984

Umorzyła sprawę Marczuk, skazała biskupa Prokurator Edyta Dzielińska-Wolińska została sędzią trzy dni po umorzeniu śledztwa, w którym podejrzaną była Weronika Marczuk. Już jako sędzia nie zgodziła się na dobrowolne poddanie się karze przez bp. Piotra Jareckiego – proces toczył się w normalnym trybie, a sprawa nie schodziła przez kilka tygodni z czołówek prorządowych mediów. Prokurator Edyta Dzielińska-Wolińska została powołana na urząd sędziego przez prezydenta Bronisława Komorowskiego 24 stycznia 2011 r., trzy dni po umorzeniu śledztwa ws. korupcji przy prywatyzacji Wydawnictw Naukowo-Technicznych. Podejrzanymi w tej sprawie byli Weronika Marczuk i Bogusław Seredyński. W wyniku umorzenia obydwoje zostali oczyszczeni z zarzutów, a były prezes WNT Bogusław Seredyński niedawno uzyskał 435 tys. zł odszkodowania. Poseł PiS u Tomasz Kaczmarek, który w 2009 r. był funkcjonariuszem Centralnego Biura Antykorupcyjnego, zwrócił się do prokuratury o uzasadnienie umorzenia śledztwa dotyczącego powoływania się na wpływy i przyjęcia korzyści majątkowej przez Weronikę Marczuk i Bogusława Seredyńskiego przy prywatyzacji WNT, będących własnością skarbu państwa.

– Z uzasadnienia umorzenia wynika, że prokuratura nie przeprowadziła kluczowych czynności, które mogły mieć istotny wpływ na ostateczną decyzję w sprawie śledztwa dotyczącego korupcji przy prywatyzacji Wydawnictw Naukowo-Technicznych – mówi nam poseł Kaczmarek. – Po przeanalizowaniu tego dokumentu zwróciłem się do prokuratora generalnego Andrzeja Seremeta, by zbadał zasadność umorzenia śledztwa ws. prywatyzacji WNT – dodaje poseł PiS u. W swoim wniosku do prokuratora generalnego Tomasz Kaczmarek przedstawił liczne zaniedbania ze strony prokuratury, m.in. nieprzesłuchanie kluczowych świadków i niepowołanie biegłych.

„Prokuratura nie przesłuchała m.in. kluczowego dla sprawy świadka Jacka Piechoty, ministra gospodarki w rządzie Leszka Millera, na którego wpływy powoływała się Weronika Marczuk. […] W toku postępowania Prokuratura Okręgowa w Warszawie mając zgromadzony materiał dowodowy na popełnienie przez Bogusława Seredyńskiego i Weronikę Marczuk przestępstwa polegającego na ujawnieniu tajemnicy służbowej, bez jakiegokolwiek uzasadnienia merytorycznego i prawnego odstąpiła od postawienia mu zarzutu w tym zakresie. Zeznający w sprawie świadkowie, np. dyrektor Departamentu Analiz w MSP oświadczyła, że »oszacowanie majątku spółki zawsze jest dokumentem zastrzeżonym. Potencjalnym inwestorom nigdy nie jest on udostępniany na żadnym etapie prywatyzacji«. Bogusław Seredyński w swoich wyjaśnieniach przyznał się do ujawnienia powyższych informacji” – czytamy w piśmie Tomasza Kaczmarka.

– Z uzasadnienia umorzenia wynika również, że prokuratura odrzuciła materiał zebrany przez CBA w ramach operacji specjalnej, na którą dał zgodę prokurator generalny [był nim wówczas Andrzej Czuma]. Tym samym prowadząca śledztwo podważyła decyzję swojego przełożonego – podkreśla poseł PiS u. Dorota Kania

Teraz kreatywna statystyka na rynku pracy

1. Przyzwyczailiśmy się już do kreatywnej księgowości ministra Rostowskiego jeżeli chodzi o finanse publiczne, jakiś czas temu pojawiły się informacje, że Główny Urząd Statystyczny próbuje podrasować niektóre wskaźniki związane z gospodarką ale żeby kreatywną statystkę chciał stosować minister pracy i w ten sposób poprawiał sytuację na rynku pracy, to jest wydarzenie bez precedensu. Jak doniosły ostatnio media w resorcie pracy trwają intensywne prace nad taką nowelizacją ustawy o zatrudnieniu, aby urzędnikom z powiatowych urzędów pracy, dać możliwość wykreślenia z rejestru bezrobotnych każdego bezrobotnego, który odmówi przyjęcia pierwszej zaproponowanej mu oferty. To wykreślenie następowałoby aż na 9 miesięcy i w obecnym stanie prawnym pozbawiałoby taką osobę dostępu do systemu publicznej ochrony zdrowia.

2. Sytuacja na rynku pracy jest zła i wprawdzie przez najbliższe miesiące wiosenno-letnie bezrobocie zapewne trochę się zmniejszy ale już od miesięcy jesiennych znowu wzrośnie najprawdopodobniej do poziomu przynajmniej 15%.

A więc poziom bezrobocia z roku na rok cały czas rośnie i niestety nie da się tego wytłumaczyć tylko czynnikami sezonowymi. Takie właśnie tłumaczenia prezentuje nie tylko minister Kosiniak-Kamysz ale także minister Rostowski, który od 3 lat wykorzystuje środki zgromadzone w Funduszu Pracy na finansowanie deficytu sektora finansów publicznych.

Biuro Inwestycji i Cykli Ekonomicznych (BIEC), które co miesiąc publikuje wskaźniki wyprzedzające koniunktury informuje już od kilkunastu miesięcy, że Wskaźnik Rynku Pracy (WRP) ciągle wzrasta, co oznacza pogłębienie kłopotów na rynku pracy. Zdaniem ekonomistów BIEC, przyrosty bezrobocia w ostatnich miesiącach były blisko 2-krotnie wyższe od tego, który wynikałby tylko z czynników sezonowych.

3. Przypomnę także, że w Sejmie są procedowane dwa projekty (rządowy i poselski – złożony przez posłów Platformy), nowelizacji kodeksu pracy, które poważnie ograniczają prawa pracownicze. Wprawdzie obydwie nowelizacje zostały zgłoszone pod ładnie brzmiącym hasłem uelastycznienia czasu pracy na czas kryzysu w polskiej gospodarce ale tak naprawdę ma się to obyć tylko i wyłącznie kosztem pracowników. W projekcie rządowym, chodzi głównie o wydłużenie okresów rozliczeniowych czasu pracy do 12 miesięcy i wprowadzenie możliwości stosowania tzw. ruchomego czasu pracy ale jednak za zgodą związków zawodowych albo innej reprezentacji pracowniczej w przedsiębiorstwie.

Posłowie Platformy poszli daleko dalej, proponując wprowadzenie nowej definicji doby pracowniczej, wydłużenie okresów rozliczeniowych czasu pracy do 12 miesięcy, wprowadzenia przerywanego czasu pracy, obniżenia i to znacznie stawek za pracę w godzinach nadliczbowych (odpowiednio ze 100% do 80% i z 50% do 30%) i określonego rekompensowania pracy w dzień wolny, wszystko to jednak jednostronną decyzją pracodawcy jeżeli tylko stwierdzi pogorszenie warunków gospodarowania (a więc w zasadzie na każde żądanie pracodawcy).Właśnie z tego powodu związek zawodowy „Solidarność” rozpoczął ogólnopolską akcję protestacyjną, która najprawdopodobniej doprowadzi do strajku generalnego jesienią tego roku.

4. Kolejny pomysł rządu Tuska aby tym razem statystyki bezrobocia wyraźnie poprawić kosztem bezrobotnych tylko zaogni atmosferę pomiędzy rządem i organizacjami związkowymi.Próba eliminacji ze statystyk bezrobotnych, którzy odrzucili pierwszą ofertę pracy i pozbawienie ich w ten sposób dostępu do publicznej ochrony zdrowia na 9 miesięcy jest rozwiązaniem tak drastycznym, że zapewne znajdziemy się na cenzurowanym także w instytucjach europejskich.

To niestety jest kolejne przedsięwzięcie ekipy Tuska, które dobitnie pokazuje jaki sposób myślenia w niej obowiązuje. Piar i tylko piar, poprawić wskaźniki bezrobocia na papierze, a jak jest w rzeczywistości to już nikogo nie interesuje. Kuźmiuk

08/05/2013 Międzynarodowy Dzień Astmy - obchodziła wczoraj Lewica międzynarodowa i krajowa, bo na te chorobę cierpi na świecie kilkaset milionów ludzi. Tak jak na wiele chorób, których jest setki i których „ święta” należałoby zorganizować na świecie codziennie, i to byłoby mało. Kilka razy dziennie, a może kilkanaście. Nie starczyłoby czasu wszystkim ludziom na całym świecie, gdyby chcieli obchodzić codziennie ”święto” jakiejś choroby. Co ja piszę- nie starczyłoby… Socjaliści musieliby w jakiś sposób powiększyć dobę, rozszerzyć tygodnie, miesiące i lata. Normalny człowiek się leczy, jeśli coś mu dolega.. Socjaliści robią z tego hucpę. Organizują międzynarodowe” święta” z których nic nie wynika, oprócz hałasu i beneficjów płynących dla różnego rodzaju firm. Skoro w Afryce rozdają” za darmo” inhalatory.. Ktoś te inhalatory musiał wyprodukować, i ktoś za te inhalatory musiał zapłacić.. No i ktoś zarobił..” Sprzedaż kilkuset milionów inhalatorów- to jest dopiero interes.. I tak ze wszystkim, ale o tym się nie mówi- o tym piszę ja.. To jest tak jak z Pierwszą Komunią Świętą. Mój ulubiony redaktor pan Roman Czejarek, prowadzący propagandową audycje pt” Cztery Pory Roku”, w tzw. Radiu Publicznym, które spełnia jakąś” misję”, za pieniądze z przymusowego posiadania telewizora- potrafi przez całą godzinę przeplataną muzyką rozmawiać o prezentach na Pierwszą Komunię Świętą nie wspominając o co chodzi z tą Pierwszą Komunią Świętą.. To tak jakby rozmawiać o Chrześcijaństwie nie wspominając o Chrystusie.. To jest naprawdę majstersztyk.. Cała historia dotycząca prezentów: kiedyś zegarki i komórki, poprzez laptopy, a obecnie nawet samochody. I tak przez całą godzinę, słuchacze, dzwonią i dają się wciągać w rozmowę o gadżetach, byleby nie rozmawiać o istocie Pierwszej Świętej Komunii.. Gadżety gadżetami- ale jest to pierwsze przyjęcie przez człowieka- Chrystusa. Święty Tomasz z Akwinu pisał:” Kiedy dzieci zaczynają już dochodzić do pewnego używania rozumu, tak że mogą się przejąć czcią względem Eucharystii, można im tego sakramentu udzielić”. Tak twierdzi jeden z największych mózgów Kościoła Powszechnego.. Pierwsza Komunia Święta- uroczystość katolicka związana z Mszą Świętą, podczas której wierni po raz pierwszy przyjmują sakrament Eucharystii pod postacią hostii. Dzieci- 9 letnie- ubierają się- dziewczynki na biało, a chłopcy w garnitury.. Żeby przyjąć pierwszy raz ciało Chrystusa.. A redaktor Roman Czejarek weksluje dyskusję na gadżety.. Te są najważniejsze- i emocje z tym związane.. To wszystko było we wczorajszej audycji., której fragmenty słuchałem jadąc samochodem.. O Chrystusie ani słowa. Poprzednia godzina propagandowej audycji „Cztery Pory Roku ”poświęcona była człowiekowi, a ściślej człowiekowi traktowanemu jako magazyn części zamiennych.. Chodzi o oddawanie organów, najlepiej zapisać je jeszcze za życia- państwu. Niech państwo decyduje- komu je da , jak już delikwent je odda. Państwu. Oczywiście jak ktoś chce oddawać- to jego sprawa, ale żeby państwo – poprzez radio państwowe- angażowało się w propagowanie człowieka jako magazyn części zamiennych? Człowiek nie jest tym co zje, ale jest wyróżnionym przez Boga stworzeniem.. Nie jest bydlęciem- ma duszę i ta wyróżnia go spośród istot.. I nie jest magazynem części zamiennych. .Traktowanie człowieka jako magazynu części zamiennych- obala cywilizację łacińska. Jak tak dalej pójdzie, socjaliści eksperymentalni. będą robić ludzi w probówkach i sprzedawać na części zamienne, dla tych, którzy mają pieniądze i chcą jeszcze się pokolebać do 100 lat- w sposób sztuczny.. Będzie wielki biznes- tym bardziej jak ceny spadną, w związku z wielką podażą części zamiennych człowieka na rynku.. Jak produkcja człowieka ruszy pełną parą po złamaniu wszelkich barier moralnych i etycznych.. Tym bardziej, że cywilizacja chrześcijańska jest w odwrocie i jest atakowana ze wszystkich stron, jako największa przeszkoda w realizacji utopii konstruowania człowieka przez człowieka. Sposób naturalny będzie powoli zarzucany.. Najlepiej jest skonstruować człowieka . przy pomocy inżynierów genetycznych.. Oni to zrobią lepiej od natury.. Wszyscy będą przystojni, niebieskoocy, postawni i piękni. Jak za Adolfa Hitlera.. Ale póki co w lipcu wchodzi w życie ustawa śmieciowa, w której urzędnicy – zamiast rynku- będą decydowali o naszych pieniądzach- jak mają być wydawane. Do Korei Północnej nam jeszcze trochę brakuje, bo tam komuniści decydują o 100% wydawanych przez” obywateli” pieniędzy.. U nas- coś około 50%.. Jak dojdziemy do 100%- zapanuje pełny komunizm.. Wszystkie pieniądze w ręce urzędników.. Tak jak cała władza w ręce rad.. Zbliżamy się coraz bardziej do wielkiej utopii, która bankrutuje.. Tak jak każda utopia oparta na utopijnej konstrukcji na lotnych piaskach iluzji.. Niektórzy już proponują kamery przy śmietnikach, żeby sprawdzić kto sortuje śmieci,, a kto oszukał – i zadeklarował, że będzie sortował, a nie sortuje. Pewnie- potrzebne są kamery przy każdym śmietniku- więcej – potrzebne są kamery w każdym domu, żeby władza wiedziała,, czy „obywatel” przygotowuje się do sortowania, czy może klnie do żywego, że musi sortować.. Bo mieszka w bloku- tak jak ja- i boi się lokatorów, że jak nie zadeklaruje, że będzie sortował, to go zjedzą żywcem- i będzie skonfliktowany z całym blokiem… Jak się mieszka między wrony- trzeba krakać jak i ony. Polska krajem śmieciarzy.. To znaczy takich co to śmieci sortują. A nie śmiecą.. Bo ci co śmiecą to śmieciarze.. Kamery powinny sprawdzać, czy „ obywatel” przygotowuje się do sortowania śmieci, tak jak kamery umieszczone przy przejściach dla pieszych sprawdzające, czy pieszy przygotowuje się do przejścia przez przejście.. I czy zdjął słuchawki z uszu.. Ale będzie fajnie z tymi kamerami, ile zarobią firmy produkujące kamery, jakie będą koszty., ilu objawi się donosicieli i szpicli.. Polska stanie się krajem donosicieli.. Wszyscy skłóceni ze wszystkimi.. Jeden wielki bardach.. Zamiast usuwać śmieci prawne, cywilizacyjne, kulturowe- zaśmiecają nimi nasze życie, próbując odwalić nas – przy pomocy instrumentów propagandy ze śmieci tradycyjnych, które kiedyś- na przykład w poprzedniej komunie- były normalnie palone, albo używane w przemyśle.. I nikogo to nie obchodziło, no bo po co.?… A teraz? W drugiej komunie.. Władza wszystkich próbuje zaangażować w sortowanie śmieci, na razie po dobroci, poprzez ulgi.. A potem się zobaczy.. W miarę rozwoju socjalizmu represje muszą narastać, bo pojawia się opór materii. .I trzeba go pokonać! Każdej akcji ,obliczonej na socjalizm- towarzyszy reakcja.. Na razie gniew wzbiera w ludzie, zaciskającym pięść w bezsilności,. Kogo by nie wybrał- sprawy idą w tym samym kierunku, Odbieraniu człowiekowi wolności, pod hasłami bezpieczeństwa.. Więcej niewoli, więcej kamer, więcej problemów.. Bo socjalizm – oprócz innych’ zalet” generuje problemy, które potem bohatersko stara się potem pokonać.. I pokonuje- stwarzając nowe.. Więcej problemów- więcej socjalizmu.. A do tego potrzebne jest mętne prawo.. A właściwie- lewo.. WIĘCEJ LEWA WJR

Odkryjemy ofiary Michnika? Za chwilę na „Łączce” warszawskiego Cmentarza Wojskowego na Powązkach rozpocznie się drugi etap ekshumacji ofiar komunistycznych bestii. Wszystko wskazuje na to, że wśród ekshumowanych będą też ci, których na śmierć skazał Stefan Michnik. O „wyzwoleniu”, gdy teren „Łączki” był poza murem nekropolii, do bezimiennych dołów śmierci stalinowscy oprawcy zrzucili ok. 400 mężczyzn – polskich patriotów. Wśród zamordowanych sowieckim strzałem w tył głowy w areszcie przy ul. Rakowieckiej byli: Andrzej Czaykowski, Zefiryn Machalla i Karol Sęk. Naturalne jest pytanie: kto ich zamordował? Odpowiedź jest świetnie udokumentowana. To ofiary Stefana Michnika – niejedyne zresztą. Zadajmy drugie pytanie: czy te morderstwa to prywatna sprawa byłego sędziego wojskowego, do których nie ma zamiaru wracać – jak bezczelnie oświadczył w programie „Bliżej” Jana Pospieszalskiego? Proces majora Zefiryna Machalli odbywał się w listopadzie 1951 r. Przed obliczem przysposobionego do zawodu na przyspieszonych kursach prawniczych Michnika stanął przedwojenny oficer, żołnierz Września. Michnik nie dopuścił do procesu obrońcy. Wyrok: kara śmierci. Podczas ostatniego widzenia z żoną major mówił, że jest niewinny, że zeznania zostały na nim wymuszone. Został rozstrzelany 10 stycznia 1952 r. w więzieniu mokotowskim w Warszawie. Zofia Machalla długo nie mogła uwierzyć w śmierć męża. Przez następne lata walczyła o jego dobre imię i zapewnienie minimum egzystencji dwójce dzieci. Proces mjr. Machalli to chyba najsłynniejsza sprawa z udziałem Michnika, zakończona wyrokiem śmierci. Ale jego ofiarami byli również członkowie AK, NSZ-etu, WiN‑u, działacze niepodległościowi. Żołnierzy niepodległości skazywał za szpiegostwo, próby obalenia przemocą ustroju, spisek w wojsku.
Kiedy go grzebali, był tam śmietnik Pracę w Wojskowym Sądzie Rejonowym w Warszawie Stefan Michnik rozpoczął 27 marca 1951 r. Już dwa tygodnie później skazał na dożywocie żołnierza Narodowego Zjednoczenia Wojskowego Stanisława Bronarskiego ps. Mirek. On też ma symboliczny grób na „Łączce”. W lipcu 1951 r. Michnik skazuje na karę śmierci mjr. Karola Sęka, przed wojną szefa kontrwywiadu RP w Wilnie i Siedlcach (doprowadził do schwytania wielu agentów sowieckich i niemieckich), żołnierza Narodowych Sił Zbrojnych, po wojnie komendanta Okręgu Podlaskiego NZW. – Aby złamać ojca, UB aresztowało też mamę. Pisałem do Bieruta, aby wypuścił rodziców. Mama dostała dwa lata, ale wyszła po pół roku, na skutek amnestii – mówi Jan Sęk, który w chwili stracenia ojca miał 12 lat (jego siostra 10), a w wolnej Polsce uzyskał sądowe anulowanie komunistycznego wyroku. – Nie jestem żądny krwi, ale Michnik powinien trafić do więzienia. Ojciec nie ma nawet grobu, tylko tablicę na „Łączce”. Kiedy go grzebali, był tam śmietnik – dodaje. Karola Sęka stracono 7 czerwca 1952 r. w więzieniu mokotowskim w Warszawie.
„Święcie przekonany” Innego majora AK, Andrzeja Czaykowskiego, żołnierza Września, cichociemnego, dowódcę batalionu „Ryś” i „Oaza-Ryś” w Powstaniu Warszawskim, odznaczonego za bohaterstwo krzyżem Virtuti Militari, skazał na karę śmierci Stefan Michnik razem z innym krwawym sędzią – ppłk. Mieczysławem Widajem. Dowodów na działalność szpiegowską nie przedstawiono. Mord sądowy miał miejsce 30 kwietnia 1953 r., już po śmierci Stalina. 10 października 1953 r. Michnik uczestniczył w egzekucji AK-owca w więzieniu mokotowskim w Warszawie. Czaykowski został prawdopodobnie zrzucony do dołu śmierci na „Łączce”. Stefan Michnik dostąpił nawet zaszczytu orzekania w sprawie, którą prowadziła inna bestia w wojskowym mundurze – prokurator Helena Wolińska. Tadeuszowi Jędrzejkiewiczowi (oskarżonemu o działalność kontrrewolucyjną w Szkole Morskiej w Gdyni) udało się jednak ujść z życiem – mimo dwukrotnej kary śmierci wyrok złagodzono mu do 10 lat więzienia. Był „święcie przekonany o winie oskarżonego na podstawie przeprowadzonych na rozprawie dowodów” – tak o roli Michnika w procesie redaktora naczelnego „Przeglądu Kwatermistrzowskiego”, płk. Romualda Sidorskiego, mówił wspomniany już Mieczysław Widaj. Michnik zignorował fakt, że Sidorski nie przyznał się do rzekomej działalności szpiegowskiej. Wyrok: 12 lat pozbawienia wolności. 22-letni Edward Staniewski, AK‑owiec, po wojnie zaangażowany w antykomunistyczne harcerstwo, w lutym 1952 r. został skazany na siedem lat więzienia. Po latach wspominał: – Przewodniczący sądu był obwieszony medalami jak choinka, do tego dwóch bardzo młodych asesorów ze stopniami podporucznika. Potem dowiedziałem się, że jednym z nich był Stefan Michnik, mój równolatek.
Dyktatura proletariatu W 1969 r. Stefan Michnik wyjechał do Szwecji. Chciał uciec do USA (w Nowym Jorku od 1956 r. mieszkał jego brat Jerzy), ale ze względu na swoją komunistyczną przeszłość nie dostał wizy. Oprócz pracy bibliotekarza na uniwersytecie w Uppsali szybko zyskał uznanie polskiej emigracji: współpracował z Wolną Europą, publikował – pod pseudonimem Karol Szwedowicz – w paryskiej „Kulturze”. Tak jak Helena Wolińska manifestował swoje poparcie dla „Solidarności”. I jak tu dziś ścigać takiego opozycjonistę? Rozumie to najwyraźniej wojskowy sąd w Warszawie, który w sierpniu 2009 r. stwierdził, że Michnika nadal chroni sędziowski immunitet! Później Szwecja odmówiła ekstradycji stalinowskiego zbrodniarza, uzasadniając, że zarzuty się przedawniły. Stefan Michnik nigdy nie przyznał się do winy, nigdy nie przeprosił swoich ofiar i ich rodzin. Dziś ma czelność twierdzić, że przeszłość jest jego prywatną sprawą. Wydawał wyroki, bo „takie były rozkazy przełożonych” (to ograna śpiewka większości komunistycznych zbrodniarzy). Szwedzkiemu dziennikowi „Dagens Nyheter” powiedział kiedyś: „Wierzyłem, że służę swojemu krajowi. Dziś widzę, że zostałem oszukany”.  W 1956 r., podczas narady partyjnej, Michnik mówił trochę inaczej: „Nam wtedy imponowało powiedzenie o zaostrzającej się walce klasowej i nieprawdę powie ten, kto by twierdził, że wtedy z niechęcią rozpatrywał te sprawy. [...] Muszę przyznać, że kiedy dostałem pierwszy raz poważną sprawę, to nosiłem ją przy sobie i starałem się, żeby mi tej sprawy nie odebrano”. Wcześniej, w 1949 r. w podaniu o przyjęcie do Oficerskiej Szkoły Prawniczej im. Teodora Duracza w Jeleniej Górze Michnik napisał: „Do OSP chcę wstąpić dlatego, że szkoła ta kształci tych, którzy będą realizować dyktaturę proletariatu w praktyce”.
Zaszkodzić Adamowi Istnieje jedna rzecz, której Stefan Michnik jest pewien – jego ściganie ma zaszkodzić naczelnemu „Wyborczej”. To oczywiście przekonało szwedzkie media i sąd. I drugi argument – o polskim antysemityzmie – dlatego Polska „przyczepiła się” też do Heleny Wolińskiej i komendanta powojennych komunistycznych obozów – Salomona Morela. Michnika broni oczywiście drugi Michnik. Swego czasu „GW” napisała: „Zaliczono go [Stefana – T.P.] do sędziów, których należy ukarać jedynie służbowo [...] i nie wszczynać przeciw nim postępowania karnego”. Chodzi o raport tzw. komisji Mariana Mazura, powołanej w 1956 r. do „zbadania przejawów łamania socjalistycznej praworządności”. Wszystko fajnie, ale Adam zapomniał wyjaśnić, że komuniści z rzeczonej komisji nie chcieli wsadzać innych komunistów do więzień. Taka była gomułkowska „odwilż”. A ponadto raport Mazura stworzono na podstawie ubeckich papierów, a podobno Adam Michnik nigdy ich nie uznawał. Ale gdy chodzi o brata... Tadeusz Płużański

MACIEREWICZ NA CELOWNIKU Ostatnie wydarzenia, chodzi głównie o zadziwiającą woltę mecenasa Rogalskiego, wyraźnie pokazują, że ci, którzy czują się najbardziej obciążeni w stosunku do ofiar tragedii 10 kwietnia 2010 roku, a jestem pewna, że wbrew słowom i gestom, w głębi duszy tak się właśnie czują, zaczynają szukać przysłowiowego kija, by uderzyć w tego, który od trzech lat odbiera im spokojny sen. Mówiąc o ludziach obciążonych wobec ofiar bynajmniej nie mam tu na myśli samego mecenasa, nie pełniącego w chwili katastrofy żadnych funkcji, które stawiałyby go w gronie osób ustawowo, czy politycznie odpowiedzialnych za, co najmniej, zaniedbania przed i po tym dramacie. Mecenas wydaje się być właśnie tym przysłowiowym kijem, którym od dwóch dni zaczęto wywijać we wszystkich mediach. Głównym motywem ostatnich działań mecenasa ma być jego nawrócenie na jedyną, akceptowalną przez salony III RP religię smoleńską, której kapłani i wyznawcy uwierzyli bez szkiełka i oka, zdając się jedynie na czucie i wiarę, co jest chyba ewenementem na skalę światową, jeśli chodzi o dziedzinę badania katastrof lotniczych. Były pełnomocnik Jarosława Kaczyńskiego w poniedziałkowym wywiadzie dla Rzeczpospolitej, rozpoczynając swoje medialne tournee wyrecytował swoiste wyznanie wiary, twierdząc, iż nie wierzy w zamach, a wszyscy odpowiedzialni za katastrofę zginęli na pokładzie TU 154 M. Było to chyba najmocniejsze, od czasów słynnej konferencji Anodiny z 12 stycznia 2011 r., obarczenie winą załogi samolotu. Jednak wydaje się, że głównym celem ataku stał się przewodniczący smoleńskiego Zespołu Parlamentarnego Antoni Macierewicz. Według Rogalskiego szef ZP manipuluje ludźmi, zaś jedną z ofiar Antoniego O Strasznych Oczach (made by Seawolf) jest on sam. Nie dość tego, według Rogalskiego, Macierewicz żongluje faktami, dobierając je do swojej zamachowej teorii, która, jak przekonuje zbuntowany mecenas, nie ma żadnego uzasadnienia w rzeczywistości. Co tak zdenerwowało mecenasa Rogalskiego, powodując jego woltę? Otóż najbardziej rozsierdziły go  dwa wybuchy i działalność ministra Macierewicza, który, co widzą chyba nawet jego najzagorzalsi wrogowie, z godną podziwu determinacją od trzech lat nie odpuszcza sprawy Smoleńska, analizując każdy jej aspekt i angażując wiele osób, będących specjalistami w różnych dziedzinach. Trzeba dodać na marginesie, że prace i w ogóle działalność ZP, jest fenomenem na skalę światową, który pokazuje siłę drzemiąca w Polakach, nawet tych mieszkających od wielu lat za granicą. Motywem działań naukowców i ekspertów  związanych z ZP nie jest chęć kariery, czy sute, rządowe pensje, ale wyłącznie pobudki ideowe, pragnienie wyjaśnienia śmierci polskiego Prezydenta i osób, które z nim zginęły, czego raczej próżno szukać po drugiej stronie. Ich działania doskonale wpisują się w słowa J. Piłsudskiego, że „w sercach szlachetnych nieszczęście i poniżenie kraju jest zawsze źródłem patriotyzmu”. Pan Rogalski twierdzi, że oficjalne dane i znane mu dokumenty przeczą hipotezie zamachu. Tymczasem w najnowszym raporcie ZP pt. „Stan badań”, autorzy napisali:

Zespół przedstawił spójną hipotezę najbardziej prawdopodobnego przebiegu tragicznych wydarzeń. Hipoteza ta została oparta, poza materiałami pochodzącymi   z raportów MAK i KBWL LP, na źródłach nieuwzględnionych przez komisje rządowe i na badaniach własnych. Należy tu wymienić przede wszystkim dane z systemów TAWS i FMS pochodzące z badań wykonanych w Redmont w USA, gdzie te urządzenia nawigacyjne zostały wyprodukowane, a po katastrofie zbadane. Istotne znaczenie miały zobrazowania pochodzące z dostarczonych ZP przez firmę Small Gis zdjęć satelitarnych, których analizę wykonali  niezależni badacze. Szczególne znaczenie miała rekonstrukcja TU 154 M dokonana na podstawie zgromadzonych tysięcy zdjęć z pierwszych godzin po katastrofie, a także analizy zapisów skrzynki parametrów lotu produkcji ATM i ekspertyzy wykonanej przez tę firmę. Stanowisko Zespołu Parlamentarnego w sprawie katastrofy smoleńskiej często przedstawia się jako „hipotezę dwóch wybuchów”. Rzeczywiście uważamy, że najprawdopodobniejszą przyczyną katastrofy była destrukcja samolotu TU 154 M zapoczątkowana eksplozją, dokonaną przez osoby trzecie. Nie przesądzamy jednak, co do szczegółów tych wydarzeń, liczby i miejsca tych eksplozji, a także wszystkich jej skutków. Nie znamy jeszcze rodzaju materiału wybuchowego, sposobu jego użycia i sprawców tych działań. Analizy Grzegorza Szuladzińskiego i profesora Jana Obrębskiego wskazują na dwie eksplozje. Jednak ciągła praca na dostępnych i nowo ujawnianych dokumentach, wyniki kolejnych analiz i symulacji spowodowały niezbędne modyfikacje samej hipotezy, nie naruszając przy tym jej głównego elementu, wskazującego na eksplozję, jako przyczynę katastrofy. […]Do katastrofy doszło nie podczas lądowania, którego nigdy nie podjęto, lecz podczas odejścia na drugie zajście”. Czy powyższe zdania świadczą o fanatyzmie, zamknięciu się na rzeczywistość, czy wręcz przeciwnie: pokazują otwartość na dalsze badania, i zapowiedź ewentualnej modyfikacji hipotezy w miarę dopływu nowych danych, czy analiz? Trudno bowiem zarzucać A. Macierewiczowi, że mówiąc o przyczynach katastrofy, powołuje się na tak ważne analizy autorstwa doktora Szuladzińskiego, profesora Obrębskiego, czy doktora Berczyńskiego, a to właśnie zdaje się mieć mu za złe mecenas Rogalski. ZP zaczyna coraz bardziej przeszkadzać, gdyż po pierwsze wymusza szereg działań ze strony prokuratury wojskowej, która prawdopodobnie nie wybrałaby się do Smoleńska po blisko 3 latach, by mierzyć brzozę, analizować, czy możliwe było w wyniku zetknięcia z drzewem oderwanie skrzydła, wreszcie by zbadać wrak pod kątem materiałów wybuchowych. Po drugie ZP zmusza do działania rząd Tuska, który najwyraźniej poczuł oddech Macierewicza na swoich plecach i postanowił reaktywować Laska, by ratował resztki wiary w pancerną brzozę. Niestety, patrząc na kolejne występy doktora Laska, dochodzę do wniosku, że pieniądze mu płacone równie dobrze można by było wyrzucić w błoto – efekt będzie ten sam, o ile nie lepszy. Na dzisiaj mamy taką oto sytuację, że Antoni Macierewicz stał się po raz kolejny w najnowszej historii Polski, poważnym zagrożeniem dla zbyt wielu, więc postanowiono zastosować manewr znany od co najmniej 20 lat: spotwarzyć Macierewicza, opluć i okrzyknąć człowiekiem szalonym.   Chciałoby się rzec: nihil novi panowie, nihil novi sub sole, ale tym razem chleba z tego nie będzie, to już nie działa. Od dwudziestu lat te same epitety, oskarżenia i odsyłanie do psychuszki –  to wszystko cuchnie stęchlizną, brzmi jak stara, zgrana płyta, powodując  mdłości i nerwowe machnięcie ręką. Podniecają się tylko ci, którym się wydaje, że opluwając Macierewicza właśnie odkryli Amerykę. W tym kontekście przyczyny buntu mecenasa mogą mieć dwa źródła: albo ów bunt został sprytnie podsycony i wyhodowany w jakiejś „szklarni”, podlewany dobrym nawozem, pamiętającym jeszcze czasy sowieckie, albo rzeczywiście był spontaniczny i spadł co poniektórym, jak biblijna manna z nieba.  Nie mnie rozstrzygać, niemniej brzydko to wszystko wygląda. Kończąc ten temat warto jeszcze raz przypomnieć, że na wraku tupolewa biegli wykryli nie tylko trotyl, co mecenas Rogalski zdaje się  bagatelizować,  ale przede wszystkim nowoczesne materiały wybuchowe, takie jak heksogen i oktogen oraz tzw. substancję inicjującą. Tego nie da się tak łatwo wkomponować w wojenny krajobraz Smoleńska, czy afgańskie klimaty.

http://wiadomosci.wp.pl/kat,1342,title,Macierewicz-nie-probowalem-przeszkodzic-spotkaniu-Biniendy-z-prokuratura,wid,15550622,wiadomosc.html?ticaid=1108bb&_ticrsn=3

http://www.rp.pl/artykul/10,1006070-W-Smolensku-nie-bylo-zamachu.html?p=3

http://www.rmf24.pl/tylko-w-rmf24/wywiady/kontrwywiad/news-rogalski-macierewicz-manipuluje-pis-em-i-dziala-na-reke-rosj,nId,964031

Martynka

Statystyka nie wieńczy łgarstwa

*Jeszcze rozwój czy już regres ? *Rząd jako konserwator zabytku

*Po nitce jamalskiej do kłębka polskiego * „Bójka” na Wybrzeżu osądzona...

Do trzech rodzajów kłamstw (kłamstwa zwykłe, kłamstwa zuchwałe i statystyka) należałoby dodać w dzisiejszych czasach przynajmniej jeden stopień wyższy: „opinie ekspertów i fachowców rządowych” Wedle planistów i ekspertów otaczających rząd Tuska i podpowiadających ministrowi Rostowskiemu, co ma mówić dziennikarzom o stanie polskiej gospodarki – jeszcze miesiąc temu miała się ona rozwijać w roku bieżącym w tempie 2,2 procent ( wcześniej rząd „planował” nawet 3,5 procentowe tempo wzrostu gospodarczego), ale w tych dniach rządowi planiści-eksperci dokonali „korekty” i oznajmili, że w roku 2013 wzrost polskiej gospodarki sięgnie tylko 1,5 procenta. W ciągu niespełna roku rządowi „eksperci-planiści” zmienili zatem swe prognozy o ponad 100 procent. Czy to aby na pewno jacyś eksperci, fachowcy – czy raczej propagandyści, korygujący swe „ekspertyzy” dopiero w obliczu nagich faktów? Przed laty w pewnej audycji telewizyjnej zagadnąłem ówczesnego ministra finansów z SLD, dlaczego prognoza inflacji przedstawiona przez kupców z łódzkiego targowiska na Bałutach okazała się znacznie trafniejsza od prognozy ministra finansów, mającego przecież do dyspozycji „ekspertów i fachowców”? Odpowiedzią było mi nienawistne spojrzenie ministra oraz wyjaśnienie, że „pomylić może się każdy”. ...Więc 1,5 procentowy wzrost gospodarczy Polski w roku 2013. Hm. Błąd statystyczny, jak wiadomo, dopuszcza 3-procentową pomyłkę, nie da się zatem wykluczyć, że zamiast 1,5 procentowego wzrostu będziemy mieć w roku bieżącym 1,5 procentowy regres gospodarczy. Kiedy wpadną na to „eksperci i fachowcy”? Lecz czy tylko 1,5 procentowy? Sądząc po Grecji, Portugalii, Hiszpanii – w kolejce Włochy i Francja - które przecież nie tkwiły w komunistycznej zamrażarce prawie pół wieku, a których finanse sypią się jak domki z kart – można zapytać: czy aby upadek gospodarczy Polski nie będzie szybszy, dramatyczniejszy i gwałtowniejszy? Bo kryzys w Polce dopiero się zaczyna. „Icek, umiesz liczyć? To nie licz na mnie...” – głosi żydowska anegdota. Druga kadencja rządu PO/PSL (przy poparciu niby „opozycyjnego” SLD w najważniejszych sprawach...) przekonuje, że na ten rząd ani w kryzysie, ani w hossie liczyć nie można. Każdy rząd zajmuje się zresztą głównie „własnym wyżywieniem” i nawet w najgłębszym kryzysie „zawsze się wyżywi”, co pod monopolistycznymi rządami „octu na półkach sklepowych” zauważył już Urban, nie zapijający przecież wówczas octem kawioru. Co do rządu Tuska – wydaje się zresztą nie tyle władczym organem państwa, co demokratycznym listkiem figowym, przykrywającym i konserwującym zastałe, spodstolne siuchty i układy nawiązane jeszcze pod okrągłym stołem. Rząd Tuska jako konserwator zabytku: kapitalizmu kompradorskiego, właściwego ustroju gospodarczego III RP. Najnowsza „odsłona” rządowych kulis utwierdza nas tylko w takiej diagnozie: o wspólnych planach potężnej państwowej spółki Euro-Pol-Gaz i rosyjskiego Gazpromu (budowy drugiej nitki gazociągu jamalskiego z ominięciem Ukrainy) polski rząd nic nie wiedział, z premierem Tuskiem na kupę, chociaż Polska jest niby orędownikiem „demokratycznych przemian” na Ukrainie, jej związania z Unią Europejską, jej uniezależnienia od Rosji – podczas gdy ta „druga nitka”, omijająca Ukrainę, wydawałaby Ukrainę na rosyjską energetyczną łaskę... Kto zatem za parawanem rządu Tuska podejmuje kluczowe decyzje polityczno-gospodarcze? Po nitce jamajskiej do kłębka decyzyjnego: można się spierać, czy jest to ta, czy inna „spodstolna” sitwa, czy jest ona proweniencji bezpieczniacko-cywilnej, czy bezpieczniacko-wojskowej, jaki jest współudział agentur obcych i czyich – ale że rząd Tuska dowiaduje się ostatni, to widać nie tylko na tym przykładzie. Tymczasem wysokie zwycięstwo PiS w uzupełniających wyborach do Senatu w okręgu rybnickim (gdzie wygasł przed terminem mandat senatorski) jest pewnym światełkiem nadziei. Gdyby mobilizacja obywatelska zapewniła PiS-owi zwycięstwo w najbliższych wyborach parlamentarnych, takie, by nie musiał nawiązywać z nikim koalicji (jak Fidesz na Węgrzech) – polityka polska odzyskałaby może pewną własną, skromną dynamikę, zapoczątkowaną rządami PiS i prezydenturą ś.p. Lecha Kaczyńskiego, tak tragicznie przerwaną w okolicznościach tak podejrzanych. Wprawdzie nie brak opinii, że polskie „pięć minut” już dawno minęło, zwłaszcza po akcesie do UE, po podpisaniu Traktatu Lizbońskiego, po nawiązaniu strategicznego partnerstwa niemiecko-rosyjskiego i po wycofaniu się Ameryki w aktywnej polityki w Europie – ale przecież historia nie kończy się nigdy, wbrew opiniom niektórych postępowych „ekspertów-historyków”. Nawet gdy przed „niezawisłym sądem” zapada po trwającym 18 lat procesie wyrok wobec dwóch (podrzędniejszych) współsprawców masakry grudniowej na Wybrzeży w 1970 roku, zakwalifikowanej przez sąd jako „ pobicie ze skutkiem śmiertelnym”. Nie zapomnimy, takie rzeczy się pamięta... Dla mainstreamowych mediów sprawa ta okazuje się jednak znacznie mniej ważna niż nakazana przez żydokomunę reprymenda premiera Tuska dla ministra Gowina, który ośmielił się powiedzieć, że produkowane metoda in vitro zarodki Polaków są przedmiotem medycznych eksperymentów w Niemczech. Ten Gowin w rządzie Tuska to już prawie jak prof.Jasiewicz w PAN: abortować lub „skazać na wygnanie”, jak chcą żydowscy faszyści z Centrum Wiesenthala! Wcześniej oplwać. Juźci dyspozycyjne, jak zawsze, prezydium PAN oświadczyło, że „poglądy prof.Jasiewicza godzą w zasady cywilizacji europejskiej” – jakby grono tych propagandzistów w pretensjach do naukowców było strażnikiem cywilizacji europejskiej, podczas gdy pilnują ledwo swych synekuralnych posadek.

„Bezczelne są te k...rwy i zuchwałe” – zauważa na kartach „Dobrego wojaka Szwejka” niejaki Szymek z Budziejowic. Nie jesteśmy mniej spostrzegawczy od Szymka, więc i „zespół fachowców dr Laska”, co to ma dawać odpór „newsom o katastrofie smoleńskiej” postrzegamy także przez pryzmat jego trafnego sformułowania, jak i ów kolejny „niezawisły sąd”, co to uniewinnił posłankę PO - Sawicką. Tak, tak – statystyka to jeszcze nie najwyższy stopień bezczelnego łgarstwa; „opinie fachowców i ekspertów” a i wyroki sądowe stoją niekiedy wyżej.

Marian Miszalski

Na lewicy: ruchy jak bolek suchy

*Jola i Henia wychodzą z magla*Koniec Palikota?*Natolin sobie, Puławy sobie Stowarzyszenie Kongres Kobiet powołane do „promowania aktywizacji kobiet” powraca po niespełna 5 latach w swojskie, tradycyjne koleiny: magla. Właśnie pani Henia Krzywonos, solidaryzując się z panią Jolą Kwaśniewską, opuściła Kongres Kobiet nadmieniając, że nie będzie publicznie prać brudów... Faktycznie: jeśli już, to od prania brudów jest pralnia, w maglu można co najwyżej zaprasowywać stare brudy. Tymczasem rozeszła się pogłoska ( i my poplotkujmy sobie!), że panią Jolę w Kongresie Kobiet ma zastąpić Kalisz, świeżo wyrzucony z SLD. Taka kwarantanna, zanim wezmą go na listy Europy Plus albo i od razu do cyrku Palikota. Ubytek Kalisza szczwany Miller wnet zrekompensował sobie w dwójnasób: młotując bezceremonialnie Oleksa do uczestnictwa w Kongresie Lewicy, na który zaprosił także Wałęsę... Tego Wałęsę, który w swoim czasie ustami ministra Milczanowskiego oskarżył Oleksa o zdradę główną! Już tam po ciężkie haki sięgnąć musiał Miller do tajnych archiwów WSI, jeśli i „Bolek” i Oleksy zgodzili się w końcu na tę hucpę! . Bo i „Bolek” zaproszenie przyjął: raz, że śmiałby tylko nie przyjąć, dwa, że może mu zapłacą za „odczyt” na Kongresie, bo odkąd pederaści skreślili go z listy zapraszanych autorytetów - u „Bolka” chuda fara. Wprawdzie nie płacili mu dużo za jego mądrości - jaki „mędrzec Europy” takie i honoraria... - ale strata kilku tysięcy dolarów może wkur... każdego mędrca. Miller zaprosił też na Kongres Lewicy dwóch innych b. prezydentów III RP: Jaruzelskiego i Kwaśniewskiego. Zapowiada się piękna reprezentacja PRL-owskiej bezpieki i konfidentów na tym Kongresie Lewicy! Tymczasem Kwaśniewski domaga się od Millera, by na Kongres Lewicy zaprosił i Palikota, ale szczwany Miller najwyraźniej uplanował co innego: wchłonąć Ruch Palikota, ale bez Palikota! To dopiero pokerowe, piękne zagranie! I słuszna racja Millera: po co rozmawiać z lobby żydowskim za pośrednictwem Palikota, jeśli można rozmawiać bez pośrednika? Bo przecież cały ten Ruch Palikota miał być tylko zasłoną dymną, parawanem dla wprowadzenia na powrót w szeregi SLD żydowskiego lobby politycznego. Zobaczymy więc, czy na czerwcowy Kongres Lewicy Miller doprosi SdRP i Partię Demokratów, dwie żydowskie kanapy polityczne kryjące się dotąd za Ruchem Palikota. Czy zatem Miller zaproponuje nowym „Puławom” udział w interesie zwanym „zjednoczona lewica” - czy też pozostawi te kanapy na łaskawym chlebie Kancelarii prezydenta Komorowskiego, blisko piersi Pierwszej Mamełe III Rzeczpospolitej? Ha! Po raz pierwszy w historii powojennej Polski mielibyśmy wówczas lewicę bez udziału „korzennych”. Wchłonięcie całości czy choćby części Ruchu Palikota ale bez Palikota – tego biłgorajski Hegel mógł się spodziewać, gdyby miał trochę dłuższy rozum polityczny. Gdy bowiem posunął się już tak daleko w realizacji powierzonego mu zlecenia, że oskarżył Millera, iż „ma krew na rękach” – powinien wiedzieć, że oskarżenie to godzi zarazem i w Kwaśniewskiego, który – jeśli już – ma tej krwi na rękach nie mniej, niż Miller. Co bije w Lesia – to bije i w Olka... Swym oskarżeniem Palikot zdradził się wobec Millera, że gotów jest posunąć się aż po polityczną likwidację Millera, byle tylko wykonać żydowskie zlecenie. Czy Miller może tolerować takiego popaprańca? Oczywiście, że nie. Musi go wykończyć. Kwaśniewski pojął swe uwikłanie i już tylko cieniutko popiera Palikota: popiera, ale właściwie tak, jakby nie popierał...Żeby tylko był na Kongresie Lewicy... Ale chytry Miller już nie popuści: Palikot – powiada – może sobie być, ale na pikniku swojej najbliższej menażerii. Jakże więc będzie z tym zjednoczeniem Lewicy? Chyba tak, że wokół Millera i SLD zjednoczy się lewica bezpieczniacka, z pożytecznymi idiotami na kupę – a z udziałem SdRP, PD i resztówki po Ruchu Palikota powstanie jakaś lewica żydowska, plus jej pożyteczni idioci. Trzeba jednak zauważyć, że zwornikiem SLD-owskiej lewicy pozostałby wówczas już tylko Miller. O, musiałby bardzo na siebie uważać! Już przecież raz helikopter, którym leciał, miał poważny problem... Po zamachu smoleńskim inaczej patrzymy już na wypadki lotnicze. Wróćmy tymczasem do magla, pardon, do Kongresu Kobiet: plotka głosi, że Kongres Kobiet przyjmie imię i patronat pośmiertny Barbary Blidy, ale pod warunkiem, że uznana zostanie najpierw za świecką świętą. Może to potrwać jakiś czas, gdyż procedury obrzędowości świeckiej nie przewidują jeszcze świeckiej świętości. Jest podobno kłopot z dokumentowaniem cnót heroicznych potencjalnych kandydatów... Najbliższy stwierdzenia u siebie lewicowej cnotliwości heroicznej jest podobno Leszek Miller, ale czy prawdziwy mężczyzna może tak kończyć: jako patron Kongresu Kobiet? Kalisz może, ale nie Miller. Z drugiej strony: co tu grymasić, gdy „strojka eurosocjalizmu” załamuje się! Każdy proletariat zastępczy jest teraz pilnie potrzebny, głos każdego pożytecznego idioty i każdej pożytecznej idiotki jest na wagę tłustej diety poselskiej, ministerialnej gaży czy zewnętrznych znamion władzy premiera III Rzeczpospolitej spodstolnej. Gdy „kroczem do socjalizmu” – każde krocze się przyda w partyjniackiej rywalizacji, męskie czy damskie, nieważne! Co jest „istotą krocza” – każdy wie; toteż nie dziwi, że w naszej sposdstolnej demokracji tak wielu „wielkich działaczy wygląda z rozporka”. Nasze państwo rządzone spodstolną siuchtą bezpieczniacką zza fasady tandetnej demokracji osiągnęło już ten poziom degradacji, że nie wiadomo nawet, kto podejmuje decyzje w strategicznej spółce Europolgaz: raz jeszcze wychodzi na to, że w najważniejszych sprawach Tusk i jego rządowe kukiełki informowani są na końcu. A tu jeszcze coraz bezczelniej odzywają się głosy żydowskich szowinistów, spekulujących na wyarendowanie sobie tłustego kąska. Już nie tylko ci z daleka, z Izraela czy Ameryki, pozwalają sobie na bezczelność, ale i „krajowcy”, z „piątej kolumny”. Barbara Engelking z Centrum Badań nad Zagładą Żydów w Polskiej (!) Akademii Nauk nie chce, żeby na tyłach Muzeum Historii Żydów Polskich stanął pomnik upamiętniający Polaków, którzy oddali życie za ratowanie Żydów. Pisze przy okazji: „ Taki pomnik nie powinien stanąć w tym miejscu, które opowiada o żydowskim cierpieniu, a nie o Polakach. Ten malutki fragment Warszawy należy do Żydów i nie wolno go zawłaszczać”. Proszę, proszę: więc fragment Warszawy należy już do Żydów! Na razie jeszcze „malutki”, ale wiadomo: apetyt rośnie w miarę jedzenia. (Przed wojną żydowscy szowiniści postulowali nawet „autonomię gmin żydowskich”). Tylko patrzeć, jak i inne, większe „fragmenty Polski” zaczną „należeć do Żydów”, niezależnie od majątku, jaki ukraść chce „przedsiębiorstwo holocaust” i od tysięcy nieruchomości, „zwracanych” kilku ledwo gminom żydowskim, istniejącym w Polsce. Kongresowi Lewicy – owocnych obrad; zwłaszcza w tym temacie. Marian Miszalski

Beztroska, niekompetencja, a być może coś więcej

1. W ostatnich dniach Najwyższa Izba Kontroli (NIK) opublikowała raport pokontrolny dotyczący rozstrzygania przetargów na budowę autostrad i dróg ekspresowych przez Generalną Dyrekcję Dróg Krajowych i Autostrad (GDDKiA) i przedstawia wnioski, które powinny wywołać ogromne zainteresowanie medialne, wszak chodzi o wydawanie dziesiątków miliardów publicznych pieniędzy. Niestety nic takiego nie miało miejsca. Oprócz krótkich tekstów na kilku niezależnych portalach internetowych (np. wPolityce.pl), nad raportem rozpostarto zasłonę milczenia, wszak jego wymowa jest jednoznacznie niekorzystna dla administracji rządowej Donalda Tuska.

2. NIK zgłasza 3 poważne zastrzeżenia do rozstrzygnięć przetargowych GDDKiA: wybieranie wykonawców tylko w oparciu o kryterium ceny (najniższej), nie interesowanie się sytuacją finansową firm wskazanych jako wykonawców miliardowych kontraktów ani przedstawianymi przez nie zabezpieczeniami finansowymi, wreszcie niezadbanie o jakiekolwiek zabezpieczenia dla podwykonawców kontraktów. W raporcie omówiony jest kontrakt na budowę autostrady A2 najpierw przez chińską firmę Covec, a po jej zejściu z palcu budowy przez firmę DSS (Dolnośląskie Surowce Skalne). Rzeczywiście budowa odcinka C autostrady A2 pomiędzy Strykowem, a Konotopą, to jedno wielkie pasmo „sukcesów” zarówno ministra Grabarczyka i jego następcy ministra Nowaka. Chińczycy chcieli waloryzacji wartości kontraktu uzasadniając to głównie gwałtownym wzrostem cen materiałów budowlanych i paliwa ale GDDKiA, na to się nie zgodziła i firma Covec zeszła z placu budowy (zresztą do tej pory nie udało się GDDKiA odzyskać nawet kwot gwarancji złożonych przez Covec). W trybie bezprzetargowym wybrano w lipcu 2011roku, kolejnego wykonawcę, konsorcjum na którego czele stanęła spółka DSS mimo tego że wszystkie firmy wchodzące w jego skład nigdy samodzielnie dróg nie budowały. Co więcej to co Chińczycy mieli wybudować za 535 mln złotych , nowy wykonawca mógł już realizować za 756 mln zł i pod koniec maja 2012 roku, miał zapewnić tylko przejezdność swojego odcinka. Mimo tego i DSS nie dał rady i tuż przed świętami Wielkanocy 2012 roku, zarząd tej spółki złożył w sądzie gospodarczym wniosek o upadłość.

3. Pod koniec lutego 2012 roku kiedy w mediach pojawiły się pierwsze sygnały o kłopotach z płynnością spółki DSS, minister Nowak zapewniał, że nic złego tej firmie nie może się wydarzyć. W jednej z komercyjnych rozgłośni radiowych mówił między innymi tak „nie ma ryzyka upadłości spółki DSS. Mój resort zna dokładnie sytuację firmy, ponieważ jest o niej na bieżąco informowany”. Zaledwie po miesiącu od tej wypowiedzi, zarząd spółki DSS sam złożył wniosek o upadłość spółki, ponieważ wcześniej aż pięciu różnych jej wierzycieli złożyło takie wnioski. Jak więc była monitorowana wcześniej płynność finansowa DSS i co pozwalało ministrowi Nowakowi z taką pewnością opowiadać w mediach, że spółka nie upadnie, doprawdy nie wiadomo? Później budowę tego odcinka przejęli pozostali uczestnicy konsorcjum i na Euro 2012 udało się zapewnić przejezdność tej autostrady a tak naprawdę dzięki specjalnej ustawie przeprowadzonej błyskawicznie przez Sejm, samochody mogły jeździć po niezakończonym terenie budowy.

4. Mam nadzieję, że po opublikowaniu raportu NIK, sprawą kontraktu z wolnej ręki dla DSS za znacznie większe pieniądze niż chciano zapłacić Chińczykom, zajmie się jednak CBA, bo budowa tego odcinka autostrady A2, to pasmo „dziwnych” decyzji GDDKiA i ministerstwa transportu, które skutkowały wielomilionowymi stratami dla Skarbu Państwa. Ponieważ spółka DSS cieszyła się niezwykłą przychylnością w resorcie skarbu państwa (zakupiła od skarbu państwa aż 2 spółki będące kopalniami surowców skalnych, płacąc za nie pieniędzmi tych spółek), a także resortu transportu (uzyskując kontrakt z wolnej ręki), a jej doradcą w tych sprawach był były premier Kazimierz Marcinkiewicz, to aż się prosi aby te dwie transakcje i kontrakt drogowy zostały dogłębnie zbadane. Bo z raportu NIK wynika, że to nie tylko beztroska i niekompetencja urzędników, a chyba coś więcej? Kuźmiuk Rogalski broni kłamstwa smoleńskiego

Jak z wykpiwanego adwokata Jarosława Kaczyńskiego stać się rozchwytywanym przez media prawnikiem? Wystarczy uderzyć w swojego byłego klienta, znienawidzonego przez układ III RP, i w jego polityczne otoczenie. Ofiarą karykaturalnej metamorfozy Rafała Rogalskiego padli nie tylko Jarosław Kaczyński i Antoni Macierewicz, lecz także prawda o katastrofie smoleńskiej. Jeszcze niedawno mecenas Rogalski domagał się, by w płucach ekshumowanych ofiar katastrofy smoleńskiej szukać śladów helu, twierdząc, że ten pierwiastek mógł być rozpylony w Smoleńsku przed lądowaniem Tu-154M. Sugerował też, że w związku z pełnioną przez niego funkcją Rosjanie czyhają na jego życie. Innym razem powtarzał, że zasadność hipotezy zamachu opiera się na co najmniej 10 przesłankach i że do kategorycznego wykluczenia zamachu potrzebny jest wrak samolotu. Dziś Rogalski odżegnuje się od tych wypowiedzi, broniąc raportu komisji Jerzego Millera („przyczyny katastrofy, co do zasady, są trafnie pokazane”) i dezawuując ustalenia ekspertów Antoniego Macierewicza. Wychodzi mu to jednak równie nieporadnie, jak opowiadanie o bombie helowej.

„Stwierdzono” brak odkształceń Pierwszy antyzamachowy argument Rogalskiego brzmi: „Na samolocie nie ma śladów eksplozji bomby. W czasie wybuchu powstają charakterystyczne odkształcenia kadłuba. Takich odkształceń nie stwierdzono”. Nie stwierdzono? Dr inż. Wacław Berczyński, były konstruktor działu wojskowo-kosmicznego Boeinga, przeprowadził analizę naprężeń w elementach Tu-154M po jego rozpadzie. – Struktura samolotu, części jego powłoki podlegały ciśnieniom, które nie były przewidziane w konstrukcji. Musiała być jakaś duża siła, a raczej – nazywajmy rzecz po imieniu – eksplozja, która spowodowała wyrwanie nitów, a następnie rozerwanie poszycia –powiedział.

A jeżeli dr Berczyński jest dla mecenasa Rogalskiego niewiarygodny – ma przecież konszachty z Antonim Macierewiczem – to odsyłam do badań prof. Jana Obrębskiego z Politechniki Warszawskiej, który ze smoleńskim zespołem parlamentarnym nie ma nic wspólnego. Prof. Obrębski, dokonując na ubiegłorocznej konferencji poświęconej katastrofie smoleńskiej opisu sposobu zniszczenia małego fragmentu Tu-154M nr 101, stwierdził, że przyczyną katastrofy musiał być wielopunktowy wybuch. Dowiódł tego poprzez dokładne oględziny fragmentu samolotu, zdeformowanego w sposób niepozostawiający wątpliwości: badana część była porozrywana, niektóre ze znajdujących się w niej nitów zostały wyrwane, a krawędzi blach – wywinięte. – Zniszczenia pochodzą według mnie od eksplozji. Im dłużej to oglądam, tym jestem bardziej pewny. Można podejrzewać, że była to dobrze przygotowana, wielopunktowa eksplozja, która np. odcięła skrzydło – mówił o wynikach swoich badaniach uczony.

Jak badano pancerną brzozę Rafał Rogalski przekonał się w ostatnim czasie także do innej oficjalnej tezy. Chodzi, rzecz jasna, o uderzenie Tu-154 w słynną brzozę, której „tożsamość” jeszcze w grudniu 2012 r. sam kwestionował. Teraz mecenas nie ma już wątpliwości. „Tak, w wyniku uderzenia w brzozę doszło do urwania części skrzydła”. Co więcej – pierwsze czynności związane z brzozą „wykonano już jesienią 2011 r. Teraz badano ją po raz drugi”. Rogalski zapomniał dodać, że skutkiem tych czynności były zaskakujące różnice w pomiarach drzewa. Według prokuratury brzoza została ścięta na wysokości 6,66 m, według komisji Millera – 5,1 m. Prawnik nie wspomniał też, że w ciągu kilku pierwszych dni po katastrofie kawałki metalu pojawiały się w „pancernej brzozie” i z niej znikały, co utrwalili różni fotografowie (zdjęcia te były publikowane m.in. przez „Rzeczpospolitą” oraz organizatorów konferencji smoleńskiej). Jakby tego było mało, próbki z drzewa pobrano dopiero w październiku 2012 r., czyli 30 miesięcy po katastrofie, co prof. Chris Cieszewski z Warnell School of Forestry and Natural Resources, University of Georgia w USA, skomentował w rozmowie z „Gazetą Polską” następująco: „Przez ten cały okres drzewo narażone było na działanie rozmaitych czynników meteorologicznych: słońca, opadów deszczu i śniegu, wilgoci oraz patogenów. Drewno wystawione na takie warunki poddaje się szybkim zmianom [...]. W związku z tym nie jest możliwe uzyskanie miarodajnych wyników badań, dotyczących właściwości tej brzozy w kwietniu 2010 r.”.

Zejście poniżej 100 metrów W wywiadzie dla „Rzeczpospolitej” Rafał Rogalski obwieścił: „Główni odpowiedzialni za katastrofę smoleńską zginęli na pokładzie tupolewa”, a jako „decydujący element” katastrofy, obciążający załogę, wymienił sprowadzenie samolotu do wysokości poniżej 100 m. Wynika stąd, że mecenas w ciągu kilku miesięcy zapomniał o dwóch istotnych faktach. Po pierwsze, dowódca tupolewa Arkadiusz Protasiuk podjął na przepisowej wysokości 100 m decyzję o przerwaniu podejścia do lądowania i odejściu na tzw. drugi krąg. Protasiuk powiedział: „Odchodzimy”, po czym komenda ta została potwierdzona przez drugiego pilota – mjr. Roberta Grzywnę. Procedury zostały zatem dochowane, a samolot zszedł poniżej 100 m nie w wyniku celowego działania załogi, lecz z innych powodów. Po drugie, załoga Tu-154M wiedziała, co robi, próbując odejść na tzw. drugi krąg przy użyciu autopilota, chociaż lotnisko w Smoleńsku było pozbawione systemu lądowania ILS. Możliwość tzw. odejścia w automacie na lotnisku pozbawionym ILS potwierdził eksperyment, jaki przeprowadzono w 2011 r. na bliźniaczym tupolewie (nr 102). Piloci wiedzieli też, jak to się robi. Sam Maciej Lasek, odpowiadając na jedno z pytań na konferencji ekspertów w Kazimierzu Dolnym nad Wisłą (28 maja 2012 r.), stwierdził wprost, że kpt. Protasiuk kilkakrotnie wykonywał odchodzenie z autopilotem bez systemu ILS. Czyżby więc mecenas Rogalski z trzyletnim opóźnieniem dostał rządowego SMS-a o treści: „Katastrofę spowodowali piloci, którzy zeszli we mgle poniżej 100 m. Do ustalenia pozostaje, kto ich do tego skłonił”?

Grzegorz Wierzchołowski

Wypełniając PIT Każdego roku pod koniec kwietnia miliony ludzi w Polsce z narastającą wściekłością wypełniają zeznania podatkowe, wyliczając urzędom skarbowym podatek dochodowy. W tym podatku opodatkowany jest dochód, czyli różnica między tak zwanym „przychodem”, a kosztami jego uzyskania. Z samej konstrukcji podatku dochodowego wynika zatem dodatkowe uprawnienie władzy publicznej do kontrolowania dochodów obywateli. Takie uprawnienie nie jest wcale niezbędne do pozyskiwania dochodów państwowych - bo na przykład w podatkach pośrednich, takich jak akcyza, czy VAT, a więc podatek od towarów i usług, fiskus niczyich dochodów nie musi kontrolować. Tymczasem w przypadku podatku dochodowego, władza publiczna zyskuje dodatkową władzę, kosztem uprawnień obywateli. Zwróćmy uwagę, że władza publiczna niby to szalenie dba o naszą prywatność, ustanawiając specjalnego inspektora do ochrony naszych danych osobowych - ale jedynym praktycznym rezultatem tego bęcwalstwa jest niemożność szybkiego ustalenie adresu obywatela, którego chcielibyśmy na przykład pozwać do sądu z powodu szkody, jaką nam wyrządził, czy w charakterze świadka. Tymczasem o naszych dochodach musimy władzy opowiedzieć wszystko, niczym o grzechach księdzu na spowiedzi i o żadnej ochronie prywatności nie ma tu oczywiście mowy. Ale - jak zauważył Alexis de Tocqueville - nie ma takiego okrucieństwa, ani takiej niesprawiedliwości, jakiej nie dopuściłby się nawet skądinąd łagodny rząd, kiedy zabraknie mu pieniędzy. A właśnie mu brakuje, ba - kiedy mu nie brakowało! - więc szuka ich w naszych kieszeniach, a co gorsza - w sposób już kompletnie łajdacki wchodzi w przestępczą spółkę z lichwiarską międzynarodówką. Zbrodnia polega na tym, że Umiłowani Przywódcy, którzy żyją z dojenia Rzeczypospolitej i zapewniają sobie popularność pozwalając na to dojenie swemu politycznemu zapleczu, uchwalają budżet państwa w którym wydatki przewyższają dochody, czyli - z deficytem. Ten deficyt trzeba jakoś uzupełnić - albo otwartym rabunkiem obywateli, albo w sposób subtelniejszy - poprzez zaciągnięcie pożyczki u lichwiarzy. Rząd zaciąga więc pożyczkę i obiecuje spłacić ją z procentem po, dajmy na to - roku. Ale w przyszłym roku też uchwala budżet z deficytem, więc na jego pokrycie i na spłatę poprzedniego długu musi zaciągnąć kolejną, jeszcze większą pożyczkę - i tak dalej. W ten sposób kolejne coroczne deficyty kumulują się w dług publiczny. Jak wyliczył jeden z ekspertów Instytutu Sobieskiego, rzeczywisty dług publiczny Polski przekracza 200 procent Produktu Krajowego Brutto, czyli w liczbach bezwzględnych przekracza 3 biliony złotych! Pan minister Rostowski, uchodzący za wirtuoza „kreatywnej księgowości”, nazywanego pospolicie oszustem twierdzi, że dług publiczny jest mniejszy. Może i mniejszy - ale kiedy pan minister liczył go inaczej niż teraz, to już na przełomie sierpnia i września ub. roku przekroczył bilion złotych, powiększając się z szybkością ok. 7 tys. złotych na sekundę. Dlaczego lichwiarze pożyczają rządom pieniądze? Ano dlatego, że rządy w zamian dostarczają im niewolników, którzy muszą pracować na ich zyski. Pokazują to tzw. „koszty obsługi” długu publicznego, które w roku ubiegłym przekroczyły 43 miliardy złotych, a obecnie, jeśli nie stanie się nic okropnego - mogą sięgnąć 50 miliardów. Oznacza to, że każdy spośród 35 milionów obywateli rzeczywiście dziś mieszkających w Polsce, musi tylko z tego tytułu zapłacić lichwiarskiej międzynarodówce około 1500 złotych rocznie. To znaczy, że typowa, pięcioosobowa rodzina, musi zapłacić z tytułu obsługi długu publicznego 7500 zł rocznie. Zwróćmy uwagę, że istota niewolnictwa polega na tym, że niewolnik musi pracować na swojego pana, to znaczy - oddawać mu bogactwo, jakie wytwarza swoją pracą. Otóż my jesteśmy wpędzani coraz głębiej w tę zależność przez naszych Umiłowanych Przywódców, którzy nie są żadnymi naszymi „przedstawicielami” tylko zwyczajnie - nadzorcami, co to pilnują, byśmy wywiązali się wobec naszych wspólnych panów gangsterów. Nie tylko my, to znaczy - pokolenie żyjące obecnie - ale przede wszystkim pokolenia przyszłe, które jeszcze się nie narodziły, ale które już są obciążone gigantycznym długiem do spłacenia. Jest to łotrostwo, wobec którego afera Amber Gold to mały pikuś. No dobrze - ale dlaczego właściwie lichwiarska międzynarodówka pożycza pieniądze takiemu rządowi, jak dajmy na to, rząd premiera Tuska? O korzyściach z posiadania niewolników już wspomniałem, ale to nie wyczerpuje całości zagadnienia. Lichwiarska międzynarodówka pożycza rządom pieniądze, bo one dostarczają zabezpieczenie pożyczki. Zabezpieczeniem tym są dochody rządu z przyszłych podatków. Gdyby tak premier Tusk ogłosił, że w roku 2014 nie będzie miał dochodów z podatków, to nie sprzedałby nawet jednej obligacji. No dobrze - ale skąd właściwie premier Tusk wie, że w 2014 roku będzie miał dochody z podatków - o czym w podskokach melduje lichwiarskiej międzynarodówce? Ano stąd, że ma nadzieję, że my wypracujemy w pocie czoła bogactwo, które jego pierwszy minister od finansów opodatkuje i przekaże lichwiarzom. Oznacza to, że tak naprawdę zabezpieczeniem długu publicznego są przyszłe dochody obywateli, które rząd zastawia na kilkadziesiąt lat naprzód! Nam się wydaje, że jesteśmy suwerenami, bo możemy sobie wybrać tych wszystkich prezydentów i Umiłowanych Przywódców drobniejszego płazu - podczas gdy każdy włos na naszej głowie jest przez naszych właścicieli nie tylko policzony, ale nawet - sprzedany. I na koniec jeszcze jedna uwaga na temat narastającej skali rabunku obywateli przez współczesne państwo. Przed pierwszą wojną światową, a więc zaledwie 100 lat temu, za najbardziej fiskalne państwo świata uchodziła Monarchia Austro-Węgierska. Mimo to dzień wolności podatkowej, a więc moment, kiedy obywatel zapracował już na wszystkie podatki dla państwa i odtąd pracuje dla siebie, w przypadku np. wiejskiego rzemieślnika, czyli - dajmy na to - kowala w Galicji, przypadał na przełomie stycznia i lutego. Obecnie w Polsce dzień wolności podatkowej przypada w pierwszej dekadzie lipca - i to pokazuje, jak bardzo zwiększył się fiskalny rabunek obywateli przez współczesne państwo. Dlatego wszelką reformę powinno się rozpocząć od przywrócenia ludziom władzy nad bogactwem, jakie swoją pracą wytwarzają, a z której przez ostatnie 100 lat zostali podstępnie wyzuci przez Umiłowanych Przywódców. SM

09/05/2013 „O demokrację zawsze trzeba walczyć. Nie jest ona dana od Boga raz na zawsze.”- twierdził pan Marek Edelman- jak żył. A wypowiedź ta pochodzi z „Trybuny” z dnia 16.11.2004 roku. Nie wiedziałem, że demokracja pochodzi od samego Pana Boga.. Zawsze myślałem, że ulubionym ustrojem Pana Boga- jest monarchia., Tym bardziej, że Pan Bóg był królem, a nie demokratą.. Przyjdż Królestwo Twoje- powtarzam w Kościele. A nie -przyjdź republiko Twoja. ”To nie wy mnie wybraliście- to ja was wybrałem”. Gdyby pan Marek Edelman jeszcze żył- to jako komunista z BUNDU- wyjaśniłby nam o co mu chodziło.. W Kościele Powszechnym obowiązuje hierarchia… Póki co nie wybieramy w wyborach powszechnych papieża, biskupów, proboszczów i wikarych. i dobrze, bo dzięki temu- to wszystko się jeszcze jakoś trzyma jakiegoś sensu.. Nie ma takiego chaosu- jak w demokracji.. Gdzie nic się kupy nie trzyma.. Decyduje większość głosów.. Demokracja oparta na obietnicach, za które musimy zapłacić wszyscy, wcześniej czy później nas wykończy, Mam na myśli ludzi, którzy normalnie pracują na swoim, albo w jakiejś prywatnej firmie , nie dotowanej i nie mającej nic wspólnego z pomocą państwa. Wprost przeciwnie- państwo od niej doi.. I nie jest żadną firmą” I kwartału”- tak jak” matki I kwartału”.. Bo matki I kwartału nasze pieniądze dostały od pana premiera Donalda Tuska, który nas nawet nie zapytał, czy się zgadzamy dać nasze pieniądze obcym nam kobietom.. Z którymi nie mieliśmy nawet przyjemności.. A skoro im dał- to teraz zgłosiły się matki z poprzedniego kwartału- i też chcą naszych pieniędzy. Nasze pieniądze, a nie pieniądze Pana Donalda Tuska.. Oczywiście jak dostaną pieniądze „matki poprzedniego kwartału’- to zgłoszą się do Pana premiera kobiety innych kwartałów, a może nawet mężczyźni różnych kwartałów- po pieniądze.. Nasze pieniądze- znacjonalizowane przez pana premiera i jego przyjaciół z Platformy Obywatelskiej Unii Europejskiej.. I dlatego tak łatwo Pan premier te pieniądze rozdaje.. W końcu to nie jego.. A ile dobrego za nie można zrobić.?. Oczywiście propagandowo- bo takie rozdawnictwo nie ma to żadnego sensu merytorycznego.. No cóż… Jak to w socjalizmie- kolejne wydatki- i kolejne podatki! Jak socjalizm- to muszą być wysokie podatki, żeby biurokracja mogła sobie porządzić zrabowanymi pieniędzmi.. Ile ONI tego mają? Strach pomyśleć, ile jeszcze nam odbiorą.. Bo to jest jak narkotyk- to odbieranie. Łatwo przyszło- łatwo poszło.. To wszystko dla dobra państwa- no i ma się rozumieć” obywateli’ zamieszkujących to państwo.. I do tego jeszcze państwo w państwie.. Na takiej Słowacji wprowadzili polityczną walutę euro- i od razu wszystko siadło. Właściciel pewnej hurtowni, który jeździ tam po części samochodowe, opowiadał mi, że tuż po wprowadzeniu tej zbawiennej waluty politycznej- na trasie, na której jeździ zamknęło się ponad 100 sklepów(!!!) Tak Unia Europejska walczy z bezrobociem, podnosząc koszty, które eliminują tych małych.. Nie dają rady. A kogo to obchodzi.. Waluta polityczna musi być, żeby Niemcy mogli sobie porządzić Europą z Europejskiego Banku Centralnego we Frankfurcie.. No pewnie! Ktoś tym państwem o nazwie Unia Europejska – musi rządzić… Najlepiej jak zrobią to Niemcy.. Aplikując nam system gospodarczy forsowany przez Adolfa Hitlera.. Niezależnie od wprowadzenia euro, kilka dni temu na Słowacji miał miejsce przypadek, zastrzelenia niedźwiedzia przez gajowego. Niedżźwieżź zaatakował- gajowy wypalił. No i co? Ano prokuratura na Słowacji prowadzi sprawę dotyczącą tej sprawy i chce wyjaśnić A do tego wprowadzono na terenie strefy euro banknot 5 euro- jak zachwalała propaganda – „ nie do podrobienia”. Ma wiele zabezpieczeń, nowoczesnych i niepodrabialnych. Na pewno spełni wszystkie wymagania, i „ obywatele” Unii Europejskiej będą zadowoleni.. Gdyby nie ta drożyzna wynikła z wprowadzenia euro i drożyzna wynikająca z systematycznego podnoszenia kosztów mieszkańcom, czyli „ obywatelem” Unii Europejskiej.. ”O demokrację zawsze trzeba walczyć. Nie jest ona dana od Boga raz na zawsze.” No pewnie- jak od samego Pana Boga, coś tak kuriozalnego i idiotycznego jak demokracja..? Czyżby Pan Bóg był aż tak głupi? Chyba, że swoim Dzieciom – Bożym chciał zrobić na złość zsyłając im- demokrację. Żeby się zagłosowali na śmierć, przeciw sobie, swoim dzieciom i wnukom… Żeby byli swoimi własnym ciemięzcami.. Bo w demokracji każdy może być swoim własnym ciemiężcą, i ciemiężcą swoich sąsiadów.. Ten model rządów tak ma. Rządy hien nad osłami.. Tłum wybiera emocjonalne, a potem ci co go oszukali i nafaszerowali propagandą- robią go w konia- pilnując jedynie swoich posad.. Bo kłamcom chodzi o posady i wielkie przywileje wynikłe dla nich z demokracji.. A lud? Skołowany i osaczony nie wie co ma robić.. Może by teraz znowu- krzyżowo- na tych samych urwisów? Niech teraz znowu ci sami, co już byli- bo już się zapomniało.. Jak mówił Adolf Hitler- wielki specjalista od demokracji” lud nie ma pamięci”. Jeśli chodzi o te banknoty europejskie , tak dobrze zabezpieczone, że nikt nie będzie w stanie ich podrobić.. Jak to państwo strzeże swojego monopolistycznego wpływu na zawartość portfeli swoich” obywateli.? Żeby inni nie mogli- tak jak Europejski Bank Centralny- sobie dodrukować ile dusza zapragnie.. Zwróćcie Państwo uwagę.. Tak są zabezpieczone, że nikt nie może ich podrobić.. Ale wszystkie te zabezpieczenia nie zabezpieczają przed…… dodrukiem(!!!!). Bo, żeby ktoś inny niż Europejski Bank Centralny mógł sobie dodrukować, musiałby najpierw mieć matrycę.. I dostęp do tych wszystkich zabezpieczeń.. Wtedy może sobie drukować- tak jak Europejski Bank Centralny.. Bo przecież żadna różnica, kto dodrukowuje- i tak okrada tych co posługują się euro- i tak.. Ale państwo – Unia Europejska- strzeże swojego monopolu.. W okradaniu swoich” obywateli”.. I „ nasze” elity chcą mu w tym pomóc, forsując wejście Polski do strefy euro, żebyśmy podlegali Europejskiemu Bankowi Centralnemu i żeby tam dokonywał się dodruk.. A nie tu na miejscu.. Żeby przenieść dodruk za granicę.. Będzie bardziej bolało, niż od swojego.. Tak jak pod Legnicą.. Strzały od swojego nie bolą tak bardzo.. A że będzie bolało?- to jasne i oczywiste. Bo władzę się ma, jak się panuje nad finansami- na przykład 500 milionów ludzi.. I ta ciągła chęć posiadania odsetek.. z których się żyje. Te odsetki bardzo kręcą i nie ma granicy, do której można byłoby ściągać odsetki?. Wszędzie pełno banków, żeby wyciągać ..Dobrze, że nie ma jeszcze ustawowego przymusu pożyczania pieniędzy w bankach,. A mimo to miliony” obywateli” pożycza, żeby sobie pożyć na kredyt.. Bo nie ma jak życie na kredyt.. Najpierw euforia- a potem depresja, a często samobójstwo w sytuacji kompletnego bezwyjścia.. O zadłużenie” obywateli” trzeba walczyć, tak jak o demokrację.. Żeby wszyscy byli zadłużeni.. Urzędy skarbowe jakoś przymilniej patrzą na tych co są zadłużeni.. Ci co płacą gotówką- jak najbardziej podejrzani.. Dopóki im się nie udowodni winy- jak to w demokratycznym państwie prawnym. Zresztą kto jest bez winy w demokratycznym państwie prawnym skonstruowanym przy pomocy tysięcy przepisów, które tworzą demokratyczne państwo prawne- przy pomocy narzędzia demokracji.?. Niech rzuci kamieniem, w tego, co jest też bez winy.. Ale nie wszyscy są zadłużeni- nawet jak na standardy demokratycznego państwa prawnego.. Ktoś wygrał w Chojnicach 17 milionów złotych w Lotto=- i nie odebrał tych pieniędzy. Widocznie ma zdecydowanie więcej i nie będzie się fatygował po te głupie 17 milionów.

A może zgubił kupon? W każdym razie – szczęście miał.. WJR

Barroso Już za kilka lat Polska przestanie być państwem Prof. Jacek Czaputowicz„Obywatele całej UE powinni wybierać BUNDESTAG..”...(video )
Kaczyński „Obecnie taka Unia oznaczać będzie po prostu potężną niemiecką Rzeszę, w granicach największych w historii. Dla Polski to żaden interes. „...(więcej)
Sikorski „przystąpienie do strefy euro leży w strategicznym interesie Polski. Stawką jest geopolityczne umocowanie naszego kraju na dekady, a może – oby! – na wieki „...(więcej
Rokita. „Traktat lizboński – absolutny majstersztyk niemieckiej polityki – uznaje właśnie de iure najważniejszą rolę Niemiec w Unii.”..”Niemcy odzyskaly polityczna sile”...”.Premier Putin nawet nie stara się ukryć swoich marzeń o tym, aby „dwa wielkie historyczne narody” – Rosjanie i Niemcy – stworzyły polityczne fundamenty nowego europejskiego porządku„...”Francja dla pozyskania niemieckiego poparcia zrzekła się nawet dumnie strzeżonego przez lata francusko-niemieckiego parytetu w Unii Europejskie”...Polska przez ostatnie lata miota się z niemieckim problemem, nie mogąc sama sobie odpowiedzieć na pytanie, czy nowe niemieckie mocarstwo to bardziej kłopot dla polskiej suwerenności (jak sądzą Kaczyńscy), czy raczej jedyny sojusznik i deska ratunku dla Polski pozbawionej przecież mocnych sojuszników w Europie (jak uważa Tusk). „...(więcej )
WD 90 „"W 1942 roku odbyła się w Berlinie rzadowo-partyjna konferencja na temat utworzenia pod egidą Niemiec Europejskiej Wspólnoty Gospodarczej. Referaty tam wygłoszone zostały następnie wydane w formie broszury pt. Europaische Wirtschaftsgemeinschaft. Celem realizacji planów wynikłych z tej konferencji Adolf Hitler powołał ściśle tajny Komitet Europejski, a jego sekretarzem mianował 5 IV 1943 r. jednego z dyplomatów Heinza Trützschler von Falkenstein. Otóż tej właśnie osobistości ze starej gwardii Ribbentropa Adenauer powierzył w 1949r. podobne stanowisko, dzięki czemu Komitet Europejski przetrwał wojnę."
J.Chodorowski, Rodowód ideologiczny Unii Europejskiej”.....(więcej )
WD 90 „"Socjalizm świetnie nadaje się do fałszowania świadomości zbiorowej, gdyż jest intelektualną pokusą ćwierćinteligenta." ….”W przededniu przystąpienia Wielkiej Brytanii do EWG, Harold Wilson, przywódca Partii Pracy, rozpraszał wszelkie wątpliwości i stwierdzał kategorycznie, że przyszła zjednoczona Europa będzie socjalistyczna. Podczas pierwszego przemówienia tego polityka w Izbie Gmin a'propos członkostwa w Europejskiej Wspólnocie Gospodarczej zaznaczył dobitnie, że „Uważamy, więc ten plan (...) nie za upowszechnienie wolnej gospodarki, ale zmianę polityki (...), a w naszym rozumieniu będzie to oznaczać więcej kontroli, więcej pozytywnych narzędzi planowania socjalistycznego, więcej posługiwania się własnością publiczną(...)” [A.K. Chesterton, The New Unhappy Lords. An Exposure of Power Politics, Hampshire 1975, s.152] „...( więcej )
The Telegraph .Bruno Waterfield „ Federalna Europa będzie rzeczywistością w ciągu kilku lat , powiedział Jose Manuel Barroso . W pełni ukształtowana Federalna Europa może wydawać się political fiction dzisiaj , ale już wkrótce stanie się rzeczywistością dla wszystkich europejskich krajów , zarówno tych ze strefy euro jak spoza niej , powiedział Jose Manuel Barroso.”....” Przewodniczący Komisji Europejskiej podsycił ogień w brytyjskiej debacie dotyczącej członkostwa w Unii Europejskiej poprzez twierdzenie ,że fiskalna unia w strefie euro prowadzi do politycznej unii 27 państw członkowskich .”To dotyczy nie tylko ekonomicznej i monetarnej unii , ale całej Unii „ ---powiedział.”: Z tego powodu Komisja wyrazi wizje i wyjaśni idee zmiany Traktatu z powodu konieczności wywołania debaty przed wyborami do Parlamentu Europejskiego .”....”Chcemy wyłożyć na stół projekt w sposób jasny i spójny , pomimo tego ,że może to wydawać się polityczna fikcją dzisiaj . W ciągu paru lat stanie to rzeczywistością „....” Zapowiedź Barroso ,że następnej wiosny ogłosi plany budowy Europejskiej Federacji, przed wyborami do Europejskiego Parlamentu w 2014 roku, pogłębiło tylko sprzeciw partii konserwatywnej w stosunku do Unii . Wypowiedź Barroso dodała ciężkości argumentacji lorda Lawsona i innych przeciwnych Unii Torystów , że jest bezprzedmiotowe próbowanie poprawienie warunków brytyjskiego członkostwa , w momencie kiedy dynamika wymuszona przez eurostrefę zmierza w kierunku budowy federalnej Unii . Przewodniczący Komisji Europejskiej argumentuje ,że euro strefa zaadaptowała federalne struktury w w swojej finansowej i ekonomicznej polityce , wspierane przez Brytanię konieczność finansowej stabilizacji , i że w takim razie potrzebne są politycznej struktury , które w fundamentalny sposób zmienią funkcjonowanie Unii . „ Głębsza ekonomiczna integracja musi wyjść poza granice międzyrządowych metod kierowania Unią ,a euro strefy w szczególności „- powiedział Barroso . „....”Propozycja politycznej Unii z budżetem uchwalanym w Brukseli i elekcją prezydenta Europy utrąca Davida Camerona próbę negocjacji nowych warunków członkostwa Brytanii , z kulminacją w referendum 2017 roku dotyczącego wyjścia z Unii . W ostrym kontraście do wezwania premiera , aby zachować suwerenność w stosunku do Brukseli , Barroso wzywa wszystkich europejskich przywódców aby zaakceptowali polityczną unię jako nieuchronną w obliczu jawnej opozycji w stosunku do Unii , takiej jak ze strony UK Independence Party . „ Dlatego wierzę ,że główne polityczne siły w Europie muszą przejąć inicjatywę , opuścić swoje miejsce , aby podjąć i kierować tą debatą , zanim przejmą inicjatywę siły eurosceptyczne i eurofobiczne „- powiedział Barroso. „ Jeśli wierzycie w demokratyczne odrodzenie Europy , jeśli obywatelstwo Europy traktujecie poważnie , musicie walczyć racjonalnymi argumentami i niezmiennym przekonaniem i być przekonanym , tak ja osobiście ,że walkę tę w końcu wygramy”...(źródło )
Tusk, Sikorski zawiązali spisek którego celem jest faktyczne przyłączenie Polski do Niemiec , włączenie do powstającej na gwałt IV Rzeszy . W kontekście planów Barroso utworzenia wciągu kilku lat federacji na bazie struktur eurolandu świadczą o tym słowa Sikorskiego , który uważa ,że wejście Polski do strefy euro zdecyduje na „wieki „ o jej losie. Niezwykle trafnie opisał istotę przekształcającej się Unii Europejskiej jako czwartą Rzeszę Kaczyński . Kaczyński przestrzega nie tylko przed aspektem politycznego zagrożenia dla Polski jaki niesie budowa IV Rzeszy . Kaczyński przestrzega przed lewackim fundamentami na jakich jest Nowa Rzesza budowana . Kaczyński „ Czy Unia Europejska powinna iść nadal w dotychczasowym kierunku, a więc wymuszania tzw. pogłębionej integracji pod przywództwem Niemiec?Czy nadal powinno sięwymuszać poprawność polityczną, która de facto znosi dotychczasowe systemy wartości i niszczy tożsamości, zmienia społeczeństwo w manipulowaną bez trudu masę” Obawiam się ,że Niemcy dogadały się z Anglią i Stanami Zjednoczonymi co do budowy niemieckiej Europy . Wielka Brytania wystąpi z Unii i wejdzie w ścisły sojusz gospodarczy , wojskowy i polityczny z USA . W zamian za zgodę na budowę IV Rzeszy Stany Zjednoczone w ramach budowanej błyskawicznie strefy wolnego handlu USA Europa dostaną dostęp do 500 milionowego rynku. Wielka Brytania , a głównie dynastie lichwiarskie skoncentrowane w londyńskim City pomimo wystąpieniu z Unii razem z USA będzie miała nadal dostęp do rynku Unii ,a oprócz tego rynku USA . Tłem tego jest rozgrywająca się walka o hegemonie finansową i gospodarczą w Unii pomiędzy niemieckimi rodami lichwiarsko przemysłowymi ,a rodami lichwiarskimi City . Układ USA, Anglia i Niemcy rozwiązuje tą kwestię z korzyścią dal wszystkich stron. Jedynym wyjściem dla Polski aby uniknąć przekształcenia Polaków masę fabrycznych niewolników Rzeszy , których nie stać nawet na utrzymanie dzieci jest wyjście z Unii . Hasło wyjście powinno być rzucone już teraz aby zdążyć przygotować Polaków intelektualnie i psychicznie do tego kroku . Polecam mini wykład profesora Czaputowicza , który objaśnia istotę i zagrożenia dla Polskli wynikające z budowy niemieckiego Imperium Kaczyński „Obecnie taka Unia oznaczać będzie po prostu potężną niemiecką Rzeszę, w granicach największych w historii. Dla Polski to żaden interes. „....”Ale ważniejsze pytanie jest głębsze i sprowadza się do tego,czy Unia Europejska powinna iść nadal w dotychczasowym kierunku, a więc wymuszania tzw. pogłębionej integracji pod przywództwem Niemiec?Czy nadal powinno sięwymuszać poprawność polityczną, która de facto znosi dotychczasowe systemy wartości i niszczy tożsamości, zmienia społeczeństwo w manipulowaną bez trudu masę?  „.....”odrzucić hedonistyczną koncepcję życia człowieka sprowadzającą go do roli konsumenta. Słowem, powinniśmyrobić wszystko, by Polska przetrwała. Bo obecna dekadencja jest, mam co do tego całkowitą pewność, przejściowa. Jeśli jednak dopuścimy teraz do rozmontowania państwa, nie zmontujemy go z powrotem. A jeśli nawet, to cena będzie ogromna.A więc nie dla unii politycznej, o której ostatnio tyle się mówi?Zdecydowane nie.Obecnie taka Unia oznaczać będzie po prostu potężną niemiecką Rzeszę, w granicach największych w historii. Dla Polski to żaden interes. „....(więcej)
Sikorski „przystąpienie do strefy euro leży w strategicznym interesie Polski. Stawką jest geopolityczne umocowanie naszego kraju na dekady, a może – oby! – na wieki. „....”Jeśli w Chinach nie dojdzie do kryzysu zadłużenia, to rok 2016 może być pierwszym, w którym staną się one gospodarczo potężniejsze od całej Unii „...”W ubiegłym roku przeciętny Polak odłożył zaledwie 3 procent swoich dochodów, podczas gdy przeciętny Czech – prawie 7 procent, a Niemiec 10 procent „....”Wyzwaniem natomiast pozostają niekorzystne trendy demograficzne, które hamują wzrost potencjału fiskalnego; niski poziom inwestycji prywatnych oraz spadające tempo wzrostu produktywności. Polska musi tworzyć nowe przewagi konkurencyjne, a model wzrostu oparty na zwiększaniu efektywności wzbogacić zdolnością do innowacji. „...”Kiedy w nowożytnej Europie rodził się kapitalizm, my byliśmy na uboczu. Na zachodzie kontynentu pierwsze manufaktury powstały już w XIII wieku, a u nas dopiero u schyłku wieku XVI. W średniowieczu polski produkt krajowy brutto per capita nie odbiegał jeszcze znacząco od średniej dla najzamożniejszych państw Europy Zachodniej – w XIV i XV wieku kształtował się na poziomie około 80 procent. Podobnie nie odstawaliśmy jeszcze pod względem siły fiskalnej, czyli zdolności administracji do ściągania podatków, a co za tym idzie, do inwestycji publicznych. Spowolnienia oraz blokady procesów modernizacyjnych okazały się fundamentalną przyczyną polskich problemów i tragedii. Skutkowały słabszym wzrostem i zacofaniem oraz niewydolnością państwa. Wprawdzie Polacy byli jeszcze stosunkowo zamożni, ale skarb królewski świecił pustkami.'......”Inaczej mówiąc, siła fiskalna naszego kraju nie odpowiadała wciąż dużemu potencjałowi poboru podatków. W przededniu Sejmu Wielkiego, w 1788 roku, polski PKB spadł do poziomu zaledwie 16 procent brytyjskiego. ...(więcej )
Magierowski „Na zbudowaniu EMS jako stałej instytucji najbardziej zależało Niemcom, poirytowanym faktem, iż co chwilę muszą odgrywać rolę finansowego strażaka Europy „.....”Angela Merkel w zamian zażądała m.in. ściślejszej koordynacji polityki fiskalnej eurolandu „....”Angela Merkel chciała też, by EMS został umocowany w unijnym prawodawstwie – dlatego w marcu ubiegłego roku kraje członkowskie zaaprobowały stosowną poprawkę do traktatu o funkcjonowaniu Unii Europejskiej „.....”Przepisy regulujące działalność Europejskiego Mechanizmu Stabilizacyjnego są tak kuriozalne, że aż trudno w nie uwierzyć. Przyjrzyjmy się kilku z nich. W artykule 9 punkcie 3 czytamy, iż dyrektor zarządzający funduszu (wyznaczony przez ministrów finansów eurolandu) będzie miał prawo do popędzania płatników, którzy spóźnią się z realizacją swoich zobowiązań. Państwa zostaną wówczas zmuszone do wysupłania stosownej sumy w ciągu... siedmiu dni od otrzymania wezwania, w sposób „nieodwołalny i bezwarunkowy" („irrevocably and unconditionally"). Warto przypomnieć, iż uczestnikami funduszu są wszystkie bez wyjątku kraje strefy euro i wszystkie będą musiały nań łożyć – łącznie z Grecją, Portugalią czy Irlandią. Jeżeli więc któregoś pięknego dnia okaże się, że np. Ateny nie są w stanie przelać swojej daniny do EMS, dyrektor zarządzający po prostu wyda greckiemu premierowi polecenie, aby to uczynił. A grecki premier, zgrzytając zębami, będzie musiał wypisać czek.”......”Z artykułu 10 dowiemy się, iż tzw. Rada Gubernatorów (ministrowie finansów) może właściwie w każdej chwili zdecydować o podwyższeniu kapitału EMS. Według punktu 2 tego samego artykułu „Rada ma samodzielnie określić szczegóły procedury podejmowania decyzji w tym zakresie". Każda zmiana kapitału będzie jeszcze wymagała akceptacji państw członkowskich EMS, ale niewykluczone, że wystarczy po prostu zgoda danego rządu. Wracamy więc do punktu wyjścia, czyli... ministra finansów. EMS będzie mógł inwestować pieniądze, a także zapożyczać się na rynku. Artykuły 17 i 18 mówią, iż fundusz powinien używać „stosownych narzędzi ryzyka inwestycyjnego" i „zachowywać ostrożność", ale na tym wszelkie zastrzeżenia się kończą. Mało tego: EMS zyska prawo do tworzenia kolejnych funduszy (artykuł 20). W takiej sytuacji kontrolowanie jego działalności będzie jeszcze trudniejsze. Najciekawsze są jednak artykuły 27 – 31, które opisują „Status prawny, przywileje oraz immunitety". Fundusz jako osoba prawna zyska możliwość wytaczania spraw w sądzie, ale sam cieszyć się będzie pełną ochroną przed „jakąkolwiek formą procesu sądowego" (art. 27 pkt 3). Nieruchomości oraz aktywa EMS mają być objęte immunitetem przed „przeszukaniem, konfiskatą oraz wywłaszczeniem", a także wyjęte spod wszelkich „restrykcji, regulacji i kontroli". Archiwa oraz wszelkie dokumenty należące do funduszu pozostaną „nienaruszalne" („inviolable"). Oczywiście immunitet obejmie także dyrektora zarządzającego, wszystkich gubernatorów, pełnomocników gubernatorów (tzw. alternate governors), wszystkich członków Rady Dyrektorów (to kolejne ciało przewidziane w traktacie), pełnomocników dyrektorów, a także – jakżeby inaczej – cały personel Europejskiego Mechanizmu Stabilizacyjnego. Nader zachęcająco brzmi też nagłówek artykułu 31: „Exemption from taxation" („Zwolnienie od podatków"). Jeśli ktoś z państwa myślał, iż pracownicy EMS, chronieni sześcioma warstwami najróżniejszych immunitetów, będą chociaż uczciwie płacić podatki, to niestety muszę wszystkich naiwnych wyprowadzić z błędu. Zatrudnieni przez EMS uiszczą jedynie podatek od pensji ustalany przez Radę Gubernatorów i zasilający konto samego funduszu. „Od momentu wprowadzenia w życie tego podatku – czytamy w punkcie 5 artykułu 31 – pensje i dodatki do pensji będą zwolnione od podatku dochodowego w kraju pochodzenia podatnika".
Od podatku zwolnione zostaną również wszelkie operacje i transakcje finansowe wykonywane przez EMS (swoją drogą, jak to się ma do propozycji wprowadzenia ogólnounijnego podatku od takich właśnie transakcji?).”....(więcej )
Paweł Brudzy „Senat USA uchwalił ustawę umożliwiającą pobieranie lokalnych podatków od sprzedaży za transakcje w internecie „....”Podatki te mają trafiać do gmin i stanów, z których pochodzi klient  i wynoszą – w zależności od stanu – od kilku do 10 proc.). Ustawa jest niezbędna aby pobierać podatki, bo dotychczas obowiązuje orzeczenie Sądu Najwyższego z 1992 r., które zabrania pobierania podatku od sprzedaży przez firmy spoza stanu klienta, o ile nie posiadają one w tym stanie fizycznie istniejących sklepów. „....”Według wyliczeń, Amerykanie w zeszłym roku wydali w sieci 225 mld dolarów „.....”oprócz stanowych rządów, które chcą kolejnych dochodów, przede wszystkim rywalizacja internetowych gigantów sprzedaży (na czele tej grupy stoi największy sklep internetowy Amazon.com czy internetowe ramię sklepów Walmart) oraz mniejszych sprzedawców w sieci. Otóż od jakiegoś czasu giganty... popierają powszechne opodatkowanie sprzedaży. Dlaczego chcą podatku, który zwiększa o nawet 10 proc. ceny produktów, zmniejszając ich marże? Szefowie Amazon.com doszli bowiem do wniosku, że podatek pomoże im... zwalczać konkurencję. Decyduje skala. Amazon.com i inni giganci są o wiele lepiej przygotowani do pobierania podatków: w USA jest aż ponad 9 600 jurysdykcji podatkowych (w zależności od stanów, powiatów i miast). Odpowiednie określenie wymiaru podatku wymagać to będzie pełnej księgowości podatkowej, na co nie stać wielu z prowadzących często rodzinne biznesy. Dodatkowo giganci kompensują sobie ewentualne ubytki spowodowane pobieranie lokalnych podatków … uzyskiwaniem rabatów podatkowych od poszczególnych stanów, w zamian za umieszczanie na ich terytorium magazynów i centrów wysyłkowych. „...(źródło )
Arkady Saulski „W Gdańsku właśnie otwarta została wystawa pod tytułem „The human body” ….. ”Wypreparowane ludzkie zwłoki, powtórzę. Ciała ludzkie, martwe ciała ludzkie, które zostają poukładane (jak lalki, zabawki) w rozmaite układy. Obdarte ze skóry ciała grające w piłkę, rzucające do kosza, siedzące na krzesłach, a także poćwiartowane ludzkie kończyny, odcięte głowy, odsłonięte kości i mięśnie, wypreparowane układy krwionośne... „.....”1 stycznia 1940 roku stanowisko dyrektora instytutu anatomii w Gdańsku objął Rudolph Spanner – urodzony w 17 kwietnia 1895 roku w Metternich, w Niemczech. Członek NSDAP o legitymacji numer 2733605. Umieszczenie akurat jego w Gdańsku było nieprzypadkowe. Spanner zajmował się bowiem „przemysłowym” wykorzystaniem ludzkich zwłok i szczątków. Międzynarodowy Trybunał Wojskowy w Norymberdze badał działalność Spannera po zakończeniu wojny – niemiecki uczony preparował mydło z ludzkiego tłuszczu. Jak potwierdzili świadkowie, mydło takie miało właściwości użytkowe, nadając się do mycia i prania. Mydło takie było przydzielane stacjonującym na Pomorzu niemieckim żołnierzom, a także tym, którzy w późniejszym okresie jechali na Front Wschodni. Z czasem pseudonaukowe eksperymenty Spannera poszły dalej – zajął się on preparowaniem ludzkiej skóry. Jako powód takiego działania świadkowie podawali niedostatek skór zwierzęcych niezbędnych do wykonywania oporządzenia dla niemieckich żołnierzy. „...(źródło)
Prezydent Komorowski spotkał się dziś w Paryżu z prezydentem Francji Francois Hollandem i podobno było miło. Jednak do dzisiaj Francuzi nie przeprosili Polaków za to, że w tym kraju w czasie II wojny światowej były obozy internowania, w których przetrzymywano polskie kobiety, dzieci i mężczyzn. To niechlubny rozdział francuskiej historii. „....(źródło) Marek Mojsiewicz
III RP zbrodniarzami stoi Wciąż nieukarany mord na Pyjasie i salon „autorytetów dziennikarskich”, pokroju Paradowskiej, powtarzający esbeckie kłamstwa w tej sprawie. Uniewinnienie krwawego Kociołka. Istny festiwal ocieplania wizerunku komunistycznego dyktatora Jaruzelskiego. W końcu – bezkarność za korupcję. Oto krajobraz Polski. A gdy trzecia władza III RP zajmuje się tropieniem totalitaryzmu opozycji, obywatel dostaje od niej jasny sygnał. Trzymanie z możnymi postkomunistycznego systemu zapewni bezkarność każdemu.
We wtorek minęła 36. rocznica zamordowania studenta Stanisława Pyjasa. Jest to zbrodnia wciąż nierozliczona, w sprawie której w wolnej Polsce wciąż się mataczy i zaciera ślady. Na jej przykładzie widać niezdolność instytucji państwowych do właściwego osądzenia PRL oraz to, że wciąż reprodukują się sitwy z czasów komunizmu, gotowe z prawa uczynić groteskę – byle chronić swoich. System III RP ukrywaniem zbrodni stoi.
Salon powtarza esbecką propagandę Stanisław Pyjas był działaczem opozycyjnym, studentem filologii polskiej i filozofii. Na kilka dni przed juwenaliami znaleziono jego ciało przy ul. Szewskiej 7 w Krakowie. Szybko okazało się, że student został zakatowany przez komunistyczną Służbę Bezpieczeństwa. W niewyjaśnionych do dziś okolicznościach zginęło kilku kluczowych świadków mogących naszkicować przebieg całego zdarzenia. W wolnej Polsce sprawcy zbrodni nie zostają ukarani. Więcej, w 2011 r. zespół biegłych pod przewodnictwem Barbary Świątek wydaje ekspertyzę oględzin ciała Pyjasa (mimo że po tak długim czasie właściwie nie zachowują się ślady pobicia), która powtarza esbeckie fałszywki, odrzucone jako nie do obrony nawet przez organa sądownicze PRL – o śmierci z powodu upadku. Co symptomatyczne, salonowi dziennikarze z radością podchwytują ten „news”. Janina Paradowska, autorytet dziennikarski III RP, z radością wracając do znanych sobie czasów, powtarza esbeckie wrzutki i nie omieszkuje stwierdzić, że nareszcie znamy prawdę o śmierci Pyjasa. Cezary Michalski, w tym czasie wysługujący się postkomunistycznym oligarchom, uderza w podobne tony. Podczas gdy wciąż nikt nie odpowiedział za morderstwo Stanisława Pyjasa, inni mordercy PRL są uniewinniani w majestacie prawa, mimo że ich udział w zbrodniach jest niepodważalny.
Pobici na śmierć za pomocą czołgów Po 18 latach od skierowania aktu oskarżenia Sąd Okręgowy w Warszawie ogłosił wyrok wobec trzech osób (początkowo było ich 12) w sprawie masakry robotników w roku 1970 na Wybrzeżu. Ówczesny wicepremier PRL Stanisław Kociołek (zwany „katem Trójmiasta”) został uniewinniony. Dwóm wojskowym Mirosławowi W. i Bolesławowi F. zasądzono symboliczne kary. Dochodzi do kuriozalnej sytuacji – najpierw w orzeczeniu sąd uznaje, że Kociołek nie nakłaniał robotników do „przyjścia” do pracy podczas wydarzeń Grudnia’70 (była to wojskowa prowokacja – do udających się do zakładów pracy ludzi wojsko otworzyło ogień), ale jej „podjęcia”. Więc o co się czepiać Kociołka? Wątek zgody Kociołka na strzelanie do robotników nie został właściwie podjęty. Jeszcze bardziej groteskowo potraktowani zostali jego pomocnicy. Okazało się, że odpowiadają oni za pobicie ze skutkiem śmiertelnym. Sądowi nie przeszkadzał fakt, że pobicie to dokonało się za pomocą czołgów i karabinów. Można jednak stwierdzić, że jak na standardy III RP „kat Trójmiasta” i jego pomocnicy mają pecha. Nie udało im się jednak osiągnąć statusu celebrytów i mężów stanu – jak ma to miejsce w wypadku PRL-owskiego dyktatora, Wojciecha Jaruzelskiego.
Jaruzelski lubi małe kotki Ostatnio nasze media serwują nam istny festiwal ocieplania wizerunku Jaruzelskiego. Na pierwszy front wysunięto jego córkę. Gości ona właściwie we wszystkich mainstreamowych mediach. Ostatnio np. u Tomasza Lisa. Wiele mogliśmy się o Jaruzelu dowiedzieć. Że tatuś się męczył, że tatuś był przytłoczony brzemieniem, że tatuś jest źle osądzany. A jego kochająca córka, mimo ciężkiego startu i nienawiści nienawistników, którzy nie chcą się od tatusia odczepić, wybiła się na swoje i robi karierę. Zapewne, gdyby program potrwał trochę dłużej, niezawodny Tomasz Lis i jego dociekliwe dziennikarstwo odkryłoby przed nami także tak fundamentalne fakty jak to, że Jaruzelski lubi małe kotki i pieski, i dzieci, i kwiatki. Jest to typowe rozmywanie odpowiedzialności zbrodniarza poprzez pokazywanie jego „prywatnej strony”. Toć to taki człowiek jak my, zdaje się krzyczeć Tomasz Lis, salon i córka Jaruzela. Popełnił błędy, ale bez przesady. Któż ich nie popełnia? A przy tym jaki kompetentny – zaprasza go w końcu sam Komorowski na posiedzenia BBN jako eksperta. I przy tym szykowny – te czarne okulary i garnitur, nie przypadkiem znalazł się na okładkach lifestyle’owych magazynów dla mężczyzn. A że przy okazji ten sowiecki żołdak, by zachować władzę i zrobić dobrze swoim panom z Moskwy, zamordował dziesiątki istnień ludzkich? Lis, wymiar sprawiedliwości III RP i Komorowski nie przejmują się takimi szczegółami.
Jakie państwo, taki obywatel Większość filozofów politycznych uznaje system sprawiedliwości danej zbiorowości za konieczne dopełnienie człowieczeństwa jej członków. Już od czasów Platona czy Arystotelesa prawo postrzegane jest jako niezbędny element systemu politycznego, tworzący przestrzeń, w której człowiek staje się, w relacji do tego, kto rządzi, bądź niewolnikiem, pseudoobywatelem, bądź jednostką pewną i świadomą swoich praw. Dlatego wraz z degeneracją prawa następuje też, przynajmniej w części, degeneracja obywatela. Każde państwo tworzy bowiem obywatela na swój obraz i podobieństwo. A złe państwo usiłuje stworzyć złego obywatela. Mimo absolutnie różnej kwalifikacji czynów popełnionych przez krwawego Kociołka, Jaruzelskiego, morderców Pyjasa, czy Sawickiej , której wina na ich tle jest znikoma, państwo wysyła ten sam sygnał. Społeczeństwo ma nie tylko zrozumieć, że PRL nie był taki zły. Ma zrozumieć, że istnieją grupy bezkarnych, którzy mogą wszystko. W tym momencie spotyka się niesprawiedliwość systemu Platformy ze źródłowymi grzechami transformacji ustrojowej, która stworzyła III RP – czyli brakiem dekomunizacji. Tak oligarchowie postkomunistyczni, jak i nowy, dokooptowany narybek beneficjentów obecnego obozu władzy chcą wtłoczyć do głów obywateli jedno. Wrażenie, że nikt ich nie ochroni, gdy grupa bezkarnych ich okradnie, a nawet zamorduje. Że bezkarni mogą liczyć na wsparcie autorytetów i mediów. Że wymiar sprawiedliwości to kumple i znajomi rządzących Polską sitw. A jedyne, co pozostaje obywatelowi, to albo z nimi nie zadzierać, albo do nich dołączyć. W tym kontekście wręcz opłaca się zbrodniarzy stawiać na widoku. Niech obywatel widzi tę nietykalność. Niewiele się więc nie zmieniło od czasów transformacji. Władza i wymiar sprawiedliwości, reprodukując patologie z czasów PRL, stwarza przestrzeń do rozwoju w społeczeństwie najgorszych zachowań: konformizmu, tchórzostwa, brutalności, cwaniactwa. Państwo wciąż przypomina obywatelowi jedno – III RP na zbrodni jest ufundowana i jej sprawców jest gotowa chronić. Mimo że minęło ponad 20 lat od momentu transformacji, nadal ten sam PRL-owski bagaż ciągnie nas w stronę wschodniego rozumienia relacji władza–obywatel. Jednak każda akcja wywołuje reakcję. Widać to szczególnie po masowym oburzeniu w internecie ostatnimi wyrokami sądów III RP, czy to w sprawie Kociołka, czy Sawickiej. Jak widać, im bardziej system III RP będzie się oddalał od elementarnej moralności naszej wspólnoty, od jej tradycyjnych cnót, im bardziej jego wyroki będą ostentacyjne i godzące w elementarny zdrowy rozsądek, tym bardziej będzie rosnąć wspólnota ludzi nieutożsamiających się z tym państwem. Rozumiejących też, że każdy taki wyrok nie przybliża nas, ale oddala od standardów europejskich i życia w normalnym, dostatnim kraju. I nie daruje ani zbrodniarzom, ani ich pomagierom. Dawid Wildstein

Możemy stracić nawet miliard euro

1. Kwotę 1 miliarda euro do zwrotu w kontekście wszystkich sporów jakie toczą się z Komisją Europejską w odniesieniu do programów realizowanych przez Polskę, a finansowanych z II filara WPR, wymienił minister rolnictwa Stanisław Kalemba na wczorajszej konferencji prasowej w Sejmie. Toczony od 2 maja w naszym kraju spór pomiędzy rządem Tuska, a opozycją, dotyczący odpowiedzialności za konieczność zwrotu 80 mln euro w związku z programem wsparcia dla gospodarstw niskotowarowych, jak się więc okazuje, jest tylko małym fragmentem znacznie poważniejszych problemów. Przypomnijmy tylko, że 2 maja po ogłoszeniu przez KE komunikatu o konieczności zwrotu przez Polskę 80 mln euro, na jednym z portali społecznościowych premier Tusk ogłosił, że znowu polscy podatnicy będą musieli ponieść konsekwencje błędów popełnionych, przez poprzedników jego rządu i żeby nie było żadnych wątpliwości dodał „zwrot dotyczy lat 2004-2006”.

2. W świetle wczorajszych wyjaśnień ministra Kalemby, zastrzeżenia KE dotyczą głównie płatności dla gospodarstw niskotowarowych realizowanych w latach 2007-2009, w ciągu pierwszych 3 lat realizacji programu wsparcia dla tej kategorii gospodarstw, a więc okresu kiedy ministrem rolnictw był Marek Sawicki. Komisja zwróciła uwagę na brak kontroli na miejscu (czyli w gospodarstwach rolnych) przynajmniej 5 % beneficjentów tego programu w każdym roku jego realizacji. Tego rodzaju kontrole są realizowane we wszystkich innych programach finansowanych z II filara WPR.

Co więcej tego rodzaju zastrzeżenia zostały sformułowane po raz pierwszy przez KE na jesieni 2009 roku i dopiero wtedy resort rolnictwa zalecił Agencji Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa (ARiMR)-płatnikowi w tym programie, przeprowadzanie takich kontroli. Właśnie w ich wyniku aż 34 tysiące gospodarstw niskotowarowych straciło finansowanie w wysokości 1250 euro rocznie na 2 ostatnie lata realizacji programu (na około 154 tysiące wszystkich w nim uczestniczących).

3. W tej sytuacji legła w gruzach, rozpoczęta przez premiera Tuska 2 maja akcja zrzucenia na opozycję odpowiedzialności za konieczność zwrotu do budżetu UE 80 mln euro z programu wsparcia dla gospodarstw niskotowarowych.

Rzeczywiście wnioski rolników do tego programu były składane w lutym 2005 (minister Wojciech Olejniczak, około 120 tys. wniosków) i w październiku 2006 (minister Krzysztof Jurgiel, około 50 tysięcy wniosków) ale zgodnie z wyjaśnieniami ministra Kalemby polskie przepisy prawne dotyczące jego realizacji były przygotowane zgodnie z zaleceniami wynikającymi z rozporządzeń KE w tej sprawie. Na tym etapie błędów więc nie było, zresztą gdyby wystąpiły, KE wytknęłaby je znacznie wcześniej niż na jesieni 2009 roku.

4. Ponieważ premier Tusk swoim wystąpieniem zamieszczonym w internecie, o konieczności zwrotu przez Polskę 80 mln euro, niejako przyznał rację KE, trudno będzie bronić naszych racji w dwuinstancyjnym postępowaniu przed Europejskim Trybunałem Sprawiedliwości w Luksemburgu. To nieprofesjonalne zachowanie premiera Tuska i próba natychmiastowego obciążenia odpowiedzialnością opozycji za własną niefrasobliwość i brak kompetencji, źle wróży Polsce w tym sporze z Komisją.

5. Ale z wczorajszej konferencji ministra Kalemby wynika jeszcze jedna miażdżąca dla rządzących konkluzja. Skoro od wielu miesięcy resort rolnictwa toczy z KE spory o zwrot środków w wysokości około 1 mld euro z kilku innych programów finansowanych z II filara WPR, to oznacza to fatalne funkcjonowanie administratora tych programów czyli ARiMR i nadzorującego tę agencję, ministerstwa rolnictwa. Jeżeli Polsce w ciągu najbliższych miesięcy przyszłoby zwracać do budżetu UE tak olbrzymie środki tylko w związku z realizacją programów rolnych, to niekompetencja urzędników Tuska, naprawdę kosztowałaby polskich podatników wielkie pieniądze. Kuźmiuk

OD ALBINA DO GOWINA Gdyby na miano ludzi prawych zasługiwali ci, których wyrzucano z reżimowej ferajny, musielibyśmy je przyznać Bucharinowi i Zinowjewowi – usuniętym z partii bolszewickiej za „opozycyjność” i „prawicowe odchylenie”. W realiach PRL-u powinniśmy nimi obdarzyć Gierka i Jaroszewicza, których nie tylko wykluczono z komunistycznej zgrai, ale internowano i próbowano sądzić. Dla ludzi trzeźwo oceniających obecną rzeczywistość, wydaje się oczywiste, że oparcie oceny prawości na tak niepewnym gruncie, jest głęboko niedorzeczne i fałszywe.

Jak zatem wytłumaczyć zachowania tych polityków i publicystów, którzy od wielu dni fundują nam żenujący spektakl „Gowiniady” i próbują przedstawić postać byłego ministra sprawiedliwości jako niezłomnego, prawego „konserwatystę”, skrzywdzonego przez Donalda Tuska? Zagadka jest tym mocniej intrygująca, że ci sami ludzie, deklarujący dziś „uchylanie drzwi” dla Gowina, dopatrują się w naszej rzeczywistości analogii z czasami PRL-u, otwarcie mówią o władzy monopartii dążącej do „miękkiego totalitaryzmu” i obarczają reżim Tuska odpowiedzialnością za setki poważnych afer oraz śmierć polskiej elity. Jarosław Gowin miałaby być w tym układzie „szlachetnym wyjątkiem” - tylko dlatego, że w jakiś marginalnych kwestiach przeciwstawiał się szefowi rządu, został pozbawiony stanowiska i wyrzucony z państwowej posady. Trudno byłoby wskazać inne przyczyny, bo budowane ad hoc opowieści o „konserwatyzmie” Gowina, można włożyć między bajki. Zrozumie to każdy, kto prześledzi zachowania tej postaci od czasu dojścia do władzy koalicji PO-PSL lub dostrzeże sejmowe wybory Gowina w sprawach związanych z tragedią smoleńską czy licznymi aferami koalicji PO-PSL. Te elementarne kryteria pozwalają uznać, że mamy do czynienia z konformistą podążającym zawsze za linią partii, którego pryncypialność ogranicza się do werbalnych deklaracji. Obecny spektakl ma jednak głębsze przyczyny. Do ulubionych zajęć wielu publicystów i tzw. analityków życia politycznego III RP, należy opowiadanie historyjek o „wewnętrznych konfliktach”, „walkach frakcyjnych” i „podziałach” w łonie partii rządzącej. W ostatnich latach powstało kilkaset tekstów, których autorzy zachłystywali się wojną Tuska ze Schetyną, wieścili rychłą zemstę „schetynistów”, dopatrywali w PO istnienia frakcji konserwatywnej lub oczekiwali na kontratak „liberalnego skrzydła”.

Opowieści o „decydującym starciu” Tuska z Gowinem należą do najnowszych odmian owych dykteryjek. Mają nas przekonać o nadchodzącej klęsce Tuska i dowieść istnienia w PO zróżnicowanych i skonfliktowanych środowisk. Nie warto nawet przypominać, ileż to razy w czasie ostatnich sześciu lat miało dochodzić do podobnych rozłamów itp. kataklizmów politycznych. Miarą prawdziwości takich analiz jest oczywiście fakt, że do tej chwili w reżimowej monopartii nie nastąpił żaden podział, nikt nie zagroził pozycji premiera i w żadnym obszarze nie widać oznak rozpadu. Gdyby wywody owych analityków miały jakikolwiek sens, powinniśmy już wielokrotnie doświadczyć zbawiennych skutków takich „wojen” i być świadkami przyspieszonych wyborów parlamentarnych. Jedynie słabej pamięci odbiorców zawdzięczamy fakt, że podobne opinie są bezkarnie rozgłaszane. Chcąc zrozumieć - skąd biorą się takie analizy trzeba cofnąć się w odległą acz niezamkniętą przeszłość. Przez kilkadziesiąt lat PRL-u funkcjonowały propagandowe mity o „frakcjach” w łonie partii komunistycznej. W latach 50. wyodrębniano podziały na „puławian” i „natolińczyków”, dziesięć lat później na „grupę śląską” i „partyzantów”, w latach 80. słyszeliśmy zaś o rozbiciu na „skrzydło liberalno-postępowe” i konserwatywny „partyjny beton”. Przedstawicielem pierwszego miał być tow. Rakowski, drugi zaś godnie reprezentował tow. Siwak. U podłoża tych podziałów miały leżeć „różnice ideologiczne” wśród członków PZPR, stosunek wobec Moskwy, chęć „wybicia na niezależność” lub „dążenia do przeprowadzenia reform”. W rzeczywistości, chodziło zawsze o wykreowanie nowego rozdania, podział łupów lub likwidację jednej bandy przez drugą. Warto pamiętać, że dzięki stosowaniu tej retoryki mogła wyłonić się tzw. lewicowa opozycja, w ramach której, członkowie PZPR – Kuroń i Modzelewski podjęli krytykę partii za „odejście od prawdziwego socjalizmu”. Z tego nurtu zbudowano później środowisko „komandosów”, by po latach arcymistrzowskiej gry dezinformacyjnej przekonać Polaków, że ludzie, którzy byli zaledwie schizmatykami wiary komunistycznej, stali się „demokratyczną opozycją” i wspólnie z pewnym elektrykiem obalili ustrój komunistyczny. W obecnej odmianie tej mitologii, mamy do czynienia z projekcją poglądu, jakoby ludzi PO należało różnicować - ze względu na wyznawany system wartości, stosunek do problemów etycznych, ambicje polityczne czy reakcje wobec opozycji. Zdaniem niektórych komentatorów wśród członków Platformy powinniśmy dostrzegać przeciwników dyktatury Tuska, zdeklarowanych konserwatystów czy liberałów. Ma to prowadzić do konkluzji, że w łonie grupy rządzącej są ludzie mniej i bardziej zdegenerowani, a nawet tacy, z którymi można prowadzić dialog i traktować ich jak sprzymierzeńców. Wielu też sądzi, że szansa na zmianę sytuacji tkwi w „rozgrywaniu” jednych przeciw drugim, w stosowaniu makiawelicznej strategii gier i politycznych podchodów. Głosiciele takich opinii zdają się zapominać, że prawdziwym „credo” wokół którego integruje się wyznawców PO nie są żadne programy polityczne ani kwestie moralne, ale najbardziej prostacka nienawiść do partii Jarosława Kaczyńskiego, niechęć wobec polskości i niepohamowana żądza władzy. Dzięki temu pod szyldem PO znajdziemy wszelkiej maści renegatów, wyrachowanych cwaniaków i nieudaczników - co czyni z tego środowiska skansen agresywnych, twardogłowych typów, złączonych wspólnotą interesu i żądzą odwetu. Po 10 kwietnia 2010 roku doszła równie silna motywacja – ukrycia win, zatuszowania aktów zaprzaństwa i uniknięcia odpowiedzialności. Ona decyduje o tym, że członkowie PO mogą wprawdzie kierować się ambicjami, wzajemnie zwalczać lub nienawidzić, jednak w stosunku do „wroga” muszą stanowić monolit. Próba znalezienia wśród nich sojuszników lub postaci "świadka koronnego" jest skazana na porażkę – nie tylko dlatego, że nie ma tam ludzi honorowych i godnych zaufania, ale przede wszystkim z tej przyczyny, że każdy wie, co czeka tych, którzy próbowali zerwać patologiczne więzy. Kto chciałby zatem różnicować tych ludzi i głosić pochwałę Gowina nad Niesiołowskim, niech wpierw się zastanowi - jak zachowywali się w obliczu śmierci naszych rodaków i jak postępowali w sprawach tragedii smoleńskiej. Bez uwzględnienia tego kryterium, wszelkie rozważania „o wyższości dżumy nad cholerą” – są bezwartościowym bełkotem, po którym pozostaje czkawka niestrawnego relatywizmu. Trwający dziś festiwal „Gowiniady” jest dobrą okazją, by uświadomić sobie jak groźna jest mitologia wywodząca się z komunistycznej strategii podstępu i dezinformacji. Prowadzi nie tylko do zafałszowania polskiej rzeczywistości i narzucenia nam tematów trzeciorzędnych, ale skutecznie tumani wyborców PiS-u, zwalnia ich z głębszej refleksji i konkretnych działań. Jest rodzajem medialnego narkotyku i erzacem pseudodemokracji, po których odbiorca nabywa przeświadczenia o „normalności” życia politycznego III RP. Sprawia, że wielu zaczyna wierzyć, iż nadzieje na zmianę sytuacji można pokładać w „grach frakcyjnych” lub w aktywności ludzi pokroju Gowina czy Schetyny. Podobne spustoszenia wyrządza w szeregach partii opozycyjnej, skłaniając niektórych polityków do poszukiwania „trzecich dróg” i głoszenia zwodniczych konsensusów. Ludzie prezentujący takie oceny wyrządzają większą szkodę niż propaganda reżimowych gadzinówek i póki Polacy nie zrozumieją, jak głęboki fałsz kryje się w podobnych „analizach”, póty pozostaną pod władzą miernot i cwaniaków. Aleksander Ścios

Prywatyzacja a la Gwinea – czy tylko w Afryce? Udomawianie banków w Anglii – nacjonalizacja długów, sanacja instytucji, powtórna prywatyzacja. Czy to samo jest proponowane Polsce? Od pewnego czasu obserwujemy coraz to nowe odsłony kryzysu finansowego, zwłaszcza wielkiego dramatu strefy euro. Jednak gdy patrzymy na sytuację nadzoru nad rynkami finansowymi to należy uznać jej działania jako kompletny zawód. Obecny kryzys udowodnił, że rynek finansów nie jest odpowiednio regulowany i nadzorowany, a instytucje finansowe same starają się być beneficjentami rozwiązań, które powinny służyć realnej gospodarce. Zbyt często podejmują one decyzje o wielomiliardowych zaangażowaniach kapitałowych, nawet, jeśli same naprawdę mają go bardzo niewiele. A gdy ich działania okazują się nietrafione, nie ponoszą za to odpowiedzialności. Na ogół tzw. szary podatnik przejmuje ich długi co bardzo wyraźnie ukazał przykład brytyjski w którym rząd podczas ostatniego kryzysu za £66 mld kupił 82% Royal Bank of Scotland i 39% Lloyds’a. George Parker i Patrick Jenkins w artykule Financial Times’a „Osborne allies ready to sell bank stakes before general election” ujawniając obecne plany rządowe podsumowują że ta aktualna polityka kolejnego sprywatyzowania banków będzie uznana za przyznanie się do £24 miliardowych strat podatników na tej transakcji. Dla polskiego czytelnika przyzwyczajonego z tego typu operacjami na koszt społeczeństwa i podatników może nie być niczym nadzwyczajnym w perspektywie strat na PZU i po doświadczeniach prywatyzacji ostatnich 20 lat. Zresztą ostatnio również i Financial Times rozprawia się neokolonialnymi prywatyzacjami dając przykład przebiegu tego procesu w praktyce, czy to ujawniając kłótnie oligarchów rosyjskich przed sądami w Anglii co do „niesprawiedliwego” podziału łupów, czy też mechanizmu prywatyzacji afrykańskich. Ostatnio na pierwszej stronie Financial Times’a Tom Burgis, Misha Glenny i Cynthia O’Murchu w artykule „Steinmetz unit embroiled in US probe of $2m payment for African mine rights” opisują taki proces „prywatyzacji” w Gwinei. Otóż już w pierwszych zdaniu powiedziano że kontrolowany przez „Israeli family” konglomerat BSGR zapłacił zaledwie $2 mln żonie prezydenta (w sumie na łapówki poszło $4 mln, a w chwili zatrzymania przedstawiciel koncernu miał gotówki $20 tysięcy w kopertach) za 51% złóż rudy żelaza w Simandou. Podczas gdy zaledwie po 18 miesiącach i inwestycjach w kopalnie w sumie $160 mln BSGR sprzedało swoje prawa koncernowi Vale of Brazil ale za okrągłą sumkę $2,5 mld! W sytuacji upadku etosu służby publicznej kiedy zobowiązania instytucji finansowych są wielokrotnie wyższe niż produkt krajowy brutto jakiegoś kraju, to jego obywatele stają się po prosu współczesnymi niewolnikami co drastycznie ukazał przykład Cypryjski, a obecnie Słoweński. A to dlatego, że w świecie finansów brakuje dobrych regulacji i uczciwych nadzorców. Przyczyną tych nieszczęść jest to, że coraz potężniejsze instytucje finansowe same ustalają sobie reguły i same wybierają sobie nadzorców. Stąd wszelkiego typu nagłe kryzysy, w których okazuje się, że pieniądze europejskich podatników ratują nie dotknięte kryzysem społeczeństwa a konkretnych inwestorów. Tyle, że to nie ma nic wspólnego z pomocą dla tych krajów, z europejską solidarnością, choć tak się to przedstawia, zwłaszcza w polskich mediach. Gdyż w naszym kraju mimo dwudziestoletnich doświadczeń mamy jeszcze dużo wiary w europejską solidarność. A w dodatku niechęć żywimy wobec wszelkich instytucji kontrolnych, nawet, jeśli ich brak miałby nas w przyszłości prowadzić do samozagłady. W efekcie dzisiaj Polacy boją się dziś nie tylko o przyszłe emerytury, także – gdy patrzą choćby na cypryjskie i słoweńskie kłopoty – obawiają się o bezpieczeństwo swych lokat bankowych. Mimo że jak dotąd wartość depozytów bankowych ma swoje odzwierciedlenie w aktywach. Warto zwrócić uwagę na to, że kryzys cypryjski – o którym pisałem już rok temu – nie objawił się nagle. Już przed rokiem widać było, że źle się dzieje, ponieważ państwo zaczęło tam przejmować zobowiązania instytucji finansowych, które są kilkakrotnie większe niż PKB tego kraju. A Takie państwo nie powinno przejmować tych zobowiązań. Wprawdzie Polska jest bardziej bezpieczną wyspą, ale nie bardziej szczęśliwą. Nasza sytuacja jest odmienna od cypryjskiej, ponieważ tamtejszy kryzys był spowodowany odmową dostarczenia płynności przez Europejski Bank Centralny. Póki więc mamy swoją walutę, a NBP może dostarczać płynności naszym bankom. Oczywiście, banki powinny być znacznie lepiej uregulowane i lepiej nadzorowane, przede wszystkim po to, aby opłacało się inwestować i pracować w Polsce. Skandaliczne wydaje się to, że od dwudziestu lat, mimo zmieniających się zarządów, istnieje dziwna zgoda na utrzymywanie zawyżonych stóp procentowych, które powodują coraz większe zadłużanie się Polski zagranicą, nieopłacalność inwestowania w kraju. A hamowanie inflacji poprzez zwiększenie importu i to jeszcze na kredyt, po prostu wypycha naszą rodzimą produkcję zagranicę. Instytucje finansowe w Polsce nie wspierają, nie promują polskiej przedsiębiorczości, polskich pomysłów. Dlatego spółdzielcza bankowość mimo dość pomyślnego odrodzenia się, ma w Polsce wciąż pod górkę gdyż brak jest odpowiednich regulacji. Zdecydowanie preferuje się duże instytucje finansowe, a te mają olbrzymie wpływy na ustanawianie dogodnych dla siebie zasad oraz przychylnego nadzoru. Podczas gdy w trosce o dobro kraju i obywateli należałoby wspierać polskie przedsiębiorstwa i instytucje. A właśnie instytucje spółdzielcze są takimi, które mogą być zawiązane przez małą grupę obywateli i stosunkowo łatwo wejść na rynek, gdy widzą jakieś nisze dla swojej działalności. Dlatego trudno pojąć, dlaczego te instytucje o w pełni polskich korzeniach nie znajdują dziś w Polsce przebicia politycznego. Podejmowane są wobec nich działania polityczne, zupełnie nieuzasadnione ekonomicznie. Występują działania aby je poddać takim samym regulacjom, jakie obowiązują wielkie instytucje finansowe. To musi prowadzić do ich likwidacji części z nich. W 2006 roku przy zakładaniu KNF uważałem, że SKOKi powinny być również w polu nadzoru tej Komisji. Wyobrażaliśmy sobie jednak, że będzie to łagodna forma nadzoru, a właściwie będzie ona formą pomocy dla tych instytucji spółdzielczych, aby mogły się prawidłowo rozwijać przeciwdziałając monopolizacji rynku. Niestety obecnie następuje znaczące przyspieszenie regulatorskich działań w kierunku uniformizacji całego rynku. Wymuszone przekształcanie małych instytucji w duże instytucje bankowe, uniformizacja, zatraca ich sens – gubi się pierwotna idea ich powołania i blokuje powstanie nowych inicjatyw. Jeśli regulacje będą sprzyjały wyłącznie dużym instytucjom, to nie będą już w Polsce powstawały żadne nowe instytucje finansowe. Pozostaną tylko te duże, dyktujące niepodzielnie ceny swych usług. Wielkie instytucje bankowe starają się dziś ustalać reguły gry i nadzór nad sobą i nad potencjalnymi konkurentami. Starają się być beneficjentami wszystkich nadarzających się okazji i trendów. Starają się ukształtować rynek w sposób dla siebie najbardziej korzystny. To jest z punktu ich widzenia naturalne. Ale zdecydowanie lekceważą przy tym interes publiczny. Dlatego będąc bezsilnymi co do działań prywatyzacyjnych a la Gwinea powinniśmy wzmocnić wysiłki mające na celu takie ukształtowanie rynku finansowego, aby instytucje na nim operujące mogły służyć ogółowi społeczeństwa.Dr Cezary Mech

10/05/2013 W sztucznych sowach na słupach - proponuje radny w Krakowie, pan Łukasz Wantuch z Polskiego Stronnictwa Ludowego, z Dzielnicy III -ukryć monitoring, żeby władze Krakowa mogły się dowiedzieć co naprawdę w społecznej trawie piszczy. Żeby monitorować wszystko co się da.. W sztucznych sowach na słupach.. A także, żeby monitoring był ukryty w ogrodowych krasnalach.. To bardzo dobry pomysł! W ogrodowych krasnalach.. Bo już na poddaszach nie wystarczy– to jeszcze śledzenie ukryć w ogrodowych krasnalach i sztucznych sowach na słupach.. Czego to mądrzy ludzie nie wymyślą.. Żeby nas śledzić i obserwować, Można jeszcze monitoring uiścić w koszach na śmieci, tak jak radary.. Albo w ubikacjach miejskich? W pierwszym rzędzie w państwowych urzędach.. Centralne Biuro Antykorupcyjne miałoby ,mniej roboty. Wszystko byłoby czarno na białym… Jestem Państwu winien wyjaśnienie: we wczorajszym felietonie uciekła gdzieś fraza dotycząca niedźwiedzia, który zaatakował gajowego na Słowacji. Nie chodzi mi nawet o niedźwiedzia, który prawdopodobnie został zastrzelony przez gajowego, którego niedźwiedź zaatakował… Ale. tego co się stało potem.. Prokuratura bowiem prowadzi śledztwo w sprawie posiadania przez gajowego strzelby…(????). Czy posiadanie tej strzelby w lesie było zasadne(???) Można w ciemno powiedzieć, że nie było zasadne- bo zginął niedźwiedź.. Gdyby zginął gajowy- to trudno- ale niedźwiedź? Sprawa jest poważna-prawa zwierząt muszą być respektowane z całą surowością praw zwierząt. Tym bardziej, że idziemy w kierunku konstruowania Planety Małp- według scenariusza znanego serialu… Człowiek niczym- człowiek zerem.. Nie tylko jednostka niczym- jednostka zerem- jak to w demokracji większościowej.. Gajowy za zabicie niedźwiedzia w obronie własnej powinien dostać karę śmierci- wtedy sprawiedliwości stanie się zadość.. Zwierzęcej sprawiedliwości.. Bo przecież nie ludzkiej.. Pan radny III Dzielnicy Krakowa z Polskiego Stronnictwa Ludowego ma dopiero 32 lata- a pomysłowość go rozpiera, świadomość zmienienia na lepsze tego co jest gorsze, nie pozwala mu siedzieć z założonymi rękoma.. Strach pomyśleć, co będzie jak będzie miał lat 50…(!!!!) Ja już jestem przerażony, a co dopiero mieszkańcy Krakowa.. Nadzieja w demokracji samorządowej…. Może podczas następnych bachanalii demokratycznych i wyborczych nie zostanie wybrany z list Polskiego Stronnictwa Ludowego.. I nie zostanie wybrany z innych list- podobnych partii demokratycznych i obywatelskich.. Obywatelskość jest jego motorem działania i postępowania.. Nie znam szczegółów planu pana radnego wobec otyłych.. Ale zgrubsza chodzi mu o to, żeby, że mimo, że otyli jedzą dłużej, ale za to żyją krócej- obłożyć ich większą składką podatkową na coś tam- czy zdrowotną, czy inną- równie zdrowotną jak tamta.. No pewnie- niech grubasy płacą więcej za wszystko- i to przymusowo.. Żeby wreszcie zrzucili z siebie to paskudztwo nadwagi.. I nieważne, że są grubi- bo najedli się hamburgerów, czy dlatego, że mają nie tak dobrą przemianę materii jak radny Łukasz Wantuch.. Naprawdę zuch z tego radnego.. Takich mądrych ludzi potrzeba nie tylko w Polskim Stronnictwie Ludowym, ale we wszystkich partiach demokratycznych i obywatelskich w całej Polsce. Nareszcie ruszylibyśmy z kopyta- ku świetlanej przyszłości.. Jeśli chodzi o grubasów, zwanych przez propagandę polit- poprawną- ludźmi otyłymi, to można się z ich nadwagą rozprawić na różne sposoby.. Można na przykład zakazać poruszania się ich w miejscach publicznych, tak jak palaczom palenia w tych samych miejscach po których poruszają się otyli.. Za wyjątkiem Otylii Jędrzejczak.. Bo ta miała i tak w swoim życiu szczęście.. Wyprzedzała na linii ciągłej samochodem i spowodowała wypadek śmiertelny swojego brata.. I jakoś niezawisły sąd nie wrzucił jej do więzienia, ale wprost przeciwnie.. Cieszy się wolnością,. I może nadal uprawiać pływanie.. U Orwella byli równi i równiejsi- dlaczego nie ma być tego samego w PRL-u bis..??

Można otyłym zakazać sprzedawania , nie tylko chipsów w sklepach, ale innych smakołyków, żeby tylko nie byli bardziej grubi, niż są.. Zresztą ja też zaliczam się do grubasów.. Mając 170 centymetrów wzrostu ważę 95 kilogramów.. A powinienem mniej.. Nie mieszczę się w normach rozpowszechnianych publicznie- jako przestroga dla grubasów.. Można im zakazać jeść, dopóki nie schudną.. Tak jak z tym koniem na Syberii.. Radzieccy naukowcy przeprowadzali eksperyment, żeby odzwyczaić konia jeść.. I eksperyment być może by się i udał- gdyby nie to, że koń zdechł.. Co ja piszę… Koń oczywiście” umarł”- to człowiek zdycha.. Tak jak Cyganie już nie kradną- są Romowie.. Którzy nie kradną bo przebywają na zasiłkach.. Nawet patelni już nie można od nich kupić.. Zamiast pracować- przebywają na zasiłkach. Zresztą patelnię można sobie kupić w supermarkecie.. A powróżyć sobie w Internecie.. Jeśli chodzi o wróżenie z fusów- to dobre jest posłuchanie prognozy pogody. Oni tam dopiero wróżą- cyganie.. Jak nie schudną chociaż o centymetr, to można im wprowadzić obowiązek mycia zębów- tak jak w Szwecji, albo na początek- w ramach walki z otyłością – pozbawić ich wybierania demokratycznie radnych gminnych i powiatowych, w tym Pana radnego- Łukasza Wantucha z Polskiego Stronnictwa Ludowego.. A jak dalej będą otyli- można pozbawić wybierania ich posłów do demokratycznego Sejmu.. Czy może ich spotkać większa kara- niż pozbawienie praw wyborczy na czas gdy nie schudną.? Nie mam na myśli pozbawienia ich zdobyczy demokracji na zawsze.. Tym bardziej, że złodzieje i bandyci tez głosują w więzieniach i wybierają.. No na razie nie naczelników więzień – ale kto wie, co będzie z demokracją w przyszłości, Tym bardziej, że przed demokracją jest wielka przyszłość- przy poparciu całej armii Stanów Zjednoczonych. W ostatnich demokratycznych wyborach Platforma Obywatelska otrzymała w więzieniach najwięcej głosów..(???). To się nazywa mieć poparcie.. Nie znam szczegółów czy obowiązek mycia zębów dotyczy w Szwecji wyłącznie” obywateli” szwedzkich, czy także obcokrajowców, którzy jeszcze „obywatelami” Szwecji nie są.. Ale w Szwecji przebywają u rodziny, albo przejazdem.. Może się darzyć, że Szwedzki Patrol Obowiązkowego Mycia Zębów zatrzyma takiego obcokrajowca i dawaj go brać na spytki, czy mył dzisiaj zęby czy nie.. Zresztą producenci pasty do zębów, którzy ten pomysł przepchnęli na razie w Szwecji, zalecają, żeby je myć po każdym posiłku.. Jak najwięcej myć zęby- wtedy będą czyste i żaden Patrol się nie przyczepi.. No właśnie, a kto sprawdza umyte zęby członkom Szwedzkiego Patrolu Obowiązkowego Mycia Zębów? Mao mawiał, że tygrys nie myje zębów- i żyje.. Oni też mogą być poza prawem.. Przy okazji można wlepiać mandaty za ruszające się jedynki górne i dwójki dolne.. Bydło musi mieć czyste i sprawne zęby.. Owoc demokracji- pan radny Łukasz Wantuch ma więcej interesujących pomysłów, poszukajcie sobie Państwo sami w Internecie.. „:Ślepa komora”- to monitoring ukryty w ogrodowych krasnalach, czy w sztucznych sowach na słupach.. Ale nie ma nic o radarach?.. Może monitoring ukryć w radarach..? Tym bardziej, że rząd będzie powiększał ich liczbę na terenie całego socjalistycznego państwa polskiego.. Chociaż partia demokratyczna i prawna o nazwie Solidarna Polska krzyczy, żeby zlikwidować 80% radarów(???) Ale jak byli w Prawie i Sprawiedliwości to powiększali liczbę radarów na naszych drogach i ulicach.. Wyczaili, że lud chce likwidacji radarów- bo to oczywiście kompletny nonsens.. I bardzo kosztowny.. Ale na razie niech usłyszy, że ONI są po jego stronie.. W końcu nic to ich nie kosztuje- pomamić lud.. Pan Łukasz domaga się wprowadzenia podatku od głupoty(???) Chyba zacznie od siebie- no i pisze wiersze.. Czy potrzeba jeszcze jakiś dowodów, że demokracja jest najlepszym ustrojem na świecie? W końcu wydaje takie owoce.. Niech tylko znajdzie większość- to pokaże Krakowiakom i Góralom- gdzie raki zimują.. W sztucznych sowach na słupach.. WJR

KIK-owskie dynastie “Katolicy otwarci” – dziedziczna arystokracja III RP Pałac Prezydencki, 24 kwietnia. Bronisław Komorowski wręcza odznaczenia państwowe grupie “działaczy społecznych” – jak głosi oficjalny komunikat – uhonorowanych “za wybitne zasługi w działalności publicznej i społecznej, za osiągnięcia w tworzeniu, pogłębianiu i szerzeniu kultury religijnej, intelektualnej, artystycznej i politycznej, za działalność oświatową na rzecz dzieci i młodzieży”. Na sali panuje przyjacielska atmosfera, ponieważ odznaczający i odznaczani to bardzo dobrzy znajomi. Ich zażyłość sięga czasów głębokiego PRL-u, gdy wspólnie działali w warszawskim Klubie Inteligencji Katolickiej. Dwa najwyższe odznaczenia – Krzyże Komandorskie Orderu Odznaczenia Polski – otrzymali tego dnia Jan Turnau i Stefan Wilkanowicz. Ten pierwszy przez niemal całe dorosłe życie kieruje działem religijnym – od 1959 r. w miesięczniku “Więź”, zaś od 1990 r. w “Gazecie Wyborczej” (pod nazwą “Arka Noego”). Natomiast Wilkanowicz od 1957 r. pracował w “Tygodniku Powszechnym” oraz w miesięczniku “Znak”, którym kierował w latach 1978-1994. Był też wiceszefem Międzynarodowej Rady Oświęcimskiej oraz Krajowej Rady Katolików Świeckich, a także redagował serwis internetowy “Żydzi-Polacy-Chrześcijanie”. Zarówno Turnau, jak i Wilkanowicz są dziś członkami honorowymi warszawskiego KIK-u. Krzyżami Oficerskimi OOP zostali odznaczeni: prof. Krzysztof Byrski (również członek honorowy KIK-u, w latach 1993-1996 ambasador w Indiach), Stanisław Latek (obecnie członek zarządu KIK-u), Zbigniew Nosowski (od 2001 r. redaktor naczelny “Więzi”, w której pracuje od 1989 r.) i prof. Krzysztof Ziołkowski (astronom, wiceprezes KIK-u). Krzyże Kawalerskie OOP i Krzyże Zasługi otrzymało kilkunastu dalszych działaczy Klubu. Podczas tej uroczystości prezydentowi towarzyszyli jego ministrowie i doradcy, z szefem Kancelarii Jackiem Michałowskim oraz Tadeuszem Mazowieckim i Henrykiem Wujcem na czele. Mazowiecki to jeden z “ojców-założycieli” KIK-u oraz pierwszy redaktor naczelny “Więzi” (w latach 1958-1981), Wujec należał do Klubu od 1962 r. (obecnie – tak jak Mazowiecki – jest członkiem honorowym), zaś Michałowski działał w KIK-u jeszcze w latach 70. Wszyscy trzej nieprzypadkowo należą dziś do najbliższych współpracowników głowy państwa, ponieważ i Bronisław Komorowski związany jest ze środowiskiem KIK-owskim od wielu dziesięcioleci.

Przymierze Rodzin Żona prezydenta, Anna Komorowska, mówiąc w jednym z wywiadów o swoich dzieciach, wspominała: “Trzeba przyznać, że dużą rolę w ich wychowaniu i nawiązywaniu relacji społecznych, oprócz naszego, rodzicielskiego wpływu, odegrała przynależność do Przymierza Rodzin. To taki rodzaj harcerstwa, tylko bez munduru, a także szansa na ukształtowanie dzieci w duchu tolerancyjnego, otwartego katolicyzmu”. Trzeba w tym miejscu dodać, że Przymierze Rodzin to stowarzyszenie wyrosłe właśnie z warszawskiego KIK-u. Obecnie prowadzi kilkanaście placówek oświatowych, w tym 3 szkoły podstawowe, 4 gimnazja i 2 licea ogólnokształcące. Na obchodach 30-lecia Przymierza Rodzin w styczniu br. najważniejszymi gośćmi byli właśnie Anna Komorowska i kardynał Kazimierz Nycz. A założycielkę i wieloletnią szefową stowarzyszenia, Izabelę Dzieduszycką (honorową członkinię KIK-u), prezydent Komorowski dwa lata temu odznaczył Krzyżem Komandorskim OOP. Taki sam order dostała wówczas także Halina Bortnowska, niegdyś czołowa publicystka miesięcznika “Znak” i działaczka KIK-u, dziś udzielająca się w takich organizacjach, jak Helsińska Fundacja Praw Człowieka czy Stowarzyszenie “Otwarta Rzeczpospolita”. Charakterystyczną cechą stołecznego KIK-u jest ciągłość pokoleniowa. Najsilniejszym ogniwem Klubu była zawsze Sekcja Rodzin. “To największa z 17 sekcji Klubu, zrzeszająca ok. 350 rodzin. Liczne i prężne środowisko, choćby dlatego że jedynak jest tu zjawiskiem rzadkim. Średnia liczba dzieci to trójka, ale zdarzają się rodziny z piątką, a nawet ósemką” – napisał kilka lat temu “Tygodnik Powszechny”. Nie dodał jednak, że wiele z tych rodzin to już prawdziwe dynastie mające znaczący wpływ na życie publiczne III RP. Warto wymienić kilka najważniejszych.

Wielowieyscy Jeden z czołowych publicystów “Więzi” niemal od początku istnienia pisma, Andrzej Wielowieyski, w latach 60. był wiceprezesem KIK-u, a w latach 70. i 80. jego sekretarzem (obecnie wraz z żoną Zofią Wielowieyską są członkami honorowymi). W 1989 r. został wicemarszałkiem Senatu, potem był posłem, senatorem, eurodeputowanym, wiernie trzymając się Unii Demokratycznej i Unii Wolności. W listopadzie 2011 r. prezydent Komorowski odznaczył go Orderem Orła Białego. Spośród siedmiorga dzieci Wielowieyskich najbardziej znana jest Dominika Wielowieyska, dziennikarka “Gazety Wyborczej”. Jej siostra, Agnieszka Wielowieyska, na początku lat 90. rozpoczęła pracę w MSZ, gdzie szybko osiągnęła stanowiska dyrektorskie, od kilku lat kieruje zaś Departamentem Spraw Zagranicznych w Kancelarii Premiera Tuska. Ich brat, Piotr Wielowieyski, z wykształcenia ekonomista, pracował w Banku Światowym, zasiadał w zarządach Narodowych Funduszy Inwestycyjnych, po przejęciu władzy przez Platformę trafił do rady nadzorczej PKN Orlen, a dziś jest wiceprezesem orlenowskiej spółki Unipetrol (działającej w Czechach).

Święciccy Zmarły dwa lata temu prof. Andrzej Święcicki przez kilkanaście lat (1972-1986) był prezesem Klubu Inteligencji Katolickiej. I on miał liczne potomstwo, spośród którego najbardziej znany jest Marcin Święcicki, w młodości działacz KIK, później wieloletni członek PZPR, gdzie w 1989 r. doszedł nawet do funkcji sekretarza KC, następnie minister współpracy gospodarczej z zagranicą w rządzie Mazowieckiego, poseł UD i UW, prezydent Warszawy, wiceminister gospodarki w rządzie Buzka, radny sejmiku mazowieckiego, obecnie poseł PO. Jeden z braci Marcina, Jakub Święcicki, od 40 lat mieszka w Szwecji, gdzie jest ekspertem ds. Europy Środkowej i Rosji oraz działaczem polonijnym. Natomiast synowa prof. Andrzeja Święcickiego, Joanna Święcicka, od 2010 r. pełni funkcję prezesa KIK-u.

Luftowie W październiku 2012 r. emerytowany lekarz reumatolog, prof. Stanisław Luft, wystosował list otwarty do przewodniczącego Konferencji Episkopatu Polski abp. Józefa Michalika. List, nagłośniony przez “Gazetę Wyborczą” i “Tygodnik Powszechny”, atakował Radio Maryja, któremu zarzucał szkodzenie Kościołowi i Polsce oraz dzielenie katolików. “Zamiast »Kościoła Otwartego«, będącego soborową odpowiedzią na problemy współczesnego świata, dziś w Polsce proponuje się zamykanie Kościoła w »oblężonej twierdzy« niechętnej otaczającej go rzeczywistości. Zamiast Kościoła miłości i tolerancji proponuje się nam Kościół walki, a nawet wojny” – napisał prof. Luft, jeden z najstarszych stażem i wiekiem członków warszawskiego KIK-u. Ten atak na toruńską rozgłośnię miał związek z działalnością jego syna, Krzysztofa Lufta, który jako członek Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji blokuje przyznanie koncesji dla Telewizji Trwam. Warto przypomnieć, że Luft-junior znalazł się w Radzie z nominacji Bronisława Komorowskiego, który wcześniej mianował go szefem Biura Prasowego Kancelarii Sejmu. Starszym bratem Krzysztofa Lufta jest Bogumił Luft, w latach 80. redaktor “Więzi” i członek zarządu KIK-u, później ambasador w Rumunii (1993-1999) i Mołdawii (2010-2012). Na tę ostatnią placówkę wysłał go również prezydent Komorowski.

Przeciszewscy Sekcją Rodzin KIK-u przez wiele lat kierowała Hanna Przeciszewska (z domu Iłowiecka), która obecnie jest członkiem honorowym Klubu. Jej syn, Marcin Przeciszewski, w 1993 r. został prezesem i redaktorem naczelnym Katolickiej Agencji Informacyjnej i zajmuje te stanowiska do dziś. Na Przeciszewskiego, który wcześniej był m.in. redaktorem “Ładu” i “Powściągliwości i Pracy”, postawił abp. Józef Życiński, pomysłodawca i twórca KAI. Nic dziwnego, że Agencja – choć przedstawia się jako “pierwsze źródło informacji o Kościele” – ma wyraźny profil liberalno-ekumeniczny, promując jedne wydarzenia (i uczestniczących w nich hierarchów), a przemilczając inne.

Skórzyńscy Jednym z “ojców-założycieli” warszawskiego KIK-u był Zygmunt Skórzyński, który zasiadał w pierwszym zarządzie Klubu w latach 1956-1957 (do dziś jest członkiem honorowym). Jego synem jest Jan Skórzyński, historyk i publicysta, przez wiele lat członek redakcji “Rzeczpospolita” (m.in. zastępca redaktora naczelnego w latach 2000-2005), obecnie pracownik Biura Edukacji Publicznej IPN, autor książek gloryfikujących “okrągły stół” i Wałęsę. Jego żona, Katarzyna Skórzyńska, zrobiła karierę w dyplomacji jako ambasador w Brazylii (1992-1996) i Portugalii (2007-2012). W rządzie Buzka była wiceszefową Urzędu Komitetu Integracji Europejskiej, a w 2001 r. kandydowała do Sejmu z listy PO.

Cywińscy Wieloletnim członkiem zarządu KIK-u (a dzisiaj członkiem honorowym) był prof. Bohdan Cywiński, znany publicysta i historyk, w latach 70. redaktor naczelny miesięcznika “Znak”, w 1981 r. wiceszef “Tygodnika Solidarność”. W III RP nie zrobił wielkiej kariery (np. odrzucono jego kandydaturę na ambasadora w Kijowie) – w przeciwieństwie do syna, Piotra Cywińskiego, który od 1996 r. był wiceprezesem, a w latach 2000-2010 prezesem KIK-u. Jednak lista funkcji pełnionych przez Cywińskiego-juniora jest znacznie dłuższa: był m.in. przewodniczącym Forum Świętego Wojciecha (organizującego międzynarodowego Zjazdy Gnieźnieńskie), prezesem na Europę światowej federacji intelektualistów katolickich Pax Romana, sekretarzem Międzynarodowej Rady Oświęcimskiej, prezesem Fundacji Auschwitz-Birkenau, a przede wszystkim od 2006 r. stoi na czele Państwowego Muzeum Auschwitz-Birkenau. Ponadto Piotr Cywiński próbował sił w polityce (w 2004 r. kandydował do Parlamentu Europejskiego z listy Unii Wolności) oraz był jednym z twórców polskiej Wikipedii (jako wiceprezes Stowarzyszenia Wikimedia Polska).

Sawiccy W gronie “ojców-założycieli” KIK-u znajdował się także znany epidemiolog, prof. Feliks Sawicki (zmarł w 1979 r.). Jego synem jest Wojciech Sawicki, od najmłodszych lat również związany z Klubem, gdzie w latach 80. był wiceprezesem i skarbnikiem. Gdy w 1989 r. działacze Klubu przejęli władzę w nowo powstałym Senacie (marszałkiem został prezes KIK-u, prof. Andrzej Stelmachowski, wicemarszałkiem Andrzej Wielowieyski), to Sawicki-junior objął funkcję szefa Kancelarii Senatu. Stracił to stanowisko w połowie lat 90., ale szybko przeniósł się do Strasburga, na posadę wiceszefa Kancelarii Zgromadzenia Parlamentarnego Rady Europy. Tam, po dwóch kadencjach, w 2006 r. został zastępcą sekretarza generalnego ZPRE, zaś od dwóch lat jest sekretarzem generalnym (to jedna z trzech najwyższych funkcji w aparacie Rady Europy). W maju 2012 r. prezydent Komorowski odznaczył Sawickiego Krzyżem Komandorskim OOP.

Stanowscy Senatorem I kadencji był również prof. Adam Stanowski, jednak zmarł po kilku miesiącach zasiadania w parlamencie, w lutym 1990 r. Także on należał do grona współtwórców KIK-u, przez wiele lat był też redaktorem “Więzi”. W III RP karierę zrobił za to jeden z jego trzech synów, Krzysztof Stanowski, który był pierwszym naczelnikiem Związku Harcerstwa Rzeczypospolitej, potem współtworzył Fundację “Edukacja dla Demokracji”, której prezesem był w latach 2001-2007, następnie został wiceministrem edukacji, a w 2010 r. wiceministrem spraw zagranicznych w rządzie Donalda Tuska.

Frybesowie Aktywnymi działaczami KIK-u byli też zmarli niedawno prof. Stanisław Frybes (historyk literatury, dyrektor Centrum Polonicum na Uniwersytecie Warszawskim i Ośrodka Kultury Polskiej na Sorbonie) oraz jego żona Aleksandra Olędzka-Frybesowa (poetka, tłumaczka). Ta ostatnia w latach 70. zasiadała nawet w zarządzie Klubu. Ich synem jest Marcin Frybes, socjolog i publicysta, niegdyś korespondent “Gazety Wyborczej” w Paryżu. Jego żona, Joanna Kozińska-Frybes, była ambasadorem w Meksyku (1993-1999) i konsulem w Barcelonie (2002-2006), za czasów ministra Geremka kierowała Departamentem Współpracy Kulturalnej i Naukowej MSZ, a obecnie jest konsulem generalnym w Los Angeles. Jak widać, KIK-owski rodowód jest znakomitą przepustką do kariery w III RP. Tak było w czasach potęgi udecji, ale i dzisiaj, gdy prezydentem jest Bronisław Komorowski. Nawet przychylny obecnej władzy tygodnik “Polityka” musiał przyznać, że KIK jest dziś rezerwuarem kadr dla Pałacu Prezydenckiego: “niektórzy urzędnicy prezydenta nazywają Kancelarię KIKcelarią lub programem Pierwsza Praca, bo dla części z nich etat u prezydenta to pierwsze doświadczenie zawodowe w życiu”. Krótko mówiąc, “katolicy otwarci” z warszawskiego Klubu stanowią faktyczną arystokrację III RP. I to arystokrację dziedziczną… Paweł Siergiejczyk

Raj dla starannie wybranych Czy sądy polskie będą stosować inne zasady prawa wobec pieszczoszków Peerelu-bis, a inne wobec nas, którzy nimi nie jesteśmy? Na temat wyroku w sprawie posłanki Sawickiej i burmistrza Helu, wyroku w sprawie Stanisława Kociołka, doktora Garlickiego czy mafii pruszkowskiej praktykującemu adwokatowi trudno jest mówić tak, jak mówią o tym ludzie pozbawieni codziennego, aktywnego kontaktu z wymiarem sprawiedliwości. Oburzenie narosłe u większości z nas po usłyszeniu, że mafiosi z Pruszkowa, Stanisław Kociołek czy Beata Sawicka są niewinni, oczywiście każdy uczciwy adwokat podziela, lecz zastanawia się także, dlaczego w dziesiątkach procesów, w których bronił i w których oskarżano osoby niebędące profitentami systemu PRL-bis, nie przebiły się do orzekających błyskotliwe refleksje sędziego Tulei lub Rysińskiego. Dlaczego mimo naruszeń prawa przy zbieraniu dowodów winy uznawano, że skoro przestępstwo w istocie popełniono, to skazanie jest konieczne i nieuchronne? Dlaczego w codziennej praktyce orzeczniczej sędziowie zawsze bagatelizują nieprawidłowości i nieprawości, których dopuszczają się w postępowaniu przygotowawczym policjanci, celnicy czy prokuratorzy? Ano dlatego, że do czasów wyroku sędziego Tulei włącznie w polskim procesie karnym obowiązywała tzw. zasada prawdy materialnej. Wyrok w sprawie doktora Garlickiego nieco naruszył praktykę orzeczniczą, z uwagi bowiem na włączenie do argumentacji sądu teorii o owocach zatrutego drzewa, orzeczona kara była jedynie symboliczna i w żadnym razie nie odzwierciedlała dotychczasowego restrykcyjnego kierunku orzecznictwa karnego. Sąd Apelacyjny w Warszawie pod światłym przywództwem sędziego Rysińskiego poszedł jednak dalej niż ten ze sprawy łapówkarskiego lekarza i Sawicką oraz Wądołowskiego uniewinnił, przyjmując obcą naszej judykaturze i wręcz sprzeczną z przepisami teorię o nieprawości stosowania owoców zatrutego drzewa. Pod tym względem zarówno sędzia Rysiński, mecenasi Pietrzak i Dubois, a przede wszystkim łapówkarze z sejmu i burmistrzostwa helskiego są już w prawniczym raju. Pytania takiego jak ja, przeciętnego kauzyperdy, są po sprawie Sawickiej następujące. Czy od tej pory we wszystkich procesach karnych zebrane w nie do końca prawidłowy sposób dowody będą dyskwalifikowane, mimo że w sposób niebudzący żadnych wątpliwości dowodzą, iż podsądni dopuścili się przestępstwa? Czy podobnie jak w procesie Sawickiej, fakt uprzedniego prawomocnego stwierdzenia prawidłowości postępowania organów ścigania będzie zawsze lekceważony przez sądy orzekające o odpowiedzialności karnej przestępców przyłapanych na gorącym uczynku? Czy sądy polskie będą stosować inne zasady prawa wobec profitentów systemu i pieszczoszków Peerelu-bis, a inne wobec nas, którzy nimi nie jesteśmy? Innymi słowy, czy nadal doradcą naszych sędziów będzie duch Orwella, podpowiadający, że świnie są równiejsze od wszystkich innych, równych sobie zwierząt? Takie pytania można mnożyć w nieskończoność. Odpowiedź na wszystkie jest jednak niestety jasna i oczywista dla każdego, kto nawet pobieżnie śledzi rozwój naszej fasadowej demokracji. Niezapomniany Wiech na postawione pytania odpowiedziałby zapewne: kpisz Pan czy o drogę pytasz? To jasne jak słońce, że wyroki takie jak ta polityczna granda, do której doszło w warszawskim Sądzie Apelacyjnym, dotyczyć będą tylko indywiduów w rodzaju Sawickiej czy Garlickiego. Na raj, w którym wszystko wolno, w którym nie ma ni winy, ni kary, zasłużyli tylko swoi. Sami swoi. Jeśli chciałbym, by w prowadzonych przeze mnie sprawach stosowano takie zasady postępowania jak w sprawie Sawickiej, musiałbym się zająć obroną takich jak ona, niewinnych łapówkarzy. Gdybym wierzył, że ten prawniczy raj obejmie wszystkie procesy karne, oznaczałoby to tylko tyle, że postradałem zmysły, a ja przecież tylko straciłem wszelką nadzieję. Antoni Łepkowski

Nowy przekręt w Tuskolandzie: za system wart 550 tysięcy zapłacono... 27 milionów Kolejne trupy z kolejowej szafy. Wewnętrzny audyt wykazał, że za wdrożenie systemu bezpieczeństwa informacji grupa PKP zapłaciła 27 mln zł, choć mogła.... 550 tys. zł. Sprawa trafiła do CBA – donosi "Puls Biznesu". - Nieustający koncert szokujących informacji w sprawach transportu trwa - komentuje w rozmowie z portalem niezalezna.pl poseł PiS Jerzy Polaczek.

Kolejowe spółki przepłaciły aż 50-krotnie na wdrożeniu systemów niezbędnych do otrzymania certyfikatu ISO oraz przygotowaniu tzw. planu ciągłości działania.

"Puls Biznesu" ustalił, że 10 podmiotów z grupy (m.in. PKP Service, PKP LHS) za usługę zapłaciło w sumie 27 mln zł, a według audytorów, bazujących m.in. na opinii PKP Informatyka, zbiorczy koszt powinien zamknąć się w... 550 tys. zł.

Prezes grupy PKP Jakub Karnowski zaznacza, że jednym z celów obecnego zarządu jest wyeliminowanie nieprawidłowości, które narażają spółki grupy na duże straty. "W tym przypadku sprawa okazała się na tyle poważna, że zawiadomiliśmy o nadużyciach organy ścigania" – mówi. Zawiadomienie w tej sprawie trafiło 25 kwietnia do CBA. To nie pierwsze wyniki audytu wstrząsające PKP - przypomina "Puls Biznesu", który wcześniej opisał szczegóły trzech innych kontroli ujawniających wiele nieprawidłowości.

- Także wydatki na promocję i reklamę czy podobne prace zlecane na zewnątrz budzą wątpliwości - mówi portalowiniezalezna.pl poseł Jerzy Polaczek, podając przykład "optymalizacji punktu styku klienta z grupą PKP", na którą wydatkowano 10 mln zł. - Minister Sławomir Nowak powinien za to wszystko ponieść polityczną odpowiedzialność - dodaje Polaczek. Marek Nowicki

Nowe dowody na eksplozję w powietrzu Kadłub Tu-154 zaczął się rozpadać około 120–140 metrów przed pierwszym zetknięciem się maszyny z ziemią. Świadczą o tym liczne jego części odnalezione w tej odległości od wrakowiska, dokładnie opisane w oficjalnych dokumentach z 10 i 11 kwietnia 2010 r. Zdaniem Antoniego Macierewicza, to przesądzający dowód, że w tupolewie doszło do eksplozji. Aż kilkadziesiąt elementów samolotu – pochodzących zarówno ze skrzydeł, jak i z kadłuba – odnaleziono tuż po katastrofie na obszarze, nad którym leciał tupolew, w odległości ok. 300 m przed miejscem pierwszego kontaktu maszyny z ziemią.
Jak podkreśla w rozmowie z „GP” Antoni Macierewicz, przewodniczący zespołu parlamentarnego ds. zbadania przyczyn katastrofy smoleńskiej, część tych fragmentów znajdowała się na szosie i w rowie za jezdnią, a więc w znacznej odległości od wrakowiska (ok. 120–140 m). Dlaczego kadłub rozpadał się, skoro samolot był jeszcze w powietrzu? Na pewno nie w wyniku kontaktu z drzewami, bo niemożliwe jest, aby mogły one spowodować aż tak duże uszkodzenia – i to nie skrzydeł, lecz kadłuba. „GP” dowiedziała się, że wśród odnalezionych elementów kadłuba są części długości 70 cm i szerokości kilkunastu cm. Tylko eksplozja samolotu w powietrzu może wytłumaczyć fakt, że tak pokaźne elementy znalazły się aż 140 m przed pierwszym zetknięciem się maszyny z ziemią.
Części znalezione 10 kwietnia Skąd wiemy o odnalezieniu kilkudziesięciu części samolotu, w tym elementów kadłuba, w okolicy szosy Kutuzowa? Zespół parlamentarny pod przewodnictwem Antoniego Macierewicza dotarł do trzech oficjalnych dokumentów rosyjskich z 10 i 11 kwietnia 2010 r.

Są to protokoły z podpisami urzędników państwowych. Pierwsze dwa dokumenty pochodzą z dnia katastrofy, dokładnie z godzin popołudniowych, trzeci datowany jest na 11 kwietnia 2010 r. – ujawnia Antoni Macierewicz. Pisma zawierają precyzyjny opis, łącznie z rozmiarami, kilkudziesięciu elementów samolotu, a wyliczono ich ponad 100. W dokumentach zaznaczono m.in., że opisywane części zostały sfotografowane. O dokładności badania elementów świadczy fakt, że skatalogowano nawet najdrobniejsze szczątki (np. fragment o długości 68 mm i szerokości 14 mm leżący, jak stwierdzono, w odległości 291 cm od linii rozdzielającej pasy ruchu na szosie Kutuzowa). W dokumentach wyraźnie wyszczególniono, które części pochodzą ze skrzydeł, a które z kadłuba. Największy znaleziony element ma ok. 70 cm długości i kilkanaście centymetrów szerokości. Jak mówi nam Antoni Macierewicz, niezwykle interesujące byłoby obejrzenie fotografii stanowiących uzupełnienie pisemnej dokumentacji. Na ich podstawie można by bowiem stwierdzić, czy opisane elementy pochodzą z jednego określonego miejsca w kadłubie, czy też z kilku różnych miejsc.

Ten opis to przełomowy dowód w badaniu katastrofy, gdyż stanowi on udokumentowany fakt rozpadu kadłuba w powietrzu. Jeżeli zwolennicy wersji MAK i Millera będą chcieli podważyć te ustalenia, najpierw zmuszeni będą przesłuchać autorów tych dokumentów i udowodnić im kłamstwo – twierdzi przewodniczący zespołu parlamentarnego. Przypomnijmy, że dotychczas przed punktem zetknięcia się samolotu z ziemią znajdowano jedynie fragmenty skrzydeł. Tłumaczono to rzekomym faktem uderzenia tupolewa w brzozę, a wcześniej – jego kontaktem z innymi drzewami. Odnalezienie w odległości 140 m od miejsca katastrofy dużych, kilkudziesięciocentymetrowych elementów kadłuba całkowicie podważa tę wersję.
Zniszczenia nastąpiły w powietrzu O tym, że kadłub Tu-154 zaczął rozpadać się już w powietrzu, wielokrotnie mówili eksperci zespołu parlamentarnego. Prof. Kazimierz Nowaczyk wskazywał, że ok. 35 m nad ziemią system TAWS zapisał ostatni komunikat (nr 38), a towarzyszyły temu dwa odnotowane przez rejestrator wstrząsy: jeden słabszy, drugi silniejszy. Dr inż. Grzegorz Szuladziński z australijskiej firmy Pty Ltd dokonał analizy, z której wynika, że zniszczenia widoczne po rozbiciu się Tu-154 mogły zostać spowodowane jedynie wybuchami, jakie nastąpiły wewnątrz samolotu. Według dr. Szuladzińskiego, tylko eksplozja mogła doprowadzić do powstania tak dużej liczby odłamków. Dr inż. Wacław Berczyński, były konstruktor Działu Wojskowo-Kosmicznego Boeinga, zbadał z kolei naprężenia w elementach struktury Tu-154 po jego rozpadzie. „Struktura samolotu, części jego powłoki zostały poddane ciśnieniom, które nie były przewidziane w konstrukcji. Musiała być jakaś duża siła, a raczej – nazwijmy rzecz po imieniu – eksplozja, która spowodowała wyrwanie nitów, a następnie rozerwanie poszycia” – skonstatował. Za hipotezą rozpadu samolotu nad ziemią przemawia też ujawniona przez „Gazetę Polską” – a potwierdzona przez polską prokuraturę wojskową – informacja dotycząca przerwania działania komputera pokładowego (FMS). Według danych zawartych w końcowym raporcie MAK, przestał on funkcjonować kilkanaście metrów nad poziomem lotniska, o godz. 10:41:05. Podane przez MAK współrzędne miejsca pierwszego zderzenia się samolotu z gruntem i współrzędne zatrzymania się komputera pokładowego FMS dzieli ok. 60 m, choć powinno to być to samo miejsce. Ważna jest też odległość od miejsca pierwszego uderzenia w ziemię. Gdy nastąpił zanik zasilania FMS, polski Tu-154 znajdował się około 60 m przed miejscem pierwszego zderzenia z gruntem i około 600 m od progu pasa.
Leszek Misiak, Grzegorz Wierzchołowski

Dwa salony W środowiskach wspierających władzę rozjeżdżają się narracje. To normalne w sytuacji schyłku i gnicia. Bo że władza Tuska od pewnego już czasu gnije nie trzeba chyba dowodzić (a jeśli ktoś uważa, że trzeba, to zrobię to w osobnym tekście) i jak zawsze w takich razach są dwie możliwe reakcje. Jedni krzyczą "ratunku, nadchodzi katastrofa!", a drudzy "dobrze jest, k… mać, nie siać defetyzmu!". Sięgając po podział, który wyraziście ujawnił spór o demaskatorską biografię Ryszarda Kapuścińskiego, pierwszą opcję wybiera "salon młody", drugą "salon stary". Nie chodzi mi tu o wiek, choć generalnie zapewne w okolicach "Krytyki Politycznej" statystyczna średnia byłaby niższa, niż w wypadku michnikowszczyzny - salonem młodym, silniejszym w półświatku artystyczno-celebryckim, nazywam tu środowiska czerpiące swe poczucie wyższości z udatnego imitowania gendero-lewackich kampusów, salonem starym zaś, lepiej zrośniętym ze strukturami państwa i oficjalnych mediów, środowiska, którym owo poczucie wyższości zapewnia posiadanie na własność takich egzemplarzy jak Wajda, Bartoszewski czy Norman Davies. Salon stary z natury rzeczy jest mniej ciekawy. Po prostu wypiera fakty i przeczy im. Dobrym przykładem służy wstępniak, jaki wysmażył w "Gazecie Wyborczej" bodajże wczoraj Wojciech Maziarski (kolejny zresztą w tym typie). Wstępniak poświęcony jest radosnemu przeżywaniu faktu, że różowa manifestacja "odczarowująca Krakowskie Przedmieście" udała się fantastycznie, przyciągnęła tłumy i wzbudziła powszechny szacunek, ku pognębieniu zapluwających się z bezsilnej złości prawicowców. Raduje się Maziarski, nieco zbyt demonstracyjnie, aby uznać tę radość za szczerą, że różowe baloniki przyciągają młodzież, a prawicowy "patriotyczny kicz" w barwach biało-czerwonych nie przyciąga młodzieży. Cóż, polemizować z tym nie ma sensu. Jeśli ktoś w obrzędach ku czci czekoladopodobnego ptaka dostrzegł cokolwiek więcej, niż żenadę i bezczelny skok na kasę podatników, to jego problem. Wystarczy znaleźć w internecie którekolwiek z nagrań pokazujących Marsz Niepodległości, obejrzeć na własne oczy tę garstkę maszerujących z "kiczowatymi" flagami i porównać z pełnymi entuzjazmu tłumami redaktorów w różowych jaruzelkach. Na miejscu szefów Maziarskiego dałbym mu zresztą po uszach, nie za wypisywanie oczywistych bzdur, bo to w propagandzie normalka, ale za nieświadome działanie na korzyść przeciwnika. Cały ten "możeł" był przecież rozpaczliwą próbą odwojowania dla elit symboli narodowych, w jakiś sposób analogiczną do rogatywek, w które zaraz po stanie wojennym ustroił Jaruzelski tzw. ludowe wojsko. Tymczasem nadgorliwcy tacy jak Maziarski umacniają przekonanie, że biel i czerwień oraz biały orzeł w koronie to symbole PiS-u, symbole antyrządowe, od których "my" odruchowo uciekamy ku jakimkolwiek innym: różowym balonikom, robieniu kółka z palców, wspólnemu jedzeniu czekolady. Nieważne, jakimi bluzgami ten przekaz Maziarski przyozdobi, ważne, że w sumie oddaje zbluzganym pole. Podczas gdy salon stary brnie w udowadnianie sobie, że wszystko idzie w dobrym kierunku, niech tam sobie prawicowe psy szczekają bezsilnie, a karawana zbliża się do celu - to salon młody oznajmia sobie i innym, że żyjemy właśnie w przededniu katastrofy, w Republice Weimarskiej. Taką narrację prezentuje w ostatnim "Newsweeku" Krzysztof Warlikowski, wcześniej tamże i w paru innych miejscach budowała ją Agata Bielik Robson i paru innych. Polska Tuska przypomina im "Kabaret" Boba Fosse’a, jesteśmy na zboczu wulkanu, za chwilę wszystko się zawali i ogólna katastrofa sprawi, że władzę przejmą maszerujący kolumną czwórkową smukli blondyni, na czele z "pielęgnującym w sobie brutalną siłę" Ziemkiewiczem. Teza "Weimarska" w okolicach "Krytyki Politycznej" stale zyskuje na popularności, i jest to zrozumiałe. Mitem założycielskim młodego salonu było "jesteśmy tacy, jak Zachód, więc musimy wygrać, bo Polska za lat kilkanaście nieuchronnie stanie się taka sama jak Zachód". To dawało zaangażowanym w ten projekt poczucie wyższości nad ogółem Polaków, i zwłaszcza nad prawicą, traktowaną jako skazane na wymarcie dziwolągi. Tymczasem czołowe feministki zdążyły się już mocno postarzeć, a całe to towarzystwo jak było marginesem, tak wciąż nim jest, i to jakby nawet węższym, niż było kilkanaście lat temu. Co z tego, że Sierakowski czy Kazia Szczuka brylują w mediach, skoro na "manify" przychodzi coraz mniej aktywistek, a na imprezy narodowców coraz więcej, i badania pokazują, że młodzież staje się znacznie bardziej konserwatywna i prawicowa, niż była przed dekadą? Jak to wytłumaczyć, nie tracąc wiary w swą wyższość i słuszność? Wzorzec "weimarski", wzorzec słodkiej dekadencji zderzonej z nieuchronnością pognębiania Dobra przez Zło, rozwiązuje ten problem, więc fakt, że Warszawa roku 2013 ma z Berlinem 1933 tyle dokładnie wspólnego, co Maria Peszek z Marleną Dietrich, nie ma tu zastosowania. Po prostu, schemat za dobrze pasuje do psychicznych potrzeb, żeby go weryfikować. Pisałem już, że emocje rządzące pierniczejącą michnikowszczyzną przypominają te, jakie ożywiały bywalców salonu generała Krasińskiego (to oni właśnie zostali w krzywym zwierciadle odmalowani przez Mickiewicza w "Dziadach") albo generałowej Zajączkowej. III RP pod wieloma względami przypomina Królestwo Polskie, dziś zwane Kongresowym, które dla bohaterów wojen napoleońskich było sukcesem, Polską Odzyskaną, a dla Podchorążych - kondominium zaborców. Emocje Warlikowskiego czy Bielik Robsona przypominają zaś łudząco (obie strony się oburzą, ale Amicus Plato) emocje tych, którzy od pierwszych chwil po Tragedii Smoleńskiej wiedzą, że to ruska zbrodnia i tylko kolekcjonują przesłanki i dowody - zupełnie w tej chwili pomijam ten aspekty sprawy, że bynajmniej nie muszą wysysać ich z palca - potwierdzające ich najgorsze przeczucia. Smoleńsk jako ruski zamach jest bowiem w jakimś sensie wygodny. Człowiek wychowany w polskiej patriotycznej tradycji od razu wie, gdzie jest: znowu nas Ruscy mordują a świat się patrzy i nic nie mówi, znowu trzeba iść w bój bez broni, sytuacja jest beznadziejna wprawdzie, ale oswojona, znajoma, więc paradoksalnie bardziej bezpieczna, niż gdyby była, jeśli katastrofę spowodowała zwykła ruska nieudolność, a haniebne zachowanie Tuska i kłamstwa Laska były odbiciem tchórzostwa nie tylko rządu, i nie tylko elit, ale przede wszystkim całego zgnojonego i wtrąconego w stan polactwa narodu. I tak samo wygodny jest dla człowieka wyrosłego w niechęci do tejże patriotycznej tradycji schemat "Kabaretu". Winnicki z Holocherem już śpiewają "tomorrow belongs to me", i jutro rzeczywiście musi należeć do nich, bo "ten kraj" taki jest, ale wiedząc to, wiemy wreszcie, co się dzieje i dlaczego nam nie wyszło. Dodatkowo, ludziom, których Polska boli i im wisi, którzy i tak przyszłość wiążą z nadzieją wyjazdu, emocja "ciemny, z gruntu endecki katolicki homofobiczny motłoch i tak w końcu wyniesie do władzy faszystów" doskonale podchodzi, bo wspiera ich przekonania. Nie wszystkim oczywiście uda się, rzuciwszy polskiej tłuszczy w oczy, że jest bandą nazioli, wyjechać, zahaczyć się "w świecie" i oblatywać kampusy, redakcje i studia telewizyjne ze świadectwami krzywd doznanych z rąk patriarchalno-nacjonalistycznej polskiej ciemnoty. Ale któż by - we wspomnianym środowisku - o takiej przyszłości nie marzył? Pewnie gdybym był młodszy, chciałoby mi się z tego śmiać. Choćby z faktu, że, jakkolwiek od lat oceniam "sukcesy" III RP niezwykle krytycznie, sugerowanie, że jest ona katastrofą na miarę Republiki Weimarskiej mnie do głowy nie przyszło. Przyszło najbardziej zagorzałym wrogom wrogów Okrągłego Stołu i tworu przy niej poczętego, i dostają oni za to oklaski od tych samych propagandystów, którzy mnie i moich kolegów od lat oblewają pomyjami za odmawianie III RP miana "fajnej Polski". Fajna, i zarazem weimarska, redaktorowi Lisowi jakoś się w głowie nie pokłóciło to, co wypisuje, z promowaniem tez Bielik Robson i Warlikowskiego, a żaden z przyjaciół nawet mu nie zwróci uwagi na sprzeczność, bo też tego nie potrafią zauważyć. Ważne, żeby walić w PiS i narodowców. To jedyne, co przy wszystkich narracyjnych dysonansach stary salon, nowy salon i tłumy cwaniaczków uwieszonych u platformerskich klamek zawsze połączy w kupę.

Rafał Ziemkiewicz

Jadwiga Staniszkis: chińska lekcja W zrekonstruowanym przez Rogera Amesa chińskim tekście "Sztuka rządzenia" (powstałym w II wieku p.n.e.) jest zaskakujący (i inspirujący do dziś) fragment o państwie. Atmosfera po czwartkowym spotkaniu posłów PO z premierem i powszechna krytyka rządów Tuska wskazuje, że niektóre stwierdzenia tego tekstu są w Polsce aktualne do dziś. Punktem wyjścia "Sztuki rządzenia" jest stwierdzenie, że państwo nie ma rządzić społeczeństwem, ale - przede wszystkim - służyć cesarzowi. Jako kanał dostarczający wiedzę o stanie całości, źródło informacji czy prawo jest skuteczne, wreszcie - narzędzie do pociągana do odpowiedzialności nielojalnych i niekompetentnych urzędników. Oraz instrument uświadamiania poddanym co leży w interesie całego systemu. Zresztą określenie "uświadamianie" jest nietrafne, bo na przykład szkoła "legalistów" proponowała, żeby nie publikować prawa. Ale karać, gdy jest łamane. Miałoby to skłaniać poddanych do wczuwania się w logikę (i punkt widzenia) władzy. Zarządzaniem w tym podejściu (i to bardziej rzeczami, procesami niż ludźmi) miałaby się zajmować samoorganizująca się (i samowystarczalna - przez samodzielnie prowadzone operacje ekonomiczne) biurokracja. A głównym narzędziem władzy, wg "Sztuki rządzenia" jest kultura. Kultura rozumiana jako refleksja o przeszłych, zbiorowych doświadczeniach i instytucjach i ich konsekwencjach z perspektywy realizowania potencjału całości. Biurokracja ma być elastyczna, bezkształtna, dopasowująca się do okoliczności - jak woda. Tylko cesarz (i poddani) muszą trzymać się rytuału. Ten pierwszy przekazuje w ten sposób wiedzę o wartościach. Ci drudzy - ową wiedzę otrzymują. Dwie zasady są filarami tego systemu władzy: niedziałanie i dbanie o "strategiczną przewagę". Niedziałanie ma zapobiegać zakłócaniu samoregulacji. Bo "gdy nie działamy natura i przeznaczenie odnajduje stabilność". Oczywiście, gdy faza cyklu jest ku temu odpowiednia. Bo podstawą rządzenia jest zachowanie korespondencji ze stadium rozwoju. Zaś "strategiczna przewaga" oznacza wykorzystywanie w pełni sprzyjających okoliczności, umiejętność mobilizowania i formowania przez instytucje społecznej energii. I zawsze zachowanie autorytetu władzy i morale poddanych. Bo tylko etyczne rządzenie tworzy chęć podporządkowania się władzy. W "Sztuce Rządzenia" jest też opis złego państwa. W którym nagradza się niekompetentnych, karze wiernych zasadom, cesarz jest krótkowzroczny, a ministrowie nielojalni. I walczący, żeby kontrolować strategiczne zasoby (w tym informacje). Biurokracja traci neutralność i myśli o własnych korzyściach. Ten tekst powinien być przestrogą. Obecny kryzys to także "urealnianie" sytuacji poszczególnych państw. Ekonomiczne i polityczne. Nas twarde lądowanie czeka w 2020, gdy skończą się unijne środki. A wtedy za późno będzie pytać o autonomiczne sprężyny rozwoju Polski!
Jadwiga Staniszkis

Dziwna ta obrona Azotów

1. Wczoraj w Sejmie w ramach informacji bieżącej, odbyła się wreszcie debata na temat działań rządu w sprawie zachowania kontroli przez Skarb Państwa nad skonsolidowaną spółką Grupa Azoty S.A. Niestety nie wziął w niej udziału ani premier Tusk, ba do Sejmu nie pofatygował się także nowy szef resortu skarbu Włodzimierz Karpiński, a na pytania posłów odpowiadał podsekretarz stanu w tym ministerstwie Paweł Tamborski.

2. Przypomnijmy tylko, że w lipcu 2012 roku, rząd Tuska stawał murem aby nie dopuścić do przejęcia przez rosyjską firmę Acron, pakietu większościowego Azotów w Tarnowie. Jak donosiły wówczas media, determinacja rządu Tuska była wywołana opracowaniami ABW, które czarno na białym dowodziły, że zainteresowanie Rosjan zakładami w Tarnowie, stanowi zagrożenie dla interesów ekonomicznych naszego kraju, głównie z powodu wielkości zapotrzebowania na gaz przez tę firmę.W sytuacji kiedy Rosjanie ogłosili na giełdzie w Warszawie wezwanie do sprzedaży akcji Azotów i na 3 dni przed jego zakończeniem, podnieśli zaproponowaną przez siebie cenę do 45 zł z akcję (a więc sporo wyżej niż ówczesna wycena tych walorów na giełdzie), do kontrakcji ruszył resort skarbu. Ówczesny minister skarbu Mikołaj Budzanowski publicznie mówił o próbie wrogiego przejęcia Azotów przez Rosjan, prowadził poufne rozmowy z niektórymi PTE – właścicielami OFE aby nie odpowiadały na to wezwanie, wreszcie ogłosił zamiar połączenia Tarnowa z Puławami i tym samym zablokował możliwość zdobycia przez Acron większościowych udziałów w spółce. Ostatecznie za duże pieniądze Rosjanie wykupili wtedy tylko 12% akcji „Tarnowa” i rząd otrąbił odparcie wrogiego przejęcia.

3. Pod koniec kwietnia po publikacjach Newsweeka i Gazety Polskiej Codziennie, okazało się, że sprawa ma drugie dno. Były prezydent Aleksander Kwaśniewski miał badać przychylność rządu (a dokładnie premiera Tuska), a także byłego premiera, a obecnie szefa Rady Gospodarczej przy premierze Tusku – Jana Krzysztofa Bieleckiego dla tej inwestycji w imieniu właściciela Acronu Wiaczesława Kantora, rosyjskiego oligarchy (także posiadacza izraelskiego paszportu) i swojego przyjaciela, którego będąc prezydentem, uhonorował wysokim odznaczeniem państwowym. Jednak w sprawie rezultatów tego badania, mamy ciągle sprzeczne informacje. Niedawno na konferencji prasowej premier Tusk poinformował, że dał jednoznacznie prezydentowi Kwaśniewskiemu do zrozumienia, że rząd jest zdecydowanie przeciwny tej inwestycji. Z kolei z oświadczenia byłego prezydenta Kwaśniewskiego wcale nie wynika, że tak właśnie było, co więcej wypowiadający się w tej sprawie były prezes TVP Robert Kwiatkowski obecnie wspierający ugrupowanie Kwaśniewskiego, Palikota i Siwca – Europa Plus, sugerował w programie „Kawa na ławę” Bohdana Rymanowskiego, że Kwaśniewski uzyskał u Tuska wsparcie dla tego przedsięwzięcia.

4.Niestety minister Tamborski wielu wątpliwości nie rozwiał. Dowiedzieliśmy się, że Rosjanie mają już w skonsolidowanej grupie Azoty (a więc po połączeniu z Azotami Puławy) 15,34% akcji i są gotowi kupować kolejne pakiety akcji.

Ponieważ poważnymi akcjonariuszami grupy Azoty są także zagraniczne PTE właściciele OFE (ING i Aviva), to w sytuacji sporu z ministrem Rostowskim (który chce przejmować zgromadzone przez nie środki emerytalne), może się okazać, że Rosjanie mają już w Azotach udziały ponad 20% a wtedy ich uprawnienia w spółce znacznie wzrosną. Minister mówił wprawdzie o zapisach w statucie spółki, które blokują możliwość wykonywania praw z akcji po przekroczeniu 20% udziału w kapitale dla wszystkich akcjonariuszy poza Skarbem Państwa ale nie jest jasne czy tego rodzaju ograniczenia są zgodne z prawem unijnym (minister nie odpowiedział na moje pytanie w tej sprawie, obiecał tylko, że odpowie na nie na piśmie). Skarb Państwa ma już w grupie Azoty tylko 33% akcji i oby się za jakiś czas nie okazało, że konsolidacja Azotów Tarnów i Azotów Puławy, która zablokowała wrogie przejęcie przez Rosjan, ostatecznie jest dla nich błogosławieństwem, bo za jednym zamachem przejmą cały przemysł nawozowy w Polsce, a w konsekwencji także będą decydowali od kogo będzie nabywane 20% zużywanego w naszym kraju gazu ziemnego. Kuźmiuk

Zarówno brutalizacja

*Od imperium – do burdelu? *Syryjska skała nie pęka* Osobliwości globalizacji

Co tu dużo mówić: odkąd niewielki (nie tylko wzrostem) , ale dobrze ukorzeniony (bien racine) prezydent Francji Mikołaj Sarkozy proklamował kilka lat temu Unią Śródziemnomorską, nazwaną szybko francuskim „kieszonkowym imperium” – sprawy w tym rejonie świata potoczyły się dziwacznie. Po stronie europejskiej zbankrutowała Grecja i Cypr, Hiszpania i Włochy mają się coraz gorzej, po stronie zaś afrykańskiej i bliskowschodniej – tam zwłaszcza, gdzie ropa naftowa - „burdel i serdel”. Wprawdzie reżimy egipski, tunezyjski czy libijski nie były przykładnymi wzorcami demokracji realizujących ideologię poprawności politycznej, ale zapewniały stabilność i jako taki rozwój gospodarczy. Odkąd zmiotła je „fala rewolucyjna”, napędzona przez zachodnie służby specjalne – pojawił się chaos i pretendenci do władzy niewiele lepsi, a może i gorsi od swych poprzedników. Kadafiego zamordowano w najgorszym stylu linczów bolszewickich, b.prezydent Egiptu, sędziwy Mubarak dostarczany jest do sądu na noszach, gdzie odpowiada na pytania sądu z żelaznej klatki dla zwierząt. Jakby nie patrzeć, nie wygląda to wszystko na „brukselskie standardy demokratyczne”, nie mówiąc już o zbrojnych bandach grasujących po Egipcie czy Libii i rabujących kogo popadnie. Można sobie pomyśleć, patrząc dzisiaj z dystansu, że cała ta Unia Śródziemnomorska pomyślana została nie tyle jako kieszonkowe imperium francuskie w ramach niemieckiego przyzwolenia, ile jako polityczna podgotowka do „rewolucji arabskiej”, zrobionej przy pomocy agentur państw zachodnich przy wsparciu miejscowych pożytecznych idiotów. Być może jakieś formy imperialnego ładu Unii Europejskiej zostaną tu jeszcze w przyszłości ustanowione, ale na razie widać tylko demokratyczną destabilizację i chaos, przy apetycie na kolejną ofiarę – Syrię. Tak się dziwnie składa, że Syria pod rządami prezydenta Assada to najbliższy współpracownik Iranu, a tym samym piekąca sól w oku Izraela.

Trudno powiedzieć, czy zachodnia rekonkwista Afryki Północnej dokonała się za wiedzą i zgodą Rosji, wiele wskazuje jednak, że Rosjanie zaskoczeni zostali tą nieoczekiwana przemianą politycznej inicjatywy Unii Śródziemnomorskiej w inicjatywę zachodnich tajnych służb czynnych przy „rewolucji arabskiej”, zwłaszcza gdy stało się jasne, że ich celem głównym jest właśnie Syria, najbliższy współpracownik Iranu, gdzie Rosja ma w dodatku swą największą bazę morska w obszarze Morza Śródziemnego. Zaraz też rosyjska flota wojenna wpłynęła na Morze Śródziemne, postawiona została także w stan gotowości rosyjska flota czarnomorska i uruchomiony został pas transportowy dla legalnych władz syryjskich, których oponenci wspierani są militarnie i finansowo przez kraje zachodnie. W ten sposób, dość późno, ale jednak – postęp demokracji centralnie kierowanej (centralizm demokratyczny redivivus?) na gruncie Afryki Północnej i Bliskiego Wschodu został powstrzymany, i to nie przez kogo innego, ale putinowską Rosję. A to dopiero grymas historii!

Najwyraźniej ante portas Syrii musi zakończyć się ta demokratyczna rekonkwista, chyba, że nastąpi jakiś znaczący w skali światowej deal polityczny między Waszyngtonem a Moskwą. Co więcej – wiele wskazuje, że ruscy szachiści przystąpili, wprawdzie z pewnym opóźnieniem, ale dość zdecydowanie, do kontrofensywy. Obrona Alechina?...Świat, jak wiadomo, to dzisiaj system naczyń połączonych, także w kombinacjach osobliwych, toteż nieoczekiwanie i w sposób niemożliwy do wyjaśnienia przez najtęższych akademickich politologów – Korea Północna „wypowiedziała wojnę” Stanom Zjednoczonym. Wprawdzie nie posłała do boju ani jednego żołnierza ani nie odpaliła w kierunku wroga i jego sojuszników ani jednego pocisku, ale rychło w Bostonie „jacyś Czeczeńcy” zaatakowali słynny bostoński Maraton, a w Teksasie wyleciały w powietrze wielkie zakłady produkujące nawozy sztuczne, z takim efektem pirotechnicznym, jakby trafiła je prawdziwa rakieta. Co trafiło te teksańskie zakłady, diabli wiedzą, zwłaszcza że rząd amerykański milczy w tej kwestii, jak zaklęty, stąd podejrzenia o zamach narastają: bo jakże to – przy tak wysokim poziomie ochrony przed atakami terrorystycznymi, jaki obowiązuje w Ameryce po zamachu na World Trade Center – szczególnie chroniony zakład produkcji materiałów quasi-wybuchowych wylatuje w powietrze, jak rażony rakietą? Ognista kula unosi się nad miastem, fala uderzeniowa zmiata połowę miasta?... A przecież nie musi to być jeszcze koniec tych szachowych, globalnych kombinacji. Do tej pory rozmaici „terroryści” chętnie przyznawali się do udanych akcji, wręcz chwalili się nimi, wyzyskując je propagandowo. Teraz jednak walka najtęższych wywiadów przy pomocy „terrorystów” wkracza najwyraźniej w nowy etap wyższej jakości: oficjalnie nikt nie będzie się przyznawał do niczego! Kto więc terroryzuje? Samotni „szaleńcy”, „frustraci”, ot, wariaci. Wzrośnie zapotrzebowanie na profilaktyczne psychuszki? Powiedzieć można, że jest to z jednej trony wyraz brutalizacji „walki o pokój” we współczesnym świecie, ale zarazem - wskutek swoistej dialektyki przeciwieństw – jest to także przejaw postępującej subtelności w walce wywiadów. „Wy już wiecie, za co was to dotknęło” – zdają się mówić te anonimowe akty terrorystyczne – „ale możecie się tylko domyślać, kto wam to zrobił”. Nikt się już nie przyzna, łapcie powietrze, walczcie z duchem... Trudno powiedzieć, czy w Ameryce i gdzie indziej nastąpi jakaś polityczna refleksja nad konsekwencjami bezkrytycznego poparcia dla Izraela, ale byłoby raczej dziwne, gdyby nie nastąpiła. Marian Miszalski

Prof. Wojciechowski Lewacy stworzyli index ksiąg zakazanych Hans Frank „Polska powinna być tak uboga, aby Polacy sami chcieli pracować w Niemczech” ….(źródło )
Wywiad Michała Płocińskiego profesorem Michałem Wojciechowskim „Dokładnie 80 lat temu, 10 maja 1933 r., miał miejsce najbardziej znany akt publicznego palenia książek. Hitlerowskie Niemcy oczyszczały biblioteki z „destrukcyjnego piśmiennictwa”, a książki uważane za szkodliwe były palone nie tylko przez studentów, ale też profesorów i rektorów uczelni. „....”I na tym się nie skończyło. Po 1939 r. na terenach przyłączonych do III Rzeszy konfiskowano i oddawano na makulaturę wszystkie książki po polsku. To powinno być symbolem barbarzyństwa kulturalnego Niemców, a mało się tę sprawę pamięta. „....”Pisma niebezpieczne dla rządzących zawsze są uznawane za destrukcyjne – mechanizm ten powtarza się od starożytności. Natomiast w różny sposób rządzący na nie reagują. Byli tacy, którzy zastraszali niepokornych autorów i otwarcie zwalczali ich książki. Dziś raczej robi się to metodą okrężną: rządzący tak manipulują ludźmi, by sami nie chcieli nawet zaglądać do „destrukcyjnego piśmiennictwa”. Są po prostu tematy poprawne i takie, których nie przystoi inteligentnemu człowiekowi poruszać. „.....”Mówi pan o tzw. poprawności politycznej? „....”Tak. To odzwierciedlenie szerszego zjawiska konformizmu społecznego. Ludzie dostosowują się do życzeń władzy, ale również mediów i swojego otoczenia. Każdy, kto potrafi odpowiednio pokierować tym zjawiskiem, ma nad nami potężną władzę. Może on np. doprowadzić do parareligijnego zgorszenia, gdy na rynku pojawi się jakaś niepoprawna książka. Słychać wtedy w mediach głosy: „jak ktoś śmie takie rzeczy pisać?!”. Obrońcy tej poprawności to współcześni dewoci, którzy oburzają się tak, jakby ktoś obrażał największe świętości. „....(źródło)
Hitler, Stalin. PRL , Korea Północna . Terror , totalitaryzm , index ksiąg zakazanych , myślozbrodnia . Wojciechowski mówi ,że socjaliści politycznej poprawności wzorem systemów , które są korzeniami współczesnego eurososocjalizmu niszczą kulturę ,przestrzeń intelektualną i myśl naukową . Lewacy podobnie jak socjaliści hitlerowscy są barbarzyńcami kulturowymi Czy cywilizacja w okowach lewackch prymitywów może się rozwijać . Czy jest możliwy rozwój w warunkach niszczenia ludzkiej myśli, likwidacja , czy ograniczanie zasięgu nowych idei , zniszczenia wolności badan naukowych , swobody religijnej , czy pozbawienia ludzi wolności słowa . Upadek gospodarczy i cywilizacyjny Europy spętanej fanatycznym socjalizmem pokazuje ,że nie. Wytresowani przez lewaków ludzie , wykastrowani z kreatywności niczego nowego nie wymyślą, nie poszerza granic poznania i nie przesuną granic ludzkiej cywilizacji . Społeczeństwo socjalistyczne , którego modelowym wzorcem jest Korea Północna , w której kierunku zmierza Unia Europejska pod hegemonią Niemiec przeistacza ludzi w niewolników , panicznie bojących się złamać intelektualne , kulturowe i ideowe nakazy narzucone przez socjalistycznych panów. Czy w Polsce lewacy rzeczywiście kontrolują socjalistyczny „index ksiąg zakazanych” . Czy rzeczywiście niszczą kreatywność , pomysłowość, innowacyjność , wartości ściśle związana z wolnością badań , wolnością słowa , brakiem ideologicznego terroru w w szkołach . Odpowiedzią na to są dane przytoczone przez Rybińskiego. Rybiński „Według danych GUS w ciągu sześciu lat procent firm przemysłowych w Polsce wdrażających innowacje spadł z 24 do 17 procent. Ostatnio w rankingu innowacyjności wyprzedziła nas nawet Rumunia, jesteśmy przedostatni w Unii Europejskiej. „...(więcej )
Brague Trzeba zadać sobie pytanie, czy ludzkość podąża w jednym kierunku i czy w związku z tym istnieją "postępowi" i "zacofani". Ci, którzy dokonują takiego podziału, wierzą w opatrzność. "Będzie lepiej", "może być tylko lepiej" – powtarzają. To, co nie jest zgodne z tą filozofią, uważają za krok do tyłu. "Zacofane" to ulubione słowo postępowców. Ale zacofane wobec czego? Panuje taki terror intelektualny, że dziś nikt już nie ma odwagi przywołać prostej prawdy, iż dla dziecka nie jest przyjemnie dorastać z dwoma tatusiami lub mamusiami. Ten terror idzie w parze z roszczeniami tych, którzy wcale nie potrzebują większych praw. „...(więcej )
Ziemkiewicz „W największym skrócie − takich samych, jakich używają Niemcy. Przecież niemiecki podatnik łoży co roku ogromne sumy na działalność lobbystyczną swego kraju nad Wisła. Prawie wszystkie nadwiślańskie think-tanki utrzymują się z niemieckich grantów. Elity akademickie, czy raczej ta ich część, która zasługuje na nagrodę za dobre zachowanie, żyją z zaproszeń na niemieckie uniwersytety, pisarze z tłumaczeń i stypendiów fundowanych przez rozmaite niemieckie instytucje państwowe i samorządowe, podobnie atrakcyjne oferty dotyczą innych liderów opinii. Powszechność tego zjawiska sprawiła, że Polacy właściwie go już nie zauważają − nie budzi zdziwienia ani tym bardziej sprzeciwu, jeśli w funkcji niezależnych ekspertów objaśniających nam, co powinniśmy robić dla dobra wspólnej Europy występują pracownicy niezależnych instytucji finansowanych w całości z budżetu państwa ościennego. „...(więcej)
Sierakowski „ Z pewnością nie będziew niej całego szeregu prawicowych fanatyków, którzyblokują wszystkie nowoczesne zmiany w Polsce.”......”Lewe skrzydło Platformy, jeśli w ogóle istnieje, niewiele potrafi zrobić, żeby wywalczyć konsekwentne poparcie premiera w istotnych sprawach.Zachowawczość partii, chwalenie się antyintelektualizmemi brakiem wizji,lekceważenie modernizacji innej niż technicznato znacznie poniżej ambicji nowoczesnej władzy w Europie” „...(więcej )
Nie mniej niż co czwarta a nie więcej niż co trzecia dorosła Polka poddała się w swoim życiu aborcji - wynika z ostatnich badań CBOS. „.....”W skali całego społeczeństwa dawałoby to liczbę od 4,1 do 5,8 mln kobiet. „.....”Najrzadziej aborcji dokonywały kobiety z wykształceniem wyższym, z miast o liczbie mieszkańców 101-500 tys., niezamożne, ale dobrze oceniające swoją sytuację materialną, o nieokreślonych poglądach politycznych i regularnie praktykujące religijnie (dane mówiące o respondentkach w ogóle niepraktykujących oraz praktykujących kilka razy w tygodniu oznaczone są jako obarczone dużym błędem). „......(źródło )
Premier Wielkiej Brytanii David Cameron oświadczył w czwartek, że jego kraj nie powinien wychodzić z Unii Europejskiej. Zareagował w ten sposób na głosy w szeregach własnej Partii Konserwatywnej wzywające do opuszczenia Wspólnoty. Niektórzy pesymiści "twierdzą, że nie ma widoków na zreformowanie UE, więc po prostu trzeba z niej wyjść. „...”Cameron odpowiedział w ten sposób na wtorkowy artykuł w "Timesie" byłego ministra finansów Nigela Lawsona, który napisał, że Londyn powinien opuścić UE, ponieważ plan szefa brytyjskiego rządu zakładający odzyskanie od Brukseli części uprawnień jest z góry skazany na porażkę. „...”W przemówieniu pod koniec stycznia br. Cameron zapowiedział referendum w sprawie statusu brytyjskiego członkostwa w UE przed 2017 r., jeśli wygra wybory w 2015 r. Przed ewentualnym referendum będzie zabiegał o wynegocjowanie nowych warunków brytyjskiego członkostwa. „....(źródło )
„Sowa ma 49 lat. Od 1991 roku prowadzi firmę budowlaną. „...”Przedsiębiorca z Piotrkowa Trybunalskiego nie chce płacić składek do ZUS. Odwołał się do sądu, ale bez skutku. -”.....”mecenas Jacek Wilk mówił na rozprawie, że system ubezpieczeń społecznych jest "jednostronnym wyzyskiem obywateli przez państwo", a dysproporcja między tym, co obywatel do systemu wkłada, a tym, co z niego potem dostaje, jest rażąca. - System ubezpieczeń społecznych jest rodzajem umowy między obywatelem a państwem, ale państwo zasad tej umowy nie dotrzymuje - mówił mecenas Wilk na rozprawie. - Skarżący podjął tę dramatyczną decyzję, że przestanie płacić ZUS-owi, bo chce pokazać, iż nie godzi się na taką skalę wyzysku i zmianę zasad umowy w trakcie jej trwania.”....” ”Sowa ma 49 lat. Od 1991 roku prowadzi firmę budowlaną. „....”Przepis mówiący o tym, że osoby prowadzące działalność podlegają ubezpieczeniu społecznemu, jest bezwzględnie obowiązujący. Ma być zabezpieczeniem przed zdarzeniami jak starość czy niezdolność do pracy z powodu inwalidztwa czy choroby - uzasadniała sędzia Lucyna Guderska. - System ubezpieczeń społecznych opiera się na zasadzie solidarności społecznej. Ustawa nakłada obowiązek płacenia składek, które w części są przyjmowane jako zaliczka na poczet przyszłych świadczeń, a w pozostałym zakresie jako przejaw solidarności społecznej.”....(źródło)
Marek Mojsiewicz

Chaos, brak pomysłu na Polskę i strach. Co zostanie po rządach Platformy w gospodarce? To, że PO i rząd zaczynają tonąć staje się coraz bardziej widoczne. Ciepła woda w kranie obiecywana przez Premiera D. Tuska wyraźnie stygnie, opóźniona wiosna spowodowała, że szczawiu nadal nie ma, a zaklinanego przez rząd i jego dyżurnych ekspertów w TVN-24, ożywienia gospodarczego, jak nie widać, tak nie widać.Problem jednak w tym, że ministrowie i liberalni „fachowcy od gospodarki -  inaczej” rządowej koalicji  PO-PSL, w tej tonącej polskiej łodzi, dryfującej przez ostatnie 6 lat bez busoli, narobili niemiłosiernie dużo dziur w pokładzie, pozrywali żagle i wykoślawili ster. To, co otrzyma w spadku w polskiej gospodarce i finansach publicznych nowa ekipa rządowa, na razie po sześciu latach rządów obecnej koalicji, może przyprawić nowych włodarzy RP o palpitację serca. Zwłaszcza jeśli zostanie dokonana rzetelna analiza danych statystycznych i uczciwy bilans otwarcia – szczególnie  w finansach publicznych. Możemy mieć wtedy prawdziwy szok i tąpnięcie z naszymi danymi makroekonomicznymi, podobne do tego, który miał miejsce wtedy, gdy zmieniały się ekipy rządowe w Grecji czy Hiszpanii kilka lat temu. Wówczas to dopiero wyszło na jaw, że deficyt nie wynosi 3,7 proc. PKB, ale nagle 13,7 proc. PKB, dług publiczny jest 2-3-krotnie większy niż pierwotnie deklarowano, a kraj stanął na granicy bankructwa.

Ponieważ MF J.V. Rostowski jest prawdziwym „Sztukmistrzem z Londynu”, absolutnym specem od kreatywnej księgowości i ukrywania długów, jego następca na Świętokrzyskiej może doznać prawdziwego szoku, zwłaszcza gdy zajrzy do wszystkich szuflad i pod dywan. Niewątpliwie obecna ekipa powinna ponieść konsekwencje polityczne, prawne i wizerunkowe swych szkodliwych, beztroskich i nieodpowiedzialnych rządów. Jednak im dłużej będą trwały te rządy, tym skala spustoszeń w gospodarce, finansach publicznych i nastrojach społecznych będzie większa. Sprzątanie i naprawianie polskiej łodzi gospodarczej i finansowej, po przejściu już 6-letniego, prawdziwego „Tajfunu Vincent”- zwłaszcza w sferze zadłużenia zagranicznego Polski i Polaków ok.1 bln zł, będzie niewdzięczną robotą w prawdziwej w Stajni Augiasza i to przez lata. Konfrontacja nowej władzy z kryzysem europejskim, słabnącą polską gospodarką, załamującymi się finansami publicznymi, gigantycznymi długami wewnętrznymi i zewnętrznymi, słabnącymi dochodami podatkowymi, rosnącym bezrobociem, brakiem własnych banków i dużych firm, z rozczarowaniem i zdezorientowaniem przedsiębiorców, a zwłaszcza pustymi portfelami polskich konsumentów, będzie dopiero początkiem wyzwania.

Wyznanie prawdy i ukazanie przez nową ekipę, zarówno rynkom jak i polskiemu społeczeństwu prawdziwych, uczciwie policzonych, a tym samym znacznie gorszych od dotychczas deklarowanych głównych wskaźników gospodarczych i finansowych, spowoduje niewątpliwie gwałtowne reakcje rynków, a zwłaszcza kapitału spekulacyjnego, któremu tu nad Wisłą przez wiele ostatnich lat stworzono prawdziwe Eldorado. Spaść mogą na nas nawet sankcje polityczne i kary finansowe zarówno ze strony instytucji UE jak i agencji ratingowych oraz dużych koncernów i zagranicznych banków. Tym bardziej, że rząd premiera D. Tuska dobrowolnie i całkowicie bezsensownie włożył nam szyję w pętlę podpisując i ratyfikując Traktat Fiskalny, a pewnie wkrótce wbrew polskiej racji stanu przyklepie też Unię Bankową i Europejski Nadzór Bankowy. Możemy więc mieć nad Wisłą zdarzenie, naciski i szykany jakie spadły na Węgry po zwycięstwie premiera V. Orbana, który postanowił ratować własny kraj. Nowa władza będzie musiała mieć charakter, spryt i nie byle jakie umiejętności. Mimo wszystko trzeba będzie podjąć ten wysiłek. Będzie tym bardziej ciężko, że już dziś Polska musi dołożyć do budżetu Unii blisko 1,2 mld zł, a w najbliższych dwóch latach możemy więcej wpłacać do budżetu Unii, niż z niego otrzymywać. Pieniądze z nowej perspektywy budżetowej 2014-2020 mogą nie tylko trafić później do Polski, ale też i w mniejszej skali niż się spodziewano. Wyraźnie będą też zaostrzone rygory i zwiększone utrudnienia w ich ewentualnym wykorzystaniu. Posypią się też nowe kary. W tym kontekście 6 mln zł wyrzuconych przez Min. Sportu J. Muchę na koncert Madonny, to będzie zaledwie mały pikuś. I choć główny doradca premiera D. Tuska,  J.K. Bielecki,  twierdzi nadal, że „Tusk to są bezpieczne ręce, a ludzie PO po sześciu latach poczuli się naturalnymi zwycięzcami”, to przyszłość naszego kraju nie wygląda optymistycznie. Dobrze by było, żeby nie okazało się, że obudziliśmy się z tą niby bezpieczną ręką tyle, że w nocniku. Nie byle jakich herosów będzie Polsce potrzeba w najbliższych latach, by skutecznie naprawić pokład okrętu z napisem Polska i nadać mu właściwy kierunek, nie wzbudzając przy tym buntu załogi na pokładzie. Wiele deklarowanych i publikowanych dziś danych statystycznych i wskaźników makroekonomicznych, również tych GUS-owskich wydaje się być coraz mniej wiarygodnych. Ostatnie zaś budżety państwa J.V. Rostowskiego nie tylko w kwestii planowanego wzrostu PKB, deficytu czy dochodów z mandatów to przecież istny kabaret i fantastyka. Zarówno kabaret Górskiego jak i sam Pinokio mają jak widać coraz większą konkurencję. Medialna wajcha pomału zaczyna być przestawiana. Jednakże skala spustoszeń w gospodarce i finansach, wyprzedaży wszystkiego co wartościowe w majątku narodowym, niszczenie wszystkiego co jeszcze polskie w sektorze finansowym, nieprawdopodobna uległość wobec różnego rodzaju lobby krajowego i zagranicznego, bezkrytyczne przyjmowanie nowych ogromnych zobowiązań finansowych i prawnych na rzecz unijnych struktur, spadną wcześniej czy później na barki nowej władzy. Im bardziej będzie ona samodzielna, patriotyczna i uczciwa, tym bardziej będzie naciskana i krytykowana, zarówno od wewnątrz jak i z zewnątrz. Tym ważniejszy będzie więc profesjonalizm nowej ekipy, zręczność, umiejętność komunikowania się własnym społeczeństwem, ale i rynkami finansowymi, by odzyskać zaufanie społeczne i rozpocząć proces naprawy Rzeczpospolitej. Niewątpliwie potrzebny będzie twardy kręgosłup moralny, dalekowzroczność, ale przyda się też z pewnością sporo szczęścia. Janusz Szewczak

11/05/2013 „Nic nie udawaj, tylko pisz jak myślisz” - radził swojego czasu pan Tomasz Raczek, pani Karolinie Korwin- Piotrowskiej. Mo i piszę co myślę.. Ciekawe – jak długo? Mamy przecież wolność słowa, ale moim zdaniem po to władza pookrąglostołowa dała nam taką możliwość w mediach wąskiego nurtu- przecież nie nurtu głównego- ściekowego- żeby wiedzieć, co tacy jak ja- myślą.. To znaczy chodzi o myślenie prawicowe, czyli normalne. Być może przygotowują jakieś listy proskrypcyjne na przyszłość.. Historia lubi się powtarzać, tym bardziej, że kłamstwo zalewa coraz bardziej ludowi jego zamglone oczy. Powiedzenie słowa prawdy na jakikolwiek temat przeciw temu co propagują główne narzędzia propagandy, to tak jakby ktoś puścił bąka w towarzystwie.. Ten konflikt musi się kiedyś zakończyć- niekoniecznie wesołym oberkiem. Prawda jest wielką bronią- kłamstwo – jeszcze większą. Tym bardziej jak się ma prawie wszystko.. Władzę, pieniądze, media, „ zdolnych” „ dziennikarzy” do tłumaczenia wszystkiego, tak jak powinno być- według władzy. No i służby specjalne, których pracownicy są poutykani chyba wszędzie.. Zresztą czy do rządzenia państwem nie wystarczy tych kilkuset osobników , zamelinowanych w tzw. zbiorze zastrzeżonym Instytutu Pamięci Narodowej? Skoro takie rzeczy są w IPN-e, i ma to być wszystko ku pamięci narodowej- to dlaczego akurat ten zasób jest zastrzeżony? I nie możemy- ku pamięci narodowej – dowiedzieć się- kto w tym zasobie jest. Pan prezydent Lech Kaczyński ten zasób miał- no i pan prezydent Bronisław Komorowski też ten zasób ma.. Zasób pierwotnie miał być ujawniony, ale tak nowelizowano prawo, żeby nie był ujawniony.. To wszystko działo się po” rozwiązaniu „ Wojskowych Służb Informacyjnych, które w stanie naruszonym przeszły do III Rzeczpospolitej- państwa prawa i demokracji. Już dawno wszystkim nam demokracja powinna kojarzyć się od razu z państwem prawa.. To jest jedno z największych kłamstw, które sączy nam się na co dzień.. To znaczy sączą media, wbijając nam ten dogmat do głów.. A ja powtarzam: albo demokracja- albo państwo prawa.. Demokracja jest zaprzeczeniem państwa prawa.. Państwo prawa to porządek prawny – demokracja to chaos. .Ciągle coś przegłosowują.. W państwie prawa, prawo – owszem czasami się zamienia- ale najlepiej raz na sześćset lat.. A nie codziennie kilka razy- plus interpretacje.. No i plus VAT..

Nie wiem czy Państwo wiecie, że pan redaktor Tomasz Raczek, główny rozgrywający na froncie filmowym, a przecież sam towarzysz Lenin twierdził, że „ największą ze sztuk jest film”, stworzył w Polsce edycję” Playboya” od samych jego podstaw i jest do tego homoseksualistą, o czym nam ogłosił w roku 2007.. Jest homoseksualistą razem z panem Marcinem Szczygielskim. Przynajmniej od roku 1994., obaj panowie są szczęśliwi w tych sprawach. Bardzo dobra sytuacja dla pana redaktora Tomasza Raczka.. Jak ktoś się z nim nie zgadza, który film jest dobrym, a który- nie- to można takiego od razu ogłosić go homofobem.. Nie musi tego robić sam Tomasz Raczek- jemu po prostu nie wypada. Ma przyjaciół- nie tylko homoseksualistów, ale ludzi pomocnych.. Nie czytam periodyku „ Film”, ale z dużą dozą prawdopodobieństwa mogę powiedzieć, że na przykład film ”Bitwa pod Wiedniem”, który moim zdaniem był filmem wspaniałym, według pisujących w periodyku ”Film”- był filmem słabym. Proszę sprawdzić , czy mam rację…. Po prostu nie mieści się w głowie, żeby Chrześcijaństwo zwyciężyło z Islamem.. I po co to przypominać? I wtedy koniec jego kariery w mediach głównego nurtu i mediach zaprzyjaźnionych ze spółką Agora, nad którą pieczę sprawuje sam pan Adam Michnik.. Zresztą kto widział prawdziwego prawicowca w mediach głównego nurtu propagandowego? Chyba, że są kolejne wybory demokratyczne i prawne, i wtedy dostaje taki prawicowiec kilkuminutowe okienko, w którym może sobie powiedzieć pośród innych okienek wyborczych- co myśli… Ale czy lud tego słucha- jak w innych okienkach zalewają go propagandą? W tym zgiełku i tak nic nie słychać.. Chodzi o obrazki, żeby kwitła demokracja obrazkowa. Taka jest najlepsza, a potem tylko przegłosować. Stworzyć „Playboya” od samego spodu- to jest wielki wyczyn- naprawdę! Żeby potem rozsiewać nagość- i niekoniecznie jest to męski punkt widzenia.. Dziewczyn do dobierania nie trzeba nawet namawiać.. Wiele chciałoby pokazać swoją nagość za kilkadziesiąt tysięcy złotych. I stać się sławną. Dziurka i szparka – od zawsze bywały kluczem do karier. No, nie wszystkie… Im większa gwiazda- tym droższa.. Ciekawy jestem ile weźmie za sesję w tej miękkiej pornografii-Pani była prezydentowa- Jolanta Kwaśniewska? A może będzie to robiła za darmo? A potem już tylko pornografia twarda.. Pan Tomasz Raczek prowadzi Instytut Wydawniczy” Latarnik” im Zygmunta Kałużyńskiego(???) Instytut” Latarnik”(???)… Takiego brudasa, stalinowca i antychrześcijanina wymieszać z Sienkiewiczem- to dopiero odwaga. I do tego homoseksualizm. Na krótko przed śmiercią powrócił do Chrześcijaństwa.. Drapał się w głowę, wymachiwał rękoma i plótł trzy po trzy razy pięć – para piętnaście. Jego pierwszą żoną była Julia Hartwig, a drugą- zamienił się z Aleksandrem Fordem. Ciekawe co o nim jest w IPN-e? Tak był lansowany w PRL-u? Nie ma przypadków- są tylko znaki.. Ale mam złe przeczucia. W roku 2008, Pan Tomasz Raczek i pan Marcin Szczygielski zostali” wybrani przez czytelników Gali”- najpiękniejszą parą roku(???) Niemożliwe?. To już piękniejszej nie było? Można byłoby poszukać jeszcze piękniejszej głęboko pośród artystów, reżyserów, ludzi telewizji i radia.. Co to za czytelnicy tej Gali- kolorowej lewicowej makulatury.. Że podobają im się homoseksualiści.. Chyba, że czytelnikami” Gali” są sami homoseksualiści.. To niech to pismo ma w podtytule- „ dla homoseksualistów’.. ”Nic nie udawaj, tylko pisz jak myślisz”. Nieprawdaż? Dlaczego nawiązałem do wypowiedzi pana Tomasza Raczka wobec pani Karoliny Korwin- Piotrkowskiej?.. Oczywiście- ona a jako kobieta lewicy- nie musi niczego udawać, a skoro tak myśli jak cała lewica europejska- to wystarczy mówić to co ma na myśli a język giętki wypowie wszystko co pomyśli lewicowa głowa.. Tak jak to robiła w propagandowym serialu pana Redaktora Tomasza Lisa- przeciw mojemu prezesowi- Januszowi- Korwin- Mikke( zbieżność nazwisk przypadkowa) w sprawie niepełnosprawnych.. Próbował wmówić milionom otumanionych przez pana redaktora Tomasza Lisa, że pan Janusz nie lubi niepełnosprawnych.. Jak człowiek prawicy może w ogóle nie lubić swoich bliźnich – Dzieci Bożych? Nazwała go nawet” Strasznym dziaduniem’- mieszając w to panią Rodziewiczównę- kobietę – jak najbardziej prawicową.. Pani Karolina Korwin -Piotrowska, jeszcze jak nie zrobiła kariery w Radiu Z,” Urodzie ”,Sukcesie’. Wprost’, ”Cosmopolitan” – i innych lewicowych pismach..”- chciała popełnić samobójstwo.. Boże! Czemu jej przeszkodziłeś.. O to jedno mam do Ciebie pretensję.. WJR

Polska sprzedała dziewictwo. Za grosze Przez wiele lat naszej historii pozycja Polski na arenie międzynarodowej była wyznaczana przez nasze decyzje polityczne korzeniami tkwiące nie w doraźnych korzyściach, ale… moralności. Nasze gesty wobec najsłabszych, umiejętność postawienia sprawy na ostrzu noża czyniła nas mocarstwem. Przede wszystkim w wymiarze moralnym właśnie. A więc wymiarze ponadczasowym. Oto Imperium Otomańskie na wszystkich swoich uroczystościach, w [...] Przez wiele lat naszej historii pozycja Polski na arenie międzynarodowej była wyznaczana przez nasze decyzje polityczne korzeniami tkwiące nie w doraźnych korzyściach, ale… moralności. Nasze gesty wobec najsłabszych, umiejętność postawienia sprawy na ostrzu noża czyniła nas mocarstwem. Przede wszystkim w wymiarze moralnym właśnie. A więc wymiarze ponadczasowym. Oto Imperium Otomańskie na wszystkich swoich uroczystościach, w czasach naszych zaborów, kiedy powstańcy ginęli w skzanych na porażkę porywach patriotycznych, walkach o niepodległość w zaborach austriackim, pruskim i rosyjskim, miało miejsce na posła z Polski. I mistrz ceremonii donośnym głosem oświadczał, że „poseł Lechistanu nie przybył”. Oto na koronację największego cesarza w Afryce, Abisyńczyka Hajle Sellasie I, wśród przedstawicieli europejskich mocarstw z lat 20. i 30. pojawia się zaproszony dyplomata z kraju, który dopiero odzyskał niepodległość i ledwie zaczął walczyć o swoją pozycję w Europie, hr. Dzieduszycki, stojący na koronacyjnych zdjęciach w pierwszym szeregu. Dzisiaj na takie piękne gesty nie możemy już liczyć, bo zapomnieliśmy o tych, którzy walczą o wolność i zachowanie swojej tożsamości. Rząd Tuska wybrał pozycję „na kolanach” i z tych kolan rozmawia z państwami, które w ciagu dekady będą odpowiadać przed Radą Bezpieczeństwa ONZ za zbrodnie ludobójstwa dokonywane z zimną krwią na narodach do niedawna niepodległych. Dlaczego? To miraż niewielkich zysków, które w imieniu Polski chcą uzyskać w handlu międzynarodowym choćby. Bezdusznie przyglądaliśmy się, jak rząd Chin pacyfikował Tybet, zabijając ludność cywilną i niszcząc klasztory tybetańskie, choćby w taki sposób, że obcinał tysiącom tybetańskim mnichów kciuk i palec wskazujący, żeby ci nie mogli odmawiać swoich buddyjskich różańców. To wszystko w ramach walki ideologicznej. Bezdusznie przyglądaliśmy się jak rząd Turcji eksterminuje wielomilionowy naród Kurdów, którzy – wbrew opiniom dziennikarzy TVN i TVP – nie walczyli o niepodległość, lecz możliwość używania swojego języka we własnym kraju. Teraz Donald Tusk i Radosław Sikorski w naszym imieniu godzą się na eksterminację dokonywaną na narodach arabskich przez Izrael, któremu marzy się – już całkiem otwarcie – powrót do sytuacji z czasów starożytnych, kiedy na Bliskim Wschodzie była tylko jedna religia i jeden naród. Oczywiście ten wybrany. Żaden z tych poddańczych gestów nie przełożył się na naszą pozycję w międzynarodowym handlu. Nic dziwnego – z pozycji kolan nie można mówić o partnerstwie, ale co najwyżej oczekiwać na jałmużnę.

Jakże brakuje polityków, którzy – tak jak to zrobił nieżyjący prezydent Lech Kaczyński w Gruzji – potrafią postawić się silniejszym tylko dla zasad i sprawiedliwości. Obecne władze są gwarancją na to, że o moralności w wielkiej polityce możemy zapomnieć na pokolenia. Na pokolenia możemy zapomnieć również – jako naród – o tym, że będziemy szanowani przez inne narody. Wielcy tego świata co najwyżej dyskretnie o nas pomilczą. Pietkun

Nie warto się podlizywać Z obfitości serca usta mówią. Jakże inaczej wytłumaczyć radosną deklarację izraelskiego prezydenta Szymona Peresa, zamieszczoną w gazecie „Maariv” z 10 października 2007 roku: „Widzę, że wykupujemy Manhattan i wykupujemy Węgry, i wykupujemy Rumunię, i wykupujemy Polskę. To, co widzę, pokazuje, że nie mamy z tym problemów”. Kto i za ile wyprzedaje tę Rumunię, Węgry i Polskę – bo przecież ktoś musi to robić, nieprawdaż – i coś z tego mieć – nieprawdaż? Kto i co z tego ma, bo w Polsce żadnych kokosów z tej wyprzedaży nie widać, przeciwnie – rząd Donalda Tuska na gwałt szuka pieniędzy, a to znaczy, że nasz nieszczęśliwy kraj wyprzedawany był za bezcen, w zamian za łapówki pod stołem. Co na to tajniacy z CBA? Tu mają zakazane węszyć? Nie wszystkim musi się to podobać, chociaż oczywiście jest rozkaz, że powinno. Wprawdzie nie bardzo wiadomo, dlaczego powinno, ale rozkaz to rozkaz. Niektórzy się do tego rozkazu akomodują, ale niektórzy nie, co oczywiście wzbudza zgorszenie rozkazodawców. Z tajemniczych bowiem powodów rozkazodawcy uważają, że wszyscy powinni ich rozkazów słuchać. Ponieważ uznali, że sytuacja pod tym względem jest najgorsza właśnie na Węgrzech, to na początek maja zwołali sobie rendez-vous w Budapeszcie. Na obrady Światowego Kongresu Żydów przybyło do Budapesztu 500 delegatów, do których przewodniczący Ronald Lauder odezwał się m.in. w te słowa: „Obserwujemy narastanie antysemityzmu w wielu krajach Europy. Jednak na Węgrzech widzimy otwartą nienawiść do Żydów, również w mediach”. Warto zatrzymać się nad tym stwierdzeniem, bo być może pan Lauder ma rację, chociaż oczywiście jak zwykle się myli. Może mieć rację, zauważając, że w wielu krajach Europy coś rzeczywiście narasta, ale czy to aby na pewno antysemityzm? Bo równie dobrze można to narastające zjawisko nazwać budzeniem się godności narodowej, budzeniem się dbałości o narodowe interesy. Byłoby niegrzecznie przypuszczać, że nie rozumie tego akurat pan Ronald Lauder, stojący na czele organizacji ufundowanej na podstawie trybalistycznej, plemiennej, ponieważ w swoich szeregach zrzesza Żydów, nie patrząc na ich poglądy polityczne, społeczne czy gospodarcze.Nacjonalizm polega m.in. na kierowaniu się przede wszystkim interesem narodowym. Tymczasem to, co pan Lauder, a za nim cały Światowy Kongres Żydów nazywa antysemityzmem, jest po prostu spostrzeżeniem zagrożenia godności narodowej narodów europejskich i próbą obrony narodowych interesów, między innymi przed – jak to eufemistycznie określił izraelski prezydent Peres – „wykupywaniem”. Dlaczego Światowy Kongres Żydów krytykuje europejskie narody za to, że próbują robić to samo, co ich organizacja uważa za dobre dla Żydów? Czyżby oskarżenia o „antysemityzm” były cynicznym narzędziem walki konkurencyjnej? W takim właśnie duchu wypowiedział się János Lázár, szef urzędu węgierskiego premiera: „W odwecie za urazy w życiu politycznym i biznesowym zarzuca się nam antysemityzm”. Warto zwrócić uwagę na urazy „biznesowe”. Rzeczywiście, obok Szwecji, Węgry były jedynym krajem, który w ubiegłym roku zmniejszył swój deficyt. Skoro tak się rzeczy mają, to nie ma najmniejszego powodu, by się tymi oskarżeniami przejmować, tym bardziej że ulegają one galopującej inflacji. Przekonał się o tym premier Viktor Orbán, który najwyraźniej zapomniał o przestrodze „Nie bądź słodki, bo cię zliżą” i nie tylko przypisał samemu Panu Bogu wybór Budapesztu na rendez-vous Światowego Kongresu Żydów („Bóg przyprowadził państwa na Węgry!”), nie tylko zapewnił, że Węgrzy nie są antysemitami („nie jesteśmy antysemitami”), ale nawet dla „antysemityzmu” zapowiedział „zero tolerancji”. Nic mu to nie pomogło. ŚKŻ uznał, że węgierski premier „nie zmierzył się z prawdziwą naturą problemu”, a kropkę nad „i” postawił naturalny przyjaciel Aleksandra Kwaśniewskiego, rosyjski grandziarz Mojżesz Kantor, oskarżając Orbána, że „dużo obiecuje, mało robi”. Widać wyraźnie, że jak ktoś jest zatwierdzony na antysemitę, to nic mu nie pomoże, nawet obrzezanie. Czy w takiej sytuacji warto się podlizywać? SM

Dopóki papież nosi spodnie... Istinno, istinno gawariu wam - czytajcie publikacje działu religijnego „Gazety Wyborczej”, bo to najweselszy dział tej żydowskiej gazety dla Polaków. Co to jest żydowska gazeta dla Polaków? Wyjaśnia to przypadek Władysława Studnickiego, polskiego patrioty i zarazem germanofila. Podczas okupacji Niemcy zapytali go któregoś razu, dlaczego nie pisuje do niemieckich gazet. Zaskoczony Studnicki odparł, że jak to nie pisuje, kiedy przecież pisuje, na przykład do „Das Reich”. Oni na to - no tak, ale do „Nowego Kuriera Warszawskiego” to pan nie pisuje. Na to Studnicki - ja mogę pisać do niemieckich gazet dla Niemców, ale nie będę pisał do niemieckich gazet dla Polaków! Jaka jest różnica między jednymi i drugimi? Niemieckie gazety dla Niemców przedstawiały niemiecki punkt widzenia jako niemiecki - i to było w porządku - podczas gdy niemieckie gazety dla Polaków przedstawiały niemiecki punkt widzenia jako obiektywny - a to nieprawda. Otóż „Gazeta Wyborcza” jest taka żydowską gazetą dla Polaków, co widać również w publikacjach najweselszego tam działu religijnego. Komizm sytuacji polega nie tylko na tym, że żydowska gazeta dla Polaków bardzo się angażuje w meliorację Kościoła katolickiego; żeby był „otwarty”, to znaczy - żeby nawet pan redaktor Michnik, chociaż nie ma ani święceń, ani sakry, mógł zostać prymasem Polski - bo czyż to nie byłby przekonujący dowód otwartości? Żeby - mówiąc krótko - swąd szatana mógł przenikać do Świątyni Pańskiej już nie przez jakieś „szczeliny”, ale przez wszystkie otwory wentylacyjne. Dlaczego akurat Żydom tak na tym zależy? Nietrudno się domyślić już choćby na podstawie lektury „Dziejów Apostolskich”, kiedy to Żydzi postawili świętemu Pawłowi dziwaczny zarzut, że głosząc Ewangelię o Chrystusie, działa „przeciwko narodowi”. Zarzut dziwaczny - ale nie pozbawiony sensu. Rzecz w tym, że chrześcijański uniwersalizm, wprawdzie nie wprost, niemniej jednak podważa żydowskie uroszczenia do wyjątkowości. Obietnica chrześcijańska po pierwsze - nie jest polityczna, bo dotyczy życia wiecznego, a nie oddania obszaru między „rzeką egipską” a „rzeką wielką, rzeką Eufrat” potomstwu Abrahama we władanie, a po drugie - nie jest ekskluzywna, tylko uniwersalna, bo nie ogranicza jej przynależność plemienna, czy narodowa. Tymczasem charakterystyczne dla trybalizmu przeświadczenie o wyjątkowości własnego plemienia (wyrazem tego przeświadczenia jest talmudyczny podział na Żydów i „gojów”) , jest istotnym składnikiem żydowskiej tożsamości, co oczywiście jest przyczyną trwającego od ponad 2000 lat napięcia między chrześcijaństwem, a Żydami. Nie tylko zresztą między chrześcijaństwem - bo dość żywe wśród Żydów przekonanie, jakoby z racji swej wyjątkowości byli predestynowani do politycznej władzy nad światem, budzi zgorszone zdumienie innych narodów, albo nawet ich irytację, jeśli próby uchwycenia takiej władzy stają się zbyt natarczywe. Ostatnio dział religijny „GW’ bezlitośnie chłoszcze Kościół katolicki w Polsce między innymi za to, że nie jest „ubogi”. Ciekawe, że Gazeta Wyborcza” nie potępiła działań izraelskiego rządu, który w początkach roku 2011, wraz z Agencją Żydowską powołał zespół HEART do „odzyskiwania mienia żydowskiego w Europie Środkowej”. Gdyby ten cały HEART „odzyskał” to mienie, to Żydzi niewątpliwie by się wzbogacili. Dlaczego zatem żydowska gazeta dla Polaków nabiera wody w usta w tej sprawie, a nawołuje do zubożenia Kościoła katolickiego? Katolicy mogliby się zrewanżować radą za radę, że skoro ubóstwo jest takie dobre, to niechże Izrael zrezygnuje nie tylko z „odzyskiwania mienia”, ale również z amerykańskiej kroplówki w postaci 4 mld dolarów w gotówce, którą - jak twierdzą autorzy książki „Lobby izraelskie w USA” - natychmiast pożycza rządowi amerykańskiemu na wysoki procent. Jestem jednak przekonany, że taka rada zostałaby natychmiast napiętnowana jako „antysemicka”, z czego można wyciągnąć wniosek, że zdaniem Żydów bogaci mają być tylko oni, podczas gdy reszta - na cienkiej herbatce. Więc pani Aleksandra Klich, która w przeszłości prowadziła niedokończone rozmowy z moim faworytem, Jego Ekscelencją abpem Józefem Życińskim, dźgając jego wizerunkiem katolicki ciemnogród w chore z nienawiści oczy, obecnie dźga polski Kościół wynurzeniami księdza Tomasza Halika, któremu marzy się „Kościół mały, słaby i ubogi, bez wpływów politycznych, kamienic i ziemi”. No dobrze - ale jak już Kościół zostanie pozbawiony „wpływów politycznych, kamienic i ziemi”, to któż wypełni po nim puste miejsce, kto przejmie „wpływy polityczne, kamienice i ziemię”. Ani ksiądz Halik, ani pani Aleksandra przezornie na to pytanie nie odpowiadają, ale czy na „kamienice i ziemię” nie ma aby chrapki zespół HEART, a na „wpływy polityczne” - jerozolimska szlachta? Ładny interes! Przecież mówię, że dział religijny „Gazety Wyborczej” jest tam najweselszy. Okazuje się, że ta cała koturnowa publicystyka, ten cały patos, to tylko takie makagigi, którego celem jest zrobienie głupim gojom wody z mózgu, żeby tym łatwiej wyszlamować ich z gotówki, żeby nie trzeba było im jej wydzierać przy pomocy tubylczych ubeków, tylko żeby sami przynieśli ją w zębach. Pani Aleksandra Klich ma wrażenie, że właśnie nadszedł odpowiedni moment, bo papież Franciszek „chodzi w czarnych spodniach” które jeszcze mu się nie podarły i nie opadły. Czy jednak te spodnie to już jest znak czasu, czy to już sygnał, że można ściągać majtki całemu Kościołowi? Myślę, że jeszcze nie, myślę, że prawdziwa rewolucja w Kościele nadejdzie dopiero w momencie, gdy papież pojawi się bez spodni. Dopóki nosi spodnie, czarne, bo czarne, niemniej jednak, to może jeszcze się wstrzymać? Tym bardziej, że właśnie Czytelnik (dziękuję!) zasygnalizował mi precedens w postaci przypadku Romana Bluma, „ocalonego”, jak to się mówi, z holokaustu, który zmarł w Nowym Jorku, pozostawiając fortunę wartości 40 milionów dolarów. Ponieważ nie pozostawił potomstwa ani testamentu, jest całkiem możliwe, że jeśli Gary Gotlin, który zajmuje się sprawą spadku po Romanie Blumie nie znajdzie żadnych spadkobierców, to ta fortuna przejdzie na własność stanu Nowy Jork. No proszę! To wszyscy amerykańscy prezydenci, nie mówiąc już o Hilarzycy uważają, że nasz mniej wartościowy naród tubylczy powinien w podskokach zrekompensować Żydom „mienie bezspadkowe”, podczas gdy w Stanach takie majątki bez ceregieli przejmowane są przez państwo. Czyżby Waszyngton, uważany przez Patryka Buchanana za „terytorium okupowane przez Izrael” chciał wyswobodzić się spod tej okupacji, podsuwając Izraelowi łupy zastępcze? Ładnie to tak? SM

Haniebne pogróżki Nowaka Minister Sławomir Nowak demonstracyjnie obnosił się z bardzo drogimi zegarkami, co już samo w sobie każe go uznać za człowieka źle wychowanego ( parweniuszowskie „szpanowanie” bogactwem to oczywisty przejaw prostactwa) i zakompleksionego. Brak wychowania i kompleksy nie są ścigane przez żaden kodeks, ale nie wpisanie owych zegarków, wartych po kilka-, kilkanaście tysięcy euro, do rejestru korzyści majątkowych, to już ze strony ministra oczywiste złamanie prawa. Nawet jeśli − jak tłumaczy, brnąc w kompromitację − były one tylko pożyczone.

W kraju normalnym, w klasie politycznej znającej pojęcie przyzwoitości, pan Nowak powinien po publikacji tygodnika „Wprost” (a prawdę mówiąc znacznie wcześniej, zważywszy jego oczywisty brak kompetencji) przeprosić i spakować manatki. Ale III RP jest krajem permanentnego stanu wyjątkowego i permanentnej nagonki na opozycję, rządzonym przez ferajnę, którą środowiska opiniotwórcze i główne media hurtem rozgrzeszyły ze wszystkich uchybień, uznając, że rządzić ona „musi”. „Musi”, albowiem uniemożliwia dojście do władzy opozycji, która mogłaby zagrozić stołkom, wpływom i dochodom wspomnianych środowisk. No, a skoro władza „musi” być władzą, to wolno jej wszystko. Ta atmosfera przyzwolenia, utrzymywana od lat, doprowadziła ekipę Tuska do krańcowej deprawacji. Przyłapany minister, zamiast się pokajać, najbezczelniej w świecie usiłuje zastraszyć media żądaniem absurdalnie kosztownych przeprosin − wartych 30 milionów złotych. Wykorzystuje przy tym od dawna wskazywaną, niebezpieczną dla wolności słowa lukę w prawie III RP − gdyby żądał wysokiego odszkodowania, musiałby wykazać realne podstawy jego naliczenia i ponieść adekwatne koszty wpisu sądowego, natomiast w kwestii przymusowych przeprosin sąd nie jest związany żadną racjonalnością. Wykorzystuje też Nowak coraz bardziej powszechne, i niestety nie bezzasadne − zwłaszcza po kilku niedawnych haniebnych i absurdalnych wyrokach − przekonanie, że sądy w III RP pełnią wobec establishmentu i władzy funkcję usługową, że wyroki może w nich władza ustawiać na telefon, i że nie odmówią one drobnej przysługi bliskiemu znajomemu premiera. Horrendalne roszczenia wobec tygodnika „Wprost” to oczywista próba zastraszenia nie tylko tej redakcji, ale wszystkich mediów, które nie chcą śpiewać w chórze rządowej propagandy. To gangsterskie pogrożenie przez władzę dziennikarzom: nie podskakujcie nam, bo zgnoimy! Zniszczymy w majestacie prawa, jak bohaterów „Układu Zamkniętego”, i nic wam potem nie przyjdzie z ewentualnych wygranych apelacji! Zachowanie Sławomira Nowaka kompromituje nie tylko jego. Kompromituje jego politycznego protektora, który najpierw oznajmił, że śmiechu warte wyjaśnienia ministra „przekonały go”, a potem nabrał wody w usta, kompromituje całą formację rządzącą, i kompromituje krańcowo zdeprawowane, rozbezczelnione elity III RP, które najwyraźniej poczuły się już jej niekwestionowanymi „właścicielami”. Najwyższy czas pokazać im, że poczuły się nimi przedwcześnie. Rafał A. Ziemkiewicz

Nowe dowody na eksplozję w powietrzu Kadłub Tu-154 zaczął się rozpadać około 120–140 metrów przed pierwszym zetknięciem się maszyny z ziemią. Świadczą o tym liczne jego części odnalezione w tej odległości od wrakowiska, dokładnie opisane w oficjalnych dokumentach z 10 i 11 kwietnia 2010 r. Zdaniem Antoniego Macierewicza, to przesądzający dowód, że w tupolewie doszło do eksplozji. Aż kilkadziesiąt elementów samolotu – pochodzących zarówno ze skrzydeł, jak i z kadłuba – odnaleziono tuż po katastrofie na obszarze, nad którym leciał tupolew, w odległości ok. 300 m przed miejscem pierwszego kontaktu maszyny z ziemią. Jak podkreśla w rozmowie z „GP” Antoni Macierewicz, przewodniczący zespołu parlamentarnego ds. zbadania przyczyn katastrofy smoleńskiej, część tych fragmentów znajdowała się na szosie i w rowie za jezdnią, a więc w znacznej odległości od wrakowiska (ok. 120–140 m).
Dlaczego kadłub rozpadał się, skoro samolot był jeszcze w powietrzu? Na pewno nie w wyniku kontaktu z drzewami, bo niemożliwe jest, aby mogły one spowodować aż tak duże uszkodzenia – i to nie skrzydeł, lecz kadłuba. „GP” dowiedziała się, że wśród odnalezionych elementów kadłuba są części długości 70 cm i szerokości kilkunastu cm. Tylko eksplozja samolotu w powietrzu może wytłumaczyć fakt, że tak pokaźne elementy znalazły się aż 140 m przed pierwszym zetknięciem się maszyny z ziemią.
Części znalezione 10 kwietnia Skąd wiemy o odnalezieniu kilkudziesięciu części samolotu, w tym elementów kadłuba, w okolicy szosy Kutuzowa? Zespół parlamentarny pod przewodnictwem Antoniego Macierewicza dotarł do trzech oficjalnych dokumentów rosyjskich z 10 i 11 kwietnia 2010 r. – Są to protokoły z podpisami urzędników państwowych. Pierwsze dwa dokumenty pochodzą z dnia katastrofy, dokładnie z godzin popołudniowych, trzeci datowany jest na 11 kwietnia 2010 r. – ujawnia Antoni Macierewicz. Pisma zawierają precyzyjny opis, łącznie z rozmiarami, kilkudziesięciu elementów samolotu, a wyliczono ich ponad 100. W dokumentach zaznaczono m.in., że opisywane części zostały sfotografowane. O dokładności badania elementów świadczy fakt, że skatalogowano nawet najdrobniejsze szczątki (np. fragment o długości 68 mm i szerokości 14 mm leżący, jak stwierdzono, w odległości 291 cm od linii rozdzielającej pasy ruchu na szosie Kutuzowa). W dokumentach wyraźnie wyszczególniono, które części pochodzą ze skrzydeł, a które z kadłuba. Największy znaleziony element ma ok. 70 cm długości i kilkanaście centymetrów szerokości. Jak mówi nam Antoni Macierewicz, niezwykle interesujące byłoby obejrzenie fotografii stanowiących uzupełnienie pisemnej dokumentacji. Na ich podstawie można by bowiem stwierdzić, czy opisane elementy pochodzą z jednego określonego miejsca w kadłubie, czy też z kilku różnych miejsc. – Ten opis to przełomowy dowód w badaniu katastrofy, gdyż stanowi on udokumentowany fakt rozpadu kadłuba w powietrzu. Jeżeli zwolennicy wersji MAK i Millera będą chcieli podważyć te ustalenia, najpierw zmuszeni będą przesłuchać autorów tych dokumentów i udowodnić im kłamstwo – twierdzi przewodniczący zespołu parlamentarnego. Przypomnijmy, że dotychczas przed punktem zetknięcia się samolotu z ziemią znajdowano jedynie fragmenty skrzydeł. Tłumaczono to rzekomym faktem uderzenia tupolewa w brzozę, a wcześniej – jego kontaktem z innymi drzewami. Odnalezienie w odległości 140 m od miejsca katastrofy dużych, kilkudziesięciocentymetrowych elementów kadłuba całkowicie podważa tę wersję.
Zniszczenia nastąpiły w powietrzu O tym, że kadłub Tu-154 zaczął rozpadać się już w powietrzu, wielokrotnie mówili eksperci zespołu parlamentarnego. Prof. Kazimierz Nowaczyk wskazywał, że ok. 35 m nad ziemią system TAWS zapisał ostatni komunikat (nr 38), a towarzyszyły temu dwa odnotowane przez rejestrator wstrząsy: jeden słabszy, drugi silniejszy. Dr inż. Grzegorz Szuladziński z australijskiej firmy Pty Ltd dokonał analizy, z której wynika, że zniszczenia widoczne po rozbiciu się Tu-154 mogły zostać spowodowane jedynie wybuchami, jakie nastąpiły wewnątrz samolotu. Według dr. Szuladzińskiego, tylko eksplozja mogła doprowadzić do powstania tak dużej liczby odłamków. Dr inż. Wacław Berczyński, były konstruktor Działu Wojskowo-Kosmicznego Boeinga, zbadał z kolei naprężenia w elementach struktury Tu-154 po jego rozpadzie. „Struktura samolotu, części jego powłoki zostały poddane ciśnieniom, które nie były przewidziane w konstrukcji. Musiała być jakaś duża siła, a raczej – nazwijmy rzecz po imieniu – eksplozja, która spowodowała wyrwanie nitów, a następnie rozerwanie poszycia” – skonstatował. Za hipotezą rozpadu samolotu nad ziemią przemawia też ujawniona przez „Gazetę Polską” – a potwierdzona przez polską prokuraturę wojskową – informacja dotycząca przerwania działania komputera pokładowego (FMS). Według danych zawartych w końcowym raporcie MAK, przestał on funkcjonować kilkanaście metrów nad poziomem lotniska, o godz. 10:41:05. Podane przez MAK współrzędne miejsca pierwszego zderzenia się samolotu z gruntem i współrzędne zatrzymania się komputera pokładowego FMS dzieli ok. 60 m, choć powinno to być to samo miejsce. Ważna jest też odległość od miejsca pierwszego uderzenia w ziemię. Gdy nastąpił zanik zasilania FMS, polski Tu-154 znajdował się około 60 m przed miejscem pierwszego zderzenia z gruntem i około 600 m od progu pasa.

Grzegorz Wierzchołowski, Leszek Misiak

„Czas nadszedł […] aby opuścić UE – Lord Lawson Skandal z koncertem tzw. „Madonny” dowodem na 99%-owe zakłamanie mediów w Polsce. Jak podaje George Parker w artykule Financial Times’a „Former UK chancellor says time has come for EU exit” Lord Lawson, były minister w gabinecie Margaret Thatcher stwierdził że negocjacje z Brukselą na temat warunków członkostwa Wlk. Brytanii w UE będą „nieistotne” w związku z powyższym należy z UE wystąpić. Opinia o tyle istotna że wyrażona w artykule The Times „I’ll be voting to quit the EU” przez byłego „euroentuzjastę” który forsując integrację pod koniec lat osiemdziesiątych z tego właśnie powodu popadł w konflikt z premier Thacher i po sześciu latach musiał opuścić swoje ministerialne stanowisko. Obecnie uważa on że dla Anglii lepiej być poza „ciepłym uściskiem” UE i współpracować z dynamicznie rozwijającymi się krajami wschodzącymi.

Obecnie na tle debaty dotyczącej polskiej dopłaty w ramach likwidacji zadłużenia UE, warto zastanowić się również nad opłacalnością dalszego funkcjonowania naszego kraju w ramach tej struktury. Na tle lektury wczorajszego specjalnego raportu Financial Times’a „The Future of the European Union” istnieje obawa, że dopóki Polska będzie dostarczać krajom starej Unii swoją młodą i chętną do prostych prac siłę roboczą – w rozliczeniach z Brukselą będzie na plusie. Gdyż jak zauważa Philippe Fergues z European University Institute mimo kryzysu to kryzys demograficzny stymuluje imigrację zwłaszcza w sektorze służby zdrowia, a Edward Hough określa konieczność sprowadzania kobiet do opieki nad starzejącym się społeczeństwem krajów bogatych. W rozdziale Normy Cohen „Demographic crisis pushes outsiders to fill jobs” alarmuje się że mediana wieku Europejczyków wzrosła z 35,7 lat w 1992 r. do 41,5 lat. Przy czym według Eurostatu to Niemcy mogą potrzebować najwięcej pracowników gdyż są jeszcze starsi – mediana u nich to 45 lat. Niemniej za parę lat, gdy utracimy całe młode pokolenie, a w wiek produkcyjny wejdą roczniki niżowe to przestaniemy być beneficjentem transferów unijnych, gdyż nie będziemy mieli nic wartościowego do zaoferowania, ani młodzieży ani przedsiębiorstw do sprzedania. Przy tym najprawdopodobniej nie wynegocjujemy nawet rabatów z jakich korzystają Brytyjczycy, Niemcy, Francuzi i inni płatnicy netto, a będziemy nadal musieli ponosić olbrzymie koszty regulacji europejskich chroniących przemysły tych krajów przed konkurencją światową na co tak bardzo uskarżają się Anglicy. Nie będąc beneficjentami procesu konwergencji, jednocześnie finansujemy te wszystkie ograniczenia i regulacje, które preferują najróżniejsze inicjatywy gospodarcze krajów starej Unii. W świecie obserwujemy zjawisko przenoszenia miejsc pracy do Chin, ze względu na tanią siłę roboczą, podczas gdy w ramach UE ze względu na interes krajów wysokorozwiniętych, proces ten został zahamowany. Jest odwrotnie: to Polacy będący wciąż tanią siłą roboczą muszą wyjeżdżać do innych krajów ze względu na opisaną sytuację demograficzną krajów bogatych, a nie występuje proces przenoszenia miejsc pracy do taniej Polski. Unię utrzymują głównie Niemcy, ale oni starają się tak ukierunkować dotacje, aby nie wykreować konkurencji dla swoich podmiotów w dotowanych krajach. Dbają, aby jak największa część środków wróciła do własnych firm w postaci zakupów i wzmacniała ich pozycję polityczną, która daje gwarancję posiadania europejskich rynków zbytu i ochrony własnej wytwórczości. Fundusze unijne w praktyce funkcjonowania służą głównie temu, aby przystosować polską gospodarkę do roli poddostawcy firm zachodnich i odbiorcy ich produktów finalnych, czego najlepszym przykładem była budowa stadionów na Euro 2012. To nie ma nic wspólnego z rzeczywistym rozwojem, który wymaga własnej strategii i rozwoju własnej myśli technicznej. W związku z powyższym w artykule Financial Times’a „The time for a decision on Europe is now, not 2017” Martin Wolf podsumowując tą asolidarnościową politykę podkreśla że nawet w przypadku Anglii kosztem bycia w Unii są nie tylko wpłaty netto w wysokości £8 mld, lecz przede wszystkim koszty regulacyjne które przeważają korzyści dostępu do europejskiego rynku. Sam zaś rozprawia się z lansowaną w Polsce argumentacją że poza UE kraj nie będzie miał globalnego wpływu politycznego przytaczając wprost że „USA ma znacznie większy wpływy niż Kanada. Ale to nie znaczy, że Kanadyjczycy chcą zostać Amerykanami w celu posiadania większych wpływów.” Parafrazując jego inne stwierdzenie można powiedzieć że i Polacy „mogą racjonalnie poświęcić wpływ bycia częścią większej całości, bo po prostu nie czują się” Niemcami! Zwłaszcza że jak sam tym zaniepokojony podkreśla że €urostrefa „wygląda bardziej jak maszyna do narzucania woli silnych krajów niż demokratyczna federacja.” Ciekawym spostrzeżeniem jest podkreślenie że regulacje europejskie muszą być korzystne dla Niemiec, gdyż nie powstrzymały ich przed byciem globalnym eksporterem. W innej analizie Financial Times’a ukazany został dynamiczny wzrost eksportu niemieckiego do Chin w okresie funkcjonowania euro. Z poziomu poniżej €10 mld do ponad €70 mld, w sytuacji gdy w tym samym okresie wzrost brytyjskiego eksportu, zwłaszcza w okresie kryzysu, się „ślimaczył” i jest na poziomie nie przekraczającym €10 mld. Niestety ale prawdziwa wiedza o procesach gospodarczych nie dociera do polskiego społeczeństw i jest na dodatek jeszcze ubarwiana znacznym poziomem infantylności. Pesymizmem musi napawać dążenie do upowszechnianie wyłącznie politycznej wiedzy, jak i wbijanie ludziom nieprawdziwych informacji i nieprawdziwych zależności. Powyższe tragiczne w swej istocie dezinformacje są bardzo widocznie na przykładzie afery stadionowej i miliardowych stratach na budowie niepotrzebnych obiektów. Otóż już nikt nie mówi o tym że stadiony to inwestycja która się krajowi zwróci, ale poziom infantylności ekonomicznej mediów jest tak zaawansowany, że przekonuje się że nawet na bieżącą ich aktywność podatnik jak do czarnej dziury musi jeszcze stale dokładać. Cynizm argumentacyjny posunął się tak daleko, że jako korzyść wydania 6 mln zł podatników na rzecz koncertu słynnej skandalistki na Stadionie Narodowym usprawiedliwia się dobrymi komentarzami medialnymi! W sytuacji kiedy po pierwsze o skali strat i kosztów informuje się dopiero po roku i to na skutek informacji ze strony NIK, oraz kiedy w powszechnym odczuciu koncert w rocznicę Powstania Warszawskiego i na jego gruzach (stadion dosłownie leży na gruzach Warszawy które przewożono właśnie w to miejsce) uznawano jako antypolską prowokację władz. Niemniej zebranie przez Ministerstwo Sportu komentarzy medialnych z tego okresu jako w 99%-tach pozytywnych, ukazuje skalę zdeprawowania się polskich mediów jak i dziennikarzy. A fakt finansowania ze środków podatników antychrześcijańskich skandalistów w dniu święta Narodowego można jedynie wyjaśnić zanikiem możliwości demokratycznego wyboru elit władzy już po dwudziestu latach od odzyskania niepodległości. Cezary Mech

Żałosny spadek po rządach PO To, co otrzyma w spadku w polskiej gospodarce i finansach publicznych nowa ekipa rządowa, na razie po sześciu latach rządów obecnej koalicji, może przyprawić nowych włodarzy RP o palpitację serca - pisze Janusz Szewczak, Główny Ekonomista SKOK. Ponieważ MF J.V. Rostowski jest prawdziwym „Sztukmistrzem z Londynu”, absolutnym specem od kreatywnej księgowości i ukrywania długów, jego następca na Świętokrzyskiej może doznać prawdziwego szoku, zwłaszcza gdy zajrzy do wszystkich szuflad i pod dywan. To, że PO i rząd zaczynają tonąć staje się coraz bardziej widoczne. Ciepła woda w kranie obiecywana przez Premiera D. Tuska wyraźnie stygnie, opóźniona wiosna spowodowała, że szczawiu nadal nie ma, a zaklinanego przez rząd i jego dyżurnych ekspertów w TVN24 ożywienia gospodarczego, jak nie widać,tak nie widać. Problem jednak w tym, że ministrowie i liberalni „fachowcy od gospodarki - inaczej” rządowej koalicji PO-PSL, w tej tonącej polskiej łodzi, dryfującej przez ostatnie 6 lat bez busoli, narobili niemiłosiernie dużo dziur w pokładzie, pozrywali żagle i wykoślawili ster. To, co otrzyma w spadku w polskiej gospodarce i finansach publicznych nowa ekipa rządowa, na razie po sześciu latach rządów obecnej koalicji, może przyprawić nowych włodarzy RP o palpitację serca. Zwłaszcza jeśli zostanie dokonana rzetelna analiza danych statystycznych i uczciwy bilans otwarcia – szczególnie w finansach publicznych. Możemy mieć wtedy prawdziwy szok i tąpnięcie z naszymi danymi makroekonomicznymi, podobne do tego, który miał miejsce wtedy, gdy zmieniały się ekipy rządowe w Grecji czy Hiszpanii kilka lat temu. Wówczas to dopiero wyszło na jaw, że deficyt nie wynosi 3,7 proc. PKB, ale nagle 13,7 proc. PKB, dług publiczny jest 2-3-krotnie większy niż pierwotnie deklarowano, a kraj stanął na granicy bankructwa. Ponieważ MF J.V. Rostowski jest prawdziwym „Sztukmistrzem z Londynu”, absolutnym specem od kreatywnej księgowości i ukrywania długów, jego następca na Świętokrzyskiej może doznać prawdziwego szoku, zwłaszcza gdy zajrzy do wszystkich szuflad i pod dywan. Niewątpliwie obecna ekipa powinna ponieść konsekwencje polityczne, prawne i wizerunkowe swych szkodliwych, beztroskich i nieodpowiedzialnych rządów. Jednak im dłużej będą trwały te rządy, tym skala spustoszeń w gospodarce, finansach publicznych i nastrojach społecznych będzie większa. Sprzątanie i naprawianie polskiej łodzi gospodarczej i finansowej, po przejściu już 6-letniego, prawdziwego „Tajfunu Vincent”- zwłaszcza w sferze zadłużenia zagranicznego Polski i Polaków ok.1 bln zł, będzie niewdzięczną robotą w prawdziwej w Stajni Augiasza i to przez lata. Konfrontacja nowej władzy z kryzysem europejskim, słabnącą polską gospodarką, załamującymi się finansami publicznymi, gigantycznymi długami wewnętrznymi i zewnętrznymi, słabnącymi dochodami podatkowymi, rosnącym bezrobociem, brakiem własnych banków i dużych firm, z rozczarowaniem i zdezorientowaniem przedsiębiorców, a zwłaszcza pustymi portfelami polskich konsumentów, będzie dopiero początkiem wyzwania. Wyznanie prawdy i ukazanie przez nową ekipę, zarówno rynkom jak i polskiemu społeczeństwu prawdziwych, uczciwie policzonych, a tym samym znacznie gorszych od dotychczas deklarowanych głównych wskaźników gospodarczych i finansowych, spowoduje niewątpliwie gwałtowne reakcje rynków, a zwłaszcza kapitału spekulacyjnego, któremu tu nad Wisłą przez wiele ostatnich lat stworzono prawdziwe Eldorado. Spaść mogą na nas nawet sankcje polityczne i kary finansowe zarówno ze strony instytucji UE jak i agencji ratingowych oraz dużych koncernów i zagranicznych banków. Tym bardziej, że rząd premiera D. Tuska dobrowolnie i całkowicie bezsensownie włożył nam szyję w pętlę podpisując i ratyfikując Traktat Fiskalny, a pewnie wkrótce wbrew polskiej racji stanu przyklepie też Unię Bankową i Europejski Nadzór Bankowy. Możemy więc mieć nad Wisłą zdarzenie, naciski i szykany jakie spadły na Węgry po zwycięstwie premiera V. Orbana, który postanowił ratować własny kraj. Nowa władza będzie musiała mieć charakter, spryt i nie byle jakie umiejętności. Mimo wszystko trzeba będzie podjąć ten wysiłek. Będzie tym bardziej ciężko, że już dziś Polska musi dołożyć do budżetu Unii blisko 1,2 mld zł, a w najbliższych dwóch latach możemy więcej wpłacać do budżetu Unii, niż z niego otrzymywać. Pieniądze z nowej perspektywy budżetowej 2014-2020 mogą nie tylko trafić później do Polski, ale też i w mniejszej skali niż się spodziewano. Wyraźnie będą też zaostrzone rygory i zwiększone utrudnienia w ich ewentualnym wykorzystaniu. Posypią się też nowe kary. W tym kontekście 6 mln zł wyrzuconych przez Min. Sportu J. Muchę na koncert Madonny, to będzie zaledwie mały pikuś. I choć główny doradca premiera D. Tuska, J.K. Bielecki, twierdzi nadal, że „Tusk to są bezpieczne ręce, a ludzie PO po sześciu latach poczuli się naturalnymi zwycięzcami”, to przyszłość naszego kraju nie wygląda optymistycznie. Dobrze by było, żeby nie okazało się, że obudziliśmy się z tą niby bezpieczną ręką tyle, że w nocniku. Nie byle jakich herosów będzie Polsce potrzeba w najbliższych latach, by skutecznie naprawić pokład okrętu z napisem Polska i nadać mu właściwy kierunek, nie wzbudzając przy tym buntu załogi na pokładzie. Wiele deklarowanych i publikowanych dziś danych statystycznych i wskaźników makroekonomicznych, również tych GUS-owskich wydaje się być coraz mniej wiarygodnych. Ostatnie zaś budżety państwa J.V. Rostowskiego nie tylko w kwestii planowanego wzrostu PKB, deficytu czy dochodów z mandatów to przecież istny kabaret i fantastyka. Zarówno kabaret Górskiego jak i sam Pinokio mają jak widać coraz większą konkurencję. Medialna wajcha pomału zaczyna być przestawiana. Jednakże skala spustoszeń w gospodarce i finansach, wyprzedaży wszystkiego co wartościowe w majątku narodowym, niszczenie wszystkiego co jeszcze polskie w sektorze finansowym, nieprawdopodobna uległość wobec różnego rodzaju lobby krajowego i zagranicznego, bezkrytyczne przyjmowanie nowych ogromnych zobowiązań finansowych i prawnych na rzecz unijnych struktur, spadną wcześniej czy później na barki nowej władzy. Im bardziej będzie ona samodzielna, patriotyczna i uczciwa, tym bardziej będzie naciskana i krytykowana, zarówno od wewnątrz jak i z zewnątrz. Tym ważniejszy będzie więc profesjonalizm nowej ekipy, zręczność, umiejętność komunikowania się własnym społeczeństwem, ale i rynkami finansowymi, by odzyskać zaufanie społeczne i rozpocząć proces naprawy Rzeczpospolitej. Niewątpliwie potrzebny będzie twardy kręgosłup moralny, dalekowzroczność, ale przyda się też z pewnością sporo szczęścia. Janusz Szewczak

Emerytur nie będzie, ale przedtem pazerne państwo spróbuje nas okraść jeszcze bardziej Każda piramida finansowa działa prężnie do czasu, gdy po prostu spektakularnie bankrutuje. Zwykle też charakterystyczne jest to, że całe rzesze oszukanych ludzi do końca wierzą, że robią dobry interes, który zapewni im godziwy zarobek. Taką piramidą finansową są państwowe systemy emerytalne i na szczęście zauważa to coraz więcej ludzi. Gdy tysiące osób wpłacało na konta Amber Gold oszczędności swojego życia licząc na zyski ze sprzedaży złota większość z nich sądziła, że robi świetny interes. Fundamenty wydawały się dobre a rynek metali notował tylko zyski, w końcu prawdziwe pieniądze to złoto. Jednak sen o zyskach prysnął jak mydlana bańka, gdy okazało się, że nie ma pieniędzy ani kruszcu. Mniej więcej w tym samym momencie znajdujemy się w tej chwili w kontekście zrozumienia stanu posiadania naszych systemów emerytalnych. Większość ludzi naprawdę wierzy, że mityczny "rząd" coś wymyśli i zapewni im "godziwą emeryturę", na którą, jak wierzą ci ludzie, sami sobie zasłużyli, czasami kilkoma dekadami ciężkiej pracy. Problem polega jednak na tym, że ukradzione im pieniądze zostały już dawno wydane i ludzie ci nie mają zupełnie nic. Pozostaje im przerażenie wizją przyszłości na łasce coraz bardziej opresyjnego rządu, który może z nimi zrobić wszystko, nawet poddać ich eutanazji w celu ratowania budżetu. W przypadku Polski jest to jeszcze bardziej dramatyczne, bo oprócz tego, że pracujący Polak jest okradany z około 50% wypracowanych środków to jeszcze rząd, z jego własnych pieniędzy poprzez zagraniczne instytucje finansowe, zadłuża się w tak zwanych OFE, które wykupują obligacje, od których kiedyś teoretycznie dostaną odsetki. Kto je zapłaci? Oczywiście ci sami, którzy pożyczyli pieniądze polskiemu rządowi. Najlepszy interes robią oczywiście zagraniczne instytucje finansowe, które obracając naszymi pieniędzmi zarabiają na bandyckich prowizjach. Efekt jest taki, że zadłużyliśmy się u samych siebie i aby się ratować rząd planuje likwidację OFE. Co ciekawe przyklaskują temu pomysłowi same OFE, które musiałyby niedługo zacząć wypłacać pierwsze emerytury, a wiadomo, że nie o to w tym ewidentnym przekręcie zafundowanym Polakom chodziło. Cel OFE był prosty, spłata długów zaciągniętych przez Gierka. Tych samych, które rzekomo nam umorzono. Banki nie mogły przecież zostać ze stratami. Teraz będzie się mamiło Polaków mirażami w postaci indywidualnych kont w ZUS, gdzie zbierają się zobowiązania względem okradanych obywateli. Nie łudźmy się. Rząd nic nie wymyśli i ZUS wkrótce zbankrutuje. Polskie środowiska libertariańskie (nie mylić z liberalnymi) od lat ostrzegają, że nadchodzi ewidentne bankructwo systemu. Do tej pory nikt tych ostrzeżeń nie słuchał, ale wygląda na to, że czarny scenariusz zaczyna się ziszczać na naszych oczach. Pieniędzy po prostu nie ma wystarczająco dużo, aby zapewnić ludziom minimum egzystencji. Już teraz wypłaca się ludziom świadczenia z kredytów. Oczywiście uprzywilejowane grupy społeczne na razie otrzymują jeszcze wypłaty świadczeń, ale to się wkrótce skończy. Świadczą o tym nerwowe plany nasilenia grabieży, na tych, którym jeszcze się chce pracować, które ujawniło niedawno Ministerstwo Finansów. Z pewnością skończy się to kolejną wielką emigracją, bo opresyjność państwa dochodzi do poziomu, który może je po prostu zarżnąć, a wraz z nim miliony beneficjentów systemu nie dostanie pieniędzy, bo rząd nie zdoła ich dla nich ukraść. Po prostu nie będzie kogo okradać, a ci, którzy jednak pozostaną w kraju nad Wisłą, będą się zastanawiali po co tu jeszcze siedzą. Kondycja systemu emerytalnego w Polsce jest tragiczna właśnie, dlatego, że jest coraz mniej osób płacących tak podatki zwane eufemistycznie składkami”. Ponad 3 miliony Polaków wyjechało już ze swojego kraju i płaci te podatki na zachodzie Europy. Są to prawdziwi szczęściarze, którzy kiedyś mają szansę na otrzymywanie swoich emerytur wypracowanych w innych systemach emerytalnych. Ludzie, którzy pozostają w Polsce są w bardzo złej sytuacji, a na starość będą w jeszcze gorszej. Z wszystkich stron słyszymy mądre głowy mówiące, że powinniśmy odkładać na przyszłość. Państwo okrada jednak Polaków tak dotkliwie, że nawet gdyby chcieli, większość nie jest w stanie czegokolwiek odłożyć na starość. Nawet gdyby jednak byli w stanie coś odłożyć to ten sam rząd wymyśli sposób, aby ich okraść, czy to inflacją, czy dodatkowymi podatkami mnożonymi z dnia na dzień. Na końcu rządowi zawsze pozostanie realizacja wariantu cypryjskiego, który to scenariusz ratowania się już zawsze będzie kusił naszych oprawców. Najlepszym zabezpieczeniem emerytalnym były, są i będą dzieci. Jednak w naszym wymierającym społeczeństwie współczynnik dzietności spadł do poziomu 1,3. To oznacza, że Polska się wyludnia i przyszli podatnicy będą musieli oddawać na emerytury swoich rodziców nie 50% wynagrodzenia a 70%. Do tego dojdzie oczywiście podatek dochodowy i wszechobecny VAT. To pytanie retoryczne czy ktoś, kogo praca jest warta 10 zł za godzinę zgodzi się na to, aby otrzymywać 3 zł. Co ciekawe nie ma problemów z dzietnością wśród polskich emigrantów w Wielkiej Brytanii gdzie wynosi ona znacznie powyżej 2. Oznacza to, że Polacy nie mają dzieci głównie w Polsce i prawdopodobnie przez szkodliwe działania rządu i kasty urzędali. Kluczowe pytanie, jakie powinniśmy sobie postawić brzmi, czy ci wszyscy ludzie, którzy wyjechali, oraz ich dzieci kiedyś do Polski wrócą. Jeśli tak, to jest jeszcze jakaś szansa, ale jeśli nie, to czeka nas trudny czas. Co będzie dalej nie trudno zgadnąć. Sztuczki kreatywnej księgowości stosowanej przez protegowanego Georga Sorosa, będącego obecnie ministrem finansów naszego kraju, zaczynają się wyczerpywać. Świadczy o tym zapowiedź nasilenia opresji fiskalnej, kary mają być wlepiane hurtowo. Mędrcy z MinFin nie słyszeli chyba nigdy o krzywej Laffera. Nieudacznicy pracujący tam potrafią wymyślać tylko kolejne przepisy, które będą miały uderzyć w obywateli, a zwłaszcza przedsiębiorców. Jednak efekt, jaki osiągną będzie zupełnie inny od oczekiwanego. Najprawdopodobniej działania Jana Jacka Vincenta Rostowskiego i jego siepaczy spowodują zmniejszenie wpływów budżetowych, co wywoła jeszcze większą opresję fiskalną, będącą próbą ratowania tragicznej sytuacji. Wielu przedsiębiorców podda się i zamkną swoją działalność w tym kraju, co wpłynie na wzrost bezrobocia. Jeszcze inni wyprowadzą swoje biznesy za granicę, co jeszcze bardziej pogorszy sytuację budżetu Rostowskiego. Jest to perspektywa przerażająca, ale większość roszczeniowo nastawionych obywateli naszego kraju dostrzeże to dopiero, gdy listonosz nie przyniesie ich renty czy emerytury. Wszystko wygląda na to, że im szybciej zbankrutuje ten szalony, wynaturzony socjalizm tym lepiej dla naszej przyszłości, bo ciągle tracimy czas i zamiast się bogacić, jako społeczeństwo biedniejemy i nieuchronnie zmierzamy w kierunku powtórki sytuacji z końca lat osiemdziesiątych. PR-owcy Platformy skarżą się, że są niepotrzebni

11 maja 2013

1. PR-owcy zatrudnieni w Kancelarii Premiera Tuska, skarżą się ponoć, że mają coraz mniej pracy, ponieważ kolejne afery w rządzie i w Platformie, skutecznie „przykrywają” te z poprzednich dni. Rzeczywiście premierowi Tuskowi i jego partii w ostatnich tygodniach zupełnie nie „idzie”. Jakiś czas temu zapowiedział głęboką rekonstrukcję rządu latem tego roku, a w ciągu ostatnich kilku tygodni odwołał już dwóch ministrów swego rządu (ministra skarbu Mikołaja Budzanowskiego i ministra sprawiedliwości Jarosława Gowina) i być może będzie musiał odwołać dwójkę kolejnych: Sławomira Nowaka i Joannę Muchę. Budzanowski doprowadził do kompromitacji premiera nie dostarczając mu na czas wiadomości o memorandum podpisanym w Sankt Petersburgu przez PGNiG i Gazprom, Gowin wprawdzie wpadek merytorycznych nie miał ale musiał ostatecznie odejść za poglądy bo Tusk pociągnął Platformę wyraźnie „w lewo” a on chciał Platformy „w centrum”.

2.Czarne chmury nad Nowakiem zbierają się od dawna. Przetrzymał wprawdzie dwa merytoryczne wnioski opozycji o wotum nieufności ale być może „zgubi” go zamiłowanie do drogich zegarków i do bywania w ekskluzywnych lokalach na koszt biznesmenów, którzy z kolei otrzymywali lukratywne kontrakty od instytucji rządowych i spółek skarbu państwa. Najpierw miał wystarczyć wniosek do sądu na tygodnik „Wprost”, który wszystko to nagłośnił, teraz sprawę „zegarków Nowaka i bywania przez niego w drogich lokalach” wyjaśnia CBA, a argumenty samego ministra w tych sprawach są bardziej niż „cienkie”. Z kolei NIK opublikował wnioski pokontrolne dotyczące wydatkowania środków przez resort sportu w związku z Euro 2012 i okazało się, że w ramach tych rozgrywek, ministerstwo dofinansowało kwotą 6 mln zł komercyjny koncert Madonny, który odbył się na Stadionie „basenie” Narodowym.

3. Ale przecież to nie wszystko. Komisja Europejska wydała 2 maja komunikat o karze dla Polski w wysokości 80 mln euro w związku z brakiem kontroli wsparcia dla gospodarstw niskotowarowych w latach 2007-2010. Ponieważ premier Tusk swoim wystąpieniem natychmiast zamieszczonym w internecie, o konieczności zwrotu przez Polskę 80 mln euro, niejako przyznał rację KE, trudno będzie bronić naszych racji w dwuinstancyjnym postępowaniu przed Europejskim Trybunałem Sprawiedliwości w Luksemburgu. To nieprofesjonalne zachowanie premiera Tuska i próba natychmiastowego obciążenia odpowiedzialnością opozycji za własną niefrasobliwość i brak kompetencji, źle wróży Polsce w tym sporze z Komisją. W tym tygodniu na konferencji ministra Kalemby pojawiła się jeszcze jedna miażdżąca dla rządzących informacja. Okazało się, że resort rolnictwa toczy z KE spory o zwrot przez Polskę środków w wysokości około 1 mld euro z kilku innych programów finansowanych z II filara WPR, co oznacza fatalne funkcjonowanie administratora tych programów czyli ARiMR i nadzorującego tę agencję, ministerstwa rolnictwa. Jeżeli Polsce w ciągu najbliższych miesięcy przyszłoby zwracać do budżetu UE tak olbrzymie środki tylko w związku z realizacją programów rolnych, to niekompetencja urzędników Tuska, naprawdę kosztowałaby polskich podatników wielkie pieniądze.

4. Wreszcie wczoraj portal wPolityce.pl opublikował tekst w którym informuje, że nie tylko były prezydent Aleksander Kwaśniewski lobbował za przejęciem przez Rosjan gruby Azoty S.A. Okazuje się, że takie samo lobbowanie na rzecz Rosjan, prowadził Jan Krzysztof Bielecki szef Rady Gospodarczej przy premierze Tusku, o czym ostrzegała go ABW jeszcze pod kierownictwem Bondaryka. A i sam premier Tusk ujawniając odwołanie prezesów PGNiG przed komunikatem samej spółki w tej sprawie, naraził się nawet na zagrożenie karą więzienia ale akurat ta sprawa już jest zamiatana pod dywan. Wreszcie „konserwatyści” z Platformy po czwartkowym spotkaniu klubu w Kancelarii Premiera coraz głośniej mówią o wypychaniu ich z partii, co może się skończyć rozłamem. Rzeczywiście PR-owcy z Kancelarii Premiera mogą się skarżyć na coraz mniej obowiązków, afera w rządzie bądź w Platformie goni aferę, kolejna „przykrywa” tą poprzednią, niczego dodatkowo nie trzeba wymyślać.

Kuźmiuk

12/05/2013 Podtrzymać wiarę w sens projektu europejskiego” - chce pan Tadeusz Mazowiecki, podczas Parady Miłości Europejskiej, która odbyła się wczoraj w Warszawie. Było hałaśliwie i kolorowo- były baloniki i emocjonujące napisy na transparentach- tak jak kiedyś w sprawie Związku Socjalistycznych Republik Radzieckich. Pan Tadeusz Mazowiecki był pierwszym” niekomunistycznym ” premierem, autorem „ grubej kreski, czy zdecydowanego połączenia PRL-u z III Rzeczpospolitą. Żeby była ciągłość.. No i jest! Upadł PRL- jako nieefektywny gospodarczo ustrój gospodarczy oparty o centralne planowanie.. Mimo, że nie byliśmy zadłużeni- za Gomułki wcale.. Za Gierka oprócz” pół cukierka”- mieliśmy jako państwo socjalistyczne 25 miliardów złotych długu.. Bo za Kani” ani, ani”.. Za Gomułki już były „puste półki”.. Potem ten cały eksperyment socjalistyczny skończył się katastrofą gospodarczą i stanem wojennym, wprowadzonym przez pana generała Jaruzelskiego- na „ terenie całego kraju”. W dziewięć lat później , ten sam pan generał Wojciech Jaruzelski rezydent radzieckiego wywiadu na teren Polski o pseudonimie” Wolski”, desygnował pana Tadeusza Mazowieckiego na stanowisko premiera(???) Przy poparciu pana Lecha Wałęsy Popatrzcie państwo jaki przypadek.. Przedtem go internował, a potem go zrobił premierem.. Ale zbiegh okoliczności. Jeszcze wtedy pan generał Kiszaczak plądrował archiwa i palił niepotrzebne już dokumenty ludzi związanych z reżimem komunistycznym.. Ale zachował tych wszystkich z „ opozycji” solidarnościowej.. To jego ludzie , którzy pomogli mu zbudować III Rzeczpospolitą.. Bo tak naprawdę pan generał Kiszczak był twórcą III Rzeczpospolitej Feralnej, Zasiłkowej i Pełnej Głupoty i Złodziejstwa- w ramach demokratycznego prawa. Gdyby nie on- pan Tadeusz Mazowiecki nie uczestniczył by w Paradach Miłości wobec Związku Socjalistycznych Republik Europejskich.. No bo kto by mu pozwolił ? . I dlatego była” gruba linia.”. Oczywiście socjaliści często się dogadują, czy to narodowi, czy międzynarodowi.. Zarówno z grupy Puławskiej- jak i Natolińskiej. Socjalizm ich łączy zdecydowanie.. Rządy biurokracji- zamiast rynku.. Chociaż komunistom zawdzięczamy wprowadzenie ustawy o przedsiębiorczości w roku 1988, na mocy której pozwolono Polakom popracować sobie na własny rachunek, co spowodowało tworzenie bogactwa i poprawę sytuacji w kraju. Dobrobyt tworzony jest poprzez bogactwo wytwarzane w sektorze prywatnym, a nie państwowym. Sektor państwowy- jeśli nie jest monopolem- na ogół generuje straty. A na stratach nie da się budować socjalizmu.. Socjalizm da się zbudować na pracy milionów ludzi- ale pracy efektywnej.. Zorganizowanej w ramach prywatnej własności i wolnego rynku.. Po Ustawie Wilczka i Rakowskiego- pojawiło się w PRL-u trochę wolnego rynku.. I wielu Polaków wzięło sprawy w swoje ręce.. I mimo, że władzę objął pan profesor Balcerowicz starając się zatrzymać wolny rynek swoimi ustawami- tzw. Planem Balcerowicza- Polska jeszcze jakiś czas- mniej więcej do roku 2000 miała się jako tako, a po dziesięciu latach podnoszenia podatków i krępowania ludzi demokratycznymi ustawami oraz zadłużania- wszystko powoli szlag trafia.. Całą tę III Rzeczpospolitą zaprojektowaną przy Okrągłym Stole.. Przez ludzi pana generała Kiszczaka.. Jak ja bardzo jestem ciekawy, jakimi nazwiskami i teczkami interesował się pan Adam Michnik przebywając w archiwum MSW w roku 1990 za zgodą pana Kozłowskiego- ówczesnego ministra. Budowa socjalizmu europejskiego jest kosztowniejsza niż budowa socjalizm moskiewskiego.. Tamten był toporny, bez ludzkiej twarzy.. Socjalizm Europejski- jest z ludzką twarzą- tymczasem, aż naprawdę pokaże swoje kły.. Bo każde dobre chęci wybrukowują piekło.. A każdy socjalizm- jak twierdziła pani Ayn Rand- budowany jest na stertach z ludzkich ciał.. Bo jest to ustrój sprzeczny ze zdrowym rozsądkiem i forsowanie go- wymaga ofiar, ponieważ narasta opór materii ludzkiej i piętrzą się żądania. Demokracja socjalistyczna polega na ciągłym piętrzeniu sprzeczności.. Codzienne zderzenie sprzecznych racji nie da się rozwiązać w drodze głosowania. .Sprzeczności przybywa- między innymi dzięki głosowaniom.. Wystarczy obejrzeć pierwszą lepszą komisję sejmową, która projektuje ustawy płynące z rządu.. I tu pan Janusz – Korwin- Mikke ma zupełną rację: wielbłąd to koń zaprojektowany przez komisję sejmową. Obecny polski socjalizm wygenerował- jak podaje Instytut Sobieskiego prawie 1000 miliardów dolarów długu(?????!!!!!!) Tak zwanego publicznego, czy spadającego na nas publicznie. Chociaż żaden z nas- będący częścią tego niewolniczego ustroju- nie ma nic wspólnego z zaciąganiem tak gigantycznych sum w różnych międzynarodowych gremiach, które nie żyją z pracy- tylko z płaconych przez narody- odsetek od zaciągniętych długów.” Nasz” dług to 3000 miliardów złotych i ciągle rośnie. Międzynarodowym gremiom nie wystarczy już dawno indywidualne zadłużanie” obywateli” zadłużają całe narody dzięki” owocnej współpracy” z „ elitami” tubylczymi krajów, upatrzonych jako ofiary. .Europa socjalistyczna i socjalistyczne stany Republiki Amerykańskiej – toną w długach.. Chyba, że 19 000 miliardów dolarów amerykańskiego długu- to nie jest dług.. Towarzysz Obama go jeszcze powiększy. Tak jak każą mu gremia , które za nim stoją… „Tłum nie posiada zdolności panowania nad odruchami”- twierdził Le Bon. Pisał też- o ile pamiętam w „Psychologii tłumu”( 1895):, że” jednostka w tłumie to ziarnko piasku w śród innych ziarenek, którymi wiatr miota według własnego kaprysu”. I dlatego wszędzie jest wprowadzana demokracja- czyli pozorowane rządy motłochu.. Demokracja- moim zdaniem- wyrasta ze stadnego instynktu- a nie z rozumu.. I to jest cały problem demokracji.. Demokracja wikła nas w sprzeczności, które potem próbuje rozwiązać, generując kolejne sprzeczności.. Jest dobrym orężem do walki z cywilizacją chrześcijańską, której demokracja nigdy nie była, nie jest i nie będzie żadnym elementem.. Tak jak w innych cywilizacjach.. I jest dobrym narzędziem do uchwalania zadłużania demokratycznych” obywateli”.. Tych co uchwalają- można nawet przekupić… W ostateczności.. Normalnie można postraszyć, jak nie będą głosowali za zadłużaniem, nie będą pobierać diety.. I jak tu” podtrzymać wiarę w sens projektu europejskiego”.. Projekt europejski- to oczywiście poroniony pomysł europejskich socjalistów. Ta „kupa wariatów’ konstruuje jakieś kompletne regulowane wariactwo, które oparte na zadłużaniu i przerzucaniu kup pieniędzy z miejsca w miejsce- tworzy czarną przyszłość dla 500 milionów ludzi, minus oczywiście ci wszyscy, którzy z tego wariactwa żyją.. Cała ta biurokracja europejska , która trzyma za ‘przysłowiowe jaja miliony ludzi doprowadzi Związek Socjalistycznych Republik Europejskich- do bankructwa, tak jak kiedyś Związek Socjalistycznych Republik Radzieckich.. I bankructwo zbliża się wielkimi krokami. Każdy socjalizm zbankrutuje wcześniej czy później.. To nieuchronna konieczność.. Życie na kredyt plus wielkie pożyczanie pieniędzy- to musi być mieszanka wybuchowa.. I nie ma co podtrzymywać wiary w sens projektu europejskiego, bo to nic nie pomoże. Projekt jest utopijny, a skończy na śmietniku- nie utopijnym.. I nie pomogą kolorowe baloniki, życzeniowe hasła i dzieci sprowadzone na te okoliczność do Warszawy i proszące o autograf, pana „niezależnego” posła- Ryszarda Kalisza.. Wielkiego konstruktora III Rzeczpospolitej.. Czy ktoś kiedyś tych wszystkich konstruktorów utopijnego socjalizmu postawi przez prawdziwym , niezawisłym sądem, za wpędzenie 40 milionów ludzi do tego obleśnego gospodarczego kołchozu, bez przyszłości, zdychającego i odbierającego przyszłość milionom Europejczyków? A obecnie bankrutującego. I niech jak najszybciej się rozpadnie i zbankrutuje.. Przed sądem powinno stanąć wielu ..W tym socjalista -pan Tadeusza Mazowiecki. Może trzymać w ręku niebieski balonik.. WJR

Paw narodu i papugi „Gdy cię chandra chwyta w szpony / troska skrada się na lico / Wstań! Unieś głowę! Powiedz do żony / − Ty moja BIAŁA ORLICO!”. To chyba najlepsza, ale wcale nie jedyna tak udana z poetyckich miniatur, których napisanie, powielenie na różowych karteczkach i sypanie obywatelom na głowy z wojskowych helikopterów Minister i Narodowe Centrum Kultury wsparli symboliczną kwotą stu tysięcy złotych, zaczerpniętych oczywiście z naszych kieszeni. Można by cały esej poświęcić analizowaniu tego i innych przykładów „możełowej” liryki. Zachwyca tu właściwie wszystko: i perfekcyjne operowanie przez poetę rytmem oraz rymem, i okazana liryczna wrażliwość, i przede wszystkim bijący z powyższych słów głęboki sens, wyznaczający nową, świecką tradycję radosnego obchodzenia świąt narodowych, dotąd obchodzonych ponuro, Machnąłbym ręką na kretynizm prezydenckich „radosnych obchodów”, nawet pomimo, iż wspomniane instytucje już zapowiedziały przekazanie kolejnych 160 tysięcy na kolejne „radosne” obchody, tym razem mające polegać na „metkowaniu” Polaków w dniu 4 czerwca − bo ileż się można pastwić nad głupotą i rozrzutnością władzy, które tak imponująco rozkwitły w akcji „możeł”. Machnąłbym, ale nie mogę, bo dokładnie tydzień po niej, w dniu 9 maja, inne publiczne medium − TVP − dosłownie wgniotło mnie w fotel czołówką „Wiadomości” nadawanych z Moskwy. Polska telewizja − nie tylko publiczna, także prywatny TVN − włączyła się w moskiewskie obchody „dnia pabiedy”. Z szacunkiem i należną powagą, bez jakichkolwiek prób rozluźniania nastroju, włączyła się w świąteczną narrację budowaną przez gospodarzy, do tego stopnia, że kto nie rozróżnia słowiańskich języków mógłby się nabrać, że ogląda program prosto z Kremla. Wielkie święto Władimira Putina, i jego poprzednika Stalina, stało się świętem także dla milionów telewidzów w Priwislanskim Kraju. Zastanawiające jest, że w środowiskach, które są TVN i obecnym władzom TVP równie bliskie, jak „Gazecie Wyborczej” i „Trójce”, nie podniósł się ani jeden głos − nie żeby protestu, ale bodaj zdystansowania się od decyzji zrobienia z obchodów triumfu Stalina nad Hitlerem wiodącego tematu polskich programów informacyjnych. Mniejsza już, że żaden z zachwyconych prezenterów i komentatorów nie przypomniał sobie o Katyniu, smierszu i powojennych sowieckich porządkach, ani bodaj nawet o męczeństwie „Pussy Riot”. Nikomu do głowy nie przyszło sugerować, że te wszystkie rosyjskie defilady, lampasy i akselbanty, patriotyczne pieśni, prężące się szeregi i powiewające flagi są „kiczowate” czy w jakikolwiek inny sposób „nie komilfo” (z akcentem na drugie „o”). Nie przyszło – i nie przyjdzie. Polska tradycja patriotyczna wzbudza w elitach opiniotwórczych gniewne parsknięcia nie dlatego bynajmniej, że formy, w których znajduje wyraz, są złe. Formy są takie same, jak wszędzie − no, może z wyjątkiem Niemiec, które przez pewien czas trochę się swych zbrojnych dokonań wstydziły, ale też się już wstydzić przestały. Defilada wojskowa, parada uliczna, barwy narodowe, uroczysta zmiana wart, czy to „independence day”, czy „quatorze juillet” − rzecz jest oczywista. Tutejszych mędrków flagi narodowe i defilady na 3 maja czy 15 sierpnia bolą dlatego, że są to flagi POLSKIE. Biało-czerwone. Kiedy widzą flagi rosyjskie, niemieckie, jakiekolwiek inne − to nic się w nich nie jeży, w porządku, niech orkiestra gra, niech tupią o bruk buciory, niech się odbywają wzniosłe ceremonie i apele poległych. Ale jeśli się na ich oczach celebruje polskość − miejscowym elitom wyskakuje przysłowiowy gul i stają na głowie, że coś z tym trzeba zrobić, jakoś wykpić, ośmieszyć, „odczarować”, przykryć, zamalować na różowo. Nie sądzę, żeby mieli oni to przemyślane i zwerbalizowane. To raczej odruch emocjonalny, szukający racjonalizacji i znajdujący ją w podsuwanym przez macherów postulacie „fajności”, „radosności”. W dniu, kiedy Towarzystwo Patriotyczne zorganizowało pikietę pod warszawską siedzibą ZDF, protestując przeciwko kłamstwom niemieckiej „polityki historycznej”, miałem okazję obserwowania przypadkowego przechodnia, z dostatniego wyglądu i odzienia typowego przedstawiciele „biurowej klasy średniej”, lat około 35 – 40, który zmierzając drugą stroną ulicy zatrzymał się i zaczął w kierunku biało-czerwonego zgromadzenia stroić pełne złości miny, a potem wręcz parskać: „k…, znowu… k… oszołomy, wyp…” etc. Szukał przy tym wzrokiem zrozumienia i poparcia wśród innych przechodniów, między innymi i we mnie, najwyraźniej spodziewając się, że jego wściekłość na narodowe barwy (bo o co konkretnie chodziło, nie miał prawa z tej odległości wiedzieć) będzie powszechnie podzielana, jako oczywista i zrozumiała. Chyba się rozczarował, bo w końcu, wciąż parskając pod nosem, ruszył w swoją stronę, ani chybi żeby włączyć swe ulubione całodobowe telewizje i radia, zanurzyć nos w ulubionej gazecie i znaleźć tam racjonalizację swej pogardy oraz zapewnienie, że wszyscy, a przynajmniej wszyscy ludzie „na poziomie” odczuwają to samo. To był przykład post-polaka, wychowanego przez III RP na eurokundla, wzięty z dołu, z ulicy. Łatwiej o przykłady z samej góry. Czytam na przykład książeczkę „Polonez na polu minowym”, w której rozmaici uznawani przez salon literaci zdają się licytować w rzyganiu na Polskę i polskość, w wynajdowaniu najzjadliwszych i najostrzejszych bonmotów, którymi uzasadniają swoją żywiołową nienawiść do swojskości. Poza kilkoma wyjątkami rozmówcy prezentują raczej niski poziom literacki i jeszcze niższy poziom ogólnej wiedzy, mamy do czynienia z umysłowościami na tyle miałkimi, iż ich wywody nie są zdecydowanie projektowaniem jakiejś tożsamości, ale jej − znów powtórzę to słowo − racjonalizowaniem, uzasadnianiem. Nie dlatego literat S., B., czy V. nie lubi Polski, że znajduje w niej wady, ale dlatego znajduje w niej wady, że jej nie lubi. A nie lubi jej, bo jest Polską, a nie Zachodem, a on by chciał być z Zachodu właśnie, a nie z Polski. Marek Magierowski zaproponował prosty test podkładania pod cytaty z tej książki realiów krajów wolnych: wyobraźmy sobie, że to amerykański pisarz tak by powiedział o Pear Harbour, jak tutejszy o Westerplatte. Czy to możliwe? Jasne, że nie. Ten prosty test obnaża istotę zjawiska. A jest ona − cóż zrobić, że się powtarzam, kiedy taka jest prawda − typowa dla krajów kolonialnych, zmiażdżonych zniewoleniem, z silną grupą kreoli, którzy ulegli nadziei, że wykorzenienie, pokundlenie podniesie ich status, wyniesie ponad miejscowego pariasa. Więc jedyne, do czego są zdolni, to plucie na własną tradycję i gorliwe papugowanie wzorców płynących z metropolii. Wyrzucał nam kiedyś Poeta, że byliśmy „pawiem narodów i papugą”, a dziś panoszą się u nas papugi będące pawiem narodu.

RAZ

Wyprzedaż majątku trwa w najlepsze-teraz LOT

1. Rządząca koalicja choć poróżniła się przy głosowaniu obywatelskiego projektu ustawy o okręgach sądowych (Platforma została przegłosowana przez całą opozycję i PSL), to już przy nowelizacji ustawy o PLL LOT S.A. w ostatni piątek, zachowała się niezwykle zgodnie. Większością głosów 235 do 212, ustawa została przyjęta w Sejmie, a Senat to już formalność bo tam Platforma ma samodzielną większość. Prezydent Komorowski zapewne bez zbędnej zwłoki ustawę szybko podpisze. Tą nowelizacją zniesiona została konieczność utrzymywania w PLL LOT S.A. przez Skarb Państwa pakietu przynajmniej 51% akcji i tym samym droga do prywatyzacji tego przedsiębiorstwa z większościowym udziałem inwestora (najpewniej zagranicznego), stanęła otworem. Tym samym jest już całkowicie jasne, że premiera Tuska nie interesuje już utrzymanie narodowego charakteru przewoźnika ale jak najszybsza sprzedaż akcji tej spółki jakiemukolwiek inwestorowi i to bez żadnych ograniczeń ilościowych. Niestety za rządów premiera Tuska, specjalnością jego ministrów, a także zarządów i rad nadzorczych, które oni powołują, jest doprowadzanie nadzorowanych firm do tak dramatycznej sytuacji finansowej, że ich prywatyzacja na jakichkolwiek warunkach, staje się jedynym sposobem na ratowanie.

2 .Zanim jednak do tego głosowania doszło, odbyła się w Sejmie debata nad tym projektem ustawy, w której resort skarbu reprezentował podsekretarz stanu w tym resorcie Rafał Baniak.Potwierdził on moje wcześniej zgłaszane w Sejmie wątpliwości (w marcowej debacie z udziałem ministra Budzanowskiego), między innymi zadziwiającą zbieżność pomiędzy pośpiesznym powstaniem i błyskawicznym rozwojem tanich linii lotniczych OLT Express (założonych prze Marcina Plichtę i jego spółkę -córkę Amber Gold) w I połowie 2012 roku i systematycznym pogarszaniem się sytuacji finansowej w PLL LOT. Ba stwierdził, że w związku z agresywną strategią marketingową OLT Express na liniach krajowych (między innymi bilety po 99 zł), LOT na tych liniach musiał także poważnie obniżyć ceny swoich biletów i poniósł na tej operacji poważne straty.

3. Minister Budzanowski jeszcze na początku marca tego roku w Sejmie, temu wszystkiemu zaprzeczał. Zaprzeczał, kiedy przypomniałem mu, że latem i jesienią 2012 roku już po ujawnieniu skandalu z piramidą finansową Amber Gold, w mediach aż huczało o tym, że OLT Express właśnie po to powstało (nawet te 3 litery przed nazwą firmy nawiązywały bezpośrednio do spółki LOT). Zaprzeczał także, by cokolwiek wiedział o tym, że za tym projektem stał ukraiński oligarcha Igor Kolomoyski, który ponoć był gotowy nabyć podupadający LOT jak się to nazywa w środowisku szemranego biznesu „za darmo i na raty”. Ba w odpowiedzi zaatakował mnie za podniesienie tej kwestii sugerując, że wyznaję jakąś spiskową teorię , bo przecież nieprawdopodobne jest aby ktoś świadomie pogarszał wyniki finansowe LOT-u tylko dlatego, że planowano jego przejęcie przez niedawno dopiero powstałą firmę lotniczą. Okazuje się, że po jego odejściu z resortu, niedawni współpracownicy już tak gorąco tym faktom nie zaprzeczają.

4.Przypomnijmy przy tej okazji także, że już raz w roku 1999, LOT prywatyzowano z udziałem właściciela szwajcarskich linii lotniczych Swissair ale dwa lata później szwajcarska spółka upadła i Skarb Państwa odkupił sprzedane wcześniej 30% akcji od syndyka. W roku 2011 prokuratura dokonała spektakularnych aresztowań w związku z tą prywatyzacją. Zatrzymani zostali między innymi były szef UOP, a także wiceminister infrastruktury z okresu prywatyzacji LOT-u, prokuratura twierdzi, że ma dowody na przyjęcie przez te osoby około 1 mln USD łapówek w związku z tą prywatyzacją. Oby się więc za jakiś czas nie okazało, że tym nowym kupującym będzie podobny inwestor, a PLL LOT S.A, skończy tak jak stocznie w Gdyni i Szczecinie. Bo jak LOT zniknie, to nie ma większych szans na przetrwanie kolejne przedsiębiorstwo państwowe Porty Lotnicze, ponieważ LOT zapewnia mu około 50% całości jego przychodów.

Kuźmiuk

W biografii Merkel podejrzenie że była agentem STASI Kaczyński mówi o „anihilacji „ polskiej armii  i przypomina wstydliwy dla Tuska fakt  z przeszłości. Otóż KLD zwróciło się do Jarosława Kaczyńskiego z propozycją całkowitej likwidacją Wojska Polskiego „...(więcej)
Waldemar Maszewski „Nie pierwsze oskarżenia o kontakty ze Stasi .Media niemieckie już raz informowały o podejrzeniach wobec Angeli Merkel dotyczących jej kontaktów z komunistycznymi służbami. W latach 2005 i 2008 na łamy niemieckiej prasy (m.in. hamburskiego „Der Spiegel”) powróciła sprawa fizyka Roberta Havemanna. Tajne służby pod koniec lat 70-tych zastosowały wobec niego areszt domowy i prowadziły obserwację jego domu w podberlińskiej Gruenheide. W jej prowadzeniu pomagali najprawdopodobniej tajni współpracownicy Stasi i aktywiści FDJ. W archiwach dotyczących tej akcji znaleziono zdjęcia osób, które prowadziły tę obserwacje, a na jednym z nich znajduje się Angela Merkel. „....”Do niemieckich księgarń we wtorek trafi najnowsza biografia Angeli Merkel „Pierwsze życie Angeli M.” „...”autorzy Ralf Georg Reuth i Guenther Lachmann „....”Ponadto od początku miała mocnych protektorów. Jednym z nich był szef Przełomu Demokratycznego Wolfgang Schnur, drugim ostatni szef enerdowskiego rządu Lothar de Maiziere z CDU-Wschód. Obaj są zarejestrowani jako TW Stasi” …..”Merkel w wolnych Niemczech rozpowszechniała o sobie nieprawdę, jakoby w 1989 roku przystąpiła do opozycyjnego Przełomu Demokratycznego w czasie, gdy grupa opowiadała się za zjednoczeniem Niemiec, bowiem – jak twierdzą Reuth i Lachmann – jej głównym celem politycznym było niezależne i suwerenne państwo NRD, gdzie panowałby demokratyczny socjalizm. „...”- w 2005 roku Angela Merkel zabroniła dziennikarzom stacji telewizyjnej WDR upublicznienia tego zdjęcia, które miało zostać użyte do potrzeb filmu dokumentalnego. „.....”Ralf Stegner, członek zarządu SPD, żąda od kanclerz oficjalnego odniesienia się do zarzutów stawianych w nowej książce o jej życiu w NRD.„Pani Merkel musi wyjaśnić, jakie funkcje polityczne pełniła w Niemieckiej Republice Demokratycznej, „...(źródło )
Wprost tak pisze panice , a raczej paranoi w jaką wpadł Tusk „Lider Platformy boi się porażkiw nadchodzących wyborach nie tylko dlatego, żemoże w ich wyniku stracić władzę.– To także strach fizyczny.Premier boi się, że, jeśli PiS wygra, to ludzie prezesapo niego przyjdą i zakują go w kajdanki– mówi „Wprost” jeden z polityków PO „..”....po Smoleńsku Donald zaczął odczuwać fizyczny strach przed Kaczyńskim.”....”A co Kaczyński myśli o Tusku? „...”Jarosław przez lata nim gardził,mówił, że to chłoptaś, nie polityk. Powtarzał, że w latach 80., gdy jegożona z synkiem gnieździła się w akademiku, on przepuszczał pieniądze z kolegami na imprezach. Po upadku komuny to samo: balangi, alkohol, piłeczka.„....(więcej )
„Tygodnik Forum „STASI w PRL. Według Urzędu  ds. Akt STASI w Polsce w czasach PRL działało przynajmniej 500 agentów STASI. Szpiclowaniem sąsiedniego kraju przez NRD rozpoczęło sie wraz z wyborem w roku 1978 kardynała Wojtyły na papieża. S TASI infiltrowało przede wszystkim Solidarność. W czasie stanu wojennego pośród kurierów Solidarności , którzy przesyłali wiadomości z Polski na Zachód byli też agenci STASI. STASI działało w Polsce niezależnie od polskiej bezpieki. Większość zgromadzonych wówczas materiałów podobno zniszczono. Jednak badaczom z dawnego Urzędu Gaucka i obecnego pod rządami Birthler udało się ustalić tożsamość części ówczesnych agentów” ..” wiadomo ,że lista szpiegów STASI na całym świecie znajduje sie od dawna w posiadaniu CIA Dopiero w 2003 roku Amerykanie przekazali część tych informacji rządowi RFN” ..”. Udało się już ustalić nazwiska niektórych posłów do Bundestagu, którzy kiedyś pracowali dla STASI ”...”Agent STASI Detlef Ruser / Henryk/ , który mieszkał w Polsce  zbliżył sie do środowiska , które wydawało solidarnościowe pismo „Samorządność „ między innymi do Donalda Tuska .Spotykał sie z redaktorami pisma , przychodził na spotkania Klubu Myśli Politycznej im Konstytucji 3 Maja „...(więcej )
Czabański w swoim tekście „ Przedterminowe wybory na wiosnę ? „ pisze „Tusk już przegrał, choć być może jeszcze o tym nie wie. A może zabiega w Berlinie o gwarancje bezpieczeństwa osobistego? „...(więcej )
„ książka, która stała się już bestsellerem w Europie. "Matka Chrzestna" to biografia polityczna Angeli Merkel odsłaniająca kulisy systemu jej władzy „....”To jest takie powolne i ciche odchodzenie od demokracji. Autorka wprost pisze o przechodzeniu od demokracji do systemu totalitarnego. „....”czytelnikowi sposób działania Merkel łatwo skojarzy się z sytuacją w Polsce. I chyba nie przypadkiem oryginalne wydanie szwajcarskie ma na obwolucie słynne zdjęcie Donalda Tuska całującego dłoń "Dobrej matki chrzestnej Europy". „....” dokąd zaprowadzą Europę rządy Angeli Merkel, oraz jak upodabnia się do jej rządów "system Tuska" „....”niemieckiej autorki - Gertrudy Höhler, byłej doradczyni Helmuta Kohla. Książkę wydano w Szwajcarii, gdyż żadne wydawnictwo niemieckie nie było zainteresowane jej wydaniem. „....”okładka z Angelą Merkel – nawiązująca do „Ojca Chrzestnego” Francisa Coppoli. Zaś tylna strona okładki to słynne zdjęcie z „Bild Zeitung” z Donaldem Tuskiem, gdy polski premier całuje kanclerz w rękę. Tytuł współgra z obydwoma zdjęciami - „Matka Chrzestna” - „...”Głównym tematem książki jest tzw. System M, nazwany tak od nazwiska Merkel. „....”opisuje w jaki sposób Angeli Merkel udaje się utrzymać przy władzy, bo właśnie główną ideą działania kanclerz RFN jest to, aby utrzymać się przy władzy. O nic więcej w zasadzie jej nie chodzi, bo jak autorka pokazuje – pani kanclerz nie realizuje żadnej strategii poza tą, która pozwala jej utrzymać się przy władzy. „Władza jest lepsza, niż jej brak” – to jest kredo Angeli Merkel. „.....”To jest takie powolne i ciche odchodzenie od demokracji. Autorka wprost pisze o przechodzeniu od demokracji do systemu totalitarnego. „Rząd Merkel opuścił ścieżkę demokracji” – pisze Höhler. „....”Czyli można przyjąć, że System M w Niemczech, w Polsce nazywa się System T, od nazwiska Tuska? Tak. Oczywiście przy wzięciu pod uwagę proporcji. W obu tych państwach szefowie rządu stosują taki sam algorytm naginania prawa, abstynencji od wartości i unifikacji sceny politycznej. Tak jakby polski premier terminował u niemieckiej kanclerz...”......”mówi o tamtejszych mainstreamowych mediach, że w „Niemczech nikt nie zadaje pytań” „....”Nikt nie zauważa, albo nie chce zauważać, że w Niemczech zanika opozycja. Merkel dąży do tego, aby powstało coś w rodzaju państwa „wszechpartyjnego”. Czyli – jedna partia a reszta zgadza się z jej programem. „....(więcej )
Wywiad Gargas Z Paliwodą „„Tusk obecny pozostaje tym samym prostym, niedojrzałym emocjonalnie, społecznie i politycznie dziewczynkowatym chłopaczkiem, jakim był w roku 1989. To nastroje elektoratu zindoktrynowanego medialnie na akceptację politycznej tandety, łatwizny i podróbki wyniosły go na polityczne wyżyny. „....”W głośnym wywiadzie dla „Gazety Gdańskiej” z 1991 r. Tusk mówił o sobie, że woli być „macherem z zaplecza” niż pełnić rolę publiczną. Kiedy byłem doradcą Jana Krzysztofa Bieleckiego, Tusk często pojawiał się w Kancelarii Premiera właśnie jako cichy pośrednik. Kiedy Bielecki, nieco zirytowany tymi zabiegami, zaproponował mu przyjęcie jakiejś funkcji państwowej, która umożliwi mu jawne działanie we własnym imieniu – Tusk stanowczo odmówił. W tym czasie Bielecki nawet mnie ostrzegał przed Tuskiem i jego grupą – „Uważaj na nich”, co było dla mnie zdumiewające, bo byłem przekonany, że sam jest jednym z nich i dopiero wówczas dowiedziałem się, że nie jest członkiem KLD. To utwierdziło mnie w przekonaniu, że Tusk do eksponowanych funkcji politycznych się nie nadaje, wie o tym i na roli machera poprzestanie. „...(więcej )
Jeśli rzeczywiście Merkel jest donosicielem, agentem Stasi to kto faktycznie rządzi Niemcami Merkel swoją karierę zawdzięcza, co wynika z jej biografii Stasi , a dokładnie protegującym ją i kierujących jej polityczną karierą dwóch agentów Stasi .Kto postawił na czele rządu Niemiec swoja marionetkę , bo mając na nią takie haki sprowadzili stanowisko kanclerza do roli figurantki Odpowiedzią na to kto ekonomicznie korzysta na polityce wewnętrznej i zewnętrznej najbogatszego dużego kraju Europy mogą być te dane.
Instytut Wolności„Niemcy są jednym z najbiedniejszych narodów w Europie- majątek przeciętnego obywatela jest mniejszy niż jest to w przypadku np. Greków czy Cypryjczyków. „....”średnia wysokość majątku posiadanego przez gospodarstwa niemieckie była równa połowie majątku domostw greckich czy jednej piątej cypryjskich „......”Włosi, mimo niskich dochodów, są bogaci jeśli brać pod uwagę wartość ziemi, którą posiadają „.....(więcej)
Polityka podatkowa i finansowa kolejnych rządów Niemiec doprowadziła do sytuacji w której w najbogatszym kraju Europy żyje naród ...nędzarzy. Rody oligarchii lichwiarskiej i koncernowej skumulowały prawie cały majątek Niemiec włącznie z domami w których mieszkają Niemcy w swoich rękach bardzo często porównuje się Tuska i Merkel „w jaki sposób Angeli Merkel udaje się utrzymać przy władzy, bo właśnie główną ideą działania kanclerz RFN jest to, aby utrzymać się przy władzy. O nic więcej w zasadzie jej nie chodzi, bo jak autorka pokazuje – pani kanclerz nie realizuje żadnej strategii poza tą, która pozwala jej utrzymać się przy władzy. „Władza jest lepsza, niż jej brak” – to jest kredo Angeli Merkel. „.....”To jest takie powolne i ciche odchodzenie od demokracji. Autorka wprost pisze o przechodzeniu od demokracji do systemu totalitarnego. „Rząd Merkel opuścił ścieżkę demokracji” – pisze Höhler. „....”Czyli można przyjąć, że System M w Niemczech, w Polsce nazywa się System T, od nazwiska Tuska?Tak. Oczywiście przy wzięciu pod uwagę proporcji. W obu tych państwach szefowie rządu stosują taki sam algorytm naginania prawa, abstynencji od wartości i unifikacji sceny politycznej. Tak jakby polski premier terminował u niemieckiej kanclerz „...(więcej)
Najlepszy werbownik, agent Stasi. „To mieszkający w Polsce Niemiec - Detlef Ruser, zwany Heniem. „.....”Ruser zbliżył się do Tuska i jego przyjaciół na początku lat 80., „...Ruser spotykał się towarzysko z redaktorami, przychodził także na spotkania Klubu Myśli Politycznej im. Konstytucji 3 maja, w którym działał Tusk.”.... 20 lub 21 lipca Tusk został aresztowany , 25 lipca doszło do przeszukania jego domu ., w 1985 , zaledwie w dwa lata po zatrzymani dostał paszport . Chciał dostać pieniądze i nawiązać współpracę z Giedroyciem i Solidarnością . Z jakiegoś powodu odmówili pieniędzy i nie chcieli z Tuskiem współpracować. Warto zadać sobie pytanie jaka wiedzę mieli i na podstawie jakich przestanek ani Giedroyć ani nikt z emigracyjnego środowiska nie chciał dać Tuskowi pieniędzy , ani wsparcia , czy chociażby nawiązania kontaktów .
Dlaczego Tusk i jego środowisko znalazło się pod ochronnym parasolem SB ?
”Jak wynika z zachowanych materiałów z analiz prowadzonych przez Wydział Śledczy Wojewódzkiego Urzędu Spraw Wewnętrznych w Gdańsku w 1988 (IPN GD 0046/ 520 t. 4) władza tolerowała taką półlegalną działalność klubuDlaczego Tusk i jego środowisko znalazło się pod ochronnym parasolem SB ? Dlaczego SB pozwalało aby środowisko Tuska skumulowane w Spółdzielni Pracy Świetlik tak szybko się rozwijało i dostawało lukratywne zlecenia od firm państwowych ? video Jeden z najważniejszych wywiadów Jarosława Kaczyńskiego „Wywiad z Prezesem PiS „ 2011 rok . Kaczyński uważa ,że wielkim zadaniem dla historyków i komisji śledczych będzie ustalenie dlaczego Tusk we wszystkich dziedzinach doprowadza Polskę do marginalizacji politycznej i gospodarczej .Kaczyński przypomina w tym wywiadzie ,że na początku lat 90 partia Tuska zwróciła się do niego bezpośrednio z propozycja całkowitej likwidacji Wojska Polskiego.
Spółdzielnia Pracy „Świetlik”, bo tak brzmiała jej początkowa nazwa, powstała w czerwcu 1983 roku. Założyła ją grupa jedenastu studentów i absolwentów Uniwersytetu Gdańskiego: Maciej Płażyński, Roman i Jolanta Rojek, Tomasza Chodnikiewicz, Jarosław Czarniecki, Jerzy Hall, Ireneusz Gust, Zbigniew Gołębiewski, Stanisław i Jadwiga Marciszewscy i piszący te słowa Marek H. Kotlarz. Pierwszym prezesem zarządu został Maciej Płażyński, który sprawował tę funkcję do chwili objęcia stanowiska wojewody gdańskiego w 1990 roku, przewodniczącym rady nadzorczej wybrany został Roman Rojek. Przez pewien czas ratowała nas jeszcze studencka spółdzielnia „Techno-Service”, gdzie w roku 1982 rozpoczęliśmy prace przy czyszczeniu świetlików w zakładach „Polmo” w Tczewie. Świetlik jest fabryczną konstrukcją dachową, która umożliwia przedostawanie się do hali dodatkowego dziennego światła. „.....”Komunistyczne państwo chaotycznie poszukiwało możliwości przezwyciężenia kryzysu gospodarczego i jednym z pomysłów było nowa ustawa o spółdzielczości pracy umożliwiająca założenie spółdzielni dziesięciu osobom „.....”Pierwszym zleceniem było mysie szyb w Gdańskich Zakładach Elektronicznych „Unimor” przy ul. Rzeźnickiej. „....”Wkrótce do spółdzielni zaczęli się zgłaszać nasi znajomi, którzy albo potrzebowali zaświadczenia o zatrudnieniu (brak poświadczenia o zatrudnieniu w dowodzie osobistym, w przypadku kontroli, mógł sprowadzić sporo nieprzyjemności, z przymusową pracą przy oczyszczaniu rowów melioracyjnych na Żuławach włącznie) – do nich należał początkowo Mariusz Wilk, który w tym czasie wraz z Maciejem Łopińskim i Zbigniewem Gachem (występującym pod pseudonimem Marcin Moskit) realizowali swój projekt wywiadów z ukrywającymi się przywódcami „Solidarności”, który zaowocował książką „Konspira – rzecz o podziemnej Solidarności”; albo faktycznego źródła utrzymania, ponieważ, represjonowani za poglądy, stracili pracę. Nikomu nie odmawialiśmy, nie trzeba było nawet o tym dyskutować, czuliśmy, że to naturalne. W ten sposób w spółdzielni pojawili się działacze „Solidarności”, przedsierpniowej opozycji z Ruchu Młodej Polski, nasi rówieśnicy i koledzy z podziemia, którzy formowali dopiero ruch, który w przyszłości miał znaleźć organizacyjną formę jako Kongres Libralno-Demokratyczny, członkowie ruchu Wolność i Pokój i szereg ludzi, którzy wrodzy byli istniejącemu systemowi. „.....”Z biegiem kolejnych miesięcy zaczęło się rodzić niezwykłe środowisko, które stworzyło na mapie Wybrzeża i Polski szczególną wyspę wolności. W siedzibie firmy, która co jakiś czas była zmieniana, bo potrzebna była większa powierzchnia, gromadzili się pracownicy nie tylko po to, by pobrać sprzęt i uzgodnić wyjazd na kolejne zlecenie, ale by się spotkać i podyskutować z innymi, wymienić się ulotkami, wydawanymi w drugim obiegu książkami i wspólnie spędzać czas. W siedzibie firmy gwarno było niekiedy od rana do wieczora.Dla zarządu, którego obok Macieja Płażyńskiego i Jarosława Czarnieckiego byłem członkiem, rozrastające się przedsiębiorstwo przynosiło kolejne wyzwania, coraz więcej czasu spędzać musieliśmy w biurze radząc sobie z finansami, księgowością, podatkami, rozbudowaną do granic absurdu sprawozdawczością, ale też problemami zaopatrzeniowymi, od sprzętu alpinistycznego, który w Polsce w zasadzie był niemal niedostępny poczynając, po materiały potrzebne do pracy, takie jak farba czy narzędzia. Na szczęście wspomagali nas wspaniali pracownicy biura i brygadziści. Wkrótce firma prowadziła już coraz poważniejsze prace we wszystkich zakątkach Polski i dorobiła się kilku filii w większych miastach. Od czasu do czasu wyrywaliśmy się jednak na zlecenia, by pracować fizycznie. Zwłaszcza w początkowym okresie zarobki w biurze były niewielkie, więc prawdziwe pieniądze zdobywało się wisząc na linie. Począwszy od 1986 roku stało się to jednak w zasadzie już niemożliwe, zbyt dużo było pracy na miejscu, ale zasoby firmy pozwalały podnieść wynagrodzenia pracownikom zarządu.”......”Ciężka i ryzykowna praca w Świetliku” pozwalała jej członkom realizować swoje pasje i prowadzić działalność opozycyjną. Wszędzie, gdzie pojawiali się pracownicy spółdzielni, pojawiały się ulotki i nielegalne pisma. „.....(źródło)
Karnowski w Rzeczpospolitej „Igor Ostachowicz „…” Czym się zajmuje? Ani słowa. Ot, jeszcze jeden urzędnik Kancelarii Premiera. Ale to pozór. W rzeczywistości w obecnym układzie władzy, w tym, co ludzie PO nazywają między sobą, a czasem i publicznie, projektem, jest jedną z kluczowych postaci. Kiedy lewicowy tygodnik „Przegląd” w maju sporządził swój ranking 100 najbardziej wpływowych ludzi w Polsce, Ostachowicza umieścił nad Jackiem Rostowskim i Janem Kulczykiem. Uzasadnienie? Bo kreuje politykę Tuska. Bo dawno wyszedł poza rolę sztabowca.”…’ Od 2007 roku nie odstępuje Donalda Tuska ani na krok. Oficjalnie doradza w sprawach medialnych – ale czy tylko? Powszechna w Sejmie opinia przypisuje mu niemal wszechwładzę. To on miał zdecydować o używaniu Janusza Palikota przeciw śp. Lechowi Kaczyńskiemu, tak by – jak mówił sam poseł z Lublina – „zniszczyć fundamenty godnościowe tej prezydentury”. To on miał wymyślić słynne „majówkowe” orędzie Donalda Tuska, w ogrodzie, na luzie, gdzie padła (niezrealizowana) obietnica uruchomienia programu, który dostarczy każdemu polskiemu dziecku darmowego laptopa.”….” Bez niego Tusk nie zrobi kroku – mówi jeden z naszych informatorów.”…” W kuluarach Platformy krążyły dość wiarygodne opowieści o użyciu tak zwanego coacha, trenera psychologicznego, który pomógł Tuskowi poradzić sobie z klęską, praktycznie zbudował jego osobowość na nowo. Wtedy narodził się dzisiejszy premier – twardy, zewnętrznie odporny na krytykę, zazwyczaj rozluźniony, a kiedy trzeba – brutalny. A przede wszystkim, potrafiący te emocje w sobie wywoływać zależnie od potrzeb. Tego trenera miał przyprowadzić Tuskowi właśnie Ostachowicz. Więcej – kiedy trzeba, ma go przyprowadzać i dzisiaj.” „....(więcej )
Piotr Adamowicz „Nazwisko Donalda Tuska pojawiło się jeszcze przed sierpniem na sporządzonej przez gdańską SB liście osób związanych z opozycją. „....”Po raz pierwszy Tusk wyjechał za granicę w lecie 1985 r. Ten wyjazd do Paryża był dla niego i środowiska skupionego wokół wydawanego w Gdańsku podziemnego kwartalnika „Przegląd Polityczny” (ukazywał się od marca 1983 r.) bardzo ważny.W aktach odnotowano, że występując o paszport, Tusk przedstawił wymagane wówczas zaproszenie od osoby prywatnej. Oficjalny cel wyjazdu był zatem turystyczny. Nieoficjalny był inny. Tusk miał się spotkać z przedstawicielami nowej, solidarnościowej emigracji – m.in. z Mirosławem Chojeckim, Maciejem Grzywaczewskim i Bronisławem Wildsteinem, ale przede wszystkim z reprezentującym paryską „Kulturę” Jerzym Giedroyciem. Miał nawiązać kontakty z paryskimi środowiskami emigracyjnymi, przedstawić „PP” i środowisko gromadzące się wokół tej inicjatywy oraz sprawdzić możliwości udzielenia mu wsparcia merytoryczno-finansowego.”.....”Zamieszkał u Grzywaczewskich, spotykał się z emigrantami. Rozmawiał z Giedroyciem, któremu zaprezentował „Przegląd Polityczny”. Lecz ostatecznie dla środowiska „PP” paryska wizyta Tuska nie przyniosła żadnych poważniejszych efektów. Musiało radzić sobie samo. „....”Ponownie Tusk otrzymał paszport wiosną 1988 r. Tym razem na wyjazd do RFN. Pracował wtedy jako „robotnik wysokościowy” w zatrudniającej wielu opozycjonistów Spółdzielni Pracy Usług Wysokościowych Gdańsk kierowanej przez Macieja Płażyńskiego. Do RFN miał wyjechać do pracy w ramach kontraktu zawartego przez warszawską firmę Instaleksport. Ta wyprawa jednak nie doszła do skutku.Po raz kolejny Donald Tusk dostał paszport w lecie 1988 r., ponownie do RFN, na zaproszenie osoby prywatnej. Natomiast rok później, latem 1989 r., obecny premier pojechał ze znajomymi do pracy w miejscowości Malangen koło Tromso w Norwegii. Praca miała charakter legalny.”.....”Otóż przed Sierpniem ,80 obecny premier uczestniczył w organizowanych w Gdańsku spotkaniach opozycyjnych środowisk studenckich i robotniczych. Takie spotkania odgrywały wtedy rolę klubów o charakterze dyskusyjno-samokształceniowym. „.....”Ten dokument to wniosek Komendy Wojewódzkiej Milicji Obywatelskiej w Gdańsku z 25 lipca 1983 r. o zatwierdzenie post factum przez prokuraturę przeszukania u Tuska w mieszkaniu przy ul. Ludowej w Gdańsku 22 lipca 1983 r „....”Sprawa wiąże się z zatrzymaniem w lipcu 1983 r. całej ówczesnej redakcji „Przeglądu Politycznego”. Najprawdopodobniej 20 lub 21 lipca w Łączyńskiej Hucie na Kaszubach miało się odbyć zakonspirowane spotkanie zespołu redakcyjnego „PP”, czyli Tuska, Wojciecha Dudy, Wojciecha Fułka i Jacka Kozłowskiego (Duda jest dziś redaktorem naczelnym „PP”, Fułek wiceprezydentem Sopotu, Kozłowski wojewodą mazowieckim). „....”Jak wynika z zachowanych materiałów z analiz prowadzonych przez Wydział Śledczy Wojewódzkiego Urzędu Spraw Wewnętrznych w Gdańsku w 1988 (IPN GD 0046/ 520 t. 4) władza tolerowała taką półlegalną działalność klubu. Nie rozbijała przy pomocy SB jak w latach 70. spotkań opozycji, np. Uniwersytetu Latającego. Analizowała jednak możliwość zastosowania represji w postaci skierowania sprawy do kolegium ds. wykroczeń lub przeprowadzenia rewizji w mieszkaniach. „...(źródło)
Agent Stasi w otoczeniu Tuska”.....”Autorzy ustalili, że w otoczeniu Donalda Tuska działał agent Stasi. To mieszkający w Polsce Niemiec - Detlef Ruser, zwany Heniem. „.....”Ruser zbliżył się do Tuska i jego przyjaciół na początku lat 80., kiedy obecny premier pracował jako dziennikarz w "Samorządności", piśmie wydawanym przez "Solidarność". - To ja przedstawiłam Rusera Donaldowi - wspomina Ewa Górska, redakcyjna koleżanka Tuska. - To był taki sympatyczny, miły chłopak. Poznałam go jeszcze przed "Solidarnością". Dorabiałam, ucząc polskiego, a on był w grupie Niemców, których uczyłam. Ruser spotykał się towarzysko z redaktorami, przychodził także na spotkania Klubu Myśli Politycznej im. Konstytucji 3 maja, w którym działał Tusk. Robił dużo zdjęć, tłumacząc, że to na pamiątkę. Dziś okazuje się, że był agentem Stasi.”.....”Tusk wspomina, że Ruser usiłował kręcić się także w otoczeniu Lecha Wałęsy i Bogdana Borusewicza. - Był bardzo zdeterminowany. Do tego stopnia, że ożenił się z Polką, która była sąsiadką siostry Borusewicza. Nie wykluczam zresztą, że tak jak to jest w rozmaitych powieściach, wiódł żywot podwójny. Z jednej strony mógł być zakochany i w kobiecie, i w Polsce a z drugiej wykonywać robotę dla Stasi - przypuszcza premier. I zaznacza: - On do tej pory mieszka w Gdańsku. „....”Tusk i jego przyjaciele zostali zatrzymani przez SB tylko raz - w lipcu 1983 roku w Łączyńskiej Hucie na Kaszubach, gdzie mieli się spotkać towarzysko . „....”- Po naszej opozycyjnej stronie był kompletny chaos organizacyjny, ale mam wrażenie, że w bezpiece też tak było. Nie byli dobrze zorientowani w tym, kogo zatrzymali - opowiada Tusk. „....”Owo aresztowanie to jedyna niebezpieczna przygoda premiera z bezpieką. W momencie zatrzymania nie przejmował się tym zresztą. Była piękna pogoda, a jak prowadzili go do samochodu, w radiu leciała właśnie piosenka Urszuli „Dmuchawce, latawce, Wiatr”.Wypuszczono ich po dwóch dniach. Esbecy wypili im tylko wódkę, a do butelki nalali wody. Przez to nie udała się impreza po wyjściu zza krat.”.....(źródło )
video Jeden z najważniejszych wywiadów Jarosława Kaczyńskiego „Wywiad z Prezesem PiS „ 2011 rok . Kaczyński uważa ,że wielkim zadaniem dla historyków i komisji śledczych będzie ustalenie dlaczego Tusk we wszystkich dziedzinach doprowadza Polskę do marginalizacji politycznej i gospodarczej .Kaczyński przypomina w tym wywiadzie ,że na początku lat 90 partia Tuska zwróciła się do niego bezpośrednio z propozycja całkowitej likwidacji Wojska Polskiego.
Marek Mojsiewicz


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
10 11C 137 984
EWDR 984
GORENJE WA 984 instrukcja obsługi
984 azg I A
Dz-U-2002-Nr-113-poz-984
984 azg I B
06 137 984
Krups 984
984
06 137 984
(2699) makroekonomia cz2(2)id 984 ppt
984
Dz U 2006 137 984 R4 id 146509 Nieznany
984
Część 3. Postępowanie egzekucyjne, ART 984 KPC, III CK 9/06 - postanowienie z dnia 17 maja 2007 r
E 984
10 11C 137 984

więcej podobnych podstron