995

Hiperinflacja w Warszawie W 1923 roku Polskę dotknęła hiperinflacja, która zdestabilizowała gospodarkę oraz bardzo mocno doświadczyła znaczną część Polaków. Geneza polskiej inflacji tkwiła w polityce ekonomicznej niemieckich okupantów, a przede wszystkich w ogromnych wydatkach wojskowych kraju w czasie walk o granice w latach 1919-1921. Ponadto wobec słabości kapitałów prywatnych i obaw przedsiębiorców o stabilność systemu politycznego państwo aktywnie uczestniczyło w odbudowie przemysłu, udzielając kredytów inwestycyjnych na dogodnych warunkach, składając zamówienia, a nawet biorąc w zarząd fabryki. Wszystko to powodowało, iż wydatki znacznie przekraczały dochody państwa. Olbrzymi deficyt budżetowy pokrywany był przez zaciąganie pożyczek w Polskiej Krajowej Kasie Pożyczkowej, emitującej na ten cel polską walutę – markę polską. Gwałtowny wzrost pieniądza w obiegu nieuchronnie prowadził do szybkiego narastania inflacji, która w latach 1920-1922 dochodziła do 500% rocznie. Na początku 1923 roku minister skarbu w rządzie gen. Sikorskiego, Władysław Grabski przedstawił program naprawy finansów państwa, który jednak nie został zrealizowany, gdyż w końcu maja 1923 roku doszło do zmiany gabinetu i powstania tzw. rządu Chjeno-Piasta z Witosem na czele. Spory w koalicji co do polityki gospodarczej sprawiły, iż latem 1923 roku inflacja stopniowo przeradzała się w hiperinflację, a październiku 1923 roku doszło do gwałtowanego załamania kursu polskiej waluty. To zaś doprowadziło do  bardzo silnego spadku produkcji przemysłowej, a co za tym idzie wzrostu bezrobocia. Szybki tempo wzrostu cen, wzrost bezrobocia oraz obniżenie wartości płac realnych spowodowało skurczenie popytu wewnętrznego. Drożyzna jako hasło nieustannie gościła na łamach warszawskiej prasy i w rozmowach mieszkańców stolicy. Gwałtowny wzrost cen skłaniał do koncentrowania się na problemach materialnych, rodził niepokój o to, czy uda się zaspokoić podstawowe potrzeby bytowe. W tej sytuacji publicysta „Muchy” narzekał: „Świat się robi beznadziejnie, rozpaczliwie nudny. Wiecznie, wszędzie, zawsze jedno i to samo. Z kimkolwiek, o czemkolwiek, gdziekolwiek zaczniesz rozmawiać, zawsze zejdzie na drożyznę. W kazdem piśmie, w każdym numerze będzie przynajmniej jedna wzmianka o drożyźnie. W każdej mowie sejmowej, na każdym wiecu, również nawet w flircie – drożyzna!” Wyraz drożyzna stosowano jako synonim, mniej znanego słowa – inflacja, które w Europie zyskało popularność dopiero w czasie I wojny światowej. W warunkach gwałtownego wzrostu cen żywności ważną rolę ogrywał Wydział Zaopatrzenia m.st. Warszawy, który zajmował się dystrybucją ponad 50% cukru, węgla oraz soli. Ponadto dysponując siecią miejskich piekarni wpływał stabilizująco na cenę chleba. W okresie hiperinflacji działalność sklepów miejskich i spółdzielczych, choć niezwykle istotna, nie była w stanie zaspokoić wszystkich potrzeb. Dużą część żywności sprzedawano na targach i ulicach, a także bezpośrednio z wozów i w bramach kamienic. W 1923 roku zarejestrowano w Warszawie prawie 35 tysięcy nowych przedsiębiorstw handlowych. Prowadzenie przedsiębiorstwa w okresie hiperinflacji było niezwykle trudne. Podstawowym problemem była niemożność przeprowadzenia właściwej kalkulacji w obliczu szybkiej deprecjacji pieniądza. Sprzedający musiał w cenie uwzględnić spadek wartości pieniądza w okresie między wystawieniem faktury a otrzymaniem pieniędzy. Otrzymane ze sprzedaży pieniądze należało jak najszybciej ulokować w dobrach, które nie traciły na wartości. Innym jeszcze sposobem pozwalającym uchronić się przed deprecjacją marki polskiej było oparcie transakcji o waluty zagraniczne, przede wszystkim dolara amerykańskiego. W szczególnie ciężkim położeniu znaleźli się drobni sklepikarze, którzy dla zapewnienia bytu własnej rodzinie często „śrubowali ceny”, ponad normy wyznaczone przez komisje cennikowe. Dotyczyło to przede wszystkich najbardziej poszukiwanych towarów – jak cukier czy mąka. Pomimo tego, że w 1923 roku był bardzo dobry urodzaj, powstrzymywanie się przez chłopów ze sprzedażą produktów rolnych doprowadziło do dotkliwego niedoboru cukru, mięsa i mąki w Warszawie. Brak mąki sprawił, iż w październiku  1923 roku zaczęło brakować chleba. „Robotnik” opisywał dramatyczną sytuację w mieście – długie kolejki ludzi czekających przed sklepami na przywóz chleba – i żądał: „Zasekwestrować dostateczne ilości zboża!... Umiastowić piekarnie! – oto hasła, których realizacja może zapobiec głodowi ludności w mieście i drożyźnie chleba”. Do powiększania niedoborów przyczyniały się także zakupy towarów na zapas. Często dokonywano ich zaraz po otrzymaniu pensji, co pozwalało uchronić się przed postępującą deprecjacją marki oraz podwyżkami cen towarów. Masowe zakupy tego typu prowadziły do powstawania paniki na rynku, a czasem rodziły także podejrzenia o spekulację. Nic więc dziwnego, iż czarnymi charakterami prasy byli wszelkiego rodzaju spekulanci: waluciarze, czarnogiełdziarze i paskarze. Oskarżenie o paskarstwo i spekulacje było jednym z najcięższych zarzutów w czasie hiperinflacji. Ośrodkami czarnej giełdy, na której dokonywano zakazanych operacji dewizowych i pokątnej sprzedaży akcji stały się warszawskie kawiarnie i cukiernie. Początkowo spekulanci spotykali się w kawiarnie hotelu „Polonia”, a po objęciu jej regularnymi policyjnymi kontrolami, czarne giełda przeniosła się do cukierni Jackowskiego w Ogrodzie Saskim, a następnie do restauracji „Esplanada” u zbiegu ulic Złotej i Marszałkowskiej. Mianem lichwy często określano każdą podwyżkę cen, nawet jeśli była ona podyktowana szybko postępująca deprecjacją marki. Prasa ekonomiczna próbowała bronić przedsiębiorców dowodząc, że nie każdy kupiec był paskarzem i tłumacząc, jak szkodliwe dla rozwoju gospodarczego państwa było bezwzględne napiętnowanie kupców i przemysłowców jako „szkodników państwowych”. Nie można także nie zauważyć, iż zarzut paskarstwa wykorzystywany był przez partie i prasę lewicowe w walce politycznej z rządem Witosa. Oskarżając właścicieli ziemskich, przemysłowców i kupców wskazywano jednocześnie na ich związki z rządem Chjeno-Piasta, obwinianym o katastrofalny stan kraju i trudne warunki życia Polaków. Zdecydowana krytyka chłopów za praktyki paskarskie, formułowana na łamach „Robotnika” również wpisywała się w rywalizację polityczną pomiędzy PPS a PSL-Piast, odgrywającym ważną rolę w rządzie.  Walka ze spekulacją w środowiskach narodowych wiązała się z niechęcią do żydowskich kupców i przedsiębiorców. Konrad Olchowicz w „Kurierze Warszawskim” podkreślał, iż „pomiędzy aresztowanymi, w wyniku rewizji, różnego rodzaju i rozmaitego kalibru lichwiarzami i spekulantami przeważają w znakomitej liczbie piastunowie tak niedwuznacznych imion, jak: Chaim, Josek, Kordka, Izrael i t.p.” Prasa chętnie eksploatowała także podobieństwo fonetycznej zbitki wyrazowej „paskarz-Żyd” ze słowem „pasożyt”, a postać waluciarza lub nieuczciwego pośrednika pochodzenia żydowskiego miała w niej swoje stałe miejsce.  Wszelkie działania władz wymierzone w spekulantów były entuzjastycznie przyjmowane przez prasę i społeczeństwo. Silna niechęć do spekulantów przybierała niekiedy drastyczne formy – 7 listopada 1923 roku „Kurier Warszawski” donosił, iż „wczoraj o godzinie 8.30 wieczorem do cukierni Jackowskiego przy ul. Królewskiej (…) wtargnęły jednocześnie z dwu stron, od ul. Królewskiej i od ogrodu Saskiego – grupy młodzieńców, którzy z okrzykiem „bić czarnogiełdziarzy”, rzucili się na gości z zamiarem turbowania ich. Powstała nieopisana panika, która przybrała formę popłochu, gdy rozległ się strzał, dany na postrach. Przerażeni waluciarze, spekulanci i różni przygodni goście zaczęli się ukrywać (…). Jednocześnie grupa młodych ludzi, lekkomyślnie podejmująca dziki samosąd, dopuściła się demolowania lokalu cukierni, wybijając szyby, tłukąc lustra, stoliki i krzesła”. Na szczeblu rządowym koordynacją działań mających na celu zahamowanie wzrostu cen zajmował się nadzwyczajny komisarz do walki z drożyzną, którym został Andrzej Bajda. Jego poczynania były negatywnie oceniane przez prasę, która nieustanny wzrost cen ochrzciła mianem „ery Bajdy”. Zupełnie inaczej oceniano zdecydowane działania prowadzone przez oddział do walki z lichwą komisariatu rządu m.st. Warszawy, kierowany przez Stanisława Totwera oraz oddział walki z lichwą przy urzędzie śledczym, dowodzony przez podkomisarza Kierskiego. Ich zadaniem była kontrola cenników, sprawdzanie faktur, dokonywanie rewizji u podejrzanych sklepikarzy i sekwestrowanie schowanych produktów. W Warszawie powołano także społeczny komitet do walki z drożyzną, którego zadaniem było wskazywanie sklepów naruszających zasady prowadzenia uczciwego handlu oraz prowadzenie antydrożyźnianej propagandy poprzez nawoływanie do bojkotu drogich produktów oraz zwalczanie szkodliwego pośrednictwa. Wpływ tych działań na zahamowanie cen był znikomy, lecz dawał władzom możliwość wykazania się w oczach społeczeństwa, a mieszkańcom stolicy w osobach spekulantów ukazywał winnych trudnej sytuacji ekonomicznej. O ile antybohaterem prasy warszawskiej był spekulant, to pozytywną postacią doby hiperinflacji został inteligent. Choć sylwetka wychudzonego inteligenta w poszarpanym stroju była niekiedy obiektem żartów w prasie satyrycznej, to postawa inteligencji uchodziła za swoisty wzór znoszenia trudnych warunków materialnych, godności oraz poświęcenia dla dobra wspólnego. „Kurier Warszawski” podkreślał, że „pomimo wszystkie przeciwności i upośledzenia swoje, pomimo niewątpliwą wyższość „zwaloryzowanego” już dzisiaj czeladnika piekarskiego nad inteligentem – ten właśnie upośledzony inteligent musi dać z siebie przykład wytrwania i najdalej idącej ofiary”. Hiperinflacja 1923 roku doprowadziła do znacznego zaognienia sytuacji politycznej w Polsce. W okresie I wojny światowej realne płace robotników i urzędników w Warszawie spadły poniżej 40% poziomu z 1914 roku. Po odzyskaniu przez Polskę niepodległości nastąpił ich szybki wzrost, tak iż w końcu 1921 roku przybliżyły się one do przedwojennego poziomu. Jednocześnie w tym okresie różnica między zarobkami robotników wykwalifikowanych i niewykwalifikowanych a także robotników i inteligencji została zniwelowana. W okresie powojennej inflacji wprowadzono ruchomą skalę płac - komisja do badania kosztów utrzymania przy Głównym Urzędzie Statystycznym obliczała tempo wzrostu utrzymania, w oparciu o nie regulowana była wysokość wynagrodzeń nominalnych. W znacznie gorszej sytuacji byli pracownicy państwowi, dla których ruchomą skale plac zaczęto stosować dopiero od początku 1923 roku. W czasie hiperinflacji stosowanie ruchomej skali płac skazane było na niepowodzenie, a najważniejszym stało się uzyskanie systemu wypłaty z góry, a nie z dołu, który przynosił pracownikom największe straty. Ponadto w lepszej sytuacji byli robotnicy, którym wypłacano wynagrodzenie raz w tygodniu, niż urzędnicy, którym płacono co miesiąc. Problem wzrastających cen i nieprzystających do nich zarobków nieustannie gościł na łamach warszawskiej prasy. Pogarszająca się sytuacja materialna ludności stolicy i nieudolne posunięcia władz podważały zaufanie do państwa. Tadeusz Hołówko ze smutkiem stwierdzał, iż „Za Moskala lepiej było! Jeszcze dziś takie złorzeczenia wyrywają się z ust kobiet, widzących z rozpaczy, że ceny chleba i artykułów pierwszej potrzeby rosną z dnia na dzień, że za zarobki swych mężów nie mogą kupić połowy tego, co przed wojną”. Oprócz spadającej wartości płac inną zmorą ówczesnych czasów była konieczność poświęcania mnóstwa czasu w kolejkach po artykuły pierwszej potrzeby. Stojący w kolejkach ulegali pesymistycznym nastrojom i skłonni byli do agresywnych zachowań, stąd też porządku w kolejkach często pilnowała policja. Całodzienne oczekiwanie było również bardzo wyczerpujące. W sierpniu 1924 roku Warszawą wstrząsnęła wiadomość o kobiecie, która zmarła, stojąc w kolejce. Gwałtowne obniżenie poziomu życia sprawiło, iż Warszawiacy ograniczali się do kupowania jedynie żywności, ograniczając do minimum nabywanie odzieży, artykułów przemysłowych oraz książek. Minimalizując koszty zakupu różnego typu dóbr, starano się także ograniczyć korzystanie z płatnych usług, co pogłębiało kryzys w rzemiośle. Spadek wartości płac realnych zmuszał także warszawiaków do poszukiwania innych źródeł dochodów. W anonsach prasowych przeważały ofert sprzedaży ubrań, mebli, książek oraz innych zbędnych przedmiotów. Innym sposobem zwiększenia dochodów było poszukiwanie dodatkowych źródeł zarobkowania. Wielu urzędników poszukiwało pracy na drugim etacie. Wielu emerytów powróciło do pracy. Do podjęcia pracy zarobkowej zmuszone zostały również żony, a nawet dzieci robotników oraz urzędników. Hiperinflacja doprowadziła do zwiększenia popytu na obce waluty, w których gromadzono wszelkie oszczędności. Rozwinęło się także inwestowanie oszczędności w akcje przedsiębiorstw na giełdzie. W wielu relacjach często pojawia się motyw „gorączki giełdowej”, która ogarnęła część mieszkańców Warszawy. Sytuacja ta wzbudzała zaniepokojenie i obawy o kondycję moralną społeczeństwa. „Całe społeczeństwo – pisał z pewną przesadą dr. Józef Pollak – pogrążone w gorączce giełdowej, wypadło z torów rzetelnej i uczciwej pracy i pędzi jak szalone za łatwym zyskiem, zdobytym za jakąbądź cenę”. Niemożność zdobycia odpowiednich środków na zaspokojenie podstawowych potrzeb spowodowało także znaczny wzrost kradzieży. Upowszechnił się szczególnie rabunek na bocznicach kolejowych, na których stały załadowane wagony. „Kurier Warszawski” donosił o licznych grupach napadających na pociągi: „między Utratą a Pruszkowem codziennie całe bandy złodziejów, mężczyzn, kobiet i nawet dzieci, napadają na pociągi towarowe i kradną, co się da, a szczególnie węgiel”. Kradzież umożliwiała zaopatrzenie w niezbędne towary, a sprzedaż zrabowanych dóbr zapewniała dodatkowy dochód. Znaczny spadek realnych wynagrodzeń dorowadził do licznych strajków w Warszawie. W 1923 roku doszło do 140 strajków, spośród których największy był strajk metalowców w lipcu 1923 roku. Przemysł metalowy stanowił najważniejszą gałęź przemysłu warszawskiego i skupiał w ponad 600 zakładach ponad 26 tysięcy robotników, co stanowiło ponad 40% zatrudnionych w przemyśle. Momentem kulminacyjnym akcji strajkowej było ogłoszenie przez PPS strajku powszechnego na dzień 5 listopada 1923 roku. W Warszawie, w odróżnieniu od Krakowa, gdzie doszło do krwawych zajść, w wyniku których 6 listopada zginęło 18 cywilów oraz 14 żołnierzy, strajk powszechny miał dość spokojny przebieg, nie licząc rzucenia granatu do jednego tramwaju, który ranił kilka osób. Endecki „Kurier Warszawski” określił wypadki krakowskie mianem „zamachu rewolucyjnego”, obarczając przywódców socjalistycznych winą za tragedię i podkreślając, że „skonfederowany z komunizmem socjalizm wywiesił jawnie sztandar rebelii, wymordował lub o kalectwo przyprawił więcej niż stu żołnierzy i w chwili, gdy te słowa piszemy opanował miasto”. Z kolei „Robotnik” podkreślał słuszność postulatów robotników i oskarżył rząd Witosa o prowokację, która doprowadziła do tragedii. Jednocześnie wskazywał, iż „użycie wojska przeciwko idącym spokojnie na swoje zgromadzenie robotnikom krakowskim (…) wskazując, iż obecny Rząd idzie szybkim krokiem po drodze rozkładu armii”. Masowe strajki robotnicze budziły poważne obawy przed wzrostem wpływów komunistycznych, czego dowodem był przeprowadzony w dniu 13 listopada 1923 roku przez bojówkę komunistyczną wybuch amunicji w Cytadeli, w wyniku którego zginęło 25 osób, a ponad 40 zostało ciężko rannych. Znaczne zaniepokojenie wywoływały także informacje z Niemiec, w których hiperinflacja przybrała katastrofalne rozmiary. Warszawskie gazety informowały o masowych strajkach, demonstracjach głodowych, krwawych starciach oraz rozkładzie państwa niemieckiego. Rozwój sytuacji w Niemczech rodził obawy, iż podobnie sytuacja może rozwinąć się w Polsce. Strach przed powtórzeniem się niemieckiego scenariusza wzmagała świadomość powiązania gospodarki polskiej z niemiecką oraz istniejącego silnego związku pomiędzy marką niemiecką a polską. Jeszcze większe obawy budziło przesilenie polityczne w Niemczech oraz wzrost znaczenia ruchów radykalnych – komunizmu i narodowego socjalizmu. W tej niestabilności wewnętrznej Republiki Weimarskiej prasa warszawska dostrzegała zagrożenie bezpieczeństwa Polski. Minister spraw wojskowych gen. Stanisław Szeptycki w wywiadzie podkreślał, iż „dla Polski wszystko, co się dziś w Niemczech dzieje – jest sprawą pierwszorzędnej wagi. Bo czy jedni, czy drudzy wezmą górę, to zawsze całokształt sytuacji obecnej w Niemczech jest kwestją dla nas najważniejszą”. Zwycięstwo prawicy stwarzało niebezpieczeństwo nasilenia rewizjonizmu niemieckiego w stosunku do Polski, sukces komunistów rodził obawy o odrodzenie zagrożenia bolszewickiego i możliwość rewolucji w Polsce. „Kurier Warszawski” ostrzegając: „Choroba Rosji i Niemiec jest ciężka i zaraźliwa (…) Anarchia niemiecka podchodzi pod nasze drzwi” , apelował: ”Katastrofa Niemic nie może nie odbić się na naszych stosunkach. Musimy się dobrze od nich odgrodzić i zabezpieczyć, aby zachować zdrowie społeczne i państwowe”. Niepokój w polskim społeczeństwie podsycały pogłoski o działalności tajnych stowarzyszeń i przygotowaniach do zamachu stanu, o które podejrzewano zarówno lewicę, jak i prawicę. Objawem radykalizacji politycznej były powtarzające się zamachy bombowe. „Kurier Poranny” w połowie listopada 1923 roku pisząc wręcz o widmie wojny domowej w Polsce wskazywał, iż „gniew, zawziętość i zaślepienie rządzą umysłami. W sercach panuje nienawiść. W gruncie rzeczy nikt nie pragnie gwałtownych wstrząśnień, ale wielkie niebezpieczeństwo tkwi zawsze w tem, czego nikt nie chce, a czego wszyscy zaczynają się lękać”. W tej sytuacji powołanie 17 grudnia 1923 roku rządu Władysława Grabskiego powitano z wielkimi nadziejami. Przeprowadzenie przez rząd w połowie stycznia 1924 roku interwencji na rynku walutowym doprowadziło do stabilizacji waluty. 1 lutego zaprzestano druku marek polskich, a 28 kwietnia 1924 roku rozpoczął działalność Bank Polski S.A. , posiadający wyłączne prawo emisji nowej waluty – złotego polskiego. Feliks Młynarski wspominał, iż „do uzyskania (….) tych sukcesów w owych czterech „miodowych” miesiącach niemało przyczyniła się także wspaniała w tych czterech miesiącach współpraca całego społeczeństwa z Grabskim i jego rządem. Zaufanie było pełne. Panowała powszechna duma z likwidacji marki. Radość, że wkrótce Bank Polski rozpocznie emisję nowej waluty, osładzała dźwiganie ciężarów”.

Hiperinflacja 1923 roku była ciężkim doświadczeniem dla mieszkańców Warszawy i całego kraju. Niekontrolowany wzrost cen, spadek wartości płac realnych, zubożenie społeczeństwa i narastające konflikty doprowadziły do zagrożenia stabilności państwa. Dzięki reformom Władysława Grabskiego udało się powstrzymać ten proces i odbudować zaufanie obywateli do władzy.

Wybrana literatura:

W. Grabski – Dwa lata pracy u podstaw państwowości naszej

S. Karpiński – Pamiętnik dziesięciolecia

F. Młynarski – Wspomnienia

E. Taylor – Inflacja polska

W. Konopczyński – Historia polityczna Polski 1918-1939

Z. Landau, J. Tomaszewski – Zarys historii gospodarczej Polski 1918-1939

W. Morawski – Od marki do złotego. Historia finansów Drugiej Rzeczypospolitej

I. Kamińska-Szmaj – Judzi, zohydza, ze czci odziera. Język propagandy politycznej w prasie 1919-1923

godziemba – blog

Car azotu naciera Nie ma ważnego polskiego polityka, do którego Wiaczesław Kantor nie próbował dotrzeć, aby móc przejąć kontrolę nad polską chemią. Koniec lutego, w Moskwie delegacja polskiego parlamentu pod kierownictwem Grzegorza Schetyny i Włodzimierza Cimoszewicza rozmawia z Komisją Spraw Zagranicznych Rady Federacji, czyli izby wyższej rosyjskiego parlamentu. Schetyna stara się naciskać na Rosjan w sprawie zwrotu wraku tupolewa, który od trzech lat znajduje się w Smoleńsku. Szef zagranicznej komisji Rady Federacji Michaił Margiełow wzrusza ramionami i szybko ucina dyskusję. 
– Dyskryminujecie rosyjski kapitał. Zablokowaliście inwestycję Wiaczesława Kantora w Azotach Tarnów 
– bliski Putinowi Margiełow jest dobrze poinformowany. Reszta spotkania to lobbystyczne natarcie Rosjan na polskich polityków. – Kompletnie ich nie interesowała lista spraw, z którą przyjechaliśmy. Mówili głównie o Azotach – wspomina poseł PiS Witold Waszczykowski, były wiceminister spraw zagranicznych. Wieczorem polscy goście zostają zaproszeni na kolację. Są zaskoczeni, bo obok rosyjskich polityków spotykają samego Kantora. Otwarty lobbing i domaganie się wyrzucenia ówczesnego ministra skarbu Mikołaja Budzanowskiego to główny temat wieczoru. – To było niebywałe spotkanie jak na standardy dyplomatyczne. Byłem zażenowany – mówi senator PO Bogdan Klich, były minister obrony. W rozmowie z „Rz" Schetyna i Cimoszewicz przyznają, że po tej wizycie dostali listy od Margiełowa, w których niemal wprost postawione jest oczekiwanie sprzedaży polskiej chemii Kantorowi. Od sputnika do chemii Do miliardów na koncie i tak dużych wpływów w rosyjskiej klasie rządzącej Kantor szedł długą i krętą drogą. 60-letni Kantor, tak jak większość oligarchów swego pokolenia, fortuny dorobił się po upadku ZSRR na prywatyzacji państwowego majątku. Za czasów Sojuzu był skromnym naukowcem w moskiewskim laboratorium zajmującym się podbojem kosmosu. Ma doktorat z systemów kontroli statków kosmicznych, choć trudno zweryfikować jego przechwałki, że dzięki jego badaniom ZSRR skonstruowało jednego ze swoich satelitów. Okoliczności przejścia Kantora do biznesu nie są jasne. Wedle jednej z wersji smykałkę do interesów wykazywał już jako naukowiec i dlatego wyleciał z laboratorium za sprzedawanie sekretów kosmicznych. Zajął się handlem komputerami, kierując rosyjsko-amerykańskim joint venture o nazwie Intelmas. Po upadku ZSRR w kształtującej się na nowo Rosji władzę przejęła ekipa Borysa Jelcyna zwana „familią". To właśnie dzięki związkom z „familią" Kantor zrobił swój pierwszy kluczowy interes życia. W 1993 r. za bezcen – 200 tys. dolarów – przejął od państwa producenta nawozów Azoty. Niedługo po tym w podobny sposób przejął kontrolę nad smoleńską spółką chemiczną Dorogobuż. Firmę Azoty przekształcił w Acron i zbudował potężny holding chemiczny. Akcje spółki notowane są na giełdach w Moskwie i Londynie. Przychody grupy, która zatrudnia ponad 15 tys. osób, sięgnęły w ubiegłym roku 71,11 mld rubli (2,29 mld dolarów). W tym samym czasie spółka wypracowała 14,86 mld rubli (478 mln dolarów) zysku netto, a łączna produkcja grupy sięgnęła 5,9 mln ton. Chemiczne imperium Kantora nie ogranicza się tylko do terytorium Rosji. Acron posiada swoje aktywa również  w Chinach czy Estonii. Magazyn „Forbes" oszacował majątek Kantora na 2,4 mld dolarów (ok. 7,7 mld zł). Uplasowało go to na 613. miejscu na tegorocznej liście najbogatszych ludzi świata. Zajął jednocześnie 43. pozycję wśród najbogatszych Rosjan.

Wejście nad Wisłę Do Polski Wiaczesław Kantor przyjechał po raz pierwszy w interesach w 2004 r., ale dopiero osiem lat później sporo namieszał na naszym rynku. W maju ubiegłego roku Acron ogłosił wezwanie na spółkę chemiczną Azoty Tarnów, siejąc popłoch wśród władz firmy i w polskim rządzie. Acron zamierzał skupić 66 proc. kapitału polskiej spółki, oferując 36 zł za każdą akcję. W sumie wyłożył na stół 1,5 mld zł. Reakcja zarządu Tarnowa i organizacji związkowych była natychmiastowa – uznali oni zapędy Kantora za próbę wrogiego przejęcia i odradzili akcjonariuszom sprzedawanie akcji w wezwaniu. Swoich akcji rosyjskiemu potentatowi nie chciał sprzedać również Skarb Państwa, który kontrolował wówczas 32 proc. akcji tarnowskiej spółki. Kantor postanowił więc skusić akcjonariuszy do sprzedaży walorów wyższą ceną i podniósł cenę w wezwaniu do 45 zł za papier. Ostatecznie resort skarbu poparł pomysł podwyższenia kapitału Tarnowa i fuzję z Zakładami Azotowymi Puławy. W konsekwencji Acronowi udało się przejąć w wezwaniu jedynie 12 proc. akcji polskiej spółki. Razem z posiadanym już pakietem Wiaczesław Kantor stał się pośrednio posiadaczem 13,2 proc. akcji Tarnowa. Po tej porażce Kantor wydawał się niewzruszony. – To jest tylko biznes, nic więcej. Nie podchodzimy do tego aż tak osobiście – komentował w wywiadzie dla „Rz" rosyjski biznesmen. Później przekonywał również, że taki udział w polskiej firmie jest wystarczający dla Acronu. – Nie będziemy dalej zwiększać udziału – zapewniał. W Polsce Kantor dobrej opinii nigdy nie miał. Gdy walczył o Azoty, media przestrzegały, że jest „finansowym prestidigitatorem" i „mistrzem podejrzanych przejęć i dziwnych schematów finansowych", a jego Acron „należy do pierwszej ligi szemranych biznesów na świecie". Kantor się tym nie przejmował. Zamiast dbać o wizerunek, postawił na bezpośrednie docieranie do wpływowych polityków – metoda dobrze sprawdzona w Rosji. Aleksandra Kwaśniewskiego zna od lat, podobnie jak wielu innych polityków lewicy, choćby Józefa Oleksego. Z Kwaśniewskiego Kantor zrobił przewodniczącego jednej ze swych licznych organizacji  społecznych – Europejskiej Rady Tolerancji i Pojednania. Nie ma się co dziwić, że kiedy zainteresował się Azotami, poprosił Kwaśniewskiego o lobbing u polskich władz. Kwaśniewski i jego ludzie – Marek Siwiec czy Ireneusz Bil – urabiali polityków Platformy i bronili oferty Kantora. „Nawozy to przecież nie energia, gaz, zbrojenia, żaden tam obszar strategiczny, a rząd premiera Tuska postanowił zablokować nawet taki rosyjski kapitał w tak niewinnym miejscu" – pisał Siwiec na swoim blogu.

Tygodnik „Sieci" oskarżył w tym tygodniu jednego z najbliższych ludzi premiera Jana Krzysztofa Bieleckiego, że również miał być lobbystą Kantora. On sam zaprzecza tym zarzutom i zastanawiał się nad wytoczeniem tygodnikowi procesu. Według naszych informacji, wbrew temu co twierdzą „Sieci", Bielecki nie pojawia się w żadnych materiałach ABW dotyczących Kantora i Acronu. Wiadomo tylko, że Kwaśniewski rozmawiał o sprzedaży Azotów Kantorowi i z Bieleckim, i z Donaldem Tuskiem. Ostatecznie transakcję zablokował ówczesny minister skarbu Mikołaj Budzanowski, co nie mogłoby się stać bez woli Tuska.

Od i do Putina Czemu Kantor i jego nawozowe miliardy budzą w Polsce takie emocje? Głównie dlatego, że Azoty to największy odbiorca gazu w Polsce, a wejście Rosjan do tej firmy miałoby rozwiać polskie marzenia o własnym gazie łupkowym. W dodatku oligarcha uważany jest za chodzące wcielenie Putinowskiego biznesu, który służy nie do zarabiania pieniędzy, tylko do uprawiania polityki pod dyktando Kremla. Oto fragment oficjalnego stenogramu ze spotkania Putina z Kantorem w 2010 r.:

Putin: „Panie Kantor, najpierw chciałem pana zapytać, jak się ma pana firma? To mogłoby być ilustracją stanu, w jakim znajduje się cały sektor nawozów sztucznych".

Kantor: „Na wszelki wypadek przyniosłem folder pokazujący, jak rozwija się nasza firma. Pokazuje on również, jak rozwija się cały rynek nawozów, bo Acron to typowy rosyjski producent nawozów (...). Doceniamy moralne wsparcie rządu, kiedy powtarzacie, że idziemy słuszną drogą (...)". W zamian za moralne wsparcie Putina Kantor zobowiązał się na tym spotkaniu, że nie podwyższy cen nawozów dla rosyjskich rolników.  Ale nie zawsze relacje Putina i Kantora były takie bliskie. Gdy Putin doszedł do władzy pod koniec lat 90., zaczął czyścić Rosję z Jelcynowskiej „familii" i oligarchów, którymi obrosła.

Tak się złożyło, że większość z nich miała żydowskie korzenie – jak Borys Bieriezowski, Michaił Chodorkowski czy właśnie Kantor. Po konfliktach z Putinem Bieriezowski uciekł do Londynu, gdzie niedawno zmarł, Chodorkowski zaś stracił majątek i wylądował w łagrze. Kantor miał więcej szczęścia – po latach banicji znalazł wspólny język z Putinowską ekipą. Dziś Kantor jest blisko Putina i mocno podkreśla swe żydowskie korzenie. – Jesteśmy przeciwni temu, aby porównywać stalinizm i nazizm. Dostrzegamy różnicę między tym, kto zapoczątkował Holokaust, a tym, kto go zatrzymał – mówił w Moskwie w 2009 r. po spotkaniu z ówczesnym prezydentem Dmitrijem Miedwiediewem. A kierowany przez Kantora Europejski Kongres Żydów przedstawił Miedwiediewowi propozycję, aby 27 stycznia w Rosji obchodzić nie Dzień Pamięci Ofiar Holokaustu, ale Dzień Wyzwolenia przez Armię Radziecką Obozu Zagłady w Oświęcimiu i podkreślić tym samym bohaterstwo armii radzieckiej. W 2005 r. na prośbę odchodzącego z urzędu prezydenta Kwaśniewskiego Kantor pomógł ściągnąć Putina na obchody 60. rocznicy wyzwolenia obozu w Oświęcimiu. Rosyjski przywódca był wówczas obrażony na Kwaśniewskiego za pomarańczową rewolucję na Ukrainie, która odsunęła od władzy prorosyjską ekipę. Kantor ma podwójne obywatelstwo – Rosji i Izraela. Izraelski dziennik „Jerusalem Post" uznaje go corocznie za jednego z najbardziej wpływowych Żydów na świecie. Od 2010 r. zasiada we władzach upamiętniającego Holokaust instytutu Yad Vashem, a w tym miesiącu został przewodniczącym Rady Politycznej Światowego Kongresu Żydów, najważniejszej organizacji żydowskiej na świecie. Na telawiwskim uniwersytecie działa nawet Centrum Badań nad Współczesnym Europejskim Żydostwem im. Mosze Kantora. W 2012 r. jako przewodniczący Europejskiego Kongresu Żydów atakował ojca Tadeusza Rydzyka, który przyjechał do Parlamentu Europejskiego, by zwrócić uwagę na odmowę miejsca na multipleksie dla jego telewizji Trwam. – To niezwykle irytujące, że po raz kolejny w Parlamencie Europejskim zagości jawny antysemita i ksenofob – oświadczył Kantor.

Acron powraca Czy Kantor już sobie odpuścił Azoty? Wiele wskazuje na to, że nie. W kwietniu Acron, poprzez powiązane spółki, znów zaczął kupować akcje polskiej firmy. Obecnie kontroluje już 15,34 proc. kapitału Azotów i jest drugim po Skarbie Państwa największym udziałowcem w tej spółce. Co więcej, spółka zapowiedziała dalsze zakupy, ale zaznaczyła, że nie jest zainteresowana przejęciem kontrolnego pakietu akcji Azotów. Acron ma także nadzieję na strategiczną współpracę biznesową z Azotami. Jednak władze polskiej spółki przekonują, że współpraca ze stroną rosyjską nie jest możliwa na żadnym polu. Nie kryją też obaw przed rosyjskim konkurentem. Teoretycznie żadna firma poza Skarbem Państwa nie może przejąć kontroli nad spółką, bo statut tarnowskiej spółki ogranicza prawa innych akcjonariuszy do progu 20 proc. głosów na walnym zgromadzeniu. Ale jeśli Acronowi uda się przejąć pakiet 20 proc. akcji, będzie miał wówczas możliwość powołania przedstawiciela do rady nadzorczej spółki. A to da Rosjanom szerokie możliwości wglądu do najpilniej strzeżonych tajemnic Azotów, w tym licencji, patentów i linii technologicznych. Barbara Oksińska, Andrzej Stankiewicz

Jadwiga Staniszkis: PO i PiS w klinczu wzajemnych, negatywnych emocji Zbliżają się kongresy obu głównych partii, PiS i PO. Trudno przewidzieć ich rezultat. Także dlatego, że obie cechuje niewyrazistość i brak spójności. Chodzi o relacje między wizją, strategią, taktyką i komunikacją. Brak związku między tymi elementami, albo – brak w ogóle któregoś z nich oraz – wewnętrzna dezorganizacja i doraźność (zarówno strategii jak i komunikacji) powodują, że PO spada poparcie. A PiS-owi przyrasta znacznie mniej, niż powinno ze względu na powagę sytuacji w Polsce. PO brakuje wizji. Strategia sprowadza się do utrzymania równowagi na niskim poziomie, za cenę przesuwania problemów w czasie, obniżania standardów (od oświaty po zdrowie) i podejmowania działań spektakularnych (destrukcja OFE), kosztownych społecznie (podniesienie wieku emerytalnego), ale – połowicznych i nietrafnych. Bo - w polskich realiach - nie rozwiązujących długofalowo problemów: biedy, (także tych którzy pracują), deficytu finansów, bezrobocia, rosnącej technologicznej luki wobec krajów rozwiniętych, demografii, emigracji ludzi młodych. Tusk, jak ktoś celnie powiedział, panuje nad ludźmi ale nie rządzi w sensie rozwiązywania problemów. Taktyka to w tej sytuacji łamanie ludzi, wymuszanie oportunizmu, dymisjonowanie – a nie poprawianie prawa (choćby ustawy o zamówieniach publicznych), czy instytucji. I – intensywne – upartyjnianie państwa bez względu na kompetencje. Komunikaty mające nas przekonać o sukcesie i o zagrożeniach chaosem gdyby rządzili inni, dziś już tylko irytują. PiS z kolei ma wizję zbyt archaiczną i etatystyczną. Stereotyp liberalizmu walczącego z solidaryzmem, a państwa z rynkiem jest błędny. Energia rynku zależy od sfer wolności ale też – stabilnego prawa i nowoczesnej edukacji , oraz prorozwojowej, długofalowej polityki. Bieda wypłasza inwestorów. Konstruktywny liberalizm to np. formuła obywatelskich emerytur dla ludzi podejmujących dziś pierwszą pracę. Stawia na wolność indywidualnego wyboru formy inwestowania, obniża koszty pracy i daje bazowe poczucie bezpieczeństwa. Półśrodek PiS-u (wybrać ZUS lub OFE) to dziś już za mało. Również hasło suwerenności (porządek prawny i symboliczny) a nie – podmiotowości (w sferze działań wykorzystujących wszystko – także integrację w ramach UE – dla realizacji naszych marzeń i aspiracji) już nie mobilizuje. Prezes Kaczyński nie potrafi jasno postawić na określone środowiska i młode pokolenie. Stąd kluczenie, półśrodki, brak konsekwencji. W rezultacie przekaz programowy tworzą anonimowi manipulatorzy, decydujący gdzie i w jakim towarzystwie pokazuje się prezes. A często decyduje kontekst i przypadek. PiS ma wiele twarzy i trudno powiedzieć która wyraża jego tożsamość. PiS-em rządzi bowiem nie tylko aparat partyjny ale różne, nie transparentne, gremia firm PR i fundacji finansowanych przez skarbnika partii. Czasem ów niespójny i nieprzewidywalny przekaz niszczy to, co prezes mozolnie zbudował serią swoich inteligentnych występów. A zawsze – niszczy zaufanie. Obie partie są dodatkowo w klinczu wzajemnych, negatywnych emocji. Choć wydają się tym już zmęczone, rytualna walka trwa! Jadwiga Staniszkis

Portki w dół, kiecki do góry! Kongres Lewicy nie przyniósł przełomu - a przełom mógłby się objawić w postaci rozstrzygnięcia kwestii przywództwa zjednoczonej lewicy. Miller, czy Kwaśniewski z Palikotem? Bez tego zaś alternatywa polityczna wobec Platformy Obywatelskiej ciągle nie jest gotowa, więc po powrocie ministra Rostowskiego ze spotkania Klubu Bilderberg, Donald Tusk mógł wreszcie ogłosić swoją suwerenną decyzję, że z kandydowania na stanowisko przewodniczącego Komisji Europejskiej nici. Już tam starsi i mądrzejsi mają lepsze kandydatury od naszego premiera, który chyba będzie musiał wypić kielich goryczy do końca. Kongres Lewicy nie przyniósł przełomu, co pokazuje, że sytuacja patowa zapanowała także wśród bezpieczniackich watah. Wskazuje na to również nieobecność wszystkich trzech byłych prezydentów - chociaż oczywiście każdy wymówił się jakimś innym powodem. Generał Jaruzelski - jak zwykle choreńki, chociaż zauważył, że jego obecności na Kongresie towarzyszyłby „specyficzny akompaniament oburzenia”, co oczywiście miałoby „uderzać w lewicę”. Pragnąc oszczędzić jej tych ciosów, wolał posiedzieć w domu. Lech Wałęsa z kolei, swoim zwyczajem był „za, a nawet przeciw” - jednak wolał wyjechać za granicę, podobnie jak i Aleksander Kwaśniewski, który pewnie znowu gdzieś lobbował. Przysłał tylko list, z którego wynikało, że „Polska potrzebuje zjednoczonej lewicy, jak powietrza”. Jestem pewien, że miał na myśli tak zwane powietrze morowe - bo czyż lewicę można kojarzyć z jakimś innym? Zauważył to jeszcze w latach 70-tych Ryszard Kapuściński, który podróżując po świecie napisał w pewnej dedykacji, że z kraju, w którym gorąco, pozdrawia mieszkańca kraju, w którym duszno. W tej sytuacji nawet słynny filozof Jan Hartman nie potrafił doradzić lewicy nic bardziej oryginalnego, jak więcej państwa w gospodarce, no i oczywiście każdemu wszystko za darmo - a na dodatek pół litra do obiadu. Wobec tak oszałamiających perspektyw pozostawało już tylko po staremu odśpiewać „Międzynarodówkę”, po czym wielka nadzieja białych, to znaczy - oczywiście czerwonych, czyli Krzysztof Gawkowski, wzorem Władysława Gomułki co to pod koniec każdego zjazdu PZPR wzywał: „a teraz do pracy i do walki, towarzysze!” - kazał zakasywać rękawy oraz zdejmować krawaty i marynarki. Czemu tylko krawaty i marynarki? A portek, to nie łaska? „Podatki w dół i portki w dół” - nawoływał podczas „Ciemnogrodu” Wojciech Cejrowski, za co strasznie oburzyła się na mnie „Gazeta Wyborcza”, najwyraźniej przypisując mi monopol. Swoją drogą, to środowisko „GW” musi skrywać w portkach jakieś szalenie wstydliwe zakątki, skoro tak alergicznie reaguje na każdą propozycję ich spuszczenia. Ciekawe, co to może być? Ale chociaż Kongres Lewicy nie przyniósł przełomu, operacja stopniowego zwijania parasola ochronnego nad Platformą Obywatelską jest kontynuowana. Wskazuje na to choćby publikacja „Newsweeka” kierowanego przez słynącego z żarliwego obiektywizmu redaktora Tomasza Lisa o zakupach, jakie z partyjnych pieniędzy poczynili działacze PO. Okazuje się, że nowa, świecka tradycja zapoczątkowana w 1992 roku przez premiera Waldemara Pawlaka, utrwaliła się wśród Umiłowanych Przywódców na dobre. Waldemar Pawlak, który do godności premiera został wysunięty podczas tzw. „nocnej zmiany”, czyli przygotowań do obalenia rządu premiera Jana Olszewskiego i - jak pamiętamy - głośno przepowiadał sobie wyznaczone zadania („czyszczę sobie MSW”) - jeszcze przed objęciem stanowiska obsprawił się od stóp do głów. A ponieważ - jak powiadają wymowni Francuzi - „l’appetit vient en mangeant”, co się wykłada, że apetyt rośnie w miarę jedzenia, to odkąd na podstawie ustawy o finansowaniu partii politycznych z budżetu, czyli z pieniędzy zrabowanych podatnikom, każdy Umiłowany Przywódca może sobie pysk umoczyć w melasie - obsprawiają się, a także piją i zakąszają coraz wytworniej. Jak garniturki - to od Armaniego. Żaden też nie tknie „szampana i owoców” - jak za komuny nazywano wódkę i ogórek, tylko zalewają puste łby wyszukanymi winami, pociągając wonne cygara. Ja im tego nie żałuję tym bardziej, że w ten właśnie sposób nasze demokratyczne państwo prawne „urzeczywistnia zasady sprawiedliwości społecznej”, która, jak wiadomo, polega na tym, że kiedy król się napije, to i poddanym gaśnie pragnienie - chociaż nie ukrywam, że chętnie bym się dowiedział, co za moje podatki kupił sobie taki, dajmy na to, pan poseł Stefan Niesiołowski - czy skarpetki, czy może kalesony? Dlaczego akurat on? A bo nieustannie albo się z kimś pieniaczy, albo komuś wygraża niezawisłym sądem, a po drugie - podczas ostatniego przesłuchania u „Stokrotki”, która też traktowała go już bez dawnej rewerencji, przez co w jego oczach gościł wyraz zdumionego rozżalenia, podobnie jak podczas „nocnej zmiany” - wyraz bojaźliwej gotowości - więc podczas wspomnianego przesłuchania już tylko próbował licytować się w różnicy łajdactwa z PiS-em, wytykając mu wydatki na ochronę prezesa Kaczyńskiego - ale czy kupił sobie skarpetki, czy kalesony - nie powiedział. A czyż podatnikom taka informacja się nie należy? Czyż oni nie mogą mieć satysfakcji, że takiej na przykład posągowej pani posłance Kidawie-Błońskiej zafundowali tzw. fond de toilette - jak kiedyś z francuska nazywano majtki i inne frywolne intymności? Skoro Umiłowani Przywódcy już muszą robić te wydzierki, to niechże się ich nie wstydzą, przeciwnie - niech sie nimi chlubią i na przykład podczas sejmowych przemówień spuszczą portki w dół, albo przeciwnie - podkaszą kiecę, by pochwalić się najnowszymi nabytkami. W ten sposób zrealizowane zostaną leninowskie normy życia partyjnego, a przede wszystkim - zacieśniona więź z masami, ktora najwyraźniej znowu nam się rozluźniła, wskutek czego Kongres Lewicy nie przyniósł przełomu. SM

Klimat wojujący i polityczny Nadeszło lato, więc znowu przyjdzie nam rozstać się na kilka miesięcy, bo jak wiadomo, latem felietony na antenie Radia Maryja są zawieszone. Tymczasem lato zapowiada się gorące, może nie tyle w sensie klimatycznym, bo wprawdzie jest ciepło, ale dlatego, że jest zimno - o czym przekonują nas bojownicy walki z klimatem. Jeszcze niedawno walczyli z globalnym ociepleniem, przekonując nas, że jeśli na przykład jest zimno, to dlatego, że jest ciepło. Dzisiaj przezornie już nie precyzują wyraźnie celu swojej walki, bo raz jest ciepło - bo jest zimno, a znowu innym razem jest zimno - bo jest ciepło - więc jakże w takiej sytuacji walczyć tylko z globalnym ociepleniem? Zatem nie walczą już z globalnym ociepleniem, tylko w ogóle - z klimatem. To oczywiście zmienia postać rzeczy - bo jak ludzkość walczy z klimatem, to i klimatowi nie pozostało nic innego, jak zacząć walczyć z ludzkością. Kiedy więc dochodzą do nas wiadomości o tornadach, trąbach powietrznych, powodziach czy suszach, to powinniśmy pamiętać, że te wszystkie paroksyzmy zawdzięczamy organizatorom walki z klimatem - bo klimat został sprowokowany do retorsji względem ludzkości. A ponieważ każdej winie powinna towarzyszyć kara, to wiadomo, do kogo należy kierować roszczenia o odszkodowanie z powodu szkód klimatycznych. Mam nadzieję, że niezawisłe sądy w naszym nieszczęśliwym kraju dostaną odpowiednie rozkazy w tym zakresie. Ale lato zapowiada się gorące nie tyle z powodu wojny ludzkości z klimatem, tylko ze względu na rosnącą temperaturę życia politycznego. Nie trzeba specjalnej przenikliwości żeby zauważyć, że ci sami, którzy w roku 2005 rozpięli parasol ochronny nad Platformą Obywatelską, obecnie zaczynają go powoli zwijać. Przyczyny są dwie. Po pierwsze - Umiłowani Przywódcy z Platformy Obywatelskiej okazali się mocnymi tylko w gębie partaczami, którzy nie potrafili odwrócić od naszego nieszczęśliwego kraju żadnego paroksyzmu, w następstwie czego wchodzimy w kryzys. Gwoli sprawiedliwości trzeba powiedzieć, że przy utrzymaniu ustanowionego w 1989 roku przez generała Kiszczaka i jego konfidentów gospodarczego modelu państwa w postaci kapitalizmu kompradorskiego, nawet mądrzejsi od Umiłowanych Przywódców z Platformy by sobie nie poradzili. Kapitalizm kompradorski służy jedynie bezpieczniackim watahom, które nie tylko okupują kraj, ale w dodatku nie są pewni trwałości okupacji, więc prowadzą gospodarkę rabunkową. Umiłowani Przywódcy z Platformy Obywatelskiej mieli im to umożliwić - i umożliwili. Kiedy jednak zbliża się kryzys, bezpieka postanowiła rzucić Platformę na pożarcie - bo trzeba wiele zmienić, by wszystko zostało po staremu. Stąd zwijanie parasola ochronnego. Ale jest i druga przyczyna. Oto okazało się, że niemieckie firmy budujące stadiony i inne obiekty na Euro 2012, nie dostały pieniędzy. Tu już nie ma żartów i premier Donald Tusk nie tylko musiał ogłosić suwerenną decyzję, że kandydowanie na stanowisko przewodniczącego Komisji Europejskiej ma surowo zakazane - a bezpieczniacy reprezentujący w naszym nieszczęśliwym kraju interesy niemieckie dostali zadanie, by z tego całego premiera Tuska zrobić marmoladę. W tej sytuacji nic dziwnego, że niezależne media wykryły, iż premier Tusk za subwencję budżetową kupował żonie sukienki i tzw. fond de toilette - a przecież gorące lato dopiero się zaczyna! Tymczasem w miarę jak parasol ochronny nad Platformą jest zwijany, rośną notowania sondażowe Prawa i Sprawiedliwości, co w szeregach sympatyków budzi nastrój euforii i nadzieję na uzyskanie w 2015 roku większości „konstytucyjnej”, pozwalającej nie tylko na uniknięcie konieczności wchodzenia w koalicje, ale nawet na samodzielną zmianę konstytucji. W dążeniu do uzyskania takiego monopolu prezes Jarosław Kaczyński dokonał sztuki w postaci politycznego zdominowania Ogólnopolskiego Kongresu Katolików na Jasnej Górze - co sprzyja ugruntowaniu wrażenia, że PiS jest jedynym obrońcą Kościoła i chrześcijaństwa w Polsce. Taka sugestia zawarta była w stwierdzeniu prezesa Kaczyńskiego, że Kościół znajduje się w sytuacji najtrudniejszej od czasów komuny. Warto jednak pamiętać, że ta „sytuacja” jest następstwem przystąpienia Polski do Unii Europejskiej i recepcji narzucanych przez nią europejskim narodom antychrześcijańskich „standardów” - czemu dodatkowo sprzyja traktat lizboński, wypłukujący z krajów członkowskich suwerenność polityczną. Ponieważ Prawo i Sprawiedliwość opowiadało się zarówno za przyłączeniem Polski do Unii Europejskiej i za ratyfikacją traktatu lizbońskiego, to polityczne zdominowanie Ogólnopolskiego Kongresu Katolików na Jasnej Górze trzeba uznać za majstersztyk prezesa Kaczyńskiego. Ale na tę akcję rodzi się reakcja i słyszymy, że niezależna prokuratura dostała rozkaz wszczęcia śledztwa w sprawie deklaracji majątkowej prezesa Jarosława Kaczyńskiego. Nie jest zatem wykluczone, że zanim PiS uzyska wymarzoną większość konstytucyjną, prezes Kaczyński będzie musiał uzyskać palmę męczeńską - bo ma zostać zaciągnięty również przed Komisję Odpowiedzialności Konstytucyjnej, co jest wstępem przed Trybunał Stanu. Widać wyraźnie, że przygotowania do przebudowy politycznej sceny w naszym nieszczęśliwym kraju wchodzą w decydującą fazę, zaś charakterystycznym momentem nadejścia nowego etapu będzie rozstrzygnięcie kwestii przywództwa zjednoczonej lewicy: czy Miller z Oleksym, czy Kwaśniewski z Palikotem. Przeciąganie się tej sprawy pokazuje, jak trudny jest kompromis między bezpieczniackimi watahami, które muszą uwzględniać nie tylko interesy własne, ale również - interesy państw trzecich, które na terenie Polski reprezentują. Z drugiej strony to przeciąganie się rozstrzygnięcia pokazuje, że bezpieczniackie watahy widzą przyszłego hegemona właśnie w postaci zjednoczonej lewicy, skoro tak starannie tę formację przygotowują. Wszystko to prawdopodobnie rozstrzygnie się jeszcze w lecie, które waśnie dlatego zapowiada się tak gorąco. SM

28/06/2013 „Chciał łowić ryby, ale nie widział jeziora usłyszałem w jakiejś reklamie. Mógł oczywiście założyć okulary, gdyby jezioro było, wtedy by je widział. Ale gdy jeziora nie było naprawdę, nic by nie pomogło.. Przypomina mi to postępowanie rządzących: łowią grube finansowe ryby w mętnym jeziorze w którym pływający” obywatele” starają się jakoś ukryć. Nic z tego! Odpowiednie służby ich wszystkich wyłapią- zresztą najbardziej władzy chodzi o ich pieniądze.. Będzie likwidacja tajemnicy bankowej ostatecznie- jak pan Vincent z Platformy Obywatelskiej zrealizuje swój plan, i nareszcie wszyscy będziemy „obywatelami:” pełną gębą.. Zresztą w socjalizmie demokratycznym w kierunku na komunizm- powinno być wszystko jawne- nie tylko oświadczenia majątkowe posłów i senatorów. Wszystkich obywateli! I nie tylko sprawa posiadania czegokolwiek powinna być jawna. Wszyscy” obywatele” powinni być jawni.. Wtedy obywatelskość zatriumfuje w pełnej krasie.. Do pewnego sklepu przyszedł pewien mężczyzna. Ukłonił się i bardzo miło zapytał:

- Ile kosztuje ten garnitur?

- 12 euro - odpowiedział sprzedawca. Klient się zastanawia: On mówi dwanaście, myśli dziesięć, da mi ten garnitur za osiem, a ja chcę wydać cztery - to powiem mu dwa.. I tak zrobił! Nie wiem czy garnitur kupił, ale próbował.. No i przy tym myślał intensywnie.. Podobnie jest u nas w polityce – demokratycznego państwa prawnego., opartego o ruchome piaski iluzji, a te z kolei o puste obietnice i demagogię. Jedynym i rzeczywistym programem tych wszystkich partii politycznych jest permanentna podwyżka podatków i kosztów oraz płodzenie niesamowitej ilości przepisów, których celem jest kompletne zniewolenie człowieka. Aż do granic absurdu. Socjaliści zabierają ludziom wolność, a potem gdzie-niegdzie – przy dużym wysiłku- udaje się „ obywatelem” część wolności odzyskać.. Albo i nie.. Przy wielkim wysiłku organizacyjnym. W demokracji trwa ciągła walka pomiędzy zabieraniem ludziom wolności przez władzę, a obroną jej przez garstki straceńców lub pojedyncze osoby, które na przykład samotnie walczą z wielkim państwowym ZUS-em.. Z przymusem jego płacenia.. Ale moją uwagę skupiła sprawa wyboru władz w Platformie, że tak powiem- Obywatelskiej. Pan Jarosław Gowin będzie kandydatem na przewodniczącego Platformy Obywatelskiej, tak jak pan Donald Tusk. I nawet pan Donald Tusk się cieszy, że startuje pan Jarosław Gowin.. A ja myślę następująco: gdybym był szefem służb ustawiających demokratyczna scenę polityczną, to zrobiłbym następująco, żeby ratować Platformę Obywatelską.. Ponieważ badania tzw. opinii publicznej wobec socjalisty Donalda Tuska poszybowały w dół, i jeszcze tylko 20% mu ufa, z 39% chcących uczestniczyć w zorganizowanych przez służby bachanaliach- to tak naprawdę pan Donald ma popularność na poziomie 7% z całości u „ obywateli” III Rzeczpospolitej. Sam więc przekracza próg wyborczy i mógłby sam siebie reprezentować w Sejmie.. Jak najbardziej! Ale przecież nie wszystkich, w tym środowisk wolnościowych.. Zamiana pana Donalda Tuska-„liberała”, na „ konserwatystę”- Jarosława Gowina- mogłoby znacząco zwiększyć popularność Platformy Obywatelskiej. Pan Jarosław ma bardzo ciepły wizerunek medialny i mógłby przesłużyć się poprawie wizerunku Platformy Obywatelskiej Aferałów.. To dobry znak- odpowiedni człowiek- jak najbardziej. I postawienie na czele Platformy Obywatelskiej pana Jarosława Gowina- z punktu widzenia służb i zachowania masy władzy, byłoby świetnym posunięciem… Znowu wiele zmienić, żebynic się nie zmieniło. Tym bardziej, że pan Jarosław Gowin chce być premierem, tak jak kiedyś pan Donald Tusk chciał być prezydentem.. Ale nagle- nie chciał już być. Mimo, że w sondażach wyprzedzał wszystkich, był murowanym kandydatem.. Kto mu kazał nie być? I zorganizował śmieszne wybory w których naumyślnie ścigał się pan Bronisław KOmorowski z panem Radosławem Sikorskim. Było bardzo śmiesznie, każdy wygadywał swoje głupstwa zgodnie z napisanym scenariuszem, ale było postanowione, że prezydentem zostanie Bronisław Komorowski. Ale demokracja musi mieć alternatywę- żeby tylko taką samą. Najlepiej dwóch identycznych kandydatów różniących się co najwyżej krawatami.. Pan Jarosław Gowin z pewnością poprawi , mając ciepły wizerunek- na ciepły wizerunek całej Platformy Obywatelskiej. Trzeba jak najszybciej zamienić go z Donaldem Tuskiem, a panu Donaldowi znaleźć na razie jakieś inne zajęcie, gdzieś w cieniu, żeby wyborcy zapomnieli lata jego rządów. Potem znowu się go wygrzebie, w końcu jest młodym dynamicznym człowiekiem, który jeszcze może się przydać, żeby jeszcze więcej spieprzyć- tym bardziej, że jest” trochę socjaldemokratą”, a socjaldemokratów ci u nas niedostatek.. Jeden więcej – to oczywiście dobrze- dla nas wszystkich i demokratycznego państwa prawnego. Potrzebna jest zmiana, jak najbardziej, żeby nic się nie zmieniło, tym bardziej, że Unia Europejska – nasze nowe państwo - uchwaliła zwiększony budżet na walkę z bezrobociem- i bezrobocie będzie rosło- skoro zamiast likwidacji bezrobocia- będzie walka z bezrobociem., Ci co będą walczyli z bezrobociem będą chcieli coś z tej walki wyciągnąć- to chyba jasne! Najpierw nałożą nowe podatki, żeby mieć pieniądze na walkę z bezrobociem,- zwiększając bezrobocie pośród prywatnej tłuszczy „obywateli”, a potem z tych pieniędzy sfinansują rozdawnictwo „darmowych” pieniędzy, w ramach walki z bezrobociem.. W urzędach” i budżetówce zatrudnienie” wzrośnie- w sektorze efektywnym ekonomicznie- zmaleje.. I o to chodzi- jak zwykle. Wszystko już jest przygotowane, bo w Sejmie powstał – zorganizowany przez posła Jarosława Gowina - Zespół Dobrych Zmian- liczący na razie 20 posłów, a którego celem jest kontynuowanie prac nad reformą państwa zapoczątkowanych przez pana Jarosława Gowina.. Chodzi też o to, żeby zwiększyć udział „obywateli” w życiu publicznym i uwaga!- zwiększyć liczbę regulacji prawnych - ale tym razem - przyjaznych rodzinie. (???) A bez regulacji prawnych dotyczących rodziny nie da się żyć czy co? Im więcej regulacji prawnych- tym więcej demokratycznego państwa prawnego, ale mniej sprawiedliwości i normalności.. Tak jak gospodarka wolnorynkowa nie potrzebuje tylu regulacji.. Gdyby pan poseł Gowin stanął na czele Platformy Obywatelskiej - moim zdaniem - zabrałby część wyborców wolnorynkowych Nowej Prawicy, którzy właśnie odeszli od Platformy Obywatelskiej.. I chcieliby przejść do Nowej Prawicy.. Bardzo dobry plan, żeby młodych ludzi znowu oszukać i żeby powrócili do głosowania na Platformę Obywatelską.. Genialny! Ależ panowie ze służb myślą.. Jestem dla nich pełen podziwu.. To naprawdę łebscy ludzie - kimkolwiek są. Tak to wszystko organizować przez ostatnie lata, żeby tylko ci sami u steru.. Naprawdę genialne.. Ciekawy jestem czy tak samo myślimy- ONI – i ja.?. Jak pan Jarosław Gowin zostanie przewodniczącym Platformy Obywatelskiej- to moja wygrana, a przegrana kongresu Nowej Prawicy. Znowu nie wejdziemy do Sejmu.. Młodzież znowu zagłosuje na Platformę Obywatelską.. Bo młodzież chce wolności.. Na tym słowie pan Donald Tusk przyciągnął młodzież.. Czas znowu na słowo” wolność”- nieprawdaż? Przynajmniej w kręgach Platformy Obywatelskiej. Ale jak zwykle na słowach się skończy.. WJR

Tusk każe budować elektrownię Opole i już

1. Wczoraj w mediach, królowały informacje pochodzące z konferencji prasowej Naczelnej Prokuratury Wojskowej czy byłego ministra sprawiedliwości Jarosława Gowina, który ogłosił swój start na przewodniczącego Platformy, natomiast konferencja premiera Tuska zorganizowana na terenie elektrowni Opole, zaledwie przemknęła przez ekrany telewizorów. A przecież konferencja prasowa szefa rządu w tym miejscu i w tym czasie z udziałem prezesów Kompanii Węglowej i Polskiej Grupy Energetycznej, została zorganizowana nieprzypadkowo tuż przed jego wylotem do Brukseli na posiedzenie Rady Europejskiej. W najbliższą sobotę i niedzielę Platforma organizuje w Katowicach swój kongres i po strasznych ciosach jakie zadały Śląskowi jej 6-letnie rządy, choćby takich jak skutki podpisanego przez premiera Tuska w grudniu 2008 roku unijnego Paktu klimatyczno – energetycznego, należało choćby zapowiedzieć jakąś decyzję, która wleje w mieszkańców tego regionu nowe nadzieje. Te nadzieje ma dać zapowiedź powrotu do realizacji inwestycji dwóch nowych bloków energetycznych o mocy 900 MW każdy w elektrowni Opole, opartych o węgiel kamienny wydobywany przez katowicką Kompanię Węglową.

2. Konferencja prasowa premiera Tuska i zapowiedź na niej budowy nowych bloków węglowych w elektrowni Opole przez PGE, spowodowała spadek wartości walorów tej spółki na Giełdzie Warszawskiej aż o ponad 8% do najniższego poziomu w historii wynoszącego 14,7 zł za jedną akcję. Tak gwałtowna negatywna reakcja inwestorów na zapowiedź realizacji tej inwestycji wynika głównie z faktu, że na początku kwietnia tego roku na konferencji prasowej prezes PGE Krzysztof Kilian, zapowiedział rezygnację z tego przedsięwzięcia z powodu jego nieopłacalności ekonomicznej. Wówczas szef PGE tłumaczył, że w związku z trwałym obniżeniem cen energii elektrycznej na rynku hurtowym w Polsce, inwestycja w nowe bloki energetyczne jest co najmniej wątpliwa ekonomicznie, a ponieważ firma jest spółką prawa handlowego obecną na giełdzie jej władze nie mogą podejmować decyzji godzących w jej interesy.

3. Po niecałych 3 miesiącach opór prezesa PGE został jednak złamany, a rentowność tej inwestycji ma być zapewniona między innymi poprzez list intencyjny z Kompanią Węglową dotyczący dostaw w przyszłości przynajmniej 6 mln ton węgla do obydwu nowych bloków (węgiel stanowi około 60% kosztów wytwarzanej z niego energii elektrycznej) i być może finansowe zaangażowanie samej Kompanii w realizację tego przedsięwzięcia. W realizację tej inwestycji ma być zaangażowana również spółka Polskie Inwestycje Rozwojowe, powołana do życia wiosną tego roku jako swoisty wehikuł inwestycyjny mający współfinansować projekty ważne z punktu widzenia polskiej gospodarki. Wprawdzie ciągle nie ma jeszcze konkretów, wczorajsze porozumienie o dostawach węgla pomiędzy PGE i Kompanią Węglową ma zaledwie rangę listu intencyjnego, a zaangażowanie finansowe Kompanii w ten projekt jest zaledwie zapowiedzią ale premier Tusk mówił o rozpoczęciu realizacji tej inwestycji już latem tego roku. Co więcej udział Polskich Inwestycji Rozwojowych w tym przedsięwzięciu jest dopiero badany, a konkrety w tej sprawie mogą zostać ustalone najwcześniej do 15 sierpnia tego roku.

4. Żeby było jasne jestem za realizacją kolejnych bloków węglowych w polskich elektrowniach, ponieważ zapotrzebowanie na energię elektryczną w Polsce będzie jednak rosło, a energia oparta o węgiel jest ciągle najtańsza, ale w sprawie tej inwestycji premier Tusk zachowuje się jak słoń w składzie porcelany. Jak można bowiem dopuścić do tego, żeby prezes spółki skarbu obecnej na giełdzie najpierw publicznie ogłaszał nieopłacalność inwestycji wartej 11,5 mld zł, żeby po kilkudziesięciu dniach w ciągle niejasny sposób udowadniać, że to przedsięwzięcie będzie jednak opłacalne. Czyżby premier Tusk miał w tej sprawie jakieś cudowne właściwości. Kuźmiuk

Bauman na Łączkę Profesor major Zygmunt Bauman kontynuuje triumfalny objazd po kraju. Dziś, w rocznicę poznańskiego czerwca, wygłosi tam właśnie wykład inaugurujący jakiś festiwal czy uczone forum... Przyznam, że szczegóły mnie nie interesują. Ważny jest ten symbol: były funkcjonariusz NKWD i KBW, współpracownik Informacji Wojskowej, ideolog i propagandysta stalinowskich zbrodni, właśnie tam, właśnie na tę rocznicę. Żeby nikt nie miał wątpliwości, czyje jest historyczne zwycięstwo. Bardzo dobra koncepcja, ale nie dość jeszcze dobra. Pan Bauman swój wykład o względności wszelkich pojęć, a zwłaszcza pojęć dobra i zła, prawdy i kłamstwa etc. powinien wygłosić w miejscu, z którego wyrasta obecna polska "ponowoczesność" − na warszawskiej "Łączce". Tam byłoby najbardziej stosowne, żeby powtórzył raz jeszcze, iż mordowanie "żołnierzy wyklętych", czy raczej, w jego języku, "likwidowanie band leśnych", było normalną sprawą, tak jak dziś walka z islamskim terroryzmem, i nie ma sobie potrzeby czegokolwiek wyrzucać. Stamtąd właśnie, z miejsca, gdzie prawdziwych polskich bohaterów powrzucano z przestrzelonymi czaszkami jak padlinę do wapiennego dołu, powinien czcigodny autorytet lewicy skierować swe przesłanie do elit III RP: "śmiało podnieście sztandar nasz w górę"! Nie wstydźcie się swoich dziadków i tatusiów, którzy ciężką pracą przy wyrywaniu polskim faszystom przez całe noce paznokci i na rozkułaczających ekspedycjach, godzinami wysiedzianymi żelazną partyjną dupą na nasiadówkach w komitecie tudzież przelanym tuszem sprawozdań i referatów ruszyli z posad bryłę świata, zapewniając wam dzisiejszą, uprzywilejowaną pozycję! Pamiętajcie, dzięki komu i czemu to wy, a nie kto inny, jesteście dziś prezesami, rektorami i dyrektorami, liderami prawniczych korporacji i innych samorządów zawodowych, gwiazdami mediów, autorytetami... Dzięki komu i czemu to właśnie wy znajdujecie się przy samych cyckach tej krowy, którą jest państwo, a którą karmić musi "dziki kraj". Dziś wszystkim, wczoraj niczym my! I ani kroku w tył. Cóż, była "trudna historia", była wiara w pewną utopię, która okazała się fałszywą, ale tylko o tyle, o ile wszystkie ludzkie porywy są fałszywe. Stalin był fałszywym bogiem, a materializm dialektyczny fałszywą religią, ale tylko o tyle, o ile wszystkie wiary i wszyscy bogowie są pozorem. I to niebezpiecznym pozorem, dlatego wszystkich, którzy w cokolwiek wierzą, a już zwłaszcza takich, co wierzą w Polskę, trzeba prewencyjnie gnoić. Realne jest tylko jedno: własne siedzenie, i stołek, na którym ono spoczywa. Tego stołka nie oddamy żadnej ciemnopolskiej hołocie z wiochy, która nie rozumie się na subtelnościach postmodernistycznego światopoglądu. Brawa dla pana profesora! Obruszy się ktoś, że profesor Bauman przecież niczego podobnego nigdzie nie mówi ani nie pisze? Nie szkodzi, oni to właśnie w jego wypowiedziach słyszą, i za to Baumana okadzają, a nie za jakieś filozoficzne głębie. To ten sam mechanizm, który sprawia, że klasa panująca III RP za najwybitniejszego pisarza ma Gombrowicza, a nie rozumie go ani w ząb, widząc w nim szydercę usprawiedliwiającego wszelkie ześwinienie. Albo który każe starej PZPR-owskiej sklerozie tak samo frenetycznie oklaskiwać Gierka i Jaruzelskiego, choć Jaruzelski wsadził Gierka do internatu i zabrał mu emeryturę, a Gierek Jaruzelskiego opisał w swych wspomnieniach jako najgorszą kreaturę jaką sobie można wyobrazić. Ta fala rozgęganego oburzenia na "faszystów", którzy ośmielili się uczynić rysę na pomnikowej postaci starego czekisty jest naprawdę łatwa do zrozumienia. Jasna sprawa, że nie o żaden faszyzm tu chodzi, bo - jak celnie ktoś zauważył - jeśli faszyzmem jest robienie drak na uniwersytecie, to modelowymi faszystami jest tzw. pokolenie 68, a i "komandosi" redaktora Michnika łapią się na neonazistowską bojówkę. I nie o żadne zagrożenie, bo jedynym zagrożeniem we Wrocławiu był dowodzący akcją policji debil, który do pełnej ludzi sali posłał ekipę z bronią gładkolufową i baniakami gazu obezwładniającego (gdyby któryś przypadkiem coś odpalił, mogłoby dojść do prawdziwego nieszczęścia). I nie o żaden nacjonalizm czy antysemityzm czy inny rasizm, jak usiłuje sprawę przedstawić propaganda "klasy panującej" - powody, dla których się nam fetowanie Baumana nie podoba są jasno sformułowane i nie mają nic wspólnego z jego pochodzeniem. Że ten pan prywatnie jest pewnie uroczym staruszkiem, na dodatek erudytą? Większość "uwikłanych w historię", nawet największych zbrodniarzy, taka właśnie jest. Nie ma to nic do rzeczy. Ściga się do dziś jakiegoś 90-letniego kuchcika z Auschwitz, a człowieka, który nigdy nie zdobył się na cień samokrytyki wobec uczestnictwa w zbrodniczych formacjach (bo też, przyznajmy, do czasu sławetnej awantury nikt go nigdy do takiej autorefleksji nie skłaniał) można zapraszać do czczenia rocznicy 150-lecia powstania niemieckiej SPD albo nawet poznańskich "wypadków". To po prostu niemoralne. Niemoralne! I jeśli się okazuje, że więcej instynktu moralnego od medialnych, politycznych i intelektualnych elit wykazują "faszyści i kibole", to tym większy wstyd dla tych elit. Namawiam do zachowania krytycyzmu wobec rozpętanej na salonach histerii. W porównaniu z atakami niemieckich lewaków w typie Joshki Fishera na byłych członków NSDAP, którym to atakom cały postępowy świat kibicował i których sprawcy są dziś powszechnie szanowani, Baumana nie spotkało w ogóle nic. Nikt go nie tknął, nikt w niego niczym nie rzucił, poza oskarżeniem. I módlmy się oraz starajmy, żeby tak zostało. Bo sposób, w jaki podchwyciła sprawę szeroko pojęta władza i jej medialni mędrkowie zakrawa na celowe prowokowanie Polaków do gwałtowniejszej reakcji. I jeśli rocznica poznańskiego czerwca okaże się prowokacją niewystarczającą, to kto wie, czy moja wizja Baumana wygłaszającego wykład inauguracyjny na powązkowskiej łączce się nie zrealizuje. Rafał Ziemkiewicz

Michalkiewicz: Zachwiały się fundamenty Rzeczypospolitej! „Podczas kiedy we dworze sztab wesoły łyka…” – nad Polską przemknęła ognista kula. Niby nic – ale jeśli dodać do tego inne znaki, to kto wie, czy przypadkiem nie zbliżają się słynne dni ostatnie? Jak wiadomo, jednym z apokaliptycznych zwiastunów ma być pojawienie się „znamienia Bestii”. Charakterystyczne przy tym jest to, że temu znamieniu nie odpowiadają żadne metafizyczne odloty, tylko skutek bardzo konkretny: bez niego nikt nie będzie mógł niczego sprzedać ani kupić. Jeden z Czytelników zwrócił uwagę, że to już się stało, a „znamieniem Bestii” jest… kod kreskowy, w którym powtarza się sekwencja odpowiadająca cyfrom 666. Rzeczywiście – bez niego niczego nie da się już sprzedać ani kupić, chyba że… w szarej strefie, w której ratunku szukał w swoim męczeństwie nawet niegdysiejszy jej przeciwnik w osobie Jana Marii Rokity. Okazuje się, że szara strefa jest dobra na wszystko i nawet Bestia może nie dać jej rady – co polecam łaskawej uwadze wszystkich wątpiących w mechanizmy rynkowe. Jak wiadomo, jest ich bardzo wielu – tym więcej, im więcej ludzi zostaje objętych programem duraczenia opracowanym przez Ministerstwo Edukacji Narodowej w porozumieniu z Ministerstwem Szkolnictwa Wyższego. Zaraza pojawiła się nawet w Grenadzie, to znaczy na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim, gdzie uruchomiono tak zwane studia genderowe. Jak wiadomo, jest to rodzaj szamaństwa, konstrukcyjnie podobnego do teorii słynnego hochsztaplera Trofima Łysenki, którego wyznawcy w osobie prof. Kazimierza Petrusewicza utrzymali się w Polskiej Akademii Nauk, aż do lat sześćdziesiątych. Trofim Łysenko utrzymywał, że zmiany genetyczne w organizmie dokonują się na skutek zmian jego zewnętrznego otoczenia. Podobnie genderowcy – ich zdaniem płeć nie jest uwarunkowana biologicznie, tylko kulturowo. Pani prof. Alina Kacperska wspomina, jak to w 1956 roku egzaminował ją z genetyki właśnie prof. Petrusewicz i zażądał, by skrytykowała prawa Mendla. Powtórzyła tedy wszystkie zarzuty łysenkowców – co przez ścianę usłyszał dr Gajewski, który w ramach kontynuowania egzaminu zażądał z kolei, by słuszność praw Mendla potwierdziła. I to potrafiła, więc dr Gajewski zapytał: a pani sama co myśli? Na co magistrantka Kacperska odparła, że ona nigdy nic nie myśli, tylko zdaje egzamin. Toteż kiedy JE bp Mering wyraził zainteresowanie przyczynami uruchomienia genderowych studiów na KUL, rektor uczelni wyjaśnił, że nie uruchomiono takiego kierunku, a tylko studia nad zjawiskiem, w czym niezwykle pomocny okazał się lubelski Ośrodek Brama Grodzka. Okazuje się, że tu bije krynica mądrości. Tą samorządową instytucją kieruje laureat honorowej nagrody Izraela, pan Tomasz Pietraszewicz, który zdaje się miał w Lublinie więcej szczęścia niż pan Marek Żydowicz w Łodzi. Ten ostatni chciał wydoić od łódzkiego magistratu pół miliarda w zamian za radosny przywilej urządzania w tym mieście festiwalu Camerimage, ale lodzermensze nie dały się wykiwać. W Lublinie jest inaczej. Ponieważ jacyś nieznani sprawcy wrzucają panu Pietraszewiczowi przez okno cegły ze swastykami, to jako męczennik Najsłuszniejszej Sprawy jest on w Lublinie postacią, której nikt niczego nie śmie odmówić – o czym m.in. świadczy jego kolaboracja z KUL-em. W tej sytuacji tylko patrzeć, jak tamtejszy Instytut Filologii Polskiej uruchomi studia również nad rusałkami, małymi elfami, a zwłaszcza południcami, które na Lubelszczyźnie występowały nagminnie jeszcze za mego dzieciństwa. Byle tylko ktoś sypnął złotem, a wnet się pojawią prace magisterskie, doktoraty i habilitacje z genderowszczyny – podobnie jak za komuny z „centralizmu demokratycznego”. Ja na miejscu pana Pietraszewicza sam bym co jakiś czas wrzucał sobie przez okno cegły ze swastykami – a nie sądzę, by był on głupszy ode mnie. Ale to jeszcze nic w porównaniu z tym, że zachwiały się fundamenty świata, a w każdym razie fundamenty Rzeczypospolitej. W ramach stopniowego zwijania parasola ochronnego nad Platformą Obywatelską w kierowanym przez znanego z żarliwego obiektywizmu pana red. Lisa tygodniku ukazała się publikacja traktująca o tym, jak to Umiłowani Przywódcy z PO za pieniądze z budżetowej subwencji obsprawiają się w markowe garniturki i kreacje, wynajmują stadiony do „haratania w gałę”, zalewają pały dobrymi winami i zaciągają wonnymi cygarami, słowem: używają życia całą paszczą.

Przesłuchiwany ostro przez „Stokrotkę” poseł Niesiołowski już tylko próbował spierać się o różnicę łajdactwa ze znienawidzonym PiS-em, który wydaje krocie na ochronę bezcennego prezesa Kaczyńskiego – ale „Stokrotka” potraktowała go bez niegdysiejszej rewerencji, co stanowi nieomylny znak, że i poseł Niesiołowski już długo nam nie popyskuje. A co potem? Potem pewnie będzie cienko śpiewał, niczym Jan Maria Rokita – „kędyś podstarości”. Zresztą mniejsza o tego Umiłowanego Przywódcę; nażył się, nadoił Rzeczpospolitą i wystarczy – bo ważniejsze jest oczywiście zachwianie fundamentów. Ktoś mianowicie przypomniał premieru Tusku, że likwidacją subwencji budżetowej dla partii jeszcze w 2007 roku stręczył się naiwniakom – toteż w intencji poprawienia swojej zrujnowanej reputacji zapowiedział „przyspieszenie prac” nad stosowną ustawą. Rozwścieczyło to koalicyjnego posła Kłopotka do tego stopnia, że zaczął publicznie się odgrażać, iż tego całego premiera Tuska ma już po dziurki w nosie. Wprawdzie kultowa pieśń ruchu ludowego „Gdy naród do boju” chłoszcze „panów w stolicy”, że „palili cygara” – ale pamiętam scenę, jak to jeszcze za głębokiej komuny na wojewódzkim zjeździe ZSL w Tarnowie, zaraz po odśpiewaniu pieśni chłoszczącej „panów” za „cygara”, ówczesny prezes Gucwa zasiadł za prezydialnym stołem i jak gdyby nigdy nic zapalił cygaro. Poseł Kłopotek może cygar nie lubi, ale wiadomo, że tradycję obsprawiania się na koszt Rzeczypospolitej zapoczątkował premier Waldemar Pawlak zaraz po „nocnej zmianie” w 1992 roku. Czyż deklaracja posła Kłopotka nie jest ostatnim słowem przed zerwaniem koalicji – a tu bezpieka jeszcze nie zdążyła przygotować lewicowej alternatywy na podmiankę! Ajajajajajajaj! „Niebo i ziemia przemijają, chwieją się fundamenty światów”. Ale jak partia mówi, że zlikwiduje subwencje – to mówi. Tym bardziej, że zapowiedź bronienia subwencji jak niepodległości zapowiedziało już nie tylko PSL, ale i PiS oraz SLD. W tej sytuacji premier Tusk może odgrażać się całkowicie bezpiecznie – podobnie jak kiedyś AW„S”, która do ustawy o restytucji własności wprowadziła prowokujący „paragraf aryjski” – chociaż przekazałem posłom tego klubu pisemne aide-mémoire, co w celu osiągnięcia tego samego rezultatu trzeba zrobić bez ostentacji. Myślałem, że AW„S” chce przeprowadzić restytucję własności znacjonalizowanej za komuny, podczas gdy ona chciała tylko to zamarkować, „paragrafem aryjskim”, prowokując prezydenta Kwaśniewskiego, by ustawę zaskarżył, a TK ją uwalił – co ostatecznie się stało. Więc chociaż znaki zapowiadające nadejście dni ostatnich mnożą się jak króliki, chociaż dni ostatnie nieubłaganie się zbliżają, to na koniec świata trzeba będzie chyba jeszcze trochę poczekać. SM

System emerytalny jest bankrutem – i trzeba to jasno powiedzieć. Oświadczenie Kongresu Nowej Prawicy w sprawie „reformy OFE” Kongres Nowej Prawicy stara się wyjaśniać sprawy możliwie prosto. Otóż zgodnie z socjalistyczną naturą ZUS potwierdzoną kilkoma wyrokami SN, środki zgromadzone w ZUS nie stanowią własności osoby ubezpieczonej. Natomiast środki zgromadzone w OFE – z pewnymi ograniczeniami –  „podlegają dziedziczeniu lub nabyciu przez osobę wskazaną przez członka OFE w dyspozycji na wypadek śmierci. Członek OFE wyznacza tzw. osoby uposażone (w niektórych OFE zwane beneficjentami) którym są przekazywane środki z OFE po śmierci członka, niezależnie od dziedziczenia spadku. W sytuacji gdy nie ma uposażonych (beneficjentów), środki z OFE wchodzą w skład masy spadkowej i są dziedziczone przez spadkobierców zmarłego członka OFE” (np. Orzeczenie SN z 8 IV 2009). Propozycja przeniesienia środków z OFE do ZUS jest więc po prostu rabunkiem, dokonywanym ze szczególną zuchwałością. Natomiast propozycja dopłaty 2% za przeniesienie pieniędzy z OFE do ZUS to czyn karalny na podstawie Art. 286 KK:

§ 1. Kto, w celu osiągnięcia korzyści majątkowej, doprowadza inną osobę do niekorzystnego rozporządzenia własnym lub cudzym mieniem za pomocą wprowadzenia jej w błąd albo wyzyskania błędu lub niezdolności do należytego pojmowania przedsiębranego działania, podlega karze pozbawienia wolności od 6 miesięcy do lat 8.

Jest  bowiem rzeczą oczywistą, że członkowie koalicji rządzącej działają tak, by przedłużyć swoją kadencję – co wiąże się z konkretnymi korzyściami majątkowymi. Wariant zaś, w którym trzeba by dopłacić 2%, by pozostać w OFE – to próba wykorzystania trudnej sytuacji materialnej wielu osób – co zagrożone jest ostrzejszą sankcją. Minister Finansów nie ukrywa przy tym chęci anulowania zobowiązań państwa względem OFE. Przypominamy, że OFE miały obowiązek trzymać 60% środków w formie obligacji Skarbu Państwa. „Anulowanie” tych obligacji to po prostu rabunek na gigantyczną skalę. Warto podkreślić, że PiS w gruncie rzeczy przyłącza się do tego projektu, wykorzystując okazję do... atakowania OFE. Otóż jest prawdą, że OFE nie dają oczekiwanych zysków, jest prawdą, że wynagrodzenia PTE są zdecydowanie za wysokie – ale to nie usprawiedliwia obrabowywania OFE z pieniędzy! Ze szczególnym oburzeniem przyjmujemy wypowiedź prof. Jerzego Żyżyńskiego, posła PiS, który stwierdził 26-VI w PR-I, że ZUS ma pieniądze prawdziwe, a OFE jedynie „wirtualne”. Wynika z tego, że zobowiązania państwa są funta kłaków niewarte. Czymś „pewnym” za to są... przymusowe składki na ZUS. Ciekawe, jak wyglądałyby „zasoby ZUS” gdyby za tydzień wszyscy płacący składki wyjechali za granicę – jak to uczyniły już 3 miliony innych ludzi!! PiS w tej sprawie stoi na identycznym stanowisku, jak SLD – i sądzić należy, że koalicja ta jest już szykowana.

Co należy zrobić?

1) Ogłosić bankructwo. System emerytalny jest bankrutem – i trzeba to jasno powiedzieć. By ukryć to bankructwo, z powodów ideologicznych dopłacamy do niego 85 mld złotych rocznie. Ogłoszenie tego bankructwa będzie ostatecznym upadkiem socjalizmu.

2) Należy znieść obowiązek ubezpieczenia emerytalnego. Jeśli ubezpieczenie takie jest dla człowieka korzystne – zawrze je sam; jeśli nie jest korzystne – zmuszanie go do tego jest czynem karalnym.

3) Należy wszystkie pieniądze z prywatyzacji mienia państwowego, które powstawało przecież ze składek obecnych emerytów – przekazywać na FUS.

4) Trzeba ludziom młodym powiedzieć: „Nie będziesz musiał płacić średnio 900 zł miesięcznie »składki emerytalnej« - i tak byś zresztą emerytury nie doczekał. Zamiast tej składki płacić będziesz miesięcznie podatek (oceniamy go na 300 zł) »na spłatę długów po II RP, GG, PRL i III RP«”

5) Dla osób w okolicy 60. r.ż. trzeba stworzyć alternatywne systemy przejściowe.

Skutki tych zmian:

Byłaby to, oczywiście, kontr-rewolucja. Spowodowałaby, że:

A) ludzie zamiast bezmyślnie polegać na „państwie opiekuńczym” zaczęliby sami myśleć o przyszłości. Jest to uruchomienie ogromnego potencjału intelektualnego, w cenie będzie przezorność i myślenie długoterminowe.

B) Uwolniłoby to ok. 600 zł miesięcznie od obywatela; te pieniądze spowodowałyby zdecydowany wzrost siły nabywczej na rynku wewnętrznym.

C) Najważniejszą jednak konsekwencją byłby wyraźny wzrost urodzeń – i lepsze wychowanie dzieci. Głównym powodem, dla którego ludzie mieli dzieci, to konieczność zabezpieczenia sobie starości. Liczba urodzeń spada w miarę wzrostu ubezpieczeń emerytalnych – bo ludzie są przekonani, że nie muszą mieć dzieci, gdyż „będzie emerytura”. Usunięcie tego czynnika przywróci naturalna stopę urodzeń – 3-6 dzieci na rodzinę bez jakichkolwiek finansowych zachęt. Co oznacza, np. hossę w budownictwie. Kongres Nowej Prawicy wzywa do zdecydowanych działań. Żadne drobne poprawki nic nie dadzą. Ustrój jest przegniły, wali się – i nowe państwo polskie trzeba zbudować na zupełnie odmiennych zasadach. Trzeba po prostu wrócić do normalności. Do czasów, zanim Otton von Bismarck zrujnował podstawy społeczeństw, wprowadzając ubezpieczenia emerytalne. Anna Karbowska

NASI I OBCY – W STRONĘ UKŁADU WARSZAWSKIEGO

„Władza nie może się odcinać szyframi i kodami od społeczeństwa”– perorował przed rokiem szef BBN Stanisław Koziej, gdy hakerzy zaatakowali „zabezpieczone przez ABW” strony kancelarii premiera i złamali supertajne hasła „admin” i „admin1”. Koziej najwyraźniej lekceważył wówczas zagrożenie związane z akcją grupy Anonymus i usprawiedliwiał rządzących, że przecież „każdy zostawia te loginy jakie mu zostawiono. A my nie mamy jeszcze świadomości życia w cyberprzestrzeni”. Gdy w marcu br. haker-filantrop dokonał kolejnego włamania do sieci kancelarii premiera, kancelarii prezydenta, MON i MSZ, BBN również nie wykazało niepokoju, a w wydanym komunikacie stwierdzono jedynie, iż "Kancelaria Prezydenta RP jest świadoma incydentu informatycznego związanego z bezpieczeństwem sieci teleinformatycznej KPRP”.

Jakże inną reakcję szefa BBN mogliśmy zobaczyć przed kilkoma dniami, gdy światowe media obiegły „rewelacje” rozgłaszane przez Edwarda Snowdena - pracownika CIA, najprawdopodobniej zwerbowanego przez chiński wywiad. Koziej zapytany - jak chronione są w internecie instytucje państwowe, przytoczył przykład zeszłorocznych protestów przeciwko ACTA i stwierdził -"Okazało się wówczas, że nie ma większych kłopotów z buszowaniem w cyberprzestrzeni wszystkich instytucji państwowych. Co więcej, zabezpieczenia przed włamaniami na te strony okazały się bardzo słabe". Zdaniem Kozieja "dla uporządkowania działań potrzebne jest przyjęcie cyberstrategii państwa, która nakreśli priorytety i wskaże skoordynowane kierunki działania instytucji. W cyberprzestrzeni nie może być działów administracji rządowej" – podkreślił minister i zapowiedział, że BBN ma plany, by rozpocząć prace nad taką strategią.

Mogłoby się wydawać, że w ocenie prezydenckiego urzędnika, ataki hakerów na strony rządowe oraz włamania do skrzynek ministerialnych niosą mniejsze zagrożenie dla bezpieczeństwa III RP niż program amerykańskiej Narodowej Agencji Bezpieczeństwa. Swoją obecną reakcję Koziej tłumaczy nam jednak troską o …dobro obywateli. „Zwykli obywatele są zupełnie bezbronni w internecie i nie zdają sobie sprawy ze skali zagrożeń takich jak PRISM” – podkreśla szef BBN.

Przyznaję, że ja również nie wiem - jakież to zagrożenia dla polskich użytkowników sieci płyną z programu PRISM i co mają z nim wspólnego „zwykli obywatele”? Z pewnością jednak gen. Koziej potrafi dostrzec „skalę zagrożeń” ze strony amerykańskiego wywiadu. Jako żołnierz I Zarządu Sztabu Generalnego LWP, członek egzekutywy PZPR i uczestnik kursu GRU, brał przecież udział w opracowaniach planu ataku wojsk Układu Warszawskiego na państwa NATO. Znamy też jego ocenę działań płk Ryszarda Kuklińskiego. Szef BBN uznał, że „współpraca z obcym wywiadem jest czymś nie do zaakceptowania. Sprawa płk Kuklińskiego przez następne pokolenia nie będzie możliwa do jednoznacznej oceny. Będzie ciągle rozpięta między bohaterstwem i zdradą.”

Postawę Kozieja celnie scharakteryzował wówczas śp. Jacek Kwieciński, w „Gazecie Polskiej” z 23.02.2011 r - „To Koziej pracował na rzecz zniewalającego nas obcego mocarstwa, to jego postawa była ewidentnie zdradziecka wobec Polski. „Obcy wywiad” to było GRU. […]Dla Kozieja „obcych” uosabiali Amerykanie, a „swoich, naszych” „sojusznicy” z Układu Warszawskiego, zarządzanego z Moskwy”.

Echa tego podziału są najwyraźniej wciąż żywe, bo reakcja prezydenckiego ministra na „rewelacje” Snowdena i troska o obywateli rzekomo zagrożonych amerykańską inwigilacją, są czymś niespotykanym w państwie należącym do NATO. Zastanawiające jest również, że ani Koziej ani inni „eksperci od bezpieczeństwa” nie dostrzegali podobnych zagrożeń, gdy przed rokiem pojawiły się doniesienia o projekcie „CleanIT”, finansowanym przez Komisję Europejską. Chodzi o projekt współpracy rządów państw UE i firm obsługujących sieć internetową. Celem ma być „walka z terroryzmem”, prowadzona poprzez zastosowanie tzw. dobrowolnych środków kontrolowania aktywności użytkowników. Dostawcy usług internetowych, kierując się wytycznymi KE oraz „własnymi zasadami i etyką biznesu” zostali zobowiązani do aktywnego nadzorowania klientów oraz blokowania i filtrowania treści, które sami uznają za kontrowersyjne.

O tym, że „CleanIT” został wprowadzony, nie musimy nawet wiedzieć. Oparty o tzw. koncepcję samoregulacji, projekt nie trafi pod obrady lokalnych parlamentów i nie będzie tematem publicznych debat. By go zastosować wystarczy dobrowolne porozumienie stron: rządu oraz firm dostarczających usługi internetowe. Ponieważ „Czysty Internet” powiela rozwiązania wspierane przez grupę CEO Coalition, można mieć pewność, że przedsiębiorstwa tworzące tę grupę, przyjmą go bez sprzeciwu. W CEO Coalition znajdziemy zaś największe firmy branży IT, m.in.: Apple, Facebook, Google i Microsoft. Wprowadzenie „CleanIT” oznacza więc globalną cenzurę sieci i inwigilację milionów użytkowników – nie za sprawą nadzorowanego przez sądy wywiadu „obcego mocarstwa” lecz przez prywatne firmy, działające według „własnych zasad”. Warto wspomnieć, że pomysły unijnych komisarzy były wzorowane na rosyjskiej ustawie federalnej z grudnia 2010 - o ochronie dzieci przed informacjami szkodliwymi, której nazwa nie ma nic wspólnego z intencjami i posłużyła jako parawan dla wprowadzenia ścisłej kontroli społeczności internetowej. Ustawa umożliwiła m.in. stworzenie rejestru, do którego wpisano domeny i adresy sieciowe zawierające treści zakazane. Podobny rejestr próbował wprowadzić niedawno rząd Donalda Tuska, a rekomendacje do tworzenia takich wykazów znajdziemy w projekcie „CleanIT”. Gen. Koziej wydaje się mało wiarygodny w roli obrońcy wolności i stronnika dialogu ze społeczeństwem, zaś straszenie nas groźbą amerykańskiej inwigilacji wygląda na pretekst do rozbudowy systemu nadzoru internetu. Wywołana przez „rewelacje” Snowdena histeria może być wykorzystana do wprowadzenia kolejnych ograniczeń, w ramach nieustającej „walki z cyberterroryzmem” – pojęciem szczególnie pojemnym dla kremlowskich i brukselskich komisarzy. Jest ono równie chętnie używane przez rodzimych „ekspertów od bezpieczeństwa” i w czasie ostatnich lat było wielokrotnie wykorzystane do rozbudowy uprawnień służb specjalnych oraz przeforsowania pierwszej inicjatywy legislacyjnej Bronisława Komorowskiego - noweli ustawy o stanie wojennym. Wprowadzono tam pojęcie „cyberprzestrzeni”- tak niedookreślone i nieprecyzyjne, że zdaniem sejmowego eksperta, prof. Andrzeja Szmyta stanowiło ono „zbitkę pojęciową”, w której brak ścisłej definicji grozi „konsekwencjami w sferze praw i wolności człowieka i obywatela”. Dzięki tej noweli, lokator Belwederu uzyskał prawo wprowadzenia stanu wyjątkowego, m.in. „w sytuacji szczególnego zagrożenia […] spowodowanego działaniami o charakterze terrorystycznym lub działaniami w cyberprzestrzeni”. Najnowszym projektem ośrodka prezydenckiego, realizowanym przez MON, jest supertajne Narodowe Centrum Kryptologii, na którego czele postawiono Krzysztofa Bondaryka. Nazwa trochę na wyrost, bo NCK ma zająć się m.in. budową systemów i doskonaleniem technik monitorowania internetu oraz wszelkich transmisji i połączeń, również szyfrowanych. Niewykluczone, że tam właśnie powstaną systemy inwigilacji „zwykłych obywateli”, wzorowane na doświadczeniach rosyjskich. W marcu br. gen. Koziej podpisał bowiem w Moskwie plan współpracy między BBN i Aparatem Rady Bezpieczeństwa FR, w którym „sprawy cyberbezpieczeństwa” i wymiany doświadczeń w tej dziedzinie zajmują czołowe miejsce. Ponieważ NCK ma także „odpowiadać na najnowsze cyber zagrożenia”, do których - za sprawą szefa BBN musimy zaliczyć działania amerykańskiego wywiadu, może się okazać, że nowa służba stanie się wkrótce pionierem w procesie reaktywacji Układu Warszawskiego. Aleksander Ścios

”Gazeta Finansowa”: PKP zawiadomiły CBA o działaniach prezesa PMPG Według ”Gazety Finansowej”, PKP złożyły zawiadomienie do CBA o podejrzanych działaniach Michał M. Lisieckiego, prezesa Platformy Mediowej Point Group SA. PMPG odpowiada, że działania te wpisują się w naciski na wydawcę ”Wprost”, by wymienił kierownictwo redakcji tego tygodnika. PMPG wytoczyła proces prezesowi Totalizatora Sportowego. ”2 mln zł od Totalizatora Sportowego, 1,7 mln zł od PKP – takie szokujące oferty miał składać Michał M. Lisiecki, wydawca tygodników »Wprost« i »Do Rzeczy« szefom tych spółek” – napisała na swojej stronie internetowej ”Gazeta Finansowa”. Według gazety w czasie, gdy Lisiecki chciał otrzymać kontrakty reklamowo-promocyjne, dziennikarze należących do niego tytułów szukali nieprawidłowości w tych spółkach. ”GF” podała, że 17 maja zarząd PKP zawiadomił o działalności Lisieckiego CBA. Opisała też, że w ub.r. PMPG starała się pozyskać fundusze od Totalizatora Sportowego. ”Po odmowie w grudniu rozpoczęto krytyczne publikacje na temat działań zarządu TS. Po dwóch krytycznych tekstach o Totalizatorze wpłynęła oferta reklamowa od wydawcy »Wprost«. Lisiecki chciał otrzymać za dwie imprezy dwa mln zł” – twierdzi gazeta. Platforma Mediowa Point Group wydała wczoraj oświadczenie w związku z ”obserwowaną od kilkunastu dni eskalacją działalności, która ma na celu naruszenie wiarygodności PMPG i jej prezesa” - napisano w nim. ”W ocenie zarządu spółki, działania te wpisują się w trwające od kilku tygodni naciski na wydawcę »Wprost«, aby wymienił kierownictwo redakcji w związku z publikacją na łamach tygodnika materiałów śledczych poświęconych znanym uczestnikom polskiego życia publicznego. Rozpowszechnianie fałszywych informacji na temat wydawcy zarząd PMPG traktuje jako zemstę za te niewygodne publikacje” – czytamy w oświadczeniu. Spółka zaznacza, że redakcje ”Wprost” i ”Tygodnika do Rzeczy” są autonomiczne, a wydawca nie wpływa na ich merytoryczną zawartość.  PMPG przypomina, że jako spółka notowana na GPW jest zobowiązana do publikowania oficjalnych zawiadomień o każdej umowie, której kwota przekracza 450 tys. zł. Dotyczy to również spółek zależnych, w tym tych wydających ”Wprost” i ”Tygodnik do Rzeczy”. We wczorajszym oświadczeniu PMPG poinformowała też, że złożyła w Sądzie Okręgowym w Warszawie pozew o ochronę dóbr osobistych wraz z wnioskiem o zabezpieczenie roszczeń niepieniężnych przeciwko Wojciechowi Szpilowi, prezesowi Totalizatora Sportowego, ”w związku z dokonaną przez niego manipulacją i pomówieniem, polegającym na rozpowszechnianiu nieprawdziwych informacji na temat prezesa zarządu PMPG oraz kierowanych przez niego spółek”.

 – Wszystko, co mamy w tej sprawie do przekazania, jest w oświadczeniu – ucina nasze pytania Anna Pawłowska-Pojawa, PR manager PMPG. KOZ

Zderzenie propagandy PO z rzeczywistością Wbrew hurraoptymistycznej publikacji PO, która przedstawia rządy Donalda Tuska jako pasmo sukcesów, w rzeczywistości niewiele w tym jest prawdy, a niewygodne fakty są ukrywane. W opracowaniu Platformy Obywatelskiej pod tytułem „Pięć lat stabilnego rozwoju 2007-2012” możemy przeczytać, że w tym czasie w Polsce powstało 935 tysięcy miejsc pracy. W rzeczywistości jeśli wziąć pod uwagę pierwszy pełny rok rządów PO, czyli rok 2008, i pierwszy kwartał roku obecnego, okaże się, że w tym czasie poziom bezrobocia w Polsce zwiększył się o ponad połowę! W 2008 roku było 1,47 mln bezrobotnych (9,8 proc.), podczas gdy w końcu pierwszego kwartału br. ich liczba sięgnęła 2,3 mln osób (14,3 proc.). To wzrost aż o 830 tysięcy, czyli o 56,5 procent! Dodatkowo gwałtownie wzrasta liczba bezrobotnych zniechęconych bezskutecznością poszukiwania pracy. 516 tysięcy osób bezrobotnych przyznało, że przestało już szukać pracy, gdyż są przekonani, że wyczerpali wszystkie możliwości i nie znajdą odpowiedniego zajęcia.

Dług wzrósł o 400 miliardów We wspomnianej broszurze wydanej za pieniądze podatników czytamy, że „Polska najlepiej konsoliduje finanse publiczne wśród krajów UE”, a „w ostatnich latach udało się zahamować niekontrolowane wzrosty wydatków, jakie wcześniej były w Polsce normą”. Politycy PO chwalą się rzekomym najniższym wzrostem długu publicznego w Unii, ale nie mówią o sztuczkach księgowych z tym związanych. Tylko w Krajowym Funduszu Drogowym ukryto co najmniej 50 mld zł długu, dodatkowo co chwilę podbieranych jest po kilka miliardów z Funduszu Rezerwy Demograficznej, a niedługo zapewne także z OFE. Poza tym dlaczego porównywać się do najgorszych dłużników, jakimi jest większość krajów unijnych, a nie do państw, które racjonalnie obniżają zadłużenie publiczne – jak na przykład Nowa Zelandia czy Węgry? Jaka jest rzeczywistość w tym kwestiach? W 2007 roku łączne wydatki publiczne wyniosły 483,2 mld zł, podczas gdy w 2013 roku mają sięgnąć 734,5 mld zł. To wzrost aż o ponad 52 procent. Z kolei oficjalne zadłużenie publiczne w tym okresie wzrosło z 529,3 mld zł do około 900 mld zł, a może nawet sięgnie magicznego biliona. Sam ZUS prognozuje deficyt Funduszu Ubezpieczeń Społecznych (wariant pośredni) na 60 mld zł w 2014 roku i prawie 75 mld zł w 2017! Oznacza to zwiększenie zadłużenia o jakieś 400 mld zł, czyli o ponad 70 procent. Jednak po zliczeniu wszystkich przyszłych zobowiązań państwa (głównie wypłat emerytur) dług wynosi oszałamiającą sumę około 3-4 bilionów złotych (około 200-300 procent PKB). Zdaniem polityków PO, wielkim sukcesem jest deregulacja, podczas gdy według wyliczeń Czarnej Księgi Barier przygotowanej przez Polską Konfederację Pracodawców Prywatnych „Lewiatan”, tylko w 2012 roku przybyło aż 49 nowych przeszkód biurokratycznych dla biznesu. Poza tym przedsiębiorcy nie mogą się doprosić obniżenia pozapłacowych kosztów pracy, które w największym stopniu hamują rozwój gospodarczy i tworzenie nowych miejsc pracy. Tymczasem rządy PO-PSL, zamiast ulżyć przedsiębiorcom, znacznie te koszty powiększyły. Na początku 2008 roku łączne obowiązkowe składki na ZUS płacone przez osoby samozatrudnione wynosiły 717,77 zł, podczas gdy od stycznia 2013 roku zostały podniesione do 1026,98 zł. To wzrost o ponad 43 procent! W platformerskiej broszurze mówi się, że „w latach 2009-2012 Polska osiągnęła drugi najwyższy poziom inwestycji publicznych w całej UE”. Ale po pierwsze – nie ma się czym chwalić, bo inwestycje publiczne to nic dobrego. Aby były możliwe, najpierw konieczne jest zabranie w formie podatków funduszy na te inwestycje z bardziej efektywnego sektora prywatnego. Po drugie – pisze się o unijnych inwestycjach, a zapomina się o ich koszcie, który w przypadku inwestycji publicznych jest zawsze wyższy niż przy inwestycjach sektora prywatnego. Także koszt wykorzystywania dotacji unijnych przewyższa ich wartość.

– Trzeba pamiętać, że tak jak w przypadku Grecji i innych krajów południa [dotacje unijne] nie stworzyły stałego dobrobytu, tylko stworzyły długi dzisiaj nie do spłacenia – powiedział „Rzeczpospolitej” Andrzej Sadowski, wiceprezydent Centrum im. Adama Smitha. Jak zauważył ekonomista, na dodatek poprzez unijne dotacje „dyktuje się Polsce, co powinna chcieć, a nie to co Polsce jest de facto potrzebne”. – Doświadczenia Hiszpanii pokazały, że pieniądze unijne, które rzekomo miały odmienić ten kraj, miały dosyć ograniczony wpływ. To była, powiedzmy, ekstra premia. Hiszpania zaczęła rozwijać się dlatego, że zmieniła sobie system gospodarczy, odblokowała gospodarkę. To było największe źródło ich rozwoju gospodarczego – stwierdził Sadowski.

– Doświadczenia i europejskie, i afrykańskie, i w wielu innych krajach pokazują, że tylko praca obywateli, dobre rządzenie i dobry system jest gwarantem trwałego dobrobytu – dodał. W propagandowej publikacji nie pisze się też o tym, że samorządy coraz częściej oddają unijne dotacje, gdyż nie mają pieniędzy na współfinansowanie inwestycji, które same zaplanowały. Jak poinformował "Dziennik Gazeta Prawna", od 2008 roku anulowanych zostało w sumie 331 umów o dofinansowanie projektów prowadzonych przez samorządy. Często one same rezygnowały z inwestycji. Jeszcze w 2008 roku rozwiązano zaledwie 10 umów, podczas gdy w 2011 i 2012 roku było ich już po około sto. Co gorsza, ostatnio premier Tusk postraszył, że w najbliższych latach rząd wpompuje w gospodarkę 700 do 800 mld zł (publicznych pieniędzy).

Wzrost spadł do zera "Dziennik Gazeta Prawna" opisał inny przykład na propagandę sukcesu w wykonaniu urzędniczym, która okazała się zwykłym kłamstwem. Polska Agencja Informacji i Inwestycji Zagranicznych ogłosiła, że program inwestycji na wschodzie Polski okazał się gigantycznym sukcesem. – Blisko 150 firm, które skorzystały z Programu Promocji Gospodarczej Polski Wschodniej, zadeklarowało prawie 313 mln zł zysku – powiedziała Agnieszka Łukaszewska-Wojnarowska, dyrektor Departamentu Rozwoju Regionalnego w PAIIZ. Pochwaliła się, że na promocję tych firm Agencja wydała około 40 mln zł.

– Zatem bilans jest imponujący – 273 mln zł na plusie. Te liczby mówią same za siebie – podkreśliła Łukaszewska-Wojnarowska. Tymczasem – jak pisze „Dziennik Gazeta Prawna” – nie chodzi o zyski firm uczestniczących w programie, tylko o wartość kontraktów, które zawarły one za granicą dzięki pomocy PAIIZ. Łączna wartość tych kontraktów to nieco ponad 283 mln zł. Co więcej, część z nich będzie zrealizowana dopiero w 2014 roku. Zdaniem przedsiębiorców, Agencja minęła się z prawdą w wyniku niekompetencji i chęci zabłyśnięcia. Nie ma się co dziwić, bo urzędnicy muszą się czymś kiedyś wykazać. Tym bardziej że jest ich coraz więcej. Oficjalnie w 2007 roku łączne zatrudnienie w administracji państwowej i samorządowej wynosiło 379 tysięcy etatów, podczas gdy na koniec 2012 roku było to już 436 tysięcy osób. To wzrost o 57 tysięcy etatów, czyli ponad 15 procent. Tylko w administracji lokalnej w 2012 roku przybyło 6 tysięcy etatów. W samej Warszawie za czasów rządów Hanny Gronkiewicz-Waltz, prezydent stolicy z PO, zatrudnienie w administracji zwiększyło się o około 2 tysiące osób, czyli o ponad 35 procent! Z kolei dane przedstawione we wrześniu 2012 roku przez Henryka Kmiecika, posła Ruchu Palikota, są jeszcze bardziej przygnębiające. Mówią, że w 2007 roku „liczba urzędników wahała się wokół 567 tys., w chwili obecnej liczba ta wynosi blisko 670 tys.”. To oznaczałoby wzrost o 103 tysiące etatów, czyli o ponad 18 procent. W samym Ministerstwie Finansów wraz z podległymi mu urzędami pracuje armia około 52 tys. ludzi. Wydatki resortu finansów od 2007 roku wzrosły o prawie miliard złotych, czyli o 20 procent. W najbardziej chyba niepotrzebnym Ministerstwie Sportu i Turystyki w 2007 roku pracowało 176 biurokratów, a w 2012 roku – 216 (wzrost o 23 procent). Jak w 2011 roku wyliczył „Fakt”, każdego dnia roboczego przybywa aż 75 urzędników! W latach 2008-2012 wydatki na administrację rządową wzrosły o 10,6 mld zł. Broszura PO informuje też, że „łączny wzrost gospodarczy, jaki na przestrzeni ostatnich pięciu lat zanotowała Polska, był zdecydowanie najwyższy ze wszystkich krajów Unii Europejskiej. Polski PKB w tym okresie wzrósł o 18,5%, podczas gdy średnia unijna to -0,7%”. Pomijając fakt, że chociażby Mongolia taki wzrost gospodarczy uzyskuje w ciągu roku, platformiani propagandziści nie raczyli wskazać, jak w tym czasie wzrost gospodarczy Polski… zanikał. W 2007 roku wynosił 6,7 proc., w 2010 roku – 3,8 proc., a w 2012 roku – już tylko 2 procent. Nie wspominając o roku bieżącym, kiedy to, według GUS, w pierwszym kwartale 2013 roku PKB Polski wyrównany sezonowo wzrósł realnie o 0,1 proc. w porównaniu z poprzednim kwartałem, a w skali rocznej wzrost wyniósł 0,4 procent. Zdaniem ekonomistów, polska gospodarka zbliża się do zerowego tempa wzrostu PKB. – Przedłużająca się stagnacja gospodarcza jest bardzo niebezpieczna, zwłaszcza gdy rząd nie podejmuje się prowadzenia koniecznych zmian strukturalnych. Jego bezczynność może bowiem doprowadzić do recesji – skomentował Jacek Brzozowski, ekspert Pracodawców RP. – Co więcej, minister finansów proponuje kolejne nowelizacje ordynacji podatkowej, które oznaczają wzrost fiskalizmu i tym samym pogorszenie warunków dla aktywności gospodarczej – dodał. Wyjaśnił też, że taka polityka, realizowana kosztem przedsiębiorców, zabija wzrost i przyczynia się do spadku przychodów podatkowych budżetu.

Tusk sabotażystą? Zdaniem Grzegorza Biereckiego, senatora PiS, w wyniku działań obecnego rządu Polska stała się czymś na kształt kolonii. Ale coraz większe niezadowolenie widać nawet wśród środowisk, które dotychczas wspierały PO. – PO to komuniści, a Polska to kraj postkolonialny – powiedział w wywiadzie dla „Wprost” Witold Gadowski, były dziennikarz śledczy TVN. O tym, że działania rządu Donalda Tuska są bliższe etatyzmowi niż wolnemu rynkowi, może świadczyć projekt ustawy o ochronie miejsc pracy, który przewiduje m.in. dopłaty do firm, których obroty spadną o co najmniej 15 procent.

Według Dobromira Sośnierza – działacza libertariańskiego, syna Andrzeja Sośnierza, który był posłem i szefem NFZ – oznacza to, że rząd „będzie zabierał pieniądze z miejsc, gdzie przynoszą one zyski, i przenosił w miejsca, gdzie przynoszą straty. Rozumiecie – receptą na kryzys jest niszczenie lub utrudnianie tworzenia miejsc pracy bardziej wydajnych, żeby utrzymać te niewydajne lub już niepotrzebne, czyli prawdopodobnie te właśnie, które są przyczyną kryzysu… Kryzys bierze się z tego, że w gospodarce nagromadziły się – pod wpływem rządowych przepisów – błędne decyzje i przychodzi czas ich skorygowania, czyli przesunięcia sił i środków tam, gdzie będą lepiej wykorzystane. Ktoś, kto w tym przeszkadza, jest debilem albo sabotażystą, względnie w rzadkich przypadkach jednym i drugim”. Nie można zapominać, że znakiem rozpoznawczym rządzącej koalicji PO-PSL jest podnoszenie podatków. Podstawową stawkę VAT zwiększono z 22 do 23 procent. Podatek od obrotu nieruchomościami wzrósł o 90 procent (z 10 do 19 proc.). Podatek od materiałów budowlanych, od zabudowania szafy wnękowej czy od ubranek dziecięcych zwiększono o 228 procent (z 7 do 23 proc.). Wprowadzono nowy podatek śmieciowy. Ustalona na bardzo niskim poziomie kwota wolna od podatku dochodowego (3091 zł rocznie) nie była waloryzowana od 2008 roku, choć jednocześnie Ministerstwo Finansów dokonuje takich waloryzacji choćby odnośnie podatków i opłat lokalnych, podnosząc co roku maksymalne dopuszczalne stawki, co potem władze samorządowe skrzętnie wykorzystują, coraz bardziej dobierając się do naszych kieszeni czy to w podatku od nieruchomości, czy od środków transportu. W tym czasie sama inflacja wyniosła – jak wyliczył kalkulator na internetowej stronie Ministerstwa Finansów – niemal 20 procent. Oznacza to, że realnie co roku kwota wolna od podatku jest coraz niższa i w rezultacie płacimy coraz wyższy podatek dochodowy. Tomasz Cukiernik

Polska Tuska bankrutuje. Ile mamy długów? Nie 870 miliardów, jak pokazuje "licznik długu", ale już ponad 6 bilionów złotych i 60 miliardów odsetek rocznie. Kwota ta rośnie w tempie zastraszającym. Zbliżamy się właśnie do 100 proc. deficytu budżetowego. Ale i to nie koniec złych wiadomości. Jadąc przez Centrum Warszawy, można w korku urozmaicić sobie czas oglądaniem "liczniku długu" ustawionego na rogu ulic Marszałkowskiej i Alej Jerozolimskich. Jednym z inicjatorów jego ustawienia był prof. Leszek Balcerowicz, co jest ironią historii, gdyż dzisiejszy stan finansów państwa jest w dużej mierze wynikiem złej polityki Leszka Balcerowicza. W chwili, gdy piszę te słowa, "licznik długu" pokazuje kwotę 873,2 miliarda złotych i rośnie w zastraszajacym tempie. Jeśli policzymy dług na jednego mieszkańca (podzielimy całą kwotę przez ilość Polaków), otrzymujemy 23 845 złotych, co jest o tyle manipulacją, że obejmuje on wszystkich żyjących Polaków rozumianych jako obywatele Polski. Tymczasem około 3-4 milionów Polaków majacych dowody osobiste wydane przez nasz kraj pracuje za granicą, oni długów nie będą spłacać. Nie będą ich też spłacać urzędnicy (niemal milion osób), emeryci (ok 7 miliona) i renciści. Aby realnie pokazać poziom zadłużenia przeciętnego Polaka, należy kwotę podzielić przez ilość czynnych zawodowo Polaków i dzieci. Wówczas okazuje się, że każdy z nas ma do spłącenia ponad 50 tysięcy długu. Tyle samo ma do spłącenia również każde rodzące się dziecko. Ot, takie becikowe w wydaniu Donalda Tuska. Rzecz w tym, że osławiony "licznik długu" pokazuje nie całkowity dług, a tylko kwotę zadłużenia wewnętrznego, a więc tyle, ile państwo jest winne swoim obywatelom (np. w obligacjach). Jest to tylko jeden filar zadłużenia i to, paradoksalnie, najmniej bolesny. Do zadłużenia wewnętrznego dochodzi zadłużenie zagraniczne, a więc pieniadze, które polski rząd pożyczył od innych rządów. Z danych NBP wynika, że jest to kwota dochodząca do 300 miliardów euro, a więc ok 1,2 biliona złotych. Piszę około, bo zależy to od kursów walut. A więc zadłużenie wewnętrze i zagraniczne to ok. 2,1 biliona złotych. Ale i to nie koniec. Zadłużenie systemu emerytalnego (nie zadłużenie ZUS) wynosi dziś ok 3,7 biliona złotych. Co to jest zadłużenie systemu emerytalnego? To sumy, które system emerytalny zabiera pracownikom płacącym składki, a które powinny do nich wrócić. Innymi słowami: to zobowiązanie państwa wobec przyszłych emerytów z tytułu pobieranych przez nich składek. Z wyliczeń ekonomistów Centrum im. Adam Smitha wynika, że dzisiejsi przedsiębiorcy nie mają już co liczyć na emerytury w przyszłości, bo system emerytalny jest niewydolny i bankrutuje. Aby utrzymać jego płynność finansową, należałoby zdobyć właśnie te 3,7 biliona złotych. Tyle bowiem brakuje, aby w przyszłości wypłacać pracownikom emerytury na podstawie wpłacanych przez nich dzisiaj składek. Także i ta kwota zwiększa sie w tempie lawinowym, bo składek do skarbu państwa trafia coraz mniej, zobowiązań jest coraz więcej wskutek patologicznego systemu rent i emerytur. Więc niebawem z 3,7 biliona zrobi się 4 biliony. Do tego należy dodać zadłużenie wynikające z idiotycznych inwestycji unijnych. Jego paradoks polega na tym, że trudno je oszacować. Podam kilka przykładów. W Mszczonowie wybudowano baseny termalne za pieniądze UE. Ich utrzymanie jest kosztowne, dopłaca do niego polski podatnik ok 200 mln zł rocznie. Ponad 100 milionów kosztuje utrzymanie basenów geotermalnych w Lidzbarku Warmińskim. Około 200 milionów złotych rocznie dopłacamy do Stadionu Narodowego. Brakuje danych, aby policzyć wszystkie inwestycje powstałe z "dotacji" unijnych. Jednak inwestycji jest kilka tysięcy, kosztują coraz więcej i kosztować będą jeszcze więcej.Na dzień dzisiejszy jest to, moim zdaniem, kilkadziesiąt miliardów euro, ale brak dokładnych danych nie pozwala tej kwoty sprecyzować. No i sprawa piąta: zadłużenie polskich gospodarstw domowych. Jak wynika z danych, to kwota około 40 miliardów (dane NBP z kwietnia 2013 publikowane przez "Dziennik"). Do tego dochodzą zadłużenia z tytułu kart kredytowych, gzywien, mandatów itp. Sprawa szósta: zadłużenie polskich samorządów. Z informacji Portalu Samorządowego wynika, że na koniec 2012 roku zadłużenie wszystkich polskich gmin wyniosło 2 miliardy złotych. Do tego zadłużenie powiatów, miast, województw - kolejne miliardy złotych. Ale i to nie koniec niespodzianek. W lutym tego roku dowiedzieliśmy się, że deficyt budżetowy zaplanowany na rok 2013 został wykorzystany w 60%. W kwieniu mówiono już o poziomie 80-90%. Jeśli to prawda, to właśnie teraz, w połowie roku, deficyt budżetowy powinien dojść do 100 procent, ergo: powinien zostać wykorzystany cały. Szukam w internecie danych na ten temat. Szukam, szukam i znaleźć nie mogę. Z reguły dane na temat zadłużenia publikowane są co kwartał. Kwartał właśnie się skonczył. Zamiast informacji o stanie finansów państwa, dostalismy informacje o alarmach bombowych, których sprawcy zostali wypuszczeni, bo nie było dowodów ich winy. 2,1 biliona złotych (dług wewnętrzny i zewnętrzny) połączony z zadłuzeniem systemu emerytalnego (3,7 biliona złotych) daje kwotę 5,8 biliona złotych. Jeśli do tego dołożymy zadłużenie samorządów, konieczność opłacania bezsensownych unijnych inwestycji, zadłużenia gospodarstw domowych i wszystko inne - kwota przekracza już 6 bilionów złotych i ciągle rośnie. Kilka miesięcy temy jeden z tabloidów podał, że obsługa długu zagranicznego kosztuje nas rocznie 60 miliardów złotych. Teraz podzielmy sobie 6 bilionów przez ilość Polaków czynnych zawodowo i ilość dzieci. Niech każdy sobie odpowie na pytanie z jakim bagażem długu zostawiła go ekipa Donalda Tuska.Dwa lata temu napisałem ksiażkę "Imperium marnotrawstwa" o wydawaniu publicznych pieniędzy w Polsce. Wieszczyłem tam, że państwo zbankrutuje niebawem. Te moje przewidywania właśnie się sprawdzają, wbrew lemingom (także nowoekranowym), którzy z tej tezy się śmiali. Bankructwo państwa jest faktem, a problemy OFE i ZUS-u to tylko jego objaw. PS. Od wielu lat twierdzę, że rząd Donalda Tuska powinien skończyć w kryminale. Nie tylko za doprowadzenie Polski do gospodarczej zapaści. Ale za to przede wszystkim. Szymowski

29/06/2013 „Nie oddam Polski bez walki” - twierdzi pan premier Donad Tusk., najlepszy premier ze wszystkich premierów ostatnich lat przemian demokratycznych. Oczywiście przemiany demokratyczne trwają i trwać będą, jeśli oczywiście” nasza młoda demokracja” – to wszystko wytrzyma. Tak jak reformy.. Bo kto widział i słyszał, żeby nie robić reform? Reformy muszą być robione systematycznie i ciągle, żeby demokratyczny lud widział, że coś się w kraju dzieje.. Permanentne reformy i permanentna zmiana prawa- to jest droga do pomyślności i szczęśliwości „obywateli”: demokratycznego państwa prawnego. Pan premier” nie odda Polski bez walki”, chodzi mu zapewne o to, żeby jego „obywatele”- działacze nadal obsiadali to socjalistyczne państwo biurokratyczne i żeby ciągnęli z niego pożytki- jak największe. Gdyby komuś udało się zlikwidować te wszystkie diety, których pożądliwość powoduje, że te chmary działaczy obsiadają to państwo- chętnych byłoby znacznie mniej.. A tak? Liczba chętnych do pobierania darmowych pieniędzy systematycznie rośnie.. Proszę zobaczyć jaki tłok panuje na listach wyborczych i demokratycznych.. Tysiące ludzi chce sobie pożyć na rachunek innych, żeby tylko nie pracować, bo wygląda na to, że praca jest dla tych darmozjadów – hańbą. I jeszcze przy pomocy szatańskiego narzędzia większości ustalają przeciw „obywatelom” demokratycznego państwa prawnego jak mają żyć i co robić, żeby „obywatele”: byli szczęśliwi.. To wszystko dzieje się na różnych szczeblach drabiny demokratycznego państwa prawnego. Od dzielnicy, poprzez gminę, poprzez powiaty i województwo aż do Sejmu i Senatu, gdzie szczególnie pielęgnują- demokratyczni wybrańcy ludu- głupotę. I do tego te setki różnego rodzaju rad paraliżujących nasze życie, w których też się przegłosowują nasze losy.. Widać wyraźnie, że w demokratycznym państwie prawnym los i wolność jednostki już dawno od niej nie zależy.. Zależy od tłumu różnych przegłosowywaczy na różnych szczeblach drabiny demokratycznego państwa prawnego. Potwora biurokratycznego, którego udało się zbudować od czasu tzw. przemian demokratycznych, jakby wcześniej demokracji w Polsce nie było a była- tłum do wyborów chodził. Ale nie było tak totalnej. i zaglądającej w każdą szczelinę życia człowieka.. Wkrótce, żeby się napić piwa, trzeba będzie go pić w kasku ochronnym- założonym pod przymusem, w obowiązkowym ogródku piwnym posiadając przy sobie określone zezwolenia od lekarza pierwszego kontaktu. Totalitaryzm idzie wielkimi korkami.. Nad rodzimymi biurokratycznymi czapami mamy jeszcze czapy międzynarodowe.. Pełno jest międzynarodowych organizacji, które wymuszają na nas postępowanie zgodne z lewicowym widzeniem świata. Prowadzą robotę wywrotową wobec świata tradycyjnego opartego o wiarę w Boga i Dziesięć Przykazań. Do tego przegłosowują nas w Parlamencie Europejskim, nie tylko nas, bo na przykład życzą sobie większościowo, żeby kury znosiły jaja pazurami do przodu.. Broń Boże, żeby tyłem, albo na boku.. Nad całością europejską jest Komisja Europejska , Rada Unii Europejskiej, Rada Europy, a jeszcze nad całością różne Grupy Bilderbnerg, Komisje Trójstronne, Rady Stosunków Zagranicznych- Zagranicznych dopiero Organizacja Narowów Zjednoczonych- jako zalążek globalnego rządu, mającego w przyszłości uchwalać różne pożyteczne rzeczy dla siebie, przeciw wolnemu kiedyś człowiekowi.. Dlaczego te wszystkie organizacje zbudowane przeciw człowiekowi wymieniam, i nie wymieniam jeszcze tych wszystkich tajnych, których pełno jest w książkach o rodzącym się globalizmie światowym? Bo nie mogę dojść, w którym z tych gremiów zapadła decyzja o ubraniu wszystkich pieszych obowiązkowo w kamizelki odblaskowe w terenie niezabudowanym w Polsce. Żeby było bezpieczniej tym pieszym, bo bezpieczeństwa przecież nigdy dość.. Przeciw wolności. Bo sami nie mogą- bez przymusu demokratycznego państwa prawnego – założyć sobie kamizelki odblaskowej, żeby im było bezpieczniej.?. Mogą przecież założyć sobie i dwie oraz odblaskowy kask, gdyby w czasie zderzenia, kamizelka nie wystarczyła- bo nie była widoczna dla prowadzącego samochód kierowcy. Który zresztą też powinien być ubrany w kask i kamizelkę odblaskową.. Chociażby obowiązkowo dla równowagi.. I dlaczego tylko w terenie niezabudowanym? A co z terenem zabudowanym? Ilu wypadków można byłoby uniknąć, gdyby wszyscy piesi w miastach, miasteczkach i na wsiach- chodzili w twarzowych i odblaskowych kamizelkach- najlepiej do tego – kuloodpornych. Producenci kasków i kamizelek by zarobili.. Wzrosłoby PKB_ według idiotów propagujących antyekonomiczną głupotę.. Tak jak walka z komarami w mieszkaniach rozwija słuch czujność ,koordynację, zmysłowość, szybkość reakcji- a przede wszystkim paranoję. Żeby było najbezpieczniej, należałoby zlikwidować jazdę samochodami i przemieszczanie się pieszo ubranych w kamizelki i kaski odblaskowe.. I przepychanie tych głupstw jest punktem honoru na wątpliwym honorze pana premiera Donalda Tuska, który „nie odda Polski bez walki..”(???) A Unii Europejskiej oddał Polskę na kolanach.. Żeby nas wzięli i robili z nami co im się podoba.. Dzisiaj nie ma już pojęcia „ zdrady stanu”. Można swój kraj oddać obcym i na ich pastwę- i nic. Można go doprowadzić do potwornego zadłużenia i dekompozycji. Zrobić państwo w którym już nic nie działa. Oprócz konającej prywatnej własności i…. pracy strażaków.. Wielkie dzięki młodym ludziom, którzy stają na wysokości zadania.. Naprawdę jestem pełen podziwu dla strażaków. .Pożary, powodzie, wypadki.. Pan Waldemar Pawlak ma tu swoje zasługi- bez wątpienia. Już 31% przedsiębiorców w ogóle nie myśli o urlopach- pilnują, żeby im firmy nie poupadały. Reszta wyrywa się najwyżej na tydzień.. Pracownicy natomiast – zgodnie z socjalistycznym Kodeksem Pracy- urzędują na urlopach po miesiącu.. Właściciel jest niczym- właściciel jest coraz większym zerem.. Ale z zera można jeszcze coś wydoić.. I musi dać paragon fiskalny każdemu, kto u niego coś kupi.. Nie ma jeszcze obowiązku brania paragonu fiskalnego.. Najwyższy czas wprowadzić demokratyczny zapis , żeby uczynić wspólnikami „ zbrodni” tych co nie biorą paragonów.. I karać obie strony: dającego i biorącego. Po 1000 złotych na początek – tak jak obecnie.. A potem zwiększać nacisk fiskalny aż do wyciśnięcia wszystkiego z cytryny.. Można przy tym poubierać wszystkich w kamizelki odblaskowe nie tylko w terenie niezabudowanym- wszędzie. I odebrać Polskę premierowi Tuskowi.. Tocząc z nim walkę- nawet na śmierć i życie.. Bo inaczej zniszczy ten kraju zupełnie ,a jego mieszkańców wygna na emigrację.. Pan premier Donald Tusk nie jest człowiekiem szczerym. Raczej co nie powie- nie trzyma się kupy.. Może dlatego, że: SZCZEROŚĆ TO POŻERAJĄCY WSZYSTKO OGIEŃ! A on boi się ognia, jak człowiek pierwotny.. i dlatego nigdy nie będzie szczery.. WJR

Ostre starcie Rostowskiego z Balcerowiczem

1. Wczorajszy dzień był pełen wywiadów telewizyjnych wicepremiera i ministra finansów Jacka Rostowskiego i byłego wicepremiera i ministra finansów Leszka Balcerowicza, w których bardzo ostro się ścierali i atakowali nawzajem. Te ataki mogą wydawać się zadziwiające wszak Jacek Rostowski do oficjalny doradca Leszka Balcerowicza podczas jego pierwszego ministrowania w rządzie Tadeusza Mazowieckiego. Ostra wymiana poglądów pomiędzy nimi nastąpiła już w 2011 roku wtedy kiedy minister Rostowski zdecydował się zmniejszyć składkę przekazywaną do OFE aż o 5 punktów procentowych (z 7,3 do 2,3%). Wtedy obydwaj wystąpili w debacie telewizyjnej i ku zaskoczeniu wszystkich okazało się, że według badań opinii publicznej, wygrał ją właśnie Rostowski, choć to on miał być pod obstrzałem argumentów Balcerowicza. Jak później doniosły media Rostowskiemu znacząco pomogli PR-owi doradcy Donalda Tuska, którzy podpowiedzieli mu przejście podczas debaty „ na ty” z Balcerowiczem, co tego ostatniego na tyle wyprowadziło z równowagi, że debatę wyraźnie przegrał.

2. Leszek Balcerowicz jako wicepremier w rządzie Jerzego Buzka reformę emerytalną wprowadzał w 1998 roku, ba można powiedzieć więcej wprowadzenie OFE to wręcz „ulubione dziecko wicepremiera”. Dlatego od lat uważa on, że każda zmiana w tej reformie to zamach na nią. Tak potraktował zmniejszenie składki do OFE o 5 punktów procentowych, bardzo ostro się temu przeciwstawiał ale nic nie wskórał. Po raporcie rządowym opublikowanym w tym tygodniu należało się także spodziewać jego krytyki ale to co zaprezentował wczoraj to bardzo ostry atak zarówno na premiera Tuska ale w sposób szczególny na Leszka Balcerowicza.

3. Przypomnijmy tylko, że 3 rekomendacje będące konkluzjami rządowego raportu w sprawie OFE ,oznaczają większe lub mniejsze sięgnięcie po aktywa funduszy, dodatkowo w dwóch pierwszych wariantach środki finansowe zgromadzone w OFE były przekazywane do ZUS na 10 lat przez przejściem ubezpieczonego na emeryturę (w równych rocznych ratach). Tylko w trzecim pozostawałyby w OFE do momentu przejścia ubezpieczonego na emeryturę. Pierwszy proponowany przez rząd wariant to umorzenie obligacji skarbowych będących w zasobach OFE. Ich wartość w zasobach OFE na koniec roku 2012 wynosiła około 120 mld zł (ok.8 % PKB). O taką wartość zmniejszyła się by wielkość długu publicznego, a tym samym zmniejszyłyby się koszty jego obsługi. Drugi to tzw. dobrowolność polegająca jednak na tym, że ci którzy chcą zrezygnować z OFE i przystąpić do ZUS musieliby to zadeklarować na piśmie, co oznacza przy bardzo słabym zainteresowaniu ubezpieczonych swoimi przyszłymi emeryturami, że zdecydowana większość z nich zostałaby w OFE. Wreszcie trzeci wariant to tzw. dobrowolność plus oznaczałaby, że ci którzy pozostają w OFE obligatoryjnie odprowadzają do ZUS 17,52% swojej składki, do OFE przekazywane jest pozostałe 2% składki, a kolejne 2% muszą dołożyć dodatkowo do Funduszu ze swojego wynagrodzenia.

4. Balcerowicz uważa, że wszystkie one są głębokim sięgnięciem rządu Tuska po oszczędności przyszłych emerytów i jest to spowodowane poważnymi problemami finansowymi budżetu państwa. Twierdzi on wręcz, że jest to w zasadzie zamach na OFE i przeprowadzenie przez Sejm któregokolwiek z zaprezentowanych przez rząd wariantów oznacza tak naprawdę koniec Funduszy. Używa nawet argumentów politycznych, sugerując, że rozmontowanie OFE to atak Platformy na jej wierny elektorat, który traktuje składki odprowadzone do Funduszy jako własne oszczędności ,a więc przyjęcie któregoś z wariantów zaproponowanych przez rząd w raporcie jest zamachem na te oszczędności. Jeżeli te ostre starcia pomiędzy Rostowskim i Balcerowiczem będą często prezentowane w mediach, to ten spór o OFE może kosztować Platformę utratę dużej części poparcia społecznego. Kuźmiuk

Kaczyński obiecuje likwidację przymusu ubezpieczeń społeczn „Kaczyński, podkreślając, że przyszłość oznacza Polskę. „....„Zaś w kwestii ubezpieczeń społecznych zadeklarował wprowadzenie mechanizmów, które pozwolą na swobodny wybór formy ubezpieczenia się, a także - rezygnację na własną odpowiedzialność z wszelkiej formy ubezpieczenia się. „....”Polska potrzebuje przywództwa „ ...(źródło )
Chodziło o OFE i emerytury , mam nadzieję ,że obietnica Kaczyńskiego była przemyślana .Zresztą wpisuje się ona w poparcie przez PiS koncepcji tak zwanej emerytury kanadyjskiej „ Kaczyński, PiS proponuje „System kanadyjski, zwany też emeryturą obywatelską, polega na zagwarantowaniu przez państwo jednakowego świadczenia dla wszystkich obywateli, którzy płaciliby jednakową niską składkę. „....”Dwa lata temu pomysł wprowadzenia systemu kanadyjskiego rzucił lider PSL Waldemar Pawlak. Według jego szacunków składka miała wynosić 120 zł miesięcznie, co w przyszłości miało przynieść ok. 1000 zł emerytury. PSL chętnie wróciłoby do niego. – Niestety nasz liberalny koalicjant nie chce poprzeć liberalnego pomysłu – mówi rzecznik PSL Krzysztof Kosiński. „.....”System kanadyjski był też postulowany przez Centrum im. Adama Smitha. Według projektu Centrum miałby być finansowany z podatków ogólnych, a nie składek płaconych do ZUS. Szacunkowa emerytura obywatelska miałaby wynosić 900 zł.”...”To uczciwy i realistyczny system. Obecnie obowiązujący upadnie, co widzimy np. w Grecji. A sytuacja demograficzna i gospodarcza powoduje, że przez najbliższe pół wieku nie ma szans na wzrost emerytur– uważa wiceszef Centrum Andrzej Sadowski. „..(więcej )
Kaczyński zaproponował jednak Polakom jednak coś więcej . Zaoferował im opcję wyjścia z przymusowego socjalistycznego systemu ubezpieczeń społecznych . Na razie w zakresie ubezpieczeń emerytalnych, a kiedy antysocjalistyczny eksperyment się powiedzie, to kto wie ., przyjdzie pora na zburzenie powoli reszty niemieckiego systemu , pozostałych przymusowych ubezpieczeń społecznych Kaczyński obiecał finansować służbę zdrowia z budżetu, co może tez być krokiem w kierunku gruntowej reformy i przynajmniej częściowej likwidacji totalitarnego systemu ubezpieczeń Miejmy nadzieję ,że Jarosław Kaczyński obiecał rozpocząć likwidacje obcego polskiej kulturze niemieckiego totalitarnego wynalazku jakim jest socjalizm i i jego fundament drakoński haracz ekonomiczny ,zwany przymusowymi ubezpieczeniami społecznymi . Wydaje się że Polska i Polacy będą w stanie wybić się na niepodległość, na wyrwanie się z obłąkanej pruskiej hegemoni kulturowej Co oznacza obietnica Kaczyńskiego „ rezygnację na własną odpowiedzialność z wszelkiej formy ubezpieczenia się. „Oznacza ona faktyczna likwidacje przymusowych ubezpieczeń społecznych . Bo tylko idiota zgodziłby się za własne pieniądze otrzymywać usługi zdrowotne na poziomie lecznicy dla zwierząt . Państwowe lecznictwo w aspekcie ekonomicznym oznacza marnotrawstwo , gigantyczna korupcję , zacofanie , prymitywizm, a w efekcie zaniechanie leczenia, czy leczenie z opóźnieniem , czyli tak zwaną cichą eutanazję. Tylko idiota zgodziłby się za swoje pieniądze otrzymać emeryturę w postaci pracy aż do śmierci i w jej przypadku konfiskatę wszystkich składek Przymusowe ubezpieczenia społeczne w aspekcie politycznym to zagrożenie dla demokracji i fundament budowy totalitarnego społeczeństwa socjalistycznego. Lewicowi bandyci , dostając do ręki tak gigantyczne złupione, zagrabione ciężko pracującym, Polakom bogactwa mogą kupić i zbudować wielomilionowy socjalistyczny lumpenelektorat , który w zamian za zasiłki i świadczenia poprze w wyborach każdego lewackiego łajdaka i bandytę . Byłby to koniec c łupienia ZUSem Polaków mających firmy , koniec z rabowaniem ZUS em Polaków pracobiorców . Jeżeli Kaczyński wypali gorącym żelazem niemiecki socjalizm w Polsce to za 10 lat Niemcy będą przyjeżdżać do Polski zbierać truskawki u polskiego rolnika , wykonywać proste prace fizyczne u polskiego fabrykanta, czy sprzątać w polskich domach . Gowin Łyżkę dziegciu dorzucił na koniec Jarosław Gowin. - Dziś sytuacja w  naszej partii jest przełomowa. Zaczęliśmy tracić zaufanie Polaków. Odwracają się od nas, wśród przedsiębiorców -  dziś popiera nas 15 proc. a nie jak kiedyś 50 proc. Zaczynamy tracić poparcie samorządowców, grup społecznych, którzy widzą w nas ludzi władzy „...(źródło )
Foros „Przemówienia J. Kaczyńskiego są bardzo klarowne i logiczne i spójne dlatego przedstawię w punktach głowne tezy:
1. Podsumowanie negatywnych elementów współczesnej Polski:
skrajna bieda części społeczeństwa, wadliwa służba zdrowia, brak mieszkań, źle działający wymiar sprawiedliwości, zła polityka prorodzinna, brak obrony godności Polski
2. Strategiczny cel rządu PiS:
poczucie bezpieczeństwa, sprawiedliwości, współdecydowania, kraj oparty na wartościach.
3. Strategia rządu Donalda Tuska:
a. liczy się z silnymi pogardza resztą
b. drenuje z kapitału najuboższych
4. Polska potrzebuje przywództwa czyli lidera który potrafi słuchać innych, mówić prawdę, nawet trudną, brać na swoje barki najtrudniejsze zadania.
Po wskazaniu generaliów Kaczyński omawia poszczególne działy polityki państwa:
5. Gospodarka: cel strategiczny dać obywatelom pracę poprzez:
- programy rządowe dla poszczególnych dziedzin gospodarki.
- likwidację barier administracyjnych
- repolonizację banków,
- wspieranie polskiego kapitału,
- ograniczanie pożyczek od struktur miedzynarodowych,
- reindustrializację Polski,
- uruchomienie szkolnictwa zawodowego,
- współpraca szkolnictwa wyższego z przemysłem (nawet wymuszoną)
- energetyka:
a, pod polską kontrolą,
b, oparta na węglu, z czego wynika odrzucenie pakietu klimatycznego.
- przywrócenie prawa pracy
- dążenie do ograniczenia umów śmieciowych
- wspieranie małych i średnich przedsiębiorstw, łącznie z ewentualną abolicją dla nich
Polityką regionalną, do regionów najbardziej wspieranych włączyć należy zniszczone przez transformację Śląsk i Łódź”...(źródło ) Mojsiewicz

Światu groźne to żelazo! Kiedy Joanna Lichocka opublikowała u nas swój alfabet literacki (w którymi, przypomnę, postaci z naszego życia publicznego opisywała podobieństwem sławnymi postaci z literatury) od razu przyszło mi do głowy uzupełnienie: nowy minister spraw wewnętrznych, Bartłomiej Sienkiewicz − toż to przecież wypisz wymaluj Fredrowski Papkin! Nie wiem, czy minister się zapoznał i świadomie idzie wskazaną przeze mnie drogą, czy też po prostu instynktem rutynowanego, choć niezrealizowanego pisarza od razu bezbłędnie rozpoznałem jego profil psychologiczny − w każdym razie Sienkiewicz z każdym dniem sprawowania urzędu swój papkinowski wizerunek potwierdza. Zaczęło się od gromkiego „idziemy po was!”, rzuconego pod adresem bliżej nieokreślonych skinów-rasistów z Białegostoku. I już w pierwszym publicznym wystąpieniu, starając się stroić groźne miny, popadł Sienkiewicz w śmieszność, bo szczególna bezkarność kiboli-bandziorów w tym mieście oraz ich nieformalnego szefa (abstrahując, czy to akurat oni mieli cokolwiek wspólnego z podpaleniem mieszkania polsko-hinduskiemu małżeństwu) była już dokładnie analizowana przez dziennikarzy. I nawet tak niepisowskie gazety, jak „Wyborcza” czy „Newsweek” ustaliły, układając logicznie wskazujące na to przesłanki, że bezkarność ta wynika ze świadczenia przez kiboli chuligańskich usług (w rodzaju podpalania czy demolowania konkurencji) rządzącemu miastem biznesowo-politycznemu układowi o wyraźnie „plaformerskim” podwieszeniu. Na dodatek obsługę prawną, czyli w praktyce bezkarność nieformalnemu szefowi skinheadów zapewnia niejaki mecenas Kudrycki, który przy każdej okazji wrzeszczy na dziennikarzy, że to wszystko spisek mający na celu zaszkodzenie jego żonie „ministrze” (tej od wylewnego przepraszania Baumana). Bohater sławnego poematu Szpota, jak pamiętamy, w tropieniu afer „w taki szlachetny popadł zapał, że się dopiero opamiętał, gdy się za własną rękę złapał”. Ministra Papkina nawet to nie otrzeźwiło. Potem stroił miny pan minister ogłaszając błyskawiczne złapanie „mailbombera” z Chrzanowa i jego domniemanego wspólnika, które miało przekuć kompromitację resortu w sukces. Niestety, kompromitację w ten sposób tylko spotęgował, bo podstawy zatrzymania domniemanych terrorystów były tak wątłe, że prokuratorzy odmówili podpisania sankcji i trzeba było aresztantów szybko wypuścić. Co nie przeszkodziło zatrzymać trzeciego domniemanego sprawcy, którego winy dowodzić ma, że znał tamtych dwóch już wypuszczonych. Chodzą słuchy, że powodem zatrzymań miały być znalezione przez podwładnych Sienkiewicza odciski palców na jednym z mejli. Chodzą też słuchy, że zwolnienie nastąpiło po interwencji dyplomatycznej ambasadora Czech, bo to była ta znana z reklam „babiczka z Chrzanowa”. Jak to pisał Bułhakow − „cóż, czego nie wiemy, tego nie wiemy”. Jednak sienkiewiczowski zagon na rasistów w Białymstoku okazał się mieć dalszy ciąg. Oto, jak podała gazeta.pl, w mieście tym zatrzymano „kilkunastu skinheadów”, których bez postawienia jakichkolwiek zarzutów wypuszczono „po pobraniu o nich materiału genetycznego”, mającego posłużyć zidentyfikowaniu sprawcy wspomnianego podpalenia. Jeśli dobrze zrozumiałem tę informację, naciskana przez nowego szefa białostocka policja znalazła jakiś ślad genetyczny podpalacza (splunął albo się skaleczył na miejscu przestępstwa – powiedzmy, to się zdarza) więc wytypowała sobie grupę ludzi podejrzanych o zachowania rasistowskie i urządza to, co w medycynie nazywa się „badaniami przesiewowymi”. Tylko, że takie pobieranie sobie „materiału genetycznego” w świetle prawa rodzi podobne konsekwencje jak bezzasadne aresztowanie. Mecenas Kudrycki może teraz zażądać dla zatrzymanych sutych odszkodowań, wykazując, że podstaw do takiego naruszenia prywatności i intymności (testy genetyczne to wszak dane wrażliwe) nie było, bo samo odgrażanie się ministra podstawy takiej nie stanowi. Ponieważ nie wątpię, że w Polsce prawo traktuje kumpli i nie kumpli tak samo, wydaje się oczywiste, że będą to odszkodowania na pułapie wyznaczonym przez te, jakie otrzymał swego czasu Janusz Kaczmarek. Stawiam zakład, że nasz Papkin z własnej kieszeni ich nie zapłaci. Pan minister na każdym kroku demonstruje swe uwielbienie dla Donalda Tuska, a Tusk z kolei wyraźnie na Sienkiewicza stawia. Wygląda na to, że nowa twarz w rządzie, bezwzględny szeryf wyłapujący faszystów i terrorystów, ma być ta superbronią PO i jej szefa, która odwróci spadkowy trend sondaży. Mnie to przypomina powtórkę z rządu Millera, który w pewnym momencie gorąco uwierzył w profesora Kołodko. Ceniony jako teoretyk i wykładowca, znany na świecie, miał ekonomista Kołodko być wizerunkowym skarbem lewicowego rządu. Okazał się specjalistą od błazenady, wymachującym na konferencjach do kamer coraz dziwaczniejszymi gadżetami, podejmującym pozorne decyzje i ogłaszającym jakieś jednodniowe krucjaty − koniec końców, zamiast poprawić Millerowi wizerunek, do reszty go pogrążył. Nowy „szeryf” Tuska wydaje mi się tego samego typu nabytkiem. Może jednak popełniam błąd ulegając złudzeniu, że Bartłomiej Sienkiewicz ze swymi buńczucznymi pogróżkami i papkinowskimi grymasami jest tylko śmieszny. Sienkiewicz jest przedstawicielem godnej uwagi formacji − on, Miodowicz, Bondaryk, Brochwicz, Niemczyk, to ludzie, którzy przed laty, jeszcze jako smarkacze z głupkowato-pacyfistycznej grupy WiP trafili do służb, i którym służby zaimponowały do zawrotu głowy. Można to zrozumieć. Ubeckie poczucie władania całym światem, upojenie dostępem do tajnej wiedzy… Mogę to sobie wyobrazić, bo obserwowałem, jak niektórym politykom odbijało, kiedy zaczynali dostawać raporty pełne wrażliwych wiadomości, kto z kim sypia, kto gdzie pousadzał pociotów i co przekręcił, kto się urżnął na imprezie i kogo wtedy obrzygał oraz innych tego typu „breaking news”, jakich można się dowiedzieć podsłuchując telefoniczne plotki dziennikarzy; otarłem się też o panującą w bezpieczniackich środowiskach manię wielkości, że wszystko na świecie, od potopu począwszy, było zakulisowo zmontowane przez nich. Jeśli dodać do tego poczucie przynależności do superelitarnego zakonu − wręcz trudno, żeby młodym anarcholom po takiej przesiadce nie odbiło. Ale pamiętajmy o różnych ich sprawkach, takich chociażby, jak akcja sprzątnięcia przez Konstantego Miodowicza and co. Włodzimierza Cimoszewicza, stojącego Tuskowi na drodze do prezydentury, za pomocą niejakiej Jaruckiej i haków na żonę. Ten przypadek oczywistego użycia do celów politycznych kombinacji operacyjnej (którego gorliwie nie chcą pamiętać salony bredzące o „dusznej atmosferze rządów PiS”) pokazał swego czasu, że ludzie stojący za Tuskiem i on sam zdolni są w walce o władzę do każdego politycznego bandytyzmu. Co do reszty udowodniła brutalność i bezwzględność, z jakim niszczyli potem Lecha Kaczyńskiego, dla poniżenia którego nie wahali się przecież nawet podjąć trącącej zdradą państwa gry z Putinem. Trudno sobie wyobrazić, żeby w obliczu gospodarczej i politycznej katastrofy nie rozważali teraz scenariuszy najpodlejszych, z użyciem tak klasycznych metod jak prowokacje, użycie rozmaitych agentur czy − mówiąc ichnim żargonem − operacje intoksykacyjne. Trudno też sobie wyobrazić, aby podczas tych rozważań ktoś powiedział nagle: nie, panowie, tak nie można, to byłoby niegodziwe… Co najwyżej przypomni, że to nie czasy Jaruckiej, kiedy z Tuskiem można było wypłynąć, a dziś można z nim już tylko utonąć. Co zresztą dla operacji dowiezienia motorówką odpowiedniego przywódcy dla rodzącego się obywatelskiego buntu zmienia tylko tyle, że jej prawdziwym beneficjentem może być ktoś inny, niż się inicjatorom będzie wydawać. Czym się można pocieszać? Jeszcze przed laty w kabarecie u Janka Pietrzaka mówiłem publiczności: zła wiadomość jest taka, że rządzą nami gangsterzy, dobra, że to gang Olsena. Początki ministrowania pana Sienkiewicza szczególnie mocno podkreślają drugi człon tej diagnozy. Nieodparte przeczucie mówi mi, że gdy w poszukiwaniu kolejnej grupy wrogów, których kastrowanie mógłby gniewny Donald ogłosić, wyciągnie minister Sienkiewicz z pochwy swą Artemizę, „światu groźne to żelazo”, będzie to bardziej śmieszne niż straszne. RAZ

Mentalność Totalitarna . Bydgoszcz; Toruń W normalnym kraju polityką zajmuje się król, jego doradcy, część arystokracji. Reszta poddanych robi, co chce: starają się być jak najlepszymi oraczami, lekarzami, inżynierami, ślusarzami itp. I mówią, co chcą – bo nikomu to nie przeszkadza (pod warunkiem, że nie obrażają monarchy). W kraju d***kratycznym rządzi L*d – więc z konieczności cały L*d (teoretycznie...) powinien zajmowac się polityką. L*d ma dyskutować o elektrowniach atomowych, o GMO, o wojnie w Iraku, o długości roku szkolnego itd. Co musi prowadzić do myślenia totalitarnego. Gdy arystokrata mówił o kacie, który ściął głowę jego ojca, to nawet do dobrego tonu należało podkreślanie, że uderzenie było mistrzowskie. Nikt też z tego powodu nie uważał kata za zbrodniarza. L*d tak nie rozumuje. Jeśli wyrok był niesłuszny, to i kat jest zbrodniarzem. W dodatku kat nie może być przykładnym ojcem rodziny – byłby to dysonans poznawczy: musi być sadystą albo zboczeńcem. Albo jest białym charakterem – albo czarnym. Oddzielne rozpatrywanie jego zalet i wad nie mieści się L*dowi w głowie. Ten styl myślenia w d***kracji obowiązuje. Również Prawica tak postępuje!! Lady Małgorzata np. zwróciła mi uwagę, że skoro jestem przeciwnikiem PRL, to nie wolno mi nic pozytywnego o PRL powiedzieć!! Nic! Przeciwnik musi być niszczony – i koniec. Ja nie akceptuję tego totalitarnego sposobu myślenia. D***kracji nienawidzę – w promieniu metra ode mnie na lewo, prawo, z przodu, z tyłu i u góry żadnej d***kracji nie ma. Panuje Prawda. I będę nadal twierdził, że np. p.gen.Czesław Kiszczak jest moim politycznym przeciwnikiem – ale zamach stanu 13 Grudnia był przeprowadzony po mistrzowsku! I już! Bo to jest Prawda! JKM

Wiara, czy bomba? W związku z protestem młodzieży narodowej przeciwko obecności na Uniwersytecie Wrocławskim pana prof. Zygmunta Baumana, który w okresie dobrego, stalinowskiego fartu był i komunistą i politrukiem u kabewiaków, a nawet konfidentem Informacji Wojskowej, która przyprawiła o śmierć mnóstwo polskich patriotów - zanim poświęcił się bez reszty „pracy naukowej”, to znaczy - duraczeniu przedstawicieli mniej wartościowych narodów tubylczych a to „marksizmem”, a to „postmodernizmem”, w zależności od tego, w co akurat bardziej opłacało się wierzyć - więc w związku z tą awanturą przedstawiony został przez pana red. Wiesława Dębskiego interesujący pogląd na temat usprawiedliwienia. Według tego poglądu usprawiedliwienie następuje poprzez wiarę. Ponieważ pan prof. Zygmunt Bauman „wierzył, że komunizm jest dobry dla Polski” to wskutek tego wszystkie zbrodnie i łajdactwa, w jakich podówczas czynnie i mimowolnie uczestniczył, nie obciążają go moralnie. Ba - należałoby go „cenić”, że postępował zgodnie z przekonaniami. Wyglądałoby zatem na to, że wiara nie tylko usprawiedliwia, ale nawet uszlachetnia. Ale jeśli nawet, to z pewnością nie każda. Jest niemal stuprocentowo pewne, że taki na przykład Rudolf Hess, w swoim czasie zastępca wybitnego przywódcy socjalistycznego Adolfa Hitlera, wierzył w narodowy socjalizm co najmniej tak mocno, jak pan prof. Bauman w komunizm, a nawet bardziej, bo, o ile mi wiadomo, nie wyrzekł się tej wiary nawet w berlińskim więzieniu w Spandau, gdzie odbywał karę dożywotniego więzienia, przerwaną uduszeniem go kablem elektrycznym przez angielskich agentów. Ale gdyby Rudolf Hess został zaproszony do wygłoszenia wykładu czy to na Uniwersytecie Wrocławskim, czy jakimś innym, to prawdopodobnie nie uzyskałby pozwolenia, a już na pewno nie uzyskałby od naszego demokratycznego państwa prawnego policyjnej ochrony - podczas gdy pan prof. Bauman ją uzyskał. Oczywiście na tym etapie - bo jeśli etap się zmieni - a może zmienić się w kierunku wskazywanym przez serial „Nasze matki, nasi ojcowie” - to możliwa będzie sytuacja odwrotna - że Rudolf Hess wygłosi wykład, natomiast pan prof. Bauman - nie - a jestem pewien, że pan red. Dębski świetnie potrafiłby to też uzasadnić. Ciekawe, czy na Uniwersytecie Wrocławskim mógłby wygłosić wykład taki, dajmy na to, Stefan Bandera, który z całą pewnością też wierzył, „że to co robił jest dobre” dla Ukrainy. Trudno się z tym spierać, bo przecież w następstwie „czystek etnicznych o znamionach ludobójstwa”, prawo Ukrainy do Wołynia nie jest dzisiaj podważane. Może by jakoś to załatwiono, bo w końcu nawet Sejm nie wie, czy było w tym coś demonicznego, czy tylko zwyczajne „błędy i wypaczenia”, ale Rudolfu Hessu chyba by nie pozwolono. Na obecnym etapie wiadomo: jest, jak jest, ale skąd taka różnica? Przecież nie stąd, że komunizm był mniej zbrodniczy od narodowego socjalizmu. Można powiedzieć, że nawet bardziej, przynajmniej jeśli chodzi o samą ilość ofiar, bez uwzględniania ich ciężaru gatunkowego. Ale narodowy socjalizm został zmuszony do bezwarunkowej kapitulacji, podczas gdy komunizm swój pozorowany upadek wynegocjował. Nie dlatego, że moralnie stał wyżej, tylko dlatego, że zdążył uzbroić się w bomby atomowe i wodorowe i o bezwarunkowej kapitulacji nie mogło być mowy. Wygląda zatem na to, że nie wiara usprawiedliwia, tylko bomba atomowa. A powiadają, że między filozofią, a techniką nie na żadnych związków. Jakże „nie ma”, kiedy są! SM

Bauman i inni . Prośba o wstawianie tego tekstu na portale akademickie! Jakieś zakonspirowane typy zaprosiły p. prof. Zygmunta Baumana do wygłoszenia wykładu na Wydziale Prawa, Administracji i Ekonomii Uniwersytetu Wrocławskiego. Niestety: nie znamy nazwisk osób, które postanowiły zapoznać studentów z poglądami profesora, który wygłasza rozmaite teorie, ale zawsze – niezależnie od faktów – wynika z nich, że należy rozwijać i pogłębiać socjalizm. Cóż: czego oczekiwać od fakultetu, przed którym dumnie pręży się popiersie śp. Oskara Langego – który do spółki z p. prof. Janem K. Galbraithem na 30 lat zahamował był rozwój Indii. Podejrzewam, że za tym zaproszeniem poszły jakieś pieniądze (ile?!?) – pochodzące z kieszeni podatnika – bo, o ile wiem, Uniwersytet im. Bolesława Bieruta nie jest finansowo samowystarczalny. Warto by przy okazji sprawdzić, ile pieniędzy podatnika idzie na zapraszanie „uczonych” z Lewicy, ile na „uczonych” z Prawicy (tak jest, niestety: odkąd zostałem politykiem, z badań zaczęło mi wychodzić, nie całkiem zależnie od faktów, że socjalizm trzeba zlikwidować...) – a ile na prawdziwych uczonych. Podejrzewam, że proporcje są 90:5:5 – co zresztą wynika zresztą głównie z tego, że 90% „intelektualistów” to lewicowcy. Z czego jednak bynajmniej nie wynika, że ta proporcja winna się reprodukować w następnych pokoleniach!

To forowanie lewicowca nie spodobało się nastawionym anty-lewicowo narodowcom z NOP – którzy starali się wykład zakłócić. Usunęła ich policja – i wykład był kontynuowany. Efekt tej akcji będzie niewątpliwie taki, że bzdury wygadywane przez p. prof. Baumana staną się wśród akademików tak popularne, jak popularne wśród pół-inteligencji stało się wagonowe czytadło p. Daniela Browna „Kod Leonarda da Vinci” gdy raczył był zaatakować je Kościół katolicki. OK. Policja usunęła zawadiaków z NOP – i na tym incydent powinien się skończyć. Nie skończył się. Najpierw od NOP-owców odciął się wrocławski klub „Śląsk”. I to jest zrozumiałe – bo część NOP-menów nosiła barwy tego klubu. Potem zabrał głos p. Rafał Dutkiewicz, prezydent m. Wrocławia. I to jest całkowicie niezrozumiałe – jeśli założyć, że to nie On dał forsę i podpis na zaproszeniu dla tego Czerwonego Profesora. Co ma z tym wspólnego miasto Wrocław?? Dokładnie to samo mogło przecież zdarzyć się w Oławie, Strzelinie, Brzegu czy Kamiennej Górze. Policja (państwowa przecież, a nie miejska!) powinna była usunąć wichrzycieli, bo to jej obowiązek – i usunęła. Co ma z tym wspólnego miasto? Jednak gdzie konia kują, żaba nogę podstawia – i p. Dutkiewicz powiedział: „Stanowczo oświadczam, że nie będę tolerował jakichkolwiek neofaszystowskich, nacjonalistycznych zachowań”. Z czego można by wnosić, że gdyby pojawiły się bojówki działające z pobudek np. neo-komunistycznych czy inter-nacjonalistycznych – to stanowisko p. Prezydenta byłoby zgoła inne. Być może intencje p. Dutkiewicza były nie całkiem takie – ale taka jest wymowa tego oświadczenia. Tymczasem potępienia wymaga forma protestu – a nie, z jakich politycznych pozycyj był on przeprowadzony!

Wreszcie zabrała głos JE Barbara Kudrycka, pisząc do p. prof. Zygmunta Baumana (i publikując to!!) tak:

„W imieniu całego środowiska akademickiego wyrażam głębokie ubolewanie z powodu zajść, jakie miały miejsce na Uniwersytecie Wrocławskim. Jest mi tym bardziej przykro, że dotknęło to właśnie Pana Profesora, jednego z najbardziej cenionych współczesnych uczonych, którego wkład w rozwój myśli socjologicznej jest nieoceniony i którego nazwisko stanowi markę na całym świecie.” I znów: jeśli to Ona zapraszała p. Baumana i dala na to pieniądze (ile?) - to list jest zrozumiały. Gdyby to był list prywatny – nie byłoby problemu; jeśli jednak był do publikacji, to jakim prawem p.Kudrycka wystawia laurkę z państwowym stemplem (bo pisze jako urzędniczka państwowa!) podejrzanemu chałturnikowi? P. Ministra dodała: „Sobotnie zajścia przynoszą ujmę polskim uczelniom i czeka nas poważna dyskusja na ten temat”. Otóż za moich czasów nie uznawano, przynajmniej nie na uczelniach, odpowiedzialności zbiorowej. Za te zajścia może ponosić winę co najwyżej Wydział Prawa, Administracji i Ekonomii Uniwersytetu Wrocławskiego – a nie „polskie uczelnie” in gremio!!! Tak nawiasem, gdybyśmy już chcieli stosować zasadę odpowiedzialności zbiorowej, to dlaczego „wszystkie polskie uczelnie” - a nie np. „Wszystkie Wydziały Prawa, Administracji i Ekonomii Unii Europejskiej”?!? Czy p. Kudrycka nie szerzy aby skrajnego nacjonalizmu? Czy Wydział Prawa, Administracji i Ekonomii Uniwersytetu Wrocławskiego więcej łączy z Wydziałem Teologii Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego - niż z Wydziałem Prawa, Administracji i Ekonomii Uniwersytetu w Pradze? A jeśli tak – przepraszam za pytanie być może za trudne dla p. Ministry - to dlaczego? Zostawmy to. Jak rozumiem chodzi o to, by kupa cwaniaków wycyganiła z MEN jakieś 6 mln zł pod pretekstem dawania wykładów na temat zwalczania rasizmu, nacjonalizmu, antysemityzmu itp., itd. I taki będzie ostateczny efekt tej tragikomedii. JKM

„Dlatego muszą być więzienia...”Czyżby pojawiły się już pierwsze efekty rozporządzenia prezydenta Putina z 20 maja br., nakazującego rosyjskiej FSB nawiązanie ścisłej współpracy ze Służbą Kontrwywiadu Wojskowego w Polsce? Wykluczyć tego nie można, bo akurat w ostatni wtorek miały miejsce 22 fałszywe alarmy bombowe w prokuraturach, komisariatach policji, sądach i szpitalach. Podobno był to „głupi szczeniacki wybryk” - do czego przychyla się również policja - ale co z tego, kiedy indagowany w sprawie pan generał Marek Dukaczewski, szef Wojskowych Służb Informacyjnych, których „nie ma”, bo wypączkowała z nich nie tylko Służba Kontrwywiadu Wojskowego, ale również Służba Wywiadu Wojskowego - więc pan generał Dukaczewski, chociaż też „ma nadzieję”, że to tylko „głupi żart”, to jednak wyraża również nadzieję, że społeczeństwo zacznie życzliwiej patrzeć na taki program jak amerykański „Pryzmat”. Najwyraźniej razwiedka też ma jakiś pryzmacik, który ma służyć przede wszystkim do walki z terrorystami (za Stalina generał Dukaczewski by powiedział, że z „kontrrewolucjonistami”, ale mamy transformację ustrojową, więc i wroga klasowego też trzeba nazywać po nowemu), ale również z tymi, którym przychodzą do głowy „głupie pomysły”. No dobrze - ale które pomysły są „głupie”, a które nie? Ktoś musi o tym decydować, to chyba jasne, a poza tym - komuż nigdy nie przyszedł do głowy jakiś pomysł, który można by zakwalifikować, jako „głupi”? Żeby nie być gołosłownym to podam własny przykład, jak to w 1977 roku przyszedł mi do głowy pomysł przystąpienia do Ruchu Obrony Praw Człowieka i Obywatela w nadziei, że ta opozycyjna działalność doprowadzi do obalenia komuny. Jestem absolutnie przekonany, że taki pomysł nie tylko wtedy, ale nawet i dzisiaj zostałby przez pana generała Dukaczewskiego i jego kolegów z organizacji „SOWA”, która stawia sobie za cel ochronę dobrego imienia WSI, uznany za „głupi”. Nawiasem mówiąc, dlaczego SOWA nie pozwała do niezawisłego sądu TVN-u, która wytoczyła mi proces za to, że sugerując powiązania tej stacji z WSI naruszyłem w ten sposób jej „dobra osobiste” - jakby powiązania z WSI były czymś hańbiącym? A przecież nie są, no nie? Podobnie myśleli wtedy również Sowieciarze; opowiadał mi Włodzimierz Bukowski, jak to tamtejsi wracze zdiagnozowali u niego słynną później „schizofrenię bezobjawową” i na tej podstawie umieścili w politizolatorze. Jeśli zatem z tego punktu widzenia spojrzymy na program „Pryzmat”, który generał Dukaczewski tak nam stręczy, to trudno pozbyć się wrażenia, że celem tych wszystkich fałszywych alarmów bombowych mogło być właśnie skłonienie opinii publicznej do życzliwego przyjęcia podobnego programu. Jużci - „głupców”, od których w Internecie aż się roi, trzeba śledzić, a przede wszystkim - jakoś poskramiać. A ponieważ nigdy nie wiadomo, komu może przyjść do głowy taki czy inny głupi pomysł, to na wszelki wypadek trzeba będzie inwigilować wszystkich. Sprawa nabiera zresztą palącej aktualności z uwagi na nasilenie świętej wojny z „faszyzmem”, proklamowanej jeszcze w listopadzie ubiegłego roku, zaraz po Marszu Niepodległości. A święta wojna z „faszyzmem” właśnie się nasila po tym, jak „faszyści”, zwani inaczej przez prezydenta Wrocławia Rafała Dutkiewicza „nacjonalistyczną hołotą”, próbowali zakłócić występ pana profesora Zygmunta Baumana, który swoim zwyczajem miał tam duraczyć mniej wartościową publiczność tubylczą „postmodernizmem”. Kiedyś, w latach dobrego, stalinowskiego fartu, pan Zygmunt Bauman, wtedy jeszcze nie uczony światowej sławy, tylko komunista i politruk w Korpusie Bezpieczeństwa Wewnętrznego, dorabiający sobie na boku jako konfident Informacji Wojskowej, duraczył tubylczych kabewiaków „marksizmem-leninizmem” - ale kiedy okazało się, że za „postmodernizm” lepiej płacą, natychmiast się intelektualnie obrzezał po raz drugi i w tym charakterze bryluje na uniwersyteckich salach. Ponieważ nie dopuszczam myśli, by we Wrocławiu, gdzie - jak donoszą mi tajni współpracownicy - w niemieckim konsulacie pracuje 600, czy może nawet 700 funkcjonariuszy, a każdy ma pełne ręce roboty - że w tym Wrocławiu cokolwiek może dziać się przypadkowo, to i obecność fetowanego z przytupem starego stalinowskiego kurwiarza też przypadkowa nie jest i wpasowuje się w proces postępującej rehabilitacji komuny, w ramach którego 6 lipca SLD w Sejmie, a Aleksander Kwaśniewski w jakimś hotelu urządzą konkurencyjne apoteozy generała Jaruzelskiego w 90 rocznicę urodzin. Jestem przekonany, że rehabilitacja komuny w Polsce jest nie tylko oczekiwana, ale i zaaranżowana przez Naszą Złotą Panią i prezydenta Putina, który w rozkazach wydanych FSB z pewnością ten aspekt współpracy z tubylczą kontrrazwiedką wojskową uwzględnił. Co więcej - jestem pewien, że i tubylcza kontrrazwiedka wojskowa podejmuje to zadanie z entuzjazmem, bo nie tylko serce tradycyjnie ma po lewej stronie, ale przecież w zbiorowej skarbnicy pamięci przechowuje wdzięczne wspomnienie o tym, jak to premier-generał w 1981 roku dał po łbie mniej wartościowej tubylczej „nacjonalistycznej hołocie” i przy pomocy „surowych praw stanu wojennego” umożliwił soldatesce nie tylko uwłaszczenie się państwowym majątkiem, dzięki czemu w naszym nieszczęśliwym kraju powstało wiele starych rodzin, z których już trzecia generacja w karnych szeregach razwiedki tworzy środowisko naszych okupantów, ale w dodatku, przez swoje zasługi u Carycy Leonidy i cara Michaiła, wyjednał również u naszych nowych sojuszników dla razwiedki specjalne względy. Rzeczywiście - pamiętam, jak jeszcze w latach 70-tych „dobrzy” ubecy podczas przesłuchań przechwalali się, że kto jak kto - ale oni będą potrzebni przy każdej władzy. Teraz właśnie się to sprawdza. Któż bowiem lepiej niż razwiedka utrzyma w ryzach „nacjonalistyczną hołotę” podczas realizowania przez strategicznych partnerów scenariusza rozbiorowego? Któż staranniej zaimplantuje w naszym nieszczęśliwym kraju wszystkie wynalazki, które doprowadzą mniej wartościowy naród tubylczy do stanu całkowitej bezbronności? Któż gorliwiej będzie nadzorował wykonywanie zadań wyznaczanych przez Starszych i Mądrzejszych mniej wartościowemu narodowi tubylczemu, kiedy już zespół HEART „odzyska” żydowskie mienie? „Dlatego muszą być więzienia, turma i łagier, kat i stryk” - a społeczeństwo musi pokochać program „Pryzmat”, a jeśli nawet nie pokocha, bo z takimi programami podobnie jak z pluskwami; pokochać tego niepodobna, ale przyzwyczaić się można - a skoro tak, to i lepiej rozumiemy przyczyny, dlaczego w miesiąc po wydaniu przez prezydenta Putina wspomnianego rozporządzenia dla FSB, w Polsce jednego dnia były aż 22 fałszywe alarmy bombowe. Wprawdzie pan minister spraw wewnętrznych Bartłomiej Sienkiewicz „jest przekonany”, że sprawcy zostaną „wykryci”, ale przecież i on wie i my wiemy, że tych całych ministrów nie ma potrzeby o wszystkim informować. Wystarczy, że FSB i tubylcza kontrrazwiedka wiedzą, co mają robić po dziełam służby, a ministru Sienkiewiczu Warfołomieju do tego zasię. On ma tylko w odpowiednim momencie - a moment tylko patrzeć, jak się pojawi - skierować ponownie do Sejmu ustawę legalizującą „bratnią pomoc”. Ale nie tylko z tego powodu trzeba nasilić działania na froncie świętej wojny z „faszyzmem”. Druga przyczyna jest jeszcze poważniejsza: zaczyna brakować forsy. Właśnie rząd premiera Tuska, słodszymi od malin ustami ministra Rostowskiego przedstawił alternatywne propozycje rabunku co najmniej 100 miliardów złotych z otwartych funduszy emerytalnych i przekazania ich do ZUS, gdzie jak wiadomo, w jednej chwili pochłonie je czarna dziura. Te OFE, mówiąc nawiasem, powstały po to, by różne zaprzyjaźnione z soldateską grupy krajowe i zagraniczne mogły nakraść się w tak zwanym „majestacie prawa”. W tym celu przeprowadzona została reforma ubezpieczeń społecznych, które podzielono na trzy filary: pierwszy - państwowy ZUS, drugi - OFE wprawdzie prywatne - ale korzystające z części przymusowych „składek” i trzeci - dobrowolne ubezpieczenia dodatkowe. Administratorzy Otwartych Funduszy Emerytalnych dostawali część "składek" - przeważnie w postaci obligacji Skarbu Państwa, przelewając na własne konta „prowizję” początkowo wysoką, później trochę niższą - oczywiście bez jakiegokolwiek ryzyka, bo gwarantem wypłacalności całego interesu jest budżet państwa, to znaczy - podatnicy, którzy raz zostali zmuszeni do zapłacenia „składki”, a teraz, żeby cokolwiek dostać z powrotem, będą musieli, już jako podatnicy, sfinansować wykup obligacji Skarbu Państwa - i może wtedy jakiś ochłap dostaną. Jestem przekonany, że taki złoty interes nie mógł być zrealizowany bez akceptacji naszych okupantów z soldateski, którzy musieli przy tym nieźle pysk umoczyć w melasie, no a teraz, kiedy trzeba by coś tam jednak zacząć wypłacać, wolą schronić się za murami ZUS-u - bo swoje już dawno zarobili. Co tu gadać: transformacja ustrojowa opłaciła im się jak mało komu, bo zgromadzili fortuny, o jakich za komuny nie mogliby nawet marzyć. Toteż nic dziwnego, że gwoli ich zachowania gotowi są pójść na kolaborację z każdym - byle tylko zagwarantował im trwałość „zdobyczy ludu pracującego”. Dlatego właśnie nasila się święta wojna z „faszyzmem”, dlatego okadza się żydowskich dinozaurów w rodzaju profesora Zygmunta Baumana, dlatego SKW „współpracuje” z FSB, a opinia publiczna ma polubić system „Pryzmat”. SM

30/06/2013 Dwa zjazdy- trzy patriotyzmy - odbyły się wczoraj w Chorzowie i Sosnowcu. -na Śląsku i w Zagłębiu. Przyjechały tłumy delegatów partyjnych z całego kraju . Jedni reprezentowali Platformę Obywatelską Unii Europejskiej, a drudzy Prawo i Sprawiedliwość Społeczną i Antynarodową. Obydwa ludzkie zbiorowiska tłumne swojego czasu agitowały za przyłączeniem Polski do państwa o nazwie Unia Europejska. I przyłączyły .Żeby Polskę wypłukać z suwerenności.. Żeby Polska nie była Polską, ale częścią innego państwa, które ustanawia swoje porządki nie mające nic wspólnego z porządkami polskiej racji stanu. Krótko mówiąc: spotkały się dwie grupy bolszewików o kilkanaście kilometrów od siebie… Ostatni taki zajad odbył się w Piotrogrodzie.- wtedy wszyscy byli razem. A potem nastąpiła rewolucja.. Różnica jest taka: zjazd bolszewickich socjaldemokratów nastąpił wcześniej niż nastąpiła rewolucja- zjazdy współczesnych bolszewików nastąpiły podczas trwającej już rewolucji.. Rewolucji kulturowej i rewolucji przeciw własności i prywatnej przedsiębiorczości. Dyktatura proletariatu nie jest potrzebna-bo dyktatura biurokracji trwa w najlepsze- dzięki rządom- „płomiennych obrońców polskości”i oraz „zdrajców i zaprzańców”, z których jeden, jeszcze dwadzieścia lat temu twierdził, że” polskość to nienormalność”. I znowu te przemówienia dwóch liderów antypolskości.. Oni nie mogą bez siebie żyć. Jeden jest potrzebny drugiemu. Bez istnienia Platformy Obywatelskiej Unii Europejskiej, nie byłoby Prawa i Sprawiedliwości Społecznej i Antynarodowej. Bez Prawa i Sprawiedliwości Społecznej i Antynarodowej nie byłoby Platformy Obywatelskiej Unii Europejskiej. Trochę inaczej jak dychotomia ściśle określonego dobra i zła. Tu obok siebie istnieją dwa zła, ale jedno z nich kreuje się na dobro’ narodowe”, a drugie zło- na dobro międzynarodowe, Żeby „obywatele” oglądający to widowisko nie mogli połapać się- gdzie jest to dobro.. A dobra tam nie ma wcale.. Są dwa płuca zła, którymi od lat próbuje oddychać Polska.. Nie da się oddychać płucami zła- na dłuższą metę. Wśród bolszewików zła o nazwie Prawo i Sprawiedliwość Społeczna i Narodowa, był wybór przywódcy zła.. Wszyscy delegaci głosowali za wyborem tego samego przywódcy zła- ale siedemnastu- jak siedemnaście mgnień wiosny- głosowało przeciwko przywódcy zła” narodowego”. A dwunastu – jak dwunastu apostołów oprócz Judasza-wstrzymało się od wyboru zła.. Bo nie było innego wyboru zła.. Czas poszukać tych siedemnastu, którzy głosowali przeciw przywódcy zła i porozmawiać z tymi, którzy wstrzymali się z wyborem zła.. To jest zły sygnał dla przywódcy zła.. Ktoś w końcu liczy te kartki wrzucane do demokratycznej urny zła.?. I jak on to liczył, tak nieuważnie?.. Pozwolił sobie wrzucić siedemnaście głosów przeciw. Najważniejsza jest jednomyślność! I nie ważne jak delegaci, wyłonieni na delegatów przez rady delegatów w terenie- głosują, ale dlaczego głosują? Na sali byli prawdopodobnie wszyscy ci, którzy zawdzięczają przywódcy zła -rozwiązanie swoich problemów socjalnych.. Jak to w demokracji.. Potrzebne są kadry na państwowym garnuszku.. Żeby realizować swoje cele- najczęściej socjalne.. Przywódca stada zła znowu siał komunizm pośród uczestników zjazdu zła.. Będą stocznie państwowe, będzie żegluga państwowa, będzie służba zdrowia państwowa, będzie lepszy komunizm w państwowej oświacie.. Cały ten komunizm będzie lepszy, tylko skądś trzeba skombinować pieniądze.. Najlepiej wydoić z resztek sektora prywatnego, który jeszcze zipie i próbuje nie dać się zgnoić.. Ale ile jeszcze wytrzyma rozpędzany przez bolszewików podatkami..? W obozie bolszewików europejskich wielkie poruszenie. Będzie” jedna pięść”- jak twierdzi inny przywódca zła- zła Platformy Obywatelskiej Unii Europejskiej. Miniony palców w jedną pięść zaciśnięte.. Miliony rak, tysiące rąk- a serce europejskie bije jedno.. Ale jakoś bez przekonania o słuszności głoszonych propagandowych haseł. Zabarykadowali się, oderwali od mas, zjechali z całej Polski wszyscy, którzy partii zawdzięczają swój los.. Trzymają się twardo- bo w przypadku przegranej- stanowiska zajmą „patrioci” z Prawa i Sprawiedliwości Społecznej i Narodowej oraz Biurokratycznej.. Gra idzie o życie- na cudzy koszt. Te masy partyjne muszą z czegoś żyć.. Mało im milionów z budżetu socjalistycznego państwa- to jeszcze posady- jak mówi pan Janusz Korwin- Mikke- „Koryto”.. A jak koryto- to obowiązkowo„świnie”. I żeby robić huczne zjazdy oderwane od mas.. Dla mas. Za mas pieniądze.. I pan Paweł Kukiz, patriota- się tam kręcił ze swoim Ruchem Oburzonych.. Pod zjazdem Unii Europejskiej Platformy Obywatelskiej.. Też nie mógł wejść, chociaż kiedyś był w Komitecie Honorowym Platformy Obywatelskiej Unii.. Razem z Bajonem, Barciśiem, BArtoszewskim, Ćwiakalskim, Baszczyńskim, Karolakiem, Lubańskim, Opanią, Sipińską, Stockingerem, Stachurskim, Zollem, Zborowskim, Diablo- Wlodarczykiem, Preisnerem( dawnej Kowalski),Machalicą, Norbim, Bliklem, Byczewskim, Frankowskim, Lubaszenką,, Szaflarską – i innymi popierającym ten polityczny nonsens prowadzący Polskę do katastrofy. Pan Paweł Kukiz jest uczciwym człowiekiem, ale niepolitycznym. Wygląda na to, że nie potrafi kojarzyć faktów. Naprawdę ładnie śpiewa i jest patriotą.. Mówiłem mu osobiście, że pan Duda jest związany z Prawem i Sprawiedliwością Społeczną , i będzie mu pomagał zbierać podpisy pod wprowadzeniem w Polsce Okręgów Jednomanatowych. Ale jak dojdzie co do czego- nie będzie głosował za okręgami jednomandatowymi, bo nie dość, że nie rozumie mechanizmów gospodarczych, propaguje komunizm gospodarczy- to nie rozumie mechanizmów politycznych. I nie będzie głosował za JOW, bo pan Jarosław Kaczyński nie jest za okręgami jednomandatowymi(!!!). Chce prawdopodobnie dostać się do Sejmu, tak jak jego kolega związkowy- Śniadek.. Pan Paweł Kukiz był pod zjazdem Platformy Unii Obywatelskiej i Europejskiej- a nie był pod zjazdem Prawa i Sprawiedliwości Społecznej, gdzie był jego przyjaciel – Piotr Duda. Panie Pawele.. Nie widzi Pan, że nie ma tam czego szukać? To są obrzydliwe ugrupowania polityczne, które głównie zajmują się sączeniem kłamstw, a ponieważ nabrzmiewa sprawa Pakietu Klimatycznego- to zorganizowały hucpę na Śląsku i w Zagłębiu. Przecież sprawę Pakietu Klimatycznego zapoczątkował pan prezydent Lech Kaczyński, która między innymi za to ma pomnik w Radomiu, a podpisał ostatecznie w roku 2009 pan Donald Tusk. Teraz wszyscy udają, że to nie ONI wykończą tysiące przedsiębiorstw w imię fałszywej ideologii globalnego ocieplenia. Wiadomo, że wzrosną koszty i podatki, których wiele firm nie wytrzyma.. Będzie jeszcze większe bezrobocie.. USA, Indie, Chiny, Rosja i Brazylia- tego głupstwa nie zrobiły.. Podczas hucpiarskich zajadów patriotyzmu tam nie było.. Jedna ojczyzna- dwa fałszywe patriotyzmy. Albo ktoś traktuje Polskę poważnie- albo służy innym. Oba te ugrupowania służą innym.. Byle nie Polsce.. ale trzeci patriotyzm- ten prawdziwy- był poza zjazdami… Nie mamy elit- mamy hucpiarzy i kłamców. Propagujących demagogię.. I zatupujących rzeczywistość, którą stworzyli.. Tylko patrzeć jak powstanie Ministerstwo Prawdy, które będzie zmieniało przeszłość.. obok Ministerstwa Rozwoju Gospodarczego=- które ma powstać. WJR

Kaczyński idzie po władzę, Tusk w defensywie

1. Wysłuchałem wczoraj na żywo przemówienia prezesa Jarosława Kaczyńskiego w sali Expo Silesia w Sosnowcu i z odtworzenia wystąpienia premiera Donalda Tuska z hali Kapelusz w Chorzowie.

Prezes Kaczyński mimo tego, że nie był jeszcze w pełni zdrowy po wcześniejszym przeziębieniu, wygłosił płomienne ponad godzinne przemówienie, które miało w zasadzie charakter expose przyszłego premiera. Omówił dziedzina po dziedzinie stan naszego państwa po blisko już 6-letnich rządach Platformy i PSL-u i przedstawił w skrócie zamierzenia jego rządu po przejęciu władzy po nadchodzących wyborach.

2. Mówił także o niektórych strategicznych posunięciach jego rządu, bez których trudno byłoby o jakiekolwiek sukcesy w gospodarce, sprawach społecznych czy polityce zagranicznej. Do takich zaliczył wypowiedzenie (zawieszenie) unijnego paktu klimatyczno-energetycznego, który jest wręcz kamieniem u szyi polskiej gospodarki, a w szczególności sektora węglowo-energetycznego. Realizacja paktu w wersji, na którą zgodził się Donald Tusk na szczycie w Brukseli w grudniu 2008 roku, co i rusz zresztą zaostrzanej zarówno przez Komisję Europejską jak i Parlament Europejski, ma na celu ograniczanie zużycia węgla do wytwarzania energii elektrycznej w Polsce, co wręcz grozi katastrofą w tym sektorze i jest poważnym obciążeniem całej naszej gospodarki. Stwierdził, że UE nie powstała i nie istnieje po to aby przeszkadzać krajom członkowskim, szczególnie tym, które nadrabiają historyczne zapóźnienia, a właśnie pakt klimatyczno-energetyczny w tym nadrabianiu wyraźnie przeszkadza. Zwrócił bardzo stanowczo uwagę, że rządząca Polską ekipa Donalda Tuska tak naprawę na kolejnych szczytach w Brukseli zgodziła się na to, aby jedynym obszarem, który w UE ma przywileje, były tereny byłego NRD, podczas gdy wszystkie kraje Europy Środkowo-Wschodniej zasługiwały na przyznanie im podobnego traktowania. Odrzucił także koncepcję federalizmu UE, ponieważ oznacza ona utratę suwerenności naszego kraju na rzecz Brukseli a być może także niektórych europejskich stolic i przypomniał, „że Europę w przeszłości próbowano zintegrować siłą zbrojną, dzisiaj natomiast stosuje się inne metody. Wtedy się nie udało i teraz się nie uda i my się do tego przyczynimy”.

3. Donald Tusk zaś w swoim wystąpieniu znowu obiecywał, choć z jego trzykrotnych już expose do tej pory udało się załatwić na rzecz Polaków naprawdę niewiele. Tym razem uderzył w nutki konserwatywne, mówił o nowoczesności ale i wierności tradycji, stwierdził nawet, „że nie ma co się obawiać postępu ale jednocześnie trzeba być zakorzenionym w swojej ziemi, w swoich przywiązaniach, w swojej wierze”. A przecież jeszcze kilka tygodni temu „łamał kołem” członków klubu parlamentarnego Platformy w sprawie głosowania nad projektem ustawy o związkach partnerskich, a ministra Jarosława Gowina usunął z rządu tak naprawdę za wyraźny sprzeciw w tej właśnie sprawie. Zachowanie premiera Tuska choćby w tej jednej sprawie pokazuje, że dla utrzymania władzy jest w stanie zrobić każde świństwo, ba nie mrugnie mu nawet oko, jak uzasadniając takie zachowanie, publicznie kłamie.

4. Korespondencyjny pojedynek Kaczyński-Tusk, toczony wczoraj na Śląsku wyraźnie wygrał ten pierwszy, ponieważ przedstawił nową kompleksową wizję państwa pod swoimi przyszłymi rządami. Tusk natomiast był wyraźnie w defensywie, w zasadzie się tylko bronił, zarówno przed Polakami jak i swym wewnętrznym rywalem partyjnym. Dobitnym potwierdzeniem tej obronnej strategii premiera Tuska i Platformy był 2 metrowy metalowy płot, którym ogrodzono cały dawny Chorzowski Park Rozrywki i znajdującą się tam halę Kapelusz, w której odbywała się konwencja tej partii. Nie może przecież w demokratycznych wyborach zwyciężać partia i to do tego obywatelska, która boi się obywateli, swoich potencjalnych wyborców. Kuźmiuk

01/07/2013 „Porządkować rzeczywistość wokół siebie może tylko ten, kto ma porządek we własnym domu”- powiedział wczoraj pan premier Donald Tusk, w odpowiedzi panu Jarosławowi Kaczyńskiemu z Prawa i Sprawiedliwości. Pan Donald Tusk reprezentuje Platformę Obywatelską, która jest nogą- ale tego samego stołu- Okrągłego. Z tego, że koń ma cztery nogi i stół ma cztery nogi- wcale nie wynika, że koń jest stołem. Koń to koń, a stół- to stół.. Zresztą koń jest „istotą czującą., ale nie myślącą- tak jak panowie- Donald Tusk i pan Jarosław Kaczyński. Którzy w sumie mają cztery nogi.. No i cztery ręce.. Mogą wiele! Pan premier Donald Tusk od sześciu lat porządkuje rzeczywistość wokół siebie tak , że panuje coraz większy nieporządek w państwie, dzięki setkom wprowadzanych przepisów, uchwalanych ustaw i wprowadzanych rozporządzeń. Jest coraz ciaśniej w przepisach, coraz ciaśniej w ustawach, coraz ciaśniej ze wszystkim, a szczególnie z naszą wolnością. Mamy jej coraz mniej i być może dlatego trzeba ją racjonować- bo jest zbyt cenna- jak twierdził towarzysz Lenin. No i rewolucja kulturowa trwa w najlepsze. Lewicowa ideologia gender coraz bardziej się rozprzestrzenia. Już gości na państwowym Uniwersytecie Łódzkim, już w Polskiej Akademii Nauk- a niedawno zagościła na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Proszę zwrócić uwagę, że na Uniwersytecie, który ma w nazwie” Katolicki”(!!!!). Płeć jako wybór kulturowy..(???) Oznacza to, że Pan Bóg nie stworzył nas kobietami i mężczyznami, jakimi jesteśmy, ale możemy w trakcie swojego życia wybrać sobie kim jesteśmy po linii płci. To jest dopiero pomysł lewactwa, które chce wywrócić świat do góry nogami.. I przepycha swoje pomysły na poważnych uczelniach.. Uczelnie mają państwowe dotacje, jak się nie przystosują- koniec z dotacjami. Dlatego między innymi nie powinno być państwowych i” darmowych ”uczelni.. Bo to państwo( politycy i urzędnicy) decyduje jaką” naukę” będzie wykładała dana uczelnia.. I jaką propagandę będzie uczelnia wciskała studentom.. W jaki sposób będzie ich urabiała. Nie ma to oczywiście nic wspólnego z prawdziwą nauką- z propagandą- jak najbardziej.. Wykład” Gender: feminizm, querr studies,, men’s studies”- jest już w programie licencjackim KUL, a także” Teksty kultury i animacja sieci”. Program studiów na temat gender powstał we współpracy z Ośrodkiem Brama Grodzka- Teatr NN, kojarzony ze środowiskiem lubelskiego lewactwa. To środowisko związane jest również z neomarksistowską” Krytyką Polityczną”, która ma siedzibę w Warszawie na Nowym Świecie- siedzibę przydzieloną prawie za darmo przez burmistrza Śródmieścia, pana Bartelskiego, kiedyś związanego z prawicą konserwatywną i Unią Polityki Realnej,, a obecnie z Platformą Obywatelską.. Wyjaśnień od Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego zażądał biskup wrocławski JE Wiesław Mering. Dla biskupa nie tylko włączenie do wykładów tej demoralizującej ideologii jest niepokojące, ale również współpraca KUL-u ze środowiskami skrajnej lewicy neomarksistowskiej(???) Czyżby nowa twarz Teologii Wyzwolenia na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim? Papież Jan Paweł II rozprawił się z tym lewicowym prądem w Ameryce Południowej- to przenieśli się do Polski.. I tutaj dawaj krzewić to antychrześcijańskie wariactwo i to na katolickiej uczelni.. Niechby na prywatnej, za własne pieniądze, dla grupy neomarksistów i ich dzieci- ale dla wszystkich za upaństwowione pieniądze? Co odpowiedział biskupowi rektor KUL? Ksiądz Antoni Dębiński napisał był tak” Odpowiadając na pojawiające się pytania informuję, że KUL nie otwiera kierunku pod nazwą ”Gender Studies”. Zgodnie z katolickim charakterem uczelni, podejmujemy badania naukowe nad współczesnymi zjawiskami kulturowymi, a wśród nich także badania nad ideologią” gender”. Wyniki tych badań prezentowane są w ramach konferencji naukowych i wykładów monograficznychż Obowiązkiem uniwersytetu, zwłaszcza uniwersytetu katolickiego, jest analizowanie ważnych wątków dyskursu publicznego w sposób zorganizowany i usystematyzowany. W ten sposób przygotowujemy naszych studentów do krytycznego i dojrzałego uczestnictwa w życiu społecznym”(???( Ach, na „ konferencjach naukowych”(???) A po co do tego mieszać naukę jak wystarczy zapoznać się z ideologią gender? Lewactwo osiągnęło kolejny sukces.. Wprowadziło na uczelnię miazmaty antychrześcijańskie, co popiera z całą stanowczością Gazeta Wyborcza w Lublinie. Genderowcy proponują alternatywny model rodziny, przeciwny modelowi chrześcijańskiemu, opartemu o monogamię. Lewica już nie zajmuje się proletariuszami, ale znalazła sobie inny sposób na dewastowanie naszego życia. Rozbić za wszelką cenę rodzinę, jako bastion konserwatyzmu i normalności… A dzieci niech się chowają- w które ręce wpadną.. Najlepiej w ręce tych, którzy dobierają się jednopłciowo.. Rewolucja pełzająca lewicy – trwa.. Feministki, geje, homoseksualiści – i inni aktywiści Nowego Wspaniałego Świata- nie ustają w swoich wysiłkach na rzecz dewastowania normalności. Drążą jak przysłowiowa kropla skałę. I jak tak będą dalej drążyć- to wydrążą.. Bo zło zwycięży przy obojętności ludzi dobrych.. Złu musimy się przeciwstawiać, tak jak ruch obywatelski ślący listy do pani minister Szumilas z Platformy Obywatelskiej.. Coś tam zatrzymali, coś zastopowali.. Ale lewica kieruje się leninowską wskazówką” Dwa kroki do przodu, jeden krok wstecz”.. Co zrobi jeden krok do tyłu, zaraz szykuje dwa do przodu.. I to tak trwa od lat.. No i „porządkują” rzeczywistość nie tylko wokół siebie, ale i wokół nas.. Narzucają nam nowy model życia, jeszcze nie sprawdzony, ale chcą eksperymentować na nas.. Tak jak ustrój, który nam narzucają. Żeby go najpierw przetestowali na szczurach- ale nie! Od razu na ludziach.. Jakby szczury by wytrzymały- no powiedzmy.. Ale nie! Od razu na ludziach.. Widocznie skądś wiedzą, że i szczury by tego nie wytrzymały, więc na nich nie testują.. A przecież chodzi o zmniejszenie liczby ludności świata.. Bo bieda jest związana z liczbą ludności..(????) Gdyby było mniej ludzi- pozostali przy życiu byliby bogatsi..(????) Nieprawdaż? I takie bajki sączą do głów przy pomocy propagandy.. Precz z genderowską komuną! I z komuną w ogóle! WJR

Hit na konwencji Platformy-darmowe kręcone lody

1. PR-owcy Platformy jednak nie dopilnowali do końca przekazu z sobotniej konwencji tej partii w Chorzowie. Do wiadomości publicznej przedarła się informacja, że przebojem w kuluarach były darmowe kręcone lody. To właśnie po nie w przerwach w obradach, ustawiały się długie kolejki spragnionych ochłody delegatów. Lody szczególnie te kręcone to produkt, z którym skojarzeń, Platforma powinna unikać jak ognia i aż dziw bierze, że ludzie przygotowujący oprawę konwencji tej partii, dopuścili się takiego niedopatrzenia. Polacy bowiem do tej pory pamiętają jak była posłanka Platformy Beata Sawicka zapowiadała w kampanii wyborczej w 2007 roku w podsłuchanej przez CBA rozmowie „kręcenie lodów” na majątku związanym z ochroną zdrowia. Posłanki Sawickiej w szeregach Platformy już nie ma, ciągle prawomocnym wyrokiem nie zakończył się jej proces, ale „kręcenie lodów” na dużą skalę, obywa się w ostatnich 6 latach, nie tylko na majątku ochrony zdrowia, ale w zasadzie w każdej dziedzinie gdzie wydawane są publiczne pieniądze.

2. Zresztą „z kręceniem” wprawdzie już nie lodów ale prawdą, coraz mocniej kojarzony jest sam szef Platformy i rządu Donald Tusk. Wie coś o tym zapewne przewodniczący Związku Zawodowego „Solidarność” Piotr Duda, skoro bez żadnych zahamowań podczas wystąpienia na kongresie Prawa i Sprawiedliwości nazwał premiera Tuska „tchórzem i kłamcą”. Zresztą sam szef rządu na wspomnianej sobotniej konwencji Platformy w Chorzowie, pozwolił sobie na ordynarne kłamstwa w sprawie pakietu klimatyczno-energetycznego, obciążając odpowiedzialnością za jego podpisanie ś.p. prezydenta Lecha Kaczyńskiego.

3. Ponieważ kłamstwa te powtórzył także wczoraj na lotnisku przed odlotem do Zagrzebia, posługując się w dodatku wyrwaną z kontekstu wypowiedzią samego Lecha Kaczyńskiego na ten temat, wypada przedstawić w tej sprawie kilka wyjaśnień. Rzeczywiście ś.p. prezydent Lech Kaczyński zgodził się w imieniu naszego kraju na treść tzw. Konkluzji Rady Europejskiej w marcu 2007 roku ale były to zaledwie ustalenia o charakterze ogólnym, a więc swoistego rodzaju wytyczne do późniejszych negocjacji międzyrządowych. Były tam także ustalenia w postaci tzw. celów kierunkowych, które miały być zrealizowane do roku 2020 włącznie, a więc 20% redukcja CO2, 20% udział energii odnawialnej (OZE) w całości zużywanej energii oraz 20% wzrost efektywności energetycznej. Prezydent Lech Kaczyński zgodził się na te cele głównie dlatego, że rokiem bazowym do liczenia 20% redukcji CO2 miał być rok 1990, a w związku z tym, że Polska w 2007 roku miała już 30% redukcję CO2 ze względu na masową likwidację przemysłów emitujących dwutlenek węgla na początku lat 90-tych poprzedniego stulecia. Ponadto jeszcze wiosną i latem 2007 rządowi Jarosława Kaczyńskiego udało się wynegocjować obniżenie udziału OZE w całości zużywanej energii do 15%.

4. Na zmianę tego stanu rzeczy na bardzo niekorzystną dla Polski, zgodziła się już ekipa Donalda Tuska (między innymi na zmianę roku bazowego do redukcji CO2 z 1990 roku na 2005 rok co dramatycznie zmieniało sytuację naszego kraju, bowiem redukcję należało zacząć niejako od początku). Mimo tak dramatycznego pogorszenia warunków dla Polski w ramach pakietu klimatyczno-energetycznego, Donald Tusk po podpisaniu się pod ostatecznym jego tekstem na szczycie UE w grudniu 2008 roku, zwołał konferencję prasową w Brukseli, na której odtrąbił swój sukces negocjacyjny (ponoć miał polegać on na tym, że obciążenia wynikające z pakietu miały przyjść głównie w latach 2019-2020). Teraz kiedy koszty związane z pakietem są coraz bardziej uciążliwe dla gospodarki trzeba było znaleźć winnego i to najlepiej nieżyjącego bo nie będzie mógł się obronić. To jest cynizm Tuska posunięty do n-tej potęgi i jest on dowodem na to, że ten człowiek dla utrzymania się przy władzy, może posunąć się naprawdę daleko. Darmowe kręcone lody na konwencji Platformy, to kwintesencja nie tylko podejrzanych interesów prowadzonych przez członków tej partii ale także licznych kłamstw i przeinaczeń, które stały się dla członków rządu Donalda Tuska wręcz codziennością. Kuźmiuk

Niezależna.pl Lesbijki na czele Agory i Gazety Wyborczej

„ Rapaczyńska i Łuczywo na ratunek Gazecie Wyborczej „ …..”Wanda Rapaczyńska i Helena Łuczywo (prywatnie przez lata były nieformalnym związku) w koncernie Agora, wydawcy „Gazety Wyborczej” odzyskują dawną pozycję. „.....” W ubiegłym tygodniu Agora oprócz poniesienia ceny GW powołała nowy zarząd, do którego weszli Wanda Rapaczyńska była wieloletnia prezes firmy, a ostatnio członek jej rady nadzorczej, „....”Agora powołała także nową radę nadzorczą, w skład której weszli Helena Łuczywo - jedna z założycielek firmy, wieloletnia wicenaczelna „Gazety Wyborczej", „.....”Jednak najwięcej emocji budzi powrót do Agory dwóch wieloletnich przyjaciółek – Wandy Rapaczyńskiej oraz Heleny Łuczywo. Obydwie od wielu lat się przyjaźniły, co miało tradycję rodzinną – ich rodzice, komuniści z KPP pozostawali w zażyłej znajomości. Po wybuchu afery Rywina i ujawnieniu udziału w niej Wandy Rapaczyńskiej i Adama Michnika od bezpośredniego zarządzania spółką odsunięto Wandę Rapaczyńską. W 2007 roku zrezygnowała ona z funkcji prezesa AGORY SA.W 2004 r z funkcji członka zarządu Agory zrezygnowała Helena Łuczywo. Pięć lat później, w 2009 r. niespodziewanie odeszła na emeryturę. Było to kompletnym zaskoczeniem, bo Łuczywo od początku istnienia "Wyborczej" była zastępcą redaktora naczelnego Adama Michnika. 

„....(źródło )
Korwin Mikke „Wilfred Willi Rudi Dutschke, mający ogromny autorytet wśród lewicowej hołoty, rzucił hasło (znów cytuje Wikipedię) „»Długiego Marszu [wtedy Zé-Dōng Máo był uwielbiany na Lewicy!] poprzez instytucje« władzy”. Miało to polegać „na uczestnictwie działaczy studenckich ruchów lewicowych w aparacie władzy. Jako »integralna część maszynerii« administracyjnej mogliby oni dokonywać radykalnych przemian w społeczeństwie. Koncepcja ta została przejęta od Antonio Gramsciego (komunisty włoskiego) oraz frankfurckiej szkoły marksizmu kulturowego”. I trafił w dziesiątkę. „....”Posłuszni, karmi agenci Dutschkego (zmarł w 1979 roku) zapełnili przedsionki, potem korytarze, a potem gabinety Władzy. „....”Na wezwanie Dutschkego bandyci zapisywali się do policji, zaczynali od referentów – wzajemnie się wspierając. W szczególności najlepiej im szło opanowywanie instytucyj międzynarodowych. Tam ludzie się nie znają – a ONI znakomicie znali się między sobą i mogli się wzajemnie forować. „.....(więcej )
Państwo na ogromna skale inwigiluje obywateli . Po aferze Snowdena okazało się że wszystkie globalne serwisy internetowe należące do firm amerykańskich prawdopodobnie mają wbudowane integralnie w swoim oprogramowaniu zadania inwigilacji wszystkich swoich użytkowników na potrzeby rządu amerykańskiego . Swego czasu armia brytyjska nie zgodziła się używać oprogramowania Microsoftu , gdyż jej analitycy podejrzewali istnienie takiej ukrytej funkcji inwigilacji i wykradania informacji . Również Niemcy maja swoje programy internetowej inwigilacji . Zebranie szczegółowych danych o ludziach , ich upodobaniach , potrzebach , nie mówiąc już o wstydliwych sekretach , czy łamaniu prawa dają ogromne możliwości zastosowania socjotechniki na niewyobrażalną skale. Wyobraźmy sobie ,że wyborca dostaje spersonalizowaną ofertę wyborczą adresowaną wyłącznie do niego , obiecującą mu rozwiązanie jego konkretnych problemów .
Ale to nic w porównaniu z tym co czeka Polaka, Amerykanina w przyszłości , gdy socjaliści obala resztki demokracji ,i ustanowią” religią państwową „ polityczną poprawność .Spersonalizowana kontrola i selekcja informacji. Propaganda i pranie mózgu .Problemem jest asymetria w prawach do zbierania i wykorzystywania i informacji osobowych państwa i obywatela . I tutaj pojawił się nowy problem . Państwo zakazuje obywatelowi swobodnego gromadzenia , publikowania i analitycznego wykorzystania informacji osobowych. Jeżeli prawdą jest to co podaje Niezależna.pl ,że ogromy wpływ na kierunki kształtowania opinii publicznej , czy raczej urabiania, czy jak ktoś chce prania mózgów miały i maja dwie lesbijki wychowane w komunistycznych rodzinach i co za tym idzie przesiąknięte od dziecka totalitarnymi wartościami to mamy nowy kontekst w zrozumieniu źródeł socjalistycznej i homoseksualnej propagandy Gazety Wyborczej . Tutaj warto przytoczyć istnienie nurtu filozofii zwanej kontekstualizmem , który zakłada ,że zjawiska zrozumienie zjawisk społecznych związane jest ze znajomością jej kontekstu .Z pewnością wolne społeczeństwo musi zapewnić swoim członkom prawo do nieograniczonego gromadzenia , analizowania i publikowania danych dotyczących całej klasy politycznej , elity gospodarczej , medialnej , intelektualnej, akademickiej Tylko wtedy obywatel będzie miał szanse obronić się przed państwem i nieformalnymi strukturami , które jak się okazuje to państwo kontrolują Przypomnę tylko obietnice Kaczyńskiego na IV kongresie PiS ,że skończy z ograniczaniem prawa Polaków do wolności słowa i terroryzowaniem ich przez lewackie sądownictwo , które nakłada idące w setki tysięcy złotych kar w postaci przymusowej publikacji przeprosin między innymi w Gazecie Wyborczej . Warto przypomnieć też, że pierwszym pieniaczem sądowym II Komuny jest Michnik, który tym sposobem , trikiem chce wziąć „za mordę „ Polaków mających inne zdani niż on .
Tomasz Parol „Dziś obchodzimy rocznicę mądrości i potęgi myśli strategicznej przodków naszych, czyli Dzień Powołania Rzeczpospolitej Obojga Narodów. Unia Lubelska – bo o niej tu mowa, jest chyba niezbyt lubianym wydarzeniem przez właścicieli III RP, będących na pasku obcych „.....”Zawarcie nowej unii walnie przyspieszyły wydarzenia międzynarodowe. Okazało się bowiem, że Wielkie Księstwo Litewskie nie było w stanie samodzielnie prowadzić wojny z Rosją cara Iwana IV Groźnego. Trwająca od 1558 wojna litewsko-rosyjska, wydatnie ukazała słabość państwa litewskiego, które z trudem znosiło spadające nań kolejne ciosy wojsk moskiewskich. W ciągu 7 lat sojusznicza Polska wystawiła 300 rot wojsk kosztem 2 milionów złotych, co zyskało jej na Litwie kolejnych zwolenników ścisłego związku obu państw. Dodatkowo ciężar wojny ponosiła głównie szlachta litewska, stanowiąca pospolite ruszenie, i domagająca się z tego tytułu wzorem jej koronnej odpowiedniczki większego wpływu na rządy w państwie. Niespodziewanie, przeciwni zawarciu nowej unii pozostali tylko magnaci litewscy, którzy mogli najwięcej stracić na skutek nowego związku. „.....”Rokowania wznowiono 7 czerwca, a już 28 czerwca uchwalono zawarcie nowej unii polsko-litewskiej. 1 lipca nastąpiła wymiana dokumentów i zaprzysiężenie podpisanego aktu. 4 lipca król wydał dyplom potwierdzający ten związek. Zaniepokojony poseł rosyjski jeszcze tego samego dnia doniósł carowi Iwanowi IV Groźnemu: jedinienje ich w tom, czto im stojati oto wsiech okrain zaodin (unia ta polega na tym, że wszystkie prowincje stanowić będą jedno) „....(źródło )
Joanna Ćwiek „Aż 3 mln bezdzietnych Polaków między 16. a 34. rokiem życia chciałoby mieć chociaż jedno dziecko. „....”Na pierwszych czterech miejscach listy największych barier uniemożliwiających podjęcie decyzji o rodzicielstwie znalazły się problemy materialne. „.....”Najwięcej, bo aż 45 proc. kobiet i 43 proc. mężczyzn twierdzi, że nie decydują się na dziecko, bo nie mają pracy i pieniędzy „...(źródło )
Stanisław Malicko „Funkcjonalny kontekstualizm jest nurtem filozofii nauki wywodzącym się z pragmatyzmu. Jego założenia sformułował amerykański filozof Stephen C. Pepper w wydanej w 1942 roku książce "World Hypotheses" ("Hipotezy Świata") „.....”Wartym odnotowania, bo istotnym z punktu widzenia psychologii, postulatem funkcjonalnego kontekstualizmu jest zasada ujmowania wszelkich zjawisk jako dynamicznych procesów zachodzących zawsze w określonym kontekście i nieodłącznych od tego kontekstu. Według funkcjonalnego kontekstualizmu żadne zjawisko nie może być analizowane i zrozumiane w oderwaniu od swojego historycznego oraz aktualnego kontekstu. Można zatem powiedzieć, że w pewnym sensie to kontekst tworzy zjawiska. Zasada ta odnosi się również do analizy i rozumienia zachowań ludzkich. „.....(źródło )
„Gdyby stowarzyszenie Republikanie Przemysława Wiplera wystartowało w wyborach parlamentarnych mogłoby liczyć na 19 proc. głosów - wynika z sondażu Homo Homini z 24 czerwca. O sondażu informują Wirtualne Media „....”sondażu wynika, że w przypadku startu Republikanów w wyborach najwięcej głosów otrzymałoby PO (25 proc.), które o 2 punkty procentowe wyprzedza PiS. Do Sejmu weszłoby jeszcze SLD (9 proc.) i PSL (7 proc.). Ruch Palikota (4 proc.), Solidarna Polska (4 proc.) i Kongres Nowej Prawicy (2 proc.) nie przekroczyłyby progu wyborczego „...(źródło )
Marek Mojsiewicz

Od dziś PO zaczyna kraść na jeszcze większą skalę Bałagan wynikający z ustawy śmieciowej ma odwrócić uwagę społeczeństwa od wchodzącej w życie dziś ustawy o refundacji in vitro. Dzięki tej ustawie PO i jej kolesie nakradną się tak, jak jeszcze nigdy w historii. 10 000 złotych – to najniższa, podstawowa cena zabiegu „in vitro”oferowana przez popularną, warszawską klinikę leczenia niepłodności. Do tej kwoty doliczyć trzeba bardzo drogą i długotrwałą terapię hormonalną, oraz serię badań i konsultacji. Łącznie cała procedura sztucznego zapłodnienia kosztować może ponad 35 tysięcy złotych. Dla „przeciętnej polskiej rodziny” jest to wydatek niemożliwy do zaakceptowania, stąd w rządowych kręgach pojawił się pomysł, aby zabiegi „in vitro”finansowane były przez państwo. 5 listopada 2010 roku, na specjalnie zwołanej konferencji prasowej ówczesna minister zdrowia Ewa Kopacz, ogłaszając początek prac nad ustawą, powiedziała: „Szacujemy, że po wprowadzeniu nowej ustawy rocznie wykonywać się będzie w Polsce około 10 tysięcy osób”. Zaznaczyła przy tym, że „oczywiście mamy świadomość, że na zabieg zdecydują się tylko ci, którym pozwoli na to światopogląd”.Pytana przez dziennikarzy, Ewa Kopacz oznajmiła, że pracownicy resortu policzyli koszty finansowania przez państwo in vitro.Mają one wynieść rocznie 91-375 milionów złotych w zależności od rodzaju terapii hormonalnej stosowanej przez kobietę. Wobec wątpliwości części posłów PO i sprzeciwu większości opozycji, nie udało się uchwalić tej ustawy. Dlatego w październiku 2012 roku Donald Tusk zdecydował o uruchomieniu w Ministerstwie Zdrowia specjalnego programu finansowania zabiegów in vitro. Spośród 10 tysięcy kobiet chętnych na posiadanie „dziecka z próbówki”, z których teraz niewielka część ma pieniądze na zabieg, już w przyszłym roku każda będzie mogła zgłosić się do kliniki. Za całą terapię hormonalną i zabieg in vitro zapłaci jej państwo. Państwo czyli podatnik. „Witraże” (tak nazywa się czasem właścicieli klinik przeprowadzających zabiegi invitro) w całej Polsce będą więc mieli do zagospodarowania ponad 300 milionów złotych. Spodziewać się należy, że te wydatki bardzo szybko wzrosną. Już teraz bowiem w zagranicznych ośrodkach badawczych prowadzi się badania naukowe „udoskonalające” metodę sztucznego zapłodnienia. Z badań tych wynika, że potrzebna jest bardziej skuteczna i bardziej długotrwała terapia hormonalna – czyli dodatkowe koszty. Wzrosnąć może też cena samego zabiegu in vitro.Skoro za zabieg płacić będzie państwo, kliniki będą zainteresowane tym, aby ceny były jak najwyższe. Trzeba więc brać po uwagę, że już w najbliższych latach procedura in vitro zostanie wydłużona o np. dodatkowe terapie hormonalne, a to z kolei drastycznie podwyższy cenę. Całe sztuczne zapłodnienie obejmujące terapie, sam zabieg, badania, konsultacje itp. może więc wynieść nawet 100 tysięcy złotych. Czyli polskiego podatnika okraść trzeba będzie już nie z 375 milionów, a z miliarda złotych. A i na tym wydatki się pewnie nie skończą. Na wspomnianej konferencji prasowej 5 listopada, Ewa Kopacz przyznała, że z jej szacunków wynika, iż „w Polsce z powodu braku potomstwa cierpi milion par”.W październiku 2012 roku, Donald Tusk mówił już dziennikarzom o 1,3 miliona par. Jeśli przyjąć optymistycznie, że 90 proc. Polaków to katolicy, oznacza to, że pozostałym 10 procentom wyznawany światopogląd pozwoli podjąć decyzję o zapłodnieniu in vitro.10 procent z 1,3 miliona to 130 tysięcy par, a więc potencjalne 130 tysięcy zabiegów. Przy dzisiejszych cenach daje to więc 4,87 miliarda, a przy cenach zakładanych – około 13 miliardów w skali 10 lat czyli 1,3 miliarda rocznie. Ale to jeszcze nie wszystko. Z danych WHO – Światowej Organizacji Zdrowia – wynika, że tylko w połowie przypadków zabieg in vitro kończy się powodzeniem. W pozostałych 50 procentach przypadków, albo nie udaje się skutecznie wszczepić zarodka, albo kobiecie nie udaje się donosić ciąży. Taki rozwój sytuacji to dla kliniki powód, aby procedurę zapłodnienia in vitro rozpocząć od nowa. I wystawić polskiemu podatnikowi drugi rachunek za zabieg. I tak kwotę 1,3 miliarda złotych rocznie trzeba będzie podwoić. Odpowiadając na pytania dziennikarzy, zarówno Ewa Kopacz, jak i Donald Tusk mówili o „parach”, które nie mogą mieć dzieci. W październiku 2012 Donald Tusk obiecywał, że na refundację zabiegu invitro nie będzie miało wpływu to czy kobieta jest zamężna czy nie. To z kolei potencjalnymi klientami klinik oferujących in vitro czyni „singielki” czyli kobiety samotne z wyboru, nie zakładające rodzin. Wystarczy, że w całej Polsce rocznie na zabieg zdecyduje się tysiąc samotnych kobiet. Podatnik jest obciążony na kolejne dziesięć milionów. To oczywiście niewielka strata w porównaniu do moralnych skutków tego przedsięwzięcia. Powstanie bowiem nowa warstwa społeczna – „singielki” wychowujące samotnie dzieci poczęte wskutek in vitro. Dzieci, których krzywda będzie polegać na tym, że nie będą miały szansy doznać miłości ojca i wychować się w pełnej rodzinie.

Trudno też sobie wyobrazić, aby „polityczna poprawność” pozostała obojętna wobec faktu, iż na zabieg in vitro mogą sobie pozwolić tylko pary lub małżeństwa, a nie tzw. „związki gejowskie”. Może to więc doprowadzić do sytuacji, kiedy państwo zacznie finansować zabiegi sztucznego zapłodnienia dla kobiet, które urodzone dzieci będą oddawać na wychowanie parom homoseksualistów. Wszelką zaś krytykę tłumić będą „niezawisłe” sądy. Taki scenariusz – choć może brzmieć śmiesznie – nie wydaje się mało realny. Samo refundowanie zabiegów in vitro to tylko część wydatków. Jako przeszkodę w staraniach o in vitro ówczesna minister Kopacz podała „kwestie światopoglądowe”. To oznacza, że dla „witrażystów” wyzwaniem staje się konieczność uświadomienia społeczeństwa w tej kwestii. A to oznacza, że trzeba będzie przeprowadzić i sfinansować (z pieniędzy podatnika) kampanie społeczną zachęcającą do poddania się zabiegowi in vitro.Środki na „uświadamianie” każdego społeczeństwa „demokratyczna” Europa zna dwa. Pierwszy to „badania naukowe” prowadzone pod konkretną tezę i mogące każdą tezę udowodnić lub obalić według życzeń klienta. „Naukowo” „udowodniono” że w związkach, homoseksualnych dzieci doznają więcej miłości niż w małżeństwach. „Udowodniono” również iż wzrost podatków nie przekłada się na wzrost cen detalicznych. Można więc bez problemu „udowodnić”, że in vitro to metoda równie skuteczna, co poczęcie drogą naturalną. Trzeba więc będzie wyniki tych „badań naukowych” utrwalać w głowach dzieci od pierwszych lat szkoły podstawowej w ramach tzw. „wychowania seksualnego”. I wtedy trzeba będzie sięgnąć po sposób drugi: kampanie społeczne. Nie należy się dziwić, jeśli za kilka lat oglądać będziemy banery reklamowe lub billboardy zachęcające do poddawania się zabiegom in vitro – zabiegom oczywiście „darmowym” i „bezpłatnym” – czyli finansowanym przez podatnika. W Polsce kampanie społeczne to doskonały pretekst, by zdefraudować dziesiątki milionów złotych. Dla przykładu: kampania „nie prowadzę po alkoholu” kosztowała ponad 7 milionów złotych i niczego nie przyniosła (pijanych kierowców jest coraz więcej, a nie coraz mniej), a kampania „kocham, nie biję” – ponad 10 milionów złotych i wcale nie zmniejszyła zjawiska przemocy domowej. Skutku też nie ma żadnego poza uszczupleniem budżetu. Tak samo będzie z kampanią społeczną popierającą in vitro. Tym bardziej, że to doskonała okazja, aby dać zarobić firmom związanym z krewnymi polityków. Łapówki, które za zorganizowanie tej kampanii zapłacą urzędnikom ministerstwa zdrowia dyrygenci „vitrobiznesu” będą nieznacznym ułamkiem promila ich zysków z zabiegów.Refundacja zabiegów in vitro stworzy jeszcze jeden problem. W polskiej służbie zdrowia tajemnicą poliszynela jest wystawianie „lewych” zwolnień lekarskich i fałszywych recept. Coraz bardziej powszechną praktyką jest też wyłudzanie refundacji za zabiegi, które w rzeczywistości nie były przeprowadzane (najsłynniejsze takie sprawy – zakończone w sądach – miały miejsce w Krakowie, Rzeszowie i Poznaniu). Przepis pozwalający na finansowanie in vitro stwarza monstrualne pole do nadużyć, jeśli weźmie się pod uwagę koszty zabiegów. Wywoła bowiem pokusę poddania się lub przeprowadzenia zabiegu in vitro jedynie na papierze. Lekarz sporządzi dokumentację medyczną dla NFZ, pacjentka się pod nią podpisze, na zabieg nie przyjdzie, ale wniosek o „refundację” będzie można złożyć. I kilkadziesiąt tysięcy złotych z publicznych pieniędzy można podzielić pomiędzy wszystkich zaangażowanych w proceder. Co spowoduje, że liczba „papierowych” zabiegów in vitro bardzo szybko wzrośnie, a tym samym pojawi się konieczność dalszego opodatkowywania Polaków. Program refundacji zabiegów in vitro zakłada możliwość przeprowadzania ich w szpitalach publicznych. To z kolei otwiera drogę do sporów sądowych o monstrualne odszkodowania. Pacjentka może bowiem poskarżyć się już nie tylko na złe warunki pobytu w szpitalu, ale także na nieskuteczność zabiegu. Wystarczy, że nie donosi ciąży będącej konsekwencją sztucznego zapłodnienia lub dojdzie do wniosku, że dziecko urodziło się nie takie, jakiego oczekiwała. Zgodnie z obowiązującymi przepisami kodeksu cywilnego, będzie mogła wnieść pozew przeciwko Skarbowi Państwa i wygrać gigantyczne odszkodowanie. Zapłaci je oczywiście polski podatnik. Wszystko wskazuje więc na to, że przepisy o refundacji in vitro nie tylko spowodują w społeczeństwie ogromne straty moralne, ale też wywołają finansową „aferę tysiąclecia”, która zdeklasuje wszystkie znane dotychczas afery korupcyjne. "By żyło się lepiej." 1 lipca 2013 to data, która przejdzie do historii nie tylko jako poczatek naszych problemów "śmieciowych". To także data początkująca rozdział jeszcze większej kradzieży. Szymowski

Korwin-Mikke: Psychuszki dla głęboko wierzących? Zwolennicy Nieubłaganego Postępu nie ustają w wysiłkach, by każdą okazję wykorzystać na rzecz dalszego rozwoju niewolnictwa w Europie. W efekcie system Unii raz posuwa się w kierunku modelu III Rzeszy, a raz w kierunku modelu Związku Sowieckiego. Na razie jest to raczej farsowa wersja tych państw – ale kryzys może spowodować, że wszystko to zacznie być traktowane bardzo serio. Na bardzo socjalistycznym uniwersytecie ulokowanym w Oxfordzie, na Wydziale Fizjologii, Anatomii i Genetyki, pracuje sobie pani dr Katarzyna Taylor. Swoje poglądy głosi od lat – ale ostatni mord na żołnierzu na londyńskiej ulicy spowodował, że jej ostatnia wypowiedź na tradycyjnym walijskim Literackim Festiwalu Siana stała się głośna i jest poważnie rozważana w Wielkiej Brytanii. Otóż p. Doktorzyca zażądała, by ludzie cechujący się głęboką wiarą mogli być poddawani specjalnej kuracji w zakładach psychiatrycznych. Człowiek głęboko wierzący bywa często fanatykiem, a fanatyzm religijny jest – jak wszystkim wiadomo – niebezpieczny. Więc taka prewencyjna kuracja jest bardzo wskazana. P. Taylor powiedziała wprost, że „radykalna wiara, nacechowana negatywnie, może zostać uznana za zaburzenie psychiczne”. Na pytanie: „Po czym odróżnić wiarę »nacechowaną negatywnie« od innej?” odparła spokojnie: „Coś, co dla jednego człowieka jest pozytywne, dla innego może być negatywne”. Z czego jasno wynika, że leczyć trzeba każdy przejaw wiary głębokiej. „To zaskakujące, ale możliwe, że ludzie wyznający pewne poglądy będą leczeni” – przewiduje p.Taylor – i jest spora szansa, że się nie myli. Stanowisko p.Taylor podziela bowiem spora część psychologów – którzy, jako bestie cwane, w lot pojęli, że oznacza to utworzenie znacznej liczby nowych miejsc pracy przy kurowaniu mniej lub bardziej fanatycznych fanatyków. Całkiem możliwe, że podobne przesłanki powodowały, iż wielu sowieckich psychologów popierało ideę kurowania dysydentów, fanatycznie nienawidzących ustroju sowieckiego, w słynnych psychuszkach. Tzw. naukowcy są niezłymi łowcami posad. Warto zauważyć, że dr Dinesh Bhugra, prezes brytyjskiego Royal College of Psychiatrists, w artykule naukowym pt. „Self-concept: Psychosis and Attraction of New Religious Movement” twierdzi, że religijne nawrócenia związane z silną wiarą mogą być związane z psychozą. Istotnie, gdyby np. śp. Joannę d’Arc poddano właściwej kuracji, to nie poderwałaby ludu Francji do boju i cała północna Francja stałaby się domeną Korony Brytyjskiej. A i sama Joanna nie zostałaby spalona na stosie, tylko żyłaby jako np. instruktorka sztuk walki dla kobiet. Same korzyści. Wprowadzenie psychuszek jest bardzo prawdopodobne. Niech islamiści zamordują jeszcze kilku ludzi. Wiadomo, czyją opinią będą kierować się politycy przy podejmowaniu decyzji – opinią fachowców. A pod czyim naciskiem się znajdą? Pod naciskiem porządnych, spokojnych poddanych Jej Królewskiej Mości, pragnących być zabezpieczonymi przed wszystkim w ogóle, a przed fanatykami w szczególności. Furda jakieś tam „prawa człowieka”, gdy chodzi o bezpieczeństwo naszych gardeł… O tym wszystkim można przeczytać pod tym adresem: tutaj. Jednak muzułmańskie dekapitacje to tylko – jak napisałem na początku – znakomity pretekst dla Oświeconych, by rozbudowywać sowiecki system w opanowanej przez unijnych federastów Europie. Pani dr Taylor wyjaśnia to dobitnie: „Nie mówię wyłącznie o oczywistych kandydatach do kuracji, jak radykalny islam czy niektóre ekstremistyczne kulty, ale także np. o poglądzie, że w porządku jest bić dzieci. Takie poglądy są bardzo niebezpieczne, ale nie są zwykle kategoryzowane jako choroba psychiczna”. Cóż, kiedyś za chorobę psychiczną uważano np. homoseksualizm. Niestety, dziś nie jest to choroba, lecz postępowa metoda uprawiania seksu – i psychiatrzy stracili niektóre warsztaty pracy. Teraz mogą się odkuć na leczeniu chorych psychicznie mam dających dzieciom klapsy. Jest ich zresztą znacznie więcej niż homosiów. A postępowi politycy wykorzystają oczywiście każdą okazję, by umocnić swoją władzę nad ludźmi i odesłać na bezpieczny margines wszystkich, którym nie podoba się eurosocjalizm. Przypominam, że już kilka lat temu pisałem, iż na razie Unią rządzą „bolszewicy”. Jednak za ich plecami najprawdopodobniej już czai się jakiś Stalin, który wykorzysta trudności, by stworzyć system Żelaznej Stopy gniotącej każdego obywatela Unii. Wydaje się, że zagrożenie ze strony islamistów może spowodować, iż obywatele Unii będą na takiego kandydata na Stalinka patrzeć bardzo życzliwie. Do tej pory z Wolnego Świata, czyli z Białorusi, wyłącznie przemycaliśmy żarówki, termometry. Teraz unijne służby graniczne zaczną wyłapywać zboczonych, czyli karzących dzieci klapsami, rodziców pragnących uciec na Białoruś przed kuracją w najnowocześniejszych przecież unijnych ośrodkach psychiatrycznych. Przypominam, że władze niemieckiego eurostanu wystąpiły do USA o ekstradycję rodziców, którzy uciekli do Ameryki, by nie musieć kształcić dzieci w niemieckich szkołach – gdzie, przypominam, od czwartego roku życia będzie się uczyć dzieci onanizmu i homoseksualizmu. I Oświeceni mają sporą szansę, że postępowe sądy amerykańskie przychylą się do ich wniosku. Tak więc czuj duch! Pętla na naszych szyjach zaczyna się zacieśniać. Jeszcze dojdzie do tego, że będziemy z nadzieją patrzeć na to, by wyznawcy Proroka przyszli i popodrzynali gardła tym wszystkim federastom. I przywrócili w okupowanej przez nich Europie normalność. Ostatecznie – cytuję za Wikipedią historię Hiszpanii: „Tariq ibn Zijad dotarł do Barcelony, a Mojżesz ibn Nusair po zdobyciu Saragossy wkroczył do Galicji. Przez następne 50 lat panował chaos na szczycie władzy. Mimo to podbitej ludności żyło się lepiej niż w państwie wizygockim, nawet jeśli pozostała przy wierze chrześcijańskiej. Państwo muzułmańskie było sprawniejsze, a kraj stawał się bogatszy”. A trudno o mniej sprawne państwo niż Unia Europejska! JKM

Korwin-Mikke: Prawica – teoria i przykład Choć wszyscy wrzucani są do jednego worka z napisem „Prawica”, między konserwatystami, liberałami (tymi prawicowymi, oczywiście) i narodowcami (nawet nie będącymi narodowymi socjalistami) istnieją zasadnicze różnice. Dla liberała „państwo” to zło konieczne. Najchętniej widziałby życie bez aparatu państwowego – ale wie, że to nierealne. Powstaje więc koncepcja „ultraliberalizmu”, „minarchii” – czyli małego, sprawnego państwa stojącego na straży Wolności, Sprawiedliwości i Własności prywatnej. Dla konserwatysty państwa są narzędziami organizacji narodów – i stoją na straży większej liczby wartości, jako to Honor, Prawda, Naród, Tradycja… Różne grupy konserwatystów i liberałów do różnych wartości przywiązują mniejszą lub większą wagę – stąd wokół konserwatywnego liberalizmu tworzy się wiele odłamów myśli prawicowej. Inaczej z narodowcami. Dla narodowców wszystkie te wartości są poboczne – najważniejsze jest „dobro Narodu” (różnie zresztą rozumiane – więc i wśród narodowców są liczne odłamy). Dla narodowca „ najwyższym dobrem jest dobro narodu polskiego, rozumianego jako wspólnota etniczna, niezależnego od podziałów zaborczych lub klasowych”. Jak mówił śp. Roman Dmowski: „Ojczyzna to przede wszystkim naród, a potem państwo; bez narodu nie ma państwa”. Otóż dla liberała czy konserwatysty myśl, że państwo miałoby poświęcać podstawowe wartości moralne i składać je na ołtarzu „Narodu”, budzi zgrozę. Odwrotnie – św. Augustyn np. mawiał: „Niech nawet zginie świat, byle spełniła się sprawiedliwość”. Oczywiście liberałowie i konserwatyści wychodzą z założenia, że jeśli wzmacnia się wolność i inne wartości, to i narody, i ludzkość wychodzą na tym dobrze, a nie źle. Natomiast narodowiec dla dobra narodu powinien kłamać, oszukiwać, zabijać, a nawet mordować – bo skoro „dobro Narodu” jest wartością najwyższą… Dlatego właśnie przywódcy religijni ostro sprzeciwiali się nacjonalizmowi, uważając go za idolatrię, bałwochwalstwo. W Kościele rzymskokatolickim najpełniej dał temu wyraz śp. Ambroży AchilleRatti, czyli JŚw. Pius XI, pisząc encykliki: „Non abbiamo bisogno”, „Mit brennender Sorge”, „Divini Redemptoris” i „Nos es muy conocida”. Zdaniem tego wielkiego Papieża, w „nowoczesnych” ideologiach „naród”, „klasa”, „państwo” stają się bożkami wypierającymi pojęcie Boga i negującymi tradycyjne wartości. Stąd Jego sprzeciw wobec etatyzmu, socjalizmu, nacjonalizmu i komunizmu. Proszę zauważyć, że wielu liberałów i konserwatystów też może zabijać – w imię idei. Ale nie będą kłamać, oszukiwać czy popełniać skrytobójstw. Zabicie wroga w otwartej walce jest honorowe; oszustwo – nie! Czy to znaczy, że uczucia narodowe są szkodliwe?? Rozpatrzmy to na przykładzie narkotyków. Jak wiadomo, stoję na nieubłaganym stanowisku, że jeśli dorosły człowiek ma ochotę zapić się czy zaćpać się na śmierć – to jest to prywatna sprawa jego i problem dla jego rodziny; on umiera w stanie euforii – natomiast z punktu widzenia populacji, narodu i ludzkości jest to element korzystnej selekcji naturalnej. Czysty zysk. Zwolennicy zakazu narkotyków mówią o „dziesiątkach tysięcy ofiar narkomanii”. Cóż, znacznie więcej dzieci ginie w wyniku aborcji. Byłoby o wiele korzystniej, by się urodziły – a potem te o słabszej woli dobrowolnie znikały ze społeczeństwa. No dobrze, a co z nieletnimi? Ich wola jeszcze nie jest na ogół dostatecznie wykształcona. Można posłać człowieka w bój – ale nie posyła się ludzi niewyszkolonych. Też niby wiemy, co trzeba robić. Trzeba przywrócić normalną rodzinę. Głowa rodziny musi mieć prawo do karania dziecka, ograniczania mu niekorzystnych kontaktów, zabraniania i nakazywania nieletniemu, co trzeba. W domu powinna być matka, czujnym okiem wychwytująca niepokojące objawy i podejmująca właściwe działania – w razie potrzeby odwołująca się do autorytetu i decyzji ojca. To wszystko jasne. Tak było zawsze. Ale czy to wystarczy w dzisiejszych czasach, gdy młodzi ludzie przebywają często w świecie trudno dostępnym dla rodziców? Nie można przecież młodego chłopaka trzymać na uwięzi i pod kontrolą mamuśki… Więc co robić? Rosjanie wiedzą, co robić. Powstał tam „antynarkotykowy specnaz”. Jak donosi z Moskwy p.Wiktor Bater (http://tiny.pl/hsd76): „Inicjatywę w walce z dopalaczami przejął więc Młodzieżowy Specnaz Antynarkotykowy. Specnaz, czyli siły specjalne. Aktywiści tacy jak Diana wyszukują w internecie ogłoszenia o punktach sprzedaży dopalaczy, organizują bojówkę z kijami bejsbolowymi i farbą olejną, napadają na dilerów w ich kioskach lub samochodach. Towar niszczą, a samych sprzedawców biją, oblewają farbą i puszczają wolno. (…) To zwykła młodzież, jakiej wiele w blokowiskach, na placach, w kinach. W większości studenci i uczniowie szkół średnich, długie włosy, pryszcze. Nie palą, nie piją alkoholu. Na początku opiekowała się nimi »Rossija Mołodaja« – młodzieżowy ruch występujący przeciwko »zachodniej ekspansji, terroryzmowi i korupcji, przeciwko scjentologom, narkomanii, alkoholizmowi i paleniu papierosów« (z manifestu ruchu w 2005 r.). Teraz specnaz nie ma oficjalnie żadnych politycznych opiekunów, a jego głównym celem jest »ratowanie młodzieży przed zgubnymi wpływami zachodniej cywilizacji śmierci«” Jak działają? „Antynarkotykowa grupa Diany wychodzi z metra i natychmiast namierza czerwoną ładę pod centrum handlowym. Wszystko trwa nie dłużej niż pięć minut: 20 chłopaków w dresach, kurtkach sportowych masakruje samochód kijami bejsbolowymi i przewraca go na dach, kierowca oraz sprzedawca zostają oblani jaskrawoczerwoną farbą olejną i przegonieni z miejsca zajścia. Policja z daleka obserwuje awanturę. Nie interweniuje”. I to jest to, o czym przekonuję od dziesięcioleci: to społeczeństwo – a nie państwo – powinno rozwiązywać swoje problemy. Aparat państwowy jest bezsilny – natomiast w zagrożonym narodzie powstaje zdrowa reakcja. I aparat państwowy nie powinien temu przeszkadzać. Jeśli diler dostarcza nieletniemu, wbrew woli rodziców, narkotyki, a ojciec, stryj czy antynarkotykowa bojówka stłuką go na kwaśne jabłko – to sąd powinien ich uniewinniać, a w ogóle policja nie powinna takich delikwentów prokuraturze dostarczać. Tak się dzieje w normalnym świecie. Niestety, u nas litera prawa ma pierwszeństwo przez zdrowym rozsądkiem, a politycy są finansowo zaangażowani w to, by ceny narkotyków rosły, a sprzedaż odbywała się bez większych przeszkód… więc każą zwalczać tych, co narkomanię zwalczają! JKM

02/07/2013 „Dzwonię do Pana, Pani w bardzo nietypowej sprawie”. Taki tytuł nosiła audycja w RADIU Z, którą prowadził pan Janusz Weiss. Piszę, że prowadził, ale już nie prowadzi.. Został zwolniony przez naczelnego tego radia. Ze wzglądu na „ oszczędności’- jak podano oficjalnie. Nie słucham Radia Z, oprócz- czasami- audycji pod dziwnym tytułem” Siódmy Dzień Tygodnia” w niedzielę prowadzonej przez panią Monikę Olejnik, W niedzielę, czyli w pierwszy dzień tygodnia.. Spotykają się tam” politycy”, którzy przekrzykują się tam ustawowo, ale czasami jakiś szczegół z naszego życia politycznego mnie zainteresuje.. Trele morele, trara lala.. To taka audycja! Pani Monika wyszkolona w działaniu bojowym i ideologicznym- dyscyplinuje i przesłuchuje zaproszonych gości.. Musi być bardzo źle w kręgach dziennikarzy Gazety Wyborczej, skoro pozbywają się swoich.. W końcu pan Janusz Weiss był współtwórcą Radia Z, razem z innym dziennikarzem z kręgu Gazety Wyborczej- panem Andrzejem Woyciechowskim. Rewolucja widać- pożera własne dzieci. Tym bardziej, że ma dobre korzenie.. Jego tata , Oskar Weiss-był pułkownikiem Korpusu Wewnętrznego.. A pan Janusz kończył słynne liceum im Gotwalda w Warszawie. Zanim potem- w roku 1968 został usunięty z Politechniki Warszawskiej. Kilka razy słuchałem przypadkowo audycji” Dzwonię do Pana, Pani…” i odniosłem wrażenie, że autor nie zamierza dotrzeć do sedna poruszanej przez siebie sprawy.. Dzwoni gdzieś do urzędu, przedstawia jakiś idiotyzm w przepisach i próbuje przedstawić słuchaczom głupotę tego przepisu rozmawiając z urzędniczką.. Śmiechu jest co nie miara, bo przepisy są śmieszne.. Ale przecież – na litość Boską- to nie urzędniczka ustanawia te przepisy?? Ona ma je sprzecznie wykonywać, ponieważ na ogół są sprzeczne z poprzednimi., które obowiązywały. Gwoli rzetelności pan redaktor Janusz Weiss powinien zadzwonić do Kancelarii Sejmu, potem Senatu w sprawie głupiego przepisu i porosić listę wszystkich posłów i senatorów, którzy ten przepis przegłosowali. I publikować takie listy posłów i senatorów, żeby słuchacze RADIA Z wiedzieli, kto im taki przepisowy los zgotował.. A jak okaże się, że to nie posłowie, tylko jakiś minister wydał rozporządzenie w sprawie przepisu- to zadzwonić do danego ministerstwa i upublicznić słuchaczom nazwisko tego ministra.. Oooooo..(!!!!) Wtedy słuchacze znaliby sprawcę tych jaj, a tak słuchający myślą, że to zrobiła urzędniczka lub urzędnik( Pan, Pani). To jest dopiero odwracanie kota ogonem.. Zgodnie z zasadą poprzedniej komuny, że nie winni są ci na górze i utworzony przez nich system społeczno- polityczny, tylko urzędnicy niskiego szczebla. Oni robią bałagan w gminach.. Podobno audycja miał wielką słuchalność, a pan Janusz prowadził ją przez 21 lat. Tyle lat robił wodę z mózgów słuchaczom.. No i na razie nie będzie robił- tymczasem. Oczywiście nie jest to moje towarzystwo propagandowo- medialne i nie będę żałował pana Janusza Weissa, bo ani mi brat, ani swat.. Cały ten” Salon”- to nie jest moje towarzystwo. A jak się kłócą pomiędzy sobą- to jest jeszcze śmieszniej, niż jest. Tym bardziej, że właśnie 28 kraj dołączył do tonącego Tytanika, jakim jest Unia Europejska. Tym krajem jest Chorwacja, gdzie tamtejsza” elita” wepchnęła naród do tego centralnie sterowanego bałaganu nie mającego żadnych szans na przetrwanie.. Jest to tylko kwestia czasu.. Ale na razie trwa euforia bo Unia będzie „ dawać”.. Nie mówią, że później będzie rabować.. „Dziennikarz który zmienia rzeczywistość z dobrym skutkiem”- to jest właśnie pan redaktor Janusz Weiss. A co on takiego zmienił z dobrym skutkiem? Trochę jaj z tego co tworzą inni- szczególnie z jego środowiska ideowego- bo to przecież Unia Wolności i Platforma Obywatelska – to jego środowisko i środowisko Gazety Wyborczej. Dlaczego w ramach „ oszczędności” naczelny RADIA Z nie zwolnił pani Moniki Olejnik? Byłoby jeszcze zabawniej.. I jeszcze mniej wody z mózgów robionych słuchaczom.. Ale odszedł także- zmarł – pan Juliusz Rawicz, były zastępca redaktora naczelnego Gazety Wyborczej, pana Adama Michnika- współtwórcę III Rzeczpospolitej. Ja nie lubię III Rzeczpospolitej i nie lubię jej twórców.. Nie czytam Gazety Wyborczej, bo nie lubię lewicy trockistowskiej.. Nie lubię wielkiego biura, które chcą zbudować z Polski- między innymi- dziennikarze lewicowej Gazety Wyborczej, w obrządku trockistowskim.. Pan Juliusz Rawicz był zastępcą redaktora naczelnego do roku 2007..”To dla nas najstraszniejsza ze strasznych wiadomości”- twierdzi pan Adam Michnik Nie jest to dla mnie straszna wiadomość, nawet najstraszniejsza, bo są straszniejsze wiadomości,, Tym bardziej, że każdy z nas musi odejść z tego świata, Jedni zostawiają po sobie dobro- inni zło. Pan Bóg to oceni na Sądzie Ostatecznym.. Tak jak oceni pana Jacka Vincenta Rostowskiego, ministra finansów z Platformy Obywatelskiej, który ma już PESEL i NIP, bo wcześniej nie miał.. Szczęśliwy człowiek- jak nie miał. Kręcił się w kręgach polskich władz nie mając obywatelstwa polskiego, NIP-u i PESELU(???) Czy to nie dziwne? Nie jestem za tym, żeby stemplować ludzi stygmatyzując ich numerami- jak w Oświęcimiu więźniów.. Ale dlaczego nie miał, jak my wszyscy- więźniowie socjalistycznego państwa prawnego- mamy.. Dziwny to obóz- bo numery też mają nadzorcy. Chociaż w znanych do tej pory obozach więźniowie sobie nadzorców nie wybierali. Byli nasyłani. W obozie państwo socjalistycznych i europejskich, a do tego prawnych- sami sobie stygmatyzowali wybierają swoich nadzorców. Jest jakiś postęp. W końcu czas płynie.. I nie wchodzi się do tej samej rzeki. Pan minister systematycznie wysyła swoich podwładnych urzędników do kontrolowania przedsiębiorczych mas, żeby urzędnicy przynieśli mu trochę pieniędzy, żeby mógł zatkać wielką dziurę budżetową, wywołaną przez niego samego razem z innymi z Partii Obywatelskiej. Czarna dziura budżetowa jest wielka, więc coraz większe muszą być łapanki na ludzi przedsiębiorczych , którzy chcą samodzielnie- bez udziału państwa- zarobić sobie na życie. Ale socjalistyczno- biurokratyczne państwo nie chce dać im spokoju, no bo skąd weźmie pieniądze na budowę socjalizmu? Socjalizm wymaga pieniędzy… Bo to jest taki ustrój , który niczego pożytecznego nie tworzy- tylko generuje straty.. A straty trzeba pokryć! Najlepiej obrabować tych, co jeszcze coś pożytecznego tworzą.. Będą wzmożone kontrole w miejscach gdzie niewolnicy demokratycznego państwa prawnego chcą sobie trochę odpocząć, przed jesiennym rabunkiem. Inspektorzy skarbowi będą kontrolować tysiące przedsiębiorców , którzy na czas wakacyjny przenoszą się do kurortów, żeby tam trochę zarobić.. I może trochę odpocząć.. W tym czasie za nimi przenoszą się inspektorzy skarbowi, którzy też chcą zarobić. Akcja będzie nazywała się” Weź paragon” i wymierzona jest przeciwko drobnym przedsiębiorcom….” Skarbowy action”- tak się powinna nazywać.. Podobno przedsiębiorcy nie zbierają ze sobą kas fiskalnych(??) Tak twierdzi propaganda.. Nie zabierają ze sobą kas fiskalnych na wakacje…(???) Niemożliwe? Każdy niewolnik demokratycznego państwa prawnego powinien mieć przy sobie małą kasę fiskalną i wybijać do niej wszystkie zakupy.. Żeby potem powiedzieć skąd miał, że kupił.. Już nie zadzwonię do pana Janusza Weissa w bardzo nietypowej sprawie.. Tym bardziej że są to sprawy typowe- w socjalizmie biurokratycznym. Jak najbardziej typowe! Nie ma bardziej typowych.. Rabujący i rabowany! Ale o tym nie mówił pan redaktor Janusz Weiss przez ostatnich 21 lat? WJR

To dramat w budżecie powoduje taką determinację rządu w sprawie OFE

1. Dzisiaj Rada Ministrów przyjmie ostateczną wersję Raportu o Otwartych Funduszach Emerytalnych (OFE) jaki przygotowali ministrowie finansów Jacek Rostowski i pracy Władysław Kosiniak-Kamysz. Rząd zdecydował się przygotować ten raport w kwietniu tego roku, po tym jak pojawiła się publicznie propozycja Izby Gospodarczej Towarzystw Emerytalnych (skupiająca większość Funduszy w Polsce), aby OFE wypłacały tzw. świadczenia programowane zaledwie przez 10 lat po przejściu ubezpieczonego na emeryturę. Już pobieżna analiza raportu wskazuje na to, że zawarte w mim rekomendacje zawierają rozwiązania, których ostatecznym rezultatem będzie „sięgnięcie garścią” przez ministra Rostowskiego po dużą część aktywów zgromadzonych w OFE i nie jest to wcale podyktowane troską o przyszłych emerytów ale dramatyczną sytuacją polskich finansów publicznych. Taką opinię choć łagodniej sformułowaną, potwierdza bank inwestycyjny Morgan Stanley, który w cotygodniowym komentarzu do sytuacji gospodarczej w naszym kraju napisał, „że wobec rozczarowującego poziomu wzrostu gospodarczego, rząd chce stworzyć sobie pole manewru w polityce fiskalnej poprzez obniżenie relacji deficytu i długu do PKB. Reforma emerytalna to być albo nie być dla rządu”.

2.Przypomnijmy tylko, że 3 rekomendacje będące konkluzjami rządowego raportu w sprawie OFE, oznaczają większe lub mniejsze sięgnięcie po aktywa funduszy, dodatkowo w dwóch pierwszych wariantach środki finansowe zgromadzone w OFE byłyby przekazywane do ZUS na 10 lat przed przejściem ubezpieczonego na emeryturę (w równych rocznych ratach). Tylko w trzecim pozostawałyby w OFE do momentu przejścia ubezpieczonego na emeryturę. Pierwszy proponowany przez rząd wariant to umorzenie obligacji skarbowych będących w zasobach OFE. Ich wartość w zasobach OFE na koniec roku 2012 wynosiła około 120 mld zł (ok.8 % PKB). O taką wartość zmniejszyłaby się wielkość długu publicznego, a tym samym zmniejszyłyby się koszty jego obsługi. Drugi to tzw. dobrowolność uczestnictwa w kapitałowej części systemu emerytalnego (czyli w II filarze) ale dotycząca tylko tych rozpoczynających pracę czyli nowych ubezpieczonych. Ci którzy nie wybrali określonego OFE nie byli by dolosowywani do któregoś z nich ale ich cała składka pozostawałaby w ZUS. Wreszcie trzeci wariant to tzw. dobrowolność plus oznaczałaby, że ubezpieczony może zdecydować o przekazaniu całej składki do ZUS, a jeżeli decyduję się na uczestnictwo w filarze kapitałowym to do 2,3% składki odprowadzanej tam przez ZUS musiałby dokładać kolejne 2% składki ze swojego wynagrodzenia (składka emerytalno-rentowa takiego ubezpieczonego wynosiłaby łącznie 21,52%).

3. Teraz raport o OFE trafi do konsultacji społecznych, które mają trwać przynajmniej miesiąc ale ministrowi Rostowskiemu bardzo się śpieszy w tej sprawie. Otóż minister chciałby już na jesieni tego roku przejąć z OFE środki wszystkich tych ubezpieczonych, którzy w ciągu najbliższych 10 lat przejdą na emeryturę. Według szacunków na rachunkach takich ubezpieczonych w OFE znajduje się około 46 mld zł (a dokładnie papiery wartościowe takiej wartości na koniec 2012 roku), przy czym w pierwszym roku minister finansów przejąłby przynajmniej 20 mld zł. Uzyskanie takiej kwoty jeszcze w tym roku pozwoliłoby ministrowi Rostowskiemu na ucieczkę od zbliżającej się szybkimi krokami nowelizacji budżetu i zmian w ustawie o finansach publicznych. Otóż minister doprowadził do takiej sytuacji, że żeby znowelizować budżet na 2013 rok najpierw musi usunąć z ustawy o finansach publicznych tzw. I próg ostrożnościowy (dług publiczny do PKB nie może przekroczyć 50%) i wynikające z niego konsekwencje, a taką zmianę bardzo źle przyjęłyby rynki finansowe. Dlatego niezależnie od tego jak będą przebiegały konsultacje społeczne wokół zmian w OFE ministrowi Rostowskiemu potrzeba jak powietrza wspomnianych 46 mld zł w tym od ręki przynajmniej 20 mld zł. Jak to osiągnie będzie dalej mógł opowiadać publicznie ,że panuje nad sytuacją gospodarce i w finansach publicznych. Kuźmiuk

Krasnodębski . „ ONI „ coś szykują ….. Jarosław Marek Rymkiewicz „A jeśli PiS uzyska 75 procent – to wtedy trochę poczekają, trochę się przyjrzą, a potem spróbują zabić Jarosława Kaczyńskiego.”...”Polityczne mordowanie to jest używany od wieków sposób rozwiązywania problemów politycznych. Sposób jak każdy inny, ani zły, ani dobry – sposób zwykle skuteczny, przynoszący też zwykle korzystne (z punktu widzenia mordujących) rezultaty. Mordowanie polityczne nie jest ani moralne, ani niemoralne, można powiedzieć (używając sformułowania Fryderyka Nietzschego), że jest poza dobrem i złem. „......”Polakom, właśnie teraz, potrzebna była książka o zdradzie, życzyli sobie takiej książki, która ustanowiłaby analogię między dwoma epokami ich historii – tą, w której żyjemy, i tamtą osiemnastowieczną. To były dwie epoki, w których zdrada rządziła historią Polaków. „....”Ten wielki i dumny Reytanowski krzyk – że nie będziemy niewolnikami dwóch mocarstw, że się na to nie godzimy – ten wielki krzyk nawet z jakimś małym rozlewem krwi połączony, no trudno – mógłby sprawić, że Polska przebudziłaby te wszystkie małe narody, które żyją wokół nas i które chcą wydobyć się spod władzy rosyjskiej albo spod władzy niemieckiej „.....”Tak właśnie teraz się uważa. Jarosław Kaczyński wygra wybory i to doprowadzi nas do odzyskania niepodległości. Ale to jest naiwne złudzenie – a w sytuacji śmiertelnego zagrożenia (naszego bytu narodowego) nie należy się naiwnie łudzić. „.....”Bo nie bierze się przy tym pod uwagę skutków, jakie będą miały wybory, które Jarosław Kaczyński i jego partia wygrają. Ja bardzo mu tego życzę, żeby wygrał – byleby tylko nie wygrał za wysoko. Mam nadzieję, że wygra ostrożnie, skromnie, z rozwagą – uzyska trzydzieści kilka do czterdziestu procent i nie będzie rządził. PiS będzie jeszcze silniejszą niż dotychczas opozycją – to będzie bardzo korzystne dla sprawy narodowej. Ale jeśli w wyborach partia Jarosława Kaczyńskiego uzyska 51 procent głosów – o to już będzie niedobrze. Zacznie się wściekła nagonka tutejszych wewnętrznych Moskali – mówiliśmy o nich kilka miesięcy temu w naszej poprzedniej rozmowie. Będą demoliberalne manifestacje i awantury, będą wrzaski gwałconych przez faszystów feministek, potem ktoś podpali jakąś synagogę, ktoś wysadzi w powietrze jakiś tutejszy sowiecki pomnik i, wreszcie, w imię obrony demokracji oraz w imię walki z polskim terroryzmem zostaną wezwane siły porządkowe, rosyjskie i niemieckie. Węgrom mogli, z wściekłością, pozwolić, ale nam nie pozwolą, bo niepodległa Polska oznaczałaby teraz wywrócenie całego rusko-pruskiego porządku w środku Europy. A jeśli PiS uzyska 75 procent – to wtedy trochę poczekają, trochę się przyjrzą, a potem spróbują zabić Jarosława Kaczyńskiego. „.....”Ta Pańska lista mówi, że każdy, kto realnie zagraża rosyjskiej władzy w Polsce lub tylko sprawia jej kłopoty, może zginąć. O to tu Panu chodzi? „.....”Victor Orbán żyje, bo Węgrzy to naród odważny, ale niewielki, który nie może zagrozić stabilności układu politycznego w środkowej Europie. Nie może, nawet uzyskawszy niepodległość, doprowadzić do likwidacji dwóch stref wpływów – niemieckiej i rosyjskiej. Jeśli chodzi o Polskę, to jest inaczej. Jej wybicie się na niepodległość, jej republikańska ekspansja na południe, w kierunku Morza Śródziemnego i Morza Czarnego, i jej późniejszy sojusz z państwem tureckim (miłym naszym polskim sercom) – oznaczałyby rozpad obu tych stref. Czyli kompletne zakłócenie porządku politycznego w całej Europie. Od Helsinek do Dubrownika, od morza do morza. Polska jest zwornikiem rosyjskiej strefy wpływów, może też niemieckiej, jest w obu tych strefach największym i potencjalnie najpotężniejszym państwem. A jeśli tak właśnie jest, to trzeba się liczyć z konsekwencjami, jakie miałaby dla nas w tej chwili próba odzyskania niepodległości. „....” Będziemy czekać na następną rosyjską smutę, która, wcześniej czy później, może nawet już niebawem nastąpi. Nie może być tak, że ona nagle wybuchnie, nagle zakołysze całą Europą i połową Azji, a my będziemy na to nieprzygotowani. Bo wtedy trzeba będzie z niej skorzystać, ale nie tak tchórzliwie jak w roku 1989. Wtedy uruchomimy wszystkie polskie siły – wszystko, co zorganizowaliśmy na ziemi i pod ziemią – i wybijemy się na niepodległość. I wtedy będziemy mieć niepodległą Polskę – dobrą matkę wszystkich małych sfederowanych narodów – od morza do morza. „...( źródło)
Zdzisław Krasnodębski „Donald Tusk zostanie wymieniony?”...”Oczywiście.”.....” Na pewno spotkamy się z próbą szerzenia strachu w społeczeństwie. Jeżeli nie przed PiS, to przed „faszyzmem”. Już się zaczęła taka kampania. Trzeba znowu Polaków czymś przestraszyć i zaprezentować się jako gwarant stabilności, aby społeczeństwo przymknęło oczy na to, co złego się działo „...”Na przykład o wywołaniu wielkich zamieszek w związku z jakąś rocznicą czy demonstracjami. To zresztą służy też budowaniu odpowiedniego wizerunku na zewnątrz. Jak się mówi, że Polsce grozi faszyzm, to chce się też odwołać do jakiegoś wsparcia zewnętrznego przeciwko różnym dążeniom społecznym, które się pojawiają. To swego rodzaju budowanie, pokazywanie bardzo radykalnych ruchów, rozdmuchiwanie pewnych incydentów. Może być stosowane, żeby Platforma mogła zaprezentować się na tym tle jako partia, która wprawdzie rozczarowała wielu swoich wyborców, ale jest gwarantem, że gorzej nie będzie. „....”Prof. Zdzisław Krasnodębski: Wystąpienie prezesa PiS, co podkreślają nawet nieprzychylni komentatorzy, miało charakter szerokiej wypowiedzi programowej, konkretnej, porównywalnej do expose „....(źródło)
Braun w wywiadzie z Aldoną Zaorską „ Tusk dąży do stanu wojennego „ „My­ślę, że Do­nald Tusk czy Bro­ni­sław Ko­mo­row­ski (a mo­że obaj) dą­żąc do sta­nu wy­jąt­ko­we­go, za­po­mi­na­ją o jed­nym. Mo­że się zda­rzyć, że obaj pa­no­wie po­peł­nią zno­wu błąd, któ­ry już po­peł­ni­li. Cho­dzi o to, że Do­nald Tusk dą­żąc w 2010 ro­ku do ośmie­sze­nia i po­ni­że­nia śp. Le­cha Ka­czyń­skie­go za spra­wą za­cho­wa­nia Pu­ti­na, za­miast wy­ko­rzy­stać ów­cze­sne­go pre­mie­ra Ro­sji, sam zo­stał przez nie­go wy­ko­rzy­sta­ny i to w naj­gor­szy spo­sób, bo wziął udział w za­bój­stwie. Kie­dy się zo­rien­to­wał, by­ło już za póź­no i mógł tyl­ko sta­nąć ra­mię w ra­mię z Pu­ti­nem nad szcząt­ka­mi sa­mo­lo­tu, czy to praw­dzi­wy­mi, czy ma­low­ni­czo roz­rzu­co­ny­mi. Prze­ra­że­nie Tu­ska by­ło tam­te­go wie­czo­ru aż nad­to wi­docz­ne. I dla­te­go – mó­wię cał­kiem po­waż­nie – z tro­ski o to, że­by zna­lazł się on w wię­zie­niu czy pod ścia­ną, gdzie, jak uwa­żam, jest je­go miej­sce, ja szcze­rze nie­po­ko­ję się o bez­pie­czeń­stwo pre­mie­ra Tu­ska. On nie jest bez­piecz­ny. Ja po pro­stu bo­ję się, że za­nim on tra­fi przed Try­bu­nał Sta­nu RP, zo­sta­nie po pro­stu od­strze­lo­ny przez te sa­me służ­by, któ­re zor­ga­ni­zo­wa­ły za­mach smo­leń­ski. Pa­mię­taj­my, że Do­nald Tusk i Bro­ni­sław Ko­mo­row­ski są dziś jed­ny­mi z naj­istot­niej­szych świad­ków w spra­wie smo­leń­skiej zbrod­ni sta­nu. A ak­cja usu­wa­nia jej świad­ków trwa w naj­lep­sze, o czym rów­nież pi­sa­ła „War­szaw­ska Ga­ze­ta”. Mo­że się tak zda­rzyć, że Do­nald Tusk wy­stą­pi w cha­rak­te­rze ko­zła ofiar­ne­go po to, że­by nadać po­zo­ry pod­staw do wpro­wa­dze­nia ja­kie­goś „sta­nu wo­jen­ne­go-bis”. Prze­cież wła­śnie za­bój­stwo po­li­tycz­ne by­ło­by do te­go ide­al­nym pre­tek­stem. A przy oka­zji – by­ło­by to do­sko­na­le za­le­gen­do­wa­ne usu­nię­cie świad­ka. Prze­cież to kon­sor­cjum służb, któ­re za­mach smo­leń­ski prze­pro­wa­dzi­ły, nie do­pu­ści ni­g­dy do po­sta­wie­nia Do­nal­da Tu­ska przed są­dem, nie za­ry­zy­ku­je, że zo­sta­nie on kie­dyś we­zwa­ny pod przy­się­gą do ze­zna­nia, o czym np. roz­ma­wiał z Wła­di­mi­rem Pu­ti­nem na mo­lo w So­po­cie w 2009 r. Pol­scy pa­trio­ci po­win­ni więc pod­jąć no­wen­nę o zdro­wie i bez­pie­czeń­stwo Do­nal­da Tu­ska, by w przy­szło­ści mógł on sta­nąć przed wy­mia­rem spra­wie­dli­wo­ści nie­pod­le­głej Pol­ski „....(więcej )
Każdy , kto słyszał przemówienie Kaczyńskiego na Kongresie zdaje sobie sprawę ,że było to faktyczne wypowiedzenie wojny Niemcom i Rosji . Kaczyński obiecał pogonić lichwiarstwo i radykalnie ograniczyć zadłużenie zagraniczne Polski . Obiecał dekolonizację ekonomiczną , czyli przejęcie przez Polskę i Polaków banków , energetyki . Obiecał rozprawić się z monopolistycznymi koncernami zagranicznymi poprzez drakoński ich opodatkowanie. Obiecał rozprawić się z agenturą , czyli zrobić porządek w prokuraturze, sądownictwie. W polityce zagranicznej obiecał ścisłą współpracę z państwami postjagiellońskimi i postsowieckimi , zadeklarował sojusz z USA . Zadeklarował gwarancje wolności religijnej w Polsce , czyli walkę z fanatyczną” religią państwową „ Unii Europejskiej jaką jest polityczna poprawność Kaczyński znalazł również sposób na rozprawienie się z pro moskiewskimi i pro pruskimi czerwonymi , wewnętrznymi Moskalami jak ich nazywa Rymkiewicz . Dziki referendum zmobilizuje Polaków do walki o całkowite obalenie Republiki Okrągłego Stołu Duda, któremu ciągle nie ufam został zmuszony do współpracy z Kaczyńskim . Polecam film na którym profesor Piotrowski mówi o specjalnej ochronie jaka dał swojemu człowiekowi , Wałęsie Kiszczak w czasie operacji SB usadowienia go stołku przewodniczącego Solidarności . Kiszczak poważnie bał się ,że ktoś może otruć Wałęsę , a wtedy operacja budowy II Komuny , kryptonim „ Okrągły Stół mogłaby być zagrożona. Nie bez powodu ochrona jaka PiS przydzielił Kaczyńskiemu tak denerwuje Gazetę Wyborczą i funkcjonariuszy Platformy . Uważam ,że pieniądze wydane na ochronę Kaczyńskiego są najlepszą Polską inwestycją .
Do Sejmu trafił niebezpiecznie wyglądający projekt ustawy o udziale zagranicznych funkcjonariuszy lub pracowników we wspólnych operacjach lub wspólnych działaniach ratowniczych na terytorium Rzeczypospolitej Polskiej „...”wspólne działania prowadzone na terytorium Rzeczypospolitej Polskiej z udziałem zagranicznych funkcjonariuszy lub pracowników:a) w formie wspólnych patroli lub innego rodzaju wspólnych działań w celu ochrony porządku i bezpieczeństwa publicznego „....(źródło )
Wiesław Johann, były sędzia TK.”To jest kuriozum. Dla mnie to jest szokujący projekt. Co to ma być? Wzywanie bratniej pomocy, jak w było w 1956 na Węgrzech, czy w 1968 w Czechosłowacji? „...”Ustawa daje możliwość udziału obcych sił porządkowych, czyli policji i wojska. „....” Te zapisy mówią więc, że na podstawie decyzji szefa MSW czy komendanta kompetencje polskich organów porządkowych przejmują funkcjonariusze państw obcych”....”I oni będą działać na terenie państwa polskiego, np. przy uśmierzaniu zamieszek,”...”Co szczególnie niepokojące, ta ustawa nie dotyczy jedynie państw strefy Szengen, ale również innych. To dotyczy każdego innego państwa, zarówno z UE, jak i spoza, np. Białorusi czy Rosji.”....(źródło)
„Trybunał konstytucyjny w Karlsruhezezwolił Bundeswehrze na prowadzenie działań z użyciem sprzętu bojowego na terenie Niemiec. Pozostawił jednak kilka zastrzeżeń ograniczających możliwość użycia wojska na terenie kraju.Pierwsze przymiarki do złagodzenia bardzo restrykcyjnego prawa dotyczącego użycia Bundeswehry na terenie Niemiec podjęto już w 2006 roku. Wtedy trybunał zezwolił na „wyprowadzenie wojska na ulice” w wypadku stanu nadzwyczajnego, czyli do „zwalczania zorganizowanych i wojskowo uzbrojonych grup powstańczych”....”Obecny wyrok uchwalony stosunkiem głosów 15:1 zezwala wojsku na użycie „militarnych środków walki” w operacjach antyterrorystycznych „...(więcej )
Rymkiewicz „ wielu Polaków, nawet ogromna większość Polaków uważa teraz, że to właśnie w Magdalence ułożono i zatwierdzono zasady istnienia obecnego państwa polskiego. Jeśli to coś, co tu mamy – to rumowisko – można nazwać państwem. Ale dla uproszczenia wywodu tak to nazywajmy. Ja jestem w tej sprawie całkowicie innego zdania. W roku 1989 nic się nie zaczęło i nic nie skończyło. Jeśli w Magdalence coś ustalono, to tylko zasady, na jakich ma zostać zorganizowana i przeprowadzona następna peerelowska odwilż. „.....”ta odwilż, ostatnia z wielu odwilży, zaczęła się trochę wcześniej, w roku 1980, w sierpniu, kiedy doszło do buntu robotników, nazywanego potem rewolucją Solidarności. Rewolucja! Toż to śmiechu warte. Cóż to za rewolucja, która nie gilotynuje władców, nie demoluje doszczętnie starego porządku i nie wyrzuca tego porządku na śmietnik „.....”Takiego buntu jak tamten to już nigdy nie będzie, bo nie ma już robotników. Ale nawet gdyby byli, gdyby w jakimś cudownym sposobie nagle się zjawili, wyszli na ulice, to jest rzeczą oczywistą, że ani bunt robotników, ani, tym bardziej, narodowe powstanie nie otworzą nam teraz drogi do niepodległości. W ten sposób z PRL-u nie wyjdziemy. Każdy bunt Polaków zostałby teraz natychmiast spacyfikowany przez siły porządkowe przysłane z Moskwy i z Berlina – z przyzwoleniem Wspólnoty Europejskiej, nawet na jej żądanie, z powołaniem się na jej demoliberalne ideały – pod hasłem walki z polskim faszyzmem i nacjonalizmem. Trzeba szukać innej drogi do niepodległości. „.....(źródło) Mojsiewicz

Rybiński: Upadający banksteryzm i wariant cypryjski W historii Europy mieliśmy wiele ustrojów. Były feudalizm, kapitalizm, socjalizm. W minionych 30 latach w USA i Europie Zachodniej zapanował banksteryzm. Ten ustrój charakteryzuje się gwałtownym wzrostem długu jako mechanizmu zniewalania ludzi. Za pomocą przekazów medialnych kreuje się pożądanie przedmiotów: „Weź kredyt, kup sobie nowy samochód, mieszkanie, wyjedź na wakacje”. Banksterzy wykreowali społeczne przyzwolenie na masowe zadłużanie się, czemu z chęcią poddały się również firmy i rządy. Podobnie jak „Kapitał” Marksa stworzył teoretyczne podstawy socjalizmu, tak w przypadku banksteryzmu mieliśmy wiele prac, które promowały tę formę funkcjonowania gospodarki. Wielu z tych promotorów dostało Nagrody Nobla z ekonomii. W socjalizmie stosowano przymus bezpośredni. Po zakończeniu szkoły młody człowiek musiał jechać do pracy do wskazanej mu przez system firmy. W banksteryzmie członkowie zadłużonych gospodarstw domowych muszą pracować tak ciężko, jak niegdyś niewolnicy z Czarnej Afryki, po kilkanaście godzin na dobę, żeby spłacić raty kredytowe. Nie dość, że zadłużenie skazuje ich na katorżniczą pracę, to jeszcze, jeśli dadzą się namówić na kupno mieszkania na kredyt, nie mogą zmienić miejsca zamieszkania, podobnie jak dawniej niewolnicy. Bo mieszkania, które ma obciążoną hipotekę, nie można sprzedać, a jeżeli jest to możliwe, wiąże się z potężnymi stratami. Nie dotyczy to Stanów Zjednoczonych, gdzie banksterzy nie zapewnili sobie takich przepisów i gdzie rynek wtórny nieruchomości funkcjonuje znacznie lepiej niż w Europie. To zresztą bardzo ciekawa obserwacja, bo banksteryzm przybył do Europy z USA, ale Ameryka jest lepiej przystosowana do radzenia sobie z patologiami tego ustroju niż Stary Kontynent. Banksteryzm jako ustrój, którego fundamentem jest niewolnicze zadłużenie ludzi wobec banksterów, prawie upadł w 2008 r., gdy zbankrutował Lehman Brothers. Ale wtedy banki centralne, które są kontrolowane przez banksterów, podjęły desperacką próbę ratowania ustroju. Próba polegała na tym, że zaczęły one udzielać banksterom pożyczek na 0,5 proc. i kupować od nich różne aktywa po absurdalnie wysokich cenach. To tak, jakby ktoś próbował sprzedać 10-letni samochód wart 5 tys. zł, bo taka jest cena rynkowa, a tu nagle pojawił się bank centralny i zaoferował, że go odkupi po cenie nowego, czyli za 80 tys. zł. Przez kilka lat banksterzy otrzymywali biliony dolarów i euro z banków centralnych na takich właśnie zasadach. To doprowadziło do skrajnych patologii.Żadna cena na rynkach finansowych nie była rynkowa – wszystkie odzwierciedlały napływ bilionów dolarów, euro, funtów i ostatnio jenów do kieszeni banksterów. A ci wcale nie wykorzystywali tych pieniędzy do kredytowania realnej gospodarki, tylko do spekulacji na rynkach aktywów. Dlatego w realnej gospodarce nastała recesja, a na rynkach finansowych spekulacyjna orgia. To trwało kilka lat, aż skala patologii przeraziła same banki centralne. Bańki spekulacyjne narosły na rynkach obligacji rządowych, akcji, obligacji korporacyjnych, obligacji śmieciowych, nieruchomości, na rynkach instrumentów pochodnych, nawet na rynku kredytów studenckich w USA. Skala tych baniek spekulacyjnych i ich powszechność przerasta wszystko, co do tej pory widział świat. Ich dalsze napędzanie drukiem pieniądza tworzy coraz większe ryzyko krachu systemowego. Musiał więc przyjść moment, kiedy centrum operacyjne banksterów, czyli Bank Rezerw Federalnych, zapowiedziało, że w bliżej niesprecyzowanej perspektywie czasowej może ewentualnie rozważyć ograniczenie skali druku pieniądza, chociaż to wcale nie jest pewne i zależy od wielu czynników. Taka zapowiedź, mglista i warunkowa, wystarczyła, żeby wystraszyć spekulantów i rozpocząć masową wyprzedaż wszystkich aktywów, akcji, obligacji, walut rynków wschodzących, metali. Jeżeli taka mglista zapowiedź powoduje tak dramatyczne zmiany na rynkach finansowych, to co się stanie, kiedy ta decyzja faktycznie zostanie podjęta? Jakie będą straty banksterów, gdy aktywa, którymi się obkupili, finansując to prawie darmowym kredytem, zostaną silnie przecenione? Co będzie, gdy 10-letni samochód trzeba będzie sprzedać za 5 tys., czyli za tyle, ile jest wart, i nie będzie kupującego, który zapłaci absurdalne 80 tys.? Nic dziwnego, że banksterzy są zawiedzeni i będą próbowali zmusić banki centralne do dalszego drukowania pieniędzy. Trudno przewidzieć, kiedy to się skończy, ale po ostatniej masakrze na rynkach łatwo przewidzieć jak. Całą strefę euro czeka wariant cypryjski.

prof. Krzysztof Rybiński

Sommer: Jak zmienić współczesny system bankowy? Libertariańska ekonomia, którą dla uproszczenia utożsamiam z analizami i wypływającymi z nich wnioskami takich czołowych przedstawicieli szkoły austriackiej jak Ludwig von Mises, Murray Rothbard czy spośród ekonomistów nam współczesnych Jesus Huerta de Soto, jest skrajnie krytyczna wobec współczesnej bankowości, przez którą rozumiem istniejący obecnie system oparty na rezerwie cząstkowej, będącej jednocześnie rezerwą obowiązkową banku centralnego. W dzisiejszym wystąpieniu chciałbym bardzo krótko przedstawić libertariańskie argumenty przeciwko systemowi opartemu o bank centralny, rezerwę cząstkową i, co chyba warto dodać umowy z Bretton Woods – bardzo krótko, bo argumenty te są powszechnie znane – a następnie, po tej części analitycznej pokazać podejście syntetyczne, czyli proponowane drogi wyjścia z obecnej sytuacji, które, częściowo będą moim wkładem autorskim w dyskusję.

Krytyka systemu bankowego Krytyka ta przeprowadzona jest na dwóch poziomach. Pierwszy z nich jest związany z tym, że bankowość oparta o państwowe koncesje, bank centralny i państwowy monopol na emisję pieniądza, tak naprawdę nie ma wiele wspólnego z wolnym rynkiem i wolną ekonomią. Jest w gruncie rzeczy systemem państwowym a nie prywatnym, którego funkcjonalność jest związana z interesem państwa, a nie indywidualnych graczy rynkowych. Bankierzy w tym systemie są w gruncie rzeczy urzędnikami państwowymi, których, w zamian za możliwość bogacenia się, zobowiązano do określonych czynności na rzecz władzy. System ten w rozmaity sposób służy państwu do kontroli majątku obywateli oraz podatkowania go zwłaszcza poprzez poprzez podaż państwowego pieniądza na określonych przez suwerena zasadach. Warto tu zwrócić uwagę, że na przykład w Polsce każdy podatnik ma obowiązek powiadamiania urzędów skarbowych o swoich kontach, które w razie potrzeby, na wezwanie tych urzędów, zgodnie z określoną procedurą, mogą zostać zablokowane. Wprawdzie obecnie nie ma jeszcze przymusu posiadania konta, którym objęto by wszystkich obywateli, na razie konta muszą mieć „tylko” wszyscy przedsiębiorcy, ale prawdopodobnie właśnie w tym kierunku zmierza system by uzyskać pełną kontrolę fiskalną. Przechowywane na kontach depozyty są natomiast automatycznie opodatkowane bezpośrednio przez banki. Takiemu państwowemu systemowi libertariańscy ekonomiści, poczynając od Misesa przeciwstawiają system wolnej bankowości, oparty na złocie, który nie miałby powiązań z państwem (poza, co oczywiste, systemem sprawiedliwości, który karał by przestępców na ogólnych zasadach), ale przede wszystkim działałby na takich samych zasadach jak wszelkie inne przedsiębiorstwa. Co więcej w systemie wolnej bankowości banki mogliby prowadzić wszyscy ludzie, którzy mieliby na to ochotę. Nie musieliby spełniać żadnych szczególnych kryteriów, ani wiązać się z określoną władzą. Jedynym miernikiem zasadności funkcjonowania na rynku oferowanych przez nich usług i produktów byłby rynek. Drugi poziom libertariańskiej krytyki wobec współczesnego systemu bankowego dotyczy nieuczciwości związanej z jego podstawowym atrybutem jakim jest tzw. rezerwa cząstkowa, która jest obecnie zwykle utożsamiana z tzw. rezerwą obowiązkową wymaganą przez instytucje nadzoru finansowego, składaną w banku centralnym, która na przykład w Polsce wynosi obecnie 3,5 proc. Istota nieuczciwości systemu polega na tym, że banki deklarują wypłacalność lokat w określonym czasie albo na każde żądanie, tymczasem, ponieważ pochodzące z lokat pieniądze pożyczają zwykle na bardzo długi czas (na przykład na 30 lat), to deklaracja o możliwości wypłat jest zwykłym kłamstwem. Jak ujmuje to Rothbard, za wiedzą, zgodą i poduszczeniem państwa banki są jedynymi znanymi przedsiębiorstwami, w których nie obowiązuje zasada, że „struktura czasowa aktywów firmy nie powinna być dłuższa niż struktura czasowa jej pasywów”. Innymi słowy, choć banki mówią co innego, gdyby wszyscy depozytariusze postanowili w jednym czasie odzyskać swoje pieniądze, to zdołałaby to uczynić zaledwie mała część z nich – np. w Polsce 3,5 proc. Państwo w zamian za wymienione wyżej usługi, zezwala na taki proceder, co więcej gwarantuje wypłacalność banków do pewnej, znacznie wyższej niż rezerwa posiadana przez bank wysokości. Innymi słowy – nie dość, że bank oszukuje w żywe oczy swych klientów – to jeszcze, ponieważ jest w układzie z państwem, ubezpiecza się od ewentualnego runu pieniędzmi państwowymi, czyli tak naprawdę należącymi do podatników. Wyżej wskazane zupełnie bezczelne kłamstwo, na którym oparty jest system to tylko jeden z zarzutów wobec rezerwy cząstkowej. Z powodu ograniczenia miejsca nie mam niestety czasu na przedstawienie innych zarzutów takich jak np. inflacyjne skutki funkcjonowania rezerwy cząstkowej. Dodam tylko, że twórcą spójnej krytyki systemu bankowego jest Murray Rothbard, który wydał w 1964 roku książkę What has Government Done to Our Money powołując się zresztą na ustalenia Ludwika von Misesa z „Ludzkiego Działania”. W 1983 roku ukazała się przeredagowana wersja książki Rothbarda – The Mystery of Banking, w której argumentacja została rozszerzona. Obie te książki są dostępne po polsku dzięki wydawnictwu Jana Fijora pod tytułami: „Banki, ludzie, pieniądze” oraz „Tajniki Bankowości”. Za darmo można je przeczytać po angielsku na stronie amerykańskiego Instytutu Misesa www.mises.org – do czego szczerze zachęcam, tym bardziej, że zwłaszcza anglojęzyczna wersja za sprawą talentu Rothbarda jest wzorem językowym dla autorów piszących o ekonomii.

Jak zmienić system czyli „złota wyspa” vs. „okrągły stół”. Polska jako złota wyspa Wbrew pozorom odpowiedź na to pytanie jest zaskakująco prosta, choć zapewne jej konsekwencje doprowadziłyby do rewolucji w systemie finansowym. Przykładowo jeśli chodzi o system polski, wystarczyłoby na początek dokonać dwóch zmian w prawie – po pierwsze zażądać od banków by posiadały pełną zdolność do wypłaty wkładów zgodnie z ich strukturą czasową oraz pozbawić je nadzoru i gwarancji ze strony państwa, oraz zobowiązać je do zmiany umów w taki sposób, by ludzie zakładający depozyty byli rzetelnie informowani o tym co dzieje się z ich pieniędzy i jaką mają szansę na odzyskanie pieniędzy w przypadku gdyby jednak nieco więcej ludzi chciało je odzyskać w danym momencie niż przewidują estymacje banków. Być może zresztą nie jest potrzebne nawet specjalne prawo zobowiązujące do dokonania takiej zmiany – wystarczy po prostu stosować do banków zwykły kodeks spółek handlowych. Co łączy się z drugą zmianą – otóż banki powinny być traktowane jak każde inne przedsiębiorstwo co zlikwidowały by ich szczególny status organizacji gospodarczych w istocie o charakterze paramafijnym. Już taka, pozornie kosmetyczna zmiana doprowadziłaby do upadku dotychczasowego systemu oraz zmusiła do radykalnej zmiany sposobu działania obecne w Polsce banki zagraniczne. Oprócz osiągnięcia zasadniczych celów reformy czyli wyeliminowania systemowego oszustwa, osiągnięcia wolności w podaży usług bankowych, doprowadzenia do zablokowania inflacyjnej działalności banków doszłoby zapewne do upadków niektórych banków co mogłoby wywołać niepokoje społeczne, choć ich siły nie należy przeceniać. Kolejnym krokiem w reformie, dużo trudniejszym w realizacji od strony legislacyjnej byłby powrót do parytetu złota. Polski system parytetowym w sensie prawnym nie musiałby jednak być pisany od nowa – wystarczyłoby przywrócić ważność części przepisów przedwojennych z czasów gdy w Polsce taki parytet obowiązywał. Ostatnim krokiem w reformie byłaby likwidacja banku centralnego względnie przemianowanie go na coś w rodzaju państwowego strażnika parytetu, który pilnowałby, by w systemie bankowym dochodziło do jak najmniejszej ilości defraudacji i oszustw – bo wiadomo przecież, że przedsiębiorstwa tego typu są na taką przestępczość szczególnie narażone. Przeprowadzenie takiej reformy jako pierwszy kraj w naszej strefie geograficznej ma szczególne znaczenie. Doprowadziłoby by bowiem do uzyskania przez lidera szczególnej przewagi konkurencyjnej, która miałaby duże znaczenie dla pozytywnej zmiany w sposobie funkcjonowania całej gospodarki.

Zmiana światowa Oczywiście, brzmiący być może nieco fantastycznie projekt reformy możliwej moim zdaniem do przeprowadzenia w Polsce, nawet w sposób izolowany, to nie jedyny libertariański projekt reformy bankowości w kierunku bankowości wolnościowej. Na polskim rynku naukowym najbardziej chyba znana jest propozycja takiej reformy opisana w książce Jesusa Huerta de Soto zatytułowanej „Pieniądz, kredyt bankowy i cykle koniunkturalne” wydanej przez polski Instytut Misesa w 2009. De Soto zarysowuje projekt reformy, którą jego zdaniem należy przeprowadzić w V etapach i w dodatku na poziomie globalnym. W toku jej opisu de Soto zwraca szczególną uwagę na „realność” możliwości jej przeprowadzenia i proponuje szereg metod, które z jednej strony zapewnią, jak mu się zdaje, możliwość sukcesu w tym dziele, a z drugiej strony na tyle delikatnie obejdą się z interesami dotychczasowych władców systemy, by ich nie zdenerwować i nie pobudzić do gwałtownego oporu. Najogólniej propozycję de Soto można by określić mianem „drogi okrągłego stołu” do zmiany systemu bankowego. Nie wchodząc w szczegóły, które oczywiście warto dokładnie przedyskutować, moim zdaniem, na podstawie środkowoeuropejskich doświadczeń można niestety sądzić, że ścieżka „okrągłego systemu” nie doprowadzi jednak do radykalnej reformy a raczej do szybkiej recydywy poprzedniego systemu. Wydaje się więc, że lepsza jest metoda na „złotą wyspę”. Sommer

Witek: Wyższy wiek emerytalny dodatkowo obciąży ZUS i budżet Kryzys obejmuje praktycznie wszystkie państwa strefy euro, a tak naprawdę to zadłużona po uszy jest cała Europa i Ameryka, a Polska nie jest tu wyjątkiem. No cóż – „za dużo się jadło i wcale nie myszki, lecz szynki lub sadło”. Teraz przychodzą rachunki. Bierzemy wszystko „na krechę” – kłopot w tym, że niektórym już „na krechę” nie dają. Stąd lamenty, protesty i oczywiście zbawcze pomysły uzdrowienia sytuacji. Niektóre takie pomysły zdradzają niezwykłe poczucie humoru ich autorów. Jednak wszystkie fajerwerki intelektualne przebija zabobon o potrzebie przedłużenia aktywności zawodowej, by starczyło na emerytury. Pomysł pochodzi od bohatera „Folwarku zwierzęcego” – Konia, który na wszystkie kłopoty folwarku zwykł reagować sentencją: „Będę więcej pracował”. Ciekawe, dlaczego różni stręczyciele pomysłu o wydłużonym okresie aktywności zawodowej nie przywołują Orwella jako autora swej idei? Zamiast Orwella pojawiają się „argumenty”:

1. przecież żyjemy dłużej, więc powinniśmy wszyscy dłużej pracować;

2. mamy ponadto mniej dzieci, więc na jednego emeryta przypada mniejsza liczba pracujących, niż drzewiej bywało – i jakoś ten deficyt należy uzupełnić, ergo wystarczy, że pójdziemy na emeryturę dwa albo siedem lat później i kryzys zostanie zażegnany.

Streścił to najlepiej Jan Krzysztof Bielecki, który do indagującej go redaktorki wypalił (cytuje za „NCz!”): „Jeżeli Pani Redaktor będzie – przepraszam, że to powiem – żyła 90 lat, to trudno, żeby pani poszła na emeryturę, jak to było dotychczas”. Zatem zamiast „dziewczyny na traktory” – „babcie do redakcji”. Takie jest na dzień dzisiejszy hasło eurosocjalizmu.

Od przedłużania nie urośnie Zastanówmy się czy przedłużona praca każdego z nas przyniesie określony przychód Lewiatanowi. Bo przecież pracujący na pewno zarobią więcej niż na emeryturze. Tak to by nam się przynajmniej na pierwszy rzut oka wydawało. Żeby odpowiedzieć na to pytanie, należy zdać sobie sprawę, że od czasu rewolucji neolitycznej zatrudnieni dzielą się na niewolników i urzędników (też w większości niewolnych). Urzędnicy żyją z tego, co wypracuje reszta niewolników w ramach aktywności, której urzędnicy nie zredukowali w 100%. Mimo kilku tysięcy lat urzędniczych wysiłków jeszcze jakieś pola aktywności zawodowej pozostały nie do końca zredukowane i dzięki temu jest jeszcze co do garnka włożyć. Z pracy niewolników, czyli przedsiębiorców i zatrudnionych przez nich pracowników, żyją dziś – tak jak w czasach, kiedy Balzak pisał fragment „Urzędnicy” swojej „Komedii ludzkiej” – różni profesorowie państwowych uniwersytetów, oficerowie policji i wojska, nauczyciele państwowego szkolnictwa i cała masa konsumentów podatków drobniejszego płazu. Wszyscy ci osobnicy, których wysiłek jest gospodarce potrzebny jak rybie parasol, żyją ze służby u Lewiatana, zawarłszy z nim odpowiednią umowę, na mocy której zgodzili się być tym, czym są. Ponieważ jednak organizacje dla których ultima ratio jest przemoc, nie uznają możliwości rozwiązania takiej umowy (spróbujcie się Państwo wypisać z gangu), a państwo jest jedną z takich organizacji, zatem tego typu „umowa społeczna” ma bardzo określony kształt. Urzędnik pozostaje na utrzymaniu państwa dożywotnio z klauzulą, że po osiągnięciu wieku emerytalnego państwo będzie go utrzymywać za mniejsze pieniądze. Nazywa to się emeryturą.

Emerytura to zysk Z punktu widzenia gospodarki czysty zysk. Nie dość, że facet nie przeszkadza już innym, to przy okazji trzeba na niego mniej podatków płacić. Państwowy Lewiatan traci wobec swojego „żołnierza” część przywilejów hołdowniczych, np. w postaci codziennego przebywania w określonym miejscu przez kilka godzin, ale rzecz ma charakter czysto symboliczny. W końcu co za różnica, gdzie się nic nie robi sensownego – w domu czy w „pracy”. Pewnego dnia zaczyna brakować pieniędzy w kasie państwa. I w tym momencie Lewiatan zmienia urzędnikom umowę proponując im sowite utrzymanie przez dwa do siedmiu lat dłużej, a potem dopiero redukcję zwaną emeryturą. Rachunek jest tu dość prosty. Emerytura to średnio połowa ostatniej pensji. Tak więc przez dwa do siedmiu lat dopłacimy połówkę „wypasionej” pensji, przedłużając wiek emerytalny. Nasz zatrzymany na stanowisku pracy urzędnik zablokuje ponadto miejsce dla nowego adepta urzędniczego cechu, który to bezrobotny adept upomni się przy okazji o zasiłek lub pomoc społeczną, także płaconą z budżetu. Ponieważ pierwsza pensja zwykle jest także połową ostatniej, w obecnej sytuacji przez te dwa do siedmiu lat płacimy pół ostatniej pensji na emeryturę i pół tej pensji na wypłatę dla początkującego urzędnika, który go zastąpił. W sumie jedną „wypasioną” pensję. W systemie z przedłużonym wiekiem emerytalnym przez dwa do siedmiu lat płacimy dokładnie o połowę więcej: jedną całą „wypasioną” pensję plus zasiłek dla bezrobotnego adepta sztuki urzędniczej. Jeżeli tak ma wyglądać szukanie oszczędności budżetowych, to ja się pytam: gdzie tu logika? I to tylko w okresie przejściowym – do momentu, aż „wdrożymy” przedłużony wiek emerytalny. Kiedy już się to stanie, żaden urzędnik nie zadowoli się nędzną połówką swojej ostatniej pensji jako emerytury, bo przecież „wypracował” sobie więcej. I słuszna jego racja. W końcu, dla przykładu, nauczycielce państwowej szkoły należy się wyższa emerytura za to, że przez siedem lat dłużej nikogo niczego nie nauczyła. No dobrze – powiecie Państwo – ale przecież gdzieś są ci przedsiębiorcy i zatrudnieni przez nich pracownicy, którzy rzeczywiście wypracowują dochód i płacą realne podatki. Na podwyższeniu im wieku emerytalnego budżet zarobi, że ho, ho! Otóż nie zarobi. Nieco zaoszczędzi na tym, że na utrzymanie zwane emeryturą weźmie ich nieco później. Ale te oszczędności i tak pochłonie zwiększony koszt utrzymania klasy urzędniczej, która jest po prostu liczniejsza od grupy wytwórców. I jest to stan uniwersalny dla wszystkich społeczeństw obszaru północnoatlantyckiego. Dla przykładu: w USA liczba tylko urzędników federalnych przekroczyła liczbę zatrudnionych w przemyśle już w latach 90. ubiegłego stulecia, a było to jeszcze przed erupcją państwowych etatów, która nastąpiła po 11 września. Zważywszy że udział podatków w PKB jest i tak w Stanach najniższy spośród państw tego obszaru, w Europie jest już tylko „lepiej”. Biorąc pod uwagę „wypasione” pensje urzędnicze, zwłaszcza te pod koniec „kariery”, trudno się tu spodziewać realnych oszczędności. Mówiąc zaś o przychodach, czyli sugestii, że dłużej zatrudnieni przedsiębiorcy i pracownicy sektora prywatnego naprodukują nam dochodu, warto zauważyć, że podstawą gospodarki są małe, niekiedy rodzinne przedsiębiorstwa – biznesy, które zatrudniają rodzinę plus kilku zaprzyjaźnionych przeważnie pracowników. To właśnie tego typu „koncerny” wnoszą największy wkład do PKB. Są elastyczne, sprawnie zarządzane i wolne od zbędnej biurokracji. Jest tylko jedno ale. W tych małych, sprawnych firmach reforma emerytalna dokonała się już wiele lat temu. Państwowy wiek emerytalny od dawna tam już obowiązuje. Nie da się już tu przedłużyć okresu aktywności zawodowej, bo każdy pracownik tego sektora pracuje już tak długo, jak może. Można zobaczyć emerytowanego prokuratora, ostatnio nawet w Sejmie, emerytowanego nauczyciela czy emerytowanego policjanta, ale czy ktoś widział emerytowanego przedsiębiorcę? A w większości ten przedsiębiorca to szef jednoosobowej firmy, właściciel zakładu samochodowego, tynkarz czy lekarz. Granice jego aktywności zawodowej wyznaczone są przez fizjologię starzenia się i nominalne przesunięcie wieku emerytalnego nie stworzy żadnej wartości dodatkowej. Ten koń nie będzie więcej pracował, bo już więcej pracuje. I na zakończenie jeszcze jedna uwaga. Żyjemy dłużej, ale nie wszyscy. W Polsce 40% mężczyzn nie dożywa 65 lat i sytuacja ta nie ulegnie zmianie w najbliższej przyszłości. Prognoza GUS przewiduje, że w grupie obecnych 15-latków 35% mężczyzn nie dożyje 65 lat. W ciągu 50 lat dożywalność do emerytury poprawi się o 5 punktów procentowych! Nietrudno się domyślić, kto wypracuje ten wzrost dożywalności – urzędnicy czy ci, co na nich Vincent van Gogh – „Stary człowiek w rozpaczy (na progu wieczności)” pracują. Fakt, iż największą dożywalność notuje się w grupie profesury uniwersyteckiej, rzuca pewne światło na to zagadnienie. Pracownicy przemysłu pracujący na trzy zmiany zasilą raczej tę grupę, która żadnych reform systemu emerytalnego obawiać się nie musi. Tak więc ci, dzięki pracy których jest jeszcze co do garnka włożyć, uprzejmie w większości umrą sobie przed ukończeniem 67 lat, nie pogłębiając deficytu budżetowego. Pozostali z tej grupy będą pracowali tak długo, jak tylko mogą, nie zwiększając jednak per saldo przychodu budżetowego, a cała reszta, czyli klasa urzędnicza, będzie żyła dostatnio, długo i szczęśliwie za pożyczone pieniądze. Wzrost zadłużenia rządów będzie jedynym efektem podwyższenia wieku emerytalnego dla wszystkich, którzy go dożyją.Skoro tak, to zapytacie państwo, dlaczego zabobon o przedłużonym wieku emerytalnym jako remedium na kryzys finansów publicznych jest tak powszechnie wyznawany w kołach rządowych? Odpowiedzi wiele lat temu udzielił premier Aristide Briand, który na pytanie, co rząd zrobi, odpowiedział, że tak na poczekaniu nie może powiedzieć, co jest w zaistniałej sytuacji najgłupsze do zrobienia. Ponieważ jednak kryzys trwa już jakieś dwa lata z okładem, nasi przywódcy nie musieli działać pod presją czasu i znaleźli w końcu odpowiedź na kwestię emerytur dla rządzących właściwą – czyli najgłupszą. Nieco inaczej przedstawia się sytuacja z tzw. rynkami kapitałowymi, czyli personifikując: międzynarodowymi lichwiarzami, którzy wydają się nie oponować tego typu gusłom. Kryterium Brianda tu nie obowiązuje. Ludzie ci nie ukończyli uniwersytetów z końca czwartej setki rankingu szanghajskiego, tylko te z Ivy League. I wszystko im można zarzucić z wyjątkiem braku umiejętności prognozowania przepływów kapitałowych. Ale czy widział ktoś lichwiarza, który byłby wrogiem cudzej rozrzutności? Witek

Rozpada się budżet państwa na 2013 rok

1. W cieniu zamieszania wywołanego przez premiera Tuska wokół pakietu klimatyczno-energetycznego i sięgnięcia po oszczędności w OFE, ministerstwo finansów opublikowało komunikat o wykonaniu budżetu państwa w okresie styczeń-maj 2013 roku. I jest to niestety komunikat potwierdzający, że na naszych oczach rozpada się system podatkowy, ponieważ wpływy z podatków po 5 miesiącach roku 2013, są wyraźnie mniej zaawansowane niż upływ czasu, a ponadto są zdecydowanie niższe niż w analogicznym okresie roku ubiegłego. Ponieważ wydatki budżetowe w dużej mierze to wydatki sztywne i muszą być realizowane zgodnie z upływem czasu, to przy słabych dochodach budżetowych, gwałtownie wykorzystywany jest deficyt budżetowy, który po 5 miesiącach jest już zaawansowany w 87% (choć według harmonogramu dochodów i wydatków przygotowanego przez sam resort finansów na rok 2013, miał wynosić po 5 miesiącach 77%).

2. Po 5 miesiącach, upływ czasu to blisko 42%, a według komunikatu resortu finansów dochody podatkowe to tylko 96,4 mld zł (całoroczne wpływy podatkowe to 266,9 mld zł) czyli zaledwie 36,1%.

I tak wpływy z podatków pośrednich (VAT i akcyza) to tylko 68,4 mld zł (całoroczne planowane wpływy z VAT i akcyzy to 192,2 mld zł ) czyli zaledwie 35,6%, w tym z samej akcyzy 22,7 mld zł (na planowane całoroczne wpływy 68,5 mld zł) czyli 35,3%. Z kolei wpływy z CIT to blisko 11 mld zł (na planowane całoroczne 29,6 mld zł) czyli 37,1%, a z PIT to 16,1 mld zł (na planowane całoroczne 42,9 mld zł) czyli 37,5%. Następuje więc wyraźny rozjazd pomiędzy upływem czasu, a wielkością wpływów podatkowych i nic nie wskazuje na to, że w ostatnich miesiącach roku uda się tą przepaść zasypać.

3.Jeżeli chodzi o wydatki budżetowe to niektóre z nich są wyraźnie bardziej zaawansowane niż upływ czasu, co może skutkować tym ,że do końca roku może zabraknąć środków na finansowanie niektórych ważnych zadań państwa. I tak jeżeli chodzi o obsługę części zagranicznej naszego długu to wykorzystano po 5 miesiącach tego roku już blisko 60% całorocznych planowanych wydatków na ten cel (6,4 mld zł na planowane 11,4 mld zł), a subwencje ogólne dla jednostek samorządu terytorialnego wykorzystano już 50,6% (25,9 mld zł na planowane całoroczne wydatki 51,2 mld zł).

Z kolei dotacje budżetowe do Funduszu Ubezpieczeń Społecznych wynoszą po 5 miesiącach tylko 39,6% (14,7 mld zł na planowane całoroczne dotacje 37,1 mld zł) ale tylko dlatego, że minister finansów znacząco zwiększył wielkość kredytu budżetowego dla FUS, a ten jak wiadomo nie jest wydatkiem budżetowym, choć zapewne FUS do końca roku go nie spłaci, podobnie zresztą jak w latach poprzednich.

4. Jednocześnie wpływy podatkowe po 5 miesiącach są wyraźnie niższe niż w analogicznych miesiącach roku ubiegłego choć Polska gospodarka odnotowuje ciągły wzrost gospodarczy (choć w pierwszych miesiącach tego roku ten wzrost jest symboliczny, w I kwartale 2013 roku wyniósł tylko 0,5% PKB w stosunku do analogicznego okresu roku ubiegłego). Za pierwsze 5 miesięcy tego roku wpływy z VAT okazują się być aż o 12% niższe niż te z analogicznego okresu roku ubiegłego, z akcyzy o 4,6% niższe, a z CIT aż o 14,7% niższe (tylko z PIT o 4,5% wyższe), co wygląda wręcz na rozkład systemu podatkowego. O ile informacje o realizacji dochodów i wydatków budżetowych za pierwsze 5 miesięcy tego roku można wyczytać z komunikatu ministra finansów, to te o wyraźnie niższych wpływach podatkowych w porównaniu z analogicznym okresem roku ubiegłego, trzeba już policzyć we własnym zakresie, bo minister nie chce się do tego przyznać. Właśnie weszliśmy już w II półrocze realizacji budżetu (pod koniec lipca dowiemy się jak wyglądała realizacja dochodów i wydatków budżetowych za 6 miesięcy tego roku, choć w sposób zasadniczy nic się tutaj zapewne nie zmieni) i widać wyraźnie, że rozpada się budżet państwa na 2013 rok, a minister Rostowski nabrał wody w usta. Kuźmiuk

Bauman, Brus – sowieckie „elity” w Polsce Ostatnio polskie władze, w tym premier, broniły prof. Zygmunta Baumana przed polskimi „faszystami”, którzy „zakłócili” jego wykład na Uniwersytecie Wrocławskim. To jeden z symboli tego, czym są i skąd się wywodzą elity III RP. Broniono bowiem nie tylko „wybitnego, światowej sławy socjologa”, ale wcześniej stalinowskiego milicjanta, politruka w LWP i Korpusie Bezpieczeństwa Publicznego, który za walkę z „bandami” dostał Krzyż Walecznych, a także agenta zbrodniczej Informacji Wojskowej, ps. Semjon. Ale Bauman to niejedyny reprezentant sowieckich „elit”, które zabijały Polaków fizycznie i duchowo, utrwalając komunistyczną naukę na trupach elit przedwojennej Rzeczypospolitej. Taki sam czerwony rodowód ma jego kolega – inny profesor: Włodzimierz Brus. Kiedy w sierpniu 2007 r. Brus zmarł, w czerwonej i różowej prasie czytałem nekrologi, że odszedł „wybitny, zasłużony profesor, prawy człowiek w latach próby”. Takie same peany słyszymy dziś – z ust tych samych środowisk – na cześć Baumana. W „Gazecie Wyborczej” sylwetkę zmarłego („Profesor Brus – mój mistrz”) przedstawił Waldemar Kuczyński, magistrant Brusa z 1965 r. na Wydziale Ekonomii Politycznej Uniwersytetu Warszawskiego (w III RP doradca premierów Mazowieckiego i Buzka): „Największy popłoch budził profesor Włodzimierz Brus. Egzamin u niego uważano za kataraktę śmierci, kto ją przebył, miał magisterkę w kieszeni”. Ja mam inną, oczywiście „oszołomską” i „faszystowską” refleksję. Nawet nie o Brusie, tylko o jego żonie. Pozostając w zaproponowanym przez Kuczyńskiego klimacie śmierci, brzmiałoby to mniej więcej tak: Podpis Heleny Wolińskiej nie był kataraktą śmierci, tylko jej przedsionkiem. Wymieniona pani – stalinowska prokurator – budziła nie mniejszy popłoch, ale nie wśród studentów, tylko polskich patriotów, których pod dyktando bezpieki kazała aresztować. Jej podpis to nie było zaliczenie w indeksie, ale przepustka na tamten świat.

Odwaga profesora Kilka lat wcześniej uczczono – oczywiście w „GW” – 80-lecie Włodzimierza Brusa, tego „wybitnego przedstawiciela środowiska rewizjonistów i odważnego ekonomisty”. Prezes Fundacji Batorego Aleksander Smolar, wymieniając zasługi profesora, napisał wówczas: „jaka szkoda, że nie ma go tutaj”. A ja – znów na przekór politycznej poprawności – dodałem: szkoda, że do Polski nie wróciła przed oblicze Temidy jego żona. Kiedy wybuchła sprawa działalności Wolińskiej w stalinowskim aparacie represji, zadzwoniłem do oksfordzkiego mieszkania państwa Brusów. Był 11 października 1999 r. W słuchawce odezwał się męski głos:

– Czy rozmawiam z panem profesorem Brusem?

– Tak, a o co chodzi?

– O pana żonę, Helenę Wolińską-Brus. Do 15 października powinna się stawić na przesłuchanie w warszawskiej prokuraturze w sprawie bezprawnego aresztowania generała Fieldorfa.

– Żona nie będzie rozmawiała z prasą. Ja też nie.

– Dlaczego?

– Po prostu nie.

Gdzie się podziała tak wychwalana odwaga pana profesora?

Pobłażanie MO i UB W 1921 r. w Płocku w rodzinie Abrama Zylberberga i Heleny z domu Askanas urodził się syn Beniamin. Po latach Beniamin Zylberberg – późniejszy Włodzimierz Brus – tak tłumaczył swoją drogę do komunizmu: „Chociaż sytuacja mojej własnej rodziny była relatywnie dobra (mój ojciec – pracownik umysłowy ochotniczej organizacji żydowskiej – zachował pracę w całym okresie międzywojennym), zestawienie nieczynnych fabryk i marnowanych produktów obok armii ludzi desperacko poszukujących pracy i walczących o swe przetrwanie rodziło pytania, których nie można było zlekceważyć”. Potem przyszły książki – wedle określenia samego Brusa (wówczas jeszcze Zylberberga) – „ojców założycieli”: „Ekonomia polityczna” Bogdanowa, „Nauki ekonomiczne” i „Manifest komunistyczny” Marksa: „Wszystko to wywarło na mnie wielkie wrażenie, jako przekonujące wyjaśnienie procesu historycznego, wskazujące obecnie na socjalizm z jego planową gospodarką jako jedyne realistyczne lekarstwo na ewidentnie nieuleczalne choroby kapitalizmu”. Waldemar Kuczyński we wspomnieniu: „Niski, metaliczny baryton, sylwetka energiczna, wojskowa, służył chyba u Berlinga”. Nie chyba, tylko na pewno. Po ukończeniu studiów w Saratowie (ZSRS) w 1944 r. Zylberberg rozpoczął „służbę” w aparacie polityczno-wychowawczym LWP. W maju 1945 r. alarmował centralę o sytuacji na Opolszczyźnie: „Milicja jest b. słaba, źle uzbrojona i na niesłychanie niskim poziomie moralnym. [...] Milicjanci biorą udział w rabunkach, są często w cichej zmowie z „szabrownikami”. [...] Kierownictwo MO i UB odnoszą się z największym pobłażaniem do rabunków i gwałtów”. I dalej: „W kampaniach wyborczych roku 1946 (najpierw referendum, później wybory do parlamentu) wojsko jako całość, a w szczególności jego zarząd polityczno-wychowawczy, były silnie zaangażowane po stronie kierowanej przez komunistów koalicji przeciw siłom opozycji. Na początku 1947 roku zostałem zwolniony z wojska, aby zostać młodszym redaktorem teoretycznego dwumiesięcznika Polskiej Partii Robotniczej – polskiego odpowiednika partii komunistycznej (zostałem członkiem partii jeszcze w wojsku)”.

„Faszystowska dyktatura” Przez partię politruk Brus został skierowany na odcinek nauki – podjął pracę w Instytucie Nauk Społecznych przy KC PZPR, SGPiS i na Wydziale Ekonomii Politycznej UW. Miał „umacniać pion ideologiczny i wziąć udział w obalaniu nauki burżuazyjnej”. Robił to z powodzeniem. Wtedy z uczelni musiały odejść takie tuzy przedwojennej profesury, jak Kotarbiński, Tatarkiewicz, Ossowscy. W swoich publikacjach wychwalał „demokrację” w Związku Sowieckim, a w Polsce ekonomię marksistowsko-leninowską (przeciwną kapitalistyczno-obszarniczej) oraz jej mentorów – Bieruta i Minca, równocześnie atakując niepodległą Polskę – zgniłą i umierającą pod rządami „bezwzględnej faszystowskiej dyktatury sanacji”. Skąd my to znamy? Wystarczy tylko sanację zamienić na kaczyzm. W połowie lat 50. Brus zmienił front: ortodoksyjny marksista – jak wielu jemu podobnych – został rewizjonistą. O 1956 r. pisał: Wkrótce zaczęło się zwalnianie z więzień i obozów koncentracyjnych, początkowo powoli, a następnie szybciej i szerzej, milionów rzekomych „wrogów ludu”, odsłaniając prawdziwą skalę i okrucieństwa bezpodstawnych prześladowań. Jakoś zapomniał prof. Brus, że już wówczas żył pod jednym dachem z osobą za te okrucieństwa odpowiedzialną. W 1957 r. tak chciał zmieniać socjalizm: „Program zmian w modelu gospodarczym powinien zawierać – jako jeden z zasadniczych punktów – zadanie pogłębienia planowania centralnego”. Należał m.in. do Klubu Krzywego Koła, razem z Władysławem Bartoszewskim, którego Helena Wolińska przetrzymywała bezprawnie w więzieniu przez 18 miesięcy bez przedstawienia aktu oskarżenia.

Poparcie dla Solidarności Dla Włodzimierza Brusa marzec 1968 r. zaczął się w styczniu. W akcie protestu przeciwko zdjęciu „Dziadów” Dejmka w Teatrze Narodowym wystąpił z PZPR. Na spotkaniu aktywu partyjnego w Sali Kongresowej 19 marca Gomułka (towarzysza „Wiesława” przed „odwilżą” Wolińska też chciała wsadzić do więzienia, tak jak to zrobiła z jego najbliższym współpracownikiem – Zenonem Kliszką) zaatakował literatów, m.in. Stefana Kisielewskiego i Pawła Jasienicę, i naukowców – oprócz Brusa także Bronisława Baczkę, Leszka Kołakowskiego i Zygmunta Baumana: „Zwalczając od lat politykę naszej partii z pozycji rewizjonistycznych – świadomie i z premedytacją sączyli wrogie poglądy polityczne w umysły powierzonej ich pieczy młodzieży”. Na łamach „Walki Młodych” Brus został postawiony w jednym rzędzie z Bermanem, Różańskim i Światłą. Prowokacja wobec profesora zawierała jednak źdźbło prawdy – komunistyczny politruk Brus przybył razem z nimi z ZSRS, żeby instalować w Polsce nową władzę, a rewizjoniście Brusowi jakoś nigdy nie przeszkadzało, że prywatnie związał się ze stalinowską inkwizytorką. Brus został wyrzucony z UW. To najlepiej znany fakt z jego biografii, utrwalany przez czerwone i różowe media. Ta sama decyzja, którą podpisał minister oświaty i szkolnictwa wyższego Henryk Jabłoński dotyczyła również m.in. Baczki, Kołakowskiego i Baumana. Wszyscy wyjechali z PRL i zostali wielce szanowanymi na świecie autorytetami. Brus wspominał, że wobec niemożności znalezienia akademickiej pracy w Polsce, przyjął zaproszenie University of Glasgow, a po roku „nadarzyła się sposobność kontynuowania pracy w mojej dziedzinie na długoterminowych zasadach w Oksfordzie”. Razem z Heleną Wolińską-Brus zamieszkał w spokojnej, willowej dzielnicy tego uniwersyteckiego miasteczka. Profesor wykładał ekonomię, ale też filologię rosyjską i środkowoeuropejską w Wolfson i Saint Anthony’s College. Jego żona uczestniczyła w sympozjach naukowych, udzielała się towarzysko, ostentacyjnie manifestując swoje poparcie dla Solidarności i potępiając stan wojenny...

Współpraca ze Stasi Nie za sprawą Włodzimierza Brusa Helena Wolińska była w latach 1945–1955 jedną z bardziej wpływowych osób na szczytach komunistycznej władzy. Wysokie miejsce w aparacie partyjnym i państwowym zawdzięczała zażyłej znajomości z Franciszkiem Jóźwiakiem, przedwojennym działaczem WKP(b) i KPP. Jako „Lena” pracowała najpierw w jego sztabie GL i AL, potem w milicji (Jóźwiak był twórcą i pierwszym komendantem MO), a następnie w Naczelnej Prokuraturze Wojskowej (od marca 1945 r. do marca 1949 r. Jóźwiak był wiceministrem bezpieki). Z Brusem, z którym wzięła ślub jeszcze w 1940 r., zeszła się ponownie w 1956 r., dając kosza Jóźwiakowi. W połowie lat 70. Włodzimierz Brus podjął tajną współpracę ze wschodnioniemiecką Stasi – został przyłapany z kochanką w hotelu i w obawie przed zaborczą żoną uległ szantażowi Stasi. W 2006 r., po ośmiu latach (!!!) od rozpoczęcia przez Polskę procedury ekstradycyjnej, Brytyjczycy odmówili nam wydania Wolińskiej. Nie powiodła się również jej ekstradycja na podstawie ENA (Europejski Nakaz Aresztowania). Helena Wolińska-Brus zmarła nieosądzona w 2008 r. w Oksfordzie. Została pochowana razem ze zmarłym rok wcześniej mężem w kwaterze żydowskiej cmentarza Wolvercote. Przyjaciółkę żegnał prof. Leszek Kołakowski. Tadeusz Płużański


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
20031026225024id$995 Nieznany
995
995
995
Lute Suite No 3 BWV 995 3 Courante
BWV 995, Lute Suite No 3
KODA GOKY DRA 610 AM 995
995
Lute Suite No 3 BWV 995 5 Gavotte
Lilian Darcy The Paramedic s Secret [HMED 25, MMED 995] (v0 9) (docx) 2
ROTEL RDV 995
Lute Suite No 3 BWV 995 6 Gigue
concert 995 p
BWV 995, Lute suite No 3, tr Delcamp
Lute Suite No 3 BWV 995 2 Allemande

więcej podobnych podstron