Horacy - List do Pizonów
Humano capiticervicempictorequinam
10 20 30 40 50 60 70 80 90 100 110 120 130 140 150 160 170 180 190 200 210 220 230 240 250 260 270 280 290 300 310 320 330 340 350 360 370 380 390 400 410 420 430 440 450 460 470 |
Z ludzką głową kark koński gdyby zechciał malarz połączyć, rozmaitym pierzem okryć członki skądkolwiek pozbierane, a pięknej od góry kobiecie przydać w dolnej części szpetną rybę, czy moglibyście śmiech powstrzymać, przyjaciele? wierzcie mi, Pizonowie, wizerunki takie podobne są do księgi, co jak sen chorego roi błędne widziadła, ni z dołu ni z góry nie formujące kształtu, "cokolwiek zamyślą malarze i poeci, zawsze tworzą śmiało." wiem to, do tej swobody zmierzam i ją daję; lecz nie by stwór łagodny pojednał się z dzikim, wąż zespolił się z ptakiem, z tygrysem baranek. w poważnie wszczęte dzieło, wielkość swą głoszące, wszywa się purpurowy, aby błyszczał świetnie, płat jeden z drugim, kiedy gaj i ołtarz Diany, wstęgę wody płynącej przez wdzięczne murawy czy Ren opisać przyjdzie, czy deszczową tęcze; lecz nie tu jego miejsce, ciągle ten sam cyprys przedstawiasz: cóż stąd rozbitkowi, co ocalał i za swój grosz ci obraz zleca? ma powstać amfora: czemu dzban garncarskie kręci koło? rób co chcesz wreszcie, byle prosto i miarowo, poetów część przeważną, ojców wraz z synami, łudzi nas pozór prawdy: kiedy chcę być zwięzły, staję się ciemnym; kiedy za lekkością gonię, ducha nie staje; zamiast wzniosłości nadęcie; kto nazbyt burz się lęka, ten po ziemi pełza: i jeśli jednolitość pragnie ubogacić, lasom delfiny, falom domaluje dzika: do błędu lęk przed skazą wiedzie, gdy brak smaku. blisko szkoły Emilia odlewnik paznokcie wiernie oddaje w brązie i puszyste włosy, lecz w dziele niefortunny, bo całości złożyć nie umie: i sam, gdybym miał coś skomponować, nie chciałbym być nim bardziej niż żyć z krzywym nosem, choćby pod włosem czarnym oko czernią błysło. bierzcie, wy, co piszecie, temat odpowiedni do sił i ważcie długo, jaki ciężar barki uniosą, jaki zrzucą, kto trafnie wybierze, nie zdradzi go wymowa ni układ przejrzysty. a zaletą układu, jeśli się nie mylę, jest, by to teraz mówić, co właśnie wypada, całą resztę na później odkładając śmiało. także w słowach subtelny, użyciem ostrożny, autor pieśni wybierze jedno, drugie minie. właściwie się wyrazisz, jeśli słowo znane udatnym połączeniem nowość swą objawi. lecz jeśli nazwą świeżą rzeczy skrytą cechę wyjawić trzeba, słowem Cetegom nie znanym, wolno użyć licencji, choć zawsze z umiarem, a słowo świeżo kute pozyska uznanie, gdy źródło greckie, z lekką zmianą, bo dlaczego co mógł Cecyliusz z Plautem, ma Rzymianin wzbraniać Wergilemu z Wariuszem? czy bez złej zawiści sam nie mogę co nieco przysporzyć, gdy mowa Katona i Enniusza nasz język ojczysty ubogaciła, nowe niosąc rzeczom słowa? było i będzie wolno nazwę znaczyć czasem. jak lasy późnym latem odmieniają liście, a wczesne opadają: tak słów kres nastaje i na wzór młodzi krzepną niedawno zrodzone. co nasze, śmierć zabierze: czy króla staraniem Neptun ścieśniony statków Akwilonom wzbrania, czy bagno dotąd płonne, wiosłom zdatne, miasta sąsiednie żywi, ciężki pług na sobie czując, czy nurt odmienia rzeka nieprzychylny plonom, by lepszym biec korytem: minie, co śmiertelne, a tym bardziej nietrwały blask i urok mowy. wiele słów się odrodzi, co sczezły, a zginą, co teraz błyszczą sławą, jeśli wymóg taki, bo on stanowi prawa i normy mówienia. dzieje królów i wodzów i wojen żałosnych jakim opisać można rytmem, wskazał Homer; w wierszach łączonych nie do pary najpierw skarga, potem także sentencja wotywna się mieści; kto jednak był autorem niedługich elegii, wiodą spór gramatycy i kwestia trwa dotąd; Archilocha gniew wściekły zbroił w jego jamby; stopę tę trzewik przejął i wysoki koturn, do dialogów stosowną, tłumiącą ze sceny rozgwary ludu i wprost stworzoną do akcji; Muza zleciła lutni, aby opiewała bogów i boskich synów, zwycięstwa pięściarza, pierwszego jeźdźca, młodych troski, winne uczty: przepisowych wariacji, rzeczy kolorytu jeżeli nie znam, czemu mnie czczą jak poetę? czemu wstyd ignoranta nad wiedzę przenoszę? wierszy tragicznych rzecz komediowa nie lubi; zaś potoczną i godną komedii w trzewiku pieśń odrzuca opowieść o uczcie Tyesta; niechże miejsce należne ma gatunek każdy. czasem jednak komedia także głos podnosi i rozgniewany Chremes wzdętą wargą łaje; często też mąż tragiczny cierpi w zwykłej mowie, tak Telef i Peleus, żałosni wygnańcy, porzucają nadętość słów ponadmiarowych, gdy chcą, by serce widza wzruszyło się skargą, nie dość, by piękne były poematy: miłą niech, gdzie zapragną, wiodą słuchacza swą siłą. śmiejącym niech się śmieją, a płaczącym płaczą ludzkie oblicza, jeśli chcesz, bym płakał, najpierw sam musisz cierpieć: wtedy mnie ból twój ugodzi, Telefie lub Peleju; gdy źle się wypowiesz, zasnę lub śmiać się będę. zmartwionym obliczom smutne przystoją słowa, zgniewanym gróźb pełne, wesołym żartobliwe, surowym poważne. natura bowiem pierw nas formuje od środka ku wszelkim stanom losu: cieszy lub w gniew wpędza albo smutkiem przygniata do ziemi i dręczy: dopiero potem wnętrze przekłada na język. gdy z mówiącego stanem nie zgodzą się słowa, rzymskich ekwitów z ludem chichot się rozlegnie, jest różnica, czy Dawus coś mówi, czy heros, sędziwy starzec, młodzian zapalczywy jeszcze w kwiecie wieku, matrona można, skrzętna niańka, kupiec podróżny, rolnik na żyznym poletku, Kolch albo Asyryjczyk, rodem z Teb czy z Argos. idź za podaniem albo zmyślaj rzeczy spójne, pisarzu. Achillesa kiedy znów przedstawiasz, ma być ochoczy, gniewny, surowy i twardy, łamiący dane prawa, łupiący orężem. Medea zła, zuchwała, a Ino płaczliwa, Iksjon zdradziecki, lo błędna, smutny Orest. gdy temat świeży dajesz scenie i masz śmiałość, by nową tworzyć postać, niech będzie do końca, czym była na początku, bacząc na tożsamość, trudno jest powszechniki wyrzec mową własną, więc lepiej pieśń iliońską rozprowadź na akty, miast pierwszy raz wyrażać rzecz dotąd nieznaną: temat publiczny stanie się twym własnym, jeśli nie pozostaniesz w kręgu zdawkowej łatwizny i nie będziesz przekładał wiernie, słowo w słowo, byś jako tłumacz nie wpadł w ciasną imitację, skąd się wycofać wzbroni wstyd i prawo dzieła, i nie zaczniesz utworu, jak pisarz cykliczny: "los Priama wyśpiewam i wojnę przesławną." cóż godnego samochwał taką gębą wyda? góry zlegną w połogu, zrodzi się śmieszna mysz. ileż lepszy, co na nic się nie silił próżno: "śpiewaj mi, Muzo, męża, co po wzięciu Troi zwyczaje wielu ludzi poznał i miast wiele." nie z ognia dym, lecz z dymu dobyć światło ten umie, aby wywieść stąd niezwykle dziwy, Antyfatesa, Scylle, z Cyklopem Charybdę; powrotu Diomeda zgonem Meleagra ani wojny trojańskiej nie zacznie od jaja: zawsze spieszy do celu i w sam środek rzeczy, jakby mu były znane, porywa słuchacza i gdzie nadziei nie ma błysnąć, rzecz pomija, tak zmyśla, tak udatnie miesza złudę z prawdą, by z początkiem się zgadzał środek, z środkiem koniec. słuchaj, czego ja żądam, a lud razem ze mną, gdy chcesz mieć wdzięcznych widzów, którzy będą siedzieć od kurtyny, aż kantor "klaskajcie" zawoła. danego wieku pilnie przestrzegaj zwyczajów i cech zmiennej natury, różnej z lat upływem. chłopiec już umie słowa powtarzać i stopą pewnie dotyka ziemi, z dziećmi chce się bawić, w gniew wpada, wnet ochłonie, inny w każdej chwili. młodzieniec gładki, wreszcie zbywszy się strażnika, cieszy się końmi, psami i murawą pola, jak wosk dla kusiciela, dla mentora szorstki, nie patrzący korzyści, trwoniący swe grosze, ambitny i namiętny, co kochał, porzuca. inne miewa dążenia wiek i umysł męski, pragnie dóbr i przyjaźni, zaskarbia zaszczyty, strzeże się czynów, które musiałby odwołać. liczne dolegliwości opadają starca, czy że ciuła, lecz z lęku zysku nie pożywa, czy że wszystkim troskliwie na zimno zarządza, kunktator, lecz z nadzieją, gnuśny, żądny życia, przykry, zrzędliwy, chwalca minionego czasu, gdy sam był chłopcem, sędzia i poskramiacz młodych. wiele dóbr niosą z sobą lata nadchodzące, wiele ujmują przeszłe: zatem roli starca nie trzeba zwierzać młodym ani męża chłopcom: niech pozostaną cechy stosowne do wieku. rzecz się dzieje na scenie lub się opowiada. słabiej umysł porusza, co przez uszy wchodzi, niż co zobaczą oczy i co widz sam sobie może wyjaśnić: nie wnoś wszelako na scenę, co godne grania wewnątrz, usuń takie rzeczy sprzed oczu, które zwiastun za chwilę opowie: niech Medea publicznie dzieci nie zabija, ludzkich członków nie warzy zbrodniczy Atreus, Prokne się nie zamienia w ptaka, Kadmus w węża. cokolwiek tak mi zjawisz, odrzucę bez wiary. nie mniej ma mieć, lecz i nie więcej niż pięć aktów fabuła, która nie raz chce być oglądana. niech się nie zjawia bóg, gdy nie ma stosownego węzła, i niech nie mówi nic osoba czwarta. niechaj partie aktora i wymogi akcji chór przejmie, ale między aktami nie śpiewa, co z treścią się nie zgadza, i z nią się nie klei. niech dobrym sprzyja i rad życzliwych nie skąpi, gniewnych miarkuje, wie, jak poskramiać nadętych, chwali uczty przy skromnym stole, sprawiedliwość zbawienną i spoczynek przy bramach otwartych, tajemnic strzeże, bogów niech prosi i błaga, by biednych wsparła, pysznych odbiegła Fortuna. fletnia nie była jeszcze mosiądzem okuta, nie szła w zawody z trąbką, lecz cienka i prosta, z niewielu otworami, ton dawała chórom i tchem swym wypełniała widowni? dość skąpą; lud łatwo było zliczyć, schodził się ubogi, lecz przyzwoity, schludny i niezwykle skromny. potem, gdy jął zwycięsko rozszerzać dzierżawy, mur większy wieńczył miasta i winem bezkarnie raczono w dni świąteczne swojego Geniusza, większa przyszła swoboda co do miar i rytmów. cóż bowiem mógł pojmować wieśniak nieuczony, wolny od pracy, w miejskim tłumie, gbur z szlachetnym? tak dawnej sztuce przydał ruchu i przepychu flecista, ciągnąc szatę po scenicznych deskach; tak też surowej lutni nowych strun przybyło, styl przesadny wznieciła porywcza wymowa, a wieszcząca pożytek i przyszłe wypadki sentencja się zrównała z delficką wyrocznią. ten, co pieśnią tragiczną zabiegał o kozła, wkrótce dzikich obnażył satyrów i szorstkie, bez uszczerbku powagi, żarty dał na próbę, by przynętą zatrzymać chętnego nowościom widza, co po obrzędach upił się beztrosko. lecz tak trzeba rubasznych i tak gadatliwych wodzić satyrów, tak w żart obrócić powagę, by, jakikolwiek bóg albo heros wystąpi, widziany kiedyś w złocie, królewskiej purpurze, nie zwiedzał bud obskurnych z ich przyziemną mową lub, gdy ziemi unika, nie bujał w obłokach. pleść płoche wiersze rzecz to tragedii niegodna, jak matrona, przy święcie zmuszona do tańca, wstydziłaby się grona swawolnych satyrów. nie samych słów niezdobnych i zwykłych bym użył, gdybym pisał, Pizoni, dramat satyrowy, ani bym nie unikał zabarwień tragicznych, inaczej wszystko jedno, czy Dawus coś mówi, Pytiada, co Simona na grosze oszwabia, czy opiekun i sługa boga, mądry Sylen. ze znanych słów pieśń złożę, by każdy, kto sądzi, że potrafi tak samo, na próżno się trudził, ważąc się na to samo: tyle układ znaczy, taki zaszczyt przypada wyrazom potocznym. ściągnięte z lasów, sądzę, niech się strzegą Fauny, by niby mieszczuch, nieco już z forum obyty, nie bawiły się wierszem nazbyt delikatnym lub sprośnym i haniebnym nie grzmiały wyrazem, bo gorszą się, co mają konia, imię, dobra, ci inaczej niż kupiec prażonego grochu rzecz odbierają i chcą wieńcem darzyć. długa po krótkiej zowie się jambem sylaba, stopa prędka: stąd nazwę trójmiarowym dała wierszom jambicznym, chociaż sześć przycisków mają, od początku do końca jednaka: niedawno, by biegła nieco ciężej i wolniej do ucha, przyjęła w własne prawa stateczne spondeje, chętnie, cierpliwie, lecz nie ustąpiła z drugiej ani z czwartej pozycji, taki u Akcjusza wzorzec rzadko się zjawia w trymetrach, a wiersze Enniusza, słane z tym ciężarem scenie, obarcza winą pracy zbyt szybkiej i łatwej albo przykrym zarzutem ignorancji w sztuce, nie każdy sędzia widzi skazy poematu, a pobłażliwość rzymskich poetów niegodna, czy dlatego mam błądzić i pisać dowolnie? wiedząc, że wszyscy moje grzechy widzą, czuć się bezpiecznym wobec łaski? uniknąłbym winy, lecz nie zaskarbił pochwał, więc greckie przykłady wertujcie nocną porą, wertujcie i we dnie. choć wasi pradziadowie chwalili Plautowe i miary i dowcipy, to zbyt pobłażliwie, nie powiem głupio, jeśli tylko ja wraz z wami potrafię od wykwintu odróżnić prostactwo i miarę brzmienia sprawdzić palcami i uchem. nowy rodzaj Kameny tragicznej wynalazł, mówią, i wózkiem woził poematy Tespis, śpiewano je i grano z umazaną twarzą. potem zaś przydał maskę i kostium powabny Eschyl, zbudował skromne podium z paru belek, nauczył mówić głośno i piąć się na koturn. po nich nastała stara komedia, z ogromnym sukcesem: lecz że wolność popadła w swawolę, wkroczyć musiało prawo: wydano ustawę i zamilkł chór, gdy groźnych wzbroniono zaczepek. wszystkiego próbowali już nasi poeci, zasługa ich niemała, że się odważyli porzucić greckie tropy, uczyć spraw ojczystych tak w sztukach lamowanych, jak ze zwykłą togą. nie byłoby silniejsze męstwem i orężem Lacjum niźli jeżykiem, gdyby nie zabrakło poetom weny, aby wiersz szlifować. o, wy, z krwi Pompiliusza, gańcie pieśni, które nie są przez wiele dni i wielkim kreślone staraniem, dziesięćkroć przycinane, gładkie pod paznokieć. natchnienie za szczęśliwsze od mizernej sztuki poczytywał Demokryt i usunął zwykłych poetów z Helikonu, stąd wielu paznokci nie obcina ni brody, i łaźni unika, ten bowiem zyska godność i imię poety, kto głowy, co się zleczyć nie da ciemierzycą, nie zwierzy golibrodzie Licynowi. głupim, że żółć oczyszczam lekiem, gdy wiosna nadchodzi. inaczej nikt by lepszych nie dał poematów; lecz mniejsza o to. będę osełką, co umie ostrzyć żelazo, chociaż nie przecina sama; będę uczył, jak trzeba, sam nie pisząc nawet, co kto winien, co żywi i kształci poetę, co godzi się, co nie, gdzie wprawa, gdzie błąd wiedzie. mądrość jest i początkiem i źródłem pisania. treść mogą ci ukazać sokratyczne księgi i słowa chętnie pójdą za powziętym planem. kto poznał, co ojczyźnie winien, co swym bliskim, jak rodziców miłować, braci, gości drogich, co ma czynić senator, a co sędzia, jaką ma rolę wódz na wojnę idąc, ten z pewnością potrafi każdą postać oddać i jej cechy. szanować radzę wzory życia i zwyczaje uczonemu poecie, stąd brać żywe głosy. nieraz miejscami celna, z dobrym charakterem fabuła, choć bez wdzięku, wagi i artyzmu, lepiej ludzi zabawi i silniej zachwyci niż wiersze w treść ubogie i dźwięczne błazeństwa. Grekom dała natchnienie, Grekom dar pięknego mówienia Muza, bo pragnęli tylko chwały. chłopiec rzymski się uczy w żmudnych wyliczeniach podzielić asa na sto części, "niechże powie synek Albina: gdy od pięciu uncji odjąć uncję, co będzie? mów już." "asa jedna trzecia." "oj, umiesz strzec majątku, dodaj uncję, wynik?" "połowa", gdy raz taka zagnieździ się żądza, czy można mieć nadzieję, że wiersze powstaną godne olejku z cedru i skrzyni z cyprysu? chcą nieść pożytek albo zachwycać poeci lub zarazem przyjemnie mówić i praktycznie. cokolwiek więc wykładasz, bądź zwięzły, by szybko umysł uczony chwytał rzecz i chował wiernie; wszystko co zbędne z serca pełnego ucieka. rzecz powabnie zmyślona ku prawdzie niech zmierza: niech nie żąda fabuła, by wierzyć, w co zechce, by z brzucha Lamii chłopca wydobyć żywego. centurie starszych ganią rzeczy bezowocne, pyszni Ramnowie miną cierpkie poematy: ten wygra, kto połączył pożyteczne z pięknym, by zachwycić lektora, ucząc go zarazem. taka książka Sozjuszom profit niesie, morze przepłynie i poecie długi żywot wróży. są jednak błędy, które wybaczamy chętnie: bo ni struna nie zawsze wyda dźwięk żądany, gdy niską ktoś potrąci, nieraz brzmi wysoka, ni łuk nie zawsze trafia tam, gdzie się mierzyło, lecz jeśli pieśń ma wiele blasków, mnie nie rażą nieliczne plamy, które rozlało niedbalstwo lub nie dość czujna ludzka natura. cóż zatem? jak kopista, co ciągle jednym grzeszy błędem, choć jest napominany, i łaski nie znajdzie, jak z lutnisty się śmieją, co myli wciąż strunę, tak dla mnie, kto się leni, jest niby ów Cheryl, co chwalę go z uśmiechem, gdy z rzadka jest dobry, lecz się zżymam, ilekroć dobry przyśnie Homer; nic dziwnego, przy dziele długim sen się wkrada. jak obraz jest poezja: ów, gdy staniesz bliżej, bardziej ci się podoba, inny z oddalenia; ten półmrok lubi, tamten potrzebuje światła, bo docinków krytyka nie musi się lękać; ten raz zachwyci, ów i za dziesiątym razem. o, starszy z braci, chociaż i głos rodzicielski cię formuje i sam się uczysz, co ci powiem, chowaj w pamięci, w pewnych zawodach znieść można przeciętność i miernotę: tak więc średni prawnik i obrońca sądowy, chociaż mu daleko do wymowy Messali czy wiedzy Aulusa, jest przecie jakoś w cenie: być średnim poetą ni ludzie nie pozwolą, ni bogi, ni półki. jak przy miłej biesiadzie kapela niezgrana albo pachnidło liche, mak z sardyńskim miodem wzbudzą niechęć, bo uczta się bez nich obejdzie, tak poemat stworzony, by serca pokrzepił, gdy choć trochę odbiegnie szczytu, na dno spada. kto grać nie umie, stroni od sprzętów ćwiczebnych, niewprawny, piłki, dysku, obręczy nie rusza, aby tłum gęsty nie śmiał się z niego bezkarnie: kto w wierszach ignorantem, pisze, czemu nie? wolny jest, urodzony, majątkiem się chlubi ekwicie przypisanym, zarzut go omija. ty nic nie mów i nie czyń wbrew woli Minerwy: taki sąd miej i rozum, jeśli ci się zdarzy coś napisać, niech dotrze do uszu Mecjusza, twego ojca i moich, potem na lat dziewięć pergamin ma być w skrzyni: zawsze można zniszczyć, czegoś nie wydał, głos uwolniony nie wróci. leśnych ludzi od zabójstw i strawy ohydnej odwiódł Orfeusz, święty tłumacz woli bogów, stąd mówią, że tygrysy i złe lwy poskramiał; mówią też, że Amfijon, co założył Teby, poruszał skały dźwiękiem liry i zaklęciem prowadził je, gdzie chciał, ta mądrość niegdyś była, by wspólne od prywatnych i od świeckich święte sprawy oddzielać, wzbraniać cudzołóstwa, chronić małżeństwo, wznosić miasta, prawa ciąć na drzewie. chwała i sława wieszczów boskich i ich pieśni stąd właśnie poszła, po nich odznaczył się Homer i Tyrteusz wierszami krzepił męskie serca na bój marsowy; w pieśniach zawarto wyrocznie i wskazówki na życie, królewską przychylność rytm pieryjski zjednywał, grę wynaleziono, co ciężki trud wieńczyła: niech więc cię nie wstydzi wprawiona w lirze Muza i śpiewak Apollo. czy pieśń chwalebną tworzy natura czy sztuka, wiedziono spory: nie wiem, na co by się zdała nauka bez zdolności czy talent surowy: rzecz jedna żąda drugiej i łączą się zgodnie. ten, co chce zamierzony cel osiągnąć w biegu chłopiec znieść musi wiele, pocić się i ziębnąć, rzucić miłość i wino: flecista pytyjskich igrzysk drżeć musi najpierw przed swym preceptorem. teraz wystarczy wyznać: "cudny dam poemat; kto ostatni, niech świerzbu dostanie; ja nie chcę w tyle zostać ni zdradzić, czego sam nie umiem." jak woźny, co tłum wzywa do kupna towarów, tak poeta pochlebców do zysku zaprasza, gdy w grunt zasobny, możny lichwiarskim procentem. a kiedy jeszcze zdolny ucztę wydać sutą, za biedaka poręczyć, wyrwać z uciążliwych procesów, to się zdziwię, jeżeli potrafi, szczęsny, odróżnić kłamcę od prawego druha. czy sam dostajesz, czy coś dajesz komu, nie przedkładaj swych wierszy temu, kto zachwytem tryska; ów krzyknie bowiem "pięknie, świetnie, słusznie", zblednie, życzliwie nawet łzę uroni z oka nad nimi, skoczy w górę, nogą tupnie w ziemię. jak wynajęte płaczki na pogrzebie czynią żałobnych gestów więcej niż cierpiący szczerze, tak silniej frant się wzrusza niż prawdziwy chwalca. mówią, królowie gęstym nękali kielichem, spijając winem, kogo wypróbować chcieli, czy godzien ich przyjaźni; kiedy wiersze złożysz, niech nigdy cię nie zwiodą sądy w lisiej skórze. gdy Kwintyliowi coś czytałeś, "popraw proszę to" powiadał "czy tamto." choćbyś się zaklinał, żeś trzy razy poprawiał darmo: kazał skreślić i wiersz źle utoczony wrócić na kowadło. jeśli bronić wolałeś błędu niż go zmazać, nic już więcej nie mówił, nie trudził się próżno, byś bez rywala sam się napawał swym dziełem. mąż zacny i roztropny zgani marne wiersze, wytknie surowe, czarny znak przy niestarannych postawi odwróconym piórem, ograniczy zbędne ozdoby, nie dość jasnym przyda światła, wykaże dwuznaczności, doradzi, co zmienić: stanie się Arystarchem; nie powie "dlaczego miałbym dla głupstwa ranić druha?" ale głupstwa skutki mają poważne, kiedy go wyśmieją. jak kogo przykry świerzb opadnie lub żółtaczka lub fanatyczny szał czy lunatyczna Diana, tak mijają poetę szalonego mądrzy i tylko chłopcy biegnąc drażnią go niebacznie. ten gdy z głową wzniesioną krztusi swoje wiersze i jak ptasznik zajęty kosami do studni wpadnie lub rowu, chociaż "pomóżcie" wykrzyknie, "hejże, obywatele", nikt go nie wyciągnie. gdyby ktoś chciał nieść pomoc i spuścić mu linę, "skąd wiesz, czy nie wpadł tam umyślnie i czy pragnie ratunku?" spytam i jak sycylijski zginął poeta, powiem, "chcąc być jak bóg nieśmiertelny, Empedokles wyziębły do Etny gorącej skoczył, niech prawo umrzeć poetom pozwala: kto wbrew woli ocala, godzi w samobójcę. nie raz to czynił i, wydobyty, nie będzie już człekiem i nie rzuci chęci śmierci głośnej. nie bardzo też wiadomo, czemu kleci wiersze, czy że obsiusiał ojców prochy, czy nieczysty, naruszył smętne gromowisko: to jest pewne, że szalejąc jak niedźwiedź, co kraty wyłamał, gna za głupcem i mędrcem, recytator srogi; a kogo złapie, trzyma, czytaniem zabija, bo, póki krwią niesyta, nie puści pijawka. |
---|
Źródło: Horacy, Dzieła wszystkie. Pieśni – Pieśń wieku – Jamby – Gawędy – Listy – Sztuka poetycka. Przełożył, wstępem i komentarzem opatrzył Andrzej Lam, wyd II zmienione, Warszawa 1996.