DZWON I ANIELSKI FLET
Nie jedna twierdza zdobyta została przez zaskoczenie; nie jedno niezdobyte serce - zdobyte wzruszeniem; nie jedno milczenie - pragnieniem współbrzmienia.
*
Niewielkie to było miasto i niewielki kościół, ale nad podziw duża była przy nim dzwonnica z wielkim dzwonem. Ufundował ją jakiś hrabia, a dzwon odlany został w dalekim mieście przez mistrzów w tym fachu. I dźwięk miał on wyjątkowo głośny i piękny, jednak rozkołysać go było bardzo trudno. Dzwoniono więc weń, jak to się mówiło „od wielkiego dzwonu”. Niektórzy gadali, że to może dzwon pokutny, więc ciężki jak grzechy jakieś nie wyjawione… Ale że jakoś pomyślny czas nastał dla miasta, to nie dzwoniono prawie wcale. I przyjechał ów hrabia fundator, a kiedy dowiedział się, że dzwon milczy, bo zbyt dużego wysiłku trzeba, by go rozśpiewać, rozsierdził się, zdjął zeń sznury, a dzwonnicę kazał zamurować. Mieszkańcy wzruszyli ramionami i tylko pleban przejął się trochę, bo szkoda mu było świąt z milczącym dzwonem. Jakoś i czas pomyślny dla miasta minął i zaczęły mnożyć się nieszczęścia, pożary, powodzie, napaści. Częściej więc i tłumniej zjawiali się ludzie w kościele i chętniej by uderzyli w dzwon na przebłaganie Boga, gdyby był do niego dostęp, ale nie było. Pleban nie raz w kazaniu mówił, że Bóg milczy jako i ten dzwon, bo ludziom w dobrobycie nie był potrzebny. Kiedy na miasto przyszła jakaś zaraźliwa choroba, to sam pleban zaczął dumać, czy nie uderzyć w ten dzwon… Ale jak tak wbrew woli fundatora? I zdarzyło się to w święto, kiedy kto jeszcze zdrowy w mieście był to przybył do kościoła czy pod kościół, że jakiś kilkuletni pastuszek nieznany nikomu tam się przybłąkał. Usiadł na murze przy dzwonnicy, wyjął niewielki drewniany flet i wydobył z niego ton tak czysty i przejmujący, że płacz i żal niewypowiedziany wstrząsnął wszystkimi. A gdy kolejne, coraz wyższe tony płynęły pod niebo, to nagle jakby mruknęło coś w dzwonie i odezwał się w nim taki ton, jakiego nikt nie pamiętał, a tak głośny, że wszystko wokół drżało. Ponoć chorzy i umierający zerwali się z posłań i biegli ku dzwonnicy. Zaraza minęła, a mieszkańcy gotowi byli usynowić dzieciaka flecistę. Ten zamieszkał na plebanii i każdej niedzieli swoim fletem pobudzał dzwon do pieśni. Pleban mówił, że to znak, iż Bóg dał się przebłagać i wzruszyć czystym tonem dziecka. I wrócił dobry czas do miasta. Jednak któregoś dnia pastuszek znikł, choć zostawił na stopniach dzwonnicy swój flet. Było trochę w mieście grajków, ale żaden nie odważył się sięgnąć po ten flet, bo wszyscy pamiętali anielskie spojrzenie chłopca i anielskie tony, jakie z fletu wydobywał. Złożono więc flet przy ołtarzu w kościele i uradzono, że może paru mieszkańców wyruszy odnaleźć fundatora z prośbą, by otworzył dzwonnicę, a mieszkańcy już nie będą się ociągać, by z dzwonu wydobywać jego modlitwę - nie tylko „od wielkiego dzwonu”.
*
Kiedy milkną w miastach dzwony, a w ludziach śpiew i modlitwa, to i milknie Boże błogosławieństwo, jako odpowiedź… Czy znajdzie się wtedy tak czysty ton, by przywrócić to współbrzmienie? Czy błagać trzeba będzie o Anioła?