi o wczorajszą decyzję pana europosła- Marka Siwca, reprezentanta frakcji puławskiej w łonie Sojuszu Lewicy Demokratycznej.. Socjalista międzynarodowy, w przeciwieństwie do członków frakcji natolińskiej- narodowej.. Odszedł z SLD.. I na razie czeka co dalej, wygląda na to, że przymierza się do Ruchu Palikota- wrogiej Polsce frakcji międzynarodowej.. Też lewicowej. Coś pomiędzy Różą Luksemburg- a Lwem Trockim.. Dał przykład innym kolegom z Sojuszu.. Może pani Joanna Senyszyn, albo pan Czarzasty- bo to ta sama frakcja.. Pan Marek Borowski- to teraz niezależny senator.. Być może i on.. No i pan Kalisz, też międzynarodowy socjalista z frakcji” puławskiej..” Wielki przyjaciel wszystkich ministrów, a przede wszystkim przyjaciel pana Aleksandra Kwaśniewskiego.. z którym chcieliby zapanować nad SLD.. Próbował w wyborach demokratycznych na przewodniczącego- ale się nie udało.. To teraz z innej strony.. Obie te frakcje nie różnią się od siebie w sprawach gospodarczych.. Obie chcą socjalizmu.. Ale różnią się w sprawach obyczajowych., w sprawie kary śmierci, w sprawie Polski w Unii Europejskiej.. Przewodniczącego Millera jakoś nie widać na salonach europejskich.. Pana Kwaśniewskiego- jak najbardziej.. To wielki Europejczyk i „obywatel” świata- w przeciwieństwie do pana Millera.. Z dwojga złego wolę Millera,a Państwo?. Jak nie można mieć książki Melchiora Wańkowicza opisującej kasyno

WJR

Nowotwór smoleński Wszystkie zarzuty pod adresem prokuratury wojskowej o matactwa w śledztwie smoleńskim rozbija w puch jedno spostrzeżenie. Otóż za władzy Donalda Tuska i Bronisława Komorowskiego zmieniło się naczelne zadanie prokuratury. Priorytetem nie są już śledztwa, tylko uspokajanie nastrojów. Najważniejsze jest nie drążenie, jak doszło do katastrofy i śmierci prezydenta, dowódców wojsk oraz elity kraju, tylko doprowadzanie do czystek w redakcjach, które mącą spokój partii rządzącej tekstami o trotylu na wraku tupolewa. Nie miejmy więc pretensji, że prokuratura wciąż nie chce ujawnić zapisu magnetofonowego jaka-40 z ostatnich chwil przed tragedią. Jako instytucja zajmująca się uspokajaniem nastrojów prokuratura nie może przecież dopuścić do kolejnej fali wzburzenia polskiej opinii publicznej. W tej sytuacji jest jasne, że prokuratura wolała - jak ustaliła „Gazeta Polska” - przesłać treść tego nagrania Rosjanom. Oni będą wiedzieli, jak dopasować je do zmanipulowanych wcześniej oficjalnych stenogramów. W końcu chodzi o to, by „nowotwór smoleński” - jak to finezyjnie ujął Waldemar Kuczyński, poplecznik prezydenta Komorowskiego - nie miał kolejnej pożywki. Anita Gargas

Jest dobrze ale nie beznadziejnie

1. Tak można scharakteryzować konkluzję debaty na temat informacji premiera o stanie negocjacji środków na Wspólną Politykę Rolną w ramach nowej perspektywy finansowej UE na lata 2014-2020. Jak można się było spodziewać, premier Tusk informacji na posiedzeniu plenarnym Sejmu nie przedstawiał, bo miał inne poważniejsze zajęcia, choćby godzinną konferencję prasową w sejmowym holu prowadzoną w czasie kiedy obok na sali plenarnych posiedzeń debata już trwała. To właśnie na tej konferencji prasowej premier Tusk, przekonywał dziennikarzy między innymi o konieczności medialnego szkolenia prokuratorów wojskowych, którzy bez tych szkoleń, nie dają sobie rady z natręctwem dziennikarzy i ich pytaniami na temat katastrofy smoleńskiej.

2. Informację więc przedstawił obecny minister rolnictwa Stanisław Kalemba, później także odpowiadał na pytania posłów, których aż 40 (ze wszystkich klubów zasiadających w Sejmie), zapisało się do dyskusji i zadało kilkadziesiąt pytań związanych z tymi negocjacjami. Przypomnę tylko, że posłowie Prawa i Sprawiedliwości żądali takiej informacji od momentu ostatniego wystąpienia premiera Tuska w Sejmie, podczas którego jakby od niechcenia rzucił kwotę 400 mld zł, o którą miał walczyć podczas ostatniego szczytu w Brukseli. Tusk zastosował w tym wystąpieniu, kolejną PR-owską sztuczkę informując, że zamiast o 300 mld zł, które były do tej pory wymieniane (szczególnie w słynnym wyborczym spocie wyborczym w którym to panowie Buzek, Lewandowski, Sikorski i Tusk obiecali Polakom, że tylko oni gwarantują „załatwienie” takich pieniędzy), będzie walczył o kwotę 100 mld zł większą i ta kwota to środki na Wspólną Politykę Rolną. Tyle tylko, że według tego co zaproponowała jeszcze w czerwcu tego roku Komisja Europejska dla Polski (a w jej imieniu komisarz ds. budżetu Janusz Lewandowski), w ramach WPR, te środki powinny być aż o ponad 76 mld zł większe.

3. W ramach WPR Komisja Europejska zapisała bowiem, ponad 3 mld euro rocznie na dopłaty bezpośrednie (I filar) czyli 21 mld euro na 7 lat i 2 mld euro rocznie na rozwój terenów wiejskich (II filar) czyli 14 mld euro na 7 lat. Razem to 35 mld euro.Minister rolnictwa ten poprzedni (Marek Sawicki) jak i ten obecny (Stanisław Kalemba) obiecywali i obiecują, wyrównanie dopłat bezpośrednich w starych i nowych krajach członkowskich do średniego w UE w wysokości około 270 euro na hektar (do tej pory w Polsce przypada około 190 euro na hektar). Zrealizowanie tych deklaracji to dla Polski dodatkowo przynajmniej 1 mld euro rocznie na dopłaty bezpośrednie, a więc w ciągu 7 lat, kwota 7 mld euro.Sumarycznie więc WPR na lata 2014-2020 to dla Polski kwota 42 mld euro, a więc w przeliczeniu na złote (po kursie 4,2 zł za euro) to kwota 176,4 mld zł. Wymienienie przez Tuska tylko kwoty 100 mld zł na WPR, wygląda więc na to, że chce on w negocjacjach poświecić część środków na rolnictwo w nadziei, że wynegocjuje 300 mld zł środków na politykę regionalną, a to pozwoli premierowi i jego kolegom z Platformy, wyjść z tego wszystkiego z twarzą.

4. To wszystko przypomniałem w swej wypowiedzi ministrowi Kalembie, zwróciłem także uwagę, że w Parlamencie Europejskim jest procedowany raport europosła Capulosa Santosa dotyczący wyrównania dopłat bezpośrednich w krajach UE, do którego europoseł Janusz Wojciechowski razem z frakcją Konserwatystów i Reformatorów (do której należą europosłowie z W. Brytanii), złożył poprawkę nr 500 wprowadzającą takie wyrównanie dopłat do średniej unijnej już od 2014 roku. Chodzi teraz o to aby przekonać do tej poprawki największą frakcję w PE, frakcję Europejskiej Partii Ludowej, do której należą europosłowie z Platformy i PSL. Gdyby poprawka została przyjęta to także KE i Rada, musiałyby podejść do tego problemu, poważniej niż robiły to od tej pory. Na razie niestety takiego zapewnienia nie ma, co więcej cięcia w projekcie budżetu UE na lata 2014-2020, zaproponowane przez przewodniczącego Rady Hermana Van Rompuya, dotyczą w sporej mierze środków z II filara WPR i Polska do tej pory straciła już parę miliardów euro z 14 miliardowej puli przewidzianej dla Polski przez KE. Mimo tego wszystkiego, minister Kalemba twierdził, że sytuacja w negocjacjach rolnych jest dobra, a ja w tej sytuacji dodaję od siebie „ale nie beznadziejna”. Kuźmiuk

Komunistyczne klany Największymi beneficjentami III RP są środowiska związane z partią komunistyczną, dawni politrucy, urzędnicy zwalczający Kościół, marksistowscy wykładowcy, dyspozycyjni wojskowi, funkcjonariusze i osoby wywodzące się ze służb specjalnych PRL oraz ich rodziny. Po 1989 r. zachowane zostały dawne związki rodzinne, towarzyskie, finansowe, te uzależnienia funkcjonują również w gospodarce, w administracji, w instytucjach odpowiedzialnych za bezpieczeństwo państwa.
Gruba kreska w MSZ i na uczelniach Konsekwencje grubej kreski widoczne są w MSZ. Bulwersującą sprawą jest fakt, że w ostatnich latach absolwenci sowieckiej uczelni MGIMO obejmowali ambasady, awansowali w centrali. Nominacji doczekał się np. wiceszef kadr w MSZ Roman Kowalski, który ukończył MGIMO.W ostatnim okresie do sądów trafiło kilkanaście wniosków biura lustracyjnego dotyczących pracowników MSZ. W październiku 2012 r. wiceszefowa MSZ Grażyna Bernatowicz poinformowała posłów, że w tym resorcie nadal pracuje 131 byłych tajnych współpracowników służb PRL, a 7 z nich kieruje polskimi placówkami dyplomatycznymi. Jednak są to pracownicy, którzy przyznali się do współpracy w oświadczeniu. W dodatku nie wszyscy pracownicy MSZ są lustrowani, spośród 2700 osób, które wchodzą w skład służby zagranicznej, tylko ok. 1500 podlega temu obowiązkowi. Z kolei media wskazywały, że w MSZ prawie 240 dyplomatów przyznało się do współpracy z komunistycznymi służbami specjalnymi. Wiosną 2012 r. MSZ rekomendowało na konsulów czterech dyplomatów z czasów PRL, byłych członków PZPR. Jeden z nich był nawet współpracownikiem Służby Bezpieczeństwa. Według zachowanych dokumentów SB, prof. Jan Barcz, bliski współpracownik min. Sikorskiego, miał być zarejestrowany jako kontakt operacyjny „Jaksa”. W III RP Barcz był m.in. ambasadorem RP w Wiedniu i dyrektorem gabinetu szefa MSZ. U Sikorskiego był przewodniczącym Doradczego Komitetu Prawnego przy Ministrze Spraw Zagranicznych. Był także wykładowcą w Krajowej Szkole Administracji Publicznej i SGH. Wiele osób z dawnego aparatu PZPR odnalazło się w szkolnictwie wyższym III RP. Profesor Janusz Reykowski był współzałożycielem Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej, został też przewodniczącym Rady Programowej tej szkoły. Pod koniec lat 80. Reykowski zasiadał w Biurze Politycznym KC PZPR, w latach 1983-1989 był członkiem Rady Krajowej Patriotycznego Ruchu Odrodzenia Narodowego – fasadowej organizacji prokomunistycznej. Od kilku lat prof. Jerzy J. Wiatr pełni funkcję rektora Europejskiej Wyższej Szkoły Prawa i Administracji w Warszawie. W stanie wojennym Wiatr był członkiem Zespołu Partyjnych Socjologów przy KC PZPR, a w latach 1981-1984 dyrektorem Instytutu Podstawowych Problemów Marksizmu-Leninizmu KC PZPR. Wiatr był ministrem edukacji narodowej w rządzie Włodzimierza Cimoszewicza. W 1996 r. został odznaczony przez Aleksandra Kwaśniewskiego Krzyżem Komandorskim z Gwiazdą Orderu Odrodzenia Polski. Jego syn, Sławomir Wiatr, jest z kolei rektorem Wyższej Szkoły Cła i Logistyki w Warszawie. Również Wiatr junior był wieloletnim aparatczykiem PZPR, w 1989 r. został nawet sekretarzem KC. Zasłynął z faktu, że złożył dwa wykluczające się oświadczenia lustracyjne. W 2003 r. po objęciu funkcji pełnomocnika rządu ds. informacji europejskiej Sławomir Wiatr oświadczył, że był świadomym i tajnym współpracownikiem służb PRL, jednak kilka miesięcy później złożył drugie oświadczenie, podając, iż nie był współpracownikiem. Innym przykładem takich sytuacji jest rynek mediów w Polsce.
Propaganda „dzieci komunizmu” Dziennikarze, twórcy, artyści, których rodzice aktywnie wspierali system komunistyczny i reżim Jaruzelskiego, mają niezwykle korzystną pozycję w mediach. Jednocześnie dziennikarze o poglądach prawicowych, mówiący o rozliczeniu PRL, podkreślający swoje związki z Kościołem są usuwani z największych mediów. W okresie stanu wojennego przeprowadzono czystkę wśród dziennikarzy. Z redakcji usunięto krytykujących ustrój komunistyczny, pozostawiono lojalnych wobec PZPR. W latach 80. funkcje redaktorów naczelnych były rozdawane z klucza partyjnego, przykładem jest kariera Aleksandra Kwaśniewskiego w „itd.” i w „Sztandarze Młodych”.
W III RP osoby z PRL-owskimi życiorysami miały zasadniczy wpływ na rozwój rynku prasy, telewizji i radia. Pierwszym szefem Radiokomitetu został Andrzej Drawicz, a jego zastępcą Lew Rywin (odpowiadał za finanse i administrację). Po latach ujawniono, że z akt SB wynika, iż Drawicz był zarejestrowany, jako tajny współpracownik „Kowalski” i „Zbigniew”. Natomiast Rywin miał być zarejestrowany, jako TW „Eden”. Agent ten donosił m.in. na amerykańskich dziennikarzy relacjonujących pielgrzymkę Jana Pawła II do Polski. Rywin kategorycznie zaprzeczał, że współpracował z SB.
PRL odcisnęła piętno również na założycielach największych komercyjnych stacji telewizyjnych. Naciski i gry wokół uzyskania pierwszych koncesji nadawczych opisał prof. Ryszard Bender, były przewodniczący Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji, w książce „Wojna o media”, np. Canal Plus wziął „w opiekę” Janusz Romanowski, członek władz ZSMP i członek kierownictwa ORMO, który został udziałowcem tej stacji. Właściciel Polsatu Zygmunt Solorz tłumaczył, że nie był agentem SB. W oświadczeniu stwierdził: „W 1983 r. zostałem zmuszony szantażem do podpisania zobowiązania o współpracy. Podpisałem to, co mi SB kazało podpisywać. Nie czuję się jednak winny, bo na nikogo nie donosiłem i nikomu nie zaszkodziłem”. Natomiast Mariusz Walter, współtwórca koncernu ITI i stacji TVN, był wieloletnim członkiem PZPR. W listopadzie 1979 r. ówczesny szef MSW zatwierdził wniosek komisji nagród MSW o nagrodę dla Waltera. W lutym 1983 r. Jerzy Urban rekomendował Waltera na stanowisko głównego konsultanta w zespole ds. propagandy na rzecz poprawy wizerunku służb MSW, ale pomysł odrzucił gen. Kiszczak. W 1983 r. Walter założył z Janem Wejchertem firmę ITI, która otrzymała koncesję od władz PRL na import sprzętu elektronicznego.
Redaktorzy z „czerwonej arystokracji” Od stycznia br. szefem „Wiadomości” TVP1 jest Piotr Kraśko, syn funkcyjnego dziennikarza w PRL Tadeusza Kraśki i wnuk Wincentego Kraśki, komunistycznego dygnitarza PRL. Po ekshumacji śp. Anny Walentynowicz „Wiadomości” Piotra Kraśki wsławiły się tym, że nie podały żadnej informacji, iż w jej grobie pochowano inną osobę. Tadeusz Kraśko był autorem kilku książek, np. „Pasjans telewizyjny”, zawierającej wywiady z komunistycznymi urzędnikami i dziennikarzami. Wincenty Kraśko zajmował wiele wysokich funkcji, był m.in. wicepremierem w rządzie Piotra Jaroszewicza, szefem towarzystwa „Polonia”, członkiem Rady Państwa, długoletnim posłem PRL. Jego wnuczką jest także Monika Richardson. W latach 1995-2011 była prezenterką TVP, autorką wielu programów publicystycznych, kulturalnych. Pracowała w stacji TTV, tej samej, która nadaje z pierwszego multipleksu cyfrowego. Kolejną dziennikarką z podobnymi koneksjami jest Hanna Lis, związana z Tomaszem Lisem – autorem programu w TVP i obecnym redaktorem naczelnym tygodnika „Newsweek. Polska”. Hanna Lis przez wiele lat prowadziła „Teleexpress”, „Wydarzenia” Polsatu, „Wiadomości” TVP1. Obecnie pracuje w „Panoramie” TVP2. Jej rodzice – Aleksandra i Waldemar Kedaj, byli peerelowskimi dziennikarzami. Waldemar Kedaj pracował w „Trybunie Ludu”, w PAP był członkiem egzekutywy PZPR. Był korespondentem zagranicznym w Wietnamie, Watykanie. Po ujawnieniu dokumentów SB o zarejestrowaniu go w 1974 r. jako kontakt operacyjny „Mento” Kedaj opublikował oświadczenie, iż nigdy świadomie nie podjął współpracy z tajnymi służbami PRL. Matka Hanny Lis w czasach PRL była m.in. korespondentką „Życia Warszawy”. Pracowała też w „Dzienniku” komunistycznej telewizji, była sekretarzem Działu Publicystyki i Informacji. Wojciech Reszczyński wspominał po latach zachowanie Aleksandry Kedaj przed propagandowym referendum w 1987 roku. Wezwała go do siebie i przepytywała, dlaczego nie dał się sfilmować podczas wrzucania głosu do urny wyborczej. Tłumaczyła, jakie znaczenie miał dla władz pozytywny wynik referendum. Z kolei Robert Kwiatkowski (członek KRRiT w latach 1996-1998 i prezes TVP w latach 1998-2004) jest synem płk. Stanisława Kwiatkowskiego. Pułkownik Kwiatkowski ukończył WAT oraz Wojskową Akademię Polityczną im. Feliksa Dzierżyńskiego, gdzie był wykładowcą. W latach 80. był doradcą Jaruzelskiego, został też powołany w stanie wojennym w skład Zespołu Partyjnych Socjologów przy KC PZPR. Pułkownik Kwiatkowski był organizatorem i pierwszym dyrektorem Centrum Badania Opinii Społecznej oraz Instytutu GfK Polonia. Z kolei Kwiatkowski junior był członkiem Rady Nadzorczej Polskiego Radia. W 1995 r. pracował w sztabie wyborczym Aleksandra Kwaśniewskiego. Ostatnio Robert Kwiatkowski został członkiem rady programowej think tanku Ruchu Palikota.
Szklane gwiazdy rodem z PRLPeerelowskim dziennikarzem był także ojciec gwiazdy programu rozrywkowego TVN „Kuchenne rewolucje” Magdy Gessler – Mirosław Ikonowicz. Był on m.in. pracownikiem Katedry Historii Powszechnej Instytutu Kształcenia Kadr Naukowych przy KC PZPR oraz szefem Biuletynu Specjalnego PAP. W 1973 r. został zarejestrowany, jako kontakt operacyjny wywiadu PRL. W tym okresie pracował, jako korespondent w Madrycie i w Watykanie. Inna gwiazda programów rozrywkowych Michał Figurski pochodzi z polsko-rosyjskiej rodziny. Urodził się w 1973 r., kiedy jego ojciec Zbigniew Figurski, dyplomata, przebywał w delegacji w Moskwie. Od połowy lat 80. Mieszkał i uczył się w Libanie, ojciec pracował tam na kontrakcie. Na początku lat 90. Zbigniew Figurski był zastępcą likwidatora FOZZ, wcześniej był zastępcą dyrektora FOZZ – Grzegorza Żemka. W III RP Michał Figurski prowadził audycje muzyczne w TVP, RMF, Eska Rock, był współtwórcą stacji Antyradio. Wywołał kilka skandali. Przed 10 kwietnia 2010 r. obrażał Lecha Kaczyńskiego, a po smoleńskiej tragedii wsławił się piosenką o Jarosławie Kaczyńskim „Po trupach do celu”. Przed turniejem Euro 2012 na antenie Eska Rock obraził Ukraińców. Z kolei matka prezenterki TVN Justyny Pochanke była współpracownicą Janiny Chim, głównej księgowej FOZZ. Renata Pochanke należała do ważniejszych świadków w procesie w sprawie afery FOZZ. Justyna Pochanke w latach 1995-2001 pracowała w Radiu Zet. W 2001 r. rozpoczęła pracę w TVN24. Początkowo prowadziła serwisy informacyjne. Potem odpowiadała za program „Fakty po Faktach”, została też szefem prezenterów TVN24. Ojcem twórcy „Szkła kontaktowego” TVN Grzegorza Miecugowa był krakowski dziennikarz, publicysta, scenarzysta, pisarz – Bruno Miecugow. W latach 1950-1956 współpracował z pismem Komitetu Powiatowego PZPR i Powiatowego Zarządu ZMP „Budujemy socjalizm”. Bruno Miecugow w 1953 r. podpisał tzw. apel krakowski. Była to rezolucja pisarzy, którzy popierali stalinowskie władze PRL, potępili aresztowanych księży kurii krakowskiej i opowiedzieli się za wysokimi wyrokami, również karą śmierci. W 1963 r. otrzymał wyróżnienie na festiwalu w Opolu za teksty piosenek wojskowych. Grzegorz Miecugow był szefem radiowego programu „Zapraszamy do Trójki”, prezenterem i wydawcą „Wiadomości” TVP1, współtworzył „Fakty” TVN, prowadził pierwszą polską edycję „Big Brothera”, był współtwórcą kanału informacyjnego TVN24.
Ojciec w SB, córka w mediach Przez lata główna celebrytka programów politycznych TVN i Radia Zet Monika Olejnik nie ujawniała swoich związków rodzinnych i faktu, że jej ojciec był bardzo wysokim funkcjonariuszem komunistycznej bezpieki. Tadeusz Olejnik wstąpił do milicji w 1955 roku. Ukończył szkołę oficerską Biura „B” SB, czyli obserwacji. W 1970 r. został zastępcą dowódcy Batalionu Specjalnego Stołecznego Urzędu Spraw Wewnętrznych. W SB dosłużył się stopnia majora i stanowiska zastępcy naczelnika Wydziału III Biura „B”. Olejnik senior odszedł z resortu Kiszczaka w maju 1988 r., na koniec służby otrzymał wzorową opinię.Monika Olejnik rozpoczęła pracę w Programie III Polskiego Radia jeszcze w trakcie stanu wojennego. Nawet po latach nie odczuwała dyskomfortu, że rozpoczęła pracę w takim okresie. W jednym z wywiadów mówiła: „Może powinnam mieć wyrzuty sumienia, może to być obciach, ale myśmy się wtedy, w latach 80., bawili”. W III RP prowadziła audycje w publicznej telewizji i radiu. Na początku lat 90. w telewizyjnym programie Jacka Kurskiego „Reflex” pokazano scenę, jak Urban i Michnik wychodzą razem po programie Moniki Olejnik z budynku radiowej Trójki. Chwilę potem Olejnik wsiadła do samochodu Urbana, a auto zatrzymało się kilkadziesiąt metrów dalej i wsiadł do niego Michnik. Obecnie Olejnik prowadzi autorskie programy w Radiu Zet i TVN24. Publikuje również w „GW”.

Z antykościelnego urzędu do spółki Euro 2012Ogłoszona przez rząd Tadeusza Mazowieckiego gruba kreska umożliwiła aparatczykom PZPR, byłym esbekom, osobom związanym z PRL kontynuowanie kariery w III RP. Brak rozliczenia komunizmu spowodował, że te środowiska nie straciły wpływów w życiu publicznym, a nawet uzyskały nowe możliwości wpływów. Doskonałym przykładem takiej sytuacji w III RP jest osoba Adama Olkowicza, byłego wiceprezesa Polskiego Związku Piłki Nożnej ds. zagranicznych. W czasach PRL Olkowicz był wieloletnim komunistycznym aparatczykiem, należał do ZMS, ZSMP, PZPR. Ukończył szkołę komsomołu. Pełnił funkcję I sekretarza komitetu miejskiego PZPR w Białej Podlaskiej, był też członkiem władz tamtejszego komitetu wojewódzkiego. Jego kariera rozwinęła się w okresie stanu wojennego, kiedy w latach 1981-1984 pełnił w tym województwie również funkcję dyrektora wydziału ds. wyznań, czyli struktury zwalczającej działalność Kościoła katolickiego. W III RP odnalazł się w świecie piłki nożnej, został członkiem władz PZPN, odpowiadał m.in. za organizację mistrzostw Euro 2012. Został wiceprezesem spółki EURO 2012 Polska i dyrektorem turnieju, czyli organizatorem niedawnych mistrzostw w Polsce. W czasie turnieju zasłynął z języka rodem z PRL.
Partyjni kapitaliści Przez dekadę symbolem wpływów dawnego aparatu w gospodarce był Bank Inicjatyw Gospodarczych. Był to pierwszy bank, który powstał w 1989 roku. Jego założycielami były firmy i osoby fizyczne, np. spółka Transakcja, PZU, Poczta Polska, Telegraf i Telefon, Fundacja Rozwoju Żeglarstwa, Universal, spółka Interster, Towarzystwo Wspierania Inicjatyw Gospodarczych oraz Andrzej Olechowski, Dariusz Przywieczerski, szef Universalu. Prezesem banku został Bogusław Kott, wieloletni pracownik Ministerstwa Finansów. Kott był – razem z Mieczysławem Rakowskim i Aleksandrem Kwaśniewskim – współzałożycielem Fundacji Rozwoju Żeglarstwa. Nabywcą akcji banku był także Jerzy Urban. Spółka Transakcja założona została m.in. przez Komitet Centralny PZPR. W BIG początkowo były lokowane pieniądze Funduszu Obsługi Zadłużenia Zagranicznego. W 1994 r. bank przejął Łódzki Bank Rozwoju, a w następnych latach Bank Gdański. Po fuzji zmieniono nazwę na Bank Millennium. Przez cały czas Kott zajmował fotel prezesa, był uważany za człowieka bliskiego lewicy. Zaliczano go do najlepiej zarabiających w Polsce bankowców.
Z kolei prace sejmowej komisji śledczej ds. afery Orlenu pokazały nie tylko kulisy działalności mafii paliwowej, ale i wpływy postkomunistów w sektorze energetyczno-paliwowym. W końcowym raporcie komisji stwierdzono m.in.: „Skala i proceder działań przestępczych związanych z branżą paliwową wskazują, że mamy do czynienia ze zorganizowaną przestępczością opartą na powiązaniach kapitałowo-osobowych, powiązanych również z kręgami administracji rządowej i szeroko rozumianych organów ścigania”. W trakcie prac komisji ujawniono związki polityków SLD z konkretnymi firmami. Raport komisji wskazał na powiązania Marii Oleksy. Okazało się, że żona byłego premiera była członkiem Rady Nadzorczej Polleksu, spółki zamieszanej w aferę paliwową. W raporcie podano też, że Maria Oleksy zasiadała w Radzie Nadzorczej Energy&Logistics. W tej samej spółce syn Oleksych, Michał, miał otrzymać posadę asystenta zarządu i pracował co najmniej do lipca 2005 roku. W międzyczasie firma JK Energy&Logistics – jak napisano w raporcie –brała udział w przetargach na dostawy paliwa do PKP Cargo, eliminując PKN Orlen. Piotr Bączek

Kneblowanie Korwina Zakazanie Korwin-Mikkemu krytyki Związku Nauczycielstwa Polskiego to kolejny krok w stronę ograniczania w Polsce wolności wypowiedzi. Czyżby sądy wychodziły naprzeciw inicjatywie Michała Boniego i rozpoczęły walkę z "mową nienawiści"? Wyrokiem (na szczęście nieprawomocnym) Sądu Okręgowego w Warszawie Janusz Korwin-Mikke został zobowiązany do przeproszenia Związku Nauczycielstwa Polskiego. ZNP zaskarżyło JKM-a do sąd za stwierdzenie (w felietonie dla SE) że ZNP to "organizacja przestępcza". Sąd uznał, że ta wypowiedź narusza dobra osobiste związku i kazał Korwin-Mikkemu przeprosić. Oczywiście publicysta od wyroku się odwoła i sprawą będzie musiał się zająć Sąd Apelacyjny. Po nim prawdopodobnie Strasburg, bo nie wyobrażam sobie, aby JKM nie udał się tam w wypadku przegranej. Osobiście podzielam pogląd JKM-a na ZNP. Uważam, że to jedna z najbardziej szkodliwych instytucji w kraju. Skutki jej działalności widać w systemie oświaty. Jednak nie to jest najważniejsze. Korwin - Mikke może sobie uważać o ZNP co chce i per analogiam ZNP może sobie o nim uważać co chce. Obie strony mogą też te poglądy wyrażać. Sprawa w sądzie w ogóle nie powinna się toczyć. ZNP powinien mieć więcej dystansu do siebie, a sąd powinien powództwo oddalić już na pierwszej rozprawie, powołując się na wolność słowa. Ta sprawa jest komprmitująca dla Polski nie ze względu na jej wyrok (bo to też), ale ze względu na to, że w ogóle się zaczęła. Że w wolnym ponoć kraju sądzi się człowieka za to, że powiedział co myśli o instytucji utrzymywanej z podatników (w tym jego) pieniędzy. Wyrok na JKM-a zbiegł się w czasie z momentem ogłoszenia Michała Boniego szefem jakiegoś dziwnego ciała przeznaczonego do walki z "mową nienawiści". Nie do końca wiadomo o co chodzi, ale z doświadczenia pięciu lat rządów Tuska, można się obawiać, że chodzi o to, by stworzyć prawo umożliwiające karanie wypowiedzi niezgodnych z oczekiwaniem władzy. Korwin - Mikke ma szanse zostać pierwszą ofiarą tej walki z "mową nienawiści". Następni w kolejce jesteśmy my wszyscy, którzy wykazujemy "nieprawomyślność". Idą dla nas ciężkie czasy.

Szymowski

Nowe instrument finansowej opresji państwa – mandajniaki Media donoszą, że Inspekcja Transportu Drogowego została wyposażona w 22 samochody z radarami, które robią zdjęcia w trakcie jazdy, bez zatrzymywania tych którym strzelili fotkę. 22 samochody w ciągu doby zrobią średnio 6,6 tys, zdjęć. Cały sprzęt kosztował 4,8 miliona złotych. Jeżeli każda fotka będzie kosztowała kierowcę średnio 300 złotych, to te 22 samochody oskubią kierowców na kwotę 2 miliony złotych dziennie, czyli 700 milionów złotych rocznie, jeżeli będą jeździć codziennie. Jeżeli ten mechanizm zadziała, to można przewidzieć, że niedługo pojawi się kolejne kilkadziesiąt takich samochodów, i wpływy z mandajniaków (jak nazywam mandat wystawiony przez tajniaka) sięgną miliardów złotych. Czyli minister Sami Wiecie Który nie tylko zrealizuje swój cel, zebranie z mandatów półtora miliarda, ale go nawet przekroczy, jak onegdaj stachanowcy. Rozumiem gdy radary stawia się w miejscach, w których trzeba wolno jechać, bo wtedy jest bezpieczniej. Ale jeżeli w miasto puszcza się tajniaków, żeby łupili ludzi, to staje się jasne w jakie państwo powoli przepoczwarza się Polska. Dla mnie to nie będzie zaskoczenie, bo ja dobrze pamiętam okres komuny i ówczesnego zamordyzmu. Po prostu życie wraca do dawnej normy Ale dla młodego pokolenia to może być pewien szok poznawczy. Warto też zwrócić uwagę na aspekt finansowy tej sprawy. Rząd inwestuje 5 milionów z pieniędzy podatników, żeby złupić ludzi na kwotę 700 milionów rocznie. Stopa “zwrotu” z tej “inwestycji” wyniesie 14,000% rocznie (140 razy). Ciekawy jest też aspekt punktowy. Jeżeli będą solili punkty, to można oczekiwać że średnio tysiąc osób dziennie będzie traciło prawo jazdy. Po roku to 350 tysięcy, po pięciu latach może nawet dwa miliony kierowców. W ten sposób rząd poradzi sobie z problemem zakorkowanych miast, bo ludzie bez prawa jazdy nie będą jeździć samochodami. Jak rozumiem, to wszystko dla naszego dobra.  Pamiętajmy o tym jak nam tajniaki będą robić zdjęcie i uśmiechnijmy się. Uśmiechnięty obywatel ładniej na zdjęciu wychodzi. Nawet jak jest to uśmiech przez łzy. Rybiński

Podejrzliwość i zaufanie W rozmowie z Leopoldem Tyrmandem, odnotowanej w „Dzienniku 1954” Stefan Kisielewski powiedział, że „nie ma człowieka, którego tak naprawdę o nic bym nie podejrzewał”. No cóż; takie były wtedy czasy, ale przecież zawsze są jakieś czasy i dajmy na to dzisiaj - czyż nie ma ludzi, których byśmy o to, czy tamto nie podejrzewali? W książce „Długie ramię Moskwy”, poświeconej razwiedce wojskowej, Sławomir Cenckiewicz podaje, że w 1990 roku , dysponowała ona 2500 agentami. A ponieważ wojskowa razwiedka, w odróżnieniu od SB, nie została poddana wówczas żadnej „weryfikacji”, tylko transformację ustrojową przeszła w szyku zwartym, to znaczy, że na pewno nie było to ostatnie jej słowo, a raczej - parva principia, czyli skromne początki. Ilu konfidentów ma w naszym nieszczęśliwym kraju wojskowa razwiedka dzisiaj i jakie społeczne role oni odgrywają? Tego oczywiście nie wiemy - dzięki czemu wielu mikrocefali święcie wierzy, że z naszą młodą demokracją, to wszystko naprawdę - chociaż pewne światło na tę tajemnicę rzuca choćby wywiad-rzeka, jaki pod tytułem „Sekrety szpiegów i książąt” przeprowadza pani Christina Ockrent, prywatnie naturalna przyjaciółka byłego ministra spraw zagranicznych Francji Bernarda Kouchnera, z Aleksandrem de Marenches, byłym szefem razwiedki francuskiej. W pewnym momencie pyta go, z jakich środowisk rekrutują się konfidenci, a właściwie nie konfidenci, tylko „honorable correspondents” francuskiej razwiedki. Takim „honorable correspondent” była na przykład słynna artystka Józefina Baker. Tedy pan de Marenches odpowiada, że z najróżniejszych; może to być kierowca taksówki, duchowny, a nawet - minister stanu. Minister stanu Republiki Francuskiej może być „honorable correspondent” tutejszej razwiedki - o czym pan de Marenches wspomina, jako o rzeczy zwyczajnej! Nawiasem mówiąc, tenże pan de Marenches opowiada, jak to po wojnie Francja dostała ok. 10 ton dokumentów Gestapo i razwiedki włoskiej. Okazało się, że bardzo wielu, może nawet większość bohaterów Resistance byli na żołdzie, jak nie jednym, to drugim, a Włosi nawet lepiej płacili. To cóż dopiero musi się dziać w naszym nieszczęśliwym kraju, którego fundamenty ustrojowe położył generał Kiszczak ze swoimi konfidenty? Czy w ogóle jest jakiś Umiłowany Przywódca, który nie byłby konfidentem którejś bezpieczniackiej watahy? Jeśli jest - niech wstanie i się pokaże. Jednak taki totalny brak zaufania czyniłby życie niemożliwym. Wystarczy sobie uświadomić, ile czynności życia codziennego wykonujemy na zasadzie bezgranicznego zaufania do innych ludzi. Wsiadamy, dajmy na to, do samolotu, zasiadamy do stolika w restauracji - i tak dalej. Dlatego i ja, chociaż człowiek podejrzliwy, darzę zaufaniem pana Zbigniewa Romaszewskiego - przede wszystkim z uwagi na jego działalność w latach 70-tych, która wymagała pewnej siły charakteru, a polegała na ratowaniu od więzienia i represji „warchołów”, przeciwko którym partyjna zgraja demonstrowała na stadionach. Skoro tedy pan Romaszewski, po zapoznaniu się z materiałami, które niezależna prokuratura zgromadziła i próbuje nadal gromadzić przeciwko Piotrowi Staruchowiczowi, „podejrzewając” go o handel narkotykami - że te wszystkie zarzuty są „spod dużego palca”, i że tak naprawdę, to niezależna prokuratura próbuje wsadzić Staruchowicza za kratki z powodu rzuconego w swoim czasie hasła: „Donald Matole, twój rząd obalą kibole!” - to ja mu wierzę. Nie tylko ze względu na zbliżającą się rocznicę 13 grudnia. Wierzę mu tym bardziej, że całkiem niedawno pan prof. Jerzy Stępień, były prezes Trybunału Konstytucyjnego zdumiał się nad „zdumiewającą służalczością” niezależnej prokuratury wobec bezpieczniackich watah. Jako człowiek podejrzliwy podejrzewam, że bezpieczniackie watahy, a soldateska w szczególności, skorumpowała nasze demokratyczne państwo prawne do szpiku kości, kreując je na swój obraz i podobieństwo. SM

Michalkiewicz o inwigilowaniu przez służby specjalne Tak zwana „transformacja ustrojowa” została przeprowadzona przez wywiad wojskowy, który w drugiej połowie lat 80. był hegemonem politycznej sceny. Obdarzając zaufaniem „lewicę laicką”, to znaczy dawnych stalinowców, którzy na różnych etapach i z różnych – również „rasowych” – powodów pokłócili się z partią i nawet utworzyli jeden z dwóch nurtów opozycji – dogadał się z nią w Magdalence, że w zamian za pozostawienie pod kontrolą wojskowej razwiedki kluczowych segmentów gospodarki i większości mediów, ta przekaże „lewicy laickiej” zewnętrzne znamiona władzy w Polsce. W tym celu w drugiej połowie lat 80. przy współudziale wywiadu wojskowego została przeprowadzona selekcja kadrowa w strukturach opozycyjnych, z których wyłuskano zarówno konfidentów, jak i osoby dające rękojmię lojalności wobec razwiedki i w ten sposób wykreowano „stronę społeczną”. Pępowina łącząca III RP z PRL-em nie tylko nie została przecięta, ale nawet nie została naruszona, wskutek czego komunistyczny jad bez przeszkód zatruwa coraz to nowe pokolenia Polaków. Ujawnione przez p. Szymowskiego informacje (m.in. o tym jak ABW inwigilowała w kwietniu 2012 r. Stanisława Michalkiewicza z powodu „podejrzenia działalności antysemickiej” – dop. red.) potwierdzają najgorsze podejrzenia zarówno co do charakteru działań razwiedki, jak i poziomu moralnego jej funkcjonariuszy. Działania razwiedki nie są w najmniejszym stopniu nakierowane na realizowanie jakiegokolwiek, choćby najszerzej pojmowanego interesu państwowego, tylko na pilnowanie nadrzędnej pozycji bezpieki zarówno w gospodarce, jak i w innych segmentach życia publicznego. Podobnie jak za komuny, bezpieka przy pomocy prowokacji, nękania, a często czynów wypełniających znamiona przestępstwa zwalcza zarówno pojedyncze osoby, jak i środowiska, które podejrzewa o stwarzanie zagrożenia – bynajmniej nie dla państwa, tylko dla jej własnej hegemonii i własnych interesów. Bardzo charakterystyczną ilustracją takiej działalności jest choćby operacja „Menora”. Jej celem miało być wywołanie wrażenia, jakoby jakieś polskie środowiska przyjmowały wobec Żydów groźną postawę, wymagającą objęcia tej części obywateli specjalną ochroną bezpieki. Efekty tej operacji widoczne są podczas przybywania do Polski izraelskich wycieczek, które chronione są przez uzbrojonych izraelskich funkcjonariuszy, zachowujących się tak, jakby przysługiwała im w Polsce eksterytorialność. Niczym nie różni się to od statusu bezpieczniaków sowieckich w PRL, może poza większą obecnie ostentacją. Jak pisze p. Szymowski, chociaż akcja tak naprawdę była z punktu widzenia polskiego interesu państwowego całkowicie zbędna, kabewiacy powypłacali sobie za „Menorę” sowite premie. Ale bo też do tych służb trafili szubrawcy z SB i WSW, wciągając za sobą swoje potomstwo, podobnie zdemoralizowane jak oni sami. To są trychiny nie tylko pasożytujące na polskim państwie, ale w dodatku systematycznie zatruwające narodowy organizm… SM

Profanacja Cudownego Obrazu Matki Bożej na Jasnej Górze Cudowny Obraz Matki Bożej w Kaplicy Jasnogórskiej został dziś rano sprofanowany przez 58-letniego mieszkańca Dolnego Śląska.  Ikona jest chroniona szybą, więc nie uległa uszkodzeniu. O godzinie 12.00 odbędzie się dziś na Jasnej Górze Msza św.ekspiacyjna. Ojcowie Paulini zapraszają wszystkich do włączenia się w modlitwę osobiście bądź w łączności duchowej. Akt profanacji, który miał miejsce po porannej Mszy św. w kaplicy Cudownego Obrazu, dokonano dzień po uroczystości Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny.
- Mężczyzna lat 58, mieszkaniec województwa dolnośląskiego, który próbował uszkodzić Cudowny Obraz został natychmiast zatrzymany przez Straż Jasnogórską, następnie został przekazany policji. Teraz sprawdzamy jakiego były jego motywy działania. W tym momencie mogę jedynie powiedzieć że może odpowiadać za znieważenie uczuć religijnych – powiedziała w rozmowie z NaszymDziennikiem.pl podinsp. mgr Joanna Lazar, rzecznik prasowy Komendy Miejskiej Policji w Częstochowie. Ze wstępnych ustaleń policji wynika, że mężczyzna próbował zniszczyć obraz bliżej nieokreśloną substancją. Katolicka Agencja Informacyjna informowała o zbezczeszczeniu Obrazu Matki Bożej Częstochowskiej farbą. Jak dodała podinspektor mężczyzna został zatrzymany i przebywa w tym momencie w areszcie i jest przesłuchiwany przez policję. Kaplica jest obecnie zamknięta, na popołudnie zaplanowano w sanktuarium nabożeństwa ekspiacyjne. Nasz Dziennik

Oświadczenie przeora Jasnej Góry W dniu dzisiejszym tj. 9 grudnia br. miała miejsce próba zniszczenia Cudownego Obrazu Królowej Polski na Jasnej Górze poprzez oblanie go czarną substancją. Obraz, dzięki specjalnemu zabezpieczeniu, nie został w żaden sposób uszkodzony. Wraz z Biskupami częstochowskimi, Ojcowie i Bracia Paulini odprawili modlitwy ekspiacyjne. Prosimy wszystkich o włączenie się do tej modlitwy. Kaplica Matki Bożej zostanie otwarta dla wiernych o godz. 11.45. Pierwszym nabożeństwem będą Suplikacje i modlitwy wynagradzające.
O. Roman Majewski OSPPE Przeor Jasnej Góry. 

http://www.jasnagora.com

Ekspiacje za zbezczeszczenie Cudownego Obrazu Matki Bożej W niedzielę rano doszło do zbezczeszczenia Obrazu Matki Bożej Częstochowskiej w sanktuarium na Jasnej Górze. Po porannej Mszy św. w kaplicy Cudownego Obrazu 58-letni mężczyzna rzucił w niego farbą. Obraz chroniony jest szybą, więc sama Ikona nie została uszkodzona. Ojcowie paulini i abp. Wacław Depo, metropolita częstochowski, wzywają do modlitw ekspiacyjnych, szczególnie w czasie dzisiejszego Apelu Jasnogórskiego. Sprawcę ujęła od razu straż porządkowa w kaplicy i przekazała policji. Okazał się nim mieszkaniec Świdnicy. Istnieje podejrzenie, że jest chory psychicznie. Starał się ochlapać Obraz czarną farbą. Kaplica została zamknięta, otwarto ją tuż przed południem, przed Mszą św. wspólnotową paulinów. Jasną Górę niedługo po wydarzeniu odwiedzili abp-senior Stanisław Nowak oraz biskup pomocniczy Jan Wątroba, by sprawdzić stan ikony po próbie jej zniszczenia. Abp Stanisław Depo, metropolita częstochowski, który jest w Jarosławiu na zakończeniu peregrynacji po archidiecezji przemyskiej Krzyża Papieskiego i relikwii bł. Jana Pawła II, wystosował do wiernych apel o modlitwę ekspiacyjną za zbezczeszczenie Obrazu.

„Zwracam się z serdeczną prośbą do wszystkich częstochowian, aby czy to indywidualnie, czy grupowo wraz ze swoimi duszpasterzami przybywali w tych dniach na Jasną Górę w modlitwie przebłagalnej za wszystkie zniewagi przeciw Bogu, Jego Matce i Kościołowi Świętemu” – napisał abp Depo. – „Jednocześnie zapraszam wszystkich diecezjan na comiesięczne czuwanie w nocy z 11 na 12 grudnia br., które będzie wielką modlitwą ekspiacyjną całego Kościoła częstochowskiego za wszystkie profanacje i świętokradztwa jakie mają miejsce w tych dniach i miesiącach na terenie archidiecezji. Są one skutkiem trwającej od dłuższego czasu antykościelnej i antychrześcijańskiej nagonki niektórych ugrupowań politycznych i mediów” – stwierdza metropolita częstochowski.

„Proszę Boga o łaskę obudzenia sumień wszystkich Polaków a w sposób szczególny rządzących tak naszym miastem, jak i Ojczyzną. Maryjo Królowo Polski módl się za nami”. Jak informuje rzecznik prasowy archidiecezji częstochowskiej, ks. Piotr Zaborski, arcybiskup modli się także za dopuszczających się wszelkich aktów wandalizmu, uważając, że są oni z jednej strony ich sprawcami, a z drugiej ofiarami skrzętnie prowadzonej manipulacji antyreligijnej, a czasem ludźmi pogubionymi, którym należy pomóc. Wydarzenie poruszyło pielgrzymów oraz czcicieli Matki Bożej w całym kraju, którzy zaczęli dzwonić do sanktuarium zaniepokojeni losem Ikony. – To jest dla nas naprawdę olbrzymi szok, że ktoś mógł w ten sposób podnieść rękę na Matkę Boską, to jest coś niewyobrażalnego. Moja żona została uzdrowiona za Jej wstawiennictwem i dlatego tutaj przyjechaliśmy – powiedział KAI pielgrzym z Pleszewa. – Dzisiejsza cywilizacja, to nakręcanie się do zła doprowadziły do tego, co wydarzyło się tutaj – dodał pielgrzym z Będzina.

„Myślę, że wszystkich nas zmroziła dziś rano wiadomość o tym, że próbowano zniszczyć obraz Matki Bożej Królowej Polski, symbol naszej wiary i naszej nadziei, symbol naszej tożsamości narodowej – powiedział KAI o. Roman Majewski, przeor Jasnej Góry. – Wiadomość wydała się wręcz nieprawdopodobna, wstrzymaliśmy oddech, zatrzymały się nasze serca, jednak, dzięki Bogu, obraz ocalał”. Przeor wyraził radość, że paulini, którym powierzona jest troska o Obraz, podołali swojemu zadaniu, ustrzegli przed „tymi, którzy nie wiedzą co czynią – zaznaczył. – Zabezpieczenie Obrazu jest skuteczne i nie odniósł on żadnego szwanku – podkreślił o. Majewski. Dodał, że „cała Polska zapłakała, wielu ludzi zwróciło przerażone serca w stronę sanktuarium”.

- Dziękujemy za troskę naszego narodu o nasz klasztor, o sanktuarium, o Jasną Górę – mówi przeor. – Dziękujemy za modlitwy, za słowa wsparcia, a wszystkim służbom za ich profesjonalną i szybką akcję ochrony przed tymi, którzy – powtórzę raz jeszcze – nie wiedzą co czynią. Zdaniem o. Majewskiego, wielu ten atak na Obraz odczytuje jako atak na samą istotę polskości, na „sam główny nerw naszej tożsamości narodowej i religijnej”. – Zniszczyć bowiem symbol, zniszczyć znak jedności, to znaczy zniszczyć również nadzieję – powiedział. Dodał, że jednak nie można niczego zniszczyć w narodzie polskim, póki jest cześć i wiara, i należna miłość kierowana ku Matce Bożej.

- Jeśli ktoś myślał, że dzięki temu cokolwiek zniszczy w wierzących dzieciach tego narodu, niech wie, że te dzieci dziś połączą się o 21 w wieczornej modlitwie Apelu Jasnogórskiego, by powiedzieć jeszcze raz głośno i mocno „jestem, pamiętam, czuwam” – stwierdził o. Majewski i zachęcił do uczestniczenia osobistego w modlitwie, bądź za pośrednictwem TV TRWAM, Radia Maryja lub Radia Jasna Góra.

– Wszyscy niech zrobią to dziś z potrzeby serca i potrzeby obrony tego co święte i polskie w ojczyźnie naszej – zaapelował. Wizerunek Matki Bożej Częstochowskiej jest nierozerwalnie złączony z dziejami Rzeczypospolitej. Przedstawia Najświętszą Maryję Pannę w postaci stojącej z Dzieciątkiem Jezus na ręku. Badania dowodzą, że jest to malowidło wykonane na desce lipowej. Według tradycji namalował je święty Łukasz w Jerozolimie na blacie stołu pochodzącego z domu Świętej Rodziny w Nazarecie. Istnieje duże prawdopodobieństwo, że obraz pochodzi z Konstantynopola, skąd przez Ruś dostał się do Polski. Książę Władysław Opolczyk w 1382 r. fundując klasztor Paulinom na Jasnej Górze, ofiarował im również obraz Bogurodzicy. Święta Maryja z Częstochowy szybko podbiła serca Polaków. Wizerunek ten zyskał miano Czarnej Madonny. W 1430 r. miał miejsce rabunkowy napad na Jasną Górę, złodzieje ograbili skarbiec i kościół. Widniejące na obliczu Matki Boskiej ukośne blizny są ponoć śladem po napadzie rabusiów, którzy zrabowali kosztowności, w które przybrany był obraz i rzuciwszy go na ziemię cięli szablami. Prawy policzek Matki Bożej znaczą dwie równolegle biegnące rysy, przecięte trzecią na linii nosa. Na szyi występuje sześć cięć, z których dwa są widoczne dość wyraźnie, cztery zaś pozostałe – słabiej. Siedemnasty wiek to czas potopu szwedzkiego, kiedy to szeroką falą wojska szwedzkie zalały nasz kraj. Zwycięska, wręcz cudowna obrona Jasnej Góry upewniła naród, że Częstochowska Pani czuwa nad jego losami. Cudowny Wizerunek Jasnogórskiej Bogurodzicy od początku powstania Sanktuarium uznany został za relikwię Królestwa Polskiego. Obraz stopniowo stał się naszym narodowym symbolem, niemal drugim herbem państwa polskiego. Noszono go na sztandarach i proporcach, zdobił broń, ordery i ryngrafy. Dzisiaj obraz eksponowany jest w tzw. sukienkach, czyli w nakładanych na niego okryciach z jedwabiu, z naszytymi kosztownościami ofiarowanymi jako wota. Aktualnie Obraz posiada dziewięć sukienek, z których każda nosi inną nazwę. Najcenniejsze to: diamentowa i rubinowa. Z obrazem związana jest tradycja pielgrzymowania milionów wiernych do Częstochowy. Jasna Góra, to jedno z najważniejszych sanktuariów maryjnych na świecie, miejsce pielgrzymek nie tylko Polaków, lecz katolików z całego świata. Właśnie ze względu na jego obecność, rocznie do jasnogórskiego sanktuarium przybywa ok. 4,5 mln pielgrzymów. Jasna Góra/KAI
http://niedziela.pl

To pierwsza od 1430 r. profanacja Profanacja narodowej świętości. Świętokradztwo. Z o. prof. Zachariaszem Jabłońskim OSPPE, definitorem generalnym Zakonu Paulinów, rozmawia Małgorzata Bochenek

Po wielkich uroczystościach Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny doszło na Jasnej Górze do niespotykanego w dziejach Polski aktu świętokradztwa. - To bardzo bolesne wydarzenie. W dziejach istnienia Jasnej Góry na szczęście nie było wielu profanacji Obrazu. W 1430 r. został wyrwany z ram i uprowadzony. W 1909 r. skradziono korony i suknie zdobiące Matkę Bożą. Ale takiego zamachu wprost na Obraz nie było.

To, co się wczoraj wydarzyło, to pierwsza od 1430 r. profanacja? - Tak, wcześniej bezpośredniego ataku, aby chciano obraz zniszczyć, nie było. W chwilach wyjątkowego zagrożenia staraliśmy się szczególnie ostrożnie chronić Obraz, np. w czasie II wojny światowej przez kilka lat wystawiana była kopia Obrazu, a Cudowną Ikonę przechowywaliśmy w ukryciu. W czasach komunistycznych aż takich działań asekuracyjnych nie podejmowaliśmy, zachowywaliśmy ostrożność, ale Cudowny Obraz był wyjmowany tylko w celu jego konserwacji. Miały miejsce różne próby kradzieży, ale to dotyczyło wotów, stosunkowo drobnych rzeczy w porównaniu z atakiem na największą świętość, na Wizerunek Matki Bożej Królowej Polski. Nie wiemy, czy to jest decyzja bezpośrednia tego przestępcy, czy może działał pod wpływem pewnych sił, które wciąż pokazują, że nie liczą się z najważniejszymi i największymi dla naszego Narodu świętościami. To mogą być korzenie bardzo głębokie.

Nie da się ukryć, że odpowiedzialność za to, co się stało, spada na wszystkich, którzy rozpętali i przyzwolili na wojnę z krzyżem, z Biblią, z Kościołem. - W Polsce stworzono wrogi klimat. Słyszę od posłów, że nawet przed wejściem do kaplicy sejmowej urządzane są "happeningi", umieszczane są napisy "złodzieje". Na teren Sejmu nie wchodzą ulicznicy. Jeżeli posłowie prezentują takie zachowania, to działa destrukcyjnie i może niektórych ośmielać. To, co się wydarzyło, trzeba odczytywać jako wezwanie do weryfikowania naszej maryjności. Ona musi być bardziej intensywna, nastawiona na konfrontację ze złem, które przyjmuje różne formy.

Dziękuję za rozmowę. Małgorzata Bochenek

APEL  DO POLAKÓW: TO JEST CZAS ŻAŁOBY narodowej APEL  DO POLAKÓW - o ekspiację za profanację jasnogórskiego wizerunku Madonny W obliczu tego co stało sie na Jasnej Górze w niedziele rano a czym przez cały dzień żyjemy i na czym skupiamy swe myśli i modlitwy - profanacja jasnogórskiego wizerunku Madonny i nasza ekspiacja - musimy zająć  stanowisko. Do czego mozemy wezwać jako świeccy każdego proboszcza w naszej Parafii - co mozemy rozeslac mailowo i co możemy oglosic w czasopismach jako APEL DO POLAKÓW. W parafiach na pewno mozemy po każdej Mszy Świętej wieczornej nawolywac do Różańcowego szturmu modlitewnego. Możemy na pewno zwrocic uwage, ze przynajmniej ze stron internetowych katolickich powinien zniknac kolor na rzecz kolorow żałobnych - AZ DZIW że tego nie ma. Profanacja jest tylko jednym z tematów tymczasem do czego mozna to, co sie stalo porownac??? Czy zamach na papieża z 1981 roku i zamach na oblicze naszej Królowej to odpowiednia skala porownania? Moze za mala... To sie zdazylo po raz pierwszy w calych naszych dziejach (moze jest to dopust Bozy w zwiazku z ostatnim  listem na Święto Chrystusa Króla?) a nasza odpowiedz nie moze byc byle jaka, byc moze w skali calego kraju musi w kazdej parafi byc podjeta olbrzymia modlitwa, porównywalna a nawet przekraczająca swa skala naszą modlitwę z dnia zamachu na papieża Jana Pawla II, nie mozemy nad tym przejsc zbyt skromnie a niestety wygląda na to, ze takie niebezpieczeństwo wisi nad tym co sie stalo. Proszę wszystkich ktorzy maja jakies kontakty by starali sie pokornie dotrzec do naszych Pasterzy z prosba ze my chcemy Boga i Krolowa Polski godnie przeprosic i by nam dano na to szanse, ze to sie uda i ze w nas jest taka potrzeba. Idzmy z tym do naszych Pasterzy - niech otworza drzwi naszych świątyń. Pokuty, Pokuty, Pokuty nam trzeba - tym bardziej w ADWENCIE. To jest GROM z JASNEGO NIEBA i delikatne porównanie do sytuacji z zamachu na Papieza. To musi tez byc rozpatrywane w kontekscie tego co sie stalo ostatnio we Francji w Lourdes! Gdzie szlam i mul zalały całą Grotę Objawień, tam gdzie Swe święte stopy postawiła Matka Najświętsza wzywając nas do Różańca. Byc moze to jest szansa na moment ZWROTNY w naszej historii, moment w ktorym spełnić sie może życzenie Prymasa Hlonda, ze w każdej parafii bedzie za Ojczyznę odmawiany Różaniec, to moga byc wieczory modlitewne po wieczornych Mszach Świętych ale nie tylko przez miesiąc, ale przez jaki inny okres czasu, a moze wreszcie na zawsze - choc jedna dziesiątka po kazdej wieczornej Mszy Swietej. Na razie nie wiem. Wiem tylko, ze skoczne pioseneczki sa nadal nadawane w mediach katolickich w tym niestety i w RM, a tu sie musi coś zmienić; nawet i w ramówce programu.

TO JEST CZAS ŻALOBY narodowej Tygodniki, dzienniki, powinny ukazać sie w ŻALOBNEJ FORMIE, strony internetowe powinny być na CZARNO! My MUSIMY pokazać, ze zareagowaliśmy!!! Że nasza reakcja jest reakcją katolików!

Marcin Dybowski

Miękki autorytaryzm Tuska Rozmowa ze Zdzisławem Krasnodębskim, socjologiem, profesorem uniwersytetu w Bremie i Akademii Ignatianum w Krakowie W jednym z wywiadów mówił pan, że Donald Tusk w Polsce "buduje coś, co jest już systemem autorytarnym, przy aprobacie znacznej części polskiego społeczeństwa i przy znacznym wsparciu instytucjonalnym, części mediów, establishmentu". Że za "fasadą demokracji" rodzi się autorytaryzm. Czy to jednak nie przesada? Autorytaryzm kojarzy się jednak z poważnymi ograniczeniami wolności. Czy tak jest dzisiaj w Polsce? W dyskusji o Polsce, jaka toczyła się od 1989 r., podobne ostrzeżenia pojawiały się ciągle. Mówiono o demokracji fasadowej, o oligarchizacji, takim zagrożeniem miał być Lech Wałęsa, potem Jan Olszewski, dla innych zaś sieci pokomunistyczne. I może dzięki niektórym tym ostrzeżeniom nie stało się rzeczywiście nic, co mogłoby polską demokrację całkowicie zniszczyć. Ale po 2010 r. sytuacja znacznie zaostrzyła się, rzeczywistość polityczna przybrała taki charakter, że Polska Tuska coraz bardziej ujawnia cechy systemu autorytarnego. To nie jest przesada publicystyczna czy nadmierny alarmizm lub wyostrzenie diagnozy, aby pozyskać czytelników. Rzeczywiście myślę, że dzieją się rzeczy bardzo niepokojące, zwłaszcza gdy jeszcze przyłożymy to do naszych oczekiwań. Niestety można oczekiwać, że Polska będzie się rozwijać w kierunku autorytarnym przy zachowaniu pewnych pozorów demokracji. Tak dzieje się choćby w sferze mediów, gdzie zachowuje się pozory wolności, ale obóz władzy w pełni kontroluje niemal całą sferę medialną…

Już słyszę ten krzyk: co pan profesor mówi, przecież w Polsce jest wolność słowa, mamy wolne media!

Mamy wolne media, ale one są tylko wolne z nazwy. To samo dotyczy innych instytucji politycznych – partii, parlamentu itd., mamy też niezależną prokuraturę i sądy. Ale wystarczy niewinna prowokacja studenta czy dziennikarza – jak w sprawie Amber Gold w Gdańsku – i dowiadujemy się, jak w istocie "niezależny" jest sędzia czy prokurator…

A może to zmiana ogólnoświatowa? Wszędzie słychać narzekania, że instytucje demokratyczne są puste, że parlamenty stały się maszynkami do głosowania, a nie miejscem dyskusji, że media muszą przede wszystkim zarabiać pieniądze… W świecie zachodnim też słychać narzekania, że mechanizmy i instytucje demokratyczne zostały wprawdzie zachowane, ale powoli tracą swój sens. Tylko że sytuacja w ugruntowanych demokracjach nie ma porównania do krajów peryferyjnych, jak Polska. Są oczywiście kraje w naszej części Europy, gdzie jest gorzej. Dzisiaj czytałem w niemieckiej prasie wstrząsający artykuł o Rumunii – o korupcji i roli mediów w oczernianiu ludzi, którzy walczą z korupcją, pisze się otwarcie o wielkich wpływach dawnych współpracowników Securitate. Odnajduję w tym opisie te same elementy, które znane są z Polski. Mamy pozory demokracji i instytucji, mamy nisze, w których można się schronić i działać, uprawiać swój zawód. Ale gdy tylko wchodzi się na pole polityczne, włącza się silny mechanizm represji.

Wydaje się, że rządzący eskalują represje. Chcą wprowadzić kary za tzw. mowę nienawiści do kodeksu karnego, minister Boni zapowiada powołanie rządowej rady, która będzie szukała nienawiści w wypowiedziach publicznych… Wcześniej już zaostrzono ustawę o zgromadzeniach. Moim zdaniem wprowadzi się mowę nienawiści do kodeksu karnego, a karać się będzie selektywnie. W projekcie jest sformułowanie, że nie można o kimś mówić źle w związku z jego przynależnością polityczną. Interpretacja będzie taka: nie można krytykować partii rządzącej. Już stosuje się ukryte środki represji: przykładem niech będzie sprawa strony internetowej antykomor.pl. Inne przykłady: krytykujący rząd Tuska kibic Piotr Staruchowicz, któremu stale przedłuża się areszt na podstawie śmiesznych zarzutów. Rozbicie ostatniego niezależnego wobec rządu tygodnika. Próba postawienia przed Trybunałem Stanu lidera opozycji. Jak napisała profesor Staniszkis, rząd "potrzebował swojego zamachu", stąd sprawa Brunona K. Kiedyś wydawało mi się, że rząd pewnych granic nie przekroczy, a teraz tworzy się atmosferę zagrożenia, bo ten autorytaryzm potrzebuje alibi, choćby wobec Unii Europejskiej. Bo mimo wszystko w "starej" Unii takie rzeczy nie przechodzą. Ale z drugiej strony UE traci siłę. Politycy "starej" Unii myślą chyba, że nie tylko gospodarczo ten projekt szerszej UE nie wypalił, ale też "transfer demokracji" z Zachodu się nie udał w pełni. W części "nowych" krajów przejęto pewne reguły formalne i formy zewnętrzne, ale nie substancję. Formy muszą być jednak w Unii przestrzegane. Unia dopuściłaby, żeby polski rząd mógł pójść na jawną konfrontację z jawnymi już represjami wobec opozycji (a nie selektywnymi czy zakulisowymi), gdyby udało się przedstawić opozycję jako zagrożenie faszyzmem, terroryzmem. To się niejako dzieje, bo w Niemczech mówi się o PiS jako partii "nationalkonservativ".

Stąd już niedaleko do nazi, czyli nazistów… Tak. Brzmi to nie najlepiej. Brunon K. jest potrzebny, by pokazać, że zagrożenie jest realne. Dlatego też nagłaśnia się wypowiedzi Grzegorza Brauna. W Niemczech nie mówi się, że to nie polityk, że artysta – jak było innych przypadkach "transgresji", pana Nergala czy pani Nieznalskiej. To służy budowaniu atmosfery strachu.

Ciekawa perspektywa. Ale skoro Niemcy piszą dociekliwe artykuły o Rumunii czy Bułgarii, to może to zauważą? Co się pisze w Niemczech o Polsce? To mnie fascynuje. Zawsze gdy czytam krytyczne artykuły o innych krajach Europy Środkowej i Wschodniej, zastanawiam się, czemu nie ma równie rzeczowych artykułów o Polsce. Bo nie ma takich artykułów. Dam przykład. Mówiono o aferze trotylowej, ale już nie o zwalnianiu dziennikarzy za ów artykuł, bo by się to jednak tutaj źle kojarzyło…

Może światli Europejczycy rzeczywiście uznali, że transfer demokracji na peryferia się nie udał, że trzeba ratować, co się da, i kierują się niemieckim interesem narodowym. Moje pytanie – czy myśli pan profesor, że władze niemieckie wiedzą, co się rzeczywiście dzieje w Polsce? Czy np. mają własne relacje z takiego Marszu Niepodległości? Chyba tak, skoro ambasador w Polsce był wiceszefem wywiadu, a do tego specjalistą od Europy Środkowej. Tutaj szczerze myśli się o Donaldzie Tusku jako gwarancie stabilności. Jest on czymś najlepszym dla Berlina, co się mogło zdarzyć w polskiej polityce. Dla nich okres 2005-07 był bardzo trudny, co wspominane jest w licznych analizach politologicznych. Zaczęło się jeszcze od interwencji w Iraku, kiedy premier Leszek Miller poszedł z Amerykanami, co dla Niemiec było szokiem. Pozycja Niemiec w Europie zależy od posiadania wschodniego "hinterland", czyli zaplecza. W Europie Środkowo-Wschodniej Polska jest krajem kluczowym, a w latach 2005-07 wymknęła się spod kontroli – spór o traktat lizboński, kwestia wypędzonych, projekt budowy tarczy antyrakietowej z USA, protesty wobec gazociągu z Rosją. To było dla Niemiec trudne. I nagle przychodzi Donald Tusk, który jest postrzegany w Niemczech jako człowiek bliski, niemal krewny. To trochę tak, jak Polacy w USA cieszą się z polskiego pochodzenia Tima Pawlenty'ego, gubernatora Minnesoty, który startował w prawyborach prezydenckich. Choć to wszystko sugeruje się bardzo delikatnie, w przypadku Tuska ma znaczenie, że jest z Gdańska, jest Kaszubem, patrzy na polskość inaczej. Słynną sprawę "dziadka z Wehrmachtu" śledzono w Niemczech bardzo uważnie. Wiadomo przecież, że do dzisiaj każdy, kto miał rzeczywiście dziadka w Wehrmachcie, może się starać i uzyskać obywatelstwo niemieckie. Te rzeczy ciągle mają tu ogromne znaczenie emocjonalne, oczywiście rzadko wyraża się to wprost.

Czy rzeczywiście Niemcy postrzegają Polskę jako zaplecze? Jako kraj gdzie znajdują się korytarze tranzytowe łączące z Rosją? Ostatnio nawet ministrowi spraw zagranicznych wyrwało się, że Niemcy są sąsiadem Rosji… Za czasów kanclerza Schroedera obowiązywało hasło "Rosja na pierwszym miejscu", Merkel to osłabiła. Ale politycy niemieccy, moim zdaniem szczerze, twierdzą, iż zbliżenie Warszawy do Berlina, a według mnie podporządkowanie, to jedyna i rozsądna dla Polski droga rozwoju i modernizacji. Tutaj panuje głęboko zakorzenione przekonanie, że Niemcy to "Kulturtraeger" – czyli przekonanie o misji cywilizacyjnej idącej z Zachodu. Ale zawsze pojawiali się jacyś nierozsądni Polacy, którzy twardej logiki dziejów nie rozumieją, od Chrobrego i Krzywoustego po Kaczyńskiego. Jest to mocno zakorzeniony w psychice zbiorowej motyw. Szczerze myśli się, że taka sytuacja jest korzystna dla obu stron. Część polskich polityków też tak sądzi, np. Radosław Sikorski. W Republice Federalnej rzadko myśli się w takich kategoriach jak w Ameryce, gdzie dokonuje się twardej analizy geopolitycznej interesów narodowych. Cień przeszłości sprawia, że tu interesy się ukrywa za wartościami. Według oficjalnej ideologii trzeba działać multilateralnie w ramach Europy i tylko środkami pokojowymi, mimo że Niemcy są drugim na świecie eksporterem broni. Ambicje polityczne opakowuje się w aksjologiczną retorykę. Niemcy określały się mianem mocarstwa cywilnego. Ale teraz coraz częściej mówi się i pisze, że trzeba przejąć odpowiedzialność, o co apelował minister Sikorski w Berlinie, mówiąc o Niemcach jako "niezbędnym narodzie". No i Niemcy biorą odpowiedzialność, coraz częściej spoglądając poza Europę. Chcą odgrywać rolę globalną…

Dalej jest aktualna sprawa stałego członka Rady Bezpieczeństwa ONZ dla Berlina? Tak, bo jak się uważa, tylko kraje z prawem weta w Radzie są naprawdę suwerenne. Niemcy spoglądają też coraz częściej poza albo ponad Europę. Muszę powiedzieć, że Niemcy chcą odzyskiwać poczucie wartości i autorytet po "spętaniu przez historię". Coraz czyściej przypomina się cnoty militarne, coraz więcej jest ceremoniału wojskowego, choć ciągle jeszcze są wyraźne ślady powojennego pacyfizmu. Nowym elementem jest wzmagający się patriotyzm, duma z bycia Niemcem, co widać dobrze po studentach wracających z wymiany z programu Erasmus. Oni przyjeżdżają z powrotem do Niemiec i stwierdzają, że żyją w świetnie zorganizowanym kraju.

Cel Niemiec? Celem jest odzyskanie pozycji, jaką stracili na skutek szaleństw I i II wojny światowej. Niemcy są coraz bardziej przekonani, że są znowu skazani na wielkość. Jak wiemy, ich dokonania kulturowe w wiekach XIX i XX są niezwykłe – filozofia, nauka, sztuka, a jednocześnie praktyczny niemiecki geniusz objawiający się w gospodarce. Z drugiej strony na koncie dwie wojny światowe i zbrodnie. Po straszliwym upadku w 1945 r. chodziło o odzyskanie reputacji i bycie równorzędnym partnerem dla krajów zachodnich. Po 1989 r. Niemcy realizowali swoje cele poprzez wspólne działania międzynarodowe i Unię Europejską. Dzisiaj często patrzą już poza Europę – stąd coraz ściślejsza współpraca z Chinami, a także z Rosją. I zmagają się ze swym odwiecznym problemem: "zbyt duzi na Europę, za mali na świat". Dlatego potrzebna jest im Unia Europejska, ale jako twór sterowalny. Niemcy przewodzący Unii nie będą za mali dla świata. Stąd tworzenie tandemu Merkozy (współpraca kanclerz Angeli Merkel z ówczesnym prezydentem Francji Nicolasem Sarkozym), próba uczynienia z UE organizmu, który będzie miał wpływ globalny. W tej Unii Polska ma swoje miejsce, jest potrzebna do zadań pomocniczych. Merkel wykorzystuje Tuska do wzmacniania swoich wpływów. Z punktu widzenia Niemiec jest ważne, żeby nie doszło do zmiany układu władzy w Polsce. Można więc sobie wyobrazić kontrolowaną zmianę: wymienia się Tuska na kogoś bardziej świeżego, a pan premier dostaje jakieś stanowisko w instytucji wspieranej przez Niemcy. Bo tu jest jednak cywilizacja zachodnia, pamięta się o przyjaciołach i ludziach, którzy się zasłużyli…

A jak pan ocenia kanclerz Angelę Merkel? Skąd jej sukcesy? Podczas kongresu CDU w Hanowerze były tarcia między frakcjami – jedna bardziej konserwatywna, inna optująca za wielką koalicją z SPD – ale pozycja Merkel jest niepodważalna: dostała 97 procent głosów. Może wynika to z faktu, że jest kobietą, a więc na powierzchni pokazuje miękką twarz. A prawdziwa, twarda polityka odbywa się niżej. To cały zdyscyplinowany i zaprogramowany aparat państwowy. Symbolem jest sekretarz stanu w ministerstwie – to ci sekretarze rządzą krajem.

Wracając do spraw polskich. Co mówi socjologia, jak skończy się obecna sytuacja w Polsce? Miękki autorytaryzm staje się coraz twardszy. Jeszcze dwa lata temu uznałbym to za science fiction, a teraz możemy się obudzić z jakimś postpolitycznym stanem wojennym, wprowadzonym choćby w związku z rzekomym zagrożeniem terrorystycznym. Unia Europejska oczywiście to zaakceptuje jako przejściowe, mniejsze zło. Najbardziej przykra jest radykalizacja osób związanych z obozem władzy. Te coraz radykalniejsze wypowiedzi, jak choćby prof. Marcina Króla wzywającego rząd do podejmowania działań pozaprawnych… Część z tych ludzi uważa się za przyzwoitych, ale w wielu przypadkach to jest przyzwoitość bezobjawowa. Natomiast wezwania rządu do rozprawy z opozycją świadczą, że niektórzy stali się już jawnie nieprzyzwoici. Część obecnych elit i dziennikarzy stała się naganiaczami władzy. To przykre, że ludzie uważający się za liberałów wyznają zasadę: skoro wygraliśmy wybory, bierzemy wszystko, możemy wszystko.

Niezbyt to optymistyczne. W Polsce nasila się wojna polsko-polska. Jak ją zakończyć? Opozycja musi wygrać, i to w sposób bezapelacyjny. Czy tak się stanie? Nie wiem. Ale w porównaniu do 2005 r. Polacy są bardziej dojrzali. Przestali wierzyć w powtarzane przez elity mity, że "kapitał nie ma narodowości", że członkostwo w UE i NATO gwarantuje rozwój i bezpieczeństwo, że w kraju mamy "niezależną" prokuraturę i sądy czy wolne media. Wiedzą, że większość instytucji demokratycznych to imitacje bez treści, bez substancji, którą dopiero trzeba im nadać. Historia pokazuje, że taka władza jak obecnie musi upaść. Pytanie – czy z wielkim hukiem, czy po cichu. I wcale nie jest powiedziane, że to, co nadejdzie potem, będzie łatwe i przyjemne. ROZMAWIAŁ: PAWEŁ BURDZY

SMOLEŃSKI GRZECH PIERWORODNY Kilka miesięcy temu wielu z nas podpisało petycję do Białego Domu, której celem było uzyskanie wsparcia USA dla powołania międzynarodowej komisji w sprawie katastrofy smoleńskiej. Dzisiaj nadeszła odpowiedź, dla wielu rozczarowująca, gdyż spodziewali się ze strony amerykańskich polityków jasnej deklaracji pomocy w tej jakże trudnej sprawie, wsparcia wysiłków Zespołu Parlamentarnego i znacznej części polskiego społeczeństwa. Jednak mnie ta odpowiedź nie zdziwiła, ani nie rozczarowała, gdyż polityka międzynarodowa to nie ckliwe spojrzenia, ale walka o wpływy, często brutalna, w której nie ma miejsca na emocje, sympatie, czy osobiste urazy. Każdy z graczy walczy o swoje, o prestiż własnego państwa, wysokie notowania i możliwości realizacji własnych interesów narodowych na świecie. Wyjątek stanowi polityka międzynarodowa prowadzona przez obecne władze Polski, w rozumieniu których nasz kraj ma brać udział w tej grze z pozycji brzydkiej panny bez posagu, mającej zabiegać głównie o to, aby ją wszyscy lubili, ładnie się uśmiechali i czasem lubieżnie klepnęli tu i ówdzie. Po 10 kwietnia rząd Tuska ustawił nasze państwo w stosunkach z Rosją w pozycji już nawet nie panny szukającej na siłę amanta w stylu „niechby pił, niechby bił byle był”, ale panienki do towarzystwa, która litościwie nawet nie czerpie korzyści majątkowych ze swojego procederu. Polskie władze tak właśnie ustawiły nasze relacje z Rosją, że zablokowały wszelkie możliwości działania w tej sprawie na arenie międzynarodowej. Czy administracja Obamy, mając nawet maksimum dobrej woli i chęci, może zrobić coś wbrew polskiemu rządowi, który ma mandat od polskiego społeczeństwa? Czy może ingerować w politykę demokratycznie wybranych władz? Czy może uznać za niebyłe akty prawne przyjęte przez rząd Tuska w sprawie badania katastrofy smoleńskiej, nawet jeśli te akty nie miały żadnego, ale to żadnego uzasadnienia, by je w tym przypadku stosować? W mailu, będącym odpowiedzią na petycję można przeczytać między innymi:

„W odpowiedzi na petycję, podkreślamy, że polskie i rosyjskie rządy przeprowadziły swoje własne śledztwa. Prowadząc śledztwa Polska i Rosja uzgodniły, że będą postępować zgodnie z załącznikiem do konwencji o międzynarodowym lotnictwie cywilnym (chicagowskiej), która określa normy i zalecane praktyki dla badania cywilnych wypadków lotniczych”. Co chcieli nam przekazać Amerykanie w tym zdaniu? Ano choćby to: Drodzy Polacy, to wasz rząd, razem z rządem rosyjskim podjął całkowicie błędną i kuriozalną decyzję, by procedować zgodnie z konwencją chicagowską. Przyjęcie tego aktu prawnego za podstawę w dochodzeniu w sprawie katastrofy smoleńskiej zawiązało wam ręce i nogi, i skazało na rolę petenta u bardzo aroganckiego , wrogo nastawionego urzędnika. Nie możecie się odwołać, nie macie dostępu do dowodów, słowem zostaliście wystrychnięci na dudka i to przez wasz rząd, co nie przeszkodziło wam go ponownie nagrodzić w kolejnych wyborach. Cóż więc od nas żądacie? Chcącemu nie dzieje się krzywda. Aby uzmysłowić sobie, jak wielkiego błędu, by nie użyć mocniejszych słów, dopuścił się rząd Tuska warto w tym miejscu przywołać kilka zapisów konwencji z Chicago. W artykule 3 wspomnianej konwencji można przeczytać:

a) Niniejsza Konwencja stosuje się wyłącznie do cywilnych statków powietrznych, nie stosuje się zaś do statków powietrznych państwowych.

b) Statki powietrzne używane w służbie wojskowej, celnej i policyjnej uważa się za statki powietrzne państwowe”.

Czy Donald Tusk, Radosław Sikorski, Jerzy Miller, Edmund Klich i inni urzędnicy nie rozumieli prostego, jak budowa cepa zapisu? Polski samolot TU 154 M numer 101 w ani jednym procencie nie podlegał pod zapisy konwencji chicagowskiej, gdyż był statkiem wojskowym, a właścicielem była Rzeczpospolita Polska, o czym napisano nawet w raporcie Millera:

„Samolot został wpisany do prowadzonego przez MON rejestru wojskowych statków powietrznych dnia 24.01.2005 r. w pozycji rejestru Sz-428 i otrzymał nr rejestracyjny 101”. Rząd polski nie miał więc prawa zastosować zapisów konwencji z Chicago, gdyż miało się to tak do badanego przypadku, jak przyjęcie przepisów o znęcaniu się nad zwierzętami do śledztwa w sprawie zabójstwa człowieka. Jakby tego było mało rząd nie sporządził na tę okoliczność żadnego dokumentu, a wszystko odbyło się w formie ustnej (odpowiedź z KPRM):

„Zgoda na zastosowany przez Federację Rosyjską reżim prawny została udzielona w formie konkludentnej. Nie było odrębnej decyzji Prezesa Rady Ministrów i Rady Ministrów w tej sprawie. Konsultacje w tym zakresie były dokonywane na bieżąco i roboczo, w czasie umożliwiającym natychmiastowe podjęcie badania przyczyn katastrofy, dlatego nie miały formy dokumentów w rozumieniu art. 6 ust. 2 ustawy z dnia 6 września 2001 r. o dostępie do informacji publicznej”. Wszyscy pamiętamy te kuriozalne akrobacje Jerzego Millera, czy Edmunda Klicha, kiedy usiłowali dowieść, że lot był cywilny, bo lecieli nim także cywile. Pojawiały się też głosy, że lot był dzielony: część lotu odbywała się na zasadach cywilnych, a część na wojskowych. Oczywiście teraz jest jasne, dlaczego panowie tak się gimnastykowali: Moskwa locuta, causa finita. Trzeba było na gwałt dopasowywać fakty do kleconej w moskiewskich gabinetach narracji smoleńskiej. Przyjęcie konwencji chicagowskiej w sposób rażący naruszyło interesy Polski, powodując nierówny dostęp do dowodów, brak możliwości współpracy na równych zasadach. Jest to tym bardziej dziwne, że przecież 10 kwietnia 2010 roku nadal obowiązywała umowa zawarta 7 lipca 1993 roku miedzy Polską a Rosją w sprawie ruchu samolotów wojskowych i wspólnego wyjaśniania katastrof. Żadna ze stron nie zerwała umowy, dlatego też podpisany na 5 lat dokument, jest przedłużany automatycznie o kolejne 5 lat. W artykule 11 porozumienia przeczytać można:

"wyjaśnienie incydentów lotniczych, awarii i katastrof spowodowanych przez polskie wojskowe statki powietrzne w przestrzeni powietrznej FR lub rosyjskie wojskowe statki powietrzne w przestrzeni powietrznej RP prowadzone będzie wspólnie przez właściwe organy polskie i rosyjskie". Argumentem przeciw przyjęciu umowy z 1993 roku było to, że należałoby w takiej sytuacji rozpocząć negocjacje, by dopracować szczegóły (choć wielu specjalistów nie uważa, aby to było konieczne) , a to w znacznym stopniu opóźniłoby działania na miejscu katastrofy. Można się jedynie uśmiechnąć gorzko, znając już dokładne kalendarium działań polskich specjalistów na miejscu katastrofy. W kontekście wielu innych działań mających miejsce zarówno przed, jak i po katastrofie, trudno dzisiaj przyjąć, że były to przypadkowe decyzje, a błędy wynikały z roztargnienia, czy emocji. Ktoś nad tym wszystkim czuwał, by Rosja wyszła bez szwanku, a polskie wojsko z generałem Błasikiem na czele zostało brutalnie przeczołgane na oczach świata. Tu nie było przypadków, emocji i roztargnienia. To była zimna, bezczelna kalkulacja. Czy mamy prawo oczekiwać od świata pomocy w tej sprawie? Czy możemy mieć pretensje do innych? Przecież to sami Polacy ( dla świata nie jest ważne, że ci byli z PO, a tamci z PiS; ci byli z BOR, a tamci z SKW, czy ABW) dopuścili do tego, że ktoś odważył się zabić im Prezydenta, generałów, nie obawiając się konsekwencji. Polski rząd pozwolił na oplucie polskiego wojska na oczach świata, dopuścił do zbezczeszczenia zwłok ludzi-symboli naszej historii. Rząd Tuska nie tylko nie potrafił obronić najważniejszych osób w państwie za życia, ale nawet po śmierci pozwolił na to, by obce państwo ich upokorzyło i zniszczyło cały dorobek życia. I nie jest ważne dla świata, że to zrobili Rosjanie, i że to oni najprawdopodobniej stoją za zbrodnią smoleńską, ale ważne jest to, jak my, Polacy na to zareagowaliśmy, jak zareagowały polskie władze. W polityce międzynarodowej liczy się bowiem ten, kto potrafi właściwie zadbać o swoje państwo, stanąć w obronie jego żywotnych interesów, godności obywateli.

http://www.ulc.gov.pl/_download/prawo/prawo_miedzynarodowe/konwencje/konwencja_1010.pdf

http://www.ulc.gov.pl/_download/prawo/prawo_miedzynarodowe/konwencje/zal_13_0612.pdf

http://martynka78.salon24.pl/370133,na-biezaco-i-roboczo-czyli-nie-mamy-pana-plaszcza

Zagadka dla dociekliwych: czy władze rosyjskie wypełniły zapisy konwencji chicagowskiej w odniesieniu choćby do dowodów w sprawie?

„ODPOWIEDZIALNOŚĆ PAŃSTWA MIEJSCA ZDARZENIA

Postanowienia ogólne

3.3 Państwo miejsca zdarzenia podejmuje wszelkie niezbędne działania w celu ochrony dowodówi odpowiedniego zabezpieczenia statku powietrznego i jego zawartości przez czas niezbędny do przeprowadzenia badania. Ochrona dowodów obejmuje zachowanie, poprzez sfotografowanie lub innymi metodami, wszelkich dowodów, które mogłyby zostać usunięte, zatarte, utracone lub zniszczone. Odpowiednie zabezpieczenie obejmuje ochronę przed dalszymi uszkodzeniami, dostępem osób nieupoważnionych, kradzieżą i zniszczeniem”. Martynka

Sadowski o przekształceniu skarbówki w Służbę Bezpieczeństwa Michalkiewicz „ „nie tylko starzy szubrawcy, ale już druga, a nawet trzecia generacja wściekłych psów, szykuje się do ponownego przejęcia przewodniej roli w budowie socjalizmu - tym razem już prawdziwegoMichalkiewicz „ „nie tylko starzy szubrawcy, ale już druga, a nawet trzecia generacja wściekłych psów, szykuje się do ponownego przejęcia przewodniej roli w budowie socjalizmu - tym razem już prawdziwego „....(więcej)

  Michalkiewicz „Centrum Adama Smitha obliczyło, że państwo polskie konfiskuje rodzinie pracowników najemnych 83 procent dochodu „...(więcej)

Sadowski w wywiadzie z Michałem Płocińskim „ Zagrożona Wolność „.... „Doszło do sytuacji, że zgodnie z ustawą wywiad skarbowy formalnie ma dziś więcej uprawnień niż ABW.”...(źródło)

  Janusz Szewczak Główny Ekonomista SKOK „Blisko 10 mln Polaków jest zagrożonych biedą i wykluczeniem, 70 proc. młodych Polaków nie ma etatu, 2,5 mln rodaków żyje na poziomie minimum socjalnego ok. 997 zł, a bezrobocie wśród młodych wynosi już 30 proc. Nowe setki tysięcy młodych szykuje się do emigracji. „....”Najwyższy czas przestać bredzić o zielonej wyspie, o odbiciu polskiej gospodarki w drugiej połowie 2013 r. „.....”o idiotyzmach analityków bankowych ze studia TVN-CNBC, lepiej milczeć.Tam ciągle jest hossa i guzik prawda całą dobę.Idzie potężny krach, lawina bankructw,załamanie się wpływów podatkowych, …..(źródło)

Milton Friedman „argumentował ,żeekonomiczna wolność jestpodstawowym warunkiem dlawolności politycznej. Ale w swojej książce z 1962 roku „ Kapitalizm i Wolność „ skapitulował i stwierdził , żewolność ekonomiczna jest istotniejsza , może istnieć bez wolności politycznej „...(więcej)

Jeśli popatrzymy na skalę nędzy, rozpaczy i degeneracji psychicznej jak wyłania się z danych statystycznych podanych przez Szewczaka to w pełni uzasadnione są słowa Michalkiewicza o socjalistycznych szubrawcach , wściekłych psach którzy do takiego stanu doprowadzili Polaków Przytoczę kultowe już zdanie Kukiza w którym opisał los Polaków pod okupacją II Komuny . „ Chłopów pańszczyźnianych z nas zrobili„ II Komuna zwana w celach propagandowych III RP to państwo socjalistyczne. Państwo, które go ustrojem gospodarczym jest socjalistyczna polityczna poprawność. Niemiecki socjalizm Hitlera to nie tylko wtórny w stosunku do brytyjskiego prymitywnie zinterpretowany darwinizm społeczny. To również system ekonomiczny. Socjalistyczna kontrola nad gospodarką , kapitałem , pracą , sterowaną redystrybucją ,kontrola płac i konfiskata większości ich wartości . Socjalizm rosyjski Lenina , Stalina to nie tylko hasła bezpłatnej edukacji , walki z religią, walka klas. To również system ekonomiczny . Zlikwidowanie własności prywatnej, biurokracja sterująca gospodarką , sterowanie płacami i konfiskata lwiej części wartości tej pracy Europejski socjalistyczny ustrój gospodarczy jaki w Polsce wprowadzili socjaliści politycznej poprawności w swej istocie nie różni się wiele od niemieckiego socjalizmu Hitlera i rosyjskiego socjalizmu Stalina , czy Jaruzelskiego. We wszystkich tych trzech socjalizmach ludność została pozbawiona fundamentalnej według Friedmana wolności. Wolności ekonomicznej . We wszystkich tych trzech socjalizmach państwo konfiskuje prawie cała wartość pracy zostawiając w postaci wypłaty jedynie ochłapy. O skali przemocy podatkowej jakiej dopuszcza się II Komuna w stosunku do Polaków najlepiej świadczy informacja Sadowskiego ,że głównym narzędziem represji państwa , posiadającym największe uprawnienia staje się nie Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego, ale …...skarbówka. Staje się ona główną Służbą Bezpieczeństwa II Komuny . Czy racje ma Friedman że nie może istnieć wolność polityczna bez wolności ekonomicznej . Śpiewak nazywa ustrój polityczny III RP wodzowsko – oligarchicznym .(Śpiewak . PiS jest ideowe .Tusk afirmuje cwaniactwo) ...( „ Śpiewak Bugaj Patologiczne elity Dziedziczenie pozycji„ ) Fedyszak Radziejowska pisze o kartelu elit ( „Fedyszak Radziejowska kwestionuje istnienie demokracji w Polsce „ ) II Komuna nie zostawiła Polakom realnej wolności politycznej . Niczym w Orwellu zmusza ich do powtarzania kłamstw propagandy o istnieniu demokracji , czy wolnościach politycznych Wolność polityczna nie oznacza ,że mieszkaniec tylko zbrojnie , z bronią w ręku walczy ze bandyckim państwem, które okrada podatkami jego dzieci z ostatniej kromki chleba . Wolność polityczna oznacza ,że Polak może poprzez system wyborczy , prawa , sądy , instytucje i obyczaje polityczne kontrolować państwo . Nie dopuścić do przekształcenia się swojego kraju w socjalistyczna Republikę bandytyzmu podatkowego. Polecam wysłuchanie mini wykładu profesora Jaroszyńskiego wyjaśniającego funkcjonowanie ekonomii II Komuny pod tytułem „ Podatki i socjalizm „ , który umieściłem na dole .Sadowski w wywiadzie z Michałem Płocińskim „ Zagrożona Wolność „.... „Doszło do sytuacji, że zgodnie z ustawą wywiad skarbowy formalnie ma dziś więcej uprawnień niż ABW. „.....”Odległe miejsca Polski w rankingach wolności gospodarczej, a zarazem wysokie miejsca w rankingach korupcji, nie są efektem patologii czy kryzysu, tylko – jak mawiał Stefan Kisielewski – rezultatem. Jest to rezultat zastępowania wolności arbitralną władzą urzędników. Im mniej wolności, tym więcej korupcji. „..”Gołym okiem widać, że im bardziej kraj jest wolny, tym większy jest w nim poziom dobrobyt”......(źródło)

„W Polsce sektor publiczny zatrudniał ok. 3,5 mln osób na koniec zeszłego roku. „....”Z analizy wynika, że zarobki w sektorze publicznym są wyższe niż w prywatnym. W zeszłym roku różnica sięgała ok 30 proc. „.....”Ekonomiści policzyli, że polski sektor publiczny zatrudnia 21,6 proc. wszystkich pracujących „...(więcej)

Gilowska „„Gilowska”Dla części ludzi, szczególnie tych, którzy właśnie kończą studia, praca w administracji rządowej, czy samorządowej to jest bardzo dobre miejsce. Tyle, że to jest armia ludzi –z członkami rodzin ponad 3 mln osób–w zasadzie na cudzym utrzymaniu „.....”Zgadzam się całkowicie z tymi, którzy mówią, żemamy w Polsce miękki totalitaryzm. Tak. Tak właśnie należynazwać system, który zbudowała PO w ostatnich latach. Ze wszystkimi konsekwencjami „.....(więcej)

Ziemkiewicz „wPolsce na tysiąc obywateli zakłada się 27,5 podsłuchu, wWielkiej Brytanii, która ma autentyczny problem z terroryzmemto jest 8 na tysiąc,a wNiemczech 0,2 na tysiąc. Coś to, na litość Boską, mówi o tym systemie. Panowanie Tuska tak demoluje państwo prawa w Polsce, że każdy następny, kto przyjdzie, nic nie będzie już musiał psuć. Będzie miał władzę dyktatorską, bo wszystkie hamulce zostały rozbite przy kretyńskim entuzjazmie pożytecznych idiotów z elit intelektualnych i medialnych „....(więcej)

Janusz Szewczak „ nowelizacja budżetu na 2013 r wzrost zadłużenia i problemy z jego spłatą w związku ze zbliżającym się pęknięciem bańki na obligacjachSkarbu Państwa. Przed nami gigantyczny skok bezrobocia, w tym roku do 14 procent, w przyszłym nawet do 18-20 proc. i załamanie konsumpcji. Czarna rozpacz, głęboka recesja i gospodarcza depresja,a nie chwilowe spowolnienie czeka nas w latach 2013-2014. „....”Naród zaczyna widzieć dno portfela, przestaje sobie radzić ze spłatą zobowiązań i kredytów – kredyty zagrożone gospodarstw domowych to już ok. 40 mld zł. ZUS-owi brakuje 5 mld zł, NFZ-owi ok. 2 mld zł, szpitalom nie zapłacono ok. 2,5 mld zł, dług publiczny osiągnął poziom astronomiczny ok. 900 mld zł, długi samorządów ok. 80 mld zł, długi szpitali 11 mld zł, dług Krajowego Funduszu Drogowego blisko 50 mld zł. Chorzy na raka nie mogą się dostać do szpitala, na niektóre wizyty do specjalisty można się zapisać na 2017r., leki zamiast tanieć, drożeją, maleją dochody z CIT, VAT, a nawet akcyzy. Minister finansów Jan V. Rostowski nie panuje już nad niczym, ani nad polską walutą, ani nad spekulacją na polskim długu, czyli obligacjami Skarbu Państwa. „.....(źródło) Marek Mojsiewicz

Drogi coraz bardziej totalitarne. Chcą nas złupić na miliardy Media donoszą, że Inspekcja Transportu Drogowego została wyposażona w 22 samochody z radarami, które robią zdjęcia w trakcie jazdy, bez zatrzymywania tych którym strzelili fotkę. 22 samochody w ciągu doby zrobią średnio 6,6 tys, zdjęć. Cały sprzęt kosztował 4,8 miliona złotych. Jeżeli każda fotka będzie kosztowała kierowcę średnio 300 złotych, to te 22 samochody oskubią kierowców na kwotę 2 miliony złotych dziennie, czyli 700 milionów złotych rocznie, jeżeli będą jeździć codziennie. Jeżeli ten mechanizm zadziała, to można przewidzieć, że niedługo pojawi się kolejne kilkadziesiąt takich samochodów, i wpływy z mandajniaków (jak nazywam mandat wystawiony przez tajniaka) sięgną miliardów złotych. Czyli minister Sami Wiecie Który nie tylko zrealizuje swój cel, zebranie z mandatów półtora miliarda, ale go nawet przekroczy, jak onegdaj stachanowcy. Rozumiem gdy radary stawia się w miejscach, w których trzeba wolno jechać, bo wtedy jest bezpieczniej. Ale jeżeli w miasto puszcza się tajniaków, żeby łupili ludzi, to staje się jasne w jakie państwo powoli przepoczwarza się Polska. Dla mnie to nie będzie zaskoczenie, bo ja dobrze pamiętam okres komuny i ówczesnego zamordyzmu. Po prostu życie wraca do dawnej normy Ale dla młodego pokolenia to może być pewien szok poznawczy. Warto też zwrócić uwagę na aspekt finansowy tej sprawy. Rząd inwestuje 5 milionów z pieniędzy podatników, żeby złupić ludzi na kwotę 700 milionów rocznie. Stopa “zwrotu” z tej “inwestycji” wyniesie 14,000% rocznie (140 razy). Ciekawy jest też aspekt punktowy. Jeżeli będą solili punkty, to można oczekiwać że średnio tysiąc osób dziennie będzie traciło prawo jazdy. Po roku to 350 tysięcy, po pięciu latach może nawet dwa miliony kierowców. W ten sposób rząd poradzi sobie z problemem zakorkowanych miast, bo ludzie bez prawa jazdy nie będą jeździć samochodami. Jak rozumiem, to wszystko dla naszego dobra. Pamiętajmy o tym jak nam tajniaki będą robić zdjęcie i uśmiechnijmy się. Uśmiechnięty obywatel ładniej na zdjęciu wychodzi. Nawet jak jest to uśmiech przez łzy. Krzysztof Rybinski

Polska może być wolna od uboju rytualnego Szacunek dla cudzej religii nie wymaga naginania dla niej własnych zasad, a biznes nie może przekraczać granic okrucieństwa

1. PSL chce pilnie zalegalizowania w Polsce uboju rytualnego – okrucieństwa sprzecznego z polską i chrześcijańską kulturą społeczna i prawną, nakazująca ogłuszanie zwierząt przed ubojem. Ubój rytualny natomiast polega na zrzynaniu zwierzęcia „na żywca”, w pełnej świadomości i w pełni fizycznych i psychicznych cierpień. Każde zabijanie zawiera w sobie dozę okrucieństwo, ale podrzynanie gardła w pełni świadomemu zwierzęciu i długie jego wykrwawianie jest okrucieństwem ponad miarę. Gdyby tu chodziło o ubój na rzecz niewielkich w Polsce żydowskich i muzułmańskich wspólnot ustawowych, byłoby to jesxcze pół biedy. Ale PSL chce otworzyć w Polsce możliwości uboju rytualnego w celach komercyjnych, tak aby Polska stała się rytualno-komercyjną rzeźnią Europy. Nie wolno do tego dopuścić.

2. Polskie prawo jest jasne dziś ubój rytualny jest w Polsce zabroniony, gdyż ustawa z 1997 roku o ochronie zwierząt w art. 34 nakazuje, by każdy ubój następował po uprzednim oszołomieniu zwierzęcia i nie przewiduje się od tego wyjątków. Rozporządzenie Ministra Rolnictwa dopuszczające ubój rytualny zostało właśnie zakwestionowane przez Trybunał Konstytucyjny jako niezgodne z ustawą, co jest oczywiste. Jeśli nie dojdzie do zmiany ustawy i dopuszczenia w niej uboju rytualnego, okrucieństwo to pozostanie w Polsce całkowicie nielegalne i żadna rzeźnia nie będzie mogła takiego uboju legalnie prowadzić.

3.A jak to wygląda w prawie UE? Jest rozporządzenie UE z 24 września 2009 roku (WE 1099/2009), które też nakazuje oszałamianie zwierząt przed ubojem, ale – inaczej niż polska ustawa – w art. 4 ust. 4 dopuszcza ubój bez oszołomienia, jeśli wymagają tego obrzędy religijne, pod warunkiem, że ubój dokonywany jest w rzeźni. Jest jednak w tym rozporządzeniu art. 26, który tu zacytuje w zasadniczej jego części:

Artykuł 26 Bardziej restrykcyjne przepisy krajowe

1. Niniejsze rozporządzenie nie uniemożliwia państwom członkowskim utrzymania przepisów krajowych, które służą zapewnieniu dalej idącej ochrony zwierząt podczas ich uśmier­ cania, a które obowiązują w momencie wprowadzania wżycieniniejszego rozporządzenia. Przed dniem 1 stycznia 2013 r. państwa członkowskie powia­ damiają Komisję o takich przepisach krajowych. Komisja poin­ formuje o nich pozostałe państwa członkowskie.

2. Państwa członkowskie mogą przyjąć przepisy krajowe, które służą zapewnieniu dalej idącej ochrony zwierząt podczas ich uśmiercania w porównaniu z przepisami zawartymi w niniejszym rozporządzeniu, w następujących dziedzinach:

a) uśmiercanie i działania związane z uśmiercaniem zwierząt poza rzeźnią;

b) ubój i działania związane z uśmiercaniem zwierząt dzikich utrzymywanych w warunkach fermowych, zgodnie z definicją pkt 1.6 załącznika I do rozporządzenia (WE) nr 853/2004, w tym reniferów;

c) ubój i działania związane z uśmiercaniem zwierząt zgodnie z art. 4 ust. 4.

Państwa członkowskie powiadamiają Komisję o takich przepi­ sach krajowych. Komisja poinformuje o nich pozostałe państwa członkowskie. Krótko mówić państwo, które w chwili wejścia w życie rozporządzenia miało bardziej restrykcyjne dla ochrony zwierząt przepisy krajowe, w tym bardziej restrykcyjne przepisy, zabraniające rytualnego uboju zwierząt, ten kraj może bardziej restrykcyjne przepisy zachować. A Polska takie przepisy właśnie miała i ma, więc może je zachować, o czym powinno zawiadomić Komisje Europejska do końca 2012 roku. Ostatni moment, choć brak zawiadomienia mocy dotychczasowych przepisów nie uchyla.

4. Wystarczy zatem zablokować wysiłki PSL, które chce zmiany ustawy, rząd powinien zawiadomić Komisje Europejska o utrzymaniu przepisów wykluczających ubój rytualny i tej zbędnej eskalacji okrucieństwa możemy w Polsce uniknąć. Szanujac każdą religię i jej wyznawców, nie musimy naginać do niej własnych praw, tak jak oni do naszej religii, czy też do naszej kultury swoich praw nie naginają. Ubój rytualny kwestionują także liczni muzułmanie i Żydzi. Twardym jego przeciwnikiem był mój żydowski przyjaciel, nieżyjący już Samulel Dombrowski, który dowodził, że ubój rytualny wcale nie wynika wprost z nakazów religii żydowskiej czy muzułmańskiej, lecz jest wynikiem twórczej ich interpretacji.

5. Z Samuelem współpracowałem, gdy w Parlamencie Europejskim w 2009 roku byłem właśnie sprawozdawcą wspomnianego wyżej rozporządzenia. Dążyłem do ustanowienia zakazu uboju rytualnego w całej UE, ale politycznie okazało się to niemożliwe. Pamiętam, jak na wysłuchanie publiczne w Komisji Rolnictwa przyszedł tłum rabinów i imamów i usłyszałem na dzień dobry, ze zakaz uboju rytualnego to było pierwsze zarządzenie Hitlera po dojściu do władzy w 1933 roku. Nieco nomen omen oszołomiony tym porównaniem, zapytałem Samuela, co odpowiedzieć na takie dictum acerbum, a Samuel doradził – odpowiedz, że drugim zarządzeniem Hitler nakazał budować autostrady...

6. W Parlamencie przeforsowałem przepis, żeby w uboju rytualnym stosować oszołomienie po podcięciu gardła, tak, by religię respektować, ale i cierpień zwierzęcia zbędnie nie przedłużać, ale to z kolei odrzuciła potem Rada. Ostatecznie rozporządzenie weszło w życie ze zgodą na ubój rytualny, ale z dopuszczeniem wyjątków krajowych, jeśli zostały wcześniej ustanowione. Reasumując – Polska może być wolna od uboju rytualnego, zarówno na mocy własnego prawa, jak i prawa unijnego.

7. Zaraz odezwą się „pragmatycy”, że nie chodzi o religię, ale o biznes. Polskie rzeźnie mogą wysyłać koszerne mięso na wschód. A ja powiem – nie muszą, bo w Polsce akurat własnego mięsa brakuje, Nie jest więc tak, że jak rzeźnie nie skupią zwierząt do rytualnego uboju, to rolnik ich nie sprzeda. I rzeźnie też nie upadną, gdyż więcej mięsa wyprodukują na własny rynek, co najwyżej mniej mięsa sprowadzimy z zagranicy. Okrucieństwo nie może być uzasadniane biznesem. Może ktoś zażyczy sobie importu skór żywcem zdartych ze zwierząt – czy wtedy PSL też zaproponuje zmianę ustaw? Albo zgłosi się zagraniczne zapotrzebowanie na mięso z psów i kotów, obijanych na żywca pałkami – PSL też wejdzie w ten biznes bez żadnych etycznych wątpliwości? Ciekawe, co na to Platforma, zwana Obywatelską? Czy i tu Donald Tusk przekona Janusza Piechocińskiego w 3 minuty, że Polska powinna być wolna od uboju rytualnego? I czy w ogóle będzie chciał przekonywać? Janusz Wojciechowski

Jadwiga Staniszkis: jest proste wyjaśnienie nagłego wyjścia Marka Siwca z SLD Intuicja podsuwa mi proste wyjaśnienie nagłego wyjścia Siwca z SLD. Wyjaśnienie, dodajmy, pomijane przez samego zainteresowanego i przez komentatorów - pisze w felietonie dla Wirtualnej Polski prof. Jadwiga Staniszkis. Siwiec już wie, że będą europejskie listy do Parlamentu Europejskiego, wysuwane przez poszczególne frakcje. I chce się na takiej liście, z ramienia europejskich socjalistów, znaleźć. Postkomunistyczny Miller (i SLD) mogłoby mu tylko ciążyć. I, co gorsze, wystawić innego kandydata, na przykład Iwińskiego, który też jest rozpoznawalny w Unii Europejskiej. Oświadczenie Tuska, że nie będzie list krajowych w tychże wyborach (a tylko – jak dotąd – w okręgach) potwierdza tą hipotezę. Ewentualne „lokomotywy” krajowej listy PO też zapewne wolą listę swojej frakcji w Parlamencie Europejskim. Całe gadanie Siwca o Palikocie to tylko zasłona dymna, żeby ktoś z kolegów (Iwiński?, Cimoszewicz?) go nie uprzedził. Drugi mały sekret to kulisy koncesjowanego ekstremizmu „Uważam Rze” pod kierownictwem Pińskiego. Jeżeli ktoś, jak ja, pamięta nagłe pojawienie się partii „Libertas” próbującej zablokować wejście Polski do UE, i wie, kto w kraju subsydiował jej działanie, (jaka Fundacja i kto ją stworzył), dostrzeże nie tylko związki Zawiszy z Pińskim (i Farfałem), ale też – zgodzi się, że jest to radykalizm z przyzwoleniem. Właśnie - koncesjonowany. Po to, aby kontrolować i – wypchnąć ze sceny politycznej – bardziej subtelne, (choć też z naciskiem na suwerenność) argumenty. Inaczej – odgórnie zagospodarować pewien segment w spektrum poglądów. Tak właśnie powstawała w Rosji partia władzy. Ale błędem Jelcyna było zbudowanie jej z korpusu urzędników. Bo, odgórnie tworzone, frakcje podzieliły, i tak słabe, państwo. U nas animatorzy projektu koncesjonowanego radykalizmu (wiem, kto, ale nie powiem, bo mam resztki instynktu samozachowawczego) chcą uniknąć tego błędu – dzieląc raczej społeczeństwo niż państwo. I rzucając je, osłabione, na żer klasie politycznej.

Putin w Rosji poszedł w innym kierunku – odrzucił pozory podziałów ideologicznych w tworzonych od góry segmentach partii władzy. I odwołał się wprost do interesów materialnych. Ale, jak widać, to też może być pułapka dla władzy. Bo rozwój ekonomiczny wymaga rządów prawa. I odpowiedzialności. Dlatego fantom stworzony przez Putina zaczyna kwestionować jego sposób rządzenia! Koncesjonowana „demokracja” też, bowiem ma swoją logikę. I w końcu odrzuca własnych animatorów. Jadwiga Staniszkis

9 Grudzień 2012 „Największą ze sztuk jest film”- twierdził Włodzimierz Iljicz Ulijanow o pseudonimie Lenin. Hasło to zapamiętałem jeszcze z poprzedniej komuny, bo bywałem – jako młody chłopak- w radomskim kinie ”Mewa”, którego już dzisiaj nie ma, a w którym przy wejściu na seans było umieszczone to hasło. Kino wyświetlające” największą ze sztuk” znajdowało się przy ulicy towarzysza Limanowskiego, niedaleko miejsca, gdzie się urodził i wychowywał pan Zygmunt Solorz- Żak, właściciel wielkiej stacji telewizyjnej POLSAT i wielkiego majątku. Zaczynał od handlu samochodami i sprzętem elektronicznym, w czasie, gdy polski rynek był pusty, zwoził go setkami tysięcy, jeszcze wtedy nie miał tych kilkunastu paszportów, które miał później.. A może miał.?. Nawet jak miał kilka, to kto mu je wystawiał? I w jakim celu? Może tę zagadkę w końcu ktoś by wyjaśnił? Ale kto? Dlaczego przypominam tę leninowską sentencję? Bo socjaliści mają podobny pomysł, żeby wykorzystać kino.. No nie tak propagandowo i topornie jak Lenin, który kazał jeździć z ówczesnym projektorem po wsiach i agitować rosyjskich chłopów za rewolucją bolszewicką- co mu się w końcu zresztą udało przy pomocy tak zdolnego bolszewika jak Lew Trocki – twórcy Armii Czerwonej, która w końcu pokonała Białych, przy cichej pomocy Józefa Piłsudskiego, który zamiast zdusić bolszewizm , mając pod bronią wielką armię, pozwolił, żeby Lenin wykończył Białych.. No i wykończył, a potem się wziął za nas.. I gdyby nie geniusz generała Rozwadowskiego i stanowczość ówczesnych polityków i wojskowych. ale na pewno nie Piłsudskiego, który wtedy przezywał załamanie psychiczne, strach pomyśleć co by z nami się stało już wtedy.. Bo obecnie cele lewicy są takie same, jak miał Lenin- zniszczyć cywilizację chrześcijańską, ale zmieniły się metody na bardziej wyrafinowane.. Zniszczyć cywilizację chrześcijańską i postawić wszystko na głowie tak jak Lenin, ale metodami niewidocznymi dla przeciętnego człowieka, a nawet przy jego milczącym współudziale.. Rewolucja bolszewicka trwa nadal, ale w formie jaką proponował włoski komunista Gramsci- „ marszem przez instytucje”.. I to się dzieje na naszych oczach.. Od lat sześćdziesiątych ubiegłego wieku.. No i teraz pomysł wyświetlania filmów wraca: programem tym mają być objęte wsie i małe miasteczka, gdzie nie ma kin i nie wyświetla się tej’ największej ze sztuk”… Program nosi tytuł” Kino za rogiem”, autorem pomysłu jest pan Grzegorz Malewski, a pierwsze kino już jest- kino pilotażowe, w sklepie z kanapkami na Krakowskim Przedmieściu, u pana ….Krystiana Legierskiego(???)- lewicowego działacza, kiedyś Zielonych 2004, a obecnie międzynarodówki LGBT.. Co ten skrót oznacza? Ano nic innego jak: Lesbian, Gay, Bisexsual, Transgender.. I już wiemy o co chodzi? Nie będzie – jak za Lenina – walki z obszarnikami i kapitalistami, których miał Lenin powywieszać na sznurkach, które od nich kupi- ale będzie ukryte propagowanie rewolucji obyczajowej i kulturalnej.. Eksport na wieś i do małych miasteczek.. Sznurem na którym lewica rewolucyjna i obyczajowa chce powiesić mieszkańców polskich wsi i miasteczek będą pieniądze wyrwane z tamtejszych gmin- bo sale kinowe mają finansować gminne samorządy. Koszta takiej Sali to 10 do 12 000 złotych- to nie jest dużo, za propagandę organizowaną przez lewicę, żeby zniszczyć jeszcze konserwatywne stosunki panujące w miasteczkach i na polskiej wsi.. Oczywiście cała akcja oficjalnie ma inne oblicze: chce przybliżyć polskiej wsi i małym miasteczkom sztukę filmową.. Przybliżanie może odbywać się w remizie, szkole czy w lokalnej kawiarni. I żeby mieszkańcy wsi i miasteczek nie przesiadywali przed telewizorami, ale grupowali się zbiorowo. W kolektywie- jak najprzyjemniej.. Bo socjalizm- to między innymi – kolektywizm.. W całość akcji zaangażował się Polski Instytut Sztuki Filmowej, który wspomoże propagandową akcję ’Kino za rogiem”. A wiadomo ile w obecnie” polskich” filmach jest propagandy.. I telewizja już nie wystarczy:” trzeba ruszać w teren, żeby zniszczyć tamtejsze stosunki propagandą filmową.. Żeby rozerwać, odciągnąć ludzi od Boga, wyjałowić z tradycji jeszcze polską wieś.. Bo mało spustoszenia zrobiono w miastach.. Propaganda wychodzi z seriali niczym przysłowiowa słoma z buta.. Na przykład w serialu ”Na wspólnej”: nie pali się papierosów, w „ M jak miłość”- agituje się do wykorzystania organów na pośmiertne ich wykorzystanie, w „ Klanie” propagują Jurka Owsiaka i jego Wielką Orkiestrą Świątecznej Pomocy oraz „tolerancję”, czyli zgodę na każdą głupotę i przypadłość, tolerancję wobec przypadłych na AIDS, a Giewoncie ”Barwach szczęścia” i „Szpilkach na Giewoncie” „tolerancję” wobec homoseksualizmu.. Tego wszystkiego mało- teraz trzeba zaczadzać wieś propagandą anyobyczajową w remizach, szkołach i kawiarniach. Pan Krystian Legierski pochodzi z Koniakowa w Beskidzie Śląskim, syn Polki i Mauretańczyka.. Występował nawet w Zespole Pieśni i Tańca Ziemi Cieszyńskiej, był też ministrantem w Kościele na Kubalonce.(???) W latach 2007-2008 prowadził seminarium tender studies pt” Homoseksualizm w wybranych kontekstach” przy Uniwersytecie Warszawskim(???) Przy zacnym kiedyś Uniwersytecie Warszawskim ,który obecnie schodzi na psy ideologiczne.. Jest wegetarianinem jak na lewicowca przystało.. Może jednocześnie propagować homoseksualizm, lesbizm, biseksualizm, transseksualizm – w przyszłości nekrofilię i zoofilię.. Bardzo zdolny człowiek we wszystkim co do tej pory uchodziło za zboczenia.. Ale w przyszłości zboczeniami nie będą.. Jak rozsadzi się to co tradycyjne i sprawdzone.. Jak rozsadzi się całą cywilizację łacińską, której w młodości był pan Krystian Legierski, członkiem.. Przepraszam za słowo”: członek”.. W 2003 roku , wraz z „Elą Solanowską, proszę zwrócić uwagę , że lewica nie stosuje prawidłowego imienia Elżbieta, tylko „ Ela”, tak sympatycznie i familiarniej,” na Starówce warszawskiej założył Klub Le Madame, który został eksmitowany po trzech latach działalności, jako” alternatywny ośrodek kultury”.. Od 2009 roku jest członkiem- znowu przepraszam za słowo” członek”- nieformalnej grupy Inicjatywnej ds. Związków Partnerskich..(???) Wszędzie gdzie zło- pojawia się pan Krystian Legierski.. Lesbian, Gay, Bisexual, Transgender, Ekologia, Wegetarianizm, Związki Partnerskie.. Brakuje jeszcze Onanizmu, Zoofilii , Pedofilii i Nekrofilii.. I seksu grupowego.. Rodzina precz! I pomyśleć, że kiedyś był nawet ministrantem.. To nic dobrego nie wróży. Jak taki człowiek bierze się za budowę sieci” Kin za rogiem”. Skończy się „pornografią za rogiem”, zdemoralizowaniem chłopów pańszczyźnianych socjalizmu na wsi.. Lenin pośmiertnie będzie z niego dumny.. Tym bardziej, że też był homoseksualistą i bardzo zakochanym w Kamieniewie.. Och ci bolszewicy! Ale przynajmniej z tym się nie obnosił, bo rewolucji by nie zrobił w Rosji.. Tylko z tego powodu rewolucja by upadła.. Ale „kraść zagrabione”- to chwyciło.! Więc rozniecił w chłopach i proletariacie chęć do złodziejstwa.. Precz z siódmym przykazaniem..! I pokonał Białych, sam wcześniej zmarły na syfilis.. Czy to jest współczesna odmiana AIDS? Przypadłość homoseksualistów? W każdym razie rewolucja kulturalna postępuje.. Nie udała się w Meksyku,W Hiszpanii, w Kambodży, w Rosji, w Chinach? Wszystko tam powoli wraca do porządku.. I mam nadzieję, że w Polsce się nie uda.. Mimo kneblowania ust przepisami o „ mowie nienawiści”. Bo jak ktoś przewraca wszystko do góry nogami- w końcu nerwy puszczają.. WJR

Paszkwilanctwo czyli dziennikarstwo a la Cezary Gmyz Seria napastliwych ataków personalnych ze strony Cezarego Gmyza zmusiła mnie do ochrony dobrego imienia w sądzie. Zanim jednak zapadnie wyrok, czuję się zobowiązany do przedstawienia Czytelnikom kilku faktów. Z profilu Cezarego Gmyza na twitterze dowiedziałem się właśnie, że stoję za polandleaks. Kilka tygodni temu jeden z blogerów publikujacych na Nowym Ekranie dowiódł - posługując się analizą numerów IP - że za polandleaks stoi Konstanty Miodowicz. Wniosek z tego taki, że Konsnanty Miodowicz i Leszek Szymowski to jedna i ta sama osoba. Cezaremu Gmyzowi i wszystkim innym zainteresowanym wyjaśniam, że nie stoję za polandleaks i nie łączy mnie nic z Konstantym Miodowiczem. Od Cezarego Gmyza natomiast bardzo wiele mnie różni. Przede wszystkim standardy dziennikarskie. Na swoim profilu na twitterze, Gmyz określił mnie jako "niejakiego Leszka Szymowskiego uchodzącego za dziennikarza". "Uchodzącego za dziennikarza" czyli jeśli dobrze rozumiem nie-dziennikarza. Standardy etyczne "dziennikarza z prawdziwego zdarzenia" - Cezarego Gmyza - miałem okazję poznać na własnej skórze. W kwietniu tego roku, "Rz" opublikowała artykuł "Próba zastraszania w obronie nierzetelnej książki". W jego wersji drukowanej, autorem artykułu był tajemniczy "ceg". W wersji internetowej, autorem był "Cezary Gmyz". Lead artykułu brzmiał: "Wydawca pozycji "Agenci SB kontra Jan Paweł II szantażował dziennikarza "Rz" chcąc zatrzymać publikację obnażąjącą jej nierzetelność". Wydawcę Gmyz zidentyfikował w osobie Jana Pińskiego. Piński nie był wydawcą, co Cezary mógł sprawdzić na wewnetrznej stronie okładki. Swoją rozmowę z Gmyzem Janek Piński zrelacjonował tutaj:

http://janpinski.nowyekran.pl/post/60221,jak-cezary-gmyz-recenzowal-ksiazke-ktorej-nie-czytal

Z tekstu w "Rz" wynikało, że w swojej książce powołuję się na księdza Tadeusza Isakowicza - Zaleskiego. To nieprawda, bowiem na tego księdza nie powołuję się w książce w ani jednym miejscu. W korespondencji mailowej ze mną, ksiądz Tadziu poinformował, że nie autoryzował wypowiedzi, jakie w swoim tekście przypisał mu Gmyz. Podobnych błędów w tym tekście jest dużo. Gmyz pomylił nawet tytuł mojej książki o katastrofie smoleńskiej. Książka "Agenci SB kontra Jan Paweł II" ukazała się w połowie kwietnia, jednak komentarze na jej temat Gmyz zaczął rozpowszechniać w internecie już na początku kwietnia, a więc przed jej wydaniem. Ergo: recenzował książkę, której nie przeczytał. Ale to wszystko drobne szczegóły w porównaniu z kilkoma innymi wyczynami Gmyza. Pozytywnym bohaterem artykułu w "Rz" jest... Cezary Gmyz, który rzekomo miał być zastraszany "w obronie nierzetelnej książki". Tak samo brzmi nazwisko autora artykułu. W "Rz" w tamtym czasie pracował tylko jeden człowiek o tym nazwisku. Płynie z tego wniosek, że Cezary Gmyz pisał artykuł sam o sobie w trzeciej osobie. Jest to niewątpliwe novum w sztuce dziennikarskiej. Drugie novumpolega na swoistym zastosowaniu zasady obiektywizmu dziennikarskiego. Gmyz pisał o swojej sprawie. Co jeszcze ciekawsze: publikację książkową na temat agentury SB w Watykanie planował sam Cezary Gmyz. Tej informacji - niewątpliwie istotnej - w artykule Gmyza zabrakło. Moja książka ukazała się w kwietniu, książka Gmyza nie ukazała się do dziś. Płynie z tego wniosek, że Gmyz wykorzystał łamy "Rz" do personalnego ataku na dziennikarza, który przygotowywał książkę na ten sam temat. "Rzetelny" Cezary Gmyz opublikował swój artykuł bez wystąpienia do mnie o stanowisko. Nawet nie uznał za stosowne dać mi prawa głosu. Tak samo zresztą prawa głosu nie dał Pińskiemu. Opluwanie ludzi w prasie, bez dania im szansy na zajęcie stanowiska, nazywa się, Redaktorze Gmyz, paszkwilanctwem, a nie dziennikarstwem. Gdy artykuł w "Rz" się ukazał, współpracujący ze mną profesor historii (zajmował się sprawą agentury SB w Watykanie) wyraził swoje zdanie co do tego dlaczego Gmyz nie dał mi prawa głosu. Według niego, cały artykuł Gmyza służył obronie księdza Janusza Bolonka, którego zidentyfikowałem jako informatora SB o pseudonimie "Prorok" - jednego z najgroźniejszych agentów wokół Jana Pawła II. Gmyz przekonywał w "Rz" - nie dając mi prawa wypowiedzi - iż "jednym z największych błędów książki jest przypisanie abp Januszowi Bolonkowi pseudonimu "Prorok". Według Gmyza "Prorokiem" był włoski ksiądz zarejestrowany do sprawy rozpracowania włoskiego MSZ. Gdyby Gmyz dał mi prawo zajęcia stanowiska, usłyszałby tylko jedno zdanie: "Ten włoski ksiądz zmarł w 1986 roku, więc nie mógł być opisywanym przeze mnie "Prorokiem", bo ten donosił aż do 1989 roku. Donosicielami SB mogli być wszyscy, ale z pewnością nie nieboszczycy. Po takim "dictum" cały artykuł Gmyza straciłby sens i pewnie nie zostałby w ogóle wydrukowany. Ale przecież nie o sens tu chodziło, a o oplucie mnie. I jeszcze jeden drobny szczegół: po publikacji tego artykułu, wymieniłem kilka maili z Gmyzem. Poprosiłem go, by wskazał adres, na który mogę wysłać pozew przeciwko niemu. Odpowiedzi nie uzyskałem, co interpretuję jako tchórzostwo i brak klasy ze strony Gmyza. Musiałem więc podjąć kroki prawne, by adres ten uzyskać. Niedawno sąd w końcu zarejestrował mój pozew i nadał sygnaturę. Już niebawem będę miał wątpliwą przyjemność spotkać się z Gmyzem w sądzie. Ale to nie moja wina. Gmyz nie dał mi wyboru. Na sali sądowej przekonamy się kto hołduje zasadom rzetelnego dziennikarstwa a kto jest kłamcą i paszkwilantem. Przekonamy się jeszcze o jednej rzeczy, ale to na razie niech pozostanie moją i Cezarego tajemnicą. Na tym kończę publiczną polemikę z Cezarym Gmyzem. Gdy tylko wyrok sądu zapadnie, natychmiast o tym poinformuję. Do tego czasu, proszę wszystkich, aby wszelkie rewelacje Gmyza na moj temat traktowali z dużym dystansem. I z należytą rezerwą. Szymowski

Zagrożona wolność Czy jakiekolwiek zmiany kodeksu karnego w sprawie „mowy nienawiści” pohamują w agresji słownej Grzegorza Brauna (z lewej) i Stefana Niesiołowskiego? Jeżeli uznajemy, że wolność jest wartością najwyższą, to musimy uznać również prawo do mówienia rzeczy nie zawsze zgodnych z prawdą, a czasem wręcz głupich – mówi Michałowi Płocińskiemu wiceprezydent Centrum im. Adama Smitha PO, chcąc uściślić, co jest mową nienawiści, złożyła projekt zmian kodeksu karnego. Proponuje sformułowanie, że „kto (…) nawołuje do nienawiści wobec grupy osób lub osoby z powodu jej przynależności narodowej, etnicznej, rasowej, politycznej, społecznej, naturalnych lub nabytych cech osobistych lub przekonań (...), podlega karze grzywny, ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do lat 2”. Taka zmiana jest zasadna? Andrzej Sadowski: Jest to ucieczka przed konieczną reformą niedziałającego wymiaru sprawiedliwości, który powinien stać na straży naszego prawa w konstytucji, że jesteśmy równi wobec niego i że nikt nie może być dyskryminowany z jakiejkolwiek przyczyny.

Przepisy zaproponowane przez PO wielu ludziom przypominają te z PRL. Dlaczego? Przypomnijmy, że konstytucja poprzedniego systemu formalnie gwarantowała wolność słowa, którą ustawowo w praktyce realizował Główny Urząd Kontroli Prasy, Publikacji i Widowisk, czyli cenzura. Tworzenie administracyjnych granic dla – fundamentalnej dla naszej wolności – wolności słowa, jest niezwykle dla nas niebezpieczne. To nie nadużyć wolności słowa powinniśmy się obawiać, tylko braku konstytucyjnych granic dla aktywności polityków i przyznawaniu sobie przez nich prawa do interpretacji zakresu naszych wolności.

Tylko, o co właściwie chodzi z tą wolnością słowa? Formalnie mamy ją zadeklarowaną, jednak poprzez „doprecyzowanie” jej w kodeksie karnym, wolność przestaje być wolnością. Oczywiście, jeżeli ktokolwiek dokonuje zamachu na nasze życie lub mienie, to powinien być ścigany z całą surowością prawa, ale można to skutecznie robić w oparciu o już istniejące prawo. Tworzenie specustaw od ograniczenia wolności słowa jest po prostu otwarciem drogi do kolejnych ograniczeń naszych konstytucyjnych wolności. Jeżeli dojdzie do przyjęcia tego projektu ustawy, to należy się spodziewać, że politycy na tym nie poprzestaną. Taki proces ma cały czas miejsce w gospodarce, która tylko z nazwy jest rynkowa i wolna.

Jak rozróżnić, czy ktoś korzysta z wolności słowa, czy nawołuje do stosowania przemocy? Zostawmy to do rozstrzygania sądom. Jeśli ktoś nawołuje do prześladowania, a wręcz do pozbawiania życia innych ludzi, to jest sądzony po prostu za podżeganie, pomocnictwo czy sprawstwo kierownicze. Wszystko jest już w kodeksie karnym. Czy takie zachowanie będzie udziałem przestępcy czy lidera organizacji, jest to bez znaczenia, bo sąd to może i dziś rozstrzygnąć. Nic nie stoi na przeszkodzie. Jednak by mogły ścierać się poglądy, każdy musi mieć prawo nawet do mówienia bzdur, które obrażać mogą zdrowy rozsądek, przyzwoitość, a nawet prawdę. Czy naprawdę w Polsce demokracja jest taka słaba, że dla jej „obrony” proponuje się podejście jak z okresu rewolucji do określania głoszenia poglądów?

Chce pan powiedzieć, że wolność słowa to wolność do mówienia nieprawdy? Jeżeli uznajemy, że wolność jest wartością najwyższą, to musimy uznać również prawo do mówienia rzeczy nie zawsze zgodnych z prawdą, a czasem wręcz głupich. Nikt nie powinien zabraniać mówienia rzeczy niezgodnych z zasadami logiki.

Ludzie nie powinni przypadkiem odpowiadać za publicznie podawane kłamstwa? Przypomnijmy film Miloša Formana „Skandalista Larry Flynt”, tak naprawdę film o wolności słowa i wielkości Stanów Zjednoczonych. Fundamentem wielkości Ameryki jest wolność. W filmie tym pojawił się wątek procesu o ochronę dóbr, gdy w jednym z pism dla dorosłych napisano nieprawdę o osobie publicznej. Sąd Najwyższy rozstrzygnął, że wolność słowa jest ważniejsza nawet od godności, którą naruszono. Prawo do wolności słowa jest najwyżej, co sprawia, że zawiera również możliwość nie tylko mylenia się, ale wręcz mówienia nieprawdy. Zauważmy, że film Michaela Moore’a „Fahrenheit 9.11” o urzędującym wówczas prezydencie USA i jego rodzinie wedle naszych „standardów” kwalifikowałby się do procesu o zniesławienie głowy państwa na podstawie ciągle istniejącego art. 212 kodeksu karnego. W przeciwieństwie do Polski w Ameryce wolność słowa jest najważniejsza i jest niepodważalnym prawem każdego obywatela, nawet jeżeli czyni z tego użytek do mówienia nieprawdy.

Rzeczywiście w USA wolność jest wartością podstawową, jednak w europejskich krajach często jest ona tylko środkiem do osiągania innych celów, jak na przykład sprawiedliwości społecznej... Jeżeli wolność ma służyć innym celom niż wolność, to przestaje być wolnością. Demokrację, przynajmniej nominalnie, konstytuują takie wartości, jak wolność słowa i gospodarka rynkowa. Nawet jeżeli wolność słowa jest nadużywana do niecnych celów, to sama próba określania takich celów administracyjnie i zapisywania tego w kodeksie karnym jest próbą naruszenia fundamentalnej zasady wolności jako takiej. Zasada „wolność słowa” musi być ważniejsza niż to, że ktoś tej wolności może nadużyć.

Niektórzy Polacy jednak zgadzają się na ograniczenie wolności słowa w imię innych wartości. Co krok słychać wypowiedzi, że przejawów mowy nienawiści trzeba surowo zabronić. Najpierw należy odpowiedzieć, co jest groźniejsze, czy ograniczenie wolności słowa, czy możliwość jej nadużycia. Paweł Jasienica stwierdził, że „nieprawdą jest, iż Polacy nie umieją korzystać z wolności; prawdą jest natomiast, że wielu Polaków lubi nadużywać władzy”. W Polsce politycy tworzą prawo tak, jakby każdy z nas był urodzonym przestępcą. Szczególnie widać to w obszarze gospodarczym, gdzie stworzono przeszkody administracyjne dla 99 procent normalnych przedsiębiorców po to, żeby wyeliminować takie przypadki jak Amber Gold. Tylko że tak skonstruowane prawo nie przeszkadzało w działalności Amber Gold, ale skutecznie szkodzi wszystkim uczciwym.

Rząd przecież wyciągnął z tej afery wnioski i zaczął już wprowadzać zmiany. Tylko rząd uważa, iż rozwiązaniem problemu jest dopisywanie sobie kompetencji, że to ma nas uchronić przed podobnymi aferami, mową nienawiści i wszystkim, co zagraża naszej wolności. Ale nam zagraża przede wszystkim to, że w Polsce organy, które mają stać na straży naszych praw, zamiast to czynić, żądają wciąż tylko większych uprawnień i, co za tym idzie, coraz bardziej ograniczają naszą wolność.

Jakieś przykłady? To jest bardzo niebezpieczna tendencja, która jest widoczna od dawna i która dotyczy wszystkich sfer życia. Reglamentacja wolności słowa to tylko kolejny krok, bo w sferze gospodarczej już dawno zaszła ona niezwykle daleko. Odległe miejsca Polski w rankingach wolności gospodarczej, a zarazem wysokie miejsca w rankingach korupcji, nie są efektem patologii czy kryzysu, tylko – jak mawiał Stefan Kisielewski – rezultatem. Jest to rezultat zastępowania wolności arbitralną władzą urzędników. Im mniej wolności, tym więcej korupcji.

Jeśli obowiązujące prawo jest wystarczające, to co źle działa, skoro prawie wszyscy domagają się jakichś zmian? Nie działa oczywiście wymiar sprawiedliwości, a inne instytucje coraz częściej próbują uzyskać niezwykle rozbudowane kompetencje. Doszło do sytuacji, że zgodnie z ustawą wywiad skarbowy formalnie ma dziś więcej uprawnień niż ABW. Konstytucja, jeżeli ma być traktowana poważnie jako źródło prawa oraz najważniejszych wolności i praw obywateli w państwie demokratycznym, powinna mieć zastosowanie w każdej sytuacji. Rangę konstytucji umniejsza to, że każdy artykuł konstytucji wymaga potwierdzenia w ustawach, ciągle zmieniających się, w których niejednokrotnie rozszerza się kompetencje organów.

Dziwi pana, że taki projekt zgłosiła partia nazywająca sama siebie liberalną? W naszym kraju podatek liniowy wprowadził premier partii należącej do Międzynarodówki Socjalistycznej. Nazwy partii to etykiety zastępcze. Życzyłbym sobie, żeby partie polityczne bez względu na nazwy zaczęły rywalizować w przywracaniu nam wolności, zwłaszcza gospodarczej, którą tyle lat w Polsce nam ograniczały. Jeżeli politykom uczciwie zależy na dobrobycie naszych obywateli, to powinni kopiować rozwiązania z innych krajów mających większy poziom wolności gospodarczej i politycznej. Gołym okiem widać, że im bardziej kraj jest wolny, tym większy jest w nim poziom dobrobytu. Chiny nie będą tak bogate jak USA, dopóki nie będzie tam również i wolności słowa. Michał Płociński


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
916 917
(1995) TROSKA O RODZINĘ I POSTĘPOWANIE MEDYCZNE U ŚWIADKÓW JEHOWYid 916
916
916 Wyrownywanie szans?ukacyjnych poradnik praktyczny
piesni slajdy, (916-922), M
916
916
916
piesni slajdy, (910-916)+Suplement (471), M
US Patent 511,916 Electric Generator
waltze 916
akumulator do alfa romeo spider 916 18 16v
916 945

więcej podobnych podstron