Tusk chroni szefa BOR 16 listopada 2010 r. szef MSZ Radosław Sikorski odznaczył szefa Biura Ochrony Rządu gen. Mariana Janickiego Odznaką Honorową Bene Merito (Dobrej Zasługi) – zaszczytnym, honorowym wyróżnieniem przyznawanym przez MSZ za działalność wzmacniającą pozycję Polski na arenie międzynarodowej. Odznaczenie jest tym bardziej bulwersujące, że to właśnie szef BOR jest odpowiedzialny za niezapewnienie bezpieczeństwa delegacji 10 kwietnia 2010 r. w Rosji, podczas której zginął prezydent Polski.
– To skandal. Szef BOR dawno powinien zostać zdymisjonowany. Jego wina za brak zabezpieczenia ochrony delegacji prezydenckiej jest bezsporna. Szef BOR obawia się ujawnienia tego, boi się konsekwencji. W BOR po katastrofie nawet nie wszczęto wewnętrznego postępowania wyjaśniającego w tej sprawie, co jest złamaniem ustawy o BOR. Zgodnie z nią każde podejrzenie o niedopełnienie obowiązków lub ich nadużycie czy przekroczenie musi być wyjaśnione – mówi „GP” oficer BOR.
– Gen. Janicki miał obowiązek wszcząć takie postępowanie, niezależnie, w jakim stopniu BOR ponosi winę za niezapewnienie ochrony tej delegacji. Przecież w tej katastrofie zginął prezydent kraju, wielu wysokich oficerów wojska polskiego i innych osób pełniących ważne funkcje w państwie – mówi „GP” Antoni Macierewicz, przewodniczący zespołu parlamentarnego ds. wyjaśnienia katastrofy smoleńskiej. Wszystkie informacje dotyczące działań rozpoznawczych i szczegółowy plan ochrony tej wizyty powinny znajdować się w specjalnie założonej teczce. Byłyby dowodem, jakie działania szef BOR podjął, ale też – jakich zaniechał.
– Na teczce musi być podpis szefa Biura lub zastępcy upoważnionego przez niego do koordynowania działań w tej sprawie – mówi „GP” ppłk Tomasz Grudziński, były zastępca szefa BOR gen. Mariana Janickiego ds. ochronnych. W odpowiedzi na nasze pytania skierowane do gen. Janickiego: gdzie znajduje się teczka ochrony prezydenta Lecha Kaczyńskiego i czy szef BOR zatwierdzał plan główny ochrony Lecha Kaczyńskiego dotyczący wizyty w Katyniu 10 kwietnia br. oraz czy są w nim notatki z rekonesansu szefa ochrony prezydenta płk. Jarosława Florczaka w Smoleńsku i Katyniu, rzecznik BOR mjr Dariusz Aleksandrowicz odpowiedział, że „informacje te są opatrzone klauzulą niejawności”. O ile nieujawnienie szczegółów dotyczących planu ochrony może być zasadne, o tyle utajnienie, gdzie te wszystkie dokumenty się obecnie znajdują (w BOR czy w prokuraturze?) i czy szef BOR ten plan zatwierdzał, co najmniej dziwi.
Co prokuratura powinna dostać z BOR
– Każda operacja, jakakolwiek czynność wobec osoby ochranianej w Polsce czy za granicą musi być udokumentowana. Czasem jest to tylko jedna kartka, ale w przypadku premiera i prezydenta zwykle jest to, co najmniej kilkadziesiąt stron – teczka. Przed wylotem taka teczka – plan główny działania – jest zatwierdzana przez szefa BOR lub jego zastępcę – mówi ppłk Tomasz Grudziński. Czyj podpis widnieje na teczce dotyczącej wyjazdu 10 kwietnia do Katynia? – nie wiadomo. W takiej teczce powinna się znajdować m.in. nota z MSZ, że odbędzie się wizyta, data i godzina jej rozpoczęcia, notatki ze spotkań ze stroną rosyjską (odpowiednikiem naszego BOR i przedstawicielami rosyjskiego MSZ). Musi też być wyrys z planu lotniska i wyrys z zabezpieczanego miejsca pobytu, w tym wypadku cmentarza, opis trasy przejazdu lub jej wyrys, notatki z rozpoznania dokonanego na miejscu przez delegację przygotowującą wizytę (BOR, MSZ, protokół dyplomatyczny). Także plan ochrony: liczba osób ochranianych, liczba funkcjonariuszy ochrony ze strony polskiej i rosyjskiej, liczba samochodów, opis, jak powinna wyglądać kolumna aut, czy jest przewidziany „filtr” policyjny, który prowadzi, i „filtr”, który zamyka kolumnę, informacje dotyczące samochodu głównego, samochodów zapasowych, jak jest zabezpieczona trasa oraz miejsca czasowego pobytu głowy państwa. W teczce tej powinny się też znaleźć tzw. małe plany ochrony osób towarzyszących prezydentowi, podlegających ochronie BOR, np. prezydenta na uchodźstwie Ryszarda Kaczorowskiego. Powinna być również notatka, czy na pokładzie jest catering BOR. A także – jak wyglądają podjazdy do poszczególnych miejsc pobytu prezydenta, wyszczególnienie, kogo z delegacji powinna odprawić straż graniczna, czy zapewniono i jak konkretnie ochronę pirotechniczną. Zagrożenia, o których mówił Antoni Macierewicz – że 9 kwietnia Dyżurna Służba Operacji Sił Zbrojnych RP przekazała do Centrum Operacji Powietrznych w Warszawie informacje o zagrożeniu atakiem terrorystycznym jednego z samolotów Unii Europejskiej – powinny mieć odzwierciedlenie w planie głównym lub powinna znaleźć się informacja, że te alarmujące doniesienia nie potwierdziły się, z wyjaśnieniem szczegółowym – dlaczego. A jeśli się potwierdziły – jakie środki zapobiegawcze przedsięwzięto.
– Gen. Janicki w „Kropce nad i” stwierdził, że nie wiedział o tym zagrożeniu. Trudno przyjąć takie wyjaśnienie. Nikt nie kwestionował tej informacji, gdy ją publicznie podałem. Biuro Ochrony Rządu miało obowiązek o tym wiedzieć – mówi Antoni Macierewicz. Przy takiej (niskiej) klasie lotniska Siewiernyj powinien też być na miejscu specjalista, który określiłby, także na podstawie informacji pogodowych, czy jest możliwe lądowanie na tym lotnisku przy takiej aparaturze naprowadzającej, jaką dysponowało (dotychczas nie wiadomo, jakie urządzenia wykorzystano przy naprowadzaniu prezydenckiej maszyny), wybrałby też lądowiska zastępcze w porozumieniu z 36. Pułkiem Specjalnym.
– Ten plan główny ochrony powinien wypełniać ustalenia i wskazówki wynikające z przygotowań wizyty – ile osób ma uczestniczyć w ochronie w danych miejscach, jakie są przewidywane zagrożenia, czy należy ustawić bramki pirotechniczne itp. – mówi ppłk Grudziński. Nie wiadomo, czy taki plan został opracowany. Według informacji „GP”, w aktach tajnych śledztwa smoleńskiego są dokumenty dotyczące działań BOR 10 kwietnia. Nie wiadomo jednak, czy znalazły w nich odzwierciedlenie plany wszystkich wymaganych działań i czynności. Ale nawet, jeśli taki plan powstał, jego realizacja rozmijała się z założeniami. Tym bardziej zastanawia, że niektórych funkcjonariuszy BOR wyróżniono za wzorowe wykonanie obowiązków.
– Mjr Krzysztof P. pseudonim „Pikuś”, pirotechnik, który był w składzie funkcjonariuszy przydzielonych do ochrony delegacji 10 kwietnia br., w czasie, gdy wydarzyła się katastrofa, był nie w Smoleńsku, lecz na cmentarzu w Katyniu. Wszystkich w BOR zdziwiło, że został po katastrofie wyróżniony tytułem „pirotechnik roku”. Zastanawiające, za co, bo chyba nie za to, by trzymał język za zębami? – dziwią się funkcjonariusze BOR. Rzecznik Biura tłumaczy, że wyróżnienie przyznał nie BOR, lecz Stowarzyszenie Polskich Specjalistów Bombowych. Zapytaliśmy SPSB, czym konkretnie wyróżnił się w obecnym roku Krzysztof P.
– Tego tytułu nie przyznaliśmy za konkretny wyczyn, ale za całościowe dokonania i poziom umiejętności – mówi „GP” Leszek T. Artemiuk, prezes Stowarzyszenia. Jak mówią funkcjonariusze pracujący w BOR, ich koledzy, którzy 10 kwietnia dojechali z Katynia na miejsce katastrofy, zrobili wiele zdjęć telefonami komórkowymi.
– Chwalili się nimi, pokazywali je nam. Te zdjęcia powinny znaleźć się w prokuraturze – mówią funkcjonariusze BOR. Według naszych informatorów, którzy znają akta śledztwa, funkcjonariusze BOR zeznali, że w Biurze zgrano z ich telefonów zdjęcia i filmy, oryginały wykasowano, natomiast zgrane na inny nośnik, zostały przekazane szefowi BOR i opatrzone klauzulą niejawności.
Nie poniósł żadnych konsekwencji Za przygotowanie wizyty Lecha Kaczyńskiego w Katyniu 10 kwietnia odpowiedzialne było polskie MSZ i polska placówka dyplomatyczna w Moskwie, a za bezpieczeństwo – BOR. Po katastrofie zwróciliśmy się do gen. Janickiego z pytaniami:
* Czy funkcjonariusze BOR zabezpieczali lądowanie prezydenckiej delegacji w Smoleńsku 10 kwietnia br.: czy sprawdzali teren pasa startowego, czy byli obecni na wieży kontrolnej przed i w trakcie lądowania?
* Ilu funkcjonariuszy zabezpieczało wizytę prezydenta na miejscu, w Smoleńsku i kto z BOR nadzorował te operacje?
* Czy BOR zastosował w przypadku delegacji prezydenta takie same zabezpieczenia jak w przypadku wizyty 7 kwiet
Otrzymaliśmy lakoniczne pismo rzecznika gen. Janickiego, mjr. Dariusza Aleksandrowicza: „(…) Wszystkie czynności powzięte przez BOR zostały przeprowadzone zgodnie z przepisami i uprawnieniami”, dodano w nim także, że informacje dotyczące czynności ochronnych BOR są opatrzone klauzulą tajności. Dziś już wiadomo, że wymogi oraz procedury bezpieczeństwa przelotu do Smoleńska nie zostały spełnione. Podstawowe pytanie brzmi: dlaczego uznano, że nie warto zadać sobie trudu, by zabezpieczyć delegację prezydencką na lotnisku w Smoleńsku? Gdy samolot z Lechem Kaczyńskim rozbijał się pod Smoleńskiem, na lotnisku Siewiernyj nie było żadnego funkcjonariusza BOR. Był tylko jeden oddelegowany do MSZ, który w BOR był na ten czas zawieszony w obowiązkach. Na lotnisku zostali tylko rosyjscy milicjanci i rosyjskie służby specjalne: Federalna Służba Bezpieczeństwa i Federalna Służba Ochrony.– Rosjanie zabronili naszym funkcjonariuszom, którzy mieli zabezpieczać wizytę w Katyniu przed przyjazdem prezydenta, posiadania przy sobie broni. Szef Biura powinien nie wyrazić na to zgody, a nawet poinformować prezydenta, że nie może zapewnić ochrony delegacji, bo jak w razie zagrożenia nasi koledzy mieliby ochraniać prezydenta bez broni? – mówi jeden z funkcjonariuszy BOR.– Służby BOR kompletnie zignorowały misję prezydenta Lecha Kaczyńskiego i wysokich dowódców wojska polskiego. Według mojej wiedzy, Biuro z góry założyło, że nie będzie kontrolowało i zabezpieczało ani lotniska, ani wieży, a funkcjonariusze nie będą obecni podczas lądowania na płycie lotniska. Szef BOR gen. Janicki powiedział nawet publicznie, iż nie wiedział, kto leci tym samolotem. Gen. Janicki stwierdził to dziesięć dni po tragedii. Nie poniósł żadnej odpowiedzialności za zaniedbania, do których dopuścił przy organizacji ochrony prezydenta – mówi „GP” Antoni Macierewicz. Zapytaliśmy też rzecznika Naczelnej Prokuratury Wojskowej płk. Zbigniewa Rzepę, czy prokuratura zamierza postawić zarzuty szefowi BOR w związku z niedopełnieniem obowiązków dotyczących zapewnienia bezpieczeństwa prezydentowi 10 kwietnia 2010 r. Odpowiedział, że prokuratura posiada obszerną dokumentację Biura dotyczącą wizyty, ale dodał zarazem, że „funkcjonariusze Biura Ochrony Rządu nie podlegają właściwości prokuratury wojskowej (argument a contrario z art. 647 kpk)” (ponieważ nie są żołnierzami ani pracownikami wojskowości).
Nocna zmiana
– Szef BOR ponosi odpowiedzialność nie tylko za brak ochrony delegacji 10 kwietnia w Katyniu. Umożliwił także podstępne wywiezienie akt Komisji Weryfikacyjnej WSI z BBN w czerwcu 2008 r. – mówią „GP” byli pracownicy kancelarii Lecha Kaczyńskiego. W maju i czerwcu 2008 r. – jak mówią informatorzy „GP” – gen. Janicki w porozumieniu z szefem ABW Krzysztofem Bondarykiem i p.o. szefa SKW Januszem Noskiem mieli uzgadniać sposób wywiezienia akt komisji, której przewodniczył Antoni Macierewicz, z gmachu BBN przy ul. Karowej przy Pałacu Prezydenckim w Warszawie.– W nocy z 29 na 30 czerwca 2008 r. gen. Janicki zmienił obsadę BOR, która ochraniała BBN. Gdy rano przyjechali do Biura uzbrojeni w broń ostrą żołnierze Służby Kontrwywiadu Wojskowego po akta zgromadzone przez Antoniego Macierewicza, nowa zmiana bez żadnych przeszkód ich wpuściła, a następnie udała się do swojego pokoju. O tej niespodziewanej „wizycie” nie wiedział ani prezydent Lech Kaczyński, ani ówczesny szef BBN Władysław Stasiak. BOR-owicy nie mieli prawa wpuszczać intruzów bez porozumienia z szefem BBN, a tymczasem najazd żołnierzy SKW zorganizowano w czasie, gdy nie było w Pałacu Prezydenckim Lecha Kaczyńskiego ani Władysława Stasiaka. Gdy funkcjonariusze BOR wycofali się do swojego pokoju, żołnierze SKW bez przeszkód wywozili windą prezydencką, z której nie ma prawa korzystać nikt oprócz głowy państwa, akta Komisji Weryfikacyjnej WSI. To działania gen. Janickiego umożliwiły ich wywiezienie – twierdzą byli urzędnicy Kancelarii Prezydenta Kaczyńskiego. Zapytaliśmy gen. Janickiego, co było wówczas powodem zmiany obsady BOR w BBN. Nie odpowiedział.
– Prezydent Kaczyński nie miał najlepszego zdania o szefie BOR. Wstrzymał jego awans na drugą gwiazdkę generalską (generała dywizji). Pamiętał go dobrze jeszcze z czasów, gdy Janicki, dobry znajomy Mieczysława Wachowskiego, był w Gdańsku osobistym kierowcą przewodniczącego „Solidarności” Lecha Wałęsy. Nie czekał nawet na pisemną opinię BBN na jego temat – mówi nasz informator z BOR. – Jako wiceszef BOR Janicki mieszkał w pałacyku w Otwocku, który podlegał Kancelarii Prezydenta. Gdy dowiedział się o tym prezydent Kaczyński, kazał dać mu dwie doby na wyprowadzenie się. Przeniósł się na ul. Nowy Świat do mieszkania kolegi, potem do służbowego mieszkania przy ul. Klonowej – dodaje.
Obrona przez atak – Szef BOR dawno powinien zostać zdymisjonowany. Jego wina za brak zabezpieczenia ochrony delegacji prezydenckiej jest bezsporna – uważają funkcjonariusze BOR, z którymi rozmawiała „GP”. W USA – jak powiedział „GP” Marek Jan Chodakiewicz, prof. historii w Institute of World Politics w Waszyngtonie – po katastrofie na miarę smoleńskiej podaliby się do dymisji wszyscy, którzy mieliby cokolwiek wspólnego z tym lotem lub odpowiadali za jego bezpieczeństwo. – Nie byłoby: „to nie moja wina”. Twoją pracą była ochrona prezydenta USA. Jesteś zwolniony. I tyle – dodał. Tymczasem gen. Janicki, zamiast przyznać się do karygodnych błędów, przyjął metodę obrony przez atak. W mediach przekonywał, że w pełni wywiązał się z zadania. Podaną przez „Gazetę Polską”, jako informację niepotwierdzoną – że ranny funkcjonariusz BOR miał po katastrofie w Smoleńsku dzwonić do żony – gen. Janicki nazwał „niepojętym barbarzyństwem”. Przeszedł natomiast do porządku dziennego nad taką samą informacją podaną już 13 kwietnia przez krakowski „Dziennik Polski”. Trzy dni po katastrofie krakowska gazeta napisała: „W sobotę, według pierwszych informacji, katastrofę miały przeżyć trzy osoby. Później ją zdementowano. Wczoraj jednak w Krakowie pojawiły się informacje, że jeden z funkcjonariuszy BOR tuż po katastrofie zadzwonił do żony, mówiąc, że w wypadku stracił nogi, ale żyje. Później jego telefon miał zamilknąć. Próbowaliśmy to sprawdzić. – Nic na ten temat nie wiem, ale sprawdzę – obiecał Dariusz Aleksandrowicz, rzecznik Biura Ochrony Rządu. Po godzinie oznajmił: – To niestety, plotka”. Telefon do rzecznika BOR „Dziennik Polski” wykonał – jak wynika z publikacji gazety – w przeddzień ukazania się artykułu, 12 kwietnia, dwa dni po katastrofie. Zastanawiające, że rzecznik BOR nie wiedział do tego czasu, czy miał miejsce telefon rannego funkcjonariusza z miejsca katastrofy, czy nie, musiał odpowiedź konsultować z przełożonymi.
– Cały Kraków huczał, że chodziło o funkcjonariusza BOR pochodzącego z naszego miasta, choć w druku nie padło nazwisko. Jednak – co dziś po atakach na „Gazetę Polską” wszystkich tu zastanawia – nie było protestów ani oświadczenia szefa BOR dementującego tak ważną informację. Gen. Janicki nie oburzył się wówczas – mówi nam jeden z dziennikarzy krakowskich.
Także w rozmowie z Moniką Olejnik z Radiu Zet 29 kwietnia br. gen. Janicki nie zajął zdecydowanego stanowiska w tej sprawie.
Monika Olejnik: Czy któryś z oficerów BOR (…) próbował się łączyć z kimś, są jakieś ślady, dowody? Marian Janicki: Ale z...
Monika Olejnik: W trakcie, w czasie tego wypadku. Marian Janicki: Nie mam takiej wiedzy (…).
Monika Olejnik: Nie ma pan takiej wiedzy. Marian Janicki: Nie mam takiej wiedzy.
Protegowany ministra Grasia Funkcjonariuszom BOR i ich rodzinom przysługuje ekwiwalent, jeśli nie korzystają z mieszkania służbowego. Na wypłatę zaległych należności czeka – jak mówią funkcjonariusze Biura – ok. 700 osób. Są to kwoty niemałe, nawet ok. 40 tys. zł na jednego członka rodziny funkcjonariusza.
– Wypłaty powinny odbywać się w kolejności przysługiwania roszczeń, ale w praktyce wszystko zależy od szefa BOR. Warto sprawdzić, które rodziny i z jakich powodów w ostatnim czasie otrzymały zgodę na otrzymanie ekwiwalentu – mówią funkcjonariusze BOR, którzy nadal czekają na wypłaty. W sprawie gen. Mariana Janickiego prokuratura dwukrotnie wszczynała i dwukrotnie (za rządów PO) umarzała śledztwo w sprawie nieprawidłowości w BOR dotyczących m.in. przetargów. Premier Tusk powołał gen. Janickiego na stanowisko szefa BOR 26 listopada 2007 r., mimo że prokuratura 26 czerwca 2007 r. wznowiła w jego sprawie śledztwo (pisaliśmy o tym w „GP” w styczniu 2008 r. w artykule „Szef BOR pod lupą śledczych”).
– Awans na szefa BOR mimo prowadzonego w jego sprawie śledztwa gen. Janicki zawdzięcza Pawłowi Grasiowi. Chwalił się zresztą tym w Biurze. Podobno obaj mieli obok siebie budować domy pod Krakowem. Ale to nominacja gen. Janickiego przez premiera Tuska na szefa Biura i obecnie niezdymisjonowanie go po tragedii smoleńskiej ochroniły skompromitowanego szefa BOR – mówi jeden z byłych współpracowników gen. Janickiego, specjalista do spraw logistyki. Gdy PiS doszedł do władzy, gen. Janicki pozostawał w dyspozycji szefa Biura. Marian Janicki pracuje w BOR od 1988 r. Był kierowcą w kolumnie transportowej.
– Dostał się do BOR dzięki ojcu, który też był kierowcą, jeździł w Krakowie z rektorem Akademii Górniczo-Hutniczej Romanem Neyem, prof. Hieronimem Kubiakiem – członkiem Biura Politycznego PZPR, a w stanie wojennym sekretarzem KC – mówią funkcjonariusze BOR. Później obecny szef BOR był kierowcą kandydata na prezydenta Lecha Wałęsy. Janicki raz na dwa tygodnie dojeżdżał do pracy z Krakowa do Gdańska. Potem został odsunięty od Wałęsy, ale gdy został on prezydentem, podobno Wachowski upomniał się za Janickim, by znów mógł wozić Wałęsę.– Do asów nie należał. Ale można z nim było współpracować – tak ocenił Janickiego były prezydent. Natomiast Mieczysław Wachowski, który też zaczynał, jako kierowca Wałęsy, chwalił go:
– Sprawny facet.– Jeszcze w 1991 r. spotykałem Janickiego na myjce w BOR-rze, jak pucował samochody, był wtedy kierowcą. Zadziwiająco szybko awansował na szefa Biura – mówi jeden z funkcjonariuszy BOR. W latach 2001–2005 Marian Janicki był zastępcą szefa BOR (ds. logistyki) gen. Grzegorza Mozgawy. Wcześniej półtora roku był zastępcą szefa garaży BOR. Zaufaniem obdarzył go minister spraw wewnętrznych i administracji w rządzie AWS-UW Marek Biernacki (obecnie PO), który w marcu 2001 r. powołał płk. Janickiego na zastępcę szefa BOR. W 2005 r. ówczesny szef MSWiA Ryszard Kalisz awansował go na generała brygady, a 26 listopada 2007 r. premier Donald Tusk powołał go na stanowisko szefa BOR. Janicki był człowiekiem Mozgawy, a Mozgawa protegowanym Zbigniewa Sobotki i Krzysztofa Janika (SLD). Sobotka, nawet wówczas, gdy postawiono zarzuty prokuratorskie w słynnej aferze starachowickiej, wciąż miał przyznaną ochronę BOR, która woziła go na rozprawy do Kielc.
Człowiek od dużych pieniędzy Gen. Janicki za czasów poprzedniego szefa BOR, gen. Grzegorza Mozgawy, był człowiekiem od rządzenia dużymi pieniędzmi – podlegały mu sprawy związane z przetargami, remontami itp. Właśnie w związku m.in. z przetargami dowództwo BOR w okresie rządów PiS złożyło zawiadomienie do prokuratury. Wiele przetargów wygrywały firmy z Krakowa, m.in. na remont generalny biura szefostwa BOR. „W 2006 r. urzędujący Szef Biura Ochrony Rządu płk Damian Jakubowski zawiadomił organy ścigania o ewentualnym popełnieniu przeze mnie czynów określonych w dyspozycji norm prawnych art. 231 § 1 i 266 § 2 k.k. Wzmiankowane czyny dotyczyły okresu sprawowania przeze mnie stanowiska Zastępcy Szefa Biura Ochrony Rządu” – napisał w 2008 r. w odpowiedzi na pytania „GP” gen. Marian Janicki. Postępowanie dotyczyło niedopełnienia obowiązków „w zakresie przestrzegania przepisów ustawy prawo zamówień publicznych i ustawy o ochronie informacji niejawnych w związku z realizowanymi przez BOR zamówieniami publicznymi na środki transportu i uzbrojenie oraz działania w ten sposób na szkodę interesu publicznego”. Nieprawidłowości w BOR stwierdził też NIK. Jak czytamy w informacji NIK o wynikach kontroli, w latach 2002–2004 osiem zamówień o ogólnej wartości 15 107,9 tys. zł udzielono z naruszeniem ustaw: o zamówieniach publicznych, prawo zamówień publicznych i o ochronie informacji niejawnych. Chodziło m.in. o zamówienie na sprzedaż i dostawę samochodów specjalnych typu reprezentacyjnego i ochronnego – bmw.– W BOR nadal można mieć zastrzeżenia do gospodarowania pieniędzmi. Obecny zastępca szefa BOR pobiera emeryturę funkcjonariusza BOR, ok. 7 tys. zł. Zatrudniono go ponownie, tym razem na etat cywilny, i dostaje kolejne 8 tys. zł. W 2009 r. BOR kupił od dealera z Radomia za ok. 1,3 mln zł używanego opancerzonego mercedesa z Niemiec. Okazało się, że był szpachlowany, malowany, miał wymieniane szyby, musiał więc mieć stłuczki albo był powypadkowy. Obecny szef logistyki w BOR płk Jerzy Matusik był wcześniej pracownikiem tego dealera – mówi nasz informator z BOR.– Nie jest prawdą, że pojazd przed zakupem nie był sprawdzony przez specjalistów. Wskazania dealera z Radomia dokonał Mercedes Polska. Zakupiony pojazd w dniu jego zakupu był w pełni sprawny technicznie i wyposażony zgodnie z postanowieniami istotnych warunków zamówienia, a jego cena wynosiła 50 proc. auta nowego. Płk Matusik nie wykonywał czynności w postępowaniach o udzielenie zamówień, których uczestnikiem była ww. firma. Ponadto informacje dotyczące zarówno procedury zakupu pojazdu, jego eksploatacji, jak i danych technicznych są objęte ochroną – wyjaśnia nam rzecznik BOR.
31 października 2006 r. prokuratura umorzyła śledztwo w sprawie gen. Janickiego po tym, jak płk Jakubowskiego na stanowisku szefa BOR zastąpił płk Jan Teleon – „wobec braku znamion czynu zabronionego”. Jednak 26 czerwca 2007 r. (Teleona zastąpił płk Andrzej Pawlikowski), jeszcze za czasów rządów PiS, ponownie je podjęła z urzędu. Po mianowaniu gen. Janickiego przed Donalda Tuska na szefa BOR, znów je umorzyła 7 maja 2008 r. „Decyzja ta jest prawomocna” – napisała w odpowiedzi na nasze pytania rzecznik Prokuratury Okręgowej w Warszawie Monika Lewandowska. Leszek Misiak, Grzegorz Wierzchołowski
Prokuratura: BOR zawinił w Smoleńsku Uchybienia w działaniach podejmowanych przez BOR podczas lotów premiera i prezydenta do Smoleńska w kwietniu 2010 r. "miały znaczący wpływ na obniżenie bezpieczeństwa ochranianych osób" - wynika z opinii biegłych, której wnioski ujawniła stołeczna prokuratura. Śledczy potwierdzili w ten sposób informacje "Gazety Polskiej" ujawnione już w 2010 r
Leszek Misiak i Grzegorz Wierzchołowski już w 2010 r. w tekście "Tusk chroni szefa BOR" opisali zaniedbania Biura Ochrony Rządu i szefa tej służby. Artykuł z "Gazety Polskiej" można przeczytać TUTAJ.
"W wyniku przeprowadzonej analizy biegli wydali opinię, stwierdzając, że sposób planowania, organizacji i realizacji działań ochronnych, podejmowanych przez funkcjonariuszy BOR w ramach wizyty premiera Donalda Tuska z 7 kwietnia 2010 r. i wizyty prezydenta Lecha Kaczyńskiego z 10 kwietnia, był niezgodny z zasadami i pragmatyką, obowiązującymi wówczas w BOR" - poinformowała rzeczniczka prasowa Prokuratury Okręgowej Warszawa-Praga prok. Renata Mazur. Prokurator dodała, że stwierdzone przez biegłych w tym zakresie "istotne uchybienia miały znaczący wpływ na obniżenie bezpieczeństwa ochranianych osób, tj. premiera Tuska oraz prezydenta Kaczyńskiego". Pod koniec października zeszłego roku prokuratura informowała, że funkcjonariusze BOR mogli nie dopełnić obowiązków, przygotowując obie wizyty. Do takich wniosków śledczy doszli po przesłuchaniach świadków i analizach materiałów. W tej sprawie powołano zespół biegłych, którzy mieli ocenić, jaki wpływ na bezpieczeństwo obu wizyt miały działania BOR. Opinia biegłych wpłynęła do prokuratury dzisiaj. Praska prokuratura bada wątek, który został wyłączony na przełomie marca i kwietnia zeszłego roku z postępowania dot. katastrofy smoleńskiej, prowadzonego przez Wojskową Prokuraturę Okręgową w Warszawie. Dotyczy on okresu od września 2009 r. do 10 kwietnia 2010 r. i badana jest w nim sprawa ewentualnego niedopełnienia obowiązków lub przekroczenia uprawnień przez urzędników i funkcjonariuszy publicznych kancelarii prezydenta, premiera, MSZ, MON, polskiej ambasady w Moskwie i BOR w związku z przygotowaniami wizyt w Katyniu premiera Donalda Tuska (7 kwietnia 2010 r.) i prezydenta Lecha Kaczyńskiego (10 kwietnia). Przypomnijmy, że 16 listopada 2010 r. szef MSZ Radosław Sikorski odznaczył szefa Biura Ochrony Rządu gen. Mariana Janickiego Odznaką Honorową Bene Merito (Dobrej Zasługi) – zaszczytnym, honorowym wyróżnieniem przyznawanym przez MSZ za działalność wzmacniającą pozycję Polski na arenie międzynarodowej. Dodajmy także, że BOR podlega Ministerstwu Spraw Wewnętrznych. W dniu katastrofy smoleńskiej szefem tego resortu był Jerzy Miller - który potem, stając na czele komisji mającej wyjaśnić przyczyny tragedii, był sędzią we własnej sprawie.
Na stronie internetowej Prokuratury Okręgowej Warszawa Praga opublikowano komunikat w sprawie VDs 32/11, w którym wymieniono wiele uchybień BOR wskazanych przez biegłych. Komunikat publikujemy w całości:
W okresie od 20 października 2011 r. do 30 stycznia 2012 r. zespół biegłych dokonał analizy materiału dowodowego postępowania V Ds 32/11, prowadzonego przez Prokuraturę Okręgową Warszawa - Praga w Warszawie, w sprawie niedopełnienia obowiązków służbowych przez funkcjonariuszy publicznych, w tym Biura Ochrony Rządu, przygotowujących wizyty Premiera RP Pana Donalda Tuska i Prezydenta RP Pana Lecha Kaczyńskiego wraz z Małżonką w Katyniu, odpowiednio w dniach 7 i 10 kwietnia 2010 r. i działania tym na szkodę interesu publicznego, tj. o czyn z art. 231 § 1 kk. W wyniku przeprowadzonej analizy biegli wydali opinię, stwierdzając, że sposób planowania, organizacji i realizacji działań ochronnych, podejmowanych przez funkcjonariuszy Biura Ochrony Rządu w ramach wizyty zagranicznej Prezesa Rady Ministrów Pana Donalda Tuska, odbytej w dniu 7 kwietnia 2010 roku w Federacji Rosyjskiej i wizyty zagranicznej Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej Pana Lecha Kaczyńskiego wraz z Małżonką Panią Marią Kaczyńską w Federacji Rosyjskiej, zaplanowanej na 10 kwietnia 2010 roku, był niezgodny z zasadami i pragmatyką, obowiązującymi wówczas w Biurze Ochrony Rządu, a stwierdzone w tym zakresie istotne uchybienia miały znaczący wpływ na obniżenie bezpieczeństwa ochranianych osób, tj. Prezesa Rady Ministrów Rzeczypospolitej Polskiej Pana Donalda Tuska oraz Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej Pana Lecha Kaczyńskiego i Jego Małżonki Pani Marii Kaczyńskiej. Za najistotniejsze z uchybień, mające wpływ na obniżenie bezpieczeństwa ochranianych osób, biegli uznali:
- brak właściwego nadzoru ze strony kierownictwa BOR nad działaniami ochronnymi tj. planowaniem, organizowaniem i realizowaniem zabezpieczeń wizyt;
- nie wyznaczenie dowódców grupy rekonesansowej i grup zabezpieczających, co skutkowało niemożliwością realizowania procesu kierowania działaniami ochronnymi, tj. planowania, organizowania i realizowania zabezpieczeń wizyt;
- niewłaściwe przeprowadzenie analizy zadania, czego skutkiem był brak niezbędnych specjalistów w grupie rekonesansowej i grupach zabezpieczających (funkcjonariusza grupy lotniskowej, pirotechnika, lekarza sanitarnego), celem dokonania przez nich oceny bezpieczeństwa w miejscu przebywania ochranianych osób;
- nie przeprowadzenie odprawy koordynacyjnej, podczas której funkcjonariusze BOR powinni otrzymać zadania i informacje o ewentualnych zagrożeniach przy ich realizacji;
- zaniżenie kategorii działań ochronnych zabezpieczenia wizyt ochranianych osób w dniach 7-go i 10-go kwietnia 2010 r.;
- nie wyznaczenie, spośród funkcjonariuszy BOR, osób odpowiedzialnych za zabezpieczenie poszczególnych miejsc czasowego pobytu;
- nie przeprowadzenie rekonesansu zaplanowanego miejsca czasowego pobytu ochranianych osób jakim było lotnisko „Siewiernyj” w Smoleńsku oraz zbyt pobieżne przeprowadzenie rekonesansu w pozostałych miejscach czasowego pobytu;
- nie przeprowadzenie rekonesansu zaplanowanych tras przejazdu kolumn specjalnych ochranianych osób w dniach 7-go i 10-go kwietnia 2010 r. na terenie Federacji Rosyjskiej oraz brak działań, w celu uzyskania informacji o lotniskach zapasowych i zapewnienia tam ochrony osobom ochranianym, na wypadek awaryjnego lądowania samolotów specjalnych;
- zaniechanie działań kierownictwa BOR, w sytuacji nie przeprowadzenia rekonesansu lotniska „Siewiernyj” w Smoleńsku;
- sporządzenie planów zabezpieczeń obydwu wizyt, w sposób sprzeczny z przepisami i zasadami prowadzenia działań ochronnych;
- zatwierdzenie planu zabezpieczenia wizyty w dniu 7-go kwietnia 2010 r. przez nieuprawnionego do tego funkcjonariusza;
- nie przeprowadzenie odprawy zadaniowej zabezpieczenia wizyt ochranianych osób w dniach 7-go i 10-go kwietnia 2010 r.;
- brak zorganizowania przez BOR ochrony bazowania samolotów specjalnych TU 154 M na lotnisku „Siewiernyj” w Smoleńsku, w dniach 7-go i 10-go kwietnia 2010 r.;
- brak obecności funkcjonariusza BOR na lotnisku „Siewiernyj” w Smoleńsku, przed i podczas lądowań samolotów specjalnych w dniach 7-go i 10-go kwietnia 2010 r.;
- brak zabezpieczenia pirotechniczno-radiologicznego wizyty w dniu 7-go kwietnia 2010 r.;
- brak zabezpieczenia sanitarnego i biochemicznego wizyt w dniach 7-go i 10-go kwietnia 2010 r.;
- brak prawidłowego systemu łączności podczas prowadzonych działań;
- wyznaczenie do działań funkcjonariuszy nie posiadających doświadczenia w działaniach poza granicami Polski, o niskim stopniu kompetencyjności;
- brak wyposażenia funkcjonariuszy grup zabezpieczających w broń palną;
- brak prawidłowej kontroli działań, podejmowanych przez służby rosyjskie, zgodnie z poczynionymi ustaleniami.
Aktualnie prokuratorzy przystąpili do szczegółowej analizy treści całości opinii, objętej klauzulą niejawności. Jedynie wnioski z niej wysnute pozostają jawne. Po dokonaniu analizy podjęte zostaną dalsze decyzje procesowe.
Niezalezna.pl
Psychiatra czy dealer narkotykowy?Akcja Antypsychotropowa – Podaj dalej ku przestrodze! Psychotropy to legalne narkotyki, przepisywane na każde zmartwienie, dostępne legalnie w każdej aptece zapisywane nie tylko przez psychiatrów, ale też i lekarzy rodzinnych. Pacjenci uzależnieni od „prochów” nakręceni dobrym samopoczuciem lub otumanieni nie mają świadomości, że stają się coraz bardziej uzależnieni, skutki uboczne zaliczają do objawów chorobowych, bo ich zdegradowany mózg nie jest w stanie już tego odróżnić. Psychotropy to kajdanki na ręce i różowe okulary na oczy, ale nie są w stanie zastąpić nam unormowanego życia w otoczeniu życzliwych ludzi. Za potężnym biznesem psychotropowym stoją wielkie koncerny farmaceutyczne i ich potężne zyski. Rośnie liczba osób poszkodowanych przez farmakologiczne leczenie psychiatryczne. Przybywa ludzi trwale wyniszczonych przez neuroleptyki i inne środki psychoaktywne z trwałymi uszkodzeniami neurologicznymi. Przyjmowaniu psychotropów towarzyszą przykre skutki uboczne, zmiany w mózgu a nawet przyśpieszone zestarzenie i śmierć często nagła pacjenta na skutek zalekowania. Uogólniony zanik mózgu może być skutkiem zbyt długiego stosowania neuroleptyków i podobnie jak w przypadku narkotyków zbyt duże ich dawki lub zbyt długie ich przyjmowanie mogą niszczyć mózg i powodować utratę substancji mózgowej. Czasami w tle tych historii jest ukryte świadome dążenie pacjenta do uzyskania (wyłudzenia) renty jednak najczęściej psychiatria to dobrze opłacalny „legalny narkobiznes”. Uzależnienie od neuroleptyków jest ściśle związane z bezpośrednim zaburzeniem jednego z wielkich układów funkcjonowania mózgu – układu nagrody, a pośrednio zaburza również i pozostałe – układ pobudzenia, zwłaszcza emocjonalnego oraz układ poznawczy. O ile artyści mogą czasem jakoś prosperować zażywając narkotyki a drobne psychopatologie i alkoholizm mogą nie wpływać na znacząco na ich zdolności twórcze, chodź często bardzo im to przeszkadza, o tyle naukowcy i technicy nie mogą pracować z zamąconym umysłem. Istnieją wprawdzie substancje psychotropowe zwiększające wydajność mózgu uczonego jak niektóre zioła, kofeina i do pewnego stopnia też nikotyna (palenie papierosów jednak daje też odwrotny skutek) jednakże nie ma czynnych uczonych alkoholików czy morfinistów. Kultury nadużywające takich środków, choćby nawet świetnie rozwinięte duchowo i artystycznie, zostałyby bądź wypierane przez kultury intelektualno techniczne, bądź zostały im podporządkowane. Takie stany psychiczne jak depresja, nerwica, schizofrenia, panika, długotrwały stres nie biorą się z niczego. Na drodze do ich powstania zawsze jest jakaś przyczyna a najczęściej kumulacja zwykle niemożliwych do rozwiązania problemów. Pacjenci psychiatrów to najczęściej ludzie z ogromnym bagażem przykrych doświadczeń z dzieciństwa lub z życia dorosłego. Niektórzy wpakowują się w problemy na skutek trudnego charakteru i zachowań nieakceptowalnych przez otoczenie, jednak o wiele częściej ogromna liczba pacjentów już w czasie swego dzieciństwa wzrastała w warunkach uniemożliwiających ukształtowanie się silnej psychiki, która jest niezbędna do radzenia sobie w trudnych sytuacjach, jakie mogą zdarzyć się w życiu każdemu człowiekowi (np. stres i konflikty w pracy, ciężka choroba, niepełnosprawność, samotność, przestępstwa, brak pracy, bankructwo, rozwód, długotrwałe sprawy sądowe, pułapki biurokratyczne i skarbowe, utrata lub choroba bliskiej osoby, konflikty rodzinne i społeczne, dotkliwe straty materialne, wypadki komunikacyjne, represje ze strony wadliwie funkcjonującego aparatu władzy, uzależnienia i narkomania). Czasami, mimo słabej psychiki umiejętność radzenia sobie z poważnymi problemami zapewnić może bardzo duża inteligencja, która zapewnia człowiekowi przewagę intelektualną, jednak nie każdy został tak szczodrze nią obdarzony. Lekarze psychiatrzy i rodzinni wyjątkowo lekką ręką zgłaszającym się pacjentom, jako jedyne remedium na ich problemy przepisują psychotropy często bez poddawania jakiejkolwiek analizie indywidualnej sytuacji konkretnego człowieka. Psychotropy niestety nie zastąpią pacjentowi rozwiązania trudnej i złożonej sytuacji, która spowodowała napięcia psychiczne lub też chorobę. Owszem, w niektórych przypadkach w początkowym okresie zastosowane krótkotrwale mogą pomóc pacjentowi funkcjonować i mogą być bardzo konieczne ( zwłaszcza w przypadku omamów, halucynacji, silnych paraliżujących lęków, chronicznym braku snu ), jednakże nie zastąpią one fachowej psychoterapii, życzliwej osoby obok, zdrowego stylu życia, sportu, snu, właściwego odżywiania. Wśród lekarzy psychiatrów istnieje wyjątkowa ignorancja na wyżej wymienione czynniki jak również na możliwości dużo mniej represyjnego a najczęściej całkowicie bezpiecznego ziołolecznictwa. Obserwuje się ogromną ilość przypadków, w których to lekarze zamiast zaczynać kurację od przepisania pacjentowi np. litu – naturalnego pierwiastka, od razu aplikują sztucznie wytworzone psychotropy nie patrząc na rujnujące pacjenta skutki uboczne. Co gorsza nawet lekarze uznawani za wysokiej klasy specjalistów taki stan rzeczy leczenia represyjnymi środkami psychotropowymi są skłonni utrzymywać przez wiele lat nie zwracając uwagi na postępujące wyniszczenie pacjenta. Tu należy wspomnieć również, ze z wyjątkową ignorancją podchodzi się do uzależnienia przez pacjentów od papierosów, które są coraz bardziej trujące i szkodliwe a niektórzy uczeni coraz odważniej skłaniają się na podstawie wieloletnich obserwacji i badań twierdzić, iż duża ilość wypalanych dziennie papierosów może powodować zaburzenia psychiczne. W przypadku ciężkich psychoz rzekome korzyści z przyjmowania leków psychotropowych nieznacznie przewyższają ewentualne zagrożenia wynikające z ich działań ubocznych. Twierdzi się, że dają one szansę na powrót do normalnego życia, chociaż zaleca się często jednoczesne stałe utrzymanie zażywania psychotropów i rentę psychiatryczną, co pokazuje niezdolność do życia na lekach. Nieleczona ciężka psychoza może doprowadzić do całkowitej izolacji od społeczeństwa, ale stosowanie leków chemicznych może prowadzić do narkomanii psychotropowej. Mówi się, ze schizofrenia, jako choroba powoduje halucynacje, anormalne i antyspołeczne zachowania oraz średnio piętnastoprocentowy spadek ilorazu inteligencji, co może decydować o zdolności do wykonywania pracy. Trzeba sobie jednak zdać sprawę, że spadek inteligencji jest skutkiem spożywania psychotropów, które mają wyleczyć z halucynacji i antyspołecznych zachowań. Za potężnym biznesem psychotropowym stoją wielkie koncerny farmaceutyczne, które zarabiają ogromne pieniądze ze sprzedaży tych środków. Przedstawiciele firm farmaceutycznych dzień w dzień przemierzają gabinety psychiatrów i lekarzy rodzinnych zachęcając na różne sposoby do wypisywania pacjentom tego typu środków. Lekarze nazbyt często przepisując pacjentom neuroleptyki nie informują pacjentów o ich skutkach ubocznych, a kiedy ten przychodzi na kolejną wizytę i się uskarża zwalają to na objawy chorobowe. Psychotropy stosowane obecnie to barbituranty, czyli środki nasenne i benzodiazepiny, czyli neuroleptyki uspokajające. Wyróżnia się dwie zasadnicze grupy leków uspokajających:
- benzodwuazepiny;
- karbaminiany.
Barbituranty (np. Cyclobarbital, Luminal) wykazują bardzo silne działanie depresyjne, tłumienie aktywności centralnego układu nerwowego. Małe dawki dają przyjemne stany relaksacji, podobne do sennego marzenia. Większe dawki powodują: przyćmienie świadomości, pogorszenie zdolności dokonywania oceny, silną senność, zlewanie się mowy, utraty koordynacji ruchów, czasami mogą powodować reakcje paradoksalne i prowadzić do krótkotrwałego pobudzenia! Działanie samych barbituranów powoduje gwałtowne zapadanie w sen, w stan bliski śpiączki, lub paradoksalnie wywołuje stan euforii, beztroskiego optymizmu. Często bywa to stan podobny do upojenia alkoholowego, charakteryzujący się zaburzeniami równowagi, niepewnymi ruchami, trudnościami w wysławianiu sie, nadpobudliwością. Na krótką metę barbiturany mogą powodować przejawy amnezji, napady delirium. W dłuższym okresie czasu tolerancja na ten środek może prowadzić do przedawkowania, śpiączki, zaburzeń pracy serca i układu oddychania. Nagłe odstawienie tych środków rodzi ryzyko powikłań, a nawet śmierci. Objawy są szczególnie silne i charakteryzują się niepokojem, lękiem, drżeniem mięśni, a w przypadku silnego uzależnienia może pojawić się delirium wraz z majaczeniem. Mają szczególne działanie z alkoholem i w ten sposób są bardzo często nadużywane. Alkohol wzmacnia ich działanie. Wieloletnie przyjmowanie tych środków prowadzi do zaburzeń neurologicznych, hormonalnych, układu krążenia i oddechowego oraz psychicznych łącznie z zespołem otępiennym. Benzodiazepiny mają natomiast działanie przeciwlękowe i uspokajające, co doprowadza do stanu zobojętnienia na przykre doznania. Efekty wywoływane przez środki z grupy benzodiazepin są bardzo podobne do tych, które wywołują barbiturany, mimo że mechanizm ich działania jest zupełnie inny – bardziej przypominający ten, w jaki sposób działają na system nerwowy opiaty. Benzodwuazepiny (chlordiazepoksyd sprzedawany jako Elenium i Librium, diazepan znany jako Valium i Relanium, nitrozepam, oksozepam itd. ), z racji swych własności uspokajających i hipnotycznych, wywołują przyjemne odczucia błogości, luzu, odprężenia, euforii. Jednak systematyczne ich przyjmowanie prowadzi do uzależnienia psychicznego i fizycznego. Karbaminiany (np. Meprobamat znany pod nazwą Equanil lub Miltown) to środki stosowane w leczeniu nerwic narządowych i psychonerwic. Nadużywanie również prowadzi do uzależnienia fizycznego i psychicznego. Skutki uboczne stosowania neuroleptyków są bardzo poważne. Obecnie stosowane są psychotropy nowej generacji tzw. atypowe, które działają selektywnie – tylko na niektóre receptory. Teoretycznie ich stosowanie powinno dawać mniej skutków ubocznych jednak w praktyce nie wygląda to wcale tak dobrze, nadal występują bardzo poważne skutki uboczne a także degregacyjny wpływ na mózg. Lekarze nadzwyczaj często starają się wmówić „nierozgarniętym” pacjentom, że ich objawy polekowe to skutki uboczne choroby a nie leczenia, co jest kłamstwem. Neuroleptyki I generacji (typowe, klasyczne) działają głównie na receptory dopaminowe natomiast leki psychotyczne II generacji ( atypowe, nowsze) mają szerszy profil działania, gdyż wpływają one także na inne neuroprzekaźniki np. serotoninę. Najczęściej stosowane preparaty klasycznych neuroleptyków to: FENACTIL, HALOPERIDOL (DECALDOL), CLOPIXOL, FLUANXOL, TRILAFON, SULPIRYD, TISERCIN, PERNAZINUM, THIORIDAZIN.
Najczęściej stosowane preparaty atypowe: RISPOLEPT, ZYPREXA (zolafren), KLOZAPOL, SEROQUEL. Skutki uboczne, które opisuję poniżej to rezultaty stosowania neuroleptyków II generacji uznawanych za bezpieczniejsze takich jak np. Zyprexa. Czy rzeczywiście takie są? Najczęstsze dolegliwości to:
- tzw. zespół parkinsonowski, czyli wzmożone napięcie mięśni, drżenie lub skurcze poszczególnych części ciała, brak współruchów przy chodzeniu, marskowatość twarzy, typowe drżenie, pacjent ciągle coś upuszcza, potrąca, tłucze, występują przymusowe, podobne do żucia drżenia warg i języka, drżenie rąk, grymasy, zesztywnienie mięśni i spowolnienie ruchowe;
- akatyzja, czyli wewnętrzny niepokój, niezdolność do usiedzenia w miejscu lub leżenia spokojnie, konieczność natrętnego chodzenia, co uniemożliwia spokojny sen pacjenta;
- alergie, często bardzo silne to w zasadzie standard, nadmierna wrażliwość zarówno oczu jak i skóry na słońce i światło, przebarwienia, oparzenia słoneczne, wypadanie włosów, zmiany skórne, wypryski, zaczerwienienia skóry;
- suchość skóry, wysychanie warg i suchość w ustach lub też odwrotnie łojotok i ślinotok skóry;
- ciągły rozstrój żołądka, biegunki albo zaparcia;
- zawroty głowy, zmęczenie, senność, skrajna utrata siły;
- drastyczne przybieranie na wadze, wzmożone uczucie głodu, zatrzymanie wody w organiźmie powodujące obrzęki rąk, stóp i okolic kostek;
- zaburzenia widzenia i utrata wzroku;
- ortostatyczne spadki ciśnienia krwi i zaburzenia rytmu serca, omdlenia ze zwolnieniem czynności serca;
- spadek libido na skutek obniżenia hormonów płciowych prowadzące do hipogonadyzmu, impotencja, oziębłość płciowa, opóźniony wytrysk, nieregularne miesiączkowanie, nabrzmienie piersi, zaburzenia hormonalne;
- zwiększenie poziomu prolaktyny we krwi, zaburzenia miesiączkowania;
- może wystąpić ostra reakcja uczuleniowa ( np. obrzęk w obrębie jamy ustnej i gardła);
- cukrzyca prowadząca do śpiączki w rzadkich wypadkach z kwasicą ketonową;
- obniżenie prawidłowej temperatury ciała;
- padaczka (padaczkowe napady drgawek);
- choroba wątroby ( np. żółtaczka zastoinowa);
- zapalenie trzustki;
- trudności w oddawaniu moczu, wydłużony i bolesny wzwód, prostata;
- zmiany w obrazie krwi – agranulocytoza, podwyższony cholesterol, nadmierna krzepliwość krwi prowadząca do zakrzepicy żył głębokich kończyn dolnych lub zatory płucne.
- jednoczesne występowanie gorączki, przyśpieszonego oddechu, pocenia się, sztywności mięśni i ospałości lub senności.
- NAGŁA ŚMIERĆ Z NIEWYJAŚNIONYCH PRZYCZYN;
- objawy zespołu majaczeniowego, często z niepokojem, zaburzeniem koncentracji, drażliwością;
- kurcze mięśni oka powodujące obrotowe ruchy gałek ocznych, szybki i mimowolny skurcz różnych grup mięśni, napady przymusowego patrzenia, zaburzenia mowy, połykania, trudności w oddychaniu;
- poważne zaburzenia koncentracji, niemożność skupienia się, otępienie, upośledzenie sprawności psychicznej na tyle, ze niemożliwe staje się prowadzenie pojazdów mechanicznych. Świadomość tego, jakie skutki uboczne mogą wystąpić przy zażywaniu psychotropów pomaga w odróżnieniu ich od symptomów chorobowych. Należy też wyraźnie podkreślić, przyznają to sami lekarze, że zdarzają się pacjenci, którym choroba ustępuje, chociaż oszukują, że biorą lek, podczas gdy faktycznie go nie przyjmują. A oto opisy tego, co czuli pacjenci zażywających RISPOLEPT i ZYPREXE (zolafren):
- „przejmowałem się każdą myślą, jaka pojawiła się w mojej głowie, każdy szmer wywoływał ból, każdy dźwięk robił eksplozję w głowie graniczącą z obłędem”;
- „byłam otępiała, na nic nie miałam siły”;
- „miałem stany koszmarnej słabości, drżenie nóg, nie mogłem usiąść, to jadłem posiłki na stojąco i chodziłem albo leżałem, bez sensu. Po miesiącu wzrok mi się rozmglił i pogorszył na widzenie w dal. Po dwóch miesiącach zaczęły się duszności i bezdech nocny. Spałem coraz krócej, tylko 5-6 godzin na dobę, strasznie raziło mnie światło. Miałem ochotę rozbić wszystkie lampy nocne. Po 4 miesiącach stałem się ordynarny, wulgarny i agresywny, zaczęły się problemy alergiczne na jedzenie i pyłki, zacząłem sikać do łóżka i zakładali mi pampersy”;
- „przytyłam 19 kg, ale waga spadła, gdy odstawiłam ten lek”;
- „wypiera człowieka doszczętnie z uczuć tak, ze człowiek staje się robotem”;
- „duszności, osłabienie wzroku i widzenie przez mgłę. Nie mogłam nic czytać ani oglądać telewizji, na niczym się skupić. Lubiłam czytać książki i prasę a tu nic się nie dało. Drżenie nóg i potrzeba przebierania nimi, chodzenia. Rozmawiając z gośćmi w domu musiałam chodzić, co drażniło znajomych. Pozbyłam się tego shitu i piję melisę, na razie starczy.”;
- „wzmacnia te różne urojenia i dziwne myśli, jako skutek uboczny leczenia zamiast je eliminować”;
- „powoduje głównie impotencję, bo zostaje zaprzestana produkcja hormonów płciowych oraz straszna otyłość i ginekomastia. Czy ja proszę o chemiczną kastrację?”;
- ” myśli są różne, zazwyczaj takie prześladowcze, że zaraz ktoś przyjdzie i mnie zabije, że namierzają mnie przez internet, a rodzina a którą mieszkam to sekta albo jestem jakąś czarodziejką. Przedtem takich nie miałam jak tego nie brałam.”;
- „czuję się otępiały, nie mam chęci do niczego, leżę.”;
- „miałem myśli samobójcze, chodziłem jak naładowany, ale jednocześnie nie byłem w stanie podlać nawet kwiatów w ogródku. Miałem światłowstręt.”;
- „sny z lękami, problemy seksualne”;
- „suchość i niesmak w ustach, nadwaga.”;
- „jestem zmęczona, w dzień często ziewam, co chwilę muszę się położyć, potem wstać i pochodzić i znowu położyć, zupełnie bez sensu.”
- „zastanawiam się czy pociąg nie jest skuteczniejszy od tabletek, jednak szkoda mi maszynisty, bo będzie miał wyrzuty sumienia, że mnie przejechał.”;
- „miałam efekt „zombi”, spłycenie uczuć, zatrzymanie miesiączki, zero libido i potrzeb, pustka, sztywnienie mięśni do bólu.”;
- „miałam po nim okropne sny, dziwne myśli, wszystko było beznadziejne, czułam się jakbym miała życie zaraz skończyć, tylko otępia i spowalnia, cała się po nim trzęsłam, bałam się wszystkiego,”;
- „żeby wyjść z domu musiałam wypić ze 3-4 kawy”;
- „mam spłycone emocje, brak odczuwania przyjemności i radości”;
- „Moja córeczka przez 7 miesięcy to zażywała, a ma dopiero 8 lat i musi po nim ciągle się bujać, skakać, nie może po nim nawet chwili usiedzieć na jednym miejscu, wszystko robi stojąc, stojąc je, ogląda bajki, stojąc rozmawia, chodzi tam i z powrotem po pokoju”;
- „nieostre widzenie, zaparcia, pogorszenie pamięci i koncentracji,”;
- „Miałem głosy, straszne lęki, niepokoje”;
- „oprócz efektu zombie odczuwam deficyty intelektualne tzn. kiedyś zaskakiwałem wszystkich poczuciem humoru, skojarzeniami a teraz czuję się jak umysłowy inwalida.”;
- ” uspokojenie graniczy z zamuleniem, czuje się pozbawiony własnego „ja”, obdarty z ludzkich emocji, stałem się czymś na wzór automatu”;
- „pozbawia osobowości i robi z człowieka bezwolną istotę, takie zombie, pogłębił moje poczucie beznadziei i odrealnił, cały czas musiałam coś jeść i jeść”;
- „dziwnie się czuję, jakby cała moja energia wyszła ze mnie . Nie mam na nic siły i szybko się męczę”;
- „Czułam się ciągle zmęczona i rozdrażniona, miałam zaburzenia wzroku i strasznie po nim przytyłam aż 15 kg”;
- „Kompletne wyprucie z wszelkich emocji, poczucie pustki i zautomatyzowania.”;
- „potęgował stany lękowe, miałem 1000 myśli samobójczych na godzinę”;
- „czułem się gorzej niż bez lekarstw dodatkowo miałem napady agresji i myśli samobójcze”;
- „okropny wzrost prolaktyny”;
- „Mam wrażenie, ze staję się warzywem, jakby w ogóle myślenie mi się wyłączyło, zawsze miałem skłonność do rozmyślań i dogłębnych analiz a po tym czymś w ogóle nie myślę, czuję się z tym nieswojo. Stałem się praktycznie impotentem a mam 20 lat, nawet nie myślę o seksie i przestał mnie w ogóle interesować. Mam także stępioną wrażliwość. Pojawiły się też myśli samobójcze i w ogóle przygnębienie i śmierć, wizje katastrofy, uśmiercania. A tak w ogóle to nie mam rozpoznanej schizofrenii tylko chorobę afektywną dwubiegunową”;
- „czuje się po nim fatalnie, mam myśli samobójcze, stany lękowe, suchość w ustach, zero odczuwania uczuć, czuję się jak warzywo, bez przerwy bym leżał w łóżku, nic mnie nie cieszy nawet spotkania ze znajomymi, najgorsze są stany lękowe, biję się czasem wyjść z domu, jechać autem, boję się , że sobie coś zrobię, zrezygnowałem ze szkoły bo jestem otępiały i nic nie mogę zapamiętać.”;
- „powoduje u mnie tycie, bezpłodność, zaburzenia wzroku, i silne stany lękowe.”;
- „przytyłam 8 kg przez 2 miesiące, mam pustkę w głowie, moje wypowiedzi są zubożone, praktycznie nie rozmawiam z ludźmi, bo nie mam nic do powiedzenia i cały czas mam depresję.”;
Poniższy dokument bardzo dobrze wyjaśnia mechanizm działania substancji psychoaktywnych i pokazuje na konkretnych przykładach do jak tragicznych skutków może prowadzić ich zażywanie. [Pozostałe części filmu do obejrzenia na Youtube - admin] Zobacz również:
Historia zaplanowanej nieprzydatności – podaj dalej ku przestrodze!
Akcja „obniżamy rachunki za prąd” – Ty tez możesz płacić mniej – podaj dalej – skończmy z monopolem drogiej energii!
Dramatyczny apel o pomoc dla bezdomnych – nie bądź obojętny, podaj dalej!
Renata Szot skazana na amputację – zmień ten wyrok – nie bądź obojętny – chociaż podaj dalej!
Zaginęła Tereska – nie pozwól by cierpiała – podaj dalej, może ktoś ją widział, może żyje!
Zaginęła Tereska – nie pozwól by cierpiała – podaj dalej, może ktoś ją widział, może żyje!
Wojna o całkowitą kontrolę: planowanie społeczeństwa nadzorowanego przez „Wielkiego Brata”
War for Total Control: Planning the Ultimate ‘Big Brother’ Surveillance Society
http://www.newdawnmagazine.com/articles/war-for-total-control-planning-the-ultimate-big-brother-surveillance-society
Adrian Salbuchi – 1.11.2011, tłumaczenie Ola Gordon
Starym banałem jest mówienie, że technologia sama w sobie nie jest ani dobra, ani zła, a wszystko zależy od tego, jak się jej używa. W przypadku technologii informacyjnych i komunikacyjnych i ich stwarzającego problemy i niedającego się kontrolować dziecka – Internetu, który tak zrewolucjonizował świat, dziś wydaje się, że znajdujemy się w punkcie krytycznym, gdzie wszystko zależy od tego, którą drogą ludzkość w końcu podąży. Jak ostry obosieczny miecz, Internet i bardzo szybko zmieniające się otaczające go technologie, są gotowe na to, żeby albo zapoczątkować nową erę oświecenia intelektualnego, kulturalnego i duchowego, materialnego dobrobytu i prawdziwej współpracy między narodami dążącymi do rozwiązywania wspólnych globalnych problemów – albo wpaść w czarną otchłań absolutnej, totalitarnej kontroli; przemoc intelektualną, fizyczną i duchową i masowe niewolnictwo na bezprecedensową skalę? Jak rozwiązać ten problem? Z pewnością powinniśmy rozpocząć od zrozumienia trzech kluczowych kwestii:
Kto naprawdę kontroluje te technologie, jakie są średnio- i długoterminowe cele i dlaczego wykorzystuje sie je w ten sposób…
Niewidzialny człowiek Obecnie jednym z największych zagrożeń jest trudność w prawidłowej identyfikacji i odróżnieniu przyjaciela od wroga; coraz trudniej jest zrozumieć, kto, a nawet, co, jest wrogiem czy przeciwnikiem, co oznacza, że główna słabość społeczeństwa wynika z jego niezdolności do prawidłowego zidentyfikowania ryzyka, niebezpieczeństwa i zagrożenia. Jeśli nie widzimy zbliżającego się niebezpieczeństwa, to zostaniemy zaskoczeni, czego tak boleśnie nauczył się wartownik na Titanicu tej pamiętnej nocy w kwietniu 1912 roku. Istotny czynnik dla przetrwania i dobrobytu jednostek, rodzin, wspólnot, organizacji, a nawet całych narodów, to prawidłowa identyfikacja przyjaciół i wrogów (lub co najmniej przeciwników). Zawsze jest jakiś „wróg”, który albo chce mieć to, co należy do nas, albo chce nas zrobić swoimi sługami, albo może mieć mnóstwo powodów, by chciał nas w jakiś sposób osłabić lub nas się pozbyć, głównie, dlatego, że chce wziąć za darmo coś, co jest nasze. Niektórzy powiedzą, że to podstawa ludzkiej natury, inni, że to darwinowska reguła przetrwania najsilniejszych, jeszcze inni będą narzekać, że jest to zbrodniczy egoizm człowieka. Bez względu na posiadane poglądy, prawda jest taka, że w taki czy inny sposób, wszyscy żyjemy zanurzeni w „samoobronę lub tryb obronny”, który rozpoczyna się każdego ranka, kiedy zamykamy nasze drzwi. Mam na myśli to, że ta samoobrona czy obrona jest łatwa, kiedy jasno identyfikujemy i rozumiemy wroga: czy są to złodzieje na ulicach, czy obce potęgi zdecydowane na obezwładnienie nas czy kolonizowanie. I tu nowoczesne języki europejskie pokazują nam złą sztuczkę, bo słowa „wróg” używamy w zbyt szerokim znaczeniu. W rzeczywistości byłoby dobre, gdybyśmy zwrócili uwagę na rekomendację niemieckiego jurysty, Carla Schmitta (1888-1985), który, podobnie jak Rzymianie, widział różnicę między Inimicus (czyli osobisty wróg, którego nienawidzisz za zrobienie ci krzywdy, jest to twoja prywatna sprawa i problem) – i Hostis (czyli wróg publiczny społeczności i państwa, którego niekoniecznie nie lubimy, ale który stanowi zagrożenie dla wszystkich i musi być zwalczany). Na przykład, 200 lat temu, łatwo było 13 pierwotnym koloniom w Ameryce Północnej zidentyfikować brytyjską koronę w Londynie, jako ich Hostis - albo południowo-amerykańskim wice-królestwom zidentyfikować, jako ich Hostis dwór hiszpański w Madrycie. Wspólny, widoczny wróg czyni strategiczne plany dużo prostsze, bo wiemy, kim jest, gdzie jest, co chce, i w jaki sposób chce zrealizować swoje cele. Ale współczesne wyzwanie jest znacznie większe, ponieważ Hostis, wspólny wróg, nie jest już łatwy do zidentyfikowania. Nie możemy już dłużej po prostu powiedzieć „to Brytyjczyk w Londynie”, albo „Czerwoni” czy „naziści” lub „Japończycy”. Dzisiaj Hostis ludzkości stali się zbyt skomplikowani, często subtelni i nie da się ich prosto zidentyfikować, czy to przez naród, czy wyznanie, rasę, geografię, język lub inne łatwe do zauważenia cechy. Dzisiejszy Hostis jest wszędzie i nigdzie, co wymaga sprecyzowania naszych poszukiwań, identyfikując go bardziej poprzez znaki ostrzegawcze, odciski palców, „DNA”, że tak powiem, niż przez bezpośrednie dostrzeżenie go (lub jej). Nasi krajowi liderzy nie mogą już zebrać wiecu poparcia dla „walki z Sowietami, Niemcami, czy Japończykami”. Dziesięć lat temu musieli uciekać się do słabszych abstrakcji jak Bushowa „wojna z terroryzmem”, która nie ma znaczenia, dopóki faktycznie nie określimy, czym jest „terroryzm” [1] Dzisiaj mamy w zasadzie publicznego niewidzialnego wroga, którego jest bardzo trudno wskazać konkretnie, ale którego skutki działań wszyscy i wszędzie coraz bardziej odczuwamy. Być może „Globalna Elita Władzy” [GEW] jest najbliższą, jaką możemy zdefiniować, jako prawdziwego globalnego wroga, którego planetarne interesy i cele w większości są sprzeczne z naszymi wspólnymi interesami, jako narodu, a nawet taka definicja jest nadal dosyć abstrakcyjna i anonimowa. Pomimo tego, jak w przypadku wszystkich „niewidzialnych ludzi”, podczas gdy nie „widzimy” przeciwnika, to z pewnością odczuwamy skutki jego działań i w ten sposób z pewnością znajdziemy jego ślady, wywnioskujemy gdzie jest teraz, dokąd idzie i co zamierza zrobić. W tej wojnie światowej wszyscy świadomi obywatele muszą stać się pewnego rodzaju myśliwymi: zwalczanie GEW jest bardzo podobne do śledzenia niebezpiecznie dzikiego tygrysa w dżungli … doświadczony, bystry i czujny myśliwy nie musi rzeczywiście widzieć tygrysa, by wiedzieć, że jest, blisko, jeśli wie jak rozpoznać i zrozumieć szczególne, wiele mówiące „ślady tygrysa”: tu jakieś złamane gałązki na leśnej dróżce, tam martwy gryzoń; może odchody tygrysa obok drzewa lub ślady łapy na wilgotnej ziemi; szczególny zapach lub odbijające się dalekim echem ciche mruczenie… Podobne zadanie czeka nas, kiedy stajemy się wolni i niezależni: musimy dowiedzieć się kto, gdzie i co jest wrogiem i jakiej używa broni. Na pewno możemy powiedzieć, że badania technologiczne, rozwój i kontrola należą do wachlarza broni. Kiedy zrozumiemy wroga, nie powinno byc trudne zrozumienie, jak wykorzysta technologię, tak „hojnie” podarowaną ludzkości?
Nakładanie łańcuchów niewoli Sto lat temu sowiecki rewolucjonista, Włodzimierz Lenin, powiedział, że pewnego dnia kapitaliści sprzedadzą komunistom liny, na których powiesi ich komunizm. Cóż, nie stało się tak do końca, skończyło się to na odwrót, z komunistami wieszającymi się na niewidzialnych „linach kapitalizmu”, oczarowanymi, na końcu dwubiegunowego świata, masowym konsumpcjonizmem Zachodu. Wymownym tego obrazem zaraz po upadku muru berlińskiego w 1989 roku był nieco tandetny wschodnio-niemiecki „Trabant”, obok potężnego zachodnio-niemieckiego Mercedesa-Benza. Rzeczywiście, obraz, który był wart 1000 słów! Dwadzieścia dwa lata później wydaje się mieć miejsce coś podobnego; tylko tym razem jest to GEW – czarująca nas niewidzialnymi linami technologicznymi, na których powieszą się miliony ludzi, oczywiście, w sensie przenośnym. Nie oznacza to, że każdy z nas to zrobi, ale kiedy rozejrzymy się dookoła na wzrastającą kontrolę populacji, pętla z pewnością jest dopasowywana do naszych szyj. Ludzie potrzebują czasu na przystosowanie się i radzenie sobie z dużymi zmianami. Przez dziesiątki lat w historii zmiany następowały bardzo powoli, obejmując całe pokolenia tak, że struktury społeczne mogły się do owych zmian zaadaptować. Ale dziś, wraz z eksplozją technologii informacyjnych, telekomunikacyjnych i genetycznych, by wymienić tylko kilka, wszyscy jesteśmy nimi oczarowani i chętni, by stać się częścią Info-Cybersfery. Przekonano nas, że naprawdę musimy mieć najnowsze telefony komórkowe, iPody, iPady, Internet i telewizję kablową /satelitarną, iPhony i Blackberries, które potencjalnie są dobre, ale należy do nich podchodzić z ostrożnością. Stanowią obosieczny miecz, który może albo pomóc rozwinąć naszą świadomość i wiedzę o otaczającym nas świecie, w każdym sensie tego słowa, albo mogą nieświadomie zakuć nas w łańcuchy makro-systemu, który rozrósł się do wielkości Lewiatana, o ogromnej możliwości kontroli każdego szczegółu naszego życia. Jestem laikiem, więc nie zagłębiam się w szczegóły techniczne dzisiejszych technologii informatycznych, gdyż inni mają ku temu dużo lepsze kwalifikacje, ale mogę powiedzieć tak: wszystkie te technologie nie są tak niewinne jak chcą byśmy wierzyli, tzn. tak „niewinne”, że 5-, 6- i 7-latki mogą bawić się grami video i Internetem, jakby to były tylko zabawki. Ale tak nie jest! Do tych technologii należy podchodzić, z co najmniej taką samą ostrożnością, zapobiegliwością i strachem, jakie odczuwamy prowadząc auto, wiedząc, że bezpiecznie może nas zawieźć tam, dokąd chcemy, a jeśli bezmyślnie włączymy silnik na 250 km/godz, równie dobrze może zabić nas i innych. I podobnie, ten obosieczny miecz może służyć do pokonania GEW, dając nam świadomość ich zamiarów i ich przerażających średnio- i długoterminowych konsekwencji – albo też służyć im do podcięcia nam gardeł. Faktycznie, ten potwór z głową Janusa leży w równej odległości między nimi i nami. Obiektywnie, albo oni wygrają a my przegramy, co oznacza, że świat będzie zarządzany kontrolowanymi przez nich maszynami, albo, jeśli wykorzystamy te technologie dla zdobycia przeważającej siły „My, naród”, żeby zniszczyć GEW. Na czym polega różnica? Na naszej świadomości. GEW dobrze wie, co robi, podczas gdy większość ludzi tego nie wie; GEW zrobi wszystko co możliwe, by tak było nadal. I tu mamy dwie globalne armie ustawione naprzeciwko siebie. „W tym narożniku…” maleńka, lecz wyjątkowo potężna elita kontrolująca ogromną machinę dla naszej korzyści i naszego zniewolenia. „W tamtym narożniku…” gigantyczna masa w większości nieświadomych ludzi, wykorzystująca tę sama machinę, ale bez zrozumienia jej i bez zdawania sobie sprawy z tego, po co jej się naprawdę używa. Dzisiaj jest to tak osadzone w społeczeństwie, że, w coraz większym stopniu, każdy aspekt naszego życia jest przez to kontrolowany: czy jest to praca wykonywana przez Internet, intranety, E-handel, zarządzanie kontem bankowym, rezerwacja następnego lotu i wydruk karty pokładowej, prowadzenie badań i szukanie faktów, lub po prostu rozrywka i zabicie czasu. Jest to moneta, na której systematycznie pokazuje się nam tylko „orła”, czyli wszystkie korzyści, magię, komfort i korzyści z bycia nałogowcem w on-line. „Teraz życie jest o wiele łatwiejsze, …” Ale nie pokazuje się nam „reszki”, która stwarza czarne i czające się niebezpieczeństwo: całkowitą kontrolę. Info-Cybersfera stanowi super-strukturę całkowitej kontroli, przeciwko której można zrobić niewiele by uciec, chyba, że zaświta im świadomość. Kluczową bronią stosowaną przeciwko wszystkim narodom w każdym kraju jest PsyWar, wojna psychologiczna, której udało się: (a) wprowadzić 2, może 3 miliardy ludzi na IT Cybersferę, pozwalając na wzrastającą częściową /całkowitą nad nimi kontrolę – i (b) przekonać ludzi by chętnie ją zaakceptowali. Reszta ludzkości, pozostałe 3 lub 4 miliardy „bezużytecznych zjadaczy” jak kiedyś nazwał ich David Rockefeller, po prostu się nie liczy, bo są zbyt skrajnie biedni, nie są częścią żadnego „rynku”, nie ma dosłownie nic, co może im sprzedać Świat Korporacji. Dlatego też są pośrednio przeznaczeni na kontrolowaną zagładę w ciągu następnego pokolenia poprzez wojnę, choroby, głód, miejską przemoc, skażenie środowiska, sztucznie wywoływane „naturalne” kataklizmy, lub po prostu pozwolenie im na wyniszczenie. Szybkie spojrzenie na niektóre oczekujące nas cuda technologiczne pozwoli nam lepiej to zrozumieć:
Uważaj, co mówisz… i robisz…. (i myślisz…!) “Romas/COIN” to super hi-tech militarny masowy nadzór nad cywilami i projekt zbierania danych wspierany przez prywatnych kontraktorów z USA (Northrop), think tanki i amerykańską społeczność wywiadowczą i militarną, z możliwościami elektronicznego monitorowania i analizy milionów i milionów rozmów, sortowania kluczowych danych i potem przedstawienia ich tak, by pokazały specyficzne zachowanie jednostek i grup ludzi, co umożliwia przewidywanie ich planów na przyszłość, miejsca przebywania, celów i działań. To bardzo ułatwi „wojnę prewencyjną” i „prewencyjne areszty”. Obecnie, większość masowego nadzoru i informacji skierowana jest na ludność arabsko-języczną, nie tylko na Bliskim Wschodzie czy w Afryce Północnej, ale na całym świecie, co dobrze się łączywspółgra z niekończącą się „wojną globalną z terroryzmem”. Stanowi to skok kwantowy dla GEW, bo do niedawna takim globalnym high-tech szpiegostwem zajmowały się NSA, CIA, FBI, MI6 lub Mosad, (które zawsze można demonizować, jako nowoczesne byty podobne do Gestapo), – ale teraz mamy do czynienia z „przyjaznymi” instytucjami: Apple, Google, Facebook, Twitter, Microsoft, Pixar/Disney, PointAbout, zajmującymi się szpiegowaniem dla Elity. Ta prywatna sieć korporacyjna jest częścią niewidzialnej pętli, jaką zakładamy sobie wokół naszych szyj.
Obserwuje cię Wielki Bratr… Kraje, które zwykle uważa się za bastiony wolności i swobód – W. Brytania, Kanada, Australia czy Nowa Zelandia – to najważniejsze przykłady masowego nadzoru. Przejdź się po Londynie, a ogromna i wszechobecna sieć kilku milionów kamer CCTV będzie przez 24 godziny na dobę obserwować twój każdy ruch na lotniskach, na stacjach metra i kolei, na przejściach przez jezdnie, w sklepach, na przystankach autobusowych, w centrach handlowych, na autostradach, w parkach, na mostach, w mieszkaniach, w budynkach publicznych, prywatnych biurach, budynkach użyteczności publicznej, toaletach publicznych, budkach telefonicznych… Wszędzie w Londynie, ktoś cię obserwuje… z bliska. Oczywiście, wszystko robi się w imię „bezpieczeństwa narodowego”, które stało się zasłoną dymną dla elity politycznej i korporacyjnej, świadomej, że wzrastająca publiczna świadomość stwarza prawdziwe zagrożenie dla ich interesów. W Australii Big Brother ciężko pracuje, to nie dziwi, bo na 11 IX Australia odpowiedziała nadzwyczajnymi przepisami. W następującej po tym dniu dekadzie federalny parlament wprowadził 54 przepisy antyterrorystyczne, 48 za rządu Howarda, średnio jeden przepis, co 7 tygodni. Liczby są uderzające: kanadyjski profesor Kent Roach dowiedział się, że „Australia prześcignęła W Brytanię, Amerykę i Kanadę pod względem liczby przepisów antyterrorystycznych od 11 IX 2001 roku. Australijskie nadproduktywne ustawodawstwo wyczerpało zdolności opozycji parlamentarnej i społeczności cywilnej, nie mówiąc o skutecznej opozycji, z nadążaniem za nieustanną twórczościa legislacyjną”. Wszystko to ujawniła Australijska Organizacja Wywiadu Bezpieczeństwa (ASIO). [...]
„Wiemy, kim jesteś…” Nowe technologie mogą wkrótce odesłać badania linii papilarnych do lamusa. Rozpoznawanie naczyń krwionośnych stanowi daleko bardziej precyzyjną metodę identyfikacji użytkownika, niż tradycyjne skanery linii papilarnych, ze względu na niski 0,001% współczynnik fałszywej akceptacji. Wykorzystując światło do penetracji palca użytkownika, można odczytać schematy żył, które są unikalne i uważane za niemożliwe do podrobienia. Ta metoda jest całkowicie pewna, bo struktura żył zmienia się po śmierci, co oznacza, że odcięte palce nie mogą służyć do oszukiwania czytników. Mamy też technikę rozpoznawanie twarzy, zademonstrowaną ostatnio przez Toshibę: nowa marka oświetlonych od tyłu telewizorów LED z 2011 roku, m.in. WL800A, używa tej techniki. Następnym razem, kiedy będziesz buszował w internecie czy rozmawiał na Skypie, hmmm… „wiemy, kim jesteś, gdzie jesteś i co robisz…”
Zgubiony i znaleziony: „Proszę pani, znaleźliśmy czarną skrzynkę pani zaginionego małżonka…” Implanty Microchip do inwigilacji i identyfikacji są coraz mniejsze i coraz bardziej nadają się do wstrzykiwania bez twojej wiedzy. Następnym razem, kiedy wybuchnie „kryzys” ptasiej lub świńskiej grypy, nie daj się namówić na masowe szczepienie członków rodziny. Michael G Michael (University of Wollongong w School of Information Systems and Technology, Australia), ukuł termin „uberveillance” na oznaczenie nowego trendu wszechogarniającego nadzoru, wyjaśniając, że „uberveillance nie jest patrzeniem na, zewnątrz, ale patrzeniem z wnętrza przez mikroprocesor, osadzony w naszych ciałach”. [...]
Obserwuj ptaszynę… Nic dziwnego, że tam, gdzie idą miliardy ultra high-tech dolarów, znajdą się zastosowania militarne. Mamy teraz drony tak małe, jak insekty. Z niedawnego artykułu opublikowanego w The New York Times [2] dowiadujemy się, że baza lotnicza USA w Wright-Patterson w Ohio prowadzi laboratorium lotu nazwane „mikroptaszarnią” [microaviary], gdzie opracowuje się drony zaprojektowane tak, aby imitowały mechanikę lotu ćmy, jastrzębi i innych stworzeń. „Patrzymy na to, jak można się ukry,ć będąc na widoku”, powiedział Greg Parker, inżynier lotnictwa, trzymając mechanicznego jastrzębia, „który w przyszłości może zajmować się szpiegostwem”. Dzisiaj Pentagon ma około 7.000 dronów, wyjaśnił Ashton B Carter, główny odpowiedzialny za zakupy broni dla Pentagonu i członek nowojorskiej Rady ds. Stosunków Międzynarodowych (CFR). [...]
Naród tchórzy Ten sam artykuł w NYT mówi: „Wojsko nie spiera się, że drony ocalają życie Amerykanów. Wielu postrzega je, jako zaawansowaną wersję systemu broni, jak czołgi czy bomby zrzucane z samolotu, używane przez Ameryką od dziesiątków lat. Istnieje rodzaj nostalgii za sposobem toczenia wojen, jak kiedyś’, powiedział Deane-Peter Baker, profesor etyki na US Naval Academy, odnosząc się do szlachetnego pojęcia walki rycerz na rycerza. Drony są częścią wieku poheroicznego, powiedział – i jego zdaniem, nie jest to problemem, jeśli obniżą próg wybuchu wojny … Wojskowi etycy przyznają, że drony mogą zamienić wojnę w grę wideo, powodować ofiary wśród ludności cywilnej, gdzie żaden Amerykanin nie będzie narażony bezpośrednio na ryzyko, a przez to łatwiej da się wciągnąć USA w konflikty. To wiąże się z doktryną Powella, opracowaną przez gen. Colina Powella (CFR) po pierwszej wojnie w Zatoce Perskiej, która mówi, między innymi, że USA, powinny angażować się w konflikt zbrojny tam, gdzie jego potężne siły militarne gwarantują całkowite zwycięstwo nad starannie wybranymi słabszymi wrogami. To tłumaczy, dlaczego USA (i jego wierny sojusznik, W. Brytania) dokonały jednostronnego ataku w Afganistanie i Iraku, ale nie w Chinach czy Rosji; czy dlaczego USA (i NATO) nałożyły „zmianę reżimu” w Libii, a nie w Korei Północnej (tak blisko do Chin) lub Iranie (tak blisko do Rosji). To wyjaśnia, dlaczego „bohaterskie czyny” Ameryki, objęły inwazję malutkiej Grenady za Reagana w 1984 r. i nieuzbrojonej Panamy za Busha Seniora w 1991 r., jak również jej niezachwiane wsparcie dla Izraela uzbrojonego po zęby w broń jądrową przeciwko rzucającym kamieniami Palestyńczykom. Oczywiście, bardziej otwarta „doktryna” nikczemnego i bezczelnego tchórzostwa musi jeszcze zostać rozwinięta przez jakiś naród. Nie ma wątpliwości, że tam leżą zarodki nadchodzącej śmierci Ameryki i jej kluczowych sojuszników: stali się chciwymi i skorumpowanymi narodami rządzonymi przez tchórzliwych władców.
Co zamierzasz zrobić? Cokolwiek się stanie od tej chwili, Planeta Ziemia zależy od tego jak duża część 2 lub 3 miliardów „szczęśliwców”, którzy dobrowolnie zintegrowali się w Cybersferę poprzez PC, laptopy, blackberries, strony internetowe, telefony komórkowe itp., uświadomi sobie poważne zagrożenia stojące przed nami wszystkimi. Jak szybko zaczną podejmować środki obronne wewnątrz Cybersfery, zwłaszcza poprzez zidentyfikowanie i wykorzystanie jej mnóstwa słabych punktów? Jak powiedział mi kiedyś przyjaciel, „jeśli można porównać globalizację do balona, to potrzebujesz tylko mikroskopijnie ostrej szpilki by go przebić…” Każdy z nas musi stać się taką „mikroskopijną szpilką”. Kiedy to piszę, infrastruktura nadzoru i kontroli może czytać ten artykuł, określać moją lokalizację z ich satelitów, wykorzystując komórkę w kieszeni, jako transponder GPS, szpiegować, co czytam, co piszę i czego szukam na laptopie – i Bóg wie co jeszcze. Od około 20 lat, Projekt Echelon Agencji Bezpieczeństwa Narodowego może szpiegować nasze telefony i e-maile, szukać określonych słów używanych w miliardach wiadomości i tekstów – „bomba”, „atak”, „Islam”, „muzułmanin”, „nuklearna”, „chemiczna” i „biologiczna”, to tylko niektóre słowa i sekwencje, w jakie Echelon może wścibiać nos (prawdopodobnie robią to teraz, kiedy piszę, a ty czytasz!). Cokolwiek robią dzisiaj, z pewnością przekracza naszą najśmielszą wyobraźnię. Nie ma już tylko „państwowej infrastruktury wywiadu” obejmującej CIA, FBI, FEMA, Agencję Bezpieczeństwa Wewnętrznego … i ich odpowiedników w innych krajach. Istnieją, bowiem korporacje prywatne, które zbierają dane, organizują je, szukają i znajdują specyficzne wzory (zachowanie, kontakty, zainteresowania…) na podstawie, których maja nadzieję w końcu przeforsować swoje długo oczekiwane marzenie totalnej kontroli nad populacją tworzącą część ich systemu globalnego (reszta jest prawie martwa). Microsoft, Facebook, Google, wywiad, agencje bezpieczeństwa, IT, firmy gromadzące dane – wszystkie podłączają się do coraz większych sieci gromadzących informacje, wyniki ich analiz i możliwości w kompleksowe matryce samowystarczalnych i zmieniających się struktur, które są poza zakresem widzenia nawet rządów, z prostego powodu:
Bo rządy nie mogą nawet zacząć pojmować tych możliwości i przewidywań na przyszłość. Czy ktoś naprawdę wierzy w to, że Barack Obama, David Cameron, senatorowie, reprezentanci i członkowie parlamentu w Ameryce, czy brytyjskie rządy, mają prawdziwą wiedzę o tym, nad czym naprawdę pracują NSA, razem z Google, razem z Boeingiem, razem z Northrop, razem z Haliburton, razem z Apple, razem z Mosadem, MI6 i CIA, razem z kluczowymi uniwersytetami, think tankami…? Czy Kongres lub Parlament jest w stanie uchwalać więcej przepisów by „kontrolować” coś, czego sami nie mogą pojąć? A nawet, jeśli mieliby uchwalić ograniczone przepisy, rozwój techniki sprawi, iż łatwo będzie wykręcić się z każdych takich przepisów.
Kto tu rządzi? To prowadzi nas do kluczowego pytania: kto tu rządzi? Kto naprawdę rządzi Australią, Brytanią, Francją i Niemcami? Japonią, Indią i Brazylią? USA i Kanadą? Argentyną i Afryką Południową? Nawet Izraelem? Widzimy „wybranych przywódców” wstępujących na najwyższe stanowiska władzy przy wykorzystaniu XIX-wiecznych „demokratycznych” mechanizmów głosowania, które są kontrolowane przez niezwykle złożony XXI-wieczny technokratyczny Over-World, Nadświat, wbudowany w USA, W Brytanię, Unię Europejską i większość wszystkich innych krajów. Działa on od wewnątrz tych krajów – nawet przy użyciu potęgi militarnej USA i krajów NATO – ale w żaden sposób nie wspiera ani nie chroni interesów tych narodów. Czy to naprawdę USA, W Brytania i Francja zaatakowały i zniszczyły Irak, Afganistan, a teraz Libię? Czy jest to coś znacznie bardziej nieuchwytnego, mocno wbudowanego w strukturę tych krajów, ale odbiegające lata świetlne od dziś zupełnie nieaktualnego, zerodowanego, śmiertelnie osłabionego – i w tym tempie wkrótce mającego zniknąć – „suwerennego państwa narodowego”? Najwyższy czas, by powziąć niezbędne kroki, które pozwolą nam zacząć składać kawałki układanki w całość. Musimy odejść od paradygmatu „mentalności silosu” do bardziej całościowego Weltanschauung [światopogląd]. Staliśmy się zbyt „wyspecjalizowani”, co prowadzi do zaściankowości. Rozmawiamy o finansach, ale nigdy nie kojarzymy ich z podtekstem geopolitycznym. Rozmawiamy o polityce, ale jesteśmy ślepi na podstawowe siły społeczne. Uważamy, że Hollywood to tylko „rozrywka”, nie zdając sobie sprawy, w jaki sposób wszczepiają pomysły i wzory zachowania w naszą zbiorową psychikę. Ogrom informacji i danych tworzy poczucie niepewności, gdy stajemy przytłoczeni bilionami bitów danych, które zalewają nasz mózg każdego dnia, każdej godziny, minuty i sekundy. Zdrowa wskazówka: trzymaj odpowiedni dystans i perspektywę tak, by wszyscy zaczęli widzieć duży obraz. Tylko wtedy możemy przejść do drobniejszych szczegółów: las jest dużo, dużo ważniejszy niż drzewo … przynajmniej na tym etapie, na którym wszyscy musimy uporać się z pytaniem, które powinno być brzmieć coraz głośniej, bez względu na to, gdzie mieszkasz i kim jesteś:, co do diabła się dzieje!? Lepiej znajdźmy szybko odpowiedzi, bo dochodzimy do rozwidlenia na drodze ludzkiego losu, mającego historyczne proporcje. Albo będziemy się wspinać górną drogą prowadzącą do ewolucji człowieka, co musi pociągać za sobą bolesne, ale konieczne zniszczenie Globalnej Elity Władzy i wszystkich, którzy wspierają, konsolidują, wzmacniają i napędzają jej rozwój, albo … ześlizgniemy się dolną drogą w ciemną otchłań śmierci, zniszczenia, masowej hipnozy i końca ludzkiego ducha – wizja bardzo bliska tej, którą człowiek od wieków opisywał, jako Piekło, … Którą drogę wybierzesz? Jeszcze możemy podjąć właściwą decyzję. Ale nie mamy zbyt dużo czasu. [Przypisy pod oryginałem]
Marucha
Niezweryfikowana smoleńska hipoteza.... Historię dziejów świata poznajemy najczęściej poprzez pryzmat wydarzeń, które w sposób istotny wpływały na jej przyszły bieg. Najczęściej określoną wagę owych przeszłych wydarzeń możemy ocenić jednak po wielu latach, znając już ich skutki w jakiś sposób określające naszą teraźniejszość i badając wszelkie dostępne na ich temat dokumenty. Wobec powyższego tylko intuicyjnie możemy określać, więc ważność bieżących faktów historycznych dla przyszłych losów określonych państw czy też całej ludzkości. Tym większa spoczywa na nas odpowiedzialność za szczegółowe ich dokumentowanie i poszukiwanie prawdziwych przyczyn oraz okoliczności ich wystąpienia. Zastanawiając się nad tym, które obecne polskie wydarzenia będą najistotniejsze w przyszłości doszedłem do subiektywnego oczywiście wniosku, że niewątpliwie jednym z nich będzie tragedia smoleńska, w której zginął przecież prezydent jednego z największych krajów Europy. Kiedyś wystarczyła jedna nagła śmierć spowodowana zamachem, jednego z przywódców, aby wybuchła I Wojna Światowa. Dziś - jak na razie - nagła śmierć innego europejskiego przywódcy nie wywołała takich skutków. Na pewno jednak będzie odnotowana w zapisach dziejów Europy i świata. Tym bardziej, że jej okoliczności są niejasne a sposób badania jej przyczyn budzi wiele kontrowersji. Ważnym jest, więc dla nas, obecnie żyjących, jak najbardziej szczegółowe udokumentowanie tej tragedii wraz z określeniem prawdziwych powodów, które do niej doprowadziły. Z pewnością skłaniające do głębszych refleksji jest to, że pomimo dwuletniego śledztwa i mając do dyspozycji najnowsze zdobycze techniki i technologii tak naprawdę do dzisiaj nie jesteśmy pewni, jakie były przyczyny wypadku lotniczego prezydenckiego, wojskowego samolotu lecącego w dniu 10 kwietnia 2010 roku do Smoleńska. Każdego miesiąca pojawiają się nowe fakty, które zaprzeczają wcześniejszym wstępnym ustaleniom... Rodzi to chaos informacyjny i powstawanie wielu, nawet najbardziej nieprawdopodobnych, scenariuszy wydarzeń. Dlaczego tak się dzieje? Czy dlatego, że był to zamach, który próbuje się ukryć przed opinią publiczną? Czy może błąd pracowników rosyjskiej wieży kontrolnej, który - ze zrozumiałych tylko dla nich względów - chcą zatuszować sowieckie władze? Bo chyba już dziś nikt nie może być na tyle infantylny żeby wierzyć w błąd polskich pilotów wynikający np. z jakichś wyimaginowanych nacisków pasażerów lotu lub nieszczęśliwy zbieg okoliczności... A może jest zupełnie inna przyczyna? W swoich licznych tekstach i komentarzach dotyczących tragedii smoleńskiej często stwierdzałem, iż jej badanie mające na celu określenie jej rzeczywistych przyczyn może okazać się tak naprawdę bezprzedmiotowe... bowiem skupia się - jak dotychczas - nie na badaniu przedmiotu rzeczywistego wydarzenia, jakim było zniknięcie 96 Polaków, ale jedynie na badaniu nie udokumentowanej i zbudowanej przez rządowy duet moskiewsko-polski hipotezy zawierającą konstatację, że ich zniknięcie jest wynikiem katastrofy lotniczej pod Smoleńskiem, w której wszyscy tragicznie zginęli. Mało tego! Hipoteza owa wykreowana została tylko przez stronę rosyjską i przyjęta, jako trafna zarówno przez stronę rosyjską (moskiewską) jak i bezweryfikacyjnie przez stronę polską, co uczyniło ją obowiązującą również dla opinii światowej. Niezaprzeczalnie natomiast jesteśmy dziś pewni tylko tak naprawdę jednego faktu... w dniu 10 kwietnia 2010 roku zniknęło 96 Polaków, w tym Prezydent RP Lech Kaczyński z małżonką. Dodatkowo znamy tylko ich wcześniej podjęty zamiar wylotu w tym dniu do Smoleńska na uroczystości upamiętniające 70 rocznicę ludobójstwa dokonanego na Polakach przez sowieckich, komunistycznych i marksistowskich zbrodniarzy z NKWD. Nic więcej... Tegoż samego dnia, gdy Polacy nie zjawili się przy grobach katyńskich, od razu pojawiła się też hipoteza wskazująca, że przyczyną ich zaginięcia była właśnie katastrofa lotnicza pod Smoleńskiem polegająca na rozbiciu się samolotu TU-154 podczas niekontrolowanego zderzenia z ziemią. Dodatkowo poinformowano, iż w wyniku tego wypadku zginęli wszyscy pasażerowie samolotu wraz ze wszystkimi członkami załogi. Hipotezę tę - jak wspomniałem - a'prori i bez przeprowadzenia procesu jej weryfikacji od razu uznano powszechnie za prawdziwą, opierając się jedynie na niepotwierdzonych "opiniach i dokumentach" przedstawionych przez stronę rosyjską. Później zaś - wpierw nie udowodniwszy, iż wypadek miał w ogóle miejsce i że zdarzył się na ziemi - skupiono się już tylko nad budowaniem kolejnych hipotez dotyczących wyjaśnienia jego przyczyn. To tak jakbyśmy np. stawiali hipotezy dotyczące sposobu znalezienia się słynnego Pana Twardowskiego na Księżycu, przyjmując jego tam pobyt za fakt realny i oczywisty. Wobec powyższego alogiczne, kuriozalne i bezprzedmiotowe było powołanie polskiej rządowej komisji badającej hipotetyczną katastrofę polskiego samolotu w Smoleńsku, której praca polegała jedynie na odpowiednim przedstawieniu w języku polskim wniosków zawartych w raporcie moskiewskiego MAK. Jednak po dwóch latach od zniknięcia 96 Polaków wydaje się chyba słusznym znalezienie w końcu udokumentowanego dowodu zaistnienia samej katastrofy lotniczej. Dotychczas powstało wiele wersji jej przyczyn, które - wobec braku stwierdzenia jej wystąpienia - mogą być oceniane li tylko, jako futurologiczna zabawa z gatunku political fiction (albo zwykłe kłamstwa) a ilość tych przypuszczeń będzie narastała zapewne wprost geometrycznie. Dla stwierdzenia więc prawdziwości hipotezy mówiącej, iż w Smoleńsku zdarzył się faktycznie wypadek lotniczy, w którym zginęło 96 Polaków lecących samolotem TU-154 do Smoleńska - oprócz oczywiście realnego zbadania zasadności danych zawartych w raporcie MAK - wystarczy więc:
– zbadać zapisy na nośnikach audiowizualnych przedstawiające relację z wydarzenia, jakim był sam wylot z Okęcia najważniejszej osoby w RP (w tym sam start samolotu),
– zbadać zapisy dokumentacyjne z polskiej wieży kontrolnej monitorującej w dniu 10 kwietnia start samolotu z Okęcia oraz przesłuchać polskich kontrolerów lotu pracujących w tym dniu na lotnisku,
– określić faktyczną przyczynę opóźnienia ewentualnego startu TU-154 oraz prześledzić zapisy audiowizualne startu i lotu, Jaka-40 z dziennikarzami,
– zbadać zapisy na nośnikach audiowizualnych dokonane przez osoby (np. dziennikarzy) czekających na oficjalną delegację a wcześniej przybyłych do Smoleńska (ciekawa byłaby fotografia np. mgły smoleńskiej),
– zapoznać się i zbadać zapisy na nośniach audiowizualnych przedstawiające moment katastrofy samolotu (w tym: satelitarne),
– zapoznać się i zbadać zapisy na nośniach audiowizualnych przedstawiające miejsce katastrofy (w tym: satelitarne),
– przeprowadzić ekshumację wszystkich ciał,
– zbadać szczegółowo wrak samolotu,
– odczytać zapisy z oryginałów czarnych skrzynek, w tym tej, która znajdowała się początkowo po stronie polskiej,
– zapoznać się z zapisami dokumentującymi sygnał alarmowy lotu TU-154 i zapisy jego monitoringu,
– poznać dokumentację dotyczącą pracy w dniu 10 kwietnia wszystkich rosyjskich służb ratowniczych wokół i w Smoleńsku (straż pożarna, pogotowie ratunkowe, szpitale, milicja, jednostki chemiczne, administracja państwowa, itp),
– zapoznać się z dokumentacją dotyczącą lotów na wszystkich, ewentualnych lotniskach zapasowych, które do takiej roli były wyznaczone w dniu 10 kwietnia 2010 roku,
– zapoznać się z dokumentacją lotu rosyjskiego samolotu Ił -76, który był widziany 10 kwietnia podczas podchodzenia do lądowania na lotnisku w Smoleńsku,
Tylko tyle i może... aż tyle, choć zapewne - jako laik - nie wskazałem innych możliwych do realizacji czynności wyjaśniających. Natomiast istotnym wydaje się stwierdzenie, iż one wszystkie winny być przeprowadzone przez niezależną, międzynarodowa komisję w pierwszych dniach po zniknięciu Polaków... Teraz ich wykonanie wydaje się cokolwiek bezcelowe, tak jak bezcelowe jest badanie dzisiaj jakiejś - rosnącej o 1 metr rocznie - uprzednio wytypowanej do takich oględzin brzozy... Niemniej warto przedsięwziąć wszelkie możliwe działania, które choć poszlakowo mogłyby pozytywnie zweryfikować fakt zaistnienia katastrofy lotniczej w Smoleńsku a następnie ewentualnie dokonać wariantowej analizy jej przyczyn. I tych czynności musi podjąć się niezależna od władz polskich i rosyjskich międzynarodowa komisja ekspertów! Niestety do dnia dzisiejszego nie udowodniono wystąpienia tegoż zdarzenia, więc zasadnym wydaje się zadanie np. takiego oto pytania:
W jaki sposób w dniu 10 kwietnia zniknęło 96 Polaków mających zamiar udać się w tym dniu do Katynia oraz czy, gdzie i w jaki sposób zginęli...? Odpowiadając na tak postawione pytanie możemy oczywiście - wariantowo i hipotetycznie - wskazać na wystąpienie katastrofy samolotu i stwierdzić, iż była ona przyczyną śmierci wszystkich uczestników feralnego lotu. Wtedy należy zbadać drobiazgowo - opierając się na materiałach pierwotnych - wszystkie okoliczności jej wystąpienia. Osobiście uważam, że - wobec braku przekazania stronie polskiej czarnych skrzynek, braku ekshumacji ciał, niszczeniu przez Moskali wraku samolotu oraz podważeniu winy pilotów lub pasażerów i innych przyjętych dotychczas wersji przyczyn ewentualnego wypadku - w przypadku jego zaistnienia... nie był on wynikiem "nieszczęśliwego zbiegu okoliczności" a raczej spowodowany był działaniem zewnętrznym: "osób lub strony trzeciej". Jakie mogą być inne odpowiedzi, również te dotyczącego drugiej części postawionego przeze mnie pytania?
Krzysztofjaw's blog
Pierwsza kolonia UE Grecja Czy „Pakt fiskalny” jest zaledwie wstępem do zamiany demokracji na „demokrację UE”? Jak informuje Peter Spiegel z Kerin Hope w dzisiejszym pierwszostronicowym artykule Financial Times’a „Call for EU to control Greek budget” rząd Niemiec żąda od Grecji „scedowania suwerenności nad podatkami i wydatkami budżetowymi na rzecz „komisarza budżetowego” eurostrefy." Ten wyjątkowy przykład polityki kolonialnej ma zapewnić pierwszeństwo spłaty greckich długów nad innymi zobowiązaniami budżetowymi. Zgodnie z tą propozycją określoną jako „nadzwyczajne zwiększenie kontroli Unii Europejskiej nad jego członkiem” komisarz (trafniej gubernator UE) „miałby prawo weta nad decyzjami budżetowymi podjętymi przez rząd Grecji, jeżeli nie byłyby zgodne z planami międzynarodowych kredytodawców”! Gubernator „byłby powołany przez innych ministrów finansów eurostrefy i jego zadaniem byłoby kontrolowanie „wszystkich głównych części wydatków” Grecji.” Jak uzasadniają Niemcy: „Ze względu na niezadowalające działania do tej pory, Grecja musi [!-cm] zaakceptować przesunięcie suwerenności nad budżetem na poziom europejski na pewien okres czasu.” „Ateny [Parlament Grecji w ramach demokratycznych procedur UE – cm] również zostałby zmuszone do uchwalenia ustawy do przeznaczania dochodów państwa w pierwszej kolejności do obsługi swojego zadłużenia "przede wszystkim”.” No cóż okazuje się że „namaszczony” w listopadzie przez UE nowy premier Grecji Lucas Papademos nie może dać sobie rady z niesfornymi obywatelami i ich emanacją polityczną, dlatego możliwe że jesteśmy świadkami wylansowania niemieckiego komisarza w osobie Horst Reichenbach’a który obecnie jest „zaledwie” znienawidzonym szefem misji UE „pomagającej” Grecji. Powstanie powyższego dokumentu jest poważnym ostrzeżeniem przed podpisywaniem wszelkiego typu „paktów fiskalnych”, których implementacja zgodnie z formalnie przedstawionym w piątek planem musi się skończyć utratą resztek suwerenności. Cezary Mech
Lockdown. Nadchodząca wojna z komputerami ogólnego przeznaczenia Wygląda na to, że SOPA to ostatni etap w długiej wojnie o prawa autorskie i Internet. Może się też wydawać, że jeśli zwyciężymy, będziemy mieć prostą drugą ku zabezpieczeniu wolności komputerów PC i sieci. Lecz sednem nie są tu prawa autorskie. Komputery ogólnego przeznaczenia są niesamowite. Są tak niesamowite, że nasze społeczeństwo nadal nie jest w stanie w pełni pojąć, do czego służą, jak je wykorzystać i jak się do nich przystosować. Dlatego też poruszę temat, o którym być może nie macie już ochoty czytać: prawa autorskie. Postarajcie się mnie jednak wysłuchać, bo napiszę o czymś dużo ważniejszym. Kształt wojen copyrightowych pokazuje, bowiem, jak będzie wyglądała walka o przeznaczenie samej idei komputerów ogólnego przeznaczenia. Na początku mieliśmy sneakernet. Mieliśmy dyskietki przenoszone w sportowych torbach, tekturowych pudłach, wywieszone w sklepach i sprzedawane jak batoniki. Były podatne na kopiowanie, zatem kopiowano szybko i rozpowszechniano powszechnie ku wielkiemu smutkowi tych, którzy produkowali i sprzedawali oprogramowanie. Wtedy na scenę wkroczyły systemy DRM, elektroniczne zarządzanie prawami autorskimi, w swojej najprymitywniejszej formie, nazwijmy ją DRM 0.96. Wprowadziły fizyczne znaczniki, których poszukiwało oprogramowanie — celowe uszkodzenia, klucze sprzętowe, ukryte sektory — oraz protokoły, które wymagały znajomości trudnych do skopiowania manuali pełnych potencjalnych haseł. Metody te zawiodły z dwóch przyczyn. Po pierwsze, były niepopularne w świecie komercyjnym, ponieważ ograniczały użyteczność oprogramowania dla posiadaczy oprogramowania, którzy nabyli je zgodnie z prawem. Uczciwi nabywcy narzekali na utrudnione robienie kopii zapasowych, nienawidzili marnować portów w celu wykorzystania kluczy sprzętowych, irytowali się koniecznością taszczenia ze sobą wielkich manuali tam, gdzie chcieli uruchomić swoje programy. Po drugie, nie powstrzymały one piratów, którzy odkryli banalne metody modyfikowania programów i omijania weryfikacji oryginalności. Ludzie, którzy korzystali z oprogramowania bez płacenia za nie, nie zauważyli specjalnej różnicy. Zazwyczaj wyglądało to tak, że programista będący w posiadaniu technologii i wiedzy porównywalnej z tą, którą posiadał twórca oprogramowania, korzystał z reverse engineering, inżynierii odwrotnej, która pozwalała mu zmodyfikować program i rozpowszechnić scrackowaną wersję. Brzmi to bardzo specjalistycznie, ale w rzeczywistości takie nie było. Odkrywanie, jak funkcjonują oporne programy, obchodzenie błędów i uszkodzeń — to podstawowe umiejętności dla programistów czasów ułomnych dyskietek i początków ery programowania. Strategie przeciwników kopiowania musiały stać się bardziej skuteczne dopiero wtedy, gdy rozpowszechniło się wykorzystanie sieci. Kiedy mieliśmy fora, serwisy internetowe, grupy dyskusyjne i mailingowe, wiedza ludzi, którzy odkryli jak obchodzić systemy zabezpieczeń mogła zostać zapakowana i rozpowszechniona pod postacią niewielkich plików — cracków. Kiedy wzrosła przepustowość internetu, mogły być rozpowszechniane całe scrackowane programy? Tak narodził się DRM 1.0. W okolicach 1996 roku stało się jasne dla wszystkich ośrodków władzy, że nadchodzi coś ważnego. Staliśmy u progu gospodarki informacyjnej, cokolwiek u diabła miałoby to znaczyć. Założono, więc, że oznacza to gospodarkę, w której handluje się informacjami. Technologie informacyjne zwiększały wydajność, więc wyobraźcie sobie, jak mogłyby wyglądać rynki gospodarki informacyjnej! Mógłbyś kupić książkę na jeden dzień, sprzedać prawo do obejrzenia filmu za jedno euro, a następnie wypożyczać przycisk pauzy są centa za sekundę. Mógłbyś sprzedawać filmy w jednej cenie w jednym kraju, a w innej w drugim, i tak dalej. Fantazje tamtych czasów wyglądały jak nudna, utrzymana w konwencjiscience fiction adaptacja starotestamentowej Księgi Liczb, stanowiły nieciekawą listę wszystkich permutacji rzeczy, które można zrobić z informacjami — i jaką cenę można nałożyć na każdą z nich. Niestety dla nich, nic z tego nie było możliwe, dopóki nie udałoby się przejąć kontroli nad tym, w jaki sposób ludzie korzystają ze swoich komputerów i plików, które na nie wgrywają. Wszak łatwo było mówić o sprzedawaniu komuś piosenki do ściągnięcia na odtwarzacz MP3, jednak trudniej o prawach do przekopiowania tej piosenki z urządzenia na urządzenie. Jak u licha można byłoby powstrzymać kopiowanie, skoro już raz przesłało się dany plik? Aby to zrobić, trzeba wymyślić jak powstrzymać komputery przed uruchamianiem pewnych programów i analizowaniem pewnych plików i procesów. Możesz na przykład zaszyfrować niektóre pliki, a następnie wymagać, aby użytkownik korzystał z programu, który je odszyfruje tylko w określonych okolicznościach. Ale, jak mawiają w Internecie, teraz masz dwa problemy. Musisz, bowiem powstrzymać użytkownika przed zapisaniem pliku po odszyfrowaniu — co przecież w końcu się wydarzy — i musisz powstrzymać go od odkrycia, gdzie program trzyma klucze odszyfrowujące, co umożliwiłoby odszyfrowanie plików na zawsze i całkowite porzucenie durnego programu do ich odtwarzania. Teraz masz trzy problemy: musisz powstrzymać użytkowników, którzy odszyfrowali pliki przed dzieleniem się nimi z innymi użytkownikami. Teraz masz cztery problemy, bo musisz powstrzymać użytkowników, którzy odkryli metodę odszyfrowania pliki przed dzieleniem się tą wiedzą z innymi użytkownikami. Teraz masz 5 problemów, bo musisz powstrzymać użytkowników, którzy odkryli, jak odkryć metodę odszyfrowania plików, przed dzieleniem się sposobem ich odkrywania z innymi użytkownikami! To całkiem sporo problemów. Jednak w 1996 roku wymyślono rozwiązanie. Organizacja Narodów Zjednoczonych stworzyła Traktat Światowej Organizacji Własności Intelektualnej o Prawie Autorskim. Na podstawie traktatu stworzono prawa, które delegalizowały odkrywanie tajemnic programów deszyfrujących i delegalizowały pozyskiwanie utworów (takich jak piosenki czy filmy) z programów deszyfrujących, kiedy te były uruchomione w celu odtwarzania utworu. Stworzono prawa, które delegalizowały dzielenie się wiedzą na temat odkrywania tajemnic programów deszyfrujących i zamieszczanie tych tajemnic — a także chronionych prawem plików — na serwerach. Utworzono też procedury, które umożliwiały łatwe usuwanie treści z Internetu bez zabawy z prawnikami, sędziami i innymi bzdurami. I tak nielegalne kopiowanie skończyło się na zawsze, gospodarka informacyjne rozkwitła pięknymi kwiatami, które przyniosły dobrobyt dla całego świata; jak piszą na burtach lotniskowców: „Misja wykonana”. Oczywiście nic takiego się nie wydarzyło, bo każdy, kto rozumiał komputery i sieci, wiedział, że prawa te spowodują więcej problemów, niż mogą rozwiązać. Wszak prawa te zabraniały zaglądać do wnętrza komputera, kiedy ten uruchamiał pewne programy. Delegalizowały mówienie ludziom, co widziałeś, kiedy zaglądałeś, oraz czyniły prostym cenzurowanie treści w Internecie bez konieczności udowodnienia, że stało się cokolwiek niewłaściwego. W skrócie, prawa te stawiały rzeczywistości nierzeczywiste wymagania i liczyły na to, że prawa rzeczywistości nie dotyczą praw własności intelektualnej. Kopiowanie stało się dużo łatwiejsze po ustanowieniu tych praw — kopiowanie już zawsze będzie stawało się łatwiejsze. Dzisiejsze kopiowanie to najtrudniejsze kopiowanie, jakie poznamy. Wasze wnuki będą się do was zwracać, mówiąc „Powiedz mi jeszcze raz, Dziadku, o tym jak trudno było kopiować, w 2012, kiedy nie mogłeś kupić dysku wielkości paznokcia, który mógłby pomieścić wszystkie nagrane piosenki, wszystkie nakręcone filmy, wszystkie wypowiedziane słowa, wszystkie wykonane zdjęcia, wszystko, i przekopiować to w tak krótkiej chwili, że nie zauważa się, kiedy”. Rzeczywistość jest nieubłagana. Niczym kobieta z dziecięcej rymowanki, która połknęła pająka, by złapał muchę, i musi teraz połknąć ptaka, by złapać pająka, i kota, by złapał ptaka, tak samo muszą postępować regulacje, które, choć przemawiają do pewnych sentymentów, są katastrofalne w implementacji. Każda kolejna regulacja rodzi kolejną, która będzie miała naprawiać niedoskonałości tej pierwszej. Kusi mnie, by zakończyć tę historię w tym miejscu wnioskiem, że problemem są twórcy prawa, którzy są głupi lub źli. Nie jest to zbyt satysfakcjonująca pointa, bo prowadzi nas jedynie do konkluzji, że problem ten jest nie do rozwiązania dopóty, dopóki głupota i zło będą obecne na salonach władzy — czyli że nigdy nie będzie możliwy do rozwiązania. Mam jednak alternatywną hipotezę tłumaczącą, co się wydarzyło. Nie powinno być konkluzją, że regulatorzy nie rozumieją technologii informacyjnych, bo powinno być możliwe nie być ekspertem i tworzyć dobre prawo. Parlamentarzyści i kongresmeni są wybierani, by reprezentować regiony i ludzi, nie dyscypliny wiedzy i konkretne problemy. Nie mamy parlamentarzysty wybranego przez biochemię, ani senatora ze wspaniałego stanu planowania przestrzennego. Jednak ludziom tym, którzy specjalizują się w politykach i polityce, nie poszczególnych dyscyplinach technicznych, udaje się czasem tworzyć dobre prawo, które zdaje egzamin. Dzieje się tak, dlatego, że rządzenie opiera się na heurystyce: przybliżeniach, pozwalających bilansować wiedzę ekspercką wielu stron. Niestety technologie informacje mylą te przybliżenia — dają im wręcz solidny wycisk — w jeden, istotny sposób. Głównymi testami na to, czy regulacja jest słuszna, jest po pierwsze to, czy zadziała, i po drugie to, czy w efekcie swojego działania nie wpłynie na wszystko pozostałe. Jeżeli chciałbym, aby kongres, parlament czy Unia Europejska regulowała koło, trudno byłoby oczekiwać, żeby mi to się udało. Jeśli wskazałbym na fakt, że rabusie uciekają z miejsca napadu na bank w pojazdach korzystających z kół, i zapytałbym „Nie możemy czegoś z tym zrobić?”, odpowiedź brzmiałaby „Nie”. Wynika to z tego, że nie potrafimy wykonać koła zdatnego do swoich ogólnych zastosowań, ale bezużytecznego dla rabusiów. Widzimy, że korzyści korzystania z koła są tak istotne, że byłoby głupotą ryzykować ich utratę w szalonej próbie powstrzymania napadów na banki. Nawet gdyby wystąpiła epidemia napadów, nawet gdyby całe społeczeństwo stało na krawędzi przepaści, nikt nie pomyślałby, że należy zacząć rozwiązywać ten problem poprzez regulowanie koła. Jednak, jeżeli przedstawiłbym w tych samych okolicznościach bezsprzeczne dowody, że telefony z zestawem słuchawkowym sprawiają, że samochody stają się niebezpieczne, i zaproponowałbym prawo zabraniające korzystania z takich telefonów w samochodach, regulator mógłby powiedzieć, „Tak, widzimy twoje argumenty, to możemy zrobić”. Możemy nie zgadzać się czy to dobry pomysł, albo czy moje dowody były wiarygodne, ale bardzo niewielu skłaniałoby się ku tezie, że bez telefonów samochody przestają być samochodami. Rozumiemy, bowiem, że samochody nadal są samochodami, jeśli usunie się z nich pewne dodatki. Samochody mają dość specyficzne przeznaczenie, przynajmniej, jeśli porównać je do kół, i dodanie do nich telefonu oznacza tylko pewien niewielki dodatek do pewnej technologii specyficznego przeznaczenia. Prosty test działa tak: technologie specyficznego przeznaczenia są złożone, ale można z nich usunąć pewne dodatki bez fundamentalnego obniżenia ich podstawowej użyteczności. Test ten służy dobrze regulatorom, ale nie jest bardzo użyteczny w przypadku komputerów ogólnego przeznaczenia i sieci ogólnego przeznaczenia — czyli w przypadku komputerów PC i Internetu. Jeśli pomyślisz o oprogramowaniu, jako o dodatku, komputer pozwalający pracować na arkuszach kalkulacyjnych ma dodatek arkuszowy, a komputer pozwalający grać w World of Warcraft ma dodatek MMORPG. Test powiedziałby ci, że komputer, który nie uruchamia arkuszy kalkulacyjnych albo gier, to nie większy atak na istotę komputera, niż zakaz korzystania z telefonów na istotę samochodu. A jeśli myślisz o protokołach i stronach internetowych, jako o dodatkach do sieci, to powiedzenie „naprawmy Internet tak, by nie dało się korzystać z BitTorrenta”, albo „naprawmy Internet tak, by nie dało się wejść na thepiratebay.org”, brzmi trochę jak „zmieńmy dźwięk sygnału zajętej linii telefonicznej”, albo „odłączmy tę pizzerię od sieci telefonicznej”, a nie jak atak na elementarne zasady funkcjonowania sieci. Nasz test działa dla samochodów, domów i większości znaczących obszarów regulacji technologicznych. Brak zrozumienia, że nie działa dla Internetu nie sprawia, że jest zły ani głupi. Oznacza tylko, że należysz do olbrzymiej większości świata, dla której pojęcia takie jak „Kompletność Turinga” czy „sieć typu end-to-end” nic nie znaczą. Więc nasi regulatorzy beztrosko przegłosowują te prawa, a one stają się częścią naszego technologicznego świata. Nagle pojawiają się liczby, których nie wolno nam podać w Internecie, programy, których nie wolno nam zamieszczać. Aby z Internetu zniknęły jakieś treści, wystarczy samo oskarżenie naruszenia praw autorskich. Regulatorom nie udaje się osiągnąć swoich celów, bo nie powstrzymują oni ludzi od łamania praw autorskich, ale ich działania przynajmniej powierzchownie przypominają ich egzekwowanie. Spełniony zostaje sylogizm bezpieczeństwa: „coś musi być zrobione, ja robię coś, coś zostało zrobione”. Jako rezultat, wszelkie zawodności, które się pojawią, mogą być wyjaśnione przez pomysł, że regulacja nie poszła dostatecznie daleko, zamiast zasugerować, że pomysł był wadliwy od początku. Tego typu powierzchowne skojarzenie z rozwiązaniem problemu i następujący w jego wyniku rozdźwięk między intencjami, a rzeczywistością, pojawia się często w innych okolicznościach technicznych. Mam znajomego, który był wyższego szczebla menadżerem w dużej firmie produkującej dobra szybko zbywalne, który opowiedział mi taką historię. Dział marketingu przekazał inżynierom świetny pomysł na proszek do prania: od teraz będą produkować proszki, które po każdym praniu sprawiają, że ubrania stają się nowsze! Inżynierowie próbowali wytłumaczyć marketingowi ideę entropii, jednak ponieważ nie odnieśli skutku, wymyślili inne rozwiązanie: stworzyli proszek, który zawierał enzymy atakujące luźne końcówki włókien w ubraniach, te, które sprawiają, że ubrania wygląda na stare. Po każdym wypraniu, ubrania wyglądały na nowsze. Niestety powodował też niszczenie materiału. Korzystanie z proszku powodowało rozpuszczanie się ubrania w pralce. Jak widać, jest to przeciwieństwo sprawiania, by ubrania stawały się nowsze. Zamiast tego sztucznie je postarzamy z każdym praniem, a im częściej użytkownik próbuje wykorzystać zaproponowane przez inżynierów rozwiązanie, tym drastyczniejsze kroki musi podejmować, by ubrania wyglądały przyzwoicie. „Odmładzanie” ubrań kończy się, gdy rozpadną się całkowicie i trzeba będzie kupić nowe. Dziś działy marketingu mówią „nie potrzebujemy komputerów, potrzebujemy sprzętów. Stwórz mi komputer, który nie uruchamia wszystkich programów, tylko program, który wykonuje konkretne zadanie, jak przesyłanie dźwięku, trasowanie pakietów, uruchamianie gier na Xboxa i upewnij się, że nie będzie uruchamiał programów, których nie autoryzowałem, bo mogą obniżyć nasze zyski”. Z początku wydaje się to dosyć rozsądne: program, który spełnia jedną, wyspecjalizowaną funkcję. Możemy w końcu wsadzić silnik elektryczny do robota kuchennego, a możemy go wsadzić do zmywarki do naczyń nie martwiąc się czy da się uruchomić funkcje zmywarki w robocie kuchennym. Ale to nie to samo, co zamiana komputera w konkretny sprzęt. Nie budujemy komputera, który potrafi uruchomić tylko jedną aplikację. Budujemy komputer, który może uruchomić każdy program, i ograniczamy go przy użyciu rootkitów, programów szpiegujących i zabezpieczamy go przed modyfikacją tak, aby użytkownik nie wiedział, jakie procesy są uruchomione, aby nie mógł nic zainstalować, ani zdezaktywować procesów, których nie chce. Innymi słowy, nasz sprzęt nie zawiera uproszczonego komputera — on zawiera w pełni funkcjonalny komputer, który zawiera złośliwe oprogramowanie w momencie otrzymania go od producenta. Nie potrafimy stworzyć komputera ogólnego przeznaczenia, który będzie umiał uruchomić każdy program poza tymi, których nie lubimy, które są zakazane przez prawo, albo, które zmniejszają nasze zyski. Najbliższym przybliżeniem, jakie jesteśmy w stanie osiągnąć, to komputer ze złośliwym oprogramowaniem: komputer, którego zasady funkcjonowania ustalone zostają przez nieobecną przy użytkowaniu stronę trzecią bez wiedzy użytkownika, lub pomimo sprzeciwu tegoż. DRM zawsze ewoluuje w stronę złośliwego oprogramowania. W jednym głośnym przypadku — który stanowi prezent dla wszystkich, którzy skłaniają się ku tej hipotezie — Sony wgrało pliki instalacyjne rootkitów na 6 milionów płyt CD z muzyką, które po kryjomu uruchamiały programy monitorujące próby bezpośredniego odczytu plików z płyt i przerywały je. Utrzymywały obecność rootkita w sekrecie, poprzez spowodowanie, że jądro systemu operacyjnego kłamało na temat listy uruchomionych procesów i listy obecnych na dysku plików. Ale to nie jedyny przykład. Konsole Nintendo 3DS robią „aktualizacje” oprogramowania, których celem jest przeprowadzenie testu na modyfikację oprogramowania. W razie wykrycia prób modyfikacji, konsola dezaktywuje się i zamienia w bezwartościową cegłę. Aktywiści praw człowieka wznosili alarm w kwestii U-EFI, nowego programu rozruchowego, który ograniczał możliwość uruchomienia systemu operacyjnego tylko do systemów „certyfikowanych”, zwracając uwagę na fakt, że rządy opresyjnych reżimów będą prawdopodobnie przyznawały certyfikaty tylko tym systemom, które będą pozwalały na ukrywanie inwigilacji. Z perspektywy sieciowej, próby stworzenia sieci, która nie może być użyta do naruszenia praw autorskich, zawsze będą zmierzać ku tym samym rozwiązaniom, które są stosowane przez opresyjny reżimy do inwigilacji swoich obywateli. Spójrzcie na projekt ustawy SOPA. To amerykańska ustawa przeciwko sieciowemu piractwu (ang. Stop Online Piracy Act), która delegalizuje niewinne narzędzia w rodzaju DNSSec — rozszerzenie systemu DNS weryfikujące informacje o nazwach domen — bo mogą być one wykorzystane w celu obchodzenia blokad nakładanych na poszczególne domeny. Ustawa blokuje też Tora — narzędzie pozwalające zachować anonimowość w sieci sponsorowane przez laboratoria amerykańskiej Marynarki Wojennej, które wykorzystywane jest przez dysydentów opresyjnych reżimów. Tor pada ofiarą ustawy, bo może być wykorzystywany do obchodzenia blokad IP. W rzeczy samej, Motion Picture Association of America, zwolennik rozwiązań zaprojektowanych w ramach SOPA, rozpowszechniał memorandum, w którym przytaczał analizy stwierdzające, że SOPA może działać właśnie, dlatego, że korzysta z tych samych metod, co Syria, Chiny czy Uzbekistan. Argumentują w nim, że skoro rozwiązania działają w tych krajach, to zadziałają też w USA! Wygląda na to, że SOPA to ostatni etap w długiej wojnie o prawa autorskie i Internet. Może się też wydawać, że jeśli zwyciężymy, będziemy mieć prostą drugą ku zabezpieczeniu wolności komputerów PC i sieci. Ale jak wspomniałem na początku, sednem nie są tu prawa autorskie. Wojna o prawa autorskie to tylko wprawka przed nadchodzącą wojną z możliwościami komputerów. Branża rozrywkowa to tylko pierwsza, która chwyciła za broń, i przywykliśmy do myślenia o ich relatywnym sukcesie na tym polu. W końcu przed nami stoi SOPA, na skraju przegłosowania, grożąc zniszczenie Internetu na elementarnym poziomie — wszystkie w imię zachowania list przebojów, reality shows i filmów z Ashtonem Kutcherem. Rzeczywistość jest niestety taka, że ustawy o prawach autorskich osiągają tak wiele właśnie, dlatego, że politycy nie traktują ich poważnie. Dlatego z jednej strona kanadyjski parlament proponował jedną fatalną ustawę o prawach autorskich za drugą tylko po to, by żadnej ostatecznie nie przegłosować. To właśnie, dlatego czytanie SOPY, ustawy stworzonej zczystej głupoty o stężeniu wysokooktanowego idiotyzmu porównywalnym jedynie do wnętrza nowo narodzonej gwiazdy, zostało odroczone w trakcie przerwy świątecznej — żeby legislatorzy mogli wdać się w zaciekłą debatę nad jakimś ważnym problemem, jak ubezpieczenie dla bezrobotnych. To, dlatego Światowa Organizacja Własności Intelektualnej jest, co i rusz wrabiana we wprowadzanie szalonych, do bólu ignoranckich propozycji reformy praw autorskich: bo kiedy kraje świata wysyłają swoich ekspertów do Genewy, są to eksperci od dostępu do wody, nie od praw autorskich. Wysyłają ekspertów od zdrowia, nie od praw autorskich. Wysyłają ludzi specjalizujących się w rolnictwie, nie w prawach autorskich, bo prawa autorskie nie są takie istotne. Kanadyjski Parlament nie przegłosował swoich propozycji reform praw autorskich, bo, z wszystkich rzeczy, które trzeba zrobić w Kanadzie, prawa autorskie znajdują się na liście pilnych spraw poniżej zdrowotnych rezerwatów Indian, wykorzystywania złóż naftowych w Albercie, interwencji pomiędzy spierającymi się francuskojęzycznymi i anglojęzycznymi Kanadyjczykami, rozwiązania problemów z zasobami ryb i tysiącem innych spraw. Trywialność praw autorskich oznacza, że kiedy nadejdzie czas, gdy inne sektory gospodarki zajmą się swoimi problemami z Internetem i komputerami PC, spory o prawa autorskie okażą się ledwie potyczkami w świetle nadchodzącej wojny. Dlaczego inne branże miałyby mieć podobne problemy z komputerami, jakie ma branża rozrywkowa? Świat, w którym żyjemy, jest zrobiony z komputerów. Nie mamy już samochodów — mamy komputery, w których jeździmy. Nie mamy już samolotów — mamy latające komputery chodzące pod Solarisem, podpięte do wielkiego, zautomatyzowanego układu nośnego. Drukarki przestrzenne to tylko peryferia, które nie działają odłączone od komputera. Radio to już nie kryształ: to komputer ogólnego zastosowania uruchamiający specyficzne programy. Żale, które budzą nieautoryzowane kopie Snooki’s Confessions of a Guidette są niczym, jeśli porównać je do wezwań do działania, które pobudzi nasza przesycona Internetem rzeczywistość. Pomyślmy o radiu. Regulacje radiowe oparte są na przesłance, że właściwości radia są ustalone w momencie jego produkcji. Nie możesz po prostu nacisnąć przycisku, który zamieni nadajnik używany do pilnowania dziecka w drugim pokoju, w nadajnik zakłócający inne sygnały. Ale wszechstronne radia programowalne (software-defined radios — SDR), mogą zmienić się ze sprzętu do nadzoru dzieci w sprzęt do nadawania sygnału ratunkowych, albo używany do kontroli lotów, tylko poprzez załadowanie i uruchomienie innego programu. To, dlatego Federalna Komisja ds. Komunikacji (Federal Communications Commision — FCC) rozważała, co stanie się, gdy SDRy staną się powszechne i prosiła o opinie na temat tego, czy powinna zadekretować, że wszystkie SDRy będą umieszczone w „zaufanym sprzęcie komputerowym”. Ostatecznie, pytanie sprowadza się do tego, czy wszystkie komputery powinny być zablokowane tak, by programy możliwe do uruchomienia były ściśle regulowane przez organy centralne. Nawet to stanowi jedynie zapowiedź tego, co może nadejść. Żyjemy w końcu w czasach, w których ukazały się pliki open-source opisujące sposób zamiany karabinka półautomatycznego AR-15 w karabin w pełni automatyczny. W czasach, w których zbudowano pierwszy sprzęt do sekwencjonowania genetycznego typu open-source, sfinansowany poprzez finansowaniespołecznościowe. I podczas gdy drukarki przestrzenne będą źródłem mnóstwa trywialnych zarzutów, znajdą się sędziowie na południu Ameryki i mułłowie w Iranie, którzy będą wychodzić z siebie na myśl o ludziach pod ich jurysdykcją drukujących zabawki erotyczne. Rozwój druku przestrzennego stanie się źródłem wielu żali, których powodem będzie produkcja laboratoriów metamfetaminy i ceramicznych noży. Nie trzeba być pisarzem science fiction, żeby zrozumieć, dlaczego regulatorzy mogą okazywać nerwowość w kwestii modyfikowalnego przez użytkownika oprogramowania samochodów, które będą prowadzić się same, albo w kwestii ograniczenia zdolności do współpracy pomiędzy systemami kontroli lotów, albo w kwestii rzeczy, które można będzie wykonywać w ramach prostej inżynierii genetycznej. Wyobraźcie sobie dzień, kiedy Monsanto uzna, że sprawą wysokiej wagi jest zapewnienie, by komputery nie były w stanie uruchamiać pewnych funkcji programów kierujących sprzętem produkującym organizmy, które dosłownie zjadają ich lunch. Nie jest w tej chwili ważne, czy uważacie, że to realne problemy, czy histeryczne obawy — tak czy inaczej kwestie te stanowić będą o kierunku działań lobbystów i grup interesu dużo potężniejszych niż Hollywood czy wielkie wytwórnie muzyczne i wydawcy. Wszyscy dojdą do tego samego żądania: „Czy nie możecie dać nam po prostu komputera ogólnego przeznaczenia, który będzie uruchamiał wszystkie programy, poza tymi, których się boimy, albo, które nas denerwują? Nie możecie stworzyć Internetu, który przekazuje każdą treść dowolnym protokołem, poza tymi sytuacjami, które nam przeszkadzają?”. Pojawią się programy uruchamiane na komputerach ogólnego przeznaczenia i sprzęt peryferyjny do nich, którego istnienie będzie niekomfortowe nawet dla mnie. Dlatego domyślam się, że ludzie promujący ograniczenie komputerów ogólnego przeznaczenia trafią ze swoimi argumentami na podatny grunt. Ale jak widzieliśmy w czasie wojen o prawa autorskie, zakazywanie poszczególnych instrukcji, protokołów czy wiadomości będzie dramatycznie nieskuteczne, jako narzędzie zapobiegania i lek na potencjalne bolączki. Wojna o prawa autorskie pokazała nam, że wszystkie próby kontrolowania komputera PC sprowadzą się do instalowania rootkitów, a próby kontrolowania Internetu doprowadzą do inwigilacji i cenzury. Te rzeczy mają znaczenie, bo przez ostatnią dekadę wydawało nam się, że wysyłamy naszych najlepszych graczy przeciwko ostatecznemu bossowi, podczas gdy prawda jest taka, że jesteśmy dopiero na końcu jednego poziomu, a przeciwników będzie jeszcze wielu. Znacznie urosną też stawki. Jako członek pokolenie walkmena, pogodziłem się z myślą, że będę potrzebował aparatu słuchowego na długo przed śmiercią. Jednak tak naprawdę, to nie będzie aparat słuchowy; to będzie komputer. Więc kiedy wsiądę do samochodu — komputera otaczającego moje ciało — a w uchu będę miał aparat słuchowy — komputer wewnątrz mojego ciała — chcę mieć pewność, że te technologie nie są projektowane z myślą o ukrywaniu przede mną niektórych rzeczy, albo w celu ograniczenia mojej władzy nad wyłączeniem procesów, które uważam za niezgodne z moimi interesami. W zeszłym roku w Lower Merion, na zamożnych przedmieściach Filadelfii, pewna szkoła dla dzieciaków z klasy średniej wpadła w nie lada tarapaty. Została przyłapana na rozdawaniu uczniom laptopów z oprogramowaniem, które pozwalało na zdalną inwigilację poprzez kamerę i połączenie internetowe. Uczniów fotografowano tysiące razy, w domu i szkole, we śnie i na jawie, ubranych i nagich. W tym samym czasie powstała technologia legalnej inwigilacji, która pozwala potajemnie korzystać z twojej kamery, mikrofonu, nadajnika GPS, tabletu czy sprzętu mobilnego. Jeszcze nie przegraliśmy, ale musimy wygrać wojnę o prawa autorskie, jeśli chcemy, aby Internet i komputer PC pozostał wolny i otwarty. Dla zachowania wolności w przyszłości, konieczna będzie możliwość monitorowania naszych urządzeń i zlecania im tego, czego od nich oczekujemy; zdolności przeanalizowania i zakończenia procesów na nich uruchomionych; zdolności korzystania z nich jako z uczciwych sług naszej woli, nie jako zdrajców i szpiegów pracujących dla przestępców, bandytów i obsesjonatów kontrolowania wszystkiego. Instytut Misesa
29 stycznia 2012 Chwieją się fundamenty światów.. Tak musiało się stać. Mam na myśli protesty ludzi na ulicach, „młodych, wykształconych, z wielkich miast”. Starsi na razie nie biorą w tym udziału. Jak do tej pory protesty organizowały partie polityczne, organizacje no i” bezpieczniackie watahy”- jak je nazywa pan Stanisław Michalkiewicz? Młodzi ludzie, dotknięci represyjnością socjalistyczno- tyraniczego państwa - wychodzą na ulice.. Nie podoba im się ograniczenie wolności w Internecie, nie podoba im się cena benzyny, wywindowana przez pana Jacka Vincenta Rostowskiego z Uniwersytetu Środkowoeuropejskiego w Budapeszczie do granic nieprzyzwoitości. Pan minister wie jak podnosić akcyzę, ale jak ja obniżać- nie wie.. To, czego on uczył studentów na tym Uniwersytecie, którego finansistą i patronem jest pan Geoerge Soros - międzynarodowy spekulant, który również patronuje Fundacji Batorego zainstalowanej w Polsce? Gazeta Wyborcza niepokoi się o przyszłość demokracji na Węgrzech, jej zdaniem jest zagrożona, bo akurat przy władzy jest nie ten, który powinien być - zdaniem redaktorów Gazety. Poprzedni rządzący Węgrami – doprowadzili państwo na skraj przepaści.. To dobrze, bo działali w interesie kapitału spekulacyjnego i lichwiarskiego, a źle, jak trafił się facet, który chce ratować swój kraj ograniczając wpływ spekulantów na Węgrzech.. Wyciągających z narodu węgierskiego ostatnie finansowe soki.. Tak jak z naszego.. Już nie będziemy płacili 40 miliardów złotych odsetek od zaciągniętych długów rocznie - będziemy płacili 46 miliardów złotych (!!!!) Pan Jacek Vincent Rostowski stoi moim zdaniem - na straży tego procederu.. Powinien być jak najszybciej usunięty z polskiego rządu, jako człowiek szkodliwy i prowadzący nasz kraj do bankructwa.. Razem z tą – wrogą Polsce i Polakom - Platformą Obywatelską. Życie nie znosi próżni… Tyle lat organizujemy i uczestniczymy w manifestacjach przeciwko decyzjom kolejnych rządów, tyle energii poświęcamy, żeby zwrócić uwagę, że sprawy kraju idą w złym kierunku, tyle czasu poświęcamy, żeby edukować i obudzić ludzi ze stanu śpiączk i- a tu nagle spontaniczny protest młodych ludzi, którzy mają już dość rabunku i ograniczania wolności przez totalitarną władzę… Tyle naszej wolności, ile obronimy przed władzą.. Nie chcemy, żeby ustawowo nasze dzieci pozakuwane zostały w kaski na głowach, nie chcemy trzymać psów na określonej przez Sejm długości łańcucha, nie chcemy przymusowo przypinać się pasami niebezpieczeństwa, nie chcemy przymusowych składek wpłacanych na mglistą przyszłość w mrokach socjalizmu, nie chcemy przymusu tresowania naszych dzieci w szkołach według programów wymyślanych przez wrogów Polski, marksistów gmerających w nadbudowie, nie chcemy wysokich podatków idących nie wiadomo, na co, nie chcemy tysięcy darmozjadów siedzących na naszych plecach, pozorujących pracę, nie chcemy, nie chcemy, nie chcemy, nie chcemy.. Bo jakość władzy mierzy się ilością wolności pozostawioną człowiekowi, który pod jej okupacją musi żyć. Każda władza ma naturalne zapędy do zawłaszczania ludzkiej wolności.. Władza socjalna w szczególności.. Chcemy wolności, ale nie wolności absolutnej, bo takiej nie ma.. Ale wolności ograniczonej normami moralnymi, prostym i zrozumiałym prawem, poszanowaniem własności i życia.. Chcemy wolności uświadomionej.. Która nie zagraża wolności innym, którzy też wolności potrzebują- jak kania dżdżu.. I nie ma tak, że okulista wykrył u mnie niewidocznego zeza na boki. Jest władza - jesteśmy my.. Oni zezują głównie w kierunku naszych kieszeni, a my nie mamy ich jak pozaszywać.. Władza przyjacielska- mać! Przecież prawdziwy przyjaciel nie grzebie przyjacielowi po kieszeniach.. Grzebie wyłącznie nieprzyjaciel! Obrabowywanemu jest obojętne ile lat ma grzebiący mu po kieszeniach złodziej.. „Trzymajcie mnie, bo nie wytrzymam”- krzyczał w Sejmie poseł Kłopotek z Polskiego Stronnictwa Ludowego, w sprawie meczu, który ma się odbyć 11 lutego na Stadionie Narodowym.. Wszystkich nas trzymajcie, bo nie wytrzymamy.. W 2011 roku socjalistyczne państwo polskie ściągnęło od swoich „obywateli” powracających z zagranicy sumę 470 milionów złotych(!!!!), za to, że próbowali ukrywać przez socjalistycznym państwem swoje dochody. „Ukrywać swoje dochody”- to naprawdę nieźle brzmi.. Człowiek prawdziwie wolny nie musi przecież przed własnym państwem ukrywać swoich dochodów.. A państwo normalne nie powinno się interesować dochodami swoich” obywateli”.. Jeśli się interesuje to tylko w jednym celu: chce mieć udział w dochodach swoich poddanych zwanych w demokracji ”obywatelami”.. Penetruje, docieka, analizuje i ściga.. Bezlitośnie aż do kości. Bo socjalistyczne państwo lepiej wie, jak wydać pieniądze skonfiskowane ”obywatelom”, co widać codziennie gołym – przepraszam purytan - okiem.. Tym bardziej, że socjalistyczne państwo ma wielkie potrzeby i będzie miało jeszcze większe, bo biurokracji przybywa w tempie iście stachanowskim, a „ obywatel” coraz bardziej uzależniany jest od państwa.. Podatek od tego, podatek od tamtego, podatek od deszczu, podatek od śniegu, nie będzie podatku od gradu, może być podatek od czapek, szalików i kapeluszy.. Wtedy ludzie zwani w demokracji’ obywatelami” będą chodzili bez czapek, szalików i kapeluszy.. Przy podatku od noszonych butów władza pozbawi ludzi butów. Będą chodzić w onucach.. Albo boso.. Podatek od bosych stóp też byłby właściwy.. Chyba, że ktoś chodząc boso nosiłby ostrogi.. Wtedy byłby podatek od ostróg.. Jedna pani była zdziwiona dzwoniąc do Polskiego Radia gdzie inna pani z Ministerstwa Finansów wyjaśniała wymijająco sprawę opodatkowania podwójnego.. Chodziło o opodatkowanie pracy w Szwecji, z którym to państwem Polska ma podpisaną umowę o podwójnym opodatkowaniu i jak ktoś zapłacił podatek w Szwecji, tam pracując - to już nie musi płacić tego podatku w Polsce.. To jest oczywiście sprawiedliwe, bo niesprawiedliwym było, żeby płacić z a tę sama pracę, i tam i tu.. Bo można byłoby również za tę sama pracę płacić na Madagaskarze - gdybyśmy nie mieli umowy o potrójnym opodatkowaniu z Madagaskarem.. Od pani przebywającej w Szwecji państwo polskie pobrało jednak podatek, i pani z Ministerstwa Finansów od pana Jacka Vincenta Rostowskiego, twierdziła - jak najbardziej - że mamy umową o podwójnym opodatkowaniu ze Szwecją, ale jak ktoś wcześniej pracował w Polsce, to taka praca „wpływa na podatek” płacony w Polsce.. Niemożliwe? To w ten sposób nasi okupanci obeszli umowę o podwójnym opodatkowaniu? Bo równie dobrze można zapisać w ustawach czy rozporządzeniach, że jak ktoś, choć raz stanął na ziemi polskiej swoją stopą, to mimo umów o podwójnym opodatkowaniu, znoszącym podwójne opodatkowanie, a także opodatkowanie potrójne - wszystko toczy się po staremu, to znaczy, ludowe i obywatelskie państwo opiekuńcze pobiera w najlepsze dalej drugi raz podatek od pracy wykonanej w Szwecji.. Takie to mamy demokratyczne państwo prawa, raczej lewa, gdzie wszystko jest do góry nogami, oprócz mocnej pozycji biurokracji, która strzeże swoich interesów jak tylko może, bo w końcu z tego żyje.. No, bo przecież nie z własnej pracy.. Można dobrze żyć z cudzej - i to jak! Wystarczy przejrzeć premie, jakie otrzymują urzędnicy w Polsce za nic nierobienie.. I mimo to chwieją się fundamenty światów.. A Ślimak, mimo, że był pantoflarzem- jak napisał dzieciak w wypracowaniu- zakładał w niedzielę buty do Kościoła.. No właśnie! Jednak coś z tymi butami państwo socjalistyczne musi zrobić..
WJR
GMO - kolejny obok ACTA atak wielkich koncernów Ogromne rzesze wychodzących na ulice Polaków i ataki ze strony Anonimowych sprawiają, że polski rząd próbuje szukać kozłów ofiarnych, którzy odpowiedzą za działania, których efektem jest podpisanie niefortunnego porozumienia. Wydaje się jednak, że są to jedynie wizerunkowe manewry mające na celu ocalenie twarzy rządu i jego premiera w momencie, kiedy klamka już zapadła i porozumienie ACTA zostało podpisane. Chociaż o ACTA pisano o wiele wcześniej, rząd polski ukrywał moment zawarcia porozumienia praktycznie do samego końca i pomimo, że reakcja internautów przerosła zapewne ich najśmielsze oczekiwania, nie zrobił nic by dokonać stosownej konsultacji z podstawowym segmentem, który ustawa obejmuje – użytkownikami Internetu. Na zawarcie porozumienia ACTA należy jednak spojrzeć nieco szerzej. Warto przypomnieć, że zostało ono opracowane w sekrecie przy udziale i wsparciu wielkich koncernów i to właśnie one, jak można się domyślać, najwięcej zyskają na jego wejściu w życie. Trzeba przy tym zaznaczyć, że wcale nie oznacza to korzyści jedynie dla wielkich koncernów fonograficznych czy wytwórni filmowych, z którymi kojarzą się nowe prawne uregulowania. Okazuje się, bowiem, że porozumienie może mieć też związek z... GMO.
Trzy słowa o GMO Zacznijmy od tego, czym jest GMO (Genetically Modified Organisms). Są to organizmy żywe, które nie powstały w wyniku naturalnych procesów, lecz jako wynik modyfikacji przeprowadzonych w procesie inżynierii genetycznej. Mogą to być mikroorganizmy takie jak bakterie (np. produkujące insulinę) bądź rośliny. Kiedy dziś mówi się na temat GMO należy pod tym terminem rozumieć nie tyle całość modyfikowanych genetycznie organizmów, ale szczególnie uprawy sztucznie zmienionych roślin, których kod genetyczny chroniony jest prawem patentowym należącym do wielkich koncernów biotechnologicznych? Kontrowersje wokół GMO jest wiele. Zwolennicy upraw wskazują, że dają one o wiele większe plony niż ma to miejsce w przypadku tradycyjnych rozwiązań, co więcej po zebraniu zachowują one o wiele dłuższą świeżość. Ich przeciwnicy zwracają między innymi uwagę na fakt, że nie został do tej pory rzetelnie zbadany wpływ tych roślin na zdrowie człowieka (wiąże się to z wchłanianiem przez modyfikowane genetycznie rośliny) i lokalne ekosystemy.
Co może łączyć ACTA i ustawy o GMO? Osoby zorientowane w tematyce GMO wiedzą doskonale, że nasiona GMO sprzedawane i uprawiane są na prawach licencji, w związku, z czym rolnik zobowiązuje się do uiszczenia odpowiedniej opłaty firmie, która stworzyła dany rodzaj uprawy. Ta oczywista z pozoru rzecz czasem nie bywa jednak to oczywista. Dokumentujący to stwierdzenie może być przypadek kanadyjskiego farmera Percy'ego Schmeisera, który został oskarżony przez biotechnologiczny koncern Mosanto o nielegalne uprawianie na swoim polu zmodyfikowanego genetycznie rzepaku. Schmeiser utrzymywał, że swoje pole uprawia w ten sam sposób od lat i pojawienie się na nim GMO mogło być związane jedynie z pyłkami, samosiejkami, pochodzącymi ze znajdującego się nieopodal gospodarstwa uprawiającego taki właśnie zmodyfikowany rzepak. To nie przekonało sądu i farmer został zmuszony do uiszczenia Mosanto opłat patentowych. Najwyraźniej winien nie dopuścić do samozasiania albo wyplewić samosiejki. Sprawa jest poważna gdyż dzięki zastosowaniu chroniącego patenty porozumienia ACTA jak również wprowadzeniu upraw GMO wielkie korporacje zyskają ogromne możliwości ścigania nawet tych osób, których uprawy zostały zapylone bez ich wiedzy. Wyobraźmy sobie sytuację, gdy po popisaniu i wejściu w życie ACTA oraz dopuszczeniu upraw GMO w pewnej wsi jeden z rolników zaczyna hodowlę genetycznie zmodyfikowanych roślin, kupuje nasiona, uiszcza opłaty licencyjne i zasiewa swoje pole. Po jakimś czasie pyłki zostają rozniesione przez wiatr, pszczoły lub inne zwierzęta i zapylają nieodległe uprawy należące do rolnika prowadzącego tzw. gospodarstwo ekologiczne. Po wymieszaniu nie tylko traci ono ten status, ale też podobnie jak w przypadku Percy'ego Schmeisera któregoś dnia mogą do niego zapukać przedstawiciele jednego z koncernów biotechnologicznych i zażądać opłat za uprawianie roślin zawierających zmodyfikowany przez nie kod genetyczny. Nawet, jeśli ów rolnik nie ma najmniejszej ochoty na hodowlę GMO i napełnianie kiesy wielkim koncernom – nie ma w rzeczywistości wyboru. ACTA, którego treść i nieściśle doprecyzowane terminy pozostawiają wiele miejsca na domysły może potraktować patenty GMO, jako taki sam przedmiot praw autorskich jak pliki w Internecie, a każdy rolnik może być potraktowany, jako „domniemany” przestępca ścigany przez międzynarodową instytucję powołaną w wyniku wejścia traktatu w życie. Ciekawa zbieżność: ponadnarodowa instytucja ścigająca naruszenia praw autorskich i międzynarodowe korporacje będące właścicielami licencji na uprawy. Przypadek? Ósmego lutego będą miały miejsce konsultacje społeczne w Pałacu Prezydenckim. Po stronie GMO wystąpi 6 ekspertów, przeciwników będzie tylko 3. Przeciwników, zwolenników zdrowego rozsądku i zdrowej żywności. Istnieje poważna obawa, że będzie to podobny skandal do tego, jaki wybuchł wokół ACTA. Polska stanie się wówczas śmietnikiem pełnym modyfikowanej genetycznie żywności, której wiarygodnego pożytku tak naprawdę przeciętny Kowalski nigdy może się nie doszukać. Nasze sklepy pełne są zaproszkowanych produktów, które poza biznesem dla producentów i handlowców z pewności pomnażają rzesze alergików i pacjentów finansowanych przez Narodowy Fundusz Zdrowia. Komu ma służyć zmodyfikowana żywność? Czy ma być to w majestacie rządowego wsparcia krok ku likwidacji ekologicznego rolnictwa idący za tym upadek małych oraz średnich gospodarstw rolnych? Odejście od jakże cennej polskiej ekologicznej marki? Czy faktycznie mamy do czynienia ze związkiem między GMO i ACTA? Zachęcam prawników do przeanalizowania tej kwestii, internautów zaś do spojrzenia na cały problem w o wiele szerszym kontekście zanim znowu będzie za późno. Wierzę, ze społeczność internetowa może stać się po raz pierwszy od lat barometrem i obrońcą nieprzemyślanej polityki, w której interes ludzi, nie konsumentów czy zasobów ludzkich, dawno przestał być wartością podstawową.
PS. Nie będę w tym wpisie roztrząsać na temat zalet i wad wprowadzenia upraw GMO w Polsce, wszystkich zainteresowanych odsyłam do zapoznania się z raportem Biura Analiz Sejmowych z 2007 roku gdzie wymienione są argumenty za i przeciw a także z dwoma wywiadami prezentującymi obie strony w sporze, rozmowie z prof. nadzw. dr hab. Katarzyną Lisowską z Instytutu Onkologii w Gliwicach i z prof. dr hab. Stefanem Malepszym z Katedry Genetyki, Hodowli i Biotechnologii Roślin na Wydziale Ogrodnictwa i Architektury Krajobrazu SGGW w Warszawie. Kod Władzy
Gotowość do konfrontacji siłowej z reżymem Tuska Wschodnio Europejscy politycy, przywykli do, przywykli do bycia posłusznym twardym instrukcjom z zewnątrz używając UE i MFW, obala on oporne demokratyczne rządy, narzuca drakońskie programy reform, buduje plany nowych europejskich rozwiązań Systemy totalitarne, bandy u władzy okradające obywateli zawsze dążyły i dążą do pozbawienia ludzi prawa do posiadania broni. Broń w rękach wolnych obywateli ma dwojakie zastosowanie. W domu służy obywatelowi ochronie przed zwykłymi kryminalistami zagrażającymi rodzinie i majątkowi, na ulicy służy ochronie prze bandami w rządzie zagrażającym wolnościom obywatelskim i chroniącym przed bandyckimi podatkami. Korwin-Mikke napisał, że honor Polaków ratują kibice. Pomimo nędzy, okradaniu na żywca przez reżym III RP Polacy umierają w milczeniu. Eksportowani do fabryk, pozbawieni drakońskimi podatkami możliwości posiadani dzieci, poniewierani przez degeneratów urzędniczych. Harujących jak niewolnicy na oligarchię.The Economist napisał, że Polacy się nie buntują przeciwko Tuskowi, bo ci wyemigrowali. The Economist
„Wschodnio Europejscy politycy, prawdopodobnie powodu ich historii przywykli do, przywykli do bycia posłusznym twardym instrukcjom z zewnątrz, i budzącego uznanie wprowadzania ich brutalnie. Wyborcy nie wyrażają zbytnio sprzeciwów. O ile Zachodni Europejczycy rozpoczynają zamieszki, kiedy są dociśnięci, o tyle ich wschodni odpowiednicy biernie emigrują” …. (więcej)
Reżym Tuska wszystkich Polaków, którzy mogliby siłowo mu się przeciwstawić wyeksportował do fabryk na zachodzie. Reżym Tuska zrealizował stare marzenie jednego z najwybitniejszych socjalistów, Adolfa Hitlera. Miliony tanich polskich robotników w fabrykach całej Europy. Autorytaryzm, totalitaryzm ante portas. Oligarchia doszła do wniosku, że demokratyczny eksperyment w Europie należy zakończyć. Pruski upiór ożywa, lewica dąży do ożywienia Frankensteina, do ożywienia niemieckiej Europy. Ideolog totalitarnej, niemieckiej Europy tak napisał „Używając UE i MFW, obala on oporne demokratyczne rządy, narzuca drakońskie programy reform, buduje plany nowych europejskich rozwiązań, nie pytając nikogo o zdanie. Jego działania w istocie relatywizują lub całkiem podważają demokratyczną wolność suwerennych państw oraz narodów. „....”jest nią nowa kultura stabilizacjii bezpieczeństwa, o której tak często i tak chętnie w ostatnim czasie mówi Angela Merkel „... (więcej)
Aby zdać sobie sprawę z grozy sytuacji przypomnę słowa hołdu berlińskiego Sikorskiego „Po szóste, że z racji rozmiarów i historii Waszego kraju, ponosicie specjalną odpowiedzialność, aby chronić pokój i demokrację na naszym kontynencie. Jak mądrze stwierdził Jurgen Habermas, „Jeśli projekt europejski upadnie, pojawi się pytanie jak wiele trzeba będzie czasu, aby odzyskać status quo? Przypomnijmy sobie rewolucję niemiecką z 1848 r.: po jej klęsce potrzeba było stu lat, aby doprowadzić do tego samego poziomu demokracji”. „...”Zapewne jestem pierwszym w historii ministrem spraw zagranicznych Polski, który to powie: Mniej zaczynam się obawiać się niemieckiej potęgi niż niemieckiej bezczynności„......”Niemcy stały się niezbędnym narodem Europy.Nie możecie sobie pozwolić na porażkę przywództwa. Nie możecie dominować, lecz macie przewodzić reformom. „.. (więcej)
Gdzie i kiedy reżym Tuska przekroczy granice, poza którymi opór moralny musi ustąpić pola oporowi siłowemu?
Marek Mojsiewicz
Prowincjonalizm krytyczny Ostatnio częściej w moich felietonach pobrzmiewają polemiki. Spieszę jednak uspokoić moich Czytelników, że w każdej takiej polemice idzie o ważną sprawę, przedstawioną w tekście, który mnie do polemiki sprowokował. Umacnia, bowiem wśród słabo zorientowanych popularne – i fałszywe jednocześnie – stereotypy. W ostatnich tygodniach dużo – i właśnie błędnie! – pisano o Węgrzech, błędach rzekomo tylko poprzedniej ekipy i przy okazji o nieszczęściach, jakie przyniosła Węgrom transformacja. Teksty pochodziły z wiadomej strony sceny politycznej – tej, której śni się Budapeszt. No i właśnie stamtąd, np. z publicystyki Igora Jankego, pochodzą oskarżenia socjaldemokracji węgierskiej o zrujnowanie państwa, a całą transformację przedstawia się, jako jeden ciąg nieszczęść. Warto, więc przywrócić właściwe proporcje i upomnieć się o uczciwy i sensowny obraz węgierskiej (a przy okazji i polskiej) transformacji. W innym dłuższym tekście dowodzę, że węgierska transformacja była transformacją udaną i postawiła Węgry w grupie krajów transformacyjnego sukcesu. Wskazuję też, że ten sukces, mierzony m.in. wzrostem poziomu życia, mógłby być większy, gdyby nie nadmierna troska o uchronienie Węgrów przed kosztami zmian ustrojowych. Te próby zdestabilizowały węgierską gospodarkę w latach 1990-94 (kiedy, nota bene, rządzili konserwatyści). Socjaldemokracja, po dojściu do władzy, przeprowadziła niezbędne stabilizujące cięcia w wydatkach – i przegrała kolejne wybory. Po 1998 r. było już znacznie gorzej, gdyż rozpętany przez nową prawicę Orbana populistyczny festiwal obietnic – i rujnującej stabilność gospodarki ich realizacji – doprowadził do kolejnej destabilizacji. Socjaldemokraci w końcu przegrali i mamy to, co mamy. Węgrzy mogliby być sporo zamożniejsi, gdyby nie owe ekscesy. Ale w publicystyce pojawiła się też kolejna zbitka często powtarzanych fałszywek na temat polskiej transformacji i to z drugiej strony sceny politycznej. Powtarza ją od lat luminarz lewicowości, prof. Karol Modzelewski. Nadal opowiada on te same nonsensy o zniszczeniu potencjału zbudowanej w komunizmie gospodarki (to samo słyszałem niedawno na konferencji PAN od rosyjskich matuzalemów tamtejszej ekonomii!). Ale nie tylko zniszczono, co tak wspaniale wybudowano w PRL. Co gorsze, szokowa terapia antyinflacyjna i neoliberalny sposób postępowania nowych ekip zaostrzyły jeszcze kryzys. Po pierwsze: zaostrzyły kryzys, czy przyspieszyły zmiany instytucjonalne i nieznane w naszej historii gospodarczej szybkie zmniejszanie dystansu do bogatego Zachodu? Nawet, jeśli historykowi średniowiecza, jakim jest prof. Modzelewski nie chciało się zaglądać do współczesnych statystyk, aby zobaczyć ów ogromny sukces w podnoszeniu poziomu życia, to być może warto było zmusić się do mniej czasochłonnego myślenia porównawczego. Może wówczas, uświadomiłby sobie, że to samo działo się na Węgrzech, w Czechach, a potem na Słowacji i w krajach bałtyckich procesie transformacji. Wszystkie te kraje przeprowadziły identyczne zmiany ustrojowe, niektóre kraje nawet bardziej radykalnie wolnorynkowe niż Polska. Są to właśnie te kraje, w których – mimo popełnianych błędów w postaci odstępstw od recept liberalnego modelu – transformacja udała się. Ponieważ innym, którzy tego modelu nie stosowali, lub robili to niekonsekwentnie, takich sukcesów n i e udało się osiągnąć, więc znaczy to, iż model sprawdził się w praktyce. Wreszcie, powinno to dać do myślenia różnym krytykom polskiej transformacji (w tym i rzeczonemu Profesorowi), że skoro kolejne rządy różnych orientacji – liberalnej, konserwatywnej i socjaldemokratycznej – nie odeszły zbyt daleko od tego modelu, to znaczy, że nie było dla niego nie-katastrofalnej, czy choćby nawet nie-szkodliwej, alternatywy. Nie dostrzegają tego krytycy udanej transformacji i z prawa, i z lewa.. Prof. Jan Winiecki
Tygodnik Forum Lewica chce eutanazji na żywo dla organów Filozof Julian Savulescu" to, dlaczego nie można mu podać przed śmiercią silnych narkotyków, a następnie pobrać organy i w ten sposób uśmiercić.. Współczesna Europa, jej wiodąca, ideologia i etyka z niej wypływająca najwięcej zawdzięcza lewicy rosyjskiej i niemieckiej. Lewica rosyjska wniosła do socjalizmu europejskiego myśl i praktykę komunizmu. Naród niemiecki zaś, a właściwie jego socjaliści myśl i praktykę faszyzmu. Socjalizm totalitarny, ideologia socjalizmu totalitarnego zbudowany przez socjalistów rosyjskich i niemieckich przepoczwarzył się w swoją nową postać, nowy socjalizm totalitarny. Polityczną poprawność. Socjalizm totalitarny neguje podmiotowość człowieka w stosunku do państwa, do społeczeństwa. Socjalizm totalitarny naszych czasów stworzył koncepcje utylitarystyczną człowieka. Jej twórca jest lewicowiec, ikona lewicy Australijczyk Singer, który twierdzi, że życie chorego dziecka ludzkiego jet mniej warte mniej niż życie zdrowego małpiego dziecka. Twierdzi on, że powinno się zabijać dzieci nawet po urodzeniu, jeśli są poważnie. Singer propaguje eutanazje na skalę masową. Miałby ona dotyczyć nie tylko dzieci, ludzi chorych fizycznie, ale również osoby znajdujące się w depresji. Koncepcja Singera jest adaptacją etyki hitlerowskiej na potrzeby politycznej poprawności. Tragizm tej koncepcji, chorej faszystowskiej koncepcji dodaje fakt, że Singer jest Żydem, członkiem narodu, który został przez socjalistów niemieckich prawie dostrzętnie wyniszczony. W Polsce zwolennikiem fanatycznej lewicowej myśli Singera jest Hołówka. Ideologia totalitarna, religia polityczna, jak jest polityczna poprawność w pierwszej kolejności skierowana jest przeciwko prawidłowemu wychowaniu dzieci. Ukształtowaniu ich w normalnych rodzinach na ludzi wartościowych, szanujących drugiego człowieka, tolerancyjnych. Totalista Hołówka próbuje użyć szkoły przeciwko dzieciom. Planuje lewicowe pranie ich mózgów Hołówka „To prawda, że zarodki te nie są pełnym, samodzielnie funkcjonującym organizmem, ale nie są też przedmiotem ani towarem. Należy im, zatem przypisać status specjalny, w pewnym stopniu analogiczny do statusu organów transplantowanych, których też nie wolno porzucać, sprzedawać, wymieniać itd „....” dyskusja bioetyczna dotyczy spraw zasadniczych dla wolności sumienia, systemu prawa w Polsce iszans realizowania w miarę jednolitego programu wychowawczego w szkołach.” „.....(więcej)
Polacy są narodem, który jak społeczeństwo nigdy nie zaakceptowało niemieckiego i rosyjskiego socjalizmu totalitarnego. Polakom najbliższa jest etyka humanizmu, etyka szacunku dla drugiego człowieka, uznanie jego podmiotowości. Etyka wybitnego intelektualisty i filozofa. Etyka Karola Wojtyły. Zanim przejdę do eutanazja na żywo, przypomnę słowa Braque „Panuje taki terror intelektualny, że dziś nikt już nie ma odwagi przywołać prostej prawdy, iż dla dziecka nie jest przyjemnie dorastać z dwoma tatusiami lub mamusiami. Ten terror idzie w parze z roszczeniami tych, którzy wcale nie potrzebują większych praw. Rybińska Mówi pan o mniejszościach seksualnych? Nie uważa pan, że są one na gorszej pozycji wobec większości?Brague W naszych społeczeństwach ustalił się system, zgodnie, z którym to silniejszy ma prawa. Ciekawym przykładem jest aborcja. Dorosły jest w pozycji dominacji wobec płodu, który nie może się bronić. Kiedy mówimy, więc o prawie do aborcji, mówimy o prawie silniejszego?Jeśli chodzi o mniejszości seksualne, to prawo do adopcji dzieci także wchodzi w tę kategorię. Dwaj dorośli są w pozycji siły wobec dziecka, które chcą adoptować. Mówić, że pary homoseksualne mają prawo do adopcji dzieci, oznacza, iż społeczeństwo ma obowiązek dostarczyć im dziecko”....”Wiele praw, które dziś są przyznawane, służą silniejszym, a nie słabszym. „.....(więcej)
Tygodnik Forum „Ponad rok temu Carine dostała udaru mózgu, od tego czasu była niepełnosprawna. Z czasem porzuciła nadzieję, że jej stan się poprawi. Postanowiła umrzeć” ….” Przypadek Carine był jednak szczególny. Postanowiła umrzeć i jednocześnie oddać organy. Dlatego ostatnie godziny życia miała spędzić nie w domu, lecz w budynku kliniki, a śmiertelny zastrzyk miała otrzymać na stole w sali operacyjnej „...” Jej nerki, wątrobą, oraz trzustka trafiły osób czekających na przeszczep „...”Czy jednak można pozbawić kogoś, kto nie radzi sobie z niepełnosprawnością? Belgijska ustawa o eutanazji nie wyklucza takiej możliwości.. W 2002 roku Belgia, jako drugi kraj po Holandii kraj na świecie uznała uśmiercanie pacjentów na ich życzenie za akt prawnie dozwolony, choć oczywiście pod pewnymi warunkami „....”Bore Bunge sprawuje pieczę nad sześcioma tysiącami mózgów przekazanymi na cele naukowe. 54- latek postuluje między innymi by osoby z demencją mogły wystąpić o eutanazję, dopóki są jeszcze w stanie samodzielnie podejmować decyzję. W przypadku, gdy prośbę o pozbawienie życia wyrazi pacjent, u którego demencję we wczesnym stadium. Der Deyn czuwa, by by nie przegapić ostatecznego momentu, a gdy ten nadchodzi, przypomina swoim podopiecznym, że przyszedł czas na decyzję. „....”Spośród jak się szacuje 1040 zabiegów przeprowadzonych w 2007 roku komisja została poinformowana zaledwie, o co drugim „...”Co więcej w 17 procent przypadków brakowało pisemnej zgody pacjenta „...W sprawach budzących wątpliwości komisja ma prawo przekazać sprawę do prokuratora.. Jednakże jak przyznał je prezes w ciągu 9 lat działalności ani razu nie skorzystała z tego uprawnienia „...”Manfred Wolfersdorf.Jest uznanym na całym świecie specjalistą w dziedzinie depresji i zapobiegania samobójstwom. Wolfersdorf przyznaje, że nie jest wstanie zrozumieć motywów, jakimi kierowali się De Dey i jego towarzysze. Powszechnie wiadomo, że wielu pacjentów po wylewie wpada w depresję.Najgorsze są zawsze dwa pierwsze lata. Później większość z nich na nowo odnajduje się w świecie. Zdaniem psychiatry istnieje, zatem wysokie prawdopodobieństwo, że Carine cierpiała na ciężką depresję. Poza tym nie wyczerpano wszystkich możliwości rehabilitacji. Po siedmiu miesiącach terapii w klinice oraz kolejnych siedmiu miesiącach leczeni ambulatoryjnego wciąż jeszcze jest duża szansa na poprawę. Jego wnioski są jednoznaczne. W tym przypadku właściwe byłoby przedłużenie i zintensyfikowanie terapii oraz objęcie pacjentki stałą opieką.”.....”Filozof Julian Savulescu z Oksfordu kreśli z kolei odważny scenariusz, że gdyby dopuścić możliwość pobrania organów jeszcze przed śmiercią pacjenta, udałoby się poważnie ich niedobór. Savulescu doktoryzował się u kontrowersyjnego filozofa Petera Singera i podobnie jak on jest utylitarystą. Jego zdaniem dobry cel uświęca niemal wszystkie środki..W esejach zastanawia się, dlaczego pacjentom w stanie ciężkim, którzy rokują bardzo źle, pozwala się umierać na oddziałach intensywnej opieki, podczas, gdy ich organy mogłyby uratować życie innych. Jeśli etyka zezwala na na zaniechanie sztucznego podtrzymywania życia pacjenta w stanie agonalnym, to, dlaczego nie można mu podac przed śmiercią silnych narkotyków, a następnie pobrać organy i w ten sposób uśmiercić „... Źródło Tygodnik Forum nr 2 /20012
Lewica, polityczna poprawność, socjalizm totalitarny ante portas. Lewicowi, socjalistyczni mordercy stają się coraz większym problemem Europy, coraz większym zagożeniem dla ludzi w Europie. Braque „Wiele praw, które dziś są przyznawane, służą silniejszym, a nie słabszym. Marek Mojsiewicz
Fundamentalia Jeśli pojęcie zaufania rozważać w kategoriach miary podejrzliwości, to coraz większa grupa Polaków ma coraz mniej zaufania do rządzących. Przy czym ta ich podejrzliwość wydaje się w najwyższym stopniu uzasadniona. Powyższa obserwacja, uzupełniona ostatnimi wynikami badań tak zwanej opinii publicznej, zdaje się dowodzić, iż przeciętny Polak częściej niż dotąd wybiera się po rozum do głowy i z tych spacerów nie wraca z niczym. Rzecz jasna ów kwantyfikator („Polacy”) z samej definicji nie dotyczy indywiduów zbudowanych z ITI czy Agory, innymi słowy osobników z wyrżniętymi sumieniami, przekonanych, że ponieważ wydano im dowody osobiste, naprawdę żyją niezależnym życiem, a nie według recept dla marionetek, wypisywanych przez kierowników wiodących nadwiślańskich pralni mózgów i wtłaczanych do głów gawiedzi via publikatory. Okoliczność, iż tacy ludzie urodzili się w Polsce, mówią po polsku, a nawet niekiedy przekonują, że po polsku myślą, nie czyni ich Polakami. Polskość wymaga od człowieka czegoś znacznie więcej niż formalne potwierdzenie obywatelstwa. Wymaga tym bardziej w czasach zdominowanych przez dyktaturę politycznej poprawności, tyranię „postępu” oraz despotyzm „nowoczesności”, a generalnie – w epoce tryumfu kulturowego marksizmu.
OWOCE DWUDZIESTOLECIA Życia nikt nam nie zwróci, nie da się cofnąć ani dogonić uciekającego czasu, Polska z roku na rok słabnie, zaś słabe państwo nie jest w stanie należycie zadbać o państwowy interes ani realizować narodowej racji stanu. Dokładnie tak samo jak wycieńczony, schorowany człowiek nie sprosta wyzwaniom, gdy na arenie sportowej skonfrontować go ze zdrowszym i sprawniejszym fizycznie od siebie. Co to są ów „interes narodowy” i „narodowa racja stanu”? Najlapidarniej ujął to kiedyś Stanisław Michalkiewicz, powiadając, że chodzi o to, aby państwo rozwijało się, a nie zwijało. Tymczasem Polska przeistacza się w coś w rodzaju zapyziałego skansenu w sferze materialnej, w obszarze etyki cierpiąc na coś, co latem ubiegłego roku brytyjski premier wytknął współobywatelom, mówiąc o dzieciach bez ojców, szkołach bez dyscypliny i zbrodniach bez kary. Czyli o egoizmie, nieodpowiedzialności oraz niedostrzeganiu odłożonych w czasie konsekwencji własnych postępków. Czego dorobiliśmy się przez przeszło dwie dekady „niepodległości”? Ano, dorobiliśmy się gargantuicznego zadłużenia finansów publicznych. Dorobiliśmy się półtora do dwóch milionów obywateli szukających pracy poza krajem ojczystym. Dorobiliśmy miernej pozycji w światowych statystykach i zerowej skuteczność w realiach politycznych współczesności. Rządu poddanego presji kapitałowych grup mafijnych, skrzętnie wykorzystujących wiedzę o agenturalnych zasobach PRL-u, czapkującego sąsiadom ze wschodu i z zachodu. Władzy funkcjonującej poza konstytucyjnymi organami państwa i szczelnie zakrytych przed opinią publiczną mechanizmów podejmowania najważniejszych decyzji. Dorobiliśmy się stada moralnych autorytetów wykupywanych przez finansowane z zagranicy fundacje i rekordowego ponoć stopnia infiltracji przez służby specjalne państw obcych. Na domiar wszystkiego, nadwiślańskie media mainstreamowe nieustannie walcują opinię publiczną na użytek szemranych interesów mocarzy gospodarczych o niejasnej proweniencji i pod obłędną wizję paneuropejskiej szczęśliwości.
O CO CHODZI? Pal sześć infrastrukturę drogową, kolejową i energetyczną czy krach systemu ubezpieczeń społecznych, ale my nie mamy nawet przyzwoitej armii, zdolnej do obrony granic, a resztki tych zdolności trwonimy na bezdrożach Afganistanu. „O co, do diabła, chodzi?!” – pytają samych siebie ludzie rozumni, dzień po dniu zaskakiwani arogancją władzy, grubiaństwem jej przedstawicieli, decyzjami nie mającymi nic wspólnego z budowaniem godnych perspektyw dla ludzi, którzy wynieśli ich do władzy. O co chodzi? Wyssać Polskość z Polaków – o to chodzi, o to toczy się ta gra, od dwudziestu przeszło lat. Idzie o stworzenie armii 38 milionów bezideowych szkieletów, medialnie zaćpanych, bezmyślnie żłopiących denaturat kultury zwanej masową. Mało tego, chodzi również o to, by – odzierając Polaków z Polskości – wmówić nam, że na tym właśnie Polskość polega. Symbolicznie mówiąc, na zapatrzeniu w Angelę Merkel. Rzecz w tym, by ulepić Polaka-peerelaka, o którym Krzysztof Kłopotowski pisał tak: „Ma być przepojony poczuciem winy za Jedwabne, Marzec i pogromy, o których nie wolno mu zapomnieć, ale powinien puścić w niepamięć zbrodnie żydokomuny. Ma być zawstydzonym własnym narodem, letnio religijnym, rozwiązłym seksualnie indywidualistą i Europejczykiem ślepym na etniczne różnice interesów”. Dokładnie. Albowiem, gdy przyjdzie odpowiednia pora, wyłącznie tym sposobem wytresowani obywatele dadzą się bez protestu i bezkarnie zamknąć za wrotami paneuropejskiej masarni. „Światowy kryzys gospodarczy jest sumą kryzysów moralnych indywidualnych ludzi” – zauważył w rozmowie z Janem Pospieszalskim premier Węgier, Wiktor Orban. Prawda, jakie to miłe, gdy nasze spostrzeżenia potwierdza ktoś z taką klasą? Ktoś uznawany za „wroga publicznego numer jeden” i bezpardonowo atakowany przez hordy paneuropejskich urzędasów, przyspawanych do brukselskich apanaży i żłopiących krew Europejczyków niby krwiożercze bestie. Boże, chroń Węgrów! Krzysztof Ligęza
Nadchodzi moment rozliczeń z szubrawcami Uwaga, 26 stycznia aresztowano Prezesa Stowarzyszenia Ziemiańskiego i niezależnego dziennikarza Rafała Gawrońskiego. Oto najnowsze materiały na ten temat. Ci, co mają konto na YouTube, proszę, klikajcie na oceny, gdyż wygląda na to, że licznik jest blokowany.
Rozmowa z Ewą Latoszek – jedynym świadkiem aresztowania Gawrońskiego
Ostatnie szokujące nagranie Rafała Gawrońskiego przed aresztowaniem – SATANIŚCI?!! Mord rytualny na polskich żołnierzach w Afganistanie?!!!
Poparcie dla Rafała Gawrońskiego może mu uratować życie. Po opublikowaniu tego wywiadu wczoraj, już dzisiaj widać atak agentury. Można się domyślić, że natychmiast dano rozkaz „ZROBIĆ WSZYTKO BY ODCIĄGNĄĆ OD TEMATU SATANIZMU I GAWROŃSKIEGO!”. No i od razu się wkopali. Oczywiście, że dostali banana. Apeluję do wszystkich uczciwych blogowiczów do nagłośnienia sprawy aresztowania Rafała Gawrońskiego. W zachowaniu rządzących sitw na całym globie widać zdenerwowanie, o ile nie panikę. Wszyscy zastanawiamy się czy Illuminatom uda się zrealizowanie planów światowego zamordyzmu o nazwie New World Order (NWO), czy ludzkość jest aż tak głupia, by dała się znów wprowadzić na manowce totalitaryzmu – tym razem na światową skalę. Gdzie są ci uczciwi ludzie w agencjach wywiadowczych? Skoro my widzimy, co się święci, to oni na pewno też. Czyżby wszyscy dali się przekupić i zastraszyć?
To jest niemożliwe – każdy, kto zna te plany wie, że poddanie się im oznacza jedno – śmierć. W przypadku, gdy zostanie wprowadzony rząd światowy, ze światową armią i policją, jedną służbą „zdrowia”, jednym systemem „oświaty”, dystrybucji „żywności” i gigantycznymi mega-korporacjami, to zacznie się wielka rzeź. Oni nawet tego wcale nie ukrywają – doradca Obamy d.s. nauki, dr E. Pianka, otwarcie mówi, że należy eksterminować 92% ludności świata. I jeszcze dostaje za to gromkie oklaski. Takich psychopatów jest więcej – John Holdren – „czar” naukowy Obamy, który twierdzi, że depopulacja powinna się odyć za pomocą szczepionek. Bill Gates posuwa się jeszcze dalej – chce mordować całe narody za pomocą skażonych komarów zamiast igieł. Plan eksterminacji ludzkości jest zresztą szczególnie opisany w tzw. Agenda 21 ONZ-u. Jak pamiętamy, w 2009 to właśnie Światowa Organizacja Zdrowia podległa ONZ-owi, próbowała zaszczepić całą populacje globu śmiertelnymi szczepionkami. Czeski laborant jednak zbadał próbkę dostarczoną przez Baxtera z Wiednia i spraw się rypła – szczepionki zabijały fretki. Taki sam, więc los miał czekać ludzi… Czy znając te i inne fakty, ludzie ze służb nie reagują? Od dłuższego czasu szukałem śladów przeciwdziałania tym ludobójcom. Z wiadomych przyczyn nie będą się ujawniać na YouTube czy w publikacjach mediów o dużym zasięgu. Całkiem przypadkiem trafiłem na kilka plików dźwiękowych – są to audycje radia internetowego dostępnego dla niewielkiego stosunkowo grona osób lokujących oszczędności w dinarze. Nie udało mi się dojść do strony internetowej tej organizacji, ale to nie będzie konieczne by przedstawić, o co chodzi. Na początek omówię audycję z osobą przedstawiającą się, jako „Kontakt 2″. Jest to prawdopodobnie oficer wywiadu, pracujący w dziale, w którym jak twierdzi, „jest więcej osób z tytułem doktora niż w MIT”. Rozmowa była nagrana w styczniu 2011 roku, a więc jeszcze przed rewelacjami ujawnionymi przez Benjamina Fulforda. Kontakt 2 mówi m.in. o „pakietach zapomogi”, które mają być rozdane w postaci dużych sum gotówki ludności USA i być może też w innych krajach. Te pakiety są gwarantowane przez elity chińskie, niezwiązane bezpośrednio z rządem. Kontakt 2 uspokaja, że elity chińskie nie mają intencji przejęcia kontroli nad światem, że zależy im tylko na zagwarantowaniu pokoju światowego i rozwoju ludzkości. Elity te od stuleci działały w tle, nie były związane z działalnością komunistów (pytanie, dlaczego nie reagowały gdy odbywało się tam ludobójstwo?). Chiny w swoim rozwoju technicznym, jak twierdzi Kontakt 2, dawno już prześcignęły USA, na co dowodem ma być wydarzenie, które miało miejsce 35 mil od wybrzeża Los Angeles 8 listopada 2010 roku. Chińska łódź podwodna, która niepostrzeżenie nagle się tam pojawiła odpaliła rakietę z bronią elektromagnetyczną, która zniszczyła całą elektronikę amerykańskiego statku bojowego. Miała być to odpowiedź na obecność 4 statków amerykańskich w pobliżu Chin. Amerykanie się wtedy szybko wycofali.
(http://www.truthorfiction.com/rumors/c/chinese-sub-catalina.htm)
„Kontakt 2″ uważa, że Chiny nigdy nie miały i nie mają zapędów do ekspansji. Są pragmatykami, a komunizm był tylko narzędziem zjednoczenia kraju. Obecna polityka ma służyć podwyższeniu standardu życia wszystkich mieszkańców Chin. Polityka Chin wobec innych krajów ma też podłoże pragmatyczne – nie chodzi o to by je osłabić, ale wręcz przeciwnie – wzmocnić w takim stopniu by mieć dobrego partnera i klienta na towary. „Pakiety zapomogi” mają mieć łączną wartość 100 bilionów dolarów (100,000 miliardów), co ma postawić na nogi nie tylko ekonomię USA, ale i całego świata. Zmianie ma też ulegnąć dolar, którego emisja zostanie zabrana prywatnemu FED-owi i przekazana zgodnie z Konstytucją USA rządowi amerykańskiemu. Nowy dolar federalny będzie miał pokrycie w kruszcach. „Pakiety zapomogi” mają służyć zneutralizowaniu dotychczasowej waluty, która de facto ma wartość ujemną, jako dług. Obecnie paradoksalnie, im więcej mamy na koncie tym bardziej jesteśmy zadłużeni. Ten paradoks ma zostać naprawiony – to spowoduje powrót ekonomii do normalności. Waluta oparta na dobrach trwałych zapobiegnie tworzeniu bogactwa z powietrza przez dotychczasowe elity.
Nazistowski zbrodniarz wojenny Kim są te tajemnicze „elity”? Jak uważa „Kontakt 2″, Stany Zjednoczone zostały przejęte przez nazistów po II wojnie światowej. W latach 70-tych miał on okazję zapoznać się z planami nazistów w jednym z bunkrów w Niemczech Zachodnich. Plany przewidywały m.in. przejęcie kontroli nad USA, co się dokładnie stało poprzez operację Paperclip, po której zostały przejęte system bankowy, media i kompleks przemysłowo – wojskowy. I tak np. Henry Kissinger był oficerem SS, stąd jego mocny niemiecki akcent. To, że Kissinger jest Żydem o niczym nie świadczy, bowiem większość elit nazistowskich była Żydami (tu należałoby dodać, że te nazistowskie elity składały się z Żydów satanistycznych, w przeciwieństwie do Żydów Tory, których unicestwiono). Kontakt 2 zwraca uwagę na to, że określenie „Żyd” zostało wykreowane dopiero w 1036 roku, tzw. „Żydzi” to była sekta chrześcijańska (!). Religia jest wg. Kontakt 2 narzędziem kontroli nad społeczeństwem wykorzystywanym przez faszystów. I tak, w służbie amerykańskich nazistów służą obecnie protestanci chrześcijańscy, tak jak nazistom w Niemczech służyli katolicy. To, co się obecnie dzieje jest wynikiem wniosków, do jakich doszedł amerykańscy naukowcy i wywiad z jego szefem Williamem Casey (później zamordowany) na czele w latach 60-tych, mianowicie, że kolejna wojna będzie termojądrowa i nie zakończy się zwycięstwem dla żadnej ze stron – będzie to po prostu anihilacja ludzkości. Planem wyjścia z tej sytuacji było zniszczenie ekonomii głównego wroga, którym był wtedy Związek Radziecki. Ekonomię zniszczono przez podważenie waluty tego kraju. Nastąpiło to za Reagana i właśnie wtedy CIA rozszczepiła się na dwie frakcje – jedna „dobra” i druga „zła”. Ta ostatnia to tzw. „kabała Busha Seniora i Rockefellera”, zwana w skrócie „kabałą Busha”, która zdobywa fundusze przez czarne operacje, głównie przez handel narkotykami – stąd też m.in. inwazja na głównego producenta opium – Afganistan. „Kabała Busha” Seniora za rządów jego syna przejęła całkowicie kontrolę nad amerykańską polityką. Apogeum tej działalności był zamach na WTC dokonany za pomocą 3 samolotów i jednego zdalnie sterowanego samolotu bezzałogowego, który uderzył w Pentagon. Zresztą samoloty pasażerskie miały też wbudowane zdalne sterowanie, tzw. „Home Run”. „Kontakt 2″ porównuje słusznie zamach na WTC do prowokacji gliwickiej, która rozpoczęła II wojnę światową. Obecne działania „dobrej frakcji” CIA polegają na utrudnieniu czy wręcz zamknięciu źródeł finansowania dla „kabały Busha”. „Pakiety zapomogi” to nic innego jak dystrybucja tych potężnych środków finansowych w taki sposób, żeby „kabała Busha” nie mogła ich zgromadzić. Elity chińskie mają na celu zapobieżenie katastrofy nuklearnej i zrobią wszystko by uratować świat. Jak uważa „Kontakt 2″, Amerykanie niedługo będą mieli swoją chwilę prawdy, podobnie jak Niemcy w momencie wyzwolenia Dachau. Jedno bombardowanie Bagdadu przyniosło 220 tysięcy ofiar i ponad 600 tysięcy rannych. Ludobójstwo „kabały Busha” zostanie ujawnione, a winni i wspólnicy ukarani. Odbędą się trybunały w USA i w innych krajach, które wydadzą wyroki na zbrodniarzy, zostaną one wykonane – nastąpią egzekucje. Winni nie unikną sprawiedliwości, bowiem nie ma miejsca gdzie mogliby się ukryć. Cały dług świata zostanie zneutralizowany. Większość niespłaconych długów na nieruchomości i inne towary (samochody) zostaną zlikwidowane – nie mają nawet podstawy prawnej. „Kontakt 2″ radzi właścicielom domów by zdobyli poświadczenia z sądów na to, że ich domy nie mają żyrantów. Nie będzie też żadnej waluty „Amero”, która była zaplanowana przez „kabałę Busha” i miała na celu dalszy rabunek społeczeństwa amerykańskiego. „Kontakt 2″ nie mógł podać dokładnej daty, uważa jednak, że zmiany nastąpią bardzo szybko i będzie to najważniejszy, „monumentalny” moment w naszym życiu. Świat zmieni się na lepsze w bardzo krótkim czasie. Operacja oczyszczani już ma miejsce, ale jej wynik nie jest widoczny. Nastąpi to w sposób nieoczekiwany i niespodziewany. Nie należy się jednak tego obawiać – trzeba być tylko czujnym i obserwować to, co się dzieje. Powyższe streszczenie jest bardzo ogólne i omija ciekawe szczegóły, o których mówił „Kontakt 2″. Sądzę, że warto by je przetłumaczyć w całości. Chętnym do przetłumaczenia przekażę link do nagrania drogą mailową. Monitorpolski's Blog
Cenzorska polityka KRRiT. Dlaczego TV Trwam powinna znaleźć się na multipleksie? Trudności w otrzymaniu koncesji dla Telewizji Trwam, stawia pod znakiem zapytania, jakość polskiej demokracji – uważa Instytut Globalizacji. Odmowa otrzymania koncesji na nadawanie w ramach cyfrowej telewizji naziemnej dla katolickiego nadawcy jest niedopuszczalna – uważa Instytut Globalizacji. Instytut Globalizacji bada proces cyfryzacji radia i telewizji od 2008 r. w ramach projektu edukacyjno-badawczego pt. „Cyfrowa Polska”.
– Nieprzyznanie koncesji Telewizji Trwam, która nadaje program nieprzerwanie od 2003 r. kompromituje Krajową Radę Radiofonii i Telewizji – uważa dr Tomasz Teluk, prezes Instytutu Globalizacji i autor książek pt. „Polacy a cyfryzacja” i „Cyfrowa Polska”. – Ta decyzja ma charakter wybitnie polityczny – dodaje. Przytaczane argumenty na rzecz odmowy przez KRRiT (trudności finansowe, niska różnorodność programowa, bariery techniczne) są mało wiarygodne. Koncesje przyznano, bowiem innym podmiotom, które nie posiadają kapitału własnego, nie mają ani doświadczenia w nadawaniu programów telewizyjnych, ani zaplecza technicznego, a przedstawiły jedynie promesy kredytowe, które w dobie kryzysu finansowego w ogóle nie powinny być brane pod uwagę. Instytut Globalizacji uważa, że działania KRRiT będą skutkowały dyskryminacją katolików w Polsce, poprzez ograniczanie konkurencji ze strony Telewizji Trwam. Jednocześnie w procesie cyfryzacji faworyzowani są nadawcy komercyjni. Tymczasem proces cyfryzacji ma charakter publiczny i jest finansowany z kieszeni podatników. Dlatego opinia publiczna powinna mieć dostęp do treści wszystkich nadawców obecnych dotychczas na rynku, także do programów Telewizji Trwam. W opinii Instytutu Globalizacji działania zmierzające do pozbawienia Telewizji Trwam koncesji na nadawanie telewizji cyfrowej w Polsce noszą charakter odwetu światopoglądowego za odważne i bezkompromisowe głoszenie Ewangelii oraz za krytykowanie władzy. Strategia cyfryzacji w Polsce od samego początku stała się przedmiotem krytyki ze strony ekspertów Instytutu Globalizacji. Instytut zwracał uwagę, że najtańszym, najlepszym pod względem technicznym i najbardziej efektywnym modelem cyfryzacji jest budowa nieodpłatnej platformy cyfrowej na wzór brytyjskiej BBC. W ten sposób Polska mogła stać się jednym z liderów cyfryzacji, a cały projekt mógłby być wdrożony w ciągu roku po najniższych możliwych kosztach. Tymczasem budowa telewizji naziemnej trwa już cztery lata, a jej koszt przekroczy 1 mld złotych. Wyłączenie nadawania analogowego, narzucone przez Komisję Europejską, ostatecznie pogrąży telewizję publiczną, która bez własnej platformy cyfrowej, stanie się klientem konkurencyjnych stacji i straci rację bytu na rynku. Zyskają natomiast stacje komercyjne, zazwyczaj życzliwie nastawione wobec władzy. Zamykanie ust przeciwnikom ideologicznym poprzez eliminowanie ich z rynku za pomocą systemu koncesji nabiera cech cenzury i jest zaprzeczeniem demokracji, dlatego Instytut Globalizacji stoi na stanowisku, że miejsce na multipleksie ostatecznie powinno być przyznane Telewizji Trwam. Argumenty przytaczane przez KRRiT, jako uzasadnienie nieprzyznania Telewizji TRWAM miejsca na multipleksie były omawiane m.in. na senackiej komisji kultury i środków przekazu. Warto zapoznać się z poniższym materiałem filmowym – zwłaszcza wypowiedzią p. Lidii Kochanowicz (dyrektorem finansowym Fundacji Lux Veritas) na temat rzekomej niestabilności finansowej TV Trwam: kliknij tutaj, aby wyświetlić Instytut Globalizacji
Francuska prasa straszy dojściem skrajnej “prawicy” do władzy. Jaki program ma Maryna Le Pen? Dziennik „Libération” straszył niedawno Francuzów, że wbrew publikowanym oficjalnie wynikom sondaży, kandydatka Frontu Narodowego na prezydenta kraju, Maryna Le Pen, może mieć realne poparcie w granicach 30 procent. Gazeta brała tu „poprawkę” na dużą liczbę „niezdecydowanych”, którzy w sondażach nie ujawniają swoich rzeczywistych preferencji, obawiając się przypięcia im łatki „skrajnego prawicowca”. Faworytem sondaży jest socjalista Hollande, który osiąga wyniki w okolicach 28% poparcia. Notowania Sarkozy’ego, m.in. po obniżce ocen ekonomicznych kraju, spadły do 23%. Maryna Le Pen może liczyć na ok. 17%. Straszenie wyborców wizją dojścia do władzy „skrajnej prawicy” jest właściwie powtórką ze scenariuszy przerabianych przez francuskie media wobec ojca Maryny – Jana Marii Le Pena. Publikowanie zdjęć z uchwyconym niekorzystnym grymasem twarzy, coraz liczniejsze filmy propagandowe kojarzące FN z faszyzmem, zupełny brak obiektywizmu mediów – to tylko niektóre elementy polityki obniżania „ratingu” przewodniczącej Frontu. Sprawa jest jednak trudniejsza niż w przypadku jej ojca. Maryna Le Pen jest postrzegana, jako kobieta sympatyczna, polityk unikający skrajności, eurosceptyczny, ale z pewnością „republikański”. Negatywny PR jest, więc trudniejszy do zrobienia. Co więcej, wielu Francuzom przypada do gustu także dość jasny program wyborczy kandydatki. Pozostali kandydaci programu właściwie nie mają. Nie są to jednak czasy popularności ekonomii liberalnej. W latach 80 minionego wieku w gospodarczych tezach Frontu Narodowego można było znaleźć cały program Ronalda Reagana. Dziś mamy znacznie więcej populizmu, protekcjonizmu, „socjalnych ochron”. Nie zmienia to faktu, że Maryna Le Pen, jako jedyna zapowiada wyjście Francji ze strefy euro i powrót do franka. W Nanterre kandydatka FN przedstawiła program o nazwie „Horyzont 2017”, w którym zapowiada także przywrócenie wszystkich prerogatyw Narodowego Banku Francji. Zgodnie ze współczesną modą, krytykowała tam „mondializację” gospodarki. Jej zdaniem, Francja powinna odzyskać „narzędzia” do sterowania gospodarką. 3-procentowy podatek nałożony na artykuły i usługi z importu ma wyrównać szanse krajowych producentów. Za wszystkie osoby zarabiające poniżej 1,4 płacy minimalnej (SMIC) państwo dopłaci po 200 euro do obowiązkowych składek pracowniczych. „Pomocy” państwa będzie znacznie więcej. 8,5 mld euro ma pójść na nowe miejsca pracy, głównie w więziennictwie; 1,2 mld na „bezpieczeństwo publiczne”. Le Pen planuje też zwiększyć „siłę nabywczą” społeczeństwa (o 65,6 mld), która napędzi gospodarkę. Łączy to jednak z „polityką prorodzinną”. Ma się pojawić np. specjalny zasiłek wychowawczy, wypłacany przez trzy lata od momentu urodzenia drugiego dziecka, który wyniesie 80% płacy minimalnej. Suma dodatkowych 15 mld euro ma też zasilić ochronę zdrowia. Na pytanie, skąd wziąć na te cele pieniądze, Le Pen daje kilka odpowiedzi. Wyjście ze strefy euro przyniesie rocznie 18 mld oszczędności na składkach. Zapowiadane ograniczenie imigracji z 200 tys. do 10 tys. rocznie ma dać w sumie dalszych 40 mld euro. Na tyle, bowiem wyliczono koszty „integracyjne”, które ponosi państwo. Chodzi tu m.in. o oświatę, mieszkania, zasiłki socjalne, bezpieczeństwo. Le Pen proponuje także ograniczyć wypłacanie zasiłków rodzinnych tylko do rodzin, w których przynajmniej jedno z rodziców jest Francuzem. Chce także zniesienia tzw. pomocy medycznej państwa (AME), z której korzystają osoby nieubezpieczone, ale głównie imigranci bez uregulowanej sytuacji pobytowej. Zaoszczędzone w ten sposób środki mają wystarczyć nie tylko na dodatkowe „rozdawnictwo”, ale i na plan oddłużenia kraju i przywrócenia równowagi budżetowej. Kandydatka FN na prezydenta proponuje także, by 50 największych spółek giełdowych płaciło 15-procentowy podatek od zysku, który będzie przeznaczany na rozwój małych i średnich przedsiębiorstw. Ot i obraz skrajnej “prawicy” we Francji. Bogdan Dobosz
Stadion może być zagrożeniem - Na Stadionie Narodowym istnieje realne zagrożenie życia i zdrowia ludzi – mówi portalowi Niezależna.pl poseł Tomasz Kaczmarek (PiS), który skierował w tej sprawie pismo do prezydent Warszawy Hanny Gronkiewicz-Waltz, szefa Zespołu Zarządzania Kryzysowego.
- Stadion Narodowy ma być otwarty w niedzielę, a w piątek do posłów sejmowej komisji administracji i spraw wewnętrznych dotarły informacje jednoznacznie wskazujące na to, że otwarcie powinno być przełożone. Najważniejsze powody to brak stanowiska dowodzenia dla służb porządkowych, o czym mówił komendant stołeczny policji, brak testów dróg ewakuacyjnych i bramek wejściowych, przez co nie wiadomo, jak się one sprawdzą w ekstremalnej sytuacji - tłumaczy poseł Tomasz Kaczmarek. Parlamentarzysta PiS chciał w niedzielę rano złożyć pismo w Zespole Zarządzania Kryzysowego Miasta Stołecznego Warszawy.
- Skontaktowałem się z dyżurnym tego zespołu, ale usłyszałem, że dziś ode mnie żadnych informacji nie przyjmie. Wszystko mam przesłać drogą elektroniczną, a mój mail zostanie rozpatrzony w poniedziałek. Ponieważ stadion zostanie otwarty za kilka godzin, pismo zawiozłem do dyżurnego Komendy Stołecznej Policji, dyżurnego Komendy Miejskiej Straży Pożarnej i Komendy Miejskiej Straży Miejskiej – dodaje poseł Kaczmarek. Poniżej pełna treść pisma:
Pani Hanna Gronkiewicz-Waltz Szef Zespołu Zarządzania Kryzysowego m. st. Warszawy W związku z istnieniem poważnych wątpliwości co do możliwości zapewnienia bezpieczeństwa uczestnikom imprez masowych na Stadionie Narodowym, zwracam się z prośbą o przeanalizowanie przez kierowany przez Panią Zespół zasadności wydania zgody na dzisiejszy koncert na w/w obiekcie. W ostatni piątek posłowie z połączonych komisji Spraw Wewnętrznych i Administracji oraz Kultury Fizycznej i Sportu starali się dowiedzieć, czy na Stadionie Narodowym można zapewnić bezpieczeństwo uczestnikom imprez masowych. Szereg wątpliwości w tym względzie wyraził Komendant Stołeczny Policji, który poinformował parlamentarzystów, iż policja nie ma zapewnionego stanowiska dowodzenia na stadionie oraz nie przeprowadzono ćwiczeń ewakuacji w/w obiektu. Ponadto Pan Komendant powiadomił, że drogi ewakuacyjne ze stadionu nie zostały dokończone i przetestowane. Niestety posłowie koalicji rządzącej zablokowali posiedzenie komisji, a tym samym rzetelną dyskusję na temat możliwości zapewnienia bezpieczeństwa uczestnikom imprez masowych na Stadionie Narodowym. Według informacji medialnych dzisiejszemu koncertowi na opisywanym obiekcie ma towarzyszyć również manifestacja społeczna. W świetle przedstawionych przez Komendanta Stołecznego Policji posłom zastrzeżeń, co do możliwości zapewnienia bezpieczeństwa uczestnikom dzisiejszego koncertu oraz wobec zagrożenia zamieszkami w okolicach stadionu apeluję do Zespołu Zarządzania Kryzysowego m. st. Warszawy o ponowne i uczciwe przeanalizowanie zasadności wydania zgody na dzisiejszą imprezę masową. Nie ma usprawiedliwienia dla narażania zdrowia i życia tysięcy ludzi. Trudno nazwać takie działania inaczej niż rażącą nieodpowiedzialnością. Tym bardziej, iż to jeden z członków kierowanego przez Panią Zespołu w Sejmie RP wyrażał swoje poważne obawy wobec możliwości zapewnienia bezpieczeństwa uczestnikom koncertu. Apeluję o odpowiedzialność i rozwagę. Tomasz Kaczmarek
Rozdwojenie jaźni, czyli pożyczka dla MFW i linia kredytowa dla Polski
1. W tym tygodniu podczas obrad Sejmu w ramach pytań bieżących zadałem je ministrowi finansów o szczegóły związane z pożyczką, jaką przygotowuje dla MFW, Narodowy Bank Polski. Pytanie skierowane zostało do ministra finansów, bo tydzień temu w Rzeczpospolitej na łososiowych stronach pojawiła się informacja pochodząca z komunikatu NPB, że dopiero teraz na prośbę ministra Rostowskiego zarząd banku centralnego wyraził wstępną zgodę na udzielenie MFW pożyczki, po uzgodnieniu z funduszem warunków umowy. Odpowiadał podsekretarz stanu w tym resorcie Dominik Radziwiłł i jak można się było domyślać był niezwykle oszczędny w słowach. Nie wymienił ani kwoty, jaka mamy pożyczyć funduszowi ani warunków, na jakich ta pożyczka jest możliwa. Podkreślał tylko, że MFW ma rating AAA i ma pierwszeństwo w odzyskiwaniu należności, a więc nie powinniśmy mieć obaw, że pożyczonych pieniędzy możemy nie odzyskać. Tyle tylko, że doskonale wiemy, iż fundusz tak zebrane pieniądze będzie pożyczał bankrutującym krajom strefy euro, a to oznacza, że i fundusz może mieć kłopoty z ich odzyskaniem, nawet w sytuacji, kiedy ma on pierwszeństwo w odzyskiwaniu środków przed innymi wierzycielami.
2. Druga kwestia, jaką poruszyłem w pytaniu to elastyczna linia kredytowa, jaką Polska ma z MFW. Właśnie także w tym tygodniu Rzeczpospolita poinformowała, że po raz trzeci na kolejny rok MFW przedłużył elastyczną linię kredytową dla Polski. Elastyczną linię kredytową mamy od maja 2009 roku najpierw przez rok w wysokości 20 mld USD, a od maja 2010 roku została powiększona do 29,4 mld USD i przedłużona o kolejny rok. Teraz przedłużono ją znowu na rok 2012. Za samą gotowość korzystania z tych środków, płacimy rocznie około 60 mln USD, czyli obecnie ponad 200 mln zł rocznie. W tej sprawie minister Radziwiłł przekonywał, że linia kredytowa jest wynikiem pozytywnej oceny naszej gospodarki przez fundusz i podobnymi liniami dysponują na świecie jeszcze tylko tacy „potentaci” jak Meksyk i Kolumbia.
3. Na koniec swojego wystąpienia porównałem tę sytuację z naszą pożyczką dla MFW z jednoczesnym korzystaniem z elastycznej linii kredytowej udostępnianej przez fundusz z dostępem do studni z wodą. Polska kupiła sobie za wspomniane 200 mln zł rocznie prawo do korzystania z wody ze studni, (jeżeli będzie korzystała z tej wody zapłaci dodatkowe przynajmniej 5-6% jej wartości rocznie) i jednocześnie sama chce dolewać do tej studni wody, za co MFW zapłaci nam mniej niż 1% rocznie od ilości wlanej wody. Minister uparcie jednak twierdził, żeby obydwu sytuacji nie łączyć i podtrzymywał, że udzielenie pożyczki funduszowi jest jak najbardziej uzasadnione.
4. Pytanie, jakie skierowałem do Ministra Rostowskiego było jednak tylko namiastką tego, o co stara się już od dwóch posiedzeń Sejmu kub Prawa i Sprawiedliwości. Chcemy, bowiem aby w tej sprawie wystąpił w Sejmie prezes NBP Marek Belka, ale marszałek Sejmu stara się to uniemożliwić. Na razie sprawę pożyczki ma wyjaśniać Prezes NBP, ale tylko na posiedzeniu Komisji Finansów Publicznych, tak jakby Platforma bała się poinformowania wszystkich posłów a w szczególności opinii publicznej o szczegółach tego przedsięwzięcia. Posiedzenie wspomnianej komisji w tej sprawie ma się odbyć dopiero 14 lutego, więc być może w międzyczasie dowiemy się, że pożyczka została już udzielona i nie ma już, o czym dyskutować. Dziwne to praktyki rządzących, że za wszelką cenę nie chce się dopuścić do dyskusji w Sejmie o pożyczeniu przez Polskę z naszych rezerw dewizowych jak donoszą media przynajmniej 6 mld euro, a więc kwoty ponad 25 mld zł, czyli pieniędzy porównywalnych z tymi, jakie corocznie wydajemy na obronę narodową. Jest to tym dziwniejsze, że czasami w Sejmie debaty są toczone o kwoty rzędu kilku milionów złotych, a o miliardach pożyczanych przez Polskę nie tylko nie możemy decydować, a nawet dyskutować. Zbigniew Kuźmiuk
Dla kogo pracuje Edmund Klich? Edmund Klich jest postacią już dawno skompromitowaną. Nie będzie jednak dziwne, jeśli najgorszego dowiemy się o nim dopiero niebawem. Podane przez „Newsweek” informacje brzmią niewyobrażalnie. Pułkownik Edmund Klich, jedyny Polak mający tak bliski dostęp do rosyjskiej komisji badającej narodową polską tragedię rozmawia z kimś o podsłuchiwaniu.
Słyszy: - Niebezpieczna sytuacja i trzeba podsłuchiwać.
Odpowiada: - Trzeba, trzeba. Ja wiem, że nad wszystkim trzeba mieć kontrolę. Nie może się wymknąć. Rację musimy mieć my. Nie tylko w interesie pułkownika jest wyjaśnienie tej rozmowy. Szybko powinniśmy się dowiedzieć, z kim w taki sposób Klich rozmawiał oraz kto kogo podsłuchiwał. Choć to wielu osobom nie na rękę. Ale nie ma takiego kontekstu, który obroniłby wypowiadane zdania. Sprawa jego nagrań może być największym skandalem przy wyjaśnianiu smoleńskiej katastrofy. Z kim zrobiła się „niebezpieczna sytuacja”? Z Rosjanami, z którymi tak świetnie nam się współpracowało i do dziś współpracuje? Czy z którąś częścią polskiego establishmentu, który prowadził sprawę katastrofy tak, żeby jak najmniej zaszkodzić sobie? Kto nie może się wymknąć? Kim jest druga strona, która chce mieć rację? Dlaczego chodzi o rację, zamiast o prawdę? I dla kogo pracuje Edmund Klich?
Sprawa wymaga wyjaśnienia przez organy nadzorujące polskie służby specjalne. Jeśli oczywiście takowe istnieją, bo ostatnie cztery lata pokazały, że kontroli nad służbami praktycznie nie ma. Sejmowa speckomisja? Premier? Kolegium ds. służb specjalnych? Teraz minister spraw wewnętrznych? Trudno liczyć na wiele. Ale muszą paść odpowiedzi na pytania o działanie polskiego kontrwywiadu, który pozwolił Klichowi na tak wiele – nagrywanie ministra obrony, być może innych ministrów, szefa rządu, najważniejszych prokuratorów? Pozwolił też Klichowi na obstrukcję w Smoleńsku – niedopuszczenie do pracy w Rosji innych akredytowanych, niedopuszczenie do zbadania przez Polaków wraku (to opinia 13 z 15 członków Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych kierowanej przez Klicha, którzy poskarżyli się na to ministrowi infrastruktury) i niekończące się gry medialne służące zaciemnianiu obrazu katastrofy. Niezależnie od tego, co Klich wygadywałby w sprawie Smoleńska, jak bardzo by się kompromitował i jak niska byłaby jego wiarygodność, jest jednym z ulubionych ekspertów większości mediów. Pyta się go o obiektywną prawdę o katastrofie. Zamiast tego, pytania powinna zadawać mu prokuratora. Choć z tekstu w „Newsweeku” wynika, że z jej strony też nie możemy liczyć na wiele. Odmówiła, bowiem wszczęcia śledztwa w sprawie nagrań. Nie badała jednak, czy Klich nagrywał najważniejszych ludzi w państwie i gdzie są zapisy ich rozmów. Skupiła się wyłącznie na sprawdzeniu czy Klich miał prawo zrzucić pliki na służbowy komputer. Uznała, że tak. Prokurator generalny ma kolejny powód do interwencji ws. Smoleńska. Marek Pyza
Znów Iran Znów napięcie międzynarodowe w związku z Iranem. Tym razem wywołały je operacje wywiadów w tym kraju, o czym później. Generalnie chodzi o to, że USA oraz naturalnie Izrael sprzeciwiają się teherańskim planom zbudowania broni jądrowej. Tel Awiw robi ponure aluzje do ataku prewencyjnego. Waszyngton zapowiada demonstracje militarne, dalsze sankcje oraz działania dyplomatyczne. Teheran odwołuje się do apokaliptycznej retoryki, łącznie z przerażającą obietnicą powtórzenia Holocaustu, tym razem w wersji nuklearnej, jak również wywołania gigantycznej katastrofy ekologicznej i gospodarczej poprzez samodestrukcyjny atak na własne złoża ropy i gazu oraz na pola roponośne sąsiadów, głównie Iraku. Na razie jednak Iran zapowiada blokadę cieśniny Ormuz. Marynarka USA wzmocniła swoje siły w regionie i podjęła energetyczne kroki, by przeciwdziałać tym przedsięwzięciom. Na przykład, aby zneutralizować teherańskie pola minowe cieśninę patrolują specjalnie wytrenowane delfiny-saperzy. Regionalna eskalacja wzajemnego straszenia się ma naturalnie implikacje globalne. Ceny ropy idą w górę. Giełda skacze. Moskwa stara się grać rolę protektora Teheranu w taki sposób, w jaki Pekin broni Piongjang. A Chiny dyplomatycznie, gospodarczo i wojskowo popierają Iran tak jak Rosjanie północną Koreę. Takie ruchy na światowej szachownicy ograniczają dyplomatyczne manewry Amerykanów. Izraelczycy tymczasem polegają również na operacjach tajnych służb, aby sprawy rozwiązać, a przynajmniej spowolnić. Właśnie na początku stycznia na ulicy w Teheranie zginął czwarty prominentny irański naukowiec nuklearny Mostafa Ahmadi-Roszan. Zgładzono go za pomocą bomby magnetycznej, którą pod jego jadący samochód podczepili motocykliści. W taki sposób zabito poprzednio, co najmniej dwóch naukowców. Rząd irański upiera się, że ma niezbite dowody, iż za morderstwem stoi amerykańska CIA oraz brytyjski MI6; Waszyngton i Londyn zaprzeczają. Tymczasem Tel Awiw wydaje buńczuczne komunikaty i kokieteryjnie puszcza oko pusząc się swą potęgą. Może to być naturalnie dezinformacja, wszystkie służby specjalne lubią o swojej świetności rozpowszechniać legendy. Mit to ważna część wywiadowczej wojny psychologicznej. W każdym razie jakby było naprawdę powszechnie przypuszcza się, że wywiad izraelski stoi za zabójstwem irańskiego naukowca. To jest całkiem możliwe. Ale wydaje się, że w tym przypadku mamy do czynienia z mokrą robotą na zlecenie. Mossad zatrudnia do tego irańskich dysydentów, ajatollahowie mają przecież dosyć wrogów wewnętrznych. Niektórzy analitycy wskazują na Mudżahedin Chalk (Święci bojownicy ludu). Ta narodowobolszewicka organizacja korzystała z protekcji Saddama Husajna w Iraku, potem przeszła na amerykański garnuszek, a obecnie szepta się, że odziedziczył ją Izrael. Ta supozycja jest logiczna, dlatego, że organizacja potrzebuje sponsora, a jako laicka i lewicowa nie ma hamulców ideowych do współpracy z Żydami. Ale Tel Awiw naturalnie nie składa wszystkich jajek do jednego dysydenckiego koszyka i stara się wyrobić sobie wpływy u innych niezadowolonych z rządu w Teheranie. Szczegóły jednej takiej operacji ujawnił ostatnio na łamach prestiżowego pisma „Foreign Affairs” (13 stycznia 2012 r.) Mark Perry (do jego rewelacji należy jednak podchodzić ostrożnie, jest, bowiem działaczem propalestyńskim). Otóż według raportów wkurzonej CIA, co najmniej od 2007 r. Mossad starał się rekrutować irańskich agentów pod fałszywą flagą. Izraelczycy udawali Amerykanów, aby wykorzystać sunnickich fundamentalistów z bazującej w Pakistanie organizacji dysydenckiej i terrorystycznej Dżundallah. Dla tych ekstremistów Izrael to szatan, więc nigdy nie zgodziliby się współpracować z Mossadem. A że USA to tylko pachołek szatana, Dżundallah poszedł na kolaborację z rzekomymi Amerykanami. Dowiedział się o tym wywiad wojskowy Pakistanu i z amerykańskim przyzwoleniem przekazał kierownictwo Dżundallah w ręce Iranu. Dysydenci zostali straceni. Amerykańskie służby są, mówiąc delikatnie, zirytowane. Jeśli wierzyć Perry’emu, mówi się otwarcie o nielojalności Izraela. Miał być partnerem strategicznym, ale jego działania podcinają interesy amerykańskie na świecie. Przy takich okazjach wychodzą resentymenty historyczne. Tajemnicą poliszynela jest, że tworzenie państwa żydowskiego bardzo popierał Stalin – aby podminować pozycję Brytyjczyków na Bliskim Wschodzie. Dlatego NKWD współtworzyło służby specjalne Izraela, a potem je infiltrowało. Chcąc współpracować z CIA i wzmocnić suwerenność, Izraelczycy pozbyli się sowieckich doradców oraz ich agentury do połowy lat pięćdziesiątych, ale utrzymywali kontakty taktyczne z KGB do końca. Co więcej, w zamian za pewne usługi, na przykład ułatwianie emigracji żydowskiej, przekazywali informacje wywiadowcze Moskwie, a w tym i tajemnice amerykańskie, na przykład te zdobyte przez Jonathana Pollarda, najemnika szpiegującego dla Tel Awiwu. A teraz do tych resentymentów doszła awantura z rekrutacją irańskich dysydentów pod fałszywą flagą. Izrael myśli, że nie ma wyjścia. Gra tylko na siebie. Jak się potknie, nastąpi koniec państwa żydowskiego, koniec syjonistycznego marzenia. Pozostanie tylko egzystencja w diasporze, czyli konieczność polegania na obcych. I w takim również kontekście należy widzieć ekstremalne kroki izraelskie w sprawie irańskiej broni atomowej. Bez względu na to, co zrobi Tel Awiw, Waszyngton będzie się wściekać, ale nie porzuci swojego strategicznego partnera – przynajmniej w najbliższym czasie. Dzięki Bogu Izrael nie znajduje się między Niemcami a Rosją. Wtedy świat musiałby się przygotować na dużo bardziej poważne kłopoty niż obecne, regionalne przepychanki z Iranem. Marek Jan Chodakiewicz
30 stycznia 2012 "Niezwykle wspaniały i udany eksperyment ludzkości" - tak wyrażał się o Unii Europejskiej, pan Lech Kaczyński. Tę myśl znalazłem w ostatnim numerze „Myśli Polskiej”( Nr.5-6, 21012), w artykule pana Wojciecha Podjackiego ”Walka o suwerenność Polski w cieniu Traktatu Lizbońskiego”. No szkoda, że pan prezydent Lech Kaczyński nie dożył, chociażby do czasów obecnych i nie przekonał się naocznie, jaki to udany i wspaniały eksperyment ludzkości.. Bo właśnie ten eksperyment ludzkości bankrutuje na naszych oczach.. To chyba już tylko kwestia czasu.. Tego potwora biurokratycznego nazywać wspaniałym i udanym eksperymentem ludzkości (?????). Trzeba mieć nie tylko tupet, ale chyba nic nie wiedzieć, czym jest naprawdę Unia Europejska. Umierająca pod ciężarem długów, paraliżująca ludzkie działanie, socjalna i wysokopodatkowa.. Może klucza do wypowiedzi pana prezydenta Lecha Kaczyńskiego należy szukać w składzie ludzi, którzy zostali zaproszeni do Magdalenki na poufne rozmowy przez pana gen. Kiszczaka - o czym przypomina pan profesor Jerzy Przystawa, w numerze 1/12 ”Opcji na prawo” w artykule, „Co komu zostało z tych lat? Poufne rozmowy miały rozstrzygać o losie Polski na pokolenia, a zaproszeni zostali: Zbigniew Bujak, Władysław Frasyniuk, Bronisław Geremek, Mieczysław Gil, Lech Kaczyński, Jacek Kuroń, Władysław Liwak, Tadeusz Mazowiecki, Jacek Merkel, Adam Michnik, Alojzy Pietrzyk, Edward Radziewicz, Henryk Sienkiewicz,, Andrzej Stelmachowski,, Witold Trzeciakowaki i Lech Wałęsa. Wśród tych szesnastu było czterech członków władz krajowych zdelegalizowanego NSZZ”Solidarność”. Byli to panowie: Lech Wałęsa, Zbigniew Bujak, Władysław Frasyniuk i Jacek Merkel. Liczba szesnaście kojarzy się jak najbardziej z rokiem 1945, kiedy to do Moskwy zaproszono szesnastu przywódców polskiego podziemia, a potem wszystkich wyaresztowano i skazano na więzienia.. Tych szesnastu z Magdalenki, z poufnych rozmów, nie zostało aresztowanych, wprost przeciwnie - zrobili wielkie kariery.. Co oni tak naprawdę ustalali poufnego w Magdalence? Tym bardziej, że willa w Magdalence była własnością MSW i była naszpikowana podsłuchami, więc bezpieczniacy ponagrywali, co tam, kto mówił.. I ktoś te nagrania – mniemam - ma. Pan profesor Jerzy Przystawa przytacza znaną opowieść jak to, w przygotowaniach do Okrągłego Stołu, przed pałacykiem na Foksal w Warszawie, oczekiwali na przyjazd księdza prymasa, Stanisław Ciosek i pan Lech Wałęsa. Gdy podjechał błyszczący Mercedes z kardynałem Glempem, widząc podziw malujący się na twarzy Lecha Wałęsy pan Ciosek powiedział: „Jeśli się porozumiemy, to wkrótce wszyscy będziemy jeździli takimi samochodami” (!!!!) No i się porozumieli… Twórcom poprzedniego socjalizmu, który cofał Polskę gospodarczo włos z głowy nie spadł, a nuworysze porobili kariery.. Polska w poprzednim socjalizmie jechała na wstecznym biegu, bo centralne planowanie, bo rządy monopartii, bo nienawiść do prywatnej własności i wolnego rynku.. Oczywiście nie było takich długów jak są dzisiaj.. Bo co to jest 20 miliardów gierkowskich dolarów długu w porównaniu z długami obecnymi - już nie gierkowskimi? Samych odsetek płacimy 46 miliardów złotych, to jest z grubsza - 15 miliardów dolarów? A długi? Czy jest możliwa w ogóle ich spłata? Sięgająca 3,5 biliona złotych wliczając w to tylko Fundusz Drogowy i długi ZUS? A gdzie pozostałe długi gmin, długi prywatnych firm, długi prywatnych osób? To, jakie jest prawdziwe zadłużenie Polski i Polaków? Czy jeszcze starczy własności, żeby je pokryć? Pan Władysław Frasyniuk jeździ dzisiaj nowiutkim maserati - jak pisze pan profesor Jerzy Przystawa, widząc swojego „przyjaciela” sprzed trzydziestu lat na Placu Grunwaldzkim we Wrocławiu. Magdalenka to też ”niezwykle wspaniały i udany eksperyment ludzkości”. Bez wątpienia. Przynajmniej dla niektórych z tzw. opozycji.. Bo dla bezpieczniackich watah - niezwykle udany i owocny. Żadnemu włos z głowy nie spadł- sprawiedliwość ich nie dosięgła, wprost przeciwnie - mają się dobrze, pozakładali dynastie, poukładali się w nowej rzeczywistości. Dlaczego generał Kiszczak zaprosił do rozmów w Magdalence czterech członków zdelegalizowanej Solidarności” na poufne rozmowy.? Dlaczego zaprosił akurat Lecha Wałęsę, Zbigniewa Bujaka, Władysława Frasyniuka i Jacka Merkla? Co w nich takiego było przyciągającego, że właśnie ich zaprosił? Coś musiało być.. Należałoby dokładnie przejrzeć archiwa MSW.. Bardzo dokładnie. Niezwykle dokładnie.. Bo nawet po spaleniu i wyjęciu ich części, coś tam pozostaje.. Pan Meyer Rothschild powiedział swojego czasu, że: „Dopóki jestem w stanie kontrolować emisję pieniądza w danym kraju, nie dbam o to, kto w nim stanowi prawo”(!!!!) Parafrazując.. Dopóki jestem w stanie kontrolować zasoby MSW, nie dbam o to, kto w kraju rządzi.. W końcu archiwa nigdy nie płoną.. Tym bardziej, że w roku 1990, pan Adam Michnik wraz z innymi, penetrował przez kilka miesięcy archiwum MSW pod nadzorem pana ministra Kozłowskiego, który wtedy szefował MSW.. Czego on tam szukał oprócz ma się rozumieć szczęścia? Jakoś nikt do tej pory nie pyta pana Adama Michnika, w jakim celu buszował po archiwach, czego szukał, co znalazł i czy może coś zabrał ze sobą na pamiątkę.. Chodzi o najważniejsze pamiątki, najcenniejsze, najbardziej wartościowe.. Papiery, papiery i jeszcze raz papiery.. Papiery prawdę powiedzą, nawet jak rozpuszcza się wiadomości, że ubecy fałszowali sami sobie papiery, żeby samych siebie oszukać.. I oszukać swoich przełożonych.. A przecież był to jeden z najsprawniejszych segmentów życia w PRL-u.. Służby specjalne, donosiciele, których było 1,5 miliona, nadzór nad 40 milionowym narodem.. Jeszcze w 1985 roku, pan generał Kiszczak rozpoczął akcję ”Hiacynt”, zbierał różne teczki z zawartością 11 000 osób o orientacji homo.. Do czego panu generałowi potrzebne był takie dane? Co chciał z nimi zrobić..? Widocznie mu były potrzebne, skoro to robił.. „Dawne grzeszne nałogi traktowane są teraz niemal jak obyczaje”- twierdził Seneka. No właśnie.. Grzeszne nałogi, jak obyczaje.. A czy dzisiaj w tym zakresie się coś zmieniło? Myślę, że wątpię.. Bo socjalizm to niezwykle wspaniały i udany eksperyment ludzkości, nieprawdaż? Kontrolować i doić.. Wszystko – tak naprawdę- musi być pod kontrolą władzy.. Jak u Orwella.. A my ciągle i nadal żyjemy.. WJR
Merkel przekracza Rubikon Zapowiedź „aktywnego włączenia się” przez urzędującą kanclerz Niemiec w kampanię wyborczą ubiegającego się o reelekcję prezydenta Francji, o której pisze Tomasz Wróblewski, symbolizuje zanik w Europie już nie tyle szacunku dla demokracji, ile resztek przyzwoitości, która do niedawna kazała jej odrzucenie maskować pozorami. Resztki przyzwoitości kazały do niedawna przedsięwzięcia mające na celu ustanawianie wygodnych dla siebie rządów w państwach ościennych maskować obłudnymi frazesami, iż to suwerenne narody podejmują decyzje, jak i przez kogo chcą być rządzone, i decyzje te muszą być uszanowane. Dziś urzędująca kanclerz państwa, które dzięki zjednoczeniu i unii monetarnej wyrosło na pierwszą europejską potęgę, nie waha się wyraźnie oznajmić, iż zwycięstwo kandydata socjalistów – zdecydowanie prowadzącego w sondażach – byłoby „złe dla Francji”. Rząd Niemiec wie przecież lepiej, co lepsze dla Francji, niż sami Francuzi. Przypadkiem to akurat, co lepsze dla… nie, broń Boże, nie dla Niemiec – dla całej Europy, której interesów wyrazicielem czuje się po raz kolejny w historii rząd w Berlinie. Dawno już uznano, że wyborcy nie mają dość rozumu, by rozstrzygać na przykład o finansach i gospodarce swych krajów, więc takie decyzje trzeba odebrać wybieralnym politykom i oddać fachowcom. Odbieranie im na rzecz fachowców kolejnych kluczowych obszarów decyzji jest, więc logiczną konsekwencją budowania nowego wspaniałego świata i Europy. Francuzi i tak powinni się czuć zaszczyceni, że kanclerz Niemiec zaangażuje się w ich urabianie osobiście. W wypadku mniejszych narodów, takich jak Polacy czy Węgrzy, zleca to tylko swoim mediom i specjalistom od manipulowania emocjami mas. Tak jak przed wiekami cesarze posyłali jednemu z pretendentów do tronu w mniejszych krajach parę setek zbrojnych. RAZ
Grecja w zarząd komisaryczny Wprawdzie projekt paktu fiskalnego już jest, a na rozpoczynającym się dzisiaj nieformalnym szczycie UE mają zapaść tylko ostatnie polityczne rozstrzygnięcia kwestii spornych, to jednak w rzeczywistości pakt to dokument enigma, którego prawdziwy mechanizm nie jest do końca znany. Wiadomo, że obliguje państwa, które go podpiszą, do przestrzegania ścisłej dyscypliny budżetowej. Kraje muszą przestać się zadłużać i jednocześnie redukować dotychczasowy poziom zadłużenia. Mają one wprowadzić do prawodawstwa narodowego regułę wydatkową, według której roczny deficyt strukturalny narodowych budżetów nie może przekraczać 0,5 proc. PKB, co w praktyce oznacza, że państwa te nie będą mogły pożyczać, by inwestować w infrastrukturę, lecz będą musiały zarówno inwestycje, jak i spłatę zadłużenia realizować z bieżących dochodów podatkowych oraz z przychodów z wyprzedaży majątku państwowego. Członkowie paktu są zobowiązani utrzymywać dług publiczny w granicach 60 proc. PKB. Państwa, które złamią te rygorystyczne zasady, narażają się na wysokie kary finansowe do wysokości 0,1 proc. PKB. Będzie je nakładał Europejski Trybunał Sprawiedliwości, do którego członkowie paktu mogą się skarżyć na siebie nawzajem. Trochę wglądu w te sprawy będzie miała Komisja Europejska, ale jej rola w zasadzie zostanie zmarginalizowana. Tyle wiadomo. Ale im dalej w las, tym więcej drzew i tym bardziej wątpliwości się mnożą. Nie wiadomo, czy wspomniane kary nakładane będą tylko za przekroczenie progu deficytu czy także zadłużenia. To ostatnie bardzo niepokoi premiera Włoch Mario Montiego. Włoski dług sięga 120 proc. PKB i nic nie wskazuje na to, aby udało się go w najbliższym czasie zredukować, a nakładanie kar finansowych mogłoby tylko pogorszyć sprawę. Jeszcze gorzej wygląda sytuacja pogrążonej w recesji Grecji, której zadłużenie w ubiegłym roku wzrosło ze 140 do 160 proc. PKB mimo drastycznych cięć oszczędnościowych i 250 mld euro pomocy z UE i MFW.
- Cięcia budżetowe wpędziły Grecję w recesję, a spadek PKB w ubiegłym roku o 6 proc. automatycznie zwiększył poziom zadłużenia, tj. relację długu do PKB. Ponadto należy pamiętać, że korzystanie z pakietów pomocowych odbywa się na zasadzie pożyczki oprocentowanej na 4-5 proc., która powoduje przyrost długu – wyjaśnia Janusz Szewczak, główny ekonomista SKOK. W podobnej sytuacji jak Grecja jest Portugalia, a w niedalekiej przyszłości może także znaleźć się Hiszpania. Dla takich krajów podpisanie paktu fiskalnego to śmiertelny cios w suwerenność i aspiracje rozwojowe. Niemniej, jako członkowie euro będą musiały go podpisać. Alternatywą jest niekontrolowane bankructwo i powrót do własnych walut, na co kraje te nie chcą przystać.
Unia Europejska miała swych prekursorów. W przypadku Grecji propozycje niemieckie idą jeszcze dalej: Berlin chce wprowadzić w Grecji swoisty zarząd komisaryczny. Niemiecka propozycja zmierza do tego, aby Grecja przekazała suwerenność w kwestiach podatków, wydatków i budżetu w ręce specjalnego komisarza eurogrupy, który by pilnował rytmicznej spłaty zadłużenia. Poinformował o tym 17 stycznia „Financial Times”, powołując się na niemieckie dokumenty wewnętrzne i własne źródła. Głównymi wierzycielami Grecji są niemieckie i francuskie banki.
- Pakt fiskalny jest pomyślany, jako narzędzie egzekwowania wierzytelności przez europejskie banki. Już nie tylko „Wyspy za długi”, lecz „Cała Grecja – za długi”. Za utratą suwerenności gospodarczej i budżetowej pójdzie utrata suwerenności politycznej przez Grecję – ocenia Szewczak.
Pakt zamiast Unii? W tych krajach paktu, gdzie sprawy zadłużenia nie są jeszcze tak zabagnione jak w Grecji – komisarza budżetowego na razie nie będzie, ale pakt fiskalny stwarza podstawy do głębokiej ingerencji w ich sprawy budżetowe. Artykuł 11 projektu stanowi, że „strony umowy zapewniają, że wszystkie najważniejsze reformy gospodarcze, jakie planują, zostaną przeanalizowane i skoordynowane między nimi”. Pakt jest otwarty dla krajów spoza strefy euro, ale nie są znane skutki jego przyjęcia. Przystępując dobrowolnie do paktu, Polska musiałaby prawdopodobnie ustalać z innym krajami paktu kwestie dotyczące wieku emerytalnego, OFE, reform podatkowych etc. Polski rząd, jako warunek podpisania paktu stabilności stawia rzecz uważaną przez ekonomistów za trzeciorzędną, a mianowicie umożliwienie krajom-wolontariuszom uczestnictwa w szczytach eurostrefy w ramach paktu na prawach obserwatorów. Przeciwnikiem tego rozwiązania jest Francja. Stara się nie dopuścić krajów spoza euro do uczestniczenia w szczytach paktu, ponieważ chce, aby kraje euro w ramach paktu we własnym gronie, bez świadków, dzieliły fundusze strukturalne i fundusze spójności, czyli de facto – zarządzały wspólnym budżetem Unii. Ponadto Francja liczy na to, że pakt umożliwi przeprowadzenie harmonizacji podatkowej w strefie euro w zakresie podatków CIT, co nie udało się dotąd w ramach Unii Europejskiej. Francja obawia się, że kraje spoza eurostrefy należące do paktu mogłyby w tym przeszkodzić, choć nie do końca wiadomo, w jaki sposób, skoro i tak nie będą miały w pakcie prawa głosu.
Małgorzata Goss
Obama zapowiada nasilenie walki z „negacjonizmem” holocaustu Podczas obchodów Międzynarodowego Dnia Pamięci o Holocauście prezydent USA Barack Obama zobowiązał się do zintensyfikowania walki z tzw. negacjonizmem holocaustu, co oznacza zwiększenie wysiłków w celu ograniczenia swobodnych badań nad tym historycznym zagadnieniem i może oznaczać surowe kary za wypowiadanie opinii różniących się od oficjalnej wersji dotyczącej liczby ofiar, czy sposobów ich uśmiercania. W swoim przesłaniu Obama mówił o „zobowiązaniu Stanów Zjednoczonych do mówienia prawdy tym, którzy negują holocaust”. Zapowiedział również bezkompromisową walkę ze wszelkimi objawami „antysemityzmu i nienawiści we wszystkich formach”. W piątek odbyły się siódme obchody Międzynarodowego Dnia Pamięci o Holocauście, który został ustanowiony przez Zgromadzenie Ogólne ONZ – data obchodzenia tego dnia ma przypominać wyzwolenie nazistowskiego obozu koncentracyjnego Auschwitz przez Armię Czerwoną. Podczas obchodów czci się „sześć milionów żydowskich kobiet mężczyzn i dzieci zamordowanych przez hitlerowców”. Liczba sześciu milionów od lat budzi spory wśród badaczy holocaustu, przez wielu rewizjonistów uznawana jest za liczbę znaczne zawyżoną. Za wypowiadanie podobnych opinii wielu badaczy było skazywanych na kary pozbawienia wolności. Przewodnicząca Komisji Spraw Zagranicznych Izby Reprezentantów Ileana Ros-Lehtinen powiedziała, że „USA muszą zachować czujność i wdrożyć system nauczania o holocauście”, którego zadaniem ma być promowanie tolerancji, a który przez sceptyków postrzegany jest, jako propagandowe szkolenie przyszłych pokoleń. Dzień Pamięci o Holocauście uczcił również rząd argentyński wraz z żydowską organizacją DAIA (hiszp. Delegación de Asociaciones Israelitas Argentinas). Jest to bliźniacza organizacja Ligi Przeciwko Zniesławieniu (ADL) znanej z promocji syjonizmu i wspierania izraelskiego terroryzmu w Palestynie, oraz „walki z rasizmem i antysemityzmem” na całym świecie. Argentyna jest obecne krajem przewodniczącym grupy roboczej ds. międzynarodowej współpracy na rzecz edukacji o holocauście, pamięci i badań naukowych. Grupa ta został powołana dziesięć lat temu z inicjatywy rządu Szwecji i skupia 27 państw, głównie europejskich. W ramach obserwatorów działa przy niej sześć organizacji międzynarodowych m.in. ONZ i Unia Europejska. Dzień Pamięci o Holocauście został uczczony w wielu krajach przez najwyższych przedstawicieli państwowych, był również okazją do przeprosin przywódców tych krajów wobec Żydów. Premier Norwegii, Jens Stoltenberg, przemawiając w Oslo przeprosił Żydów za „rolę, którą odegrali Norwegowie w deportacji Żydów do niemieckich obozów koncentracyjnych”.
http://autonom.pl/
Im dalej od czasów II Wojny Światowej, tym więcej ofiar Holocaustu, a walka z negacjonizmem coraz bardziej się zaostrza. Co to będzie z 50 lat? – admin
Bunt pokolenia internetu Dociekliwi internauci nie dali się uciszyć i, protestując przeciw ACTA, wyszli na ulice. Walczą o wolność dla siebie i o niezależność internetu. Nie chcą kagańca dla kultury. Szkoda, że rząd zdaje się mieć ludzi w głębokim poważaniu. Jak obliczyli internauci na ulicach polskich miast 25 stycznia w zupełnie oddolnie organizowanych protestach wzięło udział od 45 do 60 tysięcy ludzi. Głównie młodych. W Kielcach doszło do zamieszek. W kilkudziesięciu innych miastach manifestacje przebiegły spokojnie. Obyło się w większości bez ekscesów, choć pod adresem rządzących poleciało trochę brzydkich słów. Na jednym z transparentów w Warszawie znalazło się hasło „Rząd na bruk, bruk na rząd”. Ludzie skrzykują się w sposób najbardziej sobie bliski – przez internet, korzystając z portalu społecznościowego Facebook czy serwisu mikroblogowego Twitter.
Egipt Warszawa wspólna sprawa Mechanizm działania jest dokładnie taki sam jak rok temu w Egipcie. Także tam młodzi ludzie na Facebooku ustalali miejsce spotkania (słynny plac Tahrir) i godzinę, o której należy przyjść. Wtedy, po kilkunastu dniach wielkich demonstracji, walkach z policją i wsparciu międzynarodowym prezydent Hosni Mubarak ustąpił ze swojego stanowiska. W Polsce się jednak na to nie zanosi. Choć pojawiły się już głosy, że młodzież jest manipulowana przez wpływowe grupy interesów i lobby pirackie (tak jak wielkie korporacje mają żyć ze sprzedaży praw autorskich powierzonych im przez twórców, tak korporacje pirackie mają żyć z kradzieży własności intelektualnej). Trudno jednak w to uwierzyć. Najprawdopodobniej politycy i publicyści wygłaszający tego typu opinie, z pokolenia 40- i 50-latków, zupełnie nie rozumieją intencji i mentalności dzisiejszej młodzieży, nastolatków i ludzi przed trzydziestką. To zupełnie inne pokolenie. Ludzie, którzy nie znają świata przed internetem. Dla nich wolność w sieci jest oczywista, stanowi standard, który chyba tylko przypadkiem nie figuruje jeszcze w spisie podstawowym praw człowieka. Podobnie jak w Egipcie czy innych krajach, gdzie w ciągu ostatniego roku wybuchały bunty nakręcane przez internautów, tak samo w Polsce nikt początkowo nie chciał ich poważnie traktować. Mówi się o braku struktur, rozproszeniu i braku liderów. Ale tak jak w Egipcie nie powstrzymało to ludzi przed pokojową rewolucją, tak samo w Polsce może się okazać, że internauci nie są tacy głupi i potrafią działać skutecznie. Tysiące internautów komentowało działania premiera na oficjalnym profilu kancelarii szefa rządu na Facebooku. Wpisy zostały ocenzurowane. Skasowano ponad 7 tys. komentarzy.
Cybernieposłuszeństwo Tak krytykowane przez polityków opcji rządzącej „ataki hakerskie” (piszę to w cudzysłowie, ponieważ wciąż tak naprawdę nie wiemy, kto za nimi stoi i nie miały one na celu wyrządzenia krzywdy, a jedynie utrudnienie działania) na strony rządowe zwróciły uwagę społeczeństwa na poziom zabezpieczeń i skuteczność państwa. Ludzie, którzy na początku poprzedniego tygodnia zaatakowali oficjalną stronę premiera rządu RP Ujawnili, że login i hasło były bardziej niż banalne. Brzmiały odpowiednio: admin i admin1. Jak tłumaczą ludzie odpowiedzialni za działalność serwisu, cyberatak polegał na podmianie zawartości strony premier.gov.pl. W związku z tym Kancelaria Premiera przeniosła serwis na nowy serwer a sprawa jest wyjaśniana we współpracy z odpowiednimi służbami. Co to oznacza? Ano to, że informatycy rządowi, nie będąc w stanie odblokować przejętej strony, musieli ją stworzyć od nowa (na podstawie kopii), a hakerów szuka już zapewne Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego (ostatnie doniesienia mówią o zatrzymanym 22-latku z Opola). Wcześniejsze blokady stron polegały na gigantycznej próbie otwarcia jej przez wiele komputerów naraz. Informatycy rządowi mówią, że „w ramach zorganizowanego protestu przeciwko ACTA – zanotowaliśmy ponad 2 mln prób wejść na naszą stronę. W efekcie serwis działał z przerwami”. Tylko rzecznik rządu Paweł Graś, nie bardzo chyba wiedząc, o co chodzi, nie tracił na początku animuszu twierdząc, że niedziałające rządowe strony to skutek ich wielkiej popularności... Działalność rządu w tym zakresie skrytykował nawet szef Biura Bezpieczeństwa Narodowego gen. Stanisław Koziej, który w rozmowie z „Super Expressem” powiedział: „Jako państwo nie jesteśmy przygotowani na takie zmasowane ataki. Wszyscy dopiero się tego uczymy i zagospodarowujemy cyberprzestrzeń. Dlatego też sprawy bezpieczeństwa nie są jeszcze należycie dopracowane w stosunku do potrzeb”.
Umowa podpisana nocą Nie oglądając się na gigantyczną liczbę głosów sprzeciwu wobec ACTA, premier wydał jednak dyspozycję naszej ambasador w Tokio, która podpisała kontrowersyjną umowę. W nocy z 25 na 26 stycznia (czasu polskiego) ambasador Jadwiga Rodowicz złożyła swój podpis w japońskim MSZ. Co będzie się działo dalej? Mimo że rząd zaprzecza, że ACTA ingeruje w prawa obywatelskie Polaków, będzie musiał przeprowadzić tzw. dużą ratyfikację. Oznacza to, że na przyjęcie przez Polskę ACTA zgodzić się będą musiały zarówno sejm i senat, jak i prezydent. Zgodnie z aktualnym układem sił politycznych Platforma Obywatelska nie będzie miała z tym problemu. Po wszystkim umowę międzynarodową, jaką jest ACTA, musi zatwierdzić Parlament Europejski, (który jest stroną umowy). Nie wiadomo, co może się tam wydarzyć podczas głosowania, ale przeciwnicy ACTA są coraz głośniejsi. Jednak już w Polsce może nie dojść do pełnej ratyfikacji, jeśli rząd zdecyduje się wysłuchać głosu swoich wyborców. Ludzie, którzy dziś wychodzą na ulice, głosowali na PO w ostatnich i poprzednich wyborach. To ci, którzy dali się omotać straszeniem PiS-em. Młodzi, wykształceni i z wielkich ośrodków. Flagowe oddziały wiernych wyborców Donalda Tuska.
Cała procedura trwała, więc będzie jeszcze dłuższy czas (twierdzi tak m.in. dr Maciej Szpunar, podsekretarz stanu w rządzie ds. traktatowych, a także prawnik z Uniwersytetu Śląskiego). Może się to okazać na rękę rządzącym. Sprawa ACTA całkowicie przykryła, bowiem śledztwo smoleńskie, ustawę refundacyjną, prokuraturę wojskową czy protesty kierowców przeciw coraz wyższym cenom benzyny. Mało, kto zapewne słyszał, że właśnie wzrosły uprawnienia Najwyższej Izby Kontroli, która będzie mogła gromadzić dane m.in. o naszym DNA.
Podpisywać nie musieli 25 stycznia Michał Boni mówił w RMF FM, że Polska nie może już nie podpisać umowy. – Nie możemy tego nie podpisać. Wszystkie kraje europejskie to podpisały, myślę, że jest trochę za późno, ten proces przecież trwa tak naprawdę od 2006 roku. Polska w nim uczestniczy od 2008 roku – tłumaczył Boni. Zaproponował zostawienie furtki bezpieczeństwa dla Polski poprzez dopisanie klauzuli do umowy, w której znajdzie się wiążąca interpretacja zapisów. Ciekawsza jest jednak pierwsza część wypowiedzi ministra, który twierdzi, że ACTA podpisały już wszystkie kraje europejskie. Otóż nie wszystkie. Nie zrobiły tego Niemcy oraz kilka innych krajów. Przeciw ACTA występują wszystkie ugrupowania opozycyjne w sejmie. Prezes PiS Jarosław Kaczyński zapowiedział już, że jego partia złoży wniosek o referendum na temat ratyfikacji przez Polskę umowy.
– W tym wielkim sporze o ACTA wysuwana jest propozycja, by doszło do referendum, które miałoby zdecydować o ostatecznej decyzji naszego rządu w tej sprawie. My podejmujemy tę inicjatywę – powiedział Jarosław Kaczyński.
A co na to premier Donald Tusk?
– Chcemy, aby Polska skutecznie chroniła prawa własności i prawa autorskie i równocześnie, żeby była w Europie państwem liberalnym, jeżeli chodzi o wolności w internecie – mówi premier. – Warunkiem skierowania wniosku o ratyfikację będzie, zatem przyjęcie przy zgodzie społecznej takiego pakietu rozwiązań w krajowym prawie, które zagwarantują bezpieczeństwo i wolność, a równocześnie ograniczą piractwo i przestępczość internetową – przekonuje.Czy ludzie znów mu uwierzą?
Czym jest ACTA? ACTA, czyli Anti-Counterfeiting Trade Agreement (ang. Umowa handlowa dotycząca zwalczania obrotu towarami podrabianymi) jest międzynarodową umową, która ma ustalić międzynarodowe standardy w zwalczaniu piractwa internetowego i własności intelektualnej. Dokument tworzony bez udziału międzynarodowych instytucji (jak OECD czy ONZ) i przy minimalnych konsultacjach społecznych (w Polsce konsultowano ją tylko z 27 organizacjami zajmującymi się obroną praw twórców, jak ZAIKS czy ZPAV) ma być podpisany przez większość państw zachodnich, w tym wszystkie europejskie, przy czym przyłączyć może się do niego każde państwo. Na mocy ACTA powstać ma niezależna od międzynarodowych organizacji struktura administracyjna, Komitet ds. ACTA. Regulacje ACTA dotyczą obrotu podrabianym towarem, wprowadzenia zakazu handlu lekami generycznymi, (czyli zamiennikami) i rozpowszechniania prawnie chronionych dzieł przez internet (chodzi przede wszystkim o muzykę i filmy). Ze względu na bardzo niejasną część zapisów umowy może się zdarzyć, że będzie ona wykorzystywana do walki z niezależnymi stronami internetowymi. Ponadto wprowadzone zapisy umożliwiają urzędnikom walkę z piractwem internetowym ponad prawem. Sądy będą mogły stosować zatrzymania i blokady bez wysłuchania drugiej strony, (czyli oskarżonego). Regulacjom ACTA zarzuca się także łamanie wolności słowa i wprowadzenie rozwiązań korzystnych dla korporacji międzynarodowych posiadających prawa do znanych marek i patentów. 23 stycznia Generalny Inspektor Ochrony Danych Osobowych oficjalnie zarekomendował niepodpisywanie umowy. GIODO uznał, że ACTA jest niebezpieczna dla praw i wolności określonych w Konstytucji Rzeczpospolitej Polskiej. Tuż po podpisaniu przez Polskę umowy ACTA okazało się, że jeszcze w listopadzie ubiegłego roku Trybunał Sprawiedliwości UE orzekł, że nie można zmuszać dostawców internetu do zainstalowania systemu zapobiegającego nielegalnemu pobieraniu plików z sieci. Zgodnie z postanowieniem trybunału byłoby to naruszenie Karty Praw Podstawowych. Polska nie podpisała Karty, ale może się okazać, że postanowienie trybunału zablokuje ACTA w pozostałych krajach UE. Wyrok zdaniem ekspertów praktycznie uniemożliwia wprowadzenie mechanizmów kontroli tam, gdzie podpisano Kartę Praw Podstawowych. Maciej Chudkiewicz
KOMISJA mgr. inż. Millera działała NIELEGALNIE Smoleński sąd kapturowy Z mec. Piotrem Pszczółkowskim, pełnomocnikiem prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego, rozmawia Anna Ambroziak Sypią się główne tezy MAK i komisji Jerzego Millera. Minister powinien liczyć się z jakimiś konsekwencjami własnych zaniechań czy wręcz matactw? - Aby ocenić plon pracy tej komisji, chciałbym przede wszystkim wrócić do jej powstania. Wskazać należy, że ta komisja nigdy nie wykazała się mandatem do tego, żeby w ogóle procedować. Podstawą jej działania mógłby być art. 140 ustawy Prawo lotnicze oraz wydany na jego podstawie paragraf 6 ust. 2 rozporządzenia ministra obrony narodowej w sprawie organizacji Komisji Badania Wypadków Lotniczych Lotnictwa Państwowego z 2004 roku. Z tych przepisów ewidentnie wynika, że do badania incydentu statku lotnictwa państwowego, jakim był Tu-154M, poza granicami kraju, w przypadku braku umowy międzynarodowej, a takiej z Rosją nie mamy, w działaniu komisji niezbędne jest umocowanie ze strony rosyjskiej. Mimo wielu wniosków komisja takiego umocowania nie okazała.
Minister obrony narodowej Bogdan Klich mówił kiedyś, iż podstawą bytu komisji Millera miało być porozumienie z 14 grudnia 1993 roku dotyczące badania incydentów lotniczych w lotnictwie wojskowym.
- To nieprawda. Z art. 11 tego dokumentu wynika, że wyjaśnianie katastrof będzie prowadzone wspólnie przez właściwe organy polskie i rosyjskie. Na podstawie tego porozumienia w ciągu pierwszych trzech dni po katastrofie działali razem z prokuratorami rosyjskimi polscy prokuratorzy, którzy udali się do Smoleńska. Potem jednak porządek prawny badania katastrofy został z niekorzyścią dla Polski zmieniony. Porozumienie z 1993 r. nigdy nie przewidywało uprawnień do powołania polskiej komisji. To nie porozumienie z 1993 r., ale właśnie dwa wcześniej wspomniane akty prawne, konkretnie art. 140 prawa lotniczego i paragraf 6 wydanego na jego podstawie rozporządzenia, regulują powstanie Komisji Badania Wypadków Lotniczych Lotnictwa Państwowego. Przepisy jasno stanowią, że lot polskiego statku państwowego, który zakończył się katastrofą na terenie państwa obcego, może być badany przez polską komisję pod jednym z trzech warunków: po pierwsze - musiałyby przewidywać to umowy międzynarodowe, których z Rosją nie mamy; po drugie - aby państwo, na terenie którego zdarzył się incydent, nie podjęło badania - a to przecież nie miało miejsca; i wreszcie warunek trzeci, jedyny potencjalnie możliwy do spełnienia w sytuacji badania katastrofy smoleńskiej, by strona polska uzyskała przekazanie od Rosjan uprawnień do przeprowadzenie badania. Na jednym z posiedzeń zespołu smoleńskiego w maju ubiegłego roku, a więc jeszcze przed publikacją raportu, zapytałem pana prof. Marka Żylicza, członka KBWLLP o to, czy komisja takie umocowanie posiada. Nie uzyskałem żadnej odpowiedzi, nie okazano nam żadnego dokumentu. W przypadku braku spełnienia jednego z trzech wskazanych wyżej warunków komisja działała bezprawnie.
Działała w sposób nielegalny? - Tak. W związku z tym plon pracy komisji działającej bez umocowania prawnego nie ma żadnej wartości prawnej.
Jak oceni Pan metodologię pracy komisji Millera? - Zarówno komisja, jak i prokuratura badająca katastrofę nie ma lub ma bardzo ograniczony dostęp do dowodów. Nie posiada w dyspozycji żadnych dowodów bezpośrednich katastrofy. Szkodliwy pomysł przyjęcia załącznika 13 do konwencji chicagowskiej skazał Polskę na dyktat i dozowanie informacji przez Rosjan i pana płk. Edmunda Klicha, polskiego akredytowanego przy rosyjskim Międzypaństwowym Komitecie Lotniczym. W świetle ujawnionych nagrań, rozmów płk. Klicha z ministrem obrony narodowej ujawniają się żenujące wprost nieprawidłowości w działaniach polskiego akredytowanego przy MAK. Chciałbym tu przypomnieć, że już w lecie 2010 r. postulowałem przesłuchanie pana Klicha, aby zakończyć wreszcie "jednoosobowy sąd kapturowy nad polskimi pilotami". Aby zweryfikować szkalujące polskich oficerów i generałów rewelacje, które płk Klich przekazywał opinii publicznej. Komisja Millera na samym początku miała taką samą wiedzę na temat katastrofy, co opinia publiczna, która wiedzę zdobywała od polskiego akredytowanego przy MAK. Metodologia działania komisji Millera była niepoprawna.
Występował Pan formalnie do komisji o informacje dotyczące jej umocowania? - Nie, ponieważ dla komisji nie byłem stroną postępowania. Ale wspólnie z mec. Rafałem Rogalskim, jako pełnomocnicy pana premiera Jarosława Kaczyńskiego pytaliśmy o to ministra Bogdana Klicha. Otrzymaliśmy odpowiedź, że podstawą prawną działania komisji jest owo porozumienie z 1993 roku. Co oczywiście jest nieprawdą. Nie było wspólnego działania naszej komisji ze stroną rosyjską - pod raportem komisji nie ma ani jednego podpisu strony rosyjskiej!
Wróćmy do metodologii działań komisji. W maju ubiegłego roku na tym samym posiedzeniu zespołu smoleńskiego, o którym Pan wspomniał, prof. Żylicz informował, że prace komisji są już na ukończeniu. - Tak. Profesor Żylicz mówił też, że komisja praktycznie ma już wszystkie dowody. Zapytałem wówczas, czy komisja ma opinie co do wiarygodności zapisu czarnych skrzynek, czy posiada same rejestratory, czy były przeprowadzone oględziny miejsca zdarzenia, ciał ofiar katastrofy, wraku samolotu. Oczywiście odpowiedzi były przeczące. Komisja nie miała w posiadaniu żadnych kluczowych dowodów, a zmierzała do wydania raportu końcowego. Dlatego ten raport metodologicznie się nie broni. Bez kluczowych dowodów nie należało wydawać żadnych ocen. Powstałe w tak ułomny sposób tezy raportu są zawsze możliwe do podważenia, ośmieszenia na arenie międzynarodowej. Rosjanie mogą zarzucić stronie polskiej, że jej raport nie opiera się na bezpośrednio zbadanym pełnym materiale dowodowym. Mając w dyspozycji dowody rzeczowe, mogą też ujawniać wciąż nowe okoliczności, jako ewentualne kontra-tezy dla polskich ustaleń.
Członkowie komisji podnoszą teraz wątek presji ze strony rządu i mediów. - Nie zamierzam tu być bynajmniej adwokatem dziennikarzy, ale moim zdaniem, z tej strony żadnej presji nie było. Także ze strony mojego klienta nigdy nie było takich nacisków. Zawsze była mowa o tym, by badania były przeprowadzone rzetelnie i odpowiedzialnie, w taki sposób, by nikogo bezpodstawnie nie oskarżać, nie ranić. Prawdą jest natomiast, że była presja rządu. Polski rząd i minister Miller, jako jego ówczesny członek wykazywał tu pośpiech, po tym jak został kompromitująco potraktowany przez MAK. Pośpiech ten należy utożsamiać z tym, że po publikacji raportu MAK doszło do międzynarodowego skandalu. Raport wypaczał w sposób ewidentny stan faktyczny, dodatkowo na arenie międzynarodowej zamknął stronie polskiej możliwość jakiejkolwiek korekty tych ustaleń. To raport obarczający stronę polską całkowitą odpowiedzialnością za katastrofę, o którym Rosjanie mówią, że był współtworzony przez Polaków, czyli przez akredytowanego Edmunda Klicha. Pośpiech komisji nie wynikał z nacisków mediów, a tym bardziej z nacisków rodzin. Jedynie z chęci wykonania jakiegokolwiek ruchu, który przypudrowywałby kompromitację tego rządu w badaniu katastrofy smoleńskiej.
Można mówić o członkach komisji, jako funkcjonariuszach publicznych? - Członkowie administracji rządowej są funkcjonariuszami publicznymi.
Można byłoby, więc mówić o ewentualnym przestępstwie, naruszeniu art. 231 kodeksu karnego, który penalizuje działania urzędników publicznych? - Jeżeli mowa o przestępstwie urzędniczym, to raczej poprzez fakt uzurpowania sobie prawa do działania. A nie przez samo błędne działanie. Jeżeli ktoś działa źle, to ocenie prawno-karnej podlega jego działanie. Natomiast, jeśli ktoś działa bez umocowania prawnego, tzn., że uzurpuje sobie do tego prawo i też podlega represji karnej.
Można mówić, że legenda ministra Jerzego Millera, jako sprawnego urzędnika państwowego, bo taki image przypisywano mu niejednokrotnie, rozpadła się w pył? - Jest szereg istotnych okoliczności w działaniu zarówno pana ministra Millera, jak i pana premiera Tuska i członków jego rządu, które wymagają wyjaśnienia. Począwszy od wyboru porządku prawnego badania katastrofy po zawieranie umów ze stroną rosyjską zobowiązujących nas do pozostawienie wraku i czarnych skrzynek na terenie Federacji Rosyjskiej do zakończenia tamtejszego postępowania sądowego. Bezwzględnie wyjaśnienia wymaga zaniechanie przeprowadzenia w Polsce oględzin i sekcji zwłok ofiar katastrofy. Krótko mówiąc - wyjaśnić trzeba przyczyny godzenia się przez państwo polskie na liczne ograniczenia dowodowe w badaniu katastrofy. Można byłoby się tu pewnie zastanowić nad kwestią odpowiedzialności konstytucyjnej i prawnej tych osób. Nie chciałbym teraz, na tym etapie, formułować kategorycznych tez. Takie zachowanie należy jednak nazwać brakiem odpowiedzialności za państwo i jego obywateli. Urzędnicy państwa polskiego nie tylko nie przyznają się do popełnionych ewidentnych błędów, publicznie umniejszając ich znaczenie, ale także wbrew polskiej racji stanu nie chcą lub nie potrafią bronić honoru i czci poległych w katastrofie. Mam na myśli aroganckie insynuacje pod adresem pilotów samolotu Tu-154M, gen. Andrzeja Błasika i pana prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Marginalizowanie tych błędów, dalsze utrzymanie opinii publicznej w przekonaniu o własnej nieomylności przywodzi na myśl reguły daleko odbiegające od europejskiej demokracji, właściwe raczej wypaczeniom spotykanym w systemach totalitarnych. W toku nieudolnego, bez właściwego dla tej sprawy szacunku i zaangażowania, badania przyczyn katastrofy skrzywdzono wiele osób. Naruszono dobre imię zasłużonych Polaków. Należałoby teraz zachować się przyzwoicie, powiedzieć: "Przepraszam, popełniłem błąd". Skorygować błędy lub umożliwić innym ich poprawienie.
Jak Pan ocenia fakt, że żaden członek komisji nie chce się teraz przyznać do atrybucji głosu gen. Błasika - sam Miller mówił niedawno, że identyfikacji dokonali członkowie Komisji, a nie Centralne Laboratorium Kryminalistyczne? - Pozostawiam tę sytuację do oceny Czytelników. Jakikolwiek komentarz wydaje się tutaj zbędny. Dziękuję za rozmowę.
Obama wypowiada wojnę katolikom [No, wypowiedział już dawno, ze (i ZA) swoim mentorem Alinsky, ale teraz nawet dziennikarze to zauważyli... Oni, ekipa Alinsky-ego, wypowiedzieli wojnę Panu Bogu, nie jakimś „katolikom”. MD] Sterylizacja, pigułki antykoncepcyjne i wczesno-poronne - wszystkie te śmiercionośne środki mają być na wyciągnięcie ręki każdego mieszkańca Stanów Zjednoczonych. Będą w całości refundowane przez państwo, tj. z kieszeni każdego podatnika, a wszyscy pracodawcy, w tym także placówki kościelne, będą mieli obowiązek zapewnić swoim pracownikom pakiet zdrowotny finansujący wskazane środki. Wobec jawnej sprzeczności z prawem naturalnym i Bożym biskupi wzywają wiernych do obywatelskiego nieposłuszeństwa.
- Nigdy dotąd rząd federalny nie zmuszał poszczególnych osób ani organizacji, by kupowały produkty łamiące ich prawo do wolności przekonań - podkreślał ks. abp Timothy Dolan, przewodniczący Episkopatu USA. - Nigdy nie powinno było do tego dojść w kraju, gdzie prawo do swobodnego praktykowania religii znalazło się na pierwszym miejscu Karty Praw Stanów Zjednoczonych Ameryki - ubolewał. 20 stycznia br. administracja Baracka Obamy, który za niespełna 10 miesięcy będzie się ubiegał o reelekcję, ostatecznie zatwierdziła nowe przepisy dotyczące ubezpieczenia zdrowotnego. Wbrew zapisom konstytucyjnym gwarantującym wolność sumienia i prawo do wyznawania religii nowe instrukcje ustawowe obligują wszystkich, w tym także instytucje prowadzone przez Kościół i indywidualnych nabywców polis, do współfinansowania sterylizacji, antykoncepcji i środków poronnych. Przedstawiając nowe zapisy, Kathleen Sebelius, sekretarz amerykańskiego Departamentu Zdrowia, podkreśliła, że począwszy od 1 sierpnia br., tj. od chwili, kiedy wejdą w życie nowe przepisy, pracodawcy religijni będą mieć rok na oswojenie się z nową rzeczywistością i dostosowanie się do przedstawionych regulacji. Zapis dość kuriozalny, bo jak zauważa ks. abp Dolan w artykule opublikowanym na łamach "Wall Street Journal" - to tak, jakbyśmy po dwunastu miesiącach zapragnęli, żeby nagle ktoś podeptał nasze sumienia. Poprzez tę decyzję administracja Obamy świadomie i po raz kolejny przypuściła atak na podstawowe wartości bronione przez Kościół. Warto przypomnieć, że w grudniu ubiegłego roku odmówiła ona funduszy katolickim instytucjom charytatywnym ze względu na to, że te nie umożliwiają dostępu do aborcji i antykoncepcji. Wielu zauważa, że ostatecznym celem Obamy, który paradoksalnie jest laureatem Pokojowej Nagrody Nobla, jest całkowite usunięcie religii z przestrzeni publicznej. Co prawda od zatwierdzonych przepisów istnieje wyjątek, ale dotyczy on jedynie tych instytucji, których podstawowym celem jest przekazywanie wiary oraz służba ludziom podzielającym tę samą religię. Cytowany przez przewodniczącego Episkopatu USA o. Larry Snyder, przewodniczący Katolickich Organizacji Charytatywnych w Stanach Zjednoczonych, zauważył, że "nawet Jezus i jego uczniowie nie spełnialiby podanego wymogu, gdyż angażowali się, pełniąc posługę wśród ludzi różnych wyznań". Jednak jak z mocą podkreśliła Hannah Smith, prawnik związany z Funduszem Becketa działającym na rzecz wolności wyznania (Becket Fund for Religious Liberty), "ani szkoły czy uniwersytety podlegające Kościołowi, ani szpitale nigdy nie będą łożyć na przemysł aborcyjny, bo to byłoby pogwałceniem ich przekonań religijnych - zarówno w tym roku, jak i w latach późniejszych". W imieniu szkoły Belmont Abbey College oraz Chrześcijańskiego Uniwersytetu w Colorado Fundusz Becketa wszczął dwa procesy przeciwko nowym zapisom, wskazując, że godzą one w podstawowe prawa wolności. Odpowiedź na niesprawiedliwą ustawę Na dzień przed prezentacją nowych zapisów podczas spotkania z amerykańskimi biskupami Papież Benedykt XVI ze smutkiem odniósł się do poczynań tamtejszych kręgów politycznych oraz wyraźnych tam "potężnych prądów kulturowych, nie tylko wprost przeciwnych zasadniczemu nauczaniu moralnemu tradycji judeochrześcijańskiej, ale coraz bardziej wrogich chrześcijaństwu, jako takiemu". Wyraził głębokie ubolewanie nad zorganizowanymi działaniami zmierzającymi do odebrania katolikom i katolickim instytucjom prawa do sprzeciwu sumienia, w sytuacjach, kiedy zmuszani są do współpracy w działaniach z natury złych. Wskazał jednocześnie na potrzebę dobrze uformowanego laikatu katolickiego. - Musi on mieć wyczulony zmysł krytyczny wobec dominującej kultury i odwagę przeciwstawienia się redukującemu sekularyzmowi, który chciałby odebrać Kościołowi prawo do udziału w debacie publicznej na tematy decydujące o przyszłości amerykańskiego społeczeństwa - powiedział.
Odpowiadając na wskazania Stolicy Apostolskiej, Episkopat USA uruchomił stronę internetową zachęcającą świeckich do mobilizacji i potępiającą działania administracji amerykańskiego prezydenta wymierzone w katolicyzm. Katolickie organizacje w odpowiedzi na pomysł Obamy zaczęły zbierać podpisy [żałosne, mendowate opóźnienie, związane z wdrukowaniem „zasad tolerancji” w biedne owieczki... MD] pod protestem sprzeciwiającym się nowemu prawu. Niektórzy biskupi już teraz mówią o obywatelskim nieposłuszeństwie. [Dopiero TERAZ!! Śpiochy! MD]
W liście z 26 stycznia ks. abp John J. Myers wezwał swoich wiernych, by odrzucili nowe wymogi ubezpieczeniowe dotyczące antykoncepcji, sterylizacji i środków poronnych. "Nie możemy - nie dostosujemy się do tego niesprawiedliwego ustawodawstwa. Ludzie wiary nie mogą być uznani za obywateli drugiej klasy. Dołączyli do nas już także bracia i siostry innych wyznań oraz wielu ludzi dobrej woli, by wspólnie podjąć wysiłek odzyskiwania przysługującej nam wolności religijnej. Nie po to nasi rodzice i dziadkowie wznosili amerykańskie miasta, budowali infrastrukturę, zakładali instytucje, przedsiębiorstwa i rozwijali kulturę, by teraz ich potomkowie byli pozbawieni swoich praw danych im przez Boga" - napisał. Ksiądz arcybiskup Dolan zauważył natomiast, że "kiedy rząd dokonuje machinacji w zakresie wolności tak fundamentalnej dla życia naszego narodu, aż strach pomyśleć, co naprawdę się za tym kryje". [Tak, to widać, że tymi ludzikami, postawionymi na pozycji Biskupów – rządzi STRACH md] Anna Bałaban
Chiny przejmują Afrykę 100-metrowy biurowiec ze szkła i aluminium jest najwyższą budowlą w stolicy Etiopii. Tuż obok Chińczycy wybudowali imponujące centrum konferencyjne. Zafundowali nawet meble. - Ta wspaniała budowla to dowód naszych przyjaznych uczuć wobec mieszkańców Afryki i naszego poparcia dla rozwoju tego kontynentu - powiedział przedstawiciel chińskiego politbiura Jia Qinqlin, wręczając premierowi Etiopii symboliczny złoty klucz. Budowa centrum konferencyjnego i biurowca trwała od 2009 roku. Większość materiałów sprowadzono z Chin. Na budowie pracowało 1200 osób, w większości Chińczyków. Całość kosztowała Pekin 200 milionów dolarów. W niedzielę w nowej siedzibie Unii Afrykańskiej zaczął się 18 szczyt tej organizacji. Wyścig po surowce Budowla już została okrzyknięta symbolem chińskiej ekspansji w Afryce. W ciągu ostatniej dekady chińsko-afrykańska wymiana handlowa zwiększyła się sześciokrotnie i sięgnęła 120 miliardów dolarów rocznie. Oficjalnie w 2008 roku w Afryce działało 1600 chińskich firm.Afryka pokrywa już jedną trzecią chińskiego importu ropy naftowej. Najwięcej dostarczają Angola, Sudan i Demokratyczna Republika Konga. I chociaż kontynent skrywa zaledwie 10 proc. światowych zasobów ropy, Chiny liczą na odnalezienie nowych złóż. Państwo Środka jest bowiem największym konsumentem ropy naftowej po USA, a jego uzależnienie od importu będzie ciągle rosło.Chiny sprowadzają też z Afryki inne surowce, przede wszystkim miedź, kobalt i rudę żelaza. Ponieważ do sprawnego importu potrzebna jest odpowiednia infrastruktura, w szybkim tempie budują drogi, lotniska, linie kolejowe i porty.Ale inwestują także w szkoły oraz szpitale i pomagają zadłużonym krajom. W latach 2001 - 2010 Chiny udzieliły Afryce pożyczek na większą kwotę niż Bank Światowy. Najwięcej środków trafiło do Angoli, Etiopii, Nigerii i Sudanu. Kilkudziesięciu krajom umorzono długi. - Na Zachodzie chińska ofensywa budzi wiele kontrowersji. Ale z punktu widzenia Afryki Chiny to doskonały partner. Są gotowe robić interesy bez stawiania warunków, które wysuwają zachodnie organizacje i firmy. Dzięki temu Afryka szybciej się rozwija - mówi "Rz" Sola Tayo, pochodząca z Nigerii ekspertka londyńskiego Chatham House. Neokolonializm Częściowo dzięki chińskim inwestycjom średni wzrost gospodarczy w Afryce wynosi od kilku lat ok. 5 procent. Angola przez pierwszą dekadę XXI wieku była najszybciej rozwijającym się krajem świata.Ale część ekspertów argumentuje, że chińska ekspansja to nowy rodzaj kolonializmu. Import tanich chińskich towarów zagraża miejscowym producentom. Nastawione na eksploatację złóż chińskie firmy często nie zwracają uwagi na ochronę środowiska i prawa pracowników. Organizacje praw człowieka krytykują również Chiny za to, że utrudniają starania Zachodu, który próbuje wywierać presję na afrykańskich przywódców, by walczyli z korupcją i wprowadzali reformy.Chiny nie tylko tego nie robią, ale są nawet gotowe sprzedawać broń najbardziej brutalnym reżimom. Dostarczały m.in. uzbrojenie władzom Sudanu oskarżanym o podsycanie konfliktu w Darfurze, gdzie zginęło 200 tys. osób.- Chińska polityka opiera się na zasadzie niemieszania się w sprawy wewnętrzne innych krajów. Pekin nie poucza innych. Jest tylko zainteresowany stworzeniem bezpiecznego środowiska dla swoich inwestycji - tłumaczy Sola Tayo. Rzeczpospolita |
---|
Żebyśmy się nie zdziwili Natłok zdarzeń zaczyna sprawiać wrażenie celowej roboty mającej na celu odwrócenie uwagi społecznej od rzeczy dużo grubszych niż to co pojawia się na czołówkach gazet, jedynkach serwisów internetowych i w innych miejscach. Lekarze i aptekarze protestują, a w każdym razie są w kontrze do aktualnych działań rządu, konflikt ten został wywołany rozmyślnie przez ekipę rządową, bo co najmniej od połowy zeszłego roku było wiadomym, że proponowane zapisy ustawowe są nie do zaakceptowania przez te korporacje. Środowisko Radia Maryja zajęte jest walką o uzyskanie dostępu do nadawania w formacie cyfrowym, czyli na tzw. multipleksie. Kuriozalna decyzja KRRiTV jest ewidentnym związaniem walką tego środowiska, aby nie zajmowali się niczym innym. Będą walczyć o swoje, to może przeoczą coś innego. Analogicznie środowisko Gazety Polskiej skoncentrowane na wyjaśnieniu tego, co się wydarzyło w Smoleńsku nagle dostaje nieoczekiwane wsparcie nawet od takich mediów jak "Wprost". Praktycznie oficjalny przekaz mówi już o tym, że cały ten raport Millera, a w domyśle również MAK, to jedna wielka manipulacja i mijanie się z faktami. Należy tu podkreślić, że środowisko GP jest skonfliktowane ze środowiskiem RM od czasów ingresu biskupa Wielgusa. Nie będę tutaj rozstrzygał, kto w tamtej sprawie miał rację, bo nie mam po temu odpowiedniej wiedzy, ale fakt pozostaje faktem, są w konflikcie. Najnowszy element tego konfliktu, to całkowite pominięcie w mediach rządzonych przez Sakiewicza sprawy odmowy dla TV TRWAM miejsca na multipleksie. I na koniec ACTA, czyli rząd staje w kontrze do teoretycznie swego żelaznego elektoratu, a w każdym razie do znaczącego ilościowo odłamu tegoż elektoratu. Nie minęło 30 dni nowego roku, a rząd, który dotychczas definiował sam siebie, jako ten, który jest spolegliwy, nagle otwiera kilka frontów z kilkoma grupami w społeczeństwie, w tym, co najmniej dwa z grupami, które są definiowane, jako w pewnej części skład żelaznego elektoratu tego rządu. Coś mi tu zaczyna śmierdzieć. Bo z drugiej strony patrząc na realia gospodarcze to jesteśmy w przysłowiowej czarnej dupie, a jeszcze ten kryzys to nawet nie zapukał do naszych drzwi. Nie będę tu snuł rozważań na temat tego, co będzie z naszymi emeryturami (po prostu ich nie będzie i/lub będą w takiej wysokości, że śmiech na sali).A z drugiej strony siedzimy na żyle złota, którą wystarczy tylko lekko trącić i możemy żyć jak bogacze. Te łupki, które w tej chwili mogą dawać już i gaz i ropę, wprawdzie nie mamy technologii, ale to nie wszystko. Te złoża geotermalne, które występują pod 80 procentami naszego kraju, te złoża polimetaliczne w okolicach Suwałk, złoża uranu na Mierzei Wiślanej, ale i w Sudetach. Te złoża molibdenu w okolicach Myszkowa. Złoto pod pokładami miedzi w miejscach, gdzie KGHM ma już swoje kopalnie. To wszystko razem powoduje, lub mogłoby spowodować, że wbrew twierdzeniom różnych "autorytetów moralnych" Polska to wcale nie biedna panna na wydaniu, ale majętna dama.Ale media o tych elementach milczą, bo po cóż turbować maluczkich.Tak się obawiam, że pod osłoną tych "wojenek" z różnymi częściami społeczeństwa, jak również pod osłoną znowelizowanej ustawy o ochronie danych i procesów negocjacyjnych możemy się w przeciągu najbliższych paru miesięcy obudzić i stwierdzić, że wyżej wymienione zasoby już do nas nie należą. I że zostały sprzedane na pniu za tak śmieszne pieniądze, że nawet nie są w stanie załatać dziury kolejnego rocznego budżetu.
Venenosi bufones pellem non mutant Andrzej. A