Łukasz Warzecha o dokumentach Kiszczaka: czas to bagno ostatecznie oczyścić Znalezisko w domu Kiszczaka jest początkiem końca epoki, w której o niektórych politycznych czy biznesowych decyzjach mogły decydować teczkowe zasoby byłych esbeków. To jednak zależy również od kolejnych ruchów po stronie służb. Za pierwszym przeszukaniem w domu nieżyjącego dysponenta peerelowskich służb powinny iść kolejne we wszystkich miejscach, gdzie Kiszczak mógł swoje archiwum trzymać - i to szybko, bo czas jest tutaj istotny. Otwiera się okno możliwości: czas to bagno ostatecznie oczyścić, a opinii publicznej ujawnić zawartą w papierach prawdę, choćby była to prawda nadzwyczaj nieprzyjemna - pisze Łukasz Warzecha dla Wirtualnej Polski. Pięć lat temu zaproszono mnie na zamknięty przedpremierowy pokaz filmu "Uwikłanie" według powieści Zygmunta Miłoszewskiego, w reżyserii Jacka Bromskiego. Pokaz zorganizowano dla kilku zaledwie publicystów, a zapraszający dodatkowo reklamowali film w rozmowie ze mną mówiąc, że Adam Michnik wyszedł z wcześniejszego pokazu specjalnego bardzo zdenerwowany. Co mogło tak zirytować redaktora naczelnego "Gazety Wyborczej"? Film (moim zdaniem niezły, choć opinie są podzielone) opowiada o pani prokurator, która przypadkowo zostaje wmieszana w śledztwo, w którego tle stoją porachunki związane z nielegalnymi działaniami Służby Bezpieczeństwa w czasach PRL. Jednym z głównych bohaterów jest oczytany i błyskotliwy były wysoki urzędnik wiadomego resortu (w tej roli znakomity Andrzej Seweryn), który w swoim biurze ma całe szafy załadowane teczkami. I to jest - jak tłumaczy swojemu wiernemu współpracownikowi - najlepsze ubezpieczenie. Michnik, który Czesława Kiszczaka nazwał, jak wiadomo, "człowiekiem honoru", musiał się strasznie wściec, że w atrakcyjnej i popularnej formie Bromski pokazał to, co "Wyborcza" najchętniej skwitowałaby jako "teorię spiskową", a o czym historycy i znawcy tematu wiedzieli od dawna: że spora część archiwów peerelowskiego MSW i służb znalazła się po 1989 roku w prywatnych rękach ludzi, takich jak bohater "Uwikłania" czy generał Kiszczak i służyła im właśnie jako ubezpieczenie lub środek do załatwiania najrozmaitszych spraw. Histeria części elit wokół teczek wynikała ze zwykłego strachu, że zawartość archiwów jest dla ich pozycji i autorytetu druzgocąca. Pokazało to wiele historii, od sprawy Lesława Maleszki (TW Ketman) począwszy, a skończywszy na reakcji na książkę Romana Graczyka "Cena przetrwania? SB wobec 'Tygodnika Powszechnego'". Wejście policji i prokuratorów IPN do mieszkania wdowy po Czesławie Kiszczaku pokazało statecznie, że Miłoszewski i Bromski nie fantazjowali oraz że o żadnej "spiskowej teorii" nie ma mowy. Niezależnie od tego, jaka okaże się ostateczna zawartość przejętych przez IPN papierów, jedno jest jasne: były szef MSW miał w domu prywatne archiwum, którego mieć nie miał prawa. I przechowywał je przecież nie z sentymentu dla starych papierów. Pojawia się natychmiast oczywiste pytanie, dlaczego służby - mając podejrzenie, że takie papiery znajdują się w prywatnych rękach byłego szefa resortu spraw wewnętrznych - nie zdecydowały się już dawno na przeszukanie. Jako winny zaniedbania wskazywany jest przez wielu, zwłaszcza tych bardziej na prawo, Instytut Pamięci Narodowej pod kierownictwem Łukasza Kamińskiego. Bo przecież faktycznie prokuratorzy IPN prowadzili w tej sprawie śledztwo, ale zakończyli je wraz ze śmiercią generała. Sytuacja faktycznie jest kuriozalna, ale obarczanie winą prezesa IPN wynika albo ze złej woli - część prawicy Kamińskiego nie lubi, bo uważa go za zbyt miękkiego, zwłaszcza w zestawieniu z wojowniczym i brawurowym Januszem Kurtyką - albo z nieznajomości zasad, jakimi rządzi się Instytut. Tymczasem jakkolwiek nieprawdopodobne i absurdalne może się to wydawać, prezes IPN nie ma najmniejszej władzy nad prokuratorami Głównej Komisji Badania Zbrodni Przeciwko Narodowi Polskiemu, czyli, mówiąc kolokwialnie, nad pionem śledczym. Taką sytuację ugruntowała ostatecznie nowelizacja ustawy o prokuraturze, wprowadzona w 2010 roku przez PO. Odebrała ona prezesowi nawet możliwość zwracania się do prokuratora generalnego o przesunięcie konkretnych prokuratorów z IPN do prokuratury powszechnej, a więc pozbawiła go wszelkich kompetencji, gdy idzie o personalia w pionie prokuratorskim. Wobec swoich pseudopodwładnych Łukasz Kamiński występował faktycznie jedynie w roli zewnętrznego petenta, a ich zagwarantowana ustawą niezawisłość sprawiała, że nie miał literalnie żadnego wpływu na prowadzone przez nich działania. Mógł ich tylko prywatnie namawiać do takich lub innych posunięć, ale też nie za bardzo, bo mogłoby to być uznane za przestępstwo wymuszania czynności urzędowych - artykuł 224 kodeksu karnego. Jeżeli zatem ktoś w IPN może być adresatem wspomnianych żalów, to na pewno nie Łukasz Kamiński, ale szef pionu śledczego, prokurator Dariusz Gabrel, a przede wszystkim poszczególni prokuratorzy, zajmujący się sprawą. Ten chory system to skutek obowiązującego prawa, a nie wina kierownictwa Instytutu. Całkiem inną kwestią jest, dlaczego bierne pozostawały inne służby polskiego państwa, choć odpowiedź nasuwa się sama: teczki będące ubezpieczeniem generała i zapewne wielu jego dawnych podwładnych ubezpieczały się też same - ich zawartość stanowiła najwyraźniej gwarancję tego, że nikt nie spróbuje po nie sięgnąć. Zresztą w paru swoich wypowiedziach sam Czesław Kiszczak za pomocą niezbyt subtelnych aluzji przypominał, że ma takie atuty na podorędziu. Następne pytanie brzmi: czy policja zabrała z domu generała wszystko, co tam nielegalnie przechowywał? Pytanie jest retoryczne: oczywiście, że nie. Materiały, które trafiły do IPN, to z pewnością jedynie czubek góry lodowej, a w stosunku do tego, co spoczywa gdzieś w piwnicach, szafach czy schowkach dawnych pracowników resortu - zaledwie ułamek ułamka. Tyle że - choć postpeerelowskie układy wciąż grają w Polsce pewną rolę - czas jest nieubłagany i niszcząca lub paraliżująca moc teczek powoli zanika. A tym będzie słabsza, im więcej będzie jawności, dlatego trzeba mieć nadzieję, że po opracowaniu, skatalogowaniu i sprawdzeniu autentyczności papierów znalezionych w domu Kiszczaka IPN jak najszybciej ujawni ich zawartość. Nie sposób odpowiedzieć na pytanie, czy dziwaczne zachowanie wdowy po złowrogim szefie MSW było skutkiem wieku i słabej orientacji w rzeczywistości czy też chodziło o coś innego. W takich sprawach trudno uwierzyć w przypadek albo zwykłe starcze nieogarnięcie. Nie są to już wprawdzie czasy, o których opowiada film "Gry uliczne" Krzysztofa Krauzego sprzed 20 lat., w którym dwóch młodych reporterów zaczyna drążyć sprawę domniemanej esbeckiej zbrodni na krakowskim studencie Staszku Pyjasie, zaś w ostatniej scenie główny bohater (grany przez Redbada Klijnstrę) zostaje niby mimochodem ugodzony nożem przez tajemniczego anonima wśród tłumu na krakowskiej ulicy. Wciąż jednak trudno uwierzyć, żeby ujawnienie 50 kg być może nieznanych dotąd akt było suwerenną decyzją pani Kiszczakowej. I żeby wdowa po generale nie rozumiała, że IPN żadnych papierów od niej nie kupi, a jej oferta skończy się konfiskatą tej części nielegalnego archiwum, która będzie możliwa do odnalezienia. Czy zatem ktoś zadbał o to, żeby akurat te, a nie inne teczki można było w czasie przeszukania odnaleźć? Najwięcej szumu jest oczywiście wokół teczki współpracy agenta "Bolka", która wśród przejętych papierów się znalazła. "Gazeta Wyborcza" podniosła tradycyjny i nudny już krzyk, że atakuje się legendę "Solidarności", a za nią absurdalne frazy o "grze teczkami" powtarzają niektórzy politycy opozycji. Tymczasem w gruncie rzeczy tu akurat nie mamy do czynienia z żadną rewelacją. Współpracy Wałęsy z SB w latach 70. dowiedli już lata temu w swojej książce Piotr Gontarczyk i Sławomir Cenckiewicz. Kolejne ujawniane dokumenty mogą jedynie sprawić, że laureatowi pokojowego Nobla coraz trudniej będzie trwać w tępym uporze i zaprzeczać faktom. Pozostaje tylko mieć nadzieję, że Wałęsa zdobędzie się w końcu na odwagę i wyjaśni Polakom okoliczności swoich poczynań. To jednak nie rozwieje pytań o to, czy faktu współpracy nie wykorzystywano już w latach 90., aby wpływać na poczynania ówczesnej głowy państwa. Co do jednego można mieć nadzieję: że znalezisko w domu Kiszczaka jest początkiem końca epoki, w której o niektórych politycznych czy biznesowych decyzjach mogły decydować teczkowe zasoby byłych esbeków. To jednak zależy również od kolejnych ruchów po stronie służb. Za pierwszym przeszukaniem w domu nieżyjącego dysponenta peerelowskich służb powinny iść kolejne we wszystkich miejscach, gdzie Kiszczak mógł swoje archiwum trzymać - i to szybko, bo czas jest tutaj istotny. A przecież Kiszczak był tylko jednym z wielu, którzy przechowywali swoje "dokumenty ubezpieczeniowe". Teraz otwiera się okno możliwości: czas to bagno ostatecznie oczyścić, a opinii publicznej ujawnić zawartą w papierach prawdę, choćby była to prawda nadzwyczaj nieprzyjemna.
Łukasz Warzecha
Na drodze zdrady Zagrożony utratą alimentów, jakie pełnymi garściami czerpał z okupacji naszego nieszczęśliwego kraju i eksploatowania zasobów obywateli RAZWIEDUPR nie rezygnuje z planów obalenia aktualnego rządu i mobilizuje w tym celu kogo się tylko da. Korzysta przy tym z poparcia niemieckiego, bo Niemcy ze zmiana rządu w Polsce najwyraźniej wiążą jakieś nadzieje, no i z poparcia lobby żydowskiego, które od dawna próbuje ograbić Polskę na 65 miliardów dolarów. I jedni i drudzy liczą, że RAZWIEDUPR w ramach odwdzięczania się za to poparcie, w podskokach spełni wszystkie ich żądania. I pewnie tak by było, bo RAZWIEDUPR, będący polityczną emanacją polskojęzycznej wspólnoty rozbójniczej, z którą historyczny naród polski od 1944 roku musi dzielić terytorium państwowe, zawsze wysługiwał się swoim zagranicznym mocodawcom. Właściwie cały czas temu samemu, to znaczy – Związkowi Radzieckiemu, który ma to do siebie, że co pewien czas zmienia położenie. Raz ma stolicę w Moskwie, innym razem – w Brukseli – ale RAZWIEDUPR nieomylnym tropizmem to wyczuwa i zawsze zwraca się we właściwym kierunku, niczym słonecznik do słońca. Ale poparcie niemieckie i żydowskie, aczkolwiek bardzo ważne, może być niewystarczające, dlatego RAZWIEDUPR mobilizuje piątą kolumnę w kraju, sięgając po najgłębsze rezerwy. Nie mówię o środowisku skupionym wokół „Gazety Wyborczej”, bo ona stanowi fragment lobby żydowskiego, ani nawet o konfidentach, jak na przykład słynny agent „wywiadu gospodarczego”, przy innych okazjach nazywany „panem pięć procent” - ale o rezerwach pochodzących jeszcze z czasów stalinowskich. Kiedy widzimy manifestacje Komitetu Obrony Demokracji, trudno wśród demonstrantów nie rozpoznać twarzy zasłużonych pracowników wiadomego resortu. Na razie w obronie demokracji tylko podskakują, ale jakby przyszło co do czego, to przypomnieliby sobie różne metody walki o demokrację z czasów dobrego fartu i z przyjemnością wróciliby do ulubionych zajęć. Myślę, że już teraz manifestowanie w obronie demokracji powinni rozpoczynać od odśpiewania hymnu Komitetu Obrony Demokracji, który mógłby zaczynać się tak: Stalin wszystkich bojów naszą chwałą, Stalin to młodości naszej brat! Dzierżyńskiego i Bermana wspominając, demokrację krzewi resort nasz! Pan Mateusz Kijowski – „na utrzymaniu żony” - z punktu widzenia RAZWIEDUPR-a na pewno ma wiele zalet i nawet był przyjmowany przez unijnych dygnitarzy z rewerencją należną prezydentowi, ale – powiedzmy sobie szczerze – Stalin, Dzierżyński i Berman, jako patroni Komitetu Obrony Demokracji wyglądają znacznie lepiej. Nigdy jednak nie jest tak dobrze, żeby nie mogło być jeszcze lepiej. Archimedes twierdził, że jeśli będzie miał odpowiedni punkt oparcia, to ruszy z posad całą Ziemię. Kierując się tą myślą RAZWIEDUPR również poszukuje odpowiedniego punktu oparcia, żeby wysadzić w powietrze aktualny rząd i na jego miejsce wstawić swoich figurantów, czy to z Platformy Obywatelskiej, czy to z Nowoczesnej, czy też z jakiejś innej formacji, złożonej z odkomenderowanych konfidentów. Próbuje z Niemcami, próbuje z Żydami, a ostatnio zaczął kombinować z Amerykanami. Oto trzech senatorów - dwóch, nawiasem mówiąc, pochodzenia żydowskiego, a trzeci, to senator McCain - wystosowało listo do polskiego rządu w którym surowo go napominają, by przestrzegał demokracji. Swoimi kanałami dowiedziałem się, że wspomniana trójka, a także pani Anna Applebaum w towarzystwie księcia-małżonka Radosława Sikorskiego, molestowała również innych amerykańskich parlamentarzystów, by ten list podpisali, ale najwyraźniej im odmówili. Oczywiście w mediach utworzonych i kontrolowanych przez RAZWIEDUPR natychmiast pojawiły się informacje, jakoby z tym upomnieniem zwrócił się do polskiego rządku cały Kongres Stanów Zjednoczonych, ale już starożytni Rzymianie, którzy każde spostrzeżenie zaraz ubierali w postać pełnej mądrości sentencji zauważyli, że „fama crescit eundo”, co się wykłada, że wieści rosną po drodze. Zmobilizowani konfidenci podnieśli lament, że Polska pogrąża się w „politycznym frajerstwie” i tak dalej – ale związku z rzeczywistością w tym niewiele. Warto przypomnieć, że pod listem do sekretarza stanu Johna Kerry’ego, żeby Departament Stanu USA wzmocnił naciski na Polskę, by ta zadośćuczyniła żydowskim roszczeniom majątkowym, w lipcu ubiegłego roku podpisało się aż 47 kongresmenów, tymczasem pod listem w obronie demokracji – tylko trzech. Od razu widać, na czym Amerykanom bardziej zależy, więc jeśli RAZWIEDUPR chce ten punkt oparcia wykorzystać, to musi porzucić pozory i na drodze zdrady pójść na całość. Stanisław Michalkiewicz
19 lutego 2016 Politycy Platformy krytykują plan Morawieckiego, zaś przedsiębiorcy chwalą
1. Po zaprezentowaniu w ostatni wtorek przez wicepremiera Morawieckiego „Planu na rzecz odpowiedzialnego rozwoju” przyjętego przez Radę Ministrów, natychmiast z jego krytyką wystąpili prominentni politycy Platformy: Grzegorz Schetyna, Janusz Lewandowski, a nawet Jan Vincent Rostowski. Szczególnie ostro zaatakował plan ten ostatni, minister finansów w rządzie PO-PSL, który stwierdził, że to „typowy prawicowy sen o potędze i chwale”, a nawet, „że jest pusty, zagrożony i w zasadzie to nic nowego”. Także były minister przekształceń własnościowych i główny konstruktor Narodowych Funduszy Inwestycyjnych zdecydował się wypowiedzieć krytycznie o tym planie choć ze względu na klęskę NFI, raczej powinien skorzystać z okazji i siedzieć cicho.
2. Z kolei przedsiębiorcy przyjęli plan Morawieckiego z życzliwością, a ci zrzeszeni w Związku Przedsiębiorców i Pracodawców wydali nawet w tej sprawie komunikat, który przekazali mediom. Podkreślają w nim, że Morawiecki trafnie zdefiniował pułapki w których znalazła się polska gospodarka, że także oni uważają iż wysokie zadłużenie (w tym głównie zagraniczne), tania siła robocza (a więc niski poziom płac) i opieranie rozwoju na zagranicznym kapitale są poważnymi przeszkodami w szybszym niż do tej pory wzroście gospodarczym. Plan oceniają pozytywnie także dlatego, że nie jest on ich zdaniem zbiorem pobożnych życzeń jak to wcześniej bywało ale „jest oparty na już istniejących zasobach, a jego celem jest wzmocnienie, rozwinięcie, uporządkowanie, wreszcie wsparcie czegoś już istniejącego, a nie tego co w przyszłości dopiero będzie”.
3. Przypomnijmy tylko, że wicepremier Morawiecki przedstawił plan rozwoju, którego rezultatem będzie wyspecjalizowana i konkurencyjna polska gospodarka na wzór najbardziej rozwiniętych zachodnich państw. Plan odpowiedzialnego rozwoju oparty jest na 5 filarach: industrializacji, rozwoju innowacyjnych firm, na organizowaniu krajowego kapitału dla rozwoju, ekspansji zagranicznej wreszcie na rozwoju społecznym i regionalnym. Główne wyzwanie to reindustrializacja, czyli odbudowa wielu branż polskiego przemysłu, ponieważ aż 2/3 eksportu z naszego kraju realizują firmy zagraniczne i do nich w całości trafiają wysokie marże wynikające ze sprzedaży na zagraniczne rynki. Drugi filar to rozwój innowacyjnych firm, głównie małych i średnich między innymi poprzez system zamówień publicznych (wartych około 200 mld zł rocznie), gdzie nie będzie już preferowana najniższa cena ale umowy o pracę pracowników zatrudnionych w tych firmach i ich innowacyjność ale także specjalizacja poszczególnych regionów kraju (doliny przemysłowe – jak np. lotnicza w woj. podkarpackim, klastry, strefy ekonomiczne). Trzeci filar to mobilizacja kapitału dla rozwoju tego zgromadzonego przez przedsiębiorców na rachunkach bankowych (ponad 200 mld zł ), tego którym dysponują spółki skarbu państwa (około 150 mld zł) wreszcie tego, którym będzie dysponował Polski Fundusz Rozwoju (PFR) utworzony z dotychczasowych PIR, PARP, KUKE, ARP, PAIiIZ i środków BGK (około 100 mld zł). Czwarty filar to wspieranie polskiej ekspansji zagranicznej między innymi poprzez pion wspierania eksportu w PFR, a także połączenie sił polskich ambasad i przedstawicielstw handlowych do tej pory podporządkowanych ministerstwu gospodarki. Wreszcie piaty filar zharmonizowany rozwój społeczny i regionalny tak aby szanse w dostępie do usług publicznych w poszczególnych częściach naszego kraju były do siebie zbliżone.
4. Widać z tego, że Platforma przyjmując jako swoją strategię totalną wojnę z rządem kompletnie rozmija się z rzeczywistością i to nie tylko tą polityczną ale także tą społeczną i gospodarczą. To zadziwiające, że Platforma, która jeszcze do niedawna uważała się za partię reprezentującą przedsiębiorców w ocenie ważnego wieloletniego planu rozwojowego w tak zasadniczy sposób, różni się z tym środowiskiem. Kuźmiuk
Wałęsa: od zera do bohatera i z powrotem Dla każdego, kto choćby pobieżnie zna sprawę tajnego współpracownika o pseudonimie "Bolek", dokumenty z szafy pani Kiszczakowej są tylko ostatnim, brakującym elementem układanki – która i bez tego ostatniego elementu była od dawna wystarczająco kompletna, żeby odczytać z niej wszystko, co było do odczytania. Obieg papierów w SB był taki, że nie dało się w żaden sposób usunąć z nich śladów po kapusiu, nawet gdy robiono to tak starannie, jak za czasów prezydentury Wałęsy. To wielkie czyszczenie opisane jest dokładnie w książce Cenckiewicza i Gontarczyka. "Zniknięto" cała dokumentację pracowniczą ze stoczni gdańskiej, wygarnięto i zniszczono 2,5 tysiąca stron dokumentów gdańskiej bezpieki z domu jednego z jej funkcjonariuszy (by mieć pretekst do rewizji, założono lipną operację poszukiwania rzekomo przemyconych materiałów rozszczepialnych), smutni panowie odwiedzili nawet szkołę, do której uczęszczał był Wałęsa jako pacholę i skonfiskowali wszelkie dotyczące go papiery. Wszystko to, oczywiście, całkowicie bezprawnie. Wtedy też, nawiasem, zniszczono na wiejskim cmentarzu grób nieślubnego synka Wałęsy i zastraszono jego matkę tak skutecznie, że do dziś odmawia ona jakiejkolwiek rozmowy na temat swej młodzieńczej przygody. To oczywiście sprawa z innej zupełnie parafii, ale pomocna dla zrozumienia pokrętnej psychiki Wałęsy. Pomocna do znalezienia odpowiedzi na pytanie, które zadawać sobie dziś muszą tak liczni obrońcy "Bolka", starający się go wybielić, zrelatywizować jego czyny, zanegować winę wbrew wszelkim faktom oraz dowodom, i nawet - co najtrudniejsze - wbrew samemu Wałęsie, który im w tym wybielaniu swoim tępym pójściem w zaparte i zmyślaniem coraz to nowych sprzecznych z poprzednimi wersji, oj, bynajmniej nie pomaga.
To pytanie brzmi: dlaczego on kłamie tak głupio? Dlaczego nie przyzna się częściowo, nie zastosuje jakiejś skuteczniejszej taktyki? Niech powie tylko - tak, dałem się złamać (g... tam złamać - brał przez sześć lat pieniądze za swoje donosy bez żadnej krępacji, a kolegom ze stoczni, zdziwionym, jak dobrze mu się żyje, opowiadał pierdoły - powtarzane do dziś w pamiętnika pani Wałęsowej - o wygranych w totolotka), ale to wszystko było dawno i nieprawda, potem swe winy odkupiłem etc. Cała maszyna propagandowa, wciąż jeszcze potężna, pracuje według tych wytycznych: "chwila słabości", "młodzieńczy epizod", "dał się złamać, ale się wyzwolił" "liczą się dokonania całego życia, nie młodzieńczy epizod", pierdu-pierdu, ale nie może to być skuteczne, gdy sam Wałęsa nawet teraz wciąż uparcie twierdzi, że nigdy nic, niczego nie podpisywał, na nikogo nie donosił, to nie jego podpisy, nie jego ręka, to "człowiek-sprawca" (?!), podstawiony przez ubecję sobowtór i tak dalej. Jeśli był to młodzieńczy epizod, to Wałęsa mógł wyjaśnić go już dawno. Sprawa by mu na pewno została wybaczona, politycznie mu nie zaszkodziła. No, ale przyznanie się do sprawy tak banalnej, jak kawalerskie dziecko nie zaszkodziłoby mu tym bardziej, może nawet "ociepliło wizerunek". A on się nawet do tego przyznać nie chce, brnie w krzywoprzysięstwo, w groteskę, w nonsensy... Jest takie tragikomiczne nagranie z podsłuchu w Arłamowie, gdzie Wałęsa z powagą i przekonaniem tłumaczy bratu, że są potomkami rzymskiego cesarza Walensa. Moim zdaniem ta rozmowa stanowi klucz do zrozumienia pokręconej psychiki człowieka, który bodaj jedyny przeszedł drogę od zera do bohatera i z powrotem. Wałęsa jest megalomanem po prostu niewiarygodnym - we własnym mniemaniu Bogiem, a co najmniej najwybitniejszym z ludzi w całej historii. Wyziera to z każdego jego zachowania i każdej wypowiedzi. Z dawna już zbudował sobie na własny użytek siebie samego jako świętego bez jakiejkolwiek skazy i wypracował cały systemat, jak to nazywa psychologia, "wyparć" i "racjonalizacji", którymi wytłumaczył sobie, że co było, tego wcale nie było, bo miało inny zupełnie sens, którego "mali ludzie" nie pojmują. Może i podpisał, ale przecież po to, żeby ich oszukać, a więc nie podpisał, był agentem, ale nim nie był, bo grał dla siebie, nie dla nikogo innego, więc i nie dla SB, Kiszczaka czy Jaruzelskiego. "Mali ludzie" nie rozumieją, że wielcy, tacy jak on, by osiągnąć wielkie cele, muszą czasem zrobić coś co z pozoru może wyglądało na współpracę, ale było tylko kamuflażem, zasługą, czego tego durnie nie rozumieją - zresztą po co ma się kurduplom opowiadać? Przecież zwyciężył, a zwycięzców się nie sądzi! (ciekawe, nawiasem, czy Wałęsa zna źródło tego cytatu) Ale to tylko - znów fachowy termin - "urojenia wyższościowe", matriks, jaki zbudował sobie starzejący się człowiek, który całe życie łgał i załgał się na amen. Prawda jest inna, dużo ciekawsza i nietrudna do opowiedzenia. Sam, jako pisarz, zrobiłem to już parę razy, w "Zgredzie", w książkach publicystycznych - nie chciałbym cytować siebie samego, bo zawsze brzmi to kabotyńsko, a z drugiej strony nie umiem tego opisać lepiej, niż tam. Krótko: przyjechał ze wsi cwaniak i chłopek-roztropek z gigantycznym parciem na zrobienie kariery. To cechy u chłopskich potomków częste, w tym sensie mam wrażenie że łatwiej mi wzlot i upadek Wałęsy zrozumieć, ale on był i cwaniakiem, i karierowiczem do entej potęgi. Chciał stać na czele, kierować i czerpać z tego korzyści, a był nikim. Próbował się załapać na protesty w 1970, i wpadł w ręce bezpieki, a że bezpieka wtedy werbowała na potęgę - to i on się dał zwerbować, bo szybko zrozumiał, że na tym zyska. A gdy przestał zyskiwać, to się wycofał. Heroizmu w tym nie było, bo donosić na prostych roboli i tak miał kto i po spacyfikowaniu stoczni już tak bardzo podobne "bolki" bezpiece potrzebne nie były. A potem zaczął się na Wybrzeżu niezależny ruch związkowy, i bezpieka przypomniała sobie, że ma pod ręką takiego "śpiocha", który świetnie by się przydał, gdyby tam wszedł i, najlepiej, został przywódca, skoro tak go do tego ciągnie. I tak się stało - wielkie rzeczy się zadziały, a bezpieka pomogła, i tak nagle cwaniaczek został przywódcą opozycji, stanął na czele strajku, stał się dla całego świata ikoną. Czy był powolnym narzędziem w jej rękach? Oczywiście, że nie - gdzieżby tam, on, potomek rzymskiego cesarza? Jak to cwaniak, kombinował - wiedział, do jakiego stopnia jest im niezbędny, ale i wyczuwał, co w danym momencie mu grozi. Jako szef "Solidarności" musiał iść tam, gdzie go fala ludzka niosła, ale niszcząc konkurentów chwalił się bezpiece, że usuwa "radykałów", tłumaczył, że bez niego nie zapanują nad żywiołem - i to był fakt, musieli się z tym pogodzić, więc go nie zabili, czego w pewnych momentach bardzo się bał (i nie bez racji). Ale po stanie wojennym, w Arłamowie, już go zabić nie mogli, cały świat na nich patrzył. Więc bezczelnie zrobił ich w konia, odmawiając udziału w operacji "Renesans", czyli stanięcia na czele odnowionego, "robotniczego", czyli oczyszczonego z "ekstremu" i doradców związku "Solidarność". Cały stan wojenny w tym momencie wziął w łeb i stracił sens, ale czerwony musiał to przełknąć, i grać z cwaniakiem dalej. I tak cwaniak wylicytował, że został praktycznie dyktatorem. Na krótka chwilę - ale to już z jego własnej winy. Nie dał rady utrzymać tego, co zdobył, stąd ta zżerająca go od lat frustracja. Największy cwaniak ma swoje ograniczenia. Prawda o Wałęsie jest taka, że w swym pokręconym życiu okłamał absolutnie wszystkich. I tę kobietę, której zrobił dziecko, i kolegów ze stoczni, na których donosił by zgarniać swoje "wygrane w totka", i działaczy WZZ z kręgu Wyszkowskiego, Gwiazdy i Borusewicza, po których wspiął się do roli robotniczego herszta, i strajkujących robotników, i doradców z kręgu Geremka i Mazowieckiego, i tych prawicowców z Kaczyńskimi na czele, na których się potem oparł by wyjść spod kurateli tamtych, i bezpiekę, i Jaruzelskiego i Kiszczaka, i nawet wtedy, kiedy już przegrał i nic nie znaczył, a Tusk i jego ekipa wzięli go sobie za marionetkę do plucia na Kaczyńskich, ich też zdradził natychmiast, gdy poczuł kasę, z jakimś byle "libertasem". Przez całe życie, przepraszam za dosadność, dymał wszystkich, którzy się do niego zbliżyli, i siebie samego - choć wciąż tego nie zauważa - też w tym całym cwaniactwie wydymał. Śmiali się Polacy z Hanki Mostowiak i jej śmierci w kartonach. Ale koniec Wielkiego Wałęsy w kartonach wyciągniętych z pawlacza Kiszczak jest jeszcze śmieszniejszy. Rafał Ziemkiewicz
Koszty zdrady i łajdactwa Podróże pani premier Beaty Szydło do Paryża i Londynu oraz wizyta premiera Dawida Camerona w Warszawie są następstwem oskarżeń, jakie przedstawiciele Platformy Obywatelskiej i Nowoczesnej oraz oczywiście – lobby żydowskiego w Polsce, skupionego wokół „Gazety Wyborczej” wytoczyli formalnie przeciwko aktualnemu rządowi w instytucjach Unii Europejskiej. Te oskarżenia na razie zaowocowały groteskową inkwizycją w Parlamencie Europejskim, ale spowodowały również uruchomienie przez Komisję Europejską procedury sprawdzania stanu praworządności i demokracji w Polsce. Skoro została uruchomiona, to musi jakoś się zakończyć i albo zakończy się wesołym oberkiem, czyli stwierdzeniem, że wszystko jest w najlepszym porządku, albo diagnozą potwierdzającą poważne naruszenia praworządności i demokracji w Polsce oraz sformułowaniem pod adresem rządu polskiego zaleceń mających przywrócić stan poprzedni. Rząd ma dwie możliwości; albo przyjąć diagnozę i wykonać wszystkie zalecenia, albo diagnozę odrzucić a zalecenia zignorować. Jeśli rząd zignoruje zalecenia, to KE może albo pozostawić sprawę bez dalszego ciągu, co oznacza zakończenie wesołym oberkiem, albo przekazać sprawę Radzie Europejskiej, która może zastosować wobec Polski różne środki dyscyplinujące, łącznie z sankcjami. To znaczy – mogłaby, gdyby nie deklaracja węgierskiego premiera Orbana, który węgierskie poparcie dla sankcji wobec Polski wykluczył. Ponieważ w takich sprawach decyzja RE muszą być jednomyślne, sankcje wobec Polski nie wchodzą w grę. Czy jednak w tej sytuacji Unia Europejska, czyli Niemcy z poparciem innych krajów członkowskich nie zdecydowałyby się na zastosowanie wobec Polski tzw. klauzuli solidarności z traktatu lizbońskiego? Przewiduje ona, że w razie zagrożenia demokracji w jakimś kraju członkowskim, Unia Europejska, na prośbę tego państwa, może udzielić mu bratniej pomocy, również wojskowej. Z brzmienia zapisów traktatu wynika, że z taką prośbą powinny zwrócić się władze zainteresowanego państwa. Co jednak robić w przypadku, gdy zagrożenie dla demokracji i praworządności płynie ze strony władz – a takie właśnie są oskarżenia? W takiej sytuacji ktoś musi władze wyręczyć – i jestem przekonany, że dlatego właśnie RAZWIEDUPR utworzył z konfidentów i pożytecznych idiotów Komitet Obrony Demokracji, którego formalny kierownik w osobie filuta „na utrzymaniu żony”, czyli pana Mateusza Kijowskiego już był przyjmowany w Brukseli z rewerencją należną co najmniej prezydentowi. Bratnia pomoc w ramach klauzuli solidarności może zostać wszelako udzielona w przypadku zagrożenia demokracji z powodu terroryzmu. W tym celu trzeba by doprowadzić w Polsce do gwałtownych rozruchów, podobnych do ukraińskiego Majdanu, sprowokować rząd do przeciwdziałania naruszeniom porządku publicznego i na tej podstawie oskarżyć go o „państwowy terroryzm”. Jestem przekonany, że RAZWIEDUPR zagrożony możliwością utraty korzyści z okupacji kraju, zaś Niemcy zachęcone możliwością załatwienia remanentów już 70 lat oczekujących na załatwienie, podobnie jak żydowskie lobby, liczące, że w tym zamieszaniu uda się wreszcie obrabować Polskę pod pretekstem tak zwanych „roszczeń majątkowych”, taki właśnie rozwój wydarzeń nie tylko dopuszcza, ale i planuje – na co wskazywałaby pielgrzymka przewodniczącego Platformie Obywatelskiej Grzegorza Schetyny na czele delegacji PO u Martina Schulza, który zdiagnozować w Polsce „putinizację”. Jak wiadomo, celem tej pielgrzymki było nakłonienie niemieckiego niedouka do uruchomienia kolejnych nieprzyjaznych wobec Polski posunięć na terenie UE. Oznacza to, że wszystko jest możliwe, a w tej sytuacji nic dziwnego, że rząd w osobie pani Beaty Szydło przedsięwziął kroki zmierzające ad captandam benevolentiam Francji i Wielkiej Brytanii w kwestii polskiej.
Nietrudno się domyślić, że jeśli Francja i Wielka Brytania nie poparłyby na terenie Unii Europejskiej pomysłu zastosowania wobec Polski procedury opisanej w klauzuli solidarności, to Niemcy, nawet mając za sobą poparcie lobby żydowskiego i gotowość RAZWIEDUPR-a do zorganizowania prowokacji w postaci „Majdanu” w Warszawie, mogłyby się zreflektować i powstrzymać przed interwencją. Ale taka życzliwość kosztuje i wygląda na to, iż Francja za swoją życzliwość wobec Polski zażądała zakupienia przez nasz nieszczęśliwy kraj tamtejszych elektrowni atomowych, a także położenia kresu podważania przetargów na śmigłowce Caracal, czego domagał się wcześniej nie tylko minister obrony Antoni Macierewicz, ale i przedstawiciele polskiego przemysłu zbrojeniowego. Po paryskiej wizycie pani Szydło o unieważnieniu przetargu już nikt nie mówi – co oczywiście musiało wywołać westchnienie ulgi w środowisku RAZWIEDUPR-a, który w przeciwnym razie – kto wie – może nawet musiałby zwracać łapówki? Nie mówią o eunuchoidalnym ministrze Siemoniaku, bo nie podejrzewam, żeby RAZWIEDUPR o takich sprawach w ogóle fatygował się go informować. Nie po to został wystrugany z banana na ministra („wiecie, rozumiecie, Siemoniak...”) żeby o czymś decydował, tylko żeby wszystko przyklepywał, a jeśli nie wiedział, co właściwie przyklepuje, to tym lepiej, bo mógł robić to z autentycznym przekonaniem. Najbardziej spektakularny przykład takiej postawy dała pani Teresa Piotrowska w frakcji pisiapsiółek Ewy Kopacz, która bodajże następnego dnia po nominacji na ministra spraw wewnętrznych wyrzekła się nadzoru nad tajnymi służbami, chociaż ustawa o ministrze spraw wewnętrznych się nie zmieniła. Więc z jednej strony łapówek nie trzeba będzie oddawać, a z drugiej – francuskie firmy sprzedadzą Polsce śmigłowce. W ten sposób Rzeczpospolita będzie musiała zapłacić za udaremniania prowokacji zmontowanej przeciwko niej przez RAZWIEDUPR i jego agenturalne ekspozytury na terenie politycznym – bo o taką właśnie rolę podejrzewam zarówno PO, jak i Nowoczesną pana Ryszarda Petru. Z kolei za obietnicę życzliwości ze strony brytyjskiego premiera Dawida Camerona będą musieli zapłacić Polacy w Wielkiej Brytanii, zaś nasz nieszczęśliwy kraj musiał przyjąć za dobrą monetę brytyjskie gwarancje – podobnie jak w kwietniu 1939 roku. Miejmy nadzieję, że tym razem nie będą miały one takich następstw, jak wtedy – bo przecież opowieści o strategicznym partnerstwie brytyjsko-polskim niepodobna brać na serio nawet w gorączce. Jakie jeszcze koszty Polska będzie musiała ponieść, by zabezpieczyć się przed uruchomieniem procedur przewidzianych w klauzuli solidarności – tego jeszcze nie wiemy, ale widać, że będzie musiała tę życzliwość drogo opłacać. Gdyby była państwem już nie to, że poważnym, ale przynajmniej normalnym, to zarówno RAZWIEDUPR, jak i jego ekspozytury, powinny bez wielkich ceregieli pójść na powróz. Niestety na to nie ma najmniejszych szans, zwłaszcza po wizycie w Warszawie pana Daniela Frieda, który – jeśli wierzyć Głównemu Cadykowi, panu Aleksandrowi Smolarowi – jako „rewizor iz Pietierburga” przyjechał z misją „przywrócenia równowagi” ustanowionej w Magdalence, kiedy to z błogosławieństwem naszych przyszłych sojuszników i protektorów kładzione były ustrojowe fundamenty III RP, w której „odwróconym agentom” pozwolono na zachowanie pozycji społecznej, a gwarancje te potwierdzono 18 czerwca ub. roku przy okazji międzynarodowej konferencji naukowej „Most” z udziałem przedstawicieli najważniejszych tubylczych ubeckich dynastii i ubeków z Izraela, jako żyrantów. W tej sytuacji jedyna nadzieja w tym, że pan Schetino, podobnie jak pan Petru, będą odpowiednio przywitani przez polską społeczność w Anglii – o ile w ogóle odważą się tam pokazać komukolwiek na oczy – bo to im właśnie, no i oczywiście RAZWIEDUPR-owi – bo zdrada i łajdactwo powinny jednak być piętnowane i wytykane. Stanisław Michalkiewicz
20 lutego 2016 Twardość rządu wobec Rosji przynosi jednak efekty
1. Wczoraj w Moskwie podpisano porozumienie pomiędzy rosyjskim i polskim rządem dotyczące zezwoleń na samochodowe przewozy towarowe, które ma charakter czasowy i będzie obowiązywać do 15 kwietnia. Porozumienie podpisali ze strony polskiej wiceminister infrastruktury i budownictwa Jerzy Szmit, a ze strony rosyjskiej wiceminister transportu Nikołaj Asauł, a jego czasowy charakter wynika z faktu, że strona rosyjska zobowiązała się do wprowadzenia nowych rozwiązań prawnych, które usuną dyskryminację polskich przewoźników samochodowych do jakiej doszło na skutek wcześniejszych przepisów. Wiceminister Szmit wyraził nadzieję, że Rosja w tym terminie wycofa ze swojego prawa wszystkie rozwiązania o charakterze dyskryminacyjnym wobec polskich przewoźników, które mają charakter administracyjny, a nie rynkowy. Na najbliższe dwa miesiące strony przyznały sobie nawzajem po 20 tysięcy pozwoleń na samochodowe przewozy towarowe przy czym strona polska tak jak oczekiwała otrzymała 10 tysięcy pozwoleń tzw. ogólnych i 10 tysięcy pozwoleń z/do krajów trzecich, natomiast strona rosyjska 19,5 tysiąca pozwoleń ogólnych i 0,5 tysiąca pozwoleń na przewozy z/do krajów trzecich.
2. Przypomnijmy tylko, że spory pomiędzy Rosją i Polską w sprawie przewozów towarowych w ostatnich kilku latach miały miejsce regularnie na przełomie stycznia i lutego każdego roku ale teraz w 2016 roku rosyjska blokada polskiego transportu samochodowego wynikała ze zmiany przepisów wykonawczych jakie Rosjanie wprowadzili do umowy międzyrządowej z Polską z 1996 roku. Na blokadę polskiego transportu przez Rosjan, Polska zareagowała stanowczo blokadą rosyjskiego transportu przez nasz kraj, wspomogła nas także Ukraina blokując przejazd Rosjan i w ten sposób chcąc przewozić towary na Zachód musieli oni przewozić je na Litwę, a stamtąd drogą morską do portów niemieckich. Okazuje się, że polska stanowczość w tej sprawie podziałała trzeźwiąco na Rosjan i po dwóch tygodniach sporów byli gotowi podpisać czasowe porozumienie, co więcej do 15 kwietnia także zmienić rosyjskie prawo.
3. Przypomnijmy także, że usługi transportowe są ważną częścią polskiej gospodarki (Polska samochodowa flota transportowa jest obecnie pierwszą flotą w Europie), to trudno przejść do porządku dziennego nad decyzjami politycznymi w tym przypadku rosyjskimi, które godzą w ten sektor. W przypadku polskich przewoźników samochodowych aż około 1000 z nich (czyli blisko 1/3 wszystkich firm przewozowych) działało na rosyjskim rynku, a po wprowadzeniu rosyjskiego embarga w połowie 2014 roku nie tylko nie wozili naszych towarów rolnych na rosyjski rynek ale także mieli poważne problemy z przewozem tranzytowym przez Rosję, a nawet z przewozem do Rosji towarów z krajów trzecich nie objętych embargiem. Straty polskich przewoźników z tego tytułu wyniosły przynajmniej kilkaset milionów euro, co więcej sukcesywne rozszerzanie różnego rodzaju ograniczeń nakładanych na nich przez Rosję, tylko te straty powiększało.
4. Stanowczość nowego polskiego rządu w sprawie transportu samochodowego towarów i zareagowanie blokadą przewozów rosyjskich jak widać po parotygodniowym siłowaniu spowodowała, że Rosjanie jednak poszli po rozum do głowy. Zapewne dalsze negocjacje z nimi nie będą łatwe, bo niestety wykorzystują oni wszystkie instrumenty gospodarcze do oddziaływania politycznego na kraje trzecie w tym w szczególności na swoich sąsiadów ale widać, że twarde rozmowy przynoszą oczekiwane skutki. 20 tysięcy pozwoleń przewozowych na najbliższe 2 miesiące to nie jest dużo (na cały rok 2015 mieliśmy ich 250 tysięcy) ale wprowadzenie zasady wzajemnego równego traktowania, daje nadzieję, że w tej sprawie będą jednak musieli ustąpić. Kuźmiuk
Ogniska gangreny 2 lutego w państwowej telewizji odbyła się debata na temat służb specjalnych, w pierwszej części opatrzona tytułem: „Co mogą służby?” Na tak postawione pytanie można odpowiedzieć dwojako: krótko i dłużej. Odpowiedź krótka jest podobna do odpowiedzi, jakiej za pierwszej komuny Antoni Słonimski udzielił wybitnemu sowieckiemu literatowi podczas przyjęcia w Pałacu Potockich w Jabłonnej. Literat ów, w dobrym już chmielu, zapytał Słonimskiego, gdzie mógłby ulżyć naturalnej potrzebie. Ten popatrzył na niego uważnie i odparł: Pan? Wszędzie! Toteż i na pytanie, co mogą służby, krótka odpowiedź brzmi: WSZYSTKO! Odpowiedź dłuższa jest w gruncie rzeczy taka sama, tyle, że bardziej rozbudowana. Pretekstem do debaty była nowelizacja ustawy o policji, która zawiera mnóstwo skomplikowanych przepisów, którym celem jest doprowadzenie do sytuacji, w której i policyjny wilk będzie syty i owieczka praw obywatelskich – cała. Oczywiście musimy to włożyć między bajki, bo te wszystkie skomplikowane kombinacje przypominają oczyszczalnię ścieków opisaną w powieści Kurta Vonneguta „Śniadanie mistrzów”. Budowlana spółka braci gangsterów podjęła się wybudowania oczyszczalni ścieków fabryki chemicznej. W tym celu skonstruowali niezwykle skomplikowaną plątaninę rur i rurek, na której to się zapalały, to gasły różnokolorowe światełka – ale cała ta konstrukcja była jedynie atrapą, mającą zakryć prosty odcinek ukradzionej rury wodociągowej, przez którą nieoczyszczone ścieki spływały z fabryki prosto do rzeki. Praprzyczyny tego stanu rzeczy należy doszukiwać się już w roku 1944, kiedy to Ojciec Narodów powierzył NKWD zorganizowanie atrapy państwa polskiego. Sowieccy bezpieczniacy posłużyli się w tym calu swoimi konfidentami w rodzaju Bolesława Bieruta oraz agentami drobniejszego płazu, do jakich w tym czasie należał Wojciech Jaruzelski. Polska Rzeczpospolita Ludowa miała oczywiście i prezydenta, najpierw Bolesława Bieruta, a kiedy Józef Stalin nadał atrapie konstytucję – Prezydenta Bieruta zastąpiła kolektywna Rada Państwa, w której – rzecz ciekawa – do końca życia zasiadał słynny mason Henryk Kołodziejski, szara eminencja już za sanacji – co pokazuje, że ciągłość między II Rzecząpospolitą, a PRL-em nie była do końca przerwana. Wreszcie w 1989 roku, na fali sławnej transformacji ustrojowej, Rada Państwa została rozwiązana, a prezydentem, zamiast Bolesława Bieruta został Wojciech Jaruzelski, który służąc Związkowi Radzieckiemu, dochrapał się stanowiska generała armii, a tak zwany „wolny świat” uznał tę nominację za nieomylny znak, iż komunizm w Polsce został obalony. Ale nie takie rzeczy ludzie wcześniej i później widywali, więc nie ma się czemu dziwić tym bardziej, że w roku 1981 polityczna emanacja polskojęzycznej wspólnoty rozbójniczej, czyli RAZWIEDUPR, wprowadziła stan wojenny, Polegał on między innymi na tym, że punkt ciężkości władzy definitywnie przesunął się z partii w stronę tajnych służb i już tam pozostał. Transformacja ustrojowa niewiele tu zmieniła, prawdę mówiąc – nie zmieniła niczego, co w krótkich żołnierskich słowach wyłożył Maciejowi Zalewskiemu jego rozmówca z CIA. Na pytanie, co zrobić z agentami odparł, że nic – bo oni „mieli zostać odwróceni i zostali odwróceni”. Na koniec powiedział: „tak ma być!” - no więc tak jest. Znacznie ciekawsza była kolejna część debaty, w której wystąpił pan generał Nowek i jeszcze jeden pan generał, którego nazwiska niestety nie udało mi się zapamiętać. Pan generał Nowek zwrócił uwagę, że służby powinny być odpowiednio „zadaniowane” przez władze państwowe, bo wtedy wiedzą, co mają robić. Święte słowa - ale jakże „władze państwowe” mogą odpowiednio „zadaniować” służby, skoro one same, to znaczy – osobistości wchodzące w skład konstytucyjnych organów - same są „zadaniowane” przez swoich oficerów prowadzących, jak nie z jednej, to z innej bezpieczniackiej watahy? Oczywiście pan generał Nowek taktownie o tym nie wspomniał, ale pośrednio zwrócił na to uwagę drugi pan generał. Zauważył on mianowicie, że przygotowanie, to znaczy – wyszkolenie i przede wszystkim – odpowiednie uplasowanie agenta, wymaga niekiedy kilkudziesięciu lat pracy! Toteż kiedy uświadomimy sobie, że tyle czasu miały w naszym nieszczęśliwym kraju tylko Wojskowe Służby Informacyjne, będące kontynuacją RAZWIEDUPR-a, stanowiącego najtwardsze jadro kolejnych atrap polskiej państwowości, poczynając od PRL, aż do III Rzeczypospolitej, to już łatwo sobie odpowiedzieć, czyja agentura została odpowiednio przygotowana, wyszkolona i uplasowana we właściwych miejscach. W tej sytuacji jasne jest, że jeśli nawet w ustawie o policji, czy innych ustawach zapisano mnóstwo gwarancji nienaruszalności praw obywatelskich, na przykład w postaci kontroli poczynań tajniaków przez niezależną prokuraturę, czy niezawisłe sądy, to nigdy nie mamy pewności, czy prokurator, albo niezawisły sędzia, nie został aby wystrugany z banana przez RAZWIEDUPR, który kontroluje go i stawia na baczność za pośrednictwem oficera prowadzącego, mającego w dodatku do dyspozycji rozmaite „haki” - bo wiadomo, że nikt nie jest bez grzechu wobec Boga, ani bez winy wobec cara. Przypominam sobie szczerą deklarację pewnego dygnitarza, dlaczego to pewien obywatel nie może objąć stanowiska, na którym wielu ludzi by go widziało – że nie ma na niego żadnego „haka” - więc chociaż to znakomita kandydatura, to nic z tego nie będzie. W podobnej sytuacji jest wielu Umiłowanych Przywódców i to nawet nie dlatego, że taka Platforma Obywatelska została – a uważam, że podobnie jak Nowoczesna pana Ryszarda Petru – utworzona przez służby, jako ich polityczna odkrywka i narzędzie okupacji naszego nieszczęśliwego kraju. To oczywiście jest ważne, ale nawet gdybyśmy nic na ten temat nie wiedzieli, to czy nie powinna wystarczyć nam okoliczność, że Umiłowani Przywódcy, mający „nadzorować” tajne służby, muszą najpierw uzyskać certyfikat dostępu do informacji niejawnych, które wydaje... Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego? Jestem pewien, że Umiłowany Przywódca nie będący konfidentem ABW, albo w ostateczności jakiejś innej bezpieczniackiej watahy takiego certyfikatu nie dostanie – nawet jeśli jakimś cudem został Umiłowanym Przywódcą. Dlatego wszelkie zabezpieczenia możemy spokojnie włożyć między bajki. Nie byłoby może w tym nic złego, bo państwem ktoś musi rządzić i z pewnego punktu widzenia nawet lepiej, gdy robią to fachowi bezpieczniacy, a nie jacyś Zasrancen, ku własnemu zaskoczeniu wyniesieni do godności, które ich przerastają, gdyby nie fakt, że RAZWIEDUPR-owcy w drugiej połowie lat 80-tych, kiedy już było wiadomo, że Sowieci wycofają się ze Środkowej Europy, przewerbowali się, to znaczy - „zostali odwróceni” w stronę obecnych naszych sojuszników. To jednak oznacza, że służą „sojusznikom”, A NIE POLSCE – na dowód czego widzimy, jak delegacja PO z panem Schetyną odbyła pielgrzymkę do pana Martina Schulza, by go namówić na niemiecką interwencję w naszym i tak przecież wystarczająco nieszczęśliwym kraju.
Stanisław Michalkiewicz
21 lutego 2016 Senat w medialnej ciszy przegłosował budżet na 2016 rok
1. Ponad 2 tygodnie trwały prace Senatu nad projektem budżetu państwa na 2016 rok, nie wzbudzały jednak specjalnego zainteresowania mediów mimo tego, że senatorowie Platformy złożyli do niego ponad 130 poprawek, natomiast senatorowie Prawa i Sprawiedliwości zaledwie 20. Nie było pośród nich jakiś zasadniczych propozycji zmieniających znacząco proporcje dochodów lub wydatków budżetowych, natomiast kilkanaście poprawek pomoże rozwiązać problemy niektórych instytucji albo też umożliwi realizację konkretnych projektów. Zwiększono między innymi o 8 mln zł Fundusz Kościelny z przeznaczeniem tych środków na pilne remonty zabytkowych obiektów sakralnych, kosztem środków na Krajowe Biuro Wyborcze, o 5,4 mln zł zwiększono środki dla IPN na kontynuowanie poszukiwań na tzw. Łączce na cmentarzu Powązkowskim kosztem wydatków majątkowych Krajowej Rady Sądownictwa, zmniejszono o 1,7 mln zł także wydatki Krajowej Rady Radiofonii Telewizji z przeznaczeniem części tych środków na dodatkowe wsparcie przygotowań polskiej reprezentacji na igrzyska w Rio de Janeiro, a także na projekt pomnika krakowskiego studenta Stanisława Pyjasa, który ma powstać na 40-lecie jego śmierci. Zwiększono także o 5,4 mln zł środki dla Państwowej Inspekcji Pracy (uzyskała na podstawie zmiany ustawy możliwość kontroli zatrudnienia bez wcześniejszej jej zapowiedzi na 7 dni) przy czym źródłem jej finansowania jest zmniejszenie rezerwy ogólnej Rady Ministrów. Nie uzyskały natomiast akceptacji senatorów Prawa i Sprawiedliwości poprawki złożone przez senatorów Platformy zwiększające o 1,6 mln budżet Trybunału Konstytucyjnego, a także poprawka zwiększająca o 3,3 mln zł budżet Rzecznika Praw Obywatelskich.
2. Przypomnijmy tylko, że budżetu na 2016 rok jest oparty o założenia makroekonomiczne przyjęte przez poprzedników: wzrost PKB ma wynieść 3,8%, inflacja 1,7%, a deficyt całego sektora finansów publicznych wyniesie 2,8% czyli będzie niższy od 3% czyli tzw. kryterium fiskalnego z traktatu z Maastricht. Dochody budżetowe zostały zaplanowane na poziomie 313 mld zł, a wydatki na poziomie 368 mld zł, w konsekwencji deficyt nie powinien przekroczyć 54,7 mld zł czyli jest wręcz identyczny jak ten zaplanowany przez poprzedników. W budżecie pojawiły się dodatkowe dochody podatkowe z tzw. podatków sektorowych (bankowego i od sklepów wielkopowierzchniowych) w kwocie 7, 5 mln zł a także dodatkowe dochody niepodatkowe między innymi ze sprzedaży nowych częstotliwości na kwotę ponad 9 mld zł.
3. Przypomnijmy także, że sztandarowym programem wydatkowym zawartym w przyszłorocznym budżecie jest program 500+ na który przeznaczono kwotę 17 mld zł na wydatki 500 zł na drugie i każde kolejne dziecko we wszystkich rodzinach bez ograniczeń dochodowych, a w rodzinach mniej zamożnych o dochodach do 800 zł na głowę i 1200 zł na głowę w rodzinach wychowujących dziecko niepełnosprawne, także na pierwsze dziecko. Według wstępnych szacunków (uruchamianie wydatków będzie następowało po wniosku zainteresowanych rodziców), tą formą wsparcia będzie objętych w roku 2016 2,7 mln rodzin i blisko 4 mln dzieci do 18 roku życia. Program ten czyni bardziej wiarygodną niż do tej pory prognozę wzrostu PKB w wysokości 3,8%, ponieważ duża część środków z niego pochodzących, znajdzie się na rynku i wzmocni popyt polskich gospodarstw domowych, co oczywiście powinno znaleźć pozytywne odbicie w dodatkowych wpływach z podatku VAT i podatku CIT.
4. Budżet z poprawkami trafi teraz z powrotem do Sejmu, który w następnym tygodniu zapewne większość z nich zaakceptuje i w takim kształcie trafi on do podpisu do prezydenta. Prezydent Andrzej Duda będzie miał na jego podpisanie 7 dni (co wynika z Konstytucji) więc w ten sposób rząd Beaty Szydło wywiąże się z zobowiązania uchwalenia budżetu w ciągu 3 miesięcy (został skierowany do Sejmu pod koniec listopada tuż po powstaniu nowego rządu).
Kuźmiuk
Pięć minut strachu Jeśli ktoś poszukuje dowodów na istnienie życia pozagrobowego, to właśnie taki dowód uzyskał w postaci zemsty zza grobu w wykonaniu generała Czesława Kiszczaka. Skoro generał Kiszczak mści się zza grobu, to czyż to nie jest dowód na istnienie życia pozagrobowego? A na kim się mści? A na tych wszystkich, którzy małodusznie dopuścili do ciągania go po niezawisłych sądach, a nawet – do jego skazania, chociaż nie tylko przy okrągłym stole, ale przede wszystkim – w Magdalence, gdzie już rozmawiało się o konkretach i bez ogródek, inaczej się umawiano. Generał Kiszczak ze swej strony umowy dotrzymał, podczas gdy rozmaite „Trutnie” - już niekoniecznie, chociaż w momentach trwogi uciekały się pod jego skrzydła, niespokojnie upewniając się: generale Kiszczak, czy jest pan człowiekiem honoru? Ale incipiam. Po śmierci generała Kiszczaka, który taktownie zmarł 5 listopada ubiegłego roku, wdowa, pani Maria Kiszczakowa, zwróciła się do Instytutu Pamięci Narodowej z propozycją przekazania rękopisu, sławiącego czyny tajnego współpracownika o pseudonimie „Bolek”, a sporządzonego w roku 1974, kiedy według rozmaitych legend, były prezydent naszego nieszczęśliwego kraju Lech Wałęsa już szykował się do obalania komunizmu. Pani Maria Kiszczakowa prosiła o spotkanie z prezesem Instytutu Pamięci Narodowej, panem Łukaszem Kamińskim, który jednak przed dwa tygodnie nie mógł przyjąć jej na rozmowę z powodu braku czasu. Jak można się domyślić, prezes IPN ma tyle ważnych zajęć, że wśród ich nawału nie może wygospodarować nawet pół godziny na rozmowę z wdową po autorze naszej sławnej transformacji ustrojowej. Może liczył na to, że sama się rozmyśli, albo ktoś jej wyperswaduje, by przestała go molestować, dzięki czemu dotrwa do końca upływającej w czerwcu br. kadencji bez konieczności podejmowania dramatycznych decyzji, które mogą wstrząsnąć nie tylko Salonem, ale przede wszystkim – tak zwanymi „legendami”, z najważniejszą legendą na czele – mitem założycielskim III RP, czyli „okrągłym stole”, gdzie „Polak” dogadał się z „Polakiem”, obalony został komunizm, czego najlepszym dowodem był wybór przywódcy tych obalonych komunistów, generała Wojciecha Jaruzelskiego, na prezydenta „wolnej Polski”. Niestety pani Kiszczakowa molestowania nie przerwała, więc w tej sytuacji panu prezesowi Kamińskiemu nie pozostało nic innego, jak dopuścić do przejęcia dokumentów „zabezpieczonych” w willi państwa Kiszczaków w sześciu pokaźnych „pakietach”. Co tam się znajduje – tego ma się rozumieć jeszcze nie wiemy, ponieważ prokuratorzy IPN prowadzą „czynności”, a z własnego doświadczenia wie, że skoro już „czynności” się rozpoczną, to mogą trwać baaardzo długo. Na przykład „czynność” w postaci kontaktu niezależnej prokuratury i zdolnej do wszystkiego policji ojczystej z administratorem holenderskiego serwera, na którym nieznany sprawca umieścił dyffamującą mnie fałszywkę, trwa już trzeci rok, chociaż mnie zajęło to zaledwie minutę. No ale powaga urzędu wymaga celebry, zwłaszcza, gdyby nieznany sprawca był konfidentem wykonującym zadanie zlecone. Wtedy mamy do czynienia z przerostem formy nad treścią, właśnie w postaci celebrowania „czynności”. Ale niezależnie od tego, czy „czynności” zostaną kiedykolwiek doprowadzone do jakiegoś finału, czy nie, to według wszelkiego prawdopodobieństwa generał Kiszczak nie gromadził w swoim domowym archiwum jakiejś bezwartościowej makulatury, tylko rzeczy najbardziej wartościowe, o potencjale zdolnym do wywołania w naszym nieszczęśliwym kraju nie tylko trzęsienia ziemi, ale i destrukcji legend oraz hierarchii autorytetów moralnych. Czy na przykład są tam jakieś materiały rzucające światło na morderstwo księdza Popiełuszki i rolę, jaką poszczególne osobistości odegrały w toruńskim procesie? Takie i podobne pytania musi stawiać dzisiaj sobie wiele legendarnych postaci i w związku z tym TVN i „Gazeta Wyborcza” ograniczają się do relacji, unikając formułowania opinii. Krótko mówiąc – nie wiemy, co myślimy, naturalnie z wyjątkiem pana europosła Jarosława Wałęsy, który postanowił w nic nie wierzyć, ale – powiedzmy sobie szczerze – co właściwie ma zrobić? Ciekawe jak ta sytuacja zostanie wykorzystana przez naszych sąsiadów, zarówno sojuszników, jak i sojusznika naszych sojuszników – bo chyba i jedni i drudzy będą próbowali taką okazję jakoś wykorzystać? Czy groźba wytarzania w smole i pierzu legendarnych postaci może być uznana za rodzaj zagrażającego demokracji „terroryzmu”, który uzasadniłby uruchomienie wobec naszego nieszczęśliwego kraju procedur przewidzianych w klauzuli solidarności z traktatu lizbońskiego?
Tak oto na naszych oczach sprawdza się spiżowa teza klasyka demokracji Józefa Stalina, który twierdził, że walka klasowa zaostrza się w miarę postępów socjalizmu. Postęp socjalizmu dokonuje się za sprawą rządu, który właśnie przeforsował ustawę „rodzina 500 plus”, przewidującą subwencjonowanie dzieci z budżetu państwa, ale okazało się, że to był dopiero początek, bo właśnie wicepremier i minister rozwoju, pan Mateusz Morawiecki przedstawił wieloletnią strategię rozwoju kraju, której koszty oszacowane zostały na bilion, czyli tysiąc miliardów złotych. W tej strategii, obejmującej między innymi reindustrializację, głównym organizatorem życia gospodarczego ma być państwo, co jest prawdopodobnie świadomym nawiązywaniem do ideałów sanacji, która według wszelkiego prawdopodobieństwa stanowi wzór do naśladowania zarówno dla pana prezesa Jarosława Kaczyńskiego i większości działaczy Prawa i Sprawiedliwości. W jaki sposób ten plan wieloletni ma zostać zrealizowany bez odblokowania narodowego potencjału gospodarczego, zablokowanego z jednej strony przez wadliwy model ekonomiczny państwa, ustanowiony przez generała Kiszczaka i grono osób zaufanych w roku 1989, a który nazywam kapitalizmem kompradorskim i z drugiej – przez postępującą biurokratyzację kraju, doprawdy trudno zgadnąć. Zresztą może tego wieloletniego planu nikt nie traktuje serio, bo demokracja, niczym łaska pańska, na pstrym koniu jeździ, zwłaszcza gdy RAZWIEDUPR już nie zadaje sobie trudu zachowywania jakichś pozorów i jawnie zmierza do sprowokowania zewnętrznej interwencji, dzięki której mógłby wysadzić aktualny rząd w powietrze i zainstalować w charakterze demokratycznej wydmuszki jakichś swoich figurantów w rodzaju Platformy Obywatelskiej, Nowoczesnej, czy jeszcze innej, wymyślonej na poczekaniu formacji. Liczy nie tylko na pomoc Niemiec i lobby żydowskiego, ale ostatnio próbuje również w Ameryce. Oto tamtejsza jaczejka Komitetu Obrony Demokracji wystąpiła do sekretarza stanu Johna Kerry’ego, by zaangażował Stany Zjednoczone po stronie demokracji w Polsce, to znaczy – po stronie RAZWIEDUPR-a, a ta petycja zbiegła się w czasie z wystąpieniem w identycznym tonie trójki senatorów, z których dwóch reprezentuje lobby żydowskie, a trzeci, to John Mc Cain. Kiedy przypomnimy sobie, że w lipcu ubiegłego roku pod listem do sekretarza Kerry’ego, by wzmógł naciski na Polskę w sprawie zadośćuczynienia żydowskim roszczeniom majątkowym, podpisało się aż 47 kongresmenów, to od razu widać, na czym Naszemu Najważniejszemu Sojusznikowi bardziej zależy, a na czym jednak trochę mniej. Stanisław Michalkiewicz
22 lutego 2016 Wreszcie propozycja statystycznego podziału Mazowsza
1. Bez specjalnego rozgłosu rząd Beaty Szydło przyjął (zresztą na wniosek samorządu województwa mazowieckiego), propozycję podziału statystycznego województwa mazowieckiego na dwie jednostki statystyczne (wg terminologii unijnej NUTS2): warszawski stołeczny i mazowiecki regionalny. Ten stołeczny obejmie oczywiście Warszawę ale także 9 powiatów okołowarszawskich (miński, otwocki. piaseczyński, grodziski, pruszkowski, warszawski zachodni, nowodworski, legionowski i wołomiński), ten drugi mazowiecki regionalny obejmie pozostałe 32 powiaty województwa mazowieckiego. Przyjęcie tego podziału przez rząd rozpoczyna dopiero proces legislacyjny, który teraz będzie kontynuowany na poziomie europejskim najpierw w ramach Eurostatu (instytucja unijna zajmująca się statystyką), który przedstawi nowelizację stosownego rozporządzenia, a następnie będzie ono procedowane w Parlamencie Europejskim i w Radzie Europejskiej. Jeżeli wszystko pójdzie po naszej myśli to koniec tego procesu może nastąpić późną jesienią tego roku, a wejście w życie tego rozwiązania miałoby miejsce od 1 stycznia 2018 roku.
2. Podział statystyczny Mazowsza (jeżeli dojdzie do skutku), będzie podstawą do ubiegania się przez województwo mazowieckie o dodatkowe środki na rozwój w ramach przyszłej perspektywy finansowej na lata 2021-2027. Już w obecnej perspektywie finansowej (2014-2020) właśnie na skutek tego, że Mazowsze było jednym organizmem statystycznym i miało wysoki poziom zamożności mierzony wielkością PKB, to województwo straciło około 1,5 mld euro, ponieważ otrzymało na swój program regionalny około 2 mld euro, a porównywalne województwo śląskie aż około 3,5 mld euro. Po podziale region stołeczny będzie miał PKB wynoszące 147% średniej unijnej (obecnie 160% średniej unijnej), natomiast druga mazowiecka jednostka statystyczna tylko 59% średniej unijnej, co w konsekwencji pozwoli 32 powiatom na korzystanie z Europejskiego Funduszu Rozwoju Regionalnego (EFRR). Unijne wsparcie z EFRR przysługuje bowiem tylko tym regionom w UE, których PKB jest niższe niż 75% średniej unijnej, a w obecnej perspektywie finansowej także tym, których PKB jest niższe 85% średniej (tzw. regiony przejściowe) i tylko dlatego województwo mazowieckie w obecnym kształcie korzysta z tego funduszu. W przyszłej perspektywie finansowej (2021-2027) stolica i 9 powiatów wokół niej, będą mogły korzystać z Europejskiego Funduszu Społecznego i Funduszu Spójności (środki z tych funduszy kierowane są do krajów członkowskich, a nie do regionów), a więc to rząd decyduje gdzie i na co je ostatecznie wyda, natomiast pozostała część Mazowsza, ta znacznie mniej zamożna, będzie mogła korzystać ze wszystkich 3 unijnych funduszy (dwu poprzednio wymienionych i Funduszu Rozwoju Regionalnego).
3. Taki statystyczny podział Mazowsza powinien nastąpić około roku 2009 (już wtedy Warszawa i jej otoczenie miały PKB na poziomie ponad 90% średniej unijnej), wtedy kiedy rozpoczęły się negocjacje unijnego budżetu na lata 2013-2020. Niestety wtedy rząd Tuska (ale i samo województwo mazowieckie) się na to nie zdecydowały, dzięki temu zyskała Warszawa bo przez obecne 7 lat może korzystać ze wszystkich 3 unijnych funduszy, straciło jednak Mazowsze jako całość ponieważ jako tzw. region przejściowy z już wysokim średnim PKB, korzysta z niższego poziomu wsparcia z budżetu UE (jak już wcześniej sygnalizowałem jest to kwota niższa o około 1,5 mld euro). Obecny podział statystyczny (jeżeli dojdzie do skutku) będzie mógł być uwzględniony dopiero w negocjacjach budżetu na lata 2021-2027, które najprawdopodobniej rozpoczną się około roku 2018. Takie kraje jak Węgry czy Słowacja skorzystały z takich rozwiązań nawet przed członkostwem w UE i dokonały wydzielenia swoich stolic z otaczających je regionów przed rokiem 2004, co pozwala na hojniejsze ich finansowanie od początku obecności tych krajów w UE. Kuźmiuk
Harce po porażce
*Trup w lesie, i to wszystko? *Interpretujemy spiskowe! *Od Wachowskiego- do Dukaczewskiej
* Osobliwe „dwa plus jeden” * „Seryjny samobójca” - albo klin klinem?
Harce po porażce, przed kontrofensywą? Wygląda na to, że seryjny samobójca znów ruszył na Polskę. „Zaraza kwitnie świątek i piątek, idę na Polskę robić porządek”… - porządek, ma się rozumieć, w stylu kiszczakowskim. Bo to poszukiwanie Kajetana P., głoworeza rodzimego chowu i come back sprawy „Bolka” przykryły tajemnicze „samobójstwo” płk Sławomira Berdychowskiego, podobno świetnego oficera, po kursie generalskim i przyjaciela innego niedawnego „samobójcy”, gen.Petelickiego. O ile w przypadku samobójstw Michniewicza (z kancelarii Tuska), sierżanta Musia, Leppera i Petelickiego opinia publiczna dowiadywała się wielu szczegółów – o tyle w przypadku płk Berdychowskiego dowiedziała się najpierw, że popełnił samobójstwo „w lesie”, a wkrótce – że we własnym mieszkaniu. Toteż i opinia publiczna jest „ w lesie” lub we własnych domysłach i dlatego rodzą się najrozmaitsze hipotezy i plotki. Zinwentaryzujmy je, oddając się swobodnym spekulacjom, oczywiście – spiskowym, bo jakież inne byłyby stosowniejsze, gdy żyją jeszcze i świetnie się mają spiskowcy spodstolni i przed-spodstolni?... Krąży więc pogłoska, że zabójstwo płk Berdychowskiego to sygnał ostrzegawczy (był przyjacielem gen.Petelickiego) wysłany przez b.WSI lub (i) wywiad rosyjski. Upieczono kilka pieczeni na raz, co cechuje tego rodzaju zabójstwa polityczne organizowane przez tajne służby: odstraszono od podążania drogą Petelickiego, wyeliminowano przyszłego generała (płk Berdychowski oczekiwał na awans), odwleczono zatem jakąś istotną zmianę kadrową na ważnym stanowisku w armii (ten trop wydaje się bardzo ciekawy…). Przed 1989 zastraszano w ten sposób – morderstwami – środowisko odważnych księży; czyżby teraz (sierżant Muś, tajemnicze zniknięcie szyfranta Zielonki, płk Berdychowski) zastraszano środowisko patriotycznie nastawionych żołnierzy?... Inna stugębna plotka głosi, że kluczowa jest sprawa tego „lasu”, bo ciało płk Berdychowskiego znaleziono - głosi ta plotka – w lesie koło willi Kiszczaków na Mazurach… W tej wersji oficer miałby otrzymać zadanie rozeznania możliwości przejęcia archiwum Kiszczaka po jego śmierci; rozeznanie miałoby być już bardzo zaawansowane, ale ktoś zabił oficera. Wypłoszyło to wdowę po Kiszczaku, która uznała, że w takich okolicznościach lepiej pozbyć się kłopotliwego „skarbu”… Trzeba przyznać, że zmienne i kuriozalne tłumaczenia wdowy motywów swego postępowania jak najbardziej uzasadniają tezę, że wdowę „wypłoszono” : teraz usiłuje wytłumaczyć swój strach snując „opowieści dziwnej treści”. To tylko dwie ze słusznie dokonywanych spekulacji ( w braku informacji) o powodach, dla których seryjny samobójca tym rzazem odwiedził płk Berdychowskiego, przyszłego generała. Te odwiedziny wydają mi się groźniejsze – bo wyglądają na dobrze zorganizowane - niż ohydny czyn Kajetana P. czy kolejne kłamstwa „Bolka” zza Oceanu. Co do „Bolka” – zauważyłem, że ilekroć smród wokół niego gęstnieje, tylekroć udaje się w daleką podróż do Ameryki Południowej… Czy tam – bezpiecznie, bo poza „zasięgiem krajowym” – kontaktuje się z b. funkcjonariuszami WSI? Fakt, że tłumaczką „Bolka” jest żona gen.Dukaczewskiego z WSI „więcej mówi, niż wyjaśnia”… Wcześniej była tłumaczką premiera Tuska… Gdy jesteśmy przy „Bolku” – krąży i taka plotka (ale chyba mało prawdopodobna), że przekazanie jego teczki do IPN było zemstą za to, że odmówił przywództwa nad Komitetami Obrony Demokracji. Hm. Gdyby tak było – nawet ładnie świadczyłoby to o „Bolku”, ale chyba „za piękne, aby było prawdziwe”. Kto by tam „Bolkowi” proponował takie przywództwo… - są inni chętni, lepsi, bo odpowiednio „ukorzenieni” i zapewne tańsi do wynajęcia, niż „Bolek”. Gdy zatem z Ameryki Południowej „Bolek” zapewnia o swej niewinności („Ludzie kochane, jestem niewinny”…) – w kraju bronią „Bolka” wszelkiej maści beneficjenci „okrągłego stołu”, zarówno b.agenci Kiszczaka po „stronie społecznej”, jak obecni tam „pożyteczni idioci”. Ton obrony „Bolka” jest wyjątkowo głupi, co świadczy o zaniku „myśli lewicowej” (uwaga: wiemy z historii, że takiemu zanikowi towarzysz zwykle wzrost bezczelności i cynizmu!). Otóż bronią oni „Bolka” żeby bronić … „legendy” Solidarności”! Jednocześnie psioczą na ruskich, że bronią legendy Stalina… Ale albo prawda – albo „legendy”! A poszli won! Tymczasem z drugiej Ameryki, tej Północnej, dobiegło listowne „zaniepokojenie polską demokracją” trzech senatorów. Jeden to Mc Cain, wprawdzie republikanin, ale już 80-letni i słabo kumający (niefortunny kandydat republikanów - przegrał z Obamą, a podczas swej kampanii mówił o „Czechosłowacji”, która od dawna już nie istniała jako państwo)…Takie Mc Cain miał pojęcie o Europie Wschodniej gdy był jeszcze sprawny umysłowo - jakie ma dzisiaj?... Drugi senator, sygnatariusz wspominanego listu, to niejaki Richard Durbin, żydowskiego pochodzenia, reprezentujący skrajnie lewicowe skrzydło w Partii Demokratycznej. Ten z kolei „wsławił się” porównując przesłuchania terrorystów w bazie Guantanamo do… zbrodni Pol-Pota w Kambodży (1,5 miliona ofiar komunistycznego ludobójstwa!). Cóż taki dureń może wiedzieć o Polsce?... Durbin popierał także działającą w Ameryce organizację lewacką ACORN, na której czele stoi… weteran ruchy maoistowskiego w Ameryce!...Trzeci sygnatariusz wspomnianego listu to Żyd amerykański Ben Cordin, mocno związany z żydowskim lobby politycznym w Ameryce ( żydowska rodzina Kordińskich wyemigrowała z Rosji). Prawdopodobnie przez niego (Zd)Radek Sikorski przy pomocy żony nakłonił dwóch pozostałych do podpisania listu… Gdy Schetyna i Petru uwijają się u Niemca – Sikorski najwyraźniej uwija się u amerykańskich Żydów, lewaków i dementów… Ale z mizernym skutkiem: co to są trzy podpisy, jak na tyle starania… Skromne „dwa plus jeden” : dwaj szczwani Żydzi plus jeden zdemenciały staruszek… Ale nie lekceważmy piątej kolumny! Na razie są to tylko takie harce wstępne, takie odgryzanie się po dwóch poważnych porażkach politycznych. Wiele wskazuje, że do kontrofensywy dojdzie wiosną i trwają intensywne przygotowania do takiej kontrofensywy. Byłoby dobrze uprzedzić tę kontrofensywę, także dlatego, by seryjny samobójca nie odwiedził w międzyczasie jeszcze kogoś. Nawiasem mówiąc – nurtuje mnie pytanie: czy obecna władza w Polsce dysponuje jakimś własnym „seryjnym samobójcą”, który mógłby odwiedzić „seryjnego samobójcę” grasującego dotąd po drugiej stronie barykady?... Bo jeśli nie – to chyba trzeba go szybko - dla niezbędnej równowagi – znaleźć, wyszkolić i… do roboty! Czy może się mylę? Marian Miszalski
23 lutego 2016 Czy były minister Gawłowski odpowie za zerwanie umowy z fundacją Lux Veritatis?
1. Wczoraj przed Sądem Okręgowym w Warszawie doszło do zawarcia ugody sądowej pomiędzy Narodowym Funduszem Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej (NFOŚiGW) i Fundacją Lux Veritatis w wyniku, której ta ostatnia otrzyma odszkodowanie w wysokości 26 mln zł. Jak poinformowała dyrektor finansowy Fundacji Lidia Kochanowicz-Mańk sąd potwierdził, że NFOŚiGW wypowiadając umowę, działał niezgodnie z prawem i z naruszeniem zasad współżycia społecznego. Proces pomiędzy Fundacją, a NFOŚiGW w związku z wypowiedzeniem umowy przez Fundusz o finansowanie budowy geotermii w Toruniu, trwał od 2009 roku i w roku 2015 Sąd Okręgowy w Warszawie zalecił stronom przygotowanie ugody. Taki projekt ugody przygotował jesienią poprzedniego roku zarząd NFOŚiGW, potwierdził go nowy zarząd powołany w grudniu 2015 roku przez obecnego ministra środowiska prof. Jana Szyszko , a ostatecznie zatwierdził go wczoraj sąd.
2. Przypomnijmy tylko, że Fundacja Lux Veritatis wystąpiła na początku 2006 roku do NFOŚiGW o dotacje na odwierty geotermalne w Toruniu i dopiero na jesieni 2007 roku (a więc po ponad 1,5 roku różnego rodzaju sprawdzeń dokonanych przez Fundusz), taka dotacja w wysokości 27 mln zł została jej przyznana. Po powstaniu nowego rządu sprawa nadzoru nad NFOŚiGW przypadła sekretarzowi stanu Stanisławowi Gawłowskiemu (który do tego stopnia chciał go nadzorować, że został nawet przewodniczącym jego Rady Nadzorczej) i ten tuż po objęciu władzy bo już 5 grudnia 2007 roku zorganizował w swoim resorcie spotkanie z kierownictwem Funduszu, podczas którego nakazał pilne zbadanie możliwości wypowiedzenia umowy dotacyjnej. Tak się składa, że do mediów przeciekła notatka służbowa z tego spotkania , uczestniczyli w nim oprócz ministra Gawłowskiego także wiceprezes Funduszu Jerzy Wolski, dyrektor departamentu Geologii Tadeusz Reklewski Maria Malinowska kierownik zespołu w tym departamencie, a zapisane ustalenia jasno wskazują, że minister zobowiązał pracowników Funduszu do znalezienia pretekstu do zerwania umowy dotacyjnej z Fundacją. Tak się też stało i wiosną 2008 roku umowa dotacyjna została przez Fundusz wypowiedziana, mimo tego Fundacja Lux Veritatis z przedsięwzięcia nie zrezygnowała i zostało ono zrealizowane, a obecny minister ochrony środowiska prof. Jan Szyszko wymienił je jako jedną z najważniejszych inwestycji geotermalnych w Polsce podczas ostatniej Konferencji Klimatycznej w Paryżu.
3. Polska ma jedne z największych zasobów wód geotermalnych w Europie, ten kierunek dywersyfikacji źródeł energii uznany został za jeden z priorytetów NFOŚiGW, wiele takich przedsięwzięć w naszym kraju takie wsparcie dotacyjne otrzymało (np. termy w Mszczonowie w woj. mazowieckim czy też termy w Bukowinie Tatrzańskiej w województwie małopolskim), okazało się, że źródła geotermalne w Toruniu takiej dotacji dostać nie mogą z motywacji ewidentnie politycznych. Teraz po wielu latach od tej decyzji ministra z rządu Platformy i PSL-u, sąd doprowadza do ugody, a NFOŚiGW na taką ugodę przystaje i gotowy jest wypłacić Fundacji Lux Veritatis, aż 26 mln zł odszkodowania. To oznacza, że nawet poprzednie władze Funduszu (a więc jeszcze te wyłonione przez rząd Platformy i PSL-u) były gotowe przyznać się do błędu i do wypowiedzenia umowy o dotację ze względów pozamerytorycznych. Pieniądze publiczne zostaną więc wypłacone, bo przedsięwzięcie geotermalne w Toruniu zostało zrealizowane i okazuje się niezwykle wydajne energetycznie, pozostaje jednak pytanie o odpowiedzialność urzędników, którzy decyzje w tej sprawie podejmowali. Miejmy nadzieję, że nowy minister środowiska i nowe władze NFOŚiGW już po zrealizowaniu tej ugody jeszcze raz przyjrzą się dokumentom powstałym w grudniu 2007 roku i wiosną 2008 roku i po ich dogłębnym zbadaniu, zdecydują czy poprzestać tylko na odpowiedzialności politycznej poprzednich władz resortu i Funduszu w związku ze sprawą dotacji dla fundacji Lux Veritatis. Kuźmiuk
Sto dni rządu. Łukasz Warzecha: poczynania PiS trudno określić inaczej niż niedołęstwo Po magicznych "stu dniach" nowego rządu w oczy rzuca się rażący kontrast pomiędzy sprawnością marketingową, jaką PiS wykazał się podczas kampanii - zarówno prezydenckiej, jak i parlamentarnej - a niedołęstwem w okresie po zdobyciu władzy. Poczynania Prawa i Sprawiedliwości trudno określić inaczej niż właśnie niedołęstwo, bo momentami polityka informacyjna rządu wydaje się kompletnie nie istnieć. Pełna lista wpadek i niedociągnięć w tej dziedzinie zajęłaby kilka stron - pisze Łukasz Warzecha dla Wirtualnej Polski. Oto w chaosie tonie jedna z kluczowych kwestii - podatek handlowy. Nadal nie wiadomo dokładnie, jaki miałby mieć kształt, właściciele sklepów internetowych wciąż nie wiedzą, czy zostaną nim ostatecznie objęci, a pomiędzy członkami rządu - przede wszystkim Mateuszem Morawieckim i Pawłem Szałamachą - odbywa się momentami zaskakujący ping-pong. Bardziej jak pomiędzy przedstawicielem opozycji i rządu, a nie ministrami w tym samym gabinecie.
Opozycja krytykuje 100 dni rządu. PiS apeluje: poczekajcie do audytu po PO To przykład najnowszy. Takich momentów było jednak znacznie więcej, poczynając od dziś już zapomnianego kampanijnego oszustwa w postaci obietnicy powołania na szefa MON Jarosława Gowina (obietnicy nie dosłownej, ale przecież mającej taki właśnie sens). I rzecz nawet nie w tym, że ta obietnica została złamana, ale w tym, że nie doczekaliśmy się żadnego poważnego uzasadnienia i wyjaśnienia odmiennej decyzji. To samo dotyczyło nominacji na niektóre stanowiska - przede wszystkim w przypadku Bogusława Kowalskiego jako niedoszłego szefa PKP, Mariusza Antoniego Kamińskiego jako szefa Polskiego Holdingu Obronnego czy Wojciecha Jasińskiego jako prezesa PKN Orlen. W sferze polityki kadrowej PiS uznał najwyraźniej, że nikomu niczego nie musi tłumaczyć. Ważne, że poszczególne kandydatury zyskują akceptację na Nowogrodzkiej. Nawet, jeśli potem trzeba się z nich w kiepskich okolicznościach wycofywać. Skutki są wciąż odczuwalne - i ciągnąć się będą bardzo długo - zamieszania wokół Trybunału Konstytucyjnego. Jak już wielokrotnie pisałem, w tej akurat sytuacji największe polityczne koszty przerzucono na prezydenta Andrzeja Dudę. Nocne zaprzysiężenie sędziów powołanych przez PiS - całkowicie zbędne o tej porze i montypythonowskie w formie - będzie się za głową państwa ciągnąć długo. Może nawet do kolejnej kampanii prezydenckiej. A przed rządem może pojawić się kolejne wizerunkowe wyzwanie: jak wytłumaczyć i jak odnieść się do ewentualnie niekorzystnej konkluzji zaprezentowanej przez Komisję Wenecką, zaproszoną przecież do zapoznania się ze sprawą przez sam rząd. W dwóch sprawach, które zajmowały prominentne miejsce w kampanii Andrzeja Dudy, gabinet Beaty Szydło zajmuje stanowisko niejasne, a deklaracje ministrów są, delikatnie mówiąc, pokrętne. Pierwsza to podniesienie kwoty wolnej od podatku. Druga - rozwiązanie problemu kredytów frankowych. Jedną z największych dotąd porażek komunikacyjnych rządu PiS była bez wątpienia sprawa komendanta głównego policji Zbigniewa Maja. Rezygnacja szefa policji po zaledwie trzech miesiącach, bez śladu wiarygodnego wyjaśnienia - już samo to wygląda kiepsko. Gorzej wyglądają próby zrzucania winy za własny fatalny wybór na poprzedników. Najgorzej zaś udawanie przez ministra Mariusza Błaszczaka, że nic się nie stało - bo milczenie w sprawie przyczyn rezygnacji inspektora Maja trudno inaczej interpretować. PiS nie potrafił dobrze sprzedać nawet swojego sztandarowego programu 500 Plus. Zamiast najpóźniej w momencie uchwalenia ustawy wystartować ze specjalnie przygotowanym portalem internetowym, w przejrzysty i jasny sposób tłumaczącym nie tylko podstawowe zagadnienia, ale także pojawiające się wątpliwości i zawiłości, dostaliśmy konferencję prasową, a następnie serię raczej chaotycznych wypowiedzi ministrów i wiceministrów. Usiłowali oni w sposób chwilami mało spójny odpowiadać na pytania takie jak choćby kwestia zbiegu dodatku na dziecko i alimentów. Wisienką na torcie była posłanka Beata Mazurek, doradzająca, aby samotna matka "ustabilizowała swoją sytuację". Powiedzieć o tej wypowiedzi, że był to strzał w stopę, to nie powiedzieć nic. Błędy wskazywać można długo, ale chyba ciekawsze od tej wyliczanki jest pytanie, dlaczego tak się dzieje. Największe znaczenie mogą mieć dwa czynniki. Po pierwsze - groźny dla każdego ugrupowania tryumfalizm. Po drugie - charakterystyczne dla twardego jądra PiS przekonanie, że "prawda się sama obroni" i żadnych środków marketingowych tutaj nie potrzeba. Zresztą niechęć Jarosława Kaczyńskiego do nich jest powszechnie znana. Choć przyznać trzeba, że bywały okresy, gdy lider PiS, jakkolwiek niechętnie, poddawał się takim zabiegom. To jednak nie jest ten moment - Kaczyński nie widzi dzisiaj takiej potrzeby. Tryumfalizm polityków partii rządzącej jest zrozumiały. Przejęcie władzy po ośmiu latach i to w dodatku samodzielnie, niespadające sondaże, głośny entuzjazm twardej części elektoratu, która nie chce żadnych subtelności - chce być jedynie przekonywana, że PiS realizuje słynny program Piłsudskiego, nakreślony w rozmowie z hrabią Skrzyńskim: "Bić k...y i złodziei". Trudno się dziwić, że w takiej sytuacji i takiej atmosferze działacze PiS mogą ulec złudzeniu, że władze mają zagwarantowaną na długie lata. "A jak jeszcze zacznie działać 500 Plus!" - dodają. W twardym jądrze partii istnieje też przekonanie, że dobra komunikacja i marketingowa strategia muszą oznaczać zmiękczanie kursu, dostosowywanie się do nieprzychylnych mediów (a po co, skoro mamy już "nasze"?) i, ogólnie rzecz biorąc, rozmywanie zdecydowanej i twardej polityki. To oczywiście przekonanie fałszywe - umiejętnie sprzedawać opinii publicznej można również działania twarde i bezkompromisowe. Trudno jednak nie odnieść wrażenia, że ten segment działalności PiS sobie całkowicie niemal darował. Również z powodu zdradliwego przekonania, że tych, którym jest potrzebne jakieś "upiększanie" działań PiS, partia nie potrzebuje jako swoich wyborców. Zaiste, trzeba być bardzo rozrzutnym, żeby tak łatwo pozbywać się potencjalnego poparcia. Podczas tweetupu w Kancelarii Premiera ponad miesiąc temu padła deklaracja, że oto następuje nowe komunikacyjne otwarcie. Przedstawiony został nowy rzecznik rządu, mający zająć miejsce Elżbiety Witek. Wyglądało to ładnie. Niestety, w strategii komunikacji nie zmieniło się nic, a faktyczną kontrolę - o ile można to tak w ogóle nazwać - nad polityką informacyjną rządu nadal sprawuje pani Witek, podczas gdy Rafał Bochenek jest właściwie tylko figurantem bez żadnych kompetencji do koordynowania przekazu. Wszystko to może jeszcze przez dłuższy czas nie mieć konsekwencji. Na razie PiS cieszy się gigantycznym - jak się zdaje - kredytem zaufania. Radykalizm niektórych działań wydaje się wręcz przysparzać zwolenników, którzy nie zadają pytań. Błędem byłoby jednak uważać tę sytuację za stałą i niezmienną. O tym, jak fatalne skutki może mieć zaniechanie komunikacji z wyborcami, poza najtwardszym jądrem, PiS mógł się już przekonać w latach 2005-2007. Owszem, czasy są dziś inne i jesteśmy w całkiem innym miejscu politycznej drogi, ale imponderabilia pozostają te same. Władza, która niczego nie tłumaczy, zaczyna być z czasem uznawana za arogancką, choćby była najcnotliwsza i działała jedynie w interesie państwa. Władza, która nie potrafi wypromować własnych osiągnięć, choćby były najbardziej realne, przegrywa. Wydawałoby się, że tę lekcję PiS powinien był już dawno odrobić. A jednak - uczenie się na błędach okazuje się dla polskich polityków wciąż zbyt trudne. Łukasz Warzecha
II wojna o inwestyturę Polityczna wojna w Polsce zatacza coraz szersze kręgi. Po decyzji Komisji Europejskiej, która 13 stycznia br. uruchomiła bezprecedensową procedurę „sprawdzania” stanu praworządności w naszym i tak przecież nieszczęśliwym kraju, 19 stycznia w Parlamencie Europejskim odbyła się groteskowa inkwizycja, w ramach które część deputowanych wyrażała głębokie zaniepokojenie i niezadowolenie stanem demokracji i praworządności w Polsce, że poseł Janusz Korwin-Mikke musiał im przypomnieć, że demokracja, to tyrania Większości, więc PiS mając większość w Sejmie, może robić co chce. Jeśli zatem nie podoba im się to, co PiS robi, to nie powinni bredzić o demokracji, bo najwyraźniej nie zdając sobie z tego sprawy, odwołują się do zasady nomokratycznej, która z zasadą demokratyczną (im większa Liczba, tym słuszniejsza Racja) jest oczywiście sprzeczna. Ale czegóż można wymagać od zgromadzenia, które na swego przewodniczącego wysunęło niedouka i alkoholika Martina Schulza? Więc jeśli jedni posłowie lamentowali nad stanem demokracji i praworządności w Polsce i demonstrowali święte oburzenie, to znowu innym demokracja i praworządność w Polsce bardzo się podobała. Wreszcie – 20 stycznia przyleciał do Polski z Ameryki pan Daniel Fried. Pretekstem jego wizyty było omówienie z warszawskimi władzami sprawy sankcji przeciwko złemu ruskiemu czekiście Putinowi i nawet jakiej rozhowory na ten temat przeprowadził, ale – jak to dwa tygodnie wcześniej ujawnił Główny Cadyk III RP Aleksander Smolar, tak naprawdę przyjazd pana Frieda był spowodowany „zaniepokojeniem” Waszyngtonu stanem demokracji i praworządności w Polsce, zaś nasz Drogi Gość ma tu wystąpić w charakterze rewizora, tyle, że nie „iz Pietierburga” tylko z Waszyngtonu i tubylczych dygnitarzy obsztorcować. Dodatkowym wyjaśnieniem charakteru misji pana Frieda jest artykuł dwojga autorów: Bruce’a Ackermana i Macieja Kisilowskiego w periodyku „Foreign Policy”, wzywający prezydenta Obamę do karnego odwołania zapowiedzianego na lipiec szczytu NATO w Warszawie, albo przynajmniej – do zbojkotowania go, by w ten sposób pokazać warszawskiemu rządowi mores. Autorzy wyjaśniają, dlaczego prezydent Obama powinien tak postąpić. Otóż dlatego, by w dyscyplinowaniu Polski wyręczyć Niemcy, które w stosunkach z Polską mają zabagnione konto, więc nie bardzo im wypada Polskę zbyt ostro sztorcować. Ameryka, to co innego. Autorzy najwyraźniej zapominając o prezydencie Roosevelcie, który w Teheranie i Jałcie sprzedał Stalinowi Polskę tak, jak sprzedaje się krowę, uważają, że Ameryka w stosunkach z Polską ma czyste konto, więc może pozwolić sobie na znacznie więcej, niż Niemcy. Celem zaś tych dyscyplinujących posunięć ma być przywrócenie w Polsce „równowagi”. Miedzy kim, a kim? Próżno łamalibyśmy sobie nad tym głowę, gdybyśmy nie przypomnieli sobie, że pan Daniel Fried w latach 1987 – 1989 był z ramienia Departamentu Stanu USA odpowiedzialnym za przeprowadzenie transformacji ustrojowej w naszym nieszczęśliwym kraju, która – jak pamiętamy - polegała na tym, że RAZWIEDUPR (Razwiedywatielnoje Uprawlienije), przy pomocy i współpracy „lewicy laickiej” wyselekcjonował sobie taką „reprezentację społeczeństwa”, do której miał zaufanie i do spółki z nią położył fundamenty ustrojowe III Rzeczypospolitej. Konieczność „przywrócenia równowagi”, na którą zwrócili uwagę autorzy artykułu w „Foreign Policy” oznacza, że w ocenie Waszyngtonu pozycja RAZWIEDUPR-a po ostatnich wyborach została zagrożona, czego dowodem jest właśnie polityczna wojna w Polsce. Okoliczność, że postulat „przywrócenia równowagi” wyszedł akurat z Ameryki, z pisma kontrolowanego przez żydowskie lobby z USA, stanowi dodatkową poszlakę, że skierowana 18 czerwca ub. roku pod adresem USA oferta przedstawicieli najważniejszych ubeckich dynastii w Polsce, rekomendowana i żyrowana przez ubeków izraelskich przy okazji Międzynarodowej Konferencji Naukowej „Most”, musiała zostać przez Amerykanów przyjęta i RAZWIEDUPR został obok PiS wpisany przez nich na listę tzw. „naszych sukinsynów”, których Stany Zjednoczone, podobnie zresztą, jak inne poważne państwa, instalują na politycznej scenie w bantustanach branych przez nie pod kuratelę. Zatem w tej sytuacji „przywrócenie równowagi” oznacza że PiS może piastować zewnętrzne znamiona władzy w Polsce pod warunkiem respektowania okupacyjnych uprawnień RAZWIEDUPR-a, w sprawie których Stany Zjednoczone najwyraźniej uznały się za gwaranta. Zwraca uwagę dodatkowa okoliczność, że ta diagnoza sytuacji politycznej w Polsce kropka w kropkę pokrywa się z diagnozą sformułowana przez lobby żydowskie w USA, któremu z kolei materiały do takiej diagnozy dostarcza żydowska gazeta dla Polaków w Warszawie. Co Żydzi będą mieli z „przywrócenia równowagi” w Polsce, jaki interes zamierzają przy tym ubić – nietrudno się domyślić. Chodzi oczywiście o tak zwane „roszczenia” szacowane na 65 mld dolarów, których przekazania Żydzi od Polski się domagają, ekscytując Amerykę na wywierania na nasz nieszczęśliwy kraj stosownych nacisków. Nie mam najmniejszych wątpliwości, że RAZWIEDUPR w zamian za „przywrócenie równowagi” te „roszczenia” w podskokach spełni, no a PiS? No a wobec takiego stanowiska USA, PiS nie będzie miało innego wyjścia, jak rozpocząć z RAZWIEDUPR-em licytację, kto lepiej Żydom dogodzi, bo dogadzanie Żydom stało się ostatnio wytyczną postępowania nie tylko Umiłowanych Przywódców, ale i Przywódców Duchowych, którzy urządzają w Polsce coroczny Dzień Judaizmu z coraz większą zapamiętałością. W tej sytuacji, gwoli lepszego jej zrozumienia, warto zastanowić się nad przyczynami i możliwymi skutkami politycznej wojny w Polsce – oczywiście na tle międzynarodowym, bo wydarzenia międzynarodowe prędzej czy później – i raczej prędzej niż później – przekładają się na sytuację w naszym nieszczęśliwym kraju.
Sowieci uciekają do przodu Początków należy doszukiwać się w roku 1980, kiedy to polityczny porządek jałtański zaczął się rozsypywać, co wkrótce skłoniło Sowieciarzy do postawienia pytania, czy bronić tego rozsypującego się porządku aż do upadłego – ale nie wiadomo, jak kosztowna, a przede wszystkim – czy skuteczna będzie ta obrona – czy też wykonać manewr ucieczki do przodu, proponując Amerykanom wspólne ustanowienie nowego porządku politycznego w Europie, który zastąpiłby rozsypujący się porządek jałtański. Zdecydowali się na tę drugą możliwość i w marcu 1985 roku Michał Gorbaczow złożył prezydentowi Ronaldowi Reaganowi w Genewie stosowną ofertę, która została przyjęta – o czym świadczyły doroczne, cykliczne spotkania obydwu przywódców. Już po kolejnym spotkaniu w 1986 roku w Reykjaviku na Islandii okazało się, że istotnym elementem nowego porządku będzie ewakuacja imperium sowieckiego ze Środkowej Europy. W tym czasie tubylczym hegemonem na politycznej scenie w Polsce został RAZWIEDUPR, dzięki zwycięstwu w wojnie, którą z perspektywy czasu można nazwać I wojną o inwestyturę. Najwyraźniej sowieckie rozterki musiały jakoś dotrzeć do tubylczych bezpieczniaków, którzy – choć dotychczas starali się zachować przynajmniej pozory zgody – zwarli się w konflikcie, którego spektakularnym początkiem było zamordowanie ks. Jerzego Popiełuszki przez oficerów SB. Piotrowskiego, Chmielewskiego i Pękalę. Generał Kiszczak poinformował był opinie publiczną, że to morderstwo miało w tajemniczy sposób „uderzyć” w generała Jaruzelskiego. Jeśli nawet miało „uderzyć” to nie uderzyło, bo generałowi w końcu nic się nie stało. Za to w maju 1985 roku ze wszystkich stanowisk partyjnych i państwowych zdymisjonowany została generał Mirosław Milewski, w UB chyba od urodzenia, co oznaczało, że SB została w następstwie tej wojny przez RAZWIEDUPR spacyfikowana. W efekcie to RAZWIEDUPR przygotowywał transformację ustrojową, zarówno uwłaszczenie nomenklatury, jak i selekcję kadrowa w podziemiu, w następstwie której, przy pomocy „lewicy laickiej” została spreparowana reprezentacja „społeczeństwa”, z którą RAZWIEDUPR zawarł umowę „okrągłego stołu”. Była ona aktem i zarazem mitem założycielskim III RP, a ten główny mit obrósł w mnóstwo mitów pomniejszych, tak zwanych „legend”, osnutych wokół „legendarnych” postaci w rodzaju Kukuńka, pani Krzywonos, czy Władysława Frasyniuka. Na straży tych legend stanęła niezawodna żydowska gazeta dla Polaków, która preparowanie legend i ich strzeżenie wyssała z „miszpuchy cycełesowatej”, która tymi umiejętnościami nasiąknęła jeszcze w czasach stalinowskich. Istotnym elementem „transformacji ustrojowej” było „odwrócenie” bezpieczniaków – o czym przedstawiciel CIA miał informować Macieja Zalewskiego, zasięgającego rady, co robić z ubeckimi dynastiami. Oni mieli być odwróceni i zostali odwróceni – powiedział rezydent CIA, dodając na koniec, że „tak ma być”. Znaczy – ubecy po staremu służą Związkowi Radzieckiemu, który tylko zmienił położenie, przenosząc się z Moskwy do Waszyngtonu. Ponieważ jednak tym systemowym przygotowaniom towarzyszyły również indywidualne przygotowania ubeków, którzy próbowali załatwiać sobie na własną rękę polisy ubezpieczeniowe poprzez przewerbowywanie się na służbę do naszych przyszłych sojuszników, to sojusznicze centrale zyskały w ten sposób bazę kadrową, która umożliwiła szybkie wykreowanie trzech (omne trinum perfectum) rządzących Polską stronnictw: Ruskiego, Pruskiego i Amerykańsko-Żydowskiego.
Niemcy, czy Ameryka? Po 12 września 1990 roku, kiedy to w Moskwie podpisany został traktat „2 plus 4”, otwierający drogę zjednoczeniu Niemiec, państwo to zaczęło odzyskiwać swobodę ruchów. Niemcy, wraz z Francją, stały się wyznawcami politycznej doktryny „europeizacji Europy”, czyli delikatnego wypychania USA z europejskiej polityki, zwłaszcza z funkcji jej kierownika. Nawróciły się również na linię polityczną kanclerza Bismarcka, według której Niemcy zarządzają Europą w porozumieniu z Rosją, czego wyrazem było proklamowanie strategicznego partnerstwa niemiecko-rosyjskiego. Oczywiście Amerykanie wcale nie zamierzają się pogodzić ani z „europeizacją Europy”, ani żeby strategiczne partnerstwo niemiecko-rosyjskie wyznaczało ramy polityki europejskiej. I kiedy po safandulskim prezydencie Clintonie rządy w USA objął wojowniczy prezydent Jerzy Bush młodszy, Ameryka zaraz rozpoczęła aktywną politykę w Europie, nakierowana na okrążanie „Festung Europa”, czyli Niemiec. I kiedy wydawało się, że będzie można nawet reaktywować heksagonale – oczywiście „uzupełnione i poprawione” (ze Stanami Zjednoczonymi na czele” - jak pisał w artykule „Czy NATO jest zagrożone” Jan Nowak Jeziorański), 11 września 2001 roku nastąpił „atak terrorystyczny” na Amerykę, wskutek czego na czoło listy amerykańskich priorytetów wysunęła się „wojna z terroryzmem”, do której USA potrzebowały sojuszników, m.in. Niemiec, a w tej sytuacji ich okrążanie przestało być aktualne. Ale Amerykanie zostawili sobie resztkę aktywnej polityki w Europie w postaci podtrzymywania zarzewia konfliktu między Rosją i Niemcami. Gdyby bowiem taki konflikt rozgorzał, to Niemcy musiałyby prosić Amerykę o przyjaźń, którą USA by im zaoferowały – ale na swoich warunkach, co oznaczałoby koniec marzeń o „europeizacji” i powrót USA do europejskiej polityki – nie wbrew Niemcom, tylko na ich prośbę – w charakterze jej kierownika. Do tej polityki Amerykanie potrzebowali dywersantów i trzech się zgłosiło: Gruzja, Ukraina i Polska, w której ta dywersja przybrała postać „polityki jagiellońskiej” prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Ale kiedy 17 września 2009 roku prezydent Obama Amerykę z aktywnej polityki w Europie Wschodniej wycofał, nie tylko skasował prezydentowi Kaczyńskiemu „politykę jagiellońską”, ale w dodatku próżnię po Ameryce wypełnili natychmiast strategiczni partnerzy: Niemcy i Rosja. I jeszcze nie przebrzmiały echa deklaracji prezydenta Obamy, jak w stosunkach polsko-rosyjskich rozpoczął się okres dyplomacji ikonowej. Oto z klasztoru św. Niła przybyła na Jasną Górę delegacja mnichów, którzy poprosili o kopię cudownego obrazu Matki Bożej Częstochowskiej, zeby umieścic ją w sanktuarium na terenie Rosji, otoczyć kultem i tak dalej. Prośba ta została spełniona, podobnie jak później wiele innych, podobnych próśb. Dyplomacja ikonowa została uwieńczona spektakularnym finałem; w sierpniu 2012 roku na Zamku Królewskim w Warszawie patriarcha Moskwy i Wszechrusi Cyryl podpisał z arcybiskupem Józefem Michalikiem, ówczesnym Przewodniczącym Konferencji Episkopatu Polski, deklarację o pojednaniu między narodami polskim i rosyjskim. Arcybiskup Michalik w wypowiedzi dla prasy wyjaśnił, co się stało: „na tym etapie – powiedział – nie mogliśmy tego nie uczynić”. Na jakim etapie? Ano na takim, że 19 listopada 2010 roku rozpoczął się w Lizbonie dwudniowy szczyt NATO, podczas którego, 20 listopada, proklamowane zostało strategiczne partnerstwo NATO – Rosja. Już nie tylko Niemcy miały pozostawać w strategicznym partnerstwie z Rosją, ale całe NATO – a więc Polska również. Ponieważ kamieniem węgielnym strategicznego partnerstwa niemiecko-rosyjskiego jest podział Europy na strefy wpływów prawie dokładnie wzdłuż linii Ribbentrop-Mołotow, a Polska leży po niemieckiej stronie kordonu, oczywiste było, kto przejmuje nad naszym nieszczęśliwym krajem kuratelę. Dlatego minister Radosław Sikorski złożył w Berlinie „hołd pruski” i nie mógł się już doczekać przejęcia odpowiedzialności za Europę przez Niemcy.
Prezydent Obama resetuje Wydawało się, że porządek lizboński zastąpi zapomniany porządek jałtański znowu na jakieś 50 lat. Ale oprócz wspomnianego szczytu NATO w Lizbonie, w październiku 2010 roku odbył się jeszcze jeden szczyt – w Deauville, podczas którego Nasza Złota Pani z Berlina uległa wreszcie molestowaniom ze strony francuskiego prezydenta Sarkozy’ego i w obecności rosyjskiego prezydenta Miedwiediewa zgodziła się na „pogłębianie integracji w ramach Unii Śródziemnomorskiej”, co w przełożeniu na język ludzki oznaczało niemiecką zgodę na budowę przez Francję kieszonkowego imperium w basenie Morza Śródziemnego. W półtora miesiąca po szczycie w Deauville rozpoczęła się więc jaśminowa rewolucja w Tunezji, w następstwie której lud tunezyjski obalił tamtejszego tyrana. Dlaczego akurat w Tunezji? Bo kierownictwa wszystkich opozycyjnych partii tunezyjskich przebywały na emigracji w Paryżu pod czujnym okiem francuskiej razwiedki, więc taki początek był oczywisty. Toteż zachęcony tunezyjskim przykładem lud egipski obalił swojego tyrana w osobie prezydenta Hosni Mubaraka, a lud libijski – swojego w osobie Muammara Kadafiego. W obliczu takich postępów prezydent Obama, który w obalanie libijskiego tyrana już się włączył, zaproponował, by w takim razie doprowadzić do zwycięstwa demokracji w Syrii. Tu jednak natrafił na sprzeciw; najwidoczniej Syria nie była przewidziana podczas szczytu w Deauville. I chociaż prezydent Obama usilnie nalegał, sprzeciw był nieubłagany w następstwie czego do interwencji w Syrii nie doszło, a prezydent Obama powziął śmiertelną urazę do rosyjskiego prezydenta Putina, któremu przypisał inspirację tego nieubłaganego sprzeciwu. W rezultacie Stany Zjednoczone powróciły do aktywnej polityki w Europie Wschodniej, zapalając zielone światło dla przewrotu politycznego na Ukrainie, którego nieukrywanym celem było wyłuskanie Ukrainy z rosyjskiej strefy wpływów. W ten sposób USA wysadziły w powietrze polityczny porządek lizboński, a Polska ponownie dostała się pod kuratelę amerykańską, co pociągnęło za sobą konieczność przebudowy tubylczej sceny politycznej pod kątem potrzeb amerykańskiej polityki wschodniej. Toteż zaraz ujawnił się straszliwy spisek kelnerów, którzy w dążeniu do wysadzenia w powietrze III RP nagrali co najmniej 900 godzin rozmów rozmaitych dygnitarzy z Platformy Obywatelskiej, nie bez powodu uważanej przez Amerykanów za polityczną ekspozyturę Stronnictwa Pruskiego. Afera podsłuchowa – bo o niej mowa – nadwerężyła popularność Platformy Obywatelskiej, w następstwie czego prezydent Bronisław Komorowski – chociaż miał wygrać w cuglach – przegrał wybory z Andrzejem Dudą, zaś starający się o wpisanie na listę „naszych sukinsynów” RAZWIEDUPR postarał się o dodatkowe zablokowanie Platformy Obywatelskiej, wykreowując z dnia na dzień Nowoczesną Ryszarda Petru, który zanim jeszcze zdążył otworzyć usta, już został przez stęskniony naród obdarzony 11 procentami zaufania. W rezultacie zwycięzcą wyborów zostało Prawo i Sprawiedliwość, które z punktu widzenia potrzeb amerykańskiej polityki jest znakomitym kandydatem na „naszego sukinsyna”, bo nie trzeba go szczuć na złego Putina. Sam się poszczuje i to w dodatku – za darmo, więc czegóż chcieć więcej? Ano tegóż, że nikt nie stawia wszystkiego na jedna partię, bo cóż będzie, jeśli zacznie ona grymasić? Na wszelki tedy wypadek Amerykanie na listę „naszych sukinsynów” wciągnęli też RAZWIEDUPR, który z punktu widzenia potrzeb amerykanskiej polityki wschodniej jest jeszcze wygodniejszy. Za napiwek w wydokosci, dajmy na to, 15 mln dolarów, RAZWIEDUPR zrobi wszystko, co mu się każe, bez konieczności stwarzania pozorów jakiegoś partnerstwa i tak dalej. To się nazywa divide et impera i dlatego obecną wojnę polityczną w Polsce można nazwać II wojną o inwestyturę – kto zostanie najukochańszą duszeńką Waszyngtonu. Stanisław Michalkiewicz
Janusz Korwin-Mikke: Słowa byłego oszołoma Jak wiadomo, człowiek, który trafnie przewiduje to, co stanie się za dziesięć lat, przez 9 lat, 11 miesięcy i 10 dni uważany jest za oszołoma. Ten, kto przewidzi to, co stanie się za 20 dni - jest prawdziwym prorokiem. Więc ja jestem z tych oszołomów. Bylem oszołomem, gdy twierdziłem, że rozpadnie się Związek Sowiecki . Byłem oszołomem, gdy twierdziłem, że rozpadnie się AWS; byłem oszołomem, gdy twierdziłem, że rozpadnie się UD. Jestem oszołomem, gdy twierdzę, że rozpadnie się Unia Europejska. Jestem oszołomem, gdy twierdzę, że za kilkanaście lat słowo "demokrata" stanie się, jak kiedyś, pośmiewiskiem ("Z tyłu łata, z przodu łata - idzie sobie demokrata"). Tyle że moje proroctwa, pardon: szołomstwa - prawie zawsze się sprawdzają. Ze sprawą p. Lecha Wałęsy jest podobnie: ja przecież już od 1981 roku uparcie twierdzę - bo już wtedy wiedziałem (nie: "przewidywałem" - WIEDZIAŁEM), że p. Wałesa jest kapusiem bezpieki. I, oczywiście, byłem oszołomem - bo to przecież znany na całym świecie przywódca, który obalił komunizm. Otóż p. Wałęsa niczego nie "obalał". Pan Wałęsa na polecenie swoich mocodawców pomógł zorganizować gładkie przejście od socjalizmu "moskiewskiego" do (znacznie większego!!) eurosocjalizmu. Nie był w tym, oczywiście, sam. Śp. gen. Czeslaw Kiszczak wszystko świetnie zorganizował. SOLIDARNOŚĆ została rozwiązana w 1983 - a w 1988 p. Wałęsa założył i zarejestrował Zupełnie Nową SOLIDARNOŚĆ. Z tym, że wszyscy - lub prawie wszyscy - z tej nowej "S" to byli zwykli agenci działający na rozkaz swoich oficerów prowadzących. Tak nawiasem: p. Wałęsa mógł o tym nie wiedzieć! Jeden agent nic nie wie o innym agencie! No i odbył się teatr pn. Okrągły Stół i "rozmowy w Magdalence". I PZPR przekazała władzę... agenturze p. gen. Kiszczaka. To był naprawdę Wielki Człowiek. Wielki Manipulator, znaczy się. I wszyscy razem, do spółki z agenturą Wielkiego Wschodu Francji (Geremek, Michnik, Kuroń...) pracowicie budują eurosocjalizm. A człowiek, który to nieustannie demaskuje - w dalszym ciągu uważany jest za oszołoma. Wiecie Państwo, co? Ludzi nie jest tak łatwo oszukać. Gen. Kiszczakowi się to udało. I teraz najlepsze. Ludzi oszukanych o wiele trudniej jest przekonać, że zostali oszukani! Ludzie myślą: "Zaraz! To znaczy, że przez lata głosowałem na agentów (podzielonych dla niepoznaki na >wrogie< partie?). To znaczy, że ja jestem idiotą, który dał się nabrać?". A ponieważ nikt nie uważa się za idiotę, to wniosek prosty: "Skoro nie jestem idiotą - to znaczy, że to, co mówi Korwin-Mikke, to czyste fantazje!". Może teraz - gdy jest już OCZYWISTE, że mianowany przez bezpiekę lider Wielkich Przemian był wsiowym przygłupem umiejętnie sterowanym przez świetnie wyszkolonych oficerów - może teraz zaczniecie Państwo myśleć: "A może rzeczywiście zrobiono nas w bambuko?" JKM
Rozbudowana wersja tekstu p/t "Historia naturalna seksota" O tym, że p.Lech Wałęsa był kapusiem SB wiem od 1981 roku – więc znaleziska w szafie p.Marii Kiszczakowej zupełnie mnie nie poruszyły. I głęboko wierzę tej zacnej kobiecie, że wyciągnęła je z szafy akurat teraz – bo, jak to ujęła: „coś mi odbiło”. Kiedykolwiek by Jej odbiło zawsze padłoby pytanie: „Dlaczego akurat teraz?”... Więc nie ma sensu się nad tym zastanawiać. Wiemy więc, że p.Wałęsa był seksotem – takie ładne, rosyjskie – (oficjalne!) określenie: „секретный сотрудник” („sekretnyj sotrudnik” = „tajny współpracownik”), Jednak znacznie ważniejsza od tego jest informacja KIM On w ogóle był? Gdzieś tam w 1988 chyba roku reżim postanowił pokazać p.Wałęsę w telewizji. Ustawiono Go w głupiej sytuacji: za stołem prezydialnym siedział śp.Mieczysław F. Rakowski, a p.Wałęsa mógł mówić stojąc w przejściu między robotniczą ciżbą. Ale mógł mówić. I co ja wtedy zobaczyłem i usłyszałem? Zobaczyłem polityka europejskiej klasy, jak na członka PZPR bardzo inteligentnego, mówiącego rzeczy zrozumiałe – a naprzeciwko prostaka bredzącego slogany o „prawach człowieka”, „o roli klasy robotniczej” i o tym, jak powinien wyglądać socjalizm. Tymczasem – ku mojemu szokowi – WSZYSCY moi znajomi mówili: „Ten Wałęsa zdeklasował Rakowskiego!”!!! Takie było społeczne zapotrzebowanie na kogoś, kto by pokonał „komunę”, że ludzie widzieli nie rzeczywistość - lecz to, co chcieli widzieć!! Bardzo podobną sytuację opisywał śp.Tadeusz Dołęga-Mostowicz w klasycznej książce „Kariera Nikodema Dyzmy”. Gdy Dyzma osiągnął pewną pozycję, ludzie nie dostrzegali zupełnie, kim on naprawdę był! Pozwolę sobie zacytować zakończenie tej książki: „ – Z czego się pan śmieje? – obrażonym tonem zapytał wojewoda. Żorż zerwał się, urwał z miejsca śmiech, kilkakrotnie próbował założyć monokl, lecz ręce mu tak się trzęsły, że nie mógł sobie dać z nim rady. Był zdenerwowany i wzburzony do ostatnich granic. – Z czego? Nie z czego, moi państwo, tylko z kogo?! Z was się śmieję, z was! Z całego społeczeństwa, z wszystkich kochanych rodaków! – Panie!… Milczeć! – wrzasnął Ponimirski i jego blada twarzyczka chorowitego dziecka zrobiła się czerwona z wściekłości. — Milczeć! Sapristi! Z was się śmieję! Z was! Elita? Cha, cha, cha… Otóż oświadczam wam, że wasz mąż stanu, wasz Cincinnatus, wasz wielki człowiek, wasz Nikodem Dyzma to zwykły oszust, co was za nos wodzi, to sprytny łajdak, fałszerz, i jednocześnie kompletny kretyn! Idiota, nie mający zielonego pojęcia nie tylko o ekonomii, lecz o ortografii. To cham, bez cienia kindersztuby, bez najmniejszego okrzesania! Przyjrzyjcie się jego mużyckiej gębie i jego prostackim manierom! Skończony tuman, kompletne zero! Daję słowo honoru, że nie tylko w żadnym Oksfordzie nie był, lecz żadnego języka nie zna! Wulgarna figura spod ciemnej gwiazdy, o moralności rzezimieszka. Sapristi! Czy wy tego nie widzicie? Źle powiedziałem, że on was za nos wodzi! To wy wywindowaliście to bydlę na piedestał! Wy ludzie pozbawieni wszelkich rozumnych kryteriów! Z was się śmieję, głuptasy! Z was! Motłoch!… Nareszcie udało mu się włożyć monokl. Obrzucił wszystkich pogardliwym spojrzeniem i wyszedł trzaskając drzwiami. Doktor Litwinek przerażonym i zdumionym wzrokiem przesunął po twarzach obecnych: na każdej był zakłopotany uśmiech, pełen politowania. – Co to znaczy? – zapytał. – Kto to ten pan?
Pani Przełęska odezwała się: – Niech pan wybaczy, panie dyrektorze, to mój siostrzeniec, a szwagier prezesa. Zwykle bywa spokojny… jest niespełna rozumu. – To wariat – wyjaśnił wojewoda. – Biedny chłopak – westchnęła panna Czarska. Aha – uśmiechnął się doktor Litwinek – no, oczywiście, wariat.” No więc właśnie ja byłem traktowany jak wariat. Bo to jest tak: gdy p.Smith je rybę nożem – mówi się: „Prostak”. Gdy robi to lord Coxon, to jest to „wyrafinowane łamanie konwencji”. P. Wałęsa bredził: „Jestem za, a nawet przeciw” – a ludzie mówili: „Jaki wspaniały paradoks!” P. Wałęsa został nawet członkiem „Komitetu Mędrców” UE. Co świadczy, że nie tylko w Polsce elity „pozbawione są wszelkich rozumnych kryteriów”. Więc proszę spojrzeć na p.Wałęsę takiego – jakim On jest. Na pracownika mającego uprawnienia na reperację wózków akumulatorowych niskiego napięcia – bo do pracy przy prądzie wyższego napięcia nikt by Go nie dopuścił. Na półgłówka, który po prostu BREDZI. I to nie jest Jego wina. On taki jest – a to zwolennicy „SOLIDARNOŚCI”, sprytnie podpuszczeni przez ludzi p.gen.Kiszczaka, wywindowali Go na piedestał.
I dlatego sądzę o d***kracji to, co o niej sądzę! Z tym, że Nikodem Dyzma zdał sobie sprawę ze swej pozycji i ostatecznie odmówił zostania premierem – a p.Wałęsa bez krępacji zgodził się być prezydentem!!! Nikodem Dyzma był – co przyznał Żorżyk Ponimirski, „sprytnym łajdakiem”, który całkiem inteligentnie manewrował. Za p.Wałęsę robotę odrabiali bezpieczniacy. Pamiętam wyznania kolegów p.Wałęsy: „Myśmy wiedzieli, że on jest agentem – ale nic się nie dawało zrobić - już był tak otoczony wstawionymi innymi agentami". Powtarzam: „SOLIDARNOŚĆ” rozwiązano w 1983. W roku 1988 na polecenie swoich oficerów prowadzących p.Wałęsa i inni agenci założyli zupełnie inną organizację p/n „SOLIDARNOŚĆ”. Której junta p.gen.Wojciecha Jaruzelskiego uroczyście przekazała władzę. Co ciekawe: każdy z nich mógł myśleć, że jest jedynym agentem. Agenci nie wiedzą o sobie wzajemnie!!! I jeszcze jedno: znamy teczkę p.Wałęsy z lat 1971-76. Potem został On najprawdopodobniej agentem WSI (ostatecznie pod Stocznię podwiozła Go – jak mi to powiedział p.adm. Waga – motorówka Marynarki Wojennej…) – i dopiero ta teczka będzie interesująca! Oraz, oczywiście, teczki założycieli tej „SOLIDARNOŚCI-BIS”… JKM
24 lutego 2016 Rząd Prawa i Sprawiedliwości ma na realizację obietnic wyborczych 4 lata, a nie 100 dni
1. Wczoraj minęło 100 dni od zaprzysiężenia rządu premier Beaty Szydło (16 listopada), z kolei w najbliższy piątek upłynie tyle samo czasu od momentu wygłoszenia przez szefową rządu expose (18 listopada) więc zarówno dziennikarze jak i politycy opozycji masowo zaczęli je podsumowywać. Dominują oceny niekorzystne, bo ich zdaniem rząd Beaty Szydło nie zrealizował większości deklaracji z kampanii wyborczej, mimo tego, że przecież doskonale wiedzą iż kadencja parlamentu i wyłonionego przez większość parlamentarną rządu, trwa nie 100 dni ale 4 lata. Tuż po powstaniu tego rządu mnożyły się ataki opozycji, że realizacja obietnic wyborczych Prawa i Sprawiedliwości rozsadzi finanse publiczne, a od momentu kiedy premier Szydło stwierdziła, że realizacja programu wyborczego (szczególnie tych jego projektów, które związane są z dodatkowymi wydatkami budżetowymi), będzie następowała wraz z poprawą ściągalności dochodów budżetowych, padają ciężkie oskarżenia o oszukiwaniu wyborców.
2. Przypomnijmy tylko, że mimo wielu przeciwności rząd przygotował, a parlament uchwalił sztandarową ustawę programową Prawa i Sprawiedliwości, czyli wsparcie dla rodzin wychowujących dzieci. Tzw. program 500+, to wydatki 500 zł (bez podatku i bez zaliczania tej kwoty do dochodu rodziny) na drugie i każde kolejne dziecko we wszystkich rodzinach bez ograniczeń dochodowych, a w rodzinach mniej zamożnych o dochodach do 800 zł na głowę i 1200 zł na głowę w rodzinach wychowujących dziecko niepełnosprawne, także na pierwsze dziecko. Według wstępnych szacunków (uruchamianie wydatków będzie następowało po wniosku zainteresowanych rodziców), tą formą wsparcia będzie objętych w roku 2016 przynajmniej 2,7 mln rodzin i blisko 4 mln dzieci do 18 roku życia. Według szacunków ministerstwa rodziny programem objęte zostanie ok. 780 tys. rodzin z jednym dzieckiem (a więc tych o niskim poziomie dochodów), ok.1,6 mln rodzin z dwojgiem dzieci, około 270 tysięcy rodzin z trojgiem dzieci i wreszcie ok. 60 tysięcy rodzin z czworgiem i większą ilością dzieci. Jak potwierdza większość ekspertów program ten cieszy nie tylko demografów, ale także wszystkich tych którzy zajmują się polityką ludnościową kraju, ponieważ ma szansę zatrzymać emigrację oraz skłonić polskie rodziny do posiadania większej ilości dzieci.
3. Ale przecież w tym czasie uchwalono także tzw. małą ustawę medialną pozwalającą na przeprowadzenie pierwszego etapu zmian w mediach publicznych, nowelizację ustawy o służbie cywilnej pozwalającą na usunięcie ze stanowisk kierowniczych w administracji publicznej ludzi, którzy jawnie sprzeciwiali się realizacji programu Prawa i Sprawiedliwości, ustawę znosząca przymus kierowania 6-latków do edukacji w szkołach, ustawę likwidująca tzw. złote spadochrony dla zarządów spółek skarbu państwa i ustawę o podatku bankowym. Na szczególną uwagę zasługuje przedstawiony kilka dni temu przez wicepremiera Morawieckiego wieloletni program inwestycyjny mający na celu wyprowadzenie polskiej gospodarki z pułapki średniego rozwoju opiewający na kwotę 1 biliona złotych dodatkowych wydatków inwestycyjnych w ciągu najbliższych 8 lat. Parlament wypełniając decyzję Trybunału Konstytucyjnego przyjął także nowelizację ustawy o policji, a także ważną ustawę podporządkowującą na powrót prokuraturę ministrowi sprawiedliwości. Obecny Parlament przez wiele tygodni zajmował się również spawami Trybunału Konstytucyjnego (w tym także nowelizacją ustawy o Trybunale) ale głownie dlatego, że poprzedni Sejm złamał Konstytucję RP i wybrał sędziów Trybunału „na zapas”.
4. Opozycja zarzuca premier Szydło nie wywiązanie się w ciągu 100 dni z obietnicy obniżenia wieku emerytalnego, podniesienia kwoty wolnej w podatku PIT, wprowadzenia darmowych leków dla osób powyżej 75 roku życia, czy braku podwyższenia minimalnej stawki godzinowej do 12 zł ale doskonale przecież wie, że projekty ustaw we wszystkich tych sprawach albo są w Sejmie albo też pracuje nad nimi rząd ale określił już termin wprowadzenia tych rozwiązań w życie. Projekty ustaw o obniżeniu wieku emerytalnego i podwyższeniu kwoty wolnej w podatku PIT przygotował prezydent Andrzej Duda i przesłał je do Sejmu, gdzie są procedowane. Dwa kolejne projekty ustaw przygotowuje z kolei rząd przy czym ustawa o darmowych lekach dla osób powyżej 75 roku życia wejdzie w życie w 4 kwartale tego roku, a ustawa o płacy godzinowej latem tego roku. Podsumowując rząd Prawa i Sprawiedliwości jest pierwszym rządem w ostatnim 26-leciu, który wręcz z żelazną konsekwencją realizuje zapowiedzi z programu wyborczego przy czym tempo ich realizacji dostosowuje do możliwości budżetowych przy czym skutecznie powiększa dochody podatkowe. Kuźmiuk
Żydokomuna mobilizuje ostatnie odwody No, no! Tego się nie spodziewałem, przede wszystkim dlatego, że myślałem, iż sławny pisarz Jacek Bocheński jest już starym nieboszczykiem. Tymczasem – nic podobnego! Sławny pisarz Jacek Bocheński nie tylko nie jest żadnym nieboszczykiem, ale pełnym wigoru, a być może również planów na przyszłość szermierzem świętej sprawy, której kontury za każdym razem wyznacza mądrość etapu. Z jednej strony jest mi nawet z tego powodu bardzo miło, bo po ukończeniu drugiej klasy szkoły podstawowej, „za postępy w nauce i piękne czytanie” dostałem w nagrodę książkę autorstwa Jacka Bocheńskiego pod tytułem „Zgodnie z prawem”, zawierającą opowiadania sławiące kolektywizację i ubowców. W opowiadaniu sławiącym kolektywizację występował niejaki Węgrzecki, którego do kołchozu przekonał pewien piłkarz („po linii sportowej, instruktor z powiatu, piłkarz”), czarnym charakterem, oczywiście umiejętnie się maskującym, był niejaki Karolak, natomiast bohaterem pozytywnym – traktorzysta Żuk i miejscowy chłop, niejaki Jabłoński, co to nie tylko wywoził na pole ponadnormatywne furmanki obornika, ale w dodatku podczas transportowania nawozu śpiewał aktualne kuplety: „trumanowski pachołek z krzyżem...” - o Piusie XII. Z kolei w opowiadaniu gloryfikującym UB pozytywnym bohaterem był funkcjonariusz Piechna (?), któremu kuku zrobił herszt działającego w Ciechanowskiem („resort z Ciechanowa, bezpieczeństwo!”) oddziału Mikołaja. Nie można Jackowi Bocheńskiemu odmówić talentu; może i małego, ale zawsze – o czym może zaświadczyć fragment, który cytuję z pamięci (minęło od tamtej pory 60 lat, więc może cytat nie jest dokładny). Chodzi o scenę w której niejaki Tarka gwoli podtrzymania rozmowy, próbuje przekonać któregoś z członków oddziału „Mikołaja”, że go zna: - „A ja towarzysza skądś znam” - na co „Mikołaj” reaguje dekonspiracją: - „A może panowie towarzysze i mnie znają? Nie znają? Więc niech się panowie towarzysze, podli zdrajcy, dowiedzą, że my wszyscy jesteśmy AK. A przybyliśmy tu, by was, bolszewickie wieprze, wytłuc. Zaraz będziemy was prać po waszych peperowskich pyskach. W imię Boga i Ojczyzny ogłaszam wyrok. Tobie, stary zdrajco (to do starego Piechny – SM) – kula w łeb. Ty młodzieńcze niewinny (to do młodego Piechny, który zajmuje bliżej nieokreślone stanowisko w powiecie – SM) – pójdziesz za ojcem do piachu. Olszańskiemu – pięćdziesiąt batów i – rekwizycja świniaka. Tarce – pięćdziesiąt batów …” i tak dalej. No cóż; nie jest światło, by pod korcem stało; cnota nie powinna pozostać bez nagrody, więc z drugiej strony myślę, że pan wicepremier Gliński powinien utworzyć jakiś gadzinowy fundusz, z którego finansowane byłyby wydania najbardziej łajdackich utworów autorów próbujących drapować się w płaszcze Konrada – takich na przykład, jak sławny pisarz Jacek Bocheński. Dlaczego młodzież nie miałaby powąchać tego smrodu, który produkowali, a które, w charakterze pereł literatury polskiej, prezentowane były bezwstydnie i nie bezinteresownie poprzednim generacjom. Przecież za tantiemy za te ubeckie panegiryki Jacki Bocheńskie inkasowały jurgielt, na tej samej zasadzie, co „Bolek” za swoje utwory literackie. Wprawdzie literacki poziom produkcji „Bolka” nie wytrzymuje porównania z twórczością sławnego pisarza Jacka Bocheńskiego, ale poziom to jedna sprawa, a gatunek to sprawa druga. Gatunek jest ten sam. Nic zatem dziwnego, że sławny pisarz Jacek Bocheński, o którym myślałem, że już nie żyje, nie tylko żyje (złego diabli nie biorą) ale w dodatku na sygnał znajomej trąbki natychmiast stanął w karnych szeregach w obronie naszego słodkiego Kukuńka. „Artileristy! Stalin dał prikaz!” - śpiewał chór Aleksandrowa. Teraz obowiązki Stalina w naszym nieszczęśliwym kraju pełni najwybitniejsza postać żydokomuny, pan redaktor Adam Michnik. Skoro tedy pan redaktor Michnik dał sygnał, to jakże sławny pisarz, który początki swojej sławy zawdzięcza takim utworom, jak właśnie „Zgodnie z prawem”, miałby pozostać obojętny? Nie pozostał, to znaczy – nadal „w służbie narodu”. Jacek Bocheński w lipcu skończy 90 lat. Najwyraźniej żydokomuna mobilizuje swoje ostatnie odwody. Stanisław Michalkiewicz
25 lutego 2016 Rząd przyjął projekt ustawy chroniący polską ziemię
1. Szybkimi krokami zbliża się dzień 1 maja 2016 roku, kiedy to kończy się okres ograniczenia dostępu do zakupu polskiej ziemi rolnej przez cudzoziemców (w negocjacjach akcesyjnych udało się wynegocjować 12 letni okres przejściowy w dostępie do nabywania ziemi rolnej w Polsce). Wprawdzie poprzednia koalicja tuż przed wyborami parlamentarnymi latem 2015 roku przyjęła ustawę, która miała chronić polską ziemię przed zagranicznym wykupem ale okazuje się, że ma ona tyle luk, iż ta ochrona jest naprawdę iluzoryczna. Między innymi na podstawie ustawy autorstwa PO-PSL po 1 maja tego roku można byłoby zalegalizować wszystkie tzw. transakcje słupowe czyli zakupy ziemi na podstawionych polskich „rolników” dla podmiotów zagranicznych (osób fizycznych, spółek), których sporo miało miejsce w ostatnich kilku latach szczególnie w województwach północno – zachodnich naszego kraju.
2. Przyjęty we wtorek przez Radę Ministrów projekt zakłada, że państwowa ziemia rolna (ok. 1,5 mln ha), będzie w dyspozycji Agencji Nieruchomości Rolnych (ANR), a podstawowym sposobem jest zagospodarowania będą wieloletnie dzierżawy, a nie sprzedaż. Zresztą ustawa wprowadza 5- letnie moratorium na sprzedaż państwowej ziemi rolnej, obowiązujące od momentu jej uchwalenia, poza sprzedażą na inne cele niż rolne (np. cele transportowe, przemysłowe, budownictwo mieszkaniowe), przy czym to ograniczenie nie dotyczy działek ziemi rolnej poniżej 1 ha. Grunty rolne będą mogli kupować co do zasady rolnicy indywidualni (wyjątki to nabywanie ziemi rolnej przez osoby bliskie sprzedającemu, samorządy i Skarb Państwa), a odstępstwa od tej reguły będą wymagały zgody prezesa ANR (te zasady nie będą obowiązywały przy nabywaniu ziemi w drodze dziedziczenia, orzeczenia sądu albo organu egzekucyjnego). Kupiona przez rolnika państwowa nieruchomość rolna nie będzie mogła być zbyta bądź wydzierżawiona przez 10 lat od daty nabycia, a tak utworzone gospodarstwo rolne będzie musiało być prowadzone osobiście przez nabywcę. W ustawie doprecyzowano definicję rolnika indywidualnego określając, że warunek osobistej pracy w gospodarstwie będzie spełniony miedzy innymi wtedy kiedy będzie on podlegał ubezpieczeniu społecznemu w KRUS w pełnym zakresie, chyba że gospodarstwo jakie prowadzi nie przekracza 20 hektarów użytków rolnych. Ponadto rolnik będzie mógł nabyć państwowe grunty rolne jeżeli łączna powierzchnia gruntów rolnych stanowiących własność nabywcy nie będzie przekraczała 300 ha przy czym limit ten dotyczy gruntów nabytych kiedykolwiek z zasobu własności rolnej Skarbu Państwa. ANR uzyska w wyniku tej ustawy kontrolę nad obrotem wszystkimi nieruchomościami rolnymi (także prywatnymi), a nie tak jak jest obecnie tylko tymi powyżej 5 ha.
3. Tak jak zapowiadało Prawo i Sprawiedliwość w kampanii wyborczej ziemia rolnicza z zasobów Skarbu Państwa będzie, dostępna tylko dla rolników indywidualnych, dostęp do niej będą mieli tylko rolnicy prowadzący osobiście gospodarstwa rodzinne do 300 hektarów, kontrolą ANR objęte będą także transakcje prywatną ziemią rolną (działkami powyżej 1 ha). W wyniku przyjęcia tej ustawy nie będzie możliwe zalegalizowanie transakcji nabycia ziemi państwowej przez tzw. słupy czyli przeniesienia jej własności na osoby fizyczne lub prawne, które udostępniły środki finansowe na te transakcje. Ustawa w takim kształcie powinna spełniać unijną zasadę swobodnego przepływu kapitału (ziemię państwową może kupić każdy kto jest rolnikiem indywidualnym i osobiście będzie prowadził gospodarstwo rolne przez przynajmniej 10 lat), co jak się wydaje skutecznie będzie eliminowało nabywców z zagranicy. Zresztą podobne rozwiązania obowiązują w ustawach regulujących obrót ziemią rolną we Francji czy w Danii, a ponieważ te regulacje nie były kwestionowane ani przez Komisję Europejską, ani skarżone do Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości, to także polska ustawa nie powinna być kontestowana.Kuźmiuk
Chamski napad Żakowskiego na Ziemkiewicza – i obrzydliwa relacja w FAKT.cie
http://www.fakt.pl/politycy/jacek-zakowski-wypunktowal-rafala-ziemkiewicza-w-tvp-,artykuly,613538.html
P.Jacek Żakowski ocenia p.Rafała A.Ziemkiewicza:
– To jest próba ochlapania tych odważnych ludzi, jak Lech Wałęsa, przez ludzi takich jak pan, którzy nie mieli odwagi włączyć się w walkę z komunizmem.
– W podstawówce rzeczywiście nie było okazji – odparł Ziemkiewicz.
– Pan nie był w podstawówce! – odparował mu Żakowski.
- W pierwszej klasie liceum – bronił się Ziemkiewicz.
- Pan nie był w pierwszej klasie liceum w końcu lat 80. – zripostował Żakowski.
- Wtedy już byłem na studiach – przyznał niechętnie Ziemkiewicz.
- No właśnie. To miał pan wielką szansę pójść na barykadę i zginąć – zgasił go Żakowski.
Dodał też, że to, co dzisiaj dzieje się dookoła Wałęsy, to „rewanż tych, którzy mieli poczucie, że nie stanęli na wysokości zadania”. Warto dodać, że Ziemkiewicz debiutował literacko jako pisarz fantastyki, w samym środku stanu wojennego. W 1982 r., w tygodniku „Odgłosy”, Ziemkiewicz opublikował swoje pierwsze opowiadanie. Był to czas, kiedy nie drukowano dzieł twórców opozycyjnych, a wszystkie niezależne gazety i wydawnictwa były pozamykane. Otóż:
1) W roku 1981 (wprowadzenie stanu wojennego) p.RAZ miał 17 lat
2) W 1982 było odwrotnie: nieliczne pisma (większość była jeszcze zawieszona) uganiały się za autorami, bo „salon” ogłosił bojkot pism reżymowych, co dało ogromną szansę młodym twórcom, do tej pory traktowanym niechętnie. Jeśli ja wtedy mało w nich pisywałem, to nie dlatego, że nie chciałem, ani nie z powodu cenzury (w stanie wojennym była łagodna – jeśli ktoś nie wzywał do pójścia na barykady, oczywiście...) tylko z powodu tchórzostwa redaktorów naczelnych, trzęsących się o stołki. P.Ziemkiewicz był wtedy zapewne w ostatniej klasie liceum i debiut w porządnym łódzkim piśmie to było ho-ho! Przy czym trudno Mu było w tym wieku być znanym jako „twórca opozycyjny”.
3) W PRL nie było pism „niezależnych” - poza podziemnymi. Pisma zostały 13-XII-1981 zawieszone – potem były stopniowo odwieszane. Różniły się giętkością kręgosłupów redaktorów naczelnych.
4) W końcu lat 80.tych nikt nie chodził na barykady, by ginąć. I nie bardzo wiadomo by było, z kim walczyć – bo junta śp.gen.Wojciecha Jaruzelskiego pozwoliła p.Mieczysławowi F.Rakowskiemu na realizację ”reformy Wilczka” - po której Polska stała się najbardziej liberalnym krajem w Europie. Zostało to zniszczone przez komunistycznych agentów umieszczonych przez śp.gen.Czesława Kiszczaka w lewicowej (jak każdy związek zawodowy) „SOLIDARNOŚCI”.
5) „odważna walka z komunizmem” realizowana przez ludzi odważnie walczących na polecenie SB (a potem zapewne WSI) i podwożonych do Stoczni przez motorówkę Marynarki Wojennej... P.Żakowski nawet nie zdaje sobie sprawy, jak się ośmiesza. Niestety: w oczach telewidzów:
https://www.youtube.com/watch?v=R8mg08I1w-Y&feature=youtu.be
prymitywne numery p.Żakowskiego mogą zrobić wrażenie.
Wraz z p.Żakowskim czekamy z niecierpliwością na ujawnienie przez JE Antoniego Macierewicza słynnego ANEKSU do Raportu n/t WSI. Obawiam się, że jednak, że zrobi On ten sam błąd, co śp.Lech Wałęsa: nie opublikuje go. Przy okazji zawiadamiam, że czuję się świetnie, żadnych samobójczych myśli nie mam, mam ośmioro dzieci (z czego dwoje b. małych) i ośmioro wnuków (plus dwójka w drodze), mam dla kogo (a nie wymieniłem wszystkich!) żyć – i nie mam najmniejszego zamiaru rozstawać się z tym światem. Za pomoc w tym dziele z góry dziękuję – ale: nie! JKM
Bolek ciągnie Salon na dno Przekazanie przez panią Marię Kiszczakową Instytutowi Pamięci Narodowej sześciu pakietów dokumentów uruchomiło proces, który już pociąga za sobą różne konsekwencje, a może pociągnąć wiele następnych. Jak dotąd dowiedzieliśmy się, że w domowym archiwum generała Kiszczaka znajdowała się teczka personalna tajnego współpracownika o pseudonimie „Bolek”, oraz teczka pracy tego agenta, którym według wszelkich znaków był były prezydent naszego nieszczęśliwego kraju Lech Wałęsa. Lech Wałęsa swoim zwyczajem nie tylko wszystkiemu zaprzeczył, ale w dodatku zaprezentował całkiem nową „koncepcję”, że owszem, podpisał to i owo, a nawet to i owo napisał – ale uczynił to zdjęty litością, na prośbę tajemniczego nieznajomego, którego tożsamości na razie ujawnić nie może. Zawsze mówiłem, że kto słucha Lecha Wałęsy, ten sam sobie szkodzi – i właśnie teraz potwierdziło się to w całej rozciągłości. Oto Salon, który stanął murem za Lechem Wałęsą i uchwalił, że w nic nie wierzy, został tą nową „koncepcją” nieprzyjemnie zaskoczony. Bo jakże tu w nic nie wierzyć, kiedy Lech Wałęsa właśnie powiedział, że jednak podpisał? Z litości, czy nie z litości – ale podpisał? Dlatego zirytowana do żywego pani redaktor Karolina Korwin-Piotrowska nie wytrzymała i poradziła Lechowi Wałęsie, żeby już nic nie kombinował z żadnymi „koncepcjami”, tylko siedział cicho. Dlaczego Salon, z autorytetami moralnymi na czele, stanął murem za Lechem Wałęsą i uchwalił, że w nic nie wierzy? Ano dlatego, że w sześciu pakietach, które pani Maria Kiszczakowa przekazała IPN-owi dokumenty dotyczące Lecha Wałęsy są zaledwie czubkiem góry lodowej. Generał Czesław Kiszczak na pewno nie trzymał w domu makulatury, tylko najbardziej wartościowe cymelia, więc wyobrażam sobie, jak autorytety moralne budzą się w środku nocy zlane zimnym potem i z kołaczącym sercem zachodzą w głowę, co też wkrótce może wyjść na światło dzienne. Z gmachu zbudowanego na tak zwanych legendach nie można wyjąć żadnego kamienia, a zwłaszcza – kamienia węgielnego, bo wszystko zacznie się walić. Warto zwrócić uwagę, że generał Kiszczak nie miał żadnego powodu, by szczególnie wyróżniać jakąś polityczną opcję, toteż rewelacje mogą przebiegać ponad aktualnymi podziałami i ciąć po obydwu skrzydłach. Zwraca też uwagę ostentacja, z jaką pani Maria Kiszczakowa przekazała zbiory generała IPN-owi. Być może mąż przed śmiercią poradził jej, by się zbiorów pozbyła, ale nie po cichu, tylko właśnie z ostentacją, żeby cała Polska widziała, że już niczego w domu nie ma i nie ma po co się do niej fatygować. W przeciwnym razie mógłby ja spotkać taki sam los, jak Alicję i Piotra Jaroszewiczów, którzy przed zamordowaniem byli przez nieznanych sprawców torturowani. Któż takie rzeczy mógł wiedzieć lepiej od generała Kiszczaka? Zatem nic dziwnego, że wdowa postąpiła zgodnie z instrukcją. Ujawnienie opinii publicznej całej zawartości archiwum generała Kiszczaka może sprawić, że wszystkie legendy, łącznie z mitem założycielskim III Rzeczypospolitej, zaczną się pruć, niczym tkanina Penelopy. Wprawdzie Muzeum Historii Żydów Polskich mogłoby naszemu mniej wartościowemu narodowi tubylczemu sprokurować nową wersję historii, z wieloma legendami, nawet ciekawszymi od tej o Krakusie i Wandzie, co to nie chciała Niemca, czy o Piaście kołodzieju, ale czy opinia publiczna by w to uwierzyła? To nie jest wcale takie pewne, więc nie można wykluczyć, że przekazanie przez panią Marię Kiszczakową do IPN sześciu pakietów dokumentów może przyspieszyć starania o zewnętrzną interwencję w Polsce – oczywiście w obronie demokracji i praworządności. Salon przekonał się, że nie ma już na co czekać, że trzeba jak najszybciej i za wszelką cenę wysadzić w powietrze obecny rząd po to, by następny, w ramach poszerzania wolności słowa, wprowadził surowe kary za podważanie legendy Lecha Wałęsy, Adama Michnika, Jacka Kuronia, Bronisława Geremka i innych legendarnych postaci drobniejszego płazu. Na straży zatwierdzonej wersji najnowszej historii naszego nieszczęśliwego kraju stanie niezależna prokuratura i niezawisłe sądy, bo wiadomo przecież, że nic tak nie gorszy, jak prawda. Stanisław Michalkiewicz
26 lutego 2016 Minorowe nastroje w PE po negocjacjach w sprawie Brexitu
1. W ostatnią środę na tzw. minisesji Parlamentu Europejskiego w Brukseli omawiane były rezultaty ostatniego posiedzenia Rady Europejskiej, które odbyło się w dniach 18-19 lutego w stolicy Belgii.Sprawozdanie z tego szczytu przedstawiał w PE przewodniczący Rady Donald Tusk, zabierali również głos przewodniczący Komisji Jean Claude Juncker i szefowie wszystkich frakcji ale nastroje na sali były więcej niż minorowe.Jeszcze w poprzednim tygodniu tuż po zakończeniu szczytu w Brukseli, wśród przywódców głównych krajów UE panował optymizm co do wyników referendum w W. Brytanii ale podziały w samym rządzie Davida Camerona (niektórzy ministrowie jego rządu są za wyjściem z UE), a także dosyć niespodziewana wolta burmistrza Londynu, który także zadeklarował się jako zwolennik Brexitu, zdecydowanie zmieniły te nastroje.W debacie podkreślano, że W. Brytania w negocjacjach uzyskała bardzo dużo ustępstw od pozostałych 27 państw członkowskich, że dodatkowych negocjacji poprawiających to porozumienie już nie będzie i że jeżeli ostatecznie większość Brytyjczyków zdecyduje o wyjściu z UE, to gospodarka tego kraju dużo straci.Nad dyskusją o ewentualnym Brexicie wisi także cień nasilającej się znowu fali imigracji do Europy, głównie przez Grecję (ponad 100 tysięcy imigrantów przybyłych do UE w niecałe dwa miesiące tego roku), co może dodatkowo negatywnie wpłynąć na decyzję Brytyjczyków.Wprawdzie W. Brytania nie jest w strefie Schengen i prowadzi własną politykę imigracyjna i azylową ale to co się dzieje we francuskim porcie Calais, gdzie tysiące imigrantów za wszelka cenę chcą się dostać na jakiekolwiek środka transportu, żeby przedostać się przez kanał La Manche, pokazuje dobitnie Brytyjczykom, że UE nie daje sobie rady z tym problemem.
2. Przypomnijmy tylko, że premier W. Brytanii David Cameron zabiegał o zmiany w prawie europejskim w 4 obszarach, wypracowania zasad współpracy pomiędzy krajami strefy euro, a krajami członkami UE, posługującymi się walutami narodowymi, wzmocnienia konkurencyjności, rynku wewnętrznego i ograniczenia ciężarów regulacyjnych, oraz zachowania suwerenności państw i zwiększenia roli ich parlamentów narodowych, wreszcie pomocy socjalnej dla imigrantów przybywających do W. Brytanii.Trzy pierwsze postulaty Camerona adresowane do Rady leżały w dobrze pojętym interesie krajów Europy Środkowo-Wschodniej więc starając się o zmiany w prawie europejskim premier W. Brytanii pracował także dla naszego regionu.Wszystko wskazuje na to, że Polska, Węgry i Czechy (Słowacja jest w strefie euro ale godzi się na takie stanowisko), będą posługiwały się własnymi walutami jeszcze przez długie lata, więc wynegocjowanie porozumienia, że tego typu kraje nie będą dyskryminowane przez rozwiązania przyjmowane dla krajów strefy euro jak najbardziej służy naszym interesom.Podobnie jest z dążeniem W. Brytanii do ograniczenia ciężarów regulacyjnych (nowe pomysły regulacyjne rodzą się w głowach tysięcy urzędników Komisji Europejskich bardzo często), co powinno służyć poprawie funkcjonowania rynku wewnętrznego UE, a tym samym wzmocnienia konkurencyjności poszczególnych gospodarek krajów członkowskich.Trzeci postulat Camerona zachowania suwerenności państw narodowych i zwiększenie roli parlamentów krajowych w unijnych decyzjach to także rozwiązanie służące interesom wszystkich krajów Europy Środkowo-Wschodniej.
3. Najbardziej drażliwe z punktu widzenia interesów państw Europy Środkowo- Wschodniej były oczekiwania Camerona co do redukcji pomocy socjalnej dla imigrantów ze względu między innymi na około 1 milion Polaków przebywających w W. Brytanii.Wprawdzie Cameron zgodził się już, że ograniczenia jakie chce wprowadzić w zakresie pomocy socjalnej będą dotyczyły tylko nowo przybywających imigrantów ale redukcje miałyby dotknąć zasiłków dla dzieci, które przebywają na przykład w Polsce a ich rodzic albo rodzice pracują w W. Brytanii.W takim przypadku Brytyjczycy gotowi byliby je dalej wypłacać ale tylko w takiej wysokości jakie obowiązują w danym kraju członkowskim.
Zawieszenie pomocy socjalnej W. Brytanii dla nowych imigrantów (ale maksymalnie na 7 lat) zostało także obwarowane formułą sytuacji nadzwyczajnej czyli takiej w której napływ imigrantów zarobkowych destabilizuje system zabezpieczeń społecznych albo prowadzi do poważnych trudności na rynku pracy, czy zakłóceń w funkcjonowaniu służb publicznych.Gdyby taka sytuacja nastąpiła, W. Brytania (albo każdy inny kraj członkowski) informuje o tym fakcie Komisję i Radę, a ta ostatnia na wniosek Komisji kwalifikowaną większością głosów przyjmuje akt wykonawczy, który danemu krajowi członkowskiemu na wprowadzenie ograniczeń we wsparciu socjalnym nowych imigrantów.
4. Jak z tego wynika Cameron uzyskał od pozostałych 27 krajów UE sporo ustępstw i teraz tak naprawdę w jego rękach i w rękach członków jego partii, są wszystkie atuty do poważnej rozmowy z Brytyjczykami.Ale atmosfera w samej W. Brytanii, a także nasilająca się fala imigracyjna, pod której presją jest także ten kraj, powodują coraz bardziej minorowe nastroje w instytucjach europejskich co do przyszłości tego kraju w UE i środowa debata w PE dobrze je oddawała. Kuźmiuk
Młody starego nie zrozumie Pisałem już chyba w tych tutaj felietonach, i to jeszcze w czasie kampanii prezydenckiej, że autorytety III RP do złudzenia przypominają mi różnych „weteranów walk o wyzwolenie narodowe i społeczne”, z którymi za czasów mej młodości organizowano nam obowiązkowe spotkania w szkołach i do znudzenia pokazywano w telewizji. Z czasem to wrażenie jeszcze się pogłębia, a już wysypanie się z szafy po Kiszczaku donosów i pokwitowań Wałęsy zaowocowało prawdziwą erupcją wrzeszczących staruszków, całkiem jak ci z piosenki Smolenia (życzę szybkiego powrotu do zdrowia, panie Bogdanie!) „za oknami świta, widać że rozkwita”. Ich mowa, logika, argumenty są identyczne, choć oczywiście odnoszą się do innych realiów. Kilka dni temu gazeta.pl walnęła na czołówce materiał, ile można było kupić chleba, jajek, gumy do majtek i innych dóbr za przeciętną pensję w 1972 roku i jak się ma to do tego, co można kupić dzisiaj. Niezbicie wynikało z tego, że dzisiaj jest lepiej, a wtedy - powiem to słowami prezesa Ochódzkiego: "Janek, co ci będę mówił - nam było ciężko". Mojemu pokoleniu wyliczano tak samo, o ile gorzej było robotnikowi za Sanacji. Opowiadano, jak to w ciemnych czasach międzywojnia wyzyskiwany chłop dzielił zapałkę na czworo a jego dzieci miały na całą gromadkę jedną parę butów i brakowało im opieki dentystycznej, podczas gdy obszarnicy i inni wyzyskiwacze jedli, pili i popuszczali. Tamci "weterani walk o wyzwolenie społeczne" (do dziś, mówiąc nawiasem, nie wiem, co to takiego "wyzwolenie społeczne") i "utrwalacze" władzy ludowej bardzo podobnie reagowali na wszystko, co godziło w ich wiarę w socjalizm. Na wszelkie wzmianki o zbrodniach Stalina: "Ale to on pokonał Hitlera". "To żołnierze Ludowego Wojska twardą robotniczo-chłopską dłonią zatknęli sztandar na gruzach Berlina, a nie generał Anders czy inni dekownicy z Londynu", "gdyby nie ten Stalin i Związek Radziecki, którego tak nienawidzicie, co by z nami dziś było?", "Gwardia Ludowa walczyła z Niemcami, a paniczykowie z AK chowali się po lasach"...
Tamci też się nie wdawali w spory, odrzucając najoczywistsze fakty. Wystarczało im w zupełności, że te fakty podnoszone są z wrogich pozycji i przez ludzi służących złym siłom międzynarodowego imperializmu. "Każdy wie, że szczekacie, bo się chcecie załapać na te dolary od CIA, na te srebrniki od niemieckich odwetowców i międzynarodowych handlarzy bronią przeciwko socjalizmowi!" "Przecież wiemy po co to wszystko - chcecie władzę ludową zastąpić ekstremistami, żeby sprzedać Polskę kapitalistom"!Na wszelkie zastrzeżenia co do socjalistycznej siermiężności życia mówili, że socjalizm odbudował Warszawę, a już obowiązkową frazą wobec każdego krytyka ustroju było oskarżenie "gdyby nie socjalizm, to byś krowy pasał, to władzy ludowej wszystko zawdzięczasz, gówniarzu, wykształcenie i koszulę na grzbiecie, i jeszcze na nią szczekasz?"Owszem, przyznawali weterani, były na jedynie słusznej drodze "błędy i wypaczenia", ale i z tym umieli sobie poradzić. "To były straszne czasy!" "Nie ma prawa nas osądzać, kto wtedy nie żył". To rozgrzeszanie się "strasznymi czasami" szczególnie było silne - jest zresztą tu wiele przykładów pisanych - szczególnie u stalinistów pochodzenia żydowskiego. Snute przez nich wizje rozdymające do absurdu przedwojenny antysemityzm, a zwłaszcza zbrodnia holocaustu, miały usprawiedliwiać każde ich łajdactwo i służalstwo, choć przecież ci Żydzi, których Hitler puścił z dymem to byli zupełnie inni Żydzi niż ci, których przywieziono ze wschodu na sowieckich czołgach.Wszystko to wraca teraz w kampanii "solidarności z Lechem". "Lecha" nie wolno krytykować, bo obalił komunizm. Dzisiejszy odpowiednik kategorycznych zdań "gdyby nie władza ludowa..." zaczyna się od "gdyby nie Wałęsa...". To Wałęsa - jak sam twierdzi - sprawił to wszystko. To pod jego przewodem powstała do walki stocznia, choć go w tej stoczni wcale nie było i do strajku dołączył, gdy ten już trwał (coraz bardziej staje się oczywiste, że nie przez żaden płot, którego nie było, tylko go tam władza dowiozła) i to po to, by wynegocjować podwyżkę i ogłosić zakończenie protestu. To na jego zew przybyło dziesięć milionów Polaków i zapisało się do "Solidarności". Bez niego nic się nie stało, co się stało, wszyscy inni byli i pozostali nikim, nie liczyli się, i - tak jak, wedle własnych słów bożyszcza śp. Anna Walentynowicz - "tylko mu przeszkadzali". Oczywiście z wyjątkiem tych, którzy obecnie pozostają w jego orszaku; z tymi łaskawie dzieli się chwałą. Kto zaś dostrzega nikczemność bijącą z akt TW Bolka, jest agentem, bo przecież wszyscy wiemy, komu to służy i kto za tym stoi: Kaczyński!Nasłuchali się tego za młodu i dziś podświadomie tę logikę i zachowania kopiują. Nie sądzę, żeby Kaczyński miał coś wspólnego z Marią Kiszczak, ale skoro wciąż jest on przez obrońców Wałęsy przywoływany, to trzeba przyznać, że jego odręczne, zachowane w papierach SB oświadczenie, że nie podpisze żadnej lojalki i uważa takie żądanie za bezprawne - przynosi mu chwałę. Nie ulega wątpliwości, że zarówno jako współpracownicy KOR, jak i w stanie wojennym, obaj Kaczyńscy zachowywali się odważnie i wiele zrobili. A mimo wszystko z tym samym amokiem, co antysemici o czterech tysiącach Żydów uprzedzonych o ataku na WTC a antyklerykałowie o maybachu Ojca Rydzyka, kodziarstwo bredzi o "chowaniu się za szafą u mamusi" - jak tamci z "prylu", że gdy ich PPR walczyła, to podporządkowana londyńskim dekownikom AK "stała z bronią u nogi" i dopiero na końcu wywołała powstanie wcale nie przeciwko Niemcom, tylko z nienawiści do nadchodzących radzieckich przyjaciół i wojsku ludowemu.Tak samo, jak bredzi, że 27-letni w roku 1970 Wałęsa był pacholęciem, które nie miało świadomości co podpisuje, a zarazem uparcie mianuje go "jednym z przywódców grudnia 1970", czego jedyną podstawą są fantazje samego Wałęsy. Fakty - takie choćby, że Wałęsa ani nie "dał się zastraszyć" ani nie "załamał w czasie przesłuchania", tylko przez wiele lat donosił bardzo gorliwie i szczegółowo i "pieniądze brał bardzo chętnie", że potem nie tyle "zerwał" współpracę, co z niego zrezygnowano, bo w 1976 nie miał już dotarcia do żadnych spraw SB interesujących, a drożył się niepomiernie, że nie prowadził żadnej działalności opozycyjnej aż do bodajże 1978, kiedy to wprowadził go do Wolnych Związków Zawodowych Krzysztof Wyszkowski (z jakimi szedł tam naprawdę intencjami?) a i w WZZ nie był przywódcą, został nim splotem okoliczności, własnej zręczności i dyskretnej pomocy SB dopiero na strajku - fakty, powtórzę, takie, jak i wszystkie inne, nie mają znaczenia.Fakty są jakie są i nic obrońcy Wałęsy nie są na nie w stanie poradzić. Pozostały im tylko emocje, okrzyki, czepianie się rozpaczliwie nieistotnych drobiazgów, że jakiś tam papier w teczce jest szwedzkiej produkcji albo ogonek w słowie Bolek na jednym donosie w lewo, a na innym w prawo, no i nieśmiertelny argument, że nie ma prawa oceniać Wałęsy nikt, kto nie był Wałęsą lub z Wałęsą, bo nie wie, jak to z nim było (kto ma zatem moralne prawo, na przykład, wytykać zdradę Targowiczanom?)
W tej żywiołowej obronie Wałęsy, w sumie nie jako Wałęsy, ale jako symbolicznego zwornika i legitymizacji III RP, nie ma rozumu. Są tylko emocje - ale za to niezwykle silne. Tak samo silne, jak wśród "utrwalaczy" i innych zwolenników władzy ludowej, którzy nawet już po ostatecznej kompromitacji i upadku PRL wciąż maszerowali w pochodach pierwszomajowych, żarliwie bronili Jaruzelskiego, robili mu przy każdej okazji "standing ovation" i wykupywali postkomunistyczne gazetki udowadniające, że w PRL nie było źle, że było bardzo wiele dobrego, że oni nie poświęcili swego życia czemuś, co było zbrodnicze i zasyfiałe, tylko wzniosłej idei sprawiedliwości społecznej - i historia to jeszcze osądzi sprawiedliwie!Patrzę na kodziarską sklerozę, skaczącą z Giertychem i liderami opozycji po ulicach, tymi samym oczami, co na tamtych zbowidowców sprzed trzydziestu lat - ale ze świadomością, że i oni trzydzieści lat temu się z partyjno-mundurowej sklerozy śmieli, a dziś są jej wierna kopią. Z wiekiem coś się w człowieku niepostrzeżenie zmienia, zupełnie przesuwa się jego wewnętrzny kompas. Za młodu nastawiony jest na szansę, więc szuka wszystkiego, co się z nią wiąże: zmiany, ryzyka. A po latach chce tylko obrony tego, co zdobył, nawet jeśli zdobył żałośnie niewiele. Chce stabilności, bezpieczeństwa, więc zmiany i ryzyka nienawidzi.Tu jest część odpowiedzi na pytanie zarówno o antypisowską zajadłość maszerujących pod komendą Kijowskiego i "Gazety Wyborczej" sześćdziesięcio- i pięćdziesięciolatków, jak i o jej przeciwskuteczność w staraniach o pozyskanie młodego pokolenia. Straszenie Kaczyńskim wyczerpuje się na straszeniu zmianą. Przyjdzie i zniszczy nam naszą III RP, może niedoskonałą, ale znaną, bezpieczną, spokojną (tak musieli o PRL myśleć starzy partyjniacy) - a my jej nie damy zniszczyć, my ją kochamy ze wszystkimi jej wadami i ponad wszystko chcemy, "żeby było tak jak było"!A, jak ładnie to ujął ktoś (przepraszam, nie zapisałem nazwiska autora tej sentencji) w jednej z dyskusji na społecznościówkach: straszenie młodego pokolenia zmianą jest równie skuteczne, jak straszenia psa spacerem.Właśnie dlatego pierniczejąca III RP przegrała wybory prezydenckie, parlamentarne, a teraz przegrywa mit, usiłując niejednoznacznym (nader delikatnie i uprzejmie mówiąc) życiorysem Wałęsy i równie dwuznacznym dilem Okrągłego Stołu konkurować z krystalicznym pięknem legendy Żołnierzy Wyklętych. Jestem więcej niż pewien, że porównanie frekwencji na imprezach służących "obronie Wałęsy" i tych związanych z Dniem Pamięci o Niezłomnych pokaże to bardzo wyraźnie.Rafał Ziemkiewicz
Zaklęte rewiry „Brudną i mokrą swą robotą przecież parają się nie po to, by takie odnieść stąd korzyści, że obłąkańczy sen się ziści” - zauważał poeta, pisząc o ubekach w słynnym poemacie „Towarzysz Szmaciak” - i dodawał, że „Szmaciak chce władzy nie dla śmichu lecz dla bogactwa, dla przepychu, chce mieć tytuły forsę, włości...”. Toteż nic dziwnego, że mimo sławnej transformacji ustrojowej, nasz nieszczęśliwy kraj pozostał pod okupacją RAZWIEDUPR-a, który na swój obraz i podobieństwo przekształcił kolejną postać polskiej państwowości, czyli III Rzeczpospolitą, w organizację przestępczą o charakterze zbrojnym. Najtwardszym jądrem tej organizacji jest oczywiście RAZWIEDUPR, który – w zależności od etapu – przepoczwarza się w różne formy, ale w każdej zachowuje tożsamość, na podobieństwo owada. On też – czy to w postaci larwy, czy poczwarki, czy uskrzydlonej postaci dorosłej, jest tym samym insektem. Zatem i RAZWIEDUPR, raz przybiera postać Informacji Wojskowej, innym razem – Wojskowej Służby Wewnętrznej, Wojskowych Służb Informacyjnych, czy przez pączkowanie rozmnaża się w jakieś wielokrotności – ale niezależnie od aktualnej postaci („jakże piękna kolonela postać, que je voudrais żoną jego zostać”) pozostaje okupantem naszego nieszczęśliwego kraju – i nie zawaha się przez niczym, łącznie ze zdradą stanu, by ten status okupanta zachować. Akurat teraz możemy to obserwować bystrym wzrokiem naturalisty, „który przegląda wykopane w błocie i gatunkuje i nazywa glisty”, jak RAZWIEDUPR, próbując wysadzić w powietrze aktualny rząd, podejrzewany przezeń o bezbożny zamiar pozbawienia go korzyści z okupacji naszego nieszczęśliwego kraju, wzorem Archimedesa, co to odgrażał się, że mając punkt oparcia może nawet ruszyć z posad Ziemię - poszukuje punktu oparcia, już to u Niemców, już to u Żydów – a teraz nawet, za pośrednictwem agentury w postaci Komitetu Obrony Demokracji, usiłuje w charakterze detonatora miny użyć rządu Stanów Zjednoczonych. Ale oprócz tego najtwardszego jądra w postaci RAZWIEDUPR-a, mamy również jądra nieco mniej twarde, w postaci innych agend organizacji przestępczej o charakterze zbrojnym, które tworzą tak zwany „aparat”, a więc – niezależnej prokuratury, niezawisłych sądów, no i oczywiście – policji ojczystej. Powiadają, że wystarczy podnieść kamień, by zobaczyć kłębiące się pod nim robactwo. Znakomitą ilustracją trafności tego spostrzeżenia, jak i potwierdzeniem powagi sytuacji, jest afera z Komendantem Głównym Policji, panem inspektorem Zbigniewem Majem. Pełnił on tę funkcję zaledwie dwa miesiące – aż do rezygnacji, która prawdopodobnie uprzedziła dymisję. Na „dzieńdobry” zaprezentował dziennikarzom gabinet swego poprzednika, wyposażony w różne zbytki kosztem 3 milionów złotych – ale to jeszcze nic w porównaniu z tym, że „potwierdził” iż za rządów PO policja inwigilowała dziennikarzy. Czy taki był warunek objęcia przezeń tego stanowiska, czy też próbował w ten sposób odwdzięczyć się za nominację – to nieważne, bo ważniejsze, że riposta pojawiła się niemal natychmiast. „Choćby cię smażono w smole, nie mów, co się dzieje w szkole” - głosiło zbawienne pouczenie, popularne za moich czasów. W szkole – a cóż dopiero – w policji, gdzie zdarzają się rzeczy, o których nie tylko w szkołach, ale nawet u wajchowych nie słyszano. („U nas, wajchowych, różne rzeczy się zdarzają” - pisał Sławomir Mrożek). Zatem zaraz się okazało, że pan inspektor Maj nie tylko zgromadził majątek wart ponad trzy miliony złotych, ale w dodatku okazało się, że do niezależnej prokuratury przez cały czas napływały informacje, „rzucające cień” na nowego komendanta. Doniósł na niego nawet jego własny, rodzony konfident – a wszystkie te donosy zostały zebrane „w jedno śledztwo”, które niezależnej prokuraturze w Łodzi – tej samej, do której jeden przez drugiego zgłaszali się złodzieje samochodów, niezależnie od siebie przyznający się do zabójstwa generała Papały, aż – jak powiadają na mieście – sam niezależny prokurator, zaskoczony taką gorliwością, musiał ich mitygować: panowie, nie wszyscy naraz; przyznawać mi się po kolei, porządek musi być! Pan inspektor Maj składając rezygnację, bez specjalnego zaskoczenia powiedział , że skoro „dotknął układów”, to „został zaatakowany”. I tak pewnie jest, bo któż może takie rzeczy wiedzieć lepiej od pana inspektora? Skoro on tak mówi, to nie wypada zaprzeczać, nawet jeśli majątek przezeń zgromadzony nie da się porównać z tym, co mógł uciułać sobie pan generał Gromosław Czempiński. Warto przypomnieć, że po aresztowaniu wiosną 2008 roku potomka porządnej, ubeckiej rodziny, szwajcarskiego finansisty Petera Vogla, który tak naprawdę nazywał się Piotr Filipczyński i pod koniec lat 70-tych, za morderstwo ze szczególnym okrucieństwem skazany został na 25 lat więzienia, w niezależnych mediach głównego nurtu ukazała się seria publikacji, jak to niebezpiecznie jest w polskich więzieniach, jak to lokatorzy cel monitorowanych 24 godziny na dobę, wieszają się na własnych skarpetkach i nawet sami nie wiedzą kiedy, słowem – Vogel dostał poważne ostrzeżenie, żeby trzymać język za zębami. Zwraca uwagę, że w przekazaniu tego ostrzeżenia uczestniczyły niezależne media głównego nurtu – a przecież to nie jedyny, ani najważniejszy przykład czynności usługowych, wykonywanych przez nie na rzecz macierzystego RAZWIEDUPR-a. Pan Vogel rzeczywiście długo milczał, ale gdy nikt nie przychodził mu w sukurs, zaczął jednak chlapać i podobnież wychlapał, że ze szwajcarskiego konta generałowi Czempińskiemu jakiś Turek ukradł milion dolarów, a pan generał nawet tego nie zauważył. W te tajne zeznania jakaś Schwein wetknęła nos dziennikarzowi śledczemu z dziennika „Dziennik”, a na widok takiego bezceremonialnego ujawniania państwowych tajemnic, zdrowe siły („na szczęście były w partii siły, co kres tej orgii położyły”) podjęły decyzję o odpaleniu „afery hazardowej”, której – jak się potem okazało - wcale „nie było” - ale premieru Tusku postawiono szlaban na prezydenturę, w następstwie czego Nasza Złota Pani musiała obmyślić dla niego jakąś inną karierę. Więc te trzy miliony złotych uciułanych przez pana inspektora Maja, nie wytrzymują porównania w majątkiem uciułanym przez pana generała Czempińskiego – no ale policja, to tylko policja, podczas gdy RAZWIEDUPR wśród bezpieczniaków może się uważać za prawdziwą arystokrację. „Premier, nie kefir, żeby był dwudniowy” naigrawano się przedwojennych kabaretach - toteż najkrócej urzędujący premier wytrzymał jednak aż cztery dni – czego nie można powiedzieć o panu Mariuszu Kamińskim, który na stanowisku szefa Polskiego Holdingu Obronnego nie wytrwał nawet dwóch dni. Ciekawe, jakich to układów on musiał dotknąć i dlaczego to dotkniecie tak boleśnie go poraziło. Skoro mowa o „obronności” to wiadomo, że to zaklęte rewiry RAZWIEDUPR-a, który tego żerowiska najwyraźniej broni bardziej, niż niepodległości – bo po co dzisiaj komu niepodległość? Stanisław Michalkiewicz
27 lutego 2016 Minister Jackiewicz – wygaszamy proces prywatyzacji
1. Wczoraj w związku z 100 dniami funkcjonowania rządu premier Beaty Szydło, konferencje prasowe miała większość ministrów tego rządu podczas których prezentowano dokonania poszczególnych resortów.Taką konferencję miał także minister skarbu Dawid Jackiewicz, który z jednej strony przedstawił działania jego resortu w ostatnich 3 miesiącach, z drugiej zamierzenia na najbliższe kilkanaście miesięcy.Minister wyznaczył sobie i swoim urzędnikom właśnie kilkanaście miesięcy na zorganizowanie nowego podmiotu (holdingu) w którym będą zgromadzone najważniejsze spółki Skarbu Państwa, te mniej istotne zostaną przekazane do istniejącej od paru lat Prokuratorii Generalnej, a sam resort zostanie zlikwidowany.
2. Ten nowy sposób zorganizowania najważniejszych spółek SP jest związany z chęcią wykorzystania ich aktywów do wzmocnienia procesów rozwojowych polskiej gospodarki, a w szczególności realizacji wieloletniego programu inwestycyjnego opiewającego na kwotę przynajmniej 1 biliona złotych, przedstawionego ostatnio przez wicepremiera Mateusza Morawieckiego.Minister Jackiewicz zwrócił przy okazji uwagę, że przez ostatnie 8 lat rady nadzorcze i zarządy spółek SP traktowały te podmioty „jak swoje udzielne księstwa, w których nie musiały się specjalnie liczyć z wolą właściciela.To swoiste bezhołowie w zarządzaniu spółkami SP właśnie się kończy, a organy zarządzające spółek będą zobowiązane do zaangażowania powierzonego im majątku w rozwojowe przedsięwzięcia wskazane w planie wicepremiera Morawieckiego.
3. Żeby realizować ten strategiczny cel, minister Jackiewicz zapowiedział wygaszanie procesów prywatyzacyjnych, ponieważ ich kontynuacja w takiej skali w jakiej prowadził je rząd Platformy i PSL-u oznaczałaby utratę nad strategicznymi spółkami dla polskiej gospodarki.W związku z tym przychody z prywatyzacji w 2016 roku zostały zaplanowane wysokości zaledwie 200 mln zł (będą sprzedawane tylko te składniki majątku państwowego, które są naprawdę zbędne), podczas gdy w ostatnich latach przychody te kształtowały się na poziomie przynajmniej kilku miliardów złotych rocznie (np. w roku 2012 wyniosły one aż 9,1 mld zł, w 2013 – 4,4 mld zł, w 2014 roku – 5 mld zł).Jak podkreślił minister Jackiewicz dokonywała nie prywatyzacji majątku państwowego ale raczej chaotycznej wyprzedaży, głównie akcji spółek giełdowych tylko po to aby dostarczyć dochodów do budżetu państwa.Rzucano więc na rynek po parę procent akcji KGHM, PKO BP, PZU czy spółek energetycznych, uzyskując z tych transakcji po kilka miliardów złotych, nie zastanawiając się jakie będą tego skutki dla Skarbu Państwa.W ten sposób w kilku najważniejszych spółkach udziały Skarbu Państwa są na tak niskim poziomie, że trzeba używać różnego rodzaju zabiegów prawnych w statutach tych spółek aby zapewnić możliwość podejmowania decyzji przez większościowego właściciela (złota akcja, albo różnego rodzaju ograniczenia dla wykonywania praw z akcji dla innych akcjonariuszy niż Skarb Państwa).Tyle tylko, że tego rodzaju posunięcia są wątpliwe na gruncie prawa europejskiego i jeżeli akcjonariusze mniejszościowi zaczną je podważać w Europejskim Trybunale Sprawiedliwości, to nie możemy być pewni, czy nie zostaną one uchylone.
4. Dobrze się więc stało, że ten proces wyprzedaży majątku swoistych rodowych sreber został zdecydowanie zatrzymany przez nowego ministra skarbu, a minister finansów przestał wywierać na niego presję.Co więcej majątek spółek SP będzie teraz wykorzystywany do realizacji najważniejszych projektów rozwojowych w gospodarce, bez uszczerbku dla realizacji bieżących zadań tych spółek. Kuźmiuk
28 lutego 2016 Dochody podatkowe w styczniu o 10% wyższe niż w roku poprzednim
1. W ostatnich dniach przemknął przez media komunikat ministerstwa finansów informujący o znacznie wyższych niż w roku poprzednim dochodach podatkowych w styczniu tego roku.Oczywiście wyższe dochody w jednym miesiącu w stosunku do analogicznego miesiąca roku poprzedniego może być wydarzeniem jednorazowym i nie można z tego wysnuwać zbyt daleko idących wniosków ale ten fakt godny jest jednak podkreślenia.Z reguły bowiem w pierwszych miesiącach roku dochody podatkowe nie spływają szczególnie wydajnie, w tym w szczególności dochody z podatku VAT, ponieważ sprzedaż w styczniu dopiero się rozkręca.Jak informuje resort finansów dochody podatkowe wzrosły w ujęciu rok do roku aż o 12,5% w tym dochody z podatku VAT były w styczniu wyższe w stosunku do stycznia 2015 roku aż o 18,4% a więc blisko o 2,7 mld zł.W przypadku tego podatku wpływ na ten gwałtowny wzrost miała także zmiana sposobu rozliczenia z tytułu importu przez upoważnionych przedsiębiorców (AEO) ale nawet po wyeliminowaniu tego wpływ wzrost dochodów z podatku VAT wyniósł blisko 10%.Wzrosty odnotowano także w przypadku podatków dochodowych zarówno tego od osób prawnych (CIT) jak i osób fizycznych (PIT), mniejsze w styczniu ale niewiele były tylko wpływy z akcyzy.
2. Mimo zastrzeżenia, że z danych styczniowych dotyczących wpływów podatkowych nie można wyciągać zbyt daleko idących wniosków, można jednak stwierdzić, że przynoszą rezultaty zdecydowane działania, które już podjął resort finansów w stosunku do niektórych grup podatników.Przypomnijmy tylko, że w grudniu poprzedniego roku resort finansów zwrócił się do podatników podatku dochodowego od osób prawnych (CIT), którzy stosowali tzw. ceny transferowe w latach 2011-2015 do złożenia stosownych korekt w zeznaniach podatkowych, za ten okres.W oświadczeniu stwierdzono także, że spółki, które zdecydują się na dobrowolną korektę deklaracji podatkowych za lata 2011-2015, będą mogły skorzystać z 50% obniżki stawki ustawowych odsetek za zaległe zobowiązania podatkowe.Resort finansów przypomniał przy tej okazji, że każda transakcja prowadzona przez podmioty gospodarcze powinna odpowiadać naturalnym warunkom rynkowym, a jej cena powinna być zbliżona do ceny rynkowej, podczas gdy w przypadku podmiotów powiązanych bardzo często zdarza się, że spółka-córka płaci spółce – matce w grupie, znacznie wyższą kwotę niż wynosi wartość rynkowa określonego dobra lub usługi (najczęściej jest to korzystanie z logo, doradztwo, dostarczanie know-how).Najczęściej tego rodzaju operacje nazywane w teorii podatków stosowaniem cen transferowych, dokonywane są przez firmy zagraniczne mające swoje spółki – córki w Polsce z reguły w ostatnim kwartale roku podatkowego, wtedy kiedy jest jasne, że musiałyby one zapłacić duże kwoty podatku dochodowego w naszym kraju.W komunikacie zawarto ostrzeżenie, że stosowanie cen transferowych przez podmioty powiązane, będzie przedmiotem wnikliwych badań urzędów skarbowych w II połowie 2016 roku.
3. W rządzie Beaty Szydło nie ma również przyzwolenia politycznego na wyłudzanie podatku VAT i stąd bardzo szybkie prace nad rozwiązaniami, dzięki którym do budżetu państwa powinno wpłynąć dodatkowo przynajmniej kilkanaście miliardów złotych w ciągu całego roku 2016.Do tej pory mieliśmy do czynienia z rosnącą z roku na rok skalą zjawiska wyłudzeń VAT w naszym kraju, w 2015 roku wyłudzenia te sięgnęły 3% PKB ( około 54 mld zł) co wręcz sugerowało swoiste przyzwolenie polityczne rządzącej koalicji Platformy i PSL-u na ten proceder.Tak więc informacja resortu finansów o wyraźnie wyższych dochodach podatkowych niż w styczniu roku ubiegłego zdecydowanie potwierdza, że rządy Prawa i Sprawiedliwości doprowadzają do wyraźnego wzrostu wydajności podatkowej bez podnoszenia podatków (w 2007 roku wydajność podatkowa wyniosła aż 17,5% PKB i była o ponad 3 % PKB wyższa niż pod koniec roku 2015). Kuźmiuk
Pozagrobowy festiwal generała Kiszczaka „W tropieniu przestępstw gospodarczych tak poniósł go szlachetny zapał, że się dopiero opamiętał, jak się za własną rękę złapał” - pisał poeta w sławnym poemacie o „Towarzyszu Szmaciaku”. Wprawie w tej sprawie nie chodziło o żadne przestępstwa gospodarcze, a tylko o inwigilowanie dziennikarzy przez ABW, która miała „w zainteresowaniu” co najmniej 48 dziennikarzy – ale każdy powód dobry, gdy chodzi o powołanie komisji śledczej. A taką właśnie komisję chciałaby powołać Platforma Obywatelska w osobie swego przewodniczącego Grzegorza Schetyny – żeby tę sprawę „wyjaśnić”. Najwyraźniej cierpi na zaniki pamięci, niczym ów pacjent, co to tracił pamięć. - Panie doktorze, tracę pamięć. - Od kiedy? - A co od kiedy? Podobna przypadłość musiała dotknąć również byłego prezydenta naszego nieszczęśliwego kraju Lecha Wałęsę, który w dodatku zdradza objawy gonitwy myśli. W związku z ujawnieniem przez IPN teczki personalnej i teczki pracy agenta „Bolka”, w głowie byłego prezydenta „koncepcje” lęgną się niczym króliki. Jeszcze Salon nie zdąży oswoić się z jedną „koncepcją”, a tu już lęgnie się kolejna i następna... Nie tylko się lęgną, ale od razu po wylęgu podawane są przez byłego prezydenta naszego nieszczęśliwego kraju do wiadomości zdumionego świata. Najpierw swoim zwyczajem wyparł się wszystkiego, ale chwilę później przypomniał sobie, że owszem, to i owo podpisał, a nawet napisał – jednak uczynił to zdjęty litością, na prośbę tajemniczego nieznajomego, którego tożsamości na razie ujawnić nie może. Potem – że nigdy nie dał się złamać, bo obalił komunizm i odniósł zwycięstwo, a zwycięzcy się nie sądzi – ale cóż z tego, kiedy następnego dnia świat dowiedział się, że owszem, kontaktował się, ale nie z SB, tylko z „kontrwywiadem” - i tak dalej, i tak dalej. Czyż w tej sytuacji można dziwić się pani red. Karolinie Korwin-Piotrowskiej, która, nie mogąc za tą gonitwą myśli nadążyć, publicznie wezwała Lecha Wałęsę, żeby przynajmniej nic już nie mówił? Najwyraźniej pan Mieczysław Wachowski, który wraz z małżonką pana generała Marka Dukaczewskiego, ostatniego szefa Wojskowych Służb Informacyjnych, których już, jak wiadomo, „nie ma”, towarzyszył byłemu prezydentowi naszego nieszczęśliwego kraju w jego podróży do Ameryki, już nie ma na niego takiego wpływu, jak kiedyś. Jaka jest tego przyczyna – trudno zgadnąć, ale nie można wykluczyć, że Lech Wałęsa po prostu uwierzył w legendę spreparowaną na użytek naszego mniej wartościowego narodu tubylczego – że obalił komunizm i w ogóle. Niestety – nie tylko generał Kiszczak dokonał zemsty zza grobu, za pośrednictwem małżonki przekazując Instytutowi Pamięci Narodowej cymelia zgromadzone w domowym archiwum, ale zemstę tę kontynuuje dzisiaj pani Maria Kiszczakowa. Właśnie w rozmowie z „Super-Ekspressem” oświadczyła, że komunizm obalił nie kto inny, tylko jej mąż, generał Czesław Kiszczak! W rezultacie Lech Wałęsa będzie musiał walczyć na jeszcze jednym, całkiem nowym odcinku frontu. Na szczęście nie będzie walczył sam, bo filut „na utrzymaniu żony”, postawiony przez RAZWIEDUPR na fasadzie Komitetu Obrony Demokracji, postanowił udzielić mu bratniej pomocy i od soboty cały KOD będzie w obronie Lecha Wałęsy kicał we wszystkich większych miastach naszego nieszczęśliwego kraju. Ta forma obrony wydaje się stosunkowo najbardziej bezpieczna, bo kicać można niezależnie od tego, co jeszcze gonitwa myśli zrodzi w głowie byłego prezydenta. Co to da – to całkiem inna sprawa, bo akurat państwowa telewizja wyemitowała film przypominający rozmowy w ścisłym gronie w Magdalence, podczas których wywiad wojskowy układał się ze „stroną społeczną”, wyłonioną w procesie selekcji kadrowej w strukturach podziemnych, o której wspominał Jacek Kuroń w rozmowach z pułkownikiem Janem Lesiakiem. Jak wiadomo, celem tej selekcji było – po pierwsze – wyeliminowanie „ekstremy”, to znaczy – osób i środowisk nawiązujących do niepodległościowych tradycji II RP i tradycji Armii Krajowej. „Ekstrema” bowiem była przez „lewicę laicką”, to znaczy – dawnych stalinowców, w rodzaju Jacka Kuronia, czy Bronisława Geremka, uważana za konkurenta i to niebezpiecznego. Po drugie - „lewica laicka” chciała wymiksować „ekstremę”, bo według jej stanowczego przekonania, w mrocznych zakamarkach duszy narodu polskiego drzemią straszliwe demony ksenofobii i antysemityzmu, których politycznym nosicielem jest właśnie „ekstrema”. W reszcie – po trzecie – wywiad wojskowy, będący w drugiej połowie lat 80-tych hegemonem tubylczej politycznej sceny, miał wprawdzie pretensje do „lewicy laickiej”, że się zbisurmaniła, ale wiedział, że jednak serca mają jak się należy, tzn. po lewej stronie, podczas gdy „ekstrema” nie ma serca ani po lewej, ani po prawej stronie – więc potrzebna ona, niczym psu piąta noga. W rezultacie zarówno jeden systemowy nurt przygotowań do transformacji ustrojowej – bo już po spotkaniu Michała Gorbaczowa z prezydentem Ronaldem Reaganem w Reykjaviku w roku 1986 było wiadomo, iż istotnym elementem ustanawianego właśnie nowego porządku politycznego w Europie będzie ewakuacja imperium sowieckiego z Europy Środkowej, a dla nikogo nie było tajemnicą, że w takiej sytuacji ustrój, jakiego świat nie widział, nie przetrwa tego eksperymentu – więc jeden systemowy nurt w postaci uwłaszczenia nomenklatury, jak i drugi systemowy nurt w postaci selekcji kadrowej w podziemiu, udały się w stu procentach. O ile pierwsza Solidarność powstawała od dołu do góry, to druga – już od góry do dołu. Wszystko było pod kontrolą, z przewodniczącym Lechem Wałęsą na czele. Nikt dokładnie nie wie, co zawierają kolejne „pakiety” archiwum generała Kiszczaka; na razie obok papierów „Bolka” wypłynęły przymilne listy różnych osobistości do generała Kiszczaka, ale to może być wierzchołek góry lodowej – bo nie ma żadnego powodu, dla którego generał Kiszczak, co to – jak twierdzi wdowa - „obalił komunizm”, miał szczególnie wyróżniać jakieś jedno środowisko polityczne kosztem innych, więc archiwalne rewelacje mogą uderzać ponad aktualnymi podziałami. W tej sytuacji nie można wykluczyć, że zdominowany przez „lewicę laicką” Salon zagrożony postępującą destrukcją „legend” i kompromitacją „legendarnych” postaci, wespół z RAZWIEDUPR-em będzie chciał przyspieszyć zewnętrzną interwencję w celu wysadzenia w powietrze obecnego rządu – i że to przyspieszenie będzie przyjęte ze skrywaną ulgą przez wiele środowisk też mających powody do obaw w związku z domowymi archiwami nie tylko generała Kiszczaka, ale i innych PRL-owskich dygnitarzy. W tej atmosferze sto dni rządu pani premier Beaty Szydło przeszło prawie nie zauważone – jeśli nie liczyć rutynowych ujadań opozycji o „złamanych obietnicach” wyborczych. Ale bo też poza postępującą kuracją przeczyszczającą w różnych strukturach państwa, działania rządu zmierzają do etatyzacji gospodarki, zaś ogłoszony przez wicepremiera Morawieckiego 25-letni program wprost zmierza do uczynienia z państwa głównego organizatora i uczestnika życia gospodarczego. Osłaniane jest to bardzo patriotyczną retoryką, jak na przykład - „ochroną polskiej ziemi” - za którą jednak kryje się postępujące ograniczanie zakresu uprawnień właścicielskich. Widać wyraźnie, że ideałem prezesa Jarosława Kaczyńskiego jest sanacja – z całym dobrodziejstwem inwentarza.
Stanisław Michalkiewicz
29 lutego 2016 Rządowy projekt ustawy od darmowych lekach już w Sejmie
1. Opozycja przy okazji 100 dni rządu premier Beaty Szydło bezpardonowo go atakowała, posuwając się do stwierdzeń, że oszukał wyborców między innymi w sprawie tzw. darmowych leków dla seniorów, a tu wczoraj w publicznej telewizji minister zdrowia poinformował, że stosowny projekt ustawy jest już w Sejmie. Minister Konstanty Radziwiłł wyjaśnił, że projekt ustawy pozwalający mu na ogłoszenie wykazu leków, które będą dostępne bezpłatnie dla osób po ukończeniu 75 roku życia będzie obowiązywał od 1 października tego roku. Wykaz ten byłby zmieniany co dwa miesiące podobnie jak wykaz leków refundowanych i z każdą nową publikacją będzie on powiększany o kolejne medykamenty najczęściej używane przez ludzi starszych.
2. Jedynymi upoważnionymi lekarzami, którzy będą mogli wypisywać recepty na bezpłatne leki dla osób po ukończeniu 75 roku życia, będą lekarze rodzinni wskazani przez pacjenta w deklaracji wyboru. Pierwsza lista będzie wprawdzie ograniczona ale będzie dotyczyła podstawowych leków używanych przez osoby starsze, które do tej pory były sprzedawane z 30% i 50% odpłatnością. Na realizację programu w tym roku przewidziano kwotę około 125 mln zł, w roku następnym już kwotę 564 mln zł, i kwota ta będzie rosła o 15% w każdym kolejnym roku budżetowym, co oznacza, że w całym najbliższym dziesięcioleciu tj. latach 2016-2025 budżet przeznaczy na ten cel kwotę 8,3 mld zł (a więc źródłem finansowania tej ustawy będzie budżet państwa, a nie NFZ). Minister zwrócił uwagę, że osoby starsze wydają na wszystkie leki refundowane około 800-900 mln zł rocznie więc wsparcie tej grupy pacjentów kwotą blisko 600 mln zł rocznie już w pierwszym roku funkcjonowania ustawy jest współfinansowaniem znaczącym.
3. Minister Radziwiłł przypomniał, że w konsekwencji obowiązywania nowej refundacyjnej przyjętej przez koalicję Platformy i PSL-u w 2011 roku już w 2012 roku, odnotowano wyraźny wzrost współpłacenia pacjentów za leki na receptę (refundowane i nierefundowane) aż o 5,2 punktu procentowego (z 52,5% do 57,7% ), a w przypadku tylko leków refundowanych o 2 punkty procentowe (z 36,7% w roku 2011 do 38,7% w roku 2012). Korzystanie więc ze swoistych „dobrodziejstw” ustawy, spowodowało konieczność dodatkowego wydatkowania przez pacjentów w roku 2012 około 0,4 mld zł, podczas gdy jak donosiły media, NFZ zaoszczędził wtedy na refundacji leków blisko 2 mld zł. Według tych danych, współpłacenie pacjentów za leki w 2013 roku, znowu wzrosło z 38,7% w 2012 roku do aż 42% (chodzi o leki refundowane sprzedawane na recepty z częściową i 100% odpłatnością), ponieważ aż 12,2% leków refundowanych pacjenci wykupują na recepty ze 100% odpłatnością. Z kolei wydatki NFZ na refundację, spadły w stosunku do planowanych aż o 1,2 mld zł, a razem ze zmniejszonymi wydatkami do programów lekowych i chemioterapii, były mniejsze w roku 2013 o ponad 1,7 mld zł. Podobnie w roku 2014, znowu oszczędności NFZ na refundacji leków wynoszące ponad 1 mld zł i wzrost współpłacenia pacjentów o kilkaset milionów złotych, niestety ta tendencja była kontynuowana także w roku 2015.
4. Wszystkie te posunięcia poprzedniej koalicji Platformy i PSL-u w zakresie refundacji doprowadziły do poważnego ograniczenia dostępności do leków (jeżeli poziom odpłatności za leki przekracza 40% to wg. kryteriów ONZ oznacza to, że leki są trudno dostępne), ze wszystkimi tego negatywnymi konsekwencjami (odchodzenie przez pacjentów od okienka aptecznego z niewykupionymi receptami). Stąd właśnie jak podkreślił minister Radziwiłł tak szybko przygotowany program „darmowe leki dla seniorów”, skierowany do tej grupy ludzi, która najczęściej musi korzystać z leków, a jej możliwości dochodowe na to nie pozwalają. Kuźmiuk
1 marca 2016 Rewolucja w zamówieniach publicznych
1. Zakończyły się konsultacje społeczne przygotowywanej przez ministerstwo rozwoju głębokiej nowelizacji ustawy o zamówieniach publicznych mającej na celu z jednej strony wdrożenie nowych unijnych dyrektyw z drugiej strony jednak wprowadzenie rozwiązań od lat postulowanych przez związki zawodowe ale także polskich przedsiębiorców. Ten podstawowy postulat zgłaszany prze organizacje związkowe od kilku lat to wprowadzenie obowiązku zatrudnienia na umowy o pracę pracowników w firmach, które zdobędą zamówienie publiczne. Do tej pory wprawdzie obowiązywał przepis, że zamawiający mieli taką możliwość ale niestety z niej korzystali, bo obowiązywały także zapisy o preferencji dla wykonawców oferujących najniższą cenę, a taką z reguły oferowali ci, którzy mieli zatrudnionych mało pracowników etatowych.
2. Teraz zamawiający będą zobowiązani do egzekwowania od wykonawców robót budowlanych albo usług obejmujących czynności, które powinny być wykonywane przez pracowników zatrudnionych na podstawie umów o pracę, właśnie takiej formy zatrudnienia. Jednocześnie wprowadzeniu obowiązku zatrudniania na etat w firmach realizujących zamówienia publiczne towarzyszy wprowadzenie zasady, że cena w takim zamówieniu może stanowić jedynie do 40% wagi wszystkich innych kryteriów ustanowionych przez zamawiającego (czyli mówiąc wprost od tej pory najniższa cena nie będzie mogła być już rozstrzygająca dla wyboru wykonawcy zamówienia publicznego). Miejmy nadzieję, że te nowe zapisy w ustawie o zamówieniach publicznych zakończą wreszcie wybory przez zamawiających tych wykonawców, którzy oferują najniższą cenę (jednocześnie słabą jakość wykonywanych usług) i jednocześnie konkurują z innymi przedsiębiorcami tzw. śmieciowymi umowami o pracę dla swoich pracowników.
2. Ale nowelizacja ustawy o zamówieniach publicznych przygotowana przez ministerstwo rozwoju, wprowadza także inne ważne rozwiązania cywilizujące rynek zamówień publicznych w Polsce. Otóż wprowadza ona także poważne ograniczenia do praktyki polskich zamówień publicznych czyli tzw. handlu referencjami. Do tej pory o zamówienia publiczne w danej dziedzinie mogą ubiegać się firmy, które nie mają w niej żadnego doświadczenia, ba na co dzień zajmują się zupełnie inną działalnością, wystarczy tylko, że posłużą się w toku ubiegania o zamówienie publiczne zobowiązaniem firmy, która takie doświadczenie posiada, że będzie je także realizowała albo użyczy swoich zasobów.
Stąd królowanie w praktyce polskich zamówień publicznych tzw. firm w teczce, które wprawdzie dysponowały wszelką dokumentacją wymaganą przez zamawiającego ale same nie dysponowały żadnym potencjałem technicznym i zasobami pracowniczymi. Po nowelizacji wprawdzie będzie dalej możliwość udzielenia referencji dla startującego w przetargu o zamówienie publiczne ale w toku jego realizacji firma udzielająca tych referencji będzie musiała uczestniczyć w realizacji tego zamówienia (czyli wygrywający przetarg będzie musiał zatrudnić udzielającego mu referencji jako faktycznego podwykonawcę). W ustawie wzmacnia się również pozycję zamawiającego w stosunku do firm starających się o zamówienia publiczne, ponieważ będzie on zastrzec w warunkach przetargu, że wygrywająca firma będzie musiała samodzielnie zrealizować kluczową część robót budowlanych albo innych usług. Ten przepis dodatkowo ogranicza pole działania tzw. firm w teczce, bo nie mając żadnego własnego potencjału do realizacji usług zamawianych w przetargach publicznych, nie będą mogły w nich startować.
3. Wszystkie te zmiany ustawie oznaczają wręcz rewolucję w zamówieniach publicznych i to zarówno z punktu widzenia rynku pracy (wzrost zatrudnienia na podstawie umowy o pracę), jakości wykonania zamówień (ograniczenie wyboru wg. najniższej ceny), wreszcie swoistego panoszenia się w przetargach publicznych tzw. firm w teczce, a więc firm bez żadnego własnego potencjału wykonawczego. O wprowadzenie tych zmian zabiegały od lat zarówno związki polskich przedsiębiorców (dotychczasowe przepisy preferowały często firmy zagraniczne bez własnego potencjału wykonawczego) ale także związki zawodowe (formy zatrudnienia w firmach realizujących zamówienia publiczne).
A przypomnijmy, że wartość zamówień publicznych w Polsce z roku na rok rośnie i obecnie wynosi przynajmniej 150 mld zł, co stanowi już ponad 8% PKB, a więc jest o co zabiegać zwłaszcza, że realizacja zamówień publicznych oznacza pewne i terminowe płatności na rzecz wykonawców. Kuźmiuk
Janusz Korwin-Mikke: Niesamowita sprawa W ostatnim sondażu PiS poszło w górę o 2 proc.! Partia, która obrabowała Polaków z 200 zł miesięcznie, partia która otwarcie powiedziała, że odbiera dzieci rodzicom, która zrobiła kaszkę mannę z Trybunału Konstytucyjnego, otwarcie powiedziała, że zwiększy szeregi biurokratów o 7000 luda - zwiększyła poparcie! Jednak, co jeszcze ciekawsze: o 3 proc. wzrosło podobno poparcie dla Platformy Obywatelskiej!
Dlaczego partia notorycznych aferałów zanotowała wzrost poparcia? Bo obiecała obrabować Polaków nie z 200 lecz z 300 złotych – dając te 500 zł również na pierwsze dziecko! Oczywiście: nie jest tak, że dzięki PiSowi wszyscy stracą po 200 zł. Przeciętnie: Kowalski mający jedno dziecko straci 350 i Wiśniewski mający dwójkę też straci 350 – ale Wiśniewski dostanie 500... Wiśniewski będzie więc do przodu o 150 – Kowalski do tyłu o 350... Kowalski się wścieka – to jasne. A co z Wiśniewskim? Przypuśćmy, że rok temu Zenek z Bałut podszedłby do Wiśniewskiego i powiedział tak: „Słuchaj, Wiśniewszczak: mam na oku dość dzianego frajera. Ma sporo hajsu, bo ma tylko jednego bachora. Ja będę raz w miesiącu meldował się u niego z kosą, kasował na 350 zeta – a tobie dawał 150, bo potrzebujesz. Ja wiem, że mógłbym zabrać sobie całe 350 – ale lubię czuć, że robię komuś git!” Czy Wiśniewski by się zgodził? Sądzę, że jednak nie. A CZYM TO SIĘ RÓŻNI OD TEGO, CO ROBI PiS? Jest to dokładnie taki sam bandytyzm. Gorzej: przed Zenkiem z Bałut Kowalski może się bronić; a gdy przyjdzie do niego poborca podatkowy w asyście policji – jest bezradny! Jak muszą czuć się ludzie – biorący te pięć stów zrabowanych przecież innym ludziom? Jak czują się urzędnicy – w roli Zenka z Bałut? Nie wstyd im? Żyjemy w czasach, gdy nie ma już honoru, nie ma poczucia wstydu. Liczy się kasa. Ja rozumiem, że gdy Zenek im te pieniądze przyniesie, to oni je wezmą. To normalne. Od Zenka też może by wzięli. Ale żeby opowiadać się otwarcie za takim bezczelnym rabunkiem? W głowie się nie mieści. No, nic: w Wolnej (od bandytyzmu) Polsce głosujących za 500+ wsadzimy do kryminału – na tej samej zasadzie, na jakiej wsadzilibyśmy Zenka (który też mówił, że robi ludziom dobrze). I ten cały program 500+ zlikwidujemy. A tym, co otrzymywali te 500 zł oświadczymy twardo: „Braliście zrabowane! I sprzedaliście Wasze dzieci!!”. WCzc.Jarosław Kaczyński powiedział otwarcie: „Utrzymanie dziecka kosztuje średnio 800 zł – a my pokrywamy 500”. I teraz już spokojnie będą nakazywać szczepić dzieci – bo, skoro na nie płacą, to mają prawo! Polacy sprzedali Brukseli niepodległość za 200 zł od hektara. Teraz ochoczo oddali swoje dzieci – za 500 zł miesięcznie. Cóż: w Rzymie większość niewolników stanowili ludzie, którzy dobrowolnie sprzedali się w niewolę, by nie martwić się o utrzymanie. Janusz Korwin-Mikke
„Chamy”, „Żydy” i Frank Przypomnijmy żydowską metodę nie tyle dochodzenia do prawdy – bo o żadnym dochodzeniu do prawdy mowy tutaj być nie może – tylko o żydowskim sposobie dyskutowania. Znakomitą ilustrację mamy w „Dziejach Apostolskich”, gdzie czytamy, jak to niektórzy z synagogi zwanej synagogą Libertynów i Cyrenejczyków i Aleksandryjczyków, wystąpili do rozprawy ze Szczepanem. Ponieważ jednak nie mogli sprostać przedstawianym przezeń argumentom, to „zawrzały gniewem ich serca”, a następnie „podnieśli wielki krzyk i rzucili się na niego wszyscy razem”, a następnie ukamienowali. Nie inaczej dyskutuje dzisiaj ze swoimi przeciwnikami żydowska gazeta dla Polaków pod redakcją pana red. Adama Michnika, podczas gdy nasz Kukuniek, to znaczy – były prezydent naszego nieszczęśliwego kraju Lech Wałęsa, sprawia wrażenie, jakby wykonywał instrukcję na wypadek dekonspiracji. Przybiera to pozór gonitwy myśli, rodzaju „snu wariata śnionego nieprzytomnie”, gdzie „koncepcje” lęgną się w głowie jedna przez drugą, niczym króliki, a następna zaprzecza poprzedniej – ale w tym szaleństwie jest metoda, bo tego rodzaju zachowanie zniechęca normalnych ludzi do kontynuowania sporu – a o to właśnie ubeckim wynalazcom tej metody chodziło. Ale jeśli nasz Kukuniek wykonywałby tę instrukcję, to być może inne instrukcje też? Takie podejrzenia rodzą się również na widok demonstracji, jakie urządził Komitet Obrony Demokracji w obronie Lecha Wałęsy. Że „murem” za nim stoi kto? „My, Naród”! Skoro już RAZWIEDUPR zastosował taką poważna zastawkę, to warto sobie ten cały „Naród” rozebrać z uwagą. Początki jego tkwią we wrześniu 1939 roku, kiedy to funkcjonariusze rozsypującego się po niemieckimi ciosami, powypuszczali z kryminałów siedzących tam więźniów, to znaczy – kryminalistów. Ci natychmiast wrócili do swoich ulubionych zajęć, to znaczy – do bandytyzmu, czemu sprzyjała niemiecka okupacja. W pamiętnikach z lat 1939-1945 Adam hr. Ronikier, będący w pierwszych latach okupacji prezesem Rady Głównej Opiekuńczej – drugiej obok Polskiego Czerwonego Krzyża oficjalnie działającej w Generalnej Guberni polskiej organizacji, bandytyzm, zwłaszcza na obszarach wiejskich, dokąd Niemcy zaglądali tylko sporadycznie, był prawdziwą plagą dla ludności polskiej, pozostającej bez żadnej ochrony. W tej sytuacji ZWZ, a następnie AK musiała zająć się również zwalczaniem bandytyzmu. Jednak po wybuchu wojny niemiecko -sowieckiej, sytuacja się skomplikowała. Sowiecki Sztab Partyzancki zaczął przerzucać na zaplecze frontu nie tylko polityczne grupy inicjatywne, ale również organizatorów komunistycznej partyzantki. Dotarli oni do kryminalnych band i przedstawili propozycje nie do odrzucenia. W zamian za przyjęcie przysłanych z Moskwy dowódców i politruków gwarantowali polityczną osłonę, czyli „kryszę”, a w przeciwnym razie grozili eksterminacją. Dla bandytów była to wielka szansa; nie tylko z dnia na dzień stali się bojownikami, a nawet „sojusznikami naszych sojuszników”, ale przede wszystkim zyskali ochronę przed AK, której kierownictwo starało się unikać „walk bratobójczych”, o które sowieccy przedstawiciele w Anglii nieustannie Armię Krajową przez Churchillem i brytyjską prasą oskarżali. Dzięki temu mogli kontynuować swój bandycki proceder bez specjalnych obaw. Nie muszę dodawać, że po zakończeniu wojny, uczestnicy tej „partyzantki” obficie zasilili UB i MO, podobnie jak aparat PPR. W ten właśnie sposób ukształtowała się polskojęzyczna wspólnota rozbójnicza, z którą historyczny naród polski od 1944 roku musi nie tylko dzielić terytorium państwowe, ale również opierać się przeciwko politycznemu zdominowaniu go przez tę rozbójniczą wspólnotę. Jak już wcześniej przy różnych okazjach wspominałem, RAZWIEDUPR dążąc do wysadzenia w powietrze obecnego rządu, mobilizuje wszystkie agenturalne rezerwy, ale mobilizując je, musi jednocześnie je pokazywać. Okazją do rozpoznania walką są demonstracje urządzane przez Komitet Obrony Demokracji, do którego zostali odkomenderowani starzy i nowi konfidenci. Starzy – to znaczy ci zwerbowani jeszcze za pierwszej komuny i nowi, to znaczy zwerbowani już po transformacji ustrojowej przez Wojskowe Służby Informacyjne i inne bezpieczniackie watahy. Wielu starych konfidentów już powymierało, ale pozostawili po sobie potomstwo, które często kontynuuje rodzicielskie hobby. A było ich niemało; mam na przykład listę konfidentów ułożoną według ulic części śródmieścia Lublina, obejmującej ulicę Narutowicza i przyległe, z nazwiskami, pseudonimami i adresami. Nawiasem mówiąc, na tej liście znajduje się również Tajny Współpracownik SB o pseudonimie „Historyk”, który według najnowszej literatury, nie był żadnym konfidentem, tylko „ofiarą reżymu”. Otóż na tym niewielkim fragmencie śródmieścia Lublina mieszkało 250 konfidentów SB. Myślę, że większość z nich dochowała się potomstwa, którego część odziedziczyła konfidencką współpracę. Mamy bowiem w Polsce coraz wyraźniej występujące dziedziczenie pozycji społecznej; dzieci aktorów zostają aktorami, dzieci piosenkarzy – piosenkarzami, więc dlaczego dzieci konfidentów nie miałyby zostawać konfidentami? Tych starych-nowych konfidentów bezpieczniackie watahy wynagradzają bezkarnością, między innymi dzięki nasyceniu agenturą niezależnej prokuratury i niezawisłych sądów, które zadania wyznaczone przez oficerów prowadzących traktują bardzo poważnie. Oczywiście dotychczasowe demonstracje KOD są rodzajem ćwiczeń, treningu poprzedzającego prawdziwą akcję w postaci rozległych rozruchów połączonych z niszczeniem mienia i używaniem przemocy. Celem tych rozruchów będzie sprowokowanie rządu do ich pacyfikowania, a to z kolei umożliwi oskarżenie aktualnych władz o terroryzm państwowy, co z kolei może stanowić pretekst do uruchomienia wobec Polski przewidzianej w traktacie lizbońskim procedury tzw. „klauzuli solidarności”. Chodzi o to, że w razie zagrożenia w jakimś kraju członkowskim UE demokracji na skutek „terroryzmu”, Unia na prośbę tego kraju może udzielić mu bratniej pomocy – również w postaci interwencji wojskowej. Obecnie RAZWIEDUPR za pośrednictwem swoich politycznych ekspozytur: PO i Nowoczesnej, oskarża aktualny rząd przez różnymi instytucjami międzynarodowymi o stwarzanie zagrożeń dla demokracji i praworządności. W tej sytuacji jasne jest, że w złożeniu prośby o bratnią pomoc ktoś musi władze państwowe wyręczyć – i dlatego właśnie utworzony został KOD, do którego skierowano konfidentów, zaś na fasadzie postawiono naturszczyka, kolejną edycję Kukuńka, w osobie pana Mateusza Kijowskiego, który już jest lansowany i był przyjmowany przez brukselskich dygnitarzy z rewerencją należną prezydentowi. Osłonę propagandową całej operacji zapewni lobby żydowskie, które – jeśli tylko jest interes do zrobienia – nie cofa się przed żadną podłością. Oto żydowska gazeta dla Polaków pod redakcją redaktora Adama Michnika przeprowadziła wywiad z synem hitlerowskiego kata narodu polskiego, Generalnego Gubernatora z czasów okupacji, Hansa Franka. Niklas Frank jest dziennikarzem „Sterna”, szalenie zaniepokojonym sytuacja w Polsce i jest stanowczo przekonany że trzeba „powstrzymać ten rząd”, a w tym celu na ulicę muszą wyjść „miliony”. Tak za pośrednictwem żydowskiej gazety dla Polaków doradza potomek Hansa Franka. Najwyraźniej wie lepiej, czego Polakom potrzeba. Ciekawe, że podobnie myślał również jego ojciec – oczywiście w latach dobrego fartu, dopóki nie zmiękła mu rura. Bo kiedy rura mu zmiękła, to nawet się nawrócił, niczym feldkurat Otto Katz z „Przygód dobrego wojaka Szwejka”, czy Andrzej Szczypiorski, który po nawróceniu nawet się ochrzcił, ale mówiono na mieście, że pierwszy chrzest mu się nie przyjął. Więc, jak wspomina w swoich pamiętnikach Adam hr. Ronikier, Hans Frank „w owym czasie stosował obficie swój dar krasomówcy do wszelkich okazji, by Polakom ich niższość wytykać i dowodzić publicznie, że wszystko, co ma jakąś wartość tradycyjną czy artystyczną w Polsce, naturalnie być musi niemieckiego pochodzenia.” Warto zwrócić uwagę, że podobną linię forsuje, może bez takiej ostentacji, Muzeum Historii Żydów Polskich, no i środowisko skupione wokół „Gazety Wyborczej”, która przoduje w aplikowanej mniej wartościowemu narodowi tubylczemu tak zwanej „pedagogice wstydu”. Jak widzimy, nie ma żadnych hamulców i w korcu maku wyszperała nawet Niklasa Franka, któremu też nie przyszło do głowy, by powstrzymać się przed udzielaniem Polakom rad, w jaki sposób powinni wysadzić w powietrze polski bądź co bądź rząd. Ale RAZWIEDUPR, czyli soldateska z komunistycznymi korzeniami, będąca polityczną emanacją polskojęzycznej wspólnoty rozbójniczej, też nie ma żadnych zahamowań, podobnie jak i żydowskie lobby, toteż na naszych oczach odżył sojusz „Chamów” z „Żydami” - oczywiście na zgubę historycznego narodu polskiego, który cierpi na permanentny kryzys przywództwa.
Stanisław Michalkiewicz
2 marca 2016 Holding spółek Skarbu Państwa
1. Dziennik Rzeczpospolita opublikował ostatnio wywiad z ministrem skarbu Dawidem Jackiewiczem, który mówił nie tylko o wygaszaniu procesu prywatyzacji głównych spółek skarbu państwa ale także o pracach nad stworzeniem holdingu największych z nich. Minister intensywnie porządkuje swoje „gospodarstwo”, przekazuje tzw. spółki branżowe poszczególnym resortom, (np. porty ministrowi Gospodarki Morskiej) spółki rolnicze (np. Krajowa Spółka Cukrowa, Elewarr) ministrowi rolnictwa, przy czym najwięcej z nich zostanie przekazanych nowo utworzonemu resortowi energii. W tym przypadku dzieje się to na podstawie niedawno przyjętej przez Parlament ustawy, a poszczególne spółki energetyczne trafią do tego resortu w dwóch turach w kwietniu i w lipcu. Są to zarówno kopalnie węgla będące własnością Skarbu Państwa ale także spółki energetyczne (PGE, Tauron, Enea, Energa), paliwowe (Lotos i Orlen) i wreszcie gazowe (PGNiG).
2. Ale najważniejszą częścią tej koncepcji jest utworzenie ze swoistych sreber rodowych, najważniejszych spółek Skarbu Państwa. państwowego holdingu, który będzie uczestniczył w realizacji polityki rozwojowej państwa. Minister Jackiewicz wymienił jako potencjalnych uczestników takiego holdingu między innymi spółki z sektora finansowego PKO BP i PZU ale także Grupę Azoty, KGHM, Polski Holding Nieruchomości i LOT. Szef resortu skarbu uzasadnił idę powołania tego podmiotu koniecznością wykorzystania potężnych aktywów gospodarczych jakimi są wyżej wymienione spółki Skarbu Państwa do realizacji inwestycji infrastrukturalnych ważnych dal rozwoju gospodarczego państwa.
3. Minister zwrócił uwagę, że spółki te do tej pory realizowały indywidualne strategie rozwojowe, często wzajemnie nie skorelowane, co oznaczało marnowanie ogromnych możliwości rozwojowych. Dlatego konieczna jest odpowiednia zmiana stanu prawnego aby powstanie takiego holdingu było możliwe, co więcej w związku z tym, że wymienione podmioty gospodarcze, są spółkami giełdowymi, potrzebne przygotowanie rozwiązań, które pozwolą na uczciwe potraktowanie akcjonariuszy mniejszościowych. Muszą oni mieć świadomość, że nie są akcjonariuszami typowych podmiotów komercyjnych ale spółek które mają uczestniczyć we wzmacnianiu gospodarki państwa, przy czym nie musi się to odbywać ich kosztem. Jak wyjaśnia minister przy tego rodzaju przedsięwzięciach wspieranych przez rząd spółkom ją realizującym będą udzielane gwarancje rządowe w związku z dłuższym okresem zwrotu kapitału z danej inwestycji i to rozwiązanie będzie korzystne także dla inwestorów mniejszościowych. Minister zapowiedział także opracowanie dla tych spółek długofalowej polityki dywidendowej na podstawie której akcjonariusze mniejszościowi będą informowani jak w ciągu 2-3 najbliższych lat będą wyglądały „widełki” poboru dywidendy, których Skarb Państwa będzie się trzymał.
4. Minister Jackiewicz podkreślił, że procedura przekazania spółek ministrom branżowym, a także powołanie państwowego holdingu spółek powinny zakończyć się najdalej do połowy przyszłego roku. Wtedy pozostałe sprawy za które do tej pory odpowiada resort skarbu powinny zostać przekazane do Prokuratorii Generalnej Skarbu Państwa, a sam resort skarbu zostałby zlikwidowany. Zaledwie po 3 miesiącach od momentu powołania na stanowisko, nowy minister skarbu przedstawia jasną koncepcję zarządzania majątkiem państwowym i wyznacza kres funkcjonowania swego resortu. Kuźmiuk
Nowy naród (zd)radziecki Starsi ludzie, zwłaszcza ci, co to w przeszłości zetknęli się z marksistowską politgramotą, pamiętają zapewne jedno z czterech spiżowych praw dialektyki, że mianowicie zmiany ilościowe przechodzą w zmiany jakościowe. Młodszym wyjaśnię to na przykładzie. Pojedynczy dureń, to po prostu dureń, chociaż, gdyby partia kazała, to i on może zostać autorytetem moralnym, a nawet narodowym bohaterem. Kiedy jednak zbierze się wielu durniów, to z tego robi się całkiem nowa jakość. Powstaje partia, która charakteryzuje się zbiorową mądrością, a nawet – nieomylnością – oczywiście do czasu, to znaczy – do zmiany kierownictwa. Bo wtedy dawna zbiorowa mądrość okazuje się stekiem sprośnych odchyleń Niebu obrzydłych, a nieomylność – błędami i wypaczeniami. Wszystko tedy zaczyna się od nowa, aż do kolejnej zmiany kierownictwa – i tak dalej. Po cóż jednak odwoływać się do dawnych przykładów, kiedy oto na naszych oczach sprawdzają się tamte spiżowe prawa dialektyki? Po ujawnieniu dokumentów dotyczących agenta „Bolka”, poparcie dla byłego prezydenta naszego nieszczęśliwego kraju Lecha Wałęsy, zaczęło zataczać coraz szersze kręgi, obejmując wszystkie środowiska społeczne bez wyjątku. Prawdomównego Lecha Wałęsę popierają zarówno partyjni, jak i bezpartyjni, wierzący, jak i niewierzący, żywi i umar... - no mniejsza z tym. Słowem – za sprawą oficerów prowadzących, którzy mobilizują wszystkie istniejące rezerwy, zmiany ilościowe idą pełną parą, co zgodnie z marksistowską dialektyką musiało w końcu doprowadzić do zmiany jakościowej. No i doprowadziło! W dniach ostatnich (czyżby rzeczywiście nadchodziły zapowiadane „dni ostatnie”?) - otóż w dniach ostatnich odbyły się w kilku miastach naszego nieszczęśliwego kraju manifestacje Komitetu Obrony Demokracji, których uczestnicy tym razem kicali w obronie prawdomównego Lecha Wałęsy. Ale nie chodzi o to, że kicali, tylko, że nieśli przed sobą transparent z napisem: „My, Naród”. Było to nawiązanie do pierwszych słów przemówienia Lecha Wałęsy w Kongresie Stanów Zjednoczonych, które do spółki ze Związkiem Socjalistycznych Republik Radzieckich zaprojektowały sławną transformację ustrojową. Jak wiadomo, przewidywała ona, że trzeba wiele zmienić, by wszystko zostało po staremu. W ramach takiej strategii rola konfidentów staje się kluczowa, bo tylko oni potrafią zapewnić ciągłość między dawnymi i nowymi laty – oczywiście pod warunkiem ulokowania ich na odpowiednich stanowiskach, na przykład – na stanowisku prezydenta. Wtedy wszystko – jak powiadają gitowcy - „gra i koliduje”, zwłaszcza gdy wszelkie wątpliwości zagłuszy propagandowy klangor. I tak się właśnie stało; jak ogłosiła przez telewizor pani Joanna Szczepkowska – 4 czerwca „upadł komunizm”, a najlepszym tego dowodem był wybór przywódcy owych upadłych komunistów, czyli generała Jaruzelskiego na prezydenta „wolnej Polski”. Ale nie chodziło tylko o nawiązanie do chwalebnej przeszłości. Transparent z napisem: „My, Naród” dawał również, a może nawet przede wszystkim, świadectwo zmianie jakościowej. Pojedynczy konfident, niechby nawet „Bolek”, to tylko konfident. Jeśli jednak RAZWIEDUPR zmobilizuje wszystkich konfidentów z rodzinami, to kto wie – może wystarczy ich nawet na „naród”? Widać wyraźnie, że polskojęzyczna wspólnota rozbójnicza, z którą historyczny naród polski od roku 1944 musi dzielić terytorium państwowe, ma ambicję podniesienia formy swojej egzystencji na wyższy poziom – z poziomu przednarodowego na poziom narodowy. Warto przypomnieć, że precedensy już były; kiedy Nasz Najważniejszy Sojusznik nakazał nam uznać Kosowo, to „Gazeta Wyborcza” na poczekaniu wymyśliła naród „Kosowerów”. Ano, skoro na Mazowszu żyją Mazowerowie, to dlaczego w Kosowie nie mogłoby być „Kosowerów”? Skoro jednak już pojawił się nowy naród konfidentów, to trzeba by dorobić mu jakąś historyczną tradycję, bo naród bez historycznej tradycji, to jak Cygan bez drumli. Na początek – narodowe święto. Akurat 1 marca historyczny naród polski obchodził Dzień Pamięci Żołnierzy Niezłomnych, ale przecież trudno wymagać, żeby w tych obchodach uczestniczyli konfidenci. Dla nich byłoby to niezręczne, a dla bohaterów – ubliżające. Ale przecież już wkrótce nadejdzie 1 maja – święto naszych okupantów! Czyż to nie odpowiedni moment na ustanowienie Dnia Konfidenta? W ramach obchodów konfidenci mogliby defilować przez miasta w uroczystych pochodach, zakończonych nabożeństwami ku czci Świętego Spokoju, najlepiej w świątyniach pod wezwaniem patrona prowokatorów, Jewno Azefa. Stanisław Michalkiewicz
3 marca 2016 Nie róbmy polityki, wypłacajmy nagrody
1. Wczoraj na konferencji prasowej w Warszawie nowy prezes Agencji Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa (ARiMR) Daniel Obajtek, przedstawił audyt agencji po 8 latach kierowania nią przez przedstawicieli koalicji Platformy i PSL-u. Audyt jest rzeczywiście porażający, pokazuje, że politycy koalicji traktowali ARiMR jak partyjne księstwo, a wyrazem takiego traktowania jest wielkość nagród jakie były wypłacane kadrze kierowniczej tej agencji. Według informacji przekazanych przez nowego prezesa ARiMR w ciągu 7 lat agencja wypłaciła aż 280 mln nagród z tego ponad 10 mln zł dla 83 dyrektorów i ich zastępców w centrali i 7 mln zł dla 54 dyrektorów i ich zastępców w 16 oddziałach regionalnych. Czołówka dyrektorska otrzymała po blisko 300 tysięcy nagród na głowę czyli po ponad 40 tysięcy rocznie, co w przypadku pracowników sfery budżetowej musi robić wrażenie (ARiMIR jest podporządkowana ministrowi rolnictwa). Wypłata kolejnych 12 mln zł nagród za rok 2015 dla kadry kierowniczej agencji została zablokowana przez nowego prezesa. Jednocześnie kadra kierownicza agencji pobierała wysokie wynagrodzenia choć szeregowi pracownicy w powiatowych biurach (jest ich 316) szczególnie ci nie należący do ani do Platformy ani do PSL-u, zarabiają miesięcznie nie więcej niż 2 tys. zł brutto (takie wynagrodzenia otrzymuje około 4,5 tysiąca pracowników czyli około połowa zatrudnionych w biurach powiatowych).
2. Prezes agencji zwrócił również uwagę na niebotyczne wręcz wydatki na system informatyczny i jego liczne modyfikacje na co w tym okresie wydano 2,3 mld zł z tego około 1 mld zł to zamówienia z wolnej ręki. Ze zmianami w systemie informatycznym są związane tegoroczne opóźnienia w wypłacie dopłat bezpośrednich dla rolników. Ponieważ w dopłatach bezpośrednich w związku ze zmianami prawodawstwa unijnego, nastąpiły daleko idące zmiany, stąd konieczność zmian w systemie informatycznym ale zlecono je dopiero w 2015 roku, a na jesieni firma je realizująca wystąpiła o przedłużenie wykonawstwa do marca 2016 roku. Poprzednie kierownictwo agencji na takie rozwiązanie się zgodziło w sytuacji kiedy wypłaty dopłat bezpośrednich za 2015 rok powinny zacząć się w grudniu. Nowemu kierownictwu ministerstwa rolnictwa i agencji przygotowano więc bombę z opóźnionym zapłonem (gdyby wypłaty dopłat rozpoczęły się dopiero w marcu 2016 roku to już w styczniu mielibyśmy rolnicze blokady dróg i masowe protesty) ale udało się tę bombę rozbroić i do połowy lutego udało się wypłacić ponad 6 mld zł (na 14 mld zł mld zł wszystkich dopłat). Proces wypłat przyśpiesza i najprawdopodobniej zostanie zakończony do kwietnia tego roku, a więc i tak o dwa miesiące wcześniej niż wynika to z przepisów unijnych (wg. nich dopłaty w krajach członkowskich powinny być wypłacane w okresie od grudnia do końca czerwca następnego roku).
3. Prezes agencji szczegółowo wyjaśniał sprawę opóźnień w wypłacaniu dopłat bezpośrednich bo od blisko 2 miesięcy jest oskarżany głownie przez polityków PSL o to, że wynikają one ze zmian kadrowych w centrali, oddziałach regionalnych i biurach terenowych. Rzeczywiście po jego konferencji prasowej zabrał głos rzecznik prasowy klubu parlamentarnego PSL i oskarżył prezesa Obajtka, że mówiąc o dziesiątkach milionów złotych środków wypłacanych w postaci nagród dla kierownictwa agencji uprawia politykę, podczas gdy trzeba przyśpieszyć wypłacanie dopłat dla rolników. Ta wypowiedź rzecznika, którą można ująć w sformułowanie „nie róbmy polityki wypłacajmy swoim nagrody”, nawiązuje do umieszczonych na billboardach słynnych wyborczych haseł Donalda Tuska „nie róbmy polityki, budujmy szkoły drogi, mosty” i co tam kto jeszcze chce. Tamte zawołania nie przyniosły sukcesów wyborczych Platformie, te na pewno nie przyniosą sukcesu PSL-owi. Kuźmiuk
4 marca 2016 GUS w służbie propagandy rządu Donalda Tuska
1. Główny Urząd Statystyczny (GUS) publikując dane dotyczące polskiej gospodarki w IV kwartale 2015 roku (wzrost PKB o 3,9%) jednocześnie jak to ładnie ujęto w komunikacie, skorygował dane dotyczące wzrostu PKB w IV kwartale 2012 roku i w I kwartale 2013 roku. Jak wynika z tego komunikatu PKB w ujęciu kwartał do kwartału w I kwartale 2012 roku spadło o 0,3% (do tej pory GUS utrzymywał, że wzrosło o 0,1%), a w I kwartale 2013 roku znowu spadło o 0,1% (do tej pory GUS twierdził, że wzrosło o 0,3%). To oznacza, że na przełomie 2012 i 2013 roku doszło do recesji w polskiej gospodarce (przypomnijmy, że z recesją w gospodarce mamy do czynienia gdy PKB spada przez co najmniej dwa kolejne kwartały), a rządzący za wszelką cenę chcieli to ukryć. W ówczesnej propagandzie bowiem obowiązywał mit zielonej wyspy, polska gospodarka jako jedyna w Europie miała przejść przez kryzys suchą nogą, a twórcami tego sukcesu byli premier Donald Tusk i jego minister finansów Jan Vincent Rostowski. Pokazanie prawdziwych danych przez GUS w I połowie 2013 roku i przyznanie, że jednak w Polsce także doszło do recesji, podważałoby ten mit i ściągnęło krytykę na rządzących zaledwie 1,5 roku po wygranych drugi raz rzędu wyborach parlamentarnych.
2. O tym, że minister Rostowski zaprasza recesję do Polski mówiłem i pisałem, w związku z procesem uchwalania budżetu na 2013 rok (byłem wtedy posłem w polskim Sejmie), mówiło i pisało o tym także wielu znanych ekonomistów ale ówczesny szef resortu finansów pozostawał niewzruszony. Przypominałem, że wzrost gospodarczy w Polsce, który wyraża wzrost PKB zależy w blisko 2/3 od popytu wewnętrznego, a w 1/3 od kolejnych dwóch czynników: wzrostu inwestycji i wzrostu wskaźnika eksportu netto. W tej sytuacji kryzys w strefie euro osłabia wzrost polskiego PKB tylko zaledwie w kilkunastu procentach, a zdecydowany wpływ na to co się dzieje w polskiej gospodarce mają czynniki zależne tylko od nas: popyt wewnętrzny i poziom inwestycji. A minister Rostowski od wielu miesięcy dusił popyt wewnętrzny i zmniejszał rozmiary nakładów inwestycyjnych. Podniesienie stawki podatku VAT o 1 pkt procentowy, podniesienie składki rentowej o 2 pkt procentowe, podwyższenie podatku od dochodów osobistych poprzez likwidację wielu ulg, zmrożenie od 3 lat płac w sferze budżetowej co przy średniorocznej 4% inflacji oznacza ich kilkunastoprocentowy realny spadek, to były posunięcia które znacząco osłabiły popyt wewnętrzny. Jeżeli dołożymy do tego spadek płac realnych w sferze przedsiębiorstw o ponad 2 pkt. procentowe, który nastąpił w 2012 roku po raz pierwszy od wielu lat, to nieuchronny jest w tej sytuacji spadek popytu krajowego. I tak się właśnie stało, na przełomie 2012 i 2013 roku doszło w polskiej gospodarce do klasycznej recesji, a wzrost PKB w całym roku 2013 został skorygowany z 1,7% do 1,3%, a wiec aż o 0,4%.
3. Dobrze się stało, że GUS po ponad 3 latach od tamtych wydarzeń, koryguje dane statystyczne, szkoda jednak, że nie wyjaśnia w jaki sposób mogło dojść do tak poważnych rozbieżności pomiędzy rzeczywistymi danymi z gospodarki, a prezentowaną statystyką. Przecież ten sam GUS prezentując dotyczące produkcji przemysłowej i produkcji budowlanej w grudniu 2012 w ujęciu rok do roku, pokazał ich spadek odpowiednio o 10,6% i aż 24,8%, co wzbogacone o dane dotyczące sprzedaży detalicznej (także spadek w ujęciu realnym), wręcz namacalnie świadczyło o głębokiej recesji w tym miesiącu. Ale mimo tych twardych danych z gospodarki już za cały IV kwartał 2012 roku i I kwartał 2013 roku, prezentowano dane optymistyczne o utrzymującym się wzroście PKB, co może świadczyć tylko o jednym, tak życzyli sobie ówcześni rządzący. Kuźmiuk
Wielki odlot anty-PiSu Ponad miesiąc temu ukazał się w jednym z poczytnych dzienników wywiad z doktorem Krzysztofem Mazurem z Klubu Jagiellońskiego. Wywiad, w którym - niczym prawdy objawione - przypominał doktor Mazur postać i dorobek profesora Stanisława Ehrlicha, prawnika nieco dziś zapomnianego, ale swego czasu bardzo wysoko w polskim światku prawniczym cenionego. Rzecz w tym, że Stanisław Ehrlich był w czasach studenckich mentorem Jarosława Kaczyńskiego. Prezes PiS mówił zresztą o tym wielokrotnie, przy różnych okazjach oddając swemu mistrzowi hołd i podkreślając, jak wiele mu zawdzięcza. Otóż wynika z tego wywiadu, że wystarczy sięgnąć do nieco pożółkłych książek Ehrlicha, dawno nie wznowionych, ale nietrudnych do odszukania w bibliotekach, żeby przeczytać czarno na białym, o co chodzi Jarosławowi Kaczyńskiemu, dlaczego robi to, co robi, i do czego dąży. Wszystko jest tam (ufam Krzysztofowi Mazurowi, bo sam nie czytałem) wyłożone czarno na białym i doskonale wyjaśnia kolejne posunięcia prezesa, te dotychczasowe, i te, których się należy spodziewać. Tymczasem gdyby ścisnąć mocno komentarze rozmaitych autorytetów, ekspertów i mędrków, o politykach już nie wspominając, wypowiadających się o rządach PiS, to poza jednym wielkim "precz z kurduplem" pozostałoby z nich może jedno zdanie: "Zupełnie nie rozumiemy, czego ten Kaczyński chce i o co mu chodzi!" A raczej - skoro my nie rozumiemy, to jego postępowanie nie może być racjonalne! To na pewno zemsta, kompleksy małego człowieczka... i tu otwierają się upusty dyskursu pogardy, czy wręcz zwyczajnych kłamstw o "chowaniu się u mamy". Poza tym, że jest to dyskurs dość podły, jest to także międlenie zwyczajnych głupot, z których nie wynika nic, poza poczuciem bezgranicznej wyższości tych, którzy "kurdupla" nienawidzą, nad tymi, którzy na niego głosowali i, jak wynika z sondaży, pomimo tylu miotanych przez elity gromów i bluzgów, nadal głosować zamierzają. Odczekałem celowo miesiąc. Po tym wywiadzie, skoro nie zrobili tego wcześniej, opozycyjni politycy i liderzy polityczni powinni, zawstydziwszy się, czym prędzej uzupełnić braki w lekturze i uwzględnić to w swym dyskursie, nie mówiąc o postępowaniu. Nic podobnego nie zauważyłem. Opozycja nie dlatego nie rozumie Kaczyńskiego, jego planów i mechanizmu zwycięstwa, że nie miała wcześniej dostępu do koncepcji funkcjonowania państwa, które prezesa PiS ukształtowały. Opozycja nie rozumie, bo rozumieć nie chce. Nie pofatygowała się nawet przeczytać, czego uczył Stanisław Ehrlich, bo nie było jej to do niczego potrzebne. Jej sprzeciw wobec PiS nie ma bowiem charakteru intelektualnego, politycznego, programowego - jesteśmy przeciwko PiS, bo cośtam. Jej działanie motywowane jest czysto emocjonalnie - jesteśmy przeciwko Kaczyńskiemu, bo go nienawidzimy, bo nam zagraża, knuje, podsłuchuje, w ogóle jest wstrętny. I dlatego do skonstruowania opozycyjnego dyskursu wystarczy słowo "kurdupel" (a Kaczyński, Wałęsa, Kwaśniewski i Tusk są wszyscy mniej więcej jednego wzrostu - tak dla dopełnienia miary urzygu) i intelekt na poziomie Henryki Krzywonos. To samo działa zresztą w stronę przeciwną, po stronie idoli. Ubóstwienie Wałęsy, niegdyś przez to towarzystwo pogardzanego i wyszydzanego, także obywa się doskonale bez jakiegokolwiek odniesienia do faktów, a nawet, przeciwnie, jego fundamentem jest zanegowanie rzeczywistości, i to nie tylko rzeczywistości historycznej, dokumentów i archiwów, ale także wydarzeń bieżących. Czy Państwo zauważyli, że portale i gazety stojące murem za Wałęsą (do granic takiej groteski, jak najnowszy argument jednego z autorytetów "Wyborczej", że Wałęsa nie mógł napisać zobowiązania do współpracy, bo jeszcze w 1978 był funkcjonalnym analfabetą) zupełnie ignorują jego codzienne wpisy na blogu i rewelacje wymyślane na użytek kolejnych wywiadów? Tak więc opozycja, zamiast zajmować się rzeczywistością, walczy z urojeniem, z fantomem Kaczyńskiego, jakimś karykaturalnym, zakompleksionym i nienawistnym "kurduplem" - i czyni to w imię innego fantomu, fantomu Wałęsy jako człowieka ze spiżu, nic w ogóle nie mającego wspólnego z realnie istniejącą i bardzo aktywną w internecie osobą o tym samym imieniu, nazwisku i fizys. Żaden Gombrowicz ani Mrożek nie wymyśliłby takiej wojny na miny, grymasy i pierdzenie na wargach, jaką odstawiają dziś obrońcy okrągłostołowej III RP. Mówiąc dosadnie, oni w ogóle nie są opozycją, oni się tylko branzlują opozycyjnością. Upajają się odgrywaną przed publicznością i sobą tragikomedią moralnego sprzeciwu. I choć z nawyku i na użytek zachodnich protektorów krzyczą, że jutro przyjdą ich miliony, zarazem pławią się we wzniosłym poczuciu, że wszystko stracone i przegrane, bo "kurdupel" odwołał się do ciemnych stron Polaków, bo wszystko poszło w ogóle w złym kierunku, narasta w świecie szowinizm, ksenofobia i fundamentalizm - ach! I pojękując z masochistyczną rozkoszą na pluszowym (na razie przynajmniej) krzyżu nie jest oczywiście ta "elita" zdolna zrozumieć nawet rzeczy tak elementarnej i podstawowej, jak to, że triumfy Marine Le Pen, popularność wśród Brytyjczyków idei "brexitu", a wśród Węgrów Orbana etc., to prosty skutek wieloletniej przewagi tych właśnie lewicowych, poprawnościowych i totalniackich idei, które są dla nich punktem odniesienia i jedyną "oczywistą oczywistością". Tym bardziej nie są w stanie pojąć, że i zwycięstwo PiS, mimo całej instytucjonalnej przewagi jego przeciwników, ma swe konkretne przyczyny, i jedną z tych przyczyn są właśnie oni. Ich niezdolność do sformułowania jakichkolwiek sensownych wytycznych dla "swojej" władzy, a dziś - merytorycznej, konkretnej krytyki posunięć PiS (zobaczmy, jak groteskowe są te okrzyki przeciwko połączeniu stanowisk ministra sprawiedliwości i prokuratury: "nie, bo nie, bo to Ziobro, bo MOŻE zagrozić niezawisłości"..., ale co do faktu, że dotychczas prokuratura działała beznadziejnie "elity" nic do powiedzenia nie mają), ich zajadłe propagandowe "krycie" rządu PO-PSL przez osiem lat, zasada nie krytykowania go za nic i nigdy i popierania we wszystkim. Najpierw rozpuścili Tuska i jego cwaniaczków poczuciem, że mogą się puścić na każdy przekręt, każdą porutę i każdą gangsterkę, bo media i elity stoją murem za nimi i tak skutecznie zohydzają PiS, że "nie ma z kim przegrać" - a teraz w przewrotny sposób deprawują PiS, przyzwyczajając go, że ma przeciwko sobie taką bandę obłudników, idiotów i pajaców, że też może się puszczać na każdy przekręt, porutę i gangsterkę. No bo przecież każdy przyzna - jaki ten PiS jest, widać, ale jak się popatrzy, kto go zwalcza, to trudno na nich nie głosować - czy to ze zdrowej przekory, czy z kalkulacji mniejszego zła. Zastanawiam się, skąd ten wielki odlot anty-PiSu - i chyba jestem za słaby w psychiatrii, żeby to ugryźć. Trochę jest w tym z inteligenckiego obciążenia, jakim jest pogarda dla myślenia praktycznego i zamiłowanie do poruszania się w abstraktach, szczególnie po liniach słuszne-niesłuszne, szlachetne-podłe i piękne-szpetne: klasyczny inteligent, a tym bardziej dzisiejszy postinteligent, nie zastanawia się, jak w danej sytuacji postępować, by osiągnąć określony cel, tylko ocenia tę sytuację pod względem moralnym, i kiedy wyrazi poparcie dla dobra i potępi zło, czuje się już całkowicie spełniony i nie widzi dla siebie nic więcej do roboty. Ale chyba decydujące było uruchomienie przed ćwierćwieczem mechanizmu chowu wsobnego, zamknięcia się w getcie "jedynie słusznych" poglądów, w którym nie trzeba było nigdy mierzyć się z przeciwnikami, z kontrargumentami ani z "niesłusznymi" faktami. Wszystko to się po prostu unieważniało. To faszyzm, pisizm, prawica, to głęboko niesłuszne, tego się nie czyta, z tym się nie dyskutuje, to się ignoruje. Wszystko to w przekonaniu, że my jesteśmy całym, no, prawie całym światem, a cała reszta to garstka wymierających frustratów. W tym zamknięciu na świat elity III RP, zarówno te polityczne, opiniotwórcze, jak i - umownie mówiąc - "intelektualne" nie zauważyły, że spierniczały i stetryczały, a ci, którzy ćwierć wieku temu mieli wymrzeć, wyrośli, nabrali tężyzny, pozyskali młode pokolenie i teraz to oni są prawie całym światem. "Odmienna wojny kolejka" - jak mawiano w jednej z książek mojej młodości. Nic nie jest wieczne, władza PiS też, ale kiedy już się ona prędzej czy później skruszy, to już na pewno nie na rzecz poudeckich elit, wykonujących swe ostatnie podrygi na manifestacjach KOD-u. Te bowiem odleciały od rzeczywistości tak daleko, że już nie mają szansy znalezienia drogi powrotnej. Rafał Ziemkiewicz
Zanim zatrzęsie się ziemia Podobno kiedy umarł Talleyrand, wielu żałobników zachodziło w głowę, jaką to kolejną intrygę próbuje w ten sposób namotać. Nie inaczej jest w przypadku generała Czesława Kiszczaka, z ta wszelako różnicą, że nie chodzi tu już o żadne przypuszczenia, czy domniemania. Generał Kiszczak właśnie dokonał czegoś w rodzaju zemsty zza grobu za zelżywości i zniewagi, na jakie pozwoliły osobistości, z których w swoim czasie on zrobił nie tylko człowieków, ale nawet – tak zwane „postacie legendarne”. Wkrótce potem, kiedy taktownie umarł, wdowa po generale, pani Maria Kiszczak, zwróciła się do Instytutu Pamięci Narodowej z prośbą o spotkanie z prezesem Instytutu, panem Łukaszem Kamińskim. Pan Łukasz Kamiński, stosunkowo młody (ur. w 1973 roku) historyk z Wrocławia, wybrany został na to stanowisko w roku 2011, za rządów koalicji Platformy Obywatelskiej i PSL. Nie musi to oczywiście o niczym świadczyć, ani niczego przesądzać, ale nie można też wykluczyć, że może świadczyć i przesądzać, podobnie jak w anegdocie o stojących naprzeciw siebie dwóch klasztorach: męskim i żeńskim. Nie ma w tym nic złego – ale może być. Warto przypomnieć, że zanim jeszcze p. Kamiński został prezesem IPN, „Gazeta Wyborcza” scharakteryzowała go jako człowieka „ostrożnego”, a potem, listem czytelnika, skrytykowała za „manipulacje” mające wykazać, że generał Jaruzelski w 1981 roku z utęsknieniem oczekiwał sowieckiej interwencji w Polsce. Ponieważ sam pan red. Michnik w swoim czasie kazał „odpieprzyć się” od generała, tego rodzaju postępowanie kandydata na szefa IPN nie mogło się w „Gazecie” i wśród skupionych wokół niej mikrocefali podobać, więc list czytelnika można było potraktować jako pierwsze poważne ostrzeżenie dla ostrożnego pana Łukasza Kamińskiego. Z tą ostrożnością rzeczywiście coś mogło być na rzeczy, bo pan prezes Kamiński przyjął panią Marię Kiszczakową dopiero po dwóch tygodniach, tłumacząc tę zwłokę brakiem czasu. Wszystko to oczywiście być może, ale trudno sobie wyobrazić zajęcia tak ważne, że nie pozostawiały ani chwili na przyjęcie wdowy po autorze sławnej transformacji ustrojowej. Podobnie trudne do wyjaśnienia wydaje mi się postępowanie Leszka Millera, który nie znalazł czasu, by odebrać telefon byłego Komendanta Głównego Policji Marka Papały, który w dniu, kiedy został zastrzelony, dzwonił do niego co najmniej dwukrotnie, a więc w trybie pilnym, jeśli wręcz nie alarmowym. Braku czasu oczywiście wykluczyć się nie da, ale nie jest też wykluczone, że kunktatorstwo prezesa Kamińskiego mogło wynikać już nawet nie z ostrożności, ale obawy tej samej obawy, która kazała Laokoonowi wypowiedzieć słowa: „timeo Danaos et dona ferentes” (boję się Greków nawet gdy przychodzą z darami). Wizyta Marii Kiszczak w IPN nie mogła bowiem wróżyć niczego dobrego, przeciwnie – zapowiadała zbliżające się trzęsienie ziemi, któremu pan prezes Kamiński będzie musiał stawić czoło, by chronić przed spodziewaną destrukcją rozmaite „legendy”, a wśród nich najważniejszą – legendę „okrągłego stołu”, głoszącą, że tam właśnie „Polak dogadał się z Polakiem”. „Za duży wiatr na moją wełnę” - mógł pomyśleć sobie pan prezes Kamiński słowami Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego z „Notatek z nieudanych rekolekcji paryskich” i próbował cunctando rem restituere w nadziei, że pani Marii Kiszczakowej może się odmieni i przestanie go molestować, pozwalając dotrwać do końca kadencji bez konieczności podejmowania brzemiennych w skutki decyzji. Niestety pani Maria Kiszczakowa od molestowania nie odstąpiła, więc nie było innego wyjścia, jak z ciężkim sercem dokonać przeszukania w willi generała, skąd wyniesiono i przewieziono do siedziby IPN „sześć pakietów” różnych dokumentów, wśród których znajdował się też rękopis datowany z roku 1974, sławiący czyny tajnego współpracownika SB o pseudonimie operacyjnym „Bolek”. Nie wiadomo dlaczego na wieść o tym zareagował nerwowo były prezydent Lech Wałęsa, czyniąc gorzkie wyrzuty „małym ludziom”, że próbują „grać trupem Kiszczaka”, podczas gdy on przecież „obalił komunizm”, a „zwycięzcy się nie sądzi”. Zakończenie tej deklaracji przez Lecha Wałęsę cytatem z Adolfa Hitlera pokazuje, że obawy pana prezesa Kamińskiego przed skutkami przejęcia przez IPN dokumentów zgromadzonych przez generała Kiszczaka, mogą być uzasadnione nawet w sytuacji, gdy Krzysztof Wyszkowski sugeruje, iż obecną misją IPN nie jest odkrywanie, tylko przeciwnie – ukrywanie prawdy. Coś jest na rzeczy, również w kontekście książek pisanych przez pracowników Instytutu, a „pucujących” osoby podejrzane o współpracę z SB, np. tajnego współpracownika o pseudonimie operacyjnym „Historyk”. Z książki poświęconej tej osobistości wynika już nawet nie to, że współpracował „bez swojej wiedzy i zgody”, tylko, że nie współpracował w ogóle, a w tej sytuacji „Historyk” musiał być bytem fikcyjnym. Ciekawe, co w takim razie miał na myśli tygodnik „Wprost” podając przez kilkoma laty informację, że dokumentacja dotycząca „Historyka” znalazła się w Zbiorze Zastrzeżonym IPN. Nawiasem mówiąc, pan minister Macierewicz zapowiedział, że materiały znajdujące się w tym zbiorze zamierza odtajnić. Czy wtedy nie trzeba będzie pisać sążnistej erraty do panegiryku o „Historyku”? Ale potencjalne konsekwencje dla rozmaitych „legend” to jedna sprawa, a determinacja pani Marii Kiszczakowej, by dokumentację zgromadzoną przez męża przekazać jednak do IPN, to sprawa druga. Możliwe, że wykonywała ona w ten sposób ostatnią wolę małżonka, ale nie można też wykluczyć, że na tę ostatnią wolę generała Kiszczaka miała wpływ znajomość mechanizmów funkcjonujących w organizacji przestępczej o charakterze zbrojnym, do której pod okupacją RAZWIEDUPR-a upodabnia się, a właściwie upodobniła się III Rzeczpospolita. Żeby lepiej to zrozumieć, wystarczy przypomnieć los, jaki spotkał byłego premiera Piotra Jaroszewicza i jego żonę Alicję. Jak wiadomo, zostali oni zamordowani w nocy z 31 sierpnia na 1 września 1992 roku w swoim domu w Aninie, a ślady nie pozostawiały wątpliwości, że obydwoje byli przed śmiercią torturowani. Oznacza to, że sprawca, czy sprawcy zbrodni czegoś szukali, a nie były to żadne precjoza, bo akurat one nie zginęły, chociaż niezależna prokuratura nie tylko postawiła na hipotezę rabunkową, ale nawet zaciągnęła przed niezawisły sąd kilku kryminalistów, których ten, ma się rozumieć, uniewinnił, dzięki czemu nieznani sprawcy do dzisiejszego dnia pozostali nieznani. Ciekawe, że niezależnej prokuratury w ogóle nie zainteresowały zeznania świadka, który miał widzieć, jak rankiem 1 września z domu Jaroszewiczów wychodzi kobieta i dwóch mężczyzn – tak samo, jak identyczny szczegół nie zainteresował nikogo w sprawie zamordowania księdza Stefana Niedzielaka, któremu fachowo złamano kark w nocy z 20 na 21 stycznia 1989 roku. Któż mógł z większą znajomością rzeczy ocenić takie szczegóły, jak nie generał Czesław Kiszczak, który o kulisach naszej młodej demokracji coś tam przecież musiał wiedzieć, a skoro tak, to łatwiej nam zrozumieć pragnienie pani Marii Kiszczakowej, by po śmierci męża, kiedy parasol ochronny mógł już zostać zwinięty, jak najszybciej pozbyć się z domu dokumentów zgromadzonych przez generała. W tej sytuacji gorący kartofel trafił do IPN, który może postąpić dwojako. Albo katalogować i katalogować przejęte dokumenty tak długo, aż aktualny rząd zostanie wysadzony przez RAZWIEDUPR w powietrze na skutek sprowokowanej interwencji zewnętrznej, a zainstalowane w następstwie tego nowe władze nie tylko uroczyście zatwierdzą wszelkie legendy, ale na wszelki wypadek do „kłamstwa oświęcimskiego” dodadzą „kłamstwo wałęsowskie”, „michnikowskie”, „kuroniowskie”, „geremkowskie” i wiele innych, energicznie tępione przez niezależną prokuraturę i niezawisłe sądy, jako przejawy zakazanej „nienawiści” - albo pomieszczenie, w których te dokumenty się znajdują, zostanie zalane pod sam sufit ekskrementami z rury, która akurat w tym miejscu pęknie – jak to się stało z 261 dowodami rzeczowymi w sprawie zabójstwa Krzysztofa Olewnika, zdeponowanymi z piwnicy gmachu policji w Olsztynie, albo spłoną na skutek uderzenia pioruna kulistego w siedzibę Instytutu Pamięci Narodowej, albo wreszcie położona zostanie na nich święta pieczęć tajności, co będzie miało taki sam skutek, jak „zabetonowanie”, postulowane w swoim czasie przez Jego Eminencję Stanisława kardynała Dziwisza. Najmniej prawdopodobne wydaje się udostępnienie tej dokumentacji publiczności, bo – po pierwsze – ciekawość, to pierwszy stopień do piekła, a w tej sytuacji nawet pani Joanna Senyszyn może sobie przypomnieć, że najważniejszym celem życia człowieka jest osiągniecie zbawienia wiecznego, a po drugie – trzeba by wtedy budować od nowa wszystkie, albo prawie wszystkie legendy i pracowicie konstruować nowe mity założycielskie naszej młodej demokracji w sytuacji, gdy te dawne właśnie zaczynały się „jak figa cukrować, jak tytuń ulegać”. Oczywiście Muzeum Historii Żydów Polskich poradziłoby sobie również z tym zadaniem, ale po co, kiedy wiadomo przecież, że lepsze jest wrogiem dobrego, a na tym świecie pełnym złości, nigdy nie dość jest ostrożności? Stanisław Michalkiewicz
6 marca 2016 Unia rozpaczliwie poszukuje pomocy u tureckich przywódców
1. W najbliższy poniedziałek 7 marca na szczycie Unia-Turcja w Brukseli, przywódcy europejscy będą zabiegali u przywódców tureckich z jednej strony o uszczelnienie morskiej granicy z Grecją z drugiej przyjmowanie z powrotem tych imigrantów, którzy znaleźli się w UE ale nie otrzymali azylu. Wprawdzie porozumienie z Turcją dotyczące uszczelnienia morskiej granicy z Grecją zostało już przez UE zawarte w listopadzie 2015 roku, ale niestety nie jest realizowane, ponieważ Unia obiecała Turkom 3 mld euro na finansowanie obozów uchodźców w ciągu najbliższych 2 lat ale przekazała do tej pory zaledwie kilkadziesiąt milionów euro. Turcy oprócz pieniędzy żądają od UE przyśpieszenia negocjacji dotyczących członkostwa tego kraju w UE, a wcześniej szybkich decyzji w sprawie zniesienia unijnych wiz dla swoich obywateli.
2. Główni przywódcy unijni sprawiają wrażenie jakby wszystkie te tureckie postulaty chcieli zaakceptować, regularnie spotykają się z prezydentem i premierem Turcji ale namacalnych rezultatów tych spotkań nadal jest niewiele. Sama Angela Merkel spotykała się z przywódcami Turcji w ciągu ostatniego roku już 6 razy w Berlinie, Brukseli i Ankarze, co tylko pokazuje w jak dramatycznej sytuacji znalazł się ten kraj w wyniku zapewnień, że będzie przyjmował wszystkich imigrantów. Wprawdzie ostatnio od tej pełnej otwartości na imigrantów Niemcy zaczynają odchodzić ale ciągle jeszcze wśród nich żywe jest zaproszenie Angeli Merkel z lata poprzedniego roku ale przede wszystkim wyprodukowane przez niemiecki urząd d/s imigrantów filmy w kilku językach arabskich wyświetlane w internecie w 2014 roku zapraszające poszukujących pracy właśnie do tego kraju.
3. W taką podróż do kilku krajów położonych na imigracyjnym bałkańskim szlaku, wybrał się także w tym tygodniu przewodniczący rady Europejskiej Donald Tusk w ramach przygotowań do szczytu UE-Turcja. W Atenach podczas spotkania z premierem Grecji Aleksisem Ciprasem wypowiedział słynne zdania skierowane do imigrantów „Nie przyjeżdżajcie do Europy, nie ufajcie przemytnikom. Nie ryzykujcie waszego życia i pieniędzy. To bezcelowe. Żaden europejski kraj nie będzie krajem tranzytowym”. Ale słowa te odbiły się echem tylko w europejskich mediach i raczej nie dotarły do tych imigrantów, którzy są już w drodze albo zamierzają wyjeżdżać z obozów w Turcji, Libanie i Jordanii, a także z Afganistanu, Iraku czy kilku krajach afrykańskich. To swoiste otrzeźwienie przywódców instytucji europejskich, a także wiodących krajów europejskich takich jak Angela Merkel, przychodzi jednak przynajmniej pół roku za późno i to w sytuacji kiedy to co się dzieje na w wielu krajach UE, które przyjęły dziesiątki tysięcy imigrantów albo też na tzw. szlaku bałkańskim, odrzucają i to zdecydowanie obywatele tych krajów. Gwałtowne protesty w wielu europejskich miastach przeciw imigrantom, podpalenia ośrodków dla nich w Niemczech, nie radzenie sobie z nimi przez policję i inne służby, spowodowało, że poszczególne kraje zamykają czasowo swoje granice. Tak zrobiły do tej pory bardzo otwarte na imigrantów Szwecja i Dania, ilościowe ograniczenia w przyjmowaniu imigrantów przyjęła ostatnio Austria i Francja, nie przepuszczają ich przez swoje granice Węgry, Bułgaria, a także stowarzyszona z UE Macedonia.
W tej sytuacji w arcytrudnym położeniu znalazła się Grecja, do której tylko przez 2 miesiące tego roku przedostało się ok. 120 tysięcy imigrantów i duża część z nich została zatrzymana w tym kraju i kto wie czy latem tego roku nie zostanie przez UE poświęcona i wykluczona z strefy Schengen.
4. W poniedziałek zapewne dojdzie do zawarcia przez UE z Turcją kolejnego porozumienia, ponieważ przywódcy europejscy, a szczególnie Angela Merkel, są gotowi obiecać temu krajowi wręcz wszystko aby tylko zamknął swoją granicę i nie przepuszczał imigrantów do Grecji. Ale niewiele to zmieni, Turcja nie zamierza się z niego rzetelnie wywiązywać, więc kiedy tylko poprawią się warunki na Morzu Egejskim nowa fala imigracyjna się nasili. Wiosną ruszą także imigranci z krajów północnej Afryki, którzy przez Włochy i Maltę będą próbowali się dostać do najbardziej zamożnych krajów Europy Zachodniej. Strefa z Schengen trzeszczy w posadach, chwieje się także cała UE, wybłagane przez unijnych przywódców porozumienie z Turcją tylko na chwilę poprawi nastroje, katastrofa imigracyjna w UE zbliża się nieuchronnie. Kuźmiuk
Putin mordercą dinozaurów Uuu, niedobrze, niedobrze! Wygląda na to, że pan minister Waszczykowski nawarzył piwa i teraz będzie musiał je wypić. Chodzi oczywiście o sprowadzenie do Polski Komisji Weneckiej – żeby ta dokonała oceny demokracji i praworządności w naszym nieszczęśliwym kraju. Po co to panu ministrowi Waszczykowskiemu było potrzebne – trudno zgadnąć, bo przecież i od pana prezesa Kaczyńskiego i z niezależnych mediów – ale nie tych, gdzie agent na agencie siedzi i agentem pogania – tylko z tych naprawdę niezależnych od tamtych można było dowiedzieć się ponad wszelką wątpliwość, że z demokracją i praworządnością wszystko jest u nas w jak najlepszym porządku? Może pan minister Waszczykowski chciał dobrze, ale zapomniał, że lepsze jest wrogiem dobrego. W rezultacie przybyli do Polski przedstawiciele Komisji Weneckiej byli przyjmowani niczym rewizor iz Pietierburga, więc nic dziwnego, że mogło się im od tego przewrócić w głowie. Zanim jeszcze Komisja wygotuje raport końcowy, doszło do przecieku krytycznego raportu wstępnego, który jednocześnie trafił i do MSZ i do „Gazety Wyborczej”. Wszyscy „zachodzą w um” („Zachodzim w um z Podgornym Kolą...”), jak to się mogło stać i w którym miejscu przeciek nastąpił; Komisja wypiera się, że nie u niej, a pan minister Waszczykowski – że nie u niego. Na jego miejscu nie byłbym taki pewny, bo – jak powiadają na mieście - w Ministerstwie Spraw Zagranicznych od Żydów aż się roi, więc cóż to dla nich za sztuka sprawić, by każdy dokument, zanim jeszcze trafi na biurko ministra, trafił na biurko redaktora Michnika? Solidarność plemienna w społecznościach prymitywnych zawsze była silniejsza od innych podstaw lojalności, więc trudno tu być zaskoczonym. Ale i na miejscu Komisji Weneckiej nie miałbym pewności, czy przeciek nie nastąpił również stamtąd. Chodzi o to, że w Komisji Weneckiej zasiada panna Hanna Suchocka, która wobec „Gazety Wyborczej” może mieć różne zobowiązania. Jak tam było, tak tam było – w rezultacie Komisja Wenecka włączyła się do wojny o demokrację i praworządność w naszym nieszczęśliwym kraju. Może nie byłoby czym się przejmować, gdyby nie okoliczność, że Komisja Europejska, która też wdrożyła wobec Polski procedurę sprawdzania demokracji i praworządności, a która ma kompetencje decyzyjne, na pewno ustaleniami Komisji Weneckiej się posłuży. Skoro tak, to dobrze to nie wygląda – a sprawcą tego zamieszania jest właśnie pan minister Waszczykowski, który zapomniał, że lepsze jest wrogiem dobrego. Ale zanim padnie salwa, humory na razie nam dopisują. W Warszawie odbyła się narada 9 państw regionu Europy Środkowej gwoli wypracowania wspólnego stanowiska na lipcowy szczyt NATO, który ma odbyć się też w Warszawie. Prezydent Duda podkreślił konieczność wpasowania się w politykę Stanów Zjednoczonych, które ze swej strony powinny wzmocnić „wschodnią flankę” Paktu, jeśli nie w formie stałych baz, to niechby chociaż „obecności rotacyjnej”, która musi być „widoczna” a poza tym wyposażona w „infrastrukturę krytyczną”, czyli mówiąc po ludzku – broń – oczywiście defensywną. W spotkaniu wzięli udział przedstawiciele państw uczestniczących w grupie wyszehradzkiej, republik bałtyckich oraz Rumunii i Bułgarii. Koncepcja „Międzymorza” zaczyna nabierać rumieńców – ale wszystko zależy od tego, czy uda się do niej przekonać Amerykanów, którzy teraz właśnie będą wybierali sobie prezydenta. Ten prezydent podobno wiele do gadania nie ma; tak w każdym razie w telewizyjnej rozmowie dawał do zrozumienia były prezydent naszego nieszczęśliwego kraju Aleksander Kwaśniewski – ale czy to rozsądne wierzyć Aleksandrowi Kwaśniewskiemu? Tak czy owak ktoś w listopadzie tym prezydentem zostanie i będzie kontynuował rozgrywkę z Moskalikami, którym najwyraźniej została wyznaczona rola czarnego charakteru. Dowódca NATO w Europie, pan generał Filip Breedlowe powiedział, że Putin do spółki z syryjskim tyranem Baszirem al Asadem „destabilizuje Europę”, naganiając do niej uchodźców. Jak tak dalej pójdzie to tylko patrzeć, jak Putin okaże się odpowiedzialny również za zagładę dinozaurów, czego wielu ludzi może mu nie darować. Jak mówił Antoni Słonimski, móżdżek dinozaura był podobno znakomitą zakąską do wódki – o czym zapewniał go „pewien bardzo stary pijak”. Jak widzimy, nie brakuje powodów, byśmy i my nie lubili złego Putina, który jednak, po niedawnej konferencji w Monachium, może zostać „sojusznikiem naszych sojuszników”. „Gazeta Wyborcza” uważa, że USA „skapitulowały” przed Putinem, ale to oczywiście przesada, bo wiadomo, że z punktu widzenia bezcennego Izraela byłoby najlepiej, gdyby cały Bliski Wschód opustoszał, dzięki czemu żydowskie państwo rozciągnęłoby się wreszcie „od wielkiej rzeki egipskiej, do rzeki wielkiej, rzeki Eufrat”. Trzeba by jednak zostawić tam jakichś Arabów na rozmnożenie, bo w przeciwnym razie – komu Żydzi pożyczaliby pieniądze i na kim robiliby interesy? Jak widać, nie ma rzeczy doskonałych, wobec czego i USA muszą czasami iść ze złym Putinem na kompromisy, czyli politykować. Ale co wolno wojewodzie, to nie tobie, smrodzie, więc jeśli nawet zły Putin zostałby sojusznikiem naszych sojuszników, to w naszym nastawieniu nic zmienić się nie może. Podczas gdy na najwyższej półce światowej polityki zachodzą takie przełomowe wydarzenia, Instytut Pamięci Narodowej przeprowadził przeszukanie w domu wdowy po generale Jaruzelskim, skąd wyniesiono aż 17 pakietów rozmaitych dokumentów – a zapowiadane są jeszcze inne przeszukania. W tej sytuacji Komitet Obrony Demokracji demonstrował w obronie Lecha Wałęsy, który właśnie ogłosił kolejną „koncepcję”, że mianowicie to nie on współpracował ze Służbą Bezpieczeństwa, tylko Służba Bezpieczeństwa z nim. Wsparł go JE abp Tadeusz Gocłowski, w swoim czasie zamieszany w aferę „Stella Maris”, JE abp Józef Kowalczyk, w swoim czasie – oczywiście „bez swojej wiedzy i zgody” - zarejestrowany jako TW „Cappino”, no i JE bp Tadeusz Pieronek, w swoim czasie członek Rady Fundacji Batorego, zaś przewielebny ojciec Stanisław Opiela SJ na łamach „Gazety Wyborczej” zaapelował do całego Episkopatu, by Kościół wsparł Lecha Wałęsę. Przewielebny ojciec Opiela nie precyzuje, w jaki sposób Kościół mógłby byłemu prezydentowi naszego nieszczęśliwego kraju tego wsparcia udzielić, ale pewnej wskazówki dostarcza list miłosny, jaki do Lecha Wałęsy wystosował warszawski Klub Inteligencji Katolickiej. Czytamy tam m.in., że każdy upada, ale się podnosi. Może „każdy” - ale nie Lech Wałęsa. Lech Wałęsa nigdy nie upadał, tylko nieustannie się podnosił i podnosił. Jak tak dalej pójdzie, to podniesie się tak wysoko, że dostąpi wniebowstąpienia. Mogłoby to niesłychanie wzbogacić Światowe Dni Młodzieży w Krakowie, na które Lech Wałęsa powinien zostać zaproszony w charakterze jasnego idola, bo jakiż inny wzór przedstawić dzisiaj młodzieży? Stanisław Michalkiewicz
Po co pojechałem do Moskwy? Jestem w Moskwie. Piszę to po to, by hejterzy mieli co robić - bo się nudzą. Atakowaliby mianowanie p.Janiny Goss do RN PGE - ale są to na ogół hejterzy PiSowscy... A ja jestem podniesiony na duchu, bo właśnie w Brazylii policja dobrała się do sławetnego "Luli", czyli byłego prezydenta, p.Ludwika Ignacego da Silva. Zawsze uważałem, że to ober-złodziej - i znów wyszło na moje... Wraz z nim poleci Partia Postępowa i Partia Pracy. Hurra! Kiedyś tych z PO, PiS, PSL i SLD też się powsadza - zobaczycie!
http://wiadomosci.onet.pl/…/brazylia-byly-prezydent-…/xzfyt9
Co w Moskwie? Właśnie skierowano do sądu sprawę p.Wiktora Krasnowa, który na swoim blogu napisał, że "Boga nie ma". Ja tam uważam, że głoszenie nawet jeszcze dziwaczniejszych hipotez nie powinno być karane - ale podaję to pod rozwagę tym, którzy twierdzą, że "Rosja niczym nie różni się od Związku Sowieckiego", a "Putin to komunista".
No, to jeszcze dla tych, co mówią, że Rosja mało różni się od Związku Sowieckiego. Właśnie p.Włodzimierz Żyrinowski, przewodniczący Partii Liberalno-Demokratycznej, zażądał, by prywatyzaja była wieczysta („приватизация должна стать бессрочной!”):
https://www.youtube.com/watch…
Jakoś Go nie próbują wysłać na białe niedźwiedzie. Nawet w telewizji obficie pokazują. Teraz dowcip rosyjski: Republikanie poprosili JE Włodzimierza Putina o pomoc w wyborach. Prezydent Rosji wysłał im najlepszego specjalistę. Po pół roku dzwoni do niego i pyta, jak postepy? Odpowiedź: „Wszystko w porzadku; w sondażach we wszystkich stanach prowadzi Jedinaja Rossija!”. A jak naprawdę działa propaganda rosyjska? Litewska telewizja z'organizowała ankietę: „Czy obserwujesz wzmożenie się rosyjskiej propagandy na Litwie?”. Możliwe odpowiedzi:
1) „Tak, jest coraz więcej propagandy we środkach masowego przekazu i w internecie”
2) „Nie widzę żadnej różnicy”
3) „To nie jest propaganda, Rosja mówi prawdę” .
Gdy ta trzecia osiągnęła 82% ankietę zlikwidowano. Władze Republiki Litewskiej są tak samo antyrosyjskie jak III RP... Bo tak samo nie zdążyły zauważyć, że ZSRS już od dawna nie istnieje. Wystąpiłem w głównym programie Rossija1. Program leciał o 14 (w Moskwie, w Polsce 12) na Daleki Wschód i powtarzany jest o 22 (w Polsce o 20, ten kanał TV ROSJA jest u nas retransmitowany, na ogół jako RTR - więc można oglądać go bezpośrednio)
http://russia.tv/brand/show/brand_id/21385/
P.Jacku! Może by i w Polsce było miejsce dla poważnego (2,5 h) programu dla "mądrego, pozbawionego uprzedzeń widza"? Hmmm... Czy są jeszcze w Polsce ludzie nieuprzedzeni? Wśród rosyjskiej opozycji też socjalizm nie ma najlepszej prasy. P.Garry Kasparow, b. mistrz świata w szachach, chwilowo poza Rosją, 1-III- 20.57https://www.facebook.com/GKKasparov/ na swoim blogu napisał: "Bawi mnie ironia, gdy zwolennicy Amerykanina Sandersa pouczają mnie, byłego obywatela sowieckiego, o chwale Socjalizmu i co on naprawdę oznacza. Socjalizm brzmi świetnie, ale tylko w przemowach i na Facebooku, więc proszę niech tam zostanie. W praktyce, socjalizm niszczy nie tylko gospodarkę, ale też ducha człowieka, jego ambicje oraz osiągnięcia nowoczesnego kapitalizmu, który wyciągnął miliardy ludzi z ubóstwa. Mówienie o socjalizmie to wielki luksus, który został opłacony sukcesami kapitalizmu. Nierówność majątkowa to wielki problem, oczywiście. Jednak pomysł, że to rozwiązanie to więcej rządu, więcej regulacji, więcej długu i mniej ryzyka, to niebezpieczny absurd" P.Kasparow powierzchownie ma rację - ale głęboko to się myli. Socjalizm wcale nie „brzmi świetnie, tylko w praktyce....” Nie: to teoria, to same podstawowe zasady socjalizmu są nieludzkie, sprzeczne w każdym razie z zasadami naszej cywilizacji; być może właściwe dla wspólnoty pierwotnej. A po drugie: nierówność majątkowa to dokładnie taki sam „problem” jak nierówność wzrostu, urody, czy umiejętności gry w szachy. Problemem byłoby, gdyby zapanowała równość majątkowa: wtedy nikomu nie chciałoby się pracować – bo i po co? JKM
7 marca 2016 Koniec przyzwolenia politycznego na wyłudzenia podatków
1. W ostatnich dniach przez media zaledwie przemknęła informacja, że wpływy podatkowe w miesiącu styczniu tego roku były o 2 mld zł wyższe niż w analogicznym miesiącu 2015 roku. Oczywiście wyższe dochody w jednym miesiącu w stosunku do analogicznego miesiąca roku poprzedniego może być wydarzeniem jednorazowym i nie można z tego wysnuwać zbyt daleko idących wniosków ale ten fakt godny jest jednak podkreślenia. Z reguły bowiem w pierwszych miesiącach roku dochody podatkowe nie spływają szczególnie wydajnie, w tym w szczególności dochody z podatku VAT, ponieważ sprzedaż w styczniu dopiero się rozkręca. Jak informuje resort finansów dochody podatkowe wzrosły w ujęciu rok do roku aż o 12,5% w tym dochody z podatku VAT były w styczniu wyższe w stosunku do stycznia 2015 roku aż o 18,4% a więc blisko o 2,7 mld zł. W przypadku tego podatku wpływ na ten gwałtowny wzrost miała także zmiana sposobu rozliczenia z tytułu importu przez upoważnionych przedsiębiorców (AEO) ale nawet po wyeliminowaniu tego wpływ wzrost dochodów z podatku VAT wyniósł blisko 10%. Wzrosty odnotowano także w przypadku podatków dochodowych zarówno tego od osób prawnych (CIT) jak i osób fizycznych (PIT), mniejsze w styczniu ale niewiele były tylko wpływy z akcyzy.
2. Wydaje się, że ten wzrost wpływów podatkowych jest w dużej mierze wynikiem zdecydowanych komunikatów kierowanych do przedsiębiorców, szczególnie tych dużych dokonujących tzw. optymalizacji podatkowych ale także wyłudzających podatek VAT, że skończył się czas swoistego przyzwolenia politycznego na takie operacje. O istnieniu takiego przyzwolenia świadczy między innymi spadek dochodów podatkowych w stosunku do PKB, wyraźnie obserwowany od końca 2007 roku i to mimo rosnących z roku na rok obciążeń podatkowych za rządów Platformy i PSL-u.
Przypomnijmy tylko, że relacja ta wyraźnie rosła w latach 2005-2007 z 15,9% do 17,5%, a już od 2008 roku zaczęła gwałtownie spadać do 14,6% w 2013 roku, a na koniec 2014 roku według ministra finansów, wyniósł tylko 13,5%.
Ta różnica pomiędzy najlepszą wydajnością w 2007 roku i najgorszą w 2014 roku wyniosła aż 4% PKB, co w warunkach tego roku oznaczało, że do prywatnych kieszeni zamiast do budżetu państwa, wpłynęła kwota blisko 70 mld zł (1% PKB w cenach bieżących w 2014 17,4 mld zł).
3. Tego rodzaju tendencje potwierdził także raport pokontrolny NIK, dotyczący działań aparatu skarbowego w Polsce w zakresie przeciwdziałania wyłudzeniom podatkowym, który ukazał się w maju 2015 roku. Raport był niesłychanie krytyczny wobec służb skarbowych, a także potwierdzał istnienie poważnych problemów wynikających ze swoistego rozpadu systemu podatkowego w Polsce. Kontrolerzy NIK podkreślali wręcz bezradność służb skarbowych w zetknięciu z przestępstwami tzw. białych kołnierzyków, którzy wyłudzają setki milionów, a nawet miliardy, głównie podatku VAT.
4. Mimo zastrzeżenia, że z danych styczniowych dotyczących wpływów podatkowych nie można wyciągać zbyt daleko idących wniosków, można jednak stwierdzić, że przynoszą rezultaty zdecydowane działania, które już podjął resort finansów w stosunku do niektórych grup podatników. Przypomnijmy tylko, że w grudniu poprzedniego roku resort finansów zwrócił się do podatników podatku dochodowego od osób prawnych (CIT), którzy stosowali tzw. ceny transferowe w latach 2011-2015 do złożenia stosownych korekt w zeznaniach podatkowych, za ten okres. W oświadczeniu stwierdzono także, że spółki, które zdecydują się na dobrowolną korektę deklaracji podatkowych za lata 2011-2015, będą mogły skorzystać z 50% obniżki stawki ustawowych odsetek za zaległe zobowiązania podatkowe. W rządzie Beaty Szydło nie ma również przyzwolenia politycznego na wyłudzanie podatku VAT i stąd bardzo szybkie prace nad rozwiązaniami, dzięki którym do budżetu państwa powinno wpłynąć dodatkowo przynajmniej kilkanaście miliardów złotych w ciągu całego roku 2016. Kuźmiuk
8 marca 2016 Turcja licytowała 6 mld euro i wizy do UE już latem
1. Wczorajszy szczyt Unia – Turcja w Brukseli przedłużył się do godzin nocnych ponieważ premier Turcji Ahmet Davutoglu podniósł stawkę negocjacyjną z 3 do 6 mld euro oraz zażądał zniesienia wiz dla obywateli swego kraju już od lata tego roku. Władze tureckie zdają sobie sprawę, że Unia Europejska jest pod ścianą i w związku z tym stawiają żądania, które jeszcze niedawno byłyby ocenione przez głównych unijnych przywódców jako wręcz nieodpowiedzialne. W sytuacji jednak kiedy UE na skutek niekontrolowanego napływu imigrantów, chwieje się w posadach i głównie w działaniach Turcji widzi ratunek, tureckie żądania muszą być traktowane niezwykle poważnie.
2. Przypomnijmy tylko, że na wczorajszym szczycie Unia-Turcja, przywódcy europejscy zabiegali u przywódców tureckich z jednej strony o uszczelnienie morskiej granicy z Grecją tak aby zablokować exodus imigrantów tą drogą, z drugiej o przyjmowanie z powrotem tych imigrantów, którzy znaleźli się w UE ale nie otrzymali azylu. Wprawdzie porozumienie z Turcją dotyczące uszczelnienia morskiej granicy z Grecją zostało już przez UE zawarte w listopadzie 2015 roku, ale niestety nie jest realizowane, ponieważ Unia obiecała Turkom 3 mld euro na finansowanie obozów uchodźców w ciągu najbliższych 2 lat ale przekazała do tej pory zaledwie kilkadziesiąt milionów euro. Turcy oprócz pieniędzy (tym razem chodzi już o żądania środków w wysokości aż 6 mld euro), żądają od UE przyśpieszenia negocjacji dotyczących członkostwa tego kraju w UE, a wcześniej szybkich decyzji w sprawie zniesienia unijnych wiz dla swoich obywateli, a także przyjmowania przez UE uchodźców wprost z obozów rozlokowanych na swoim terenie. W tej ostatniej sprawie zgadzają się przyjmować z powrotem imigrantów, którzy nie uzyskali azylu w którymś z krajów UE ale jednocześnie oczekują, że UE będzie zabierało wprost z obozów uchodźców, których dane osobowe zostaną potwierdzone na zasadzie jeden do jednego.
3. Przywódcy głównych unijnych krajów chcą wszystkie te tureckie postulaty zaakceptować, stąd ich regularne spotkania z prezydentem Turcji Recepem Tayyipem Erdoganem, a także wspomnianym premierem Davutoglu. Sama Angela Merkel spotykała się z przywódcami Turcji w ciągu ostatniego roku już 6 razy w Berlinie, Brukseli i Ankarze, co tylko pokazuje w jak dramatycznej sytuacji znalazł się ten kraj w wyniku zapewnień, że będzie przyjmował wszystkich imigrantów. Wprawdzie ostatnio od tej pełnej otwartości na imigrantów Niemcy zaczynają odchodzić ale ciągle jeszcze wśród nich żywe jest zaproszenie Angeli Merkel z lata poprzedniego roku, które spowodowało, że większość z nich przybywająca do Grecji lub Włoch, chce się natychmiast przedostać do Niemiec.
4. Porozumienie UE-Turcja zostało zawarte (szczegóły mają być ustalone w ciągu najbliższego tygodnia), ponieważ przywódcy europejscy, a szczególnie Angela Merkel, są gotowi obiecać temu krajowi wręcz wszystko aby tylko zamknął swoją granicę i nie przepuszczał imigrantów do Grecji. Ale w realu to chyba niewiele to zmieni, Turcja nie zamierza się z niego rzetelnie wywiązywać, więc kiedy tylko poprawią się warunki na Morzu Egejskim nowa fala imigracyjna się nasili. Wiosną ruszą także imigranci z krajów północnej Afryki, którzy przez Włochy i Maltę będą próbowali się dostać do najbardziej zamożnych krajów Europy Zachodniej, ruszą także imigranci z Afganistanu i Iraku. Strefa z Schengen będzie trzeszczeć w posadach, zachwieje się także cała UE, wybłagane przez unijnych przywódców porozumienie z Turcją, tylko na chwilę poprawi nastroje, katastrofa imigracyjna w UE zbliża się nieuchronnie. Turcja licytowała bardzo wysoko i uzyskała wszystko co chciała ale to porozumienie nie będzie raczej realizowane, bo przecież w budżecie UE nie ma 6 mld euro dla tego kraju, a zniesienie wiz już w czerwcu trudno nawet sobie wyobrazić.
Kuźmiuk
Janusz Korwin-Mikke w "Super Expressie": Eee, jakoś to jest... Zauważyłem, że Polacy podchodzą do działań na dwa skrajnie odmienne sposoby. Pierwszy przedstawił śp. Sławomir Mrożek: "- Może byśmy coś zaorali? - Eee...". Drugi opisał był nasz znany (przynajmniej starszemu pokoleniu) poeta śp. Adam Mickiewicz: "(...) Szlachta na koń wsiędzie, Ja z synowcem na czele, i? - jakoś to będzie". Na tej drugiej zasadzie oparto powstanie styczniowe, powstanie w getcie warszawskim i powstanie warszawskie. W Krakowie na propozycję zrobienia powstania krakowskiego miejscowy dowódca AK odpowiedział groźbą wyrzucenia z organizacji tych, co to proponują - i należy mu się za to pomnik. Podejrzewam, że sprawa "tragicznego wypadku, z którego nie wolno sobie robić żartów" - czyli pęknięcia opony w panaprezydenckim samochodzie - wynikła z harmonijnego połączenia obydwu tych zasad. Myśl o sabotażu należy natychmiast odrzucić - sabotażysta popsułby przednią, a nie tylną oponę. Nie, po prostu ten, który powinien był sprawdzić te opony (a nie powinien to być ten, który potem będzie musiał je zmieniać lub pompować!), pomyślał sobie:"Eee...". A potem: "Jakoś to będzie". Bo, jak słusznie zauważył ten wymyślony przez komunistycznego agenta kretyn, dobry wojak Szwejk, stawiany przez niektórych za wzór dla młodzieży: "Jeszcze nigdy tak nie było, żeby jakoś nie było". JE Jarosław Gowin zauważył z tej okazji, że coś chyba łączy katastrofę w Smoleńsku, wypadek helikoptera pana Leszka Millera, katastrofę cessny i to pęknięcie opony. Bo ja wiem... W Smoleńsku pilot działał na zasadzie: "Wprawdzie alarm nakazuje się natychmiast wznosić, wprawdzie ruscy kontrolerzy wrzeszczą, by odchodzić - ale my, Polacy, wiemy lepiej: jakoś to będzie". I pod tym względem jakieś podobieństwo może jest. W przypadku awarii tego helikoptera pilot zapewne pomyślał, że skoro do tej pory leciał i nawet wylądował, to nie trzeba nic sprawdzać, jakoś tam przecież będzie. Potem zachował zimną krew, wykazał spore umiejętności - więc wszyscy jakoś przeżyli. Przypadek cessny jest nieco inny. Samolot był wojskowy, pilotowali go wojskowi i lecieli sami wojskowi. Wojskowi to ludzie, których zawodem jest ryzykowanie. Ludzie, którzy powinni lubić ryzyko. A że podejmując ryzykowne działania, czasem się przegrywa - to jest wliczone w cenę wyszkolenia. Wolę mieć wojskowych pilotów, którzy lubią ryzykować - i raz na jakiś czas rozwalą samolot - niż ciapy, które boją się ryzyka i wszystko sprawdzają po trzy razy pod kątem bezpieczeństwa. Jednak szofer prowadzący prezydencki samochód i pilot prezydenckiego samolotu powinni mieć zupełnie inne cechy. I dlatego znakomity pilot szturmowca, znakomity kierowca rajdowy absolutnie nie są ludźmi, którym powinno się powierzać życie prezydentów! Jeśli, oczywiście, zależy nam na tym, by przeżyli. JKM
Holokaust w obronie życia Co tu ukrywać; wprawdzie Józef Goebbels był bardzo pomysłowym propagandystą, ale miał jednak różne zahamowania, które nie pozwoliły mu rozwinąć skrzydeł w pełni. Na przykład starał się trzymać logiki, podczas gdy prawdziwie skuteczna może być dopiero propaganda wyzwolona z wszelkich ograniczeń. Toteż współczesne postępactwo poszło zdecydowanie dalej i żadną logika już się nie krępuje, być może również dlatego, że nie ma o niej zielonego pojęcia. Powiedzmy sobie otwarcie i szczerze – wymaganie logicznego myślenia od takiej na przykład panny Jarugi-Nowackiej nosiłoby znamiona małpiego okrucieństwa. Toteż nikogo nie powinno zaskoczyć, że tegoroczna „Manifa”, to znaczy – demonstracja z okazji Dnia Kobiet, jaka została zorganizowana w ostatnią niedzielę („ta ostatnia niedziela...”) w Warszawie, odbywała się pod hasłem „Aborcja w obronie życia”. Było to hasło wiodące, bo oprócz niego były też inne; na przykład niektóre uczestniczki przechwalały się, że „oprócz macicy mają również mózg”. Jak wszelkie przechwałki, również i ta nie musi mieć nic wspólnego z rzeczywistością, ale nie o to w tej chwili chodzi, tylko o wspomniane hasło wiodące, które powinniśmy sobie rozebrać z uwagą. Nawet mikrocefale z „Gazety Wyborczej”, aczkolwiek oczywiście podpisują się pod tym hasłem wszystkimi czterema rękami, to jednak uważają je za „kontrowersyjne”, chociaż nie bardzo wiedzą – dlaczego. Zatem w czynie społecznym, w ramach tygodnia dobroci dla człekokształtnych zwierząt, postarajmy się im to wyjaśnić. Aborcja jest przerwaniem życia dziecka jeszcze nie urodzonego, które jest zupełnie odrębną osobą od swojej matki. W tej sytuacji domaganie się „prawa do aborcji”, o którym mówiła w telewizji rzeczniczka Sojuszu Lewicy Demokratycznej, pani Anna Maria Żukowska, oznacza nic innego, jak żądanie bezkarności dla kobiet mordujących albo własne, albo cudze dzieci. Jest to jeszcze jedna ilustracja pokazująca stopień bezwzględności kobiet, o której mężczyźni mają blade pojęcie. Szczyty, na które wspięli się Hitler ze Stalinem i Pol Potem, wśród kobiet stanowią zaledwie średnią. Ale mniejsza z tym, bo ważniejsze jest oczywiście to, że aborcja wcale życiu nie sprzyja, przeciwnie – aborcja polega na niszczeniu życia. Zatem hasło, pod jakim tegoroczna „Manifa” przeszła przez Warszawę, wcale nie jest „kontrowersyjne”, tylko po prostu głupie. Aborcja może sprzyjać życiu tylko w jednym znaczeniu. Że mianowicie dzięki zamordowaniu człowieka, którego zaistnienie wprowadziło do czyjegoś życia istotne komplikacje, życie znowu stało się łatwiejsze. Ale aborcja jest tylko jednym ze sposobów na ułatwienie życia i to wcale nie najskuteczniejszym. Zacznę od tego, że życie potrafią skomplikować nie tylko osoby jeszcze nie urodzone, ale również, a może nawet przede wszystkim – osoby już urodzone, czyli tak zwane „zygoty wyrośnięte”, albo nawet – jak np. pan poseł Kalisz – przerośnięte. Taka wyrośnięta, a zwłaszcza taka przerośnięta zygota, zajmuje znacznie więcej miejsca w przestrzeni, wysuwa pod adresem innych osób rozmaite roszczenia, nie tylko majątkowe, ale majątkowe również, przez co szalenie komplikuje życie swemu otoczeniu. Co gorsza, każda z takich osób uważa własne istnienie za niezbędne, podczas gdy tak naprawdę nie ma ludzi niezastąpionych, o czym najlepiej świadczą cmentarze, na których leżą sami ludzie niezastąpieni. Skoro tedy kobiety domagają się „prawa do aborcji”, czyli bezkarności w przypadku zamordowania jeszcze nie urodzonego dziecka, które już skomplikowało życie, to dlaczegóż ograniczać tę bezkarność tylko do morderstw dzieci jeszcze nie urodzonych? Kobiety powinny iść na całość i domagać się Prawa Do Życia Bez Jakichkolwiek Komplikacji, to znaczy – bezkarności w przypadku zamordowania kogokolwiek. Dopiero wtedy można by mówić o całkowitym wyzwoleniu kobiet, a nie o jakichś półśrodkach w rodzaju prawa tylko do aborcji. Jeśli uznamy, że podstawowym prawem człowieka, a kobiety w szczególności jest możliwość samorealizacji, to nie ma żadnego powodu, by na tej drodze robić jakieś wyjątki. Trzeba sobie szczerze i otwarcie powiedzieć, że gdy chodzi o Prawo Do Życia Bez Jakichkolwiek Komplikacji, żadnych wyjątków być nie może.
Żadnych – z wyjątkiem być może jednego. Czy mianowicie kobieta dążąca do samorealizacji może w tym celu bezkarnie zamordować osobę pochodzenia żydowskiego? Logika podpowiadałaby, że tak, bo przecież osoby pochodzenia żydowskiego mogą skomplikować życie swemu otoczeniu w stopniu nawet większym niż inne, choćby z tego powodu, że próbują wszystkich sztorcować. Weźmy dla przykładu takiego pana redaktora Adama Michnika, który cały świat chciałby przerobić na własny - powiedzmy sobie szczerze – niezbyt zachęcający obraz i podobieństwo. Czy kobiety powinny cieszyć się prawem do zlikwidowania pana redaktora Michnika? W przypadku odpowiedzi pozytywnej trzeba by jednak zrewidować dotychczasowy stosunek do holokaustu. Ufundowany jest on na przekonaniu, że holokaust był złem absolutnym. Kiedy jednak weźmiemy pod uwagę możliwość, że ofiary holokaustu mogły zostać uznane za element komplikujący życie, to sprawa zaczyna wyglądać całkiem inaczej, zwłaszcza w świetle hasła przyświecającego tegorocznej „Manifie”. Skoro aborcja dokonywana jest „w obronie życia”, to dlaczego nie holokaust? Holokaust przecież też! Stanisław Michalkiewicz
9 marca 2016 Debata nad założeniami do budżetu UE na rok 2017
1. Wczoraj w Parlamencie Europejskim odbyła się debata nad wytycznymi do budżetu UE na rok 2017 w oparciu o sprawozdanie europosła z frakcji socjalistów Jensa Geiera. W praktyce unijnej procedury budżetowej wytyczne do budżetu na dany rok są zbiorem najważniejszych postulatów zgłaszanych przez główne frakcje polityczne w PE, które później mają mieć odzwierciedlenie w strukturze wydatków budżetowych w postaci zarówno zobowiązań jak i płatności (wydatki budżetu UE są przedstawiane właśnie w dwóch kategoriach zobowiązaniach na dany rok i płatnościach dokonanych w tym roku budżetowym). Pole manewru dla Komisji, Rady i PE w dorocznej procedurze budżetowej jest niewielkie, ponieważ górne pułapy wydatków zarówno zobowiązań jak i płatności wynikają z Wieloletnich Ram Finansowych (WRF) w tym przypadku na lata 2014-2020. W tej perspektywie wydatki na 2017 rok zostały określone jeżeli chodzi o zobowiązania na poziomie 137, 1 mld euro (1% unijnego DNB), a płatności na poziomie 126,8 mld euro (0,92% DNB).
2. Zabierałem głos w tej debacie i zdecydowanie wsparłem pogląd sprawozdawcy, że istniejące w WRF na lata 2014-2020 środki budżetowe, są niewystarczające dla radzenia sobie przez Unię z nasilającym się kryzysem imigracyjnym, niskim wzrostem gospodarczym, oraz wysokim poziomem bezrobocia szczególnie wśród młodzieży. Podkreśliłem, że kolejne zobowiązania UE wobec Turcji (po ostatnim szczycie Unia -Turcja aż na 6 mld euro), utworzenie funduszy powierniczych na rzecz Syrii, a także Afryki, które w części mają być zasilane z budżetu UE, dodatkowe środki dla Grecji zmagającej się z kolejnymi falami imigrantów, zobowiązanie do odbudowania środków w programach „Horyzont 2020″ i „Łącząc Europę” w związku z ich wcześniejszymi cięciami na rzecz Europejskiego Funduszu Inwestycji Strategicznych, wszystko to wymaga rewizji górnych progów wydatków WRF na lata 2014-2020. Tego rodzaju wydatki i to idące w dziesiątki miliardów euro, nie były przecież przewidywane na jesieni 2013 roku, wtedy kiedy finalizowano prace nad WRF na lata 2014-2020. Bez środków wykraczających poza wspomniane limity, nie da się zrealizować tych dodatkowych zadań przyjętych w ostatnich miesiącach przez instytucje unijne, chyba że wiodące unijne kraje zdecydują się je realizować redukcjami wydatków z zakresu polityki regionalnej czy Wspólne Polityki Rolnej, a więc głównie kosztem krajów Europy Środkowo-Wschodniej.
3. Jednocześnie wyraziłem w tej debacie sprzeciw wobec stanowiska sprawozdawcy, opowiadającego się za wprowadzeniem podatku unijnego, który byłby głównym dochodem budżetu UE, zamiast dotychczasowych wpłat zależnych głównie od DNB (dochodu narodowego brutto) z poszczególnych krajów członkowskich. Parlament jeszcze w poprzedniej kadencji powołał tzw. Grupę Wysokiego Szczebla ds. Zasobów Własnych pod przewodnictwem byłego premiera Włoch Mario Montiego, która w drugiej połowie tego roku (dziwnym trafem już po rozstrzygnięciu referendalnym w W. Brytanii), ma przedstawić pomysły na nowe rodzaje podatków, które mogłyby być nowymi dochodami budżetu UE. Stwierdziłem, że Polska takiemu nowemu unijnemu podatkowi będzie się przeciwstawiać, co więcej takie dodatkowe obciążenie podatkowe, zostałoby bardzo źle przyjęte przez większość Europejczyków, którzy już i tak są bardzo krytyczni w stosunku do wielu rodzajów unijnych wydatków, często traktowanych w państwach członkowskich jako środki finansowe, które trzeba zrealizować wręcz za wszelką cenę. Kuźmiuk
Zamach stanu, trój-podział władz i ogólna degrengolada {Varth Veles} Jaki trójpodział? Wszędzie sędziowie bawią się w politykę, a rządy czyli władza wykonawcza są uzależnione albo nawet są częścią najsilniejszej partii parlamentarnej (czyli władzy ustawodawczej) w większości państw "demokratycznych"... z trójpodziału robi się coraz większa fikcja i kolejny obiekt mentalnego onanizmu lewicy. Adam Kwiecień A niby czemu gówniane prawo/lewo ma być lepsze od braku gównianego prawa/lewa? Bo co? Lubi Pan smrody? Co się takiego strasznego stanie, jeśli np. rząd nie będzie mnie okradał w imieniu prawa/lewa? Za Jagiellonów nie było żadnego idiotycznego "trójpodziału władz", i jakoś Polska nie zapadła się z tego powodu pod ziemię. Teraz jest - i jest źle. Paweł Tomasz Es Jest sytuacją niedopuszczalną, że głos TK jest zbieżny ( a być może analizowany) z tą cześcią sceny politycznej, która jest w opozycji, to chyba logiczne. Do tego opozycji, która narobiła mega kantów. A to w Konstytucji nie jest zapisane. Niestety, Panowie: logika jest nieubłagana. Z takich samych przesłanek takie same wnioski wyciągają sędziowie TK, posłowie opozycji - a nawet JKM. Z całą i absolutną pewnością ustawa o TK jest naruszeniem Konstytucji - i jest obojętne, w ilu punktach. Jeśli ktoś takich wniosków nie wyciaga - to albo jest niedokształconym ćwokiem albo ma końskie okulary na oczach, albo ćwiek we łbie. I jest absolutnie obojętne, czy jest to opozycjonista, zatwardziały morderca, pedofil czy Anioł Stróż. Logika jest jedna. Natomiast dwa pierwsze pytania idą dalej: kwestionują trój-podział wladz. Z różnych pozycyj. Za Jagiellonów nie było trój-podziału wladz - bo była monarchia. Zresztą gdybym teraz został królem to też bym tak wladze z'organizował - tyle, że jako monacha, móglbym w kazdej chwili wkroczyc, gdyby się w machinie coś zacięło. Natomiast {Varth Veles} ma rację - z trój-podziału władz robi się coraz wieksza fikcja. Z czego nie wynika, że trzeba go zlikwidować - tylko, że trzeba to naprawić. Sęk w tym, że w ustrolu totalitarnym (a d***kracja jest, przypominam, ustrojem totalitarnym) władzom absolutnie nie zależy, by swoją władzę ograniczyć. Dlatego właśnie wzywam do zamachu stanu. Bo monarchii absolutnej chyba nie uda się szybko wprowadzić... JKM
10 marca 2016 Przewodniczący Tusk zrejterował z debaty w PE na temat szczytu UE-Turcja
1. Przebieg wczorajszej debaty w parlamencie Europejskim dotyczącej ustaleń poniedziałkowego szczytu UE-Turcja, a także przygotowań do posiedzenia Rady Europejskiej w dniach 17-18 marca tego roku, dobitnie wyjaśniał dlaczego przewodniczący Rady Europejskiej Donald Tusk w niej nie uczestniczył, mimo tego że ogłosił jego sukces.Przypomnijmy tylko, że podczas niedawnego spotkania z premierem Grecji Aleksisem Ciprasem w Atenach, przewodniczący Tusk wypowiedział słynne zdania skierowane do imigrantów „Nie przyjeżdżajcie do Europy, nie ufajcie przemytnikom. Nie ryzykujcie waszego życia i pieniędzy. To bezcelowe. Żaden europejski kraj nie będzie krajem tranzytowym”.
Te słowa odbiły się wprawdzie echem w europejskich mediach ale raczej nie dotarły do tych imigrantów, którzy są już w drodze albo zamierzają wyjeżdżać z obozów w Turcji, Libanie i Jordanii, a także z Afganistanu, Iraku czy kilku krajach afrykańskich.Z kolei po poniedziałkowym szczycie Unia-Turcja na konferencji prasowej przewodniczący Tusk triumfalnie ogłosił „dni nielegalnej imigracji do Europy dobiegły końca”.
2. Przebieg wczorajszej debaty w PE jednak tego triumfu nie potwierdzał, tylko chadecy i socjaliści i to w bardzo ostrożny sposób mówili, że porozumienie z Turcją daje nadzieję na ograniczenie fali imigracji do Europy, przedstawiciele pozostałych 6 grup politycznych w PE to porozumienie mocno krytykowali.Robili to oczywiście z różnych pozycji politycznych, wszak wśród nich byli przedstawiciele partii prawicowych, liberalnych, a nawet komunistycznych ale krytyka była naprawdę ostra.Przewodniczący ECR Kamal mówił o ogromnych pieniądzach które mają trafić z UE do Turcji (6 mld euro do 2018 roku), bez gwarancji jednak, że zostaną przeznaczone na poprawę warunków w obozach dla uchodźców znajdujących na terenie tego kraju, przewodniczący liberałów z kolei stwierdził, że Unia rozłożyła prezydentowi Turcji Erdoganowi czerwony dywan, a następnie podzleciła temu krajowi za wspomniane 6 mld euro rozwiązanie europejskich problemów imigracyjnych.Jeszcze ostrzej atakowali komuniści i zieloni, europosłanka Zimmer w imieniu tych pierwszych stwierdziła, że z krajem który masowo łamie prawa człowieka się nie negocjuje, a europoseł Lamberts w imieniu tych drugich, mówił wręcz o bankructwie moralnym Unii, w świetle porozumienia z Turcją.
Równie zdecydowanie wypowiadał się Farage w imieniu EFDD, jeszcze raz przypomniał, że kryzys imigracyjny spowodowała Angela Merkel ubiegłoroczną zapowiedzią o przyjmowaniu wszystkich imigrantów którzy przekroczą niemieckie granice, teraz słabą Unię upokarza tym porozumieniem Turcja, a w czerwcu 75 mln Turków będzie miało możliwość swobodnego pojawienia się w dowolnym kraju UE (Turcja uzyskała zapewnienie zniesienia unijnych wiz dla obywateli tego kraju).Z kolei Marie Le Pen w imieniu ENF mówiła o dyktacie prezydenta Erdogana wobec Europy i o tym, że Turcja już od jesieni 2015 roku „robi Unię w konia” bo na mocy tamtego porozumienia bierze już unijne pieniądze, a ilość imigrantów przedostających się przez morską granicę Turcji do Grecji kilkakrotnie wzrosła, zamiast maleć jak obiecał ten kraj w tym dokumencie.
3. W debacie nawet przedstawiciele chadeków i socjalistów którzy na mocy nieformalnego porozumienia kierują najważniejszymi instytucjami UE, nie byli takimi optymistami jak Donald Tusk, że dni nielegalnej imigracji do Europy właśnie dobiegły końca.Wręcz nalegali na przyspieszenie utworzenia Służby Ochrony Granic (ma zostać utworzona w czerwcu), która miałaby wzmacniać służby graniczne krajów członkowskich odpowiadających za zewnętrzne granice Unii (ale po uzyskaniu zgody zainteresowanego kraju).W tej sytuacji trudno się dziwić, że Donald Tusk po ogłoszeniu sukcesu w postaci porozumienia z Turcją w ostatni poniedziałek, w środę do PE jednak nie przybył, żeby się nim pochwalić. Kuźmiuk