Milczące muzeum Dla Żmijewskiego ta kawiarnia wydaje się być za głośna. Poszukuje więc innego lokum. Jest niedbale ubrany na czarno. Wciąż bawi się w ręku swoim telefonem komórkowym. Odczuwa presję, odwraca wzrok od osoby naprzeciwko, skupia się na rozmowie, jak gdyby ktoś za nim szeptał. Uważaj co mówisz. Tylko raz wydostaje się to z niego: "Sądzę, że to dobrze, że ci berlińscy wojownicy pomogli nam w Warszawie przeciwko faszystom". Odnosi się to do Antify, która pojechała do Polski, pomóc w bijatyce. Mieliśmy więc do czynienia z oficjalnym stwierdzeniem czołowego działacza "Krytyki Politycznej", w którym określa on ludzi świętujących 11 listopada jako "faszystów", a za właściwe, godne podziękowań, uznaje wzywanie niemieckich bojówkarzy komunistycznych do Warszawy - by się z polskimi patriotami rozprawili. Mamy gloryfikację przemocy jako sposobu dyskursu publicznego (swoją drogą czy FAZ pisałby równie obojętnie o polskich bojówkarzach działających w Berlinie?). No i mamy najważniejsze pytanie: jakim prawem polski podatnik musi łożyć miliony na środowisko tak skrajne, traktujące świętowanie 11 listopada z flagami narodowymi jako "faszyzm" - a więc tak samo jak staliniści? Ale na to pytanie premier Tusk, odpowiedzialny za wspieranie "Krytyki Politycznej", zapewne nie odpowie. Bo choć brakuje dziś w państwie PO pieniędzy dla chorych dzieci, które są odprawiane spod drzwi Centrum Zdrowia Dziecka, to nie brakuje na takie zabawy jak specjalne warsztaty o nazwie "Bliskość i seksualność", skierowane do osób homoseksualnych i transseksualnych. To nie pierwsze tego typu "warsztaty". Podobne przeprowadzono w czerwcu ubiegłego roku. Organizatorzy tak zachęcają do przybycia. Niektóre ze zdań są mocno groteskowe i ocierają się o granice dobrego smaku:
Ważnym elementem warsztatów będzie przyjrzenie się na ile zachowania kobiet i mężczyzn o homoseksualnej orientacji psychoseksualnej są analogiczne w sferze intymności i seksualności do zachowań osób heteroseksualnych, a na ile odznaczają się własną specyfiką. Nasz warsztat łączy w sobie elementy krótkich wykładów, ćwiczeń ukazujących jak przekładać wiedzę teoretyczną na umiejętności praktyczne oraz otwartych dyskusji w grupie i dzielenia się własnymi doświadczeniami - czytamy na stronie warszawa.ngo.pl. Gdyby komuś było mało, organizatorzy chwalą się tym, nad czym "szczególnie będą pracować":
- skutecznym docieraniem do własnych potrzeb w sferze intymno-seksualnej
- jasnym wyrażaniem swoich potrzeb wobec partnera/partnerki bez wstydu i zażenowania
- rolą fantazji seksualnych - piszą organizatorzy związani z Fundacją ETOH.
Nie przeszkadza to platformerskim władzom miasta w dofinansowaniu kolejnych tego typu warsztatów. Wpisuje się to w szerszą politykę PO, która hojnie i na każdym możliwym polu finansuje lewicowe organizacje. Antifa, HGW
Walka miejska – potrzeba formowania Polskich Oddziałów ParamilitarnychKomentarz:
Cytuję. “Wywołany przez żydowskie banki kryzys hipoteczny w Hiszpanii wybudował domy i mieszkania Sefardyjczykom. Polskie firmy budowlane są na skraju bankructwa. W Warszawie oraz innych polskich miastach stoją całe puste osiedla (bo Polacy pracujący za miskę zupy dla Żydów nie mają z czego kupić mieszkań) czekające na zapowiadanych przez Żyda Sławomira Sierakowskiego 3,5 mln Aszkenazyjczyków. Jeżeli teraz nie podejmiemy walki z żydostwem nasze dzieci i wnuki nigdy nam tego nie wybaczą! Nasze przyszłe pokolenia podobnie jak my będą pracować na pasożytów i płacić dla nich podatki, podobnie jak my. Każdego dnia gdy wstaję z łóżka nie mogę w to uwierzyć, że nie mieszkam w Polsce, lecz w chazarskiej kolonii. Jak teraz czegoś nie zrobimy, do końca życia nie wybaczymy sobie, że mogliśmy odzyskać niepodległość, a nie podjęliśmy nawet walki. Nasi przodkowie walczący pod Grunwaldem i wypędzający szwedzką nawałę przewracają się w grobach, że daliśmy się podporządkować temu czemuś, czego nawet piekło nie mogło wytrzymać i wysłało na Ziemię.Nie ma już Polski i Narodu Polskiego, bo gdyby istniał już dawno wygnałby szatańskie chazarskie pomioty tam skąd przyszły – na podkaukaskie stepy. Ostatnią nadzieją, ostatnimi prawdziwymi patriotami są polscy kibice, którzy wbrew żydomediom są ostoją rycerskich cnót. Musimy szerzyć prawdę o żydowskiej okupacji Polski wśród kibiców, którzy jej nie znają. Piszmy maile do stowarzyszeń kibiców wszystkich klubów głosząc prawdę, że “polskie” elity są potomkami tych co mordowali Polski Naród w katowniach NKWD i UB, oraz przyczynili się do rozbiorów Polski. Jednocząc polskich kibiców możemy zebrać rzeszę 300 tyś. najwaleczniejszych Polaków, czyli siły dwukrotnie przewyższające Polskie Wojsko. Wszyscy wiemy, że szykuje się III wojna światowa, wiec musimy się do niej przygotowywać niezależnie, czy będziemy z kimś walczyć, czy nie – si vis pacem para bellum. Na bazie stowarzyszeń polskich kibiców możemy restaurować Narodowe Siły Zbrojne w liczbie dwukrotnie przewyższającej polskie wojsko, lecz znacznie sprawniejsze w miejskiej walce. Restaurujmy NSZ, a żadna żydowska kolonizacja nam nie grozi.” Komentarz Jarek Kefir: czym uzbroić nowe formacje paramilitarne:
-zapisujcie się masowo do strzelnic, które widząc biznes, zaczną budować nowe ośrodki;
-zabiegajcie o pozwolenia na broń myśliwską;
-zabiegajcie masowo o pozwolenie na broń palną (pistolety), to trudne w PL, ale czasami się udaje;
-najważniejsze: kupujcie masowo repliki broni prochowej, czyli współcześnie produkowane, wysoko jakościowe repliki broni palnej sprzed 1850 roku. Taką bronią można się serio obronić, jeśli przejdzie się odpowiednie przeszkolenie i jest się szybkim w jej obsłudze. Jest to broń w pełni legalna dla każdego powyżej 18 lat, bez zezwolenia. Jednak taką bronią, jeśli nie umiesz się nią posługiwać – można zrobić sporą krzywdę lub nawet zabić! Co z tego, że posiadasz broń, skoro nie umiesz z niej korzystać? Pamiętaj o tym!
-broń gładkolufowa – tutaj trzeba zainwestować co najmniej 1000 – 1500 zł i kupić taką wiatrówkę (o najsilniejszej dozwolonej mocy), której pocisk potrafi przebić się przez kość. Broń legalna, bez zezwolenia.
-zapisujcie się na kursy typu krav maga, dbajcie o kondycję i dobrą dietę, wyrabiajcie sobie bicepsy na siłowni – to chyba oczywiste;
-korzystajcie z petard hukowych o najcięższym kalibrze (achtungi, mini-granaty), ze świec dymnych, z pirotechniki (przydatna w walce miejskiej – chwilowe ogłuszenie i dezorientacja przeciwnika).;
-radiostacje – ważny jest nasłuch elektroniczny formacji policyjnych na częstotliwościach dla nich przeznaczonych (czy to, w XXI wieku, jeszcze możliwe?);
-w razie walk miejskich – budujcie barykady z samochodów, wyrwanych fragmentów asfaltu, itp., w kluczowych miejscach;
-działajcie wyłącznie na terenie, który znacie – system bram w kamienicach, schronień za blokowiskami, przejścia w parkach, laskach, nieużytkach, trudne do penetracji i nieznane przez policję, między dzielnicami, kwartałami domów itp.
-schronienia i bazy w zrujnowanych zakładach produkcyjnych, w ruinach itp.;
-starajcie się zawrzeć sojusz z bezdomnimi – oni każdego dnia walczą ze śmiercią głodową i nie mają nic do stracenia; wg szacunków z 2010 roku, jest ich w Polsce 350.000;
-w razie mobilizacji wojska czy żandarmerii wojskowej w centrum miasta, wycofać się na przedmieścia i rozproszyć się na małe grupki, dalej kontynuując cele;
-oszczędzać każdy nabój, każdą broń np prochową, każdego człowieka; nie podejmować działań emocjonalnych typu: “Powstanie Listopadowe – ahoj na Ruska!”. Zimna taktyka i opanowanie to podstawa;
-działać w rozproszeniu. W dużych miastach, takich jak np Radom, Lublin, Kielce, unikać centralizacji przywództwa. Wiadomo – przywódcę można w każdej chwili aresztować na długie miesiące (vide: Staruchowicz) albo po prostu zabić; -Wzorujcie się na niezależnej blogosferze: blogów i stron jest tysiące, które tworzą raczej luźne, niewielkie sojusze – nie mamy centralnego kierownictwa;
-staraj się działać w obrębie własnej dzielnicy; rozwieszać ulotki na bramach o spotkaniach na których wygłaszane będą uświadamiające przemowy, itp.;
-wydelegujcie tzw. “zbrojne oddziały internetowe”, przypominające oddziały naszych przeciwników, czyli hasbarę. Waszym zadaniem będzie pisanie na forach policyjnych, myśliwskich, wojskowych – celem poszerzenia świadomości wśród służb porządkowych, szerzenia patriotyzmu, ew. nawiązania kontaktów. Niech osoby walczące w takiej internetowej info-wojnie będą do tego kompetentne. Nie mogą być to osoby o radykalnych poglądach, nie mogą to być osoby wieszczące kult UFO itp, muszą być to osoby mające dobry styl pisarski, najlepiej wyrobione w pisaniu na forach;
-unikajcie w miarę możliwości atakowania celów cywilnych, nawet podpalania samochodów – zostanie to bezlitośnie wykorzystane przez ścierwomedia!;
-poszerzcie wiedzę o działach LRAD – Long Range Acoustic Device – są to nowoczesne bronie masowego rażenia, które mogą w zależności od natężenia decybeli – albo skutecznie rozproszyć tłum, albo uszkodzić słuch lub wręcz zabić setki / tysiące ludzi. W miarę możliwości, dokonujcie sabotażu takich dział LRAD, w Polsce jest ich niewiele – a jest to priorytet! Ta broń w ręku troglodytów może być cholernie niebezpieczna. Gdy widzicie LRAD wycelowane w Was i obok oddziały wojska – spieprzajcie gdzie pieprz rośnie. Skuteczną bronią przeciwko LRAD są.. najzwyklejsze słuchawki na uszy. Nie wiem czy te małe słuchawki chronią w pełni, ale postarajcie się mieć je w kieszeni.
Jarek Kefir
Putin i Łukaszenka idą śladem Napoleona Miałem ostatnio okazję wysłuchać ciekawego referatu dotyczącego Białorusi, sytuacji tamtejszych Polaków i katolików, a wszystko to autorstwa Polki pochodzącej z tamtych terenów. Po wystąpieniu miała miejsce interesująca dyskusja na temat Aleksandra Łukaszenki i jego „reżimu”. Referat i dyskusja utwierdziły mnie w przekonaniu, któremu wyraz dawałem także i na tych łamach, że polskie media falsyfikują istotę takich systemów politycznych jak właśnie białoruski (i rosyjski), a także pozycje polityczne tamtejszej opozycji. Już przy „aferze” Pussy Riot charakterystyczna była argumentacja świętokradczych „artystek”: twierdziły one, że dokonały profanacji prawosławnej świątyni, aby zaprotestować przeciw wsparciu, którego Cerkiew udziela rządom Władimira Putina. Masowe poparcie rosyjskiej „demokratycznej opozycji” i przytaczane przy tej okazji opinie samych opozycjonistów wyraźnie wskazywały, że nurt ten ma charakter radykalnie antyklerykalny, głosząc emancypację nie tylko od Putina, lecz i od tradycji prawosławnej, Cerkwi i religii jako takiej. Innymi słowy: jakkolwiek Putin i jego ekipa pochodzą ze środowiska komunistycznego, to atakowany jest pod tymi samymi hasłami, pod którym jakobini atakowali Ludwika XVI, czyli rozbicia sojuszu Tronu i Ołtarza. Wskazywało to, że były oficer KGB – niczym Napoleon Bonaparte we Francji – zbudował w swoim kraju system polityczny, w którym byli rewolucjoniści panują na wzór konserwatywnych monarchów i są z tego powodu zajadle krytykowani przez tych rewolucjonistów, którzy protestują przeciw przekształceniu postkomunistycznego systemu politycznego w system wzorujący się na tradycyjnym. Putin to nowy car, odwołujący się do tradycji prawosławia, przeciwko któremu występują nowi bolszewicy, mieńszewicy, kadeci i eserzy, zarzucający mu zdradę i porzucenie idei lewicy. Z tego, co wiem o Białorusi, a co zostało potwierdzone przez wspomniany na początku wykład, wynika, że w Mińsku mamy identyczną sytuację. Cerkiew prawosławna wspiera Łukaszenkę. Ten ostatni – jakkolwiek przyznaje się, że w Boga nie wierzy – szanuje i wspiera Cerkiew, ponieważ prawosławie postrzega jako część tradycji. Kościół katolicki jest w pełni tolerowany i może ewangelizować obywateli tego kraju pod warunkiem, że nie zajmuje się krytyką władzy. Katolikom zwrócono zrabowane im za czasów radzieckich świątynie. Co ciekawe, Łukaszenka, niczym rasowy konserwatywny polityk, zwalcza protestantyzm, widząc w nim źródło doktryn liberalno-demokratycznych. Joseph de Maistre i Juan Donoso Cortés muszą z uśmiechem patrzeć na tę politykę religijną, ponieważ to nic innego jak właśnie sojusz Tronu i Ołtarza przeciwko liberalizmowi płynącemu z Zachodu, czy to w postaci doktryn demoliberalnych, czy też – przygotowujących im podłoże – doktryn protestanckiego indywidualizmu. W trakcie wykładu kolejny raz potwierdzona została także teoria, że Łukaszenka nie zwalcza miejscowych Polaków i zdecydowanie należy odróżnić Związek Polaków na Białorusi od problematyki polskości. Niestety, ZPB zdaje się zajmować wszystkim, tylko nie problemami mieszkających tam naszych rodaków. Związek nie walczy o prawa mniejszości polskiej, lecz o tzw. prawa człowieka. Czyli zamiast skupiać się na kwestii polskich szkół, zabytków, kultury, zajmuje się zwalczaniem „niedemokratycznego reżimu”, który „fałszuje wybory” i pozostaje w sojuszu z religią przeciwko „suwerennemu narodowi”. Czyli ZPB jest organizacją na wskroś upolitycznioną, stanowiąc rodzaj opozycyjnej partii politycznej, mającej na celu obalenie prawowitych władz. Mówiąc wprost: to grupa anarchistów i jakobinów, walcząca z Łukaszenką o „niezbywalne prawa ludu”, niczym Robespierre wojujący z monarchią burbońską. Jest więc traktowany nie jako związek reprezentujący grupę etniczną, lecz jako grupa politycznych kontestatorów. To tylko w narracji demoliberalnych mediów – szczególnie pewnej „gazety” – na Białorusi toczy się spór o polskość. W rzeczywistości mamy do czynienia z próbą eksportu wartości i doktryn zmierzchającego Zachodu na Wschód. W polskich mediach od dość dawna mamy skrajnie wypaczony wizerunek zarówno charakteru tamtejszych rządów, jak i opozycji. W dominującej narracji medialnej wygląda to tak, że z jednej strony mamy „postkomunistycznych” przywódców, wywodzących się z sił starego ustroju lub wręcz jego służb specjalnych – z drugiej zaś demokratów, walczących o zbudowanie na Wschodzie liberalnych demokracji na wzór zachodni. Gdybyśmy mieli to opisać na tradycyjnej osi lewica-prawica, to wyglądałoby to tak: przeciwko skrajnie lewicowej władzy występuje centrowa opozycja. W świetle tego, co wiemy o rzeczywistych rządach Łukaszenki na Białorusi, a Putina w Rosji, sprawa wygląda inaczej. Mamy tutaj nową wersję bonapartyzmu, czyli ludzi wyrosłych z rewolucji, którzy przejąwszy władzę, postanowili ją ustabilizować na wzór tradycyjnego, monarchicznego porządku politycznego, odwołując się wprost do sojuszu Tronu i Ołtarza. Przeciwko nim wystąpiła opozycja, także wywodząca się z obozu rewolucyjnego, która odwołuje się do wizji świata liberalnej, republikańskiej i antyklerykalnej żyrondy. Na tradycyjnej osi lewica prawica sytuacja wygląda następująco: przeciwko zmierzającemu coraz bardziej na prawo autorytaryzmowi mobilizują się siły polityczne, które atakują go z lewej strony. Oto powtórka klasycznego sporu Napoleona z Dyrektoriatem, a następnie tzw. doktrynerami (liberałowie). Spór ówczesny wygrał Napoleon, restaurując monarchię (jakkolwiek odległą od zasad legitymizmu), odbudowując hierarchiczny charakter społeczeństwa i zawierając konkordat z Kościołem katolickim. Putin i Łukaszenka idą dziś śladem Cesarza Francuzów: zwalczają lokalnych demoliberałów, odbudowali autorytarny ustrój, zawarli sojusz z tradycyjnymi wyznaniami. Przy alternatywie Napoleon versus żyronda miejsce konserwatysty jest oczywiście po stronie Porządku przeciwko Chaosowi. Wielomski
Dziewięć podobieństw Romneya do Obamy Czy wybór Mitta Romneya na prezydenta USA przyniesie jakiekolwiek wymierne zmiany gospodarce amerykańskiej – i co za tym idzie, całemu światu? Romney należy do tej kategorii polityków, którzy w czasie kampanii wyborczej głoszą hasła konserwatywnoliberalne, a w czasie urzędowania przeobrażają się najprawdopodobniej w bezwolnych populistów. Wśród wielu punktów programu wyborczego Mitta Romneya najbardziej atakowany jest jego pomysł obniżenia najwyższej stawki podatku dochodowego z 35% do 25%. Oczywiście zmiana ta ma objąć jedynie osoby, których indywidualne dochody przekraczają próg podatkowy 388.355 $, lub małżeństwa rozliczające się osobno, których dochód roczny przekracza nieco ponad 194 tys. dolarów. Brana jest przy tym pod uwagę efektywna stopa podatkowa płacona przez osoby z górnej kategorii dochodów, które żyją z zysków kapitałowych, odsetek, dywidend, akcji i innych inwestycji.
Niskie podatki a wzrost gospodarczy Mitt Romney uważa, że obniżenie najwyższej stawki do 25% spowoduje gwałtowne zwiększenie nakładów kierowanych na inwestycje wewnętrzne, a tym samym wzrost gospodarczy. Specjaliści są jednak bardzo sceptyczni co do oczekiwanych rezultatów takiej operacji. 26 września 2012 roku konserwatywny dziennik „Washington Post” umieścił w dziale „Opinie” artykuł publicystki Ruth Marcus, która w ciekawy sposób wypunktowała „błędy i pułapki” w programie ekonomicznym Mitta Romneya. Pierwszą z nich jest przekonanie, że obniżenie stawek podatku dochodowego automatycznie generuje wzrost PKB kraju. Nic bardziej mylnego. W latach 1950-1970 gospodarka amerykańska rosła w przeciętnym tempie 3,9% PKB w skali roku, mimo że najwyższa stawka podatku dochodowego od osób fizycznych w tym okresie wynosiła aż 84,8%. Ktoś słusznie zauważy, że na kształtowanie się największej gospodarki świata w tamtych latach wpływ miało wiele czynników dodatkowych. Mówimy tu bowiem o okresie, w którym Ameryka była zaangażowana w dwie bardzo kapitałochłonne wojny – najpierw na Półwyspie Koreańskim, a później w Wietnamie. Ale już od 1987 do 2010 roku najwyższa stawka podatku dochodowego została obniżona do poziomu 36,4 procent. Zgodnie z romneyowskim sposobem myślenia, Ameryka powinna była więc odnotować większy wzrost PKB. Jednak w tym okresie wzrost spadł do średnio 2,9% w skali roku. Prosta zasada mówiąca, że „niższe stawki podatku dochodowego zawsze generują wyższy wzrost gospodarczy”, nigdy nie zadziałała. W latach 1993-2002 prezydent Bill Clinton podniósł najwyższą stawkę opodatkowania do 39,5%. Wzrost gospodarczy znacznie przyspieszył i w ciągu tych ośmiu lat wynosił średnio 3,7 procent. Jak widać, same ulgi fiskalne niewiele wnoszą do gospodarki, jeżeli nie są wsparte szeregiem innych bodźców, o których najwyraźniej Mitt Romney zapomina.
Węzeł gordyjski budżetu Cztery lata temu Barack Obama obiecywał, że pod koniec jego pierwszej kadencji jako prezydenta federalny deficyt budżetowy zostanie zredukowany przynajmniej o połowę. Tymczasem pod koniec pierwszej kadencji deficyt budżetowy USA wzrósł w wyniku polityki tego prezydenta dziesięciokrotnie – ze 162 miliardów do około 1,4 biliona dolarów. Stan finansów, nad którym być może wkrótce kontrolę przejmie Mitt Romney, jest – delikatnie mówiąc – nieciekawy. To największe na świecie zadłużenie i prawdopodobnie największe zadłużenie publiczne w dziejach świata. Jednocześnie warto pamiętać, że gospodarka amerykańska to jedyny organizm gospodarczy na naszej planecie, który jest w stanie rozwijać się efektywnie przy tak gigantycznym zadłużeniu. Ale czy Romney ma pomysł na zduszenie tego potwora? Obaj kandydaci do Białego Domu podkreślają, że obecny kształt budżetu państwa jest priorytetem na ich liście reform. Jednak ich podejście do naprawy finansów publicznych jest tylko pozornie odmienne. Kandydat republikański proponuje gwałtowną redukcję aparatu urzędniczego, likwidację licznych agencji i redukcję funkcji nadrzędnych rządu federalnego w stosunku do wielu instytucji stanowych i lokalnych. Są to jednak bardzo pobożne i nierealne życzenia. Struktura instytucji federalnych w USA przypomina gigantyczną i trudną do objęcia pajęczynę biur, agencji i subagencji, których kompetencje niejednokrotnie się nakładają, tworząc chaos organizacyjny. Jednocześnie Mitt Romney jest przekonany, że wraz z obniżeniem podatków i redukcją aparatu państwowego należy znacząco podnieść wydatki na obronność kraju. Zamówienia rządowe mają rzekomo zapewnić ożywienie gospodarcze w branży hutniczej, stoczniowej, lotniczej, technologii IT, energetycznej itd. Ale jak to bywa w sztukach Czechowa, skoro w akcie pierwszym widzimy dubeltówkę na ścianie, to jest niemal pewne, że w dalszych aktach będzie ona musiała wystrzelić. Tak też jest z armią, której arsenał pęka w szwach. Być może kandydat republikański liczy, że na początku przyszłego roku dojdzie do długo oczekiwanego konfliktu z Iranem. Cóż jednak, jeśli Iran pójdzie w ślady Iraku lub Libii i wojna okaże się jedynie niewielką zadymą lokalną? Obama odpowiada na pomysły Romneya w sposób krótki: nie podnosimy budżetu militarnego kraju, ponieważ nas na to nie stać. Zaś w polityce fiskalnej należy zastosować starą metodę socjalizmu kubańkiego: podnieść podatki najbogatszym i obniżyć uboższym. Jak Obama zamierza to uczynić, skoro chce zachować w nienaruszonej postaci programy ubezpieczeń społecznych – Medicare i Medicaid – pozostaje już jego tajemnicą.Tymczasem to właśnie te trzy programy rządowe generują 40% wydatków federalnych, a w ciągu najbliższej dekady pochłaniane przez nie sumy wzrosną dwukrotnie, ponieważ pokolenie powojennego wzrostu demograficznego – największego w historii USA – powoli przechodzi na emeryturę.
Czym oni się różnią? Jak widać, obaj kandydaci, chociaż pozornie się różnią, nie znają cudownego sposobu na rozwiązanie budżetowego węzła gordyjskiego. Obaj wygłaszają poglądy śmiesznie proste, żeby nie powiedzieć: dziecinnie naiwne. Mitt Romney nie powiedział nawet, do jakiej kwoty docelowej chce obniżyć deficyt budżetu federalnego. Obiecuje jedynie, że budżet będzie zbalansowany w ciągu najbliższych 8-10 lat. Tymczasem nawet Obama określił jasno – choć to całkowicie nierealne – że w ciągu dekady zamierza obniżyć dług publiczny o 5,3 biliona dolarów. Śmiechu warte, ale przynajmniej konkretne. Duża część prawicowych publicystów uważa, że wybór między Barackiem Obamą a Mittem Romneyem ma w tym roku charakter nieco kosmetyczny. Jeden z felietonistów prawicowego portalu „The American Dream” rozpoczyna swój esej od słów: „Przed jakim przygnębiającym wyborem stoi znowu w tym roku naród amerykański”. Wielu Amerykanów myśli podobnie. Są sfrustrowani, że nie nastąpią radykalne zmiany w gospodarce i polityce. W ich opinii – a stanowić oni mogą potencjalnie nawet kilkadziesiąt milionów wyborców – między Romneyem a Obamą nie ma zasadniczych różnic programowych ani osobowościowych. Jedyną rzeczą, która przeważa szalę na rzecz Romneya, jest fakt, że na zastępcę wybrał sobie zdecydowanego wolnorynkowca, choć jak twierdzą złośliwcy, bardziej na to miejsce pasowałby Obama. Duża część amerykańskiej prawicy uważa, że Mitt Romney w 9 kwestiach głównych niczym nie różni się od Obamy.
Po pierwsze: obaj politycy popierają Troubled Asset Relief Program (TARP) – stworzony jeszcze przez administrację George’a W. Busha program narodowy mający na celu wzmocnienie sektora finansów publicznych poprzez wykupienie przez rząd aktywów i papierów wartościowych firm dotkniętych kryzysem gospodarczym. Pierwotnie rząd chciał przeznaczyć na ten program 700 mld dolarów, ale w marcu 2012 roku Biuro Budżetowe Kongresu (CBO) stwierdziło, że koszt całkowity tego iście socjalistycznego pomysłu, w tym dotacje dla programów hipotecznych, wyniesie 431 miliardów dolarów. W ten oto sposób państwo amerykańskie uczy obywateli, że niegospodarność głównych graczy giełdowych nie musi być karana, ale wręcz przeciwnie – jeżeli są to kumple polityczni polityków z Waszyngtonu, to mogą liczyć na spłatę długów pieniędzmi podatników. Mitt Romney nie tylko popiera pakiety stymulacyjne Obamy, które są jeszcze inna formą nagradzania niegospodarności, ale podkreśla wręcz na każdym kroku, że pakiet stymulacyjny wspierający przemysł samochodowy był jego autorskim pomysłem. Z tego zapewne powodu obaj kandydaci na najwyższy urząd w państwie w równym stopniu nie popierają zrównoważenia budżetu, ponieważ deficyt będzie potrzebny na kolejne pakiety stymulacyjne w ramach rewanżu dla sponsorów kampanii wyborczej przyszłego prezydenta.
Po drugie: obaj kandydaci reprezentują to samo zdanie w kwestii budowy tzw. wielkiego rządu, która przejawia się przede wszystkim bezwarunkowym poparciem dla całkowitej autonomii Systemu Rezerwy Federalnej jako ostatecznego decydenta w polityce walutowej państwa. Barack Obama i Mitt Romney potwierdzali wielokrotnie w wywiadach prasowych, że prezydent nie powinien kwestionować „niepodległości” Rezerwy Federalnej. Obaj panowie stwierdzili, że prezes Rezerwy Federalnej Ben Bernanke wykonał dobrą robotę w czasie ostatniego kryzysu finansowego i zasługuje na drugą kadencję, mimo że Ameryką wstrząsnęła ostatnio wiadomość, że Fed zamierza dokonać bardzo ryzykownej operacji polegającej na wykupywaniu rządowych papierów wartościowych z pokryciem hipotecznym za 40 miliardów dolarów miesięcznie. Jest to kolejny etap zabawy w programy stymulacyjne, które naruszają zasady wolnorynkowe i nagradzają niegospodarność.
Po trzecie: obaj kandydaci uznali, że amerykański sekretarz skarbu Timothy Geithner wykonał dobrą robotę, mimo że jest powszechnie krytykowany za politykę zadłużenia państwa i niegospodarności w sferze biurokratycznej.
Po czwarte: Mitt Romney kreuje się na praojca idei „darmowego” systemu opieki zdrowotnej zwanego powszechnie Obamacare. Mitt Romney nigdy nie skrytykował więc samej koncepcji, a jedynie metody jej wykonania.
Piątym elementem wspólnym w programie obu panów jest poparcie dla programów policyjnych stworzonych po 11 września 2011 roku przez rząd Busha juniora. Romney nie kryje swojego podziwu dla znienawidzonej przez Amerykanów The Transportation Security Administration (TSA), której działania charakteryzują się lekceważeniem lub prześladowaniem dowolnie wybranych obywateli. Policyjne państwo stworzone przez Busha juniora to przede wszystkim działanie nadzwyczajnej ustawy PATRIOT, pozwalającej na łamanie praw obywatelskich i inwigilację obywateli praktycznie bez żadnego uzasadnienia. Mitt Romney zapowiedział, że wszystkie służby korzystające z „dobrodziejstw” tego prawa będą mogły „czuć się niezwykle potrzebne” za jego prezydentury. To samo dotyczy akceptacji zabijania terrorystów bez procesu, przetrzymywania w areszcie bez końca obywateli podejrzanych o terroryzm, funkcjonowania eksterytorialnych więzień pokroju bazy Guantánamo czy stosowania w czasach pokoju zasad przewidzianych jedynie stanem wyjątkowym.
Szóstą cechą wspólną obu kandydatów jest ich stosunek do kwestii karania nielegalnej imigracji. Obaj kandydaci prześcigają się w obietnicach ogłoszenia amnestii dla nielegalnych imigrantów, chociaż obaj wiedzą doskonale, że jest to całkowicie nierealne i odległe jak zniesienie wiz dla Polaków. Liczy się wszakże poparcie wyborców latynoskich, a ci żądają uregulowania statusu ich bliskich. Trzy pozostałe cechy wspólne uważam za element humorystyczny tej kampanii, ponieważ zarówno Romney, jak i Obama wierzą w globalne ocieplenie i jego katastrofalne skutki – zapewne tylko dlatego, że obaj ukończyli liberalny Uniwersytet Harvarda i nie wypada im myśleć inaczej. Obaj są też zwolennikami kontroli dostępu obywatela do broni palnej, chociaż za ich rządów – Obamy w kraju i Romneya w Massachusetts – dostęp do legalnego zakupu broni palnej jest łatwiejszy niż znalezienie pracy. Pawel Lepkowski
Tusk złożył hołd Keynesowi. Co proponował ekonomiczny guru lewicy?W Polsce wielu polityków (nie) świadomie odwołuje się do Keynesa. Jego system ogarnął umysły a jego retoryka wkradła się do języka debaty publicznej. Hołd tezom Keynesa złożył m.in. Donald Tusk podczas tzw. „drugiego expose”. Zgodnie z duchem brytyjskiego ekonomisty premier zamierza pobudzić polską gospodarkę przez wielkie (wielkie!) inwestycje. Miliardy złotych podatników zostaną wpompowane w budowę bloków energetycznych, dróg, kolei itp. (więcej na ten temat tutaj – kliknij) Warto więc przypomnieć sylwetkę ekonomicznego guru, który wywarł największy wpływ na kształtowanie gospodarczej rzeczywistości po II wojnie światowej. Jego luźne przemyślenia stały się podwaliną szkoły ekonomicznej, która przyczyniła się do wprowadzenia socjalizmu w państwach Zachodu. Był zajadłym wrogiem standardu złota oraz jakichkolwiek oszczędności. Jego propozycje dla gospodarki oscylowały wokół problemu – jak zmusić ludzi do wydawania wszystkiego co zarobią. Krytyka keynesizmu na łamach tej strony wydaje się zbędna. Warto jednak poznać cały system ekonomii keynesowskiej, gdyż jest bardzo spójny i służy współczesnym politykom do umacniania władzy nad jednostką. Keynes chciał pokazać, że wolny rynek nie jest racjonalny i może prowadzić do powstawania bezrobocia. Racjonalnością może się wykazać jedynie państwo, które korzystając z usług naukowców, będzie we właściwe miejsce kierować strumień dochodów, tak „by wszystkim żyło się lepiej”. Pod kontrolą rządów, jak pokazała praktyka, gospodarka ma się gorzej, ale na pewno lepiej mają się kontrolujący. Największą konsekwencją keynesizmu jest ogromny fiskalizm, wymyślanie coraz to nowych podatków i przekonywanie, że służą one społeczeństwu.
Oto filary keynesizmu Progresja podatkowa: Keynes słusznie zauważył, że ludzie bogatsi nie wydają całego swojego dochodu, a ludzie biedniejsi tak. Myślenie jest logiczne – jeżeli ktoś zarabia tysiąc złotych, o wiele ciężej jest mu cokolwiek zaoszczędzić, niż gdyby zarabiał dziesięć tysięcy. A Keynesowi chodziło o to, żeby ludzie jak najwięcej konsumowali, a nie oszczędzali. Środkiem do tego jest progresja podatkowa oraz podatek spadkowy. Dzięki temu osoby osiągające wyższy dochód zapłacą większą część państwu, które od razu wyda pieniądze lub przekaże je dla biedniejszych, zwiększając konsumpcję. Zdaniem Keynesa gdy konsumpcja się zwiększy to i bogaci odczują jakiś tego skutek (np. biedni kupią ich produkty).
Pozytywna inflacja: Największe szkody dla gospodarki światowej wyrządził pogląd Keynesa na temat inflacji. Uważał, że oczekiwany wzrost cen pobudza ludzi do konsumpcji a przedsiębiorstwa do inwestycji (spadek bezrobocia). Ludzie po prostu będą chcieli jak najszybciej wydać swoje pieniądze, bojąc się, że w późniejszym czasie kupią mniejszą ilość produktów i usług. Pogląd ten doprowadził do powstania tzw. krzywej Philipsa, która pokazuje, że wzrost inflacji jest skorelowany ze spadkiem bezrobocia. Środkiem, dzięki któremu można osiągnąć oczekiwaną inflację, jest polityka niskich stóp procentowych. Rządy wielu państw stosowały ją w latach 60. ubiegłego wieku. Praktyka ukazała, że zamiast malejącego bezrobocia wystąpiło tzw. zjawisko stagflacji, czyli wysoka dwucyfrowa inflacja i dwucyfrowy wskaźnik bezrobocia.
Szkodliwość oszczędności: Konsumpcja była dla Keynesa czymś najważniejszym a oszczędności uznał za hamulec wzrostu gospodarczego. Rozprawił się z poglądem klasycznych ekonomistów, że suma oszczędności równa się sumie inwestycji w kraju. Uważał, że na zaspokojenie popytu na inwestycje wystarczą oszczędności przedsiębiorstw i instytucji, a państwo powinno prowadzić taką politykę fiskalną, by skłaniać ludzi do konsumpcji i zniechęcać do oszczędzania. Ten pogląd posłużył wielu rządom na świecie do wprowadzenia podatku karzącego oszczędzających (w Polsce podatek Belki).
Życie na kredyt: Jeżeli konsumpcja jest czymś najważniejszym, a oszczędności hamują wzrost gospodarczy to idealną techniką pobudzającą gospodarkę wydaje się życie na kredyt. Służyć temu mają niskie stopy procentowe (kredyt będzie dostępny dla wszystkich). Oczywiście ustalanie stóp procentowych trzeba najpierw oddać pod kontrolę państwa (Keynes był mocno zaangażowany w proces nacjonalizacji Banku Anglii), gdyż jak twierdził, na wolnym rynku stopy procentowe mają tendencję do bycia na wysokim poziomie zachęcającym do akumulacji kapitału, a nie kredytowania gospodarki.
Kreacja pieniądza zamiast standardu złota: Żeby banki mogły pożyczyć każdą ilość pieniądza, bez zamartwiania się o poziom oszczędności, musiano najpierw pozbyć się standardu złota. Keynes poświęcił całe swoje życie i publicystykę w brytyjskim miesięczniku „Nation” na rozprawienie się ze standardem złota (w 1925 r. Minister Skarbu, Winston Churchill, doprowadził do pełnej wymienialności funta na złoto). Był przeciwnikiem poglądu szkoły austriackiej o tzw. „prawdziwych oszczędnościach”. Kreacja pieniądza miała być panaceum na: 1. zwiększenie produkcji, 2. zwiększenia wartości produktów (można domniemywać, że chodziło o wzrost cen), 3. zwiększenie płac (które były odpowiedzią na wzrost cen). Zwycięstwo na świecie kreacji pieniądza nad standardem złota jest bezdyskusyjne, a sam Keynes miał tutaj niemały wkład (konferencja w Breton Woods, która ukształtowała wymianę walutową powojennego świata).
Deficyt budżetowy jest dobry: Rządy mogą żyć na kredyt poprzez wydawanie większych ilości pieniędzy, niż ściągają z podatków. Oszczędne budżety (bez deficytu) Keynes uważał za tłumiące konsumpcję. Państwo dzięki możliwościom kredytowym może być jednym z czynników pobudzających gospodarkę (szczególnie w trakcie spowolnienia gospodarczego, gdy deficyt budżetowy wg Keynesa powinien rosnąć). Jak łatwo zauważyć, pogląd ten na stałe zagościł w umysłach ministrów finansów wielu państw.
Roboty publiczne sposobem na bezrobocie: Według Keynesa, w trakcie spowolnienia gospodarczego państwo powinno przejąć kontrolę nad zatrudnianiem ludzi, skoro prywatne instytucje tego nie robią. Najlepszym rozwiązaniem są tutaj roboty publiczne. Keynes uważał, że nawet zatrudnienie części ludzi do kopania dołów – a drugiej części do ich zasypywania – będzie miało pozytywny skutek dla gospodarki, gdyż ci ludzie otrzymają płacę, którą wydadzą na konsumpcję, pobudzając gospodarkę. Gdy ta się ożywi, ludzie ci znajdą lepszą pracę. Pogląd ten posłużył Rooseveltowi między innymi do prowadzenia wielu inwestycji państwowych w latach 30.
Państwowe inwestycje lepsze od prywatnych: Keynes nie zatrzymał się z poglądem o państwowych inwestycjach tylko do czasów kryzysu. Uważał, że państwowe inwestycje mogą być znacznie lepsze od prywatnych. Wiele nietrafionych inwestycji było wynikiem tego, że prywatne jednostki: „nie znają się na rzeczy lub oddają się spekulacji”. Natomiast państwowe instytucje mogą, nie kierując się tylko żądzą zysku, dzięki posiadanym informacjom, skierować strumień inwestycji w takim kierunku, by zwiększać zatrudnienie i konsumpcję.
Termin przydatności pieniądza: Keynes był tak ogarnięty manią zachęcania ludzi do konsumpcji, że nawet rozważał wprowadzenie miesięcznego terminu przydatności pieniądza. Wydrukowana na banknocie data powodowałaby, że ludzie chcąc zachować nominalną wartość swoich banknotów, musieliby ich w tym czasie użyć. Przedłużenie daty ważności o kolejny miesiąc miałoby kosztować utratę 5% wartości pieniądza. Być może pogląd ten wydaje się absurdalny, ale wszystkie powyższe pomysły Keynesa w swoim czasie uznawane były za herezję, natomiast dziś są podstawą wielu zsocjalizowanych gospodarek Zachodu. W czasie dzisiejszego kryzysu finansowego jeden z polityków w Stanach Zjednoczonych odgrzebał zresztą i ten pomysł Keynesa. Kto wie, czy dzięki postępowi techniki myśl ta nie znajdzie wkrótce zastosowania (problem techniczny był jedynym powodem, dla którego Keynes nie ciągnął swego pomysłu).
Rys biograficzny Keynes urodził się 5 czerwca 1883 roku w Cambridge, gdzie jego ojciec był wykładowcą ekonomii. Jak na tamte czasy miał idealne warunki do wychowania, rodzina uchodziła za zamożną, a jemu praktycznie nigdy niczego nie brakowało. Odebrał w Cambridge staranne wykształcenie, a jego mentorem był jeden ze sławniejszych angielskich ekonomistów – Alfred Marshall. Po ukończeniu studiów pracował przez dwa lata na państwowej posadzie, by dzięki protekcji ojca otrzymać pracę na uniwersytecie w Cambridge. Praca na uczelni sprawiała mu dużo satysfakcji, ale była słabo płatna (ojciec wypłacał mu dodatkowo drugą pensję), więc Keynes szybko zaczął pracować dla państwa, gdzie widział większe możliwości zarobku. W 1917 roku napisał na temat wybuchu rewolucji w Rosji: „Ogromnie ucieszyły mnie informacje z Rosji. To jedyny dotychczas skutek wojny, dla której warto było ją wywołać”. Wielokrotnie jeszcze później pozytywnie wypowiadał się na temat bolszewickiej rewolucji. Fascynacja Rosją doprowadziła go przed ołtarz z rosyjską primabaleriną, Lidią Łopkową. Keynes wziął ślub, chociaż wszyscy doskonale wiedzieli, że był homoseksualistą. Przez piętnaście lat prowadził nawet specjalny dziennik poświęcony tylko swoim wyczynom seksualnym z partnerami (również z nieletnimi chłopcami). Pomimo ślubu nie przestał romansować z mężczyznami, a małżeństwo było tylko przykrywką dla salonowych zabaw, na które po I wojnie światowej Keynes był często zapraszany. Po wojnie wrócił do pracy w Cambridge (jeden dzień w tygodniu), zajął się doradztwem oraz czystą spekulacją. W 1919 roku opublikował swoją pierwszą książkę – „Gospodarcze konsekwencje pokoju”, w której przedstawił scenariusz upokorzonych reparacjami wojennymi Niemiec. Książka przysporzyła mu w tamtym czasie złej sławy – stracił możliwości zatrudnienia w zarządzie jednego z banków. Chcąc jednak stać się niezależny finansowo, w jeszcze większym stopniu poświęcił się (z bardzo dużym sukcesem) spekulacji. Na początku lat 30. XX wieku zaczął często bywać w Stanach Zjednoczonych (początkowo w interesach). Szybko został przedstawiony najpierw prezydentowi Herbertowi Hooverowi, a później Franklinowi Delano Rooseveltowi.Ten ostatni był tak zafascynowany Keynesem i jego teorią, że praktycznie na niej oparł swoją politykę (tzw. Nowy Ład) wychodzenia z wielkiego kryzysu. W tym samym czasie (1934 r.) Keynes zaczął tworzyć swoje opus magnum: „Ogólną teorię zatrudnienia, procentu i pieniądza”. W liście do George`a Bernarda Shawa pisał: „Wierzę, że napisałem książkę na temat teorii ekonomii, która – nie od razu, ale w perspektywie następnych dziesięcioleci – zrewolucjonizuje myślenie świata na temat problemów gospodarczych.” Niestety, trzeba w tym przypadku przyznać Keynesowi rację. Jego książka okazała się prawdziwą rewolucją, krytyką dotychczasowej ekonomii klasycznej (którą z dzisiejszej perspektywy możemy nazwać wolnorynkową), całkowitym odwróceniem sposobu myślenia na temat roli państwa i rządu w gospodarce. Po wybuchu II wojny światowej Keynes stał się gospodarczym doradcą rządu, mówił, jak zapobiec hiperinflacji w czasie wojny. Pracował nad nowym powojennym systemem gospodarczym. W 1942 roku został baronem (zasiadł w Izbie Lordów). W czasie wojny wielokrotnie podróżował do USA, załatwiając liczne pożyczki dla Wielkiej Brytanii na sfinansowanie działań wojennych. Był w Breton Woods głównym negocjatorem ze strony brytyjskiej na konferencji, która przyniosła powstanie Międzynarodowego Funduszu Walutowego oraz sztywnych kursów walutowych większości państw Zachodu. Z powodu zakrzepicy, na którą cierpiał od lat, zaczął coraz bardziej podupadać na zdrowiu (miał kilka zawałów serca). W kwietniu 1946 roku – dziesięć dni przed śmiercią – wypowiedział na temat wyjścia Wielkiej Brytanii z kryzysu powojennego następujące słowa: „Zaczynam coraz bardziej dostrzegać, że rozwiązaniem na wyjście z naszych problemów jest «niewidzialna ręka», którą dwadzieścia lat temu starałem się wyrzucić z myśli ekonomicznej”. 21 kwietnia 1946 roku zmarł, a dzień później „The Times” napisał: „Żeby znaleźć ekonomistę o podobnym wpływie, musielibyśmy się cofnąć do czasu Adama Smitha”.
Był kolekcjonerem dzieł sztuki (m.in. Paula Cezanne`a, Pabla Picassa), posiadał rękopisy Izaaka Newtona, był fundatorem licznych przedsięwzięć artystycznych. Był wielkim zwolennikiem eugeniki (selektywne rozmnażanie ludzi w celu poprawienia dziedziczonych cech – szczególnie praktykowanej w hitlerowskich Niemczech), w latach 1937 – 1944 był dyrektorem Brytyjskiego Towarzystwa Eugeniki. Jest uważany za prekursora inwestowania skoncentrowanego (tę technikę wykorzystał między innymi drugi najbogatszy człowiek globu, Warren Buffett). Słowa, które opublikował „The Times” okazały się prorocze. Dziś można nawet powiedzieć, że wpływ Keynesa na współczesny świat jest wielokrotnie (niestety) większy niż Adama Smitha. Keynes całkowicie odwrócił myślenie o roli państwa w gospodarce. Zamiast roli prawodawczej (jak chciał Smith) widział aktywną rolę państwa, nie tyko jako regulatora, ale także jako uczestnika gry rynkowej. Keynes przeciwstawiał się zachwytowi klasycznych ekonomistów co do nieomylności wolnego rynku. Wielokrotnie zwracał uwagę, że dzięki rozrostowi państwa gospodarka może liczyć na szybszy rozwój. Jego teoria stała się bardzo popularna, szczególnie w ławach rządowych.Do czasów Keynesa rozrost rządu był uważany za coś szkodliwego dla gospodarki. Keynes przedstawił jasną i spójną teorię, która dawała rządowi znacznie większe prerogatywy. Szybko stał się ulubieńcem lewicy i socjaldemokracji. Do dziś jego idee są żywe i praktykowane w wielu krajach. Pomimo iż szereg jego wskazówek nie znalazł potwierdzenia w rzeczywistości, spójność jego teorii jest na tyle duża i wygodna dla rządzących, że ciągle znajdują się politycy pozytywnie odnoszący się do keynesizmu.
Teoria Keynesa tak na prawdę sprowadza się do jednego – tłumaczy, jak zmusić ludzi do wydawania jak największej ilości pieniędzy, by pobudzić konsumpcję. Bo też konsumpcja była dla Keynesa podstawowym środkiem do szybkiego wzrostu gospodarczego. I dziś wiele jego rozwiązań, z opłakanym skutkiem, uważa się za niekwestionowaną oczywistość. Marek Langalis
Kolporterzy kłamstwa“Nasz Dziennik” ujawnia: Do płk. Wiesława Kędzierskiego i ppłk. Roberta Benedicta wiodą tropy prokuratorskiego dochodzenia w sprawie rozpoznania głosu generała Andrzeja Błasika w nagraniu z tupolewa
W jaki sposób i kiedy domniemanie obecności generała Błasika w kokpicie zakiełkowało w umysłach członków komisji Jerzego Millera? Stało się to na długo przed słynną konferencją prasową generał Tatiany Anodiny 12 stycznia 2011 r., wcześniej niż 24 maja 2010 r., kiedy to – niby pod presją dziennikarzy – powiedział o tym po raz pierwszy publicznie polski akredytowany przy MAK płk Edmund Klich. Jak dowiedział się “Nasz Dziennik”, z ustaleń Okręgowej Prokuratury Wojskowej w Warszawie wynika, że istotną rolę w procesie identyfikacji głosu gen. Błasika odegrał płk Wiesław Kędzierski, który przyleciał do Moskwy 27 kwietnia, tydzień po katastrofie. W tym czasie zespół złożony z dwóch członków komisji Millera: ppłk. rez. Waldemara Targalskiego i ppłk. Sławomira Michalaka, oraz prokuratora wojskowego płk. Zbigniewa Rzepy, pracował nad odczytem nagrania. Jak się dowiedzieliśmy, to właśnie Kędzierski miał porównywać brzmienie głosu gen. Andrzeja Błasika na nagraniu dostarczonym przez Dowództwo Sił Powietrznych z nagraniem czarnej skrzynki. Dlaczego właśnie jego poproszono o pomoc? Może, dlatego, że jako oficer Dowództwa znał głos generała, może także, dlatego, że był w dobrych stosunkach z podpułkownikiem, wówczas jeszcze majorem, Robertem Benedictem, który był jedną z najważniejszych osób w komisji Millera i szefem podkomisji lotniczej. Sprawców jednego z największych skandali związanych z pracą tego gremium wskazali wzięci przez śledczych w krzyżowy ogień pytań członkowie komisji Jerzego Millera. Do rozpoznania głosu Błasika doszło w ciągu kilku ostatnich dni kwietnia i na początku maja. Targalski i Michalak byli już wtedy w Polsce. Prokurator Rzepa opuścił stolicę Rosji dzień wcześniej. Wskazują na to osławione taśmy Klicha. Podczas poufnej rozmowy akredytowanego z ministrem obrony narodowej Bogdanem Klichem nie pada żadna wzmianka o Błasiku i jego głosie. Zapewne gdyby Edmund Klich dowiedział się o tym przed opuszczeniem Rosji (21 kwietnia), przekazałby taką sensację ministrowi. Ale już 28 kwietnia Bogdan Klich zdaje się coś wiedzieć, gdyż podczas pogrzebu generała Błasika dość nonszalancko zapowiada w mowie pożegnalnej, że jest gotów go bronić. A przecież wówczas nikt jeszcze generałowi niczego nie zarzucał. Mogli powiedzieć mu o tym Rosjanie podczas wizyty w siedzibie MAK 24 kwietnia. Miał wówczas możliwość odsłuchania nagrania z czarnej skrzynki. Poprzedniego dnia do Polski wrócił pilot Bartosz Stroiński z 36. Specjalnego Pułku Lotnictwa Transportowego, który pomagał identyfikować głosy członków załogi. Ale – jak przyznał w rozmowie z “Naszym Dziennikiem” – kiedy zastanawiał się nad frazą, którą potem przypisano Błasikowi, Sławomir Michalak powiedział mu, że może zająć się następnymi fragmentami, gdyż te słowa są już rozpoznane. Co ciekawe, nie są to słowa, które potem “wykryła” komisja Millera, ale zupełnie inne: “Mechanizacja skrzydła służy do…”, najprawdopodobniej w ogóle błędnie odczytane. Pułkownik Wiesław Kędzierski przebywał w Rosji 11 razy. Od 17 do 23 kwietnia był w Smoleńsku. Cztery dni później poleciał do Moskwy i został tam do 5 maja. Wracał jeszcze do Moskwy 9 razy. Kędzierski z punktu widzenia MAK był jednym ze współpracowników akredytowanego Edmunda Klicha. Ale polskie władze wysłały go jako osobę skierowaną do pomocy KBWLLP na terenie Federacji Rosyjskiej, a dokładnie jako tłumacza języka rosyjskiego. Rzeczywiście w tej roli jest odpowiednią osobą. Aż za bardzo. Ukończył Wojskową Akademię Lotniczą im. Gagarina w Moninie pod Moskwą. Zna więc prywatnie wielu wojskowych lotników, może także obecnie związanych z MAK albo z nim współpracujących. Nie można wykluczyć, że podczas studiów miał kontakty z sowieckimi wojskowymi służbami specjalnymi. Może któryś z dawnych kolegów coś mu podpowiedział w sprawie obecności Błasika w kokpicie? Badania na temat “osoby postronnej w kabinie pilotów” były już wtedy zakończone. Podpułkownik Robert Benedict był pośrednikiem między Kędzierskim a komisją Millera. To on optował za wpisaniem do transkrypcji, że to dowódca Sił Powietrznych wypowiada słowa, których policyjni specjaliści nie przypisali nikomu. Dlatego w prokuraturze część członków komisji zeznała, że to Benedict rozpoznał generała. Inni wskazują na samego ministra Jerzego Millera. Sam Benedict wskazuje Kędzierskiego. Zeznania świadków potwierdzają dokumenty komisji Millera, które po wielu staraniach i za pośrednictwem sądu udało się przejąć śledczym. Niemal wszyscy uczestnicy wydarzeń z kwietnia 2010 r. odmawiają rozmowy o rozpoznawaniu głosów.
Incydent z rakietami Obaj oficerowie: Kędzierski (od ubiegłego roku jest na emeryturze) i Benedict, mają na koncie niechlubne wydarzenia podczas kariery lotniczej. Przypomnijmy, że – jak już ujawnił “Nasz Dziennik” – Benedict kilkakrotnie poważnie naruszył przepisy lotnicze podczas lotów na samolotach bojowych, narażając Siły Zbrojne na duże straty finansowe. Kędzierski odpowiada za jeszcze poważniejsze zdarzenie. W 1993 roku, po zaledwie dwóch latach od objęcia funkcji, musiał odejść ze stanowiska dowódcy 41. Pułku Lotnictwa Myśliwskiego w Malborku. Stało się to po tym, gdy podlegający mu żołnierze, łamiąc wszelkie zasady bezpieczeństwa i regulamin, nieprawidłowo wykonywali czynności obsługowe przy rakietach montowanych w samolotach MiG-21. Doszło do eksplozji, kilku żołnierzy zginęło. Sprawę zamieciono pod dywan, ale Kędzierski, który dodatkowo zmaga się od dawna z problemami osobistymi i zdrowotnymi, od tego czasu już nie awansował. Pełnił różne funkcje sztabowe, zakończył karierę w stopniu pułkownika jako szef Oddziału Szkolnictwa i Bazy Szkoleniowej. W styczniu tego roku przeszedł na emeryturę. Sprawą przypisania niezidentyfikowanego przez biegłych z Krakowa głosu w zapisie nagrania z kokpitu prokuratorzy wojskowi zajmują się od czasu uzyskania opinii Instytutu Ekspertyz Sądowych. Wynika z niej, że głos generała Andrzeja Błasika w nagraniu rejestratora rozmów w ogóle nie występuje. Wkrótce okazało się, że także atrybucje w analizie sporządzonej wcześniej dla komisji Millera przez Centralne Laboratorium Kryminalistyki Komendy Głównej Policji nie pochodzą wcale od policyjnych ekspertów. To członkowie Komisji Badania Wypadków Lotniczych Lotnictwa Państwowego sami dopisali dowódcę Sił Powietrznych jako autora trzech krótkich fraz w nagraniu z samolotu: “250 metrów”, “100 metrów” i “nic nie widać”. Jak później tłumaczyli, stało się to w oparciu o “kontekst sytuacyjny”. Ten kontekst to po prostu przekonanie części składu komisji, że generał był pod koniec tragicznego lotu w kokpicie, a zatem można przypuszczać, że coś w tym czasie powiedział. Swoje domniemanie wprowadzili do dokumentu państwowego, jakim jest protokół komisji, gdyż cała transkrypcja rozmów jest jego częścią (załącznikiem nr 8). Jeżeli prokuratura stwierdzi, kto konkretnie jest odpowiedzialny za poświadczenie nieprawdy w dokumencie państwowym, i to najwyższej rangi, może spotkać go odpowiedzialność karna. Kwestia domniemania obecności w kokpicie nieżyjącego generała ma także wpływ na dobre imię zasłużonego pilota. Najbliżsi Andrzeja Błasika mogą więc dochodzić ochrony jego dóbr osobistych na drodze cywilnej. – Pani Ewa Błasik może rozważyć złożenie pozwu o naruszenie dóbr osobistych jej męża. Nie chodzi tu o samo rozpoznanie głosu, ale o rozpoznanie w kontekście wywierania nacisków. Samo rozpoznanie jeszcze nic nie znaczy, ale za nim poszły konkretne opinie, wypowiedzi. Dlatego można byłoby teraz rozważyć złożenie na drodze cywilnej pozwu o naruszenie dóbr osobistych. Osoba, która składa taki pozew, musi udowodnić, że była to nieprawda i treść wypowiedzi naruszała dobra osobiste. To nie jest żadne skomplikowane postępowanie – wyjaśnia mecenas Marcin Madej, adwokat i były prokurator. Kolportowaniem opinii szkalujących generała Błasika zajmowało się kilku członków komisji Jerzego Millera, dostarczając dziennikarzom prawdziwej pożywki i przysparzając cierpień rodzinie. Podtrzymywali przekonanie o jego obecności w kokpicie nawet po opublikowaniu wyników badań Instytutu Ekspertyz Sądowych.
Piotr Falkowski
Plan naprawy Polski
1. Liwidacja składek ZUS, finansowanie świadczeń społecznych z budżetu. Uzasadnienie: Składki ZUS utrudniają i hamują podejmowanie aktywności zawodowej, prowadzenie działalności gospodarczej i świadczenie pracy. Blisko 900 złotych czyni świadczenie pracy czasem bezprzedmiotowym. Przewidywane efekty: Zwiększenie aktywności zawodowej Polaków. Zmniejszenie ilości osób bezrobotnych. Zwiększenie ilości wytwarzanych dóbr i świadczonych usług
Przeszkody: Aparat urzędniczy ZUS. Kręgi intelektualistów i specjalistów żyjących z komplikacji systemu.
2. Zmiana systemu udzielania zamówień publicznych.
Uzasadnienie: Duża część gospodarki przebiega w obszarze realizacji zamówień publicznych. Sposób ich udzielania, kształtuje procesy gospodarcze.
2.1. Wprowadzenie bezwzględnej zasady odpowiedzialności materialnej za "należyte wykonanie zamówienia".
Zleceniobiorca powinien materialnie odpowiadać za wykonanie zamówienia zgodnie z umową. Żadne przesłanki zewnętrzne (wzrost cen cementu) nie mogą wpłynąć na obowiązek wykonania zamówienia zgodnie z zawartą umową.
2.2. Preferowanie udziału w przetargu wykonawców posiadających rzeczywiste a nie "potencjalne" zdolności wykonawcze.
2.3. Utworzenie i dopuszczenie do rywalizacji o "duże przetargi" państwowych agencji inwestycyjnych (tam gdzie nie ma zastosowania 2.2)
Głównym źródłem degeneracji działania podmiotów gospodarczych nie jest forma własności ale brak realnej konkurencji.
Przewidywane efekty: Zwiększenie dostępu i poprawa warunków dostępu do zamówień publicznych dla podmiotów rzeczywiście je wykonujących. Zwiększenie efektywności zamówień publicznych rozumianej jako stosunek efektu do kosztu.
Przeszkody: Zasobne finansowo podmioty "organizujące wykonywanie przetargów". Warstwa polityczna, która "zdejmuje sobie kłopot z głowy" przez taką realizację zamówień. Te osoby, które bezpośrednio lub pośrednio odnoszą korzyść z "wielopiętrowego" udzielania zamówień publicznych.
3. Zmiana systemu emerytalnego na "społeczny".
Uzasadnienie: Emerytura nie jest ubezpieczeniem, tylko zabezpieczeniem społecznym. Emerytury powinny być równe dla wszystkich. Dla wszystkich wypłacane począwszy od równego wieku bez względu na staż w jakimś zawodzie czy inne okoliczności.
Przewidywana korzyść: Uproszczenie systemu. Preferencja zachowań produktywnych w miejsce nieproduktywnych ( starania grup zawodowych i grup interesu skupiają na "wywalczeniu" wcześniejszych emerytur - krótszej aktywności zawodowej na koszt reszty społeczeństwa). Możliwe zmniejszenie obciążenia społeczeństwa z tytułu świadczeń emerytalnych (kwestia wysokości i innych parametrów).
Przeszkody: Wszyscy uprzywilejowani co do wieku oraz wysokości świadczeń emerytalnych. Osoby uprzywilejowane należą do grup interesów o największej sile nacisku i największym oddziaływaniu na politykę.
4. Redukcja zadłużenia publicznego (w szczególności w walutach obcych).
Uzasadnienie: Obsługa długu publicznego to znaczne wydatki, które niczego nie "kupują" społeczeństwu. Dług w walutach zagranicznych, bezpośrednio ogranicza suwerenność państwa, czyli zmniejsza możliwe pole naszych decyzji. Wypadałoby wprowadzić obciążanie prywatnym długiem wszystkich osób podejmujących decyzję o obciążaniu długiem społeczeństwa, np. w proporcji 1%%.
Zalety: Większa swoboda decydowania, brak stałych wydatków ograniczających bieżące możliwości.
Przeszkody: Światowy system bankowy.
5. Emisja pieniądza przez wewnętrzne inwestycje.
Uzasadnienie: NBP emituje pieniądz przez zakupy aktywów zagranicznych (obligacji, itp). Uzyskuje z tego tytułu dochód kilkakrotnie mniejszy, niż koszt jaki Skarb Państwa musi ponieść na pozyskanie takich samych kwot. Per saldo, społeczeństwo traci na tej operacji ogromną ilość pieniędzy.
Zyski: Poprawa infrastruktury, stąd oszczędność czasu, pieniędzy i energii. Oszczędności z tytułu bez zadłużeniowej emisji pieniądza.
Przeszkody: Światowy system bankowy.
6. Prowadzenie zaplanowanej polityki kulturowej.
Uzasadnienie: Postawy i zachowania jednostek wynikają z ich światopoglądu i ogólnych przekonań, które są kształtowane przez kulturę. Niezbędny do realizacji zmian i osiągania sukcesów jest consensus, poczucie wspólnoty oraz poczucie godności.
Zalety: Obniżenie poziomu napięć społecznych i wzajemnej agresji. Skierowanie uwagi na możliwe do osiągnięcia cele zamiast na destrukcję przeciwnika. Wzrost zachowań produktywnych w miejsce destruktywnych.
Przeszkody: System polityczny w Polsce.
7. Zmiana ustroju politycznego poprzez powierzenie rządu prezydentowi wybieranemu na siedem lat.
Uzasadnienie: Rząd wyłaniany przez parlament cechuje krótkotrwały horyzont podejmowanych decyzji, niezdolność decyzyjna ze względu na koalicje, brak jednoznacznej odpowiedzialności ze względu na koalicje.
Zalety: Rząd zostaje wreszcie oddzielony od parlamentu stanowiącego prawo. Rząd jest stabilny i posiada zaufanie społeczne wynikające z wyboru prezydenta państwa. System władzy jest czytelny, odpowiedzialność jednoznaczna. Należy się spodziewać znacznie większej efektywności rządzenia.
Przeszkody: System polityczny w Polsce.
8. Państwo w służbie obywatela a nie obywatel w służbie państwa.
Uzasadnienie: Państwo pełni w stosunku do obywatela rolę opresyjną, reprezentując interesy grupy polityków, urzędników oraz najbogatszych krajowych i zewnętrznych podmiotów gospodarczych.
Zalety: Zwiększenie wolności a przez to pola do aktywności obywateli.
Przeszkody: Aparat polityczny i urzędniczy Polski.
I to by było na tyle, pomysłów szarego dyletanta. Nie to co programy tytanów nauki albo polityki. Przydałoby się jeszcze zamienić podatek dochodowy na przychodowy. Najtrudniejsza będzie redukcja długu, ale na początek należy wstrzymać się z dalszym jego powiększaniem. Co ciekawe z tego zestawienia to pozycja "przeszkody". Za każdym razem przeszkody zdają się tkwić w takich strukturach i organizacjach, które są absolutnie "nie do ruszenia". Uff.
Zbyszek S
Przed exposé Wszyscy wstrzymują oddech: „co powie jutro tata”. No może nie „tata” – tak śpiewała Natalia Kukulska, gdy jeszcze była „Natalką”. Raczej „Papa Tusk”. Że to dla wielu właśnie „papa” można się zorientować z komentarzy. Na przykład z komentarza profesora Jana Hartmana: „Tusku, k…., zrób coś!” Niektórzy w strachu przed żelaznym wilkiem z Tupolewa, jak dzieci w strachu przez wilkiem z Czerwonego Kapturka, oczekują czegoś od taty. Że przytuli, pogłaszcze, obieca, że wszystko będzie dobrze… I będzie, bo przecież bajki zazwyczaj mają dobry koniec.
Żeby sprostać tym oczekiwaniom wszyscy rządowi historycy i poloniści w pocie czoła przygotowywali wystąpienie. To już drugie w tej kadencji, więc będziemy mieć chyba nową tradycję nawiązującą do corocznego orędzia prezydentów Stanów Zjednoczonych o stanie państwa. Tylko, dlaczego w październiku? Można się zastanowić, po co nowe, skoro stare jest nieużywane – ale to byłaby małpia złośliwość. Pełno jest przecież analiz ile OBIETNIC rząd zrealizował! Zobaczymy, które obietnice spełnił „papa” według Gazety Wyborczej (wydanie dzisiejsze ale papierowe).
1) zwiększenie daniny od wydobywanych bogactw naturalnych” – sukces!!!
2) „odebranie niektórym becikowego” – sukces!!!
3) „podwyższenie składki rentowej” – sukces!!!
4) „przedłużenie wieku emerytalnego” – duży sukces!!!
5) „ograniczenie przywilejów emerytalnych mundurówek” – umiarkowany sukces!!!
Pozostaje tylko zapytać, czy to były OBIETNICE, czy może raczej GROŹBY??? Za spełnienie jednej z nich to ja naszego „papę” nawet pochwalę. Bo „papa” nie może pozwolić, żeby dzieci rosły w przekonaniu, że przez pół życia nie będą musiały pracować. Wiek emerytalny trzeba, więc było podwyższyć. I trzeba będzie w przyszłości jeszcze bardziej. Ale najbardziej ubawiło mnie, uznanie przez GW za SUKCES zrealizowanie obietnicy, że „naczelną zasadą polityki finansowej mojego rządu będzie stopniowe obniżanie podatków”! Bo przecież ustawa o obniżeniu podstawowej stawki PIT do 18% likwidacja jednego progu podatkowego i obniżenie marginalnej stawki podatkowej, do 32%, choć weszła w życie od 2009 roku, została uchwalona za czasów PiS, LPR i Samoobrony! Sukcesem jest, więc chyba to, że PO ich z powrotem nie podniosła! Aczkolwiek polikwidowała ulgi, więc podatki de facto jednak podwyższyła. Zachęcony tymi sukcesami „papa” Tusk ma nam teraz OBIECAĆ, że podwyższy składki na ZUS! Pisałem o tym we wczorajszej Rzepie. Przecież na debacie u Premiera Kaczyńskiego na nic zdały się moje lamenty, że alternatywą dla umów cywilnoprawnych nie są umowy o pracę, tylko umowy „na gębę”, albo brak jakichkolwiek umów w ogóle. Większość dyskutantów miała inne zdanie. Więc „papa” Tusk, tak wrażliwy na głos większości ma przyznać rację PiS-owi i zapowiedzieć pobieranie od umów zlecenia wyższych podatków, nazywanych dla zmyłki składkami ubezpieczeniowymi. Oczywiście można się łudzić, że i tym razem nie zrobi tego, co obieca. Ale jest też i obawa, że jednak zrobi. Bo dotąd obiecywał, że da, a teraz obiecuje, że zabierze. Jest to, więc groźba a nie obietnica. Większa, więc nadzieja w Premierze Pawlaku, który broni ostatnio przedsiębiorców, choćby przed VAT-em, jaki muszą zapłacić Ministrowi Rostowskiemu, nawet jak sami go nie otrzymają. Ale nawet jak się PSL wyłamie, to przecież PiS będzie musiało zagłosować za wyższym opodatkowaniem umów zlecenia. Bo przecież będzie musiało poprzeć swój własny pomysł. Pomysł im głupszy, tym ma większe szanse poparcia przez obje największe partie. I w ten sposób powstanie w końcu PO-PiS. Tylko czy aby na pewno o taki „popis” wyborcom chodziło, gdy odsuwali SLD od władzy? „Miller wróć!” – bo to w końcu dzięki niemu przedsiębiorcy mają podatek liniowy 19%. Co prawda Premier Miller oświadczył, że chce przywrócić najwyższą stawkę PIT w wysokości 40%, ale w roku 2000 też mówił co innego, niż zrobił w 2004. Z wyższego opodatkowania "prywaciarzy" składkami ubezpieczeniowymi ucieszy się na pewno Pan Przewodniczący Duda – bo to przecież Solidarność najbardziej zaciekle walczy o zwiększenie poziomu bezrobocia, dzięki wyższemu opodatkowaniu umów zlecenia. Dudy chyba Tusk nie przelicytuje, bo marzeniem związkowców jest pobicie rekordu Europy i wprowadzenie w Polsce hiszpańskiego modelu „sztywnego zatrudnienia”, dzięki któremu bezrobocie w kraju torreadorów przekroczyło już 25%, a wśród młodzieży nawet 50%. I to nie tylko wśród torreadorów! Jeśli więc Tusk z Kaczyńskim zrealizują pomysł Dudy, to następnym krokiem może być kolejny „Konwent Świętej Katarzyny” i stworzenia Akcji Wyborczej Solidarność II. Premier Buzek jest chyba aktualnie do zagospodarowanie, a to przecież za czasów jego związkowego rządu oficjalna stopa bezrobocia wzrosła z 10,4% na koniec 1998 roku do 17,5% na koniec 2001 roku. Dzięki wyższemu bezrobociu Przewodniczący Duda będzie jeszcze bardziej potrzebny do obrony miejsc pracy tym, którzy będą je mieć. I pewnie o to mu chodzi. No chyba, że to jednak zwykła głupota, a nie żadna zapobiegliwość. Robert Gwiazdowski
Tusk próbuje uciekać do przodu Jeżeli tak ma wyglądać realizacja kolejnych deklaracji premiera Tuska, to lepiej, żeby więcej ich już nie składał, bo tylko go pogrążają.
1. Od co najmniej miesiąca opinia publiczna w Polsce jest epatowana zbliżającym się II expose premiera Tuska, w którym ma się on rozliczyć z efektów rządzenia za ostatni rok i przedstawić zamierzenia swojego rządu na kolejne 3 lata.Wczoraj dowiedzieliśmy się, dosyć niespodziewanie, że zaraz po tym expose premier ma zamiar złożyć wniosek o wotum zaufania dla swojego rządu, zaledwie po kroku rządzenia, chce sprawdzić czy ciągle ma on większość. Wprawdzie Tusk tego na krótkim briefingu dla dziennikarzy w Sejmie nie powiedział, ale wygląda na to, że jego PR-owcy podpowiedzieli mu swoistą ucieczkę do przodu w sytuacji kiedy Prawo i Sprawiedliwość zgłosiło profesora Piotra Glińskiego na premiera rządu technicznego.W najbliższym czasie rozpocznie on rozmowy z klubami parlamentarnymi na temat konstrukcji personalnej tego rządu i jego zamierzeń programowych.
2. Sprawdzenie większości przez premiera ma oczywiście sens szczególnie w sytuacji kiedy coraz częściej rządząca koalicja przegrywa głosowania w Sejmie i musi je prostować w Senacie, gdzie sama Platforma ma większość.Ale większość sejmowa to zaledwie 3 posłów (koalicja PO-PSL liczy 234 posłów) i jeżeli nawet premier Tusk dzisiaj taką większość zgromadzi, to jest to większość niezwykle chybotliwa i to nie tylko, dlatego, że coraz bardziej niepewni są niektórzy posłowie PSL-u. Bardzo szybko może zmaleć liczba posłów Platformy, jeżeli tylko, klub ten zdecyduje się wprowadzać dyscyplinę głosowania w sprawach sumienia. Na przykład poseł John Godson już parokrotnie zapowiadał, że po wprowadzeniu takiej dyscypliny, on natychmiast opuszcza klub Platformy.A przecież w ostatnią środę nad wnioskiem o odrzucenie projektu ustawy antyaborcyjnej aż 40 posłów Platformy głosowało przeciw, 28 wstrzymało się od głosowania a 12 nie głosowało, choć część z nich była obecna na sali. Może się więc okazać, że w ciągu najbliższych kilku tygodni, klub Platformy zmniejszy się o co najmniej kilku posłów. Głosowanie nad wotum zaufania tak naprawdę nic premierowi Tuskowi nie daje, przypomni tylko opinii publicznej, że większość koalicyjna tego rządu, wisi zaledwie na kilku posłach.
3. Zresztą, jeżeli dzisiaj posłowie koalicji PO-PSL usłyszą opis skumulowanych „zasług” rządów premiera Tuska, który popierają, to mogą się naprawdę wystraszyć.Okazuje się bowiem, że główne „osiągnięcia” premiera Tuska i rządu Platformy i PSL-u to rozwiązania, które Polakom zabierają. Sztandarowymi projektami pogarszającymi sytuację wielu milionów Polaków było podwyższenie wieku emerytalnego do 67 lat, o 2 lata dla mężczyzn, o 7 lat dla kobiet, a dla tych zatrudnionych w rolnictwie aż o lat 12, a także likwidacja przywilejów emerytalnych dla służb mundurowych.
Kolejne to podwyżka stawek podatku VAT o 1 punkt procentowy, podwyżka składki rentowej o 2 punkty procentowe, wprowadzenie podatku od wydobycia miedzi, zabranie ulgi podatkowej na 1 dziecko w rodzinach o dochodach przekraczających 85 tysięcy złotych w stosunku rocznym, zabranie becikowego związanych z urodzeniem dziecka dla rodzin o takim poziomie dochodów, zabranie 50% ulgi dla twórców, zabranie ulgi internetowej, czy wprowadzenie składki zdrowotnej dla rolników.
4. W expose, jak donoszą media, premier Tusk ma ogłosić wprowadzenie „ozusowienia” tzw. umów śmieciowych, a także jakieś nowe propozycje dotyczące polityki prorodzinnej. Tyle tylko, że ten rząd i ten premier mają zadziwiającą skłonność do zabierania, a nie dawania. Rozwiązaniem prorodzinnym miały bowiem być już realizowane, odebranie ulgi na 1 dziecko w rodzinach o dochodach przekraczających 85 tysięcy rocznie i przekazanie tak oszczędzonych środków dla rodzin z 3 i większą liczbą dzieci , którym miano podwyższyć ulgi na 3 i kolejne dzieci odpowiednio o 50 i 100%. Po tych szumnych zapowiedziach, przyciśnięty do muru wiceminister finansów pilotujący w Sejmie ten projekt ustawy o podatku dochodowym od osób fizycznych, przyznał, że z tytułu tych zmian, budżet zaoszczędzi około 160 milionów złotych, a wcześniej deklarował,że będą one dla budżetu neutralne. Jeżeli tak ma wyglądać realizacja kolejnych deklaracji premiera Tuska, to lepiej,żeby więcej ich już nie składał, bo tylko go pogrążają. Kuźmiuk
Tusk w expose obiecuje wesprzeć chów przemysłowy dzieci Tusk chce wesprzeć żłobki, czyli przemysłowy chów dzieci jest prozaiczny . Oligarchia, nomenklatura II Komuny traktuje Polki, matki jako chłopki pańszczyźniane, które mają tyrać na Tuska, na II Komuny kosztem małych Polaków. Najskrajniejszym systemem chowu przemysłowego dzieci , pozbawianiu dzieci opieki matki i przejmowaniu wychowywania ich przez państwo był socjalistyczna idea Hitlera urzeczywistniona w instytucji Lebensborn Wikipedia „Lebensborn (niem Źródło życia) – instytucja niemeicka ficjalnie funkcjonująca jako opiekuńczo-charytatywne stowarzyszenie Lebensborn e.V. „....”Lebensborn w założeniach miał stworzyć odpowiednie warunki w sieci swoich ośrodków do „odnowienia krwi niemieckiej” i „hodowli nordyckiej rasy nadludzi”[1] poprzez odpowiednią selekcję kobiet i mężczyzn przeznaczonych do rozmnażania[1] w ramach demograficzno-politycznych założeń nazistowskiej polityki rasowej „.....” Opiekę nad rasowo i dziedziczno-biologicznie wartościowymi brzemiennymi, niezamężnymi matkami, które po dokładnym zbadaniu (tzw. badania rasowe) przez Lebensborn ich rodzin oraz rodziny reproduktora (np. oficera lub członka niemieckiej policji czy SS) dadzą gwarancję, że spłodzą równie wartościowe potomstwo. „....(źródło )
Socjalistyczna polityczna poprawność obficie czerpie ze swoich korzeni , dwóch totalitarnych socjalizmów . Socjalizmu niemieckiego Hitlera i socjalizmu rosyjskiego Stalina . Tusk zapowiedział zwiększenie nakładów na żłobki. Dlaczego dla nomenklatury II Komuny tak istotne jest oderwanie małego , potrzebującego poczucie bezpieczeństwa dziecka od matki Są dwa powody. Jeden to próba religii politycznej , jaka jest polityczna poprawność wyhodowania „nowego człowieka „ poprzez wyrwanie polskich dzieci spod troskliwej opieki rodziców , indoktrynacja w duchu „marksizmu kulturowego” już od „pieluch „ i terror intelektualny w stosunku do nich Drugi powód , dla którego Tusk chce wesprzeć żłobki , czyli przemysłowy chów dzieci jest prozaiczny . Oligarchia, nomenklatura II Komuny traktuje Polki, matki jako chłopki pańszczyźniane , które mają tyrać na Tuska, na II Komuny kosztem małych Polaków. ( Kukiz. „Chłopów pańszczyźnianych z nas zrobili”....(więcej) . Centrum Adama Smitha obliczyło ,że II Komuna okrada pracujących Polaków podatkami , vatami, zusami, akcyzami itd. w sposób bandycki .Zagarnia im 83 procent wartości pracy. Poza wyzyskiem Polek i polskich rodzin nie ma żadnego innego wytłumaczenia , nie ma innego powodu dla którego matka miałby oddać dziecko II Komunie, oddać je na pastwę socjalistycznego chowu przemysłowego Żadna istota na Ziemi nie potrzebuje tak bardzo opieli, miłości i kontaktu z matką jak ludzkie dziecko. Zieloni, miłośnicy zwierząt biją na alarm gdy odbiera się dziecko szympansowi . Mówią o ogromnym stresie , „nieludzkim cierpieniu” jakie mała małpka przeżywa, gdy zostaje odłączona od matki . A co z ludzkimi dziećmi Należy skończyć z bandytyzmem ekonomicznym podatkowym II Komuny, z planami rozbudowy przemysłowego chowu małych Polaków. Nie można dopuścić do traktowania Polek jak bydła roboczego . Wystarczy proste obliczenie „ na palcach” . Gdyby nie niewolnictwo Polaków
(Kaczyński Warto być Polakiem dobrze zorganizowanym i wydajnym, ale nie traktowanym w pracy jak niewolnik. ...(więcej)
to prac jednej osoby w rodzinie , zarobki ojca rodziny w zupełności wystarczyłyby na utrzymanie rodziny . Polskie dziecko zaś przestałoby mięć w Polsce gorsze pod względem emocjonalnym , rozwojowym warunki do rozwoju niż dziecko szympansa Do czego może doprowadzić socjalistyczny fanatyzm najlepiej pokazuje historia szarlatana politycznej poprawności dr. Moneya i jego obłąkane eksperymenty . Warto przypomnieć że innym socjalistyczny lekarz , doktor Menegel , również traktował ludzi jak eksperymentalne zwierzęta. „Dr. Johna Money„Eksperyment ten miał dowieść słuszności tezy, że o naszej płci nie decyduje biologia, lecz jedynie wychowanie. „....” Radykalne poglądy, które głosił, opierały się na założeniu, że dzieci rodzą się tak naprawdę bez płci i za pomocą odpowiedniego sposobu wychowania można z nich „zrobić” chłopców lub dziewczynki. Dr Money głosił również dużo bardziej radykalne tezy na temat seksualności człowieka i jego życia płciowego, posuwając się niekiedy wręcz do zawoalowanej aprobaty pedofilii czy kazirodztwa, „.....”Dla Money’a genetycznie identyczne bliźniaki były idealnym materiałem eksperymentalnym – za jego radą Bruce’a miano wychowywać jako dziewczynkę, dając mu na imię Brenda, zaś Brian miał do odegrania rolę niezbędnej „grupy kontrolnej”, pozostając chłopcem. „.....”Według raportów Money’a rozwój dzieci przebiegał zgodnie z przewidywaniami – Brian był ruchliwym i nieco hałaśliwym chłopcem, Brenda miłą i grzeczną dziewczynką. „......
”Rzeczywistość jednakże była zupełnie inna. Brenda nie miała jeszcze dwóch lat, a już nie chciała ubierać się w sukienki, które z siebie agresywnie zdzierała. Kiedy poszła do szkoły, sytuacja jeszcze się pogorszyła – zachowywała się jak chłopak, wdawała w bójki, chciała sikać na stojąco, nie bawiła się z dziewczynkami, co było powodem szykan i izolacji. Wkrótce niezbędna okazała się psychoterapia, którą początkowo prowadził dr Money. Sesje terapeutyczne z nim okazały się niszczącym przeżyciem dla dzieci – Money prawdopodobnie próbował przekazać im swoje poglądy na sferę seksualną człowieka, pokazywał zdjęcia nagich ludzi, zmuszał do paraseksualnych zachowań. Już w dorosłym życiu David wspominał, że są to jedne z jego najgorszych wspomnień. Brenda próbowała samobójstwa, nie chciała zgodzić się na kolejną operację narządów płciowych, niechętnie przyjmowała estrogen, który wywoływał wzrost piersi (nie powstrzymał jednak rozwoju męskiej sylwetki - szerokich ramion i karku). Pozostawała pod stałą opieką psychiatry – ale już nie dr. Money’a, który tymczasem nadal twierdził, że eksperyment jest sukcesem. Jej rodzina razem z nią płaciła cenę eksperymentu – matka chciała popełnić samobójstwo, ojciec popadł w alkoholizm, Brian w uzależnienie od narkotyków i depresję. Wreszcie przyszedł moment zwrotny całej historii. To prawdopodobnie od swojego psychiatry – lub od ojca za jego radą – Brenda jako czternastolatka dowiedziała się prawdy o sobie. „Nagle to, jak się czułem, zaczęło mieć sens, okazało się, że nie jestem jakimś dziwadłem, że nie zwariowałem”. W ciągu kilku tygodni Brenda podjęła decyzję o zmianie (przywróceniu?) płci. Kolejna operacja narządów płciowych, usunięcie piersi, terapia hormonalna, przyjęcie imienia David – przed człowiekiem, który poznał swoją tożsamość wydawała się otwierać nową droga życia. „.....”4 maja tego roku 38-letni Amerykanin z Winnipeg popełnił samobójstwo. W tym smutnym fakcie nie byłoby w zasadzie nic niezwykłego, gdyby nie tożsamość samobójcy – David Reimer był bratem bliźniakiem Briana, który popełnił samobójstwo 2 lata wcześniej, „.... ( źródło ) Marek Mojsiewicz
Idzie kryzys, ale co dokładnie nas czeka? Pytamy eksperta W fast foodach furorę robi "żebracze śniadanie" za 1,99 zł, choć w kurczaku jest tylko 2 proc. kurczaka. Kradzieże są plagą, a posiadanie dziecka to większy luksus niż wycieczka na Marsa. W modnych knajpach zostali tylko managerzy-single z korporacji, których ominęła fala zwolnień. - Tak będzie w Polsce, zanim zostanę dziadkiem - wieszczy prof. Krzysztof Rybiński (45 lat), ekonomista, który od lat przepowiadał kryzys Kolejne fale zwolnień, upadłości firm, bezrobocie, rosnące koszty życia. Tego już doświadczamy, a sposobom walki z kryzysem ma być poświęcone dzisiejsze expose premiera w Sejmie. Jednak niektórzy ekonomiści straszą, że zwykłe środki nie wystarczą, bo za kilkanaście lat krach zupełnie zmieni nasz świat. A my się boimy, bo to oznacza, że świat zmierza do... no właśnie, do czego? Jak będzie żył zwykły człowiek, gdy to coś już nadejdzie - nikt nam jeszcze nie powiedział. Tak naprawdę nie wiemy, czego się boimy. Czołowym polskim ekonomistą wieszczącym krach jest prof. Krzysztof Rybiński, rektor Uczelni Vistula, były wiceprezes Narodowego Banku Polskiego i były partner w firmie consultingowej Ernst&Young. Niech nam w końcu powie, jak to ma wyglądać.
Michał Stangret: Świat zmierza do? Prof. Krzysztof Rybiński: - Momentu Przesilenia.
Kiedy zamknie pan oczy i stara się to sobie wyobrazić, to co pan widzi? - Jeżeli nie będzie zmian w polityce gospodarczej w Unii i w Polsce, to widok nie będzie przyjemny. Kolejki pod zamkniętymi bankami, żeby odebrać swoje pieniądze i kolejki po ciepłą zupę w punktach pomocy socjalnej. Jak w 1929 roku.
Niech pan wyobrazi sobie zrobione wtedy na ulicy w centrum Warszawy zdjęcie. Co na nim widać? - Stacja metra, zmęczona twarz kobiety, wraca z drugiego etatu, zapatrzona w reklamę przeceny towaru o 50 proc., na który i tak jej nie stać. Za rękę trzyma ją mała córeczka i pyta, mamusiu, czemu płaczesz.
Co pan widzi na twarzach ludzi, którzy idą ulicami? - Lump o bezzębnej twarzy, uśmiechnięci krawaciarze omawiający awans kolegi w międzynarodowej korporacji, smutny bezrobotny w zachodzonych butach, stara kobieta oglądająca paragon za 5,63 zł. Zmęczone spojrzenia, przekrwione oczy, zapach tanich perfum.
Ktoś jeszcze siedzi w modnych drogich knajpkach na placu Trzech Krzyży czy w Charlotte? - Klasa managerów, singli, których ominęła fala zwolnień, głównie z dużych korporacji międzynarodowych, ciągle bywa na placu Trzech Krzyży, sącząc piwo w Szparce i oceniając zgłodniałym wzrokiem przechodzące dziewczyny i chłopaków, w zależności od preferencji. Czasami wpadnie naczelnik z pobliskiego ministerstwa.
Pod fast foodami jest tłok? - Fast foody są coraz bardziej popularne, mimo że w kurczaku jest tylko 2 proc. kurczaka. Furorę robi "żebracze śniadanie" za 1,99 zł.
Na parkingach centrów handlowych widać samochody elektryczne? - Z czasem w miastach pojawi się niepokojąca cisza, będzie słychać tylko cichy szum opon samochodów na prąd. To otworzy nowe możliwości dla reklamodawców, pojawią się reklamy słuchowe, łamiące ciszę. Rząd powoła kolejny urząd, do spraw kontroli reklam słuchowych.
Na niedzielnych mszach jest więcej czy mniej ludzi? - Kościoły pękają w szwach, ludzie szukają duchowego sensu życia, po tym jak życie materialne im się zawaliło.
Co robią ludzie w tramwajach i autobusach? O czym rozmawiają? - Nie rozmawiają, każdy się rozgląda, bo złodziejstwo kieszonkowe stało się masową plagą. Hitem sezonu są specjalne torby antyzłodziejowe, które wydają straszne dźwięki przy próbie kradzieży. W mieście mieszają się dźwięki reklam słuchowych i toreb antywłamaniowych.
Ludzie są dla siebie milsi niż teraz? - Wróci tradycja pożyczania sobie soli i cukru. W niedoli ludzie się do siebie zbliżą, będą się wymieniali informacjami o dobrych przecenach.
Co myślą o politykach? - Podczas sondy ulicznej dziennikarz spyta 20-latka o sympatie polityczne. Usłyszy "Sympatię mam. Chodzę z nią do kina. A polityków mam w d...".
Jakie mają problemy życiowe? - Jak związać koniec z końcem, jak znaleźć pracę. Jak wyjechać za granicę na zmywak. Czy stać ich na dziecko. Dlaczego emerytura jest taka niska, a leki takie drogie. Jak ponownie nielegalnie włączyć sobie prąd, który wyłączyli za niezapłacone rachunki.
Na co narzekają? - Na wszystko. To akurat zupełnie się nie zmieni.
O czym w telewizorach mówią politycy? - Politycy już nie mówią, oni wyłącznie krzyczą i to wulgarnie. Czasami, żeby dodać wyrazu, walną kogoś w łeb. Upowszechni się styl "na Niesioła", który zaczął dominować w 2012 r.
W wybory jest tłok przy urnach? - Frekwencja wyniesie 25 proc. Reszta będzie na emigracji, zewnętrznej lub wewnętrznej.
Gdzie się jeździ na wakacje? - Korporacyjne szczury jeżdżą tam, gdzie akurat jest modnie. Biedni jeżdżą do rodziny na Mazury lub w góry. Odżyje populacja dorsza w Bałtyku, bo w wakacje nie będzie, komu jeść dorsza.
Na porodówkach ciaśniej niż teraz? - Dziecko to będzie luksus Polsce. Przerobią porodówki na poradnie geriatryczne. Zresztą są wspólne wątki, przecież życie człowieka zaczyna się od pieluchy i na pielusze kończy.
A na placach zabaw słychać śmiech? - Słychać rechot żuli, którzy przepijają tam swój socjal.
Emeryci dostają jeszcze przelewy? - Przelewy dochodzą, ale banki wprowadziły procedury automatycznego księgowania przelewów w ciężar długu, który ma emeryt. Bo głodowa emerytura nie starcza na godne życie.
Szpitale wciąż działają? - Działają. Pacjent z otwartym złamaniem nogi będzie przyjęty już po trzech dniach czekania. Rodzina podczas czekania będzie mu donosiła wodę i kanapki.
Co sprawia ludziom radość? - Kolejny odcinek Kiepskich. Bo mogą sobie popatrzeć, jak żyją zamożni ludzie na poziomie.
O czym najbardziej marzą? - Młodzi, żeby zarobić dość pieniędzy, żeby ich było stać na mieszkanie i dziecko, albo coś bardziej realistycznego, żeby polecieć w podróż na Marsa.
Wciąż chętnie lajkujemy na Facebooku? - Nie ma Facebooka. Jest nowy serwis, który powstał w Chinach, dzięki któremu można zanurzyć się w wirtualnej przyjemności i odpocząć od bólu codziennego życia. Nie lajkujemy przyjaciół, tylko desirujemy byty.
Jaki tytuł ma najchętniej czytany artykuł w sieci? - Znany celebryta porąbał partnera siekierą i zjadł na obiad. Szczegółowe zdjęcia w HD.
Co robią licealiści w wolnym czasie? - Desirują byty.
Jakie kierunki studiów cieszą się największą popularnością? - Nowe media i filozofia. Hitem są studia podyplomowe: "Jak ustawić przetarg", "Jak zostać cwaniakiem", "Jak wejść do nepotycznej sieci powiązań", czyli nastawione na praktyczne umiejętności funkcjonowania w gospodarce XXI w.
Chiny jeszcze istnieją? - Tak. Nawet nasz rząd prowadzi z ich rządem rozmowy o bezwizowym ruchu przygranicznym.
Kiedy to wszystko nastąpi? - Zanim zostanę dziadkiem.
I co będzie potem? - Jak już będzie bardzo źle, to wtedy mechanizmy demokracji słupkowo-medialnej wyłonią rząd celebrytów, którzy będą znani z tego, że są znani. I wtedy Polska w końcu wygra teleturniej Eurowizji. Zostanie to uznane na najistotniejsze wydarzenie od chrztu Polski w 966 roku. Michał Stangret
Premier Tusk zapowiedział przyjęcie chińskiego modelu rozwoju, ale skończymy jak Hiszpania Nie mogłem oglądać expose premiera Tuska bo byłem zajęty zwiększaniem polskiego PKB. Ale przeczytałem podsumowanie na serwisach Sami Wiecie Jakich i od razu zrozumiałem. Premier Tusk chce przyjąć chińską metodę walki ze spowolnieniem gospodarczym, czyli kontynuować program wielkich inwestycji publicznych. Cel jest dobry, ale metoda ryzykowna. Po pierwsze utworzenie spółki wskazuje, że deficyt sektora finansów publicznych będzie schowany w specjalnych wehikułach inwestycyjnych, więc kreatywne budżetowanie się nasili. Ale do tego jesteśmy przyzwyczajeni, robią tak wszystkie kraje i około 80 procent spółek giełdowych, to się nawet ładnie nazywa po angielsku, window dressing.
Ale jest inny problem. Chiny mają patologicznie wysoką stopę oszczędności, więc u nich infrastrukturalne inwestycje publiczne są metodą na zagospodarowanie tych oszczędności, żeby kupować mniej obligacji rządu USA. Chiny są wierzycielem świata. Chiny eksportują oszczędności. A Polska ma niską stopę oszczędności i jest dłużnikiem świata, mamy bardzo silnie ujemną pozycję inwestycyjną kraju. Plan inwestycyjny, który zapowiedział premier Tusk będzie wymagał dalszego silnego powiększenia naszego zadłużenia netto wobec zagranicy. A to może być groźne. Pamiętajmy przy tym, że prywatyzacja aktywów przez sprzedaż inwestorom zagranicznym też pogłębia zadłużenie netto kraju, prowadzi do wypłat bardzo wysokich dywidend i opłat za użycie logo itp. Po etapie masowego zadłużania w postaci emisji obligacji skarbowych rządu, dalej już nie można tego robić bo są limity konstytucyjne. Więc wymyślono jak kontynuować proces zadłużania kraju w taki sposób, żeby nie wykazywać tego w statystykach długu publicznego. Teraz faktycznie dług się nie pojawi w danych ministerstwa finansów, ale zobaczymy go w kwartalnych danych o zadłużeniu zagranicznym lub międzynarodowej pozycji inwestycyjnej, przygotowywanych przez NBP. Dobrze że jest niezależny bank centralny. Powtórzę, chińska metoda generowania wzrostu jest niebezpieczna, jak się nie ma chińskiego poziomu oszczędności i chińskiej nadwyżki handlowej. Hiszpania próbowała tak się rozwijać przez dekadę i teraz widać tego efekty. Rybiński
Euromatoły na Titanicu Pojawiły się nowe raporty MFW na temat świat światowej gospodarki i finansów. MFW pisze, że mnożniki fiskalne są o wiele większe niż myślano. Przekładając ze slangu ekonomicznego na język ludzi, oznacza to, że cięcia wydatków i podwyżki podatków zaordynowane przez Trojkę (MFW, KE i EBC) krajom południa Europy spowodują znacznie głębszą recesję niż myślano.
Piszę o tym od lat, więc teraz się pytam publicznie, czy to oznacza że największy sukces ostatnich lat, czyli PAKT FISKALNY, trzeba będzie unieważnić, bo zamiast pomóc doprowadzi do jeszcze większego kryzysu w Europie. Pakt fiskalny w czasach głębokiego kryzysu niewypłacalności kilku państw strefy euro to taki sam chory pomysł jak pożyczki z EBC dla banków w wysokości biliona euro, które doprowadziły do jeszcze większej fragmentacji rynków finansowych w strefie euro i zwiększyły ryzyko systemowego krachu bankowego w Hiszpanii i we Włoszech. Niestety, obserwujemy typowy mechanizm urzędniczy, jak już coś postanowią, to nawet jak widać że to są absurdy, to nie przyznają się do błędu tylko brną dalej ślepą drogą. Jest tylko jedno sensowne rozwiązanie, czyli planowa restrukturyzacja zadłużenia Hiszpanii i Włoch. Ale euromatoły tej decyzji nie podejmą, tylko będą brnąć dalej, interwencje EBC, druk pieniądza … Mówiłem o tym wczoraj na spotkaniu wysokiego szczebla w Brukseli, na to przedstawiciel EBC obecny na sali się obraził. Mało że robią błąd za błędem, to jeszcze mają umysły zamknięte na inne argumenty. Kiepsko to widzę. Krzysztof Rybiński
Dramatyczna pustka intelektualna i programowa Z wielkiej chmury mały deszcz - tak wystąpienie premiera Donalda Tuska nt. zamierzeń rządu podsumował Janusz Szewczak, główny ekonomista SKOK.
Dzisiejsze expose czy nazywane inaczej - informacyjne wystąpienie premiera - pokazuje, że ten wielki balon pękł i to z małym hukiem nawet. Przede wszystkim widać, że Platforma i sam premier nie ogarnia skali zagrożeń wynikających z nadchodzącego kryzysu jak i nie docenia wyzwań, przed jakimi stoimi. Jedyną bowiem praktycznie konkretną propozycją jest wydłużenie urlopu macierzyńskiego do jednego roku, a tak naprawdę reszta to są czyste mrzonki, bajeczki.
Nie ma koncepcji jak przetrwać ten kryzys, bo pomysł na znalezienie 700-800 mld zł na inwestycje w energetyce, w infrastrukturze, na kolei itd. - to są obietnice bez pokrycia. Premier nie powiedział skąd weźmie te pieniądze - a to jest gigantyczna kwota. Przypomnijmy, że gdy premier Kaczyński mówił o kilkunastu miliardach zł, które mogłyby posłużyć w walce z kryzysem, mówiono, że są to mrzonki a minister finansów próbował ośmieszyć te propozycje, mówiąc, że nie będzie skąd wziąć tych pieniędzy. Tutaj jest mowa o 700-800 mld zł i właściwie jedynym źródłem ma być dalsze zadłużanie kraju i państwa, bo pomysłem, można powiedzieć mało realnym, jest wniesienie udziałów spółek Skarby Państwa do BGK i pod to wykreowanie kredytów, a więc dalsze zadłużanie państwa. BGK już dzisiaj jest w poważnych tarapatach - ma bowiem blisko 50 mld zł obligacji drogowych - to są przecież długi, które będzie trzeba spłacić. Pan premier nie powiedział ani słowa o gigantycznym zadłużeniu - długu publicznym, sięgającym już 900 mld zł, olbrzymim już w tej chwili długu zagranicznym, o dziurawym budżecie, o deficytach samorządów, o bankructwach firm - w ogóle na ten temat nie było ani słowa. Widać więc, że nie ma żadnej długofalowej koncepcji, nie tylko rozwoju kraju, ale również przeciwdziałania skutkom kryzysu. Tak naprawdę, dla przedsiębiorców metoda kasowa rozliczania VAT-u jest rzeczą oczywistą i to jest żaden ukłon w ich stronę. Podsumowując - dramatyczna pustka intelektualna, programowa, jakieś bardzo hasłowe zakończenie, pozostawienie kwestii problemów związanych z rozpadem strefy euro i Unii Europejskiej na później. To wszystko pokazuje, że z wielkiej chmury mały deszcz i zanosi się na to, że to są wyłącznie propagandowe rozwiązania. Natomiast premier Tusk składając wniosek o wotum zaufania dla rządu - jeśli chce się sprawdzić, to powinien po prostu rozpisać nowe wybory, a nie robić Polakom kolejną szopkę, tym razem polityczną.
Not. zrk
Znów te tuskowe raje za najbliższym zakrętem Z małych marzeń tworzy się mała, a nie wielka wizja - pisze Jacek Karnowski. Wygłaszając swoje "drugie expose", premier Tusk był jednak dość wyraźnie, zwłaszcza na początku, zdenerwowany. Przemówienie było szarpane, brakowało płynności, spokoju, oddechu. Premier mówił tak, że nie tylko nie uspokajał, ale napełniał niepokojem. Z jego przemówienia wynika zresztą, że jest gorzej, niż nam się wydaje. Premier dobrze wyczuł zapotrzebowanie społeczne na jakiś Wielki Projekt, na jakieś źródło nadziei. W swoim przemówieniu próbował zarysować taki właśnie plan. Dziesiątki miliardów na inwestycje, na rozruch kraju. Używał słów "narodowy", "bezpieczeństwo", "inwestycja". Co ciekawe, pieniądze na wielkie projekty - trochę w stylu II RP - mają pochodzić z użycia "pasywnych" dziś udziałów państwa w spółkach skarbu państwa. Pytanie - czy oznacza to ich sprzedaż i użycie pieniędzy do niewątpliwie podejrzanych (przy tej ekipie to aksjomat) inwestycji państwowo-prywatnych? Obawiam się, że tak. Tusk zapowiedział bezpośrednie inwestycje państwowych koncernów, w tym Lotosu, w gaz łupkowy. Tak, chodzi o ten sam Lotos, który jeszcze paręnaście miesięcy premier chciał sprzedać za marne kilka miliardów, nie wykluczając nawet sprzedaży Rosjanom. Tylko dzięki społecznej presji, wspartej kryzysem na giełdach, udało się ten krok, wymierzony w polski interes narodowy, powstrzymać. Tusk mówił o drogach, armii, infrastrukturze. Szkicował szeroki rozmach, odwagę wyobraźni, śmiałość ruchów. I moglibyśmy się cieszyć, gdybyśmy nie wiedzieli, że to wszystko utonie w planach, stanowiskach dla swoich, małych dealach. O ile w ogóle ruszy. Bo przecież te wszystkie wielkie zamiary naszkicowano w ciągu kilku godzin luźnej debaty raczej w gronie PR-owców, niż specjalistów. Naszkicowano naprędce, w odpowiedzi na sondażowe klęski. Za nimi nie stoją ani determinacja, ani konsekwencja. Jeden zakręt i będzie nowy plan.Ale trzeba pytać: skoro Tusk rozumie, co znaczą przemysł, inwestycje, bezpieczeństwo - dlaczego w ciągu ostatnich pięciu lat postępował tak skrajnie odmiennie? Dlaczego dopuścił choćby do tego, że w miejscu, gdzie była Stocznia Szczecińska stoi dziś jeden sklep Biedronki? Tusk zapowiedział także "rewolucję w sprawie dzietności". Chce wydłużyć urlop macierzyński do roku. I znów pytanie: czemu tyle lat nic nie robił? Czemu szydził z problemu demograficznego? I ile razy można zapowiadać budowę żłóbków? Co ciekawe, ekipa Tuska znów zwiodła media. Żadnego ozusowienia śmieciówek nie będzie, choć przecież medialne informacje w tej sprawie były oparte na przeciekach z rządu. Inna możliwość jest taka, że ekipa przygotowująca expose wycofała się z tego projektu w ostatniej chwili. W końcu to była narada, w której decyzje "historyczne" dyktowało bardzo bieżące wyczucie PR-owej potrzeby.Znów dostaliśmy, więc te słynne tuskowe raje za najbliższym zakrętem, te daty: "2014", "2015". Zawsze dość bliskie, ale zawsze z przyszłości. Jak budowa socjalizmu - im szybciej pędzimy, tym szybciej ucieka nam cel. Tusk chce wywołać wrażenie ofensywy na wielu frontach, rozmachu. Ma słuszną intuicję, on może tylko uciekać do przodu. Kręci rozrusznikiem, dodaje gazu. Ale czy odpali? Wątpię. Sam zastrzegł, że nie jest człowiekiem wielkich idei. W tej skórze naprawdę mu nie do twarzy. Zabawnie brzmiały słowa o "szpetnej twarzy", którą historia znów pokaże kiedyś w naszej części świata. Mówi to premier, jeszcze niedawno głosił, że liczy się "tu i teraz"... Prawdziwy kameleon. Niestety, dużo prawdziwszy w skórze nihilistycznej. Warto też zauważyć, że całe przemówienie Tuska - i w warstwie języka, i w warstwie rozwiązań - było przemówieniem prawicowca. Tusk wyczuł przesunięcie się nastrojów, wyczuł, że znów nadchodzi czas prawicy. Tym razem nie oblepił nas "Unią". Premier niczym surfer próbuje wskoczyć na falę. Ale zbyt długo zwodził, zbyt często obiecywał. Efekt przemówienia - w postaci przejęcia inicjatywy - o ile w ogóle się pojawi, potrwa krótko. Zwłaszcza, że ani jednego zdania premier nie poświęcił temu, co tak Polaków od niego odpycha - a więc tym wszystkim patologiom, które widzimy wokół.
"Z małych marzeń tworzy się wielka wizja" - mówi premier. Nieprawda. Z małych marzeń tworzy się mała wizja.
Jacek Karnowski
Wielki balon pękł i to z małym hukiem. Mrzonki, bajeczki - dramatyczna pustka intelektualna i programowa Dzisiejsze expose czy nazywane inaczej - informacyjne wystąpienie premiera - pokazuje, że ten wielki balon pękł i to z małym hukiem nawet. Przede wszystkim widać, że Platforma i sam premier nie ogarnia skali zagrożeń wynikających z nadchodzącego kryzysu jak i nie docenia wyzwań, przed jakimi stoimy. Jedyną bowiem praktycznie konkretną propozycją jest wydłużenie urlopu macierzyńskiego do jednego roku, a tak naprawdę reszta to są czyste mrzonki, bajeczki. Nie ma koncepcji jak przetrwać ten kryzys, bo pomysł na znalezienie 700-800 mld zł na inwestycje w energetyce, w infrastrukturze, na kolei itd. - to są obietnice bez pokrycia. Premier nie powiedział skąd weźmie te pieniądze - a to jest gigantyczna kwota. Przypomnijmy, że gdy premier Kaczyński mówił o kilkunastu miliardach zł, które mogłyby posłużyć w walce z kryzysem, mówiono, że są to mrzonki a minister finansów próbował ośmieszyć te propozycje, mówiąc, że nie będzie skąd wziąć tych pieniędzy. Tutaj jest mowa o 700-800 mld zł i właściwie jedynym źródłem ma być dalsze zadłużanie kraju i państwa, bo pomysłem, można powiedzieć mało realnym, jest wniesienie udziałów spółek Skarby Państwa do BGK i pod to wykreowanie kredytów, a więc dalsze zadłużanie państwa. BGK już dzisiaj jest w poważnych tarapatach - ma bowiem blisko 50 mld zł obligacji drogowych - to są przecież długi, które będzie trzeba spłacić. Pan premier nie powiedział ani słowa o gigantycznym zadłużeniu - długu publicznym, sięgającym już 900 mld zł, olbrzymim już w tej chwili długu zagranicznym, o dziurawym budżecie, o deficytach samorządów, o bankructwach firm - w ogóle na ten temat nie było ani słowa. Widać więc, że nie ma żadnej długofalowej koncepcji, nie tylko rozwoju kraju, ale również przeciwdziałania skutkom kryzysu. Tak naprawdę, dla przedsiębiorców metoda kasowa rozliczania VAT-u jest rzeczą oczywistą i to jest żaden ukłon w ich stronę. Podsumowując - dramatyczna pustka intelektualna, programowa, jakieś bardzo hasłowe zakończenie, pozostawienie kwestii problemów związanych z rozpadem strefy euro i Unii Europejskiej na później. To wszystko pokazuje, że z wielkiej chmury mały deszcz i zanosi się na to, że to są wyłącznie propagandowe rozwiązania. Natomiast premier składając wniosek o wotum zaufania dla rządu - jeśli chce się sprawdzić, to powinien po prostu rozpisać nowe wybory, a nie robić Polakom kolejną szopkę, tym razem polityczną. Janusz Szewczak
Cichocki: agent Tomek powinien przeprosić specsłużby za sugestie o inwigilowaniu posłów
- Nie było żadnej inwigilacji posłów, nie ma i być nie może - oświadczył minister spraw wewnętrznych Jacek Cichocki po spotkaniu z sejmową komisją ds. służb specjalnych. Zdaniem szefa MSW "wszyscy, którzy takie nieprawdziwe informacje rozpowszechniają, narażają na szwank bezpieczeństwo państwa, bo podrywają zaufanie do polskich służb specjalnych". Chodzi o posłów PiS - Marka Opiołę i Tomasza Kaczmarka - słynnego agenta Tomka (gwiazdę CBA z czasów, gdy służbą tą kierował Mariusz Kamiński), którzy na początku września powiadomili prokuraturę, że są bezprawnie inwigilowani przez Służbę Kontrwywiadu Wojskowego. SKW natychmiast odpowiedziała: "insynuowanie, że SKW mogłaby prowadzić nielegalne działania są pomówieniami podważającymi dobre imię służby". Śledztwo w sprawie domniemanej inwigilacji przez kontrwywiad wojskowy prowadzi Wojskowa Prokuratura Okręgowa w Warszawie.
W środę informacji o rzekomym inwigilowaniu posłów PiS udzielali komisji ds. służb specjalnych szefowie MSW, SKW oraz przedstawiciel prokuratora generalnego. Zbigniew Sosnowski (PSL) powiedział po posiedzeniu dziennikarzom, że z informacji przedstawionych członkom komisji wynika, iż "żadnej inwigilacji posłów nie było, a służba działała zgodnie z prawem". Marek Opioła, który jest wiceprzewodniczącym komisji, nie był usatysfakcjonowany. Poinformował dziennikarzy, że wystąpił o przekazanie stenogramu środowego posiedzenia komisji prokurator prowadzącej śledztwo. - Według wszystkich służb nie inwigilowano posłów opozycji, tylko zadziwiające jest, że prokuratura jednak wszczęła postępowanie, które trwa. Mówienie dziś przez ministra Cichockiego, że sprawy nie ma, jest zadziwiające. Gdyby sprawy nie było, prokuratura na samym początku odmówiłaby wszczęcia postępowania - powiedział.
Nawet poseł Kaczmarek może nawypisywać do prokuratury najróżniejszych bzdur Minister Cichocki ripostował: - Każdy może - nawet poseł Kaczmarek - nawypisywać do prokuratury wiele najróżniejszych bzdur. Mam nadzieję, że prokuratura zakończy tę sprawę, zajmie jednoznaczne stanowisko i że wtedy poseł Kaczmarek stanie i powie przepraszam. Jak podkreślał szef MSW, podjęcie śledztwa nigdy nie oznacza, że przestępstwo zostało popełnione. - Tylko podczas czynności śledczych, z zachowaniem odpowiednich sankcji karnych, prokuratura, jako niezależny organ, może tę sprawę zbadać i oczyścić obywatela, czy organ państwa z zarzutów - stwierdził. Pytany, czy podsłuchiwany był asystent posła Kaczmarka - Andrzej Skałecki - odparł, że nie ma możliwości publicznego informowania o zainteresowaniach służb. Z informacji "Gazety Wyborczej" wynika bowiem, że w całej sprawie nie chodzi o inwigilację parlamentarzystów PiS, lecz o społecznego asystenta posła Kaczmarka Andrzeja Skałeckiego (pisaliśmy o tym pod koniec września). To równolatek agenta Tomka (rocznik 1976). Obaj pracowali we wrocławskim CBŚ, a w czasach rządów PiS przeszli do nowych służb - Tomek do CBA, Skałecki do SKW, którym kierował wtedy Antoni Macierewicz.
Mirosław Gładysz - partner agenta Tomka z tajnych operacji - na liście współpracowników posła PiS
Skałecki nie jest jedynym asystentem społecznym posła Kaczmarka, który wywodzi się ze służb specjalnych i jest jego dawnym kolegą. "Gazeta Wyborcza" odkryła, że Kaczmarek wpisał na sejmową listę współpracowników swojego partnera z dwóch tajnych operacji. Chodzi o Mirosława Gładysza, który dzisiaj prowadzi biuro detektywistyczne. Trzy lata temu razem z Tomkiem pod operacyjnym nazwiskiem Stanisław Rudnicki rozpracowywał Weronikę Marczuk-Pazurę i byłego prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego. Obie akcje były nieudane i skompromitowały CBA. W rozmowie z "Gazetą" Gładysz vel Rudnicki jest zdziwiony, że można znaleźć jego nazwisko na stronie internetowej posła Kaczmarka. Początkowo nawet zaprzecza. - Nie jestem jego asystentem. Kiedyś miałem pomagać przy sprawach policyjnych, poseł wpisał mnie na listę, bym mógł wchodzić na komisję administracji i spraw wewnętrznych. Miałem mu pomagać przy pracach w tej komisji, ale to jakoś umarło śmiercią naturalną - mówi były agent.
http://wyborcza.pl/1,75478,12648173.html#ixzz295P4clz7
Tusk w expose obiecuje wesprzeć chów przemysłowy dzieci Najskrajniejszym systemem chowu przemysłowego dzieci, pozbawianiu dzieci opieki matki i przejmowaniu wychowywania ich przez państwo był socjalistyczna idea Hitlera urzeczywistniona w instytucji Lebensborn. Wikipedia „Lebensborn (niem Źródło życia) – instytucja niemeicka ficjalnie funkcjonująca jako opiekuńczo-charytatywne stowarzyszenie Lebensborn e.V. „....”Lebensborn w założeniach miał stworzyć odpowiednie warunki w sieci swoich ośrodków do „odnowienia krwi niemieckiej” i „hodowli nordyckiej rasy nadludzi”[1] poprzez odpowiednią selekcję kobiet i mężczyzn przeznaczonych do rozmnażania[1] w ramach demograficzno-politycznych założeń nazistowskiej polityki rasowej „.....” Opiekę nad rasowo i dziedziczno-biologicznie wartościowymi brzemiennymi, niezamężnymi matkami, które po dokładnym zbadaniu (tzw. badania rasowe) przez Lebensborn ich rodzin oraz rodziny reproduktora (np. oficera lub członka niemieckiej policji czy SS) dadzą gwarancję, że spłodzą równie wartościowe potomstwo. „....(źródło )
Socjalistyczna polityczna poprawność obficie czerpie ze swoich korzeni , dwóch totalitarnych socjalizmów . Socjalizmu niemieckiego Hitlera i socjalizmu rosyjskiego Stalina . Tusk zapowiedział zwiększenie nakładów na żłobki. Dlaczego dla nomenklatury II Komuny tak istotne jest oderwanie małego , potrzebującego poczucie bezpieczeństwa dziecka od matki . Są dwa powody. Jeden to próba religii politycznej , jaka jest polityczna poprawność wyhodowania „nowego człowieka „ poprzez wyrwanie polskich dzieci spod troskliwej opieki rodziców , indoktrynacja w duchu „marksizmu kulturowego” już od „pieluch „ i terror intelektualny w stosunku do nich Drugi powód , dla którego Tusk chce wesprzeć żłobki , czyli przemysłowy chów dzieci jest prozaiczny . Oligarchia, nomenklatura II Komuny traktuje Polki, matki jako chłopki pańszczyźniane , które mają tyrać na Tuska, na II Komuny kosztem małych Polaków. ( Kukiz. „Chłopów pańszczyźnianych z nas zrobili”....(więcej)
Centrum Adama Smitha obliczyło ,że II Komuna okrada pracujących Polaków podatkami , vatami, zusami, akcyzami itd. w sposób bandycki .Zagarnia im 83 procent wartości pracy. Poza wyzyskiem Polek i polskich rodzin nie ma żadnego innego wytłumaczenia , nie ma innego powodu dla którego matka miałby oddać dziecko II Komunie, oddać je na pastwę socjalistycznego chowu przemysłowego . Żadna istota na Ziemi nie potrzebuje tak bardzo opieli, miłości i kontaktu z matką jak ludzkie dziecko. Zieloni, miłośnicy zwierząt biją na alarm gdy odbiera się dziecko szympansowi . Mówią o ogromnym stresie , „nieludzkim cierpieniu” jakie mała małpka przeżywa, gdy zostaje odłączona od matki . A co z ludzkimi dziećmi . Należy skończyć z bandytyzmem ekonomicznym podatkowym II Komuny, z planami rozbudowy przemysłowego chowu małych Polaków. Nie można dopuścić do traktowania Polek jak bydła roboczego . Wystarczy proste obliczenie „ na palcach” . Gdyby nie niewolnictwo Polaków ( Kaczyński Warto być Polakiem dobrze zorganizowanym i wydajnym, ale nie traktowanym w pracy jak niewolnik. ...(więcej ) to prac jednej osoby w rodzinie , zarobki ojca rodziny w zupełności wystarczyłyby na utrzymanie rodziny . Polskie dziecko zaś przestałoby mięć w Polsce gorsze pod względem emocjonalnym , rozwojowym warunki do rozwoju niż dziecko szympansa Do czego może doprowadzić socjalistyczny fanatyzm najlepiej pokazuje historia szarlatana politycznej poprawności dr. Moneya i jego obłąkane eksperymenty . Warto przypomnieć że innym socjalistyczny lekarz , doktor Menegel , również traktował ludzi jak eksperymentalne zwierzęta. „Dr. Johna Money„Eksperyment ten miał dowieść słuszności tezy, że o naszej płci nie decyduje biologia, lecz jedynie wychowanie. „....” Radykalne poglądy, które głosił, opierały się na założeniu, że dzieci rodzą się tak naprawdę bez płci i za pomocą odpowiedniego sposobu wychowania można z nich „zrobić” chłopców lub dziewczynki. Dr Money głosił również dużo bardziej radykalne tezy na temat seksualności człowieka i jego życia płciowego, posuwając się niekiedy wręcz do zawoalowanej aprobaty pedofilii czy kazirodztwa, „.....”Dla Money’a genetycznie identyczne bliźniaki były idealnym materiałem eksperymentalnym – za jego radą Bruce’a miano wychowywać jako dziewczynkę, dając mu na imię Brenda, zaś Brian miał do odegrania rolę niezbędnej „grupy kontrolnej”, pozostając chłopcem. „.....”Według raportów Money’a rozwój dzieci przebiegał zgodnie z przewidywaniami – Brian był ruchliwym i nieco hałaśliwym chłopcem, Brenda miłą i grzeczną dziewczynką. „......”Rzeczywistość jednakże była zupełnie inna. Brenda nie miała jeszcze dwóch lat, a już nie chciała ubierać się w sukienki, które z siebie agresywnie zdzierała. Kiedy poszła do szkoły, sytuacja jeszcze się pogorszyła – zachowywała się jak chłopak, wdawała w bójki, chciała sikać na stojąco, nie bawiła się z dziewczynkami, co było powodem szykan i izolacji. Wkrótce niezbędna okazała się psychoterapia, którą początkowo prowadził dr Money. Sesje terapeutyczne z nim okazały się niszczącym przeżyciem dla dzieci – Money prawdopodobnie próbował przekazać im swoje poglądy na sferę seksualną człowieka, pokazywał zdjęcia nagich ludzi, zmuszał do paraseksualnych zachowań. Już w dorosłym życiu David wspominał, że są to jedne z jego najgorszych wspomnień. Brenda próbowała samobójstwa, nie chciała zgodzić się na kolejną operację narządów płciowych, niechętnie przyjmowała estrogen, który wywoływał wzrost piersi (nie powstrzymał jednak rozwoju męskiej sylwetki - szerokich ramion i karku). Pozostawała pod stałą opieką psychiatry – ale już nie dr. Money’a, który tymczasem nadal twierdził, że eksperyment jest sukcesem. Jej rodzina razem z nią płaciła cenę eksperymentu – matka chciała popełnić samobójstwo, ojciec popadł w alkoholizm, Brian w uzależnienie od narkotyków i depresję. Wreszcie przyszedł moment zwrotny całej historii. To prawdopodobnie od swojego psychiatry – lub od ojca za jego radą – Brenda jako czternastolatka dowiedziała się prawdy o sobie. „Nagle to, jak się czułem, zaczęło mieć sens, okazało się, że nie jestem jakimś dziwadłem, że nie zwariowałem”. W ciągu kilku tygodni Brenda podjęła decyzję o zmianie (przywróceniu?) płci. Kolejna operacja narządów płciowych, usunięcie piersi, terapia hormonalna, przyjęcie imienia David – przed człowiekiem, który poznał swoją tożsamość wydawała się otwierać nową droga życia. „.....”4 maja tego roku 38-letni Amerykanin z Winnipeg popełnił samobójstwo. W tym smutnym fakcie nie byłoby w zasadzie nic niezwykłego, gdyby nie tożsamość samobójcy – David Reimer był bratem bliźniakiem Briana, który popełnił samobójstwo 2 lata wcześniej, „.... ( źródło ) Marek Mojsiewicz
Kolejne kłamstwo smoleńskie zdemaskowane - Załącznik trzynasty, który zastosowano do zbadania katastrofy smoleńskiej, wskazuje precyzyjnie, w jaki sposób należy przeprowadzić sekcje zwłok. Tego nie zrobiono, chociaż cały czas mówiono, że załącznik trzynasty obowiązuje - ujawnił prof. Kazimierz Nowaczyk w TVP Info w programie "Bliżej" Jana Pospieszalskiego. Jak w stwierdzono w ekspertyzie parlamentarnego zespołu ds. zbadania smoleńskiej katastrofy, początkowo katastrofa była badana na trafnie przyjętej prawnej podstawie polsko-rosyjskiego porozumienia wojskowego z 1993 r., a dopiero 15 kwietnia odstąpiono od badania katastrofy według tego dokumentu i zostało zawarte porozumienie między premierami Donaldem Tuskiem i Władimirem Putinem o przyjęciu załącznika 13 konwencji chicagowskiej jako nowej prawnej podstawy badania katastrofy smoleńskiej. W programie "Bliżej" wzięli także udział Antoni Macierewicz, poseł PiS, szef parlamentarnego zespołu ds zbadania smoleńskiej katastrofy oraz wnuk legendy "Solidarności" - Anny Walentynowicz - Piotr.
- Ciało mojej babci zostało okazane w Moskwie przed sekcja zwłok, Było całe, bez problemu je rozpoznano. W Polsce okazało się, że twarz uległa całkowitemu zniszczeniu. Co się stało w Rosji - nie wiem, ale musiało to nastąpić już po okazaniu nam ciała - mówił Piotr Walentynowicz. Antoni Macierewicz zwrócił uwagę, że w Moskwie nastąpiło szereg zaniedbań.
- Zapewniano nas, że konieczne było zastosowanie trzynastego załącznika. Teraz okazuje się, że go nie dotrzymano, że nie przeprowadzono sekcji zwłok według jego zapisów - powiedział Antoni Macierewicz.
* Profesor Kazimierz Nowaczyk, ekspert zespołu Antoniego Macierewicza jest polskim naukowcem, fizykiem od 1996 r. pracującym w USA. Profesor Nowaczyk pracuje obecnie w Centrum Spektroskopii Fluorescencyjnej na Wydziale Biochemii i Biologii Molekularnej Szkoły Medycznej University of Maryland w Baltimore w Stanach Zjednoczonych.
"Bliżej" TVP Info
Eto prostaja oszibka Od kilku dni podgrzewano atmosferę przed dzisiejszym drugim expose Tuska. Przy okazji podsumowywano dokonania rządu pod jego przywództwem w skali ostatniego roku czyli od standardowego expose, bo to z czym mamy do czynienia to jest jakiś oksymoron w standardach rządzenia. Chyba, że przyjmiemy za standard jednoroczne kadencje w cyklu zarządzania państwem. zabieg tyleż cwany co i głupi. Bo państwem nie zarządza się od Sylwestra do Sylwestra. Oprawa wystąpienia Tuska była iście królewska : prezydent, były premier Mazowiecki (zwany przez jednych pierwszym premierem III RP przez innych ostatnim z PRL) Tusk miał komfort w zarządzaniu Polska nie damy jakiemukolwiek innemu rządowi. Miał do dyspozycji ponad 5 lat. W ciągu pierwszej czteroletniej kadencji z głośnych dokonań mieliśmy pchanie pociągu w Peru i odznaczenie (Słońca Peru), haratanie w gałę, aferę hazardową, stoczniową, Misiaki itp. oraz niezrealizowane zapowiedzi z expose z 2007 roku po objęciu funkcji prezesa RM. Pomijając fakt, że zapowiedzi działań z tamtego expose mijały się dość znacząco z obietnicami składanymi przez Tuska i PO społeczeństwu w trakcie kampanii wyborczej to próba podsumowania realizacji dokonań rzeczowych w czasie tych czterech lat nie dałaby szans Tuskowi na drugą kadencję. Wygrał tylko dlatego, że umiejętnie straszył PiSem, a nikt rzetelnie nie podsumował radosnej działalności tego rządu od afery do afery z pierwszego czterolecia. Budowane autostrady zamieniono na drogi szybkiego ruchu, potem przejezdne.A na koniec okazało się, że wiele firm wykonujących kontrakty ogłosiło upadłość, co oznacza wprost nie tylko konieczność ponoszenia dodatkowych nakładów na dokończenie inwestycji ale wzrost bezrobocia w branży budowlanej. W fazie spowolnienia tempa gospodarki dokończenie wielu z tych dróg przesunie się w czasie bardzo znacząco(A2 do 2018 roku..).Przyspieszone odbiory niektórych odcinków dróg (dla chwały Nowaka) skutkują koniecznością napraw oraz dodatkowych ekspertyz ( pęknięcia, osiadanie dróg itp.).I znowu w obliczu upadłości firm budowlanych egzekwowanie od wykonawcy kosztów napraw jest wielce problematyczne, a to oznacza perspektywę kolejnych nakładów na ten sam cel z budżetu. Jeśli Tusk uznaje ten tryb zarządzania naszym wspólnym portfelem za prawidłowy – to oznacza wprost, że nie potrafi nim zarządzać. Jeśli umieścił go w kategorii pomyłek ( w domyśle, kto się nie myli…) to jest nieudacznikiem. PRowcy z bibliotek KPRM sprytnie wymyślili expose roczne. Skrócona perspektywa czasowa działań rządu pozwala na większość zgodność zapowiadanych działań. Pozwala na mgliste określenie perspektyw.Zarówno od strony skutków wprowadzanych zmian jak i planów działań na kolejne lata. Oddaje też poznaną zdolność tego rządu: głównie do działań doraźnych i łatania powstających zapadlisk. Spowolnienie gospodarcze ,którego już się nie da ukryć i konsekwencje tegoż dają asumpt Tuskowi do zapowiedzi kolejnych obciążeń dla Polaków. Mówi się w podatku od deszczu (koszty odprowadzenia ścieków z dachów itp.) Biedne gminy szukają możliwości podnoszenia podatków od wszystkiego co się da ,aby finansować zadania narzucone przez ekipę Tuska.(szkoły, przedszkola, służbę zdrowia, drogi).I chociaż prawdą jest ,ze niepopularne a konieczne reformy rząd który ma zamiar utrzyma się przed długi czas musi wykonać w pierwszych latach rządzenia czyli jak się da najdłużej przed kolejnymi wyborami to w przypadku tej ekipy ten zbieg nie zadziała. Tusk wymienił swoje osiągnięcia od expose z 2011 roku: Wprowadzenie składki zdrowotnej dla rolników (ustawa weszła w życie 1 lutego 2012), podwyższenie składki rentowej po stronie pracodawcy o 2 punkty proc. (ustawa weszła w życie 2 lutego 2012 r.), zmiana systemu waloryzacji emerytur i rent (1 marca 2012 r.), uszczelnienie tzw. "podatku Belki" (31 marca 2012 r.), podatek od miedzi i srebra (tzw. kopalniany - 18 kwietnia 2012 r.) oraz podwyżka 300 zł dla mundurowych, żołnierzy i policjantów (1 lipca 2012 r.).Zapomniał dodać, ze międzyczasie była afera z ustawą Acta, zaostrzenie wydawania zgody na manifestacje, dodatkowe prerogatywy dla służb porządkowych i innych na okoliczność stanu wyjątkowego itp. Okazuje się, że jeśli Tusk mówi o tym co zrobi dla społeczeństwa próżno czekać na spełnienie obietnic. W przypadkach, kiedy zapowiada dodatkowe obciążenia fiskalne – można oczekiwać wykonania obietnic w stu procentach. Od ponad 20 lat reformujemy a la long finanse publiczne służbę zdrowia, edukację, wymiar sprawiedliwości.I ciągle stoimy przed..reformami tych reform. Dzieje się tak ponieważ nikt nie planuje rozwoju państwa z wizją sprawności i przyjazności dla obywatela.Jedyna wizja to sukcesy rządzących w mamieniu wyborców, co skutkuje dostępem do koryta. Spopularyzowano wśród społeczeństwa przekonanie:, kto się nie dorobił od transformacji –ten kiep i nieudacznik. Jeśli spojrzeć na biografie wielu polityków to może się okazać iż większość z nich miała okazję pozbyć się miana nieudacznika przy pomocy pieniędzy z podatków tych, którzy w tej nomenklaturze są nieudacznikami…. Innym źródłem- chociaż także kosztem tych ostatnich nieudaczników -były bezczelne grabieże wspólnego mienia z czasów PRL, łapówki, państwowe zlecenia dla kolesi itp. I to jest największy paradoks i dramat efektów transformacji. Także w nim tkwi przyczyna dramatycznego zadłużenia finansów publicznych i pauperyzacji wielu milionów Polaków. Zapowiedzi Tuska dotyczące konkretów to jedynie sygnalizowanie projektów i kierunków (dokończenie budowy, autostrad, program energetyczny, wydobyci łupków itp.) pozostały jedynie zapowiedziami .Szczegóły projektów ( w nich tkwi diabeł) przestawią w najbliższej, ale nieokreślonej przyszłości poszczególni ministrowie. I dalej Tusk swobodnie zgodnie ze swoimi obietnicami z przeszłości –obiecywał wszystko wszystkim. Bezrobotnym pracę, głodnym posiłki, przedsiębiorcom pieniądze, nakłady na inwestycje 700 mld z kasy państwa i 300 mld z UE w perspektywie do 2018 roku. Brzmiało to niezwykle optymistycznie. Prawie jak w perspektywach Chin Ludowych, bo z Irlandią Tusk już dawno sobie dał spokój.Rozbawiła mnie interpretacja skutków nowego pomysłu:
Polskie Inwestycje”,które mają być finansowane z zamrożonych aktywów BGK i kapitału prywatnego, a które nie mają zwiększać zadłużenia publicznego. Bo Tusk powiedział, że kapitał BGK pozwoli na zwiększenie zdolności kredytowej przedsięwzięć . Jak kredyt ma nie wpływać na zwiększenie długu pozostanie słodką tajemnicą premiera.
Bezpieczeństwo rodziny ,bezpieczeństwo obywatela, bezpieczeństwo energetyczne. Wszystko będziemy mieli. Rewolucją jest zapowiedź wydłużenia urlopu macierzyńskiego (tacierzyńskiego) oraz zwiększenie finansowania z budżetu projektu żłobków dla każdego dziecka ( ograniczenie udziału finansowania z budżetu samorządów do 20%). Tusk zapowiedział własną nieugiętość wobec planów uzusowienia umów zlecenia i o dzieło Z uzasadnienia jakie przedstawił jednak wynika, że umowy takie będą uzusowione ,pytanie tylko jakie kwoty będą stanowiły podstawę opodatkowania. W mateczniku Tuska dominuje nadal pr-owski prerogatyw komunikacji ze społeczeństwem: optymistycznie wizje przyszłości pod warunkiem popierania tego rządu i tłumaczenie skandalicznych zaniedbań tej ekipy wyrażone ustami rzecznika Grasia „eto prostaja oszibka”. Taka wersję promuje też Komorowski bagatelizując wszelkie niewygodne dla tej ekipy fakty określając je arcyboleśnie prostymi, albo uzasadnionymi w masie innych pozytywnych działań (bez wskazania) – błędami. Bo można się pod kołderką prać i podkopywać, ale wersja dla mas powinna być spójna. Polacy nic się nie stało. Przemówienie Tuska to zgrabne połączenie małych marzeń każdego Polaka z własnym brakiem gotowości do tworzenia jakiejkolwiek perspektywicznej wizji. I jak zwykle- ironiczne odcinanie się od historii i martyrologii własnego narodu. Zakończył patetycznie :Od kilku lat Polska wzorem w Europie a nie chłopcem do bicia. Argumentów nie podał. Bo zostałby obśmiany jak przysłowiowa norka. Reasumując: słabe wystąpienie słabego Tuska. Najpierw trochę szczegółów które mają uszczegółowić ministrowie, a na koniec slogany, slogany, slogany. Tusk miał czas 5 lat. Jeśli wiedział czego Polakom trzeba i co sam potrafi to mam tylko jedno pytanie: dlaczego nic lub niewiele zrobił w tych dziedzinach przez pięć lat swojego urzędowania.
P.S. Zabieg medialny z głosowaniem nad votum nieufności miał pokazać niesłabnące poparcie dla Szeryfa Tuska. Śmieszny zabieg stosowany przez człowieka ,który po każdym skandalu czy skandaliku dotyczącym jego ekipy bądź jego samego czy też trudnych komentarzy dotyczących bieżących wydarzeń przez kilka dni zaszywa się gdzieś w ciemnicy i nie ma odwagi rozmawiać ze społeczeństwem i dziennikarzami. Ale też cwany zabieg wobec zapowiedzi przez opozycję konstruktywnych wniosków o votum nieufności nie tylko dla całego rządu, ale także dal poszczególnych ministrów. Małgorzata Puternicka
Dzień kretyna Komitet Noblowski po raz kolejny pokazał, że nie ma takiej bzdury, której nie jest w stanie docenić i uhonorować. Po pokojowym Noblu dla Obamy, który miał stanowić zachętę, tym razem dostojne grono ogłosiło werdykt by wzbudzić debatę. W okresie kryzysu, wojen, powracających totalitaryzmów i narastającego bezrobocia, debata jest tym, czego światu potrzeba najbardziej. Według mędrców z Oslo, wojna na kontynencie jest nie do pomyślenia, a skoro coś nie mieści się w ich naprężonych od wzmożonego wysiłku zwojach mózgowych, to znaczy że nie istnieje. I za to należy się kolejny Nobel. W ten sposób dochodzimy do idealnego, wsobnego modelu nagród, w których nagradzani będą nagradzający. Postępowe środowiska twórcze w naszym kraju już od lat z powodzeniem stosują tę metodą produkując masowo Wiktory, Mediatory, i inne grandpressy. Kolejnym wydarzeniem, choć o mniejszym prestiżu i zasięgu, było sejmowe wystąpienie premiera zwane niefortunnie „drugim expose”. Taki występ rok po wyborach powinien nosić nazwę „state of The Union”. Pan premier naobiecywał cudów na kiju, z których najbardziej oryginalna była propozycja rocznego urlopu macierzyńskiego. Niestety zabrakło doprecyzowania, czy będzie to urlop płatny i przez kogo. Posypały się też zapowiedzi kolejnych inwestycji infrastrukturalnych, obietnice budowy żłobków, przedszkoli i wszystkiego czego sobie mona zamarzyć za jedyne 300 miliardów obiecanych z noblistki Unii Europejskiej. Przedsiębiorcy, których budowa autostrad na Euro 2012 doprowadziła do bankructwa , z pewnością poczuli ulgę. Zawsze lepiej wiedzieć, że więcej jeleni umoczy, co da sumpt do wyższej samooceny. Jednym słowem pan premier przez noc chyba podjął decyzję o likwidacji części kont numerycznych w zagranicznych bankach swoich i swoich kolegów, gdyż trudno podejrzewać szefa rządu o tak ewidentne jaja z Polaków.Lista pobożnych życzeń obliczona na na trwanie, nie ważne jak długo, byle przy władzy. Niestety, Donald Tusk stracił już wdzięk i świeżość uwodziciela, którą kilka lat temu czarował publiczność. Dziś zobaczyliśmy starego lowelasa, który na swoje sztuczki może nabrać już tylko kobiety po przejściach dotknięte syndromem sztokholmskim. Pijar, który był dotychczas najmocniejszą stroną rządzącej ekipy poniósł kompletną klęskę.Zagranie z przeciekiem ozusowania umów śmieciowych, którego nie było w expose, przypomniało stary kawał z Żydem i kozą. Rząd uciekający się do tak prymitywnych chwytów ma przed sobą już ostanie okrążenie, bo bo co innego gardzić przeciwnikiem, a co innego go nie doceniać. Pycha zawsze kroczy przed upadkiem.Irena Szafrańska
Drugie expose żebraniem o zaufanie, które spada, ble ble ble Premier mówił o trudnym roku i potrzebie twórczego myślenia, bo rok 2013 będzie inny ale nie trudny, trzeba działać elastycznie ale z pomysłami, ile mamy wartości to pokazało ostatnie 5 lat. Obiecywane przez polityków PO, w czasie kampanii wyborczej do parlamentu, 300 miliardów złotych z UE ma załatwić PiS, bo blokują te pieniądze brytyjscy konserwatyści, z którymi PiS prowadzi w UE wspólną politykę. A do 2015 roku rozwiążemy problem z opieką nad dziećmi w naszym kraju. Chyba tylko dlatego, że rodzi się coraz mniej dzieci, więc wreszcie wystarczy żłobków…?
II EXSPOSE…..Polska potrafiła inaczej niż większość krajów poradzić sobie z najbardziej kryzysowym rokiem. Drugie expose nie będzie fajerwerkiem, nie będę dokuczał liderom opozycji, nie będzie cudownym manewrem, który przebuduje scenę polityczną, ta info nie jest prostym sposobem na odbudowę zaufania u tych co tracą. Władza, po 5 latach potrafi rozczarować, nie mam wątpliwości, że ci którzy trwają i rozczarowali się, będą domagali się abyśmy odbudowali wiarę i zaufanie i sprawy będą szły w dobrym kierunku wyrażam też prośbę o wotum zaufania choć wielu mówiło mi po co to, ale moje plany wymagają jednak poparcia, pojawiły się kandydatury pozaparlamentarnych premierów, jest zamieszanie polityczne, dlatego chcę sprawę postawić jasno, to co zapowiemy zrobimy pod jednym warunkiem, że będziemy dysponowali większością parlamentarną, dlatego musiałem zdecydować się na ten sprawdzian. Votum zaufania w sejmie , nie jest równoznaczne z zaufaniem ludzi, ale to votum da nam prawo do działania na rzecz zwykłych ludzi. Musimy każdego dnia odzyskiwać wiarę i nadzieję u ludzi. To moje zadanie na najbliższy rok a nie tylko na ten dzień. Rządzi ten kto bierze na siebie odpowiedzialność, jeśli opozycja nie chce składać wniosku o konstruktywne votum nieufności więc ja chcę wziąć odpowiedzialność za kraj, po to jest to głosowanie nad votum zaufania. Przedstawiłem już raport z tego co zrobiłem przez ostatni rok. Nie był to łatwy czas, choć udało nam się ochronić obywateli przed skutkami kryzysu. Kryzys puka do naszych bram, ale my go nie wpuścimy i nie wpuściliśmy, ograniczyliśmy przywileje emerytalne, podwyższyliśmy składkę rentową,ale mundurowi dostali podwyżki po 300 zł, bo nie było klęsk żywiołowych, podwyżki dostaną pracownicy szkół wyższych, zorganizowaliśmy EURO 2012. Udało się mimo czarnych scenariuszy opozycji, mogę dziś powiedzieć Polakom : potrafiliśmy zrobić tę wielką imprezę, i cały świat ocenił ją bardzo wysoko. Ministrowie przedstawią roczne sprawozdania na konferencjach prasowych i powiedzą co zrobią w 2013. Musimy polepszyć komunikację, proszę więc przygotować się na tę szczegółową informację. Chce się skupić na 2 kluczowych sprawach, polityką zagraniczną zajmę się potem. Teraz chcę opowiedzieć o problemach ważnych dla ludzi. Jeśli wszyscy mówią , że rok 2013 będzie krytycznym rokiem - to mówię , że są dwa priorytety: to jest utrzymanie wzrostu gospodarczego, który wzbudza podziw na całym świecie, żeby chronić miejsce pracy. My musimy znaleźć możliwości finansowania i wzrostu , co ma zapewnić bezpieczeństwo, my mamy nasz polski, wyjątkowy sposób na kryzys. Mamy program "Inwestycje Polskie", operatorem jest BGH z kapitałem 40 mld złotych. Będzie to możliwe przez aktywne użycie zamrożonego kapitału w spółkach skarbu państwa , plus kapitał prywatny i kredyty, będzie to dźwignia na rzecz inwestycji i kredytowania gospodarki, przez 6 lat będzie to 90 mld, te pieniądze będą mogły pracować w określonym obszarze. Mówię o wielkich inwestycjach energetycznych, które teraz zaczynamy, jeśli zsumujemy to, to na te 7 lat będzie 60 mld złotych, to też się przełoży na miejsca pracy, skończyliśmy pracę nad ustawą o gazie łupkowym, to także inwestycje spółek skarbu państwa, do poziomu 50 mld złotych. Efekty finansowe z wydobycia gazu łupkowego to przyszłość dla każdej partii politycznej, będziemy budowali dalej autostrady i drogi krajowe, będziemy kontynuowali inwestycje pomimo przerw między perspektywami europejskimi , uruchomimy pieniądze natychmiast. Do 2013 musimy w drogi i autostrady zainwestować 40 mld złotych. Skończymy A1, obwodnicę Marek, Poznania, drogi S7 , do 2015 zbudujemy całą S7 i będziemy modernizowali kolej, szukając pieniędzy z UE, my płacimy cenę dyskonfortu pasażerów by ta modernizacja przyniosła efekty, kupimy tabor i zaangażujemy 30 mld złotych w modernizację kolei. Trwa walka o budżet europejski, o 300 mld złotych do 2020 roku, wierzę, że polskie ambicje dotyczące 300 mld złotych są realne, choć trudne. Brytyjczycy nie chcą nam dać tych pieniędzy, a tylko one utrzymają nasz wzrost gospodarczy. To PiS powinien przekonać konserwatystów brytyjskich, by dali pieniądze, dla wszystkich Polaków. Będziemy też inwestować w strukturę naukową za 10 mld złotych do 2015, pójdzie to na laboratoria, wyposażenie, internet. Musimy osiągnąć zadowalający poziom innowacyjności. Zdecydowaliśmy się na konsolidację wydatków na bezpieczeństwo militarne, polski sprzęt dla polskiej armii, nie obniżając funduszy na obronę narodową, ale te pieniądze mają pracować na rzecz miejsc pracy, budowa sprzętu wysokiej jakości i miejsca pracy wynikających z tych inwestycji to 10 mld do 2015 do 2020, to blisko 100 mld złotych. Bezpieczeństwo Polski związane jest z współpracą NATO i USA, tak zwana smart defence, to też przyniesie wielomiliardowe inwestycje w przemysł obronny i ośrodki naukowe. Środki na policje też mają nakręcać wzrost i wzmacniać skuteczność policji 1 mld zł na budowę i modernizację komend w całym kraju. Musi być standaryzacja usługi bo to miejsce odwiedzają każdego dnia miliony obywateli. Do 800 mld złotych polskich pieniędzy , które zainwestujemy do 2020 , wzrost można utrzymać tylko przez inwestycje, i te projekty nie powiększą dziury budżetowej. Tylko wzrost może nas uratować, więc finanse trzeba ustabilizować. Polska nie jest w stanie rozdawać przywilejów ale gwarantujemy, że nasze nowe projekty będą bezpieczne dala finansów publicznych. Ułatwimy tez życie przedsiębiorcom, mamy projekt, że firmy z obrotem rocznym do 1,2 tys euro może przejść na system kasowy, usprawnimy prace sądu jeśli chodzi o sprawy gospodarcze, pracujemy nad prawem upadłościowym , nowym kodeksem budowlanym , chcemy by sprawy gospodarcze toczyły się szybko, chcemy tez przywrócić formy elastycznego czasy pracy, to są dobrze działające mechanizmy by utrzymać miejsca pracy, dziś nie ma czasu na wątpliwości, urzędy pracy muszą być premiowane za znalezienie pracy bezrobotnym a nie za szkolenia. To wszystko omówimy bardzo szczegółowo. W tym czasie kryzysu, to słowo bezpieczeństwo ma swój wymiar intymny, to bezpieczeństwo rodziny i dzieci. Chcemy skupić się na bezpieczeństwie rodziny. Trzeba przerwać działania bez efektu. Tu chcemy zrobić rewolucję na rzecz dzietności bo potrzebuje ich Polska. Już w 2013 r przedstawimy sejmowi propozycję przedłużenia urlopu macierzyńskiego z pół roku do roku. Tylko Szwecja się na to zdecydowała. Dziecko, które ukończy rok , obiecujemy, znajdzie łatwiej miejsce w żłobku, będziemy proponowali rodzicom taką formę urlopu, gdzie otrzymają 80% pensji przez cały rok. Projekt wejdzie w życie bliżej jesieni 2013. Będziemy inwestować w przedszkola i żłobki, w 2015 każde polskie dziecko ma płatne miejsce u boku mamy a potem w żłobku i przedszkolu. W 2015 problem opieki nad dzieckiem w Polsce rozwiążemy definitywnie. Dlatego zmieniamy finansowanie samorząd 20% a państwo 80% , na budowę żłobków, mogą je budową także podmioty prywatne. 320 ml dodatkowych pieniędzy na przedszkola, kwestia dostępności do przedszkola do 2015 roku będzie rozwiązana w 100%, i za przystępną cenę. Jestem pewny , że w 2015 problem opieki nad dzieckiem skutecznie rozwiążemy. Liczę na poparcie prawicy. Chcecie, żeby kobiety rodziły dzieci, to pomóżcie nam ten program realizować a nie straszcie więzieniem, chodzi o to żeby dramatyczny dylemat zniknął, bo być może te upiory aborcyjne z sejmu znikną. To co zrobili koledzy z PO popierając restrykcyjną ustawę antyaborcyjną. Problem umów wolnych od składek Zus pojawił się dawno temu. Nie chcę podrażć kosztów pracy, na rok 2013 i 2014 mój rząd będzie robił wszystko by nie likwidować miejsc pracy i formy zarabiania. Śmieciówki to szansa dla tych , którzy nie mają normalnej pracy, i zarabiają by przeżyć, nie będzie dlatego ozusowienia, bo oni muszą z tego żyć., Nie może być tak, że spośród 14 mln Polaków, którzy zarabiają, aż 5 mln Polaków płaci składki inne niż wynikające z ich dochodów. Ci którzy zarabiają 500 tysięcy muszą płacić więcej, bo biedni nie może utrzymywać systemu emerytalnego dla bogatych, którzy nie płacą. Biedni mogą się czuć bezpieczni, bogaci nie mogą. Tu będziemy zwalczać patologie. Moja wizja składa się z małych marzeń i małych celów, z tego tworzy się największa wizja i najwspanialsza idea, my od lat 20 ścigamy się z historią o kolejne lata pokoju i dobrych relacji z sąsiadami , od 20 lat ścigamy się z czasem, bo nie wiadomo kiedy historia może pokazać swoje szpetne oblicze i ten czas musimy wykorzystać. Teraz Polska cieszy się szczególną estymą i Polska stała się wzorem postępowania w Europie a nie chłopcem do bicia. I chcemy to wielkie zadanie dokończyć. Potrzebuję do tego zaufania w tym parlamencie i większego zaufania obywateli. Będziemy każdego dnia mocnej niż do tej pory odzyskiwać wasze zaufanie , ze Polska może iść do przodu, każdy w Polsce ma uwierzyć na nowo w swoje siły i zwracam się o votum zaufania na które liczę. ( brawa na stojąco) Donald Tusk
Kesonowa choroba premiera Tuska Po expose pozostało wrażenie, że premier Tusk jest w fazie jakiejś choroby kesonowej, która skutkuje albo chaosem, albo festiwalem kompletnych fantazji gospodarczo-społecznych. Premier ani słowem się nie zająknął, kto i jak ma na to wszystko zarobić. Nie powiedział nic o źródłach rozwoju i wzrostu, o tym, by więcej i lepiej wytwarzać. Mówił prawie wyłącznie o wydawaniu i rozdawaniu. Z czego, skoro ani on, ani jego rząd nie mają pojęcia jak pomnażać bogactwo Polski i Polaków? Expose nastawione na rozdawnictwo i kupowanie przyszłości rządu oraz PO w czasach ostrego kryzysu było czymś nie tylko zdumiewającym, ale i kompletnie nieodpowiedzialnym. W porównaniu do szerokiego gestu Donalda Tuska, rząd Grecji można nazwać oszczędnym, powściągliwym i odpowiedzialnym. Całe szczęście, że to było raczej kolejne Tuskowe gadanie i program rozdawnictwa oraz księżycowych inwestycji za wirtualne pieniądze nie zostanie zrealizowany. Tak samo jak nie zostało zrealizowanych większość wcześniejszych zapowiedzi. Expose, expose obiecuję, co kto chce – można by podsumować wystąpienie premiera Tuska. Sprawa nie jest jednak wcale zabawna. W przededniu najgorszej fazy kryzysu w Polsce, szef rządu zapowiada rozdawnictwo i wydawanie pieniędzy na inwestycje. Wirtualnych pieniędzy. Całe expose było jedną wielką żebraniną o litość, wybaczenie, zrozumienie i poparcie. A właściwie nie żebraniną lecz kupczeniem. Premier chce sobie kupić przyszłość za duże pieniądze, które nie wiadomo skąd weźmie. Ale zdaje się, że specjalnie go to nie martwi, bo związek między sejmowym gadaniem, nawet ubranym w formę expose, a konkretami jest tak daleki jak między Ziemią a odkrytą właśnie w kosmosie diamentową planetą. Przeciętny Polak mógł się tylko zirytować na premiera, bo żonglowanie dziesiątkami i setkami nieistniejących miliardów nie ma żadnego wpływu na jego codzienne życie. I od tego niczego mu nie przybędzie. Kobiety powinny się zirytować na premiera Tuska, bo zapowiedź rocznych urlopów macierzyńskich oznacza, że te, które są młode nie będą zatrudniane na umowy stałe, a może nawet wcale. A te, które z takich urlopów skorzystają, mogą nie mieć dokąd wrócić. Wygląda to więc na ewidentną dyskryminację kobiet na rynku pracy. A może Donaldowi Tuskowi chodziło o realizację programu 50 plus? Bo młode kobiety, potencjalne matki będą bez pracy, a te po pięćdziesiątce znajdą wreszcie zatrudnienie, skoro raczej nie przejdą na urlop macierzyński. Opowieści o tym, że będzie tyle przedszkoli, żeby wystarczyło dla wszystkich dzieci mogą być realne. Ale nie z powodu dotrzymania słowa przez Donalda Tuska. Po prostu będzie się rodziło tak mało dzieci, że tych istniejących przedszkoli będzie nawet za dużo. Poza tym obiecane doraźnie dofinansowanie do żłobków i przedszkoli jest tej skali, że oznacza kilka złotych na dziecko, co jest po prostu niepoważne. Zapowiedź nowych wielkich programów inwestycyjnych jest kompletnie „od czapy”, bo podstawą środków na inwestycje mają być udziały skarbu państwa w spółkach skarbu. Już teraz rząd drenuje te spółki z dywidendy, więc jeśli jeszcze zabierze im środki na ich własne inwestycje, konieczne, by przetrwały i były konkurencyjne, to po prostu padną. Jest to zatem pomysł na wykończenie tego co jeszcze jako tako funkcjonuje, a nie pomysł na inwestycyjne ożywienie. Realne w zapowiedzi Donalda Tuska jest tylko jedno: powstanie jakieś nowej biurokratycznej czapki dla tych „Polskich Inwestycji”, czyli bardzo ciepłe posadki dla zasłużonych ludzi PO. Tak jak było z poprzednim ministrem skarbu Aleksandrem Gradem, który dostał fuchę za 100 tys. zł w spółkach mających budować elektrownie atomowe. Koledzy partyjni się obłowią, a Polacy nie będą mieli z tego żadnego pożytku. Expose nastawione na rozdawnictwo i kupowanie przyszłości rządu oraz PO w czasach ostrego kryzysu było czymś nie tylko zdumiewającym, ale i kompletnie nieodpowiedzialnym. W porównaniu do szerokiego gestu Donalda Tuska, rząd Grecji można nazwać oszczędnym, powściągliwym i odpowiedzialnym. Całe szczęście, że to było raczej kolejne Tuskowe gadanie i ten program rozdawnictwa oraz księżycowych inwestycji za wirtualne pieniądze nie zostanie zrealizowany. Tak samo jak nie zostało zrealizowanych większość wcześniejszych zapowiedzi Donalda Tuska. Ale jak się cieszyć z tego, że premier lewituje i to lewitowanie ostatecznie się nie uda? Przecież z tego dla przeciętnych Polaków nie ma żadnego pożytku.Po expose pozostało wrażenie, że premier Tusk jest w fazie jakiejś choroby kesonowej, która skutkuje albo chaosem, albo festiwalem kompletnych fantazji gospodarczo-społecznych. Premier ani słowem się nie zająknął, kto i jak ma na to wszystko zarobić. Nie powiedział nic o źródłach rozwoju i wzrostu, o tym, by więcej i lepiej wytwarzać. Mówił prawie wyłącznie o wydawaniu i rozdawaniu. Z czego, skoro ani on, ani jego rząd nie mają pojęcia jak pomnażać bogactwo Polski i Polaków? Stanisław Janecki
Wipler: Kto zapłaci za obietnice premiera? Minister Rostowski mówił, że plan PiS ma rzekomo kosztować 54 miliardy złotych i to miałoby zdewastować polskie finanse publiczne. Dziś premier rozrzutnością pobił nas o kilka długości kosmicznych - mówi poseł PiS, Przemysław Wipler. Stefczyk.info: Czy w dzisiejszym przemówieniu Donalda Tuska usłyszał pan coś, czym premier może sobie zapewnić wotum zaufania?Usłyszałem wcześniej już składane i niespełnione obietnice, bądź obietnice tak mgliste, że trudno przewidzieć, jaki będzie ich skutek. Na przykład wydłużenie okresu urlopu macierzyńskiego. Premier nie powiedział, czy zapłacą za to przedsiębiorcy, czy zapłaci za to ZUS. Bo jeśli przedsiębiorcy to pewnie zmniejszy ich skłonność do zatrudniania młodych dziewczyn, a jeśli ZUS, to wtedy ten ciężar weźmiemy na siebie my wszyscy, bo będzie się to wiązało z podniesieniem podatków. I tego się z wystąpienia premiera nie dowiedzieliśmy. A to są przecież rozwiązania, które dzietności tak naprawdę szkodzą.
Jeśli chodzi o finanse państwa, to premier lekka ręką wydał w tym "expose" wiele miliardów… No tak, zdumiało mnie to. Premier obiecał wydanie z budżetu 250, a może nawet 300 miliardów złotych, i to w sytuacji, w której minister Rostowski mówił, że plan PiS ma rzekomo kosztować 54 miliardy złotych i to miałoby zdewastować polskie finanse publiczne. Dziś premier rozrzutnością pobił nas o kilka długości kosmicz
Premier bardzo skupił się dziś na temacie pomocy rodzinie. Z tego chyba PiS powinien się cieszyć? To byłoby możliwe, gdybyśmy nie mieli za sobą pięciu lat rządów Donalda Tuska. Póki co w sejmie jest projekt ustawy, która zabiera ulgę na wychowanie pierwszego dziecka klasie średniej. Rodzinom, które na Węgrze w ogóle nawet PIT-u by nie płaciły. Więc on w tej chwili zabiera ulgę tym rodzinom, które mogą ja odliczyć, a składa mgliste obietnice, o których konsekwencjach trudno nawet spekulować.
A jak pan odbiera mocne słowa z mównicy do posłów, którzy nie odrzucili w pierwszym czytaniu projektu ustawy ws. aborcji? Premier w tym momencie powiedział tym posłom, że jeżeli dacie mi wotum zaufania, to w tym momencie zmieniacie swoje stanowisko, wycofujecie się z tej jednej konkretnej propozycji. Wtedy przedłużacie swój mandat. Jeżeli natomiast obstajecie przy zaostrzeniu ustawy aborcyjnej, to powiedzcie to teraz i nie poprzyjcie mnie. Zobaczymy, ilu posłów integralnie podejdzie do tej jego groźby.
Jeszcze dzisiaj głosowanie nad wotum zaufania dla rządu. Co pan w związku z tym przewiduje? To będzie dzień pełen emocji.
A jest realna szansa na odwołanie gabinetu Donalda Tuska?Tak, jak najbardziej jest taka realna szansa. Rozmawiał Marcin Wikło.
Pomiędzy Muppet Show a “Allo, Allo”. "Obiecanki i oklaski. Oklaski i obiecanki. Gratuluję poczucia rzeczywistości" Przyznam ze smutkiem, że atmosfera podczas przemówienie sejmowego premiera przypominała bardziej przedstawienie Muppet Show niż posiedzenie Wysokiej Izby. Cokolwiek Donald Tusk obiecał, cokolwiek zapowiedział, a z ław jego partii rozlegały się natychmiast oklaski i radosne wrzaski. Tak jakby na komendę. Jak w głupkowatych programach rozrywkowych, gdzie w nakazanej przez reżysera chwili słychać gromkie brawa. I znowu będą wspaniałe drogi, europejskie, a nawet światowe koleje, ba – będą nawet nowe przedszkola i żłobki. Ciekawe tylko, dlaczego wciąż likwidowane są stare? I niebotycznie podwyższane koszty, którymi obciążani są rodzice. Może bijący brawa w Sejmie znają odpowiedź na te bardzo proste pytania. Ta sprawa przypomina chwalenie się władz PRL odbudową polskich dworków i pałacyków. Jerzy Waldorff zapytał skromnie na radiowej antenie, po co w takim razie przez kilka dziesięcioleci, te dworki z premedytacją niszczono. Nie doczekał się odpowiedzi, ale za to na jakiś czas usunięto go z eteru. Ileż to premier i jego najbliżsi współautorzy wielkich planów rozwoju Polski nawyśmiewali się z szefa największej opozycyjnej partii, że przedstawiając kosztowne projekty reform nie wskazał ani jednego źródła przychodów, które będą potrzebne do realizacji celów. A premier pokazał ten rezerwuar funduszy? Chciałoby się napisać - czysta propaganda. Jak za czasów Edwarda Gierka, Macieja Szczepańskiego i Jerzego Łukaszewicza. Obiecanki i oklaski. Oklaski i obiecanki. A żłobki, przedszkola, pociągi, drogi, przedsiębiorczość, służba zdrowia w lesie. Tusk zachowuje się, jakby przedwczoraj przejął od opozycji, albo zaborców władzę. Minionych pięciu lat nie było. Zleciały na przeklinaniu opozycji i wmawianie ludziom, że to ona odpowiada za wszystko. I pytam poważnie – kto jest pewny, że to naprawdę nie Muppet Show? Gratuluję poczucia rzeczywistości. Tomasz Domalewski
Zaskakująca zachowawczość: premier mówił do posłów, nie do wyborców. Polakom ma wystarczyć, że Tusk kolejny raz sobie poradził w parlamencie Już kilka dni temu pisałem, że Donald Tusk nie zdecyduje się na żadną rewolucję – ani kadrową, ani dotyczącą politycznej formuły rządu. Bo taka jest jego natura, jego nawyki, jego filozofia rządzenia. Dziś już wiemy, że wygłosił expose bardzo ostrożne, wręcz zachowawcze. Z jedną propozycją konkretną i radykalną: wydłużeniem urlopu macierzyńskiego do roku, wraz z towarzyszącą jej zapowiedzią rewolucji w polityce prorodzinnej. Można by rzec, że spróbował ukraść program prawicowej opozycji, i to akurat bardzo dobrze, Demografia to jedno z najpoważniejszych wyzwań. Ale inne rewolucje się nie pojawiły. Można być zaskoczonym z punktu widzenia czystego marketingu. Premier zapowiedział to wystąpienie już dawno, więc wywołał nadzieje na nowe otwarcie. Czy obietnice, że nadal będziemy budowali drogi, albo modernizowali komendy policji wywołują wrażenie nowego otwarcia? Nie. Na dokładkę od kilku tygodni można odnieść wrażenie, że opozycja przejęła inicjatywę, co znajduje wyraz w sondażach. W tym momencie nawet kuglarskie sztuczki miałyby jakiś sens, a sięgnięcie po rewolucję polityczną tłumaczyłoby się w zupełności. Tusk wybrał inną logikę: bronimy się przed kryzysem, nie ma potrzeby sięgać po żadne nadzwyczajne środki (poza uruchomieniem, zapowiedź jest niezbyt jasna, jakiegoś funduszu inwestycyjnego z 40-miliardowym kapitałem), jesteśmy generalnie na dobrej drodze, pracujemy, wdrażamy. To jest przekaz partii sytej, pewnej swego. To przekaz szefa rządu przekonanego o sile i zwartości swojej bazy politycznej, który nie musi o nic zabiegać u wyborców. Mówiąc o „dalszych pracach nad infrastrukturą”, wymieniał konkretne obwodnice; ale nie wytłumaczył, jak zabezpieczy interesy firm, które podejmują się podwykonawstwa przy ich budowaniu. Rezygnując z hasła pełnego ozusowienia płac, obiecał walkę z lukami, które umożliwiają płacenie niskich składek ludziom bogatym, ale zapowiedział tylko dyskusję nad tym fenomenem, a nie konkretne projekty. I tak dalej i tym podobnie. Usłyszeliśmy, że ma być więcej pieniędzy na naukę i na obronność, ale poza wzmianką o europejskich funduszach, na które tradycyjnie liczymy, nie wiemy skąd na to pieniądze. System podatkowy został w praktyce nietknięty, poza zapowiedzią uczciwszego systemu płacenia VAT, co jest akurat zasługą starań Waldemara Pawlaka. Całe segmenty rzeczywistości pozostawił Tusk poza polem swego zainteresowania: służbę zdrowia, coraz bardziej kulejącą edukację, ale także walkę z korupcją czy wymiar sprawiedliwości. Nie o to chodzi aby expose trwało długie godziny, ale odwrócenie się PO tyłem do państwa trwa już pięć lat i nic nie wskazuje na to aby ten stan rzeczy uległ zmianie. Podsumowując: pomysł głosowania nad votum zaufania jest oczywiście próbą wytrącenia broni z ręki opozycji. Ale jest on skierowany bardziej do parlamentarzystów niż do Polaków, ci ostatni mają poprzestać na wrażeniu, że premier kolejny raz wyszedł cało z kłopotów. To może nie wystarczyć. Bo obecne kłopoty władzy mają, moim zdaniem, bardziej charakter moralny niż społeczno-ekonomiczny. A takie kryzysy były dla kolejnych ekip rządzących Polską najgroźniejsze – czy chodziło o SLD czy o AWS. Czy tzw. "drugie expose" oraz wniosek o wotum zaufania w Sejmie sprawią, że premier Donald Tusk odzyska polityczną inicjatywę?Początek formularza Piotr Zaremba
Znów te tuskowe raje za najbliższym zakrętem, te daty: "2014", "2015". Zawsze dość bliskie, ale zawsze z przyszłości Wygłaszając swoje "drugie expose", premier Tusk był jednak dość wyraźnie, zwłaszcza na początku, zdenerwowany. Przemówienie było szarpane, brakowało płynności, spokoju, oddechu. Premier mówił tak, że nie tylko nie uspokajał, ale napełniał niepokojem. Z jego przemówienia wynika zresztą, że jest gorzej, niż nam się wydaje.Premier dobrze wyczuł zapotrzebowanie społeczne na jakiś Wielki Projekt, na jakieś źródło nadziei. W swoim przemówieniu próbował zarysować taki właśnie plan. Dziesiątki miliardów na inwestycje, na rozruch kraju. Używał słów "narodowy", "bezpieczeństwo", "inwestycja". Co ciekawe, pieniądze na wielkie projekty - trochę w stylu II RP - mają pochodzić z użycia "pasywnych" dziś udziałów państwa w spółkach skarbu państwa. Pytanie - czy oznacza to ich sprzedaż i użycie pieniędzy do niewątpliwie podejrzanych (przy tej ekipie to aksjomat) inwestycji państwowo-prywatnych? Obawiam się, że tak. Tusk zapowiedział bezpośrednie inwestycje państwowych koncernów, w tym Lotosu, w gaz łupkowy. Tak, chodzi o ten sam Lotos, który jeszcze paręnaście miesięcy premier chciał sprzedać za marne kilka miliardów, nie wykluczając nawet sprzedaży Rosjanom. Tylko dzięki społecznej presji, wspartej kryzysem na giełdach, udało się ten krok, wymierzony w polski interes narodowy, powstrzymać. Tusk mówił o drogach, armii, infrastrukturze. Szkicował szeroki rozmach, odwagę wyobraźni, śmiałość ruchów. I moglibyśmy się cieszyć, gdybyśmy nie wiedzieli, że to wszystko utonie w planach, stanowiskach dla swoich, małych dealach. O ile w ogóle ruszy. Bo przecież te wszystkie wielkie zamiary naszkicowano w ciągu kilku godzin luźnej debaty raczej w gronie PR-owców, niż specjalistów. Naszkicowano naprędce, w odpowiedzi na sondażowe klęski. Za nimi nie stoją ani determinacja, ani konsekwencja. Jeden zakręt i będzie nowy plan. Ale trzeba pytać: skoro Tusk rozumie, co znaczą przemysł, inwestycje, bezpieczeństwo - dlaczego w ciągu ostatnich pięciu lat postępował tak skrajnie odmiennie? Dlaczego dopuścił choćby do tego, że w miejscu, gdzie była Stocznia Szczecińska stoi dziś jeden sklep Biedronki? Tusk zapowiedział także "rewolucję w sprawie dzietności". Chce wydłużyć urlop macierzyński do roku. I znów pytanie: czemu tyle lat nic nie robił? Czemu szydził z problemu demograficznego? I ile razy można zapowiadać budowę żłóbków? Co ciekawe, ekipa Tuska znów zwiodła media. Żadnego ozusowienia śmieciówek nie będzie, choć przecież medialne informacje w tej sprawie były oparte na przeciekach z rządu. Inna możliwość jest taka, że ekipa przygotowująca expose wycofała się z tego projektu w ostatniej chwili. W końcu to była narada, w której decyzje "historyczne" dyktowało bardzo bieżące wyczucie PR-owej potrzeby. Znów dostaliśmy, więc te słynne tuskowe raje za najbliższym zakrętem, te daty: "2014", "2015". Zawsze dość bliskie, ale zawsze z przyszłości. Jak budowa socjalizmu - im szybciej pędzimy, tym szybciej ucieka nam cel. Tusk chce wywołać wrażenie ofensywy na wielu frontach, rozmachu. Ma słuszną intuicję, on może tylko uciekać do przodu. Kręci rozrusznikiem, dodaje gazu. Ale czy odpali? Wątpię. Sam zastrzegł, że nie jest człowiekiem wielkich idei. W tej skórze naprawdę mu nie do twarzy. Zabawnie brzmiały słowa o "szpetnej twarzy", którą historia znów pokaże kiedyś w naszej części świata. Mówi to premier, jeszcze niedawno głosił, że liczy się "tu i teraz"... Prawdziwy kameleon. Niestety, dużo prawdziwszy w skórze nihilistycznej. Warto też zauważyć, że całe przemówienie Tuska - i w warstwie języka, i w warstwie rozwiązań - było przemówieniem prawicowca. Tusk wyczuł przesunięcie się nastrojów, wyczuł, że znów nadchodzi czas prawicy. Tym razem nie oblepił nas "Unią". Premier niczym surfer próbuje wskoczyć na falę. Ale zbyt długo zwodził, zbyt często obiecywał. Efekt przemówienia - w postaci przejęcia inicjatywy - o ile w ogóle się pojawi, potrwa krótko. Zwłaszcza, że ani jednego zdania premier nie poświęcił temu, co tak Polaków od niego odpycha - a więc tym wszystkim patologiom, które widzimy wokół. "Z małych marzeń tworzy się wielka wizja" - mówi premier. Nieprawda. Z małych marzeń tworzy się mała wizja. Jacek Karnowski
Przekręty na drogowych ekranach Niemal połowa ekranów znajdujących się przy polskich drogach powstała niepotrzebnie. Firmy produkujące ekrany zarobiły krocie, tymczasem straty państwa liczy się w setkach milionów złotych - informuje dziennik.pl. Coraz liczniejsze przy polskich drogach ekrany to efekt prawodawstwa wprowadzonego przez resort środowiska. Przyjęte przez polskie ministerstwo normy dotyczące hałasu należą do najwyższych w Europie. Dlaczego jednak ekrany chronią nie tylko miejscowości, ale także lasy i ugory? Tylko na A2 budowa ekranów kosztowała 200 mln zł. Przepisy okazały się żyłą złota dla firm budujących ekrany – w przeciwieństwie do np. wielu właścicieli zajazdów czy moteli, którzy odcięci od bycia na tzw. „widoku”, znaleźli się w trudnej sytuacji. Nie wiadomo, dlaczego normy dotyczące terenów zabudowanych, stosuje się także poza nimi. Gdyby sytuacja prawna przypominała tę w normalnych państwach europejskich, niepotrzebnych mogłoby się okazać nawet 40 proc. ekranów. A koszt ich budowy na wspomnianej A2 nie wynosiłby 200 mln, ale 120 mln zł. Dziennik.pl, mypis.pl
Media śmieciowe z tłumem zombich w tle Z lawiny zapewnień, że na "zielonej wyspie" jest zupełnie nieźle i coraz nieźlej wyłowiłem ostatnio takie zdanko: "Centrum Zdrowia Dziecka, mimo trudnej sytuacji finansowej, wciąż przyjmuje wszystkich małych pacjentów W STANIE ZAGROŻENIA ŻYCIA". Podkreślenie pochodzi oczywiście ode mnie, w oryginale było oczywiście odwrotnie, ostatnia część zdania pozostawała mało wyakcentowana, znikała właściwie, tak, aby u mniej czujnemu telewidzowi pozostało w uszach "CZD przyjmuje wszystkich...". Wątpię, by panienka z telewizyjnego okienka sama to tak kunsztownie sformułowała, przypuszczam raczej, że powtórzyła frazę zasuflowaną przez rządowych pijarowców. Bo czyż można to ująć piękniej? Prostolinijnie powiedzieć by należało, że Centrum Zdrowia Dziecka, jeden z kilku szpitali w Polsce zarządzanych bezpośrednio przez Ministerstwo Zdrowia (a więc nie ma najmniejszych wątpliwości, kto za jego stan odpowiada) doprowadzone zostało do takiej zapaści, że wstrzymano w nim wszystkie normalne przyjęcia, z wyjątkiem przypadków, w których zachodzi obawa zagrożenia życia. Przypomina się nieśmiertelna scena z kabaretu "Tey" z czasów późnego Gierka: co to znaczy, że w traktorze się koło urwało? Trzeba mówić, że traktor wciąż ma trzy koła dobre! Trzy dobre! W CZD wciąż wezmą ci dziecko na leczenie, pod warunkiem, że już jest w stanie agonalnym.
Wtedy oczywiście podadzą mu środek przeciwbólowy (albo tylko zaśpiewają kołysankę, bo stosując lek refundowany bez podkładki w postaci antybiogramu lub innego rzadkiego badania laboratoryjnego lekarz ryzykuje nałożenie nań przez NFZ wysokiej kary finansowej) a rodzicom powiedzą: no trudno, ale teraz to już się nic nie da zrobić, trzeba zaczynać leczenie przy pierwszych objawach, a nie dopiero jak dochodzi do zagrożenia życia! W wiadomej gazecie publicystka staje na uszach, aby przekonać nas o licznych sukcesach rządu Tuska. Oczywiście sukcesem jest dla niej wszystko. Rząd podniósł wiek emerytalny - sukces. Rząd wprowadził podatek miedziowy - sukces. Rząd "uporządkował" refundację leków i znacząco zmniejszył obciążenie NFZ z tego tytułu - sukces, oczywiście. I znalazło się 320 milionów złotych na dofinansowanie przedszkoli (zamiast pierwotnie obiecanych 500, czyli 180 baniek w plecy)... Ograniczanie dostępu do świadczeń i usług publicznych otrąbiane jako sukces? Podnoszenie podatków - świętowane jako reformy? Takiego kitu w cywilizowanym kraju nikt by się jednak wciskać nie ośmielił. Najśmielsi broniliby "zło konieczne, trzeba było, bolesne, trudno, lecz niezbędne..." Ale - sukcesy? Niezły tupet. Od sukcesu do sukcesu, parę dni temu prezes zapowiedział, że "ozusuje" tzw. umowy śmieciowe. To też ma być sukces, bo wiadomo, wszystko, czego się Tusk tknie, jest dla wspomnianej gazety sukcesem, z wyjątkiem Gowina. Natężenie propagandowej głupoty jest takie, że nawet ludzie, którzy na "umowach śmieciowych" są, gdy ich spotykam, okazują się przyjmować zapowiedź "ozusowania" radośnie. No, wreszcie zrobią coś z tą zmorą, z tymi "umowami śmieciowymi"! Co z nimi zrobią, matole? - nie wytrzymuję. - Nałożą na nie dodatkowy podatek. To znaczy, że jak masz na umowie o dzieło tysia miesięcznie, to po "ozusowaniu" zostanie ci jakieś osiemset. Dobrze, niechby dziewięćset - jakby nie patrzeć, chodzi o to, żeby dla ratowania bankrutującego budżetu nałożyć kolejny podatek na najmniej zarabiających, a nie żeby cokolwiek w ich położeniu poprawić. Spróbujmy, jak chłop krowie na rowie, wyjaśnić rzecz od podstaw. Umowy o dzieło, czy umowy zlecenia, rozpanoszyły się na rynku (zresztą w ramach postulowanego przez te właśnie władzę "uelastyczniania zasad zatrudnienia") dlatego, że czynią zatrudnienie tańszym, a więc sprzyjają jego upowszechnieniu. Wadą ich, z punktu widzenia pracownika, jest brak pewności pracy - można stracić utrzymanie z dnia na dzień. Plusem - że w ogóle są, i że dzięki ominięciu ZUS-u pracodawca może dać mu na rękę parę groszy więcej. Kwestią zasadniczą jest fakt, że koszty stworzenia etatu są u nas horrendalnie wysokie. Jeśli chce się, żeby "umów śmieciowych" było mniej, to należy te koszty obniżać. A tu rząd zapowiada działanie dokładnie odwrotne, dowalenie składki ZUS nawet na te groszowe przeważnie wynagrodzenia - i hurra, kolejny sukces. Problemem Polski nie są śmieciowe umowy. Są nim śmieciowe media. I tu życie dopisuje pointę - akurat gdy pisałem powyższe słowa, pan premier zdezawuował swą własną zapowiedź sprzed kilku dni i stanowczo się od zamiaru "ozusowania" odciął. Śmieciowi dziennikarze pewnie rzucili się do komputerów na gwałt poprawiać przygotowane już zawczasu zachwyty nad kolejnym expose. Zachwyt pozostaje, ale nie tym, że premier rozwiązuje problem "śmieciówek", tylko tym, że broni elastycznych zasad zatrudnienia. No i oczywiście, że zapowiedział wyczarowanie wielkich inwestycji "rzędu 220 miliardów złotych" - jeśli dobrze zrozumiałem, pod zastaw aktywów spółek skarbu państwa, ale "w sposób nie zagrażający ich finansowemu bezpieczeństwu". Notowania wspomnianych spółek z miejsca poleciały na pysk wraz z całym WIG-iem. Podpowiadam śmieciowym dziennikarzom i internetowym zombim jak i z tego zrobić sukces: premier ograniczył zakres spekulacji giełdowych na akcjach polskich przedsiębiorstw. Wspominam o internetowych zombich, bo temat, o którym pisałem w ubiegłym tygodniu, wart jest kontynuowania. Już nie troll zaśmieca rozmowy internautów i paskudzi na forach, ale właśnie płatny zombi, wklepujący bezmyślnie i masowo podany mu przekaz dnia, zalewa sieć prymitywną propagandą.Takie czasy przyszły, zmienia się technologia informacji, to zmienia się i technologia kłamstwa -zombi wyrastają na żołnierzy władzy równie istotnych na medialnym froncie, jak lizusowscy prowadzący i "eksperci" w informacyjnych telewizjach. Nie da się na to poradzić, trzeba po prostu wzbudzić w sobie ostrożność. Na szczęście zombiego łatwo rozpoznać. Wystarczy zbadać częstotliwość wątków czy wpisywanych fraz... Może miałby ktoś czas i siły stworzyć jakiś ośrodek monitorowania internetowego robienia wody z mózgu? W ostatnich tygodniach na przykład lawinowo wzrasta na forach i wykopach liczba wpisów na różne sposoby wtłaczających ten sam "przekaz dnia" - "SKOK-i to Amber Gold PiS-u". Nic się nie stało w przestrzeni publicznej, co by uzasadniało gwałtowny wzrost zainteresowania internautów SKOK-ami, za to, jak wiedzą wtajemniczeni, sporo się dzieje w tej sprawie w Sejmie, skok na SKOK-i zapowiada się na dniach, i trudno nie wyjaśniać tego wzmożenia tym, że stojące za próbą zniszczenia spółdzielczej konkurencji banki sypią kasą na karmę dla zombich. Tradycyjne media elektroniczne, które nazywam tu na okoliczność ich rzetelności śmieciowymi, też się zresztą przy okazji pożywiają. W każdym razie, tu się dzieje prawdziwa polityka III RP, której gładkie słówka premiera są jedynie maskowaniem. Dlatego wolałem dzisiaj pisać ten tekst, niż jak większość kolegów wsłuchiwać się z uwagą w jego retoryczne popisy. RAZ
Demokracja jednak zwycięża „To są ciężkie czasy dla oszwiate” - żalił się pani Borowiczowej woźnica w „Syzyfowych pracach”. Nic dodać, nic ująć. Dla „oszwiate” czasy ciężkie są zawsze, podobnie, jak dla „służby zdrowia”, która właśnie premieru Tusku przed nosem chciała założyć „białe europejskie miasteczko”, żeby swoją niedolą kłuć go w chore z nienawiści oczy - ale podległy Hannie Gronkiewicz-Waltzowej Zarząd Dróg Miejskich nie wydał na nie zgody. Warto przypomnieć, że w 2007 roku, kiedy pielęgniarki założyły „Białe miasteczko” przed nosem premiera Kaczyńskiego, by swoją niedolą kłuć go w chore z nienawiści oczy, Hanna Gronkiewicz-Waltzowa sprzeciwiła się ówczesnemu wojewodzie warszawskiemu Sasinowi, który twierdził, że „miasteczko” jest nielegalne - że jest legalne i w ogóle - w jak najlepszym porządku. Ale wtedy w „białym miasteczku” prawie połowa pielęgniarek to były przebrane agentki z jakiejś bezpieczniackiej watahy. Czyżby dzisiaj pielęgniarki były autentyczne? Ładny interes! Tak czy owak - widać, że i dla „oszwiate” i dla „służby zdrowia” czasy są ciężkie, a skoro tak, to cóż dopiero - dla demokracji? Jak wiadomo, cały postępowy świat, a zwłaszcza - bezcenny Izrael, który dla całego postępowego świata jest źrenicą oka - już nie może doczekać się zwycięstwa demokracji w Syrii. Zwycięstwo demokracji w Syrii jest bowiem koniecznym, a w każdym razie - korzystnym etapem w planowanej zarówno przez bezcenny Izrael, jak i miłujące pokój Stany Zjednoczone operacji przeciwko złowrogiemu Iranowi. Złowrogi Iran bowiem pragnie wyprodukować sobie broń atomową, żeby w ten sposób straszyć bezcenny Izrael, który, jak wiadomo, broni atomowej „nie ma”. Tymczasem wiadomo, że bezcennemu Izraelowi nie wolno się sprzeciwiać, nie mówiąc już o tym, żeby go straszyć. Tedy pozór moralnego uzasadnienia operacji pokojowej przeciwko złowrogiemu Iranowi jest - i cały postępowy świat potrzebuje tylko zwycięstwa demokracji z Syrii, gdzie bezbronni cywile jęczą i płaczą w okowach tyrańskiego reżymu prezydenta Asada. A potrzebuje tego zwycięstwa nie tyle ze względu na bezbronnych cywilów, chociaż oczywiście ze względu na nich też, jakże by inaczej - co przede wszystkim ze względu na dwustronny układ wojskowy, jaki syryjski tyran zawarł ze złowrogim Iranem, który wyposażył Syrię w mnóstwo taktycznych rakiet. Gdyby tedy bezcenny Izrael chciał zrobić kuku złowrogiemu Iranowi zanim w Syrii nie zwyciężyłaby demokracja, mógłby zostać z terytorium Syrii zasypany rakietami, przed którymi mogłaby nie uchronić go „żelazna mycka”. W tej sytuacji zwycięstwo demokracji w Syrii jest koniecznym, a w każdym razie - pożądanym etapem postępowych przemian na świecie, których ukoronowaniem byłaby hegemonia bezcennego Izraela nad wszystkimi, mniej wartościowymi narodami, utrzymywana nie tylko za pośrednictwem okupowanych od wewnątrz, miłujących pokój Stanów Zjednoczonych, ale również, a może nawet przede wszystkim - za pośrednictwem finansowych grandziarzy, którzy pozostałą, mniej wartościową ludność świata, przerabiają właśnie na niewolników, bez przerywania jej snu. Jak widzimy, wszystko zostało zaprojektowane w najdrobniejszych szczegółach, niczym komunizm w Związku Radzieckim - ale cóż z tego, kiedy zawsze znajdzie się jakaś Schwein, sypiąca piasek w szprychy rozpędzonego parowozu dziejów? Tak właśnie jest w Syrii, gdzie tamtejszy tyran ani myśli słuchać się bezbronnych cywilów, wskutek czego zwycięstwo demokracji w odległą przyszłość się oddala. Okazuje się, że zwycięstwo demokracji w jednym kraju, nawet przy dyskretnym wsparciu sił nieubłaganego postępu, nie zawsze jest możliwe - na co zwracam uwagę nie tylko Umiłowanych Przywódców, ale wszystkich autorów rozlicznych projektów zbawienia świata. Rzecz w tym, czy w dzisiejszych czasach można uprawiać skuteczną politykę nie będąc niczym agentem - zwłaszcza w naszym nieszczęśliwym kraju. Bo słuchajmy i zważmy u siebie, że skoro nawet potężny władca Ameryki Barack Obama opędza się przed bezcennym Izraelem, bo na razie musi podlizać się tamtejszemu mniej wartościowemu narodowi, żeby w drugiej kadencji, po której, jak wiadomo, już tylko le deluge, wykazać „większą elastyczność”, jaką wszak obiecał Władimiru Władimirowiczu Putinu, to cóż dopiero - Umiłowani Przywódcy drobniejszego płazu? Z drugiej jednak strony - periculum in mora, więc trzeba szukać dróg pośrednich. A skoro - jak zauważył Józef Mackiewicz - pierwszą ofiarą każdej wojny jest prawda, to nic dziwnego, że pewnego dnia okazało się, iż ze złowrogiego syryjskiego terytorium ostrzelano z moździerzy tureckie terytorium. Kto ostrzelał - czy bezbronni cywile, czy przeciwnie - siepacze syryjskiego tyrana - tego już nigdy pewnie się nie dowiemy. Dość na tym, że Turcja odpowiedziała ogniem. Znaczy - znalazła się z Syrią w stanie wojny. A ponieważ jest członkiem NATO, to tylko patrzeć, jak sformułuje się kwestia, czy do tego konfliktu odnosi się art. 5 traktatu waszyngtońskiego, czy nie. Nietrudno się domyślić, że się odniesie - a w tej sytuacji samoloty NATO, wśród których znajdą się pewnie i F-16 zakupione przez nasz nieszczęśliwy kraj, (bo chyba coś takiego m.in. uradzono podczas, wizyty in corpore rządu premiera Tuska w bezcennym Izraelu w lutym 2011 roku?) zaczną bombardować Syrię, podobnie jak wcześniej - Serbię i Libię, przybliżając w ten sposób zwycięstwo demokracji i pozostałe konsekwencje. W tej sytuacji nic dziwnego, że demokracja - jak nasładza się red. Michnik, bywalec klubu wałdajskiego, w którym Władimir Władimirowicz karmi i poi wybitnych przedstawicieli postępowej ludzkości - zwyciężyła właśnie w Gruzji. Wybory wygrało tam „Gruzińskie Marzenie” pod kierunkiem miliardera o paradoksalnym imieniu Bidzina. Ten paradoks pokazuje, że jak trzeba, to ruscy szachiści nawet z „bidziny” potrafią zrobić miliardera - bo wiadomo, że nic tak nie podnieca marzeń, gruzińskich, czy nie gruzińskich, jak miliardy. I kiedy samoloty NATO, pewnie z udziałem naszych askarisów - bo jakże by inaczej? - będą bombardowały złowrogą Syrię, by tamtejszych bezbronnych cywilów udelektować upragnioną demokracją, Władimir Władimirowicz przywraca Rosji, utraconą na skutek „smuty” z początku lat 90-tych, kontrolę nie tylko nad Ukrainą, ale i nad kaukaskim południem, umacniając w ten sposób podział Europy wzdłuż linii „Ribbentrop-Mołotow”, będący kamieniem węgielnym strategicznego partnerstwa. SM
Dyrektywa na najbliższe tygodnie Nasze notowania idą w górę – w ostatnim sondażu:
http://www.rmf24.pl/fakty/polska/news-sondaz-dla-faktow-rmf-fm-partia-kaczynskiego-wyprzedza-po,nId,641492
są najwyższe od ostatnich nieszczęsnych wyborów:
Gdyby wybory odbyły się 14 października, wygrałoby je Prawo i Sprawiedliwość, osiągając poparcie wyborców na poziomie 30%. Drugie miejsce zajęłaby obecnie rządząca Platforma Obywatelska, uzyskując 27% głosów. W tyle za liderami pozostają Sojusz Lewicy Demokratycznej (12%) oraz Ruch Palikota (6%). Do parlamentu weszłyby także Solidarna Polska (5%) oraz Polskie Stronnictwo Ludowe (5%). Na granicy progu wyborczego balansuje Kongres Nowej Prawicy z poparciem na poziomie 4% – co tłumaczy wściekłe ataki z różnych stron. Proszę się nie przejmować – karawana idzie dalej. Natomiast w'obec tego, że PiS wysuwa się przed PO - zmieniamy główny cel ataku. Nie tylko dlatego, że zawsze trzeba niszczyć najsilniejszego przeciwnika. Gramy teraz na przejęcie elektoratu PO. By odebrać elektorat PO trzeba, oczywiście, krytykować zdradę liberalizmu dokonaną przez PO – ale atakować PiS i zdecydowanie odciąć się od jakichkolwiek kompromisów z narodowymi socjalistami. Oczywiście wartości narodowe TAK, oczywiście przedwojenna „stara” eNDecja TAK, oczywiście Adam Heydel, Edward Taylor i Roman Rybarski TAK, TAK, TAK – natomiast przedwojenne ONRy zdecydowanie NIE. Sytuacje mamy o tyle łatwiejszą, że obecne ONRy i MW nie odżegnują się od narodowych socjalistów – natomiast odżegnują się od nas. I bardzo dobrze! Proszę Drogie Koleżanki i Szanownych Kolegów o żelazne przestrzeganie tej dyrektywy we wszystkich publicznych wystąpieniach! JKM
Brukowanie przedsionka piekła Jeśli ktoś jeszcze ma wątpliwości, że współczesny parlamentaryzm całkowicie się zdegenerował, to właśnie ma okazję się o tym przekonać. W Sejmie trwają prace nad ustawą o Rzeczniku Praw Podatnika, z inicjatywy posła PiS Przemysława Wiplera. Poseł Wipler, jeden z niewielu Umiłowanych Przywódców, którym jeszcze na czymś zależy, oczywiście chce dobrze, ale obawiam się, że wyjdzie jak zawsze. Wiara w to, że utworzenie nowego urzędu rozwiąże jakikolwiek problem, należy do złudzeń, których pozbywamy się z największym trudem. Pretekstem do utworzenia urzędu jest jakiś problem. W interesie społecznym jest jak najszybsze rozwiązanie tego problemu, ale nietrudno zauważyć, że interes urzędu, to znaczy jego szefa oraz jego podwładnych jest dokładnie odwrotny. Urząd bowiem będzie istniał tak długo, jak długo będzie istniał problem, dla którego rozwiązania został utworzony. Zatem dopóki problem nie zostanie rozwiązany, szef będzie szefem, a urzędnicy będą pobierali pensje. W interesie urzędników nie leży szybkie rozwiązanie problemu, ale rozwiązywanie go jak najdłużej, najlepiej - do emerytury, a jeszcze lepiej - żeby ich posady odziedziczyły dzieci i wnuki. Mamy zatem do czynienia z oczywistą kolizją interesu społecznego z partykularnym interesem biurokratów. Ale warto zwrócić uwagę na najważniejszy aspekt sprawy. Jak wiadomo, parlamenty powstawały po to, by chronić poddanych przed samowolą władcy, zwłaszcza zdzierstwem fiskalnym. Parlamentarzyści zatem niejako z istoty rzeczy byli rzecznikami podatników. Niestety, odkąd sami zaczęli brać pieniądze podatkowe, całkowicie o tym zapomnieli. Dzisiaj każdy Umiłowany Przywódca uważa za swoją najświętszą powinność "poszukiwanie dochodów do budżetu państwa". A gdzie te dochody może znaleźć? Wiadomo - tylko w kieszeniach obywateli, toteż Umiłowani Przywódcy z roku na rok coraz głębiej zapuszczają w te kieszenie dren, a kiedy poczucie przyzwoitości i efekt Laffera nakazują pewną powściągliwość, grabią przyszłe pokolenia obywateli jeszcze nienarodzonych. Efektem tej grabieży jest dług publiczny, który w naszym nieszczęśliwym kraju przekroczył bilion złotych i nadal się powiększa z szybkością około 10 tys. zł na sekundę. To jest właśnie skutek degeneracji parlamentaryzmu; Umiłowani Przywódcy, zamiast bronić obywateli przed samowolą władzy, dostarczają naszym okupantom pozorów legalności, dzięki czemu rabunek dokonuje się w tak zwanym majestacie prawa. W rezultacie ludzie są podstępnie wyzuwani z władzy nad bogactwem, jakie swoją pracą wytwarzają, i chociaż Umiłowani Przywódcy nie szczędzą im pochlebstw jako "suwerenom", to w rzeczywistości są już tylko niewolnikami państwowymi. Zatem niezależnie od intencji pana posła Wiplera, który na pewno chce dobrze, inicjatywa ta doprowadzi do rozrostu biurokracji, a pożytek z Rzecznika Praw Podatnika będzie podobny do pożytku, jaki mamy z innych, jakże licznych rzeczników naszych praw - to znaczy żaden. Ciekawe, że żaden z Umiłowanych Przywódców nie pomyśli, by ulżyć ciężkiej doli podatników poprzez takie uproszczenie systemu podatkowego, które nie dawałoby szansy na żadne krętackie "interpretacje". Jeszcze pod koniec komuny w konkursie Ministerstwa Finansów na najlepszy system podatkowy wygrał projekt Janusza Korwin-Mikkego, by system podatkowy oprzeć na trzech podatkach: pogłównym, czyli z góry ustalonej składce na państwo, łanowym, tj. podatku od powierzchni nieruchomości, i podymnym, czyli podatku od wartości nieruchomości. Przy takim systemie nie musielibyśmy wydawać 6 miliardów rocznie na aparat skarbowy, ani też nie byłby potrzebny żaden rzecznik. Widocznie jednak na takie eksperymenty nie ma od naszych okupantów przyzwolenia, bo wolą oni mnożenie urzędów, na których następnie wdzięczni Umiłowani Przywódcy żyją sobie długo i szczęśliwie. SM
GRANICE PRZYZWOITOŚCI Gdy na początku lipca 2010 roku prezes PiS zadeklarował - „Nie będę współpracował z nikim, kto był nie w porządku wobec mojego brata i innych poległych. Bo zachowania wobec nich były haniebne, one politycznie i moralnie wykluczają współpracę” – słowa te wyrażały nie tylko sprzeciw wobec postaw ludzi z grupy rządzącej, ale wydawały się wytyczać granice moralnego konsensusu. Późniejsze hasło PiS-u - „Polacy zasługują na więcej” zawierało obietnicę działań pozwalających odróżnić skuteczną politykę od populistycznego politykierstwa. Stawiało partii opozycyjnej wysokie wymagania, a jej wyborcom miało zagwarantować, że nie będą zmuszani do dokonywania wyboru między dżumą a cholerą. Co zmieniło się od czasu tych deklaracji, skoro Jarosław Kaczyński w „atmosferze, która sprzyjała wymianie zdań“ spotyka się w warszawskiej knajpie z Waldemarem Pawlakiem, a przed wyborcami PiS-u ukrywa się treści rozmów i intencje rozmówców? To spotkanie oraz wcześniejsze oświadczenia posła Hofmana o gotowości „koalicji z rządem fachowców” i prowadzenia rozmów z Pawlakiem, sprawia, że kategoria ludzi, którzy „nie byli w porządku” zaczyna się wyraźnie przesuwać, a zasady, jakimi kieruje się partia opozycyjna stają się dla wyborców kompletnie nieczytelne. Mamy do czynienia z działaniem, które wolno nazwać aktem politycznej schizofrenii i cynicznego relatywizmu. Działaniem całkowicie niezrozumiałym i - jak sądzę - nieakceptowanym przez ogromną rzeszę wyborców Prawa i Sprawiedliwości. Fakt, że do niego doszło może świadczyć, że politycy PiS-u nie tylko odmiennie oceniają partię Pawlaka i wprowadzają gradację na „lepszych” i „gorszych” ludzi reżimu, ale wykazują zabobonną wiarę w „mechanizmy demokracji” i efektywność politycznego pragmatyzmu. Sankcjonują przy tym jedno z kardynalnych kłamstw III RP - jakoby formacja Pawlaka, pozostająca zwykle na obrzeżach spektakularnych zdarzeń, miała być grupą mniej szkodliwą od pozostałych partii układu rządzącego. To przekonanie budowane jest na amnezji i politycznym analfabetyzmie Polaków, skoro pozwala zapomnieć, że mamy do czynienia z postkomunistyczną grupą - satelitą PZPR-u, która w III RP wykonuje zadania identyczne jak w czasach reżimu komunistycznego. Ludzie PSL uczestniczyli w zamachu na rząd Jana Olszewskiego, a przez następne lata wspierali i konserwowali esbecko-agenturalny układ. Jako wyraz autentycznej mentalności środowiska PSL, można wskazać obronę gen. Jaruzelskiego przez lidera „ludowców”. Gdy w lutym 2010 roku Trybunał Konstytucyjny badał ustawę dezubekizacyjną, Pawlak apelował do sędziów, by „dokładniej przyjrzeli się ustawie” i perorował, że „nie ma powodu kierować się względem Jaruzelskiego mściwością, bo może on nie odkupił swoich win, ale doprowadził do pozytywnych zmian". Od czasu powołania obecnego rządu, grupa „ludowców” jest beneficjantem zysków płynących z zawłaszczania kolejnych dziedzin życia publicznego i gorliwie uczestniczy w ich rozdziale. Waldemar Pawlak – jako główny negocjator, wicepremier i minister gospodarki ponosi zaś osobistą odpowiedzialność za zawarcie haniebnej umowy gazowej z Rosją. Stała się ona jednym z podstawowych elementów uzależnienia Polski i na trwałe związała naszą gospodarkę z potrzebami kremlowskich kagebistów. Sprzeciw wobec tej umowy wielokrotnie wyrażał prezydent Lech Kaczyński, a kilka tygodni przed tragedią smoleńską rozważał prawne możliwości zablokowania porozumień z Gazpromem. 26 marca 2010 roku w Belwederze doszło w tej sprawie do spotkania ekspertów. Wywołało ono histerię grupy rządzącej i spowodowało ataki medialne na prezydenta, zaś obecni na spotkaniu przedstawiciele strony rządowej opuścili salę obrad. Z przedstawionego wówczas tzw. raportu Naimskiego wynikało, że umowa z Rosją jest skrajnie niekorzystna dla Polski i zagraża naszemu bezpieczeństwu. Ujawniono także, iż zapewnienia Pawlaka, jakoby poza Gazpromem Polska nie miała alternatywy dla dostaw gazu, były kłamstwem. Przebieg tego spotkania musiał uprzytomnić Rosjanom, że Lech Kaczyński jest najsilniejszym przeciwnikiem porozumienia gazowego i posiada pełną wiedzę o zagrożeniach, jakie kontrakt ten niesie dla Polski. Trzeba pamiętać, że tylko prezydent miał wówczas realne możliwość zablokowania umowy, wykorzystując w tym celu m.in. postępowanie toczące się przed Komisją Europejską. Śmierć w Smoleńsku przecięła te rachuby, a wynegocjowana przez Pawlaka umowa pozostanie symbolem wasalnych stosunków łączących grupę rządzącą z reżimem Putina. Za jej polityczne i ekonomiczne skutki, zapłacą kolejne pokolenia Polaków. Warto przypomnieć, że w grudniu 2009 roku, PiS deklarował, że jeśli dojdzie do podpisania kontraktu gazowego - Pawlak i Tusk staną przed Trybunałem Stanu. Partia Waldemara Pawlaka ponosi również pełną odpowiedzialność za tragedię smoleńską i w równym stopniu jest winna kampanii kłamstw i dezinformacji. Rzeczywisty stosunek „ludowców” wobec narodowej tragedii możemy ocenić po wynikach sejmowych głosowań dotyczących śledztwa smoleńskiego. Począwszy od pierwszej rezolucji „w sprawie wezwania prezesa Rady Ministrów do wystąpienia do władz Federacji Rosyjskiej o przekazanie stronie polskiej prowadzenia postępowania w sprawie katastrofy samolotu TU-154”, zgłoszonej przez PiS w dniu 6 maja 2010 roku, politycy PSL głosują przeciwko uchwaleniu jakikolwiek aktów prawnych mogących zagrozić rosyjskiej wersji wydarzeń. Również ostatnia ze zgłoszonych przez PiS uchwał - o zażądaniu od Rosji zwrotu wraku Tu-154, została odrzucona zgodnymi głosami „ludowców”. Skoro partia opozycyjna uznaje Waldemara Pawlaka za godnego rozmówcę i omawia z nim „możliwy zakres współpracy w sprawach sprzyjających rozwojowi kraju”(jak podano w oficjalnym komunikacie) - musi brać pod uwagę, że ma do czynienia z przedstawicielem formacji, która odpowiada za setki afer towarzyszących rządom PO-PSL, za niszczenie polskiej gospodarki, a przede wszystkim za dopuszczenie do tragedii smoleńskiej i ukrywanie prawdy o tym wydarzeniu. W sensie moralnym i politycznym, paktowanie z PSL-em jest równoznaczne z nawiązaniem współpracy z grupą rządzącą i żadna kazuistyka nie zmieni faktu, że pozostający od pięciu lat w koalicji z Platformą, „ludowcy”, ponoszą pełną odpowiedzialności za stan państwa. W przypadku Pawlaka, o którym mówi się, że nie ma ochoty iść na dno wraz z Tuskiem, może chodzić nie tylko o polityczne alibi, ale wręcz o uzyskanie gwarancji bezkarności. Jakkolwiek po tym wydarzeniu nasuwa się szereg ważkich pytań – nie próbuję ich nawet zadawać. By uzyskać odpowiedź, musielibyśmy zmienić nie tylko mentalność „naszych” mediów, ale skłonić partię opozycyjną do poważnego traktowania wyborców. W wielu wystąpieniach Jarosława Kaczyńskiego pojawiała się zapowiedź wyjaśnienia prawdziwych okoliczności tragedii smoleńskiej, osądzenia winnych śmierci polskiej elity oraz rozliczenia okresu katastrofalnych rządów PO-PSL. Tę deklarację, brat polskiego prezydenta uznał za imperatyw moralny, od którego nie istnieją żadne odstępstwa. Takie zapewnienia słyszymy również podczas kolejnych miesięcznic i manifestacji. Dotychczas mieliśmy prawo sądzić, że w kwestii oceny obecnego rządu oraz ustaleń dotyczących Smoleńska istnieje granica, której nie wolno rewidować. Nawet w imię partyjnego pragmatyzmu lub za cenę mamideł demokracji. Ta granica została ostatnio podkreślona, gdy poznaliśmy makabryczną prawdę o sposobie traktowania ofiar tragedii i błędach w identyfikacji zwłok. Jeśli zatem partia opozycyjna chce dzielić grupę rządzącą na jej „lepszych” i „gorszych” przedstawicieli oraz układać „plany rozwoju kraju” z postaciami pokroju Pawlaka – niech przynajmniej ma odwagę wyznać, jak dalece zamierza przesunąć granicę przyzwoitości. Aleksander Ścios
Czyim patronem jest Hitler? Leszek Miller, szef SLD, słynie z wystąpień przeciwko dzieciom. Przed laty było o nim głośno w związku ze skandaliczną wypowiedzią poniżającą i dyskryminującą dzieci wychowujące się w licznych rodzinach. Stwierdził: “Promocja wielodzietności jest siłą napędową ubóstwa, dziedziczonego upośledzenia części przyszłych pokoleń…”. Tymczasem w czasie zapaści demograficznej, w której znalazła się Polska, między innymi w wyniku antyrodzinnych rządów komunistów i postkomunistów, to te pogardzane i napiętnowane przez Millera dzieci będą go utrzymywały na sutej emeryturze. Leszek Miller też konsekwentnie opowiada się za pełną legalizacją zabijania nienarodzonych. Nie dziwi to o tyle, że to jego byłe środowisko polityczne wprowadziło w Polsce w 1956 r. haniebną ustawę pozwalającą na prenatalny holokaust, w wyniku której życie straciło setki tysięcy polskich dzieci i mamy kryzys demograficzny. Po odrzuceniu projektu Ruchu Palikota gorliwie popieranego przez SLD, otwierającego drogę do nieograniczonego ludobójstwa dzieci nienarodzonych, i historycznym skierowaniu do dalszych prac w komisji projektu ustawy zwiększającej ochronę życia poczętego Leszek Miller cyniczne oświadczył, że to projekt “na wzór ustawodawstwa w Niemczech hitlerowskich”, wykazując przy tym i głupotę, i ignorancję. Akurat prawodawstwo hitlerowskie wprowadzone w Polsce podczas okupacji wskazuje, że Adolf Hitler może być uznany za patrona zwolenników aborcji. Trudno bowiem nie dostrzegać analogii między aktualnymi dążeniami niektórych środowisk w Polsce a hitlerowskim programem unicestwienia Narodu Polskiego, który łączył w sobie elementy rasizmu, eugeniki i neomaltuzjanizmu. Martin Borman, jeden z najbliższych współpracowników Hitlera, wytyczał kierunki działania zbrodniczego systemu: “Płodność Słowian – podkreślał – jest niepożądana. Niech używają prezerwatyw albo robią skrobanki – im więcej, tym lepiej” (cyt. za: J. Heydecker, J. Leeb, Trzecia Rzesza w świetle Norymbergii – bilans tysiąclecia, Warszawa 1979, s. 391). Doktor Erhard Wetzel, hitlerowski ekspert od polityki ludnościowej, rozwijał te koncepcje. 27 kwietnia 1942 roku pisał w Berlinie: “Wszystkie środki, które służą ograniczeniom rozrodczości, powinny być tolerowane albo popierane. Spędzanie płodu musi być na całym obszarze Polski niekarane. Środki służące do spędzania płodu i środki zapobiegawcze mogą być w każdej formie publicznie tolerowane, przy czym nie może to pociągać za sobą jakichkolwiek policyjnych konsekwencji. Przeciwko instytucjom i osobom, które trudnią się zawodowo spędzaniem płodu, nie powinny być wszczynane policyjne dochodzenia. (…) Poprzez środki propagandy, a w szczególności przez prasę, radio, kino, ulotki, krótkie broszury, odczyty uświadamiające itp. należy stale wpajać w ludność myśl, jak szkodliwą rzeczą jest posiadanie wielu dzieci. Powinno się wskazywać koszty, jakie dzieci powodują, mówić, co można by zdobyć dla siebie za te wydatki. Można wskazywać na wielkie niebezpieczeństwa dla zdrowia, które mogą grozić kobiecie przy porodzie itp. (Zeszyty Oświęcimskie, 1958, s. 41). Po słowach nastąpiły czyny. 9 marca 1943 r. hitlerowcy wydali rozporządzenie “zezwalające” polskim kobietom oraz przedstawicielkom innych “niższych rasowo” narodów na zupełnie bezkarne zabijanie poczętych dzieci. Trudno zatem nie zauważyć, że program hitlerowskich ideologów i zbrodniarzy poraża swą aktualnością. Jan Maria Jackowski
Amber Gold a urlop macierzyński Poruszony być może krytyką że jego polityka pro-rodzinna dotyczy głównie własnych latorośli premier Tusk w ostatnim expose postanowił przychylić bram nieba także innym. Ogłosił mianowicie lekką ręką plan wprowadzenia rocznego płatnego urlopu macierzyńskiego. Rząd może sobie oczywiście wprowadzać to i owo, w tym urlop macierzyński choćby nawet sześcioletni. Z chęcią usłyszelibyśmy jednak komu i ile konkretnie pan premier zamierza zabrać aby to sfinansować. A ponieważ o finansowaniu nie było w expose ani słowa to przyjąć można wstępnie że zrzucić się na tę szczodrość premiera mają nie pytane o zdanie masy uczestniczące w tym, jak to ujął kiedyś Jean Raspail, demokratycznym kulcie dla osłów celebrowanym przez szakale. Uprzedzając tutaj chór oburzenia drogich czytelników że urlop macierzyński się przecież należy, że zapaść demograficzna, itd. ustalić by należało najpierw pewne parametry. Jeżeli urlop macierzyński dla kogoś finansowany ze wspólnej kasy był dobry w wymiarze 16 tygodni to co konkretnie powoduje że w wymiarze 50 tygodni, a więc drenujący tę wspólną kasę 4 razy bardziej, będzie akurat lepszy? Bez wyjaśnienia tego istotnego szczegółu deklaracja premiera Tuska jest jedynie tanim frazesem obliczonym, i to prawdopodobnie słusznie, na głupotę elektoratu. Jeżeli bowiem elektorat zdolny byłby to myślenia, czego go demokracja skutecznie oducza, a roczny urlop niekoniecznie byłby takim dobrodziejstwem z uwagi choćby na koszty to jeszcze w Sejmie doszłoby do wygwizdania opowiadanych przez pana premiera nonsensów. Jeżeli natomiast pan premier przekonałby Polaków że jest to rozwiązanie lepsze to przedstawiciele tegoż myślącego elektoratu nie daliby mu nawet zejść z mównicy bez wypytania czemu jeszcze dłuższy urlop macierzyński nie byłby jeszcze lepszy. Bo skoro już pan premier wpadł na taki dobry pomysł to czemu ograniczać go do skromnego roku a nie od razu ogłosić urlop macierzyński np. sześcioletni? Dobro płatnego rocznego urlopu macierzyńskiego stałoby się niewątpliwie większym dobrem jeśli je pomnożyć przez 6. A ileż to państwo mogłoby przy okazji zaoszczędzić na żłobkach i przedszkolach co to tyle zgryzoty przydają rządowi… Na wypadek gdyby w tym miejscu któryś z drogich czytelników zaczął wspominać coś o kosztach i że nas na to nie stać to spieszymy wyjaśnić że byłby to spór bezpodmiotowy – nie stać nas po równo ani na jedno ani na drugie! Skąd to wiemy i czemu się wymądrzamy? A no wiemy to – mówiąc wprost – od mądrzejszych. A wymądrzamy się ponieważ wykręt ten zwalnia nas od jałowego nadużywania kalkulatorka i udowadniania raz jeszcze paru socjalistom że przecinek o parę miejsc w przód czy w tył robi czasem różnicę. Płatny ze wspólnej kasy urlop macierzyński jest poważnym obciążeniem tej kasy. Nie twierdzimy że jest zły czy dobry. Twierdzimy natomiast że jego wymiar wymaga precyzyjnej kalibracji i ostrożnych rozważań za- i przeciw. Inkrementalnych zmian i obserwowania efektów. To pewnie nie przez przypadek rozsądne państwa w Europie z jakichś względów, i to niezależnie od siebie, doszły do wymiaru urlopu macierzyńskiego podejrzanie bliskiego 16 tygodniom: Szwajcaria – 16 tygodni, Austria 16 tygodni, Holandia – 16 tygodni, Francja – 16 tygodni, Niemcy (a to ci niespodzianka) – 14 tygodni. Nie wyciągając tedy nawet kalkulatorka z futerału przyjąć można z miejsca że ogłoszony przez premiera Tuska olbrzymi skok w urlopie macierzyński do 52 tygodni jest kompletnym nonsensem którego skutki odczują na własnej skórze masy które go wybierały. Darujemy sobie tutaj wyszczególnianie dlaczego jest to nonsens. Jeśli nie jest przeraźliwie jasne dla kogoś w tym miejscu że przebijanie partnerów handlowych poziomem socjału jest zabójcze dla przebijającego to już raczej nie będzie. Czy jednak masy, jęczące za jakiś czas pod wyższymi jeszcze podatkami aby zapłacić za szczodrość pana premiera połączą kiedykolwiek skutek z przyczyną? Czy legiony mam zwabione rocznym urlopem macierzyńskim rzucą się teraz do płodzenia dzieci które już w momencie narodzenia będą niewolnikami długu, bezmyślnie powiększanego przez pana premiera? Zwłaszcza że nie może się to nie odbić negatywnie na ich szansach zawodowych? No dobrze ale co ma to wspólnego z Amber Gold? Otóż wiele pewnie nie ma. Poza tym może że rzucenie masom paru podrobów w rodzaju właśnie paroletnich urlopów macierzyńskich, najlepiej jeszcze także dla związków jednopłciowych których dyskryminować przecież nie wolno, skutecznie zdejmuje presję aby sprawę przekrętu z Amber Gold w państwie prawa uskuteczniającego zasady sprawiedliwości społecznej itd. wyjaśnić skutecznie i do końca. Kto wie czy w sumie nie zamotywowałoby to Polek do płodzenia mniej dzieci na emigracji a więcej w kraju niż najdłuższy nawet urlop macierzyński… DwaGrosze
Wolność, czyli rynek. Wstęp do anarchokapitalizmu
Wprowadzenie Anarchokapitalizm jest filozoficzno-polityczną próbą opracowania systemu, w którym państwo zastąpione zostało rynkiem, a innymi słowy – w miejsce demokracji politycznej pojawia się demokracja konsumencka. W nurcie tym, który można określić jako czysty leseferyzm, to nie politycy, lecz konsumenci decydują o kierunkach rozwoju gospodarczego i cywilizacyjnego. Anarchokapitaliści wychodzą bowiem z założenia, że decyzje konsumenckie, za które konsumenci płacą własnymi pieniędzmi, są (z tego właśnie powodu) znacznie bardziej obiektywne i racjonalne niż decyzje polityczne, za które i tak w ostatecznym rozrachunku odpowiedzialnością obarczeni zostają podatnicy. W anarchokapitalizmie odpowiedzialność znajduje się tam, gdzie umieszczony jest tzw. obszar decyzyjny. Nie ma działalności gospodarczej, która realizowana przez instytucję państwową (czy nawet quasi-państwową), byłaby prowadzona sprawniej, lepiej, taniej niż taka sama działalność w wydaniu prywatnym. Dzieje się tak, ponieważ systemy kolektywne, takie jak komunizm, socjalizm, interwencjonizm i wszystkie inne systemy państwowe, w których dobrobyt jednostki podporządkowany jest formalnie tzw. dobrobytowi ogółu (faszyzm, nazizm), ignorują realia otaczającego nas świata i pomijają niemal kompletnie podstawowe cechy natury ludzkiej. Ich utopijność polega na tym, że ani natury otaczającego nas świata, ani natury człowieka zignorować czy zmienić nie można. Co gorsza, w każdym z tych rodzajów systemów nikt nie określił, czym jest dobrobyt ogółu; co to jest ogół i wedle jakich kryteriów należałoby wprowadzać zmiany na lepsze[1].
Otaczająca nas rzeczywistość Biorąc pod uwagę podstawowe prawa natury, ale i swoistość człowieka jako istoty zarówno społecznej, jak i racjonalnej, możliwe jest wskazanie następujących cech, zarówno odwołujących się do natury świata zewnętrznego, jak i specyficznie ludzkiego. Uwzględniając pierwszą płaszczyznę, okazuje się, iż po pierwsze: żyjemy w świecie dóbr rzadkich (niedoborów). Deficyt ten sprawia, że z jednej strony trzeba rzadkie zasoby i dobra reglamentować, z drugiej zaś – tak ich używać, aby reglamentacja ta była optymalna. Nie zapominajmy, że każde dobro ma jakieś alternatywne wykorzystanie, błędna jego alokacja nie tylko pozbawi nas tego alternatywnego wykorzystania i wszystkich korzyści z tego płynących, lecz także doprowadzi do marnotrawstwa, co jeszcze bardziej pogorszy sytuację społeczeństwa. W ten bowiem sposób dobra już ograniczone stają się jeszcze bardziej rzadkie. Po drugie: o ile potrzeba reglamentacji (racjonowania, dystrybucji) dóbr rzadkich jest niekwestionowanym faktem i wszyscy zgadzają się co do takiej konieczności, o tyle panuje niezgoda w kwestii sposobów prowadzenia tej reglamentacji. W tym zakresie – w zależności od wyznawanej ideologii czy stopnia wiedzy – istnieje kilka „szkół”, według których dobra rzadkie reglamentować (dystrybuować) można poprzez: zdobywanie ich siłą, oczekiwanie na nie w kolejce, losowanie – loterię, przyznawanie ich przez kolektyw; poprzez system kartkowy (racjonowanie) czy wreszcie poprzez mechanizm cenowy, gdy są one kupowane/sprzedawane na rynku. Po trzecie: każda z powyższych metod reglamentacji skażona jest wadami marnotrawstwa, błędnej alokacji, niesprawiedliwości, subiektywnych preferencji i przywilejów. Niekorzystne jest także to, że pięć pierwszych metod demotywuje człowieka do działania. Z niechlubnych i nieefektywnych dziesięcioleci doświadczeń związanych z implementacją elementów marksizmu i leninizmu wiemy jednak, à rebours, że najsprawniejszym sposobem dystrybucji jest mechanizm cenowy, a więc taki, który kieruje dobra do jednostek ceniących je najwyżej. Co odbywa się w zgodzie z zasadą, że im wyżej coś cenimy (czyli im więcej za to zapłacimy), tym bardziej o to dbamy (żeby tego nie stracić). Mechanizm ten motywuje także do wyższej wydajności, pośrednio do zwiększenia podaży dóbr[2]. Odwołując się zaś do podstawowych cech charakteryzujących naturę ludzką, wspólnych dla wszystkich „normalnych” ludzi, warto zwrócić uwagę, iż po pierwsze: człowiek jest jedyną istotą, która działa, czyli podejmuje racjonalny wysiłek w celu poprawy swego bytu. Żadna inna istota, czy to zwierzę, roślina, skarb państwa, Polska Akademia Nauk, czy Komitet Centralny, działać nie potrafią. Działać może tylko żywy człowiek! Ponadto – i to należy uznać jako drugi dowód – celem działania człowieka jest poprawa jego sytuacji, czyli przeniesienie się ze stanu obecnego do stanu lepszego. Dlatego (pośrednio) motywatorem działania człowieka jest jego własny dyskomfort: tylko ja naprawdę wiem, co jest dla mnie dobre, słuszne i sprawiedliwe. Co nie znaczy, że nie mogę się w tej wiedzy mylić”. Po trzecie: człowiek jest egoistą i inaczej być nie może. Ludzie zrównoważeni mentalnie najczęściej wyżej stawiają własne dobro niż dobro innych.
Najlepszy dowód: nieznany jest ani jeden przypadek, aby zdrowy człowiek oddał innym ludziom obie swoje nerki czy oba płuca do przeszczepu. Egoistyczny interes człowieka składa się najczęściej na dobro ogółu. Adam Smith nazwał to fundamentem tzw. niewidzialnej ręki rynku. Po czwarte i po piąte: człowiek chętniej i sprawniej działa w warunkach wolności wyboru niż poprzez system zakazów i nakazów (z niewolnika nie ma pracownika) oraz działa w warunkach niepewności, czyli nieprzewidywalności. Nikt z nas nie wie na pewno, co się wydarzy. Jednakże pewni ludzie (nazwijmy ich przedsiębiorcami) przewidują przyszłe zdarzenia lepiej niż inni. Umiejętność trafnego przewidywania to dobro rzadkie. Przewidywać może tylko człowiek. Im lepiej przewidzi przyszłość, tym gospodarniej alokuje rzadkie zasoby, a z tej umiejętności korzysta całe społeczeństwo[3]. Co więcej, we wszystkich systemach kolektywnych, bez względu na ich rozmiar, cel działania czy stopień złożoności, decyzje kluczowe podejmuje jeden człowiek. Widać to było wyjątkowo wyraźnie na przykład w czasach rządów Prawa i Sprawiedliwości. Zgodnie z konstytucją – Polską rządził rząd wyłoniony przez Sejm, zdominowany przez większość parlamentarną, którą z kolei rządził prezes, Jarosław Kaczyński. Czy było tak, jak mawiali dobrze poinformowani, że prezes ulegał silnym wpływom matki? – nie jest to całkiem wykluczone. Dzisiaj (w czasie rządów koalicji Platformy Obywatelskiej i Polskiego Stronnictwa Ludowego), choć łańcuch przyczynowo-skutkowy jest mniej czytelny, co do zasady nie ma różnicy. Ta zasada (albo teoria) nosi nazwę żelaznego prawa elit. Wymieńmy dla porządku jeszcze, traktując to jako siódmą okoliczność, że człowiek chętnie konsumuje i jeśli już trzeba coś z tą jego konsumpcją robić, to raczej ją powściągać niż stymulować. Człowieka nie trzeba do konsumpcji zmuszać stymulatorami politycznymi, czyli za pośrednictwem rządu. Po ósme: rynek nie jest tworem idealnym, także potrafi być zawodny, jednakże jego zawodność i subiektywność jest znacznie mniejsza niż w przypadku demokracji politycznej. Na rynku głosujemy wykładając własne pieniądze czy własność niejako z góry. W demokracji politycznej, ze względu na to, że ewentualną cenę własnych decyzji płacimy znacznie później, pokusa nadużycia jest większa. Wskutek tego nasze decyzje nie są tak dokładnie przemyślane, jak w przypadku decyzji rynkowych. Tym samym demokracja polityczna jest znacznie bardziej ryzykowna i marnotrawna[4]. Jako dziewiąty z kolei argument można przywołać fakt, iż systemy kolektywne opierają się na monopolu państwa i jego sile, co oznacza, iż są agresywne. Systemy rynkowe oparte są natomiast na współpracy i wolnym wyborze człowieka, z mechanizmem wolnej konkurencji wbudowanym w ten wolny wybór. I jako ostatni już wątek (dziewiąty): warto zwrócić uwagę, iż ekonomia jest nauką społeczną, a nie tworem matematycznym. W niczym jej to zresztą nie ujmuje. Ekonomia jest bowiem nauką aprioryczną, której prawdy nie mogą być wywiedzione na drodze empirycznej, jak w fizyce czy chemii.
Implikacje negacji podstawowych zasad natury ludzkiej Teoretycznie kolektywizmy, czyli systemy, w których środki produkcji – w całości lub znacznej części – znajdują się rękach państwa, będącego zarazem mniej lub bardziej centralnym planistą – powinny być nie tylko bardziej wydajne, ale i tańsze dlatego, że z zasady rezygnują one z części (faszyzm, interwencjonizm) lub całości (komunizm, socjalizm) zysku. W dyspozycji państwa (rządu) znajduje się gros środków wypracowanych przez obywateli, które mogą zostać skierowane na zaspokojenie potrzeb tych ostatnich. W dużym uproszczeniu, na cenę dobra wytwarzanego w kapitalizmie składają się: koszty pracy, energia, surowce, organizacja, wiedza i inne zasoby plus zysk. W socjalizmie (komunizmie) zysku nie ma, są tylko zasoby. Dlatego socjalizm powinien być tańszy, tym bardziej, że w socjalizmie (komunizmie) istnieje tylko jeden podmiot (płatnik) zaopatrujący wszystkich we wszystko. Ma to wpływ na efekt skali. Organizacja służby zdrowia, zakupy mąki, stali, asfaltu, bawełny itd. w tak dużych ilościach wpływają na cenę zakupu, zaniżając ją. Centralny Zaopatrzeniowiec jest równocześnie Centralnym Producentem i kupuje od siebie dobra nieobciążone zyskiem (czy wyzyskiem) i dlatego tańsze. Czynnikiem wpływającym na wyższą efektywność gospodarki kolektywnej powinna być silna koncentracja kapitału. Dzięki kumulacji majątku państwo ma go więcej niż jakikolwiek podmiot prywatny. Kapitał też podlega efektowi skali. Duża jego koncentracja wpływa na obniżenie kosztów kapitału. Co więcej, pośrednią zaletą może być też brak podatku. Podatek jest bowiem zbędny. Państwo dysponuje prawie całym majątkiem obywateli. Wpływa to na rozłożenie ryzyka błędnej alokacji kapitału, a tym samym na jego (ryzyka) minimalizację. Podobna zasada odnosi się do wiedzy. Państwo w systemie kolektywnym ma do dyspozycji znacznie więcej wiedzy niż prywatny – i to nawet duży – podmiot w kapitalizmie. Rząd dysponujący setkami miliardów stać na kosztowną ekspertyzę, która nawet dla koncernów Microsoft, General Motors czy General Electric może się jednak wydać nieosiągalna, a nawet zbyteczna[5]. Jednakże przewaga konkurencyjna socjalizmu, że tak się niesocjalistycznie wyrażę, zaczyna się chwiać na etapie centralnego planowania – mamy tu na myśli to, że Ludwig von Mises wykazał (a Oskar Lange nie potrafił tego obalić), iż pod nieobecność mechanizmu cenowego Centralny Planista nie wie, jak kalkulować poszczególne koszty, nie wie nawet, jaka kalkulacja (a pośrednio, cena) powinna być prawidłowa, nie mówiąc o tym, że Centralny Planista ma zbyt dużo na głowie, aby zaplanować wszystko należycie; jest przecież tylko człowiekiem. Teoretycznie, w dobie superkomputerów planowanie nie jest aż tak wielkim problemem. Zamożny rząd stać na sporządzenie programu, który nie tylko Centralnego Planistę wyręczy, ale wręcz przezwycięży niedoskonałości ludzkiego planowania. Na takie programy czy komputery może sobie pozwolić tylko wyjątkowo potężny i wykształcony kapitalista. Dlatego w systemie kapitalistycznym planowanie podejmowane przez pojedynczych przedsiębiorców również bywa niedoskonałe, żeby nie powiedzieć – błędne. Ma to głębokie implikacje gospodarcze, gdyż wskutek złego planowania rzadkie zasoby mogą być – i bardzo często są – marnotrawione, stając się jeszcze rzadsze. Może się zdarzyć, że źle planujący producent cynowych żołnierzyków wyprodukuje ich zbyt dużo albo o zbyt dużych rozmiarach, w efekcie zabraknie cyny na puszki do konserw, co może skutkować mniejszą liczbą wypraw wysokogórskich, a tym samym zmniejszeniem produkcji lin, czekanów, haków, raków i innego sprzętu do wspinaczki[6]. Ostatnim, chociaż wcale nie tak mało ważnym elementem przewagi systemów kolektywnych nad kapitalizmem i wolnym rynkiem powinien być monopol, czyli brak konkurencji. Każdy, nawet najbardziej chciwy kapitalista przyzna, że tym, co go w działalności gospodarczej najbardziej męczy, jest ciągłe dostosowywanie się do warunków rynkowych; gonitwa za konkurentami, nieustanne próby dotrzymania im kroku i pokonania ich. Podobnie ma się rzecz ze zwykłymi ludźmi, którzy w obawie przed utratą obecnej pozycji (stanowiska, dochodu, prestiżu) muszą się starać być lepszymi od innych. W systemach kolektywnych tego nie ma. Tam nie ma z kim konkurować, a jeśli już, wynik tej konkurencji nie zależy od uczestników współzawodnictwa, lecz od polityków. Centralny Planista sam ustanawia rolę każdego z obywateli w społeczeństwie i w przypadku jakichś odchyleń od planu, korekcji także dokonuje osobiście. Nie wymaga to wysiłku ze strony obywatela, a jeśli już, nie jest to aż tak przykre, jak w kapitalizmie, gdzie swoją pozycję każdy musi sobie wywalczyć sam w (często bezlitosnej) walce konkurencyjnej. Systemy kolektywne są więc bardziej człowiekowi przyjazne, ponieważ mniej go stresują, mniej wymagają. Wysiłek i ryzyko niepowodzenia, analogicznie do sposobu zaspokajania potrzeb materialnych, rozłożone są na większą liczbę osób (efekt skali)[7].
Dlaczego zatem systemy kolektywne, pomimo tych wszystkich zalet są jednak bardziej opresyjne, a przez to mniej ludzkie; produkowane w nich dobra są de facto droższe, owych dóbr jest mniej i są przeważnie jakościowo gorsze (buble), podaż nie odpowiada popytowi, czego skutkiem jest ogromne marnotrawstwo zasobów, zaś ludzie są znacznie biedniejsi. Dlaczego socjalizm (komunizm; kolektywizm) przegrywa z kapitalizmem? Odpowiedź jest właściwie prosta: socjalizm i jego pochodne przegrywają, bo nie uwzględniają specyfiki natury ludzkiej. Systemy kolektywne są wręcz gwałtem zadanym na niej. Dotychczasowe przypadki implementacji takich systemów (Związek Radziecki i europejskie kraje tzw. demokracji ludowej, Wietnam, Kuba, Korea Północna i in.) były próbą zmiany (w skali życia jednego pokolenia albo nawet i krócej) czegoś, co powstawało przez tysiące lat i jest sumą doświadczeń (ewolucji) wieluset pokoleń całego gatunku ludzkiego. Siłą rzeczy musiały to być systemy realizowane siłowo, pod przymusem, wbrew ludziom, gdyż tylko w ten sposób można było osłabić (choć na szczęście nie złamać) wielowiekowe trendy, obyczaje i przyzwyczajenia. W efekcie – pomimo wspomnianej powyżej hipotetycznej przewagi ilościowej – nie ma ani jednej dziedziny życia gospodarczego, która w wydaniu kolektywistycznym byłaby prowadzona lepiej, taniej, skuteczniej niż w sektorze prywatnym[8]. Co więcej, socjalizm, komunizm czy interwencjonizm są systemami, które nie są w stanie konkurować z wolnym rynkiem i kapitalizmem. Jaka jest tego przyczyna? Aby wyjaśnić w najbardziej przystępny sposób ów stan rzeczy, przydatna wydaje się być lista najprostszych zasad, których systemy kolektywne nie uwzględniają lub które starają się ignorować. Skutkiem tego, systemy te stają się mniej skuteczne lub wręcz nieskuteczne gospodarczo w porównaniu do systemów opartych na wolnym rynku, czyli na dobrowolnej wymianie, wolnej konkurencji i niepodważalności własności prywatnej. I tak:
Wbrew przekonaniu twórców socjalizmu, najsilniejszym motywem działania przedsiębiorcy nie jest żądza zysku, lecz strach przed stratą. Człowiek, który zainwestował w swoją działalność gospodarczą własne pieniądze, czas, wiedzę, energię i nadzieje, najpierw dba o to, by nie stracić swej inwestycji (wkładu), a dopiero potem szuka z niej zysku. Potwierdzają to nie tylko doświadczenia autora artykułu, ale także doświadczenia szeregu przedsiębiorców. Do takiego wniosku doszli też psychologowie amerykańscy, badający na zlecenie spółki Dow Jones zachowania ludzi w biznesie, gdzie lęk przed stratą sprawia, że przedsiębiorca stara się jej uniknąć. Inaczej jest w socjalizmie, w tym bowiem systemie osoba odpowiedzialna za nadzorowanie procesów gospodarczych nie ponosi osobistego ryzyka – słowem – nie wykłada własnych pieniędzy, które wskutek błędnej alokacji mogłaby stracić. Co prawda w systemie kolektywnym osoba odpowiedzialna za nadzór i efekty procesu produkcyjnego może zostać zwolniona z pracy lub ukarana, jeśli jednak nie działała z premedytacją albo nie dopuściła się rażących zaniedbań lub nadużyć, trudno jej winę udowodnić. W przypadku przedsiębiorcy prywatnego winy nie trzeba nawet dowodzić. Kara zostaje wymierzona bez względu na to, czy ktoś popełnił błąd świadomie, w dobrej bądź złej wierze, czy też nie. Jest nią „strata w kieszeni”. W ten również sposób społeczeństwo podlega ochronie nie tylko przed marnotrawstwem, ale i przed złymi przedsiębiorcami. Takiej tarczy ochronnej w systemach kolektywnych nie ma. Tymczasem najczęstszym źródłem straty, i to bez względu na to, czy działalność gospodarcza ma miejsce w systemie kolektywnym, czy w warunkach wolnego rynku, jest błąd w oszacowaniu poziomu ryzyka, marnotrawstwo zasobów, zły dobór personelu, zła praca albo za mało pracy, brak zainteresowania i zaangażowania itp. Znakomitym, choć bolesnym przykładem są tu perypetie z „ratowaniem” polskich stoczni. Przeciwieństwem paraliżu decyzyjnego jest pokusa nadużycia. Dzieje się tak zwłaszcza wtedy, gdy ktoś kto podejmuje decyzje nie ponosi odpowiedzialności za ich konsekwencje. Co prawda w systemie wolnorynkowym właściciel może mieć mniejszy wpływ na funkcjonowanie firmy niż jej menedżer, jest to jednak wybór właściciela. Jeśli popełnił błąd, poniesie tego konsekwencje. W systemach kolektywnych odpowiedzialność za przebieg przedsięwzięcia ponosi przeważnie ktoś inny, niż osoba podejmująca ryzyko. Najczęściej ofiarą jest ktoś, kto nie miał na przedsięwzięcie żadnego lub prawie żadnego wpływu (obywatel). Na przykład wszyscy obywatele, dla jakiejś iluzorycznej korzyści wspólnej czy misji, łożą na budowę stadionów piłkarskich, z których korzysta garstka zamożnych sportowców i aktywistów. Nie chodzi wcale o to, że ludzie w socjalizmie są gorsi, a w kapitalizmie lepsi, bo tak nie jest. Chodzi o to, że mechanizmy działające w tych systemach wydobywają z ludzi różne wartości. Dając im wolność wyboru i odpowiedzialność, pozwalają się realizować. Nie dając, tłumią ich aktywność. Ci sami Polacy, Czesi, Chilijczycy czy Litwini, którzy przez prawie pół wieku (czasem krócej) zmagali się z niewydolnością socjalizmu, zaledwie 20 lat później dokonali skoku gospodarczego dzięki wolnemu rynkowi. Jeszcze 30 lat temu panowała w Irlandii nędza, a niekiedy głód.
Dziś – pod wpływem reform wolnorynkowych – jest to czołowa potęga[9] gospodarcza Europy. I odwrotnie, ci sami Argentyńczycy, którzy w latach 1920-1930 zbudowali jeden z najzamożniejszych krajów świata, pod wpływem fatalnej polityki (peronizm) już w 20 lat później potrafili go wpędzić w tarapaty, z których kraj ten nie może wyjść do dzisiaj[10]. Promotorzy systemów kolektywnych nawołują do opamiętania: nie wolno wszystkiego przeliczać na pieniądze! Ważna jest misja, posłannictwo, humanizm itd. To prawda, ale pamiętajmy, że wszystko można przeliczyć na pieniądze. Misja kosztuje. Jeśli wydamy na ambitny teatr telewizji, to zabraknie na leczenie chorych na SM (stwardnienie rozsiane – sclerosis multiplex). Dobrym przykładem jest katastrofa w kopalni Halemba, mająca miejsce w 2006 roku, która skłoniła senatora Kazimierza Kutza do refleksji, iż poświęcono życie w zamian za złom, którego wydobycie zakończyło się śmiercią dwudziestu kilku górników. To prawda, ale jednocześnie trzeba pamiętać, iż ów złom pozwala wydobyć węgiel, bez którego w mroźną zimę zemrzeć może kilkaset osób. Poza tym wydobywanie określonego produktu daje górnikom pracę, którzy w ten sposób utrzymują swoje rodziny. Wiadomo, jaka była cena życia (śmierci) 23 górników, nie wiadomo jednak, jaka byłaby cena śmierci staruszek i dzieci, które zamarzłyby w swoich nieogrzewanych domach[11]. Wybitny ekonomista amerykański Milton Friedman powiedział kiedyś, że wbrew tezom marksistów, biznes nie składa się tylko z zysków, ale i ze strat. Strach przed stratą istnieje tylko w firmach prywatnych. W państwowych nie jest on wbudowany w mechanizmy gospodarcze. W systemach kolektywnych decyzje podejmują tacy sami ludzie, jak w systemie wolnorynkowym. Problem w tym, że tak jak osobnik goniony przez wściekłego psa potrafi wykrzesać z siebie niespożyte siły i otrzeć się o sportowy rekord, tak decydent w warunkach konkurencji, zagrożenia, strachu, motywacji, ale i chciwości jest w stanie wydobyć z siebie znacznie więcej energii, pomysłowości i pracy niż przy braku tych bodźców. Pomijam już taki fakt, że do biznesu idą najzdolniejsi, polityka przyciąga zaś nieudaczników, nie licząc coraz rzadziej spotykanych mężów stanu, takich jak: K. Adenauer, Ch. de Gaulle, R. Reagan, M. Thatcher i kilku innych. Rynek – wbrew temu, co uważają etatyści – nie jest bezdusznym tworem, gdyż zarówno uczestniczący w nim ludzie, jak i dokonywane przez nich wybory są przejawem ludzkich umiejętności podejmowania decyzji, wrażliwości na określone kwestie czy w końcu są efektem dobrowolności. Osoby dokonujące wyborów na wolnym rynku to często ci sami ludzie, którzy w systemie demokracji politycznej składają się na elektorat. O ile prawdą jest, że jedni i drudzy ponoszą skutki swoich decyzji, o tyle w przypadku demokracji politycznej wielu z nich nie zdaje sobie z tego sprawy. Osoby podejmujące decyzje gospodarcze na wolnym rynku przeważnie same za nie płacą. W demokracji politycznej rachunek przekazywany bywa przez decydentów do zapłacenia innym[12].
Zakończenie – dlaczego zatem nie jest wybierane to co lepsze? Skoro może być tak dobrze, dlaczego większość wybiera system gorszy, droższy, mniej wydajny i mniej ludzki? Wyjaśnieniem tego „fenomenu”, a może raczej paradoksu, niech będzie tragiczny przypadek niedźwiadka zabitego w Tatrach (rzekomo w obronie własnej) przez turystów. Zwierzę, karmione początkowo łakociami przez jego zabójców – turystów, z chwilą zaprzestania podawania mu jedzenia zaczęło się buntować. Przejawem niezadowolenia wobec karmiących go była agresja. Reakcja była tak gwałtowna, że turyści uznali, iż w obronie własnej trzeba zwierzę zabić, w przeciwnym razie – najprawdopodobniej – sami zginą. Przypadek ten – może w nieco alegoryczny sposób – dowodzi, jak trudne jest pozbycie się balastu kolektywnego myślenia, postaw roszczeniowych i państwa opiekuńczego. Jeśli kiedyś mamy takiego myślenia zaprzestać, trzeba do tego dochodzić stopniowo. Znaczący krok w tym kierunku zrobiła np. Nowa Zelandia, gdzie państwu opiekuńczemu po prostu zabrakło pieniędzy. Jak na ironię, u władzy byli akurat „labourzyści”, którzy dla ratowania finansów państwa zmuszeni (powtarzam: ZMUSZENI!) zostali do reform: obniżyli cła, sprywatyzowali oświatę, obniżyli składki na ubezpieczenie społeczne, ograniczając przy tym przywileje socjalne i związkowe. W krótkim czasie zmiany te doprowadziły do sukcesu. Dziś system gospodarczy Nowej Zelandii podawany jest za przykład roztropności i dowodzi skuteczności uwolnienia gospodarki z „gorsetu” ustawodawstwa tzw. państwa opiekuńczego. Współcześnie politycy nadal niechętnie korzystają z rozwiązań wolnorynkowych i trudno im się dziwić, gdyż system wolnorynkowy ujawnia ich zbędność, pozbawiając źródeł łatwej, mało odpowiedzialnej, bezpiecznej i dobrze płatnej pracy. Jednakże casus Nowej Zelandii, wbrew pesymizmowi leseferystów i optymizmowi socjalistów, rodzi nadzieje na wyjście z „zaklętego kręgu” redystrybucji dochodu i przymusu w stosunkach państwo – obywatel. Tą nadzieją jest upadek tradycyjnego modelu państwa kolektywnego, poprzez jego bankructwo – w pewnym momencie rządom kolektywistycznym zabraknie pieniędzy, a obywatele nie zgodzą się na wyższe podatki, bo ich już na to nie stać. Jeśli więc jakaś władza liczy na cud, że mimo wszystko uda jej się bez reform gospodarki, bez uwolnienia ludzkiej inicjatywy, czyli bez prywatyzacji państwa doprowadzić do poprawy sytuacji – nie lamentujmy. Poczekajmy, aż zabraknie jej pieniędzy[13]. Wtedy właściwa rola rządu, a więc instytucji, której obowiązkiem jest zapewnienie jednakowych warunków rozwoju obywateli, zostanie niemal automatycznie przywrócona. Z tą różnicą, że – pod nieobecność reform – automatyzmowi temu towarzyszyć będzie wybuch niezadowolenia społecznego, depresja gospodarcza i zemsta na tych, którzy do kryzysu doprowadzili[14].
Literatura:
Boaz D., Libertarianizm, Poznań 2005.
Cukiernik T., Prawicowa koncepcja państwa, Wrocław 2004.
Friedman M. i R., Wolny wybór, Sosnowiec 1996.
Hoppe H.H., Demokracja – bóg, który zawiódł, Warszawa 2006.
Mises L. von, Biurokracja, Lublin 1998.
Mises L. von, Interwencjonizm, Kraków 2005.
Mises L. von, Ludzkie działanie. Traktat o ekonomii, Warszawa 2007.
Mises L. von, Mentalność antykapitalistyczna, Wilno 1994.
Mises L. von, Planowany chaos, Lublin-Rzeszów 2002.
Murray Ch., What It Means to be a Libertarian, New York 1997.
Nock A.J., Państwo – nasz wróg. Klasyczna krytyka wprowadzająca rozróżnienie między „rządem” a „państwem”, Lublin-Rzeszów 2004.
Nozick R., Anarchia, państwo, utopia, Warszawa 1999.
Rand A., Capitalism: The Unknown Ideal, New York 1966.
Rand A., Cnota egoizmu, Poznań 2000.
Rothbard M.N., O nową wolność. Manifest libertariański, Warszawa 2004.
Tannehill, L. i M., Rynek i wolność, Warszawa 2003.
Teluk T., Koncepcje państwa we współczesnym libertarianizm
[1] Zob. szerzej np.: T. Teluk, Koncepcje państwa we współczesnym libertarianizmie, Warszawa 2006, s. 13-19; D. Boaz, Libertarianizm, Poznań 2005, s. 44-81; R. Nozick, Anarchia, państwo, utopia, Warszawa 1999, s. 17-41; L. von Mises, Planowany chaos, Lublin-Rzeszów 2002, s. 81-105; M.N. Rothbard, O nową wolność. Manifest libertariański, Warszawa 2004, s. 45-70; A. Rand, Cnota egoizmu, Poznań 2000, s. 5-10; Ch. Murray, What It Means to be a Libertarian, New York 1997; A. Rand, Capitalism: The Unknown Ideal, New York 1966, s. 11-34.
[2] Zob. L. von Mises, Ludzkie działanie. Traktat o ekonomii, Warszawa 2007, s. 9-60; D. Casey, Wprowadzenie do wydania z 1993 roku, [w:] L. i M. Tannehill, Rynek i wolność, Warszawa 2003, s. 9-12.
[3] Por. H.H. Hoppe, Demokracja – bóg, który zawiódł, Warszawa 2006, s. 11-84.
[4] Ibidem; M. i R. Friedman, Wolny wybór, Sosnowiec 1996, s. 9-34.
[5] A.J. Nock, Państwo – nasz wróg. Klasyczna krytyka wprowadzająca rozróżnienie między „rządem” a „państwem”, Lublin-Rzeszów 2004, s. 13-33; M. i R. Friedman, op. cit., s. 35-65.
[6] L. von Mises, Ludzkie…, s. 584-604.
[7] Ibidem, s. 605-726; zob. także: idem, Interwencjonizm, Kraków 2005.
[8] Idem, Biurokracja, Lublin 1998, s. 35-74.
[9] Nadmierna etatyzacja i zawierzenie doktrynie państwa opiekuńczego doprowadziło Irlandię w 2010 roku na skraj upadku.
[10] Idem, Mentalnośc antykapitalistyczna, Wilno 1994, s. 10-37.
[11] Por. ibidem, s. 68-95.
[12] L. i M. Tannehill, op. cit., s. 15-76.
[13] Tekst ten pisany b ył we 2007 roku, na rok przed wybuchem obecnego kryzysu niewypłacalności państwa.
[14] Zob. T. Cukiernik, Prawicowa koncepcja państwa, Wrocław 2004, s. 39-77; 175-178
Powyższy tekst ukazał się w książce „Współczesne państwo. Idee i rozwiązania instytucjonalne” pod redakcją Ewy Ganowicz i Alicji Lisowskiej. Uniwersytet Wrocławski 2012. Jan Fijor
Tak powstaje kondominium. Gazociąg rosyjsko-niemiecki jednak zablokował port w Świnoujściu
Zagadka. Kto i kiedy powiedział te słowa?
To oczywiście powiedział w marcu 2010 roku Radosław Sikorski o planach zakopania przez Niemców gazociągu Nord Stream na podejściu do portu w Świnoujściu tak, aby nie zaszkodzić portowi teraz i w przyszłości. Dalej też jest miło i przyjaźnie:Szef MSZ poinformował, że zapadły decyzje o przeniesieniu części rurociągu na północ, na głębsze wody oraz o zakopaniu około 20 km rurociągu tak, aby jedynym ogranicznikiem żeglugi po Bałtyku były cieśniny duńskie. - O to nam chodziło, to dowodzi, że dobre stosunki z Niemcami przynoszą efekty. Stosunki tandemu Tusk-Sikorski z Niemcami faktycznie przynoszą właśnie rezultaty: To cytat z tej samej „Gazety Wyborczej, z… dzisiaj:
Bardzo zasadne jest więc zapytanie pana ministra, czy celowo wprowadzał przez całe lata w błąd opinię publiczną, uspokajając ją i tym samym dając Niemcom oraz Rosjanom zielone światło i czas na uderzenie w polskie interesy? Czy też nowi niemieccy „przyjaciele” pana ministra pokazali mu, gdzie go tak naprawdę mają? W normalnym kraju kogoś takiego jak Radosława Sikorskiego już od dawna nie byłoby w rządzie. Za nieudolność. Jest jeden, słabej bardzo natury element pocieszający w całej sprawie. Czytelnicy „Gazety Wyborczej” właśnie dowiedzieli się, na czym będzie polegało kondominium niemiecko-rosyjskie obśmiewane przez środowisko medialno-rządowe. To też zimny prysznic dla wszystkich naiwnych, którzy mogli sądzić, że Polska w ścisłych relacjach z zachodnim sąsiadem może tylko zyskać. Jest dokładnie odwrotnie: na wiernopoddańczych relacjach z Berlinem tylko stracimy. I tak powstaje kondominium. Nikt nie będzie do nikogo strzelał, przynajmniej na razie. Kondominium to właśnie cudaczny minister spraw zagranicznych proszący w Berlinie o „wzięcie przez Niemcy odpowiedzialności” za Polskę oraz Europę. No i ta prośba dość szybko ziszcza się w postaci „wzięcia odpowiedzialności” za port w Świnoujściu, co by duże statki do niego nie wpływały, np. z gazem skroplonym, bo to pogorszy relacje niemiecko-rosyjskie. A to dopiero początek ekspansji. Niemcy mają prawdopodobnie całe trzy lata na założenie nam jeszcze skuteczniejszego kagańca gospodarczo-politycznego. Kondominium to proniemiecki premier przyjmujący nagrodę imienia antypolskich polityków i dający tym znak, że zgodzi się na wszystko, czego zażyczy sobie Berlin. Wreszcie kondominium to oddawanie pola w kwestiach polityki historycznej: np. poprzez tworzenie wspólnego podręcznika do historii, w którym zwycięża niemiecki punkt widzenia na wiele ważnych kwestii z historii najnowszej. Albo tworzenie planów pedagogicznych, z których polska młodzież za pieniądze fundacji przyjaźni polsko-niemieckiej (pod względem nachalnej propagandy zaczynają one przypominać znane z peerelu Towarzystwo Przyjaźni Polsko-Radzieckiej) dowiaduje się, że wszystko co nowoczesne zawdzięczamy Niemcom, Kopernik był Niemcem, Krzyżacy to mili brodacze budujący zamki, a Holokaustu dokonali jacyś naziści w rodzaju mieszkańców Jedwabnego czy Demianiuka z Ukrainy. Nieliczni Żydzi mogli ocaleć dzięki Niemcom jak Oskar Schindler. Jeśli nie powstrzymamy polityków gardzących polską racją stanu, obce kondominium tu powstanie. Bo ono najpierw powstaje w głowach, a tu już jest. Sławomir Sieradzki
O. Rydzyk: To jest nieprawdopodobna kwota! Chcą zniszczyć Radio Maryja i TV Trwam. Ten rząd walczy z nami od chwili, gdy przejął władzę Oznacza to wprost likwidację Telewizji Trwam i Radia Maryja. Takich pieniędzy nie będziemy w stanie zapłacić - mówi w rozmowie z "Naszym Dziennikiem" o. dr. Tadeuszem Rydzykiem, komentując decyzję Sejmu o przyjęciu ustawy drastycznie podwyższających opłaty za koncesje i częstotliwości.
CZYTAJ WIĘCEJ: Rząd znalazł sposób na złamanie Radia Maryja i TV Trwam? Sejmową większością przegłosował wprowadzenie drakońskich opłat
Radio Maryja utrzymuje się z datków ludzi biednych, wystarcza nam ich mówiąc wprost: od pierwszego do pierwszego. Z tych środków płacimy za wszystko, w tym za 130 stacji, za częstotliwości i koncesje
- podkreśla dyrektor rozgłośni i przypomina, że w wyniku zmian wprowadzonych przez parlament opłaty będą wynosić 19 mln rocznie za częstotliwości radiowe i aż 26 mln za koncesję na cyfrowe nadawanie telewizyjne. Do tej pory było to 10 mln złotych. Fundacji Lux Veritatis przyjdzie więc teraz płacić 45 mln zł rocznie. To jest nieprawdopodobna kwota! Jest to zrobione specjalnie po to, by zniszczyć Radio Maryja i Telewizję Trwam. Ten rząd walczy z nami od początku, od momentu, gdy przejął władzę. Tych działań, tej walki było wiele. Kazano na przykład zwrócić Fundacji Lux Veritatis podatek VAT po wybudowaniu akademików. Wraz z odsetkami była to kwota blisko 5 milionów złotych. To było potężne uderzenie wymierzone w fundację. Oczywiście proces, który trwał wiele lat, wygraliśmy - 1 września zwrócono nam pieniądze. Tą sprawą zajmował się bezpośrednio minister finansów. Czy on nie ma nic innego do roboty jak tylko niszczenie Telewizji Trwam, Radia Maryja i Fundacji Lux Veritatis? - mówi o. Rydzyk, podkreślając że takich przykładów niszczenia działalności fundacji jest znacznie więcej. Towarzyszy temu "bezkompromisowa akcja propagandowa", w której bierze udział bezpośrednio premier i członkowie jego partii. Janusz Palikot, swego czasu mówił wprost, używając sformułowania "wykończyć księdza". Zdaniem Redemptorysty, nie można dać się zwieść czczym obietnicom, że ta zmiana w prawie uderzy przede wszystkim w media komercyjne, a nadawcy społeczni mogą być spokojni. To nieprawda. Podwyższenie opłat koncesyjnych to jest absolutnie uderzenie w Radio Maryja i Telewizję Trwam. Spójrzmy, kiedy to się robi - po tym, jak Episkopat trzykrotnie stanął po stronie Telewizji Trwam, czyli po stronie wolności słowa, i w dwa tygodnie po wielkim marszu w obronie wolnych mediów w Warszawie. Na zapłacenie tak ogromnych kwot będzie stać tylko medialne rekiny, ale one i tak na pewno dostaną zniżki - mówi ojciec dyrektor, zwracając uwagę na antykatolicki klimat, w jakim buduje się antykościelną propagandę. Wskazując na pogarszającą się stale sytuację w kraju zachęca do wzięcia obywatelskiej odpowiedzialności za Polskę i rozliczania posłów z ich realnych działań na rzecz dobra wspólnego i wolności słowa. Zapamiętajcie tych posłów z PO, PSL, SLD i Ruchu Palikota. Będą wybory. Nie można wybierać powtórnie ludzi szkodzących Polsce i wolności. Trzeba iść do tych posłów. Oni mówią, że są ludźmi wierzącymi, że chodzą do Kościoła. Dlatego idźcie do nich, telefonujcie do nich, przypominajcie, że z Polską jest źle, że jest coraz więcej bezrobotnych, że jest coraz mniej stanowisk pracy, że pada system opieki zdrowotnej. Oczekiwanie miesiącami na zabiegi medyczne, to, że aż 21 proc. polskich dzieci nie ma jednego ciepłego posiłku dziennie, to przecież nic innego jak ukryta eksterminacja naszego Narodu. To nędza w sercu Europy. I czas najwyższy z tym skończyć. Ale trzeba pamiętać, kto do tego się przyczynia, wyłączyć media mętnego nurtu, a włączyć rozum - podkreśla o. Tadeusz Rydzyk, apelując także do duchowieństwa:
Chciałbym też zwrócić się z apelem do księży, do duchownych, którzy uwiarygodniają tych posłów, tych polityków, którzy szkodzą Polsce. By zakończyć hołubienie tych ludzi, by zakończyć te szumne często powitania w Kościele, tylko dlatego, że przybył premier czy prezydent. Ci politycy bardzo jasno pokazali już, że są przeciwko życiu, że są za in vitro. I dlatego nie można ich uwiarygadniać. Przez to wpisujemy się w proces niszczenia Kościoła. To byłoby wstawianie nowych drzwi do tonącego okrętu. A potrzeba solidarności duchownych w prawdzie. Wszystkich, którzy nie zgadzają się na niesprawiedliwość, o. Tadeusz Rydzyk zachęca do gorącej modlitwy za Polskę oraz do podjęcia konkretnych działań. W liście skierowanym do czytelników "Naszego Dziennika" pisze:
Oddajmy to Matce Najświętszej. Po drugie, proszę zobaczyć, jak i kto głosuje. To, jak głosowali posłowie 10 października, możecie zobaczyć na stronie internetowej Radia Maryja. (...) Dalej uświadamiajmy ludzi o tej sytuacji, o niszczeniu w majestacie prawa nie tylko Radia Maryja i Telewizji Trwam, ale wielu spraw w naszej Ojczyźnie. Nadal zbierajmy podpisy przeciwko dyskryminacji Telewizji Trwam. Dziękujemy wam za to. Jest to przy okazji akcja uświadamiania ludzi. Dalej róbmy manifestacje. Do dziś było już ponad 120 manifestacji w Polsce i świecie. Róbmy te manifestacje przeciw dyskryminacji, a równocześnie za wolnością, przeciw niszczeniu Polski. Róbmy nawet w najmniejszych miejscowościach. Bądźmy gotowi na zorganizowanie następnego, trzeciego, jeszcze większego niż dotąd marszu-manifestacji w Warszawie. Manifestacji przeciw deptaniu praw Polaków i katolików w Ojczyźnie. Przeciw lekceważeniu leczenia Polaków - widzimy, co jest z lecznictwem; przeciw bezrobociu, przeciw rozkradaniu wypracowanego przez pokolenia majątku, przeciw okłamywaniu obywateli, przeciw korupcji, likwidowaniu wolności słowa, w tym wolnych i katolickich mediów. Sytuacja jest bardzo poważna. Ci decydenci idą w zaparte, by zlikwidować Telewizję Trwam i Radio Maryja. Każdy obojętny, każdy bezczynny w obronie automatycznie wspiera te niszczące działania. Nie bądźmy obojętni! Nie popełniajmy grzechu zaniedbania! Mall, Nasz Dziennik
NASZ WYWIAD. Prof. Krasnodębski: to nie jest zwycięstwo. To dla mnie głównie gest retoryczny. Rząd nie przetrzyma trzech lat wPolityce.pl: Rząd Donalda Tuska w piątkowym głosowaniu otrzymał wotum zaufania od Sejmu. Jak Pan to ocenia? Prof. Zdzisław Krasnodębski: Spodziewam się, że weszliśmy w okres, w którym notowania rządzących będą stale spadać, ale rząd będzie działał. Przemówienie sejmowe Donalda Tuska nie porwało Polaków. Wskazywali na to komentatorzy. Prawdopodobnie będziemy mieli do czynienia z procesem erozji poparcia dla władzy i spadających sondaży. Obecny zabieg premiera Tuska wydaje się być obliczony głównie na podważenie wniosku o konstruktywne wotum nieufności, jaki chce złożyć PiS. Zdaje się, że rząd chciał znaleźć jakiś kontrargument dla pisowskiej ofensywy, pokazać, że jest stała i trwała większość.
Koalicja obecnie ma 234 posłów. Za wotum dla rządu głosowało 233 posłów. To bardzo niepewna większość. Czy ten wynik można odbierać jako zwycięstwo Tuska? Warto wskazać, że opozycja nie jest jednolita. To jednak nie zmienia faktu, że trzy głosy przewagi to oczywiście niezwykle mało. Zobaczymy, co się będzie działo, gdy zaczną się gwałtownie pogarszać nastroje społeczne. Być może wtedy niektórzy posłowie koalicji, szczególnie z PSL, będą się zastanawiać się, co dalej robić, jak głosować. Na razie większość istnieje, ale jest niewielka. Być może za pół roku sytuacja będzie zupełnie inna. To głosowanie to nie jest zwycięstwo. To jest dla mnie głównie gest retoryczny. Chodziło o to, by pokazać, że nie ma sensu składać wniosku o konstruktywne wotum nieufności. Obecne głosowanie niczego nie rozstrzyga. Sytuacja jest bardzo dynamiczna. W mojej ocenie ten rząd nie przetrzyma trzech lat, jakie zostało do zakończenia kadencji.
Jak wiele zależy od medialnej interpretacji piątkowych wydarzeń? Czy od tego może zależeć przyszłość rządu Tuska? Jak wiemy obecna władza w znacznej mierze opiera się na władzy i dominacji w przestrzeni publicznej. Bez zaprzyjaźnionych mediów niewątpliwie PO nie wygrałoby wyborów. Od powodzenia kampanii medialnej zależy ile jeszcze ten rząd się utrzyma. Wydaję mi się jednak, że oddziaływanie mediów głównego nurtu jest coraz słabsze. Ludzie konfrontują bowiem to, co słyszą i widzą z rzeczywistością. Nawet wśród zwolenników PO widać przekonanie, że słowa to jedno, a czyny to zupełnie co innego. W tzw. drugim expose padły kolejne zapowiedzi. Wszyscy znamy zalety retoryczne premiera i jego czar. Jednak ten czar już nie działa na obywateli. Wydaje mi się, że również siła wspierających go mediów również słabnie. Siła mediów tzw. drugiego obiegu natomiast stale rośnie. Za chwilę ten „drugi obieg” może stać się pierwszym. On stanie się głównym źródłem wiedzy dla Polaków.
Poseł Rafał Grupiński w czasie debaty sejmowej znów starał się wrócić do znanej taktyki straszenia PiSem. Czy to jeszcze do kogoś trafia? Sondaże pokazywały, że to już się wypala, że to przestaje działać. Taki zabieg to była jedna z głównych strategii Platformy. Dopóki można było w ten sposób straszyć obywateli, przedstawiać swoje rządy jako bezalternatywne to można było być pewnym poparcia społecznego. W mojej ocenie straszenie PiSem zapewne działa wciąć na pewne środowiska, ale jest coraz słabsze. W pewnej mierze PiSowi udało się ten mechanizm zneutralizować w ostatnich miesiącach. Wydaje się tak to już będzie, jeśli PiS nie popełni błędów lub władza nie doprowadzi do sytuacji, w której uda się znów wrócić do tej retoryki. W innym wypadku coraz więcej ludzi będzie patrzyło na opozycję. Polacy zdają sobie sprawę, że jedyną alternatywą dla Tuska jest Jarosław Kaczyński. Jeśli PiS będzie się przedstawiał jako konstruktywna partia, która jest w stanie rządzić Polską, to będzie zdobywał poparcie.
PiS musi zmienić swoje priorytety? Zdobywanie poparcia nie powinno odbywać się kosztem porzucania dotychczasowych priorytetów partii. Nie uważam, by domagania się wolności mediów, wyjaśnienia sprawy smoleńskiej czy krytyka układów korupcyjnych i klientystycznych nie stoi w sprzeczności z zyskiwaniem nowych wyborców. To jest również element programu partii Kaczyńskiego. PiS nie może porzucić elementów krytycznych, często bardzo krytycznych wobec obecnych rządów czy rzeczywistości. Rozmawiał KL
Ministrowie tłumaczą propozycje premiera. Rostowski: "Chcemy, by Polska miała wejście smoka". Budzanowski: "To żadna magia" Minister finansów Jacek Rostowski oraz minister skarbu Mikołaj Budzanowski na specjalnej konferencji prasowej tłumaczyli i wyjaśniali szczegóły związane z wczorajszym wystąpieniem premiera Tuska. Jednym z głównych tematów konferencji była kwestia tego, skąd wziąć pieniądze na wszystkie obietnice szefa rządu. Rostowski przyznawał, że budżet państwa nie udźwignąłby takich obciążeń i żywił nadzieję, że większość wydatków pokryją środki unijne: Budżet państwa sfinansuje zapowiedziane przez premiera działania do 2022 roku na poziomie około 15 proc., reszta finansowania będzie skupiona w przedsiębiorstwach prywatnych i państwowych, instytucjach finansowych oraz środkach z Unii Europejskiej. Nasza wizja jest oparta na środkach pochodzących z UE, z aktywizacji aktywów należących do państwa ulokowanych w spółkach Skarbu Państwa, z aktywizacji środków samorządowych, ale także z aktywizacji środków sektora prywatnego, także zagranicznego - wyjaśniał Rostowski.
Szef resortu finansów tłumaczył także, że najbliższe lata będą ciężkie dla Polski, głównie ze względu na kończące się środki z UE:
Lata 2013-2014 będą trudne z powodu kryzysu w strefie euro, po drugie, dlatego, że środki unijne zaczynają się kończyć, te dostępne w latach 2013 i szczególnie 2014. (...) Chcemy w tę perspektywę, która się zaczyna w 2014 r., żeby Polska miała wejście smoka - powiedział Rostowski, obiecując przy okazji kolejne pieniądze. Tym razem te związane z inwestycjami w infrastrukturę:
43 mld zostanie zainwestowane w drogi w latach 2012-2015 - obiecywał. Pieniądze mają też znaleźć się w sektorze energetyki. Inwestycje polskich spółek w gaz łupkowy do 2016 roku wyniosą 5 mld zł. Docelowa wartość inwestycji może wynieść 50 mld zł, przy uwzględnieniu inwestycji zagranicznych i rozwoju rynku gazu - mówił Rostowski. Poinformował też, że od 2013 r. rząd planuje uruchomić mechanizm zastawiania zwrotów VAT w bankach pod kredyt. Według niego mechanizm ten mógłby zabezpieczać kredyty w wysokości do 70 mld zł rocznie. Pieniądze mają znaleźć się także przy okazji prywatyzacji kolejnych spółek Skarbu Państwa, której proces ma "zostać zdynamizowany":
Utrzymamy pakiety kontrolne w spółkach sektora finansowego i energetycznego - zapowiedział minister Budzanowski, tak oceniając planowane zyski:
To nie jest żadna magia, to są mechanizmy rynkowe, które funkcjonują w świecie bankowym Jako przykład podał, że 100 zł możemy schować do szuflady, zamrozić ten kapitał lub też 100 zł przenieść do instytucji, która zwielokrotni wartość tych pieniędzy i będziemy mieli poziom kilkukrotnie większy. Wskazywał też na główny cel polskiego rządu:
Utrzymanie dynamiki inwestycyjnej w Polsce to jest kluczowy element w 2013, 2014, 2015 i 2016 roku - na najbliższe 4 lata. Po drugie, utrzymanie wzrostu gospodarczego i po trzecie - stworzenie nowych miejsc pracy. Aby te cele osiągnąć, chcemy zaktywizować martwy kapitał – dodał. Dostało się też propozycjom opozycji, które Rostowski ocenił, jako "gigantyczne wydatki":
Dziś Polska stoi przed jasnym wyborem - pomiędzy rozwojem, który proponuje rząd i rozdawnictwem, które proponuje opozycja - mówił minister finansów. Łączna wartość inwestycji w najbliższych latach ma wynieść według premiera 700-800 miliardów złotych. LW, tvn24, tvp info, rp.pl
Pozwólcie nam krzyczeć - czyli w sprawie dr Książka. Zuzanna Kurtyka do lekarzy z LPR: "Jak mogliście żyć spokojnie wiedząc, że to wszystko kłamstwa?" Może nie przerwałabym mojego medialnego milczenia gdyby nie test opublikowany „ wPolityce", a dotyczący apelu lekarzy LPR w sprawie wywiadu z dr Książkiem.
Nie bez trudności udało mi się kupić Wprost i to jest jedyny w tej sprawie pozytywny aspekt /tzn. spadający nakład tego … tygodnika. Jedyny, bo potem wszystkie moje odczucia i myśli były już tylko negatywne.
po pierwsze: dobrze, że wreszcie ktoś zdobył się na odwagę i zaczął publicznie mówić o tym co się działo w Moskwie. Nie dobrze, że w taki sposób i w takiej gazecie. W gazecie, która opluła prezydenta Lecha Kaczyńskiego i generała Błasika, która powtarzała wszystkie „ruskie”, mówiąc językiem lekarza, kłamstwa jak papuga. Ale doceniam odwagę pana doktora i za te odwagę dziękuję. Dziękuję tylko tak trochę, bo...
po drugie: to skandal, że ludzie, którzy byli w Moskwie jako służby medyczne, milczeli tak długo. Jak mogliście Panowie, dysponując taką wiedzą milczeć, kiedy politycy na czele z panem Tuskiem piali peany na cześć "Ruskich" i ich wspaniałej pracy, kiedy pani Kopacz z ekranu telewizora opowiadała Polakom bajeczkę na dobranoc jak to polscy i rosyjscy lekarze stali przy stołach sekcyjnych ramię w ramię? Kiedy usłyszeliśmy, że zbadano genetycznie każdy fragment znalezionego ciała? Kiedy jeden z kapelanów opowiadał wszem i wobec z jakim pietyzmem i szacunkiem wkładano ciała do trumien? Jak mogliście żyć spokojnie wiedząc, że to wszystko kłamstwa, patrzeć w oczy waszym żonom i dzieciom wiedząc, że żony i dzieci tych, którzy zginęli w Smoleńsku klęczą przy trumnach, w których są być może, powtarzając za dr Książkiem, trociny i śmieci. Nie jesteście politykami, nie musieliście kłamać. W takich sytuacjach nie wolno było wam milczeć! O takich jak wy Pismo Święte mówi: groby pobielane, plemię żmijowe.
po trzecie: jak w obliczu takiej waszej postawy, panowie lekarze z LPR, śmiecie pouczać dr Książka co to jest tajemnica zawodowa. A może mylicie tajemnicę zawodu lekarza z tajemnicą, do której zobowiązany jest konfident? Przeczytałam wywiad z dr Książkiem bardzo dokładnie i nie zauważyłam by pojawiły się w nim jakiekolwiek dane osobowe rodziny lub ofiary. Szczytem obłudy i ohydy jest tłumaczenie się delikatnością wobec rodzin. Wasza tzw delikatność to brak podstawowej uczciwości, to fałsz, który tą tzw. delikatność obrócił w naszą gehennę i traumę. To przez waszą delikatność musimy przechodzić dziś przez koszmar ekshumacji i sekcji. Dziękuję wam z całego serca za to, że musiałam oglądać jak z wielu czarnych worków na śmieci wyciągane jest ciało mojego męża, za to, że musiałam stać przy jego stole sekcyjnym i patrzeć jak z ciała polscy lekarze wyciągają śmieci. Ðziękuję, za to, że zafundowaliście moim dzieciom udział w tak surrealistycznym wydarzeniu jak drugi pogrzeb taty. Z delikatności! Pani Kopacz i pan Tusk bronili w ten sposób swoich stanowisk i pieniędzy. A czego broniliście wy? Świętego spokoju? Czy wiecie co to jest etyka zawodu lekarza? Czy wiecie co to jest elementarna ludzka uczciwość? Jak śmiecie kogoś pouczać!
po czwarte: byłam w Moskwie przez cztery dni, wiele widziałam, ale też wiele nie widziałam. Może nie jest za późno, by zrobić rachunek sumienia i to nie na łamach brukowej prasy. Gdybyśmy razem usiedli przy stole i zebrali nasze „ moskiewskie” doświadczenia to może wniosłoby to do śledztwa wiele cennych informacji. Nie mówię tutaj o prokuraturze wojskowej, bo jak sądzę prokuratura o wszystkim wiedziała. Czy dobrze się bawiliście panowie prokuratorzy wiedząc, że klęczymy przed cudzymi trumnami, a może, lepiej wtedy, gdy Polacy żegnali ostatniego prezydenta na uchodźstwie w postaci... no właśnie w czyjej postaci?/ . Nie wydaje mi się możliwe, żeby nie przesłuchała osób obecnych w Moskwie, choć kto wie? Na pewno do tej pory nie przesłuchała pani Kopacz, mimo, że wnioskowałam o to w jednym z wniosków dowodowych. Miejsce, by porozmawiać razem i spisać nasze zeznania jest w sejmie RP , przed posłami, którzy są lub zechcą dołączyć do komisji ministra Macierewicza. To jest nasz wspólny obowiązek w stosunku do Tych, którzy zginęli. Stojąc po raz drugi nad ciałem mojego męża myślałam sobie, że to dobrze, że doszło do tego, że ciało jest w rękach polskich patologów, którzy odnoszą się do niego z szacunkiem, że będzie godnie przygotowane i złożone do grobu, bo mój mąż na pewno swoją pracą dla Polski, na to sobie zasłużył. I chociaż to dramatyczne przeżycie zostanie we mnie do końca życia, to myślę, że właśnie dlatego było warto. To jest moje przesłanie do wszystkich przerażonych Rodzin. Zuzanna Kurtyka
Rosyjski lekarz po 10/04: nikt od Polaków nie oczekiwał bohaterskich czynów. Zresztą sami się do nich specjalnie nie wyrywali Najbliższy „Newsweek” przyniesie kolejną obronę skandalicznych rosyjskich zaniedbań, które doprowadziły do zamienienia ciał ofiar katastrofy smoleńskiej. Wskazuje na to internetowa zapowiedź wywiadu z głównym ekspertem ds. medycyny sądowej Ministerstwa Ochrony Zdrowia Rosyjskiej Federacji, który ze swoją ekipą brał udział w identyfikacji ciał ofiar katastrofy polskiego TU154 w Smoleńsku. Wiktor Kołkutin mówi:
Zrozumieliśmy, że konieczne będą badania DNA. Dlaczego? Ciała były bardzo rozdrobnione. Jasne stało się również, że bezbłędnie zidentyfikować taką liczbę zwłok w bardzo krótkim czasie można było jedynie w Moskwie. Część naszych ludzi wyruszyła więc po ciała ofiar do Smoleńska, a część została w stolicy, by przygotować wszystko na ich przyjęcie. W Smoleńsku jest lokalny Urząd Medycyny Sądowej, więc na miejscu nie zabrakło specjalistów do zbierania szczątków. Ich pracę nadzorowali moi zastępcy. Członkowie tej ekipy działali bardzo szybko. Szukali fragmentów ciała, umieszczali je w pojemnikach do transportu, przygotowali dokumentację. Większość ciał trafiła do Moskwy już wieczorem, w następnych dniach dowożono kolejne. Medyk dodaje, że Polacy „niezbyt szybko” przyłączyli się do identyfikacji zwłok. Pamiętam, jak przebierali się w te swoje uniformy, kręcili się tu i tam, bez pośpiechu. Kiedy jednak przystąpili do pracy, to nie było między nami żadnych zatargów. Końcowe ekspertyzy opracowywali nasi eksperci, to oni odwalili znaczną część pracy. Powiem tak: jeżeli chodzi o sam proces identyfikacji, to nikt od Polaków nie oczekiwał bohaterskich czynów. Zresztą sami się do nich specjalnie nie wyrywali. Byli nam głównie potrzebni po to, by dostarczać materiał, który mógł pomóc przy rozpoznawaniu ciał.
Newsweek zapowiada, że w papierowym wydaniu znajdzie się wyjaśnienie, jak doszło do tego, że zamieniono ciała Anny Walentynowicz i Teresy Walewskiej- Przyjałkowskiej. Czyżby znów winą miały zostać obarczone rodziny?
Polskie żywoty równoległe Najgorsze jest wychowywanie przyszłych pokoleń w duchu zniewalającym umysł. Takim, w którym wszelkie objawy patriotyzmu, przywiązania do Tradycji czy Kościoła są klasyfikowane jako śmieszne, zabobonne i nienormalne. Lada moment w szkołach nie będzie się uczyło o tych „wariatach” romantykach, gdyż sprzeciwiali się oni zasadzie oświeceniowej racjonalności. Nawet i na prawicy można dostrzec coraz więcej głosów krytykujących „patos”, „napuszenie”, romantyczne „zadęcie” i wreszcie nawołujące do „racjonalności”. Grecki historyk, filozof, autor starożytnych esejów moralnych Plutarch z Cheronei jest znany przede wszystkim jako pierwszy twórca biografii – spod jego pióra wyszło prawie pięćdziesiąt słynnych „Żywotów równoległych”. I to właśnie dzięki nim zapisał się najmocniej w historii kultury europejskiej. Co ciekawe, tworzył owe żywoty w dużej mierze dla młodzieży, także dla własnych dzieci. Można by rzec, iż podążał śladem szlachetnej, antycznej triady miłosnej, w której jest miejsce na – parafrazując Okudżawę – trzy miłości. Po pierwsze było to umiłowanie rodziny: niezmiennie i głęboko kochał swoją żonę Timoksenę oraz czterech synów i jedną córkę; po drugie szczery patriotyzm – ojczyznę widział nie tylko we własnej „polis”, czyli Cheronei, ale także w krainie helladzkiej Beocji i szerzej, w kręgu kultury greckiej i rzymskiej; a wreszcie była to także miłość do bogów, którą praktykował będąc kapłanem w Delfach.
Dwa „gatunki” Polaków Istotnym rysem jego słynnych dzieł biograficznych był ich walor moralny. Studiowanie żywotów wielkich mężów miało być podwaliną wychowania. A to, według Plutarcha, mogło odbywać się przede wszystkim w wymiarze indywidualnym, z silnym naciskiem na to, że charakter młodego człowieka kształtuje się w jego rodzinnym domu. Otóż i główny cel jego opowiadań o Aleksandrze Wielkim, Tezeuszu, Temistoklesie, Cezarze czy Marku Antoniuszu. Chodziło o to, by młodzieniec pobierający naukę zaczął widzieć siłę uczynków (a nie słów), żeby brał przykład z mężczyzn zachowujących się godnie oraz unikał błędów i niegodziwości, które zapisują się w Historii trudno zmywalnym śladem. Poprzez porównanie różnych żywotów można zbudować sobie szerszą perspektywę spojrzenia, zacząć widzieć działalność człowieka w kategorii podejmowanych wyborów, które – w wypadku działalności publicznej – zawsze mają wymiar moralny. Plutarch był wielbiony przez wielu intelektualistów na świecie, a w Polsce jego dzieła stały się źródłem patriotycznego wychowania dla wielu kolejnych pokoleń. Jeśli popatrzeć na obecną rzeczywistość społeczną, można odnieść wrażenie, że żyjemy wszyscy jak w polskich „żywotach równoległych”. Zupełnie jakby istniały dwa „gatunki” Polaków, którzy myślą, czują, widzą i rozumieją co innego, patrząc na tę samą rzeczywistość. Kazimiera Szczuka ze szczerym zdziwieniem odnotowała fakt, że na pogrzebie Anny Walentynowicz Andrzej Gwiazda wyrecytował fragment pieśni konfederatów barskich z utworu Słowackiego. Naczelna celebrytka science feminiction skonstatowała ze zdumieniem, że odradza się pewien rodzaj romantycznych tradycji. Zupełnie tak, jakby kiedykolwiek one zginęły. Marsz „Obudź się, Polsko” przez wielu został potraktowany jak brunatna defilada w Norymberdze, w czasie Partei Tagu. A winnymi zamiany ciał ofiar Smoleńska stają się rodziny zmarłych!
Patriotyzm jak zabobon, czyli zniewalanie umysłu Najgorsze jest jednak wychowywanie przyszłych pokoleń w duchu zniewalającym umysł. Takim, w którym wszelkie objawy patriotyzmu, przywiązania do Tradycji czy Kościoła są klasyfikowane jako śmieszne, zabobonne i nienormalne. Według tej zasady cytowanie Słowackiego czy Mickiewicza powinno być ograniczone do salki wykładowej na polonistyce. Lada moment w szkołach nie będzie się uczyło o tych „wariatach” romantykach, gdyż sprzeciwiali się oni zasadzie oświeceniowej racjonalności. Nawet i na prawicy można dostrzec coraz więcej głosów krytykujących „patos”, „napuszenie”, romantyczne „zadęcie” i wreszcie nawołujące do „racjonalności”. Trzeba tylko pamiętać, że rozum sam w sobie, pozbawiony Ducha, zostaje ogołocony z największej wartości, która winna kierować poczynaniami człowieka. Tą wartością jest Miłość. To ona każe podejmować działania mogące wydawać się – przy chłodnym oglądzie – nieracjonalne. Jednak właśnie w wymiarze ostatecznym są one prawdziwe. Jeśli mężczyzna widzi stu bandytów okładających pięściami jego żonę, może dokonać wyboru. Jeden jest racjonalny – oddalić się, gdyż sam nie da rady tylu napastnikom. Drugi jest nieracjonalny: rzucić się na nich z pięściami. Tylko ten drugi wybór – zupełnie „szaleńczy” jest jednak godny mężczyzny. Wiąże się z wyznawanym przez niego systemem wartości. Podobnie można popatrzeć na sprawy publiczne. One także wymagają przyjęcia odpowiedniej postawy. Często bezkompromisowej. Trudnej. Ale prawej. Ciekawe, kogo w przyszłości wychowa szkoła, w której standardy programowe są układane pod zamysł kulturowo-cywilizacyjny, eliminujący wszystko, co zawsze stanowiło fundament kształtowania porządnych Polaków? Na czyje „żywoty” mają obecnie spoglądać polskie dzieci? Na kim się wzorować? Okazuje się, że najprawdopodobniej na Donaldzie Tusku (w jednym z podręczników młodzież ma za zadanie dokonać rozbioru logicznego przemówienia premiera rządu, co już samo w sobie wydaje się sprzeczne, ale każe też spytać o główny pień ideologiczny programów nauczania).
Lekcja z weteranem z Powstania Model edukacyjny Plutarcha – opierający się na studiowaniu życiorysów wspaniałych postaci z przeszłości – był w Polsce zawsze pielęgnowany. Tadeusz Sinko, profesor Uniwersytetu Lwowskiego, pisał: „Z Plutarcha uczyła się patriotyzmu młodzież u schyłku Rzeczypospolitej”. Twórca naszego hymnu, Józef Wybicki, tak wspominał w swoich „Pamiętnikach” lekturę „Żywotów”: „Po kilkudziesięciu lekcjach łez wstrzymać nie mogłem, iż mi cnoty tak wielkich ludzi aż dotąd tajne były (…). Z tych wielkich wzorów pewne sobie w życiu prywatnym i publicznym założywszy prawidła, nigdy aż dotąd od nich odbiegłem”. Aż chce się głośno zapytać – jakie to prawidła moralne założyli sobie obecnie rządzący? I jakich prawideł chcą nauczyć tych, którzy teraz chodzą do szkół? Mickiewicz nawiązywał do dzieł Plutarcha w „Panu Tadeuszu”. Między opisami portretów Kościuszki i Jasińskiego odnajdujemy Rejtana myślącego o samobójstwie: „Dalej w polskiej szacie / Siedzi Rejtan, żałosny po wolności stracie; / W ręku trzyma nóż, ostrzem zwrócony do łona / A przed nim leży »Fedon« i żywot Katona”. Mowa tu o żywocie Katona Młodszego, zajadłego republikanina, przeciwnika Cezara, który po klęsce pod Tapsus popełnił samobójstwo. Po odzyskaniu niepodległości w 1918 r. dzieła Plutarcha weszły do kanonu obowiązkowych lektur szkolnych. Wtedy państwo polskie jeszcze wiedziało, jaką wagę należy przykładać do wychowania w duchu patriotycznym, a zatem opierającym się na odpowiednich wzorcach! Nie na darmo wydawano taką masę książek o charakterze popularyzatorsko-historycznym, a powszechnym zjawiskiem było budowanie panteonu wielkich postaci – słynnych polskich wodzów, rycerzy, bohaterów, powstańców i legionistów… Organizowano masowe spotkania młodzieży z weteranami Powstania Styczniowego, którzy byli żywymi przekaźnikami siły polskiego, patriotycznego Ducha. Jednym z takich weteranów był Stefan Brykczyński, który jako nastolatek wziął udział w zrywie z 1863 r.
Wskazówki margrabiego Wielopolskiego Brykczyński opisał swój powstańczy szlak w pamiętniku. Opowieść zaczyna się od tego, jak młody Stefek szykował się wraz z kolegami na spodziewany bój o wolną Ojczyznę. To był początek lat 60. XIX w., ale atmosfera już robiła się gorąca i napięta, w powietrzu czuć było nadchodzącą burzę. Chłopcy postanowili być gotowi, bo przecież „nigdy nie wiadomo, kiedy coś może się przytrafić”. W związku z tym nie jedli kanapek, które matki szykowały im do szkoły, lecz suszyli je na wojenne suchary i składowali w woreczkach. Drobne kieszonkowe, jakie dostawali na swoje potrzeby, również skrupulatnie ciułali, żeby potem kupić buty z wysokimi cholewami, takie co „przydadzą się do lasu”. Po lekcjach spotykali się w ustronnych miejscach na potajemne ćwiczenia – uprawiali długie marsze albo fechtowali się kijami. Potem, gdy wybuchło Powstanie, uciekli z domu: buty, suchary i umiejętność długiego marszu naprawdę im się przydały. We wspomnieniach weterana jedynie kilka pierwszych stron to opisy chłopięcych przygotowań. Ale to one poruszają mocniej niż relacje z bitew, choć i te robią wrażenie. Właśnie takich chłopców jak Brykczyński, robiących suchary ze szkolnych kanapek, chciał wysłać w ramach branki do rosyjskiego wojska margrabia Aleksander Wielopolski. To on zaproponował Rosjanom, żeby przeciąć „wrzód” społeczny i zlikwidować tych, którzy potem mogli bruździć „głupim patriotyzmem”. Listy proskrypcyjne przed branką były imienne – wybierano młodzieńców z patriotycznie ukształtowanych polskich rodzin. Przedwczesny wybuch Powstania był w pewnym sensie na rękę Rosjanom i ich poplecznikom, bo pozwalał zlikwidować najwartościowszych Polaków, zanim się uzbroją i przygotują. Nim to się jednak stało – podobni do Stefka młodzieńcy gromadzili się na religijnych manifestacjach, które kolejnymi falami przelewały się przez ulice Warszawy. Albo stawali nad grobami poległych od rosyjskich kul wystrzelonych w bezbronny tłum i śpiewali „Boże, coś Polskę”. Byli oni przedstawicielami tej części narodu polskiego, która poruszona gorącym patriotycznym odruchem chciała walczyć o zniszczoną i rozdartą na strzępy Ojczyznę.
Carscy żandarmi kryją się po dachach Obecnie młodzi ludzie znowu śpiewają tę samą pieśń, w tych samych miejscach, co w wieku XIX: na placu Zamkowym i na Krakowskim Przedmieściu. Znowu rozbrzmiewa „Boże, coś Polskę”, gdzie w ostatnim wersie zamiast „cara” jest „ojczyzna”. Słychać jedynie drobną zmianę językową. Manifestanci śpiewali w 1861 r. „Ojczyznę, wolność racz nam wrócić Panie”, teraz z ust ludzi płyną słowa „Ojczyznę wolną…”. Na zdjęciach wykonanych przez jednego z pierwszych polskich fotografów Karola Beyera można dostrzec niezwykłe analogie z niedawnym marszem. Morze głów. Całe Krakowskie Przedmieście przed kościołem Świętego Krzyża wypełnione po brzegi. Tym samym uniesieniem rozognione twarze. Rozmodlone. Bicia dzwonów nie dało się zarejestrować na zdjęciu, ale także wtedy niósł się ich dźwięk ponad miastem, jak w ostatnią sobotę września roku 2012. Gdy na początku marca 1861 r. ruszył ze świętokrzyskiej świątyni kondukt żałobny „pięciu poległych”, oceniano jego liczebność na grubo ponad 100 tys. osób. Rosjanie twierdzili, że mniej, ale kto by dał radę zliczyć… Gdy czoło procesji dotarło do Powązek, koniec ciągle jeszcze był pod kościołem na Krakowskim. A carscy żandarmi… Pochowali się na okolicznych dachach. Stamtąd patrzyli w dół jak szczury, które uciekły przed powodzią. Widzieli, jak w marszu szła Polska. Słychać było Mazurka Dąbrowskiego. I wspólne modlitwy. W trakcie tak tłumnej i pełnej emocji uroczystości nie zdarzył się żaden incydent, pomimo braku policji. Porządku pilnowała polska młodzież – uczniowie Gimnazjum Realnego, studenci Szkoły Sztuk Pięknych czy Akademii Medyko-Chirurgicznej. Patrzono na nich z dumą. „Nasi chłopcy! Piękni! Zakochani w Polsce!”. Ci właśnie „nasi chłopcy”, już jako staruszkowie-weterani, w mundurach, które dopiero po odzyskaniu niepodległości dał im Józef Piłsudski (żeby każdy wiedział, że powstaniec był Żołnierzem Polskim, a nie bandytą, jak nazywali ich Rosjanie), spotykali się z następnymi pokoleniami młodych Polaków. I uczyli ich, że są przed nimi „żywoty równoległe”. Że mogą żyć na dwa sposoby. Szlachetny. Lub podły. I że już od najmłodszych lat trzeba zacząć uczyć się Życia w Godności. Ci, którzy ich posłuchali, wyrośli na Powstańców Warszawskich. Inni, którzy wybrali żywot biegnący linią równoległą, stawali się funkcjonariuszami UB i MBP. Ścigali i zabijali tych pierwszych.
Przelać krew bez dyplomatyzowania Tuż po II wojnie światowej Czesław Miłosz pracował wraz z Jerzym Andrzejewskim nad scenariuszem „Robinsona”. Okna Warsztatu Filmowego Młodych wychodziły na podwórko Wojewódzkiego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego. W „Zniewolonym Umyśle” przyszły noblista wspominał pewną, wspólnie dokonaną obserwację: „Zauważyliśmy na parterze, w zakratowanych oknach, dużo postaci młodych mężczyzn. Niektórzy próbowali się opalać, umieszczając twarz w promieniach słońca; inni łapali hakiem z drutu papierki, które wyrzucano przez okno na piasek z sąsiednich cel. (…) Obserwowaliśmy ich milcząc. Byli to, jak łatwo było odgadnąć, żołnierze armii podziemnej; gdyby do Polski powrócił emigracyjny rząd z Londynu, ci żołnierze »podziemnego państwa« byli honorowani i fetowani jako bohaterowie”. Rzeczywiście, mógł ich czekać inny los, gdyby Historia potoczyła się inaczej. Ich udziałem były żywoty i śmierci, do których predestynowało ich otrzymane wychowanie. W biografii Miłosza Andrzej Franaszek tak komentuje zacytowany wyżej fragment: „Trzeba przyznać, że jest w tej scenie coś złowrogiego. Dwaj pisarze, którzy w milczeniu przyglądają się niewinnym mężczyznom, zaludniającym więzienie powstającego państwa”. Otóż i doskonały przykład „żywotów równoległych”. Rozłożonych na dwie strony jednego podwórka. Po jednej akowcy za kratami. Po drugiej dobrze mający się pisarz, który później napisze o nich haniebną książkę. I poeta nienawidzący polskości. Miłosz chodził po zrujnowanej stolicy i patrzył na porażający krajobraz po Powstaniu. Napisał wtedy wiersz „W Warszawie”. A na kartce tuż nad utworem zanotował następujące zdanie: „Bóg jest sprawiedliwy”. I podkreślił je… W 1863 r. kpt. Wiktor Wiśniewski poszedł do walki, gdyż zakipiała w nim: „krew polska, krew nieodrodna śp. ojca mojego Napoleonczyka, któren jako kapitan przebył wszystkie napoleońskie bitwy w legionach polskich. Dla mnie dość było, że krew polska się leje, że wroga biją – cóż tu dyplomatyzować? Kto zdrów, a z mężnem sercem, hurra na wroga!”. Swoim potomkom zostawił następujące przesłanie – „Któż, jak nie kochający ojciec powinien pracować, aby w spuściźnie zostawić dzieciom nazwisko prawego Polaka? A czyż nim może być ten, któren za piecem siedzi, gdy bracia krew za ojczyznę przelewają?”. Tomasz Łysiak
„Podjęliśmy wysiłki, których efekty ujawnią się …” czyli Barejowy „Mis” Tuska Zakończyło się długo oczekiwane i komentowane wystąpienie pana Premiera nazywane, nie wiedzac czemu, expose. Trudno nie spisać dość zabawnych sformułowań poprzez, które premier mówił ale nie wiele powiedział. Padło jednak też kilka konkretnych a nawet „masywnych” kwot, jakie wydamy w najbliższych latach. A wydamy je, jak je znajdziemy, bo jak premier podkreślał wielokrotnie wciąż szukamy sposobów, dróg a nawet rozwiązań. I tak:
„Znajdziemy sposoby, które równie skutecznie jak do tej pory będą chroniły Polskę”, gdyż „potrzebujemy twórczego myślenia, aby działać z pomysłami, potrzebujemy działania elastycznego i skrojonego na nasza miarę”. Jak podkreślił Premier już na początku „drugie expose nie będzie cudownym manewrem” a „chodzi o odzyskanie wiary, że sprawy idą w dobrym kierunku. Premier „chce grać w otwarte karty i zaufanie odzyskać” a „jeśli ktoś miał wrażenie, że rząd zajmował się trudnymi sprawami to tę wiarę i nadzieję ludzi będzie odzyskiwał i budował”. Nie wiem, kto miał takie wrażenie ale widocznie naiwnych nie brakuje. Jak Premier Tusk podkreślił „trzeba podjąć działania w gospodarce, by Polska była bezpieczna. „Nie wpuściliśmy i nie wpuścimy kryzysu, gdyż naczelnym celem, przed którym stoi władza to chronić ludzi przed skutkami kryzysu.”
„Naszym celem jest utrzymanie wzrostu gospodarczego – utrzymanie tempa tego wzrostu”, gdyż jak zauważył Donald Tusk tempo te powoduje, że świat nas podziwia i znajdziemy źródła miliardów na utrzymanie tego wzrostu bo to jest „Polski wyjątkowy sposób na kryzys”. Bareja się kojarzy - prawda? - "To jest miś na miarę naszych możliwości. My tym misiem otwieramy oczy niedowiarkom! Mówimy: to jest nasz miś, przez nas zrobiony, i to nie jest nasze ostatnie słowo!" Premier zapowiedział w tym celu powołanie spółki specjalnej w systemie bankowym BGK o wdzięcznej nazwie „Inwestycje Polskie” i do roku 2015 przelejemy tam 40 mld. zł. aby uzyskać możliwości rozwoju poprzez kredytowanie gospodarki. A na kolejne 6 lat przekażemy do spółki kolejne 60 mld zł. Tak wyprowadzimy z budżetu pierwsze 100 miliardów. Jak się okazuje mamy „wielki ogromny program bezpieczeństwa energetycznego”, w którym pracują setki tysięcy ludzi i żadnego miejsca pracy nie stracimy. Włożymy natomiast kolejne 50 mld. złotych w inwestycje gazu łupkowego i powstaną trzy kopalnie. Premier niestety nie określił, czy odkrywkowe. Następnie usłyszeliśmy, że „szukamy mobilizacji środków i szybkiej procedury przetargowej w sprawie budowy dróg”. No to brawo, skoro od 2007 roku nie udało się znaleźć to odzyskajmy choć nadzieję, że znajdziemy w przyszłości. W kontynuację budowy autostrad i innych dróg powinniśmy zainwestować kolejne 43 mld. złotych. Będzie też modernizacja kolei, nie traćcie więc nadziei! Tu w latach 2013 – 2015 zainwestujemy 30 mld. złotych acz trudno powiedzieć, czy te pieniądze mamy czy ich szukamy i czy to znaczy że czas podróży jeszcze się wydłuży? Jak podkreślił stanowczo i bojowo Donald Tusk „trwa też batalia o 300 mld złotych dla Polski z Unie Europejskiej – to plan trudny ale realny”. A jednak!! Rząd nie odpuszcza też nauce i jak usłyszeliśmy, choć nie dowierzaliśmy „jesteśmy na etapie masywnych (?) inwestycji w infrastrukturę naukową” choć jak premier dodaje „pieniądze z nauki nie przekładają się na Polskich Noblistów”, no nie da się ukryć, choć przy masywnych inwestycjach, cokolwiek by to znaczyło, jakiś Nobel wpaść powinien i to w ręce samego Premiera.
„Szukamy też innych środków, które mogą służyć na inwestycje, które mogą tworzyć miejsca pracy” i choć miejsc pracy co prawda ubywa to szukać nie zaszkodzi, wszak kto szuka nie błądzi a jak dodaje premier w tej materii „mamy już 10 mld na rozpoczęte inwestycje”. Najważniejsze jest jednak nasze bezpieczeństwo dlatego „inwestujemy w rosomaki i okręty”. Okręty? A „inwestycje obronne to 10 mld. na lata 2013 – 2014”, tak więc „mamy wielomiliardowe inwestycje w polski system bezpieczeństwa i w projekty naukowe”. Wydamy tez „1 mld. na budowę i modernizację komend policji” co musi cieszyć w obliczu ich likwidacji, gdyż jak podkreślił premier wielokrotnie „nie ma innej drogi niż utrzymanie wzrostu przez inwestycje”. Nie wszystko jednak jest tak różowe i „wzrostowe” bo i „szukamy sposobu aby przywilejów grupowych było mniej”. Premier nie ugnie się też pod żądaniami związkowymi „uzusowienia” różnych form pracy, gdyż jak podkreślił żadna jego decyzja nie może prowadzić do utraty żadnego miejsca pracy. Premier zapowiada odbudowanie elementarnej sprawiedliwości nie tylko odnośnie podatków ale i składek. Gdyż zdaniem premiera ci najbiedniejsi zarabiający 5 tyś zł rocznie nie mogą płacić tyle samo co zarabiający 500 tyś rocznie i nie będzie już nadużywania luk prawnych przez najbogatszych… Nie wiem kto to premierowi podpowiedział, mogę się jedynie domyślać ale wygląda na to, że przez ostatnie lata rządził nami ktoś inny niż Donald Tusk.
„Przygotujemy nowy kodeks budowlany” – drżyj branżo budowlana, jeśli jeszcze nie upadliście to macie szansę. Premier zajmie się też deregulacją gospodarki i przywróci elastyczny czas pracy. Nie wszystko będzie przebiegało spokojnie, widać rząd ma priorytety i Premier zapowiedział nam rewolucję. Otóż będzie „rewolucja w ofensywie o dzietność” – cokolwiek by to znaczyło, „a każde polskie dziecko znajdzie miejsce w żłobku” – to już chyba musi zacząć szukać… Pomóc w tym ma zmiana finansowania żłobków i przedszkoli, samorządy będą finansowały te instytucje w 20%, budżet państwa w 80 %. I to nie koniec tej rewolucji bo jak zapowiada premier, a jak wiemy jak premier zapowie to zapowie, już latem 2013r. będziemy mieli 100% płatne półroczne i 80% płatne roczne macierzyńskie lub tacierzyńskie. Jak premier podkreślił jest to „najwyższy pułap w Europie ale odpowiedzialny” w końcu kogo jak kogo ale nas stać w przeciwieństwie do Europy. „Już w 2015 roku każde polskie małe dziecko będzie miało miejsce u boku mamy lub taty a potem w żłobku i przedszkolu” na przedszkola w 2013 roku wydamy 320 mln złotych. Kończąc swoje wystąpienie, które podsumowując będzie nas kosztowało 244,32 mld złotych Premier podkreślił, „że nie marzy o wielkich narodowych wojnach”, „nie jest przesycony mesjanizmem”, nie wiem kto by go o to podejrzewał, „nie jest też specjalistą od wielkich romantycznych wizji”, czego się ukryć nie da, a chce jedynie „podjąć próbę odbudowy marzeń” a „każdy dzień musi być próbą przywracania wiary”, gdyż „kiedyś historia może pokazać swoje szpetne oblicze w tej części świata”. I to Ci dopiero historia! Aleksandra Jankowska
Pieniędzy na to nie będzie Komunalizacja zamiast prywatyzacji uzdrowisk Zamiast prywatyzacji ma nastąpić komunalizacja uzdrowisk. Spośród kilkudziesięciu większość jest już w prywatnych rękach. W tym roku sprywatyzowana miała być reszta, poza uzdrowiskiem w Krynicy. Przeciwko prywatyzacji protestuje duża grupa polityków, samorządy, lokalne społeczności. Posłowie PiS nazywali projekt “grabieżą dobra narodowego”. Ministerstwo skarbu liczyło na wpływy z prywatyzacji uzdrowisk w wysokości 125 mln zł. Platforma Obywatelska rzeczniczka prywatyzacji na razie sobie folguje, możliwe, że w tej sytuacji, którą dzisiaj w kraju mamy, niezbyt chce podejmować temat. Wojewodowie, chcecie uzdrowiska, to je sobie bierzcie, wyszła PO z inicjatywą. Rząd Donalda Tuska zepchnął na samorządy wiele zadań, nie dając na ich wykonanie pieniędzy, duszą się więc własną biedą. Można przypuszczać, że wkrótce uzdrowiska spadną same PO, jak gruszki do fartucha i już bez większych protestów będzie je można prywatyzować.
Jest alternatywa, nie ma sprawy We wrześniu w Ministerstwie Skarbu Państwa szef resortu Mikołaj Budzanowski spotkał się z przedstawicielami sejmików, na terenie których znajdują się uzdrowiska będące w nadzorze skarbu państwa. Zebrani dowiedzieli się, że chociaż ministerstwo uznało prywatyzację uzdrowisk za skuteczne pozyskanie kapitału, która może zapewnić uzdrowiskom stabilny rozwój, ale resort widzi alternatywę: jest nią komunalizacja. Zebranym przedstawiono ofertę nieodpłatnego przekazania uzdrowisk władzom samorządowym przy zachęcie: “korzystajcie, nie ma sprawy”.
Od Buska Zdroju do Horyńca Następnie omówiono warunki, na jakich może to nastąpić. Lista obejmuje 10 uzdrowisk z 6 województw, w których działają państwowe sanatoria: Busko Zdrój, Ciechocinek, Kołobrzeg, Świnoujście, Lądek–Długopole, Szczawno-Jedlina, Wysowa, Rabka, Rymanów, Horyniec. Podstawę prawną komunalizacji uzdrowisk stanowi art. 50 ustawy z 5 czerwca 1998 r. o samorządzie województwa, umożliwiający nieodpłatne przekazanie mienia skarbu państwa na rzecz samorządu województwa. Przekazanie tego mienia, będącego we władaniu państwowych osób prawnych, może nastąpić na wniosek zarządu województwa, jeżeli to mienie ma służyć strategii rozwoju.
Jak rząd kluczył Nie ma pewności, czy wszystkie zainteresowane województwa zdecydują się skorzystać z okazji, choć kilka zdecydowanie taką wolą deklaruje. Radni wojewódzcy chcą, żeby uzdrowiska w Kołobrzegu i Świnoujściu zostały skomunalizowane, a nie sprywatyzowane. Samorząd województwa podkarpackiego deklaruje chęć przejęcia uzdrowisk w Horyńcu i Rymanowie. W przypadku odpowiedzi odmownych, uzdrowisko wróci na listę do prywatyzacji. Rząd najpierw kluczył, że nie sprzeda kurortów wytypowanych jako “uzdrowiska narodowe”, potem zmienił zdanie i planował je sprzedać co do jednego. - Chcemy, żeby wszystkie spółki uzdrowiskowe jako przedsiębiorstwa niestrategiczne zostały skreślone z listy spółek wyłączonych z prywatyzacji – informowano dziennikarzy. Wiceminister skarbu Jakub Szulc nie tak dawno mówił, że skreślenie z listy “nie do sprywatyzowania” i ewentualna prywatyzacja poszczególnych uzdrowisk ma się odbywać przy uwzględnieniu ich potrzeb rozwojowych. Uzdrowiska na ogół wychodzą na swoje, ale wymagają dekapitalizowania.
Ceny nie do przejścia W ministerstwie część uzdrowisk niesprywatyzowanych, świadczących usługi dla Narodowego Funduszu Zdrowia i borykającymi się z brakiem pieniędzy w korytarzach nazywają “kopciuchami”, bo tak wyglądają przy odnowionych i zmodernizowanych teraz już uzdrowiskach prywatnych. I te i te walczą o klienta komercyjnego polskiego i zagranicznego. Prywatne uzdrowiska też przyjmują kuracjuszy ze skierowaniami NFZ, ale jak długo to jeszcze będzie – stanowi tajemnicę handlową. Każdy wie, kuracjusz NFZ marnie się opłaca, ale podpisano w umowach sprzedaży, że przez ileś tam lat będzie jeszcze mógł do sprywatyzowanego uzdrowiska być kierowany. Stawki komercyjne na nasze kieszenie za pobyt i leczenie także w “kopciuchach” są bardzo wysokie, w sezonie za pokój jednoosobowy - wyżywienie i zabiegi trzeba zapłacić 120–170 zł za jeden dzień, ale w sanatoriach sprywatyzowanych dla Kowalskiej czy Kowalskiego, którzy nie dostali skierowania z NFZ, bo o nie trudno, ceny są nie do przejścia. To już dziennie 350–450 zł.
Bogaci pod kloszem Jest pewien procent ludzi w Polsce, którzy mają ogromne pieniądze, można ich w prywatnych sanatoriach spotkać zarówno latem, jak i zimą, przyjeżdżają tam np. na weekendy, warunki mają luksusowe, baseny z podgrzewaną wodą morską, korty w halach pod szkłem, a jedzenie na szwedzkich stołach – jakie tylko można sobie wymarzyć. Prywatne uzdrowiska są nastawione na klientelę bogatą polską i niebiedną zagraniczną. Spółki uzdrowiskowe prywatne stały się konkurencją dla firm państwowych, które z pieniędzy płaconych przez tzw. komercję dokładają do pobytów kuracjuszy ze skierowaniami NFZ. Kto ma duże pieniądze w żadnym razie nie decyduje się już na państwowego “kopciucha”. Na inwestycje, bez których tynk odpada ze ścian na łóżka państwowe sanatoria zaciągają kredyty i się zadłużają bądź cichcem i nie zawsze w jasnych okolicznościach pozbywają części majątku.
Biedacy i średniacy pod namiot Szulc nieraz mówił, że uzdrowiska potrzebują takich nakładów inwestycyjnych, że nie sposób ich sfinansować ze środków skarbu państwa, dodawał, że w ramach NFZ znajdą się pieniądze na lecznictwo uzdrowiskowe. Od czasu do czasu na konferencjach dotyczących przyszłości polskich uzdrowisk, które zaszczycają przedstawiciele rządu, przewijają się propozycje, żeby za część hotelową, a także żywieniową płacił ze swojej kieszeni kuracjusz, a NFZ finansował tylko zabiegi, biednego i średnio zamożnego próbują zapędzić pod namiot. Proces przejmowania uzdrowisk potrwałby co najmniej kilka miesięcy, bo muszą się na to zgodzić sejmiki w poszczególnych województwach. Realny termin zmiany właściciela uzdrowisk to zapewne przyszły rok. Sprawa dotyczy 10 uzdrowisk zlokalizowanych w 6 województwach. Są to uzdrowiska: Busko Zdrój, Ciechocinek, Kołobrzeg, Świnoujście, Lądek-Długopole, Szczawno-Jedlina, Wysowa, Rabka, Rymanów i Horyniec.
Skąd pieniądze na inwestycje? Poza lepszym zarządzaniem polskie uzdrowiska mają wysokie potrzeby kapitałowe dla Buska Zdroju do końca przyszłego roku wynoszą one ponad 13 mln zł, Rymanowa – 32,8 mln zł, Lądka Zdroju – ponad 33 mln zł, Kołobrzegu minimum 11,4 mln zł, Ciechocinka – ponad 5 mln zł, Świnoujścia - 8,9 mln zł. Zanim resort skarbu poinformował o komunalizacji zamiast prywatyzacji, krok przed sprywatyzowaniem znajdowało się uzdrowisko Szczawno, przejęciem Rabki znacjonalizowanej w 1948 r. zainteresowani byli jej spadkobiercy. Ministerstwo prowadziło też zaawansowane negocjacje w sprawie sprzedaży uzdrowiska w Horyńcu.
Wiesława Mazur
Duch tow. Gomułki i magiczne cyfry Donalda Wśród komentarzy na temat drugiego expose Tuska, tylko pro-rządowe media pieją z zachwytu nad formą i treścią przemówienia, gdzie – „Premier, choć mówił o groźbie kryzysu, nie straszył, lecz poczynił poważne obietnice - czytamy w „Wyborczej” . Wśród tych zapowiedzi, organ Michnika wylicza publiczne inwestycje, reformę państwa socjalnego, dofinansowanie policji i podwyżki dla naukowców. "Wyborcza" uważa, że przemówienie premiera i propozycje zmian są zgodne "z nowym duchem europejskim", a premier wyciągnął naukę z Grecji, gdzie proponowanie tylko samych oszczędności doprowadziło społeczeństwo do buntu i chaosu. - Tusk postawił na to, by nie załamało się kruche poczucie bezpieczeństwa ludzi. Stąd zawołanie o obronie miejsc pracy i inwestycje w komisariaty - czytamy w "GW". Jak wiemy, wołanie wszystkich środowisk o obronę miejsc pracy trwa przez większą część kadencji Tuska i przypomina głos wołającego na puszczy. Tusk wreszcie te głosy usłyszał i także zawołał, proponując inwestycje w komisariaty. Czyli jedno już nam wiadomo: demonstrujących z powodu braku pracy będą aresztować, czemu doskonale służyć będzie uchwalona przez Sejm ustawa „kagańcowa”, dotycząca publicznych zgromadzeń. Szkoda tylko, że Tusk nie wspomniał o niej, jako niewątpliwym dorobku koalicyjnych partii, rządu, premiera i Jego Ekscelencji. Zatem nowe, znacznie obszerniejsze komisariaty, w których - zgodnie „z nowym duchem europejskim” - aresztant będzie mógł wybrać rodzaj pałki na tyłek oraz skorzystać z eleganckiej toalety - to jest właśnie to na co cały naród czekał. I się doczekał. Ale przecież żyć się nam będzie lepiej nie tylko dlatego, że po demonstracji - każdy będzie mógł skorzystać z możliwości pobytu w klimatyzowanej celi aresztu policyjnego, zbudowanego „zgodnie z nowym duchem europejskim”. Żeby jednak „nie załamało się kruche poczucie bezpieczeństwa ludzi” – jak to określa wybitny dziennikarz GW, czyli Marek Beylin – Donald Tusk w swoim drugim expose podał parę cyfr. A to jest już zgodnie ze starym duchem Władysława Gomułki, który w trakcie swoich expose - porażał społeczeństwo cyframi, które stanowić miały dowód na to, że jest znacznie lepiej, niż ówczesne społeczeństwo PRL-u sobie wyobrażało. Przypomnę więc, że tow. Władysław Gomułka w trakcie swoich przemówień podawał przykłady dokonanego postępu, oraz cyfry potwierdzające dokonany postęp w stosunku do minionego okresu: „Towarzysze i obywatele ! Nasza partia poczyniła znaczny postęp w zrównaniu chłopa z ziemią. I tak, polskie kury, zapatrzone na bohaterskie kury Związku Radzieckiego, złożyły cirka o 0,003 jaja więcej w stosunku do minionego okresu. Odnotowaliśmy także znaczący wzrost wydajności z jednego ha. Na ten dowód podam parę cyfr: 8, 14, 32, 4, 21, 3 i dodatkowa liczba: 47”… Donald Tusk, nawiedzony przez ducha Władysława Gomułki, w swoim drugim expose także podał parę cyfr, choć trzeba sobie jasno powiedzieć, że cyfry Tuska były znacznie większe od tych, które podawał były I sekretarz PZPR ! Obrazuje to skalę postępu, jakiego dokonaliśmy w porównaniu z minionym okresem. W expose Tuska pojawiły się bowiem takie cyfry, jak : 50 milionów, 320 milionów, 30 miliardów, 43 miliardy i wreszcie: 50 miliardów ! Tak, proszę państwa – 50 miliardów będzie na inwestycje w łupki, chociaż ekspert rynku paliw Andrzej Szczęśniak zauważył, że jedynie 5 mld jest kwotą realną, aby spółki, które wymienił premier, mogły unieść taki ciężar: Te firmy nie mają takich środków i możliwości technicznych na takie inwestycje. Szczęśniak podał przykład PGNiG, które średnio w ciągu roku inwestuje ok. 5 mld zł we wszystko. Te zapowiedzi wydają się mało prawdopodobne. Skąd miałoby wziąć się to przyspieszenie? - pytał. Jak to skąd, panie Szczęśniak ? Z głowy. Z głowy pana premiera Tuska ! Z kolei cyfra 43 miliardy to kwota, jaka ma pójść na autostrady, które wprawdzie miały być gotowe na Euro 2012, ale teraz – zgodnie z zapowiedzianym przez Tuska przyśpieszeniem – będą gotowe już na Mundial 2014 ! Przyspieszenie będzie także w kolejnictwie (za 30 miliardy złotych), dzięki czemu z Gdyni do Warszawy już niebawem przejedziemy w sześć godzin, a nie w dziesięć ! Czyli prawie, jak za Gomułki ! Będą też nowe żłobki i przedszkola, co po podsumowaniu da nam – ni mniej ni więcej - tylko budżet RFN-u ! Tak będzie tutaj dobrze towarzysze, jeśli Tuskowi kolejny raz uwierzycie ! I uwierzyli… Bo ta najważniejsza cyfra, czyli liczba dodatkowa, pojawiła się już po drugim expose magika cyfr, który magią liczb oczarował wszystkie siły postępu i modernizacji III RP. Decydująca o sukcesie expose Donalda Tuska cyfra 233, pojawiła się w głosowaniu o wotum zaufania. Tyle bowiem głosów, zjednoczonej jak nigdy koalicji otrzymał Donald Tusk i jego rząd, po zapowiedzi, że stworzy specjalną spółkę pod program zatytułowany "Inwestycje Polskie”. Jak powszechnie wiadomo - przygotowanie programu i sama mega-spółka państwowa pozwoli upchnąć wszystkich kumpli koalicyjnych partii, których dotąd nie upchnięto w państwowych urzędach i nie dano możliwości dostępu do koalicyjnego koryta.
Jeśli więc ktoś zarzuca Tuskowi, że nic nie wspomniał w swoim historycznym, bo już drugim w jednej kadencji expose, o służbie zdrowia, oświacie, rolnictwie i bezrobociu – to zapowiedź powołania tej mega-spółki znacząco wpłynie na spadek bezrobocia wśród kolesi koalicyjnych partii,oraz poprawę zdrowia koalicjantów. W tym partii chłopskiej, czyli ludowej. Członkowie tej partii nie muszą już szukać zatrudnienia w rolnictwie, przy świniach czy też w polu. To są menadżerowie na miarę spijanej w państwowych spółkach śmietanki. Podobnie, jak członkowie naszej partii obywatelskiej i ich rodziny, wygrywający przetargi na wielomilionowe inwestycje, czy też zatrudniane na wysokich stanowiskach rodziny, mimo zadeklarowanego debilizmu ( vide przypadek Józefa Bąka). Zatem zapowiedź powołania Mega-spółki „Inwestycje Polskie” ostatecznie zadecydowała o tym, że pojawiła się zwycięska cyfra 233, która pozwoli przetrwać koalicji do wyborów. A potem – choćby nawet potop…. Kapitan Nemo – blog
Kiedy łupnie w łupkach Cywilizacja technologiczna III RP, która nie potrafi wykopać tunelu metra w Warszawie bez demolowania miasta, przymierza się do wpłukiwania tysięcy ton chemikaliów pod nasz kraj, aby uzyskać tzw. gaz łupkowy. Czy jest to na pewno dobry pomysł ? W III RP ziemia zapada się pod domami i woda zalewa niedokończone stacje metra, ale to nic, nic się nie stało, jest nawet bardziej ambitny projekt: pompować tysiące ton chemikaliów w polski grunt, aby frakcjonować gaz łupkowy. W taki sposób staniemy się niezależni i bogaci. Zamiast protektoratu będzie emirat. Ludzie Radka Sikorskiego już ruszyli z dobrą nowiną po Europie, jako lobbyści kanadyjskiego koncernu Talisman Energy:
http://monsieurb.nowyekran.pl/post/75978,afera-talisman-energy
Nie bardzo potrafimy utrzymać porządek na powierzchni naszego spłukanego kraju i do tego przymierzamy się do spłukania chemikaliami naszych wód gruntowych i gleby. Co prawda woda w kranach w Polsce i tak nie jest pitna (poza małymi wyjątkami), co oddziela nas od cywilizowanej Europy, więc dlaczego nie, lejmy chemikalia pod ziemie, aby żyło się lepiej. Komisja ds. Przemysłu, Badan Naukowych i Energii Parlamentu Europejskiego przyjęła niedawno raport o gazie łupkowym “Report on industrial, energy and other aspects of shale gas and oil” (2011/2309(INI)) ale tylko małą większością głosów (32 głosów za, 23 głosy przeciw i jeden głos wstrzymujący się). Czyli marne 60% poparcia, co jest raczej rzadkie w tej biurokracji jednomyśli. Raport zawiera ciekawe referencje do problemów ochrony jakości wody gruntowej, kosztów inwestycyjnych, impaktu ekologicznego i przejrzystości dalszego procesu konsultacji publicznej. Raport podkreśla także znaczącą różnicę pomiędzy Ameryką Północną (gdzie próbuje się łupać łupki) i Europą (cytat) “EU has a higher population density than the USA”. Ciekawa jest też wzmianka o technologii austriackiej, która proponuje użycie tylko i wyłącznie wody do frakcjonowania łupków, bez chemikaliów. My z kolei sugerujemy przeprowadzenie testów technicznych pompowania chemikaliów w grunt najpierw w Konstancinie pod Warszawą. Metodą polską ...
Władza się wyżywi (i nachla) Mamy następny etap skoku cywilizacyjnego: w 2013 roku Polska będzie trzecim największym beneficjentem unijnej pomocy żywnościowej dla biednych. Po Włoszech i Hiszpanii. Tylko że tamte kraje są w kryzysie a my podobno żyjemy na wyspie dobrobytu. Przedwczoraj Unia Europejska zatwierdziła plan pomocy żywnościowej dla biednych na rok 2013. Nasza Polska pod rządami Tuska dostanie 77 milionów Euro, będziemy wiec na trzecim miejscu największych beneficjentów: po Włoszech (98 milionów) i Hiszpanii (85 milionów). Włochy i Hiszpania są w kryzysie, to wiemy. Ale jak nam wbijają codziennie do głowy rządowe media, III RP Tuska dokonała właśnie skoku cywilizacyjnego i ogólnie jest bogato i fajnie. Kto się więc myli: Unia Europejska czy nasz rząd miłości ?
Prawdopodobnie myli się Unia. Wystarczy popatrzeć na wydatki na jedzenie i picie rządu Tuska. Mamy tam dobrobyt, opulencję i luksus. Premier Tusk prowadzi zdrowe życie i daje dobry przykład: pija tylko dobre włoskie lub kalifornijskie wina, np. wytrawne Sequoia Grove (ok. 190 PLN za butelkę) i toskańskie Brunello Cerretalto Casanova di Neri (ok. 440 PLN). Opisał to tygodnik “Wprost”:
http://www.wprost.pl/ar/258242/Dziupla-garnitur-i-wino-czerwone/?pg=0
Sześc krajów Unii lobbuje za likwidacją unijnego programu pomocy żywnościowej. Są to Dania, Niemcy, Wielka Brytania, Holandia, Szwecja i Czechy. Przewidujemy że Polska dołączy do tej grupy przeciwników pomocy dla biednych. Mamy przecież dobrobyt i żyje nam się lepiej. A zamiast wydawać pieniądze na jedzenie dla biednych można kupić np. więcej limuzyn dla władzy. Albo zbudować jeszcze jeden stadion. Balcerac
Od kabaretu do opery mydlanej
*Kto „robi muzykę”... * Trzy miesiące plus silna presja – inaczej kaputt!
*Mandaty umocnią armię *Pełna odpowiedzialność, albo mniej niż zero
Jeszcze nie przebrzmiało moje zdziwienie nową interpretacją art.5, dokonaną przez „Zbiga” Brzezińskiego (uzależnienie pomocy zbrojnej dla napadniętego członka NATO od „natężenia presji międzynarodowej opinii publicznej”), gdy w ten sam nowy ton interpretacyjny uderza George Friedman, też amerykański Żyd, stojący na czele agencji Strafor. C’est le ton qui fait la musique – powiadają wymowni Francuzi... Nowy ton interpretacyjny ( i to silny, jak widać: ton frappe!) jest więc już silny, a przecież to dopiero początek tej nowej zorkiestrowanej muzyki. Friedman tak nam śpiewa: „Z amerykańskiego punktu widzenia ważne jest to, by Polska mogła się bronić przez t r z y m i e s i ą c e s a m a . Inaczej pomoc po prostu nie będzie mogła nadejść” (wywiad dla „Rzepy”). Trudno powiedzieć, skąd wzięły się te „trzy miesiące”, zwłaszcza, że z wynurzeń Friedmana wynika jednoznacznie, że mielibyśmy przez te trzy miesiące bronić się przed Rosją, a nawet – przed Rosją i Niemcami łącznie! W swej analizie Friedmanie nie wyklucza bowiem czegoś więcej niż obecne strategiczne partnerstwo Berlina i Moskwy, całkiem słusznie zresztą, bo przecież i my (mówię o środowisku UPR-owskim) całkiem słusznie rozważamy poważnie „wariant rozbiorowy”, chociaż akurat nasze rozważania, znacznie głębsze niż Friedmana, mniej interesują „Rzepę”. Nawet gdybyśmy zazbroili się na amen, to te trzy miesiące wobec Rosji i Niemiec... I to bez gwarancji, że „presja międzynarodowa będzie wystarczająco silna”... Chyba, że chodzi o to, byśmy słysząc ten nowy ton, który robi nową muzykę, zaczęli kupować sprzęt (z Ameryki i Izraela?), bo w kryzysie nawet te 10 miliardów, które prezydent Komorowski już zadeklarował, ma swą brzęczącą, ciężką wymowę. Zbroić się, rzecz jasna, trzeba nieustannie – ale czy po to, aby wytrzymać 3 miesiące bez gwarancji pomocy?... Coś to zanadto pachnie tą angielską polityką, co to w 1939 wystawiła nas na pierwsze uderzenie Niemców, szybko podjęte przez ówczesnego strategicznego partnera z Kremla. Kto tym razem ma uderzyć pierwszy? Białoruś?...Friedman najwyraźniej lekceważy rozmówców z „Rzepy” i śpiewa im dalej z takiego klucza: „Polska powinna wzorować się na Izraelu. Izrael wydaje na obronę dominującą część budżetu (...) Izrael pamięta o swojej historii i chroni siebie najlepiej jak potrafi – kosztem państwa opiekuńczego. Zatem Polacy muszą podjąć jakieś decyzje”. Friedman nie dodaje, że Izrael jest uzbrajany niemal darmo przez Amerykę, że dostaje rocznie 4 miliardy dolarów, z czego większość forsy natychmiast...pożycza tejże Ameryce na procent, bo lobby żydowskie taką uprzywilejowaną klauzulę dla Izraela wydębiło ( vide: Mearsheimer, Walt – „Lobby izraelskie w Ameryce”). Izrael ma nadto broń nuklearną, o czym Friedman też jakoś dziwnie zapomniał. No i leży sobie szczęśliwie nie między Niemcami a Rosją ( w tym przykrym położeniu broń jądrowa na wiele by się mu nie zdała, o ile w ogóle by się jej dorobił)), ale całkiem przyjemniej geopolitycznie. Propozycja zatem, byśmy zazbrajając się na śmierć wzorowali się na Izraelu nie jest ani szczera, ani poważna. Wszystko wskazuje raczej, że wycofywanie się amerykańskie z Europy zostało starannie przemyślane i pod kątem finansowym, i pod kątem osłony propagandowej: kupujcie u nas tyle, byście wobec Niemców i Rosji wytrzymali te trzy miesiąc, potem wam oczywiście pomożemy, jeśli tylko ta międzynarodowa presja, ma się rozumieć, będzie dostatecznie silna... To jest ten nowy ton, który robi nową muzykę. Że pod tę nową muzykę zaczną tańczyć nasi „leaderzy” z PO – to pewne, już tańczą, przynajmniej prezydent Komorowski już ruszył w nowy tan. Proponuje 10 miliardów na uzbrojenie w ciągu 10 lat, co nie brzmi jeszcze imponująco, ale początki zawsze są skromne. Fakt, że w roku 2013 rząd jego kolegi, „leadera” Tuska zamierza ściągnąć z obywateli samymi tylko mandatami i grzywnami o 4 miliardy więcej, niż zaplanował na rok bieżący ( 20 miliardów zamiast 16, więc o 20 procent więcej!) dobrze rokuje tym zbrojeniom: „Przekraczaj prędkość, nie zważaj na znaki, łam przepisy – w ten sposób wspierasz armię!”. Nie wiem, ile kosztuje, dajmy na to, jedno „uzi”, ale rad bym się dowiedział, ile surowych, podwyższonych ostatnio mandatów karnych i grzywien wymaga jego zakup. Odnotujmy na marginesie, że w kryzysie przestał obowiązywać dogmat politgramoty, że „surowość kar nie ma wpływu na przestępców” bo właśnie surowością grzywien i mandatów rząd uzasadniał ich podwyższenie... Niestety, jako że przy karze głównej sprawca płaci głową, nie forsą, mimo setek tysięcy obywatelskich podpisów pod jej przywróceniem tajne służby nie pozwolą jej przywrócić żadnej tam demokratycznej większości: bezpieczeństwo bezpieczniaków najważniejsze! Tymczasem nowe odsłony tajemnic zamachu smoleńskiego podczas ostatniej debaty sejmowej ujawniają, że mimo formalnej zgody władz rosyjskich na udział polskich prokuratorów w sekcjach zwłok – ktoś tych polskich prokuratorów powstrzymał od udziału, nadto, że szef kancelarii Tuska – Arabski - informował rodziny ofiar, że po zalutowaniu trumien w Rosji żadne ich otwarcie nie będzie już możliwe. Ciekawe, że Tusk broni Arabskiego nawet bardziej niż siebie – spróbowałby tylko go sypać... Rola Arabskiego w tej tragicznej historii cuchnie coraz bardziej. Turowski przy Sikorskim, Arabski, Graś i Boni przy Tusku? Kto przy Komorowskim?...Odsłaniają się kulisy tego teatru? Interesujące „qui pro quo”, niestety, państwo to nie kabaret, a gdy staje się kabaretem, drogo kosztuje: taki duży kabaret, tylu statystów, mechaników sceny, aktorów, suflerów, portierów, porządkowych, ochroniarzy, bileterów, ile administracji, marketingu, członków dyrekcji, ilu rzeczników praw publiki! „Teatr mój widzę ogromny”! Premier Tusk (lud opowiada, że było trzech braci: Lech, Czech i Tusk...) wziął na siebie „pełną odpowiedzialność” za wszystkie działania członków swego rządu związane z katastrofą smoleńską, a zważywszy, jak niewiele rząd robił, jak byle jak robił to, co robił i czego nie zrobił (zwłaszcza!) – jest to odpowiedzialność za nic, albo nawet jeszcze mniej, niż nic. Mniej niż zero. Ale póki co wystarcza w zupełności, żeby show szedł dalej, coraz bardziej kosztowny. No ale gdy i sędziwy „Zbig”, i pełen wigoru pan Friedman radzą nam teraz wzorować się na Izraelu, uwertura jest dość czytelna: kabaret zmierza w stronę opery mydlanej. Marian Miszalski