715

Nowa międzynarodówka - Pieniądze i porubstwo ...Pieniądze i porubstwo, ekscesy obyczajowe i ekspansywny kapitał uzupełniają się nawzajem. Postacie takie jak Strauss-Kahn są przejawem tego sojuszu. W Europie Środkowej również nie brak jaguarowej lewicy, a lewacka kultura może liczyć na szczodre dotacje. W Polsce organizowane są demonstracje i wyjazdy, by wesprzeć Węgrów. W Niemczech także podejmuje się podobne działania, tyle, że są one wymierzone przeciw rządowi Orbána. W obydwu wypadkach deklarowane są te same wartości. Chodzi o demokrację, o niezależność mediów i sądów, o prawa obywatelskie. W obu wypadkach w grę wchodzą silne emocje. Zarówno Polacy, jak i Niemcy niewiele dotychczas wiedzieli, co się dzieje na Węgrzech. Polacy byli świadomie odcinani od Europy Środkowej. Wszystkie kontakty miały się odbywać poprzez centrum – Brukselę, kraje europejskiego rdzenia. Po 1989 r. narody Europy Środkowej były zapatrzone w Zachód i odwracały się od siebie, a kontakty kulturowe i polityczne stały się sporadyczne. Ale Niemcy i w ogóle ludzie Zachodu wiedzą zdecydowanie mniej o Węgrzech niż Polacy. Nie widzą też powodu, aby się informować – ufają niemieckim mediom, a także znanym na Zachodzie Węgrom, dawnym „dysydentom“ (a jeszcze dawniej komunistom), którzy już im wytłumaczyli, że Orbán to nacjonalista, jeśli nie wręcz faszysta. Świadomość zastygła na poziomie lat 80. Na wszelki wypadek nie pisze się o dokonujących się w Europie Środkowej przewartościowaniach, nie przekłada książek, artykułów i nie pokazuje filmów, które mogłyby zakłócić ustalony obraz. Fakty ujawniane przez historyków na temat komunizmu i opozycji antykomunistycznej są ignorowane. Nie zauważono, że dawni bohaterowie nie tylko obrośli w tłuszcz, ale też we władzę i bogactwo, że stali się przedstawicielami establishmentu, który broni własnych interesów, że jako beneficjenci przemian eksploatują i kontrolują własne społeczeństwa przy poparciu Europy, że dawni obrońcy wolnego słowa za pomocą procesów sądowych i terroru ideologicznego budują system neocenzury. Niemiecki odruch to – jak zwykle – stanąć w obronie dogmatycznie formułowanych, lecz oportunistycznie stosowanych, uniwersalnych zasad, do których nie należy zasada samostanowienia narodowego. Odruch Polski – też oczywiście nie całej – to stanąć w obronie słabszego, w obronie narodu, który znajduje się pod naciskiem potężnych sił rządzących dziś Europą. Węgry atakowane są przez dwie siły - koncerny i banki, których zyski zagrożone są przez reformy Orbána, oraz przez lewicę, która czuje się zagrożona w swojej ideowej hegemonii i dominacji w „społeczeństwie obywatelskim“. Jej skłonności totalitarne do zajmowania całej kulturowej przestrzeni są nie do wykorzenienia. Zamiast neokonserwatyzmu, który kiedyś chciano zaimportować z USA, czyli połączenia silnych wartości z radykalnie rozumianym wolnym rynkiem, w Europie mamy dziś do czynienia z sojuszem politycznie zarządzanego wielkiego kapitału i instytucji finansowych z lewicowymi elitami. Pieniądze i porubstwo, ekscesy obyczajowe i ekspansywny kapitał uzupełniają się nawzajem. Postacie takie jak Strauss-Kahn są przejawem tego sojuszu. W Europie Środkowej również nie brak jaguarowej lewicy, a lewacka kultura może liczyć na szczodre dotacje. Nowa obyczajowość i nowa ekonomia są komplementarne. Na aborcji, eutanazji, zmianie płci, chirurgii kosmetycznej i na narkotykach można doskonale zarobić. Przemysł reprodukcyjny i walka o „prawa reprodukcyjne“ kobiet to dwie strony tego samego medalu. Wice-marszałkini Nowicka jest tylko lokalnym przykładem tego związku. Łączenie akcji antyreligijnych, żądań legalizacji narkotyków, promocja transseksualizmu i homoseksualizmu z transferami finansowymi na Kajmany czy depozytami w bankach szwajcarskich to nowe formy polityczności w europejskich peryferiach, łączące hasła orgiastycznej swobody i ekscesów finansowych. Po drugiej stronie zaś są ci, którzy opowiadają się za wolnością, jako zbiorową wolnością polityczną, za prawem do samostanowienia, ci, dla których demokracja to swoboda wybierania przez naród swoich reprezentantów, ci, którzy bronią realnej gospodarki i klasycznego kapitalizmu opartego na własności prywatnej i odpowiedzialności, ci, którzy bronią jedynej realnej demokracji – a więc tej, która istnieje w państwach narodowych, oraz zasady solidarności, bez której narody się rozpadają i bez której niemożliwe są przyjazne relacje między nimi. To wolni Węgrzy, Polacy, Czesi, Słowacy, którzy kiedyś razem mogliby stworzyć prawdziwie wolną Europę. Zdzisław Krasnodębski

Tajemnica trzech kropek (u Sarkozy’ego)...Nie wszędzie poszczególni masoni dążą do władzy. W krajach północnych i w Wielkiej Brytanii już rządzą. Na przykład głowa Wielkiej Brytanii... Dociekliwi obserwatorzy zauważyli, że od jakiegoś czasu francuski prezydent Nicolas Sarkozy przy podpisie składanym na oficjalnych dokumentach stawia trzy kropki w kształcie trójkąta. Wniosek jest logiczny: Sarkozy musi być masonem. W końcu piramida, (bo tak tłumaczy się ten trójkąt) jest ważnym symbolem działającej na całym świecie tajnej loży, czym można również wytłumaczyć to, dlaczego w obliczu kryzysu finansowego Grecji Europa pod przewodnictwem Sarkozy´ego i kanclerz Niemiec Angeli Merkel stopniowo zarzuca demokrację. Mianowicie taki był stary plan wolnomularzy, zapoczątkowany przez twórcę paneuropeizmu - Richarda Nikolausa Coudenhove-Kalergiego (1894-1972). Coudenhove-Kalergi, brat znanej publicystki Idy Friederiki Görres, a od 1922 r. członek wiedeńskiej loży masońskiej "Humanitas", już w 1925 r. poprzez swoją książkę "Praktyczny idealizm" dostarczył masonom plan bitwy, w której stawką jest podbój kontynentu. Mimo wszystko Unii Europejskiej trudno jest znieść oznaki chrześcijaństwa, podczas gdy aż roi się w niej od kojarzonych z wolnomularstwem symboli i rytuałów: czy jest to napisana przez Friedricha Schillera, a udźwiękowiona przez Beethovena "Oda do radości", która pierwotnie była hymnem loży, a od 1985 r. jest oficjalnym hymnem Unii Europejskiej, czy ustanowiona w Akwizgranie Międzynarodowa Nagroda Karola Wielkiego, która od 1950 r. przyznawana jest osobistościom Europy i po raz pierwszy powędrowała do Coudenhove-Kalergiego, czy to odznaczenie Coudenhove-Kalergiego, przyznawane od 2002 r. przez Unię Europejską osobom i instytucjom, które wyróżniają się zaangażowaniem na rzecz Europy. Posługując się trzema punktami Sarkozy´ego, po raz kolejny wykazano postępującą infiltrację masonerii.

Interesy w loży Pałac Elizejski oficjalnie zaprzecza, jakoby prezydent był członkiem loży masońskiej. Francuski magazyn informacyjny "Le Point" również nie pisze nic pewnego o jego domniemanym członkostwie. Ale to nie znaczy, że masoni trzymają się z dala od francuskiej i światowej polityki. Wprost przeciwnie. Według "Le Point", dwaj drugoplanowi kandydaci w wyborach prezydenckich to zadeklarowani masoni: Jean-Luc Mélenchon, kandydat radykalnej lewicy, jest członkiem Wielkiego Wschodu Francji, jednej z najstarszych lóż masońskich w Europie. Natomiast Corinne Lepage, kandydatka "zielonych", należy do żeńskiej loży masońskiej. Abstrahując od tych lewicowych powiązań, magazyn w bezpośrednim politycznym otoczeniu Sarkozy´ego doliczył się przynajmniej trzynastu masonów. Wśród nich są: minister gospodarki François Baroin, minister pracy Xavier Bertrand, minister obrony Gérard Longuet, minister spraw wewnętrznych Claude Guéant, minister sprawiedliwości Michel Mercier, minister sportu David Douillet, minister ds. współpracy międzynarodowej Henri de Raincourt i minister edukacji Luc Chatel. Jeśli ta lista rzeczywiście miałaby się zgadzać, to można podejrzewać, że rząd francuski nie tyle jest sterowany przez tajną lożę, ile praktycznie sam jest jedną wielką lożą, której członkowie - niezależnie od tego, czy prezydent maluje piramidy, czy też nie - pod otoczką służbowych spraw bezpiecznie załatwiają swoje interesy. Dokładnie tak, jak ujął to hiszpański znawca wolnomularstwa i autor książki "Spisek masonów" ks. prof. Manuel Guerra Gómez w wywiadzie z Katolicką Agencją Informacyjną Kath.net: "Należy rozróżniać między masonerią a masonami. Wolnomularstwo, jako takie nie dąży do władzy. A jednak masoni mają swoją reprezentację we wszystkich międzynarodowych organizacjach, gdzie zapadają ważne decyzje". To dla nich nie tylko ważny krok w karierze, ale także okazja do szerzenia najważniejszych założeń elitarnego, mającego swoje początki w średniowieczu bractwa, a więc: wolności, braterstwa, tolerancji wobec innych. A formułując to trochę mniej kwieciście: relatywizmu, gnostycyzmu i konsekwentnego odrzucenia kościelnego monopolu na zbawienie.

Jawni i tajni Jednakże o tym, na ile silnie poszczególni masoni pociągają za sznurki władzy politycznej w Europie lub też współpracują ze sobą ponad granicami swoich krajów - można jedynie spekulować, zwłaszcza, że sytuacja w poszczególnych państwach jest zróżnicowana. Nie wszędzie poszczególni masoni dążą do władzy. W krajach północnych i w Wielkiej Brytanii już rządzą. Na przykład głowa Wielkiej Brytanii królowa Elżbieta II jest zarazem wielkim mistrzem Zjednoczonej Loży Anglii, która - co by nie mówić - zrzesza przynajmniej 750 tysięcy członków. Do takich światopoglądowych "kołowrotków" przez długi okres należał także angielski duchowny Jonathan Baker, którego nominacja na biskupa Ebbsfleet w 2011 r. wywołała burzę wśród wiernych Biblii anglikanów. W międzyczasie Baker opuścił lożę i objął swój nowy urząd. To nie jedyne publiczne wystąpienie masonów w Anglii. Kiedy rząd Tony´ego Blaira zamierzał wprowadzić obowiązek zgłaszania swojej masońskiej przynależności, od 1400 angielskich sędziów otrzymał odpowiedź z deklaracją ich członkostwa w loży. Godna podziwu szczerość pasująca do zasady przejrzystości nowoczesnej masonerii, której rytuały i symbole, pilnie strzeżone przez długi czas, już dawno zostały opisane w przeróżnych książkach i w internecie. Jednak obowiązek meldowania przynależności do masonerii do tej pory nie został wprowadzony w Wielkiej Brytanii. Inaczej niż we Włoszech, gdzie od czasów skandalu, jaki w latach 70 wybuchł wokół wolnomularskiej loży "Propaganda Due", funkcjonariusze poszczególnych obszarów administracji publicznej są objęci obowiązkiem zgłaszania swojego członkostwa w loży masońskiej. Licio Gelli, założyciel i "czcigodny mistrz" tej w międzyczasie rozwiązanej loży, która tak jak on w 1976 r. została wykluczona z kręgów masonerii, oskarżony o agenturalne uwikłania uciekł do Ameryki Południowej. W 1981 r. podczas przeszukania jego willi w Arezzo odkryto długą listę z nazwiskami włoskich oficerów, polityków i osobistości życia publicznego zaangażowanych w działalność loży "Propaganda Due". Były na niej nazwiska przeszło 900 urzędników rządowych, przemysłowców, dziennikarzy i czołowych bankierów, a wśród nich również głowy byłej włoskiej rodziny królewskiej z dynastii sabaudzkiej Wiktora Emanuela. Na liście znalazł się również niejaki Silvio Berlusconi, znany obecnie na arenie międzynarodowej, jako były premier Włoch oraz człowiek niebędący nieskazitelnym wzorem cnót etycznych. Czy był on "cavaliere", wykuwającym skrzętnie w kamieniu swoją osobowość, tak jak to przewiduje "Old Charges", czyli masońska konstytucja? Czy w Niemczech, gdzie mówi się o 14 tysiącach masonów zrzeszonych w 470 lożach, wśród polityków chrześcijańskiej demokracji są również masoni? I czy Angela Merkel, chociaż (przynajmniej do tej pory) składając podpis, nie stawia trzech kropek, nie stworzyła wokół siebie czegoś na kształt rządzącej krajem loży? Te i inne tajemnice próbował zgłębić dziennikarz Guido Grandt na potrzeby swojej książki "Czarna księga masonerii". W ramach tzw. zasady przejrzystości w Bundestagu, mającej na celu upublicznienie nie tylko stosunków zatrudnienia, dodatkowych miejsc pracy i dochodów poszczególnych parlamentarzystów, ale również ich zaangażowania w działalność stowarzyszeń, wysłał do wszystkich partii zapytanie, jacy politycy należą do stowarzyszeń masońskich, które w Niemczech zazwyczaj są zarejestrowane. Grandta interesowało to, jak ci politycy godzą swój wolnomularski światopogląd ze stanowiskiem, które piastują. W końcu politycy, którzy są masonami, według "Międzynarodowego Leksykonu Wolnomularzy" nie mogą działać wbrew swojej masońskiej ideologii. Po ciągnącym się tygodniami oczekiwaniu na odpowiedź nie otrzymał żadnych konkretnych informacji. CDU nie chciała zabierać głosu w tej sprawie. CSU również. SPD milczało, ponieważ rzekomo nie zna "tego rodzaju danych osobowych" swoich członków, a przede wszystkim ich nie udostępnia. Związek 90/Zieloni nie przysłał żadnej odpowiedzi. Natomiast partia Die Linken wyjaśniała, że nic nie wie o tym, aby jej politycy byli masonami. Jedynie FDP odpowiedziało na to pytanie obszerniej, stwierdzając, że nie ma żadnej sprzeczności między wolnomularstwem a polityką, a "bezpartyjni politycy" to zazwyczaj "iluzja". Nie jest, więc zaskoczeniem fakt, że kilku niemieckich powojennych polityków, publicznie znanych z przynależności do masonerii, przeważnie było członkami FDP: np. Thomas Dehler i Reinhold Maier, których imieniem nazwano fundacje i centrale partii. Aby poprawić swój wizerunek w oczach opinii publicznej, loże wolnomularskie przyznają różnego rodzaju nagrody, organizują panele dyskusyjne i imprezy kulturalne. Mozart tutaj, gdzieś indziej Zulehner. Wielka Loża Dawnego Rytu Wolnych i Przyjętych Mularzy Niemiec przyznaje cieszące się dużym zainteresowaniem nagrody osobom szczególnie zasłużonym w propagowaniu wartości humanitarnych. I tak w książce "Byłem masonem" były "wielki mówca" niemieckich masonów Burkhardt Gorissen, który powrócił do Kościoła katolickiego, opisuje przyznanie nagrody pozbawionemu prawa nauczania teologowi Hansowi Küngowi w 2007 r. w Kolonii za jego "światowy etos".

Lobbing w Parlamencie Europejskim Już rzut oka na organizacyjne kulisy pokazuje, że w każdej loży, pomimo pozornie szczytnych ideałów, dzieją się rzeczy bardzo dziwne. Jak pogodzić deklarowaną przez nich ideę demokracji, jeśli wiadomo, że polityczna, duchowa i gospodarcza elita spotyka się potajemnie, sprawuje tajemnicze rytuały i omawia sprawy, o których opinia publiczna nic nie wie? Wymowny jest też fakt, że wszystkie propozycje dotyczące rodziny i bioetyki, stojące w sprzeczności z nauką Kościoła, zostały niedawno przyjęte przez Parlament Europejski. Ostatecznie, jak sugeruje również artykuł w "Le Point", nie ma już większego znaczenia, jaki polityk i z jakiej partii jest wybierany na dane stanowisko. W drużynie, która tworzy kampanię wyborczą rywala Sarkozy´ego, François Hollande´a, według danych magazynu, również znajduje się dziesięciu masonów. A wśród nich przewodniczący Senatu Jean-Pierre Bel i byli ministrowie: Michel Sapin i Jean-Yves Le Drian. Czy to tylko francuska przypadłość? Skutek rewolucji i laicyzacji? Dążenie do obsadzenia ważnych stanowisk w polityce, społeczeństwie i kulturze, rytualna praca sięgająca parlamentów, a wszystko po to, aby rozbłysła świątynia humanitaryzmu.

Dr Stefan Meetschen tłum. Bogusław Rąpała

10 marca 2012 W demokratycznych oparach absurdu.. Z wielką niecierpliwością czekam na milionowego urzędnika, który zasili szeregi „ Nowej Klasy” powstającej na naszych oczach w demokratycznym państwie prawnym.. Nowej pasożytującej klasy, która rozrasta się na naszych oczach, a która przejada ciężko wypracowane owoce pracy innych, którzy do tej klasy się nie zaliczają.. Mamy dualizm: arystokracja biurokratyczna żyjąca z naszej pracy - i reszta- niewolnicy klasy biurokratycznej. Jakiś czas temu było ich 715 ooo dusz, jeśli oczywiście, pasożytujący urzędnik może mieć duszę - w tej chwili liczba ta może dochodzić do 800 000 (!!!!). I nadal rośnie! Dlaczego? Bo w masie urzędniczej jest po prostu lepiej niż w uciemiężonym sektorze prywatnym, który ciemiężony, kontrolowany i domiarowany - nie stanowi atrakcji finansowej, gdy w sektorze biurokratycznym średnio zarabia się o 30 % więcej niż w sektorze prywatnym. I ten proces będzie trwał wobec postępującej pauperyzacji kraju.. Najlepiej zadekować się w klasie próżniaczej. Tam jest bezpieczniej. Pieniądze są- a odpowiedzialność niewielka.. Dlaczego z wielką niecierpliwością czekam na milionowego urzędnika w demokratycznym państwie prawnym urzeczywistniającym zasady społecznej sprawiedliwości? Bo mam nadzieję - że socjalistyczna władza zorganizuje jakąś uroczystość z tego wielkiego powodu, najlepiej na nowo otwartym- Stadionie Narodowym. Zorganizuje taki rodzaj „dożynek” tak jak swojego czasu organizował Gomułka i Gierek- też socjaliści, tyle, że narodowi, w odróżnieniu od socjalistów międzynarodowych, którzy teraz nami rządzą.. Musi być wielka gala, rozdanie statuetek, wręczenie dyplomów, jakieś wyróżnienia.. A milionowy urzędnik powinien zostać dodatkowo nagrodzony: powinien mu zostać postawiony pomnik! Najlepiej przed wejściem na Stadion Narodowy.. Bo jest to symbol III Rzeczpospolitej - symbol wielkiego biurokratycznego marnotrawstwa. Za dwa miliardy złotych wybudować piramidę wartą - no …- może 500 milionów złotych(???) Jak ktoś się uczepi demokratycznego koryta, w demokratycznym państwie prawnym, wejdzie w jego główny nurt? - to może płynąć w tym korycie do końca życia.. Tak widocznie postanowił pan poseł Łukasz Gibała, poseł Platformy Obywatelskiej przechodząc do obozu pana Janusza Palikota, kiedyś człowieka prawicy, dzisiaj człowieka skrajnej międzynarodowej lewicy- mam na myśli Komisję Trójstronną, której członkiem był, a może i nadal jest – pan poseł Janusz Palikot. Pan poseł GIbała chyba miał jakieś powody, które spowodowały, że poseł zasilił tabor figur antycywilizacyjnych skomasowanych na poletku przeciw Panu Bogu.. No, bo tak… Poseł ŁUkasz Gibała w ostatnich demokratycznych wyborach, niesfałszowanych tak jak na Białorusi czy w Rosji - z dziewiętnastego miejsca dostał się do Sejmu (???). To jest to oczywiście - przyznam się Państwu- wielka sztuka.. Na tyle wielka, że partia demokratyczna i obywatelska nie dała go na miejscach tzw. biorących, czyli gdzieś na początku listy.. Mimo, że jest siostrzeńcem samego Jarosława Gowina, człowieka pobożnego i nawet rektora.. Taka, tak, tego samego, który obecnie będzie otwierał 49 zawodów zamkniętych do tej pory dla innych ludzi, niż ci, którzy mają dobre stosunki z korporacjami i władzą.. A dlaczego poseł Jarosław Gowin nie otwiera wszystkie 380 zawodów koncesjonowanych i zamkniętych na wiatry rynku, a koncentruje się tylko na tych 49? I dlaczego tak późno w tej kadencji demokratycznego Sejmu, a nie w kadencji na przykład - poprzedniej? Zobaczymy, co zresztą z tego otwierania naprawdę wyjdzie, czy nie jest to wyłącznie zabieg propagandowy, jak to Platforma Obywatelska ma w zwyczaju.. I dlaczego poseł Jarosław Gowin chce otwierać 49 zawodów, a nie 50, czy 48? Może chodzi o szanse, tak jak w lotku, gdzie podatnicy od marzeń wybierają 6 cyfr z 49.. A jest to 13 983 816 kombinacji (!!!!) C( 6..49). I może okazać się, że to właśnie poseł Jarosław Gowin okaże się tym człowiekiem, o którym swojego czasu Albert Einstein powiedział: ”Wszyscy wiedzą, że coś nie da się zrobić. I wtedy pojawia się jeden, który nie wie, że się nie da, i on właśnie to robi”. I tym człowiekiem może być pan poseł Gowin, no już nie ze swoim siostrzeńcem posłem Gibałą.. Bo ten zasilił gremium posła Janusza Palikota. Moim skromnym zdaniem kalkulacja demokratycznego posła z Krakowa, w sposób demokratyczny jest następująca: wszedł do Sejmu na dietę ostatni raz z tej listy.. Następnym razem nie będzie już na tej liście, bo kto inny miał wejść - jak to w demokracji proporcjonalnej- typuje partia demokratyczna i obywatelska, a obywatele tylko przyklepują., a on staranował koncepcję partyjną, i za to musi ponieść karę.. Błądzącym partia nie wybacza.. Karą dla chcącego być posłem i niczego nie wskórać, tylko być- jest nie bycie w Sejmie.. Poseł Gibała skonfliktował się ze środowiskiem krakowskim Platformy Obywatelskiej, bo wszedł z 19 miejsca, a miał nie wejść. Dlatego dostał miejsce 19.. Premier Tusk miał inne plany, albo pan Grzegorz Schetyna.. Nie wiem, kto w Krakowie miał większe wpływy demokratyczne i obywatelskie.. W każdym razie pan poseł Łukasz Gibała, który zdobył w ostatnich demokratycznych wyborach 18 583 głosy, napracował się podczas „ kampanii”, który jest honorowym i sponsorem Klubu Honorowych Dawców Krwi, jest siostrzeńcem pana Jarosława Gowina - ministra Sprawiedliwości otwierającego zamknięte zawody, do których dostępu bronią korporacje biurokratyczne, konsumpcjonista rocznego stypendium na amerykańskim University of Notre Dame- i tak by się do Sejmu z list Platformy Obywatelskiej i Demokratycznej Unii Europejskiej- nie dostał.. Człowiek, który chciał zrobić dla Polski wiele, miał dobre chęci zarówno w obecnej jak i poprzedniej kadencji - nie miał po prostu innego wyjścia.. Przeszedł do obozowiska kolorowych wrogów cywilizacji łacińskiej Janusza Palikota, nad którym już dymią dymy spalonych Kościołó, który dla Polski chce zrobić również wiele… Na początek rozprawić się z Kościołem, jako wrogiem nr 1 życia publicznego i zbiorowego, z tym samym Kościołem, którego członkiem jest pan Jarosław Gowin. To znaczy, żeby być ściślejszym.. Pan Jarosław jest członkiem Kościoła Otwartego, Broń Boże zamkniętego - tak jak środowisko Radia Maryja.. I tak jak pozamykane zawody odporne na miazmaty wolnego rynku.. Jego siostrzeniec będzie zwalczał oba te Kościoły razem z panem Januszem Palikotem. Teraz siostrzeniec stanie naprzeciw niego i chciałbym zobaczyć program telewizyjny, w którym naprzeciw siebie usiądzie Jarosław Gowin broniący Kościoła, a z drugiej strony poseł Łukasz Gibała, jego siostrzeniec- atakujący Kościół po bolszewicku. Byłoby ciekawie i interesująco.. Co jeszcze oprócz pierwszego miejsca na krakowskiej liście Ruchu Palikota- otrzymał pan poseł Łukasz Gibała, podczas przyszłych bachanalii demokratycznych, wyborczych i obywatelskich? Oczywiście zgaduję, ale tak mi to wygląda… Pożyjemy – zobaczymy! Czas ma to do siebie, że płynie, a wraz z nim ludzkie sprawy i zdarzenia.. Płynie żłobiąc historię i wytyczając przyszłość.. Piękno życia na tym właśnie polega.. I dlatego każdy dzień jest inny.. Tylko trzeba mu się przypatrzeć… I nie mówić, że każdy dzień jest taki sam jak poprzedni.. Jest to po prostu zwykła nieprawda.. Przykładem jest pan poseł Łukasz Gibała, który twierdzi, że nie po drodze jest mu z Platformą Obywatelską, bo zdradziła ideały, czy coś takiego.. Przecież to wszystko to są zupełnie bezideowi ludzie.. Bezideowe partie, nie licząc ideowego koryta.. Chodzi o to, żeby być w tej obywatelskiej rzece, która płynie określonym korytem...I objeść się jak świnie... A potem tylko oblizać! WJR

Mądry Tusk po szkodzie

1. Wczoraj na posiedzeniu Rady Unii Europejskiej ministrów ochrony środowiska 27 krajów członkowskich polski minister Marcin Korolec zawetował duńską propozycję redukcji, CO2 aż o 80% w roku 2050. Duńczycy przewodzący w tym półroczu Unii, chcieli, aby przyjęła ona tzw. kroki milowe w redukcji, CO2. I tak ta redukcja dla całej UE w 2030 roku miała sięgnąć 40%, w 2040 roku 60% i w 2050 roku wspomniane 80% w stosunku do roku 1990 roku. W tej sprawie od wielu tygodni Polska zapowiadała weto i zmaterializowało się ono wczoraj, bo Donald Tusk wystraszył się już skutków tzw. paktu klimatycznego - energetycznego, który bez głębszego zastanowienia podpisał w grudniu 2008 roku.

2. Właśnie w ramach tego paktu, Tusk zgodził się na redukcję przez nasz kraj emisji, CO2 o 20% do roku 2020. Teraz im bardziej uszczegóławiane są warunki, w których przyjdzie funkcjonować naszej gospodarce po roku 2012, tym dobitniej widać ile nas wszystkich będzie ten pakiet dodatkowo kosztował i trzeba o tym pisać, aby uzmysłowić Polakom zbliżającą się katastrofę. Premier Tusk chyba sądził, że te konsekwencje przyjdą dopiero w roku 2020, a więc kiedy on już nie będzie nie tylko rządził, ale nawet nie będzie go już w polityce, więc łatwiej było mu zaakceptować, te niekorzystne dla Polski decyzje. Teraz im bliżej do początku stycznia 2013 roku, kiedy to zaczną obowiązywać nowe rozwiązania, tym więcej nerwowych reakcji koncernów energetycznych, a także firm, w których koszty energii elektrycznej stanowią znaczącą pozycję, a także coraz więcej raportów niezależnych instytucji, które szczegółowo opisują skutki pakietu klimatycznego dla polskiej gospodarki.

3. Przykładowo największa firma energetyczna, czyli PGE będzie musiała wydać na redukcję, CO2 w roku 2013 przynajmniej 1,8 mld zł, choć do tej pory spodziewała się, że będzie to tylko 0,8 mld zł, a więc będzie to 1 mld zł więcej. Dla Tauronu wydatki na ten cel wzrosną z 0,2 mld zł do 0,7 mld zł, a dla Enei te dodatkowe wydatki wyniosą 0,2 mld zł. Te szacunki dodatkowych wydatków zostały przeprowadzone przy założeniu, że ceny pozwoleń na emisję, CO2 nie wzrosną zbyt drastycznie już w roku 2013. Obecnie wynoszą one ok.16 euro za tonę, a docelowo ich cena ma wynosić przynajmniej 30-40 euro za tonę. W związku z tym koncerny energetyczne przymierzają się do wzrostu cen energii elektrycznej o około 1/3 już w pierwszym roku obowiązywania nowych rozwiązań. Podwyżka cen w takiej wysokości, doprowadzi do tego, że część zakładów o wysokim udziale kosztów energii w kosztach ogólnych nie będzie w stanie konkurować na europejskim rynku.

4. Najbardziej zagrożone są przemysł produkcji materiałów budowlanych, w którym koszty energii stanowią ponad 25% całości kosztów wytwarzania, przemysł wapienniczy 24%, przemysł cementowy 22%, szklarski 16%, górnictwo rud metali 15% czy papierniczy 12%. Zagrożone zakłady zatrudniają aż 9% wszystkich pracujących w polskim przemyśle. Ich likwidacja (albo tylko ograniczenie produkcji) oznaczałoby ubytek PKB w wysokości, co najmniej 2 % PKB i wzrost bezrobocia przynajmniej o 2%. Wszystko to tylko w pierwszych 3 latach obowiązywania pakietu tj w okresie 2013-2015. Zresztą już teraz największe przedsiębiorstwa w tych branżach przestały inwestować i oczekują na ostateczne rozstrzygnięcia w sprawie emisji, CO2. Jeżeli nic w tej sprawie się nie zmieni to należy oczekiwać exodusu firm z tych branż choćby do krajów za naszą wschodnią granicą.

5. Wczorajsze weto ministra Korolca jest, więc posunięciem mającym już tylko na celu ratowanie twarzy Donalda Tuska, bo negatywnych skutków pakietu klimatyczno - energetycznego podpisanego przez Tuska w grudniu 2008 roku dla polskiej gospodarki, nie da się już cofnąć. Dobrze, więc, że rządzący, chociaż trochę oprzytomnieli i nie zgodzili się na przyjęcie rozwiązań, które ponad wszelką wątpliwość oznaczałyby założenie polskiej gospodarce przysłowiowego sznura na szyję. Zbigniew Kuźmiuk

Śmierci Siergieja Trietiakowa - oficera KGB/SWR

13 czerwca 2010 r. zmarł Siergiej Trietiakow - oficer KGB/SWR, który zadał potężny cios rosyjskiemu wywiadowi, opisał to Pete Earley w książce "Towarzysz J."
9 lipca 2010 r. śmierć Siergieja Trietiakowa została podana do publicznej wiadomości. Jakie wydarzenia miały miejsce między 13 czerwca 2010 r. a 9 lipca 2010 r.?
17 czerwca 2010 r. cztery dni po śmierci Trietiakowa, z USA na Cypr uciekł Robert Christopher Mestos, rosyjski nielegał, jeden z 11 osobowej siatki rosyjskich szpiegów w USA.
27 czerwca 2010 r. w USA aresztowano siatkę 10 rosyjskich nielegałów, 29 czerwca 2010 r. na Cyprze zatrzymano Roberta Christophera Mestosa. Rozbicie rosyjskiej szpiegowskiej siatki nielegałów nastąpiło wkrótce po wyjeździe z USA prezydenta Miedwiediewa, tak skończył się czas "resetu". Oficjalną przyczyną śmierci Trietiakowa było udławienie się kawałkiem mięsa. Obecnie pojawiają się emaile ze Stratfora, w jednym z nich Fred Burton napisał 27 maja 2011 r., że szczegóły dotyczące śmierci Trietiakowa i informacje przez niego przekazane zostały opatrzone gryfem Tajne na następne 25 lat. Siergiej Trietiakow przekazał wyjątkowe informacje na temat śmierci prezydenta Pakistanu Muhammada Zia ul-Haq:
KGB zabiło prezydenta Zia. KGB jest bardzo dumne z zabójstwa prezydenta Zia. KGB używa morderstwa Zia, jako analizę przypadku do szkolenia w zabójstwach.
Co ustalili pakistańscy śledczy o katastrofie samolotu prezydenta Zia? Najprawdopodobniejsza przyczyna - sabotaż samolotu, padają też sugestie o użyciu wobec pilotów i pasażerów trującego gazu. O śmierci prezydenta Kaczyńskiego Siergiej Trietiakow powiedział, że rosjanie mają różne gotowe scenariusze, które mogą być ściągnięte z półki, jeżeli zechce tego Putin/FSB. Padają też pierwsze hipotezy na temat przyczyn katastrofy w Smoleńsku, rozważania oparte są na prasowych doniesieniach. Siergiej Trietiakow mógł jednak wykorzystać bogate kontakty w Rosji, żeby dowiedzieć się o prawdziwych przyczynach katastrofy, śmierć 13 czerwca 2010 r. udaremniła te plany. Hakir   

Proces impeachmentu Obamy rozpoczęty

7 marca kongresman Walter Jones z Północnej Karoliny złożył propozycje uchwały H.CON.RES.107, która jeśli wejdzie w życie umożliwi postawienie w stan oskarżenia Prezydenta USA Baracka Husseina Obamy. Zgodnie z art. II, sekcją 4 Konstytucji USA, jeśli Prezydent użyje sił ofensywnych w ataku na inny kraj bez autoryzacji Kongresu, to popełnia tzw. “high crime”. To groźne przestępstwo, nie występuje w prawie kryminalnym i jest zarezerwowane tylko dla przedstawicieli parlamentu, rządu i Prezydenta. Impeachment, który jest odpowiednikiem aktu oskarżenia w prawie karnym, wymaga 2/3 głosów Kongresu. Aby skazać prezydenta potrzebne jest jednak drugie głosowanie legislacyjne, które też  wymaga większości głosów. Dopiero wtedy można pozbawić władzy Prezydenta. Uchwała rozpoczynająca impeachment jest pierwszą reakcją Kongresu USA na dyktatorskie poczynania prezydenta Obamy, który bez zgody Kongresu rozpoczął wojnę z Libią, a teraz z Iranem i Syrią. Bezprawne działania prezydenta Obamy spotkały się także z reakcją prokuratorów generalnych 9 stanów: Arizony, Florydy, Georgii, Michigan, Oklahomy, Południowej Dakoty, Południowej Karoliny, Texasu i Virginii. 5 marca połączyli swoje siły i zidentyfikowali 21 czynów nielegalnych, jakich dopuściła się administracja Obamy. Twórcy Konstytucji USA przewidzieli możliwość przekształcenia się rządu federalnego w dyktaturę i wprowadzili ostateczne środki ochrony, którymi są m.in. prawa stanowe bronione przez ich Prokuratorów Generalnych. Są oni ostatnią i najważniejszą linią obrony przeciwko totalitarnym zapędom rządu federalnego. Oczekuje się, że do pierwszych dziewięciu stanów przyłączą się następne. Do 21 zarzutów, które wg. prokuratorów generalnych są niezgodne z Konstytucją zaliczono m.in.:

- regulację internetu przez Federal Communications Commisssion (FCC)
- PPACA – reforma systemu ochrony zdrowia
- nowe przepisy odnośnie ochrony przed tzw. “globalnym ociepleniem” wprowadzane przez EPA (Environmental Protection Agency)
- OSM – kontrola federalna nad kopalniami w 19 stanach pod pozorem ochrony środowiska.
- regulacje zanieczyszczenia rzek na Florydzie i powietrza w Teksasie i Oklahomie.
- zagrożenie wolności religijnej – kościoły i synagogi mają obowiązkowo zapewniać ochronę medyczną.
- Odrzucenie przez DOJ (Department of Justice) praw stanowych odnośnie identyfikacji wyborców.
- Atak na stany, które chcą się ustrzec przed nielegalnymi imigrantami poprzez zakładanie im procesów sądowych przez rząd federalny.

Sekretarz Obrony Panetta do Kongresu USA – wy tu już nie rządzicie! Armia amerykańska została przejęta przez "rząd światowy" 7 marca w Senacie USA odbywało się przesłuchanie Szefa Sił Połączonych Gen. Martin Dempseya oraz Sekretarza Obrony USA Leona Panetty. Okazuje się, że potajemnie dokonano przejęcia kontroli nad armią USA przez ONZ i NATO. Jak oświadczył Panetta, Kongres USA nie ma żadnego głosu jeśli chodzi o udział wojsk USA w agresji na inny kraj! Rozmowę prowadził senator Jeff Sessions z Alabamy. Oto wyrywki z przesłuchania:

Sen Sessions: “Jakich praw przestrzega armia amerykańska?” Gen. Dempsey: “Podstawy prawne są ważne. My używamy naszych sił zbrojnych albo za zgodą rządu, wtedy jesteśmy ‘zapraszani’, lub w imię obrony narodowej, co do której kryteria są czytelne. Jest także prawna  podstawa międzynarodowa”.
Sen Sessions: “Porozmawiajmy o tej podstawie prawnej międzynarodowej. Konstytucja mówi, że podlegacie Rządowi USA, czyż nie jest tak? Nie potrzebujecie żadnego międzynarodowego poparcia gdy podejmujecie operacje militarne… Chcę to wiedzieć, bo jest to wiele odniesień do spraw międzynarodowych. Chcę być pewien, że armia amerykańska rozumie, że nie jesteśmy uzależnieni żadnym rezolucjom NATO czy ONZ by realizować zadania zgodne z interesem USA” (…) Sekretarz Obrony Panetta:“Jeśli chodzi o akcje militarne, gdy chcemy budować koalicje i działać z naszymi partnerami międzynarodowymi, to oczywiście chcielibyśmy mieć podstawy prawne, takie jak w przypadku Libii”.
Sen Sessions: “Jakieś podstawy prawne… Martwisz się o międzynarodowe podstawy prawne, a nie o fundamentalne konstytucyjne podstawy prawne, które ma ten Kongres jeśli chodzi o wypowiadanie wojny (…) Czy sądzisz, że możecie ustanawiać strefę bez przelotów ponad Syrią bez zgody Kongresu?” Sekretarz Obrony Panetta:“Naszym zadaniem będzie zdobycie międzynarodowej zgody i wtedy poinformujemy Kongres i określimy w jaki sposób sobie najlepiej z tym poradzić, a co do tego czy będzie nam potrzeba zgoda Kongresu przedyskutujemy i zdecydujemy…”
Sen. Sessions: “Niemal mnie zatkało… Właśnie usłyszałem, że będziecie szukać zgody międzynarodowej i wtedy przyjdziecie do Kongresu i poinformujecie nas co macie zamiar zrobić. I że być może będziecie szukać zgody Kongresu… Chcę cię poinformować, że to jest wielka sprawa. Czy zgodzisz się, że służysz Kongresowi? Czy nie sądzisz, że to co powiedziałeś jest szokujące dla przeciętnego Amerykanina – czy możesz to wyjaśnić?”Sekretarz Obrony Panetta: “Służyłem zarówno republikańskim jak i demokratycznym prezydentom, którzy zawsze rezerwowali sobie prawo do obrony tego kraju, jeśli byłaby taka potrzeba”.
Sen. Sessions: “Ale mówiłeś o zgodzie instytucji międzynarodowych?” Sekretarz Obrony Panetta:“Jeśli pracujemy z koalicją międzynarodową, jak NATO, to potrzeba nam odpowiedniej zgody – wszystkie kraje muszą mieć jakieś podstawy prawne do działania”
Sen. Sessions:  “Jakich podstaw prawnych szukacie? jakiego podmiotu?” Sekretarz Obrony Panetta: “Oczywiście, jeśli NATO podejmie decyzję by wejść (na teren Syrii) to będzie jedna, a jeśli rozwiniemy koalicję międzynarodową poza granicami NATO, to wtedy będzie potrzebna rezolucja Rady Bezpieczeństwa ONZ.”
Sen. Sessions:  “Koalicja… Mówisz, że NATO da wam podstawy prawne? I, że jakaś koalicja państw da te podstawy?” Sekretarz Obrony Panetta:“Jeśli uda się nam skompletować koalicję i ruszyć wspólnie, to oczywiście będziemy szukać podstaw prawnych by to usprawiedliwić. Nie możemy po prostu pociągnąć ich wszystkich do operacji wojskowych bez podania im podstaw prawnych”.
Sen. Sessions:, „Kogo prosicie po podstawy prawne? Sekretarz Obrony Panetta: „Oczywiście, jeśli ONZ zatwierdzi rezolucję bezpieczeństwa jak to było w przypadku Libii, to wtedy to zrobimy. Jak NATO się zgromadzi jak to było w Bośni, to będziemy się na tym opierać. Tak, więc mamy tu różne opcje – jeśli chcemy budować międzynarodową akcję, w celu poradzenia sobie z tą sytuacją”.
Sen. Sessions: “Rozumiem, co to jest poparcie międzynarodowe, ale martwi mnie to, że jakieś zgromadzenie międzynarodowe ma zapewnić podstawy prawne dla armii USA by ją tam przegrupować w celu walki. Uważam, że nie ma ono do tego żadnego prawa. Jedyną władzą, która zadecydować o przegrupowaniu wojsk amerykańskich  jest Kongres i Prezydent USA działający zgodnie z prawem i Konstytucją”. Sekretarz Obrony Panetta: “Chcę jeszcze raz postawić sprawę jasno, żeby nie było nieporozumienia. Jeśli chodzi o obronę narodową tego kraju, Prezydent USA jest uprawniony przez Konstytucję do działania. Jeśli chodzi o operacje, w których budujemy koalicje państw w celu wspólnego działania takiego jak w Libii czy Bośni, Afganistanie, to potrzebujemy zgody NATO lub społeczności międzynarodowej”. Rozmowa ta potwierdza istnienie międzynarodowego spisku, w postaci tajnego “rządu światowego” reprezentowanego obecnie przez ONZ, z nieformalną armią światową, która ma do dyspozycji m.in. wojska NATO. Siły “międzynarodowe” mają za zadanie jeden cel – reprezentowanie interesu międzynarodowych bankierów i syjonazistów. Nie ma to nic wspólnego z prawem międzynarodowym – raczej przypomina do złudzenia metody nazistów, którzy tworzyli prawa w razie ich potrzeby by usprawiedliwić działania ludobójcze. Obecna sytuacja jest znacznie poważniejsza – syjonaziści dysponują bronią jądrową i nie będą się wahać by jej użyć – jak to było m.in. w Iraku gdzie użyto broni masowego rażenia w postaci tzw. “mateczek”, zubożonego uranu (DU) i fosforu. W przypadku agresji na Iran może dojść do użycia bomb termojądrowych, a to spowoduje oczywistą reakcję ze strony Rosji i Chin – i tak może dojść do sytuacji, gdy nasza cywilizacja zakończy sówj byt. Wystarczy spojrzeć na bezczelne i perfidne zachowanie się Sekretarza Obrony Panetty, by nie mieć wątpliwości, że ci ludzie całkowicie się zatracili w swojej nienawiści do naszej cywilizacji. Można jednak oczekiwać, że Kongres USA podejmie odpowiednie kroki by pozbawić władzy tych psychopatów i ich rozliczyć za dokonane już ludobójstwa. nei ma bowiem innego wyjścia, jeśli chcemy by nasza cywilizacja istniała i rozwijała się dalej.

Monitorpolski's Blog

Oddłużony bankrut Operacja redukcji długów Grecji przez prywatnych inwestorów zakończy się powodzeniem, jednak jej sytuacja niewiele się zmieni. Zadłużenie kraju wprawdzie spadnie o 100 mld euro, ale pozostałych długów Grecja i tak nie będzie w stanie samodzielnie spłacać. I nadal będzie bankrutem

Ministerstwo finansów Grecji poinformowało wczoraj rano, że 85,8 proc. wierzycieli prywatnych, posiadających obligacje wyemitowane zgodnie z prawem greckim, zgodziło się na redukcję zadłużenia przez wymianę tych obligacji na papiery o niższej wartości. Termin zgłaszania uczestnictwa w tej operacji upłynął w czwartek wieczorem. Jej celem jest zmniejszenie zadłużenia wobec inwestorów prywatnych, które obecnie sięga 206 mld euro. Według agencji Bloomberg, wskaźnik udziału inwestorów w operacji oddłużenia wzrośnie do 95,7 proc. dzięki zastosowaniu klauzuli CAC (Collective Action Clauses) wymuszającej przystąpienie do wymiany obligacji na pozostałych inwestorach, którzy znaleźli się w mniejszości. Rząd grecki wcześniej podkreślał, że dla powodzenia operacji konieczny jest udział, co najmniej 90 proc. inwestorów. Redukcja dotyczy obligacji o wartości nominalnej 197 mld euro. Wartość tych papierów po wymianie spadnie o 54 proc., a jeśli uwzględnić także niższe oprocentowanie i dłuższy okres zapadalności, spadek ten sięgnie aż 74 procent. Na razie nie ma zgody na redukcję zadłużenia ze strony części posiadaczy obligacji podlegających prawu obcemu, (które poddano pod brytyjską jurysdykcję podczas negocjacji planu pomocowego), których wartość nominalna wynosi 29 mld euro. Właściciele tylko 69 proc. z nich zgodzili się na redukcję zadłużenia. Termin przyjęcia oferty wymiany tej kategorii papierów przedłużony został do 23 marca. Po ogłoszeniu przez Ateny sukcesu operacji redukcji długu eurogrupa uruchomiła 30 mld euro z drugiego pakietu pomocowego dla Grecji z przeznaczeniem na wsparcie tej operacji oraz spłatę 5,5 mld odsetek. Decyzja w sprawie uruchomienia całego pakietu wartego 130 mld euro zapadnie na początku przyszłego tygodnia.

Wymuszona dobrowolność Restrukturyzacja greckiego zadłużenia jest największą w historii operacją tego typu. Podstawą transakcji wymiany obligacji jest porozumienie z inwestorami prywatnymi, które przewiduje zmniejszenie greckiego zadłużenia o blisko 105 mld euro. Przed redukcją te długi przekraczały 350 mld euro. Porozumienie zakłada, że inwestorzy zgadzają się na redukcję zadłużenia dobrowolnie. Nie wszyscy wyrazili jednak zgodę na takie warunki porozumienia, jakie im przedstawiono. Dobrowolność wymiany obligacji i zgoda na poniesienie strat wyklucza, bowiem skorzystanie przez inwestorów z CDS-ów (Credit Default Swaps), tj. instrumentów finansowych stanowiących "polisę ubezpieczeniową" na wypadek strat na obligacjach rządowych. Wczoraj Międzynarodowe Stowarzyszenie ds. Derywatów i Swapów (ISDA) zajęło się finansowo-prawnymi skutkami redukcji greckiego zadłużenia. Stowarzyszenie zrzesza banki, fundusze spekulacyjne i hedgingowe oraz inne instytucje operujące na rynku instrumentów pochodnych.

- Część inwestorów - członków ISDA, wywiera presję, aby uznać, że to, co stało się w Grecji, czyli zastosowanie klauzuli przymusowej CAC, stanowi "credit event”, (czyli niespłacenie kredytu), po którym można uruchomić CDS-y - wyjaśnia Janusz Szewczak, główny ekonomista SKOK. - Sytuacja jest bardzo skomplikowana, ponieważ relacje pomiędzy posiadaczami CDS-ów i obligacji greckich mają charakter krzyżowy, to znaczy np. bank Goldman Sachs, nabywając obligacje greckie, zabezpieczał się CDS-ami wystawionymi przez JP Morgan i vice versa - twierdzi Szewczak. Rynek CDS-ów, jak podkreśla, ma gwarantować bezpieczeństwo światowego rynku obligacji. Wielkość tego rynku rosła wraz z rosnącym zadłużeniem poszczególnych krajów. W 2001 r. wyceniany był na 918 mld dolarów, ale już w roku 2007 sięgnął astronomicznej kwoty 62 bln dolarów. Po upadku Lehman Brothers jesienią 2008 r. wartość rynku CDS-ów zaczęła spadać. W ubiegłym roku osiągnęła poziom "tylko" 30 bln dolarów. - Obecnie znów widoczny jest lekki wzrost - ocenia Janusz Szewczak.

Strategia dużych graczy O tym, że cała gra idzie o CDS-y, przekonany jest także Jerzy Bielewicz, finansista. - W stowarzyszeniu ISDA większość bezwzględną mają Goldman Sachs i JP Morgan i to te instytucje przegłosowały, że przy redukcji greckiego długu CDS-y nie zadziałają, tzn. inwestorzy nie będą mogli żądać pokrycia strat od wystawców CDS-ów. Banki te wiedzą jednak, że na dłuższą metę jest to decyzja nie do utrzymania, ponieważ grozi krachem na rynku CDS-ów, wycenianym na biliony euro. Kto kupi "polisę", jeśli wystawca nie płaci za straty? Wycena CDS-ów poszybowałaby w dół - ocenia Bielewicz. Ponadto pokrzywdzeni inwestorzy mogą wystąpić do sądu z zarzutem, że są zmuszani do poniesienia strat, i sąd przyzna im rację. Główni gracze w ISDA chcą takich sytuacji uniknąć. Dlatego ich strategia zmierza do tego, aby odblokować CDS-y, ale dopiero wtedy, gdy większość inwestorów dobrowolnie zgodzi się na redukcję długów Grecji, tracąc prawo do skorzystania z tych instrumentów zabezpieczających.

- Wygrają na tym najbardziej czupurne fundusze spekulacyjne i hedgingowe, które do ostatniej chwili nie będą godzić się na poniesienie strat na greckich obligacjach - uważa finansista. Kto najwięcej straci na redukcji greckiego zadłużenia? - Stracą instytucje podatne na presję rządu, a więc fundusze i instytucje publiczne, zwłaszcza fundusze emerytalne, które mają w portfelach dużo greckich obligacji. Redukcja długu Grecji obniży Grekom emerytury, odbije się także na świadczeniach niemieckich emerytów - twierdzi Bielewicz. W reakcji na redukcję greckiego długu agencja ratingowa Fitch obniżyła rating Grecji z poziomu C do kategorii RD - tj. ograniczonej niewypłacalności. Wcześniej to samo zrobiły agencje Moody´s oraz Standard & Poor´s. Fitch uznał redukcję długu za przypadek "credit event", tj. niespłacenia kredytu.

Małgorzata Goss

Rejestr widmo Jezierskiego Specpułk nie mógł w ogóle latać na Siewiernyj, bo lotnisko nie było ujęte "w dostępnym rejestrze". Problem w tym, że takiego rejestru w ogóle nie było - Wojsko ma tzw. wykaz nr, 88 (W-88), ale on dotyczy tylko lotnisk w Polsce. Podobny spis dla lotnisk na całym świecie sporządzony według przepisów cywilnych miał powstać, ale wiązałoby się to z wprowadzeniem procedur cywilnych, a nasze dowództwo na to się nie zgodziło - mówi były oficer specpułku. W praktyce jednostka wykonywała loty na wszystkie lotniska cywilne spełniające odpowiednie wymogi techniczne, których listę publikuje ICAO. Poza tym nasze samoloty latają na odpowiednio przygotowane lotniska wojskowe państw NATO. Są one ujęte w odpowiednich rejestrach. A zamiast cywilnego zbioru przepisów i procedur AIP funkcjonuje wojskowy FLIP. Według niego planowano loty na przykład do bazy Andrews pod Waszyngtonem, gdzie stacjonują samoloty prezydenta Stanów Zjednoczonych i przylatują też przywódcy obcych państw. FLIP zawiera również dane o lotniskach w państwach, w których Sojusz prowadzi działania wojskowe, a więc Iraku i Afganistanie. NIK powołuje się na przepisy Regulaminu lotów, którego par. 9 pkt 16 stanowi, że "lotnisko wykreślone z rejestru lotnisk jest lotniskiem zamkniętym", zaś według par. 1 pkt 5 instrukcji HEAD "operacje startów i lądowań statków powietrznych o statusie HEAD można wykonywać na samolotach z lotnisk czynnych". Jednak te przepisy mówią cały czas o rejestrze krajowym. Gdyby stworzono rejestr, o którym mówi NIK, zawierałby wszystkie lotniska odpowiedniej kategorii z wykazów ICAO i FLIP. Spis ICAO zawiera także wiele lotnisk wojskowych (na przykład wszystkie polskie), a więc po uzupełnieniu o lotniska wojskowe Sojuszu byłby zupełnie wystarczający na potrzeby lotów polskich VIP-ów. A co ze Smoleńskiem? Tamtejsze lotnisko wojskowe Siewiernyj zostało zamknięte prawdopodobnie jesienią 2009 roku (udostępnione przez MAK wojskowe NOTAM-y noszą różne daty, wyłączenie z eksploatacji nastąpiło 15 października) w związku z rozformowaniem stacjonującego tam 103. pułku lotnictwa transportowego. Wcześniej lotnisko było nie tylko lepiej utrzymane, ale posiadało cywilną certyfikację i kod ICAO "XUBS". A więc jeszcze w 2008 r. Smoleńsk Siewiernyj znajdowałby się w rejestrze wspominanym przez NIK, gdyby ten jednak powstał. Co więcej, jeśli poważnie potraktować zapisy w rosyjskiej dokumentacji, to lotnisko nadaje się do wykonywania polskich lotów typu HEAD.

Za zgodą dyplomatyczną Wszystko wskazuje na to, że strona polska przed kwietniem 2010 roku nie zdawała sobie sprawy z tej sytuacji. Na to lotnisko polscy politycy latają od dawna. Od otwarcia Polskiego Cmentarza Wojennego w Katyniu, co najmniej raz w roku. Informacja o wynikach kontroli NIK twierdzi jednak kategorycznie, że do Smoleńska w ogóle nie należało latać samolotami specpułku. W odpowiedzi wojskowi wskazują, że sami Rosjanie nigdy nie kwestionowali możliwości lądowania i startowania z Siewiernego, o czym świadczą otrzymywane zawsze zgody dyplomatyczne. Jednak rzeczywiście lotnisko to stało się na początku 2010 r. "zamknięte", a mimo tego strona polska, jak co roku wystąpiła o zgodę na wykonanie całej serii lotów naszych samolotów państwowych dnia 7 i 10 kwietnia 2010 roku. Czy Rosjanie mogli je na ten czas otworzyć? - To zupełnie normalna rzecz. Jeżeli nie ma na lotnisku jakiegoś tajnego wyposażenia, to można je otworzyć dla celów cywilnych. Wykonuje się wtedy specjalne sprawdzenia urządzeń, świateł, sygnałów, urządzeń radiowych, oblatuje w dzień i w nocy. To wszystko trwa około tygodnia. Zajmuje się tym najczęściej któryś z instytutów lotnictwa, po czym sporządza specjalny akt, na podstawie, którego Rosawiacja (Federalna Agencja Transportu Powietrznego) czasowo dopuszcza wykonywanie lotów cywilnych - tłumaczy doświadczony rosyjski pilot doświadczalny Aleksandr Akimienkow. A co z lotami wojskowymi? Otóż, jeśli chodzi o loty samolotów wojskowych rosyjskich, to armia ma własne regulacje i system certyfikacji. Jak wyjaśnia Akimienkow, w praktyce samoloty wojskowe lądują na zamkniętych lotniskach bez żadnych dodatkowych procedur, jeśli tylko mają one sprawne urządzenia nawigacyjne i obsadę, a najczęściej mają. W przypadku zagranicznego lotu wojskowego sytuacja jest podobna do wykorzystania lotniska do celów cywilnych, jedynie badania wykonuje instytut wojskowy. Według naszego eksperta, nie ma żadnego problemu, żeby na zamkniętym lotnisku po jego czasowym otwarciu wylądował rosyjski prezydent lub premier. Z tym że według rosyjskich uregulowań loty HEAD są cywilne, a rosyjski odpowiednik specpułku funkcjonuje jako część jednych z państwowych linii lotniczych. W przypadku Smoleńska należy jednak wziąć pod uwagę ważny czynnik związany z jego degradacją do rozformowaniu pułku transportowego. Część urządzeń nawigacyjnych została rozmontowana, a pozostałe zaczęły niszczeć. Jednak strona rosyjska zapewniała, że lotnisko spełnia wszelkie wymogi. Przeprowadzono nawet "specjalny oblot środków radionawigacyjnych" i sporządzono odpowiedni akt 5 kwietnia 2010 roku. Problem z przygotowaniem lotu pod względem technicznym sprowadza się do dwóch kwestii. Po pierwsze, obecności rosyjskiego nawigatora na pokładzie, a po drugie, dostarczenia odpowiedniej dokumentacji nawigacyjnej przez stronę rosyjską. NIK wskazuje, że odpowiednie polskie organy nie dopełniły odpowiednich formalności w zakresie uzgodnień ze stroną rosyjską. Najbardziej obciąża to urzędników MSZ. "Pracownicy MSZ realizowali przypisane im obowiązki poprzez nieformalne rozmowy telefoniczne (także ze stroną rosyjską) oraz przy wykorzystaniu poczty elektronicznej, bez wglądu do dokumentów źródłowych potwierdzających uzyskiwane i przekazywane informacje. Powyższe potwierdza w szczególności fakt dokonania rezygnacji z rosyjskiego nawigatora przez pracownika ambasady, który nie dysponował dokumentami uprawniającymi go do dokonania takiej czynności, a otrzymał jedynie ustne polecenie w tym zakresie w trakcie rozmowy telefonicznej" - czytamy w raporcie NIK. Pozostano na poziomie telefonicznych konsultacji pomiędzy odpowiednim departamentem rosyjskiego MSZ, polską ambasadą w Moskwie a oficerami Szefostwa Służby Ruchu Lotniczego Sił Zbrojnych i specpułku.

Bez aktu przeglądu Skutkiem tego obie kwestie, to jest lidera i kart podejścia, nie zostały prawidłowo załatwione. Bardzo szczegółowo obieg dokumentów wymienia raport komisji Jerzego Millera. Ale i ona nie mogła odtworzyć w całości wszystkich procedur, ponieważ niektóre osoby nie pamiętały już, kiedy i z kim dokładnie rozmawiały w ramach uzgodnień telefonicznych. "Akt przeglądu technicznego lotniska Smoleńsk Siewiernyj w celu przyjęcia lotów specjalnych" nie został w ogóle przekazany stronie polskiej. "Strona rosyjska ograniczyła się jedynie do stwierdzenia, że procedury podejścia nie zmieniły się od 2009 r. Załogi samolotów wykonujących rejsy 7 i 10 kwietnia korzystały z kart podejścia przekazanych przez Ambasadę RP w Moskwie do Szefostwa Służby Ruchu Lotniczego w roku 2009, które nie były zgodne ze stanem faktycznym" - czytamy w dokumencie. Zgoda na lot 10 kwietnia ze strony rosyjskiej (wydana przez tamtejsze MSZ z numerem 176 CD/10) wydana została dopiero 9 kwietnia! Dokument niczym nie różnił się od poprzednio wydawanych przez rosyjskie służby dyplomatyczne dla lotów do Smoleńska i w żaden sposób nie odnotowywał faktu innego niż dotychczasowy status lotniska. Tymczasem wniosek o zgodę dyplomatyczną (tzw. claris) na lot w dniu 10 kwietnia został przesłany do polskiego MSZ 18 marca, po czym trafił do Moskwy, gdzie w naszej ambasadzie go przetłumaczono i przekazano do III Departamentu Europejskiego rosyjskiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych 22 marca. A więc polskie służby dochowały tu nawet wymaganego przez Rosjan terminu złożenia clarisu na 14 dni przed operacją lotniczą. Analogiczny dokument dotyczący wizyty premiera Donalda Tuska w Katyniu wpłynął dopiero 30 marca, a więc z opóźnieniem. Dokumenty zawierały prośbę o "udostępnienie aktualnych schematów i procedur lotniska" oraz "przysłanie lidera przed wylotem z Warszawy". Jak wiadomo, wniosek o udostępnienie dokumentacji nawigacyjnej został de facto zignorowany, a o lidera potraktowany w sposób jeszcze dziwniejszy? Najpierw Rosjanie ustnie zapytali, czy "strona polska podtrzymuje zamówienie rosyjskich nawigatorów". Pytanie skierowano do ambasady, ta przekazała je do Sił Powietrznych. W odpowiedzi specpułk zrezygnował z rosyjskich liderów (decyzję podjął oficer niższej rangi - NIK ustaliła, że dowódca pułku nawet o niej nie wiedział), ale przekazanie tych informacji do rosyjskiego MSZ odbyło się z naruszeniem wszelkich procedur. Co więcej, rosyjskie przepisy nie przewidują takiej rezygnacji? Obecność lidera jest przez nie bezwzględnie wymagana. Jednak Moskwa jedynie dopytała się, czy rezygnacja dotyczy wszystkich samolotów lecących 7 i 10 kwietnia do Smoleńska. Strony polskiej to nie dziwiło, gdyż na 25 lotów na rosyjskie lotniska wojskowe w ciągu poprzednich 10 lat lider leciał tylko cztery razy. Raport NIK zwraca jednak uwagę, że nasze MSZ nie powinno dopuścić do stosowania takiej formy prowadzenia uzgodnień. "Członkowie Kierownictwa MSZ nie monitorowali działań Ambasady i nie posiadali wiedzy o ostatecznych decyzjach w tym zakresie. (...) Nie została przy tym dokonana formalna zmiana noty Ambasady RP w tej kwestii. MSZ do 10 kwietnia 2010 r. nie otrzymało również odpowiedzi, w formie noty, na prośbę o zgodę na przelot i lądowanie na terytorium Federacji Rosyjskiej" - stwierdzili kontrolerzy NIK. Dodatkowo nie było jasne, czy udzielona zgoda dotycząca "przelotu nad terytorium Federacji Rosyjskiej po trasie Warszawa - Smoleńsk - Warszawa" zezwala w ogóle na lądowanie w Smoleńsku, bo nie było to jasno wyjaśnione, a na dodatkowe konsultacje było za późno. Trudno nie zgodzić się ze stwierdzeniem NIK, że "istotne uzgodnienia dotyczące wizyt zagranicznych najważniejszych osób w państwie powinny być każdorazowo i z odpowiednim wyprzedzeniem dokumentowane oraz formalnie potwierdzane przez właściwe instytucje państwa przyjmującego". Piotr Falkowski

Wygaszona HEAD w Afganistanie Czy latając do Afganistanu, prezydent, premier, minister obrony łamią procedury HEAD? Sposób docierania VIP-ów do zamkniętych baz wojskowych jest problematyczny. Tym bardziej, że rząd pozbawił państwo samolotów długodystansowych

- Skoro loty z VIP-ami mogą odbywać się na lotniska czynne, to istnieje prawdopodobieństwo, że ta zasada łamana jest do dziś przy okazji wizyt polityków w bazach wojskowych w Afganistanie - wskazują piloci, z którymi rozmawiał "Nasz Dziennik".

- Jeśli dochodzi do sytuacji, że samolot z VIP-em ląduje na lotnisku zamkniętym, to nie jest to zgodne z procedurą HEAD. W tej sytuacji powielany jest schemat z kwietnia 2010 roku - twierdzą nasi rozmówcy. Ich zdaniem, wątpliwości budzi też obsługa polskich delegacji przez statki powietrzne sojuszników. Chodzi o sprawdzenie zakresu przygotowania takiego środka transportu pod kątem sprawności technicznej. W procedurze HEAD, stosowanej w specpułku, samolot był sprawny albo nie, a najmniejsza usterka eliminowała maszynę z lotu z VIP-em. - Czy tego rodzaju obostrzenia są zachowywane przy wizytach w Afganistanie? Czy też może okaże się, że katastrofa w Smoleńsku niczego nas nie nauczyła? - pytają lotnicy. Warto tu przypomnieć chociażby podróż Bogdana Klicha, który poleciał do Afganistanu wyczarterowanym samolotem Boeing 737. Maszyna lądowała na lotnisku Termez w Uzbekistanie. Stąd do Bagram ministra zabrała specjalnie podstawiona z Krakowa CASA C-295M. Kolejnego dnia minister przeleciał z Bagram do bazy w Ghazni na pokładzie śmigłowca Black Hawk, a osoby towarzyszące - transportowym CH-47 Chinook. Potem cała delegacja na pokładach dwóch polskich Mi-17 udała się do odległej o 20 km bazy Four Corners.

- Czy ktoś spytał, czy sojusznicy spełniają warunki wykonywania lotów HEAD? Czy wiadomo, na jakiej zasadzie takie loty są wykonywane? - pytają piloci.

- Mam wątpliwości, czy przy okazji tak sztukowanych logistycznie wizyt normy bezpieczeństwa są zachowywane. Ponadto liczenie na sojuszników w tym zakresie to takie żebractwo. W jakim świetle stawia nas taka sytuacja? Co o nas myślą Niemcy, Amerykanie? Niestety, w lotnictwie dla VIP-ów nic się nie wydarzyło, a wszystko dzieje się od przypadku do przypadku - podnosi Dariusz Seliga (PiS), członek sejmowej Komisji Obrony Narodowej. Loty do Smoleńska z 7 i 10 kwietnia 2010 roku nie powinny w ogóle się odbyć, bo nie można było lądować na zamkniętym lotnisku - uznała Najwyższa Izba Kontroli, wzmacniając w zasadzie przekaz komisji Jerzego Millera i unikając jak ognia wskazania konkretnych osób odpowiedzialnych za organizację dwa lata temu wizyty prezydenta Lecha Kaczyńskiego w Katyniu. Ministerstwo Spraw Zagranicznych - czyli Radosław Sikorski - już na etapie jej planowania i uzgodnień dyplomatycznych powinno wykluczyć lotnisko Siewiernyj. NIK zaprezentowała własną ocenę sposobu organizacji wyjazdów najważniejszych osób w państwie, korzystających z lotnictwa transportowego Sił Zbrojnych RP w latach 2005-2010. Jak uznano, funkcjonujący system zasadniczo nie zapewniał należytego poziomu bezpieczeństwa, bo brakowało spójnych procedur. A te istniejące nie były właściwie realizowane. Błędy popełniali wszyscy - począwszy od dysponującej flotą kancelarii premiera, poprzez jednostki zamawiające loty, MON, DSP, specpułk, po BOR, MSWiA i MSZ. NIK też popełniła sporo błędów. Już na pierwszej stronie swojego raportu myli Komisję Badania Wypadków Lotniczych Lotnictwa Państwowego z Państwową Komisją Badania Wypadków Lotniczych. W ocenie kontrolerów NIK, loty 7 i 10 kwietnia 2010 r. z Warszawy na lotnisko Smoleńsk Siewiernyj odbyły się niezgodnie z procedurami, bo "obowiązująca w kontrolowanym okresie instrukcja organizacji lotów statków powietrznych o statusie HEAD [wcześniej, do czerwca 2009 r. oznaczonych symbolem "WAŻNY"] zezwalała startować i lądować samolotom tylko na lotniskach czynnych". Lotnisko Siewiernyj w kwietniu 2010 r. do takich nie należało. W tej sytuacji z VIP-ami mogły tam lądować jedynie śmigłowce, po uprzednim rekonesansie ze strony wykonawcy lotu. Fakt, że Siewiernyj był zamknięty, powodował też to, że w obiegu międzynarodowym brakowało informacji meteorologicznych z tego obiektu. Kto powinien zareagować? Tu jest problem, bo NIK zabrakło odwagi, by precyzyjnie wskazać odpowiedzialnego. Izba woli dyplomatycznie wskazywać na "procedury". I choć resort spraw zagranicznych posiadał "stosowne instrukcje, procedury i zbiór dobrych praktyk w zakresie przygotowywania wizyt najważniejszych osób w państwie", to w niektórych procedurach występowały luki.

Uzyskiwanie zezwoleń dyplomatycznych na przeloty i lądowania nie było przez MSZ skutecznie monitorowane. Przed lotem prezydenta do Smoleńska w kwietniu 2010 r. o zgodę dyplomatyczną na przelot i lądowanie wystąpiło nie MSZ, ale szefostwo Służby Ruchu Lotniczego Sił Zbrojnych RP, podpisując wniosek, bez formalnej podstawy prawnej, jako Protokół Dyplomatyczny MSZ. Nonszalancja urzędników była tak wielka, że przed wizytą z 10 kwietnia 2010 r. informacja na temat zgody dyplomatycznej dotyczącej przelotu i lądowania została przekazana Ambasadzie RP w Moskwie przez rosyjskie MSZ telefonicznie. A później również telefonicznie do MSZ w Warszawie. Co więcej, 10 kwietnia, gdy samolot z prezydentem RP na pokładzie wylatywał z Warszawy, nikt z polskich urzędników nie był w posiadaniu zgody dyplomatycznej (w formie pisemnej noty) na przelot i lądowanie. Do tego MSZ uzupełniło procedury uzyskiwania zgody na przelot i lądowanie na kwietniową wizytę... w sierpniu 2010 roku.

Nie ma lotniska, nie ma kontroli Kontrolerzy ustalili również, że BOR nie sporządzało rzetelnie analiz zagrożenia ochranianych osób, zajmujących kierownicze stanowiska w państwie, a to utrudniało zaplanowanie ich ochrony. Nie stworzono spójnego systemu procedur. Występowały istotne braki w systemie nadzoru nad realizacją działań. W ramach rekonesansów przed wizytami 7 i 10 kwietnia 2010 r. funkcjonariusze BOR nie dokonali sprawdzenia stanu lotniska w Smoleńsku, bo nie przewidywały tego procedury Biura (w stosunku do lotnisk nieczynnych przepisy w ogóle nie opisywały postępowania w przypadku lotnisk tymczasowo czynnych) - zauważyła Izba. W efekcie żaden z podmiotów uczestniczących w rekonesansie nie zwrócił się do polskich służb dyplomatycznych z wnioskiem o umożliwienie lustracji stanu lotniska Siewiernyj. BOR pogodziło się też z sytuacją, że zajmie się tylko ochroną premiera i prezydenta, a całość zabezpieczenia lotniska w Smoleńsku i ochrona samolotu oddane zostaną stronie rosyjskiej. Minister spraw wewnętrznych Jerzy Miller nie nadzorował prawidłowo BOR w zakresie zapewnienia bezpieczeństwa ochranianym osobom.

Rząd akceptował bałagan W ocenie NIK, za bałagan przy organizacji przewozu VIP-ów odpowiadał brak spójnego systemu procedur, który utrudniał współpracę między poszczególnymi instytucjami uczestniczącymi w przygotowaniu i realizacji wizyt. Instytucje to nie miały, bowiem precyzyjnie wyznaczonych zadań, zasad współpracy ani też zakresów odpowiedzialności. - W praktyce prowadziło to do stosowania różnych rozwiązań w oparciu o uznaniowość, improwizację i odmienne interpretowanie niespójnych i nieprecyzyjnych przepisów - uznała NIK. W praktyce koordynator, (czyli kolejni szefowie KPRM) zamiast przesyłać zamówienie do wykonawców lotu (w sposób opisany m.in. w instrukcji HEAD), ograniczał się często do przesyłania wykonawcom kopii zawiadomień (zapotrzebowań) nadesłanych od dysponentów, nawet w sytuacji, gdy były one niekompletne. Koordynator nawet nie podejmował prób uzupełnienia tych danych. Izba wskazała też na problemy w specpułku. To m.in. braki kadrowe, brak szkoleń na symulatorach, lotów szkolnych w trudnych warunkach oraz konieczność przedkładania obsługi lotów VIP nad zadania szkoleniowe. Nadmiar zadań, niedobór sprzętu i kadr powodował, że załogi były zbyt obciążone pracą. Ani MON, ani kolejne rządy nie wypracowały spójnej koncepcji organizowania transportu lotniczego dla najważniejszych osób w państwie.

Piloci: Realizowaliśmy zamówienia Piloci wojskowi, z którymi rozmawiał "Nasz Dziennik", wskazują, że ustalenia Izby potwierdzają, iż w zakresie przygotowania wizyt VIP-ów błędy popełniono na najwyższym poziomie. Nie zgadzają się jednak z konkluzją Izby, że to specpułk powinien zwrócić uwagę dysponentowi, iż do Smoleńska lecieć nie można. - Skoro instrukcja HEAD mówiła, że lot na lotniska nieczynne nie powinien się odbyć, to ci, którzy zaczęli planować taki lot, wysłali zapotrzebowanie dla specpułku, powinni znać tę instrukcję. Czy w tej sytuacji można uznać, że MSZ jest "czyste"? Przecież cała procedura rozpoczyna się od spotkań naszych przedstawicieli z MSZ z władzą miejscową - mówi doświadczony pilot, były dowódca na Tu-154M. Zgodnie z instrukcją HEAD lotnisko Siewiernyj nie powinno być brane pod uwagę na etapie planowania wizyty w Katyniu. - Mimo to w jakiś sposób pozyskano claris, karty podejścia. Przecież lot by się nie odbył, gdyby tego wszystkiego nie wysłano do pułku - dodaje. Czy wytłumaczeniem dla działań strony polskiej może być fakt czasowego otwarcia Siewiernego? - Rosjanie na swoje potrzeby mogli zrobić wszystko, także czasowo uruchomić lotnisko. Wówczas mogą sobie przyjmować Putina, Miedwiediewa, kogokolwiek chcą. Ale nam nasze przepisy nie pozwalają na wysłanie tam VIP-ów - dodaje. Wykluczających się zapisów można znaleźć więcej. To np. narzucenie przez Rosjan obecności lidera w sytuacji, w której polskie przepisy zabraniają zabierania do kabiny "obcych". - W mojej ocenie, strona polska nie powinna zaakceptować Siewiernego już na szczeblach najwyższych, tam gdzie rozpoczęto proces uzgadniania szczegółów wizyty. To na etapie prac dyplomacji popełniony został błąd, który potem był powielany przez kolejne komórki - dodaje nasz rozmówca. Inny pilot specpułku podnosi, że nikt nie określił, w jaki sposób po stronie rosyjskiej rozwiązana zostanie kwestia czasowego uruchomienia lotniska. - Faktem jest, że za zgodą władz rosyjskich lotnisko zostało uruchomione na uroczystości, choć wcześniej nie działało. Ono zostało otwarte na te loty. Na podstawie, jakich dokumentów zostało udostępnione? Przecież były zgody dyplomatyczne na przelot, lądowanie. Gdyby lotnisko było nieczynne, nie otrzymalibyśmy zgody - dodaje. W ocenie byłych pilotów specpułku, NIK nie do końca zrozumiała problem szkoleń na symulatorach Tu-154M, które nie zakończyły się w 2008 roku, jak sugeruje Izba, ale w 1997 roku. - NIK nie rozumie, co to znaczy być szkolonym na symulatorze. Te urządzenia, które znajdują się w Rosji, nie są symulatorami. To tylko kabiny treningowe, które według najnowszej nomenklatury tak naprawdę nie zakwalifikowałyby się do żadnej kategorii - usłyszeliśmy. Zdaniem pilotów, opisując sposób obsługi VIP-ów, nie można też pominąć faktu, że problem z obsługą VIP-ów polegał na tym, iż politycy często zmieniali swoje plany. A priorytetem nie były godziny przygotowanych lotów, ale potrzeby polityków. - Jako lotnictwo państwowe mieliśmy określone godziny przelotów. Było to niestandardowe przemieszczanie się, które wymagało specjalnych procedur. Ale nikt z VIP-ów nie uznawał, że priorytetem jest czas wylotu. Dysponenci podchodzili do tego lekceważąco i uważano, że zasady nagina się do ich potrzeb - usłyszeliśmy.

Dokumentacja dla śledczych W ocenie Janusza Wojciechowskiego, byłego prezesa NIK, raport wskazuje na istotne elementy mające bezpośredni związek z katastrofą. To m.in. brak pisemnych uzgodnień dyplomatycznych na przelot i lądowanie czy brak sprawdzenia lotniska przez BOR. W jego opinii, z raportu NIK nie wynika, by w latach 2005-2010 wysłano jakiś samolot z VIP-em na "kartoflisko". - To stało się w kwietniu 2010 roku, za rządów Donalda Tuska. Zatem stawianie na jednej płaszczyźnie ogólnych systemowych zaniedbań i konkretnych błędów związanych z katastrofą jest nieuprawnione - zauważył. Marcin Austyn

Pożyteczny idiota? Kurski za budową socjaldemokratycznej Polski stwierdził Pan, że PiS od zawsze był partią socjaldemokratyczną. Moje pytanie brzmi: czy w polityce spłeczno-gospodarczej Solidarna Polska jest bardziej liberalna czy socjalna od Prawa i Sprawiedliwości i jakie fakty za tym przemawiają? Czy socjalista Kurski został usunięty przez Kaczyńskiego, ponieważ Mariusz Kamiński, sukcesor Kaczyńskiego dokonuje zwrotu na prawo w kierunku wolnego rynku? Kto wie, poparcie i podpisanie się przez PiS pod projektem emerytury w systemie kanadyjskim Centrum Adama Smitha może świadczyć, że może być coś na rzeczy? Że usunięcie socjalistów, czy jak oni wola się nazywać socjaldemokratów, czyli Kurski, Ziobro, Mularczyk to nie była tylko rozgrywka o sukcesje w PiS, ale miało podtekst ideologiczny. Okazuje się, że Kurski to socjaldemokrata, zwolennik okradania Polaków ubezpieczeniem emerytalnym, przeciwnik wolnościowych reform systemu emerytalnego, a w pewnym sensie taki jest system kanadyjski zaproponowany przez Kaczyńskiego. I co oczywiste przeciwnik demokratyzacji oligarchicznego systemu wyborczego. Kurski jest przeciwnikiem jednomandatowych okręgów wyborczych. Kolejny socjalista, ukryty przeciwnik radykalnych reform systemu II Komuny. Pod spodem fragment ze specyficznego wywiadu udzielnego blogerom Nowego Ekranu przez Jacka Kurskiego.

Czy poprze pan propozycje PiSu (system kanadyjski) w sprawie emerytur? Dopiero, jeśli zobaczę projekt ustawy, bo coś mi mówi, że diabeł tkwi w szczegółach.

25) Co do systemu wyborczego jow? Obowiązuje do Senatu. Wystarczy.

Panie Jacku! Na spotkaniu w siedzibie Unii Polityki Realnej (był Pan wówczas członkiem PiS), stwierdził Pan, że PiS od zawsze był partią socjaldemokratyczną. Moje pytanie brzmi: czy w polityce spłeczno-gospodarczej Solidarna Polska jest bardziej liberalna czy socjalna od Prawa i Sprawiedliwości i jakie fakty za tym przemawiają? Jesteśmy w naszym stosunku do gospodarki po prostu propolscy. To jest podstawowe kryterium. Czy ukrócenie preferencji dla wielkiego kapitału zagranicznego i rodzimej oligarchii i stawka na wsparcie średniego i małego kapitału polskiego to działanie liberalne czy socjalne - nie wiem? Ale wiem, że słuszne. I tak będziemy działać. „...(źródło)

Oligarchia polityczna i medialne II Komuny zbudowały cały system, sieć, strukturę pożytecznych idiotów. Definicja pożytecznego idioty „Pożyteczni idioci(pożyteczny idiota, ros. Поле́зный идиот, transkryp. pl: poleznyj idiot [1]) czasem też użyteczny idiota – pejoratywne określenie przypisywane Leninowi, który miałby tak określać zachodnich dziennikarzy piszących entuzjastycznie o rewolucji bolszewickiej i ukrywających jej niepowodzenia. Po II wojnie światowej określenie zostało przejęte przez antykomunistów – przede wszystkim amerykańskich – do określania osób o nastawieniu socjaldemokratycznym, organizacji lewicowych i pacyfistycznych, aby podkreślić, że ich działania obiektywnie pomagały ZSRR w zimnej wojnie.”...(źródło)

W zasadzie nie znamy poglądów czołowych, wpływowych polityków, a do takich zalicza się Kurski. Przerażenie jednak budzą ich poglądy gospodarcze, polityczne społeczne, podatkowe. Okazuje się, że gdyby Kurski przejął władzę to..Nic by się nie zmieniło. Dalej mielibyśmy socjalistyczny, socjaldemokratyczny ustrój Polski Kurski dalej by ich okradał ogromnymi podatkami Polaków, utrzymałby oligarchiczny, wodzowski system wyborczy. Jednym słowem Kurski utrzymałby ustrój socjalistycznej II Komuny Marek Mojsiewicz

Rewiński: dlaczego krzyczę na telewizor Z Januszem Rewińskim, satyrykiem i aktorem, rozmawia Paweł Paliwoda. Ostatnio dowiedzieliśmy się, że Pan „nakrzyczał na telewizor”. Co się stało? Użyłem tego sformułowania, jest, bowiem w naszym kraju taki gatunek ludzi, którzy krzyczą na telewizor podczas oglądania Wiadomości czy innych kretyńskich programów. Ja należę do tego gatunku. Wrzeszczę na prezenterów telewizyjnych, bo jestem z reguły sam na sam z odbiornikiem i nikt nie słyszy, jakich słów używam – słów uznawanych powszechnie za obraźliwe – wobec tych ludzi, którzy kłamią, i wobec programu, który jest kłamliwy.
Gdzie się podział program „Siara w kuluarach”? Dzisiaj władzę w telewizji polskiej przejęli ludzie, którym moje poczucie humoru i program przeze mnie wymyślony zupełnie nie odpowiadają. Okazało się, że kontrakt podpisany na sześć odcinków został nagle zerwany w połowie. Podczas kręcenia jednego z nich zostaliśmy wyrzuceni z Sejmu przez pana marszałka. Następny kręciliśmy już na ulicy. Kiedy nastała pani Schymalla, jako szefowa pierwszego programu TVP, nie przebrałem się nawet z mojego kostiumu do karmienia koni, żeby jechać do telewizji kręcić kolejny odcinek. Wiedziałem, że nic z tego nie będzie. Nikt z TVP nie pofatygował się nawet, żeby do mnie zadzwonić i poinformować o zerwaniu kontraktu.
Co dzisiaj widać z kuluarów Siary? Pytaliśmy np. posłanki, czy kobietę można całować w rękę. Nagle w kadrze pojawiła się na tle logo PiS jedna z pań z SLD, która oświadczyła: „Posłanki lewicy można całować wszędzie”. Takiej sytuacji nie wymyśli się na papierze. Kamera często pokazuje, że poseł mówi jedno, a jego ręce wyczyniają coś takiego, że od razu widać, że kłamie. Jeżeli tego władza się przestraszyła i dlatego nas wyrzuciła, to znaczy, że jest słaba i tę słabość czuje. Nawet za komuny, kiedy rozpoczynałem pracę w kabarecie Tey, władza rozumiała, że satyra może pełnić funkcję wentyla bezpieczeństwa, przez który można zmniejszać napięcie społeczne. A co jest teraz? Totalna negacja, totalne, bezwstydne kneblowanie. Władzy nie chce się nawet grać pozorami. Wyrzuca się ludzi, programy, na które wydano mnóstwo publicznych pieniędzy. TVP czuje się bezkarna.
Czyli nowe władze przejmują stare obyczaje komunistów? To nie są stare, ale zupełnie nowe obyczaje. To jest buta władzy, jakiej nie było nawet w PRL. To jest pełne poczucie bezkarności i niespotykana arogancja.
Z czego to wynika? Istnieje pewność, że każde wybory zostaną tak zmanipulowane, tak sfałszowane, że ta władza będzie trwała wiecznie. Jest rzeczą zadziwiającą, że opozycja do tej pory nie wywalczyła, żeby człowiek idący na głosowanie miał kartę czipową, która jest identyfikatorem uniemożliwiającym wyborcze fałszerstwo. Dopóki głosowanie będzie kartkowe, będzie manipulowane. Jestem święcie przekonany o tym, że każde wybory po 1989 r. były zmanipulowane. Jakieś worki z papierami, które gdzieś się przewozi z miejsca na miejsce, urny z jakiejś dykty…, Dlaczego nie są z przezroczystej pleksi, żeby było widać, kto i co do nich wrzuca? Dlaczego w wyborach prezydenckich w drugiej turze karty na jednego kandydata nie mogą być niebieskie, a na drugiego zielone? Dlaczego nie stosuje się najprostszych sposobów zapobiegania oszustwom? To jest granda, to jest skandal i granie na nosie całemu społeczeństwu. Jestem przekonany, że 50 proc. ludzi, którzy nie uczestniczą w wyborach, uważa je za pic na wodę fotomontaż. Wielkie kłamstwo.
Naprawdę wszystko jest nie tak? Jest tak, jak chcą panowie, którzy bezwstydnie występują w telewizjach, a przed przewrotem solidarnościowym byli oficerami Służby Bezpieczeństwa. Dzisiaj z odkrytą twarzą mówią, jakie to mają wpływy choćby na formowanie partii politycznych i inne sprawy. Paweł Paliwoda

Nowa międzynarodówka W Polsce organizowane są demonstracje i wyjazdy, by wesprzeć Węgrów. W Niemczech także podejmuje się podobne działania, tyle, że są one wymierzone przeciw rządowi Orbána. W obydwu wypadkach deklarowane są te same wartości. Chodzi o demokrację, o niezależność mediów i sądów, o prawa obywatelskie. W obu wypadkach w grę wchodzą silne emocje. Zarówno Polacy, jak i Niemcy niewiele dotychczas wiedzieli, co się dzieje na Węgrzech. Polacy byli świadomie odcinani od Europy Środkowej. Wszystkie kontakty miały się odbywać poprzez centrum – Brukselę, kraje europejskiego rdzenia. Po 1989 r. narody Europy Środkowej były zapatrzone w Zachód i odwracały się od siebie, a kontakty kulturowe i polityczne stały się sporadyczne. Ale Niemcy i w ogóle ludzie Zachodu wiedzą zdecydowanie mniej o Węgrzech niż Polacy. Nie widzą też powodu, aby się informować – ufają niemieckim mediom, a także znanym na Zachodzie Węgrom, dawnym „dysydentom“ (a jeszcze dawniej komunistom), którzy już im wytłumaczyli, że Orbán to nacjonalista, jeśli nie wręcz faszysta. Świadomość zastygła na poziomie lat 80. Na wszelki wypadek nie pisze się o dokonujących się w Europie Środkowej przewartościowaniach, nie przekłada książek, artykułów i nie pokazuje filmów, które mogłyby zakłócić ustalony obraz. Fakty ujawniane przez historyków na temat komunizmu i opozycji antykomunistycznej są ignorowane. Nie zauważono, że dawni bohaterowie nie tylko obrośli w tłuszcz, ale też we władzę i bogactwo, że stali się przedstawicielami establishmentu, który broni własnych interesów, że jako beneficjenci przemian eksploatują i kontrolują własne społeczeństwa przy poparciu Europy, że dawni obrońcy wolnego słowa za pomocą procesów sądowych i terroru ideologicznego budują system neocenzury. Niemiecki odruch to – jak zwykle – stanąć w obronie dogmatycznie formułowanych, lecz oportunistycznie stosowanych, uniwersalnych zasad, do których nie należy zasada samostanowienia narodowego. Odruch Polski – też oczywiście nie całej – to stanąć w obronie słabszego, w obronie narodu, który znajduje się pod naciskiem potężnych sił rządzących dziś Europą. Węgry atakowane są przez dwie siły – koncerny i banki, których zyski zagrożone są przez reformy Orbána, oraz przez lewicę, która czuje się zagrożona w swojej ideowej hegemonii i dominacji w „społeczeństwie obywatelskim“. Jej skłonności totalitarne do zajmowania całej kulturowej przestrzeni są nie do wykorzenienia. Zamiast neokonserwatyzmu, który kiedyś chciano zaimportować z USA, czyli połączenia silnych wartości z radykalnie rozumianym wolnym rynkiem, w Europie mamy dziś do czynienia z sojuszem politycznie zarządzanego wielkiego kapitału i instytucji finansowych z lewicowymi elitami. Pieniądze i porubstwo, ekscesy obyczajowe i ekspansywny kapitał uzupełniają się nawzajem. Postacie takie jak Strauss-Kahn są przejawem tego sojuszu. W Europie Środkowej również nie brak jaguarowej lewicy, a lewacka kultura może liczyć na szczodre dotacje. Nowa obyczajowość i nowa ekonomia są komplementarne. Na aborcji, eutanazji, zmianie płci, chirurgii kosmetycznej i na narkotykach można doskonale zarobić. Przemysł reprodukcyjny i walka o „prawa reprodukcyjne“ kobiet to dwie strony tego samego medalu. Wicemarszałkini Nowicka jest tylko lokalnym przykładem tego związku. Łączenie akcji antyreligijnych, żądań legalizacji narkotyków, promocja transseksualizmu i homoseksualizmu z transferami finansowymi na Kajmany czy depozytami w bankach szwajcarskich to nowe formy polityczności w europejskich peryferiach, łączące hasła orgiastycznej swobody i ekscesów finansowych. Po drugiej stronie zaś są ci, którzy opowiadają się za wolnością jako zbiorową wolnością polityczną, za prawem do samostanowienia, ci, dla których demokracja to swoboda wybierania przez naród swoich reprezentantów, ci, którzy bronią realnej gospodarki i klasycznego kapitalizmu opartego na własności prywatnej i odpowiedzialności, ci, którzy bronią jedynej realnej demokracji – a więc tej, która istnieje w państwach narodowych, oraz zasady solidarności, bez której narody się rozpadają i bez której niemożliwe są przyjazne relacje między nimi. To wolni Węgrzy, Polacy, Czesi, Słowacy, którzy kiedyś razem mogliby stworzyć prawdziwie wolną Europę. Zdzisław Krasnodębski

Ślepota obowiązkowa „Wiele zjawisk da się na świecie wytłumaczyć działaniem służb. Kaczyński nie wyjaśnia jednak, w jaki sposób ten wywiad zmusił w kolejnych wyborach ludzi do głosowania na Komorowskiego i na PO. Nie wyjaśnia też, jakie służby specjalne stały za nim w roku 2005, wynosząc go do zwycięstwa i w latach następnych prowadząc go do klęsk” – tak Paweł Wroński z „Gazety Wyborczej” komentuje jedną z wypowiedzi Jarosława Kaczyńskiego („Polska poletkiem służb” z 28.02.2012). Skoro redaktor docieka, trzeba mu pomóc. A cóż do red. Wrońskiego bardziej trafi niż to, co pisze jego własna gazeta? Następnego dnia „wyborcza. pl” omawia ujawnione przez Wikileaks depesze amerykańskiego ośrodka analitycznego Stratfor, zwanego cieniem CIA.
Poletka służb Tekst o tytule „Tajna historia przejmowania Ukrainy przez Rosję” podaje, iż „Stratfor działa na zlecenie rządów i klientów prywatnych, a zbierane przez niego informacje są uznawane za bardzo wiarygodne”. Dalej cytowany jest materiał Stratforu: „Putin nigdy nie chciał, by Janukowycz był u władzy bez przeciwwagi. Istnienie takiej przeciwwagi w postaci Tymoszenko miało umocnić pozycję Kremla w Kijowie”. „Wyborcza” omawia: „W styczniu 2009 r. Putin z Tymoszenko zawarli niezwykle korzystną dla Rosji umowę gazową. W Kijowie sądzi się, że dzięki niej Tymoszenko chciała kupić poparcie lub przynajmniej neutralność Kremla w wyborach prezydenckich 2010 r. Obydwoje ukraińskich pretendentów do władzy – Tymoszenko i Janukowycz – zabiegało o poparcie Moskwy pod koniec 2009 r. Podobno rosyjscy przywódcy powiedzieli wówczas Janukowyczowi, że przestaną stawiać na Tymoszenko, jeśli będzie uzgadniał z nimi kluczowe nominacje na stanowiska w przyszłym rządzie. Janukowycz miał się zgodzić. Putin wciąż jednak chciał stawiać na Tymoszenko, by trzymać w szachu Janukowycza. Wtedy interweniował prezydent Dmitrij Miedwiediew i rosyjski premier w końcu zgodził się zmienić front, ale pod warunkiem, że rosyjscy doradcy zostaną wysłani do centrali Służby Bezpieczeństwa Ukrainy (spadkobierczyni KGB), a nominacje w ukraińskim rządzie, zwłaszcza w resortach siłowych i armii, będą nadawane w ścisłym porozumieniu z Moskwą. Listę takich ludzi miał zatwierdzać osobiście Putin. Informacje wykradzione przez hakerów i przekazane Wikileaks potwierdzają późniejsze wydarzenia na Ukrainie. O obecności rosyjskich doradców w siedzibie służb specjalnych mówi się w Kijowie od ponad roku. Ostatnio w kierownictwie resortów siłowych rzeczywiście doszło do zmian, w wyniku, których nominacje dostali ludzie będący jeszcze niedawno obywatelami Rosji (…)”.
Gdyby faktycznie Paweł Wroński chciał naszą polską sytuację zrozumieć, mógłby rozumować np. tak: materiały Stratforu odsłaniają część technologii politycznej Kremla stosowanej wobec krajów, które Rosja traktuje, jako znajdujące się w jej strefie wpływów. To zaś dotyczy i Polski. Zwłaszcza za rządów PO–PSL. Dlatego naturalne jest pytanie:, jakimi instrumentami Rosja posługuje się wobec naszego kraju i jak różnią się one od tych stosowanych wobec Ukrainy? Co więcej, gdyby Wrońskiego faktycznie interesował problem oddziaływania państw obcych na bieg spraw polskich, to powtórzyłby takie rozumowanie w odniesieniu do Niemiec?

Naciski były Dzień później sobotnia „GW” (3 marca br.) daje P. Wrońskiemu kolejne porcje materiału do przemyśleń. Nieprawomocnym wyrokiem został skazany b. szef UOP Zbigniew Siemiątkowski oraz b. szef Zarządu Śledczego UOP Ryszard Bieszyński (ten sam, który był świadkiem obrony w procesie ekstradycyjnym Edwarda Mazura). Sprawa dotyczyła bezprawnego zatrzymania b. prezesa PKN Orlen Andrzeja Modrzejewskiego w r. 2002, tj. za rządów SLD, po naradzie, która odbyła się u premiera Leszka Millera. UOP miał wytworzyć z prokuraturą swoisty układ. Czyli naciski były – ale jeszcze przed rządami PiS.
Sieć samych najbardziej swoich Przejdźmy do najważniejszego może w całym numerze „GW” tekstu pt. „Przyjaciel premiera zbuduje atomówkę”. Ów przyjaciel, Krzysztof Kilian, „to dobry menadżer, ale nie temu zawdzięcza prezesurę w PGE. Donald Tusk chciał mieć w największej spółce energetycznej swojego człowieka”. Dowiadujemy się, iż Kilian „będzie odpowiadał za program inwestycyjny wart ok. 40 mld zł”. Czy z tego coś wynika dla rozumienia polskiej polityki? Zaproponujmy interpretację, której w „GW” zabrakło: Polska Grupa Energetyczna to sieć spółek córek, podmiotów zależnych, uzależnionych oraz zaprzyjaźnionych. Tak duży program inwestycyjny tworzy wspaniałą przestrzeń dla kreatywnej księgowości, dla przerzucania i rozcieńczania kosztów. Ileż etatów do obsadzenia „swoimi”. Duże kontrakty zagraniczne. Możliwości tworzenia nowych i restrukturyzacji starych firm. Całe rzesze podwykonawców. Liczne decyzje lokalizacyjne o inwestycjach – instrument przetargowy w grze z władzami lokalnymi. Strumienie środków na usługi konsultingowe, piarowe i na wypasione kampanie reklamowe. Możliwości wspierania artystów, badaczy, III sektora, a także kampanii „społecznych”. W sumie, mamy szeroką gamę instrumentów ekonomicznych oraz technik pozaekonomicznego oddziaływania na otoczenie społeczne. O ileż bogatszy system działań sprawczych niż w przypadku tajnych służb. Te ostatnie mogą wkładać kij w szprychy wielu inicjatywom i projektom, ale możliwości kreowania społecznych kontekstów, np. nowych grup interesu, mają znacznie mniejsze. Ktoś spyta, czy takich rzeczy nie mógłby robić poprzednik Kiliana na stanowisku prezesa PGE, Tomasz Zadroga? Pewnie mógłby. Ale czym bardziej wątpliwa z punktu widzenia prawa i interesu publicznego gra, tym bardziej zaufanego i szczelnego zespołu wymaga. Inny zespół, inne kontakty i kontrakty, lojalności, powiązania – inne możliwości działania. Posunięcia takie obniżają efektywność gospodarowania, mogąc wytwarzać efekty podobne do sytuacji w sieci spółek PKP obsadzanych z politycznego klucza. Tym bardziej potrzebny jest ktoś z wyczuciem, kto nie przegnie w życzliwości dla „przyjaciół”. Chociaż przy sprzyjających mediach i słabości polskiego dziennikarstwa śledczego gospodarowanie przeplecione z klientelistyczno-politycznymi posunięciami nie jest obarczone bardzo dużym ryzykiem.
Biznes i polityka ze służbami w tle Ale o inżynierii finansowej też coś jest. Ta sama sobotnia „GW” w tekście „Przejęcie »Rzepy« na kredyt i na raty” pisze: „Udziały w wydawnictwie są zastawione w banku kontrolowanym przez Leszka Czarneckiego i w państwowej PW Rzeczpospolitej, od której wcześniej Hajdarowicz je… kupił”. Dopóki „Rzeczpospolita” kilka lat temu nie ujawniła kontaktów Czarneckiego z tajną służbą PRL, obywatele, w tym biznesmeni III RP, nic o tym nie wiedzieli. Czy także nic nie wiedziały tajne służby obcych państw? Na kogoś, kto ma coś do ukrycia, łatwiej jest wywierać nacisk. A nawiasem mówiąc, najwyraźniej „GW” coś do Leszka Czarneckiego ma. Wskazuje na to nader dociekliwa analiza na stronie wyborcza.biz z 2 marca 2012 r., pokazująca niezbyt uczciwy charakter jednej z ofert kontrolowanego przez Czarneckiego banku: „Kredyt na PIT w Getin Noble Banku i problem ze stówką”.
Ale nawet, jeśli interesy Agory i oligarchy znalazły się w konflikcie, to przecież dogadają się. Bo przewlekająca się wymiana ciosów byłaby dla obu stron zbyt kosztowna. Nie wolno za dużo odsłaniać! A jeśli red. Wroński nadal miałby kłopoty z powiązaniem gier tajnych służb, sieci biznesowych, przejęć na rynku mediów oraz strumieni funduszy reklamowych z polityką i wyborami, to może jego wyobraźnię łatwiej będzie uruchomić w kontekście zagranicznym.
A w Turcji tajne państwo To samo wydanie „GW” zawiera całostronicowy materiał: „Tajne państwo Turcja. Czy rząd jest na usługach islamskiego duchownego z USA, a w Turcji działa drugie, nieformalne państwo? Znani dziennikarze, którzy postawili taką tezę, równo rok temu trafili za kraty”. To tytuł i lead, a w tekście m.in. czytamy: „Turcy są święcie przekonani, że istnieje drugie, niewidzialne (tu mówią: »głębokie«) państwo w państwie. Tajne struktury powstały ponoć po II wojnie z inicjatywy USA, jako zapora przed infiltracją komunistyczną. W ich ramach organy siłowe współpracowały z przestępcami przy realizacji celów, od których państwo się oficjalnie odżegnywało. Dziełem »głębokiego państwa« były liczne zabójstwa działaczy kurdyjskich i lewicowych. Ginęli też ludzie, którzy stawiali niewygodne pytania, np. czy armia, która walczy z Kurdami, współpracuje z nimi przy przemycie narkotyków?”.
Niezły pakiet tekstów, prawda? Nie należy jednak spodziewać się, iż red. Wroński pozwoli sobie na kilka dociekliwych uogólnień. Że napisze, jaki faktyczny obraz mechanizmów władzy wyłania się z „gazetowyborczych” tekstów. Raczej należy spodziewać się z jego strony takiego bicia piany jak we fragmencie, który zacytowałem na samym początku.
Bo przecież czytelnicy mają myśleć tak, jak mają myśleć.
A my wolni Polacy A co na to wszystko my – wolni Polacy, którzy nie boimy się wyciągać wniosków z faktów? My liczymy na siebie. Na świadomych współobywateli. Na potencjał coraz liczniejszego Archipelagu Polskości.  
Andrzej Zybertowicz

Estońskie szpiegowanie Właśnie wpadli nowi szpiedzy postsowieccy: Aleksei i Viktoria Dressen. Tym razem w Estonii. Tandem mąż–żona to typowa kombinacja, jedna z najbardziej niebezpiecznych. Ona była zatrudniona w sektorze prywatnym. On był wysokim stopniem oficerem estońskich służb specjalnych. Specjalizował się w rozpracowywaniu ruchów ekstremalnych oraz zajmował się sprawami bezpieczeństwa wewnętrznego kraju. Podejrzewa się, że od kilku lat szpiegowali na rzecz Rosji. Pracowali ponoć dla FSB, on zbierał poufne informacje, ona przekazywała je, jako kurier. Przed odzyskaniem niepodległości przez Estonię Aleksei Dressen zatrudniony był w sowieckiej milicji. Czy był zwyczajnym milicjantem czy też formalnie w KGB jeszcze nie wiadomo? Zresztą w pewnym sensie nie ma to znaczenia. Służba w strukturach aparatu terroru państwa totalitarnego ma tendencję do wiązania się z jego instytucjami i postinstytucjami na stałe. Taki złodziejski honor. Charakterystyczne jest też, że Dressen jest dość młody – urodził się w 1968 r. Gdy Estonia odzyskiwała niepodległość w 1990 i 1991 r. miał zaledwie 22, 23 lata. I już był czekistą. Nie on jeden. Mój kolega z uczelni, były oficer CIA i dyplomata, który specjalizuje się w nierosyjskich narodowościach post-Sowiecji i który pracował na uniwersytecie w Tartu przez kilka lat, szacuje, że Estonia jest spenetrowana przez postsowieckie służby w 40 proc. Lustracji tam prawie nie było. Do marca 2007 roku w Estonii podano do publicznej wiadomości zaledwie 32 nazwiska byłych tajnych współpracowników KGB. Co prawda do kwietnia 1996 r. donosiciele mogli ujawnić się w ramach amnestii i zachować anonimowość, jednak tylko 1153 osoby skorzystały z amnestii, a ich nazwiska pozostają utajnione? To właściwie wszystko płotki. Grube ryby prosperują, pozostają zwykle bezkarne. Oto dwa przykłady ilustrujące postkomunistyczną zgniliznę. Przypomnijmy, że w 2009 r. za szpiegostwo na rzecz Kremla skazano wysokiego urzędnika estońskiego Hermana Simma. O ironio, był on szefem kontrwywiadu w Ministerstwie Obrony, czyli jego zadaniem było wyłapywanie szpiegów. Simmowi udowodniono, że od 1995 r. pracował dla Służby Wywiadu Zagranicznego Federacji Rosyjskiej (SWR). Zwerbowano go za pomocą szantażu i łapówek. Ale w rzeczywistości Simm był związany z KGB od 1966 r. Był członkiem partii komunistycznej, ukończył elitarną Akademię Spraw Wewnętrznych ZSSR. Miał stopień pułkownika KGB. Podczas walki o niepodległość Simm przeszedł na stronę estońską. Trudno powiedzieć czy po prostu wypełniał tam zadania KGB, czy też chwilowo dał się ponieść fantazji wolności. Może i jedno, i drugie. Początkowo, po odzyskaniu niezawisłości, pełnił funkcję komendanta policji. Ale opuścił służbę z powodu oskarżeń o korupcję. Wtedy właśnie albo on sam skontaktował się ze swymi starymi szefami w Moskwie, albo oni przysłali mu oficera łącznikowego. Simm najbardziej zaszkodził NATO, którego tajemnice wylądowały na Łubiance. To od niego pochodziły szczegóły spraw związanych z obroną rakietową (a w tym i tarczy) oraz z cyberwojną.

Większość takich spraw uchodzi postkomunistycznym szpiegom bezkarnie. Przypomnijmy aferę podsłuchową z 1995 r. Byli agenci KGB, którzy sprywatyzowali się i zajmowali się handlem bronią, nagrywali w tajemnicy prominentnych polityków estońskich. Za aferą stał Edgar Savisaar, były aparatczyk komunistyczny, uczestnik wysiłku niepodległościowego, postkomunista oraz pierwszy premier wolnej Estonii. W 1995 r. Savisaar był ministrem spraw wewnętrznych, szefem policji. Operacja podsłuchowa została przeprowadzona przez Wywiadowczą Agencję Bezpieczeństwa (WAB), która rzekomo była prywatną spółką założoną i prowadzoną przez dwóch byłych oficerów KGB. Savisaar rozkazał swojej asystentce, byłej pracowniczce WAB, aby nagrywała rozmowy z prominentnymi politykami. Tak uczyniła. Miało to najpewniej związek z tajnymi transakcjami handlu bronią. Do dziś do końca nie wiadomo czy przedsięwzięcie było prywatną inicjatywą, operacją SWR lub GRU czy wspólnym biznesem mafii i postsowieckich służb specjalnych. W każdym razie Savisaar usiłował wszystkiemu zaprzeczyć i zniszczyć dowody winy. Został za to odwołany przez premiera Tiit Vahiego, którego rząd niebawem upadł z powodu tego skandalu. Dziś Savisaar ma się dobrze. Nie tylko szefuje Partii Centrum, którą bardzo wspiera mniejszość rosyjska, ale jest burmistrzem Tallina. Pod koniec 2010 r. oskarżono go o łapówkarstwo. Przyjął pieniądze od Vladimira Jakunina, prezesa Rosyjskich Kolei Państwowych. Savisaar przysięgał, że była to darowizna przeznaczona na budowę cerkwi prawosławnej. Prawica uważa go za rosyjskiego agenta wpływów. Tzw. niezależna komisja naturalnie oczyściła go z wszelkich zarzutów. Patologia totalitarna nie znika automatycznie wraz z wprowadzeniem demokracji. Trzeba aktywnie ją usuwać – służb i policji po totalitaryzmie nie należy przejmować. Nie są kompatybilne z wolnością i demokracją. Tyle teoria. W praktyce jest inaczej. Na przykład nikt się nie dziwi, że Sowieci zatrudnili w tajnej policji wschodnioniemieckiej całą gamę dawnych SS-manów i speców z SD, wywiadu i kontrwywiadu SS. Ale to samo miało miejsce w policji Republiki Federalnej Niemiec. Możemy sobie wyobrazić, jak szybko toczyły się śledztwa w sprawach zbrodni narodowo-socjalistycznych. Argumentuje się, że demokracja potrzebuje specjalistów, a poza tym, co zrobić z usuniętymi ludźmi? Wykluczanie z systemu jest niebezpieczne, bo mogą przeciwko niemu spiskować. A włączenie w system zagraża bezpieczeństwu państwa i obywateli. Lepiej, więc przekupić sowitą emeryturą, a za spiskowanie surowo karać. Nikt tego w post-Sowiecji nie zrobił, bo tylko RFN była w stanie zaatakować NRD ze wszystkimi konsekwencjami likwidacji komunizmu. I tak nie do końca.

Marek Jan Chodakiewicz

Przegląd białych plam Subotnik Ziemkiewicza Rodzi się potrzeba stworzenia nowej formy dziennikarskiej: przeglądu braków w mediach. Szczególnie tych elektronicznych. Tak jakoś się znowu porobiło, że najciekawsze jest obserwowanie, czego w nich zabrakło. Bogu dzięki, pozostaje parę gazet, których nie udało się władzy i salonowi spacyfikować, a i internet wciąż pozostaje poza kontrolą. Ale, jak wielokrotnie to Państwu wyliczałem, gazety docierają do około miliona odbiorców, treści publicystyczne w sieci − też z grubsza licząc do miliona, i to mniej więcej tego samego. Z czego oczywiście spora część to ludzie identyfikujący się z warstwą rządzącą i dotknięci psychologicznym, syndromem wyparcia, odrzucający bardzo emocjonalnie wszelkie przekazy naruszające wyobrażenie o elitach, na identyfikacji, z którymi zbudowali poczucie własnej wartości. Natomiast media elektroniczne docierają do kilkunastu milionów. Z czego oczywiście większości wpadają w jedno ucho, by wypaść drugim − ale też nie o to w ich przekazie chodzi, by przekazać jakieś konkretne przesłanie. Chodzi o to, by stworzyć odbiorcy − tu użyć trzeba ulubionego pojęcia psychologów − poczucie emocjonalnej stabilności i bezpieczeństwa. Przeciętny telewidz nie po to zerka jednym okiem na dziennik telewizyjny, żeby wiedzieć, co się zdarzyło; i tak po minucie nie umie powtórzyć, co tam mówili. Przeciętny telewidz tym zerknięciem utwierdza się w przekonaniu, że nie jest źle, świat się nie wali, a jakby się miał zawalić, to zostaniemy o tym w porę poinformowani. Dlatego tak naprawdę ważniejsze jest nie to, co się konkretnie w telewizji powie, ale jakie tematy zmieszczą się w przekazie, a jakie nie. Gazeta może odkryć aferę, ale afera ta wybuchnie, wstrząśnie opinią publiczną, dopiero wtedy, gdy temat podejmie telewizja. I właśnie odnotowywanie, jakich tematów telewizja nie podjęła staje się coraz bardziej pouczające dla człowieka oddającego się temu elitarnemu zajęciu, jakim jest czytanie. Piszę tu telewizja, chociaż niby jest tych telewizji kilka, bo w doborze "topics" − jak zwą Amerykanie wiodące antenowe tematy − nie widać między nadawcami różnic. Praktycznie sprowadzają się one do drobiazgów wypełniających końcową część programów informacyjnych, zwykle zresztą mających charakter mniej lub bardziej ukrytej autopromocji: pod pozorem "newsów" stacje reklamują swoje gwiazdy i swoje programy. Przyznaję, stosunkowo rzadko oglądam dzienniki telewizyjne, a tym bardzie gadające główki w tzw. całodobowych telewizjach informacyjnych, będących zresztą spełnieniem literackiej wizji Tadeusza Konwickiego z "Małej Apokalipsy" (wszędzie tam wszyscy mają w gabinetach i mieszkaniach włączone telewizory z wyłączonym dźwiękiem − nie przewidział Konwicki tylko tych kaskadowych kolorowych pasków na ekranie, stanowiących bezdźwięczności oficjalne usankcjonowanie i zarazem jej obejście). Sumienny, regularny przegląd braków w mediach wymagałby stałego monitoringu. Nie mam na to zdrowia ani czasu, bazuję, więc na wyrywkowej wiedzy, wspartej lustracją stron internetowych, na których rozłożenie tematów i wideoklipów odzwierciedla hierarchie porannych kolegiów i układanych na nich "szpigli". Więc z ostatniego tygodnia, w porządku przypadkowym:

− Wyjaśnienie jednej z największych zagadek ekonomicznych ostatniego roku, a mianowicie jak udało się ministrowi Rostowskiemu wykazać tak niski deficyt budżetu państwa za rok ubiegły. Jak podał „Nasz Dziennik", rząd po prostu − odsyłam po szczegóły do tej publikacji − ukradł cichcem 8 miliardów złotych z funduszu rentowego ZUS, zmieniając zasady księgowania składek? Sądzę, że w normalnym kraju taki postępek władzy, zarówno z uwagi na skutki, które w przyszłości zrodzi dla budżetu i systemu ubezpieczeń społecznych, jak i podstępny sposób przeprowadzenia, spowodowałby burzę porównywalną z aferą Watergate. W III RP, jak na razie, okazał się dla telewizji tematem daleko mniej istotnym niż transfer posełka z tylnych szeregów z partii-matki do partii-córki albo dyskusja, czy rozdawanie przez Palikota prezerwatyw jest oznaką postępowej nowoczesności, czy może jednak seksistowskiego wstecznictwa. (W której, nawiasem, nikt nie powiedział tego, co najbardziej oczywiste − że akurat do Palikota prezerwatywa pasuje, że tak to ujmę, jak ulał).

− "Gazeta Polska Codziennie" ujawniła ubiegłoroczną korespondencję jednej z firm budujących autostrady z GDDKiA, w której wspomniany wykonawca przestrzega, iż narzucana przez Dyrekcję technologia nie jest stosowna do polskiego klimatu i jeśli zdarzy się jedna noc mrozu poniżej 20 stopni, wykonana w niej autostrada popęka na wszystkich spojeniach.

− "Rzeczpospolita" opisała „infoaferę", system wielomiliardowych i wieloletnich nadużyć przy kontraktach informatyzacyjnych. Proceder trwał w najlepsze, gdy Partia, zgodnie ze swymi wyborczymi obietnicami, prowadziła „prawdziwą walkę z korupcją" polegającą na występach minister Pitery w różnych mediach, tropieniu nielegalnych zakupów z kart służbowych byłych ministrów z PiS (z wykryciem sławnego dorsza za 8 zł 50 gr) oraz zapowiadaniu rozmaitych raportów i projektu ustawy antykorupcyjnej, dotąd zresztą do tzw. laski marszałkowskiej niezgłoszonej.

− W nawiązaniu do poprzedniego tematu: opublikowany został doroczny raport „E-Government Survey", przeprowadzany pod auspicjami ONZ, porównujący stopień informatyzacji poszczególnych państw. Spadliśmy na miejsce 45 (rok temu 41., w 2008 33.), za Kazachstan. Jedynym wysoko ocenionym przez twórców raportu przejawem informatyzacji III RP okazała się aktywność ministrów w mediach społecznościowych, zwłaszcza na twitterze.

− "Dziennik. Gazeta Prawna" zweryfikował obietnice Ministerstwa Rozwoju Regionalnego, jakoby zablokowane wskutek chwilowego nieporozumienia 312 milionów euro z programu "Innowacyjna Gospodarka" miało zostać odblokowane najpóźniej 2 marca. Środki nie zostały odblokowane, rzecz nie była żadnym drobnym nieporozumieniem, grozi nam utrata kolejnych unijnych funduszy na znacznie większą skalę. Każda z tych publikacji powinna zostać uznana przez redaktora prowadzącego program informacyjny za wiadomość istotną, wartą odnotowania. A podałem przykłady tylko gotowych newsów. Nie wspominam takich, gdzie publikacja prasowa (np. odkrycie przez GPC związków właściciela firmy remontującej feralny odcinek toru pod Szczekocinami z "dużym pałacem") aż prosi się o pójście jej tropem, uruchomienie własnych reporterów i dziennikarzy śledczych. Nie wspominam też o polityce wysyłania kamer w miejsca przewidywanych zdarzeń, której symbolem jest staranne relacjonowanie pikiety Palikota, na którą przyjdzie kilkudziesięciu gejów czy marihuanistów, przy zbywaniu 20-tysięcznych demonstracji w obronie wolnych mediów zdawkową wzmianką o "kilku tysiącach zwolenników telewizji »Trwam«" lub w ogóle pomijaniu ich w głównym programie informacyjnym. Każde z powyższych wydarzeń tygodnia − i jeszcze parę innych − albo pociąga za sobą ważkie skutki, albo ujawnia ważki problem. Powiedzieć "a pomimo to nie zostały one dostrzeżone..." byłoby oczywiście udawaniem naiwnego. Łatwo się domyślić, że nie, „pomimo”, ale właśnie, dlatego. I to jest przyczyna, dla której spisywać trzeba nie tylko "czyny i rozmowy", ale także milczenie. RAZ

Lustracja kard. Dziwisza na jego prośbę Pion lustracyjny wystąpił do metropolity krakowskiego, ks. kard. Stanisława Dziwisza o zgodę na umieszczenie jego nazwiska w katalogu osób rozpracowywanych przez organa PRL. Taką informację przekazał „Rzeczpospolitej" szef krakowskiego oddziału IPN dr Marek Lasota. Ksiądz kardynał wyrazi zgodę na umieszczenie go w tym katalogu – potwierdza „Rzeczpospolitej" ks. Robert Nęcek, rzeczni krakowskiej kurii. To efekt lustracji, jaką prokuratorzy Instytutu Pamięci Narodowej przeprowadzili w stosunku do kard. Stanisława Dziwisza. Sprawdzili oni, czy ówczesny sekretarz papieża Jana Pawła II nie współpracował z SB. O lustrację wystąpił sam kardynał Dziwisz, który w ten sposób chciał ukrócić krążące w archidiecezji krakowskiej plotki, jakoby metropolita krakowski, jako młody ksiądz miał zostać zwerbowany, jako tajny współpracownik SB o pseudonimie „Adiutant"

W archiwach IPN nie zachowały się się żadne donosy podpisane tym pseudonimem. Jak ustaliła „Rzeczpospolita", źródłem plotki był dokument z tym pseudonimem z tzw. akt administracyjnych z połowy lat 70, w którym zapisano, że planuje się werbunek osoby z bliskiego otoczenia Karola Wojtyły? W tej sprawie została przeprowadzona bardzo szczegółowa kwerenda. Sprawdziliśmy wszystko łącznie z dziennikami rejestracyjnymi i nie znaleźliśmy najmniejszego śladu – wyjaśnił dr Lasota, autor książki „Donos na Wojtyłę". Z akt IPN wynika, że ks. Dziwisz tak jak wszyscy duchowni katoliccy był inwigilowany w ramach tzw. TEOK, czyli Teczki Ewidencji Operacyjnej Księdza. Ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski, autor książki „Księża wobec bezpieki na przykładzie archidiecezji krakowskiej", potwierdza, że w archiwach nie znalazł żadnej teczki dotyczącej ks. Dziwisza. Znam jedynie materiały z teczek tajnych współpracowników, którzy byli wypytywani o ks. Dziwisza również w czasach rzymskich. SB była zainteresowana jego pobytami w kraju i zabezpieczała je operacyjnie – mówi gazecie ks. Isakowicz-Zaleski. Innym powodem prośby kard. Dziwisza o lustrację miały być sugestie agenturalności, jakie formułowali Ferdinando Imposimato i Sandro Provvisionato zawarte we włoskim wydaniu książki „Zamach na papieża". IPN jednak zlustrował kardynała Dziwisza także pod tym kątem. Również w materiałach Departamentu I MSW, czyli komunistycznego wywiadu, nie natrafiono na żaden dokument, który sugerowałby współpracę kardynała z bezpieką. W archiwach IPN zachowało się kilkanaście tysięcy stron akt dotyczących Watykanu. Na ich podstawie można zidentyfikować około 100 źródeł SB działających za pontyfikatu Jana Pawła II. Żadnego z tych pseudonimów nie można przypisać kardynałowi Dziwiszowi. Wręcz przeciwnie. Z akt wynika, że ówczesny papieski sekretarz był inwigilowany prawie na równi z Janem Pawłem II. Gazeta wskazuje, że podstawą prawną lustracji kardynała Dziwisza jest fakt, że jest on mianowanym przez prezydenta członkiem Społecznego Komitetu Ochrony Zabytków Krakowa. Zgodnie z ustawą osoby takie muszą złożyć oświadczenie lustracyjne.

Greg/"Rzeczpospolita

Lustracja kardynała Dziwisza - moja wypowiedź dla mediów. "Nie znalazł żadnej teczki" W dzisiejszej "Rzeczpospolitej" warto przeczytać tekst Cezarego Gnyza o samolustracji metropolity krakowskiego ks. kard. Stanisława Dziwisza. Jest tam akapit, w którym czytamy: Ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski, autor książki „Księża wobec bezpieki na przykładzie archidiecezji krakowskiej", potwierdza, że w archiwach nie znalazł żadnej teczki dotyczącej ks. Dziwisza.

– Znam jedynie materiały z teczek tajnych współpracowników, którzy byli wypytywani o ks. Dziwisza również w czasach rzymskich. SB była zainteresowana jego pobytami w kraju i zabezpieczała je operacyjnie – mówi „Rz" ks. Isakowicz-Zaleski. O księdzu kardynale i powodach, dla których ma on negatywny negatywnego stosunek do lustracji, wielokrotnie wypowiadam się w najnowszej wywiadzie-rzece. Zapowiedź książki tu.

Dziennik Ks. Isakowicza-Zaleskiego

Czy satanizm jest promowany, jako jedyna, światowa religia XXI wieku? Jeszcze nigdy w historii satanizm nie był tak intensywnie i masowo propagowany, i nigdy chrześcijaństwo nie przeżywało tak wielkiego kryzysu. Wszystko to chyba nie przypadkowo dzieje się w jednym czasie... Wiele wskazuje na to, że powodem takiego stanu rzeczy jest fakt, iż satanizm, być może pod inną nazwą i w bardziej akceptowalnym ubranku, promowany jest na nową, światową religie XXI wieku, wieku dominacji elit i całkowitego zniewolenia społeczeństw. Do tego jednak, aby satanizm został zaakceptowany, niezbędne jest całkowite zdewaluowanie wszystkich podstawowych wartości, które wskazywały nam drogę ku dobru i czyniły nas silnymi wewnętrznie. Trzeba, więc zniechęcić nas do naszej wiary i naszych dotychczasowych religii, zrazić do czynienia dobra, jako naiwnego, niepraktycznego postępowania i wpoić w nas cyniczny model życia, w którym bliskie i szczere relacje ludzkie nie będą miały racji bytu. Trzeba też nauczyć nas, że zło, w różnych postaciach nie koniecznie jest czymś nagannym, a czasami wręcz czymś pożądanym.

Czy to wszystko jest możliwe? Systematyczna deprawacja dostojników kościelnych i medialne nagłaśnianie (skądinąd zasłużonych) afer w Kościele Katolickim, coraz silniejszy - międzynarodowy nacisk na oddzielanie wiary i religii od życia publicznego, nawet banalne zniesienie imienia Chrystusa z angielskojęzycznych kartek świątecznych (w miejsce Merry Christmas drukuje się teraz Merry Xmas), propagowanie przemocy w grach i filmach, jako coś pozytywnego, nieograniczona perwersja w programach rozrywkowych i muzyce oraz upowszechnianie znaku uwielbienia Bahometa (Szatana), jako znaku miłości (w podtekście: cielesnej, perwersyjnej), to tylko niektóre, wyraźne sygnały naszych czasów. Sygnały, które mogą świadczyć o tym, że niewidzialna siła, obejmująca swym zasięgiem praktycznie cały świat, już od lat stara się zniszczyć nasze odwieczne wartości i przerobić nas na bardziej lub mniej świadomych wyznawców Szatana, czyli niewolników zła w każdym możliwym wydaniu. Większość zwykłych obywateli tego świata widzi te zmiany, ale kładzie je na karb mody i zwykłej głupoty, mając nadzieję, że i ta moda minie. Nie dostrzegają, że jest to zjawisko postępujące i nasilające się już od dziesiątków lat. Polskie społeczeństwo, ze względu na stosunkowo niedawne przyłączenie się do świata zachodu, nie odczuwało tego wcześniej tak wyraźnie, więc nie ma też aktualnie w społeczeństwie poczucia, iż jest to trwające wiele lat, a nawet dekad zjawisko. Większość ludzi w Polsce, jak i na świecie nie rozumie, że ich własne dzieci są już w swych najmłodszych latach wystawione na perwersję, przemoc i okultystyczną symbolikę, w każdym aspekcie ich życia. Nie rozumieją, że to powoduje u dzieci zanik uczuciowości, duchowości i hartu wewnętrznego, co czyni ich coraz słabszymi psychicznie i w końcu do cna zdemoralizowanymi.

Satanistyczna symbolika Illuminati w programie dziecięcym Nickelodeon:

Czego najbardziej ludzie nie rozumieją, to faktu, że poprzez ciągłą ekspozycję na te same zjawiska jw., oni sami obojętnieją na zło, stając się słabymi, nastawionymi na czysto materialny byt istotami? Tacy ludzie, chcąc czy nie chcąc stają się łatwym łupem wszystkiego, co mieści się w granicach definicji zła, co niektórzy wierzący określają, jako działanie Szatana. Lekceważenie zła w naszym codziennym życiu prowadzi nas prosto w czeluść płytkich relacji międzyludzkich, czyli osamotnienia, psychicznego cierpienia i mentalnej niewoli, aby w końcu doprowadzić nas do całkowitego wyniszczenia. Nawet nie zauważamy jak szybko zmieniają się normy społeczne i jakie ma to dla nas skutki. Rządzą nami kłamliwi i bezduszni politycy, nastawieni tylko na własną karierę i korzyści materialne. Kłamstwo i udawanie staje się niezbędnym narzędziem naszego codziennego życia, potęgując stres i izolując nas od innych ludzi. Nasze dzieci, w coraz młodszym wieku oddają się rozpuście i narkomani. Zanikają więzy rodzinne i sąsiedzkie. Polscy żołnierze wysyłani są na ludobójcze misje wojskowe, inicjowane przez międzynarodowe korporacje (walka o zasoby naturalne ziemi) - vide: "Polska zaatakuje Iran?". Jesteśmy coraz bardziej wyzyskiwani i nakładane są na nas coraz bardziej absurdalne, ograniczające nasze naturalne prawa przepisy. Jak to jest możliwe, że jeszcze niedawno byliśmy inni i w tak krótkim czasie, tak bardzo się zmieniliśmy? Jeszcze kilkadziesiąt lat temu kłamstwo nas niezmiernie raziło, rodzina była najważniejsza, znaliśmy naszych sąsiadów i pomagaliśmy sobie wzajemnie, a nasza historia jak i kultura były dla nas ważne.

Czy są to tylko zwykłe, naturalne zmiany społeczne, jak wielu zwykło sądzić? Wszystko wskazuje na to, że jest to jednak celowe działanie pewnych ludzi. Ludzi, którzy mają władzę i pieniądze, aby w sposób zaplanowany wpływać na nas i zmieniać nas w skali całych społeczeństw. Do tego służą im skorumpowane media i skorumpowani politycy, ponieważ tak jedni, jak i drudzy pożądają pieniędzy tych, co się nimi posługują.

Co to są za ludzie? Tylko nieliczni zapaleńcy, drążący temat, zdają sobie sprawę jak wielki zasięg ma kult Szatana w świecie. Afera z "Bohemian Grove" ujawniła uczestnictwo wielu prominentnych ludzi polityki i biznesu w rytuałach satanistycznych w USA i Meksyku (wpisz nazwę Bohemian Grove w Google). Świat muzyczny jest wręcz przesycony tematyką i symboliką okultystyczną / sataniczną. W naszych artykułach wspominaliśmy już rewelacje głównego egzorcysty Watykanu, który ujawnił istnienie praktyk satanistycznych pośród najwyższych dostojników kościelnych, także tych rezydujących w samym Watykanie. Nawet w Polsce, coraz mocniej szerzy się satanizm, często zawoalowany w tzw. "artist performance", co omówimy poniżej. Nie wszyscy wierzą w Boga i nie wszyscy wierzą w Szatana. Jednak jakiekolwiek imię nadać złu, to jest ono dla nas wszystkich: wierzących czy niewierzących jednakowo destrukcyjne.

Czy stać nas na zlekceważenie tej tematyki? Jeśli jednak okazałoby się, że to, co tutaj opisujemy jest, choć w części prawdą, to cena, jaka przyjdzie nam niedługo zapłacić za bagatelizowanie tego tematu, będzie straszliwa. Większość z nas już wie, że na świecie są ludzie niezmiernie bogaci, tak bogaci, że ich majątki liczone są w dziesiątkach, czy nawet setkach miliardów dolarów. Ci ludzie mają przemożny wpływ na politykę i gospodarkę światową, dysponując często funduszami przewyższającymi fundusze nawet dość zamożnych krajów. Są to ludzie, którzy dobra materialne przedkładają ponad wszystko i doskonale zdają sobie sprawę z tego, iż są w stanie utrzymać swoje majątki tylko wtedy, kiedy tych samych dóbr będą pożądać także inni. Dlatego też ludziom tym nie jest na rękę duchowy i moralny rozwój społeczeństw. Takie społeczeństwa mogłyby przedkładać inne wartości ponad te materialne, przez co nie można by je było uzależnić od siebie, a to groziłoby utratą kontroli i w konsekwencji utratą władzy i majątków. Inwestowanie w demoralizowanie młodych pokoleń, opłaca się, ponieważ te właśnie pokolenia, wypełniając swój czas nieustanna walką o zaspokajanie swoich materialnych potrzeb, będą tym ludziom nieświadomie posłusznie służyć.

Aby tego wszystkiego dokonać, ludzie ci zaczęli organizować się w ekskluzywnych klubach, takich jak Bilderberg Group, Council for Foreign Relations (CFR - pozarządowa instytucja) czy też Komisja Trójstronna. Przez wiele lat istnienie niektórych z tych organizacji uważano za mit i wymysł głosicieli teorii spiskowych. Na szczęście już od kilku lat, w mass-mediach otwarcie mówi i pisze się o ich dorocznych, tajemniczych spotkaniach. Już, jako zorganizowane przedstawicielstwa największych fortun świata, nie mieli oni problemu z podporządkowaniem sobie nastawionych na zyski potentatów medialnych oraz zachłannych władzy i prestiżu polityków, o czym świadczy także, przesłany przez Rockefellera list z podziękowaniami dla właścicieli największych mediów (łatwo znaleźć w Google). Oprócz religijnego, istnieje, zatem także całkiem racjonalny powód, aby satanizm był przez tych ludzi po cichu popularyzowany, ponieważ jest to najbardziej materialnie i zmysłowo zniewalająca forma kształtowania człowieka. Problem był tylko w tym, żeby pokonać bariery ludzkiej psychiki, która jeszcze do niedawna, po prostu nie akceptowała zła w tak otwartych formach (np. perwersja, przemoc czy kult Szatana). Ludzi należało, zatem stopniowo przyzwyczajać do wszystkiego, co kojarzy się ze złem, jako czegoś niekoniecznie groźnego. Zaczęły powstawać filmy o zbrodniarzach, prezentowanych, jako pozytywne postacie. Zaczęto projektować gry komputerowe, w których masowe, krwawe zabijanie staje się całkiem przyjemną rozrywką. Świat muzyki rozrywkowej coraz bardziej opływa w perwersję, krwawe sceny i naśladowanie przemocy, ucząc swych młodocianych fanów, że w tym wszystkim jest dużo nowej i fajnej zabawy.

Plan najwidoczniej się udał. Tłumy młodych ludzi zachwycają się przepełnionymi perwersją i satanistyczną symboliką występami gwiazd ( w tym także polskich). Już prawie nikt nie nosi na koszulkach wizerunku Jezusa lub Buddy [tfu, a co ma Budda do rzeczy?? MD] , ale nadruki z wizerunkiem Szatana, satanistycznymi symbolami, krwią i golizną, stają się coraz bardziej modne i są coraz odważniej noszone. Politycy coraz zręczniej (czytaj: perfidniej) przekonują społeczeństwa do dokonywania w ich imieniu zbrodni na innych narodach, bezczelnie tłumacząc atakowanie coraz to nowych, odległych krajów i mordowanie w nich, często dziesiątek tysięcy niewinnych cywili, w tym kobiet i dzieci - krajów, które nigdy nie wyrządziły nam żadnej krzywdy - w imię wyssanej z palca demokracji i bliżej nieokreślonego bezpieczeństwa międzynarodowego. Czynią to, kiedy powszechnie wiadomo, iż prawdziwe przyczyny takich inwazji to tylko żądza posiadania złóż naturalnych i kontroli nad poszczególnymi, strategicznymi częściami świata. Społeczeństwa Europy i USA dają ciche przyzwolenie na takie działania, ponieważ dzięki nieustannym manipulacjom i stosowanym na nich socjotechnikom, w między czasie zobojętniały na krzywdy i cierpienie milionów ludzi na świecie. Cierpienie zadawane tym ludziom właśnie w ich imieniu.W Europie propaguje się eutanazję na masową skalę. W Holandii powstał mobilny zespół do przeprowadzania eutanazji na życzenie. Tylko w tym roku autorzy projektu spodziewają się, co najmniej 2 tysięcy zamówień. Amerykańscy „uczeni”, już od lat próbują udowodnić, że dopiero, co narodzone dzieci nie są ludźmi i można je bezkarnie zabijać. W USA i Europie próbuje się z coraz lepszym skutkiem legalizować pedofilię. Tego typu zatrważających przykładów można by mnożyć, ponieważ dotyczą one już prawie każdej dziedziny naszego życia... Tak - plan elit najwidoczniej się udał i jego realizacja wciąż jeszcze trwa. Deprawacja społeczeństw i otępianie ich wrażliwości na najbardziej nawet potworne zachowania i czyny wciąż postępuje i daje coraz lepsze efekty. Przypatrzmy się tylko niektórym przykładom (satanistycznej) manipulacji, jakiej jesteśmy, na co dzień poddawani:

Powyżej przedstawiamy wam tzw. rogatą rękę, czyli starożytny już znak czci i uwielbienia, oddawanych Bahometowi / Szatanowi. Poniższe zdjęcia pokazują Ozziego Osbourna w niedwuznacznej scenerii oraz satanistyczny rytuał, w którym także ukazywana jest rogata ręka. Zdjęcia te oraz zamieszczone jeszcze niżej objaśnienie, nie powinny pozostawiać żadnych wątpliwości, co do faktu, co ten znak tak naprawdę oznacza.

To właśnie muzycy heavy metalowi:

Ozzy Osbourne i Ronnie James Dio, jako pierwsi w przemyśle rozrywkowym, zaczęli upowszechniać ten satanistycznyznak wśród młodzieży (lata '70 XX wieku).

Objaśnienie powyższego znaku: "Corna (po włosku: rogi), a także mano cornuta (rogata ręka) lub po prostu rogi diabła, ma w obrębie krajów śródziemnomorskich znaczenie wulgarne oraz wiele znaczeń i zastosowań w innych kulturach. Jej korzenie sięgają do starożytnej Grecji. Jest identyczny ze znakiem Karana Mudra, religii Wschodu. Choć znak "Hook 'Em Horns", używany przez fanów zespołu lekkoatletycznego University of Texas jest wizualnie podobny, to jest on używany w innym kontekście."Jakimś "cudem" jednak, znak ten zaczął być w pewnym momencie kojarzony z symbolem miłości, w co wielu uwierzyło. Jak mogło do tego dojść? Otóż w roku 1955 niejaki Harley Clark wymyślił takie pozdrowienie dla fanów drużyny sportowej "Longhorns" (Długie Rogi) uniwersytetu w Texasie. Pozdrowienie to stało się szybko popularne i jest tam stosowane do dzisiaj. Mało, kto wie, że Clark zainspirował się pomysłem okultystki: Hellen Keller, która jako głuchoniema dodała ten znak do amerykańskiego systemu znaków dla głuchoniemych, jako znak miłości, chociaż taki już istniał (skrzyżowane ręce na piersi). Różnica polegała jedynie na tym, że w przypadku satanistycznego ułożenia dłoni, kciuk znajduje się po jej wewnętrznej stronie, a w przypadku znaku Hellen Keller, na jej zewnętrznej stronie.

Czy jest wiec możliwe, aby mający najlepszych doradców od Public Relations i wizerunku politycy nie wiedzieli, ze znak zaproponowany przez Hellen Keller ma podwójne znaczenie? Czy papież Benedykt XVI, który przez lata był głównym teologiem Watykanu nie zdaje sobie z tego sprawy, czy też nie przywiązuje znaczenia do symboliki? Jak symbol, oryginalnie oznaczający pozdrowienie / uwielbienie Szatana, mógł stać się tak szybko, tak popularny na świecie?

Czy na poniższym zdjęciu G.W. Bush, aby na pewno chce przekazać publice znak miłości? Mimo, że tzw. celebryci już od dziesiątek lat zwyczajowo pozdrawiali ludzi podniesioną, otwartą dłonią, która symbolizowała pokojowe intencje, to jednak nowy, szatański znak dłoni rozpowszechnił się niesamowicie szybko, i bez wyraźnej przyczyny zastąpił na dobre stary gest. Udało im się przekonać niczego nieświadomych amerykanów, a za nimi i europejczyków, iż wyżej pokazany, satanistyczny znak pozdrowienia Bahometa, jest znakiem miłości, tyle, że od teraz "w wersji amerykańskiej". Zapomnieli wspomnieć, że jednak w tym przypadku chodzi o wyuzdaną i perwersyjną miłość cielesną, czyli jeden z satanistycznych rytuałów okazywania miłości do Bahometa / Szatana, co pokrywa się z promowanym przez nich stylem życia, w którym nie ma miejsca dla starych religii i wartości, ale za to jest miejsce na perwersję, przemoc i zakłamanie. Moda na pokazywanie tego znaku rozprzestrzeniła się niestety nie tylko w Ameryce i Europie Zachodniej. Aktualnie, ten znak używa się także masowo w Polsce. Na jednym ze swoich koncertów Doda poprosiła publiczność, aby wszyscy pokazali ten znak, wyjaśniając, iż jest to znak miłości. Trudno jest zarzucić jej nieświadomość, kiedy to właśnie ten koncert przesycony był symboliką satanistyczną i kiedy weźmie się pod uwagę jej związek z oficjalnie wyznającym satanizm Nergalem.

Doda promuje pozdrowienie Bahometa, jako znak miłości, choć zdjęcie zrobiono na imprezie z nagimi modelkami, odgrywającymi na żywo miłość lesbijską. taki znak, z takim właśnie przesłaniem promuje się u najmłodszych fanów Dody. Doda promuje pozdrowienie Bahometa, jako znak miłości, w układzie choreograficznym ukazującym znak Bahometa, oparta o nogi tancerza/tancerki (niejasne, ponieważ co najmniej część tancerzy była transwestytami!). Na tym koncercie, Doda prosi publiczność o pokazywanie tego znaku, wyjaśniając, że jest to znak miłości. Inaczej mówiąc, znów pokazuje się, że promowany jest znak miłości rozwiązłej, cielesnej. Czy nasza młoda publiczność jest tego świadoma? Program, w którym pokazywano ten występ był dozwolony od lat 7-miu!

A oto cały odcinek wideo, w którym Doda nakłania publiczność do pokazywania tego znaku (od 2.50 minuty):

Słodka Beyonce, już, jako demoniczna Sascha Fierce (2008), podobnie jak Doda odzwierciedla swoim strojem i postawą symbol Bahometa/Szatana

Dlaczego piszemy tutaj o satanizmie, jako przyszłościowej religii o zasięgu światowym? Ponieważ trudno jest wytłumaczyć zwykłą fascynacją amerykańskim stylem życia takie samo pozdrowienie prezydenta Iranu i ortodoksyjnego Rabina oraz czczenie dłoni układającej się w taki znak przez prawosławnych popów. Każdy z tych przypadków z osobna na pewno ma jakieś tam wytłumaczenie, ale identyczny symbol popularyzowany, czy wręcz czczony w różnych częściach świata i w całkowicie odmiennych kulturach, nie można już tłumaczyć zwykłym zbiegiem okoliczności.

http://zenobiusz.wordpress.com... satanizm-w-rosyjskiej-cerkwi-prawoslawnej

Posłuchajcie też wyznań Leszka Dokowicza na temat roli satanizmu w muzyce techno (Leszek pracował na najważniejszych imprezach światowych):

Inne nasze artykuły o tematyce satanizmu:

· Niepokojące zmiany: Satanizm rośnie w siłę... a publiczność się cieszy

· Czy Szatan jest już pośród nas? Czy żyjemy w "Końcu Czasów”?

Globalna Swiadomosc

Główny Geolog Kraju: szacunki złóż gazu łupkowego w Polsce będą znacznie skorygowane w dół Początkowe optymistyczne szacunki złóż gazu łupkowego w Polsce będą znacznie skorygowane w dół w nowym raporcie na ten temat, który będzie ogłoszony 21 marca - ujawnił dziennikarzom przebywający z wizytą w USA Główny Geolog Kraju, Piotr Woźniak.

"Będzie redukcja, absolutnie, nie ulega wątpliwości. Będziemy redukować te szacunki" - powiedział w piątek o zawartości przygotowanego raportu minister Woźniak. W Waszyngtonie rozmawiał on w tym tygodniu na temat gazu łupkowego w Polsce z Amerykańską Służbą Geologiczną (USGS)i Agencją Ochrony Środowiska Naturalnego (EPA). Spotkał się też z przedstawicielami wielkich amerykańskich firm energetycznych. Raport o gazie łupkowym przygotował wspólnie amerykański USGS i polski Państwowy Instytut Geologiczny - Państwowy Instytut Badawczy (PIG - PIB). Woźniak podkreślił jednak, że chodzi wciąż tylko o szacunki ilości gazu. Jego złoża budzą w Polsce nadzieje na uniezależnienie się od dostaw gazu ziemnego z Rosji. Przypomniał, że w poszukiwaniu gazu łupkowego "wywiercono dotychczas tylko trzynaście otworów", a naprawdę wiarygodne dane o wielkości złóż będzie można uzyskać dopiero po co najmniej 100 odwiertach.

"13 prób to jest bardzo mało" - podkreślił.

Wiercenia prowadzą na podstawie uzyskanych koncesji wielkie amerykańskie i międzynarodowe koncerny, m.in. ExxonMobil i Conoco Philips. Przeprowadzą w sumie 130 wierceń. Exxon był rozczarowany wynikami swoich dotychczasowych poszukiwań, co ujawnił, ale zdaniem ministra Woźniaka nie powinno to wpłynąć na dalszą aktywność pozostałych firm prowadzących wiercenia.

"Nie ma to większego wpływu na działalność tego biznesu. Wszyscy wiarygodni partnerzy, którzy otrzymali koncesje, a amerykańscy są najbardziej wiarygodni, z całą pewnością swoje zobowiązania wypełnią niezależnie od wyników wierceń. Bo to od ich umiejętności zależy czy trafią na takie miejsce (złóż), że wydobycie będzie opłacalne. Nie ma obawy, że porzucą koncesję i wyjadą" - powiedział. Dodał jednak, że nie przesądza to jeszcze, w jakim stopniu firmy spełnią oczekiwania Polski.

"W jakim terminie podejmą one produkcję i czy będą pompować gaz na skalę przemysłową, to jest oczywiście pytanie" - powiedział. Woźniak przypomniał, że warunki eksploatacji gazu w Polsce, co wiąże się z jej opłacalnością, są gorsze niż w USA, gdzie część gazu wydobywa się metodą pionowych odwiertów. Zapytany o wpływ stosowanego w wydobyciu gazu łupkowego szczelinowania hydraulicznego na środowisko naturalne, minister odpowiedział, że w Polsce największym problemem jest hałas, jaki powstaje przy eksploatacji. Zagrożenie lokalnymi trzęsieniami ziemi - jakie zdarzyły się w USA w kilku stanach w ostatnich latach - jest, zdaniem Woźniaka, minimalne.Tomasz Zalewski

50+ w USA, 67 po hiszpańsku W USA znacznie wzrósł udział ludzi starszych w całej populacji, w związku z wydłużaniem się średniej długości życia i osiąganiem wieku emerytalnego przez tzw. baby-boomers, czyli pokolenie powojennego wyżu demograficznego. W Hiszpanii podniesienie wieku emerytalnego uzupełniono dodatkowymi zachętami.

Ponieważ prowadzi to do coraz większego obciążenia osób w wieku produkcyjnym utrzymaniem emerytów, rząd federalny i władze stanowe podjęły kroki na rzecz zachęcania osób starszych do kontynuowania pracy w późniejszym wieku. W latach 80 zniesiono obowiązkowy wiek przechodzenia na emeryturę i pracodawcy nie mogą od tego czasu zwalniać pracowników z powodu ich wieku; wyjątkiem są niektóre specjalne zawody, jak np. piloci samolotów. Prawo to jest częścią federalnej Ustawy Przeciw Dyskryminacji w Zatrudnieniu z Powodu Wieku (ADEA). Zabrania ona poza tym dyskryminacji ze względu na wiek - już powyżej 40 lat - przy zatrudnianiu, zwalnianiu z pracy, płacach, świadczeniach, awansach, przenoszeniu na inne, niżej płatne stanowiska itp. Pracodawcy w USA mogą zwolnić każdego pracownika bez podania powodu, ale jeśli czuje się on dyskryminowany, jako osoba starsza, może się odwołać do federalnej Komisji ds. Równych Szans przy Zatrudnianiu. Jeżeli komisja nie uzna skargi, może on skierować pozew cywilny do sądu. "W rezultacie pracodawca, który chce się pozbyć starszego pracownika, zwykle przekupuje go oferując świadczenia emerytalne, np. w wysokości 60 procent ostatniej pensji" - powiedział PAP ekspert z Brookings Institution Gary Burtless. Zachęcaniu do pracy w starszym wieku służy też stopniowe podnoszenie wieku otrzymywania pełnej emerytury państwowej z federalnego funduszu Social Security. Do 1983 roku można ją było dostawać w pełnej wysokości od 65. roku życia, obecnie od 66 roku życia, a w przyszłości planuje się podniesienie tej granicy do 67 lat. Przechodząc na emeryturę przed osiągnięciem wieku emerytalnego można otrzymać świadczenia niepełne, ale wtedy dostaje się je w takiej samej wysokości do końca życia. Inna formą zachęty jest obniżenie w ostatnich latach kwoty, którą emeryt pobierający świadczenie z Social Security może zarobić bez opodatkowania. Rolę niezamierzonego bodźca do dłuższej pracy pełnią też wprowadzone w latach 80 przez sektor prywatny zmiany systemu zakładowych programów emerytalnych. Jak w innych krajach, programy gwarantujące określone świadczenia emerytalne zostają zastępowane przez indywidualne rachunki emerytalne, do których okresowo dokładają się w ustalonych proporcjach pracodawcy i pracownicy. Ponieważ gromadzone na nich fundusze są inwestowane na rynku finansowym i podlegają jego wahaniom, zbliżający się do emerytury pracownik nie jest pewny jej wysokości, co było szczególnie dotkliwe w ostatnich latach kryzysu i recesji. W następstwie kryzysu szczególnie wielu Amerykanów straciło pracę albo oszczędności gromadzone m.in. na rachunkach emerytalnych. Obserwuje się, więc, że coraz więcej starszych osób pracuje, aby powetować sobie te straty i zachować standard życia na poziomie, do jakiego się przyzwyczaili. Bardzo rozbudowany amerykański system edukacji ustawicznej stwarza ludziom starszym szerokie możliwości zdobycia nowych kwalifikacji i zmiany zawodu. Często jednak hamulcem bywa tu bariera nowoczesności, gdyż wielu osobom starszego pokolenia trudno jest dostosować się do rewolucyjnych zmian technologicznych. Na przykład w przemyśle wytwórczym nie jest im łatwo przestawić się z mechanicznej na komputerową obsługę maszyn, wymagającą czasem umiejętności programowania.

Rządzie, ucz się od Hiszpanów W Hiszpanii przedłużono w ub. r. wiek emerytalny kobiet i mężczyzn do 67 lat. Aby otrzymać pełną emeryturę, trzeba przepracować 37 lat. Do zatrudniania osób po 45 roku życia rząd zachęca ulgami finansowymi, a władze regionalne realizują Plan 45 Plus. Reforma emerytalna, podnosząca wiek emerytalny kobiet i mężczyzn o dwa lata, będzie wprowadzana w życie stopniowo, od 2013 r. aż do 2027 r. Okres pracy ma być wydłużany, co roku przeciętnie o 1,5 miesiąca. Zgodnie z reformą, przed ukończeniem 67 roku życia na emeryturę będą mogły przechodzić osoby, które przepracowały 37 lat albo wykonują niebezpieczne prace. Kobiety mogą wliczyć do lat pracy dwa lata urlopu wychowawczego, a osoby z wyższym wykształceniem - dwa lata praktyk i stypendiów z okresu studiów. Osoby, które po ukończeniu 67 lat będą chciały nadal pracować, otrzymają za każdy dodatkowy rok premię w wysokości 2 proc. emerytury. Rząd zapowiedział, że do reformy wprowadzi wkrótce zmiany, np. pozwoli, aby emeryci pracowali zawodowo bez utraty prawa do emerytury. Aby zachęcić firmy do zatrudniania osób powyżej 45 roku życia, rząd oferuje ulgi finansowe. Pracownik musi jednak spełniać wiele dodatkowych warunków, np. musi być zarejestrowany, jako bezrobotny, nie może być spokrewniony (do drugiego stopnia pokrewieństwa) z pracodawcą, nie może być związany z firmą, co najmniej dwa lata przed zatrudnieniem, jeżeli umowa o pracę jest bezterminowa, lub pół roku, jeżeli jest czasowa. Rząd oferuje największe ulgi w przypadku bezterminowych umów o pracę. Za zatrudnienie osoby w wieku 45-55 lat, państwo pokrywa wówczas 50 proc. kwoty ubezpieczenia społecznego w ciągu pierwszego roku pracy i 45 proc. przez pozostałe lata. W przypadku zatrudnienia osób w wieku 55-65 lat, państwo opłaca 55 proc. kwoty ubezpieczenia społecznego za pierwszy rok i 50 proc. przez resztę lat. Za zatrudnienie bezrobotnych kobiet na czas nieokreślony ulgi w opłatach wzrastają o 10 pkt proc. Jeżeli zatrudnia je osoba prowadząca samodzielną działalność gospodarczą (tzw. autonomo), ulgi zwiększają się o 5 pkt proc. Wszystkie ulgi nie mogą jednak przekroczyć 60 proc. rocznej kwoty ubezpieczenia społecznego.Praktyka wskazuje, że firmy bardzo sobie cenią kandydatów do pracy, dzięki którym mogą skorzystać z takich ulg. Od wielu lat jest realizowany w poszczególnych regionach Hiszpanii Integralny Program na Rzecz Zatrudniania Osób Powyżej 45 lat, tzw. Plan 45 Plus. Jego celem jest zwiększenie szansy na zatrudnienie osób bezrobotnych powyżej 45. roku życia. W tym celu władze lokalne oferują tym osobom pomoc w kształceniu i przekwalifikowywaniu, subsydia w przypadku przenoszenia się do pracy poza miejscem zamieszkania, pomoc finansową w samozatrudnieniu, jeżeli dodatkowo tworzone jest, co najmniej jedno miejsce pracy. PAP

A w Polsce? Bezmyślnie Rząd Donalda Tuska postuluje podniesienie wieku emerytalnego dla wszystkich do 67 lat, całkowicie bezmyślnie i bezrefleksyjnie. Nie zastanawia się, czy 67-latek znajdzie pracę i czy przesunięcie wieku emerytalnego nie będzie w większości wypadków równoznaczne z koniecznością przyznania zasiłku. Nie tworzy też zachęt dla pracodawców, by zatrudnianie takich matuzalemów było dla nich atrakcyjne. Rząd RP ma nadzieję, że wszystko załatwi za jego ministrów niewidzialna ręka rynku. Ta zaś, zanim przyniesie efekty w systemie emerytalnym, najpierw zmiecie ze sceny sam rząd. Gdyby, bowiem niewidzialna ręka rynku, w którą zdaje się wierzyć nasz premier, rzeczywiście działała, ludzie – sprawiedliwie wynagradzani – pracowaliby w miarę sił, nawet do końca dni swoich, wystrzegając się emerytury jak ognia. Skoro jednak emerytura jest równa zasiłkowi, a zasiłek niejednej pensji, mamy to, co mamy.

Aj

Niemieccy przedsiębiorcy, politycy i obywatele: “Grecji będzie lepiej z drachmą” Szef największego niemieckiego koncernu przemysłowego – Robert Bosch GmbH – ocenił w wywiadzie udzielonym „Manager Magazin”, że zagrożona bankructwem Grecja jest już zbyt dużym obciążeniem dla UE i powinna ją opuścić dobrowolnie lub zostać z niej wykluczona. Franz Fehrenbach stwierdził dobitnie, iż grecki system jest już „zrujnowany i stanowi zbyt duży ciężar dla europejskiej wspólnoty solidarności”. Państwo, które wypłaca emerytury wielu ludziom już zmarłym, w którym najwięksi bogacze w ogóle nie płacą podatków, a administracja właściwie nie funkcjonuje i nie potrafi należycie ściągać podatków, nie ma, czego szukać w Unii Europejskiej – powiedział Fehrenbach, manager bardzo ceniony w Niemczech – również przez kanclerz Merkel i jej ministrów. W jego ocenie, „wspólna waluta europejska będzie w stanie trwale i dobrze funkcjonować tylko wówczas, gdy strefa euro będzie prowadzić wspólną politykę podatkową, budżetową i gospodarczą”. Szef sławnego koncernu dodał, że kraje słabsze gospodarczo powinny pozostać na razie poza projektowaną w „pakcie fiskalnym”, a „wzmocnioną” eurointegracją. Stwierdził także: „nie unikniemy Europy dwóch prędkości”. No i dobrze, i na zdrowie! Z ankiety przeprowadzonej w lutym przez „Manager Magazin” wynika, że już aż 57 proc. kierowników niemieckich przedsiębiorstw uważa, iż Grecja powinna powrócić do drachmy. Słusznie. Jawohl! Niech tylko ci kierownicy niemieckiego przemysłu przekonają do tego swoich i innych europolityków… Również w niemieckim Bundestagu widać rosnące niezadowolenie części chadeków i liberałów z polityki europejskiej prowadzonej przez p. Merkel i jej głównych ministrów. O braku zdecydowanej i pełnej zgody władz Niemiec w kwestii finansowania Grecji i innych eurobankrutów świadczą też ostatnie wypowiedzi ministra spraw wewnętrznych Hansa-Petera Friedricha (z CSU) i ministra gospodarki Filipa Roeslera (FDP). Obaj opowiedzieli się, bowiem za wyjściem Grecji ze strefy euro i zaprzestaniem udzielania jej kolejnych wielomiliardowych pożyczek. Z kolei coraz więcej posłów rządowej koalicji otwarcie sprzeciwia się już polityce kanclerz Merkel w sprawach eurosystemu finansowego. Niektórzy liderzy SPD, jak Frank-Walter Steinmeier, a także komentatorzy uznają to za początek końca koalicji. „Rozkład koalicji jest w toku. Koalicja dotarła do granic swoich możliwości działania” – stwierdził Steinmeier w wywiadzie dla dziennika „Tagesspiegel”. Dodał, że autorytet Merkel doznał znacznego uszczerbku i być może szefowa CDU nie panuje już nad swoim rządem. Jeden z posłów, który głosował przeciw uchwale o przeznaczeniu 130 miliardów eurofunduszy dla Grecji, zaapelował po tym głosowaniu do rządu Grecji o powrót do dawnej greckiej waluty – drachmy. „Grekom będzie wiodło się lepiej, jeśli opuszczą strefę euro” – powiedział Thomas Silberhorn z bawarskiej CSU w wywiadzie dla dziennika „Kölner Stadt-Anzeiger”. Tym samym poparł podobne stanowisko swego partyjnego kolegi – szefa MSW Friedricha. Tomasz Myslek

In vitro a teoria ewolucji Wciąż trwa dziwaczna batalia o zapłodnienie in vitro. Jest to oczywiście zamazywanie prawdy, gdyż wcale nie chodzi o legalność zapłodnienia in vitro, tylko o to, czy czyjeś – nienaturalne w końcu – zachcianki mają być dofinansowywane z pieniędzy podatników. Mnie w tej sprawie nie interesuje stanowisko Czerwonych ani Czarnych – mnie interesuje stanowisko Zielonych. Jest rzeczą zdumiewającą, że zdecydowana większość ekologów, „Zielonych” i innych niedojrzałych Czerwonych stoi po stronie zwolenników zapłodnienia in vitro. Jest to, bowiem metoda całkowicie nienaturalna! Jak może jej bronić zwolennik „ochrony środowiska naturalnego”? Teoria ewolucji zakłada, że występuje selekcja naturalna. I to, że pewne pary nie mogą mieć dzieci, stanowi bardzo łagodny, wstępny etap selekcji naturalnej. Natura widać uważa, że te genotypy do siebie nie pasują – i tyle. Lepiej, by dzieci takie nie zostały poczęte (lub zostały w naturalny sposób poronione) – niż by miały w wieku lat kilku czy kilkunastu umrzeć. A może ten zestaw nie jest letalny? Może… Tragedii nie będzie, jeśli ktoś prywatnie doprowadzi do takiego zapłodnienia – zakładając, że nowe życie nie będzie niszczone. Natura je odrzuci – albo nie. Jak mawiają tradycyjni katolicy: „Niech się dzieje wola Boska!”. Każdemu, powtarzam, wolno próbować przedstawić nową alternatywę – bo inne powiedzenie głosi: „Pomagaj sobie, niebożę – a Pan Bóg Ci dopomoże!”. No, więc niech ktoś sobie próbuje – i zobaczymy, czy sprzeciwił się Woli Boskiej, czy nie. Ale dlaczego podatnicy mieliby dopłacać do potencjalnie niebezpiecznych eksperymentów na jednostce ludzkiej? Jeśli tak dalej pójdzie, to niedługo dojdzie do tego, że nawet operacje kosmetyczne robione, co roku (albo i częściej – dlaczego nie?) będą dofinansowywane z pieniędzy podatnika. Bo przecież to „niesprawiedliwość społeczna”! Dlaczego ma być na nie stać tylko p. Madonnę Ciccone, p. Michała Jacksona i innych bogaczy? JKM

Źle się dzieje na kolei. Maszynista o katastrofie w Szczekocinach. - Brać kolejarska stała się pracownikami konkurujących ze sobą spółek. Mundur zastąpiono ubraniem roboczym, a służbę nazwano zmianą roboczą. Upadł kolejarski etos. Na efekty nie musieliśmy długo czekać. Korzybie, Baby, teraz Szczekociny… – mówi Paweł Lasowski, maszynista z 30-letnim stażem.

Pierwsza myśl w chwili, gdy dowiedział się pan o katastrofie. - Sieknęło mnie. Dowiedziałem się z paska u dołu ekranu na TVN24. Strasznie mnie sieknęło. Potem siedziałem już przed telewizorem do rana. I wyobrażałem sobie, że po 30 latach pracy na lokomotywach znajduję się nagle w takiej samej sytuacji.

No, więc załóżmy, że się pan znalazł. Widzi pan pociąg pędzący z naprzeciwka po tym samym torze. I…
-  … i działam odruchowo, choć to nie jest odruch wyuczony, lecz wbity mi do głowy przez lata praktyki. A więc zaczynam hamować. Ale nie jest to hamowanie robocze, lecz hamowanie nagłe, pełne. Potem, jak jeszcze jest czas, wbijam radio-stop, czyli urządzenie, które zatrzyma wszystkie pociągi w okolicy działające na tym samym kanale radiowym.

I co potem? Kładzie się pan na podłogę? - To nic nie da. Widział pan zdjęcia tych lokomotyw pod Szczekocinami? Ale najpierw, jeśli jest jeszcze czas, powiadamiam przez radio drużynę konduktorską: jedziemy na zderzenie, wycofywać pasażerów do tyłu. Powtarzam: o ile jest czas. A potem uciekam do maszynowni.

To taki pancerny sejf, w którym można przetrwać? - Rzecz w tym, że bardzo ciasny i napakowany ciężkimi urządzeniami: sprężarki, przetwornice, szafa wysokiego napięcia. Jak to całe ustrojstwo się ruszy, robi z człowieka miazgę.

Proszę mi wyjaśnić, jak to możliwe, że na jednym torze znajdują się nagle naprzeciwko siebie dwa rozpędzone pociągi pełne ludzi? - Teoretycznie to się zdarzyć nie powinno.

Jak wiele nieszczęść, które się jednak zdarzyły. - Zobaczmy, co wiemy. Wiemy, że oba pociągi pojechały na tak zwany sygnał zastępczy. W skrócie to czerwone światło semafora, ale z takim pulsacyjnym białym światełkiem, które mówi: możesz jechać, ale uważaj.

Nie rozumiem. To jakiś absurd! - Owszem, tak może to wyglądać. Sygnał zastępczy stosuje się wtedy, gdy na odcinku torów nie działa elektryczny system podawania na semafor informacji o zajętości toru. A nie działa on wtedy, gdy tory są albo w remoncie, albo zalała je woda, albo złomiarz ukradł przewody. W normalnych krajach taką usterkę usuwa się błyskawicznie, u nas nie ma na to pieniędzy, więc ona sobie czeka. I co wtedy? Semafory pokazują czerwone światło i wiadomo, że tego się nie zmieni. A pociągi muszą przecież jeździć, bo tor i tak jest wolny. No, więc wtedy dyżurny ruchu podaje na semafor ten sygnał zastępczy. Ale, i teraz proszę uważać i mocno to podkreślić, podaje go tylko wtedy, gdy wcześniej wszystko dokładnie sprawdzi przez radiotelefon.

To, dlaczego pod Szczekocinami nie sprawdził? - Tego nie wiemy, mam nadzieję, że się dowiemy z prac komisji.

 A czego domyśla się maszynista z 30-letnim stażem? - Moje przypuszczenie jest takie, że któryś z dyżurnych nie zainteresował się przyczyną zajętości toru. Błąd ludzki.

Zadziałała rutyna? - Tak. Wnioskuję to z tego, że jak podała telewizja, ta usterka wystąpiła tam w jednym miesiącu już kilka razy. A jak coś się dzieje kilka razy, to my się do tego przyzwyczajamy, tępieje nam czujność. Mało tego, tych dyżurnych ruchu zmusza się do takich reakcji, bo w przeciwnym razie pociągi by nie jeździły. Skład stanąłby w polu i by stał do końca świata. A dawniej sygnał awaryjny stosowało się tylko w wyjątkowych sytuacjach.

Rutyna i wynikający z niej błąd ludzki były jednak wtórne. Bo najpierw coś się popsuło w sygnalizacji. A może ktoś ukradł kable? - Nie wykluczam tego. Choć teraz podają, że mogła to być usterka zwrotnicy i ten pociąg mógł pojechać na prawo, na swój właściwy tor, ale nie pojechał.

Czyli jednak usterka techniczna. - Ale nigdy na kolei nie ma tak, żeby była tylko jedna przyczyna katastrofy! Tu się wszystko zazębia, jedno wynika z drugiego. Splot niedociągnięć, nieuwagi, uwarunkowania terenowe…

Terenowe? - Tak. Oni jechali po łuku. Na prostej zobaczyliby się wcześniej.

To łatwo jest ocenić z daleka, że pociąg z naprzeciwka jedzie po naszym torze, a nie sąsiednim? - To dość trudne, bo odległość między torami jest niewielka, ale my, starzy kolejarze, umiemy to odróżnić.

A miał pan tak kiedyś, że zobaczył z naprzeciwka pociąg na tym samym torze? - Miałem, ale tylko na manewrach i przy małych prędkościach. Na szlaku nigdy.

Idąc codziennie do pracy, mija pan zapewne taki wielki baner przy moście na Młynówce, na którym opolskie koleje chwalą się elektronicznym centrum dowodzenia, które wygląda jak naszpikowane komputerami dowództwo lotów kosmicznych NASA. Coś mi tu zgrzyta. Z jednej strony high-tech jak z Krzemowej Doliny, a z drugiej podmokłe tory, złomiarze, zacinające się zwrotnice i dyżurni ruchu, którzy popadają w gnuśną rutynę. - Bo to centrum opolskie naprawdę jest nowoczesne i u nas taki wypadek by się nie zdarzył. Odcinek Opole – Legnica to jest sztandarowa linia.

A co jest w niej takiego sztandarowego? Podróż do Wrocławia nadal trwa tyle, ile 30 lat temu. - Bo tu się już nie da tego wyśrubować.

Wszędzie na świecie się da, a tutaj się nie da. Na czym, powtarzam, polega jej sztandarowość? - Została oddana niedawno do użytku…

I przy tej okazji machano sztandarami? - Można tak powiedzieć (śmiech). Wie pan, wszystko bierze się z braku pieniędzy, można położyć supertory, ale jak się o nie nie dba, to one się szybko psują. Tu kolej istnieje już 150 lat. Dawniej Niemiec chodził codziennie wzdłuż szlaku, to się nazywało obchodowy, i nosił z sobą klucz do dokręcania śrub oraz pogrzebacz. I każdy odpływ, przepust musiał być oczyszczony, udrożniony. Dopóki ktoś nie zrozumie, że kolej to jest służba dla społeczeństwa, a nie biznes, dopóty wszystko będzie schodzić na manowce.

A dlaczego nie może być biznesem? Co jest złego w mądrym zarabianiu na wożeniu ludzi? - Po pierwsze, to musi być mądre zarabianie. Po drugie, na kolei zarobić się nie da.

Nie da się? - Nie da, jeśli chcieć zachować tak zwane przedwojenne standardy, na które często się powołujemy, jako na ideał.

Jeździłem po Szkocji prywatnymi pociągami i zapewniam pana, że to był dla mnie szok cywilizacyjny. I nawet nie zdarli tak bardzo. - Ale i tak Wielka Brytania wraca do modelu państwowego, pana obserwacja była zbyt wyrywkowa i pobieżna. Poza tym czy u nas ta prywatyzacja naprawdę nią jest? Przecież kolej dostała się samorządom, a nie prywatnym inwestorom, firmom, funduszom.

A samorządy to takie państewka w państwie. - Na dodatek biedne. Co to za urynkowienie, jak się komuś wciska na siłę Przewozy Regionalne, a ten ktoś ani o tym nie marzył, ani nie ma na to kasy? O, widzi pan ten grubaśny zeszyt? To są pociągi, które samorząd śląski odwołuje tylko w marcu. Kilkadziesiąt. Niektóre z nich kursowały i u nas, więc i Opolanie to odczują.

Może odwołują, bo nikt nie jeździł? Może jest w tym jednak rozsądek? - Niech mnie pan nie rozśmiesza. Zna pan pojęcie “wygaszanie popytu”? Na kolei wygląda to tak, że doprowadza się do tego, żeby trasy łączone nie zgrywały się z sobą. Celowo roz­regulowuje się rozkład jazdy. Na przykład dojeżdża pan z Ozimka do Opola, a potem z Opola do Wrocławia. I kiedyś była żelazna zasada, że trasy są tak ustawione, aby wszystko się zazębiało. Małe strumyczki wpadały do większej rzeki i ona je zbierała. Te małe strumyczki to pociągi podmiejskie. A teraz strumyczek przyjeżdża do dużego miasta, a rzeka odpłynęła pięć minut wcześniej. Kto o zdrowych zmysłach będzie korzystał z takich kolei? Ludzie się odwracają, a decydenci mają pretekst: nie ma pasażerów, zamykamy linię.

Pan sądzi, że jest to robione celowo?! To byłaby granda. - Jestem o tym przekonany. Poza tym ta mnogość spółek, spółeczek…

Jedna od szorowania peronów, inna od drezyn, jeszcze inna od biletów. A w każdej dyrektor z politycznego nadania z pensją 25 tysięcy i zerową wiedzą o kolei. Bo do roboty dojeżdża lexusem. - A żeby pan wiedział, polityki w kolejach jest za dużo. Podzielono jednolite przedsiębiorstwo PKP na kilkadziesiąt podmiotów gospodarczych. Brać kolejarska stała się pracownikami konkurujących ze sobą spółek. Mundur zastąpiono ubraniem roboczym, a służbę nazwano zmianą roboczą. Upadł kolejarski etos. Na efekty nie musieliśmy długo czekać. Korzybie, Baby, teraz Szczekociny… To żniwo ostatniego roku. A ja teraz jestem jednorękim bandytą.

??? - Tak sami siebie nazywamy. Gdy PKP się pokawałkowało, dostałem przydział do “regionalnych” i jeżdżę tylko na składach.

Na tradycyjnych “żółtkach”? - Tak, choć one teraz raczej czerwone niż żółte. Ale przez to, że nie obsługuję innych lokomotyw, straciłem na nie autoryzację. Pociągam za jedną wajchę.

Pogadajmy jeszcze o tym kolejarskim etosie. On upadł, bo… - Bo nastąpiło drastyczne cięcie kosztów i nastał ład korporacyjny.

A pan lubi chodzić w mundurze kolejarza? - Uwielbiam. Mundur mnie wyróżnia. Mundur wzbudza zaufanie pasażerów do mnie. Ja do munduru zawsze noszę dodatkowo białą koszulę i krawat. To buduje ten etos, którego tak mi brakuje.

Ale kiedy ten etos PKP naprawdę rozkwitał? Chyba przed wojną. Bo przecież w PRL kolej to była bryndza. - Nie zgodzę się.

A kiedy wymyślono piosenkę “Wars wita was”? Za Piłsudskiego czy za Jaruzelskiego? Pamięta pan tamte toalety w pociągach? - A kto w nich brudzi? Konduktorzy czy pasażerowie? My, Polacy, jesteśmy tacy chojracy, nie szanujemy publicznego. Szlag mnie trafia, jak wjeżdżam na peron i ocieram się nieomal lokomotywą o cwaniaków stojących za białą linią bezpieczeństwa. Gdy na Węgrzech przekroczyłem niechcący taką linię, pół dworca na mnie nakrzyczało. Przecież to jest chwila: lustro lokomotywy zahacza o plecak i pasażer zostaje wciągnięty pod pociąg.

Zdarzyło się panu tak? - Nie, choć mam dwie ofiary śmiertelne. Samobójcy. W Dębskiej Kuźni starszy człowiek wyszedł nagle z krzaków i położył głowę na torach. Nie było szans zatrzymać składu. Nie są to miłe okoliczności, bo ja jestem zobowiązany wyjść, obejrzeć ciało, zbadać puls… Druga historia wydarzyła się w Groszowicach. Trzynastoletni chłopak wbiegł mi centralnie na tory. Mocno to przeżyłem, ale dopiero po czasie, gdy zadzwoniła do mnie jego dziewczyna, żeby wypytać o szczegóły.

Chodził pan potem do psychologa? - Ależ skąd, my, kolejarze, chyba nawet nie mamy takich opiekunów. Trzeba sobie samodzielnie z tym poradzić. Ale trauma pozostała. Teraz, ilekroć tamtędy przejeżdżam, coś mnie kłuje pod sercem.

Jak jeszcze przejawia się upadek etosu kolejarza? - Na przykład w takim oto absurdzie. Kiedyś obsługa lokomotywy musiała być dwuosobowa. Z oczywistych względów. We dwóch bezpieczniej niż samemu. Gdy zaczęto na siłę oszczędzać, dochodziło do przypadków, kiedy drugi maszynista, który znalazł się w kabinie, został ukarany. Uznano, że to nieracjonalne i zaczęto tego zabraniać. Albo taki przypadek: maszynista pijak. Pił w PKP Cargo. Zwolniony. Pił u przewoźnika prywatnego. Zwolniony. I co? Przyjęto go do Intercity. Bo ten zawód jest deficytowy, więc nikt nie sprawdza referencji, liczą się ręce do pracy.

Jak pan sądzi, czy władza poradzi sobie z tą katastrofą? - W jakim sensie?

Że ją wyjaśni, wskaże winnych. - Na władzę nie liczę, bo ona się jak na razie ośmiesza. Liczę na fachowców.

W jaki sposób władza się ośmiesza? - Gdy minister Nowak wypowiada się w TV na temat katastrofy, to jednak mógłby go ktoś do tego przygotować. Bo co on na przykład wygaduje? Że pociąg jechał lewym torem, więc niewłaściwym. Na Boga, to nie szosa. Pociągi mogą jeździć lewym torem, mogą nawet tym lewym torem wyprzedzać. Ale co zrobi pasażer, który wziął sobie do serca słowa ministra i nagle zobaczy przez okno, że jedzie po niewłaściwym torze?

Wpadnie w panikę. - I zerwie hamulec bezpieczeństwa.

I pociąg będzie miał spóźnienie. - A pasażer dostanie słony mandat.

Zbigniew Górniak

GMO powoduje wymieranie pszczół – ruszają społeczne protesty Środowiska promujące rolnictwo tradycyjne protestują przeciwko wprowadzaniu na rynek polski żywności genetycznie modyfikowanej. Zwracają uwagę, że jednymi z ofiar GMO są pszczoły. Hodowcy alarmują, że bliskość tych upraw wpływa bardzo negatywnie na liczbę i zdrowie owadów. Kryzys ekologiczny, który może zapanować za sprawą wymierania pszczół, może być bardziej dotkliwy niż obecne przesilenie ekonomiczne w światowej gospodarce. Koalicja Polska Wolna od GMO podkreśla, że 84 % gatunków roślin i 76% produkcji żywności w Europie zależy od zapylania przez pszczoły. Szacuje się, że pszczoły przynoszą unijnej gospodarce ponad 15 mld euro. Bez nich nie będzie miodu, jabłek, ogórków, pomidorów, oleju rzepakowego, kaszy gryczanej, nie będzie naturalnego jedzenia. 15 marca pszczelarze organizują akcję protestacyjną. Tego dnia o godzinie 12.00 rusza spod Kolumny Zygmunta w Warszawie Marsz w Obronie Pszczół. Koalicja Polska Wolna od GMO włącza się do marszu. Celem akcji jest uświadomienie społeczeństwu, że genetycznie zmodyfikowane uprawy, oraz dopuszczone przez Rząd RP środki chemiczne stosowane w rolnictwie powodują wymieranie pszczół, rujnują tradycyjne i ekologiczne rolnictwo, pszczelarstwo oraz zdrowie Polaków. Albert Einstein przewidywał, że bez pszczół człowiekowi pozostaną jedynie cztery lata życia. Współcześni naukowcy wydłużają ten okres do około dziesięciu lat. Obyśmy nie musieli weryfikować tej tezy.

http://chronmy.pszczoly.pl/marsz-w-obronie-pszczol/

luk

http://www.piotrskarga.pl/

Odpowiadam Czytelnikom Nowego Ekranu Na wstępie przepraszam za opóźnienie. Wynikło ono z wydarzeń w kraju i nawału pracy przy organizacji kongresu "Solidarnej Polski".

1) To ja prosto z mostu: Czy ciemny lud nadal kupuje? Nie do mnie to pytanie, tylko do tego, który z taką właśnie pogardą myśli o swoim narodzie, a przypisał, ten swój chory sposób myślenia. Nigdy nie powiedziałem, ani nawet nie pomyślałem w taki sposób. Obrzydliwe to kłamstwo sprowadziło na mnie nienawiść wielu ludzi. Morderca działacza PiSu w Łodzi w 2010 roku Ryszard Cyba w liście pozostawionym przed tym mordem wyznał, że - obok Kaczyńskiego i Ziobry - chciał zabić jeszcze mnie, za to właśnie, że uwierzył w tę brednię o ciemnym ludzie. Może już, zatem starczy tego serialu. Dla mnie przestał być śmieszny.

2) W jaki sposób Pan i PiS zlikwidowałby "dziurę" w finansach ZUS? Dziura w finansach ZUS jest strukturalna i wynika z jednej strony z tego, że komuna okradała ludzi i nie kapitalizowała składek transferując środki na utrzymanie aparatu przemocy i światowego komunizmu a III RP zaczęła kapitalizować ich część w OFE, ale w sposób niezwykle marnotrawny, a na koniec jeszcze Tusk położył łapę na środkach OFE i przyjada je w budżecie państwa. Zatem dziurę ZUS przez lata będzie musiał zasypywać budźet, który na ten cel musi zwiększyć dochody. Jak? Poprzez: szybszy rozwój gospodarki w wyniku odblokowania polskiej średniej i małej przedsiębiorczości dziś dławionej kieratem biurokratycznej mitręgi i układów. Opodatkowanie podatkiem kryzysowym tłustych kotów, tj. banków i korporacji finansowych, (co najmniej 9 miliardów rocznie), wielkiego kapitału zagranicznego sztucznie zbijającego w dół zyski pod koniec każdego roku w celu uniknięcia opodatkowania, (co najmniej drugie tyle), opodatkowanie podatkiem obrotowym hipermarketów wykazujących groszowe zyski przy 120 mld przychodu (następne 2-2,5mld). Rozbicie zmów kartelowych zawyżających kosztorysy projektów infrastrukturalnych ze środków unijnych i kradnących w ten sposób kolejne miliardy, które trafiłyby do gospodarki, a z niej przez vat i cit do budżetu. Przerwanie takich biznesów prywatyzacyjnych a la PO jak ten, że sprzedajemy akcje PZU za 3 mld a odkupujemy za 17 mld, przywrócenie opodatkowania spadków( dziś bez limitu!) o wartości powyżej np. kwoty 4 mln z, itd.

3) Kiedy Pan Kurski opowie się za kapitalizmem. Budowanie tego dziwoląga spowodowało zrujnowanie kraju. Sto lat socjalizmu starczy. Jak tak dalej pójdzie to nie będzie już, czego ratować? Zostały tylko długi dla naszych dzieci. Już dawno się opowiedziałem. Jestem stuprocentowym wolnorynkowcem w warstwie tworzenia PKB. W redystrybucji jestem, owszem, solidarnościowcem, wyznawcą społecznej nauki Kościoła, ale doprawdy jedno z drugim się nie kłóci. Vide Niemcy: bardzo silni pracodawcy, ale też bardzo silne związki, układy zbiorowe, itd. I co? Wielki sukces i wzrost gospodarki. Państwo broni reguł i pilnuje równowagi społecznych partnerów.

4) Czy można w końcu dać ludziom wybór, jeśli chodzi o ubezpieczenia emerytalne? Pojawiłoby się wtedy wiele ofert i wygrywałyby najlepsze. A ci, którzy chcą państwowe, bo "pewnie" mogą dalej korzystać z ZUSu. Ludzie wybieraliby to, co im odpowiada. Zgadzam się. Solidarna Polska jest za wyborem między OFE i ZUS oraz realną konkurencją w II i III filarze. Jednak jakieś minimum państwo gwarantować musi.

5) Bliski wschód. Jaki ma Pan stosunek do narastającego konfliktu na bliskim wschodzie? I jak Pan się odniesie do niejasnych relacji naszego rządu z Izraelem? Wydaje mi się, że prawdopodobieństwo wybuchu konfliktu zbrojnego zwiększa się, ale decyzja o nim zależy od strategii wyborczej Obamy. A o relacji z Izraelem naszego rządu - poza kretyńską, nierealną deklaracją rządu o rozwiązaniu kwestii roszczeń reprywatyzacyjnych - nic nie potrafię powiedzieć. 

6) Czy poprze pan propozycje PiSu (system kanadyjski) w sprawie emerytur? Dopiero, jeśli zobaczę projekt ustawy, bo coś mi mówi, że diabeł tkwi w szczegółach.

7) Czy jest szansa na rozbicie układu w Polsce skoro po Smoleńsku jeszcze bardziej się umocnił i wspierany jest przez zagraniczne lobby (banki, koncerny) i służby (Niemcy, Rosja, Francja...)? Wiadomo, że bez tego naród polski będzie dalej łupiony do ostatniego nędzarza. Jest, jeśli nastąpi rekonstrukcja prawicy. W dotychczasowej formule prawica nie wygra już żadnych wyborów. Jeśli oddała władzę w 2007 r. przy 7% wzroście gospodarczym, a nie potrafiła jej odzyskać w 2010 i 2011 po Smoleńsku i kompromitacji 4 letnich rządów PO to znaczy, że nie wygra nigdy. Dlatego powstała Solidarna Polska, źeby Tusk miał wreszcie, z kim przegrać.

8) Na kogo liczy SP w nadchodzących wyborach. Na jakiego wyborcę. W kogo celuje, w jaką grupę? Właśnie na tych, którzy wyznając konserwatywny, można powiedzieć "pisowski" świat wartości, z jakichś powodów, darujmy, z jakich, nigdy na PiS J.Kaczyńskiego nie zagłosują. Chcemy być tedy wartością dodaną prawicy, dzięki której odzyska ona zdolność koalicyjną. Liczymy też na konserwatywnych byłych wyborców PO, którym teraz otworzyły się oczy. Nie chcemy rywalizować z PiSem.

9) Panie Jacku! Na spotkaniu w siedzibie Unii Polityki Realnej (był Pan wówczas członkiem PiS), stwierdził Pan, że PiS od zawsze był partią socjaldemokratyczną. Moje pytanie brzmi: czy w polityce spłeczno-gospodarczej Solidarna Polska jest bardziej liberalna czy socjalna od Prawa i Sprawiedliwości i jakie fakty za tym przemawiają? Jesteśmy w naszym stosunku do gospodarki po prostu propolscy. To jest podstawowe kryterium. Czy ukrócenie preferencji dla wielkiego kapitału zagranicznego i rodzimej oligarchii i stawka na wsparcie średniego i małego kapitału polskiego to działanie liberalne czy socjalne - nie wiem? Ale wiem, że słuszne. I tak będziemy działać. 

10) Panie Jacku, przedstawię moją prośbę w formie pytania: czy mógłby pan przeczytać (ze zrozumieniem) "Dobry "zły" liberalizm" Stanisława Michalkiewicza? Mógłbym, chociaż zupełnie nie mam na to czasu.

11)  Czy potraficie być czymś więcej niż PiS 2 Proszę podać choć 3 różnice, bo ja niezbyt je widzę? Dla mnie jesteście tak samo telewizyjno/parlamentarno/sondażowo/oderwani od ziemi/nieciekawi… Po pierwsze my na poważnie chcemy Solidarnego Państwa. PiS tylko to deklarował, w praktyce zaczadzony liberalizmem wicepremier Z. Gilowskiej, działał w interesie bogatych: np. obniżał podatki bogatym o 8 pkt. Procentowych, a mniej zarabiającym o 1 pkt procentowy, znosił opodatkowanie spadków i darowizn i to bez limitu nawet od miliardowych fortun, wprowadzone wtedy ulgi na dziecko odliczane od podatku (nadpłaty) dotyczyły i dotyczą de facto ludzi o wysokich dochodach, itd. Liderzy SP, jak np. T. Cymański byli innego zdania. My, dlatego nazywamy się Solidarna Polska, że tak myślimy i czujemy i będziemy działać. Po drugie my na poważnie chcemy obrony polskich interesów narodowychw Europie. PIS był mocny we frazeologii, a w praktyce politycznej zgadzał się na degradujący naszą pozycję w Europie traktat lizboński, czy wstępnie na katastrofalny dla gospodarki i społeczeństwa pakiet klimatycznoenergetyczny. Byłem jednym z dwóch członków Komitetu Politycznego PiS, który pomimo dyscypliny graniczącej z szantażem, nie poparł tego traktatu. I Solidarna Polska nigdy nie zgodziłaby się na takie rzeczy. Po trzecie my mamy dobrego kandydata, PiS nie.

12) Nie macie żadnego swojego medium, olewacie internet - choćby częstotliwość postów JK(urskiego) na NE. Jak chcecie dotrzeć ze swoim przekazem, zdobyć elektorat, przez TVN24? Przestaniemy olewać internet.

13) Ilu ludzi liczy wasz Ruch? W tej chwili mamy 5 tysięcy deklaracji przystąpienia do Solidarnej Polski.

14) Czy (bo na razie nie widzę) i jakie formy współpracy widzicie z prawicą pozapisowską, choćby z tą publikującą tutaj? Widzimy. Wymiana myśli i idei. Oraz zaproszenie do struktur i ewentualnie po sprawdzeniu człowieka - na listy.

15) Ordynacja Wyborcza. Czy SP ma zamiar coś zrobić w kierunku jej zmiany? Na dziś OW obsługuje wyłącznie polityków! Zmiany, w jakim kierunku? Jeśli JOW to nic to nie da. Stopień wykluczenia wyborców z własnej reprezentacji przedstawicielskiej byłby nieporównanie wyższy niż teraz. 

16) Solidarna Polska – zgłoszenia. Więc wygląda to mniej więcej tak: W grudniu stwierdziłem, że należy zacząć działać, a że przy okazji wracam do Polski postanowiłem zapisać się do KSP. Odnalazłem stronę a na niej napis: Zgłoś się do Klubu Solidarnej Polski! Odnalazłem odpowiedniego maila i wysłałem zgłoszenie. Mijały dni BRAK ODPOWIEDZI. W tym czasie na stronie pojawiły się nowe adresy i nowi ludzie zarządzający SP w konkretnych regionach kraju. Ponowiłem, więc maila, jednego i kolejnego: otrzymałem odpowiedź. Odpowiedział P., Jaki a przesłał mój list do Pana M. Wójcika. Pan Wójcik napisał czy moge coś o sobie wiecej napisać. Napisałem to i tam to. Wysłałem, do dzisiaj nie otrzymałem odpowiedzi, ponawiałem zapytania do pana Patryka jak i Pana Wójcika. Bez skutku. Zostałem za przeproszeniem "olany" z tego względu, że przebywam na emigacji? Bardzo wątpliwe wydaje mi się, żeby maile zaginęły. Kolejna historia, miała miejsce przed wczoraj. Zamieściłem komentarz na stronie SOLIDARNE POLSKIEJ. Pierwszy komentarz nie pojawił się wcale (dotyczył emigrantów i życia w UK) a drugi został okrojony do 3 zdań. W komentarzu napisałem i ponawiam pytanie: Dlaczego nie porozmawiacie z emigrantami? Zapytajcie jak tu jest, dlaczego kobiety rodzą dzieci, zapytajcie, dlaczego na 5 polskich sklepów na dzielnicy tylko jeden prowadzi polak?Popieram działania SP jednak olewatorstwo w stosunku do mojej osoby, daje do zastanowienia, jakie są prawdziwe cele KSP? Odp. Karygodne. Przekażę tego mejla Patrykowi, Jakiemu. Z góry przepraszam. Po prostu partia w budowie. Nie wszystko jeszcże działa.Proszę dać nam jeszcze szansę. Partia w budowie.

 17) Czy możliwe jest, aby z jednej piersi wyssać inne mleko? Kiedy brat zapisze się do Solidarnej Polski i wyrośnie z g**na? Brata się ma. Brata się kocha. Ale nie wybiera się bratu przekonań. I tyle. Nic nie poradzę.Jest jak jest.

18) Jest Pan za OFE czy przeciw. Czy ZUS jedynym gwarantem emerytury? Jestem za wyborem między OFE i ZUS. OFE oceniam krytycznie. 15 lat temu, jako rzecznik Ruchu Odbudowy Polski protestowałem przeciw tej reformie. ROP przewidział wszystkie negatywne skutki tej reformy.

19) Ile kosztuje Polskę kołchoz o nazwie UE? Kiedy UE się rozpadnie? Kto nas zagonił do UE i pozbawił suwerenności? Jeszcze jesteśmy na plusie, ale po wejściu w życie pakietu klimatyczno-energetycznego ekonomiczny sens naszej akcesji stanie pod znakiem zapytania. Za nowe technologie nieemitujące, CO2 oraz zakup limitów zapłacimy więcej niż do tej pory netto uzyskaliśmy z UE.

20) Dzień dobry. Czy jest jakieś inne, poza siłowym, rozwiązanie kwestii PO-PSL?Bo ja innego nie widzę. Jest. Rekonstrukcja prawicy i zwycięstwo w wyborach.

21) Co PJN oferuje prawicowemu wyborcy? Nie jestem z PJN

22) Co z podatkiem Belki? Dla drobnych ciułaczy znieść. Dla transakcji kapitałowych i giełdy zostawić.
23) Co z podatkiem liniowym? De facto wprowadziła go Zyta Gilowska. 98,8% Polaków płaci tę samą stawkę.

24) Co z waszymi kadrami? jakie macie zaplecze merytoryczne? Wszystko się w tej chwili tworzy i rośnie.
25) Co do systemu wyborczego jow? Obowiązuje do Senatu. Wystarczy.
26) PJN jak chce walczyć z bezrobociem w grupie wiekowej 24-35 lat? Nie jestem z PJN.
27) Kiedy poznamy program, kiedy odbędzie się konwencja? Kongres Założycielski Solidarnej Polski odbędzie się w sobotę 24 marca pod Warszawą. Tam zaprezentowany zostanie też zarys programu.
28) Czy Pan Kurski zwróci pieniądze wyłożone dla niego przez PiS na kampanie wyborcza? Przysporzyłem PiSowi poprzez skuteczne kampanie wielu procent głosów i w ślad za tym milionów zł subwencji budżetowej. Szacuje, że co najmniej 100-200 razy więcej PiSowi dałem niż otrzymałem. Nie ma tematu
29) Czy poseł Kurski przeprosi wyborców za to, ze ich oszukał odchodząc z PiS -u i zachowując mandat? Nie odszedłem z PiS tylko zostałem wyrzucony, za próbę jego naprawy a więc działanie na jego korzyść. Nie mam, za co przepraszać.
30) Czy posel Kurski uważa posla Kamińskiego za łajdaka czy tez kumpla z tej samej paczki? Znam 5 posłów Kamińskich. Ten, o którego zapewne chodzi nie jest kumplem z tej samej paczki.

31) Czy żyjemy w kondominium, a jeśli tak, to, czemu działania PiS i SP na to nie wskazują? Określenie to przerysowuje i ośmiesza problem, ale problem istnieje realnie. Polska prowadzi politykę całkowitej uległości zarówno wobec Niemiec jak i Rosji. Nordstream plus groźba zablokowania Świnoujścia, Centrum przeciw Wypędzeniom, asymetria w pozycji Polaków w Niemczech względem mniejszości niemieckiej w Polsce. Śledztwo Smoleńskie, nieuznanie ludobójstwa zbrodni katyńskiej przez Rosję, Odcięcie dostaw ropy do Możejek, fatalne umowy gazowe z Rosją, itd. Klęska.

32) Gdzie Solidarna Polska zamierza odebrać głosy PiS ? Czy wszędzie (w całym kraju? byleby uzbierać ponad prób 5 %), czy raczej widzicie zasadność ostrej walki o wyborcę w południowej i południowo-wschodniej Polsce (gdzie statystyczny głosujący wyborca PiS stoi na wyższym statusie społeczno-ekonomicznym niż np. statystyczny wyborca PiS z województwa Kujawsko-Pomorskiego lub Warmińsko-Mazurskiego?) Już mówiłem, nie rywalizujemy z PiS, nie chcemy mu odbierać głosów. Będziemy wartością dodaną prawicy.

33)Jakie jest Pana zdanie na temat: - Wspólnego posiedzenia rządu Donalda T. z rządem Izraela, czy dotarły do Pana jakieś informacje na temat poruszanych na tym spotkaniu kwestii? - Wspólnych manewrów polsko izraelskich z udziałem polskich F16?Nic nie wiem na ten temat.

34) Stanu polskiej armii? Katastrofalny

35) Niech Jacek Kurski, europoseł "Solidarnej Polski" w pierwszej kolejności odpowie sobie na pytania: co dalej z nim będzie? Jak na razie to nie widzę frajera, pod którego mógłby się znowu podczepić?Nie szukam nikogo, pod kogo miałbym się podczepiać. Jestem samodzielnym politykiem.

36) Nie pytanie, ale propozycja. Może sprowadziłby Pan do kraju swojego kolegę z EU Nigela Farage'a i zrobił jakąś fajna dużą konferencję na temat kołchozu? Na pewno na nasze zaproszenie Nigel Farage przyjedzie do Polski. Wyraził taką ochotę. Najlepiej do parlamentu wprowadzić NF, może media by pokazały Lepiej na uniwersytety i do mediów.

37) na ile paradygmat polskiej polityki w zakresie polityki zagranicznej, gospodarczej i społecznej jest kształtowany przez rząd polski, a na ile jest wymuszony przez siły zewnętrzne. Niemcy wycofują się z ACTA - od razu z ACTA wycofuje się Polski rząd. Merkel olewa Hollanda i promuje Sarkozy'ego - to samo robi Tusk odmawiając przyjęcia wizytującego Polskę lidera sondaży w wyborach prezydenckich we Francji. Rosja nie chce tarczy antyrakietowej w Polsce - rząd robi wszystko, żeby jej nie było, mimo, że wstępnie parafowana, i? - tarczy nie ma. Tak wygląda ten paradygmat.

38) Po co wybieramy w Polsce parlament, skoro służy on tylko przyklepywaniu ustaw wysmażonych przez rząd. Przecież to sejm jest ciałem ustawodawczym i posłowie powinni prowadzić działania ustawodawcze ku dobru i w interesie wyborców, a rząd powinien zgodnie z wolą parlamentu realizować ustanowione prawo. Chyba tak jest w konstytucji prawda?Dokładnie. Potrzebna jest odnowa polskiej polityki. Dlatego powstała Solidarna Polska. Jacek Kurski

Skandaliczni socjaliści Francuscy socjaliści usiłują pokazać cywilizowana twarz przed majowymi wyborami prezydenckimi we Francji. Ale wspólne zdjęcie z Leszkiem Millerem i towarzyszami z SLD zrobione wczoraj w Warszawie przypomina nam, jakie są korzenie tej formacji. Kandydat francuskich socjalistow Francois Hollande odwiedzil wczoraj Warszawe i spotkal sie z towarzyszami z SLD, czyli ze swoim "europejskim sojusznikiem". Wspolne zdjecie z post PZPR-owskim partyjnym betonem przypomina nam o tym ze francuscy socialisci, pomimo wygladzonej PR-em fasady sa czescia przemalowanego europejskiego Kominternu, ktory niecierpliwie czyha na wladze.W ostatnich latach padlo w Europie kilka socjalistycznych rzadow, ale we Francji socjalisci maja nadzieje na dorwanie sie do wladzy, po dekadzie nieobecnosci. Tym razem socjalisci prezentuja sie dobrze, eleganckie garnitury, gladka mowa, duzo obietnic wyborczych, malo konkretow na temat jak te obietnice sfinansowac i oczywiscie ogromna fala krytyki aktualnego prezydenta. Francuzi juz zapomnieli (a mlodsi nie znaja w ogole) czasow po przejeciu wladzy przez socjalistycznego prezydenta Francois Mitterand w 1981: nacjonalizacja bankow i firm, kontrole dewizowe na granicach itd. Francois Mitterand rozsiadl sie na fotelu pod zyrandolem przez 14 lat. Nie mial problemow ze sponsoryzowaniem swojej kochanki i wspolnego dziecka przez pieniadze podatnikow. Dziennikarze nie odwazali sie o tym pisac, a ci ktorzy mysleli o tym, byli podschuchiwani i inwigliowani. Kumple prezydenta Mitteranda odsprzedawali swoje firmy panstwowym spolkom, za duze pieniadze. Inni kradli fundusze panstwowe. Kilka osob z otoczenia Mitteranda popelnilo samobojstwo, w tym premier Pierre Beregovoy, zastrzelony 1 maja 1993 z rewolweru swojego kierowcy i ochraniarza. Prokuratura stwierdzila ze bylo to samobojstwo. Wzial i sie zastrzelil. Kropka.Teraz francuscy socjaliscy maja nadzieje na powrot pod zyrandol. Kandydat Hollande zapowiedzial juz czystki w policji, sadownictwie i administracji publicznej.Wracaja stare nawyki Kominternu? Przypomnijmy tylko ze aktualny kandydat socjalistow, Francois Hollande, nie byl wcale naturalnym kandydatem swojej partii. Mial nim byc Dominique Strauss-Kahn, uwiklany od roku w afery seksualne w USA (domniemany gwalt na pokojowce) i Francji (domniemany udzial w aferze prostytucji). Dominique Strauss-Kahn wycofal sie z biegu do zyrandola, ale powoli usiluje wrocic do zycia publicznego. Podczas kiedy kandydat Francois Hollande odwiedzal wczoraj partyjny beton SLD w Warszawie, niedoszly kandydat Dominique Strauss-Kahn byl zaproszony na konferencje w Cambridge, co wywolalo ogromne oburzenie wsrod studentow:

http://www.guardian.co.uk/world/2012/mar/09/cambridge-students-protest-dominique-strauss-khan

http://www.guardian.co.uk/commentisfree/2012/mar/09/dominique-strauss-kahn-cambridge-visit?intcmp=239

Cambridge, 9 marca 2012

Studenci protestują przeciwko zaproszeniu na konferencje samca Strauss-Kahna

Etyliczna emigracja elyt W epoce PRL-u, kiedy to Jaruzel, Kiszczak i koledzy uniemożliwiali Polakom wyjazd za granicę, wielu wrażliwych i samodzielnie myślących ludzi odchodziło w tzw. "emigrację wewnętrzna". Dzisiaj ludzie wrażliwi i samodzielnie myślący emigrują inaczej. Wedlug Wikipedii emigracja wewnetrzna oznacza wycofanie sie jednostek z udzialu w zyciu publicznym, ktore ma najczesciej miejsce w panstwach totalitarnych i autorytarnych, gdzie emigracja jednostek jest uniemozliwiona lub utrudniona. Dzieki Bogu mamy teraz w Polsce jasnie oswiecona demokracje i wolnosc. Co prawda pewne elementy antydemokratyczne zwane tez oszolomami lub moherami usilnie probuja zniszczyc dorobek demokracji w Polsce, ale na razie im sie nie udaje. Kwitnie zycie biznesowo-towarzyskie, sponsorowane z reguly przez producentow alkoholu. Alkohol jest w modzie. Patrzac na zdjecia z gal lub imprez elit odnosi sie czesto wrazenie ogladania na witryny sklepu monopolowego. Slynna gala 15-lecia Onetu w zeszlym roku byla sponsorowana przed dwoch producentow gorzaly i jeden browar, pisalismy juz o tym:

http://monsieurb.nowyekran.pl/post/16363,wdowa-z-st-moritz-dziedzic-z-danii

Dokonania branzy alkoholowej w promocji polskiej demokracji zostaly zauwazone i docenione przez Radka Sikorskiego, ktory przyznal niedawno medal "Bene Merito" Stowarzyszeniu Polska Wodka za (cytat) "dzialalnosc wzmacniajaca pozycje Polski na arenie miedzynarodowej":

http://monsieurb.nowyekran.pl/post/51547,sikorski-mowi-wodka

Alkohol jest nie tylko modny ale stal sie tez symbolem politycznym: zarowno Janusz Palikot jak i jego mentor Jerzy Urban dorobili sie na wodce i spirytusie. Zauwazamy jednak pewne rysy w fasadzie milosci i szczescia panujacej w III RP. Tak jak w czasach PRL, jednostki szczegolnie wrazliwe i samodzielnie myslace nie wytrzymuja wszechwladzy propagandy milosci III RP i decyduja sie na radykalny manifest polityczny, czyli na emigracje etyliczna. Taka odwazna decyzje podjela niedawno jedna z glownych osob w panstwie, Isabel Marcinkiewicz. Zauwazylismy ze od pewnego czasu Isabel Marcinkiewicz wybrala wewnetrzna opozycje i zaczela powoli peczniec od cukru zawartego w alkoholu. Isabel Marcinkiewicz wykorzystala okazje gali dinozaurow w Warszawie w dniu 6 marca (link 1 ponizej) do smialego publicznego zamanifestowania swojej emigracji etylicznej. Tak zaczynaja sie rewolucje. Stanislas Balcerac

122 Polaków zamordowanych w Nalibokach przez żydowską bandę 8 maja 1943 r. Nowicki Wacław Żywe Echa. Chorał Zaniemeński, Boję Się Świtu, Nie Wzięto Nam Wiary – Prawda o rzezi na Polakach w NALIBOKACH! Wydawca: Wydawnictwo ANTYK Marcin Dybowski Wydanie: Wyd. 1 Rok wydania: 1993 Opis fizyczny: A5, stron 464

Czy “partyzanci” Tewje Bielskiego pacyfikowali Naliboki? Czego nie pokaze Hollywood?

Trwają prace nad ukończeniem kolejnej wielkiej hollywoodzkiej superprodukcji, ktora juz jesienia trafi na ekrany kin w USA, a pozniej z pewnoscia i w innych czesciach swiata, w tym takze w Polsce. Ma to byc epicka opowiesc o dokonaniach zydowskich “partyzantow”, dowodzonych przez Tewje Bielskiego i jego braci, na polskich Kresach Wschodnich. Warto, zatem wiedziec zawczasu, ze historia braci Bielskich ma liczne watki polskie (i antypolskie), ktorych w filmie oczywiscie nie bedzie. “Defiance” (“Opor”) pochlonie dziesiatki milionow dolarow. Rezyserem jest Edward Zwick (tworca widowiskowego “Ostatniego samuraja”), a glowna role – Tewjego Bielskiego – gra Daniel Craig (znany, jako James Bond “Agent 007″). Film wiec juz chocby z tej racji bedzie wielkim wydarzeniem, a koniunkture niewatpliwie dodatkowo nakreca swiatowe media. Film oparty jest na ksiazce Nechamy Tec “Defiance. The Bielski Partisans” (“Opor. Partyzanci Bielskiego”). Ma to byc historia czarno-biala, pokazujaca “dobrych partyzantow” w morzu zla. Aby to osiagnac, nalezy ja oczyscic ze wszystkich sladow, ktore moglyby rzucic cien na ich dzialalnosc. W filmie nie zobaczymy rzeczy najwazniejszej. “Partyzanci” Tewje Bielskiego i Simchy Zorina sa, bowiem oskarzani o wspoludzial w pacyfikacji Nalibokow, dokonanej 8 maja 1943 r. przez zgrupowania sowieckie. Na ten temat dysponujemy juz dosc spora literatura (dokumentami, wspomnieniami, relacjami). Od lat toczy sie tez sledztwo w Instytucie Pamieci Narodowej. Tworcy filmu nie sa tym jednak zainteresowani, wiec najwiekszej “operacji wojskowej” nie zobaczymy, a szkoda, poniewaz przestaje to byc historia, a jest tworzeniem szkodliwych mitow. Od 2001 r. Instytut Pamieci Narodowej – Oddzialowa Komisja Scigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu w Lodzi prowadzi (na wniosek Kongresu Polonii Kanadyjskiej) sledztwo w sprawie zbrodni popelnionej przez partyzantke sowiecka w Nalibokach. Pomimo ze KPK zalaczyl obszerna, bogata dokumentacje zrodlowa, sledztwo toczy sie bardzo niemrawo. Wedlug komunikatu IPN z 15 maja 2003 r., zbrodnie te, jak tez inne, popelnione na tym terenie “zakwalifikowano, jako zbrodnie komunistyczne, bedace jednoczesnie zbrodniami przeciwko ludzkosci, ktorych karalnosc nie ulega przedawnieniu. Wskazac przy tym nalezy, iz sa to jedynie najbardziej tragicznie przyklady. Wiele, bowiem innych wsi i osad na terenie woj. nowogrodzkiego bylo atakowanych przez partyzantow radzieckich”.Warto zwrocic uwage, ze w corocznym sprawozdaniu prezesa IPN dla Sejmu (byl nim wowczas prof. Leon Kieres) usunieto wszelkie informacje o udziale w tej zbrodni osob pochodzenia zydowskiego (zob. “Informacja o dzialalnosci Instytutu Pamieci Narodowej Komisji Scigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu w okresie 1 lipca 2001 r. – 30 czerwca 2002 r. Warszawa, wrzesien 2002″ – www.ipn.gov.pl). Wobec szybkiego wymierania bezposrednich swiadkow (a takze uczestnikow pacyfikacji) mozna zalozyc, ze sprawa nigdy nie zakonczy sie wyjasnieniem najwazniejszych okolicznosci, ustaleniem sprawcow, a juz z pewnoscia ich ukaraniem, chocby symbolicznym. Zostanie nam tylko film, ktorego bohater – jak James Bond – bedzie dokonywac cudow w ekranowej walce z Niemcami.

Nieustanne pasmo zbrodni Kresy Północno-Wschodnie, a szczególnie tereny, gdzie podczas okupacji niemieckiej operowała grupa braci Bielskich, czyli Puszcza Nalibocka, znajdowały się pod faktyczną okupacją partyzantki sowieckiej. Ludność polska tych ziem przechodziła niewyobrażalną gehennę. We wrześniu 1939 r. tereny te zajęli Sowieci w wyniku porozumienia z hitlerowskimi Niemcami. Pierwsze represje i pacyfikacje ludności miały miejsce już od 17 września 1939 r., gdy komunistyczne bojówki (złożone głównie z mniejszości narodowych) atakowały i mordowały grupki polskich żołnierzy, ziemian, księży i urzędników. Był to proceder, który ogarnął cale Kresy. Zamordowano wówczas około 10 tys. ludzi, często w niezwykle okrutny sposób. Następnie była okupacja sowiecka. Do czerwca 1941 r. sowieccy komuniści (przy pomocy miejscowych kolaborantów, wśród których wymienia się także komunistów żydowskich) w kilku operacjach “deportowali” setki tysięcy ludzi na Sybir. Niezwykle dramatyczny był też początek wojny niemiecko-sowieckiej. NKWD pospiesznie ewakuowało swe przeludnione więzienia i areszty, zabijając przy tym dziesiątki tysięcy więżniów. Niemcy, jako nowy okupant, niejednokrotnie witani byli, jako wybawcy, albowiem wydawało się, że już gorzej być nie może. A jednak było. Lata 1941-1944 to nie tylko okupacja niemiecka, z krwawymi pacyfikacjami, wywożeniem ludzi “na roboty” i rozstrzeliwaniem za każde nieposłuszeństwo wobec nowej władzy. Na to przecież nakładała się jeszcze “druga okupacja”, czyli działalność partyzantki sowieckiej oraz licznych, szczególnie w pierwszym okresie, pospolitych band rabunkowych.

Miedzy Niemcami a Sowietami W niezwykle trudnych warunkach rozwijała się na tych terenach polska konspiracja, glównie ZWZ-AK. W Puszczy Nalibockiej stacjonowało do 10 tys. sowieckich “partyzantów” (byli to glownie zolnierze sowieccy, ktorzy zostali za frontem w rozbitych jednostkach i nie poszli do niewoli). Sowieci szybko opanowali te masy, tworzac odgornie struktury dowodcze i partyjne, zasilane politrukami zrzucanymi z samolotow. Ich celem glownym miala byc partyzancka walka z Niemcami na zapleczu frontu. Jednostki te pozbawione byly jednak wiekszej wartosci bojowej i w bezposrednich starciach z doborowymi oddzialami niemieckimi nie mialy szans. Stanowily jednak smiertelne zagrozenie dla partyzantki polskiej, ktora zwalczaly wszelkimi srodkami (rowniez droga denuncjacji do Niemcow). Tereny te, bowiem traktowano juz, jako terytorium Zwiazku Sowieckiego, na ktorych “bandy bialopolskie” byly wrogiem numer jeden. Na to wszystko nakladaly sie jeszcze grupy i grupki ludnosci zydowskiej, zbieglej do lasow i puszcz, ukrywajace sie przed Niemcami. Nastawione byly przede wszystkim na przetrwanie, tworzac tzw. obozy siemiejnyje, czyli rodzinne. I wlasnie jedna z takich grup (zwana “Jerozolima”) zorganizowali w Puszczy Nalibockiej i dowodzili nia bracia Bielscy. Jej fenomen – liczebnosc i przetrwanie calej okupacji niemieckiej – opisala Nechama Tec i stalo sie to kanwa wspomnianego filmu. Naliboki byly w II RP uroczym kresowym miasteczkiem o wielowiekowej historii. Polozone w powiecie stolpeckim, na skraju wielkiej i dzikiej Puszczy Nalibockiej, w poblizu granicy II RP z Sowietami, zylo z dala od glownych wydarzen. W 1939 r. liczylo ok. 3 tys. mieszkancow, wsrod ktorych ponad 90 procent bylo katolikami. W miasteczku zylo tez 25 rodzin zydowskich. Okupacja sowiecka w latach 1939-1941 byla wielkim dramatem. W ramach rugowania polskosci Sowieci wywiezli z terenu powiatu stolpeckiego ponad 2 tys. ludzi, w tym czesc mieszkancow Nalibokow. Na terenie pobliskiej puszczy gromadzili sie rozbitkowie z Czerwonej Armii, tam tez chronila sie ludnosc zydowska. Zydzi utworzyli dwa duze “obozy rodzinne”. Pierwszym zawiadywali bracia Bielscy (Tewje, Asael, Zus i Aron). Schronili sie w nim uciekinierzy z Nalibokow i pobliskich miejscowosci. W 1944 r. liczyl on 941 osob, w tym sporo kobiet i dzieci. Tylko 162 osoby byly uzbrojone. Oboz drugi, pod dowodztwem Simchy Zorina, gromadzil uciekinierow z gett. Liczyl 562 osoby (w tym 73 uzbrojone).

“Życie ludzkie straciło wszelką cenę” Ich celu nie stanowiła bezpośrednia walka z Niemcami, najważniejsze było bowiem przeżycie wojny. Obozy były jednak podporządkowane sowieckiemu dowodztwu i na jego zadanie musialy kazdorazowo wydzielac kontyngent uzbrojonych mezczyzn “na akcje”. Sowieci nie tolerowali na tym terytorium zadnych “obcych” sil, o czym swiadczy bezwzgledne zwalczanie polskiej partyzantki. Zydom pozostawili jednak ogromna autonomie, pozwalajac im utrzymywac w obozie nawet synagoge. Dla polskiego podziemia sprawa najwazniejsza bylo zapewnienie wzglednego bezpieczenstwa w terenie i ochrona ludnosci stale gnebionej przez pacyfikacje niemieckie, sowieckie oraz najazdy zydowskich i sowieckich “grup zaopatrzeniowych”. Raporty Delegatury Rzadu z tego okresu sa wstrzasajace: “Zagadnienie bezpieczenstwa w ogole nie istnieje a teren objety partyzantka robi wrazenie ‘dzikich pol’. Zycie ludzkie stracilo wszelka cene a dorazne egzekucje sa powszechne na calym terenie. (…) Teren, gdzie Niemcy nie docieraja, a zwlaszcza Puszcza Nalibocka, jest siedliskiem przewaznie sowieckich oddzialow dywersyjnych. Sa one dobrze uzbrojone w bron reczna i maszynowa, dowodzone przez oficerow sowieckich specjalnie wyszkolonych do walki partyzanckiej i podobno licza ok. 10.000 ludzi. (…) Ludnosc miejscowa jest zmeczona i znekana ciaglymi rekwizycjami a czesto i rabunkiem odziezy, zywnosci i inwentarza. Najbardziej daja sie we znaki, zwlaszcza w odniesieniu do ludnosci polskiej tzw. oddzialy rodzinne (siemiejnyje), skladajace sie wylacznie z Zydow i Zydowek w sile 2-ch batalionow” (Raport Delegatury Rzadu, AAN, 202/III-193, k. 131, 160). Konflikty rodzily sie przede wszystkim na tle oslawionych “akcji zaopatrzeniowych”. Strona polska uznawala istniejace status quo, usilujac doprowadzic do jakichs porozumien z Sowietami, aby uniknac gehenny ludnosci cywilnej. Stawiala jednak zdecydowane warunki, wsrod nich podkreslala zas wybitnie negatywna role grup zydowskich, dzialajacych z niezwyklym okrucienstwem. Odbylo sie wiec kilka spotkan oficerow Okregu Nowogrodzkiego AK z dowodcami sowieckimi. Juz podczas pierwszego z nich, 8 czerwca 1943 r., strona polska zazadala, aby na akcje rekwizycyjne Sowieci nie wysylali grup zydowskich: “(…) nie wysylanie Zydow na rekwizycje (ludnosc sie skarzy) samorzutnie chwyta za bron w swej obronie, bo ci sie znecaja, gwalca kobiety i male dzieci (…), obrazaja ludnosc, strasza pozniejsza zemsta sowietow, nie maja miary w swej nieuzasadnionej zlosci i w rabunku” (“Protokol spisany dn. 8 czerwca 43 r. przez Delegata Sztabu Glownego partyzantow polskich – Wschod – oraz Komendy Leninskiej partyzanckiej brygady sowieckiej”. Archiwum WIH, III/32/10, k. 1).

Jedli, pili, gwałcili Grupy zydowskie przeprowadzaly, bowiem te rekwizycje (zwane operacjami gospodarczymi) najbardziej bezwzglednie. Wedlug jednego z raportow, oboz Bielskiego “zgromadzil” “200 t ziemniakow, 3 t kapusty, 5 t burakow, 5 t zboza, 3 t miesa i 1 t kielbasy”. Z raportow sowieckiej partyzantki wynika, ze nie bylo problemu z wyzywieniem, co wiecej, rabunki prowadzono na tak wielka skale, ze istnial wprost nadmiar zywnosci, a “partyzanci” mogli dowolnie wybierac rodzaj jadla: “Wyzywienie partyzantow jest bardzo dobre (…). Zawsze maja tluszcze, mieso, mleko, jajka, kury itd. Odzywiaja sie jak zadne wojsko w czasie pokoju. Zapasow nie robia, ale jedza caly czas bez konca”. Z kroniki jednej z brygad wynika, ze “we wszelkich warunkach partyzant jadl bez ograniczen. Duze spozycie miesa zle odbijalo sie na zdrowiu niektorych partyzantow”. Jeszcze dlugo po wojnie sowieccy partyzanci wspominali te czasy jak raj na ziemi: “Po partyzancku mowilismy, jedz, ile sie zmiesci. To samo dotyczy miesa. Do 1944 roku miesem pogardzalismy. U nas byla wylacznie wieprzowina, cielecina, baranina. (…) Wiele osob wzdycha teraz do tamtej kuchni”.

W powojennych wspomnieniach zydowscy “partyzanci” z tych obozow podkreslali mestwo i niezwykle zaslugi obozu Bielskiego. Na przyklad Anatol Wertheim pisal: “Na jego czele stalo czterech braci Bielskich, synow mlynarza spod Nowogrodka. (…) Z czasem znalazlo sie w ich szeregach trzystu bojownikow, ktorych brawura stala sie legendarna w calej Puszczy. Partyzanci z podziwem powtarzali opowiesci o ich pomyslowych zasadzkach na Niemcow, odwaznych akcjach i o karach, jakie bracia Bielscy wymierzali kolaborantom”. Niestety, zaden z nich nie podaje konkretow, nie mozna wiec zweryfikowac owej poteznej akcji antyniemieckiej… O codziennym zyciu i obyczajach panujacych w tym obozie wiemy nie tylko z opowiesci Nechamy Tec. Opisal je rowniez czasowy zastepca Tewje Bielskiego, polski przedwojenny komunista Jozef Marchwinski (ktory byl zonaty z Zydowka o imieniu Ester i z tej racji zostal dolaczony do obozu przez dowodztwo sowieckie). “Bielskich bylo czterech braci, chlopow roslych i dorodnych i nic tez dziwnego, ze mieli powodzenie u niewiast w obozie. Byli to molojcy do wypitki i milosci, nie mieli jednak ciagotek do wojaczki. Najstarszy z nich (dowodca obozu) Tewie Bielski zarzadzal nie tylko wszystkimi Zydami w obozie, lecz dowodzil rowniez dosc licznym i slicznym ‘haremem’ – niby krol Saud w Arabii Saudyjskiej. W obozie, gdzie rodziny zydowskie kladly sie czesto na spoczynek z pustymi zoladkami, gdzie matki przytulaly do wyschnietych piersi glodne swoje dzieci, gdzie blagaly o dodatkowa lyzke cieplej strawy dla swoich malenstw – w tymze obozie kwitlo inne zycie, byl tez inny, bogaty swiat! Bielski i jego swita nie narzekali na zle warunki, na okupacje. Posiadajac zloto i kosztownosci swoich ziomkow, mogli prowadzic wystawny tryb zycia. W ziemiankach braci Bielskich i najblizszego ich otoczenia, stoly uginaly sie od wytrawnych potraw i napojow, a liczne grono pieknych kobiet stale otaczalo Tewie Bielskiego i jego trzech budrysow. Pieknosci te nie znaly glodu i niedostatku. Byly zawsze slicznie ubrane a na ich rekach i szyjach lsnily blaskiem drogie klejnoty i kamienie, nie zbrukaly tez zbozna praca swych bialych raczek”.Z racji zgromadzonych na prywatny uzytek bogactw Tewje byl surowo oceniany w raportach sowieckich: “Bielski nie zajmowal sie praca bojowa, a spekulowal w oddzialach. Bral od swoich partyzantow zloto na zakup broni i przywlaszczal je, a broni nie dawal”. On sam w swych powojennych wspomnieniach (wydanych w Palestynie w 1947 r.) podkreslal, ze jego “Jerozolima” – “nigdy nie weszla do akcji z okupantem”.

U Simchy Zorina bylo bardzo… wesoło Podobnie bylo w sasiednim obozie Simchy Zorina. Wspomniany Wertheim opisywal to z wyrazna nostalgia: “jedzenia bylo pod dostatkiem, a nawet gromadzily sie zapasy. Jeszcze w dniu polaczenia sie z Armia Czerwona wyciagnelismy z jeziora kilkaset zatopionych workow z maka (…). Nadwyzki jedzenia posylalismy nawet do Moskwy. Raz w tygodniu ladowal na polowym lotnisku w puszczy samolot: przywozil gazety i materialy propagandowe, a zabieral z powrotem samogon, slonine i kielbasy naszego wlasnego wyrobu”. Wystawne uczty i alkoholowe libacje zajmowaly czas “partyzantom”. W ocenie Wertheima – “Z powodu pijanstwa wydarzaly sie w oddzialach nieodwracalne tragedie – zbrojne konflikty, strzelaniny…”. Jednak to bylo dla nich nieistotne: “Najweselsze wizyty spedzalem z Zorinem. Nasz komendant byl bardzo kochliwy, za moich czasow mial juz druga czy trzecia zone w oddziale, ale uwazal, ze to wcale nie dosyc. Codziennie rano zasiadal do stolu w towarzystwie aktualnej zony Geni. Pod stolem stala przygotowana zawczasu kadz z samogonem, ktory Zorin czerpal filizanka: wtedy pojawiala sie kucharka sztabu Ethel i, gleboko patrzac szefowi w oczy, pytala go z przejeciem, czego sobie zyczy na sniadanie. Zorin przesuwal czapke w tyl, drapal sie przez chwile w glowe i zamawial zawsze takie samo ‘menu’: twarozek ze smietanka na zakaske, kawaleczek sledzia i kielbase naszego wlasnego wyrobu”. Bron sluzyla tym “partyzantom” nie tylko do przeprowadzania “operacji gospodarczych”. Gdy juz dobrze pojedli i popili, korzystali jeszcze z innych uciech. Bron potrzebna im byla przede wszystkim do terroryzowania okolicy, w poszukiwaniu nowych kobiet. To tez bezwiednie ujawnil wspomniany Wertheim: “[Zorin] po sniadaniu, jezeli byl w dobrym humorze i nie mial akurat nic lepszego do roboty, wzywal mnie do siebie i proponowal: ‘Nu dawaj, naczalnik sztaba, pajedziom zenitsia!’. Na ‘ozenek’ jechalismy zazwyczaj do jakiejs odleglej wsi, gdzie Zorin mial z gory upatrzona dziewuche. Zajezdzalismy z fasonem – pod eskorta przynajmniej trzydziestu konnych. Nasz watazka zwracal sie wprost do ojca wybranki, oznajmiajac mu, ze wlasnie ma zamiar ozenic sie z jego corka. Partyzantom w ogole trudno bylo odmowic, a co dopiero takiemu komendantowi jak Zorin! Dla wiekszego efektu wyciagal z kieszeni skorzany woreczek, wysypywal z niego na stol ‘swinki’, czyli zlote carskie ruble, i bawil sie nimi niby od niechcenia, dajac do zrozumienia, ze nie tylko z niego potezny komendant, ale tez nie byle, jaki bogacz! Slub ciagnal sie przez dwa, trzy dni, az Zorin decydowal, ze pora wracac do oddzialu i Geni – przynajmniej do czasu nastepnego ozenku”. Podobne “normy moralne” obowiazywaly tez w “Jerozolimie” Bielskiego, ktory przeciez tez mial swoj harem.Trudno wiec wymagac, aby taka “partyzantka” cieszyla sie jakimkolwiek szacunkiem okolicznej ludnosci. Czy to zobaczymy w hollywoodzkim filmie? Alez skad, zarowno Bielscy, jak i Zorin sa wielkimi bohaterami, ktorzy w ten sposob – dodatkowo uwiecznieni przez X muze – wejda do komiksowego panteonu II wojny swiatowej.

Pacyfikacja Naliboków 8 maja 1943 r.Jak doszlo do ludobojczej pacyfikacji? Kto bral w tym udzial? Niemcy nakazywali tworzenie w miasteczkach i wsiach, nekanych przez grupy sowiecko-zydowskie, tzw. samoochowy (samoobrony). To ona miala odpowiadac za bezpieczenstwo mieszkancow i bezproblemowe oddawanie kontyngentow zywnosci. W Nalibokach samoobrona powstala w polowie 1942 r. i byla faktycznie przykrywka dla miejscowej placowki Armii Krajowej. Dla Sowietow “samoochowa” byla sola w oku, traktowano ja jak jednostke kolaboracyjna i starano sie ja podporzadkowac swoim interesom. W koncu doszlo do bezposredniego spotkania dowodcow polskiej samoobrony z przedstawicielami sowieckich partyzantow. W kwietniu 1943 r. Sowieci postawili ostre warunki: wyrazenie zgody na “rozbicie” samoobrony (ktora miala na stanie zaledwie 2 rkm i 26 starych kb), wcielenie jej do szeregow partyzantki sowieckiej i zlozenie przysiegi na wiernosc Stalinowi. Polacy, ze zrozumialych wzgledow, przyjeli jednak tylko pierwszy warunek, uzgadniajac date przeprowadzenia pozorowanej akcji na 3 maja 1943 roku. Tego terminu Sowieci jednak nie dotrzymali. Ale rankiem 8 maja Naliboki zostaly otoczone przez kolumny sowieckich i zydowskich “partyzantow” z Puszczy Nalibockiej. Pech chcial, ze w miasteczku (w ktorym nigdy nie bylo zadnej placowki niemieckiej) akurat tego dnia nocowal u swej ciotki policjant bialoruski z Iwienca, ktory na widok Sowietow wystrzelil i zabil jednego z ich dowodcow. Dalej wypadki potoczyly sie bardzo szybko i drastycznie. Waclaw Nowicki, ktory byl naocznym swiadkiem, tak to opisal: “Godzina 5 rano, 8 maja 1943 roku. Dluga seria z kaemu rozprula ponizej okien frontowa sciane naszego domu, stojaca pod nia kanape, przeleciala przez pokoj i ugrzezla w przeciwleglej scianie zaledwie kilka centymetrow nad naszymi glowami. (…) Mama dopadla okna. – Wies plonie! – krzyczy. (…) O godzinie 7.00 strzaly i jeki ucichly. Zewszad wialo groza smierci i zniszczenia. Ocaleni od pogromu mogli teraz zobaczyc tragedie swego miasteczka i dokonanego w nim ludobojstwa. W niespelna 2 godziny zginelo 128 niewinnych ludzi. Wiekszosc z nich, jak stwierdzili potem naoczni swiadkowie, z rak siepaczy Bielskiego i ‘Pobiedy’. Mordercy obojga plci wpadali do mieszkan i seriami z automatow unicestwiali we snie cale rodziny, a obrabowane w pospiechu (nawet z zegarkow) domostwa palili i pijani od krwi, z okrzykiem ‘hura!’ szli dalej mordowac. Wielu zbudzonych nagla strzelanina i jekiem sasiadow wylatywalo na podworko. Tych rozstrzeliwano z dziecmi pod scianami chat. Jedni i drudzy wraz z domostwem obracali sie w popiol. Daleko slychac bylo ryk bydla i rzenie zagrabianych koni. Podczas dantejskiego pogrzebu trudno bylo zidentyfikowac pozostale czasem tylko konczyny dzieci, rodzicow, dziadkow z rodow Karniewiczow, Lojkow, Chmarow i wielu innych” (W. Nowicki, Zywe echa, Warszawa 1993, s. 99-100). Wedlug wspolczesnych ustalen, ofiar bylo 128-132, w tym kobiety i dzieci. Z niektorych rodzin zginelo nawet po 7-8 osob. Wsrod napastnikow mieszkancy rozpoznali niektorych (znanych im juz wczesniej) “partyzantow” sowieckich oraz tych Zydow, ktorzy byli mieszkancami Nalibokow.

Grupa Keslera Sasiadow z Nalibokow w obozie Bielskiego nie bylo wielu, ale ta grupa byla akurat bardzo charakterystyczna. Przewodzil jej Izrael Kesler, przedwojenny zawodowy zlodziej (za ten proceder mial byc nawet karany wiezieniem). Do grupy nalezeli rowniez bracia Borys i Icek Rubiezewscy. Po wejsciu Niemcow Kesler dowodzil kilkunastoosobowa banda rabunkowa, ktora szybko powiekszala swe szeregi, przyjmujac grupy Zydow ukrywajacych sie w okolicznych lasach. Wedlug roznych danych, powiekszyla sie do kilkudziesieciu (a nawet do ponad stu) osob i z czasem weszla w sklad obozu Bielskiego. Keslerowcy uzyskali w zamian pewna autonomie w ramach “Jerozolimy”, ale nawet tam uchodzili za grupe bezwzglednych rabusiow. W 1980 r. ukazala sie w Izraelu ksiazka Sulii Wolozhinski Rubin – zony Borysa Rubiezewskiego (“Against the Tide. The Story of an Unknown Partisan”, Jerusalem 1980). Opisala ona napad na Naliboki (w ramach grupy Izraela Keslera), choc nie wymienila tej nazwy: “Nieopodal [dworzeckiego] getta znajdowala sie wioska. Zydzi musieli przez nia przechodzic po drodze do lasu, a partyzanci [sowieccy] w drodze z lasu. Ci wiesniacy ostrzegali biciem w dzwony i waleniem w miedziane garnki o przemarszu takich osob, aby ostrzec pobliskie wioski. Chlopi wybiegali z siekierami, sierpami – czymkolwiek, co moze sluzyc do zabijania – i rzneli kazdego, a potem rozdzielali miedzy siebie cokolwiek ci nieszczesliwi mieli. Grupa Borysa [Rubiezewskiego] zdecydowala, aby polozyc raz na zawsze kres takiej dzialalnosci. Wyslali kilku ludzi do tej wioski, a sami zaczaili sie w zasadzce. Wkrotce rozlegly sie sygnaly alarmowe i uzbrojeni chlopi wybiegli, aby zabic ‘przekletych Zydow’. No, ale rozlegly sie salwy i skoszono ich ze wszystkich stron. Trzy dni zajelo, aby zbic trumny [dla poleglych chlopow] i ponad 130 osob pochowano. Nigdy juz wiecej zaden Zyd czy partyzant nie zginal na tych drogach” (S. Wolozhinski Rubin, Against the Tide. The Story of an Unknown Partisan, Jerusalem 1980, s. 126-127). Jest to oczywiscie opis skrajnie falszywy, dokonany zostal niewatpliwie na uzytek czytelnika anglojezycznego, nieznajacego w ogole wojennych i okupacyjnych realiow w Polsce.

Jest już jeden film Na podstawie ksiazki Sulii Wolozhinski Rubin powstal w 1993 r. film dokumentalny “The Bielsky Brothers: The Unkown Partisans” (Soma Productions, 1993) wykorzystywany, jako material pomocniczy w nauczaniu o holokauscie. W filmie Sulia dodala nowe, drastyczne szczegoly o ojcu swego meza, ktorego Polacy mieli jakoby zameczyc w okrutny sposob, co mialo jeszcze mocniej uzasadniac pacyfikacje Nalibokow: “Jego ojca Szlomka (…) ukrzyzowano na drzewie. (…) Borys sie o tym dowiedzial. Wioska juz nie istnieje. (…) Tego dnia pochowano 130 osob”. Zapomniala juz natomiast o tym, co napisala we wczesniejszych wspomnieniach, opublikowanych w 1980 r., ze rok przed tymi wydarzeniami Szlomo Rubiezewski zginal w getcie zabity przez Niemcow. W tym samym filmie przyznano jednak, ze grupy zydowskie dokonywaly rabunkow okolicznej ludnosci: “Najwiekszym klopotem bylo (…) wyzywienie tylu ludzi. Grupy 10 do 12 partyzantow wymaszerowywaly na odleglosc 80 do 90 kilometrow, aby rabowac wioski i przyniesc zywnosc dla partyzantow”. Sulia chwalila tez spryt przyszlego meza, ktory po tej pacyfikacji obdarowal ja futrem, ubraniami i butami. Brat Borysa – Icek, wymieniany byl nawet w raportach sowieckich, jako notoryczny rabus, za co grozilo mu rozstrzelanie. Dalsze losy Keslera potoczyly sie zgodnie z owczesnymi regulami. Usilowal on jakoby przejac kontrole nad cala “Jerozolima” Tewje Bielskiego, wiec zostal przez niego zamordowany. Naliboki nie byly jedyna polska miejscowoscia, okrutnie spacyfikowana przez sowieckich “partyzantow”. Kilka miesiecy pozniej, 26 sierpnia 1943 r., inna grupa Sowietow podstepnie wymordowala ok. 50 partyzantow AK wraz z ich dowodca por. Antonim Burzynskim “Kmicicem”. Wedlug ustalen Nechamy Tec, w tym rowniez brala udzial wydzielona grupa pomocnikow z obozu Bielskiego. Kolejne rocznice haniebnej pacyfikacji Nalibokow sa calkowicie przemilczane i ignorowane przez polskie wladze. Czy mozna jeszcze ustalic chocby niektorych sprawcow? Niewatpliwie tak. Praktycznie wszyscy “partyzanci” Bielskiego, ktorzy przezyli wojne, pozostawili swe relacje w Zwiazku Sowieckim. Pokazne zbiory takiej dokumentacji zgromadzil rowniez Izrael. Czy ktos pokusil sie o takie badania? Piec lat temu powstala w USA ksiazka Petera Duffy’ego pt. “The Bielski Brothers. The True Story of Three Men Who Defied the Nazis, Saved 1,200 Jews, and Built a Village in the Forest” (New York 2003). O Nalibokach nie ma w niej w ogole mowy. Bielscy sa jednak naglasniani i w Polsce. W 2003 r. napisal o nich w “Polityce” Marian Turski, podkreslajac, ze bylo to zgrupowanie o… wysokiej etyce, w ktorym wszelkie konfiskaty (poza zywnoscia), byly jakoby surowo karane smiercia: “Nieformalny kodeks etyczny, narzucony przez Bielskiego i jego braci, najsurowiej tego zakazywal… A konfiskata zywnosci i bydla? Trzeba powiedziec otwarcie, ze ludzie ze zgrupowania Bielskiego – podobnie jak wszystkie inne oddzialy partyzanckie! – czynili to bez zahamowan” (M. Turski, Republika braci Bielskich, “Polityka” nr 30, 26 VII 2003). Turski sprawe Nalibokow calkowicie zbagatelizowal: “Przed dwoma laty IPN zwrocil sie do organow scigania Bialorusi o wszczecie wlasnego sledztwa w sprawie zbrodni w Nalibokach, dokonanej przez partyzantow radzieckich w 1943 r. Sledztwo w tej sprawie prowadzi oddzial IPN w Lodzi. Jak mozna bylo przeczytac w komunikacie PAP, ‘Informacji o udziale Zydow w zbrodni w Nalibokach polskie organa scigania na razie nie zweryfikowaly?. (…) Za zycia Tewje Bielski nie zaznal zbyt wiele glorii. Ale po smierci jego cialo zostalo sprowadzone do Izraela i pochowane na Cmentarzu Bohaterow”. Po uplywie trzech miesiecy od pacyfikacji sowiecko-zydowskiej, Naliboki przezyly kolejna tragedie. Tym razem Niemcy, w ramach operacji “Hermann”, 6 sierpnia 1943 r. zrownali miasteczko z ziemia, a ludnosc czesciowo wymordowali, czesciowo wywiezli na roboty. Odbudowano je juz po wojnie, ale pozostalo w nim niewielu dawnych mieszkancow. Dzis nieliczni juz nalibocczanie i ich potomkowie mieszkaja w USA, Kanadzie, Australii, sa rowniez rozproszeni po Polsce. Jest jeszcze jeden polski wątek, ktory wiaze sie z historia braci Bielskich, calkiem wspolczesny. Oto kilka miesiecy temu media doniosly, ze amerykanskie malzenstwo – Aron i Henryka Bell – porwalo 93-letnia Janine Zaniewska z Florydy i umiescilo ja w domu opieki Hospes Hospiti w Pobiedziskach pod Poznaniem. Mialy to byc jej “wakacje” w dawno niewidzianej Polsce. Przy okazji malzonkowie wyludzili od niej pelnomocnictwo i ogolocili jej konto z sumy 250 tys. dolarow zyciowych oszczednosci. Sprawa wyszla na jaw i Aron oraz Henryka Bell zostali w USA aresztowani pod zarzutem porwania i oszustwa. Aron Bell do 1951 r. nazywal sie… Bielski. Jest najmlodszym bratem Tewjego. Wyludzenie 250 tys. dolarow od Janiny Zaniewskiej bylo zapewne jego ostatnia juz “operacja gospodarcza”, ktorych tyle przeprowadzil w latach okupacji wraz ze swymi bracmi.

Leszek Żebrowski

11 marca 2012 Jest broń straszniejsza od kłamstwa, to oszczerstwo"- twierdził Charles-Maurice de Talleyrand-Perigord - dyplomata,, minister spraw zagranicznych Francji, biskup Autun, książę Benewentu - reprezentant Francji na Kongresie Wiedeńskim. Cwaniak, jakiego świat nie widział.. Dostosowywał się każdych czasów.. Wielki kameleon przełomu osiemnastego i dziewiętnastego wieku.. Zmarły w roku 1838. O Polakach powiedział: „Z Polakami organizuje się tylko bałagan”. W sprawie poglądów powiedział: „Moje poglądy zależą od pogody”. No tak. A od czego zależą poglądy rządzących nami demokratów z Platformy Obywatelskiej? Czy czasami nie od poglądów innych, rządzących nami z Brukseli? Jest broń straszniejsza od kłamstwa i oszczerstwa - to prawda. Przeanalizujmy na przykład taką rzecz: w dniu 11 września 2009 roku, w rocznicę 11 września WTC na Polu Mokotowskim w Warszawie przy skrzyżowaniu Al. Niepodległości i ulicy Wawelskiej, postawiony został 4 metrowy CosmoGolem, taki ludek 4 metrowy- symbolizujący- zdaniem władz Warszawy- prawa dziecka.(????) Dla zupełnego laika jest podejrzanym, że cztero metrowy ludek na Polu Mokotowskim symbolizuje prawa dziecka. Pominąwszy już prawa dziecka, jako sposób na wyjęcie dziecka spod jurysdykcji rodziców przy pomocy demokratycznego państwa prawa. Tym sposobem państwo demokratyczne i prawne przejmuje opiekę nad dzieckiem - wydawałoby się rodziców. Nic podobnego.. Dziecko staje się państwowe. Na siłę można było wybrać jakiś symbol dziecięcy, który mógłby symbolizować jego prawa nadane mu przez państwo, a odebrane rodzicom na Polu Mokotowskim. Lalkę czy samochód - jeśli oczywiście nie byłby to wybór seksistowski. Na przykład rodzice nie mogą już dawać klapsów dzieciom, po tym jak Platforma Obywatelska odebrała takie prawo rodzicom. Państwo zabiera już dzieci rodzicom z powodu małego metrażu w domu, niedożywienia - zdaniem bezpieki socjalnej, czy na podstawie oceny rodziny przez urzędnika państwowego.. Państwo zdecydowanie ingeruje w rodzinę.. Bo ono wie lepiej, jak dziecko ma być przygotowywane do życia.. Lepiej od rodziców, którzy powinni mieć prawo wychowywania dziecka według własnego uznania.. I do tego służą prawa dziecka, żeby łatwiej zabrać władzę rodzicielską rodzicom.. No i dlatego postawiono na Polu Mokotowskim coś takiego jak CosmoGolema - nie wiem czy dobrze odmieniłem- a który to Golem w tradycji żydowskiej to istota utworzona z gliny na kształt człowieka, ale pozbawiona duszy rozumiejącej neszama, a zatem również zdolności mowy. W części tradycji żydowskiej Adam traktowany jest Golem, obdarzony Bożym tchnieniem.Tworzenie Golema przez ludzi wiąże się z powtarzaniem procesu Bożej kreacji. Pierwsze przekazy o Golemie utworzonym przez człowieka zawiera Talmud. Najbardziej znana legenda na temat Golema mówi o stworzeniu go przez rabina Jehudę Low ben Bazaleta z Pragi- urodzonego zresztą w Poznaniu. Według jednej z wersji legendy, Golem wpada w szał i zaczyna mordować tych, którym służył..(!!!) No właśnie. Tyle legenda, ale co to ma wspólnego wszystko z prawami dziecka? Ja – nie wiem? A może Państwu coś na ten temat wiadomo..? Może chodzi o niemość praw dziecka? Że niby małe dziecko, tyranizowane przez rodzinę nie może wymówić swojej krzywdy.. Bo najgorsze środowisko dla dziecka - to rodzina. Według lewicy wszelakiej. Najlepsza jest państwowa szkoła, państwowe przedszkole, państwowy żłobek. Wszystko pod kuratelą państwową. Za dziecko, krzywdę, jaką znosi ono w rodzinie - musi wyartykułować za niego urzędnik państwowy. Władny w tej materii urzędnik państwowy.. Nieskazitelny, szlachetny, dobry. On się dzieckiem zajmie najlepiej.. Dlaczego zatem na Polu Mokotowskim, pani prezydent Warszawy Hanna Gronkiewicz-Waltz, dawniej ze Zjednoczenia Chrześcijańsko-Narodowego, a obecnie Platformy Obywatelskiej nie postawiła pomnika urzędnika realizującego i to stojącego na straży praw dziecka? Tylko tajemniczego Golema? Ile to wszystko kosztowało, kto parł do postawienia tego monstrum na Polu Mokotowskim i kto obecnie opiekuje się tą konstrukcją? Jakiś kompletny nonsens z tym Golemem.. Z niemym Golemem.. Bo, żeby jeszcze Golem mówił… I wtedy aktualne byłyby słowa Talleyranda: człowiek obdarowany został mową po to, żeby ukryć swoje myśli.. A tak to nie wiemy, co ten Golem w gruncie rzeczy ukrywa i symbolizuje.? Tak jak broszura wydana ostatnio w Nowym Yorku przez Instytut Kultury Polskiej. Instytut promujący polską kulturę.. Na okładce widać tancerkę w czasie tańca, ubraną na biało czerwono, a w tle.. No właśnie, co w tle? W tle tlą się goli faceci bez majtek z gołymi dupskami, wygląda to na drużynę gejów, podczas przerwy i zmiany majtek.. Jeden jest w spodenkach, ale stoi tyłem do robiącego zdjęcie.. Nie wiem, na czym miałoby polegać promowanie polskiej kultury? Na gołych dupskach sfotografowanych na tle tancerki w biało- czerwonym stroju? Wymyślił to prawdopodobnie pan Jerzy Osuch, malarz, który jest dyrektorem Instytutu Kultury Polskiej w Nowym Yorku. Pan Jerzy był w latach 1997-2005 dyrektorem Centrum Sztuki Współczesnej w Kijowie, a formalnie Centrum Georga Sorosa na Rzecz Sztuki Współczesnej. Znowu ręka pana Sorosa.. Wielkiego „filantropa” i dobroczyńcy.. U nas honoruje patronacko Fundacji Batorego...Antysemityzm, ksenofobia, rasizm, homofobia.. To współczesne narzędzia walki z normalnością.. Każdego przeciwnika można swobodnie pogrążyć.. Wystarczy wyszukać odpowiedni paragraf.. A paragrafów jest wiele. Beria z kolei uważał, że nie ma ludzi niewinnych. Są jedynie źle przesłuchani. Oczywiście - znowu według Talleyranda - nigdy nie jest równie daleko od celu, jak wtedy, kiedy nie wiadomo, dokąd się zmierza.. No właśnie! A ci, co promują Polskę poprzez gołe dupska i tańczące panienki na tym tle- wiedzą, dokąd zmierzają? Widocznie wiedzą - bo zmierzają.. I robią nam - jako narodowi – koło dupska.. Bo jak odbierze Amerykanin taką broszurę, gdy ją weźmie do ręki? Jako reklamę domu publicznego w Polsce? Czy może, jako reklamę burdelu, jakim jest Polska, według tej broszury? Wydanej przez Instytut Kultury Polskiej w Nowym Yorku.. No cóż.. ”Żenić należy się w każdym przypadku. Jeśli ktoś dostanie dobrą żonę, będzie szczęśliwy, gdy dostanie złą, może stać się filozofem”.. Bo gorszy od zbrodni - jest tylko błąd! WJR

Czy koalicja PO-PSL przetrwa podwyższenie wieku emerytalnego?

1. Zaraz po zwycięstwie wyborczym Platformy i powstaniu nowego- starego rządu Donalda Tuska sprzyjające mu media i tacy sami eksperci ogłosili, że będzie on rządził nieprzerwanie 2 kadencje. Ale bardzo szybko przyszły poważne wpadki tej ekipy. Sprawa porozumienia ACTA, która miała być pokazem zdecydowania Premiera Tuska (już w czasie protestów na ulicach mówił, ze nie ulegnie szantażowi i nakazał podpisanie porozumienia naszemu ambasadorowi w Tokio) okazała się totalnym jego blamażem, lista leków refundowanych- kolejny skandal, Stadion Narodowy i ogromne premie dla szefów spółek związanych z Euro 2012- znowu skandale, kompromitacja Minister Muchy. Wszystko to poważnie nadszarpnęło notowania Platformy w badaniach opinii publicznej, choć otoczenie Premiera wymyśliło przegląd poszczególnych resortów na 100 dni rządzenia, (choć rządzenie Tuska trwa już 1600 dni), czym za wszelką cenę, chciano odwrócić uwagę od tak licznych wpadek.

2. Na początku marca odbyła się w Sejmie debata dotyczące losów obywatelskiego projektu ustawy o zakazie prywatyzacji grupy paliwowej Lotos S.A. Wydawało się, że deklaracje o odrzuceniu projektu ustawy już w I czytaniu, złożone w imieniu dwóch klubów parlamentarnych rządzącej koalicji PO-PSL, zmaterializują się podczas piątkowego głosowania na sali plenarnej. I tak napisałem na ten temat na swoim blogu parę dni temu. Jednak w piątek przed głosowaniem tych dwóch wniosków, doszło niespodziewanie do debaty, która wywołali posłowie z klubów opozycyjnych odpowiedzialni za prowadzenie projektu obywatelskiego. Padły pytania do ministra Skarbu Mikołaja Budzanowskiego, a ten swoją niekompetencją i arogancją doprowadził wręcz do wrzenia na sali, a niektórym posłom szczególnie koalicyjnego PSL-u otworzyły się oczy i uszy na argumenty opozycji i przedstawiciela inicjatywy obywatelskiej. Po takiej dawce merytorycznych argumentów, przemawiających za zachowaniem w rękach państwa większościowego pakietu akcji w koncernie paliwowym Lotos, doszło do glosowania nad tym projektem. „Połamał” się klub PSL-u. Dwaj posłowie tego klubu głosowali przeciw, 6 wstrzymało się od głosu, 3 mimo obecności na sali, nie głosowało ( w tym sam wicepremier Pawlak). Ale także 3 posłów z Platformy wstrzymało się od głosu a kolejnych kilku mimo obecności na sali nie wzięło udziału w głosowaniu. Dzięki temu opozycji większością 4 głosów udało się zablokować odrzucenie projektu obywatelskiego w I czytaniu i skierować go do dalszych prac w sejmowej komisji skarbu. To był pierwszy poważny wyłom w koalicji, do tej pory zachowującej się jak maszynka do głosowania.

3. Teraz idzie jeszcze cięższe doświadczenie dla rządzących. Podniesienie wieku emerytalnego do 67 lat dla mężczyzn o 2 lata i dla kobiet aż o 7 lat. Od początku PSL zgłasza poważne zastrzeżenia do tego projektu. A to chce obniżenia o 3 lata wieku emerytalnego dla kobiet za każde urodzone i wychowywane dziecko, a to mówi o podwyższeniu kapitału początkowego o 20-30 tys. zł za każde dziecko, wreszcie żąda projektów ustaw osłaniających ten pomysł. W najbliższym czasie projekt ma trafić do Sejmu, a porozumienia między koalicjantami w tej sprawie jak nie było tak nie ma.

4. I tu nagle jak grom z jasnego nieba transfer posła Platformy Łukasza Gibały do Ruchu Palikota. Ba kolejni posłowie i to pod nazwiskiem twierdzą, że przyczyny jego odejścia rozumieją, co wcześniej równałoby się wyrzuceniem z klubu Platformy. Teraz kierownictwo klubu wykazuje daleko idącą cierpliwość i zaczyna negocjacje z niezadowolonymi. Bez Gibały koalicja ma zaledwie 3 głosy więcej niż bezwzględna większość. Czy będzie miała je dalej, jak przyjdą głosowania nad podwyższeniem wieku emerytalnego i inne niepopularne decyzje? Zbigniew Kuźmiuk

Jan Dworak, no proszę jak się przydał po 23 latach.W praktyce sferą tą zajmuje się "człowiek instytucja, czyli Henryk Wujec, który wie dosłownie wszystko.

- Przygotowania techniczne zaczęły się, oczywiście, zanim rozpoczęły się rozmowy, tzn. już od momentu, gdy w ubiegłym roku powołano Komitet Obywatelski przy L. Wałęsie SAMORZĄDNA RZECZPOSPOLITA rok V (nr 75.)

Na czym polega techniczna strona pracy w biurze organizacyjnym przy Lechu Wałęsie podczas okrągłego stołu? J. DWORAK - Przygotowania techniczne zaczęły się, oczywiście, zanim rozpoczęły się rozmowy, tzn. już od momentu, gdy w ubiegłym roku powołano Komitet Obywatelski przy L. Wałęsie. Kiedy jednak pojawiła się konkretna propozycja prac przy "okrągłym stole „, okazało się, że ludzi skupionych w sekretariacie Komitetu Obywatelskiego jest za mało i poproszono mnie o pomoc, a sekretariat przekształcił się w Biuro Organizacyjne? Zakres prac Biura jest szalenie szeroki. Najpoważniejsze zadania są w dziedzinie informacji. Organizujemy, bowiem obsługę informacyjną na, zewnątrz czyli przygotowujemy materiały z obrad zarówno dla naszych rzeczników J. Onyszkiewicza Nowiny-Konopki, jak i rzeczników pomocniczych, którymi zostali J. Moskwa i K. Wóycicki. Dostarczamy także, każdego dnia, dziennikarzom i zakładom pracy teksty ważniejszych przemówień. Ponadto do zakładów pracy przekazywany jest, wydawany przez nas, Biuletyn, w którym relacjonowany jest każdy dzień obrad. Organizujemy również obsługę wewnętrzną, tzn. koordynację pracy poszczególnych stolików, która zresztą często pokrywa się z pracami komisji Komitetu Obywatelskiego. W praktyce sferą tą zajmuje się człowiek-instytucja” czyli Henryk Wujec, który wie dosłownie wszystko. Poczynając od najważniejszych informacji o ludziach a skończywszy na najbardziej technicznych: gdzie tych ludzi szukać. On wie wszystko o sytuacji w kraju, ma informacje o wszystkich gwałtownych wydarzeniach, takich jak np. strajki, które przecież też wpływają na obrady. Innymi słowy - jest on bez wątpienia osobą kluczową. Pozostali członkowie Biura zajmują się natomiast m.in. ustalaniem ze stroną rządową warunków technicznych. Począwszy od tego, jakie mamy mieć audycje w telewizji, na jakich zasadach mają się one odbywać - a skończywszy na tym, kiedy mają obradować stoliki, podstoliki, których w sumie będzie trzynaście. Pracy jest, więc dużo.

- NA CZYM POLEGA WASZA PRACA W ŚRODKU, CZYLI W BUDYNKU URZĘDU RADY MINISTRÓW? J. DWORAK — To wchodzi w zakres tzw. pracy wewnętrznej, to znaczy dbałości o to, aby obrady z naszej strony przebiegały możliwie płynnie i przynosiły jak największy efekt. W zakres naszych obowiązków wchodzi też ustalanie, gdzie będą siedzieli przewodniczący. Na pierwszym stoliku, gospodarczym, okazało się na przykład, że współprzewodniczący mają siedzieć razem - tak sobie zażyczyli. Później, na stoliku związkowym, powstały jednak wątpliwości, gdzie ma usiąść przewodniczący z naszej strony. Natomiast na stoliku politycznym nasza strona wyraźnie sobie zażyczyła, żeby usiąść, naprzeciwko strony rządowej. Każdego dnia otrzymujemy od strony rządowej protokoły z poprzednich posiedzeń. Jest to dla nas bardzo ważne gdyż dzięki temu możemy sprawdzać, czy stenogram odpowiada przebiegowi obrad. Taki stenogram, co ważniejsze, pomaga także naszym uczestnikom obrad przeanalizować poszczególne spotkania merytorycznie, czy też pod względem taktyki rozmów.

- Z CZYM, D0 TEJ PORY, MIELIŚCI NAJWIĘKSZE TRUDNOŚCI? J. DWORAK - Właściwie nie mieliśmy ich.Już wcześniej, np., ustaliliśmy, że będziemy odbijać na kserografie potrzebne nam materiały i, jak dotąd, nie Mieliśmy z tym żadnych problemów. Tym niemniej jest pewna sfera, gdzie od początku występują trudności. Mam na myśli telewizję, Tu ciągle są zahamowania iciągłe utarczki. Dotyczy to głównieprogramu "Wokół okrągłego stołu". Było np. uzgodnione ze stroną rządową, jeszczew czasie rozmów przygotowawczych, że w tym programie będziemy mieć jednątrzecią czasu. Nadal jednak nie zostałoustalone, jak z tego czasu możemykorzystać. Kto ma tutaj prawo do ostatecznych decyzji w doborze materiału? Chodzi tu zwłaszcza o wycinanie konkretnych zdań z konkretnych wypowiedzi naszych przedstawicieli. Za każdymrazem trzeba jednak jasno i ostro stawiać sprawy, ponieważ ta druga stronama skłonność do zamazywania obrazu.

JAN DWORAK - dziennikarz, odpowiedzialny za sekretariat obrad ze strony Solidarności.

http://niezalezna.pl/22720-udzialy-przewodniczacego-j-dworaka

Udziały przewodniczącego J. Dworaka Czy można być równocześnie członkiem KRRiT i władz prywatnej spółki medialnej? Tak, jeśli jest się Janem Dworakiem! Jan Dworak został powołany w skład Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji 7 lipca 2010 r. Rekomendował go Bronisław Komorowski, który będąc marszałkiem Sejmu RP wykonywał jeszcze obowiązki Prezydenta RP. Podczas pierwszego posiedzenia KRRiT 10 sierpnia 2010 r. został wybrany Przewodniczącym Rady. Tymczasem art. 8 ust. 4 ustawy z dnia 29 grudnia 1992 r. o radiofonii i telewizji stanowi:

„Nie można łączyć funkcji członka Krajowej Rady z posiadaniem udziałów albo akcji spółki bądź w inny sposób uczestniczyć w podmiocie będącym dostawcą usługi medialnej lub producentem radiowym lub telewizyjnym oraz wszelką działalnością zarobkową, z wyjątkiem pracy dydaktyczno-naukowej w charakterze nauczyciela akademickiego lub pracy twórczej.” Alfred Rosłoń

Filmowy Smoleńsk jak 9/11 Antoni Krauze zapowiada nakręcenie filmu o katastrofie smoleńskiej. Jeżeli w najbliższych latach doszłoby do realizacji takiego przedsięwzięcia, to Polska stałaby się krajem podobnym do USA, gdzie filmowcy dosyć szybko biorą się za ekranizację wydarzeń, które wstrząsnęły ich narodem. Oczywiście trudno znaleźć tożsame ze Smoleńskiem wydarzenia w historii USA. Najbliżej są tego zamachy z 9/11 i śmierć JFK. Informacje o tym, że Krauze zamierza zrealizować film o Smoleńsku potwierdził pół roku temu w rozmowie z fronda.pl. „Teraz pracuję nad filmem o tragedii smoleńskiej. Przestałem się z tym kryć. Uważam, że ten temat jest niesłychanie ważny. Będzie to film fabularny, choć jeszcze nie rozpocząłem zdjęć” – mówił. Teraz twórca wstrząsającego „Czarnego czwartku” ujawnia kolejne kulisy swojej nowej produkcji. „Nie wiem, czy uda mi się zrobić ten film. Pracuję nad nim już bardzo długo. A przy tym wszyscy już chyba mają poczucie fikcji w wyjaśnianiu katastrofy z 10 kwietnia. Wręcz kłamstwa, którym nas karmiono. To wszystko teraz pęka i mam nadzieję, że ułatwi mi sytuację” - mówił w rozmowie z Rafałem Kotomskim dla serwisu www.portalfilmowy.pl. „Obserwuję i próbuję dowiedzieć się jak najwięcej ze śledztwa smoleńskiego, także od moich znajomych posiadających jakąś wiedzę na ten temat. Okazuje się przy tym, że ludzie, z którymi w czasie stanu wojennego i później robiliśmy rożne rzeczy nielegalnie, w imię prawdy i poczucia wolności, dzisiaj nie chcą mi pomóc. Prawda o Smoleńsku nie może być w żaden sposób czymś, co komukolwiek zagraża. Wręcz odwrotnie! Naukowcy, eksperci w czymś uczestniczą, coś wiedzą i niczego nie chcą nam, ludziom zainteresowanym, o tym powiedzieć. Dzieje się jakaś niepojęta rzecz, która jest dla mnie złym znakiem czasu” - dodaje reżyser w wywiadzie Krauze mówi, że na razie pracuje nad scenariuszem i jeszcze nie jest gotowy do realizacji obrazu. „Poza tym czas, który mija od tej historii przynosi ciągle coś nowego. Na pewno jednak w moim filmie znajdzie się spojrzenie na katastrofę również pod kątem tego, co do tragedii doprowadziło i zawiera się w okresie pięciu lat od roku 2005, gdy w Polsce stały się rzeczy bardzo złe. Wykorzystując wiedzę ludzi bardziej ode mnie kompetentnych, chciałbym mówić o tych latach z perspektywy 10 kwietnia. Wszystko jedno, co było jej bezpośrednią przyczyną”- mówi i dodaje, że jego dzieło nie będzie opowiadać jedynie o samej katastrofie, ale również jej następstwach. Twórca podkreśla, że chcę „spróbować odpowiedzieć na pytania, dlaczego doszło do wyjazdu dwóch polskich delegacji do Katynia, a potem w Smoleńsku do rzeczy niewyobrażalnej. Myślę, że żadne państwo na świecie nie dopuściłoby do takiej tragedii. To się po prostu nie mieści w głowie”- mówi. Niektórzy polscy komentatorzy starają się zestawić ze sobą datę 11/09 do 10/04. Jest to o tyle uzasadnione, że obie tragedie miały charakter ogólnonarodowy i złączyły narody, które ich doświadczyły. W USA tragedia 9/11 jest do dziś (mimo kontrowersyjnych następstw) przeżywana w jedności narodowej, zaś w Polsce Smoleńsk pogłębił rów, jaki od wielu lat istnieje między Polakami. Różnic między tymi tragediami można wymieniać wiele. W USA zginęło kilka tysięcy osób, zaś w Smoleński niecała setka. Z drugiej strony nie można zapominać, że polska katastrofa pochłonęła najwyższych przedstawicieli państwa, łącznie z jego głową, natomiast w USA zginęli "zwykli" Amerykanie. 11 września był datą graniczną zmierzchu naiwnego mitu Fukuyamy o końcu historii i początkiem wizji Huntingtona o wojnie cywilizacji. W końcu atak na Pentagon i WTC zmienił losy całego świata. Smoleńsk zasadniczo nie zmienił nic nawet w naszym kraju, łącznie z warstwą polityczną. Jednak zastanawiając się, jakie podobne jednorazowe i jednocześnie przełomowe wydarzenia w USA zostały przeniesione na ekran, muszę stwierdzić, że to właśnie Smoleńsk i ataki z 11 września 2001 wydają się sobie najbliższe. Atak z 11 września 2001 roku był pierwszym wydarzeniem w historii, który z pietyzmem był emitowany na żywo w telewizjach całego świata. Wielu ludzi oglądając tego dnia programy informacyjne, myślało, że widzi film katastroficzny. Atak na WTC pokazał jak bardzo matrix zmieszał się z rzeczywistością. Trudno, więc się dziwić, że filmowcy do tej pory nie odtworzyli dokładnie na ekranie wydarzeń z "czarnego wtorku". Po co odtwarzać obrazy, które wryły się w serca setek milionów ludzi na całym globie? Nie znaczy to, że filmowcy zrezygnowali z kina dotyczącego tego wydarzenia. Kilku reżyserów (m.in. Sean Penn, Meksykanin Alejandro Gonzalez Inarritu, Francuz Claude Lelouch, Izraelczyk Amos Gitai i Brytyjczyk Ken Loach) zrealizowało już rok po atakach wspólny film "11.09.01". W 2003 roku filmowcy zajęli się zaś historią bohatera Nowego Jorku, burmistrza Rudiego Gulianniego, który był prawdziwym przywódcą miasta tego feralnego dnia. Jednak dopiero 5 lat po ataku, za historię osób, które znalazły się pod gruzami wież zabrał się Oliver Stone i zrealizował "World Trade Center". W tym samym roku na ekrany wszedł „Lot 93", który do tej pory pozostaje najbardziej wzruszającym filmem o 9/11. Nie wiem, jaki byłby scenariusz filmu Krauzego o Smoleńsku, ale z uwagi na charakter śmierci prezydenta Polski i 97 innych osób, to "Lot 93" byłby najbliższy wydarzeniom 10/04. Film Paula Greengrassa pokazywał nie tylko bohaterstwo pasażerów samolotu, którzy uratowali życie innych Amerykanów, ale przede wszystkim ich ludzkie reakcje w konfrontacji ze zbliżającą się śmiercią. Nasuwa się jednak pytanie, jak taki film byłby odebrany w Polsce? W końcu w Smoleńsku zginęły osoby publiczne, które znaliśmy z telewizji. Cierpienie w tym wypadku dotyczyłoby nie tylko rodzin ofiar. Ponadto przy takim podziale wśród samych rodzin smoleńskich, można się spodziewać nieustających kłótni przy jego realizacji. Bardzo słaby "smoleński" film Piotra Matwiejczyka "Prosto z nieba" pokazał, że pewien dystans do tragedii jest potrzebny, by móc o niej wiarygodnie opowiedzieć. W przypadku filmów nawiązujących do 9/11 ciekawsze wydają się filmy dotyczące tego, jak ta tragedia wpłynęła na życie poszczególnych osób. Najbardziej wzruszającym obrazem był znakomity "Zabić wspomnienia" z fenomenalnym Adamem Sandlerem, pokazujący dramat człowieka, który stracił w ataku na WTC całą, lecącą jednym z samolotów, rodzinę. W znakomity sposób dramat 9/11 wykorzystał też Spike Lee w "25 godzinie", gdzie pokazał duszę skrzywdzonego miasta i niesamowicie gęsty nowojorski klimat panujący po atakach. Jako polityczny publicysta chciałbym oczywiście zobaczyć polską wersję obrazu "The Path to 9/11", gdzie twórcy pokazaliby polityczne kulisy tragedii? Jednak, jako widz wolałbym obejrzeć film pokazujący dramat Polaków, pęknięcie narodu, które pokazała w dokumentalnych filmach Ewa Stankiewicz czy nawet historię jednostki, na którą wpłynął 10/04. Przecież każdy z nas pamięta, co robił w momencie, gdy dowiedział się o tej tragedii. Trudno o bardziej filmowy temat. Może to jest dobra droga dla Krauzego? Jak już podkreślałem, amerykańscy filmowcy potrafią szybko reagować na przełomowe wydarzenia, które dotknęły ich kraju? Tak było w przypadku jednego z największych kryzysów politycznych w USA - "aferą Watergate", która została sfilmowana już 4 lata po tym, jak wstrząsnęła Ameryką. Na dodatek film "Wszyscy ludzie prezydenta" okazał się być kamieniem milowym dla "political movies", które są specjalnością Amerykanów. Można również śmiało powiedzieć, że całe pokolenie (nie tylko Amerykanów) zna Watergate właśnie z tego filmu. 20 lat później temat ponownie poruszył w "Nixonie" czołowy polityczny publicysta kina, Oliver Stone, który skupił się na pokazaniu afery z punktu widzenia Białego Domu. Stosunkowo późno przedstawiono w kinie zastrzelenie J.F.K. Mimo tego, że 10 lat po śmierci Jacka Kennediego powstał telewizyjny „The Missiles of October" o kryzysie kubańskim, to śmierć jednego z najbardziej kochanych prezydentów w USA pokazano dopiero w świetnym mini serialu "Kennedy" (1983) z Martinem Sheenem. Podejrzewam, że w wypadku Kennediego Amerykanie musieli dojrzeć do tego, by zobaczyć na ekranie jego rozlatującą się głowę i rzucającą się na tył samochodu Jackie, choć pamiętajmy, że śmierć prezydenta została zarejestrowana amatorską kamerą i była wielokrotnie pokazana w wielu filmach dokumentalnych oraz odjazdowym stone’owskim "JFK". Ciekawe natomiast jest to, że do tej pory nie nakręcono porządnego filmu o zabójstwie Martina Luthera Kinga. Najczęściej śmierć legendarnego bojownika o prawa czarnych Amerykanów jest filmowo łączona ze śmiercią JFK i służy, jako pewien "background" opowiadanej historii, co jest bardzo popularnym sposobem na podejmowanie w USA drażliwych tematów.

Granica 4 lat? W wielu innych przypadkach Amerykanie dosyć prędko brali kamery, by odtworzyć bolące ich punkty zapalne historii. Jednak dziwnym trafem (?) obowiązuje ich nad wyraz często magiczna granica 4 lat, od kiedy dane wydarzenie pojawia się na ekranie. Tak było w przypadku tragedii wahadłowca Challenger, która wstrząsnęła USA (telewizyjny "Challenger") jak i makabrycznej strzelaniny w liceum Columbine ("Słoń" Van Santa). Bez wątpienia można by wymienić jeszcze wiele wstrząsających i przełomowych wydarzeń w USA, które zostały zekranizowane przez filmowców. Tak naprawdę każdy większy wstrząs za oceanem miał swoją kontynuację na srebrnym lub małym ekranie. Trudno spodziewać się by w kraju, gdzie znajduje się Hollywood, nie przenoszono na ekran rzeczywistości. Dla twórcy przyszłego filmu o Smoleńsku wyznacznikiem powinny być jednak dzieła Olivera Stone’a albo Paula Greengrassa. "JFK" tego pierwszego jest idealnym przykładem jak robić kino oparte na teoriach spiskowych... Łukasz Adamski

OFE marnują pieniądze Premier Donald Tusk chce podnieść wiek emerytalny, aby ratować system świadczeń społecznych przed bankructwem. Apeluje do Polaków, aby przyjęli kolejne wyrzeczenie w imię dobra publicznego. Tym czasem w myśl zasady, że pod latarnią najciemniej, w kapitale zgromadzonym na wypłatę przyszłych emerytur w Otwartych Funduszach Emerytalnych w 2011 roku wystąpiły straty, które wyniosły 11 mld zł. A instytucje finansowe zarządzające tymi funduszami zarobiły ponad 616 mln zł. Jeśli rząd nadal będzie tolerował marnowanie na taką skalę naszych składek to nie będzie miał żadnego prawa apelować o podwyższenie wieku emerytalnego.

Kto stracił, a kto zyskał? Komisja Nadzoru Finansowego, państwowy organ nadzorujący m.in. rynek Otwartych Funduszy Emerytalnych, podała wyniki, jakie instytucje zarządzające tymi funduszami osiągnęły w 2011 r. Przypomnijmy, że chodzi o 14 funduszy zarządzanych w większości przez zagraniczne banki, do których ZUS przekazuje część składki emerytalnej płaconej, co miesiąc przez każdego przedsiębiorcę i każdego pracownika. Łącznie przez 12 lat, począwszy od maja 1999 r. a na grudniu 2011 r. skończywszy, ZUS przekazał do OFE składki wraz z odsetkami za opóźnienia o wartości prawie 180 mld zł. Obracając tymi pieniędzmi banki zarządzające OFE wypracowały kapitał o wartości na koniec roku ok. 226, 2 mld zł. Niestety mimo dopływu nowych składek i ponad 4 proc. inflacji w ubiegłym roku ten kapitał zmniejszył się o 11 mld zł. Straty te wynikają głównie ze spadku wartości akcji na warszawskiej giełdzie oraz na innych najważniejszych giełdach światowych. W Warszawie w ciągu minionych 12 miesięcy ogólny wskaźnik wartości akcji spadł o 21,2 proc. Poprawa koniunktury w pierwszych tygodniach nowego roku sprawiła, że OFE powoli zaczęło odrabiać straty. Jest, więc możliwe, że gdy przyjdzie hossa na giełdach również nasze składki znacząco zwiększą wartość. Ale przy tak rozchwianych rynkach finansowych ciągle pozostaje otwarte pytanie, czy warto tam lokować pieniądze odkładane na starość. Gdyby to były indywidualne decyzje, byłoby to zrozumiałe i akceptowalne. Jednak zbiorowy hazard poparty autorytetem państwa budzi poważne wątpliwości tak od strony etycznej, jak i ekonomicznej. Jednak straty w kapitałach przyszłych emerytów, czyli obecnych klientów OFE, nie dotknęły instytucji finansowych zarządzających tymi pieniędzmi. A wprost przeciwnie. Według danych KNF miały się one bardzo dobrze. Łącznie zarobiły na czysto ponad 616 mln zł. Prawdziwym rekordzistą jest holenderski ING, któremu zostało na koncie ponad 206 mln zł. Nie wiele gorsza była niemiecka Aviva z zarobkiem prawie 195 mln zł. Na dalszych miejscach uplasowało się PZU (73,7 mln zł) i Amplico (63,6 mln zł). Dobrymi wynikami mogą się też poszczycić należące do kapitału niemieckiego Allianz (20,4 mln zł) i Generali (24, 2 mln zł).

Zły system Jest coś chorego w systemie, który zarobków zarządcy nie uzależnia od wyników gospodarowania powierzonym mu majątkiem. Zwłaszcza, gdy majątek się znacząco kurczy, a mimo to zarządca sowicie zarabia. Dodatkowym punktem odniesienia są efekty zarządzania Funduszem Rezerwy Demograficznej. Są tam gromadzone środki z części przychodów z prywatyzacji, z których ostatnio rząd chętnie korzystał dla wsparcia systemu świadczeń społecznych. Tym Funduszem zarządzał w ubiegłym roku państwowy Zakład Ubezpieczeń Społecznych, który jest przedmiotem powszechnej krytyki za ociężałość i niewydolność. Ta krytyka w wielu przypadkach jest uzasadniona. Ale jeśli chodzi o efekty zarządzania pieniędzmi publicznymi zgromadzonymi w tym Funduszu może się on pochwalić wypracowanym w ubiegłym roku zyskiem w wysokości 1,8 proc., gdy wszystkie OFE miały straty od 3,3 do 7,2 proc.Firmy zarządzające OFE czerpią korzyści z dwóch źródeł. Pierwsze to prowizje od przyjętych wpłat. Po ostatnich zmianach prowizja ta może wynosić maksymalnie 3,5 proc. Pytanie czy operacje księgowe z tym związane rzeczywiście wymagają, aż tak dużego odpisu. A drugim źródłem jest wynagrodzenie za zarządzanie pieniędzmi. Jak widzimy nie jest ono związane z wynikami tego zarządu? Potrzebna jest w tym względzie pilna interwencja rządu. Po pierwsze trzeba wprowadzić mechanizm, który uzależni wynagrodzenie za zarządzanie od wyników. Dlaczego, gdy są straty w kapitale podstawowym, instytucje nim obracające też nie mają odnotowywać strat? Jeśli ma to być działalność biznesowa, to przecież ona wiąże się z ryzykiem. Ci, którzy dostali w ręce nasze pieniądze nie mogą być świętymi krowami zarabiającymi w każdej sytuacji. Po drugie trzeba ograniczyć inwestowanie przynajmniej części środków do mniej dochodowych, ale stabilniejszych inwestycji niż akcje na giełdzie. Zmiany tego typu już dawno były obiecywane przez premiera Tuska. Jeśli rząd nie wprowadzi pilnie rozwiązań uszczelniających system OFE to nie będzie miał żadnych argumentów w publicznej debacie na temat podwyższenia wieku emerytalnego. Bo chociaż to nie uratuje sytuacji to jednak nie będzie łamało elementarnych zasad gospodarności i przyzwoitości. Bogusław Kowalski

Co on robi w kosmosie? Miał spędzić na ziemskiej orbicie zaledwie dziewięć miesięcy a następnie wrócić na Ziemię. Wcześniej miał dokonać niezbędnych pomiarów i dostarczyć danych niezbędnych do dalszej produkcji podobnych urządzeń. Ostatecznie X-37B przebywa w kosmosie już ponad rok a do tego pojawiają się poważne wątpliwości, co do tego czy jego misja ma mieć jedynie charakter naukowy. Niejasności pojawiły się mniej więcej dwa miesiące temu, kiedy to pasjonaci astronomii zauważyli, że eksperymentalny bezzałogowy wahadłowiec porusza się po identycznej orbicie jak chińskie laboratorium kosmiczne Tiangong 1. Pojawiły się hipotezy, że kosmiczny dron pod przykrywką badań naukowych wykorzystywany jest do działań szpiegowskich. Na tym nie koniec, jak twierdzi Eric Sterner z Marshall Institute, cytowany przez magazyn Wired.com model X-37B może znaleźć zastosowanie nawet, jako kosmiczny bombowiec – jedyne, czego potrzeba to uzbrojenia, na temat istnienia, którego póki, co nic nie wiadomo. Teraz, gdy okazuje się, że dron może przebywać na orbicie dłużej niż oczekiwano pojawiają się spekulacje odnośnie tego, że być może wyprodukowany przez Boeinga wahadłowiec pomimo cięć w budżecie może przekonać amerykański rząd do dalszych inwestycji. Jakikolwiek byłby los wartego miliard dolarów pojazdu wciąż nie odpowiedziano na jedno podstawowe pytanie – czym on się tak naprawdę zajmuje?

źródło: Wired.com

KOMENTARZ BIBUŁY: Prowadzenie szpiegowsko-militarnych działań pod przykrywką badań naukowych, nie jest nowością, a wręcz przeciwnie: stanowi stały repertuar setek projektów i operacji, od “szukania obcych inteligencji”, przez “badania leków przeciwko AIDS”, do super-kosztownych “badań kosmosu”. Łatwo, bowiem ukryć szpiegowskie badania i związane z nimi monstrualne wydatki pod zasłoną “badań naukowych”, które dla współczesnych społeczeństw stanowią często sens sam w sobie, i na które jest przyzwolenie.

Hughes Glomar Explorer

Przypomnijmy tylko jedną z ujawnionych tajnych operacji, prowadzonych pod przykrywką badań naukowych. Oto, gdy w 1968 roku sowiecki okręt podwodny K-129, posiadający torpedy z głowicami atomowymi, doznał awarii i zatonął u wybrzeży Hawajów, agencja CIA zlokalizowała miejsce katastrofy i zdecydowała się na wydobycie wraku. Aby jednak nie wzbudzić żadnych podejrzeń, uczyniono to oczywiście pod pozorem badań naukowych. W tym celu zwrócono się do Howarda Hughes – wtenczas jednego z najbogatszych ludzi na świecie, właściciela wielu korporacji – aby w ramach jednej ze swoich przedsięwzięć użyczył nazwy, pod którą zbudowano specjalny statek mający jeden jedyny cel: wydobycie z głębin wraku sowieckiej łodzi podwodnej. Hughes przyjął propozycję CIA i w stoczni w Pennsylvanii zbudowano kosztem 350 milionów dolarów (ile to na dzisiaj: dwa miliardy dolarów?) statek GFS Glomar Explorer, będący oficjalnie ogromnym statkiem badawczym “do badań geologicznych dna morskiego”. Cały świat naukowy cmokał z uznaniem, jakie to narzędzie posiedli naukowcy amerykańscy i ileż to ludzkość dowie się z badań głębin oceanu. Operacja udała się tylko połowicznie, podczas wydobywania łodzi podwodnej pękła ona na kilka części, lecz mimo tego wywiad pozyskał wiele cennych informacji o konstrukcji łodzi. Sprawa wyszła na światło dzienne już w 1975 roku, a później wszyscy bez wyjątku szefowie firmy Global Marines, tej właśnie, która prowadziła “badania naukowe”, zeznawali, że okręt Glomar Explorer w praktyce nie nadawał się do niczego innego niż do tego, do czego został zaprojektowany, czyli do wydobycia łodzi podwodnej (“okręt nie mógł byc użyty w jakichkolwiek zadaniach badawczych prac oceanicznych, przy zachowaniu sensu ekonomicznego”). Przykład operacji Azorian, w ramach, której zbudowano okręt Glomar Explorer i wydano 800 milionów dolarów (według dzisiejszych przeliczników stanowi prawie 4 miliardy dolarów – czytaj: przetraconych pieniędzy podatników), to tylko jeden z wielu tego typu projektów szpiegowskich. Uważajmy, zatem na doniesienia prasowe, gdy mowa w nich o dziwnych a kosztownych “badaniach naukowych”, bowiem może się okazać, że są one jedynie operacjami maskującymi inne zadania specjalne. Bowiem: teorie konspiracji nieustannie wcielane są w życie, a wojna wywiadów trwa w najlepsze. Kod Władzy

Zniknie Warszawa? Pamiętają Państwo książkę Alefa Sterna “Pola Laska”? Kto by ją przeczytał przed wydarzeniami smoleńskimi, uznałby za artystyczny bełkot? Po 10 kwietnia 2010 roku jej przekaz stał się czytelny. Jeśli teraz zastanawiamy się nad piosenką i teledyskiem “Stacja Warszawa” zespołu Lady Pank, przekaz wydaje się być artystycznym bełkotem. Jeśli możemy dostrzec w nim coś więcej, to tylko dzięki globalnemu doświadczeniu rozpoznawania symbolicznego języka spiskowców NWO.

“Pola Laska” i “Stacja Warszawa” mają kilka cech wspólnych:

• Miejsce jest wyraźnie wskazane i dokładnie opisane (Polska, Warszawa).

• Akcję z pozoru stanowi codzienność opleciona osobistym wątkiem miłosnym.

• Zza mgły symboliki i rwanych wypowiedzi wyłania się tajemnicze groźne zdarzenie.

• Ta groza wydaje się artystycznym ozdobnikiem, który jakoś nie pasuje do przekazu powierzchownego i całości nadaje bełkotliwego tonu niejasnego proroctwa.

• Istnieje naczelny, powtarzalny motyw symbolizujący tragiczne wydarzenie (kość i jej upadek, błysk i słowa “Zniknie Warszawa”).

“Pola Laska” została nafaszerowana symboliką aż do przesytu. Podobnie “Stacja Warszawa”:

• W pierwszej sekwencji widzimy dach, a na nim ustawione i świecące w słoneczny dzień reflektory. Między nimi mężczyzna, ustawia mikrofon na statywie i odchodzi. Dopiero potem na dachu pojawiają się muzycy i tylko tu są pokazywani. Przez cały teledysk powtarzany jest rozbłysk przypominający wybuch nuklearny: czasami widać, że błysk pochodzi z reflektorów na dachu, a czasami nie. Czy ten błysk reflektorów z góry symbolizuje, że jedno jest źródło oświecenia o wydarzeniu i samego wydarzenia zniknięcia Warszawy w rozbłysku eksplozji? Czy pokazanie reflektorów i ustawiającego mikrofon przed pojawieniem się muzyków oznacza, że oni są tylko przekaźnikiem wiadomości od kogoś innego? Czy perspektywa dachu symbolizuje patrzenie na wydarzenia z góry, skąd lepiej widać i skąd płynie przekaz będący błyskiem oświecenia o tym, co ma się wydarzyć?

• W następnej sekwencji pokazany jest budowlaniec z budową w tle. Mężczyzna ma napis wytatuowany na piersi, którego czytelna część wygląda na “Alef”. Słychać słowa: “Rzadko słyszysz tu brawa. Częściej to drwiący śmiech”. Czy ten robotnik symbolizuje budowniczych NWO, masonów, a słowa o brawach i śmiechu – niechęć do globalistów? Czy budowa oznacza, że zniknięcie Warszawy jest zaplanowane, jako część budowy nowego światowego porządku? Czy słowo “Alef” znaczy to samo, co w pseudonimie Alefa Sterna? Początkiem, alfą – słowo (znak o planie), czyn zaś – końcem, wykonaniem, omegą planu?

• Potem widać wyjście z metra, (czyli podziemi), przez chwilę muzyków na dachu i słychać początek śpiewu (dwa pierwsze zdania): “Twarze w metrze są obce. Bo i po co się znać. To kosztuje zbyt drogo. Lepiej jechać i spać”. Czy to znaczy, że spisek wychodzi z ukrycia, że wykonawcy (w tym wybrani do przekazania znaku muzycy) nie znają zleceniodawców i nie wiedzą, co czynią, a gdyby się dowiedzieli, kosztowałoby to ich drogo? Więc lepiej niech jadą i śpią, wykonują, co im powierzono bez świadomości?

• Przy dwóch ostatnich zdaniach śpiewu “Twarze w metrze są obce. Bo i po co się znać. To kosztuje zbyt drogo. Lepiej jechać i spać“ widać sekwencję: Smutny mężczyzna w garniturze przed wieżowcem z poważną miną słucha czegoś przez komórkowy telefon, patrzy w górę, jakby coś działo się (nadlatywało) w pobliżu górnej części budynku, odkłada telefon i z miną “wykonało się” patrzy w dół. Następnie pokazane są dwa wieżowce warszawskie przypominające parę bliźniaków WTC, a w tle przyspieszony zachód słońca. Czy to nie jest odniesienie do 11 września? Dalej – po zmierzchu – pokazany jest dach budynku, z tą samą parką wieżowców w tle, a na nim do siedzącego smutnego mężczyzny podchodzi kobieta z czerwoną szarfą zawiązaną na przegubie dłoni. Ta szarfa jest symbolem rozlanej krwi? W trakcie tej nocnej sceny wrzucone jest bardzo krótkie ujęcie dwójki warszawskich wieżowców w scenerii dziennej i z bliższej odległości. Żeby nie umknęły uwadze i aby nie było wątpliwości, że nie przypadkowo są pokazywane, jako symbol WTC? Dach budynku z nocnej sceny jest tym samym, na którym byli muzycy, ale tym razem bez reflektorów. Dlaczego reflektory pokazywane są w dzień, a nie w nocy? Oświecenie dla światłych, a dla ciemnych mrok i rozpacz po przelanej krwi?

• Nocna scena kończy się rozbłyskiem reflektorów o świcie i pokazaniem dachu za dnia z rozświetlonymi reflektorami. Dach jest najpierw pusty, potem przechadza się po nim muzyk. Słychać słowa: “Noce są zawsze długie. A za dnia ciągły szum. Mało, kto to zrozumie. Dokąd gna zdyszany tłum”. Doprawdy mało, kto zrozumie, dokąd gna tłum? Czy to nie bez sensu? Wiadomo przecież, dokąd gna tłum (do pracy, szkoły, domu itd.) i nie ma, co rozumieć. Chyba, że to, dokąd jest gnany… Czy chodzi o to, że mało, kto zrozumie przekaz symboliczny, bo szum informacyjny i noce niewiedzy? Jeszcze w trakcie tych słów widzimy uliczne stragany, kolejny rozbłysk, podmuch wiatru i chmury pędzące nad Pałacem Kultury i Nauki (jakby tuż nad wieżą zegarową). Zdyszany tłum, pędzący oglądać mecze, nie zrozumie, że zniknie Warszawa z błyskiem i podmuchem? Potem znowu widać parę w nocy na dachu, ona z wyeksponowaną czerwoną szarfą na przegubie dłoni, słowa “…trudne i dziwne…”. Czy to symbol żałoby i niedowierzania po rozlewie krwi?

• Dalej widzimy kolejne sceny z rozbłyskami, a po nich następuje ważna sekwencja: Wesołe miasteczko, w nim druga para: rosły mężczyzna i kobieta. Słychać śpiew: “… musi dać znak, kiedyś też to zobaczysz…” Nagle kobieta zaczyna prężyć muskuły i dokładnie w tym momencie słychać słowa “Zniknie Warszawa. Tak jawa, jak sen. Życie to nie zabawa. Dobrze to wiem”. Czy to znaczy: Organizacja spiskowców musi dać znak, więc go daje w formie z pozoru zabawy, ale życie to nie zabawa? Spiskowcy wiedzą, co się wydarzy, ty też to zobaczysz. Zniknie Warszawa i to będzie pokaz siły tych, którzy muszą dać znak?

• Kolejna ważna sekwencja jest pod koniec: Stadion Legii, młody kibic na pustej trybunie rozpościera nad sobą szalik Legii i słychać śpiew “… musi dać znak, kiedyś też to zobaczysz…”. Potem są migawki z tym samym kibicem z szalikiem zakrywającym jego usta. Następnie pokazana jest pusta trybuna stadionu, kierowca autobusu, policjant i słychać słowa: “Zniknie Warszawa. Tak jawa, jak sen. Życie to nie zabawa. Dobrze to wiem”. Czy to nie znaczy: Spiskowcy muszą dać znak, ale nie mogą powiedzieć wprost (usta zakryte szalikiem), więc wskazują, że wydarzenie będzie miało związek z imprezą piłkarską, będą kibice z Warszawy, przyjezdni, policja? I wtedy zniknie Warszawa?

• Na teledysku jest stadion Legii, Stadion Narodowy jeszcze nie istniał, ale wcześniej, jeszcze przed scenką w wesołym miasteczku jest ujęcie na bazarze Stadionu Dziesięciolecia w godzinach, gdy handel się zwija – pokazany jest młody Wietnamczyk z charakterystycznymi torbami wschodnich handlarzy w scenerii pozamykanych stoisk-blaszaków. Czy to symbol likwidacji bazaru, wyburzenia Stadionu Dziesięciolecia i budowy na jego miejscu Narodowego? Czy to wskazówka związku zniknięcia Warszawy z imprezą na Stadionie Narodowym? A może nawet miejsca detonacji? Wietnamczyk pokazuje do kamery bransoletę na przegubie dłoni, jej częścią jest ozdobna blaszka z napisem po wietnamsku: “Anh Xuân”, który oznacza – UWAGA – “angielska wiosna”… Nawiązanie do londyńskiej olimpiady? Czy wydarzenia na Euro 2012 i XXX Olimpiadzie, (czyli zniknięcie Warszawy i jakiś zamach w Londynie) mają być wiosną, rozkwitem NWO?

“Stacja Warszawa” zawiera też słowa, które można odczytać, jako dwie wskazówki, jak zapobiec zniknięciu Warszawy albo tylko jego skutkom:

“Ktoś mi mówi: To Sprawa. A ja chcę uciec stąd. Wszystko byłoby inne. Gdybyś tu była. Ja wiem. Nie tak trudne i dziwne. Gdybyś tu była. Ja wiem”. Gdybyś tu była Odwago? Nie twierdzę, że utwór analizowany na pewno jest przekazem od NWO. Nie twierdzę, że na pewno planowany jest zamach nuklearny w Warszawie. Twierdzę natomiast, że jedno i drugie jest wysoce prawdopodobne. I że ludzie służb odpowiedzialnych za bezpieczeństwo powinni wzmóc czujność i wykazać się inicjatywą traktując znaki, jako potencjalnie poważne ostrzeżenie. Oby do zamachu nie doszło. Jeśli nic się nie wydarzy, można powyższy tekst potraktować, jako wciągającą zabawę symboliką. Ale nie należy mieć pewności, czy nic się nie wydarzyło, bo nie było planowane, czy dlatego, że zostało powstrzymane.

1) Ilustracja stworzona przez Mocniejszego na licencji Creative Commons 3.0 z wykorzystaniem fotografii autorstwa DocentX dostępnej (z opisem i licencją) na Wikipedii:Plik:Warsaw6vb.jpg.

2) Nagranie video umiejscowione jest poza blogiem na portalu You Tube. W tekście znajduje się videolink, który umożliwia dotarcie do nagrania w formie podglądu oraz przejście do strony z nim.

3) Przeczytaj też: Ostrzeżenie przed wielkim zamachem w 2012 roku w Europie, 6 luty 2012, mocniejszy.wordpress.com.

4) Tłumaczenie Anh Xuân z wietnamskiego: Bing Translator: Anh = Wielka Brytania, xuân = wiosna, Anh xuân = angielska wiosna; Tłumacz Google: Anh = angielski.

http://mocniejszy.wordpress.com

Olsztyn: “Wracajcie do domu arabscy terroryści” W ostatnich dniach w Olsztynie policja zatrzymała dwie osoby oskarżone o rozpowszechnianie wlepek zawierających „treści rasistowskie”. W połowie lutego bieżącego roku na policję wpłynęło pierwsze zawiadomienie od opiekunów grupy studentów z Arabii Saudyjskiej, dotyczące naklejek umieszczanych na klatkach schodowych i drzwiach mieszkań przez nich zajmowanych. Grafika na nich umieszczona zawierała zarys granic polski, obraźliwy gest wystawionego środkowego palca oraz napis „Go home Arab terrorists” (“Wracajcie do domu arabscy terroryści”). Izabela Niedźwiecka z biura prasowego Komedy Wojewódzkiej Policji w Olsztynie nakreśliła w lokalnej prasie żmudny proces tropienia sprawcy, w który najwyraźniej zaangażowana była, przynajmniej wedle oficjalnej relacji, znaczna ilość funkcjonariuszy. Niedźwiecka dodała również, że zebrane materiały mogły wskazywać na związek ze środowiskiem tzw. „pseudokibiców” i ten właśnie trop podjęli policjanci. Sprawcą okazał się 25-letni student Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego zatrudniony w jednej z olsztyńskich pizzerii, jako dostawca. Wlepki zamieszczał w okolicy miejsc zamieszkania Arabów już po dostarczeniu posiłku. Lokalni funkcjonariusze odnotowali pięć takich przypadków. W pojeździe zatrzymanego znaleziono natomiast jeszcze 30 naklejek. Oskarżony przyznał się do stawianych mu zarzutów, podkerślił jednocześnie, że nie darzy sympatią przybyszów z Bliskiego Wschodu. Sprawcy “wlepkarskiego procederu” postawiono zarzuty zagrożone karą do 3 lat pozbawienia wolności, wypuszczono za poręczeniem majątkowym oraz przyznano dozór policyjny. Kilka godzin później zatrzymano autora wlepek – 28-letniego Pawła Ś., który przyznał, że był pomysłodawcą akcji oraz zamówił przez internet realizację wzoru wcześniej tam znalezionego. W terrarium przeznaczonym dla pająka funkcjonariusze znaleźli jeszcze 300 egzemplarzy naklejek przeznaczonych do “popełniania ciężkich przestępstw”. W świetle nowelizacji Kodeksu karnego z dnia 25 września 2009 samo posiadanie materiałów nawołujących do nienawiści i waśni na tle narodowościowym, etnicznym czy rasowym zagrożone jest karą pozbawienia wolności do 2 lat. Policja nie daje również za wygraną i poszukuje firmy, której aresztowany zlecił druk. Lokalne media przy okazji aresztowań nie podjęły tematu problemu, jaki stanowią przybysze z Arabii Saudyjskiej. Tajemnicą poliszynela jest, że nie są to goście grzeczni i układni, jak próbowały sugerować media niedługo po ich przyjeździe. Lokalne wydanie Gazety Wyborczej przedstawiało rzewne historie o nietolerancji, z jaką spotykają się arabscy studenci o wszystko oskarżając polskie uprzedzenia. Olsztynianie nie doczekali się jednak żadnego artykułu o kłopotach, jakie sprawiają obcokrajowcy, o pijaństwie, prowokowaniu burd i zaczepianiu kobiet. Nieoficjalnie lokalni policjanci przyznają, że Saudyjczycy są częstymi gośćmi komisariatów, choćby z tego względu, że ich kieszonkowe wynosi niemal dwukrotność polskiej średniej krajowej, a za punkt honoru stawiają sobie wydanie wszystkiego. Sprawa wlepek odbiła się też echem w innych, lokalnych i ogólnopolskich, dziennikach, pisano o rozklejaniu rasistowskich plakatów, a najdalej posunął się lubelski portal internetowy z sensacyjnym tytułem artykułu – Olsztyn: Student atakował Arabów. Zdobywał adresy rozwożąc pizzę. Sama Gazeta Olsztyńska, najwyraźniej próbując zapobiec reprodukcji inkryminowanych wlepek i eskalacji konfliktu, zobrazowała artykuł zdjęciem, na którym nieudolnie zamazano napis, niemniej postanowiono umieścić go wraz z tłumaczeniem w samym tekście. W sprawie Łukasza M., którego studia miały zakończyć się niedługo szczęśliwym finałem mogą zostać wyciągnięte konsekwencje, co podkreślił rektor Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego tymi słowami – “sianie nienawiści jest zaprzeczeniem ducha akademickości. Szczycimy się tu otwartością na innych ludzi i ich poglądy”. Rektor Górniewicz zagroził również sądem dyscyplinarnym. Nie sposób nie zauważyć, że powyższa wypowiedź jest wewnętrznie sprzeczna, a podjęte działania dyscyplinarne będą represjami za poglądy, które student UWM odważył się wyrazić przy pomocy wlepek. Zaś jeśli chodzi o samą otwartość na “innych ludzi”, to można ją sprowadzić do bliskiego panu rektorowi terminu “petrozłotówki”, którym z chęcią posługuje się on sam, jak również znaczna część kadry UWM. Władze uniwersytetu nie mogą też zignorować faktu, że znaczna część olsztyńskiej społeczności jest przeciwna sprowadzaniu studentów z jednego z najbardziej zamkniętych, zaraz obok Korei Północnej, krajów na świecie, w którym rządy sprawuje monarcha absolutny, podstawą funkcjonowania społeczeństwa jest szariat, a religią panującą wahhabizm, bodaj najbardziej radykalna i fundamentalistyczna odmiana Islamu. Dobitnie widać to w komentarzach pod artykułami dotyczącymi aresztowań, oraz po akcji poparcia zwołanej na Fecebooku, która w niecałe dwa dni zgromadziła około 500 zwolenników.

http://autonom.pl/


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
715
714 715
715
715
I PKN 715-99
sciaga 715
715
Kaptan plus 715 WP
715
715
Seinfeld 715 The Cadillac(2)
715
2SA 715
Nuestro Circulo 715 SAN SEBASTIAN 1911 30 de abril 2016
715
other 715

więcej podobnych podstron