Preyzner M.: Świadomość stylistyczna (językoznawców, polonistów i naukowców oraz uczonych) a pragmatyka. W: Mowa rozświetlona myślą: świadomość normatywno-stylistyczna współczesnych Polaków. Red. J. Miodek. Wrocław: Wydawnictwo Uniwersytetu Wrocławskiego 1999, s. 92-134.
Redakcja s. 126-127.
Jak powstał wykład monolog? Najpierw było dwóch partnerów. I choć każdy był ważny w momencie gdy drugi go słuchał - to jednak w każdej chwili możliwa była zamiana ról. Słuchacz wpływa na mówiącego, ponieważ ten go widzi. Jak to się stało, że jeden mówiący zaczął być ważniejszy od drugiego i zdobył więcej słuchaczy? Kiedy zaczęto się spotykać po to, żeby słuchać?
Najchętniej pozostawiłbym to tak – bez uporządkowania, bo przecież porządek myśli
– jeśli w myślach w ogóle jest jakiś porządek, jest dość prymitywny... Nie ma takiego modelu, który pokazałby porządek, strukturę myśli, tym bardziej nie ma takiego modelu liniowego – tekstu.
Porządek zawsze jest fałszywy.
Dlaczego dziś mówimy o tym, co myśleliśmy wczoraj? Dlaczego dziś czytamy to, co pisaliśmy pół roku temu?! Dlaczego boimy się myśleć teraz i mówić? Przecież żadna myśl nie jest warta, by ją zapisać, bo wtedy – gdy zapisujemy starą myśl – tracimy czas na nową myśl! W ten sposób myślimy znacznie mniej.
A może pisanie jest nam potrzebne, żeby przyjrzeć się naszym myślom z zewnątrz?
Przytoczę teraz tekst o stylu:
Ludzie nie są tylko figurami w strategicznych planach rozwoju przemysłu
i zwiększania wydobycia, a jednostkami o własnej niepowtarzalnej podmiotowości.
Swoim oryginalnym stylem, ostrością i bezwzględnością sformułowań, Kutz
zniechęcił do siebie decydentów. I nie zapomnieli mu tych gorzkich słów prawdy.
Poza wszystkim, rzadko zdarzają się takie wyrazy uznania dla pisarstwa. Fakt,
Kutz pisał nie po to, „żeby było napisane”, jak większość dziennikarzy, ale po to, by coś
zmienić w świecie dookoła, choćby to był mały skrawek ziemi i statystycznie rzecz
biorąc, poruszane sprawy dotyczyły niewielkiego procentu ludności.1
O imprezie „Święto Słowa” w 1992 roku w Kielcach organizowanej przez Dom Środowisk Twórczych opowiadał redaktor Chrobot w ten sposób: Kiedy towarzystwo już przysypiało – wystąpił doktor Preyzner. I dopiero wtedy coś zaczęło się dziać. Zebrane towarzystwo było zbulwersowane, reżyser nerwowo biegał poza kadrem, gdy nagranie już było odtwarzane. Z taśmy usłyszeliśmy niecenzuralne słowa, bo użyłem w wystąpieniu „Języka na każdą okazję” czyli najlepszego nagrania moich studentów z obozu, pozyskanego przez wejście w środowisko. Cytowałem też z „Odry” wywiad z Janem Nowickim, który opowiadał o współpracy ze Skolimowskim: w pewnym momencie Skolimowski powiedział mu, że może przy nagrywaniu obrazu mówić co chce, bo on pod obraz podłoży potem tekst. Nowicki się zdenerwował i w swej złotej myśli użył niecenzuralnych słów. Mój referat był na temat „Języka na każdą okazję”.
Po występie podszedł do mnie naczelny lokalnej „Gazety Wyborczej” Stanisław Białek i stwierdził, że jestem showmanem, a naczelny „Echa Dnia” redaktor Jerzy Chrobot zaproponował mi felieton. Montująca potem program Halina Dębicka z całych czterdziestu minut występu podkreśliła „pikantne kawałki”, bo i ona broniła mnie przed niechęcią, mówiąc, że nawet bohaterzy ginęli z przekleństwem na ustach.
Drugie moje spotkanie z dziennikarzami było inne.
Otrzymałem od mojej przełożonej list z zaproszeniem na konferencję, której tematem była synchronia i diachronia w badaniach językoznawczych oraz w dydaktyce wyższych uczelni. Ogólny wydźwięk listu kładł nacisk na minione złote lata, gdy brylowały na salonach znane nazwiska! Dlaczegóż dziś takich nazwisk nie ma? Językoznawstwem zajmuję się od dziesięcioleci – życie swoje poświęciłem językoznawstwu, jak napisano
w mojej opinii – a wcale takiego żalu nie mam, bo i dzieje językoznawstwa znam (wykładałem językoznawstwo ogólne) i w tekstach owych czczonych ludzi niejedną bzdurę znalazłem. Powiedziałem więc, że w praindoeuropejczyków nikt nie wierzy (jak twierdził też mistrz Tokarski) ani w prawa językowe, ani w to, że język fleksyjny jest najdoskonalszy – jak mówiono u zarania i w rozkwicie językoznawstwa porównawczego i historycznego. Wiedząc, że powagi jest za dużo oraz że studenci już się nudzą – bo szczegółowe problemy przedstawiane w referatach nie będących bezpośrednią analizą problemów zaproponowanych, spowodowały nawet kłopot organizatorowi, związany ze zmianą hasła konferencji!
– przedstawiłem swój referat w formie po prostu normalnej, ale również ciekawej. Po referacie dostałem owację, która równać się mogła tylko z owacją po referacie Bobrowskiego.
Po przeczytaniu programu konferencji przyszedł na mój referat dziennikarz, który wiedział, czego się może po mnie spodziewać – i się nie zawiódł. Napisał z mojego wystąpienia notatkę, bo referat zainteresował go i mógł zainteresować czytelników, jako że referent był znaną postacią kulturalnego środowiska Kielc. Z punktu widzenia gazety lokalnej dziennikarz postąpił prawidłowo: gdyby nawet referat okazał się nieudany, należało o nim napisać jako o referacie znanej w środowisku osoby.
Natomiast referat mój i postępek dziennikarza spotkały się z wyrazami oburzenia ze strony niektórych językoznawców będących na konferencji.
W napisanym przeze mnie artykule „poprawiono” taki, co czy ten, co na taki, który czy ten, który. Uznałem, że redakcja nie ma prawa korygować poprawnych wyrażeń, bo styl to człowiek – i może im się nie podobać.
Zdanie: Aktualny stan postawionego problemu wygląda jednak beznadziejnie, jest niemożliwe w tekście językoznawczym! Tu kompetencja językoznawców nie pozwoliłaby na taką swobodę, nonszalancję, zdanie to byłoby uznane za obraźliwe. Ale pojawiło się w pracy fizyka w kontekście:
Aktualny stan postawionego problemu wygląda jednak beznadziejnie. Ściślej
mówiąc – zupełnie nie wiemy, dlaczego czas jest 1-wymiarowy, chociaż
doświadczenie potwierdzające prawa diachroniczne wyraźnie przemawia za tym, że tak
właśnie jest. Warto tutaj zauważyć, że kwestia wyjaśnienia założenia
3-wymiarowości przestrzeni fizycznej znajduje się w nieco lepszej sytuacji, być
może dlatego, że od dawna podejmowano próby jej rozwiązania. W wypadku
1-wymiarowości czasu nawet tego nie robiono. Nie jest jednak wykluczone, że
– przynajmniej na aktualnym etapie rozwoju fizyki nie jest spełniony któryś z podanych
wyżej warunków sensowności problemu. Wydaje się np. dość prawdopodobne,
że założenie 1-wymiarowości czasu nie występuje jako oddzielne twierdzeniem czyli
w czystej postaci, a jedynie jest zawarte implicite w prawach diachronicznych.
W każdym razie, jeśli przyjmiemy, że zagadnienie omawiane ma sens, to nie ulega
kwestii, że pozostaje ono nadal całkowicie otwarte.
1 E. Baniewicz: Kazimierz Kutz. Z dołu widać inaczej. Warszawa: Wydawnictwa Artystyczne i Filmowe 1994,
s. 68.↩