numer 2 - archiwalny
październik - grudzień 2001
- obscena -
Dariusz K. Balejko
Wokół wielkiej sceny, czyli o kłopotach z reprezentacją
Na scenie, w świetle jupiterów, jest miejsce jedynie na określony porządek. Tak działo się w teatrze antycznym (choć zamiast jupiterów były co najwyżej pochodnie), tak też dzieje się w teatrze współczesnym, podobnie w sztukach wizualnych, literaturze i w życiu. Współcześnie stało się już wprawdzie oczywiste, że wartość sztuki, literatury czy dramatu w dużej mierze wiąże się z polemiką z utartymi regułami rządzącymi od lat tymi dziedzinami, ale równie znanym faktem są bolesne doświadczenia związane ze zderzeniem z betonem norm, reguł i wzorców. Bowiem gdy na scenie pojawia się to, co powinno pozostać poza nią, rodzi się obscena.
Obsceniczność jest fascynującym zjawiskiem, które z definicji nie odpowiada regułom reprezentacji a jednak dopiero jej pojawienie się na scenie stwarza jej egzystencję. Oglądamy to, czego nie wolno nam oglądać. Pokazuje się nam to, czego w ogóle nie powinno być. Jest to zatem pewnego rodzaju inscenizacja nieobecności. To właśnie obscena zdaje się być siłą napędową sztuki współczesnej. Mimo wysiłków krytyki, która spycha działania obsceniczne na margines goniących za skandalem modnisiów, przeciwstawiając je normom estetycznym prowadzącym na scenę główną, do gabinetów akademickich; w muzeach i galeriach nie brakuje szokujących i nienormatywnych poczynań artystycznych. Podobnie jest w teatrze, kinie i rzeczywistości społecznej.
Nieprzypadkiem teatr i rzeczywistość społeczna zostały ustawione obok siebie. Pole relacji międzyludzkich, w jakim żyje każde społeczeństwo, przypomina przecież scenę teatru, na której odgrywane są role społeczne, zgodnie z niepisanymi bądź też prawnie ustalonymi regułami: trwa przyznawanie tożsamości i egzekwowanie prawidłowej ich inscenizacji. Tożsamości są wprawdzie różnorodne, lecz zarazem niezmienne. Innymi słowy: ich konstrukcja zakłada nieodwracalność; tożsamość musi być ekskluzywna, wykluczająca warianty wyglądu, zachowania, języka, które nie mieszczą się w danym modelu tożsamościowym. Konfuzję muszą wywołać wszelkie niezgodności między tożsamością, do jakiej kwalifikujemy osobę, a realizowanym przez nią stylem życia.
Na początku XX wieku Sigmund Freud ostrzegał, że kultura niesie ze sobą cierpienie, które zasadniczo wiąże się z jej restrykcyjną normatywnością. Poszczególne osoby otrzymują bowiem w chwili narodzenia scenariusz życia, który zasadza się na jedynej dającej się w tym momencie stwierdzić oczywistości - oczywistości ciała. Białe lub Czarne, żeńskie lub męskie, polskie lub żydowskie dziecko skazane jest na odgrywanie normy społeczno-kulturowej. I tak jak na początku, tak przez całe życie norma ta będzie ciałem, a ciało będzie normą.
Aspektami cielesności są niewątpliwie płeć i seksualność, które także, wbrew pozorom, są uwarunkowane kulturowo. Pozory wskazują na biologię, jednak w teoriach konstruktywistycznych dyskurs naturalny, czyli próba sankcjonowania umów społecznych anatomią i naturą, jest uważany za manipulację, za narzędzie władzy, która - jak chce tego Michel Foucault - niczym sprej pokrywa wszystkich i wszystko. Jest to władza, którą odczuwamy poprzez normy i wykluczenia, mimo, że nie kryje się za nią podmiot sprawczy. Władza ta często uzyskuje w teoriach feministycznych nazwę heteronormatywu, co ujawnia dodatkowo restrykcyjność dwubiegunowego układu płci w naszej kulturze.
Świat, w którym żyjemy, został podzielony między dwie płcie. Podział ten został potwierdzony poprzez kartezjańską dychotomię między kobietą a mężczyzną, kulturą a naturą, emocjami a ratio, a wszelkie nieostre opozycje uznawane są za nienormalne, nieodpowiadające boskiemu planowi stworzenia, co więcej, niemożliwe do realizacji. Heteronormatyw także wyklucza formy zachowań, które nie mieszczą się w konwencjach kulturowej tożsamości płci (gender). To wykluczenie odbywa się w dużej mierze poprzez umożliwienie lub nie reprezentacji określonych stylów życia i różnorodnych form seksualności. Reprezentacja jest możliwa tylko w przypadku biologicznych mężczyzn o męskiej tożsamości płciowej i biologicznych kobiet o tożsamości kobiecej. Inne zachowania nie są możliwe.
A jednak! Przez sceny kabaretów, teatrów, Marszów Dumy Gejowskiej, programów talk-show przewijają się od pewnego czasu z coraz większą częstotliwością osoby, fascynujące postacie, o których istnieniu nie powinno się głośno mówić. Zniżam więc głos..., ponieważ chodzi tu o perwersyjne drag queens, które za sprawą swoich występów trzęsą dogmatami seksualnymi i burzą nasz heteronormatywny spokój. Drag queens są mężczyznami i kobietami, którzy w zależności od kaprysu odgrywają wybraną rolę płciową i robią to w sensie dosłownym na scenie. Zarazem są obsceniczne, gdyż burzą porządek sceny, wymieniają się rolami, ignorują nasze oczekiwania. Czy po spektaklu drag show można jeszcze czuć się pewnie i bezpiecznie w swojej przytulnej męskości lub kobiecości?
Drag queens destabilizują układ płciowy - normę, która wydaje się tak długo naturalna, dopóki nie pojawi się mężczyzna, który - to widać gołym okiem - jest kobietą. Tutaj następuje reprezentacja czegoś, co w danym momencie na scenie jest nieuzasadnione (występuje mężczyzna, a widać kobietę), a zarazem przedstawia się nowa forma egzystencji marginesu w centrum systemu. Dlatego nadszedł czas, aby zastanowić się nad relacjami sceny z obscenami, ze szczególnym uwzględnieniem drag shows.
Scenę i obsceny różni prawo do reprezentacji. Obsceny tego prawa nie mają, pojawiają się więc poza sceną, wokół niej. Ponownie warto odnotować przydatność tej teatralno-sztucznej terminologii dla opisania rzeczywistości społecznej, w której też roi się od obscenów. Oczywiście, tylko na peryferiach dominującej kultury (katolicko-narodowej). Obsceny stają się jednak widoczne dopiero wtedy, gdy z marginesu przemieszczają się w kierunku centrum kultury, w kierunku nurtu głównego, tak jak to w zawrotnym tempie robią drag queens.
Co właściwie robią te obsceniczne drag queens? Otóż obnażają one bezlitośnie swoimi spektaklami performatywny charakter naszych tożsamości płciowych. Powtarzając za Judith Butler, warto wspomnieć o tym, że nasza męskość lub kobiecość są aktami performatywnymi, odgrywanymi według społeczno-kulturowych przepisów. Niestety, nie dowolnie. Sam fakt, że istnieją tylko dwie tożsamości płciowe (męska i żeńska), świadczy o małej możliwości wyboru i jeszcze mniejszej granicy tolerancji dla ewentualnych wariacji. A jednak drag queens rozwaliły system i, świadomie bądź nieświadomie, kontynuują polemikę z normą płciową.
Ciekawe, że drag queens (lub kobiecy drag kings), gdziekolwiek się pojawią, już swoją obecnością i obscenicznością realizują spektakl, stwarzają scenę, umożliwiając reprezentację swojej egzystencji. Towarzyszące temu teatralne gesty i okrzyki barwnych odmieńców są być może reakcją na konieczność uzurpowania sceny dla siebie, tudzież rozbicia sceny na podsceny. A może obsceny są właśnie rozbitą i rozrzuconą po peryferiach sceną?
Podobnie jak w sztuce czy teatrze, tak i w prywatnym życiu granice (również te między sceną i obscenami) stały się jedynie teoretycznym punktem odniesienia. Można je przekraczać, ustalać, przesuwać, ale nie są one już chyba w stanie nikogo powstrzymać. Rozbijanie i przesuwanie granic jest także podstawowym elementem obsceniczności. W sztuce przekracza się granice estetyczne i gatunkowe, podobnie w teatrze; w życiu przesuwa się granice między sferą prywatną a publiczną, co współcześni humaniści z zapałem krytykują. Krytycy upubliczniania prywatności zdają się przy tym nie pamiętać o ingerencji sfery publicznej w prywatną, jaka ma miejsce w przypadku prawodawstwa, które określa płeć obywateli i żąda od nich adekwatnych do tej płci zachowań seksualnych i społecznych. Trudno się więc dziwić, że biurokratyczno-prawnicza normatyzacja prywatności spowodowała demonstracje zakazanych stylów życia na Marszach Dumy Gejowskiej, które są chyba wzorcowym przykładem obsceniczności. Podczas tych marszów bowiem na scenie pojawia się to, co powinno pozostać w zaciszu prywatnych sypialni. To samo dotyczy, oczywiście, niesubordynowanych drag queens, które zdają się działać wbrew naturze i co gorsza nie poddają się żadnym zakusom systemu regulacyjnego, gdyż nie chcą one być płcią, lecz ewentualnie mieć płeć.
Tutaj pojawia się kolejna cecha sceny, która odróżnia ją od obscenów. Na scenie odgrywa się spektakl, z którym nietrudno jest się utożsamić, jest zrozumiały i przystępny. Obsceny są natomiast czymś, czego doświadczamy po raz pierwszy, obawiamy się nienaturalności i czyhających w niej niebezpieczeństw. Stajemy wobec zjawiska, które wprawdzie rozgrywa się wokół cielesności i na niej bazuje, ale zarazem odbiera nam wiarę w naturę i anatomię jako najwyższe instancje. Nie sposób przecież zaprzeczyć, że drag queens są pięknymi kobietami o męskich ciałach. Pozostają więc pytania: Kiedy przestaniemy ślepo ufać opowieściom o naturalności naszych zachowań? Czy poznanie rzeczywistości może nastąpić tylko poprzez obsceny? Czy próby reprezentacji tego, co trudno jest przedstawić, odniosą skutek? Czy widząc łatwiej jest zrozumieć?
Teatralizacja społecznych i kulturowych działań, w tym zachowań płciowych w geście drag queen bez wątpienia pozytywnie wpływa na krytyczne postrzeganie naszych ról w społeczeństwie / kulturze i pozwala na moment odwrócić wzrok od wielkiej sceny, na której odtwarzany jest wciąż bezrefleksyjnie tradycyjny repertuar.
Dariusz K. Balejko
Warto przeczytać: Judith Butler, Bodies That Matter: On the Discursive Limits of Sex, Routledge 1993
Judith Butler, Gender Trouble, Routledge 1999
Michel Foucault, Nadzorować i karać: narodziny więzienia, Warszawa Aletheia 1993