Gatunek: nowela/opowiadanie
Miejsce akcji: Kazimierz nad Wisłą
Fabuła:
Mieszkająca w Kazimierzu nad Wisłą biedna Żydówka Chawa Rubin, utrzymująca z drobnego handlu chorego męża i czworo dzieci, każdego dnia walczy o przeżycie. Mimo bardzo ciężkiej sytuacji, w jakiej się znajduje, wszelkimi możliwymi sposobami stara się zapewnić byt swojej rodzinie. Któregoś dnia niepodziewanie otrzymuje dobrze płatną pracę listonosza. Ale Franek, jej poprzednik, niesłusznie przekonany, że donos Chawy pozbawił go pracy, postanawia się zemścić...
Bohaterowie:
Chawa Rubin - Żydówka, żyła w nędzy.
Symcha Rubin: Żyd, przesiadywał ciągle w bóżnicy. Przekonany, że pochodzi z bardzo dobrej familii, uważał się za znakomitość, którą świat powinien wspierać i której nie da umrzeć. Był chory na piersi, niezdolny do żadnej pracy. Po śmierci ojca dostał w spadku ćwierć domu w Kazimierzu nad Wisłą. Była to ćwierć walącej się rudery, mimo to Symcha był dumny, bo stał się „gospodarzem”. Przyjął do swojej izby dwu lokatorów, z którymi odtąd ciągle się kłócił lub przesiadywał na ławce przed domem. Nawet bóżnicę zaniedbał. Był próżniakiem. Na niego i czwórkę dzieci pracowała Chawa. Była kobietą piękną, ale bardzo zaniedbaną. Była zaś niezwykle pracowita, utrzymująca całą rodzinę z handlu, w którym trzy ruble są całą sumą kapitału obrotowego. Jako że była żydówką, nie katoliczką, musiała zajmować się jedynie pośrednictwem w nabywaniu niezbędnych artykułów życia, co jej dawało 20 do 25 groszy dziennie zarobku. Biegła na przykład z samego rana do kolonii 3 wiorsty za miastem odebrać dzierżawione mleko i roznieść po domach; obiegała z nim kilka wsi, kupowała kilka garnczków masła lub sera dla żon urzędników, dostarczała naftę do pobliskiego folwarku. Tak od rana do nocy. Przed większymi interesami powstrzymywał ją ubogi kapitał zakładowy (3 ruble), ale nie brakowało jej ambicji i odwagi. Marzyła o zamożności. Postanowiła sobie zaryzykować pieniądze, kiedy dowiedziała się, że jej znajomy – zaryzykowawszy – zarobił aż cztery ruble.
Franek – listonosz.
Streszczenie:
Pewnego dnia Chawa pobiegła nad Wisłę kupić kilka węgorzy. Zastała wśród ludzi ożywienie, którego powodem były cztery świeżo złowione jesiotry. Chawie zaświtała w głowie ryzykancka myśl: może by je kupić? Targowała się. Cena nie była zbyt niska, ale żydówka widziała już tylko zysk. Zgodziła się na cenę (5 groszy za funt, razem było ) i dała „tymczasem” trzy ruble. Resztę spodziewała się dopłacić z natychmiastowej sprzedaży. Ciągle widniała jej jednak w głowie myśl: „A jeśli nikt nie kupi?”. Kazała rybakom udać się do jej chałupy i poczekać.
Od tej chwili biegała od pani podsędkowej (kupiła całego jesiotra za trzy ruble), z powrotem do domu (mąż opowiadał rybakom o głupim handlu, on ma dom, rybacy ostatecznie kazali zapłacić Chawie więcej, dała dzieciom dwie gruszki, mąż zignorował jej prośbę, żeby zaniósł ryby do domu, była wściekła i napłynęły jej łzy do oczu, nienawidziła swojego męża za lenistwo i chorobę, dzieci wciąż krzyczały, bo były głodne), do pani kasjerowej, pani burmistrzowej (ta zdenerwowała się, że Chawa chce jej sprzedać coś, czego nie wzięła kasjerowa) – Chawa nie sprzedała już nic. Wróciła zgnębiona do domu. Ostatecznie pani kasjerowa zdecydowała się kupić, ale taniej i miała zapłacić nazajutrz. Ryby ciągle zostały, a mogły popsuć się w upale. Dała komornicy cztery grosze na funt chleba dla dzieci i pobiegła z jesiotrem na ramieniu w kierunku Puław.
Po drodze rozmawiała ze staruszką, babcią Włostowicką, żaliła się jej na straty i brak powodzenia, była w stosunku do niej bardzo szczera, ponieważ to ona przed dwoma laty pożyczyła Chawie owe trzy ruble. Idąc do Puław, ujrzała nadjeżdżającą biedkę, którą powoził Franka – Żyd znany w Kazimierzu dzięki temu, że roznosił listy, poza tym był dymisjonowanym żołnierzem i pijakiem. Właśnie teraz jechał z pocztą. Ostatecznie pozwolił jej wgramolić się na wóz za opłatą. Rozmawiali o tym, ile Franek zarabia, rozwożąc listy. Wyszło na to, że niemało (czasami dostawał też kaszę i inne produkty za swoje usługi, choć tym akurat gardził); najwięcej, bo aż jednego rubla, dostawał za dostarczenie listów do Polanówki. Choć Chawa myślała, że żartował z opłatą za przewóz, Franek kazał jej zapłacić sobie aż złotówkę, a jak nie – chciał sobie ukroić kawałek ryby. Chawa zapłaciła i pobiegła ku Instytutowi Maryjskiemu, ale nic nie sprzedała. Chawa rozpłakała się. Postanowiła zaczepiać przechodniów. Gapiów było dużo, ale nikt nie chciał. W końcu młody jegomość kupił rybę za cztery ruble, które Chawa odebrała w domu doktora Pryskiego. Radość Chawy nie znała granic, wracała do domu śmiejąc się i klaskając.
Strudzona głodem wstąpiła do karczmy, gdzie siedział Franek obok nieznajomego człowieka, z którym raczył się wódką i oglądał pakiet pocztowy. Chawa nie zauważyła nawet, że patroszą koperty w poszukiwaniu pieniędzy, kupiła dwa placki i wyszła na zewnątrz. Franek na odjezdne zdzielił ją biczem po plecach. Ujrzawszy swój dom, poczuła przyjemny dreszcz – już dawno nie wracała z tak obfitym zarobkiem. Kupiła jeszcze mąki, masła, mleka i figę dla najmłodszego synka na targu. Męża nie było w domu, bo poszedł ślub dawać.
Następnego dnia robił jej wymówki, gdzie się włóczy, jakby nie miała męża i dzieci, i pytał co zarobiła, ale nie przyznała się w obawie, że jej zabierze, żeby sobie kupić nowy szlafrok. Jednak ciągle zostały ryby. Chawa przypomniała sobie rozmowę z Frankiem o poczcie i udała się do pani Chrząstkiewicz, której mąż był kierownikiem urzędu pocztowego. Tam wpadła w sam środek awantury, jaką pan Ch. robił Frankowi, oskarżając go o zgubienie i porozcinanie listów. Zaczęła się bijatyka, Franek uciekł.
Kiedy Chawa próbowała sprzedać jego żonie jesiotra, pan Ch. zawołał ją do siebie. Polecił jej zanieść pilny list do pana Kopfa z Uściąża, bo Franka przecież wypędził i nie miał kto. Chawa natychmiast się zgodziła. Kopf wynagrodził ją grochem, mąką, marchwiami i, jako znawca piękności, powiedział, że postara się u pana Ch., żeby mu listy tylko przez Chawę posyłał. Wróciła na pocztę z pokwitowaniem. Zastała pana Ch. piszącego list to burmistrza, swojego skądinąd wroga, żeby Franka zaaresztował. Zaproponował Chawie posadę roznosicielki. Chawa była wzruszona. Wieść o tym rozniosła się szybko po Kazimierzu. W mieszkaniu burmistrza odbyła się rozmowa, w której pani burmistrzowa – ciągle zła na Chawę, że przynosi jej resztki po kasjerowej – przekonała męża, że ma nie aresztować Franka, ale nająć go do służby w magistracie.
Franek postanowił zemścić się na Żydówce, która zajęła jego miejsce i którą o zdradzenie rewizji listów w karczmie podejrzewał. Mówił do swojego kolegi: „Żeby taka podła Żydówka chleb odbierała, to ludziom wstyd i Boga obraza (…) Ach te Żydy. Urodzi się, gdzie nie posiejesz, zębami już złapiesz, to jeszcze ci wydrze. Przydałoby się w Wiśle potopić”.
Chawa roznosiła listy, nie porzucając handlu, co przynosiło jej niezły dochód. Nosiła na piersiach woreczek, w którym znajdowało się już 10 rubli, za które postanowiła kupić świąteczną garderobę całej rodzinie, nawet mężowi.
Franek został wyrzucony z pracy za kradzież dwu srebrnych łyżeczek. W gospodzie dowiedział się od szynkarki, że Chawa ma dziś list do Polanówki. Wybiegł z karczmy. Chawa postanowiła ubrać się na tę okazję w nową spódnicę, założyła nowe trzewiki i biały czepek. Wyglądała pięknie. Ucałowała dzieci i wyszła. Ale niedługo trwała jej spokojna i radosna droga – w wąwozie spotkała Franka. Przypuściła, że w biały dzień jej nie napadnie. Franek rozkazał jej oddać list, nie chciała. Porwał ją za gardło i kilka razy uderzył w skroń. Zabrał list i woreczek z jej szyi.
Półmartwa Chawa czekała godzinę na pomoc – jadący do Kazimierza rzeźnik włożył ją na wóz i zawiózł do domu. Nie było pieniędzy, żeby wzywać lekarzy. Wieść doszła do babci Włostowickiej, która natychmiast pospieszyła na ratunek i wezwała cyrulika. Przystawione do głowy chorej pijawki dawały ulgę, ale brak pieniędzy uniemożliwił kurację. Po dwudniowych męczarniach Chawa umarła, nie powiedziawszy nawet przed śmiercią, że Franek zabrał jej 10 rubli, a ona staruszce, trzech nie oddała.
Opowiadanie kończy się zdaniem: „Biedna Chawo, ja ci to, żeś w moim kraju pracować i jego chlebem dzieci swoje żywić chciała – przebaczam”.