NADIEŻDA KRUPSKA
WSPOMNIENIA O LENINIE
(Fragmenty z cz. I)
[1898]
We wsi Szuszenskoje wśród zesłanych było tylko dwóch robotników: łódzki socjaldemokrata, kapelusznik, Polak Promiński z żoną i sześciorgiem dzieci oraz robotnik Zakładów Putiłowskich, Fin, Oskar Engberg, obaj bardzo dobrzy towarzysze. Promiński był człowiekiem spokojnym, zrównoważonym i bardzo twardym. Mało czytał i niewiele umiał, ale posiadał niezwykle wyrobiony instynkt klasowy. Do swojej żony, wtedy jeszcze wierzącej, odnosił się z łagodną ironią. Bardzo ładnie śpiewał polskie pieśni rewolucyjne: Ludu roboczy, poznaj swą siłę, Pierwszy maj i wiele innych. Dzieci mu wtórowały, do tego dziecięcego chóru przyłączał się także Włodzimierz Iljicz, który na Syberii chętnie i dużo śpiewał. Promiński śpiewał też rosyjskie pieśni rewolucyjne, których uczył go Włodzimierz Iljicz. [...]
[1899]
Pamiętam, jak obchodziliśmy Pierwszy Maja. Rano przyszedł do nas Promiński. Miał wygląd wybitnie świąteczny: włożył czysty kołnierzyk i cały lśnił jak wypolerowany. Jego nastrój od razu nam się udzielił i poszliśmy we troje do Engberga, zabierając Żeńkę, która biegła przed nami z radosnym szczekaniem. Droga prowadziła nad rzeczką Szuszą. Po rzece płynęły kry. Żeńka wlazła po brzuch w lodowatą wodę i prowokująco szczekała na kudłate brytany szuszeńskie, które nie miały odwagi wejść do tak zimnej wody. Nasza wizyta bardzo ucieszyła Oskara. Rozlokowaliśmy się w jego pokoju i zaintonowaliśmy pieśń:
Oto nadszedł Maj uroczy,
Zielenieje błoń i las,
Zaświętował lud roboczy,
Świętowania nadszedł czas.
Fabrykanci w lament, krzyki,
Postawały im fabryki.
W to mi graj, w to mi graj;
Niech się wali, niech się pali,
A my będziem świętowali
Wszyscy razem! Hop, ha! Śpiewaliśmy po rosyjsku, potem to samo po polsku, i postanowiliśmy pójść po obiedzie świętować maj pod gołym niebem. Tak też uczyniliśmy. Na polu było nas już więcej, bo sześcioro. Promiński, wciąż w świetnym humorze, przyprowadził dwóch swoich synków. Kiedyśmy się znaleźli na suchym pagórku, Promiński się zatrzymał, wyjął z kieszeni czerwoną chusteczkę, rozpostarł ją na ziemi i stanął na głowie. Dzieci piszczały z zachwytu. Wieczorem wszyscy zebrali się u nas i znowu śpiewaliśmy. Przyszła również żona Promińskiego, do chóru przyłączyły się moja matka i Pasza. A w nocy ja i Iljicz jakoś nie mogliśmy usnąć, marząc o potężnych demonstracjach robotniczych, w których weźmiemy kiedyś udział. [...]
Wieczorami Włodzimierz Iljicz zwykle czytał książki filozoficzne: Hegla, Kanta, materialistów francuskich, a gdy bardzo był zmęczony — Puszkina, Lermontowa, Niekrasowa. Kiedy Włodzimierz Iljicz po raz pierwszy zjawił się w Pitrze i znałam go tylko z opowiadań, słyszałam od Stie-pana Iwanowicza Radczenki, że Iljicz czytuje tylko książki poważne i nigdy w życiu nie przeczytał żadnej powieści. Zdziwiło mnie to. Potem, kiedy poznaliśmy się bliżej, jakoś nigdy nie rozmawialiśmy na ten temat, i dopiero na Syberii przekonałam się, że to wszystko jest tylko legendą. Włodzimierz Iljicz nie tylko czytał, ale wiele razy wracał do Turgieniewa, Lwa Tołstoja, Co robić? Czerny-szewskiego, w ogóle świetnie znał i lubił klasyków. Później, kiedy bolszewicy objęli władzę, zalecił Wydawnictwu Państwowemu podjęcie tanich edycji klasyków. Album Włodzimierza Iljicza obok fotografii krewnych i byłych katorżników zawierał fotografie Zoli, Hercena i kilka zdjęć Czernyszewskiego(1). [...]
[1902 — 1903]
W tym czasie Włodzimierz Iljicz poznawał Londyn. Nie zwiedzał londyńskich muzeów — nie mówię o Muzeum Brytyjskim, w którym spędzał połowę czasu, ale wabiło go tam nie muzeum, tylko największa w świecie biblioteka i udogodnienia ogromnie sprzyjające pracy naukowej. Mam na myśli zwykłe muzea. W muzeum starożytności Włodzimierz Iljicz po dziesięciu minutach czuł się niezmiernie znużony i zazwyczaj bardzo szybko zmykaliśmy z sal obwieszonych rycerską zbroją, z nie kończących się pokoi zastawionych egipskimi i innymi starożytnymi wazami. Pamiętam tylko jedno małe muzeum, z którego Iljicz w żaden sposób nie mógł wyjść — muzeum rewolucji 1848 roku w Paryżu, mieszczące się w jednym pokoiku — zdaje się na rue des Cordeliers — gdzie oglądał każdy drobiazg, każdą rycinę.
Iljicz poznawał żywy Londyn. Lubił wsiadać na piętro omnibusu i długo jeździć po mieście. Podobał mu się ruch tego ogromnego handlowego miasta. Zaciszne aleje z eleganckimi pałacykami o lustrzanych oknach, aleje pełne zieleni, po których jeżdżą tylko lśniące powozy, i tuż obok brudne uliczki zamieszkałe przez londyńską ludność robotniczą, przecięte sznurami suszącej się bielizny, z ganeczkami, na których bawią się blade dzieci — wszystko to widać było z jadącego omnibusu. Dostać się tam można było tylko piechotą. Patrząc na ten rażący kontrast bogactwa i nędzy, Iljicz powtarzał przez zęby: „Two nations!"(2)
(Fragmenty z cz. II)
[1908]
[...] Gorki zapraszał Iljicza na Capri, gdzie przebywali wówczas Bogdanów, Bazarów i inni, aby wspólnie dojść do porozumienia. Ale Iljicz nie pojechał, przewidywał, że osiągnięcie porozumienia jest niemożliwe. W liście z 16 kwietnia Iljicz pisał do Gorkiego:
„Przyjazd mój byłby bezcelowy i szkodliwy: rozmawiać z ludźmi, którzy zaczęli głosić połączenie socjalizmu naukowego z religią, nie mogę i nie będę. Okres zeszytów(3) minął. Dyskutować nie ma co, na próżno szarpać nerwy nie ma sensu."
W maju Iljicz pojechał jednak na Capri, ulegając namowom Gorkiego. Spędził tam dosłownie tylko kilka dni. Wizyta nie doprowadziła do ugody z filozoficznymi poglądami Bogdanowa. Iljicz wspominał potem, że powiedział do Bogdanowa i Bazarowa: „Będziemy musieli rozejść się na dwa, trzy latka" — a wtedy żona Gorkiego, Maria Fiodorowna, śmiejąc się przywołała go do porządku.
Na Capri było rojno i gwarno, grano w szachy, jeżdżono łódkami. Iljicz mało jakoś opowiadał o celu swej podróży, raczej o uroku morza, o miejscowym winie. O rozmowach zaś na drażliwe tematy mówił mało, przykro mu było o tym wspominać. Iljicz znów zabrał się do filozofii. [...]
[1909]
Żyjąc myślą o Rosji, Iljicz jednocześnie badał uważnie francuski ruch robotniczy. Francuska partia socjalistyczna była wówczas na wskroś przesiąknięta oportunizmem. Na przykład gdy wiosną 1909 roku wybuchł olbrzymi strajk pocztowców, całe miasto było tym poruszone, a partia stała tam na uboczu: to sprawa związków zawodowych, a nie partii. Nam, rosyjskim rewolucjonistom, wydawał się wprost potworny ten podział pracy, to odsunięcie się partii od udziału w walce ekonomicznej.
Iljicz ze szczególną uwagą obserwował kampanię wyborczą. Cały jej sens tonął w osobistych intrygach i wzajemnym demaskowaniu się, zagadnienia polityczne usunięte były na drugi plan. Aktualnych spraw życia politycznego prawie wcale nie omawiano. Tylko niektóre zebrania były naprawdę interesujące; na jednym z takich zebrań widziałam Jauresa, widziałam jego ogromny wpływ na zgromadzony tłum. Wystąpienie jego nie podobało mi się, za bardzo ważył każde słowo, lepsze, moim zdaniem, było wystąpienie Vaillanta. Stary komunard cieszył się szczególną miłością robotników. Zapamiętałam postać wysokiego robotnika, który przyszedł wprost z pracy, z zakasanymi jeszcze rękawami. Z największą uwagą słuchał przemówienia Vaillanta. „Oto nasz stary, ten to dopiero mówi!" — wołał. Z takim samym uwielbieniem patrzyli na Vaillanta dwaj młodzi chłopcy, synowie robotnika. Ale nie wszędzie przemawiał przecież Jaures i Vaillant. A szeregowi mówcy lawirowali, przystosowywali się do audytorium, inaczej mówili do robotników, a inaczej do inteligentów. Obecność na francuskich zebraniach wyborczych dała nam jasne wyobrażenie o tym, czym są właściwie wybory w „demokratycznej republice". Postronnemu obserwatorowi wydawało się to wprost zdumiewające. Dlatego też Iljiczowi bardzo się podobali rewolucyjni piosenkarze wyśmiewający w swych piosenkach kampanię wyborczą. Pamiętam jedną piosenkę o pośle, który jedzie na wieś po chłopskie głosy. Pije on z chłopami, opowiada im różne niestworzone rzeczy, a podchmieleni chłopi oddają mu swe głosy podśpiewując: „T'as ben dit, mon ga!" (4),a potem, uzyskawszy chłopskie głosy, poseł otrzymuje piętnaście tysięcy franków diet i zaprzedaje w parlamencie interesy tych samych chłopów.
Pewnego razu przyszedł do nas poseł do francuskiego parlamentu, socjalista Dumas. Gdy opowiadał, jak przed wyborami objeżdżał wsie, mimo woli przypomnieli się nam piosenkarze. Najwybitniejszym wśród tych piosenkarzy był Montegusse, syn komunarda, ulubieniec przedmieść robotniczych. W jego piosenkach była jakaś mieszanina drobnomieszczańskiego sentymentalizmu z niekłamaną rewolucyjnością.
Iljicz lubił także chodzić do teatru na przedmieścia, obserwować robotniczą publiczność. Pamiętam, że byliśmy pewnego razu na sztuce, której tematem były cierpienia żołnierzy karnych oddziałów w Maroku. Ciekawe było zachowanie się widowni, ciekawa żywa reakcja robotników zapełniających salę. Przedstawienie jeszcze się nie rozpoczęło, gdy teatrem zatrząsł rytmiczny okrzyk: „Ka--pe-lusz! Ka-pe-lusz!" Okazało się, że na salę weszła dama w wysokim modnym kapeluszu z piórami. Publiczność żądała, by dama zdjęła kapelusz, i musiała ona podporządkować się temu żądaniu. Rozpoczęło się przedstawienie i żołnierza wysyłają do Maroka, jego matka i siostra pozostają w nędzy. Właściciel domu gotów jest zwolnić je od płacenia komornego, jeżeli siostra żołnierza zostanie jego kochanką. „Bydlę! Pies!" — grzmi ze wszystkich stron. Nie pamiętam już dokładnie dalszego ciągu sztuki, wiem tylko, że znęcano się w Maroku nad żołnierzami, którzy nie chcieli podporządkować się woli zwierzchników. Sztuka kończyła się powstaniem i odśpiewaniem Międzynarodówki. Sztuka ta była zakazana w centrum miasta, ale na przedmieściach Paryża grano ją przy burzliwych oklaskach.
[1910]
W 1910 roku w związku z awanturami w Maroku odbyła się stutysięczna demonstracja protestacyjna. Poszliśmy ją obejrzeć. Policja zezwoliła na tę demonstrację. Na czele pochodu, przepasani przez ramię czerwonymi szarfami, szli posłowie — przedstawiciele partii socjalistycznej. Wśród robotników panował bojowy nastrój, przechodząc przez bogate dzielnice grozili pięściami, gdzieniegdzie w bogatszych domach pośpiesznie zamykano okiennice, ale cała demonstracja miała jak najbardziej pokojowy przebieg. W niczym nie przypominała ona demonstracji protestacyjnej. [...]
[1912 — 1913]
Iljicz lubił malarstwo. Pamiętam, jak dziwiłam się, gdy Włodzimierz Iljicz wziął pewnego razu od Worowskiego cały plik ilustrowanych monografii różnych malarzy i wieczorami długo je czytał oglądając ryciny. [...]
Całe nasze życie zajęte było bez reszty sprawami i troskami partyjnymi i bardziej podobne do życia studenckiego niż do rodzinnego, radzi więc byliśmy Inessie. Opowiadała mi tym razem wiele o swoim życiu, o dzieciach, pokazywała listy od nich, i jakieś ciepło tchnęło z jej opowiadań. Razem z Ujiczem i Inessą chodziliśmy na długie spacery. Zinowjew i Kamieniew nazywali nas „partią spacerowiczów". Chodziliśmy za miasto, na Błonia. Od owych czasów Inessa nawet przybrała pseudonim — Bło-nina. Inessa była bardzo muzykalna, zaagitowała wszystkich, by chodzili na koncerty Beethovena, sama bardzo dobrze grała wiele jego utworów. Iljicz lubił szczególnie Sonatę Patetyczną i ciągle prosił, by ją grała — bardzo lubił muzykę. Potem, już za czasów Władzy Radzieckiej, chodził do Ciurupy słuchać, jak grał tę samą sonatę jakiś znakomity muzyk.
Wiele rozmawialiśmy o literaturze pięknej. „Największy głód, jaki odczuwamy, to głód beletrystyki" — pisałam do matki Iljicza. — Wołodia zna już prawie na pamięć Nad-sona i Niekrasowa, zabłąkany tomik Anny Kareniny czytamy po raz setny. [...]
[1915]
W Szwajcarii powszechnie panowała drobnomieszczańska mentalność. Przyjechał pewnego razu do Berna dramatyczny zespół rosyjski, który grał po niemiecku sztukę L. Tołstoja Żywy trup. Poszliśmy również. Grano doskonale. Na Iljiczu, który nienawidził do głębi duszy wszelkiego rodzaju kołtuństwa, wszelkich konwenansów, sztuka ta wywarła ogromne wrażenie. Chciał drugi raz zobaczyć to przedstawienie. W ogóle Rosjanom sztuka bardzo się podobała. Podobała się także Szwajcarom. Ale co się im w niej podobało? — strasznie im żal było żony Protasowa, głęboko jej współczuli. „Dostała takiego męża do niczego, a przecież byli to ludzie bogaci, dobrze sytuowani, mogliby żyć tak szczęśliwie. Biedna Liza!" [...]
(1) Czernyszewskiego Włodzimierz Iljicz szczególnie lubił. Na jednym ze zdjęć Czernyszewskiego napisane jest jego ręką: urodził się w 1828 roku, umarł w roku 1889.
(2) Dwa narody!
(3) Zeszyty — Notatki szeregowego marksisty o filozofii.
(4) Dobrze mówisz, stary!