400

Barometr Wszystko już było. Oto, co w „Dzienniku 1954” pod datą 19 stycznia zapisał Leopold Tyrmand: „Spotkałem na ulicy Jerzyka Piaseckiego (...) Robi tapczany i amerykanki. (...) Powiedział: cholera, grudzień był dobry, ale w styczniu jeszcze ani jednej sztuki nie sprzedałem. Wiadomo, konferencja... Roześmiałem się: Za tydzień dopiero się zaczyna i w ogóle nic z tego nie wyjdzie, a ty... Człowieku – przerwał spokojnie Jerzyk, gryząc pestki. – Pojęcia nie masz, jaki ja mam w interesie barometr. Niech się tylko na świecie gdzieś ściśnie, jakaś mowa, coś z tych rzeczy, w Warszawie ludzie od razu przestają meble kupować.” Teraz oczywiście jest inaczej. Przede wszystkim, odkąd ustała zimna wojna, wojen już nie ma, zgodnie z komunikatem Radia Erewań, które na pytanie zaniepokojonego słuchacza – czy będzie wojna – odpowiedziało, że wojny oczywiście nie będzie, za to rozgorzeje taka walka o pokój, że nie zostanie nawet kamień na kamieniu. O pokój, albo o demokrację, – co w końcu na jedno wychodzi – a przede wszystkim – w interesie bezbronnych cywilów, którym nic tak nie dogadza, jak bombardowanie. Oczywiście – bombardowanie miłością, to chyba jasne? Mimo tych różnic, barometry przecież są nadal. Na przykład znany na całym świecie z żarliwego obiektywizmu pan redaktor Tomasz Lis. Oglądając telewizyjne programy pana redaktora można w mig się zorientować, co w najbliższym czasie będzie się opłacało, a co nie. 21 marca pan redaktor Lis prowadził kolejny program w ramach trwającego od pewnego czasu festiwalu „światowej sławy historyka” – autora „Złotych żniw”, z których wydawnictwo „Znak” zamierza osiągnąć zyski. Zaproszone do studia osoby posprzeczały się ze sobą, ale nie o to chodzi, tylko o gorzkie słowa, którymi pan redaktor Lis schłostał współczesny polski antysemityzm. Oczywiście uczynił to z potrzeby gorejącego serca, to jasne, – ale dla mnie nieomylny to znak, że piętnowanie współczesnego polskiego antysemityzmu może w najbliższym czasie stać się zajęciem jeszcze bardziej intratnym, niż teraz. Cóż, bowiem sowicie wynagradzać w tym zepsutym świecie, jeśli nie prawidłowe porywy serca gorejącego, wychodzące naprzeciw społecznemu zapotrzebowaniu? Gorzkie słowa pana red. Lisa świadczą również i o tym, że niedawna polemika ministra Radosława Sikorskiego z Hilarią Clintonową, która dała wyraz swemu „rozczarowaniu” postawą rządu premiera Tuska w sprawie rewindykacji tzw. „mienia żydowskiego”, miała charakter pozorny, a może nawet była w całości uzgodniona podczas niedawnego bliskiego spotkania III stopnia. Chodzi o to, by przed jesiennymi wyborami stworzyć rządowi premiera Tuska okazję ostentacyjnego zademonstrowania nieugiętej obrony polskiego interesu państwowego nawet przez Mocami, przed którymi zgina się dzisiaj przecież każde kolano – by w ten sposób przysporzyć Platformie Obywatelskiej głosów patriotycznie nastrojonych wyborców. Ostatnie sondaże pokazują, że zabieg był skuteczny, więc nic nie stoi na przeszkodzie, by po wyborach, kiedy już nie trzeba będzie zachowywać żadnych pozorów, sprawę rekompensat załatwić błyskawicznie i bez rozgłosu, realizując w ten sposób ogólniejszy projekt, przygotowany dla naszego nieszczęśliwego kraju przez strategicznych partnerów. Przemawia za tym nie tylko trwający od pewnego czasu festiwal „światowej sławy historyka”, który przecież nie jest celem samym w sobie, a przede wszystkim – wskazania barometru w osobie pana red. Tomasza Lisa, który właśnie jednym susem wskoczył do pierwszego szeregu płomiennych krytyków współczesnego polskiego antysemityzmu, objawiając przy tym zagadkową zdolność widzenia na odległość. Stwierdził mianowicie, że na Walnym zebraniu USOPAŁ panował „dziki antysemityzm”. Już mniejsza o to, czym „dziki antysemityzm” różni się od antysemityzmu zwyczajnego – rzecz, bowiem z tym, że uczestnicząc w tym zebraniu, redaktora Lisa tam nie zauważyłem. W jaki sposób zauważył on tam „dziki antysemityzm”? Jedynym wyjaśnieniem tego fenomenu jest zdolność widzenia na odległość, – bo w przeciwnym razie musielibyśmy przyjąć, że pan red. Lis zwyczajnie sobie konfabuluje, a takie posądzenie byłoby niegrzeczne. Ta nadzwyczajna zdolność jest dodatkowym argumentem, by red. Lisa traktować, jako barometr – zwłaszcza, że i red. Cezary Michalski też już ogłosił samokrytykę. Teraz już mogą wspólnie obmyślać dla wszystkich pokutę SM

Improwizacja i metodyczność No i powiedzcie Państwo sami - jakże tu nie podkreślać zalet biedy, zwłaszcza w sytuacji, gdy operacja ochraniania bezbronnych libijskich cywilów weszła nie tyle może w decydującą, co kłopotliwą fazę? Jak wiadomo, premier Tusk zdecydował, że nasz nieszczęśliwy kraj nie weźmie w tej operacji udziału. Nie, dlatego bynajmniej, że swego w niej udziału odmówiła Nasza Złota Pani Aniela - co to, to nie. Ta decyzja premiera Tuska, podobnie zresztą jak wszystkie inne, jest absolutnie suwerenna, tak samo jak decyzja generała Jaruzelskiego o wprowadzeniu stanu wojennego, za którą - jak pamiętamy - Konstanty Czernienko dał mu platynowo-złoty Order Lenina. Warto jednak zapoznać się bliżej z uzasadnieniem tej suwerennej decyzji. Decydującym argumentem była okoliczność, że Polska tak bardzo jest zaangażowana w Afganistanie, iż nie stać jej na otwarcie jeszcze jednego frontu. Misja humanitarna - aaa, to co innego - a zwłaszcza - pomoc w przeprowadzeniu w Libii transformacji ustrojowej. Może się powtarzam, ale jestem pewien, że pułkownik Kadafi miał w Libii tylu tajnych współpracowników, że nie ma mowy, by transformacja ustrojowa alla polacca się tam nie udała. Zanim jednak do tego dojdzie, "grupa kontaktowa" będzie musiała zdecydować, co zrobić z tamtejszym tyranem. Francja, w której marksiści opanowali edukację i media, najwyraźniej myślała, że zgodnie z nieubłaganymi strofami "Międzynarodówki" libijski tyran będzie "drżał" - jak to czynią w takich sytuacjach tyrani, tymczasem - nic z tych rzeczy. Nie tylko nie "drży", to znaczy - może tam i drży - ale na zewnątrz się odgraża. Co więcej - mimo pokojowych nalotów i bombardowań okazuje się, że nadal są tam jakieś wojska "wierne Kadafiemu", co najwyraźniej zaczyna konfundować ochotniczych wykonawców rezolucji Rady Bezpieczeństwa ONZ, bo żaden z nich nie kwapi się do objęcia dowodzenia tą operacją i wzięcia za nią odpowiedzialności? W rezultacie Alain Juppe, od 27 lutego br. francuski minister spraw zagranicznych, na poczekaniu kombinuje jakieś karkołomne formuły o "grupie kontaktowej", co to będzie korzystała ze "wsparcia" NATO i Unii Europejskiej. Potwierdza to starą prawdę, że pośpiech jest wskazany jedynie w dwóch przypadkach: przy biegunce i przy łapaniu pcheł - natomiast przy budowie nawet kieszonkowego imperium w postaci Unii Śródziemnomorskiej, wskazane byłoby poprawienie proporcji między przygotowaniem a improwizacją. W dodatku Nasza Złota Pani Aniela najwyraźniej awantury tej nie pochwala, podobnie jak zimny rosyjski czekista Putin, więc cóż innego przystoi w tej sytuacji czynić premieru Tusku, jak suwerennie nie trzymać się od niej z daleka? Któż jednak może z całą pewnością powiedzieć, że gdyby rząd miał więcej pieniędzy, to nie uległby pokusie podstawienia nogi w miejscu, gdzie kują konie? Pewności takiej nie ma, zwłaszcza, że politycy PiS i PJN, co prawda - z drugiej ligi, ruszyliby na Libię bez wahania, nawet gdyby mieli do tyrana strzelać bez prochu. Wszystko to pokazuje, że bieda staje się dla naszego nieszczęśliwego kraju prawdziwym błogosławieństwem, ratując go a to przed pakowaniem pieniędzy w "sektor finansowy", to znaczy - w rozmaitych grandziarzy, a to przed podłączeniem się do "grupy kontaktowej" bez najmniejszych nadziei na dopuszczenie do podziału łupów po tyranie - o ile, ma się rozumieć, udałoby się go z Libii wykurzyć i nastręczyć tamtejszym bezbronnym cywilom jakiegoś "naszego sukinsyna". Jakiż inny wniosek można wyciągnąć po deklaracji byłego ministra obrony Janusza Onyszkiewicza, według którego operacja w Libii na pewno nie jest wojną o ropę? Ciekawe, skąd Janusz Onyszkiewicz może wiedzieć takie rzeczy, i to w dodatku - "na pewno" - skoro nie słychać, by ani prezydent Obama, ani prezydent Sarkozy, ani premier Berlusconi mu się zwierzali?Nie tylko zresztą oni. Nie zwierza się mu również rosyjski prezydent Dymitr Miedwiediew, który ponoć osobiście zakazał przedstawicielowi Rosji wetowania rezolucji Rady Bezpieczeństwa ONZ w sprawie zakazu lotów nad Libią. Prezydent Miedwiediew skrytykował nawet premiera Putina, kiedy ten powiedział, że libijska operacja przypomina średniowieczne wyprawy krzyżowe. Najwyraźniej musi wiedzieć coś, czego nie wie albo, czego nie docenia premier Putin - a czego mógł dowiedzieć się podczas ubiegłorocznego szczytu w  Deauville. Co prezydent Sarkozy oraz Nasza Złota Pani Aniela mu obiecali w zamian za powściągliwość wobec francuskiej próby wykrojenia sobie ze światowego tortu własnego kieszonkowego imperium? Bo przecież o tym, by uczynił to bezinteresownie, chyba nie ma mowy, nieprawdaż? Obawiam się, by ceny za tę lojalność prezydenta Miedwiediewa nie musiał zapłacić nasz nieszczęśliwy kraj, który w związku z tym znowu będzie musiał podjąć jakąś suwerenną decyzję. Na razie suwerenną decyzję podjął minister Sikorski, kierując pod adresem władz litewskich notę wyrażającą niezadowolenie z powodu uchwalenia przez tamtejszy parlament ustawy zagrażającej tamtejszemu polskiemu szkolnictwu. Warto podkreślić, że Ministerstwo Spraw Zagranicznych, podobnie jak Kongres Polonii Amerykańskiej, zostały wyrwane z drzemki dzięki panu Jackowi Marczyńskiemu z Waszyngtonu, który niezmordowanie bombardował w tej sprawie listami rozmaite amerykańskie osobistości, spośród których jedne nie reagowały, ale inne - owszem, jak najbardziej. Pokazuje to - po pierwsze - jak wiele może uczynić nawet jeden człowiek, a po drugie - że sugestie, jakie padły na niedawnym Walnym Zebraniu USOPAŁ, by Polonia przyszła naszemu nieszczęśliwemu krajowi "z odsieczą", nie były bezpodstawne. Kto wie, czy to nie jest właśnie przyczyna, dla której tubylczy kacykowie i ich trefnisie tak na ten USOPAŁ ujadają, że "antysemityzm" i w ogóle? „Nasze grzechy, ciągle te same i nudne, zadomowiły się w nas" - śpiewał Stanisław Sojka. Doprawdy, za pieniądze, jakie doją z państwowej telewizji, trefnisie mogliby wykazać się większą inwencją. Tymczasem - jakaś fiksacja na punkcie Żydów; tylko antysemityzm i antysemityzm - jakby nie było na świecie np. Eskimosów. Być może jednak nie chcą, bo spekulują na to, iż festiwal "światowej sławy historyka", jaki właśnie rozpoczął się w związku z pojawieniem się "Złotych żniw" w księgarniach, musi zakończyć się jakimś efektownym politycznym finałem w ramach scenariusza rozbiorowego. Na taką możliwość wskazywałoby również zalecenie, jakie prokurator generalny, pan Andrzej Seremet, skierował do swoich podwładnych, by z większą uwagą i surowością traktowali przestępstwa na tle antysemickim. Niby nic - ale w kontekście decyzji podjętej niedawno przez izraelski rząd o uruchomieniu programu rewindykacji "mienia żydowskiego" w Europie Środkowej, polecenie to znakomicie wpisuje się w taki scenariusz, sprzyjając nie tylko obezwładnieniu polskiej opinii publicznej, ale również donosicielstwu, które i teraz, dzięki coraz liczniejszym "organizacjom pozarządowym", zatroskanym kondycją sumienia naszego mniej wartościowego tubylczego narodu, rozwija się, co najmniej tak dynamicznie, jak dług publiczny. Ciekawe, czy w języku hebrajskim istnieje jakiś odpowiednik folksdojcza. Jeśli tak, to jak najszybciej powinniśmy sobie to określenie przyswoić, bo kandydatów z pewnością nam nie zabraknie. SM

W sieci - tylko u nas! Janusz Korwin-Mikke o celach swojej nowej partii. "Chcemy państwa małego, ale za to twardego"

Nowa Prawica Partia UPR-WiP już wkrótce będzie zarejestrowana formalnie. Pełną parą idą przygotowania do wielkiego Kongresu Prawicy, który ma odbyć się w Sali Kongresowej PKiN w Warszawie 16 kwietnia.

Co to jest „Nowa Prawica"? Nowa Prawica – to ludzie wierzący w daną nam od Boga Wolną Wolę. Ludzie wierzący w zasadę „Chcącemu nie dzieje się krzywda". Ludzie szanujący wybory innych ludzi, – ale niepozwalający, by te wybory naruszały prawa innych osób, – czyli ludzie przestrzegający zasady: „wolność mojej pięści jest ograniczona bliskością twojego nosa"! Liberałowie wierzący, że narzucanych przez państwo praw powinno jak najmniej, – ale bynajmniej nietolerujący naruszania tym, które obowiązywać będą. Ludzie konserwatywni, – ale bynajmniej niechcący zachowania obecnego ustroju politycznego.

W odróżnieniu od tych „centro-prawic", jakimi są PO lub PiS, UPR-WiP tworzyć będzie Prawicę normalną; nowoczesną, – ale opartą o naszą Tradycję. Prawicę, która broni praw ludzi wierzących i nie pozwoli ich obrażać i maltretować, – ale nie szuka poparcia Kościoła katolickiego ani innych Kościołów i organizacyj religijnych. Prawicę, która uznaje Wiarę za sprawę prywatną, – ale religię za manifestację na forum publicznym, a w naszej Tradycji forum to należy do Kościoła Rzymsko-katolickiego, co nie oznacza jakiegokolwiek ograniczania praw innych wyznań wywodzących się z Pisma Świętego. Powtarzam: to MY, jako partia Prawicy mamy bronić praw ludzi wierzących – a nie Kościoły mają popierać nas, czy inne partie polityczne.

Dbać będziemy o wojsko, policję i służby specjalne. Wydatki na ten cel chcemy zwiększyć o połowę. Wojsko musi być czysto zawodowe – a kobiety mogą w nim pełnić wyłącznie funkcje sanitarne, w żadnym przypadku nie mogą walczyć z bronią w ręku. Oprócz armii zawodowej przewidujemy przeszkolenie młodzieży męskiej w wieku 14-16 lat – by mogła zobaczyć jednostkę wojskową i nauczyć się strzelać z pistoletu. Policję odciążymy z biurokracji, obdarzymy większym zaufaniem, – ale karać będziemy za tego zaufania nadużycie. A służby specjalne w zamian za zwiększone nakłady będą miały służyć państwu – a nie zajmować się np. gospodarką.

Będziemy walczyć o przywrócenie suwerenności Państwa Polskiego. W oparciu o wzmocnione siły zbrojne będziemy prowadzić politykę zagraniczną opartą o egoistyczny interes państwowy – bez jakichkolwiek uprzedzeń w stosunku do sąsiadów. Politykę realną. Jednocześnie będziemy starać się o rozszerzenie wolnej od biurokratycznej kontroli wymiany towarów oraz wolność podróżowania po całym świecie - w ramach istniejących traktatów, lub starając się o ich rozszerzenie.

Będziemy walczyć o przywrócenie takich pojęć, jak męski Honor i Cześć niewieścią. Będziemy walczyć o Prawo, – czyli o zlikwidowanie obecnego Lewa, składającego się ze skomplikowanych formułek, mających bronić interesy „klasy politycznej", w dodatku: zmienianych z dnia na dzień wedle jej kaprysów. Walczyć będziemy o Praworządność, opartą o  Sprawiedliwość – o zwykłą Sprawiedliwość, a nie o „sprawiedliwość społeczną".

Nie dopuścimy, by interes bogacza przeważał nad interesem człowieka ubogiego, – ale nie pozwolimy tez, by pod pretekstem ubóstwa wymuszano na sądach niesprawiedliwe wyroki! Obydwa te zjawiska są dziś, niestety, powszechne.

Będziemy bronić praw Konsumenta, – czyli każdego człowieka. Będziemy walczyć o obniżenie podatków – w wyniku, czego spadać będą ceny, a więc skorzystają na tym wszyscy. Skończymy z rozszarpywaniem kraju przez rozmaite grupy interesów, zwłaszcza związki zawodowe – liczyć się będzie interes zwykłego, szarego człowieka.

Obniżka podatków polegać ma na likwidacji znienawidzonych przez społeczeństwo PITów i CITów - podatków niewiele dających Skarbowi Państwa, ale zmuszających ludzi do prowadzenia skomplikowanych rachunków, tłumaczenia się z każdego wydatku, szukania ulg i zwolnień, prowokujące wręcz do rozmaitych podejrzanych kombinacji. Spowoduje to natychmiastowy wzrost działalności gospodarczej, a więc zmniejszy bezrobocie. Jednocześnie zlikwidujemy zasiłki dla bezrobotnych, skłaniające ludzi do wegetowania na koszt społeczeństwa. Ludzie powinni żyć godnie – z pracy własnych rąk.

Dbać będziemy o prawa Rodziny. Nie przez podstępne ograbianie jej z 1000 złotych by następnie wręczyć jej zasiłek w wysokości 600 zł. Będziemy walczyć, by łapy urzędników państwowych nie wpychały się między męża i żonę, między rodziców, a dzieci. Przywrócimy rodzinie głowę – by mogła szybko podejmować autonomiczne decyzje. Przywrócimy prawo kobietom do opieki nad swoimi dziećmi – bądź do powierzania tej opieki dowolnej osobie, bez konieczności kontrolowania tego przez urzędników. Wierzymy, że każda kobieta najlepiej dba o interes swojego dziecka, a każdy mężczyzna najlepiej zadba o interesy swojej rodziny. Zlikwidujemy hordy urzędników żyjących z wprowadzania w rodzinie zamętu i stanu niepewności. Będziemy walczyli o tradycyjne przywileje dla kobiet, o to, by kobiety miały prawo wyboru: albo korzystają z tych przywilejów – albo je odrzucają, i na równi z mężczyznami konkurują na rynku pracy.  Potępiamy pogardę, z jaką Lewica traktuje pracę pań domu. Doceniamy natomiast niesłychanie ważną rolę gospodyń domowych, które – z namysłem obracając każdy grosz – zmuszają producentów do produkowania lepszych i tańszych towarów, a kupców do obniżania marż. To te kobiety są cichymi bohaterkami wolnej gospodarki.

Odrzucamy jakąkolwiek ingerencję rządów w wolny rynek – skutki takiej interwencji widać na każdym kroku, najbardziej spektakularny jest typowy dla euro-socjalizmu brak cukru. Jednak inne, mniej widoczne, są nawet gorsze – na przykład ceny lekarstw, w wyniku działalności urzędników nieraz sześciokrotnie wyższe, niż w krajach, gdzie rynek jest wolny.

Dążyć będziemy do zwiększenia elastyczności sądów, do zapewnienia sędziom szerszego wyboru kar – nie tylko więzienia. Domagać się będziemy wprowadzenia kary chłosty dla młodocianych przestępców – by nie skazywać ich na wspólny pobyt w więzieniach, gdzie zdemoralizowane jednostki prześcigają się w przechwalaniu stopniem swojej demoralizacji. Domagać się będziemy przywrócenia kary śmierci: jedynie sprawiedliwej, w przypadku morderstwa, – czyli zabójstwa umyślnego i zaplanowanego z zimną krwią. Domagać się też będziemy, by prezydenckie prawo łaski ograniczone było do przestępstw poważnych - lub wyroków zgodnych może z Prawem, ale drastycznie naruszających poczucie sprawiedliwości; prawo łaski nie może być wykorzystywane do werbowania policyjnych kapusiów!

Chcemy państwa nie „taniego" - lecz małego. Małego, – ale za to twardego i sprawnego, gotowego uderzyć z całą mocą w przestępcę wewnątrz kraju – i w tego, kto by chciał naruszyć jego granice.

Nowa Prawica to ruch otwarty dla wszystkich chcących przywrócenia w Polsce normalności. Pragnących przywrócenia suwerenności Państwa Polskiego, a przynajmniej utrzymania jego obecnej autonomii w ramach UE. Utrzymania polskiej waluty, – ale nade wszystko utrzymania własnych sił zbrojnych, bez tworzenia jakichkolwiek „jednostek ponadpaństwowych". Dla wszystkich, którzy odrzucają model państwa prowadzącego lewe interesy za pośrednictwem ludzi mających dwie lewe ręce. Wszystkich ich będziemy brać na nasze listy wyborcze, – bo im więcej nas jest zapalających pochodnie Wolności we mroku i gąszczu biurokracji – tym lepiej. Nie wszyscy muszą godzić się z całością naszego programu, – ale muszą zrozumieć, że tak dalej być nie może.

Naszym celem jest zdobycie poparcia 15% Polaków. Ne liczymy na poparcie tych, którzy są ogłupieni, na co dzień przez reżymowe i koncesjonowane stacje telewizyjne. Jednak 15% jest z całą pewnością w naszym zasięgu. Teraz, gdy na świecie programy lewicowe bankrutują, gdy w USA święci tryumfy Partia Bostońskiej Herbaty – głosząca niemal to samo, co my, gdy ludzie mają dość SLD i PSL, gdy widzą, że te rzekomo „prawicowe" partie zapierają się nogami by nie realizować własnych, oszukańczo głoszonych, programów – mielibyśmy nie uzyskań nawet 15%? W Polsce jest w tej chwili w20% obywateli mówiących: „Korwin-Mikke ma rację, – ale nie ma szans wyborczych". Niech z tych 20% zagłosuje na nas ¾ – a uzyskamy 15%. I, z Bożą pomocą, zostaniemy języczkiem u wagi. Co umożliwi UPR-WiP zrealizowanie, choć części programu Nowej Prawicy?

A w następnych wyborach – zwyciężymy! Janusz Korwin-Mikke

Znaki czasu? Admin przypomina, że nie musi się zgadzać w stu procentach z poglądami zawartych w artykułach autorów, których u siebie zamieszcza. Zawsze jednak uważa je za warte przeczytania i zastanowienia się. Na jednej z kart ilumimatów widnieje napis „Combined Disasters”. Ważnym elementem tej karty jest wieża z zegarem. Wieża ta dziwnie przypomina wieżę tokijskiego domu towarowego Ginza Wako. Nawet z czasem pomylili się zamachowcy ledwie o 6-7 minut. Trzęsienie ziemi miało miejsce ok. 14: 46. „Kombinowane katastrofy” to naturalnie trzęsienie ziemi, tsunami i katastrofa atomowa, która przynajmniej dla Japonii zaczyna nabierać wymiary apokaliptyczne. Już samo trzęsienie ziemi i tsunami były wytarczająco dużymi katastrofami, które przyniosły śmierć tysiącom ludzi, a setki tysięcy uczyniły bezdomnymi. Jednak ich rozmiar wobec sytuacji w elektrowni Fukushima I powoli schodzi na drugi plan.

Jeszcze tydzień temu wydawało się, że ofiarnie pracującym ratownikom uda się nad najgorszym, mimo kilu eksplozji i pożarów, zapanować. Dzisiaj ta nadzieja prysła. Wygląda na to, że katastrofalny wyciek z topiących się rdzeni obejmie cztery reaktory i chyba ze trzy baseny z setkami ton „wypalonego”, wysoce radioaktywnego paliwa. Wciąż nie jest wyjaśnione, jak doszło do uszkodzenia agregatów prądu w Fukushimie. Nagle, po dwóch tygodniach, w internecie pojawiło się nagranie z helikoptera latającego ponad elektrownią i pokazujące przelewające się przez Fukushimę fale tsunami. Ciekawe, dlaczego tego nagrania nie pokazano tuż po tsunami, a pojawiło się dopiero wtedy, gdy coraz głośniej robi się o roli stuxnetu (wirusa komputerowego stworzonego przez specjalistów z Izraela i USA) przy wywołaniu atomowej apokalipsy. Dodatkowo krążą po internecie zdjęcia będące nieuczciwymi fotomontażami mającymi udowodnić ogromne zniszczenia w Fokushimie wywołane to trzęsieniem ziemi, to znów przez tsunami (nie do końca jak widać uzgodniono jedynie słuszną wersję). Nawet, jeśli założymy, że trzęsienie ziemi  (i spowodowane nim tsunami) było katastrofą całkowicie naturalną, a nie wywołaną HAARP-em, to i tak w katastrofie Fukushimy nadal jest zbyt wiele niejasności. Nadal dziwi fakt, że awarii uległy wszystkie generatory prądu w Fukushimie I (w reaktorach 5 i 6 z chłodzeniem także były problemy). Problemy z chłodzeniem miały też Fukushima II, Tokai i Onagawa. Tam jednak sytuację udało się opanować. Choć wszystkie one leżą nad morzem jak Fukushima I. Dlaczego więc w Fukushimie I doszło do takiej katastrofy?  Dziwi też niezwykła indolencja i powolność, z jaką dociągnięto do Fukushimy prąd elektryczny. Dziwi fakt, że nie wykorzystywano do ciągłego chłodzenia uszkodzonych reaktorów automatów zamiast ludzi. Nie trzeba by było za każdym alarmem promieniotwórczym chłodzenie przerywać. Czyżby Japonia takimi urządzeniami nie dyspomowała? Dlaczego dopiero po tygodniu zwrócono się do niemieckiej firmy z prośbą o wypożyczenie jednej zdalnie sterowanej pompy z wysięgnikiem na 50 metrów? Można odnieść wrażenie, że wszystkim tym kierowała jakaś tajemnicza niewidzialna ręka, której zależało na doprowadzeniu do atomowej apokalipsy  w Japonii. Co do samego rozmiaru atomowej katastrofy, to w mediach i w  internecie zwalczają się dwie szkoły. Jedni twierdzą, że niebezpieczeństwa poza Japonią nie ma. Drudzy kopią podziemne schrony i łykają, co się tylko da. Szansy na rozstrzygnięcie tego sporu nie widzę. Zbyt wielkie emocje zostały wyzwolone. A człowiek tak już jest skonstruowany, że emocje blokują jego szare komórki. Chciałbym w tym miejscu jedynie przypomnieć o pewnych właściwościach człowieka, o których, na co dzień zapominamy (a wielu o nich nawet nie wie). Weźmy taką metodę placebo. Jest rzeczą bezsporną, że efekt placebo działa. Zwłaszcza u tych, którzy uwierzą, że wstrzyknięta im woda destylowana, jako rzekomy świetny środek przeciwbólowy zadziała. Znane są też np. przypadki, że u kobiet cierpiących na ciążę urojoną piersi zaczynają produkować mleko. Zasada ta działa i w drugą stronę. W wielu podręcznikach psychologii opisywany jest przypadek pewnego robotnika. Pracował on przy rozładunku mięsa z wagonów-lodówek na bocznicy kolejowej. Kiedyś przypadkowo zamknięto go na kilka godzin w wagonie. O czym człowiek ten nie wiedział – agregaty chłodnicze zostały już w tym czasie wyłączone. Zamknięty w wagonie, przekonany, że zamarznie – człowiek ten zamarzł. Choć, gdy po paru godzinach znaleziono go w wagonie-lodówce, temperatura wynosiła tam ok. 10 stopni w plusie. Przypadek ten pokazuje potęgę autosugestii. Przy promieniowaniu radioaktywnym w dużym stopniu o jego szkodliwości stanowi nie tylko dawka, ale i własny strach. Jeśli ktoś jest przekonany, że zachoruje, że od pyłu radioaktywnego dostanie raka, to go dostanie. Nawet, gdyby go zamknięto w sterylnym pomieszczeniu. Należy być ostrożnym, należy zachowywać elementarne środki higieny, – ale bez paniki i bez wmawiania sobie raka czy śmierci. W wielu zawodach ludzie dziesiątkami lat pracują przy podwyższonym promieniowaniu i nie wszyscy z nich umierają na raka. Nawet spośród tzw. „likwidatorów” Czernobyla są jeszcze tacy, co nadal żyją. A już tak całkiem na marginesie – energia atomowa była i jest nadal w rękach współczesnego człowiek śmiertelnym dla niego samego zagrożeniem. Nie, dlatego, że jest ona sama w sobie zabójcza. Trotyl można użyć do budowy tunelu lub do budowy bomby. Sam w sobie trotyl jest neutralny. Pieniądze można wydać na zbożny cel. Ale można też opłacić nimi skrytobójcę. Pieniądze same w sobie są bowiem też neutralne. Podobnie jest z atomem. W rękach zbrodniarzy przynosi on śmierć i zniszczenie. Nasza chora cywilizacja rządzona jest przez zbrodniarzy. Energia atomowa, obojętnie czy w formie broni, czy w formie „pokojowej” energii zawsze może zostać wykorzystana do zabijania. Ludzkość nie dorosła jeszcze do korzystania z takich wynalazków. Elektrownie atomowe wybudowano, choć nadal nie ma się pomysłu na to, co robić z tysiącami ton śmiercionośnych odpadów. Ale taki jest właśnie współczesny człowiek – dla doraźnych korzyści robi rzeczy, które ostatecznie przynoszą mu szkody i straty. Japonia ginie na naszych oczach. Gdyby światem nie rządzili zbrodniarze, miałaby szansę na powolne odbudowanie się. Niestety, na Kraj Kwitnącej Wiśni ideolodzy NWO wydali wyrok śmierci. Dodatkowo w ich planach Japonia odegra rolę jednego z klocków domina. Popchnięta do upadku potrąci inne klocki. Tymczasem bombardowanie Libii idzie pełną parą. Dziennie giną od bomb chrześcijańskich demokratyzatorów libijscy cywile. Choć to ich rzekomo miano bronić. Zgnojony i zdegenerowany Zachód o bombardowania ludności cywilnej oskarżał Kaddafiego. Chociaż zdjęcia satelitarne ujawnione przez Rosjan wykazały, że było to kolejne propagandowe kłamstwo. Tak samo jest z wynajmowaniem najemników zza granicy do prowadzenia działań wojennych. Kaddafiego żydopropaganda o to cały czas pomawia, a w rzeczywistości to „rewolucjoniści” w dużej części są najemnikami. Uniemożliwia nawet Zachód inicjatywę grupy etnicznej Warfalla, mającą prowadzić do zaprzestania walk i mogącą doprowadzić w Libii do pokoju. Propagandowa kampania kłamstw w sprawie Libii jest identyczna, jak było to w przypadku agresji Zachodu na Serbię, Afganistan czy Irak. A wciąż są wśród nas  tacy, którzy zachodnią dzicz uważają za najszlachetniejszy wytwór homo sapiensa. Nie tylko w Libii wrze. Jemen, Bahrajn, Syria, Jordania, Maroko, w kolejce Algieria i Arabia Saudyjska. W Egipcie rewolucja też jeszcze się ponownie obudzi. Jak zobaczą ludzie, że armia wystrychnęła ich na dudka. Jedynie zbombardowaniem Strefy Gazy świat się nie przejął. Tam bombardowania ludności cywilnej okazały się słuszne. I nawet żadnej rezolucji zezwalającej na bombardowanie Gazy Izrael nie potrzebował. Wystarczył rozkaz premiera. Tacy to pożyją… Robią co chcą i nikt im nie podskoczy. A jak ktoś jednak im podskoczy, to zaraz okaże się on „antysemitą”. Unia Jewropejska zmieniła Traktat, zatwierdziła euro plus i zmusza Portugalię do przyjęcia „pomocy” gospodarczej. Portugalia jest bankrutem, doprowadzonym do ruiny przez banksterski system bankowy ograbiający cały świat. Według logiki Unii, bankrutowi mają pomóc jeszcze większe długi do spłacenia, gdyby udało się mu na chama wcisnąć nowy „kredyt”. To tak, jakby pijakowi choremu na marskość wątroby, jako lekarstwo dawano kolejne butelki z wódką. Czy pamiętamy jeszcze, jak nam zachwalano Unię, jako gwarancję dobrobytu, pomyślności, rozwoju, wręcz świetlanej przyszłości? Ilu z nas dało się na tę żydopropagandę nabrać? Ilu jeszcze w to nadal wierzy? A tymczasem Unia musi wprowadzić fundusz na pomoc kolejnym bankrutom. Który będzie polegał na tym, aby bankrutów jeszcze bardziej zadłużyć. No cóż – taką właśnie rolę w planach ideologów NWO ma Unia Jewropejska do odegrania. Jej zadaniem jest zrobienie z Europy bankruta. A bezmózgowcy, ślepcy i naiwniacy wciąż jeszcze wierzą, że Unia to nasza nadzieja i przyszłość. Już zbankrutowały, mimo członkostwa w Unii Jewropejskiej (a tak naprawdę – właśnie, dlatego) Grecja, Irlandia, Portugalia…, Kto następny? Hiszpania, Włochy, Polska? Bo i  na naszą żydolandię przyjdzie kolej. I to szybciej, niż większość uświadomionych się spodziewa. O sprawach naszej żydolandii tym razem nie piszę. Jej los też jest już przesądzony. Wystarczy zobaczyć w telewizorni, czym pasjonują się miliony zaczadzonego polactfa. Do nich nic już nie dotrze. Jeszcze będą się cieszyć z tego, że zostaną zaczipowani. Bo uwierzą w kłamstwa, że to będzie rzekomo dla ich bezpieczeństwa. Tak więc nie wpadajmy w panikę. Wszystkich nas nie zdepopulują. Bydło robocze zawsze będzie potrzebne. Poliszynel

http://krasnoludkizpejsami.wordpress.com

27 marca 2011 W służbie demokracji.. Przed trzęsieniem ziemi w Japonii, to znaczy przed dniem 11 marca, w tejże Japonii zorganizowano na przedmieściach Tokio konkurs…. Kopania dziur(????). Wzięło w nim udział ponad 1000 osób. Są to tzw. narodowe  zawody w kopaniu dziur i od 11 lat regularnie przyciągają zawodników z całego kraju. Zebrani jurorzy przyznają punkty za głębokość wydrążonych dziur, kreatywność  i stroje kopiących. W tegorocznym konkursie wzięło udział 210 zespołów, a główna nagroda w postaci czeku na 100 000 jenów została przyznana twórcom dziury o głębokości 326 centymetrów.. Nie jest to dużo, zważywszy na głębokości  osiemdziesięciu czynnych wulkanów na japońskich wyspach i około 3000 wstrząsów rocznie.. Kraj na wyspach wulkanicznych  nawiedzany trzęsieniami  Ziemi.. I ludzie tam żyją od setek lat. Liczba ofiar jest wpisana w strukturę i warunki  życia. Pracowici  Japończycy szybko podnoszą się z kolejnych kataklizmów.. I zobaczcie państwo, jaki to  kataklizm to kopanie dziur  mogło wywołać? W monarchii konstytucyjnej o  gabinetowo- parlamentarnej formie rządów?  Sama nazwa monarchii – konstytucyjnej o  gabinetowo – parlamentarnej formie rządów przyprawia mnie o dreszcze.  Albo monarchia- albo burdel parlamentarno-gabinetowy oparty  po walce propagandowej  o głosy demokratyczne przy demokratycznych urnach., a potem kreujący dług publiczny na poziomie setek miliardów jenów...Raczej wydawałoby się , że sama demokracja wystarczyłaby,, żeby zrujnować kraj, tak jak inne kraje rujnuje ta forma rządów. Oczywiście zawsze oprócz demokracji może nastąpić  prawdziwe trzęsienie  Ziemi, to zależy od Pana Boga, ale nie w Japonii, bo tam popularny jest Buddyzm.. Nawet program w państwowej telewizji, nie wiem czy dobrze napisałem słowo „ telewizji”, bo  może  według prezydenta Bronisława Komorowskiego pisze się” telewizi”, tak jak „  nadziei” pisze się” nadzieji”- zwolennicy demokracji głosowej nazwali „ Bitwą  na  głosy”. Telewidzowie – poprzez przesyłane SMS-y  decydują demokratycznie, którzy zespół zostanie laureatem demokratycznego  konkursu.. Im więcej głosów zdobędzie- tym większym zwycięzcą będzie. Bo demokracja tym lepsza, im więcej „ obywateli” w niej weźmie udział.. Tak jak przy wyborze władz demokratycznych. Przy okazji telewidzowie się przekonają, że najlepszym ustrojem jest oczywiście demokracja.. Bo co to byłby za program, gdzie znawca muzyki wybrałby najlepszy zespół? Na zasadzie jednoosobowej odpowiedzialności.. To byłoby nudne, tak jak”  wierność jest nudna”„o której pięknie wyśpiewuje pani Natalia Kukulska w najnowszym swoim filmie” Karol  II”- specjalnie piszę rzymskimi, a nie arabskimi cyframi.. Ale sama się na razie nie rozwodzi- sugeruje to innym, młodym naiwnym, no i „ wykształconym ,młodym i z wielkich miast” I nie jest to król Karol I ścięty  i sponiewierany.. Tylko patrzeć jak demokracja dotrze do państwowych uczelni, gdzie różne demokratyczne senaty decydują demokratycznie bez właściciela o różnych sprawach.. Najwyższy czas, żeby demokratyczni studenci i zarazem obywatele decydowali większościowo, kto nauczył się na egzamin, a kto nie.. Dopuszczalne powinny być frakcje uczelniane, które w demokratycznej walce  o głosy decydowałyby, kto zasługuje na dyplom- a kto nie. Jak demokracja to demokracja. Najlepszy ustrój bałaganiarski na świecie, bo lepszego bałaganu nie wymyślono- jak twierdził W. Churchill. Nie wiem, czy sam w to wierzył, ale tak mówił.. To znaczy nie uważał demokracji za bałagan - tak jak ja.. W ”Bitwie na głosy” (w dniu XXVI-III-MMXI roku Pańskim), dodajmy na demokratyczne głosy, wypowiedziała się pani Grażyna Szapołowska, aktorka, związana z ”Salonem”, z Salonem pana Andrzeja Wajdy, wypowiedziała się w sprawie pana Freddiego Mercuriego z grupy Queen.. Że bardziej lubił zwierzęta niż ludzi..(????). I że śpiewający powinni  zapoznać się z biografią artysty, bo lubił także komedię ”Pół żartem, pół serio”... No to zapoznajmy się z biografią artysty, tak jak życzyłaby sobie pani Grażyna Szapołowska... Prawdziwe nazwisko Farrokh Bulsara, urodzony w Zanzibarze, obecnej Tanzanii.. Tam chodził do szkoły prowadzonej przez brytyjskie zakonnice.. Przebywał w Bombaju, a potem powrócił do Zanzibaru i uczył się w szkole przy klasztorze Św. Józefa.. Po zamieszkach wyjechał z rodziną do Londynu i pracował w sklepie z używaną odzieżą..  Dostał od Pana Boga wielki talent muzyczny i wspaniały głos, cztery oktawy.... Ale było mu mało. Postanowił zmienić nazwisko. Przestał się nazywać Bulsara, a przyjął nowe, od nazwy pogańskiego boga rzymskiego - Mercurego.. A sam się zaczął uważać za boga, bo wielkie tłumy na koncertach spowodowały, że lud wbił go w dumę, ponad Panem Bogiem. Tłumność  wcale nie oznacza  boskości.. Tłumy przy urnach nie oznaczają rozsądku - oznaczają tłumność... Nie będziesz miał bogów innych przede mną.. Ale on sam  ogłosił się bogiem - Mercurym. Tak jak u nas obecnie pan Adam Darski- to jest bóg sumeryjski - Nergal.. Wróg chrześcijaństwa i chwalący  morderców św. Wojciecha - wyśpiewując. Publikowałem  na moim blogu  już ten tekst... Od czasu piosenki: ”Mother Mercury, look what they’ve done to me”, malował paznokcie lewej dłoni - to jakiś znak - dlaczego nie obu (???). Podczas prób baletu poznał młodego garderobianego niejakiego Petera Freestone’a, który był jego ”wieloletnim asystentem ”- od 1979 roku. A od 1980 ściął włosy i zapuścił wąsy, które w tamtym okresie miał każdy członek środowiska gejów.. W dowód wdzięczności dostawał od „fanów” maszynki do golenia i żyletki… Siał zgorszenie! Organizując zbiorowe orgie, w swoim domu, gdzie setki gości przychodziły do niego, porozbierani jak do rosołu i spółkowali  każdy z każdym.. Gdzieś złapał wirusa HIV i zaraził się AIDS - jak to w środowisku homoseksualistów i biseksualistów.. Umierał w strasznych męczarniach wynikłych z powikłań AIDS..  45 lat - i tyle wszystkiego! Taki wspaniały głos, takie możliwości, taki dar od Boga.. Ale wypiął się na niego, sam ogłaszając  się bogiem, bogiem pogańskiego Rzymu - współczesnej Sodomy i Gomory. Jego wąsy zostały nagrodzone w kategorii „Best overall”, odczytywane, jako ostentacyjne wyuzdanie..(!!!) Osobisty kucharz, kierowca i fryzjer... To było jego towarzystwo.  Dobierał ich po linii seksualnej. I rzeczywiście koty, które kochał bardziej niż ludzi.. Lewica międzynarodowa twierdzi, że kto nie  kocha zwierząt, jest złym człowiekiem.. Tak twierdzi.. A on kochał koty i nazywał je odpowiednio: Tiffany, Tom, Oskar, Delilah, Goliath, Miko, Romeo, Lily, Jerry.. I nie kochał ludzi.. Był dobrym człowiekiem?  Skremowany z obrączką na ręku, którą otrzymał od swojego partnera.. Nie wiadomo właściwie gdzie jest pochowany.. Na kokainę wydawał rocznie coś około 500 000 funtów, w ciągu pół godziny potrafił wydać na zakupy 250 000 funtów i bez umiaru kupował japońskie  ozdoby.. To są współcześni bogowie kreowani przez media siejące zgorszenie …Żeby pominąć Boga prawdziwego  w Trójcy Świętej Jedynego.. Ale lubił dzieła konserwatywnego artysty, Salvadore Dali, popierającego monarchistę – wroga demokracji rozkładowej - generała Franco.. Pani Grażyna Szapołowska, zagrała wiele ról teatralnych i filmowych.. Powiedziała kiedyś, że: ”Aktorstwo jest zawodem, z którym wiąże się poszanowanie czystości duszy. Aby pięknie i fantastycznie kłamać, trzeba być osobą bardzo prawdziwą” (???) A ja sądzę, że żeby być dobrym aktorem wcale nie potrzeba kłamać.. Trzeba umiejętnie odgrywać rolę tego, kogo chce się zagrać, bo taka jest rola aktora - wcale nie trzeba kłamać, bo kłamstwo jest złem... Chociaż współcześnie kłamstwo przedstawia się, jako dobro, szczególnie w wykonaniu demokratycznych polityków... Czystość duszy - zgoda, pani Grażynko. Oczywiście nie kłamać ani pięknie, ani fantastycznie.. Po prostu nie łgać! A czystość ciała? Zagrała Pani w węgierskim filmie pt.: ”Inne spojrzenie” w roku 1982.. Zagrała Pani rolę lesbijki Livii razem z panią Jankowską – Cieślak. I jak było po takich doświadczeniach? W swoim hymnie Japończycy śpiewają: ”Rządy cesarza niech trwają lat tysiące”, w swojej monarchii konstytucyjnej, takim” żonatym kawalerze”, czy „ kwadratowym kole”- bo albo demokracja, albo monarchia...; Francuzi śpiewają  rewolucyjną Marsyliankę, w której są słowa: ”nich krew nieczysta napoi nasze ślady”. Polacy śpiewają mazurka masona Dąbrowskiego, że” Jeszcze Polska nie zginęła póki my żyjmy”, a Polska właśnie ginie.. Gdyby nie towarzysz Józef Piłsudski ps. Ziuk - być może śpiewalibyśmy Rotę.. „Kto pod kim dołki kopie, ten sam w nie wpada’ powiada polskie przysłowie. Japończycy przeżywają swoją kolejną katastrofę. Znając ich upór- podniosą się. Wierzą w swojego cesarza. Na razie mają demokrację, którą narzucili im Amerykanie po 1945 roku.. Tak jak innym. Ale potęga żandarma  światowej  demokracji jakby się kończyła, demokracja tonie w bilionach dolarów długu To tylko kwesta czasu.. Żandarm demokracji chyli się ku upadkowi.. A kto zajmie jego miejsce? I kto jest „imperium zła” po upadku ZSRR- też przecież imperium zła? Wygląda na to, że niedemokratyczne Chiny.. Do Japonii powróci  cesarstwo.. A co znami?

WJR

Jam session z premierem Premier spotkał się z obywatelami. Tzn. spotkał się z obywatelami za pośrednictwem ich reprezentantów, którymi w III RP są celebryci. Spotkanie poprzedziły dramatyczne wydarzenia. Marcin Meller, naczelny „Playboya” i prowadzący w TVN 24 „Śniadanie mistrzów” ogłosił w Internecie, że rozczarował się rządami PO pod wodzą Donalda Tuska. Było to najważniejsze wydarzenie polityczne tygodnia, a może i miesiąca. W każdym razie biorąc pod uwagę ilość poświęconej mu przez media uwagi. Premier przejął się utratą zwolennika i podjął się publicznie go do siebie przekonać. Ba, przekonać całą reprezentację celebrytów i stawić im czoła na niebezpiecznej ziemi TVN-u. Spotkanie podsumowali zaproszeni w tym celu do stacji Waltera specjaliści od wizerunku i polityki, a może na odwrót. Najważniejsze było dla nich, że celebryci stanęli przed Tuskiem jako „zwykli obywatele”. Trzeba przyznać, że ekipa muzyków (Zbigniew Hołdys, Paweł Kukiz i Tomasz Lipiński), którą wystawił Meller, tudzież on sam, robili, co mogli. I z pewnością bardziej przyciskali premiera, niż zrobiłaby to i robi większość dziennikarzy III RP — nie mylić z dziennikarzami. Jednak fakt, że zalewa nas muzyczny szajs nie oznacza, że muzyków na estradzie powinni zastępować dziennikarze — i z tym pewnie zgodziliby się uczestnicy rozmowy z premierem — a więc może i lepiej, aby polityków przepytywali specjalizujący się w tym dziennikarze. Napisałem to i ogarnęły mnie wątpliwości. Wyobraziłem sobie, że Tuska wywiadują się: Tomasz Lis, Tomasz Wołek i Jacek Żakowski. Każdy z nich jest dziennikarskim celebrytą, a kiedy pomyślimy o nich, tęsknić zaczynamy za dziennikarskimi kompetencjami ekipy Mellera. Jeśli nawet Hołdysowi, który słusznie podjął obronę kultury przed obecną ekipą, myli się ona z interesem środowiska samozwańczo ją reprezentującego. Do programu, który swojego czasu prowadziłem na antenie TVP1 „Bronisław Wildstein przedstawia” i który miał liczniejszą widownię niż program Mellera, (co skądinąd oczywiste, TVP1 ogląda więcej ludzi niż TVN 24), wielokrotnie zapraszałem premiera, członków rządu i sprawujących najwyższe państwowe urzędy. W pierwszym programie pojawił się szef MSZ-tu Radosław Sikorski, potem raz marszałek Sejmu, Bronisław Komorowski wówczas kandydat w prezydenckich prawyborach PO. We wszystkich innych wypadkach spotykała mnie odmowa. Śmiem twierdzić, że przyczyną była możliwość brylowania naszych rządzących u wyrobników medialnych, których kompetencjami zawstydzają członkowie ekipy Mellera. Po co narażać się na niewygodne pytania kogoś kto wie np. jak wyglądała wychwalana przez premiera współpraca polsko-rosyjska w pierwszych trzech miesiącach smoleńskiego śledztwa, kiedy to wraz z niezabezpieczonym wrakiem tupolewa bezpowrotnie ginęły i były niszczone dowody w sprawie? Po co ryzykować uwagę, że brak sądowego wyroku nie jest wystarczającym uzasadnieniem sprawowania ministerialnego urzędu, a obok paragrafów karnych istnieją jeszcze inne standardy, których trzymać się muszą politycy. Pomimo apeli Mellera, premier nie potrafił obyć się bez straszenia PiS-em. Stwierdził, że odwaga pytających go jest owocem wolności, którą przyniósł Polsce jego rząd. Powinni się byli obrazić. Pod koniec mijającego tygodnia pobity został dziennikarz, Paweł Miter, który wykazał, że wystarczy powołać się na szefa Kancelarii Prezydenta, aby uzyskać dobry program w „odpolitycznionej telewizji”. Napastnicy straszyli go przed kontaktami z prasą. Czy coś podobnego zdarzyło się cztery lata temu? Wildstein

Trójkąt bermudzki na Siewiernym Mamy trzy dość podejrzane osoby 10 Kwietnia w tym samym miejscu w dniu tragedii. Pierwszą z nich jest peerelowski agent T. Turowski, o którym wiele pisali „Rz”, „GP” oraz A. Ścios, drugą – pracownik ambasady, G. Cyganowski, który, jak wiemy z relacji moonwalkera S. Wiśniewskiego, w zupełnie zaskakujący, obcesowy sposób reaguje na obecność polskiego montażysty na „miejscu katastrofy”, nakazując czekistom zatrzymać Polaka i zniszczyć mu sprzęt. Za trzeci z wierzchołków tego „bermudzkiego trójkąta” należy uznać D. Górczyńskiego z MSZ, który nie tylko zajmował się logistyką przebiegu wizyt z 7 i 10 Kwietnia, ale też miał już o godz. 10.43 ruskiego czasu telefonować do Bartkiewicza, T. Stachelskiego oraz W. Batera z informacją o „wypadku”. Godzina 10.43 to dosyć wcześnie, prawda? To trochę podobna historia, jak z tym niesamowitym zdarzeniem, które zaobserwować mieli równocześnie i Wiśniewski, i gubernator obwodu smoleńskiego o godz. 8.38 (http://freeyourmind.salon24.pl/286838,bilokacja-o-8-38).

Biorąc poprawkę na wyciągnięcie telefonu, wybranie numeru i połączenie z kimkolwiek, to można by przyjąć, że już o 10.42 Górczyński miał tę pierwszą wiadomość, że doszło do tragedii. Nie za szybko jednak ta cyrkulacja takiej wiadomości, skoro polski samolot miałby się roztrzaskać o godz. 10.41 (już pomijam to, że tupolew miał ponoć zniknąć z ruskich radarów dopiero o 10.50, jak głosiły ruskie „oficjalne czynniki” 10 Kwietnia)? W jaki sposób możliwe jest, by już w minutę po katastrofie rozsyłać jakieś zawiadomienie „o wypadku”? Nie wiem, czy człowiek po takim zdarzeniu byłby w stanie od razu zebrać myśli, a co dopiero brać się za informowanie innych o zaistniałych faktach. Poza tym chyba potrzebny jest wcześniej jakiś choćby pobieżny rekonesans po miejscu zdarzenia i wstępna ocena sytuacji, nim się do kogokolwiek z wiadomością o tak poważnym wypadku zadzwoni, a to z kolei także wymaga przynajmniej paru minut czasu. Jak więc możliwe jest tak wczesne zawiadomienie innych o Zdarzeniu? Wydaje mi się, że tylko w taki sposób, że otrzymało się informację od kogoś będącego na miejscu zdarzenia i kto dokonał w/w rekonesansu oraz oceny lub też samemu było się na miejscu zdarzenia i się dokonało tychże dwóch czynności. Albo więc news Górczyńskiego pochodzi od Cyganowskiego, albo Górczyński był w siewiernieńskim lasku wraz z Cyganowskim (Wiśniewski wspomina w jednym ze swych wczesnych, kwietniowych wywiadów o tym, że widział „polskich dyplomatów”

(http://www.rp.pl/artykul/460798.html)

Dopóki byli strażacy, wszystko było OK. Zapytali, kim jestem; gdy powiedziałem, że z telewizji, nie robili żadnych kłopotów. Potem jednak pojawili się ludzie z Federalnej Służby Ochrony. Na filmie słychać, jak krzyczą: „Federalna Służba Ochrony. Oddawaj kamerę!”. Doszło do szarpaniny. Dwa byczki wzięły mnie pod pachy. W międzyczasie widziałem, że przez las od strony lotniska przybiegło kilku naszych dyplomatów w garniturach.”), a nie z delegacją oczekującą przy bramie wjazdowej i pomniku z ruskim samolotem. Gdyby, bowiem był z tą delegacją, to przecież przekazałby J. Bahrowi i M. Wierzchowskiemu informację, i nie musieliby oni wróżyć z fusów i ugiętych ruskich kolan tudzież panicznego zachowania ruskich służb, że - jak to miał dramatycznie ubrać w słowa kierowca Bahra - „coś się stało, coś się stało”. Niemożliwe, by takiej informacji wtedy na gorąco Górczyński NIE przekazał, prawda, tylko telefonował do osób w Katyniu? „Rz” w lipcu ub. roku pisała o mailach słanych przez Górczyńskiego, a dotyczących... braku informacji o tym, na jakim lotnisku ma lądować polski Prezydent ze swoją delegacją http://www.rp.pl/artykul/516122.html?print=tak

„Rz” dotarła do e-maili wysyłanych przez urzędników Ministerstwa Spraw Zagranicznych między 8 a 9 kwietnia w sprawie planowanego na 10 kwietnia lotu prezydenckiego Tu-154 do Smoleńska. Wynika z nich, że lotnisko Siewiernyj mogło dopiero w ostatniej chwili otrzymać informacje dotyczące lądowania polskiej delegacji. „Lotnisko w Smoleńsku nic nie wie o zgodzie na lądowanie samolotu z prezydentem. Będę wdzięczny za przekazanie e-mailem numeru zgody na przelot i lądowanie” – alarmował po południu 8 kwietnia Dariusz Górczyński, naczelnik wydziału MSZ odpowiedzialnego za sprawy rosyjskie, Jerzego Bahra, polskiego ambasadora w Moskwie.” Czy zatem, stosownie do braku rozpoznania ze strony BOR, którego funkcjonariusze nie zostali przez Rusków dopuszczeni do dokonania rekonesansu po lotnisku, NIE było decyzji o tym, że polska delegacja będzie skierowana na Siewiernyj? Czy nie podawano tej informacji ze względu na podwyższony stopień zagrożenia, jeśli chodzi o bezpieczeństwo Prezydenta? Oczywiście miałoby to całkowite uzasadnienie, niestety jednak nie mamy do tej pory jasności, co do tego, jakie w takim razie planowano by docelowe miejsce lądowania polskiej delegacji (zwłaszcza gdyby zostało ono utajnione ze względów bezpieczeństwa).

Sejmowe zeznania J. Sasina, (mimo że nie jest podany w nich precyzyjny czas, to przynajmniej przytoczona jest pewna, istotna z punktu widzenia śledztwa, chronologia), rzucają tu pewne światło na całą tę tajemniczą sytuację z Górczyńskim (zeznania od 0h12' materiału). Sasin twierdzi, że będąc w Lasku Katyńskim najpierw dostał informację od A. Kwiatkowskiego, że (ten z kolei dostał informację od Stachelskiego), że polski samolot nie wyląduje „na lotnisku Smoleńsku z powodu trudnych warunków atmosferycznych”, a zostanie skierowany do Moskwy. Stachelski zaś, gdy Sasin idzie do niego upewnić się, o co chodzi, otrzymuje już wtedy telefon o „wypadku w samolocie” (Sasin przysłuchuje się jego telefonicznej rozmowie). Sasin sądzi wtedy jeszcze, że nic poważnego się nie stało, po prostu samolot wyląduje w innym miejscu, „samolot wyląduje gdzie indziej i w związku z tym będziemy mieli tutaj (w Katyniu – przyp. F.Y.M.) opóźnienia w rozpoczęciu uroczystości”. I Sasin opowiada teraz tak:, „Kiedy skończył tę rozmowę, rozłączył się. Zaczął się tak na mnie badawczo patrzeć (…) „Dostałem (mówi Stachelski – przyp. F.Y.M.) jakąś dziwną informację, że zdarzył się jakiś wypadek (…) Wypadek w samolocie”. To pamiętam dokładnie, to stwierdzenie, bo ono mnie niezwykle zaskoczyło. Co może oznaczać „wypadek w samolocie”? Skala czy zakres wypadków, które się mogą zdarzyć na pokładzie samolotu, no, jednak jest dosyć ograniczona. No więc moja taka myśl była, że być może stało się coś któremuś z pasażerów (…) (I Stachelski dalej – przyp. F.Y.M.:) „...jakiś wypadek przy lądowaniu (…) samolot zjechał z pasa czy coś takiego”.” Z dalszych zeznań Sasina wynika, że zadzwonił zaraz do Wierzchowskiego, ten jednak NIE odbierał telefonu. Sasin skontaktował się z oficerem BOR w Katyniu, ten jednak nic „o wypadku” nie wiedział ani nawet, jak wyznał, nie miał, do kogo na lotnisko zadzwonić. Zaczynają, więc po naradzie w budynku przy cmentarzu organizować wyjazd samochodów do Smoleńska pod ruską milicyjną eskortą. Sasin usiłuje się jeszcze dodzwonić do dwóch osób z kancelarii Prezydenta oraz telefonuje z uspokajającym komunikatem do swojej żony. I dopiero w chwili, gdy gotowa jest kolumna do wyjazdu oddzwania do Sasina Wierzchowski ze swym wstrząsającym przekazem (skróciłem tę wypowiedź, całość do odsłuchania na stronie smoleńskiego zespołu Macierewicza): „...nie był w stanie nawet słów za bardzo z siebie wydobyć. To była taka niezwykle dramatyczna relacja. On krzyczał, płakał (…) Zacząłem go uspokajać (…) On zaczął mówić: nie, słuchaj, jest w ogóle masakra, samolot jest rozbity, koła do góry i w ogóle samolot jest całkowicie rozbity (…) w lesie koło lotniska.” Wynika stąd, że najpierw do Katynia „lotem błyskawicy” dociera informacja Górczyńskiego, a długo potem, co można sądzić z opisanych wyżej wydarzeń, czyli jakieś kilkanaście minut po tymże pierwszym telefonie, dociera nerwowa i znana nam już aż za dobrze relacja Wierzchowskiego. Wynikałoby stąd też (z szacunkowych obliczeń w stosunku do godz. 10.42/10.43), że Wierzchowski faktycznie był na miejscu dopiero w okolicach 8.56 i „oficjalnego” wycia ruskiej syreny

(http://freeyourmind.salon24.pl/278778,syrena-ruska).

Zwróćmy jednak na koniec uwagę na jeden istotny element informacji Górczyńskiego (pomijając jej nadzwyczajną, jak na okoliczności towarzyszące, „świeżość”) - chodzi mi o czas podany wedle ruskich współrzędnych. Jaka była wtedy realna godzina, to jest pytanie

(http://freeyourmind.salon24.pl/286238,w-ruskiej-zonie)?

http://freeyourmind.salon24.pl/288146,komorki-milcza

http://freeyourmind.salon24.pl/287844,mashina-wriemieni

http://freeyourmind.salon24.pl/286838,bilokacja-o-8-38

http://smolenskzespol.sejm.gov.pl/index.php?option=com_content&view=category&layout=blog&id=48&Itemid=41&lang=pl

http://freeyourmind.salon24.pl/284690,red-moon

FYM

PAPIER JEST CIERPLIWY Pan Premier Donald Tusk zapowiedział, że rząd będzie szukał wszystkich dostępnych metod, aby - tam gdzie jest to możliwe „ceny nie były efektem wulgarnej, bezczelnej spekulacji”.

http://biznes.onet.pl/tusk-apeluje-o-szybkie-dzialania-ke-w-walce-ze-wzr,18493,4221138,4187505,279,1,news-detal

Pan Premier i w dodatku generał, Wojciech Jaruzelski, zapowiadał prawie to samo w 1982 roku. Internetu naonczas nie było, więc „linku” nie podam, ale zapewniam że dobrze pamiętam. Z kolei PiS chce wprowadzić  „dodatek drożyźniany”!

http://biznes.onet.pl/pis-co-roku-600-zl-zasilku-na-dziecko,18543,4221425,1,news-detal

Pan Premier i w dodatku generał, Wojciech Jaruzelski, zapowiadał prawie to samo w 1982 roku. Linku i w tym przypadku nie podam z powodu jak wyżej. Pan Premier już w trwającym 185 minut expose dał się poznać jako gawędziarz. Z rządzeniem poszło mu zdecydowanie gorzej. Wziął się zatem za pisanie. Zadebiutował w roli publicysty GW.

http://wyborcza.pl/1,76498,9241465,Premier_Tusk__Czego_dokonalismy__co_nam_sie_nie_udalo.html

Za plus należy Pan Premierowi odnotować, że się potrafił krytycznie odnieść sam do siebie. Wspominając expose powiedział, że mówił „rekordowo długo”. To prawda. Powinien jeszcze dodać, że nudnie. Ale tego już nie dodał. Dodał za to masę innych bzdur. Artykuł jest taki jak expose: przydługi i nudnawy. Pan Premier zaczął od tego, że buduje autostrady. Więcej niż poprzednicy!!!  Czy to rzeczywiście takie imponujące? Wybudować mniej od PiS-u – to dopiero byłaby sztuka! Więc może zamiast porównywać się z poprzednikami nieudacznikami, należy porównać się z własnymi zapowiedziami? Choćby z własnego expose! „Już oddaliśmy do użytku 195 km autostrad, 400 km dróg ekspresowych i 134 km obwodnic. 480 km dróg krajowych jest już po gruntownej przebudowie” – napisał Pan Premier. A co mówił w expose? „Zrobimy wszystko, żeby to zmienić; przyspieszymy budowę obwodnic i autostrad. Naszą ambicją będzie połączenie miast, głównych aren mistrzostw Europy 2012, siecią szybkich dróg”. To te 595 km autostrad i dróg expressowych???  Z Gdańska do Krakowa jest więcej! „Dla porównania – stwierdził Pan Premier Tusk w swoim artykule –  poprzedni rząd rozpoczął budowę 174,9 km autostrad”.  Jak się nie mylę w obliczeniach to znaczy o 20 km i 100 m więcej autostrad zawdzięczamy rządowi Tuska!  To jest dopiero różnica! W expose Pan Premier ,mówił: „Oceniamy, że główną przyczyną wolnego tempa budowy dróg i autostrad w Polsce przez ostatnich kilkanaście lat były bariery prawne i proceduralne, brak decyzyjności poszczególnych urzędników odpowiedzialnych za te inwestycje i brak ciągłości prowadzonych działań, niewydolne, złe zarządzanie, często o stricte biurokratycznym charakterze, i – z reguły – zbyt skromny budżet na budowę i remonty. Wyeliminujemy bariery proceduralne i prawne hamujące szybkie inwestycje infrastrukturalne” – zapowiadał Pan Premier w expose. Może, więc w artykule w GW powinien podać parę przykładów „barier prawnych i proceduralnych”, które zostały „wyeliminowane”? Ale zostawmy autostrady.

Drugi obszar sukcesów rządu Pana Premiera Tuska to żłobki! „Ułatwiliśmy zakładanie żłobków, umożliwiliśmy zakładanie punktów i zespołów przedszkolnych (między innymi dzięki temu liczba miejsc dla przedszkolaków zwiększyła się o 190 tys.), wydłużyliśmy urlopy macierzyńskie, do co najmniej 20 tygodni i wprowadziliśmy, po raz pierwszy w Polsce, urlop tacierzyński, z którego skorzystało już ponad 17 tys. ojców. Dodatkowo już niebawem rodzice dostaną wybór, czy opieką nad ich dzieckiem zajmie się żłobek, klub dziecięcy, opiekun dzienny, czy niania dofinansowywana przez budżet państwa” – napisał Pan Redaktor Tusk w GW.  Panu Premierowi Tuskowi jakoś nie przyszło do głowy, że wychowywanie dzieci to sprawa rodziców a nie urzędników. Rodzice oczywiście mogą sobie wybrać „czy opieką nad ich dzieckiem zajmie się żłobek, klub dziecięcy, opiekun dzienny, czy niania dofinansowywana przez budżet państwa”. Niech tylko pamiętają, co to jest dom starców. To zemsta dzieci za przedszkole! I jeszcze pytanie: jakie będą obowiązki „niani dofinansowywanej przez budżet państwa”, jak mama wróci do domu po pracy będącej dla niej przymusem ekonomicznym. Bo pensja netto taty, z powodu wysokości jej opodatkowania, nie wystarcza na życie? Pan Redaktor Tusk pochwalił się również, że „wzorem innych państw Unii Europejskiej, by przyspieszyć edukację i rozwój każdego dziecka, otworzyliśmy szkoły dla sześciolatków. Młodzi ludzie szybciej będą trafiać na rynek pracy, co ułatwi im konkurencję z rówieśnikami z innych państw”!  A powinien napisać: „młodzi ludzie szybciej będą trafiać na rynek pracy, co spowoduje, że wcześniej zaczną płacić podatki i składki ubezpieczeniowe, co ułatwi sytuację budżetową”!

Ale za to  „Orliki” to sukces! Co prawdą budową „Orlików” zajmowała się już ABW, prokuratura i NIK. Ale nieprawidłowości były głównie jedynie na „piłokochwytach”.

http://www.edufakty.pl/index.php/aktualnoci/item/304-nik-o-orlikach-szereg-nieprawidłowości-przy-budowie.html

Więc tym razem punkt dla Pana Premiera i Jego rządu. Wiadomo, bowiem, że budowa boisk osiedlowych to sprawa dla Państwa najważniejsza.    Ale, jak, że „Dzieci są Najważniejsze”, Pan Premier Redaktor pochwalił się podwyżkami dla nauczycieli na zapowiedział we wrześniu następne. Nie pochwalił się, co prawda, skąd na to weźmie pieniążki, ale zawsze może przecież podwyższyć jeszcze VAT… także dla nauczycieli! A wydawać Pan Premier to umie! Oj, umie…!

„Do początku marca wydaliśmy już blisko 70 mld zł unijnych dotacji - o połowę więcej niż druga w kolejności Hiszpania! Zawarte umowy o dotację opiewają na jeszcze większą kwotę - 233 mld zł.” – pochwalił się Pan Premier w GW.

Mam dla Pana Premiera jednak złą wiadomość. Jeśli szybkość wydawania pieniędzy ma być przepustka do rządzenia to znam, parę innych kandydatek. Po stronie dokonań Pan Premier Redaktor wymienił jeszcze: „prywatyzację, zawodową armię, apolityczną prokuraturę, sprawniejsze sądy”! Ciekawe skąd to przekonanie? Chyba, że ja to mam w życiu zawodowym jakiegoś pecha, że się z tymi „apolitycznymi” prokuratorami w „sprawniejszych sądach” w swojej praktyce jakoś nie spotykam. A jeśli „prywatyzacją” nazywa Pan Premier Redaktor, sprzedaż akcji Skarby Państwa niektórych spółek z zachowaniem nad nimi kontroli Skarbu Państwa, to pod tym względem sukces jest rzeczywisty. Największy w tym, że się udało wmówić opinii publicznej, że to „prywatyzacja”. Reforma nauki i szkolnictwa wyższego polega głównie na tym, że „zabezpiecza też interesy studentów, między innymi zniesie dodatkowe, niepotrzebne opłaty nakładane na studentów przez uczelnie, na przykład za egzamin czy ocenę pracy dyplomowej. Wcześniej spełniliśmy obietnicę daną studentom, przywracając im 51-procentową zniżkę na przejazdy komunikacją publiczną”!!! Rozumiem, że studenci uczą się najwięcej w pociągach i autobusach??? Jest coś na rzeczy, bo przecież nie sposób przyjąć, że się czegoś nauczą od niektórych profesorów. Ale systemu edukacyjnego to rząd akurat nie ośmielił się dotknąć. O sukcesach rządu na niwie polityki międzynarodowej się nie zająknę, bo się n a polityce nie znam. Na tle tych niebywałych sukcesów kiepsko wypada tylko sytuacja w administracji i kolejnictwie. „31 grudnia 2007 r. w administracji publicznej pracowało 382,5 tys. osób. Pod koniec 2010 r. - już 457 tys.” No i jeszcze, choć to „nie Ministerstwo Infrastruktury zarządza ruchem pociągów (to domena spółek), to część odpowiedzialności za bałagan na kolei spadła na nas” (znaczy na rząd). Może głównie wina leży w doborze kadry zarządzającej i braku prywatyzacji! (tej prawdziwej prywatyzacji)???   No, ale cóż… „Papier jest cierpliwy…” Wyborcy też potrafią być. Zwłaszcza, jak mają taka alternatywę, jaką mają… P.S. A tak a propos spekulacji... W Solden kilogram cukru kosztował wczoraj 0,75 E. Może to jest kwestia obowiązujących w Polsce „warunków zakupu i dostawy buraków cukrowych przeznaczonych do produkcji cukru w ramach kwoty produkcyjnej cukru.” Jest nawet roz porządzenie na ten temat z 15 marca 2011 roku wydane na podstawie  art. 31b ust. 9 ustawy z dnia 11 marca 2004 r. o Agencji Rynku Rolnego i organizacji niektórych rynków rolnych. Może ci spekulanci, z którymi walkę zapowiada Pan Premier, zasiadają w Jego własnej Radzie Ministrów?

Gwiazdowski

Celebryci rozgrzeszyli Tuska

1. Wczoraj Premier Tusk spotkał się w programie TVN24 „2 śniadanie mistrzów” prowadzonym przez Marcina Mellera z Pawłem Kukizem, Zbigniewem Hołdysem i Tomaszem Lipińskim. Wszyscy oni ostatnio atakowali Premiera Tuska i rządzącą Platformę za nierealizowanie obietnic wyborczych i deklarowali, że więcej na tę partię nie zagłosują, raczej nie pójdą do wyborów. Spotkanie zapowiadane, jako ostre starcie celebrytów z Premierem, okazało się raczej okazją do miłej pogawędki. Panowie nie byli zbyt dociekliwi, nie dociskali Premiera Tuska, zadowalali się ogólnikami, a jego niemoc w wielu sprawach, przyjmowali ze zrozumieniem kiwając głowami.

2. Co zaprząta umysły ludzi kultury. Przede wszystkim niskie nakłady budżetowe na kulturę. Chcieliby, żeby te nakłady wynosiły corocznie przynajmniej 1% wydatków budżetowych, Premier stwierdził, że też by tak chciał, ale na razie nie jest w stanie tego zapewnić. Jest gotów oczywiście spotkać się z przedstawicielami tego środowiska, żeby o tym rozmawiać. Prawda, jakie to ujmujące, szczególnie w sytuacji, kiedy przez najbliższe parę lat w budżecie będzie brakować pieniędzy na przykład na benzynę do radiowozów policyjnych. Następny ważny temat i jednocześnie ważna obietnica wyborcza Platformy jednomandatowe okręgi wyborcze. Premier, nie ma więcej w Sejmie zwolenników tego rozwiązania, poza Platformą, wprowadziliśmy jednomandatowe okręgi wyborcze do Senatu, pytających to już zadowala. Na pytanie o dodatkowe zatrudnienie w administracji prawie 80 tys. pracowników w ciągu ostatnich 3 lat, Premier odpowiedział, że większość tych przyjęć odbyło się w samorządach, na które on nie ma wpływu, a ustawa o redukcji 10% zatrudnienia w administracji została skierowana przez Prezydenta Komorowskiego do Trybunału Konstytucyjnego. Znowu Premier bezradny. Jedno okienko dla rejestracji przedsiębiorców, doskonała idea, ale w praktyce okazała się niemożliwa do realizacji, tym razem nie bardzo wiadomo, z jakiego powodu, bo przecież Parlament stosowna ustawę uchwalił.

3, Było pytanie o katastrofę smoleńską, ale bardzo ogólne, żadnej dociekliwości i Premier z otwartością odpowiedział, przez pierwsze 3 miesiące śledztwo było prowadzone dobrze, dopiero później się pogorszyło. Nie do uwierzenia, ale takie było podsumowanie tego, co w tej sprawie zrobili Rosjanie i jak raportem komisji MAK wręcz spoliczkowali Premiera. Sytuacja na kolei i próba odwołania Ministra Grabarczyka, winni zaniedbań przecież zostali odwołani, a sam Grabarczyk na to nie zasłużył, bo buduje dużo dróg, a kwiaty dla niego, to taka sejmowa tradycja. Laptop dla każdego ucznia w gimnazjum, to była zdaniem Premiera autentyczna obietnica wyborcza tylko okazała się nie do zrealizowania, przez ten niespodziewany kryzys na świecie, choć Polski ponoć on wcale nie dotknął ( słynna zielona wyspa).

4. I tak jeszcze wiele tematów, choćby likwidacja przywilejów emerytalnych i innych to w odniesieniu do wszystkich grup zawodowych (także likwidacja w przypadku artystów 50% kosztów uzyskania przychodów). To zabrzmiało trochę jak groźba dla środowiska ludzi wolnych zawodów. W tej sytuacji nie mogła już zdziwić deklaracja Premiera, że Minister Drzewiecki to jego przyjaciel i uczciwy człowiek, który obiecał mu nie startować w wyborach parlamentarnych, jeżeli prokuratura nie zakończy sprawy. Prawda ,że piękne i chyba ujęło artystów. Wszystko wskazuje na to, że artyści rozgrzeszyli premiera Tuska, choć nie padła z ich strony deklaracja, że będą znowu głosować na Platformę. Myślę jednak, ze tak łatwo jak celebryci nie rozgrzeszą Premiera z jego obietnic i stylu rządzenia, zwykli ludzie. Im dokuczają zupełnie inne problemy, choćby wszechogarniająca drożyzna tak spektakularnie ujawniona także w mediach dzięki sławnemu już „koszykowi Kaczyńskiego”. Im tej wszechogarniającej niemocy tak łatwo, nie da się wytłumaczyć, oni już Premiera Tuska nie rozgrzeszają, co coraz częściej widać w sondażach poparcia dla partii politycznych.

Zbigniew Kuźmiuk

Długi miast wsi i osiedli Ludzie przewidujący rwą sobie włosy z głów od 150 lat. Ludzie rozsądni zauważają to z niepokojem od kilkudziesięciu. Politycy zaczęli to właśnie dostrzegać. Przeciętny zjadacz chleba ma to w nosie. O co chodzi? O to, że zadłużenie państw jest widoczne i często omawiane i krytykowane. Natomiast mało kto wspomina o zadłużaniu się gmin, miast... Zwłaszcza miast. Gdyby Zamość był własnością hr.Zamoyskiego, a Kraków np. p. Mariana Świtalskiego – to ci na pewno zadłużaliby swoje miasta z umiarem – dbając o to, by nie przekroczyć granicy bezpieczeństwa. Gdyby w Poznaniu i Kielcach prawo wyboru radnych mieli wyłącznie posiadacze nieruchomości, a zadłużenie miasta byłoby proporcjonalnie zapisywane na hipoteki wszystkich właścicieli – to ci jak ognia unikaliby popadnięcia w długi – a jeśliby się zadłużyli, to tylko na inwestycje rozsądne, które podnosiłyby wartość ich nieruchomości.. Czyli miasta. Ponieważ jednak od niejakiego czasu żyjemy pod niemiłościwym panowaniem (przepraszam za brzydkie słowo): „Większości”, to ta „Większość” domaga się d***kratycznie coraz większego zadłużania gminy czy miasta, – bo chce się bawić, szaleć – jak ów konik polny. Zawsze przyjemniej jest być pasikonikiem, niż pracowitą mrówką – nieprawdaż? Problem w tym, że jeśli pasikonik doprowadzi do ruiny swój dom – to będzie jego strata. Kupi to za grosze jakaś mrówka i doprowadzi do porządku. W d***kracji, niestety, większość pasikoników doprowadza do ruiny wspólną własność: pasikoników – i mrówek. Hamburg jest miastem rządzonym od ponad 100 lat przez socjalistów. Jak nie przez socjal-d***kratów to przez socjalistów narodowych. Efekt: Hamburg ma większe długi niż cała III Rzeczpospolita!!! Natomiast Monachium, położone w Bawarii rządzonej nie przez pobożnych socjalistów, czyli CDU, lecz przez nieco prawicującą CSU – długów nie ma! Co ciekawsze: Monachium wygląda podobno ładniej. Nie wiem – nigdy nie byłem w Hamburgu, na tereny opanowane przez Czerwoną Hołotę staram się nie jeździć. Ale ci, co byli – potwierdzają. Czyli: w Hamburgu wywalono w błoto niesamowitą kasę. I nic. Pasikonikom to nie przeszkadza. Jak wynika z badań przeprowadzonych pare lat temu na Podlasiu przez całą kadencję ani jedna gmina nie zmniejszyła zadłużenia!. To oczywiste: jeśli wójt zacznie spłacać długi – to przegra wybory. Jeśli natomiast wójt zaciągnie nową pożyczkę i wybuduje za to na rynku fontannę z podświetlonym wodotryskiem – to pasikoniki uznają (zgodnie z prawdą), że „upiększył miasto”. A to, że je zadłużył? A co to kogo w d***kracji obchodzi? Dopóki, oczywiście banki, które zamieniły oszczędności klientów na obligacje państwowe, gminne i miejskie - nie ogłoszą niewypłacalności. Eee, tam: przecież pasikoniki nawet oszczędności nie mają! Przypominam: Konstytucja 3 Maja odebrała prawo głosu szlachcie-gołocie... JKM

Choroba samolotowa Ktokolwiek poleciał samolotem do Nowego Jorku wie, że te sześć godzin różnicy czasu powoduje bardzo przykre skutki. Przez kilka dni mamy zaburzenia rytmu. Funkcjonujemy gorzej. I drugie tyle po powrocie.

Na szczęście niewielu Polaków lata do Ameryki, co roku. 1%? 2%? Żaden problem. Co byśmy jednak powiedzieli gdyby ktoś pod przymusem wysyłał, co roku 6 milionów Polaków do Nowego Jorku. Bez szczególnego powodu? Otóż przesunięcie 36 milionom Polaków rytmu dobowego o godzinę przynosi taką samą stratę jak zaburzenie 6 milionom Polaków rytmu o 6 godzin. Ale co ICH to obchodzi, że my się źle czujemy?? ONI mają nas w nosie. ONI liczą, ile zaoszczędzą na prądzie. Tyle, że źle liczą. Ale teraz zaczynają myśleć. Przecież na każdej kilowatogodzinie zarabiają 40%! Moskwa już się połapała i zlikwidowała ten kretyński „czas letni”. Może i federaści z Brukseli to zrobią? Nasze samopoczucie ICH nie obchodzi, – ale może przekona ICH wzgląd na kasę? PS. Ponieważ wielu Komentatorów nie zgadza się z tą tezą - twierdząc, że np. zakłócenie 2 miliardom 160 milionom rytmu o jedną minutę, to nie to samo, co... - to... ja podtrzymuję ten argument. Wiele organów człowieka pracuje w regularnym rytmie (np. nerki - w cyklu 12-godzinnym) - i przesuniecie o godzinę ja osobiście odczuwam przykro. Oczywiście twierdzenie, że skutki summaryczne przesunięcia 36 milionom czasu o godzinę są "takie same" jak przesuniecie 6 milionom czasu o 6 godzin - jest najprawdopodobniej nieprawdziwe (byłby dziwne by krzywa zależności była akurat liniowa; jest też całkiem możliwe, że przeciętny człowiek ciężej znosi przesunięcie o np. 5 godzin, niż o 7 godzin; niedowiarkom propnuję rozpatrzenie przesunięcia o 11 h i 23' oraz o 23 h 58' ) albo po prostu niesprawdzalne. Całkiem możliwe, że „zmęczenie podróżą” (obserwowalne, choć pasażer w pociągu spokojnie siedzi) jest związane z przesunięciem o parę minut w stosunku do czasu słonecznego (to względnie łatwo sprawdzić: trzeba porównać efekt podróży w kierunku południkowym – i w kierunku równoleżnikowym; nikt chyba takich badań nie robił...). Ja w każdym razie po podróży wczoraj do Białegostoku i dziś do Łodzi jestem zmęczony – i idę spać! JKM

Wolni i solidarni Europa ma być pierwsza w świecie, Polska ma być pierwsza w Europie. Trzeba nam określić hierarchię rzeczy i spraw. Naszkicować wizje i drogi dojścia. Skupić zbiorową wolę i pobudzić nadzieję. Przygotować się do wysiłku. Zorganizować inspirującą i wykonawczą siłę.

WOLNI I SOLIDARNI W połowie 1982 roku zakładałem Solidarność Walczącą. Jedyną organizację, która miała wizję Rzeczpospolitej Solidarnej. Jedyną, która dążyła nie tylko do niepodległości Polski, ale do pokonania komunizmu w całym bloku sowieckim. Do demokracji w Czechosłowacji na Węgrzech i w Rumunii. Do zjednoczenia Niemiec. Do niepodległości Ukraińców, Litwinów i Ormian, Białorusinów, Gruzinów i Rosjan- wszystkich narodów niewolonych przez tamten zły system. Poszerzenie Unii w 2005 roku było możliwe dopiero po upadku komunizmu. W latach 80- tych XX wieku do walki z komunizmem wzywaliśmy my, ludzie SW. To nie prezydent Kwaśniewski z premierem Milerem wprowadzili Polskę do Unii Europejskiej. Nasze racje wygrały z ich siłą. Mijają 22 lata rządów układu okrągłego stołu. Sprzeciwiałem się jego zamierzeniom i skutkom. Reaktywacja Związku „Solidarność” nie wystarczyła do odbudowy międzyludzkiej solidarności. Gruba kreska przypieczętowała moralny, polityczny i ekonomiczny zamęt, który trwa do dziś. Premier Donald Tusk przypomina swoje marzenia i bilansuje trzy i pół lecie swego Rządu (GW 1213.03.2011). Bilans pominę. Choć sądzę, że nie tylko mnie, szczególnie razi brak słowa o tragedii smoleńskiej i aferze hazardowej. Moja zasadnicza niezgoda dotyczy marzeń Przewodniczącego rządzącej partii. Te marzenia są małe. Premier marzy o czasach, „w których największym narodowym wyzwaniem będzie podniesienie poziomu życia polskiej rodziny”. Podobną perspektywę, ze słabym odzewem na puls świata, prezentują aktualne teksty Jarosława Kaczyńskiego prezesa partii opozycyjnej (blog na Salonie 24 i wywiad w „Uważam Rze” 28.02.-06.03.2011). Prezes Kaczyński apeluje o „wspólny wysiłek naprawy naszego Państwa, bo tylko to pozwoli nam spokojnie się rozwijać i bogacić”. Pewnie, że chcielibyśmy żyć w takim dobrobycie jak większość Niemców, Francuzów i Anglików. Jednak, czy takie mają być Polaków i polskich polityków marzenia? Muszą być większe. 170 lat temu Wieszcz pisał: „ten, przed którym pęka ten świat objęty ramiony, miłością serca skruszony, z tajemnic wyspowiadany jak nimfa jasna i złota, ten tylko będzie wpisany w ostatnie księgi żywota.” (J. Słowacki dramat „Samuel Zborowski”). A w XX wieku wtórował mu inny polski poeta: „I że właśnie tak trzeba! I że- można bez szczęścia. I że można- bez nieba. Tylko drobnieć i maleć od nadmiaru kochania. A to była- odpowiedź, i nie było- pytania”. (B. Leśmian wiersz „Dzień Skrzydlaty”). Spójrzmy z poziomu naszej cywilizacji i naszego narodu: Europa ma być pierwsza w świecie. Polska ma być pierwsza w Europie. Takie są moje marzenia. Co znaczy pierwsza? Najlepsza, w tym co najważniejsze, w tym co będzie określać kształt przyszłości. Jak to rozpoznawać? Jak realizować w zbiorowej praktyce? Proponuję ruch społeczny na rzecz Polski solidarnej i europejskiej. Za dewizę weźmy sobie: „wolni i solidarni”, tę samą, którą w nasze serca wpisywała Solidarność Walcząca. Podejmijmy wspólnie wysiłek tworzenia takiej Polski. W progarmowym, politycznym i organizacyjnym wymiarze. We współdziałaniu oraz społecznej i politycznej rywalizacji z innymi orientacjami i strukturami. Nie będzie łatwych zwycięstw. Znowu dysproporcja sił i środków jest ogromna. Dominujący ustrój- liberalny kapitalizm, jako wyraźnie lepszy od komunizmu wydaje się nie mieć alternatywy. Pokażmy poważną alternatywę: solidaryzm- sprawiedliwszą wydajniejszą i zgodną z duchem czasu modyfikację kapitalizmu. Wierzę, że historia znów przyzna nam rację. Rozszerzanie się idei solidaryzmu w społecznej świadomości i wdrażanie jej będzie naszą wygraną. Wolni i Solidarni jest jako Ruch, otwarty dla każdego.

Wstęp Jaki będzie świat przyszłości? Już w zarysie widać. Wystarczy spojrzeć na najwyżej rozwinięte i najszybciej rozwijające się obszary naszego globu. Z okresu braku i niedoboru pożywienia i dóbr materialnych, wchodzimy w okres dostatku i nadmiaru. Zawsze problemem była niewystarczająca produkcja. Teraz problemem staje się zbyt tego, co możemy wyprodukować. Powszechne ubóstwo i bieda ograniczają popyt. To z konieczności zmniejsza podaż. Nie wykorzystujemy możliwości. W tym nasza główna ekonomiczna słabość. Natomiast głównym ekonomicznym wyzwaniem przeszłości było zaspokajanie biologicznych, warunkujących życie, naturalnych ludzkich potrzeb. Co często się nie udawało. Wyzwaniem przyszłości będzie generowanie nowych potrzeb. Obecnie moce wytwórcze napotykają bariery konsumpcyjne. Wcześniej zawsze było odwrotnie. Ta niebywała rzeczywistość wymaga nowych rozwiązań. Społecznych, gospodarczych, politycznych, kulturowych. Przed nami oszałamiające, bytowe i duchowe szanse. Sprostajmy im. My Polacy, my Europejczycy. Zobowiązani przez naszych przodków. Z chrześcijańskich korzeni, na glebie nowożytnej nauki wyrosło unikalne drzewo europejskiej cywilizacji. Jego owoce, przejmowane przez pozostałe ludy i kontynenty, przybliżają Ziemię, na której po prawdzie „nie braknie mi (nam) niczego”. Ale to się samo nie stanie. Właśnie tu, w sercu Europy możemy i powinniśmy dążyć do wielkiej Polski, w służbie lepszemu światu.Trzeba nam określić hierarchię rzeczy i spraw. Naszkicować wizje i drogi dojścia. Skupić zbiorową wolę i pobudzić nadzieję. Przygotować się do wysiłku. Zorganizować inspirującą i wykonawczą siłę. Licząc się z obciążeniami i oporem materii społecznej. Ze sprzeciwem dotychczasowych i przyszłych potencji, inaczej postrzegających cele i zadania. Zaczynajmy. Poziomy hierarchii: osoba, ludzkie wspólnoty, wartości. Twórzmy Ruch Wolnych i Solidarnych. Wspieranie religijnym nakazem miłości bliźniego; europejskimi marzeniami: wolności, równości i braterstwa; dziedzictwem polskiej Solidarności.

Cdn. Kornel Morawiecki

Analiza krytyczna tekstu Kornela Morawieckiego – Wolni i solidarni Dla mnie Kornel Morawiecki to bohater z czasów komuny. Muszę to podkreślić w pierwszym zdaniu gdyż dalej jest o „dziś” i o „jutro”. Czytając pierwsze dwa rozdziały Pana deklaracji ideowej odniosłem wrażenie, że tak jak za PRL mówili nam o dobrym socjalizmie (w rozumieniu systemowym a nie ideologicznym), bo był to przecież komunizm i o jego wypaczeniach, tak Pan mówi nam o dobrej rzeczywistości oraz jedynie o złych rządach. Nie było w nich jeszcze ani słowa o programie, a jedynie wspomnienia i ocena dnia dzisiejszego. Jednak już „Wolni i solidarni” oraz „Wstęp” są deklaracją miejsca, w którym Pan się znajduje. Ponieważ jestem w innym miejscu, tzn. inaczej widzę otoczenie, muszę z szacunku dla Pana to napisać. Już w drugim akapicie napisał Pan o zwycięstwie SW, jakim było poszerzenie Unii Europejskiej. „Nasze racje wygrały z ich siłą” - tak Pan napisał, przejmując poprzez „wzywanie do walki z komunizmem” odpowiedzialność za naszą w niej obecność. Abstrahując od faktu czy rzeczywiście Solidarność Walcząca ma w tym swój udział, a nawet od faktu czy chciałaby go mieć (tu różnimy się w ocenie tego przystąpienia). Dla mnie UE jest twórczym rozwinięciem ZSRS, a więc zwycięstwem komunizmu poprzez nową jego formę. Już teraz gospodarczo socjalistyczną (podatki, koncesje, cła, itd.), ale co najgorsze: politycznie komunistyczną. Wystarczy spojrzeć, w jaki sposób wybrani zostali prezydent Unii Herman Achille Van Rompuy czy minister SZ baronessa Katherine Ashton. Miał Pan - albo może - czy mieliśmy jakikolwiek wpływ na wybór tych marnych postaci, których obecny wpływ na nasz los jest tak wielki? (To ma być w miarę krótki tekst, więc dalsze uzasadnianie podobieństw między komunizmem, z którym Pan walczył, a europejskim kołchozem narodów nie mieści się w konwencji.) W akapicie trzecim podkreślił Pan swój sprzeciw wobec układu Okrągłego Stołu, by w czwartym oddać mu hołd poprzez wprawdzie krytyczną, ale jednak akceptację rządów Donalda Tuska.

Bo czymże jest ocena, że coś Pana (jedynie!) razi w tych rządach? A już odnoszenie się do „marzeń” Tuska wywołuje śmiech! Czy dla Pana „marzenia” Tuska, afera hazardowa czy brak słowa o Tragedii Smoleńskiej w jego (?) wypocinach w GW są ważne? O nich Pan pisze, więc wnoszę, że tak! Szanowny Panie Kornelu, to jest tak, że tu chyba najdalej rozmijamy się w poglądach. Pan akceptuje Tuska widząc jego niedoskonałości, ja widzę, że jest on (a może tylko już był) biernym (a może już aktywnym?) narzędziem w rękach pookrągłostołowych elit, a w konsekwencji elit nowego porządku w Europie. Porządku postkomunistycznego, drogi Panie Kornelu. O niemiecko-sowieckim (nie rosyjskim) kondominium, Polską, nie warto chyba pisać by nie zagmatwać wywodu. W kolejnych akapitach odnosi się Pan do swojego konkurenta w wyborach prezydenckich – Jarosława Kaczyńskiego. Co gorsze, Pan manipuluje! Mam nadzieję, że nieświadomie. Postaram się uzasadnić, a Pan może zechce przypadkiem czytając ten tekst się odnieść lub wyjaśnić.

Pisze Pan: Prezes Kaczyński apeluje o „wspólny wysiłek naprawy naszego Państwa, bo tylko to pozwoli nam spokojnie się rozwijać i bogacić”. A dalej już własnymi słowy: Pewnie, że chcielibyśmy żyć w takim dobrobycie jak większość Niemców, Francuzów i Anglików. Jednak, czy takie mają być Polaków i polskich polityków marzenia? Muszą być większe. W cytowanych słowach Kaczyńskiego podmiotem jest Polska, najważniejszym celem „naprawa naszego Państwa”, a skutkiem jedynie dobrobyt i rozwój. Pan zmienia znaczenie tego apelu, Panie Kornelu, pisze Pan jedynie o dobrobycie! Cytaty z wieszcza i poety pominę milczeniem, są sprzeczne. Myślę, że..., a może jak pojawi się tu blogerka cirk, to wyjaśni, dlaczego. Panie Kornelu, w podtytule Pańskiego postu (i w kolejnym akapicie) znajduję zdania, które jak wnoszę jest dla Pana ważne, a może nawet stanowią podstawę dalszych rozważań: Spójrzmy z poziomu naszej cywilizacji i naszego narodu: Europa ma być pierwsza w świecie. Polska ma być pierwsza w Europie. Czyli pozycja Polski w Europie. Powtarza tu Pan słowa Tuska o naszej rosnącej pozycji w Europie z tą różnicą, że on nie rozumie jak zdegradował pozycję międzynarodową Polski, a Pan? Bo czemu odnoszenie się do świata ma być ideologiczną podstawą rozważań o przyszłości naszego kraju? Ja tego nie rozumiem. Jesteśmy w stosunku do krajów zachodu cywilizacyjnie daleko. Świadczy o tym nasza pozycja materialna albo stosunek zarobków do cen. Dowodem niech będzie stosunek zarobków do ceny np. cukru (lub dowolnego innego produktu lub dobra). Pan jest fizykiem, więc nie muszę rozwijać tej myśli. Na najbliższe kilkadziesiąt lat pozostaje nam pod względem zamożności, którego odmianę słowa „bogacenie” Pan tak w wypowiedzi J.Kaczyńskiego krytykował, jedynie gonić. Ale przecież będziemy mogli to robić dopiero po zerwaniu kajdan, w jakie zakuli nas - jako Naród - okrągłostołowi beneficjenci. Pozycję międzynarodową państwa wyznacza nie poziom życia obywateli tylko uczciwość wobec nich jego władzy oraz tej władzy dbałość o dobro obywateli, którzy to państwo tworzą. Jeszcze w tym samym rozdziale pisze Pan : dysproporcja sił i środków jest ogromna. Ale nie jest jasne dla mnie, z kim Pan chce zwyciężać. Z ustrojem? Z komunizmem już Pan wygrał, teraz przyszedł czas na kapitalizm na rzecz nieokreślonego „solidaryzmu”? Nie jestem filozofem doktryn, nie wiem, o czym Pan pisze. Może o kapitalizmie z ludzką twarzą? Pewnie definicję przeczytam w kolejnych rozdziałach, ale na razie walkę Pan podejmuje, jako ruch „Wolni i solidarni” - moim zdaniem - na oślep. Pierwszą publikację programu, (jeśli dobrze rozumiem) nowego ruchu kończy wstęp. Gdyby Pan nie był, kim jest pomyślałbym, że wzorcem „wstępu” było jakieś przemówienie członka KC PZPR. Czytam, bowiem w pierwszych zdaniach:, Jaki będzie świat przyszłości? Już w zarysie widać. Wystarczy spojrzeć na najwyżej rozwinięte i najszybciej rozwijające się obszary naszego globu. Z okresu braku i niedoboru pożywienia i dóbr materialnych, wchodzimy w okres dostatku i nadmiaru. Zawsze problemem była niewystarczająca produkcja. Teraz problemem staje się zbyt tego, co możemy wyprodukować. Powszechne ubóstwo i bieda ograniczają popyt. To z konieczności zmniejsza podaż. Nie wykorzystujemy możliwości. Zmienić wystarczy słowa „glob” i „świat” na „państwa światowego komunizmu” i „kraje socjalistyczne” oraz podstawić, jako mówcę aparatczyka, który wykorzystuje okres powszechnej krytyki rządzącego aktualnie aparatu jedynej właściwej partii. I okazuje się, że pasuje jak ulał! I jeszcze w kilku kolejnych zdaniach dodaje nam Pan tego orzełka w koronie, czyli chrześcijaństwo w korzenie abyśmy poszli za Panem. Poczekam, co będzie dalej. Na razie zostaję gdzie jestem wraz z tymi, którzy uważają rządzące elity za zdrajców i z tymi, którzy Pomnik Smoleński pod Pałacem Namiestnikowskim uważają za oczywistą decyzję polskiego państwa. MarkD's blog

Jan Tomasz Gross i nowoczesny liberalizm – Marek Jan Chodakiewicz

Jedną z naczelnych zasad klasyków strategii jest to, by nigdy nie przyjmować bitwy na warunkach nieprzyjaciela. Natomiast jedną z podstawowych zasad przedsiębiorczości jest to, by nie pomagać w reklamowaniu konkurencji. Tak uczą i w West Point i w Harvard Business School. Niestety, ktoś nie przerobił lekcji, bo właśnie bractwo prawicowo-patriotyczne zgodnie rzuciło się na najnowsze dzieło Jana Tomasza Grossa (napisane wraz z byłą małżonką Ireną Grudzińską-Gross) Złote żniwa. A praca ta jeszcze nawet nie wyszła. A już jest darmowy szum. Jest to smutne, bo oznacza, że strona konserwatywna, narodowa i wolnościowa jest zdolna tylko do reakcji. Trudno oczekiwać od niej czegoś konstruktywnego, dynamicznego czy ofensywnego. Temat wywołany, panowie szlachta zmobilizowani, bicie piany odchodzi, chociaż zdarzają się też głosy konstruktywnej krytyki. Teraz będę marudził. Już ze dwa lata temu ostrzegałem, co się święci, radziłem przygotować się. Nawet IPN nawalił, może dlatego, że śp. Janusza Kurtyki zabrakło. A tymczasem trzeba było przygotować się i opublikować własną pracę, najlepiej w przeddzień kampanii marketingowej tolerancjonistów. A tu było odwrotnie. Siły tak zwanego postępu spokojnie zrobiły, co im się podobało. Ogłosiły otwarcie swoje intencje. Na samą informację o Złotych żniwach zrobił się zgiełk. Naturalnie wywołała go strona postępowa. Są to podstawy propagandy, podstawy przedsiębiorczości i podstawy reklamy. Jest to klucz do komercyjnego sukcesu poprzez stworzenie mitu produktu, zanim jeszcze znajdzie się na rynku. A popyt już jest. Dlatego szkoda, że w ogóle o tym gadamy. Ale w tej chwili nie mamy już właściwie wyjścia, bo brak reakcji oznaczałby chowanie głowy w piasek i oddanie pola bitwy przeciwnikowi. Niestety to, co mamy teraz, jest nie tylko walką na warunkach przeciwnika, (bo to on narzucił temat i dyskurs); to nie tylko reklamowanie jego produktu (cieszy się też i jego katolewicowy wydawca), ale również darmowa korekta pracy Złote żniwa (cieszy się autor i jego redaktorzy). Krytycy, bowiem już wyłapali najwstydliwsze wpadki, które redaktorzy poprawili. Ale nie zawsze. Na przykład – mimo tego, że autor wymienia pracę wybitnego specjalisty od Podlasia, Mariusza Bechty – trudno uwierzyć, że ją czytał, bowiem robi podstawowe błędy, w tym i w geografii (nie napiszę, co, by zobaczyć za miesiąc, czy w wydaniu, skorygowano błąd, czy zostawiono). Ponieważ w tej chwili nie będziemy poprawiali błędów, zastanówmy się lepiej nad implikacjami międzynarodowymi tego typu dyskursu „naukowego”. Wyniki takiej propagandy już są. W najbardziej ekstremalnym przypadku zasztyletowano w Londynie Polaka, dziewiętnastoletniego Marcina Biłaszewskiego (BBC, 7 luty 2011, http://www.bbc.co.uk/news/uk-england-london-12383458), a morderca wykrzykiwał przed zbrodnią, że jest winą Polaków, że miała miejsce II wojna światowa”. A na co dzień amerykańskie dzieci myślą, że naziści to Polacy, którzy przeprowadzili eksterminację Żydów. Widać to często zarówno w rozmaitych badaniach jak i codziennym życiu małych Amerykanów polskiego pochodzenia, którym rówieśnicy dokuczają na lekcjach i na przerwach. A tolerancjoniści nad Wisłą powinni jeszcze bardziej się ucieszyć, bowiem niedługo będzie rocznica słynnego filmu Holocaust, w którym polscy żołnierze rozstrzeliwali Żydów dla Niemców, a telewizja amerykańska szykuje uroczyste projekcje tego wiekopomnego obrazu. Polskie obozy koncentracyjne zdobią większość wielkich tytułów prasowych. Proszę poszukać, już z naszych powierzchownych kwerend wynika, że największą grupą tematyczną doniesień prasowych, w których użyte jest słowo polskie bądź Polska to naturalnie polskie obozy koncentracyjne. Warto by na ten temat zrobić dokładne badania. Polonia zachodnia walczy z tym zjawiskiem od kilkudziesięciu łat. Do niedawna tak zwany mainstream postpeerelu uważał domaganie się, by przeciwdziałać temu trendowi to nacjonalizm i paranoja, a niekiedy wręcz antysemityzm. Teraz to się powoli zmienia, do akcji protestacyjnej przyłączyła się Rzeczpospolita Polska, a nawet jej MSZ. Może w końcu ktoś z tak zwanej elity skapował, że zła prasa negatywnie wpływa na business. Jak polskie obozy koncentracyjne, no to trudniej o inwestorów. I trudniej sprzedać polskie produkty za granicą. No, może są wyjątki. Otóż w świecie muzułmańskim, szczególnie arabskim, Polska jest raczej popularna. I to nie tylko z powodu polskich inżynierów i lekarzy, którzy tam przez dziesięciolecia pracowali, ale głównie z powodu kiepskiej prasy i tych nieszczęsnych polskich obozów koncentracyjnych. Wizerunek polski i Polaków jest przecież jednoznaczny: to zbrodniczy i patologiczni antysemici. To musi się na BliskimWschodzie i gdzie indziej w świecie islamu bardzo podobać. Kto wie, może dzięki prozie Jana Tomasza Grossa Polska osiągnie bezpieczeństwo energetyczne? Zainspirowani przez autora Arabowie z wdzięczności skierują strumień ropy i gazu nad Wisłę. No przecież już budują meczet w Warszawie. Chyba nie po to, aby łącznie z pewnym katolewicowym wydawnictwem organizować czytanie trylogii: Sąsiedzi, Strach i Złote żniwa. Na razie – oprócz triumfującego islamu – idzie liberalna era skundlenia, gdzie do dobrego tonu należy wyszydzanie siebie samych i swojej historii oraz wieczna czołobitność poprzedzona tresurą bicia się w piersi za „nasze i wasze winy”. Nota bene operacja skundlenia jest przeprowadzana po to, aby poniżyć dumę narodową i wymusić na Polakach doszlusowanie do norm międzynarodowych świata zachodniego. Tam przecież zanik godności na rzecz poprawności politycznej zaszedł już bardzo daleko. I takim bydłem łatwiej się rządzi, jak pokazują sukcesy Unii Europejskiej. Tylko w USA to się nie udaje, bowiem – tak jak w Polsce – około 50% społeczeństwa zachowało jeszcze odruchy tradycjonalizmu i patriotyzmu. Tresura trwająca od kontrkulturowej rewolucji lat 60. w Ameryce jeszcze nie dała oczekiwanych rezultatów. Próbuje się więc dalej. W tym kontekście jasne jest, że Złote żniwa to kolejna salwa na cześć nowoczesnego liberalizmu. Naturą liberalizmu, jak każdego innego systemu ideowego, jest dążenie do zdobycia i utrzymania władzy. Przy tym założeniem klasycznego liberalizmu było zezwolenie na pluralizm opinii przy jednoczesnym forsowaniu własnej opcji. Jednak liberalizm nowoczesny odstawił do lamusa Johna Stuarta Milla i lorda Actona, a zastąpił ich Michaelem Foucaltem i Richardem Rotry. W ramach przesyconego moralnym relatywizmem dyskursu postmodernistycznego nowocześni liberałowie preferują badania „krytyczne”. Polegają one na dekonstrukcji tradycyjnych absolutów logocentrycznych, na których oparta jest cywilizacja zachodnia, i zastępowania ich nihilistycznym totalitaryzmem politycznej poprawności. Nowocześni liberałowie stosują przy tym moralny szantaż, aby sparaliżować wolę przeciętnego, coraz bardziej zsekularyzowanego inteligenta i zmusić go albo do aktywnej afirmacji liberalnych herezji, albo do pasywnej samoobrony. Moralny szantaż polega na takim prowadzeniu postmodernistycznej operacji dekonstrukcji, aby wszystko, co tradycyjne, wydawało się ohydne. Przy tym nowocześni liberałowie wnoszą na ołtarze jedynie słuszną interpretację rzeczywistości, w tym i historii, histerycznie i zazdrośnie strzegąc jej politycznie poprawnych kanonów, niszcząc i odsądzając od czci i wiary kogokolwiek, kto ośmielił się kwestionować ich interpretacje. Tym samym nowoczesny liberalizm jawi się – według określenia Jonaha Goldberga, – jako liberalny faszyzm. Nowoczesnym liberałom nie chodzi o naukę ani o prawdę. Chodzi o utrwalenie ładu liberalnego w Polsce. A to oznacza wtopienie w kulturę polską elementów sprzecznych z tradycją zachodnią, a promowanych jako podstawa nowoczesnego liberalizmu. Nowoczesny liberalizm nakazuje między innymi nadmiernie krytycznie podchodzić do rozmaitych większości: wyznaniowych, etnicznych czy kulturowych. W niektórych ekstremalnych przypadkach mamy wręcz do czynienia z nienawiścią narodową. Z drugiej strony jednak nowoczesny liberalizm oparty jest na hołubieniu mniejszości, tak zwanego Innego (The Other). Poniżanie kultury większości metodą insynuowania jej prawdziwych czy wydumanych zbrodni dokonanych na mniejszościach jest doskonałą metodą sparaliżowania większości narodowej i objęcia rządu dusz. W tym sensie w Polsce granie kartą żydowską jest po prostu instrumentalizmem. Nie chodzi o Żydów ani o prawdę o ich męczeństwie. Chodzi o władzę. Pisałem o tym już dawno temu w książce “Ciemnogród? O prawicy i lewicy”. A zatem przeprowadzona z opisanego punktu widzenia naukowa, logocentryczna i empiryczna debata o Złotych żniwach mija się z celem. Jest to jak zwoływanie konsylium wybitnych chirurgów po tym, gdy wiejski konował porąbał już pacjenta i nakazuje innym konowałom stosowanie takiego samego typu „kuracji” w podobnych przypadkach. Konowałów jest przecież więcej na świecie niż wybitnych chirurgów. Ci pierwsi wygrają każdy uczciwy wyścig z tymi drugimi. Już na początku użalaliśmy się nad brakiem rozeznania taktycznego i komercyjnego, nad łamaniem zasad, nad zakazem przyjmowania bitwy na warunkach nieprzyjaciela i nad zakazem reklamowania produktów konkurencji. Ale jest też i w wojnie, i w przedsiębiorczości taka zasada, aby wyzyskać propagandę i reklamę wyrobów konkurencji, aby tym łatwiej wjechać na pole bitwy i na rynek ze swoim produktem. Co zamierzamy zrobić, wydając książkę pod tytułem Złote serca czy złote żniwa?

Marek Jan Chodakiewicz

Katastrofa smoleńska – zapętlenie polityczne – ks. prof. Czesław S. Bartnik Śmierć Polaków zdążających 10 kwietnia 2010 r. na uroczystość 70-lecia Katynia nie była daremna historycznie, lecz owocuje dla Polski otrzeźwieniem, duchową przemianą i odrodzeniem Człowiek niebędący świadkiem owych wydarzeń z bliska, nieuczestniczący w zespołach badawczych tej straszliwej katastrofy i niebędący specjalistą od lotnictwa nie wniesie nowego materiału dowodowego na temat przyczyn katastrofy. Ale każdy może i powinien wyrobić sobie ogólny pogląd na podstawie całości dotychczasowych danych, informacji, przekazów i interpretacji. Przy takim tworzeniu poglądu ogólnego na pierwszy plan wysuwa się jednak nie tyle strona rzeczowa, ile raczej dziwne zapętlenie o charakterze politycznym i propagandowym. Cała dzisiejsza mentalność społeczno-polityczna nie kieruje się prawdą obiektywną, lecz tylko własną korzyścią. Katastrofa smoleńska, w której zginął prezydent Lech Kaczyński, generalicja natowsko-polska i kwiat ludzi z PiS, była – mówiąc brutalnie – politycznie korzystna i dla władz rosyjskich, którym Kaczyński nie chciał się podporządkować, i dla polskich władz PO, które – wraz z SLD – walczyły z prezydentem o wszechwładzę w kraju. Ale ze względu na okoliczności była – i jest – bardzo groźna dla obu stron ze względu na narzucające się spontanicznie podejrzenie o takie czy inne ich przyczynienie się do niej. Toteż sprytniejsi politycznie i dyplomatycznie Rosjanie postanowili od razu katastrofę tę zneutralizować, odsuwając od siebie podejrzenia, a nawet zutylizować na swoją korzyść, narzucając stronie polskiej swój sposób postępowania i interpretacji, stawiając w grze możliwość zerwania stosunków między krajami. Bez przesądzania, jakie były przyczyny katastrofy, strona rosyjska wyreżyserowała od razu tryb dochodzenia: narzuciła niekorzystną dla nas konwencję chicagowską, zagrała po kuglarsku dwoma statusami lotu: raz że cywilny, drugi raz że wojskowy, narzuciła prymat, niemal wyłączność, badań tylko ze swojej strony, stronę polską dopuszczając jedynie wybiórczo i wtórnie, zasugerowała od razu część członków do komisji polskiej i zdecydowała, że wyniki dochodzeń polskich mają być utrzymane w tajemnicy aż do zakończenia dochodzeń rosyjskich. W celu większej sprawności na czele komisji rosyjskiej stanął premier Władimir Putin. Jednak szefem komisji polskiej w kraju nie został premier Donald Tusk. Strona polska nie zażądała powołania komisji prawdziwie międzynarodowej. Podobno Bogdan Klich proponował zwrócić się do NATO, ale Tusk nie zgodził się, bo chciał w ten sposób podkreślić całkowite zaufanie do Rosji. I w tym był grzech pierworodny całej procedury. Żeby zrzucić z siebie choćby część winy, a stąd i podejrzeń, w związku z konfliktem, co do uroczystości katyńskich, z góry postanowiono obarczyć główną winą Kaczyńskiego i pilotów. O tym, jak bardzo pomylił się premier Donald Tusk, może świadczyć fakt, że dziś pewni Rosjanie piszą, iż gdyby to był zamach, to dokonany przez samych Polaków, przez polskich terrorystów. Oto mentalność polityczna niektórych Rosjan.

Zapętlenie po stronie rosyjskiej Nierefleksyjne czynniki polskie nie zrozumiały, że rosyjska interpretacja tragedii smoleńskiej nie mogła być – niejako z natury – bezstronna i obiektywna, i musiała być bez względu na prawdziwe przyczyny tylko jedna: cała wina leży po stronie załogi samolotu Tu-154M. I to stanowiło kod całej interpretacji.

A zatem stronie rosyjskiej “wyszło”, że załoga lądowała w mlecznej mgle, mimo odsyłania jej na inne lotnisko, ale nie rozumiała języka rosyjskiego. Nasi piloci lądowali pod naciskiem nieodpowiedzialnego prezydenta Lecha Kaczyńskiego, który był bezwzględny, nienawidził Rosji i kierował się butą polską. Spóźniwszy się ponad pół godziny na samolot w Warszawie, naciskał na lądowanie przez gen. Andrzeja Błasika. Potem MAK dodał, że gen. Błasik był pijany. Całą tę diagnozę Rosjanie postawili już ok. godziny po katastrofie i zaraz podchwycił ją też min. Radosław Sikorski, który, broniąc najwyższej pozycji Tuska w stosunkach z Rosją, nalegał na prezydenta, żeby nie urządzał drugiej części uroczystości katyńskich. Rosjanie założyli winę tylko pilotów polskich, bo katastrofa zdarzyła się na terytorium Federacji Rosyjskiej, i to w czasie gier politycznych przeciwko prezydentowi Kaczyńskiemu. Przecież od razu rodziło się podejrzenie, że był to zamach rosyjski. I takie też podejrzenie szybko się rozpowszechniło na Ukrainie, na Białorusi, w Rumunii, nawet w Izraelu, no i wśród bardzo wielu Polaków. Mówiono przy tym, że dokonały tego albo władze rosyjskie, albo jakieś jednostki terrorystyczne, wojskowe czy zewnętrzne, nad którymi Putin nie panuje. Byłoby źle dla Rosji również wtedy, gdyby wyszło, że zawiodły jakieś urządzenia w samolocie (w marcu 2011 r. Rosjanie oświadczyli, że wycofają do 1 lipca tego roku wszystkie maszyny Tu-154 z użytku z powodu pewnych wadliwych konstrukcji), to powstałby zarzut, że Rosjanie źle niedawno naprawili ten samolot w Samarze w zakładzie, notabene związanym i z Putinem, i z Tatianą Anodiną. Groziłoby to procesem o wielomilionowe odszkodowanie. Gdyby z kolei przyczyny katastrofy leżały po stronie lotniska Siewiernyj lub jakichś pomyłek komunikacyjnych, choćby tylko częściowo, to padłoby również oskarżenie, że trzy dni wcześniej lądowanie Tuska i Putina było specjalnie przygotowane, a lądowanie załogi prezydenckiej albo zaniedbane bezmyślnie, albo zorganizowane tak umyślnie, co znowu rodzi podejrzenie o zamach. Dlatego później i minister Siergiej Ławrow, i prezydent Dmitrij Miedwiediew (6 grudnia 2010 r.) w czasie swych “uspokajających” nas wizyt w Polsce dosyć wyraźnie postulowali, żeby wyniki naszej komisji i prokuratury “nie były inne” niż wyniki MAK i komisji Putina. A kiedy premier Tusk po opublikowaniu raportu MAK wyraził się o nim krytycznie – choć tylko dla propagandy – to Rosjanie wymierzyli mu policzek, oświadczając, że i MAK, i komisja Putina swoje prace już definitywnie zakończyli, a nawet premier Putin, jak się wydaje, wzgardził Tuskiem i zwrócił się ku prezydentowi Bronisławowi Komorowskiemu, który wyniki raportu MAK w całości pochwalił. I podobnie prezydent postępuje nadal. Ambasador tytularny w Moskwie, notabene PRL-owski szpieg, pracujący przez wiele lat przeciwko Watykanowi, Tomasz Turowski, organizował cały przylot delegacji polskiej na lotnisku, a II sekretarz ambasady polskiej w Moskwie Grzegorz Cyganowski polecił Rosjanom, żeby fotoreporterowi Sławomirowi Wiśniewskiemu odebrali wszystkie materiały, które zebrał na lotnisku tuż po katastrofie. Piękną natomiast kartę zapisała ludność rosyjska, która żałowała zabitych jak członków swojej rodziny i spieszyła z wszelką pomocą Polakom i służbom rosyjskim. Ludzie tacy budzą nadzieję, że stosunki rosyjsko-polskie mogą być bardzo przyjazne i serdeczne, pozbawione politycznej niemoralności. Aby zabezpieczyć swą tezę i ustalenia, Rosjanie poczynili pewne brutalne posunięcia. Ukryli, że obsługa lotniska była nieskoordynowana, a nawet wprowadzała pilotów w błąd aż do ostatniego momentu, podając, że są “na kursie i na ścieżce”. Rosjanie nie dopuszczali potem do szczątków samolotu i nie pozwalali robić zdjęć. Następnie maszynę dokumentnie niszczyli, nie wiadomo też, co się stało z kokpitem. Do dziś nie chcą zwrócić ani wraku, ani oryginałów czarnych skrzynek, a ich kopie są w wielu miejscach źle odczytane przez MAK albo zarówno one, jak i inne dane, są jakoś manipulowane. Przez kilka miesięcy nie chcieli dopuścić do miejsca katastrofy grupy polskich archeologów, którzy dopiero jesienią odkryli jeszcze wiele drobnych fragmentów szczątków ludzkich oraz pięć tysięcy przedmiotów. A nasza minister Ewa Kopacz dała się łatwo oszukać, że Rosjanie przekopali teren na głębokość metra. Nie został zwrócony satelitarny telefon prezydenta, mimo obietnicy. MAK nie odpowiedział na 200 polskich zapytań. Wszystko to jest konsekwencją obronnej, założonej z góry tezy, że katastrofę spowodowali wyłącznie Polacy. Nikt roztropny nie mógł oczekiwać tezy innej, kiedy oddano całą sprawę w ręce Rosjan.

Polskie zapętlenie polityczne Dla większości zdrowo myślących Polaków głęboko oburzające jest, że nasze czynniki rządzące z prezydentem na czele, a także liberałowie i SLD, przyjęli w całości tezę rosyjską i rozwinęli całą działalność i propagandę, żeby tę tezę uwiarygodnić; drobne zastrzeżenia są wysuwane tylko dla pozoru obiektywizmu. Dlaczego tak postąpiły i nadal postępują? Dla czynników polskich, tak jak i dla Rosjan, z góry wykluczony jest jakikolwiek zamach, bo to doprowadziłoby do zerwania stosunków polsko-rosyjskich i w konsekwencji do obalenia rządów rusofilskich Tuska, Komorowskiego i Sikorskiego, nawet gdyby to był jakiś pozarządowy spisek. Podobnie znaczna korekta “ustaleń” rosyjskich oznaczałaby atak na Putina i na Rosję. Nawet gdybyśmy stwierdzili, że wina leży po stronie obsługi lotniska lub organizatorów przylotu po stronie rosyjskiej, byłby to atak na armię rosyjską, która wciąż rządzi się nieodpowiedzialną pychą imperialną, co rzucało się w oczy w przypadku brutalnych gróźb pod adresem Polski, gdy miała u nas być umieszczona tarcza antyrakietowa. Rząd chce, zatem uwiarygodnić tezę rosyjską o winie pilotów i przypuszcza szeroki i wredny atak zarówno na polską załogę samolotu, jak i anonimowo na 36. Specjalny Pułk Lotnictwa Transportowego, który rzekomo słabo szkolił pilotów i nawet nie miał symulatorów do Tu-154M. I liczni lizusi wojskowi podjęli ochoczo samokrytykę. Opozycja chciała min. Bogdana Klicha wyrzucić – za zaniedbania, za rozwalenie armii w ogóle, za oddanie 1/3 budżetu dla ministra finansów itd. Jednak zdymisjonowanie Klicha, który tylko wiernie służył we wszystkim premierowi, prowadziłoby w konsekwencji do usunięcia całego rządu wraz z premierem.

Ale okazało się rzeczą prawdziwie tragiczną, że gdy w jakiś czas po katastrofie obudził się u przysypiających Polaków patriotyzm i gdy otworzyły się im szerzej oczy, że niewybredne ataki rządu, PO, SLD, marszałka Komorowskiego i licznych liberałów na Kaczyńskiego były w gruncie rzeczy atakami na nasz patriotyzm, na klasyczną polskość i przywiązanie do niepodległości, to władze podjęły wielką akcję przeciwko wszelkiej orientacji patriotycznej, polskiej i niezależnej od Niemiec, Brukseli, Rosji. W ogóle władze wpadły w panikę, że stracą wszystko, i postanowiły wszelkimi środkami osłabiać, a nawet próbować niszczyć: PiS, “Solidarność”, tradycję narodową i Kościół katolicki, który jest jednym z podstawowych nośników polskości, bo to wszystko miało im zagrażać. Robią, zatem wszystko, żeby zatrzeć znaczenie wydarzenia smoleńskiego i zamienić je tylko w zaduszkową pamięć. Podkopywać dalej PiS i obecną “Solidarność”. Nie wiązać katastrofy smoleńskiej z krzyżem i patriotyzmem, w ogóle krzyż należy wyrzucić z forum publicznego. Do medialnych dyskusji możliwie nie dopuszczać zdecydowanych katolików i patriotów, zwłaszcza z PiS. Inne zdania niż rosyjskie są szyderczo wyśmiewane, co może być przygotowaniem do ogłoszenia wyników polskiego śledztwa. W ogóle do komentowania wielkich wydarzeń w telewizji bierze się często tylko wrogów PiS i patriotów “inaczej”. Kaptowane są szybko rodziny ofiar odszkodowaniem w wysokości 250 tys. zł i obietnicą na więcej, żeby tylko o katastrofie było ciszej. Popierając tezę rosyjską, atakuje się gen. Andrzeja Błasika, jakoby tuż przed startem samolotu zgromił kapitana Arkadiusza Protasiuka, który rzekomo nie chciał lecieć ze względu na złą pogodę w Smoleńsku, co jednak okazało się tendencyjnym oszustwem wrogów prezydenta Kaczyńskiego. Nie brakuje wypowiedzi publicznych, “żeby Jarosław Kaczyński leczył się psychicznie”. I nikt nie jest za to karany, bo “liberałom wszystko wolno”. Grzegorz Miecugow ostrzegał w TVN, że “budzą się demony polskiego patriotyzmu”, inni mówili, że Lech Kaczyński to samobójca. Teraz pomawia się śp. prezydenta, że bezprawnie ułaskawił współpracownika swego zięcia, choć ten miał tylko karę w zawieszeniu i winę odpłacił. Zespół parlamentarny ds. zbadania katastrofy smoleńskiej pod przewodnictwem posła Antoniego Macierewicza jest oskarżany o głupotę lub nawet zdradę, gdyż szuka dowodów obiektywnych, niezależnych od MAK i od Rosji. W takiej sytuacji przeróżni liberalni pseudointeligenci dowodzą w mediach, że największe postacie Polski, jak Mikołaj Kopernik, Fryderyk Chopin, Maria Skłodowska-Curie i inni to byli rozpustnicy i ludzie wysoce niemoralni, jakby “naukowym” zadaniem Polski współczesnej był społeczny masochizm, czyli samodręczenie się i samohańbienie. W ogóle życie ideowe, moralne i duchowe trapi jakaś społeczna choroba socjopsychiczna, której przyczyną jest odrzucenie wielkiego dziedzictwa ludzkości wraz z religią. Usunięcie Krzyża Pamięci sprzed Pałacu Prezydenckiego przez prezydenta Bronisława Komorowskiego ośmieliło bardzo SLD, ateistów, liberałów i różnych mętów w ich atakach na Kościół. Przy tym oskarża się jedynie Kościół katolicki, a schlebia się innym wyznaniom mniejszościowym. Wielką przestrzeń społeczną i swobodę zdobyli Janusz Palikot i SLD, żądający całkowitego wyrzucenia Kościoła z forum publicznego, zerwania konkordatu i zmiany Konstytucji. Wyszukuje się na siłę skandale wśród duchownych i świeckich katolików, cały Kościół ogłasza się jako przestarzały i grzeszny, tylko różnych eksksięży, choćby słabych umysłowo, traktuje się jako geniuszy i natchnionych reformatorów. Prezydent coraz częściej odznacza, a także wprowadza na scenę polską jednostki i całe ugrupowania patriotyczne “inaczej” i antykościelne, odsuwając jednocześnie patriotów w ogólnym znaczeniu. Ostatnio doszło do rozwiązania Komisji Majątkowej, która zajmowała się – bez ciągnących się przez dziesięciolecia rozpraw sądowych – odzyskiwaniem nieruchomości i ziemi zagrabionych Kościołowi przez komunistów, choć Komisja jeszcze nie zakończyła swoich prac. Przy tym media przeważnie nie mówią, że “państwo oddało mienie Kościołowi”, lecz że je “przekazało”, tak jakby darowało. I nazywają Kościół “pazernym”, tak jakby te rzeczy ukradł państwu. Oczywiście, nie zarzuca się tego ani żydom, ani prawosławnym, ani protestantom. Pewien członek SLD oskarża nawet katolików, że zagrabili bezprawnie mienie Kościoła katolickiego po Niemcach na Ziemiach Odzyskanych, choć zostało ono przekazane legalnie przez władze PRL, i jakby sugeruje, żeby katolicy “zwrócili” je państwu lub zapłacili za nie, bo “Kościół jest bogaczem”. Tak to nienawiść do religii prowadzi wprost do obłędu. Taka nienawiść występuje u nas coraz częściej. A liberałowie i ateiści boją się panicznie wiązania przez katolików wiary z życiem społeczno-politycznym. I tak usunięcie katastrofy smoleńskiej poza nawias na teren zwyczajnych przypadków i nonsensów historycznych musiało się związać niejako z konieczności z pewnym antypolonizmem i antykatolicyzmem.

Co będzie dalej? Trudno przewidzieć na pewno, co będzie dalej z interpretacją oficjalną przyczyn katastrofy smoleńskiej. Na razie niepokoją nas pewne zachowania komisji polskiej i prokuratury wojskowej: niejasny skład osobowy, trzymanie danych i ustaleń w ciągłej tajemnicy i puszczanie tylko od czasu do czasu jakichś balonów, czy to próbnych, czy psychoterapeutycznych, a przede wszystkim brak dostępu Polaków do autentycznych i pełnych dokumentów. Ogólnie jednak wydaje się, że polskie wyniki dochodzeń będą zgodne w istocie z rosyjskimi, czyli z raportem MAK. Z naszej strony mogą być tylko dodane jakieś zabiegi kosmetyczne. Takie, bowiem są aluzje i premiera, i prezydenta o “szczerości aż do bólu”. Ostatnio wskazuje też na to oskarżenie przez prokuraturę wojskową pilotów, Jaka-40 za to, że wylądowali z dziennikarzami na lotnisku Siewiernyj tuż przed przewidywanym lądowaniem Tu-154M, również w trudnych warunkach. A więc wina ma leżeć tylko po stronie pilotów. Jest, zatem obawa, że obecne czynniki polskie przyjmą wersję rosyjską bez otrzymania wraku samolotu i innych oryginalnych dokumentów, na co zresztą władze polskie mogły się z góry zgodzić w tajnej umowie z Rosjanami, bo nie żądają takiego zwrotu. Ale większość społeczeństwa niepartyjna i nieliberalna staje się już coraz bardziej podejrzliwa i ogłoszenie takiej wersji może wywołać duże wzburzenie. Toteż chyba, dlatego premier zastrzegł sobie rolę cenzora i on ma decydować, co podać do wiadomości, a co nie. Termin ogłoszenia polskiego raportu staje się jakiś płynny. Widać, że rząd, który już zna wyniki, ma problem.

Jeśli podano by przed 10 kwietnia, że winni są tylko polscy piloci, gen. Andrzej Błasik i prezydent, to w rocznicę katastrofy może dojść do poważnych protestów, a na jesieni PO mogłaby przegrać wybory. Problem ten czują też przewodniczący komisji dochodzeniowej i szef MSWiA Jerzy Miller. Wprawdzie Tomasz Tomczykiewicz z PO zaświadczył o jego obiektywizmie, ale zbyt oryginalnie, mówiąc, że “Miller będzie obiektywny, to człowiek uczciwy, bo nie należy do żadnej partii”, z czego wynika, że ludzie partyjni nie są obiektywni ani uczciwi. A zatem Miller przesuwa termin ogłoszenia wyników poza 10 kwietnia, pozorując to jeszcze koniecznością jakichś eksperymentów z samolotem, choć wynik tego eksperymentu zapewne jest już znany. Ale i po 10 kwietnia problem będzie trudny. Nadal zgoda na wersję rosyjską grozi przegraniem wyborów na jesieni. Dlatego nie jest wykluczone, że termin ogłoszenia wyników, przynajmniej pełnych, będzie ciągle obiecywany i przesuwany na czas po wyborach. A i potem, jeśli społeczeństwo będzie spokojne, a PO znów wygra, to będzie kontynuowana obecna akcja spychania kwestii katastrofy w niepamięć. Pomogą w tym Rosjanie, którzy może przez 10, 20 lub więcej lat będą zwlekali z oddaniem szczątków samolotu i innych dokumentów, dowodząc, że dochodzenie jeszcze trwa i taka była pierwotna umowa. Sytuacja może się zmienić, jeśli zmienią się władze i w Polsce, i w Rosji. Ciekawe, że są pewne znaki, iż faktyczni rządcy Polski, jak się wydaje, chcą odsunąć Tuska od władzy, bo po zrujnowaniu Polski nie będą już mieli z niego korzyści. Nam pozostaje rozwiązanie problemu katastrofy smoleńskiej, a także ratowanie Polski przed ruiną gospodarczą, polityczną i duchową przez odpowiednie wybory. Zdaje się, że śmierć Polaków zdążających 10 kwietnia 2010 r. na uroczystość 70-lecia Katynia nie była daremna historycznie, lecz owocuje dla Polski otrzeźwieniem, duchową przemianą i odrodzeniem.

Ks. prof. Czesław S. Bartnik

Gilowska: rządy Tuska to czas zmarnowany dla Polski - Rządy Tuska to czas zmarnowany dla Polski. Rząd PO-PSL przez cały 2008 rok – rok dobrej koniunktury – traktował finanse państwa bardzo lekkomyślnie. Usiłował nawet ulepszać dobre prognozy z lat poprzednich np. na wiosnę 2008 r. poinformował Komisję Europejską, że będzie jeszcze lepiej do tego stopnia, że w 2011 r. w naszych finansach publicznych będzie nadwyżka. Wygląda na to, że ten rząd padł ofiarą swoich własnych złudzeń. Donald Tusk do wiosny 2009 r. ciągnął na iluzjach, a od lata 2009 r. ciągnie na długach – powiedziała w pierwszej części rozmowy dla Onet.pl Zyta Gilowska. Z prof. Zytą Gilowską - członkinią Rady Polityki Pieniężnej, byłą wicepremier i minister finansów za rządów PiS, byłą wiceprzewodniczącą PO - rozmawia Jacek Nizinkiewicz. Jacek Nizinkiewicz: Jak ocenia pani rządy swojego byłego "brata"? Zyta Gilowska: To jest zmarnowany czas dla Polski.

- Trzy i pół roku rządów PO-PSL uważa pani za zmarnowany czas dla Polski? - Tak.

- Przypomina mi pani Lecha Wałęsę, który mówił, że prezydentura Aleksandra Kwaśniewskiego była czasem zmarnowanym dla Polski. - Akurat tak nie uważam. Aleksander Kwaśniewski był zręcznym prezydentem, który umiejętnie potrafił realizować swoje cele polityczne.

- A Donald Tusk nie jest zręcznym premierem i nie realizuje swoich celów politycznych? - Ale ja nie wiem, jakie są jego cele polityczne.

- Po trzech i pół roku rządów PO-PSL nie zna pani priorytetów rządu Tuska? - Nie znam i nie sądzę, że tylko ja tej wiedzy nie mam. W przypadku Aleksandra Kwaśniewskiego wiedziałam dobrze, jakie są priorytety jego prezydentury, a w przypadku premierostwa Donalda Tuska nie wiem.

- Teksty Donalda Tuska w "Gazecie Wyborczej": "Metoda małych kroków" i "Trzecia fala nowoczesności" nie doinformowały i nie przekonały panią? - Nie, metoda małych kroków została sformułowana ex post, to propaganda. Zostawiłam rządowi Donalda Tuska "jedwabną poduszkę", ale jedwab jest delikatny i się przetarł. Bardzo to ich zdziwiło. Rząd Donalda Tuska przez cały 2008 rok – rok dobrej koniunktury – traktował finanse państwa bardzo lekkomyślnie. Usiłował nawet ulepszać dobre prognozy z lat poprzednich np. na wiosnę 2008 r. poinformował Komisję Europejską, że będzie jeszcze lepiej do tego stopnia, że w 2011 r. w naszych finansach publicznych będzie nadwyżka. Wygląda na to, że ten rząd padł ofiarą swoich własnych złudzeń. To już drugi przypadek w ostatnich latach, poprzednio w pułapkę własnych iluzji - w sprawie powszechnych oświadczeń majątkowych - wpadł ówczesny wicepremier Grzegorz Kołodko. Okazuje się, że Donald Tusk też nie jest profesjonalnym iluzjonistą. Prawdziwy iluzjonista nie nabiera się na własne sztuczki.

- Tusk politycznym Copperfieldem? - Inaczej. David Copperfield "znikał" lokomotywę lub nawet Statuę Wolności, ale w rzeczywistości stały one nadal. Natomiast Donald Tusk "znika" na trwałe, niestety. Budzimy się i patrzymy – a tu faktycznie, nie ma. Zniknięte. Najpierw zniknięte obietnice i zapewnienia, a potem pieniądze.

- Jeśli jest tak jak pani mówi i rząd Tuska żywił się i karmił społeczeństwo iluzjami, to jakim cudem przez trzy i pół roku ma tak dobre notowania? - Donald Tusk do wiosny 2009 r. ciągnął na iluzjach, a od lata 2009 r. ciągnie na długach. Mamy dramatyczny przyrost państwowego długu publicznego. Chyba ludzie nie zdają sobie z tego sprawy, ale dług publiczny wzrósł o prawie 60 proc. przez trzy lata rządów PO-PSL. Po ’89 takiego numeru nie wykręcił żaden inny rząd.

- Zapomniała pani, że na świecie był kryzys finansowy i Polska musiała się jakoś ratować? Przecież dzięki rządom Tuska Polska okazała się zieloną wyspą na mapie Europy, mimo że sytuacja gospodarcza i polityczna na świecie była "niewesoła". - Co to znaczy "jakoś"? Sytuacja gospodarcza i polityczna na świecie nadal jest niewesoła, moim zdaniem jest nawet mniej "wesoła", niż była w 2009 r., tylko panika zmalała. A od kiedy to wolno za pieniądze obywateli futrować swoje własne iluzje?!

- Niechże pani odda sprawiedliwość swojemu byłemu partyjnemu koledze, że kryzys finansowy udało mu się pokonać. - Kryzys finansowy nadal trwa, teraz przechodzi do finansów państwowych. Faktem jest, że pierwsze uderzenia kryzysu pokonaliśmy dzielnie…

- Jednak może pani pochwalić Donalda Tuska. - … ale to nie była dzielność Donalda Tuska, tylko to była dzielność Polaków plus własna elastycznie reagująca waluta, plus relatywnie niski udział eksportu w PKB, plus podbicie konsumpcji indywidualnej poprzez uprzednie obniżki podatków i danin publicznych i to była ta dzielność. Dzielność rządu polegała na tym, że w trakcie burzy stał na bujającym się pokładzie okrętu i miał dumną minę. A i to, jak pamiętam, nie zawsze się udawało.

- Tusk miał powody do dumnej miny, bo okazało się, że najlepiej w UE poradziliśmy sobie z kryzysem finansowym. - Kryzys finansowy się skończył? Nie sądzę. Oceniajmy "po owocach".

- I zaraz mi pani powie, że wysoka cena za zakupy Jarosława Kaczyńskiego to też wina Tuska? - Dlaczego? Zakupy Jarosława Kaczyńskiego były tanie.

- 55 zł za kilka podstawowych produktów to mało? - To były zakupy w zwykłym sklepie, a nie w luksusowym butiku lub delikatesach. Więc na poziom cen mnie pan nie nabierze, przecież jestem wieloletnią gospodynią domową (śmiech).

- Ale czy podwyżka cen to wina rządu, jak mówił prezes PiS? - Bez wątpienia podwyżka cen jest w znacznej części winą rządu i jego polityki. To rząd forsował podwyżki stawek podatku od towarów i usług, podwyżki akcyz, a także podwyżki cen administrowanych, tj. taryf urzędowo zatwierdzanych. Te daniny są jednoznacznie cenotwórcze i jest jasne, że przyniosły impuls inflacyjny.

- Na ile trwały? - Mam nadzieję, że niezbyt trwały.

- W przypadku ceny cukru Tusk mógłby zrobić coś, żeby ona była niższa? - W przypadku cukru trzeba ciut poczekać, na razie jest panika.

- A ceny żywności? - Ceny żywności i benzyny są mocno uzależnione od stawek podatku VAT.

- Rządowa podwyżka VAT-u skutkuje dzisiaj wysokimi cenami żywności? - Oczywiście, taki impuls działa natychmiast. Od stycznia. To nie musi być impuls trwały, ale pewności nie mamy. Taki impuls jest jak wypuszczenie baśniowego dżina z butelki. Raz uwolniony może wykreować najpierw presję inflacyjną, a następnie presję płacową.

- I do czego to może doprowadzić? - Do nasilenia inflacji.

- Może być jeszcze drożej? - Nie można tego wykluczać.

- Proszę nie straszyć. - Boże broń. Ale faktem jest, że jako członek Rady Polityki Pieniężnej jestem odpowiedzialna za stabilność cen i mocno zainteresowana, by stopa inflacji konsumenckiej była niska. Warto pamiętać, że obecne impulsy cenowe nie dadzą się zneutralizować instrumentami polityki pieniężnej. Po prostu, stopy procentowe NBP nie mają żadnego wpływu na stawki podatków i akcyz, a także na tendencje na światowych rynkach surowcowych. Te zaś tendencje są również niepokojące, nie tylko z powodu katastrofy w Japonii i wojny w Libii. Są też głębsze przyczyny.

- Co można zrobić, żeby zapobiec dalszym podwyżkom? - Teraz? Rząd może ewentualnie zejść z niektórymi akcyzami, ale wątpię żeby to zrobił. Jednak rząd ma wciąż wielkie pole do popisu w innej kwestii, w kwestii konsolidacji finansów publicznych, zmniejszania deficytu, obniżania tempa zadłużania, co ma przecież poważny wpływ na procesy makroekonomiczne. Przemyślenia rządzących wymaga też strategia wspierania biopaliw. Obecnie coraz częściej ludzie i maszyny konkurują o te same surowce – tak się dzieje w Azji Płd-Wsch, gdzie wraz ze wzrostem gospodarczym dynamicznie rośnie popyt na żywność, tak też się dzieje w Ameryce Płd. Oleje i komponenty do bioetenolu zajmują coraz większe powierzchnie upraw, w takiej monokulturze ziemia jałowieje, a żywność staje się coraz droższa.

- Donald Tusk zapowiada, że rząd będzie szukał wszystkich dostępnych metod, aby - tam gdzie jest to możliwe - "ceny nie były efektem wulgarnej, bezczelnej spekulacji", a "spekulacja na cukrze polega między innymi na tym, że niektórzy wmawiają Polakom, że cukier będzie coraz droższy i będzie go coraz mniej, w związku z tym ludzie kupują coraz więcej cukru i ci, którzy cukrem handlują, się cieszą". I co pani o tym myśli? - To bzdura. Instrumentarium z lat 80. jest gotowe. Pamiętam sławetną IRChę - trójki robotniczo-chłopskie - która pilnowała poziomu cen. Wtedy nie działało i teraz nie zadziała. Donald Tusk świetnie wie, że to tylko propaganda. W gospodarce rynkowej drobni handlarze są bez znaczenia, a prawdziwych spekulantów zwalcza się na etapie tworzenia struktur – oligopoli, karteli, tajnych porozumień. Reszta jest grą sił rynkowych. Natomiast światowych spekulantów produktami żywnościowymi wykreowała polityka dotowania biopaliw. Jak się z oleju, spirytusu lub cukru uczyniło dotowany surowiec energetyczny, to nie należy się dziwić, że pośrednicy korzystają z okazji. To oni, zawzięcie z sobą konkurując, doprowadzając do powstawania tzw. baniek spekulacyjnych. Ale to Polski dotyczy w małym stopniu, ponieważ konsumujemy przede wszystkim żywność produkowaną w Polsce. Jest też u nas tradycja targowiskowego obrotu towarami żywnościowymi, która łagodzi obecne niepokoje. Obrót targowiskowy jest dobrym amortyzatorem napięć, tak było zawsze, i tak będzie dopóki istnieją targowiska. 

- Wypowiedź premiera była populizmem? - Albo desperacją. Bo przecież nie brakiem wiedzy.

- Za czasów premierostwa Jarosława Kaczyńskiego było taniej, bo szef rządu miał na to wpływ? - Polska w 2006 r. miała najniższy w Europie wskaźnik inflacji konsumenckiej. Wyniósł w ujęciu średniorocznym zaledwie 1 proc. Przez naszą niską inflację konsumencką Litwa nie weszła do strefy euro. W testowanym roku Komisja Europejska porównywała stopę inflacji Litwy – trochę inaczej liczoną (wg metodologii HICP) ze stopą inflacji w trzech krajach członkowskich, w których inflacja była najniższa. Wśród tych trzech krajów była Polska. W 2007 r. Polska nadal miała niską inflację konsumencką i średnioroczny wskaźnik plasował się dokładnie w celu inflacyjnym wynosząc 2.5 proc. Jedyne zakłócenie, jakie się pojawiło za czasów rządów Jarosława Kaczyńskiego miało miejsce wiosną 2007 r.. Były to silne majowe przymrozki, co zdestabilizowało rynek warzyw i owoców na kilkanaście tygodni. Pamiętam, jakie wtedy było wielkie oburzenie mediów, że to wina rządu. Jedna z gazet nawet wyprodukowała serial pt. "Pani Drożyzna", przez trzy tygodnie dzień w dzień piętnujący mnie osobiście. Potem rynek się uspokoił, pozostałe ceny były stabilne. Stopa inflacji była niska.

- Czy akcja zakupowa prezesa PiS była trafiona? - A co jest dziwnego w tym, że wolny obywatel udał się do sklepu i zrobił zakupy…

- Zapomniała pani dodać: obywatel RP w otoczeniu dziesiątek kamer, obstawy politycznej i ochrony. - …a przy okazji stwierdził, ale drogo. Codziennie robi to miliony ludzi.

- A nie widzi pani nic niestosownego w sformułowaniu, że w Biedronce kupują najbiedniejsi? - Nie słyszałam.

- To już pani zacytowałem. - Nie, nie widzę w tym nic niestosownego. Niech pan posłucha, co mówią ludzie na zakupach przy kasach, to zobaczy pan że wypowiedzi Jarosława Kaczyńskiego były bardzo, ale to bardzo oględne.

- Wiarygodny był Jarosława Kaczyński, klient sklepiku osiedlowego, który przyjeżdża limuzyną z szoferem i ochroną 15 km od miejsca zamieszkania i 8 od miejsca pracy, robi zakupy w świetle kamer, w sklepie wydaje się być zagubiony, sam nie pakuje zakupów do siatek, tylko robi to za niego pani Beta Szydło, płaci banknotem 200 złotowym, a po wszystkim siatki za zakupami zamyka w bagażniku limuzyny i z cala obstawą odjeżdżają? - A co w tym niezwykłego? Mój mąż też tak robi zakupy, tylko nie ma szofera, obstawy i ochrony (śmiech). Też lubi jeździć na zakupy autem. Normalna codzienna sytuacja.

- Uważa pani, że PiS ma szansę wrócić do władzy? - Tak uważam.

- Jarosław Kaczyński jest w dobrej kondycji? - Prezes PiS jest w znakomitej kondycji, zarówno, jeśli chodzi o kondycję psychiczną, jak intelektualną. Przecież to widać. Jarosław Kaczyński jest w doskonałej formie.

- A sam PiS, w jakiej jest kondycji? Aktualne są słowa Ludwika Dorna, że PiS jest partią Sułtana i eunuchów? - Nie mam żadnych wątpliwości, jeśli chodzi o formę Jarosława Kaczyńskiego. Na pewno mocno góruje nad otoczeniem. To jest cecha lidera.

- Doradza panie Jarosławowi Kaczyńskiemu i PiS gdy jest pani proszona o ekonomiczne lub jakiekolwiek inne wsparcie? - Oczywiście.

- Będzie pani wspierać PiS  w kampanii parlamentarnej? - Oczywiście, że jak to tylko możliwe będę ich wspierać, ale jako członek RPP podlegam licznym ograniczeniom ustawowym.

Jacek Nizinkiewicz: Czy PiS jest dzisiaj partią jednego tematu? Głos PiS ws. OFE nie przebił się do opinii społecznej, a jedyną realną opozycją dla PO okazał się Leszek Balcerowicz. Czy oprócz tematyk smoleńskiej PiS - partia, z którą pani sympatyzuje - ma społeczeństwu coś do zaproponowania?

Zyta Gilowska: Zgadzam się z prof. Krzysztofem Rybińskim, że w tej dyskusji obywatele zostali potraktowani jak stado baranów. Prawo i Sprawiedliwość proponowało, by obywatele sami wybierali. Mój pogląd jest zbliżony – niech ludzie wybierają, gdzie będą odkładać pieniądze na emerytury .

- A propozycje PiS wychodzi obywatelom naprzeciw? - Tak. PiS proponuje ludziom wybór czy chcą być w OFE, czy całość środków skierować do ZUS. To jest klarowna oferta, choć dla mnie mało radykalna.

- Na czym polegałby radykalizm Zyty Gilowskiej? - Obywatele powinni mieć wybór nie tylko w sprawie "gdzie odkładać swoje pieniądze na emerytury", ale także "jak te pieniądze odkładać".

- To co rząd powinien zrobić? - Nie obrażać ludzkiej inteligencji. Jeśli rząd uważa, że obcinkowanie OFE jest dobre dla przyszłych emerytur, to czemu całkiem OFE nie likwiduje? Wtedy przecież te niby dobre skutki byłyby jeszcze lepsze, prawda?

- Rozumowanie rządu jest błędne? - Jest nierzetelne. Rząd zostawia w OFE część składki - w skali rocznej ok. 10 mld zł – co sprawia, że "i wilk jest syty i owca cała". Gdzie w tym interes przyszłych emerytów, nie wiadomo.

- Ale z 700 mld zł długu, aż 200 mld jest skutkiem finansowania OFE długiem, pisze premier dla "Gazety Wyborczej". - Premier podaje nierzetelne dane, bo zadłużenie Polski nie wynosi 700 mld zł, a ponad 800…

- Rozmawiamy w niecałe dwa tygodnie po pierwszym artykule premiera dla "Gazety" i dług przez ten czas podskoczył nam o ponad 100 mld zł? - Nie. Dwa tygodnie temu dług wynosił 100 mld zł więcej, niż przyznał Donald Tusk. Dzisiaj już grubo przekracza 800 mld zł i przyrasta w tempie 200 tys. zł na minutę! To nie transfery do OFE tworzą dług, ale fakt, że państwo dwa razy wydaje te same pieniądze. Raz wydaje je ZUS na bieżące wypłaty emerytur, bo część składki należna OFE nigdy nie była do OFE kierowana bezpośrednio, tylko wszystko pobiera i wydaje ZUS. Ale że OFE swoją część i tak muszą dostać, to dostają ją z budżetu państwa. I ten drugi transfer jest finansowany zadłużeniem. To jest system niejako podwójny, bardzo kosztowny, i taki właśnie kosztowny był od samego początku. Jest też coraz bardziej skomplikowany i ryzykowny. Na dokładkę OFE są ustawowo zmuszone do nabywania obligacji Skarbu Państwa. Gdyby OFE nie kupowało tych obligacji, to kupiłby je ktoś inny. W tym sensie OFE są przydatne, jako taki spolegliwy wierzyciel. Chociaż, gdyby system OFE nie istniał, to tych obligacji byłoby mniej. I tak w kółko. To jest wadliwy mechanizm, a jego twórcy wprowadzali w błąd siebie  albo obywateli. Bo nie wierzę by liczyli na zbudowanie perpetuum mobile.

- Jak rządowe zmiany OFE wpłyną na nasze emerytury? - Tego nikt nie wie, rząd też. Wprowadzają zamęt. Trzeba ocenić kto odniesie korzyść.

- Więc? - Więc dzieje się tak dlatego, że państwo się zadłuża na gigantyczną skalę w tempie 100 mld zł rocznie i się obawia, że tak duża akcja pożyczkowa wywinduje zbyt mocno rentowność polskich obligacji i napotka na barierę popytu na nasze długi. W rezultacie rząd przejmuje część pieniędzy, które były kierowane do OFE i zmniejsza deficyt sektora finansów publicznych oraz potrzeby pożyczkowe Skarbu Państwa, czyli mówiąc trywialnie rząd naszymi pieniędzmi zasypuje dziurę budżetową. Ale OFE nie będą wstrząsająco stratne, bo utrzymają 30% z dotychczas przekazywanego im strumienia składek a także utrzymają zasób - ponad 200 mld zł. Gdybym w 2006 r. zrobiła to co dziś robi rząd, to byśmy uzyskali nadwyżkę w sektorze finansów publicznych zamiast małego deficytu (1,9% PKB). Ale to nie wchodziło w grę, ponieważ uważałam i nadal uważam, że w OFE są prywatne pieniądze obywateli, i rządowi nic do nich, chyba że obywatele sami się zgodzą na jakieś przesunięcia. Indywidualnie! To obywatele składają do OFE własne pieniądze, co miesiąc!

- Dlaczego pani nic nie mówiła o niedoskonałości OFE, kiedy była ministrem finansów? Sprawdziłem pani wypowiedzi na temat OFE z czasów, kiedy była pani ministrem finansów i później i ani mru mru.

- Proszę sprawdzić dokładniej. Wielokrotnie oświadczałam, że w OFE są prywatne pieniądze obywateli. Dlatego nie kłóciłam się z Komisją Europejską oraz Eurostatem o statystyczną klasyfikację transferów z budżetu państwa do OFE. Tzw. niedoskonałość OFE była tajemnicą poliszynela. Zgadzałam się ze stanowiskiem KE, żeby te transfery wliczać do deficytu sektora finansów publicznych, chociaż przeciwne zdanie dałoby bardzo ładne efekty propagandowe – niby zrównoważone finanse publiczne.

- A obniżenie przez panią składki rentowej nie było zabiegiem pod publiczkę, żeby pokazać społeczeństwu, że rząd PiS obniża podatki? - Składki emerytalnej nie pozwoliłam tknąć i wielokrotnie o tym mówiłam. Natomiast składka rentowa tworzy inny zasób. Pod publiczkę? Proszę sobie nie kpić, ludzie nawet nie mieli świadomości, że płacą jakąś składkę rentową i ze zdziwieniem zauważyli, zresztą pewnie nie wszyscy: "O! Zapłacili mi trochę więcej". To było obniżenie klina podatkowego i zmniejszenie presji płacowej, bardzo wtedy wysokiej. To był zabieg bardzo mało efektowny, ale potrzebny i skuteczny.

- Z tym brakiem efektywności chyba pani przesadza, bo politycy PiS do dzisiaj chwalą się, że tylko ich rząd obniżał podatki. W swoim wymiarze medialnym obniżka składki rentowej okazała się skuteczną propagandą sukcesu rządu Jarosława Kaczyńskiego. - W wymiarze medialnym sukcesem rządu Jarosława Kaczyńskiego było to, że przy niskiej inflacji i wysokim wzroście gospodarczym stać nas było jednocześnie na obniżanie tempa zadłużania państwa i obniżanie deficytu sektora finansów publicznych. Przecież my w połowie 2007 r. zdecydowaliśmy wesprzeć finanse na 2008 r. dodatkowymi środkami. Wiedzieliśmy, że rok 2008 r. będzie trudniejszy od 2007 r. i dlatego celowo pogorszyliśmy wyniki 2007 r., żeby rok 2008 r. nie był tak napięty i żeby w 2008 r. deficyt sektora również spełniał kryterium 3% PKB. Nie było nawet okazji, by o tym i o obniżce podatków spokojnie porozmawiać, bo wybuchła afera gruntowa, a później było przesilenie polityczne i skrócenie kadencji Sejmu. W to miejsce wszedł Donald Tusk z ekipą i stwierdzili, że to wszystko mało, bo powinien być cud. Dlatego uważam, że padli ofiarą własnych iluzji.

- Jaki jest realny stan polskich finansów na chwilę obecną? - Mamy bardzo wysoki deficyt sektora finansów publicznych. On już w 2008 r. podwoił się w stosunku do roku 2007, choć w 2008 r. była dobra koniunktura. Przez trzy lata, do 2010 r., deficyt w relacji do PKB wzrósł ponad cztery razy (z 1,9% PKB do 8,5% PKB), a w ujęciu wartościowym deficyt wzrósł sześciokrotnie (z 22,1 mld zł do 120 mld zł). Mamy opinię wiarygodnego dłużnika, ale rentowności naszych obligacji cały czas rosną. Innymi słowy pożyczamy coraz drożej. Potężną kulą u nogi stały się koszty obsługi długu. One już dzisiaj przekraczają 35 mld zł. Ludzie niby wiedzą o kryzysie, ale nie zawsze to odczuwają osobiście, ponieważ rząd cały czas dosypuje pożyczone pieniądze. Polski nie stać na utrzymywanie takiego tempa wzrostu wydatków publicznych. Podobnie jak nie stać nas na zwiększenia zatrudnienia w administracji publicznej o 75 tys. osób w trzy lata.

- Skąd wziął się nam tak duży dług i kiedy zaczęliśmy się zadłużać na taką skalę? - Jeśli w trzy lata wydatki publiczne wzrosły o 30% (z niespełna 500 mld zł w 2007 r. do ponad 640 mld zł w 2010 r.), to musiało zabraknąć pieniędzy i zaczęło się wielkie pożyczanie.

- Ale Polacy kupują ciągle dużo i wydają pieniądze, więc chyba aż tak źle nie jest. - Oczywiście, że wydają. Przykładowo, większe zatrudnienie w administracji  tylko w tym roku musi kosztować ponad 5 mld zł. Tyle samo, ile rząd planuje uzyskać z podniesienia stawek VAT. Przecież to jest idiotyczne. Ogolić wszystkich po to, żeby dodać 75 tys. mianowańców, to jest zbójowanie rządu Donalda Tuska.

- Do czego taka polityka finansowa rządu może doprowadzić jeśli wybory ponownie wygra PO? Jaki scenariusz czeka Polskę na kolejne cztery lata, jeśli władza będzie kontynuowana przez obecnie ją sprawujących? - Przecież pan zna odpowiedź. Kto wie, może w zderzeniu z limitem konstytucyjnym, który dotyczy długu publicznego, a nie deficytu, rząd sięgnie po zasoby zgromadzone w OFE, bo na razie rząd sięgnął po część strumienia kierowanego do OFE, a tam jest przecież olbrzymi zasób, ponad 200 mld zł.

- Jeśli wybory wygra PO, to rząd Tuska może sięgnąć ponownie po pieniądze z OFE? - To jest możliwe. Jakoś dziwnie przycichł opór przedstawicieli OFE. Poczuli się pokonani i uznali, że decyzje zapadły i środki do nich kierowane będą o 5 pkt. proc. podstawy oskładkowania mniejsze, a 2.3 proc. oskładkowania zostanie, bo to i tak pozwoli im żyć. Jeden punkt procentowy to jest ok. 4.5 mld zł. Z tego się utrzymają, ale mają świadomość, że w następnym ruchu apetyt rządu będzie może być skierowany na zasób, którym zarządzają. 

- Jarosław Kaczyński mógłby zatrzymać zadłużanie się państwa? - Kiedy Jarosław Kaczyński był premierem tempo zadłużania państwa radykalnie spadło i równie radykalnie zmniejszył się deficyt. Ale teraz sytuacja jest bardzo trudna.

- Bo oddziedziczyliście bardzo dobrą sytuację po rządach Marka Belki, a sytuację w Polsce i na świecie rząd PiS miały o niebo bardziej sprzyjającą niż miał później i dzisiaj rząd PO-PSL. - Przed kryzysem koniunktura była dobra, to fakt. W 2007 r. deficyt sektora wyniósł 22 mld 100 mln zł, a w tym niecałe 16 mld deficyt budżetu państwa - liczony łącznie ze środkami europejskimi. Oświadczam, że obydwa te deficyty zostały przez rząd Jarosława Kaczyńskiego świadomie zawyżone o 6.5 mld zł...

- Dlaczego? - W celu uprzedzającego wsparcia finansów publicznych na 2008 r. Bowiem w 2007 r. finanse publiczne były w znakomitym stanie, były bezpieczne, wszystkie wartości referencyjne z punktu widzenia kryteriów konwergencji zostały spełnione. Wiadomo było, że finanse roku 2008 znajdą się pod większymi napięciami ze względu na obniżenie składki rentowej. Dlatego ZUS otrzymał 3.5 mld zł ponad potrzeby bieżące w formie dodatkowych dotacji. Równocześnie, kosztem ponad 3 mld zł wykupiliśmy przed czasem część państwowego długu zagranicznego. Gdyby Jarosław Kaczyński pragnął fajerwerków, to rok 2007 mogliśmy zakończyć praktycznie minimalnym deficytem budżetowym i minimalnym tempem przyrostu długu i minimalnym deficytem sektora. Ale nam chodziło o coś innego, o skuteczne amortyzowanie napięć w finansach publicznych. Co zrobili rządzący w 2008 r., kiedy zorientowali się, że dostali taki prezent, czyli niski deficyt, wysoki wzrost gospodarczy, niski przyrost długu i ponad 6 mld zł wsparcia 2008 r.? Uznali, że jest super i mogą sobie pohulać. Już w 2008 r. zadłużyli państwo na 69,5 mld zł.

- Prokuratura nie postawi zarzutów Drzewieckiemu i Chlebowskiemu. Jest pani zaskoczona? - A aferze hazardowej zdziwiłoby mnie tylko, gdy prokurator chciał postawić zarzuty mnie. Nic innego w tej sprawie nie jest w stanie mnie zaskoczyć.

- Rozmawiamy na KUL , która to uczelnia zubożała ostatnio o osobę abp Józefa Życińskiego. Czy abp Życińskiego da się zastąpić? - Nie, żadnego człowieka nie da się zastąpić. Ponosimy wielkie straty z powodu bałaganu oraz bezmyślności. Nie umiemy chronić naszych przywódców. Przecież katastrofa smoleńska, o której nie wiemy prawie nic pewnego, zdarzyła się w atmosferze logistycznego bezhołowia. Natomiast myśl o braku należytej opieki przyszła mi do głowy natychmiast po informacji o śmierci księdza arcybiskupa. Gdyby poczuł się źle w Lublinie lub w Warszawie, to w tych miastach mamy doskonałą, błyskawicznie reagującą opiekę medyczną dla zawałowców. Mam wrażenie, że gdyby to się wydarzyło w Polsce, to Ś.P. Arcybiskup Życiński żyłby do dzisiaj. Jeśli wyprawiamy naszych czołowych przedstawicieli za granicę, to musimy umieć zadbać o ich bezpieczeństwo. To dotyczy wszystkich przywódców, zwłaszcza Prezydenta RP i elit państwowych. Myślę o Ś.P. Lechu Kaczyńskim i wszystkich tragicznych ofiarach katastrofy smoleńskiej, wśród których byli hierarchowie kościelni. Ale myślę też o Ś.P. Arcybiskupie Życińskim, który nie miał znikąd pomocy, gdy jej potrzebował.

- Śmierć Lecha Kaczyńskiego wyniknęła z zaniedbania? - Mam silne wrażenie, że zaniedbania utorowały drogę nieszczęściu. Nie musiało do tego dojść, gdyby ktoś zadbał o Ich bezpieczeństwo.

- Dziękuję za rozmowę Rozmawiał: Jacek Nizinkiewicz

Kto zdymisjonował płk Grochowskiego? Przypomnijmy sobie procedowanie polskiej komisji badającej przyczyny katastrofy smoleńskiej:

1. W sobotę przybywa pierwsza część polskiej misji. Dowodzenie samorzutnie obejmuje szef KBWL dr E. Klich.

 2. W niedzielę przybywa komisja wojskowa, na czele z płk. M. Grochowskim, który przejmuje kierownictwo misji, dochodzi też do pierwszych rozmów z Rosjanami

 3. W poniedziałek trwają negocjacje. Ze strony polskiej prowadzi je szef komisji płk Grochowski (E. Klich jest zastępcą), ze strony rosyjskiej gen. Siergiej Bajnietow, szef służby bezpieczeństwa lotów rosyjskich Sił Powietrznych (zastępcą jest Morozow z MAK).

 4. We wtorek, 13-go w południe ma miejsce wideokonferencja z udziałem premiera Putina, szefowej MAK Anodiny, wicepremiera Iwanowa, minister zdrowia FR, prokuratora Bastrykina oraz ze strony polskiej prok. Parulskiego, min. zdrowia Kopacz i dr E. Klicha, zastępcy polskiej komisji badającej katastrofę. Na konferencji Anodina stwierdza, że katastrofa będzie badana wg załącznika 13 konwencji chicagowskiej

- Po spotkaniu Morozow oznajmia dr Klichowi, że odtąd Klich jest szefem polskiej komisji badającej katastrofę.

- Klich oznajmia swoją wiedzę wojskowym, proponuje też płk Grochowskiemu stanowisko swojego zastępcy. 

- płk Milewski dostaje, (od kogo?) rozkaz zakazujący mu udziału w przesłuchaniu rosyjskich meteorologów (rosyjskiemu prokuratorowi pomaga rosyjski płk meteo).

5. 15 kwietnia dr E. Klich uzyskuje od min. obrony B. Klicha akredytację przy Komisji MAK badającej przyczyny katastrofy. O ile dr Klichowi do przyjęcia nominacji wystarczyła ustna deklaracja szefa komisji technicznej MAK Morozowa, to trudno przypuszczać, by dowodzący misją wojskową płk Grochowski oparł się na opinii cywila dr Klicha. Musiał konsultować się z przełożonymi. Do kogo dzwonił, więc płk Grochowski by uzyskać potwierdzenie opinii dr E. Klicha?

Minister Obrony Narodowej? Premier? Kto z nich odwołał płk Grochowskiego (komisja Millera nie była jeszcze powołana)? Jeśli zaś rzecz decydowała się po linii wojskowej, to inspiracje wyjść musiały od głównodowodzącego armią, czyli p.o. prezydenta. Innym pytaniem jest, kto nominował płk Grochowskiego na szefa polskiej komisji badającej katastrofę smoleńską. Wszak Komisja Badania Wypadków Lotniczych Lotnictwa Państwowego, na czele, której początkowo stał dr E. Klich, a teraz min. Miller powołana została przez ministra obrony 15 kwietnia. O sprawie smoleńskiej napisano już bardzo wiele.

Może, więc ktoś z Państwa wie, kto nominował i odwołał płk Grochowskiego?

Może zna też uzasadnienia tych decyzji?

 http://www.naszdziennik.pl/index.php?dat=20110308&typ=po&id=po01.txt

http://jadax.nowyekran.pl/post/6630,stenogramy-z-posiedzenia-komisji-obrony-narodowej-10-lutego-popastwmy-sie-nad-tym-materialem-wspolnie

http://niepoprawni.pl/blog/2370/zarzuty-wobec-edmunda-klicha

foros - blog

Ilu szpiegów jest w Polsce? Najmocniej trzyma się wywiad rosyjski Niedawny raport ABW za 2010 r., jaki przedstawił jej szef Krzysztof Bondaryk, mówiąc o 300 znanych naszym służbom szpiegach funkcjonujących w Polsce, to dopiero wierzchołek góry lodowej. Specjaliści od służb specjalnych podejrzewają, że Polskę oplata sieć agentów, tzw. nielegałów, i może być ich dużo więcej. Najmocniej w Polsce trzyma się, i to od lat, wywiad rosyjski. Jego agenci wywodzący się z KGB i GRU ulokowani mają być we wszystkich najważniejszych urzędach. Najwięcej z nich w Warszawie: w ministerstwach, w Sejmie, a nawet Kancelarii Prezydenta i kancelarii premiera. Rosyjskie służby, jako jedne z niewielu na świecie prowadzą wywiad globalny. - Wiemy o tych, których udało się namierzyć. Pracują oni na placówkach dyplomatycznych, oficjalnie, jako przedstawiciele innych krajów. Zwykle znana jest połowa tych, którzy rzeczywiście działają w naszym kraju - mówi gen. Gromosław Czempiński, były szef Urzędu Ochrony Państwa, który właśnie kończy książkę o działaniu służb specjalnych polskich i innych wywiadów w Polsce. I dodaje, że nielegałowie to równie dobrze mogą być biznesmeni, zarówno obywatele innych krajów, jak i tacy, którzy posiadają polskie obywatelstwo, sprytnie wtapiając się w społeczeństwo.
Rosyjscy szpiedzy nie zniknęli, czyli współczesne akcje wywiadowcze Ale już samo upublicznienie raportu, gdzie znalazły się też informacje o wydaleniu z Polski Pakistańczyka podejrzewanego o członkostwo w organizacji odpowiedzialnej za krwawe zamachy w Bombaju w 2008 r., który na dodatek usiłował zbudować w naszym kraju siatkę terrorystów, krytycznie oceniają osoby związane z polskim wywiadem i kontrwywiadem. - Ogłaszanie, ilu jest szpiegów w Polsce, wygląda niepoważnie, a oświadczenie, że nasze służby zapobiegły utworzeniu sieci, i ogłaszanie tego jako sukces to ich kompromitacja - uważa jeden ze znanych generałów. Co zatem nasze służby powinny zrobić z Pakistańczykiem? - Jeśli brał udział w zamachu w Bombaju, powinno się go albo aresztować i wydać Indiom, albo zwerbować. Wydalenie szpiega to klęska kontrwywiadu, pokaz naszej bezsilności, bo oznacza to, że nie udało się go zwerbować, a był tak skuteczny, że narobił w kraju szkód dla państwa, przejmując tajne informacje ze źródeł, których nasze służby nie znają. Wygląda na to, że ABW ogłaszając ten raport, nie ma się czym pochwalić - podkreśla nasz rozmówca.
Czempiński: Rosyjscy szpiedzy lubią być w Polsce Jednak zdaniem gen. Gromosława Czempińskiego ważne jest to, że ABW informuje nie tylko kierownictwo państwa, ale i społeczeństwo o tym, czym się zajmuje i jakie ma rezultaty. - Każdy ze szpiegów myśli sobie: "Pewnie o mnie nie wiedzą", ale ten raport jest dla nich sygnałem ostrzegawczym, w stylu: "Panowie, miejcie się na baczności, bo wnikliwie przyglądamy się każdemu z was" - mówi gen. Czempiński. Uważa przy tym, że raport ABW nie odbiega od standardów, jakie panują też na zachodzie, i jest tylko ogólną informacją tego, co robią polskie służby. - Jeśli ogłaszamy, że wiemy o 300 szpiegach, oznacza to, że potrafimy ograniczyć ich działalność, ale to wiedza operacyjna. Najważniejsze jest udowodnić to procesowo - mówi gen. Czempiński. Przyznaje jednak, że jeśli zaś polskie służby informują o wydaleniu agenta, oznacza to, że nie udało się go zwerbować. Ale nawet, kiedy udaje się polskim służbom odwrócić szpiega, czyli przekonać go, żeby działał na naszą korzyść, to nawet wtedy trudno mieć całkowitą pewność, że będzie dla nas pracował. - Metody werbowania agentów obcych wywiadów nie zmieniły się od czasów Chrystusa i niczego innego nie wymyślono. Agentom proponuje się albo pieniądze, albo seks, albo szantażuje ich hakami - śmieje się jeden z naszych rozmówców. Często wydala się oficerów wywiadów innych krajów ze względów politycznych. Ale wówczas w odpowiedzi na to i agenci naszych służb są wydalani z innych krajów i uznaje się ich za persona non grata.
Gen. Czempiński: Chińscy szpiedzy już są w Polsce - Głośnym echem odbiła się na świecie informacja, kiedy Anglicy zdecydowali się wydalić ze swojego kraju stu rosyjskich szpiegów. Niewielu jednak wie o tym, że kilku z nich udało się Anglikom jednak zwerbować, i kiedy wrócili do Rosji, to tam działali na rzecz Wielkiej Brytanii - opowiada nam osoba związana ze służbami. Zdaniem eksperta zajmującego się zwalczaniem terroryzmu w Polsce wszystkie placówki dyplomatyczne na świecie mają swoich przedstawicieli służb specjalnych i wszyscy o tym wiedzą. - Podstawową zasadą jest nie dać się złapać, a służby danego kraju pilnie przyglądają się, co robią szpiedzy - opowiada. Co robią szpiedzy w Polsce? Czym innym zajmują się szpiedzy na państwowej służbie, a czym innym szpiedzy korporacyjni, którzy walczą z konkurencją, np. zatrudniając u niej swoich pracowników, aby wyciągnęli ważne informacje o firmie. W sposobie ich funkcjonowania nie ma różnic i na całym świecie podobnymi metodami zbierają każdą przydatną informację. Każda wizyta i spotkanie, każdy udział w uroczystości będzie następnie przedmiotem ich szczegółowego raportu. Zbierają informacje, począwszy od politycznych, przez ekonomiczne i gospodarcze.
Wymieniali szpiegów na moście Zajmują się też werbowaniem agentów i tworzeniem szpiegowskich siatek. I nie chodzi tu wyłącznie o agentów z krajów, które nie należą do Unii Europejskiej czy NATO. Szpiegują nas również sojusznicy. Zdobywają informacje, które następnie posłużą w negocjacjach dotyczących spraw politycznych, dając im w nich przewagę. Bo łatwiej się rozmawia, kiedy wiemy, co dzieje się u naszego partnera, a co próbuje ukryć. Ale z tego też powodu nasi politycy i najważniejsze osoby w państwie są szkoleni, w jaki sposób nie dać się podejść szpiegom. Prócz szpiegów działających na rzecz innych państw mamy też w Polsce łączników służb wywiadowczych sojuszniczych państw, np. łączników z CIA, którzy są oddelegowani do kontaktowania się z polską stroną. - Za naszym przyzwoleniem prowadzą działania wobec innych państw - mówi Gromosław Czempiński. Ciekawostką jest, że na przykład w USA prywatny biznes korzysta z informacji służb CIA. Jej funkcjonariusze wspierają rodzime firmy przy dużych kontraktach, wychodząc z założenia, że to, co dobre dla firmy, dobre jest i dla kraju, bo wspiera krajową gospodarkę. W Polsce jednak służby nie mogą współpracować z prywatnymi firmami. Za to ich rola nabiera znaczenia, m.in. przy zatrudnianiu dyplomatów na placówkach. - Często jest tak, że ambasador, jadąc na placówkę do obcego kraju, zatrudnia w ambasadzie swoich ludzi, ale nie ma wpływu na osoby, które są nieusuwalne. Dostaje informację: "Tej osoby nie wolno ci zwolnić. On ma za zadanie dbać o bezpieczeństwo placówki" - zdradza nam jeden z dyplomatów. To dla ambasadora sygnał, że osoba ta nie jest zatrudniona przez Ministerstwo Spraw Zagranicznych, ale służby wywiadowcze.
Według Polskich władz Saakaszwilego zmanipulowali rosyjscy agenci - Miałem okazję poznać wielu agentów. To zwykle z zewnątrz zupełnie niepozorni mężczyźni, w żaden sposób niepodobni do filmowego Jamesa Bonda. Oficjalnie najczęściej są nimi attaché wojskowi lub kulturalni na placówce dyplomatycznej. Taki agent dobrze zna języki obce, cechuje go umiejętność komunikacji, nie jest snobem - mówi ekspert. Nasi rozmówcy związani ze służbami specjalnymi uważają, że dziś polski wywiad, który jeszcze niedawno był uważany za jeden z najlepszych na świecie, dziś dużo stracił. - Gdy oficerowie CIA zostali uwięzieni w Iraku, to Ameryka zgłosiła się do polskiego wywiadu, aby nasze służby wyciągnęły Amerykanów. Za ten czyn USA obniżyły nasz dług o 20 mld dolarów - wspomina jeden z generałów. I dopowiada, że dziś nie mamy się, czym specjalnie pochwalić. Pierwszy powód to rozbicie służb wojskowych i kontrwywiadowczych przez Antoniego Macierewicza - mówi. Drugi jego zdaniem to taki, że polscy politycy niechętnie słuchają służb w takich kwestiach, jak zachować się z okazji wizyty w kraju, który nie jest naszym sojusznikiem w NATO. Publikacja raportów o szpiegach jest normą w wielu krajach. Raport ABW został opublikowany po raz drugi, pierwszy był rok temu. Wówczas poinformowano, że Polska jest stałym obiektem zainteresowania operacyjnego większości liczących się na świecie służb wywiadowczych. W ubiegłym tygodniu Krzysztof Bondaryk poinformował, że ABW pracuje nad projektem zmiany prawa karnego w kwestii przestępstwa szpiegostwa. Do tej pory karze się działania, jakie są wymierzone tylko w nasz kraj. Agencja domaga się, aby karać każdą działalność szpiegowską w Polsce.
Anita Czupryn

Z cudzej piersi się wyrwało Nie wiedziałem, czy się śmiać, czy płakać, kiedy pani Agnieszka Holland opowiadała Monice Olejnik, jak dumna jest z faktu, że my, Polacy, potrafimy wzorem Grossa i za jego przewodem śmiało rozliczać się z ciemnymi kartami naszej przeszłości. Przebiegam w myślach listę „autorytetów”, które w „naszym” imieniu kajają się za rzekome przewiny polskich chłopów, katolików, narodowców. Żaden z nich, podobnie jak sama pani Holland, nie może powiedzieć, że wywodzi się ze środowisk, które tak ochoczo ustawia pod pręgierzem. Wielu za to, podobnie jak ona sama, jest dziećmi i wnukami aktywnych współtwórców stalinowskiego  reżimu i apologetów jego zbrodni. O rozliczaniu się z tym dziedzictwem nie chcą nawet słyszeć. Sama Agnieszka Holland w wywiadach uparcie wybiela ojca, sugerując,  że trzeba zrozumieć trudne wybory podejmowane w przedwojennej atmosferze zagrożenia faszyzmem, a idee KPP były szlachetne… Żeby zresztą ograniczyć się do przykładu z najwyższej półki, Adam Michnik w obronie czci ojca, działacza partii samą nazwą podkreślającej dążenie do likwidacji państwa polskiego,  wytoczył nawet proces. Pod pretekstem, że omyłkowo przypisano mu szpiegostwo, podczas gdy sąd II RP skazał go „tylko” z paragrafu o zdradzie państwa. Postawa rzeczywistego rozliczenia, jaką prezentują np. Irena Lasota  czy niemieccy potomkowie nazistowskich zbrodniarzy, jest w tym środowisku niespotykana i stanowczo odrzucana. Kto potrafi się uderzyć we własne piersi, budzi szacunek. Kto nie tylko tego nie potrafi, ale jeszcze reaguje histerycznym krzykiem i nienawiścią na łamiące tabu pytania o swe kulturowe korzenie, za to z zapałem bije się w piersi tych, którymi pogardza, jako „moherami” – jest żałosny i groteskowy. Doprawdy, nie umie tego pani Holland zauważyć? RAZ

28 marca 2011 "Słomiane sandały nie mają żadnej formy, lecz przyjmują właściwy kształt w czasie produkcji".. - twierdzą mieszkańcy prowincji Hunan w Chinach. I coś w tym jest, bo rzeczywiście niektóre osobowości gwiazdorskie  kształtują się w czasie produkcji, na przykład pan Piotr Adamczyk- aktor. Ponieważ międzynarodowa lewica obchodzi jakieś wydumane święto wody, prysznica czy wanny- nie zrozumiałem dokładnie, bo jest ich tak wiele, że trudno zapamiętać- które obchodzi pan Adamczyk, pan Piotr powiedział, żebyśmy podczas kąpieli w wannie pomyśleli o tych wszystkich, którzy tam  w Sudanie  i Afganistanie nie mają wody(???) Hmmm.. Nie mają wody(???) Pan Piotr, chyba przez roztargnienie, chce nas wszystkich wepchnąć w poczucie winy za to, że w Sudanie i Afganistanie nie ma wody.. Ale to przecież nie przez nas w Sudanie i Afganistanie nie ma wody.? Nich ma wyrzuty sumienie ten, co spowodował, że w  Afganistanie  i Sudanie nie ma wody, a więc sam Pan Bóg.. Nie wiem, czy pan Piotr Adamczyk sobie to uświadamia? Nawet jak Staś z Nel tam byli- też nie było wody! Taki klimat. O czym  barwnie pisał Sienkiewicz w swojej książce” W Pustyni i w puszczy” sfilmowanej  i wyprodukowanej filmowo  przez pana Waldemara Dzikiego  w duchu politycznej poprawności.. Pan Waldemar Dziki był nawet  związany z panią Małgorzatą Foremniak, która przed laty związana była radomskiem teatrem scenicznym.. W scenariuszu postsienkiewiczowskim, nie ma już miejsca na kwestię, że jak Kalemu  ukraść krowę to oczywiście źle, ale jak on zabrać  komuś krowę- to oczywiście dobrze. No i nie Staś i Nel przekonuje  Kalego do chrześcijaństwa, lecz Kali do swoich wierzeń.. Takie unowocześnienie  konserwatyzmu. Pan Piotr Adamczyk, aktor- chciałby, żeby każdy z nas zamiast się kąpać i pluskać w swojej wannie za swoje pieniądze, rozmyślał w tym czasie, że inni na świecie nie mają nawet wody..(!!!) Tym sposobem niejednemu odechciałoby się  wykapać i pójść następnego dnia brudnym do pracy.. Idąc dalej, można apelować żeby podczas jedzenia myśleć o tych, którzy nie mają, co do ust włożyć, podczas mieszkania myśleć o bezdomnych, a podczas jazdy samochodem myśleć o tych, co samochodów nie mają. A jadąc na rowerze-  myśleć o Chińczykach, którzy kiedyś jeździli na rowerach, a teraz przerzucili się na samochody.. Myślę, że pan Piotr Adamczyk, popierający ideały Lewicy międzynarodowej, sam myśli- przesiadując w wannie- właśnie o wodzie dla Sudańczyków i Afgańczyków.. Jakoś do tej pory  żyli i przeżyli- bez myślenia pana Adamczyka o wodzie dla nich.. Bo każda lewica kocha ludzkość, ale tak naprawdę nie kocha człowieka.. I uprawia propagandę. Facet wchodzi do sklepu  i prosi o pastę do butów: - Do jakich? - pyta sprzedawca. - Sznurowanych… Jeśli chodzi o Chiny i Chińczyków, to jak tak dalej pójdzie, to od nadmiaru gotówki przewróci im się w głowie. Mają pieniędzy- dzięki kapitalizmowi, który uprawiają- w bród, więc przychodzą im do głowy różne  sposoby, jak te pieniądze wydać.. Powiedzmy sobie szczerze – nie najlepsze. Igrzyska- była zabawa  i radość, ale kupienie 500 000 kamer bezpieczeństwa w 30 milionowym Czungcingu w Syczuanie, w południowo –zachodnich Chinach- to  dopiero świadczy o wielkości Wielkiego Brata. Całość będzie kosztowała 17 mld Juanów, co po przeliczeniu wynosi 1.85 miliarda euro. Kamery mają zacząć działać już  w 2012 roku i” mają służyć głównie zapobieganiu przestępczości, jak również w sytuacjach kryzysowych”(???) I znowu ta prewencja, tak jak w Europie.. Że może się  coś zdarzyć, ale nie koniecznie. Ale kontrola zostanie rozbudowana, jak w przyzwoitym państwie Orwella. Jak pisał ksiądz  Józef Tischner, wielki zwolennik otworzenia i unowocześniania Kościoła Powszechnego: „Dogmaty się przeżyły, a encykliki zdezaktualizowały”(???) No właśnie wszystko się przeżyło i zdezaktualizowało, wszystko, co się sprawdziło.. I te wieczne ciągoty do budowy państwa kontrolującego  i wszystko- wiedzącego.. W każdej cywilizacji te same  postępy.. W kierunku totalitaryzmu.. W cywilizacji chińskiej wolność  człowieka nie była kategorią tej cywilizacji.. W przeciwieństwie do  umierającej cywilizacji łacińskiej. Chińczycy ją dostali, na czym zbudowali potęgę ekonomiczną. Wielką potęgą ekonomiczną. Piszę o wolności gospodarczej. Jak wprowadzą w  Chinach demokrację i prawa człowieka- koniec potęgi chińskiej- to z całą pewnością... Gdy będą u szczytu, nigdy nie  wiadomo, co im do głowy strzeli. Już prawie wszędzie są.. A potem tylko obudzić agentów.. Na razie obudziły się też feministki na przedmieściach Paryża.. Też uśpione, ale przebudzane od czasu do czasu.. Na razie strzelają bez prochu i domagają się - uwaga!- zwiększenia liczby ”kobiecych” nazw ulic (????) Nie, nie zakazu jazdy samochodem do tyłu, tak jak w Glendale, w Arizonie.. To oczywiście dobry pomysł, tak jak każdy inny, który feministki wymyślą i forsują.. Bo największym wrogiem kobiety jest mężczyzna., co nie ulega dla  nich  wątpliwości. Tak jak nie ma wątpliwości, co do „rewolucji cichych kroków” w wykonaniu pana premiera Donalda Tuska, czy jego niewidzialnych sukcesów. To, co niewidzialne stanie się kiedyś widzialne.. To z pewnością.. A może  Kompleks Piotrusia Pana..? W trakcie happeningu odsłonięto na murze fresk z nazwiskami wybitnych kobiet, w tym Marii Skłodowskiej –Curie. Według francuskiego stowarzyszenia Dom Kobiet, we Francji kobiety są patronkami 9% ulic, a w samym Paryżu- tylko 4%(???) To wielki skandal, żeby tylko tyle ulic nosiło patronat płci niewieściej.. Czas na zmiany… A potem tylko homoseksualiści, nekrofile, dzieci, ulice mniejszości, no i koniecznie przedstawicielki najstarszego” zawodu” świata... Przecież kobiety.. W końcu cała rzecz skończy się kamieniami, jako argumentem w sporze... Przerabiaj teraz wszystkie ulice na sfeminizowane; a to trafi się jakiś męski pomnik, jakiejś” męskiej szowinistycznej świni” i trzeba go będzie usuwać,:, a to trafi się skwerek z niepoprawnym politycznie mężczyzną, a to nie ta kobieta, bo kochała się w mężczyźnie.. Sporów będzie w bród i ciut ciut.. I być może o to chodzi, bo we Francji  jest coraz gorzej, ale po zbudowaniu Unii Śródziemnomorskiej przez Francuzów wokół Morza Śródziemnego, Francuzom się poprawi jak zaczną eksploatować ludy tambylcze.. Sami głównie przebywają w budżetówce i w związkach zawodowych.. Z tego nie ma dobrobytu, a i co dwunasty Francuz jest urzędnikiem państwowo - samorządowym... Nie dziwię się, bo Francją od powojnia rządzą różne odłamy partii komunistycznych  i socjalistycznych... I to było kiedyś imperium światowe.. I nadal chce nim być. Bo co warte jest imperium bez połaci imperialnych? Same zmiany ulic na feministyczne, niewiele dają.. Oprócz satysfakcji feministek, które innej satysfakcji nie maja latami, skoro nienawidzą mężczyzn i są oni ich wrogami.. Jeśli buntują  normalne kobiety, to nie dziwota, że nie są lubiane przez mężczyzn, którzy nie dają im satysfakcji.. Bo kto da satysfakcję feministce, która tak naprawdę nie jest kobietą, a przecież kobiecość mężczyzna najbardziej ceni w kobiecie, a nie jej feminizm polityczny.. - Co to jest wiatr?- pyta Chińczyk Chińczyka - Powietrze, któremu się spieszy. - A co to jest wichura? - Powietrze, któremu się bardzo spieszy.. - A o to jest huragan? - To pirat powietrzny.. I pomyśleć, że ze czterdzieści lat temu opowiadaliśmy sobie dowcipy o Chińczykach  i ich sztabach, gdzie rozmawiają generałowie pochyleni nad mapami podczas  planowanej inwazji na ZSRR. Jeden mówi, że lewym skrzydłem puścimy 12 milionów żołnierzy, a drugim 18 milionów, a środkiem natarcia puścimy czołgi.. - Oba?- pyta stojący obok inny generał. To już historia.. A nadal „słomiane sandały nie mają żadnej formy, lecz przyjmują właściwy kształt w czasie produkcji”.. Tak jak stada „pożytecznych idiotów”, bez których, nie jest możliwie przeprowadzenie żadnej rewolucji.. W tym rewolucji  kulturowej! Która u nas trwa, a skończyła się w Chinach, czyniąc wielkie  spustoszenie.. Wtedy w Chinach, a obecnie w Polsce. WJR

Afera Parafianowicza - kto pociąga za prokuratorskie sznurki?

Niezależność prokuratury przyniosła ten skutek, że teraz nie sposób już ustalić, kto politycznie pociąga za prokuratorskie sznurki. Bo to, że pociąga, widać gołym okiem. 

1. Sprawa wiceministra finansów Andrzeja Parafianowicza pokazuje, że uniezależnienie prokuratury, które miało być lekiem na całe zło, okazuje się lekarstwem gorszym od choroby. Oto znowu mamy aferę z niejasnymi działaniami prokuratury, z polityką w tle - lecz nie wiadomo, jak tę aferę wyjaśnić, bo prokuratura stała się nietykalna. Lecz chyba nie dla wszystkich....  

2. Nie mam wiedzy - bo i nie mogę mieć - czy minister Parafianowicz w czymś zawinił czy nie. Jeśli jednak tak było, że wymachiwał dymisją urzędnika skarbowego, żeby na nim wymusić nieuzasadnione zwolnienie rafinerii "Trzebinia" ze zobowiązań podatkowych idących w setki milionów złotych, to skandal byłby wielki i oczywiste przestępstwo nadużycia uprawnień, a niewykluczone, że i korupcji również. I to wielkiej korupcji. I o to w takiej sprawie w prokuraturze dochodzi do sytuacji, że zwierzchnik powstrzymuje prokuratora prowadzącego śledztwo od przedstawienia ministrowi zarzutów. Niechby coś takiego stało się w prokuraturze za czasów Ziobry! Byłaby medialna jazda, że drżyjcie narody! A dziś w sprawie Parafianowicza jest zaledwie lekki szmerek. 

3. Prokuratura jest niezależna, podobno też apolityczna, ale chciałoby się wiedzieć, kto i dlaczego broni Parafianowicza przed postawieniem mu zarzutów. Kto, skąd i dlaczego pociąga za sznurki tego śledztwa? Ale kogo o to zapytać i jak, skoro prokuratura jest tak niezależna, że nie odpowiada nawet przed Bogiem i historią?

4. Gdy Prokuratorem Generalnym był Minister Sprawiedliwości - sytuacja była jasna. Pełna odpowiedzialność spoczywała na Ministrze Sprawiedliwości-Prokuratorze Generalnym. Ministrem był polityk, owszem, ale właśnie, jako polityk, wybierany i odpowiedzialny przed wyborcami i przed Trybunałem Stanu, musiał się on szczególnie liczyć z konsekwencją swoich działań lub zaniechań. Opinia publiczna mogła go pytać i żądać odpowiedzi o tym, co dziej się w śledztwach. Mogła o to pytać na przykład poprzez posłów, w tym zwłaszcza opozycji, którzy mogli Prokuratora Generalnego maglować na komisjach sejmowych, mogli mu zadawać pytania, składać interpelacje, mogli go rozliczać z prowadzonej polityki karnej. Dziś opinia publiczna o żadne śledztwo zapytać nie może, nawet o smoleńskie, bo prokuratura jest niezależna. Prokurator Generalny z łaski odpowiadał na pytania w komisji sejmowej, do czasu, gdy się obraził i zapowiedział, że więcej na komisję nie przyjdzie. W sprawie Parafianowicza też najprawdopodobniej nie doczekamy się żadnych wyjaśnień. Po cóż Prokurator Generalny miałby cokolwiek wyjaśniać, skoro nie musi, a posłowie mogą mu jak - jak klient majstrowi ze skeczu Kobuszewskiego, Gołasa i Michnikowskiego - mogą mu skoczyć. 

5. Przypomnijmy sobie aferę starachowicką. Ministrem sprawiedliwości i zarazem Prokuratorem Generalnym był wtedy Grzegorz Kurczuk z SLD, który nie stanął w obronie oskarżonych kolegów, choć instrumenty prawne miał w ręku, żeby ich bronić. Sądzę, że nie bronił ich z uczciwości, ale zapewne też z tego powodu, że jako polityk musiał się obawiać fatalnych politycznych skutków takiej obrony. A dziś mamy aferę hazardową, w której śledztwo prowadzi prokuratura niezależna i apolityczna. I co z tego? Ani poseł, ani obywatel nie ma prawa nawet zapytać, dlaczego główni bohaterowie tej afery nie mają przedstawionych zarzutów, tylko zeznają w charakterze świadków. Nie ma prawa zapytać, bo prokuratura jest dziś niezależna, samorządna i samo nieodpowiedzialna. Jeśli zechce kogoś wykończyć, to wykończy (znam przykłady). Jeśli zechce kogoś sponiewierać, to sponiewiera, a jeśli zechce ukręcić sprawie łeb, to ukręci. Takie prawo uchwaliła koalicja PO-PSL-SLD.

6. Problem dotyczy nie tylko spraw politycznych, ale też setek innych spraw zwykłych ludzi, w których prokuratura robi albo nie robi, co chce. Nikt, bowiem, od sprzątaczki do premiera i prezydenta, nie może zapytać Prokuratora Generalnego o konkretne śledztwa. Posłowie, którzy zwracają się z pytaniami do prokuratury w związku ze skargami ludzi, dostają aroganckie odpowiedzi, żeby nie wsadzali nosa w nieswoje sprawy. Ludzie przychodzą do biur poselskich, wypłakują się posłom w rękawy (rękawy moich garniturów są mokre od łez, aż po pachy), wybrańcy narodu piszą pisma interwencyjne, a samo wybierający się prokuratorzy mają to w dupie (Wańkowicz zezwolił na używanie tego słowa) i interweniujących posłów odsyłają na drzewo. Słyszę, że nawet Posłowie Platformy zaczynają już na to zgrzytać zębami. A sami tego chcieli...

7. Ja też mam swoje doświadczenia w bojach i potyczkach z prokuraturą. Ot, taki przykład - prokuratura skierniewicka wbrew wszelkim faktom i dowodom, popełniając skandaliczne błędy, umorzyła sprawę zamordowania młodej kobiety, kpiąc nie tylko z prawa, ale i ze zdrowego rozsądku, poniżając przy tym i upokarzając zbolałych rodziców zamordowanej dziewczyny. Iluż trzeba było pism, apeli, iluż publikacji w prasie, żeby władze prokuratorskie łaskawie uznały, że nie naprawi śledztwa ten sam prokurator, który je spieprzył i litościwie przeniosły to śledztwo poza Skierniewice. Co z tego będzie - nie wiem - ale długo trzeba było wyrywać to śledztwo z rąk ewidentnych partaczy. 

8. Kiedy koalicja PO-PSL przy poparciu SLD z wielkim hukiem zmieniała ustawę i radośnie wprowadzała niezależność prokuratury - ostrzegałem, że bokiem wyjdzie społeczeństwu ta niezależność? I wychodzi. Janusz Wojciechowski

Smoleńskie lotnisko Jużnyj W ostatnim numerze Naszego Dziennika artykuł o lotnisku Smoleńsk Jużnyj. Zanim jednak przytoczę ten artykuł, trochę o samym lotnisku. "Port lotniczy Smoleńsk-Jużnyj (Smoleńsk-Południe, ros. аэродром Смоленск-Южный) – lotnisko cywilne położone o 2 km na południe od Smoleńska w Rosji, zbudowane w okresie istnienia ZSRR, obecnie nieczynne. Lotnisko obsługiwało lokalne rejsy pasażerskie, przyjmując głównie samoloty Jak-40 i An-2; regularne loty zakończyły się w 1991 roku. W 2009 roku na terenie lotniska bazowały niewielkie statki powietrzne firmy lotniczej "Smolenskaerotrans", w tym samoloty An-2 i śmigłowce Mi-2".
http://pl.wikipedia.org/wiki/Port_lotniczy_Smole%C5%84sk-Ju%C5%BCnyj

http://admin.smolensk.ru/web_dis/2003/layreat/foto/Trans/11.jpg

A teraz artykuł: „Nasz Dziennik" dotarł do karty z dziennika meteorologicznego z 10 kwietnia ub.r., sporządzonej tego dnia na lotnisku Smoleńsk Jużnyj. To najbliższy od miejsca katastrofy polskiego tupolewa cywilny ośrodek gromadzenia danych meteo Rosyjska prokuratura pytała meteorologów ze stacji na smoleńskim lotnisku Jużnyj o powody nieprzekazania na czas na pokład tupolewa informacji o załamaniu pogody. Kontrolerzy z lotniska Siewiernyj tuż przed katastrofą kontaktowali się ze stacją meteorologiczną na Jużnym (Smoleńsk Południowy). Jednostka należy do cywilnych służb rosyjskiej hydrometeorologii. Reporterom "Naszego Dziennika" udało się skontaktować z pracownikami instytucji. Nasi rozmówcy byli przesłuchiwani przez rosyjską prokuraturę i Międzypaństwowy Komitet Lotniczy. To właśnie do stacji meteo na Jużnym 10 kwietnia ub.r. dzwonił płk Nikołaj Krasnokutski, by potwierdzić prognozę pogody dla Siewiernego, na którym miał lądować polski samolot z prezydentem Lechem Kaczyńskim na pokładzie. Południowe, cywilne smoleńskie lotnisko jest dla samolotów zamknięte. Powodem tego jest wieloletni brak remontów wyposażenia i pasa startowego, co doprowadziło do zupełnej zapaści. Zresztą w ostatnich latach rzadko z niego korzystano, było otwierane sporadycznie dla lotnictwa sportowego i nielicznych rejsów czarterowych. W czasach sowieckich realizowano stąd regularne połączenia pasażerskie, pojawiały się tu samoloty Jak-40 i An-24. Obecnie trwa modernizacja lotniska z zamiarem przywrócenia ruchu czarterowego. Zarządzająca obiektem firma Smolenskaerotrans udostępnia plac przy dawnych drogach kołowania, jako lądowisko dla śmigłowców, oferuje też przewozy czarterowe własnymi helikopterami. Obok potężnego budynku z wieżą, będącego prawie ruiną, znajduje się stacja meteorologiczna. Urządzenia nie wyglądają na bardzo nowoczesne, ale też nie sprawiają wrażenia niesprawnych. W ciasnym pomieszczeniu pracuje dyżurna. Połowę pokoju zajmują stare uszkodzone radary i inne urządzenia. Co trzy godziny jeden z pracowników idzie ścieżką w śniegu do zlokalizowanych kilkadziesiąt metrów dalej przyrządów i odczytuje wskazania. Potem je wpisuje do komputera, z którego dane trafiają do biura w centrum miasta. Tak samo dzieje się w 21 podobnych stacjach w obwodzie smoleńskim, z tym wyjątkiem, że na Jużnym prowadzi się także pomiary stanu wyższych warstw atmosfery przy pomocy sondy wypuszczanej dwa razy dziennie w uwiązanym do ziemi balonie. Później, już w centrum miasta, rozmawiamy z Wasilijem Pietuchowem, naczelnikiem cywilnej służby hydrometeorologii całego obwodu. Pokazuje nam książkę z zapisami z Jużnego zrobionymi w kwietniu 2010 roku. Na stronach z napisem "10/IV" wśród mnóstwa zrozumiałych tylko dla specjalistów liczb i notatek od razu widać rosyjskie słowo "Tuman" (mgła). W jego biurze kilka pracownic pochylonych nad arkuszami nanosi dane na mapy z dziesiątkami linii i różnych konturów. Kilka komputerów zapewnia względnie nowoczesny standard pracy przy gromadzeniu danych i łączność ze światem.

Kiedy służby meteorologiczne całego świata na ekranach swoich komputerów i na drukowanych mapach widzą nazwę Smoleńsk, to odnosi się ona do stacji Jużnyj. To najbliższy od miejsca katastrofy cywilny ośrodek gromadzenia danych meteo. Pomiar z Jużnego to nie to samo, co bezpośrednie obserwacje z Siewiernego (czyli po rosyjsku odpowiednio "południowego" i "północnego"), ale przynajmniej w przeciwieństwie do efemerycznej stacji wojskowej tu mamy do czynienia z jasno określonymi procedurami i, co najważniejsze, po kilku sekundach od odczytu w Smoleńsku staje się on dostępny dla synoptyków całego świata. Tymczasem dane z Siewiernego trafiają tylko do Tweru, a stamtąd do zamkniętej sieci wojskowej. Dodatkowo prognozy twerskiej jednostki są nawet dla oficjalnie w niej służących oficerów na tyle niewiarygodne, że 10 kwietnia płk Nikołaj Krasnokutski wolał dzwonić na Jużnyj miejskim telefonem niż do swoich ludzi w odległej o 320 kilometrów bazie. Sytuacja nie jest normalna. Oba lotniska dzieli nie tylko prawie 8 kilometrów, ale położone są na zupełnie inaczej ukształtowanym terenie. Południowe, cywilne lotnisko leży na rozległej lesistej równinie, a północne, wojskowe - na stoku poprzecinanego dolinkami dopływu rzeki prawego brzegu Dniepru. Jest jasne, że zjawiska meteorologiczne wyglądają w obu miejscach inaczej, a przy tym w różnym czasie. Tak też stało się tragicznego 10 kwietnia. Mgła na południu była znacznie słabsza, pojawiła się wcześniej i wcześniej zaczęła się rozrzedzać. I tak o 8.36 czasu warszawskiego, czyli na pięć minut przed katastrofą, Krasnokutski dowiaduje się, że zaczyna się "trochę polepszać". Zanim jednak wiatr przegnał mgłę przez całe miasto i przez Dniepr i wleciał w głęboki jar rzeczki Wiazowienki, musiało minąć trochę czasu". Piotr Falkowski, Smoleńsk

http://www.naszdziennik.pl/index.php?dat=20110326&typ=po&id=po02.txt

Margotte's blog

Wokół zeznań Sasina Min. J. Sasin, jak wynika z jego relacji w sejmie (link poniżej; 0h22' materiału; we wtrąceniach w nawiasach podaję czasy z późniejszych wypowiedzi JS) niedługo po dramatycznym telefonie M. Wierzchowskiego rusza ze swoimi współpracownikami i kilkoma borowcami pod milicyjną ruską eskortą na Siewiernyj. Jak długo trwa ten przejazd, nie wiemy. Sam Sasin mówi, że był na miejscu jakąś godzinę „po katastrofie”. Dociera on do punktu, gdzie stoi dużo karetek pogotowia (nie podaje ilości), zaś lekarze i pielęgniarki stoją przy nich bezczynnie, co dla Sasina jest wtedy znakiem tego, że „prawdopodobnie jest taka sytuacja, że nie ma kogo ratować”. Potem zaś dociera na pobojowisko i znowu mamy historię, jak z Wierzchowskim i S. Wiśniewskim, gdyż Sasin też dostrzega rozmaite osobliwości „miejsca katastrofy” aczkolwiek wnioski wyciąga zupełnie odmienne aniżeli należało wyciągnąć (o czym niżej): „Zobaczyłem obraz miejsca, gdzie samolot się rozbił (…). To mnie uderzyło, no, że ten wrak był tak w jednym miejscu (…) tak mi się wydawało, nie miałem okazji nigdy wypadków lotniczych z bliska oglądać, ale tak mi się wydawało, że to może być na bardzo dużym terenie rozrzucone części... Tutaj jakby ten samolot, on był bardzo zniszczony, bardzo rozbity, ale jednak zasadnicze części tego samolotu, wydawało mi się, że są jakby w jednym miejscu.” (Później 1h19' powie, że sądził, jadąc, iż doszło po prostu do awarii, a jeszcze później 1h52', że miał wrażenie, jakby samolot spadł z jakiejś wysokości „pionowo w dół”; wykluczył też, by był tam jakiś wąwóz czy zbocze, w które miałby uderzyć tupolew). I nieco dalej: „Zaczęliśmy (z J. Bahrem i Wierzchowskim – przyp. F.Y.M.) chodzić wokół tego wraku, oglądać to miejsce. (…) Widziałem też, w jakim stanie leżą zwłoki osób tam na tym miejscu katastrofy.” (Sasin doda później, że nie był w stanie nikogo rozpoznać; ciała były zmasakrowane (1h36')). Sasin telefonuje (już któryś raz) do K. Bochenek, której przekazuje informację: „prawdopodobnie Prezydent nie żyje”. Przypominam, że Sasin (ani nikt inny jeszcze wtedy) NIE widział ciała śp. L. Kaczyńskiego, (co więcej, Sasin stwierdzi w sejmie, że nie otrzymał wiadomości o znalezieniu ciała Prezydenta do czasu swego wylotu z Siewiernego (koło godz. 15.) (1h57’), – co w pewnym sensie kłóci się z relacją Wierzchowskiego albo stawia ją pod znakiem zapytania, no chyba, że Sasina nie poinformowano by o tego typu wydarzeniu). Jak więc to swoje zawiadomienie Sasin tłumaczy? Dość podobnie jak tłumaczył swoje relacje z pobojowiska Wierzchowski. „Tak wywnioskowałem po prostu z tego, co zobaczyłem, z tego, że... jak to wygląda.” W sytuacji, więc, w której należało uznać Prezydenta za zaginionego i wszcząć poszukiwania tegoż Prezydenta (wcale nie przesądzając, iż NIE żyje), Sasin po pobieżnych oględzinach wraku „wywnioskowuje”, że Prezydent zginął. Ale to nie koniec – teraz będzie najważniejsze i najciekawsze (podobna wypowiedź pojawia się w filmie „Mgła”, ale jest nieco bardziej lakoniczna). Sasin zastanawia się, bowiem, co robić (dzwoni też wtedy A. Duda, prosząc, by szukali na pobojowisku ciała Prezydenta 0h28'/0h29'): „...stwierdziłem, że nie jestem w stanie ani nikogo tutaj zidentyfikować (…) zdecydowana większość tych ciał, nie widziałem ich zbyt wielu, stwierdziłem, wiedziałem, że na pokładzie było 96 osób, a widziałem zaledwie kilka ciał, które były rozrzucone.” (Potem powie: „Tych ciał było dziesięć, kilkanaście” (1h37') Tego rodzaju widok skłania Sasina do następnego wniosku:

Więc stwierdziłem, że większość ciał znajduje się gdzieś tam, prawda, w samolocie czy pod tymi częściami samolotu (…) Nie będziemy, nie będę w stanie w żaden sposób się tam dostać.” Sasin widzi KILKA/KILKANAŚCIE CIAŁ na pobojowisku po katastrofie samolotu z blisko stu osobami na pokładzie. Jest to wprawdzie postęp w stosunku do tego, co widział Wołodia, Alosza (leśny dziadek z teczką), Igor i moonwalker Wiśniewski (a nawet Bahr przecież), którzy NIE widzieli żadnych ciał (Wołodii, Aloszy i Igora relacje są w „Superwizjerze”), no, ale przecież nie jest to chyba normalny widok w takiej sytuacji. Mniejsza jednak z tym – potraktujmy miejsce zdarzenia przez chwilę na serio, a więc tak, jak traktowali zapewne i Sasin, i Bahr, i Wierzchowski i inni przybyli tam przedstawiciele strony polskiej (pomijam, naturalnie, udziałowców w zbrodni). Co nasi bohaterowie robią? Co robi Sasin z Bahrem? Zaczęliśmy stać i przez dłuższą chwilę tak żeśmy się przyglądali temu, co się dzieje.” Gdyby to nie było tragiczne, to można by w tym momencie wybuchnąć jakimś histerycznym śmiechem. Dwóch najwyższych wtedy (w Rosji) rangą urzędników państwowych z Polski stoi przed pobojowiskiem po katastrofie samolotu z delegacją prezydencką i się po prostu przygląda temu, co się dzieje. Sasin tłumaczy ten stan odrętwienia i zdezorientowania także w ten sposób, że „miał zahamowanie moralne” tego typu, że „nie chciał chodzić po szczątkach osób”. Proszę tego mojego zapisu nie traktować, jako szyderstwa – jestem w stanie zrozumieć skrupuły polskich wysokich urzędników, ale pod warunkiem, że cały teren „po wypadku” zostałby natychmiast otoczony i zabezpieczony przed jakimikolwiek intruzami, do czasu przybycia (śmigłowcami czy samolotami z Polski) polskich lekarzy sądowych i specjalistów kryminalistyki. I nie robiono by na tym terenie przez ten czas zupełnie nic. Absolutnie nic. Tak przecież się jednak nie stało.

Na pobojowisko wlazła cała masa ruskich funkcjonariuszy w mundurach i cywilu. I to na oczach skamieniałych polskich urzędników. Co zatem dzieje się dalej? Bahr z Sasinem znajdują osobliwe wyjście z sytuacji. „W pewnym momencie on (Bahr – przyp. F.Y.M.) mówi, zapytał mnie: co my powinniśmy teraz zrobić w stosunku do ludzi, którzy są na cmentarzu? (…) Doszliśmy do takiego przekonania, że powinniśmy pojechać na cmentarz i powinniśmy poinformować jakby wszystkich o tym, że zdarzyła się taka katastrofa.” Pomijając już kwestię telefonicznego zawiadomienia o tragedii kogoś np. z wojskowych będących w Katyniu, (co byłoby zupełnie zrozumiałe w związku z powagą chwili), problem jedynie w tym, że skali tej katastrofy wcale na razie nie oszacowano. Żadnej identyfikacji nie dokonano, ciała Prezydenta ani Prezydentowej nie znaleziono itd. Mimo to, Bahr z Sasinem decydują się na powrót z Siewiernego (autem ambasadora) do Katynia, tak jakby tam w takiej chwili było ich najważniejsze miejsce. Gdyby tego było mało Bahr stwierdza nawet, że podjął decyzję, iż „należy tą uroczystość jakby odbyć, (uroczystość – przyp. F.Y.M.) która była zaplanowana”, odbyć, ponieważ... są tam w Lasku Katyńskim... przedstawiciele Rosji (0h31'). (Dosłownie włos się jeży na głowie, gdy się to słyszy w relacji Sasina – cała ta sytuacja przypomina jakąś Gombrowiczowską opowieść a la polska placówka dyplomatyczna w Argentynie po wybuchu II wojny – w „Trans-Atlantyku”). Bahr decyduje złożyć wieniec na cmentarzu rosyjskim (Sasin uda się na cmentarz polski), potem zaś ma być nabożeństwo, ale Sasin ma w planie za jakiś czas jednak powrócić na północne smoleńskie lotnisko. Przedtem zaś dojdzie do wystąpienia przed kamerami telewizji i osobami zebranymi w Lesie Katyńskim, któremu to wystąpieniu towarzyszyć będzie przedziwne doprawdy rozumowanie Sasina. On wspomina to tak (0h32'): „...cały czas miałem taką podświadomą nadzieję, że może ktoś się uratował z tej katastrofy (!! - przyp. F.Y.M.) i stwierdziłem, że ogłaszanie jakby w tym momencie, że Prezydent zginął, nie jest właściwym działaniem (…) W momencie, kiedy nie widziałem ciała Prezydenta, to jakby nie powinienem tej informacji publicznie podawać do wiadomości. W związku, z czym ograniczyłem się do powiedzenia o tym, że była tragiczna katastrofa, że delegacja, która miała dotrzeć, nie dotarła i o Prezydencie... że nie ma go w tej chwili tutaj z nami. Natomiast nie stwierdziłem tego, że Prezydent nie żyje.” Jest to zupełnie kuriozalne przedstawienie sprawy. To przecież tenże Sasin był władny pozostać na lotnisku i szukać ciała Prezydenta, by je ujrzeć i mieć wiedzę do tego, by móc ogłaszać, co się z Prezydentem stało. Jeśli więc tego nie uczynił, to, w jakim celu się zasłaniał takimi okrągłymi zdaniami? Co one zmieniały, skoro wiadome już było od Rusków, że „wsie pogibli”? I w tej sytuacji obaj z Bahrem zamiast przedsięwziąć jakieś kroki pozostają na mszy świętej w Katyniu i dopiero po 20 minutach nabożeństwa Sasin decyduje się na działanie – dzwoni do stolicy, a Duda namawia go do powrotu, bo w Warszawie gajowy urządza już zamach stanu (z kolei Bahr będzie namawiał Sasina do pozostania w Smoleńsku). Sasin, zatem wróci na Siewiernyj, a tam po różnych perypetiach (wedle relacji Kwiatkowskiego spowodowanych przez Turowskiego)... przesiedzi w jaku-40 dwie godziny, nim faktycznie wyleci do Polski. Wróćmy na koniec do przygotowań do prezydenckiej delegacji. Sasin opowiada (1h13'): „Na etapie przygotowań, wstępnym etapie przygotowań w ogóle nie zakładano dwóch samolotów. Zakładano, że będzie jeden samolot, w którym pomieszczą się wszyscy – cała delegacja i towarzyszący dziennikarze. Następnie w trakcie tworzenia tej delegacji po pierwsze okazało się, że sama delegacja z przyczyn (…) ogromnego zainteresowania udziału musi być większa. Między innymi bardzo szeroka grupa parlamentarzystów się w tej delegacji znalazła na wniosek marszałka sejmu (…) Po drugie było ogromne zainteresowanie dziennikarzy udziałem w tych uroczystościach (…). Powstał pomysł taki, żeby był jeszcze drugi samolot, żeby więcej osób przeleci tam na miejsce. No, w dyspozycji drugim samolotem, który mógł być w tym czasie, to był tylko i wyłącznie ten jak-40, ten mały samolot. I zaczęliśmy dyskutować, jak ta delegacja powinna być podzielona, czyli kto leci z Prezydentem, kto leci jakiem (…). Stwierdziliśmy, że rozsądnym będzie, że jakiem lecą dziennikarze, bo wtedy też przylatują wcześniej na miejsce, czyli mają czas na to, aby np. wcześniej udać się na cmentarz (…), a cała delegacja w pełnym składzie poleci oddzielnie. Nigdy na żadnym etapie nie była dyskutowana kwestia jakiegoś oddzielnego lotu jakiejkolwiek części delegacji, tym samym również, generałów.FYM

Tsunami czy stuxnet Nie przypuszczałem, że postawione przeze mnie stwierdzenie, iż awaria generatorów prądu w Fukushimie I nie była wywołana tsunami a stuxnetem wywoła na plan tylu demaskatorów tej „teorii spiskowej”. Przez pierwszy tydzień po katakliźmie w telewizorni na kanałach informacyjnych przez 24 godziny na dobę tematem nr 1 była Japonia. Każdy nowy film, nawet amatorski, pokazujący niszczycielskie tsunami puszczany był wielokrotnie. Od pierwszego wybuchu w Fukushimie oczy całego świata zwrócone były na tę elektrownię. Jednakże w transmisjach telewizyjnych pokazywano ją jedynie z dużej odległości bez żadnych szczegółów. Choć możliwe było filmowanie jej z helikopterów. W pewnym momencie pojawiły się w internecie przypuszczenia i domysły, że awaria agregatów prądowych spowodowana została w Fukushimie przy pomocy stuxnetu (stuxnet jest wirusem/robakiem produkcji izraelsko-amerykańskiej). Ja sam nie mam, co do tego faktu wątpliwości.

http://krasnoludkizpejsami.wordpress.com/2011/03/16/cicha-atomowa-apokalipsa-zrobiona-stuxnet-em/

Dodatkowo wypłynęła informacja, że japońskie instalacje nuklearne obsługiwała izraelska firma ochroniarska.

http://krasnoludkizpejsami.wordpress.com/2011/03/19/izraelska-firma-ochroniarska-obslugiwala-japonskie-instalacje-nuklearne-przed-katastrofa/

I nagle od tego momentu pojawiać się zaczęły precyzyjne i wyraźne zdjęcia Fukushimy obrazujące ogrom zniszczeń spowodowanych „naturalnym” kataklizmem. Intencją tych zdjęć jest przekonanie wszystkich zainteresowanych, że przyczyną awarii z konieczności musiało być tsunami. A nie atak cybernetyczny stuxnetem. W dwa tygodnie po katakliźmie nagle wypłynęło nagranie filmowe pokazujące Fukushimę tuż po zalaniu jej wodą tsunami.

http://www.youtube.com/watch?v=oqeb2GnBKrU&feature=player_embedded#at=49

Jednym z demaskatorów prezentowanej przeze mnie „teorii spiskowej” jest strona „karolkuich”

http://my.opera.com/karolkuich/blog/2011/03/20/elektrownia-atomowa-fukushima-dlaczego-nie-stuxnet

Autor tekstu na początku zaznacza, że: „…nie jestem żadnym specjalistą od tego typu technologii a przedstawione dane udało mi się uzyskać głównie na podstawie analizy zdjęć elektrowni przed i po przejściu tsunami a także na podstawie materiałów ogólnie dostępnych w internecie.” Autor zadał sobie wiele trudu. Wyszukał wiele zdjęć, nanosił na nie cyfry, litery czy linie pokazujące ukształtowanie terenu (fot. 9). Ja tego nie potrafię. Ucieszyła mnie zwłaszcza pierwsza fotografia z dopisanymi przez autora, a podanymi  w metrach orientacyjnymi wysokościami nad poziomem morza terenu elektrowni Fukushimy. Mam pytanie do autora – gdzie te dane on znalazł? Bo ja jak głupi ich szukałem i nigdzie nie mogłem ich w internecie znaleźć. Według tych danych budynki z generatorami prądu w Fukushimie są na wysokości 17 metrów nad poziomem morza. Dodatkowo osłonięte są dużymi budynkami z turbinami. Dopływające tsunami zostało zapewne osłabione, załamane dwoma falochronami – zewnętrznym i wewnętrznym.

http://angelisansichten.ch/wp-content/uploads/2011/03/Fukushima.jpg

Następnie 10-metrowa fala, już wyhamowana przez dwa falochrony, wdziera się na kolejne „tarasy” osiągając wreszcie teren 15 metrów, gdzie największy jej impet wyhamowują budynki z turbinami. „Uliczką” pomiędzy budynkami z turbinami przepływa woda dalej, rozpływając się za budynkami we wszystkie strony i tracąc na tym impet. Na koniec dociera fala na pozim 17 metrów i porywa tam  ze sobą auto spychając je pod mur/ścianę, co uwidocznione jest i celowo zaznaczone przez autora na kilku zdjęciach. Pięknie i ładnie. Tylko, jeśli fala tsunami była tak potężna, że wdarła się za reaktory i na wysokości 17 metrów przesuwała jak zabawkę auto, to z urządzeń na pułapie 5 czy 8 metrów nie powinno pozostać kompletnie nic. A tam pozostało ich wiele (fot. 2). Ponadto białe budynki i zbiorniki nadal są na tym zdjęciu białe. Nie ma na nich śladu błota naniesionego przez powracającą z pułapu 17 metrów falę. Ale -  jak to jest, że błota tyle pozostało na ulicach (autor specjalnie zaznaczał na zdjęciach to błoto), a na białych budynkach błota nie ma? A ja nie przypuszczam, aby pracownicy mający groźną awarię systemu chłodzenia bawili się w mycie ścian budynków i zbiorników. Autor podaje ciekawą uwagę: „Na poniższym zdjęciu zaznaczyłem elementy, które widać tylko na niektórych fotografiach. Jak napisałem wcześniej są one prawdopodobnie, co jakiś czas wymieniane i w czasie nadejścia tsunami akurat były na nabrzeżu?” No właśnie…Tyle wklejanych jest zdjęć porównawczych „przed” i „po” tsunami, które wyszczególniają, co zostało porwane i co zniknęło na skutek przejścia tegoż tsunami. A może nic nie zostało porwane, bo jako materiał porównawczy wykorzystuje się stare zdjęcia, na których są „urządzenia”, których w momencie domniemanego tsunami już tam nie było, gdyż zostały przeniesione w inne miejsce? Doskonałym przykładem takiej manipulacji jest te oto zdjęcie:

http://www.abc.net.au/news/events/japan-quake-2011/beforeafter.htm

W prawym dolnym rogu „przed” tsunami widać dwa duże okrągłe białe zbiorniki. Nie ma natomiast pojedynczego zbiornika z prawej strony prawego budynku z turbiną. Na zdjęciu „po” rzuca się natychmiast w oczy brak na dole owych dwóch zbiorników. Wniosek – porwało je tsunami. A prawda jest taka, że zbiorniki te po prostu wcześniej, przed tsunami zdemontowano. Jeden z nich zainstalowano obok prawego budynku turbiny i stoi tam on do dzisiaj. Tsunami go nie porwało. Przyglądając się zdjęciom „po” tsunami, ale jeszcze przed wybuchami reaktorów odnoszę wrażenia, że szkody widoczne na tych zdjęciach przypominają tereny po przejściach tajfunu. Zwłaszcza zaznaczony przez autora zerwany dach (fot. 2). Nad Japonią rocznie przechodzi średnio 7-10 tajfunów. Błoto na terenie elektrowni widoczne na zdjęciach „po” tsunami może być też efektem spływania podczas ulew towarzyszących tajfunom błota z obszarów położonych powyżej elektrowni. Naturalnie, że nie pasuje do takiego wyjaśnienia auto przyparte do skarpy, a zaznaczone wyraźnie przez autora. Jest ono widoczne przed i po wybuchu reaktora. Jednak dla specjalisty „wmontowanie” na zdjęciu takiego niewyraźnego auta  nie jest problemem. Autor po prostu dał się nabrać na czyiś fotomontaż, gdyż jego samego o to nie posądzam. Na koniec jeszcze jedna uwaga. W Japonii w przeszłości wielokrotnie już dochodziło do katastrofalnych tsunami. Autor będzie w stanie znaleźć w internecie wiele ciekawych artykułów na ten temat. Dodajmy do nich tajfuny i  towarzyszące im ulewne deszcze. Z tego powodu można ostrożnie założyć, iż Japończycy starali się możliwie jak najlepiej zabezpieczyć najważniejsze w elektrowni atomowej urządzenia awaryjne, jakimi są generatory prądu. Wystarczyło tylko, aby znajdowały się one w pomieszczeniach wodoszczelnie (hermetycznie) zamykanych. Po to, aby nawet podczas potopu nie dostała się tam od razu woda. A gdyby nawet i takie zabezpieczenie Japończycy zaniedbali, to przywiezienie do elektrowni generatorów dużej mocy, nawet o dużych gabarytach, przy pomocy japońskiej techniki nie powinno stanowić problemu. Na grubość kabli w sytuacji grożącej katastrofy atomowej nie zwraca się uwagi. Autor pisze: „Jedne z największych agregatów osiągają moc ciągłą ok. 800kW więc potrzeba by ich 5-10 sztuk, a nie należą one, ze względu na gabaryty, do mobilnych : Agregat prądotwórczy trójfazowy1250kVA do pracy ciągłej KDC1000ST3″ Ale przecież agregaty zainstalowane na stałe w elektrowni atomowej mają jednak moc wystarczającą do obsługi pomp. Czyli istnieją i są produkowane agregaty o odpowiedniej mocy. Mając zaś przed oczami widmo atomowej apokalipsy nie patrzy się na gabaryty, tylko zwozi się agregaty mogące przed apokalipsą uratować. Techniczne możliwości do tego w Japonii istnieją. Jeszcze jedno zdanie autora zacytuję: „Pomysł wykorzystania wojskowego generatora prądu wydaje się więc cokolwiek bezsensowny… „ W sytuacji, gdy grozi atomowa katastrofa, robi się nawet najbardziej bezsensowne rzeczy, jeśli tylko istnieje przy tym cień nadziei na uniknięcie najgorszego. Polewanie i chłodzenie reaktorów wodą morską jest tego najlepszym przykładem.

Zbyt wiele manipulacyjnych zdjęć publikowanych było w internecie, abym bez zastrzeżeń przyjmował je, jako dowód. Natomiast stuxnet jest faktem. Próba negowania przez autora możliwości spowodowania awarii właśnie stuxnetem zastanawia mnie. Pokazuje, bowiem, że autor jego wywodem chce tylko i wyłącznie „udowodnić” z góry założoną tezę – za awarię odpowiedzialne jest cokolwiek – tylko nie stuxnet. Poliszynel
http://krasnoludkizpejsami.wordpress.com

Dlaczego Kazachstan jest ważny dla Izraela

Why Kazakhstan is important to Israel
http://www.dejanlucic.net/Why%20Kazakhstan%20is%20important%20to%20Israel.html
Dejan Lucic, tłumaczenie Ola Gordon

Wyobraźmy sobie ogromne państwo muzułmańskie, dziewiąty największy kraj świata, jeden z najbogatszych w zasoby naturalne na świecie. Wyobraźmy sobie miejsce, gdzie można swobodnie spacerować po ulicach ze znaczkiem z flagą Izraela, gdzie antysemityzm jest dziwną, nieznaną chorobą społeczną i ludzie szanują swoich żydowskich sąsiadów i żydowskie państwo. Wyobraźmy sobie muzułmańskie państwo w sąsiedztwie Afganistanu i Pakistanu, gdzie nie istnieje islamski ekstremizm. Wyobraźmy sobie miejsce z jednym z najwyższych na świecie współczynników wzrostu gospodarczego, wyspę stabilności w dosyć ożywionym regionie. To miejsce nosi nazwę Kazachstan. Szóste doroczne Euro-Azjatyckie Forum Mediów (EAMF), unikalna platforma dialogu Wschód-Zachód, niedawno odbyły się w Ałma-Ata, dawnej stolicy Kazachstanu. Przez trzy dni, począwszy od 19 kwietnia, ponad 600 delegatów z 50 krajów, w tym czołowi politycy i dziennikarze z wiodących placówek medialnych, zgromadzili się w sali konferencyjnej hotelu Intercontinental w celu omówienia najbardziej ważnych kwestii programu świata i regionu. Po raz pierwszy w historii EAMF, uczestniczyła delegacja izraelskich ekspertów, wysłanych przez Ministerstwo Spraw Zagranicznych. Wzięli udział w sesji na temat przyszłego rozwoju Iraku, programu nuklearnego Iranu, propozycji Kazachstanu przewodniczenia Organizacji Bezpieczeństwa i Współpracy w Europie (OBWE) i zachwycania się mediami. Na Forum obecny był b. prezydent Iranu Muhammad Chatami i prezydent Kazachstanu Nursułtan Nazarbajew, który wezwał Iran do pójścia w ślady jego kraju „Nasz kraj był pierwszym na świecie, który zamknął największy teren badań broni jądrowej i dobrowolnie zrzekł się broni jądrowej, wzmacniając w ten sposób podwaliny pod system nierozprzestrzeniania broni jądrowej,” powiedział. „Nasze wyrzeczenie się broni jądrowej w zamian za gwarancje państw posiadających broń jądrową, było strategicznych wyborem Kazachstanu, opartym o nasze rozumienie odpowiedzialności globalnej. Zwracamy się do innych krajów by szły za naszym przykładem. Przede wszystkim, kierujemy to wezwanie do krajów ubiegających się o broń nuklearną.” Nazarbajew powiedział, że obecny kryzys w polityce międzynarodowej jest „jasnym przejawem nieskuteczności Traktatu o Nierozprzestrzenianiu Broni Nuklearnej i brakiem zauważalnego postępu w rozbrojeniu.” Ale nie osiągnięto żadnego postępu w tej sprawie na Forum. Chatami wyraził gotowość do prowadzenia dialogu, ale pominięto sesję, na której miał spotkać izraelskiego przedstawiciela. Rozczarowaniem była kwestia iracka, głównie z powodu zaskakująco grubiańskiego, bezpodstawnego i niesmacznego ataku na prezydenta USA George’a W. Busha przez brytyjskiego posła George’a Gallowaya. Kiedy izraelski dziennikarz Cwi Yehezkely zapytał go o konflikt Sunnitów i Szyitów w Iraku, Galloway odpowiedział mówiąc, że to Izrael był głównym powodem wojny. Richard Holbrooke, przewodniczący Towarzystwa Azjatyckiego i były ambasador USA przy ONZ, był tak rozdrażniony tymi
uwagami, że opuścił podium. Kwestia przewodniczenia OBWE przez Kazachstan przyciągała uwagę, i w trakcie sesji osiągnięto pewien postęp. Ten temat, mimo że był pozornie daleko od sfery interesów Izraela, jest dosyć ważny. Istnieje kilka powodów, dlaczego miałoby to być korzystne dla Izraela, gdyby Kazachstan otrzymał przewodnictwo tej organizacji. Kazachstan jest umiarkowanym państwem sunnickim, mającym dobre stosunki z Izraelem, w tym ponad $800 mln w handlu rocznie. Jest to doskonałe miejsce do prowadzenia działalności gospodarczej i wielu Izraelczyków jest już aktywnych, w inwestycjach w wielu dziedzinach, od energii i wydobywania zasobów mineralnych do budownictwa. Ten kraj rozwija się i odbudowuje w bardzo szybkim tempie. Pod względem stabilności i otwartości, jest o wiele bardziej godnym zaufania krajem niż Polska, jednym z głównych sojuszników USA w Azji. To jest po prostu inny świat, inny islam, tolerującym i szanującym inne religie. Kazachstan łamie stereotyp Izraela w sprzeczności z całym światem muzułmańskim. Ludność Kazachstanu i społeczeństwo jest bardziej podatne na rozwój w kierunku zachodnim od innych populacji tego regionu. A jeśli rozważamy możliwości konfrontacji religijnych na świecie, potomkowie Dżyngis-chana, jak chcą siebie postrzegać, są najlepszą linią obrony w Azji i możliwym mediatorem pojednania. W rzeczywistości, starają się zrobić wszystko to częścią swojej nowej ideologii narodowej, opartej na idei pomostu między Wschodem i Zachodem. Po drugie, na poziomie taktycznym, biorąc pod uwagę nasze czasami napięte stosunki z UE, byłoby raczej korzystne dla Jerozolimy mieć takie przyjazne państwo jak Kazachstan, przewodniczące jednej z największych znajdujących się w Europie organizacji. Aby przetrwać, przywódcom Kazachstanu udało się osiągnąć kompromis na wielu poziomach z agresywnymi sąsiadami – supermocarstwa Chiny i Rosja. Byłby to spacer w parku dla Astany, stolicy Kazachstanu od 1997 r., do mediacji w sprawach, które rozumie lepiej niż Bruksela. Kierownictwo kazachskie wie, jak trudno jest walczyć z islamskim terroryzmem, więc możemy zdobyć sojusznika, będącego w stanie wyjaśnić i wspierać nasze stanowisko. Po trzecie, sprzeciw wobec oferty Kazachstanu na przewodnictwo OBWE wydaje się być pełen podwójnych standardów, podobnie do tych, jakimi Izrael cieszył się od lat na scenie politycznej świata. Przerwanie ich będzie stwarzać korzystny precedens. Twierdzi się, że Kazachstan nie jest demokratyczny, nie na tyle wolny, ma wysoki poziom korupcji i nie może stać się liderem 56 państw OBWE. Niektóre z tych rzeczy są prawdziwe, ale do jakiego stopnia? Czy brane są pod uwagę lokalne realia, rozważając te kwestie? Kazachstan jest państwem demokratycznym, choć niektóre zachodnie instytucje twierdzą, że wybory zostały sfałszowane, z blisko 90% populacji głosującą na Nazarbajewa i jego partię. Ale dlaczego ludzie mieliby nie wybrać Nazarbajewa, który rozwija gospodarkę w jeszcze szybszym tempie niż Chiny, zamiast kogoś innego? A dlaczego nie woleliby Nazarbajewa, którego służbom bezpieczeństwa udało się wyeliminować wszystkich bojowników islamskich w ogromnym kraju centralnej Azji? Sąsiadujący Uzbekistan prawie zamienił się w państwo jak zarządzane przez Talików, a 10.000 bojowników uzbeckich mudżahedinów „wędruje” w regionie z Afganistanu do Pakistanu, biorąc udział w lokalnym dżihadzie. Wyobraźmy sobie, jak wielu Izraelczyków opowiedziałoby się za liderem umiejącym wspierać gospodarkę, zapewniając jednocześnie bezpieczeństwo osobiste. Poza tym, już widzieliśmy jak nie sfałszowane wybory, jak w Autonomii Palestyńskiej, doprowadziły Hamas do władzy. USA popiera niedemokratyczne działania rządu egipskiego prezydenta Hosni Mubaraka wobec Bractwa Muzułmańskiego, aby zapobiec by to samo nie działo się w jego kraju. Jeśli chodzi o korupcję, no, nie wcierajmy soli we własne rany. Pomówmy o Rumunii i Bułgarii. Te dwa kraje stały się przewodniczącymi OBWE w 2001 i 2004 r.. Rumunia osiągnęła najgorszy wynik wg percepcji korupcji Transparency International w 2005 roku. Bułgaria była bardzo blisko. Poziom korupcji w obu państwach nadal jest jeden z najwyższych. Poza tym, większość z ich przywódców była funkcjonariuszami tajnej policji państwowej w czasach sowieckich, na usługach KGB i uciskających własny naród. Ale nikt nie robił z tego problemu. Rumunia i Bułgaria nie mogą jeszcze zadbać o siebie gospodarczo. Ale kwantowy skok Kazachstanu nie służy tylko jego własnemu dobru, ale dobru sąsiadujących z nim państw Azji Środkowej. Jak nakreślił Nazarbajew na otwarcie EAMF, na Kazachstanie spoczywa odpowiedzialność regionalna? Kraj „będzie kontynuował działania w kierunku poprawy bezpieczeństwa w regionu” oraz tworzył „pas dobrobytu gospodarczego,” jako bastion przeciwko międzynarodowemu terroryzmowi, ekstremizmowi religijnemu, handlowi narkotykami i nielegalnej migracji.” „Nasz kraj jest liderem pod względem inwestycji w naszym regionie, „ powiedział Nazarbajew. „Jesteśmy gotowi do dużych projektów gospodarczych w Azji Środkowej. Wielokrotnie udzielaliśmy gospodarczej braterskiej i humanitarnej pomocy dla rządów Tadżykistanu i Kirgistanu.” Kazachstan opracowuje specjalny program dla Afganistanu, obejmujący środki w celu wzmocnienia współpracy humanitarnej i gospodarczej, inwestycji gospodarczych i szkoleniu personelu. Odgrywa również coraz większą rolę w dziedzinie bezpieczeństwa energetycznego innych regionów, w tym Europy. Przez stabilizację własną, przynosi stabilność innym. A kiedy umiarkowany Kazachstan stanie się bardziej wpływowy w regionie i oczyści go z różnych ruchów islamskich bojowników, z pewnością pomoże Zachodowi i Izraelowi. Jako że oferta pochodzi z byłej republiki radzieckiej, wspierana przez wszystkie kraje WNP, przyjęcie jej będzie dobrym dla nich znakiem. Oznaka, że mogą one pójść w ślady Kazachstanu i ich wysiłki zostaną nagrodzone. I Astana może przekształcić się w raczej korzystny przyczółek dla izraelskich inwestorów. Takie są główne powody tego, że Kazachstan ma prawo stać się przewodniczącym OBWE i dlaczego może to być korzystne dla Izraela. Asystent amerykańskiego sekretarza stanu ds. Europy i Eurazji, Daniel Fred, powiedział 11 kwietnia: „Stany Zjednoczone wierzą w otwarty świat. Nie świat zamkniętych stref wpływów czy imperiów. Traktujemy naszą narodową siłę i krajowy sukces, jako zależny od narodowych sukcesów w innych krajach. Inaczej mówiąc, silny, bogaty, odnoszący sukces, demokratyczny kraj w Eurazji, z naszego punktu widzenia jest czymś dobrym dla Ameryki. Służy naszym interesom narodowym. A słaby, autorytarny, niepewny kraj, na pewno nie służy naszym interesom. Słabe państwa wywołują niestabilność i wojny. Demokracje tworzą pokój – bardzo proste, podstawowe, amerykańskie zasady filozoficzne.” Silny i stabilny Kazachstan oczywiście pasuje do tego opisu, gdyż profilem odpowiada na dobrego partnera dla Izraela w Azji. Nie mamy zbyt wielu sojuszników w tym regionie lub w świecie muzułmańskim w ogóle. Nie mamy zbyt dużego wpływu na arenie europejskiej, ale musimy jeszcze zrozumieć, że europeizacja kraju jak Kazachstan jest korzystna dla Izraela.

Za http://stopsyjonizmowi.wordpress.com

Ambasador Iranu dla „NP.” o arabskiej „zimie ludów” i nie tylko Z Jego Ekscelencją Samadem Ali Lakizadehem, Ambasadorem Islamskiej Republiki Iranu w Polsce rozmawia Robert Wit Wyrostkiewicz.
Zachodnie media, w tym polskie, często spekulują o ewentualnej rewolucji w Iranie będącej kontynuacją tzw. arabskiej „zimy ludów”, czyli przewrotów w Tunezji, Egipcie czy też aktualnych walk w Libii. Czy według Waszej Ekscelencji opozycja irańska gotowa jest na walkę, a jeśli tak czy chodziłoby w niej o demokrację czy raczej o polityczne rozgrywki, a nawet realizację inspiracji innych państw, które w Iranie widzą przede wszystkim bogactwa naturalne, a nie ludzi i ich problemy? - Iran diametralnie różni się od pozostałych krajów regionu, w których mają miejsce zamieszki. To, do czego dążą w chwili obecnej te kraje, Iran osiagnął już 33 lata temu w czasach, gdy pod przywództwem duchowieństwa i Imama Chomeiniego dokonał rewolucji przeciwko dyktaturze monarchii absolutnej Pahlavich. Rezultatem tamtej powszechnej rewolucji było ustanowienie ustroju republiki islamskiej w Iranie, co ma związek z tym, że 98% ludności Iranu stanowią muzułmanie i że w referendum przeprowadzonym w celu określenia rodzaju rządów, ten sam odsetek opowiedział się za ustrojem republiki islamskiej. W ciagu trzech minionych dekad wielokrotnie w wyniku wolnych wyborów zmieniał się rząd i prezydent. Ostatnie niewielkie niepokoje w Iranie miały wyłącznie charakter protestów partii i skrzydeł politycznych wobec wyborów, w których – jak w każdych wyborach – z natury rzeczy jedna strona została zwycięzcą, druga zaś je przegrała. Oczywiście Stany Zjednoczone i niektóre pozostałe kraje zachodnie noszące się z zamiarem ingerencji w wewnętrzne sprawy Iranu, bynajmniej nie życzą narodowi irańskiemu dobrze, lecz pragną realizować własne cele i interesy. Naród irański – a także historia – nie zapomni, że w roku 1953 Stany Zjednoczone i Wielka Brytania, kierując się własnym interesem ekonomicznym, wywołały w Iranie zamach stanu przeciwko legalnemu rządowi, który dokonał nacjonalizacji przemysłu naftowego. Problemy społeczeństwa irańskiego nie mają dla nich żadnego znaczenia. Irańczycy wiedzą, że interwencje zagraniczne nie są podejmowane dla ich wsparcia.

Jak Wesza Ekscelencja postrzega ostatnie krwawe rewolucje w świecie islamskim? - Społeczeństwa niektórych krajów regionu cierpią na deficyt instytucji demokratycznych pochodzących z wyboru. Niektóre rządy i władcy tych krajów przez lata działali przy poparciu Stanów Zjednoczonych i niektórych innych krajów zachodnich, wbrew pragnieniom i ambicjom własnych obywateli. W naszym regionie niektórzy prezydenci państw przewyższali monarchów w potędze i władzy! Obywatele takich krajów mają żądania i dążenia, których należy wysłuchać i uwzględniać. My nie ingerujemy w wewnętrzne sprawy krajów regionu jako całości ani żadnego kraju z osobna. Jednak niepokojem napawa nas agresja, przemoc i rozlew krwi, stąd zalecamy, aby pozytywnie i pokojowo odpowiadać na logiczne żądania obywateli.

Europa postrzega państwa islamskie jako monolit zjednoczony przez religię. Tymczasem zdaje się, że jest zupełnie inaczej. Na czym według Pana polega istota specyfiki Iranu wśród państw islamskich. - Irańczycy, podobnie jak mieszkańcy arabskich krajów regionu, sa muzułmanami, lecz wiele rzeczy znacznie ich odróżnia od arabskich braci. Wspaniała przeszłość cywilizacyjna i historyczna Iranu sięga siedmiu tysięcy lat wstecz. Również pod względem społecznym, kulturalnym, edukacyjnym, naukowym, a nawet z uwagi na rodzaj ustroju politycznego, w sposób fundamentalny różnimy się od krajów arabskich regionu. Jedna z pierwszych rewolucji konstytucyjnych w Azji została przeprowadzona przez Irańczyków (w roku 1908), stąd struktury społeczeństwa obywatelskiego w Iranie sa głęboko zakorzenione. Chociaż Iran jest także krajem naftowym, to rozwój przemysłowy i struktury gospodarki są różne. Pozycja strategiczna również całkowicie odróżnia Iran od pozostałych krajów.

Jak Pan ocenia polską politykę zagraniczną realizowaną na linii Warszawa – Teheran? - Stosunki irańsko-polskie posiadają długa historię i jasną, pozytywną przeszłość. Pierwszy oficjalny kontakt dyplomatyczny Iranu i Polski miał miejsce w roku 1474 wraz z wymianą korespondencji pomiędzy Kazimierzem Jagiellończykiem a Uzun Hasanem, ówczesnymi władcami obydwu krajów. W wiekach XVI i XVII – miała miejsce kontynuacja stosunków oraz wymiana poselstw handlowych, dyplomatycznych, a nawet religijnych. W 1795 roku Iran był jednym z dwóch krajów, które nie uznały rozbiorów i obcej okupacji Polski. W 1837 pewien polski oficer w służbie armii irańskiej poświęcił swe życie w obronie integralności terytorialnej Iranu. Natychmiast po odzyskaniu niepodległości przez Polskę po I wojnie światowej, Iran uznał ten kraj i w konsekwencji zostały nawiązane stosunki dyplomatyczne. W trakcie II wojny światowej Iran gościł na swej ziemi ponad sto tysięcy polskich uchodźców zwolnionych z łagrów i obozów Rosji, którzy spędzili w Iranie kilka lat i po dziś dzień w sześciu miastach kraju pozostały po tych czasach polskie cmentarze. Pierwszy traktat o przyjaźni pomiędzy obydwoma krajami został podpisany w 1927 roku i do dziś zawarto ponad czterdzieści nadal funkcjonujących dokumentów o współpracy w różnych dziedzinach. Iran znajdujący się w sercu Bliskiego Wschodu, pomiędzy Morzem Kaspijskim, Zatoką Perską, Kaukazem i Azja Centralną z jednej strony oraz pomiędzy Europą a Azją z drugiej, posiada strategiczne położenie, mając przy tym ogromne zasoby energii, młode i wykształcone społeczeństwo, rosnąca gospodarkę oraz dostęp do czterystumilionowego rynku konsumpcyjnego w sąsiednim obszarze, co wszystko razem wzięte stanowi wyróżnik i atut tego kraju. Wpływy kulturowe i polityczne Iranu w regionie i jego zdolność manewru również nie jest kwestią, której nie dostrzegaliby główni gracze światowi. Stąd, każdy kraj, który miałby coś do powiedzenia, musi liczyć się z Iranem i jego opinią. Polska, w związku z zaangażowaniem w dwóch krajach sąsiadujących z Iranem (w Afganistanie i w Iraku) i z nadchodzącą prezydencją Unii Europejskiej może liczyć na Iran w charakterze poważnego partnera służącego radą w sprawach Bliskiego Wschodu. Również pod względem gospodarczym obydwa kraje posiadają potencjały i wzajemnie uzupełniające się potrzeby, co sprawia, że mogą we wzajemnych relacjach wspomagać się i wynieść obopólne korzyści. W świecie, który charakteryzuje różnorodność, będąca jednocześnie uznaną wartością, również kultura, sztuka i literatura Iranu, posiadająca korzenie w starożytnej kilku tysiącletniej cywilizacji, stanowi jedno z ważnych źródeł wymiany kulturalnej obydwu krajów. Szczęśliwie się składa, że iranistyka i język perski od wieków były obiektem zainteresowania Polski, zaś dziś funkcjonowanie kierunku iranistycznego oraz języka i literatury perskiej na uniwersytetach Warszawy, Krakowa i Poznania jest dla miłośników kultury i języka Iranu doskonałym udogodnieniem.

Część państw zachodnich oraz Izrael zarzucają Iranowi prowadzenie badań nad budową broni nuklearnej. Co jakiś czas świat obiegają informacje o ewentualnym ataku na Iran. Uważa Pan te groźby za realne? - Możliwe, że różne kraje realizując swą politykę i interesy będą wysuwać liczne zastrzeżenia, jednak zgodnie z prawem, jedynym organem właściwym dla rozpatrywania zastrzeżeń związanych z kwestiami nuklearnymi jest Międzynarodowa Agencja Energii Atomowej. Na szczęście, w odróżnieniu od niektórych wspomnianych przez Pana krajów, Iran jest sygnatariuszem Traktatu o nieproliferacji oraz członkiem Agencji. Agencja sprawuje stały nadzór nad wszelką aktywnością nuklearną Iranu i związanymi z nią ośrodkami. We wszystkich ośrodkach zostały zamontowane jej kamery, zaś inspektorzy przyjeżdżają do Iranu, kiedy tylko chcą. Nuklearna aktywność Iranu ma charakter pokojowy i dotychczas w żadnym z raportów Agencji nie stwierdzono jakichkolwiek od tego odstępstw. Zastrzeżenia wysuwane przez te kraje są bezpodstawne, poza tym nie mają one właściwej kompetencji, jako że kwestia ta posiada charakter techniczny. Natomiast ich zastrzeżenia są polityczne i służą presji na Iran mającej na celu uzyskanie ustępstw, jak również zachowaniu własnego monopolu nad tą gałęzią nauki i stosownego know-how. Poza tym, jakim sposobem kraj, który sam użył bomby atomowej lub inne kraje, które nie podpisały i nie uznają Traktatu o nieproliferacji, a na dodatek są w posiadaniu broni jądrowej, mają czelność obwiniać innych? Niestety na świecie czasami znajdują się także głupcy. Zapytał Pan o ewentualny atak na Iran. Jeżeli taka głupota będzie miała miejsce, Iran jest przygotowany, aby odpowiedzieć w taki sposób, że inicjatorzy takiej akcji będą jej żałować. Proszę nie zapominać, że w ośmioletniej wojnie, którą z inspiracji Stanów Zjednoczonych i Zachodu narzucił Iranowi były iracki dyktator, cały świat popierał Saddama. Niektóre kraje użyczyły nawet Saddamowi swe najnowocześniejsze uzbrojenie, którego możliwość sprzedaży ze względu na jego wysoką wrażliwość skądinąd nie wchodziła w grę, aby użył go przeciwko Iranowi. Działo się to w sytuacji, gdy Iran objęto embargiem i nawet nie było dostaw leków i sprzętu medyczny dla rannych. Lecz Iran wytrwał w oporze i zwyciężył, dziś zaś pomimo wszystkich sankcji, osiągnął taki stopień postępu naukowego i technologicznego, że umieszcza na orbicie okołoziemskiej satelity badawcze.

Jak Iran postrzega ekspansję gospodarczą Indii i Chińskiej Republiki Ludowej? - Chiny i Indie należą do krajów rozwijających się i są liczącymi się potęgami gospodarczymi w Azji, które w przyszłości będą odgrywać jeszcze istotniejszą rolę. My utrzymujemy z obydwoma przyjazne stosunki. Nasza wymiana handlowa z Chinami wynosi rocznie około 30 miliardy USD. Obydwa kraje będą należeć do głównych konsumentów energii, Iran zaś jest dostawcą zapewniającym bezpieczne źródła energii (ropy naftowej i gazu). Potrzebujemy się nawzajem i mamy nawiązaną dobra współpracę.

W okresie prezydentury Mohammada Chatamiego zamknięto w Iranie kilkadziesiąt tytułów prasowych. Powodem miały być publikacje, które zawierały krytykę religii i władz państwa. Zablokowano również tysiące stron internetowych. Czy podczas prezydentury Mahmudema Ahmadineżadema sytuacja mediów w Iranie wygląda inaczej? - Z natury rzeczy każdy kraj ma swoje własne ustawodawstwo. Również w Iranie panuje prawo, wynikające z ustaw parlamentu. Parlamentu wybieranego przez obywateli w wolnych wyborach. W żadnym kraju nie istnieje absolutna wolność. Wszelkie swobody są obwarowane ograniczeniami. Na przykład w niektórych krajach zachodnich, które zresztą niekiedy próbują udzielać nam lekcji wolności i demokracji, istnieją ograniczenia narzucone dziennikarzom, pisarzom i intelektualistom, a nawet historykom, w ten sposób, że nie mogą oni prowadzić badań, pisać lub wypowiadać się na temat pewnych wydarzeń historycznych, w których są niejasności lub podnoszone są wątpliwości, ponieważ grożą im kary. W Iranie panuje znaczna różnorodność mediów. Ponieważ Iran zamieszkują rozmaite grupy etniczne i wyznaniowe, również prasa i media wykazują różnorodność i cieszą się swobodą działania. Mamy w Teheranie cztery dzienniki ukazujące się po angielsku. Wychodzi też dziennik w języku arabskim, a nawet dla osób niewidomych. Tygodniki, magazyny i miesięczniki ukazują się w różnych językach, nie wyłączając miejscowych dialektów i języków poszczególnych prowincji, i uwzględniają rozmaitą tematykę. Nawet mniejszości wyznaniowe w Iranie, jak chrześcijanie i żydzi, posiadają swoje własne magazyny. Radio i telewizja emituje różne programy w lokalnych językach w trzydziestu prowincjach kraju.

Katolicyzm w Iranie stanowi zaledwie 0,01 procent. W praktyce praktycznie nie istnieje. Islam z szacunkiem odnosi się do Jezusa Chrystusa i Jego Matki. Dlaczego więc wciąż w Iranie zmusza się chrześcijan do przechodzenia na islam i skazuje na surowe kary za rzekome występowanie wyznawców Chrystusa przeciwko religii państwowej? - Żaden chrześcijanin w Iranie nie jest zmuszony do przyjmowania islamu. Chrześcijanie i żydzi, którzy są jeszcze mniej liczną mniejszością, w myśl Ustawy zasadniczej państwa posiadają wręcz oficjalnie uznany status i nie tylko swobodnie prowadzą swą działalność religijną, ale niekiedy cieszą się porównywalnie większymi uprawnieniami, niż muzułmanie. Na przykład, na każde dwieście tysięcy muzułmanów irańskich przypada jeden mandat deputowanego w parlamencie, podczas gdy w odniesieniu do mniejszości chrześcijańskiej, żydowskiej i zoroastryjskiej kryterium to jest dyskryminujące na ich korzyść. To znaczy, na piętnaście tysięcy żydów mieszkających w Iranie i trzydzieści tysięcy irańskich zoroastryjczyków przypada jeden gwarantowany im mandat w parlamencie. Również irańscy chrześcijanie maja zagwarantowane dwa mandaty w irańskim parlamencie. W Teheranie muzułmanie dla dostania się do parlamentu musza uzyskać od pięciuset tysięcy do miliona głosów, natomiast chrześcijanie mogą zostać deputowanymi już przy kilkudziesięciu tysiącach głosów, zaś żydzi otrzymując jedynie kilka tysięcy głosów. Poza tym, irańscy chrześcijanie, którzy już od lat żyją w zgodzie i przyjaźni z muzułmanami, jak i sami muzułmanie, wzajemnie szanują przekonania i wiarę drugiej strony i nie stosują obraźliwego języka jedni przeciwko drugim. Chrześcijanie posiadają kościoły, a nawet własne szkoły. To, co Pan słyszał na temat postepowania wobec chrześcijan w niektórych krajach, nie dotyczy Iranu. Oczywiście w naszym ustawodawstwie obraza religii objawionych jest zabroniona i nie jest to ograniczone jedynie do islamu, ponieważ obraza świętości chrześcijan, a nawet żydów, również jest zabroniona.

Wywiad ukazał się w najnowszej „Naszej Polsce” (nr 12) z 21 marca 2011 r.

http://www.naszapolska.pl/


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
CLE Grammaire Progressive du Francais avec 400 exercices (niveau debutant volume2 CORRIGES)
400 man
400 401
Aristotig 400
Opis projektu MBST 20 400K, $$$$prace 2013$$$, energa, 02.MBST 20-400 i 400K, PROJEKT 20-400K
geologia regionalna, pytania 30-400, W zachodniej części GZW są niecki: jejkowicka i chwałowska
Księga 1. Proces, ART 400 KPC, 2005
napis mysz, materiały do pracy z autyzmem, Pomoce naukowe, 400 PLASTYCZNE
Izrael ma 400 bomb atomowych, ► Różne, To co niewyjaśnione
400 pyta z ochrony)
Nikon SB 400 lampa błyskowa
ZUS W wa PN pismo 400 10 06 2006 rok
APC Back UPS 250,400,600 3
pielegniarka 400
Instrukcja pralki Mastercook PF2 400 500 800 27,05,2002 LJ6A006L0
Książka 400 400
Piaggio X8 400 Owner's Manual
400
Como aprender a escrever 400 palavras em inglĂŞs em apenas um minuto, Nauka języków, język hiszpańsk

więcej podobnych podstron