Wiemy dlaczego wymierają pszczoły!...”nic takiego nie może mieć miejsca. Pszczoły są bardzo, bardzo ważnymi owadami dla Bayer CropScience i zdajemy sobie sprawę z ich wagi.” O poważnych problemach wynikających z masowego wymierania pszczół i trzmieli pisaliśmy już kilka miesięcy temu. Populacja tych owadów, niezwykle ważnych z punktu widzenia nie tylko pojedynczych ekosystemów, ale także całej planety, zmniejszyła się w niektórych regionach świata nawet o 96%! Najpoważniejszą konsekwencją tego dziwnego zjawiska, jest ograniczenie zapylania kwiatów, a co za tym idzie - załamanie produkcji warzyw, owoców i zboża. Największe straty zaobserwowano w Stanach Zjednoczonych, Francji, Hiszpanii i Wielkiej Brytanii. Polscy hodowcy informują, że populacje pszczół zmniejszyły się w zależności od regionu od 10 do nawet 100%. We wrześniu 2010 roku naukowcy ostrzegli, że jeśli populacja pszczół i trzmieli nadal będzie traciła na liczebności, ludzkości zostaną 4 lata – potem nastąpi globalna klęska głodu. Za przyczynę tego niebywale niepokojącego zjawiska uważano śmiercionośne pasożyty lub grzyby, zgubny efekt działania sygnałów z telefonów komórkowych i wieży transmisyjnych, a nawet tajne eksperymenty nad bronią elektromagnetyczną amerykańskiej agencji HAARPA (High Frequency Active Auroral Research). Jak donosi „The Independent”, problem znany jest już od wielu lat i został zbadany w jednym z najbardziej poważanych instytutów zajmujących się badaniami pszczół tj. US Department of Agriculture's Bee Research Laboratory. Mimo, że pracownicy instytutu od ponad dwóch lat byli w posiadaniu kluczowych informacji do tej pory ich nie opublikowano! Dr Jeffrey Pettis, kierownik badań, powiedział reporterowi „The Independent”, że miał trudności w skompletowaniu materiałów do publikacji, a w chwili obecnej czeka na wyznaczenie daty składu numeru czasopisma, które zgodziło się je ujawnić.” Dopiero, gdy sprawą zajęły się inne, niezależne laboratoria sprawa wyszła na jaw. Kilka dni temu swoje wnioski przedstawił opinii publicznej francuski National Institute for Agricultural Research w Avignon. Praca została opublikowana na łamach pisma naukowego Environmental Microbiology i ujawnia najwyraźniej skrzętnie skrywaną tajemnicę. Wyniki badań bezsprzecznie wykazują, że przyczyna masowego wymierania owadów jest związana z używaniem przez rolników bardzo popularnego środka ochrony roślin, produkowanego przez światowego giganta – firmę Bayer. Skuteczność insektycydu w walce ze szkodnikami upraw jest tak wysoka, że zapewnił producentowi sukces na całym świecie. Tylko w 2009 roku dochód ze sprzedaży środka wyniósł ponad 2,5 miliarda zł! Czynnikiem aktywnym w badanym preparacie jest pochodna neonikotyny – imidakloprid, mający właściwości owadobójcze. Specyfik ten jest neurotoksyną, czyli oddziałuje na układ nerwowy owadów, powodując m.in. ich dezorientację, a ostatecznie śmierć. Stosowany jest powszechnie, jako składnik zaprawy nasiennej, mający chronić rośliny uprawne przed szkodnikami. Hodowcy już od lat 90 dzielili się spostrzeżeniami, że ich pszczoły wylatując w teren tracą orientację i nie potrafią wrócić do rodzimego ula. Częściej też zapadały na choroby i ich zdaniem właśnie insektycydy były temu winne. Jednak weterynarze i specjaliści od środków ochrony roślin bagatelizowali te doniesienia twierdząc, że żaden z dostępnych na rynku środków nie jest groźny dla pszczół i innych owadów zapylających. Badania przeprowadzone przez naukowców z Francji dowodzą jednak, że imidakloprid jest głównym winowajcą masowego wymierania pszczół. Potwierdzają tym samym wnioski hodowców, że środek ten bardzo wolno rozkłada się w glebie, przez co akumuluje się w tkankach roślinnych, w tym w nektarze i pyłku, z którymi owady mają bezpośredni kontakt. Poza objawami neurologicznymi insektycyd powoduje również osłabienie odporności pszczół i trzmieli na choroby, zwłaszcza nosemozę, wywołaną pasożytem z gatunku Nosema apis. Do tej pory eksperci twierdzili, że śmiertelność pszczół jest bezpośrednio spowodowana pasożytem lub grzybem, którego silniejsze rozprzestrzenianie się wywołać miało epidemię wśród owadów. Teraz jednak okazało się, że choroba ma charakter wtórny. Reprezentanci Bayera na łamach "The Independent" odrzucają oskarżenia o spowodowanie globalnej katastrofy ekologicznej. Twierdzą, że preparat został szczegółowo zbadany i nie jest szkodliwy dla pszczół, o ile stosowany jest zgodnie z zaleceniami na etykiecie. Ich zdaniem za wymieranie pszczół odpowiedzialna jest nosemoza. Polski ekspert z Akademii Rolniczej w Lublinie prof. Władysław Huszcza, który również dopatruje się przyczyny niepokojącego zjawiska w działaniu insektycydów, tłumaczy, że badania nad szkodliwością tych środków nie były prowadzone we właściwy sposób.
„Obecnie ocena toksykologiczna pestycydów w nektarze i pyłku jest oparta na określeniu stężenia substancji czynnej w materiale pobranym bezpośrednio z rośliny. Pomijany jest fakt, że pszczoły w trakcie przerabiania nektaru na miód zagęszczają surowiec około 10-krotnie, a wytwarzając miód wielokrotnie pobierają porcje przerabianego nektaru, nie spożywając go w całości. Mają styczność z dużą ilością substancji toksycznej zawartej w poszczególnych porcjach przerabianego surowca. Dlatego stwierdzenie szkodliwej substancji w stężeniu niższym od powodującego efekt toksyczności nie świadczy, że jest to stężenie bezpieczne dla życia i rozwoju pszczół - tłumaczył naukowiec w rozmowie z Polską Agencja Prasową we wrześniu 2010 roku. Dr Julian Little z Bayer CropScience UK, który nie zapoznał się jeszcze z wynikami badań, uciął krótko dyskusję: “Jestem przekonany, że Dr Pettis w warunkach laboratoryjnych zaobserwował bardzo ciekawe zjawiska, jednak w rzeczywistości, gdy skupimy się na tym istotne, czyli tym co dzieje się w środowisku, nic takiego nie może mieć miejsca. Pszczoły są bardzo, bardzo ważnymi owadami dla Bayer CropScience i zdajemy sobie sprawę z ich wagi.” - tę wypowiedź cytuje "The Independent"; Odkrywcy.pl
TALMUD czy BIBLIA? GDZIE SĄ "KORZENIE" CHRZEŚCIJAŃSTWA "Nie można mówić, że chrześcijanie i żydzi wierzą w tego samego BOGA a kto tak twierdzi jest z punktu widzenia wiary katolickiej ignorantem albo heretykiem."
WSTĘP
Temat "korzeni" Chrześcijaństwa nie jest nowy, gdyż polemizowali już o tym pierwsi chrześcijanie, Ci, co nawracali się z mozaizmu, a więc żydzi, widzieli te "korzenie" w Biblii, a ci zaś, którzy nawracali się z "hellenizmu" - a byli nimi prawie wszyscy ówcześni obywatele cesarstwa rzymskiego, z wyjątkiem żydów – upatrywali owe "korzenie" głównie w tradycjach religijnych starej Grecji. Podobnie zresztą było i później, a nawet jest i do dziś. Pamiętam, z jakim entuzjazmem wspaniale przemawiał na odczytach w Warszawie polski hellenista o światowej sławie (gdyż jego książki na ten temat były tłumaczone na różne języki europejskie), profesor Tadeusz Zieliński, w przededniu drugiej wojny światowej. A po tejże wojnie, niemniej wspaniale i przekonywująco, przemawia aż do dziś, przy każdej okazji, jeden z największych współczesnych hellenistów, argentyński profesor semantyki Carlos A. Disandro. Istnieje jednak zasadnicza różnica między tą polemiką tradycyjną i dzisiejszą, gdyż spór tradycyjny scentralizował niemal całą polemikę na temat "korzeni" Chrześcijaństwa na Biblii i na hellenizmie, a spór obecny tylko marginesowo wspomina hellenizm, skupiając całą uwagę niemal wyłącznie na dyskusji: czy te korzenie są w judaizmie, czy w mozaizmie, a więc czy są one w Talmudzie, czy w Biblii? Ale przysłowiowy "kij w mrowisko" włożył Drugi Sobór Watykański, a to w swoich dokumentach Lumen gentium i Nostra aetate, oświadczając oficjalnie i uroczyście, że obecnie jedynym ludem wybranym jest "lud Boży", a więc wszyscy ci, którzy wyznają wiarę chrześcijańską, a co żydzi zrozumieli, jako pozbawienie ich godności starotestamentowego "ludu wybranego". Przypis od Autora na stronie tekstu książki: 1 Od wydawnictwa – ze względu na apologetyczny charakter artykułów składających sie na tę ksiażkę słowo "Chrześcijaństwo" piszemy duża literą Co do pisowni słowa ,.żydzi" patrz przypis nr 8 na str. 61 Ta książka jest głównie o żydach, jako wyznawcach religii, a nie narodzie. Niniejsza praca ogranicza się niemal wyłącznie do polemiki na temat "korzeni" Chrześcijaństwa, opowiadając się, oczywiście, za Biblią, a więc za mozaizmem, a nie za Talmudem, czyli za judaizmem, a tylko marginesowo traktuje inne zagadnienia. Daj Boże, aby przyczyniła się do wyjaśnienia tych zagadnień i do usunięcia istniejących nieporozumień.
JUDAIZM I MOZAIZM - „PODSTAWOWE RÓŻNICE” Jedną z największych trosk Apostołów i pierwszych biskupów była obrona wspólnoty chrześcijańskiej od zgubnych wpływów judaizmu, już, bowiem wówczas, w pierwszym wieku, judaizm uważał Chrześcijaństwo tylko za jedną z wielu sekt heretyckich. Ta troska o obronę Wiary przed wpływami judaizmu staje się z tylko za jedną z wielu sekt heretyckich. Ta troska o obronę Wiary przed wpływami judaizmu staje się z biegiem czasu prawie obsesją całej hierarchii młodego Kościoła, który broni czystości swej Wiary, opartej na nauce Chrystusa Pana. Skoro jednak Chrystus Pan często odwoływał się do Starego Testamentu, tenże zostaje uznany przez jego uczniów za jedno ze źródeł oficjalnej nauki Kościoła. Istnieje, więc ścisły związek między nową nauką Chrystusa Pana i dawnym objawieniem przekazywanym przez Stary Testament, który przez Greków został nazwany Biblia (greckie słowo biblia znaczy księga "par excellence"). Księga ta składa się z wielu części, a najstarszą i najbardziej szanowaną przez żydów jest ta, którą nazywają Pięcioksięgiem Mojżesza, czyli Prawo, po hebrajsku Tora.
Te nakazy i zakazy dane przez Boga „ludowi wybranemu” przez pośrednictwo Mojżesza (spisane w różnych czasach i okolicznościach), stały się podstawą religii Mojżeszowej, czyli Mozaizmu. Ale z biegiem czasu także i później w ciągu wielu stuleci Pan Bóg nadal poucza przez proroków i przez inne osoby natchnione, a całość Nauki Moralnej tych pism także zostaje nazwana Mozaizmem. Skoro Pismo Święte starotestamentowe składa się z tak wielu ksiąg spisanych w różnych czasach i okolicznościach, głównie w języku aramejskim, (który, jak w wszystkie języki, uległ dużym zmianom na przestrzeni ponad 2 tysięcy lat, licząc tylko od czasów Chrystusa Pana), nie może nas dziwić, że ukazały się różne jego komentarze, wytłumaczenia i interpretacje, najpierw ustne, przekazywane tradycją, a później pisemne, aby uprzystępnić Naukę Pisma Świętego, także osobom mniej wykształconym. Zbiór tych komentarzy nazwano Talmudem. Z czasem Talmud (najpierw tylko ustny, a dopiero po kilku wiekach spisany) był bardziej znany "ludowi wybranemu" niż sama Biblia, a nawet, już na parę stuleci przed Chrystusem Panem, prawie całkowicie wyrugował i zastąpił Biblię. Talmud, jako Miszna i Gemara, a w czasach już chrześcijańskich jego skrócone i uproszczone wydania popularne znane, jako Baba Batra (szeroka brama) i Szulchan aruch (stół zastawiony), stały się głównym źródłem żydowskiej moralności, podobnie jak wśród chrześcijan nieraz Naśladowanie Chrystusa Tomasza A 'Kempis lub jakieś popularne modlitewniki są bardziej znane i czytane w codziennym życiu, niż sama Ewangelia czy NOWY Testament.
[Alarmowałem na mej stronie, że w księgarni „prymasowskiej” na Miodowej w Warszawie można kupić „Szulchan aruch” a nie ma wielkich encyklik Papieży od Piusa IX. Leona XIII,aż do Piusa XII MD]
Otóż, w dziejach "narodu wybranego" nastąpił wyraźny podział między mozaizmem i judaizmem. Mozaizm jest przede wszystkim religią skodyfikowaną przez Mojżesza, ale także i kulturą inspirowaną przez Torę. Natomiast judaizm jest głównie kulturą, zawierającą elementy religijne. W skrócie można powiedzieć, że mozaizm to religia objawiona i kultura żydowska oparta na Biblii, głównie na Pięcioksięgu Mojżesza (Tora), a judaizm to przede wszystkim kultura żydowska, bardzo stara, zaczynająca się na wiele wieków przed Mojżeszem, dla której jego autorytet jest tylko jednym z wielu, będąc opartą najpierw na bardzo starych tradycjach przed-mojżeszowych, a później głównie na Talmudzie, a więc na Misznie i Gemarze, obejmująca najrozmaitsze prądy, w których przeważają tendencje materialistyczne i bałwochwalcze (jak kult złotego cielca). Żydzi, będąc ludem koczowniczym, zawsze żyjącym w diasporze (w rozproszeniu), a więc wśród różnych ludów i kultur, które częściowo asymilują, wytworzyli w ciągu swej wiele tysięcy lat trwającej historii kulturę zwaną judaizmem, który to judaizm ma niewiele wspólnego z mozaizmem. Co więcej, to właśnie z okazji pojawienia się nauki Jezusa z Nazaretu, (w którym nie rozpoznali zapowiedzianego Mesjasza) ten, że judaizm stał się reakcją przeciwko Chrześcijaństwu i najpierw starał się Chrześcijaństwo opanować, uważając je tylko za sektę heretycką, a później usiłował je zniszczyć, inspirując prześladowania ze strony władz cesarstwa rzymskiego, a skoro to się nie udało, zaczęli infiltrować pierwotne Chrześcijaństwo, aby je zjudaizować? Nic, więc dziwnego, że Apostołowie zwalczali owe wpływy, (co jest oczywiste w Listach i w Dziejach Apostolskich), a także i Ojcowie Kościoła w pierwszych wiekach, co jest widoczne w tak licznych traktatach na temat Adversus judaeos i De cavendo judaismo. Mimo jednak tej czujności ze strony biskupów w pierwszych wiekach, judaizm zdołał opanować znaczną część Kościoła przez herezję zwaną arianizmem i to przez prawie sto pięćdziesiąt lat, prześladując biskupów wiernych tradycji, z których wielu stało się męczennikami. Arianizm, bowiem był oczywistym judaizmem, gdyż odrzucał dogmat Trójcy Świętej, a także i dogmat, że Chrystus Pan jest Bogiem-Człowiekiem, sprowadzając Go do poziomu stworzenia, które jako takie, nie jest Bogiem, a także nie jest człowiekiem, będąc według arianizmu bytem ponadludzkim. Jest, więc wielkim nieporozumieniem mówić, że Chrześcijaństwo ma swe korzenie w judaizmie, a tylko można i trzeba twierdzić, że Chrześcijaństwo ma swe korzenie w mozaizmie, bo w Biblii, poczynając od Pentateuchu aż do ostatnich ksiąg Starego Testamentu (według kanonu Kościoła) znajduje się wprost niezliczona ilość tekstów proroczych, które zapowiadają przyjście Mesjasza-Zbawiciela, opisując dokładnie i w szczegółach Jego Życie i Jego Mękę. Nadto sam Chrystus Pan często cytuje w swych przypowieściach i okolicznościowych naukach odnośne teksty biblijne. Tak, więc tylko w mozaizmie, czyli w Biblii znajdują się korzenie chrześcijańskiej wiary, a nie w judaizmie, czyli w Talmudzie.
JUDAIZM CZY MOZAIZM? Według Biblii naród żydowski, już w początkach swej historii, otrzymał od Boga objawienie i, już przez to samo, został narodem wybranym, ale później to wyróżnienie go wobec innych ludów zostaje formalnie potwierdzone i dokładniej określone przez kolejne przymierza i przez zapowiedzi, że to z niego wyjdzie Zbawiciel świata, czyli wszystkich ludów, stąd też całe jego dawne dzieje sprowadzają się do oczekiwania na przyjście zapowiedzianego Mesjasza oraz do służby Bogu. Jednak dzieje te nie są tylko historią służby Bogu i oczekiwaniem na Mesjasza, gdyż, podobnie jak i inne ludy - naród żydowski jest wystawiany na próby wierności Bogu i swej misji (zachowania nieskalanego objawienia i wydania z siebie Zbawiciela świata) i oto część tego narodu zaczyna ulegać wpływom środowiska, w którym żyje, a więc religiom pogańskim, a nawet bezbożnictwu i satanizmowi, co jest już oczywiste i nagminne w czasach przed-mojżeszowych, a także w okresie mojżeszowym (kult na pustyni złotego cielca), a najbardziej w czasach po-mojżeszowych aż do dziś. Główną misją Mojżesza było wyprowadzenie żydów z Egiptu, gdzie ulegali wpływom tamtejszego bałwochwalstwa i niemoralności, a także kodyfikacja Prawa (religijnego), aby naród żydowski dokładnie wiedział, jaka jest wobec niego wola Pana Boga. Część „narodu wybranego” okazuje wierność religii mojżeszowej, oczekując przyjścia Zbawiciela, ale druga jego część powraca do bałwochwalstwa i do różnych kultów pogańskich, a nawet skłania się do ateizmu i materializmu. Stąd też w historii narodu wybranego – podobnie jak i później w historii narodów chrześcijańskich – powstaje rozdwojenie, gdyż jedni starają się żyć bogobojnie, służąc Bogu i budując ustrój społeczno –gospodarczo -polityczny, który w Biblii otrzymuje nazwę Królestwa Bożego, bo to Bóg króluje w sercach owych ludzi, a cała kultura jest oparta na wartościach nauki biblijnej. Natomiast druga część narodu wybranego, niestety, świadomie porzuca naukę moralną Biblii, szukając tylko dobrobytu i władzy. Ci pierwsi to mozaiści, bo są wierni nauce Mojżesza, a ci drudzy to judaiści, bo oddani wyłącznie sprawom swego narodu i jego kultury całkowicie laickiej, świeckiej, materialistycznej, a przede wszystkim doczesnej, ziemskiej.
Więcej w całości niniejszej pozycji autora.
Przypis od Autora na stronie tekstu książki:
2 Należy pamiętać, że Biblia żydowska jest zasadniczo różna od Biblii chrześcijańskiej, gdyż dla żydów jedyną księgą świętą jest Tora. Czyli Pięcioksiąg Mojżesza (Pentateuch), bo tylko ona zawiera objawienie dane przez Boga Mojżeszowi, a inne księgi należą do żydowskiej kultury i do historii; Są one bardzo cenione, ale nie Są uważane za pisma sakralne. Natomiast Biblia chrześcijańska obejmuje Stary Testament i Nowy Testament. Ten Stary Testament, według kanonu Kościoła, składa się z 46 ,.ksiąg" o różnym charakterze literackim (poezje, opowiadania, historia itd.) i są "natchnione", czyli że zawierają części objawienia danego przed Przyjściem Chrystusa Pana, a Nowy Testament zawiera objawienie dane przez Chrystusa Pana, a przekazane nam przez Ewangelię, przez Dzieje Apostolskie, Listy Apostołów i Apokalipsę.
W służbie Bogu i Ojczyźnie - śp. ksiądz Michał Poradowski (1913-2003)
W dniu 16 czerwca 2003 r., w wieku prawie 90 lat zmarł wybitny kapłan i patriota, ksiądz Michał Poradowski. Jego bogato urozmaiconym życiorysem można byłoby obdarować kilka osób. Urodził się 4 września 1913 roku w Niedźwiadach koło Kalisza. W okresie nauki w Gimnazjum im. Tadeusza Kościuszki w Kaliszu udzielał się w harcerstwie i już wtedy zetknął się z ruchem narodowym, wstępując do Młodzieży Wielkiej Polski. Ten fakt związał go na zawsze z ideologią narodową, dając mu solidny fundament w postaci szkoły politycznego myślenia, pasji działania na rzecz własnej społeczności, a jednocześnie już wtedy podjął decyzję o wyborze stanu kapłańskiego. Po ukończeniu gimnazjum w 1931 r. wstąpił do Wyższego Seminarium Duchownego we Włocławku i tam pięć lat później otrzymał święcenia kapłańskie. Wybitnie zdolny i oczytany, postanowił kontynuować naukę, czując się świetnie w atmosferze pracy naukowej. Wstąpił na Wydział Prawa Uniwersytetu Warszawskiego. Niestety, wybuch II wojny światowej w 1939 roku na kilka lat odsunął go od działalności naukowej - ale nie całkiem, kontynuował, bowiem studia, choć w ograniczonym zakresie, na tajnych kompletach UW. Równolegle prowadził działalność konspiracyjną. Jego starszy brat Szymon (1909-1983) - doktor biologii, już przed wojną był z ramienia Stronnictwa Narodowego komisarzem Młodzieży Wielkiej Polski. W okresie okupacji konspiracyjni działacze SN utworzyli kilka organizacji. Jedną z nich była Narodowo-Ludowa Organizacja Wojskowa (NLOW), której współtwórcą był dr Szymon Poradowski ("Szymon", "Piotr"). Ksiądz Michał działał razem z nim. W 1942 r. na skutek wielu inicjatyw scaleniowych nastąpiły wielkie reorganizacje konspiracyjnych organizacji niepodle-głościowych. Kilkanaście organizacji o obliczu narodowym (w całości lub częściowo) doprowadziło do utworzenia Narodowych Sił Zbrojnych (NSZ). Wśród nich była NLOW, która w całości weszła w ich skład, zasilając nową organizację dobrze przygotowaną kadrą działaczy i przede wszystkim bardzo rozbudowanym aparatem propagandowym w postaci konspiracyjnych drukarń, powielarni i kilkunastu dużych redakcji pism ideowo-politycznych. W NSZ ks. Michał rozwinął swój talent organizacyjny, powierzono mu, bowiem organizację służby duszpasterskiej przy dowództwie NSZ. Posługiwał się wówczas pseudonimem "Benedykt". Jego rola polegała na systematycznych szkoleniach dla kapelanów wojskowych i organizacji terenowej służby duszpasterskiej, która istniała w okręgach, powiatach, a także w od-działach partyzanckich NSZ. Jego największym osiągnięciem było jednak wydawanie konspiracyjnego czasopisma "Lux Mundi" ("Światło Świata"). Pierwszy numer ukazał się w listopadzie 1943 r., ostatni, jaki znamy, pochodzi z lipca 1944 r. Później prawdopodobnie pismo to już się nie ukazywało. Ksiądz Michał Poradowski był redaktorem naczelnym pisma i jednym z głównych autorów zamieszczanych tam materiałów. Nie miało ono odpowiednika w całej polskiej konspiracji, tak przecież bogatej w sferze propagandowo-ideowej. Była to inicjatywa wydawnicza zrealizowana przy ogromnej pomocy Księży Pallotynów, którzy mieli swój dom koło Warszawy. Tam prawdopodobnie mieściła się też redakcja pisma. Ksiądz "Benedykt" nie mieszkał zresztą w Warszawie, ze względów bezpieczeństwa osiadł w Chylicach. W artykule wstępnym ("Od Redakcji") - w pierwszym numerze "Lux Mundi" ks. Michał Poradowski pisał: "Budzić, więc wśród kapłanów świadomość Boskiego posłannictwa, wskazywać na ducha i formy postaci proroczej kapłana, otwierać ze skarbca wiary najpotężniejsze środki do umoralnienia, uduchowienia i przebóstwienia człowieka, nawiązywać stale do najnowszych zdobyczy psychologii, tak ważnych w organicznie pojmowanym wzroście osobowości, zwracać uwagę na zaniedbane dziedziny życia prywatnego i zbiorowego, potrzebującego rychłego odrodzenia religijno-moralnego - oto cel, jaki wytknęła sobie redakcja tego nowego pisma kapłańskiego. Całą zaś pracę poświęcamy naszej Matce i Królowej Niebieskiej z prośbą serdeczną, żeby nas dogłębnie przepoiła Swoim duchem apostolskim oraz wychowała nas na wybitnych przywódców, na prawdziwe „lux mundi". W kilku numerach pisma redakcja zamieściła fragmenty dzienniczka młodego dowódcy oddziału partyzanckiego NSZ (jego nazwiska już dziś nie znamy), który poległ w walce. "Pozostała po nim mała, niepozorna książeczka" - napisano w króciutkim wstępie. Warto tu przytoczyć choćby mały fragment z jego zapisków, aby być bliżej myśli naszych poprzedników: "Boże, nie odmawiaj żołnierzowi polskiemu łaski zbawienia. Kto zginie za sprawę polską z naszych współbraci i sprzymierzonych, a nawet ktokolwiek życie kończy na Ziemi Polskiej: oby był zbawiony, spraw to, Jezu!". Oto etyka żołnierza polskiego w konspiracji - modlił się o łaskę Bożą dla swych wrogów, najeźdźców Ojczyzny, podczas najstraszniejszej z wojen. Okres Powstania Warszawskiego ks. kpt. "Benedykt" spędził w podwarszawskim Boernerowie, odcięty od terenów walk. Co gorsza, spłonęły jego notatki i rękopisy, w tym tekst książki przygotowywanej wówczas do druku "Katolickie Państwo Narodu Polskiego". Zachowały się z niej zaledwie dwa rozdziały. Promieniuje z nich duch wielkiego myśliciela, a wiele zawartych tam myśli nie traci na aktualności, jak choćby ta: "O katolickości Państwa decyduje jego ustrój, a więc zasady, na jakich jest zbu-dowany i na jakich rzeczywiście trzyma się w życiu. Czy są to zasady katolickie, a więc wzięte z Ewangelii i z jej duchem i myślą przewodnią całkowicie zgodne, czy też jest tylko trochę w Konstytucji i różnych deklaracjach dekoracyjnie wspomniane, podczas gdy ustrój Państwa jest obojętny na naukę Ewangelii". Jakże bardzo pasuje to do naszej obecnej sytuacji i do Konstytucji III RP oraz projektu konstytucji Unii Europejskiej, w której nie ma miejsca nawet na dekoracyjne deklaracje o chrześcijaństwie kształtującym Europę przez wieki. Po zakończeniu działań wojennych ks. Poradowski przedostał się do Włoch. Wstąpił tam do II Korpusu gen. Władysława Andersa i pełnił służbę, jako kapelan wojskowy. Po demobilizacji osiadł we Francji, gdzie za zgodą ordynariusza diecezji włocławskiej ks. bp. Radońskiego poświęcił się dokończeniu studiów. Wkrótce potem, po uzyskaniu trzech doktoratów: z teologii, prawa i socjologii, został skierowany do pracy w Chile, jako profesor na katolickich uniwersytetach w Santiago i Valparaiso. Działał aktywnie w duszpasterstwie akademickim oraz wśród nielicznej, ale prężnej Polonii. Był prezesem Związku Polaków, wydawcą pisma "Polak w Chile", ponadto redagował własny kwartalnik "Estudios el comunismo" ("Studia nad komunizmem"). Należał do najwybitniejszych znawców i krytyków marksizmu. Jego prace naukowe ukazywały się po hiszpańsku, portugalsku, angielsku i oczywiście po polsku, ale wyłącznie na emigracji. W Chile przeżył dramatyczne momenty podczas lewackich rządów Salvatore Allende. Został wówczas całkiem usunięty z uczelni, miał zakaz chodzenia w sutannie czy choćby w koloratce, a na życie zarabiał, jako taksówkarz.. Do ukochanej Polski powrócił na stałe dopiero w 1993 roku. Wcześniej, bowiem nie było dla niego miejsca w kraju rządzonym przez zbrodniczych komunistów. Osiadł we Wrocławiu, przy rodzinie swego nieżyjącego już brata Szymona. Należał do licznych towarzystw naukowych, prowadził ożywioną korespondencję w zakresie swych zaintere-sowań i specjalizacji naukowych z uczonymi z całego świata. Bardzo dużo czytał i pisał, żywo interesował się wydarzeniami w kraju i na świecie. Już podczas pierwszego pobytu w Polsce w 1992 roku po wnikliwych obserwacjach tego, co się dzieje, przepowiadał, że zmiany będą płytkie i powierzchowne, a rany zadane Polakom przez komunizm - bardzo bolesne i nie gojące się. Miał rację, choć akurat w tym tak bardzo chciał się mylić. Leszek Żebrowski
BZDURNE WALKI, czyli Polak nigdy mądry po szkodzie? Nawał pracy spowodował, ze nie miałem możliwości zaglądać na stronę główną Naszego Ekranu. A tam klasyczna rebeliancka rozpierducha. Ludzie się kłócą. Obrażeni we własnym odczuciu oraz niedopieszczeni odchodzą. Głównie w niebyt, skąd przyszli i sodowa im do głów uderzyła. Prawicowe czasopisma i witryny prześcigają się w walce na oskarżenia i pomówienia. Nowy Ekran, najmłodsze dziecko w rodzinie, już zdążył starszym braciom zaleźć za skórę. Już nie można go całkowicie lekceważyć. Trzeba go zwalczać. No dobrze, pomyśli dobry, prosty człowiek, wszyscy jesteśmy prawicowcami, dlaczego nie możemy iść razem? Nie możemy, bo nigdy i nigdzie się to nie udało. Taka jest zasada wszystkich ruchów rebelianckich, występujących przeciw systemowi. Patrząc na to co się dzieje w chwili obecnej z Nowym Ekranem przypomniała mi się książka „Rebellerna i Sverige” (Buntownicy w Szwecji) autorstwa Torbjorna Safvego opisująca sytuację z końca lat 60-tych, która jak ulał pasuje do naszych, tym razem prawicowych buntowników. Gdy w 1963 roku nastąpił ostateczny rozdział pomiędzy Komunistyczną Partią Związku Radzieckiego a Komunistyczną Partią Chin miało to wpływ na wszystkie organizacje komunistyczne na świecie, w tym także w Szwecji. Szwedzka Partia Komunistyczna podzieliła się na trzy - na grupę prawicową, która odcięła się zarówno od stalinistów, jak i od maoistów i poszła w stronę rewizjonizmu. Grupa centrowa, umiarkowana, opowiadała się za Związkiem Radzieckim. I wreszcie grupa lewicowa, skłaniająca się ku Chinom. W skutek tego Szwedzka Partia Komunistyczna rozpadła się po kongresie w 1967 roku i zmieniła nazwę na Lewica Komuniści. Potem odłam lewicowy się wyłamał i utworzył Komunistyczny Związek Marksistowsko – Leninowski KFML. Wiosną 1968 nastąpiła kulminacja i powstał ruch rebeliantów. Ci byli najgorsi ze wszystkich. Co bardzo interesujące i jest pełną analogią do naszej współczesności, wszystkie te komunistyczne odłamy głównie zajmowały się sobą. A konkretnie – zwalczaniem siebie nawzajem. Niech tylko jedni powiesili większy portret Lenina, to natychmiast drudzy przystępowali do ataku. Oczywiście, najbardziej ulubionym zajęciem było przypisywanie przeciwnikom, bądź co bądź, tego samego nurtu, agenturalności. Więc w zależności od potrzeby, jedni byli agentami Moskwy, drudzy Pekinu, następni Wietnamu, i tak dalej. [Panie z Gdyni! A przecie żarli się o ostatnie ochłapy „dofinansowania” ! A my tak słabi, bo cały szmal podzielili między siebie „ideowi komuniści” I to – prywatnie.. Więc na „partie prawicowe” nima szmalcu.. MD] Czy to nie wygląda podobnie do obecnej sytuacji? Dla mnie jest to wprost śmieszne. Sakiewicz oburzony na Oparę, że ten wyciągnął większego orła w bardziej złotej koronie. Zwyczajowo siedzący okrakiem na barykadzie rewolucjoniści Jankiego dokładają i jednym i drugim. Śmiać się chce po prostu. A zdezorientowani, co słabsi psychicznie blogerzy rączo pomykają, to tu to tam, bo zawsze chcą być przy tym najwspanialszym orle ze szczerozłotą koroną. W najbliższym czasie sądy będą miały sporo roboty: procesy jednych prawicowców przeciwko drugim nie dadzą im odpocząć. Niecierpliwie czekam na opamiętanie. Pewnie się nie doczekam. Jazgdyni
Herr Otto Sekuler - już na SĄDZIE Świecki uczestnik Intronizacji Księcia tego Świata w kaplicy św. Pawła w Watykanie, 28-29 czerwca 1963 roku, zagorzały HUMANISTA, oddany Sprawie rycerz łączący wysiłki globalistów - humanistów Zachodu z wysiłkami przywódców z jego macierzystych organizacji Wschodu (m. inn. KGB), prekursor Planowego Rodzicielstwa, zmarł ostatnio na Hawajach - i poszedł na Sąd Boży. Potem zapewne (nam nie wolno sądzić, ale można przypuszczać), padł w nienawistne ramiona swego Księcia. Na wieczność. Poniżej jego krótka charakterystyka (jej część) pióra Malachi Martina z książki „Dom Smagany Wiatrem”, str. 516, Antyk, 2012
Parę wyjątków z tej wyjątkowej książki już u siebie opublikowałem. Część po angielsku, cześć po polsku.
Malachi Martin czyli http://dakowski.pl//index.php?option=com_content&task=category§ionid=7&id=129&Itemid=46
Osobom zainteresowanym „rządami światowymi”, globalizmem - GORĄCO ją polecam („Dom smagany wiatrem”). M. Dakowski. Oto teczka Otto Sekulera
- Robimy, co możemy - Vance popchnął ku niemu teczkę z materiałami. Stworzyliśmy specjalny zespół do śledzenia tych ludzi. Ale jak dotąd wygląda na to, że każdy pilnuje własnego nosa.
- Na to wygląda - Appleyard przebiegł oczami dokumenty. - A co sądzisz na temat tego pana Otto Sekulera? W zeszłym roku w Brukseli pojawił się, jako specjalny oficer łącznikowy KBWE ze Wspólnotą Europejską. Ludzie, z którymi rozmawiałem w Rzymie, wiążą jego nazwisko z UNESCO i Lożą Lipską. Jest także przewodniczącym WOSET, niewielkiej organizacji w ramach organizacji pozarządowych związanych z ONZ. Ma coś wspólnego z etyką świecką. Z tym wszystkim raczej nie pasuje do tego towarzystwa.
- To wykładowca, powiedziałbym - rzucił Vance. - W każdym razie nie stanowi zagrożenia dla bezpieczeństwa narodowego.
- Być może.
Appleyard z obowiązku przejrzał dossier do końca. Sekuler spędził sporo czasu w Stanach, czerpiąc hojnie środki z dwóch kont zagranicznych w dużych bankach pięciu amerykańskich miast. Mieszkał głównie w prywatnych hotelach i pozostawał w bliskich stosunkach ze znanymi osobistościami, między innymi z kardynałem Century City i głośnym uczonym Ralphem S. Channingiem. W istocie Herr Sekuler był też czymś w rodzaju znakomitości, występował często na forum niezliczonych organizacji filantropijnych i organizacji kulturalnych, którym patronowali architekci, fizycy, inżynierowie, profesorowie uniwersyteccy i hierarchowie katoliccy, jak i protestanccy. Niektóre z tych organizacji były brane pod lupę przez władze publiczne, podejrzewano, bo wiem, że mają one charakter sekt. Tyle tylko dało się ustalić z niejaką pewnością na temat działalności Sekulera w Ameryce. Wiadomości z niepotwierdzonych źródeł dawały dużo ciemniejszy obraz. Nie było niczego specjalnie wyjaśniającego w fakcie, że Sekuler spotykał się na stopie prywatnej z szefami najważniejszych organizacji pro choice i że świadkowie tych spotkań uznają jego samego za działacza pro choice. Gibowi zaparło jednak dech w piersiach, gdy natrafił na raport z jednego z tych spotkań, podczas którego Niemiec zademonstrował przed gronem około dwudziestu pięciu specjalistów aborcjonistów, zgromadzonych w sali operacyjnej prywatnej kliniki, najnowszą metodę pozbywania się trupów usuniętych dzieci.
- "W krótkim wstępie do pokazu - czytał na głos Appleyard - obiekt obserwacji zapewnił słuchaczy, że nie będzie już kłopotów z zatkanymi przewodami kanalizacyjnymi czy nieprzyjemnymi odkryciami w pojemnikach na śmieci. Podczas demonstracji obiekt milczał. Przyniósł ze sobą walizkę oraz kilka metalowych pojemników. Z wyciągniętych z walizki części zmontował urządzenie, które okazało się nowym typem udoskonalonej technicznie maszynki do mięsa. Następnie wyjmował z metalowych pojemników usunięte płody w różnych stadiach rozwoju, demonstrując sprawną i higieniczną metodę przerabiania materiału na półpłynną masę, którą można wylać do zlewu i spłukać równie łatwo jak pastę do zębów. Obiekt zapewnił słuchaczy - czytał dalej Appleyard - że nie proponuje radykalnych zmian w przebiegu zabiegów aborcyjnych. Nie ma mowy o pozbawianiu dochodów za dostarczanie badaczom żywych płodów do eksperymentów w zakresie tolerancji na ból czy badań nad takimi chorobami jak choroba Parkinsona i Alzheimera oraz cukrzyca. Nie chodzi też o odbieranie firmom kosmetycznym materiałów do produkcji kolagenu skóry ani uderzanie w sektor sekt potrzebujących tłuszczów do produkcji świec. Nowy system ma być tylko i wyłącznie sprawdzoną metodą pozbywania się niepotrzebnych resztek."Gibson zamknął teczkę Sekulera i popchnął ją ku Vance’owi.
- W ładne towarzystwo wpadłem. Malachi Martin
Loża prezydencka na Stadionie Narodowym sprzedana rosyjskiemu Żydowi 12 czerwca podczas meczu Polska-Rosja odbywającego się w ramach Euro 2012, w fotelu Prezydenta RP zasiądzie Roman Abramowicz-rosyjski multimiliarder pochodzenia żydowskiego, szerzej znany, jako właściciel klubu Chelsea Londyn. Abramowicz wykupił miejsce w loży za 5 mln zł. Loża prezydencka na Stadionie Narodowym została już sprzedana, ale wiąże nastajemnica handlowa i nie mogę powiedzieć, kto ją kupił ani nawet, z jakiego jest kraju — ucina Robert Korzeniowski, doradca UEFA w zakresie PR. Pulsbiznesu.pl
Nowe niebo i nowa ziemia w gnostyckim imperium Jest to fragment książki “Bitwa o Prawdę” z roku 1997, autorstwa Jana Marii Jackowskiego. Tekst nie jest łatwy w odbiorze… – admin
„Świat został stworzony ze względu na Kościół” — mówili chrześcijanie pierwszych wieków [1]. Św. Augustyn w swym fundamentalnym dziele De civitate Dei pisał: „Kościół kontynuuje swoją pielgrzymkę wśród prześladowań świata i pocieszeń Boga” [2]. W Katechizmie Kościoła Katolickiego czytamy: „Zwołanie ludu Bożego zaczyna się w chwili, w której grzech niszczy jedność ludzi z Bogiem oraz komunię ludzi między sobą. Zgromadzenie Kościoła jest w pewnym sensie reakcją Boga na chaos spowodowany przez grzech” [3]. Kościół jest równocześnie drogą i celem zamysłu Bożego: zapowiedziany już w Starym Przymierzu, został założony przez Jezusa Chrystusa, aby wypełnić wolę Ojca zapoczątkowania Królestwa niebieskiego na ziemi a urzeczywistniony za pośrednictwem Jego odkupieńczego Krzyża i Jego Zmarwtychwstania. Przyjąć słowo Jezusa — to przyjąć samo Królestwo Boże. Kościół jest zatem sakramentem zbawienia na tym świecie, znakiem i narzędziem jedności Boga i ludzi [4]. Ojcowie Kościoła często powtarzają, że „poza Kościołem nie ma zbawienia”.
W posoborowej Konstytucji Lumen Gentium czytamy:
„Kościół konieczny jest do zbawienia. Chrystus bowiem jest jedynym Pośrednikiem i drogą zbawienia” [5]. Nie dotyczy to tylko tych, „którzy bez własnej winy nie znając Ewangelii Chrystusowej i Kościoła Chrystusowego, szczerym sercem jednak szukają Boga i wolę Jego przez nakaz sumienia poznaną starają się pod wpływem laski pełnić czynem, mogą osiągnąć wieczne zabawienie” [6]. Głosicieli teologii śmierci Kościoła trudno jednak uznać za „nie znających Ewangelii Chrystusowej i Kościoła Chrystusowego”, więc w świetle nauczania Kościoła za nie wyrwanych z mocy szatana, z niewoli Złego. Czy więc oddają cześć „Bestii” (Ap 13,14) i są w służbie „kłamcy i ojca kłamstwa” (J 8,44)? „«Diabeł» (dia-bolos) jest tym, który «przeciwstawia sie» zamysłowi Boga i Jego «dzielu zbawienia» wypełnionemu w Chrystusie” [7]. W dzisiejszym świecie, nawet w niektórych kręgach katolickich mówienie o kusicielu nie jest w modzie, jest uznawane za „przedsoborowe straszenie” i stresowanie „bezgrzesznych dzieci Boga”. Ojciec św. Paweł VI podczas audiencji generalnej 15 listopada 1972 r. mówił: „jedną z największych potrzeb współczesnego Kościoła jest obrona przeciwko złu, które nazywamy diabłem. (…) Zło to nie tylko brak czegoś, ale aktywna siła, żywy duchowy byt, który jest zdeprawowany i deprawuje innych. (…) Nieuznanie obecności diabła świadczy o odejściu od obrazu danego nam przez Pismo święte oraz nauczanie Kościoła” [8].
Przemoc eschatologiczna Rodzi się pytanie: po co jest teologia śmierci Kościoła? Odpowiedź w gruncie rzeczy jest dosyć prosta. Teologia śmierci Kościoła, realizowna na tak wiele sposobów, że nieraz wydają się być one sprzeczne, ma kilka podstawowych celów: wyłączyć z życia człowieka przesłanie Dobrej Nowiny i rozbić Nowe Przymierze człowieka z Bogiem, przez co człowiek zostałby wtrącony w Otchłań Ciemności, oraz zrelatywizować religię i zneutralizować Kościół katolicki jako ostatni bastion cywilizacji łacińskiej. Słowem, doprowadzić do utraty doświadczenia transcendecji, do sytuacji, w której wszystko, co jest związane z wiarą, staje sie względne i jest tworzone przez człowieka, na jego miarę oraz według jego wyobrażenia i zapotrzebowania. Nie istnieje już nadprzyrodzoność, życie człowieka jest koncentrowane na doczesności, a „jednostka” całkowicie podporządkowana jest społeczeństwu-ludzkości. Ziemska rzeczywistość zostaje „przebóstwiona”. W takim układzie sfera duchowa w człowieku zamiast być źródłem wyzwolenia, poprzez zbawienie w Bogu, staje się instrumentem zniewolenia. Czymś, co za Erikiem Voegelinem wypadałoby określić jako „przemoc eschatologiczna”, narzucana przez tych aktywistów — wyznawców New World Order, którzy instytucjonalizują nowe pseudoreligie, ruchy pseudoduchowe, sekty, psychokulty, narzucając w czysto ludzki sposób „przejście od świata nieprawości do świata światłości” [9]. Nowa antropologia, przybierająca formę „ostateczniej przemocy”, opiera sie na przekonaniu, że przez rewolucyjny akt transformacji zmieni się niedoskonałą naturę człowieka w doskonałą, dzięki czemu społeczny przymus okaże się zbędny. Takim przeświadczeniem karmi się nie tylko marksizm, radykalne odłamy purytanizmu i zeświecczonego protestantyzmu, których echo odnajdujemy w liberalizmie, ale wszelkie inne formy gnostyckiego totalizmu, które uciekając od rzeczywistości i ograniczeń ludzkiej egzystencji (człowiek ma nieograniczone dążenia, ale ograniczone możliwości) dążą do zbudowania raju na ziemi. Poczucie misji dziejowej, jaka im towarzyszy, i brak skrupułów przy ich realizacji jawi się jako sojusz mistycyzmu ze zwierzęcą agresją. „Do buntu człowieka przeciw Bogu w rajskim ogrodzie — pisze Jan Paweł II — dołącza się śmiertelna walka człowieka przeciw człowiekowi” [10]. Przyjrzyjmy się kataklizmom w dwudziestowiecznym świecie, tragicznemu doświadczeniu komunizmu i nazizmu, „światowym” konfliktom, krwawym rewolucjom, „łagodnemu”, perswazyjnemu i totalitarnemu odchyłowi demoliberalizmu z wpisanym weń prenatalnym holocaustem, a zwłaszcza pełnej hipokryzji argumentacji, jaka towarzyszy tym zjawiskom, która zaciemnia ich istotę — „wojnę silnych przeciw bezsilnym”". Voegelin określa to jako „mistycyzm sekciarskiego ekskluzywizmu”. Chrześcijańskiej transcendencji intelektu natchnionego Bożą łaską przeciwstawia sie ludzki immamentyzm z jego „doskonałością” spekulatywnego rozumu. „Intelektualni perfecti [doskonali] Oświecenia i Postępu — pisze — przejmują rolę Boga, gdy sami siebie obdarzają łaską” [12]. Zastępują wielkość człowieka w pełni wyrażaną przez więź z Bogiem, „wielkością” człowieka stwarzaną własnym wysiłkiem — osobisty pogląd urasta do rangi kryterium prawdy objawienia. Wąż-kusiciel przebywający z Otchłani odkrywa swój plan: świat Boga ma wypełnić świat szatana.
Zbawiani od nowa Gilbert Keith Chesterton (1874-1936) w swej życiowej drodze od ateizmu, socjalizmu i liberalizmu do katolicyzmu doszedł do wniosku, że wszystko stanowi walkę pomiędzy światłem i ciemnością. Obecną sytuację można opisać za pomocą metafory z wyrównawczą komorą ciśnieniową, która ma za zadanie zniwelować różnice ciśnienia między różnymi parametrami. Z jednej strony „wolność w Chrystusie”, z drugiej „wolność od Chrystusa” jako podstawowa dychotomia w naszym kręgu cywilizacyjnym. Nim powstanie „planetarna świadomość”, nim zostanie rozstrzygnięty dylemat Jacka Kuronia, jaka religia ma towarzyszyć powstającej cywilizacji globalnej, powstaje problem, jak dokonać „dekompresji” i wyrównać atmosferę. Nadciśnienie, które wytwarza dychotomia, ma być rozładowane poprzez teologię śmierci Kościoła jako jeden z głównych elementów strategii neutralizacji „tryumfu Galilejczyka” oraz proponowanej przejściowo na to miejsce, po zmierzchu „ery Ryb”, czyli chrześcijaństwa, „ery Wodnika” — czyli New Age. Wykorzystuje się tu pewne zjawisko celnie opisane przez Erica Voegelina. Otóż teologia śmierci Kościoła wyzwala proces, który ma polegać na tym, że „doświadczenie religijne, które nie może znaleźć odpowiedniego wyrazu w symbolice istniejących instytucji kościelnych, sięga po pośrednie, «wschodnie» środki ekspresji podobnej religijności, aby uzyskać artykulację” [13]. Taką artykulacją jest np. New Age, który jawi się jako pompa ssąco-tłoczaca, jej zadaniem jest zassanie „resztek chrześcijaństwa” i „wytłoczenie” ich po wymieszaniu z wygodnymi elementami mistyki Wschodu.
O New Age, a więc „nowoczesnej postaci okultyzmu w przebraniu naukowym i ekologicznym”, napisano już wiele. Ta utopijna tendencja jest zarazem ruchem, religią i postawą życiową. Według proferora Stefana Swieżawskiego jest to zrodzona z gnozy „podszewka ideologiczna” płynąca z bogatego Zachodu, wyrażająca się w myśleniu teozoficznym. Teozofizm ruchu określają dwie jego tezy: panteistyczna koncepcja Boga nieosobowego będącego jakąś siłą przenikającą świat oraz zupełna względność religii, gdzie wszystkie religie są równie dobre [14]. Doktryny teozofii są podobne do doktryny Kabały, która wiele czerpie z okultyzmu, poszukuje także klucza do swoich nauk w sanskryckich Wedach; w tej koncepcji filozoficzno-religijnej głosi się możliwość bezpośredniego kontaktu człowiekia ze światem nadnaturalnym i poznanie jego tajemnic poprzez wiedzę zdobytą za pomocą specjalnej praktyki, negując rolę łaski Bożej. Założone w 1875 r. w Nowym Jorku przez Helenę Blawatską (1831-1891), wydawczynię czasopisma „Lucyfer”, Towarzystwo Teozoficzne stawiało sobie za cel „rozwijanie ezoterycznej filozofii dawnych wieków” i miało być opozycją zarówno wobec „arogancji nauki” jak również „przesądów teologii”. Stawiało sobie następujące cele: 1) stworzenie zalążka uniwersalnego braterstwa ludzi, 2) prowadzenie studiów porównawczych historii religii, filozofii i nauk przyrodniczych, 3) badanie nie wyjaśnionych sił przyrody oraz mocy ukrytych w człowieku. Wkrótce jednak — jak zauważa Tadeusz Doktór — zasadniczy ton działalności Towarzystwa zaczęły nadawać inspiracje orientalne, początkowo buddyzm, później hinduizm. Co więcej, stało się one ich głównym popularyzatorem na Zachodzie [15]. Wpływ na New Age wywarła również wywodząca się z teozofii antropozofia. Jej twórcą był Rudolf Steiner (1861-1925), który wyjaśnia chrześcijaństwo ujęciami manichejskimi i odwołuje się do okultyzmu. Określił on antropozofię jako metodę „naukowego badania świata duchowego, które przenika jednostronność zarówno czystego przyrodoznawstwa jak i zwykłej mistyki”. Wiedza zdobyta za pomocą tej „metody” stała się podstawą szeregu antropozoficznych dyscyplin praktycznych: programu społecznego, rolnictwa, szkolnictwa (szkoły Waldorffa), medycyny oraz sztuki. Temu wszystkiemu przyświecała idea Gesamtkunstwerk — syntezy i zespolenia wszystkich sztuk, skupionych w centrum — świątyni wiedzy i sztuki tajemnej — Goetheanum [16]. Przypomina się Gra szklanych paciorków Hermanna Hessego, która była dążeniem do pogodzenia sztuki z nauką, czy religii ze sztuką, marzeniem „o ujęciu duchowego Universum w koncentryczne systemy i o połączeniu żywego piękna intelektu oraz sztuki z magiczną siłą formułowania nauk ścisłych” [17].,New Age — konkluduje Tadeusz Doktór — jest więc swoistą metamorfozą tych dwu wcześniejszych ruchów” [18]. Kardynał Godfried Danneels z Brukseli w Liście na Boże Narodzenie pisze: „New Age zna się doskonale na schlebianiu nowoczesnemu człowiekowi. (…) Sami musimy dać sobie radę: być swoimi własnymi zbawcami. W ten sposób, po długich poszukiwaniach, człowiek New Age wraca dokładnie do tego miejsca, z którego chciał uciec: do obsesji własnych dokonań, których tak się boi. Musi się zbawiać od nowa” [19].
Małpa, która zeszła z drzewa Apologeci ruchu twierdzą, że nie jest on nową religią z własną hierarchią kapłanów i rytuałami, choć niektórzy dobierają sobie pewne obrzędy. Jest to podróż ku miłości, która jest Bogiem; Nowa Epoka nie jest posłuszeństwem jednemu mistrzowi — to uczenie się od wielu mistrzów w poszukiwaniu jedności Boga. Były uczestnik ruchu C. Strohmer definiuje to zjawisko jako melanż: „czarnej i białej magii, kabalizowanie, rzucanie uroków, magie śmierci, fetysze, wróżbiarstwo, magiczne techniki uzdrawiania, mistyczne obrazowanie,-sterowanie (wizualizację), nekromancję, numerologię, tabliczki quija, chiromancję, wspomnienia z poprzednich wieleń, różdżkę i wahadełko, nauki różokrzyżowców, czarnoksięstwo, spirytyzm (kontakty z duchami), przesądy, tarot, księgi Urantii, czary (Wicca), jogę i astrologię” [20]. W nurcie New Age mieszczą się również takie zjawiska jak: feminizm, ekologizm, psychoanaliza, psychologia humanistyczna i transpersonalna, niekonwencjanalne grupy naukowe i wyznaniowe oraz wszelkie praktyki odwołujące się do dobrych i złych energii, które mogą być emitowane przez miejsca, osoby i przedmioty, apologia zdrowej żywności, wiara w reinkarnację i hipnoza, projekcje astralne, bilokacja, jasnowidztwo czy spirytyzm (chanelling). Również zainteresowanie UFO oraz pozaziemskimi cywilizacjami. Warto zwrócić uwagę, że „kult” UFO (niezidentyfikowanych obiektów latających) nasila się wprostproporcjonalnie do stopnia krytyki przez naukę, darwinowskiej koncepcji ewolucji, która nie wytrzymuje próby czasu. To deterministyczne przeświadczenie dotyczy nie tylko entogenezy człowieka, ale przybierając formę darwinizmu społecznego, jest kanwą analizy wielu procesów w życiu publicznym, co ludziom przynosi opłakane skutki. Zaczyna się kruszyć teoria ewolucji przez stulecie obowiązująca „oświeconego” człowieka, wedle której człowiek miałby pochodzić od małpy, która przed milionami lat nie wiadomo dlaczego zeszła z drzew. Kpią sobie z niej reprezentanci tak różnych środowisk jak prof. Maciej Giertych czy zmarły niedawno prof. Karl Popper, który twierdził, że za źródłem sukcesu ewolucjonizmu krył się pretekst do zbagatelizowania teistycznej interpretacji przyrody. Nic więc dziwnego, że skompromitowaną teorię rozpaczliwie próbuje sie zastąpić wizją UFO, a wszystko po to, by zamazać prawdę o stworzeniu człowieka przez Boga. Dynamiczny, szeroko reklamowany w mediach ruch New Age za główny cel swojego działania uznaje wprowadzenie New World Order, który będzie nacechowany „grupową świadomością” oraz połączonym działaniem wielkich grup ludzi. Dzisiejszy ruch synergetyczny (współdziałanie czynników skuteczniejszych niż suma ich oddzielnych działań) nazywany jest globalizmem, mundializmem czy planetaryzmem. Koncentruje się przede wszystkim na spotęgowaniu możliwości człowieka, wyzwoleniu wrodzonego potencjału duchowego, poszerzeniu świadomości, zmienianiu stanu świadomości. Jego istota sprowadza się do powstania rządu światowego, unifikacji ustrojowej na bazie demoliberalizmu, jedności cywilizacyjnej i religijnej. Jednym z głównych teoretyków nurtu jest „wyznawca” ultraliberalnej doktryny ekonomicznej Alvin Toffler, który — razem ze swoją żoną Heidi — zrobił karierę w Stanford Research Institute, znanym z popierania ruchu New Age. Popularność zyskał dzięki swej teorii fal. W jej świetle, po przejściu przez fazę społeczeństwa pierwszej fali (era rozwoju rolnictwa), przeszliśmy do drugiej fali (społeczeństwo uprzemysłowione), która w tej chwili dobiega końca i zostanie zastąpiona przez trzecią falę (społeczeństwo postprzemysłowe). Jednak przejście z okresu drugiej fali do trzeciej, będzie według Tofflera możliwe tylko wtedy, gdy zostaną zniszczone instytucje i idee charakterystyczne dla społeczeństwa przemysłowego, czyli chrześcijańska wizja człowieka, „tradycyjna” rodzina (na rzecz „polimorficznych stosunków”) i powszechna oświata. Lecz najważniejsze jest „usunięcie chrześcijaństwa należącego rzekomo do drugiej fali i zastąpienie go synkretyczną trzecią falą, propagującą obraz człowieka charakterystyczny dla New Age” [21]. W celu przemiany świata i „stworzenia nowego typu społeczeństwa” wykorzystuje się najnowsze technologie. W wielu krajach Zachodu, a zwłaszcza w USA, oddziałuje już na wszystkie dziedziny życia publicznego: na sferę wychowania, zdrowia, polityki ekonomii, na środowiska ludzi kultury, świat biznesu, przemysł, grupy polityczne, religijne, naukowe. Oblicza sie, że w kręgu jego oddziaływania jest już ponad 100 min osób na całym świecie [22] działających w kilkunastu tysiącach różnych organizacji, a liczba publikacji przekroczyła już 20 tysięcy tytułów.
Inicjacja konspiratorów Wodnika Mimo deklaracji wielu uczestników ruchu New Age, że nie jest on zorganizowany, stanowi luźną strukturę i jest pozbawiony hierarchii, jest dokładnie odwrotnie. Świadczy o tym podstawowa książka na temat New Age, wydana w 1980 r. The Aquarian Conpiracy (Konspiracja Wodnika), pióra Marilyn Fergusson. Ta aktywistka-wyznawczyni ruchu, wykazuje doniosłe znaczenie sieci międzyludzkich w nowoczesnym życiu. Uznaje tę sieć za przeciwwagę wobec więzi rodzinnych czy wspólnotowych i uznaje ją za model następnego etapu ewolucji ludzkości. Sieć jest główną instytucją naszych czasów, upodabnia się do „zbiorowej duszy wcielonej w materię społeczną”. Pisze: „Poszerzona dzięki elektronicznym środkom porozumiewania się, uwolniona od przestarzałych barier rodziny i kultury, sieć jest skutecznym środkiem na alienację. Skupia ona w sobie dość władzy, by przerobić społeczeństwo. Ona ofiaruje jednostce oparcie uczuciowe, umysłowe, duchowe i ekonomiczne”. Marilyn Fergusson porównuje sieć do: „źle zrobionej sieci rybackiej” z mnóstwem węzłów różnego kalibru, z których każdy, bezpośrednio lub pośrednio, wiązany był przez kogoś innego. „Nie można zniszczyć sieci, niszcząc tylko kierownika lub jakiś żywotny organ. Centrum, serce całego systemu sieci, znajduje się wszędzie. (…) Ta cecha przypomina giętki układ mózgu, gdzie zachodzi przyjmowanie funkcji, to znaczy, że inne rejony mózgu mogą zastąpić rejon uszkodzony” [23]. Adepci New Age sami siebie nazywają „konspiratorami Wodnika” i stanowią sieć wielu sieci, „których powołaniem jest przemiana społeczeństwa; jej struktura jest luźna, wielosegmentowa, w ewolucji” [24]. Odwołują się do modnego zwolennika psychoanalizy i twórcy psychologii analitycznej, szwajcarskiego psychiatry Carla Gustawa Junga (1875-1961), który wprowadzał swoich kolegów i pacjentów w kult samoubóstwienia poprzez podróż do „krainy umarłych” i osiąganie „nowego doświadczenia boskiego”. „Jung mówił o duchowej elicie, która powstanie poprzez intymną analizę, z nim jako charyzmatycznym przywódcą kultowym. Ta «analityczna zborowosé» składałby się z «nieskonczonej liczby małych grup» rozprowadzonych po całym świecie z jego wyjściowego klubu w Zurichu. Porównywał ten klub do tajnego klasztoru, o jakim pisał Goethe [przypomina się steinerowskie Goetheanum — dop. J.M.J], do pogańskiego duchowego «braterstwa», którego centralnym symbolem będzie «krzyż opleciony rózami» [wyraźne nawiązanie do symbolu różokrzyżowców, zwolenników chrześcijaństwa ezoterycznego, do których idei odwołuje się wiele tajnych związków ezoterycznych — dop. J.M.J.]” [25]. Luc Jouret, wódz sekty, której 53. członków jesienią 1994 r. popełniło zbiorowe samobójstwo w Szwajcarii, był uczniem Junga i uważał go za swego duchowego mistrza; być może też wierzył, że śmierć jest zbawieniem. New Age stanowi specyficzną syntezę wszelkiej tradycji przeciwnej chrześcijaństwu. Karmi się naturalizmem, czyli głosi tezę, że religia jest potrzebą, że Bóg jest tym, czego ktoś potrzebuje i wyraża w wyobrażeniu lub pojęciu, które uważa za coś realnego. Jak zauważa prof. Mieczysław Gogacz, ruch jest w pewnym sensie wykwitem religioznastwa funkcjonalistycznego, w którym za naturę Boga uważa się przeżycie potrzeb. W związku z tym przeżycie Boga i natura Boga stają się tym samym. Teologia New Age jest przekonana, ze istnieje „wewnętrzny ład” naszej planety, sprawowany przez istoty duchowe, czyli „mistrzów mądrości”. „W New Age, podobnie jak w heglizmie — pisze — głosi się, że wszystko jest jednym. Dopowiada się tylko wyraźnie, że wszystko jest Bogiem, wszystko jest świadomością, wszystko jest energią. Bóg jest tożsamy z materią i człowiekiem. Można więc mówić, że człowiek Jezus jest Bogiem, gdyż każdy człowiek jest Bogiem. Religia jest jednym ezoterycznym światłem ukazującym boskość człowieka. Aktualne religie są tylko czasowym zabarwieniem tego jednego światła. Przeminą”. Dochodzimy do kwintesencji panteizmu, a więc takiego wyjaśniania świata, które miesza Stwórcę z Jego stworzeniem, co rzecz jasna ma służyć ubóstwieniu człowieka. „Nadchodzi nowa era New Age — pisze dalej Mieczysław Gogacz — era wodnika. Gdy nadejdzie przyjdzie ponownie Chrystus, lecz inny Chrystus. Ten Chrystus, którego czczą chrześcijanie, jest osobą Boską o naturze Boskiej i ludzkiej. Ten, który ponownie przyjdzie, będzie miał naturę kosmiczną, bogatszą niż Boskość i człowieczeństwo. Będzie to Maitreja — Chrystus, Instruktor Generalny świata duchów i Mistrz Wszechświata. Ogłosi religię światła. Teraz tym zabarwionym światłem w każdym człowieku opiekuje się anioł światła (…), dopowiedzmy, że według ideologii New Age tym aniołem jest Lucyfer [lucy-fer — niosący światło — dop. J. M. J.]” [26]. David Spangler, jeden z liderów New Age i dyrektorów jego centrali, którą stanowi fundacja Findhorn w Szkocji, już ogłosił: „Lucyfer działa w każdym z nas, by doprowadzić nas do pełni i kiedy zmierzamy do nowej ery, która jest erą pełni człowieka, każdy z nas w jakiś sposób jest doprowadzony do punktu, który ja określam jako inicjacja lucyferowa (akt poświęcenia się Lucyferowi). To szczególna brama, przez którą każda osoba musi przejść, jeśli całkowicie ma wejść w obecność jego światła i pełni” [27]. Ruch odwołuje się zatem bezpośrednio do „księcia Ciemności”, który przyczynia się do świadomej i zorganizowanej antyewangelizacji współczesnego świata. Dziś nie mówi się wprost, że Boga nie ma, lecz podstępna przebiegłość uwodziciela przestawia jedynie akcenty. Pod pozorem szukania drogi do Stwórcy, kieruje się złaknionego transcendencji, ale zdechrystianizowanego, człowieka końca XX wieku na manowce. W ten sposób propaguje się nie tylko pogaństwo pochrześcijanskie, ale i satanizm.
Święci gnostyckiego objawienia Zarówno krytycy, jak i apologeci New Age mówią o gnostyckich korzeniach tego ruchu, albo wprost stwierdzają, że jest kontynuacją starożytnej gnozy. Jeden z autorów zauważył: „u schyłku drugiego tysiąclecia powraca znów czas gnozy, który towarzyszył początkom chrześcijaństwa i odnawiał się w różnych ezoterycznych ruchach przez całe jego dzieje. W cieniu gnozy będziemy niewątpliwie rozpoczynać nowe tysiąclecie” [28]. Gnostycy chcieliby wyjaśnić wszystkie tajemnice przez samopoznanie, by uwolnić człowieka od jego więzi ze światem. Ta samorealizacja wymaga stosowania technik duchowych dla osiągnięcia psychiczno-duchowej mocy. Związki New Age z gnozą charakteryzuje szczególnie:
1. Idea, że cząstka Boża (człowiek) jest więźniem blokady i nieświadomości i że praktyka grupy zapewnia wyzwolenie poprzez uświadomienie sobie osobistego zakorzenienia w uniwersalnej energii kosmicznej.
2. Podział ludzi na „doskonałych” (ci, którzy wiedzą, pneumatycy — czyli „święci gnostyckiego objawienia”, i psychicy, również nieliczni, „wybrane narody”, uprzywilejowane grupy społeczne) i „niedoskonałych” (ci, którzy nie wiedzą: hylicy). Scjentologia mówi o „jasnych” i przedjasnych”, ruchy pseudoduchowe (masoneria) o „oświeconych” (adepci) i „nieoświeconych” (profani).
3. Przekonanie, że zbawienie znajduje się w głębiach świadomości (sumienia) i że psychoterapeuta może odegrać rolę budziciela i po średnika, kapłana i lekarza. „Idzie się do swego psychoterapeuty, jak szło się ongiś na Mszę Św., a wcześniej jeszcze do czarownika wiejskiego i oczekuje się, że otrzymuje się te same efekty”. Skąd jednak pochodzi to pokrewieństwo: słownictwo i doktryna? Z tradycji paralelnej [29]. Jesteśmy znów blisko Voegelina z jego przenikliwą uwagą o uzyskiwaniu artykulacji, czyli odwoływania się do tradycji paralelnej. W jej świetle New Age, ze swoim mityczno-naiwnym mistycyzmem opakowanym w osiągnięcia najwyższej technologii (wystarczy porównać słynną epopeję: Gwiezdne wojny, Imperium kotratakuje i Powrót Jedi George’a Lucasa — pierwsze silne uderzenie New Age w kulturze masowej), prezentuje się jako współczesna wersja wielkiego systemu, który organizując się na sposób „superkościoła” (artykulacja) zyskuje znakomity środek przekazu. Przeprowadzając swoją analizę, w której kluczowym elementem jest gnoza, jako wspólny mianownik historii Europy od renesansu, „Voegelin definiuje nowożytność — czytamy we wstępie Ludu Bożego — jako rozwój gnostycyzmu — elementu obcego zachodniej kulturze. Dwudziesty wiek stanowi kulminacyjny etap tego procesu. (…) Gnostyczne przezwyciężenie napięcia odbywa się wyłącznie na poziomie świadomości. Nie zmienia ani metafizycznej struktury bytu, ani egzystencjalnej sytuacji człowieka, a jedynie fałszuje ich obraz. Ten fatalny rozdźwięk między prawdą ludzkiej egzystencji a jej fałszywą gnostycką wizją ma katastrofalne konsekwencje w praktyce. (…) Gnostycyzm oznacza w praktyce totalną rewolucję zmierzającą do zagłady cywilizacji” [30]. Niemiecki filozof przytacza za Edwardem Gibbonem zestawienie (z jego monumentalnej pracy Zmierzch Cesarstwa Rzymskiego) ukazujące genealogię tego wielkiego ruchu, który ze swej natury występował przeciwko instytucjom cywilizacji łacińskiej, a jego pierwszy szczyt przypadł w szesnastym wieku, z chwilą wybuchu reformacji. Linia ta biegnie od ruchu paulicjanów w Syrii w VI I w. poprzez sektę bogomiłów na Bałkanach, aż po pojawienie się katarów w XI w. w północnej Francji. Dalej, poprzez waldensów i inne ruchy sekciarskie, osiąga punkt kulminacyjny w ruchu bilardów w Anglii i husytów w Czechach. Reformacja jest pełnym rozkwitem tego zjawiska, w XVI I w. tradycja jest przenoszona poprzez purytanów. W XVIII wieku grupy deistów i unitarian przekształcają się w kluby i ruchy zwolenników oświecenia, utylitaryzmu i socjalizmu [31]. W tym czasie gnostycyzm Wolnego Ducha został zastąpiony przez gnostycyzm Oświeconego Rozumu — nastąpiło połączenie spekulacji antyduchowego spirytyzmu ze środkami wyrazu, jakie narzuca zlaicyzowany „intelektualizm” i „nauka”. Nasze rozumienie wielu postoświeceniowych zjawisk i ruchów (w tym Nowej Ery) na pewno zostanie pogłębione, co podkreśla Voegelin, „jeśli uświadomimy sobie, że comte’owskie [pozytyzwizm — dop. J.M.J. ], marksowskie, leninowskie i hitlerowskie wizje ostatecznej tranfiguracji historii nie są «no wy mi» ideami, lecz kontynuacją eschatologicznych spekulacji aktywistycznego mistycyzmu, jeśli zrozumiemy, że dialektyka Marksa i Hegla nie jest nowym historyzmem lub nowym realizmem, lecz odrodzeniem gnostyckiej spekulacji, jeśli krytyczne boje między pozytywizmem, progresywizmem, komunizmem i narodowym socjalizmem z jednej, a chrześcijaństwem z drugiej strony, będziemy rozumieć nie jako walkę między «nowozytnymi» ideami a chrześcijaństwem, lecz jako odrodzenie się starej wojny między chrześcijaństwem a gnozą, i jeśli, poszukując mistrzowskiego ujęcia współczesnych problemów, sięgniemy do pism Ireneusza przeciwko jemu współczesnym gnostykom” [32]. Skoro znawca tej klasy zaleca nam lekturę, wsłuchajmy się zatem we fragment tekstu św. Ireneusza, biskupa Lyonu, który już w U w. pisał o gnostykach: „Chytrze spreparowaną, na pozór poprawną argumentacją przewracają oni w głowach półinteligentom, łowiąc ich na przynętę słusznych w zasadzie, lecz poprzekręcanych lub fałszywie interpretowanych słów Pańskich. Pod pretekstem zdobycia niby to wyższej wiedzy, sprowadzają wielu na bezdroża, odwodząc ich od Boga, który stworzył niebo i ziemię ze wszystkim, co się na nich znajduje, a obiecując im pokazać coś znacznie wyższego i doskonalszego. Pięknymi, sprytnie dobranymi słówkami podniecają naiwnych do zapuszczania się w gąszcz rozmaitych problemów, a kiedy ich już całkiem oszołomią, tak, że nie są zdolni odróżnić prawdy od błędu, wiodą bezradnych wprost na zatracenie, doprowadzając ich w końcu do bezbożnych i wręcz bluźnierczych twierdzeń o Stwórcy wszechrzeczy” [33].
Podróż na Wschód Rodowód ruchu wskazuje, że zasób idei, na które się powołuje i którymi się karmi, ma wyraźnie orientalne pochodzenie. Polska zakonnica, s. Michaela Pawlik, absolwentka socjologii religii na Uniwersytecie Karnatak w Dharwar w Indiach, dominikanka, która przez 14 lat kierowała Ośrodkiem Zdrowia „Prakash” w południowych Indiach, zna te zagadnienia jak mało kto. W swej książce Złudne uroki duchowości Wschodu zwraca szczególną uwagę na następujące elementy hinduizmu: — brak obiektywnego kryterium prawdy oraz nieomylnego autorytetu nauczycielskiego. Własne przeżycie religijne jest jedynym miernikiem prawdy; — Bóg jest pojmowany jako nieosobowa energia przenikająca świat (panteizm gnostycki), staje się osobowy, gdy przyjmuje postać człowieka wyróżniającego się wybitnymi cechami (tzw. awatard); — świat jest utożsamiany z Absolutem, stąd brak czci Boga jako Stwórcy, nie ma też zasadniczej różnicy między człowiekiem a zwierzęciem — wszystkie organizmy zawierają ten sam odwieczny duchowy element, który w zależności od stopnia obciążeń skutkami swych czynów z poprzedniego życia (prawo karmy), przyjmuje mniej lub bardziej doskonałe ciało; — zło i dobro są traktowane jako zjawiska odwieczne, równorzędne. Stąd cześć oddawana zarówno bóstwom jak i demonom — satanizm ma tu swoje źródło; — odwrócenie chrześcijańskiej miłości — przyjęcie praw natury za normy postępowania, stąd prawo silniejszego i panującego, walka 0 byt, naturalna selekcja, dostosowanie poglądów do koniunktury 1 potrzeb życiowych; — wiara w samowyzwolenie prowadzi do zaprzeczenia konieczności Odkupienia, łaski i korzystania z Sakramentów świętych. Za to osoba sprawująca zabiegi magiczne czczona jest jako osoba boska posiadająca tajemną wiedzę i moc. Wiedzę tę przekazuje się jedynie wybranym, potajemnie; — pracę fizyczną i cierpienie traktuje się jako skutek złego postępowania w życiu poprzednim (determinizm) — pogarda dla cierpiących i ciężko pracujących; — rozwój samoświadomości oraz możliwość doznania błogości, wolności i poczucia nieśmiertelności, poprzez ćwiczenia różnych form jogi, prowadzi do złudnego wrażenia tożsamości z Absolutem i i rodzi obojętność na potrzeby innych, nawet najbliższych osób [34]. Duchowość Wschodu fascynowała wielu. Rudolf Steiner, twórca antropozofii, uchodził za okultystę, a więc zwolennika tej gnostyckiej praktyki i teorii o istnieniu nadprzyrodzonych sił tajemnych, z którymi mogą obcować jedynie „oświeceni” (wtajemniczeni). W tym nurcie mieści się satanizm, magia, spirytyzm. „Celem okultyzmu — pisze Anne Bancroft — jest odkrycie i intelektualne zrozumienie wielkich nieznanych płaszczyzn egzystencji, będących poza zwykłą świadomością człowieka — np. życie przed i po śmierci — po to, by dzięki tej poznawalnej zmysłami wiedzy można było żyć życiem wiecznym na ziemi” [35]. Ten ogół praktyk magicznych, ściśle związanych z parapsychologią i najchętniej odwołujący się do praktyk hinduistycznych, według Anne Bacroft, prowadzi do pragnienia, by „«wiedziec», a nie «być», by podbijać a nie poddawać się, a to wywołuje «pretensje do boskosci»” [36]. W swojej synkretycznej koncepcji, którą określił jako antropozofia, a w której zawarł okultystyczną wersję paruzji Buddy-Maitrei jako Chrystusa, Steiner połączył ideę nadczłowieka ze wschodnią astrologią, magią i wiarą w reinkarnację duszy, akomodując ją do chrześcijaństwa. Swoje dzieło uznał za udoskonalenie nauczania Chrystusa. I właśnie antropozofia jest najbardziej „toksycznym” zagrożeniem dla chrześcijaństwa. W niej bowiem treść Ewangelii jest dostosowana do starożytnych poglądów okultystyczno-astrologicznych. „Tak pojęte ezoteryczne chrześcijaństwo — pisze s. Mi chaela — już nie tworzy jedności jaką jest Kościół. Sakramenty jako źródła łaski zostały odrzucone. Na miejsce wiary postawiono wiedzę. Chociaż używa się biblijnych pojęć i zwrotów, to jednak ich sens jest całkowicie różny od tego, jakim posługuje się Kościół katolicki. Stąd rodzi się teologiczna dezorientacja” [37]. W tak pojętym chrześcijaństwie ezoterycznym następuje podział na „wtajemniczonych”, którzy znają tajemną doktrynę i kult, oraz „niewtajemniczonych”, którzy mają przyjmować prawdy, jakie im „wtajemniczeni” narzucają. Echo podobnych koncepcji znajdujemy u Pierre’a Teilhard de Chardin (1881-1955), modernistycznego teologa, którego Jezus Chrystus jest „czymś”, a nie „kimś”, raczej siłą i mocą wewnętrzną niż Zbawicielem i postacią historyczną; jest Alfą i Omegą — początkiem i końcem ewolucji, tym, kto porusza i jednoczy ewolucję. Ten głośny jezuita jedyny problem widział w tym, jak „włączyć tajemnicę Wcielenia w bieg historii ludzkości.” Przy okazji dotknął jeszcze jednej, istotniejszej kwestii: jak pogodzić swoje subiektywistyczne koncepcje z realizmem prawd katolicyzmu. Na tę naukę o „Chrystusie Kosmicznym”, zawartą w Teorii Panchrystycyzmu, bardzo chętnie powołują się teoretycy New Age.
Kontemplacja samego siebie Oto nowa teologia: „Konspiratorzy Wodnika” często głoszą za monizmem wedyjskim, który stanowi esencję hinduizmu, że wszystko, co istnieje, jestjednością, jest Bogiem, energią, która jest rozproszona w różnej proporcji. Świat jest więc samą energią, a ta rozproszona obecnie energia dąży do scalenia i utworzenia na powrót „jednej wielkiej mocy” kosmicznej. Rzeczywistość więc nie ma granic ani podziałów, a ludzie „mogą być oddzieleni od swojej boskości” wyłącznie w swojej świadomości. „Taka wiara — czytamy w Złudnych urokach duchowości Wschodu — zaprzecza prawdzie o istnieniu Boga osobowego, a szczególnie Boga w Trzech Osobach 1 automatycznie przekreśla Boże prawo, bo jeżeli poza człowiekiem nie ma osoby «wyzszej» niż on sam (jest już tylko energia potencjalna), to nie ma woli wyższej niż wola ludzka. Jeśli nie ma woli, to nie ma też prawa, bo wola wyrażona jest w prawie. Prowadzi to do tego, że prawodawcami są ci, którzy «poczuja się osobami boskimi», czyli «bogami». Oni tworzą prawo i oni je egzekwują” [38]. Na podstawie panteizmu, który zostaje podniesiony do „religijnej” bazy uniwersalizmu, tworzy się specyficzny i obcy cywilizacji łacińskiej system. Filozof angielski Carl S. Lewis zwrócił uwagę na ciekawą prawidłowość: „Nowożytna Europa unikała panteizmu tylko tak długo, jak długo pozostawała pod przemożnym wpływem nauki chrześcijańskiej. (…) Jeśli «religia» znaczy tylko to, co człowiek mówi o Bogu, a nie to, co Bóg mówi o człowieku, to panteizm niemal jest religią. A «religia» w tym znaczeniu ma na dalszą metę tylko jednego przeciwnika, a mianowicie chrześcijaństwo” [39]. A tymczasem wpływy Wschodu są coraz silniejsze w Polsce. Gdy więc słyszymy o Mszach św. z udziałem zwierząt (jak np. w jednym z sopockich kościołów), w trakcie których mówi się, że „wszystkie zwierzęta kochają, cierpią i umierają jak ludzie”, a więc uznaje się je za istoty obdarzone duchowością i równe ludziom [40], oglądamy w telewizji filmy, jak np. Mahabharata o hinduizmie, film gloryfikujący bohatera, który chciał zrezygnować z pójścia do nieba, gdyż nie chciano tam wpuścić jego psa… Gdy słyszymy, że w oficynach katolickich wydaje się książki, jak np. Carmen Bern-fold-Gosztołd pt. Modlitwy zwierząt, czy Anthony de Mello Modlitwa żaby [41] albo pozycje O jodze chrześcijańskiej lub Krótkie wprowadzenie w ZEN, reklamuje się występy duchownych z Indii, którzy wraz ze swym baletem będą tańczyli Taniec Miłości z księdzem w roli Jezusa [42], to trudno nie dopatrzeć się w tym ulegania „złudnym urokom duchowości Wschodu” i trudno też nie wyrazić zdziwienia, że podobne praktyki są firmowane przez szyld „katolickości”. Nastąpiło poplątanie: wielu katolików sądzi, że doświadczenia Wschodu pogłębią ich życie duchowe, nie zdając sobie sprawy, że są to techniki kontemplacji samego siebie. Trudno więc nie zgodzić się z opinią s. Michaeli, że: „Jest to tendencyjne obniżanie katolicyzmu do poziomu pogaństwa i wielkie bluźnierstwo oraz krzywda wyrządzana naszym wiernym” [43].
W matni reinkarnacji By „oszukać” Boga, „wtajemniczeni” posługują się okultyzmem, a więc przeświadczeniem, że można użyć takich metod i technik, by Bóg zadziałał tak, jak chcą magowie. „Jest to wykorzystaniem wschodniego rozumienia pojęcia Boga jako mocy, energii kosmicznej, a nie jako Osoby — istoty wolnej, decydującej o losach świata i człowieka, któremu zostawia wolność w dziedzinie wyboru pełnienia lub niepełnienia Jego woli” [44]. By „okiełznać” ludzi „niewtajemniczonych”, posługują się metempsychozą, a więc przeświadczeniem o wędrówce dusz, tzw. reinkarnacją, czyli ruchem powolnego wchodzenia ku uniwersalnej Jedni. „Przejście w łańcuchu reinkranacji — pisze badacz zagadnienia — przez wcielenia roślinne, zwierzęce i ludzkie, stwarza szczególną więź i rzeczywistą jedność człowieka z przyrodą i między ludźmi” [45]. Jesteśmy już blisko uniwersalizmu politycznego jako nadrzędnej zasady kształtującej świat. „Współcześni kosmopolici dążący do scalenia Europy i świata w jedną hierarchiczną społeczność pod przewodnictwem Maitrei — głowy hierarchii okultystycznej, podobnie jak Steiner, powołują się na reinkarnację duszy i wiarę w wielokrotne boskie epifanie. Koncepcje ich ogólnoświatowego królestwa utożsamiają ze starotestamentową wizją czasów Mesjasza, z tybetańską wiarą w ostateczne panowanie maitrycznego Buddy i z astrologiczną ideą epoki Wodnika” [46]. Rzecz jasna pod hasłami braterstwa, pojednania, ekumenii, międzywyznaniowego dialogu i zmierzchu chrześcijaństwa, czyli Ery Ryb. Doświadczenie wskazuje, że człowiekowi potrzebny jest wymiar duchowy w jego egzystencji, że przeżycie eschatologiczne domaga się jakiegoś zinterpretowania Stworzenia i życia pozagrobowego. Przy okazji ten głód transcendencji może być wykorzystany do wyłonienia nowej struktury społecznej, która odwołuje się do myśli wedyjskiej: czyli utożsamiania Boga na poziomie energii potencjalnej. Ten kto ma w sobie energię intelektu-wiedzy jest najbardziej boski. Jego polecenia i nakazy są traktowane jako „prawo boże”. Oczywiście jedni mają mniej intelektu-wiedzy („niewtajemniczeni”) i oni powinni być posłuszni „wtajemniczonym”. System kastowy w Indiach jest pochodną tej właśnie koncepcji. By zaś wyeliminować możliwość buntu głosi się, że w wyniku wędrówki dusz, ten, kto obecnie jest nisko w hierarchii społecznej, w następnym „wcieleniu”, po spokojnym, a nie zbuntowanym życiu, ma szansę przejścia do wyższej warstwy społecznej. Społeczeństwo jest organizmem, którego jesteśmy nieautonomicznymi cząstkami wyposażonymi w indywidualne pragnienia, lecz wszystkie nasze przekonania, również normy etyczne, są „uwarunkowane przez społeczeństwo”, „stadium jego rozwoju” i określoną sytuację „klasową”. Staje się więc ono celem samym w sobie: „teoria reinkarnacji odrzuca w konsekwencji personalizm, a wprowadza kolektywizm” [47]. Jesteśmy blisko marksizmu. Tym sposobem reinkarnacja jest instrumentem generowania systemu rasistowskiego, w którym nieposłuszeństwo zastanym układom i ustalonemu porządkowi jest największą zbrodnią. Aparat przymusu społecznego można zminimalizować, a „system ten ma przywrócić dziedziczność społecznych stanowisk z elitą rządzących jako «nadludzi», co gwaratuje im pełnię absolutnej władzy” [48]. Ta dyskryminacja szerokich warstw społecznych, oparta na przesłankach okultystycznych, jest o wiele skuteczniejsza i trwalsza niż rasizm oparty na przesłankach ekonomicznych czy biologicznych. Rudolf Steiner w swej koncepcji dochodzenia do „szóstej epoki”, analizując predyspozycje ludzi mieszkających w Europie, najniższą wartość przypisuje mieszkańcom wschodniej części kontynentu [49]. Rozprzestrzenianie się takich poglądów przyczynia się do deprecjacji Słowian na rzecz innych nacji, które „stoją wyżej” i które tym samym uzurpują sobie prawo do „kolonizowania” wschodniej Europy. Reinkarnacja uzasadnia uniwersalizm i mesjanizm polityczny, nie tylko nie znosi nierówności i niesprawiedliwości, ale je wzmacnia i utrwala, jest instrumentem dominacji jednych nad drugimi i synonimem zniewolenia. Pozbawia człowieka jego godności i wolności osobistej. „Przyjmując reinkarnację — pisze teolog — człowiek pozbawia się pojęcia grzechu i poczucia odpowiedzialności za własne czyny, odrzuca sankcję moralną związaną z jego działaniem, traci poczucie sprawiedliwości i rozeznanie dobra i zła, które teraz zależy od poziomu bytowania, stopnia oświecenia i epoki, w której żyje. Poddaje się biernie rozpędzonemu «kolowrotowi wcielen»” [50].
Uniwersalizm ONZ Wracając do metafory z komorą wyrównującą ciśnienie, to szereg zjawisk z dziedziny szeroko rozumianego ruchu New Age, wszelkich przejawów tendencji dokonania Drugiej Reformacji i przeobrażenia chrześcijaństwa w instrument „przemocy eschatologicznej”, jest fazą wstępną do spreparowania uniwersalizmu jako formy konsekracji człowieka. Świadomie w naszym kręgu kulturowym następuje odwołanie do tego łacińskiego pojęcia, tak ściśle związanego z chrześcijaństwem, któremu odmawia się jednak jego pierwotnego znaczenia jako budowanie powszechnego Civitas Dei, Królestwa Bożego, a nadaje się sens tworzenia ludzkiego civitas mundi. Zwraca, uwagę, że ze wszystkich uniwersalizmów tylko w chrześcijańskim w pełni uznaje się równość ludzi i narodów, gdyż opiera się on na miłości bliźniego. W pozostałych dzieli się ludzi i zbiorowości na lepsze i gorsze: według kryteriów ideologicznych, etnicznych, genetycznych, politycznych, ekonomicznych, dostępu do wiedzy tajemnej. New World Order jest najbardziej znanym hasłem uniwersalizmu. Instrumentem zaś jego działania jest zapewne „argument siły” kapitału, na banknotach jednodolarowych umieszczono przecież maksymę: Novus ordo seculorum — nowy porządek świata. W tej strategii kluczową rolę odgrywa też wiedza i technologie. Eric Voegelin uważa, że popularna w Stanach Zjednoczonych idea federalizmu, która wywarła przemożny wpływ na politykę międzynarodową w dwudziestym wieku (wystarczy przypomnieć przedwojenną Ligę Narodów i powojenną Organizację Narodów Zjednoczonych), stała się istotnym elementem inspiracji uniwersalistycznej do próby powołania jednolitego „rządu światowego”. Pisze: „Pomysł stworzenia federacji nie jest sam w sobie ani purytański, ani amerykański, lecz może zrodzić się wszędzie tam, gdzie dominują nastroje rewolucyjnego sekciarstwa, jest bowiem zgodny z logiką idei Ducha, który buduje sobie królestwo” [51]. Oczywiście ta nowa organizacja „wyzwolonej ludzkości” jest wyraźnie gnostyckiej proweniencji. Uniwersalizm, z jakim spotykamy się obecnie, a który jest pochodną różnych uniwersalizmów znanych z historii, można określić jako „uniwersalizm ONZ” [52], który polega na: „dążeniu do powszechności danego poglądu, do objęcia działalnością wszystkich ludzi, do ogarnięcia pewnej całości” [53]. Owo „ogarnięcie pewnej całości” polega na tendencji do: „przekształcenia się ONZ w centrum nowego światowego imperium, kierowanego przez grupę «oswieconych». Wielu odczytywało konferencję kairską we wrześniu 1994 r. jako próbę zdominowania przez ONZ państw narodowych i sprowadzenia narodów państw rozwijających się do «rezerwatu zwierzecego», w którym «straznicy parku» — żołnierze błękitnych hełmów ONZ — eliminowaliby «niepożądaną i nadmierna» populację «ludzkiego Stada»” [54]. Na różnego rodzaju konferencjach światowych, forach dyskusyjnych, w programach poprawy sytuacji wypracowane na nich zalecenia zamieniają się w dyktat, a posłuszeństwo wymusza się przez sankcje. Misje pokojowe są przykrywką wojskowych operacji pacyfikacyjnych. Różnorodność tradycji i doświadczeń cywilizacyjnych różnych krajów przekształca się w standardową „polityczną poprawność”, a tzw. „pluralizm ideologiczny” skrywający antykatolickość staje się obowiązującą normą. Istotną rolę w tym projekcie odgrywają zdobycze rewolucji informatycznej. O systemie kart magnetycznych i ewidencji ludzi już pisano. Teorie symulacji, prawdopodobieństwa i współbieżności „uczłowieczają” dzieło rąk ludzkich. Komputer jawi się jako „maszyna czasu”, stworzony przez człowieka technologiczny „golem”: inteligentny i obdarzony osobowością „sztuczny mózg”, który nie tylko wykonuje miliardy operacji na sekundę, ale również sam „myśli”. W globalnej cywilizacji ery postprzemyślowej zaczyna się dostrzegać początki społeczeństwa komputerowego, „wspólnoty ludzi i rzeczy” stymulowanej przez grapę „lordów-mózgów”, komunikujących się między sobą za pomocą najnowszej technologii. Tworzy się światowy system informatyczny, który ma doprowadzić do „wielkiej zmiany układów”: rezygnacji ze scentralizowanej hierarchii, motywując to procesem demokratyzacji i zbyt długim komunikowaniem się niższych struktur elementów sieci, z centralnym menażerem sterującym całym układem — na rzecz zdecentralizowanej siatki sieci z niższymi hierarchiami. Przypomina się fragment The Aquarian Conspiracy: „Nie można zniszczyć sieci, niszcząc tylko kierownika lub jakiś żywotny organ. Centrum, serce całego systemu sieci, znajduje się wszędzie”. By rozstrzygać pojawiające się konflikty na tle dostępu do zasobów, opracowuje się systemy negocjacyjne. I tak, mimo że wszyscy teoretycznie są równi i zniesiono układ hierarchiczny, praktyczną władzę ma ten, kto programuje system negocjacyjny. Znajdujemy się w praktycznym „polu oddziaływania gnozy”, tej utopijnej, bo przerastającej możliwości człowieka koncepcji budowania raju na ziemi: gnoza zaczyna się bowiem dokładnie tam, gdzie idealizm ruguje realizm. Powstaje problem decydujący o „być albo nie być” tego projektu: jak uniwersalizmowi ONZ nadać głębszy sens, by uczynić zeń „prawdę objawioną” podaną do wierzenia, która byłaby powszchnie przyjęta? Jak uczynić zeń religię, czyli wypełnić go jakąś formą duchowej treści, by uwznioślić człowieka; jak skonkretyzować na nowo bezosobowego Boga po „odkatolicyzowaniu świata”, nieskończoną transcendecję człowieka, jako wyraz absolutnej wartości jego nadziei, jego prawdziwych potrzeb i nieskończonych pragnień? [55]
Harmonia planety Na początku XIX wieku francuski socjalista utopijny, Henri de Saint Simon (1760-1825), w pracy Nouveau christanisme jasno artykułował postulat stworzenia uniwersalnej religii, która byłaby synkretyczną syntezą wszystkich religii do przyjęcia przez wszystkich, jako podstawa jednej kultury, jednego społeczeństwa, jednego Państwa Przyszłości. Jego zsekularyzowane „nowe chrześcijaństwo” miało być wyjałowione z dogmatów i sprowadzone do etyki powszechnego braterstwa, fundamentu społeczeństwa jutra [56]. Inny model „religii uniwersalnej” opracował hinduski myśliciel Ram Mohan Roya (1772-1833), który założył w tym celu „Wspólnotę Brahmy” syntetyzując hinduizm, chrześcijaństwo i islam. Czerpał z nich tylko to, „co najlepsze”: wedyjską metafizykę, chrześcijańską etykę i muzułmański kult Absolutu nieosobowego. Za kryterium prawdy uznano rozum, a nie objawienie. Z doświadczeń tej wspólnoty inspiracje czerpali europejscy twórcy teozofii i antropozofii oraz zwolennicy naturalistycznego uniwersalizmu [57]. Po odzyskaniu niepodległości przez Indie 15 sierpnia 1947 r. próbowano rozwiązać trudny problem połączenia subkontynentu hinduskiego, a więc obszaru spotkania różnych kultur, tradycji, nacji w jedno państwo. Wspólnie z europejskimi myślicielami (od różokrzyżowców po marksistów) utworzono na uniwersytecie w Benares zajęcia przygotowujące elitę nowego państwa. Za zabobonne w „nowej religii” uznano większość sakramentów, katolickie wyznanie wiary z wyjątkiem wiary w śmierć Chrystusa, za to usankcjonowano nieśmiertelność zwierząt i reinkarnację oraz uznano, że przez jogę czy magię człowiek może stać się bogiem lub nadczłowiekiem — radża. Osoby skupione wokół uniwersytetu w Benares miały być „zalążkiem nowej ludzkości” — narodził się więc pomysł, aby powstał specjalny ośrodek uniwersalnej religii. Pierwszym takim wielonarodowym ośrodkiem stał się asram Auroville założony w Pondicherri koło Madrasu. Z czasem wyrosło z tego Miasto Przyszłości, zwane Miastem Brzasku, w którym praktykowano „zharmonizowanie swej energii z energią kosmiczną drogą jnana-yogi lub raja-yogi”. W 1968 r. ONZ poparło projekt dalszej rozbudowy Miasta Przyszłości i zobowiązało się dofinansować to przedsięwzięcie, co zostało uznane jako moment przełomowy w dziejach hinduizmu [58]. W celu popularyzacji tych idei zaczęto zakładać światowe uniwersytety Córek Brahmy, ze światową centralą na Mount Abu w Rajastanie i ogólnoeuropejską centralą w Londynie. Według sprawozdania z tzw. Uniwersalnej Konferencji Pokoju na Mount Abu w lutym 1983 r.: „Uniwersytet ten od roku 1980 podlega ONZ na liście niepaństwowych organizacji podlegających ONZ-owskiej radzie do spraw ekonomiczno-socjalnych. W Konferencji wzięło udział ponad 1000 delegatów z 40 krajów świata”. Charakterystyczna była wypowiedź dra Roberta Mullera, asystenta ówczesnego Sekretarza Generalnego ONZ, który w swym referacie podkreślił konieczność osiągnięcia harmonii w następujących dziedzinach: — harmonię między populacją świata a środkami utrzymania; — harmonię pomiędzy ludźmi i narodami, do czego trzeba zmienić podejście: „To jest wielka rewolucja — mówił — gdy przez tysiące lat byliście pouczani, że wasza ojczyzna jest najważniejsza, że wasza religia jest najważniejsza, i nagle musicie się nauczyć, że te wartości nie są najważniejsze, bo najważniejszą rzeczą jest zachowanie tej pięknej planety i ludzkości”; — harmonię między przeszłością a przyszłością, planując przyszłość na setki lat naprzód; — harmonię pomiędzy różnymi wspólnotami i środowiskami i w stosunku do Boga jakkolwiek Go sobie wyobrażamy; — harmonię z niebiosami. „My nie możemy — głosił — zniszczyć tej planety i życia na niej, bo byłoby to sprzeczne z prawem uniwersu, które czegoś od nas oczekuje. Dlatego nasza myśl o przyszłości biegnie w uniwers i w nieskończoność”. Podkreślał, że jest to nowa duchowość, która wyłania się z ONZ [59]. Antyduchowa perwersja czyli renesans myśli gnostyckiej Doświadczenie duchowości Wschodu wzmocniło przeświadczenie, że człowiek postępujący wedle tych zasad osiąga „oświecenie” i jest „przebudzony do własnego teraz”. Może zostać bogiem, gdyż substancjalna jedność z Bogiem, który ma postać przenikającej wszechświat energii, możliwa jest przez akt woli. „W tym stanie rzeczy — zauważa Voegelin — wszystkie instytucjonalne ograniczenia, reguły prawa i zasady moralne nie tyle nie obowiązują, ile nie mają sensu, ponieważ w człowieku działa substancjalny początek ładu — Duch we własnej osobie. Takie przebóstwienie jest możliwe za życia. Zmartwychwstanie po śmierci traci znaczenie, bowiem człowiek zmartwychwstaje poprzez substancjalne połączenie się z Bogiem” [60]. Już nie „zwykły” człowiek, a „odrodzony” nadczłowiek jest poza dobrem i złem. Nie ma więc grzechu, w związku z czym znikają jego następstwa. Niemoralne czyny i przestępstwa są a priori „rozgrzeszone”: mogą być przecież uznane za przejaw boskiej energii zawartej w człowieku. To pozorne wyzwolenie okazuje się jednak pułapką. Bowiem rezultatem „wspięcia się na szczyt nie jest jedność z boską substancją, lecz przeciwnie, zamknięcie człowieka w jego skończoności. Człowiek nie dociera do boskiej zasady, lecz zostaje uwięziony we własnym ego”6]. Zamiast „wolności w Chrystusie”, rozumianej jako możność bycia kształtowanym wyłącznie przez samego Boga, człowiek staje się niewolnikiem własnych zmysłów, intelektu czy pokus szatana; może również stać się „obiektem”, nad którym panuje inny człowiek — „oświecony” nadczłowiek. Uniwersalizm, jako naturalistyczna spekulacja ludzkiego intelektu, a nie nadprzyrodzona religia objawiona, nie potrafi sobie poradzić z tymi problemami. Pozbawiony czynnika chrześcijańskiego spirytyzmu, który zachowuje dystans między skończonością stworzenia i absolutną transcendencją boskiej rzeczywistości, jak zauważa znawca gnozy, zostaje zredukowany do „antyduchowego” spirytyzmu apatii, który jest „pneumatologiczno-patologiczną perwersją”62. Doświadczenia teologii śmierci Kościoła i New Age, jako wstępnych faz uniwersalizmu, wskazują, że drugą podstawową trudnością jest brak ostatecznej „teologii” ruchu: czy ma się on opierać na paradygmacie deifikacji człowieka, czyli antropozoficznej metamorfozie gnozy (sam człowiek jest bogiem), czy rozwijać koncepcje gnostyckiego panteizmu (człowiek jest cząstką bóstwa-zasady, kosmicznej energii przenikającej wszechświat). Próbuje się ominąć tę trudność przez „ucieczkę do przodu”, preparując Nową Syntezę, uniwersalizm, w który się wtopi wszelkie możliwe sprzeczności na zasadzie dialektycznej jedności w wielości i wielości w jedności. To, o czym mowa, to nie jakaś abstrakcja, ale realne zagrożenie, przed którym nie można chować głowy w piasek. Polska, jako kraj chrześcijański, który należy „odkatolicyzować”, staje się poligonem doświadczalnym bitwy o Prawdę. W 1985 roku Komitet Centralny PZPR wydał tajną instrukcję dotyczącą walki z Kościołem, w której zalecano między innymi: „Należy wspierać ruchy i religie alternatywne wobec Kościoła”63. W Polsce w 1989 roku działały 42 związki wyznaniowe i ruchy pseudoreligijne czy światopoglądowe, a w połowie 1995 roku było ich już 96. Ich liczba stale rośnie, gdyż w naszym kraju sytuują się wschodnioeuropejskie centra różnych wschodnich i „alternatywnych” duchowości. A rejestruje się je przy wyjątkowo „liberalnym” prawodawstwie. W świetle ustawy O gwarancjach wolności sumienia i wyznania z 17 maja 1989 r. (a więc ustanowionej zaraz po „okrągłym stole”) wystarczy 15 podpisów osób dorosłych (art. 31), a sama procedura rejestracyjna jest de facto łatwiejsza niż rejetracja stowarzyszenia czy fundacji. Warto może wspomnieć, że dla porównania, na Węgrzech wymagane jest 100 000 podpisów, by zarejestrować związek wyznaniowy. Do popularyzacji Wschodu niewątpliwie przyczynił się film Wejście smoka, który wywołał olbrzymie zainteresowanie karate, kung fu i innymi technikami walki, zwłaszcza wśród ludzi młodych. Powstaje cała plejada oficyn wydawniczych propagujących idee nowej ery: ukazują się różne pisma, broszurki i książki, organizuje się sympozja, spotkania, powołuje się fundacje, stowarzyszenia i towarzystwa, różne nowe kościoły, związki wyznaniowe i grupy religijne. Niezwykle aktywny Jerzy Prokopiuk zaczął wydawać pismo Gnosis i towarzyszącą mu serię wydawniczą; publicznie składa następujące deklaracje: „ja urodziłem się z «planem» przyczynienia się do renesansu myśli gnostyckiej”64. Na niektórych koncertach odwzorowuje się a rebours liturgię Mszy św. gloryfikując „anioła światłości” — Lucyfera. W radiu Zet codziennie rano, kilkakrotnie są czytane horoskopy, regularnie gości wróżka, a UFO jest poświęcona cykliczna audycja. Mieszkańcy Warszawy korzystający z komunikacji miejskiej muszą tego słuchać przymusowo, gdyż na wielu przystankach zainstalowano głośniki nadające bez przerwy program tej rozgłośni. Demoliberalizm odwołuje się do podobnej socjotechniki jak socjalizm ze swymi osławionymi „kołchoźnikami”. W projekcie programu Seminarium Porównawczego Kultur Wschodu i Zachodu, organizowanego przez Polskie Towarzystwo Higieny Psychicznej, w celu mobilizowania sił do walki o: „przyśpieszenie kształtowania ponad-osobowej, duchowo-psycho-fizycznej struktury członka nowego społeczeństwa”, w dziale „D. Oddziaływanie”, zaleca się: „inicjowanie wydawnictw, opracowania naukowe, przedruki dzieł trudno dostępnych, tłumaczenia z języków wschodnich, inicjowanie filmów popularnonaukowych i fabularnych, audycji radiowych i telewizyjnych, inspirowanie twórców i badaczy do popularyzowania nowych idei, współorganizowanie konkursów, edukacje pracowników oświaty, służby zdrowia, organów sprawiedliwości oraz środków masowego przekazu, inspirowanie zmian funkcjonowania różnych istytucji, organizacji społecznych i młodzieżowych”65. Na pytanie: jak wiele punktów tego programu jest realizowanych, nie należy oczekiwać odpowiedzi. Od 1993 r. organizowane są corocznie na Uniwersytecie Warszawskim, przez Międzynarodowe Towarzystwo Uniwersalizmu, światowe Kongresy Uniwersalizmu, przez które przewija się plejada ludzi nauki, a które wspierają takie instytucje, jak Klub Rzymski, Klub Rotary, Stowarzyszenie na Rzecz Światowego Parlamentu i Konstytucji. Wzięli w nich udział m.in. prof. prof. Aleksander Gieysztor, Kazimierz Imieliński, Adam Łopatka, Józef Pajestka, Zdzisław Sadowski, Sylwester Zawadzki. W założeniach merytoryczno-organizacyjnych jednej z sekcji Kongresu czytamy, że: „uniwersalizm zaczyna od procesów integracji wiedzy, nauk cywilizacji i kultur”. Wspólnym celem: „Międzynarodowego Towarzystwa Uniwersalizmu jest współtworzenie wyższej, jakości ludzkiej egzystencji i lepszej przyszłości”. Kongres zaś pragnie ukazać: „uniwersalizm, jako metateorię współdziałania wszechstronnego i powszechnego ładu intelektualnego, edukacyjnego, etycznego oraz praktycznego”66. Warto się, więc przyjrzeć jednej z koncepcji uniwersalizmu, jako kierunku wytyczanego na przyszłość — byśmy wiedzieli, co będzie nam podane do wierzenia jutro, gdy chrześcijaństwo zostanie uznane za zjawisko „zamknięte w czasie”, jako „religia na pewnym etapie rozwoju ludzkości”. Owa tautologiczna koncepcja jest skonstruowana na zasadzie: wielości w jedności i jedności w wielości. Lub inaczej: wieloznaczności w jednoznaczności czy jednoznaczności w wieloznaczności.
Uniwersalna teoria wszystkiego W Bibliotece Dialogu, firmowanej przez Centrum Uniwersalizmu, opublikowano zbiór rozpraw O uniwersalności i jedności nauki. Został tam zamieszczony artykuł prof. Janusza Kuczyńskiego z Instytutu Filozofii Uniwersytetu Warszawskiego, który porządkuje nową ideę. Z tego tekstu wybrano elementy sytuujące uniwersalizm, jako rodzaj systemu teologicznego, a więc rozumowego uzasadnienienia poznawalności, istnienia i przymiotów natury Boga, którego jednak nie ma w tej koncepcji, oraz braku Jego stosunku do świata, który sam się stwarza. Atrybutem „boskości” w tej koncepcji jest UNIWERSUM, jako fundamentalna zasada jedności świata, w której „występują różne, niekiedy przeciwstawne, ale ostatecznie komplementarne wobec siebie zasady, formy bytowe (np. substancje i relacje, materia i energia, fale i pola), które w ontologii lub teorii są odzwierciedlane lub nawet absolutyzowane przez różne hipotezy, metodologie itd.”67. Wyraźne są wpływy neoplatonizmu, neopozytywizmu i gnozy. Ideałem uniwersalizmu jest PEŁNIA, a „jedność nauk ma dać nam ową pełnię jakby w wymiarze horyzontalnym i czysto poznawczym; jedność teorii i praktyki, nauk i praktyki — ma dać jedność wertykalną. W pierwszym wypadku człowiek zmierza ku jedności ze światem, w drugim — ku jedności z bytem”68. Tak więc człowiek chce sam do końca określić rzeczywistość przez nazwanie jej, zdefiniowanie i nadanie znaczenia. Zintegrowana nauka daje ład oraz „wolność obiektywną” — „każdy może iść drogą tej wolności”. Kapłanem jest człowiek nauki, który współtworzy „wspólnotę wiedzących”. To jest podstawa „rzeczywistego ładu intelektualnego”. Pojawia się szansa „zapanowania nad poznanymi obszarami świata”. Koronującą wartością uniwersalizmu jest „pojednanie człowieka ze światem”69. W koncepcji prof. Kuczyńskiego jest również miejsce na kosmogonię, a więc próbę wyjaśnienia pochodzenia wszechświata. Odwołuje się on do fizyki, „tomizmu”, uniwersalizmu, do „Teorii Wszystkiego” Schwarza i Greena, w świetle której podstawowymi cegiełkami natury są maleńkie drgające struny, z których zbudowane są protony i neutrony, a które są około stu mialiardów miliardów razy mniejsze od protonu. Rodzaj wzbudzenia struny wytwarza różne formy materii. „W świetle teorii superstrun żadna siła czy cząstka nie jest bardziej podstawowa od innej. Sa to po prostu różne rezonanse wibracyjne dragających strun…”. W ten sposób materia to nic innego jak różne „typy dragania strun”. Wszechświat jest zredukowany do tej prazasady, z której „zbudowana jest fascynująca różnorodność Uniwesum”70. U podstaw teorii superstrun jest m.in. „zderzenie wpływów Wschodu i Zachodu”71. Stanowi ona „podstawę wszystkich podstaw”, sięga „do samego dna tworzywa kosmosu”72. Uniwersalistyczna antropologia odwołuje się do koncepcji „jedności wzbogacającej różnice”. To, co wspólne, stanowi tło, echo różnicujące jedność. Dzięki tej jedności i różnicom „różne paradygmata” mogą stać się źródłem „synergii — współdziałania prowadzącego do optymalnego rozwoju”. Jedność świata przejawia się w jednorodności człowieka, który zredukowany do mózgocentryzmu jawi się jako mikrokosmos. „Już samo pojawienie się świadomości rodziło problem — było bowiem separacją, właśnie świadomością odrębności — i wyraził to dramatycznie mit wygnania z raju”73. Mamy więc i etnogenezę, nową Księgę Rodzaju. „Nowa SYNTEZA JEDNOŚCI”, odnalezienie „podstawowej JEDNI będzie odkryciem PRAWDY źródłowej, i w tym sensie absolutnej. (…) Do wizji rozwoju WSZECHŚWIATA wedle nauki współczesnej, uniwersalizm będzie mógł dodać też SWOISTE SOBIE PROJEKTOWANIE WSPÓŁTWORZENIA UNIWERSUM ludzkiego”74. A dalej: „Byłaby to jedność dopiero od «teraz», od momentu uświadomienia i współtworzenia, jedność wiecznego istnienia uniwersalnego podmiotu — BYCIA, przenikającego się z WIECZNYM PRZEDMIOTEM — BYTEM: UNIWERSUM”75. Proponuje się też uniwersalistyczną „ekonomię zbawienia”. Prof. Kuczyński pisze: „Poszukiwanie jedności jest zatem poszukiwaniem utraconego raju, poszukiwaniem SPEŁNIENIA, PEŁNI. Jest więc poszukiwaniem sensu życia i nawet sensu świata, gdyż SENS jest warunkowany przez JEDNO: element odseparowany jest obcy lub nawet absurdalny — przynajmniej dopóki nie zostanie rozpoznany jako KOMPLEMENTARNY, jako wartościowa dla podmiotu RÓŻNICA; i wreszcie oswojony, to znaczy też POJEDNANY”76. Ci, którzy orzekają kto jest „elementem odseparowanym”, na jakich zasadach może być ewentualnie uzany za „komplementarny” i czy może być „pojednany”, wyręczają Stwórcę i uzurpują sobie prawo do dokonania Sądu Ostatecznego. Ludzka kopia jest jednak gorsza od Bożego oryginału, przekonał się o tym Ugolino, który zjadł niegdyś własne dzieci, by zachować im ojca.
Gra szklanych paciorków Prof. Kuczyński cytuje z zachwytem fizyka, prof. Józefa Werlego, który: „pyta z uzasadnionym patosem: Czyż nie jest urzekający ten ciąg spójnych teorii, sięgających coraz głębiej w mikroskopową strukturę materii i przyczyny obserwowanych zjawisk; teorii coraz bardziej syntetycznych, uniwersalnych i fundamentalnych, o coraz większym zasięgu stosowalności i dokładności? Czy nie jest piękna matematyczna prostota i zawartość podstawowych równań tych teorii, opisujących przecież nieskończenie wiele zupełnie odmiennych obiektów, stanów i procesów? Czy nie są przepięknie zawarte w tych równaniach symetrie (harmonie) Natury?”77. Czy nie znajdujemy się blisko intelektualnego klimatu literackiej „biblii” gnostyków, antropozofów i naturalistów, jaką jest — cytowany już dwukrotnie w tej książce — traktat Hermanna Hessego Gra szklanych paciorków. Wsłuchajmy się w opis zasad tej gry: „Reguły te, mowa znaków i gramatyka gry, stanowią rodzaj wysoce rozwiniętego, tajemnego języka, w którym udział mają przeróżne nauki i sztuki, zwłaszcza jednak matematyka (…) wyrażając treść i rezultaty niemal wszystkich nauk i wzajemnie mogąc tworzyć pomiędzy nimi związki. Gra szklanych paciorków jest zatem grą wszelkimi treściami i wartościami naszej kultury, igra nimi zupełnie tak, jak w okresie rozkwitu sztuk pięknych malarz igrał barwami swej palety. (…) Stanowiła ona bowiem wyszukaną, symboliczną formę poszukiwania doskonałości, wzniosłą alchemię, jedynego w samym sobie, ponad wszystkimi mnogościami i obrazami, ducha, czyli Boga”78. Zdziwi się zapewne niejeden czytelnik, dlaczego tak wiele napisano o tej synkretycznej koncepcji — przypominającej Frankensteina pozszywanego z różnych idei i teorii, która, zdawałoby się, bezpośrednio nie dotyczy tematu książki. Racja, gdyby nie jedna kwestia. Prof. Janusz Kuczyński, apologeta uniwersalizmu, twierdzi, że deklaruje on (uniwersalizm) „możliwie najbardziej i wielowymiarową, i obiektywną ocenę”79, że jest „apolityczny, aideologiczny oraz areligijny”80. Gdy się czyta takie deklaracje, trudno nie przetrzeć oczu ze zdziwienia, gdyż jest zupełnie odwrotnie! W świetle opisu, uniwersalizm przeciwstawia się chrześcijańskiej wizji człowieka stworzonego na podobieństwo Boga i jawi się jako subiektywna, ideologiczna, polityczna i parareligijna próba zastąpienia rzeczywistości metarzeczywistością lub rzeczywistością pozorną; najwyższe wcielenie idealizmu, dość mętnie upichconego z kantyzmu, heglizmu, marskizmu, pozytywizmu i fenomenolgii; teoria, która popełnia błąd metodologiczny, gdyż całkowicie ignoruje filozofię klasyczną, a na dodatek jest ideolatrią — nadaje ideologii znamiona religii. Wyraźnie odwołuje się do kulminacyjnego momentu odwrotu od realistycznej metafizyki, do myśli Augusta Comte’a (1798-1857). Twierdził on, że po okresie dominacji teologii i filozofii nastał wreszcie „czas pozytywny” — czas nauk szczegółowych, które stają się „najwyższym dobrem”, rodzajem absolutu, w który należy wierzyć. Propagował „religię Ludzkości”, przeciwstawiał „niewolników Boga”, czyli wyznawców dawnych religii, „sługom Ludzkości”, czyli pozytywistom. Twierdził, że ludzkość, dzięki nieustannemu rozwojowi nauk przyrodniczych, pozna samą siebie — prawa rozwoju i swą wielkość. Pozna, że jest „Wielka Istotą”, dlatego będzie siebie adorować — dokona się „pełne wcielenie w Wielką Istotę”81. Zakładał, że świat rozwija się w trójrytmie: był etap religijny, metafizyczny oraz obecny etap, pozytywny, w którym, nie mogąc rozumowo poznać rzeczywistości liczy się wyłącznie doświadczenie. Wartościowym poznaniem jest tylko to, które można osiągnąć w naukach przyrodniczych: nie ma autonomicznej filozofii, a jedynie uogólnienie lub synteza wyników nauk szczegółowych. „Następuje — pisze Zofia J. Zdybicka — horyzontalizacja ludzkiego poznania, jego spłaszczenie, znika bowiem pytanie o racje «dzieki czemu», «po co», na które odpowiedzi uspawiedliwiałyby przekraczanie świata bezpośredniego doświadczenia”82. W naszych czasach, zdominowanych przez oświeceniową wiarę w nieskończony postęp ludzkości, rozwinięta przez Jeana Condorceta (1743-1794), pozytywizm i psychologizm, dostrzega się swoisty mesjanizm nauki, której celem ma być dostarczanie całościowych koncepcji wszystkiego. Mimo mitycznego przeświadczenia o postępie oraz przekonania o nieskończoności nauki i jej nieoograniczonych możliwościach rozwiązywania problemów, scjentyzm — nie udzielając odpowiedzi na zasadnicze pytania: „dlaczego i „po co” — nie jest w stanie wywiązać się z oczekiwań, więc ogranicza się do produkowania modeli, „nowych wizji rzeczywistości, które starają się wykazać harmonię między współczesnymi teoriami naukowymi i religią oraz potrzebę Boga dla wyjaśnienia ewoluującego, rozwijającego się świata”83. Wpada w pułapkę gryzienia się we własny ogon, bowiem „usiłowanie wyeliminowania wszelkiej metafizyki z teorii przyrodniczych jest najprostszą drogą do przekształcenia tych teorii w system dogmatycznych wierzeń”84. Negując religię sam staje się religią. Przeniknięty sjentyzmem uniwersalizm jest też prezentowany jako reakcja na: „kairos dziejów wpółczesnego rozumu”85. Krytyka zauważy: kryzys przeżywany w ramach określonego doświadczenia czasu, zmierzchu oświeceniowego porządku, który dostatecznie się skompromitował, i nie wiadomo, co zrobić, by nie przyznać się otwarcie do fiaska katalogu idei, którym mami się ludzi roztaczając przed nimi utopijne wizje raju na ziemi; apologeta orzeknie: wyższy etap ewolucjonizmu i rozwoju ludzkości: wybrany i postanowiony przez człowieka-boga „czas zbawienia”.
Ta koncepcja skonstruowana z kompilacji różnych teorii, strzępków hipotez i zwykłych przesądów, z wymyślnymi konkluzjami, górnolotnie nazwana „syntezą”, „teorią teorii”, „podstawą podstaw”, jest typowym przykładem instrumentalizacji nauki. Nie jest nawet interpretacją rzeczywistości opartą na faktach, lecz rodzajem zabobonu, idealistycznego zaklęcia, w którym niczym deus ex machina, rozpalona świadomość „kreuje” świat. Jest jak najbardziej ideologią, gdyż jej celem nie jest poznawanie rzeczywistości, ale jej zmienianie. Jest próbą realizacji marksistowskiego postulatu aktywizmu, sformułowanego w Tezie o Feuerbachu: „Filozofowie rozmaicie tylko interpretowali świat; idzie jednak o to, aby go zmienić”. W służbie mesjańskiej wiary w samozbawienie człowieka następuje odwrót od rzeczywistości; zostaje ona zastąpiona opisem rzeczywistości, a myśl, czyli idea, a nie realny byt — jest „kanonizowana”. Ma to być szczególne pole światła, z którym „nasz mikrokosmos” (człowiek) wchodzi w pewien rodzaj powinowactwa. Człowiek „przebudzony” tym światłem PEŁNI UNIWERSUM może się całkowicie przeobrazić. Osiąga dzięki połączeniu w nim coś, co różokrzyżowcy nazywają „transfiguracją własnego mikrokosmosu”86. Gnostycy nie oczekują, bowiem inicjatywy od Bóstwa, lecz sami z nią występują. Sakralizując myśl, która ma być atrybutem boskości człowieka, desakralizuje się życie ludzkie, czego dowodem jest fakt, że ta już wprowadzana uniwersalna cywilizacja „sięgająca gwiazd”, nie potrafi sobie poradzić nawet z tak podstawową kwestią w życiu człowieka jak cierpienie i wpada w samodestrukcyjną pułapkę „kultury śmierci”. Transcendencja bez osobowego Boga prowadzi do czystego immanentyzmu, a w konsekwencji do rozstrzygania w powszechnym głosowaniu, co jest dobrem, a co złem. Prawna liberalizacja aborcji poucza nas, że zgładzenie dziecka jest dobrem; eutanazja, że złem jest nie podanie śmiertelnego zastrzyku.
Ciemności chcą skryć ziemię Uniwersaliści lubią się powoływać na astronoma Mikołaja Kordaszewa, który podzielił wysoko rozwinięte cywilizacje na trzy kategorie: cywilizacje pierwszego typu, które władają zasobami całej planety, cywilizacje drugiego typu, które ponadto kontrolują zasoby jakiejś gwiazdy (układu), i wreszcie cywilizacje trzeciego typu, które panują nad zasobami całej galaktyki. „Jesteśmy ciągle u progu osiągnięcia statusu cywilizacji pierwszego typu, która potrafiłaby nie tylko przewidzieć pogodę, lecz rzeczywiście ją kontrolować. Byłaby zdolna doprowadzić do tego, by zakwitła Sahara, umiała wykorzystać siły huraganu, jako źródło energii, zmieniać kierunek biegu rzek, czerpać plon z oceanów i zmieniać kształty kontynentów. Byłaby w stanie wnikać w głąb struktury Ziemi, przewidywać bądź wytwarzać trzęsienia ziemi, wydobywać rzadkie minerały i ropę z wnętrza Ziemi”87. Nowe niebo i nowa ziemia w gnostyckim imperium, w świetle tekstu Janusza Kuczyńskiego, prezentują się, jako „korelat UNIWERSUM. To będzie istotnie «trzeci swiat» Karla Poppera [pierwszy — świat obiektów fizycznych czy fizycznych stanów, drugi — stanów myślowych lub stanów świadomości, wreszcie trzeci — świat idei w obiektywnym, sensie, świat możliwych przedmiotów myślenia: teorii naukowych, jako takich i relacji między nimi, argumentów, problemów i sytuacji problemowych — dop. J.M.J.] tworzony przez człowieka, ale o wysokim stopniu autonomiczności, oddziałujący z wzrastającą siłą na swych współtwórców z wszystkich kultur, nauk, filozofii, społeczeństwa, będący właśnie ukoronowaniem i jednoczeniem rozwoju”88. To ma być ten raj na ziemi, doskonałe novus ordum saeculorum, które zastąpi obecne, niedoskonałe saeculum Chrystusa. Popper wyraźnie nawiązuje do idei Trzeciego Królestwa, która po raz pierwszy była głoszona w przepowiedniach Joachima z Fiore (ok. 11321202), słynnego gnostyka, do którego poglądów odwoływało się wiele ruchów, tajemnych związków i sekt. W popularnej, almarykowej wersji idei Trzeciego Królestwa, Bóg Starego Testamentu działał pod postacią Prawa; w drugiej epoce, Nowego Testamentu, Bóg posłużył się Chrystusem i sakramentalnym Kościołem; w trzeciej epoce, która właśnie ma się rozpocząć, Bóg objawi się przez Ducha św. bezpośrednio w duszach wiernych. W Trzecim Królestwie, Bóg jako Duch wcieli się w każdego człowieka tak, jak wcielił się w Chrystusa89. Gnostyków bardzo często pociągało tworzenie paraboli chrześcijańskiej nauki o Trójcy św. W czasach nam bliższych, nie oparł się temu również Hegel w swej dialektyce Ducha. Współcześnie rozwija ten trop między innymi ks. Józef Tischner, który zaproponował, aby w teologii Trójcy św. zastąpić wyjaśnienia tomistyczne heglizmem. Ludwik Feuerbach nazywa heglizm „zlaicyzowanym chrześcijaństwem”, w którym Trójca Przenajświętsza została sprowadzona do permanentnego procesu dialektycznego następujących bez końca: tezy, antytezy i syntezy. Dla Hegla pierwszym aktorem nie jest ani Bóg-osoba, ani człowiek-osoba, lecz Historia. Ona jest nieustannym stawaniem się, a więc swój nurt wydarzeń porywa także człowieka, ludzkość, sama zaś będąc manifestacją Ducha, który, można przypuszczać, utożsamia się z panteistycznym Bogiem90. W artykule Zycie wewnętrzne Boga ks. Józef Tischner pisał, że „to my jesteśmy treścią wewnętrznego życia Boga” oraz że „dzieje świata” … to… „wewnętrzne życie Boga”91. Już św. Paweł, w Liście do Kolosan, przestrzegał przed gwiezdnym determinizmem, teoriami odwołującymi się do sił kosmicznych i pośrednio kierujących nimi duchach. Pisał: „Baczcie, by kto was nie zagarnął w niewolę przez tę filozofię będącą czczym oszustwem, opartą tylko na ludzkiej tradycji, na żywiołach świata, a nie na Chrystusie” (Kol, 2, 8). Współczesny myśliciel Jean Paul pisząc o „poetycznych nihilistach” zauważył: „kiedy historia staje się podobna do historyka pozbawionego religii i ojczyzny, wówczas samowola egoistycznego ducha musi się rozbić o twarde, nieubłagane prawa rzeczywistości i będzie raczej szukać ucieczki w krainę fantazji, gdzie nie obowiązują żadne prawa z wyjątkiem własnych zasad rytmu i melodii wiersza. Jeśli bowiem Bóg jak słońce znika za horyzontem, wkrótce także świat pogrąży się w ciemności”92. Nowa ziemia i nowe niebo w gnostyckim imperium ogarniającym wszechświat. W ciszy pejzażu „bez Boga” mistrzem ceremonii chce być „książę Ciemności” i „siewca kłamstwa”, jak mówi Pismo. Rozbudzając pychę i brak pokory człowieka, mami go pozorem boskości, by tym perfidniej realizować swój przewrotny plan — prowadzić dzieci Boże na zgubę i potępienie. Zły ma odrażające oblicze, a że jest przebiegły, nie ryzykuje ukazania się twarzą w twarz, przybiera maskę pseudouduchowienia i szlachetności. Mimo to z Otchłani wyłania się „wielki Smok barwy ognia” (Ap 12, 3), który symbolizuje Szatana, „uosobioną potęgę zła, a zarazem wszystkie moce zła, które działają w historii i przeciwstawiają się misji Kościoła”93.
PRZYPISY
1 Por. Katechizm Kościoła Katolickiego (dalej: KKK), 760, s. 190.
2 KKK, 769, s. 192.
3 KKK, 761, s. 190.
4 Por. KKK, 763, 764, 778, 780.
5 Lumen Gentium, 14.
6 Ibidem, 16.
7 KKK, 2851, s. 640.
8 Cyt. za: Satanizm jako ucieczka w absurd, Kraków 1993, s. 168.
9 Por. E. Voegelin: Lud Boży, tłum. M. Umińska, Kraków 1994, s. 73-75.
10 Jan Paweł II: Encyklika Evangelium Vitae (dalej: EV), 8. it EV, n.
12 E. Voegelin: op. cit., s. 120.
13 Por. E. Voegelin: op. cit., s. 54.
14 Por. S. Swieżawski: Zagrożenie większe niż marksizm, „Powściągliwość i Praca”, 1992 nr 5.
15 Por. T. Doktór: Co to jest New Age, „Społeczeństwo otwarte”, 1993 nr 12.
16 Por. ibidem.
17 H. Hesse: Gra szklanych paciorków, Warszawa 1993, s. 16.
18 Ibidem.
19 G. Danneels: New Age: nowy lad, nowa ludzkość, nowa wiara, Kraków 1992, s. 38.
20 C. Strohmer: Czego nie powie ci horoskop, Warszawa 1993, s. 120.
21 E. Hellenbroich: Konserwatywna rewolucja, „Nowa Solidarność”, 1995 nr 7.
22 Por. ks. I. Dec, przedmowa do: Złudzenie Nowej Ery. Teologowie o New Age, Wroclaw 1993, s. 8.
23 M. Fergusson: The Aquarian Conspiracy, Los Angeles 1980, s. 160-163, cyt. za: A. de Lassus: New Age — nowa religia? Warszawa 1993, s. 56-58.
24 Por. ibidem.
25 Por. „The Wanderer”, 10.11.94, cyt. za: „Opoka w Kraju”, 1994 nr 9.
26 M. Gogacz: Nurt antyhierarchiczny w Kościele, w: Jestem w Kościele, Warszawa 1993, s. 22.
27 Cyt. za: ks. Andrzej Zwoliński: Oczyszczenie przez Wodnika, „Powściągliwość i Praca”, 1995 nr 1.
28 M. Klecel: Gnoza współczesna i odwieczne zło, w: Zło w świecie, Poznań 1992, s. 186.
29 Por. ks. J. Kowalski: Współczesne sekty i gnozy. Nieopoganizm i nowa religijność,
w: Złudzenia Nowej Ery. Teologowie o New Age, Wrocław 1993, s. 42.
30 M. Umińska: Słowo od tłumacza, w: E. Voegelin: op. cit., s. 10-13.
31 Por. Eric Voegelin: op. cit. s. 31-32.
32 Tamże, s. 80.
33 Cyt. za: Przeciw gnostykom, „Emaus”, 1993 nr 16/17, s. 39.
34 Por. s. Michaela Pawlik: Złudne uroki duchowości Wschodu, Marki-Struga 1993, s. 118-121.
35 A. Bancroft: Współcześni mistycy i mędrcy, Warszawa 1987, s. 222.
36 Por. ibidem.
37 S. M. Pawlik: op. cit., s. 83-84.
38 S. M. Pawlik: op. cit., s. 27.
39 CS. Lewis: Cudy, Warszawa 1988, s. 125-126.
40 Por. „Biuletyn KAI ” 7.10.93.
41 Por. „Opoka w Kraju”, 1994 nr 9.
42 Por. Komunikat Referatu Misyjnego Seminarium Duchownego Księży Werbistów n.t. pobytu w Polsce w dniach 1-29.05.94 ks. Franciszka Barbozy SVD.
43 S. M. Pawlik: op. cit., s. 94.
44 S. M. Pawlik: op. cit., s. 37.
45 Ks. A. Zwoliński: Społeczno-moralne konsekwencje przyjęcia reinkarnacji, w: Reinkarnacja. Fakt czy urojenie?, Kraków 1995, s. 152.
46 S. M. Pawlik: tekst w „Emaus”, 1992 nr 14.
47 Ks. A. Zwoliński: op. cit., s. 143.
48 S. M. Pawilk: Złudne…, s. 92.
49 Por. R. Steiner: Preparing for The Sixth Epoch, Anthroposophie Press, USA, 1976, s. 10-12.
50 Ks. A. Zwoliński: W kołowrocie istnień, Kraków 1995, s. 89.
51 E. Voegelin: op. cit., s. 70.
52 Por. Wielka encyklopedia powszechna, t. 11, s. 818.
53 Por. ibidem.
54 Ks. A. Zwoliński: Oczyszczenie przez Wodnika, .Powściągliwość i Praca”, 1995 nr 1.
55 Por. K. Rahner, H. Vorgrimler: Maty słownik teologiczny, Warszawa 1987, s. 387.
56 Por. ks. M. Poradowski: Kościół od wewnątrz zagrożony, Londyn 1984, s. 98.
57 Por. s. M. Pawlik: op. cit., s. 56-58.
58 Por. s. Tokarski: Dzieje Auroville, w: Orient kulturowy, Warszawa 1984, s. 225.
59 Por. s. M. Pawlik: op. cit., s. 77-80.
60 E. Voegelin: op. cit., s. 83.
61 Ibidem, s. 93.
62 Por. ibidem, s . 93.
63 Cyt. za: T. Sakiewicz: Walka komunistów z polskim Kościołem, „Gazeta Polska” 1.09.94.
64 J. Prokopiuk: Wybrałem herezję, „Gazeta Wyborcza”, nr 2 z 3.01.92.
65 Por. Polskie Towarzystwo Higieny Psychicznej. Seminarium Porównawcze Kultur Wschodu i Zachodu. Program działania (projekt), maszynopis.
66 Założenia merytoryczno-organizacyjne Sekcji Kongresu Uniwersalizmu p.n. Technika i technologia jako narzędzie uniwersalizacji i budowania globalnej kultury, maszynopis.
67 J. Kuczyński: Różnorodność i jedność nauk jako podstawa uniwersalizmu, w: 0 uniersalności i jedności nauk. Zbiór rozpraw pod redakcją W. Krajewskiego 1 W. Strawińskiego, Warszawa 1993, s. 274.
68 Ibidem, s. 276.
69 Ibidem, s. 279-280.
70 Ibidem, s. 285.
71 Ibidem, s. 299.
72 Ibidem, s. 294.
73 Ibidem, s. 287-189.
74 Ibidem, s. 295.
75 Ibidem, s. 307.
76 Ibidem, s. 289.
77 Ibidem, s. 297.
78 H. Hesse: Gra szklanych paciorków, Wrocław 1993, s. 14 i 48.
79 Ibidem, s. 311.
80 Ibidem, s. 314.
81 Por. ks. A. Zwoliński: W kołowrocie istnień, Kraków 1995, s. 53.
82 Z.J. Zdybicka: Człowiek i religia. Zarys filozofii religii, Lublin 1993, s. 73.
83 Ibidem, s. 87.
84 Ibidem, s. 388.
85 J. Kuczyński: op. cit., s. 306.
86 Por. A. Tokarczuk: Zwodniczy odblask Złotego Różokrzyżowca, „Słowo.
Magazyn” 17-19.12.93.
87 J. Kuczyński: op. cit., s. 296.
88 Ibidem, s . 314.
89 Por. E. Voegelin: op. cit., s. 63.
90 Por. ks. A. Zwoliński: W kołowrocie istnień, Kraków 1995, s. 53-54.
91 J. Tischner: Życie wewnętrzne Boga. „Res Publica”, 1991 nr 5, cyt. za: P. Milcarek: Pogaństwo w Nowej Formie, „Emaus”, 1993 nr 16/17.
92 Cyt. za: E. Voegelin: op. cit., s. 93.
93 EV, 104.
O języku łacińskim w liturgii katolickiej – elementarne wskazania Kościół, w dokumentach Soboru Watykańskiego II i w Kodeksie Prawa Kanonicznego, jasno wyraził się na temat stosowania języka łacińskiego, który powinien zostać zachowany jako zwyczajny język obrzędów liturgii łacińskiej. Kilka fragmentów niechaj posłuży nam za elementarz w przybliżeniu się do tej ważnej problematyki. Podkreślenia moje – dla zwrócenia uwagi na pewne partie tekstu.
Codex Iuris Canonici – Kodeks Prawa Kanonicznego (1983): Kan. 928 – Eucharystię należy sprawować w języku łacińskim lub w innym języku, byleby teksty liturgiczne zostały zgodnie z prawem zatwierdzone. [No właśnie: "lub w innym języku". I rozwalono wrota na oścież dla demonów... - admin]
Sacrosanctum Concilium – Konstytucja o liturgii świętej: KL 36.
§1. W obrzędach łacińskich zachowuje się używanie języka łacińskiego, poza wyjątkami określonymi przez prawo szczegółowe. [Tylko, że gdyby nie tradycjonaliści, to już by obrządków łacińskich nie było - admin]
§2. Ponieważ jednak i we Mszy świętej, i przy sprawowaniu sakramentów, i w innych częściach liturgii użycie języka ojczystego nierzadko może być bardzo pożyteczne dla wiernych, można mu przyznać więcej miejsca, zwłaszcza w czytaniach i pouczeniach, w niektórych modlitwach i śpiewach, stosownie do zasad, które w tej dziedzinie ustala się szczegółowo w następnych rozdziałach. [Tak było zawsze i uważano to za rzecz oczywistą, że słowa kierowane nie do Boga, a do ludzi, do zgromadzenia, były w języku narodowym - admin]
KL 54. Zgodnie z art. 36 niniejszej Konstytucji można pozwolić we Mszach odprawianych z udziałem wiernych na stosowanie języka ojczystego w odpowiednim zakresie, zwłaszcza w czytaniach i „modlitwie powszechnej”, oraz jeżeli warunki miejscowe tego wymagają, w tych także częściach, które należą do wiernych. ["Odpowiedni zakres" objął całą Mszę - admin]
Należy jednak dbać o to, aby wierni umieli wspólnie odmawiać lub śpiewać stałe teksty mszalne, dla nich przeznaczone, także w języku łacińskim [Ha ha ha! Zna ktoś taki kościół, oprócz tradycjonaslistów? - admin]
KL 116. Śpiew gregoriański Kościół uznaje za własny śpiew liturgii rzymskiej. Dlatego w czynnościach liturgicznych powinien on zajmować pierwsze miejsce wśród innych równorzędnych rodzajów śpiewu. [W praktyce śpiew gregoriański zniknął w ogóle. Zastąpiły go piosenki w rodzaju "Barki", nadające się na ogniska pielgrzymkowe - admin]
Nie wyklucza się ze służby Bożej innych rodzajów muzyki kościelnej, zwłaszcza polifonii, byleby odpowiadały duchowi czynności liturgicznej, zgodnie z art. 30. [Nie wykluczono też brżęku nie zawsze dobrze nastrojonych gitar, bębenków murzyńskich itd. - admin]
„Różaniec będzie potężną bronią przeciwko piekłu; zniszczy występek i rozgromi herezje”
(Obietnice różańcowe, które otrzymał od Niepokalanej Matki bł. Alan de Rupe).
http://novushiacynthus.blogspot.com/
Gigantyczne oszustwo Rezerwy Federalnej Prawdę mówiąc, bardziej by nas zaskoczyła informacja, że FED zrobił coś uczciwego… – admin
Poniżej jedna z najdziwniejszych historii w dziejach finansów, z udziałem rządu USA, obejmująca setki tysięcy ton urojonego złota, nielegalne przelewy i pożyczki o łącznej wartości 15 bilionów dolarów. Wygląda na to, że natknęliśmy się na największą organizację terrorystyczną na świecie – oryginalne dokumenty prowadzą do Sekretarza Skarbu oraz przewodniczącego Rezerwy Federalnej, dwóch najwyższych urzędników finansowych USA. Wszystkie transakcje, które poznamy są w rzeczywistości terrorystycznym praniem pieniędzy, a jedyną rzeczą chroniącą przed bezzwłocznym aresztowaniem setki najwyższych urzędników finansowych, są ich polityczne powiązania. W dniu 16 lutego 2012 roku Lord James Blackheath, członek brytyjskiej Izby Lordów, przedstawił dowody oszustwa, odkrytego przez niego w 2009 roku. Posiadane przez niego dokumenty, w tym oryginały podpisane przez Alana Greenspana i Timothy Geithner’a, pokazują nielegalne, wykonywane poza księgami, przelewy z Banku Rezerw Federalnych w Nowym Jorku na sumę 15 bilionów dolarów, najpierw do HSBC (Hong Kong Shanghai Banking Corporation) w Londynie, a następnie do Bank of Scotland. Bank of Scotland, na podstawie przywileju królewskiego, zakazujacego jednak udziału w takich transakcjach, po prostu “dał” te pieniądze 20 europejskim bankom do stosowania w wysoce rentownym systemie handlu obligacjami średnioterminowymi (MTN)[1], które w ciągu ponad 3 lat wygenerowały biliony dolarów zysków, z których żadne nie zostały wykazane w księgach banków, nie zostały opodatkowane ani nie przyniosły korzyści akcjonariuszom tych banków. Lord Blackheath, podkreśla, że “oszustwem i przykrywką” dla tego transferu pieniędzy było wyimaginowane zajęcie 750.000 ton złota przez agentów nieokreślonego podmiotu (potwierdzonego przez najwyższe źródła oficjalne, rodzinę Bush’ów i CIA), jako rzekome “źródło” pieniędzy. Rząd Indonezji potwierdza, że jest to całkowite oszustwo i że wskazana osoba miała jedynie 700 ton złota (około połowy tego, co posiadał Kadafi), a nie 750.000 ton. Należy zauważyć, że tylko 1.500 ton złota było kiedykolwiek w historii świata przedmiotem obrotu, jak stwierdzono w Izbie Lordów.[2] Kwestie, które zostały początkowo przedstawione są całkowicie niezgodne z międzynarodowymi konwencjami i stanowią dopiero początek góry lodowej dwóch dziesięcioleci przestępstw, w których wzięły udział dziesiątki rządów. Bank Rezerwy Federalnej w Nowym Jorku w żadnym momencie nie został upoważniony do posiadania wymienionych środków finansowych. Jednakże dokumenty posiadane przez Lorda Blackheath dowodzą niezbicie, że nowojorska Rezerwa Federalna posiadała te środki i przekazała je w taki sposób, aby ukryć ich pochodzenie, za pomocą HSBC i Bank of Scotland. Proces ten, ewidentnie z udziałem Alan’a Greenspan’a, Timothy Geithner’a i innych, wydaje się być praniem pieniędzy, przynajmniej do czasu znalezienia jakiegoś innego wyjaśnienia. Żadnego jednak nie przedstawiono.
“Zabezpieczenie” tych funduszy, którym było rzekomo 750.000 ton złota, okazało się całkowitą fantazją. Te fałszywe transakcje ostatecznie okazały się “oszustwem i przykrywką”, jakich należałoby się spodziewać po organizacji przestępczej. Przekazanie tych środków, bez żadnych zezwoleń, rządowych czy jakichkolwiek innych, w szczególności bez zgody i wiedzy Kongresu oraz zapłaty odsetek do budżetu Stanów Zjednoczonych, czyni każdy aspekt tych przestępczych działań złamaniem niezliczonej ilości przepisów. Odbiór i wykorzystanie tych funduszy przez 20 banków, z których dwa są największymi bankami na Wall Street, i wykorzystanie ich do generowania zysków, podczas gdy fundusze te są trzymane poza księgami banków, a zyski ukryte i wyprane oraz uzyskane ze środków otrzymanych w wyniku kryminalnej działalności, czynią wszystkich w to zaangażowanych częścią organizacji przestępczej.
Nagranie z Izby Lordów: Tłumaczenie: davidoski
Na podstawie: Trillion Dollar Terror Exposed: Bush, Fed, and European Banks in $15 Trillion Fraud, All Documented
Przypisy:
[1] http://en.wikipedia.org/wiki/Medium_term_note
[2] Liczba 1507 ton złota nie jest poprawna, ale i tak rzeczywista liczba złota wydobytego kiedykolwiek na świecie jest znacznie mniejsza od 750.000 ton.
http://bankowaokupacja.blogspot.com/
04 marca 2012
Demokratyczne państwo niepełnosprawne finasowo - wydawałoby się.. A jednak pieniądze na trwonienie- demokratyczne państwo prawa- ma! Ile mu potrzeba- tyle od’ obywateli” bierze i trwoni marnotrawiąc do dna.. A kto mu zabroni? Kto mu zabroni rabować, kraść, marnotrawić.?. Tyrania marnotrawstwa i tyle! Żadne państwo demokratycznego prawa, a naprawdę bezprawia - nie ma swoich pieniędzy.. Ma pieniądze ukradzione ludziom, których dla niepoznaki nazwało „obywatelami”, którzy w społeczeństwie obywatelskim- nie mają tak naprawdę nic do powiedzenia. Mogą sobie tylko pokrzyczeć- nawet pod” sercem demokracji”- i to wszystko. W poprzedniej komunie nawet krzyczeć nie było wolno.. Teraz wolno! Można nawet wrzeszczeć! Reszta idzie swoim biurokratycznym trybem, ale żeby reszta sobie szła- muszą być pieniądze. I do tego potrzebni są „obywatele”.. Żeby dawali pieniądze.. Na fałszywe idee, które jadą określonym torem.. Pociągu z ideami jadącego - powiedzmy sobie szczerze - z fałszywymi ideami na razie nie da się wykoleić.. Musi zabraknąć pędzącemu pociągowi paliwa, w postaci braku pieniędzy na ich realizację... Ale są „obywatele”. Oni pieniądze jeszcze mają, więc władza rabuje ich na realizację swoich własnych idei.. Przeważnie są to idee przeciwko” obywatelom”. Bo „obywatele” – tak naprawdę, żadnych idei politycznych nie potrzebują. Potrzebują tylko zagwarantowania im przez państwo indywidualnej wolności, zagwarantowania poszanowania ich własności i stania na straży ich bezpieczeństwa, żeby mogli się bogacić pracując, realizować swoje talenty w państwie bezpiecznym i praworządnym. Demokracja- oczywiście – jest zaprzeczeniem państwa prawa, a co za tym idzie państwa praworządnego, bo nawet jak prawo się ustanowi na ”stałe”, to zaraz przegłosują i jest odwrotnie.. Jest permanentnie odwrotnie, zgodnie z wyobrażeniami niejakiego Lejby Bronsteina- pseudonim Lew Trocki. Permanentna rewolucja we wszystkim! I taka rewolucja trwa, przy pomocy demokratycznego Sejmu - „ serca demokracji”. Tam wykuwa się idee- idee – przeciw nam. Bo jaką ideę można wykuć w „ sercu demokracji”, jak świat oparty jest o pomysł Pana Boga na świat? I jego prawami przyczynowo- skutkowymi, z jego pięknem i urokiem... Wszystkie demokratyczne idee sprzeczne są z pomysłem Pana Boga na świat.. Bo one wszystkie są antyludzkie.. Nie szanują praw naturalnych, według których skonstruowany jest świat.. Wszystkie te fałszywe idee służą do panowania jednego człowieka nad innym.. Nic więcej! I nawet zabobonne prawa człowieka nie zakamuflują prawdy.. Właśnie rozbudowuje się „serce demokracji”, czyli Sejm. Zapłacimy za jego rozbudowę 55 milionów złotych. Czy ktoś nas pytał, czy zgadzamy się na rozbudowę tego demokratycznego nonsensu? Mnie nikt nie pytał - a Państwa? Demokraci robią, co uważają za stosowne wobec swojego pogańskiego „bożka”, jakim jest dla nich - demokracja. Żeby był jeszcze większy chaos, jak to w demokracji większościowej i parlamentarnej.. Żebyśmy się spod tego chaosu nigdy nie wygrzebali... Będą sprawniej przegłosowywać, a jak przegłosują to, co dzisiaj, to następnego dnia przegłosują to, co wczoraj obowiązywało. A to, co obowiązywało do wczoraj, nie będzie obowiązywało jutro.. Chodzi o pomieszanie przeszłości z teraźniejszością, teraźniejszość z przyszłością, a przeszłość - zamazać.. Żeby nie można było się w przyszłości dogrzebać do prawdy przeszłości. Do tego służy narzędzie demokracji większościowej.. Kult Liczby bez cienia Racji.. Bo gdzie może być Racja, jak dominuje Liczba? Święty Augustyn twierdził, że człowiek” nic nie przynosi na ten świat i nic z niego nie wynosi”. Tu Święty Augustyn się pomylił.. W sensie materialnym rzeczywiście człowiek z prochu powstaje i w proch się obraca.. Ale może przynieść na świat - idee..(????) Na świat, który zbudowany jest według pomysłu Pana Boga, człowiek przynosi fałszywe idee, które- jeśli nie są zgodne z intencją Boga- są przeciwko Bogu.. Demokraci przynoszą na świat fałszywe idee, które potem wprowadzają w życie przeciwko człowiekowi, mówiąc mu, że to dla jego dobra.. Dla jego dobra jest oczywiście wolność, jego własność i życie, które otrzymał od Pana Boga.. Ale dla jego dobra nie jest zaprzeczenie tym prawom.. Rozbudowa świątyni rozumu, jaką jest Sejm, świątyni demokracji i rozumowania większością - nie jest dla człowieka, tylko przeciw niemu.. Za jego pieniądze. Na razie tylko 55 milionów złotych! Żeby móc projektować w komisjach sejmowych kolejne głupstwa.. Jakby dotychczasowych nie było mało. Będą projektować wielbłądy - czyli konie - jak to w komisjach sejmowych. Bo wielbłąd w demokracji- to oczywiście koń zaprojektowany przez komisję sejmową. Wiecie państwo, jaki to będzie rozmach? Ile wariactw nam zaprojektują mając do dyspozycji 10 000 metrów kwadratowych i patentowanych powierzchni, osiem dużych sal komisyjnych oraz 100 gabinetów (!!!!) Dlaczego tylko 100 gabinetów????? Jestem oburzony! Żeby demokrację, o którą wszyscy demokraci walczyli- było stać tylko na 100 gabinetów? A dlaczego nie 1000!!!!!???? Będzie to budynek sejmowych komisji, sześciokondygnacyjny biurowiec i stanie tuż obok kompleksu sejmowego.. Właściwy Sejm nie będzie miał kompleksów, bo nie jest sześciokondygnacyjny.. Tam będą sejmikować w komisjach sejmikowych i się przegłosowywać komisyjnie, żeby potem - na sali plenarnej w Świątyni Rozumu- przegłosować to, co przegłosowali w komisjach - w atmosferze demokratycznej Sali Plenarnej. Czy od tego przybędzie nam rozsądku? No pewnie, że nie, bo demokracja zdrowy rozsadek ma na widelcu większości.. I kłuje tym widelcem codziennie. Większość, większość, większość- zdają się krzyczeć drzewa wokół Sejmu.. I wiatr szepce: większość, większość, większość.. Kto ma większość- ten ma rację? Kto większości nie ma - racji nie ma.. W tłumie sejmowym liczy się większość..Która prawie nigdy nie ma racji?. Najgorzej, że w tłumie większości gubi się jednostka, jako pierwotna wobec większości kolektywnej i tłumniej.. Co z nami tu na dole – w dole prawdziwej większości?. Bo nas są miliony, a ich tylko 460 plus setka w demokratycznym Senacie, w którym też przegłosowują to, co tamci w Sejmie już wcześniej przegłosowali.. I przegłosowali po wcześniejszych czytaniach... „Posłowie pracują w ciasnocie, nie mają też miejsca do pracy indywidualnej, na jednego posła przypada 2,2 m2 powierzchni biurowej”- twierdzi pan Jan Węgrzyn, wiceszef Kancelarii Sejmu. Popierający budowę sześciokondygnacyjnego budynku, który będziemy utrzymywać.. A oni będą w komisjach przegłosowywać przeciw nam.. 2.2 metra kwadratowego – to oczywiście za mało na jednego posła.. Jak można na dwóch metrach kwadratowych wymyślić coś mądrego, tym, bardziej, że nawet jak wymyśli - zaraz przegłosują, i znowu głupota zatriumfuje?. I zostanie przygnieciony brama triumfalną demokracji.. Bo głupota ściśle przyspawana jest do demokracji.. Im więcej demokracji- tym więcej głupoty. Demokracja rozłoży każde społeczeństwo zorganizowane na bazie rozsądku i na bazie sprawiedliwego prawa.. Jest jak usypiająca trucizna zatruwająca swoim jadem przestrzeń publiczną. Taki demokratyczny czad.. Bez zapachu i smaku - ale jaki trujący! Za trzy lata będziemy mieli kolejną świątynię rozumu.. W której nie będzie za grosz rozumu.. Może zaczną projektować żyrafy, w tych komisjach sejmowych na 10 000 metrach kwadratowych i demokratycznych? Wyjdzie im…kucyk! WJR
Kolejna żałoba narodowa, czyli opary obłudy nad ludzką tragedią Prezydent Bronisław Komorowski ogłosił żałobę narodową w związku z katastrofą kolejową, w której w sobotę wieczorem (03.03) zginęło 16 osób, a ponad 50 zostało rannych. Joanna Trzaska-Wieczorek, szefowa biura prasowego prezydenta, potwierdziła podpisanie przez głowę państwa stosownego rozporządzania. W dniach 5-6 marca opuszczone zostaną polskie flagi (do połowy masztu), odwołane zostaną imprezy masowe oraz widowiska rozrywkowe takie jak koncerty, rozgrywki sportowe. Podstawą prawną do wprowadzenia żałoby narodowej jest art. 11 ustawy z dnia 31 stycznia 1980 r. “o godle, barwach i hymnie Rzeczypospolitej Polskiej oraz o pieczęciach państwowych” (tutaj). Ustawa m.in. stanowi, że “Prezydent Rzeczypospolitej Polskiej może, w drodze rozporządzenia, wprowadzić żałobę narodową na terytorium Rzeczypospolitej Polskiej. Rozporządzenie w szczególności powinno określać przyczyny wprowadzenia oraz czas trwania żałoby narodowej, uwzględniając uwarunkowania kulturowe i historyczne oraz przyjęte w tym zakresie zwyczaje”. W momencie redagowania tej wiadomości nie było znane oficjalne uzasadnienie wprowadzenia żałoby. Można się domyślać, że będzie ono nawiązywać do słów ministra transportu Sławomira Nowaka, który tragiczne wydarzenie nazwał “największą katastrofę kolejową w wolnej Polsce po 1989 roku”. Na nczas.com wielokrotnie pisaliśmy o kolejnych żałobach narodowych, prawie za każdym razem pytając o sens “przymuszania Polaków do ostentacyjnego pogrążania się w smutku”. W 2008 roku Janusz Korwin-Mikke tak pisał o styczniowej katastrofie lotniczej w Mirosławcu (zginęło 19 oficerów i jeden podoficer): “Adam Mickiewicz na jakimś zebraniu Wielkich Emigrantów w Paryżu oburzał się, że nie broniono do końca Warszawy “choćby miały z niej pozostać tylko gruzy i zgliszcza”, na co któryś z generałów zauważył dobrotliwie: “…po to, byś Pan, panie Mickiewicz, mógł siąść na zgliszczach i opiewać ruiny?” Prezydent (ŚP. Lech Kaczyński, ale równie dobrze pasuje tu Bronisław Komorowski – dop. red.) znany jest z upodobań do solennych – najlepiej żałobnych – uroczystości, ze szczególnym uwzględnieniem opiewania klęski powstania warszawskiego. Czasem, z braku klęsk militarnych, opiewa śmierć górników, czasem hodowców gołębi, czasem pielgrzymów w autobusie. Oczywiście musi ich być sporo w jednym miejscu, by p. Prezydentowi to się medialnie opłaciło. (…) 19 osób to – przy złej pogodzie – ginie dziennie na drogach Polski – i (całkiem słusznie zresztą) nikt z tego powodu nie ogłasza żałoby – poza, oczywiście, rodzinami ofiar. I tak właśnie powinno być. Żałoba powinna panować w Siłach Powietrznych WP – a ścisła żałoba: w jednostkach, w których służyli zmarli”. W 2009 roku “zbiorowy smutek” nakazali wspólnie śp. Prezydent (PIS) oraz premier Donald Tusk (PO). Pretekstem do politycznej licytacji była katastrofa górnicza w kopalni “Wujek”-”Ruch Śląsk”. Śp. Lech Kaczyński ogłosił żałobę narodową w dniach 21-22 września a premier sypnął pieniędzmi podatników. Rodziny tragicznie zmarłych otrzymały po “około 50 tys. zł. zapomogi”. Donald Tusk zapewniał w błysku fleszy, że osoby dotknięte tragedią “będą pod właściwą opieką” (ufundowano psychologów), że “zostaną zabezpieczone w sensie materialnym” (oprócz “darowizny” od podatników, prywatne firmy zupełnie słusznie wypłaciły odszkodowania), że “nikt nie pozostanie sam”. Zwłaszcza zachowanie premiera nazwaliśmy wtedy “zbijaniem politycznego kapitału na ludzkiej tragedii”. Współczuliśmy rodzinom, ale pytaliśmy, „dlaczego śmierć górników (wybierając zawód zadawali sobie sprawę z ryzyka wypadku!) ma być “lepsza” od śmierci rzeszy innych Polaków, którzy zginęli pod kołami samochodów lub mieli “pecha” zejść z tego świata w trakcie wykonywania mniej hołubionej przez władzę profesji.” Śmierć bliskich oczywiście bardzo boli. Dla wielu Polaków (również niekatolików) bliską osobą był Stefan kard. Wyszyński, po którego odejściu (w 1981 r.) do połowy opuszczono państwowe flagi. Trudno jednak, o choć iluzoryczne poczucie bliskości z 22 ofiarami pożaru hotelu socjalnego w Kamieniu Pomorskim, które zostały uhonorowane żałobą w dniach 14-16 kwietnia 2009. Równocześnie pośmiertnych zaszczytów nie doczekała się żadna z kilkuset osób, które według statystyk straży pożarnej giną rocznie na skutek zaczadzenia. Politycy będą przed kamerami czcić pamięć hodowców gołębi (Katastrofa budowlana na terenie Międzynarodowych Targów Katowickich – żałoba w dniach 29.01 – 01.02.2006), pielgrzymów w autobusie (katastrofa polskiego autokaru w Vizille, w departamencie Isère; żałoba w dniach 23-25.07.2007), górników (katastrofa górnicza w kopalni Halemba; żałoba: 23-25.11.2006). Grunt, aby zmarłych było sporo w jednym miejscu… Trudno w to uwierzyć, ale po roku 2004 (w zamachu w Madrycie zginęło 191 osób, w tym 4 Polaków) tylko w jednym roku nie było żałoby narodowej. To w 2011 żadna z tragedii nie była na tyle spektakularna i nie pochłonęła równocześnie tylu ofiar, aby ogłoszenie ogólnopolskiej smuty mogło się medialnie opłacać. Po tragedii w kopalni „Wujek-Śląsk” (na skutek wybuchu metanu zginęło co najmniej 13 osób) prezydent postanowił po raz kolejny uczynić śmierć górników „lepszą” od śmierci rzeszy innych Polaków, którzy mieli „pecha” zejść z tego świata w trakcie wykonywania mniej hołubionej przez władzę profesji.” Żałoby narodowe się zdewaluowały, bo były ogłaszane nie tyle z potrzeby serca, co ze względu na potrzebę kształtowania wizerunku. Ile spośród ostatnich 12 narodowych żałób (wliczając nadchodzącą) naprawdę dotknęło cały naród? Katastrofa lotnicza pod Smoleńskiem (żałoba: 10-18 kwietnia 2010) oraz śmierć Jana Pawła II (3-8 kwietnia 2005)? W najbliższych dniach politycy i media będą miały co robić, bo “na tym właśnie polega żałoba narodowa, że towarzyszą jej gęste opary obłudy, więc będziemy tymi oparami oddychali”. Ale potem “wszystko wróci do normy, to znaczy do politycznej wścieklizny charakteryzującej życie publiczne w Polsce” (S. Michalkiewicz, NCZ! 2010) Adam Wawrzyniec
Putin panuje nadal… To zła wiadomość dla rusofobów. Dlaczego tak się stało? Bo, przede wszystkim, w czasie jego prezydentury, a potem premierostwa – Rosja dokonała ogromnego skoku gospodarczego, z dna, na jakim była w końcówce niesławnej pamięci prezydentury Borysa Jelcyna. Statystyka nie kłamie – w 2000 roku PKB Rosji wynosił 260 mld USD, (czyli mniej więcej tyle, ile obecnie Polski), a w 2011 – 1476 mld USD. Jest to wzrost aż sześciokrotny. Średnia pensja w 2000 roku wynosiła… 222 złote, teraz 2005 złotych (wzrost prawie dziesięciokrotny). Rezerwy kruszcowo-walutowe Rosji zwiększyły się z 19,82 mld USD do… 433 mld USD. Porażką jest spadek liczby ludności z 146 mln do 143. Rosjanie, mając do wyboru, może nudną, ale jednak stabilizację i przewidywalność lub nieznane i kapitulację przed Zachodem – wybrali stabilizację. Jakoś nie chcą uwierzyć, że Niemcow, Kasparow, Ryżkow, a z Londynu Bierezowski – zapewnią im świetlaną przyszłość, a Rosji potęgę i bogactwo. To Putin daje Rosjanom gwarancję, że ich kraj pozostanie krajem niepodległym, a nie kolonią międzynarodowego kapitału. Daje gwarancję, że decyzje o przyszłości Rosji będą zapadać w Moskwie, a nie w Waszyngtonie. Przypomnieć wypada, że podczas wizyty w Moskwie w 2011 roku Jo Biden, wiceprezydent USA, zasugerował, że Ameryka życzy sobie, żeby prezydentem Rosji był nadal Dmitrij Miedwiediew. Tymczasem dla ogromnej większości Rosjan kwestia suwerenności to nadal rzecz o zasadniczym znaczeniu. Czy polityka polska jest przygotowana na następne sześć lat rządów Putina? Raczej wątpliwe. W mediach dominuje „czarny piar”, przedstawia się tego w gruncie rzeczy prozachodniego i umiarkowanego polityka, jako drugiego Stalina, budującego nowy ZSRR, szefa przestępczej mafii i mordercę. Rusofobicznego bębenka podbija tzw. prawica będąca w istocie narzędziem w rękach nowego Wielkiego Brata. Politycy partii rządzącej, sparaliżowani tą aurą oraz będąc w istocie tak samo uprzedzeni do Rosji, jak ich niby przeciwnicy – stronią od kontaktów z przywódcą potężnego sąsiada, czekając na nie wiadomo, co. Donald Tusk, po wykonaniu kilku znaczących posunięć w roku 2009, „obraził” się na Putina za raport MAK, choć polska komisja w zasadzie potwierdziła jego główne ustalenia. Nie doszło do przełomu w stosunkach gospodarczych, nie położono na stole żadnego wielkiego, wspólnego projektu. Teraz z Putinem będzie musiał rozmawiać Bronisław Komorowski. Jego stosunki z poprzednim prezydentem Rosji były dobre – czy będzie to kontynuował z nowym lokatorem Kremla? Czy nie ulegnie szantażowi mediów i krzykaczy politycznych? Czy nie przestraszy się lansowanego w pewnych kręgach przydomka – „Komoruski”? Jan Engelgard
To Grodzko Posłanka/poseł Anna Grodzka (ongiś Krzysztof Bęgowski) pozwał red. Tomasza Terlikowskiego za używanie względem niej/niego zwrotu w rodzaju męskim. Parlamentarzystka, ona, on, ono twierdzi, że ma z tego tytułu “dyskomfort psychiczny”. Trudno nadążyć, o co biega nadobnej “pani”, ale to chyba słuszna autodiagnoza. Jakiś stały i przewlekły “dyskomfort psychiczny” wyczuwany jest w tej osobie na odległość. Widziałem raz “panią” posłankę Grodzką z odległości kilku metrów i nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że widzę pana Bęgowskiego w damskich ciuchach. Kawał chłopa, toporne męskie rysy twarzy, subtelności niewieściej zero. Owszem, bywają mężczyźni o delikatnej powierzchowności i jeśli tacy się pomalują, zoperują, wypudrują to mógłbym się pomylić – baba to czy chłop, ale nie z Grodzkim/Grodzką/Bęgowskim… Po co więc na siłę nazywać mężczyznę w damskich ciuchach kobietą (i to takie fest chłopisko!)? Na litość Boską, jeśli mój mózg powie mi jutro, że jestem antylopą, to czy poszanowaniem mojej wartości będzie zwracanie się do mnie per Redaktorko Antylopo? I jeszcze jedno, problemy osób transseksualnych, homoseksualnych i w ogóle seksualnych-inaczej to problemy ważne [Nie przesadzajmy, są ważniejsze - admin], nad którymi pochylać się trzeba ze zrozumieniem, delikatnością, wiedzą, ale dać się zastraszyć terroryzmowi trans-gender-gejowskiemu to już zupełnie inna bajka. I dlatego właśnie kibicuję Terlikowskiemu! Zresztą obu stronom proponuję ugodę sądową na następujących zasadach: w języku polskim wyróżniamy trzy rodzaje gramatyczne: męski, żeński i nijaki. Skoro facet nie jest tradycyjnym facetem, a babka tradycyjna babką, to niech trans-obywatele RP zarezerwują sobie nieużywany płciowo (poza dziećmi – “ono, to dziecko”) rodzaj nijaki i po sprawie. Kogo, czego nie ma? Grodzka nie ma. O Grodzku…. Z Grodzkiem… Coś nowego dla nowej formy płciowości – czemu nie? Tak ono, Grodzko, powinno być zadowolone z rozwiązania polubownego, semantycznego i trans-gramatycznego. Robert Wit Wyrostkiewicz
Z kamerą wśród ludzi Wszędobylskie kamery, prawo antyterrorystyczne, permanentna inwigilacja aktywistów, olbrzymie uprawnienia policji, potężny aparat bezpieczeństwa, podsłuchy telefonów na masową skalę i największy zbiór DNA. Czy Wielka Brytania zmierza w kierunku państwa policyjnego, czy też może już dawno przekroczyła antydemokratyczny i antyobywatelski rubikon? Wyspy Brytyjskie przemieniają się w schizofreniczny sen miłośników teorii spiskowych węszących wszędzie powszechną kontrolę, inwigilację i łamanie praw obywatelskich. Tyle tylko, że to już nie sen paranoika, a rzeczywistość. W kraju policyjnym nikt nie kontroluje zasadności stosowania inwigilacji, a zebrana w sposób tajny wiedza służy do wymuszania posłuszeństwa wobec władzy. W państwie prawa środki techniki operacyjnej – niezbędne z punktu widzenia bezpieczeństwa – pozostają pod ścisłą kontrolą, a informacje uzyskane z podsłuchów służą przede wszystkim potrzebom procesowym. W Wielkiej Brytanii ta machina powoli wymyka się spod demokratycznej kontroli. W samym 2011 roku ponad 800 różnej maści organizacji, instytucji rządowych, policji, firm ochroniarskich, samorządów lokalnych itp. otrzymało prywatne dane ponad 250 tys. osób. Liczbę niewidzianą w jakimkolwiek innym, demokratycznym państwie prawa.
UK-RAINA PERMANENTNEJ INWIGILACJI W Londynie pod Piccaddilly Circus znajduje się potężne centrum monitoringu. To tutaj bije serce systemu Westminster, dzięki któremu mieszkańcy stolicy mają się czuć bezpiecznie. Na kilkudziesięciu monitorach grupa ochroniarzy ogląda obrazy ze 10 tys. ukrytych kamer umieszczonych w każdym zakątku Londynu. Według Home Office, które za 1,25 miliona funtów dziesięć lat temu zafundowało zabawkę do podglądania londyńczyków, Westminster jest najlepszym praktycznym przykładem na to, jak w przyszłości będzie wyglądał państwowy system bezpieczeństwa. W ciągu ostatnich dziewięciu lat centrum odwiedziło 6 tysięcy oficjeli z 30 krajów. Wpadli z wizytą policjanci z najniebezpieczniejszych miast na świecie (Sao Paulo, Baltimore) jak również miłośnicy osobliwych wersji demokracji np. z Chin. Londyński monitoring to cud nowoczesnej techniki. Kamery są dobrze ukryte, potrafią obracać się na wszystkie strony (rotacja 360 stopni) oraz zarejestrować datę urodzenia na dowodzie tożsamości z odległości 75 metrów. Pracownicy centrum mają za zadanie zwracać uwagę na wszelkie podejrzane zachowania, czyli w praktyce na wszystko, co im wpadnie w kadr. Dzięki Home Office każdy kręcący się w strefie podglądu mieszkaniec Londynu łapany jest przez kamery nawet 300 razy dziennie.
PODGLĄDANIE NA EKRANIE Brytyjska obsesja na punkcie monitorowania obywateli pogłębia się z każdym rokiem. Nie wiadomo, ile dokładnie kamer śledzi każdy krok mieszkańców Wysp. Ostatnie dane pochodzą sprzed sześciu lat i mówią o liczbie 4,8 milionów zainstalowanych kamer w całym królestwie. CCTV (Closed Circuit Television) ma w teorii pomagać w zwalczaniu przestępstw. W rzeczywistości kamery nadają się jedynie do podglądania. I to w dodatku niewyraźnego. Według raportu policji z 2009 roku aż 80 proc. zdjęć wykonanych przez wszędobylskie kamery, inaczej niż w Londynie, jest tak kiepskiej, jakości, że nie nadaje się na materiał dowodowy. W roku 2008 w Wielkiej Brytanii zaledwie 3 proc. spraw zostało rozwiązanych za pomocą monitoringu. Od niedawna do grona podglądaczy dołączają również dyrektorzy szkół. Już ponad osiemdziesiąt brytyjskich podstawówek i gimnazjów zakupiło sobie monitoring. Kamery wraz z mikrofonami pojawiają się na szkolnych boiskach, korytarzach i w klasach. Jednak inwigilacja w Wielkiej Brytanii to nie tylko kamery na ulicach i w szkołach. Już były rząd Browna marzył o stworzeniu bazy danych dotyczącej tego, kto, jak, gdzie i po co korzysta z telefonu komórkowego i internetu. Idea sprowadza się do tego, aby policja za pośrednictwem sieci mogła dokonywać tajnych przeszukiwań komputerów bez konieczności uzyskiwania zgody sądu. Dzisiaj na Wyspach dane z prywatnych rozmów przez telefon i e-maili chroni ustawa, a rządowe instytucje i policja mogą ubiegać się o dostęp do nich w szczególnych okolicznościach. W praktyce ustawa jest martwa, gdyż takich szczególnych przypadków jest około tysiąca dziennie.
WALKA Z TERRORYZMEM Wszystkie te pomysły wyrastają z antyterrorystycznej psychozy. Teza byłego premiera Tonyego Blaira, że „11 września zmienia wszystko” dała zielone światło dla antydemokratycznych idei. Podstawowe zasady demokracji zostają, więc zawieszone lub porzucone w imię walki z terrorem. Tyle tylko, że to nie jest zwycięstwo wolnego społeczeństwa i bezpieczeństwa narodowego. To zwycięstwo terroryzmu. W tym przypadku policyjnego. Zwłaszcza, że definicja terrorysty jest dość płynna. Co roku na Wyspach wybuchają afery brytyjska policją w roli głównej, która zbiera fotografie, pliki wideo, zeznania podatkowe oraz billingi politycznych aktywistów, którym zdarza się demonstrować na ulicach. Na przestrzeni ostatnich paru lat czujną obserwacją znaleźli się m.in. ekolodzy sprzeciwiający się rozbudowania lotniska Heathrow. Przygotowani policjanci jeszcze przed planowanymi demonstracjami prewencyjnie wyłapują tych, którzy wcześniej podpadli, np. liderów strajków. Podobna akcja miała miejsce niewielkiej szkole w Sneiton, gdzie 114 ekologów zostało aresztowanych zanim zdążyli wyruszyć na demonstrację przeciwko elektrowni węglowej w Ratcliffe-on-Soar w Nottinghamshire. Przeciwko ekologom zastosowano antyterrorystyczne ustawodawstwo. Brytyjska policja korzystała z pomocy płatnych informatorów, podsłuchów, oraz monitorowała pocztę elektroniczną i smsy aktywistów. Miłośnicy przyrody, którzy wcześniej nie mieli żadnego zatargu z prawem zostali potraktowani jak terroryści i prewencyjnie zamknięci z podejrzeniem „spisku zmierzającego do nielegalnego wtargnięcia na teren zakładu i sprowokowania działań kryminalnych. Za przykładem rządu idą prywatne firmy. Richard Thomas były pełnomocnik rządu ds. informacji opublikował listę 40 największych brytyjskich przedsiębiorstw, które kupowały prywatne dane tysięcy pracowników. Brytyjskie molochy płaciły także za wszelkie sekrety o ludziach, którzy starali się o zatrudnienie, dzięki czemu jeszcze podczas rekrutacji odstrzeliwano pracowników, którzy mogą być kłopotliwi, głównie członków związków zawodowych i borykających się z problemami zdrowotnymi.
DNA DO KONTROLI Na argumenty zaniepokojonego społeczeństwa i organizacji praw człowieka rządzący wydają się głusi. Mimo, że społeczeństwo, ani rząd nie wierzą już w żadne zagrożenie, terroryści nadają się do wszystkiego. To ze względu na nich brytyjska policja może zatrzymać podejrzanego na 42 dni, rząd wprowadza do obiegu obowiązkowe dowody tożsamości oraz z zapałem filatelisty kolekcjonuje próbki DNA obywateli. Brytyjski katalog DNA jest największy na świecie. Specsłużby Jej Królewskiej Mości oglądają pod mikroskopem 4,5 miliona genetycznych próbek obywateli. Nic dziwnego, że Wielka Brytania stała się jedynym, obok Rosji, krajem w Europie, który Privacy International (organizacja zajmująca się lobowaniem na rzecz jak najmniejszego ograniczania swobód obywatelskich) określa w swoim raporcie, jako państwo o głęboko zakorzenionym nadzorze. Wielka Brytania, przez wieki wzór swobód, dzięki walce z terroryzmem zajęła w wolnościowym rankingu godne miejsce zaraz obok Chin i Singapuru.
Radosław Zapałowski
Jak to z głosowaniem nad zakazem prywatyzacji LOTOSU było
1. Jestem Państwu winien wyjaśnienie dotyczące losów obywatelskiego projektu ustawy o zakazie prywatyzacji grupy paliwowej Lotos S.A. Wydawało się, bowiem, że deklaracje o odrzuceniu projektu ustawy już w I czytaniu, złożone w imieniu dwóch klubów parlamentarnych rządzącej koalicji PO-PSL, zmaterializują się podczas piątkowego głosowania na sali plenarnej. I tak napisałem na ten temat na swoim blogu parę dni temu. Jednak w piątek przed głosowaniem tych dwóch wniosków, doszło niespodziewanie do debaty, którą wywołali posłowie z klubów opozycyjnych odpowiedzialni za prowadzenie projektu obywatelskiego. Padły pytania do ministra Skarbu Mikołaja Budzanowskiego, a ten swoją niekompetencją i arogancją doprowadził wręcz do wrzenia na sali, a niektórym posłom szczególnie koalicyjnego PSL-u otworzyły się oczy i uszy na argumenty opozycji i przedstawiciela inicjatywy obywatelskiej.
2. Bo czy można nie zareagować na poważne merytoryczne argumenty, padające z mównicy sejmowej. Posłowie mówili o wpływach podatkowych pochodzących z Lotosu (ponad 12 mld zł z VAT, akcyzy i podatku dochodowego), które po prywatyzacji mogą być tylko mniejsze, o kluczowym znaczeniu Naftoportu dla zaopatrzenia Polski w ropę droga morską, o 5 tys. miejsc pracy nie tylko w regionie gdańskim, ale także podkarpackim, zagrożeniu po prywatyzacji Lotosu (szczególnie, jeżeli inwestorem będą Rosjanie) dla płockiego Orlenu i kilkunastu innych powodach, dla których ta firma powinna pozostać w rękach Skarbu Państwa. Czy dzwonkiem alarmowym dla Polski, nie powinny być próby wrogiego przejęcia przez Rosjan węgierskiego koncernu naftowego MOL, działania Rosjan na Litwie, Łotwie, Estonii w Czechach i na Słowacji, nawet nie wspominając o brutalnych zachowaniach Gazpromu i rosyjskich firm naftowych na Ukrainie czy Białorusi? Te ostatnie pochodzą wprost ze strategii energetycznej Rosji, dokumentu przyjętego przez rosyjski rząd parę lat temu, z którego jednoznacznie wynika, że ten kraj chce wykorzystać dostarczanie surowców energetycznych na Zachód, do uzyskiwania tam także wpływów politycznych.
3. Po takiej dawce merytorycznych argumentów, przemawiających za zachowaniem w rękach państwa większościowego pakietu akcji w koncernie paliwowym Lotos, doszło do glosowania nad obywatelskim projektem ustawy w tej sprawie. „Połamał” się klub PSL-u. Dwaj posłowie tego klubu od dawna kontestujący koalicję z Platformą (a przynajmniej niektóre jej posunięcia) Janusz Piechociński i Eugeniusz Kłopotek, głosowali przeciw odrzuceniu projektu ustawy. Aż sześciu kolejnych wstrzymało się od głosu (Borkowski, Kalemba, Stefaniuk, Tokarska, Zgorzelski, i były marszałek Zych), co także oznaczało sprzeciw wobec odrzucenia projektu ustawy) i 3 posłów nie głosowało, choć byli obecni na sali (wicepremier Pawlak, wiceminister gospodarki Kacprzak i poseł Walkowski). Dzięki temu opozycji większością 4 głosów udało się zablokować odrzucenie projektu obywatelskiego w I czytaniu i skierować go do dalszych prac w sejmowej komisji skarbu. Nie gwarantuje to wprawdzie, że ustawa ta zostanie ostatecznie przyjęta, ale daje nadzieję, że grabieżcza polityka prywatyzacyjna, jaką uprawia rządząca Platforma, nawet przy takiej konfiguracji w tym Sejmie, może zostać zablokowana.
4. Przedstawiam szczegóły tego głosowania także, dlatego, że w najbliższym czasie w Sejmie będą głosowane także inne ważne projekty, które będą miały ogromny wpływ na przyszłość naszego kraju. Mam na myśli choćby ratyfikację traktatu fiskalnego podpisanego ostatnio przez Premiera Tuska w Brukseli, czy też ustawę o podniesieniu wieku emerytalnego do 67 lat, a więc o 7 lat dla kobiet i o 2 lata dla mężczyzn. Te głosowania będą ważne dla przyszłości Polski, ale jak sądzę mogą mieć kluczowe znaczenia dla trwałości koalicji PO-PSL ze wszystkimi tego konsekwencjami, z przedterminowymi wyborami parlamentarnymi włącznie. Zbigniew Kuźmiuk
Skąd to zdziwienie? „Jaka szkoda, że o tych sprawach mówimy dopiero w obliczu takiej tragedii” – podsumowała refleksyjnie prezenterka jednej z całodobowych telewizji informacyjnych rozmowę z ekspertami opisującymi organizacyjne nonsensy na polskiej kolei, zaniedbania i zaniechania, zmarnowanie przeznaczonych na poprawę bezpieczeństwa środków unijnych i inne patologie? A ja przed telewizorem zakląłem tak samo, jak – pamiętam – klął przed laty mój tata przy komunistycznym „Dzienniku Telewizyjnym”. Właśnie, pani redaktor, dlaczegóż to nie mówiliście o tym wcześniej? W ubiegłym roku mieliśmy cztery poważne wypadki w ruchu pasażerskim, z których każdy mógł skończyć się większymi ofiarami. Wypadków w ruchu towarowym nikt nie liczył i nie odnotowywał. Eksperci za każdym razem alarmowali o fatalnych skutkach podzielenia PKP na zbyt wielką liczbę spółek, decyzyjnych absurdach, ryzykownych oszczędnościach i marnowaniu środków unijnych. Opozycyjni dziennikarze pisali o tym wielokrotnie. Z jakiegoś powodu media elektroniczne nigdy nie szły tropem tych publikacji, a po wypadkach skwapliwie wracały do całodobowego zachwycania się władzą i bicia piany o zagrożeniu „powrotem IV RP”. A teraz, co usłyszymy? Że wypadki, niestety, wszędzie się czasem zdarzają i że państwo zdało egzamin, bo sprawnie zorganizowało pomoc dla rodzin i wypłaciło zasiłki pogrzebowe? Pochwały dla akcji ratowniczej i dla przygotowanej naprędce przez rządowych piarowców (jak należy się spodziewać) kolejnej specustawy? Ruganie prawicowych polityków i komentatorów za „granie tragedią”? Co jeszcze musi się w III RP zawalić, wybuchnąć albo spłonąć, żeby wyrwało to władzę z butnego samozadowolenia, a jej medialnych giermków skłoniło do zajęcia się dziennikarstwem zamiast propagandy? RAZ
Państwo znowu zdało egzamin? Katastrofa pod Szczekocinami symbolicznie odzwierciedla stan polskiej kolei, poddawanej od lat permanentnej restrukturyzacji [Może raczej permanentnej destrukturyzacji? - admin].
Nie wiemy jeszcze, co było konkretnie przyczyną tragicznej śmierci kilkunastu osób i odniesienia poważnych ran przez ponad 50 pasażerów. Ale już teraz można uznać, że prawdopodobnie jednym z pośrednich powodów tego zdarzenia był stan infrastruktury kolejowej. Na kolej państwo od wielu lat przeznacza zbyt mało pieniędzy. Stan torów, zwrotnic, systemów sygnalizacji ruchu i bezpieczeństwa jest coraz gorszy. Wiele przejazdów kolejowych nadal jest niestrzeżonych, bo podobno ich budowa jest w tych miejscach nieopłacalna, za droga. Tak jakby cena ludzkiego życia lub zdrowia była niższa, wszak tam bardzo często dochodzi do śmiertelnych zderzeń pociągów z samochodami. Jakby tego było mało, w bardzo kiepskim stanie jest tabor, a przewoźnicy – w tym PKP Intercity i Przewozy Regionalne, których pociągi zderzyły się pod Szczekocinami – od ponad 20 lat nie kupili praktycznie żadnej nowej lokomotywy. Niewiele przybyło też nowych wagonów. Tymczasem, tak jak w przypadku samochodów, również nowoczesne lokomotywy i wagony dają pasażerom większe szanse na przeżycie wypadku niż te, którymi podróżują codziennie Polacy. Przy okazji dyskusji o sobotniej katastrofie dowiadujemy się też od kolejarzy, jak zacofani jesteśmy w dziedzinie systemów bezpieczeństwa. Słyszymy rzeczy straszne: urządzenia mające zapewnić bezpieczeństwo podróżowania i przewozu towarów (jak automatyczne hamowanie), w które są wyposażone polskie elektrowozy i lokomotywy, pochodzą jeszcze z lat 60 ubiegłego wieku, czyli mają po blisko 50 lat! To tak jakby po naszych drogach nadal jeździły tylko półwieczne autobusy i samochody bez ABS, wspomagania kierownicy i innych systemów ułatwiających prowadzenie pojazdu nawet w trudnych warunkach, dzięki którym niejednego wypadku udaje się uniknąć. Maszyniści alarmują też, że na te problemy nakłada się załamanie szkolenia zawodowego, bo w imię oszczędności i “racjonalizowania kosztów” skraca się czas przygotowania zawodowego i niektóre pociągi prowadzą ludzie, którzy przeszli ledwie kilkumiesięczne szkolenia. Za te oszczędności też nieraz zapłaciły i jeszcze zapłacą osoby jeżdżące pociągami. Niestety, z roku na rok jest coraz gorzej. Z danych policji wynika, że większość katastrof kolejowych po 1989 roku wydarzyła się w latach 2006-2012. A to już obciąża przede wszystkim Donalda Tuska i jego ministrów. Czy to przypadek, że w czasie jego rządów doszło do najtragiczniejszych katastrof ostatnich lat: kolejowej pod Szczekocinami i – bez precedensu w skali światowej – lotniczej w Smoleńsku? Smutne jest i to, że władze tak łatwo potrafią ferować wyroki i zrzucać z siebie odpowiedzialność. Po tragedii smoleńskiej od razu padały fałszywe oskarżenia ze strony premiera, obecnego prezydenta czy ministrów, jakoby katastrofę Tu-154M spowodowały błędy załogi. Teraz Bronisław Komorowski już orzekł, że pod Szczekocinami zawinił człowiek. A skąd niby prezydent to wie? Eksperci z komisji badania wypadków kolejowych nie wydali jeszcze żadnej oceny, chcą najpierw, jak nakazuje logika, przeprowadzić wszystkie niezbędne badania i przesłuchać świadków. A już teraz podkreślają, że powodów katastrofy może być co najmniej kilka. Komisja najwcześniej wyda raport za kilka miesięcy. Być może dopiero za rok, ale prezydent Komorowski już orzekł: zawinił człowiek, i z pewnością nie miał na myśli ministra transportu Sławomira Nowaka. Krzysztof Losz
http://naszdziennik.pl/
Polskie koleje są celowo doprowadzane do stanu ruiny i nieopłacalności przez rządzących. Po to, aby – już niezadługo – rząd Polski mógł owe “nieopłacalne” koleje sprzedać rządowi niemieckiemu, któremu się na pewno opłacą. – admin.
Syndrom oblężonej twierdzy ministra Nowaka Cechą charakterystyczną polityków obecnie trzymających władzę są dobre relacje z mediami. Niektórzy twierdzą, że to powód dotychczasowych sukcesów wyborczych Platformy Obywatelskiej. Zdecydowanym wyjątkiem jest Minister Transportu, Budownictwa i Gospodarki Morskiej Sławomir Nowak. Wysunięty na bardzo odpowiedzialne stanowisko, o którym nie ma zielonego pojęcia okopał się w swoim gabinecie niczym w oblężonej twierdzy. Przypomnijmy, że Sławomir Nowak z racji swojego wykształcenia (politologia) oraz doświadczenia zawodowego (permanentny działacz polityczny) nie ma zielonego pojęcia na temat funkcjonowania tak złożonego mechanizmu, jakim jest administracja. Do tego należy dodać, że Ministerstwo Infrastruktury, Budownictwa i Gospodarki Morskiej jest resortem bardzo specjalistycznym jak i złożonym. Z tą nazwą kryje się nadzór nad wszystkimi gałęziami transportu, czyli drogowym, kolejowym, lotniczym, morskim i żeglugą śródlądową. Do tego dochodzi budownictwo, komunikacja i Poczta Polska. Jednym słowem wszystko rozbabrane i same Wielkie Problemy. Pan Minister doskonale sobie zdawał sprawę, na jaką minę wchodzi, jednakże ambicja nie pozwoliła mu się wycofać. Niestety trudna sytuacja, w jakiej się znalazł Nowak odcisnęła duże piętno na jego zachowaniu. Szczególnie daje się zauważyć jego paniczny strach przed dziennikarzami, a właściwie przed kompromitacją. Minister zaczyna dzień od przyjazdu do ministerstwa mieszczącego się w ścisłym centrum Warszawy na ulicy Chałubińskiego swoim pięknym najnowszym modelem BMW, 7 (za co najmniej 400 tyś. zł.). Wszak taka osobistość musiała pogardzić skodami superb znajdującymi się we flocie ministerstwa. Wspaniała limuzyna zajeżdża na tylni parking resortu a kierowca ministra wychodzi pierwszy i robi rozeznanie terenu. Sprawdza przede wszystkim, czy w pobliżu nikt niepowołany się nie kręci i czy otwarte są drzwi boczne prowadzące do ministerstwa. Następnie śliczny Pan Minister chyłkiem beży do budynku i bez niepotrzebnej zwłoki udaje się do swojego świeżo wyremontowanego gabinetu. Gabinet Ministra porucz wspomnianego remontu przeszedł również pewną reorganizację. Dostęp do niego za pośrednictwem chipowej przepustki straciło większość wysokich rangą urzędników. Wyprowadzono również z niego całą obsługę, między innymi pokój podawczy. W planach było również przeniesienie samego gabinetu Ministra w pobliże wyjścia na parking, bowiem śliczny Pan Minister podczas przemieszczania się do swojego „salonu” narażony jest na kontakty z pospolitymi urzędnikami i co gorsza dziennikarzami. Znane jest również zamiłowanie Sławomira Nowaka do czystości i estetyki. Cały gabinet polityczny z osobistą młodziutką i piękną asystentką Panią Karoliną Kleszcz (21 lat) na czelne dba by wszystkie sprawy trafiały na biurka szefa w nowiutkich teczkach i należytym porządku. Zresztą mało ciekawa i estetyczna czynność polegająca na podpisywaniu przez Ministra pism wychodzących z resortu została ograniczona do jednego dnia w tygodniu a dokładnie poniedziałku. Charakterystyczna dla Ministerstwa Transportu jest historia, kiedy to po resorcie rozeszła się plotka, że minister ma się udać na gospodarską wycieczkę po budynkach ministerstwa. Zaalarmowane zostały służby dbające o porządek, w wyniku, czego sanitariaty wnet były wyczyszczone na błysk oraz pachniały specjalnie wystawionymi perfumami. Próżno tez szukać Pana Ministra na posiedzeniach parlamentarnej Komisji Infrastruktury. Wszak Nowak nie zdążył się należycie wyedukować w ciągu 100 dni urzędowania (i trudno mu się dziwić) by móc się skonfrontować z posłami i dziennikarzami. Jeżeli chodzi o stosunki wewnątrz ministerialne, to krąży opinia, że Pan Minister jest „ostry”. Zabrania swoim zastępcom częstych wyjazdów służbowych. Zresztą nie lubi się z nimi spotykać. Na samym początku swojego panowania wstrzymał nagrody świąteczne dla pracowników, co nie przydarzyło się dotąd żadnemu poprzednikowi. Do tego zażądał od dyrektor generalnej redukcji zatrudnienia. Wszak tak najlepiej jest się wykazać. W konsekwencji zastraszani urzędnicy, niedostający podwyżek od 2008 r. a doświadczeni wręcz spadkiem wynagrodzeń oraz brakiem poważania, idącym w parze z wygórowanymi oczekiwaniami i pretensjami, coraz częściej i już nie pokątnie wyrażają swoją opinię na temat panującej władzy. Miejmy nadzieję, że jest to znak nadchodzących zmian i upadek wizerunku Platformy Obywatelskiej, jako formacji miłującej pokuj i niosących „cudowny” dobrobyt. Natomiast sukcesów w dziedzinie transportu i budownictwa raczej nie należy się spodziewać. Janusz Cędrowski
W CORTINIE NIE PĘKAJĄ PRZED KONTROLERAMI W styczniu donośnym echem w Polsce odbiła się kontrola, jaką Guardia di Finanza w przeddzień sylwestra przeprowadziła w Cortina d’Ampezzo. Kontrole nazwane „sylwestrowym nalotem” owszem spowodowały gwałtowny wzrost wykazywanych obrotów. W restauracjach i luksusowych butikach nawet o 300-400%. To i tak niewiele. Bo kilka lat temu po nalocie skarbówki na Hel (podobno po tym jak Pan Minister Andrzej Parafianowicz pojechał do Juraty, a że pogoda była paskudna to zamiast siedzieć na plaży łaził po knajpach) obroty niektórych wzrosły jeszcze bardziej. Zdumiała mnie tylko wiadomość, że rezultatem inspekcji było rozsyłanie do wielu hoteli przez dotychczasowych stałych gości narciarzy e-maila o treści: „Nigdy więcej wakacji w stolicy oszustw podatkowych” czy też „Koniec z urlopem w Cortina d ′Ampezzo”. Znając poczucie humoru Włochów – oni żartowali. Jednak polscy dziennikarze wzięli to na serio i pisali, ze „wielu VIP-ów wyjechało wcześniej, niż zamierzali. Przedstawiciele branży turystycznej w miejscowości prognozują ewentualne straty i przyznają, że trudno będzie odzyskać dobre imię kurortu”.
www.pieniadze.gazeta.pl/Gospodarka/1,122003,10922823,Wloski_kurort_Cortina_d_Ampezzo_matecznikiem_oszustow.html
www.rmf24.pl/fakty/swiat/news-po-ujawnieniu-oszustw-wloski-kurort-traci-turystow,nId,425453
„Królowa Dolomitów” miała dobre imię, bo w „luksusowych butikach” można było negocjować cenę. I zawsze była bardzo dobra, jak się płaciło gotówką i nie żądało rachunku. Nie komentowałem tego od razu – postanowiłem poczekać i sprawdzić osobiście. Po sprawdzeniu uprzejmie donoszę, że z Włochami „tutto bene”. Na brak turystów w Cortinie nie narzekają, a do wydawania paragonów fiskalnych nie przywiązują nadmiernej wagi. Co prawda u nich za nie posiadanie paragonu odpowiada teoretycznie także klient, ale jakoś nie zauważyłem, żeby klienci się upominali o paragony? Owszem biorą – ale niechętnie. Bo poza marketami jak komuś wciskają paragon, to znaczy, że wygląda na kontrolera, albo na „kapusia”. Na fiskalizm radą na długi okres jest obniżanie i racjonalizowanie podatków, a nie zaostrzanie kontroli. Nalot można zrobić tylko, co jakiś czas. Nie podobna przy każdym barmanie i w butiku postawić kontrolera. I dobrze. Po tym, co tu widzę, jeszcze bardzie nie widzę powodów, żebyśmy dorzucali się do funduszu na ratowanie Włoch. W Cortinie i obok – w Val Gadenie – nawet nie slyszeli o takim funduszu. Cordiali saluti.
Gwiazdowski
Myślałem, że Parlament Europejski już mnie niczym nie zaskoczy po ocenzurowaniu wystawy smoleńskiej przed rokiem. Przypomnę, że kwestorzy parlamentarni – podpuszczeni, jak się później dowiedzieliśmy, przez polskich pracowników wysoko umocowanych politycznie – kazali wówczas zakleić napisy pod zdjęciami przedstawiającymi miejsce katastrofy oraz czas żałoby. Było to posunięcie kompletnie pozaprawne w świetle regulaminu Parlamentu, ale na takie rzeczy jak zasady regulaminowe w tej instytucji się raczej nie zwraca uwagi. Później władze parlamentu nabrały wody w usta, nie odpowiadały, nie wyjaśniały, nie tłumaczyły się, bo przecież, jako strażnikom wartości europejskim jest im – niczym monarchom absolutnym – wszystko wolno. A zresztą, po co psuć atmosferę skoro wszyscy pracujemy na rzecz coraz bardziej integrującej się Europy? W przyszłym tygodniu w Parlamencie europosłowie Prawa i Sprawiedliwości wraz z IPN-em otwierają wystawę „Zaplute karły reakcji” – znaną dobrze w Polsce – poświęconą żołnierzom wyklętym. Okazją jest dzień żołnierzy wyklętych, jaki od niedawna obchodzimy w Polsce. Ku naszemu zbulwersowaniu dowiedzieliśmy się przed dwoma dniami, że kwestor odpowiedzialny za wystawy zabronił jej pokazania „z powodów politycznych”. Informacja ta nie została nam podana na piśmie, ani bezpośrednio, lecz przekazana telefonicznie pracownikowi naszej grupy przez pracownicę administracji parlamentarnej. Nie było żadnego konkretnego uzasadnienia, ani podstawy do odwołania i protestowania, ani żadnego podpisu. Niczego. Po prostu, jak w dawnych dobrych czasach wystarczył telefon z informacją „nielzja”. Rozpoczęliśmy zabiegi, w czym – spieszę donieść z satysfakcją – pomagali nam różni ludzie dobrej woli, także polscy europosłowie z innych grup politycznych. Nazwisk ich nie podaję, by nie stawiać w kłopotliwej sytuacji, lecz publicznie wyrażam im podziękowanie. Żyjemy w takich czasach, że imienne podziękowanie może dobroczyńcy zaszkodzić, nie zaś pomóc. W każdym razie wczoraj wieczorem decyzja została cofnięta i wystawa zostanie we wtorek otwarta. Sama sprawa jest jednak warta kontynuowania. Dlaczego pierwsza decyzja była na nie? Oczywiście można sobie wyobrazić wytłumaczenie najprostsze. Kwestor, który powiedział nie „z powodów politycznych” jest kompletnym durniem i nie zrozumiał, o co chodzi. Być może był pijany, albo na kacu, albo pomyliły mu się kartki. Bardziej prawdopodobne jest jednak inne tłumaczenie. Ogromna część europosłów, a mówiąc ogólnie polityków europejskich, ma wmontowany w świadomość mechanizm automatycznego reagowania na wszystko, co ma związek z Rosją. O Rosji nie można źle mówić, przy czym słowo Rosja odnosi się do wszystkiego – od imperium Romanowów, przez Związek Radziecki do Putina. Ktoś powiedział – i słusznie – że Rosja jest nieformalnym członkiem Unii Europejskiej, a w każdym razie ma znacznie więcej wpływów, niż wielu członków formalnych. Kwestor zareagował, więc politycznie poprawnie oglądając materiały o wystawie: zrozumiał, że jacyś antykomuniści w Polsce strzelali kiedyś do komunistów polskich, a komuniści polscy byli zależni od radzieckich, to znaczy, że Polacy strzelali do komunistów radzieckich, czyli do Rosjan, co z kolei oznacza, że ludziom Putina to się może nie spodobać. Brzmi absurdalnie? Nie przeczę, ale w takim razie czekam na alternatywną interpretację. Jakoś tak się dzieje, że kwestorzy, w większości ludzie politycznie czujni, zawsze reagują, gdy tylko jest coś o Rosji. W poprzedniej kadencji zatrzymali wystawę o Czeczenii Konrada Szymańskiego, bo przecież Rosjanie by się zdenerwowali, być może nawet bardziej, niż z powodu żołnierzy wyklętych, gdyby pokazano w parlamencie zdjęcia pokazujące ich czeczeńskie wyczyny. Niby wszyscy o tych wyczynach wiedzą, również w PE, ale żeby od razu je pokazywać i publicznie o nich mówić? Przynajmniej tyle może parlament zrobić dla Rosjan, że do takich fanaberii nie dopuści. Z tego samego powodu władze parlamentu kazały zakleić napisy pod wystawą smoleńską. Zwłaszcza oburzył je napis pod zdjęciem pokazującym rozradowanego osiłka niszczącego wrak Tupolewa, a napis zawierał dokładną informację o tym, co można było zobaczyć: żołnierz rosyjski z uśmiechem pozuje do zdjęcia podczas walenia młotem w szczątki samolotowe. Coś takiego jest nie do przełknięcia dla politycznego podniebienia europejczyków. Rosjanie mogą sobie oczywiście wrak rozwalać, ale żeby napisać publicznie w Brukseli, że rozwalają, to nie do pomyślenia. Fakt, że w akcji cenzorskiej brali udział Polacy oraz że polski przewodniczący parlamentu nie był zdolny temu gorszącemu incydentowi zapobiec, jest szczególnie smutny. Przypominam sobie pewną dziennikarkę – młode dziewczątko o inteligencji mocno poniżej przeciętnej, wiedzące tylko tyle, że PiS jest podły – która próbowała wówczas ze mną polemizować mówiąc, że przecież nie można tolerować takich drastycznych rzeczy jak ów napis o uśmiechniętym rosyjskim żołnierzu z młotem pod zdjęciem uśmiechniętego rosyjskiego żołnierza z młotem. Jak widać, nie potrzeba ani SB, ani KGB, ani ZOMO, ani różnych innych strasznych służb. Wystarczy pobyć chwilę w instytucjach unijnych, by z człowieka o słabym charakterze i marnym umyśle zrobić posłuszne narzędzie do popierania głupstwa i obrzydliwości. Kwestor wstrzymujący wystawę – przy założeniu, że nie był kompletnym durniem, ani nie znajdował się w stanie upojenia alkoholowego, ani nie cierpiał z powodu kaca, ani nie pomyliły mu się karteczki – zapewne nie zdawał sobie z tego sprawy, że robi rzecz paskudną. Oto mamy wystawę o ludziach, których historia potraktowała rękami ludzkimi wyjątkowo okrutnie: odebrano im wolność, życie, nadzieję, a po śmierci sponiewierano. To działo się w czasach szalejącego komunizmu. A teraz mamy wolny świat, mamy Unię broniącą wartości europejskich, i jedna z instytucji unijnych ustami swojego funkcjonariusza zakazuje opowiadania publicznego o tych ludziach, a zakazuje, bo podejrzewa, że to wkurzy niedźwiedzia. Ów urzędnik nie wie na pewno, czy niedźwiedź się rzeczywiście wkurzy, lecz wie bardzo dobrze, że trzeba zrobić wszystko – nawet paskudztwo – by się nie wkurzył. A najgorsze w tym wszystkim jest to, że gdyby tę opowieść o próbie zablokowania wystawy rozpowszechnić w Parlamencie Europejskim, (co zapewne rychło zrobimy), to większość ludzi tam pracujących ona nie oburzy. Oni znają reguły, nie te spisane w regulaminie, ale te realne, które tą instytucją rządzą. I tutaj kwestor nie musi się obawiać, że gniew europosłów zbulwersowanych narażaniem na moralny szwank reputacji parlamentu pozbawi go funkcji. Większość utwierdzi się raczej w przekonaniu, że z niego naprawdę dobry europejczyk.
P.S. Dzisiaj w Parlamencie Europejskim zobaczyłem plakat informujący o obchodach V-Day, czyli Vagina Day, podczas których europarlamentarzyści będą mieli okazję obejrzeć spektakl Monologi Waginy. Domyślam się, że kwestor nie miał zastrzeżeń. Gdyby tylko spróbował, zostałby z pewnością rozszarpany przez Wysoką Izbę, a jego kawałki rzucone faszystom na pożarcie. Ryszard Legutko
Tusk reinkarnacja „Ku pokrzepieniu serc pisać, redaktorze” – krzyknął do mnie jakiś najwyraźniej zadowolony uczestnik marszu w obronie wolnych mediów, głównie jednak w obronie dyskryminowanej TV Trwam. 18 lutego, w sobotę, zebrało się nas w Warszawie ponad 10 tysięcy ludzi, co może być powodem do radości i optymizmu. Jak najbardziej, odpowiedziałem, tylko nie „ku pokrzepieniu serc”, ale „dla pokrzepienia serc”, bo tak właśnie napisał w zakończeniu Trylogii Henryk Sienkiewicz? Na nic jednak zda się to moje pedantyczne poprawianie. Archaicznie brzmiące sformułowanie „ku pokrzepieniu”, które kiedyś ktoś przypisał Sienkiewiczowi, pozostanie już z nami. Tak samo jak sformułowanie „rzeczywistość skrzeczy”, przypisywane Stanisławowi Wyspiańskiemu, gdy tymczasem w „Weselu” pisał on jak to „pospolitość skrzeczy”, a nie „rzeczywistość”. Niech i tak będzie. Wolę „ku” i „rzeczywistość” niż „Polska to nienormalność”. Czy autor tego ostatniego sformułowania, wypowiedzianego w 1987 roku, zostanie odpowiednio „doceniony”? Czy to swoje polityczne credo będzie realizował aż do końca drugiej kadencji? Kto był na marszu w obronie wolnych mediów, długo będzie pamiętać widok starszych pań, ubranych w przeróżne sobole, norki, piżmowce, karakuły, podskakujących jak dzierlatki na hasło skandowane przez megafony: „kto nie skacze, ten za Tuskiem, hop, hop, hop”. Tak oto „mohery” dały odpór Tuskowi za to, że wymyślił na nie to niby-prześmiewisko. Wszyscy: babcie, dziadkowie, ludzie w sile wieku, młodzież i dzieci skakali i skandowali: „chodźcie z nami, moherami”, „wolne media”, „precz z cenzurą”. Ciekawe, komu jeszcze nadepnie na odcisk ekipa liberałów, specjalistów od nienormalności, zadufanych w sobie arogantów. Sztukę dzielenia ludzi, napuszczania ich wzajemnie na siebie, nieustannego okłamywania społeczeństwa opanowali do perfekcji. Im większe kłamstwo, tym większa nagroda, jak stanowisko marszałka Sejmu dla min. Ewy Kopacz, która w historii kłamstwa smoleńskiego ma swój posępny udział. Od kilku dni jesteśmy świadkami nowej, wielkiej kampanii propagandowej Donalda Tuska, polegającej na organizowaniu spotkań z ministrami. To znaczy, że nienormalność osiągnęła już pełne stadium. W normalnym kraju praca normalnego premiera polega na spotykaniu się ze swoimi ministrami. Tylko za rządów Donalda Tuska spotykanie się z ministrami, zajęcie należące do obowiązków szefa rządu, opłacane z naszych podatków, zyskało rangę najważniejszego wydarzenia politycznego. Ta nienormalność to oczywiście zasługa „wolnych mediów” w Polsce, które kochają premiera, jak kocha się głównego bohatera telenoweli. On tę miłość odwzajemnia, śląc niekończące się mimiczne uśmiechy i zwracając się do mediów na konferencjach prasowych per „wy” - w domyśle - kochani. Specjaliści od propagandy premiera, jest ich ponoć stu zatrudnionych, na sto dni rządów Tuska wymyślili „więcej Tuska”, w reakcji na spadające notowania popularności premiera. Trzy programy informacyjne TVP Info, TVN24, Polsat, nie szczędzą czasu antenowego premierowi, ścinają nawet reklamy. Tusk o emeryturach dla kobiet, drogach, pomocy unijnej, stadionach, Tusk o wszystkim, tylko Tusk, aż się poprawią notowania, a wtedy po premierze, znowu na kilka dni, pozostanie jedyny ślad po jego nartach w Dolomitach. Wiemy już, jak będzie na nowym multipleksie cyfrowym. Dlatego za „nienormalność” uznano aspiracje TV Trwam do nadawania w cyfrze. Bo co by to było, gdyby jedynie ta telewizja pokazała tyle Tuska, ile trzeba, by mieć wiedzę o tym, co dzieje się w kraju. Tymczasem mamy „Tusk reinkarnacja”, powrót czasów Gierka, triumf klasycznej propagandy sukcesu i pierwszy duży sukces „Wiadomości TVP”. Program ten jesienią 1989 roku inaugurowałem słowami: „Wiadomości dobre lub złe, oby tych ostatnich było jak najmniej, ale zawsze prawdziwe”. I szok! Po 23 latach ten najbardziej powszechny program informacyjny w Polsce nawet się nie zająknął o marszu w obronie mediów, w którym uczestniczyło kilkanaście tysięcy ludzi (były i takie szacunki). Marsz przechodził zaledwie 200 metrów od siedziby redakcji „Wiadomości TVP” na placu Powstańców Warszawy. Wystarczyło tylko wystawić kamerę za okno. Prowadzący redaktor Piotr Kraśko może być dumny ze swojego sentymentalizmu. Przypomniał sobie i nam czasy swego dziadka, Wincentego Kraśki, kiedy to przewodnia siła i towarzysze w mediach sami decydowali o tym, co się w Polsce wydarzyło, a co nie. Tego wieczoru o 19.30 publiczna telewizja odkopała z grobu instytucję z ulicy Mysiej w Warszawie, gdzie mieścił się Główny Urząd Kontroli Publikacji i Widowisk. Tego dnia cenzura powróciła w pełnej „Kraśce” do telewizji publicznej, gdzie wydano zakaz informowania o wydarzeniu z udziałem tysięcy ludzi maszerujących głównymi ulicami Warszawy - dużego europejskiego miasta - spod Sejmu do siedziby prezydenta. Wojciech Reszczyński
Współczesne liberalne ludobójstwo - Odrzucenie istnienia adekwatnie poznawanego świata, a co za tym idzie także transcendentnych wobec jednostki zasad moralnych prowadzi do konieczności stworzenia etyki opartej na przekonaniu, że jedynym kryterium oceny moralnej może być przyjemność - mówił na konferencji pt. "Skala i źródła przemocy" w Opolu Tomasz Terlikowski. Liberalny, pokojowy, żyjący przekonaniem (nieco już zachwianym), że historia dobiegła końca, a nam pozostaje jedynie wyeksportowanie systemu zachodniej demokracji na cały świat, jest – o czym nieczęsto się pamięta – okresem ludobójstwa o niespotykanej nigdy wcześniej skali. Ludobójstwa, które jest zgodne z obowiązującym w większości państw prawem, o którym milczą główne media, z którym w gruncie rzeczy już się pogodziliśmy. Aborcja, bo o niej mowa, pochłania rocznie życie – a są to jedynie, wysoce niepełne dane Światowej Organizacji Zdrowia, które nie obejmują choćby pełnej skali aborcji w Rosji – średnio 54 milionów osób. Holokaust, który – słusznie – uznawany jest za największe ludobójstwo w historii pochłonął – tu historycy toczą spór – od półtora miliona do sześciu milionów istnień ludzkich, II wojna światowa 72 miliony ofiar, a komunizm – według danych z „Czarnej Księgi Komunizmu” około stu milionów istnień ludzkich. Aborcyjne ludobójstwo trwające – w państwach zachodnich od ponad czterdziestu lat, a w komunistycznych o wiele wcześniej – lekko licząc pochłonęło, więc o wiele więcej ofiar (można już liczyć je w miliardach), niż najbardziej dwudziestowieczne zbrodnicze reżimy. Mimo tak szokującej skali, i być może to jest w całej tej sprawie najdramatyczniejsze, ale i najbardziej symptomatyczne, mówienie o aborcji, o związanej z nim rewolucji obyczajowej, jako o ludobójstwie jest w istocie zakazane, traktowane, jako przejaw szaleństwa czy ignorancji.
Nasze liberalne ludobójstwo Wyjaśnieniem (nieracjonalnym, ale estetycznym) takiej obojętności mogłoby być uznanie, że ofiary tego ludobójstwa nawet nie wyglądają jak ludzie, a o ich ludzkiej naturze wiemy jedynie z genetyki. Mogłoby, ale nie jest, bowiem według większości zachodnich systemów prawnych, aborcja może być dokonywana także na osobach, które nie tylko wyglądają jak ludzie, ale też często są zdolni do samodzielnego przeżycia poza organizmem matki. W Kanadzie aborcja jest legalna do momentu narodzin dziecka, (czyli do dziewiątego miesiąca ciąży), podobnie w części stanów Ameryki Północnej, a także – w przypadku zagrożenia życia lub zdrowia matki – w Polsce. W Wielkiej Brytanii aborcja jest legalna do 23 tygodnia ciąży, choć dzieci urodzone w tym czasie są już zdolne, dzięki odkryciom współczesnej medycyny do przeżycia poza organizmem matki. W Polsce podobne zapisy obowiązują w odniesieniu do aborcji eugenicznej. Dzieci z podejrzeniem zespołu Downa (a to one są najczęstszymi ofiarami „legalnej aborcji w Polsce) można zabijać do 24 tygodnia życia. I nic nie wskazuje na to, by te zapisy – mimo postępu medycyny – miały się zmieniać na bardziej restrykcyjnie chroniące życia. Tendencja jest, bowiem odwrotna, coraz więcej zachodnich bioetyków i lekarzy uznaje, że prawo do aborcji trzeba poszerzać na czas już po narodzinach dziecka (tzw. aborcja postnatalna). „Kiedy śmierć niepełnosprawnego niemowlęcia prowadzi do narodzin następnego z lepszymi perspektywami na szczęśliwe życie, całkowita ilość szczęścia będzie większa, jeśli niepełnosprawne niemowlę zostanie zabite. Utrata szczęśliwe życia pierwszego niemowlęcia zostanie przeważona przez zyskanie szczęśliwszego życia drugiego. Jeśli więc zabicie dziecka z hemofilią nie ma niekorzystnego efektu dla innych, zgodnie z poglądem całkowitym byłoby dobrze je zabić”[1] - wskazuje Peter Singer.
Jeszcze dalej, bo rozważając już całkowicie wprost problem „aborcji postnatalnej” i tego, w jakich sytuacjach powinna być ona dopuszczalna, poszli na łamach „Journal od Medical Ethics” Alberto Giublini i Francesca Minevra, którzy uznali, że zabijanie noworodków powinno być dopuszczalne we wszystkich sytuacjach, w jakich uznaje się za dopuszczalną aborcję, także gdy chodzi o tzw. przyczyny socjalne. Argumentacja opiera się na stwierdzeniu, przyjmowanym przez większość utylitarystycznie nastawionych zwolenników aborcji, że sama przynależność do gatunku ludzkiego nie oznacza jeszcze prawa do życia. To ostatnie przysługuje dopiero „osobom”, czyli istotom, które są w stanie przypisać własnemu życiu fundamentalną wartość i będącym zdolnym do odczuwania lęku przed jego utratą[2]. Niemowlęta, rzeczywiście takich zdolności nie mają, ale trzeba też powiedzieć jasno, że nie mają ich także dzieci dwuletnie. Tym problemem jednak bioetycy się nie zajmują, zamiast tego wskazują tylko, że adopcja nie jest odpowiednią alternatywną dla postnatalnej aborcji także zdrowych dzieci. A nie jest bowiem interesy osób są istotniejsze niż interesy „osób potencjalnych” (w tym przypadku noworodków). Matka takiej potencjalnej osoby może odczuwać dyskomfort związany z adopcją, więc etycznie będzie jej przyznać prawo do zabicia swojego dziecka[3], które to – najwyraźniej – takiego dyskomfortu nie wywołuje. Tyle – niezwykle konsekwentna przy utylitarnych założeniach – teoria, ale trzeba mieć świadomość, że ona już przekłada się na medyczną praktykę. W Holandii zabijanie noworodków jest od czasu – tzw. Protokołu z Groningen – prawnie umocowane. Lekarz może uśmiercić letalnie chore lub upośledzone dziecko na wniosek rodziców. Możliwość taka jest przewidziana w trzech przypadkach, gdy dziecko rodzi się z wadą letalną, która jest niemożliwa do wyleczenia i sprawia, że i tak w ciągu najbliższych dni umrze; gdy dziecko rodzi się z wadami, które mogą nie spowodować – dzięki wytrwałej i o niepewnych rezultatach terapii – śmieci, ale sprawiają, że dziecko będzie miało „bardzo niską jakość życia”; i wreszcie gdy dziecko rodzi się z wadami, które wprawdzie nie są letalne, i nie powodują śmierci, ani nawet konieczności specjalistycznego ratowania życia, ale wywołują bardzo niską jakość życia. W każdym z tych wypadków, za pełną i jednoznaczną zgodą rodziców, można przystąpić do „adobrowolnej” eutanazji, czyli w istocie do zabicia takich dzieci zastrzykiem[4]. Takich „zabiegów” dokonuje się rocznie w Holandii kilkanaście...
Tam, gdzie zastrzyków dawać nie można z „niewystarczająco zdrowymi dziećmi” postępuje się jeszcze okrutniej. Podczas 18 Międzynarodowego Kongresu Opieki Paliatywnej w Montrealu jego uczestnicy mieli na przykład okazję zapoznać się z referatem odpowiadającym na pytanie, ile czasu zajmuje zagłodzenie niemowlęcia. – Te dzieci żyją znacznie, znacznie dłużej, niż ktokolwiek by się spodziewał. Sądzę, że neonatolodzy, pielęgniarki oraz pracujący w ośrodkach opieki paliatywnej powinni o tym wiedzieć – mówiła dr Hal Sidel z Canuck Place Children's Hospice Opinia taka opiera się na szczegółowej analizie pięciu przypadków, w których zdecydowano się zagłodzić (wstrzymując odżywianie i nawadnianie) na śmierć upośledzone dzieci. „Lekarze” podawali im silne środki uspokajające i przeciwbólowe, które miały sprawić, żeby dzieci nie odczuwały bólu i głodu. Od momentu rozpoczęcia głodzenia do śmierci takich dzieci mija statystycznie 13 dni, ale najdłużej umierające dziecko odeszło po 26 dniach od momentu rozpoczęcia „operacji jego likwidacji”. Autorka badań podkreśla, że choć dzieci nie płakały to rodzicom i personelowi było trudno znosić tak długi okres umieranie, bowiem dzieci wyglądały na coraz bardziej „wyniszczone” długotrwałym głodem. Inna rzecz, że w dokumentach wcale nie wpisywano, że dzieci umarły z głodu[5].
Dehumanizacja, jako pierwszy krok Opisana sytuacja rozgrywa się na naszych oczach. O nowych ofiarach tego eliminacjonistycznego myślenia (przypomnijmy tylko nazwiska Terri Schiavo czy Eluany Englaro) donoszą niemal codziennie media. A mimo to nie widać jakiegoś głębszego ruchu oburzenia. Jak niegdyś „zwyczajni Niemcy” akceptowali i wspierali często czynem, słowem czy obojętnością Holokaust (o czym w niesamowity, choć miejscami przesadzony sposób napisał Daniel Jonah Goldhagen[6]), tak teraz my tolerujemy masowe zabijanie ludzi, które obejmuje stopniowo kolejne grupy niedostosowanych czy najsłabszych. I aż trudno nie zadać pytania, dlaczego tak się dzieje? Co takiego sprawia, że w świecie doświadczonym Holokaustem czy akcją T4 nadal możliwe jest propagowanie masowego ludobójstwa, pozbawiania części obywateli fundamentalnych praw, a nawet sprowadzanie lekarzy, w tym neonatologów do roli katów? Pytań tych, choć ich ostrość może irytować, nie należy ignorować, nie wolno też zadawać ich pseudobiektywnym językiem, który ignoruje moralne zło tych czynów i naszej wobec nich obojętności. Odpowiedź na te pytania odsyła nas do ogólniejszych rozważań na temat tego, co sprawia, że ludzie w ogóle są zdolni do ludobójstwa. Odpowiedzi na tak postawione pytanie stara się udzielić w pracy „Wiek ludobójstwa” wspomniany już amerykański historyk Daniel Jonah Goldhagen. I choć z punktu widzenia historii sporo można tej książce zarzucić, to nie sposób odmówić jej trafnych spostrzeżeń socjologicznych i moralnych. Z nich zamierzam w dalszej części tego wystąpienia skorzystać. Jednym z pierwszych umożliwiających ludobójstwo elementów myślenia i zachowania społeczeństw czy grup godzących się na zabijanie pozostaje – według Golhagena właśnie – dehumanizacja przeciwników. Bez twardego uznania, że ofiary nie są ludźmi nie byłaby możliwa zgoda na okrutne mordy w Rwandzie, na rzeź Ormian czy także Szoah[7]. I dokładnie tak samo jest w przypadku aborcji. Zgoda na rozrywanie na strzępy dzieci na różnym etapie rozwoju wynika zawsze z uznania, że nie są to istoty ludzkie. Utylitaryści jednak ten prosty, choć całkowicie niezgodny ze współczesną biologią, przekaz ubierają w wygodną nowomowę filozoficzną i oznajmiają, że zarodki, płody, noworodki czy ludzie dorośli znajdujący się w stanie wegetatywnym, są wprawdzie ludźmi, ale nie są osobami ludzkimi. To zaś dopiero bycie osobą (jak niegdyś bycie übermenschem) oznacza prawo do życia i ochrony godności. Bycie osobą jest zaś konceptem czysto już arbitralnym, nie mającym nic wspólnego z biologią czy choćby prawem. Dla Petera Singera warunkiem otrzymania statusu osoby jest samoświadomość oraz świadomość istnienia w czasie (co zakłada pamięć)[8] a Warren rozszerza tę listę o rozumność, zdolność do miłości, wychowania i wzajemność moralną[9]. Założenia takie pozbawiają rzecz jasna godności osobowej i praw wynikających z bycia osobą nie tylko zarodki i embriony, ale także noworodki czy dzieci[10]. Z mojej czwórki dzieci bezpieczne byłaby najstarsza dziewięciolatka, ale młodsze – cztery, trzy i roczne dziecko – mogłoby z powodzeniem zostać uznane za nie-osobę, a co za tym idzie pozbawione życia za pomocą jakiejś formy późnej aborcji postnatalnej. Bezpieczni przy takim myśleniu nie mogą się czuć także ludzie chorzy psychicznie (o ile zachwiana jest ich samoświadomość, świadomość bytowania w czasie, zdolność do miłości czy wzajemności moralnej), czy ofiary wypadków, którym została z jakichś powodów upośledzona świadomość czy pamięć długotrwała. Chorzy, upośledzeni, nieprzytomni pozbawieni zostają zatem praw moralnych i ochrony związanej z godnością ludzką. I to nawet, jeśli zasady uzależnienia istnienia uprawnień moralnych od posiadania pewnych cech nie rozciągnie się z „jeszcze-nie-osób” na „już-nie-osoby”. „Społeczeństwo, które zinternalizowało i zastosowało w praktyce tezę, że na przykład «życie noworodka» - przy czym wyznaczenie górnej granicy jest dowolne! – «ma mniejszą wartość, niż życie świni, psa czy szympansa», w zasadniczy sposób zmieni swoją ocenę ludzkiego życia. W swej większości, a przynajmniej jego bardziej aktywne siły, wkrótce nie będzie gotowe do praktykowania solidarności w stosunku do osób dorosłych i wrażliwej etyki w odniesieniu do ludzi starych (…) Jest bardzo prawdopodobne – i to jest decydujące – że coraz częściej będą kwestionować prawo do życia tych ludzi, których według ich kryteriów łatwo jest «zdepersonalizować»”[11] – tłumaczy niemiecki prawnik Eduard Picker. Historia Europy poucza nas zaś, że zgoda na „depersonalizację” jakiejś grupy osób zazwyczaj ma tendencje do rozszerzania się. W hitlerowskich Niemczech rozpoczęto od depersonalizacji chorych psychicznie, później stopniowo prowadzono do odebrania godności osób ludzkich Żydów i Cyganów, a na końcu miało być uznanie osobowości tylko aryjczyków[12]. Ale, aby zaobserwować podobny proces wcale nie trzeba się cofać aż do III Rzeszy. Wystarczy prześledzenie prawa aborcyjnego czy eutanazyjnego w świecie współczesnym. Gdy je uchwalano niemal zawsze miało się ono ograniczać do najbardziej skrajnych przypadków, nieszczęść i wyjątków, a z czasem poszerzało ono swoje działania na kolejne grupy osób. W Holandii powoli rozmawia się już nad eutanazją adobrowolną, czyli dokonywaną na osobach, które nie mogą z jakichś powodów wyrazić życzenia. I choć taka sytuacja nie wyczerpuje nawet definicji eutanazji, to lekarze przyznają, że niemal połowa już wykonywanych w Holandii eutanazji dokonywanych jest bez zgody pacjenta. A to rodzi już lęk i dyskomfort w zwyczajnych ludziach, którzy chcą mieć pewność, że zawsze będą traktowani jak osoby, a nie jak quasi-obiekty, które tylko przeszkadzają innym.
Narracja wroga Dehuamnizacja czy depersonalizacja zazwyczaj jest w procesie usprawiedliwiania ludobójstwa ściśle związana z językiem i narracją wskazującą wroga. „Frazeologia wyrażająca lekceważnie i pogardę dla grup będących celem napaści, prowadząc ludzi do ich znienawidzenia i do odczuwania zagrożenia z ich strony, przygotowuje grunt przed zainicjowaniem programu masowej zagłady”[13] - zauważa Goldhagen. I dokładnie taką samą językowo-retoryczną strategią posługują się współcześni obrońcy aborcji. W przypadku ludobójstw XX-wiecznych Żydzi, Ormianie czy Tutsi byli zagrożeniem dla możliwości rozwoju wielkich Niemiec, imperialnej Turcji czy spokoju Hutu. Dla aborcjonistów dziecko (określane zresztą od samego początku bezosobowymi terminami ciąża, zarodek, zbitka komórek czy płód) jest zagrożeniem dla poczucia szczęścia, zdrowia, bezpieczeństwa matki, a gdy jest niepełnosprawne dla „całościowej ilości szczęścia”. Podobnie jest zresztą postrzegany człowiek chory u końca swego życia. On również jest zagrożeniem: dla wypłacalności systemów ubezpieczeń czy dla spokoju swojej rodziny. Analizy guru tego kierunku bioetyki Petera Singera pokazują to w sposób doskonały. Przekonując, że rodzice powinni mieć prawo zabić swoje dziecko z zespołem Downa australijski bioetyk, wykładający obecnie na Princeton, wskazuje, że dziecko takie może być nie tylko zagrożeniem dla ich własnego dobrego samopoczucia, ale także dla potencjalnego rodzeństwa. „Jest jednak wielu rodziców, którzy zdają sobie sprawę z tego, że ofiarowanie poważnie choremu dziecku wystarczającej miłości i opieki może bardzo utrudnić wychowanie następnego dziecka”[14] - zauważa Singer i uznaje, że w takiej sytuacji zabicie takiego dziecka, zarówno w okresie życia płodowego, jak i później, powinno być w zasadzie dopuszczalne. „Jeśli chodzi o dzieciobójstwo właśnie nasza kultura powinna uczyć się od innych”[15] - zauważa. A w innej pracy uzupełnia: „Rodzice mogą, mając ku temu słuszny powód, żałować, że niepełnosprawne dziecko w ogóle się urodziło. W takim wypadku wpływ, jaki śmierć dziecka będzie mieć na rodziców, może przemawiać raczej za niż przeciw zabiciu”[16] - podkreśla Singer. Samopoczucie rodziców, ich zadowolenie z życia zyskuje tu zatem status istotniejszy niż prawo do życia ich dzieci. Silniejsi mają zatem, jeśli przynosi im to korzyść, prawo do decydowania o życiu słabszych, którzy stanowić mają zagrożenie dla tego stylu życia, który oni sami uznają za najlepszy. Oczywiście tylko nieliczni zwolennicy aborcji czy eutanazji zupełnie wprost przyznają się do takiego myślenia. Większość ubiera prostą prawdę o tym, że to silniejsi przyznają lub nie słabszym prawo do życia w filozoficzne koncepty, z których wynika, że zabicie chorego czy niepełnosprawnego nie ma nic wspólnego z egoizmem czy wygodnictwem, a wynika z głębokiej troski o pozbawianego życia. „Mając do wyboru dziecko zdrowe i dziecko obdarzone głębokimi i nieodwracalnymi wadami genetycznymi, postąpilibyśmy nierozumnie, wybierając dziecko głęboko upośledzone. Żaden wrażliwy i rozsądny człowiek nie chciałby dobrowolnie urodzić się z głębokim upośledzeniem lub chorobą uniemożliwiającą normalne życie” – przedstawia powszechne uzasadnienie prawa do zabijania upośledzonych Zdzisław Szawarski i konkluduje: „Kierując się zatem fundamentalną dla moralności zasadą miłości bliźniego, powiadamy: «Nie skazuj bliźniego swego na takie życie, jakim sam nie chciałbyś żyć»”[17]. Już jednak w tym rozumowaniu, poza pseudomiłosierdziem (większość z nas na obecnym etapie powiedziałaby, że nie chce stracić wzroku, ale to wcale nie oznacza, że po jego stracie nie chcielibyśmy żyć, a dodatkowo dzieci upośledzone są zasadniczo często o wiele szczęśliwsze niż ludzie zdrowi) widać doskonale elementy głęboko eugeniczne. Szawarski bowiem – nie rozstrzygam tu, czy podziela on takie myślenie czy jedynie je referuje – uznaje, że przyznanie upośledzonemu dziecku prawa do życia może być uznane za głęboko nierozumne. Argumentów na potwierdzenie takiej nierozumności można poszukać u Singera. Ten ostatni wskazuje, że dziecko z zespołem Downa nigdy nie spełni oczekiwań swoich rodziców. Nie nauczy się grać na gitarze, nie doceni fantastyki naukowej, nie nauczy się języka obcego i wreszcie nie będzie można z nim porozmawiać o najnowszym filmie Woody'ego Allena. Co ma wynikać z tych braków? „Po pierwsze ze względu na nasze dzieci i po wtóre ze względu na nas samych możemy w ogóle nie chcieć, by dziecko wyruszało w niepewną podróż życia, jeśli jej perspektywy są tak mroczne”[18] - oznajmia Singer. Ta przesłanka „rozumowania” zakłada, że rodzice rzeczywiście mają w tej sprawie jakiśą wybór. Jest to jednak nieprawda. Z zasady, że każdy woli mieć dziecko zdrowe niż chore, nie da się wyprowadzić twierdzenia, że chore można zabić. Pojawienie się na świecie dziecka zdrowego lub chorego – tylko w niewielkim stopniu zależne jest od naszej woli. Stan zdrowia dziecka to skutek swoistej loterii genowej, (jeśli posługiwać się rozumowaniem ateistycznym) lub dopuszczone przez Boga doświadczenie (posługując się językiem religijnym), ale nie jest to nasz wybór, do którego można by stosować kategorie rozumności lub nie. Argument ten pomija także ten drobny, ale jakże istotny element, że w tym przypadku dziecko już istnieje, nie ma, zatem możliwości jego wybierania, jest tylko pytanie, czy zaakceptujemy jego niepełnosprawności czy – jak starożytni Spartanie strącając słabych i chorych w przepaść – zdecydujemy się go pozbyć, skazując na okrutną śmierć przez aborcję czy aborcję postnatalną. Konsekwentnie przyjmowana zasada przestawiona przez Szawarskiego powinna także prowadzić do przyznania rodzicom prawa do likwidacji także dziecka, które straciło sprawność w wypadku. Równie kontrowersyjny jest drugie założenie, wedle, którego żaden „wrażliwy i rozsądny człowiek” nie chciałby urodzić się z głębokim upośledzeniem umysłowym. Argument ten, jak się wydaje, opiera się na błędnym rozpoznaniu rzeczywistości, i uznaniu, że perspektywa człowieka zdrowego i zadowolonego z życia powinna być narzucana tym wszystkim, którzy zdrowi i nie są[19]. Zdecydowana większość niepełnosprawnych, tak fizycznie jak i umysłowo, twierdzi, że jedynym problemem, jaki mają oni ze swoją niepełnosprawnością są braki, jakie ona rodzi oraz nietolerancji i odrzucenie społeczne. Te dwa dodatkowe elementy będą tylko wzmacniane, jeśli zgodzimy się na eugeniczną aborcję. Wniosek, jaki wyciąga z dwóch powyższych założeń Szawarski jest już całkowicie kuriozalny. Otóż z rzekomego współczucia dla niepełnosprawności, czy uznania, że człowiek go nie chce, wyciąga znakomity warszawski etyk wniosek, że można i należy zabić człowieka, który niepełnosprawności doświadcza. Trudno nie uznać, że wniosek ten ma się nijak nie tylko do założeń przyjętych powyżej (zresztą łatwo, jak to zostało pokazane, falsyfikowanych), ale też jest nie do pogodzenia z szacunkiem dla wartości podstawowej, jaką jest życie. Nie sposób uznać za działanie moralne pozbawienia kogoś życia, tylko, dlatego, że uznajemy (my, a nie on), że jego życie będzie niepełnowartościowe czy nieudane. Jeśli zaś się to robi, to nie ze względu na samego chorego czy upośledzonego, a ze względu na rodziców (na co zresztą wskazuje argument pierwszy)[20].
Błędne koncepcje antropologiczne Fundamentem poglądów leżących u podstaw gigantycznego ataku na życie pozostaje jednak antropologia i metafizyka, a dokładniej jej brak zapoczątkowany przez kartezjański, a później kantowski przewrót w filozofii. Oba te nurty filozoficzne podważyło możliwość poznawania świata, i doprowadziły do zastąpienia metafizyki świata realnego rozmaitymi idealizmami, które w istocie nie pozwalają na dotarcie do twardych podstaw świata i zbudowania na nich sensownej antropologii, a co za tym idzie także etyki, która opierałaby się na prawie naturalnym. Odrzucenie istnienia adekwatnie poznawanego świata, a co za tym idzie także transcendentnych wobec jednostki zasad moralnych prowadzi do konieczności stworzenia etyki opartej na przekonaniu, że jedynym kryterium oceny moralnej może być przyjemność (niekiedy dla niepoznaki określanej mianem korzyści) lub jej brak. „… celem ostatecznym ze względu na który pożądane są wszystkie inne rzeczy (zarówno wtedy, gdy bierzemy pod uwagę nasze własne dobro, jak i cudze) jest istnienie jak najbardziej wolne od cierpień i jak najbardziej bogate w przyjemności (…) Moralność bowiem można odpowiednio zdefiniować jako zespół takich reguł i przepisów ludzkiego postępowania, których przestrzeganie zapewniłoby w największym stopniu opisane wyżej istnienie nie tylko całej ludzkości, lecz w miarę możliwości wszystkim istotom czującym”[21] – przekonywał już w XIX wieku ojciec utylitaryzmu John Stuart Mill. Jego system etyczny opierać się musi, jeśli zachować ma choćby minimalną spójność na założeniu, że cierpienia da się uniknąć, i że jest ono tylko przejściowym utrudnieniem w realizacji celu jakim jest wieczna przyjemność ludzkości. I Mill wcale tego nie ukrywa. „Jednakże nikt poważny nie wątpi, że to, co stanowi największe, niezaprzeczone zło naszego świata może być w znacznej mierze usunięte – i jeśli tylko ludzkość będzie szła nadal po drodze postępu – zostanie całkowicie ograniczone”[22] – stwierdza brytyjski utylitarysta. Takie myślenie podejmuje Peter Singer, który na tej podstawie buduje uzasadnienie już nie tylko eutanazji, ale również zabójstwa z litości chorych czy upośledzonych noworodków. Jeśli bowiem ich istnienie ograniczy ilość szczęścia (a w istocie przyjemności) dostępnej ich rodzicom, to powinno się je zgładzić. Na tej podstawie już teraz dopuszcza się zresztą (by ograniczyć ilość nieszczęść i nieprzyjemności) likwidację nienarodzonych, upośledzonych czy chorych na schorzenia genetyczne dzieci. Polskie prawo całkowicie jednoznacznie godzi się na to, by w imię zadowolenia i spełnienia matki i ojca zabijane były dzieci, i to tylko ze względu na stan zdrowia. „Uważanie nowo narodzonych niemowląt za zastępowalne tak, jak teraz uważamy płody, byłoby o wiele korzystniejsze od diagnostyki prenatalnej, po której następuje aborcja. Diagnostyka prenatalna ciągle nie jest w stanie wykryć wszystkich większych niepełnosprawności. Niektóre z nich w zasadzie nie występują przed narodzinami; mogą być wynikiem ekstremalnie wczesnych narodzin albo tego, że coś poszło źle podczas samego porodu. Obecnie rodzice mogą wybrać czy utrzymać czy zniszczyć ich niepełnosprawne dzieci, tylko jeśli zdarzy się, że niepełnosprawność zostanie wykryta podczas ciąży. Nie ma logicznych podstaw, by ograniczyć wybór rodziców do tych szczególnych wypadków niepełnosprawności. Jeśli niepełnosprawne nowo narodzone niemowlę nie byłoby uznane za mające prawo do życia, powiedzmy tydzień czy miesiąc po urodzinach, pozwoliłoby to rodzicom, po konsultacji z lekarzami, dokonać wyboru na podstawie dużo większej wiedzy o niemowlęciu, niż jest to możliwe przed narodzinami”[23] – przekonuje Singer. Konsekwencje uznania za jedyną kategorię moralną ilości szczęścia/przyjemności nie są jednak jedynym powodem, dla którego założenie to wydaje się nie do przyjęcia dla poznającego świat człowieka. O wiele istotniejsze jest to, że założenie to powoduje, że świat i ludzka rzeczywistość stają się głęboko niesprawiedliwe. Nieszczęścia, choroby, cierpienie są bowiem nieodłączne od natury ludzkiej, ale rozłożone nierówno. Część z ludzi obarczona jest nimi ponad miarę, a część może przeżyć życie w miarę spokojnie. Chrześcijaństwo aprobując cierpienie, dostrzegając w nim sens pozwala odkryć, że choroba, śmierć najbliższych czy niepełnosprawność dziecka ma głęboki sens, pozwala na odkrywanie, docieranie do pełni człowieczeństwa[24]. Utylitaryzm zaś umożliwia tylko negację, odrzucenie owego cierpienia poprzez likwidację jego źródła (niekiedy samego siebie), ale bez możliwości kierowania się ku temu, co najgłębsze. Nie zawiera on w sobie także odpowiedzi na pytanie, dlaczego ja, jaki to ma sens, a pozostaje jedynie sataniczną negacją siebie lub innych. Nie sposób zauważyć, że takie odrzucenie cierpienia czyni także społeczeństwo mniej ludzkim, „chłodnym”[25]. „… cierpienie, które pod tylu różnymi postaciami obecne jest w naszym ludzkim świecie, jest w nim także i po to, by wyzwalać w człowieku miłość, ów bezinteresowny dar z własnego «ja» na rzecz innych ludzi, ludzi cierpiących. Świat ludzkiego cierpienia przyzywa niejako bez przestanku inny świat: świat ludzkiej miłości – i tę bezinteresowną miłość, jaka budzi się w jego sercu i uczynkach, człowiek niejako zawdzięcza cierpieniu”[26] – wskazuje Jan Paweł II. Tak ujęte cierpienie, choć nie staje się prostsze, nabiera sensu i wpisane zostaje w naturalny ciąg życia i śmierci, które mają sens głębszy niż tylko suma przyjemności, jakie w jego trakcie zachodzą.
Zakończenie Na zakończenie tych krótkich rozważań trudno nie postawić pytania: co robić, by ludobójstwo przerwać. Odpowiedzi szukać można w postawionych już tezach dotyczących przyczyn takiego a nie innego myślenia. Elementem pierwszym jest wytrwałe i jednoznaczne przywracanie języka faktografii do debaty nad prawem do życia. Aborcja czy eutanazja nie powinny być nazywane zabiegami, a wykonujący je pracownicy lekarzami. Zabójstwo, rozerwanie na strzępy powinny być nazywane po imieniu, a gdy trzeba pokazywane, tak byśmy – jak za czasów „Medalionów” Zofii Nałkowskiej pamiętali, że to „ludzie ludziom zgotowali ten los”. Istotnym elementem jest także przywrócenie debacie perspektywy ofiar anty-życiowego nastawienia większości współczesnych społeczeństw. Ale najważniejsze jest odrzucenie utylitarystycznego, skrajnie ewolucjonistycznego i eugenicznego paradygmatu myślowego i zastąpienie go metafizycznym spojrzeniem na człowieka. Bez tego nie uda nam się na stałe zatrzymać ludobójstwa. A właśnie taki cel powinien nam przyświecać, bo z niego będą nas rozliczać kolejne pokolenia tych, którzy przeżyli ten nowy holokaust. Tomasz P. Terlikowski
Tekst został wygłoszony podczas Konferencji „Skala i źródła przemocy” zorganizowanej przez Katedrę Bioetyki i Etyki Społecznej Instytutu Nauk o Rodzinie WTUO i Samorząd Województwa Opolskiego.
[1] P. Singer, Etyka praktyczna, tłum. A. Sagan, Warszawa 2003, s. 179.
[2] A. Giubilini, F. Minevra, After-birth abortion: why should the baby live?, „Journal of Medical Ethics” 2012, p. 2
[3] Tamże.
[4] E. Verhagen, P. J.J. Sauer, The Groningen Protocol — Euthanasia in Severely Ill Newborns, „New England Journal of Medicine” (352) 2005, s. 959-962.
[5] Ile czasu trwa zagłodzenie upośledzonego dziecka? 24.10.2010, http://www.fronda.pl/news/czytaj/tytul/ile_czasu_trwa_zaglodzenie_uposledzonego_dziecka
[6] Por. D. J. Goldhagen, Gorliwi kaci Hitlera. Zwyczajni Niemcy i Holokaust, tłum. W. Horabik, Warszawa 1999.
[7] D. J. Goldhagen, Wiek ludobójstwa. Przerażające dziedzictwo XX stulecia, tłum. M. Romanek, Kraków 2012, s. 250-252.
[8] P. Singer, O życiu i śmierci. Upadek etyki tradycyjnej, tłum. A. Alichniewicz, A. Szczęsna, Warszawa 1997, s. 230.
[9] M.A. Warren, dz.cyt., s. 356.
[10] „Jeśli zaś chodzi o dzieciobójstwo nasza kultura powinna się uczyć od innych, szczególnie teraz, gdy – jak one – musimy ograniczać liczebność rodzin (…) praktykowane w pewnych kulturach dzieciobójstwo ma solidne podstawy z przeanalizowanych już powodów, dla których noworodkowi nie przysługuje takie samo prawo do życia jak osobie dorosłej”. P. Singer, O życiu i śmierci, s. 234.
[11] E. Picker, Godność człowieka a życie ludzkie. Rozbrat dwóch fundamentalnych wartości jako wyraz narastającej relatywizacji człowieka, tłum. J. Merecki, Warszawa 2007, s. 110.
[12] Wstrząsającym świadectwem tego procesu jest historia niemieckiej psychiatrii i antropologii. Por. T. Matzek, Zamek śmierci Hartheim. Eutanazja w III Rzeszy, tłum. E. Borg, Warszawa 2004, czy G. E. Schafft, Od rasizmu do ludobójstwa. Antropologia w Trzeciej Rzeszy, tłum. T. Bałuk-Ulewiczowa, Kraków 2006.
[13] D. J. Goldhagen, Wiek ludobójstwa, s. 400.
[14] P. Singer, O życiu i śmierci, s. 235.
[15] Tamże, s. 234.
[16] P. Singer, Etyka praktyczna, s. 177.
[17] Z. Szawarski, Mądrość i sztuka leczenia, Gdańsk 2005, s. 194.
[18] P. Singer, O życiu i śmierci, s. 233.
[19] P. Chipman, The Moral Implications of Prenatal Genetic Testing, “Penn Bioethics Journal”, vol. II, issue ii/2006, s. 16.
[20] Mocno, ale prawdziwe pokazuje go Peter Chipman, który otwarcie zauważa, że jednym z ważniejszych argumentów zwolenników badań prenatalnych i związanej z nimi aborcji jest dobre samopoczucie czy samorealizacja rodziców upośledzonego dziecka. Por. P. Chipman, dz.cyt, s. 14.
[21] J. S. Mill, Utylitaryzm, tłum. A. Kurlandzka, Warszawa 2005, s. 16-17.
[22] Tamże, s. 20-21.
[23] P. Singer, Etyka praktyczna, s. 183.
[24] „Cierpieć to znaczy stawać się jakby szczególnie podatnym, szczególnie otwartym na działanie zbawczych mocy Boga, ofiarowanych ludzkości w Chrystusie” – wskazuje Jan Paweł II. Jan Paweł II, List Apostolski Salvifici doloris, par. 23, w: Jan Paweł II, Dzieła Zebrane, t. III, Kraków 2007, s. 236.
[25] „Dzisiejszy program brzmi: usunąć cierpienie. Dla jednostki znaczy to: wszelkim sposobem unikaj cierpienia. Ale nie sposób nie dostrzec, że świat staje się przez to surowy i chłodny. Cierpienie przynależy do ludzkiego bytu. A kto chciałby usunąć cierpienie, musiałby przede wszystkim usunąć miłość, która nie jest możliwa bez cierpienia, ponieważ zawsze wymaga samorezygnacji” – podkreślał kard. Ratzinger. Bóg i świat. Z kardynałem Josephem Ratzingerem rozmawia Peter Seewald, tłum. G. Sowiński, Kraków 2005, s. 296.
[26] Jan Paweł II, Salvifici doloris, par. 29, s. 242.
Krótka historia Niemców i Lechitów Lechici Zachodni byli autochtonami na południowych wybrzeżach Bałtyku i ich nazewnictwo miejscowości sięga przez południową Danię do Renu. Tysiąc lat temu rozpoczął się podbój germański i rabunek ziem Lechitów Zachodnich w imię nawracania na chrześcijaństwo słowiańskich pogan. W XIII wieku nastąpił ponowny rabunek ziem Bałto-Słowian czyli Prusów. Polacy wówczas uzyskali przyjęcie na synodzie w Konstancy w 1412 roku określenia ludobójstwa Prusów jako tak zwaną “Pruską Herezję” sformułowaną przez ambasadora Polski i rektora Uniwersytetu Krakowskiego Pawła Włodkowica, który walczył przeciwko fałszowaniu przez Krzyżaków czasowych przywilejów i zmieniania ich na akty permanentne. Skutkiem ludobójstwa Prusów przez zbrojnych mnichów germańskich nastąpiła zmiana historycznej nazwy “Jezior Pruskich” na “Jeziora Mazurskie”, które stały się pustkowiem po ludobójstwie Prusów przez Krzyżaków i zostały zaludnione przez ludzi z Mazowsza, czyli Mazurów. Ludobójstwo Prusów w pamięci narodowej niemieckiej było spowodowane “rolą cywilizacyjną” Germanów na ziemiach Bałto-Słowian, którzy w obronie własnej dobrowolnie zawarli przymierze Polski i Rusi Litewskiej, znane, jako Unia Królestwa Polski i Wielkiego Księstwa Litewskiego, posługującego się językiem białoruskim jako oficjalnym Rusi Litewskiej złożonej ze Żmudzi, Ukrainy oraz Białorusi. Pod koniec “Złotej Dekady” eksploatacji chłopów ukraińskich przez arendarzy żydowskich w 1648 roku nastąpił wybuchł bardzo krwawy bunt pod dowództwem akłóconego szlachcica polskiego Bohdana Chmielnickiego, herbu Abdank, bojara ukraińskiego z pochodzenia, obywatela Polskiej Rzeczypospolitej Szlacheckiej. Przerażeni bankierzy żydowscy byli wówczas przekonani, że grozi im wypędzanie ich z Polski, tak jak to wcześniej miało miejsce w Hiszpanii. Zaczęli oni wywozić złoto i kapitały do Berlina, gdzie w 1701 roku pomogli finansować stworzenie “Królestwa Prus” ze stolicą w Berlinie, późniejszego inicjatora zbrodni rozbiorów Polski w 1762-1795. Zabory Polski uczyniły z “Królestwa Prus” największe państwo w Rzeszy Niemieckiej, w której było ponad 350 małych niezależnych państewek. W 1870 roku Królestwo Pruskie pod rządami kanclerza Ottona Bismarcka, znanego z planów eksterminacji Polaków, sprowokowało wojnę z Francją, dzięki której miało ono możliwość zjednoczenia Niemiec, jako cesarstwa, po raz pierwszy ze stolicą w Berlinie. Rabunek Francji dał możność zmodernizowania przemysłu niemieckiego i rozbudowy stoczni niemieckich w konkurencji przeciwko Imperium Brytyjskiemu, które w 1903 roku planowało bezskutecznie zniszczenie floty niemieckiej. Fakt konfrontacji z Imperium Brytyjskim spowodował Prusaków do planowania Imperium Niemieckiego od rzeki Ren aż do wybrzeży Oceanu Spokojnego. W 1914 roku rząd w Berlinie rozpętał walki przeciwko Rosji za pomocą ultimatum dostarczonego do Petersburga przez ambasadora nazwiskiem Fontaine, w którym dano Rosji do wyboru albo całkowitą demobilizację w czasie dwunastu godzin albo działania wojenne. Nic dziwnego, że Aleksander Guczkow, minister wojny przy rządzie Kiereńskiego napisał, że Niemcy zaczęli Pierwszą Wojnę Światową żeby móc uczynić z Rosją to, co Brytania uczyniła z Indiami, czyli innymi słowami uczynić z Rosji najwspanialszy klejnot korony cesarzy niemieckich, którzy chcieli mieć przewagę nad Imperium Brytyjskim i dominować nad całym globem. W 1945 roku rząd kanclerza Hitlera rozpoczął Drugą Wojnę Światową z planami podboju Rosji i stworzenia imperium od Renu do Władywostku, w tym “rasowo czystego” terenu “Wielkich Niemiec” od Renu do Dniepru, po dokonaniu “Planu Wschodniego” wcielenia Ukrainy do Niemiec za cenę likwidacji 51 milionów Słowian, w tym głównie Polaków, którzy mieli stracić raz na zawsze swoje ziemie historyczne. Nic dziwnego, że Marszałek Józef Piłsudski przekazał Polakom w testamencie: “Lawirujcie póki możecie między Niemcami i Rosją, a jak to nie będzie już możliwe, podpalcie cały świat, ale nie sprzymierzajcie się ani z Hitlerem ani ze Stalinem.” Po Lechitach zachodnich pozostały w Niemczech formy językowe wzbogacające język niemiecki, który jedyny między językami germańskimi ma słowiańskie zdrobnienia i zgrubienia, w dodatku do wielu zapożyczonych słów. Iwo Cyprian Pogonowski
A nie mówiłem, czyli darmocha nie tuczy Niedawno przeczytałem w Wyborczej o aquaparkach, do których wszystkie samorządy dokładają równo i - co ciekawsze - niezależnie od tego, czy w dużych czy też w mniejszych miastach. A to przecież dopiero początek finansowych kłopotów z finansowanymi głównie z unijnej darmochy inwestycjami różnego rodzaju. Nie tak dawno temu napisałem felieton pod tytułem: Wprowadzić zakaz stadionowy! Rzecz nie dotyczyła kiboli, ale właśnie bezsensownych inwestycji, które nie tylko zwykle kosztują więcej niż planowano (boom inwestycyjny znakomicie winduje ceny), ale których utrzymanie przekracza możliwości wielu samorządów. Tym bardziej, że darmowych inwestycji w jednym mieście jest zwykle więcej. Niestety - trzeba to brutalnie powiedzieć - darmocha ogłupia. Zawsze i wszędzie, a w szczególności w biednym kraju. I dlatego, gdy strumień unijnych pieniędzy zwiększył się znacznie politycy potracili głowy. Jak biedna dziewczyna z małego miasteczka w filmie Lata dwudzieste, lata trzydzieste, śpiewająca tam w jakiejś tancbudzie, gdy los sprawił, że znalazła się w wielkim świecie, chciała i to, i tamto, i mnóstwo innych rzeczy. W restauracji skończyło się to kacem i niestrawnością, ale w życiu bywa to jeszcze kosztowniejsze. Oszołomienie wielkimi pieniędzmi bywa kosztowne. Jeśli na to nałożyć zawsze obecne chęci wmaślania się elektoratowi - obojętne: lokalnemu, czy krajowemu - to koszty będą ciągnąć się za samorządami przez wiele lat. Kiedy słyszę lub czytam, o stadionie, aquaparku, a nawet filharmonii i innych inwestycjach w kulturę to wiem, jaka będzie ich przyszłość. Koszty ich utrzymania raczej szybko przekroczą poziom bieżących dochodów miasta i będziemy mieć filharmonię, dla której nie ma pieniędzy nie tylko na remonty, ale na utrzymanie wysokopłatnych specjalistów. Powstanie obiekt, w którym kilkanaście razy do roku odbędą się jakieś imprezy muzyczne ze sprowadzonymi z metropolii wykonawcami, a następnie, gdy przyjdzie obiekt wyremontować, to z braku pieniędzy zostanie zamknięty i będzie tak straszyć w centrum miasta. Los stadionów podobnie, bo znalezienie dostatecznej liczby imprez, które zwróciłyby chociaż koszty bieżące utrzymania obiektu w ciągu całego roku (nie mówiąc o zwrocie kosztów budowy!) będzie bardzo trudne. Itd, itp. - i przez lata. Ktoś powie: no dobrze, ale przynajmniej autostrady, jak się je zbuduje, będą nam służyć przez dziesięciolecia. Warto spytać prof. Easterly'ego, wieloletniego eksperta Banku Światowego, ile pieniędzy potrzeba na utrzymanie bieżące autostrad w różnych krajach otrzymujących tzw. pomoc gospodarczą, po tym, jak w ramach tejże pomocy zostały zbudowane. Też za kilka lat może okazać się, że na ich remont zabraknie pieniędzy w budżecie centralnym i trzeba będzie dokonywać bolesnych wyborów, które autostrady będą remontowane, a które będą dalej niszczeć. Niestety, kiedy szła do nas ta fala pieniędzy nikt nie zadał sobie trudu, aby zbadać, jak sobie niezbyt zamożny kraj będzie radzić z problemami obfitości. Mało kto zwracał uwagę na znane badania prof. Roberta Barro i jego współpracowników, z których wynikało (na próbce ponad stu państw badanych w okresie ćwierćwiecza), że nie istnieje żadna korelacja między inwestycjami publicznymi, a wzrostem gospodarczym. Artykuł: Unijne pieniądze niewiele znaczą, jaki opublikowałem w czerwcu 2005 roku w Rzeczpospolitej przeszedł całkowicie bez echa. Zachwyt wobec zmierzającej do nas kupy kasy przytłumił wszelką dyskusję. A przecież, ja wskazuję tylko na n i e k t ó r e problemy związane z unijną darmochą. Inni dawno zwracali uwagę na szkody, jakie przynosi pomoc z zagranicy, trafiająca do władz politycznych i przez nią rozdzielana. Zmienia ona układ sił między politycznym centrum rozdzielającym pieniądze a społeczeństwem obywatelskim. Ludzie aktywni, zamiast radzić sobie lokalnie z lokalnymi problemami zaczynają konkurować o fawory rozdzielającego kasę centrum. Obywatelskość przemienia się w klientelizm..
Jan Winiecki
Bogata fundacja ubogiego fundatora Trzeba podkreślić, że fundacja, której częściowo poświęcony jest ten wpis, ma trafnie dobraną nazwę. Lux Veritatis, czyli w tłumaczeniu na jezyk polski – Światło Prawdy, rzeczywiście rzuca światło na wiele spraw. Nawet, jeżeli odnosimy wrażenie, co do prawdziwości intencji działania tej fundacji, to rozwiewa nasze wątpliwości już jej nazwa. Żaden dobry uczynek nie pozostanie bez kary - Stephen King
Założyć fundację może dowolna osoba fizyczna lub prawna, która ustala statut fundacji, określa funkcjonowanie i uprawnienia zarządu fundacji. Fundacja nie może istnieć bez majątku, który fundator przeznacza na określony w statucie cel, przy czym fundator zobowiązany jest określić kwotę przeznaczoną na fundację np. w akcie fundacyjnym (jest to oświadczenie woli mówiące o ustanowieniu fundacji). Składnikiem majątkowym może być zarówno gotówka jak i papiery wartościowe czy nieruchomości. Fundacja może prowadzić działalność gospodarczą, a uzyskane zyski przeznacza na swoją działalność statutową. Wstęp dzisiejszego wpisu wskazuje, że założenie fundacji wymaga posiadania majątku. Czy w takim stanie prawnym, zakonnik może założyć fundację? Odpowiedź jest oczywista. Skoro Ojciec Rydzyk założył fundację Lux Veritatis, to znaczy, że zakonnik może taką fundację założyć. Kwestia majątku Ojca Rydzykla nabrała rozgłosu po fakcie nie zapłacenia przez niego kary grzywny. Ojciec Tadeusz Rydzyk, wyjaśniając, dlaczego nie zapłacił kary grzywny, odesłał do reguły redemptorystów, która zabrania duchownym posiadania jakiegokolwiek majątku. Potwierdził to ks. Sowa: „Zakonnicy nie posiadają własności prywatnej, bo wszystko, co posiadają i środki, którymi dysponują, są własnością danego zgromadzenia”.
”Zakładam, że ojciec dyrektor, mówiąc, że niczego nie posiada, mówi prawdę”. Duchowny został skazany rok temu za prowadzenie bez zezwolenia, publicznej zbiórki pieniędzy na funkcjonowanie Telewizji Trwam, Wyższej Szkoły Kultury Społecznej i Medialnej oraz wierceń geotermalnych realizowanych przez Fundację Lux Veritatis. Z orzeczeniem Sądu nie zgodziła się posłanka PIS Anna Sobecka. Podjęła decyzję o zapłaceniu kary grzywny w zastępstwie Ojca Rydzyka. Sobecka powiedziała, że zdecydowała się zapłacić grzywnę, bo wcześniej zadeklarowała, iż jeśli sąd okręgowy potwierdzi wyrok rejonowego, to ona zapłaci karę za tę „niby zbiórkę”. Dała wyraz swojego stosunkowi do wymiaru sądowniczego w Polsce, który sama w dużej mierze tworzy będąc pięciokrotnie posłaniką na sejm. Kariera polityczna Anny Sobeckiej jest bardzo bogata i różnorodna. W latach 1997–2001 sprawowała mandat posłanki z ramienia akcji Wyborczej Solidarność. W trakcie zaczęła tworzyć Porozumienie Polskie. Pod koniec kadencji pozostawała niezrzeszona. Przez dwie następne kadencje była posłanką z listy Ligi Polskich Rodzin. W 2004 z jej ramienia kandydowała bezskutecznie do Parlamentu Europejskiego. We wrześniu 2006 weszła w skład klubu parlamentarnego Ruchu Narodowo Ludowego, a w grudniu tego roku – do Ruchu Ludowo – Chrześcijańskiego. W 2007 r została posłanką z list Prawa i Sprawiedliwości. Następnie kolejny raz bez powodzenia kandydowała do Parlamentu Europejskiego. Tym razem z list Libertas. W wyborach w 2011 roku ponownie została wybrana do sejmu z list PIS. Dodatkowo Anna Sobecka dała się poznać, jako uzdolniona spikerka Radia Maryja. Można odnieśc wrażenie, że to wspaniały przejaw szlachetności naszej zasłużonej posłanki. Powiedziała, że „niegodziwością jest zabieranie pieniędzy z datków, które ludzie przeznaczają na rozwój TV Trwam i Radia Maryja, na grzywnę, która jest niezasłużona – mówi nam posłanka związana z Radiem Maryja”. Problem leży jednak w tym, że Sąd nakładając karę grzywny nie nałożył ją na fundację Ojca Rydzyka tylko na Ojca Rydzyka. Fundacja ma swoją osobowość prawną i jej byt jest niezależny od bytu jej fundatora. Oznacza to, że Sąd nie chce zabrać pieniedzy z datków, które ludzie przeznaczają na rozwój telewizji Trwam i innych inicjatyw Ojca Rydzyka, tylko Sąd chce karą grzywny ukarać samego Ojca Rydzyka. Posłanka Anna Sobecka z wyrokiem się nie zgadza. Ma oczywiście do tego prawo. Jako poseł na sejm, szczególnie dobrze zna, a przynajmniej powinna znać drogę do uchylenia prawomocnego wyroku sądu? Dodać należy, że wyrok ten został wydany na podstawie aktualizowanego przez posłankę Kodeksu wykroczeń. Anna Sobecka złożyla w tej sprawie oświadczenie: „Ja postępowałam zgodnie z prawem. Nie mam obaw, że popełniłam wykroczenie”. Należy z dużą uwagą podejść do oświadczenia Anny Sobeckiej, jako autorki prawa, które rzekomo naruszyła”. W moim odczuciu, oświadczenie Anny Sobeckiej pozostaje w jaskrawej sprzeczności z brzmieniem art. 57 Kodeksu wykroczeń. Zgodnie z brzmieniem jego, § 1: „ Kto organizuje lub przeprowadza publiczną zbiórkę ofiar na uiszczenie grzywny orzeczonej za przestępstwo, w tym i przestępstwo skarbowe, wykroczenie lub wykroczenie skarbowe albo nie będąc osobą najbliższą dla skazanego lub ukaranego uiszcza za niego grzywnę lub ofiarowuje mu albo osobie dla niego najbliższej pieniądze na ten cel, podlega karze aresztu albo grzywny”. W moim odczuciu, przepis ten jest głęboko osadzony w zbiorze norm moralnych. Żadna kara nałożona przez sąd nie może być odbywana lub realizowana za inną osobę. Możemy sobie wyobrazić swoiste spółdzielnie, w których jedni dokonywaliby przestępstw np. kradzieży, a drudzy odbywali za te przestępstwa kary. Karę musi odbyć sprawca i w ten sposób zadośćuczynić ludziom lub społeczeństweu wyrządzone zło polegające na naruszenie ogólnie przyjetego prawa i wynikających z tego skutków. Próba zrealizowania kary grzywny przez Annę Sobecką za Ojca Rydzyka, bez względu na motywy takiego działania, stanowi jaskrawe naruszenie, nie tylko przepisów prawa, ale i norm etycznych. Nawet Ojciec Rydzyk nie zaleca, żeby pokutę mającą zadośćuczynić Bogu lub ludziom wyrządzone zło odbywały inne osoby niż grzesznik. W pełni mogę usprawiedliwić Ojca Rydzyka za dokonywanie zbiórek pienieżnych bez właściwych zezwoleń. Z jednej strony, nieznajomością prawa nie można się usprawiedliwiac, z drugiej zaś nie można wymagac od sługi Bożego perfekcyjnej znajomości prawa ludzkiego. Nawiasem mówiąc, nie wiem, dlaczego Ojciec Rydzyk został ukarany. Z mojej wiedzy wynika, że Ojciec Rydzyk jest tylko fundatorem fundacji „Świało prawdy”. Fundacja ta ma osobowość prawną i za jej działanie odpowiada Zarzad Fundacji. Zapewne moja wiedza w tym zakresie nie jest wystarczająco obszerna. Niestety nie potrafię usprawiedliwić posłanki Anny Sobeckiej. Przede wszystkim nie potrafię usprawiedliwić faktu, że jest posłanką, że wpływa na losy Polski i jej obywateli nie mając najmniejszych ku temu predyspozycji. Przecież mogłaby być w dalszym ciągu spikerką w Radiu Maryja i służyć słuchaczom. Wydatek posłanki Anny Sobeckiej pójdzie na marne. Z jej szlachetnej intencji pozostanie tylko do zapłacenia, oprócz kary Ojca Rydzyka, jej kara, którą wkrótce nałoży na nią Sąd W wyroku Sądu znajdzie zastosowanie jeszcze jeden przepis współstworzony przez Annę Sobecką. Zgodnie z brzmieniem § 3 art. 57 kodeksu wykroczeń: ”Zebrane ofiary lub pieniądze uzyskane za zebrane ofiary w naturze a także pieniądze wpłacone na poczet grzywny lub ofiarowane na ten cel podlegają przepadkowi”. Tak, więc zamiast rozwiązać problem Ojca Rydzyka, straciła pieniądze, naraziła się na karę i pozostawiła Ojca Rydzyka ze swoimi nierozwiązanymi problemami. Przenosząc to na grunt Polski, społeczeństwa i możliwości działania posłanki Anny Sobeckiej dostaję gęsiej skórki. Habich
Stalin zmarł w rocznicę podpisania wyroku śmierci na polskich oficerach 5 marca 1940 r. Biuro Polityczne ZSRS wydało wyrok śmierci na polskich jeńców przetrzymywanych w obozach w Kozielsku, Ostaszkowie i Starobielsku. Równo 13 później zmarł architekt tej zbrodni Józef Stalin. "Nie ma przypadków, są tylko znaki" - komentował takie przypadki znany warszawski ksiądz Bronisław Bozowski. Dziś mija 72 lata od podjęcia decyzji o jednej z najbardziej obrzydliwych zbrodni XX wieku i 59 lat od śmierci najbardziej krwawego dyktatora w historii. Zbrodnia katyńska była wynikiem decyzji sowieckiego Biura Politycznego. Na notatce Ludowego Komisarza Spraw Wewnętrznych ZSRR Ławrientija Berii z 5 marca 1940 r.w której zawarto sugestię zabicia polskich jeńców wojennych swoje podpisy złożyli członkowie sowieckiego Biura Politycznego: Józef Stalin, Kliment Woroszyłow, Wiaczesław Mołotow, Anastas Mikojan. Na dokumencie naniesiono również adnotację o zgodzie dwóch pozostałych członków Politbiura – Michaiła Kalinina i Łazara Kaganowicza. Akcja rozstrzeliwania polskich jeńców, co, do której władze sowieckie podjęły decyzję w dniu 5 marca 1940 r., rozpoczęła się już w dniu 3 kwietnia 1940 r. To właśnie wtedy rozstrzelano w Katyniu pierwszy transport polskich jeńców wojennych z obozu kozielskiego. Trwała ona do 12 maja 1940 r., gdy zlikwidowano ostatni transport jeńców z obozu w Kozielsku. Jej apogeum przypadało na przełom kwietnia i maja 1940 r., kiedy rozstrzeliwano jeńców wojennych z obozów w Starobielsku i Ostaszkowie. Ogółem zamordowano nie mniej niż 4410 jeńców z obozu w Kozielsku, 3739 jeńców z obozu w Starobielsku, 6314 jeńców z obozu w Ostaszkowie oraz 7305 więźniów spośród aresztowanych przez Sowietów osób na tzw. Zachodniej Ukrainie i Białorusi. Daje to liczbę nie mniejszą niż 21 768 osób. Zbrodnia katyńska byłaumotywowana zarówno względami klasowymi, jak i narodowymi. To właśnie one zadecydowały, że zamordowano prawie 22 tysiące obywateli polskich, stanowiących elitę przedwojennej Polski. Świat usłyszał o zbrodni katyńskiejdopierow dniu 13 kwietnia 1943 r.i to zasprawą hitlerowskich Niemiec. Od początku ujawnienia zbrodni była ona przedmiotem zainteresowania rządu Władysława Sikorskiego idlatego odegrała ona zasadnicze znaczenie w polsko – sowieckich stosunkach. Polski rząd chcąc wyjaśnić okoliczności i motywy zbrodni został oskarżony przez Sowietów owspółpracę z Niemcami, a następniestrona sowiecka zerwała z nim stosunki. Decyzja ta była początkiem planowego procesu uzależnienia Polski od ZSRS. Mocarstwa zachodnie zarówno w okresie II wojny światowej, jak i po jej zakończeniu nie podjęły skutecznych działań w celu wyjaśnienia zbrodni katyńskiej. ZSRS od początku ujawnienia zbrodni negował jej sowieckie sprawstwo (negacjonizm) obarczając winą za jej popełnienie właśnie Niemców. Alianci (Wielka Brytania i USA mieli pełną wiedzę na temat faktycznych sprawców zbrodni, ale zrobili wszystko, aby prawda nie przedostała się do opinii publicznej. Sowieckie kłamstwo w sprawie Katynia było wyrażane w różnej formie i na różnych płaszczyznach. Przez prawie pięćdziesiąt lat Związek Sowiecki prowadził agresywną kampanię propagandową wspieraną działaniami dyplomatycznymi, która miała na celu upowszechnianie „kłamstwa katyńskiego”. Powojenna polityka ZSRS wobec satelickich krajów Europy Wschodniej wymagała od nich także uznania sowieckiego kłamstwa.
Śmierć zbrodniarza Trzynaście lat później na początku marca 1953 r. główny zegarmistrz zbrodni i przywódca sowieckiego państwa Józef Stalin stanął w obliczu konsekwencji swoich wszystkich zbrodni. Zbrodnia katyńska, w ramach, której wymordowano elitę polskiego społeczeństwa była jedną z największych jego zbrodni. Tym razem historia pokazała, swoją dziejową sprawiedliwość. 2 marca 1953 r. Stalin miał dostać wylewu krwi do mózgu. Przez kolejne trzy dni trzy dni podawane były komunikaty o stanie zdrowia wodza. Zgon miał nastąpić ostatecznie 5 marca 1953 r. w godzinach wieczornych. Według wielu historyków prawdopodobnym jest, że w rzeczywistości Stalin został zamordowany przez swych współpracowników obawiających się objęcia ich represjami podczas spodziewanej nowej "wielkiej czystki" wodza. Ceremonie pogrzebowe pełne propagandowej histerii trwały przez kilka dni. Po uroczystościach pogrzebowych ciało zmarłego wodza zostało umieszczone w mauzoleum obok Włodzimierza Lenina.W 1961 r. usunięto je i spopielono, a jego prochy umieszczone pod murem Kremla, obok grobów kilku szczególnie czczonych działaczy bolszewickich.Stalin zapisał się w historii jako jeden z największych i najkrwawszych tyranów i ludobójców w dziejach. Liczbę ofiar jego reżimu szacuje się nawet na 60 milionów ludzi. Leszek Pietrzak
Mormon Romney kontra Partia Politycznej Poprawności Wyborcy nie chcą waszyngtońskiego weterana w Białym Domu. Chcą konserwatywnego businessmana, który rozumie prywatny sektor i wie, jak usunąć rząd federalny z drogi, tak, aby gospodarka mogła znowu prężnie rozwijać się" W Foreig Affairs pojawił się artykuł „ God and Caesar in America „ Bóg I Cezar w Ameryce „ autorstwa Davida Campbella i Robera Putnama. Autorzy wpadli w panikę, ponieważ lewica straciła wpływy wśród ludzi wierzących i społeczeństwo podzieliło się na dwa polityczne bloki. Z jednej strony powstał alians katolików, protestantów i mormonów, nie tylko wspierających Republikanów, ale powoli przejmujących kontrolę nad tą partią i obóz niewierzących i wierzących żydów. Żydzi tradycyjnie w ponad 80 procentach głosują na Partię Demokratyczną. Analiza Campbella i Putmana jest stronnicza, autorzy starają się zmanipulować republikańskich czytelników wynikami badań, z których wynika, że większość Amerykanów nie chce, aby liderzy religijni mieli wpływ na politykę i decyzje polityczne obywateli. Wszyscy wiemy jak są konstruowane takie badania. Tym bardziej, że rzeczywistość skrzeczy. The Economist podał informacje, że Maryland, a konkretnie jego legislatura zalegalizowała „małżeństwa” homoseksualistów. Lewica ma jednak problem. Demokracja amerykańska staje się bardzo szybko tak zwaną demokracją bezpośrednią, co oznacza, że ustawodawstwo zostaje podane bezpośrednio obywatelkom dzięki demokratycznej instytucji referendum. Decyzja legislatury Marylandu musi być zatwierdzona przez mieszkańców w referendum, co przy silnej koalicji republikanów chrześcijan, w tym tak zwanych czarnych kościołach, czyli afroamerykańskich jest bardzo wątpliwe. Partia Demokratyczna przekształca się w partię ludzi klasy wyklętej, homoseksualistów, ludzi porzucających rodziny i dzieci, kryminalistów, ( tutaj warto zwrócić uwagę na 92 procentowe poparcie przez kryminalistów, z jakie uzyskał Tusk i Platforma, a później Komorowski w wyborach więziennych okręgach wyborczych..( więcej), ludzi niewierzących, politycznego feminizmu, oligarchii finansowej i wielkiego biznesu, i ludzi nie dbających o rodziny i dzieci, jak również żerujących na okardaniu podatkami obywateli klasy urzędników. Partia aspołecznych wyrzutków. Dlaczego tak się stało?. Odpowiedź na to jest banalna. Lewica podnosząc podatki, transferując bogactwa wytwarzane przez ludzi w ręce oligarchii finansowej i rozbijając rodziny przy zastosowaniu terroru politycznej poprawności, w tym szczególnie wysługując się „ proletariatem zastępczym „ jak nazywa Michalkiewicz homoseksualistów stała się śmiertelnym zagrożeniem dla normalnego życia, dla rodziny. Jeśli lewicy i fanatykom politycznej poprawności nie uda się powstrzymać pochodu demokracji bezpośredniej, to Ameryka powróci do swoich tradycyjnych wolnościowych wartości, a Amerykanie jak dawniej stanie się krajem niskich podatków, małego rządu, a je obywatele wyzwolą się spod ucisku ekonomicznego i politycznego politycznej poprawności. Romney za główny cel stawia sobie przywrócenie wolności ekonomicznych Amerykanom. „Ważne jest oświadczenie p.Mitta Romneya: "Wyborcy nie chcą waszyngtońskiego weterana w Białym Domu. Chcą konserwatywnego businessmana, który rozumie prywatny sektor i wie, jak usunąć rząd federalny z drogi, tak, aby gospodarka mogła znowu prężnie rozwijać się". Świadczy to o tym, że nie ma zamiaru zaoferować v-prezydentury p.Gingrichowi - natomiast ożywają pogłoski, że zaproponuje to p.Paulowi - lub...Jego synowi. „...(źródło)
W Polsce zachodzi podobny proces. Środowiska konserwatywne, religijne zaczynają budować blok, który pozwoli powstrzymać pochód politycznej poprawności, który w Europie programowo zaczyna przybierać faszystowską postać.
Marek Mojsiewicz
Politura pęka * Taka reforma, jaka transformacja... * Lepsza zmowa niż referendum? * Czas Euro 2012 sprzyja strajkom! * Wy nam tak – my wam siak Proponowana reforma systemu emerytalnego nie jest jego naprawą – jest prolongatą obowiązywania złodziejskiego systemu, opartego o przymus ubezpieczeń. Jeśli odrzucić czczą frazeologię „społeczną”, uzasadniająca przymus ubezpieczeń – pozostanie nagie pytanie: czemu tak naprawdę rząd Tuska upiera się przy przymusie ubezpieczeń? Przecież można z dnia na dzień zastąpić obecny podatek, zwany „składką ubezpieczenia emerytalnego” - podatkiem celowym, regresywnym, obowiązującym do czasu aż ostatni „przymusowo ubezpieczony” wyjdzie z obecnego przymusowego systemu i wprowadzić już od dziś swobodę emerytalnego ubezpieczenia. Zabawnego wydźwięku nabiera frazes o „godziwej emeryturze” po wydłużeniu czasu pracy... Jeśli ci łgarze wiedzą już, że po reformie, w latach 30-ych, emerytury będą „godziwe” – to czy wiedzą zarazem, ile w latach 30-ych kosztować będzie litr benzyny? Kilogram chleba? Kilowatogodzina energii elektrycznej? Czy będą to ceny „godziwe”?... Jaka będzie inflacja?... „Godziwa”?...Dyskusja z łgarzami nie ma sensu, bo widać, że przymusu ubezpieczenia „liberałowie” z PO bronić będą jak socjalizmu: gdyż ten przymus to właśnie jeden z najsilniejszych filarów współczesnego socjalizmu. Są i inne filary: oderwanie pieniądza od parytetu kruszcowego, co ułatwia niemal nieograniczoną kreacją inflacyjnego pieniądza (poprzez inflację rządy okradają ludzi „cicho, łagodnie, bez przerywania snu”), częściowa rezerwa bankowa, progresywny podatek dochodowy... Niedawno świeżo upieczony poseł Biedroń dowodził, iż referendum, co do systemu emerytalnego nie jest możliwe, bo ustawa podatkowa zakazuje referendum w sprawach dotyczących podatków. Ale składka emerytalna nie jest „dochodem państwa”, a jeśli jest tak wykorzystywana – to nielegalnie. Odkąd to zresztą jakakolwiek ustawa może być „tabu” dla totalnych demokratów, którzy „demokratycznymi procedurami” kwestionują nawet porządek naturalny?... I jaki to właściwie „porządek” jest przestrzegany, gdy jakaś ustawa odmawia większości obywateli prawa decydowania w referendum o wysokości podatków?... O tym, jakie „porządki” i „standardy” są przestrzegane w „demokratycznym państwie prawa, członku Unii Europejskiej, sygnatariuszu Traktatu Lizbońskiego, najlepszym przyjacielu Izraela w UE” pokazują dobitnie ostatnie fakty, jak 600-tysięczna premia dla „menago” Kaplera, totalniackie zapisy umowy ACTA, odmowa koncesji dla Telewizji Trwam, czy wreszcie najnowsza, dziwnie skoordynowana akcja urzędów skarbowych wobec producentów filmu Bugajskiego o wszechwładzy skarbówki, nosząca wszelkie znamiona odwetu za film demaskujący jej szkodliwe działania. Przypomina to nasłanie „komisji akredytacyjnej” przez rząd Tuska na Wydział Historyczny Uniwersytetu Jagiellońskiego, po obronie słynnej pracy magisterskiej Pawła Zyzaka, biografii Wałęsy. Gdy o tym ostatnim mowa – w jego obronie odezwał się ostatnio Gromosław Czempiński, dołączając do wcześniejszych „chóru wujów”: gen.Jaruzelskiego, gen.Kiszczaka i, oczywiście, gazety żydowskiej, którą wszelka lustracja przyprawia o bezsenność. Teza tej obrony: SB celowo wytwarzała fałszywe dokumenty... (Przy okazji: ktoś trafnie scharakteryzował kiedyś „Bolka” - „To taki facet, który myśli tylko jakby tu podp..... klucz francuski z fabryki, żeby podejrzenie padło na kogoś innego”...) Tymczasem Zyzak opublikował nową książkę, w której dokumentuje całą tę totalniacką nagonkę, jaką zorganizowano przeciw niemu po pierwszej książce: smakowita lektura! Czysty, stalinowski PRL w III Rzeczpospolitej! Myślę, że książka ta powinna być rozdawana przed projekcją filmu o Wałęsie, jaki kręci teraz Wajda, koniecznie w foliowym opakowaniu, żeby przypadkiem wazelina z ekranu nie splamiła jej stronic. Tymczasem „demokratyczna większość” w Polsce wcale nie chce pracować do 67 roku życia płacąc haracz „opiekuńczemu” państwu. Ba! Sam prezes Centralnego Banku Europejskiego, emitenta „euro”, Mario Draghi oświadcza, że „państwo opiekuńcze jest skończone”! To i przymus ubezpieczeń też jest chyba skończony – wszak to kwintesencja „opiekuńczego państwa”? Politura pęka... Ale Tusk oświadcza, że referendum w tej sprawie nie będzie. A co będzie? Ano – będzie „kompromis” PO z PSL, czyli zmowa partyjna. Jasne: w „państwie opiekuńczym” zmowa partyjna jest lepsza od referendum. Aliści ludzie już nie w ciemię bici i popularność koalicji leci na łeb, na szyję. Powraca szwejkowski kanon dialogu społeczeństwa z rządem: „Jak wy nam tak, to my wam tak”. Wy nas w ryj przymusem, my was w ryj strajkami. I oto kolejarze zapowiadają strajki akurat w okresie Euro 2012. Świetny pomysł, do upowszechnienia wśród innych grup zawodowych i związków! Rząd zafundował swoim stadion za 2 miliardy? My wystrajkujemy dla swoich jeszcze więcej! Jeśli więc strajkować, koledzy związkowcy, to tylko w okresie Euro 2012: wystrajkujecie sobie wszystko, co zechcecie. Niech strajkują kolejarze, transportowcy, służby komunalne, personel LOT... Wy nam przymus pracy do 67 roku życia? My wam strajki w okresie igrzysk... Taka jest logika „opiekuńczego państwa”. Tymczasem lewicowe media katują temat „nieprawidłowości” przy zwrocie majątku Kościołowi katolickiemu. Podawane są rozmaite przykłady rzekomych „nieprawidłowości”, ale jak diabeł święconej wody merdia unikają informacji:, na jaką to sumę państwo komunistyczne okradło Kościół katolicki? Wiele to pieniędzy przyniosłyby do dzisiaj odsetki od tego majątku?... Jest i inna prawidłowość: im więcej informacji o tych „nieprawidłowościach” – tym mniej (ba, całkowite milczenie!) na temat: jak właściwie przebiega zwrot mienia gminom wyznaniowym żydowskim? Ten podejrzany „zwrot” (obecne gminy żydowskie nie są prawnymi spadkobiercami przedwojennych gmin) objął już 1999 wniosków dotyczących nieruchomości, a w kolejce czeka dalszych 3,5 tysiąca. Tak wynika z odpowiedzi rządu na interpelację z roku 2011. W przedostatnim narodowym spisie powszechnym „narodowość żydowską” zadeklarowało raptem niespełna 2 tysiące obywateli, a przecież są między nimi ateiści, i to chyba w większości. Działa w Polsce raptem 9 gmin wyznaniowych żydowskich – zatem na jedną gminę przypadałoby prawie...600 nieruchomości. Potrzebna, więc nowa interpelacja: jaka jest wartość zwróconych nieruchomości, oraz tych, o których zwrot gminy wnoszą?... Ale kto wniesie taką interpelację? Niesiołowski?... Może poseł Rozenek, co to pozuje na twardziela, a terminował u Urbana? Jazda, panie gazda: zobaczymy, czy szpan Rozenka więcej wart niż Palikota, który zdrefił z tym zapowiadanym zapaleniem trawki w Sejmie... Marian Miszalski
Niemieckie „oddziały szturmowe” wg ProtoThema W Polsce trwa nadal zastanawiająca cisza na temat przyczyn upadku znaczenia politycznego naszego kraju. Jednym z symptomów jest brak naszej obecności w grupie G20. A na spotkaniach tej grupy dzieją się ciekawe rzeczy ukazujące przemiany w układzie sił światowych. O ile mało, kto zauważył koniec komunikatu (p.11), w którym działania Zachodu związane, z CO2, powoli z narzędzia mającego zahamować ekspansję Chin i Indii służą do przyspieszenia konwergencji światowej ("green growth and sustainable development policies into structural reform agendas, tailored to specific country conditions and level of development”), to punkty, w których Europa jest pouczana znajdują się już na czołówkach gazet. W niedzielę cały świat G20 łącznie z Anglią apelował do Niemiec o zwiększenie swoich środków i zaangażowania w pomoc dla strefy euro, podczas gdy w Niemczech odżyły spory na temat sensu pomagania Grekom w ogóle. Otóż w jednym z pierwszych punktów ustaleń (p.4) spotkania ministrów finansów i szefów banków centralnych G20, znajduje się wezwanie UE do ponownej oceny adekwatności środków przeznaczonych do opanowania kryzysu euro, łącznie z wyznaczeniem jej na to miesięcznego terminu: „Euro area countries will reassess the strength of their support facilities in March”. Na pierwszej stronie FT komentaż Robin Harding, Adam Thomson i Peter Spiegel o wiele mówiącym tytule „G20 turns up pressure on Germany” opisuje postanowienia G20 odnośnie konieczności zwiększenia środków na opanowanie kryzysu euro. Podobnie Sudeep Reddy, Matina Stevis i Costas Paris w artykule WSJ „G-20 Defers Move On Aid for Europe” cytuje Guillermo Ortiza meksykańskiego bankiera, który publicznie ocenia kompetencje Europy mówiąc, że pomoc dla Grecji to samo pasmo błędów: „badly conceived, badly designed and badly implemented." Na dodatek szefowa MFW Lagarde potwierdza, że jej instytucja nie zadeklaruje wsparcia zanim nie pozna stanowiska eurostrefy, a przedstawiciele Japonii i Chin, którym przypisuje się wparcie dla euro w wysokości $50 mld i $100 mld, uchylają się od jednoznacznych deklaracji. W przeciwieństwie do Meksyku w Niemczech królują coraz to ciekawsze pomysły, na czym ta pomoc dla euro miałaby wyglądać. W pierwszostronicowym artykule Chris Bryant i Kerin Hope “German tax task force threatens to reignite anger with Greece” Financial Timesa okazuje, że jest to bardzo proste zadanie, polegające na wysłaniu niemieckich urzędników podatkowych do Grecji! I nie jest to prima aprilisowe przedstawienie gdyż 1 marca to nie 1 kwietnia, ale przeprowadzone z pełnym rozmachem działanie. Otóż jak podaje cytowany FT landy niemieckie już przeprowadziły rekrutację 160 urzędników podatkowych, a niemieckie ministerstwo finansów potwierdziło, że mogą oni prowadzić warsztaty lub być wykorzystani w projektach krótko i długoterminowych (“short- or long-term projects”). Przy czym nikomu nie przeszkodził fakt, że mniej niż 10% z wyselekcjonowanych ekspertów zna język grecki. Za to wszyscy czekają na wdrożenie jednego z działań, do którego przyjęcia został skłoniony wczoraj Parlament w Atenach, polegającego na przeprowadzeniu audytu 300 największych podatników w Grecji. No cóż wygląda na to że efektem takowej kontroli okaże się że kluczowe przedsiębiorstwa greckie przejdą w obce ręce nie tylko w wyniku wymuszonej prywatyzacji, ale i nastąpi to poprzez zlicytowanie za długi wielu prywatnych spółek. Na dodatek biorąc pod uwagę nastroje w Niemczech niechętne wszelkiemu wsparciu dla Grecji, o czym pisze WSJ w artykule Matthew Karnitschnig’a „Merkel Takes Heat on Greece” będzie tylko kwestią czasu, kiedy Grecy liczący na emerytury w euro dowiedzą się, że otrzymają je w drachmach, a i zakupy greckiego rynku okażą się tańsze. Gdyż jak podaje Der Spiegel Hans-Peter Fredrich będący ministrem spraw wewnętrznych w gabinecie kanclerz Merkel wprost powiedział, że Grecja nie zostanie wyrzucona z euro, ale „raczej otrzyma propozycję, „której nie będzie mogła odrzucić””. Nic dziwnego, że przy takiej polityce informacyjnej z jednej strony jak podaje Emnid - niemiecka agencja badająca opinię publiczną, 60% Niemców jest przeciwnych pomocy dla Grecji, podczas gdy jednocześnie Ateńska ProtoThema na pierwszej swoje stronie wytłuszcza niemieckich woluntariuszy, jako „oddział szturmowy niemieckich celników”. Zresztą wychodzi na to, że cała UE pomaga Grecji. Po pierwsze podatnicy w ramach programów pomocowych pomagają spłacać Grekom długi, które zaciągnęli w obcych bankach i u inwestorów. Po drugie EBC skupując od banków greckie obligacje, które nikt inny nie chce kupić. A po trzecie wszelkiej maści eksperci, którzy tłumaczą jak to źle zarządzany jest kraj, co dociera na szczyty Merkozego. Powodując pojawianie się propozycji powołania, Unijnego gubernatora, który to pomysł wcale nie zanika, o czym świadczy dzisiejszy artykuł Jones Hayden’a „Papademos Rejects Call for Special EU Commissioner for Greece” opisujący wczoraj „odgrzany” przez szefa eurogrupy Jean-Claude Juncker’ pomysł. Jak i utworzony specjalny rachunek, przez który przepływałyby podatki i w pierwszej kolejności zaspokajały zobowiązania względem banków, gdyż bez tej regulacji Grecy mieliby poważny problem z „właściwą” kolejnością przelewania swoich pieniędzy? Niestety te doradztwo nie ogranicza się spraw generalnej połajanki niefrasobliwych Greków, którzy nie wiedzieć, dlaczego, nie chcą zwrócić pieniędzy m. innymi bogatym Francuzom i Niemcom, a przynajmniej ich bankom. Dostaje się, więc Grekom za to, że za dużo zarabiają i mają za wysokie emerytury, a ostatnio dostało się im za to, że za dużo wydają na leki. Zgodnie z drugostronicowym artykułem Andrew Jack i Kerin Hope w Financial Times „Greece suffers medical excess” wydają oni za dużo na swoje lekarstwa, bo aż €4 mld i 2,4% greckiego PKB. Za to wszystko obwiniana jest korupcja i nieefektywny system, w którym jako przykład podaje się „ogromną nadwyżkę słabej, jakości opieki zdrowotnej” skutkującej tym, że na takiej Krecie dwa z siedmiu szpitali znajdują się w miastach, które mają poniżej 10 tyś. mieszkańców. Ma to uzasadnić żądania zawarte w najnowszym raporcie spadku o €1 mld w rachunkach za leki, pozwalając zmniejszenie wydatków publicznych na ten cel do 1% PKB. Biorąc pod uwagę fakt, że już obecnie, jak skarżą się dostawcy sytuacja i tak jest poważna ze względu na dotychczasowe obniżki cen, jak i narastanie zadłużenia szpitali. Nic dziwnego, że pacjenci i lekarze protestują, gdyż proponowane zmiany na pewno nie polepszą, jakości służby zdrowia, a zdecydowanie pogorszą dostępność do usług medycznych. Biorąc pod uwagę fakt starzenia się społeczeństwa, obniżek świadczeń emerytalnych i podwyżek cen, starsi mieszkańcy mogą rzeczywiście czuć się niekomfortowo. Poza tym spójności w rozumowaniu trudno znaleźć, gdyż podkreśla się tak naprawdę, że wydatki są spowodowane potrzebami pacjentów, a nie wysokimi cenami leków cytując przedstawiciela koncernu Merck: "W przeszłości nie było żadnej kontroli wydatków, a cały system uprzywilejował zakupy" "I konsumpcja ta była nie tylko napędzana przez sprzedawców, ale też przez zapotrzebowanie generowane przez lekarzy i pacjentów." Niemniej cała argumentacja nie jest do końca przekonująca, gdy krytykuje się Grecję za to wydaje znaczące pieniądze na leki oryginalne, aż w 80%-ach, podczas gdy w Niemczech jest w użyciu ponad 70%-leków generycznych, jak i fakt, że są one zaledwie o 1/3 tańsze, podczas gdy w Wlk Brytanii stanowią one ok. 10% ceny leku oryginalnego. Gdy jednak się przyjrzymy na te wnioski z produkcyjnego punktu widzenia, to zauważymy, że proponowane wymuszone obniżenie cen leków generycznych mogłoby oznaczać likwidację greckiego przemysłu farmakologicznego zatrudniającego 15 tyś. pracowników. Jak i to, że możliwe, że proporcje powyższe są częściowo związane właśnie ze zdolnością do wynegocjowania cenowego leków oryginalnych od koncernów zagranicznych? Gdyż jak przyznaje FT leki te są w Grecji tanie, jak na „standardy Unii Europejskiej”. W efekcie Grecja nawet je opłacalnie reeksportuje na kwotę ponad €850 milionów. Niezależnie od tego jak podaje dzisiejszy Financial Times w artykule Kerin Hope „Greek parliament backs healthcare cuts” w ostatniej chwili przed terminem ultimatum w czwartek rano uchwalił pakiet oszczędności w służbie zdrowia mimo strajku lekarzy w środę. Tak, więc nie wchodząc w szczegóły, jak wymuszone działania obniżenia kosztów leków przełożą się na ewentualną likwidację greckiego przemysłu farmaceutycznego, podwyżkę cen leków oryginalnych i likwidację dochodów z reeksportu, pewnym pozostaje, że w wyniku wprowadzenia „pomocy” w życie wystąpi znaczące ograniczenie dostępności starszego pokolenia do lekarzy w połączeniu ze wzrostem bezrobocia w służbie zdrowia. Aż strach pomyśleć jak będzie wyglądała „pomoc” UE, kiedy my sami wpadniemy w tarapaty. Dlatego może warto wspomóc Greków naszymi ochotnikami, którzy poinstruowaliby Greków jak unikać dolegliwości „okupacyjnych”, a przy okazji zebrać doświadczenia na przyszłość. Cezary Mech
"Samookupacja" a samolikwidacja Jaką szkodę wyrządzamy Polsce w procesie "samolikwidacji" wysyłając za granicę 2 mln Polaków i poprzez politykę antyrodzinną skutkującą deficytem 3,5 mln dzieci Otrzymałem od Tomasza Pompowskiego książkę "Armia Boga kontra imperium zła" z podziękowaniem za udział w filmie "Dziewięć Dni które zmieniły świat". W książce mimo wszystko najsilniejsze wrażenie wywarła na mnie wypowiedz Władymira Bukowskiego, który stan wojenny w Polsce nazwał "samookupacją" i podkreślił:
"Wyrządziła ona Polsce wielką szkodę ekonomiczną i demograficzną. Przecież w jej następstwie olbrzymia liczba Polaków opuściła swój kraj na zawsze." [bold cm] s.86 Jaką w takim razie szkodę wyrządzają Polsce wszystkie nasze dotychczasowe władze (bez względu na kolor - nawet w okresie pełni władzy prawicy ta dziedzina była oddana) prowadząc konsekwentną politykę antyrodzinną skutkującą deficytem urodzin na skalę 3,5 mln dzieci? Zgodnie z proźbą zamieszczam informacje o książce:
Materiał dźwiękowy do książki pt. „Armia Boga kontra imperium zła”znajduje się na poniższym ftp-ie w folderze „Armia Boga Rozdział I audio”. ftp.rafael.pl
user: rafaelftp
pass: rafael08
"Tytuł: Armia Boga kontra imperium zła Podtytuł: Duchowa historia upadku komunizmu
Autor: Tomasz Pompowski Wydawca: Dom Wydawniczy Rafael, Kraków 2012 r. [...] Dostępna: Dostępna w dobrych księgarniach, Empiku oraz na www.rafael.pl
Informacja o książce: Odkrywcza, oryginalna, zaskakująca i świeża, świetnie napisana a momentami sensacyjna książka, bez której nie da się zrozumieć i poznać prawdziwej historii upadku komunizmu. Autor, jako pierwszy dziennikarz badający ten temat dostrzegł i opisał tak gruntownie, fundamentalne przyczyny zwycięskiego starcia z czerwonymi siłami zła w latach osiemdziesiątych ubiegłego wieku; przyczyny – dodajmy - które dotąd, przez wielu były lekceważone. Stawia intrygujące pytania, nie boi się na nie odpowiadać i formułuje niezwykle odważne wnioski: To, co się stało było jednym z najbardziej widocznych znaków ingerencji Boga w historię- stwierdza. Autor na potrzeby swojej książki przeprowadził kilkadziesiąt wywiadów z najważniejszymi bohaterami wydarzeń opisanych w książce, od sędziego Williama Clarka i innych współpracowników Ronalda Reagana, przez ludzi „Solidarności” jak śp. Anna Walentynowicz, dysydentów rosyjskich jak Oleg Kaługin i Oleg Gordiejewski, po współpracowników Jana Pawła II jak bp Paweł Hnilica czy śp. kard. Andrzej Deskur. Dotarł do nieznanych wcześniej dokumentów oraz wykorzystał bogatą literaturę tematu. Opisuje wielu polityków, działaczy społecznych, publicystów, ludzi dobrej woli, którzy w okresie zimnej wojny po stronie Zachodu, jako oddani katolicy, protestanci i żydzi żywili przekonanie, że źródłem ich siły jest Bóg i Opatrzność. Czy upadek komunizmu pod koniec lat osiemdziesiątych XX wieku był Bożym planem? Czy dlatego w jednym czasie w sferze publicznej pojawiły się takie postacie jak Jan Paweł II, Ronald Reagan i wielu innych, którzy mieli pewność, że Bóg chce zrobić coś szczególnego właśnie w tamtym momencie i za sprawą tych ludzi? Cechowała ich zdolność proroków z Biblii – poprawnie odczytywali wydarzenia im współczesne. „Sądzę, że warto to podkreślić: Jan Paweł II i Ronald Reagan wiedzieli, że tylko Bóg może coś zmienić. Zmiany były jednym z najbardziej widocznych znaków ingerencji Boga w historię w naszych czasach. Bardzo mi zależało, by spojrzeć właśnie na to wszystko przez ten pryzmat” – mówi Autor. Autor jest doświadczonym dziennikarzem, który ma w dorobku jedne z najlepszych artykułów, esejów i wywiadów na temat zimnej wojny i upadku Imperium Zła. Teraz, nareszcie, zawarł swoje myśli w długo oczekiwanej i bardzo potrzebnej książce... Powinniśmy być wszyscy wdzięczni, że ją napisał.
Dr Paul Kengor, politolog, historyk, eseista
Monumentalna praca. Przez wiele lat będzie służyć, jako źródło tematu dr Norman A. Bailey współpracownik Ronalda Reagana Wnikliwe studium kilkunastu niedostrzeganych przyczyn, które doprowadziły do upadku sowieckiego imperium, stanowi bezcenny wkład w zrozumienie historii zimnej wojny. Norman Podhoretz publicysta, długoletni redaktor naczelny „Commentary” Autor buduje niesamowitą opowieść, która jest dla nas również wyzwaniem.
Peter Schweizer, historyk, eseista, dziennikarz [...]
Tomasz Pompowski -Dziennikarz, publicysta, tłumacz. Dziennikarskie poszukiwania zaprowadziły go do ponad dwudziestu krajów. Był w miejscach, gdzie rodziła się najnowsza historia: na Ukrainie podczas Pomarańczowej Rewolucji, w Rzymie w czasie końcowych dni pontyfikatu Jana Pawła II czy w Stanach Zjednoczonych w trakcie ostatnich wyborów prezydenckich. Przeprowadził wywiady z dziesiątkami prominentnych bohaterów współczesnej historii. Publikował w Polsce (współpracował m.in.: z Radiem Plus, Dziennikiem, Polską Th e Times, Nowym Państwem, TVP) i za granicą. Był współtwórcą, wraz z Newtem Gingrichem, głośnego filmu 9 dni, które zmieniły świat.Organizował konferencje międzynarodowe z udziałem m.in. Włodzimierza Bukowskiego. W 2008 r. na rancho prezydenta Reagana w Santa Barbara wygłosił odczyt Jak chrześcijanie przyczynili się do upadku żelaznej kurtyny.Urodził się w mieście, którego historia łączy się z dziejami trzech narodów. Niepowtarzalna atmosfera tego miejsca zaszczepiła w nim zainteresowanie bogactwem różnych kultur. Ulubionym zakątkiem Autora jest Jerozolima, miasto, które – jak sam mówi – „wycisnęło niezatarte znamię w mojej duszy”. Fascynuje go przyroda, zwłaszcza roślinność. Od niedawna żonaty z wybranką, której korzenie rodzinne i kulturowe związane są z jednym z największych narodów świata." Cezary Mech