Czy prokuratura czeka na samobójstwo Wosztyla? Od katastrofy smoleńskiej minęło 2,5 roku, a prokuratura wciąż nie chce ujawnić zapisu magnetofonowego Jaka-40 z ostatnich chwil przed tragedią. Tymczasem jak ustaliła „Gazeta Polska”, treść nagrania, które świadczy o zmanipulowaniu oficjalnych stenogramów, poznali już Rosjanie.
Na co czeka polska prokuratura? Ma przecież niezmanipulowany oryginał zapisu magnetofonowego, czego gwarancją jest fakt, że nagranie zarekwirowała w Smoleńsku zaraz po katastrofie polska Żandarmeria Wojskowa. Mówił o tym w rozmowie z „GP” chor. Remigiusz Muś, technik pokładowy Jaka-40.
– Żandarmeria zajęła materiał z naszego magnetofonu pokładowego od razu, gdy przyjechała 10 kwietnia 2010 r. do Smoleńska – stwierdził wówczas Muś. Chorąży, najważniejszy świadek w sprawie taśm Jaka-40, zginął tragiczną śmiercią 27 października 2012 r.
Magnetofon jaka to nie Enigma Zachowanie śledczych zdumiewa, bo nie było możliwości, by ktokolwiek oprócz Żandarmerii Wojskowej, wojskowej prokuratury i Służby Kontrwywiadu Wojskowego miał dostęp do nagrania i w nie ingerował. Nie ma też na tym nagraniu żadnych tajnych informacji.
– Jeszcze w dniu katastrofy wieczorem ta taśma była w kraju. Tymczasem jej odczytywanie trwa od ponad 2,5 roku, tak jakby chodziło o rozpracowywanie skrzynki kodowej Enigmy. To kpina z polskiego społeczeństwa. Nawet jeśli są fragmenty trudne do odczytania, praca nad nimi nie może trwać 31 miesięcy, poza tym można je wykropkować. Prokuratura wojskowa po prostu ukrywa prawdę przed Polakami, nie mając ku temu żadnych podstaw. Odwrotnie – są bardzo mocne podstawy, by ten zapis – i to jak najszybciej – upublicznić – mówi nam źródło zbliżone do prokuratury.
Por. Artur Wosztyl, pilot Jaka-40, dziwi się w rozmowie z „GP”, że prokuratura tak długo bada taśmy z jaka. Nie ma też pojęcia, dlaczego do tej pory nie opublikowano treści tych nagrań. W tym kontekście warto podkreślić to, co powiedział nam o swoim śp. koledze, chor. Remigiuszu Musiu: – Rozmawiałem z nim tydzień przed tym tragicznym zdarzeniem [Musia znaleziono 27 października, powieszonego w piwnicy domu, w którym mieszkał – przyp. red.]. Nie wyglądał na człowieka, który mógłby posunąć się do czegoś takiego. Naprawdę nic na to nie wskazywało. Informacją o śmierci Remka byłem więc ogromnie zszokowany. Tym bardziej że w ostatniej rozmowie ze mną, w piątek 19 października, Remek mówił, że ma bardzo dużo planów na nadchodzący tydzień. Razem mieliśmy być nawet na konferencji smoleńskiej, na którą zostaliśmy zaproszeni przez rodziny ofiar katastrofy. Ja przyszedłem, ale Remek z powodu innych zaplanowanych wcześniej spotkań nie mógł się tam pojawić – powiedział „GP” por. Artur Wosztyl. Konferencja odbyła się 22 października. Naukowcy m.in. przedstawiali na niej dowody, że w tupolewie doszło do wybuchów. Muś zginął 27 października. Technik jaka, co warto przypomnieć, mówił też w prokuraturze, że na lotnisku w Smoleńsku słyszał wybuchy.
Prokuratura czeka na biegłych, biegli na Rosjan… Nieujawnienie zapisów jaka jest tym bardziej bulwersujące, że w odpowiedzi na nasze pytania, przesłane Naczelnej Prokuraturze Wojskowej 29 października br., śledczy napisali, że kopię nagrań z Jaka-40 (utajnioną wciąż przed polską opinią publiczną) wysłali do Rosji na życzenie tamtejszej prokuratury. „Strona rosyjska zwracała się w ramach pomocy prawnej do Wojskowej Prokuratury Okręgowej w Warszawie o przesłanie kopii zapisów nagrań pochodzących z rejestratora fonicznego samolotu Jak-40, która to kopia została przekazana” – napisał rzecznik NPW, płk Zbigniew Rzepa. Rosjanie mogą więc dowolnie porównywać swoje nagranie z wieży z polskim nagraniem magnetofonu jaka, polska prokuratura takiej możliwości – zanim Rosjanie poznają polski zapis – już nie ma. Prokuratura wojskowa twierdzi przy tym, że wciąż czeka na kopie rosyjskiego zapisu z wieży w Smoleńsku. Według śledczych wojskowych, biegłym z Instytutu Ekspertyz Sądowych (IES) im. Sehna, którym przekazali nagranie z jaka, niezbędne do sporządzenia opinii dotyczącej nagrania są „określone czynności na terenie Federacji Rosyjskiej, o których wykonanie prokuratura wystąpiła do władz Rosji w dniu 9 czerwca 2010 r. Dotychczas prokuratura nie otrzymała z Federacji Rosyjskiej materiałów będących realizacją tego postulatu”. Chodzi o nagranie rozmów z wieży w Smoleńsku. Prokuratura czeka więc na ekspertyzę biegłych z IES, a biegli czekają na rosyjskie nagrania rozmów z wieży… „Ekspertyza fonoskopijna, której przedmiotem jest rejestrator foniczny pochodzący z samolotu Jak-40, nie wpłynęła dotychczas do Wojskowej Prokuratury Okręgowej w Warszawie; WPO w Warszawie nie jest w stanie precyzyjnie określić terminu zakończenia prac biegłych z Instytutu Ekspertyz Sądowych w Krakowie, a tym bardziej (nie znając treści ekspertyzy) wskazać, czy zostanie ona podana do publicznej wiadomości” – napisał płk Rzepa.
Prokuratura stawia więc pod znakiem zapytania nie tylko to, kiedy opublikuje zapis magnetofonowy jaka, ale czy w ogóle poda te informacje do publicznej wiadomości.
– Po co biegłym rosyjskie kopie nagrań z wieży do „uwiarygodnienia” polskiego oryginału nagrań z jaka? Czekanie na ekspertyzę IES, czyli de facto na odczytanie taśmy magnetofonowej (które trwa zadziwiająco długo, bo od maja 2011 r., a więc 1,5 roku!), czym zasłania się prokuratura, też nie ma żadnego uzasadnienia – mówi nasze źródło z kręgów zbliżonych do prokuratury.
Taśmy Jaka-40 i rozmowy Iła-76 Nagrania z jaka mają kluczowe znaczenie. Przypomnijmy, że Remigiusz Muś trzykrotnie zeznał w polskiej prokuraturze, iż słyszał polecenie rosyjskiej wieży zejścia do wysokości 50 m wydane załogom Jaka-40 i Iła-76. Taka komenda nie została zarejestrowana na stanowisku kierowania lotem Siewiernego, choć była, zdaniem Musia, zapisana na magnetofonie pokładowym Jaka-40. Co ważne, komendy, jakie wieża wydawała załodze rosyjskiego Iła--76 (rozmowy pilotów tego samolotu z kontrolerami słychać było przez radiostację pokładową), brzmiały identycznie jak w przypadku Tu-154: „Odejście na drugi krąg z wysokości nie mniejszej niż 50 m” (tyle że komenda wydana załodze tupolewa nie nagrała się, gdyż magnetofon został przedtem wyłączony). Jednak na żadnej z rosyjskich wersji stenogramów nie ma komend dotyczących 50 m. Remigiusz Muś zeznał, że nagranie magnetofonowe przesłuchał potem w Polsce w obecności Żandarmerii Wojskowej: „na naszym (jaka) magnetofonie, który miałem okazję raz później przesłuchać w obecności żandarmów, nagrana jest cała korespondencja Iła z wieżą”.
Potwierdzenie zeznań Remigiusza Musia dotyczących Iła-76 poprzez nagranie magnetofonowe jaka uwiarygodniałoby go jako świadka zeznającego w sprawie korespondencji Tu-154M z wieżą i nie tylko. Muś jako jedyny z załogi jaka rozmawiał tuż po katastrofie z rosyjskimi kontrolerami, którzy wybiegli z wieży lotów.
Prokuratura nie da Wosztylowi ochrony Chor. Remigiusz Muś poniósł śmierć w tajemniczych okolicznościach. Nie zostawił listu pożegnalnego, a na niedzielę miał umówione spotkanie ze znajomym – członkiem rodziny jednej z ofiar katastrofy smoleńskiej. Osierocił dwie kilkuletnie córki. Jedynym żywym świadkiem, który potwierdza zeznania Musia dotyczące komendy dla Tu-154 o zejściu do 50 m, pozostał por. Artur Wosztyl, pilot Jaka-40. Podczas posiedzenia parlamentarnego zespołu badającego przyczyny katastrofy smoleńskiej, trzy dni po śmierci Musia, Wosztyl potwierdził, że słyszał komendę wieży w Smoleńsku, żeby tupolew schodził na wysokość 50 m, a nie 100 m. Antoni Macierewicz po śmierci chor. Musia zaapelował podczas posiedzenia zespołu ds. wyjaśnienia przyczyn katastrofy o zapewnienie por. Wosztylowi gwarancji bezpieczeństwa. – Jako zespół parlamentarny występujemy do prokuratora generalnego oraz ministra spraw wewnętrznych o objęcie ochroną porucznika Wosztyla – powiedział Macierewicz. Bezpieczeństwo świadka, który może podważyć prawdziwość rosyjskich stenogramów, czyli świadczyć, że prawdopodobnie zostały one sfałszowane, wydaje się być w sposób oczywisty zagrożone. Śledczy nie podjęli jednak takiej decyzji. „Wojskowa Prokuratura Okręgowa nie posiada wiedzy na temat zagrożeń dotyczących świadków w śledztwie” – powiedział portalowi Rp.pl płk Zbigniew Rzepa. Prokuratura nie zapewni por. Wosztylowi ochrony, natomiast prowadzi śledztwo w związku z zawiadomieniem o podejrzeniu popełnienia przestępstwa przez załogę Jaka-40 w Smoleńsku, które miałoby polegać na lądowaniu w warunkach poniżej minimalnych. Zawiadomienie takie skierował w lutym 2011 r. dowódca Sił Powietrznych gen. broni Lech Majewski. Prokuratura sprawdza, czy występowało bezpośrednie zagrożenie katastrofą w chwili lądowania, choć w postępowaniu sprawdzającym wszczętym przez wojsko wyraźnie stwierdzono, iż załoga Jaka-40 nie złamała żadnych procedur. Grzegorz Wierzchołowski, Leszek Misiak
Prezent rządu Tuska pod choinkę, ponad 2 mln bezrobotnych
1. W ostatni piątek resort pracy ogłosił dane dotyczące bezrobocia w listopadzie. Wzrosło ono z 12,5% w październiku do 12,9% czyli o ponad 64 tysiące osób i wyniosło 2 mln 59 tysięcy osób. Wszystko niestety wskazuje na to, że na koniec grudnia bezrobocie wzrośnie o kolejne 50-60 tysięcy osób, a stopa bezrobocia zdecydowanie przekroczy 13%.
Należy przy tym przypomnieć, że w projekcie budżetu na 2013 rok, rząd Tuska przyjął, że na koniec roku, stopa bezrobocia wyniesie właśnie 13% i ten fakt tylko potwierdza jak nierealistyczny będzie ten plan finansowy państwa. Ta coraz gorsza sytuacja na rynku pracy w Polsce ma miejsce kiedy za granicę według różnych szacunków wyjechało od 2 do 3 mln Polaków i te wyjazdy w dalszym ciągu trwają, w wymiarze kilkunastu tysięcy osób miesięcznie.
2. Niestety to co ogłosił minister pracy Polakom niejako pod choinkę to dopiero początek dramatycznej sytuacji na rynku pracy. Zaledwie przed paroma dniami Fiat Auto Poland ogłosił zwolnienie około 1500 osób ze swojej fabryki w Tychach, czyli blisko 1/3 całej załogi mimo tego, że jest to najlepsza fabryka koncernu Fiata na całym świecie. Zarząd tłumaczy to spadkiem popytu na samochody tej marki na włoskim rynku, gdzie kierowana była zasadnicza część eksportu tyskiej fabryki ale przecież doskonale wiadomo, że po decyzji, że nowy model Fiata Pandy, będzie produkowany tylko we Włoszech wiadomo było, że to będzie cios w zakład w Polsce. Także w branży produkcji samochodów widać wyraźnie, że kapitał ma jednak „narodowość.
3. Zwolnienia rozpoczęły się nawet w takiej branży jak bankowość. Zwolnionych ma być przynajmniej 5 tysięcy pracowników, choć według danych KNF rok 2012 nie będzie wcale taki najgorszy jeśli chodzi o wyniki finansowe, ponieważ po III kwartałach na czysto (a więc już po opodatkowaniu podatkiem dochodowym), zarobiły aż 12 mld zł. Blisko 1000 pracowników będzie musiało odejść z połączonego austriackiego Raiffeisena z greckim Polbankiem. W wyniku połączenia BZ WBK z Kredyt Bankiem, pracę może stracić około 10% dotychczasowych załóg obydwu banków tj. około 1200-1300 osób. Ale nie tylko fuzje powodują poważne redukcje załogi w połączonych bankach. Zwalniają wszystkie banki, próbując redukować koszty. BGZ zapowiedział zwolnienia blisko 400 pracowników, BNP Paribas ponad 400 pracowników, City Handlowy blisko 600 pracowników, Nordea ponad 400 pracowników. A to tylko niektóre przykłady, pracownicy są zwalniani z banków sukcesywnie bez ogłaszania tzw. zwolnień grupowych.
4. Zapowiedziano także zwolnienia na kolei. W ramach tzw. programu dobrowolnych zwolnień ma odejść w roku 2013 około 4 tysięcy pracowników, Poczta Polska w podobnym programie chce zwolnić 5 tysięcy ludzi. Najczarniejsze wieści płyną jednak z sektora budowlanego. Jeżeli sytuacja na rynku budowlanym nie ulegnie poprawie (a nic na to nie wskazuje ze względu na załamanie się zarówno inwestycji publicznych jak i prywatnych), to już zimą i wiosną czekają nas masowe upadłości i likwidacje przedsiębiorstw w tym sektorze. Według organizacji zrzeszających firmy budowlane, pracę w tym sektorze może stracić w roku 2013 aż 150 tysięcy pracowników i to zarówno na skutek upadłości dużych firm budowlanych jak i likwidacji tych małych kilku-kilkunastu osobowych.
5. Te masowe zwolnienia nie są dla nikogo niespodzianką. Większość z nich była zapowiadana w ciągu ostatnich kilku miesięcy. Reakcja rządu na te zapowiedzi to ustalenie poziomu bezrobocia na koniec 2013 roku na nierealistycznym poziomie 13% i kolejne przycięcie środków w Funduszu Pracy. Już 4 rok z rzędu środki z tego funduszu zamiast na aktywne formy ograniczania bezrobocia, są przeznaczane na finansowanie deficytu sektora finansów publicznych i długu publicznego. Do tej pory minister Rostowski pożyczył z tego funduszu blisko 7 mld zł. Tak się kończy historia o „zielonej wyspie” zarówno w gospodarce jak i na rynku pracy. Kuźmiuk
Sadowski o przekształceniu skarbówki w Służbę Bezpieczeństwa Michalkiewicz „nie tylko starzy szubrawcy, ale już druga, a nawet trzecia generacja wściekłych psów, szykuje się do ponownego przejęcia przewodniej roli w budowie socjalizmu - tym razem już prawdziwego Michalkiewicz „ „nie tylko starzy szubrawcy, ale już druga, a nawet trzecia generacja wściekłych psów, szykuje się do ponownego przejęcia przewodniej roli w budowie socjalizmu - tym razem już prawdziwego „....(więcej)
Michalkiewicz „Centrum Adama Smitha obliczyło, że państwo polskie konfiskuje rodzinie pracowników najemnych 83 procent dochodu „...(więcej)
Sadowski w wywiadzie z Michałem Płocińskim „ Zagrożona Wolność „.... „Doszło do sytuacji, że zgodnie z ustawą wywiad skarbowy formalnie ma dziś więcej uprawnień niż ABW.”...(źródło)
Janusz Szewczak Główny Ekonomista SKOK „Blisko 10 mln Polaków jest zagrożonych biedą i wykluczeniem, 70 proc. młodych Polaków nie ma etatu, 2,5 mln rodaków żyje na poziomie minimum socjalnego ok. 997 zł, a bezrobocie wśród młodych wynosi już 30 proc. Nowe setki tysięcy młodych szykuje się do emigracji. „....”Najwyższy czas przestać bredzić o zielonej wyspie, o odbiciu polskiej gospodarki w drugiej połowie 2013 r. „.....”o idiotyzmach analityków bankowych ze studia TVN-CNBC, lepiej milczeć.Tam ciągle jest hossa i guzik prawda całą dobę.Idzie potężny krach, lawina bankructw,załamanie się wpływów podatkowych, …..(źródło)
Milton Friedman „argumentował ,żeekonomiczna wolność jestpodstawowym warunkiem dlawolności politycznej. Ale w swojej książce z 1962 roku „ Kapitalizm i Wolność „ skapitulował i stwierdził , żewolność ekonomiczna jest istotniejsza , może istnieć bez wolności politycznej „...(więcej )
Jeśli popatrzymy na skalę nędzy, rozpaczy i degeneracji psychicznej jak wyłania się z danych statystycznych podanych przez Szewczaka to w pełni uzasadnione są słowa Michalkiewicza o socjalistycznych szubrawcach , wściekłych psach którzy do takiego stanu doprowadzili Polaków Przytoczę kultowe już zdanie Kukiza w którym opisał los Polaków pod okupacją II Komuny . „ Chłopów pańszczyźnianych z nas zrobili„ II Komuna zwana w celach propagandowych III RP to państwo socjalistyczne. Państwo, które go ustrojem gospodarczym jest socjalistyczna polityczna poprawność. Niemiecki socjalizm Hitlera to nie tylko wtórny w stosunku do brytyjskiego prymitywnie zinterpretowany darwinizm społeczny. To również system ekonomiczny. Socjalistyczna kontrola nad gospodarką , kapitałem , pracą , sterowaną redystrybucją ,kontrola płac i konfiskata większości ich wartości . Socjalizm rosyjski Lenina , Stalina to nie tylko hasła bezpłatnej edukacji , walki z religią, walka klas. To również system ekonomiczny . Zlikwidowanie własności prywatnej, biurokracja sterująca gospodarką , sterowanie płacami i konfiskata lwiej części wartości tej pracy Europejski socjalistyczny ustrój gospodarczy jaki w Polsce wprowadzili socjaliści politycznej poprawności w swej istocie nie różni się wiele od niemieckiego socjalizmu Hitlera i rosyjskiego socjalizmu Stalina , czy Jaruzelskiego. We wszystkich tych trzech socjalizmach ludność została pozbawiona fundamentalnej według Friedmana wolności. Wolności ekonomicznej . We wszystkich tych trzech socjalizmach państwo konfiskuje prawie cała wartość pracy zostawiając w postaci wypłaty jedynie ochłapy. O skali przemocy podatkowej jakiej dopuszcza się II Komuna w stosunku do Polaków najlepiej świadczy informacja Sadowskiego ,że głównym narzędziem represji państwa , posiadającym największe uprawnienia staje się nie Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego, ale …...skarbówka. Staje się ona główną Służbą Bezpieczeństwa II Komuny .Czy racje ma Friedman że nie może istnieć wolność polityczna bez wolności ekonomicznej . Śpiewak nazywa ustrój polityczny III RP wodzowsko – oligarchicznym .(Śpiewak . PiS jest ideowe .Tusk afirmuje cwaniactwo) ...( „ Śpiewak Bugaj Patologiczne elity Dziedziczenie pozycji„ ) Fedyszak Radziejowska pisze o kartelu elit ( „Fedyszak Radziejowska kwestionuje istnienie demokracji w Polsce „ ) II Komuna nie zostawiła Polakom realnej wolności politycznej . Niczym w Orwellu zmusza ich do powtarzania kłamstw propagandy o istnieniu demokracji , czy wolnościach politycznych . Wolność polityczna nie oznacza ,że mieszkaniec tylko zbrojnie , z bronią w ręku walczy ze bandyckim państwem, które okrada podatkami jego dzieci z ostatniej kromki chleba . Wolność polityczna oznacza ,że Polak może poprzez system wyborczy , prawa , sądy , instytucje i obyczaje polityczne kontrolować państwo . Nie dopuścić do przekształcenia się swojego kraju w socjalistyczna Republikę bandytyzmu podatkowego. Sadowski w wywiadzie z Michałem Płocińskim „ Zagrożona Wolność „.... „Doszło do sytuacji, że zgodnie z ustawą wywiad skarbowy formalnie ma dziś więcej uprawnień niż ABW. „.....”Odległe miejsca Polski w rankingach wolności gospodarczej, a zarazem wysokie miejsca w rankingach korupcji, nie są efektem patologii czy kryzysu, tylko – jak mawiał Stefan Kisielewski – rezultatem. Jest to rezultat zastępowania wolności arbitralną władzą urzędników. Im mniej wolności, tym więcej korupcji. „..”Gołym okiem widać, że im bardziej kraj jest wolny, tym większy jest w nim poziom dobrobyt”......(źródło)
„W Polsce sektor publiczny zatrudniał ok. 3,5 mln osób na koniec zeszłego roku. „....”Z analizy wynika, że zarobki w sektorze publicznym są wyższe niż w prywatnym. W zeszłym roku różnica sięgała ok 30 proc. „.....”Ekonomiści policzyli, że polski sektor publiczny zatrudnia 21,6 proc. wszystkich pracujących „...(więcej)
Gilowska „„Gilowska”Dla części ludzi, szczególnie tych, którzy właśnie kończą studia, praca w administracji rządowej, czy samorządowej to jest bardzo dobre miejsce. Tyle, że to jest armia ludzi –z członkami rodzin ponad 3 mln osób–w zasadzie na cudzym utrzymaniu „.....”Zgadzam się całkowicie z tymi, którzy mówią, żemamy w Polsce miękki totalitaryzm. Tak. Tak właśnie należynazwać system, który zbudowała PO w ostatnich latach. Ze wszystkimi konsekwencjami „.....(więcej)
Ziemkiewicz „wPolsce na tysiąc obywateli zakłada się 27,5 podsłuchu, wWielkiej Brytanii, która ma autentyczny problem z terroryzmemto jest 8 na tysiąc,a wNiemczech 0,2 na tysiąc. Coś to, na litość Boską, mówi o tym systemie. Panowanie Tuska tak demoluje państwo prawa w Polsce, że każdy następny, kto przyjdzie, nic nie będzie już musiał psuć. Będzie miał władzę dyktatorską, bo wszystkie hamulce zostały rozbite przy kretyńskim entuzjazmie pożytecznych idiotów z elit intelektualnych i medialnych „....(więcej)
Janusz Szewczak „ nowelizacja budżetu na 2013 r wzrost zadłużenia i problemy z jego spłatą w związku ze zbliżającym się pęknięciem bańki na obligacjachSkarbu Państwa. Przed nami gigantyczny skok bezrobocia, w tym roku do 14 procent, w przyszłym nawet do 18-20 proc. i załamanie konsumpcji. Czarna rozpacz, głęboka recesja i gospodarcza depresja,a nie chwilowe spowolnienie czeka nas w latach 2013-2014. „....”Naród zaczyna widzieć dno portfela, przestaje sobie radzić ze spłatą zobowiązań i kredytów – kredyty zagrożone gospodarstw domowych to już ok. 40 mld zł. ZUS-owi brakuje 5 mld zł, NFZ-owi ok. 2 mld zł, szpitalom nie zapłacono ok. 2,5 mld zł, dług publiczny osiągnął poziom astronomiczny ok. 900 mld zł, długi samorządów ok. 80 mld zł, długi szpitali 11 mld zł, dług Krajowego Funduszu Drogowego blisko 50 mld zł. Chorzy na raka nie mogą się dostać do szpitala, na niektóre wizyty do specjalisty można się zapisać na 2017r., leki zamiast tanieć, drożeją, maleją dochody z CIT, VAT, a nawet akcyzy. Minister finansów Jan V. Rostowski nie panuje już nad niczym, ani nad polską walutą, ani nad spekulacją na polskim długu, czyli obligacjami Skarbu Państwa. „.....(źródło) Marek Mojsiewicz
Oni już dawno powiedzieli, że chcą Barabasza. To co się stało na Jasnej Górze jest kolejnym aktem spektaklu „Nienawiść” Policja zatrzymała 58-letniego mężczyznę, który dziś rano usiłował zniszczyć obraz Matki Boskiej Częstochowskiej znajdujący się w klasztorze na Jasnej Górze w Częstochowie. Policja jeszcze wiele razy będzie miała okazję interweniować w takich przypadkach. „Wielomiesięczne medialne szczucie przeciw Kościołowi, próba uczynienia go odpowiedzialnym za wszystkie problemy Polaków, przedstawiania jako instytucji wrogiej i obcej przyniosło rezultaty. Palikot, Lis, Biedroń, Ryfiński, Urban i wielu, wielu innych mogą być z siebie dumni. Ich działania przyniosły rezultaty pisze Tomasz Terlikowski, który dodaje, że akceptowanie zachowania Nergala musiało mieć swoje konsekwencje. Cytuję jego tekst bo sam lepiej nie wyrażę tego co czułem, gdy dowiedziałem się o ataku na obraz Matki Boskiej Częstochowskiej. Wszystko wskazuje na to, że mamy do czynienia z wypranym i naładowanym nienawiścią umysłem, który został wzięty w obroty zarówno przez realnych wrogów Pana Jezusa, jak i sejmowych błaznów, którzy w imię politycznych celów walczą z Kościołem. Człowiek, który w bezsilności postanowił zaatakować święty dla Polaków obraz jest ofiarą tych, którzy z walki z Kościołem zrobili sposób na egzystowanie. Rację ma więc Terlikowski, że to oni są winni dzisiejszego ataku. Nie jest nawet istotne, kto prowokuje działania przeciwko katolikom w Polsce. Nie jest istotne czy czystą nienawiść do krzyża buduje żałośnie dziecinny i obciachowy poseł Ryfiński, wyrachowany Tomasz Lis ze swoimi medialnymi zabawkami, czy cyniczny Janusz Palikot, który kiedyś budował pismo „pokolenia JPII”. Finał jest taki sam, i wyraża się w okrzyku „chcemy Barabasza!”. Oni już wykrzyczeli potrzebę ponownego ukrzyżowania Jezusa Chrystusa. Na Krakowskim Przedmieściu widzieliśmy wybuch nienawiści podobny do tego, jaki miał miejsce pod gilotyną w czasach narodzin ideologii, która przyniosła nam nazizm i komunizm. Nienawiść na warszawskich ulicach była goła, perwersyjna, i wydawała się być niemal reżyserowana. To naprawdę mogło przerażać. Jednak jeszcze mocniej przerażała reakcja „autorytetów”, które głaskały agresywny, pijany motłoch do dalszej przemocy wobec moherów. Niestety zło jakie eksplodowało po 10 kwietnia 2010 roku nasila się, i będzie miało jeszcze radykalniejszy wyraz. To nie jest czarnowidztwo. To logiczna konsekwencja wpuszczenia do głównego nurtu debaty publicznej neojakobinów. Polecam wszystkim by sięgnęli po film ( oczywiście nie wprowadzony na polskie ekrany kinowe) „Gdy budzą się demony” o działalności Josemarii Escrivy podczas wojny Hiszpanów z komunistami opłacanymi przez Stalina. Jedna scena powinna zrobić wrażenie na każdym, kto obserwuje jak na naszych oczach rośnie w siłę prymitywny antyklerykalizm. Roland Joffe doskonale pokazał jak werbalne szyderstwa wobec duchownego przemieniają się powoli w fizyczne dokuczanie, i końcu niemal eksplodują przemocą fizyczną wobec księdza, którego przed prawdopodobną śmiercią ratuje motorniczy. Na ekranie widać te same „argumenty” i taką samą nienawiść w oczach, którą widzieliśmy na filmie duetu Stankiewicz-Pospieszalski „Krzyż”. Ta scena przypomina, że w Hiszpanii również zaczęło się od prostackiego szyderstwa z „brzuchatych biskupów”, których podopieczni całują się na okładkach wielkich gazet, i masowo gwałcą dzieci. Wiemy jak to się skończyło. Czy taki będzie kolejny akt spektaklu "Nienawiść" w naszym kraju? Obawiam się, że powolutku zmierzamy w tę stronę. Oni chcą jednak karać za mowę nienawiści chrześcijan... Dziennik Łukasza Adamskiego
Sztafeta pokoleń Na tle coraz bardziej nudnego i przewidywalnego polskiego życia politycznego zbliżający się kongres SLD wygląda na wydarzenie niesłychanie emocjonujące. Nie często bowiem zdarza się, że na kilka miesięcy przed partyjnym zjazdem rozpoczyna się otwarta rywalizacja o przywództwo między dwoma politykami, w dodatku jeszcze do niedawna tak sobie bliskimi. Nie wiemy dziś, czy fotel przewodniczącego SLD utrzyma Wojciech Olejniczak, czy też zasiądzie na nim Grzegorz Napieralski, dotychczasowy sekretarz generalny partii. Jakkolwiek by się stało, jedno jest pewne: liderem lewicy będzie przedstawiciel pokolenia 30-latków, którzy w czasach PRL byli dziećmi. Zatem wydawać by się mogło, że czas dawnych działaczy PZPR dobiegł końca, a dekomunizacji, której nie zdołała przeprowadzić prawica, dokonała biologia.
Aparat zawsze górą Ten optymizm zakłócił jednak ostatnio prof. Tomasz Nałęcz, były wicemarszałek Sejmu z ramienia Unii Pracy. W wywiadzie dla "Gazety Wyborczej" z 10-11 maja tak ocenił obu rywali: - Zwycięstwo Olejniczaka będzie dla mnie smutną wiadomością. Oznaczałoby, że zyskał akceptację aparatu, pochodną PZPR-owskiego betonu. Stał się jego sztandarem i zaakceptował tę rolę. (...) Napieralski, choć trzydziestolatek bez doświadczenia w PZPR, bardzo szybko wszedł w buty aparatu. Stał się jego ucieleśnieniem. Tak więc dla Nałęcza obaj młodzi politycy są jedynie marionetkami w rękach partyjnego aparatu. A czym jest ów aparat? Nałęcz precyzyjnie wyjaśnia: - Aparat to zwierzę, które genialnie wyczuwa koniunkturę. Jest wyćwiczone w socjotechnice i posiadło sztukę maskowania się w czasie kryzysu. Gdy w Polsce Ludowej oburzony lud palił komitety PZPR, a ludzie ginęli na ulicach, aparat potępiał winnych i ogłaszał się formacją reformatorską. Dokonywano makijażu i wszystko było po staremu. Gdy kryzys trwał dłużej, należało się przyczaić i przeczekać. W wolnej Polsce ta taktyka się nie zmieniła. Na początku aparat miał świadomość, że komunistom wolno mniej, i trochę się hamował. Poza tym pilnował tego Kwaśniewski, który usiłował to środowisko zmieniać. To się nazywało szlifowaniem betonu. Ale Kwaśniewski wygrał wybory prezydenckie i SdRP pozostawiono Leszkowi Millerowi. Aparat przejął stery. Tej opinii nie wolno lekceważyć. Nie tylko dlatego, że wyraża ją zawodowy historyk, lecz przede wszystkim ze względu na życiorys samego Nałęcza, który w PZPR był od roku 1970 do końca, później zaś współtworzył SdRP. W tym szczerym wywiadzie zwraca uwagę również odpowiedź na pytanie dziennikarek "GW" o wysuwanie na pierwszy plan młodych osób, które z PZPR nie miały nic wspólnego, np. Anity Błochowiak, co ma zadać kłam tezie o rządach aparatu. Nałęcz nie pozostawia tu złudzeń: - O przynależności do aparatu nie decyduje życiorys czy wiek, lecz sposób uprawiania polityki. Jeżeli panie wymieniają Anitę Błochowiak, to ja się uśmiecham. (...) Błochowiak to sympatyczna osoba, ale jak człowiek jej się bliżej przyjrzy, to rysy Oleksego stają się bardzo widoczne. Dodajmy, że w tym samym wywiadzie były wicemarszałek uznał Józefa Oleksego za metr z Sevres aparatczyka, a ponadto stwierdził, że Oleksy i Miller to krew z krwi i kość z kości aparatu.
"Cudowne dzieci": Anita i Michał Trudno nie zgodzić się z tymi opiniami rozgoryczonego postkomunisty, który przez wiele lat chciał budować lewicę bez aparatu i w rezultacie sam znalazł się poza polityką. Ale Nałęcz, zapewne kierując się swoistą poprawnością polityczną, przemilczał fakt, o którym z pewnością doskonale wie. Otóż to właśnie Anitę Błochowiak można określić jako krew z krwi i kość z kości aparatu - i to w dosłownym znaczeniu tych słów. 35-letnia posłanka SLD jest bowiem córką Jerzego Błochowiaka, niegdyś członka Komitetu Wojewódzkiego PZPR w Sieradzu, a więc w okręgu wyborczym panny Anity. W III RP Błochowiak zajął się bankowością, zostając prezesem Banku Spółdzielczego PA-CO-BANK w rodzinnych Pabianicach, a także członkiem zarządu Związku Banków Polskich, gdzie do dziś zasiada obok prezesów największych instytucji bankowych. Jednym słowem, kliniczny przykład tego, jak po transformacji ustrojowej urządziła się dawna nomenklatura. Ale nie tylko posłanka Błochowiak reprezentuje ciągłość PZPR-SLD w drugim pokoleniu. Właściwie ciągłość ta jest w środowisku postkomunistycznym normą, bo duża część cudownych dzieci lewicy z ostatnich lat to właśnie dzieci aparatczyków. Na przykład dwa lata młodszy od Błochowiak Michał Tober, poseł dwóch poprzednich kadencji, rzecznik rządu Millera oraz wiceminister kultury, też nie wziął się znikąd. Jego kolega z młodzieżówki SLD swego czasu wyznał dziennikarce "Polityki" (nr 4 z 2002 r.) tajemnicę błyskotliwej kariery Tobera: - Ojciec Michała należał do PZPR, był doradcą Wojciecha Jaruzelskiego, potem pracował w Banku Handlowym, gdzie schronienie znalazła cała dawna nomenklatura. Z tego samego artykułu możemy się dowiedzieć, że w 1997 r. Józef Oleksy, rozstając się z funkcją przewodniczącego partii, zwrócił się do obejmującego szefostwo Leszka Millera z prośbą, by ten wziął młodego Tobera pod swoje skrzydła. Tak też się stało.
Aktywiści z Waliszewa Millerowi wiele zawdzięcza także sam Olejniczak. To dzięki ówczesnemu liderowi SLD ten 27-letni szef Związku Młodzieży Wiejskiej po raz pierwszy został posłem, zaś po dwóch latach - ministrem rolnictwa. Późniejszy konflikt z Olejniczakiem musiał być dla Millera tym boleśniejszy, że - jak pisała "Gazeta Wyborcza" (4-5.06.2005 r.) - Olejniczak trafił do Sojuszu, bo tu był krąg towarzyski jego ojca, kiedyś działacza PZPR. Ojciec kolegował się m.in. z Leszkiem Millerem. - Znałem Wojtka od dziecka - mówi były premier. Na swojej stronie internetowej obecny szef SLD jeszcze bardziej rozwija własną genealogię: Ojciec, odkąd pamiętam, zawsze angażował się w życie publiczne, nie tylko lokalnego środowiska. Był i jest urodzonym społecznikiem, chłopskim działaczem o wyraźnie lewicowych poglądach. Podobnie jak jego ojciec. Dziadek był prawdziwym specjalistą od owoców. Wiedzą i praktyką, którą zdobywał we własnym nowoczesnym sadzie, dzielił się z plantatorami w całym kraju. Przez wiele lat pełnił funkcję prezesa Krajowego Zrzeszenia Plantatorów Owoców i Warzyw dla Przemysłu. Gdy pojawiał się u nas, wypytywałem, gdzie był, z kim się spotykał, co robił. Nawet dziś, jeżdżąc po kraju, spotykam czasem ludzi, z którymi współpracował. Tam, gdzie go pamiętają, przyjmują mnie wyjątkowo życzliwie. Te informacje można więc przełożyć na język politycznego konkretu: nie tylko Sylwester Olejniczak, ojciec Wojciecha, był lokalnym aktywistą partyjnym w województwie skierniewickim (gdzie w latach 80. Komitetem Wojewódzkim PZPR kierował Leszek Miller), ale i dziadek lidera Sojuszu należał w PRL do rolniczej nomenklatury, i to szczebla ogólnopolskiego. Nic dziwnego, że potomek takiej rodziny szybko stał się ulubieńcem partyjnego aparatu. Jako ciekawostkę dodajmy, że z rodzinnej wsi Olejniczaka, Waliszewa pod Łowiczem, pochodził także inny znany polityk lewicy - prof. Henryk Jabłoński, wieloletni przewodniczący Rady Państwa PRL.
Wnuk towarzysza Hebdy W gronie pięciorga wiceprzewodniczących SLD, których trzy lata temu dobrał sobie Olejniczak, młode pokolenie reprezentuje 35-letni Artur Hebda, wcześniej zaledwie szef jednego z miejskich kół Sojuszu w Zielonej Górze. Ale jego nazwisko w regionie lubuskim mówi bardzo dużo: dziadek Artura, Mieczysław Hebda, od grudnia 1968 r. do stycznia 1981 r. był I sekretarzem Komitetu Wojewódzkiego PZPR. Nic dziwnego, że młodego Hebdę wybrano niedawno przewodniczącym Platformy Socjalistycznej SLD - jednej z oficjalnych frakcji wewnątrzpartyjnych, którą założyli m.in. Mieczysław F. Rakowski, prof. Jerzy Wiatr, minister sprawiedliwości w rządzie Millera Grzegorz Kurczuk, niegdyś etatowy aparatczyk ZSMP i KW PZPR w Lublinie, czy prof. Jacek Fisiak, minister edukacji w rządzie Rakowskiego. Lansowanie młodych działaczy pochodzących z zasłużonych dla partii rodzin nie jest zresztą niczym nowym. Przypomnijmy, że gdy latem 1989 r. Rakowski przejmował funkcję I sekretarza po gen. Wojciechu Jaruzelskim, sekretarzami KC mianował m.in. 36-letniego Sławomira Wiatra i 42-letniego Marcina Święcickiego. Ten pierwszy był synem wspomnianego już Jerzego Wiatra, czołowego ideologa PZPR lat 80., zaś drugi - zięciem Eugeniusza Szyra, wieloletniego ministra i wicepremiera PRL, członka Biura Politycznego z lat 60. Później, już w SdRP i SLD, drogi awansu często bywały podobne. Na przykład wieloletnim posłem, a w końcu marszałkiem Senatu był prof. Longin Pastusiak, zięć Edwarda Ochaba, członka najwyższych władz partii do 1968 r., I sekretarza KC w pamiętnym roku 1956. Prezesem TVP z ramienia lewicy został Robert Kwiatkowski, syn pułkownika Stanisława Kwiatkowskiego, w latach 80. doradcy gen. Jaruzelskiego oraz twórcy i dyrektora CBOS. Także poseł i prezydencki minister, dziś eurodeputowany i członek Zarządu Krajowego SLD Marek Siwiec może pochwalić się nomenklaturowym rodowodem: jego ojciec był wicedyrektorem tarnobrzeskiego kombinatu siarkowego "Siarkopol", a matka - prokuratorem. Nie można też zapomnieć o premierze, marszałku Sejmu i dwukrotnym kandydacie na prezydenta, obecnie senatorze Włodzimierzu Cimoszewiczu, który jest synem oficera stalinowskiej Informacji Wojskowej.
Podzielił ich Marzec W cytowanym wywiadzie Tomasz Nałęcz, który w 2004 r. należał do założycieli SdPl, stwierdza z goryczą: - To pęknięcie było bardziej towarzyskie, środowiskowe, a nie formacyjno-ideowe. Rzeczywiście, trudno wskazać, co tak naprawdę odróżnia partię Marka Borowskiego od partii Olejniczaka, skoro np. jednym z filarów SdPl jest gorąca obrończyni PRL-owskich tradycji Izabella Sierakowska, córka oficera LWP, komendanta szpitali wojskowych w różnych miastach, która do PZPR wstąpiła w roku 1980, a więc wtedy, gdy co uczciwsi ludzie z niej odchodzili. Zresztą sam lider socjaldemokratów, jak wiadomo, pochodzi z rodziny przedwojennych jeszcze komunistów, a jego ojciec po wojnie kierował "Życiem Warszawy" i "Trybuną Ludu". Taki rodowód łączy Borowskiego z niektórymi politykami Partii Demokratycznej, np. wspomnianym już Święcickim czy Janem Lityńskim, którego rodzice przed wojną działali w młodzieżówce KPP, a w latach 40. - w Związku Walki Młodych. Wygląda więc na to, że również ostatnie pęknięcie na lewicy, czyli rozpad LiD, było bardziej towarzyskie, środowiskowe. W SLD skupili się spadkobiercy aparatu PZPR, który rządził Polską w latach 70. i 80. Natomiast tworzącą się osią SdPl-PD kierują raczej potomkowie tej części aktywu partyjnego, która wprost wywodziła się z KPP i w 1968 r. została odsunięta od stanowisk. Tak oto 40 lat po wydarzeniach marcowych, 60 lat po powstaniu PZPR i 70 lat po rozwiązaniu KPP polska lewica jest areną walk i sporów między kolejnymi pokoleniami ruchu komunistycznego. Nazwy partii się bowiem zmieniają, lecz przywiązanie do niej zostaje w genach.
Klub aparatu Opinię Tomasza Nałęcza, że SLD do dziś jest partią PZPR-owskiego aparatu, potwierdza krótki rzut oka na klub poselski tej partii (po rozpadzie LiD noszący nazwę Lewica). Mimo zewnętrznego odmłodzenia kierownictwa Sojuszu, wśród 42 posłów Lewicy nadal znajdujemy sporo osób o stażu politycznym sięgającym poprzedniego ustroju:
- Romuald Ajchler (Piła), członek PZPR od 1971 r.;
- Leszek Aleksandrzak (Kalisz), członek PZPR od 1977 r., kierownik kancelarii w KW PZPR w Kaliszu w latach 1988-1990;
- Anna Bańkowska (Bydgoszcz), członek PZPR od 1976 r.;
- Witold Gintowt-Dziewałtowski (Elbląg), członek PZPR od 1968 r.;
- Henryk Gołębiewski (Wałbrzych), prezydent Wałbrzycha w latach 1985-1990;
- Tadeusz Iwiński (Olsztyn), członek PZPR od 1967 r., pracownik naukowy Wyższej Szkoły Nauk Społecznych przy KC PZPR w latach 1973-1990;
- Ryszard Kalisz (Warszawa), członek PZPR od 1978 r.;
- Jan Kochanowski (Zielona Góra), członek PZPR od 1968 r., kierownik kancelarii w KW PZPR w Gorzowie Wlkp. w latach 1988-1990;
- Janusz Krasoń (Wrocław), członek PZPR od 1979 r., wiceprzewodniczący Zarządu Wojewódzkiego ZSMP we Wrocławiu w latach 1983-1985;
- Krystyna Łybacka (Poznań), członek PZPR od 1977 r.;
- Wacław Martyniuk (Gliwice), członek PZPR od 1976 r., wiceprzewodniczący OPZZ od 1984 r.;
- Henryk Milcarz (Kielce), członek PZPR;
- Tadeusz Motowidło (Rybnik), członek PZPR od 1975 r.;
- Stanisława Prządka (Siedlce), naczelnik miasta Garwolin w latach 1980-1990;
- Joanna Senyszyn (Gdynia), członek PZPR od 1977 r.;
- Stanisław Stec (Piła), członek PZPR od 1978 r.;
- Wiesław Szczepański (Kalisz), członek PZPR;
- Jerzy Szmajdziński (Legnica), wicemarszałek Sejmu, członek PZPR od 1973 r., członek KC PZPR od 1986 r., przewodniczący Zarządu Głównego ZSMP w latach 1984-1989, kierownik Wydziału Pracy Partyjnej KC PZPR w latach 1989-1990;
- Tadeusz Tomaszewski (Konin), członek PZPR od 1978 r., etatowy pracownik ZSMP w Poznaniu w latach 1978-1992;
- Jerzy Wenderlich (Toruń), członek PZPR od 1980 r.;
- Bogusław Wontor (Zielona Góra), instruktor w Zarządzie Wojewódzkim ZSMP w latach 1988-1990;
- Stanisław Wziątek (Koszalin), członek PZPR;
- Ryszard Zbrzyzny (Legnica), członek PZPR od 1979 r.;
- Janusz Zemke (Bydgoszcz), członek PZPR od 1969 r., zastępca kierownika Wydziału Polityczno-Organizacyjnego i Wydziału Pracy Partyjnej KC PZPR w latach 1986-1989, I sekretarz KW PZPR w Bydgoszczy w latach 1989-1990.
Paweł Siergiejczyk
Budujemy nowy PRON To znaczy ja nie, i proszę nie wierzyć, kiedy ktoś mnie do tej krzątaniny zapisuje pod błahym pretekstem, że przyjąłem swojego czasu zaproszenie na spotkanie, które miało mieć charakter ściśle prywatny i apolityczny. Ja tę krzątaninę tylko obserwuję, z dużą dozą politowania. Po prezydenckim marszu (nawiasem mówiąc, genialnie podsumował 11 listopada Wiktor Świetlik: kilkadziesiąt tysięcy rozwydrzonych wyrostków nie zdołało zakłócić triumfalnego przemarszu kilkudziesięciu polityków obserwowanych przez kilka tysięcy gapiów i ochranianych przez kilkanaście tysięcy policjantów) Janina Paradowska odnotowała, że złożenie przez Bronisława Komorowskiego kwiatów pod pomnikiem Dmowskiego w asyście Romana Giertycha i Aleksandra Halla „należy uznać za znaczący fakt polityczny”. Kto ją zna, wie, że takie słowa spod jej pióra należy czytać dosłownie: nie że to był znaczący fakt, ale właśnie że należy go za taki uznawać. Kilka dni później dawno nieobecny Adam Michnik zaskoczył swoich wyznawców odkryciem, że są też dobrzy endecy, i dobra część endeckiej tradycji, ta, która pomaszerowała z Komorowskim. Mniej więcej w tym samym czasie zaczęli pojawiać się w różnych miejscach ludzie, których od dawna nie było. Najbardziej spektakularny przykład to objęcie szefostwa „odzyskanego” tygodnika „Uważam Rze” przez Jana Pińskiego. Piński, za czasów Piotra Farfała szef „Wiadomości” TVP, ostatnie lata miał bardzo trudne, na bezrobociu, gnębiony procesami. Jedyną osobą, która mu pomogła, był wspomniany już Giertych. Z kolei faktycznym szefem „Rzeczpospolitej” został dziennikarz, uznawany – wprawdzie tylko wedle plotek, ale uporczywych – za bliskiego ministrowi Sikorskiemu, którego przyjaźń z Giertychem jest wśród polityków uważana za oczywistą. To, że Giertych, do niedawna „faszysta”, odzyskał też dobrą prasę w innych salonowych przekaziorach, zauważył chyba każdy. Jak widać, otwiera się koniunktura na „endecję”. Ale nie taką, której ja oddaję swoje serce, tę od Zet i Żołnierzy Wyklętych, tylko taką „rozsądną”, od Bolesława Piaseckiego i Jana Dobraczyńskiego. Zastępującą tradycję Dmowskiego tradycją Wielopolskiego juniora. Kto się ma ochotę załapać − jest szansa. Osobiście odradzam. Nie ze względu na przyzwoitość, bo w tej sprawie nikt rad nie potrzebuje, ale po prostu nie widzę przed tym nowym PRON żadnych szans. Jest w stanie porwać Polaków dokładnie w takim samym stopniu jak tamten z czasów Jaruzelskiego. Owszem, tradycja narodowa odżywa. Ale wśród młodych, którzy sięgają po nią dlatego, że nie chcą żyć w kłamstwie. Dla nich oferta „budowania nowej siły pomiędzy PiS a PO” drogą gabinetowych kombinacji, wkręcania się i „podłączania”, jest tylko ofertą, jak to pewnie z właściwą młodości dosadnością określą, skurwienia się. Gdyby mieli ochotę to zrobić, poszliby do młodzieżówki PO wprost, a nie opłotkami. I tak jak tradycji narodowo-radykalnej lat 30. nie uważam za swoją, tak w tej sprawie doskonale się z wszechpolakami i narodowo-radykalnymi zgadzam. Rafał A. Ziemkiewicz
Deresz i trotyl Niewiele widziałem ostatnio przedstawień tak interesujących, jak posiedzenie komisji w sprawie TNT (co się tłumaczy na: „To Nie Trotyl!”). Jeśli coś miałoby się z nim równać, to może późniejszy występ posła Kalisza, który siłą swojego głosu postanowił zagłuszyć trotylowe dylematy problemem kreowanym na fundamentalny – czy agent Tomek zachował się profesjonalnie, dając się sfotografować przed laty bez koszuli jakiemuś kumplowi. Zastanawia mnie tylko, dlaczego poseł Kalisz zajmuje się tym problemem, najwyraźniej niepomny własnych fotek z Parad Równości, z pewnością bardziej smakowitych niż te posła Kaczmarka? Być może dlatego, że Tomasz Kaczmarek zaczął wspominać o praniu pieniędzy przez znajomego Jolanty Kwaśniewskiej. Wiadomo, co za dużo, to niezdrowo, ani Kalisz, ani TVN tak tego nie zostawią. Ręka podniesiona na Jolantę Kwaśniewską będzie odrąbana. Choć w pewnych sprawach, jak w wypadku Marty Kaczyńskiej, władza nasza jest nieustępliwa i sroga, to w innych okazuje się coraz bardziej miłosierna. Postanowiła już nawet uznać, że niektóre rodziny smoleńskie mają prawo do bólu i dochodzenia do prawdy. Dokładniej, chodzi o jedną rodzinę – w osobie Pawła Deresza. Zrozpaczony Deresz nie przestaje dociekać prawdy o zbrodni smoleńskiej, stawiając się w programie red. Morozowskiego. Zażądał publicznie: – Chcę, żeby pan Kaczyński odpowiedział mi na pytanie: „Kto zamordował moją żonę. Kawa na ławę, nie możemy już bawić się w ciuciubabkę”. Słusznie, panie Deresz, trzeba w końcu przycisnąć głównego odpowiedzialnego za organizację lotu do Smoleńska. Jak wiadomo, to Jarosław Kaczyński nadzorował BOR i 36. pułk lotniczy. To on przydzielał samoloty i wysyłał swoich ludzi do Moskwy na rozmowy w restauracjach. To również on zatrudnił w MSZ-ecie agenta Turowskiego, by ten zajął się odpowiednią obsługą wizyty w Katyniu. No i pozostaje sprawa tego telefonu, tej rozmowy, podczas której Jarosław Kaczyński kazał bratu lądować. Dziwna sprawa zresztą z tym nagraniem. Niby wszyscy je mają, lecz z jakichś nieznanych psychologii przyczyn go nie ujawniają. I Kora się domagała, i Wałęsa groził, że jak się Putina nie przestanie denerwować, to ujawni. I Kuczyński wspomina, że krążą o nich pogłoski. I anonimowi internauci, którzy wspominają o białoruskich zapisach przechwyconych w tajemny sposób, jak rozumiem nad Krajem Ałtajskim. I Duńczycy, i Amerykanie, i właściwie wszyscy te zapisy mają i nic! No, nic! Nikt ozorem nie chlapnie. Przypadek nieznany w historii. Seawolf
Wybór komentarzy – i na końcu drobne oświadczonko Przy okazji szukania pewnego cytatu postanowiłem zajrzeć do tekstów tych, co odeszli z „Uważam Rze”.
Najpierw było nudnie, bo nic tylko czytałem, że jestem „ruskim agentem” - ale potem zrobiło się ciekawiej. To zakończenie niepodpisanego Haupttextu - chyba p. Łukasza Adamskiego:
Mnie natomiast zastanawia coś innego. Otóż ciekaw jestem czy teraz „salon” przypomni sobie o niedawnym oburzeniu na „faszystę w muszce”- jak go nazywano. Ba, w mediach mogliśmy usłyszeć, że Korwin-Mikkego nie powinno się w ogóle zapraszać do telewizji, i z nim dyskutować. Teraz będzie on felietonistą tygodnika wydawanego przez poważne wydawnictwo, i może wpływać na ogromne rzesze ludzi. Jak na to zareagują wszyscy ci, którzy rozdzierali szaty z powodu jego słów o niepełnosprawnych olimpijczykach? Czy radość ze zniszczenia najpoważniejszego i najmocniejszego głosu polskiej prawicy przesłoni im dopuszczenie do głosu niedawnego „mizantropa nienawidzącego niepełnosprawnych”? Należy również zadać pytanie o reakcje walczących z „faszyzmem” kapłanów liberalnej-lewicy w kwestii objęcia tygodnika przez człowieka związanego z portalem „Nowy Ekran”. Ten przedziwny portal został opisany w „Gazecie Polskiej” w tekście o znamiennym tytule: „Nowy Ekran, czyli jak brednie kompromitują opozycję i czynią ją bezsilną”. Portal jest skrajnie antyamerykański, antyizraelski i można na nim znaleźć prorosyjskie treści. „Oczywiście wszystko w sosie bogoojczyźnianym, by łyknęli to bezmyślnie patrioci. Dla antysemitów też coś będzie, więc sami przybiegną, by udzielić wsparcia”- pisał Józef Darski w „GP”, który wytknął antysemityzm niektórych blogerów publikujących na portalu. Czy wrażliwi, na co dzień na jakiekolwiek przejawy antysemityzmu (szczególnie, jeżeli dotyczą pro syjonistycznej i proizraelskiej prawicy od Kaczyńskiego) komentatorzy prorządowi zwrócą na to uwagę? Zaznaczam, że nie oskarżam nowego naczelnego "URz" o akceptacje na NE antysemityzmu. Jednak był on związany z portalem, na którym takie treści się pojawiały jak wynika z publikacji "GP". "Maniacy zdarzają się wszędzie, ale na NE mamy ich niezwykłą koncentrację i promocję"- pisał publicysta "Gazety Polskiej". Obserwujmy, więc bacznie środowiska cieszące się ze zmiany w „Uważam Rze”.. Zobaczymy czy ich walka z „demonami prawicy” wynika z ideologii, czy jedynie z nienawiści do Kaczyńskiego. A może oni wiedzą, że prezentowanie pewnych poglądów w mainstreamie musi skompromitować prawicę? Może, dlatego taktycznie milczą?” Tylko jedno pytanie do PT Autora: skoro Salon tak rzekomo nienawidzi Jarosława Kaczyńskiego, a ja Jarosława Kaczyńskiego ostro atakuję (politycznie, bo prywatnie Go szanuję!) - to, dlaczego Salon totalnie nie dopuszczał, bym zabierał głos w sprawach publicznych? Odpowiedź: prawda jest taka, że PO i PiS to eksponenci różnych odłamów agentury – ale jednak agentury. Więc mają wspólny interes by wroga reżymu nie dopuścić do głosu. Powtarzam: nie wroga PO, wroga PiS, SLD, PSL czy kogo tam jeszcze – dla mnie te partie prawie niczym się nie różnią: ja jestem wrogiem USTROJU. Więc nic dziwnego, że beneficjenci ustroju mnie tępią. Przechodzimy do komentarzy:
{Śląsk zawsze Polski!}: Korwin jest rosyjskim agentem. Działa aktywnie na prawicy już od 1987 - czyli wiedzę posiadał na 2 lata przed oficjalnym "upadkiem" systemu "komunistycznego". NowyEkran to portal WSI, więc nic dziwnego, że Korwin będzie tam pisał. Zbierają wszystkich swoich agentów działających na prawicy. Jasne: by łatwiej było wykryć wszystkich agentów za jednym zamachem.
{sb} trzeźwo: Do{Śląsk zawsze Polski!}: Skoro Nowy Ekran to agenda WSI, to dlaczego zamieszcza się tam materiały dowodzące związku służb WSI z porwaniem i zamordowaniem Olewnika?
{TRad} ironizuje: Jak to dlaczego? Żeby się zamaskować! Przecież Mikke po to napisał uchwałę lustracyjną, aby się lepiej zakamuflować, nie? ;)
{tak oto}: Do {TRad} - Masz wiele racji ale nie jest powiedziane, że nowa inicjatywa prawicy niepisowskiej się nie powiedzie. Owszem, „„Uważam Rze”.” miał komfortowe warunki startu - najpierw zostali osadzeni przez J. Kaczyńskiego w Rzepie a potem na koszt tejże rozpoczęli wydawanie tygodnika, który następnie utrzymywany był przez Hajdarowicza - tego wszystkiego nie miał Pliński z „Wprost Przeciwnie” - co nie znaczy, że teraz się nie uda. Zobaczymy. W każdym razie cieszy mnie ZWIĘKSZENIE pluralizmu na rynku czytelniczym, bo prawica niepisowska (o ile PiS to prawica - ja, jak i wielu uważa, że nie) będzie miała swoje pismo. PiS ma „Gazetę Polską” z przybudówkami. Niech się tam zajmują odciąganiem uwagi Polaków od naprawdę istotnych problemów Polski. Oraz umacnianiem filosemityzmu.
{TRad} @{Tak oto}: Owszem, nowa wersja URze może się utrzymać, ale szczerze wątpię, że kiedykolwiek osiągnie poziom sprzedaży pierwotnej ekipy. Nie widzę miejsca na rynku dla pisma anty-PiS _i_ anty-PO jednocześnie. Politycznie aktywna część społeczeństwa jest zbyt spolaryzowana. Oczywiście z mojego punktu widzenia cieszy mnie, że idea walki z oboma obozami socjalistycznymi zyska nowy tygodnik. Nie zmienia to faktu, że starą ekipę potraktowano w bardzo przykry sposób.
{mazursky}: Łukasz Adamski stwierdził: 'Nie zamierzam oceniać jednak decyzji Korwina o pisaniu dla nowego „„Uważam Rze”.” z uwagi na to, że ten człowiek zawsze szedł wszystkim pod prąd.' To ŻADNE CHODZENIE POD PRĄD. Korwin-Mikke po prostu pokazuje na czym polega PRAWDZIWY LIBERALIZM: ano na tym, żeby POSADZIĆ WŁASNY TYŁEK jak NAJWYŻEJ! I nikomu NIC do TEGO (zero hamulców, zero zasad)! (...)
Pewnie, że tak: każdy powinien starać się swój tyłek posadzić jak najwyżej. Wyrzuciliby mnie z prezesostwa KNP gdybym tego nie robił! Ale, przepraszam: jaką zasadę złamałem?
{sarmata}: Kto najgłośniej krzyczy, łapać złodzieja sam nim jest i chce odciągnąć uwagę od siebie. Korwin najgłośniej krzyczał o agentach. To zastanawiające.
Tak jest: kto najgłośniej krzyczy, że w Smoleńsku był zamach? To zastanawiające... NAPRAWDĘ!!
{Śląsk zawsze Polski!} - się zapluwa: Autor nie był kretynem... robi to celowo! Przypomnę kilka "wypadków": - ustawa lustracyjna PRZED decyzją Olszewskiego... - rozbicie UPR Wojtery, gdy ten miał szansę wejść do sejmu, … - założenie konkurencyjnej do UPR partyjki PJKM... z nowszych, : - "nie zebranie" wszystkich podpisów, aby samemu nie mieć szans i oddać głosy koledze Palikotowi (mają tego samego oficera prowadzącego, te same metody "skandalizowania"). Można godzinami wymieniać! Ci którzy znalipolemiki na takie tematy. Zresztą
{TRad} odpowiada lepiej, niż ja bym to zrobił: ruskiego agenta Mikke wiedzą sami!
Jeden drobiazg: p. Stanisław Wojtera zaniedbał (celowo?) formalności, więc UPR nie mogła w wyborach wystartować. P-JKM była tratwą ratunkową, Na insynuacje nie odpowiadam: ruscy agenci są uczeni, by nie wdawać się w polemiki; zresztą {TRad} napisał to lepiej, niż ja bym to zrobił:
Po pierwsze nie ustawa, a uchwała. Po drugie rząd p. Olszewskiego przez pół roku niczego nie był w stanie spłodzić. Po trzecie był to ostatni moment, bo votum nieufności było kwestią dni. Klub UD o wniesieniu wniosku o votum zadecydował _przed_ uchwałą lustracyjną, i od tego momentu rząd Olszewskiego był żywym trupem. Gdyby nie JKM, p. Olszewski odszedłby dużo mniej malowniczo.
{Andrzejek}: Hej! Prawica to nie tylko socjalista Kaczyński; proszę o trochę szacunku dla autora uchwały lustracyjnej.
{werth} (chyba ironicznie?): Korwin jest straszny. Ja nim straszę dzieci, jak są niegrzeczne.
{G. F. yS.} Ho-ho - po komentarzach wnoszę, że temat nośny. Jak już wrzucacie Mikkemu (nie „Korwinowi” - to herb, tumany) to jeszcze napiszcie, że sepleni. Ruski agent... no-no, potężny argument. Jakieś dowody? Bo jak nie masz, to dla mnie robisz sobie z mordy cholewę. Zabolało przypomnienie, kto agitował i brał czynny udział w przehandlowaniu mojej Ojczyzny Brukselskiej mafii? Tak sie dziwnie złożyło, że podczas rządów koalicji PiS LPR(to dopiero ku. wy) i Samoobrona nie przeszkadzało J. K., że o Lepperze powszechnie mówiono że to agent. Lustracja jakoś dziwnym trafem stała w miejscu. Przypominam, że kwachu rzucił hasło "lustracji totalnej" aby uciszyć braci Kaczyńskich; co "ciekawe": poskutkowało.
{Kinga} (pisk rozpaczliwy): Też się kumplujesz z Urbanem?
{Niedobromir}:Ciekaw jestem kiedy do listy Grzechów Głównych pana JKM zostanie dopisane nieopublikowanie słynnego Aneksu, który jakoś utknął na trasie min. Macierewicz - prezydent Kaczyński. Wina Korwina ewidentna - jeszcze brakuje uzasadnień dla Aktywu.
{Luki} A ja jestem ciekaw co myślą Ci prawicowi publicyści, którzy po słowach Korwin-Mikkego o niepełnosprawnych mimo wszystko go jednak trochę bronili albo go tłumaczyli. No bo przecież jak salon go za to skrytykował to prawica musiała infantylnie chociaż po części bronić. I teraz dostała nauczkę i bardzo się z tego cieszę:)
Bardzo proszę o pokazanie, kto z PiSmaków mnie bronił – bo nie zauważyłem. Nie potrzebowałem zresztą obrony – lecz wspólników do ataku na Lewicę, bo para-olimpiada była ku temu znakomitą okazją.
{Marky}: NAJOSTRZEJSZĄ KRYTYKĘ KORWIN-MIKKEGO MOŻNA ZNALEŹĆ NA "NOWYM EKRANIE" --- I jeszcze to, panie Adamski: Korwin-Mikke ma swój blog na Nowym Ekranie (swoje blogi mają też tam np. panowie Kuźmiuk, Czarnecki i Mojsiewicz z PiS-u). I na tym blogu Korwin-Mikkego można znaleźć najostrzejsza znana mi krytykę jego opinii. Korwin-Mikke to nie jest mój ulubieniec, ale chwalą mu za to, że żadnych z tych opinii nigdy nie cenzuruje. Kim pan jest w porównaniu z Korwin-Mikkem pod względem tolerancji dla cudzej wolności wypowiedzi? Przy okazji, Piński też nie cenzorował opinii, włączając te skrajnie krytyczne wobec niego, znosił je cierpliwie, szanował wolność wypowiedzi każdego. Przyznam, że wole już takich jak Korwin i Piński, niż takich jak pan. Pisza też o niebo lepiej od pana. Ten wpis też wkładam do mego archiwum, na wypadek gdyby go pan wycenzurował ze "swego" blogu.
{Oberfeldkurat}: Rusofil. antysemita i wielbiciel Jaruzela będzie robił za prawicę. O tempora, o mores, o kurwa! (cytat chyba ze śp. Andrzeja Waligórskiego ).
{TRad}: Fajny rusofil, który blisko ćwierć wieku temu wyleciał z tygodnika "Ład", bo (już wtedy!) opublikował opinię, że w 39 Polska powinna była przyłączyć się do paktu antykominternowskiego. Ech, lemingi, lemingi...
(Dodam od siebie, że na Prawicy pełno jest zwolenników zamachów stanu, anty-semitów, i rusofilów – prawie cała eNDecja, na przykład)
{RE} (cytuję, bo to klasyczny przykład końskich okularów):
Smoleńska masakra to najlepszy papier lakmusowy. Darujcie sobie zawiłe dyskusje o JKM. Once a whore, always a whore. Delikatnie rzecz ujmując.
Facet sobie nie wyobraża, że istnieje możliwość, że czasem piloci popełniają błędy – i nawet nie dopuszcza myśli, że ktoś uczciwy mógłby w taką możliwość uwierzyć!!!
I ostatni komentarz na blogu p.Adamskiego:
{tata}: Chciałem inaczej, ale może tak. Ani Pan ani Pana koledzy nie mogą zarzucić Panu Korwinowi nieuczciwości. To, że ma inne zdanie niż Pan co do PIS-u, to jego prawo. Nie uda się lewicy przygnoić P. Korwina, ani PIS-owi, ani PO, ani nikomu innemu. On jest przedstawicielem prawicy - i niech tak zostanie (…)
Po tej lekturze znalazłem potrzebny mi cytat:
Sam Korwin-Mikke dla strony www.dziennik.pl wyjaśnia, że będzie pisał do tygodnika, bo pismo zostało wyrwane z "z łap PiS". Jego zdaniem wcześniejsza ekipa wprowadzała w "Uważam Rze" cenzurę. "Wysyłałem do nich kilka tekstów, żaden nie ukazał się na łamach" – powiedział polityk. Paweł Lisicki, były naczelny tygodnika, przekonuje jednak, że powodem nie była cenzura.
– W mojej koncepcji tygodnika nie zapraszaliśmy Janusza Korwin-Mikkego, między innymi ze względu na jego wypowiedzi poruszające bardzo wrażliwe kwestie. Nie tylko dotyczące paraolimpiady, ale także wcześniejsze – tłumaczy. – O ile można z taką osobą porozmawiać, o tyle zapraszanie jej jako stałego autora nie było dla mnie zasadne. Nie był felietonistą, o którego zabiegałem. Redaktor naczelny sam dobiera współpracowników, sam decyduje, kogo chce widzieć na łamach. Więc teraz to
OŚ W I A D C Z E N I E Oświadczam, że ani nikt mi nie proponował, ani ja nie proponowałem, pisania felietonów, ani „stałych tekstów” do tygodnika „Uważam Rze” za panowania p. Pawła Lisickiego. Natomiast wysłałem tam chyba z pięć tekstów (a do „Rzeczpospolitej” chyba z dziesięć), w większości polemik, oraz kilka listów i sprostowań. Ukazało się jedno sprostowanie, w dodatku ocenzurowane. Oświadczam, że od czasów śp. Edwarda Gierka większy procent ukazywał mi się w prasie PRL. Cenzura przepuściła mi wtedy nawet tekst z twierdzeniem, że II RP powinna była wraz z III Rzeszą uderzyć na ZSRS. Natomiast do wczoraj rzekomo „prawicowa” „Uważam Rze”. trzymała z „Gazetą Wyborczą” jednolity front: „Zamilczeć Mikkego na śmierć!”. WCzc.Stefan Niesiołowski wypaplał zresztą prawdę o tym jednolitym bezpieczniackim froncie skazującym mnie na Totschweigen:
http://korwin-mikke.pl/wideo/pokaz/niesiolowski_skasowac_ich_tak_jak_skasowalismy_korwinamikke_/1109
Dodając jeszcze zachowanie tej kurtyzany Lichockiej w TVP (uniemożliwiła mi występ w programie FORUM, do którego byłem wydelegowany przez Komitet Wyborczy!!) oświadcza: Mam w sempiternie taką „Prawicę”!!! JKM
Tatuaż, czy chipy? „Mówimy: Lenin - a w domyśle - partia. Mówimy: partia - a w domyśle - Lenin” - pisał „proletariacki poeta” Włodzimierz Majakowski, zanim zastrzelił się „bez udziału osób trzecich”. I tak już się utarło, że co innego mówimy, a co innego myślimy. Nawiasem mówiąc, nie wynalazł tego ani Włodzimierz Majakowski, ani nawet Łomonosow, co to wynalazł wszystko - nawet „polarną zorzę, by oświetlała carski tron - i w której blasku wielki Soso milionom podejrzanych osób zgotował zasłużony zgon”. Mowa jako narzędzie ukrywania myśli została wykorzystana już dawno, a bodajże wymowni Francuzi uczynili z niej sztukę nazywaną dyplomacją. Coś jest na rzeczy, bo coraz częściej przemówienia trzeba przekładać na język ludzki i to nie tylko wtedy, gdy przemawia, dajmy na to, były prezydent naszego nieszczęśliwego kraju Lech Wałęsa, ale nawet dygnitarze znacznie większego kalibru. Na przykład, gdy kandydat na amerykańskiego prezydenta mówi w Berlinie, że Niemcy powinny wziąć „większą odpowiedzialność za Europę”, to cóż to może oznaczać w przełożeniu na język ludzki? Ano to, że on, jako już amerykański prezydent, nie będzie miał nic przeciwko temu, by Niemcy urządzały sobie Europę po swojemu. Niemcom, ma się rozumieć, nie trzeba tego dwa razy powtarzać, więc nic dziwnego, że urządzili kandydatowi owację, niczym mieszkańcy Pierwszego Stalinowskiego Okręgu Wyborczego miasta Moskwy kandydatowi do Najwyższego Sowietu Józefowi Wisarionowiczowi Stalinowi. Ta owacja jest świadectwem, że mowa tak całkiem myśli jednak nie ukrywa, skoro ukryty sens można jednak oddestylować. Oczywiście wymaga to umiejętności logicznego myślenia, a zwłaszcza - umiejętności myślenia w ogóle. Sztuka ta jest jednak coraz rzadsza, również w środowiskach zajmujących się kształtowaniem opinii publicznej. Odpowiedzialny jest za to system edukacyjny, zastępujący edukację, czyli wdrażanie młodych ludzi do samodzielnego myślenia - tresurą. Narzędziem tej tresury jest tzw. „klucz”, to znaczy - zbitki pojęciowe, które gimnazjalista i licealista musi stosować pod rygorem obniżenia oceny. W rezultacie proces myślowy zostaje u niego zastąpiony odruchami Pawłowa, podobnymi do słynnego wiersza Gałczyńskiego: „Zupa? - Pomidorowa! Demokracja? - Ludowa! Nie damy? - Odry, Nysy! ...” - i tak dalej. W rezultacie w „Polityce” pani red. Malwina Dziedzic obdarzyła mnie łaskawie biletem wstępu do klubu „oszołomów” za taką oto opinię o niektórych uczestnikach Marszu Funkcjonariuszy i Konfidentów z udziałem pana prezydenta Komorowskiego: „Tacy eunuchoidalni narodowcy, wytresowani w tolerancji oraz starannie wykastrowani z wszelkich „ksenofobii” i „antysemityzmów”, mogą nawet stanowić znakomity kwiatek do kożucha, bo cóż to szkodzi Żydom mieć w Polsce własnych narodowców?” Najwyraźniej pani Dziedzić naprawdę uważa, że „wszyscy ludzie będą braćmi”. No cóż; „naiwne to i niewinne”. Te ogólne stwierdzenia miały zwrócić uwagę na urząd zajmowany w rządzie premiera Donalda Tuska przez Michała Boniego. Pan Michał Boni cieszy się reputacją człowieka renesansu, choćby dlatego, że wygartywał chyba z wszystkich kominów, to znaczy - tak czy owak uczestniczył we wszystkich, albo prawie wszystkich rządach. Chociaż z wykształcenia jest „kulturoznawcą”, umie dosłownie wszystko. Najlepszym tego dowodem jest choćby obecny Dienst pod nazwą „cyfryzacji”. Skąd biorą się tacy geniusze? Częściowo wyjaśnił tę sprawę ks. prof. Stefan Pawlicki, wykładający filozofię na Uniwersytecie Jagiellońskim w epoce chwały tej uczelni, która obecnie... no, mniejsza z tym. Pytany przez studentów o przyczyny niebywałej eksplozji twórczego ducha ludzkiego w epoce Renesansu odpowiedział, że w tej epoce było bardzo wielu hojnych mecenasów, którzy za u d a n e dzieła b a r d z o do b r z e p ł a c i l i - co ogromnie pobudzało w artystach twórczego ducha. I rzeczywiście; takiemu panu Stuhrowi ktoś musiał dobrze zapłacić, bo nie tylko zagrał w filmie „Pokłosie” opowiadającym o tym, jak to polska dzicz holokaustuje biednych Żydów - ale nawet z małpią zręcznością wdrapał się na piedestał autorytetu moralnego, z którego zaczął moralizować, rozdrapywać sumienia i rozrzucać perły wiedzy, jak to Polacy pod Cedynią używali dzieci w charakterze żywych tarcz, słowem - nieubłaganym palcem dźgał mniej wartościowy naród tubylczy w chore z nienawiści oczy. No dobrze, ale przecież panu ministrowi Boniemu premier Tusk płaci tyle samo, co ministrowi Arłukowiczowi, który nie tylko nie ma reputacji człowieka renesansu, ale chyba nie ma żadnej reputacji. Zatem nie tylko w pieniądzach tajemnica. Cóż tedy jeszcze? Ano - w odróżnieniu od pana ministra Arłukowicza, pan minister Boni był w przeszłości - naturalnie „bez swojej wiedzy i zgody” - tajnym współpracownikiem SB. Być może to w tajnych służbach mieści się ta hodowla geniuszy - na co wskazywałaby obecność w najściślejszym kręgu władzy również innych genialnych osób. Mam tu zwłaszcza na myśli panów Pawła Grasia i Tomasza Arabskiego, których podejrzewam o zajmowanie w prawdziwej hierarchii władzy pozycji znacznie wyższej od rangi formalnej, kto wie, czy nawet nie wyższej od pozycji samego pana premiera Tuska. Takie rzeczy już się u nas zdarzały; w latach 40-tych Jakub Berman był tylko wiceministrem, ale Stanisław Mikołajczyk uważał go za czwartą osobę w prawdziwym rządzie - po generale Iwanie Sierowie, po szefie NKWD w sowieckiej ambasadzie i po ambasadorze Lebiedziewie. Więc pan Michał Boni ma zajmować się „cyfryzacją”. „Zachodzim w um z Podgornym Kolą” cóż może znaczyć ta cała „cyfryzacja”, skoro pan minister Boni dotychczas dał się poznać z nieustępliwości w rokowaniach z „reakcyjnym klerem” na temat finansowania z budżetu? Do niedawna skazani byliśmy na domysły, ale dzisiaj wyszło szydło z worka. Oto rąbka tajemnicy uchylił sam pan minister, ogłaszając projekt utworzenia specjalnego Sowietu do zwalczania „mowy nienawiści”. Ta rządowa Rada, w skład której mają wejść przedstawiciele resortów: cyfryzacji, spraw wewnętrznych i edukacji, ma „monitorować” przejawy „nienawiści”, „ksenofobii”, „dyskryminacji” i oczywiście - „wykluczenia społecznego” - ale chyba na samym „monitorowaniu” się nie skończy? To „monitorowanie” z pewnością będzie tylko wstępem do „likwidacji”, „ograniczania” i „wypierania”, zalecanego przez konstytucję z 1952 roku. No a jak tu „wypierać”, „ograniczać” a zwłaszcza - jak tu „likwidować”, bez uprzedniego skoncentrowania nienawistników w jakichś miejscach odosobnionych? Bez tego się nie obejdzie, to jasne, więc tylko patrzeć, jak chwilowo nieczynne obozy koncentracyjne zostaną ponownie uruchomione. Mogą zresztą okazać się niewystarczające - ale tu pojawia się zajęcie dla funkcjonariuszy resortu cyfryzacji. Przecież tych wszystkich nienawistników, ksenofobów, dyskryminantów i sprawców „wykluczeń” trzeba będzie najpierw zewidencjonować, a następnie - trwale zidentyfikować. I tu pojawia się dylemat - czy pozostać przy tradycyjnym sposobie identyfikacji przy pomocy tatuażu, czy też i do koncentraków powinien wkroczyć nieubłagany postęp w postaci chipów? Jestem pewien, że w resorcie cyfryzacji tak kwestia została już rozstrzygnięta, a odpowiednie kadry - przygotowane. Podobnie w resorcie spraw wewnętrznych, który wraz z resortem obrony z pewnością przećwiczył niejeden pilotażowy program przy okazji tajnych więzień CIA w naszym nieszczęśliwym kraju. Dopiero na tym tle możemy docenić wagę decyzji Komendanta Głównego, który wyznaczył 15 stycznia 2013 roku dniem naboru do policji. Jestem też pewien, że i w resorcie edukacji też wszystko jest gotowe, a zwłaszcza - program „godzin tolerancji”, w ramach której pedagodzy będą przy pomocy specjalnych psychodram ekscytowali uczniów przeciwko nienawistnikom. Słowem - czekiści wracają, przekształcając nasz nieszczęsliwy kraj na swój ideał, a nas wszystkich - na swój obraz i podobieństwo. Może Bóg nas przed taką metamorfozą uchroni, ale zanim to się okaże, ileż radości dostarczy humanistom znęcanie się nad nienawistnikami! SM
Szeląg przyłapany na tym i owym Dlaczego polska prokuratura nie ma działać najlepiej na świecie? Tzn niewinnych puszczać a puszkować winnych? "To nie tak jak myślisz" - znamy wszyscy ten text i wiemy, kiedy jest używany. A jak ktoś nie wie to trudno. Prokuratura też może działać z innych pobudek, niż oczywiste. Doprowadzili bowiem do takiej sytuacji, że masarnie pozamykają za brak zezwoleń na handel materiałami wybuchowymi i co? Śledzie cały rok będę jadł? W imię czego? Widzę, że kolektyw lekceważy unikalną możliwość porównania działań prokuratury w sprawie, którą pompują (Agrobomber) od postępowania w sprawie, którą uwalają. Jest to fantastyczne, unikalne doświadczenie. Tu ogłaszają 4 tony materiałów wybuchowych, których nie było. Rekwirują środki używane na uczelni w dydaktyce, opowiadają o wysadzeniu sejmu. Tam - twierdzą, że nie znaleźli śladów trotylu, który znaleźli. Brakuje mi tu głosów zagranicznych potępiających Ciemnogród, czemu Wyborcza nie wrzuci przedruku z Le Monde? Tj najpierw by musieli tamtych poinformować, że rozbił się samolot z prezydentem, już po dwóch latach prokuratura wysyła ekipę żeby poszukać śladów materiałów wybuchowych, ta coś znajduje, prokurator generalny gna z informacją do premiera, prokuratura prowadząca śledztwo oświadcza, że nic nie znaleźli i że coś pewnego będą wiedzieć za pół roku. I na pewno zachodni intelektualiści w podskokach by wyskoczyli z potępieniami tępych pisiorów, węszących spisek. Prawda jednak może być taka, że prokuratura działa tak jak zwykle, dlatego Szeląg nie rozumie czemu się go czepiamy? Setki i tysiące ludzi powinno w tym momencie zgłosić się do odpowiedzi i przekazać swoje doświadczenia, jak zostali pokrzywdzeni przez prokuraturę, która albo szła na umorzenie przeciągając postępowanie, albo gubi, lekceważy dowody, albo nie dopatruje się znamion przestępstwa, naciąga albo wprost lekceważy terminy. Ludzie skargi piszą, to tu, to tam, nawet i do Strasburga docierają. Ciekawy temat ale mało znany, bo mało kogo, nie dotkniętego bezpośrednio, to obchodzi. Moja chata z kraja i co mi tam. Co najwyżej jakiś dziennikarz się zainteresuje, artykuł napisze, wierszówkę zaliczy i nic z tego nie wynika. Przy Smoleńsku jednak echa społeczne wyskoków prokuratury są duże, dlatego jak był łaskaw się wyrazić premier Tusk prokuratorzy badający zamach działają pod presją. `To co normalnie uchodzi teraz budzi sprzeciw. Teraz dokładnie sprecyzuję problem, więc proszę o skupienie:
Ani ja, ani pisiory nie mogą pojąć jak to jest możliwe, że prokuratura wysyła ekipę badawczą, ta spektrometrami bada teren, znajduje ślady trotylu, Szeląg najpierw twierdzi, że nic nie znaleźli, potem że znaleźli, rozumiem że Seremet do Tuska też pognał poinformować o "cząstkach wysokoenergetycznych", które się znajdują w kiełbasie i paście do butów. Na koniec prokuratura stwierdza, że wyniki do pół roku. Zginął prezydent a ci mówią, że za pół roku (no dobrze do pół roku) będą wiedzieć, czy był tam trotyl. Proszę szanownych zebranych to pół roku to jest 3 lata od katastrofy.
Może normalnie oni pracują w takim tempie i tak nieudolnie (ale skąd zatem wiedzą, co miał Agrobomber?), że pobierają próbki, wali ich, co tam jest, odsyłają do laboratorium i mają gdzieś. Wyniki za 6 miesięcy, potem jeszcze muszą dotrzeć, prokurator się zapoznać, zgubić, potem jeszcze raz. A znalezienie trotylu to nie wszystko, trzeba jeszcze uzgodnić, najlepiej z Putinem, w jakim kierunku dalej sprawę prowadzić. Bo znalezienie TNT wcale nie świadczy o wybuchu, w zasadzie mu zaprzecza. Proszę państwa tak jest z każdą poszlaką. Sama w sobie nie znaczy nic, ale jak się je pozbiera do kupy razem, przeanalizuje, powiąże, to po nitce do kłębka do całkiem konkretnych wniosków nas doprowadzą. Sprawa jest prosta. Prawdą jest to, co przekazał Seremet Kaczorowi: Przeprowadzone badania dowodzą obecności trotylu, ale nie można ich użyć w sądzie jako dowodu, dołączyć do akt sprawy. Do tego potrzebne są badania laboratoryjne. Natomiast w sensie nieprocesowym, czyli faktycznym, określanym przeze mnie operacyjnym, wiedzę taką po smoleńskich badaniach prokuratura posiada i według niej powinna dalej prowadzić śledztwo a nie czekać na świstek pół roku. Oby nie linuksiarskie pół roku Do kwietnia dokładnie. Jeśli Szeląg wyobrażał sobie, że nie wywoła swoimi enuncjacjami rozróby, tylko ludzie ze zrozumieniem przyjmą kwiecień, to znaczy że jest... No właśnie kim? Prokuratorem. Chłopak się dziwi że szybkich działań od niego oczekują a nie przewlekania do następnego tysiąclecia. Tzn szybkich, sensownych i skutecznych a nie biurokratycznej papki. A my sformułujmy postulat:
Dlaczego polska prokuratura nie ma działać najlepiej na świecie? Tzn niewinnych puszczać a puszkować winnych?
Obserwator
Kamery zgaszone Rafał Ziemkiewicz napisał, że w sprawie trotylu narracja przebiega według schematu, znanego dotąd głównie z tłumaczeń zdemaskowanych konfidentów bezpieki. Warto jednak zauważyć, ze mamy tu do czynienia również z innym schematem, kojarzącym się z redaktorem z serialu „Alternatywy 4”. Dokładnie zaś ze słowami „Panowie, to zaczyna być interesujące. Chowajcie kamerę.” Ten schemat znamy głównie z doniesień o kolejnych zarzutach wobec polityków PiS lub kiedyś z PiS związanych (Kaczyńskiego, Macierewicza, Ziobry). Bardzo mocno nagłaśniane są zarzuty, podobnie jak fakty wszczęcia kolejnych śledztw czy pisania pozwów sądowych. Z drugiej strony ciszej o wiele, gdy już okazuje się, że zarzuty okazały się dęte, śledztwa umorzone a procesy wygrane. Wtedy mamy do czynienia z cisza, lub co najwyżej bardzo nieśmiałymi wzmiankami, gdzieś na dalszych stronach gazet i ostatnich minutach dzienników. W świadomości społecznej zostają zaś kolejne „laptopy Ziobry”. Zresztą, żeby nie zatrzymywać się wyłącznie na PiS, warto spytać, ile osób wie, że europoseł Golik został z zarzutu zgwałcenia prostytutki oczyszczony? No właśnie. Z „talibów w Klewkach” zapewne śmialibyśmy się do dziś, gdyby nie popełniono samobójstwa na Andrzeju Lepperze… Tym razem trotyl. Najpierw artykuł. Potem żenująca konferencja prasowa, nagonka na Gmyza, zwolnienia w Rzepie, odejście redakcji Uważam Rze… I gdy w końcu okazuje się, że ten trotyl jednak najprawdopodobniej był, to jakoś tak ciszej. Rozmyte to jakieś. Zaczęło być interesujące. Kamery schowane. W studiu są już nasi goście, którzy powiedzą państwu, ze wcale nie widza państwo tego, co państwo widzą, a poza tym to i tak nieważne. Pies podstarzałej piosenkarki zagra w filmie o wrażliwej dzieciobójczyni. (Budyń78)
http://wpolityce.pl/wydarzenia/42263-ziemkiewicz...
KKarnkowski
Atak sfory Martę Kaczyńską Im nie wystarczy, że jednego dnia straciła oboje rodziców. Że została sama, bo nie miała rodzeństwa. Nie przesypiała spokojnie żadnej nocy przez wiele miesięcy. Dobrze, że miała obok siebie dzieci, bo nie każda druga połowa jest zdolna do pełnej empatii. Tak bywa. Któż zresztą jest w pełni podzielić ból nagłej utraty rodziców poza tymi, którzy przeżyli to sami…Tego bólu jednak było za mało. Trzeba było na każdym kroku dołożyć- bo jak można było zaakceptować kiedy sympatia ludzi towarzyszyła Marcie Kaczyńskiej wszędzie gdzie się pojawiła?
Atak sfory Martę Kaczyńską A przecież to byli Ich wyborcy.Jak śmieli wzruszać się na widok łez zbolałej córki, jak można było zaakceptować poruszający serca widok pani Marty i malutkiej Ewy, której rączkę z atencją całuje znany polityk? To trzeba było przerwać. Natychmiast. Od czego są wierni działacze jedynej słusznej partii? Poszły w ruch pierwsze szable, potem następne. Dlaczego Wawel dla Rodziców? Dlaczego wyprowadziła się tak późno z Pałacu Prezydenckiego uniemożliwiając podobno wprowadzenie się nowego lokatora? * Dlaczego się uśmiechnęła? Dlaczego się publicznie wypowiada? Potem awantura o realizację polisy ubezpieczeniowej rodziców. Pal licho, że była to polisa identyczna i na warunkach takich jak poprzedniego Prezydenta korzystającego z niej zapewne przez 8 lat. O tym sza, bo dowalić trzeba było Jej. Tak jak niszczono za życia reputację Jej Ojca tak kontynuowano ataki na Martę Kaczyńską i jej rodzinę. Pani prokurator ujawnia tajne dane osobowe dotyczące Jej córki. Prokurator Generalny nie podejmuje interwencji, nie podejmuje interwencji rzecznik Praw Dziecka, a przecież prawo zostało złamane w sposób ewidentny, sprawa była nagłośniona i obaj panowie powinni się ruszyć z urzędu! Tym razem uderzono nie w Martę Kaczyńska a w prawa Jej córki Ewy! W Polsce Tuska można jednak wiele jeśli dotyczy to niepoprawnej strony politycznej. Biada tym, którzy ośmieliliby się oskarżać np. Entomologa, że czynił co czynił w przeszłości..A prawa małego dziecka Marty Kaczyńskiej? W Kaczyńskich można bić jak w bęben. Nieważne: żywy czy umarły. Żywych oskarżać o wyłudzenie w przypadku zamachu, a zmarłych o pijacką wyprawę do Smoleńska **Jedno drugiemu zaprzeczyć nie może, bo nie chodzi wszak o cokolwiek innego jak okazję do szkalowania i plucia. Czołowy polityk partii rządzącej (Halicki) bezkarnie rzuca w przestrzeń publiczną kwestię o wyłudzeniu przez Martę Kaczyńską odszkodowania od ubezpieczyciela. Inny dorzuca lekko „Stefan Niesiołowski w wywiadzie dla Onet.pl mówi m. inn.„Marta Kaczyńska nie powinna była w ogóle brać tych pieniędzy, ale jak już wzięła, to nie odda. Apelowanie do honoru Marty Kaczyńskiej jest jałowe” W zachowaniu obu panów jest wszystko: ślina z agresji, wyszczerzone do kąsania kły i poczucie siły sfory, która czuje się na opanowanym terenie bezkarna. Szczególnie gdy Główny myśliwy w rejonie (skoncentrowany na ochronie własnego wizerunku) w skonstruowanej przez siebie wyborczej nagance na poczesnym miejscu ustawił wzmiankowanego Palikota. Jak silna sfora to pomniejsze kąsacze się przyłączą. Na przykład pani RRK. Słynąca z tego, że szkaluje rodzinę Kaczyńskich od wielu lat. Ze szczególnym upodobaniem atakując Martę Kaczyńska. Dzisiaj szybciutko dołącza sugestie istnienia podstaw do składania wniosków do prokuratury z podejrzenie popełnienia przestępstwa. I co ta prokuratura ma wyjaśnić? Ano: czy Pani Marta Kaczyńska czasem nie wyłudziła pieniędzy od ubezpieczyciela…. A być może ma je zwrócić. Wszystko niby gra: prokuratura ma tylko wyjaśniać. Tylko, o co chodzi posłom i pośledniejszym członkom PO? Jakie wyłudzenie? Nie było śmierci? Naprawdę? To gdzie są Rodzice Pani Marty? Bo jeśli są w grobowcu na Wawelu, to o jakim wyłudzeniu jest mowa? Polisa na życie jest realizowana w przypadku śmierci. Inna sprawa to przyczyny z których może zostać wypłacona. I tu pani RRK i wściekły entomolog mogą trafić na niezłą zaporę: Prezydent kraju pełni funkcję, która jest w sposób oczywisty narażona na zamachy terrorystyczne (czego dowodem jest ustawowa ochrona BOR).Nie sądzę, aby ubezpieczyciel mógł wyłączyć odpowiedzialności z tego tytułu. Albo, żeby chciał. Gdyby nawet tak było a śmierć nastąpiła w wyniku oficjalnie potwierdzonego zamachu automatycznie obciążałoby to zaniedbaniami kolegów tych wołających o wyłudzeniu, (czyli ekipę rządzącą i służby specjalne), co mogłoby rodzić o wiele większe kwoty odszkodowawcze tym razem z budżetu państwa. Niesiołowski w swojej zapiekłe nienawiści posunął się do próby odebrania honoru Pani Marcie Kaczyńskiej. Wierna działaczka PO z Krakowa nie może być gorsza.Wzywa prokuraturę dodatkowo: „ Sprawdzić czy opłacanie składki ubezpieczeniowej (ze środków publicznych przez Kancelarię Prezydenta RP) było zasadne co do żony prezydenta Kaczyńskiego, która nie była pracownikiem państwowym. O wynikach tych dochodzeń należy bezzwłocznie poinformować opinię publiczną by przeciąć wszelkie spekulacje na ten temat.”Nie branie pensji nie oznacza nie pełnienia funkcji Często na więcej niż jeden etat. Jak to było w przypadku śp. Marii Kaczyńskiej. Działaczka używa niby cwanego chwytu zabezpieczającego przed oskarżeniem o naruszenie dóbr osobistych. Ona tylko chce wyjaśniać. Tyle, że jeśli feruje się (i to setny pewnie raz) oskarżenia podważające wizerunek publiczny na podstawie fałszywych przesłanek, domniemań a często zwykłych pomówień – to żaden sąd nie uwierzy w czystość intencji autora.
*Remont trwał długo a Lokator nie zmierzał tam nigdy się wprowadzać…
**Wiadomo jak doszło do tej tragedii. Lech Kaczyński jest głównym odpowiedzialnym za katastrofę w Smoleńsku. To była pijacka wyprawa - powiedział Janusz Palikot w Radiu Zet. - Pili do późna w nocy, dlatego spóźnili się pół godziny. Gdyby się nie spóźnili wszyscy by żyli - wylądowaliby przed Jakiem-40, bo pół godziny wcześniej nie było mgły. Jedna z tych osób przeżyła, bo była tak upita, że nie wstała rano. Następnego dnia lecieli i leczyli kaca - mówił Palikot
http://wiadomosci.onet.pl/temat/katastrofa-smolenska/niesiolowski-apelowanie-do-honoru-marty-kaczynskie,1,5326130,wiadomosc.html
http://www.bibula.com/?p=64038
http://renata.rudecka-kalinowska.salon24.pl/Odszkodowanie czy apanaże
Małgorzata Puternicka/1Maud
10 Grudzień 2012 „Ludzie listy piszą - zwykłe, polecone” - śpiewają Skaldowie w swojej piosence. Ale to już nie te czasy. Teraz mamy czasy polityczne ,to i pisanie listów stało polityczne. Tak jak prawie wszystko.. Pies jest sprawą polityczną, homoseksualista jest sprawą polityczną, ścieżki rowerowe to sprawa politycznej ekologii ,matka samotnie wychowująca dzieci- to też sprawa polityczna. Totalna demokracja upolityczniła wszystko do góry do dołu. Masy są wciągane do wszystkiego- mają być kolektywnie upolitycznione. I jak normalny człowiek nie zajmujący się polityką ma w tym zgiełku żyć? Lewicowa organizacja Amnesty International trzynasty raz ruszyła ze zbiorowym pisaniem listów w „obronie osób represjonowanych za głoszenie swoich poglądów” Są to listy do władz politycznych.. Listy na Białoruś , czy listy do Chin.. Bo nie ma tam poszanowania Praw Człowieka, czyli wymyślonych przez człowieka rewolucji francuskiej Praw Człowieczych przeciw prawom naturalnym- prawom ,przeciw Panu Bogu. Chińczycy w ogóle nie wiedzą o co chodzi z tymi Prawami Człowieka bo żyją w innej cywilizacji. Białoruś to prawosławie- a więc chrześcijanie. .Prawa Człowieka są sprzeczne z chrześcijaństwem opartym o Prawa Boże.. I dlatego toczy się taka zażarta walka pomiędzy cywilizacją chrześcijańską, a antycywilizacją- opartą o zabobon Praw Człowieka. Bo Prawa Człowieka to przywiązanie człowieka do Państwa, jako „obywatela”.. Żeby nigdy nie był wolny, żeby upominał się o swoje prawa od państwa, które to prawa nadało mu państwo.. Niewolnik ma dopominać się o poszanowanie niewolniczych praw u swojego nadzorcy..(???) A dlaczego człowiek nie ma być wolny w sposób naturalny, a państwo nie ma stać na straży jego wolności, a nie organizować mu i dozować wolność? Wiem! Wolność jest zbyt cenną rzeczą, dlatego trzeba ją dozować- jak twierdził Włodzimierz Ulijanow.. W roku 1794 wybuchło tzw. Powstanie Kościuszkowskie, zorganizowane przez demokratę – Kościuszkę, które w rok później Polskę doprowadziło do zniknięcia z mapy Europy.. Ale uratowało Rewolucję Francuską.. I mamy dzisiaj wszędzie w Europie Prawa Człowieka.. Demokraci prawoczłowieczy są w stanie poświęcić własny kraj- byle tylko zwyciężyły antychrześcijańskie Prawa Człowieka, ponad prawami naturalnymi, które człowiek otrzymał od Boga przychodząc na ten świat.. Na przykład naturalne prawo do wolności.. W prawoczłowieczym państwie człowiek zniewolony przez to państwo może korygować warunki swojej niewoli.. Ale nie może zerwać kajdan tej niewoli.. Może ponegocjować sobie znośniejsze warunki niewoli, może poskarżyć się nawet niezawisłemu sądowi w demokratycznym państwie praw człowieka.. Ale z niewoli państwa nigdy się nie wydobędzie.. Prawa Boże to zakazy Boże, żeby człowiek nie robił innemu człowiekowi tego co jemu nie miłe.. Prawa Człowieka to koncesjonowane przez państwo prawa, nadane przez państwo człowiekowi.. Jak państwo mu je nadało- to państwo jest strażnikiem tych praw i ich depozytariuszem.. I dlatego współczesne państwa demokratyczne i prawne – to państwa dysponujące wolnością człowieka.. Mogą mu ją zabrać, mogą mu ją dać.. Najczęściej zabierają- w imię poszanowania praw człowieka.. I do tego obywatela.. I dlatego mądry Paweł Jasienia pisał, że:” dla mieszkańca przedrewolucyjnej Francji współczesny świat wydawałby się jednym wielkim domem niewoli”(!!!) A pisał te słowa w latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku.. Minęło czterdzieści lat- niewola człowieka w Europie się pogłębiła w imię zabobonu praw człowieka.. Im więcej praw człowieka, tym więcej człowieczej niewoli- to jest moja teza… Bo jak jeden człowiek ma prawo do czegoś- na przykład do” darmowej służby zdrowia”- to inny człowiek- pod przymusem- ma obowiązek zapewnić mu tę „ darmową służbę zdrowia”.. Czyli jest niewolnikiem jego prawa.. Nie jest człowiekiem wolnym.. Jest niewolnikiem.. No i w takiej sprawie Amnesty International organizuje pisanie listów w obronie praw człowieka w krajach, w których- zdaniem organizujących to pisanie- praw człowieka nie ma.. W takich Chinach, mało, że nie ma praw człowieka, to jeszcze nie ma demokracji.. Żadnych instytucji demokratycznych organizujących hałas wyborczy , którego zadaniem nie jest prawdziwa zmiana władzy.. Bo gdyby wybory demokratyczne miały coś zmienić- to władza natychmiast zakazałaby wyborów- jak słusznie zauważył pan Janusz Korwin- Mikke.. Pędzić 1,5 miliarda ludzi do wyborów co cztery lata- to jest dopiero pomysł.. A jakie marnotrawstwo środków? Komunistyczna Partia Chin jakoś pozostawia ludziom mieszkającym w Chinach wiele wolności gospodarczej.. I Chińczycy się bogacą.. I nie płaczą z tego powodu, że nie chodzą co jakiś czas do wyborów.. Na razie tak jest- ale może okazać się , że to tylko NEP- tak jak za Lenina w Rosji.. Pożyjemy- zobaczymy.. Albo zobaczą nasze dzieci.. W każdym razie Maraton Pisania Listów był już po raz trzynasty organizowany w Polsce, w 170 miejscach.. Uczniowie szkolni, pod nadzorem nauczycieli- postawili na ilość napisanych listów. Im ich więcej – tym oczywiście bliżej realizacji Praw Człowieka na Białorusi i w Chinach.. W obronie osób represjonowanych. Zgodnie z zasadą Karola Marksa, że ilość w końcu przejdzie w jakość.. Raczej w jakoś … to będzie- w powstałym chaosie Praw Człowieka.. Ilość listów wysłanych do władz politycznych danego kraju ma się przełożyć na jakość.. Niezły żart! Już nie mówiąc o tym, że jest to polityczna ingerencja w sprawy innego suwerennego państwa, w którym panują prawa wynikłe z tamtejszych tradycji. We współczesnym świecie nie ma kultury poszanowania suwerenności innego państwa.. Wszędzie ma być takie samo prawo.. Prawo zwyczajowe- precz! Masońskie Prawa Człowieka na całym świecie.. Prym w tym wiodą Stany Zjednoczone i Republika Francuska.. Przecież wszystkie kraje mają swoje systemy prawne w których żyją, a często wynikają one z setek lat tradycji? Ale chodzi o to, żeby zainstalować tam nowe- lepsze systemy prawne szanujące Prawa Człowieka. I wprowadzające większy chaos.. I do tego procederu wciąga się nieświadome niczego dzieci.. Niech piszą listy nie wiedząc o co chodzi, bo chodzi o hucpę organizowaną przez lewicową organizację Amnesty International. W obronie swoich agentów, których zadaniem jest przecieranie ścieżki przy wprowadzeniu w przyszłości na danym terenie Praw Człowieka.. No i obywatela.. Żeby w przyszłości na całym świecie był jeden system prawny, oparty o Prawa Człowieka.. I z jednym globalnym rządem, który tym wszystkim zarządza.. Wielki Rząd- i Wielki Brat.. Który z wysokości swojego biura na wszystko ma patrzenie. System kontroli człowieka jest udoskonalany.. Świat jako jedno wielkie biuro.. To jest przyszłość człowieka! I na całym świecie te socjalistyczno- demokratyczne kołchozy pomalowane w różnych kolorach. Na likwidację kolorów przyjdzie czas później.. Nasz jest pomalowany na kolor biało- czerwony.. Na razie! Dopóki poseł Palikot nie zdobędzie władzy i nie zrealizuje swojego pomysłu o likwidacji flagi i hymnu.. Żeby państwo przestało istnieć zupełnie, bo przecież nasze nowe państwo- Unia Europejska- ma już, i hymn i flagę.. To po co dublować insygnia? Wystarczą przecież insygnia jednego państwa, tym, bardziej, że się jest jego częścią. .Przestańmy grać polski hymn- grajmy - Europejski. W końcu wszyscy jesteśmy braćmi.. Gdyby nie ten Wielki Brat, który patrzy.. Dzieci listy piszą, listy polityczne, ale nie polecone- a jeśli już- to polecone przez władzę! Władza nad całością czuwa.. Wielki Brat czuwa! WJR
Kaczyński postawił się szowinistycznym Niemcom Niemcy dyskryminują Turków..nie ułatwiają życia w drugiej ojczyźnie – stwierdził premier Turcji..niemieckie MSW ..Nie zgodzimy się na podwójne obywatelstwo, gdyż takie rozwiązanie nie ułatwi integracji „Irlandzki nowy minister finansów Michael Noonan powiedział wyborcom ,że Unia Europejska jest grą , zmową na korzyść Niemiec. Opinie w artykułach w większości irlandzkich gazet ostrzegają przed powrotem Niemiec do szowinistycznego imperializmu „......(więcej)
„Od roku 2013 nawet osoby, które nigdy nie mieszkały w Niemczech ani nie są tam zameldowane, będą mogły otrzymać w konsulacie niemiecki dowód osobisty - poinformował konsul RFN w Opolu Peter Eck - podaje wyborcza.pl. „...(źródło)
„Niemcy dyskryminują Turków, zakazują im posiadania podwójnego obywatelstwa i nie ułatwiają życia w drugiej ojczyźnie – stwierdził premier Turcji przed wizytą w Berlinie. „....”Nie zgodzimy się na podwójne obywatelstwo, gdyż takie rozwiązanie nie ułatwi integracji – odpowiedział natychmiast Erdoganowi szef niemieckiego MSW. „...” Sam premier Erdogan nie traci żadnej okazji, aby przypomnieć swym rodakom, że są przede wszystkim Turkami i powinni sprzeciwiać się wszelkim próbom asymilacji. „.....(więcej)
Milton Friedman w tekście „ Nacjonalizm wraca do Europy „ .. „Coraz silniejsze ruchy secesjonistyczne zaczną zmieniać europejskie granice. To, co jeszcze niedawno wydawało się groteskowe, może stać się jak najbardziej realne „.....”Wraz z narastaniem napięć w Europie to, co było niewyobrażalne, może się stać zaskakująco realne w stosunkowo krótkim czasie. „.....”Kryzys ekonomiczny w połączeniu z romantycznym nacjonalizmem – związane dziś w potężnej strukturze, jaką jest Unia Europejska, niezdolna zrozumieć podskórnych sił odśrodkowych – zawsze miały potencjał, by zafundować Europie koszmar. „....(źródło)
Jarosław Kaczyński „Wielu ludzi wierzyło, że te sprawy się wyrównają” ..."Jeżeli Prawo i Sprawiedliwość dojdzie do władzy, to będzie stosowana zasada następująca: tyle praw Niemców w Polsce co Polaków w Niemczech. Asymetria będzie zniesiona”....”.Jego zdaniem na poziomie „wysokich urzędników” w Niemczech stanowisko jest takie, by nie przyznawać Polakom żadnych przywilejów, bo się szybko asymilują.„Jednym słowem: germanizujemy Polaków” – stwierdził Kaczyński mówiąc jak odbiera działania strony niemieckiej na rzecz Polaków w Niemczech. - „Zgadzać się na to nie możemy, bo jeśli się będziemy zgadzali na tę obecną sytuację, to będziemy budowali poczucie wyższości i arogancję ze strony mniejszości niemieckiej”. Zastrzegł jednak, że nie jest przeciwko temu, by mniejszości w Polsce miały jakieś prawa. "Jestem za tym, ale pod warunkiem, że będziemy mieli wzajemność" …..(źródło).
Kaczyński zrobił co co każdy przywódca narodu powinien zrobić. Ostry konflikt pomiędzy Merkel a przywódcą tureckim Erdoganem , który sprzeciwia się polityce germanizacyjnej Niemiec w stosunku do Turków pokazuje szowinistyczny nacjonalizm Niemiec. Warto pamiętać że to okupacji politycznej Niemiec przez USA po drugiej wojnie światowej a nie samym Niemcom pokój w Europie. Warto zwrócić uwagę na butne w stosunku do premiera Turcji plany germanizacyjne Niemiec w stosunku do Turków . Niemcy łamią prawa człowieka. Nie pozwalają swoim obywatelom ze względów rasistowskich i szowinistycznych posiadać paszport kraju pochodzenia . Z drugiej strony widzimy wrogie w stosunku do Polski działania germanizacyjne, które od nowego roku maja objąć teren całej Polski . Niemcy dążą do zastąpienia Niemieckimi dokumentami tożsamości polskich dowodów osobistych , bo praktycznie mogą taki e dokumenty wystawić każdemu chętnemu mieszkańcowi Polski Bardzo dobrze kulturowe tło oraz germanizacyjne metody opisał i wyjaśnił profesor Krasnodębski wprowadzając do dyskursu termin hegemonialnej socjalizacji ( video z Krasnodębskim „ Czy rządzą nami Niemcy i Rosjanie„ ) Twarde zdecydowane postawienie się Kaczyńskiego Niemcom , ich polityce germanizacyjnej i przekształcaniu Polski w kraj neokolonialny jak nasz status określa Krasnodębski należy umieścić w kontekście opinii Friedmana ,że nacjonalizm wraca do Europy . Działania i deklaracje Kaczyńskiego jak widzimy maja charakter obronny i wymuszony . Friedman ostrzega przed wykorzystaniem nacjonalizmu do rozpętania nowego konfliktu w Europie , którego celem bezie zmiana granic , secesja i przejmowanie terytoriów Postępująca szowinizacja Niemiec i hegemonistyczne resentymenty stanowią zagrożenie nie tylko dla Polski, ale dla całej Europy. Dzięki Kaczyńskiemu Europa być może dostrzeże powrót Niemiec do germanizacyjnej doktryny kulturkampf u . I do groźby rozpętania kolejnego szowinistycznego konfliktu zbrojnego przez Niemcy . O tym ,że nomenklatura II Komuny liczy się z możliwością agresji militarnej Niemiec , przywództwie „ metodami tradycyjnymi „ najlepiej świadczy expose nie kogo innego jak samego Sikorskiego Sikorski „ Z Niemcami łączy nas wspólnota interesów i demokratycznych wartości. Kraj ten ugruntował swoją kluczową pozycję na Kontynencie. W naszym interesie jest, aby Niemcy oddziaływały na Europę w ramach mechanizmu konsultacji, na które państwa członkowskie - a więc także my - mają spory wpływ. Alternatywa, czyli przywództwo Niemiec „metodami tradycyjnymi”, jak to ujął pewien polityk CDU, byłaby gorsza. „...(więcej)
Do traktowania obywateli i mieszkańców , jak widzimy nie tylko Niemiec jako przedmiot niemieckiej inżynierii społecznej , której używając narzędzia jakim jest przemoc ideologiczna i administracyjna chcą wymazać i wykorzenić tożsamość kulturową Pod spodem video z konferencji Kaczyńskiego w Opolu na której postawił się szowinistycznej polityce Niemiec Niezwykle interesująca analiza Krasnodębskiego w artykule „Liberalny hegemon . Niemcy” dotycząca rosnącego hegemonizmu Niemiec i przekształcania Polski w państwo neokolonialne metodami „hegemonialnej socjalizacji.
Krasnodębski „Ostatnia faza kryzysu finansowego spowodowała, że do świadomości Polaków, a także innych Europejczyków dotarło, jak bardzo dominującym państwem na Starym Kontynencie jest nasz zachodni sąsiad „ Stało się coś, czego się kiedyś obawiano. Jak wiadomo, Wielka Brytania i Francja zgodziły się bardzo niechętnie na zjednoczenie Niemiec, bojąc się zakłócenia równowagi w Europie ....”„W liberalnym ładzie hegemonicznym reguły są negocjowane, podporządkowanie się jest oparte na zgodzie. (…) Słabsze i drugorzędne państwa mają możliwość głosu, a ich zgoda, by operować w ramach ładu jest oparta na gotowości państwa dominującego, by się powściągać i sprawować swoją władzę oraz przywództwo, kierując się dobrem ogólnym. W swej najbardziej rozwiniętej formie liberalnej ład hegemoniczny jest oparty na regułach prawa” ....” Obecnie, gdy trudna faza jednoczenia Niemiec została zakończona, ich siła wzrosła niepomiernie. Czy Niemcy staną się hegemonem Europy? A jeśli tak, to czy będą hegemonem liberalnym w wyżej zdefiniowanym sensie? Może Europa przekształci się w imperium z dominującym, niemieckim rdzeniem? „...”Trzeba jednak pamiętać, że są drugim na świecie eksporterem broni, a ostatnio eksport ten również szybko rośnie „....”Nie można jednak wykluczyć, że zwyciężą tendencje mocarstwowe, coraz mocniejsze wśród niemieckich elit. Tony Corn, doradca amerykańskiego Departamentu Stanu, twierdzi, że „dzisiaj niemieckie elity (…) próbują uczynić z 27 członków Unii Europejskiej nowoczesny odpowiednik 27 landów Cesarstwa Niemieckiego”….”o taką formę ładu politycznego i współpracy, w której Polska zachowałaby suwerenność, przyjazne stosunki z sąsiadami i możliwości rozwojowe, a jednocześnie, która nie pozwalałaby na dominację Niemiec. Rozumiał to Lech Kaczyński, podkreślając, że „nasza rozgrywka w Unii to w pewnym sensie gra o suwerenność wobec polityki niemieckiej” ….”Coraz wyraźniejsze jest też podporządkowanie kulturowe i polityczne. Podejmowane w Polsce przez niemieckie instytucje działania mogą uchodzić za przykład „hegemonialnej socjalizacji”, w której elicie państwa podporządkowanego wpaja się normy kulturowe państwa hegemonicznego.Elita kraju podporządkowanego przyswaja je sobie i dzięki temu uprawia politykę zgodną z wyobrażeniami hegemona o porządku politycznym „.....”Prezydent Lech Kaczyński zwracał uwagę na chęć uzyskania przez Niemcy wpływu na polską politykę: „Nie chodzi o to, że chcą nas zaatakować, wymordować czy nie pozwolić nam w miarę dobrze żyć. Chodzi o to, aby nie pozwolić Polsce stanąć na drodze Niemiec do statusu mocarstwa w skali globalnej„.....”W cytowanej książce Ikenberry przeciwstawia liberalnej hegemonii relacje kolonialne, w których dominacja jest zupełna.Istnieją jednak także formy pośrednie, na przykład relacje neokolonialne. Zakładają [one] bardziej pośrednie rządzenie, w którym lokalne elity sprawują rządy w swoim systemie politycznym, ale pozostają bezpośrednio związane z krajem dominującym i są zależne od niego. Lokalne elity są kooptowane do odgrywania pomocniczej roli w szerszym hierarchicznym porządku polityczno-gospodarczym i są nagradzane ekonomicznymi korzyściami i gwarancją bezpieczeństwa. Zarówno w przypadku kolonialnych, jak i neokolonialnych relacji w tle istnieje groźba zastosowania przemocy w celu wymuszenia władzy dominującego państwa, ograniczającej suwerenność i wyznaczającej granice wyborów politycznych w państwie podporządko-wanym „.....(więcej)
Angela Merkel Kanclerz Niemiec „Lech Kaczyńskibył "autentycznym reprezentantem interesów swojego kraju". - Kochał swój kraj, byłwojowniczym Europejczykiem „....(więcej)
Marek Mojsiewicz
Jarosław Kaczyński mówi prawdę Z mojego, osobistego punktu widzenia, więcej o nastrojach młodych ludzi, o duszy polskiej XXI wieku mówi mi piosenka „Jarosław, Polskę zbaw!” czy fenomenalna realizacja w technice 3D ulic przedwojennej Warszawy, która jest dziełem trzydziestolatków. Ustawienie się w pozycji lepiej wiedzących, bardziej oświeconych, bardziej oddanych Polsce (to już rzadziej), a także mających dostęp do najważniejszych źródeł informacji rządu, opozycji, służb specjalnych, oraz, idąc dalej, to wewnętrzne przekonanie, jakże silne i widoczne, że tylko dzięki grupce prawicowych (to rzecz dyskusyjna) publicystów Jarosław Kaczyński przeprowadzi Polskę na suchy i bezpieczny ląd jest już nie tylko naiwne, ale staje się wręcz niebezpieczne. A takie są moje refleksje po przeczytaniu tekstu Marka Magierowskiego „Kaczyńscy, polscy Niemcy i niepolskie media”.* Pierwsze, co mi się nasunęło, to myśl: ulepcie sobie swojego własnego Piłsudskiego i poprowadźcie go zgodnie z Waszymi wytycznymi do zwycięstwa. Odnoszę wrażenie, dla wielu tak zwanych niepokornych, najważniejsza nie jest sama zmiana w Polsce - a właściwie mówiąc wprost „dobicie” komunizmu i układu, który od blisko 70 lat przyjmuje jedynie nowe wcielenia - tylko mówienie o tej zmianie, snucie planów, do tego w atmosferze pojedynków toczonych pomiędzy mniej lub bardziej niepokornymi wobec systemu. To wszystko razem wygląda raczej na próbę doprowadzenia do upadku rządów Donalda Tuska zza komputera. Mało realne. Przeglądając setki publikacji i notek wskazujących „ociemniałym” Polakom drogę do prawdziwej demokracji z cywilizowanym Jarosławem Kaczyńskim, czyli z takim jak go widzą prawicowi doradcy z mediów, tylko niektóre z propozycji Rafała Ziemkiewicza są pewną wizją programową wartą dyskusji o wolnej i niepodległej Polsce, reszta krąży wokół tego, jak Jarosław Kaczyński ma chodzić po Warszawie. Skoro notorycznie, po tylu mądrych uwagach, nie chodzi tak, jak chcecie, to powtarzam: ulepcie sobie Józefa Piłsudskiego na miarę Waszych oczekiwań. Takiego, który sam, siłą słów i swoim niepodważalnym autorytetem, wyciągnie od systemu prawdę o Smoleńsku i przegoni obcą agenturę z kraju. Szanuję wszystkich „niepokornych”, bo jesteśmy, jeśli można tu użyć tego słowa, po jednej stronie barykady, ale odnoszę wrażenie, że część środowisk prawicowych (w tym dziennikarzy) siedzi pod nią wygodnie w hełmach, a czasami i w garniturach i pyta się: - Słuchajcie, jak tam na barykadzie? Kaczyński prowadzi? I słyszą odpowiedź od zwiadowców: - Tak, prowadzi, ale źle, trzeba to jakoś wyprostować, trochę w lewo, za mocno, trochę w prawo, o teraz będzie dobrze. Tak to mniej więcej wygląda. Na razie nie strzelają do nas, poza seryjnym samobójcą, więc można wejść na barykadę i zobaczyć samemu, że po tamtej stronie trwa bal, szydercy się śmieją i wyprzedają resztę naszych rodowych sreber. Można też zobaczyć, jeśli się oczywiście chce, że poza polityką salonową prawicowego mainstreamu jest jeszcze realne życie milionów Polaków. Z mojego, osobistego punktu widzenia, więcej o nastrojach młodych ludzi, o duszy polskiej XXI wieku mówi mi piosenka „Jarosław, Polskę zbaw!” czy fenomenalna realizacja w technice 3D ulic przedwojennej Warszawy, która jest dziełem trzydziestolatków. Jaki poważny program, jaką nadzieję prawica dała w ostatnim czasie młodym Polakom. Nie kto inny, tylko ci młodzi Polacy najprędzej mogą wysadzić ten chory system w powietrze, mają najwięcej energii i najmniej do stracenia. No, ale jak już jest się usadowionym w systemie, nawet na jego obrzeżach, na jego terytoriach autonomicznych, to trudno jest tak po prostu wyjść i trzasnąć drzwiami. Jest demokracja, jest zabawa. Kulawa ona, ta demokracja, ale pisać wolno. Jak nie tu, to tam, a do tego jeszcze, załatwi się jakieś porachunki z krzywą prawicą. Trzeba jednak w końcu wybrać. Sytuacja, pod wieloma względami jest jeszcze gorsza, niż w 1981 roku. Wtedy odbijaliśmy się od komunizmu, dziś jego kolejna mutacja bierze na nas odwet i po prostu zjada Polskę. Nie wiem, nie widać tego? Pełne półki przysłaniają Wam obraz Polski? Jarosław Kaczyński mówi prawdę, on po prostu mówi prawdę. Nie bardzo sobie bierze do serca głosy doradców, żeby nie tak ostro, bo znowu przegramy, po raz siódmy i ósmy. Jaka jest relacja pomiędzy Polakami mieszkającymi w Niemczech i Niemcami mieszkającymi w Polsce? Jak jest z ich prawami? Jak jest z ojczystą mową polskich dzieci w Dortmundzie? Co na to Pani Merkel? Przywódca Prawa i Sprawiedliwości mówi prawdę, także o mediach. Nie wiem, co jest dziś wykonalne w materii repolonizacji mediów, bo nie bardzo wiadomo, co w ogóle jest dziś w Polsce i w Europie wykonalne, a co nie. Traktaty, które Polska podpisała przystępując do Unii Europejskiej stają się na naszych oczach świstkiem papieru, a wszyscy biegają za kasą, by załatać dziury budżetowe. My za chwilę też dołączymy do tej rodziny żebrzących o pomoc dla ratowania systemu finansów publicznych. Jarosław Kaczyński idzie pod prąd. Pytam się, co znaczy takie określenie, które spotykam w sieci i w prasie, że Jarosław Kaczyński znowu coś chlapnął, znowu przesadził. Wiecie jak to wygląda z zewnątrz? To wygląda tak, jakbyście siedzieli na trybunach Coloseum i patrzyli na swojego wojownika, pouczając go i krzycząc z trybun: Uważaj! Z tyłu! Nie, z przodu! - sami przy tym zajadając sobie popcorn. Jeśli zależy Wam na zwycięstwie, to trzeba zejść z trybun i pomóc. A jeśli wojownik popełnia tyle błędów, tak źle prowadzi, co słychać nieustannie, wskażcie nowego, który go zastąpi. Nieustająco stawiam na Jarosława Kaczyńskiego. Mówi prawdę o Polsce, a lemingi, których ma niby pozyskać swoim umiarem, Polski i tak nie zmienią.
* http://marekmagierowski.salon24.pl/470725,kaczynski-polscy-niemcy-i-niepolskie-media
GrzechG
Budżet na 2013 rok jest nierealny Założenia przyjęte do budżetu na 2013 rok, jeszcze w połowie tego roku, mimo tego, że zdaniem ministra Rostowskiego - konserwatywne, obecnie wyglądają na tak optymistyczne, że nie mają kompletnie związku z rzeczywistością.
1. W tym tygodniu zakończą się sejmowe prace nad budżetem na 2013 rok. Już dzisiaj podczas plenarnego posiedzenia odbędzie się jego II czytanie, a w środę III czytanie czyli ostateczne głosowanie. Dziś odbędzie się wielogodzinne posiedzenie komisji finansów publicznych, gdzie będą omawiane i głosowane poprawki poselskie zgłoszone podczas II czytania. Przewiduję niestety, że przejdą tylko te kosmetyczne zgłoszone przez posłów rządzącej koalicji Platformy i PSL-u, natomiast te opozycyjne nawet najbardziej sensowne, zostaną odrzucone. Zwracam po raz kolejny uwagę na ten proces przepychania przez rząd Tuska budżetu na 2013 rok w kształcie przygotowanym jeszcze we wrześniu, w sytuacji kiedy końcówka tego roku w gospodarce wygląda coraz bardziej dramatycznie i niestety wszystko wskazuje na to, że rok następny będzie pod tym względem jeszcze gorszy. W związku z tym założenia przyjęte do tego budżetu jeszcze w połowie tego roku, mimo tego, że zdaniem ministra Rostowskiego - konserwatywne, obecnie wyglądają na tak optymistyczne, że nie mają kompletnie związku z rzeczywistością.
2. W tej sytuacji przyjęcie w projekcie budżetu na 2013 rok wzrostu gospodarczego na poziomie 2,2% PKB jest już kompletnie nierealistyczne. Jeszcze bardziej nierealistyczne jest planowanie na 2013 rok wzrost wpływów z PIT aż o 6,2% (mają wynieść ok.43 mld zł) z CIT aż o 11,3% (mają wynieść ok.20 mld zł), z VAT wprawdzie mniejsze o 4,4% niż tegoroczne ale jeżeli byśmy wzięli pod uwagę prawdopodobne wielkości wykonane, to jednak wyższe i to o blisko 6 mld zł (mają wynieść ok. 126 mld zł), a z akcyzy wzrost o 3,4% (mają wynieść ok. 65 mld zł). Jeżeli dołożymy do tego gigantyczną fikcję z rynku pracy, a więc stopę bezrobocia w wysokości 13%, w sytuacji kiedy już na koniec tego roku będzie wyraźnie wyższa, a pierwsze dwa kwartały przyszłego roku będą zdaniem ekspertów dla tego rynku wręcz dramatyczne, to tylko pokazuje czym stał się projekt budżetu dla ekipy premiera Tuska.
3. Już w czasie I czytania w związku ze znacznym pogorszeniem sytuacji dla wielu grup społecznych, uznaliśmy, że przynajmniej kilka obszarów, wymaga dodatkowego finansowania, w stosunku do tego co przewidywał rząd. Poprawki, które złożyli posłowie Prawa i Sprawiedliwości, miały wskazane jako źródła finansowania albo koszty obsługi długu publicznego, albo rezerwę celową na współfinansowanie projektów realizowanych z udziałem środków unijnych. Uznaliśmy, że ze względu na spadek rentowności naszych obligacji, a także ze względu na wyczerpywanie się środków unijnych z perspektywy finansowej na lata 2007-2013, przewidziane przez rząd wydatki na te cele są na takim poziomie, że można zaproponować zmianę przeznaczenia części umieszczonych tam środków. W ramach tzw. „dużych” poprawek, złożyliśmy więc tą dotyczącą zwiększenia o 0,5 mld zł części oświatowej subwencji ogólnej, ze względu na katastrofę finansową w wielu gminach i wręcz masową likwidację szkół (w tym roku zniknęło ich blisko 2 tysiące); przeznaczenia kwoty 0,5 mld zł na współfinansowanie modernizacji dróg gminnych (uruchomienie podobnego programu jak tzw. schetynówki realizowane głównie przez powiaty): kwotę 0,15 mld zł na zwiększenie dostępności wychowania przedszkolnego: kwotę 0,15 mld zł na rozpoczęcie realizacji programu gabinety lekarskie i stomatologiczne w szkołach i kwotę 0,1 mld zł na dożywianie dzieci w szkołach. Na szczególną uwagę, zasługuje próba zwiększenia wydatków o kwotę 1 mld zł na aktywne formy ograniczenia bezrobocia. Tutaj źródłem, są oszczędności w samym Funduszu Pracy, wynoszące na koniec tego roku około 7 mld zł, które minister Rostowski przeznacza nie na te cele do których został ten fundusz powołany, a na zmniejszenie potrzeb pożyczkowych państwa i finansowanie deficytu i długu publicznego. Od paru lat niestety Fundusz Pracy jest wykorzystywany w ten sposób, podczas gdy powiatowe urzędy pracy już w połowie roku, mają wyczerpane środki na aktywne formy ograniczania bezrobocia.
4. Wszystkie te poprawki powtórzymy w czasie II czytania z nadzieją, że przynajmniej niektóre z nich mogą zostać wsparte przez część posłów rządzącej koalicji. Na takie wsparcie liczymy szczególnie w przypadku poprawki zwiększającej środki na aktywne formy ograniczania bezrobocia. Być może dramatyzm sytuacji na rynku pracy na tyle wystraszy przynajmniej część posłów Platformy i PSL-u, że będą gotowi ją poprzeć wbrew dyscyplinie partyjnej.
Zbigniew Kuźmiuk
Kapitał ma i zawsze będzie miał swoją narodowość Kilka miesięcy temu ostrzegałem, że po załamaniu się i bankructwach w branży budowlanej, następny w kolejce będzie sektor motoryzacyjny w Polsce i branża okołomotoryzacyjna. Zwolnienie 30 proc. pracowników Fiat Auto Poland w Tychach, to jeszcze nie koniec przykrych wiadomości.
Swoją drogą polskie władze, jak zwykle zaspały, gdy zabierano nam z Polski produkcję Pandy, a szeroki gest ministra A. Olechowskiego – 20-letnie zwolnienie podatkowe i celne dla Włochów, niedawno się skończyło. Wkrótce ewakuować się będą z Polski kolejne zagraniczne firmy. Teraz następny w kolejce do grupowych zwolnień, a być może zawieszenia, a nawet zamknięcia produkcji w Polsce będzie sektor hutniczy i stalowy - równie głupio i tanio wyprzedane w ramach prywatyzacyjnych idiotyzmów i przekrętów minionego 20-lecia. Dotyczyć to może zarówno hinduskiego giganta Mittal Steel jak i Huty Częstochowa, będącej dziś w rękach ukraińskiego ISD. Tu również potencjalne zwolnienia mogą dotyczyć tysięcy pracowników. Sprzedane za długi i równowartość 2 willi w Warszawie, czyli za 6 mln zł Polskie Huty Stali stały się zakładnikiem globalnej polityki i kryzysowego zarządzania ze strony Accellor Mittal, który właśnie chciał dokonać wielkich grupowych zwolnień, ograniczenia produkcji i zmniejszenia nakładów inwestycyjnych we Francji. Doszło do wyjątkowo poważnego starcia z francuskim rządem, ale wice premier J. Piechociński to jednak nie Prezydent F. Hollande. Poważne kłopoty, finansowe straty i potencjalne zwolnienia pracowników mogą również dotknąć spółki górnicze, około hutnicze takie jak np. JSW czy firmy energetyczne. Gazeta Wyborcza wylewa krokodyle łzy, że „zielona wyspa” wkroczyła właśnie do „polskich banków” i szykują się w nich zwolnienia ok. 5 tys. pracowników. Tyle, że to nie żadne „polskie banki”, a zagraniczne banki działające w Polsce – austriackie, hiszpańskie, włoskie itd. Z czym jak z czym, ale z tematem polskości w bankach, GW ma jak widać nadal olbrzymi problem. Było oczywistą oczywistością, że gdy kryzys zawita wreszcie do Polski, pod nóż pójdą nie tylko firmy budowlane, budowlano-montażowe, produkcyjno-wydobywcze, handlowe, ale i banki. Coraz częściej w najbliższych miesiącach będziemy informowani o opuszczeniu Polski przez kolejne zagraniczne koncerny. Na razie uczyniły to niemiecki Metro AG, Talisman Energy, Orion Elektric, ale poważnie zastanawiają się nad dalszą obecnością w Polsce w dotychczasowej skali takie firmy jak Opel, Carlsberg, czy koncerny tytoniowe i farmaceutyczne. Kryzys światowy i europejski sprawia, że firmy wracają do swych macierzystych krajów, albo rozglądają się za nowymi żyznymi pastwiskami, zwłaszcza gdy nie da się już dalej strzyc owieczek do gołej skóry. Protekcjonizm powraca ze zdwojoną siłą i okazuje się, że kapitał ma jednak narodowość, a portfel swego właściciela. Dziś już tylko odporny na fakty R. Petru twierdzi, że Polska to małe Chiny, oraz, że będzie dobrze i że to my korzystamy na kryzysie. TVN-owskie brednie, że już za chwilę będzie hossa, bo świetnie sprzedają się polskie obligacje, czyli świetnie się nadal zadłużamy i uzależniamy od kroplówki zagranicznych rynków pieniężnych, można włożyć między bajki dla naiwnych lemingów. Niestety realna gospodarka w Polsce nie ma już ani sterydów, ani dopalaczy w postaci unijnej kasy i hulającej konsumpcji Polaków. W ostatnim okresie tzw. transformacji nigdy tak naprawdę polska gospodarka nie była okazem zdrowia, ani tym bardziej nie byliśmy żadną „zieloną wyspą”. Teraz z głodu niektórzy mogą wyjeść nawet całą trawę na tej wyspie. W realnej gospodarce, zarówno w Europie jak i w Polsce wersalu i sielanki już nie będzie w najbliższych latach. Każdy będzie walczył o swoje, a my – Polacy swojego już prawie nie mamy. Nawet odkurzaczy już nie będziemy produkować, bo rzeszowskiego Zelmera przejmują właśnie Niemcy z Siemensa. Potrzebna, więc będzie, a nawet konieczna nie tylko repolonizacja banków, ale również repolonizacja sektora produkcyjnego i znacznej części realnej gospodarki. Głupio i tanio sprywatyzowane polskie przedsiębiorstwa często w oparach skandali i korupcji, a nawet ewidentnego łamania prawa trzeba będzie legalnie i sprytnie odzyskać dla Polaków, by tworzyły one dochód narodowy dla nas, a nie dla obcych. Nie ma co powtarzać publicznie idiotyzmów, że „dziś już nie można mówić w przemyśle i produkcji, że moje jest moje i że mamy kosmopolityczny przemysł”, co niedawno ogłosił w Opolu Premier D.Tusk. W kryzysie zwłaszcza, rzeczy mają się całkowicie inaczej, o czym już niedługo przekonamy się na własnej skórze. Janusz Szewczak
Ich troje Czy zwolnienia w „Rzeczpospolitej” i przejęcie „Uważam Rze” mają związek z faktem, że wieloletni współpracownik Grzegorza Hajdarowicza to były oficer WSI? W intrydze związanej z tymi zmianami wzięła udział trójka byłych działaczy podziemnego NZS, którzy po 1989 r. zrobili szokująco błyskotliwe kariery na styku polityki i biznesu.
Luty 2012 r. Okładka „Uważam Rze” z twarzą Lecha Wałęsy. W środku o jego donosach opowiadają ci, których Wałęsa szczerze nienawidzi – Cezary Gmyz, Sławomir Cenckiewicz i Krzysztof Wyszkowski. Tymczasem b. prezydent, który w odpowiedzi na pytania o współpracę z SB zwykł wykrzykiwać, że nawet pomyślenie o tym jest zbrodnią, pięć miesięcy później zaprasza jak gdyby nigdy nic właściciela „Uważam Rze” nie na salę rozpraw, lecz na swoje… urodziny. Ten z uśmiechem wręcza mu prezent. Czy ktoś mieszkający w kraju innym niż postkomunistyczny jest w stanie coś z tego zrozumieć?
Sąsiedzi z gminy Zabierzów O małopolskiej gminie Zabierzów zrobiło się ostatnio głośno. Pierwszy raz Polska usłyszała o niej przy okazji słynnej afery „ciecia” Grasia. Chodziło o to, że rzecznik wynajmował willę od niemieckiego biznesmena. W zamian za możliwość mieszkania w Zabierzowie Graś musiał sprzątać budynek. Z willi, w której cieciował Graś, jest o rzut beretem do pałacyku biznesmena Grzegorza Hajdarowicza. Obaj niedawni sąsiedzi spotkali się o godz. 1.30 w nocy poprzedzającej publikację w „Rzeczpospolitej” na temat trotylu we wraku Tu-154M. Jak ujawnił „Wprost” osobą, która pomagała i doradzała Hajdarowiczowi „w sprzątaniu po trotylu”, był Andrzej Długosz, były działacz Kongresu Liberalno-Demokratycznego, a dziś lobbysta. W 2005 r. trafił on do aresztu. Prokuratura postawiła mu zarzuty wyłudzenia 1,5 mln zł, udziału w zorganizowanej grupie przestępczej, prania brudnych pieniędzy i działania na szkodę własnej firmy.
Opozycjoniści zostają biznesmenami Ta historia zaczęła się 30 lat temu w Krakowie od przyjaźni trzech studentów Uniwersytetu Jagiellońskiego: Pawła Grasia, Grzegorza Hajdarowicza i Andrzeja Długosza. Hajdarowicz i Długosz działają w KPN, Graś jest związany z ruchem Wolność i Pokój oraz NZS. To właśnie z tego środowiska wyjdą twórcy „nowych” służb specjalnych – Konstanty Miodowicz, Wojciech Brochwicz, Bartłomiej Sienkiewicz. Wtedy zrodziła się u Grasia fascynacja tajnymi służbami, która pozostała mu do dziś. Przełom 1989/1990 to czas, gdy dawni opozycjoniści, którzy dogadali się z komunistami, wchodzą w politykę lub biznes. Albo w jedno i drugie, jak Graś i Hajdarowicz, który wcześniej był skarbnikiem KPN. Graś zostaje jednym z szefów polsko-niemieckiej firmy Pro-Holding. Grzegorz Hajdarowicz w 1991 r. zostaje radnym KPN, handluje też m.in. antyrakowymi preparatami Tołpy. Jak wspominają krakowscy znajomi, do biznesu wprowadzili go należący do setki najbogatszych Polaków Henryk Kuśnierz i Andrzej Gocman. Obaj związani byli z Kongresem Liberalno-Demokratycznym, protoplastą PO. W 1991 r. Hajdarowicz założył spółkę Grupa Gremi. Dorobił się hurtowym handlu lekami. W 1995 r. trafił na listę najbogatszych Polaków z majątkiem ok. 10 mln nowych złotych. Kupował też upadające przedsiębiorstwa państwowe, które po restrukturyzacji odsprzedawał z zyskiem. Grupa Gremi kontroluje m.in. Narodowy Fundusz Inwestycyjny SA Jupiter, KCI SA, Dragmor sp. z o.o., ma w Brazylii tereny inwestycyjne i plaże. Stworzyła także własne wydawnictwo i wydaje miesięcznik „Sukces”, tytuł kupiony wcześniej od biznesmena Zbigniewa Jakubasa. A także tygodnik „Przekrój”, przejęty od „Edipresse”.
Biznesowy wspólnik z WSI Czy kariera byłego działacza antyokrągłostołowej KPN byłaby możliwa, gdyby nie miał on wspólników mających dobre kontakty w świecie dawnych komunistycznych służb? Biznesowym współpracownikiem Hajdarowicza został Kazimierz Mochol, były prezes zarządu giełdowej spółki KCI SA, w której przewodniczącym rady nadzorczej jest Hajdarowicz. Mochol jest byłym żołnierzem WSI, według oficjalnego życiorysu w wojsku służył od 1981 r. Był bliskim współpracownikiem Tadeusza Rusaka, byłego szefa WSI. W latach 1998–2001 piastował funkcję jego zastępcy w WSI, odpowiedzialnym za kontrwywiad. W Raporcie z weryfikacji WSI Antoniego Macierewicza został on wymieniony wśród oficerów odpowiedzialnych za nieprawidłowości w działalności WSI w kontekście afery fundacji „Pro Civili” na Wojskowej Akademii Technicznej: „Na szczególną uwagę zasługuje ujawniony fakt obecności w przestępczym procederze wielu cudzoziemców, a w szczególności obywateli krajów b. ZSRS, co stwarzało olbrzymie zagrożenie całkowitej przezroczystości WAT jako uczelni wojskowej. Sytuacja była o tyle niepokojąca, że zawierane z WAT umowy często dawały kontrahentom możliwość dostępu do informacji stanowiących tajemnicę państwową i służbową. W szczególności dotyczyło to informacji związanych z finansowaniem prowadzonych przez WAT prac badawczych i wdrożeniowych na potrzeby Sił Zbrojnych RP”. Z kolei Romuald Szeremietiew mówił o Mocholu jako odpowiedzialnym w 2001 r. za działania związane z usunięciem go z funkcji wiceszefa MON i zatrzymaniem Zbigniewa Farmusa. Tymczasem ówczesny szef MON Bronisław Komorowski wystąpił z wnioskiem do prezydenta Kwaśniewskiego o awansowanie Mochola na stanowisko generała brygady. Jednak po wyborach i przejęciu WSI przez Marka Dukaczewskiego odszedł on z WSI. Jak ujawnił we „Wprost” dziennikarz Maciej Gawlikowski, Hajdarowicz był na liście osób, które miały w 2009 r. zostać odznaczone przez prezydenta Lecha Kaczyńskiego Krzyżem Kawalerskim Polonia Restituta. Nagle z tej listy zniknął. Jak ustaliliśmy, poszło o związki Hajdarowicza z ludźmi WSI.
Graś od służb, Długosz od lobbingu Tymczasem Paweł Graś, zafascynowany służbami specjalnymi, razem z Petelickim i Brochwiczem zasiadał w radzie Fundacji Byłych Żołnierzy GROM. Ze służbami związane były jego kolejne sejmowe funkcje. Był członkiem komisji nadzwyczajnej ds. rządowego projektu ustawy o ABW i Agencji Wywiadu, wiceprzewodniczącym komisji nadzwyczajnej do rozpatrzenia projektów ustaw o Służbie Kontrwywiadu Wojskowego i Służbie Wywiadu Wojskowego. Od 26 czerwca 2007 r. był przewodniczącym Komisji ds. Służb Specjalnych. Trzeci z trójki dawnych opozycjonistów – Andrzej Długosz – działał w Unii Wolności i KLD. Potem został wpływowym lobbystą i właścicielem znanej agencji PR Cross Media. Po aresztowaniu w 2005 r. nie wycofał się z prowadzenia działalności. W 2009 r. media informowały o jego wspólnych interesach z Andrzejem Wyrobcem, skarbnikiem PO. „Zawodowo obu panów łączy Agencja Reklamowa Wenecja. Właścicielką firmy jest żona skarbnika Platformy, sam Andrzej Wyrobiec jest tam zatrudniony. Długosz posiada 50 udziałów Wenecji” – pisał „Newsweek”. „Rz” ujawniła w marcu 2010 r., że z usług Długosza korzystali politycy PO z Lublina.
Przychylność skarbu państwa i Leszka Czarneckiego Grzegorz Hajdarowicz kupno udziałów w spółce wydającej „Rz”, należących do brytyjskiego koncernu Mecom, wynegocjował 30 czerwca 2011 r. Skąd wziął na to pieniądze? 20 mln zł pożyczył mu fundusz Jupiter NFI, w którym był przewodniczącym rady nadzorczej. Pożyczkę miał spłacić do 30 czerwca 2011 r., ale tego nie zrobił. Obecnie termin przesunięto mu na czerwiec 2013 r. Pozostałe ok. 60 mln zł pożyczył w Getin Banku, kontrolowanym przez biznesmena Leszka Czarneckiego. Ten biznesmen pomógł mu w zakupie pisma, które ujawniło, że według dokumentów IPN Czarnecki był zarejestrowany jako tajny współpracownik SB. Pozostałe 49 proc. udziałów kupił w październiku 2011 r. od skarbu państwa. Na raty. Ma je spłacać do 2017 r.
Koledzy Sikorskiego i Giertycha opanowują sytuację Po wysłaniu do drukarni publikacji „Rz” o trotylu rozpoczęła się seria zdarzeń, w której udział wzięła cała trójka naszych bohaterów. W nocy o godz. 1.30 Graś spotkał się Hajdarowiczem. Po ukazaniu się „Rz” Jarosław Kaczyński nazwał katastrofę smoleńska zbrodnią. A popołudniu, po konferencji prokuratury, „Rz” wydała oświadczenie odcinające się od własnego tekstu, ośmieszając Jarosława Kaczyńskiego. Wyrzucono też Cezarego Gmyza i trójkę innych dziennikarzy „Rz” na czele z redaktorem naczelnym Tomaszem Wróblewskim. Jak pisze „Wprost”, „w sprzątaniu »po trotylu« pomagał Hajdarowiczowi jego znajomy Andrzej Długosz. Doradzał, podsuwał pomysły wyjścia z kłopotu”. Jak gorące muszą być rozgrywki w obozie władzy, wskazuje fakt, że portal Gazeta.pl napisał przy tej okazji: „korzystając z afery trotylowej, wydawca Hajdarowicz pozbył się z redakcji także osób, które nie miały z nią wiele wspólnego, ale w swoich tekstach wielokrotnie krytykowały rząd, a ostatnio – głównie MSZ. Zostawił zaś jako p.o. naczelnego Andrzeja Talagę, który pracował nad tekstem o trotylu, ale – jak twierdzą dziennikarze »Rz« – nigdy nie publikował nic krytycznego o MSZ. No i jest znajomym ministra Sikorskiego”.
Po „Rz” przyszła kolej na „Uważam Rze”, gdzie z funkcji redaktora naczelnego odwołano Pawła Lisickiego. W proteście przeciw temu odeszli z tygodnika wszyscy czołowi publicyści. Lisickiego zastąpił Jan Piński, kolega Romana Giertycha, który zaprzyjaźniony jest z szefem MSZ Radosławem Sikorskim. Operacja usuwania z mediów Presspubliki dziennikarzy niebezpiecznych dla partii miłości została domknięta. Dorota Kania, Piotr Lisiewicz
Wróćmy do ustawy Wilczka Jedyne, co może uratować polską gospodarkę przed całkowitą zapaścią to powrót do ustawy Wilczka z 1988 roku. Jej wprowadzenie spowoduje jednak upadek rządu. Jej niewprowadzenie spowoduje upadek najpierw gospodarki, potem rządu. Gdy w 1988 roku sypał się komunizm, generalska junta - chcąc uniknąć publicznego linczu i losu Ceaucescu - zdecydowała się na radykalne zmiany gospodarcze. W grudniu 1988 roku w życie wszedł pakiet ustaw przygotowanych przez ministra Tadeusza Wilczka. Nowe przepisy zezwoliły na funkcjonowanie działalności prywatnej - dotychczas w PRL tępionej. W efekcie, w ciągu kilku miesięcy kryzys gospodarczy został zażegnany, a w Polsce powstał prężnie się rozwijający sektor prywatny. Rozwój trwał mniej więcej pięć lat. W 1993 roku wrocił w Polsce socjalizm, wraz z wprowadzeniem VAT i objęciem rządów przez SLD. Od tamtego czasu trwa systematyczne dobijanie polskiej gospodarki. Dobijanie to wchodzi właśnie w fazę apogeum. Za kilka miesięcy gospodarka się rozleci, bo dłużej nie wytrzyma Wprowadzenie ustaw Wilczka uwolniło ludzką przedsiębiorczość, tępioną przez cały okres PRL-u. Gdy ludzie wzięli swoje sprawy w swoje ręce, zniknęła potrzeba funkcjonowania gospodarki nakazowo - rozdzielczej. Zniknęło też wiele innych problemów. Wszystko dlatego, że zniknęła biurokracja wydająca niepotrzebne przepisy utrudniające ludziom życie, a człowiek - dotychczas trybik w maszynie socjalistycznej gospodarki - mógł zacząć sam za siebie decydować. Prywatne firmy powstawały więc jak grzyby po deszczu. Aby się utrzymać, zaczęły produkować to, co potrzebne było konsumentom. Aby móc wyprodukować, zatrudniały nowych ludzi. Systematycznie więc spadało bezrobocie. Tak powstał sektor prywatny, dziś spychany na margines. Ten świetny rozwój trwałby do dziś, gdyby nie rządy socjalistów, którzy zaczęli dokładać podatki, powiększać biurokrację i na wszystkie sposoby utrudniać życie ludziom przedsiębiorczym. Dzisiejszy stan gospodarki jest konsekwencją systematycznego odchodzenia od reform Wilczka. W 1988 roku istniały tylko cztery koncesje (na broń, materiały wybuchowe, alkohol i paliwo). Dziś obowiązek koncesyjny ciąży na ponad 300 rodzajach gospodarki. W czasach Wilczka przepisy podatkowe były bardzo proste. Każdy mógł je zrozumieć wypełnić i nie zawracać sobie nimi głowy. Także biurokracja w 1988 i 1989 roku była dla raczkującej przedsiębiorczości umiarkowanie uciążliwa. Dokładnie takie same skutki przyniosłoby powtórzenie reform Wilczka teraz. Dla gospodarki nie ma lepszego sposobu na odbicie się od kryzysu niż właśnie wprowadzenie ustaw Wilczka. Jednak jest to niemożliwe ze względów politycznych. Co to oznacza? W czasach, kiedy Wilczek wprowadzał swoje reformy, było 15 razy mniej urzędników niż teraz. Część tych urzędników (zbyt małą niestety) zwolniono, reszta odnalazła się w gospodarce. Tych, którzy zostali w strukturach administracji państwowej, opłacano z podatków płaconych przez powstające przedsiębiorca. I t jest clou problemu. Każdy, kto teraz marzy o wprowadzeniu ustaw Wilczka, zdaje sobie sprawę, że konsekwencją musiałoby być zwolnienie ponad 95% urzędników. A każdy urzędnik to kilka głosów. Milion urzędników to około 3 miliony głosów dla rządzącej PO. Pozbawienie się tego elektoratu oznaczałoby polityczny koniec PO. PO nie wprowadzi więc ustaw Wilczka, bo oznaczałoby to jej polityczny koniec. Jednak niewprowadzenie paietu tych ustaw doprowadzi gospodarkę do katastrofy. Katastrofa polityczna przyjdzie później. Jest nieuchronna, bo po bankructwie gospodarki, państwo nie będzie miało z czego opłacić miliona niepotrzebnych urzędników. Szymowski
Blamaż na polskich torach. Pendolino bez zasilania 20 składów pendolino zamówionych przez PKP Intercity to nowa jakość na polskich torach. Szykowane w fabryce w Savigliano francuskiego Alstomu cacko ma też wyjątkowe wymagania. Żeby pomknąć z prędkością powyżej 200 km/h, składy potrzebują specjalnego zasilania. Sprawdź program swojej ulubionej stacji:Początek formularzaDół formularza Sieć trakcyjna wzdłuż linii z Gdyni do Krakowa i Katowic przez Warszawę, którą pojedzie pendolino, tylko w części będzie gotowa na czas. A część potrzebnych inwestycji nawet się nie zaczęła.
Infrastruktura energetyczna jest wciąż całkowicie nieprzygotowana do przyjęcia pendolino, choć o tej konieczności wiadomo od lat. To całkowicie nieprofesjonalne: PKP IC kupuje pendolino, zaciągając gigantyczny kredyt, a zarządca torów nie potrafi przygotować przewoźnikowi torów – mówi były wiceprezes PKP Jacek Prześluga.
Bez energetycznego uzbrojenia linii kolejowej pendolino straci wszystkie swoje atuty, czyli ekspresowe przyspieszenie i krótkie hamowanie. Czasy przejazdu pendolino będą zbliżone do klasycznego ekspresu. Jeśli tak, po co kupować tak drogi pociąg? – podkreśla informator DGP. Na trasie E65 z Warszawy do Gdyni zarządca torów – PKP Polskie Linie Kolejowe – dopiero w ciągu ostatnich miesięcy zlecił spółce PKP Energetyka wybudowanie m.in. pięciu wielkich podstacji o mocy 110 kilowoltów. Jak ustaliliśmy, trwa projektowanie obiektów, a kolejarze nie mają jeszcze potrzebnych działek ani wymaganych pozwoleń. Czas realizacji umów wynosi od dwóch do trzech lat. Na dodatek nic nie dzieje się z trakcją elektryczną na trasie z Warszawy do Krakowa i Katowic (Centralnej Magistrali Kolejowej), która wymaga modernizacji pod kątem pendolino wartej ponad 180 mln zł. Według Macieja Dutkiewicza z PKP PLK wzmacnianie starych i budowa nowych podstacji zacznie się na przełomie 2012 i 2013 r. Prace potrwają do 2015 r. Tymczasem pierwszy skład przyjedzie do Polski w lipcu przyszłego roku. Jak powiedział DGP Nicolas Halamek, dyrektor w Alstom Transport, które buduje pendolino, produkcja o pół roku wyprzedza harmonogram. Ponad rok potrwają testy i homologacja w Urzędzie Transportu Kolejowego. PKP Intercity zapowiada pierwsze regularne kursy pendolino w III kw. 2014 r. Efekt? Według eksperta kolejowego Roberta Wyszyńskiego obiecywane na grudzień 2014 r. przez resort transportu czasy przejazdów – np. 2 godz. 30 min z Warszawy do Gdańska – są niemożliwe do uzyskania. Powód – nie zakończą się roboty torowo-sieciowe, a także niegotowy będzie system ERTMS, zwiększający bezpieczeństwo pociągów. Zdaniem Wyszyńskiego bardziej realny jest przejazd w ok. 3 godz. To znaczy, że 328-km trasę pendolino pokona ze średnią prędkością poniżej 110 km/h, która jest dostępna np. dla miejskiej kolejki. Jak podaje producent, pendolino może rozpędzać się do 250 km/h. Średnia prędkość handlowa tego pociągu w Europie to 150 km/h.
2,5 mld zł to wartość kontraktu z Alstomem na zakup 20 pociągów Pendolino i ich utrzymanie przez 17 lat
10 mld zł kosztuje trwająca od 2006 r., związana m.in. z projektem Pendolino, przebudowa linii Warszawa – Gdańsk
2 godz. 10 min taki czas przejazdu pendolino z Warszawy do Katowic obiecuje PKP IC pod koniec 2014 r.
Konrad Majszyk Maciej Szczepaniuk Sikorscy. Bez Boga, Honoru i Ojczyzny Anne Applebaum-Sikorski wydała w tych dniach książkę “IRON CURTAIN. THE CRUSHING OF EASTERN EUROPE 1944-1956″ – “Żelazna kurtyna. Miażdżenie Wschodniej Europy 1944-1956″. Ta książka opisuje okres stalinowski w Polsce i całej Europie Środkowo-
Wschodniej. Applebaum fałszuje w tej książce historię Polski, między innymi dzięki temu że wybiela w niej zbrodniczą rolę komunistów żydowskich w mordowaniu polskich patriotów. Takich jak choćby żydowski komunista Salomon Morel, który był zwykłym zbrodniarzem i mordercą. Applebaum twierdzi, że za to co zrobił nie został skazany w Izraelu, gdyż zrobił to z powodu zemsty za zbrodnie na Żydach. Zemsta ma go rozgrzeszać ze zbrodni. Ale nasze prawo rzymskie jest przecież zupełnie inne niż żydowskie. I nasza etyka chrześcijańska jest zupełnie inna niż judaistyczna. A on dokonywał zbrodni w Polsce, a nie w Izraelu. Ale pomijając to, że ta książka fałszuje historię Polski okresu stalinizmu, sam sposób promocji tej książki jest nie tylko złamaniem zasad elementarnej etyki. Jest przestępstwem polskiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych. I przestępstwem jego szefa ministra Radosława Sikorskiego. A prywatnie męża Anne Applebaum. 28 listopada tego roku odbyła się promocja tej książki w Waszyngtonie, na którą zaproszono senatorów amerykańskich. Zaproszono ich na wieczór promocyjny do waszyngtońskiego Instytutu AEI. Jest to ultrakonserwatywny Instytut, w istocie amerykańsko-żydowski, sądząc po składzie personalnym. Pracował w nim okresowo, kiedz nie ministrował w Polsce również i Radosław Sikorski. Zresztą razem z A. Appleubaum, już jako swoją żoną. I właśnie, jako była pracownica tego Instytutu, miała ona promocję swej książki dla amerykańskich senatorów. Następnego zaś dnia 29 listopada, A. Applebaum miała promocję swej książki już za polskie pieniądze, i to publiczne, w ambasadzie polskiej w Waszyngtonie. Tam właśnie, nowo mianowany przez ministra Sikorskiego ambasador Polski w USA, Ryszard Sznepf, wydał przyjęcie promocyjne dla Applebaum. Dodam, że Ryszard Sznepf jest bardzo ceniony i poważany przez środowiska żydowskie, tak w USA, jak i Izraelu, za wszechstronną pomoc, jaką udzielał w odzyskiwaniu mienia żydowskiego w Polsce. Ambasador Sznepf wydał wielkie przyjęcie i zrobił wielką fetę, na której Anne Applebaum-Sikorski, nie tylko promowała swoją książkę “Żelazna kurtyna”, a i promowała swoją nową książkę kucharską! Swoją prywatną książkę kucharską, której jest tylko współautorem. Applbaum promowała, więc za pieniądze Ministerstwa Spraw Zagranicznych. Przecież w normalnym kraju byłoby to niemożliwe. A gdyby się tak stało, i ambasador Sznepf, i minister Sikorski, straciliby natychmiast swoje stanowiska. I jeszcze mieliby procesy karne za defraudację grosza publicznego. Nigdzie w cywilizowanym świecie nie było jeszcze takiego przypadku, żeby minister rządu promował książkę kucharską swojej żony za publiczne pieniądze, którymi on sam rozporządza. A jeszcze sam minister Sikorski brał osobiście udział w tej fecie swojej żony, jako gość ambasady. I to wszystko w sytuacji cięć wydatków na działalność zagraniczną Ministerstwa. Ale to i tak drobnostka w porównaniu z faktem, że żona polskiego ministra spraw zagranicznych jest urzędującym w Londynie dyrektorem politycznym międzynarodowego Instytutu Legatum z
siedzibą w Dubaju. A rola tego Instytutu jest, co najmniej dwuznaczna. Oficjalnie ten Instytut zbiera informacje o sytuacji w poszczególnych krajach, celem poprawy ich położenia ekonomicznego. W tym szczególnie niższych i biedniejszych warstw społecznych ludności tych krajów. Natomiast oskarża się go o to, że nieoficjalnie te zebrane informacje służą inwestycjom finansowym dla ekonomicznego drenażu tych krajów. Inwestycjom finansowym kapitałów głównie środowisk żydowskich. Legatum jest prywatną instytucją inwestycyjną międzynarodowa, której wszakże dyrekcja wywodzi się praktycznie wyłącznie ze środowisk żydowskich. Oskarża się ją o to, że faktycznie Legatum jest instytutem szpiegostwa gospodarczego w świecie, służącym ekonomicznemu drenażowi poszczególnych krajów i regionów przez kapitały finansowe. Na stronach internetowych Legatum jest nawet wykres, gdzie Instytut chwali się, że ma najlepsze na świecie wskaźniki finansowych zysków z inwestycji. A jak wszystko na to wskazuje, te zyski z inwestycji, to faktyczna grabież ekonomiczna. I czy żona ministra spraw zagranicznych Rzeczpospolitej Polskiej, powinna być dyrektorem politycznym tego typu instytucji? Przecież jest jakiś poziom przyzwoitości! Przecież zarówno ta feta za publiczne pieniądze w polskiej ambasadzie, jak i dyrektorowanie, i to polityczne, a nie administracyjne, w takiej najdelikatniej mówiąc podejrzanej politycznie i etycznie instytucji, to złamanie wszelkich elementarnych reguł przyzwoitości, bo o honorze nie ma, co wspominać. Przecież z każdego z tych powodów minister Sikorski powinien być zmuszony do natychmiastowej dymisji. I tak by było w każdym cywilizowanym państwie. I nie rozumiem tego, co się dzieje w Polsce! Czy ludzie tego nie widzą? Czy upadek moralny jest już taki, że jest to traktowane, jako normalne? Przecież w każdym kraju wywołałoby to takie oburzenie społeczne, że taki minister czy by chciał, czy by nie chciał, musiałby odejść. Stanisław Tymiński
Interwencjonizm, czyli protekcjonizm We współczesnym świecie prywatyzacja państwowych przedsiębiorstw zawsze była wynikiem terapii szokowej. Teoria terapii szokowej jest wynikiem eksperymentów amerykańskiej agencji wywiadowczej CIA, w których człowiek pod wpływem szoku wymyślnych tortur zostaje tak zdezorientowany, ze traci swoja osobowość i można mu narzucić swoją wolą. Te nieludzkie eksperymenty, zakontraktowane przez CIA w latach 50-ch i 60-ch w kilku szpitalach w Kanadzie, wyszły na jaw i powstała z tego powodu głośna afera (Allen Memorial Hospital i Weyburn Hospital). Otóż użyto nadmiernej dawki halocygennego narkotyku LSD w celu całkowitej dezorientacji pacjentów, aby w takim stanie narzucić im całkiem inna osobowość. Wyniki tych eksperymentów znalazły swoje zastosowanie w geopolityce, gdzie rutynową dywersją obalano rządy kolejnych krajów. Społeczeństwa wprowadzano w stan szokowej zmiany kulturowo- ustrojowej, aby następnie zdezorientowanym obywatelom łatwo narzucić złodziejską prywatyzację przedsiębiorstw państwowych. Takiego rodzaju postępowanie było powszechne w krajach Ameryki Południowej i we Wschodniej Europie. A obecnie w krajach arabskich. Opisuje je kanadyjska pisarka Naomi Klein w swej "Doktrynie szoku". Jest to schemat powtarzany tyle razy, ze został on opanowany do perfekcji. Te kraje, które nie pozwoliły na terapię szokową i nieuchronną prywatyzację, ze względy na ich silna kulturę, potraktowano jako kraje faszyzujące, a nawet rozbójnicze. Polska jest jaskrawym przykładem udanej akcji takiej terapii szokowej oraz grabieżczej prywatyzacji. Szokiem dla Polski była reforma ustrojowa wprowadzona w 1989 roku przez socjopatę Leszka Balcerowicza, który jeszcze jako magistrant SGPiS wykazywał się całkowitą ignorancja w dziedzinie psychologii gospodarczej i nie rozumiał problemu motywacji ludzi do pracy. Realizowaną zaś "terapię szokową" uzasadniał swym prostackim powiedzeniem, że nie można przeskoczyć przepaści w dwóch skokach. Ćwierć wieku później widzimy efekty tej akcji. O ile przed 1989 rokiem Polska miała wiele gałęzi przemysłu na przyzwoitym poziomie światowym, to obecnie nasz dumny kraj został sprowadzony do poziomu żebraka. Żyje głównie zasilany zagranicznymi pożyczkami, w tym Banku Światowego i Międzynarodowego Funduszu Walutowego, tworzącymi gigantyczne już i stale rosnące zadłużenie zagraniczne. A instytucje Międzynarodowego Funduszu Walutowego i Banku Światowego, tak jak kiedyś dyktatorskie partie komunistyczne, przyznają się już dziś do błędów. I tak jak kiedyś komuniści, obiecują reformy swoich działań. Ale już bez żadnej kary. W mojej skromnej opinii po zmianach ustrojowych z socjalizmu na kapitalizm, chłonny rynek zbytu 300 milionów ludzi Wschodniej Europy, opóźnił gospodarczą recesję pazernych krajów Zachodu co najmniej o 20 lat. Dyktat Banku Światowego i Międzynarodowego Funduszu Walutowego zawsze zalecał globalizacje i wolnorynkowość, ponieważ dotowana przez państwo sklerotyczna biurokracja zakładów pracy gospodarki państwowych nie dawała zysków, tylko straty. Podawano liczne przykłady państwowych firm, które żyły nie z zysków ale z dotacji. A przecież nie zawsze inwestycje firm prywatnych są udane. Summa summarum w przestrzeni czasu okazało się, że jedyne kraje, które miały znaczący gospodarczy wzrost, to kraje, które po terapii szokowej stosowały interwencjonizm, czyli protekcjonizm strategicznych gałęziach swojej gospodarki, takich jak huty, stocznie, etc. I nawet przy pomocy taryf celnych chroniły swój młody przemysł. Dobitnym przykładem takiego postępowania są Chiny, Japonia, Korea i Brazylia. Każdy z tych krajów w czasie reform ustrojowych, czyli po terapii szokowej, miał szczęście, ze w ich rządach mieli patriotów, którzy potrafili obronić kraj przed atakiem w nowoczesnej wojnie ekonomicznej. Nawet nie trzeba było do takiej akcji mieć ekonomistów – w Japonii reformy gospodarcze zostały wprowadzone przez prawników, a w Korei przez inżynierów. Kanadyjski ekonomista śp. John Galbraith powiedział, że ekonomia to nauka dla ekonomistów, którzy z tego żyją. Z kolei śp. Marshall McLuhan, słynny kanadyjski guru teorii mass mediów powiedział, iż „dzisiejszy tyran nie rządzi pałką czy pięścią, ale przebrany na badacza rynku prowadzi swoje stado drogami wygody i komfortu”. Celem jest bezbolesne zniewolenie ludzi. Tak jak żaba powoli podgrzewana w garnku z niego nie wyskoczy, aż się ją ugotuje. Niestety Polska nie miała patriotycznego rządu od 1944 roku, kiedy to cały powojenny rząd Polski został porwany przez Stalina do Moskwy, gdzie w typowo komunistycznym procesie pokazowym skazano jego członków na wieloletnie kary wiezienia. I natychmiast zastąpiła ich grupa polskojęzycznych Żydów, specjalnie do tego celu przygotowanych przez Sowietów. To ich dzieci i wnuczkowie, z poparciem już krajów Zachodu, niezmiennie rządzą Polakami od 1944 roku. Współcześnie przy pomocy proporcjonalnej ordynacji wyborczej, która się zawsze narzuca krajom podbitym. Żydzi w polskim rządzie poprostu spełniają swoją kulturową cechę pośredników dla możnych świata, z czego czerpią wymierne korzyści. To dlatego hasła BŚ i MFW są natychmiast posłusznie wprowadzane z życie. Takie hasła jak globalizacja, prywatyzacja, deregulacja. Natomiast potępiany i tępiony jest interwencjonizm czyli protekcjonizm. Narzędzie powszechnie stosowane przez kraje rozwinięte w pierwszych dekadach ich rozwoju. Na dolarowych banknotach USA widzimy głównie wizerunki ich prezydentów. Wyjątkiem jest wizerunek Alexandra Hamiltona (1755-1804), który był Sekretarzem Skarbu i orędownikiem protekcjonizmu. Był on prawdziwym architektem nowoczesnej amerykańskiej gospodarki. Gdyby nie on, to pod presją zagranicznej konkurencji ówczesna Ameryka nie miała szans, aby rozwinąć strategiczne gałęzie swojego przemysłu, co później pozwoliło na rozwój globalnych firm, które dziś dominują świat w obszarach swej działalności. Hamilton przygotował do Kongresu USA „Raport na temat produkcji”, gdzie zaproponował ekonomiczną strategie rozwoju dla młodego kraju. W tym raporcie argumentował, ze całe „gałęzie przemysłu w swoich zarodkach” muszą mieć opiekę i pomoc rządu, dopóki nie staną na swoich nogach. Podobnie jak dziesięcioletnie dziecko, które nie jest w stanie konkurować z dorosłymi i potrzebuje edukacji, opieki i pomocy, czyli protekcji. Raport Hamiltona nie tylko wzywał do protekcjonizmu, ale także zalecał publiczne inwestycje w infrastrukturę, takie jak budowanie kanałów wodnych czy też dróg, rozwój własnego systemu bankowego i emisje oszczędnościowych bonów przez rząd USA. Ale przede wszystkim nawoływał do protekcjonizmu. Był to główny plan kontynuowany przez kolejnych prezydentów Stanów Zjednoczonych. Jeśli Hamilton, już jako minister jakiegoś kraju, to samo by powiedział dzisiaj, to stał by się obiektem ataku i ciężkiej krytyki za taką herezję. Jego kraj z pewnością by nie dostał więcej pożyczek od BŚ i MFW. Jak powszechnie wiadomo, punkt widzenia zależy do punku siedzenia. Dziś gospodarka USA jest tak silna, że nie potrzebuje protekcji, tylko rynków zbytu i wszelkie objawy protekcjonizmu są natychmiast tępione. Globalizacja jest OK dla krajów bogatych. Zmarli prezydenci USA nie mogą nam nic podpowiedzieć. Ale gdyby mogli, to by nam powiedzieli, że działania kolejnych rządów w Polsce przez ostatnie ćwierć wieku jest dokładnie sprzeczne z tym, co oni robili aby zmienić niskiej rangi ekonomię kraju rolniczego opartą na pracy murzyńskich niewolników, na największa gospodarkę na świecie. A jako punkt wyjściowy takiej niskiej rangi ekonomicznej i zniewolona jest dzisiaj nasza Polska. Nie tylko Stany Zjednoczone praktykowały protekcjonizm we wczesnych latach swego rozwoju. Wszystkie bogate dziś kraje używały narzędzi protekcjonizmu. Używały też państwowych dotacji dla rozwoju swoich młodych przemysłów. Wiele z nich (Anglia, Finlandia, Korea, Japonia) nawet ostro ograniczało zagraniczne inwestycje. Kilka krajów (Austria, Finlandia, Francja, Singapur) używało nawet państwowych przedsiębiorstw do budowy swoich gospodarek. Finlandia we wczesnym okresie rozwoju gospodarczego wręcz uważała, ze przedsiębiorstwa, które mają ponad 20% zagranicznego kapitału są dla niej niebezpieczne. Nawet Kanada w latach 70-tych stawiła opór imperialistycznej ekspansji swego potężnego sąsiada. Śp. kanadyjski premier socjalista Pierre Elliott Trudeau wzmocnił wtedy politykę protekcjonizmu państwowego. Wzmocnił także rolę związków zawodowych, aby Kanadyjczycy zatrudnieni przez firmy amerykańskie nie cierpieli z powodu wyzysku. Wymagało to przede wszystkim patriotyzmu. I wymagało wiele dyplomatycznych zdolności w trudnych negocjacjach. W wyniku tej polityki do dzisiaj wszystkie banki są w rękach Kanadyjczyków. Mają dobre zyski i nigdy nie padają. To ironia losu, że w ostatnich 30-tu latach nawet bogate kraje nie skorzystały z dyktatu wolnorynkowości i globalizacji. Bo założenia wolnorynkowe są błędne. Większość bogatych krajów użyła protekcjonizm we wczesnych latach swego rozwoju. W tym samym czasie polityka wolnego rynku promowana przez tzw. liberałów, zahamowała wzrost i zwiększyła nierówność dochodów pomiędzy krajami bogatymi a tymi krajami biednymi, które przeszły reformy ustrojowe. A wzrost gospodarczy bogatych krajów w czasie ostatnich 30-tu lat był bardzo mały. Niewiele krajów skorzystało z „dobrodziejstwa” wolnego rynku i niewiele z niego skorzysta w przyszłości. Dlatego protekcjonizm jest konieczny i dobry dla Polski. Aby chronić te miejsca pracy, które mamy. I aby gwałtownie stworzyć nowe miejsca pracy w strategicznych kierunkach rozwoju. Kierunkach wyselekcjonowanych na podstawie naszych naturalnych atutów, które jeszcze nam zostały po złodziejskiej prywatyzacji, praktykowanej przez ostatnie ćwierć wieku. Stanisław Tyminski
Rząd kończy z fikcją liberalizmu Rządząca Polską Platforma Obywatelska – a konkretnie przedstawiciele jej lewicowo-liberalnego skrzydła – zapowiedziała złożenie w Sejmie ustawy przeciwko „mowie nienawiści”. Nie ukrywam, że postrzegam tę zapowiedź jako jeden z decydujących momentów w historii liberalnej demokracji w Polsce. Projekt logiczny, bowiem ostatecznie kończący z fikcją liberalizmu. Być może urażę część Czytelników nczas.com, ale uważam liberalizm za nieludzki. Przez określenie to rozumiem, że ideologia liberalizmu i liberalny system polityczny jest niezgodny z naturą człowieka, która ma charakter wspólnotowy. Każda zaś wspólnota opiera się na konstytuujących ją wartościach. Ci, którzy opierają się nim, kontestują je, są eliminowani w drastyczny sposób. W czasach świetności Cywilizacji Zachodu społeczeństwo eliminowało heretyków i wolnomyślicieli, podpalając pod nimi drewniane stosy, czyli penalizując herezję, bluźnierstwo i apostazję. Potem rozpoczęło się zjawisko opisane znakomicie przez Carla Schmitta w jego pracy „Lewiatan w teorii państwa Thomasa Hobbesa” (1937): mediewalne społeczeństwo monoideowe zaczęło pękać i pod skorupą oficjalnej ortodoksji zaczęły się pojawiać prądy wolnomyślicielskie. Najpierw publicznie oddawano jeszcze Bogu cześć wedle ustalonej przez suwerena ortodoksji, ale w sercu już w to nie wierzono, a w końcu publicznie zaczęto kwestionować wszystkie prawdy. I tak oto narodziło się społeczeństwo liberalne. Schmitt uważał takie zjawisko za nietrwałe, gdyż sprzeczne z naturą ludzką, która domaga się, aby wspólnota ufundowana była na jakiejś ortodoksji. Stąd pojawiły się „ortodoksje zastępcze”, które podjęły próby narzucenia masom zeświecczonej religii w postaci ideologii. To świat dwudziestowiecznych totalitaryzmów. Niemiecki prawnik uważał, że oto świat powrócił do pewnej bardzo niedoskonałej „normalności”, czyli do monoidei, acz o laickim i mitycznym charakterze. Ideologia totalitarna to taka zlaicyzowana postać religii. Nie ma wątpliwości, że Carl Schmitt pomylił się co do tego, że przyszłością świata jest monoidea faszystowska. Ma jednak rację co do natury ludzkiej: ta rzeczywiście domaga się jedności wierzeń, jedności poglądów i walki z odstępcami za pomocą ustaw o świętokradztwie. Kwestią wtórną jest, czy ortodoksją będzie katolicyzm rzymski, luteranizm, anglikanizm, faszyzm, bolszewizm czy demoliberalizm. Mechanizm ludzkiego myślenia jest zawsze ten sam: mamy wspólnotę i chcemy, abyśmy wszyscy czuli się jako jedno wielkie „my”. Dlatego domagamy się brutalnego spacyfikowania odstępców, którzy świętokradczo naruszyli drogie nam wartości, bez których nie istnieje nasza wspólnota polityczna. Ktoś spyta o Prawdę? Schmitt odpowiada cytatem z Hobbesa: „To władza, a nie prawda tworzy prawo” (Auctoritas non veritas facit legem). Kwestia nie sprowadza się do tego, czy prawda w ogóle istnieje – ludzie nie umieją funkcjonować bez pozytywnej odpowiedzi na to pytanie – ale do kwestii, która z oferowanych nam prawd jest rzeczywiście „prawdziwa” (czyli twierdzenie jest zgodne z rzeczą – jakby to powiedział Arystoteles)? Mówiąc znów językiem Hobbesa: w sumie nie jest istotne, czy prawda istnieje i która z oferowanym nam prawd jest „prawdziwa”. Ważne jest tylko, kto decyduje, co jest prawdą i która z nich ma być oficjalną doktryną integrującą ludzi w społeczeństwo (Quis interpretabitur?). Tak właśnie odczytuję wspomniany projekt ustawy o „mowie nienawiści”. Na naszych oczach widzimy przełomowy moment w polskiej historii: oto kończy się wolność proklamowana w błyskach fleszy w 1989 roku. Oczywiście ktoś powie, że nigdy jej nie było, iż III RP od samego początku przeżarta była socjalizmem. To oczywiście prawda, ale cały ten bajzel funkcjonował przez prawie ćwierć wieku z hasłami „wolności” na sztandarach, a jedną z podstawowych swobód była wolność wypowiedzi, sumienia i przekonań. I oto władza postanowiła nam powiedzieć zupełnie jasno i wprost: liberalizm właśnie się skończył i będziemy represjonować wszystkich „bluźnierców” wobec oficjalnej doktryny państwa, którą jest „wolność”, „tolerancja” i „prawa człowieka”. Tak, my w Średniowieczu także represjonowaliśmy heretyków, z kolei faszyści i komuniści podobne prawodawstwo wprowadzili wobec przeciwników politycznych. Oto logika każdego normalnego, ludzkiego systemu władzy. Na naszych oczach liberalna demokracja także „domyka się” i ustanawia swoją wersję ustawy o „świętokradztwie”. To logiczne. Nie widziałem jeszcze projektu tej ustawy, ale z medialnych doniesień dowiadujemy się, że penalizowana nie będzie wszelka „nienawiść”, lecz jedynie ta, która skierowana jest przeciwko cechom wrodzonym, niezależnym od człowieka. Chodzi o rasę, narodowość, płeć i orientację seksualną. Czyli przy okazji zostanie zadekretowane, że homoseksualizm nie jest chorobą, tylko wrodzoną „odmiennością”. W ten sposób ustawodawca rozstrzygnie problem, o który spierają się lekarze. Quis interpretabitur? Za pomocą tej ustawy system zadekretuje ochronę „grupy trzymającej władzę” w liberalnym państwie. Co ważne, wręcz kluczowe, ustawa o „mowie nienawiści” nie ma dotyczyć tych elementów, które nie są wrodzone. A co nie jest wrodzone? Nabyta jest wiara chrześcijańska, patriotyzm, duma narodowa, własność prywatna. Bez groźby kary można więc będzie tryskać nienawiścią do Kościoła, polskości i właścicieli. Oto system pokazuje, że te elementy nie konstytuują wartości, na których zbudowana jest III RP. Po ewentualnym uchwaleniu ustawy o „mowie nienawiści” liberalna demokracja ostatecznie domknie się, przekształcając się w nowy monoideowy system z własną cenzurą. Rodzaj antyśredniowiecza z antyteologią i antydogmatyką, zbrojny w ustawę o antybluźnierstwie, na straży której stać będą antyinkwizytorzy. Nie potępiam tej tendencji, gdyż wynika z natury ludzkiej, którą liberalizm zignorował. Radykalnie nie zgadzam się jedynie z treściami, które mają być penalizowane. Jak to napisał na Facebooku jeden z moich znajomych: musimy tylko przejąć władzę i zmienić penalizowane treści… Adam Wielomski
Pokłosie palikotyzmu Z prof. Jackiem Bartyzelem z Wydziału Politologii i Studiów Międzynarodowych UMK w Toruniu rozmawia Anna Ambroziak Wczoraj rano doszło do zbezczeszczenia Obrazu Matki Bożej Częstochowskiej w sanktuarium na Jasnej Górze. 58-letni mężczyzna rzucił w niego fiolką z czarną substancją. Obraz chroniony jest szybą, więc sama Ikona nie uległa uszkodzeniu. - Wydarzenie to jest przykładem chrystofobii, zjawiska, które ma miejsce nie tylko w Polsce. Tego rodzaju incydenty zdarzają się niestety na całym świecie. I to, zapewne nieprzypadkowo, w krajach katolickich. Mam tu na myśli choćby niedawne wydarzenia w Argentynie, Francji czy w roku ubiegłym we Włoszech.
Gdzie leży źródło tego rodzaju ekscesów? - Na tego typu zachowania istnieje niewątpliwie przyzwolenie werbalne ze strony środowisk lewicowych. Mam na myśli ową agresję werbalną ze strony niektórych polityków, którzy na tej nienawiści do Kościoła katolickiego budują swój obraz.
Są też dziennikarze, koncerny medialne żerujące na tych emocjach. - Przeciętny odbiorca słucha tego, co sączą media głównego nurtu. W mediach tych celebrytami są politycy, którzy ostentacyjnie sieją tę nienawiść do Kościoła. Jak inaczej można odczytać niektóre wypowiedzi choćby Janusza Palikota, który jawnie domaga się zdjęcia krzyża z sali sejmowej? Tę werbalną agresję media podają jako wzór, styl życia, którego nie należy nawet tłumaczyć, usprawiedliwiać, a który sam w sobie jest usprawiedliwieniem. W efekcie przeciętni słuchacze, którzy często mają przecież sami jakieś problemy z wiarą czy pielęgnują w sobie osobiste urazy wobec Kościoła typu: wikary był opryskliwy albo za dużo zażądano za jakąś usługę, dają posłuch właśnie takim przekazom medialnym. W tych ludziach tkwi jakiś resentyment, jakaś zaciekła niechęć wobec Kościoła. A politycy i media będący na ich usługach jeszcze to podsycają. W efekcie tego rodzaju wypowiedzi, jakie serwuje choćby pan Palikot, stają się aktem przyzwolenia na tego typu zachowanie wobec Kościoła, z jakim mieliśmy do czynienia wczoraj na Jasnej Górze.
Mężczyzna odpowie za publiczne znieważenie miejsca czci religijnej, za co grozi do 2 lat pozbawienia wolności. W toku postępowania ma być zbadana kwestia jego poczytalności. - Ale czy to jest choroba psychiczna? Tego wstępnie nikt nie jest w stanie ustalić, choć wykluczyć tego nie można. Jeżeli ktokolwiek podejmuje tego typu działanie, to rodzi się słuszne przypuszczenie, że jego osobowość może być zachwiana. W tym wypadku jest pewne, że nie mamy tu do czynienia z działaniem pod wpływem jakiegoś nagłego impulsu, bo jasnogórskie sanktuarium to nie jest kościół, do którego można wejść ot tak, przechodząc ulicą: trzeba się tam wybrać, przejść spory kawałek drogi, wejść przez bramę, przejść przez dziedziniec. Musi zatem być to działanie jakoś zaplanowane i przemyślane.
Wyobraża Pan sobie, jakie larum podniosłoby się, gdyby ktoś sprofanował meczet lub synagogę? - Katolicy są neutralizowani bagatelizującymi określeniami. Natomiast w wypadku innych wyznań eksponuje się od razu motyw nienawiści rasowej czy nietolerancji. Ów incydent na Jasnej Górze jest wypadkową dwóch czynników. Po pierwsze, owego rozpowszechnianego tolerancjonizmu, który jest nakierowany na ochronę wszystkich innych, poza katolikami – a na płaszczyźnie narodowej wszystkich innych poza Polakami. Drugą sprawą jest to przyzwolenie polityczne, o którym mówiłem wcześniej.
Profanacja Cudownego Obrazu jest bardzo bolesna dla katolików. Jest symbolem wiary i narodowej wspólnoty. To pojęcia, które dziś niestety stają są niemodne, przebrzmiałe, a nawet ośmieszane… - I właśnie dlatego sugestia niepoczytalności sprawcy jest nieprzekonywująca. Kto atakuje Cudowny Obraz, ten musi zdawać sobie sprawę z tego, że uderza w sam duchowy rdzeń katolicyzmu w Polsce, w ten nierozerwalny splot tożsamości religijno-narodowej i krynicę wiary pozwalającej wspólnocie przetrwać najcięższe opresje. Sam określa się więc jako wróg publiczny tego, co od wieków jest w Polsce ortodoksją publiczną, toteż tak właśnie, z całą surowością należną wrogom publicznym, winien być potraktowany.
Dlaczego głos katolików jest dziś tak marginalizowany? - Ponieważ świat, w którym żyjemy, został zdominowany przez wyznawców ideologii będących świadomym zaprzeczeniem ładu opartego na przesłaniu Ewangelii. Lecz i katolicy są tej sytuacji po części winni, albowiem zazwyczaj owłada nimi katolicyzm nazbyt uległy, anemiczny i bojaźliwy, pozwalają, by wyparował gdzieś katolicyzm płomienny, wojujący i ofensywny, zdolny budzić respekt i strach jego wrogów. Dziękuję za rozmowę. Anna Ambroziak
Profanacja narodowej świętości Z o. prof. Zachariaszem Jabłońskim OSPPE, definitorem generalnym Zakonu Paulinów, rozmawia Małgorzata Bochenek Po wielkich uroczystościach Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny doszło na Jasnej Górze do niespotykanego w dziejach Polski aktu świętokradztwa. - To bardzo bolesne wydarzenie. W dziejach istnienia Jasnej Góry na szczęście nie było wielu profanacji Obrazu. W 1430 r. został wyrwany z ram i uprowadzony. W 1909 r. skradziono korony i suknie zdobiące Matkę Bożą. Ale takiego zamachu wprost na Obraz nie było.
To, co się wczoraj wydarzyło, to pierwsza od 1430 r. profanacja? - Tak, wcześniej bezpośredniego ataku, aby chciano obraz zniszczyć, nie było. W chwilach wyjątkowego zagrożenia staraliśmy się szczególnie ostrożnie chronić Obraz, np. w czasie II wojny światowej przez kilka lat wystawiana była kopia Obrazu, a Cudowną Ikonę przechowywaliśmy w ukryciu. W czasach komunistycznych aż takich działań asekuracyjnych nie podejmowaliśmy, zachowywaliśmy ostrożność, ale Cudowny Obraz był wyjmowany tylko w celu jego konserwacji. Miały miejsce różne próby kradzieży, ale to dotyczyło wotów, stosunkowo drobnych rzeczy w porównaniu z atakiem na największą świętość, na Wizerunek Matki Bożej Królowej Polski. Nie wiemy, czy to jest decyzja bezpośrednia tego przestępcy, czy może działał pod wpływem pewnych sił, które wciąż pokazują, że nie liczą się z najważniejszymi i największymi dla naszego Narodu świętościami. To mogą być korzenie bardzo głębokie.
Nie da się ukryć, że odpowiedzialność za to, co się stało, spada na wszystkich, którzy rozpętali i przyzwolili na wojnę z krzyżem, z Biblią, z Kościołem. - W Polsce stworzono wrogi klimat. Słyszę od posłów, że nawet przed wejściem do kaplicy sejmowej urządzane są “happeningi”, umieszczane są napisy “złodzieje”. Na teren Sejmu nie wchodzą ulicznicy. Jeżeli posłowie prezentują takie zachowania, to działa destrukcyjnie i może niektórych ośmielać. To, co się wydarzyło, trzeba odczytywać jako wezwanie do weryfikowania naszej maryjności. Ona musi być bardziej intensywna, nastawiona na konfrontację ze złem, które przyjmuje różne formy.
Dziękuję za rozmowę. Małgorzata Bochenek
Pogańskie żniwa Nakręcanie spirali nienawiści wobec Kościoła katolickiego, duchowieństwa i wartości chrześcijańskich wkroczyło w taką fazę, że nikt już nie może mieć wątpliwości, ku czemu zmierza i czym skutkuje. Na sprofanowanie Jasnogórskiego Wizerunku nie odważyli się nawet zaborcy, natomiast dochodzi do niego w naszych czasach, siedem i pół roku po pontyfikacie Jana Pawła II. Główna przyczyna takich występków leży w nasilającym się nauczaniu pogardy, które coraz dotkliwiej sączy się ze środków masowego przekazu, trafiając do najbardziej mrocznych zakamarków ludzkich wnętrz, rozniecając wrogość i piętrząc podziały. Wśród milionów ludzi zawsze może pojawić się ktoś, w czyim zachowaniu znajdzie ujście skutecznie zatruta wyobraźnia i zafałszowane rozeznanie. Najwyższy czas, by przede wszystkim w Kościele przywrócić zachwianą jedność, kładąc kategoryczny kres podziałom na katolików "przedsoborowych" i "posoborowych", "zamkniętych" i "otwartych", "toruńskich" i "łagiewnickich", "radiomaryjnych" i "tygodnikowych". Każdy, kto im sprzyja i je szerzy, burzy jedność, której brak dotkliwie godzi w prawdę i wiarygodność głoszenia Ewangelii. I nie łudźmy się, Kościół nie ma w świecie samych tylko przyjaciół. Wszelkie podziały tworzą również przedpole dla nieprzyjaciół Kościoła, którzy je wykorzystują do podmywania i osłabiania tożsamości chrześcijańskiej, wyszukując wśród katolików, zwłaszcza wśród duchownych, narzędzia przydatne do niszczenia Kościoła od wewnątrz. Najwyższy czas, by położyć kres prawdziwej mowie nienawiści, którą bez opamiętania szerzą prominentni przedstawiciele partii politycznych, w czym niechlubny prym wiedzie Janusz Palikot. W ostatnim okresie wtórują mu nawet niektórzy członkowie rządu, a zabierając głos w sprawach moralnych i etycznych, roszczą sobie pretensje do zastępowania duchowieństwa. Wygląda też na to, że wzywanie do monitorowania kazań i homilii ma wzbudzić strach i zamknąć usta głosicielom Ewangelii, natomiast rządzącym zapewnić sprzyjający PR i całkowitą bezkarność. Najwyższy czas, by postawić tamę zohydzaniu i obrzydzaniu duchowieństwa katolickiego, wyśmiewaniu i wyszydzaniu wiernych oraz zasad naszej wiary, a także deptaniu i profanowaniu świętych i ojczystych wartości, których symbolem jest Jasna Góra. Ks. prof. Waldemar Chrostowski
Kaci mieli poczucie bezkarności Z kpt. dr. Dariuszem Fudalim, funkcjonariuszem Służby Więziennej, pracownikiem Zakładu Karnego w Rzeszowie, rozmawia Mariusz Kamieniecki W wyniku prac ekshumacyjnych na tzw. Łączce na warszawskich Powązkach zidentyfikowano już pierwsze ofiary. Jak wyglądały przygotowania i jak przebiegały same egzekucje w więzieniach Urzędu Bezpieczeństwa? - Tak naprawdę nie obowiązywały tu żadne zasady. Skazani na ogół trafiali do tzw. cel śmierci. Wyroki wykonywano o różnych porach dnia - albo wcześnie rano, albo późnym wieczorem, ale, jak np. na Rzeszowszczyźnie, zabijano także w porze popołudniowej. Tylko w przypadku Wrocławia rodziny mogły odbierać zwłoki swoich krewnych. Zasadniczo tendencja była taka, aby ciała straconych chować potajemnie, wszystko po to, aby wszelki ślad po nich zaginął, żeby nawet po śmierci nie funkcjonowali w oczach opinii publicznej. W ten sposób próbowano zatrzeć ich pamięć i uniemożliwić tworzenie się czegoś w rodzaju legendy. Tak było w całym kraju. Ogólnie w Polsce w latach 1944-1956 wydano ponad osiem tysięcy wyroków śmierci, z czego przeszło sześć tysięcy wykonano. Mimo iż na protokołach wykonania wyroków śmierci widniała rubryka: dowódca plutonu egzekucyjnego, to tak naprawdę sporadycznie zdarzało się, żeby wyrok wykonywało więcej osób, najczęściej był to jeden człowiek. Na ogół wyrok wykonywano tzw. strzałem katyńskim w tył głowy, ale również wieszano.
O ofiarach mówi się wiele, mało jednak wspomina się o katach. Kim byli bezpośredni egzekutorzy wyroków śmierci, którzy wykonywali je na działaczach podziemia niepodległościowego? - Byli to ludzie z tzw. awansu społecznego, ludzie przeważnie prości, którymi łatwo można było manipulować. Zdecydowana większość katów miała spore problemy alkoholowe, co zresztą w ówczesnych PRL-owskich służbach nie należało do rzadkości. Obok tego, że lubili wypić, to byli też bardzo słabo wykształceni. Na ogół pozostawali do dyspozycji szefa danego Wojewódzkiego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego. Trzeba też powiedzieć, że nie były to osoby do końca anonimowe, ale znane wśród funkcjonariuszy. Niektórzy z nich na pewno byli chciwi. W Warszawie w więzieniu na Mokotowie szczególnie znany był jeden z głównych egzekutorów stalinowskich w PRL Piotr Śmietański, który wykonał wyrok strzałem w tył głowy m.in. na majorze Hieronimie Dekutowskim ps. „Zapora” czy na rotmistrzu Witoldzie Pileckim. W okrucieństwie nie ustępował mu Aleksander Drej, który zabił m.in. ppłk. Łukasza Cieplińskiego, dowódcę IV Zarządu WiN.
Często o strażnikach więziennych mówiło się: hieny. Z czego to wynikało…? - Jak już wspomniałem, byli to ludzie prości, którym często uderzała do głowy woda sodowa. Mieli poczucie władzy, bezkarności i chcieli się szybko wzbogacić. Niektórzy z nich rabowali zwłoki, kopniakami wybijali im złote zęby, zdzierali z nich marynarki i buty. Różnie się potem z tego tłumaczyli, np. że nikt nie powiedział im, że tak nie wolno. To były ludzkie hieny. Mimo tak trudnych czasów w szeregach służby więziennej zdarzali się tacy, którzy współpracowali z podziemiem antykomunistycznym, ryzykowali życiem i byli więzieni. To pokazuje, że ludzie zachowywali się różnie, także w sposób godny i odpowiedzialny, dlatego z pewnością nie można generalizować, bo byłoby to nieuzasadnione i niesprawiedliwe.
Co sprawiało, że ludzie przeobrażali się w katów? - Głównym, pierwszoplanowym czynnikiem była chciwość i chęć zarobienia jak największej ilości pieniędzy. Za wykonanie wyroku otrzymywali ponad 3 tys. zł, kiedy np. nauczyciel zarabiał miesięcznie 500 może 600 złotych.
Wyroki śmierci były wykonywane także w więzieniach na terenie kraju, o czym wspomina Pan w swojej pracy doktorskiej pt. „Więziennictwo na terenie województwa rzeszowskiego w latach 1944-1956”. Jak to wyglądało np. w Rzeszowie? - Najwięcej wyroków śmierci na Rzeszowszczyźnie wykonywano w więzieniu na zamku w Rzeszowie. Były to wyroki wykonywane zazwyczaj strzałem w tył głowy w więziennych piwnicach, ale także od 1946 r., w miarę potrzeb, wieszano skazanych na szubienicy ustawianej na wewnętrznym dziedzińcu zamku. Czyli strzelano i wieszano, a oprócz tego wywożono więźniów np. do lasu głogowskiego i tam wykonywano egzekucje, było to jednak znacznie rzadziej. Ponadto 17 czerwca 1946 r. miała miejsce egzekucja publiczna na Rynku Giełdowym w Rzeszowie, gdzie powieszono dwóch byłych żołnierzy AK: Józefa Koszelę ps. „Sowa” i Bronisława Stęgę ps. „Kolejarz”. Wyroki śmierci wykonywano też w więzieniu w Przemyślu, z tym że już w znacznie mniejszym wymiarze. Na terenie Rzeszowszczyzny wykonano około pięciuset egzekucji. Oczywiście ofiar terroru komunistycznego było znacznie więcej.
Ilu katów wykonywało wyroki śmierci na Rzeszowszczyźnie? - W swoim poszukiwaniach dotarłem do dziewięciu nazwisk. Z tym że dwóch pod tym względem - używając przenośni - było bardzo „płodnych”. Trzeba też powiedzieć, że nie było czegoś takiego jak kat etatowy. Podczas kwerendy nie dotarłem bowiem do żadnego dokumentu, w którym zostałoby wymienione nazwisko i funkcja kat. Byli to zatem funkcjonariusze Wojewódzkiego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego w Rzeszowie, w większości żołnierze tzw. plutonu ochrony gmachu, gdzie mieściła się siedziba UB, albo personel aresztu wewnętrznego tegoż urzędu. Ci funkcjonariusze zabijali najwięcej i najczęściej. W egzekucjach brał także udział jeden pracownik straży więziennej. Urząd Bezpieczeństwa i straż więzienna były wprawdzie dwoma różnymi instytucjami, ale podlegały jednemu resortowi – Ministerstwu Bezpieczeństwa Publicznego.
Gdzie ofiary zbrodni komunistycznych były chowane, kto to robił i jak traktowano zwłoki? - Z tym bywało różnie, najczęściej ofiary egzekucji grzebano w sposób bezimienny, na obrzeżach cmentarzy, często pod płotem bez zaznaczania miejsca pochówku. Na przykład w Jarosławiu takie „pochówki” odbywały się na Nowym Cmentarzu, na tzw. Wesołej Górce albo na Starym Cmentarzu. Oczywiście robiono to pod osłoną nocy bądź wczesnym świtem, gdzie było najmniejsze ryzyko, że ktoś z osób postronnych się zorientuje. Dotarłem do materiałów, gdzie grabarz o nazwisku Kajzer wskazał jednej z rodzin miejsce pochówku trzech żołnierzy AK, którzy zostali pojmani podczas obławy i zamordowani jesienią 1944 roku. O tym, że mordów tych dokonywali ludzie bez sumienia, a podobni im grzebali ofiary, najlepiej świadczy fakt, że jak zeznał ów grabarz, ofiarom – wysokim mężczyznom - połamano nogi, bo nie chciały się zmieścić w zbyt małym grobie. W tym przypadku byli to funkcjonariusze Powiatowego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego w Jarosławiu. To świadczy o okrucieństwie i braku szacunku dla zmarłych. Podobnie grzebano ofiary UB w Przemyślu czy Rzeszowie.
Jakie były losy katów – wykonawców egzekucji na polskich patriotach? - W przypadku Piotra Śmietańskiego – „kata Mokotowa” mimo zabiegów IPN nie udało się znaleźć dokumentów, bo wszystkie dane dotyczące jego osoby zostały usunięte z oficjalnych archiwów rządowych. Aleksander Drej zmarł na początku lat 90. Był ostatnim polskim katem znanym z imienia i nazwiska. Z kolei kat, który wykonał najwięcej wyroków śmierci na Rzeszowszczyźnie, w 1950 r. napisał raport do szefa WUBP w Rzeszowie z prośbą o przeniesienie do Koszalina. Bał się o siebie, bo to, że był katem, było już powszechnie znane. W Koszalinie na początku też był do dyspozycji szefa WUBP, co pozwala domniemywać, choć nie mam na to dowodów, że swoją „karierę” w nowym miejscu rozpoczął również od roboty specjalnej. Jak wspomniałem, ludzie ci bardzo dużo pili, jeden, który wykonywał bardzo dużo wyroków, pił do tego stopnia, że utracił kontrolę nad sobą i nawet UB zwolnił go dyscyplinarnie. Inny kat, który był pracownikiem straży więziennej, popełnił samobójstwo. Dziękuję za rozmowę.
W mundurach Wehrmachtu Sędziowie i prokuratorzy PRL odpowiadający za mordy sądowe, których ofiarą byli polscy bohaterowie, mają swoje groby na Powązkach Wojskowych w Warszawie. Niekiedy tuż obok kwatery „Ł”, tzw. Łączki, na której pochowano bezimiennie ich ofiary, wrzucając ciała do dołów. W Wojskowym Sądzie Rejonowym w Warszawie 3 listopada 1948 r. na ławie oskarżonych zasiedli: mjr Hieronim Dekutowski „Zapora” (cichociemny, legendarny dowódca oddziałów na Lubelszczyźnie, które walczyły z Niemcami, a potem z Sowietami i ich polskimi sługusami) oraz jego podkomendni: kpt. Stanisław Łukasik „Ryś”, por. Jerzy Miatkowski „Zawada”, por. Roman Groński „Żbik”, por. Edmund Tudruj „Mundek”, por. Tadeusz Pelak „Junak”, por. Arkadiusz Wasilewski „Biały” i ich polityczny przełożony Władysław Siła-Nowicki. Nowicki wspominał, że na rozprawę ubrano ich w mundury Wehrmachtu. „Ten mundur hańbił katów, nie ofiary. I nieskończenie ważniejszym od naszego ubrania było to, co przed sądem krzywoprzysiężnym mówiliśmy podczas procesu”. Bo w sądzie żaden z oskarżonych nie przyznał się do absurdalnych zarzutów zdrady Polski, nie pokajał się. „Zapora” wziął na siebie całą odpowiedzialność. Pytany, dlaczego zamiast ujawnić się, pozostał ze swoimi żołnierzami, odpowiedział krótko: „Byłem związany ze swoimi ludźmi trudem i walką, byłem ich dowódcą”.
Bezkarność zabójców „Sąd” skazał 15 listopada 1948 r. siedmiu zaporczyków na kilkakrotne kary śmierci. Mordowi sądowemu przewodniczył Józef Badecki. W uzasadnieniu wyroku napisał m.in. (pisownia oryginalna): „Bezwzględność i okrucieństwo oskarżonych zostało wyzyskane przez ich wyższe kierownictwo do tworzenia na terenie woj. lubelskiego w okresie od lipca 1944 r. aż do mniej więcej połowy roku 1947 ognisko zamętu i pożogi, które dużym wysiłkiem władz i społeczeństwa musiało być unicestwione”. Badecki to przedwojenny prawnik (absolwent Uniwersytetu im. Jana Kazimierza we Lwowie). Po wojnie orzekł kilkadziesiąt wyroków śmierci na polskich patriotów. Po wyroku na zaporczyków szkolił młodych adeptów prawa. W 1982 r. w „Życiu Warszawy” ukazał się nekrolog: „Zmarł Józef Badecki, płk rezerwy, oficer II Armii WP, odznaczony Krzyżem Oficerskim Orderu Odrodzenia Polski, Złotym Krzyżem Zasługi, Krzyżem Virtuti Militari, Srebrnym Medalem Zasłużonym na Polu Chwały, Odznaką Grunwaldzką i innymi odznaczeniami wojskowymi, były sędzia Sądu Najwyższego, wykładowca Oficerskiej Szkoły Prawniczej”.
Nigdy nie poniósł odpowiedzialności za mordy sądowe.
Kaci obok ofiar Po wyroku zaporczycy wrócili do aresztu na Rakowieckiej w Warszawie. Dekutowski ponownie został poddany brutalnemu śledztwu (to była częsta praktyka stalinowskich oprawców), ale – podobnie jak wcześniej – nikogo nie wydał. Władysław Minkiewicz wspominał: „Wożono ich potem z workami na głowach, żeby ich nikt nie rozpoznał (z obawy przed ewentualnym odbiciem) jako świadków na rozmaite procesy podległych im członków WiN”. Siedmiu zaporczyków (Nowickiego uratowało to, że był siostrzeńcem „krwawego Felka” Dzierżyńskiego) rozstrzelał 7 marca 1949 r. kat Mokotowa Piotr Śmietański. Przez ponad 60 lat nie było wiadomo, gdzie zostali pogrzebani. Dziś IPN – w rezultacie wcześniejszych ekshumacji w kwaterze „Ł” Cmentarza Wojskowego na warszawskich Powązkach – zidentyfikował szczątki Stanisława Łukasika „Rysia”. Przez komunistycznych bandytów został on zrzucony do ośmioosobowego dołu w mundurze Wehrmachtu. Razem z innymi zaporczykami i ich dowódcą Hieronimem Dekutowskim – ale to muszą jeszcze potwierdzić badania DNA. Ich sędzia – Józef Badecki – został pochowany z honorami nieopodal Łączki.
Przywilej posiadania grobu Nie tylko mordercy będą mieli groby na Powązkach. Grobów doczekają się wreszcie także ich ofiary. Po pół wieku Stanisław Łukasik będzie mógł złożyć kwiaty i pomodlić się przy tablicy z nazwiskiem ojca – kapitana „Rysia”. Może już w przyszłym roku to samo spotka rodziny „Zapory”, „Zawady”, „Żbika”, „Mundka”, „Junaka”, „Białego”. A także zidentyfikowanych teraz z „Rysiem”: „Edmunda” – Edmunda Bukowskiego, porucznika Armii Krajowej – i Eugeniusza Smolińskiego, wybitnego chemika z Komendy Głównej AK. Miejmy nadzieję, że godnych pochówków doczeka się też ok. 400 innych polskich patriotów, wybitnych przedstawicieli kadry dowódczej i elity II RP, wrzuconych bestialsko do dołów śmierci na powązkowskiej Łączce. Tadeusz Płużański
Interesy niemieckie Abstrahując od rzeczywistych intencji w jednym Jarosław Kaczyński ma rację, trzeba przerwać antypolskie interesy niemieckie. Jeśli tak to zróbmy to ale mądrze. Działania lobby niemieckiego najmocniej uderzające w Polskę polegają na kilku aspektach:
1. Rewindykacja majątkowa
2. Rewizjonizm historyczny
3. Separatyzm śląski
4. Dominacja polityczna
5. Uzależnienie gospodarcze i finansowe
6. Manipulacja opinią publiczną
Każde z tych agresywnych działań wymaga osobnego planu przeciwdziałania. Państwo Polskie powinno już dawno przeciąć możliwość rewindykacji majątkowych nadając wszystkim uzytkownikom wieczystym na tzw. ziemiach odzyskanych prawa własności. Mógł to zrobić PiS w okresie swoich rządów ale tego nie zrobił. Obecnie powinnien przynajmniej korzystać z partyjnej inicjatywy ustawodawczej i lobbować za zmianą prawa w tym kierunku. Trudniejsza sprawa dotyczy rewizjonizmu historycznego prezentowanego przez Związek Wypędzonych, przy wsparciu samej Kanclerz Angeli Merkel. PiS w Brukseli powinien zainicjować wielki panel dyskusyjny na ten temat i korzystając ze swoich mediów, oraz mediów zagranicznych demistyfikować kłamstwa odnośnie wypędzeń oraz faktycznej roli Polaków na powojenny kształt mapy europy. W tą kwestię wpisuje się także konieczność bardzo zdecydowanego oporu przeciwko szkalowaniu Polaków polegajacym na ubieranie nas w odpowiedzialność za holokaust, prześladowanie i pogromy Żydów. To ciężka materia ale wielka partia opozycyjna powinna w tej sprawie robić sto razy więcej niż robi do tej pory. Ta kwestia wiąże sie także z mediami. Na początek jednak PiS powinien przygotować szczegółowy plan strategiczny polskiej polityki historycznej, który będzie miał okreslone konsekwencje ustawodawcze, dyplomatyczne, oświatowe, opiniotwórcze, badawcze i gospodarcze (np. odmowa udzielania zezwoleń i koncesji dla podmiotów spierających niemiecki rewizjonizm historyczny). Separatyzm śląski, którego forpocztą jest RAŚ trzeba przeciać raz na zawsze. Głownym sposobem powinno być ustalenie i znalezienie dowodów na wspieranie Ruchu Autonomii Śląska przez pieniądze niemieckie. Po wykonaniu tej pracy śledczej powinny zostać znalezione podstawy prawne w kierunku delegalizacji działania RAŚ na ziemiach polskich. PiS ma pieniądze, aparat, grupę dziennikarzy śledczych, które powinny sie tym zajmować. PiS ma też media, które przy wsparciu Radia Maryja oraz stacji i gazet lokalnych powinny obnażać intencje i genezę działań RAŚ 24 godziny na dobę. Ważna jest też inicjatywa ustawodawcza ograniczająca destrukcyjne działania grup autonomicznych. Podobne działania powinny zostać podjete np. przeciwko ruchom autonomiczności Kaszub. Na tym polu tusk powinien być dotkliwie kopany i bity politycznie. Dominacja polityczna polega na ograniczaniu przez Niemców polskiej suwerenności z wykorzystaniem struktur unijnych oraz agentury wpływu. W pierwszej kolejności powinny zostać przesledzone wszelkie powiazania polityków takich jak Tusk, Bartoszewski czy Sikorski z wpływowymi niemieckimi politykami oraz ruchami na rzecz niemieckiej ekspansji politycznej. Każde działanie zmierzajace do ograniczenia suwerenności Polski powinny kończyc się wnioskami o Trybunał Stanu, powinny byc nagłaśniane oraz przedstawiane na forum europejskim. PiS powinien zawiązać koalicję państw środkowej Europy obawiąjacych się dominacji politycznej Niemiec w UE i przygotować projekt UE BIS, czyli konfederacji państw dbających wzajemnie o swoje interesy kosztem niemieckiego hegemona. Taka konfederacja powinna, zagrozić ruchem separatystycznym w ramach UE, jeśli Niemcy nie ograniczą politycznego i finansowego korumpowania polskich polityków. Niezależnie od tego, grupa śledczych powinna sie pojawić w instytucie Gaucka by zbadać powiązania z niemiecką agenturą dzisiejszych polityków w Polsce (oraz dziennikarzy) i odkryte rzeczy ujawnić. Ten problem powinien też stanac na forum Komisji Sejmowej ds. Służb Specjalnych. Jest też możliwa inicjatywa ustawodawcza, aby ze zbioru zastrzeżonego IPN wykluczyć wszystkich stwierdzonych agentów niemieckich. Każda inicjatywa prawna Niemiec w ramach UE powinna być badana w taki sposób, jak inicjatywy ustawodawcze bada Fundacja Republikańska, czy nie mamy do czynienia z lobbyngiem kosztem Polski i jakie to negatywne skutki poniesie nasze państwo. Niestety, ale PiS raz na zawsze powinien uznać podpisanie Traktatu Lizbońskiego za błąd i w program polityczny wprowadzić wystąpienie z niego. Uzależnienie gospodarcze i finansowe wymaga bardzo radykalnych ruchów. Przede wszystkim jest to wprowadzenie ustawowego obowiązku, by podmioty polskie miały większość w strukturze własności banków działających na naszym terenie. To także konieczność zrezygnowania z instytucji bankowego tytułu wykonawczego. Należy też zmusić Ministerstwo Finansów i Ministerstwo Sprawiedliwości do zbadania wszystkich umów indeminizacyjnych, na podstawie których Państwo Polskie wypłaciło 60 lat temu odszkodowania za majątki pozyskane przez Polskę po II Wojnie Światowej, na rzecz róznego rodzaju obywateli obcych państw. W tym Niemców. Konieczne by było przesłanie wykazu takich majątków do sądów, by nie zasądzały roszczeń które się nie należą. Innym krokiem jest wprowadzenie ustawowego zakazu sprzedaży Niemcom (i innym państwom) polskich korporacji telekomunikacyjnych, transportowych, energetycznych, zbrojeniowych i mediów (to ostatnie wiąże się z ostatnim punktem). A jeśli to już nastąpiło powinien powstac projekt ustawy o nacjonalizacji oddanych bezprawnie przedsiebiorstw (bezprawnie, bo z narażeniem interesu narodowego), może nawet za jakimś odszkodowaniem np. w formie rozliczenia wzajemnego za szkody wyrządzone RP przez Niemców podczas II Wojny Światowej i pracę niewolniczą naszych obywateli. Trzeba to policzyć i egzekwować. Nalezy też upowszechnić opinii publicznej skandaliczne działanie NBP polegajace na inwestowaniu naszych pieniedzy w obligacje zagraniczne (w tym niemieckie) o którym pisze w dzisiejszym Uważam Rze Tomasz Urbaś i zakazać takich praktyk, jako działań bezprawnych, mających na celu ominiecie prawa a wbrew jego duchowi (jeśli NBP ma zakaz inwestowania w polskie obligacje, to jasne jest, że tym bardziej w obce) co jest działaniem sprzecznym z polskim interesem narodowym. Ustawowo też należy ukrócić bandycka politykę podatkową wielkich sieci handlowych, mających możliwość drenowania pieniądza na rynku polskim i wyprowadzania go do budżetu innych państw. W tym Niemiec. Powinien zostać sporządzony raport penetracji gospodarczej Polski przez Niemców, a politycy polscy za ten stan faktyczny odpowiedzialni powinni trafic przed sąd. Należy też wspomnieć o takim drobnym fakcie, że Niemiecki operator telefoniczny jest w stanie podsłuchiwać każdego abonenta i penetrować wszystkie rozmowy o charakterze politycznym, militarnym czy gospodarczym - na co zwracają uwagę po cichu polscy generałowie i słuzby kontrwywiadowcze. Należy takie raporty upublicznić i im przeciwdziałać. Na koniec powinna zostać przeprowadzona (np. przez Fundację Republikańską) dogłebna i publicznie dostępna analiza z jakiego rodzaju dopłat unijnych Polska powinna korzystać (czy w ogóle) a jakie w sposób ewidentny są nie w naszym interesie gospodarczym ale np. w interesie naszego zachodniego sąsiada. I w tymk kierunku powinien pójsć wniosek do Sejmu o wydanie rządowi ograniczonych plenipotencji do rozmów na ten temat na forum unijnym. Powinien powstać szczegółowy raport dotyczący uzależnienia finansowego i personalnego polskich mediów od Niemiec. Tu takze konieczne są działania radykalne polegajace na ustawowym pozbawieniu obcego kapitału i obcych struktur gospodarczych (w tym niemieckich) właścicielskiego i merytorycznego wpływu na media w Polsce. Obecnie istnieje kilka niemieckich korporacji medialnych, które bez przeciwdzialania rządu polskiego przejmują rynek prasowy, rynek internetowy oraz telewizyjny. Można to ukrucić skracajac koncesje i dając określone wymogi własnosciowe, uniemożliwiajace obcemu kapitałowi udziałowi w rynku medialnym większym np. niż 10%. Należy dokonac lustracji dziennikarzy w podobnym kierunku jak polityków. Wszelkie stwierdzone przez polski kontrwywiad przypadki agentury Niemieckiej (tak jak Rosji czy innego państwa) powinny byc nagłaśniane, kończyć na sali sądowej i powodować reakcje dyplomatyczne w rodzaju noty, lub wydalenia dyplomatów niemieckich. Polski polityk, dziennikarz czy inna osoba bedąca w słuzbie publicznej powinna miec ustawowy zakaz przyjmowania odznaczeń niemieckich, francuskich czy Rosyjskich. Nie można mówić, ze chce się coś robic koncentrując się na sprawach trzeciorzędnych i wymagających zmiany konstytucji, takich jak pozbawienie mniejszości niemieckich automatycznych mandatów poselskich. Jeżeli PiS rzeczywiście chce działać w kierunku ograniczenia niekorzystnych dla Polski wpływów i interesów niemieckich powinien przede wszystkim podjąc działania konkretne, z grupy tych, które wymieniłem lub jakichś innych jeszcze, które byc może nie przyszły mi do głowy, ale mających namacalne znaczenie dla funkcjonowania Polski i jej obywateli. ŁŁ
Ps. Docelowo należałoby przywrócić karę śmierci za zdradę główną, myślę, że to by ostudziło wiele głów kombinujacych jak za pieniądze niemieckie działać na szkodę Polski. Polska ma także tradycję prawną związaną z karą banicji i infamii, być może należałoby wrócić także do tych rozwiązań. Jeżeli można wsadzać do psychiatryka osoby które odbyły karę, jeżeli można kastrowac pedofili lub fundować elektroniczne pozbawienie wolności, to dlaczego nie wrócić do sprawdzonych sposobów? Proponuję przyjrzeć się z miejsca stypendystom Fundacji Adenauera czy Schumana. Tak na dzień dobry.
Stan wojenny - noc generałów Niedziela, świt, 13 grudnia 1981r. Polska wstrzymała oddech. Uderzenie MO i wojska było silne i skuteczne. Do miast wkroczyły jednostki Wojska Polskiego, na ulicach panowali funkcjonariusze Milicji Obywatelskiej. Władzę przejęła junta gen. Jaruzelskiego, który miał zadanie utrzymania w Polsce status quo i sowieckiej dominacji. Udało mu się przedłużyć agonię systemu o niespełna osiem lat. Jeszcze przed północą 13 grudnia 1981 roku, nim jeszcze rozplakatowano obwieszczenia, a Dziennik Ustaw wydrukował tekst proklamacji Wojskowej Rady Ocalenia Narodowego i dekret o stanie wojennym, zaczęły się aresztowania i internowania. Do ośrodków odosobnienia trafiali przede wszystkim działacze „Solidarności”, ale nie tylko. Pamiętnej nocy za szczególnie niebezpieczne osoby dla systemu realnego socjalizmu uznano też artystów, naukowców, studentów, a nawet uczniów, jak 18-letnia Anna Kołakowska, skazana później na trzy lata więzienia.
Czas bezprawia Prawo przestało obowiązywać. Wszystko miał regulować dekret o stanie wojennym, sprzeczny z peerelowską Konstytucji. Władzę objęła WRON i komisarze wojskowi, nie ukazały się gazety, dzieci nie poszły do szkoły, zamilkły telefony, wprowadzono godzinę milicyjną od 22.00. Przemieszczanie się wymagało specjalnego zezwolenia. Cenzurze podlegała korespondencja i łączność telefoniczna. Po podniesieniu słuchawki rozlegał się w komunikat "rozmowa kontrolowana, rozmowa kontrolowana...". Do 1 maja 1982 r. obowiązywała godzina milicyjna - początkowo od 22:00 do 6:00, później od 23:00 do 5:00. Stocznie, port w Gdańsku, kopalnie „Wujek”, Piast", „Ziemowit”, „Manifest Lipcowy”, Huta Baildon, stocznie stały się enklawami oporu. Doszło do masowych manifestacji w Gdańsku, Warszawie, Wrocławiu.
Przemówienie generała Miliony Polaków dowiedziały się o wprowadzeniu stanu wojennego o godz. 6 rano. Radio i telewizja zaczęły transmitować przemówienie gen. Wojciecha Jaruzelskiego. I Sekretarz PZPR, szef rządu i minister obrony mówił:
"Ojczyzna nasza znalazła się nad przepaścią. Padają wezwania do fizycznej rozprawy z czerwonymi, z ludźmi o odmiennych poglądach. Mnożą się wypadki terroru, pogróżek i samosądów moralnych, a także bezpośredniej przemocy. Szeroko rozlewa się po kraju fala zuchwałych przestępstw, napadów i włamań.” Odpowiedzialnymi za taki stan byli, według Jaruzelskiego, przywódcy "Solidarności".
Pierwsze zatrzymania Gdy odbywało się posiedzenie Rady Państwa, która miała legitymizować bezprawie, stan wojenny w praktyce już trwał. Przed północą do mieszkań wytypowanych wcześniej osób - najczęściej członków "Solidarności" - wkroczyli funkcjonariusze SB i milicji. Dokładna liczba zatrzymanych w nocy z 12 na 13 grudnia 1981 r. nie jest znana, a według wszelkiego prawdopodobieństwa przekroczyła 10 tysięcy osób. Większość z nich umieszczona została w ośrodkach internowania..Po otwarciu posiedzenia Rady Państwa przez prof. Jabłońskiego głos zabrał wiceminister obrony narodowej, gen. Tadeusz Tuczapski. W stanowczych słowach stwierdził, że w zaistniałej sytuacji odpowiedzialność za kraj przejmuje wojsko. Jego twierdzenia nie wywołały dyskusji. Spośród 14 obecnych na posiedzeniu członków Rady Państwa pod dekretem o stanie wojennym i decyzją o wprowadzeniu stanu wojennego nie podpisał się jeden - przewodniczący Stowarzyszenia PAX, Ryszard Reiff.
Trójmiasto Wokół Trójmiasta w nocy z 12 na 13 grudnia skoncentrowano znaczne siły milicji i wojska. Uderzenie było skuteczne. Kordony milicji otoczyły zakłady pracy. Transportery opancerzone stanęły na skrzyżowaniach ulic. Nie można było zatelefonować, ani wysłać listu. Tuż po północy 13 grudnia zakończyła w Gdańsku obrady KKP NSZZ Solidarność i zaczęły się aresztowania (pierwsze aresztowania wśród działaczy opozycji w innych rejonach zaczęły się godzinę przed północą). Rano rozpoczął się strajk okupacyjny w Stoczni Gdańskiej, w Stoczni Remontowej, w Rafinerii Gdańskiej. Na Wybrzeżu Gdańskim stanęły stocznie, port w Gdańsku, Fosfory, Rafineria, Nauta, Polmo Tczew. Kilku członków władz krajowych Solidarności na terenie Portu Gdańskiego proklamowało 13 grudnia o godz. 13.30 powołanie Krajowego Komitetu Strajkowego i w komunikacie wezywało do strajku oraz nie podejmowania walki z MO i wojskiem. Strajk w Porcie został po tygodniu rozbity. W porcie aresztowano lub internowano 54 portowców, którzy stanęli przed sądem Marynarki Wojennej. Podjęte zostały o decyzję o militaryzacji WPK, Wodociągów, Gazowni. 13 grudnia 1981 roku późnym wieczorem do szturmu na stocznie przygotowywały się oddziały ZOMO, wspierane przez LWP. 14 grudnia studenci WSM i innych uczelni Trójmiasta zaczęli symboliczne akcje protestacyjne. Tego dnia milicja i wojsko spacyfikowały największe gdańskie i gdyńskie zakłady pracy. 17 grudnia 1981 roku wracający z praktyk zawodowych zginął trafiony milicyjna kulą, uczestnik demonstracji przeciwko stanowi wojennemu Antoni Browarczyk. Zginął nieopodal biurowca LOT. Dzisiaj miałby 51 lat, być może dzieci, wnuki…Był jedną z co najmniej stu ofiar politycznych zbrodni dokonanych w ostatniej dekadzie PRL.
Grudniowe protokoły partii Dotarliśmy do protokołów posiedzeń Egzekutywy KW PZPR w Gdańsku. Towarzysze pod przewodnictwem I sekretarza KW PZPR Tadeusza Fiszbacha, zbierali się codziennie, począwszy od 14 grudnia, by omawiać „zasadnicze uwarunkowania sytuacji społeczno – politycznej”. Protokoły, sporządzanie na gorąco, podczas posiedzeń egzekutywy, oddają obraz postrzegania rzeczywistości stanu wojennego przez działaczy PZPR. Działacze partii wydają się być zaskoczonymi obrotem spraw mimo, że Tadeusz Fiszbach, I sekretarz KW PZPR , dzień wcześniej o 0.40 zostaje zawiadomiony rządowym telefonem o wprowadzeniu stanu wojennego i jedzie do Lecha Wałęsy by „zaprosić” szefa „S” na rozmowy do Warszawy. Partyjna egzekutywa zbiera się po raz pierwszy w poniedziałek o godz.12 . Jej członkowie spotykają się regularnie. Prowadzą telekonferencje ze stolicą i towarzyszami z innych województw. Z biegiem dni nabierają pewności siebie. Mówili otwarcie. Byli przecież wśród swoich, a wyprowadzone na ulice wojsko ludowe i obywatelska milicja miały bronić ich interesów, ich władzy. Protokoły to również zapis ich lęków i frustracji. Czasem bezsilności: „Fala strajków rozprzestrzenia się po kraju...Żadna argumentacja słowna nie trafia” lub gróźb: „Konieczność szybkiego wkroczenia wojska do tych zakładów, gdzie tlą się zarzewia niepokojów” oraz postulat uzbrojenia partyjnego aktywu z tzw. grup samoobrony i cynizmu: „prośba o wyjaśnienie sprawy ewentualnego wypuszczenia internowanych jeśli podpiszą deklarację lojalności”. Skrzętnie odnotowywali „niepokoje” w zakładach pracy i na uczelniach. 15 grudnia relacjonując telekonferencję z wicepremierem M.F. Rakowskim tow. Edward Licznerski raportował: „Komisarze wojskowi nie są do dekoracji. Siła ma nas uchronić przed najgorszym. Wprowadzenie stanu wojennego i zawieszenie działalności związków zawodowych nie powinno prowadzić do odwetu”. Z kolei tow. Mieczysław Chabowski apelował: „Należy podjąć aktywną pracę partyjną. Należy przejść do zdecydowanej ofensywy...Należy w sposób rzeczowy wykazać zdecydowanie. Nie może być pobłażania dla tych którzy powrócili do działalności wrogiej” Wtórował mu tow. Wilk: „Aktyw musi być czynny, hartować się w walce”. Wymiar sprawiedliwości był przedmiotem ocen KW PZPR: „Organizacje partyjne winny w swej codziennej pracy zwrócić uwagę na rozwinięcie szerokiej działalności w zakresie kształcenia ideologiczno – politycznego. Rzecz idzie o...uodpornienie pracowników wymiaru sprawiedliwości na hasła przeciwników socjalizmu – czytamy we wnioskach z 15.04.82 r. Komisji Ładu Bezpieczeństwa i Porządku Publicznego KW PZPR, której przewodził Andrzej Węglowski.
Śląsk Opór wobec stanu wojennego na Śląsku był nadzwyczaj silny, a represje wobec działaczy "Solidarności" były szczególnie bolesne. Proporcjonalnie zatrzymano tutaj najwięcej osób. Służba Bezpieczeństwa i milicja były szczególnie gorliwe. Na terenie dzisiejszego województwa śląskiego zatrzymano około 4 tysięcy osób. Mimo ogromnego zakresu represji, zaraz po wprowadzeniu stanu wojennego część śląskich zakładów pracy przystąpiła do strajku okupacyjnego. Oprócz kopalń „Wujek”, Piast" czy „Manifest Lipcowy”, stanęło wiele innych przedsiębiorstw, m.in. Kombinat Budownictwa Ogólnego w Sosnowcu, Huta Baildon w Katowicach. Tragicznie, jak pamiętamy, zakończyło się przerwanie strajku w „Wujku”, gdzie zginęło 9 górników.
Przyszli nocą w uśpiony dom,
Wyciągali nas chyłkiem, jak zbóje
Drzwi zamknięte otwierał łom
- Idą, idą pancry na "Wujek"
A gdy opadł i strach i gniew,
Jeden wybór: kopalnia strajkuje!
Choć staniała bardzo nasza krew
- Idą, ida pancry na "Wujek"
Koniec wojny…
Stan wojenny obowiązywał do 22 lipca 1983 roku, dekrety o stanie wojennym stosowano do końca 1985 roku. Jednak junta WRON mimo terroru i całkowitej władzy nie potrafiła przeprowadzić reform gospodarczych. Z reformowaniem gospodarki zwlekano do 1987 roku. Władza w rękach wojska pozostawała do końca epoki PRL. Generał Wojciech Jaruzelski na mocy umowy między częścią opozycji a władzami został wybrany przez Zgromadzenie Narodowe prezydentem w 1989 r. Zdecydował jeden głos.
Niekonstytucyjny stan Wniosek do Trybunału złożył Rzecznik Praw Obywatelskich, śp. Janusz Kochanowski. Średnio pilny uczeń liceum lub VIII klasy szkoły podstawowej, uważający na zajęciach z wychowania obywatelskiego, mógł wpaść podczas przymusowych ferii stanu wojennego na myśl, że skoro Sejm obradował Rada Państwa na mocy Konstytucji PRL nie mogła wprowadzić stanu wojennego na obszarze całego kraju. Konstytucja PRL stanowiła bowiem, że postanowienie o stanie wojny może być powzięte jedynie w razie dokonania zbrojnego napadu na Polską Rzeczpospolitą Ludową albo gdy z umów międzynarodowych wynika konieczność wspólnej obrony przeciwko agresji. Postanowienie takie uchwala Sejm, a gdy Sejm nie obraduje - Rada Państwa. Dekret o stanie wojennym został wydany w trakcie sesji Sejmu. Nie był też należycie ogłoszony, przy jego stosowaniu łamano zasadę nie działania prawa wstecz. Dziennik Ustaw, w którym opublikowano dekrety i uchwała Rady Państwa, został opatrzony datą 14 grudnia 1981 r. Faktycznie jednak skierowano go do druku i powielano 17 grudnia 1981 r.
NorymbergaW spektaklu „Norymberga” w reż. Waldemara Krzystka z fenomenalnym, jak zwykle, Januszem Gajosem, grającym oficera Zarządu II Sztabu Generalnego MON płk. Kołodzieja, tenże chce się wyspowiadać przed dziennikarką Hanną (graną przez Dominikę Ostałowską), oczyścić sumienie z zaszczucia jej ojca, oficera wojsk pancernych, majora Wiznera.
– Wizner zdradził, przeszedł na stronę wroga w warunkach bojowych… Zjadł obiad. 14 grudnia 1981 roku, drugiego dnia stanu wojennego, wszedł z czołgistami na teren Stoczni Gdańskiej i razem ze strajkującymi zjedli obiad i dał oficerskie słowo, że czołgi nie zaatakują stoczni. Po raz pierwszy oficer stanął po stronie tych, których przysięgał bronić – mówił Kołodziej do córki Wiznera. Gdybyż któryś z owych pułkowników Kołodziejów zechciał mówić. Gdyby...
Gajos po raz kolejny znakomicie wykreował postać śledczego. W "Przesłuchaniu" Ryszarda Bugajskiego zagrał oficera MBP, w "Psach" Wł. Pasikowskiego – majora SB Grossa z Lublina, po spotkaniu, z którym „nigdy nie wypływali”.
- To był nieszczęśliwy wypadek na polowaniu… Ich jest z roku na rok coraz mniej, starej gwardii. Norymbergii się komuś zachciało - mówi żona pułkownika po jego tajemniczej śmierci.13 grudnia 1981 roku PZPR i WRON zatrzymały Polskę na dekadę. Junta mimo terroru nie potrafiła przeprowadzić reform gospodarczych. Jednak czytając gdańskie protokoły stanu wojny warto zadać sobie pytanie, gdzie są towarzysze z tamtych lat, w jakich biznesach, na jakich bywają rautach obrońców demokracji, w jakich zasiadają spółkach. To ludzie PZPR postawili Polaków przed alternatywą: bierny opór, emigracja, apatia czy kolaboracja. Artur S. Górski
Szewczak: Będą zwalniać i wychodzić z Polski Kilka miesięcy temu ostrzegałem, że po załamaniu się i bankructwach w branży budowlanej, następny w kolejce będzie sektor motoryzacyjny w Polsce i branża okołomotoryzacyjna. Zwolnienie 30 proc. pracowników Fiat Auto Poland w Tychach, to jeszcze nie koniec przykrych wiadomości. Swoją drogą polskie władze, jak zwykle zaspały, gdy zabierano nam z Polski produkcję Pandy, a szeroki gest ministra A. Olechowskiego – 20-letnie zwolnienie podatkowe i celne dla Włochów, niedawno się skończyło. Wkrótce ewakuować się będą z Polski kolejne zagraniczne firmy. Teraz następny w kolejce do grupowych zwolnień, a być może zawieszenia, a nawet zamknięcia produkcji w Polsce będzie sektor hutniczy i stalowy - równie głupio i tanio wyprzedane w ramach prywatyzacyjnych idiotyzmów i przekrętów minionego 20-lecia. Dotyczyć to może zarówno hinduskiego giganta Mittal Steel jak i Huty Częstochowa, będącej dziś w rękach ukraińskiego ISD. Tu również potencjalne zwolnienia mogą dotyczyć tysięcy pracowników. Sprzedane za długi i równowartość 2 willi w Warszawie, czyli za 6 mln zł Polskie Huty Stali stały się zakładnikiem globalnej polityki i kryzysowego zarządzania ze strony Accellor Mittal, który właśnie chciał dokonać wielkich grupowych zwolnień, ograniczenia produkcji i zmniejszenia nakładów inwestycyjnych we Francji. Doszło do wyjątkowo poważnego starcia z francuskim rządem, ale wice premier J. Piechociński to jednak nie Prezydent F. Hollande. Poważne kłopoty, finansowe straty i potencjalne zwolnienia pracowników mogą również dotknąć spółki górnicze, około hutnicze takie jak np. JSW czy firmy energetyczne. Gazeta Wyborcza wylewa krokodyle łzy, że „zielona wyspa” wkroczyła właśnie do „polskich banków” i szykują się w nich zwolnienia ok. 5 tys. pracowników. Tyle, że to nie żadne „polskie banki”, a zagraniczne banki działające w Polsce – austriackie, hiszpańskie, włoskie itd. Z czym jak z czym, ale z tematem polskości w bankach, GW ma jak widać nadal olbrzymi problem. Było oczywistą oczywistością, że gdy kryzys zawita wreszcie do Polski, pod nóż pójdą nie tylko firmy budowlane, budowlano-montażowe, produkcyjno-wydobywcze, handlowe, ale i banki. Coraz częściej w najbliższych miesiącach będziemy informowani o opuszczeniu Polski przez kolejne zagraniczne koncerny. Na razie uczyniły to niemiecki Metro AG, Talisman Energy, Orion Elektric, ale poważnie zastanawiają się nad dalszą obecnością w Polsce w dotychczasowej skali takie firmy jak Opel, Carlsberg, czy koncerny tytoniowe i farmaceutyczne. Kryzys światowy i europejski sprawia, że firmy wracają do swych macierzystych krajów, albo rozglądają się za nowymi żyznymi pastwiskami, zwłaszcza gdy nie da się już dalej strzyc owieczek do gołej skóry. Protekcjonizm powraca ze zdwojoną siłą i okazuje się, że kapitał ma jednak narodowość, a portfel swego właściciela. Dziś już tylko odporny na fakty R. Petru twierdzi, że Polska to małe Chiny, oraz, że będzie dobrze i że to my korzystamy na kryzysie. TVN-owskie brednie, że już za chwilę będzie hossa, bo świetnie sprzedają się polskie obligacje, czyli świetnie się nadal zadłużamy i uzależniamy od kroplówki zagranicznych rynków pieniężnych, można włożyć między bajki dla naiwnych lemingów. Niestety realna gospodarka w Polsce nie ma już ani sterydów, ani dopalaczy w postaci unijnej kasy i hulającej konsumpcji Polaków. W ostatnim okresie tzw. transformacji nigdy tak naprawdę polska gospodarka nie była okazem zdrowia, ani tym bardziej nie byliśmy żadną „zieloną wyspą”. Teraz z głodu niektórzy mogą wyjeść nawet całą trawę na tej wyspie. W realnej gospodarce, zarówno w Europie jak i w Polsce wersalu i sielanki już nie będzie w najbliższych latach. Każdy będzie walczył o swoje, a my – Polacy swojego już prawie nie mamy. Nawet odkurzaczy już nie będziemy produkować, bo rzeszowskiego Zelmera przejmują właśnie Niemcy z Siemensa. Potrzebna, więc będzie, a nawet konieczna nie tylko repolonizacja banków, ale również repolonizacja sektora produkcyjnego i znacznej części realnej gospodarki. Głupio i tanio sprywatyzowane polskie przedsiębiorstwa często w oparach skandali i korupcji, a nawet ewidentnego łamania prawa trzeba będzie legalnie i sprytnie odzyskać dla Polaków, by tworzyły one dochód narodowy dla nas, a nie dla obcych. Nie ma co powtarzać publicznie idiotyzmów, że „dziś już nie można mówić w przemyśle i produkcji, że moje jest moje i że mamy kosmopolityczny przemysł”, co niedawno ogłosił w Opolu Premier D.Tusk. W kryzysie zwłaszcza rzeczy mają się całkowicie inaczej, o czym już niedługo przekonamy się na własnej skórze. Janusz Szewczak,
Hambura: Niemcy widzą asymetrię w naszych relacjach Rozmowa ze Stefanem Hamburą, adwokatem pracującym w Niemczech. Stefczyk.info: Jarosław Kaczyński apelował ostatnio o wprowadzenie w życie symetrii w warunkach życia Polaków w Niemczech i Niemców w Polsce. Taka równowaga jest potrzebna? Stefan Hambura: Symetria jest oczywiście potrzebna. To pokazały choćby rozmowy dotyczące 20-lecia Traktatu o dobrym sąsiedztwie i przyjaznej współpracy między Polską a Niemcami. W ramach tych obchodów zorganizowano okrągły stół Polaków i Niemców. I sami politycy niemieccy, jak choćby Cornelia Pieper, sekretarz stanu w MSZ Niemiec oraz pełnomocnik ds. polsko-niemieckich rządu RFN, mówią o asymetrii panującej w naszych relacjach. Niemcy wiedzą, że panuje asymetria. Dziwi natomiast zachowanie wielu polskich polityków, którzy uważają, że Polska i Polacy nie powinni się wychylać.
Dlaczego tak działają? Boją się nazwać fakty. To dzieje się ze szkodą dla mniejszości polskiej w Niemczech. Kilka lat temu wystosowałem pismo w tej sprawie do Kanclerz Angeli Merkel. Zwracałem jej uwagę na rozporządzenie Hermanna Göringa z 1940 roku. On de facto zdelegalizował mniejszość polską w Niemczech. I do dziś w Niemczech jego zapisy skutkują. Tymczasem w naszych relacjach powinna występować symetria.
Dlaczego zatem jej nie ma? Strona polska, politycy polscy przejmują bowiem argumentację niemiecką w tej sprawie. To skutkuje złą sytuacją Polaków w Niemczech. Mówi się, że mniejszość nie może np. zasiedlać innych terenów niż te, które zamieszkiwała. I nikt nie pamięta, ani nie podnosi, że mniejszość polska w Niemczech zamieszkiwała przed wojną tereny całych Niemiec, czyli ówczesnej Republiki Weimarskiej. Jan Kaczmarek, działacz mniejszości polskiej w Niemczech, urodził się w Bochum. A Bochum nadal należy do Niemiec. Potomkowie tych, którzy mieszkali w Niemczech przed delegalizacją mniejszości polskiej, nie wyginęli. Oni nadal mieszkają w Niemczech. Dziwi, że polskie elity, polscy politycy oraz dziennikarze zachowują się tak, jakby Polaków w Niemczech nie było. Oni byli, są i będą.
Może po prostu Niemcy są przeciwnikami uznawania mniejszości? Wystarczy wskazać na casus Romów oraz Sinti. Oni uzyskali status mniejszości w Niemczech dopiero kilkanaście lat temu. To pokazuje, że RFN nie jest zacementowana w tej sprawie, że można uzyskać przychylność Niemiec. A to ważne, ponieważ wiąże się z konkretną pomocą ze strony państwa. Byłaby choćby szansa na pomoc państwa niemieckiego w nauce języka polskiego w kraju. Państwo polskie wydaje około 100 milionów na naukę dla mniejszości niemieckiej. Sytuacja Polaków w Niemczech byłaby znacznie lepsza, gdyby podobne pieniądze były wydawane na naukę polskiego w Niemczech.
Dlaczego tej sprawy nie można załatwić? Gdzie leży źródło problemu?Strona polska, polscy politycy i urzędnicy boją się własnej odwagi. Gdy już coś napiszą, gdy coś powiedzą i opracują, uznają, że tak się napracowali, że muszą odpoczywać. Obchodziliśmy 20-lecie traktatu. I spisano jakieś postanowienia, wydano dokumenty. I znów mamy sytuację żenującą. Prawie nic z tych zapisów nie jest realizowane. Zapisy nie wypełniane są życiem. Trzeba dopilnować polskich polityków, żeby realizować te zapisy i pilnować strony niemieckiej. Władysław Bartoszewski obecnie podjął wątek upamiętnienia polskich ofiar II wojny światowej w Berlinie. Ja o konieczności budowy takiego pomnika mówię od lat. Bartoszewski dopiero teraz się tym zainteresował. Dopiero, gdy uczczono Romów i Sinti stał się odważniejszy.
Jakie odczucia Polacy budzą w Niemczech?Coraz częściej słychać postawy roszczeniowe. Mówi się o rzekomym narastaniu w Polsce postaw antysemickich czy ksenofobicznych. Jednak nikt nie wie, że za pomoc Żydom w Polsce mordowano całe rodziny. Europoseł Konrad Szymański pokazywał w PE film o Rodzinie Kowalskich, zamordowanej przez Niemców. Życzyłbym sobie, by minister Bartoszewski wykorzystał swoje kontakty i uzyskał zgodę jakiejś poczytnej niemieckiej gazety na dołączenie płyty DVD do gazety. Ten film powinni poznać Niemcy. Tragedia narodu polskiego powinna być w Niemczech znana. Znów zaczyna się w Niemczech patrzeć bowiem na Polaków i Polskę z góry. Znów uważa się, że trzeba Polakom mówić, jak się zachowywać. Rozmawiał TK
Wciąż nie znaleziono ciała ks. Rumianka Nie odbył się jeszcze ponowny pogrzeb księdza Ryszarda Rumianka. Nie podano również informacji o ponownym pogrzebie tajemniczego ciała, które spoczywało w grobie ks. Króla. A media cicho sza... Przy okazji znalazłam taki wpis z 2011 roku:
http://www.blogpress.pl/node/8806
Nie mam konkretnego zdania w sprawie tego materiału, ale postanowiłam podzielić się znaleziskiem. Przytoczę tu też mój komentarz spod notki na salonie:
Zastanowiło mnie, że akurat ktoś, na długo przed ekhumacją ks. Rumianka - jego głos właśnie usłyszał. Nie sugeruję oczywiście, że ks. Rumianek żyje. Jego ciała mogło nie być w trumnie, ponieważ ewidentnie mogło wskazywać na morderstwo. Może być też jakieś inne wytłumaczenie. Jeżeli chodzi o ekshumacje - niejaka g. wytłumaczyła mi, dlaczego ZP o nie specjalnie nie zabiega - ponoć nie można tego zrobić rzetelnie, gdy prokuratura trzyma rękę na tym, kto i jak będzie badania ciał przeprowadzał. Wyraźnie widać, że ZP i strona rządowa - współpracują ze sobą w sprawie niewyjaśnienia 10.04. ZP powinien mówić głośno o ks. Rumianku, przedstawić opinię Rodziny - z wypowiedzi Sumlińskiego w tej sprawie wynikało jasno, że Rodzinie księdza zależało na nagłośnieniu sprawy. Tymczasem ZP nic w tej sprawie nie robi. ZP nie może nic zrobić? Wręcz przeciwnie - krzyczeć w sprawach, w których powinien i może krzyczeć. Intheclouds
Dlaczego dotąd nie odbył się pogrzeb księdza Rumianka? Przed dwoma tygodniami poinformowałem opinię publiczną, iż ciała księdza Ryszarda Rumianka i księdza Zdzisława Króla - kapelana Warszawskiej Rodziny Katyńskiej - którzy zginęli w tragedii smoleńskiej, wbrew twierdzeniom prokuratury nie zostały zamienione zamiennie i że rodzinie księdza Ryszarda Rumianka dotąd nie jest wiadome, w którym grobie spoczywa ich bliski. Informacja była z gatunku szalenie istotnych, ponieważ kolejna zamiana ciał osób poległych w tragedii smoleńskiej 10 kwietnia 2010 roku mogła spowodować konieczność ekshumacji wszystkich nie skremowanych dotąd ofiar tej tragedii. W odpowiedzi na moją publikację prokuratura wojskowa opublikowała dementi wskazujące, iż według wykonanych przez nią badań ciała nie zostały zamienione, zaś w ślad za nią „nieoceniona” Wyborcza zarzuciła mi nierzetelność. Na czym miała polegać owa "nierzetelność", Wyborcza nie podała, podobnie jak prokuratura nie podała, dlaczego skoro według niej wszystko się zgadza - rodzina nie zgadza się na pogrzeb księdza Rumianka. Odpowiadam zatem: rodzina nie zgadza się na pogrzeb poległego w Smoleńsku kapłana, bo w dwa tygodnie po mojej publikacji wciąż nie wie, gdzie spoczywa ich bliski. Na przeprosiny Wyborczej zarzucającej mi nierzetelność nie czekam, bo jak napisałem, to, że gazeta ta kłamie jest dla mnie takim samym odkryciem jak to, że woda jest mokra. Wciąż otwarte pozostaje natomiast pytanie: dlaczego prokuratura nie chce wykonać dodatkowych badań, które pozwoliłyby na weryfikację wątpliwości rodziny, która wciąż nie wie, gdzie jest ciało księdza Ryszarda Rumianka? Wojciech Sumlinski
"Skorumpowane elity. Za rządów Millera krzyczeli o naruszaniu demokracji. Dziś milczą". NASZ WYWIAD z prof. Krasnodębskim wPolityce.pl: W wielu rozmowach w ostatnich dniach wskazuje Pan, że polskie realia zmierzają w kierunku autorytaryzmu, że rząd Tuska zmierza w kierunku budowy rzeczywistości ademokratycznej. Jak się przed tym bronić? Prof. Zdzisław Krasnodębski: Mówiłem o szczególnym autorytaryzmie. Autorytaryzmie, który nie zawiesza wszystkich reguł demokracji. Takie realia już były znane z przeszłości. I obecnie będziemy słyszeć i słyszymy, że wszelkie standardy są utrzymane - wolność prasy, wyborów, niezależność sądów, prokuratury, wolność badań naukowych itd. Jednak w praktyce te obszary dotykają coraz większe obostrzenia. Osoby, które sprzeciwiają się obecnym rządom, są represjonowane. Na ogół nie w sposób twardy. Pomijając pana Piotra Staruchowicza, krytycy rządu są na wolności. Stosowane są wobec nich innego typu represje - publiczne napiętnowanie, naciski w pracy itd. Musimy się bronić w ten sam sposób, jak do tej pory. My możemy i powinniśmy odwoływać się do zasad i reguł. Powinniśmy apelować do opinii publicznej, również poza Polską, musimy wskazywać na standardy, które w Polsce nie obowiązują.
Mamy do czego się odwoływać? Fasada demokratyczna jest w Polsce ważna i będzie utrzymywana, ponieważ jest potrzebna rządzącym. Będzie coraz mniej znaczyła, ale będzie. I dlatego można i należy się do niej odwoływać. Jednak czy to będzie skuteczne? To zależy od mobilizacji narodu i społeczeństwa, od tego, czy Polacy są gotowi reagować na to, co dzieje się w kraju, od tego, czy będą w stanie protestować przeciwko destrukcji demokracji.
W czasach rządów PiS tzw. elity apelowały i alarmowały, że demokracja się wali. Dziś - w znacznie gorszej sytuacji - milczą. Dlaczego? Sądzę, że odpowiedź może być tylko jedna: elity zostały w jakimś sensie skorumpowane, zwiedzone, tak wiele swojego emocjonalnego i moralnego kapitału zainwestowały, że nie mogą obecnie się odwrócić. Jest dla mnie tajemnicą, dlaczego ci, którzy byli gotowi krzyczeć w czasie rządów Millera o naruszaniu zasad demokracji i norm prawnych, dziś milczą. A patologii za czasów Tuska mamy jeszcze więcej niż za Millera. Obecnie jest również znacznie gorzej, jeśli chodzi o odpowiedzialność polityczną. Za czasów SLD powołano komisję Rywina, ukarano tych, którzy odpowiadali za aferę starachowicką. Dziś tego nie ma. A mieliśmy w Polsce mord polityczny, w ostatnich dniach oburzający atak na Obraz Matki Bożej. To świadczy o atmosferze w kraju. Władza na tym korzysta, korzysta na polaryzacji. Dotychczas "jechała" na antypisowskim paliwie. I ono wciąż jakoś działa, jest używane. Słyszymy nawet apele o zaostrzenie sytuacji. W tym duchu wypowiadał się choćby Jacek Żakowski czy prof. Marcin Król.
Mówił Pan o odwoływaniu się do państw obcych. Na co możemy liczyć z ich strony? Czy kraje UE mogą stanąć w obronie demokracji w Polsce?Kraje Unii mogą wpływać na politykę polskiego państwa. Pokazują to choćby przykłady działań wobec Rumunii, Bułgarii czy Węgier. W krajach UE jest przyzwolenie na naciski na te kraje. Wzywa się ich ambasadorów, krytykuje, opisuje przykłady patologii w życiu publicznym itd. Jednak w przypadku Polski nie ma takiej presji. Żeby ona się bowiem pojawiła, opinia publiczna w tamtych krajach musi być świadoma tego, co się dzieje w Polsce. Jednak mieszkańcy najsilniejszych krajów UE nie wiedzą, że w naszym kraju dzieje się źle. W krajach UE nie ma rzetelnej diagnozy sytuacji w Polsce. Informacje dotyczące tego, co się dzieje nie docierają za granicę. Zręczność polskiego rządu polega na tym, że do świadomości krajów trzecich nie docierają żadne wiadomości, świadczące o negatywnym obrazie polityki władz Polski. Robi się wiele, żeby te wiadomości nie dotarły na zewnątrz. Co więcej, robi się tak, by wszyscy krytycy rządu uchodzili za ekstremistów, pokazuję się, że są zagrożeniem dla państwa. Ci, którzy domagają się swoich praw, uchodzą za antydemokratów i tak są przedstawiani. Mówi się wprost, że opozycja jest antysystemowa. Wydaje się, że władza będzie chciała wykreować jakąś prawicową, lub pseudoprawicową partię, by można było ją pokazywać, jako zagrożenie. To będzie alibi przed partnerami z UE, by motywować działania ademokratyczne. Być może dlatego właśnie nagłośniono sprawę Brunona K. Mamy do czynienia z próbami rozbijania cieszących się prestiżem środowisk, które są krytyczne wobec władzy. Rozmawiał Stanisław Żaryn
Oskarżyciel z procesu o wprowadzenie stanu wojennego złożył dymisję. "Z powodów osobistych" Prokurator IPN Piotr Piątek, który oskarżał w procesie o wprowadzenie stanu wojennego w grudniu 1981 r., złożył dymisję. Jej powodem są sprawy osobiste - poinformował Marek Lasota, szef krakowskiego oddziału IPN. Powody osobiste o tym zdecydowały i nie chciałbym nic więcej o tym mówić. Tylko one skłoniły go do tej decyzji - zaznaczył Lasota. Prokurator IPN Piotr Piątek oskarżał w procesie o wprowadzenie stanu wojennego w grudniu 1981 r. Sąd Okręgowy w Warszawie 12 stycznia tego roku uznał w nim, że stan wojenny w grudniu 1981 r. nielegalnie wprowadziła tajna grupa przestępcza pod wodzą Wojciecha Jaruzelskiego w celu likwidacji "Solidarności", zachowania ówczesnego ustroju oraz osobistych pozycji we władzach. Uwzględniając wniosek IPN, sąd wymierzył karę 2 lat w zawieszeniu b. szefowi MSW Czesławowi Kiszczakowi za udział w tej grupie przestępczej. Od tego zarzutu uniewinniono zaś b. I sekretarza KC PZPR Stanisława Kanię. Z kolei z powodu przedawnienia, ale przy uznaniu winy, umorzono sprawę Eugenii Kempary, b. członkini Rady Państwa PRL, oskarżonej o przekroczenie uprawnień przez głosowanie za przyjęciem dekretów o stanie wojennym. Po ponad trzech latach procesu sąd potwierdził - co wynika już z zeszłorocznego wyroku Trybunału Konstytucyjnego - że dekrety o wprowadzeniu stanu wojennego Rady Państwa z 12 grudnia 1981 r. były nielegalne. Sąd zgodził się z aktem oskarżenia pionu śledczego IPN, że stan wojenny przygotowano i wprowadzono niezgodnie z ówczesną konstytucją, a dokonała tego "grupa przestępcza o charakterze zbrojnym" złożona z ludzi na najwyższych stanowiskach. Według sądu ten związek tworzyli generałowie: Jaruzelski (szef MON, od lutego 1981 r. także premier, a od października 1981 r. - I sekretarz KC PZPR), Kiszczak (najpierw szef Wojskowej Służby Wewnętrznej, a od lata 1981 r. szef MSW), Florian Siwicki (wiceszef MON i szef Sztabu Generalnego WP) oraz Tadeusz Tuczapski (wiceszef MON i sekretarz Komitetu Obrony Kraju). Według sądu Kania (I sekretarz KC PZPR do października 1981 r.) nie brał udziału w tym związku. Jaruzelski i Siwicki byli oskarżeni w tym procesie, ale ich sprawy sąd wyłączył z powodu ich złego zdrowia. Tuczapski zmarł zaś w 2009 r. jako oskarżony. Slaw/ PAP
Jarosław Kaczyński mówi prawdę Z mojego, osobistego punktu widzenia, więcej o nastrojach młodych ludzi, o duszy polskiej XXI wieku mówi mi piosenka „Jarosław, Polskę zbaw!” czy fenomenalna realizacja w technice 3D ulic przedwojennej Warszawy, która jest dziełem trzydziestolatków. Ustawienie się w pozycji lepiej wiedzących, bardziej oświeconych, bardziej oddanych Polsce (to już rzadziej), a także mających dostęp do najważniejszych źródeł informacji rządu, opozycji, służb specjalnych, oraz, idąc dalej, to wewnętrzne przekonanie, jakże silne i widoczne, że tylko dzięki grupce prawicowych (to rzecz dyskusyjna) publicystów Jarosław Kaczyński przeprowadzi Polskę na suchy i bezpieczny ląd jest już nie tylko naiwne, ale staje się wręcz niebezpieczne. A takie są moje refleksje po przeczytaniu tekstu Marka Magierowskiego „Kaczyńscy, polscy Niemcy i niepolskie media”.* Pierwsze, co mi się nasunęło, to myśl: ulepcie sobie swojego własnego Piłsudskiego i poprowadźcie go zgodnie z Waszymi wytycznymi do zwycięstwa. Odnoszę wrażenie, dla wielu tak zwanych niepokornych, najważniejsza nie jest sama zmiana w Polsce - a właściwie mówiąc wprost „dobicie” komunizmu i układu, który od blisko 70 lat przyjmuje jedynie nowe wcielenia - tylko mówienie o tej zmianie, snucie planów, do tego w atmosferze pojedynków toczonych pomiędzy mniej lub bardziej niepokornymi wobec systemu. To wszystko razem wygląda raczej na próbę doprowadzenia do upadku rządów Donalda Tuska zza komputera. Mało realne. Przeglądając setki publikacji i notek wskazujących „ociemniałym” Polakom drogę do prawdziwej demokracji z cywilizowanym Jarosławem Kaczyńskim, czyli z takim jak go widzą prawicowi doradcy z mediów, tylko niektóre z propozycji Rafała Ziemkiewicza są pewną wizją programową wartą dyskusji o wolnej i niepodległej Polsce, reszta krąży wokół tego, jak Jarosław Kaczyński ma chodzić po Warszawie. Skoro notorycznie, po tylu mądrych uwagach, nie chodzi tak, jak chcecie, to powtarzam: ulepcie sobie Józefa Piłsudskiego na miarę Waszych oczekiwań. Takiego, który sam, siłą słów i swoim niepodważalnym autorytetem, wyciągnie od systemu prawdę o Smoleńsku i przegoni obcą agenturę z kraju. Szanuję wszystkich „niepokornych”, bo jesteśmy, jeśli można tu użyć tego słowa, po jednej stronie barykady, ale odnoszę wrażenie, że część środowisk prawicowych (w tym dziennikarzy) siedzi pod nią wygodnie w hełmach, a czasami i w garniturach i pyta się: - Słuchajcie, jak tam na barykadzie? Kaczyński prowadzi? I słyszą odpowiedź od zwiadowców: - Tak, prowadzi, ale źle, trzeba to jakoś wyprostować, trochę w lewo, za mocno, trochę w prawo, o teraz będzie dobrze. Tak to mniej więcej wygląda. Na razie nie strzelają do nas, poza seryjnym samobójcą, więc można wejść na barykadę i zobaczyć samemu, że po tamtej stronie trwa bal, szydercy się śmieją i wyprzedają resztę naszych rodowych sreber. Można też zobaczyć, jeśli się oczywiście chce, że poza polityką salonową prawicowego mainstreamu jest jeszcze realne życie milionów Polaków. Z mojego, osobistego punktu widzenia, więcej o nastrojach młodych ludzi, o duszy polskiej XXI wieku mówi mi piosenka „Jarosław, Polskę zbaw!” czy fenomenalna realizacja w technice 3D ulic przedwojennej Warszawy, która jest dziełem trzydziestolatków. Jaki poważny program, jaką nadzieję prawica dała w ostatnim czasie młodym Polakom. Nie kto inny, tylko ci młodzi Polacy najprędzej mogą wysadzić ten chory system w powietrze, mają najwięcej energii i najmniej do stracenia. No, ale jak już jest się usadowionym w systemie, nawet na jego obrzeżach, na jego terytoriach autonomicznych, to trudno jest tak po prostu wyjść i trzasnąć drzwiami. Jest demokracja, jest zabawa. Kulawa ona, ta demokracja, ale pisać wolno. Jak nie tu, to tam, a do tego jeszcze, załatwi się jakieś porachunki z krzywą prawicą. Trzeba jednak w końcu wybrać. Sytuacja, pod wieloma względami jest jeszcze gorsza, niż w 1981 roku. Wtedy odbijaliśmy się od komunizmu, dziś jego kolejna mutacja bierze na nas odwet i po prostu zjada Polskę. Nie wiem, nie widać tego? Pełne półki przysłaniają Wam obraz Polski? Jarosław Kaczyński mówi prawdę, on po prostu mówi prawdę. Nie bardzo sobie bierze do serca głosy doradców, żeby nie tak ostro, bo znowu przegramy, po raz siódmy i ósmy. Jaka jest relacja pomiędzy Polakami mieszkającymi w Niemczech i Niemcami mieszkającymi w Polsce? Jak jest z ich prawami? Jak jest z ojczystą mową polskich dzieci w Dortmundzie? Co na to Pani Merkel? Przywódca Prawa i Sprawiedliwości mówi prawdę, także o mediach. Nie wiem, co jest dziś wykonalne w materii repolonizacji mediów, bo nie bardzo wiadomo, co w ogóle jest dziś w Polsce i w Europie wykonalne, a co nie. Traktaty, które Polska podpisała przystępując do Unii Europejskiej stają się na naszych oczach świstkiem papieru, a wszyscy biegają za kasą, by załatać dziury budżetowe. My za chwilę też dołączymy do tej rodziny żebrzących o pomoc dla ratowania systemu finansów publicznych. Jarosław Kaczyński idzie pod prąd. Pytam się, co znaczy takie określenie, które spotykam w sieci i w prasie, że Jarosław Kaczyński znowu coś chlapnął, znowu przesadził. Wiecie jak to wygląda z zewnątrz? To wygląda tak, jakbyście siedzieli na trybunach Coloseum i patrzyli na swojego wojownika, pouczając go i krzycząc z trybun: Uważaj! Z tyłu! Nie, z przodu! - sami przy tym zajadając sobie popcorn. Jeśli zależy Wam na zwycięstwie, to trzeba zejść z trybun i pomóc. A jeśli wojownik popełnia tyle błędów, tak źle prowadzi, co słychać nieustannie, wskażcie nowego, który go zastąpi. Nieustająco stawiam na Jarosława Kaczyńskiego. Mówi prawdę o Polsce, a lemingi, których ma niby pozyskać swoim umiarem, Polski i tak nie zmienią.
* http://marekmagierowski.salon24.pl/470725,kaczynski-polscy-niemcy-i-niepolskie-media
GrzechG
ZAMORDOWANO KRZYSZTOFA ZALEWSKIEGO Jak podaje niezalezna.pl dzisiaj zamordowano Krzysztofa Zalewskiego, eksperta lotniczego, redaktora naczelnego miesięcznika „Technika Wojskowa Historia”, publikującego też w czasopiśmie „Lotnictwo”. Ekspert wielokrotnie podnosił wątpliwości, co do przyczyn katastrofy smoleńskiej, wskazując na wiele zagadkowych okoliczności jej towarzyszących. W kwietniu 2011 roku na łamach „Lotnictwa” pisał:
„Rozkaz płk. Nikołaja Krasnokutskiego „Doprowadzamy do 100 metrów, 100 metrów i koniec rozmowy" był dla tragedii smoleńskiej decydujący. Zarówno wcześniejsze jak i kolejne błędy popełniane przez obie strony, nie miały już tak istotnego wymiaru. W chwili, gdy swym rozkazem przywołał do porządku Kierownika Lotów (KL) ppłk. Pawła Pliusnina, który po raz kolejny sugerował konieczność przerwania podejścia samolotu Tu-154, warunków do lądowania nie było”. Wypowiadał się też wielokrotnie w czasie programów „Misja specjalna”, poddając w wątpliwość oficjalną wersję. Okoliczności tego mordu są porażające – zabójca wtargnął do biura Krzysztofa Zalewskiego i zadał mu kilka ciosów nożem, a następnie odpalił ładunek wybuchowy. Jest to kolejna śmierć ze Smoleńskiem w tle, tym razem seryjny samobójca zamienił się w pełnoetatowego zabójcę. I znowu zapytamy: kto następny? Na kogo właśnie wydano wyrok? Czy w tym państwie istnieją jeszcze służby, czy są w stanie postawić wreszcie tamę tej fali śmierci? Nie ma bowiem co się łudzić, że to koniec czarnej serii i dopóki prokuratorzy będą dalej kluczyć, zabawiać się słowami, zamiast jasno wyłożyć z czym mamy do czynienia, dopóty śmierć będzie zbierać żniwo wśród osób badających tę tragedię.
Martynka
Czas się otrząsnąć i wrócić do źródeł prawicowo-wolnościowego programu Czas się otrząsnąć i wrócić do źródeł prawicowo-wolnościowego programu. Wyrwać się z hipnozy PiS Jeśli ktoś by właśnie przyleciał do Polski z Marsa i zaczął studiować polskie życie polityczne doszedłby do zaskakujących wniosków. Otóż nabrałby przekonania, że program prawicowy polega na wyjaśnianiu katastrofy smoleńskiej, bronieniu dwóch dziennikarzy wyrzuconych z „Uważam Rze” oraz jednego z „Rzeczpospolitej” (jakoś o pozostałej trójce już wszyscy zapomnieli) oraz oczywiście na sięganiu bogaczom do głębokich kieszeni. I rzeczywiście wcale by się nie mylił. Bo na tym polega obecnie program polityczny, który zawłaszczył miano „prawicowego”. W dodatku program ten jak najbardziej został przyjęty z uznaniem do wiadomości przez rządzący reżim. Jeden z jego sztandarowych obrońców, by nie powiedzieć psów łańcuchowych, czyli Jacek Żakowski, wyraził nawet ostatnio myśl, że bez prezenterów tego „programu” nie ma teraz z kim polemizować.
Pogrążeni w hipnozie I właśnie ta myśl najlepiej pokazuje w jak tragicznym położeniu znajduje się polska prawica. Bo nie słychać już głosów o potrzebie obniżania podatków, co jest szczególnie ważne w obliczu kryzysu. A przecież to co się dzieje obecnie, czyli stałe ich podwyższanie tylko kryzys jeszcze bardziej pogłębia, bo jest porównywalne do odbierania jedzenia niedożywionym w ramach walki z głodem. Nie słychać głosów o potrzebie radykalnego, na przykład pięciokrotnego obniżenia ilości urzędników, którzy pasożytują w naszym kraju. A przecież to właśnie w dużej mierze dzięki potrzebie wypłacania im pensji i realizowania przez nich coraz bardziej szkodliwych działań, polski budżet jest przesztywniony i gdy dochody maleją z powodu kryzysu – to nie da się redukować wydatków, więc trzeba podwyższać podatki. Nie słychać także głosów o potrzebie zlikwidowania systemu emerytalnego, który jest bezpośrednią przyczyną wpędzania młodych ludzi w bezrobocie, bo by znaleźć pracę musieliby od razu oddawać większość pensji w formie opłaty na ZUS co z jednej strony zabija mich przedsiębiorczość od razu na starcie, a z drugiej strony prowadzi do narastania konfliktu międzypokoleniowego. Nie słychać wreszcie głosów o potrzebie zlikwidowania obecnego systemu oświatowego, włącznie ze szkołami wyższymi i to nie tylko z uwagi na jego przymusowość i niesprawiedliwość, ale choćby dlatego, że stał się on obecnie pasem transmisyjnym dla komunistycznej ideologii śmierci. Nie słychać, już na koniec, choć można by tę wyliczankę kontynuować prawie bez ograniczeń, głosów o potrzebie jak najszybszego wyjścia z Unii Europejskiej i likwidacji większość z jej kosztownych a bezsensownych biurokratycznych monstrów, takich jak np. „wspólna polityka rolna”. Zamiast tego mamy Smoleńsk łamany przez „Uważam Rze”. I nawet z pozoru inteligentni ludzie uważają te problemy za poważne i możliwe do rozwiązania. Jakby wszyscy ulegli jakiejś tajemniczej hipnozie. I nie słyszeli o prawdziwych politycznych kwestiach, które trzeba przezwyciężyć właściwymi rozwiązaniami.
Smoleńsk Tymczasem sprawa Smoleńska, powiedzmy sobie to wprost, służy obecnie tylko i wyłącznie Rosji i ludzie, którzy ją rozdmuchują są jej, być może nieświadomymi, ale jednak współpracownikam. Jeśli bowiem wszystkie oficjalne śledztwa wykażą, że winny jest polski bałagan to staniemy się świadkami niebywałego widowiska – rosyjski sąd będzie sądził polskie państwo za spowodowanie katastrofy. Nie muszę tłumaczyć jak na tym wyjdziemy. Jeśli z kolei okaże się, że przyczyną był zamach to… znajdziemy się w jeszcze gorszej sytuacji – bo przecież nie wysadzimy w ramach reperkusji w powietrze Putina, ani nie wypowiemy wojny Rosji. Sytuacja jest bowiem taka, jakkolwiek nieprzyjemnie by to nie brzmiało, że nawet jeśli to rzeczywiście był zamach, to tak naprawdę winne mu są polskie służby, które do niego dopuściły, a Polska jest obecnie zwyczajnie za słaba by wyciągać jakieś konsekwencje zewnętrzne. Smoleńsk jest więc drzazgą w ciele narodu, której nie da się w żaden sposób usunąć a rany zaleczyć. W tej sytuacji trzeba to po prostu przyjąć do wiadomości. A zabrać się za sprawę dopiero wtedy, gdy będą ku temu odpowiednie warunki – mając świadomość, że taka sytuacja może nigdy nie nastać. I rozumieć, że mogą one nastąpić tylko wtedy jeśli rzeczywiście Polska znów stanie się silna, co możliwe będzie tylko dzięki wprowadzeniu w Polsce nie jakichś ideologicznych popłuczyn po komunie, tylko rzeczywistego programu prawicowo-wolnościowego.
„Uważam Rze” Hałas wokół rozpadu starej redakcji „Uważam Rze” to kolejny erzac prawicowego problemu, z którym mamy ostatnio do czynienia. Nie chcę czegokolwiek odmawiać dziennikarzom, którzy odeszli z pisma oraz broń Boże traktować ich jako całość – wszak każdy ma swoją publicystyczną historię. Zawsze jednak trochę mi się chciało śmiać gdy widziałem ich samotytulaturę vide „autorzy niepokorni” wobec faktu długoletniego pobytu w tzw. mainstreamowych mediach, co, powiedzmy sobie szczerze, musiało mieć związek z umiejętnością wpasowania się i przystosowania do „linii ideowej” danego pisma. Śmieszne jest to zwłaszcza w sytuacji, gdy większość z nich zawsze potępiała jakikolwiek bardziej prawicowy czy wolnościowy program, uznając go zwykle za „kontrowersyjny” czy „przesadny”. Patrząc obiektywnie „Uważam Rze” nie zawierało z prawicowego punktu widzenia kompletnie nic ciekawego. Więcej – w wielu aspektach było bardzo krytyczne wobec niektórych klasycznie prawicowych i wolnościowych rozwiązań.
Prawica musi ostro stawiać postulaty Wolność odpływa z Europy. Widać to przecież nie tylko w Polsce, ale niemal w każdym innym kraju, zwłaszcza unijnym. Trzeba zrobić wszystko, by ten trend odwrócić. Niestety nie osiągniemy tego poprzez zajmowanie się sprawami, które teraz stoją w pierwszych punktach „prawicowej” agendy. Nie dajmy zablokować się wrzutkami. Wyrwijmy się z hipnozy i zamiast debatować o trotylu zawsze mówmy o obniżaniu podatków, likwidacji biurokratycznych stanowisk, wolności ubezpieczeń, wyjściu z UE. Gdy to wszystko osiągniemy i Polska znów stanie na nogach przyjdzie czas i na Smoleńsk! Tomasz Sommer
11 Grudzień 2012 Znowu następny Czy seria dziwnych zbiegów okoliczności towarzyszących” katastrofie smoleńskiej” już nigdy się nie skończy? Czy do wybicia wszystkich ludzi, którzy wypowiadali się lub mieli coś wspólnego z „katastrofą smoleńską” jest jeszcze dalej czy może już bliżej? Ilu jeszcze poniesie dziwną śmierć, zginie w tajemniczych okolicznościach i niezależna prokuratura niczego nie wyjaśni.. Ilu jeszcze? I co naprawdę kryje się za kulisami” katastrofy smoleńskiej”.. Skoro już tylu ludzi zabrało się na tamten świat.. Popełniają samobójstwa, giną, czy zastają zabici.. Jak wczoraj Krzysztof Z… Około 14.00 na warszawskim Grochowie, na skrzyżowaniu ulicy Gocłowskiej i Grochowskiej, w biurowcu, na drugim piętrze- nastąpił wybuch. Ale przed tym Krzysztof Z. został pchnięty nożem.. Krzysztof Z był ekspertem lotniczym, byłym redaktorem naczelnym miesięcznika” Lotnictwo”. PAP podała informację, na razie nieoficjalną, że do tragedii doszło w siedzibie Spółki Magnum X, która wydaje takie magazyny jak ”Nowa Technika Wojskowa” ’Lotnictwo”, ”Morze Statki i Okręty”, „ Strzał”,” „Poligon”. Na razie funkcjonuje wersja, że sprawcą jest pan Cezary S.- prezes wydawnictwa- ale zobaczymy jak sprawy będą się układać w miarę upływu czasu i wyjaśniania sprawy przez niezależną prokuraturę.. mPan Krzysztof Z . wielokrotnie wypowiadał się na temat „katastrofy smoleńskiej” na łamach Gazety Polskiej, która jak wiadomo- pilotuje tę sprawę.. Pan Krzysztof Z. był jednym z bohaterów filmu Anity Gargas pt” 10.04.10”.. I do tego był krytykiem raportu MAK oraz raportu Komisji Jerzego Millera.. Podobno też, że do budynku wtargnął 48 latek- zadając Krzystofowi Z. ciosy nożem i miał przy sobie materiał pirotechniczny- tak przynajmniej twierdzi rzecznik Policji pan Mariusz Mrożek. Ładunek eksplodował mu w ręku- mężczyzna jest ranny, ale z obrażeniami trafił do szpitala.. Tak twierdzi policja.. Zawsze pierwszą ofiarą wojny jest prawda. To jest stara prawda. Plączą się wątki, padają różne wersje, wzajemnie sprzeczne ze sobą. Szczególnie przy takiej sprawie jak „ katastrofa smoleńska”.. Od samego początku sprawa nie jest jasna, żeby nie powiedzieć, że śmierdzi.. Nie ma wraku w Polsce, jest brzoza, jest wywrócony 80 tonowy samolot do góry kołami- przez tę brzozę.. Zginęli ludzie—zginął prezydent III Rzeczpospolitej.. Afera trumienna- pozamieniane zwłoki- a miało być wszystko w najlepszym porządku, jak w pierwszej wersji twierdziła pani Ewa Kopacz z Platformy Obywatelskiej.. Przekopali wszystko 1 metr w głąb.. Ale dlaczego potem archeolodzy znaleźli jeszcze kilka tysięcy szczątków samolotu- skoro wszystko przekopano na głębokość jednego metra.. Musiano nie kopać- pani Ewo- albo kopano nie dokładnie. I dlatego dopiero archeolodzy resztę znaleźli.. Sprawy chorążego Stefana Zielonki nie wyjaśniono ..On to przyjmował depesze płynące z Samary podczas naprawy TU -154 M.. Co on wiedział, że musiał zginąć? Co było w tych depeszach dotyczących naprawy samolotu? Który kosztował 20 milionów dolarów(???) Ale zakłady w Samarze wzięły za usługę 600 000 dolarów.. Pan Remigiusz Muś- też stracił życie poprzez samobójstwo.., 42 lata- emerytura- pełnia życia- i człowiek z tej dobroci popełnia samobójstwo.. Czarna skrzynka od Jaka ciągle jest badana w Krakowie- już dwa lata.. Co jest? Sprawy są tak zasupłane, że chyba już niewiele osób wierzy, że to była” katastrofa”.. bo jak się w sprawie wyszło z fałszywej przesłanki- to logika jest nieubłagana.. Ciągnie się permanentny fałsz..Podobno pomiędzy panami w biurze na Grochowie wchodziły w grę sprawy biznesowe..(???) Może i wchodziły, ale początkowo propaganda dezinformowała widzów telewizji państwowej i radia państwowego, że chorąży Zielonka uciekł do Chin..(???) Deszyfrant Zielonka uciekł do Chin, ale jego zwłoki znaleziono nad Wisłą- i to z dobrze zachowanymi dokumentami.. Wcale nie z epoki Ming.. Jak on uciekał do tych Chin.. I znowu będą trele morele różnych ważnych ludzi.. Raz w jedną, a raz w drugą stronę.. Początkowo trotyl był- potem go nie było.. Jedni twierdzą, że był, a inni, że to ślady z II wojny światowej. Jeszcze po bombardowaniach Luftwaffe… A kurz był spod Grunwaldu. Oni mają nas za kompletnych idiotów, którym można wcisnąć każde głupstwo… Napisałem: skoro sprawa od początku oparta jest na fałszu- to fałsz będzie postępował.. Nie da się z przesłanki fałszu wyprowadzić prawdy.. Bo prawda jest zgodnością z rzeczywistością.. A nie z fantazją.. Scence fiction- jak najbardziej- ale, w filmach fantazy.. Rzeczywistości nie da się tak zakłamać, żeby stała się prawdą.. Ciągle są wątpliwości- i będą.. Bo nie jest to” katastrofa”-, bo gdyby była, już dawano wszystko by się uspokoilo.. A ja znowu pytam: KTO NASTĘPNY? WJR
Demograficzny klif w wycenach aktywów Nie CAPM, zachowania stadne inwestorów, ESG, a teorie podażowe mają decydujący wpływ na wyceny akcji, nieruchomości i rentowność obligacji. O ile w szkołach biznesu dominuje pogląd o kosztach kapitału wyznaczanych przez Capital Aset Pricing Model (CAPM), doradcy inwestycyjni preferują modele behawioralne zachowań stadnych inwestorów i śledzą kształt wykresików wycen aktywów, to coraz więcej teoretyków jest przekonanych że tak naprawdę przyszła wartość przedsiębiorstw jest uzależniona od jakości managementu i etycznego podejścia do interesariuszy (stakeholders) spółek. Właściwymi udziałowcami spółek poza właścicielami są pracownicy, oraz lokalne otoczenie w którym firma funkcjonuje stąd coraz większe zainteresowanie metodami oceniającymi kierownictwa przedsiębiorstw z tego punktu widzenia w różnego typu modelach ESG (Ecology, Society, Governance). Trochę zapomnianą szkołą staje się szkoła podażowa uzależniająca ceny aktywów od podaży oszczędności i struktury popytu na różne typy aktywów. Jest to o tyle błędne podejście że ile modele etyczne wymagają empirycznego przetestowania, które z czynników są kluczowe i statystycznego potwierdzenia, że człowiek pracujący w różnych kulturach ma wkomponowany ten sam kod etyczny, o tyle badania empiryczne szkoły podażowej były prowadzone od dawna i należy się spodziewać że są w przededniu świętowania swoich triumfów. Badania zawarte w pracach Gurdip’a i Zhiwu (“Baby Boom, Population Aging, and Capital Markets”) opublikowane już w 1994 r., poprzez Abel’a (2001 i 2003), Poterby (2001), Brooks’a (2002), Geanakoplos’a i Martine (2004), po Krueger’a i Alexander’a (2007) sprowadzają się do jednej generalnej konkluzji: megatrendy wycen aktywów są spowodowane czynnikami demograficznymi. Russ Koesterich z iShares autor aktualnego raportu uważa, że głównym czynnikiem wpływającym na wyceny akcji są zmiany struktury demograficznej: „The mechanisms by which demographics affect growth are fairly common sense.” Analizy iShares ukazały że to nie tylko kwestia zdrowego rozsądku, gdyż w Ameryce wskaźnik aktywności zawodowej był maksymalny pod koniec lat 90-tych i wynosił ponad 67%, w czasie kiedy wyceny akcji były również na poziomie maksymalnym. Ponadto wraz ze spadkiem relacji osób poniżej 15-tego roku życia do tych powyżej 65 w latach 1981-2011, rentowności obligacji również spadała. Otóż starzenie się społeczeństwa ma wpływ nie tylko na poziom oszczędności obywateli, ale również na charakterystykę popytu na ryzyko którego się oni podejmują. Im człowiek starszy, bliższy emerytury tym jego apetyt na ryzyko jest mniejszy gdyż coraz niższa jest gotowość ryzykowania poziomem wysokości świadczeń emerytalnych. Również regulatorzy wymuszają większą ostrożność, poprzez zwiększenie udziału obligacji dla pracowników znajdujących się w ostatniej fazie oszczędzania. O ile samo starzenie pracowników zmniejsza skłonność do inwestycji ryzykownych, to już wypłacanie tych świadczeń zmusza instytucje ubezpieczeniowe do zmiany portfela na instrumenty dłużne w celu zabezpieczenia stałych płatności dla emerytów którzy wykupili „annuities” i to niezależnie czy indeksowane inflacją, czy też nie. Taki mechanizm z jednej strony zmniejsza popyt na inwestycje ryzykowne, a z drugiej zwiększa zapotrzebowanie na obligacje i bony skarbowe, obniżając poziomy rentowności tych papierów wartościowych. Wyniki tych badań pozwalają również z innej perspektywy spojrzeć na straconą dekadę w Japonii. Obecnie jedna czwarta Japończyków ma już powyżej 65 lat, a najwyższy udział pracujących w strukturze wieku wystąpił w tym kraju pod koniec lat 80-tych. W tym samym czasie były także najwyższe poziomy na giełdzie i wyceny nieruchomości. Po tym czasie zarówno spadły wyceny akcji jak i nieruchomości, ale również zestarzało się społeczeństwo. Mimo prawie zerowego oprocentowania zwiększała się ilość inwestycji w formie depozytów, które stanowią około połowy wszystkich aktywów stanowiących około $19 bilionów. Jednocześnie następuje wyprzedaż nieruchomości, niechęć do tolerowania inflacji „przejadającej” wartość depozytów, jak i powstanie olbrzymiego zadłużenia państwa, które wypuszczając obligacje pozwalało instytucjom finansowym na inwestycje w bezpieczne instrumenty bilansujące depozytową strukturę pasywów. Powyższą sytuację stara się nagłośnić i wyjaśnić Financial Times w artykule Normy Cohen „The population conundrum”. Pisze w nim wprost, że w związku z tym że kryzys finansowy podważył poprzednie założenia co do gospodarki wolnorynkowej, to analiza FT ukazuje jako najbardziej znaczący czynnik wzrostu gospodarczego i cen aktywów: demografię. A „przejście od młodszych pracowników do starszych, żyjących dłużej stawia przed decydentami przykre wybory, jak sfinansować emerytury i koszty opieki zdrowotnej w gospodarkach, w których pracownicy po prostu nie są w stanie zapewnić wystarczająco dużo wpływów podatkowych do utrzymania odpowiednich standardów, dla tych którzy już są za starzy aby pracować. W nadchodzących dziesięcioleciach wraz z perspektywami demograficznego stabilizowania sytuacji w innych krajach sytuacja będzie się częściowo polepszać (przynajmniej gdy chodzi o USA), na co Polska jednak liczyć nie może, w sytuacji kiedy zafundowała sobie kryzys demograficzny na nadchodzące półwiecze. Jego konsekwencje będą bardzo bolesne – z jednej strony wartość rezydualna inwestycji w modelach będzie miała niską wartość, z drugiej strony wysokie koszty kapitału akcyjnego na świecie w połączeniu z niskimi perspektywami wzrostu rynku w Polsce, będą powodowały wypychanie inwestycji produkcyjnych z naszego kraju, zamieniając nas w tanich dostawców siły roboczej - do czasu wyczerpania zasobów. Dr Cezary Mech
A jak będzie recesja w 2013 roku, to co Pan zrobi ministrze Rostowski?
1. Mniej więcej taki jest sens pytania jakie zadamy w środę rano razem z posłem Przemysławem Wiplerem w ramach pytań w sprawach bieżących podczas obrad plenarnych Sejmu. Od dłuższego już czasu widać wyraźnie spowolnienie w gospodarce, a to niestety skutkuje wręcz załamaniem dochodów podatkowych już w roku 2012. Co będzie z tymi dochodami jeżeli zamiast wzrostu PKB w 2013 roku pojawi się jego spadek czyli recesja? Dane ogłoszone przez GUS, dotyczące PKB w III kwartale (wzrost zaledwie o 1,4%) ukazały się w sytuacji kiedy do końca IV kwartału pozostał tylko miesiąc, a z sygnałów płynących z gospodarki w październiku, listopadzie i grudniu, można już wnioskować, że spowolnienie w IV kwartale będzie jeszcze głębsze (najprawdopodobniej wzrost PKB w IV kwartale będzie niższy niż 1%). W tej sytuacji wzrost PKB w całym roku 2012 będzie wyraźnie niższy niż zakładał w budżecie na ten rok, ponoć konserwatywnie, minister Rostowski (wzrost miał wynieść 2,5%), ze wszystkimi tego negatywnymi konsekwencjami dla finansów publicznych. Tendencje spadkowe w gospodarce zresztą trwają od kilku kwartałów czego wyrazem był w I kwartale wzrost PKB jeszcze o 3,6%, w II kwartale już tylko o 2,3%, a w III kwartale zaledwie o 1,4%.
2.Wszystko to co dzieje się w gospodarce, ma ogromny wpływ na dochody podatkowe. Kolejne miesiące II półrocza tego roku pokazują, że dochody podatkowe z VAT zamiast przyśpieszać jak to się zwykle dzieje w końcówce roku, coraz bardziej spowalniają albo są wyraźnie niższe od ubiegłorocznych. We wrześniu były o 6,9%, a w październiku aż o 14% niższe, niż w analogicznych miesiącach roku poprzedniego. Jest to sytuacja, która nie wydarzyła się w Polsce już od wielu lat i ma ona miejsce w momencie kiedy poziom inflacji jest wyraźnie wyższy niż ten przyjęty w ustawie budżetowej. W budżecie bowiem przyjęto wskaźnik inflacji na poziomie 2,8%, a przez wiele miesięcy tego roku wskaźnik inflacji wynosił ponad 4%, a w październiku obniżył się do 3,4%. Przy wyraźnie wyższym wskaźniku inflacji w stosunku do tego zaplanowanego wpływy z VAT-u powinny być wyższe w stosunku do tych zaplanowanych i to bardzo wyraźnie, bowiem oddziałuje na nie pozytywnie aż dwa czynniki wzrost gospodarczy i wyższa inflacja. Jak widać z tych danych tak jednak nie jest i nic nie wskazuje na to, że w listopadzie i grudniu sytuacja we wpływach z VAT-u, może się poprawić. Najprawdopodobniej więc, wpływy z VAT w 2012 roku, będą sumarycznie niższe niż te w roku 2011, mimo wyższej inflacji niż planowana i wzrostu gospodarczego i jest to sytuacja, która wystąpi w Polsce pierwszy raz od wprowadzenia tego podatku (od 1993 roku).
3.Równie źle jest w przypadku wpływów z podatku dochodowego od osób prawnych (CIT). We wrześniu wpływy z tego podatku były niższe aż o 16,3%, a w październiku o 13,9%, niż w tych samych miesiącach roku poprzedniego.
Spowalniają także dochody z podatku dochodowego od osób fizycznych (PIT). Jeszcze w we wrześniu były o 6,9% wyższe niż we wrześniu roku ubiegłego ale już w październiku zaledwie o 2,7% wyższe niż w październiku 2011 roku.
Wyraźne spowolnienie wpływów z PIT oznacza, że poważne kłopoty z uzyskaniem zaplanowanych wpływów będzie miał Fundusz Ubezpieczeń Społecznych, i będzie on wymagał wyższego niż przewidywany wsparcia budżetowego albo zaciągnięcia dodatkowych kredytów komercyjnych, a także Narodowy Fundusz Zdrowia.
4. Jeżeli ta tendencja we wpływach podatkowych się utrzyma, to po stronie dochodowej budżetu, może zabraknąć przynajmniej 12-15 mld zł, a to oznacza konieczność zablokowania dużej części wydatków budżetowych w końcówce tego roku. Obcięte zostaną zapewne wydatki inwestycyjne, a pewną część wydatków z 2012 roku przesunie się do finansowania z budżetu przyszłorocznego. Tyle tylko, że przesuwanie długów niczego nie daje, bo rok 2013 pod względem wpływów podatkowych, zapowiada się jeszcze gorzej niż ten który się właśnie kończy.
5.Co się stanie z wpływami budżetowymi w 2013 roku jeżeli zamiast ponoć konserwatywnego wskaźnika wzrostu PKB o 2,2%, będziemy mieli do czynienia z jego spadkiem? Skoro w tym roku przy przewidywanym wzroście w wysokości 2,5% PKB, zabraknie od 12 do 15 mld zł dochodów podatkowych to ile ich zabraknie w roku 2013 jeżeli zamiast ponad 2% wzrostu PKB, będziemy mieli jego spadek? I co wtedy będzie z realizacją zaplanowanych wydatków budżetowych? O to wszystko będziemy z posłem Wiplerem pytać ministra Rostowskiego w środę. W czwartek opiszę tę krótką debatę z ministrem finansów. Zbigniew Kuźmiuk
Jak to rząd rzekomo stworzył internet… Internet nie miał jednego źródła. Potrzeba było wysiłku tysięcy pracowników sektora rządowego i prywatnego. Nie działali oni według odgórnego planu. Zamiast tego odkrywali. Konkurowali. Popełniali błędy. Bawili się W swym sławnym już przemówieniu „You didn’t build that” („Sam tego nie stworzyłeś”), prezydent Obama powiedział, że „internet nie wynalazł się sam. Wynaleziony został dzięki badaniom rządowym, aby prywatne firmy mogły czerpać z niego zyski”. Stwierdzenie Obamy wpisuje się w powszechnie znaną historię internetu. Brzmi ona mniej więcej tak: W latach 60. XX w. Ministerstwo Obrony martwiło się, czy utrzyma możliwość komunikowania się po ataku nuklearnym. Tak więc przydzieliło Agencji ds. Zaawansowanych Projektów Badawczych (Advanced Research Projects Agency ― ARPA) zadanie zaprojektowania sieci, która działałaby, nawet gdyby jej część została zniszczona przez wybuch bomby atomowej. Badania ARPA doprowadziły do stworzenia ARPANET-u w 1969 r. Dzięki rządowemu wsparciu ARPANET przekształcił się w obecnie znany nam internet. Jak każda legenda, ta również ma w sobie ziarnko prawdy. Ale skrywa też opowieść znacznie bardziej skomplikowaną i interesującą. Zaangażowanie rządu zarówno wspierało, jak i opóźniało rozwój internetu — często w tym samym czasie. I ― wbrew temu, co twierdzi Obama ― rząd nie stworzył internetu, „aby prywatne firmy mogły czerpać z niego zyski”. Pomysł połączenia internetowego został po raz pierwszy zaproponowany jeszcze we wczesnych latach 60. przez naukowca J.C.R. Licklidera z firmy Bolt, Beranek i Newman (BBN). BBN było firmą prywatną pierwotnie specjalizującą się w inżynierii akustycznej. Uzyskała w tej branży pewne sukcesy ― np. zaprojektowała akustykę w auli Zgromadzenia Ogólnego ONZ ― a następnie zaczęła prowadzić swoją działalność jako firma konsultingowa ds. badawczo-rozwojowych. Licklider, który uzyskał stopień doktora z psychoakustyki, zainteresował się komputerami w latach 50. Jako wiceprezes BBN odpowiadał w firmie za rosnący dział informatyczny. W pracy z 1962 r. Licklider opisał „sieć sieci”, którą nazwał „Międzygalaktyczną Siecią Komputerową”. Praca ta zawierała sporo pomysłów, które doprowadziły ostatecznie do powstania internetu. Jej najważniejszą innowacją była „komutacja pakietów”, technika umożliwiającą wielu komputerom podłączenie się do sieci niewymagającej drogich bezpośrednich połączeń pomiędzy każdym z urządzeń. Licklider przedstawił ARPA pomysł połączenia internetowego, po tym jak zaczął tam pracować w 1962 r. Spotkał tam legendy informatyki ― Ivana Sutherlanda oraz Boba Taylora. Sutherland i Taylor rozwinęli koncepcje Licklidera. Mieli na celu utworzenie sieci umożliwiającej efektywniejsze użycie komputerów rozrzuconych po uniwersytetach i laboratoriach rządowych. W 1968 r. ARPA sfinansowała pierwszą czterowęzłową sieć z komutacją pakietów. Ta sieć nie była zawarta już w postapokaliptycznych planach przetrwania Ministerstwa Obrony (DOD). Została stworzona, aby Taylor nie musiał tak często przesiadać się z krzesła na krzesło. Taylor regularnie pracował na trzech różnych komputerach naraz i męczyło go ciągłe zmienianie stanowiska. Praca w sieci pozwoliłaby podobnym mu naukowcom uzyskać dostęp do komputerów mieszczących się w całym kraju bez konieczności wydzielania terminalu dla każdego urządzenia. Po raz pierwszy przetestowano tę sieć w październiku 1969 r., kiedy Charley Kine, student Uniwersytetu Kalifornii w Los Angeles, próbował przesłać komendę „zaloguj” do urządzenia w Instytucie Badawczym w Stanford. Próba okazała się nieudana. Sieć zerwała się i pierwsza wiadomość kiedykolwiek przekazana za pomocą przyszłego internetu to tylko „lo” [od ang. „login” ― przyp. tłum.]. Po usunięciu błędów sieć czterowęzłowa wróciła do życia w grudniu 1969 r., wyznaczając narodziny ARPANET-u. Przez następne dwadzieścia lat ARPANET służyła jako platforma doświadczalna do badań nad komunikacją międzysieciową. Rozwinęła się, rozmnożyła się w postaci innych sieci, a w końcu została przekazana innym agencjom Ministerstwa Obrony. W 1985 r. ARPANET została zastąpiona w departamentach cywilnych oraz uniwersytetach kontrolowaną przez Krajową Fundację Naukowa NSFNET. ARPANET doczekała swego kresu w lutym 1990 r. NSFNET istniała do 1995 r., w międzyczasie wyrastając na jeden z filarów wyłaniającego się już internetu. Przez całość swojego istnienia ARPANET i jego potomkowie służyli wyłącznie agencjom rządowym, uniwersytetom i firmom prowadzącym interesy z tymi bytami. Nielegalne było używanie tych sieci w celach komercyjnych. Swoje korzenie ARPANET miał w Ministerstwie Obrony, przez co dostęp do niej posiadała raptem garstka organizacji. Zatwierdzając wsparcie finansowe dla NSFNET, Kongres sprecyzował, że pieniądze mają być użyte na działalność „przede wszystkim badawczą lub edukacyjną w nauce lub inżynierii”. W tym czasie ta pączkująca sieć była zamknięta dla zdecydowanej większości ludzi. Żadna z usług, aplikacji czy firm kluczowych dla dzisiejszego internetu nie mogłaby istnieć w takich warunkach. Facebook mógłby być założony przez studentów, ale nie byłby on działalnością „przede wszystkim badawczą lub edukacyjną w nauce lub inżynierii”. Ten restrykcyjny klimat zaczął w końcu ewoluować w połowie lat 80. dzięki pierwszym BBS-omoraz dostawcom usług internetowych. Firmy takie jak Compuserve, Prodigy oraz AOL skorzystały z domowych komputerów, aby zaoferować usługi internetowe poprzez przewody POTS (Plain Old Telephone Service ― połączenie za pomocą zwykłej linii telefonicznej). Wystarczyło, że klient miał komputer, by za pomocą modemu otrzymywał dostęp do poczty elektronicznej, codziennych wiadomości i innych usług. Wiązało się to jednak z koniecznością zajęcia linii telefonicznej na kilka godzin. We wczesnych latach 90. zaczęto eksperymentować z połączeniami pomiędzy różnymi sieciami a systemami mającymi bazę w NSFNET. Możliwość połączenia z usługą hostowaną na innej sieci podniosło wartość sieci, tak więc dostawcy usług musieli współpracować, aby przeżyć. Badacze z ARPANET-u, pod kierownictwem Vinta Cerfa i Roberta Kahna, opracowali już wiele mechanizmów, których potrzebowali usługodawcy internetowych (ISP ― Internet Service Providers), aby się porozumiewać między sobą. Najważniejszym z tych mechanizmów był Protokół Kontroli Transmisji/Protokół Internetowy (TCP/IP ― Transmission Control Protocol/Internet Protocol). W latach 70. komputery korzystały z oprogramowania zamkniętego, aby tworzyć lokalne sieci. TCP/IP posłużył jako lingua franca, pozwalając tym sieciom na komunikowanie się niezależnie od tego, kto nimi operował, ani jakie typy komputerów były na nich używane. Dziś większość tego oprogramowania zamkniętego jest przestarzała, a TCP/IP to język ojczysty sieci internetowej. Dzięki sukcesowi TCP/IP Vint Cerf i Robert Kahn znani są jako „ojcowie Internetu”. Zmuszeni do współpracy, usługodawcy szybko przyjęli TCP/IP, aby dzielić się transferem pomiędzy sobą oraz NSFNET. Tak narodzili się współcześni dostawcy internetu. Mimo że tego rodzaju połączenia były wciąż nielegalne, restrykcje NSFNET wobec komercyjnego użytku były coraz bardziej ignorowane. We wczesnych latach 90. powstała World Wide Web (sieć światowa). Tim Berners-Lee pracujący w europejskim laboratorium fizyki wielkich energii CERN stworzył sposób zapisu adresów stron internetowych(URL ― Uniform Resource Locator ― jednolity wskaźnik zasobu), protokół transmisji hipertekstu (HTTP ― Hyper-Text Transfer Protocol) i znacznikowy język hipertekstowy (HTML ― Hyper-Text Markup Language). Te trzy technologie ułatwiły publikowanie, zlokalizowanie i przetwarzanie informacji online. Sieć szybko się rozrastała. Berners-Lee podarował te technologie społeczności internetowej, a za swoją pracę otrzymał w 2004 r. tytuł szlachecki. W 1993 r. amerykański ośrodek badawczy National Center for Supercomputing Applications (NCSA) dostarczył na rynek pierwszą powszechnie używaną przeglądarkę Mosaic. Mosaic to pierwsza aplikacja internetowa, która pozwoliła w pełni wykorzystać owoce pracy Bernersa-Lee i otworzyła internet dla zupełnie nowego typu użytkownika. Po raz pierwszy internet stał się „tak prosty, że nawet moja mama umie z niego korzystać”. NCSA odegrał w polityce prezydenckiej znaczącą rolę. Został utworzony na mocy „ustawy o wysokowydajnych systemach obliczeniowych i komunikacyjnych” (High Performance Computing & Communications Act) z 1991 r., zwanej też Ustawą Gore’a. W 1999 r. kandydat na prezydenta Al Gore przywołał tę ustawę w wywiadzie na temat swoich sukcesów legislacyjnych, mówiąc: „To ja wyszedłem z inicjatywą stworzenia internetu”. Ta wypowiedź, przekręcona do: „To ja stworzyłem internet”, stała się pożywką dla programów komediowych. Niewykluczone, że to jedno zdanie kosztowało Gore’a prezydenturę w 2000 roku. W 1992 r. ustawa o nauce i zaawansowanych technologiach (Scientific and Advanced Technology Act) ― kolejna inicjatywa Gore’a ― zniosła część restrykcji ograniczających komercyjne zastosowanie internetu. W połowie dekady podjęto już wszystkie kroki w kierunku nowoczesnego internetu. W 1995 r. internet, 26 lat po swoich skromnych początkach jako ARPANET, został w końcu uwolniony od rządowej kontroli. NSFNET zakończył działalność. Kierowanie internetem przekazano w większości firmom prywatnym i usunięto wszystkie bariery przeciwko komercyjnemu użytkowi internetu.
Anarchia, własność i innowacje Dziś internet składa się z trzech warstw, każda z własnymi udziałowcami, modelami biznesowymi i regulacjami. Są standardy, jak TCP/IP, kontrolujące przepływ informacji pomiędzy sieciami, infrastruktura zawierająca te sieci, a także urządzenia oraz aplikacje, które dla większości ludzi są tożsame z internetem.
Internet to tylko zbiór osobnych sieci dobrowolnie łączących się ze sobą, nie ma więc nad nimi żadnej jeden władzy centralnej, która je posiada lub kontroluje. Internetem zarządzają luźno ze sobą powiązane organizacje wymyślające technologie i zapewniające współpracę. Te organizacje, takie jak zespół IETF (Internet Engineering Task Force), mogą tworzyć najlepiej działającą anarchię w historii. Anarchia ― w klasycznym sensie ― oznacza brak władcy, nie brak prawa. IETF daje przykład jak dobrze może działać prawdziwa anarchia. IETF ma tylko szczątkową strukturę formalną ― składa się głównie z wolontariuszy. Spotkania prowadzone są przez losowo wybranych uczestników. By brać udział w działaniach IETF, wystarczy być na liście mailingowej dotyczącej danego projektu i pracować nad nim. Każdy może uczestniczyć w projekcie, po prostu przychodząc na spotkanie i wygłaszając swoją opinię. Coś bliskiego merytokracjikontroluje to, czyje pomysły wejdą do codziennego użytku. Infrastruktura internetu to zwykły zbiór serwerów, przełączników i światłowodów. Przynajmniej w Stanach Zjednoczonych są one głównie w rękach prywatnych oraz pod kontrolą firm komercyjnych, takich jak AT&T i Cox. Powiązanie tych wielkich krajowych i międzynarodowych sieci to właśnie to „inter” [ang. między — przyp. tłum.] w internecie. Jako firmy działające dla zysku, dostawcy internetu konkurują o klienta. Inwestują w szybsze połączenia, rozprzestrzenianie produktu oraz fajniejsze urządzenia, aby przyciągnąć więcej opłat miesięcznych. Ale dostawcy internetu są też podlegają silnym regulacjom. Poza zadowoleniem klienta, muszą dbać też o zadowolenie legislatorów. To sprawia, że lobbing jest istotną częścią ich działalności. Zgodnie z tym, co znajduje się na stronie internetowej Centrum dla Polityki Wolnej od Sekretów (Center for Responsive Politics’s OpenSecrets), dostawcy internetu i przemysł telekomunikacyjny wydają od 55 do 65 mln USD rocznie, starając się wpłynąć na poczynania legislatury. Ludzie, myśląc o internecie, nie myślą o zestawie reguł leżących na półce ani urządzeniach w centrum przetwarzania danych. Myślą o swoich smartfonach, tabletach i aplikacjach, takich jak Twitter i Spotify. Co ciekawe, to właśnie tam — czyli w sektorze, w którym rząd sprawował najmniejszą kontrolę — doszło do prawdziwej eksplozji innowacji internetowych. Przez pierwsze 20 lat internet i jego prekursorzy opierali się na aplikacjach tekstowych. Najpopularniejsze z aplikacji, jak e-mail, Gopher czy wiadomości Usenet miały tekstowy interfejs. Po 20 latach od dopuszczenia komercyjnych innowacji do internetu tekst stał się niemal reliktem. Dziś w godzinach szczytu niemal połowa północnoamerykańskiego transferu bierze się ze ściągania filmów i muzyki. Również inne usługi multimedialne, jak wideoczaty i wrzucanie zdjęć, pochłaniają dużo czasu użytkowników internetu. Gdyby internet wciąż znajdował się pod kontrolą rządu, żadna z tych innowacji nie doszłaby do skutku. Przedsiębiorcy stworzyli je metodą prób i błędów. Niektórzy wizjonerzy wyobrażali sobie możliwości ogólnoświatowego internetu już w latach 60. XX wieku, ale żaden panel centralnego planowania nie był w stanie przewidzieć, że ultranowoczesna aplikacja na smartfonie robiąca zdjęcia wyglądające na stare będzie pełnić ważną rolę w sieci.
Ja, internet Kiedy Obama powiedział, że rząd stworzył internet, aby prywatne firmy mogły czerpać z niego zyski, miał rację tylko w połowie. Rząd bezpośrednio sfinansował pierwotne badania nad technologiami wielordzeniowej sieci i zatrudniał kluczowych ludzi jak Liklider, Taylor, Cerf i Kahn. Ale po wcieleniu idei w życie, rząd odmawiał dostępu do niej przez ćwierć wieku i odmówił do nich dostępu wszystkim poza garstką ludzi. Wielki komercyjny potencjał internetu został zablokowany. Dla zwolenników czynnej ingerencji rządu w badania naukowe internet ma być dowodem na wartość tej ingerencji. Ale finansowanie rządu nie musiało być konieczne do stworzenia internetu. Pomysł sieci internetowej pojawił się w prywatnej firmie BBN. Pojawienie się dostawców internetu w latach 80. pokazało, że i inne firmy chciały inwestować w tę dziedzinę. Po tym, jak dostępne stały się komputery osobiste i modemy, miliony ludzi podłączyło się do sieci. Bodziec finansowy, nawet gdyby ARPANET nie istniała, mógł wystarczyć do podłączania tych sieci, skutkując powstaniem internetu podobnego do tego, jaki mamy dzisiaj. Internet nie miał jednego źródła. Podobnie jak skromne narzędzie do pisania Leonarda Reada ―ołówek ― żadna organizacja nie mogła sama stworzyć internetu. Potrzeba było wysiłku tysięcy pracowników sektora rządowego i prywatnego. Nie działali oni według odgórnego planu. Zamiast tego odkrywali. Konkurowali. Popełniali błędy. Bawili się. W efekcie stworzyli system łączący jedną trzecią ludzkości. Przedsiębiorcy z całego świata szukają najzyskowniejszych sposobów na wykorzystanie potencjału tej sieci. Wyobraźcie sobie dzisiejszy świat, gdyby te poszukiwania mogły rozpocząć się pięć, dziesięć lat wcześniej.
Steve Fritzinger Tłumaczenie: Jan Fabiusz Wróbel
Rząd kończy z fikcją liberalizmu Rządząca Polską Platforma Obywatelska – a konkretnie przedstawiciele jej lewicowo-liberalnego skrzydła – zapowiedziała złożenie w Sejmie ustawy przeciwko „mowie nienawiści”. Nie ukrywam, że postrzegam tę zapowiedź jako jeden z decydujących momentów w historii liberalnej demokracji w Polsce. Projekt logiczny, bowiem ostatecznie kończący z fikcją liberalizmu. Być może urażę część Czytelników nczas.com, ale uważam liberalizm za nieludzki. Przez określenie to rozumiem, że ideologia liberalizmu i liberalny system polityczny jest niezgodny z naturą człowieka, która ma charakter wspólnotowy. Każda zaś wspólnota opiera się na konstytuujących ją wartościach. Ci, którzy opierają się nim, kontestują je, są eliminowani w drastyczny sposób. W czasach świetności Cywilizacji Zachodu społeczeństwo eliminowało heretyków i wolnomyślicieli, podpalając pod nimi drewniane stosy, czyli penalizując herezję, bluźnierstwo i apostazję. Potem rozpoczęło się zjawisko opisane znakomicie przez Carla Schmitta w jego pracy „Lewiatan w teorii państwa Thomasa Hobbesa” (1937): mediewalne społeczeństwo monoideowe zaczęło pękać i pod skorupą oficjalnej ortodoksji zaczęły się pojawiać prądy wolnomyślicielskie. Najpierw publicznie oddawano jeszcze Bogu cześć wedle ustalonej przez suwerena ortodoksji, ale w sercu już w to nie wierzono, a w końcu publicznie zaczęto kwestionować wszystkie prawdy. I tak oto narodziło się społeczeństwo liberalne. Schmitt uważał takie zjawisko za nietrwałe, gdyż sprzeczne z naturą ludzką, która domaga się, aby wspólnota ufundowana była na jakiejś ortodoksji. Stąd pojawiły się „ortodoksje zastępcze”, które podjęły próby narzucenia masom zeświecczonej religii w postaci ideologii. To świat dwudziestowiecznych totalitaryzmów. Niemiecki prawnik uważał, że oto świat powrócił do pewnej bardzo niedoskonałej „normalności”, czyli do monoidei, acz o laickim i mitycznym charakterze. Ideologia totalitarna to taka zlaicyzowana postać religii. Nie ma wątpliwości, że Carl Schmitt pomylił się co do tego, że przyszłością świata jest monoidea faszystowska. Ma jednak rację co do natury ludzkiej: ta rzeczywiście domaga się jedności wierzeń, jedności poglądów i walki z odstępcami za pomocą ustaw o świętokradztwie. Kwestią wtórną jest, czy ortodoksją będzie katolicyzm rzymski, luteranizm, anglikanizm, faszyzm, bolszewizm czy demoliberalizm. Mechanizm ludzkiego myślenia jest zawsze ten sam: mamy wspólnotę i chcemy, abyśmy wszyscy czuli się jako jedno wielkie „my”. Dlatego domagamy się brutalnego spacyfikowania odstępców, którzy świętokradczo naruszyli drogie nam wartości, bez których nie istnieje nasza wspólnota polityczna. Ktoś spyta o Prawdę? Schmitt odpowiada cytatem z Hobbesa: „To władza, a nie prawda tworzy prawo” (Auctoritas non veritas facit legem). Kwestia nie sprowadza się do tego, czy prawda w ogóle istnieje – ludzie nie umieją funkcjonować bez pozytywnej odpowiedzi na to pytanie – ale do kwestii, która z oferowanych nam prawd jest rzeczywiście „prawdziwa” (czyli twierdzenie jest zgodne z rzeczą – jakby to powiedział Arystoteles)? Mówiąc znów językiem Hobbesa: w sumie nie jest istotne, czy prawda istnieje i która z oferowanym nam prawd jest „prawdziwa”. Ważne jest tylko, kto decyduje, co jest prawdą i która z nich ma być oficjalną doktryną integrującą ludzi w społeczeństwo (Quis interpretabitur?). Tak właśnie odczytuję wspomniany projekt ustawy o „mowie nienawiści”. Na naszych oczach widzimy przełomowy moment w polskiej historii: oto kończy się wolność proklamowana w błyskach fleszy w 1989 roku. Oczywiście ktoś powie, że nigdy jej nie było, iż III RP od samego początku przeżarta była socjalizmem. To oczywiście prawda, ale cały ten bajzel funkcjonował przez prawie ćwierć wieku z hasłami „wolności” na sztandarach, a jedną z podstawowych swobód była wolność wypowiedzi, sumienia i przekonań. I oto władza postanowiła nam powiedzieć zupełnie jasno i wprost: liberalizm właśnie się skończył i będziemy represjonować wszystkich „bluźnierców” wobec oficjalnej doktryny państwa, którą jest „wolność”, „tolerancja” i „prawa człowieka”. Tak, my w Średniowieczu także represjonowaliśmy heretyków, z kolei faszyści i komuniści podobne prawodawstwo wprowadzili wobec przeciwników politycznych. Oto logika każdego normalnego, ludzkiego systemu władzy. Na naszych oczach liberalna demokracja także „domyka się” i ustanawia swoją wersję ustawy o „świętokradztwie”. To logiczne. Nie widziałem jeszcze projektu tej ustawy, ale z medialnych doniesień dowiadujemy się, że penalizowana nie będzie wszelka „nienawiść”, lecz jedynie ta, która skierowana jest przeciwko cechom wrodzonym, niezależnym od człowieka. Chodzi o rasę, narodowość, płeć i orientację seksualną. Czyli przy okazji zostanie zadekretowane, że homoseksualizm nie jest chorobą, tylko wrodzoną „odmiennością”. W ten sposób ustawodawca rozstrzygnie problem, o który spierają się lekarze. Quis interpretabitur? Za pomocą tej ustawy system zadekretuje ochronę „grupy trzymającej władzę” w liberalnym państwie. Co ważne, wręcz kluczowe, ustawa o „mowie nienawiści” nie ma dotyczyć tych elementów, które nie są wrodzone. A co nie jest wrodzone? Nabyta jest wiara chrześcijańska, patriotyzm, duma narodowa, własność prywatna. Bez groźby kary można więc będzie tryskać nienawiścią do Kościoła, polskości i właścicieli. Oto system pokazuje, że te elementy nie konstytuują wartości, na których zbudowana jest III RP. Po ewentualnym uchwaleniu ustawy o „mowie nienawiści” liberalna demokracja ostatecznie domknie się, przekształcając się w nowy monoideowy system z własną cenzurą. Rodzaj antyśredniowiecza z antyteologią i antydogmatyką, zbrojny w ustawę o antybluźnierstwie, na straży której stać będą antyinkwizytorzy. Nie potępiam tej tendencji, gdyż wynika z natury ludzkiej, którą liberalizm zignorował. Radykalnie nie zgadzam się jedynie z treściami, które mają być penalizowane. Jak to napisał na Facebooku jeden z moich znajomych: musimy tylko przejąć władzę i zmienić penalizowane treści… Adam Wielomski
Żaryn: Upadek moralny Wałęsy Wałęsa był tajnym wpółpracownikiem SB o ps. "Bolek" i donosił na kolegów. To nie majaczenia chorego psychicznie. To prawda i jest o tym przekonany każdy, kto zapozna się z faktami - pisze Stanisław Żaryn. Sprawa sądowego nękania Krzysztofa Wyszkowskiego po raz kolejny pokazuje upadek moralny Lecha Wałęsy. Najpierw ciągał on po sądach człowieka, któremu zawdzięcza niezwykle wiele, niszczył i dręczył za mówienie prawdy. Ostatnio w sposób niezwykle podły postanowił zrealizować wyrok sądu (zrobił to w czasie, gdy Krzysztof Wyszkowski przebywa w szpitalu, a w sądzie odbywają się kolejne etapy procesu), a teraz wielkopańsko ogłasza, że daruje Wyszkowskiemu i wycofuje egzekucję komorniczą. Wałęsa sugeruje przy tym kłamliwie, że Wyszkowski ma problemy psychiczne. Ostatnie oświadczenie Lecha Wałęsy pokazuje dobitnie, że ma on obsesję w związku z Wyszkowskim. Nienawiść do niego oraz strach przed prawdą sprawiają, że pogrąża się on w coraz głębszych odmętach kryzysu własnej moralności. Wałęsa najpierw upodlił Wyszkowskiego, przepraszając się kłamliwie w jego imieniu, czym ośmieszył go pozbawił godności. Potem poniżył, informując z wielkopańską butą, że odstępuje od egzekucji. Na końcu kłamliwie oczernił sugerując, że Wyszkowski jest wariatem. Na nic się jednak zdadzą słowa Wałęsy. Ta historia pokazuje, że wyzbywa się on resztek swoich ludzkich odruchów. Rację może mieć Wyszkowski sugerując w swoim oświadczeniu, że Wałęsa chce zakończyć sprawę procesu, jaki wytoczył założycielowi Wolnych Związków Zawodowych, by nie pozwolić sądowi na ponowne badanie jego agenturalnej przeszłości. Jednak wydaje się, że przy tej okazji chciał również wywołać wrażenie, że każdy jego krytyk to chory psychicznie człowiek. Wydaje się, że nie przypadkiem oświadczenie Wałęsy zbiega się w czasie z kolejną książką, która pokazuje negatywną przeszłość byłego prezydenta. W tym czasie, gdy Wałęsa jest w centrum uwagi, pojawia się kolejny atak na Wyszkowskiego. Wałęsa pokazuje, że krytycy zostaną upodleni i zmieszani z błotem, że tylko wariaci nie rozumieją, że Wałęsa "nigdy nie zdradził". Jednak starania Wałęsy nie mogą zakończyć się sukcesem. Nic nie zmieni faktu, że Wyszkowski ma rację, że mówi prawdę. Wałęsa był tajnym współpracownikiem SB o ps. "Bolek" i donosił na kolegów. To nie majaczenia chorego psychicznie. To prawda i jest o tym przekonany każdy, kto zapozna się z faktami.
Upadek Wałęsy z lat 70. jest czymś oczywistym dla tych, których nie zaślepia ideologia. Jednak Wałęsa miał szansę się z niego podnieść i żyć jak przyzwoity człowiek. Wybrał inaczej. Wybrał siebie, swoją karierę, niszczenie prawdy, łamanie prawa, ściganie tych, którzy mają odwagę mówić prawdę i świadczyć o niej. Wybrał przekraczanie kolejnych granic podłości. Wałęsa po upadku mógł powstać. Jednak wolał babrać się i zagłębiać w moralnym bagnie. Tak wybrał, to jego decyzja. I nikogo oprócz siebie winić za to nie może. To jego odpowiedzialność. I kiedyś przyjdzie mu zdać z tego raport. Wtedy zapewne jego buta gdzieś zniknie... Stanisław Żaryn
„Ludzie honoru” z WSI W czasach PRL-u Moskwa nakazała polskim gensekom i ich podwładnym „dywersję militarną, ideologiczną i specjalną na kierunku Izrael”. Stąd w Warszawie znajdowała się niemal ambasada Organizacji Wyzwolenia Palestyny Arafata a antysemickie pismo „Rzeczywistość” było każdorazowo, w nakładzie 100 tysięcy wykupowane przez bratnią ambasadę Syrii (sprawdźcie w papierach dawnej „dwójki” to sami się przekonacie). Na potęgę handlowaliśmy z Libią, Syrią i Irakiem – czołgami, bronią strzelecką i sprzętem inżynieryjnym – szczegóły tych operacji opowiadał mi sam Czesław Kiszczak, który zresztą najlepsze wspomnienia zachował ze wspólnych wypadów z Saddamem Husajnem w irackie góry i polowań na kozły.
Obciążające zeznania No, ale to było w PRL-u, powiecie znużeni, że ja ciągle o tym samym. Zatem opowiem dalej – sam tego chciałeś Grzegorzu Dyndało! W czasach zbękarconej w Magdalence III RP nasi chwaccy oficerowie Wojskowych Służb Informacyjnych (WSI) na potęgę handlowali bronią z Monzerem al Kassarem (siedzi właśnie w amerykańskim więzieniu i złożył bardzo ciekawe zeznania, które jakoś nie trafiły do polskiej prasy – towarzysze Suboticiowie rzetelnie wypełniają swoje zadania na odcinku), Wiktorem Butem (podobnie jak Syryjczyk siedzi w USA i podobnie naopowiadał amerykańskim śledczym trochę o polskich towarzyszach z NATO) i Adnanem Kashioggim (były teść al Kassara, Saudyjczyk, który nie brzydził się handlować z panem Bin Ladinem). Potwierdzenie tego wszystkiego znajduje się choćby w nagranych przez autora i Przemysława Wojciechowskiego wywiadach z Abu Bakrem, byłym zastępcą Abu Nidala, ale wystarczy dobrze pogrzebać w papierach firm pozakładanych przez trepów z WSI, aby dokładnie odnaleźć te tropy (i trepy też).
Biały kruk Przypominam, bo pisałem już o tym wielokrotnie, że pan Jeremiasz Barański, pseudonim „Baranina” nie został łaskawie powieszony za dybanie na życie pana ministra Dębskiego a za handel bronią w siatce Wiktora Buta. Podobnie jak Słoweniec Nicolas Oman posiadał, załatwiony przez Buta, paszport dyplomatyczny honorowego konsula Liberii. Potwierdzenia wszystkich tych, momentami brzmiących jak urojenia Gadowskiego, faktów znajdują się w książce trzech odważnych Słoweńców, którzy drobiazgowo opisali proceder handlu bronią z krajami byłej Jugosławii. Tam można odnaleźć nazwiska wielu „ludzi honoru” z WSI. Książka „In the name of the State” została nagrodzona jedną z większych europejskich nagród dziennikarskich, ale na półkach polskich księgarni daremnie jej poszukiwać. Powiecie – no dobrze, lata 90., okres błędów i wypaczeń – wszyscy wtedy szmuglowali, kręcili, a w ostateczności sprzedawali z żelaznego łóżka na ulicy. No cóż – sami tego chcieliście.
Dyrektywa Moskwy obowiązuje Oto nie dawniej jak dwa lata temu w Centrum Szkolenia Straży Granicznej w mieście K., szkoleni byli ludzie z palestyńskiego Hamasu, szkolono ich w artystycznym fałszowaniu dokumentów (oficjalnie rozpoznawanie fałszywek) oraz metodach dywersji granicznej. W ośrodku tym bywali także Irańscy generałowie(!). Tak, tak, za pieniądze NATO nasze zuchy szkoliły terrorystów. Czy dziwi teraz, że jesteśmy niepełnosprawnym członkiem NATO? Sojusznicy jakoś zaczęli nam pilnie spoglądać na paluszki i przystopowali z wymianą najnowszych technologii wojskowych. Pamiętajmy, że Rosja jest ciągle krajem, który NATO (przy całej swojej mizerii), odwrotnie niż doradcy pana prezydenta Bronisława Komorowskiego, uznaje za przeciwnika. Wydawało mi się, że w „Wieży komunistów” opisałem mechanizm działania podszewki III Rzeczypospolitej aż do czasów nam współczesnych – tymczasem życie zaskoczyło mnie na tyle, że „Wieża” wymaga kontynuacji – opowieści o współczesnych interesach z terrorystami. A „Wieża” i tak jest książką zakazaną. Dlaczego szkolimy potajemnie Hamas? Czyżby ciągle obowiązywała dyrektywa Moskwy nakazująca pomoc ruchom palestyńskim? Czy nasi sojusznicy z NATO i Izraela o tym wiedzą? Śmiem powątpiewać.
Zakazana książka zdobywa popularność A skoro już o „Wieży komunistów” mowa, to sprzedaje się świetnie. Jedynie EMPiK jakoś ukrywa książkę tak, że czytelnicy dzwonią do mnie i opowiadają zajmujące historie o jej poszukiwaniach i survivalu z tym związanym. Hartujcie się bracia. Kilka dni temu, 18 października o godz. 17.00 skończyłem krakowską turę spotkań autorskich. Odbyłem także spotkanie w niedzielę, w nowohuckiej dużej parafii Brata Alberta o godz. 17.45. Niedawno, na ulicy Jagiellońskiej w księgarni „Gazety Polskiej”, podpisywałem książkę. Potem uczestniczyłem w spotkaniach w Pile, Toruniu i Gdańsku. O następnych napisze. W Krakowie sprzedało się już ponad 700 książek, to przerasta moja wyobraźnię i to przy milczeniu mediów i braku reklamy. Dziękuje jedynie odważnej TVP Kraków, tam nie bali się pokazać rozmowy z Gadowskim. Witold Gadowski
Rewolucja w funduszach inwestycyjnych? Prywaciarze wykurzają bankowców! Ostatnio szeroka publiczność jest pochłonięta głównie tym co dzieje się na rynku bankowym - m.in. fuzjami Raiffeisena z Polbankiem (powstaje bank numer 6. na rynku) oraz połączeniem BZ WBK z Kredyt Bankiem (to będzie bank numer 3.). Jeśli dołożyć do tego szybie wbijanie się w czołówkę grupy Getin Noble Bank (numer 5. na rynku, konsumuje małe banki kupując je w cenie złomu: Allianz Bank i detal DnB Nord to tylko ostatnie przykłady), to wyłania nam się pierwsza liga trzech-czterech banków mogących kiedyś zagrozić duetowi PKO BP-Pekao. Mniej emocji budzą zaczątki konsolidacji w branży inwestycyjnej, gdzie od lat trwa dominacja wielkich banków detalicznych, mających swoje towarzystwa funduszy inwestycyjnych. TFI PKO BP, Pekao, ING, BZ WBK... Każda z tych firma ma pod zarządzaniem ponad 10 mld zł. Na osiem największych firm zarządzających funduszami inwestycyjnymi pięć to TFI należące do wielkich banków. Są jeszcze dwie rodziny funduszy inwestycyjnych należące do firm ubezpieczeniowych. To Aviva Investors (numer 2. na rynku) oraz TFI PZU (numer 6. na rynku). W czołówce jedynym "prywatnym" TFI spoza bankowo-ubezpieczeniowej kasty było dotychczas niemieckie Union Investment TFI (to samo, które ostatnio stworzyło fundusz zarządzany automatycznie). Z aktywami rzędu 6,5 mld zł udało się "unionom" stworzyć firmę inwestycyjną numer 7. w Polsce, co jest dużym sukcesem, zwłaszcza biorąc pod uwagę dużo słabszą pozycję kilku innych samodzielnych TFI - np. Skarbca (2,4 mld zł aktywów), czy Legg Mason (3 mld zł). To co nie udaje się im, ma szansę się udać innemu "prywaciarzowi" w tym gronie, czyli firmie Investors TFI, która zaczyna wyrastać na jednego z największych niebankowych i nieubezpieczeniowych graczy na rynku funduszy inwestycyjnych. Kibicuję im troszkę, chociaż mają rogi Investors zarządza dziś kwotą 1,5 mld zł (to tyle, ile ma np. Quercus TFI, inna wschodząca gwiazda), ale pod koniec zeszłego tygodnia udało się mu wygrać ważny wyścig do przejęcia BPH TFI. To jedno z tych towarzystw funduszy, które nie było w stanie zbudować odpowiedniej skali działalności i powiedziało "pas". Do wzięcia było 2,7 mld zł aktywów powierzonych przez klientów BPH i właśnie Investors przejmie ten kąsek za 170 mln zł (wspólnie z grupą private equity Abris Capital, bo sam chyba nie miałby tyle kasy). Po sfinalizowaniu transakcji Investors TFI będzie miało pod swoją pieczą 4,2 mld zł aktywów i wskoczy do dziesiątki największych TFI na rynku. Dla klientów funduszy BPH TFI na razie zmieni się niewiele, ale w przyszłości szefowie Investors TFI zapewne zaczną odciskać na funduszach BPH swoje piętno - zamykać, łączyć, zmieniać politykę inwestycyjną... A może przy okazji obniżą trochę opłaty za zarządzanie? Pożyjemy, zobaczymy. Nie wiem czy zauważyliście, ale Investors od dawna jest myśliwym na rynku funduszy inwestycyjnych. We wrześniu 2010 r. kupił od Niemców z Deutsche Banku ich towarzystwo DWS Polska mające pod kontrolą 1,2 mld zł aktywów klientów („Parkiet” pisał, że wartość transakcji wynosiła wtedy 60-70 mln zł). Teraz dokupuje jeszcze TFI BPH, a w tym wyścigu pokonał m.in. TFI Quercus, które też ostrzyło sobie zęby ne tę inwestycję. Wśród firm, które myślą o przejmowaniu innych TFI można też dostrzec Opera TFI, które trzy lata temu przejęło SEB TFI od szwedzkiego banku, wycofującego się z Polski. Każde z prywatnych TFI, nie należących do banku ani firmy ubezpieczeniowej, marzy o tym, by przestać być towarzystwem niszowym, oferującym specjalistyczne fundusze dla wyuzdanych inwestorów, a wejść do pierwszej ligi. Na razie udaje się przede wszystkim szefom Investors TFI, ale mam wrażenie, że ta gra jeszcze nie jest skończona. Konsolidacja na rynku TFI dopiero się rozkręca. Na rynku jest kilka bankowych TFI, które nie mają szans, by osiągnąć znaczącą pozycję na rynku, a lokata poza dziesiątką największych TFI jest dla nich jak wrzód na tyłku. I być może zostaną wystawione na sprzedaż. Mówi się, że taki los może spotkać KBC TFI (ale to mimo wszystko dość duże TFI: 4,9 mld zł pod zarządzaniem, a jego prezesi twierdzą, że ani myślą się sprzedawać), czy Millennium TFI (jak na tak duży bank 2,7 mld zł aktywów pod zarządzaniem to nic nadzwyczajnego). Z ostatnich danych GUS wynika, że cała branża funduszy inwestycyjnych w Polsce miała w pierwszym półroczu 167 mln zł zysku netto, a co piąte TFI (z prawie 50 działających) przynosi straty. Stosunkowo niskie wartości zysków generowanych przez tę branżę - raptem 2-3% zysków banków - mogą być dla zarządzających bankami argumentem, by pozbyć się działalności na rynku funduszy inwestycyjnych. Bo tu sensowne pieniądze można zarabiać tylko mając pozycję jednego z rynkowych liderów. To może oznaczać, ze funduszeowe trzęsienie ziemi dopiero przed nami. Maciej Samcik