831

NAROD SPRAWCOW WYSTAWIA RACHUNEK Niemcy po ludobojstwie ponad 8 milionow Polakow  wystawiaja Polsce rachunek: w koncu ponieśli koszta  tego masowego mordu 22% Narodu Polskiego ..cale uzbrojenie , czołgi, obozy koncentracyjne tez wymagały wyposażenia takiego jak baraki, piece gazowe straz ..i Sędzia Polski Najwyższego Sądu wydaje wyrok : tak jest Polacy maja i będą płacić !Sedzia nie podaje swego nazwiska .. tak więc mamy typowy sąd kapturowy! Dopiero po złożeniu pozwu do Międzynarodowego Trybunału Sprawiedliwości w Strasburgu przez tzw. Powiernictwo Pruskie Rudiego Pawelki wobec polskiej własności na Ziemiach Odzyskanych, będące oficjalnym zakwestionowaniem przebiegu byłej niemieckiej własności obejmującej tzw. wczesnych przesiedleńców, oraz po wygraniu kilkunastu spraw przed polskim wymiarem sprawiedliwości przez tzw. późnych przesiedleńców, większość polskich mediów podniosła alarm, albowiem jedynie niektóre z nich, jak pierwotnie bezkrytyczne wobec Niemiec tygodnik „Wprost" czy dziennik „Rzeczpospolita", od kilku lat w obiektywnym świetle ukazywały charakter i skalę owych zagrożeń. Strona polska wyrażając zgodę na uznanie listu intencyjnego Ministra Spraw Zagranicznych Niemiec Hansa Dietricha Genschera za integralną część Traktatu Polsko-Niemieckiego o Dobrym Sąsiedztwie i przyjaznej Współpracy, świadomie lub nie, pozostawiła stronie niemieckiej duży margines interpretacyjny, zwłaszcza w odniesieniu do przejęcia - na mocy postanowień poczdamskich - własności indywidualnej na terenach zachodniej i północnej Polski przez nasze państwo i naszych obywateli. Panuje tu, szczególnie w polskiej publicystyce, całkowity galimatias pojęciowy. Otóż w tym wypadku zachodzi zbieg prawa międzynarodowego publicznego, międzynarodowego prywatnego, miejscowego niemieckiego prawa konstytucyjnego, a także cywilnego i administracyjnego. Nie ulega wątpliwości, iż niemiecka doktryna prawa wewnętrznego uznaje, iż byli niemieccy właściciele i ich spadkobiercy są uprawnieni do odszkodowań za mienie pozostawione na polskich Ziemiach Odzyskanych i w czeskich Sudetach. Ta wykładnia domniemanych praw przesiedlonych jest umocniona orzeczeniem Federalnego Trybunału Konstytucyjnego. Niemieckie prawo stanowi (zwłaszcza ustawa dotycząca rekompensaty dla obywateli RFN, którzy utracili mienie w wyniku zmiany granic z 14 sierpnia 1952 roku, nowelizowana jeszcze 2 czerwca 1993 roku), iż świadczenia otrzymane na podstawie tej ustawy nie oznaczają rezygnacji przesiedlonych z możliwości zgłaszania roszczeń o zwrot mienia w wyniku przymusowego transferu do powojennych Niemiec, tj. roszczeń adresowanych do państw wysiedlenia, czyli Polski i Czech. Do tego od lat nawiązują organizacje ziomkostw i przesiedleńców, mylnie i powszechnie w Polsce określanych mianem „niemieckich wypędzonych". Wybitny znawca przedmiotu prof. Mariusz Muszyński twierdzi wprost, iż obecnie wychodzą konsekwencje naiwności i braku precyzji ówczesnych centrów polityki polskiej w latach 1990-2004 w stosunkach z RFN. Zamiast ostatecznie zamknąć kwestię roszczeń majątkowych, jedynie ją przymknięto. Dodam od siebie, że to wtedy rodziła się idiotyczna doktryna polskiej polityki zagranicznej, w której to Niemcy miały być najlepszym adwokatem Polski w jej dążeniu do Unii Europejskiej. A skoro monopoliści polskiej polityki zagranicznej uznali Niemcy za mecenasa ich sprawy, to przecież takie kwestie, jak upominanie się o rezygnację strony niemieckiej z antypolskiej doktryny majątkowej, w ich mniemaniu psuły tylko ową świetną atmosferę. Dodatkowo niemiecki Bundestag w dniu 27 maja 1998 roku: na wniosek ówczesnej koalicji rządowej CDU/CSU i FDP, zdecydowaną większością głosów podjął rezolucję stwierdzającą, że „wypędzeni, przesiedleni i mniejszość niemiecka są pomostem między Niemcami a Wschodnimi sąsiadami". Rezolucja stwierdzała ponadto, iż „Parlament Niemiec żywi nadzieję, że związane z przystąpieniem Czech i Polski do Unii Europejskiej przyjęcie wspólnego stanu posiadania przez nowych członków, ułatwi rozwiązanie otwartych bilateralnych kwestii. Do tego zalicza się prawo do swobodnego przemieszczania i osiedlania. Są to istotne elementy realizacji celu, jakim jest zjednoczona i zróżnicowana Europa, gdzie Narody i grupy narodowościowe ze swymi kulturami i tradycjami mogą zgodnie żyć przy uzgodnieniu historycznych wspólności, we wzajemnym porozumieniu i wsparciu dużej tożsamości. Tym samym są to również elementy, które mogą przezwyciężyć skutki wojny i wypędzeń". Przyznasz Szanowny Czytelniku, że to wyjątkowo pokrętny tekst, choć z tej swoistej nowomowy można wyłowić myśl, wedle której przyjęcie niemieckiego scenariusza powrotu Niemców do ich stron ojczystych - czyli zachodniej i północnej Polski oraz czeskich Sudetów, będzie dla Polski i Czech wręcz dobrodziejstwem. W pkt. 4 rezolucji mówi się o tym, że wypędzenie nie może być instrumentem polityki. Dlatego niemiecki Bundestag „podziela pogląd rządu federalnego oraz poprzednich rządów federalnych, które wypędzenia Niemców z ich odziedziczonych ojcowizn w związku z zakończeniem II wojny światowej zawsze traktowały jako wielką niesprawiedliwość i jako sprzeczne z prawem międzynarodowym". Apeluje on dalej do rządu federalnego, aby ten w dialogu ze wschodnimi sąsiadami nadal działał na rzecz „legalnych interesów wypędzonych". Przytaczana wyżej treść rezolucji Bundestagu świadczy o prawdziwych, a nie deklaratywnych, wydawanych na użytek naiwnych lub przedstawicieli partii pruskiej w Polsce, intencji większości niemieckiego parlamentu. Jednoznacznie z niej wynika, że warunkiem integracji Polski ze strukturami UE miało być umożliwienie osiedlania przesiedleńców i ich spadkobierców w Polsce bez ograniczeń. Zresztą w tym samym roku federalny minister Klaus Kinkel również oficjalnie oświadczył, iż roszczenia przesiedleńców są w pełni uprawnione i aktualne. Zatem tu nie jakiś tam Związek Wypędzonych, ale same najwyższe organy władzy RFN określają legalny transfer ludności niemieckiej z Polski i Czech, jako wypędzenie sprzeczne z prawem międzynarodowym i mówi wprost, że wszystkie żądania organizacji przesiedlonych są legalne, a rząd musi o ich spełnienie zabiegać! Do zadań tych trzeba zaliczyć odszkodowania za pozostawione mienie w Polsce na naszych Ziemiach Odzyskanych i w czeskich Sudetach. Rezolucja, jak nie trudno się domyślić, analogicznych żądań wobec należących do Rosji terenów byłych Prus Wschodnich (Okręg Królewiecki - Kaliningrad) Federacji Rosyjskiej nie stawia. Nawet jeśli wcześniej włodarze polskiej oficjalnej polityki zagranicznej mogli się po części usprawiedliwiać, że Niemcy, mimo ciągłego jeszcze istnienia nieprzyjaznej Polsce doktryny prawnej, w sprawach własnościowych będą ją wyciszać i zmieniać, to teraz, Anno Domini 1998, otrzymali niezaprzeczalny dowód niebezpieczeństwa i aktualności niemieckich intencji wobec polskiej własności na ziemiach zachodniej i północnej Polski. Czy podjęli odpowiednie działania dyplomatyczne i legislacyjne? Czy wyjaśnili w środkach masowej informacji w czym przysłowiowa rzecz? Po to, ażeby to wyjaśnić, znowu muszę sięgnąć do osobistych wspomnień. Gdy tylko otrzymałem informację o rezolucji, wiedząc, jakie niesie ona ze sobą zagrożenia i że jest swoistym niemieckim testem na to, na ile polskie władze bronić będą słusznych interesów swych obywateli i polskiej racji stanu, wystąpiłem natychmiast do Ministra Spraw Zagranicznych o oryginalny tekst rezolucji. Niestety, nie otrzymałem go i nie wiem do dnia dzisiejszego dlaczego. Czy posłowi, przewodniczącemu klubu parlamentarnego, wiceprzewodniczącemu komisji spraw zagranicznych, można odmówić takiej usługi? Nie wchodzi to w rachubę, gdyż ustawa o prawach i obowiązkach posła, a nade wszystko Konstytucja RP, zobowiązuje rząd w takich sprawach do udzielania pełnej informacji na wniosek parlamentarzysty. A może po prostu ministerstwo spraw zagranicznych nie posiadało tekstu rezolucji? Oba przypadki, czy złych intencji, czy też braku tak istotnego dla polskiej polityki zagranicznej dokumentu, całkowicie kompromitują ówczesne kierownictwo ministerstwa spraw zagranicznych. Przekazania oryginalnego tekstu rezolucji nie odmówiła natomiast ambasada Niemieckiej Republiki Federalnej, a ówczesny ambasador Johannes Bauch, człowiek wielkiej klasy i kultury, w osobistej rozmowie próbował usprawiedliwić treść rezolucji Bundestagu, za co jestem mu wdzięczny. Z opóźnieniem sprawa zaczęła przebijać się w mediach, ale tylko w prasie narodowej - „Myśli Polskiej" i „Naszej Polsce". W tym czasie, z mojej inicjatywy, klub parlamentarny PSL zwrócił się do Marszałka Sejmu Macieja Płażyńskiego o wprowadzenie do porządku obrad projektu polskiej odpowiedzi na rezolucję Bundestagu. Projekt pierwotny uchwały Sejmu stanowił kompleksową, prawną i polityczną odpowiedź na najistotniejsze problemy podjęte w rezolucji Bundestagu. Spowodował on prawdziwy popłoch w tych środowiskach, które wyspecjalizowały się w serwilistycznym uprawianiu polityki wobec Niemiec. Znowu partia pruska w Polsce na łamach „Gazety Wyborczej", „Rzeczpospolitej"i „Polityki" rozpoczęła zorganizowaną, propagandową kampanię bagatelizowania i tłumaczenia rezolucji niemieckiego Bundestagu. Jednocześnie podjęto akcję piętnowania tych, co na niebezpieczeństwa i jawne pogróżki wobec polskiej własności na Śląsku, Pomorzu i Mazurach próbowali odpowiedzieć w godnej formie oświadczenia polskiego Sejmu. Według nowego obowiązującego od 15 grudnia 1998 roku Regulaminu Sejmu RP, w praktyce o porządku obrad decydował Marszałek Sejmu Maciej Płażyński. Jako ówczesny przewodniczący klubu parlamentarnego PSL mogłem osobiście na konwencie seniorów argumentować potrzebę, czy wręcz konieczność wypowiedzenia się w odpowiedniej formie Sejmu RP wobec rzeczonej rezolucji Bundestagu, która przecież dotyczyła tak ważkich spraw dla przyszłości Polski i Polaków. Poza poparciem wicemarszałków z PSL Franciszka Jerzego Stefaniuka i Stanisława Zająca z AWS, frakcji ZChN oraz koła parlamentarnego ROP, największe kluby parlamentarne AWS i oczywiście SLD i UW solidarnie twierdziły, że projekt uchwały jest problematyczny, zbyt emocjonalny, przedwczesny i musi być rozpatrzony przez komisję spraw zagranicznych. Dotychczasowa i późniejsza praktyka dowodzi, że wielokrotnie inicjatywy autorskie grupy posłów czy klubów parlamentarnych rozpatrywano i rozpatruje się bez odsyłania ich do odpowiednich komisji sejmowych. Takie odsyłanie niechcianych proektów przez aktualną większość parlamentarną posłowie nazywają „odesłaniem do zamrażarki". Bywa, że budzący zasadnicze wątpliwości projekt po czytaniu plenarnym i dyskusji jest odsyłany do komisji, ale daje mu się szansę. W tym przypadku tak nie było, bo większość parlamentarna, zdominowana przez inspiratorów z partii pruskiej, po prostu obawiała się przebiegu dyskusji, ażeby ta nie wpłynęła na społeczne reakcje. Jak to miało już swą praktykę od Sejmu X Kadencji (kontraktowego) zrobiono wszystko, by sprawę jak najbardziej udyskretnić! Ja, inicjator uchwały, zostałem postawiony w swoistej sytuacji, żywcem wziętej z filmu „Ojciec Chrzestny", czyli propozycji nie do odrzucenia. A zatem - albo zgodzić się miałem na to, by uchwała została przedstawiona Sejmowi w okrojonej formie, albo destrukcyjnymi działaniami większej części posłów AWS (dziś posłowie PO i niektórzy z PiS), całego SLD i UW (dziś posłowie PO) zostanie całkowicie zablokowana w sejmowej zamrażarce (komisji spraw zagranicznych). Ostatecznie uznałem, że „lepszy wróbel w garści niż gołąbek na dachu". Pierwotny tekst został w komisji poważnie okaleczony, a jego merytoryczna treść w obszarze właśnie kwestii indywidualnych niemieckich roszczeń majątkowych spłycona i wypaczona. Dodatkowo marszałek Pła-żyński i ówczesny przewodniczący komisji spraw zagranicznych Czesław Bielecki z AWS uznali twardo, że warunkiem wprowadzenia projektu pod obrady jest przyjęcie go lub odrzucenie bez dyskusji! No proszę, czy to nie najlepszy dowód, jak ci szanujący wolność słowa i demokrację bali się prawdy?! Przeciwko tej decyzji protestowały solidarnie tylko klub PSL i koło ROP, a z trybuny sejmowej taką nową formę cenzury skrytykował poseł KPN-Ojczyzna Adam Słomka. Na nic się to zdało - większość Sejmu postawiła na swoim.... Oświadczenie Sejmu z dnia 3 lipca 1998 roku zostało przy 2 głosach sprzeciwu przyjęte bez dyskusji. Mimo że oświadczenie Sejmu (taką mu nadano nazwę) było mocno okrojone przez zdominowanych poprawnością polityczną posłów SLD, UW czy większości AWS, to samo przegłosowanie przez Sejm owego oświadczenia należy uznać za pewien postęp i przerwanie zmowy milczenia w najistotniejszych kwestiach relacji polsko-niemiec-kich. Po raz pierwszy od 1931 roku polski parlament krytycznie odniósł się do części praktyk stosowanych wobec Polski przez naszego zachodniego sąsiada. Sejm stwierdził, że:
„rezolucja niemiecka z dn. 29 maja 1998 roku nie służy dobru rozwijającej się wspólnoty Polski i Niemiec. Zawiera dwuznaczności, wobec których nie możemy przejść obojętnie. Sejm Rzeczpospolitej Polskiej uznaje za podstawę trwałego i sprawiedliwego ładu pokojowego taką współpracę, która nie narusza systemu prawa międzynarodowego. W szczególności nie podważa terytorialnego porządku w Europie Środkowowschodniej ustanowionego po II wojnie światowej, potwierdzonego traktatem między Polską a Niemcami. Naród polski uważnie obserwuje negocjacje z Unią Europejską, nasze uczestnictwo w Unii oznaczać musi także nienaruszalność polskich granic potwierdzonych przez wszystkich naszych sąsiadów oraz polskich tytułów własności i nieruchomości. Rezolucja Bundestagu ujawnia niebezpieczne tendencje, które mają prawo niepokoić nie tylko Polskę. Oczekujemy, że Niemcy uczynią wszystko, żeby partykularny i doraźny interes nie zaprzepaścił tego, co jest najważniejszym sukcesem Europy ostatnich lat. Wspólnie ponosimy odpowiedzialność za trwałą pokojową współpracę narodów" Po przegłosowaniu oświadczenia natychmiast, z jeszcze większą mocą, w wyso-konakładowych pismach oraz komentarzach telewizyjnych i radiowych pojawił się ton krytyczny, nie wobec rezolucji Bundestagu, tylko oświadczenia polskiego Sejmu! Miast uczciwie wyjaśnić problem, zaczął dominować pogląd, że Sejm RP „pochopnie i nerwowo" zareagował na „nic nie znaczącą" rezolucję Bundestagu, że oświadczenie „pogorszy stosunki polsko-niemieckie" oraz że „osłabi to polską pozycję negocjacyjną z Unią Europejską"! Kiedy dziś zastanawiamy się jako zbiorowość narodowa, kto ponosi główną winę za autentyczne pogorszenie i zaostrzenie się stosunków pomiędzy Polską a Niemcami, to nie są to jacyś mityczni „oni". To ludzie z imienia i nazwiska - jedni zupełni głupcy i naiwniacy, inni niedouczeni idealiści, i ci najbardziej wyrachowani - partia pruska w Polsce, kręcąca całym tym idiotycznym cyrkiem, który przez lata w stosunkach pol-sko-niemieckich na czarne mówił białe, a na białe - czarne! Gdy na kolejnym konwencie seniorów z udziałem prezesa rady ministrów prof. Jerzego Buźka, ministra spraw zagranicznych i byłego premiera Tadeusza Mazowieckiego, powtarzając niczym wytresowana papuga tezy „Gazety Wyborczej" premier rządu AWS-UW Jerzy Buzek zaatakował mnie za pogarszanie relacji polsko-niemiec-kich, nie wytrzymałem i powiedziałem szefowi rządu polskiego, by nie zabierał głosu w sprawach, o których nie ma pojęcia, tylko sięgnął do wiarygodnych ekspertyz prawnych. Kolejny raz widać było gołym okiem, że większość polskich mediów - mediów obcego ducha - bardziej zajmuje się usprawiedliwieniem działań niemieckiego partnera niż obiektywnym przedstawianiem racji przyświecających Sejmowi w podejmowaniu oświadczenia. Właśnie w takich przełomowych momentach wyraźnie było widać, czyje wpływy polityczne dominują w wykupionych przez niemieckie koncerny polskojęzycznych mediach oraz jak w dowód wdzięczności za finansową pomoc wielu polityków prawicy i lewicy chce przypodobać się stronie niemieckiej uprawiając klasyczny polityczny kundlizm. A przecież dominujący wśród lekceważących niemieckie zagrożenia i oficjalne pretensje do polskiej własności na ziemiach zachodniej i północnej Polski zwolennicy integracji Polski z Unią Europejską powinni tym bardziej rozumieć, że problemy trudne, do których należą też sprawy własnościowe w stosunkach z Niemcami, trzeba załatwić przed wchłonięciem Polski do Unii Europejskiej!
Strona niemiecka doskonale to rozumiała, bo by gasić pożar wysłała ze specjalną misją usypiania i uspokajania Polaków samą Ritę Siissmuth - czołowego polityka CDU/CSU i przewodniczącą Bundestagu. Ponownie, jak to ich nazywa Waldemar Łysiak, różowy salon i partia pruska rozpoczęły wmawianie Polakom, że nad zobowiązanie przez niemiecki parlament (Bundestag) rządu RFN do tego, by - gdy Polska wejdzie w pułapkę, którą jest niemiecka Unia Europejska - wyegzekwować roszczenia dla przesiedlonych, ważniejsze są uspokajające oświadczenia niemieckich polityków!
Sejm IV kadencji ponownie zajął się kwestią niemieckich roszczeń indywidualnych wobec polskiego mienia na Ziemiach Odzyskanych podczas debaty nad projektem uchwały koła parlamentarnego Ruchu Katolicko-Narodowego, popartego przez klub parlamentarny Ligi Polskich Rodzin, dotyczącej głównie reparacji niemieckich wobec Polski. Miało to miejsce podczas 82 posiedzenia Sejmu w dniu 25 sierpnia 2004 roku. Po debacie w sejmowej komisji spraw zagranicznych i poprawkach nawiązujących do bezzasadności roszczeń tzw. wypędzonych, uchwała została przyjęta przez Sejm 10 września 2004 roku. Był to swoisty akt godności i rozsądku całego Sejmu, ale przede wszystkim sukces posłów koła RKN (w tym posłów: Jerzego Czerwińskiego, Antoniego Maderewicza i Antoniego Stryjewskiego) oraz całego klubu parlamentarnego LPR. Tak się złożyło, że w imieniu komisji spraw zagranicznych byłem sprawozdawcą uchwał - zarówno oświadczenia z 3 lipca 1998 roku, jak i tej z 10 września 2004 roku. Podczas prac nad ostateczną treścią tych dokumentów można było odnotować ciekawą tendencję: szeregowi posłowie, nawet z klubu SLD, tacy jak Zbyszek Zaborowski - Ślązak i Polak z krwi i kości - mieli poczucie patriotyzmu i wagi problemu a także odczuwali po prostu swoistą złość na postępowanie Niemców, jednak kierownictwo ich klubów kładło nacisk, by łagodzić i zaciemniać ostateczną wymowę treści uchwały. Można zatem stwierdzić, że tak często krytykowany i kompromitowany Sejm RP w tej sprawie kilkakrotnie zachowywał się zgodnie z polską racją stanu. Nigdy tak nie postępował rząd i prezydent Aleksander Kwaśniewski. Szczytem działania w najgorszym dywersyjnym stylu było zachowanie prezesa rady ministrów prof. Marka Belki, który po niemal jednogłośnie przyjętej uchwale Sejmu z 10 września 2004 roku natychmiast zadzwonił do kanclerza Niemiec i w imieniu rządu całkowicie ją zdyskredytował! To bez precedensu w skali światowej wydarzenie zostało prawie całkowicie przemilczane przez polskie media. Polski Sejm wybrany przez naród w demokratycznych wyborach zdecydowanie protestuje przeciw niemieckim roszczeniom, które mają oparcie o niemiecką doktrynę prawa, jednocześnie stwierdzając oczywisty fakt, że Polska nie otrzymała należnych reparacji wojennych i że zamierza się o nie upomnieć, a polski premier się od tego odcina! To się po prostu nie mieści w głowie, bo jeżeli ktoś ma takie poglądy, a sprawuje swój najwyższy urząd z wyboru Sejmu, to po prostu składa dymisję, a nie obcemu państwu demonstruje dyskredytowanie parlamentu, z którego nadania jest premierem. Ale cóż, w sprawach relacji polsko-niemieckich dzieją się rzeczy przedziwne i warte wnikliwego śledztwa. Dopiero powstanie rządu PiS, LPR i Samoobrony, a także wybór na prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego rozpoczęły proces zmian i próby partnerskiego, zgodnego z polskim interesem narodowym, ułożenia stosunków z naszym niemieckim sąsiadem. By odpowiedzialnie i zgodnie z prawdą ocenić złożoność problematyki indywidualnych roszczeń byłych niemieckich właścicieli, jeszcze raz musimy sobie uzmysłowić, że ważne z moralnego, praktycznego, jak i po części prawnego punktu widzenia oświadczenia kanclerza Gerharda Schroedera i Angeli Merkel mówiące, że rząd Niemiec nie ma wobec Polski roszczeń majątkowych, podtrzymane w 2004 roku we wspólnej analizie profesorów Jana Barcza i Jochena Froweina, iż roszczenia wczesnych wysiedleńców nie mogą być uwzględnione, w pełni jeszcze sprawy nie zamykają. Trzeba wiedzieć, że roszczenia idą nieco inną drogą. Uzbrojone w ugruntowaną, fałszywą doktrynę niemieckiego prawa, próbują nadto wkomponować się w ogólnoludzkie prawa człowieka. To dlatego Rudi Pawelka i jego pomocnicy, jawni i utajnieni, stale powołują się na tzw. „prawa człowieka", twierdząc, że legalne przesiedlenia Niemców z terenów przyznanych Polsce w Poczdamie były ich pogwałceniem, mimo że w tamtych latach zupełnie nie obowiązywały. Trzeba też pamiętać, iż swego czasu federalne ministerstwo finansów Niemiec, poprzez swoje wyspecjalizowane agendy, na piśmie instruowało byłych niemieckich właścicieli i ich spadkobierców z terenów przyznanych Polsce po II wojnie światowej, by swe roszczenia kierowali do obecnych ich polskich posiadaczy. No i mamy kolejny rebus do rozwiązania: rząd niemiecki roszczeń przesiedlonych oficjalnie nie popiera, ale jego agendy uruchamiają całą wielką akcję, by nękać polskich właścicieli. A przecież w zanadrzu jest jeszcze rezolucja Bundestagu z 1998 roku, na którą odpowiedział polski Sejm, domagająca się od przyszłych rządów Niemiec zabiegania o zasób mienia przesiedleńczego. Tej rezolucji w następnych kadencjach Bundestag nie odwołał, zatem nie można być pewnym, czy nie czeka na swą realizację. Myliłby się ten, kto by sądził, iż niemiecka polityka jest przypadkowa i nieskoordynowana. Cała akcja Eriki Steinbach, która oficjalnie odcina się od Pawelki, budując całą ideologię wokół tzw. Centrum Wypędzonych, w efekcie moralnie uzasadnia i tworzy wsparcie dla działań prawnych Pruskiego Powiernictwa. No i mamy już cały antypolski ciąg logicznych działań - świat musi Niemcom współczuć a ofiary muszą zostać dostrzeżone, by uzyskać za swe straty i cierpienia odszkodowania. A że któryś raz kosztem Polaków? To już inna sprawa. Wracając do głównego nurtu naszych rozważań trzeba stwierdzić, że ostatecznie sprawą hipotecznych roszczeń wczesnych i późnych przesiedleńców może zamknąć albo oświadczenie jednostronne rządu niemieckiego, że bierze na siebie wszelkie kwestie odszkodowań, co notabene po części już się stało w czasach Republiki Bońskiej, albo zmienia diametralnie doktrynę swego prawa wewnętrznego, które by stwierdzało, że*vszelkie roszczenia przesiedleńców wobec polskiej własności na ziemiach przyznanych Polsce w Poczdamie są bezprawne. Jak to się mawia w sportowym żargonie, piłka jest po stronie Niemiec, gdyż to oni muszą we własnym systemie prawnym, całej jego doktrynie i praktyce zamknąć ostatecznie roszczenia swych obywateli. Podczas wizyty komisji spraw zagranicznych Bundestagu we wrześniu 2005 roku w polskim parlamencie na wspólnym posiedzeniu z komisją spraw zagranicznych Sejmu IV kadencji, po wysłuchaniu wszystkich przedstawicieli frakcji parlamentarnych CDU/CSU, FDP, SPD, Zielonych i PDS potwierdzających rządowe oświadczenie, iż nie mają wobec Polski roszczeń majątkowych, korzystając z tak zgodnego stanowiska zaproponowałem, by - jak mawiał ich wieki klasyk Karol..., nie - jak myślicie Państwo - Marks, ale Karol May, klasyk literatury przygodowej, ustami czerwonego brata Win-netou - niech przemówią czyny! Niech tak zgodny w tej sprawie niemiecki Bundestag po prostu przegłosuje zmiany ustawowe, które ostatecznie zamkną sprawę roszczeń. Po przetłumaczeniu na niemiecki mego wystąpienia przez chwilę na sali nastąpiła kłopotliwa cisza. Mało, że w Strasburgu oczekuje na rozstrzygnięcie pozew Powiernictwa Pruskiego dotyczący wczesnych przesiedleńców, gdzie, dla propagandowego wydźwięku, jednym z pozywających jest obywatel niemiecki żydowskiego pochodzenia, który przeżył Holocaust i oczekuje zwrotu fabryki w moim piastowskim Wrocławiu, to na polską własność walą się pozwy późnych przesiedleńców. Na tym polu doszło już do kilkunastu bardzo niebezpiecznych precedensowych wyroków i to przed polskimi sądami! Podczas tych procesów, początkowo na Opolszczyźnie, bardzo aktywnie protestowała Liga Polskich Rodzin na czele z Edwardem Rycharskim i Markiem Kawą, Młodzież Wszechpolska oraz poseł RKN Jerzy Czerwiński. W jednym z procesów mocno i to skutecznie zaangażował się deputowany do Parlamentu Europejskiego Sylwester Chruszcz. Jego pomoc prawna spowodowała, że dotychczasowi użytkownicy kamienicy w Głogówku wygrali proces, Prawdziwa jednak bomba roszczeniowa wybuchła na Mazurach i Warmii, gdzie w kilkunastu już sprawach „polskie" sądy orzekły zwrot mienia tzw. późnym przesiedleńcom. Zaalarmowani tymi informacjami 13 czerwca 2007 roku posłowie klubu parlamentarnego LPR zorganizowali swoje wyjazdowe posiedzenie na terenie gminy Jedwabno i dokonali wizytacji w miejscowości Narty, gdzie dokonuje się wielka niesprawiedliwość i hańba, gdzie jeszcze II wojna światowa się nie skończyła, gdzie polski sąd - i to Sąd Najwyższy - polskie rodziny Głowackich i Moskalików usuwa z ich domów, kierując się talmudycznymi kruczkami prawnymi, oderwanymi od elementarnej sprawiedliwości połskiego prawa państwowego, administracyjnego, sprzecznie z ideą porozumień międzynarodowych. To mocne słowa, ale postaram się je uwiarygodnić niezbitymi argumentami prawnymi i moralnymi. W tej sprawie wyrok Sądu Najwyższego, do którego w końcu trafiła sprawa, jest jednoznaczny. Grunt i budynek został przyznany Agnes Trawny, obywatelce Niemiec, która z polskich rąk wydrzeć chce majątek swoich rodziców. Wyrok nakazuje, że rodziny Głowackich i Moskalików mają prawo mieszkać w domu, który wynajmowali od nadleśnictwa Szczytno prawie 30 lat, do końca przyszłego roku, a lokal zastępczy ma im łaskawie zapewnić Agnes Trawny. Poprzez tą z pozoru jednostkową sprawę widać jak na dłoni, gdzie są słabości polskiego systemu prawnego, wymiaru sprawiedliwości, a gdzie triumfuje konsekwencja i dwulicowa polityka niemiecka. W całej tej sprawie ofiarami nieudolności czy wręcz dywersji państwowej, którego zawsze lojalnymi obywatelami byli zarówno Głowaccy, jak i Moskalikowie, nie podwójni kłamcy o nazwisku Trawny. Aż ciśnie się na pióro refleksja historyczna z tego kraju smutku, gdy jeszcze potężna Rzeczypospolita pozwoliła pruskim oprawcom zgładzić jej wiernych Stolpeckich czy Kalkensteinów. Moskalikowie i Głowaccy od dawna chcieli wykupić swoje mieszkania od nadleśnictwa. Dyrekcja przewlekała sprawę, obiecywała, że stanie się to, gdy będą na emeryturze. Niczego jednak nie załatwiono. Gdyby obie rodziny były właścicielami domu, Trawny musiałaby się procesować z gminą! Podczas wizyty u państwa Głowackich i Moskalików posłów Ligi Polskich Rodzin w osobach przewodniczącego klubu LPR Mirosława Orzechowskiego, Przemysława Andrejuka, Marka Kawy, Jana Ja-rory, eurodeputowanego Sylwestra Chruszcza i autora tekstu - wicemarszałka Sejmu - przekonaliśmy się naocznie, jakie skutki dla zwykłych, porządnych Polaków niesie dominacja od lat w polskiej polityce wasalizmu wobec Niemiec. Zwłaszcza pani Władysława Głowacka w dramatycznych wypowiedziach, przeplatając je zrozumiałym wycieraniem łez twierdzi, że ona z tej ziemi wyrwać się nie da, mimo tego, iż syn pani Trawny, niczym butny funkcjonariusz bojówek z okresu II wojny światowej, straszy tę steraną życiem starszą kobietę. Pisząc te słowa, nie znam jeszcze uzasadnienia tego haniebnego, antypolskiego wyroku, jednak z informacji od państwa Głowackich i wójta gminy Jedwabno Włodzimierza Budnego można dojść do wniosku, że sąd - zarówno apelacyjny, jak i Sąd Najwyższy - nie wziął pod uwagę koronnych argumentów, przemawiających nie za panią Trawny, a za skarbem polskiego państwa i słusznych praw państwa Głowackich i Moskalików. Jak to już wyżej przedstawiono, na podstawie układu pomiędzy PRL a RFN z grudnia 1970 roku nastąpił proces, zwany łączeniem rodzin lub handlem ludźmi, w wyniku którego z Polski do RFN wyjechali tzw. późni przesiedleńcy. Nikt ich z Polski nie wypędzał - chcieli się znaleźć w tej grupie, która otrzymała paszporty w jedną stronę. Na kolanach błagali funkcjonariuszy paszportówki PRL o możliwość wyjazdu do RFN. Nie kalkulowali, tylko z ochotą podpisywali zrzeczenie się prawa własności do ziemi, gruntów i budynków. Zabierali ze sobą dorobek życia, to, co miało wymierną wartość. Tak też było w przypadku rodziców pani Trawny. Rodziców, którzy zaraz po II wojnie światowej oszukali państwo polskie, zakpili z polskiego prawa, deklarując, że czują się i są Polakami. Gdyby wtedy zdeklarowali niemiecką przynależność narodową, wraz z innymi Niemcami zostaliby wysiedleni. Żeby było jeszcze bardziej dramatycznie, to ojciec Agnes Trawny otrzymał od polskiego państwa na zagospodarowanie, jako wyróżniony Mazur, Polak-autochton, 100 ha gruntu i lasu. Z całą odpowiedzialnością wójt gminy Jedwabno Włodzimierz Budny stwierdził, iż za panią Trawny i podobnymi jak ona kryją się ludzie Powiernictwa Pruskiego oraz oficjalne organy ministerstwa finansów Niemiec, które instruowały ją z jakimi prawnikami ma w Polsce współpracować i gdzie szukać prawnych kruczków.
„Ta Pani przyznała się na sali sądowej, że wezwano ją do urzędu, wyciągnięto stare dokumenty, na podstawie których dostała w RFN odszkodowanie w 1977 roku i nakazano je zwrócić. Wskazano jej też wyraźne ścieżkę, które ma podążać, żeby w Polsce uzyskać korzystny wyrok!". Tak oto rząd niemiecki z jednej strony polskiej gawiedzi, naiwnym politykom i partii pruskiej twierdzi, iż docina się od roszczeń Pawelki, a w tym samym czasie daje Powiernictwu Pruskiemu 18 min euro na działanie, jak to oni w internecie piszą, „w Prusach Wschodnich". To nie są pieniądze na festiwale folklorystyczne, a na suto opłacaną pomoc prawną dla przesiedleńców. Jak dalej twierdzi wójt, to wsparcie widać wyraźnie w zachowaniu syna Agnes Trawny, który prowokuje, obraża i nie przyjmuje żadnych argumentów, demonstrując butę znaną starszemu pokoleniu z historii. No cóż, te argumenty dla sądu nie były decydujące. Sąd za to dopatrzył się nieścisłości w ustawie, która regulowała kwestie zrzeczenia majątkowego przesiedleńców, że wprawdzie jednoznacznie dotyczyło ono dotychczasowych właścicieli, ale nie dopisano również ich spadkobierców. Nie wiem, jakie wydziały prawa kończyli sędziowie, którzy orzekli ten wyrok, ale przecież z klasycznej, elementarnej czy wywodzącej się jeszcze z prawa rzymskiego zasady, nie można przejąć spadku, kiedy spadkodawca już go nie posiadał! Dodatkowo w tej sprawie, dzięki jednemu mylnemu dokumentowi wojewody, sąd dał wiarę nie instytucji skarbu państwa, tylko ubiegającej się o zwrot majątku pani Trawny, która lała krokodyle łzy za swoją ojcowiznę, a po orzeczeniu dla niej korzystnym, sprzedała część lasu dzieląc ją najpierw na działki po 300 tys. zł! Sąd nie wziął pod uwagę również faktu, iż państwo Głowaccy i Moskalikowie przez prawie 30 lat opłacali wszelkie zobowiązania wynikające z posiadania i użytkowania posesji w miejscowości Narty, a pani Trawny nie. Sądu nie obchodziła zupełnie instytucja zasiedzenia w dobrej wierze (20 lat), którą państwo Głowaccy i Moskalikowie, występując wielokrotnie o wykup swojego domu, dopełnili. Mimo że sytuacja prawna, na podstawie której dokonano w Czechach (Sudetach Czeskich) wywłaszczenia pierwotnych niemieckich właścicieli na rzecz Czechów - wyłącznie tzw. dekretami Beneśa. Nasi mądrzy południowi bracia przyjęli zasadę, iż sprawy własności są bezpośrednio związane z materią prawa cywilnego, to w tym szczególnym przypadku sądy czeskie w ogóle ich nie rozpatrują, gdyż zachodzi tu zbieg prawa państwowego - międzynarodowego i administracyjnego. Polskie sądy za nic mają wszelką logikę i wchodzą w kompetencje, których rozstrzygnięcie wymaga brania pod uwagę powyższych dziedzin prawa, a nie tylko cywilnego. Wieje grozą, albowiem w samej gminie Jedwabno jest około siedemdziesięciu takich spraw. Zaś wybrany z listy LPR eurodeputowany Bogusław Rogalski, który twardo walczy o prawa do własności Polaków, twierdzi, że w Samorządowym Kolegium Odwoławczym czy Agencji Nieruchomości Skarbu Państwa znajduje się już sto siedemdziesiąt wniosków obywateli niemieckich. Gdyby podobną sprawę rozstrzygał sąd niemiecki, to pani Trawny nie dość, że nie odzyskałaby swojego majątku, to jeszcze jej rodzice za życia, gdyby tak jak Polskę oszukały niemieckie państwo, musieliby zapłacić gigantyczne odszkodowanie za niezgodne z prawem użytkowanie przez (od 1945 roku do 1977 r.) trzydzieści dwa lata mienia w Nartach. Słusznie pisze w „Naszej Polsce" w artykule „Rusza fala roszczeń" Marek Gar-bacz, że już „wkrótce Niemcy będą wyrzucać na bruk pierwszych Polaków w imieniu... polskich sądów. Uzasadnienie Sądu Najwyższego może budzić w człowieku strach, zdziwienie, wściekłość pomieszaną z bezsilnością, obrzydzenie, tyłko nie szacunek" Pani Zdzisława Głowacka przeklina Unię Europejską, która ułatwia te antypolskie praktyki i tych polityków, którzy nie dość że nie robili nic, by zabezpieczyć prawa majątkowe Polaków przed ewentualnymi roszczeniami Niemców, to jeszcze blokowali tych nielicznych, co bili na alarm i próbowali ratować sytuację. Przypomnijmy to oni
- Krzysztof Skubiszewski, premier Tadeusz Mazowiecki, Bronisław Geremek, Andrzej Olechowski czy niestety Władysław Bartoszewski solidarnie powtarzali, że nic nie grozi właścicielom ziemi czy innych nieruchomości ze strony niemieckiej. Dodaj my, że tych, co ostrzegali, nazywali antyniemieckimi oszołomami! Czarny leksykon polityków dość łatwo będzie sporządzić, ich działania czy zaniechanie sprzeczne z polską racją stanu nie mogą pozostać bezkarne. To samo trzeba uczynić wobec sędziów, którzy orzekali niesprawiedliwe, antypolskie wyroki, również ten wobec rodziny Olendrów z małej wsi Zdory pod Piszem, zmuszając mieszkańców nieruchomości do opuszczenia jej w trybie natychmiastowym. 2 lipca 2007 roku wicepremier Roman Giertych wraz z deputowanym do Parlamentu Europejskiego Sylwestrem Chruszczem i posłem Edwardem Ośko, wszyscy z LPR, w tychże Zdorach spotkali się z panią Olender, matką ośmiorga dzieci. Szukając możliwości odwrócenia tragicznej z ludzkiego i narodowego punktu widzenia sytuacji, na plenerowej konferencji prasowej wicepremier zwrócił słusznie uwagę, iż przyjęcie przez Polskę nowego traktatu może stanowić dalsze wielkie zagrożenie dla mieszkańców Ziem Zachodnich i Północnych. Przyjęcie rozwiązań europejskich w tej wersji, która została ustalona prowadzi do tego, że polski wymiar sprawiedliwości przechodzi pod orzecznictwo sądów europejskich i poddaje polskie prawa pod nadrzędność praw UE. A to może jeszcze spowodować zwielokrotnienie takich problemów, jak w Zdo-rach na polskich Ziemiach Odzyskanych. Lider LPR oświadczył, że zwróci się do ministra sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry Osntrolowanie Sądów prowadzących sprawy dotyczące niemieckich roszczeń. A decyzje Sądu w sprawie rodziny Olendrów uznał za skandaliczne, podważające w istocie prawo obywateli polskich do własności na tych ziemiach, a zarazem zachęta dla tych, którzy kiedyś opuścili te ziemie lub ich spadkobierców, by podważać własność polską. W tych wszystkich sprawach oczekują od ministra sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry działań w trybie nadzoru oraz podjęcia odpowiednich kroków przez Centralne Biuro Śledcze, czy kreujący wyroki, zaniedbując na szeroką skalę elementarnych obowiązków, nie działali w zmowie ze składającymi pozwy. Trzeba przeprowadzić działania śledcze, ile polskich kancelarii prawniczych stało się tajnymi biurami wywiadowczymi, doprowadzającymi do wyszukania nieruchomości, odnalezienia spadkobierców, przeprowadzenia dyskretnej pomocy... i podziału łupów. Tutaj zapowiadane, spóźnione uporządkowanie ksiąg wieczystych, o co postulowałem już od wielu lat, wszystkiego nie załatwi. Każdą najsłuszniejszą inicjatywę może przecież zniszczyć Trybunał Konstytucyjny. Już w Sejmie III kadencji wraz z wieloma posłami byłem inicjatorem ustawy, która miała prosto, na zasadzie automatu, przekształcić hybrydę prawną, wieczyste użytkowanie w pełne prawo własności, głównie z myślą o Ziemiach Odzyskanych. Sejm III kadencji prawie jednomyślnie uchwalił ustawę o przekształceniu wieczystego użytkowania przysługującego osobom fizycznym w prawo własności. Zbyt krótki okres, w którym obywatele mieli zgłaszać urzędom wolę zmiany wieczystego użytkowania na prawo własności, zbiegał się z reformą administracji państwowej samorządowej. W maju 1998 roku ustawę nowelizował Sejm III kadencji. Rozszerzała ona katalog przedmiotowy objęty nowelą. Uwzględnił osoby, które wnosiły opłatę za cały okres użytkowania wieczystego z hipoteki przymusowej na hipotekę ustawową. Kolejna nowelizacja z października 1998 roku na wspólny wniosek posłów Aleksandra Bendkowskiego i Janusza Dobrosza poszerzała katalog uprawnionych do przekształcenia o tych, którzy nabyli swe prawo na podstawie aktów nadania. W efekcie kolejnych nowelizacji zainteresowani uzyskali możliwość niemal automatycznego przekształcenia za symboliczną opłatą. Niestety, zapadły haniebne wyroki Trybunału Konstytucyjnego z dn. 12 kwietnia i 18 grudnia 2000 roku. Sędziowie służący pruskiej sprawie stwierdzili, jakoby ustawa naruszała prawa nabyte samorządów terytorialnych. W ten sposób w zasadniczy sposób ograniczono Polakom możliwość umocnienia swojej własności, co ustawą gwarantował Sejm i Senat RP! Mędrcy w togach uznali, że kilka lat dysponowania przez samorząd terytorialny bądź co bądź polskiego państwa i związane z tym opłaty mają wyższą rangę prawną niż prawa wieczystych użytkowników, nieraz realizowane od półwiecza, Skarbu Państwa, a nade wszystko majątkowe bezpieczeństwo Polski i olaków. Co tu dużo mówić i w tym wypadku „nieomylni" i nieusuwalni Sędziowie Trybunału Konstytucyjnego dali świadectwo swego stosunku do elementarnego interesu narodowego, poczucia sprawiedliwości i daru przewidywania. Ustawę zaskarżyli przed trybunałem przedstawiciele pięciu samorządów terytorialnych, w tym były poseł PSL, a następnie wójt jednej z gmin w województwie pilskim Jerzy Kado. Panom wójtom chodziło o interes gminy, ale już nie o interes państwa czy obywateli. Po latach okazało się, że skutkiem ich działań inne gminy jak choćby Jedwabno obarczone niemieckimi odszkodowaniami mogą pójść z przysłowiowymi torbami. Przewodniczący Klubu LPR Mirosław Orzechowski zaproponował wójtowi gminy Jedwabno Włodzimierzowi Budnemu założenie stowarzyszenia gmin zagrożonych przez niemieckie roszczenia, by razem podjęli walkę o swe elementarne życiowe interesy - wójt przyjął ten pomysł z entuzjazmem. Co teraz zrobią włodarze gmin, które nawarzyły przysłowiowego piwa, obalając ustawę, która do dnia dzisiejszego całkowicie uporządkowałaby kwestię własności? Połakomili się na drobne kwoty, które wcześniej czy później skarb państwa by im wyrównał, a teraz mogą mieć nóż na gardle. Ale cóż, to takie polskie... Ile razy jeszcze będą ludzie płacić swoimi krzywdami za niefrasobliwość, głupotę, pazerność, krótkowzroczność premierów, ministrów, sędziów i wójtów? Do czarnego leksykonu, obok polityków, dołączyć obowiązkowo musimy sędziów Trybunału Konstytucyjnego, którzy zablokowali pełne uporządkowanie spraw własnościowych na polskich Ziemiach Odzyskanych oraz te samorządy gminne, które zaskarżyły ustawę o automatycznym przekształceniu wieczystego użytkowania w pełne prawo własności. Aby ratować sytuację, wokół Ligi Polskich Rodzin zrodził się ruch społeczny powszechnego uwłaszczenia mieszkań spółdzielczych, ażeby spółdzielcy mogli stać się pełnoprawnymi właścicielami mieszkań i gruntów pod budynkiem spółdzielczym. Są też samorządy, które na wniosek radnych LPR (np. w Legnicy) podjęły decyzję o sprzedaży mieszkań komunalnych za niewielki procent (5 proc.) wartości rynkowej. Ale w tej sprawie bywa często duży opór władz spółdzielni i niektórych samorządów. Barierą są też spore koszty notarialne całej operacji, które zablokowana przez Trybunał Konstytucyjny ustawa sprowadzała do symbolicznej opłaty. Z wypraw na Mazury nie wracaliśmy w dobrych humorach, choć piękna przyroda, wspaniała pogoda winna nas nastrajać optymistycznie. Najmłodsi bojowo nastrojeni posłowie Przemysław Andrejuk i Marek Kawa planowali zorganizowanie grup młodzieży by nie dopuścić do działań komorników i eksmisji. Na nieludzkie, niesprawiedliwe, antypolskie prawo protesty i bierny opór nie wystarczą. Akcja porządkująca kwestie własnościowe na Ziemiach Odzyskanych, wnikliwa lustracja ksiąg wieczystych to spóźniony krok, ale jak to się mówi lepiej późno niż wcale. Ale by walka o polską własność byłą skuteczna musi się zmienić mentalność polskich polityków, sędziów i świata mediów. Prowadząc 13 czerwca 2007 r. wieczorne obrady Sejmu, zaraz po mazurskiej eskapadzie, co pewien czas zerkałem na monitor, na którym pojawiały się na pasku informacyjnym wiadomości kanału TVN 24. Większość była prawdziwa i dość rzetelna, ale komentarze polityków opozycyjnych musiały budzić grozę. Tuż przed północą, już  pokoju Domu Poselskiego, dane mi było zobaczyć wywiad z szefem opozycji, byłym kandydatem na prezydenta RP Donaldem Tuskiem. Strojąc mądre miny, wyraził współczucie wywłaszczonym z dorobku życia rodzinom z Nart i innych miejscowości na Mazurach. Jednocześnie stwierdził, iż Liga Polskich Rodzin z tej kwestii robi sprawę polityczną i oczywiście przesadza, robiąc sobie w ten sposób kampanię wyborczą. Jego zdaniem LPR mogła przecież tę kwestię załatwić, a nic nie zrobiła. Dobry Boże, ileż inicjatyw LPR, by wreszcie te kwestie w końcu uregulować, było zgłaszanych, jakże były torpedowane. Te słowa brałem też do siebie, bo przecież - jako wicemarszałek Sejmu - byłem głównym „aktorem" relacji z mazurskich Nart. I oto znajdujemy się w takiej sytuacji, gdy robi się wszystko co możliwe, by uniknąć roszczeń, a ludzie typu Donalda Tuska piętnują cię jako chorego z nienawiści do Niemców i Niemiec. Torpedują i niszczą wszelkie inicjatywy, pomniejszają skalę niebezpieczeństw, a gdy już ono nadchodzi, zarzuca się ci, że niewiele robisz, a nieszczęście ludzi traktujesz jak trampolinę wyborczą. Szanowny Czytelniku, to stała praktyka tych środowisk, z których wywodzi się choćby rzeczony Donald Tusk, twórca Kongresu Liberalno-Demokratycznego, zwanego partią aferzystów, czołowy polityk Unii Wolności, a teraz Platformy Obywatelskiej. Jego formacje i on sam w pełni moralnie odpowiada za to, w jakiej sytuacji znalazła się Polska i Polacy. Za to, jak coraz nachalniej i butniej jesteśmy przyciskani do przysłowiowego muru. To przecież Donald Tusk, Jan Krzysztof Bielecki czy Janusz Lewandowski pogardzali polskim patriotyzmem, ustępując Niemcom na każdym kroku, tępiąc i ośmieszając wszelkie inicjatywy, które mogłyby prowadzić relacje pol-sko-niemieckie w kierunku prawdziwego partnerstwa. Ci ludzie dziś śmieją zarzucać LPR, PSL, Samoobronie czy PiS-owi nieudolność i robienie sobie kampanii wyborczej! Doprawdy, wieje grozą. To dobrze, że urodziwa i sympatyczna senator Dorota Arciszewska-Mielewczyk z klubu PiS (dawniej KPN) w odpowiedzi na Powiernictwo Pruskie stworzyła Powiernictwo Polskie. To dobrze, że prezydent i premier, Lech i Jarosław Kaczyńscy bardziej twardo walczą o polski interes w stosunkach z niemieckim partnerem. Ale tu nie ma miejsca na licytację i twierdzenia niektórych polityków PiS, że to oni pilnują tych spraw, a LPR wychodzi przed szereg. Prawda jest złożona. Niektórzy z nich byli niegdyś zdyscyplinowanymi posłami UW i AWS i po wielokrotnie nie tylko bagatelizowali, ale i blokowali inicjatywy LPR, RKN, KPN, PSL. Zwłaszcza wówczas, kiedy przed wejściem do Unii Europejskiej chciano te kwestie ze stroną niemiecką ostatecznie uregulować. Drodzy Rodacy! Dziś nie pora na przepychanki, kto jest w tych sprawach bardziej czy mniej zasłużony, bo już larum grają! Roszczenia niemieckich środowisk przesiedlonych i tych wczesnych i tych późnych, to nie egzotyka - tego dziś nie powie nawet Władysław Bartoszewski - to prawdziwe zagrożenie i główna przyczyna zatrutych relacji polsko-niemieckich. Dlatego prawdziwe porozumienie jest możliwe tylko wówczas, gdy wspólnym wysiłkiem prezydent, rząd, Sejm czy też po prostu nasze władze, wyegzekwują od strony niemieckiej rozwiązanie tej kwestii i uregulowania jej w ich prawie wewnętrznym. Inaczej może nas spotkać niemiła niespodzianka przed Trybunałem Sprawiedliwości w Strasburgu. Z polskimi sędziami i tymi z Trybunału Konstytucyjnego i Sądu Najwyższego poradzić musi sobie sam polski Naród. Pomijając mniej istotne fakty, które wskazują na wzrastające napięcie w stosunkach polsko-niemieckich, musimy wreszcie mieć świadomość, że tak z polskiego, jak i z niemieckiego punktu widzenia, kluczowym zagadnieniem pozostaje kwestia niemieckich roszczeń majątkowych. Oby nie powtórzyła się po raz kolejny historia - i to ta niezbyt przecież odległa. Warto w tym kontekście przypomnieć słowa Stanisława Cata-Mackiewicza, który w znakomitym eseju „Polityka Becka", opisując rozmowę niemieckiego ministra spraw zagranicznych Joachima von Ribbentropa z polskim ambasadorem Józefem Lipskim z dnia 24 października 1938 roku, komentował:
„Ribbentrop wysuwa w tej rozmowie żądania Gdańska i eksterytorialnej autostrady przez Pomorze. Lipski jest tymi żądaniami zaskoczony NIESŁUSZNIE. Dyplomacja polska winna była te kwestie uregulować już w 1935 roku, kiedy dałyby się one na pewno załatwić o wiele lepiej, bo wtedy Hitler był słabszy i nas potrzebował" Nie przywołuję tych smutnych wydarzeń, by obecne Niemcy czy dzisiejszych kanclerzy porównywać do zbrodniarza Hitlera. Chodzi mi o kwestie hierarchii ważności spraw i techniki negocjacji. Te same błędy i zaniedbania, choć zupełnie inne scenariusze. Gdy w 1935 roku armia niemiecka była nieliczna, niedozbrojona, Niemcy nie zagarnęły wówczas jeszcze Austrii, Czechosłowacj i czy rej onu litewskiej Kłajpedy, kierownictwo polskiego państwa decydowało się już na ścisłą współpracę z Niemcami. Sprawy najistotniejsze i najtrudniejsze załatwia się nie wtedy, gdy partner czy potencjalny przeciwnik rośnie w siłę i butę, ale wtedy, gdy on ma przed sobą przeszkody, a my dysponujemy realnymi argumentami. Ten elementarz dyplomacji został zlekceważony przez ministra Becka. Odkładał sprawy trudne na potem, a na bieżąco wolał się delektować prestiżowymi komplementami od niemieckiego partnera. Podobnie działo się z polską dyplomacją po traktacie 2+4, jak i traktacie granicznym z Niemcami z 1990 roku. Było kilkanaście okazji do wyegzekwowania od strony niemieckiej zobowiązania do zaspokojenia z jej strony indywidualnych roszczeń majątkowych lub uznania ich za niezgodne z prawem. Czołowe państwa UE - W. Brytania, Francja, Włochy, jak i USA - wtedy, po zjednoczeniu Niemiec, były nam w tej kwestii skłonne pomóc, bo z jednej strony miały mniejsze niż obecnie zaufanie do Niemiec, z drugiej zaś, większą sympatię i zrozumienie dla Polaków - likwidatorów ZSRR - spod znaku Solidarności. Jeszcze przed wejściem Polski do Unii Europejskiej sprawa mogła zostać sfinalizowana jako jeden z oczywistych warunków zabezpieczających interesy Polski i Polaków przed finałem negocjacji w Kopenhadze. Tak niestety się nie stało. Politycy UW, SLD, większości PO, a nawet część PiS-u, podobnie jak niegdyś Ambasador Lipski, niech się nie zdziwią, jak nie daj Boże przy kolejnym konflikcie energetycznym z Rosją, sprawy roszczeń strona niemiecka położy na dyplomatyczny stół. Najlepsza koniunktura na zakończenie tak bolesnej dla Polski i Polaków kwestii po części minęła. Ale jeszcze nie jest za późno, tylko wszyscy w tej sprawie w Polsce muszą grać na jednym fortepianie! Świadomych agentów partii pruskiej w Polsce trzeba po prostu ujawnić i z polityki polskiej wyeliminować. Bo inaczej wielu Polakom na polskich piastowskich ziemiach nic nie pomogą słowa o honorze, czy inne patriotyczne demonstracje osób, które są de facto moralnymi wspólnikami tych, co wyrzucają ich z ich domów i mieszkań. Jeszcze raz przywołajmy cytat ze Stanisława Mackiewicza-Cata:
„Beck odpowiadał w Sejmie dnia 5 maja 1939 roku na mowę Hitlera i komunikat niemiecki. Zakończył swe przemówienie odwołaniem się do honoru. Zabrzmiało to bardzo poważnie. Był powszechnie oklaskiwany. Kobiety rzucały mu czerwone kwiaty do samochodu. Beck triumfował. Pisałem wtedy: z nagrobka swej polityki uczynił sobie piedestał'.'
Zróbmy wszystko, by historia się nie powtórzyła. Pułkownik Beck, zawodowy wojskowy, obronę honoru Ojczyzny pozostawił bezbronnym, ginącym od bomb i kul hitlerowców. On i jemu podobni - strażnicy polskiej naiwnej polityki wobec Niemiec lat 1934-1939 - znaleźli się w bezpiecznej Rumunii. Gdzie wylądują ci, co zaniedbywali sprawę Polski wobec Niemiec wiatach 1990-2005? Żyje jeszcze wielu Polaków, którzy pamiętają straszliwe cierpienia, prześladowania i zbrodnie niemieckie na narodzie polskim. Tak po ludzku nie mogę pojąć, że posługując się fałszywą doktryna prawa, NARÓD SPRAWCÓW NARODOWI OFIAR WYSTAWIA RACHUNEK. Na pierwszy rzut oka, to jak najbardziej z moralnego punktu widzenia uzasadniona relacja, tyle że nie biorąca pod uwagę realiów ze sfery psychologii i historii. Niestety, historyczną prawdą jest to, że krzywdziciel zawsze nienawidzi krzywdzonego. Przyzwyczaja się widzieć w nim godną pogardy istotę niższego gatunku. Nie chcąc uznać swojego postępowania za krzywdzące, usprawiedliwia je na różne sposoby. Przez liczne stulecia, nie tylko okrutne lata II wojny światowej, stroną pokrzywdzoną byli Polacy. Od czasów Albrechta Niedźwiedzia z różnym natężeniem i licznymi przerwami władze niemieckie przyzwyczajały naród do myśli, że wobec Polaków Niemiec zawsze może sobie pozwolić na rzeczy, które są wykluczone w stosunku do Francuzów czy Anglików. Choć współczesnych Niemiec nie można w żaden sposób porównywać z tymi, z okresu pruskiego czy hitlerowskiego, choć na miliony można liczyć Niemców uczciwych, humanitarnych i prawych, którzy mają narodowe poczucie winy wobec ofiar hitlerowskiej Rzeszy, w tym Polaków, wielki paradoks polega na tym, że ci wielcy moralnie Niemcy sami mają czyste sumienia, a mimo to się wstydzą za zbrodnie swych rodaków, których dokonywali w majestacie niemieckich oficjalnych doktryn prawa w latach II wojny światowej. Ci natomiast, którzy w dużej mitrze: sumienia mają nieczyste, narodowi ofiar - Polakom - wystawiają dziś rachunki. Janusz Dobrosz
ANEKS Racja stanu czy prawo?
Ostatnio głośna była sprawa odzyskania przez obywatelkę niemiecką A. T. nieruchomości na Mazurach. Definitywne rozstrzygnięcie w tej sprawie zawierał wyrok SN z 13.12.2005 r. Wyrok ten spotkał się z atakami polityków. Jeden z nich (Janusz Dobrosz) pozwolił sobie na szokujące zarzuty pod adresem SN. W wywiadzie prasowym twierdził, że „decyzja Sądu Najwyższego jest niepojęta i całkowicie sprzeczna z polskim interesem narodowym", i wywodził: „A co robi polski Sąd Najwyższy? Wydaje wyrok na szkodę Polski i Polaków. Ten wyrok jest niebezpiecznym precedensem". Domagał się też postawienia sędziów pod pręgierzem („już teraz należałoby w mediach pokazywać wizerunki sędziów, którzy wydali niekorzystny dla Polski wyrok w sprawie pani T"). Na wizji poseł Dobrosz pokrzykiwał, że „sądy zachowują się skrajnie niepatriotycznie... Naród powinien poznać nazwiska sędziów, którzy tak orzekają!". Politycy przyzwyczaili nas już do różnych nonsensów, ale te wypowiedzi szokują każdego, kto ma jakieś pojęcie o roli sądów w państwie prawa. Pan poseł wyraźnie nie wie, że rozstrzygnięcie sporu cywilnoprawnego nie może zależeć od obywatelstwa strony. Oczywiście, są takie państwa na świecie, w których w razie uczestnictwa w wypadku winny jest zawsze cudzoziemiec. Są i gorsze państwa, gdzie jeśli dzieci w szpitalu zostaną zarażone wirusem HIV, to miejscowe sądy skłonne są skazać na karę śmierci te pielęgniarki, które są narodowości bułgarskiej. Ale to obcy nam krąg kulturowy. W Polsce prawo własności musi być szanowane, chociażby zyskał na tym cudzoziemiec, a stracił Polak. Sędzia, który nie przejmując się prawem, orzekałby „zgodnie z polskim interesem narodowym", nadużyłby władzy, narażając się na odpowiedzialność za przestępstwo z art. 231 k.k. Nie twierdzę, że nie można krytykować wyroków sądowych, ale jednak nie przez wykrzykiwanie pseudopatriotycznych haseł. Przyjrzyjmy się bliżej tej sprawie. Chodziło o nieruchomość, która przed II wojną światową była własnością ojca pani T. Należał on do grupy ludnościowej zamieszkującej na terenie Prus Wschodnich, uważającej się za Polaków, i opierających się germanizacji (ich walkę o zachowanie polskości opisywał Wańkowicz w książce „Na tropach Smętka"). Po wojnie nazywano ich w języku urzędowym autochtonami. Potocznie zaś (i sami tak siebie nazywali) Mazurami. Po wojnie ci, którzy czuli się Polakami, uzyskiwali stwierdzenie narodowości polskiej, nabywali obywatelstwo polskie i, w rezultacie, zachowywali własność nieruchomości należących do nich przed 1945 r. Tak właśnie było z ojcem pani T. Mieszkał on w Polsce aż do śmierci w 1954 roku. Po nim nieruchomość odziedziczyła żona i dzieci. Tu warto zrobić dygresję dotyczącą powojennego losu ludności mazurskiej. Oficjalne stanowisko władz centralnych było pełne życzliwości, ale na szczeblu lokalnym starano się różnymi szykanami wybić Mazurom z głowy przywiązanie do Polski. Często wspomagała te starania ludność napływowa, uważająca ich za Niemców odpowiedzialnych za okropności dopiero zakończonej wojny. Wiem to z osobistego doświadczenia, bo jako dziecko mieszkałem pod Piszem i wśród moich kolegów były dzieci autochtonów, które w przypadku dziecięcych konfliktów spotykały się często z argumentem w postaci wyzwiska „Szwab, Szwab!" Nic więc dziwnego, że gdy pojawiła się możliwość wyjazdu do RFN w ramach tzw. łączenia rodzin, wielu autochtonów wyjechało, rezygnując z polskiego obywatelstwa. Wyjeżdżając, tracili oni, na mocy art. 38 ust. 3 ustawy z 1961 roku o gospodarce terenami w miastach i osiedlach, własność nieruchomości, uprzednio zachowaną wskutek uzyskania polskiego obywatelstwa. Art. 38 ust. 3 dotyczył jednak tylko tych, którzy spełniali łącznie trzy warunki:
- byli właścicielami nieruchomości w dniu 1.01.1945 r.;
- uzyskali stwierdzenie narodowości polskiej i obywatelstwo polskie;
- utracili następnie to obywatelstwo w związku z wyjazdem z Polski.
Gdyby, więc z Polski wyjechał ojciec pani T. - utraciłby sporną nieruchomość na rzecz Skarbu Państwa. Wspomniany przepis nie dotyczył jednak następców prawnych, tj. osób, które nie były właścicielami nieruchomości w styczniu 1945, lecz nabyły ją później (w przypadku pani T. przez dziedziczenie). Pani T. nie utraciła, w świetle wspomnianej ustawy, prawa własności, i wobec tego, niezależnie od aktualnego obywatelstwa, zgodnie z prawem nieruchomość odzyskała. Można się oczywiście zastanawiać, czy art. 38 ustawy z 1961 r. nie powinien przewidywać również utraty własności nieruchomości przez emigrujących z Polski spadkobierców, ale aktualnie przepis jest jasny. Jeśli zaś ktoś poniósł szkodę z winy polskich władz, pochopnie uznających taką nieruchomość za stanowiącą własność państwową - to państwo polskie powinno ją naprawić. Natomiast współczucie dla ludzi, wprowadzonych przez władze w błąd, nie upoważnia jednak nikogo do nakłaniania sądów, by łamały prawo. Lech Gardocki I Prezes Sadu Najwyzszego Prawo czy sprawiedliwość W ostatnim okresie eskalują się roszczenia wczesnych (R. Pawelka) i późnych przesiedleńców. W „Rzeczpospolitej" z 5 lipca br. pierwszy Prezes Sądu Najwyższego, pan Lech Gadomski chwycił się za pióro i z oburzeniem zaatakował moją skromną osobę za - tu przyznaję - ostrą i jednoznaczną krytykę wyroku sądu Najwyższego z dnia 13 grudnia (symboliczna analogia) 2005 roku, w wyniku którego powódka Agnes T., późny niemiecki przesiedleniec, uzyskała prawa do będącej własnością jej ojca posesji i gruntów ornych w słynnej już miejscowości Narty w mazurskiej gminie Jedwabne Ten wyrok i kilka innych powoduje, że Polacy będą wypędzani (terminologia niemiecka) z użytkowanych od wielu lat domów i gospodarstw na rzecz tzw. późnych przesiedleńców. Pan Prezes SN w zupełnym oderwaniu od katastrofalnych skutków precedensowego wyroku poucza i krytykuje mnie i Polaków, którzy teraz na stare lata z łzami w oczach mają szukać nowego domu i przytuliska, że oto nie rozumiemy prawa cywilnego i państwa prawa, gdzie nie liczy się narodowość a litera prawa. Racja, w tym przypadku w uprzywilejowanej pozycji znaleźli się ze względów narodowych Niemcy. Spieszę również wyjaśnić, iż imputowanie mi zapędów libijskiego sądu, który skazał bułgarskie pielęgniarki na śmierć za jakoby świadome zakażenie pacjenta wirusem HIV ze względów narodowych jest niestosowną insynuacją, tym bardziej że w tej sprawie osobiście interweniowałem na rzecz tych pań popierając stanowisko bułgarskiego parlamentu! Chciałbym też jednoznacznie stwierdzić, że nie krytykuję całego sądu Najwyższego. Niektóre wyroki izby karnej pod przewodnictwem wiceprezesa SN Lecha Paprzyckiego uważam wręcz za znakomicie uzasadnione. Sprawiedliwe, kompleksowe i w pełni zgodne z prawem. Moja krytyka jest skierowana wyłącznie wobec wyroków izby cywilnej w sprawach roszczeń późnych przesiedleńców. A teraz do rzeczy, jak uczyli mnie na wydziale prawa i administracji Uniwersytetu Wrocławskiego wybitni międzywojenni prawnicy, by wspomnieć prof. Chełmońskiego, Wolf-ke, Gutekunsta, czy prof. Bigo. Przy zbiegu różnych dziedzin prawa w rozstrzyganiu sporów wymaga się szczególnej staranności i wykładni przepisów opartej o logikę i z respektowaniem intencji ustawodawcy. Nie ulega wątpliwości, że w wyniku umowy poczdamskiej z 2 sierpnia 1945 r. Polska uzyskała prawo do przejęcia własności indywidualnej i państwowej na przyznanych jej ziemiach dotychczas należących do Niemiec oraz wysiedlenia z nich ludności niemieckiej. Poza głównymi dekretami z mocą ustawy, władze Polski uchwaliły aż 6 ustaw, które szczegółowo regulowały czynności prawne im towarzyszące również po latach wobec późnych przesiedleńców.
Od 1945 r. w Polsce mogli pozostać i utrzymać swój stan posiadania tylko ci, co sami zdeklarowali się jako Polacy (autochtoni) potwierdzając ten fakt odpowiednimi urzędowymi procedurami. Dotyczyło to rozwiązanie również innych narodów prześladowanych przez III Rzeszę. Ojciec naszej „bohaterki" Agnes T. przeszedł pozytywnie taką weryfikację i jak twierdzi wójt gminy Jedwabno tytułem nadania dostał dodatkowe grunty - w sumie 100 hektarów, czyli maksymalną normę obowiązującąw Polsce. Nie podejrzewam, jak to sugeruje Pan Prezes, iż rodzina T. była prześladowana przez innych mieszkańców wsi, co miało spowodować ich chęć wyjazdu do Niemiec i zmiany obywatelstwa i przynależności narodowej. Wielki dobrobyt Niemiec Zachodnich miał wielką siłę przyciągania. A dodatkowo w Polsce zaczął się kryzys. Władze niemieckie na zagospodarowanie przesiedleńców, nie tylko z Polski, wydawały wielkie kwoty. Większość ubiegających się o wyjazd na kolanach błagała urzędników paszportowych związanych z pionem SB by mogli wyjechać do niemieckiego „raju"! Tak też uczyniła rodzina pani Agnes. Wyrzekli się Polski, wyrzekli się z całą świadomością swego gospodarstwa - a gdy uznać zadeklarowanie się ich ojca jako Polaka za szczere - wyrzekli się także jego! Wyjątkowo krytycznie oceniam cały ten proceder realizowany przez ówczesnych włodarzy PRL. To po prostu handel ludźmi za kredyty i gospodarcze profity. Także strona niemiecka nie była bez winy. We wszystkich oficjalnych rozmowach po zawarciu układu PRL-RFN z 7 grudnia 1970 r. strona niemiecka naciskała o zwiększenie limitu przesiedleńców pod pretekstem łączenia rodzin. Co warto odnotować na arenie międzynarodowej uprawiano niemiecką propagandę, iż źli Polacy (a nie tylko władze PRL zależne od Moskwy) nie chcą wypuszczać Niemców do ich ojczyzny. A gdy tylko pojawili się w RFN otrzymywali status wypędzonych!!! Sam kanclerz Brandt nazwał tą praktykę idiotyzmem.
Mam wrażenie, że pan Prezes SN niezbyt dokładnie zapoznał się ze słynnym reportażem Melchiora Wańkowicza „Na tropach Smętka". Rozróżniał on Mazurów mówiących nie tylko gwarą polską ale i mającą świadomość narodową polską. Wielu przedstawia jako mówiących po polsku o niesprecyzowanej świadomości lojalnych obywateli Prus. Albo nawet jako takich, co nie wiedzieli że mówią po polsku, czujących się Niemcami. Piętnował on ówczesne władze polskie za brak opieki nad patriotami polskimi, Mazurami, panią Linkową, wdowie po zamordowanym Lancu, czy wielkim poecie mazurskim M. Kajce. Zresztą zdecydowana większość Mazurów świadomych polskości zgodnie z niemieckim prawem została w latach II Wojny światowej zamordowana. Ten sam Wańkowicz w „Walczącym Gryfie" ukazuje cały okrutny mechanizm zbiorowego ludobójstwa w Pieśnicy na polsko-kaszubskiej inteligencji. Te same metody stosowano wobec polskich mazurów. Po II Wojnie Światowej wielu idealistów wykazało dużo chciejstwa i wszystkich tych, co mówili po polsku uznali za świadomych Polaków. Trzeba też pamiętać, jak to opisuje naukowo prof. Sakson pt.: „Mazurzy-społeczność pogranicza", iż setki lat oderwania od Polski oraz duża pomoc państwa niemieckiego po I Wojnie Światowej dla biednych mieszkańców Mazur powodowało, iż nawet w mazurskim powiecie działdowskim należącym do Polski już w latach międzywojennych nadal zachodziły procesy germanizacyjne. To trzeba po prostu wiedzieć a nie błąkać się po obszarze mitów i pobożnych życzeń. Istnieje duże prawdopodobieństwo, że w tej konkretnej sprawie rodzina Agnes T. przez 32 lata (1945-1977) oszukiwała polski system prawny. A na pewno łamała art. 58 kc czyli świadomie omijała polskie prawo. Wyrozumiałe państwo polskie nie dochodziło od rodziny T. odszkodowania za bezprawne użytkowanie gospodarstwa. A skoro tak, to ww. wystąpiła o jego odzyskanie. Zadajmy sobie fundamentalne pytanie, czy władza sądownicza w tej sprawie ma monopol w rozstrzyganiu spraw biorąc pod uwagę wyłącznie prawo cywilne, gdzie w istocie rzeczy materia sporu dotyczy zwrotu majątku, nabycia i utraty prawa własności a jest to kwestia interdyscyplinarna. Pozwy o przywrócenie własności do domów, ziemi i innych majątków są w istocie vutcef skierowane przeciwko państwu polskiemu i dlatego właściwym w rozpatrywaniu takich sporów winno być również prawo państwowe i administracyjne, np. regulacje dotyczące wywłaszczenia, przesiedlenia i przepadku mienia a nie tylko sądy cywilne. Żeby nie być gołosłownym teraz, gdyby nie daj boże, wyrok w sprawie Agnes T. został wyegzekwowany, to gmina Jedwabno musi tej pani płacić odszkodowanie i nie tylko (czeka 17 podobnych pozwów). By nie pójść z torbami wójt w imieniu gminy będzie pozywał Skarb Państwa. Na końcu tego łańcucha krzywdy znajduje się tzw. przeciętny Polak i jego podatki. Zatem także sędziowie sądu Najwyższego, tyle że oni mają z czego je płacić... Swoją drogą podczas procesu powódka swe prawa do gospodarstwa motywowała wielkim przywiązaniem do ziemi ojców, co jej nie przeszkodziło po wygraniu sprawy część działek sprzedać. Podejmując się wykładni art. 38 ust.3 Sad Najwyższy stwierdził, że utracenie mienia mogło wchodzić w rachubę wyłącznie w przypadku ojca powódki i jej samej jako spadkobiercy. Z uzasadnienia wyroku wynika, że podejmując problem wykładni wspomnianego artykułu stwierdzić należy wątpliwości (a jednak!) powstające wówczas, gdy w rachubę wchodzi osoba będąca następcą prawnym. Takim następcą jest powódka. Problem ten był już podejmowany w orzecznictwie SN. W postanowieniu z dnia 11 stycznia 1965 r. (II CR 523/64) stwierdzono, że art. 38 ust. 3 u.g.t.m.o dotyczy również wypadku, w którym osobie takiej przysługuje udział w spadku obejmujący nieruchomości bez względu na to, czy jest nieruchomością miejską czy rolną. Uzasadniając ten pogląd „Sąd Najwyższy wskazał, że spadek stanowi ogół praw i obowiązków zmarłego, a więc art.38 ust.3 u.gt. m.o obejmuje także spadkobiercę." Przedstawionym wyżej orzeczeniem SN wziął pod uwagę intencje ustawodawcy. Przekładając cały prawniczy wywód na język zwykłego śmiertelnika: bezwzględnie nie ma prawa do spadku ten, kto zrzekł się polskiej przynależności narodowej nawet jeśli jest spadkobiercą właściciela tracącego majątek!
Do wyjazdu z polski, co było wówczas równoznaczne z utratą obywatelstwa i nieruchomości nikt rodziny Agnes T. nie zmuszał. Wręcz odwrotnie, rodzina ta prosiła ówczesne władze o możliwość wyjazdu do Niemiec. Niestety Sąd Najwyższy nowym orzeczeniem z dn. 20 czerwca 2002 r. (ICKN 782/izba cywilna 2003 nr 3 str.48) stwierdzającym, że z art. ust.3 u.g.t.m.o wynika, iż oparta na nim utrata własności nieruchomości na rzecz państwa, które po stwierdzeniu narodowości polskiej i nabyciu obywatelstwa polskiego zachowały własność nieruchomości należących do nich przed dniem 19 stycznia 1945 r. Wywrócił zatem poprzednie rozstrzygnięcia do góry nogami. Czyli prawo własności nieruchomości tracili jedynie ci, co najpierw deklarowali swoją polską przynależność narodową a następnie deklarowali się jako Niemcy. Ale nie dotyczy to już ich spadkobierców. Zdaniem autorów tego orzeczenia mogli oni wyrzec się polskiej przynależności, odebrać w Niemczech znaczną pomoc finansową za zostawiony w Polsce majątek i nie płacić w Polsce - co zrozumiałe - podatków od nieruchomości. A teraz w „nagrodę" w czasie wielkiej koniunktury na grunty mają otrzymać ponownie prawo do tych nieruchomości. Czy takie były intencje tych, co uchwalali ustawy wywłaszczeniowe późnych przesiedleńców? Jestem pewien, że nie. Nikomu nie przyszło wtedy do głowy, że ktoś może kiedyś tak to interpretować. Błędne z logicznego punktu widzenia zastosowanie wykładni intencji ustawodawcy ust. 3 u.gt.m.o legło u podstaw niesprawiedliwego i sprzecznego z racją stanu i mylnego prawnie precedensowego wyroku SN. Zdrowy rozsądek poległ na ołtarzu prawniczego dzielenia włosa na czworo. W Czechach - choć przesiedleń i wywłaszczeń ludności niemieckiej dokonano jedynie na podstawie prawa wewnętrznego tzw. dekretu Benesza - żaden sąd cywilny nie podejmuje roszczeń z zasady, gdyż za właściwe w tych sprawach uważa prawo państwowe (konstytucja) i administracyjne. Francja nie zapłaciła Niemcom ani grosza za olbrzymie majątki niemieckie w Alzacji i Lotaryngii. Za to panowie sędziowie i to Sądu Najwyższego w Polsce w ogóle nie wzięli pod uwagę losu lojalnych obywateli polskich, którzy swemu państwu i Skarbowi Państwa. Nie wzięli pod uwagę ich woli wykupienia nieruchomości, zasiedzenia w dobrej wierze i rzetelnego płacenia podatków przez 30 lat! Teraz na stare lata przypominają sobie czasy okupacji i niemieckiej buty, które obecnie wobec nich prezentuje syn pani Agnes T. Setki razy jako poseł i wiceprzewodniczący komisji Spraw Zagranicznych czterech kadencji, Komisji Sprawiedliwości i Praw Człowieka a także wicemarszałek Sejmu interpelowałem, występowałem i pisałem alarmując, że czekają Polskę roszczenia zarówno wczesnych jak i późnych przesiedleńców. W dwóch obszernych książkach („Polska-Niemcy. Trudne sąsiedztwo" i „Zniewalanie Polski") precyzyjnie opisałem te niebezpieczeństwa wraz z receptą jak ich uniknąć. Ale przyznaję nie przypuszczałem, że Sąd Najwyższy zachowa się nie jak polski sąd a sąd najwyższy Polsce. Stawiając zarówno zmienionym w 2002 r. orzecznictwem jak i precedensowymi wyrokami pod znakiem zapytania dużą część praw własnościowych na polskich Ziemiach Odzyskanych. Pan prezes Lech Gardocki oglądał program telewizyjny i bardzo go on zdenerwował. Zwłaszcza moje słowa dotyczące wyroku kierowanej przez niego instytucji. Ja ze swojej strony proponuję by się głęboko zastanowił nad tym, co czyni i pisze. Chce pan szukać państwa, gdzie rozstrzygnięcia zależą od narodowości nie musi pan wybierać się na dalekie wyprawy do Azji i Afryki. Tuż obok nas, w Niemczech, setki razy niemiecki wymiar sprawiedliwości odrzucał pozwy polskich poszkodowanych przez okrutną Rzeszę w czasie II wojny światowej. Ostatnio niemiecka administracja i wymiar sprawiedliwości nie zezwala na rozmowy rodziców po polsku z własnymi dziećmi w rodzinach mieszanych! Raz jeszcze stwierdzę: wyroki w sprawie późnych przesiedleńców uważam za niesprawiedliwe, szkodliwe dla polskiej racji stanu, prawnie wątpliwe i jednostronne. I nawet jeśli w księgach wieczystych jest pewna niespójność to kto jest za to współodpowiedzialny jak nie sądy polskie? Przecież księgi wieczyste są integralną częścią polskiego sądownictwa. Szermowaniem ideą państwa prawa nie da się usprawiedliwić ani braku wyobraźni ani niesprawiedliwości jaką takimi wyrokami się wyrządza ludziom i gminom. Decyzje polityków są jawne. Naród może ich rozliczyć za błędy w wyborach bądź w procesie jawności i pełnej krytyki. Sędziowie Sadu Najwyższego w Polsce podejmując tak drastyczne w skutkach wyroki nie mogą być anonimowi! Właśnie w państwie prawa osoby o takich wpływach na polskie losy winny podlegać takiej samej krytyce jak inne instytucje państwa. Błędy są rzeczą ludzką i w tej sprawie dobrze się do nich przyznać i je naprawić. Ja tez popełniłem jeden z większych błędów w swej publicznej działalności. Było to wtedy, gdy głosowałem za specjalnymi przywilejami dla sędziów Sadu Najwyższego... Uczyniłem tak w błędnym przekonaniu, że będą stać nie tylko za suchą literą prawa i jednostronną wykładnią trudnych przepisów a za sprawiedliwością i prawem oraz racją państwa, które płaci im wysokie uposażenia. Niestety myliłem się.
Janusz Dobrosz

PO-LICZMY TRUPY! LIKWIDACJA ZACZĘŁA SIĘ DUŻO WCZEŚNIEJ PRZED SMOLEŃSKIEM? - To tylko niektórzy W Polsce trup gęsto się ściele, aż strach pomyśleć co nas jeszcze czeka. Jedno jest pewne prawda nie rychliwa, ale jak oliwa, zawsze na wierzch wypływa! Warto przypomnieć, kogo i i w jakim okresie odesłano z tego padołu łez, bo każde nazwisko jest elementem na szachownicy wpływów obcych służb w Polsce. Przyszedł czas, aby o tym głośno zacząć mówić!:
Piotr Bartoszcze [14.04.1950 - 07.02.1984] zamordowany 7 lutego 1984 r. W 1980 był współtwórcą NSZZ „Solidarność Chłopska. W 1981 był jednym z sygnatariuszy porozumień bydgoskich z władzami PRL, poprzedzających rejestrację NSZZ „Solidarność” Rolników Indywidualnych. Internowany w stanie wojennym.
Sylwester Zych [19.05.1950 - 11.07.1989] - zamordowany. Ksiądz katolicki, działacz opozycyjny w PRL.
Jerzy Dąbrowski [26.04.1931 - 14.02.1991] - wypadek..., biskup rzymskokatolicki, bardzo bliski współpracownik prymasa Stefana Wyszyńskiego, zastępca sekretarza generalnego Konferencji Episkopatu Polski.
Andrzej Stuglik [? - 19.02.1991] - zamordowany, przed 1989 oficer kontrwywiadu PRL, doradca finansowy w Towarzystwie Handlu Międzynarodowego DAL SA, które sprzedawało m.in. broń, nie zawsze legalnie.
Michał Falzmann [28.10.1953 - 18.07.1991] - oficjalna wersja zawał serca [?], inspektor NIK, wykrył i ujawnił nieprawidłowości w FOZZ.
Walerian Pańko [08.10.1941 - 07.10.1991] - oficjalna wersja wypadek [?], prezes NIK, poseł na Sejm, prawnik.
Janusz Zaporowski [? - 07.10.1991] - oficjalna wersja wypadek..., dyrektor Biura Informacyjnego Kancelarii Sejmu
Jan Budziński [? - 1991] - zawał serca [?], kierowca służbowej lancii którą jechali Pańko i Zaporowski.
Dwaj policjanci, którzy pierwsi przyjechali na miejsce wypadku również zmarli. Przyczyną zgonu było utonięcie [na rybach].
Jarosław Ziętara [16.09.1968 - wrzesień [?] 1992] - zamordowany 01-09-1992 i dziennikarz Gazety Poznańskiej.
Jacek Sz. [? - 1993] [potrzebne dane] - wypadek [?], oskarżony w sprawie FOZZ.
Piotr Jaroszewicz [08.10.1909 - 01.09.1992] - zamordowany. Premier PRL.
Alicja Solska-Jaroszewicz [1925 - 01.09.1992] - zamordowana. Żona premiera Piotra Jaroszewicza.
Tadeusz Steć [01.09.1925 - 12.01.1993] - zamordowany.
Jerzy Fonkowicz [19.01.1922 - 07.10.1997] - zamordowany.
Andrzej Krzeptowski [1940 - 17.02.1996] - zamordowany, rzecznik prasowy „S” w „Ursusie”.
Grzegorz Palka [08.05.1950 - 12.07.1996] - oficjalna wersja wypadek, przewodniczący Rady Miejskiej w Łodzi, były prezydent Łodzi, działacz opozycji w okresie PRL.
Andrzej Stankiewicz [1953 - 23.08.1996] - zamordowany, działacz podziemnej “S” w Hucie Warszawa, szef Biura Interwencji Regionu Mazowsze.
Jacek Bartosiak [? - 25.10.1996] - oficjalna wersja wypadek, przed 1989 pracował w Wydziale XI wywiadu MSW, następnie w UOP.
Tadeusz Kowalczyk [03.06.1952 - 19.07.1997] - poseł i przedsiębiorca.
Leon Dubicki [21.08.1915 - 07.03.1998] - zamordowany w Berlinie, generał brygady LWP, w sierpniu 1981 poprosił o azyl polityczny w Berlinie Zachodnim.
Marek Papała [04.09.1959 - 25.06.1998] - zamordowany, Komendant Główny Policji.
Andrzej Puszkarski [? - 25.10.1998] - oficjalna wersja wypadek, rezydent wywiadu UOP w Afryce Północnej.
Bartłomiej Frykowski [09.03.1959 - 08.06.1999] - samobójstwo [?] [przy użyciu noża], operator filmowy.
Ireneusz Sekuła [22.01.1943 - 29.04.2000] - samobójstwo [?], poseł na Sejm.
Waldemar Grudziński [1942 - 17.08.2000] - oficjalna wersja wypadek, skarbnik ROP, [w tym wypadku lekko ranny został były premier Jan Olszewski].
Stanisław Faltynowski [? - 26.12.2000] - samobójstwo [?], świadek, hotelarz prowadzący interesy z mafią paliwową.
Zdzisław Majka [? - 02.02.2001] - samobójstwo [?], świadek w sprawie mafii paliwowej, były żołnierz Ludowego Wojska Polskiego.
Jacek Dębski [06.04.1960 - 12.04.2001] - zamordowany, polityk, były minister sportu.
Jerzy Bednarczyk [? - koniec 2001] - świadek, były członek sztabu LWP, pracownik PKN Orlen, powiązany z mafią paliwową.
Tadeusz Maziuk ps. Sasza [? - 26.06.2002] - samobójstwo w areszcie, morderca [?] Jacka Dębskiego.
Stanisław Padlewski [19.06.1947 - 28.11.2002] - samobójstwo, nauczyciel, prezydent Mysłowic.
Jeremiasz Barański „Baranina” [23.11.1945 - 07.05.2003] - samobójstwo [?] w więzieniu, przestępca, jeden z przywódców gangu pruszkowskiego.
Maciej Tokarczyk [17.04.1963 - 04.10.2003] - samobójstwo, lekarz, były wiceminister zdrowia i były prezes NFZ.
Lech Maląg [? - 19.07.2004] - samobójstwo, dyrektor Izby Skarbowej w Łodzi.
Marek Karp [02.07.1952 - 12.09.2004] - historyk, sowietolog, założyciel i wieloletni dyrektor Ośrodka Studiów Wschodnich.
Stanisław Skalski [27.11.1915 - 12.11.2004] - napad i pobicie przez „nieznanych sprawców” - pilot, generał brygady WP, as myśliwski okresu II wojny światowej, po 1989 polityk, współzałożyciel partii Przymierze Samoobrona. Więziony zaraz po wojnie, przesłuchiwany i bity przez katów UB.
Szymon Zalewski [? - 29.11.2004] - samobójstwo [?], ochroniarz BOR i kierowca Zbigniewa Sobotki [posłeł SLD, skazany w tzw. aferze starachowickiej; ułaskawiony przez Aleksandra Kwaśniewskiego].
Filip Adwent [31.08.1955 - 26.06.2005] - polityk, lekarz, eurodeputowany do Parlamentu Europejskiego. Zginął w wypadku samochodowym [?] razem z 19-letnią córką i 85-letnim ojcem.
Daniel Podrzycki [14.06.1963 - 24.09.2005] - oficjalna wersja wypadek, polityk, przewodniczący Polskiej Partii Pracy.
Anatol Lawina [10.07.1940 - 16.09.2006] - pobicie przez „nieznanych sprawców”. Bezpośredni przełożony Michała Falzmanna, były dyrektor Zespołu Analiz Systemowych w Najwyższej Izbie Kontroli.
Lech Grobelny [18.06.1949 - 28.03.2007] - zamordowany, założyciel Bezpiecznej Kasy Oszczędności.
Wojciech Franiewski [? - 19.06.2007] - samobójstwo [?] w więzieniu.
Sławomir Kościuk [1956 - 04.04.2008] - samobójstwo [?] w więzieniu.
Robert Pazik [1969 - 19.01.2009] - samobójstwo [?] w więzieniu.
Mariusz K. [? - 13.07.2009] - samobójstwo [?], strażnik który w czerwcu 2007 roku pełnił dyżur w olsztyńskim więzieniu, gdy Franiewski powiesił się w celi.
Andrzej Andrzejewski [19.05.1961 - 23.01.2008] - wypadek [?] [samolot CASA], generał brygady, pilot Wojska Polskiego, dowódca Brygady Lotnictwa Taktycznego w Świdwinie.
Jerzy Piłat [14.07.1962 - 23.01.2008] - wypadek [?] [samolot CASA], pułkownik, pilot Wojska Polskiego, dowódca 12 Bazy Lotniczej w Mirosławcu.
Dariusz Maciąg [? - 23.01.2008] - wypadek [?] [samolot CASA], pułkownik, pilot Wojska Polskiego, dowódca 21 Bazy Lotniczej w Świdwinie.
Wojciech Maniewski [? - 23.01.2008] - wypadek [?] [samolot CASA], podpułkownik, pilot Wojska Polskiego, dowódca 40 Eskadry Lotnictwa Taktycznego w Świdwinie.
Zbigniew Książek [? - 23.01.2008] - wypadek [?] [samolot CASA], podpułkownik, pilot Wojska Polskiego, zastępca dowódcy 22 Bazy Lotniczej w Malborku.
Dariusz Pawlak [? - 23.01.2008] - wypadek [?] [samolot CASA], podpułkownik, pilot Wojska Polskiego, dowódca dywizjonu 12 Bazy Lotniczej w Mirosławcu.
Zdzisław Cieślik [? - 23.01.2008] - wypadek [?] [samolot CASA], podpułkownik, pilot Wojska Polskiego, Szef Szkolenia Brygady Lotnictwa Taktycznego w Świdwinie.
Marian Goliński [16.07.1949 - 11.06.2009] - wypadek [?], polityk, poseł na Sejm.
Jan Wejchert [05.01.1950 - 31.10.2009] - niewydolność serca... spowodowana infekcją bakteryjną i sepsą. Polski przedsiębiorca, założyciel grupy ITI.
Grzegorz Michniewicz [1961 - 23.12.2009] - samobójstwo, Dyrektor Generalny Kancelarii Prezesa Rady Ministrów.
Artur Zirajewski ps. Iwan [29.01.1972 - 03.01.2010] - samobójstwo [?], płatny morderca, jeden z głównych świadków w sprawie zabójstwa komendanta głównego policji, Marka Papały.
Stefan Zielonka [1957 - 27.04.2010] - samobójstwo [?], szyfrant, chorąży.
Lech Kaczyński [?] [18.06.1949 - 10.04.2010] - Smoleńsk, prezydent RP.
Ryszard Kaczorowski [26.11.1919 - 10.04.2010] - Smoleńsk, prezydent RP na uchodźstwie.
Franciszek Gągor [08.09.1951 - 10.04.2010] - Smoleńsk, generał, szef Sztabu Generalnego Wojska Polskiego.
Tadeusz Buk [15.12.1960 - 10.04.2010] - Smoleńsk, generał dywizji, dowódca Wojsk Lądowych RP.
Andrzej Błasik [11.10.1962 - 10.04.2010] - Smoleńsk, generał broni, dowódca Sił Powietrznych RP.
Andrzej Karweta [11.06.1958 - 10.04.2010] - Smoleńsk, wiceadmirał, dowódca Marynarki Wojennej RP.
Włodzimierz Potasiński [31.07.1956 - 10.04.2010] - Smoleńsk, generał, dowódca Wojsk Specjalnych RP.
Bronisław Kwiatkowski [05.05.1950 - 10.04.2010] - Smoleńsk, gen. broni, dowódca Operacyjnych Sił Zbrojnych RP.
Kazimierz Gilarski [07.05.1955 - 10.04.2010] - Smoleńsk, generał brygady, dowódca Garnizonu Warszawa.
Sławomir Skrzypek [10.05.1963 - 10.04.2010] - Smoleńsk, prezes Narodowego Banku Polskiego.
Władysław Stasiak [15.031966 - 10.04.2010] - Smoleńsk, szef Kancelarii Prezydenta RP.
Aleksander Szczygło [27.10.1963 - 10.04.2010] - Smoleńsk, szef Biura Bezpieczeństwa Narodowego.
Janusz Kurtyka [13.08.1960 - 10.04.2010] - Smoleńsk, prezes Instytutu Pamięci Narodowej.
[Razem w Smoleńsku zginęło 96 osób – T.K.].
Mieczysław Cieślar [28.03.1950 - 18.04.2010] - wypadek [?], duchowny luterański, biskup Diecezji Warszawskiej, przewodniczący Kolegium Komisji Historycznej w sprawie inwigilacji luteran przez SB.
Mirosław Wróbel [1958 - 08.05.2010] - samobójstwo [?], jeden z największych dilerów samochodowych w Polsce.
Bogusław Kania [1968 - 31.05.2010] - katastrofa lotnicza, przedsiębiorca [firma Kanlux SA], zaangażowany katolik.
Marek Dulinicz [10.05.1957 - 06.06.2010] - historyk, szef grupy archeologów, mających badać miejsce katastrofy w Smoleńsku.
Dariusz Ratajczak [28.11.1962 - przed 11.06.2010] - samobójstwo [?], historyk i publicysta.
Eugeniusz Wróbel [1951 - 15.10.2010] - zamordowany, były wicewojewoda katowicki i były wiceminister transportu.
Marek Rosiak [1948 - 19.10.2010] - zamordowany, pracownik biura poselskiego posła Janusza Wojciechowskiego.
Witold Hatka [25.06.1939 - 13.11.2010] - wypadek [?], były poseł, polityk, przedsiębiorca.
Paweł Żak [1966 - 13.12.2010] - samobójstwo [?], były komendant miejskiej policji w Kielcach.
Piotr M. [1962 - 18.05.2011] - samobójstwo, były szef malborskiej policji, powiązany z mafią paliwową.
Wiesław Podgórski [? - 30.06.2011] - samobójstwo [?], były doradca Andrzeja Leppera ds. kultury i dziedzictwa narodowego.
Andrzej Lepper [13.06.1954 - 05.08.2011] - samobójstwo [?], przewodniczący partii Samoobrona Rzeczpospolitej Polskiej oraz Związku Zawodowego Samoobrona.
Henryk Szumski [6.04.1941 - 30.01.2012] - zamordowany, generał broni WP, szef Sztabu Generalnego, członek Rady Bezpieczeństwa Narodowego.
Leszek Tobiasz [1957 - 10.02.2012] - niewydolność układu krążenia, pułkownik WSI, główny świadek w tzw. aferze marszałkowej.
Sławomir Petelicki [13.09.1946 - 16.06.2012] - samobójstwo [?], generał brygady WP, dyplomata PRL-u, dowódca jednostki GROM.
[Lista ta - chociaż przedstawia w niewielkim procencie tych którzy zginęli z niewyjaśnionych przyczyn - to jednak wprawia w przerażenie - T.K.].
TRZECIA DROGA O trzeciej drodze dowiedziałem się po przeczytaniu niedawno słynnej książki Naomi Klein The Shock Doctrine [Doktryna szoku]. Natychmiast zrozumiałem, że to co planowano było wielką odpowiedzialnością na barkach zespołu Solidarności negocjującego przyszłość narodu. Trzecia droga była twardą formułą na przyszłość, która wydawała się prawdopodobnie przestraszyć ugruntowane doktryny zarówno Zachodu jak i Wschodu. Nie tylko dlatego że usunęła stare modele kapitalistyczne i komunistyczne, ale dlatego, że kierował nią związek pracowników, który miał pełne poparcie narodu. Pierwszą poważną przeszkodą, przed jaką stanęli zwolennicy tej wizji, było jak poradzić sobie z ogromnym długiem krajowym, pozostawionym przez odchodzący reżim komunistyczny - według Naomi Klein, $ 4 mld., oraz stopa inflacji rzędu 600%. Nieszczęśliwie dla Polski (i reszty), realizacja trzeciej drogi miała być podważona przez argument, jak spłacić ten dług - i w wyniku interwencji w komitecie Solidarności ze strony Jeffrey Sachsa, młodego protegowanego amerykańskiej Chicagowskiej Szkoły Ekonomicznej, prowadzonej przez Miltona Friedmana. Dobrze sprawdzoną już przez Freedmana metodą postępowania w tego typu kryzysie był 100% wolnorynkowy kapitalizm, połączony z prywatyzacją i sprzedażą majątku kontrolowanego przez państwo. Sachs, który już zrobił nazwisko stosując tę doktrynę w mocno ekonomicznie zadłużonej Boliwii, stał na przeciwległym końcu spektrum politycznego i gospodarczego do Solidarności, a jednak był jeszcze w stanie wygrać argument przemawiający za zasadniczo neoliberalną doktryną ekonomiczną, która nadal dominuje dziś w większości zachodniego świata. O trzeciej drodze pierwszy raz usłyszano w 1981 r. Pionierzy Solidarności oświadczyli: “Żądamy samorządowych i demokratycznych reform na każdym szczeblu zarządzania, i nowego systemu społeczno-gospodarczego łączącego plan, samorząd i rynek. Przedsiębiorstwo uspołecznione powinno być podstawową jednostką organizacyjną gospodarki. Powinno być kontrolowane przez radę pracowników reprezentujących kolektyw i powinno być zarządzane przez dyrektora, powołanego w drodze konkursu, i odwoływanego przez radę“. Ten przekaz był na tyle rewolucyjny, że zdenerwował i rozwścieczył Moskwę, doprowadzając gen. Jaruzelskiego, szefa polskiej armii, do wysłania czołgów na stocznię w Gdańsku i ogłoszenia stanu wojennego. Ten stan utrzymywał się aż do ostatnich buntów w 1989 roku. Do tego czasu Geoffreyowi Sachsowi udało się przekonać ... czołowych członków Solidarności do tego, że tylko masowe pożyczki z MFW wyciągną kraj z kłopotów, i że za pomocą swoich kontaktów będzie mógł osobiście otworzyć drzwi MFW, ażeby odblokować potrzebne fundusze. - Wielu, wydaje się, to głęboko zaniepokoiło, ale inni nie widzieli innego sposobu na spłatę długów państwa. Rozwiązanie tej sprawy, było tak niezwykle ważne, jak koniec komunizmu: Polacy uwolnili się od jednego wielkiego ciemiężyciela, by tylko otworzyć drzwi kolejnemu. Duża w tym zasługa doradców Solidarności. Sachs dotrzymał słowa i na stół położono pieniądze MFW, ale tylko za cenę masowej wyprzedaży państwowego przemysłu oraz przyjęcie polityki pewnego rodzaju ekonomicznego tzw. “wolnego rynku”, która pozostała znakiem rozpoznawczym globalnych ”amerykańskich” ambicji hegemonicznych, zwłaszcza w połączeniu z ekspertyzą MFW w nabywaniu strategicznych aktywów. Kiedy Armia Czerwona zniknęła z pola widzenia na Wschodzie, wtedy to czerwona, biała i niebieska armia korporacyjna zorganizowała swój triumfalny wjazd z Zachodu. Niestety, w tej przerwie nigdzie nie było widać Trzeciej Drogi. Do tej pory “Polska do zgarnięcia” mnie prześladuje. Ten nagłówek z wiosennego wydania z 1989 r. Farming News wbił mi się w głowę i nie mogę poradzić sobie inaczej, niż zastanawiać się nad jego mrocznymi konsekwencjami. Wraz z innymi, korporacyjne rolnictwo brytyjskie szybko zauważyło otwarcie - utworzone przez Sachsa i jego Chicagowską Szkołę Handlową. Byłe PGR potrzebowały nowych inwestorów, a kto byłby w tym lepszy niż czołowi ”brytyjscy” praktycy agrochemicznych monokultur i wkrótce w ich ślady poszli ich kontynentalni rywale. Polska ziemia była wtedy jeszcze stosunkowo nieskalana, a poziom jej wydajności był nadal znacznie powyżej poziomów zachodnich. Tu była wielka szansa, by wszyscy wykorzystali tę płodność i zyski z taniej i masowej siły roboczej w nowo wyzwolonej Polsce. Brytyjskie i kontynentalne ziemie były zrujnowane po latach wymuszania wysokiej płodności rolnictwa, co doprowadziło do wydrenowania poziomu naturalnych substancji odżywczych i humusu, co powoduje że większość rolników uzależniona jest od dużych ilości toksycznych nawozów sztucznych i pestycydów. Geoffrey Sachs utorował drogę dla zagranicznej eksploatacji polskiej ziemi; zyski z której popłyną na Zachód, razem z nieustającymi odsetkami płaconymi od kredytu MFW. Okrutną prawdą o powszechnie uznawanym zwycięstwie Solidarności było to, że była to jednocześnie niemal nie do zniesienia porażka dla sił wolności. Ta nowa niepodległość przyniosła ze sobą nowe zniewolenie: toksyczna ekonomiczna i rolnicza ingerencja Zachodu zastąpiły brutalną polityczno-militarną ingerencję Wschodu. “Wolność” okazała się iluzją. Na początku lat 1990, zszokowany naród nie mógł łatwo rozpoznać prawdziwego charakteru swoich nowych panów. Sklepy wypełnione zachodnimi towarami; Coca Cola stała się wszechobecna, podobnie jak McDonaldy. W dużych miastach zaczęły wyrastać pierwsze supermarkety, a Polacy stawali w kolejce przed Ambasadą Amerykańską by dostać wizę do “kraju wolności i swobody”. Polakom, którzy wierzyli, że “trawa jest zieleńsza po drugiej stronie” - nowy stan wyzwolenia może wyglądał jak jakiś rodzaj zbawienia, ale dla wielu innych rzeczywistość zbagatelizowała obietnicę, której początkowo wydawali się trzymać. Bezrobocie w miastach zaczęło szybko wzrastać, a wynagrodzenia nie pokrywały rosnących cen. Na wsi, gospodarka wiejska - o którą dobrze dbano w czasach komunizmu - implodowała, kiedy nowe przepisy zgodne z tymi Światowej Organizacji Handlu i brukselskimi dyrektywami UE, wymusiły zamknięcie tysięcy małych i średnich jednostek przetwórstwa spożywczego, ubojni i przemysłu chałupniczego. Przedsiębiorstwa które rozwijały się podczas okupacji, teraz uznano za nieodpowiednie dla kraju stojącego w kolejce, by stać się jednym z pierwszych krajów Europy Wschodniej, ubiegających się o członkostwo w Unii Europejskiej. Kiedyś kwitnące wioski z pełnym zatrudnieniem, stały się ofiarami agresywnej konkurencji globalistów: kilka dużych scentralizowanych korporacyjnych jednostek produkcyjnych i przetwarzających zastąpiły tysiące małych, lokalnych firm prowadzonych jako spółdzielnie przez miejscowe rodziny.
Jest to zmiana, która jest na pewno spóźniona. Dzielne walki i poparcie pracowników stoczni gdańskiej można jeszcze wesprzeć. Nie w obecnie zlikwidowanych już stoczniach nad Bałtykiem ale wśród milionów małych i średnich gospodarstw które są ostatnim pozostałym głównym atutem wciąż w rękach ludzi pracy. Ostatni atut, którego nigdy nie zdobyli sowieccy zaborcy, jak też nadal pozostaje z dala od MFW, Banku Światowego, Komisji Europejskiej i wielkiego agrobiznesu, korporacji farmaceutycznych i nasiennych, które zachowują swój dławiący uścisk na zachodniej żywności i kiedyś żyznych polach uprawnych Europy i Ameryki Północnej. To właśnie tutaj nadal jest szansa, aby odwrócić losy polskiego narodu. To właśnie tutaj można znaleźć ostatni bastion niezależnych ludzi pracujących uparcie, odmawiających wyrzeczenia się swojego opartego na ziemi sposobu życia. Ci ludzie, którzy są prawdziwymi strażnikami nieopatentowanej żywności, potrzebują naszego wsparcia. Nasze zdrowie i dobrobyt jest dosłownie w ich rękach. Jak dotąd Brukseli nie udało się wyrzucić miliona takich ludzi z ziemi, jak obiecała w 2000 roku Komisja. Plan generalny UE w Polsce nie działa. Od momentu przystąpienia do UE w 2004 r., liczba zlikwidowanych gospodarstw wynosi około 200,000. Wciąż pozostaje blisko 1,5 mln działających gospodarstw, a zdecydowana większość z nich jest własnością tych, którzy pracują na swojej ziemi. Tu leży najbardziej podatny grunt dla realizacji planu opartego na wciąż niezrealizowanej trzeciej drodze Solidarności. Jedynie realizacja takiego planu, który może zapobiec przejęciu tych gospodarstw, jednego po drugim, przez bankierską globalną gospodarkę, rządzone przez mafię supermarkety i Unię Europejską, której obsesja na punkcie przepisów dotyczących higieny nie ma nic wspólnego ze zdrowiem, a tylko ze zniszczeniem całkowitym małego rolnika, aby wyczyścić drogę dla karteli agrobiznesu. Plan oparty na trzeciej drodze w końcu skończy z długami rządu, żyjącego w kieszeni GMO i przemysłu agrochemicznego. Zjednoczony opór może to pokonać, i raz na zawsze wyzwolić Polskę z niewoli, ale musi to zrozumieć każdy Polak, i osobiście się zaangażować.
Ten opór ma spowodować podniesienie się polskiej wsi ze starych żyznych ziem, a gdy to zrobi, stanie się nie do powstrzymania siłą wyrastającą z popiołów, jak odrodzony Feniks. Tylko poprzez wspieranie tego opartego na ziemi powstania, wszyscy możemy odzyskać kontrolę nad naszym losem, uwolnieni z bezlitosnej machiny pieniądza, która niszczy lub robi toksycznym wszystko, co jest ważne, piękne, i niezbędne dla dobrobytu naszego i naszej planety.
“Polska do zagarnięcia” przestanie mnie prześladować, kiedy pozbędziemy się tych demonicznych sił, które chcą całkowicie przejąć nasze życie. - Nie pojechałem do Polski żeby ocalić dzikie kwiatki, ale żeby odwrócić los kraju, który jakoś zajął specjalne miejsce w moim sercu. Uważam to za przywilej. Ale nie zaznam też spokoju aż do chwili, kiedy ten odwrócony proces zmian zacznie się realizować. A do tych otwartych serc, które są taką silną cechą polskiego społeczeństwa, dochodzą cechy jasności i pewności siebie, bez których taka zmiana nie może się udać.
http://piotrbein.wordpress.com/2012/04/17/polska-solidarnosc-i-trzecia-droga-czas-na-zmiane-losu/

BEZ MORZA I GÓRNEGO ŚLĄSKA - ŻYDZI A NIEPODLEGŁOŚĆ POLSKI Żydzi przyjęli upadek Polski pod koniec wieku XVIII obojętnie. Nie zmienia tego fakt, że niewielka ich część wzięła udział w Insurekcji Kościuszkowskiej. W ogóle - i jest to zjawisko zauważalne od 200 lat - hasła rewolucyjne były im bliskie. Może dlatego początkowo wiązali duże nadzieje z “postrewolucyjnym” Napoleonem, lecz gdy ten po ustanowieniu Cesarstwa wydał dekret zawieszający Żydów w wykonywaniu praw politycznych, zwrócili się przeciwko niemu. Jest to o tyle ważne, że w tym okresie, Napoleon tworzy Księstwo Warszawskie, które - idąc śladem cesarza Francuzów - również wstrzymuje polityczne równouprawnienie Żydów. I nic też dziwnego, że izraelici kierują swoją sympatię w stronę Rosji, a podczas kampanii moskiewskiej roku 1812 - przynajmniej na Litwie - jawnie jej sprzyjają. Zauważył to sam car, wyrażając uznanie kahałom za gorliwą i wierną służbę żydowskich deputatów w Kwaterze Głównej, gdzie pełnili funkcje gospodarcze i oczywiście wywiadowcze. W Królestwie Kongresowym przed wybuchem powstania toczyła się ostra polemika wokół kwestii żydowskiej [bardzo nieprzychylny starozakonnym był m.in. Stanisław Staszic - i nie tylko on jeden]; wszelako wybuch nieszczęsnej insurekcji w Warszawie został powitany z dużym zadowoleniem przez niemałą część Żydów. W rewolucyjnych działaniach w listopadzie 1830 roku wyróżnili się m.in. uczniowie Szkoły Rabinów wchodzący w skład akademickiej gwardii narodowej. Później było już gorzej. W czasie regularnej wojny polsko-rosyjskiej roku 1831 Żydzi byli bierni. Próby zasymilowanych konwertytów (gen. Jakub Lewiński, Jan Czyński) przeciągnięcia ich na polską stronę spełzły na niczym. Polacy twierdzili nawet, że Żydzi pragnęli jedynie rewolucji, a gdy generał Józef Chłopicki zdusił ją niemal w zarodku, to sprawa polska przestała ich interesować. Apogeum zbliżenia polsko-żydowskiego stały się wydarzenia poprzedzające Powstanie Styczniowe. Przyczynił się do tego niewątpliwie (i nieumyślnie) - hrabia Wielopolski, który wyjednał dla Żydów prawa polityczne w maju 1861 roku. I stała się rzecz niesłychana. Wyemancypowani Żydzi, bynajmniej nie zawsze asymilatorzy, poczęli uczestniczyć niemal we wszystkich patriotycznych manifestacjach organizowanych w roku 1861. W tej najsłynniejszej zakończonej śmiercią 5 ludzi wielu Żydów ucierpiało od kul. Po manifestacji w składzie delegacji, która udała się do namiestnika Gorczakowa by żądać zadośćuczynienia za przelaną krew, znajdował się rabin Majzels - ortodoksyjny Żyd, ale i sympatyk formacji rewolucyjnych, autor sławnego, zapewne oddającego istotę rzeczy kalamburu: Die Juden haben keine Rechte. Dobrym i tragicznym zarazem przykładem polsko-żydowskiej solidarności był również pogrzeb sybiraka, ks. Stobnickiego. Za trumną szli pospołu katolicy i żydzi. Tłum powracający z żałobnych uroczystości połączył się z manifestantami na placu Zamkowym. Doszło do szarży kozaków. Zginęli Polacy i Żydzi, w tym młody izraelita wznoszący ponad głowy zebranych chrześcijański krzyż. Po powstaniu relacje polsko-żydowskie ulegały stałemu pogorszeniu. Narastała niechęć i wrogość Żydów do prób odzyskania przez ich katolickich sąsiadów niepodległości. Niektórzy z nich zostali oczadzeni ideologią socjalistyczną i komunistyczną, w których widzieli szansę na wyzwolenie społeczne i narodowe. Ich ojczyzną po roku 1917 stanie się sowiecka Rosja. Inni przeszli na pozycje żydowskiego nacjonalizmu (syjonizmu), widząc przyszłość w budowie siedziby narodowej w Palestynie. Pod koniec wieku XIX, pojawiają się nadto Żydzi-litwacy wyrzuceni, często brutalnie, z Rosji właściwej. Pomimo to to oni właśnie, lojalnie i gorliwie współpracując z carską administracją w nowych miejscach osiedlenia na ziemiach polskich, staną się zdecydowanymi - żeby nie powiedzieć fanatycznymi - wrogami polskich dążeń niepodległościowych. Jest wreszcie stosunkowo wąska grupa zasymilowanych Żydów, których można już uważać za Polaków. Zakończoną sukcesem okazała się konwersja [masowa, kilkudziesięciotysięczna!] żydowskiej sekty frankistów w drugiej połowie wieku XVIII. Ludzie ci, wtopili się w polskie rody szlacheckie i stali się nierzadko Polakami.
Niechęć przeważającej części Żydów do polskich dążeń niepodległościowych, pogłębiona nadto pojawieniem się naturalnej i zrozumiałej reakcji w postaci obozu wszechpolskiego, tego prawdziwego budziciela polskości w szerokich masach ludowych, skutkuje określonymi akcjami politycznymi, deklaracjami i zakulisowymi naciskami na forum międzynarodowym. Jeden z pierwszych tego typu śladów odnajdujemy w 1906 r., gdy carska Rosja - przymuszona okolicznościami - rozważała koncepcję autonomii dla Polaków w ‘Kongresówce’. Na odbytym w tym samym czasie III Ogólnorosyjskim Zjeździe Syjonistycznym w Helsinkach (Finlandia stanowiła w tym czasie prawdziwie autonomiczną część Rosji] przyjęto program, iż na wypadek autonomii dla Polski Żydzi w Królestwie zażądają pełnego równouprawnienia, stosownych praw dla żargonu (jidysz) i języka hebrajskiego w szkołach i życiu publicznym. Wściekła propaganda antypolska nasila się podczas Wielkiej Wojny i po jej zakończeniu. Światowe żydostwo sprzeciwia się idei powstania niepodległej Rzeczypospolitej, gdy to okazuje się niemożliwe zakulisowo działa na rzecz nieuszczuplania niemieckiego stanu posiadania w byłym zaborze pruskim. Twórca polskiego sukcesu podczas Konferencji Pokojowej kończącej I Wojnę Światową - Roman Dmowski (najwybitniejszy polityk polski XX wieku) - podczas jej trwania musiał nie tylko staczać boje z Anglikami, ale i z “Anonimowym Mocarstwem”. Zacytujmy w tym miejscu fragment wspomnień z tejże Konferencji sekretarza generalnego polskiej delegacji - Stanisława Kozickiego: “Prawa Polski do ziem b. zaboru pruskiego były oczywiste, interes Państw Sprzymierzonych wskazywał niezbicie, że te ziemie powinny były być Polsce zwrócone. Do 19 marca 1919 r. sprawy w Paryżu szły zupełnie pomyślnie /.../. Niespodziewanie po posiedzeniu Rady Najwyższej 19 marca, premier angielski Lloyd George podniósł, że do Polski przyłączono zbyt dużo Niemców /.../. Jednocześnie ujawniają się jakieś tajemnicze wpływy działające przeciw Polsce i przeciw Delegacji polskiej. Warto przypomnieć, że w końcu marca przybyli z Ameryki delegaci żydów amerykańskich, którzy mieli dostęp bezpośredni do prezydenta Wilsona, i złożyli mu zaraz po przybyciu obszerny drukowany memoriał w którym dużo miejsca poświęcono Polsce i napastowano gwałtownie stronnictwa narodowe polskie za rzekome prześladowanie Żydów. Wynikiem akcji zakulisowej, wytrwałej i konsekwentnej, było zepsucie pierwotnych wytrwałą pracą Komitetu Narodowego i pierwszych miesięcy istnienia Delegacji zdobytych pozycji, tudzież dążenie do odsunięcia Polski od morza i do odmówienia jej od razu Górnego Śląska. Nie zdołano dojść tak daleko, lecz utworzono wolne miasto Gdańsk, zwężono ów dostęp - to jest - polski ku morzu i wprowadzono plebiscyt na Górnym Śląsku” - [St. Kozicki, Konferencja Pokojowa i podpisanie Traktatu, “Myśl Polska”, 1 lipca 1969]. Polacy są też oskarżani o organizowanie antyżydowskich pogromów; oskarżyciele nie dbają przy tym o realia geograficzne i zwykłą ludzką uczciwość. Żydowski antypolonizm, bezczelny i głupi zarazem, jest faktem. To nie tylko II wojna światowa, Kielce i rok 1968, ale i przedstawione powyżej fakty. Całość układa się w ponad wiekowy ciąg kłamstw, przeinaczeń i półprawd na temat Polski i narodowego charakteru Polaków.
http://polonuska.wordpress.com/
NAPISZMY HISTORIĘ POLSKI OD NOWA Wywiad z profesorem Pawłem Wieczorkiewiczem
- Najnowsza historia Polski przyzwoicie nie została opisana w ogóle - czytamy w niepublikowanym dotąd wywiadzie z prof. Pawłem Wieczorkiewiczem. Czy najnowsza historia Polski została już w całości opisana? Nie ma już w niej nic do odkrycia? Wręcz przeciwnie. Właściwie przyzwoicie nie została opisana w ogóle. Jest w niej nadal wiele niewyjaśnionych zagadek i tajemnic. Wiele poglądów i teorii, w które wszyscy głęboko wierzymy, nie ma nic wspólnego z prawdą. W dużej mierze to wina polskich historyków, o których - mówię to z bólem - mam bardzo złe zdanie. Dlaczego? To grupa osób o bardzo zachowawczym sposobie myślenia. Nie są w stanie wyobrazić sobie, że w rzeczywistości mogło być inaczej, niż im się wydaje. A poglądy i teorie wyrabiali sobie, czytając prace swoich poprzedników pracujących w warunkach - komunistycznego zniewolenia. Polscy historycy to grupa skostniała intelektualnie. Oskarżam polskich historyków o brak wyobraźni i elastyczności, o niemożność oderwania się od schematów. A w pokoleniu 60-latków są to schematy wypracowane w PRL. Wszyscy jesteśmy ich więźniami. Powtarzamy w kółko stereotypowe, błędne sądy i przekazujemy je naszym wychowankom. Środowisku polskich historyków potrzebny jest silny, ozdrowieńczy wstrząs. Może byłby nim proces lustracyjny.
To jaki powinien być dobry historyk? Powinien być otwarty na nowe koncepcje. Powinien do badanych problemów podchodzić na nowo, odrzucając wszystko, co napisano w PRL. Powinien stawiać najbardziej szalone tezy i pytania, bo w szaleństwie jest zalążek geniuszu. Praca historyka polega na zadawaniu pytań, a nie powtarzaniu w kółko tych samych odpowiedzi. Mój postulat jest następujący: wymażmy całkowicie całą pisaną historię Polski po 1939 roku i napiszmy ją od nowa!
Panie profesorze, czym powinni się zająć historycy II wojny światowej? Przykład pierwszy z brzegu. Grot-Rowecki i jego aresztowanie. Grono historyków zajmujących się Armią Krajową ze względów patriotycznodżentelmeńskich do dziś nie ujawnia prawdy o tym, jak generał wpadł w ręce gestapo. A są ślady, które wskazują na osobę bliską córce Grota - jej narzeczonego, który miał to zrobić dla pieniędzy. Mało tego, najrozsądniejsi z oficerów gestapo wcale nie byli zadowoleni z tego aresztowania. To wcale nie był dla nich - tak jak my twierdzimy - „wielki sukces”. Zatrzymanie dowódcy AK a co za tym idzie zamęt i reorganizacja ugrupowania, burzyło bowiem cały system kontroli, jaką Niemcy sprawowali nad podziemiem.
Kontroli? Mamy dwie legendy podziemia niepodległościowego. Podziemie podczas II wojny światowej, i podziemie solidarnościowe podczas stanu wojennego. Przykra prawda jest jednak taka, że jedno i drugie było w 80 procentach rozpracowane przez policje polityczne.
Dlaczego więc w obu przypadkach nie zlikwidowano tych organizacji? Bo każda dobra policja polityczna - a zarówno w SB, jak i gestapo byli wysokiej klasy fachowcami - uważali, że rozpracowany przeciwnik jest mniej niebezpieczny, bo niczym nie może zaskoczyć. Można go kontrolować, a czasami nawet inspirować jego działania poprzez wkręconą w jego szeregi agenturę [w przypadku „Solidarności” armia TW których ujawniono w ostatnich latach, to tylko wierzchołek góry lodowej]. Rozbicie istniejącej struktury podziemnej poprzez masowe aresztowania powoduje zaś, że przeciwnik podejmuje działalność samorzutną, nieprzewidywalną. A więc z punktu widzenia służb specjalnych bardziej niebezpieczną. Z czasem zaś założy nowe struktury, które trzeba będzie na nowo rozpracowywać. Po co zadawać sobie tyle trudu?
Tak rozumowali Niemcy w okupowanej Polsce? Owszem. Poza tym w gestapo znajdowali się też rozsądni ludzie, co nie zmienia faktu, że byli zbrodniarzami, którzy uważali, iż prędzej czy później, gdy do Europy zacznie się zbliżać sowiecki walec, trzeba się będzie z Polakami jakoś dogadać. Pewne niepisane porozumienia i układy zawierano zresztą i wcześniej. Sprowadzały się mniej więcej do tego, że obie organizacje robią swoje, ale od pewnego poziomu nie robią sobie krzywdy.
A jak wyglądała kwestia infiltracji AK przez Sowiety? Obawiam się, że jeszcze gorzej. Sowieccy agenci w szeregach polskich władz i polskiej armii podziemnej mieli wielkie wpływy... Wykorzystywali to, że AK z czasem - zaczęła skręcać mocno w lewo. Polskie podziemie ostatecznie nie podjęło w końcu działań zgodnych z niemieckimi interesami - ale z sowieckimi. Choćby nieszczęsna operacja „Burza” z powstaniem warszawskim na czele. Na powstaniu zyskała tylko jedna strona - Sowiety. Należy sobie zadać pytanie, czy Stalin mógł, a jeżeli tak, to w jaki sposób, wpłynąć na to, że Warszawa akurat 1 sierpnia 1944 roku stanęła do walki. Odpowiedź na to pytanie mogłaby się okazać szokująca.

Wstydliwą dla podziemia sprawą jest chyba również kwestia jego budżetu. O tak, to bardzo niewygodny temat. Z Londynu szedł do kraju strumień pieniędzy. Znaczna ich część była jednak wydawana na cele prywatne czyli po prostu defraudowana. Kolejna część trafiała zaś do kas rozmaitych partyjek, koterii i grupek. A kto w podziemiu miał pieniądze - rozdawał karty.

W Polsce mamy również tendencję do robienia bohaterów z ludzi, którzy na to nie bardzo zasługują Wiem, do czego pan pije - Sikorski. Rzeczywiście nie był to mąż stanu... Sytuacja, w której się znalazł, znacznie go przerosła. Abstrahując od tego, kto i dlaczego go zabił, jako premier i naczelny wódz nie zdał egzaminu. Ale i wcześniej miał poważne grzechy na sumieniu. Mam o nim bardzo negatywne zdanie. Myślę, że w okresie międzywojennym był agentem francuskim, a przynajmniej tak się zachowywał jakby nim był. Działał na szkodę państwa polskiego i jako taki powinien zostać prawomocnie skazany. Udzielał Francuzom bardzo wyczerpujących informacji o polskim wojsku, w roku 1938 skłonny był te same informacje przekazać Czechom.
A Anders? Anders również nie był postacią bez skazy i mało nadaje się na bohatera narodowego. W 1941 roku na Łubiance mówił NKWD wszystko, co chciała usłyszeć...
Sugeruje pan, że był agentem Stalina lub szedł mu na rękę? No cóż, po owocach ich poznacie. Anders zrobił trzy rzeczy. Najpierw wyprowadził we właściwym momencie wojsko z Sowietów. Proszę sobie wyobrazić, że armia Andersa bije się na froncie wschodnim w kwietniu 1943 roku. Niemcy ogłaszają przez radio, że odkryli masowe groby w Katyniu. I co, Polacy nadal biją się u boku bolszewików? Oczywiście nie. Armia Andersa natychmiast przeszłaby na stronę Niemiec. Wyobraża pan sobie taki zwrot? To by mogło storpedować plany Stalina. Potem Anders bezsensownie skrwawił wojsko pod Monte Cassino, najbardziej ideowy, antysowiecki element. A na końcu zrobił wszystko żeby nikt z Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie nie wrócił do kraju.
Ale w ten sposób ocalił ich przed kazamatami UB Oczywiście. Ale to było także na rękę komunistom i Stalinowi. Bo gdyby mieli w okupowanej Polsce ze 150 tysięcy żołnierzy z polskiej armii na zachodzie, to sowietyzacja naszego kraju mogłaby natrafić na znacznie większe problemy. W roku 1956 żywioł ten - zakładam, że co najmniej połowa by przetrwała - mógł się okazać decydujący. Nacisk z ich strony na konfrontację z Sowietami mógłby być tak silny, że Chruszczow by się jednak zawahał i nie przysłał do Polski Armii Radzieckiej. W takiej sytuacji być może już w 1956 roku mielibyśmy rok 1989. Przecież kadra niepodległościowa była w Polsce tak przetrzebiona i wyczerpana, że rok 1956 robili właściwie komuniści. Plus niedobitki AK, które nie były w stanie opracować własnej koncepcji politycznej. Gdyby do akcji wkroczyli andersowcy, historia mogłaby się potoczyć zupełnie inaczej.
http://andrzejwronka.net/ppn/aktualnosci/aktualn1.htm
LEKSYKON WIEDZY O ŻYDOWSKIEJ MASONERII Recenzowanie książek wydanych przez Wektory to katorga. Każda z nich zawiera tak dużo niezwykle interesujących informacji [nieznanych a przez to trudnych do weryfikacji] że liczba stron notatek z lektury rośnie w niebezpiecznym tempie, a wklepana recenzja zamienia się w długi esej. Tak jest i z pochodzącą z 1993 roku [ale wciąż ciekawą] pozycją znanego francuskiego publicysty i politologa Emmanuela Ratier „Tajemnice Zakonu Synów Przymierza”, przetłumaczoną przez publicystę Najwyższego Czasu Mariana Miszalskiego [uznawanego przez filosemickie środowiska za antysemitę]. Pozycje tą, opisującą żydowską masonerię B’nai B’rith, Ratier jak sam twierdzi - oparł na materiałach dostarczonych mu przez anonimowego, jak można domyślać się z tekstu, analityka francuskiego kontrwywiadu [motyw podobny do historii „Protokołów Mędrców Syjonu” – uznawanej przez filosemitów za falsyfikat). Według autora „Tajemnic Zakonu Synów Przymierza” celami B’nai B’rith są między innymi: walka z asymilacją (wynaradawianiem) Żydów wśród goi (z tego też powodu powstała sama B’nai B’rith), następnie: zjednoczenie Żydów, podniesienie statusu społecznego Żydów, przeciwdziałanie dyskryminacji Żydów, zwalczanie poglądów - uznawanych przez Żydów za antysemickie (do walki o pozytywny wizerunek Żydów B’nai B’rith powołała Anti-Defamation League). B’nai B’rith tworzy dla Żydów infrastrukturę socjalną: szkoły, sierocince, domy starców, organizacje środowiskowe (młodzieżowe, studenckie). Przejawem polityki anty asymilacyjnej B’nai B’rith - jest przyjmowanie w szeregi tej organizacji tylko Żydów judaistów, skłanianie członków B’nai B’rith do ograniczania kontaktów dzieci z dziećmi gojów, wspieranie anty arabskiej i anty murzyńskiej działalności studentów żydowskich na uniwersytetach, a przede wszystkim działania w kierunku, o jak największym dostępie Żydów do wszelkich instytucji gojów. Opisując rolę B’nai B’rith autor „Tajemnic Zakonu Synów Przymierza” stwierdził że Żydom udało się zjudaizowanie życia społecznego USA. Już w 1927 roku B’nai B’rith wymusiła na Motion Picture cenzurę filmu o Jezusie (usunięcie wszelkich niewygodnych dla Żydów wątków), nie rozpowszechnianie go w Europie i wszędzie tam, gdzie mógłby stać się niewygodny dla Żydów. Dzięki istnieniu lóż masońskich, a przede wszystkim B’nai B’rith która zyskała jeszcze większy wpływ na amerykański przemysł filmowy. Loża w Hollywood powstała w 1939 r. Do loży filmowej należało ponad 1000 mężczyzn z przemysłu filmowego, aktorzy, reżyserowie, producenci (w tym właściciele Warner Bros i Paramount Pictures), scenarzyści. Po chwilowym kryzysie w latach sześćdziesiątych od 1974 roku nadszedł kolejny okres prosperity. Loża rozszerzyła swoją działalność, też i na inne media (a jej członkami, byli wówczas aktorzy, grający główne role w serialu Star Trek - Leonard Simon Nimoy grający Spocka, i William Shatner grający kapitana Kirka). Według autora „Tajemnic Zakonu Synów Przymierza” razem z B’nai B’rith, Anti-Defamation League przeprowadzono wielkie kampanie propagandowe. B’nai B’rith i Anti-Defamation League rozpowszechniały w „amerykańskiej sieci kinowej i telewizyjnej ”fabularyzowany dokument” zatytułowany ”Holocaust” w którym fikcja mieszała się z historycznymi realiami do tego stopnia, że nie można było już odróżnić, co jest prawdą, a co zmyśleniem” (w wywiadzie dla Naszego Dziennika Jerzy Robert Nowak stwierdził że „aż 128 milionów telewidzów oglądało sztandarowy przykład antypolonizmu - amerykański serial telewizyjny “Holocaust”, w którym znalazło się kilka scen potwornie wręcz zafałszowujących obraz Polaków w czasie II wojny światowej. Najohydniejsza z nich była scena pokazująca, jak to rzekomo oddział polskich żołnierzy w mundurach z orzełkami na rogatywkach (!) wchodzi w 1943 r. do warszawskiego getta, by dokonać okrutnej egzekucji na mieszkających tam Żydach”.*). B’nai B’rith przesłał senatorom scenariusz filmu wraz z samym filmem, oraz w 11.000.000 amerykańskich szkół rozpowszechnił broszurę propagandową opartą na serialu. „Sieć NBC, w porozumieniu z Amerykańskim Komitetem Żydowskim, kontrolowanym przez B’nai B’rith, rozpowszechniła także przewodnik do filmu Holocaust”. Według Emmanuela Ratier B’nai B’rith zachęcała przemysł rozrywkowy do produkcji filmów o złych białych terrorystach [szalonych naukowców współpracujących z wpływowymi nazistami, skinami, chrześcijańskimi fundamentalistami i przeciwnikami wysokich podatków]. Podobne działania B’nai B’rith podjęła w latach osiemdziesiątych w Europie zachodniej. Jest to o tyle ważne że świadomość społeczeństw Zachodu kreuje dziś nie edukacja, nie rodzina, nie własne doświadczenia, a pop kultura. Emmanuel Ratier opisał niezwykle ciekawie jakie są związki B’nai B’rith z południem Stanów Zjednoczonych. Wbrew politycznej poprawności w czasie Wojny Secesyjnej, Żydzi byli po obu stronach frontu. 7 000 Żydów walczyło w armii Unii, a 3 000 w armii Konfederacji. Na północy powszechnie oskarżano Żydów, o bycie konfidentami południa. Zabójca prezydenta Abrahama Lincolna John Wilkes Booth był towarzysko związany z wieloma ”braćmi” z B’nai B’rith. Wielki mistrz amerykańskiej masonerii i założyciel Ku-Klux-Klanu Albert Pike oficjalnie współpracował z B’nai B’rith (a najciekawsze w tym jest, że B’nai B’rith nigdy nie krytykowała Ku-Klux-Klanu do lat dwudziestych XX wieku). Według Emmanuela Ratier B’nai B’rith ingerował też, wykorzystując swoje wpływy w władzach USA, w politykę Rosji. B’nai B’rith i USA potępiały carat za zwalczanie organizacji wywrotowych. Środowiska żydowskie z USA finansowały organizacje wywrotowe i dostarczały broń dla terrorystów. Jednym z sponsorów bolszewików był członek B’nai B’rith Jacob Schiff - przedstawiciel rodziny Rothschildów w USA. Zdaniem Emmanuela Ratier „większość przywódców bolszewickich była żydowskiego pochodzenia, podobnie jak wiele osób filtrujących rewolucje”. B’nai B’rith nie potępiała nigdy komunizmu (nawet komunistycznych represji wobec Żydów z burżuazji). Żydzi finansowali żydowską akcję kolonizacyjną w ZSRR. Dzięki Joint Distribution Committee na Krymie powstało 180 żydowskich wiosek. Media B’nai B’rith chwaliły sytuacje Żydów w ZSRR, i podkreślały żydowskie pochodzenie Karola Marksa, pozytywne skutki rewolucji komunistycznej dla Żydów, żydowski charakter rewolucji komunistycznej, uznanie przez ZSRR antysemityzmu za zbrodnie. Nawet w ostatnich latach bloku komunistycznego nie ustawała współpraca amerykańskich Żydów z komunistami (szczególnie z przywódcą ZSRR - Mikołajem Gorbaczowem). Zdaniem Emmanuela Ratier B’nai B’rith angażowało się w wspieranie powstania Izraela. Dzięki wpływom B’nai B’rith we władzach USA amerykańcy politycy chcący funkcjonować na scenie politycznej muszą deklarować swoje poparcie dla Izraela i jego polityki. Pilnowaniu interesów Izraela w USA sprzyja polityka obsadzania członkami B’nai B’rith administracji rządzącej. To właśnie B’nai B’rith wymusiła na administracji USA uznanie niepodległości Izraela. B’nai B’rith i Anti-Defamation League dzięki zwolnieniom z podatków w USA mają duże środki na kreowanie pozytywnego wizerunku Żydów i Izraela dzięki organizacji wycieczek do Izraela dla przedstawicieli ważnych grup zawodowych w USA, kreowanie sympatii Amerykanów dla Izraela, wymuszania na amerykańskich politykach dotacji USA dla Izraela, wspierania medialnie i finansowo Izraela. Szczególnie Anti-Defamation League zaangażowane jest, w zawalczanie wszelkiej krytyki pod adresem Izraela. Według autora „Tajemnic Zakonu Synów Przymierza” już od połowy XIX wieku B’nai B’rith wspierała społeczność żydowską w Izraelu. W latach osiemdziesiątych XIX w. na ziemiach w Egipcie i Palestynie zaczęły powstawać loże B’nai B’rith. To dzięki masonom z B’nai B’rith powstał nowoczesny język hebrajski używany w Izraelu (B’nai B’rith wcześniej używała tego martwego dla społeczności żydowskiej języka w wewnętrznych działaniach loży). Obecnie w Izraelu działa kilkaset lóż B’nai B’rith. Izraelskie B’nai B’rith prowadzi: sierocińce, ośrodki medyczne, niesie pomoc socjalną dla żołnierzy izraelskich, pomaga nowo przybyłym do Izraela Żydom, wspiera osadników żydowskich na terenach okupowanych, prowadzi biblioteki, szpitale, szkoły, spółdzielnie produkcyjne, współpracuje z każdą z lóż B’nai B’rith na całym świecie. Według autora Tajemnic Zakonu Synów Przymierza tradycją stały się dobre relacje społeczności żydowskiej z Niemcami (nie licząc okresu dominacji nazistów w Niemczech i rozpoczętego w 1935 r. przez B’nai B’rith bojkotu gospodarczego Niemiec]. Założycielami B’nai B’rith byli Żydzi masoni z Niemiec. W XIX w. Żydzi angażowali się w działania Partii Narodowo-Liberalnej. Współcześnie, jednym - zdaniem Emmanuela Ratier - z najbardziej lojalnych sojuszników sprawy żydowskiej był Axel Springer - redaktor naczelny antysemickiego “Altonaer Nachrichten” wydawanego przez jego ojca. Mason, członek Wielkiego Wschodu od 1985 roku, laureat nagród B’nai B’rith, który deklarował że masoneria doprowadziła go do lojalności wobec Żydów]. Według autora „Tajemnic Zakonu Synów Przymierza” od 1985 roku dziennikarze grupy Springer muszą podpisywać 5 punktową kartę której jeden z punktów zakładał „promocje interesów narodu Żydowskiego”. Emmanuel Ratier w swej książce bardzo dokładnie opisał wpływy B’nai B’rith na Drugim Soborze Watykańskim i skalę nagłośnienia przez B’nai B’rith posoborowego filosemityzmu - ”B’nai B’rith odegrał główną rolę w przygotowaniach rezolucji II Soboru Watykańskiego, zmierzającej do oficjalnego zmodyfikowania postawy religijnej i liturgii katolickiej wobec Żydów”. Anti-Defamation League dążąc do ocenzurowania kultury tak by była zgodna z interesami społeczności żydowskiej, dąży też do usunięcia z świadomości publicznej niewygodnych dla Żydów fragmentów Biblii (które według środowisk żydowskich odpowiadają za holocaust). B’nai B’rith nagradzała medalami filosemickich hierarchów katolickich wspierających działalność B’nai B’rith (w tym zlikwidowanie klasztoru karmelitanek w Oświęcimiu). Zdaniem Emmanuela Ratier Anti-Defamation League i B’nai B’rith działają na rzecz separacji państwa i kościoła, wykluczenia wpływu religii na edukacje, wykluczenia wszelkich przejawów chrześcijaństwa z życia społecznego, i odrzucenia chrześcijaństwa jako fundamentu cywilizacji zachodniej. Anti-Defamation League i B’nai B’rith w USA doprowadziły do zakazu dobrowolnych religijnych praktyk dla uczniów na terenie szkół publicznych poza godzinami zajęć lekcyjnych, ograniczenia finansowania chrześcijańskich szkół ze środków publicznych. Na żądanie B’nai B’rith i Anti-Defamation League Sąd Najwyższy USA zakazał w publicznych szkołach i siedzibach władz modlitw a nawet dobrowolnych lub milczących. Anti-Defamation League wymusiła zakaz treści religijnych w przysięgach urzędników, porannego czytania w szkołach wersetów z Nowego Testamentu. W latach dziewięćdziesiątych XX wieku Anti-Defamation League starała się o usunięcie pieśni religijnych i kolęd ze szkół, zakaz tworzenia przez uczniów pozalekcyjnych chrześcijańskich kółek zainteresowań, usunięcia z przestrzeni publicznej symboli religijnych (szopek) lub zamieniania symboli religijnych na świecie [by np. w szopkach zamiast Jezusa był renifer]. Anti-Defamation League doprowadziła do zakazu cichej lektury Biblii przez nauczycieli. Nauczyciele nie mogą w amerykańskich szkołach publicznych eksponować na swoich biurkach Biblii, szkoły publiczne nie mogą posiadać książek chrześcijańskich w swoich zbiorach (mogą za to posiadać książki wydawane przez inne wyznania). Równocześnie z zwalczaniem symboli chrześcijańskich w przestrzeni publicznej Anti-Defamation League promowała eksponowanie w miejscach publicznych judaistycznych symboli religijnych, broniła prawa żołnierzy USA do noszenia jarmułek, prawa wyznawców „wudu” do składania ofiar z żywych zwierząt. Anti-Defamation League równocześnie zwalczała wydawanie publikacji promujących chrześcijańskich przedsiębiorców, i finansowała wydawanie identycznych publikacji promujących żydowskich przedsiębiorców. Według autora „Tajemnic Zakonu Synów Przymierza” Anti-Defamation League została założona w 1913 roku przez - B’nai B’rith [prace nad jej powstaniem trwały od 1908 roku]. W jednej z pierwszych kampanii Anti-Defamation League - broniła członka B’nai B’rith winnego - analnych gwałtów na nieletnich robotnicach (jedną ze swoich ofiar oprawca zamordował). Po orzeczeniu trzech instancji sądowych o winie oprawcy, został on uniewinniony przez gubernatora. Co doprowadziło do linczu na osadzonym. Do sukcesów Anti-Defamation Leagu należy zaliczyć: niepublikowanie w amerykańskiej prasie rysunków satyrycznych uderzających w żydowskie interesy, nie wspominanie o żydowskim pochodzeniu przestępców w mediach, skutecznie niszczenie niechętnych Żydom publicystów, skuteczne promowanie interesów Izraela, zwalczanie badań naukowych sprzecznych z interesami żydowskimi, stworzenie wielu ośrodków naukowych mających za zadanie promowanie interesów żydowskich, ograniczanie prawa posiadania broni palnej w USA, zwalczanie prywatnych szkoleń paramilitarnych w USA, wymuszenie na amerykańskiej klasie politycznej nieustannych deklaracji lojalności wobec Izraela, oparcie swoich finansów na środkach publicznych, wydawanie licznych czasopism, opracowań produkcji materiałów audiowizualnych, obecność programów Anti-Defamation League w ponad tysiącu rozgłośni radiowych w USA, skuteczne monitorowanie nauki i kultury (książek, prac naukowych, artykułów, przemówień, sztuk teatralnych, filmów, przedstawień pasyjnych). Zdaniem autora, „Tajemnic Zakonu Synów Przymierza” Anti-Defamation League - udało się stworzyć szeroką sieć szpiegowską, skutecznie infiltrującą organy państwa, organizacje społeczne i osoby prywatne. Większość szpiegowanych przez Anti-Defamation League nie miało nic wspólnego z Żydami. Dzięki wpływom żydowskim na amerykańską politykę nie podejmowano w USA działań wobec działalności siatki szpiegowskiej Anti-Defamation League (w 1992 r. podczas rozpracowywania przez FBI siatki szpiegowskiej RPA namierzono współpracujących z siatką RPA siatkę Anti-Defamation League - śledztwo FBI szybko jednak zamknięto). Anti-Defamation League współpracowała też z agencjami szpiegowskimi Izraela i publicznie broniła szpiegów izraelskich w USA przed odpowiedzialnością. W celu lepszej dezintegracji środowisk uznanych przez Anti-Defamation League Anti-Defamation League szkoliła przedstawicieli służb państwowych. Anti-Defamation League wspierała też działania Office of Special Investigation zajmującą się między innymi ściganiem zbrodniarzy nazistowskich i wydalaniem ich z USA. Anti-Defamation League dostarczała organom USA rzekome dowody zbrodni nazistowskich (w rzeczywistości często były do falsyfikaty spreparowane przez KGB, mające na celu niszczenie antykomunistów, oraz kreowanie negatywnego wizerunku narodów znajdujących się pod sowiecką okupacją - deportowanych rzekomych nazistów sowieci likwidowali). Anti-Defamation League, skłoniła też część władz stanowych do tworzenia policyjnych kartotek rzekomych antysemitów i antysyjonistów. By uzasadnić swoje działania, konfidenci Anti-Defamation League infiltrowali ekstremistyczne grupy i skłaniali je do aktów terroru. Między innymi konfidenci ADL zostawali liderami najbardziej ekstremistycznych grup Ku-Klux-Klanu i neonazistów. Zdaniem Emmanuela Ratier podobnie, w ramach skoordynowanych kampanii nienawiści, Anti-Defamation League niszczyła [szkoliła również środowiska żydowskie, jak przeprowadzać kampanie nienawiści] polityków uznawanych za nie lojalnych wobec Żydów. Anti-Defamation League zwalczała przeciwników imigracji w USA i wspierała rasistowską politykę Izraela. Na politykach amerykańskich Anti-Defamation League wymuszała zakaz kontaktów z społecznością arabską. Zwalczała antysyjonistyczne środowiska na amerykańskich uniwersytetach. Promowała na bohaterów Żydów którzy podczas II wojny światowej nie dokonywali żadnych bohaterskich czynów. Dla Anti-Defamation League nazistami byli wszyscy którzy nie popierali syjonizmu [nawet osoby nie pełniące funkcji publicznych i dzielące się swoimi opiniami ze znajomymi a nawet Żydzi z Izraela krytykujący syjonistyczny rasizm). Według Emmanuela Ratier „B’nai B’rith miało główny wkład w karierę Freuda” i „rozpropagowanie psychoanalizy” [w XIX i XX w., również po II wojnie światowej]. Zygmunt Freud był członkiem B’nai B’rith od 1895 r. W B’nai B’rith działał aktywnie przez czterdzieści lat [współpracował też z syjonistami]. Chasydzką metodę kabalistycznego odczytywania treści ukrytych w liczbach i literach przeniósł do psychoanalizy w której odnajdywał ukryte znaczenie w snach... Pisząc o bardzo dużej populacji Żydów w Afryce Południowej Emmanuel Ratier stwierdził że byli to głównie żydowscy emigranci z Litwy i Łotwy, ortodoksi i syjoniści, którzy przybyli do Afryki od lat osiemdziesiątych XIX do pierwszej wojny światowej. Po II wojnie światowej B’nai B’rith wspierała rasistowską Republikę Południowej Afryki (przy czym równocześnie Żydzi tworzyli Południowoafrykańską Partię Komunistyczną z którą blisko współpracował Afrykański Kongres Narodowy). W 1974 r. B’nai B’rith w RPA zbierała datki na policje i armię RPA oraz armię Izraela, w ramach obrony zachodniej cywilizacji. Nawet w 1990 kiedy państwa demokracji zachodnich bojkotowały RPA, Izrael i B’nai B’rith blisko współpracowały z RPA. Emmanuela Ratier w swojej książce dokładnie opisał: historie B’nai B’rith, historie innych odłamów masonerii w USA, wpływy i inspiracje żydowskie w innych organizacjach masońskich, masońską tożsamość B’nai B’rith, główne postacie B’nai B’rith w USA, współprace B’nai B’rith z innymi organizacjami żydowskimi, wpływ B’nai B’rith na politykę USA XX wieku, losy B’nai B’rith we Francji (w 1981 r. przewodniczącym francuskiej B’nai B’rith został urodzony w Polsce - Stefan Zambrowski), liderów francuskiej B’nai B’rith, wpływy B’nai B’rith na francuską scenę polityczną i edukacje (a w tym i walkę z Frontem Narodowym).
„Tajemnice Zakonu Synów Przymierza” kończą Aneksy i Przypisy. W nich znalazły się informacje o B’nai B’rith w Polsce. W tym i o odrodzeniu B’nai B’rith w III RP w 2007 roku. Celem loży Polin stała się walka z antysemityzmem, promowanie interesów Izraela, walka o przejęcie mienia i zniszczenie Radia Maryja. W skład loży wszedł wbrew nauczaniu Kościoła katolickiego ksiądz Romuald Jakub Weksler - Waszkinel, Sergiusz Kowalski, autor „Mowy Nienawiści” [wyboru rzekomo antysemickich cytatów z prasy katolickiej i prawicowej]. Odrodzenie B’nai B’rith w Polsce z radością powitał w swoim liście prez. Lech Kaczyński. Jan Bodakowski
* Cytat z wywiadu Jerzego R. Nowaka
http://www.jerzyrobertnowak.-com/artykuly/Nasz_Dziennik/2005/w_zderzeniu_z_antypolonizmem.htm
http://www.bibula.com/?p=58246
BAŚNIE BABIEGO JARU Żydzi nawet za pomocą znaczków pocztowych wciskają holokit W zbiorze żydowskich, komercyjnych mitów o tak zwanym „holocauście” ważną rolę odgrywa „tragedia” do jakiej rzekomo doszło na obrzeżach Kijowa jesienią 1941 roku w miasteczku o nazwie Babij Jar. Przypadek Babiego Jaru jest pogmatwany pod wieloma względami. Krótko wyliczymy jego podstawowe nieścisłości i niezgodności. Domniemana masakra miała miejsce prawie cztery miesiące przed niemiecką konferencją w Wansee, gdzie rzekomo pierwszy raz zaplanowano przeprowadzenie polityki ludobójstwa. W różnych źródłach podaje się różne daty masowych egzekucji w Kijowie. Liczba ofiar, w różnych źródłach, także waha się w granicach dwóch wielkości (różniących się kilkaset razy). W zeznaniach „świadków” nie ma jednomyślności odnośnie miejsca „tragedii” ponieważ dają oni sprzeczne informacje i o innych okolicznościach tego co się stało. Liczba rzekomo zamordowanych żydów jest znacznie wyższa, od ogólnej liczby żydów, pozostających w Kijowie po przeprowadzeniu przez sowieckie władze masowej ewakuacji. Do tej pory nie przeprowadzono ani jednej ekspertyzy kryminalistycznej miejsca zbrodni i narzędzi zbrodni (podobnie było, w przypadku “śledztwa” zbrodni w Jedwabnem - admin). Nikt nie zatroszczył się o zachowanie śladów i dowodów rzeczowych. Pierwsze doniesienia o „tragedii” pojawiły się 21 października 1941 roku, kiedy londyńskie biuro Żydowskiej Agencji Telegraficznej [JTA] poinformowało o tym, że wydawana w Krakowie proniemiecka gazeta ukraińska „Krakowski wisti” napisała, że „po zajęciu miasta (Kijowa) wszyscy żydzi, mężczyźni, kobiety i dzieci w każdym wieku byli wygnani ze swoich domów i spędzeni w miejsce ogrodzone drutem kolczastym, położone na obrzeżach Kijowa. Stamtąd pognano ich piechotą w nieznanym kierunku”. Kopię lub oryginał źródła, czyli gazeta, do dzisiaj nie została odnaleziona. 31 grudnia 1941 r. Żydowska Agencja Telegraficzna [JTA] poinformowała, że „Dowództwo Wojskowe nazistów wydało rozkaz zagnania tysięcy żydów na zaminowane cmentarze. Ofiary, głównie kobiety, zginęły od eksplodujących min, a ci którzy przeżyli, zostali rozstrzelani przez niemieckich żołnierzy za pomocą karabinów maszynowych”.
- Żydowskim gawędziarzom z XXI w. nie przeszkadza i nie kłopocze ich fakt, że do zrealizowania takiej zbrodni Niemcy musieliby zainstalować dziesiątki tys. min przeciwpiechotnych o działaniu naciskowym, które były im o wiele bardziej potrzebne na froncie. W ogóle minowanie wymaga dużego wysiłku i dużo czasu. No i następne pytanie - jak usuwano zwłoki z zaminowanego terenu? 6 stycznia 1942 roku Ludowy Komisarz Spraw Zagranicznych ZSRR, Wiaczesław Mołotow, poinformował sojusznicze rządy że: „Duża liczba żydów, włącznie z dziećmi i kobietami, w każdym wieku, była zegnana na cmentarz żydowski w Kijowie. Przed rozstrzelaniem zdarto z nich odzież i pobito. Pierwszych, przeznaczonych do rozstrzelania zmuszano, do położenia się twarzą do ziemi na dnie rowu, po czym strzelano do nich z pistoletów maszynowych. Następnie Niemcy zasypywali ich ziemią. Potem kładziono na nich następną grupę i rozstrzeliwano i tak dalej...”.
Logo Fundacji Pamięci Babiego Jaru, majstersztyku propagandy Żeby zdjąć odzież z dziesiątków tysięcy ludzi i pobić ich, potrzebna jest ogromna ilość pomocników i znowu bardzo dużo czasu. Ile dni potrzeba, żeby zmusić taką ilość ludzi odpowiadającej ludności średniego miasta, żeby kolejno kładła się grupami na dnie rowu, po to, ażeby ich rozstrzelano? I ilu ludzi potrzeba do tego, żeby zasypać każdą grupę ludzi? Do rozstrzelania ludzi z broni automatycznej potrzeba minimum dwa razy więcej naboi niż wyniosła liczba ofiar. 100 tysięcy kul do broni automatycznej waży 1280 kilogramów. Jako że rdzeń pocisku jest ołowiany i praktycznie trwa wiecznie to byłoby bardzo łatwo znaleźć kule i łuski. Dlaczego nie przeprowadzono poszukiwań? Dlaczego też żaden z mieszkańców Kijowa nie donosił o salwach i strzałach karabinowych, które słyszalne są z dużej odległości? Żeby zasypać 50 tys. zwłok, potrzeba jest około 30 tys. metrów sześciennych ziemi. Nawet przy głębokości mogił wynoszącej 5 metrów, powierzchnia ich musiałaby wynosić 6 tysięcy metrów kwadratowych. Ponadto podane przez Mołotowa miejsce nie zgadza się z innymi miejscami podanymi przez „świadków” - Najwidoczniej nie uzgadniali ze sobą. 20 lipca 1942 roku podziemna służba prasowa getta warszawskiego twierdziła, że „w Kijowie nie ostał się ani jeden żyd, ponieważ Niemcy - utopili w Dnieprze całą żydowską ludność miasta”. A cóż to, z dziesiątków tysięcy żydów nikt nie umiał pływać? Taka metoda ludobójstwa spowodowałaby zepsucie wody w Dnieprze co zagroziłoby zaopatrzeniu w wodę własnych wojsk i wywołałoby epidemię, horror dla każdego dowództwa wojskowego. Zwłoki zniesione byłyby z nurtem w dół rzeki, co zauważyliby świadkowie. Ale żadnych świadków, dziwnym trafem, nie było i nie ma. 28 października 1942 r. parszywi pedonekrofile z Żydowskiej Agencji Telegraficznej [JTA] donieśli: „32 osieroconych dzieci żydowskich zostało wyprowadzonych do lasu i następnie Niemcy z premedytacją skierowali na nie czołgi rozjeżdżając je na miazgę. A następnie zmusili 118 towarzyszących, nieżydowskich sierot do pogrzebania ofiar”. Czy Niemcy nie mieli niczego lepszego do roboty jak przeprowadzanie doświadczeń w zabijaniu ludzi w lesie przy pomocy czołgów? Ówczesne czołgi Wehrmachtu były motoryzacyjnie mało sprawne, prędkość miały małą i absolutnie nie były przystosowane do tego by ścigać po lasach dzieci żydowskie. A gdzie są świadkowie z liczby 118 nieżydowskich, osieroconych dzieci? Na ile jest to prawdopodobne, że mordercy pozwolili 118 świadkom-dzieciom, oglądać miejsce kaźni? 28 lutego Radio Moskwa, podało wiadomość o niemieckich bestialstwach w Kijowie, podając jeszcze jeden sposób zabijania:
„Ponad 195 tysięcy sowieckich obywateli zostało w czasie okupacji zamęczonych na śmierć, rozstrzelanych lub zagazowanych w samochodowych komorach gazowych”. Liczba ofiar wzrosła prawie do 200 tysięcy, co tym bardziej powinno spowodować większą jeszcze dostępność dowodów. Dlaczego ich nie szukano i nie znaleziono? Nawiasem mówiąc w języku niemieckim słowo „gasenwagen” oznacza nie samochodową komorę gazową ale samochód z silnikiem napędzanym gazem wytwarzanym z drewna. Z drugiej strony „samochodowe komory gazowe”, tzw. „dusziegubki” istniały naprawdę i były używane w ZSRR jeszcze w latach 30-tych XX wieku do zabijania więźniów. A wynalazł je Isaj Dawidowicz Berg, żyd w służbie NKWD. Później pojawiły się opowieści rzekomych „świadków” obfitujące w jeszcze bardziej fantastyczne szczegóły. Niejaki Wiłkis, „cudem uratowany z holocaustu”, żyd z Odessy, mówi: „na pobliskim cmentarzu żydowskim usunięto płyty nagrobne i przywieziono do Babiego Jaru, gdzie zbudowano z nich wielkie piece”. Mało tego, źli Niemcy wysłali na cmentarz jeńców wojennych, żeby wykopać ogrodzenia metalowe i żeby zrobić z nich ruszty do tych pieców. - Jednakże do transportu płyt nagrobnych potrzebni są ludzie i transport. Gdzie są świadkowie tego zdarzenia? Dlaczego nikt nigdy nie poszukiwał tych płyt nagrobnych jako dowodów na powyższą opowieść? Ile trzeba było zbudować pieców do spalenia takiej wielkiej ilości zwłok tak bardzo prymitywną metodą? I czy w ogóle te piece by działały? Zresztą przed „cierpieniami narodu wybranego” ustępują prawa nie tylko fizyki ale i biologii. Szczery zięć niejakiego Chaima Szapiro, także „cudem uratowany” z Babiego Jaru, opowiadał co następuje: „56 tysięcy żydów było zabitych. Ci, którzy nie umarli od razu, byli pochowani żywcem. Dziesiątego dnia po rozstrzeliwaniach ... z ziemi wyciekały strumyczki krwi, krwi 56 tysięcy pomordowanych żydów”. Skąd zięć Chaima Szapiro otrzymał taką informację? A jak, tak przy okazji, on sam się nazywa? Dlaczego i on, nie znalazł się wśród ofiar? A przecież uważa się, że zginęli wszyscy. O jakiej dacie jest mowa? Gdzie miała miejsce ta kaźń? Co powiedziałby anatomopatolog o strużkach krwi wypływających ze zwłok ludzi zmarłych dziesięć dni wcześniej? W 1931 roku, w Kijowie mieszkało 140.256 żydów. Do jesieni 1941 r. ogólna liczba mieszkańców Kijowa, w wyniku ewakuacji, zmniejszyła się z 850-930 tysięcy ludzi do 305 tysięcy ludzi. Ale „historycy holocaustu” twierdzą, że w październiku 1941 r. w Kijowie znajdowało się aż 300 tysięcy żydów co w stosunku procentowym jest niemal więcej niż w dzisiejszym Tel-Avivie. Ponadto znana sowiecka statystyka, która wyraźnie pokazuje jaki dokładnie procent żydów był ewakuowany ze strefy ewentualnej okupacji niemieckiej. Mińsk - 94%, Żytomierz - 88%, Nowogród Wołyński - 90%, Połtawa - 96%, Czernihów - 97%, Marianpol - 100% i Taganrog - 100% a Winnica, Kijów i Humań - 80%. Jakim sposobem udało się Niemcom wymordować bez śladu a to 56 tys. a to 129 tys. żydów z ludności liczącej 20 tysięcy? To już jest niezgłębiona tajemnica..., którą trzeba pozostawić do rozwiązania „historykom holocaustu”.
http://www.rusnation.org/sfk/1108/1108-13.shtml]
http://stopsyjonizmowi.wordpress.com/2012/04/29/basnie-babiego-jaru/
MASONERIA A ROZBIORY POLSKI - CZĘŚĆ II Jakoż cała organizacja wzorowała się na florenckiej “Accademia delta Crusca”. Niemieccy autorowie podają, że Zakon Palmowy był stowarzyszeniem literackiem, którego celem było pielęgnowanie czystości języka niemieckiego, ale przyznają że, poza ustanowieniem dziwacznych a niepraktycznych zasad językowych, niczego poważnego klub ten nie dokazał. Faktem natomiast jest że na posiedzeniach zajmowano się gorliwie kultem Bakchusa, także w klubie kobiecym. Kluby te otaczały się tajemniczością a że wiadomości o ich istnieniu dochodziły do ogółu, który słyszał o pijackich zabawach, stąd - jak podaje Barthold, niemiecki monograf tych związków - była u współczesnych opinia, że cały zakon Palmowy nie jest niczem innem, jak tylko stowarzyszeniem pijackiem [eine Saufgesellschaft]. Chociaż towarzystwo to, wzorowało się na tajnych klubach włoskich humanistów, to jednak obyczaje jego - odbiegały bardzo od znacznie wytworniejszych, panujących w związkach włoskich, i były bardzo podobne, do rozpowszechnionych w późniejszych “Burschenschaft’ach” - niemieckiej młodzieży uniwersyteckiej. Opisy tych obrzędów pijackich Zakonu Palmowego przechowały się, a notują je autorowie niemieccy, jak wspomniany już Barthold i nowszy Peuckert. W towarzystwach tych chodziło jednak i o rzeczy o wiele ważniejsze! Wskazuje już na to tajemniczość, którą się otaczano, w związku z czem było, iż członkowie używali tak na swych posiedzeniach, jak i we wzajemnej korespondencji pseudonimów, brzmiących zagadkowo. Różne ich symbole były także dość dziwaczne, a wskazywały na nawiązanie do tradycji żydowskiej i antykatolickiej. Ważniejsze jest to, że do Zakonu Palmowego należeli wyłącznie protestanci, a co najważniejsze że w liście członków spotykamy naczelne osobistości tego obozu, Niemców i Szwedów, jak elektora brandenburskiego, Fryderyka Wilhelma, króla szwedzkiego - Karola Gustawa i sławnego kanclerza Oxenstierne. Czy ci czołowi politycy i wodzowie protestantyzmu, jeździli sobie dla przyjemności do Wajmaru, ażeby tam kielichy wypróżniać? Czy Szwed, Axel Oxenstierna, był takim poważnym znawcą gramatyki i stylistyki niemieckiej, żeby w tych materiach zabierał głos na posiedzeniach rzekomego towarzystwa językoznawców? Te trzy imiona świadczą, że Zakon Palmowy był w gruncie rzeczy stowarzyszeniem politycznem, antykatolickiem, a zabawki literackie, służyły do wprowadzenia w błąd profanów. - Nie można wreszcie zapominać, że działalność tego towarzystwa przypada na epokę wojny trzydziestoletniej, kiedy nie było chyba czasu na bezmyślny hedonizm, kiedy wojna i polityka zaprzątały umysły wszystkich, a przede wszystkiem powyższych wybitnych działaczy obozu niemiecko-protestanckiego. Znamienne jest też, że w 1658 r. został uroczyście przyjęty do Zakonu Palmowego elektor saski Jan Jerzy II, dziadek Augusta Mocnego. Uroczystość ta odbyła się w Wajmarze, centralnej siedzibie Zakonu, które to miasto było wtedy stolicą ernestyńskiej linii Wettynów. Młodszy brat elektora, August tzw. “administrator” Magdeburga, był już przedtem członkiem Zakonu, później został nawet jego naczelnikiem. Mniej więcej w tym samym czasie, co Zakon Palmowy, w 1615 r., pojawiła się w Frankfurcie nad Menem dziwaczna broszura pt. “Confessio Fraternitatis”, która zawierała program powstałego w tym czasie w Niemczech okultystycznego towarzystwa, zwącego się “Różokrzyżowcami” [Bruderschaft des Rosen Kreutzes]. W broszurze tej znajdujemy podobne myśli jak w znanej nam już książce Grebnera a więc - że celem tego towarzystwa - jest obalić “tyranię papieża”, którego ostatecznego upadku “doczekać się mają nasze czasy” itd... Widzimy tu urabianie opinii wśród wpływowych kół protestantów niemieckich do wybuchu akcji antykatolickiej. Byli więc różokrzyżowcy jedną z zakonspirowanych bojówek antykatolickich - jak ich p. K. M. Morawski nazywa; zajmowali się też magnetyzmem, spirytyzmem i alchemią, a stąd zwali się też “Goldund Rosenkreutzer”. Towarzystwo to, które wywodziło swój początek ze średniowiecza [inna rzecz - czy to polegało na prawdzie] nie mogło się wprawdzie wskutek wojny trzydziestoletniej rozwinąć, ale około roku 1700 zostało wskrzeszone, czy znów ujawnione, przez niejakiego Richtera Sasa, rodaka Augustowego. Towarzystwo to, miało swój dom w Norymberdze, przyjmowało adeptów, wręczając im jako odznakę gałązkę palmową, co wskazuje, iż było odłamem Zakonu Palmowego. Wskazuje na to i ich nazwa, bo róża, symbol tajemniczości, powtarza się i w ceremoniale Zakonu Palmowego, a widnieje też na pieczęci Augustowego Bractwa”. W drugiej połowie XVII wieku istniało też w Norymberdze stowarzyszenie alchemiczne, które było filią Zakonu Palmowego. Sekretarzem tego stowarzyszenia alchemików był Gotfryd Wilhelm Leibniz, na którego rolę zwraca p. K. M. Morawski szczególną uwagę, nadmieniając, że pochodził z rodziny pastorów-okultystów, która podobno miała pewien związek z protestantami polskimi. Filozof ten interesował się zawsze sprawami polskiemi, a znaną jest rzeczą, że w roku 1669, po abdykacji Jana Kazimierza, wydał broszurę, zalecającą Polakom kandydaturę palatyna, Filipa Wilhelma neuburskiego, katolika wprawdzie, ale - jak nasz Autor pisze - “świeżego powołania”, a “potomka przewodniej w protestantyźmie niemieckim dynastii”. Kandydatura ta wyszła, zdaniem p. K. Morawskiego, z kół niemieckich protestantów - okultystów, a Leibniz pisał swą broszurę z podniety różokrzyżowców i pokrewnych im ideowo kół protestanckich. Leibniz zresztą “parał się za młodu wiedzą tajną, uprawiał alchemię, hołdował Kabale, chociaż przynależności do związków tajnych wprost się wypierał, nawet zacierał za sobą wiodące do nich ślady, ale zatrzeć zupełnie ich nie potrafił”. Charakterystyczne jest, że uczony tej miary, co Leibniz, interesował się także pewną zagadkową figurą, niejakim Janem Wilhelmem Petersenem, który był zrazu superintendentem w Luneburgu, odwiecznej siedzibie okultystów. Ów Petersen zajmował się też okultyzmem, a przede wszystkim chiliazmem tak gorliwie, że nawet miejscowe duchowieństwo protestanckie pozbyło się go z miasta pod zarzutem, że “z żydami i nowochrzceńcami wierzy w nadejście królestwa świeckiego, pełnego [ziemskich] rozkoszy”. Ekssuperintendent, który zresztą należał też do Zakonu Kwiatowego w Norymberdze, przeniósł się do miasta Wolfenbuttel, gdzie wtedy rezydowali wspólnie dwaj książęta z rodu brunświcko-luneburskiego, członkowie Zakonu Palmowego. Gdy wreszcie i tam nie mógł się ostać - schronił się w 1691 roku do ziem pierwszego króla pruskiego, Fryderyka I, którego ministrowie tegoż zbiega gościnnie przyjęli.
VI. Psychika Augusta II, jego rojenia i jego plany co do Polski. Znamy już antykatolickie i okultystyczne nastawienie przodków Augusta Mocnego i wybitne pod tym względem tradycje rodu Wettynów, wiemy, że ród ten - to mistyk protestancki. Grebner, już pod koniec XVI w. przepowiadał temu rodowi uzyskanie korony cesarskiej po zgnębieniu katolickich Habsburgów, obaleniu papiestwa... W rojenia te wierzył August II, podzielała je i jego matka. Anna Zofia. Dla niego tron polski miał być tylko etapem na drodze do dalszej sławy, miał mu ułatwić odegranie jeszcze ważniejszej roli, wyznaczonej przez fanatycznych marzycieli protestanckich. Gdy więc po śmierci Sobieskiego nadarzyła się mu sposobność do wypłynięcia z małej Saksonii na ogólnoeuropejską arenę, zapragnął sam, czy też z natchnienia matki, zapoznać się bliżej z temi przepowiedniami. Widocznie, że na dworze saskim znano treść przepowiedni Grebnera, choć książki jego nie posiadano. W poszukiwaniu jej obiecano nawet wypłacić 200 dukatów za egzemplarz. Jakoż elektorowa matka otrzymała tę książkę, jak się nasz Autor domyśla, od Petersena, który, nie tylko za pośrednictwem Paulego, nadwornego lekarza Augusta, jej dostarczył, ale i przetłumaczył na język niemiecki. Usłużny chiljasta “poprawił” jednak Grebnera, przerabiając daty odnoszące się do końca XVI i początku XVII wieku, na daty zbliżone do czasów Augustowych. Plany niemieckich protestantów-okultystów, by osadzić miłego sobie kandydata na tronie polskim, nie udały się w r. 1669, ale zrealizowano je dopiero po śmierci Jana III. Elekcją Augusta Mocnego był Leibniz tak zachwycony, że nawet rymami fakt ten uwieńczył, dodając życzenie, jakby wyjęte z księgi Grebnera:
“Oby razem z cesarzem i carem król nowy Zgnębili w Europie barbarzyńców głowy”. Prowadząc dalej wojnę z Turcją, nie myślał jednak August działać w myśl polityki Sobieskiego. Zgodne to było raczej z dalszemi ustępami proroctwa Grebnerowego: “Runie Magog [Turek] gdy Europa ujrzy na tronie cesarzy Sasa półkrwi duńskiej”. Charakterystyczne jest też, że proroctwo to, wygrażające w innych miejscach, jak cała pokrewna literatura, Habsburgom, dziwnie zgadzało się z póżniejszemi - jak je p. Morawski nazywa - “niewyrozumowanemi impulsami” nowego króla, który nosił się z planami wypraw na Czechy, Śląsk i Węgry; wszystkie te byłyby działania nie “ad maiorem Poloniae gloriam”, ale zaiste “pour le roi de Prusse”.
VII. Masoni w otoczeniu Augusta. W pierwszych latach rządów Mocnego, a napewno już w roku 1704, istniało w Dreznie inne jeszcze stowarzyszenie o charakterze masońskim. Było to tzw. “Contubernium” tj. klub współbiesiadniczy, którego członkowie mienili się “przyrodnikami”; sami dworacy Augusta, którzy na niego wielki wpływ wywierali. Jednym z nich był Dr Maciej Pauli, nadworny lekarz króla, który od dawna, wtajemniczał go w arkana różnych gałęzi tajnej wiedzy. Drugim, może najbardziej wartościowym, członkiem tego klubu, był szlachcic z Łużyc, von Tchirnhaus, z amatorstwa przyrodnik i matematyk, który zajmował się temi to studjami już za młodu, podróżując po zachodniej Europie, a następnie zaprowadzał w dobrach swoich różne inwestycje przemysłowe, zbudował hutę szkła itd. On to jest domniemanym wynalazcą saskiej porcelany i jeszcze w roku 1696 zbliżył się za pośrednictwem Paulego do Augusta, nakłoniwszy go do założenia państwowej fabryki szkła i porcelany. Trzecim “przyrodnikiem” był Antoni ksiądz Furstenberg, zaufany Augusta, jeden z najwyższych dygnitarzy saskich, który pełnił urząd namiestnika Saksonji, ilekroć król bawił w Polsce. Był to także, zapalony alchemik, który tak wierzył w ten kunszt że w roku 1702, gdy już skarb saski był kompletnie wycieńczony wojną północną, wysłał Tchirnhausa do Francji i Holandji, aby tam wyuczył się na gwałt sztuki robienia złota i ratował w ten sposób króla. Poza tą trójką i pomniejszemi figurami z “Contubernium” stał znów sam Gotfryd Wilhelm Leibniz, z którym tamci byli w żywych stosunkach. W roku 1702, gdy król bawił w Sandomierzu, wówczas w siedzibie, oddanej mu polskiej konfederacji, bawił przy nim także - Tchirnhaus i razem medytowali, jak ratować plany polityczne Wettynów, przy pomocy alchemji. Wtedy też powziął August myśl założenia saskiej Akademji Umiejętności. Ponieważ znamy okultystyczne nastawienie Augusta, przeto wolno nam domyślać się, że ta akademja miała być stowarzyszeniem podobnem nie tyle do dzisiejszych poważnych ciał naukowych tej nazwy, ale raczej czemś w rodzaju znanych nam włoskich ‘akademij’ pseudonaukowych. A zawiadomiony o tem przez Tchirnhausa, który wyjeżdżał właśnie na swoje studja alchemiczne, pośpieszył Leibniz do Drezna, gdzie konferował w sprawie “akademji” z ministrami Furstenbergiem i Flemmingiem. Znamy list jego do króla z roku 1704 - pełen zachwytu nad tym planem i pełen pochlebstw pod adresem tego, jak go nazwał, “jednego z najchciwszych wiedzy i najoświeceńszych monarchów Europy”. Jeżeli zważymy, w jakich opałach był wtedy August, to zrozumiemy, że chwila była zupełnie niestosowna do protegowania poważnych nauk, ale że August był wtedy istotnie “najchciwszy” - złota. Światło na rolę Leibniza w tej sprawie rzuca wyżej przedstawione interesowanie się jego okultyzmem, a zwłaszcza jego korespondencja z różnemi wybitnemi osobistościami. W liście do niejakiego Burneta of Kemney okazuje Leibniz wielkie zainteresowanie się chiljastą Petersenem i bierze na serjo jego elukubracje, przytaczając je bez żadnego komentarza i słowa krytyki. Warto też przypatrzyć się i innym osobom z otoczenia Mocnego. - Gdy August był jeszcze wyrostkiem, wkradł się w jego łaski paź Beichling, o którym ochmistrz dworu wyraził się, że przez niego elektorowicz stał się rozpustnikiem i ”oduczył się wszelkiej bojaźni Bożej”. Jan Friedberg  
http://www.bibula.com/?p=54280
Witold Pilecki używał wielu pseudonimów, na przykład Witold, Druh, Roman Jezierski, Tomasz Serafiński, Leon Bryjak, Jan Uznański, Witold Smoliński. Urodził się 13 maja 1901 roku w Ołońcu, zmarł 25 maja 1948 w Warszawie. Był rotmistrzem kawalerii Wojska Polskiego, a także współzałożycielem Tajnej Armii Polskiej oraz żołnierzem Armii Krajowej. Swego czasu był również więźniem i organizatorem ruchu oporu w obozie koncentracyjnym w Oświęcimiu. Został skazany na karę śmierci przez władze komunistyczne Polski ludowej. Zabito go 1948, a 1990 ten wyrok anulowano. Został kawalerem Orderu Orła Białego. Jako jeden z pierwszych tworzył raporty o Holokauście, zwane dalej Raportami Pileckiego.

Larkowski o: IIIRP, LSD i AfroKatolicyzmie Cały naród(wybrany?) głośno pomstował, że wstręciuchy z IPN-u wywlekli na światło dzienne dokumenty z tajnych rozmów świętego Jacka Kuronia od Zupek ze Służbą Bezpieczeństwa, które bohater korowszczyzny prowadził w latach 1985-1988 z majorem, później pułkownikiem Janem Lesiakiem - w IIIRP ulubieńcem Wałęsy, używanym do specjalnych poruczeń, m.in. nękania Porozumienia Centrum Kaczyńskich - Jedrzej Giertych

Monologi Kuronia z bezpieką miały charakter sondaży politycznych władz PRL, które szukały historycznego otwarcia na rewizjonistyczną opozycję w celu przeprowadzenia kosmetycznej zmiany ustroju, co stało się przy okrągłym stole. Kuroń wprost sugerował SB, iż od tego kanciastego mebla należy odsunąć radykałów z „Solidarności”, bo podpisanie kontraktu z komunistami gwarantuje wyłącznie grupa „doradców” i związkowych figurantów(np. Frasyniuk) z nadania Lecha-pociecha. Nie ma raczej mowy o agenturalnej działalności Jacka Kuronia, występował on jako ktoś o wiele poważniejszy – nieoficjalny ambasador tzw. strony opozycyjnej w kontaktach ze spec-służbami PRL, stanowiącymi pas transmisyjny najwyższych władz. Wałęsa po zdemaskowaniu dokumentacji udzielił wyjaśnień, że wyznaczył 20 osób – w tym Kuronia – do konferowania ze Służbą Bezpieczeństwa, ponieważ „dla wolnej polski trzeba rozmawiać nawet z szatanem”. Lech-pociech nie wie, choć niby z niego wielki katolik, że dysputy człowieka z diabłem i przyjmowanie jego warunków, to prosta droga do zaprzedania duszy i służenia piekłu. Wersji Wałęsy nie potwierdził Władysław Frasyniuk, utrzymując że „wszyscy” wiedzieli o modzie Kuronia na polityczne rozhowory z SB, ale nikt poza nim tego procederu nie praktykował. Trzeba jednak pamiętać o marginalnej wtedy roli Frasyniuka w otoczeniu wałęsowskich ulubieńców i małej wiedzy o kulisach operacji „okrągły stół”. Jasno ocenił bełkot Lecha-pociecha Andrzej Gwiazda. Wałęsa nie miał prawa bez zwołania Komisji Krajowej „S”, podejmować jakichkolwiek decyzji o wyznaczaniu emisariuszy do kontaktów z PRL-owskimi czynnikami rządowymi, w tym z SB(Gwiazda stwierdził także, iż wie o podobnych konferencjach tuzów neo-Solidarności z bezpieką, znacznie w kwestii moralnej obrzydliwszych od politycznych zwierzeń Jacka Kuronia) . Lech-pociech albo kłamie, dorabiając na prędce wybielającą Kuronia legendę, albo grupa Kuronia i Michnika przejawiała samodzielną aktywność w układach politycznych z komunistyczną władzą, a Lechowi-pociechowi pozostało tylko dzisiaj robić dobrą minę do złej gry. Trudno zamazywać rzeczywistość historyczną – element z dokumentami na temat Kuronia znakomicie pasuje do układanki okrągłego stołu, gdzie zasiedli ludzie spoza wszelkiej „ekstremy” i dokładnie przez służby specjalne i sitwę solidarnościowych doradców dobrani. Całość wyszła znakomicie, albowiem niedługo stworzono rząd w składzie osobistości z PZPR i KOR, zwany nie wiadomo dlaczego pierwszą niekomunistyczną ekipą od czasów powojennych. Gruba krecha Mazowieckiego zapewniła esbeckim i partyjnym aparatczykom bezkarność, zaś magdalenkowe układy umożliwiły im gromadzenie nielegalnych fortun i polityczną pozycję na najbliższe pół wieku. Nie neguję, że Jacek Kuroń mógł fascynować wielu Polaków swymi cechami ludycznymi, wrażliwością społeczną(potrafił przyznać rentę ideowemu przeciwnikowi, narodowcowi Przemysławowi Górnemu), czy typem brata łaty do butelki. Była to postać z pewnością malownicza i w wyniku walk frakcyjnych w PZPR przez system poważnie dręczona, lecz nie posiadamy obowiązku czcić politycznych wyborów KOR-owskiego supermena. Były one szkodliwe i antypolskie na każdym etapie jego życia. Z tego też powodu śmiesznie brzmią zideologizowane komentarze na łamach TVN, Polsatu, Radia Zet i „Gazety Wyborczej”, które potępiają od czci i wiary opublikowanie rzeczonych dokumentów, co ma rzekomo zniszczyć kolejny „autorytet moralny”. Jest to myślenie strusia z łbem w piasku, dla którego materialne dowody jakiegoś zdarzenia nie istnieją, jeżeli się je zatai, wyrzuci albo spali. Michnik, Frasyniuk, Niesiołowski itp. twierdzą, iż dyskusje Kuronia z bezpieką stanowiły rodzaj nieszkodliwej wymiany myśli – i w niczym nie szargają jego imienia. Ale jednak opluwają najgorszymi słowy tych, którzy te papiery badali i wyciągnęli na światło dzienne. Zrobił to zresztą bezpośrednio liberalno-lewicowy dziennik „Życie Warszawy”(na podstawie materiałów z trudno dostępnego prawicowego periodyku „Arcana”), pierwszy w stolicy obrońca homoseksualistów, tępiciel narodowców i tzw. antysemitów, zawsze wzorowy w szerzeniu liberalnego postępu. Taki pan Niesiołowski w rozmowie z nieocenioną Monisią Olejnik w Radiu Zet, strzykał nienawiścią nie do bohaterów odkrytej dokumentacji, ale do ludzi w rodzaju Andrzeja Gwiazdy – nazywając go człowiekiem chorym z nienawiści i ogólnie oszołomem. Niesiołowskiemu zdecydowanie coś poprzestawiało się w biednej głowinie, bo w gorliwej ochronie świętości z KOR-u przebija samych członków tej szacownej(?) organizacji. Z kolei złotousty Andrzej Celiński wygłosił tezę o „kilku gnojkach z IPN-u”, taplających świętego Kuronia w błocie. Inni starsi gnojkowie z tej samej instytucji, utopili w szambie dobre imię całego Narodu Polskiego na przykładzie prowokacji w Jedwabnem, acz Celiński piał wtedy z zachwytu z sobie podobnymi udeckimi łachmytami. Można odnieść wrażenie, że według Celińskiego i reszty udeckiego środowiska, rola IPN-u powinna wyczerpywać się w odkrywaniu „zbrodni” Polaków na Żydach. Gdy młodzi historycy podważają zamanipulowaną historię ostatnich lat PRL-u i początków III RP, są narażeni na wulgarne ataki ze strony świętych krów okrągłego stołu. Laurkę Kuroniowi wystawił Czesław Kiszczak, co zostało bardzo dobrze przyjęte w kręgu szeroko pojętej udecji. Jeżeli esbek sporządzał materiały, które w jakiś sposób te towarzystwo demaskują i obrażają, to mamy do czynienia z gnidą i wrednym kłamcą. Ale jeżeli najwyższy nadzorca SB wystawia wspólnikowi z Magdalenki świadectwo moralności z wyróżnieniem, to michnikowszczyzna chwali się tym pod niebiosa. Cóż począć z tak bezczelnym cynizmem i tupeciarstwem? Po prostu spuścić wodę i nie zawracać sobie umysłu osobnikami o mentalności podstępnych i dwulicowych hien. Stworzyli dla siebie Judeopolonię do spółki z kapitałowym menelstwem o czerwonych podniebieniach, a dzisiaj kopią każdego, kto strąca z piedestału ich bożków. ROBERT LARKOWSKI

W toku wybebeszania powyższej afery, Żyd Henryk Wujec rzucił na Jędrzeja Giertycha kalumnię, że ten współpracował z wywiadem wojskowym PRL-u w rozpracowywaniu Jana Nowaka-Jeziorańskiego( TVN 31 sierpnia br. godz. 21.30). Szabesgoj Nowak-Jeziorański był krytykowany przez spory odłam narodowej emigracji, głownie za uległość Niemcom i Żydom. Tego typu „rozpracowywanie” ostro uprawiał Jędrzej Giertych, czego syjoniści nie darowali mu do dzisiaj. To przez przodków Wujca – czy jak on tam ma na przezwisko – wielcy Polacy pokroju Giertycha, musieli cierpieć nędzę na obczyźnie, bo w kraju panoszyła się żydokomuna i mordowała narodowych patriotów, np. męczennika Adama Doboszyńskiego. W wolnej(?) Polsce nadal rozpychają się chałaciarze Wujce, a pamięć po narodowcach pokrywa błona żydowskiej podłości. Dlaczego na kolejne plugawienie dziada nie reaguje Roman Giertych? Oczekuje aż szakale czynnie sprofanują ciało jego znamienitego przodka, któremu sam nie dorasta do pięt?

ETOS PODKŁADAŁ SOBIE ŚWINIE Obóz lewicy laickiej( Unia Demokratyczna/Wolności/Partia Demokratyczna/obecnie w dużej mierze osobnicy poupychani na synekurach przez Platformę Obywatelską) jest przedstawiany, jako krąg niezłomnych druhów, którzy w walce z komunizmem byli niezwykle solidarni i jeden za drugiego poszedłby w ogień. Niestety, odkrywane coraz częściej dokumenty i relacje osób trzecich zaprzeczają tym idealistycznym obrazkom. Etosiarze z ochotą opluwali siebie nawzajem, co szczególnie żałosne, przed tajnymi służbami PRL-u i czołowymi aparatczykami PZPR. Żółw moralny Tadeusz Mazowiecki w czasie przesłuchania przez Służbę Bezpieczeństwa w lutym 1983 r., podważył autorytet i dorobek świetnego profesora Bronisława Geremka, z którym od czasów KOR-u stanowią nierozłączną parę „Orłów Białych” o śnieżnych duszach i uczuciach wzajemnego szacunku tudzież przyjaźni. Przynajmniej tak na okrągło eksponowano ich w usłużnych potężnej towarzysko udecji mediach. Mazowiecki ,według notatki służbowej SB, najpierw deprecjonował ekstremę w „Solidarności”(Mariana Jurczyka i Jana Rulewskiego – zresztą również późniejszego etosiarza z UD, ale drugiego rzędu), aby następnie przykro dowalić samemu Geremkowi: „ Nadmienił ponadto[ Tadeusz Mazowiecki – R.L.], że przeceniono pozycję Geremka, bowiem jego dorobek naukowy jest stosunkowo nikły i jako naukowiec nie posiada autentycznego autorytetu”. Przyszły „pierwszy niekomunistyczny premier” miał rację, ponieważ rzekomo wybitny prof. Geremek, posiadał wtedy na naukowym kącie ledwie jedną wydaną książkę pod frapującym tytułem „Ludzie marginesu w średniowiecznym Paryżu: XIV-XV wiek”(1972). Tak skromna ilość wydrukowanych prac nie wynikała z jakichś prześladowań systemu względem profesora, bo do późnych lat 70 XX wieku zachowywał on duże wpływy w uniwersyteckim światku PRL, co wynikało głównie z jego zachodnich znajomości i protekcji partyjnych kolegów(przynależność Geremka do PZPR jest powszechnie znanym faktem). W czasach przełomu(1988-1989) i III/IV Rzeczpospolitej, Geremek stał się bardzo modny i wydano mu kolejne 3 książki. Fachowcy powiadają, iż styl profesora nie ma polotu i zalatuje drewnem, choć problematyka marginesu społecznego i dyplomacji(Geremek spłodził cegłę i na ten temat), bywa z zasady kopalnią materiałów dla lotnego i zdolnego autora. Skoro prof. Geremek nie posiadał „autentycznego autorytetu” - to ktoś lub coś ów autorytet ponad miarę nadmuchał. Szalona popularność Geremka wśród zbiorowiska europejskich lewaków, liberałów i socjalistów, daje obraz powiązań i poglądów „dmuchających”. Po jego budzącej różne hipotezy śmierci,dziwnie długo czeka się na kanonizację profesora w salonowym (pół)światku. Czyżby zbyt dużo brudu za pazurami nieboszczyka? Kompletny szok przynosi krótkie zwierzenie ostatniego I sekretarza KC PZPR Mieczysława Rakowskiego, zawarte w X tomie jego nudnych jak flaki z olejem „Dzienników”. Na jesieni 1989 r. do towarzysza Mieczysława poczuł przypływ nagłych uczuć Adam Michnik, wtedy - od stosunkowo niedawna - naczelny redaktor „Gazety Wyborczej”.Czasy były ciekawe, bo partia rodzicielka stała nad grobem, zaś swe rządy rozpoczynał gabinet moralnego bezwładu z premierem Tadeuszem Mazowieckim na czele. 14 października Rakowski zanotował w swym dzienniku: „Wieczorem bez uprzedzenia wtargnął do nas AM [ Adam Michnik – R.L.]. Wracał z ambasady radzieckiej. Wybiera się do Moskwy.(...)AM starał się mnie przekonać, że jestem w PRL tym, >który może ten kraj wyciągnąć z dna, w jakim się znalazłJadę do Moskwy(...) i przyszedłem do pana po sugestię. Z kim warto rozmawiać, co im mówić itd.<”. Występuje tutaj kolejny przykład podkładania świń jednemu autorytetowi, przez inny. Michnik wyraźnie ostrzega Rakowskiego, żeby nie spoufalał się z Geremkiem(oficjalnie swoim najlepszym kumplem), pewnie na tle waśni ambicjonalnych albo z nieznanych czytelnikowi powodów. Ozłacany oficjalnie na łamach „Wybiórczej” Wałęsa, zawsze pozostał dla semi-lewicowych i semi-piłsudczykowskich wykształciuchów ze swego otoczenia półgłówkiem od brudnej roboty. Za „durnia” nie miała go wyłącznie lewa strona KOR-u, lecz i prawa – Kaczyński, Macierewicz itp. Kręcili nim w celach propagandowych i nadal kręcą, czy to przyprawiając mu skrzydła bogini zwycięstwa Nike - wersja heroiczna, czy doczepiając garb podrzędnego kapusia SB - wersja antyheroiczna. W końcu na autorytet większy od pary Geremek-Wałęsa wyrasta sam Rakowski, przynajmniej w oczach Adama Michnika. Naczelny „Wybiórczej” ma Rakowskiego za głównego ratownika Polski i człeka niezmiernie ustosunkowanego. Geremek i Wałęsa nie dorastają ostatniemu przywódcy PZPR do pięt, oczywiście według opinii samego Michnika(trudno, aby Rakowski w swych zapiskach kłamał – co by mu z tego, rozdeptanemu różowemu pająkowi, przyszło?).Nic się nie wydarzyło do jego zgonu w 2008 r.,żadna sensacja nie wybuchła, a teraz wymienione pamiętniki sprzedaje się za grosze z okazji wyprzedaży księgarnianych cegieł. Rakowski notuje stan podniecenia Michnika na tle spodziewanej podróży do Moskwy. Myśląc o sprawie głębiej, ta skromna notatka wali w gruzy wymyśloną legendę mniejszego zła Okrągłego Stołu, który zapobiegł wojskowej interwencji Jaruzelskiego i Gorbaczowa. Akurat! Liberałowie partyjni i poskorowscy, chcieli porozumienia z państwem Gorbaczowa – rozwalanym i rozkradanym na wzór Polski pod egidą kapitalistyczno-syjonistycznych frakcji w KPZPR-KGB i PZPR-SB. Narodowo-komunistyczne „Siłowiki” - przedstawiciele resortów siłowych - byli w rozsypce(rosyjscy się pozbierali, polscy nigdy). Jak inaczej na polityczny rekonesans do Moskwy po konsultacjach z rosyjską ambasadą, nie bojąc się zamachu czy internowania, wybierałby się król opozycjonistów Adam Michnik? Po prostu rządzili tam przychylni mu semi-liberałowie, gotowi do współpracy. Jednak liberalno-partyjne towarzystwo w osobach Rakowskiego, Millera, Szmajdzińskiego i reszty wykazali lepszy refleks, wycyganiając od gorbaczowowskich pierestrojkowiczów tzw. moskiewską pożyczkę i polityczną protekcję. Na nic podobnego nie mogła liczyć zanikająca, „narodowo-socjalna” grupa w PZPR, której najbardziej rozpoznawalny i zarazem ostatni symbol w PRL Albin Siwak(uczciwy robotnik i Polak, choć ideowo naiwny), doznał nienawiści i pogardy po równo od michnikowszczyzny w „Solidarności” i rakowszczyzny w partii. Udecja i kapitałowi postkomuniści kochali się z Rosją, póki była ona słaba i grabiona – czyli do odejścia Jelcyna i przyjścia Władimira Putina. Człowiek z wizją silnej, słowiańskiej i narodowo-chrześcijańskiej Rosji, nie mógł przypaść do gustu nadwiślańskiej semi-lewiźnie. Tzw. etos mocno przesiąkł stęchlizną kłamstwa i rozkładu. Już w stanie prenatalnym jego główni kapłani nadawali na siebie konkurencji i trudno było w narodzonym Frankensteinie rozpoznać rozkosznego bobasa z opowieści zawartych na łamach „Gazety Wyborczej” lub „Tygodnika Powszechnego”. Można użyć cięższych określeń. Na etosie dokonano aborcji brudnymi rękami pseudoetosiarzy, gdyż przy samym poczęciu „Solidarności” brali udział osobnicy ogarnięci rządzą władzy, wrogowie Polski z trockistowskimi podniebieniami i pospolici kosmopolityczni SB-cy z dużymi apetytami na kapitałową karierę. Z tym martwym płodem narodowych nadziei, męczymy się blisko 30 lat. Żeby jeszcze aborterzy siedzieli cicho, ale oni bez ustanku paradują w togach sędziów moralności w życiu i polityce. ROBERT LARKOWSKI

TO I OWO Barak Obama podsumował naszą „sojuszniczą przyjaźń” określeniem „polskie obozy śmierci”, nie chce przeprosić i dalej gra wariata. Może jego przodek dostał kokosem w głowę albo zbyt mocno bili go na plantacji - i stąd Obama ma takie odziedziczone zaćmienia umysłowe. Nie należy również wykluczyć, iż Obama z premedytacją powiedział to, co powiedział, aby zadowolić lobby izraelickie. Z kolei poważna (?) dziennikareczka z USA Debbie Schlussel, notorycznie opluwa nas w amerykańskich mediach, twierdząc że zabiliśmy więcej Żydów niż Niemcy. Upiera się nawet, iż jej dziadka sprzedał polski chłop za butelkę whisky. Idiotko, gdzie to było - w Teksasie? Nasi chłopi raczej nie używają tego bimbru na myszach-whisky, racząc się tradycyjnie wódką czystą. SS też nie miało w zwyczaju pić i rozdawać whisky, to był alkohol z krajów wrogich Rzeszy. Całe te zdarzenia miały swój plus; wściekli amerykanofile musieli przyjąć ten policzek w twarz i nieco zrewidować swą miłość do Wielkiego Brata. Traktuje on nas jak przyklejone g... do buta, a lepiej nie będzie. Syjonistyczni militaryści pogrążyli w biedzie i ogniu Egipt, Tunezję, Libię, Irak i Afganistan, zaś obecnie wysyłają bandy terrorystów i rebeliantów do Syrii, żeby obalić władzę prezydenta Baszara el-Assada. Syria była spokojnym krajem, tolerancyjnym dla chrześcijan, to trzeba było to zepsuć i zamienić to państwo w kolejne piekło. Syjoniści chcą uczynić z Syrii „korytarz” do Iranu, wystarczy popatrzeć na mapę. Jednak prezydenta al-Assada popiera olbrzymia większość narodu i wojsko, które walczy bohatersko z rebelią. Separatystyczni bandyci podkładają bomby, giną setki cywilów, ale Żyd na Jankesie się tym nie wzrusza, gasi ogień benzyną - czyli deklaracjami ONZ, mającymi na celu pozbawienie władzy al-Assada. Miejmy nadzieję, iż prezydent wytrwa i wykopie z państwa syjonistyczne szczury. Życzymy mu tego z całego serca. ROBERT LARKOWSKI

NASZ CEL - ARIOKATOLICYZM

Motto: „1. Bóg jest najwyższym celem człowieka.

2. Drogą człowieka do Boga – praca dla Narodu.

3. W tworzeniu wielkości Narodu - szczęście i rozwój człowieka”.

(Z ZASAD PROGRAMU NARODOWO-RADYKALNEGO - 1937 r.)

Światopogląd nacjonal-katolicki - łączący pierwiastki narodowe i tradycyjnie katolickie - zdecydowanie odrzuca judaizm w historycznym, religijnym, politycznym, moralnym i każdym innym wcieleniu. Rozwój naszej wiary zaprzeczał na każdym etapie swych dziejów szeroko pojętym interesom żydowskim, budując podwaliny katolickich narodów o samodzielnej tożsamości, przejętej w znacznym stopniu na podstawie dziedziczenia korzeni etnicznych i duchowości rasowej. Pismo Święte i Tradycję, należy postrzegać poprzez fundament Chrystusa Boga-człowieka, pozostającego w konflikcie z żydowskim otoczeniem, a to przez heroiczność, silną wolę i samopoświęcenie - cechy z gruntu aryjskie i pozbawione plemiennego egoizmu ludów semickich. Śmierć na Krzyżu Chwały(symbolicznie powiązanym ze Słońcem – krzyż to symbol solarny) odwróciła oś losów świata na zawsze. Zostaliśmy wyzwoleni z okowów pierworodnej niewoli fałszywej nauki i wyznaczeni do życia w wieczności. Lud żydowski po dziś dzień tkwi w okowach fanatycznego wybraństwa religijno-rasistowskiego, podsycanego przez syjonizm. Ma do tego pełne prawo, lecz my – nacjonal-katolicy, których nazywam ariokatolikami - popełniamy grzech ciężki przeciwko naszej wierze, kiedy widzimy w tej zatwardziałości platformę do jakiegoś ekumenizmu. Oczywiście wszelkie teorie o „starszobraterstwie” są herezją, którą każdy katolik powinien zdecydowanie potępiać. Kulturowo-cywilizacyjna spuścizna ariokatolicyzmu, opierała się i opiera na wartościach tradycjonalistycznych, związanych z hierarchią, przewagą ducha nad materią, etosem wojownika i samarytanina(wzór krzyżowca-zakonnika i szerzej rycerza – obrońcy słabszych). Moralność nacjonal-katolicka funkcjonuje jako wartość ponadnarodowa, uzupełniając uniwersalistyczną treścią to, co powinno pozostać swojskie i nasze. Nie posiadamy etyki plemiennej, która od zawsze charakteryzowała judaizm. Katolicyzm tradycyjny rozwijał się na podłożu ludowości, lokalności i przyswajał stare, aryjskie, zwyczaje pogańskie, związane głównie z cyklem pór roku i pracą na roli. Dopiero protestantyzm – organicznie wyrosły na procesach urbanizacyjnych i kulcie pieniądza - rozbił sakralno-naturalistycze sedno porządku tradycjonalistycznego w chrześcijańskim kształcie. Nieprzypadkowo żywiołem Żyda jest miasto, operacje finansowe i zamykanie się we własnym getcie z cegieł, przy jednoczesnej pogardzie do pracy na roli(kibuc to rodzaj kołchozu – zwycięstwo kolektywizmu nad zdrowym indywidualizmem). Protestantyzm stał się judaizmem dla gojów, śmiercią tradycjonalizmu w ariokatolickim wymiarze duchowym. Katolickie narody zachowały w pewnym stopniu kosmologiczny ład, odziedziczony po indoeuropejskich praprzodkach. Ich protestanckie odpowiedniki uległy mechanicznemu zbydlęceniu(jakby to ujął Witkacy), także w sensie moralnym. Powstawały również protestanckie państwa, zarażone od początku wirusem antykultorowści i materialistycznej zgnilizny, jak to miało miejsce w spektakularnym przypadku USA. Z tego wyniknął żelazny sojusz amerykańskich fundamentalistów protestanckich ze skrajnymi syjonistami. To nie katolicyzm był żydowskim „wynalazkiem” dla duchowego unicestwienia Aryjczyków, co lubią lansować środowiska rodzimowierczo-pogańskie, lecz protestantyzm. Fakty mówią same za siebie. Doprowadził on również do zastąpienia etyki uniwersalistycznej, etyką plemienną ( bo nawet nie cywilizowanych narodów) – i w efekcie straszliwych zbrojnych konfliktów domowych(wewnątrzeuropejskich), z dramatem II wojny światowej na czele. Hitler ze swoim „narodem wybranym” mordował Aryjczyków na równi z Żydami, okrywając niezasłużoną hańbą samo pojęcie aryjskości . Jego filozofia życia wynikała przecież z podszytego darwinizmem i wielkogermańskością judaizmu, a więc za to winien być potępiany. Tymczasem judeo-lobby wymyśliło mit hitleryzmu jako zwięczenia 2 tysięcy lat antysemityzmu chrześcijan. Obarczyli nas własnym, nomen omen, nieślubnym światopoglądowo-ideowym bękartem.

Logicznie rzecz biorąc, judeochrześcijaństwo wypełnia swoją misję w postaci protestantyzmu. Absurdem jest przyszywanie tego garbu katolicyzmowi, co współcześnie następuje na olbrzymią skalę. Upadł już praktycznie duchowo oficjalny Kościół „katolicki” (posoborowy). Zostało trochę starych świątyń i księży pamiętających dawne czasy. Oni jednakże również przeszli na stronę judeochrześcijaństwa, najczęściej ze strachu przed utratą środków do życia. Młode pokolenie kleryków z prosystemowych seminariów, łyka hasła judaizacji katolicyzmu bez zbędnych pytań i wątpliwości. Niektórzy biorą je na poważnie i demoralizują bezładne katolickie masy. Tak zwani umiarkowani tradycjonaliści są zbyt mało skuteczni , niewidoczni w życiu społeczno-politycznym i chyba w poważnym stopniu ulegli obowiązującej politycznej poprawności, szczególnie w kwestii żydowskiej. Radykalny tradycjonalizm wyznaje skrzydło katolickich sedewakantystów, w Polsce mało znane i nieliczne, ale za to nie idące na tanie kompromisy z judeochrześcijaństwem i w rzeczywistości doczesnej nacjonalistyczne. Nacjonal-katolicka kontrrewolucja winna pójść szlakiem odsunięcia w niebyt żydowskich pseudoprawd, które umościły dla siebie gniazdo w samym centrum katolickości. Musimy z wiary i nacjonalizmu uczynić zaporę przeciwko triumfującemu judeochrześcijaństwu. Proste deklaracje obrony tradycjonalizmu w kościelnej nauce, nie wystarczą. Przeciwko wirusom judaizmu, powinny wystąpić zjednoczone antyciała nacjonal-katolicyzmu, naturalnego sojuszu katolickiej wiary i nacjonalistycznej idei. Uknułem logiczne i słuszne pojęcie ariokatolicyzmu - podkreślenie, że wyznajemy religię daleką od żydowskości, suwerenną w sferze naszego aryjskiego ducha i mającą obowiązek walki o wyzwolenie Narodu Polskiego spod jarzma semityzacji w każdej postaci. Mają Żydzi swą bezwzględną plemienno-syjonistyczną wiarę, przeciwko czemu nie możemy pozostać bezbronni. Dlatego przestajemy biernie przyglądać się rujnowaniu Kościoła katolickiego. Od zewnątrz czyni to koalicja homoseksualistów, lewaków i prymitywnych antyklerykałów, a od wewnątrz śmiertelna choroba judeochrześcijaństwa. Gdy pozwolą siły i środki, powołać należy Narodową Wspólnotę Katolików Polskich(NWKP), stowarzyszenie statutowo domagające się tradycjonalistycznej polonizacji oficjalnego postkatolicyzmu, który podkopały obce siły i w przebraniu starodawnej wiary przodków, uczą Polaków uległości względem niszczących zakusów judaizmu. Niech każdy wyznaje sobie, co chce. Jeżeli wierzy, iż Trójca Przenajświętsza i Najświętsza Maryja Panna, to Żydzi - jego sprawa. Ciekawe, jak będzie egzystował ze świadomością, że Bóg-Ojciec jest Żydem, bo skoro Chrystus(według judeochrześcijan) nim był, a także Jego niepokalana Rodzicielka, to trzeba brnąć dalej konsekwentnie w paranoję i obarczyć narodowo-rasową żydowskością Najwyższego Stwórcę. Dla autentycznego katolika taka wizja chrześcijaństwa jest warta dokładnie tyle samo, ile oczekiwanie na przylot cudownych istot z Marsa lub Plutona. Scjentologia po żydowsku, ma dla nas taką samą wiarygodność , jak tzw. Kościół scjentologiczny albo Adwentyści Dnia Siódmego. Jedno pozostaje pewne – nie może kolejna sekta panoszyć się na gigantyczną skalę w kościołach, mediach, organizacjach parakatolickich itp. Z takich przywilejów korzysta judeochrześcijaństwo, rzecz niedopuszczalna w katolickim z nazwy kraju. ROBERT LARKOWSKI

Afery, grabieże i straty Polski

1. Grabież srebra i zlota FON plus cztery miliony dolarów przywiezionych z Londynu do Polski przez gen. Tatara. Strata FON – 4 miliony zlotych.

2. “Urwanie łba” 195 wielkich afer dokonanych przez prominentów zydo-komuny (PRL). Dane w/g informacji prasowych lat 80-tych. Strata 12 bilionów zlotych.

3. Grabiez dobytku 300 rodzin tzw., wrogów ludu z Krakowa oraz wystepujacych w mniejszym zakresie na terenie całego kraju wysiedlen w okresie bitwy o handel. Polegało to na wytypowaniu własciciela bogatego domu lub mieszkania. Wtajemniczeni UB-ecy własciciela zabijali lub aresztowali a majatek ich był przechwytywany przez morderców z Bezpieki. Straty 1 bilion zlotych.

4. “Urwanie łba” sprawie “wystrzał” (kradziez depozytów, wymuszanie okupu od cinkciarzy). Udziałowcami afery byli pułkownicy i generałowie MSW. Straty skarbu panstwa – 2 biliony złotych.

5. Bitwa o handel z lat 1945-1950 pod nadzorem Zyda-Minca. Odebrano wówczas Polakom dorobek całego zycia, dorobek wielu pokolen polskich rodzin. Straty astronomiczne – 200 bilionów złotych.

6. Ograbienie Skarbu panstwa w aferze alkoholowej, przechwycenie i zniszczenie Polskiego monopolu Spirytusowego i Tytoniowego. Straty astronomiczne – 50 bilionów złotych.

7. Ograbienie, okpienie, “wystrychniecie na dudka” półtora miliona Polaków z tytułu przedpłat mieszkaniowych. Bezdomni po 20 latach nie maja ani mieszkan ani pieniedzy. Straty astronomiczne 100 bilionów zlotych.

8. Afera nabranych naiwniaków na bezpieczna kase Grobelnego. Współudział ministra Krzaka. Straty – 3 biliony złotych.

9. Ograbienie 8 milionów emerytów z 40% składek ZUS. Polacy w pocie czoła pracowali za głodowe pensje dla Judeopolonii i w dobrej wierze odkładali ze swego wynagrodzenia 40% dla ZUS. Oszczednosci te zostały zagrabione, a obecnie biedne panstwo nie posiada funduszy na wypłacenie emerytur. Straty 100 bilionów zlotych.

10. Ograbienie Skarbu panstwa i Polaków przez tworzenie uprzywilejowanych przedsiebiorstw i fundacji: zydowskie PAX, INKO, LIBELLA, Fundacja Nisenbauma, wszelkie inne Fundacje. Firmy te przez 47 lat nie płaciły i nadal nie płaca cel i podatków. Straty 100 bilionów złotych.

11. Afera przemytnicza MSW zyda gen. Matejewskiego. 18 tysiecy dukatów plus zloto. Aferze urwano “leb” a zloto podzielono miedzy mafiosów MSW. Straty – 18 tys. dukatów.

12. Afera MSW gen. Milewskiego (zelazo – zadlo). Napady, rabunki przemyt zlota. Sprawie urwano “leb” a walory dewizowe podzielono miedzy wtajemniczonych mafiosów MSW. Straty 5 bilionów zlotych.

13. Afera FOZZ Straty 10 bilionów zlotych.

14. Afera rublowa, transfer z bylego ZSRR. Straty skarbu panstwa 8 bilionów zlotych.

15. Afera rublowa, transfer z b. NRD. Straty Skarbu panstwa 12 bilionów zlotych.

16. Afera Art-B w tym zniszczenie Ursusa. Straty 20 bilionów zlotych.

17. Afera paszportowa, machloja polskich zydów MSW z angielskimi zydami. Wydmuchanie Panstwowej Wytwórni Papierów Wartosciowych. Straty Skarbu Panstwa 16 milionów dolarów (US)

18. Afera z zakupem smiglowca Bella. Machloja amerykanskich zydów z polskimi zydami. Za zniszczenie polskiego przemyslu lotniczego, nasi rodzimi targowiczanie pobrali 5 milionów dolarów lapówki. Z tego powodu 70 tysiecy polskich robotników (wysoko wykwalifikowanych) poszlo na bruk. Zdolnosc obronna Polski zostala obnizona. Zniszczono fabryki przemyslu lotniczego i obronnego, które byly wybudowane po 1918 roku z inicjatywy Kwiatkowskiego (COP) i wysilkiem calego Narodu. Budowa COP-u miala na celu przygotowanie Polski przed agresja Hitlera i Stalina. Straty 100 bilionów zlotych.

19. Ograbienie Polaków przez odebranie dzialek budowlanych, ziemi, lokali handlowych, placów prawowitym wlascicielom. Tylko w Warszawie odebrano 20 tysiecy dzialek, które prawem Chazuka przydzielono oczywiscie tylko zydom i masonom. Np., przy ul. Sobieskiego, Nowoursynowskiej, Wolicy i wielu dzielnicach Warszawy i kraju. Przy Al. Wilanowskiej w Warszawie na terenie odebranych bezprawnie dzialek nomenklatura PZPR wybudowala przepiekne wille o czerwonych dachach. Spoleczenstwo Warszawy nazywa ten super ekskluzywny zakatek “Zatoka Czerwonych Swin”. Nalezy do tego jeszcze dodac, ze Kiszczak i jego kolesie zydowskiego pochodzenia (sama generalicja i pulkownicy), budowali wille silami zolnierzy poborowych. Budynki te potem sprzedali po spekulacyjnych (przepraszam rynkowych) cenach, an czym zarobili po 100.000 dolarów. Straty w skali kraju 10 bilionów zlotych.

20. Pozbawienie Polaków poszkodowanych przez Trzecia Rzesze Niemiecka odszkodowan za roboty przymusowe i obozy pracy przymusowej w czasach okupacji. Straty 500 miliardów Marek zachodnioniemieckich. 21. Koszty stanu wojennego poniesione przez zydo – generalska mafie w obronie swych mafijnych interesów. Straty ekonomiczne 25 miliardów dolarów (US).

22. Koszty utrzymania mafijnego PRONU przez 10 lat 10 bilionów zlotych. 23. Machloje z przeksztalceniem 1600 najwiekszych fabryk polskich. Odebranie Narodowi i przekazanie obcym. Straty astronomiczne. Jest to powtórka bitwy o handel z czasów zyda Minca w latach 1945-1949. Straty 100 bilionów zlotych. 24. Bizantyjska rozrzutnosc w kancelariach prezydenta i jego dworu. Rozplyniecie sie majatku po bylym PZPR. Okolo 100 zabytkowych palaców i ukrytych pieniedzy na róznych kontach przepadlo FON. Straty 10 bilionów zlotych. 25. Zniszczenie cieżkiego przemyslu zbrojeniowego. Porwanie 6 handlowców w celu wyeliminowania Polski z arabskich rynków zbytu. Pozbawienie Polski taniej ropy z Iraku i eksportu budownictwa. Straty z tytulu utraty rynków arabskich – 10 miliardów dolarów.

26. Rakietowa machloja żydo-polskich generalów z żydo-sowieckimi generalami na zakup od sowietów przestarzalych rakiet na wyposażenie Wojska Polskiego. Fakty te opisywal i wyliczyl straty plk. Rajski (“Nowy Swiat” z 11.03.1992). Polska zaplacila za zlom rakiet. Strata 60 miliardów dolarów.

27. Grabież 6 ton zlota plus monety o wartosci numizmatycznej, znalezione zostaly w 1982 roku w Lubiążu na Dolnym Slasku. Poszukiwan dokonali saperzy WP oraz lotnictwo LWP za cene ogromnych kosztów. Znaleziony skarb zostal przekazany do zydowskiego banku “Zloty Cielec” – jako wlasnosc “Sanchedrynu” (Tajny Rzad zydowski). Monetami srebrnymi i zlotymi podzielili sie wtajemniczeni mafiosi wybranego narodu “cyklistów”: Jaruzelski, Poradko, Kiszczak, Baranski, oficerowie SB: Siorek, Liwski i Zbigniew Dziegielewski, gen. Bula. Resztki tego zlota w ilosci 2 kg odkryla przypadkowo sluzba porzadkowa w piwnicach Belwederu, które zapomnial gen. Jaruzelski. Ciekawe? Który to Rasputin ukryl zloto? Fakty te opisal “Wprost” z 7.06.1993. Wojskowa Prokuratura w Warszawie na podstawie prawa Talmudu urwala “leb” sprawie. Straty skarbu panstwa – 6 ton zlota plus monety zlote i srebrne.

28. Na koszta kampanii wyborczej w wyborach 27 pazdziernika 1991 roku – Komitety Wyborcze (te wtajemniczone) pobraly pozyczki w NBP w wysokosci 6 bilionów zlotych. Pieniedzy tych nie zwrócono do banków do dnia dzisiejszego. Na interpelacje poselska w tej sprawie Salcia Waltz wykrecila sie tajemnica bankowa. Wedlug Salci Waltz Polski Naród nie moze dowiedziec sie prawdy o tym, jak jest okradany. Wlasnie za te ukradzione Polakom pieniadze oplakatowano rabinami cala Polske. Za te pieniadze wybralismy 70% “Knesetu” (parlament Izraela) a nie polski Sejm. 29. Afera Gawronika, który do spólki z plk. Grzybowskim z Wojsk Ochrony Pogranicza, w noc sylwestrowa 1988/89 rekami zolnierzy poborowych pobudowali 80 kantorów wymiany walut na granicach PRL. Wszystkie zezwolenia Gawronik zalatwil o godz. 24 w nocy. Polski Kowalski na taka decyzje administracyjna czekalby miesiace a nawet cale lata. Afera Gawronika mogla byc zrealizowana, bo byla wykonywana w interesie “Zlotego Cielca” i do Spólki z ówczesnym ministrem finansów, który uprzedzil Gawronika o wprowadzeniu wolnej wymiany walut. Lacznie afery Gawronika Art-B, Ursus, kantory przekraczaja sume 5 bilionów zlotych.

30. Afera dewizowa biznesmena z zelaza. Kazimierz Janosz do spólki z I Departamentem MSW przywiózl z przemytu 200 kg zlota. Zloto to rozplynelo sie w depozycie MSW. Zapytajcie Milczanowskiego jakie to krasnoludki ukradly omawiane zloto. Strata skarbu panstwa wynosi – 200 kg zlota. 31. Afera pomocy dla bezrobotnych? Polska otrzymala rzekoma pomoc dla bezrobotnych z banku “Zloty Cielec” w wysokosci 100 milionów dolarów na lichwiarskie procenty. Z tej sumy az 30 milionów (USD) wyplacono doradcom zachodnim. Polscy bezrobotni z tych pieniedzy nie otrzymali ani centa. Wlasnie za pieniadze dla bezrobotnych bawia sie zagraniczni doradcy w hotelu “Mariot”. Miesiecznie ich wynagrodzenie wynosi 40 tys., dolarów. Fakty te omówil w “Listach o gospodarce” red. Bober w styczniu 1994 roku. Straty Skarbu Panstwa wynosza 100 milionów USD kredytu plus odsetki (lichwa) = 100 milionów USD.

32. Afera banku slaskiego. Dwaj zydzi Kowalec i Borowski rabneli z banku slaskiego 10 bilionów zlotych. Nie podlegaja sadowej odpowiedzialnosci, poniewaz jako wybrancy narodu sa wyjeci spod polskigo prawa. Podlegaja pod prawo Mojzeszowe. Straty Skarbu Panstwa – 10 bilionów zlotych.

Razem straty Skarbu Państwa wynosza: - 954 bilionów zlotych, - 6 ton 200 kg zlota, - 18 tysiecy dukatów, - 500 miliardów DM, - 95 miliardów 20 milionów US Dolarów do tego bilansu należałoby doliczyc nigdy nie wypłacone wielomiliardowe odszkodowania za agresje, zniszczenia wojenne, ludobójstwa od Niemiec, Rosji, Izraela, (żydostwo masowo brało udział po stronie hitlerowskich Niemiec i żydobolszewickiej sowieckiej Rosji w rzeziach ludobójczych dokonywanych na Polakach, a po wojnie w stalinowskim aparacie terroru) Oblicza się, że straty Polski w wyniku niemieckiej agresji 1939 – 1945, wynosiły około 500 mld USD (można przyjąć, że przejęte przez ZSRR polskie ziemie z istniejącym na nich majątkiem stanowią stratę porównywalną), odszodowania za zdrade i złamanie umów i paktów od USA i Angii, oraz za zdradliwe oddanie Polski w niewole Stalinowi i 45 lat zydokomunizmu. W wyniku akcesji do UE Polska straciła (wg. różnych źródeł) od 600 mld USD do 2 bln USD. W wyniku akcesji do UE i spłat długów Polska w latach 2004-2006, ponosi straty w wysokości ok. 80 mld USD rocznie. W tym strasznym rejestrze pogrzebana jest przyczyna polskiego kryzysu i luka w budzecie panstwa. Wartosc zagrabionych walorów dewizowych przekracza dwukrotnie roczny budzet panstwa. Gdyby rzad Polski powolal specjalne organa w tej sprawie i odzyskal zagrabione fundusze, to Polska stalaby sie najbogatszym krajem swiata – mlekiem i miodem plynacym. (przy jednoczesnym zreformowaniu systemu monetarnego likwidujacego calkowicie zydowska lichwe). Niestety! Zydzi sa wszedzie, sedziowie, prokuratorzy, prawnicy, politycy urywaja leb lub nie wszczynaja sledztwa w każdej sprawie, gdzie sprawcami są żydzi, bo prawo talmudu jest nadrzednym prawem nad polskim prawem tubylczym. Polonica.net Polski Związek Patriotyczny Katolicko-Narodowy Ruch Oporu kontrjudaizacji i kontrdepolonizacji O.R.K.A.N.

Co Skarga powiedziałby dziś posłom? Rok 2012 jest Rokiem Księdza Piotra Skargi (1536-1612), jezuity z Grójca, pierwszego rektora Akademii Wileńskiej (1579-1584), twórcy wielu instytucji dobroczynnych, wielkiego patrioty, kaznodziei nadwornego króla Zygmunta III w latach 1588-1612, sławnego z ośmiu kazań sejmowych o charakterze społeczno-politycznym (por. Kazania sejmowe i wzywanie do pokuty obywatelów Korony Polskiej i Wielkiego Księstwa Litewskiego, opr. M. Korolko, Warszawa 2012; pierwsze wydanie w 1597 r., potem w 1600 i 1610 r.). Postawmy sobie zatem pytanie: co ksiądz Skarga ma do powiedzenia naszym posłom i nam wszystkim dziś?

Miłość Ojczyzny

1 Jest wymowne, że już pierwsze kazanie jest niezwykle aktualne. Mówi ono, że posłowie potrzebują mądrości, inteligencji, wiedzy, nauki, doświadczenia i wielkiej znajomości historii. Według Skargi, wiedza historyczna jest do rządzenia wręcz konieczna. Trzeba też czytać chrześcijańskie i pogańskie księgi o polityce i należy umieć słuchać Boga i ludzi, a przede wszystkim być głęboko moralnym w życiu osobistym i społecznym. Dalsze kazania są już poświęcone sześciu głównym – jak mówi kaznodzieja – chorobom Rzeczypospolitej i państwa. Pierwszą chorobą jest brak miłości do Ojczyzny, a nawet często wyraźna nieżyczliwość i burzenie dziedzictwa nierozumem, niedbałością i złością ludzką. Tymczasem miłość jest podstawową siłą duchową, społeczno-polityczną i moralną. Jest to miłość do Boga, Ojczyzny i bliźniego, obejmuje ona wszystkich obywateli państwa, a szczególnie lud, potrzebujących i ubogich. Posłowie mają być wzorem takiej miłości. Rzeczpospolita bowiem jest Matką wszystkich bez względu na pochodzenie, stan i wyznanie. Kiedy zaś szlachta chlubi się swoją “wolnością szlachecką”, to musi wiedzieć, że tę wolność dała im Polska. Ona to dała im także bogactwa, dostatek, pokój obywatelski, bezpieczeństwo i sławę w świecie.

“Rzeczpospolita – mówi Skarga – zowie się miastem (państwem), za którą umrzeć i ze wszystkim się oddać, i w niej wszystkie nasze pociechy położyć i onej je poświęcić winni jesteśmy”. Wszystko to bez żądania zapłaty. Ale dużo jest – żali się Skarga – zdrajców, którzy nie kochają Ojczyzny, zwłaszcza kiedy nie daje im ona osiągać prywatnych korzyści. A jak jest u nas obecnie? Dziś w Polsce już zaczyna zanikać samo pojęcie ojczyzny i sens miłości społecznej. Dziś ideałem Polaka ma być człowiek osobistego interesu i rodzaj “eurovolksdeutscha”, który nienawidzi Ojczyzny, a kocha Europę i kraje bogatsze. Wprawdzie nasi prowodyrzy polityczni miewają usta pełne frazesów o Ojczyźnie, np. przy okazji różnych rocznic patriotycznych, ale raczej tylko po to, by znów zmylić maluczkich w chwilach, gdy tracą poparcie i ich władza jest zagrożona z powodów gospodarczych.

Niezgoda rujnuje

2 Drugą chorobą Rzeczypospolitej za czasów Skargi była wielka niezgoda: walki, bunty, rozruchy, rokosze, najazdy, wojny domowe i rozłamy w Kościele. Nie ma zgodnego działania między panami, szlachtą, mieszczanami, ludem i posłami. Jeśli tak będzie dalej, to według Skargi zginie Naród i język polski, Polacy staną się innym narodem, pójdą w niewolę, popadną w nędzę. Wszelka niezgoda płynie przede wszystkim z niemoralności panów i szlachty: z chciwości, pychy, pławienia się w luksusach, z egoizmu i z zazdrości, że innym się lepiej powodzi. Ale szczególnym rozsadnikiem niezgody jest podzielony, skłócony i nieodpowiedzialny Sejm. Natomiast podstawę do zgody dają: jeden król, wspólne sprawiedliwe prawa, prawdziwa wolność obywateli i jeden nierozbity Kościół katolicki. Zdaje się, że dzisiaj mamy sytuację znacznie gorszą. Polaków i obywateli polskich dzielą radykalnie przeciwstawne poglądy na Ojczyznę, świat, religię, moralność i wszystkie najwyższe wartości. A Sejm przy tym nie łączy, lecz jeszcze pogłębia podziały. Niektóre jednostki i ugrupowania, idąc za postmodernizmem i skrajnym liberalizmem, chciałyby zniszczyć całą przeszłość, a więc Kościół katolicki, Polskę, rodzinę, kulturę, etykę chrześcijańską i transcendentny sens życia. I faktycznie coraz więcej chaosu zakrada się do gospodarki, prawa, polityki, administracji, bankowości, służb państwowych, sądownictwa, wojska, turystyki, sportu, szkolnictwa, lecznictwa, a przede wszystkim do świata pojęć i poglądów. Rząd przeprowadził nowelizację ustawy emerytalnej wbrew 80 proc. obywateli, a teraz wypowiada walkę Kościołowi i medium katolickiemu, występując przeciwko 90 proc. katolików w państwie. Przecież to już nie tylko niezgoda, lecz szaleństwo. Przy tym czyniący to twierdzą, że zostali do tego upoważnieni, bo “wygrali wybory”. Jest to logika złego. W dawnej Grecji, matce demokracji, reformator Solon (635-560 przed n.Chr.) nie mógł zrozumieć, dlaczego Ateńczycy po jego doskonałych reformach wybrali jednak znowu na tyrana Pizystrata, oszusta i cynika. Solon pisał potem: “Także od mężów zbyt wielkich poczyna się grodu upadek, we władzę monarchów nie raz lud przez nierozum swój wpadł. Gdy za wysoko go wyniósł, niełatwo go potem powstrzymać, ale o wszystko już wpierw troskać się trzeba i bać” (W. Klinger, Antologia liryki greckiej, Wrocław 1959, s. 29). I tak oto dzieje się dziś na szeroką skalę w rzekomo demokratycznej Polsce.

Państwo i Kościół

3 W kazaniach IV i V ksiądz Skarga omawia trzecią ciężką chorobę ówczesnej Rzeczypospolitej: rozdarcie chrześcijaństwa i powściągliwy, a nawet w pewnych dziedzinach niechętny stosunek państwa do Kościoła. Autor karci tych katolików, którzy przeszli lub przechodzą na luteranizm, kalwinizm, neoarianizm i inne odłamy owego czasu. Widzi w tym nie tylko zdradę wiary, ale i zło społeczno-polityczne wobec Polski, szerzone także i przez niektórych posłów. Kościół bowiem jeden, niepodzielony, prawowierny i ewangeliczny jest najmocniejszą podstawą ducha polskiego. Przy tym wspomniane odłamy nie są żadną “reformacją”, jak same siebie nazywają, czyli nie są reformą Kościoła katolickiego, lecz jego rozbijaniem, niszczeniem i gruntownym przetwarzaniem na nową modłę społeczno-rewolucyjną. Rozłam religijny bardzo zagraża Rzeczypospolitej, gdyż religia jest od wieków duszą państwa: “W państwie religia to serce w ciele ludzkim, a królewski stan jako głowa”. Religia poza tym daje wielkie dobra: mądrość życiową i społeczną, motywację etyczną, optymizm, sens życia i poświęceń, ofiarność dla bliźnich i całego państwa. Wiara katolicka doskonali obywateli wszechstronnie, daje ducha społecznego, umacnia prawo ludzkie i przynosi pokój, pogodę i łagodność. Odłamy zaś kształtują się głównie w walce z Kościołem i między sobą, niszczą, palą, grabią, niekiedy mordują, wywołują wojny religijne. Nienawidzą Kościoła, który porzucili, choć katolicy szanują ich, dają im wolność w państwie katolickim i dopuszczają do najwyższych urzędów cywilnych i wojskowych. Zarzuca się księdzu Skardze, że opowiadał się za panowaniem Kościoła nad państwem. Ale nie jest to słuszne. Po moich analizach uważam, że jest on raczej zwolennikiem starej teorii dwóch mieczy jeszcze z wieku V (Leon Wielki, Gelazy I). Jest jedno społeczeństwo chrześcijańskie, ale o dwu niezmieszanych władzach: o władzy świeckiej (in saecularibus) i o władzy kościelnej (in spiritualibus). Prowadzi to następnie do teorii diady, jakby elipsy o dwu ogniskowych. Kościół i państwo to dwa centra: różne, niezmieszane ze sobą, autonomiczne, ale nie są całkowicie rozdzielone, stanowią jedność w dwoistości, gdzie się wzajemnie warunkują, doskonalą i dopełniają dla człowieka. Z tego samego powodu państwo nie może być przeciwne Kościołowi, bo Kościół jest nieodzowny dla jego dobra. Powinno wspierać wiarę, instytucję Kościoła i jego dzieła społeczne. Ciekawe, że już wtedy Skarga zauważył, iż w myśl “mądrości politycznej” niektórzy chcą, by władza państwowa nie dbała o religię, a jedynie o pokój społeczny i o mienie doczesne. Tymczasem państwo, pomagając Kościołowi, pomaga tej samej społeczności i sobie samemu. Kościół bowiem pełni bardzo wiele funkcji z natury państwowych: zajmuje się szkolnictwem, oświatą, szpitalnictwem, prowadzi przytułki, organizuje akcje charytatywne, przekazuje kulturę i tradycję, kształtuje moralność indywidualną i społeczną, formuje wyższe osobowości obywatelskie i w ogóle ludzkie. Trzeba zauważyć, że i dziś Kościół katolicki jest wielką szkołą ludzką, obywatelską i duchową. Trudno te wszystkie aspekty wyliczyć. Jeśli sam nie jest rozdarty, to i dziś stanowi podstawę jedności i spójności społecznej i duchowej, nie tylko dla swych wyznawców, ale – jeśli jest w znaczącej większości – także dla innych wyznań i religii, również dla ateistów. Tworzy bowiem substancjalną strukturę społeczną, z której korzystają i inni jakby ze wspólnego okrętu życia społecznego w państwie. Tak było u nas np. w stanie wojennym, gdy Kościół był domem dla wszystkich, także dla ateistów i członków partii marksistowskiej, a duchowni katoliccy byli dla nich jak bracia. Nikt nie dociekał różnic. Inna rzecz, że potem bardzo liczni okazali się żmijami wyhodowanymi w kościołach. Ale większość katolicka nie poniża mniejszości w żadnej mierze, bo jeśli jest autentyczna, nie liberalistyczna, to umacnia u owych “innych” ich tożsamość i godność. Jednakże stosunek ideologicznych władz do Kościoła katolickiego jest bez porównania gorszy niż za czasów księdza Skargi. Przede wszystkim liczni politycy i całe niektóre partie, idąc za ideologią postmodernistyczną i liberalistyczną, zrywają całkowicie wszelkie więzy państwa z religią, usuwają wszelkie ślady tradycji katolickiej na forum publicznym i żądają, by każdy człowiek w życiu publicznym, zwłaszcza państwowym, zachowywał się we wszystkim jak ateista. W ogóle ateizm robi się nowym totalitaryzmem, a nawet światopoglądowym terroryzmem. Przede wszystkim taki jest ateizm polityczny i państwowy. Pozwala on “łaskawie” wyznawać wiarę tylko prywatnie, wewnątrz duszy, bez objawiania jej na zewnątrz, a grupowo to tylko jako folklor przeszłości bez żadnego realnego znaczenia w życiu publicznym. Jeśli nie jest to otwarcie głoszone czy też do końca realizowane, to na razie tylko z obawy, by wierzący nie zrzucili z siebie tej napastniczej i opresyjnej czapy nad społeczeństwami. Obok czystego ateizmu publicznego pojawiają się idee nawiązujące do oświecenia, żeby stworzyć jedną, “nowoczesną”, wykoncypowaną przez samego człowieka religię światową, skupiającą w sobie i utopię, i sztukę, i marzenia człowieka o nowym wymiarze życia doczesnego (A. King, B. Schneider, P. Koslowski i inni). Lecz nie zauważają oni, że taka religia byłaby ateistyczna. Presja “nowej religii” jest tak sugestywna, że nawet niemało duchownych katolickich, na świecie i u nas, chciałoby się wyrzec “tradycyjnego i anachronicznego” katolicyzmu i stworzyć jakieś nowe jego formy, odmieniając i dogmaty, i struktury, i funkcjonowanie. I często nie sposób z takim “reformatorem” polemizować lub przywoływać go do rozsądku, bo zaraz uruchamia się cały świat medialny, który potrafi każdego obrońcę prawowiernego Kościoła bezkarnie zniszczyć. Kościół katolicki traci coraz bardziej stan prawny w państwie. Bardzo wielu ludzi jeszcze nie dostrzega całej tendencji ateizacji społeczeństwa, ale tylko dlatego, że nie umie dotrzeć do podstawowych przesłanek ateistycznych, kryjących się pod różnymi zjawiskami zewnętrznymi, zwykle maskującymi owe założenia.

Wolność dla Telewizji Trwam

4 Czwarta choroba Rzeczypospolitej, zdaniem Skargi, to nieokiełznana wolność, osłabiająca poważnie centralną władzę królewską. Skarga potępia tyranię i władzę absolutną (dominium absolutum), jaką mają Turcy, Tatarzy i Moskwa, ale popiera silną władzę centralną jako konieczną dla większego państwa. Skrajna wolność niszczy państwo, gdyż podstawowe prawa nie funkcjonują. Wolność bowiem jest różnoraka. Jest wolność “święta” jako wolność od grzechu i zła. Dobra jest wolność od służenia obcym bogom i pogańskim królom. Pożyteczna jest “złota wolność” jako wolność od tyrana i władcy absolutnego, która jest w Polsce od 600 lat. Ale jest także niestety “wolność diabelska”, która pod płaszczykiem “wolności szlacheckiej” prowadzi do swobody czynienia wszelkiego zła i nawet do zbrodni.

“Bądźmy – mówi Skarga – niewolnikami praw naszych, abyśmy wolni być mogli”. Faktycznie zdarza się, że posłowie łamią prawa, grabią dobra królewskie i na sejmach czynią, co chcą: wszczynają zwady, wrzaski, dobywają broni, są stronniczy, interesowni, atakują religię, kupują sobie urzędy, dbają nie o dobro Rzeczypospolitej, tylko o prywatne, a przede wszystkim uchwalają nic nieznaczące lub zgoła głupie prawa i dekrety. Marszałek jest wybierany przez trzy tygodnie. Posłowie nie zajmują się ratowaniem Polski, wojskiem czy umacnianiem zamków w czasie wielkich zagrożeń. A każdy chce rządzić królem i pouczać go, no i chce rządzić całą resztą Sejmu. Obrady to tylko wielka strata pieniędzy.

Niektórzy wszystko burzą albo nieodpowiedzialnymi głosami swoimi, albo tajnie wysługują się interesownie innym. Skarga potępia ostro zerwanie Sejmu z 24 marca 1597 roku. Jego zdaniem, Rzeczpospolita zginie z powodu zła moralnego i wolności diabelskiej posłów i innych obywateli. A co mamy dziś w Polsce? Grabienie dóbr królewskich zostało znakomicie zastąpione perwersyjną prywatyzacją. Od rządów Jana Krzysztofa Bieleckiego, od 1991 r., do końca roku 2011, już za rządów Donalda Tuska, zlikwidowano ponad 300 tysięcy gospodarstw rolnych i sprzedano za bezcen, w pierwszej kolejności obcokrajowcom, ponad 8400 strategicznych zakładów przemysłowych. Donald Tusk zaś planuje sprzedać jeszcze w tym roku dalszych 300 (por. Stronnictwo Ludowe “Ojcowizna” RP, “Nad Odrą” 22/2012, nr 3-5, s. 91-92). Jedynie Jan Olszewski sprzedał tylko jeden zakład. Jak tak dalej pójdzie, w myśl obłąkanej ideologii liberalnej UE, to niedługo będzie sprzedana cała Polska, łącznie z ziemią, miastami i wioskami, a także i z nami wszystkimi. Ocaleje tylko aktualny rząd. Również demokracja szlachecka była za czasów Skargi na pewnych poziomach dużo lepsza niż dzisiaj. Obecnie niemal wszystkie ustroje w świecie nazywają się demokracjami, ale nimi nie są. Zresztą ostatnio także samo pojęcie demokracji zostało niepostrzeżenie odwrócone o 180 stopni. Arystoteles zdefiniował demokrację w ten sposób, że “wszyscy panują nad każdym i kolejno nad wszystkimi”, czyli że większość rządzi całością. Tymczasem liberałowie dzisiejsi w sposób ukryty i podstępny sugerują, że “prawdziwa demokracja” jest wtedy, kiedy wyróżniona czymś jednostka lub grupa nie podlega w niczym większości, a ma pierwszeństwo przed większością i może narzucić swoją sprawę większości, np. jeden przeciwnik krzyża może pozbawić krzyża milionów ludzi, bo to “łamie jego prawo”. Nawet liczni politycy nie dostrzegają, że wiele teorii politologicznych zdaje się być produktem ludzi złej woli. Ale podajmy przykład. Otóż nawet bardzo inteligentny poseł Jarosław Gowin nie widzi sofizmatu, gdy twierdzi, że prokuratura będzie u nas demokratyczna, bo nie będzie podlegała rządowi, lecz Sejmowi. Zobaczmy! Sejm ma być demokratyczny i obiektywny. Tymczasem u nas Sejm to jedna partia (z przystawką) i ona rządzi całym Sejmem, opozycja nie jest nawet słuchana. Partia rządząca wyłania klub poselski i rząd. Klub i rząd zależny jest od premiera. W rezultacie prokuratury, sądy, trybunały i inne instytucje podlegają ostatecznie nie Sejmowi, lecz panującej partii, a raczej samemu premierowi, i nie podejmują ryzyka, żeby się jemu sprzeciwić. Stąd prokuratura podległa Sejmowi w polskiej “demokracji”, będzie podległa partii PO i Donaldowi Tuskowi. Jeżeli zaś chodzi o wolność, to mamy ową skargowską “wolność diabelską”, przede wszystkim – jak mówi ks. bp Antoni P. Dydycz – wolność kłamania. Oto doskonałym probierzem demokracji i wolności w Polsce jest dzisiaj sprawa przyznania Telewizji Trwam miejsca na cyfrowym multipleksie. Odmowa tego miejsca jest fałszem i kłamstwem. Widzą to dokładnie: prezydent, premier, parlament, rząd, trybunał, prokuratura, sądy, media, dziennikarze, sama KRRiT z przewodniczącym i całe odpowiedzialne społeczeństwo… I co? I nic! Padły tylko “demokratyczne” słowa w jednej telewizji (25.05.2012 r.): “wasze modlitwy nic nie pomogły”. U nas prawo nie może wygrać z bezprawiem, a prawda z zakłamaniem. Jest to przypadek ciężkiej choroby intelektualnej i moralnej. I taka ma być już cała Polska we wszystkich jej dziedzinach. Niektórzy powiadają: zróbmy wielką demonstrację w Warszawie! Nie wyczuwają, że zapiekłość owych ludzi jest tak wielka, że mogą nawet użyć broni. Toteż prosimy serdecznie ks. kard. Kazimierza Nycza, metropolitę Warszawy, by wystąpił mocno w obronie Telewizji Trwam, która jest już ogólnokościelna i ogólnopolska, nie tylko redemptorystów, i by ksiądz kardynał nie godził się na zapowiadaną na miejsce Trwam jakąś telewizję pseudokatolicką w ramach TVN, która będzie niszczyła prawowierny Kościół.

Prawo i sumienie 5 Piąta ciężka choroba Rzeczypospolitej według Skargi to niesprawiedliwe prawa. “Biada – wołał kaznodzieja – tym, którzy prawa nieprawe i niesprawiedliwe stawią i piszą, i tak przeważnie szkodzą ludziom prostym i ubogim”. Z reguły prawa są dobre, ale też są i złe, niesprawiedliwe i niemoralne. A prawa to oczy Rzeczypospolitej i lepiej jest miastu bez murów niż bez praw. Prawa, także ludzkie, nie psują wolności, lecz jej sprzyjają. Dobre obowiązują w sumieniu. Natomiast złe prawa i ustawy, zwłaszcza naruszające moralność, są rozbojem: “Złe prawo gorsze jest niż tyran najsroższy”. Kaznodzieja skarży się, że uchwalane prawa często nie liczą się z wiarą, Kościołem i etyką. Przede wszystkim jest niesprawiedliwość stanowa. Chłopi, kmiecie i wolni są traktowani jak niewolnicy, panowie postępują z nimi, jak chcą, nikt ich nie broni. Sami nie chcą nad sobą władzy absolutnej, ale wykonują taką władzę wobec ludzi od nich zależnych. Było też, że za zabicie szlachcica winny płacił rodzinie 240 grzywien, siedział rok i sześć tygodni, ale mógł być skazany dopiero po sądzie, a sprawa sądowa ciągnęła się zwykle lat 10, 30 i 40. Za zabicie zaś chłopa pan płacił 60 grzywien i nie ponosił dalszych kar. I dziś nie brak pseudointeligentów, którzy utrzymują, że prawa stanowione przez Sejmy, a właściwie partie rządzące, mają wyższość nad etyką i moralnością, dlatego nie mogą istnieć prawa niemoralne. Według tego zbrodnicze prawa nazistowskie czy bolszewickie byłyby prawami autentycznymi i “dobrymi”. Faktycznie jednak zdarzają się prawa złe, niesprawiedliwe, niemoralne i haniebne, jak np. w dziedzinie cywilizacji śmierci czy w niszczeniu rodziny lub wiary w Boga. Toteż jeśli i u nas “Konstytucja jest ważniejsza niż Ewangelia” – jak mówi SLD (TVP, 28.04.2012 r.) – to wiemy już, co czeka katolików w Polsce.

Grzechy wołające o pomstę do Nieba

6 Chorobą szóstą Rzeczypospolitej była niekaralność grzechów jawnych. Skarga widzi, że w Polsce popełniane są grzechy ciężkie, z powodu których – mówi za Pismem Świętym – “ziemia polska wyrzuci z siebie złoczyńców, a Bóg da ją innym narodom, odejmie nam królestwo, a da obcym, nieprzyjaciołom, a wy i synowie wasi poginiecie” (Iz 24, 5-10). I to proroctwo spełniło się za dwa wieki. Jakie kaznodzieja wymienia owe grzechy niekarane? Są to: bluźnierstwa przeciwko Bogu i Matce Bożej, podział Kościoła, ataki na Kościół, ograbianie i łupienie świątyń, ich majątków i dóbr, odwlekanie sądów nad przestępstwami szlachty na dziesiątki lat, zabójstwa, rozboje, najeżdżanie sąsiadów, łupienie domów, cudzołóstwa, kazirodztwa, krzywoprzysięstwa, złodziejstwa, zdrada, interesowne pochlebstwa, hipokryzja, zakłamanie, fałszerstwa, wielkie malwersacje, nasyłanie służb na nieprzyjaciół, brak karności i dyscypliny, ucisk chłopa i ludzi biednych, niekiedy zbrodniczy, lichwa 30-procentowa, będąca okradaniem dłużnika, niekiedy aż do przejęcia domu, ogólny pęd za zyskiem i pieniędzmi, pycha, upór w złym, pijaństwo (winem i piwem), zbytek i przepych, brak miłości Ojczyzny, wielka wzajemna nieufność, bunty młodych i inne. Zdaniem Skargi, różne odłamy religijne i sekty są bardziej niebezpieczne niż poganie: często napadają na dwory, grabią, palą, mordują, oczywiście głównie katolików. I tak “Korona jest nachylona ku upadkowi”. Kaznodzieja dodaje krytycznie: “Wiemy, iż i w nas duchownych wiele jest występków, którymi Bóg się obraża i ludzie się gorszą, ale u nas jest surowa za to karalność i głos sumienia, natomiast za winy szlachty nikt ich nie karze”. “Rzecze kto: “Ksiądz się wdawa w politykę”. Wdawa i wdawać sie winien; nie w rządy jej, ale zatrzymanie, aby jej grzechy nie gubiły, a wykorzenione z niej były, a dusze ludzkie nie ginęły”.

I tu nie widać wielkich różnic między epoką skargowską a obecną. Nawet też ogromne malwersacje i korupcje współczesnych możnych są osądzane przez dziesiątki lat albo od razu umarzane. W rezultacie kazania sejmowe księdza Piotra Skargi są i dziś aktualne, mogłyby być kazaniami rekolekcyjnymi dla posłów PO i innych. Tak. Gdyby Skarga powstał dziś, głosiłby w zasadzie to samo, tylko w wielu sprawach mówiłby jeszcze smutniej i ostrzej, bo “Polska istotnie za tych rządów chyli się ku upadkowi”. Ks. Czesław S. Bartnik

JEDWABNE – ANTYPOLSKIE OSZUSTWO Relacja mieszkańca Jedwabnego, Zygmunta Laudańskiego skazanego w 1949 roku w sfingowanym ubeckim procesie na 12 lat więzienia za zamordowanie Żydów.

"Laudańskiego gnali gestapowcy" - tak zeznała do protokołu, przesłuchiwana przez oficera śledczego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego w Łomży, Marianna Supraska, mieszkanka Jedwabnego. W 1949 roku Urząd Bezpieczeństwa Publicznego zmontował proces w sprawie rzekomego uczestnictwa polskiej ludności tego miasteczka w znęcaniu się, a następnie zamordowaniu poprzez spalenie w stodole, obywateli polskich pochodzenia żydowskiego. Dające świadectwo prawdzie zeznania pani Supraskiej i innych osób, które były bezpośrednimi świadkami dramatu Żydów z Jedwabnego, nie miały żadnego wpływu na przebieg wyreżyserowanego procesu. Ta parodia bolszewickiego „wymiaru sprawiedliwości” miała miejsce 16 i 17 maja 1949 roku przed Sądem Okręgowym w Łomży. W grupie dwudziestu dwóch oskarżonych o udział w rzekomym pogromie Żydów w Jedwabnem znajdowali się również, mieszkający dzisiaj w Piszu bracia Laudańscy. Obaj - Jerzy i Zygmunt - zostali skazani na wieloletnie więzienie. Młodszy Jerzy został skazany na 15 lat, starszy Zygmunt na 12 lat. Zygmunt Laudański, który pomimo swych 82 lat i dolegliwości żołądkowych, pamiątce po skopaniu go przez funkcjonariuszy łomżyńskiego UB, trzyma się dość krzepko i dysponuje znakomitą pamięcią, zgodził się zrelacjonować swoje przeżycia z tego okresu. Zanim przejdę do relacji Zygmunta Laudańskiego, odniosę się pokrótce do agresywnie nagłaśnianej przez niektóre środowiska żydowskie książki Jana Tomasza Grossa "Sąsiedzi". W 2000 roku Gross powielił w tym antypolskim paszkwilu ubeckie kłamstwa oraz tendencyjną i mało wiarygodną relację niejakiego Wasersztajna, żydowskiego oficera UB, którego z jedwabieńskiego pogromu uratowali Polacy. Jadwiga Wąsowska-Kordas, bezpośredni świadek przemarszu Żydów przez miasteczko do stodoły, miejsca ich kaźni, o "rewelacjach" Wasersztajna, który wtedy nazywał się Stasiek Całka, mówi krótko:

"...ten swołocki duch bezczelnie kłamie, nikt z Żydów nie był skaleczony ani porżnięty, ani bez głowy, nikt z Polaków nie rozcinał Żydom brzuchów nad sadzawką. W pobliżu stodoły nie było żadnej sadzawki, a w tej pół kilometra dalej, to woda była czyściutka, bo tego samego dnia poiliśmy tam krowy". Kłamstwa Grossa w kolejnych publikacjach demaskowali i nadal demaskują polscy historycy i publicyści. Wystarczy wspomnieć profesora Tomasza Strzembosza, profesora Jerzego R. Nowaka, Piotra Gontarczyka jak również Andrzeja Reymanna. Podważając wiarygodność metod badawczych Grossa, poddają w wątpliwość faktografię, na której się opierał. Nie sposób w jednym artykule prasowym zawrzeć wszystko, co wynika z obszernej dokumentacji i materiałów źródłowych zgromadzonych przez powoływanych historyków i dziennikarzy. Można jednak, zadać kłam oszczerstwom autora "Sąsiadów" i tym samym powstrzymać jego zapędy szkalujące naród polski. Ksiądz Edward Orłowski, obecny proboszcz Jedwabnego udowodnił, że jego poprzednik z czasów sowieckiej okupacji, rozstrzelany przez bolszewików ksiądz Szumowski nie mógł 10 lipca 1941 roku stojąc w bramie jednego z domów na trasie przemarszu Żydów na spalenie, wołać do swych rodaków:

"Polacy, nie niszczcie Żydów, nie róbcie tego, Niemcy to za was zrobią". Podnieść księdza z grobu nie mógł nikt, nawet Gross, ponieważ tego duchownego już od pół roku nie było wówczas wśród żywych. Ksiądz Szumowski, aresztowany rok wcześniej, jako "rukowoditiel kontrrewolucjonno-powstańczeskoj organizacji, kotoraja stawiła swojej celju podgotowku woorużennogo wosstanja protiw sowietskoj własti", został stracony w styczniu 1941 roku. Potwierdzeniem tego jest kopia odpowiedzi Konsulatu Białoruskiego w Białymstoku z 26 października 1994 roku, jaka znajduje się w posiadaniu ks. Orłowskiego. Dokument ten, jak również przytoczone poniżej fakty spisane z relacji Zygmunta Laudańskiego, jako jedne z wielu są niepodważalnymi dowodami kłamstw Grossa. W świetle cząstkowych ustaleń podczas niedokończonej ekshumacji na miejscu zbrodni, prysły wszystkie mity i kłamstwa Grossa. Prysł mit o 1600 zamordowanych, a znalezione złote monety i obrączki oraz łuski i kule produkcji niemieckiej są dowodem na to, iż nie było rabunku ofiar po ich zabiciu i na miejscu zbrodni byli Niemcy, którzy strzelali do ofiar. W sierpniu 1939 roku dziewiętnastoletni Zygmunt Laudański otrzymał kartę powołania do wojska. Nie sądzone mu było jednak walczyć z bronią w ręku. Jako fachowiec-murarz, wraz ze swoim ojcem mistrzem murarskim Czesławem Laudańskim, został skierowany do prac wykończeniowych systemu betonowych umocnień pod Wizną - tych samych, na których wyszczerbił sobie zęby pancerny korpus Guderiana, a ich bohaterscy obrońcy, jak legendarny już dzisiaj kapitan Raginis, woleli zginąć niż się poddać . Kiedy Niemcy zbliżali się do Wizny, wszyscy pracownicy cywilni otrzymali rozkaz ewakuowania się do Baranowicz. Stamtąd do Sarn, a następnie do Kowla. Dalej nie było już gdzie uciekać. Kowel zajęty był przez Sowietów, a okupantom walnie pomagała żydowska milicja. Wyposażona w karabiny i oznaki władzy, jakimi były czerwone opaski na rękawach, nadzorowała polskich jeńców wojennych, których zapędzono do zasypywania rowów przeciwlotniczych. Żydzi naigrawali się z polskich oficerów, twierdząc, że "ich pańska Polska" już się skończyła.

We Lwowie pokazały się na murach miasta napisy:

„Chcieliście Polski bez Żydów, macie Żydów bez Polski” Jednemu z podporuczników Laudańscy użyczyli cywilnego ubrania, które pomogło mu w ucieczce. Oni sami też nie mieli czego tutaj szukać. Teraz już w czwórkę, bo na szlaku wojennej tułaczki ojciec i syn spotkali dwóch pozostałych braci (Jerzego i Kazimierza), postanowili wracać do Jedwabnego. Powrót ułatwiały posiadane rowery. Zbliżając się do rodzinnej miejscowości, bracia postanowili pomóc okolicznym rolnikom w wykopkach. W zamian, tytułem zapłaty, otrzymali kilka worków ziemniaków na zimę. Kiedy dotarli do domu, poraziła ich wieść o aresztowaniu ojca. Czesław Laudański, znany i ceniony w Jedwabnem mistrz sztuki murarskiej, był jednym z wielu inicjatorów budowy kościoła parafialnego w tej miejscowości. Kiedy w 1926 roku wkopano pod budowę przyszłej świątyni kamień węgielny, świeccy i duchowni uczestnicy ceremonii pozowali do zdjęcia. Po latach ta właśnie fotografia była dla NKWD wystarczającym dowodem "nieprawomyślności" ojca. Według Sowietów "komitywa" z duchowieństwem znaczyła tyle samo co antykomunizm, a to dawało przepustkę na deportację, albo na tamten świat. Bracia dalecy byli od posądzania kogokolwiek o zadenuncjowanie ich ojca. Równie dobrze mogli to zrobić komunizujący Żydzi, jak i uważający się za komunistów czterej bracia Krystowczykowie. Póki co postanowili się ukrywać, bo znając bolszewickie metody byli przekonani, że po ojcu przyjdzie czas i na nich. Najstarszy, Kazimierz, udał się pod Ostrów Mazowiecką, gdzie zamieszkał w miejscowości Poręba. Jerzy i Zygmunt ukrywali się przez pół roku; rzadko nocowali w domu - najczęściej u znajomych gospodarzy, w stogach, w stodołach, na strychach. Laudańscy nie mieli wrogów wśród rodaków i wśród znacznej części społeczności żydowskiej - w większości apolitycznej, zajmującej się handlem i rzemiosłem. Nic ich nie różniło, a pojęcie antysemityzmu było im obce. Nawet próba wejścia Laudańskich na miejscowy rynek odzieżowy, gdzie początkowo wcale nieźle im się wiodło, nie pozostawiła urazów ani niechęci. Handlowali, póki żydowscy kupcy dumpingiem nie zmusili ich do zwinięcia interesu. Nie zdołało to jednak zantagonizować sąsiadów. W międzyczasie Zygmunt postanowił drogą legalną starać się o zwolnienie ojca. Podanie do okupacyjnych władz sowieckich z prośbą o zwolnienie podpisało wielu mieszkańców Jedwabnego, w tym również jedwabnieńscy Żydzi. Dotychczasowe starania nie dawały rezultatów, a ciągłe ukrywania dawało się już we znaki, więc Zygmunt postanowił posłużyć się fortelem... Jedną z form sowieckiej indoktrynacji na terenach okupowanych było rozdawanie Polakom tłumaczonej na język polski sowieckiej Konstytucji. Jeden z konstytucyjnych artykułów głosił, że nikt nie może odpowiadać i być pociągnięty do odpowiedzialności karnej za kogoś. To postanowił wykorzystać Zygmunt Laudański. W piśmie skierowanym do Stalina i Kalinina pytał jak to jest, że on z powodu aresztowania ojca musi się ukrywać. Zmusza go do tego postępowanie miejscowych władz, dla których jest przestępcą. Chce zatem wiedzieć, czy kłamie sowiecka Konstytucja, czy też niewłaściwie wprowadzają ją w życie sowieccy urzędnicy. Wykombinował, że atutem listu będzie miejsce nadania: małe polskie miasteczko okupowane przez Sowietów, z którego nikt nigdy do Moskwy nie pisał i prawdopodobnie nigdy nie napisze. To może kogoś zainteresować. Faktycznie zainteresowało. Odpowiedź przyszła na adres nieobecnego kolegi, który - za jego zgodą rzecz jasna - przezornie podał. Poinformowano Laudańskiego, że urząd Prokuratora Generalnego Związku Sowieckiego zainteresował się jego sprawą i zażądał od podległych mu organów stosownych wyjaśnień.Posiadając taką decyzję Zygmunt powrócił do domu. Na razie nikt go nie niepokoił. Chcąc pomóc ojcu w utrzymaniu się przy życiu w łomżyńskim więzieniu trzeba było sukcesywnie dostarczać tam paczki żywnościowe. Każde wysłanie paczki wymagało zgody miejscowego naczelnika NKWD. Z koniecznym w takich przypadkach "zajawlenjem" udał się Zygmunt wprost do najważniejszego enkawudzisty w Jedwabnem.

Ten nie omieszkał wyrazić swego zadowolenia z nieoczekiwanego spotkania. Oni również mieli pismo z Moskwy. Szukali Zygmunta, aby wykazać się przed zwierzchnością. Od tej pory mógł się już nie ukrywać. Co więcej, jedwabnieńskie NKWD uważało go w pewnym sensie za "swego człowieka" i próbowało go wciągnąć do współpracy. Sowietom dawał się już we znaki polski ruch oporu. Ponosili straty. W potyczce z polską partyzantką zginął poprzedni naczelnik NKWD w Jedwabnem, niejaki Szewieliow. Sowiecka akcja odwetowa zakończyła się częściowym powodzeniem. W jednej z leśniczówek osaczyli polski oddział. Wśród zabitych była również Jadwiga Laudańska, stryjenka Zygmunta. Pokrewieństwo to było dla niego realnym zagrożeniem. Uwolnił się od podejrzeń o współpracę z ruchem oporu twierdząc, że gdyby był w kontakcie z partyzantami, nie przyszedłby tutaj, aby się ujawnić. Zdawał sobie jednak sprawę, żeprzyjmując jego wyjaśnienia NKWD miało wobec niego określone zamiary. Tak też było. Polecono mu utrzymywanie stałych kontaktów z miejscową "czerezwyczajką" i donoszenie o każdym obcym pojawiającym się w mieście. Wiedział, że jest inwigilowany. Pozostawało robić dobrą minę do złej gry albo rżnąć przysłowiowego głupa. Podjął pracę w miejscowym MTS (maszino-traktornoj stancji), gdzie pracował aż do wejścia Niemców. Dorabiał murarką. Młodszy brat Jerzy terminował u szewca w warsztacie stryja Konstantego. Ojciec nadal przebywał w więzieniu. Żyli ciągłą nadzieją na jego uwolnienie, chociaż widoki na to były raczej mizerne. Ani Jerzy, ani Zygmunt, z racji powiązań stryjostwa z ruchem oporu, nie mogli zanadto się "wychylać". Pozostawało najważniejsze - przeżyć, uniknąć wywózki w głąb Rosji i nie dać się aresztować. Przemyśliwali o ucieczce za kordon, do Generalnej Guberni, do najstarszego Kazimierza. Ale uciekając skazaliby matkę na więzienie, zaś ojca na śmierć, a tego nie mogli zrobić. Żyli więc nadal w sowieckiej "szczęśliwości". Tak jak im nakazywano, brali udział w świętowaniu "prazdnikow": "pierwomajskowo" i "oktiabrskowo". Tak jak im nakazywano, nosili transparenty, szturmówki i portrety sowieckich przywódców. Zygmunt z młodzieńczą tendencją do "zgrywy" łapał przeważnie za portret Stalina, co w połączeniu z odpowiednią mimiką i puszczaniem oka do zaufanych kolegów zapewniało wcale dobrą zabawę. Nie przewidział, że po latach Agnieszka Arnold kręcąc o nim film wykorzysta ten moment kreując go na "bolszewickiego bandytę". Kiedy 22 czerwca 1941 roku do Jedwabnego wkroczyli Niemcy, Laudańscy cieszyli się jak wszyscy. Ale nie z powodu "wyzwolicieli". Powodem radości był fakt wojny między dwoma odwiecznymi wrogami. Wierzyli, że tak jak z pierwszej wojny światowej, tak i teraz Polska narodzi się z tej pożogi wolna i odrodzona. Niemców nikt kwiatami nie witał. Raczej trzeba się było mieć na baczności, bo żartów z nimi nie było. Jeżeli nie strzelali, to brutalnie bili. Buta "rasy panów" już na samym początku niejednemu dała się we znaki. Powrócił do domu ojciec - Niemcy po zajęciu Łomży wypuścili wszystkich sowieckich więźniów. Znajomi przywieźli go do domu ślepego i bez władzy w nogach. Jeszcze trochę, a skosiłaby go bolszewicka kostucha. Wrócili również ci, którzy dotychczas ukrywali się przed Sowietami. Szukali winnych poniewierki i aresztowań - przeważnie tych z żydowskiej milicji. Na próżno, bo wszyscy zwiali z wycofującą się Armią Czerwoną. Niemcy rozstrzelali dwóch braci Wiśniewskich, którzy jako konfidenci NKWD denuncjowali osoby współpracujące z polskim ruchem oporu. W obawie przed samosądem schronili się na posterunku żandarmerii niemieckiej. Niemcy po krótkim śledztwie zlikwidowali ich Pod ścianę postawili także Czesława Kurpiewskiego, który służył w ruskiej milicji. Tego ostatniego, jak głosiła plotka, najpierw stłukła stara Stryjkowska. Jeżeli tak było, to Kurpiewskiemu na pewno lanie się należało. Był wyjątkową kanalią. O pogromach nie było słychać. Laudańscy rzadko chodzili do miasta. Opiekowali się ojcem. Postanowili nie dać go śmierci. Do ich domku przy ulicy Przytulskiej docierały różne wieści, jednak o jakichś masowych wystąpieniach ludności polskiej przeciwko Żydom nie słyszeli. To było nie do pomyślenia w obecności żandarmerii niemieckiej, która za wszelką samowolę stosowała tylko jedną karę - karę śmierci. Jednymi z pierwszych zarządzeń nowego okupanta były te o oddawaniu broni i radioodbiorników oraz o ukrywaniu się Żydów. Za ukrywanie Żyda groziła śmierć, natomiast oni sami, gdziekolwiek by się ukrywali, mieli natychmiast powrócić do swych siedzib. Pamiętnego dnia 10 lipca 1941 roku Zygmunt Laudański od rana przebywał w domu. Około południa do domu Laudańskich przyszedł człowiek z poleceniem od burmistrza, aby Zygmunt natychmiast stawił się w "Astorii". Był to nie istniejący już dzisiaj budynek usytuowany na rynku, gdzie mieszkał i urzędował burmistrz Karolak, renegat i zdrajca, który podpisał "folkslistę". Zygmunt jako murarz miał zgłosić się do naprawy kuchni. Po drodze postanowił zajść na Stary Rynek do swej narzeczonej Anny i przy okazji odebrać swoje spodnie od mieszkającego po sąsiedzku żydowskiego krawca. Na Starym Rynku spotkał burmistrza Karolaka w towarzystwie umundurowanych Niemców, którzy wyganiali mieszkających w pobliżu Żydów z poleceniem aby udali się na rynek - ten właściwy, zwany Dużym albo Nowym Rynkiem. Traf chciał, że krawiec, który naprawiał Zygmuntowi spodnie, zobaczył go przez okno i wyszedł z domu, chcąc mu je wręczyć. Nie pozwolił na to Karolak, który rugając Laudańskiego za opieszałość, popędzając i jego i krawca oraz wypędzonych w międzyczasie ze swych domów Żydów, spodnie polecił oddać matce Anny, narzeczonej Zygmunta. Idąc z Żydami na Duży Rynek w asyście burmistrza i umundurowanych Niemców, był widziany między innymi przez wspomnianą na samym początku Mariannę Supraską. Osiem lat później korzystne dla niego zeznania tej kobiety zostały całkowicie zignorowane przez łomżyńskie UB, gdy "na siłę" (w przenośni i dosłownie) szukano winnych rzekomego pogromu. Po wejściu na rynek zauważył grupy Żydów - kobiety, dzieci i mężczyzn - pielących trawę wyrastającą spomiędzy kocich łbów. Po wejściu do mieszkania burmistrza zastał żonę Karolaka, która poskarżyła się, że uszkodzona kuchnia nie pozwala jej zagotować wody na herbatę.

- „Niemców się najechało” i mąż chce ich zaprosić na posiłek - mówiła. Poprosiła Zygmunta o szybką naprawę. Po uporaniu się z kuchnią pani burmistrzowej postanowił jak najszybciej wracać do domu. Na rynku było coraz tłoczniej, przybywało spędzanych przez Niemców Żydów. Udał się w kierunku Starego Rynku, tam gdzie mieszkała Anna, jego narzeczona. Zawrócił go stojący w przejściu uzbrojony Niemiec. Krótkie "zurueck" wykluczało wszelką dyskusję. To samo spotkało go przy wylocie na Wiznę, jak również przy dojściu do ulicy Łomżyńskiej i Przestrzelskiej. Próbował dostać się na teren żydowskiej bożnicy - tam też nie został wpuszczony. Niemcy w dalszym ciągu zganiali Żydów na rynek - sami lub przy pomocy zmuszanych do tego Polaków, którzy później, tak jak Stanisław Zejer, rolnik z Jedwabnego, stali się ofiarami ubeckiego "procesu" i zapłacili cenę najwyższą - własne życie. Przy posterunku żandarmerii pełno Niemców i... właściwie jedyna droga wydostania się z matni. Zygmunt idzie w tym kierunku. Przejściem przy budynku wchodzi na teren żandarmskiej posesji, a stamtąd tylko krok do ulicy 11 Listopada. Wydostał się na ulicę idąc w kierunku cmentarza katolickiego, skąd obok domu Borawskich, polami dostał się do swojego domu. Będąc już w domu, za jakiś czas zauważył, jak z miejsca gdzie znajdował się kirkut i stodoła Śleszyńskiego buchnął w górę kłąb dymu. Nie wiedział jeszcze co się stało. Tego dnia już z domu nie wychodził. Został przy chorym ojcu. Martwił się o młodszego brata. Będąc świadkiem niemieckiej nagonki na żydowską ludność miasteczka oraz znając brutalność i bezceremonialność "nadludzi" w stosunku do Polaków i do Żydów, obawiał się, aby Jurkowi coś się nie stało. W tym czasie najmłodszy, podobnie jak kilkunastu innych polskich mieszkańców miasteczka, pod nadzorem gestapowców i żandarmów zagoniony został do konwojowania Żydów na rynek. O "udziale" Jerzego Laudańskiego w rzekomym pogromie, tak zeznawał w 1949 roku wspomniany wyżej Stanisław Zejer:

"...widziałem Jerzego Laudańskiego, jak szedł za Żydami jak pędzili ich na rynek, za Laudańskim szli gestapowcy. Ze współoskarżonych więcej nikogo nie widziałem. Żydów tych prowadziło gestapo i oni ich bili". Takich zeznań żydowscy oficerowie ówczesnego Urzędu Bezpieczeństwa nie brali pod uwagę. Do ich obowiązków należało przecież "udowodnić" winę podejrzanym gojom. Po spaleniu stodoły Niemcy wydali zarządzenie, aby Żydzi, którzy uniknęli śmierci i ukrywają się, zgłosili się do wyjazdu do getta w Łomży - tam będą mogli "spokojnie żyć i pracować". Zgłosiło się ich dość sporo. Do czasu wyjazdu do łomżyńskiego getta, przebywali krótko w getcie jedwabnieńskim, które Niemcy naprędce zorganizowali naprzeciwko Starego Rynku. Istniało niedługo i służyło jedynie doraźnym potrzebom na czas masowego mordowania Żydów w ramach akcji "Einsatz Reinhard", jaka trwała na terenach zdobytych przez Niemców po 22 czerwca 1941 r. W tym czasie wróciła też do swego domu w Jedwabnem Żydówka Ibram, która według Szmula Wasersztajna - koronnego świadka Jana T. Grossa - miała być zgwałcona i zamordowana przez Mierzejewskiego, u którego się ukrywała. Ibram została wzięta przez żandarmów na posterunek, gdzie usługiwała i pomagała w kuchni.

Niemcy polecili miejscowemu szewcowi Konstantemu Laudańskiemu, stryjowi Zygmunta i Jerzego, aby naprawiał im buty. Buty te odnosił na posterunek szewski terminator Jerzy Laudański, którego żandarmi zatrudnili również do czyszczenia obuwia. Musiał, chcąc nie chcąc, pucować je do połysku. Odmowa nie wchodziła w grę, stąd częste wizyty chłopaka w siedzibie jedwabnieńskiej żandarmerii. I to także posłużyło później ubeckim oprawcom do wymuszenia na nim przyznania się do współpracy z władzami państwa niemieckiego, co pozwalało na oskarżenie z tzw. dekretu sierpniowego (z sierpnia 1944 roku). Zygmunt początkowo miał zamiar wykorzystać "wizyty" brata na posterunku żandarmerii. Zdawał sobie sprawę, że Niemcy przejmując dokumenty po uciekającym w panice NKWD, mogli znaleźć również odpowiedź na list, jaki w sprawie ojca i swojej pisał do Moskwy. Odnalezienie przez Niemców tego dokumentu oznaczało dla niego wyrok śmierci. Ale czyszcząc buty żandarmom, Jerzy nie miał praktycznie żadnych możliwości dotarcia do jakichkolwiek dokumentów, dlatego też zamysł ten został poniechany. Stosowana przez Niemców odpowiedzialność zbiorowa uczyła przezorności: dla uniknięcia ewentualnych represji uradzono wysłać Jerzego do Poręby pod Ostrów Mazowiecką, gdzie mieszkał najstarszy brat, Kazimierz. Zygmunt musiał pozostać z chorym ojcem i matką; ktoś musiał zapewnić im opiekę i utrzymanie. Okazało się, że Jerzy wpadł z deszczu pod rynnę. Został złapany w ulicznej łapance i trzy lata przesiedział w hitlerowskich kacetach Auschwitz-Birkenau, Gross Rosen i Oranienburg. Po wojnie odsiedział jeszcze osiem z piętnastu lat, jakimi obdarowało go UB. Ponowne przyjście Rosjan do Jedwabnego w 1944 roku zaznaczyło się w pamięci Zygmunta Laudańskiego. Aresztował go Krystowczyk (też Zygmunt, jeden z braci Krystowczyków, którzy w czerwcu 1941 roku uciekli wraz z Armią Czerwoną a teraz z nią powrócili), wróciła też sprawa zabójstwa Szewieliowa - naczelnika NKWD z Jedwabnego. Przypomniano też Zygmuntowi udział jego krewnych w antysowieckiej partyzantce. Wiedział, że to nie przelewki. Takie postawienie sprawy mogło się skończyć tragicznie. Zaczął "pogrywać" nieaktualnym już listem do Stalina i Kalinina. Ale gdy dodał, że z poprzednim naczelnikiem był w "zmowie" właśnie po to, by ująć zabójcę Szewieliowa, poskutkowało. Udało mu się jeszcze wyciągnąć z posterunku milicji Nacewicza, którego niesłusznie posądzano o zabójstwo czerwonoarmisty w czerwcu 1941 roku. Niestety Śleszyńskiego, właściciela stodoły, w której spalono Żydów, nie udało mu się wydostać. Chociaż Zygmunta wypuszczono, nie dane mu było długo cieszyć się wolnością. Wkrótce do Jedwabnego zjechało UB. Nabrali ludzi na samochody i zawieźli do Łomży. Tam tak zaczęli ich tłuc, że podpisywali co tylko bijący chcieli. Sielawina i Kalinowska, które nie umiały pisać ani czytać, "podpisywały" krzyżykami wszystkie protokoły, które im podsuwano. Niebrzydowskiego, który za pierwszej okupacji sowieckiej pracował w MTS, zaczęli tłuc w pięty, żeby podpisał, że widział Laudańskich przy pędzeniu i paleniu Żydów w stodole. Chłop nie wytrzymał i podpisał. Przez długi czas nie mógł chodzić. Wreszcie przyszedł czas i na Zygmunta. Przesłuchania odbywały się według schematu: zaciemniony pokój, śledczy za biurkiem i ciągle te same pytania - kogo widział przy mordowaniu Żydów? Próbował uczciwie wyjaśniać, że przy tym nie był i nikogo nie mógł widzieć. Wtedy śledczy naciskał przycisk na biurku, gasło światło, a z sąsiedniego pomieszczenia wpadało trzech rosłych ubowców. Jedno uderzenie wystarczało, by leżał na podłodze. Leżącego kopali, gdzie popadło: po głowie, brzuchu, nerkach - nie wybierali. Gdy starał się osłaniać głowę - dostawał w genitalia („sposób” „Krwawej Luny” – Julii Brystygier płk NKWD), gdy je chronił - kopali w głowę, gdy mdlał - cucili wodą i znów bili. Po takiej "obróbce" mówił właściwie wszystko co chcieli. Starał się jednak podawać nazwiska tych, którzy byli poza zasięgiem UB albo nie żyli. Na początek wymienił Karolaka, niemieckiego burmistrza w Jedwabnem - wyśmiali go. Podał nazwisko Kalinowskiego i Kurzeniowskiego, bo doszły go słuchy, że nie żyją. Zmusili go do wymienienia nazwiska Mariana Żyluka, jednak później został on przed sądem uniewinniony .Przy podpisywaniu protokołu śledczy dopisał, że w czasie przesłuchania nie stosowano przymusu fizycznego. Laudański gwałtownie zaprotestował. Śledczy nie ponaglał. Znów nacisnął przycisk na biurku, znów zgasło światło i wpadło trzech ubeckich opryszków. Cios w głowę, podłoga, kopy ubeckimi butami, ból, utrata świadomości. Nie chciał umierać w katuszach, jakie zadawali mu żydowscy oficerowie UB. Liczył, że przed niezawisłym sądem dojdzie prawdy i sprawiedliwości. Sędziemu poskarżył się już w pierwszym dniu procesu. Opowiedział jak go bito, jak wymuszano zeznania i dyktowano co ma powiedzieć.

"Niezawisły" sąd ze zrozumieniem wysłuchał podsądnego, po czym zwracając się bezpośrednio do Zygmunta sędzia zapytał, czy dysponuje on... zaświadczeniem lekarskim potwierdzającym doznane urazy. W czasie procesu nie zeznawał żaden obiektywny świadek. O tym, że Marianna Supraska zeznała w śledztwie, że Laudańskiego gestapowcy gnali razem z Żydami, dowiedział się z publikacji profesora Tomasza Strzembosza w "Rzeczpospolitej" z 31 marca 2001 roku. Na sali sądowej ze zdumieniem oglądał zeznających. Henryk Krystowczyk, jeden ze wspomnianych czterech braci, zeznał że na czas pogromu wrócił akurat z Wołkowyska i ukrywając się u swego stryjecznego brata Wacława przy ulicy Przestrzelskiej, widział przez dziurę w dachu, jak Zygmunt wraz ze swym ojcem Czesławem Laudańskim pędzili Żydów "piaszczystym gościńcem" do stodoły Śleszyńskiego. W dokładnym rozpoznaniu Laudańskich nie przeszkadzała mu ani dwustumetrowa odległość, ani rosnące na tej przestrzeni drzewa i zarośla, które - jak to w lipcu bywa - pokryte były obfitym listowiem. Jak rozpoznał Czesława Laudańskiego, ojca Zygmunta, który w tym czasie z niedowładem nóg leżał w łóżku? Pozostało to jego tajemnicą... jak również sądu, który tym bredniom dał wiarę.

Zaprzeczenia na nic się nie zdały. Sensownych wyjaśnień, jak chociażby Wacława Krystowczyka, stryjecznego brata świadka i jednocześnie właściciela domu, z którego jakoby wspólnie mieli widzieć Laudańskich, sąd nie brał pod uwagę. Wacław Krystowczyk zdecydowanie zaprzeczył obecności Henryka w swoim domu, jak również wykluczył możliwość ukrywania się tam brata bez wiedzy gospodarza. Dementował tym samym kłamstwo o wspólnej obserwacji przez dziurę w dachu. Sądowa fikcja w Łomży była mydleniem oczu opinii społecznej. Wyrok na Zygmunta i innych oskarżonych wydano na długo przed procesem. Klamka zapadła i za Zygmuntem na długo zamknęły się drzwi więzienia, najpierw w Ostrołęce, później w Goleniowie, Strzelcach Opolskich i na koniec w warszawskim Mokotowie. Nie tracił nadziei. Pisał zażalenia i skargi. Było o co walczyć, w domu czekała żona i dzieci. Jednego z wizytujących inspektorów próbował złapać na wypróbowany fortel - "współpracę" z NKWD za „pierwszych” Sowietów. Kazano mu to opisać. Tej "taktycznej zagrywki" Zygmunt wstydzi się do dziś. Fortel nie tylko, że się nie udał, ale okazał się fatalny w skutkach a Gross to znalazł i nagłośnił, że największy mordujący Żydów bandyta pracował dla NKWD. Takich kąsków Gross nie przepuszczał: nic nie przeszkodziło mu nazwać mordercą Bogu ducha winnego kalekę, jednonogiego sąsiada Laudańskich, starego Sielawę. W swych oszczerczych zapędach nie znał żadnej miary. Po śmierci Stalina zaczęto jakby uważniej słuchać zażaleń Zygmunta. Na początku 1955 roku poszedł na całość: wyjawił wizytującemu inspektorowi wszystko - łącznie ze śmiercią Szewieliowa i stryjenką Jadwigą, która poległa w walce z sowieckim okupantem. Nie omieszkał wspomnieć o podejrzeniach ciążących na nim w związku z tymi faktami. Powiedział też o zamordowanym w celi mokotowskiego więzienia współwięźniu Antonim Karasiu. Wyraził obawy o swoje życie. Wizytator kazał mu wszystko opisać, ostrzegając że jedna drobna nieścisłość w jego życiorysie obróci w niwecz starania o przedterminowe uwolnienie. Na odpowiedź czekał trzy miesiące. Upragnioną wolność ujrzał 4 kwietnia 1955 roku. Otrzymał zwolnienie warunkowe. Brat Jerzy wyszedł na wolność odsiedziawszy osiem lat. Zaczęli od nowa układać sobie życie. Zabliźniały się rany, blakły wspomnienia. Osiedlili się w Piszu, gdzie znaleźli pracę, dom i spokój... do chwili, gdy Gross rozpoczął światową akcję obrzucania błotem nie tylko Laudańskich i mieszkańców Jedwabnego, ale całej Polski i wszystkich Polaków. A jeżeli antypolski J.T. Gross „filozof prawa” zechce w dalszym ciągu powoływać się na Laudańskiego, czy Karolaka jako polskich rzezimiechów mordujących obywateli polskich pochodzenia żydowskiego przez spalenie ich w stodole, lub mordowaniu w niewyjaśnionych okolicznościach, skazanych przez „bohaterskich” sędziów i śledztw „ niezależnych prokuratorów” typu Stefana Michnika, czy Heleny Wolińskiej – morderców sądowych, to niech się zrzeknie uprawiania kłamliwego zawodu „filozofa prawa” typu Komisji Burdenki, lub MAK Tatiany Anodiny. Białostocki Oddział Instytutu Pamięci Narodowej wydał Postanowienie o umorzeniu postępowania przygotowawczego z powodu nie wykrycia sprawców.

http://www.ipn.gov.pl/ftp/pdf/jedwabne_postanowi...

Jednakże polscy prezydenci Kwaśniewski i Komorowski urządzają doroczną hańbę pod nazwą „przeprosiny Żydów za Jedwabne” w towarzystwie trzech rabinów i przedstawiciela Konferencji Episkopatu Polski. W tym kontekście wizyta wysłannika Putina konfidenta GRU Cyryla I złożona w Warszawie jako spełnione zaproszenie Konferencji Episkopatu Polski w osobie abp Józefa Michalika w symbolu „znak pojednania” sowiecko – polskiego budzi wielkie niepokoje.

Aleksander Szumański

I le u red. Michalkiewicza faktów, a ile domysłów? Problem z publicystyką red. Michalkiewicza jest taki, że niejasne wydarzenia w naszym kraju tłumaczy działaniami "razwiedki", a przy tym nie przedstawia dowodów bądź poszlak. Nie kwestionuję istnienia PRLowskich służb wojskowych wraz z jej agenturą. Pytanie, jak oceniać jej rzeczywiste wpływy po 23 latach od początku transformacji. Wezmę przykładowy artykuł red. Michalkiewicza Wpływ „bazy” na „nadbudowę” i odwrotnie. Co tam można wyczytać wprost, a co jest sugerowane. A było tak, że jak już komuś pozwolono działać „w nadbudowie”, to jednocześnie przydzielano mu „bazę”. I tak na przykład, dla katolików koncesjonowanych jeszcze przez samego Iwana Sierowa, „w nadbudowie” zorganizowano Stowarzyszenie PAX, któremu „w bazie” pozwolono rozwinąć spółkę „Inco-Veritas” istniejącą zresztą do dnia dzisiejszego.

1. Możliwość działania zależała (a dla czytelników oczywiste, że dalej zależy) od "komuny". Pytanie, czy te koncesje dalej są wymagane. I przez kogo? Weźmy choćby takie Przedsiębiorstwo Eksportu Wewnętrznego PEWEX, utworzone bodajże w roku 1972 na bazie sklepów prowadzonych przez Bank PEKAO S.A. PZPR Naszej Partii wyprowadzała sobie stamtąd „wartości dewizowe”, lokując je w szwajcarskich bankach.

2. PEWEX służył, jako "baza" PZPR. Pewnie prawda, ale czy ktoś to rozliczył? Józef Oleksy był bowiem funkcjonariuszem AWO - formacji zakonspirowanej przez wojskową razwiedkę nawet przez SB.

3. Dla mnie nie jest jasne, czy był Oleksy był czynnym funkcjonariusze AWO (vulgo razwiedczykiem), czy tylko uzyskał przeszkolenie w dziedzinie wywiadu na wypadek ewentualnej wojny w Europie. Prezydent Aleksander Kwaśniewski zagroził, że jeśli ktoś jeszcze piśnie na ten temat słówko, to on zarządzi „lustrację totalną”. Więc Jacek Kuroń i Karol Modzelewski napisali do prezydenta Kwaśniewskiego list, że jeśli tylko Józef Oleksy poda się do dymisji, to znikną wszelkie powody do kłótni

4. Pytanie, dlaczego negocjacje strony musiały odbywać się publicznie? Ponadto, gdyby wszystkim kierowała "razwiedka", to takie negocjacje nie byłyby konieczne. Przeczy to teorii megaspisku. Ten Sezam pewnie istnieje do dzisiaj. Kto jest Strażnikiem Labiryntu, jaki użytek robi z tej forsy i jak to wpływa na naszą młodą demokrację

5. Domysły. Absolutne i definitywne zdominowanie PZPR przez bezpiekę wojskową i cywilną nastąpiło po Sierpniu 1980 roku;

6. Prawda. Po roku 1985, kiedy w telewizji socjalizm był jeszcze najlepszym ustrojem na świecie - ale wokół przedsiębiorstw państwowych zaczęły powstawać spółki nomenklaturowe

7. Też prawda. Ale przecież i w nomenklaturze istniała ścisła hierarchia. Inną pozycję zajmował w niej towarzysz Szmaciak, a inną - generałowie wojskowej razwiedki,

8. Ścisła hierarchia w nomenklaturze kłóci się z opisywanymi konfliktami wewnętrznymi. Towarzyszom Szmaciakom pozwolono, dajmy na to na doprowadzenie do bankructwa i przejęcie mienia po jednym państwowych przedsiębiorstwach

9. Dotąd słyszałem od liberałów, że państwowe przedsiębiorstwa powinny być likwidowane, tudzież lepiej oddać komukolwiek niż dopłacać. A tu proszę, ktoś je doprowadzał do bankructwa. Tutaj red. Michalkiewicz używa narracji "Naszej Polski", a nie "NCzasu". Razwiedka utworzyła ścisły rezerwat, zastrzeżony wyłącznie dla niej. W tym rezerwacie znalazł się przede wszystkim sektor finansowy, paliwowy i energetyczny.

10. Brak dowodów. Żyją jeszcze ludzie pamiętający spektakularne aresztowanie w 2002 roku prezesa Orlenu Andrzeja Modrzejewskiego przez bezpieczniaków z UOP

11. Czy nie da się wytłumaczyć tej sprawy inaczej niż "razwiedkologicznie"? Skoro żyją jeszcze ludzie? Szef UOP Zbigniew Siemiątkowski i dygnitarz drobniejszego płazu Ryszard Błeszyński zostali w marcu 2012 roku skazani przez niezawisły sąd. A dlaczego dopiero w marcu 2012 roku? Możliwe, że dlatego, iż dopiero wtedy niezawisły sąd porzucił rozterki, bo dostał w tej sprawie kategoryczny rozkaz od wojskowej razwiedki. Po spektakularnym zatrzymaniu generała Gromosława Czempińskiego w listopadzie 2011 roku, wywodząca się z SB „cywilna” bezpieka mogła spodziewać się najgorszego. Zbigniew Siemiątkowski został przez niezawisły sąd potraktowany w miarę łagodnie, ale już generał Petelicki musiał zakończyć życie „bez udziału osób trzecich”.

12. Decyzja sądu zależy od razwiedki. Dowodem ma być zatrzymanie gen. Czempińskiego i śmierć gen. Petelickiego. Ciąg skutkowo-przyczynowy do podważenia. Ale co ciekawsze. Skoro zatrzymanie było złem, to czy razwiedka nie występuje w roli pozytywnego bohatera, karzącego niesprawiedliwość. Ledwie tylko generał Petelicki przeniósł się do innego świata (...) zaraz zaczęły jedno po drugim pruć się przedsiębiorstwa turystyczne i biura podróży.

13. Mamy dwa fakty i znalezioną zależność między nimi. O ile fakty są niepodważalne, to wyciąganie wniosków jest wątpliwe. Czy upadłości biur turystycznych faktycznie wynikają z wojny między SB a WSI? Wnioskowanie wynika ze zbieżności w czasie i miejscu. Tylko pojawiają się pytania. Czy występuje wyjątkowość miejsca, tj. Polski? Czy nie jest tak, że biura turystyczne, co rok upadają we wszystkich krajach? Czy procentowo nie upada ich więcej niż w Polsce.

Czy występuje wyjątkowość czasu. Czy wcześniej nie upadały takie firmy? Triada, poprzednik SkyClubu, miał problemy finansowe już w zeszłym roku. Wreszcie. Czy nie jest tak, że bankructwa niedochodowych przedsiębiorstw są normalne w gospodarce kapitalistycznej? Od libertarianina spodziewałbym się pochwały takiej sytuacji. Czyżby ta branża stanowiła fragment „bazy” byłych funkcjonariuszy SB?

14. Czyżby były na to dowody? Pan Plichta twierdzi, że upadek Amber Gold jest następstwem spisku ze strony Komisji Nadzoru Finansowego i ABW, która w ramach akcji „Ikar” doprowadziła do nagłego wypowiedzenia spółce rachunków bankowych w: Meritum Bank ICB S.A., Alior Bank S.A., BGŻ S.A., Bank Zachodni WBK S.A., Volkswagen Bank Polska S.A. - a spółka OLT Express dodatkowo w Banku Millenium S.A. Akcja „Ikar” miała polegać na usunięciu zagrożenia, jakie OLT Express stwarzał dla PLL „LOT”. Czyżby więc PLL „LOT” był elementem „bazy” razwiedki wojskowej?

15. Jak wyżej: czyżby. A ponadto, czy p. Plichta (z domu Stefański) jest ofiarą spisku, czy zwykłym naciągaczem?

Z informacji prasowych wynika, że pojawił się wprawdzie „znikąd” , ale za to z dużą ilością gotówki. Czy to była jego gotówka, czy też pan P. - podobnie jak wielu innych tubylczych biznesmenów - jedynie zarządzał forsą powierzoną mu przez którąś watahę bezpieczniaków gwoli poszerzenia dotychczasowej „bazy” - tego już się pewnie nigdy nie dowiemy - ale wygląda na to, że i pan P. i forsa pochodziły z niewłaściwej strony Mocy - to znaczy tej, która właśnie przegrała starcie z razwiedką.

16. Red. Michalkiewicz nie wie nic na temat źródeł gotówki. Czy nie pochodziła z kredytów? Albo wpłat naiwnych inwestorów "w złoto"? Gdzie tu logika wnioskowania? Klęska biznesów pana Plichty miałaby wynikać z tego, że ta strona przegrała z razwiedką. A może odwrotnie, z wygranej razwiedki wnioskujemy o przyczynach upadłości. Wreszcie, czy faktycznie takie uzasadnienie jest prawdziwe. Czy nie jest możliwe, że pan Plichta jest zwykłym naciągaczem na "piramidę" w rodzaju Madoffa? Albo niezależnym, acz pechowym biznesmenem. Amerykańskie teksty prokapitalistyczne (w rodzaju George'a Gildera) pełne są opowieści o biznesmenach, którzy otwierali jeden biznes, plajtowali, otwierali kolejny, znów plajtowali, o tak do skutku. To oczywiście teoria spiskowa No właśnie. Na koniec uwaga osobista. Jeszcze 7 lat temu bezproblemowo połykałem teorie red. Michalkiewicza. Teraz stają mi w gardle. Co się ze mną stało? Zestarzałem się? A może zrazwiedkowałem? A może coś się zmieniło u red. Michalkiewicza? Dubitacjusz

NIEKTÓRZY TRYS...KAJĄ „Inwestor giełdowy” i „doktorant na czołowym polskim uniwersytecie”, pisujący pod pseudonimem Trystero, „ponieważ się do niego przyzwyczaił”, był uprzejmy skomentować na FB mój poprzedni wpis o ZUS-ie i Amber Gold przypomnieniem, że byłem Przewodniczącym Rady Nadzorczej ZUS i pobierałem „niemałą pensję”. To miłe, że tak zacni analitycy sektora finansowego czytują mojego bloga. Szkoda tylko, że wybiórczo. Jako że na FB się dezaktywowałem na długo przed jego bardzo udanym debiutem giełdowym (tak, tak, bardzo udanym, bo mogło być jeszcze gorzej)

www.blog.gwiazdowski.pl/index.php?subcontent=1&id=902

nie mogę umieścić swojego komentarza pod tym wpisem. Więc tutaj przypomnę (może Trystero tez przeczyta), że podobnie jak KNF o Amber Gold, napisałem „alert” o ZUS

www.blog.gwiazdowski.pl/index.php?subcontent=1&id=21

Z tą różnicą, że choć Rada Nadzorcza ZUS nie jest Radą Nadzorczą, jaką mają spółki prawa handlowego, to jednak w odróżnieniu od KNF miałem jakiś tam tytuł, żeby ten „alert” napisać. A ówczesny Premier Marcinkiewicz mógł moje wypowiedzi zdementować, albo nawet mnie odwołać. Zupełnie inaczej niż podmioty, przed którymi ostrzega w swoich „alertach” Przewodniczący Jakubiak na stronie KNF – bo one żadnych możliwości obrony nie mają. To znaczy mają – mogą iść do sądu. Ale jak działają w Polsce sądy doskonale widać na przykładzie Amber Gold. Ale skoro dziś Trystero jest „doktorantem”, to w 2006 roku pewnie chodził do liceum, więc tego nie czytał. Nie wiem, z czego Trystero robi ten swój doktorat, ale życzę Mu serdecznie, żeby pensja w wysokości średniej krajowej, jaką pobierałem pełniąc funkcję Przewodniczącego RN ZUS, nie musiała Mu się wydawać „niemała” i żeby go było stać na to, aby obejmując jakąś funkcje publiczną mógł sobie pozwolić na to, by pensja z tego tytułu mogła zostać obniżona 5-ciokrotnie, jak to Pan Premier Marcinkiewicz zrobił na moją prośbę z moją. (Podobno tylko, dlatego nie odwołali mnie przed końcem kadencji, bo nie było kandydatów na moją robotę – zwłaszcza jak nie skorzystałem z telefonu służbowego, laptopa ani nawet przysługującego moim poprzednikom samochodu służbowego z kierowcą - bo mój prywatny był lepszy). I życzę oczywiście Trystero, żeby też mógł sobie taki kupić. A nawet lepszy. Gwiazdowski

Meksyk: powrót wyleniałych postrewolucjonistów Polityczna mapa Meksyku to jaskrawa kalka partyjnych propozycji w Polsce. Kraj ten targany jest przez siły albo nijakiej centroprawicy, albo sodomicko – lewackiej bandy, albo pospolitych złodziei i oszustów. Od 1928 do 2000 roku Meksykiem rządziła nieprzerwanie – mając za narzędzia najpierw głównie terror, potem już „tylko” fałszerstwa i wszechobecną korupcję – partia wyrosła z Rewolucji Meksykańskiej, zinstytucjonalizowanej w 1917 roku konstytucją z Querétaro, której najważniejszą cechą była faktyczna delegalizacja Kościoła katolickiego. Do jej „szczytowych osiągnięć” należało wprowadzenie w latach 30 ubiegłego wieku tzw. edukacji socjalistycznej na wszystkich szczeblach, czyli przymusowej ateizacji za pośrednictwem monopolu szkolnego państwa, które zupełnie oficjalnie przyznawało się, że stanowi „jedną sprawę” z masonerią. Partia ta, nazywająca się zrazu Partią Narodowo-Rewolucyjną, następnie (od 1938) Partią Rewolucji Meksykańskiej, od 1946 roku nazywa się Partią Rewolucyjno-Instytucjonalną (PRI). Przez dziesięciolecia panowania przeszła ona zresztą pewną ewolucję ideologiczną: dawno już „wyparował” z niej socjalizm, mający się najlepiej za prezydentury (1934-40) gen. Lazara Cardenasa del Río (przyjaciela Lwa Trockiego, któremu udzielił azylu), a w latach 80. stała się ona ugrupowaniem wręcz typowo neoliberalnym (oficjalnie: „liberalno-społecznym”); również laicyzm, choć pozostał nadal oficjalną doktryną, stał się bardziej „letni”. Przede wszystkim jest to jednak „partia władzy” i powiązanego z nią biznesu, która przez dziesięciolecia doprowadziła do perfekcji system „republiki kolesiów”: nasza Platforma Obywatelska to przy PRI zaledwie freblówka tego procederu. Oba „zdradzone” wątki Rewolucji Meksykańskiej – socjalistyczny i agresywnie antyreligijny – przejęła odtąd zasadniczo Partia Rewolucji Demokratycznej (PRD). Jej z kolei „zasługą”, (jako partii rządzącej w Dystrykcie Federalnym) jest legalizacja związków dewiacyjnych w 2009 roku. Można by, więc ją uznać za syntezę „palikotyzmu” z demagogią socjalną. W 2000 roku udało się w końcu przełamać monopol władzy PRI na szczeblu federalnym (Meksyk ma ustrój typowo prezydencki, wzorowany na północnoamerykańskim, gdzie obdarzony dużymi kompetencjami prezydent jest zarazem szefem rządu i ma nawet dłuższą, bo sześcioletnią, kadencję – nie może jednak być wybrany ponownie). Do władzy doszła wówczas Partia Akcji Narodowej (PAN), charakteryzująca się tak samo jak PRI dużą zmiennością swojej ideologii. Założona w 1939 roku, i mająca wówczas charakter konserwatywno-narodowy, od lat 50 ewoluowała w kierunku chadeckim, aby pod koniec XX wieku znaleźć się również na pozycjach neoliberalnych, okraszonych retoryką chrześcijańską i humanistyczną. Pierwszym prezydentem z ramienia PAN był w latach 2000-2006 Vicente Fox Quesada, a obecnie jest nim Felipe Calderón Hinojosa.

Sukces PAN nie okazał się jednak trwały, i po dwunastu latach sprawowania władzy na szczeblu centralnym partia ta właśnie ją utraciła. W wyborach prezydenckich, przeprowadzonych, zgodnie z kalendarzem elektoralnym, 1 VII 2012 roku, wygrał z wynikiem 38,21% kandydat PRI – występujący w koalicji z partią zielonych pn. Porozumienie dla Meksyku (Compromiso por México) – dotychczasowy gubernator stanu Meksyk, Enrique Peña Nieto (ur. 1966), zaś kandydatka PAN, b. sekretarz edukacji publicznej a następnie rozwoju społecznego, Josefina Vázquez Mota (ur. 1961), zajęła dopiero trzecie miejsce, z wynikiem 25,41%. Co warto podkreślić, jej kampanię wyborczą wręcz ostentacyjnie sabotował wpływowy kolega partyjny, b. prezydent Fox, zachęcający do głosowania na kandydata PRI, aby nie dopuścić do przekształcenia Meksyku w „drugą Wenezuelę” – co, jego zdaniem, mogłoby nastąpić, gdyby zwyciężył kandydat lewicowej PRD, Andrés Manuel López Obrador (ur. 1953), występujący pod szyldem Ruchu Postępowego (Movimiento Progresista). Skądinąd, Hugo Chávez już zdążył złożyć gratulacje kandydatowi PRI, wystawiając tym samym do wiatru swojego (domniemanego) meksykańskiego „towarzysza podróży”. López Obrador z kolei, który zajął drugie miejsce z wynikiem 31,59%, „tradycyjnie” już zakwestionował rezultat wyborów (sześć lat wcześniej przegrał z Calderonem minimalną liczbą głosów i ogłosił się prezydentem, urządzając blokadę głównego placu w stolicy), oskarżając PRI o kupienie głosów ponad pięciu milionów wyborców, m.in. za pośrednictwem kart podarunkowych sieci supermarketów Soriana, a także o fałszerstwa przy urnach, akty przemocy i inne przestępstwa wyborcze. Jeżeli jednak Trybunał Wyborczy nie uzna zasadności skargi Movimiento Progresista i jego kandydata oraz oddzielnie PAN (na co ma czas do 5 września), to od 1 grudnia, po dwunastoletniej przerwie, PRI znów będzie rządzić Stanami Zjednoczonymi Meksyku. Perspektywa ta już zyskała sobie miano „powrotu dinozaurów” i przekształcenia kraju w Park Jurajski. Można by ją również nazwać powrotem wyleniałych (post)rewolucjonistów w cadillacach. Jak widać, zestaw relewantnych propozycji politycznych w Meksyku jest bardzo podobny do tego, który mamy w Polsce: albo nijaka (i projankeska) „centroprawica”, albo sodomicko-lewacka banda z piekła rodem, albo pospolici złodzieje i oszuści. Jacek Bartyzel

Kreml w pułapce sprzecznych celów

Jak powiedziała niegdyś Krystyna Kurczab-Redlich, różnica między Rosją Jelcyna a Rosją Putina wynosi 72 dol. Ta lakoniczna forma oddaje istotę źródła rosyjskiej mocy i niemocy – tzn. zależność stabilności panującego w Moskwie reżimu i pozycji międzynarodowej Rosji od cen surowców energetycznych. Zwyżka cen surowców energetycznych oznacza wzrost gospodarczy. Dlatego też ich spadek oznaczałby załamanie gospodarki i pozycji międzynarodowej Kremla, zbudowanej na dominacji na rynku dostawców i zdolności do dyktowania cen w warunkach wysokiego popytu i niskiej podaży. W okresie rozpadania się ZSRS powstała tzw. doktryna Falina-Kwicińskiego, opracowana w Wydziale Zagranicznym KC KPZR i zatwierdzona, jako strategia polityczna Kremla wobec dawnych satelitów. Oparta jest ona na założeniu, że w chwili utraty przewagi strategicznej ZSRS nad Europą jedynym skutecznym instrumentem polityki zagranicznej, jaki pozostał w rękach Moskwy, jest umiejętne wykorzystywanie surowców energetycznych.
Aglomeracja Los Angeles w G8 Rosja, tak Jelcyna, jak i Putina, realizuje tę strategię, czyni to jednak w dynamicznych uwarunkowaniach zewnętrznych. W nich leży źródło jej porażek i sukcesów. W 1997 r. Rosja, ze względów politycznych, została przyjęta do grupy ośmiu największych gospodarek świata – G8. W rzeczywistości jednak, w najgorszym dla kraju roku 1998, rosyjska gospodarka swoją skalą odpowiadała gospodarce Finlandii. Stały wzrost cen surowców energetycznych na rynkach światowych, który zbiegł się z dojściem Władimira Putina do władzy w 1999 r., przyniósł wzrost gospodarczy rządzonego przezeń kraju. W 2001 r. gospodarka rosyjska osiągnęła poziom gospodarki Holandii, w 2003 r. Brazylii, zaś w 2006 r. Kenneth Rogoff, główny ekonomista MFW i profesor Harvardu, za odpowiednik gospodarki FR uznał gospodarkę aglomeracji miejskiej Los Angeles. Wzrost trwał i dopiero kryzys bankowy na Zachodzie oraz wojna gruzińska zachwiały tym procesem.
Źródła koniunktury Rozwój gospodarczy Chin i Indii, konsumujących olbrzymie ilości surowców energetycznych, brak infrastruktury ich tranzytu poza tę kontrolowaną przez Rosję z postsowieckiej Azji Środkowej, Chavez w Wenezueli, tornada w Zatoce Meksykańskiej, wojny w Zatoce Perskiej, izolacja Iranu w związku z jego wspieranym przez Moskwę programem nuklearnym oraz rewolucje arabskie destabilizujące Bliski Wschód i Afrykę Północną działały na korzyść Kremla, dając Rosji pozycję pożądanego dostawcy surowców energetycznych. Do wojen gazowych z Ukrainą (2007–2009) Moskwa cieszyła się na Zachodzie opinią niezawodnego kontrahenta mimo odcinania przez nią dostaw dla Litwy (1991), Gruzji (2001) czy Białorusi (2004).
Utrzymanka Gazpromu Rosja konsumuje 70 proc. wydobywanego przez siebie gazu. Dla odbiorców krajowych obowiązują niskie ceny „spokoju społecznego”. Gazprom w istocie dotuje, więc pozostałe gałęzie energochłonnej gospodarki rosyjskiej. Niemożliwe jest też wprowadzenie cen rynkowych dla gospodarstw domowych na Syberii i na rosyjskiej Północy. Klimat w tych regionach wręcz uzależnia istnienie sztucznie rozbudowanych w okresie sowieckim miast od dotacji państwowych w zakresie energetyki. W warunkach tych żyje ok. 1/3 ludności kraju, a 1/10 (14 mln) nie byłaby w stanie przetrwać bez subsydiowanej przez państwo energii. Gazprom ponosi też koszty motywowanej politycznie ekspansji zagranicznej w swojej branży. Rosyjskie firmy naftowe i gazowe skarżą się, więc na niedobór środków inwestycyjnych.
Błędne koło Źródłem dochodów Rosji jest, więc przede wszystkim ropa naftowa, a dopiero w drugiej kolejności gaz. Inwestycje np. w nowe pola gazowe – wprowadzenie na nie dużej liczby ciężkich maszyn – zwiększą konsumpcję ropy w Rosji i tym samym zmniejszą jej eksport, czyli dochody, a więc środki na inwestycje, i koło się zamyka.
Zjeść ciastko i mieć ciastko Większość rosyjskiej infrastruktury wydobywczej i transportowej odziedziczonej po ZSRS powstawała w latach 1960–1970. Zachodniosyberyjskie pola naftowe i gazowe najlepsze lata eksploatacji mają już za sobą i ich wydajność spada. Konieczne są inwestycje, a na nie brakuje pieniędzy. Mają je firmy zachodnie, ale Kreml, chcąc utrzymać w swoim ręku kontrolę nad sektorem energetycznym, jako instrumentem polityki zagranicznej, nie może godzić się na zbytnie jego otwarcie na inwestorów zagranicznych. Mile widziane są ich pieniądze i  technologia, ale nie ich niezależność. Przyciągnięcie inwestorów bez dawania im prawa do decydowania o losach inwestycji jest zaś kwadraturą koła. Dotyczy to zarówno inwestorów zagranicznych, jak i krajowych. Wykorzystanie ich zasobów i wypchnięcie (Shell i ExxonMobil na Sachalinie, TNK-BP w Kowykcie) lub likwidacja (Jukos) dają jednorazowy, oszukańczy zysk, ale zniechęcają następców. (Z inwestowania w Rosji właśnie wycofał się norweski Statoil). Upaństwowienie (oligarchizacja w ramach „mafii siłowików” w tandemie Putin-Sieczin) branży energetycznej daje zawsze ten sam efekt – zanik innowacyjności, marnotrawstwo, korupcję. Od 2004 r. mamy spadek tempa wzrostu wydobycia. Analitycy z Wood Mackenzie Ltd. z Edynburga oceniają, że wydolność rosyjskich pól naftowych będzie spadała w tempie 5–10 proc. rocznie.
Zmiana natury rynku Rynek ropy, której transport na świecie oparty jest na tankowcach, jest rynkiem konsumenta. Kupujący wybiera dostawcę. Nie jest z nim związany „sztywnym łączem” rury i długoletnim kontraktem. Rynek gazu oparty na gazociągach był rynkiem producenta narzucającego swoje reguły odbiorcy. Rozwój technologii skroplonego gazu LNG, przewożonego statkami i rewolucja łupkowa zmieniają jednak jego naturę, upodabniając go do rynku ropy.
Popyt na rosyjskie surowce energetyczne spada. Gospodarka chińska zwalnia. Kryzys w strefie euro. Amerykanie zamiast kupować gaz – eksportują go. Chińczycy przełamują monopol Moskwy na tranzyt surowców energetycznych z Azji Środkowej. Może to uczynić również Zachód, o ile leżąca na szlaku przesyłu Gruzja utrzyma niepodległość.
Nie bać się ani nie lekceważyć Rosja upadnie jak ZSRS, jeśli jej branża energetyczna nie będzie w stanie zapewnić finansowania jej stabilności wewnętrznej i aktywności zagranicznej. Musi, zatem powstrzymać rewolucję łupkową w Europie Środkowej, podtrzymać napięcie na Bliskim Wschodzie i przeciąć szlak tranzytu z centralnej Azji przez Gruzję na Zachód. Użyje wszelkich dostępnych jej środków, wszak gra o życie. Może jednak przegrać, ponieważ „Rosja nigdy nie jest tak silna, jak się wydaje, ani tak słaba, jak się wydaje”. Przemysław Żurawski vel Grajewski

Nostalgia za “narodem radzieckim” Władimir Putin ubolewa nad zanikiem pojęcia “narodu radzieckiego”. W ocenie prezydenta Rosji konsolidowało ono narody zamieszkujące Federację Rosyjską i całe społeczeństwo. – To próba poszukiwania nowej formuły ideologicznej, która wzmacniałaby nowy imperializm rosyjski – tłumaczą historycy - W czasach radzieckich robiono wiele niedobrych rzeczy, lecz i dużo dobrego wymyślono. Na przykład było takie określenie – naród radziecki, nowa wspólnota historyczna – mówił Putin na spotkaniu z regionalnymi rzecznikami praw obywatelskich, którzy poruszyli problem stosunków między różnymi narodowościami i religiami w kontekście wielu konfliktów na tym tle w różnych regionach Rosji. W ocenie prezydenta Rosji, termin “naród radziecki” był czynnikiem silnie konsolidującym. – Byłoby świetnie, gdyby ktoś zaproponował coś podobnego w nowych warunkach – zaznaczył. Władimir Putin, były wysoki funkcjonariusz KGB, przejawia silną nostalgię za czasami potęgi sowietów na arenie międzynarodowej. Zresztą nie po raz pierwszy. W roku 2005 Putin uznał rozpad ZSRR za największą katastrofę geopolityczną XX wieku. Teraz najwyraźniej zamierza jak najbardziej zniwelować jej skutki. Czym jest ów naród radziecki? Najogólniej mówiąc, to określenie mieszkańców Związku Socjalistycznych Republik Radzieckich, a więc wszystkich narodów i grup etnicznych siłą wcielonych do ZSRR i podporządkowanych sowieckiemu obozowi władzy. Pojęcia “naród radziecki” użył m.in. były premier Związku Sowieckiego Nikita Chruszczow w 1961 r., mówiąc, że powstał nowy naród radziecki, łączący ludzi różnego pochodzenia, ale posiadający wspólne cechy. Do dzisiaj ludzie, mający sentyment do komunizmu na terytorium dawnego ZSRR, określają się jako ludzie sowieccy. Czy jednak samo pojęcie “naród” można zastosować do zmasowanej ilości grup etnicznych na terenie ZSRR? Historiozof prof. Feliks Koneczny twierdził, że naród gwarantuje wszechstronność środków do rozwoju osobowego człowieka: a więc wysoki poziom wiedzy, moralności i umiejętności. Inaczej narodu nie ma. “Człowiek swoją głębszą tożsamość ludzką łączy z przynależnością do narodu” – tak mówił z kolei Papież Jan Paweł II w encyklice “Laborem exercens”. Czy warunki te spełniało państwo sowieckie? – Rzeczywiście wymyślono takie pojęcie jak naród radziecki, któremu przypisano pewną ideologię. Nie odbywało się to jednak na bazie kultury chrześcijańskiej, kultury narodowej, która jest owocem wielowiekowej tradycji, ale wymyślono nową ideologię, która miała konsolidować tzw. naród radziecki. Była to ideologia z gruntu hiperinternacjonalistyczna – tłumaczy prof. Mieczysław Ryba, historyk Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego Jana Pawła II. Ostatecznie tym narodem radzieckim miał być cały świat. Komuniści marzyli o podbiciu całego świata i stworzeniu jednego globalnego społeczeństwa komunistycznego. Zapędy te powstrzymała jednak Bitwa Warszawska z 1920 roku. – Stworzono pojęcie “narodu radzieckiego”, które miało stanowić pewnego rodzaju forpocztę tego, co nazywano globalnym komunizmem. Była to jednak pewna utopia, która funkcjonowała w sferze partyjnych elit, które czerpały z tego zyski. Ta utopia zafałszowywała pewne naturalne relacje międzynarodowe, mało tego – w dużym stopniu likwidując czynnik chrześcijański, wyzwoliła i zrodziła zwierzęce instynkty szowinistyczne, gdyż nie było niczego, co łagodziłoby je od strony etycznej. Naturalnie, by stworzyć społeczeństwo utopijne, dopuszczano się nieludzkich zbrodni na patriotycznych elitach różnych krajów, różnych narodów, w tym Narodu Polskiego – dodaje prof. Ryba. W jego ocenie, słów Putina nie należy rozpatrywać tylko w kategoriach nostalgii za czasami Związku Sowieckiego, ale przede wszystkim realnych dążeń do odtworzenia potęgi Rosji. – Ma ona już pewną siłę gospodarczą i ogromną siłę militarną. Są już realne próby z jego strony cementowania narodów w imię imperialnej Rosji. Trudno im jednak znaleźć na razie nową ideologię, która umożliwiłaby wejście Federacji Rosyjskiej w nowe obszary, tj. na przykład w obszar środkowoeuropejski. Słowa Putina o potrzebie stworzenia nowego narodu w nowych warunkach to próba poszukiwania nowej formuły ideologicznej, która wzmacniałaby nowy imperializm rosyjski – uzasadnia historyk. Argumentację tę podziela dr Włodzimierz Marciniak, politolog i sowietolog z Instytutu Studiów Politycznych PAN. – Te słowa świadczą o tym, że Putin i obóz polityczny, który reprezentuje, odchodzą od koncepcji budowania w Rosji wieloetnicznego narodu obywatelskiego, która to koncepcja jest zagwarantowana w preambule Konstytucji FR z 1993 roku. To po pierwsze. A po drugie – jest wyrazem trwających od wielu lat poszukiwań jakiegoś pogodzenia pojęcia “naród” z pojęciem “imperium”. W konsekwencji musiałoby to prowadzić do wykreowania nowej ideologii. Pytanie tylko, jaka by to miała być ideologia – zastanawia się dr Marciniak. Obecny prezydent Federacji Rosyjskiej nie po raz pierwszy szuka odniesień do czasów imperium sowieckiego. Przed kilku laty mówił o “narodzie państwowym”, teraz odwołuje się do pojęcia “narodu radzieckiego”. – Rozumiem, że nie chodzi mu o kopię, ale znalezienie jakiegoś współczesnego odpowiednika. Oczywiście można to interpretować w ten sposób, że Putin nie wyobraża sobie innego sposobu sprawowania władzy politycznej jak na wzór sowiecki czy też imperialny – kwituje dr Marciniak.

Anna Ambroziak

Policja chce ukarania pos. Anny Sobeckiej Toruńska Policja złożyła wniosek o ukaranie posłanki Anny Sobeckiej za to że wpłaciła grzywnę nałożoną na Dyrektora Radia Maryja o. Tadeusza Rydzyka. Po raz kolejny mamy do czynienia z celowym niszczeniem dzieł wyrosłych przy Radiu Maryja i atakiem na jego założyciela, jak inaczej określić to że wymiar sprawiedliwości i funkcjonariusze publiczni tyle zapału poświęcają sprawą błahym ale jakże miłym rządzącym, zapominając o grubych aferach które dotykają tysięcy polaków.Wniosek karny przeciw posłance Annie Sobeckiej trafił do 12 wydziału karnego sądu rejonowego w Toruniu. Zdaniem Toruńskiej Policji posłanka złamała artykuł 57 kodeksu wykroczeń gdyż wpłaciła nałożoną na dyrektora Radia Maryja o. Tadeusza Rydzyka grzywnę. Wymierzył ją Toruński sąd, który uznał za nielegalną zbiórkę pieniędzy przez radio Maryja na działalność stacji, WSKSiM oraz inne prowadzone przez fundację Lux Veritatis dzieła. Problem jednak w tym, że jak podkreślała wielokrotnie posłanka Anna Sobecka sędziowie nie rozstrzygnęli jednoznacznie czy w oparciu o zebrany w sprawie materiał dowodowy – fragmenty nagrań audycji radiowych rzeczywiście chodziło o zbiórkę publiczną. Ponadto nie uwzględniono faktu, że Radio Maryja jest nadawcą społecznym w rozumieniu przepisów prawa. W wystosowanym oświadczeniu posłanka Anna Sobecka napisała, że nie złamała prawa wpłacając pieniądze na poczet grzywny orzeczonej wobec O. Tadeusza Rydzyka. Poruszona całą sytuacją udzieliła pożyczki na ten cel a po zawarciu ustnej umowy pożyczki została po prostu poproszona o jej wpłacenie. Poseł Anna Sobecka powiedziała, że nie złamała prawa.

„Nie popełniłam wykroczenia. Nie ma podstaw do tego, żeby kierować sprawę do sądu. Ktoś chce udowodnić swoją moc władczą i sprawczą” – powiedziała Anna Sobecka Posłanka wyjaśniła, że udzieliła Ojcu Dyrektorowi pożyczki, dlatego, że jako zakonnik nie ma środków na opłacenie grzywny.

„Udzieliłam Ojcu Dyrektorowi pożyczki na czas nieokreślony. Podjęłam taką decyzję, dlatego, że Ojciec Dyrektor jest zakonnikiem i nie majątku, którym mógłby dysponować. Natomiast pieniądze, które są wpłacane na rzecz nadawcy społecznego mają swój określony cel. Są na działalność Radia Maryja, czy TV Trwam. Nieprzyzwoitością byłoby zabierać pieniądze od słuchaczy i przekazywać na opłacenie tego wyroku” – powiedziała Anna Sobecka. RIRM

Amber Gold: Nie było paragrafu na Marcina Plichtę, ale znalazł się na Marcina P! Jak to się stało, że prokuratura, która przez kilka miesięcy badania legalności przedsięwzięć biznesowych podejmowanych przez Amber Gold Marcina Plichty nie znalazła niczego, co byłoby niezgodne z prawem, wczoraj nieoczekiwanie postawiła zarzuty prezesowi tej firmy Marcinowi P.? Jeszcze do przedwczoraj, mimo długotrwałych poszukiwań, nie było żadnego paragrafu na Amber Gold, a w ciągu 24 godzin nagle znalazło się ich aż 6 (SZEŚĆ)! Cuda, czy co? Z całym szacunkiem dla prokuratury, która jest jak wiadomo całkowicie niezależna od rządu dzięki ustawie uchwalonej przez koalicję PO-PSL-SLD, mnie cała ta sytuacja skojarzyła się z epoką tzw. praworządności socjalistycznej, gdy obowiązywało powiedzenie słynnego stalinowskiego oskarżyciela w procesach politycznych Andrieja Wyszyńskiego: „Dajcie mi człowieka, a paragraf zawsze się znajdzie”. Do chwili, gdy na konferencji prasowej winę Marcina Plichty przesądził premier Donald Tusk, prokuratura działała w sprawie Amber Gold nader opieszale. Mimo usilnych (?) starań prokurator prowadzący sprawę nie mógł znaleźć w polskim kodeksie karnym przepisu, który byłby naruszony przez właściciela tej firmy. Ale wkroczenie w tę sprawę premiera wszystko diametralnie zmieniło. W ciągu kilkudziesięciu godzin niezależna (?) prokuratura znalazła w kodeksie aż 6 paragrafów na Amber Gold! Jeśli ktoś nie widzi, że jest to wzorcowa realizacja w III RP Tuska dewizy sowieckiego prokuratura Wyszyńskiego, to radzę mu pójść do okulisty!

Jakie wynikają stąd wnioski? Są 2 możliwości:

1. Istniał jakiś parasol ochronny nad właścicielem Amber Gold, który chociaż był wielokrotnie skazany przez sądy, to nigdy nie był ukarany (wyroki nie były realizowane). Prokuratura nie chciała po raz kolejny stawiać zarzutów Marcinowi Plichcie. Dopiero po wypowiedzi premiera na konferencji prasowej ta tarcza ochronna (nie ma ona oczywiście nic wspólnego tarczą obronną, którą prezydent Bronisław Komorowski dopiero zamierza w Polsce zbudować!) została zdjęta. I prokurator znalazł błyskawicznie 6 paragrafów na Amber Gold.

2. Postawione 6 zarzutów Marcinowi P. są całkowicie dęte. W toku dalszego śledztwa prokuratura z większości z nich się wycofa, zaś te, które pozostaną, nie będą wystarczające, żeby prezes Amber Gold został skazany. Z dużej chmury spadnie mały deszcz, a może go w ogóle nie będzie. Sprawa zostanie zamieciona pod dywan i za kilka lat, gdy sąd wyda wyrok uniewinniający Marcina P., nikogo to już w Polsce nie będzie obchodzić. Jeśli wciąż rządzić będzie Tusk, to prorządowe media jedynie przypomną, że winę za całe zamieszanie wokół właściciela Amber Gold ponosi PiS, który rozdmuchał tę sprawę, wysuwając niesłuszne zarzuty, że państwo źle w tym przypadku działało. Proszę zresztą zauważyć, że wymienione wyżej 2 scenariusze nie są ze sobą sprzeczne. One się uzupełniają. Tak więc najbardziej prawdopodobne jest, że do dnia wystąpienia Tuska na konferencji prasowej, nad właścicielem Amber Gold był rozpostarty parasol ochronny i prokuratura nie chciała mu stawiać żadnych zarzutów. Jednak gdy premier stwierdził, jak przypuszczam po wcześniejszej naradzie ze swymi specjalistami od PR (nie było wśród nich z pewnością jego syna, który PR-owcem jest kiepskim), że jednak trzeba znaleźć jakiś paragraf na Marcina P., to prokuratura szybko się z tym zadaniem uporała. Jednak w końcu właścicielowi Amber Gold znowu włos z głowy nie spadnie, a Tusk przy pomocy prorządowych mediów tak to wszystko politycznie rozegra, że winnym będzie – tak jak zawsze – PiS. Niezwykła szybkość i łatwość zmiany stanowiska przez prokuratora w sprawie prawnej oceny działalności firmy Amber Gold jest bardzo niepokojąca. Niech nikogo nie zmyli to, że Marcin P. jest człowiekiem podejrzanej konduity, który ma na karku nieustaloną jeszcze dokładnie liczbę wyroków. Jeśli prokuratura jest tak podatna na naciski ze strony premiera, to niestety może być też użyta przeciwko jego przeciwnikom politycznym, których jedyną winą jest to, że ośmielają się go krytykować. Pewnie nie spotka ich los ofiar prokuratora Wyszyńskiego, którzy skazywani byli na śmierć, ale zarzuty prokuratury mogą doprowadzić do ich unicestwienia politycznego. Sprawa Amber Gold potwierdza, że rozdzielenie prokuratury od rządu, którym tak szczyci się obecny obóz rządzący, nie uczyniło jej niezależną. Nie można mówić przecież o jej niezależności, skoro tak szybko robi ona to, czego oczekuje od niej premier. Rzekome uniezależnienie prokuratury, to jedynie jedna z wielu sztuczek PR ekipy Tuska. Papierowy, a nie faktyczny rozdział wzmocnił jedynie jego władzę osobistą, bo teraz to nie minister sprawiedliwości, a on jako premier, prokuraturą steruje, wskazując, komu ma postawić zarzuty. A jak już jest człowiek, to wiadomo – paragraf zawsze się znajdzie! Molasy's blog

DZIEŃ HAŃBY POLSKIEGO KOŚCIOŁA Jak zaświadcza GW słowami swojej przodowniczki Katarzyny Wiśniewskiej, „Zaczęło się od apelu abp. Józefa Życińskiego: - Byłoby pięknym znakiem szacunku wobec Rosjan, gdyby na rocznicę zakończenia II wojny światowej młodzież zatroszczyła się o te groby żołnierzy rosyjskich, które znajdują się na naszych terenach - powiedział w kwietniu, osiem dni po smoleńskiej tragedii, lubelski metropolita. To był pierwszy impuls do idei, by 9 maja zapalić znicz na grobach żołnierzy radzieckich.” Abp Życiński ma już jasność w temacie swoich niecnych postępków, ale dziwi mnie brak bojaźni Bożej u pozostałych jego braci w biskupstwie. Czy polscy biskupi nie wyciągnęli żadnych wniosków z jego nagłej śmierci? A może strach przed zdeponowanymi na Kremlu teczkami i obietnice materialnej prosperity są dla nich mocniejszym argumentem niż konieczność zdania sprawy przed Bogiem? Stąd tylko krok do wniosku, że ludzie ci są praktykującymi ateistami w biskupich sakrach… O ile w maju 2010 patrioci łudzili się jeszcze, że to tylko zgniłe jaja w episkopacie stręczą do putinowskiego „pojednania”, tak obecnie nie ma już takiej opcji. Zdrada episkopatu jest solidarna i dotyczy wszystkich bez wyjątku biskupów. Już nie chodzi nawet o skądinąd oczywisty dla porządnego człowieka gest sprzeciwu wobec niegodziwości. Okazuje się, że biskupi dokonali tej zdrady skwapliwie – „Ponieważ od samego początku jestem świadkiem przygotowań wizyty patriarchy Cyryla i spotkań zespołu redakcyjnego, mogę powiedzieć z ogromną satysfakcją, że proces ten cieszył się ogromnym poparciem całego Episkopatu. Wśród biskupów panowała całkowita jednomyślność.” Abp Budzik, następca abpa Życińskiego, dla KAI Trzeba, więc jasno sobie uświadomić, że nie ma „naszych” biskupów, a pozory konserwatyzmu czy patriotyzmu niektórych z nich służyły jedynie mamieniu prostaczków. Rozmiaru zagubienia, w jakim znalazł się naród, dopełnia osobiste zaangażowanie Benedykta XVI w nasze upodlenie:

„Benedykt XVI przyjął na prywatnej audiencji współprzewodniczących Polsko-Rosyjskiej Grupy do spraw Trudnych – profesorów Adama Rotfelda i Anatolija Torkunowa. Jak wynika z oficjalnego komunikatu Ambasady RP przy Watykanie, papież udzielił błogosławieństwa dla dialogu i dzieła porozumienia Polski i Rosji. Wyraził wolę zbliżenia Kościoła rzymskokatolickiego i rosyjskiej Cerkwi prawosławnej. (…) Jak podkreślają dyplomaci, w Watykanie, w tym w Sekretariacie Stanu, stosunki polsko-rosyjskie śledzone są z wielką uwagą. Także w kontekście stosunków katolickoprawosławnych. (…) Co do Smoleńska – obie strony się zgodziły, że wina leży głównie po stronie polskiej.” Rz Jako protestantowi jest mi łatwiej właściwie oceniać postawę katolickich hierarchów. Większość Polaków zmaga się jednak z konfliktem sumienia i emocji - Czy piętnowanie zła u pasterzy Kościoła nie jest czasem atakiem na Kościół Chrystusowy? A jeśli mam rację, i biskupi zdradzili naród, to co nam pozostało? Przecież bez Kościoła nie ma polskości!? Jeśli nie poradzimy sobie z powyższymi fundamentalnymi dylematami, jakże będziemy w stanie budować cokolwiek trwałego na niwie patriotycznej? Oddaję niniejszy numer w Państwa ręce z nadzieją, że będzie pomocny w odzyskaniu właściwej równowagi i kierunku po ciosie zadanym przez biskupów. Idź Pod Prąd

ZAMACH SMOLEŃSKI : Gruppenführer KAT Infonurt2 : Jest to dokładny opis spisku PO Tuska i Putina. Z tym że lotu do Smolenska nie było a wykorzystano go tylko do wyłuskania opozycji przeznaczonej do likwidacji- metoda plk.Putina i niemiecka czystka Tuska. mgr inż K. Cierpisz (budowa samolotów ) opisał to i dowiódł w http://zamach.eu

Wszyscy zginęli w Polsce a zgarneli ich dodatkowo poprzez alarm o ataku terrorystycznym, którego nie było. Opracowanie jest z załączeniem pism między Kancelaria prezydenta i ministerstawami, które razem z tym tekstem znajdziesz w JAK ZABIJANO POLSKE, Mirosława Kokoszkiewicza wyd 2012

“Uderz w stół, a nożyce się odezwą!” Poniższy tekst jest tego najlepszym przykładem. Jego autor, Łażący Łazarz spowodował istne tsunami. Słowa, które za chwilę przeczytacie zostały usunięte z Salonu 24! Mało tego: ów wpis został usunięty z innych miejsc S24, bowiem blogerzy, którzy zdążyli go przeczytać i skopiować, gdy zauważyli jego zniknięcie umieścili go na swoich blogach. Wszystkie te notki zostały usunięte również a konta zablokowane!!! “Szanowny Panie, pana notka została usunięta ze względu na treści procesowe, jakie zawierała” – w taki sposób administratorzy S24 tłumaczyli swoją cenzurę. Jakie do cholery treści procesowe? Nie dajcie się nabrać. Ten tekst zawiera całkowicie (podkreślam: całkowicie!!!) jawne i łatwo dostępne materiały. A przecież słowa własne blogera, który nawiasem mówiąc nie ma pojecia, o jaki proces chodzi, nie mogą stanowić takich treści! Ale jak to ładnie brzmi! Po tej reakcji możemy się domyślać, w jakim kierunku podążać, by poznać prawdę o kwietniowym zamachu. “Łażący Łazarz skonstruował bombkę, na której konstrukcję nie poważyłby się żaden z dziennikarzy i polityków, nawet opozycji. Całość jest tak spójna, że tłumaczy nawet wpadkę Bronka u Monisi, gdzie mu się wypsnęło, że w kampanii prezydenckiej będzie potykał się z JAROSŁAWEM Kaczyńskim” – napisał jeden z Czytelników portalu Niepoprawni.pl w prywatnym liście do Redakcji. Oj tak, Łażący Łazarz, prawdopodobnie mimowolnie, dotknął czułego punktu! Jego tekst jest niesamowicie groźny dla pewnych ludzi, bo jest właśnie spójny, logiczny i solidnie oparty o rzeczowe argumenty w postaci oficjalnych dokumentów i materiałów dziennikarskich. O tym jak bardzo ważne są słowa Łażącego Łazarza niech świadczy fakt, że redakcjom je publikującym grozi się… zgłoszeniem zawiadomienia do prokuratury o możliwości popełnienia przestępstwa!!! Duża rzecz. Choć oczywiście śmieszności tych zarzutów nie warto nawet komentować… Ktoś próbuje zamknąć nam usta i zwyczajnie nastraszyć! Dlatego apeluję do Was, do każdego, komu zależy na prawdzie, wolności słowa i, nie boję się pompatyczności mych słów, na Polsce, niech w miarę możliwości nagłaśnia sprawę, kopiuje tekst i reklamuje go gdzie się da! Do dzieła!!! Znany wszystkim ostatni odcinek „Stawki większej niż życie” opowiada o poszukiwaniach zbrodniarza Gruppenfuhrera WOLFa. W scenie kulminacyjnej Kapitan Hans Kloss, a w zasadzie już Major NKWD (w polskim mundurze) o imieniu Janek ujawnia, że rozkaz egzekucji tysięcy cywilów wydawali czterej zbrodniarze: Wernitz, Ohlers, Lübow, Fahrenwirst podpisujący się wspólnie, jako WOLF. Jako ciekawostkę należy dodać, że scenariusz tego odcinka napisali wspólnie Andrzej Szypulski (związany później z Unią Wolności) i Zbigniew Safjan (donosiciel NKWD, członek PRON i ojciec Marka Safjana) podpisujący się wspólnie jak Andrzej Zbych.

Ale do rzeczy. W poprzednim tekście „Głowa Zdrajcy" prowadziłem wraz z moimi komentatorami rozważania dotyczące osoby lub osób, które można uznać za bezpośrednio odpowiedzialne za śmierć Prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego w Smoleńsku. Podstawą naszej dyskusji stało się następujące spostrzeżenie:

Jeżeli to był zamach, to musiał on być od dawna przygotowywany. Przygotowania musiały być trojakiego rodzaju: techniczne przygotowanie sposobu dokonania zamachu, przygotowanie ukrycia (zatuszowania) faktu zamachu oraz „wystawienie” ofiary. Polem naszych rozważań nie były techniczne sprawy ani sprawy tuszowania, skoncentrowaliśmy się za to na kwestii najważniejszej i najłatwiejszej do zbadania. Kto „wystawił” Lecha Kaczyńskiego i jego otoczenie zamachowcom? Mając, bowiem wewnętrzne przekonanie, iż do katastrofy doszło w wyniku zamachu wydało się nam (osobom zaangażowanym w dyskusję) logiczne, że kombinacja operacyjna polegająca na doprowadzeniu do wylotu określonym czasie do Katynia samolotu z Lechem Kaczyńskim ortaz ludźmi niewygodnymi Moskwie na pokładzie musiała zostać dokonana z pomocą osoby, zdrajcy, będącym rosyjskim agentem. Podczas naszej dyskusji i przeglądu jawnej dzisiaj korespondencji naszym oczom ukazała się następująca prowokacja przeciwko Prezydentowi RP, opozycji i porządkowi konstytucyjnemu Państwa Polskiego. Przy tym prowokacja zawierająca wyraźny podpis kata, który doprowadził do śmierci 96 osób i zagroził suwerenności Polski. Nazwijmy tego zdrajcę: Gruppenführer Kat. Jest rok 2009, jak co roku, na wysokości grudnia rozpoczęły się przygotowania Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa do organizacji uroczystości w Katyniu w kwietniu przyszłego roku. Ze względu na wyjątkowy charakter planowanych obchodów, w związku z 70 rocznicą ludobójstwa, o wszczętych przygotowaniach Andrzej Przewoźnik informował (wpierw nieoficjalnie) Kancelarię Prezydenta, Kancelarię Premiera oraz szereg instytucji i organizacji pozarządowych. Prezydent RP Lech Kaczyński był sprawą żywo zainteresowany, świadczą o tym pisma informacyjne o podobnej treści jakie Kancelaria Prezydenta skierowała w dniu 27 stycznia 2010 roku do Andrzeja Przewoźnika, do Ministerstwa Spraw Zagranicznych oraz do Ambasadora Federacji Rosyjskiej Oto jedno z nich:

Dwa dni później Mariusz Handzlik z Kacelarii Prezydenta zwraca się jeszcze raz do Andrzeja Przewoźnika z prośbą o informację dotyczącą stanu obchodów. Do tego, bowiem czasu nie znana jest dokładna data uroczystości organizowanych przez Radę Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa. Na powyższe pismo nadeszła zapewne odpowiedź natychmiastowa o dacie 10 kwietnia, która to informacja musiała być przekazana także MSZ-owi. Od tej pory zaczyna się wspólna akcja grupy zadaniowej Rosyjsko-Polskiej, której efektem miało być wystawienie zamachowcom Prezydenta RP, jego brata oraz licznego grona ich współpracowników i osób niewygodnych Rządom Rosji i Polski. Najpierw Donald Tusk ogłasza, że 3 lutego odebrał telefon od Premiera Władymira Putina z zaproszeniemdo wspólnego uczczenia pamięci ofiar Katynia. Uroczystości miały się odbyć w pierwszej połowie kwietnia 2010 r..

http://wiadomosci.onet.pl/2123308,12,putin_zaprasza_tuska_do_katynia,item.html

Zwróćcie uwagę, że nikt jeszcze wtedy nie mówił o dwóch różnych datach uroczystości. Opinia publiczna, a głównie Prezydent RP miał być przekonany, że chodzi o te same uroczystości, na które on się wybierał. Prezydent zaskoczony nagłym zaproszeniem personalnym czeka na odpowiedź Rosjan na pismo z 27 stycznia. Rosjanie jednak nie zamierzają niczego potwierdzać i udają głupich. Czekają, bowiem, zgodnie z założonym scenariuszem, aż Prezydent RP zadeklaruje swoją obecność dokładnie na 10 kwietnia.

http://www.tvn24.pl/12691,1644335,0,1,rosjanie-zmieniaja-zdanie-list-jest-winni-dziennikarze,wiadomosc.html

Tą grę zauważa Szczygło, nie potrafi jednak wyraźnie zidentyfikować jej celu.

http://wiadomosci.gazeta.pl/Wiadomosci/1,80708,7584906,Szczyglo_o_slowach_ambasadora_Rosji__To_oczywiscie.html

Tegoż dnia zniecierpliwiony Prezydent zaprasza Ambasadora Rosji na rozmowę o uroczystościach katyńskich, która ma się odbyć w Pałacu Prezydenckim w dniu 23 lutego. Postawieni w trudnej sytuacji Rosjanie, (bo ileż czasu po rozmowie będą mogli milczeć?) naciskają na swoich agentów do pilnego wyduszenia z Prezydenta RP daty jego lotu do Katynia. Klamka musi zapaść zanim przyznają się, że już dawno jest ustalone spotkanie Putin-Tusk na 7 kwietnia. Prawdopodobnie, dlatego, akurat 23 lutego Andrzej Kremer kieruje do Kancelarii Prezydenta pismo gdzie pada pierwszy raz data 10 kwietnia i kategoryczne wymuszenie (ze względów organizacyjnych) potwierdzenia tej daty wylotu. Pismo to sygnowane osobiście przez Kremera musiało być inspirowane przez Tomasza Arabskiego z Kancelarii Premiera Donalda Tuska (co możemy poznać po liście „do wiadomości”) gdyż to Kancelaria Tuska bezpośrednio wtedy rozmawiała z Kancelarią Putina. Ta inspiracja byłaby niemożliwa bez zgody Radosława Sikorskiego przełożonego Andrzeja Kremera. Możemy sobie wyobrazić, że było to mniej więcej tak: „Słuchaj Andrzej – mówi Sikorski – zgłosi się do ciebie Tomek Arabski w sprawie pisma do Prezydenta, niech się kurde w końcu określą, że polecą dziesiątego. Wierz mi, ważne”.

Zastanawiając się tutaj nad osobą agenta wpływu musimy zdawać sobie sprawę, że;

1. Była to osoba kluczowa w kontaktach zarówno z Rosjanami jak i z innymi resortami, 2. Musiała być to osoba znakomicie zorientowana w przebiegu korespondencji na temat Katynia z Kancelarią Prezydenta RP, 3. musiała być to osoba posiadająca wiedzę na temat celu akcji, inaczej zamiast wywierać presję na zawarcie przez Prezydenta oficjalnego stanowiska (w piśmie) próbowałaby rozegrać sprawę medialnie, 4. Musiała być to osoba, która nie wsiadła do samolotu 10 kwietnia (pkt 3 implikuje pkt 4). Ze wszystkich osób informowanych oficjalnie o korespondencji MSZ-u z Kancelarią Prezydenta żyje tylko Tomasz Arabski. Co znamienne, w Smoleńsku zginął także Andrzej Kremer – co pozwoliło go wykluczyć z listy. Tomasz Arabski jest zresztą szczególną postacią, najbliższym zaufanym Premiera Tuska, posiadającym bezpośredni dostęp do najwyższych współpracowników Tuska w Platformie Obywatelskiej (bez względu na ich zajmowane stanowisko), osobą ustalającą i kontrolującą wszelkie rozmowy Premiera, strażnikiem tajemnic Premiera i osobą upoważnioną do udzielania się w mediach. Gdy jednak nacisk i nadzór Arabskiego okazuje się za słaby gdyż na początku marca wciąż nie ma oficjalnej deklaracji Lecha Kaczyńskiego (wyobrażam sobie tę irytację Moskali, którzy naprawdę nie mogą już dłużej czekać) nagle wkracza z ratunkiem kolejna postać. Dnia 2 marca Marszałek Sejmu Bronisław Komorowski nagle przesyła pismo bezpośrednio na ręce Prezydenta Lecha Kaczyńskiego, które ma wywołać pożądaną reakcję. Trudno, bowiem odpowiedzieć na tak sformułowaną prośbę bez podania terminu wylotu prezydenckiego samolotu. Jednak, gdy okazuje się, że Andrzej Przewoźnik niezależnie potwierdza, iż uroczystości w Katyniu, które on organizuje odbędą się 10 kwietnia

http://kresy24.pl/showNews/news_id/10259/

i gdy na tej podstawie MON wydaje dyspozycje o udostępnieniu samolotu Prezydentowi w dniu 10 kwietnia – Tomasz Arabski, wiedząc, że Lech Kaczyński został właśnie postawiony pod ścianą, decyduje się na medialne ujawnienie terminu spotkania Putin-Tusk:

„Premier Donald Tusk będzie w Katyniu 7 kwietnia na zaproszenie szefa rosyjskiego rządu Władimira Putina – poinformował szef kancelarii premiera Tomasz Arabski. Arabski zapowiedział, że 7 kwietnia dojdzie do spotkania bilateralnego Tuska i Putina i dyskusji na temat spraw bieżących”

http://dziennik.pl/polityka/article562367/To_juz_pewne_Tusk_jedzie_do_Katynia.html

Prezydent orientuje się wtedy, że Putin z Tuskiem już ustalili, że nie będą na tej samej imprezie i wysyła Bronisławowi Komorowskiemu pierwsze pismo potwierdzające swój udział właśnie 10 kwietnia. Nie było rady, kto jak kto ale Marszałek Sejmu nie mógł wiecznie czekać na odpowiedź. Zwróćcie uwagę, że pismo jest wprawdzie datowane na 5 marca, ale nie wiemy kiedy tak naprawdę było wysłane. 5 marca to był piątek, mogło być wysłane w poniedziałek (8 marca) albo wtorek (9 marca). Jest jednak faktem, że jeszcze 11 marca (no może 10-tego ze względu na poślizg dziennikarski) Rosjanie informacji o tym piśmie nie mieli. Udawali więc dalej głupich i pomimo, że kilka dni wcześniej Stasiak potwierdził 10 kwietnia w mediach to czekali na oficjalne potwierdzenie. Sprawa była widać zbyt poważna by ufać deklaracjom medialnym:

http://www.tvn24.pl/0,1647227,0,1,lech-kaczynski-w-katyniu-rosjanie-nic-nie-wiedza,wiadomosc.html

To też nastręcza naturalne podejrzenia, że nie chodziło tylko o efekt propagandowy. Gdyby celem operacji „7 kwietnia contra 10 kwietnia” był tylko PR to cała rozgrywka odbyłaby się głównie w mediach i za pomocą komunikatów medialnych. Tu jednak kluczowe były ustalenia oficjalne – te pod pieczątką. Mamy więc następującą sytuację: przez ponad miesiąc od 27 stycznia 2010 działając wspólnie i w porozumieniu Tomasz Arabski i Bronisław Komorowski (przy zgodzie Sikorskiego na wykorzystanie Kremera) doprowadzają do wystawienia Prezydenta i jego obozu politycznego (niewygodnego zarówno dla Tuska jak i Putina) na osobny przelot, osobnego dnia i w warunkach niemal zerowego zabezpieczenia agencyjnego, dyplomatycznego i technicznego. Czy tylko jednak te dwie osoby były tak mocno zaangażowane? Czy możliwe by Premier Tusk podobnie jak Prezydent, (choć różnica jest bolesna musicie przyznać) był przez Rosjan i ich dwóch poputczików także wykolegowany? Taka interpretacja byłaby możliwa – z korzyścią dla wizerunku Donalda Tuska – gdyby nie jeden znamienny fakt: TUSK KŁAMAŁ mówiąc o telefonie od Premiera Putina w dniu 3 lutego z zaproszeniem na uroczystości Katyńskie i KŁAMAŁ twierdząc, że propozycja udziału w osobnej uroczystości 7 kwietnia nastąpiła ze strony Putina jeszcze później. Już bowiem 5grudnia 2009 r. Dimitrij Polianski Radca Ambasady Rosyjskiej ogłosił: Na kwiecień planowane jest spotkanie Władimira Putina i Donalda Tuska . Polianski przekazał już wtedy, że szefowie rządów dwóch krajów mają uczestniczyć w posiedzeniu Rady Biznesu Rosji i Polski, i że oprócz forum gospodarczego w Kaliningradzie w kwietniu przyszłego roku Rosję i Polskę czeka inne ważne wydarzenie – wspólne uroczystości upamiętniające rocznicę tragedii w Katyniu. Dowód:

http://wiadomosci.gazeta.pl/Wiadomosci/1,80708,7334676,Putin_spotka_sie_z_Tuskiem_w_Kaliningradzie.html

A jeśli tak brzmiał komunikat, to znaczy, że już na początku grudnia rozmowy pomiędzy Putinowcami a Tuskoidami na temat wspólnej wizyty w Katyniu w kwietniu 2010 r. były bardzo zaawansowane i trudno przypuszczać by już wtedy nie ustalono dokładnego harmonogramu. Być może ustalano już wtedy nie tylko harmonogram wizyty ale i kombinacji operacyjnej „Prezydent w Smoleńsku”. Na nieszczęście Tuska, widać zapomniał on o tej nieprzemyślanej wrzutce przyjaciół Rosjan z grudnia 2009. Zresztą, kwestie wciąż toczących się rozmów Putin-Tusk jeszcze w roku 2009 potwierdzał także sam Andrzej Przewoźnik:

„Polski MSZ od dłuższego czasy prowadził z Rosjanami żmudne ustalenia na temat uroczystości. Teraz resort jest zaskoczony, bo prezydent na obchodach zorganizowanych na szczeblu premierów to prawdziwy koszmar dla protokołu dyplomatycznego”

http://www.polityka.pl/kraj/rozmowy/1502899,1,kulisy-planowanego-spotkania-tusk-putin-w-katyniu.read

MSZ to Radosław Sikorski, czy on także brał udział w spisku? Zastanawiałem się nad tym długo i analizowałem jego zachowanie. Jednak doszedłem do wniosku, że mimo wszystko tez był tylko narzędziem. Po pierwsze, gdyby coś wiedział to nigdy by nie krzyknął „Lech Kaczyński – były Prezydent”. Ugryzłby się 20 razy w język zanim by się tak podłożył. Druga sprawa to Tusk nigdy by nie wystawił dwóch spiskowców do prawyborów. Nie mógłby sobie pozwolić na wywołanie konfliktu i niezdrowych ambicji w tak wąskim kręgu zaufania. Musiał wystawić jednego spiskowca i jednego frajera by udać demokrację, a potem ten spiskowiec z frajerem musiał wygrać. I tak się też stało. A czy nic nie rozgrzesza Komorowskiego? Wręcz przeciwnie, całe zachowanie jego w dniu tragedii i później wskazywały, że jest to osoba cyniczna, zdecydowana i bardzo dobrze (nawet zbyt dobrze) poinformowana. Zresztą bliskie kontakty z WSI-GRU do czegoś zobowiązują. Dzisiaj nawet przestałem patrzeć z lekceważeniem na informacje wiszącego jeszcze przed katastrofą w Smoleńsku orędzia Komorowskiego.

http://www.itv24.com.pl/film/891/oredzie_w_tvp_info_przed_katastrofa_tu-154/

To taka typowa wpadka Pana Marszałka. Co do Arabskiego, część argumentów na jego temat już przytoczyłem. Ale warto zauważyć, że była to osoba, która bardzo konsekwentnie i umiejętnie wprowadzała w błąd media i obniżała rangę wizyty Lecha Kaczyńskiego w Katyniu.

http://www.youtube.com/watch?v=DvC2Nbao3tQ

Arabski był też bezpośrednim przełożonym Grzegorza Michniewicza, Dyrektora Generalnego Kancelarii Premiera Donalda Tuska i jego Szefa Kancelarii Tajnej, który zmarł nagle, tajemniczo (podobno popełniając samobójstwo) a poza tym:

„Z ustaleń „Wprost” wynika, że tego wieczoru Michniewicz napisał także kilka SMS-ów do swojego przełożonego, szefa kancelarii Tomasza Arabskiego. Nie wiadomo jednak, czego dotyczyły ani o której godzinie zostały wysłane. Minister nie odpowiedział na nasze pytania w tej sprawie”. Na to, że Grzegorz Michniewicz, żaden mięczak i jednak niezwykle zaufana osoba Donalda Tuska i Tomasza Arabskiego musiał odkryć coś wyjątkowo przerażającego zwracał uwagę nie tylko WPROST ale i jeden z Blogerów Salonu24:

http://krzystofjaw.salon24.pl/151606,smierc-grzegorza-michniewicza-dlaczego

Co to było? Czy odkrył jakiś szyfrogram od Putina do Tuska, którego nie przechwycił Arabski? Możemy dzisiaj tylko spekulować. Faktem jest jednak, że Paweł Gutowski wieloletni przyjaciel Michniewicza, który kontaktował się z nim przed sama śmiercią, tak zrelacjonował ostatnią ich rozmowę telefoniczną:

– Był już w fatalnym stanie. Prawie szlochał. W rozmowie z nim użyłem nawet określenia „wisielczy nastrój”, co, niestety, okazało się prorocze. (sic!) Czy rozszyfrowaliście już, kim może być nasz polski Gruppenführer Kat?


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
831
870 831 4 przewodowa z czka przelotowa
(12) Cechy indyw uczniaid 831 ppt
Projekt SNAKE Snake Game id 831 Nieznany
2 Teksty do pracy w grupachid 831
831
831
skrypt - wersja II, 822-831, ROZDZIAŁ X
831
831
831
831
831
Budowa rozk PW 831
831
akumulator do lancia delta i 831 abo 13 15 16 gt 16 gt ie 1
831

więcej podobnych podstron