Allahu Akbar Jerzego Buzka Żyjemy w narastającej schizofrenii: Podczas kiedy pałkarze Palikota chcą eliminacji krzyża z Sejmu RP, Jerzy Buzek został powitany w Trypolisie radosnymi okrzykami "Bóg jest Wielki" (Allahu Akbar). Czekamy teraz na wizytę Palikota w Trypolisie. Buzek i Sikorski wybrali na cel medialnych podrozy do fotografii zly kraj. Podczas kiedy polnocna Afryka otwiera sie na religie, ktora wejdzie do systemu organizacji panstwa (prawo islamskie (sharia) zostalo juz zapowiedziane w Tunezji przez partie al-Nahda, ktora wygrala wybory), ruszyli tam ze swoim lansem nasi Europejczycy w krawatach, popierajacy Tuskoland w ktorym mozna dowolnie obrazac i negowac symbole religijne. Jerzy Buzek, Europejczyk, wpadl wczoraj do Trypolisu i oznajmil dumnie (cytat): "22 lata temu w Polsce musieliśmy pokonać podobne, co wy trudności. Nie było to łatwe, ale teraz ludzie w Polsce są szczęśliwi. Życzę wam powodzenia i mam nadzieję, że przemiany nie będą trwały aż 22 lata". Zgromadzeni wokół Buzka ludzie zaczęli następnie wznosić radosne okrzyki: "Allahu Akbar" (Bóg jest wielki). Naiwni Libijczycy nie wiedza jeszcze ze czescia systemu szczescia w Polsce, wspieranego m.in. przez Buzka i Sikorskiego, jest systematyczna ateizacja kraju i wycinanie jego religijnych tradycji i historii (tak zwane "dorzynanie watah"). Kiedy sie o tym dowiedza, powitanie bedzie zupelnie inne. Religijna pacyfikacja Libii moze byc nowym wyzwaniem dla Europejskiego Ruchu Palikota. Czy legiony mlodych palkarzy z plastykowymi penisami w reku pojawja sie w Trypolisie ? Panie Palikot, Libijczycy mowia panu: "Allahu Akbar”! Stanislas Balcerac
Skąd się biorą odpowiedzialni, a skąd niedojdy? Zawsze mówię, że podróże kształcą. Obserwowałem niedawno w Waszyngtonie dyskusję na temat rynku mieszkaniowego. W dyskusji wziął udział m.in. amerykański minister ds. mieszkalnictwa, a także przedstawiciel jednego z niemieckich banków udzielających kredyty hipoteczne. Amerykanin opowiadał, jak oni pomogli tym, którzy wzięli kredyty, a teraz nie mogą ich spłacić. Mój komentarz: efekt tej pomocy jest taki, że rynek mieszkaniowy pozostaje ciągle w stanie nierównowagi, bo wspomagani rzadko mają kłopoty ze spłatą tylko, dlatego, że stracili przyzwoicie płatną pracę, a znacznie częściej, bo nigdy nie powinni brać takich kredytów. W rezultacie wspierani przez opiekuńcze państwo płacą przez parę miesięcy, a potem znów klapa. Rynek dalej kurczy się, ceny spadają, bo wiadomo, że będzie więcej domów na sprzedaż. To jest dzisiaj na Zachodzie, można by powiedzieć, zidiocenie standardowe, więc niewarte w gruncie rzeczy felietonu. Rzeczony minister Donovan opowiadał też, jakie to programy rozwinęli oni dla upośledzonych mniejszości: Afro-Amerykanów (politycznie poprawna wersja, wcześniejsza wersja, to czarni, a jeszcze wcześniejsza, to murzyni), Latynosów, itd., itp. i kukuryku. Można powiedzieć, że jedna wielka piaskownica dla dzieci - i do tego wyłożona pianką gumową od środka i z zaokrąglonymi kantami, żeby nikt się tam nie uderzył zbyt mocno. A potem zabrał głos ów Niemiec. I powiedział: my staramy się uczyć ludzi odpowiedzialności. Spółdzielnie oszczędnościowo-mieszkaniowe zawierają umowy z ludźmi, czasem z młodymi już pracującymi, a czasem nawet z ich rodzicami, którzy płacą uzgodnioną miesięczną składkę za swoje (niezarabiające jeszcze) dzieci. Umowa jest na 8-10-12 lat. I ludzie oszczędzają - mówił. Gdy już zbiorą te 20 czy więcej tysięcy euro przez te lata, to spółdzielnia pożyczy jemu, czy jej, taką samą sumę, jaką ów oszczędzający(a) zebrali przez te lata. I to zwykle wystarcza na 40 proc. ceny mieszkania lub domu. Wtedy, gdy zbiorą łącznie owe 40 proc. z własnych oszczędności i kredytu od spółdzielni, mogą z kolei ubiegać się o kredyt na pozostałe 60 proc. (większej części wartości domu czy mieszkania nie finansuje się kredytem hipotecznym, co warto zapamiętać!). Z tego, co widzę, jak działa administracja Obamy, wątpię, by minister tej akurat administracji wyciągnął sensowne wnioski z tego, co usłyszał od bankowca z Bawarii. A powinien. Minister Donovan rozliryczniał się nad kłopotami tych disadvantaged, którzy mają mniejszy zgromadzony majątek i dlatego tworzy się dla nich specjalne programy. Może warto, by zastanowił się, czy oni będą mieć dostateczne bodźce. Czy będą w tych warunkach chcieli więcej pracować, nie wydawać wszystkiego, tylko część oszczędzać i inwestować, aby dojść do tego większego majątku. Nie tak dawno pisałem o państwie opiekuńczym i jego psychologicznych skutkach w postaci wyuczonej bezradności beneficjentów - i jej konsekwencjach: pasywności, poczuciu mniejszej wartości i innych psychicznych zaburzeniach. Obserwujemy je właśnie na ulicach Barcelony, Madrytu, Aten, Rzymu oraz Londynu. A teraz pytanie za jeden (najwyżej!) punkt i bez nagrody za zgadnięcie, bo odpowiedź jest oczywista. Gdzie są większe szanse ukształtowania się ludzi odpowiedzialnych za swój los: w Niemczech czy w dzisiejszej Ameryce? prof. Jan Winiecki
Po Bogu i Honorze czas na Ojczyznę Zbliża się 11 listopada, czyli dzień, w którym Polacy świętować będą odzyskaną w 1918 roku, po 123 latach zaborów, niepodległość. To najważniejsze nasze święto państwowe powoduje, że salon na chwilę zawiesi wojnę o krzyż i kierowane za granicę przez różnych TW donosy na własnych rodaków. Po atakach na Boga i Honor nadchodzi, bowiem dzień, kiedy, jak co roku salon III RP wyda wojnę Ojczyźnie. I tak, jak co roku dzień 11-go listopada zamknie kolejny sezon zwalczania największego wroga establishmentu III RP, który to wróg zwie się Bóg Honor Ojczyzna. W Polsce międzywojennej nawet członkom Komunistycznej Partii Polski, którzy dążyli do likwidacji polskiego państwa i utworzenie z niego kolejnej republiki radzieckiej, nie starczyłoby odwagi i bezczelności by organizować w tym dniu jakieś konkurencyjne marsze. Wiedzieli doskonale, że Polacy najzwyczajniej w świecie spuściliby im taki łomot, który pamiętaliby przez długie lata. No, ale czasy się zmieniły i zamiast II RP mamy dziś III RP. Tradycyjnie, więc do uroczystości przygotowuje się również załoga rycerzy wolności z Czerskiej pod przewodnictwem niestrudzonego gwizdkowego, Seweryna Blumsztajna. Jak wiemy według środowiska Gazety Wyborczej, Marsz Niepodległości trzeba przedstawić Polakom i światu, jako skandaliczny pochód faszystów, nacjonalistów i antysemitów, więc wspomniany Blumsztajn przystępuje do akcji pisząc:
„Nie wiem, ilu ich będzie maszerowało 11 listopada, pewnie więcej niż w zeszłym roku. Wiadomo tylko, że do Ziemkiewicza, Pospieszalskiego i Korwin-Mikkego, którzy szli na czele rok temu, dołączyli teraz Bogumił Grot, prof. historii z UJ, i generał Petelicki. Udział w marszu mają też wziąć poseł PiS Artur Górski i były senator tej partii Ryszard Bender.
Modlitewne wsparcie zapowiedział biskup Antoni Dydycz, a poparło marsz Katolickie Stowarzyszenie Dziennikarzy”
I dalej:
„Tegoroczny Marsz Niepodległości w Warszawie już tylko nieoficjalnie organizują Młodzież Wszechpolska i ONR. Emblematy przedwojennych organizacji polskich faszystów schowano i może nie będą już straszyły na ulicach stolicy. Wszystko będzie więc poprawne i grzeczne, bo to już nie jest marsz nacjonalistów, tylko patriotów. Może nawet nie będą już skandowali: „Polska cała tylko biała” czy coś na Żyda albo pedała. Choć właściwie co mieliby skandować, idąc z posłem Górskim, którego tak przeraził kolor skóry prezydenta USA?… „Jak pamiętamy w zeszłym roku kontrmanifestacja pod patronatem Blumsztajna zaopatrzona została w gwizdki, a młodzież poprzebierano w obozowe pasiaki, co symbolizować miało ofiary faszyzmu. Mimo organizacyjnego wysiłku zanotowano totalną klęskę i nie udało się zatrzymać marszu oraz popsuć Polakom święta. W tym roku nastąpiła diametralna zmiana koncepcji i z posiłkami do Polski przyjadą neo-stalinowcy i zadymiarze z Niemiec, zrzeszeni w organizacji „Antifa”, znanej z posługiwania się prawnie zakazaną w Polsce symboliką totalitaryzmu komunistycznego. „Antifa” jest w Niemczech objęta nadzorem Urzędu Ochrony Konstytucji, jako skrajnie lewicowa organizacja. Zapowiedź zatrzymania „polskich nazistów” przez Niemców znajduje się na ich stronie internetowej
http://www.antifa.de/cms/content/view/1752/1/
I opatrzona jest tytułem: „Infoveranstaltung: Nazis in Polen” Zezwolenie władz Warszawy na kontrmanifestację, której celem jest zatrzymanie marszu Polaków świętujących dzień odzyskania niepodległości do złudzenia przypomina zgodę tychże władz na nocny atak hołoty Dominika Tarasa na krzyż z Krakowskiego Przedmieścia. Zgoda zaś na udział niemieckich skrajnych lewaków i brak działań zapobiegających ich akcji to oczywista prowokacja i próba zakłócenia patriotycznych uroczystości. Wracając do Blumsztajna i jego artykułu warto przytoczyć jeszcze jeden jego wyjątkowo perfidny i bezczelny fragment:
„Oczywiście ci, którzy zbezcześcili pomnik w Jedwabnem, podpalali mieszkania muzułmanów w Białymstoku, zamalowywali dwujęzyczne nazwy ulic w okolicach Sejn czy w Opolskiem, nic z tym nie mają wspólnego. 11 Listopada, w rocznicę odzyskania przez Polskę niepodległości, zobaczymy w Warszawie godną, prawdziwie patriotyczną manifestację. No i dobrze, niech maszerują. Może uświadomią ludziom, jak są silni, liczni i groźni. Polski patriotyzm miał zawsze i taką twarz.” A dalej zachęta, aby zamiast pod biało-czerwoną, wystąpić wraz z Blumsztajnem pod kolorowym sztandarem:
„Zapraszam na spotkanie z moją kolorową Niepodległą. Będzie pewnie więcej różnokolorowych sztandarów, a ci, którzy przyjdą, też będą kolorowi – różnych ras, religii i przekonań. Zapraszam wszystkich, którzy o takiej Polsce marzą: tych z manif i z marszów tolerancji, Oburzonych i entuzjastów wolnego rynku i takich, którym po prostu zwarte szyki marszowe źle się kojarzą” Skoro autor, jako piękny przykład tolerancji wymienia „Manifę” to od razu na myśl przychodzi Kazimiera Szczuka. Cóż to za wspaniała postać w porównaniu z kroczącymi w Marszu Niepodległości antysemitami, którzy zbezcześcili pomnik w Jedwabnem zdaje się mówić Blumsztajn. Zresztą sama Szczuka w ostatnim wywiadzie dla Wprost mówi:
-„Mężczyźni wciąż piją i biją, mimo katechezy i niedzielnych mszy. Nie jest u nas łatwo być emigrantem, osobą niepełnosprawną czy matką upośledzonego dziecka” Tylko jest pewien problem. Stacja Polsat musiała zapłacić 500 tysięcy złotych kary za to, że Kazimiera Szczuka w 2006 roku na antenie w programie Kuby Wojewódzkiego kpiła, naśmiewała się i przedrzeźniała nieuleczalnie chorą i poruszająca się na wózku inwalidzkim, Madzię Buczek z Podwórkowych Kółek Różańcowych, dając piękny przykład tolerancji dla niepełnosprawnych i upośledzonych, a przede wszystkim świetny przykład zakłamania tych wszystkich postępowych środowisk. Szkoda, że w manifestacji Blumsztajna nie będzie już mógł wziąć udziału okrzyczany przez salon, „antyfaszystą roku 2003”, pupil warszawki Simon Mol. Oszust podający się za szykanowanego w Afryce dziennikarza, który z premedytacja zarażał Polki wirusem HIV, a te, które nie dawały zaciągnąć się do łóżka oskarżał o rasizm. Pieszczoch z Kamerunu publikujący na łamach „Warsaw Voice” zmarł na AIDS i w ten sposób uniknął kary 10 lat więzienia. Dlatego też każdy organizator jakiejkolwiek manifestacji powinien najpierw przyjrzeć się własnym szeregom zanim zacznie kłamliwe insynuacje mające na celu zdyskredytowanie ludzi, których wyraźnie nie darzy sympatią, a mówiąc wprost nienawidzi, mając jednocześnie usta pełne miłości i tolerancji. Zachęcam wszystkich rodaków, aby 11-go listopada masowo ruszyli na Marsz Niepodległości i pokrzyżowali plany tych, którym dewiza Bóg Honor Ojczyzna spędza od lat sen z powiek oraz odbiera resztki rozumu zabijanego nienawiścią do Polski i Polaków.
Źródło:
wyborcza.pl/1,75968,10516812,Nasza_kolorowa_Niepodlegla.html#ixzz1bbreAUSB
http://www.fakt.pl/Pol-miliona-kary-za-zarty-Szczuki-z-niepelnosprawnej,artykuly,61915,1.html
kokos26
Święto Niepodległości i Targowica Jak pamiętamy, w zeszłym roku Wyborcza z Blumsztajnem na czele wymyśliła szczególny sposób uczczenia Święta Polskiej Niepodległości. Lewackie szumowiny blokowały i wygwizdywały legalną manifestację legalnych polskich organizacji. Tak sobie wyobrazili świętowanie polskiego święta. Dodatkowo, by wykonać plan prowokacji z hektara, przed pochód wystawili jakieś intelektualnie sprawne inaczej osoby w obozowych pasiakach w nadziei, że zostaną, niczym antyfaszystowskie żywe torpedy, skopane przez skinów, czy też przez Korwina Mikke z Ziemkiewiczem, czy prof Bartyzelem. „Polscy Nazi kopią więźniarki w pasiakach oświęcimskich!” – ach, co to byłyby za tytuły, co za klipy na You Tube! Miodzio! No, ale nie wyszło. Policja odgrodziła i nie dało sie dać skopać. W tym roku, wobec tamtego niepowodzenia postanowili pójść dalej- skoro nie ma co liczyć na zainteresowanie mediów zachodnich polskimi wewnętrznymi przepychankami, trzeba je umiędzynarodowić! Tym razem więc zaproszono, niczym kiedyś wojska Imperatorowej Wszechrosji i Króla Prus,na rozróbę w Polsce niemieckie bojówki. „Znani z zamieszek bojówkarze zza Odry wybierają się do Warszawy, by zablokować organizowaną 11 listopada przez Młodzież Wszechpolską i Obóz Narodowo- Radykalny manifestację” – alarmuje „Rzeczpospolita. Niemieccy anarchiści i lewacy – jak twierdzi gazeta – skrzykują się na forach internetowych „by powstrzymać marsz „faszystów”". Na ulicach Berlina i Wiednia wiszą plakaty wzywające do blokady Marszu Niepodległości. Oczywiście, nikt nie odważy się napisać, wprost, że atakuje się i wygwizduje upamiętnienie niepodległości. O, co to, to, nie- wygwizduje się nikczemnych faszystów, rzecz chwalebna i pożądana! Któż zaprzeczy? A ja mam pytanie, kto to jest faszysta? Ten, kogo obwołają faszystą w Świątyni Antypisa na Czerskiej? Ten, kto z dumą niesie polską flagę, zamiast wtykać ją w psią kupę? Dla mnie faszyści to raczej ci, którzy mordują i bija przeciwników, a nie ci mordowani i bici. A tak się dziwnie składa, że to działacza PiS zamordowano, a drugiemu poderżnięto gardło, że to narodowców jadących na uroczystość pobito w pociągu. Przypomina mi się opowieść młodego akowca, którego po wojnie prowadzono ulicą w kolumnie podobnych mu akowców, więźniów politycznych, otóż ze zdziwieniem i rozpaczą stwierdził, że ludzie im wygrażają pięściami, rzucają kamieniami – jak to, dlaczego? Otóż władze rozpuściły plotkę, że oto prowadzą kolumnę folksdojczy i faszystów z Hitlerjugend. Gdy patrzę na dzisiejsze podjudzanie cyngli z Wyborczej, to mam wrażenie, ze historia zatoczyła pełne koło i że ideowi spadkobiercy stalinowców przywiezionych do Polski sowieckimi ciężarówkami stosują dziś wobec ideowych spadkobierców tych mordowanych i więzionych akowców i NSZetowców te same równie proste, co skuteczne chwyty propagandowe. Ma się rozumieć, dziś nie strzela się z pistoletu TT w potylice nikczemnym zbrodniarzom akowsko- faszystowskim. Na razie, choć przecież zamordowano Marka Rosiaka najzupełniej dosłownie i najzupełniej dosłownie podcięto gardło jego kolegi- tylko i wyłącznie za to, ze należeli do partii opozycyjnej, za nic innego. Tak, jak kiedyś Żydów mordowano nie za nic innego, jak za to, że byli Żydami. Obawiam się, że z równą łatwością, z jaka dziś rozdaje się przechodniom gwizdki, jutro może będzie się rozdawało kamienie i pałki. Bo, niby, dlaczego nie? O co tu chodzi z tym faszyzmem? Skąd się bierze takie zaczadzenie Bratkowskiego, czy Kuczyńskiego, najwyraźniej oszalałych ze strachu i paranoicznej nienawiści? Ze starości, procesów miażdżycowych, owszem. Z głupoty, jak najbardziej.Ale to coś więcej, niż tylko instynkt stadny, to musi być jakos koordynowane, bo pojawia się falami. W zeszłym roku była na przykład instrukcja, by wszyscy mówili o pisowskiej „sekcie”, sekta, sekta, sekta, to słowo było używane przy każdej okazji i w każdym możliwym kontekście. Teraz jakoś ucichło, a raczej przerzucono się na nowy szlagier- teraz najwyraźniej umówili się, ze „jadą” faszyzmem. Pani Profesor Fedyszak- Radziejowska wskazuje na coś więcej. Przytoczę kilka słów z wywiadu w „Uważam, Rze” z zeszłej jesieni:
„Coraz mniej silnych mediów, które patrzą jej na ręce. Opozycji zaś odbiera się prawo normalnego funkcjonowania, krytyki. Gdy tego próbuje, słyszy, jak w PRL, że dzieli i jątrzy. Pojawiły się nawet zarzuty o „faszyzm”. To też już było, tuż po II wojnie światowej faszystami był rząd londyński i żołnierze wyklęci.Tak likwidowano ówczesną opozycję.
To jest dobrze przemyślany plan. Nie sądzę, żeby przed wyborami doszło do próby delegalizacji PiS. Moim zdaniem główny cel tych ataków jest inny. Chodzi o osłabienie opozycji poprzez zatrzymanie dopływu zdolnych, nowych ludzi do środowiska PiS oraz osłabienie woli wyborców do głosowania na partię, którą pewnie „zdelegalizują”. Efekt końcowy tych zabiegów to sytuacja, w której jedyna, realna opozycja może liczyć na poparcie maksimum 20% wyborców. Demokracja pozornie jest, a kontroli rządzących przez opozycję – nie ma.I nie ma na to szans także w przyszłości, bo przekaz jest prosty, czytelny i doskonale rozumiany: marzycie o karierze? Chcecie się normalnie rozwijać? Tam nie macie na to szans”. Jest jakąś wyjątkową nikczemnością, sq.. syństwem, bezczelnością, grymasemn historii, nie wiem, jakich słów mam użyć, że niemieckie bojówki będą miały czelność atakować polskich patriotów na polskich ulicach w dniu polskiego święta. Że potomkowie niemieckich żołnierzy, których tego dnia w 1918 rozbroili polscy patrioci będą teraz brali odwet na potomkach tych patriotów. I czymś zupełnie horrendalnym jest , wymykającym sie jakimkolwiek racjonalnym, spokojnym ocenom, że robią to na wezwanie i zaproszenie ludzi noszących , dobrowolnie i bez przymusu przecież, polski paszport. Mam nadzieję, że polskie państwo wykaże się elementarnym minium sprawności i zatrzyma te szumowiny na granicy, chociaż, jak do tego pory, niewiele wskazuje, by miało do tego tak zwane cojones. Niestety, będę daleko, ale całym sercem będę z tymi, którzy tego dnia przyjdą świętować polskie Święto. I też z tymi, którzy skopią d…, lewackim homosovieticusom, ideowym spadkobiercom Branickiego i Marchlewskiego, Rzewuskiego i Dzierżyńskiego, którzy to święto chcą zakłócić. I ich zagranicznym posiłkom. Seawolf
WOLNA TV Z OSLO Zaciskanie pętli wokół „Rzeczpospolitej” rzutuje na Strefę Wolnego Słowa. Na miejscu Tomasza Sakiewicza byłbym ostrożny, by brać pod uwagę realne wsparcie odchodzących stamtąd piór – mącenie ludziom w głowach i kunktatorstwo stosowania tzw. symetryczności racji, jakie kwitło przez lata w „Rz”, celnie wykazywał red. Jacek Kwieciński na łamach „GP”. Z tych też względów nie brałem tej „gazety” nigdy do ręki. Znam z praktyki, że ugodowcy pozostaną nadal chętni do brania ich pod włos (czytaj: ugłaskania) – wie o tym także blogerka Kataryna zachęcając to grono – fałszywą tezą prowadzącą do nikąd – do ratowania, co się jeszcze da, czyli do współpracy z nowym naczelnym, Wróblewskim. Czytamy, że odchodzi Lisicki, pożegnał się z czytelnikami Semka, inni zapewne wiją się jak piskorze wokół Igora J., bo ten kręgosłup ma najgiętszy w tym towarzystwie i wie jak się w takich momentach z szamba wykaraskać, a przy tym – trochę waniając – wyjść na swoje. Po pierwszym uderzeniu przedwyborczą maczugą PO w „Rzepę” Tomasz Sakiewicz zaryzykował „Codzienną” (która pochłonęła jakąś pulę środków na o wiele przecież skuteczniejszy przekaźnik, jakim jest własna telewizja). Miało być wsparcie wywalonych wówczas dziennikarzy z przechwytywanego przez agenturę dziennika, ale w praktyce te – dotychczas dla III RP najemne pismaki – w sprawie wsparcia prawicy zupełnie zawiodły. Mając to na uwadze należy studzić nasze nadzieje na pomoc „autorytetów dziennikarskich” z rozwalanej „Rz”. Należy ich przygarniać (w sensie dawać na chleb), ale z uzasadnionym ograniczonym zaufaniem. Stawiałbym bardziej stanowczo na Norwegów. – Dlaczego? – zapytacie. Ponieważ tam zniesmaczenie Quislingiem jest głębokie. Jak myślicie, czemu oni nie pchają się do Unii i są tak odporni na agitki z Brukseli? Bo mają dobrą pamięć. Nie to co Polactwo. Bo wiedzą, kto gra tam pierwsze skrzypce. Ichnia V Kolumna miała nieco inny charakter aniżeli w Polsce, via Śląsk. Hitler podpuścił ufnych Norwegów na tzw wymianę rodzin; rozpropagował prywatną turystykę pomiędzy oboma narodami. Zaproszenia i rewizyty mające na celu zbliżanie się zwykłych ludzi, oparte na naturalnej gościnności. Z tym tylko, że każdy German po powrovcie miał obowiązek przekazać szkic terenowy i opis tego, co obejrzał. Sztab przyszłych najeźdźców skrzętnie i wnikliwie składał te strategiczne puzzle… A potem był wspomniany kolaborant, Vidkun Quisling. Nad fiordami ta zdrada jest ukazywana do dziś; co i rusz można spotkać kąciki szkolno-świetlicowe, gdzie uczy się dzieciaki co to narodowa godność oparta na dziejach przodków. Wymowne izby pamięci, jak działa podstępny Tautończyk, zamiarujący bestialstwo. Mamy już reżyserów-dokumentalistów wywalonych z telewizji. Umiemy produkować filmy, rozpowszechniać ich kopie poprzez wklejanie do czasopisma, tworzyć małe kina w Klubach. Funkcjonuje już studio w internecie, pracują tam nasi ulubieni spikerzy; są fachowcy od każdej rzeczy, która naszą może być…. Odważny ksiądz Natanek z Grzechyni – nie oglądając się na łaskę wrogów szczerzących kły dookoła – wykupił dla propagowania swych mszy przekaz satelitarny od Norwegów. Idźmy tą drogą – sprzedajmy dekodery najpierw chętnym ze Strefy Wolnego Słowa. Sam zaraz na wyrost kupię. Wyłożę mój pierwszy banknot na podróż naszego emisariusza do Oslo. Zygmunt Korus
Zanim zobaczą naszą pięść Kolejnych policzków do nadstawiania nie mamy, a rozkładanie parasolki by udawać, że to deszcz tylko, a nie plucie w twarz – mojego charakteru się nie trzyma i mam wrażenie, że wielu niepoprawnych również. Lżenie Prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego tak w kraju jak i poza jego granicami, wygrażanie partii opozycyjnej – a w konsekwencji także jej elektoratowi – że zostanie wyrżnięta jak wataha, nieustanne wyzwiska pod adresem oponentów (debile, faszyści, mohery – to tylko cząstka), jawne kpiny z obowiązującego prawa, czczenie bolszewickich najeźdźców pomnikiem pod Ossowem, zbrodniarz Jaruzelski na posiedzeniu RBN, kibice w areszcie, zamykane strony internetowe, ABW u internauty, wreszcie smoleńska zbrodnia, niewyjaśnione, tajemnicze zgony z nią związane (Michniewicz, Zielonka, Wróbel – to też tylko cząstka), trumny z obywatelami Polski na polskiej ziemi, których nie wolno otworzyć, bo są pod obcą jurysdykcją… Tu mi się skończyła odporność, bo fakty te są wszystkim znakomicie znane, mało tego – każdy może uzupełnić tę listę o kolejne. Co jeszcze mogą zrobić? Do czego się posuną? Na co jeszcze mogą sobie pozwolić, zanim zobaczą naszą pięść? Jesienny nastrój połączony z doświadczeniem po 10.04.10 powodują smutną refleksję, że na wiele. Ciężko jest nawet fantazjować w tej sprawie, bo tego, co już się wydarzyło, co dzieje się za naszych czasów i na naszych oczach – nikt z nas by nie wymyślił. Na przykład śmierci M. Rosiaka. Zbliża się 11-ty listopada. Nasze Święto Narodowe. Coś jak 14-sty lipca we Francji, 4-ty lipca w USA, czy 17-ty marca w Irlandii. Wydaje się, że mamy święte prawo obchodzić ten dzień po swojemu, po polsku, po naszemu – nawet jeśli uznać kłótliwość i niejednomyślność Polaków za naszą swojską cechę. Otóż nie. Tych, którzy manifestują niepodległość i przywiązanie do polskości trzeba było wyzwać od faszystów po to, aby natychmiast zorganizować kontrmanifestacje i zaprosić na ulice stolicy naszego kraju antyfaszystowskie (jakżeby inaczej) bojówki z kraju tak miłującego pokój jak Niemcy. I co się wielkiego stanie? Naród się przebudzi? Powstanie? Pokaże pięści? Przegoni obcą zgraję tak, jak się to zgrai należy? Zacznie koczować na placach i ulicach w ramach protestu przeciwko poniżaniu własnego kraju i własnych obywateli na arenie międzynarodowej, fałszowaniu wyborów, ograniczaniu wolności słowa, inwigilacji dzieci w szkołach czy ograniczaniu dostępu do informacji o stanie finansów państwa, złodziejstwu, korupcji, skrywanej wyprzedaży majątku narodowego? Nic z tych rzeczy. Będzie trochę przepychanek, (jeśli do nich dojdzie, bo przecież my się nie damy sprowokować), narazi się jakaś grupa, kilku może zostanie aresztowanych, a my się potem tutaj (i na innych portalach) zaklikamy na śmierć z oburzenia. Może i kiedyś wyjdziemy na ulicę, ale wtedy i tylko wtedy, gdy na nasze konta przestaną wpływać wynagrodzenia, emerytury czy zasiłki. Na pewno nie w proteście przeciw Niemcom na ulicach Warszawy w Dniu Święta Niepodległości Polski. Ani cud nie nastąpi, ani Budapesztu nie będzie, ani nieposłuszeństwa obywatelskiego, (bo o gremialnym wyłączeniu telewizorów na tydzień łatwiej jest klikać w klawiaturę, niż znaleźć ten czerwony guzik na pilocie z napisem „Power”). Musi nastąpić finansowy krach, który nie to, że dotknie kraj, bo kraj to w tej chwili jedynie jakieś mgliste pojęcie, a zajrzy do kieszeni głównie tych, którym się jeszcze dziś świetnie funkcjonuje na publicznym garnuszku opłacanym przez nas wszystkich. ossala
"Bakterie rozmnażają się przez mikroskopy" - napisało jakieś dziecko w szkolnym wypracowaniu. Może to i prawda, tym bardziej jak się ma mikroskop bardzo powiększający.. Inne dziecko napisało: „Moja rodzina składa się z matki, ojca i mnie: ja jestem najmłodsza.” No i na pewno najsłodsza. A „ w Balladynie obok scen grozy są sielankowe, np., gdy Balladyna zabija Alinę”(??) Bardzo sielankowe i bardzo rozrywkowe.. I jeszcze jedno: „W dzień Ziemia kręci się wokół Słońca, w a nocy wokół Księżyca”(???) Czego to dzieciaki nie wymyślą.. Dzieciaki dzieciakami- a dorośli? Ci to dopiero wymyślają! Nie tylko jeden drugiemu - ale codziennie coś dla nas. Za wyjątkiem, kiedy Sejm nie obraduje.. Bo niczyja wolność ani zdrowie nie jest bezpieczne, kiedy obraduje Sejm i rządzi rząd.. To chyba jasne! Przynajmniej w demokracji, gdzie obowiązuje kult liczby. O rację mniejsza.. Im większa liczba- tym słuszniejsza racja- ma się rozumieć. Taki na przykład pan minister Grabarczyk Cezary z Platformy Obywatelskiej z frakcji pana marszałka Grzegorza Schetyny, minister infrastruktury, zaproponował w specjalnym rozporządzeniu na koniec kadencji, by przejazd autem po państwowej autostradzie był tańszy o połowę dla użytkowników prywatnych, gdyż zwiększy to dostępność autostrad oraz poziom bezpieczeństwa ruchu drogowego, zmniejszy obciążenia i zużycie dróg innej kategorii oraz obniży uciążliwość ruchu samochodowego w miejscowościach, przez które one przebiegają.. Poza tym, gdy od lipca wprowadzono elektroniczne opłaty i zaczęto liczyć wpływy z nich, okazało się, że będą one tak duże, iż…. grozi nam zwrot części unijnych dotacji(!!!) Szkoda oczywiście tych dotacji, szczególnie na drogi, chociaż gdyby nie wielkie obciążenia na nas nakładane i płacona składka, coś około 16 miliardów złotych rocznie oraz potworna biurokracja zżerająca nasze pieniądze-- sami byśmy sobie poradzili z budową dróg. Ale co będzie z drogami prywatnymi? Prywatne samochody jeżdżące po państwowych drogach będą tańsze, a prywatne samochody na drogach prywatnych? No i państwowe samochody na drogach państwowych.. Nie wspominając już o państwowych samochodach na prywatnych drogach.. Ucierpią oczywiście właściciele prywatnych autostrad, a cała sprawa zakończy się tym, ze „prywaciarze” nie będą chcieli wchodzić w interes, który może zrujnować pan minister- jednym pociągnięciem ministerialnego pióra.. No i wygląda na to, że wkrótce skończy się forsa z Unii, ale płacenie składki pozostanie.. Będzie to samo, co z biurokracją.. Państwo zbankrutuje - ale biurokracja pozostanie.. A jak zabraknie pieniędzy, ludzie- tak jak w Grecji- będą uprawiać handel wymienny.. Bo natury ekonomii nie da się zlikwidować.. Tak jak wolnego rynku. Mimo kłód rzucanych mu pod nogi.. Gdzieś w podziemiu i tzw. szarej strefie- wolność pozostanie.. Bo ona się zawsze tli mimo najgorszych warunków zewnętrznych.. Nawet w podziemiu.. Bo ludzie muszą żyć! Nie dzięki państwu- jak nam to codziennie przedstawia propaganda - ale pomimo państwa.. Pazernego państwa! Którym rządzą dorosłe dzieci.. Dorosłe w sensie wieku, ale nie umysłu.. „Z pisarzy młodzieżowych najbardziej lubię Karola Marksa i Michalinę Wisłocką”. Dzieci to dzieci, ale, żeby Karol Marks był pisarzem młodzieżowym? No i żeński Lew Starowicz- pisarz dla młodzieży..(????) Taka wymiana jak w Grecji, bez pieniędzy, ale przy pomocy towarów- tzw. wymiana barterowa nawet mogłaby się w Polsce sprawdzić. Grecy nie mają pieniędzy, które skomasowane są w miliardowych długach, a więc są niedostępne na rynku w dużej ilości. Pieniądz papierowy, którego można kreować ile dusza inflacjonera zapragnie.. Do tego stopnia, że można doprowadzić kraj do ruiny. Pieniądz – od czasów Fenicjan- ułatwiał wymianę towarów. Nie trzeba było dźwigać worków ze zbożem, żeby je zamienić na muła. Wystarczyło mieć parę groszy. Dwie strony, którym dobrowolna wymiana się opłacała -decydowały się na wymianę Ku zadowoleniu obu stron. Ale tylko wtedy, gdy pieniądz nie był fałszowany. Bo można sfałszować nawet złoty pieniądz. Kwestia tylko, czego, do niego się doda? Bo papierowy można sfałszować, fałszując jego wartość poprzez jego dodruk.. Potrzebny jest jedynie papier i farba. Jak skala dodruku pieniądza osiągnie apogeum, i pieniądz nie będzie nic wart, albo wart tyle co farba, przy pomocy której go wymalowano- to ludzie zaczną się wymieniać towarami i usługami jakie oferowali na rynku, kiedy jeszcze pieniądz stanowił równoważnik wymienianych towarów. Jak tę właściwość stracił- stracił powód, dla którego miałby być używany do wymiany? I wtedy: ktoś, kto jest fryzjerem, ostrzyże kogoś za dwa bochenki chleba. Ten, co piecze chleb- zamieni go na usługę samochodową. Ten, co naucza języków- wymieni usługę na nowe spodnie. Ten, co szyje kapelusze- zamieni je na buty. Parasol będzie można wymienić na kuchenny nóż. Sól wydobytą z Wieliczki na cukier wyprodukowany w cukrowni, z buraków, które ktoś zasadził.. Rower na motocykl, jabłka za sznurowadła, papierosy na wódkę, guziki na krzesła, a czapki na szaliki. Można przy pomocy papierosów i wódki zdobywać inne potrzebne towary. Skoro pieniądz jest tak sfałszowany, że nie można się nim posługiwać.. Zwróćcie Państwo uwagę, że na rynku- gdzie pieniądz został zniszczony przez funkcjonariuszy państwowych zlecających jego dodruk, reprezentujących państwo - mogliby funkcjonować tylko ci, którzy coś produkują, lub świadczą określone usługi potrzebne innym ludziom. Wszyscy, którzy niczego nie świadczą i nie dają niczego pożytecznego innym- na rynku- nie znaleźliby sobie miejsca. Ojjjjj. ej.. Ich los byłby nie do pozazdroszczenia.. A kto to by był? Przede wszystkim budżetówka, w tym nieprzeliczone tłumy urzędników,, których” praca” na ogół nie jest nikomu potrzebna.. Biorą, więc sobie pieniądze przemocą. z budżetu, który sami konstruują pod siebie. A gdyby inflacyjny pieniądz osiągnął apogeum bezwartości- to ich los byłby marny... Bo kto by kupił na wolnym rynku czynności przerzucania papierów czy czynności utrudniania komuś życia? Może sprywatyzowana służba penitencjarna? Najwyżej.. No, bo kto więcej? I ile tego typu usług mogłaby kupić? No, bo ilu byłoby przestępców, gdyby usunąć zbędne przepisy, które przestępców tworzą? Może to byłby sposób na pozbycie się biurokracji? Niczego sensownego nie produkują, niczego sensownego nie usługują.. Nie dostaliby wynagrodzenia, ani żadnej „ trzynastki”..Dostawać „trzynastkę” za przerzucanie papierów i nicnierobienie-czy to są czynności pożyteczne? A na jakiej podstawie, w zależności, od czego urzędniczy dostają” trzynastki”? I cała ta budżetówka? Na podstawie widzimisię innych urzędników, którzy zajmują się dzieleniem pieniędzy odebranych sferze produkcyjnej i usługowej? Bo, na jakiej podstawie? Premię w sferze produkcyjnej i usługowej przydziela właściciel w zależności od dobrze wykonanej pracy, a w sferze urzędniczej? Zły urzędnik, swoim kolegom, naszymi pieniędzmi.. Pan Robert Biedroń, obecny poseł Ruchu Janusza Palikota musiał, – jako młody człowiek-czytać i Karola Marksa i Michalinę Wisłocką.. Jednocześnie! I dlatego wszystko mu się w młodości poprzestawiało. Ostatnio dla „Super Ekspresu „powiedział: „Nigdy nie prosiłem o rękę swojego partnera. Jeśliby nie odmówił, to marzę o tym”(!!!!!) Kim jest partner posła Roberta Biedronia? To wieloletni prawnik Kampanii przeciw Homofonii i absolwent Prawa i Administracji Uniwersytetu Warszawskiego. Kiedyś w „Programie TVN”, pan Biedroń powiedział: „-To na pewno miłość. Nie wyobrażam sobie innego życia”.(????) Nie sądziłem, że doczekam czasów, w których jeden facet będzie „prosił o rękę” innego faceta.. A wkrótce jedna facetka- inną facetkę. Tak wygląda Sodomia i Gomoria. I jak to się skończyło? Osobnik homo na pewno nie rozmnaża się przez mikroskop.. W ogóle się nie rozmnaża… Chyba, że będzie mógł adoptować dzieci.. Wtedy będzie się rozmnażał.. Bo wtedy siłą rzeczy- populacja homoseksualistów - wzrośnie. Będzie to efekt wychowania dziecka i przystosowania go do tego, co widzi, na co dzień.. Ale tego, już chyba nie doczekam…, Chociaż, sprawy tak przyspieszają dzięki ludziom postępu.. WJR
Orlen i Lotos przegrały w sądzie - wyrok za benzynę U-95 - kara a tu zmowa obnizkowa cen paliw Urząd antymonopolowy wszczął postępowanie w sprawie polityki cenowej Orlenu nie po raz pierwszy zmowy, obniżki na wniosek Tuska PKN Orlen i Grupa Lotos zawarły niedozwolone porozumienie polegające na wspólnym zakończeniu produkcji i sprzedaży benzyny uniwersalnej U-95. Decyzję UOKiK potwierdził Sąd Apelacyjny. Wyrok sądu dotyczy decyzji UOKiK z grudnia 2007 roku. Ustalono wówczas, że dwie największe spółki paliwowe w Polsce wspólnie ustaliły zakończenie produkcji i sprzedaży benzyny uniwersalnej U-95 Wyrok sądu dotyczy decyzji UOKiK z grudnia 2007 roku. Ustalono wówczas, że dwie największe spółki paliwowe w Polsce wspólnie ustaliły zakończenie produkcji i sprzedaży benzyny uniwersalnej U-95, przeznaczonej do samochodów wyposażonych w silniki starszej generacji. Z inicjatywą porozumienia wystąpił PKN Orlen, który przygotowując plan zakończenia sprzedaży tego paliwa za niezbędne uznał przeprowadzenie go wspólnie z Grupą Lotos. Urząd w swoim rozstrzygnięciu nie kwestionował wycofania paliwa z obrotu, a jedynie wspólne uzgodnienie działań pomiędzy konkurentami. UOKiK uznał, że celem zawartego porozumienia było niedopuszczenie do sytuacji, w której jeden z przedsiębiorców wycofa się z produkcji i sprzedaży U-95, a drugi zdominuje sektor. Działając w ten sposób spółki ustaliły sposób zachowania i wyeliminowały wszelką niepewność, co do poczynań konkurenta. Za praktyki naruszające konkurencję na przedsiębiorców zostały nałożone kary pieniężne: 4,5 mln zł na PKN Orlen oraz milion złotych na Grupę Lotos.
Paliwa Zgodnie z prawem przedsiębiorca, wobec którego została wydana decyzja przez Prezesa UOKiK, może się odwołać do Sądu Ochrony Konkurencji i Konsumentów. Od wyroku SOKiK przysługuje możliwość złożenia apelacji w Sądzie Apelacyjnym. Spółki skorzystały z przysługującego im prawa i odwołały się od decyzji. Sądy kolejnych instancji podzielały jednak argumentację Urzędu. 11 lutego 2011 roku Sąd Apelacyjny potwierdził, że doszło do niedozwolonego porozumienia. Utrzymane zostały również sankcje finansowe nałożone na PKN Orlen oraz Grupę Lotos.
Finał Kara 4,5 mln zł na PKN Orlen oraz milion złotych na Grupę Lotos.
Kejow
Ps. Nowy kamyczek antymonopolowy Tuska
Nakazy cenowe idą od góry władzy. Państwowe koncerny obniżając ceny paliw uszczęśliwiły kierowców. Przy okazji nadepnęły na odcisk mniejszym konkurentom. Urząd antymonopolowy wszczął postępowanie w sprawie polityki cenowej Orlenu. Joanna Puskar z PKN Orlen, ostatnie miesiące pokazały, że po przekroczeniu 5 zł za litr paliwa jego konsumpcja wyraźnie spadła. "PKN Orlen konsekwentnie stara się prowadzić politykę cenową, która pobudza popyt na paliwa. Strategia ta przynosi oczekiwane przez koncern rezultaty.
Blog Wojciecha Stefana Jaroń - Kejow
Sekretny żywot TW „Józefa” Kilka lat temu Katowicami wstrząsnął skandal z wyłudzeniami pożydowskich kamienic. Pojawili się w niej agenci służb specjalnych i fałszujący dokumenty adwokaci. A także przewodniczący katowickiej Gminy Żydowskiej, który z niejasnych powodów popełnił samobójstwo. Do dziś wiele wątków afery czeka na wyjaśnienie. „Gazeta Polska” odkrywa zagadkę ubeckiej przeszłości samobójcy. Sprawy zwrotu majątku, który Żydzi pozostawili w Polsce, po 1989 r. ruszyły z wielkim animuszem. Od tego czasu tylko w samych Katowicach spadkobiercom dawnych właścicieli zwrócono ponad 200 kamienic. Niektóre z nich położone są w centrum miasta, wzdłuż najdroższych handlowych ulic: 3 Maja, Warszawskiej, Słowackiego, Sokolskiej. Na początku 2000 r. do policji i prokuratury zaczęły nadchodzić niepokojące sygnały o mafijnym wręcz procederze przejmowania pożydowskich nieruchomości. Dziś powiedzielibyśmy, że była to zaawansowana metoda „na wnuczka”. Cały proceder dokładnie opisała „Rzeczpospolita” („Kamienicę wyłudzę”, 25 września 2002 r.) Urzędnicy w Katowicach ze zdumieniem przecierali oczy, kiedy nagle, po kilkudziesięciu latach odnajdywali się spadkobiercy dawnych właścicieli. Na podstawie cudem „ocalonych” dokumentów sąd przeprowadzał postępowanie spadkowe i atrakcyjna nieruchomość musiała zostać zwrócona. Szczęśliwi właściciele szybko ustanawiali pełnomocnika, który dbał o ich interesy.
Mecenasi na usługach lewych spadkobierców Mafijny proceder nie byłby prawdopodobnie możliwy, gdyby nie pomoc prawników. Jednym z nich był mecenas Marek Barczyk. Opinia publiczna poznała go jako obrońcę niemal wszystkich zomowców, którzy zasiedli na ławie oskarżonych w procesie pacyfikacji kopalni „Wujek” i „Manifest Lipcowy”. Barczyk zasłynął tym, że żądał wydania zakazu wyświetlania filmu Kazimierza Kutza Śmierć jak kromka chleba, bezpardonowo atakował świadków i domagał się ukarania strajkujących górników z „Wujka”. Twierdził, że to oni zaatakowali uzbrojonych milicjantów i dlatego są winni śmierci dziewięciu swoich kolegów. W roku 1990 Barczyk został pełnomocnikiem w sprawie o stwierdzenie nabycia spadku XIX-wiecznej kamienicy przy ul. Warszawskiej w Katowicach. Przedstawił nieudolnie sfałszowane pełnomocnictwo, podpisane przez „H. Vecchia”, rzekomą spadkobierczynię zamieszkałą w Pittsburghu (USA). Mecenas w 2006 r. został skazany na 6 lat więzienia m.in. za oszustwa, płatną protekcję, przywłaszczenie pieniędzy i podrabianie dokumentów. Zmarł nagle podczas przerwy w odbywaniu kary.
W innej sprawie mec. Maksymilian L. zabiegał w 1997 r. o zwrot kamienicy przy ul. Słowackiego na rzecz Chany Goldfeld i jej siostry Frajdli Dykierman. Przedstawił pełnomocnictwo, w którym nie zgadzało się imię rzekomej współwłaścicielki. „Przedłożenie obecnie nowego pełnomocnictwa od niej jest niemożliwe, bowiem według uzyskanych informacji wymieniona jest poważnie chora (zanik pamięci)” – tłumaczył mec. L. Wydziałowi Lokalowemu Urzędu Miasta w Katowicach. Takie tłumaczenie brzmiało dla urzędników wiarygodnie i pod koniec 1997 r. zwrócono kamienicę. Parę lat później, gdy nieruchomość została już sprzedana, śledczy kanałami dyplomatycznymi sprawdzili historię spadkobierców. – Okazało się, że Chana Goldfeld zmarła w latach 70. w Izraelu. Dwadzieścia lat przed sprawą! To klasyczny chwyt na „dyżurnego Żyda” – tłumaczy osoba pamiętająca śledztwo.
TW Józef i interwencja ambasady Izraela Ciekawych informacji na temat historii pożydowskich kamienic mógłby udzielić Feliks Lipman, ówczesny przewodniczący Gminy Żydowskiej w Katowicach, a równocześnie pełnomocnik kilkunastu właścicieli kamienic. Udało nam się dotrzeć do bulwersujących faktów z jego życia, które nigdy nie zostały ujawnione. Z dokumentów przechowywanych w IPN wynika, że Feliks Lipman był zarejestrowany jako tajny współpracownik „Józef” (nr ewid. KA–54765). Został zwerbowany jako TW 20 marca 1984 r. na zasadzie dobrowolności przez esbeka, kpt. Kazimierza Marszałka. Pozyskano go do zagadnienia „współpraca obywateli PRL z ośrodkami dywersji ideologicznej i politycznej”. W czasie rejestracji Lipman był już przewodniczącym Kongregacji Wyznania Mojżeszowego w Katowicach. Nie zachowały się żadne inne dokumenty świadczące o jego ewentualnej współpracy z SB. Jak wynika z zapisów ewidencyjnych „F. Lipman TW »Józef« z dniem 26 stycznia 1990 r. przestał pozostawać w zainteresowaniu Wydziału III. Materiały z racji, że nie miały wartości operacyjnej, zostały zniszczone. Proszę o zdjęcie z ewidencji Wydziału C”. Zapewne Lipman nigdy nie odciął się od swojej przeszłości. Jednym z jego „doradców” był płk Witold Zabiegała, były oficer katowickiej SB (kontrwywiadu), a w latach 90. – zastępca szefa delegatury UOP w Katowicach. 84-letni Lipman nie zdążył złożyć zeznań w śledztwie dotyczącym wyłudzeń kamienic – 27 sierpnia 2002 r. zginął, strzelając sobie w głowę. Prokuratura orzekła, że było to samobójstwo. Na drzwiach widniała kartka „nie wchodzić bez policji”, a w pokoju obok ciała znaleziono pożegnalny list. Lipman wyjaśniał w nim, że odchodzi z tego świata z winy Lechosława Jarzębskiego, wojewody śląskiego, bliżej nieokreślonych biznesmenów oraz rodzeństwa z Izraela – Salomona Szelewika i jego siostry Cyli. Szelewik był wysokiej rangi emerytowanym oficerem armii izraelskiej. W lipcu przyjechał razem z siostrą do Katowic i odebrał Lipmanowi pełnomocnictwa. „Dziękuję żywym za życzliwość i przepraszam bardzo moją rodzinę” – tak kończył pożegnalny list. Z naszych informacji wynika, że na wyciszeniu sprawy śmierci Lipmana najbardziej zależało ambasadzie Izraela. – Kilka godzin po tym samobójstwie ówczesny szef śląskiej policji gen. Mieczysław Kluk miał niezapowiedzianą wizytę dyplomaty z ambasady Izraela, któremu towarzyszył wysoki rangą urzędnik naszego wywiadu. Z tego, co nam potem przekazano, mieliśmy szybko zakończyć śledztwo w sprawie tego samobójstwa – wspomina T., oficer policji. Gmina Żydowska w Katowicach za swoje mienie zabrane jej w czasie wojny i po wojnie decyzją Komisji Regulacyjnej ds. Gmin Wyznaniowych Żydowskich w Warszawie otrzymała rekompensatę finansową i w nieruchomościach zastępczych. Do kasy Gminy w Katowicach wpłynęło wtedy w sumie ponad 1,6 mln zł. Lipman w Gminie Żydowskiej nikogo (za wyjątkiem swojej sekretarki, ale też nie do końca) nie wprowadzał w interesy. Nikt też nie miał pełnych pełnomocnictw w dysponowaniu kontem gminy. Jednym z jego zaufanych był Franciszek Kotulski – doradca prawny nie tylko Lipmana, ale całego Związku Gmin Wyznaniowych Żydowskich. Kotulski od 1994 do 1998 r. był przewodniczącym Rady Miejskiej w Katowicach (z ramienia Unii Wolności). Od lat zasiada w Komisji Regulacyjnej do Spraw Gmin Wyznaniowych Żydowskich jako przedstawiciel Zarządu Związku Gmin Wyznaniowych Żydowskich w RP. Andrzej Borzym
Bądźmy dumni z Polski! Rosja i Niemcy już oddawali Jej hołdy! Dziś jest smutno, ale historia często zatacza swoiste "koła" a dobro, prawo i sprawiedliwość zawsze ostatecznie zwycięża! Dziś ważna, ale pomijana oficjalnie rocznica Hołdu Ruskiego! Jakże ważna jest pamięć dająca nadzieję na ponowną wolność i odzyskanie przez Polskę prawdziwej suwerenności i niezawisłości... W sierpniowych dniach 1920 rokupolskie wojska dowodzone przez J. Piłsudskiego rozgromiły w Bitwie Warszawskiejrozwydrzone hordy rosyjskich, sowieckich wojsk bolszewickich, które w niesławie musiały uznać wyższość odrodzonego po przeszło 100 latach zaborów państwa i narodu polskiego. To zwycięstwo powstrzymało "rozlew" na cała Europę (a może świat) barbarzyńskiego i zbrodniczego marksistowskiego komunizmu.
4 lipca 1610 rokuwojska polskie ówczesnego wojewody kijowskiego (późniejszego - od 1918 roku - hetmanem i kanclerza wielkiego koronnego) Stanisława Żółkiewskiego liczące około 7 tys. żołnierzy rozbiły 35 tys. armię rosyjską wspomaganą przez armię Szwedzką. Wkrótce potem doszło do rokowań, które rozpoczęły się 5 sierpnia, zakończonych układem z dnia 27 sierpnia, na mocy którego królewicz Władysław został uznany carem Rosji. W obręb moskiewskich murów wojska polskie wkroczyły 12 września, a 8 października Żółkiewski przybył na Kreml. Car Wasyl Szujski oraz jego bracia Dymitr Szujski i Iwan Szujski zostali więźniami hetmana. Natychmiast Wasyl Szujski uznał prawa królewicza Władysława Wazy do tronu rosyjskiego. Dowódcą wojsk polskich na Kremlu moskiewskim został Aleksander Korwin Gosiewski. Była to jedyna w historii Rosji jej klęska, której wynikiem był upadek Moskwy i przejęcie jej przez wrogie jej wojska!
Rok później 29 października 1611 hetman Żółkiewski w uroczystym orszaku wkroczył ze swoim wojskiem do Warszawy wioząc ze sobą Wasyla Szujskiego oraz jego braci, którzy w obecności szlachty i senatu na Zamku Królewskim złożyli królowi Zygmuntowi III Wazie przysięgę wierności. Oddali pokłon polskiemu królowi i narodowi polskiemu uniżenie bijąc głową w posadzkę... Do dziś (jak przypomina Ob-Ciach intuicji) ""na cokole kolumny Zygmunta - od strony zachodniej – znajduje się tablica, na której widnieje łacińska inskrypcja (wolne tłumaczenie): „Zygmunt III Waza, na mocy wolnej elekcji król Polski, z tytułu dziedziczenia, następstwa i prawa – król Szwecji, w umiłowaniu pokoju i w sławie pierwszy pomiędzy królami, w wojnie i zwycięstwach nie ustępujący nikomu, wziął do niewoli wodzów moskiewskich, stolicę i ziemie moskiewskie zdobył, wojska rozgromił, odzyskał Smoleńsk, załamał pod Chocimiem potęgę turecką, panował przez czterdzieści cztery lata, w szeregu czterdziesty czwarty król, dorównał w chwale wszystkim i przyjął ją (chwałę) całą”".
Wcześniej, 10 kwietnia 1525 na Goldzie rynku krakowskiego - po wcześniejszym zawarciu traktatu między królem Zygmuntem I Starym a Albrechtem Hohenzollernem - odbył się Hołd Pruski, w wyniku którego Prusy Zakonne zostały przekształcone w Księstwo Pruskie jako lenno Polski. Albrecht odebrał z rąk króla proporzec z herbem Prus Książęcych jako symbolem lenna. Oznakę zależności od króla i Korony symbolizowała umieszczona na piersi czarnego pruskiego orła litera S (Sigismundus) oraz korona na jego szyi.
Jeszcze wcześniej 15 lipca 1410 roku rozegrała się Bitwa pod Grunwaldem, w której Polacy pod wodzą Króla Władysława Jagiełły rozgromili niemieckie wojska krzyżackie pod wodzą Wielkiego Mistrza Krzyżackiego Ulricha von Jungingena... Dzisiaj, w rocznicę Hołdu Ruskiego, na forach negatywnie mainstreamowych próżno szukać informacji o tym historycznym wydarzeniu... Od 10 kwietnia 2010 roku widzimy raczej powolne oddawanie czci i chwały naszych władców wobec Putina i Miedwiediewa... Dziś uniżenie, niejako poddańczo, widzimy całującego w rękę swoją krajankę A. Merkel... "naszego" Premiera, który dla podkreślenia swojej wasalizacji chwyta dłoń swojej pani oburącz... Dziś jest smutno, ale historia często zatacza swoiste "koła" a dobro, prawo i sprawiedliwość zawsze ostatecznie zwycięża!
P.S. Gwoli ścisłości. Nie jestem zwolennikiem oddawania jakichkolwiek hołdów przez jedno państwo drugiemu. Daleko też mi do czasów wojen pomiędzy narodami. Wystarczy jak w Europie i na świecie będziemy pokojowo żyć oraz uznawać wzajemne narodowe i państwowe prawo do istnienia, samostanowienia, niepodległości i suwerenności. Bez obcych prezydentów, parlamentów, ministrów, agentów, wasalizacji czy też tworzenia landów lub republik na terytorium innych państw... Zostaw za sobą dobra, miłości i mądrości ślad...
http://krzysztofjaw.blogspot.com/ kjahog@gmail.com
Prośba: "Jeżeli korzystasz z wikipedii to sprawdź, czy treść informacji nie została ocenzurowana przez administratorów/cenzorów polskiej jej wersji - porównaj treść hasła z jego brzmieniem na obcojęzycznych stronach wikipedii, szczególnie tej anglojęzycznej!" krzysztofjaw
400. rocznica Hołdu Szujskich 29 października 1611 r. w sali senatu Zamku Królewskiego w Warszawie przebywający w polskiej niewoli car Rosji, Wasyl IV Szujski, złożył hołd królowi Polski Zygmuntowi III Wazie. W związku z tą rocznicą szef bydgoskiego klubu "Gazety Polskiej" Krystian Frelichowski i Maciej Różycki ze stowarzyszenia Solidarni 2010 zaapelowali:
29 X 1611 r. na Krakowskim Przedmieściu w Warszawie car Wasyl Szujski wraz z płaczącym synem padł na twarz, przed Królem Polski i przyrzekał, że wojska rosyjskie już nigdy nie przekroczą granic Rzeczypospolitej. Wtedy polski monarcha łaskawie podał mu dłoń do ucałowania. Bydgoski Klub „Gazety Polskiej” i Solidarni 2010 apelują o uczczenie 400. rocznicy hołdu ruskiego poprzez wywieszenie flag. Przypomnijmy naszym rodakom o tym wydarzeniu, tak skutecznie wypartym z naszej historii przez komunistów i ich następców spod znaku okrągłego stołu. Obiekty związane z hołdem i pobytem Szujskich były konsekwentnie usuwane i niszczone w imię rosyjskiej racji stanu. W okresie między latami 1764-1768, z polecenia ambasadora rosyjskiego Nikołaja Repnina wydobyto i zniszczono zachowaną tablicę z Kaplicy Moskiewskiej, w której pochowano wziętego do niewoli cara Rosji. Z kolei w PRL rozebrano rotundę z XVII w. przy ul. Świętokrzyskiej 1 z powodu uznania jej przed 1939 r. za pozostałości Kaplicy Moskiewskiej.
Nałęcz wstydzi się rocznicy triumfu nad Rosją Choć obchodzimy 400. rocznicą wielkiego triumfu naszej Ojczyzny - hołdu, jaki złożył car Rosji polskiemu królowi - władze centralne nie zorganizowały żadnych obchodów. A Tomasz Nałęcz, doradca prezydenta, twierdzi, że rocznica ta wiąże się z... "fatalną polityką wobec Rosji". Nałęcz, zapytany przez "Rzeczpospolitą" o przyczyny milczenia w rocznicę Hołdu Szujskich, odpowiedział:
Co mamy przypominać? Fatalną politykę wobec Rosji? Kto chce, to pamięta, ale nie sądzę, żebyśmy musieli organizować państwowe obchody. [...] nie sądzę, by prezydent Bronisław Komorowski chciał wpisać tę datę do naszego ścisłego panteonu, bo to jest data związana z zachowaniami Rzeczypospolitej, których na piedestał wynosić nie powinniśmy. Tomasz Nałęcz to wieloletni członek PZPR. Bronisław Komorowski od dłuższego czasu traktuje rządzoną przez klan oficerów KGB Rosję, jako kraj sojuszniczy. Niezalezna.pl
Polacy na Kremlu – 400 lat temu car Rosji korzył się i bił głową przed polskim królem 400 lat temu car Wasyl Szujski korzył się i bił głową przed królem Zygmuntem III Sala Senatorska Zamku Królewskiego w Warszawie. 29 października 1611 r. hetman Stanisław Żółkiewski odbywa triumfalny wjazd do stolicy i przyprowadza przed oblicze króla Zygmunta III więźniów moskiewskich na czele z carem Wasylem Szujskim, jego braćmi – Dymitrem i Iwanem, oraz patriarchą Filaretem. “Car z bracią, pokłon uczyniwszy głową przed Jego Królewską Mością, szłyk [czapkę] w ręku trzymając i przed majestatem JKM stojąc, wszystkim uczynili żałosny widok szczęścia odmiennego na świecie”.
Moskwa pogrąża się w Wielkiej Smucie Wojny Stefana Batorego z Moskwą w latach 1579-1581 powstrzymały “zbieranie ziem ruskich pod berłem cara moskiewskiego”. Pokój w Jamie Zapolskim w 1581 r. po raz pierwszy zakończył się istotnym sukcesem strony polsko-litewskiej. Rzeczpospolita odzyskiwała nie tylko ziemię połocką z Połockiem, ale także zajęte przez Iwana IV Groźnego Inflanty. Dalsze plany odzyskania utraconych prowincji Wielkiego Księstwa Litewskiego przez Jagiellonów zostały zaniechane wobec przedwczesnej śmierci Stefana Batorego. Śmierć Iwana Groźnego, a następnie jego synów – Fiodora i małoletniego Dymitra w Ugliczu (1591 r.) otworzyła drogę do tronu carskiego Borysowi Godunowowi, który od 1598 r. umacniał swą władzę w walce z opozycją bojarów. Niechętni władzy nowego cara rozpuszczali wieści o cudownie ocalałym carewiczu Dymitrze, który pojawił się w Rzeczypospolitej na dworze kniazia Adama Wiśniowieckiego. W rzeczywistości był to Grigorij Otriepiew, mnich z Moskwy, który w 1602 r. zbiegł do Ostroga – posiadłości księcia Konstantego Ostrogskiego. Wkupiwszy się w łaski wojewody sandomierskiego Jerzego Mniszcha i innych polsko-ruskich magnatów, za cichym przyzwoleniem Zygmunta III ruszył Dymitr ku granicom moskiewskim na czele zaciągniętych oddziałów, Kozaków zaporoskich i dońskich, oraz masowo przyłączającej się doń ludności. Nagła śmierć 13 kwietnia 1605 r. Borysa Godunowa ułatwiła mu pochód pod Moskwę po koronę carską. Wkrótce zebrana pod Kromami armia carska poddała się Dymitrowi, a on sam wkroczył do Moskwy jako nowy car. Rządy Dymitra były krótkie wobec rosnącej opozycji do jego władzy i niechęci do otaczających go Polaków. Pretekstem do buntu były uroczystości weselne cara z Maryną Mniszchówną, córką wojewody sandomierskiego. Przywódcą spisku był Wasyl Szujski i jego bracia – Dymitr i Iwan. 17 maja 1606 r. w wyniku zamachu został zgładzony car Dymitr i wielu otaczających go Polaków. Nowym carem został Wasyl Szujski, którego Wasyl Kluczewski określił jako “człowieka niegłupiego – ale bardziej chytrego niż mądrego, który do niemożliwości załgał się i pogrążył w intrygach”. Na obszarze tak Rzeczypospolitej, jak i Państwa Moskiewskiego pojawi się potem wielu samozwańców podających się za cudem uratowanych Dymitrów. Jeden z nich w lipcu 1607 r. w Starodubie Siewierskim uzyskał poparcie miejscowej ludności, a także wielu wpływowych osób z Korony, m.in. kniaziów Adama Wiśniowieckiego i Romana Rożyńskiego. Przy pomocy oddziałów zaciągniętych na pograniczu i uwolnionych ze służby żołnierzy po zakończeniu rokoszu sandomierskiego ruszył Łże-Dymitr w stronę Moskwy.
Wiktoria pod Kłuszynem W Rzeczypospolitej po zamordowaniu I Dymitra część szlachty domagała się interwencji zbrojnej wobec Moskwy; dominowały jednak nastroje pacyfistyczne. Wielu przeciwników interwencji podkreślało, że Zygmunt III nie może rozpoczynać wojny bez zgody Sejmu walnego oraz odciągać oddziałów z teatru inflanckiego wobec toczącej się wojny ze Szwecją Karola IX. Za wszystkim stał aspekt finansowy – szlachta po prostu niechętnie odniosła się do nowych podatków, które były nieodzowne do prowadzenia wojny na Wschodzie. Decyzję polskiego monarchy przyspieszył traktat Moskwy ze Szwecją zawarty w Wyborgu 28 lutego 1609 r. i skierowany swoim ostrzem w Rzeczpospolitą. Za cenę utraty Karelii Szujski zyskiwał posiłki szwedzkie wobec spodziewanej interwencji Zygmunta III. Faktycznie działania wojenne zaczęły się we wrześniu 1609 r., a 21 tego miesiąca siły królewskie przekroczyły granicę moskiewską, kierując się na Smoleńsk utracony przez Litwinów w 1514 roku. Oblężenie twierdzy, które miało być jedynie epizodem w kampanii moskiewskiej Zygmunta III, trwało niemal dwa lata i przyniosło duże straty obu stronom konfliktu. Tymczasem Szujscy wzmocnieni posiłkami szwedzkimi przygotowali odsiecz dla Smoleńska. Pod Możajskiem skoncentrowano niemal 30 tysięcy żołnierzy moskiewskich i kilka tysięcy najemników dowodzonych przez Pontusa de la Gardiego. Koncentrację osłaniała szpica przednia, która pod komendą Grigorija Wołujewa zajęła Carowe Zajmiszcze, blokując marsz sił polskich od strony Smoleńska. Na czele armii moskiewskiej stał Dymitr Szujski, który nie miał większego doświadczenia wojskowego. Oblegający twierdzę smoleńską zdecydowali się wysłać przeciwko siłom moskiewskim korpus, który zdecydował się objąć w dowództwo hetman polny koronny Stanisław Żółkiewski. Potoccy bowiem nie wykazywali chęci objęcia dowództwa nad liczącym zaledwie 3 tysiące oddziałem, bojąc się kompromitacji. W trakcie marszu Żółkiewski połączył się z oddziałami będącymi dotąd w służbie Samozwańca pod komendą płk. Aleksandra Zborowskiego. Dla tego ostatniego była to decyzja trudna, gdyż poddawał się pod komendę człowieka, który przyczynił się do pojmania jego ojca – Samuela, którego następnie z rozkazu Batorego ścięto na Wawelu. Jednak pod Carowym Zajmiszczem, gdzie dotarły siły Żółkiewskiego 25 czerwca 1610 r., pułki żołnierzy spod Tuszyna dołączyły do hetmana, istotnie wzmacniając jego siły do ponad 6,5 tysiąca ludzi. Hetman, wiedząc o nadciągających siłach Szujskiego, podjął wówczas śmiałą, acz jedyną możliwą decyzję: pozostawił pod Carowym Zajmiszczem część piechoty i nocą z 3 na 4 lipca ruszył pod Kłuszyn, gdzie obozowały siły przeciwnika. 4 lipca doszło do batalii, która zakończyła się wielkim sukcesem Żółkiewskiego.
Bojarzy wybierają królewicza Władysława Na wieść o pogromie armii Dymitra Szujskiego doszło 27 lipca w Moskwie do obalenia władzy jego brata, Wasyla, a władzę przejęło siedmiu bojarów wyznaczonych przez Dumę – tymczasowo administrowali oni Państwem Moskiewskim, a ich wyłonione kolegium zwano siemibojarszczyzną. Wkrótce zwycięskie oddziały Żółkiewskiego ruszyły ku Moskwie i 3 sierpnia rozłożyły się na przedpolach stolicy na tzw. Choroszewskich Ługach i Chodyńskim Polu. Wobec zagrożenia Moskwy także ze strony oddziałów Samozwańca bojarzy zdecydowali się na rozmowy z hetmanem, w tym także o kandydaturze syna Zygmunta III – królewicza Władysława, na tron carski. Rozmowy były trudne, gdyż wielu, na czele z patriarchą Hermogenesem, nie chciało słyszeć, aby tron carski objął “łacinnik” WładysławZygmuntowicz Waza. Wreszcie 27 sierpnia podpisano układ, na mocy, którego stany moskiewskie obrały na cara królewicza, stawiając dwa warunki podstawowe: aby królewicz przeszedł na prawosławie oraz aby strona polska zwróciła Moskwie wszystkie zamki i ziemie wzięte w wyniku rozpoczętych działań wojennych w 1609 roku. Hetman, licząc, że pod Smoleńskiem, gdzie znajdował się król, będzie można dokonać korekty tych postanowień, zgodził się na warunki bojarów. Strona moskiewska natomiast brała na siebie zwrot kosztów wojny poniesionych przez Rzeczpospolitą. Wizja, jaka ukazywała się realnie po zwycięstwie kłuszyńskim, była związana z ideą unii obu państw, którą podjął jeszcze w 1600 r. kanclerz litewski Lew Sapieha w trakcie swych negocjacji w Moskwie. Kłóciła się jednak z koncepcją Zygmunta III i jego otoczenia, które zakładało, że skutkiem wojny z Moskwą, osłabioną w wyniku zamętu wewnętrznego na skutek dymitriad, będzie odzyskanie Smoleńska i całej Siewierszczyzny. Dopiero po odzyskaniu utraconych prowincji na rzecz Moskwy z początku XVI wieku można mówić o sprawie sukcesji tronu carskiego.
Żółkiewski zajmuje Moskwę W początkach września 1610 r. zgodnie z obietnicą daną bojarom Żółkiewski na czele swych sił ruszył ku obozowi szalbierza i w wyniku rozmów z dowódcą jego oddziałów, Janem Piotrem Sapiehą, uzyskał zgodę jego podkomendnych, by porzucili służbę u Dymitra i odstąpili od Moskwy. Tenże wraz z Maryną, która po wydostaniu się z niewoli ponownie znalazła się u boku nowego pretendenta do tronu carskiego, zbiegł do Kaługi, nie czekając, aż schwytają go ludzie hetmana. Ucieczka Samozwańca ułatwiła działania siemibojarszczyźnie, która wykorzystała zlikwidowanie zagrożenia dla stolicy ze strony wojsk szalbierza dla jednoznacznego wsparcia kandydatury królewicza Władysława do tronu moskiewskiego. Problemem był jednak pobyt wojsk samego Żółkiewskiego pod murami stolicy, gdyż hetman zobowiązał się, iż nie wprowadzi w jej mury żołnierzy bez zgody bojarów. Wojsko miało bowiem wycofać się w okolice Możajska i tam czekać na rezultaty rokowań poselstwa moskiewskiego z Zygmuntem III pod obleganym przez armię polsko-litewską Smoleńskiem. Jesienne słoty, konieczność kontroli nad strategicznymi miejscami w mieście oraz poparcie części bojarów na czele z Fiodorem Mścisławskim zadecydowały, że Żółkiewski podjął decyzję wprowadzenia oddziałów w obręb miasta, zajmując centralne dzielnice Moskwy. I tak Kitajgrod zajął pułk Aleksandra Zborowskiego, w Białymgrodzie rozlokowali się żołnierze z pułku Marcina Kazanowskiego i Ludwika Weihera. Obsadzono także klasztor Nowodziewiczy, a pułki hetmana i Aleksandra Gosiewskiego stanęły na Kremlu. Jak pisał sam hetman, wprowadzone w obręb miasta różnymi bramami “kupami w osobnych dworach stanęło wojsko, iżby na wszelki przypadek jedni drugim mogli być pomocni”. Dalszy rozwój wypadków zależał od uzgodnień pomiędzy oficjalnym poselstwem bojarów, na czele którego stanęli kniaź Wasyl Golicyn oraz metropolita rostowski i jarosławski Filaret Romanow, którzy udali się na rozmowy z Zygmuntem III pod Smoleńsk. Jednocześnie zgodnie z zawartym z hetmanem układem bojarzy wysyłali listy do miast i grodów, które dotąd uznawały władzę Szujskiego, aby złożyły przysięgę wierności nowo wybranemu carowi Władysławowi. Sam hetman dla zdania sprawy ze swoich czynności w stolicy moskiewskiej zdecydował się opuścić Moskwę, powierzając stolicę komendantowi Gosiewskiemu. Wyprowadzając żołnierzy własnego pułku i Mikołaja Strusia, obsadził nimi Możajsk, Borysów i Wereję dla komunikacji z pozostawioną na Kremlu polską załogą. W sumie w stolicy zostały pułki liczące około 6 tysięcy ludzi. Brak postępu w rokowaniach pod Smoleńskiem, gdzie bojarzy nie godzili się na złożenie przysięgi królowi Zygmuntowi III, oraz zbrojne wystąpienia ludności Moskwy wobec polskiej załogi zwiastowały bunty na prowincji wobec układu z 27 sierpnia 1610 r. względem wyboru królewicza Władysława na cara. Pierwszy sygnał do zbrojnego powstania na prowincji dał wojewoda riazański Prokop Lapunow, który w styczniu 1611 r. wypowiedział posłuszeństwo polskiemu królewiczowi. Za nim poszli inni. Oddziały Lapunowa i kozackie Iwana Zarudzkiego rozpoczęły marsz w kierunku Moskwy dla jej oswobodzenia. 29 marca 1611 r. doszło do rozruchów w stolicy w związku z pacyfikacją miasta zarządzoną przez Gosiewskiego. Podpalanie zabudowań w Białymgrodzie przy silnym wietrze doprowadziło do spalenia północnych rejonów Moskwy. Od tego momentu garnizon znajdował się w swoistej izolacji, gdyż już nocą z 29 na 30 marca nie mógł przedrzeć się na Kreml będący pod stolicą pułk Strusia z powodu przybycia oddziałów pospolitego ruszenia moskiewskiego. Na skutek zatrzymania dostaw żywności załoga miała coraz większe trudności z wyżywieniem.
Triumf Rzeczypospolitej Tymczasem po niemal dwóch latach dopełniał się los Smoleńska oblężonego od schyłku września 1609 roku. W wyniku szturmu 13 czerwca 1611 r. zdobyto twierdzę smoleńską, co było jednym z głównych celów wojny. Drugi natomiast – osadzenie na tronie królewicza Władysława – wobec oporu społeczeństwa rosyjskiego oddalał się coraz bardziej. Odjazd króla do Rzeczypospolitej w początkach lipca 1611 r. i przekazanie komendy nad wojskiem do dalszych zmagań z Moskwą hetmanowi Janowi Karolowi Chodkiewiczowi wiązały się z koniecznością zwołania Sejmu i zdobycia dalszych funduszy na opłacenie “borgowego” żołnierza. Sukces zajęcia Smoleńska, jaki był udziałem monarchy, widoczny był w trakcie jego uroczystego wjazdu do Warszawy 16 września 1611 roku. Podobny miał miejsce 29 października z udziałem hetmana Stanisława Żółkiewskiego i prowadzonych przed oblicze polskiego monarchy więźniów moskiewskich na czele z Szujskimi i patriarchą Filaretem. W Sali Senatorskiej Zamku Królewskiego stanęli przed obliczem Zygmunta III: “car z bracią, pokłon uczyniwszy głową przed Jego Królewską Mością, szłyk [czapkę] w ręku trzymając i przed majestatem JKM stojąc, wszystkim uczynili żałosny widok szczęścia odmiennego na świecie”. Na Sejmie tym wcielono zajęte prowincje (Smoleńszczyznę, Siewierszczyznę i Czernihowszczyznę) do Rzeczypospolitej, a do urządzenia nowych ziem wyznaczono komisarzy sejmowych. Atmosferę triumfu psuły jednak żądania finansowe armii, którą chwalono za męstwo i rycerskie czyny, lecz pozostawiano bez pieniędzy, oraz pogarszająca się sytuacja oblężonej załogi polskiej w murach Kremla. Nie powiodły się także rokowania z posłami moskiewskimi, gdyż Zygmunt III myślał raczej o ścisłej unii realnej Rzeczypospolitej z Moskwą pod swoim berłem niż o wysłaniu królewicza Władysława do stolicy moskiewskiej. Wobec braku zgody bojarów strona polska sugerowała, że Zygmunt III obejmie rządy w Moskwie na czas określony, aby następnie przekazać je synowi. Obawa o życie królewicza, któremu należało przydzielić silną ochronę w postaci korpusu wojska, była podzielana także przez otoczenie polskiego monarchy.
Wymordowanie polskiej załogi Tymczasem położenie garnizonu polskiego w Moskwie pogarszało się z dnia na dzień. Nie pomogły posiłki wprowadzone przez Chodkiewicza w październiku 1611 r., gdyż hetman przybył do stolicy bez pieniędzy. Nieopłacone pułki w styczniu 1612 r. pod laską Józefa Cieklińskiego zawiązały konfederację, grożąc, że jeśli nie otrzymają zaległego żołdu, w czerwcu ruszą ku granicom Rzeczypospolitej. Gorzej, że zamknięci w murach Kremla swą służbę ograniczyli do połowy marca. Chodkiewiczowi udało się utrzymać ich w służbie aż do czerwca, gdy pod mury Moskwy przybyły oddziały posiłkowe pod dowództwem Mikołaja Strusia, starosty chmielnickiego. Ten wyraził zgodę na zluzowanie części oddziałów znajdujących się w stolicy, ale postawił warunek objęcia naczelnej komendy w Moskwie. Zrażony doń dotychczasowy komendant garnizonu opuścił stolicę wraz z podkomendnymi, zabierając zastawione za niewypłacony im żołd skarby z Kremla. Moskwę objęli we władanie żołnierze z pułku Strusia oraz część ludzi z oddziałów J.P. Sapiehy pod komendą Józefa Budziłły, autora diariusza wojny moskiewskiej. W obliczu narastania wrzenia na prowincji wobec dalszej obecności polskiego garnizonu w Moskwie Zygmunt III po odbyciu pielgrzymki do Częstochowy w marcu 1612 r. skierował do senatorów prośbę o przedstawienie zdania względem dalszego prowadzenia wojny z Moskwą i osadzenia na stolcu carskim królewicza Władysława. I choć większość senatorów zalecała królowi kontynuowanie działań wojennych, wszyscy zwracali uwagę na trudności finansowe, a większość była przeciwna wysłaniu Władysława. Sam Zygmunt III nie spieszył się z wyprawą, gdyż nie miał pieniędzy nawet na opłacenie oddziałów będących w służbie. Odsiecz dla głodującej załogi Kremla powierzono hetmanowi Chodkiewiczowi, który nie zdołał przebić się przez oddziały drugiego pospolitego ruszenia – w walkach 1-3 września 1612 r. stracił tabory i został zmuszony do wycofania się spod Moskwy. Wobec tragicznej sytuacji załogi Struś zdecydował się na kapitulację, której warunki ustalono ostatecznie 6 listopada. Następnego dnia załoga miała złożyć broń i wymaszerować z Kremla. Strona moskiewska, zaprzysięgając na krucyfiks, obiecała pozostawić żołnierzy przy życiu. 7 listopada otworzono bramy Kremla, a żołnierzy wyprowadzono i podzielono. Towarzystwo z pułku Strusia przypadło Kozakom Aleksieja N. Trubeckiego, którzy nie zamierzali honorować warunków kapitulacji i większość żołnierzy wymordowali. Sam dowódca garnizonu, Mikołaj Struś, był zbyt cennym jeńcem, aby podzielić ich los i dostał się do niewoli, z której wyszedł dopiero po zawarciu traktatu w Deulinie w czerwcu 1619 roku. Więcej szczęścia mieli żołnierze z pułku Budziłły, którzy dostali się pod “opiekę” księcia Dymitra Pożarskiego. I ci jednak musieli wiele lat przesiedzieć w niewoli moskiewskiej. Okres smuty dobiegał końca. 3 marca 1613 r. sobór ziemski wybrał na cara moskiewskiego przedstawiciela Romanowów – Michała – syna pozostającego w polskiej niewoli patriarchy Filareta. Kapitulacja polskiego garnizonu na Kremlu wiąże się z jednym z najważniejszych świąt państwowych carskiej Rosji przypadającego na 4 listopada. Poświęcono je Matce Bożej Kazańskiej. W Jej opiekę oddali się dwaj przywódcy drugiego pospolitego ruszenia – książę Pożarski i Kuźma Minin, którzy doprowadzili do wyzwolenia stolicy. Podkreślano także, że była to rocznica wyzwolenia Moskwy spod polskiej okupacji, choć do kapitulacji garnizonu Strusia doszło dopiero 7 listopada. Tego dnia przypadały z kolei uroczyste obchody rocznicy październikowej w czasach ZSRS (25 października według starego stylu). Wracając do dawnych tradycji, Duma Państwowa w grudniu 2004 r. ustanowiła dzień 4 listopada Dniem Jedności Narodowej, symbolizujący solidarne wystąpienie wszystkich stanów Rosji wobec obcej interwencji. Wielu jednak Rosjan nie potrafi umieścić tego święta w kontekście historycznym, wiążąc je nadal z przeszłą epoką. Prof. Mirosław Nagielski
Dlaczego nie pamiętamy o polityce wschodniej? W ramy pojęcia polskiej polityki wschodniej wchodzą niezwykle szerokie i skomplikowane kwestie z naszej współczesności, ale i przeszłości. Nie sposób poruszać to zagadnienie bez odniesienia do tradycji i myśli politycznej tak z XIX, jak i z XX wieku. To czas pojawienia sie zagadnień nadal aktualnych, wielokrotnie niezmiennych i nabrzmiałych. Składa się na to pojęcie polskość Kresów, wizja naszych działań i współpracy na szeroko pojętym wschodzie: od Finlandii po Kaukaz, od Bugu po Kamczatkę. Niestety, wielu członków Unii Europejskiej, ale i współobywateli RP nie dostrzega i nie rozumie znaczenia oraz wagi spraw wschodnich. W odniesieniu do społeczeństw unijnych to tak nie doskwiera, jak w przypadku Polaków. Mamy tu do czynienia z pozostałościami minionej epoki, gdzie w dobie PRL kwestia wschodnia nie istniała – ze względów oczywistych była celowo rugowana. Czas dominacji sowieckiej doprowadził do wyrwania z naszej myśli i świadomości związanych z tym pojęciem zagadnień. Skuteczność “wyczyszczenia” jest zatrważająca, nie tylko wśród ogółu społeczeństwa, ale i pośród klasy politycznej, gdzie pojawiają się często w tym zakresie niedorzeczne wypowiedzi i działania. Dokłada się brak konkretnych działań, co często powinniśmy odbierać w kategoriach zdrady polskiej racji stanu.
Co to jest polska polityka wschodnia? Zagadnienia wschodnie to nie tylko obecna polityka dobrego współistnienia i budowania współpracy wzajemnej. To nade wszystko współpraca kulturowa i gospodarcza. To tradycja i współczesność. My, z naszymi doświadczeniami, zarówno na płaszczyźnie politycznej, społecznej, gospodarczej, jak i w relacjach międzykulturowych, nie mamy równych w Europie. Predestynuje nas to do stawania w pierwszym szeregu znawców zagadnień wschodnich na arenie międzynarodowej. Obok tradycji i naturalnych odniesień korzystnie na to wpływają dzieje, myśl polityczna i nasza mentalność. Tu trzeba dodać, że polska wizja wschodnia z czasów sprzed 1939 r. jest często lepiej rozumiana i odbierana na wschód od obecnej granicy RP i w środowiskach naszej emigracji niż przez większą część obywateli Polski. Polityka wschodnia w sposób naturalny musi być zdeterminowana czynnikiem ludzkim, polskim. Przez to określenie rozumiem zainteresowanie się sprawami Polaków tam żyjących (w dużych skupiskach, jak i w rozproszeniu), ich sytuacją materialną, złym położeniem społecznym (spychaniem na margines życia zawodowego i politycznego), trudnościami edukacyjnymi i oświatowymi. Wielkim uaktywnieniem polskości na tych obszarach było przyjęcie Karty Polaka, która wzmocniła poczucie więzi z Macierzą. Jednakże oczekiwania od kraju są znacznie większe i nie należy się temu dziwić. To idea niesienia nieprzemijalnych wartości: równości, wolności, przyjaźni, wspólnoty, sprawiedliwości, z którymi są utożsamiani Polacy. To polski prometeizm i idea jagiellońska doskonale oddają klimat naszej polityki wschodniej.
Podobszary polskiej polityki wschodniej Ze względu na olbrzymi i niezwykle zróżnicowany teren od Bugu po Daleki Wschód, polską politykę wschodnią należy podzielić na kilka podobszarów. Jednak i ich nie należy traktować jednolicie. Na zaproponowany podział wpływają czynniki polityczne, gospodarcze i kulturowe. Nawet w ramach jednego kraju często spotkamy się ze znacznymi różnicami. Jasno należy powiedzieć, że to, co może być przyjęte za pewnik w odniesieniu do zachodu Europy, nie będzie się sprawdzało na jej obszarach wschodnich. Dlatego polskie doświadczenia w tej materii, bycie w kulturze i tradycji zachodniej, a drugą nogą – w życiu społecznym i tradycji wschodniej, stanowi o naszej sile i atrakcyjności. Trzeba przywrócić polską wizję polityki wschodniej, która określana była w hasłach: “przedmurze chrześcijaństwa”, “zawsze wierna”, “łącznik wschodu i zachodu”, “obrońca kultury łacińskiej”, “mesjanizm”. Po 1945 r. nadano im celowo negatywny wydźwięk i były częścią destrukcji wartości polskich. Należy pamiętać o prometeizmie i idei jagiellońskiej, będących jasnymi i konkretnymi wykładnikami naszych zabiegów i działań na tych obszarach, zarówno w wymiarze politycznym, kulturowym, jak i militarnym. Pod nimi kryją się niezwykle sprawnie i konsekwentnie realizowane wytyczne polityki polskiej. Warto o tym przypominać i wracać do tego, gdyż tak jak Niemcy, Brytyjczycy, Francuzi, Rosjanie, tak i my wypracowaliśmy swoje założenia. Odchodzenie od nich świadczy jedynie o tym, że nadal nie jesteśmy w pełni suwerenni. Musimy wreszcie przestać być bezwolnymi pionkami na tablicy gry politycznej. Z tym wiąże się przyjęcie polskich standardów w polityce (bez względu na układy partyjne w kraju) i postawienie w korpusie dyplomatycznym na ludzi naprawdę kierujących się polską racją stanu.
Pięć podobszarów
1. Kraje postsowieckie wchodzące w skład Unii Europejskiej: Litwa, Łotwa, Estonia. Dostrzeżemy działania tamtejszych władz mające wzmocnić ich młodą i słabo ugruntowaną państwowość. Często są to kroki o charakterze szowinistycznym. Najgorzej wygląda sytuacja na Litwie, gdzie ma miejsce zwalczanie różnych środowisk narodowych, a szczególnie Polaków, którzy żyją tam jako ludność stała, z rzadka napływowa. Mają tam miejsce silne działania administracyjne zmierzające do likwidacji polskiej odrębności językowej i kulturowej, łącznie ze zmuszaniem do unifikacji narodowej, co nazywam “nacjonalizmem państwowym”. Niestety, w tych skrajnych postępkach, które są odreagowaniem ucisku sowieckiego, zapominają się tak dalece, że wszystkich innych traktują wrogo, a z największą intensywnością niszczą Polaków, którzy stanowią tam obecnie ok. 10 proc. mieszkańców państwa (ok. 300-350 tys. osób), a którzy są bezwzględnie lituanizowani i pozbawiani praw obywatelskich, społecznych oraz majątkowych.
2. Kolejny podobszar, pomimo zewnętrznego zróżnicowania, stanowią Białoruś i Ukraina. Białoruś to państwo zamieszkane przez bardzo dużą zbiorowość polską. To osoby mające polskie korzenie, jak i skłaniające się do tradycji i kultury wypływającej z polskości oraz wykazujące pozytywne odniesienie do Polski w kontekście dziejowym – I i II Rzeczypospolitej – jako swojej przeszłości. To teren zamieszkany nawet przez 20 proc. osób o takich korzeniach i zapatrywaniach. Przy całej, utrzymywanej tam obecnie, państwowej akcji antypolskiej (produkcja filmów, publikacje powielające kłamstwa, często wręcz niedorzeczne, a wzięte żywcem z doktryny sowieckiej, utrudnienia administracyjne), sprzyjającym czynnikiem są tamtejsze duże skupiska polskie, np. Lida – 60 proc. mieszkańców, Brześć nad Bugiem – ok. 1/3 Polaków, całe wsie i zaścianki. Niestety, jednak i tu widać brak wystarczających, konkretnych i stałych działań kulturowych, politycznych i gospodarczych. Uważam, że III RP powinna podjąć szczególnie wytężone prace na odcinku gospodarczym. Trzeba wyważyć sposób i metody walki z reżimem Łukaszenki i starać się pozytywnymi działaniami (gospodarczymi, edukacyjnymi, społecznymi) zneutralizować go i wchodzić do tego państwa. Władający Białorusią w rzeczywistości pragną zbliżenia gospodarczego właśnie z Polską, szukając tu zaplecza i wsparcia przeciwko działalności rosyjskiej. Niedopuszczalne jest zaniechanie naszych działań na tym polu. Obserwując sytuację gospodarczą i polityczną tego kraju, należy zwrócić uwagę na potencjalne korzyści płynące z podjęcia takiej współpracy. Dla Białorusi oczywiście w rozumieniu strategicznym, a dla nas – co najmniej pierwszoplanowym. Będzie to otwarcie na polską edukację, dla polskich firm – w celu tworzenia tam ich filii i oddziałów – pojawienie się ruchu turystycznego (krajoznawstwo, turystyka wspomnieniowa-patriotyczna). Ważne atuty to relatywnie tania produkcja na Białorusi i bliskość do UE. To usunie zagrożenie dominacją gospodarczo-polityczną Rosji, a także pośrednio zabezpieczy od wpływów niemieckich. Dodatkowo poczucie polskości wśród miejscowej ludności predestynuje nasze władze do energicznego zainteresowania się tym krajem. Generalnie duża przychylność ludności niepolskiej do Rzeczypospolitej jest dodatkowym czynnikiem do podjęcia w tym kierunku rozważnych, ale i zdecydowanych działań. Podejmowanie ostrych działań przeciwko Łukaszence, przy tak skomplikowanej i trudnej sytuacji polskości w tym kraju, jest wręcz niedorzecznością. Rodzi się pytanie, czy nie jest moralne podjęcie rozmów i działań dla wzmocnienia pozycji Polski w tym państwie, co będzie się bezpośrednio przekładać na los żyjących tam ludzi. Przecież to jest również droga do demokratyzacji samej Białorusi. Tu trzeba dostrzec skomplikowaną sytuację w relacjach Łukaszenka-Rosja, którą należy wyzyskać dla polskiej sprawy. Sytuacja na terenach Ukrainy jest bardziej zróżnicowana i zgoła odmienna. Tu poczynania polskie, szczególnie na dawnych obszarach II RP, powinny być bardzo wyważone, ale i konsekwentne. Obecnie stosunkowo mała społeczność polska, w bardzo złej kondycji ekonomicznej, bez wątpienia i tu będzie jednak wielką podporą dla działań polskiego państwa. Dla zapewnienia prestiżu podejmowanych przez Polskę kroków musi istnieć szczególna zasada współpracy oparta na prawdzie i pamięci. Działania ostatniego 20-lecia w zdecydowanym stopniu pokazują słabość, a właściwie brak planów zaangażowania polskiego w kontekście politycznym, historycznym i gospodarczym. Obok dotychczasowych działań na forum kultury muszą być podejmowane wytężone kroki zwiększające nie tylko współpracę naukową, ale i gospodarczą. Niedopuszczalna jest tu często dostrzegana inercja, uległość polskich środowisk naukowych i politycznych dla poczynań ukraińskich. Zachowujemy się w tych kontaktach jak wieczni uczniowie, dodatkowo godząc w pozostających tam Polaków i majestat państwa polskiego. Niestety, w tych relacjach jawimy się jako słabi i rozbici. Dla własnej powagi powinniśmy dążyć do budowy polityki godnej, jako poważne państwo. Bez tego będziemy stale ponosić mniej lub bardziej spektakularne porażki. Oczywiście i w tym wypadku kluczem jest podejmowanie działań ekonomicznych. Największy problem to wszechobecna korupcja i kryminalność elit centralnych i lokalnych. Uniknąć tego można, tworząc “specjalne strefy ekonomiczne” na bazie przygotowanych przepisów prawnych, z wyznaczonymi polsko-ukraińskimi władzami.
3. Całkowicie odmiennym podobszarem jest Federacja Rosyjska. Przy obecnych relacjach panujących w stosunkach Polska-Rosja szanse na stworzenie właściwych kontaktów politycznych, gospodarczych i kulturalnych są wręcz bliskie zeru. Dopiero po zmianach w metodach prowadzenia rosyjskiej polityki mogą pojawić się przesłanki do podejmowania wspólnych przedsięwzięć ekonomicznych i umów docelowych na terenach Rosji.
4. Kolejny podobszar to Zakaukazie – terytoria i państwa niezwykle zróżnicowane: Azerbejdżan, Gruzja, Armenia, Czeczenia. Kraje pozornie odległe, lecz przez czynnik historyczny naturalni sprzymierzeńcy. Do dziś żyją tam polskie wspólnoty utrzymujące dobrą pamięć o Polakach i wydatnie przyczyniające się do wsparcia naszych potencjalnych działań państwowych. Współcześnie pokazaliśmy się jako naród mający charakter i potrafiący być stanowczym. Urzeczywistnieniem tego były działania polityczne i wynikająca z nich słynna wizyta prezydenta Lecha Kaczyńskiego wraz z przywódcami państw Europy Środkowej w Gruzji. Przedstawiliśmy się tam jako państwo konsekwentne, z szerokimi planami. Podejmowane wówczas działania w sferze gospodarczej – ropa i gaz do Europy poza wpływami i oddziaływaniem Rosji – pokazały trafność tej decyzji, ale też dalekosiężną wizję, którą część polskiej klasy politycznej posiada i potrafi ją realizować nawet w niesprzyjających warunkach. Okazało się, że stanowimy naturalny odbojnik dla działań Rosjan w regionie.
5. Osobny podobszar stanowią pozostałe kraje postsowieckie: Kazachstan, Kirgistan, Uzbekistan, Tadżykistan. Są one ważne przede wszystkim ze względu na polskie wspólnoty tam żyjące. W kontekście gospodarczym istotny jest pryzmat surowcowy: ropa i gaz. Pojawiły się plany transportu ich przez Morze Kaspijskie, Zakaukazie, Turcję, Bałkany do Polski lub – alternatywnie – przez państwa Zakaukazia na Ukrainę: od Odessy rurociągiem do granicy Polski w Brodach.
Jak działać? Wschodnia polityka Polski musi opierać się bardzo mocno, ale i niezwykle rozważnie, na tradycji i odnosić do współczesności. Z przeszłości należy czerpać z dojrzałego rozeznania relacji kresowych i wschodnich, które są naszym znaczącym dorobkiem. Obecne działania na tej arenie politycznej muszą uwzględniać położenie ludności polskiej. Udzielenie im wsparcia jest nakazem przyzwoitości, ale i polskiej racji stanu. Niestety, dostrzegam brak jasno nakreślonych wytycznych odwołujących się do działań w sferze kultury i dóbr pozostałych po Polakach, brak jednoznacznego i klarownego opowiedzenia się po stronie pozostałych tam rodaków, stale oczekujących tego, gdyż jasna postawa władz RP w tym zakresie zapewni im poczucie godności i dumy. Wymagana jest tu pełna konsekwencja działania, która zapewni sukces. Trzeba podjąć trwałą współpracę z Kościołem katolickim, który jest tu naturalnym łącznikiem. Ponadto należy jak najczęściej wywoływać temat polskiej polityki wschodniej w debatach publicznych i naukowych. To jedyna droga do jej upowszechnienia. Na wzmocnienie roli i znaczenia kierunku wschodniego w polskiej polityce miałoby wpływ powołanie przy premierze doradcy ds. Polaków żyjących poza Polską. Już ranga takiego stanowiska, z szerokimi kompetencjami, podniosłaby znaczenie szeregu związanych z tym zagadnień. Dodatkowo warto rozważyć możliwość przywrócenia obywatelstwa RP wszystkim, którzy je posiadali 31 sierpnia 1939 r., a obecnie żyją tak na zachód, jak i wschód od współczesnej Macierzy. Gdy przypomnimy sobie o prometeizmie, idei jagiellońskiej, to zrozumiemy, że to nasza jedyna droga, która daje nam łączność z przeszłością oraz siłę do działania tak na zachodzie, jak i wschodzie. To zrozumienie nas samych. To nasz obowiązek względem potęgi naszych dziejów i siła pchająca nas do przodu. To jedyna droga do odbudowy polityki państwa. Kto tego nie rozumie, nie powinien uczestniczyć w naszym życiu politycznym. Dariusz Piotr Kucharski
Żydowska prowokacja: Antypolski reality show w amerykańskiej telewizji Amerykański producent telewizyjny Yuri Rutman wraz z innym współproducentem prowadzą obecnie casting do nowego programu telewizyjnego. Chodzi o nowy reality show o roboczej nazwie „Warsaw Chicago”. Na stronie internetowej tego przedsięwzięcia czytamy (cytujemy wraz z błędami):
„Firmy telewizyjne: IDEA FACTORY (www.tiftv.com) z Los Angeles, która ma swój udział w produkcji takich programów telewizyjnych jak “Survivor”, “The Apprentice”, “God or Girl”, firma RAIN MANAGEMENT (www.rainmanagementgroup.com) oraz NOCI PICTURES (www.noci.com) rozpoczynają nabór do nowego programu telewizyjnego w formacie reality show, który ma mieć swoje miejsce i dotyczyć polskiej społeczności w Chicago w Stanach Zjednoczonych. Program ten ma być połączeniem takich telewizyjnych hitów jak “Jersey Show” i serii programów “Real Housewives”. producenci szukają kobiet i mężczyzn w każdym wieku. Producenci programu szukają przede wszystkim wielopokoleniowej polskiej rodziny mieszkającej w Chicago by pokazać jej życie 24 godziny na dobę by pokazać różnice w myśleniu i rozumieniu świata (np. ojciec jest tworem starej szkoły, który pracuje jako policjant lub jest prezesem firmy, matka zajmuje się domem, córka randkuje z chłopakiem, który absolutnie nie przypadł do gustu rodzicom, syn jest ścigany przez sąd za wielokrotne wykroczenia i ugania się za starszymi kobietami w celach seksualnych, babcia i dziadek natomiast odpowiadają na obserwowaną sytuację modlitwami w języku polskim, itd, itp.) Producencie programu szukają również seksownych dziewczyn, przystojnych chłopaków, starszych kobiet szukających romansu i związku z młodszymi mężczyznami, kobiet które szukają partnerów seksualnych tylko wśród młodych mężczyzn, mężczyzn którzy utrzymują młodsze kobiety, osoby bawiące się na różnych imprezach i “bywające w towarzystwie”, właścicieli własnych firm (klubów, dyskotek, restauracji, sal bankietowych, sklepów spożywczych), polityków, ludzi szeroko pojętej “kultury” (muzyków, aktorów, modeli, modelek, dj’ów). Zgłaszające się do programu osoby muszą mieszkać w Chicago lub przedmieściach i posługiwać się oboma językami: polskim i angielskim.” Poza nagraniem materiału video, należy jednocześnie odpowiedzieć na poniższe pytania:
1. Czy chcesz wziąć udział w programie indywidualnie czy z całą rodziną? Czy Ty i Twoja rodzina będzie miała jakiekolwiek rezerwacje, granice przed pokazaniem w programie telewizyjnym życia całej rodziny, miłości, kłótni, romansów, jednocześnie gwarantując dostęp do swojego domu, pracy oraz innych miejsc w których przebywasz?
2. Podaj jakiś przykład dlaczego Twoje aktualne życie może być interesujące dla milionów ludzi (np. jesteś w związku z osobą, której Twój ojciec nie akceptuje ze względu na rasę czy wyznanie, czy jesteś osobą która prowadzi ogólnie przyjęte przez społeczeństwo kontrowersyjny styl życia, np. uprawia seks z wieloma partnerami, lub płaci za swoją edukację pracując jako stripizerka, itd)
3. Dlaczego uważasz, że właśnie Ty i Twoja rodzina powinna być pokazana na ekranach milionów telewizorów w USA? Co może pokazać Twoja rodzina co inne rodziny nie mogą?
4. Opowiedz o swoim stylu życia, o swoich zainteresowaniach, wykonywanym zawodzie, gdzie się bawisz, gdzie i na jakie imprezy chodzisz?
5. Być może jesteś najlepszą osobą w rodzinie wśród, które prowadzą kontrowersyjny lub sielaszczy tryb życia i chcesz pokazać inny, spokojniejszy tryb życia?
6. W jakim stopniu jesteś dumny ze swojego polskiego pochodzenia i pochodzenia swojej rodziny bez względu na to czy urodziłeś się w Polsce czy w Stanach Zjednoczonych. Jaki jest Twój stosunek do polskiej historii, religii, tradycji, czy masz jakiekolwiek historie do opowiedzenia na temat historii swojej rodziny dotyczącej wydarzeń z przeszłości jak II Wojna Światowa, mord żydów. Jakie jest twoje zaangażowanie w organizacje polonijne i życie polonijne?
7. Jakie jest Twoje ulubione polskie miejsce w Chicago (restauracja, klub, bar) i dlaczego?
8. Co zrobiłbyś i jak byś się zachowywał gdyby okazało się, że program ten stanie się hitem a ty zostaniesz gwiazdą telewizyjną z dnia na dzień?
9. Jaki jest Twój obecny harmonogram pracy i zajęć i kiedy byłbyś dostępny w celu nagrywania programu i materiałów promocyjnych?
Jak widać, wspomina się nawet Holocaust. Dlaczego producenci wprost nie napiszą, że poszukają osób ograniczonych umysłowo o polskich korzeniach, które perfekcyjnie wpisują się w stereotypowy obraz Polaka katolika i antysemity oraz osób, które swoja osobą mogą łatwo udowodnić prawdę przekazywaną w „Polish jokes”? Taki komunikat byłby dużo prostszy i każdy Polak od razu zrozumiałby, że to przecież o niego chodzi i że właśnie ma życiową szansę zostać gwiazdą ambitnej amerykańskiej telewizji i idolem inteligentnej, wymagającej amerykańskiej publiczności. Zachęcamy wszystkich do przeczytania książki Dr Danusha Goska „Bieganski: The Brute Polak Stereotype, Its Role in Polish-Jewish Relations and American Popular Culture” (tłum. “Bieganski: Stereotyp Polaka i jego rola w relacjach polsko-żydowskich i amerykańskiej kulturze masowej”).
Źródło:
Strona internetowa programu: http://www.warsawchicago.com/
Wywiad z producentem.
Źródło grafiki: Artweb-Media
KOMENTARZ BIBUŁY: Producentem antypolskiego paszkwilu jest niejaki Jurij Rutman, urodzony w Kijowie Żyd. W 1973 roku wyjechał on z rodzicami ze Związku Sowieckiego do Izraela. Z jakichś względów izraelska ziemia obiecana nie spodobała się przybyszom i już w dwa lata później rodzinka przesiedliła się do Chicago (jakże łatwo było/jest Żydom otrzymać stały pobyt w USA, to temat, na co najmniej kilka prac doktorskich, których jednak nikt w “wolnym świecie” nie pisze…) Po skończeniu przeciętnego uniwersytetu, Jurij zabrał się do, nazwijmy to, “typowej i uczciwej pracy”, która określona została przez Wikipedię, jako “kreatywna działalność biznesowa, handel walutami i współudział w zespołach operujących na rynku nieruchomości”. W jaki sposób ta, nazwijmy to, “typowa i uczciwa praca” pozwoliła, dziś 38-letniemu Jurijowi, na zgromadzenie fortunki umożliwiającej finansowanie produkcji seriali telewizyjnych, filmów, nikt nie pyta. Nikt nie zadaje również pytań czy przyczyną produkcji antypolskich paszkwili jest wyniesione z typowego żydowskiego domu antypolskie nastawienie, czy też doskonale wyczuwa on klimat na zrobienie pieniędzy poprzez modne i intratne dziś opluwanie Polaków. Najprawdopodobniej, umiejętnie powiązał on ze sobą te dwa elementy. No i z tego względu szoł osiągnie wielkie uznanie wśród tzw. krytyków. Oczywiście resort nijakiego “Radka” Sikorskiego – pseudonim Struś – nic nie wie na temat tejże produkcji, a inny pozer, nijaki Bogdan Zdrojewski, udający kierowanie pokracznym tworem ministerialnym, być może wykorzysta żydowski talent Jurija Rutmana i sprawdzonym wzorem lat poprzednich wytypuje go na oficjalnego przedstawiciela Polski na jakieś międzynarodowe biennele kultury. Tym samym, spełnione będą wytyczne kierownictwa Partii o promowaniu “Kultury i Dziedzictwa Narodowego”. Niekoniecznie polskiego, ale któż spierał by się o takie szczegóły.
Czy dalsze istnienie euro zależy od Chin?
1. Zaraz po szczycie UE i krajów strefy euro w Brukseli pisałem, że wyprodukowano na nim kolejne złudzenia, tym bardziej niebezpieczne, bo dotyczące fundamentów Unii Europejskiej. Wprawdzie politycy i liczni ekonomiści ustalenia szczytu nazwali sukcesem i odmieniali go przez wszystkie przypadki, podobnie zareagowały także rynki akcji i walut, ale euforii starczyło tylko na jeden dzień. Już piątek zakończył się jednak na giełdach lekkimi spadkami, a rentowność 10-letnich obligacji włoskich i hiszpańskich znowu przekroczyła 6% i była najwyższa od sierpnia tego roku kiedy to Europejski Bank Centralny zaczął je skupować na rynku wtórnym. Szczególnie wzrost rentowności papierów włoskich i hiszpańskich powyżej 6% jest zabójczy dla przyszłości strefy euro, ponieważ rynki wiedzą, że przy tym poziomie oprocentowania, kraje te nie są w stanie w dłuższym okresie obsługiwać wynoszącego w sumie prawie 3 bln euro ich długu publicznego.
2. W sytuacji pogarszana się klimatu inwestycyjnego wokół Włoch i Hiszpanii, zasadniczym problemem jest uruchomienie interwencji przez Europejski Fundusz Stabilizacji Finansowej (EFSF), a w tym przypadku oprócz kierunkowych decyzji politycznych, nie ma żadnych konkretów. Powiększenie EFSF z 440 mld euro do 1 bln euro ma się odbyć bez powiększenia dotychczasowych wkładów do tego funduszu poszczególnych krajów strefy euro. Choć w większości do tej były to gwarancje kredytowe 17 krajów strefy euro, to dalszego ich powiększania nie wytrzymałyby budżety tych krajów. Zarówno tych bogatych jak Niemcy, które włożyły do funduszu 211 mld euro po najbiedniejszą Słowację, której obciążenie z tego tytułu wyniosło 7,7 mld euro i jego uchwalenie spowodowało upadek rządu tego kraju. Powiększanie funduszu ma się odbyć drogą tzw. lewarowania, a więc np. ubezpieczania strat na obligacjach krajów korzystających z pomocy unijnej albo tez poszukiwania środków finansowych w Europie, ale przede wszystkim poza nią. W tej sytuacji EFSF przypomina swoistą piramidę finansową, w której na bazie 440 mld euro gwarancji, chce się zbudować kolejne gwarancje sięgające w sumie 1bln euro i to ma być ścianą przeciwpożarową, która ma zapobiec rozlaniu się greckiego pożaru poza ten kraj.
3. Błyskawicznie upowszechniono informację, że inwestycjami w EFSF są zainteresowane liczne kraje mające fundusze pochodzące z eksploatacji bogactw naturalnych, pomnażane dla wspierania przyszłych pokoleń. Takimi funduszami opiewającymi już na setki miliardów dolarów dysponują np. Norwegia i Rosja, ale Norwegowie pomysł wsparcia EFSF skomentowali następująco: „nie zamierzamy ryzykować pieniędzy ze swojego specjalnego funduszu na niepewny biznes”. W tej sytuacji ostatnia deską ratunku dla EFSF pozostają zasoby finansowe Chin, które dysponują ponad 3 bln USD rezerw z tego około 1,5 bln USD w amerykańskich obligacjach. Już w ostatni piątek do Chin udał się szef EFSF Klaus Regling, ale poza ogólnymi deklaracjami nic tam nie uzyskał. Chińczycy już kupują papiery gwarantowane przez ten fundusz, ale to są drobne zakupy w stosunku do jego aktualnych potrzeb. Wydaje się, że żeby Europa skusiła Chińczyków do inwestycji na skalę, której oczekuje, czyli przynajmniej 100 mld euro, musi zaoferować temu krajowi to, co z jego punktu widzenia jest atrakcyjne. A dla tak wielkiego eksportera atrakcyjne są specjalne stosunki handlowe z Unią Europejską, ale także to, o czym tamtejsi przedsiębiorcy otwarcie mówią: słynne europejskie marki, liczne prawa autorskie, wreszcie wysokiej, jakości aktywa przedsiębiorstw. A to dla UE może być już trudne do przełknięcia.
Niezależnie od tego jak ostatecznie te zachęty dla Chin do inwestycji w euro będą wyglądały, już samo uwieszenie się przez UE „u chińskiej klamki” jest wydarzeniem geopolitycznym o takim znaczeniu, że jego ostateczne skutki dla Europy, trudno wręcz sobie wyobrazić. Zbigniew Kuźmiuk
„Nowy Ogień” szansą odnowy dla ludzkości Kontynuuję temat zimnej syntezy jądrowej. Przyznam, że po sensacyjnej prezentacji elektrowni opartej na zimnej fuzji (syntezy) jądrowej, zaczynam inaczej patrzeć na rewelacje Benjamina Fulforda, którego tłumaczenia zamieszczałem przez jakiś czas na blogu, do momentu gdy to co mówił wydało mi się dezinformacją. Przypomnę jego wypowiedź z artykułu: Benjamin Fulford: nadchodzi Złoty Wiek:
„…wiele spraw, które się obecnie toczą nie może być ujawnionych gdyż prowadzone są negocjacje na wysokich szczeblach. Należy być dobrej myśli, wszystko, bowiem wskazuje, że ostatecznie zapanuje światowy pokój. Ludzie w Watykanie są przekonani, że świat zmierza ku upadkowi, ale prawdą jest że świat się odrodzi. Po tym jak zostanie ogłoszony nowy system finansowy, rozpoczną się działania mające na celu zakończenie ubóstwa i niszczenia środowiska oraz zostaną udostępnione nowe technologie. Ma się rozpocząć długo przewidywany ‘złoty wiek’ „. Fulford całkiem konkretnie wypowiadał się o tych nowych technologiach, że ma być to m.in. darmowa energia (free energy), która zrewolucjonizuje świat
„W tej chwili powoli odcinamy dostęp do pieniędzy dla militarnej części rządu Stanów Zjednoczonych. (…) Wchodziłoby w to nade wszystko ujawnienie tzw. „darmowej energii” – możliwości jej tworzenia praktycznie bez żadnych kosztów własnych, która umożliwiłaby każdemu człowiekowi życie na poziomie milionera. Jeśli uwolnimy dostęp do darmowej energii, Kanada stanie się rajem tropikalnym, będziemy mogli dziesięciokrotnie zwiększyć zarybienie oceanów, inne planety będą mogły być możliwe do zamieszkania przez człowieka”. Fulford trafnie przepowiedział też to co się dzieje obecnie w USA – rewolucje w postaci okupacji Wall Street i innych ważnych punktów. Na początku kwietnia mówił o tym, że Libia ma jedyny bank na świecie niezależny od mafii Rotszyldów, i że Kaddafi ma przekazać dużą sumę pieniędzy (180 mld dolarów) na rzecz walki z ubóstwem. Czyżby to miała być prawdziwa przyczyna inwazji na ten kraj? Czyżby te pieniądze posłużyły do tego, co zaczynamy obserwować – antybankierskich rewolucji oraz nagłych sensacji związanych z darmową energią? Poniżej przedstawiam skrót tłumaczenia filmiku na YouTube, które zamieścił wczoraj w komentarzu jeden z czytelników. Jestem pewien, że taki materiał nie mógł powstać w ciągu kilku dni, kiedy to Andrea Rossi ogłaszał, że przeprowadzi próbę generalną swojej elektrowni. Został on przygotowany znacznie wcześniej, tak więc ta i inne publikacje świadczą o tym, że jest grupa osób gotowa na zmiany. Ta grupa jest silna i przygotowana, dokładnie tak jak to mówił Benjamin Fulford! Głowy do góry! „Nowy Ogień” szansą odnowy dla ludzkości
Na podstawie: http://www.youtube.com/watch?v=0iJNsq4S2io
wodór może być użyty jako gaz lub ... z wody
Dzięki podstawowym prawom naukowym, technologia będzie mogła wykorzystać nową formę energii. Bezpieczna i czysta, pojawia się we właściwym czasie, by dać ludzkości całej Ziemi nową szansę na pokojową i trwałą egzystencję.
Wszystko rozpoczęło w 1989 roku się od oświadczenia doktora Martina Fleischmanna odnośnie zimnej syntezy jądrowej, co z czasem zostało zrealizowane, jako dostępne źródło energii, która powstaje z wodoru zawartego w wodzie. Dlaczego ta technologia jest tak przełomowa? Technologia jest super-czysta. Nie używa niebezpiecznych materiałów promieniotwórczych. Możliwe jest, więc przejście „jeden do jeden” z obecnej „brudnej” technologii nuklearnej, która używa pierwiastków promieniotwórczych do wytwarzania pary wodnej, do systemów grzania tejże samej wody za pomocą ciepła powstającego podczas zimnej syntezy jądrowej. Innym efektem reakcji jest tzw. transmutacja, gdzie jeden z pierwiastków jest zamieniany w inny (może już w średniowieczu ją znano, stąd legendy o zamianie ołowiu w złoto?). Być może dalsze badania naukowe pozwolą pousuwać z naszej planety tysiące ton odpadów radioaktywnych za pomocą transmutacji w nieszkodliwe materiały. Paliwo wodorowe w przeciwieństwie do tradycyjnego paliwa, nie emituje dwutlenku węgla, reakcja odbywa się wewnątrz różnych metali, a po niej produkty można poddać ponownemu przetworzeniu (recycling). Dalej będzie konieczne wydobycie potrzebnych metali, ale można tego dokonać odpowiedzialnie, bez spustoszenia środowiska. Nowego paliwa nie zabraknie, wodór jest najpowszechniejszym pierwiastkiem we Wszechświecie. Ziemia dostaje coraz to nowe zapasy wodoru dzięki wiatrowi słonecznemu oraz z przestrzeni międzygwiezdnej. Paliwo wodorowe może być użyte w formie gazu lub wody. Woda uzyskana na skutek obniżenie poziomu oceanów tylko o kilka centymetrów, wystarczy ludzkości na dziesiątki milionów lat zaopatrzenia w energię i nie spowoduje to żadnych szkód dla życia w oceanach. Zimna synteza używa metali takich jak nikiel, pallad, platyna i innych. Nikiel jest piątym, co do częstości występowania pierwiastkiem na Ziemi. Te metale można też znaleźć na Księżycu, asteroidach i na innych ciałach Układu Słonecznego. Tego typu reakcja ma tzw. wysoką gęstość energetyczną, tzn. że mała ilość paliwa pozwala wytworzyć olbrzymie ilości energii. Synteza wodoru z wody wyzwala 350,000 razy więcej energii od zawartej w tej samej ilości benzyny. Pierwsze komercyjne urządzenie wykorzystujące zimną syntezę, za pomocą niklu i wodoru, jest wystarczająco małe, by zmieścić się na stole. Cena jego budowy wynosi tylko kilkaset dolarów. 100 gramów pyłu niklowego pozwala na produkowanie 10 kilowatów energii w ciągu 6 miesięcy. Po tym czasie 90% niklu może być użyta ponownie. Ta nowa technologia oznacza zupełnie inne podejście do ekonomii, zatem tworzy się nowa ekonomia. Dlatego też tę nową technologię nazwano „Nowym Ogniem”. Pionierskie urządzenia produkujące energię za jej pomocą, będą rozwijane przez użycie nowych, bardziej efektywnych technologii, jak np. konwertery termoelektryczne, zamieniające wprost parę wodną na energię elektryczną. Pojawią się nowe rodzaje silników dla pojazdów lądowych, wodnych i powietrznych. Źródła energii staną się tak małe, że każde urządzenie będzie mogło mieć swoje niezależne zasilanie. Stanie się to już w niedalekiej przyszłości. Oznacza to też powstanie nowych zawodów i nowych ról dla obywateli. Badania, rozwój, projektowanie i wytwarzanie aplikacji zimnej syntezy jądrowej, będą wymagały udziału i kooperacji ludzi na wszystkich poziomach społecznych. W momencie, gdy energia będzie kosztować ułamek tego co obecnie, ludzie będą mieć czas na wykorzystanie go na bardziej przyjemne zajęcia niż mało satysfakcjonująca praca dzisiaj. Zimna synteza wzmocni społeczeństwa. Zmieni się podział sił – nie będzie więcej monopolu ze strony tych krajów, które mają zasoby paliw kopalnych. Wojny, których celem są zasoby geologiczne, staną się historyczną anomalią. Źródła „Nowego Ognia” nie muszą być podłączone do sieci energetycznych. Zwiększy się autonomia lokalna, co uwolni jednostki od zależności od firm energetycznych. Efektem tej rewolucji będzie czysta woda pitna, tani recycling wszystkich odpadów, minimalne koszty podróży i transportu, możliwość usunięcia zapór i elektrowni wodnych. Możliwe staną się odnowa dróg wodnych, lasów i przyrody. Są to tylko niektóre z zalet technologii zimnej fuzji jądrowej. Mamy, więc do wyboru – czy chcemy żyć dalej w systemie z „brudną” energią opartą na paliwach kopalnych i pierwiastkach promieniotwórczych, czy też chcemy przejść na nowy poziom czystej energii. Czas byśmy zaczęli mówić o tym głośno naciskając na polityków by dokonać gruntownych zmian.
Monitorpolski's Blog
Nie do pozazdroszczenia-Los Polaków w post-narodowej III RP W radosnym zgiełku i rozgardiaszu wszystkim jakoś umknął nieistotny szczegół, którego zabrakło w ich kalkulacjach, a jakim był przyziemny, pragmatyczny (żeby nie powiedzieć prymitywny) interes Polski i Polaków. Przyglądając się sytuacji społecznej w III RP końca roku 2011, można dojść do wniosku, że głównym problemem jest w niej sprawa obecności krzyża w Sejmie. Wyniesiony na barkach krajowych zwyrodnialców do pozycji prominentnego przywódcy, poseł Palikot koncentruje swą „działalność polityczną” na tej właśnie sprawie. Główny cel to oczywiście walka z Bogiem, ale osiąga on przy tym wiele innych korzyści. Jedną z nich jest nagłośnienie medialne swojej osoby. Bardziej jednak istotne wydaje się być odwrócenie uwagi, zarówno jego jak i opozycyjnego elektoratu, od krytycznych problemów, z którymi boryka się nasz kraj. Sprawy takie jak kompletne załamanie się fasadowego państwa polskiego, wyrażające się całkowitą bezsilnością w dziele chronienia swoich wewnętrznych i zagranicznych interesów, postępujący nieprzerwanie upadek gospodarczy, z takimi objawami jak rosnąca emigracja i bezrobocie, oraz poszerzanie się obszarów nędzy, czy też dalszy spadek przyrostu naturalnego, odchodzą, bowiem na drugi plan. Zacietrzewieni degeneraci walczący z krzyżem zapominają o powyższych problemach. Również zdrowa część społeczeństwa, zamiast zajmować się tymi sprawami, traci energię na obronę fundamentalnych wartości, jaką między innymi jest prawo eksponowania symboli nawiązujących do kwintesencji tysiąca lat chrześcijańskiej polskości. Jak do tego mogło dojść? Rok 1989 wyzwolił we wszystkich segmentach społeczeństwa uśpioną dotychczas energię. Szarzy obywatele, z dziecinną radością bawili się nowymi zabawkami pod tytułem „demokracja” i „wolny rynek”, nie przeczuwając nawet, jaki los gotują im „elity”. Post-PZPR-owskie bezideowe popłuczyny zmobilizowały się do rabowania „socjalistycznego” majątku, funkcjonariusze gigantycznego „aparatu bezpieczeństwa” gorączkowo poszukiwali nowych pryncypałów przewerbowując się do pracy dla każdego kto miał jakiekolwiek zainteresowanie naszym krajem, oferując całe swoje doświadczenie i wiedzę w dziedzinie niszczenia Polski. Korzystając z powstałej nagle próżni politycznej, tajni współpracownicy rozpychali się łokciami na salonach w walce o intratne stołki.
Również patriotyczni liderzy nie zasypiali gruszek w popiele, przebierając niecierpliwie nogami u drzwi „lepszego zachodnioeuropejskiego świata”, zapominając przy tym o przysłowiowej (postkomunistycznej) słomie wystającej im ciągle z cholew. Duchowi przywódcy Narodu, nie wyłączając naszego Wielkiego Rodaka, z prawdziwą pasją zabrali się do wiekopomnego dzieła „rechrystianizacji Europy” polskimi rękami. W uszach dźwięczały im już zapewne chóry anielskie grające na ich cześć, a być może i reprezentowanego przez nich narodu, obwieszczające sławę i chwałę wielkiego zwycięstwa. W radosnym zgiełku i rozgardiaszu wszystkim jakoś umknął nieistotny szczegół, którego zabrakło w ich kalkulacjach, a jakim był przyziemny, pragmatyczny (żeby nie powiedzieć prymitywny) interes Polski i Polaków. Triumfalnie wkraczaliśmy do „europy”! Jedni by bezpiecznie ulokować tam zrabowany majątek społeczny, inni by nareszcie dochrapać się Mercedesa i wczasów na Seszelach, inni by szerzyć tam miłość i odnowę duchową. Nasi zewnętrzni wrogowie, zarówno, z zachodu, jaki i wschodu, nie próżnowali jednak. Zdając sobie dobrze sprawę nie tylko z ogromnego „toksycznego” bagażu wyniesionego z PRLu, ale i infantylnej mentalności cechującej zarówno zwykłych Polaków jak ich patriotycznych przywódców, przystąpili do ponownej próby wymazania Polski i Polaków z powierzchni ziemi. Dotychczasowe tego próby spaliły na panewce, pozostawiając tylko po sobie wspomnienie ogromu krzywd zadanych temu Narodowi. Na szczęście dla nich Polacy posiadają bardzo krótką pamięć historyczną i nie należą do „pamiętliwych”. Ułatwiło to głównemu wykonawcy planu, jakim ponownie zostały Niemcy, wdrożenie tego zadania w życie. Na wstępie „pojednały” się one z Polakami, którzy w ekstazie szlachetnych uczuć, „wybaczali i prosili o wybaczenie” wszystkich, którzy tego pragnęli lub nie, wszystkich, którzy o to prosili lub nie, wszystkich, którzy się do przewin przyznawali lub nie. Ważne było jedno; udowodnić światu i sobie, że Polak, choć „wyssał z mlekiem matki ksenofobię i zacofanie” jest zdolny w swej nowej „europejskiej rodzinie” do „tolerancji i nowoczesności”. Niewidzialny walec „poprawności politycznej i europejskiej kultury” przetaczał się przez Polskę jak długa i szeroka, miażdżąc moralne kręgosłupy jej obywateli. Równolegle z tym postępował proces erozji polskiej realnej gospodarki, o którym niejednokrotnie pisałem. Krople wody potrafią drążyć skały. Postkomunistyczne społeczeństwo do skały trudno było przyrównywać; raczej do plasteliny. W metodycznym działaniu nie zapominano o żadnym szczególe, nawet najdrobniejszym.
Gdy chwilowo słabła polska złotówka, informując o tym społeczeństwo nigdy nie zapominano o dodaniu słówka „niestety”. W podświadomości Kowalskiego gruntowało się przekonanie, że słaba to „zła” złotówka, więc cieszono się jej „umacnianiem”. Rzeczywistość ekonomiczna jest natomiast dokładnie odwrotna, czego niezaprzeczalnym przykładem są Chiny, które osiągnęły status gospodarczego mocarstwa właśnie dzięki „słabej” walucie. Gdy wzrastało bezrobocie, cieszono się w zamian „likwidacją gałęzi przemysłu przynoszącej same straty”, a będącą jego wynikiem emigrację nazywano „możliwością kariery”. Renegactwo narodowe określano mianem „europejskości”. Usuwanie wiary z przestrzeni publicznej zwano „tolerancją światopoglądową”. Masowa na skalę europejską prostytucja Polek zyskała piękny eufemizm pt. „miłość”. Stało się to już normą, że prawie każda Polka przekraczająca granicę natychmiast „zakochuje się” w pierwszym napotkanym obcokrajowcu. Szczególne zażenowanie wywołuje masowa „miłość” Polek do naszych największych wrogów-Niemców. Najnowsze dane niemieckiego urzędu statystycznego stawiają Polki na pierwszym miejscu wśród cudzoziemek poślubianych przez Niemców. Obecnie jest ich około 120 tysięcy and counting. No, ale być może zjawisko to jest efektem autentycznej chrześcijańskiej miłości jaką altruistycznie demonstruje polskie społeczeństwo w stosunku do skruszonego byłego wroga? Takiej pokrętnej tezie przeczą jednak informacje wspomnianej powyżej instytucji. Przedstawiła ona dane liczbowe mieszanych małżeństw w zależności od płci. W przypadku Turków, stanowiących w Republice Federalnej największą po autochtonach grupę etniczną, liczba związków z Niemcami plasowała ich na szczytach obu list, przy czym nieznacznie więcej Turków poślubiało Niemki, niż Niemców Turczynki. Polki „przewodziły” natomiast liście cudzoziemskich kobiet łączących się z Niemcami, podczas gdy Polacy żeniący się z Niemkami, byli tak nieliczni, że „wypadli” w ogóle ze swej listy. Tą rażącą dysproporcją w zachowaniu dwu płci można mierzyć rozmiary sprostytuowania Polek. I nie rozczulajmy się zbytnio nad losem tych, którym nie wyszło i w wyniku rozwodu pozbawione zostały potomstwa, lub musiały uciekać z dziećmi do polskiego (o zgrozo!) „grajdołu”. Mądre polskie przysłowie powiada, że jak sobie pościelesz tak się wyśpisz. Zapewne gdyby podobną analizę statystyczną przeprowadzić w innych krajach europejskich wynik byłby identyczny. Takie i inne zatrute ziarna padały na podatny grunt przynosząc plon stokrotny. W przeciągu zaledwie dwudziestu lat udało się przekształcić większość społeczeństwa w żałosny konglomerat podrzędnych pomywaczy i prostytutek, który jak wszystko w „nowej rzeczywistości” uzyskał odpowiednio dobrze brzmiącą nazwę „europejczyków”. „Europejskość” wryła się głęboko w świadomość społeczną, nieomalże w naturalny sposób przekształciła się z patologii, jaką jest wyzbycie przyrodzonych atrybutów swej narodowości w wyraz nowoczesnej normalności. Umiejętne pozbawienie młodego pokolenia jakiejkolwiek rzetelnej wiedzy o narodowej historii i kulturze pozbawiło je zupełnie narodowych więzi, pozostawiając jedynie atawistyczne „odruchy stadne”, takie jak kibicowanie „swoim”; najlepiej strojąc się w błazeński kapelusz i szalik w barwach narodowych lub klubowych. Współczesnym „młodym, wykształconym” nawet przez myśl nie przychodzi, że narodowość to coś znacznie więcej niż kolory flagi i nazwa państwa wydającego paszport, że stanowi ona znaczącą część człowieczeństwa, oczywiście, jeśli się takowe posiada. Ale już krok dalej i nawet ten atawizm znika jak topniejący wiosenny śnieg. Przodująca tenisistka Karolina Woźniacka dumnie rozsławia imię swej duńskiej ojczyzny. Co prawda urodzona z polskich rodziców, ale już w przyzwoitym kraju, jakim jest Dania. Cóż, więc w tym dziwnego, nieprawdaż? Słuszność takiego czy innego twierdzenia można łatwo zweryfikować stosując je do szeregu analogicznych przypadków. Dlatego spójrzmy na pierwszy z brzegu przykład z odwrotnej strony medalu. Znana krakowska wokalistka Maja Sikorowska, urodzona w Polsce z ojca Polaka i matki Greczynki, ma zapewne o tej regule nieco inne zdanie. W jednym z programów telewizyjnych zdradziła widzom swe skryte marzenie polegające na możliwości śpiewania jedynie w języku greckim. Jej oficjalna strona internetowa wita gości piosenką w tym właśnie języku. Dalej informuje, co prawda, że „Śpiewa piosenkę literacką, podawaną w różnych konwencjach - od ballady po blues rocka, głównie w języku polskim.” Ale to złożyć zapewne można na karb kryzysu, w jakim ostatnio pogrążyła się Grecja, oraz faktu że w III RP nie rozpowszechnił się jeszcze zwyczaj nauki tego języka; chińskiego już tak, ale z greckim ciągle pozostajemy w tyle. Z ochotą słuchamy pięknej greckiej muzyki, z radością neofity uczymy się przytupywania, które podobno zwane jest irlandzkim tańcem narodowym, z dziką pasją podskakujemy w rytm murzyńskich bębnów.... To już nie „europa” to już cały świat, a w nim chłonący prawdziwą kulturę polskojęzyczni „światowcy”. Ten patologiczny stan świadomości polskojęzycznego „światowca” najlepiej ilustruje działalność Telewizji Polonia zorientowanej na tzw. odbiorcę polonijnego. Oglądając ją można dojść do przeświadczenia, że dla Polaka najnaturalniejszą rzeczą w życiu jest emigracja, tak naturalną i oczywistą jak to, że życie zaczyna się narodzinami a kończy śmiercią. Równie oczywiste jest też to, że z chwilą postawienia nogi na ziemi swej nowej ojczyzny, Polak przeistacza się w przedstawiciela tamtejszej nacji. Prawdziwie groteskową ilustrację tego stanowią „Igrzyska Polonijne” organizowane corocznie przez tą szacowną instytucję. Zjeżdżają się na nie „Polonusi” ze wszystkich prawie krajów świata i w braterskiej atmosferze prezentują sobie nawzajem i mieszkańcom Polski państwa, z których przybywają i w szlachetnej sportowej atmosferze rywalizują o laury pierwszeństwa dla swych „narodowych barw”. Taki schizofreniczny obraz prezentują przynajmniej programy telewizyjne relacjonujące tą ekscytującą imprezę. W poruszonych przykładach nie chodzi mi oczywiście o krytykę takiej czy innej działalności społecznej czy kulturalnej, ale o kosmopolityczny kontekst, w jakim takowe się odbywają. No i oczywiście „każdy ma prawo...” do wszystkiego, co nie jest sprzeczne z obowiązującym prawem, a kosmopolityzm nie jest nigdzie sklasyfikowany, jako przestępstwo. Chodzi mi jedynie o dokonanie oceny moralnej pewnych cech współczesnego społeczeństwa III RP i emigrantów z niego się wywodzących. Takową zwykło się rutynowo przeprowadzać w całej dotychczasowej historii ludzkości. Teraz w ramach poprawności politycznej jej próby klasyfikowane są, jako objaw „zacofania i nietolerancji”. „Nie ma tolerancji dla nietolerancji” głoszą dziś przewrotnie „tolerancyjni” liberałowie. W „nowoczesnym” post-narodowym społeczeństwie sama „tolerancja” jednak już nie wystarcza. Stopniowej penalizacji zaczynają podlegać wszelkie zdrowe ludzkie reakcje, takie jak abominacja wywołana zboczeniami, renegactwem, czy jakimikolwiek innymi patologiami. Trendy te są oczywiście obecne we wszystkich krajach zachodu. Nigdzie jednak towarzyszące im w sposób naturalny skundlenie społeczeństwa nie osiągnęło takich rozmiarów jak w III RP. Wszystko wskazuje na to, że „triumfalny marsz do europy” zakończył się totalną klęską w każdym wymiarze: moralnym, materialnym, politycznym, kulturowym i narodowościowym. Większość społeczeństwa uległa transformacji w odczłowieczonego, bezmyślnego, wyzbytego nawet zwierzęcego odruchu samozachowawczego mutanta zwanego z braku lepszego określenia „europejczykiem”. W tym szambie „europejskości” miotają się bezradnie zatomizowani Polacy. Przypomina to sytuację francuskojęzycznej ludności kanadyjskiej prowincji Quebec, która stała się mniejszością we własnym kraju i w ramach „demokracji parlamentarnej” nie jest w stanie wyzwolić się z anglosaskiej dominacji. W Qebecu obie społeczności różnią się przynajmniej językiem. W Polsce nie sposób odróżnić Polaków od „europejczyków”, przynajmniej na pierwszy rzut oka. Na dodatek Polacy pozbawieni są narodowego przywództwa na miarę współczesnych wyzwań, a ich moralny fundament stanowi instytucja, która przez dwadzieścia ostatnich lat nie zdobyła się nawet na próbę rozliczenia wielu swych prominentów z „nieroztropności” okresu PRLu. Sytuacja ta wydaje się wręcz beznadziejna. Nie zwalnia to jednak nikogo z obowiązku walki z obezwładniającym zalewem zła. Wręcz przeciwnie! Każdy Polak ma obowiązek nieustannego dawania świadectwa prawdzie i przypominania sobie i otaczającemu światu, że monstrualna zbrodnia dokonana na Polsce i Polakach w okresie ostatnich dwudziestu lat musi być i będzie wcześniej czy później rozliczona. Miarka już dawno się przebrała. Świat nie może dalej funkcjonować w oparciu o całkowite zaprzeczenie ustanowionego przez Stwórcę prawa naturalnego, tak jak nie może działać ignorując prawo grawitacji. I taki paradygmat powinien wspierać każdego Polaka w obronie swego człowieczeństwa i ciągłym dawaniu świadectwa prawdy o Polsce. Dr nowopolski
Krzyż Komandorski z Gwiazdą „profesora” Bartoszewskiego Czy jedno z najwyższych odznaczeń państwowych i poczet Kawalerów Orderu Odrodzenia Polski zostały zhańbione oszustwem? Skąd wywodzi się to profesorskie oszustwo? Spójrzmy na okładkę książki niemieckiego wydawcy, który znalazł sobie polskiego autora nie tylko w celu uzyskania profitu, ale również w celu propagowanie niemieckiej kultury. Bertelsmann nie mógł sobie lepiej wybrać. Już we wnętrzu okładki wymagana jest od polskiego czytelnika akceptacja kłamstwa opublikowanego przez niemieckiego wydawcę.
"Kanclerz Orderu Odrodzenia Polski stwierdza ze Prezydent Rzeczpospolitej dekretem z dnia 1 stycznia 1986 zaliczył
Profesora dr WŁADYSŁAWA B A R T O S Z E W S K I E G O
w poczet Kawalerów Orderu Odrodzenia Polski nadając mu odznaki Krzyża Komandorskiego z Gwiazdą tego orderu".
Dekret podpisano w dzień świąteczny, wolny od pracy.Który prezydent nadał mu to odznaczenie nie jest tak łatwo zgadnąć. Kto dokonał tego oszustwa i nadał panu Władysławowi Bartoszewskiemu order, jako fałszywemu profesorowi i fałszywemu doktorowi? Nazwiska pod dekretem są niezbyt dobrze czytelne. Czyżby zachodziła tutaj nieuczciwa działalność, hańbiąca londyńskiego, emigracyjnego prezydenta, pana Edwarda Bernarda Raczyńskiego, który złożył urząd wkrótce po wydaniu dekretu, dnia 8 kwietnia 1986 roku w wieku 95 lat? Niemiecki „Świat Książki” i jego autor Pan Władysław Bartoszewski prezentują ten, oraz inne sfałszowane dokumenty na stronach książki „...mimo wszystko, wywiadu rzeki księga druga”. Ja nie wnikam w to, kto te dokumenty sfałszował. Faktem jest jednak to, jako pewien objaw niemieckiej kultury, chlubienie się przez niemieckiego wydawcę tymi fałszywymi tytułami, zapewne za wiedzą i zgodą pana Władysława Bartoszewskiego na publikacje fałszu. Przecież trudno sobie wyobrazić sytuację, że stało się to bez jego wiedzy to, co jest niejako jego wizytówką, wizytówką jego osobistej uczciwości. Jego pytanie: "Czy można nielegalnie mówić o historii" jest jak gdyby zwieńczeniem tej książki przez człowieka, który przez wiele lat podawał się w Niemczech oficjalnie za historyka - nigdy nim nie będąc. Wprawdzie studiował, ale polonistykę, nie historię. Czy jego konsekwentny wybór zaniechania wieczorowego lub zaocznego uzupełnienia wykształcenia, przydatnego i zazwyczaj wymaganego przy zajmowaniu wysokich państwowych urzędów, został równie konsekwentnie zastąpiony przez prezentację w urzędach, jego fałszywych dokumentów i tytułów mających dowodzić jego rzekomego autorytetu i kwalifikacji? Czy zgarnianie przez pana Władysława Bartoszewskiego jego niemieckich nagród pieniężnych było wynikiem zwykłej ludzkiej pomyłki naiwnych osób, które zostały wprowadzone w błąd przez jakichś nieznanych niemieckich oszustów? Przecież nie przychodzi mi nawet do głowy to, że mogłoby to być efektem podszywania się pana Władysława Bartoszewskiego pod historyka i profesora doktora w celu wyłudzenia nagród pieniężnych. Których to, podobnie jak dochodów z jego książek/praw autorskich nie ujawnił, jako dochody w jego oświadczeniach o majątku.
Mirosław Kraszewski
Wałęsa żył przed wojną i był wizjonerem "Cud na Jasnej Górze" - taka informacja 85 lat temu dominowała w największych polskich gazetach. Cudownie uzdrowiony z trwałego kalectwa nazywał się...Józef Wałęsa.
„Jestem uleczony! Cud, cud się wydarzył – krzyczał młody człowiek podczas mszy na jasnej górze 8 września 1926 r. Po 3 godzinach nabożeństwa odrzucił prymitywne drewniane kule i zwyczajnie wstał na nogi. Nastąpiło poruszenie wśród tłumów. Po zakończeniu mszy młody człowiek został zaprowadzony wraz ze świadkami jego uzdrowienia do przeora jasnogórskiego klasztoru ojca Piotra Markiewicza. Ten własnoręcznie sporządził protokół i opatrzył go pieczęcią. Wynika z niego, że cudownie uzdrowiony nazywa się… Józef Wałęsa.
Chłopski rozum Miał zaledwie 22 lata i pochodził z bardzo biednej wielodzietnej rodziny. Na pielgrzymkę poszedł z rodzinnej wsi Budy w Wielkopolsce (gmina Piątnica). Od początku miał nadzieję, że pielgrzymka przywróci mu zdrowie. Jego rodzicom z trudem udawało się wyżywić swoje dzieci, gdyż posiadali bardzo niewielkie gospodarstwo. Wałęsa nie był piśmienny. Gdy dorastał w gospodarstwie wydarzył się wypadek i Józef doznał otwartego złamania nogi. Wprawdzie felczer dokonał nastawienia kości, ale powstały komplikacje, na skutek, których Józef przestał normalnie chodzić. Mógł od tej pory poruszać się jedynie na kulach. Felczer, który go oglądał nic nie mógł poradzić na jego kalectwo. Przy ówczesnym poziomie medycy nie było dla niego ratunku. Józef Wałęsa nie był specjalnie pobożny. Wyrósł jednak w warunkach tradycyjnej chłopskiej religijności, a ta nakazywała w nadzwyczajnych sytuacjach zawierzyć boskiej opatrzności. W latach dwudziestych Budach krążyły niesamowite opowieści o cudownych uzdrowieniach za sprawą jasnogórskiej Maryi. Jego chłopski pragmatyzm podpowiedział mu, aby wybrać się do jasnogórskiego klasztoru i prosić o wstawiennictwo boże w jego kalectwie. Była prawie połowa sierpnia 1926 r., gdy Wałęsa wyposażony w prymitywne kule wyruszył ze swojej wsi, aby dotrzeć do Częstochowy. Jedynym jego ekwipunkiem był tobołek z jedzeniem i medalik z wizerunkiem Matki Boskiej Królowej Polski. Zadnie było niełatwe. Wymagało nie tylko ogromnego wysiłku fizycznego, ale i niezwykłego hartu ducha. Wreszcie po prawie miesiącu dotarł do Częstochowy. Widok jasnogórskiej ikony Matki Boskiej i tysięcy pielgrzymów wprawił go w osłupienie. Na Jasnej Górze zaczynały się uroczystości Narodzenia Najświętszej Maryi Panny. Właśnie podczas nich Józef Wałęsa odrzucił kule i zaczął normalnie chodzić.
Wielka przemiana Wieść o cudownym uzdrowieniu Wałęsy rozniosła się po Polsce błyskawicznie. Szybko trafiła do gazet, które jako jedną z głównych wiadomości z kraju podawały: „Cud na Jasnej Gorze”. Więcej miejsca poświęcano informacjom o dymisji rządu prof. Tadeusza Bartla, który pilnie został zawezwany do Druskiennik, gdzie przebywał Marszałek Józef Piłsudski, zamierzający przekazać mu instrukcje odnośnie ponownego skonstruowania rządu. Jeden z endeckich dzienników („Podlasiak”) dowodził wręcz, że nad Polską czuwa Boża Opatrzność, której dowodem jest ostatni cud dotyczący Józefa Wałęsy. Gazeta podkreślała przy tym, że dzieje się to w czasach, gdy Polska jest szczególnie zagrożona, bo „chcą nam zbezcześcić naszą wiarę”, a „komuniści podnoszą swoje plugawe szpony na kościół”. Jeszcze w Częstochowie tuż po uzdrowieniu Józef Wałęsa dostał od przeora szkaplerz z wizerunkiem częstochowskiej ikony, z którym postanowił nigdy się już nie rozstawać. Gdy wrócił do domu w rodzinnych Budach zapanowała ogólna radość. Józef Wałęsa wreszcie mógł normalnie żyć. Zwłaszcza, że po powrocie wzrosło zdecydowanie jego zainteresowanie kobietami (tym razem z wzajemnością). Cud, jakiego doznał w Częstochowie odmienił go całkowicie. Zaczął coraz częściej myśleć o sprawach wielkich. Los ojczyzny wydawał mu się zagrożony. Rosja, bolszewizm, drapieżne Niemcy były dla niego uosobieniem szatańskiego zła, które zagraża Polsce. W środowisku małorolnych chłopów z Bud jego diagnozy robiły wrażenie, prawie nadprzyrodzonej mądrości. Józef miał też swoją receptę na te zagrożenia. Była nią głęboka wiara w Jasnogórską Królową Narodu. Sam wierzył, że dzięki jej opiece Polska stanie się kiedyś wielka, bogata, a sąsiedzi będą się jej bali. Zainteresowanie mediów Józefem Wałęsą skończyło się po kilku miesiącach. Nie są znane jego dalsze losy.
Pół wieku później Nie jest pewne czy historia cudu Józefa Wałęsy była znana Lechowi, liderowi pierwszych wolnych związków zawodowych w komunistycznej Europie i późniejszemu pierwszemu prezydentowi niepodległej Polski Lechowi. Pewne jest jedno, że w sierpniu 1980 r. podczas strajku w stoczni Gdańskiej Lech Wałęsa stał się samozwańczym liderem rodzącej się na oczach milionów Polaków „Solidarności”. I tak przeszedł do polskiej historii. Wtedy w sierpniu 1980 r. wpiął do klapy swojej marynarki znaczek z wizerunkiem Matki Boskiej Królowej Polski. Znaczek był prezentem od pielgrzymów z Częstochowy, poświęcić miał go sam prymas Stefan Wyszyński. Ten symboliczny gest Lecha Wałęsy przypinającego znaczek Matki Boskiej, zarejestrowały kamery stacji telewizyjnych z całego świata. Lech zadeklarował wówczas, że będzie go nosił zawsze. Matka Boska szybko stała się marką rozpoznawczą jego osoby. Zespolenie kultu Matki Boskiej Królowej Polski i wizerunku samego Lecha Wałęsy spodobało się tysiącom zwykłych Polaków przywiązanych do maryjnego kultu. Znaczek w kalpie Wałęsy miał być, bowiem symbolem szczególnego zawierzenia Patronce Polski. Miał też podkreślać wierność Lecha zasadom wiary, tak samo jak szkaplerz Józefa Wałęsy. Obu Wałęsów łączyło na pewno jeszcze jedno. Obaj deklarowali, że Polska, o jakiej marzą będzie silna i stanie się w przyszłości prawdziwym „mocarzem narodów”. Leszek Pietrzak
Wincent no-PESEL Rostowski i kredyty na pochówek, czyli biznes nie znosi pustki. Jeszcze nie ucichły peany na cześć „prawie najlepszego ministra finansów UE” (chodzi oczywiście o Jana (Jacka?)Antona Vincenta no-PESEL Rostowskiego) za oszczędności budżetowe, jakie poczynił i co najmniej 2-krotne "uratowanie Grecji" a już mamy nowy produkt na rynku finansowo-pogrzebowym, czyli „kredyt na pochówek” zwany „kredytem funeralnym”. W wyniku decyzji naszego drogiego Vincenta od marca 2011 obcięto refundowany przez państwo a wypłacany przez ZUS koszt pochówku z pierwotnych 6400zł do 4000 zł (oszczędności rocznie szacowane na 860 milionów PLN – jednak wszystkie oszczędności poszły w przysłowiowego „misia” tj. na „polską prezydencję” i tysiące nowych, wiernych urzędników) a już mamy odpowiedź ze strony „wolnego rynku”. Tak jak prorokowano, (co prawda prorokowały to głównie zakłady pogrzebowe a ich proroctwa traktowano, jako nie obiektywne, bo one głównie zarabiały na dopłatach ZUS’u) za 4 tyś PLN nie da się zrobić „standardowego pogrzebu”, bo oprócz kosztów zakładu pogrzebowego pokrywanego od biedy przez ZUS brakuje na grób (miejsce i koszty wykopania nie licząc pomnika), ceremonię (opłaty kościelne) itp. Jak szacują eksperci koszt pochówku bez kosztów miejsca na cmentarzu i opłat kościelnych w mieście > 100 tyś mieszkańców wynosi od 4,5-7,5 tyś. PLN. Wygląda na to, że za ZUS’owskie 4 tysiaki można liczyć, co najwyżej na standardową kremacje bez przyzwoitej ceremonii pogrzebowej czy kościelnej przy założeniu, że prochy zmarłego zabieramy do domu „na półkę”. W zaistniałej sytuacji planując swój pogrzeb w standardzie powyżej minimum kremacji, trzeba wcześniej zebrać na ten cel własny kapitał. Problem zaczyna się wtedy, gdy nie planowaliśmy umierać a dodatkowo jakoś nie udało nam się póki, co zaoszczędzić kasy na ceremonię pogrzebową. Wtedy wspomniany problem ma nasza rodzina, która staje przed prozaiczną decyzją - skąd wziąć kasę na nasz pochówek? Rozwiązaniem manka, jakie powstało na skutek decyzji Vincenta Rostowskiego redukcji zasiłku pogrzebowego są „kredyty funeralne”, które zaczynają powoli i coraz śmielej wchodzić do zakładów pogrzebowych, jako dodatkowa, często niezbędna usługa. Zrozpaczony człowiek stojący przed decyzją o pochówku swego bliźniego nie ma z reguły ani czasu ani siły biegać po bankach w poszukiwaniu kredytu gotówkowego i czekać ileś dni na decyzję. Naprzeciw tym potrzebą wychodzą wspomniane kredyty funeralne świadczone w kooperacji przez zakłady pogrzebowe, dzięki czemu są one dostępne „na miejscu”. Jak wynika z artykułu - LINK - firma obsługująca kredyty funeralne współpracuje już z ok. 10% zakładów pogrzebowych i sprzedaje obecnie ok. 250 kredytów miesięcznie. Kredyt w zależności od posiadanej zdolności kredytowej wnioskującego ( bynajmniej nie denata) może sięgnąć kwoty nawet 30 tysięcy a okres spłaty 3 lat. Jego oprocentowanie wynoszące 12-13 % jest wyższe niż oprocentowanie standardowej pożyczki gotówkowej, ale nadal niższe niż oprocentowanie w zakupach ratalnych czy oprocentowanie karty kredytowej. Można być prawie pewnym, że dzięki skutecznej polityce obecnego rządu, którego naczelne hasło brzmi ponoć „by żyło się lepiej”, (co prawda niektórzy twierdzą, że teraz modniejsze jest „Polska w budowie”) można być pewnym w najbliższej przyszłości wręcz geometrycznego przyrostu zapotrzebowania na opisany tu „kredyt pogrzebowy”. To samo dotyczyć będzie również kredytów dla póki, co żyjących jeszcze seniorów będących alternatywą dla głodowej a nie długo braku jakiejkolwiek emerytury znanych szerzej jako „wsteczna hipoteka” o czym pisano swego czasu w opracowaniu pod znamiennym tytułem "Ostateczne rozwiązanie `kwestii emerytów` czyli wsteczna hipoteka." W końcu coraz większa część społeczeństwa, która dotychczas radziła sobie jako tako staje przed słynnym dylematem wyrażonym pytaniem przez pewnego nie odpowiedzialnego „paprykarza”, który śmiał spytać pana p(ł)emiera „jak żyć ?”podczas słynnej jeszcze z czasów tow. Edwarda Gierka a reaktywowanej w ostatnich czasach jednej z „gospodarskich wizyt” na Mazowszu. Odpowiedź nasuwa się sama, że by jakoś żyć trzeba wpierw umrzeć i dać się pochować, ale na kredyt. Mimo wszystko wydaje się, że biorąc poprawkę, że nie wszyscy jednak mogą liczyć na „kredyt funeralny” nasze kochane władze powinny rozważyć dopuszczenie w naszym „prywislańskim kraju” tybetańskie obrządki pogrzebowe powszechnie znane, jako „niebiański pogrzeb”. Polega to na tym, że ciało zmarłego transportowane jest wysoko w góry i składane na żer sępom, po zakończonej „konsumpcji” kapłan młotkiem rozbija pozostałe, nagie kości.
P.S. A może „niebiański pogrzeb” w świetle nowych europejskich idei, którymi jesteśmy karmieni, co dnia jest przeżytkiem i nieuzasadnionym marnotrawstwem i zostanie zastąpiony rozwiązaniem zaproponowanym w kultowym filmie z Charltonem Hestonem znanym u nas pod nazwą „Zielona pożywka” (Soylent Green) – ci, którzy nie oglądali (a mają mocne nerwy) powinni obejrzeć jak najszybciej. Dla niewtajemniczonych dodam tylko, że najściślej strzeżoną tajemnicą był fakt, iż zmarli (wspaniały materiał reklamowy dla klinik eutanazji) stanowili bazę dla produkcji podstawowego i masowo dystrybuowanego dla obywateli nowego środka spożywczego pomagającego rozwiązać problemy „przejściowych trudności w zaopatrzeniu w żywność”. 2-AM - blog
"Dziesięć mandatów mniej dla koalicji, a premierem byłby Grzegorz Schetyna" W rozmowie z tygodnikiem "Uważam Rze" Roman Giertych, byli lider LPR, wicepremier i minister edukacji ocenia powyborczą sytuację. Jak mówi, Donald Tusk w tej kadencji może wszystko, jest niezależny od wszystkich, może zrobić, co chce:
I teraz zastanawia się, co dalej. Dlatego właśnie zdecydował się przedłużyć trwanie obecnego gabinetu do końca roku. Nie chodzi o prezydencję unijną, chodzi o odpowiedź na pytanie, co robić dalej, a precyzyjnie, – do czego użyć tak potężnej władzy. Kiedy dziennikarze dopytują, dlaczego premier tego jeszcze nie wie, Giertych odpowiada, że przedłużenie jego władzy wcale nie było tak oczywiste. Skupiał się na myśleniu o wyborach. Zdaniem byłego wicepremiera "wystarczyłoby dziesięć mandatów mniej dla koalicji, a premierem byłby Grzegorz Schetyna". Jak to możliwe? To panowie nie wiecie? Całe miasto o tym mówi. Przecież gdyby PO i PSL nie miały samodzielnej większości, to oznaczałoby przewrót kopernikański w polskiej politycy. To prezydent Komorowski byłby liderem, rządziłaby Kancelaria Prezydenta, czyli dawna Unia Wolności. Komorowski był już dogadany w tej sprawie ze Schetyną i Napieralskim. To miała być taka koalicja. Dlatego najbardziej smutną minę w wieczór wyborczy miał, poza Napieralskim, Komorowski, a nie Kaczyński.
Jak to miało konkretnie wyglądać? Przecież to Tusk jest liderem PO. Ale to prezydent wskazuje premiera, powierza mu misję stworzenia rządu. Taki premier, tu Grzegorz Schetyna, udaje się do Sejmu po wotum zaufania, zaczyna budować koalicję. Prezydent go wspiera. Mówi: dla zapobieżenia rządom Kaczyńskiego czy Palikota, dla dobra Polski, domagam się by pan Donald Tusk zaakceptował kompromisowego kandydata na premiera. Pawlak za dodatkowe ustępstwa by to zaakceptował. Napieralski popierałby oczywiście rękami i nogami. Czy w takiej sytuacji Platforma mogłaby sobie pozwolić na sprzeciw wobec takiego prezydenckiego rządu? Wątpię. A jeśli jednak? To kto wie czy i Prawo i Sprawiedliwość nie powiedziałoby – dajmy im 100 dni, niech się sprawdzą? Według mnie na pewno byliby za. Choćby po to by rozbić Platformę. Zdaniem rozmówcy "Uważam Rze" rzuca to zupełnie nowe światło na zachowanie premiera Tuska, który po wyborach ostentacyjnie upokarza Schetynę. A przecież - ocenia Giertych - "jeżeli Schetyna był dogadany z Napieralskim i Komorowskim w sprawie przejęcia władzy, to ta niechęć jest zupełnie zrozumiała. Bo to była totalna, niespotykana wręcz, nielojalność". wu-ka, źródło: Uważam Rze
Czy bankructwo Polski jest realne? Polska była czwartym najmniej solidnym dłużnikiem w Europie. W pracy naukowej ekonomistów Carmen Reinhart i Kenneth Rogoff z 2008 r. zatytułowanej „This time is different“ i dotyczącej kwestii bankructw państw jest kilka fragmentów poświęconych Polsce. Autorzy wyliczyli, jaki procent czasu od momentu odzyskania niepodległości albo od 1800 r. poszczególne kraje były formalnie w stanie bankructwa tzn. niespłacały długów wogóle albo robiły to po terminie. Oto czołówka listy najbardziej niesolidnych dłużników w Europie:
1. Grecja 50,6 proc.
2. Rosja 39,1 proc.
3. Węgry 37,1 proc.
4. Polska 32,6 proc.
5. Rumunia 23,3 proc.
Polska jest też jedynym, oprócz Rumunii (i zapewne niedługo Grecji) krajem należącym do UE, który po II wojnie światowej musiał ogłosić bankructwo (miało to miejsce w 1981 r., w czasie stanu wojennego). Niepokojące jest także to, w jaki sposób polskie rządy potraktowały właścicieli przedwojennych obligacji. Ich wartość była uzależniona od ceny złota a więc w inflacja nie mogła pozbawić ich wartości. Po II wojnie światowej komuniści wydali rozporządzenie, w którym znieśli parytet złota odnośnie wszystkich długów. Problem polega na tym, że zarówno konstytucja kwietniowa jak i marcowa nie dopuszczała wywłaszczenia bez odszkodowania a pozbawienie obligacji klauzuli waloryzacyjnej było de facto wywłaszczeniem. Tymczasem sądy w PRL jak i w III RP potwierdziły, że takie działanie jest zgodne z prawem. Tak naprawdę wieć polski rząd może w każdej chwili odmówić spłaty każdej obligacji. Nie musi sięgać nawet po tak wyrafinowane środki jak to robili komuniści. Wystarczy, że politycy uznają, iż spłata długu może naruszać stabilność budżetu państwa. 10 lat temu Trybunał Konstytucyjny pod przywództwem Marka Safjana potwierdził, że płynność finansów państwa jest wartością chronioną przez konstytucję i państwo może z tego powodu legalnie odmówić spłaty długu. Skutek tego jest taki, że politycy wybierają sobie komu i jaką część zadłużenia spłacają. Popatrzmy jak rozliczono się z długami z czasów PRL. Kościół Katolicki dostał 100 proc. tego co mu zabrano. Zagraniczni inwestorzy otrzymali 50 proc. pożyczonych pieniędzy. 20 proc. długów dostali zabużanie. Właściciele przedwojennych obligacji nie odstali nic.
Europa na żebrach Francuski prezydent Nicolas Sarkozy proszący chińską dyktaturę o ratowanie strefy euro przed kryzysem, to początek końca Unii Europejskiej. Dzisiejsze kłopoty gospodarcze europejskich państw strefy euro, to ostrzeżenie dla wszystkich polityków, którzy uwarzają, że cele polityczne są nadrzędne do praw ekonomii. Dziesięć lat temu prof. Milton Friedman, jeden z najwybotniejszych ekonomistów XX wieku, stwierdził, że euro wytrzyma około dekady. Miał rację dziś można stwierdzić bez żadnych wątpliwości, że projekt polityczny o nazwie euro zderzył się z realiami gospodarczymi. Z euro jest jak z socjalizmem. To idea, która nie sprawdza się w praktyce. Unia walutowa nie może działać, w wypadku gdy łączy kraje o różnych gospodarkach, kulturze i językach. W USA wprowadzanie unii walutowej trwało ponad 100 lat. Zdała ona egzamin, bo między stanami nie było bariery językowej, a Amerykanie byli i są bardziej mobilni niż Europejczycy. Między stanami podróżuje dwadzieścia siedem razy więcej Amerykanów niż Europejczyków między krajami strefy euro. Tymczasem w Europie Hiszpanie nie pojadą masowo do pracy do Niemiec. Prędzej wyjdą na ulice protestować. Wiedzieli to doskonale "ojcowie" euro. Wydawało im się, że wspólna waluta wymusi pogłębienie integracji. Okazało się, że na taki projekt jest za wcześnie. Nie ma na razie zgody na powstania "rządu gospodarczego" dla krajów strefy euro (de facto oznaczałoby to przekazanie władzy Niemcom). Dzisiejsze deklaracje polskich polityków o tym, że mamy wchodzić do strefy euro są równie rozsądne jak przeprowadzka do walącego się domu. Trzeba je złożyć na karb braku elementarnej wiedzy ekonomicznej lub tyranii poprawności politycznej. Próba przedłużenia życia strefie euro za chińskie pieniądze, to cytutjąc klasyka, gorzej niż zbrodnia, to polityczny błąd. To rozpaczliwa próba przeniesienia rozliczenia za kryzys przez ludzi obecnej klasy poliytycznej o kilka lat. Przypomina to desperackie zabiegi Związku Sowieckiego, który za zagraniczne kredyty kupił sobie kilkanaście lat istnienia. Dziś pacjent "strefa euro" potrzebuje prawdziwej europejskiej wartości, coraz popularniejszej w Unii, eutanazji.
Aleksander Piński
Istnieje podatek doskonały – fenomen inflacji. Podobno tylko dwie rzeczy są pewne: śmierć i podatki. Cóż, nieśmiertelność niech odkryje ktoś inny... Pierwsza część opisu fascynującego mnie odkrycia - które roboczo nazwałem „Fenomen Deflacji i Inflacji” - dotyczyła zjawiska deflacji. Ku mojemu zdziwieniu wzbudziła ona wiele kontrowersji wśród komentatorów, ale zasadniczo dotyczyły one oceny samego zjawiska (korzystne/niekorzystne) – a nie podważania jego istnienia. Takie coś jak deflacja oczywiście występuje w przyrodzie, – co do tego nie ma wątpliwości – i to nam w zupełności wystarczy, żeby kontynuować rozważania. Zajmijmy się teraz „drugą stroną medalu”, czyli inflacją. Niektórzy wręcz twierdzą, że lekka inflacja jest korzystna – i że w związku z tym należy przeciwdziałać deflacji poprzez emisję pieniądza. Ułomnością takiego rozwiązania jest to, że te wyemitowane pieniądze trafiają „nie tam gdzie trzeba” – tzn. do wybrańców ze świata wielkich finansów – a nie do zwykłych ludzi. Ale załóżmy, że znaleźliśmy jakiś magiczny sposób, żeby ten wyemitowany pieniądz, (który ma równoważyć wzrost gospodarczy, aby nie dopuścić do deflacji) trafił do całego społeczeństwa, czyli zwykłych ludzi, żebyśmy to my wszyscy – a nie, jak obecnie, „instytucje finansowe” - wprowadzali go w obieg. Ale byłoby pięknie, prawda? Cały wyemitowany pieniądz sprawiedliwie rozdzielony na całe społeczeństwo. Powiedzmy, że państwo wprowadziło w ten sposób do obiegu 100 mld złotych dla zrównoważenia wzrostu gospodarczego.W tym samym czasie państwo oczywiście na bieżąco pobiera od nas podatki w różnej formie (VAT, PIT, CIT, akcyzy, itp.), które trafiają do skarbu państwa, jako wpływy budżetowe. Cały system podatkowy jest bardzo skomplikowany, ale to wszystko po to, żeby te podatki pobrać jak najsensowniej, tzn. możliwie sprawnie i sprawiedliwie.Powiedzmy, że planowane wpływy do budżetu to 100 mld złotych, że tyle musimy zebrać w podatkach...Ale zaraz, chwilunia! Widzicie to już? Gdybym to JA w tym momencie pracował dla skarbu państwa, to wstałbym i zapytał: "Czy my przypadkiem nie rozdaliśmy dopiero, co CAŁEMU SPOŁECZEŃSTWU 100 mld złotych??!! Kosztowało nas to masę pracy, żeby te 100 mld zł wyemitowane na pokrycie wzrostu gospodarczego trafiło sprawiedliwie podzielone do zwykłych ludzi – a teraz mamy poświęcić znowu masę pracy, żeby zebrać od nich w podatkach 100 mld zł ??!! PRZECIEŻ PRZED CHWILĄ MIELIŚMY JE W RĘKU (tzn. w skarbcu państwowym)!!!” Przyjaciele, fenomen inflacji polega na tym, że jest to podatek doskonały. To jest istota odkrycia, którego dokonałem w ciągu ostatnich kilku dni. Nie da się (z technicznych powodów) sprawiedliwie podzielić wyemitowanego pieniądza na wszystkich obywateli, – ale nie ma takiej potrzeby - skoro i tak trzeba od nich w podatkach zebrać pieniądze na funkcjonowanie państwa. Wystarczy zatrzymać wyemitowany pieniądz, jako wpływ do budżetu. Inflacja „sama podzieli” ten koszt na całe społeczeństwo, – czyli de facto „ściągnie” podatek nie tyle od każdego obywatela, – co od każdej złotówki. Tak jak zjawisko deflacji jest najprostszym i bezobsługowym sposobem podzielenia korzyści wzrostu gospodarczego na całe społeczeństwo – tak zjawisko inflacji jest najprostszym i też bezobsługowym sposobem dzielenia ciężaru utrzymywania państwa na całe społeczeństwo. Mówiąc wprost – cały wpływ do budżetu skarb państwa może sobie „wydrukować” - i ŻADNE inne podatki nie są potrzebne, w ogóle. Są tylko dwa warunki:
1) Pieniądz musi być tylko umownym symbolem (nie może być związany ze złotem ani niczym innym) – i tak właśnie jest dzisiaj – ten warunek jest spełniony.
2) TYLKO Skarb Państwa może mieć prawo emisji pieniądza – tzn. trzeba zakazać wszystkich innych form „kreowania pieniądza”, (co banki robią dzisiaj, na co dzień – a co de facto jest zalegalizowanym fałszerstwem) Wiem, że to brzmi zbyt prosto jak na przełomowe odkrycie, – ale musicie mi zaufać – doskonałe rzeczy są proste, dlatego z reguły nawet nie zawracamy sobie nimi głowy... Freedom
The Economist: Tragedia szczytu grupy euro Tragedia planu ratunkowego przyjętego przez grupę euro polega na tym, że przewiduje mechanizmy i gwarancje, które nie przekonają inwestorów, ich obawy nieuchronnie powrócą, a nad euro zawiśnie znów widmo katastrofy - pisze sobotni "The Economist". Podsumowując uznane za sukces ustalenia szczytu państw strefy euro, na którym przyjęto plan ratowania jej finansów i otoczenia ścianą ogniową tych krajów, które mogłyby podzielić los Grecji, "Economist" określa je, jako - w najlepszym przypadku – "nieprzekonywujące". Projekt zwielokrotnienia Europejskiego Funduszu Stabilizacji Finansowej (EFSF), który miałby na ratować kraje zagrożone bankructwem i docelowo udzielać gwarancji ich nowym rządowych papierów dłużnych, może w praktyce nie zadziałać - pisze brytyjski tygodnik. Inwestorzy mogą, bowiem pozostać bardzo podejrzliwi wobec gwarancji udzielanych przez grupę państw, które same byłyby zagrożone, gdyby ich zadłużeni po uszy sąsiedzi popadli w większe tarapaty. Inny mechanizm przewidziany przez plan grupy euro, czyli utworzenie przez EFSF specjalne wehikuły mające przyciągnąć inwestorów, również może zawieźć. Każdy z tych wehikułów byłby stworzony dla jednego kraju, więc brakuje tu pomysłu na rozłożenie ryzyka. - I dlaczego Chiny lub Brazylia miałyby wiele w nie zainwestować, skoro Niemcy wstrzymują się przed ulokowaniem tam własnych pieniędzy? - zastanawia się autor artykułu. Niedoróbki w każdym elemencie tego triumfalnie przyjętego planu okażą się wkrótce ewidentne, inwestorzy się przestraszą, oprocentowanie obligacji zagrożonych krajów wzrośnie, banki będą miały problemy z finansowaniem i znowu grupie euro zagrozi katastrofa. A wtedy na jakiś czas jej widmo odsunie Europejski Bank Centralny - przewiduje tygodnik. Najlepszym, bowiem rozwiązaniem problemów zagrożonych państw eurolandu byłaby obietnica wsparcia ich rządów przez EBC - podkreśla "Economist". Tragedią szczytu jest to, że nie wybrał interwencji EBC, która pozostaje najlepszym sposobem na rozwiązanie problemów grupy euro. - Po całej tej euforii, która towarzyszyła ogłoszeniu planu ratunkowego, należy powiedzieć, że przywódcy znowu zawiedli - pisze brytyjski tygodnik. - Będzie więcej kryzysów i więcej szczytów. Ale zanim w końcu wypracowany zostanie plan, który działa, koszty jego wdrożenia znacznie wzrosną.
Va Banque
Kolejnych 9 Żydów w USA aresztowano pod zarzutem wyłudzania pieniędzy przeznaczonych dla ofiar Holokaustu Dziewięć osób uczestniczących w USA w procederze wyłudzania pieniędzy w ramach tzw. odszkodowań dla ofiar Holokaustu zostało oskarżonych o kradzież 57 milionów dolarów od organizacji żydowskiej otrzymującej pieniądze z Niemiec. Dziewięć osób uczestniczących w procederze wyłudzania pieniędzy w ramach tzw. odszkodowań dla tzw. ofiar Holokaustu, zostało oskarżonych o kradzież 57 milionów dolarów z organizacji powołanej oficjalnie do ściągania pieniędzy od rządu niemieckiego.Wśród oskarżonych jest pięciu byłych pracowników żydowskiej organizacji The Conference on Jewish Material Claims against Germany, którzy zostali aresztowani pod zarzutem spreparowania 5 tysięcy wniosków, w zamian za łapówki. Od grudnia 2009 roku postawiono oskarżenia 30 osobom podejrzanym o kradzież, defraudację i inne oszustwa narosłe wokół przypływu pieniędzy dla żydowskich organizacji. Co najmniej 19 osób przyznało się do stawianych im zarzutów. Rząd niemiecki wypłaca 3.500 dolarów USA każdej osobie pochodzenia żydowskiego, która złożyła wniosek stwierdzający, że “uciekła” przed prześladowaniami nazistowskimi. Sprytni złodzieje skorzystali z okazji, wysyłając tysiące aplikacji na prawdziwe nazwiska, lecz ze zmienioną datą urodzenia do osób niemających nic wspólnego z okresem tzw. Holokaustu. Jak stwierdza Carrie Fisher, specjalny agent FBI zajmujący się oszustwem: “Ustaliliśmy dużą liczbę aplikacji, których nazwiska i numery Social Security okazują się być prawdziwe, ale ich daty urodzenia zostały zmienione w ten sposób, aby wyglądało, że aplikant urodził się przed lub podczas II wojny światowej”. Wielu z oskarżonych “rekrutowało” do składania wniosków rosyjskich Żydów – emigrantów do USA, którzy za łapówki godzili się na udostępnienie swoich danych. Pięć osób aresztowanych 12 października w tej sprawie, to pracownicy żydowskiej organizacji: Genrikh Kolontyrskiy, Viktor Levin, Ella Voskresenskiy, Henry Gordon i Zlata Blavatnik, oraz Pyotr Blavatnik, Yevgeniya Abramovich, Asya Galindo i Lana Kagan. Anna Zinger aresztowana została 5 października, a Oksana Romalis – 26 sierpnia. Wszystkim oskarżonym grozi kara pozbawienia wolności do lat 20.
Andy-aandy
Do blogera Matki Kurki i innych prawdziwych Polaków, którzy nie znają polskiej historii. Aby choć trochę odkłamać historię Polski. Kurka znowu insynuujesz i pomawiasz, znowu posługujesz się kłamstwem i półprawdami m. in. takimi, że ONR to faszyści, że swastyka polska, to taki sam symbol nienawiści, jakim jest sierp i młot i, że Antifa niczym się nie różni dla ciebie od ONR-u. Pisz tak dalej.:) Odkryłeś po raz kolejny swoje szemrane znaczone poprane karty. Tylko ludzie o małej wiedzy historycznej mogą napisać takie bzdety, że polska słowiańska swastyka i, że pozdrowienie polskich przedwojennych narodowców miało coś wspólnego z niemieckim faszyzmem albo z nazizmem czy z komunizmem...ale to wszystko nie oznacza, że dzisiejsi polscy narodowcy wiedząc o tym, jaka jest prawda o tych symbolach i o naszym polskim narodowym pozdrowieniu oraz, w jaki sposób została zakłamana nasza polska historia m. in. o ONR-e, OWP, SN, MW zamierzają dzisiaj te symbole wykorzystywać albo, że zamierzają się pozdrawiać naszym historycznym polskim narodowym pozdrowieniem w miejscach publicznych. Nie będą tego robić, aby takich prawdziwych Polaków jak ty Kurka i tobie podobnych, nie urazić i nie dać im powodu do tego, aby oni prawdziwi Polacy mogli ich bezkarnie obrażać nazywając "faszystami", tak jak to robili bolszewiccy mordercy z NKWD i UB, którzy właśnie tych polskich narodowców, których ty porównujesz do komunistycznych zbrodniarzy w pierwszej kolejności kiedyś mordowali, tak samo wobec nich postępowali mordercy z gestapo i SS, jednak tobie to wszystko nie przeszkadza w tym, aby narodowców polskich dalej porównywać do morderców i bandytów z Antify oraz RAF-u, którzy są finansowani przez komunistycznych morderców spadkobierców tej samej ideologii, która ma na swoim internacjonalistycznym sumieniu życie milionów Polaków i miliony istnień ludzkich. Z dzieł wybranych pana Matki Kurki. :) Kurka napisał:
"Prawie zgoda, z dwoma wyjątkami. Jak mi bóg miły powiewa mi narodowa egzaltacja ONR, naprawdę niedojrzałe to, dziecinne, moim zdaniem szkodliwe, ale mimo wszystko nie symetryczne. Dla Polaka i umówmy się, "byle, jakiego" nie prawdziwego, swastyka powinna budzić te same skojarzenia, co sierp i młot. Mówiąc inaczej, ale wprost - Polak, który hołduje swastyce jest je...ty, tylko, dlaczego Polak przymykający oko na stalinizm, jest prawie europejski? Chętnie dojdę.... do kompromisu z każdym, bo w końcu sam jestem średnio polski. Żyd nie jest polski problemem, co więcej bywa polskim mesjaszem, Niemiec nie musi być wrogiem, a Rosjanin bolszewikiem. Jeden warunek po trzykroć - nie sramy, nie sramy, nie sramy. Mnie naprawdę nudzi i śmieszy plemienny model funkcjonowania, tylko nawet, jako zaoczny socjolog wiem, że na tym i przez kolejne światy jest to nieodzowne. I to się przekłada na finanse, strasznie się przekłada. Ja się kłaniam przed Panią Merkel, że zrobiła dla Niemców, to co zrobiła, nie ironizuję z pozycji Niemca zrobiłbym Pani Kanclerz dobrze, tak się poświęcę. Problem polega na tym, żebyśmy zaczęli myśleć i przed wszystkim robić tak samo."
Po czymś takim szybciej pana Kurki spodziewałbym się w szeregach RAF-u i Antify i innych antyfaszystów, niż jego obecności po stronie Marszu, w którym będą maszerowali sami polscy patrioci... Teraz już nie mam żadnej wątpliwości kim jesteś. Jesteś zwykłym prowokatoram i człowiekiem, który albo ma małą wiedzę historyczną albo po prostu jest człowiekiem złej woli, który nie ma pojęcia i to najmniejszego, jakimi symbolami w przedwojennej Polsce posługiwali się polscy narodowcy, jakie symbole miały wpisane pułki Podhalańczyków w swoje odznaki pułkowe i to we wszystkie, tak więc skończ to pieprzenie i przestań się ośmieszać. A na Marsz Niepodległości nie przychodź, bo takich polskich patriotów i prawdziwych Polaków, którzy nie znają swojej własnej polskiej historii i nie chcą jej poznać, tylko w zamian tego ciagle nieustannie powtarzają bolszewicjką propagandę o polskich narodowcach, tacy "prawdziwi" Polscy nie są nam na tym Marszu potrzebni :)
Korpusówka Strzelców Podhalańskich (do 1945).I na koniec pomódlmy się wszyscy za tych prawdziwych Polaków, którzy nie znają swojej własnej historii, aby jak najszybciej nadrobili braki w posiadanej przez nich wiedzy historycznej przynajmniej tej dotyczącej historii Polski. Modlitwa o Wielką Polskę.Chwała Wielkiej Polsce.
P.s. Przy tej okazji chciałbym zachęcić wszystkich Polaków do tego, aby w dniu 1 Listopada i w Dzień Zaduszny zapalili, chociaż jeden znicz dla naszych polskich bohaterów na ich często tylko honorowych mogiłach. Paweł Tonderski
Niemcy likwidują ostatecznie unijną solidarność
1. Ostatnie wydarzenia w Unii Europejskiej pokazują dobitnie, że nie tylko ośrodek kierowania Unią Europejską przenosi się z Brukseli do Berlina, ale także Niemcy ostatecznie zrywają z unijną solidarnością. Kryzys finansów publicznych, a teraz już i gospodarek tzw. peryferyjnych krajów strefy euro: Grecji, Portugalii i Irlandii bardzo szybko przeniósł się do trzeciej i piątej gospodarki UE, czyli Włoch i Hiszpanii. Jego rozmiary okazały się tak olbrzymie, że nawet najbogatsze w UE Niemcy, które do tej pory wprawdzie z oporami, ale jednak wyłożyły już blisko 300 mld euro (żywych pieniędzy i gwarancji kredytowych) na ratowanie Grecji i utworzenie Europejskiego Funduszu Stabilizacji Finansowej, w ostatnich tygodniach zwątpiły w kontynuowanie tej drogi. Wprawdzie kraje strefy euro zawarły porozumienie mówiące o pomocy bankom, znaczącym powiększeniu EFSF, umorzeniu greckiego długu o 100 mld euro, ale ma się to wszystko odbywać już bez dodatkowego angażowania pieniędzy publicznych tych krajów w tym w szczególności pieniędzy niemieckich podatników. Rynki zresztą to zauważyły i po jednodniowej euforii na giełdach już następnego dnia kursy akcji zaczęły spadać, a rentowność obligacji włoskich i hiszpańskich znowu przekroczyła dawno nienotowaną granicę 6%.
2. Niemcy już od dłuższego czasu małymi krokami przejmują pełnię władzy w UE najpierw gospodarczo, a teraz już i politycznie. Po zjednoczeniu Niemiec na początku lat 90-tych poprzedniego stulecia dzięki porozumieniu ze związkami zawodowymi i przedsiębiorcami w ciągu 10 lat gospodarka tego kraju stała się najbardziej konkurencyjną gospodarka europejską. Wprowadzenie wspólnej waluty europejskiej uczyniło z tego kraju największego światowego eksportera, a niemieckie towary i usługi zalały także Europę. Tzw. kraje peryferyjne po wprowadzeniu euro, zaczęły żyć na kredyt (gwałtownie obniżyły się stopy procentowe) i to zarówno, jeśli chodzi o same państwa, ale także przedsiębiorców i gospodarstwa domowe. Kiedy przyszło do ich spłacania okazało się, ze poziom długów jest taki, że bez częściowych umorzeń, ale i zewnętrznej pomocy finansowej, niestety się nie obędzie i dotyczy to już nie tylko Grecji, ale i pozostałych krajów z kłopotami finansowymi.
3. Niemcy widząc na przykładzie Grecji nieskuteczność dotychczasowej metody ratowania euro przy pomocy dużych pieniędzy, dokonują pospiesznie przeorientowania swojej polityki na ręczne sterowanie UE. To dyplomacja niemiecka zaproponowała wprowadzenie do unijnych traktatów sankcji za przekraczanie limitów deficytu sektora finansów publicznych i długu publicznego w postaci dotkliwych kar finansowych w wysokości 0,2% PKB (w naszym przypadku to przynajmniej 3 mld zł), ale także utratę funduszy strukturalnych przez kraj nieprzestrzegający tych limitów, po pozwy do Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości. Wszystkie te sankcje mają się znaleźć w traktatach (kary finansowe do 0,2% PKB już są w tzw. sześciopaku)i zostały przyjęte także przez Polskę bez żadnej debaty wewnętrznej choćby w naszym Parlamencie. Ale to nie wszystko. W Europejskim Mechanizmie Stabilizacyjnym, który ma obowiązywać od 2013 roku (zastąpi EFSF) i w którym Niemcy będą mieli ponad 27% głosów i w związku z tym faktycznie, jako jedyny kraj będą dysponowały prawem weta (do podjęcia decyzji potrzebna będzie kwalifikowana większość 80% głosów), znajdą się zapisy mówiące o możliwości narzucenia krajowi mającemu kłopoty z obsługą długu tzw. dewaluację wewnętrzną, czyli np. obniżkę płac pracowników sfery budżetowej, emerytur, rent czy innych wydatków o charakterze socjalnym.
4. Wszystkie te decyzje już zapadły, ba mają dotyczyć nie tylko krajów strefy euro, ale wszystkich krajów Unii Europejskiej i Donald Tusk na posiedzeniach Rady Europejskiej był ich gorącym zwolennikiem. W Polsce chyba rzadko, kto ma wiedzę, że już niedługo znajdą się one w nowelizacji traktatu (ba być może będą częścią tego związanego z akcesją Chorwacji), choć kończą ostatecznie z obowiązującą od ponad 50 lat unijną zasadą solidarności. Zasadą, która miała nam jeszcze służyć przez wiele lat i której na forum UE mieliśmy bronić jak niepodległości. Zbigniew Kuźmiuk
Wojna a Afganistanie trwa w najlepsze. Talibowie nie do pokonania? Wojna w Afganistanie z talibami trwa już 10 lat i szybko się nie skończy. Talibowie wyglądają na silniejszych niż kiedykolwiek i wydają się całkowicie kontrolować sytuację. 15 lat temu talibowie weszli do Kabulu, a pięć lat później siły natowskiej koalicji ISAF rozpoczęły trwającą po dziś dzień interwencję w Afganistanie, której końca nie widać. Talibowie „uczcili” tę rocznicę, zabijając w terrorystycznym zamachu Burhanuddina Rabbaniego – byłego prezydenta Afganistanu, którego w 1996 roku nie udało się dopaść w zdobywanym Kabulu i powiesić. Reżim talibów uznały tylko: Pakistan, Arabia Saudyjska i Zjednoczone Emiraty Arabskie. Pozostałe kraje za jedynego legalnego prezydenta uznawały Rabbaniego, co dla talibów było kamieniem obrazy. Ruszając za nim, stopniowo wypchnęli wierne mu wojska Sojuszu Północnego ze wszystkich prowincji, nie wchodząc jedynie do Doliny Panczsziru, w której władzę sprawował Ahmad Szah Masud. Obroniły się też przed talibami niektóre rejony prowincji Tachar. Masuda udało się dopaść 10 lat temu. Rabbani przeżył go o 10 lat. Śmierć eks-prezydenta może, zdaniem wielu analityków, znacząco skomplikować proces pokojowy w Afganistanie i jeszcze bardziej osłabić pozycję prezydenta Hamida Karzaja. Rabbani był przewodniczącym Wysokiej Rady Pokoju Afganistanu i wpływową figurą w afgańskim społeczeństwie.
Reprezentował Tadżyków Reprezentował on Tadżyków w ekipie Karzaja i był po śmierci Masuda najbardziej znanym przedstawicielem tej nacji. Wielu obserwatorów sugeruje, że po jego śmierci pozostali liderzy Sojuszu Północnego zrezygnują z popierania procesu pokojowego w Afganistanie i uznają, że tylko przy pomocy siły zdołają sobie zapewnić odpowiednie wpływy w kraju zdominowanym przez Pusztunów, z których wywodzą się Talibowie. Analitycy podkreślają także, że śmierć Rabbaniego ma również drugie dno. Świadczy ona z jednej strony o sile talibów, a z drugiej o tym, że nie są zainteresowani rozmowami pokojowymi. W Afganistanie należy, więc spodziewać się dalszej polaryzacji stanowisk. Rządowy program Karzaja, sugerujący, że tylko poprzez porozumienie z Talibami można zapewnić pokój w Afganistanie, może okazać się fikcją. Talibowie czekają, aż siły ISAF opuszczą Afganistan, by mogli znaleźć odpowiednią latarnię dla Karzaja. W ostatnim okresie przeprowadzili szereg demonstracyjnych, można by rzec: poglądowych ataków, mających przekonać wszystkich, że są w stanie zaatakować w Afganistanie każdy obiekt, w tym także w najbardziej strzeżonych częściach stolicy. Z 34 afgańskich prowincji tylko siedem jest pod ścisłą kontrolą władz w Kabulu. W pozostałych rządzą talibowie. Czynią to na ogół zupełnie samodzielnie. W niektórych częściach kraju sprawują władzę „po połowie”, rządząc w terenie, a oddając władzę w stolicy prowizji. Niekiedy talibowie ograniczają swoje wpływy do przejmowania władzy w prowincji nocą.
Polowanie na urzędników Obecnie talibowie, dostosowując swoją strategię do zmieniających się okoliczności, zrezygnowali z frontalnego atakowania dużych wojskowych ugrupowań sił ISAF. Przestali też przeprowadzać ataki mające na celu wyparcie przeciwnika z dużych miast i terytoriów. Operują oddziałami, których wielkość nie przekracza 50 ludzi. Starają się też unikać starcia z dużymi oddziałami ISAF, zwłaszcza zaś w sytuacji, gdy te ostatnie mogą szybko ściągnąć na pomoc lotnictwo lub siły szybkiego reagowania. Obecnie talibowie koncentrują się na minowaniu dróg, ostrzeliwaniu pojedynczych konwojów, dokonywaniu zamachów terrorystycznych przeciw rządowej administracji i braniu zakładników. W ocenie specjalistów ISAF, talibowie przenieśli ciężar swoich działań z operacji czysto wojskowej na rzecz klasycznego terroryzmu. Nie realizują go w sposób przypadkowy, ale planowy. W każdej prowincji mają opracowany plan likwidacji rządowych urzędników i realizują go z dużą bezwzględnością. Z opublikowanego przez nich komunikatu wynika, że w jednej z nich, w Uruzganie, zdołali „upolować” 42 urzędników. W sumie w pierwszym półroczu tego roku talibowie zabili już 190 urzędników z najwyższej półki. Wśród nich byli m.in. minister spraw wewnętrznych, brat prezydenta Karzaja, Woli Karzaj, oraz wspomniany już były prezydent Rabbani. W ciągu ostatniego półtora roku talibowie stracili około 15 tys. bojowników, w tym prawie tysiąc „komendantów polowych” i innych specjalistów od terroru. Na arenę wkroczyło jednak nowe pokolenie talibów. Według ekspertów ISAF, wszystkie ataki talibów, zwłaszcza zamachy na konkretne osoby, są starannie zaplanowane i realizowane przy pomocy agentów umieszczonych wcześniej w ochronie osób przewidzianych do likwidacji. Talibowie stosują też niestandardowe metody umieszczania bomb mających zlikwidować ich przeciwników. Atakując osoby ze świecznika, przewidują także, że na ich pogrzeb przyjadą koledzy z prowincji – i na nich też zakładają pułapki.
Wszyscy im płacą Nowa taktyka przyniosła talibom sporo sukcesów, których nie można mierzyć tylko liczbą zabitych czołowych urzędników prezydenta Karzaja. Talibom udało się stworzyć atmosferę strachu, w której nikt nie jest pewny dnia ani godziny. Nie tylko w Afganistanie, ale w ogóle w świecie panuje przekonanie, że siły ISAF nie są w stanie zapewnić bezpieczeństwa swoim zwolennikom, a wszystkie ich sukcesy są iluzoryczne. Talibowie umocnili też swoją pozycję finansową. Czerpią dochody nie tylko z narkobiznesu, ale i z myta. Wszystkie kompanie zajmujące się przewozem towarów po afgańskich drogach płacą im podatki, mając w zamian zagwarantowany bezpieczny transport. Jest publiczną tajemnicą, że talibom płacą też wszystkie agencje ochrony strzegące firm, instytucji i osób. Te, które tego nie robią, są brane przez talibów na celownik. Talibom podatek za bezpieczeństwo płacą również inwestorzy wznoszący w Afganistanie jakiekolwiek obiekty. Wielu biznesmenów bierze też na konto talibów kredyty, które później spłacają, itp. Nie jest także tajemnicą, że wielu dowódców sił ISAF opłaca się talibom, by ci ich nie atakowali. Nie tylko wykupują się od ich kul i min pieniędzmi, ale przekazują im sprzęt wojskowy i różnorakie wyposażenie. Wszystko wskazuje, więc, że wojna w Afganistanie szybko się nie skończy, a po wyjściu z tego kraju sił ISAF talibowie, podobnie jak przed 15 laty, pokażą światu, że latarnie nie służą tylko do oświetlania ulic… Antoni Mak
Wschodnia polityka MSZ w Starym Polu Ośrodek Doradztwa Rolniczego z leżącej między Elblągiem i Malborkiem pomorskiej wsi Stare Pole prowadzi za MSZ politykę zagraniczną na Wschodzie. Obraca milionami złotych. Aż w 11 procentach odpowiada za pomoc zagraniczną, jakiej rząd Tuska udziela Ukrainie, Mołdowie i Białorusi. W ciągu ostatnich czterech lat Pomorski Ośrodek Doradztwa Rolniczego w Gdańsku, oddział w Starym Polu, co roku wygrywał w MSZ konkursy na wspomaganie rolnictwa na Wschodzie. W 2009 roku ODR w Starym Polu otrzymał ponad 1,5 mln. zł. To 10 proc. całej pomocy zagranicznej, jaką dysponowało MSZ. Za 755 tys. zł ośrodek wspierał rolnicze instytucje na Ukrainie, a blisko 500 tys. zł przeznaczył na reformy samorządowo-gospodarcze na Krymie. Rok później ministerstwo ponownie okazało się hojne dla Starego Pola. Nagrodziło cztery projekty. Dodatkowe dotacje otrzymał Żuławski Oddział Stowarzyszenia Naukowo-Technicznego Inżynierów i Techników Rolnictwa z siedzibą w Starym Polu, działający pod tym samym adresem, co ODR. Co ciekawe, pieniądze od resortu Radosława Sikorskiego dostał też Warmińsko-Mazurski Ośrodek Doradztwa Rolniczego, którym kierował Zygmunt Kiersz, były dyrektor Ośrodka w Starym Polu. Trzy pomorskie instytucje dysponowały w sumie ponad 2,6 mln. zł. Pieniądze przeznaczono m.in. na wsparcie rozwoju rolnictwa w Gruzji i podniesienie standardów rolnictwa Mołdowy. O Starym Polu szef polskiej dyplomacji nie zapomniał i w tym roku. Ponad pół miliona zł trafiło do Stowarzyszenia Naukowo-Technicznego Inżynierów i Techników Rolnictwa na wspieranie rolnictwa na Białorusi. Tyle samo do ośrodka doradztwa pod hasłem ”Wsparcie rolniczych służb doradczych w zakresie działań zwiększających dochody ludności zamieszkującej obszary wiejskie Mołdowy”. Osobą, która zarządza pieniędzmi z MSZ jest Antoni Hajdaczuk (rocznik 1950). Kieruje PODR Stare Pole, jest wiceszefem Żuławskiego Stowarzyszenia Naukowo-Technicznego Inżynierów i Techników Rolnictwa i prezesem zarządu spółdzielni mieszkaniowej Bat Pol. W latach 2009-2011 miał do dyspozycji ponad 5 mln. zł na wschodnią politykę zagraniczną RP. Pieniądze pochodziły nie tylko z MSZ-u. Również Ministerstwo Finansów uznało, że ODR w Starym Polu najlepiej zrealizuje projekt szkolenia liderów z Krymu, mających rozwiązywać finansowe i społeczne problemy ukraińskiej wsi. Rządowe pieniądze pomorski ośrodek wydawał na szkolenia, warsztaty, konferencje i tłumaczenia. W 2009 roku aż 61 osób ze Starego Pola złożyło oferty na świadczenie usług szkoleniowych i tłumaczeniowych. Wszystkie przetarg wygrały. Wśród nich dyrektor Antoni Hajdaczuk. Od maja do grudnia 2010 na tłumaczenia materiałów szkoleniowych i wykładów po rosyjsku czy ukraińsku, PODR wydał ponad 100 tys. zł. Przetarg na tłumaczenia wygrała firma „Polkar Warmia” z Młynar, która, na co dzień zajmuje się... produkcją kół tarczowych. Antoni Hajdaczuk lubi gościć u siebie polityków. Ci odwzajemniają mu się pełnymi komplementów wpisami na swoich stronach internetowych, podkreślając jego kompetencje i fachowość. W targach, konferencjach, spotkaniach organizowanych przez PODR Stare Pole uczestniczą ważne osobistości partii rządzącej - marszałek Senatu Bogdan Borusewicz, wiceminister rolnictwa Kazimierz Plocke czy poseł Jan Kulas, który w Malborku biuro poselskie dzielił z byłym już ministrem w Kancelarii Prezydenta, Sławomirem Nowakiem. MSZ jest zadowolone ze wschodniej działalności instytucji rolniczych w Starym Polu. W odpowiedzi na interpelację poselską w sprawie możliwych nadużyć przy nagradzaniu Ośrodka, Jacek Najder podsekretarz stanu w MSZ poinformował, że resort zaakceptował sprawozdanie z realizacji projektów i nie dopatrzył się w nich żadnych nieprawidłowości. Przypomnijmy kilka osiągnięć polskiej polityki wschodniej rządu Tuska. Kulejące Partnerstwo Wschodnie, pełen regres w stosunkach z Ukrainą, konflikt dyplomatyczno – prokuratorski ws, ujawnienia kont białoruskich opozycjonistów czy otwarta „wojna” z Litwą na tle praw polskiej mniejszości. Najważniejsze, że PODR w Starym Polu, – przed którego siedzibą stoi jedyny w Polsce pomnik mlecznej krowy – rekordzistki – ma się dobrze...
Niezależna.pl
Grozi nam lewicowy Madryt Zapewnienie dopływu świeżej krwi na prawicy powinno być naszym zobowiązaniem wobec wyborców. W kampanii wyborczej widziałem, jak bardzo ludzie tego potrzebują. Spotykałem się z głosami „wreszcie ktoś młody, wreszcie coś zrobicie” – mówi 26-letni poseł – elekt Patryk Jaki (PiS) w wywiadzie dla „Gazety Polskiej”.
- Zamiast smętnego politycznego rutyniarza, młody człowiek z energią. Ładne, ale rzadkie, powtarzam.
- Ale ludzie od nas tego oczekują. Żebyśmy pokazali, że w PiS-ie są młodzi, nie skażeni rutyną działacze. Faktycznie, łatwo nie jest. Badania pokazują, że ludzie im starsi, tym chętniej nas popierają.
- Z drugiej strony, najmłodsi wyborcy wolą PiS od innych.
- Dlatego nie możemy ich rozczarować. Są często jeszcze przesiąknięci ideałami, choćby pochodzącymi ze szkolnych lektur. Dopiero potem zmienia ich dorosłe życie i „Gazeta Wyborcza”, porozrzucana za darmo na wszystkich wyższych uczelniach (...)
- PiS w kampanii postanowił zrezygnować z wątku smoleńskiego. Ale dlaczego, zamiast krzyczeć o „hańbie” i „zbrodni”, nie mówić o twardych faktach – kłamstwach dotyczących przeszukania terenu lotniska czy sekcji zwłok ofiar tragedii? Nie ma Pan wrażenia, że za dużo po stronie Pańskiej partii retoryki a za mało pragmatyzmu i konkretów?
- Rzeczywiście, czasem warto uczyć się od konkurencji. Zwłaszcza, jeśli to może być środek do zdobycia władzy. Musimy nauczyć się walczyć na boisku przygotowanym przez przeciwnika. Jeżeli zastawia na nas pułapkę, nie powinniśmy ideowo w nią wpadać. Możemy zachować się mądrzej i ją ominąć. Niestety, zdarza się, że prawicowi politycy tego nie rozumieją. Wygląda na to, jakby musieli koniecznie w pułapkę wpaść, a potem efektownie cierpieć. Przed PiS-em teraz zadanie zmodernizowania formy politycznych komunikatów. Ale również zdobycia konkretnym przekazem młodych wyborców, tych ideowych, którzy stanowią wspaniały materiał na świadomych, aktywnych obywateli. Musimy w sferze metapolitycznej zacząć odnosić sukcesy. Mam wrażenie, że ten obszar naszej działalności jest ogromnie zaniedbany. Nie można się obrażać na młodego człowieka, że czyta Wyborczą i opowiada straszne głupstwa o katastrofie smoleńskiej. Bo co politycy zrobili, by miał inne źródło informacji? W jakie instrumenty sami go wyposażyli? Jeśli nie powstrzymamy sytuacji, w której młodzi ludzie, bardzo często nastawieni prawicowo do rzeczywistości, zostają potem ideowo przerabiani przez tzw. salon – pójdziemy nie w stronę Budapesztu, tylko lewackiego Madrytu. I za chwilę wybory może zacząć wygrywać Palikot. Rafał Kotomski
Bój pod żyrandolem Od chwili, gdy sondażowe jeszcze wyniki wyborów pokazały, że premier Donald Tusk ma władzę, dowodzi on, że umie i ma zamiar tą władzą się posługiwać. Z jednej strony spektakularnie i bezwzględnie upokorzył głównego rywala w partii, z drugiej – lekko i niejako mimochodem pokazał prezydentowi, gdzie jego miejsce. Sprawa jest prosta – mówiąc językiem Tuska – Komorowski ma pilnować żyrandola i kropka. Wystarczyło, że trochę zniknęły z mediów informacje o głośnych wpadkach prezydenta Bronisława Komorowskiego, a jego notowania – choć przecież i tak dobre na tle ocen poprzedniego prezydenta, skrupulatnie wyśmiewanego przez popierające Platformę media – trochę się poprawiły. W ciągu ostatniego miesiąca o 7 proc. wzrosła liczba ankietowanych, którzy Bronisława Komorowskiego oceniają dobrze – jest ich dziś aż 62 proc. wobec 28 proc. Polaków, którzy wypowiadają się o nim krytycznie. To lepszy wynik niż ten premiera, niemniej ciągle nie ma on przełożenia na faktyczne znaczenie prezydenta. Poprawa notowań okupiona jest wysiłkiem i zabiegami pracowników kancelarii, by zaradzać jak się da wpadkom i potknięciom głowy państwa oraz tuszować wszystko to, czemu zaradzić się nie uda. Otoczenie Bronisława Komorowskiego staje na głowie, by chronić prezydenta przed nim samym.
Turbina jest Polsce potrzebna Najczęściej wysiłki te z oczywistych powodów pozostają nieznane opinii publicznej – skuteczne ukrywanie głupstw, jakie wypowiada głowa państwa, polega właśnie na tym, że mamy o nich nie wiedzieć i ich nie słyszeć. Praca ta – wydawałoby się – nie powinna być jakimś niesłychanie trudnym zadaniem, biorąc pod uwagę aktywność zaprzyjaźnionych mediów, posłusznych wskazaniom budowania pozytywnego wizerunku prezydenta. Jednak poczynania Bronisława Komorowskiego są tego rodzaju, że to nie wystarcza, by ukryć jego wpadki. Bo na przykład nie bardzo się to tuszowanie udaje, gdy relacja z wystąpienia prezydenta jest na żywo, i wtedy święty Boże nie pomoże – prezydent stoi i mówi, i nic potoku jego słów nie jest w stanie powstrzymać. Pozostaje czekać i nasłuchiwać. Jak w Rzeszowie w zakładach WSK, gdy obdarowany przez gospodarzy modelem turbiny, radośnie prawił do kamer: „Dziękuję za turbinę. Turbina jest Polsce potrzebna”. I cóż taki pracownik kancelarii, najęty do kreowania wizerunku głowy państwa, może zrobić? Doprawdy niewiele – w relacjach prasowych uprzejmi wobec prezydenta redaktorzy usuną wprawdzie ów fragment, ale cóż z tego, gdy w telewizji sporo ludzi to widziało i oczywiście jakiś bloger natychmiast opisze ku uciesze sieci…
Jan Paweł Trzeci Zatem specjaliści pracujący nad wizerunkiem prezydenta (niejeden pewnie już siwy włos przybył im w tym trudzie) postanowili zmniejszyć ryzyko. Prezydentowi pisze się po prostu, co ma mówić, zawsze i wszędzie, na każdą okazję. I zaleca się, by to czytał, i nic od siebie – nie daj Boże – nie dodawał. Dzięki tej zasadzie prezydent odnotował nawet sukcesy – bardzo dobre wystąpienie na forum Parlamentu Europejskiego w Strasburgu prosiło się o okrzyki „autor”, „autor”, bo tak odbiegało poziomem od tych, do których zdołał nas przyzwyczaić prezydent. Ale czasem trudno, nawet stosując taką metodę działań, uniknąć kłopotów przy osobliwej niefrasobliwości intelektualnej (tak to delikatnie nazwijmy) prezydenta. Problemy ujawniają się, pokazując światu, jak wiele czujności wymaga praca z prezydentem. Oto w Belwederze odbyła się konferencja pt. „Myśl europejska Jana Pawła II”. Wśród zgromadzonych: nuncjusz apostolski Celestino Migliore oraz kardynał Kazimierz Nycz. I przemawia prezydent Polski. Czyta z kartki. O myśli… Jana Pawła III, cytując obficie. Ktoś poprawia, Bronisław Komorowski parska śmiechem, poprawia się szybko. Że oczywiście Jana Pawła II, a to „trzeci” przeczytał, bo cytat z 3 czerwca pochodzi… Wydarzenie zarejestrowały dwie kamery – jedna TVP Parlament, a druga serwisu Prezydent.pl. Ale na stronie prezydenckiej próżno szukać zapisu tej wpadki. Wystąpienie jest, ale pomyłka prezydenta starannie wycięta, zmontowana, cięcie przykryte obrazkiem pokazującym uczestników spotkania. Dzięki stronie AntyKomor.pl, która znalazła nagranie z TVP Parlament, można tę manipulację zobaczyć. A warto, bo pokazuje ona, jak wielką wagę przywiązuje kancelaria Bronisława Komorowskiego do tuszowania każdego potknięcia prezydenta.
Prezydent nie podmiotowy W tym wypadku wyszło to anegdotycznie i stało się wdzięcznym tematem do dworowania sobie i z prezydenta, i z gorliwości jego zaplecza, ale pokazało zarazem, że prezydent ma spory problem z budowaniem powagi własnego urzędu i zdaje sobie z tego sprawę. Właściwie chciałoby się napisać: „dobrze mu tak”, bo sam Komorowski do obniżenia autorytetu urzędu prezydenta walnie w poprzednich latach się przyczynił. Ale wobec łapczywości na władzę Donalda Tuska, który nie ma ochoty dzielić się decyzjami ani liczyć się z nikim, żałosna pozycja prezydenta staje się kłopotem całej sceny politycznej. Co z tego, że zaraz po wyborach prezydent zwołuje liderów partii, które weszły do Sejmu, skoro i tak to premier zdecydował, kiedy będzie zwołane pierwsze posiedzenie Sejmu, i ogłosił to właściwie publicznie, zanim prezydent zdołał się odezwać. Co z tego, że Bronisław Komorowski stara się budować wrażenie, iż to on wyznacza premiera po wyborach, kiedy szef rządu wyznaczył się sam, ogłaszając na dodatek, że na nowo zostanie premierem pod koniec roku? Co z tego, gdy prezydent wzywa znienacka liderów PO i PSL do Pałacu Prezydenckiego, ci ze spotkania wychodzą bez słowa, a potem premier na konferencji odmienia przez wszystkie przypadki słowo „prezydent”, skoro i tak wszyscy wiedzą, że to pozór i teatr, że prezydent stara się „być podmiotowy”, ale w praktyce nie jest.
Kiepski tandem Bronisław Komorowski wręcza ordery, otwiera rok akademicki w jednej czy drugiej uczelni i nie ma nawet siły obronić pozycji marszałka sejmu Grzegorza Schetyny. Mimo że – jak donoszą media – Schetyna i Komorowski zawarli pakt przeciw wzmocnionemu wygraną Tuskowi, to jak na razie przynosi to żałosne owoce. Marszałek sejmu prawdopodobnie stanie przed alternatywą: albo weźmie tekę ministra bez stanowiska wicepremiera, albo będzie musiał odejść z partii. Bronisław Komorowski nie ma zaś żadnego poważnego zaplecza w partii po tym, jak w PO uznano, że to Tusk jest pierwszą osobą w państwie. Może realizować scenariusz premiera, sprowadzający jego rolę do pilnowania żyrandola albo próbować budować własną strefę wpływów.
Znaczyć za wszelką cenę – cokolwiek Sądząc po poczynaniach w TVP, środowisko prezydenta stara się to robić. Nie jest tajemnicą, że na Woronicza ścierają się ludzie prezydenta z ludźmi Tuska, i mimo że po umocnieniu się władzy PO sytuacja powinna być wreszcie w tej instytucji stabilna, to ciągle to nie następuje. Najnowsze pogłoski dobiegające z Woronicza mówią o rychłym odwołaniu Juliusza Brauna ze stanowiska prezesa TVP, miałby on przejść do rządu i objąć stanowisko ministra kultury. Ale czy następny prezes miałby być jednak z rozdania Belwederu czy Kancelarii Prezesa Rady Ministrów, tego nie wiadomo. Spór o to może być zażarty, bo dotychczas w większym stopniu była to jednak domena prezydenta niż premiera. Iwona Schymalla, szefowa programu pierwszego TVP, której podporządkowane są „Wiadomości”, uchodzi za osobę związaną z Grzegorzem Schetyną, jej zastępca Andrzej Godlewski – z Belwederem. W tym kontekście ogłoszony w głównym wydaniu „Wiadomości” sondaż OBOP na temat Ewy Kopacz wielu potraktowało, jako przejaw walki pod dywanem w PO. Z sondażu wynikało, że tylko 12 proc. Polaków widzi Ewę Kopacz w roli marszałka Sejmu, a 40 proc. mówi, że nie chce jej na żadnym stanowisku. To przecież nic innego jak zamierzone czy nie, ale klasyczne „grillowanie” minister zdrowia, która miała wypchnąć Schetynę z zajmowanego przez niego stanowiska. Wiadomo przecież, jak wielką wagę Tusk i jego dwór przywiązują do wyników sondaży, ogłoszenie, zatem badań, że Polakom pomysł z Ewą Kopacz, jako marszałkiem Sejmu absolutnie się nie podoba, jest więc celnym i bolesnym uderzeniem. Jak dotychczas jednak jedynym i tak naprawdę drobnym, który może odebrać Tusk. Bronisław Komorowski w relacjach z premierem wypada tak jak zwykle – ciężkawo i zdecydowanie nie jak równorzędny partner. Gniewy i pohukiwanie z powodu traktowania go przez premiera, jakie dobiegać mogą z Belwederu, w praktyce nie znaczą nic. Komorowski przede wszystkim pilnuje żyrandola i na razie nie ma pomysłu, jak sprawić, by zajmować się czymś bardziej znaczącym. Być może nigdy nie będzie go miał. Joanna Lichocka
Czarny konserwatysta zastąpi Obamę? Komentatorów w USA coraz bardziej fascynuje niezwykła popularność kandydata do nominacji prezydenckiej w Partii Republikańskiej (GOP), czarnoskórego biznesmana Hermana Caina - chociaż żaden z ekspertów politycznych nie daje mu szans na wygraną. Cain wciąż prowadzi w sondażach. Według najnowszej ankiety telewizji Fox News, na Caina chce głosować 25 proc. wyborców GOP, a na byłego gubernatora Massachusetts Mitta Romneya, który uchodzi za zdecydowanego faworyta wyścigu do nominacji, 21 proc. Według innego sondażu, w stanie Iowa, gdzie 3 stycznia odbęda się pierwsze prawybory, Cain prowadzi różnicą 1 pkt procentowego przed Romneyem. O trzecie miejsce rywalizują ostatnio: były kongresman Ron Paul, lider libertarianów i idol Tea Party, oraz były przewodniczący Izby Reprezentantów Newt Gingrich. Cain odnosił sukcesy w biznesie - jest byłym szefem koncernu Godfather's Pizza - ale nie ma żadnego doświadczenia politycznego i nigdy nie pełnił żadnych wybieralnych urzędów. Ostatnio opublikował przedwyborczy spot telewizyjny, pod koniec, którego szef jego kampanii Mark Block zaciąga się papierosem, puszczając kłęby dymu. Ogłoszenie wywołało protesty oburzonych działaczy walki z paleniem i dowcipy satyryków w telewizji. Kandydat, zapytany o spot w niedzielę, odpowiedział, że pokazanie palącego Blocka to przypadek - sam jest przeciwnikiem papierosów i odradza je młodym ludziom. Epizod był tylko jedną z serii gaf Caina - wcześniej powiedział, że na granicy USA z Meksykiem zbudowałby ogrodzenie z drutem kolczastym podłączonym do prądu. Później tłumaczył, że był to żart. Jako główny punkt swego programu Cain głosi plan "9-9-9", czyli radykalną zmianę systemu podatkowego: obniżenie podatków od dochodów do 9 procent od korporacji i osób indywidualnych oraz nowy, 9-procentowy podatek od sprzedaży. Na wiecach Cain mówi, że zaletą jego planu jest prostota. "Trzeba zaproponować Amerykanom coś, co zrozumieją" - powiedział w jednym z wywiadów. Wyborcy republikańscy - jak wynika z sondaży i reakcji na jego wystąpienia publiczne - uwielbiają Caina. Podoba im się, że w odróżnieniu od innych kandydatów mówi jasno, odpowiada na pytania wprost, nie lawiruje i trudno mu wytknąć, że zmieniał poglądy. Cain prowadził w przeszłości program radiowy, gdzie wyszlifował umiejętności komunikacyjne. Ludziom podoba się jego bezpośredni styl wypowiedzi i fakt, że nie jest i nigdy nie był politykiem. Jego popularność - uważają komentatorzy - to wyraz rosnącej niechęci do zawodowych polityków, zwłaszcza działających w Waszyngtonie. Wiąże się to z negatywną oceną impasu w Kongresie, gdzie od wielu miesięcy obie partie nie mogą się porozumieć w sprawie redukcji deficytu i długu publicznego. Zdaniem ekspertów, poparcie dla Caina to także sygnał od wyborców, że wciąż nie są zadowoleni z Romneya, jako potencjalnego kandydata GOP na prezydenta i rozglądają się za alternatywą. Były gubernator słynie z licznych wolt niemal we wszystkich istotnych w kampanii sprawach: aborcji, praw gejów, ocieplania się klimatu, praw związków zawodowych i polityki imigracyjnej. W odczuciu wyborców nie ma żadnych poglądów i zmienia opinie w zależności od koniunktury. Szczególnie nieufnie odnoszą się do Romneya konserwatyści i ich awangarda w postaci Tea Party. Mimo to cały niemal republikański establishment popiera go i odmawia poparcia Cainowi. Przywódcy GOP mawiają, że były szef Godfather's Pizza w rzeczywistości wcale nie chce być prezydentem i rywalizuje o nominację tylko po to, "aby mieć dobrą zabawę", albo wypromować swoje nazwisko dla przyszłej kariery w mediach. Niezalezna.pl
Doniesienie o przestępstwie W poczuciu obywatelskiego obowiązku oraz w trosce o bezpieczeństwo publiczne zwracam uwagę władz na mające miejsce bezprawne działania grożące sprowadzeniem powszechnego zagrożenia.
Artykuł 52 kodeksu wykroczeń, przypomnę, stanowi, w § 1: „Kto przeszkadza lub usiłuje przeszkodzić w organizowaniu lub w przebiegu niezakazanego zgromadzenia (…) bezprawnie zajmuje lub wzbrania się opuścić miejsce, którym inna osoba lub organizacja prawnie rozporządza, jako zwołujący lub przewodniczący zgromadzenia (…) posiadając przy sobie broń, materiały wybuchowe lub inne niebezpieczne narzędzia (…) podlega karze aresztu do 14 dni, karze ograniczenia wolności albo karze grzywny”. A w § 2: „Podżeganie i pomocnictwo są karalne”. W pogardzie dla tych przepisów porozumienie organizacji lewicowych, w tym odwołujących się do zbrodniczych ideologii maoizmu, trockizmu i tradycji lewackiego terroru lat 70., od wielu dni przygotowuje się jawnie i nawołuje do zablokowania i rozbicia przemocą manifestacji patriotycznej zaplanowanej w Święto Niepodległości 11 listopada, posługując się przy tym pomówieniem, jakoby czczenie tego święta było „propagowaniem faszyzmu”. Szczególny niepokój budzi planowany udział w tych działaniach członków anarchistycznych grup niemieckich powiązanych ideowo i organizacyjnie z bojówkami, które niedawno zamieniły pokojowe manifestacje w Rzymie w festiwal ulicznego bandytyzmu. Domagam się od organów państwa polskiego stanowczego i natychmiastowego przeciwdziałania podobnym aktom bandytyzmu w Polsce, a także pouczenia i ukarania mediów, których działania w tej sprawie w pełni wyczerpują znamiona „podżegania i pomocnictwa” w planowanych zamieszkach. Rafał A. Ziemkiewicz
MON chce rozdać żołnierzom zaległe odznaczenia za wojskowe misje. To 12 tys. orderów. "Nadanie ich to sprawa zwykłej przyzwoitości" "Gazeta Wyborcza" donosi, że Ministerstwo Obrony chce jak najszybciej rozdać żołnierzom zaległe odznaczenia za wojskowe misje. Wciąż czeka na nie 12 tys. osób. Gwiazdy: Iraku, Afganistanu, Konga, Morza Śródziemnego i Czadu to odznaczenia pamiątkowe przysługujące uczestnikom tych misji. Nadanie ich żołnierzom to sprawa zwykłej przyzwoitości – mówi doradca szefa MON gen. Waldemar Skrzypczak. W internecie i w lokalnej prasie pojawiły się ogłoszenia wzywające byłych żołnierzy do zgłaszania się po Gwiazdy. Odznaczenia są rozdawane przez dowódców jednostek podczas wewnętrznych uroczystości lub zwykłych zbiórek. jm/PAP
Zyska bank, nie rodzina? Poniżej opisano jeden ze sposobów na pozbawianie Polaków resztek ich własności. Pieniądze złożone w banku można ukraść. Gorzej z nieruchomościami, – ale i tu żydowskie kiepełe zawsze coś wymyśli… – admin. Emerytowi bardziej opłaca się oddać mieszkanie bankowi niż bliskim. Nie trzeba wtedy płacić podatku. „Rz” zwróciła się do Ministerstwa Finansów o interpretację przepisów dotyczących tzw. odwróconej hipoteki. Okazuje się, że emerytom korzystniej będzie przekazać mieszkanie bankowi niż komuś z rodziny. Ustawa, nad którą kończy prace resort finansów, umożliwi, głównie osobom starszym, przekazywanie mieszkania np. bankom w zamian za miesięczny dodatek do emerytury (na ogół będzie to kilkaset złotych). Bank przejmie lokum po śmierci właściciela. – To rozwiązanie podobne do umowy dożywocia, na podstawie, której seniorzy przekazują swoje mieszkanie komuś z rodziny w zamian za opiekę – mówi mec. Józef Banach z kancelarii InCorpore. Jak twierdzi MF, pieniądze otrzymywane z banku nie będą opodatkowane. Zupełnie inaczej jest po przekazaniu mieszkania bliskim. Resort traktuje, bowiem dożywocie jak sprzedaż lokalu i żąda 19 proc. PIT. – W przeciwieństwie do dożywocia przy umowie z bankiem nie dochodzi do sprzedaży, tylko obciążenia go hipoteką – twierdzi MF. – Przepisy mogą być zachętą dla seniorów, by przekazywali mieszkania bankom, a nie rodzinie – uważa mec. Banach. Jeśli bowiem emeryt podpisze umowę dożywocia np. z wnukiem i w zamian za opiekę przekaże mu lokal o wartości 200 tys. zł, to fiskus może pobrać od niego 38 tys. zł podatku. – Nie ma znaczenia, że senior nie dostaje żadnych pieniędzy, bo taka umowa jest traktowana jak sprzedaż – wyjaśnia Grzegorz Grochowina z KPMG. W przypadku umowy z bankiem emeryt w ogóle nie będzie musiał zapłacić podatku, choć co miesiąc dostanie pieniądze. Według ekspertów przepisy preferują umowy z bankami kosztem rodziny. – Umowy dożywocia nie powinny być opodatkowane – mówi Anna Misiak z MDDP. Obecnie na rynku działa już kilka firm, które oferują tzw. hipotekę odwróconą. Brak jasnych regulacji prawnych wywołuje kontrowersje. Przykładowo UOKiK bada, czy reklamy Funduszu Hipotecznego DOM nie wprowadzały emerytów w błąd. Były łudząco podobne do urzędowego komunikatu – wyjaśnia Małgorzata Cieloch z UOKiK.
Czytaj też:
Wyższa emerytura w zamian za mieszkanie
Odwrócony kredyt hipoteczny dla każdego
Grozi nam hipoteczny galimatias
Partie polityczne, jako legalne oraganizacje kryminalne w Polsce. Wszystkie partie w Sejmie mają charakter kryminalny popierający Zamach Stanu w Polsce, mordowanie Prezydentów RP, okradanie rolników z dopłat unijnych oraz obiektów wpisanych do Rejestru Zabytków. Oczywiście pierwszą partią, która oburzy się takim stwierdzeniem będzie PiS. Toć to partia samych świętych faryzeuszy na czele z naczelnym rabinkiem J. Kaczyńskim.Pisaliśmy swego czasu o okolicznościach panujących podczas wyborów do Sejmu i Senatu. http://rafzen.wordpress.com/2011/09/12/ojciec-gwalci-dzieci-w-domu-a-matka-i-sasiedzi-milcza/
Teraz po wyborach pragnę Szanownym czytelnikom przybliżyć w miarę pełne uzasadnienie podstawy stwierdzenia dotyczącego charakteru kryminalnego władzy w Polsce. Otóż składając nasz już słynny i jedyny wniosek o pociągnięcie przed Trybunał Stanu Tuska, Klicha, Millera i Janickiego w Sejmie poprzedniej kadencji ufaliśmy, że zgodnie z obowiązującą Ustawą Kodeks Karny z dnia 6 czerwca 1997 r. Kodeks karny. (Dz. U. z dnia 2 sierpnia 1997 r .) partie polityczne ubiegające się o stołki władzy znają tę ustawę a w szczególności artykuł 18. Liczni renomowani prawnicy, sędziowie, prokuratorzy uczestniczący w wyborach powinni znać treść tej Ustawy z racji zarabiania tą Ustawą na chleb codzienny. Otóż przekonałem się, że nie tylko nie znają tej Ustawy, ale milczą jak mordują Prezydentów w Polsce lub okradają rolników. Jedni u władzy twierdzą, że wszystko jest w jak najlepszym porządku, przecież psychiatra został zdymisjonowany a drudzy twierdzili: jak wygramy wybory to dopiero się zacznie, natomiast inni zostali wybrani po to aby ściągać symbole religijne. Tacy mali lokalni barbarzyńcy, na których kościół nawet nie nałożył ekskomuniki za zdejmowanie Krzyży. Widocznie musi im się to opłacać. Oczywiście jestem zoobowiązany prawem napisać, że cechą barbarzyństwa jest niszczenie symboli religijnych, aby przestępca wprowadzający bezprawnie na obszar Unii Europejskiej środki niewiadomego pochodzenia i finansujący, jako pośrednik tę całą imprezę kulturalno-barbarzyńską niejaki Janusz Palikot, nie podał mnie do swych ziomali sędziów z wnioskiem o skazanie mnie z art. 212 tej Ustawy. Cóż to jest ten art. 18 tej Ustawy? Otóż: „Odpowiada za sprawstwo nie tylko ten, kto wykonuje czyn zabroniony sam albo wspólnie i w porozumieniu z inną osobą, ale także ten, kto kieruje wykonaniem czynu zabronionego przez inną osobę lub wykorzystując uzależnienie innej osoby od siebie, poleca jej wykonanie takiego czynu. Odpowiada za podżeganie, kto chcąc, aby inna osoba dokonała czynu zabronionego, nakłania ją do tego.” Czy w Polsce jest zabronione zabijanie Prezydentów RP i wsadzanie do więzień rolników, gdy myli się urzędnik? Otóż jest to zabronione, ale ziomale Palikota sędziowie sprytnie potrafią uzasadnić, że np. prawo się nie przyjęło lub fałszowanie wyników wyborów nie ma wpływu na wynik. Cóż jestem pod wrażeniem. Ojciec założyciel niemieckiej propagandy i oświecenia publicznego Geobels jednak to cienias w stosunku do nich. Oni mogą na masową skalę i publicznie wyrażać takie stwierdzenia w wyrokach przy pełnej zgodzie polityków wszystkich opcji na zasadzie zadowolenia; jedni więcej, jedni mniej, ale wszyscy są „happy”, ponieważ co miesiąc pensja spada na konto lub do mamy, za bycie mniej lub bardziej zadowolonym. Muszę wspomnieć i zaznaczyć w tym szacownym kręgu nawróconych ludowych komunistów rodem z PSL niejakich Wojciechowskiego i Kuźmiuka. Ich wzorowa kariera pokazuje, że w PSL byli oni tajnymi agentami Kościoła lub jak kto woli TW, aby rozbić komunistów wiejskich na ludowo. Obecnie, jako autorytety ludowe rozpowiadają, co by tu zrobić, aby żyło im się lepiej. Wojciechowski oczywiście skrycie reklamuje swą kancelarię prawną w radiu społecznym. Zwyczajowo wyłączam znane radio z Torunia lub wychodzę z pomieszczenia, gdy zabierają głos ludowi oszuści. Doktrynalnie to reprezentują to samo, co ich ziomale z PSL, tylko pragną to czynić pod swym autorytetem. A autorytet nie byle, jaki np. Janusz Wojciechowski to sam prokurator i sędzia stanu wojennego w sądzie karnym Junty Jaruzelskiego. To budzi grozę taki tytuł i wymusza kolbą karabinu szacunek. Muszę usprawiedliwić Wojciechowskiego, jako okoliczność łagodząca należy uwzględnić, że Ustawa Kodeks Karny jest z roku, 1997 więc z powodu natłoku zajęć medialnej ściemy o rolnictwie przez pryzmat totalitarnego sędziego i prokuratora mógł się z tą Ustawą nie zapoznać. W końcu za jego czasów prawo prawem a w plutony śmieci rozwinęły się do takiej perfekcji w działaniu, że jeden przestępca na zasadzie art. 231 K.K oznajmił powieszenie samoistne i niezwłocznie tumany wyznawców bezprawia rozpowszechnią po kraju informację lotem błyskawicy, że Andrzej Lepper samoistnie się powiesił. I cóż ma począć ten skromny, lecz nie biedny prokurator? Przecież nie będzie się przeciwstawiał całemu kraju gdzie wszyscy już wiedzą, że to było samoistne powieszenie i poleca wykonanie sekcji zwłok w poniedziałek zamiast tego samego dnia w piątek. W końcu jest po zachodzie słońca i rozpoczął się szabat, a on nie biedny nie zamierza pracować, gdy świętują już jego przełożeni. Oczywiście w ślad zapachowy poszli policjanci dokonujący oględzin i w tym celu zamknęli okno zgodnie z instrukcją, ponieważ wiedzą, że nie należy otwierać okien w pomieszczeniach klimatyzowanych. Obecnie trwa akcja identyfikacji zwierzęcia, które otworzyło samoistnie okno w pomieszczeniu klimatyzowanym. Policja podejrzewa, że mogła to być nawet papuga, która swym dziobem otworzyła okno. Profesjonalizm zmusza ich do przeanalizowania wszystkich gatunków zwierząt umiejących otwierać okna. Jako konsultantów zaprosili do współpracy pracowników Cyrku Zalewski goszczącego w stolicy. Mają oni nauczyć psy policyjne otwierania i zamykania okien w pomieszczeniach klimatyzowanych, ponieważ z powodu natłoku obowiązków wynikających z całodobowej służby na Krakowskim Przedmieściu w Warszawie policjanci powracający do Komendy nie mają już sił, aby takie okno otwierać. Odbiegam na boczne wątki spraw, a muszę skupić się na artykule 18 kodeksu podobno karnego. Piszę podobno, ponieważ jest on nie dla wszystkich karnym, a dla większości partii w Sejmie i Senacie jest programem wyborczym z dopiskiem tajnej Uchwały Zgromadzenia Narodowego posiedzenia niejawnego konwentów capo di tuti capo: „Nie stosuje się do członków legalnie działających organizacji kryminalnych zarejestrowanych, jako partie polityczne w Polsce.” W Polsce prawo karne obok etapów lub faz popełniania przestępstw określonych, jako przygotowanie, usiłowanie, dokonanie dokonuje również analizy przestępstw pod kątem osób je popełniających i ich roli w popełnieniu przestępstwa. Dlatego wyróżnia się następujące formy sprawstwa czynu:
1) sprawstwo
2) podżeganie
3) pomocnictwo
Ad.1 Sprawstwo może być popełnione w czterech postaciach tj. jako:
Tzw. sprawstwo pojedyncze, jest to sytuacja, w której sprawca działa sam (np. jeden morderca dokonujący morderstw Prezydentów RP) Tzw. współsprawstwo, jest to sytuacja, w której jest kilku sprawców współpracujących ze sobą lub mających porozumienie np. grupa funkcjonariuszy mordujących Prezydentów RP
Każdy z współsprawców ponosi odpowiedzialność za całość czynu, tak jakby go sam wykonał, nawet, jeśli wykonywał jedynie część czynności (np. za strzelanie w głowę osobom, które przeżyły wybuch samolotu odpowiada dwóch sprawców nawet, gdy układ jest taki, że jedna osoba strzela z pistoletu w ofiarę, a druga tylko jej wyjmuje karty kredytowe z kieszeni lub portfela). Oznacza to, że są możliwe sytuacje, w których dane osoby wykonają tylko kilka czynności spośród wielu, a odpowiadać będą, jako współsprawcy czynu. Kryterium rozróżnienia współsprawstwa od pomocnictwa polega na tym, iż pomocnik jedynie sprzyja dokonaniu czynu lub ułatwia go, zaś współsprawca ma tak ważną rolę, że bez niego czyn nie zostałby popełniony w tej formie w danym miejscu i czasie. (np., gdy jeden osobnik w URM dosypuje narkotyków do drinka Michniewiczowi, a drugi Szefa Ochrony URM wyprowadza w celu samoistnego powieszenia na sznurze od odkurzacza, a trzeci kremuje zwłoki bez zgody małżonki)
Sprawstwo kierownicze, jest to sytuacja, w której osoba kierująca danym czynem, zarządzająca jego przebiegiem, realnie nim sterująca, nawet, jeśli sama nie dokonuje żadnej czynności lub jest w pewnej odległości od miejsca zdarzenia. Możną tę osobę określić, jako „mózg działań”. Przykładem takiego działania może być wydawania poleceń na terenie Warszawy przez komórkę, albo krótkofalówkę będąc w swym domu w Sopocie. Sprawstwo polecające tj. sytuację, w której osoba wydająca polecenie oraz je wykonująca, ale relacje istniejący między nimi opiera się na wykorzystaniu istniejącej zależności „wykonawcy” od wydającego polecenia (np. zależności służbowej, zależności mordercy od ochrony np. BOR-u) i w przeciwieństwie do sprawstwa kierowniczego osoba wydająca polecenia nie ma bezpośredniej kontroli nad przebiegiem i wykonaniem zleconego zadania
Ad. 2. Podżegaczem jest osoba, która z zamiarem bezpośrednim namawia inną osobę do popełnienia określonego i konkretnego przestępstwa, chcąc, aby je ona popełniła np. Premier wbrew obowiązku wynikającego z Konstytucji odmawia wspólnych uroczystości Państwowych wraz z Prezydentami RP mający w tym interes. Podżeganie jest to samodzielna forma odpowiedzialności karnej. Podżegacz ponosi odpowiedzialność już tylko za samo udowodnienie, iż wywołał on zamiar podjęcia się danego zachowania u osoby podżeganej. Jego odpowiedzialność nie jest w żadnym stopniu zależna od tego, czy osoba podżegana podjęła się dalszych czynności. Czynność podżegania może być dokonana na wiele sposobów, nie tylko werbalnie, ale np. może być dokonana za pomocą pisma, sms, za pomocą gestu, itp. Podżegacz ponosi odpowiedzialność taką samą jak sprawca czynu tj. grozi mu kara przewidziana za przestępstwo, do którego podżegał. W tym przypadku morderstwa dwóch Prezydentów RP i okradzenia rolnika z zabytków wpisanych do Rejestru Zabytków.
Ad 3 Pomocnikiem jest osoba, która z zamiarem bezpośrednim, aby inna osoba dokonała czynu zabronionego swoim zachowaniem ułatwia jego popełnienie. Wskazuje się, iż może to nastąpić między innymi przez takie czynności jak dostarczenie samolotu lub innych środków transportu, udzielenie rady lub informacji. Pomocnictwa można dokonać przez działanie np. wsadzenie dwóch Prezydentów RP i wielu osób do jednego samolotu albo przez zaniechanie np: mimo posiadanych wiarygodnych informacji o kradzieży zabytków wpisanych do Rejestru Zabytków zaniechanie ścigania będąc Premierem z tym, że pomocnictwa przez zaniechanie można dokonać tylko w sytuacji, gdy na kimś ciąży szczególny prawny obowiązek zapobieżenia danemu skutkowi i tak np. właśnie na Premierze spoczywa odpowiedzialność Konstytucyjna do pilnowania wolności i mienia obywateli, gdy z obowiązków tych nie wywiązuje się Minister Sprawiedliwości; Prokurator Generalny. Odpowiedzialność za pomocnictwo do dokonania czynu zabronionego jest odpowiedzialnością samoistną to znaczy, że nie jest uzależniona od tego czy osoba, której udzielana jest pomoc zrealizuje swój czyn. Innymi słowy pomocnik odpowiada za samo zachowanie będące ułatwieniem do popełnienia przestępstwa dla określonej osoby w określonej sytuacji, ponieważ można je popełnić tylko z zamiarem bezpośrednim np. szef BOR-u mimo ciążącej na nim odpowiedzialności zapewnienia ochrony życia Prezydentów RP oddelegowuje świadomie w ostatnią podróż swych kolegów z BOR-u, odpowiada za sam ten fakt. Pomocnik ponosi odpowiedzialność taką samą jak sprawca czynu tj. grozi mu kara przewidziana za przestępstwo, w którego popełnieniu chciał pomóc w tym przypadku zamordowania dwóch Prezydentów RP oraz kradzieży mienia wielkiej wartości wpisanego do Rejestru Zabytków. Z tego podsumowania wynika aby uniknąć odpowiedzialności karnej w Polsce śledztwo muszą prowadzić Rosjanie [chyba Sowieci? - admin] na zasadzie radia Erewań. Oto ona:
Czy autorzy dowcipnych programów i publikacji Waszej rozgłośni otrzymują honoraria? – Oczywiście. Od jednego roku aż po karę śmierci.
Wniosek o Trybunał Stanu
http://rafzen.wordpress.com
Autor przyjmuje za pewnik, iż prezydent Lech Kaczyński i osoby mu towarzyszące zostały zamordowane. Admin takiej pewności nie ma, choć nie wyklucza działań (fatalna organizacja) mających zwiększyć prawdopodobieństwo katastrofy.
Kłuszyn 4.VII.1610 Teren działań wojennych:
klusmap3.jpg 79.1 KB
Geneza konfliktu: Historia konfliktów polsko-moskiewskich wiąże się z historią unii polsko-litewskich. Początkowo rywalizacja litewsko-moskiewska o „zbieranie ziem ruskich” jest dla tej pierwszej korzystna (do ok. połowy XVw.), prowadzi z czasem do utraty przez Litwę przewagi i względnej równowagi sił (2 poł. XVw.). Jednak już pierwsza połowa XVIw. była dla Litwy katastrofą. Utraciła ona na rzecz Moskwy prawie trzecią część swego terytorium. Straty mogłyby być jeszcze większe, gdyby nie zaangażowanie się Polski w konflikt. Od tego czasu Polska coraz bardziej wciągana jestw działania na wschodzie (mimo, że nie graniczy bezpośrednio z Wielkim Księstwem Moskiewskim). Przełomem staje się unia realna w Lublinie w 1569r. . Od tej pory Królestwo Polskie i Wielkie Księstwo Litewskie stają się jednym państwem, prowadzącym wspólną politykę zagraniczną i mającą wspólnych wrogów. Nowe państwo poddane zostaje niemalże od razu ciężkiej próbie. Wojska moskiewskie zajmują polsko-litewskie Inflanty. Jednakże spotykają się z godną odpowiedzią. Wyprawy Batorego ujawniają olbrzymią siłę zjednoczonego państwa. Od tego czasu zarysowuje się wyraźna przewaga Rzeczpospolitej nad Moskwą, tym większa, że Wielkie Księstwo Moskiewskie po śmierci Iwana IV Groźnego przechodzi głęboki kryzys. W samej Rzeczpospolitej od 1588r. panował Zygmunt III Waza- dziedziczny król szwedzki. Jego dążenie do odzyskanie utraconego na rzecz swego stryja tronu szwedzkiego, stały się jednym z głównych przyczyn podjęcia wyprawy na Moskwę (Zygmunt wierzył, że zjednoczone pod jego rządami Polska i Moskwa będą siłą, która zmusi Szwedów do przywrócenia go na tron). Oficjalnie miała ona na celu odzyskanie utraconych przez Litwę (na początku XVIw.) ziem (szczególnie zaś Smoleńska będącego „wrotami” do Litwy). Powodów podjęcia wyprawy było jednakże znacznie więcej (wspomniane już osłabienie Moskwy i związane z nimi dymitriady tzn. ciąg wypraw panów polskich dążących do osadzenia na moskiewskim tronie swojego kandydata ; chęć rozładowania konfliktów wewnętrznych w samej Rzeczpospolitej- po rokoszu Zebrzydowskiego i wiele innych). Cały ten splot wypadków i dążeń doprowadził do podjęcia w 1609r. kolejnej wyprawy wojsk polskich na Moskwę, tym się jednak różniącej od poprzednich, że podjętej w imieniu Rzeczpospolitej i pod dowództwem samego króla Zygmunta III (poprzednie wyprawy miały prywatny charakter).
Siły przeciwników: Bitwa kłuszyńska charakteryzowała się ogromną dysproporcją sił (na 5 żołnierzy rosyjskich przypadał 1 Polak). Co prawda przeciw 35tys. wojsk rosyjskich idących na odsiecz Smoleńskowi Zygmunt III skierował wydzielone siły o ogólnej liczebności 12 300 ludzi pod dowództwem Stanisława Żółkiewskiego, ale w samej bitwie brało udział niecałe 6800 Polaków (z 2 działami- choć inne źródła mówią o 4 działkach) przeciw ok. 30tys. wojsk rosyjskich (z 11 działami) oraz 5tys. cudzoziemców na żołdzie rosyjskim. Pozostałe wojska polskie znajdowały się pod Carowem Zajmiszczem (gdzie był dodatkowy oddział 8tys. Rosjan).
Przed bitwą kłuszyńską: We wrześniu 1609 r. armia polsko-litewska obległa Smoleńsk. Formalnie dowodził nią król, faktycznie Żółkiewski. Zdobycie Smoleńska okazało się sprawą niezmiernie trudną, duże miasto było bowiem potężnie ufortyfikowane, miało liczną załogę i mnóstwo chętnych do obrony mieszczan, silną artylerię i znaczne zasoby żywności i amunicji. Tymczasem wojska Rzeczypospolitej były nieliczne i słabo zaopatrzone, bowiem wojnę rozpoczęto bez odpowiedniej uchwały podatkowej sejmu. Oblężenie przeciągnęło się aż do głębokiej zimy, nie przynosząc żadnych sukcesów. Gdy część dowódców skłaniała się już do wycofania wojsk spod Smoleńska, do obozu polskiego przybyło niespodziewanie poselstwo bojarów moskiewskich z rozpadającego się obozu tuszyńskiego Dymitra II Samozwańca. Patronował mu propolski wówczas patriarcha Rosji Filaret. Po krótkich rokowaniach, w lutym 1610 r., podpisany został układ pod Smoleńskiem. Bojarzy uznali za cara królewicza Władysława, w zamian zapewniono im udział w rządzeniu państwem, nietykalność osobistą i majątkową, władzę nad chłopami. Rzeczpospolita miała uzyskać korzyści terytorialne i handlowe. Po zawarciu układu Zygmunt III wydał huczną ucztę dla polskich dygnitarzy i bojarów moskiewskich. Ale położenie militarne wojska pod Smoleńskiem w niczym prawie się nie zmieniło. Owszem, przybyły posiłki kozackie z Ukrainy, jednak Rosjanie nadal twardo bronili miasta. W obozie polskim doszło do ostrych sporów między dowódcami, ucichły one jednak wobec wieści o zbliżaniu się potężnej armii moskiewskiej idącej na odsiecz Smoleńska. Po gorączkowych naradach Zygmunt III wysłał przeciw nadciągającej armii moskiewskiej niewielkie siły pod wodzą Żółkiewskiego.
klusmap2.gif 25.3 KB
6 czerwca 1610 r. hetman opuścił obóz polski i skierował się na Wiaźmę, ale na wiadomość o walkach pułku Aleksandra Gosiewskiego z przeważającymi siłami moskiewskimi kniazia Iwana Chowańskiego w Białej, ruszył mu na pomoc. Siły polskie były wówczas rozdrobnione, gdyż oprócz pułku Gosiewskiego ścierały się z nieprzyjacielem na pograniczu inne jednostki: Marcina Kazanowskiego, Ludwika Weyhera, Aleksandra Zborowskiego i Kozacy ukraińscy. Wojska moskiewskie także były rozdzielone. Część ich walczyła pod Białą, duża grupa Hrihorija Wałujewa i Fiodora Jeleckiego zbliżała się do Carewa Zajmiszcza, główne siły carskiego brata Dymitra Szujskiego i generała szwedzkiego, Francuza z pochodzenia, Jakuba Pontussona de la Gardie, maszerowały od strony Kaługi. Na wiadomość o nadejściu oddziałów Żółkiewskiego wojska Chowańskiego wycofały się spod Białej za Wołgę i przestały zagrażać Polakom. Po dwudniowym odpoczynku pod Białą hetman pomaszerował więc do Szujska, gdzie stanął 22 czerwca. Dwie mile za Szujskiem, pod Carowym Zajmiszczem, stały już oddziały Wałujewa i Jeleckiego, blokujące drogę do Moskwy. 23 czerwca hetman na czele pułków Kazanowskiego, Wejhera, swojego i dwóch sotni Kozaków ruszył na Carowo Zajmiszcze. Wieczorem Polacy zbliżyli się do mocno ufortyfikowanego obozu moskiewskiego. W pobliżu jego doszło do starcia pomyślnego dla Polaków. Następnego dnia Żółkiewski uderzył z całą siłą na przeciwnika, wyparł go z grobli prowadzącej na tyły obozu, osaczył Moskwicinów ze wszystkich stron, przerwał im komunikację z zapleczem. Sukces osiągnięto przy minimalnych stratach – zaledwie ponad 20 zabitych i rannych. 25 czerwca osaczone pułki moskiewskie usiłowały wydostać się z okrążenia, ale zostały z powrotem wyparte do obozu. Polacy zbudowali dwa forty koło stanowisk nieprzyjaciela, z których podjęli intensywny ostrzał ściśniętych na małej przestrzeni wojsk Wałujewa i Jeleckiego. Tymczasem w pobliże nadchodziły główne siły moskiewskie Szujskiego i de la Gardii. Wojska Żółkiewskiego znalazły się w potrzasku. Z jednej strony miały przeciw sobie 8tys. Moskwicinów zamkniętych w obozie pod Carowym Zajmiszczem, z drugiej – prawie 35 tys. żołnierzy Szujskiego i de la Gardii. Będąc w tak krytycznym położeniu Żółkiewski wykazał swój wielki kunszt dowódczy. Wykorzystując środkowe położenie między wojskami przeciwnika postanowił mianowicie zablokować częścią sił ściśnięty obóz Wałujewa i Jeleckiego, z resztą wojska uderzyć na główne siły moskiewskie, rozbić je w walnej bitwie, a następnie wrócić pod Carowo Zajmiszcze i zmusić do kapitulacji zamknięte tu siły. Wieczorem 3 lipca wojska hetmana wyruszyły skrycie przeciw armii Szujskiego i de la Gardii. Zamknięci w ufortyfikowanym obozie pod Carowem Zajmiszcze Moskwicini niczego chyba nie zauważyli, siedzieli bowiem cicho i spokojnie. Z doniesień wywiadu hetman orientował się, że między Rosjanami a cudzoziemcami występują silne antagonizmy. Dlatego zawczasu wysłał do cudzoziemców pewnego Francuza z listem, w którym wezwał żołnierzy do przejścia na polską, stronę. Niebawem Francuz wpadł w ręce dowódców zaciężników i został powieszony, treść listu doszła jednak do uszu ich podwładnych i wywołała wśród nich nastroje przychylne Polakom. Szujski zlekceważył zupełnie słabe siły hetmana. Przypuszczał, że ujdą przed nim bez walki, nie wystawił więc nawet straży na przedpolu, nie wysłał podjazdów mających obserwować poczynania wojsk polskich. Nie wiedział więc, że maszerują one nocą na pogrążony we śnie obóz moskiewski; pokonując z mozołem błotnistą drogę, pełną, kałuż i bajor po obfitych niedawno deszczach.
Bitwa: Wczesnym rankiem 4 lipca 1610 r. czoło długiej kolumny maszerującej po wąskiej drodze wyłoniło się z lasów na obszerną, polanę zajmowaną przez nieprzyjaciela. Oba wojska zrazu omal nie minęły się po drodze i dopiero dźwięki trąbek ogłaszających pobudkę naprowadziły czoło kolumny polskiej na obozy wroga. Hetman nie mógł jednak wykorzystać zaskoczenia i uderzyć prosto z marszu, wojsko było bowiem rozciągnięte na co najmniej kilka kilometrów, zmęczone szybkim tempem marszu, piechota pozostała daleko w tyle, a działka ugrzęzły gdzieś w błocie. Trzeba było więc poczekać na przybycie dalszych oddziałów, dać chwilę wytchnienia żołnierzom i koniom, uformować szyki, ponadto jeszcze rozebrać płoty rozciągające się między wsiami Pirniewo i Woskriesienskaja, utrudniające dostęp do pozycji przeciwnika. Dzięki temu żołnierze moskiewscy i cudzoziemscy zdołali się rozbudzić i ustawić w szyki.
4 VII 1610 Armia moskiewsko-cudzoziemska obozowała w dwóch grupach. Po prawej, północno-zachodniej stronie, przylegającej do rozległego lasu i wsi Pirniewo stały pułki cudzoziemskie złożone ze Szwedów, Niemców, Francuzów, Hiszpanów, Flamandów, Anglików i Szkotów. Po lewej, południowo-wschodniej stronie przyległej do rzeczki Gżać i wsi Woskriesienskaja, stali Rosjanie. Oba obozy leżały na rozległej polanie ciągnącej się daleko na północ, aż za wsie Bogajewo i Łagoczychę. Polana ta stanowiła równinę dogodną do przeprowadzenia szarż kawaleryjskich. Dopiero za obozami wroga znajdowały się dwa niewielkie wzniesienia. W pierwszym rzucie wojsk cudzoziemskich stała piechota ukryta za płotem, tylko częściowo rozebranym przez Polaków. W drugim rzucie znajdowała się jazda. Pierwsza składała się z pikinierów, muszkieterów i arkebuzerów, druga – z rajtarów zbrojnych w rapiery i pistolety. Na lewym skrzydle Szujski ustawił na przedzie piechotę pomieszaną z jazdą, z tyłu – samą jazdę. Rosjanie i cudzoziemcy mieli 11 dział, ale ich lokalizacja na polu bitwy nie została ustalona. Prawdopodobnie działa te zostały w obozie i nie odegrały żadnej roli w walce, nic bowiem o nich nie słyszymy. Maszerujący na czele polskiej kolumny pułk Zborowskiego hetman ustawił zgodnie ze zwyczajem na prawym skrzydle, postępujący za nim pułk starosty Chmielnickiego płk. Mikołaja Strusia – na lewym. Skraj prawego skrzydła zajęły pułki Kazanowskiego i Weyhera. Komendę nad nimi sprawował rotmistrz królewski Samuel Dunikowski, żołnierz wybitny uczestnik wojen moskiewskich Batorego i wypraw naddunajskich Zamoyskiego. Pułk hetmański pod wodzą kniazia płk. Janusza Poryckiego, stanął nieco z tyłu na lewo od lewego skrzydła i pełnił rolę odwodu. Między wymienionymi tu pułkami zajęły miejsce oddzielne chorągwie, nie wchodzące organicznie w skład owych pułków. Stały bardziej z tyłu i też pełniły rolę odwodu. Przybyły w ostatniej chwili oddział czterystu piechurów kozackich zajął miejsce na skraju lewego skrzydła, tuż przy płocie. Maszerujący na końcu kolumny oddział dwustu piechurów z dwoma działkami znajdował się jeszcze na drodze do Kłuszyna. Nowością taktyczną, było wydzielenie przez hetmana, na wzór Cezara, samodzielnego odwodu zapewniającego znaczną swobodę manewru podczas bitwy. Żółkiewski śmiało zastosował też ekonomię sił. Główny wysiłek skierował zrazu przeciw Moskwicinom i tu skupił większość wojska, natomiast cudzoziemców związał tylko walką przy użyciu małej części swej niewielkiej przecież armii. Po uszykowaniu wojsk Żółkiewski objechał szeregi, zachęcając żołnierzy do walki. Następnie dał znak do boju. Przy głosie bębnów i kotłów husarze czołowych chorągwi wysunęli przed siebie kopie i z ogromnym krzykiem ruszyli do szarży. Około godziny czwartej rano rozpoczęła się bitwa. Dramatyzm jej scenerii spotęgowały wywołane przez Polaków pożary wsi przyległych do pola bitwy. Sprawa nie była jednak łatwa, przeciwnik bowiem dysponował ogromną, przewagę liczebną,. Szarże odbywały się na przemian przez luki w rozebranym częściowo płocie. Pamiętnikarz szlachecki, husarz Samuel Maskiewicz, pisał o nich: ”To jedno przypomnę do uwierzenia niepodobne, że drugim rotom trafiało się razów ośm albo dziesięć przyjść do sprawy i potykać się z nieprzyjacielem (…) bo już po częstym do sprawy przychodzeniu i potykaniu się z nieprzyjacielem, jak znowu i rynsztunku nam ubywało, i siły ustawały(…) konie też już na poły zemdlone mając, bo od świtania dnia letniego aż po obiad godzin pięć pewną z nimi bez przestanku czyniąc (bitwę), już i siłę z ochotą zegnali, nad naturę ludzką czyniąc.” Hetman osiągnął jednak swój cel. Uwikłał wojska moskiewskie w długotrwały bój, mieszał je kolejnymi szarżami przeprowadzanymi siłami kilku tylko chorągwi, a sprawiającymi wrażenie, że atakuje duża masa kawalerii (bo po jednym wypadzie następował zaraz drugi siłami dalszych chorągwi, te zaś, które wykonały szarże, wracały na tyły i po krótkim odpoczynku i uzupełnieniu wyposażenia, zwłaszcza połamanych kopii, znowu wracały do walki). Doborowy, zaciężny polski husarz potrafił jednak sprostać najtrudniejszemu nawet zadaniu, wykazał przy tym zdecydowaną, wyższość nad bojarską jazdą i zaciężnymi rajtarami wroga. Przełom nastąpił po nieudanym karakolu zaciężnej rajtarii moskiewskiej. ”Widząc nas już słabnących - pisał o tym Maskiewicz - rozkazał (Szujski) dwom kornetom rajtarskim, które w pogotowiu w sprawie (tj. szyku) stały przeciwko nam, aby się z nami potkały i ci sami za łaską Najwyższego zwycięstwo nam uczynili. Bo jak skoczyli do nas nie gotowych i zarazem wypuściwszy strzelbę (tj. oddając salwę), poczęli odwrót czynić zwykłym sposobem do nabijania (pistoletów lub arkebuzów), a drudzy po nich następowali strzelając, my nie czekając póki wszyscy strzelą,, a widząc, że oni odwrót czynią (dla ponownego nabicia broni), posunęliśmy się za nimi, jeno pałasze w ręce mając, a ci zapomniawszy nabijać (raczej nie zdążywszy) i drugi raz wystrzelić, tył podali i wpadli na wszystką Moskwę, która w bramie obozowej w sprawie (szyku) stała i pomieszali jej szyki”. Szeregi moskiewskie załamały się, zwycięska jazda polska pognała za uciekającymi w stronę obozu. Część Rosjan uszła na otwarte pole, bądź przebyła wpław rzeczkę Gżać. Pozostali dopadli bram obozu i schronili się za fortyfikacjami polowymi. Po oczyszczeniu pola z niedobitków część jazdy polskiej ruszyła w pościg za uchodzącymi na północ żołnierzami. ”Moskwę nasi z łaski bożej rozgromili na milę bijąc, siekąc i dostatki ich, które bogate z sobą mieli, zabierając” - donosiła współczesna relacja. Ale część piechoty moskiewskiej pozostała jeszcze w zabudowaniach Pirniewa, gotowa walczyć do końca. Jeszcze cięższa przeprawa czekała Polaków na ich lewym skrzydle, gdzie mieli do czynienia z cudzoziemcami. Wprawdzie zaagitowani przez Żółkiewskiego Anglicy i Szkoci nie wzięli udziału w walce, ale Szwedzi, Niemcy, Francuzi i Flamandowie bili się dzielnie. Jazda polska musiała tu nacierać przez wyrwy w płocie, tylko pojedynczymi chorągwiami. ”Na wielkiej przeszkodzie był nam płot, bo Pontus przy owym płocie postawił piechotę, która naszych onymi dziurami wpadających i nazad odwracających bardzo psowała” - pisał Żółkiewski. Ustawieni za płotem muszkieterzy z bliska razili ogniem nacierających jeźdźców, osłaniający ich pikinierzy kłuli konie Polaków. Przełom nastąpił tu dopiero po przybyciu na pole bitwy piechoty z dwoma działkami, wyciągniętymi ostatecznie z błota. Mimo nie przespanej nocy i uciążliwego marszu piechurzy z ochotą ruszyli do walki. Puszkarze kilkoma celnymi strzałami rozwalili znaczną część płotu i porazili stojących za nim muszkieterów, piechurzy zasypali ich pociskami z rusznic, po czym ruszyli do natarcia na białą, broń, nie zważając na ogień przeciwnika. Nie wytrzymali tego natarcia żołnierze cudzoziemscy i odstąpili od płotu, dając drogę husarii do kolejnej szarży. Na karkach uciekających zaciężników jazda popędziła naprzód co koń wyskoczy, siekąc pałaszami, kłując koncerzami, depcząc leżących. Pierwszy etap bitwy został wygrany, ale do ostatecznego zwycięstwa było jeszcze daleko. Spędzony z pola przeciwnik zamknął się w obozach, część piechoty moskiewskiej umocniła się w Pirniewie. W pobliżu obozu cudzoziemskiego uporządkowała swe szyki oparta o pobliski las piechota cudzoziemska przesadnie chyba oceniana przez hetmana na 3 tys. żołnierzy. Dołączyła do niej znaczna grupa jazdy. Dowódcy cudzoziemców, Pontusson de la Gardie i gen. Eduard Horn, błąkali się wraz z niedobitkami w pobliskim lesie, podobnie jak kniaziowie moskiewscy Andriej Golicyn i Daniło Mezecki. Sam Szujski schronił się w obozie. Nieprzyjaciel wprawdzie był pobity w polu, ale jeszcze dość silny, zdolny do stawiania długotrwałego oporu, zwłaszcza że armia koronna była przemęczona długim marszem i ciężkim bojem, niewyspana i głodna (bo w czasie bitwy nie było czasu na posiłek), mocno już wykrwawiona. Żółkiewski znakomicie dotąd kierował przebiegiem walki, oszczędnie szafował swymi szczupłymi wojskami, nie angażował ich wszystkich do bitwy, do ostatniej chwili zachował silny odwód. Po rozbiciu wojsk moskiewskich przerzucił część wojska przeciw walczącym nadal cudzoziemcom. Gdy rozbił i tych, odwołał z pościgu jazdę i osaczył nią oba obozy wroga, a także piechotę cudzoziemską stojącą pod lasem. Sprawa nie była jednak łatwa. ”Trudno było na nie [wroga] natrzeć konnym „ - pisał potem do króla. - ”Piechoty też nie było [więcej niż] sta mojej, i p. starosty Chmielnickiego, bośmy drugich przy obozie [pod Carowym Zajmiszczem] musieli zostawić, i niebyło sposobu tych ludzi zrazić [pobić]„. Znając nastroje cudzoziemców hetman nie podejmował jednak nowej walki. Wolał spróbować innych sposobów. ”Niektórzy nasi - pisał uczestnik bitwy Mikołaj Marchocki - nic nie czynili, tylko podjeżdżali, a wabili ich: kum! kum! kum! że przedało się ich wszystkich nad sto, na ostatku dali znać [cudzoziemcy], że chcą, traktować”. Źródła historyczne różnie oceniają postawę cudzoziemców w bitwie pod Kłuszynem. Według Włocha Giovanniego Luny Anglicy i Szkoci od początku bitwy nie chcieli walczyć, natomiast Francuzi i Flamandowie walczyli dzielnie. Tymczasem autor Kroniki moskiewskiej Konrad Bussow twierdził, że już na początku bitwy dwa pułki jazdy francuskiej przeszły na polską stronę i wraz z Polakami strzelały do ludzi de la Gardiego i Moskwicinów, przyczyniając się do ich klęski. Natomiast porzucony na pastwę losu oddział piechoty niemieckiej stojący pod lasem bronił się przez pewien czas przed Polakami i zadał im znaczne straty. Dopiero gdy stracił nadzieję na pomoc ze strony biernie siedzącego w obozie Szujskiego, zdecydował się na rozmowy. Prawdopodobnie więc tylko część Francuzów uległa agitacji hetmana, pozostali natomiast walczyli aż do końca bitwy. Podczas rokowań hetman zgodził się puścić cudzoziemców wolno do domów pod warunkiem, że złożą przysięgę, iż nigdy w Moskwie nie będą służyć przeciw Rzeczypospolitej. Część z nich, zapewne kilkuset (wg innych źródeł aż 2500), wstąpiła na polską służbę. Wydaje się, że po klęsce na otwartym polu brat carski (Szujski) zupełnie stracił głowę i nie próbował w ogóle wpływać na zmianę losów bitwy. Usiłowali namówić go do działania kniaziowie Andriej Golicyn i Daniło Mezecki, którzy powrócili do obozu z kilkuset jeźdźcami i nie dawali jeszcze za wygraną.Wrócili też chory tego dnia de la Gardie i Horn. Widząc kapitulację stojących pod lasem cudzoziemców Dymitr Szujski chyłkiem uszedł z obozu i schronił się w lasach. Jego ucieczka wywołała powszechną panikę wśród pozostałych dowódców i żołnierzy. „Gnaliśmy ich (Moskwę) na mil dwie albo trzy ” pisał Maskiewicz. ” Więcej ich w pogoni poległo aniżeli na placu (bitwy)”.
Po bitwie: W pogoni uczestniczyło jednak niewiele wojska, większość bowiem rzuciła się plądrować obozy wroga. Zdobycz w nich rzeczywiście była obfita. Zwycięzcy wzięli mnóstwo złotych i srebrnych naczyń, drogich szat, futer sobolich, setki wozów, w których znajdowało się m.in. około 20 tys. florenów i 30 tys. rubli przeznaczonych na wypłatę dla cudzoziemców (Dymitr nie wypłacił ich przed bitwą, a to skłoniło m.in. zaciężników do rokowań z hetmanem). Zdobyli też kilkadziesiąt chorągwi, w tym adamaszkową obszytą złotym wzorem należącą do Dymitra, jego szyszak, szablę, buławę, karetę i wozy, wszystkie 11 dział. Cała bitwa trwała do pięciu godzin. Obie strony poniosły w niej duże straty. Źródła polskie wyolbrzymiają na ogół straty Rosjan i cudzoziemców. Tylko „Relacja o szczęśliwym powodzeniu oręża polskiego w Moskwie” podaje wiarygodnie, że cudzoziemców „do 700 na placu zabitych poległo, Moskwy w bitwie zginęło do 2000″. Według historyka szwedzkiego Videkinga poległo tylko 500 cudzoziemców. Do tych strat należy jeszcze dodać nieznaną bliżej liczbę zabitych podczas ucieczki. W sumie armia Szujskiego miała chyba nie więcej niż 5 tys. zabitych. Wszyscy wodzowie ocaleli. Według Żółkiewskiego, Szujski stracił w ucieczce konia, a nawet obuwie, i dotarł do swoich „na lichej chłopskiej szkapinie”. Natomiast de la Gardie, według Luny, został po drodze ograbiony i pobity kijami przez chłopów. Podobny los spotkał Horna. Straty polskie, według Żółkiewskiego, wynosiły ponad 100 zabitych towarzyszy, nie licząc pocztowych i piechurów (tych zwykle ginęło 2-3 razy więcej), a także 400 zabitych koni. Było też wielu rannych. Tuż po bitwie, pościgu i rabunku obozu armia polska zawróciła pod Carowo Zajmiszcze. Żołnierz zaciężny wykazał niezwykłą wytrzymałość i hart ducha, skoro po nieprzespanej nocy, morderczej bitwie i intensywnym pościgu prawie natychmiast ruszył w drogę powrotną pod obóz Wałujewa i spędził w marszu drugą noc bez snu. Rosjanie nie zauważyli odejścia wojsk spod ich obozu i przez cały dzień 4 lipca zachowywali się biernie, chociaż musieli chyba słyszeć odgłosy strzałów spod niedalekiego przecież Kłuszyna. Gdy przed świtem wojska Żółkiewskiego wróciły na swoje pozycje pod obozem moskiewskim, czuwająca tutaj piechota dała upust swej radości, wznosząc gromkie okrzyki. Początkowo Rosjanie nie dawali wiary Polakom i dopiero następnego dnia widząc z dala pojmanych jeńców z armii Szujskiego i jego chorągwie uwierzyli w zwycięstwo Żółkiewskiego i przystali na rokowania. Hetman zresztą zgodził się na wysłanie grupy żołnierzy Wałujewa na pole bitwy pod Kłuszynem, by naocznie przekonali się o polskim zwycięstwie. W tej sytuacji wódz moskiewski przyjął łagodne warunki kapitulacji postawione przez hetmana. Rosjanie uznali władzę królewicza Władysława, złożyli mu przysięgę na wierność i dołączyli do sił hetmana wyruszających teraz na Moskwę. W zamian zagwarantowano im nienaruszalność terytorialną Państwa Moskiewskiego i odstąpienie od oblężenia Smoleńska, jeśli jego załoga uzna królewicza Władysława. Po bitwie Żółkiewski wzmocniony cudzoziemcami i oddziałami Wałujewa wyruszył na Moskwę. W kilka tygodni później, 27 lipca 1610 r., grupa propolskich bojarów pod przewodem Zachara Lapunowa obaliła skompromitowanego klęską kłuszyńską Wasyla Szujskiego i przejęła władzę. 3 sierpnia wojska hetmana stanęly u bram Moskwy. Zaczęły się rokowania. Owocem ich był układ z 27 sierpnia, na mocy którego Rosjanie uznali władzę królewicza Władysława w zamian za obietnicę nienaruszalności terytorialnej Państwa Moskiewskiego. Polacy zobowiązali się też zachować dotychczasowy ustrój społeczny i polityczny Rosji, prawa Cerkwi prawosławnej, królewicz Władysław miał przyjąć prawosławie. Przyjazny Rosjanom Żółkiewski podpisał te warunki bez wiedzy króla licząc, że potwierdzi on zasady unii polsko-rosyjskiej. Po zawarciu układu 8 września Moskwa otworzyła bramy przed Polakami. Żółkiewski stanął z wojskiem na Kremlu, Wasyl i Dymitr Szujscy zostali jego jeńcami. Opuszczony przez większość stronników Dymitr Samozwaniec II zginął z rąk skrytobójców. Hetman został faktycznym panem Rosji. Ale wszystkie jego plany polityczne zniweczył niebawem Zygmunt III, który nie zaakceptował układu moskiewskiego, nadal oblegał Smoleńsk, sam chciał zostać carem. Świetne zwycięstwo hetmana pod Kłuszynem zostało zatajone przez dwór królewski, kontrastowało bowiem z niepowodzeniami wojsk Zygmunta III pod Smoleńskiem. Dopiero po zdobyciu Smoleńska w 1611 r. król uznał, że teraz jest zwycięzcą mogącym się pochlubić sukcesami swych podkomendnych. Sama wojna trwała jednak znacznie dłużej. Dopiero podpisany w 1618r. rozejm w Dywilinie przyznający Rzeczpospolitej ziemie: smoleńską, siewierską i czernihowską na jakiś czas unormował stosunki polsko-rosyjskie.
klusmap4.jpg 68.1 KB
Ocena bitwy: Pod Carowem Zajmiszczem Żółkiewski stanął wobec niesłychanie trudnego zadania. Został wzięty w kleszcze przez dwie grupy wojsk rosyjskich o wielokrotnej przewadze liczebnej. W tak trudnej sytuacji wykorzystał swoje środkowe między nimi położenie i pozostawiając część wojsk do blokady grupy pod Carowem Zajmiszczem (ok. 8tys. Rosjan blokowało 800 piechoty, 700 jazdy i ok. 4000 Kozaków), z resztą wojsk ruszył pod Kłuszyn. Chciał zaskoczyć dufnego w swą przytłaczającą przewagę przeciwnika. Zaskoczenie jednak nie udało się. Pod Kłuszynem okazało się, że należy najpierw przygotować teren. W tym celu zabudowania i płoty otaczające obozy rosyjsk i i wojsk zaciężnych należało spalić. Ogień oczywiście zaalarmował przeciwnika, który miał czas przygotować się do boju. Sytuacja była niesłychanie trudna. Atak 5-krotnie liczniejszego, mającego oparcie w obozach wroga, graniczył z szaleństwem. Co prawda Żółkiewski umiejętnie stosował ekonomię sił, dokonywał trafnych wyborów (np. jeśli chodzi o kolejność ataków poszczególnych ugrupowań), ale wszystko to nie musiało (przy lepszym dowodzeniu strony przeciwnej) doprowadzić do sukcesu. Polacy mimo wszystko mieli w tej bitwie sporo szczęścia. Jak więc należy ocenić samego Żółkiewskiego? Czy był to geniusz, czy szaleniec, zadufany w sobie pyszałek? Aby na to pytanie odpowiedzieć, trzeba zdać sobie sprawę jaka była alternatywa. Pozostanie pod Carowem Zajmiszczem groziło katastrofą (w chwili nastąpienia armii Szujskiego), plan zaatakowania wojsk Szujskiego pod Kłuszynem mógł się skończyć pełnym sukcesem pod tym jednak warunkiem, że (tak jak to planował Żółkiewski) wykorzysta się czynnik zaskoczenia. Nie była więc to decyzja szaleńca. Zaskoczenie jak już wcześniej pisałem nie udało się i Żółkiewski stanął przed alternatywą: uderzać, czy wycofać się. Odwrót niczego by nie zmienił w ogólnym położeniu armii polskiej, doprowadzić mógłby tylko do upadku morale. Żółkiewski miał jednak bardzo poważny atut w ręku- ponad 5,5 tys. doborowej husarii, z którą nie musiał się obawiać starć w otwartym polu. Postanowił spróbować szczęścia. Udało mu się spędzić przeciwnika z pola, ale pozostały jeszcze dwa obozy, o których zdobyciu nie miał co marzyć (bez dużej ilości piechoty, której pod Kłuszynem nie miał, a tą co miał – w niewystarczającej zresztą liczbie- wykorzystał pod Carowem Zajmiszczem). Ale doprowadził w ten sposób przynajmniej do upadku ducha we wrogich obozach (co na jakiś czas chronił go przed ofensywą z ich strony). W tej sytuacji wykorzystał jeszcze swój jeden talent – zdolności dyplomatyczne. Przeciągając cudzoziemców na swoją stronę doprowadził do całkowitego upadku ducha wśród Rosjan. Wszystkie więc działania jakie podejmował Żółkiewski miały szansę powodzenia. Były z góry obliczone i wyrachowane. Każda z decyzji jaką podejmował prowadziły do poprawienia sytuacji wojsk polskich. I choć wynik końcowy przerósł oczekiwania – nie było to dziełem li tylko przypadku.
Rola husarii: Rola husarii w bitwie była dominująca. W skład liczącej ok. 6800 ludzi armii polskiej wchodziło aż 5556 husarzy. Jej znaczenie nie wynikało jednak tylko z jej liczby. Husaria przez wielokrotnie ponawiane szarże (niektóre chorągwie szarżowały nawet 8-10 razy) eliminowała z walk kolejno poszczególne siły przeciwników. W bitwie tej, jak w mało której uwidacznia się jej wartość bojowa.
hrysXVII.jpg 17.6 KB
Oprócz jej olbrzymiej wytrzymałości i odporności pokazała także, że jest jazdą uniwersalną. Potrafiła ona pokonywać jazdę tak wschodniego (lekka jazda moskiewska), jak i zachodniego (zaciężni rajtarzy) typu. Przełamywała piechotę zachodnią (mimo bardzo ciężkich warunków- o czym dalej). Ale właśnie ta bitwa pokazała, że nawet husaria ma słabe punkty. Na uwagę zasługuje moment, gdy w czasie bitwy husaria próbuje spędzić z pola zaciężną piechotę cudzoziemską. Okazało się, że tak zdawałoby się nieistotna przeszkoda jaką był jedynie w części rozebrany płot, potrafi stać się mocnym oparciem dla walczącj zza niego piechoty. Jedynie własna piechota (bardzo zresztą nieliczna) wsparta ogniem dwóch działek, była w stanie zmusić przeciwnika do odstąpienia od tej osłony. Pozbawieni jej stali się już łatwym łupem dla kolejnego ataku husarii. O czym to świadczy? Należy pamiętać, że nigdy w historii nie było, nie ma i nie będzie jakiegoś typu wojsk, które zawsze będą zwyciężać. Każde zwycięstwo jest sumą bardzo wielu czynników z których wartość bojowa danej formacji jest tylko jednym z nich (czasem mniej, czasem bardziej znaczącym). Na zwycięstwo lub porażkę wpływają także inne- takie jak umiejętność wykorzystania walorów własnych, umiejętność skorzystanie ze słabych stron przeciwnika a neutralizowania mocnych i wiele, wiele innych. Rola dowódcy polega na tym aby wszystkie te czynniki sprowadził do poziomu dla siebie optymalnego, aby to równanie z wieloma zmiennymi rozwiązać lepiej niż przeciwnik. Dlaczego piszę o tym w tym miejscu? Dlaczego poruszam te sprawy akurat tutaj, przy opisie tak spektakularnego zwycięstwa polskiej husarii? Przecież od 110 lat (tzn. od chwili jej powstania) nie poniosła ona żadnej klęski. Niejednokrotnie pokonywała w tym czasie wielokrotnie liczniejszego przeciwnika. Szło za nią powiedzenie „gdzie husaria- tam zwycięstwo”. A jednak. A jednak nigdy nie należy zapominać, że prędzej czy później znajdzie się ktoś, kto będzie umiał lepiej układać i rozwiązywać równania. I taki ktoś w końcu się znalazł. Ale to już inna, późniejsza historia. Tutaj najważniejsze jest zwrócenie uwagi na rzecz pozornie oczywistą. Sama kawaleria nie jest w stanie sprostać wszystkim zadaniom. W przypadku husarii mogliśmy o tym zapomnieć patrząc na jej błyskotliwe zwycięstwa. Ba! Może się to wydawać zaskakujące, ale husaria wykazała się nawet taką umiejętnością jak zdobywanie zamków (jak to miało miejsce parę lat wcześniej- w stosunku do opisywanej bitwy- w Inflantach). Odnotujmy więc: umocnienia polowe -nawet te prowizoryczne- są w stanie bardzo ograniczyć skuteczność działań kawalerii (w tym oczywiście także husarii). Przy opracowaniu tej bitwy korzystałem z następujących materiałów:
„Sławne bitwy Polaków” Leszek Podhorodecki
„Szymona Kobylińskiego gawędy o broni i mundurze” Szymon Kobyliński
„Moskwa w rękach Polaków. Pamiętniki dowódców i oficerów…” wyboru i opracowania pamiętników dokonali Marek Kubala i Tomasz Ściężor
BTWY
http://www.husaria.jest.pl/kluszyn.html