214

APOKALIPSA-POTOP, który dotknie królestwo NIDERLANDÓW – Holandii Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus Ludzkość odeszła od Boga. światem rządzi szatan, który próbuje opanować Kościół. Pan Bóg nie chce do tego dopuścić. Ześle na ludzkość „Kary” to, co zostało spisane w „Biblii nazywanej Apokalipsą”, przez św. Jana apostoła, ale zaszyfrowane do „Czasu”. Te „Kary” już odszyfrowane, zostały przekazane w „Orędziu” fatimskim, przez Matkę Pana Jezusa Maryję, z poleceniem ogłoszenia tego orędzia na cały świat, spisała je siostra Łucja i zostały doręczone papieżowi Piusowi XII z notatką siostry Łucji na kopercie „po roku 1960 można je ogłosić całemu światu”. Papież Pius XII po zapoznaniu się z treścią dokumentu był przerażony, ponownie go zapieczętował i zabezpieczył w sejfie watykańskim dla następcy. Papież Jan XXIII po zapoznaniu się z treścią sekretnego dokumentu był przerażony i stwierdził, że zapowiedziane w „Orędziu” fatimskim, straszne „Kary” nie dotyczą jego czasu, dokument powędrował ponownie do sejfu watykańskiego. Papież Paweł VI po zapoznaniu się z treścią „Orędzia” fatimskiego, uznał, że ten dokument przez jakiś czas powinien pozostać tajemnicą Watykanu. Natomiast zapoznał zwaśnione strony kryzysu kubańskiego z fragmentami „Orędzia” fatimskiego, spisane razem z „Trzecią Tajemnica Fatimską”. Zwaśnione strony zawarły porozumienie pokojowe. Papież Jan Paweł II po zapoznaniu się z treścią Trzeciej Tajemnicy Fatimskiej, odesłał dokument do sejfu, nie spełniając życzenia zawartego w tekście Matki Bożej, ogłoszenia całości „Orędzia fatimskiego światu, ponieważ zbliżał się czas kary, pod koniec XX wieku. Interweniowało w nocy, samo „Niebo” u papieża Jana Pawła II w jego apartamencie w Watykanie, w sprawie ogłoszenia Trzeciej Tajemnicy Fatimskiej. O tym jest podane w książce Stefana Budzyńskiego Pt. „Dotknięcie Boga” na str. 91. „Tajemnicza wizja Jana Pawła II”. Można się tylko domyślać, że Najświętsza Maryja Matka Pana Jezusa objawiła papieżowi przyszłe tragiczne losy świata. Widząc je, papież Jan Paweł II co czeka świat, zapłakał i postanowił upublicznić w całości „Trzecią Tajemnicę Fatimską”. Papież Jan Paweł II poprosił o przetłumaczenie z języka portugalskiego Trzeciej Tajemnicy Fatimskiej, na język włoski. Przekazał do ogłoszenia Kardynałowi Josephowi Ratzingerowi, Prefektowi Kongregacji Doktryny Wiary, do ogłoszenia przez telewizje, przetłumaczonego tekstu siostry Łucji „Trzeciej Tajemnicy Fatimskiej”. Drugi tekst tłumaczenia „Trzeciej Tajemnicy Fatimskiej” z oryginału portugalskiego s Łucji, przekazał papież Jan Paweł II polskiemu pisarzowi katolickiemu Stefanowi Budzyńskiemu do opracowania i wydania drukiem w Polsce. Trzecia Tajemnica Fatimska została wydana w książce pt. „Przepowiednie dla świata”, między innymi przepowiedniami, Pt. „FATIMA 117″. W skład „Fatimy 117″ wchodzą części orędzi przekazanych przez Matkę Bożą, Łucji jak: 1. Wydarzenia, jest to wstęp opracowany przez Stefana Budzyńskiego.
2. Trzecia Tajemnica Fatimska.
3. Przewidywany przebieg trzeciej wojny światowej.
4. Zaburzenia w przyrodzie.
5. Późniejsze orędzia przekazane siostrze Łucji.
6. Orędzie Matki Boże z 1954 roku
7. Słowa Pana Jezusa skierowane do ludzkości całego świata. Jak rozpoznać „Czas” wtargnięcia w obszar ziemi „Obcego ciała z kosmosu”. Padre Pio podaje, że to, ma być „Głaz”, nie kometa. Głaz ten uderzy w wody Oceanu Atlantyckiego w pobliżu Morza Karaibskiego, oraz nastąpi zatrucie powietrza na całej ziemi „Metanem”, który jest w wodzie morskiej i powstaje z rozkładu martwych ciał w oceanie, oraz gazami z kosmosu , które wtargną, przez uszkodzoną jonosferę.
Jakie „Kary” dotkną ludzkość całego świata?
1.Wybuchną wojny, w których zostanie użyta broń jądrowa.
2. Trzęsienia Ziemi.
3. Potop na północnej półkuli spowodowany wyłonieniem „Nowego lądu”.
4. Wybuchną wulkany.
5. Wtargnie w obszar ziemi „Planetoida-głaz” i uderzy w wody Oceanu Atlantyckiego w pobliżu Morza Karaibskiego.
6, Wtargnie przez uszkodzoną jonosferę gaz i z głębin morskich Metan i zatruje powietrze na całej Ziemi.
Matka Pana Jezusa Maryja, chce uratować ludzi z królestwa Niderlandów-Holandii, którzy wierzą w Boga Ojca i Jego Syna Jezusa Chrystusa lub uwierzą, aby opuścili królestwo Niderlandów-Holandię, na okres rozszalałych żywiołów i przenieśli się w bezpieczne miejsce. Informowałam, wcześniej już, Jej Wysokość Królowa i Rząd Niderlandów-Holandii, o Apokalipsie, która boleśnie dotknie naród Holenderski – POTOP. Podane jest w „Trzeciej Tajemnicy Fatimskiej”, państwa Europy będą bardzo zniszczone: Niemcy, Dania, Holandia, zostaną zalane wodą jak i wszystkie ziemie przybrzeżne. Holandia zostanie zalana bardzo wysoką falą wody morskiej. Obecnie informuje, ludność zamieszkałą na terenie królestwa Niderlandów-Holandii, o opuszczenie jej, jeszcze przed zalaniem i zatopieniem nizinnych terenów lądu Niderlandów- Holandii. „ZNAK, który pokaże się na niebie, jest ZNAKIEM początku Apokalipsy”
Są to Słowa od Boga Ojca, przekazane dnia 09 marca 2008 roku, w Kościele przy ul. Gwiaździstej 17 w Warszawie, podczas mszy św. o godz. 10 nin 45. Ja Wanda Stańska-Prószyńska te Słowa od Boga Ojca słyszałam. Słysząc zadrzałam, że już tak blisko do wypełnienia się spisanych w „Biblii-Apokalipsie Tajemnic Boga Ojca”. Słowa te od Boga Ojca, przekazuje ludności królestwie Niderlandów-Holandii. „ZNKIEM” tym, który zobaczymy na niebie, może być Krzyż świecący, Pan Jezus lub inny znak. Po pokazaniu się ZNAKU na niebie, zapowiadającego Apokalipsę, aby uratować swoje życie z POTOPU, należy w ciągu 30 dni opuścić królestwo Niderlandów-Holandii i przenieść się na teren Francji, lub Portugalii, Hiszpanii. Niemcy Północne i Belgia będą zalane wodą morską. Wybuchnie wojna w Azji. Wojsko chińskie zaatakuje Rosję na terenie Azji. Podane jest w „Trzeciej Tajemnicy Fatimskiej”, że wojsko chińskie rzuci bomby jądrowe na zakłady zbrojeniowe i ośrodki doświadczalne z bronią atomową w Rosji i na cały świat. Wybuchy bomb jądrowych spowodują potworne zniszczenia i wstrząsy. Podczas wybuchów jądrowych, zostaje wytworzona przez gazy o bardzo wysokiej temperaturze i pod silnym ciśnieniem fala uderzeniowa, której towarzyszy gwałtowny wiatr, który zmiata wszystko na swej drodze i roznosi śmiercionośny pył promieniotwórczy powstały podczas wybuchu jądrowego. Na samej północy pod wpływem wstrząsów wywołanych wybuchami jądrowymi, rozpoczną się głębinowe trzęsienia ziemi, które będą narastać, aż do potwornego ryku pękających skał. Podane jest w „Trzeciej Tajemnicy Fatimskiej”, że te potworne głębinowe wstrząsy mają trwać zaledwie tylko kilka tygodni, ale będą w swej grozie tak okropne, że podobnych klęsk nie było dotąd na ziemi. Wskutek potwornych kataklizmów, wojsko chińskie cofnie się z terenu walki w Europie, na teren Azji. Potem nastąpi wybuch. Lód, woda z Morza Arktycznego wraz z dnem morskim zostanie wydźwignięte do góry. Lód i woda spadną do mórz i na tereny lądowe wokół Koła Podbiegunowego, zatapiając je zanim woda rozpłynie się po całym terenie i spłynie do mórz i oceanów, podnosząc poziom wody w morzach i oceanach. Dno Morza Arktycznego zostanie „Nowym bardzo dużym lądem”. Wysoka fala wody morskiej, dochodząca do dużej wysokości, wtargnie na tereny królestwa Niderlandów-Holandii, zalewając wodą morką tereny całego Królestwa Niderlandów-Holandii. Po przepłynięciu wysokiej fali POTOPOWEJ wody morskiej, najniższe tereny lądu w królestwie Niderlandów-Holandii, zostaną zatopione wodą morską. Woda w morzach i oceanach będzie wyższa, o wody z Morza Arktycznego o kilka metrów, dla tego najniższe tereny brzegowe lądu zaleje woda morska. Woda z Morza Arktycznego, wyrzucona głębinowym wybuchem, będzie płynęła bardzo szybko i potwornie wysoką falą ponad 300 metrów, niszcząc i zatapiając wszystko na swej drodze. Nie ma możliwości ratunku z tak wysokiej lodowatej wody płynącej szybkim prądem, która z góry będzie zalewała wszystko, niszczyła i porywała. Nie opuszczenie terenu królestwa Niderlandów-Holandii, to dobrowolna śmierć przez utopienie. Wybuchnie wojna i w Europie. W Niemczech partia NPD, której szefem jest Udo Voigt, dojdzie do władzy, w wyborach lub obali obecny rząd w Niemczech. Niemiecka Partia NPD, dąży do ziszczenia ideii Adolfa Hitlera, do utworzenia „Wielkich Niemiec”. Aby utworzyć „Wielkie Niemcy”. Kanclerz partii NPD wyda wojnę: Rosji, aby odzyskać dawny KrólewiecKaliningrad, podczas wojny Chin z Rosją. Wojska niemieckie wtargną na tereny Północne i Zachodnie Polski, niszcząc wszystko i mordując ludność na zdobytych terenach. Kanclerz Niemiec po pokonaniu Polski, wyda wojnę Czechom i Słowacji. Po pokonaniu Czech i Słowacji, kanclerz Niemiec wyda wojnę Litwie. Łotwie, Estonii, Danii i włączy Austrię do Niemiec. Po pokonaniu przez wojsko niemieckie wymienionych państw i włączenia ich terenów do Niemiec, zostaną utworzone „Wielkie Niemcy”.Partii nazistowskiej potrzebne są tylko tereny tych państw. Ludność tam zamieszkała zostanie wymordowana lub sama opuści teren swego państwa. Rosja skieruje swoją armię na Kaliningrad, żeby odbić go z rąk niemieckich. Po pokonaniu Niemców na terenie Kaliningradu, armia rosyjska runie na teren Niemiec, aby mścić się na ludności niemieckiej za atak na Kaliningrad podczas wojny Chin z Rosją. Podane jest o tym w „Trzeciej Tajemnicy Fatimskiej”. Armia rosyjska dojdzie, aż do Atlantyku niszcząc po drodze wszystko i mordując ludność niemiecką. Wojska państw zagrożonych wtargnięciem armii rosyjskiej na ich teren, zaatakują armię rosyjską, która ponownie wróci na teren Niemiec, podążając w kierunku Ukrainy, po drodze niszcząc i mordując ludność. Pozostawiając po sobie popioły i zgliszcza miast. Ludność opuszczając królestwo Niderlandów-Holandię, powinna podążać w kierunku Hiszpanii. Duże miasta jak: Bruksela, Paryż, Madryt, Lizbona i inne, są zagrożone. Chiny mogą na nie rzucić pociski jądrowe. Należy zatrzymać się w mniejszej miejscowości, po trzęsieniach ziemi i „Potopie”, wrócić do królestwa Niderlandów-Holandii. Żeby zobaczyć co pozostało nie zniszczone, czy woda morska spłynęła. Przypuszczam, że w ciągu dwóch miesięcy rozszalałe żywioły się uspokoją. Niemcy będą bardzo zniszczone przez armię rosyjską. Na terenie Niemiec wystąpią głębinowe trzęsienie ziemi pod dnem rzeki Ren. Nastąpi zapadnie ziemi w Westfalii. Miasta w Zagłębiu Rury, podczas trzęsienia ziemi, ulegną zniszczeniu. Na teren ziemi ma wtargnąć „Planetoida-głaz”, która lecąc ku ziemi, nagrzeje się do czerwoności i uderzy w wody Oceanu Atlantyckiego, powodując potworne fale morskie „tsunami”, które runa na wyspy i brzegi lądów, trzech Ameryk, Afryki i Europy, powodując zniszczenia i zapadanie części lądów. Ludność zamieszkała na wyspach i brzegach lądu trzech Ameryk, jeżeli nie zostanie przemieszczona w inne bezpieczne miejsca, zginie. Kiedy nastąpi wtargnięcie Płanetoid-głazu w obszar ziemi? Rozpocznie się to, w noc bardzo zimną. Grzmoty i trzęsienia ziemi, trwać będą dwa dni i dwie noce, będzie wiał silny wiatr. Druga noc będzie bardzo zimna, wiatr będzie huczał, a po pewnym czasie powstaną grzmoty, wtedy zamknijcie okna i drzwi, nie wychodźcie z domu, zasłońcie okna. Uklęknijcie pod krzyżem (jeżeli będzie w domu czy w namiocie), żałujcie za swoje grzechy i proście Matkę Pana Jezusa Maryję, o opiekę. Kto tej rady nie posłucha, w okamgnieniu zginie. Powietrze będzie nasycone gazem i trucizną i zatruje całą ziemię. W trzecią noc nastanie ogień i trzęsienia ziemi, a w dniu następnym będzie już świeciło słońce. Zginie podczas Apokalipsy jedna trzecia ludności. Należy się zwracać do Matki Pana Jezusa prosząc o ratunek: „Królową święta, pośredniczko ludzi, jedyna nasza ucieczko i nadzieją, bądź nam miłosierna. Wanda Stańska-Prószyńska
Aby uratować flotę morską, statki i okręty powinny, po zabraniu ludności odpłynąć jak najdalej na południe. Można się zatrzymać w portach Argentyny, lub w portach afrykańskiej Namibii, RPA, lub na Oceanie Indyjskim. Prawdopodobnie wiele ludzi zlekceważy ostrzeżenie Matki Bożej i nie opuści terenu zamieszkania. Woda to żywioł, który szybko płynie, trudno się będzie uratować.

28 czerwca 2010 Obrona praw jednostki przed państwem demokratycznym. Tego tematu nie było w debacie zorganizowanej przez  sztaby dwóch kandydatów  na prezydenta Polski, panami: Jarosławem Kaczyńskim i panem Bronisławem Komorowskim..

A jest to podstawowy problem w demokracji, w której uchwalają, uchwalają,  i jeszcze raz uchwalają, nie oglądając się czy dana ustawa nie gwałci przypadkiem praw jednostki, która- jakby na to nie patrzeć- jest pierwotna wobec demokratycznego państwa prawa Bóle porodowe następują przy narodzinach Nowej Epoki, Nowego Porządku  Świata- a także przy każdej nowo uchwalonej ustawie, która z natury gwałci prawa jednostki, jako  demokratyczna ustawa obejmująca wszystkich kolektywnie. Nie selekcjonuje pod kątem indywidualności.. Jak to pisał Voltaire’a:” Kłamać byle śmiało, zawsze coś zostanie”(!!!!). Ten sam , którego ideałem było” powiesić ostatniego króla na jelitach ostatniego księdza”(!!!!).  I ten sam, którego pisanie przygotowało Rewolucję Francuską, a ta demokrację.. „Wojujący humanista” zmarł jedenaście lat przed tym barbarzyństwem.. Które współprzygotował jako” Oświeceniowiec”.. Oświecić przez mordowanie i gwałcenie wszystkiego co tradycyjne, rodzinne, kościele.. Zapisał się nawet przed śmiercią do loży masońskiej. ”Dziewięć Sióstr”  w Paryżu.. Ale wróćmy do  pozorowanej debaty . Zebrało się dwóch ludzi, których merdia okrzyknęły ludźmi” prawicy”, a ci nieskrępowani wygadywali lewicowe poglądy...  I żadnego konkretu.. Opowieści dziwnej treści.. Pan Jarosław  Kaczyński jest za modelem” zrównoważonego rozwoju Polski”(???)  Pan Bronisław Komorowski też jest, ale, żeby nie dzielić Polski na Polskę A i Polskę B..A co to za pies lub wydra ten „ zrównoważony rozwój”(???) To znany model socjalizmu redystrybutywnego, gdzie państwo socjalistyczne przerzuca  bogactwo wypracowane w jednym regionie kraju – w inny region. I z tego ma powstać jakikolwiek rozwój. Rozwój powstaje z pracy, a nie z przerzucania bogactwa, z którego po drodze ginie go trochę, bo przerzucający muszą przecież wziąć  wynagrodzenia za to przerzucanie.. I jest to przerzucanie kompletnie nieefektywne, a wprost marnotrawne.. Bo jaka korzyść może powstać z przemieszczania z jednego miejsc środków w inne miejsce przez biurokrację socjalistyczno- demokratyczną? Tak jak z przerzucania piasku z ręki do ręki, siedząc sobie nad morzem.. Przy którymś przerzucaniu na pewno zabraknie piasku. Pieniędzy socjalistom na razie nie zabraknie, bo pompują je z naszych kieszeni do Warszawy, stamtąd do Brukseli( 1 miliard złotych miesięcznie!), a potem część z nich pompują  z powrotem do Polski. Jest to wielkie biurokratyczne marnotrawstwo środków, karmiące jedynie pasożytującą biurokrację, która żyje z tego nonsensu jak pączek w maśle. Ten system socjaliści  skonstruowali dla swoich- biurokratycznie zaprzyjaźnionych..    I z tych pieniędzy nie będzie żadnego rozwoju, bo są to pieniądze alokowane administracyjnie, a nie rynkowo.. To  są wydatki, a nie inwestycje.. Zresztą pochodzą z kradzieży, z sektora prywatnego, prywatnego którym byłyby lepiej zorganizowane i inwestowane.. I obaj kandydaci sprzeczali się, który z nich więcej zmarnował, za swoich rządów.. To znaczy każdy z nich twierdził, ile to dobrego dla  Polski zrobił.. Kto więcej wydał przerzucając - ten lepszy! Żadnego wyboru między kandydatami.. In vitro- to samo.. Obaj są katolikami  i obaj okrężnie potraktowali temat.. Niby chcą pomagać, bo pan Komorowski jest za „ życiem”- za życiem z probówki. Sam ma pięcioro dzieci, choć  żadne nie pochodzi z probówki.. Tylko jest zrobione normalnie i tradycyjnie, a nie postępowo i nowocześnie, bez przyjemności i zadowolenia.. Bo trudno mieć zadowolenie przyglądając się jak robią mu dziecko w probówce z jego. nasienia... Podczas gdy w domach dziecka  dzieciaki czekają, żeby je ktoś zaadoptował.. I są tego tysiące i jeszcze pojawiają się kolejne  w „ oknach życia”.. Brać gotowe- a nie sztucznie konstruować nowe! Pan Jarosław Kaczyński też ględził o jakowyś kompromisach… Jedni ustąpią w jednym, a inni w innym, np.  ilości zarodków.. I będzie   super! Będzie kompromis! Tak  jak przy kradzieży socjaliści wymyślili kompromis: wolno kraść do sumy 250 złotych i jest to” mała szkodliwość społeczna czynu”, którego to zapisu nie zlikwidował nawet sam minister Zbigniew Ziobro, który tak bardzo walczył z przestępczością, że aż dziesięć tysięcy chłopów pańszczyźnianych socjalizmu powsadzał do więzień, konfiskując im przy tym wszystko co mają- a więc rowery.. Prawdziwi przestępcy cieszyli się i cieszą nadal wolnością.. Obaj będą szukali kompromisów.. Ale pan Komorowski nie powtórzył tego co w tej sprawie powiedział wcześniej, poza debatą.. Powiedział wcześniej, że będzie dopłacał z budżetu państwa do konstruowania dzieci w szklankach o kształtach probówki, czyli z kieszeni wszystkich, nawet tych, którzy na takie rzeczy się nie zgadzają i powiedział to tak:” Na pewno nie stosunku do wszystkich , tylko w stosunku do tych, gdzie jest szansa na to, że się urodzą dzieci zdrowe i będą dobrze wychowane”(!!!!?????) I dodał, że muszą być „” kryteria zdrowotne, które zwiększają szansę na urodzenie zdrowego dziecka”(????) Na rany  Chrystusa. konającego!. Takie inżynier społeczny i Komorowski ma  poglądy na   selekcjonowanie dzieci jeszcze nie narodzonych w szklance o kształcie probówki. W jaki to sposób zamierza dociekać, że’ urodzą się dzieci zdrowe i dobrze wychowane”(???) Rozumiem wychowane w duchu piłsudczykowskim, a nie w duchu Narodowej Demokracji.. Ale jak przewidzieć, że będą zdrowe? I co  z chorymi? Będzie je zabijał? To jest dopiero pomysłodawca.. Wielki wizjoner! Lepszy od swoich poprzedników  w  dziedzinie inżynierii społecznej, eugeniki.. A w debacie pozorującej  różnice zdań powiedział, że” katolik musi sam zadecydować”(???) Sam – pomijając zasady katolickiego życia? To co to za katolik? Jak decyduje sam pomijając zasady. katolickie . Potem sprzeczali się, czy lepszy był plan marnotrawstwa  pana Boniego, czy też marnotrawstwa pani Gęsickiej.. Prawie 12 miliardów złotych!  I udawali, że ratują polską  armię, którą doprowadzili do rozkładu, o czym  pisał w swoim liście pan generał Petelicki.. Ale jego w debacie nie było, żeby to potwierdzić.. Pan Jarosław Kaczyński chwalił ideę wschodnią  Giedroycia, znanego masona.. A jego brat prowadził politykę proamerykańską, wciągnięcia do Unii Europejskiej naszych sąsiadów.. Co nie  było wizją Giedroycia.- było jej przeciwieństwem. Co nie jest w interesie Polski. Tak jak nasza obecność  w socjalistycznej Unii Europejskiej.. W tym czasie, żona pana Bronisława Komorowskiego, pani Ania otwierała kolejną biurokrację o nazwie Ośrodek Doradztwa Rolniczego, gdzieś w Świętokrzyskim. Co prawda pan Komorowski nie mówił o likwidacji biurokracji. w pozorowanej debacie - tak że mogła swobodnie otwierać i wrzucać nam na utrzymanie kolejnego pasożyta biurokratycznego.. I wiele innych głupstw., zakręconych, przekręconych, uwiarygodnionych przez powtarzanie tak, żeby stały się prawdą.. Rozmowa dwóch kandydatów zorganizowana dla kompletnych idiotów.. Ja się za takiego nie uważam, więc moja decyzja jest krótka..: Moja noga na wyborach nie  postanie! Nie będą się wstydził przed swoimi dziećmi dziećmi i wnukami.. Tak jak nie oddałem nigdy głosu na pana Lecha Wałęsę! I jestem z tego dumny

Ekspertyzy milczą o amunicji Skoro biegli nie stwierdzili obecności środków bojowych i materiałów wybuchowych na ubraniach ofiar, to co w takim razie z amunicją oficerów BOR, która podobno po katastrofie masowo wybuchała. Czyżby nie badano ich ubrań?

Z Zuzanną Kurtyką, wdową po Januszu Kurtyce, prezesie Instytutu Pamięci Narodowej, który zginął w katastrofie prezydenckiego samolotu pod Katyniem, rozmawia Mariusz Kamieniecki

Biegli z Wojskowego Instytutu Chemii i Radiometrii w Warszawie w trakcie badań nad resztkami ubrań ofiar katastrofy z 10 kwietnia nie stwierdzili obecności bojowych środków trujących ani śladów materiałów wybuchowych.
- Nie jestem ekspertem w tej dziedzinie, dlatego ważna jest dla mnie opinia biegłych. Ciągle jeszcze jestem przed spotkaniem ze specjalistami zarówno z Kliniki Toksykologii, jak również z Instytutu Ekspertyz Sądowych i mam nadzieję dowiedzieć się, czego powinniśmy tam jeszcze szukać i właściwie w jakim kierunku poprowadzić te badania. Bez wątpienia wymagają one sporej fachowej wiedzy. Ja takowej nie posiadam, co nie znaczy, że nie chciałabym wiedzieć, co w takim razie z amunicją oficerów z Biura Ochrony Rządu, która podobno po katastrofie masowo wybuchała. Czyżby nie badano ich mundurów?

Spodziewała się Pani innych wyników? - Co do kompetencji zespołu, który przeprowadzał badania, trudno mieć zastrzeżenia – w końcu to specjaliści w swojej dziedzinie. Zdarza się jednak, że w takiej czy innej dziedzinie wiedzy pracuje się głównie standardami. A ta sytuacja nie jest standardowa. Powstaje zatem pytanie, czy można pokusić się jeszcze o jakieś niestandardowe badania.

Dlaczego jest to tak ważne dla Pani i innych rodzin ofiar katastrofy Tu-154M? - Ciągle szukamy wyjaśnienia przyczyn katastrofy. W tej sytuacji wobec braku dostatecznych informacji co do postępów śledztwa ze strony uprawnionych organów każdy wariant należałoby wyjaśnić. Im więcej uda się wyjaśnić czy wykluczyć, tym lepiej, tym mniej będzie wątpliwości. Przeanalizujmy chociażby tylko z logicznego punktu widzenia postawę Rosjan w sprawie śledztwa: jeżeli ktoś ma czyste ręce i czuje się niewinny, to zaprasza innych do uczestnictwa we wspólnej pracy na rzecz wyjaśnienia wszystkich okoliczności. Tymczasem Rosjanie, nie dopuszczając Polaków, zachowują się co najmniej dziwnie, tak jakby mieli coś do ukrycia. Dajmy na to, jeżeli ktoś czuje się niewinny, to raczej powinien prosić o pomoc specjalistów z całego świata, żeby dochodzenie uwiarygodnić, także dla własnego dobra. Taka postawa wydaje się jak najbardziej logiczna, jednak nie dla Rosjan.

Najważniejszy dowód w sprawie: szczątki samolotu prezydenckiego, wciąż znajdują się w rękach Rosjan. - Tu spotykam się ze sprzecznymi danymi, które docierają z różnych źródeł. Z jednej strony słyszałam już wcześniej, że polska prokuratura wystąpiła zaraz po 10 kwietnia o wydanie nam wraku samolotu, ale ostatnio otrzymałam wiadomość, iż brak o tym informacji w aktach śledztwa. Wychodzi na to, że dotąd nikt ze strony polskiej o wrak samolotu nie zabiegał. Na pewno jest to sprawa, którą warto i należy szybko wyjaśnić. Możemy bowiem mieć do czynienia z sytuacją, w której skoro nikt się tym nie interesuje, to wrak zostanie przetopiony.

Dopuszcza Pani taką myśl? - Jeżeli polski rząd dopuściłby do tego, to mielibyśmy do czynienia ze skandalem na niespotykaną skalę. Z drugiej jednak strony, czy mało mieliśmy skandali w naszej historii? Jako rodziny ofiar tragedii smoleńskiej, musimy coś z tym zrobić. Na pewno będziemy protestować. Jeżeli okaże się, że rzeczywiście polskie władze nie wystąpiły do Rosjan o zwrot wraku samolotu, będziemy próbowali wymusić na prokuraturze wystąpienie o zwrot własności naszego państwa. Przynajmniej do tego mamy chyba prawo, mamy też obowiązek wobec Narodu Polskiego.

Mecenas Rafał Rogalski, pełnomocnik kilku rodzin ofiar katastrofy, uważa, że należy wyjaśnić, w jaki sposób zapadła decyzja o zastosowaniu takiej, a nie innej procedury w sprawie badania przyczyn rozbicia się prezydenckiego samolotu. Zapowiada złożenie w tej kwestii kilku wniosków dowodowych. Zna Pani szczegóły tej sprawy? - Nie, nie znam. Nie rozmawiałam z mecenasem Rogalskim, ale myślę, że powoli będziemy się starali ujednolicić postępowanie naszych pełnomocników. Wszystko po to, by było jasne, jak dalej postępować. Na pewno społeczeństwo będzie o tym wszystkim informowane. Nie ma bowiem żadnych wątpliwości co do tego, że Naród Polski ma prawo wiedzieć, co się dzieje ze śledztwem w sprawie katastrofy, w której zginął polski prezydent i polska elita. Dla mnie jest to sprawa bezdyskusyjna.

Do Polski trafiło 1300 stron akt rosyjskiego śledztwa. Ich tłumaczenie potrwa co najmniej miesiąc. - Myślę, że byliśmy i nadal pozostajemy petentami w tym śledztwie, i otrzymujemy tylko to, co w ocenie strony rosyjskiej powinniśmy dostać. Przecież nie mamy żadnej gwarancji, że dostaliśmy wszystko. Zresztą to nic nowego. Są to metody, taktyki stosowane i znane nam od lat. Tymczasem w przypadku faktów i kształtowania prawdy historycznej nie ma nic gorszego od “półprawdy”. Najgorsze ze wszystkiego, do czego może dojść, to nie kłamstwo, bo kłamstwo łatwo można rozszyfrować, ale tzw. półprawda, bo z niej najtrudniej wyłuskać prawdę. “Półprawda” jest gorszą formą kłamstwa, kłamstwem zmanipulowanym do potęgi.

Pani syn Paweł zabiega o wyjazd w grupie archeologów na miejsce katastrofy. Kilkakrotnie zwracała się Pani do ministra Michała Boniego w tej sprawie. Dostała Pani odpowiedź? - Nie, nie otrzymałam żadnej odpowiedzi i prawdę mówiąc, przestałam liczyć na to, że ją otrzymam. Dziękuję za rozmowę.

Kto zwyciężył w tzw. Wielkiej Wojnie Ojczyźnianej?Rozmowa Antoniego Zambrowskiego z Wiktorem Suworowem

Wiktor Suworow: Rosyjska Armia Wyzwoleńcza (ROA) pod dowództwem gen. Własowa walczyła po stronie Niemiec hitlerowskich pod trójkolorową – biało-niebiesko-czerwoną flagą rosyjską. Nie chcę teraz oceniać ich postawy, jedynie stwierdzam fakt, że walczyli oni pod tą flagą przeciwko Armii Czerwonej walczącej pod flagą czerwoną. Ukraińska Powstańcza Armia (UPA) walczyła z władzą sowiecką pod flagą niebiesko-żółtą. Nie chcę się wdawać w ocenę działań UPA, stwierdzam jedynie, że walczyli oni pod niebiesko-żółtą flagą, która obecnie jest urzędową flagą sił zbrojnych niepodległej Ukrainy. Antysowiecka partyzantka w krajach bałtyckich: “leśni bracia” na Litwie itp. walczyli pod swymi flagami narodowymi. Są to teraz flagi państwowe na Litwie i na Łotwie oraz w Estonii. Natomiast sowiecka Armia Czerwona – taka była jej urzędowa nazwa – walczyła pod czerwonym sztandarem. A teraz zapytajmy, gdzie powiewa trójkolorowa flaga gen. Własowa? Powiewa nad Czerwonym Placem w Moskwie. Gdzie flaga Bandery i Szuchewycza? Powiewa nad Kijowem. Gdzie są flagi nadbałtyckich “leśnych braci”? Powiewają ponad Wilnem, Rygą i Tallinem. A gdzie znajduje się czerwony sztandar Armii Czerwonej? W naftalinie w muzeum. Więc kto zwyciężył w II wojnie światowej?! Niech mnie ktokolwiek przekona, że zwyciężyła Armia Czerwona.

A kto uczestniczył w II wojnie światowej? Niemcy oraz Polska, Wielka Brytania, Francja, Japonia i Stany Zjednoczone oraz Związek Rad. Gdzie jest dziś Polska? Pan dzwoni do mnie z Polski. Gdzie jest Wielka Brytania? Rozmawiam z panem z Wielkiej Brytanii. Gdzie jest Francja? Przez kanał La Manche od Anglii. Dalej są Niemcy. Każdy z tych krajów ma swe problemy, ale mimo to istnieje. A gdzie jest Związek Rad? Nie ma go. Rozleciał się na części składowe. Zwycięzca rozleciał się na kawałki. I jak tu mówić o zwycięstwie? Na rok przed obchodami 65-lecia zwycięstwa prezydent Miedwiediew obiecał wszystkim weteranom wojennym zapewnienie im mieszkań na jubileuszowe obchody dnia zwycięstwa. Rzecz w tym, że przez tyle lat kombatantom nie zapewniono normalnych warunków mieszkaniowych dla nich i ich rodzin. Jest to wielki wstyd dla państwa rosyjskiego. Niemcy zostały obrócone w gruzy, ale po 10 – 15 latach rozwiązano tam problem mieszkaniowy. Mam na myśli Niemcy Zachodnie. Natomiast w Rosji prezydent obiecał weteranom nowe mieszkania, ale gdy zgłaszają się oni do władz lokalnych, to im urzędnicy odpowiadają: idźcie do Miedwiediewa, niech wam da to, co obiecał. Obawiam się, że trzeba będzie czekać na kolejne uroczyste obchody na 70-lecie dnia zwycięstwa. W tym roku weterani już nie maszerowali przez plac Czerwony. Maszerowali Polacy, Brytyjczycy w niedźwiedzich czapach, Amerykanie i Francuzi. Natomiast na poprzednich obchodach był przemarsz weteranów obok trybun. Na trybunach natomiast rzadko trafił się jakiś milioner. Przeważali miliarderzy. Oni krzyczą: zwyciężyliśmy w tej wojnie! Istotnie to są prawdziwi zwycięzcy, którzy tryumfowali w wojnie, gdyż zebrali jej owoce. Prezydent Miedwiediew obiecał weteranom mieszkania, ale nikt go w tym nie słucha. Często ludzie mówią, że prezydent Miedwiediew naprawdę jest manekinem, strachem na wróble. Został ustawiony w takim charakterze. Ja się z tym nie zgadzam. Moim zdaniem prezydent nie jest manekinem, strachem na wróble, lecz człowiekiem, istotą ludzką. Gdyby on od urodzenia był manekinem, w tym by nie było tragedii. Nie ma tragedii, gdy krokodyl rodzi krokodyla, bądź kobra – kobrę. Nie byłoby tragedii, gdyby manekin urodził manekina. Tragedia polega na tym, że żywy człowiek zgodził się odgrywać rolę manekina, stracha na wróble.

Wojna zakończyła się przed 65-ciu laty, a wciąż w rosyjskich lasach poniewierają się szczątki nie pochowanych żołnierzy Armii Czerwonej. Kolega mi opowiadał, że widział ostatnio w Wołgogradzie (dawnym Stalingradzie) w pobliżu wielkiego pomnika zwycięstwa w bitwie stalingradzkiej wciąż poniewierające się odłamki pocisków oraz ludzkie kości. Pomnik olbrzymi postawiono, ale szczątków ludzkich nie pochowano. Takich pomników wiele w różnych miastach Rosji. Pieniądze na pomniki są, zaś na pochówek żołnierzy – nie ma.

W ogóle termin Wojna Ojczyźniana prowadzi do nieporozumień. Czy Polska była uczestnikiem Wielkiej Wojny Ojczyźnianej? Jak najbardziej, dwie polskie armie walczyły na Wschodnim Froncie. I Armia WP w ramach frontu pod dowództwem marszałka Żukowa brała udział w szturmie Berlina. Ale gdy mówimy o wojnie ojczyźnianej, pomijamy Polskie Siły Zbrojne na Zachodzie, które walczyły w Afryce, we Włoszech, w bitwie lotniczej o Anglię oraz w bitwie morskiej o Atlantyk. Przecież II wojna światowa zaczęła się w Polsce 1 września 1939 roku. Dlatego należy stosować nazwę II wojna światowa i pamiętać, że przyczynił się do jej rozpoczęcia zawarty 23 sierpnia w Moskwie pakt Ribbentrop – Mołotow, w istocie pakt Stalina z Hitlerem. Rozmawiał Antoni Zambrowski.

Prześladowany polski dokumentalista Edward Maciejczyk Poniższy artykuł jest niemal dosłowną kopią komentarza zamieszczonego przez osobę podpisującą się „Chicagowianka”. – admin Jest przemilczana martyrologia znanego patrioty polskiego, Edwarda Maciejczyka, bardzo znanego oraz szanowanego dziennikarza polonijnego z Chicago. Nie można wykluczyć, ze żydowscy bandyci grasujący w Polsce, w Europie lub USA będą usiłowali zamordować Edwarda Maciejczyka za jego artykuły w polonijnej prasie w USA oraz za kręcenie filmów o szkalowaniu Polaków przez bandycką międzynarodówkę żydowska. Generalnie Edward Maciejczyk realizował filmy dla polskiej telewizji w Chicago na tematy związane z historią najnowszą, dotyczącą Polski, spraw polskich, a także polskiej diaspory. Edward Maciejczyk od samego początku, gdy rozpoczął pracę dziennikarską, otwarcie twierdził, ze odpowiedzialność za ludobójstwo Polaków w Katyniu i ZSRR ponoszą przede wszystkim Żydzi-komuniści z obywatelstwem ZSRR, a nie Rosjanie, jak chcą wmówić Polakom żydowskie media, ponieważ wyrok na miliony Polaków, w tym w Katyniu, Miednoje, Starobielsku, Syberii … wydał gruziński Żyd Stalin, wyroki śmierci podpisywał Żyd Beria a ludobójstwo wykonał Żyd Tokariew – a zatem gdzie tu jest odpowiedzialność słowiańskich Rosjan?! A kto zorganizował wymordowanie co najmniej 40 milionów Rosjan po 1917 roku tylko za to ze byli prawosławnymi, wymordowanie całej arystokracji rosyjskiej i bogatszych chłopów rosyjskich? To Żydzi-bolszewicy z obywatelstwem ZSRR, którzy dorwali się do władzy w Rosji po 1917 roku, finansowani przez żydostwo amerykańskie i niemieckie! Takich „katyniów” – rzeźni, ale dla Rosjan, żydowscy bolszewicy zorganizowali w co najmniej w 800 miejscach rozsianych po całej Rosji! Oto link, gdzie można zobaczyć niektóre filmy dokumentalisty Edwarda Maciejczyka: http://www.kronikanarodowa.com/

Opinia publiczna w Polsce i Polonia na świecie nie wie, że od połowy 2007 roku dokumentalista Edward Maciejczyk, ukrywa się w nieznanym państwie w Europie. Wyrok na niego wydali Żydzi będący u władzy i zamieszkali w III RP; nawet jeśli mają polskie obywatelstwo i pracują w ABW, są w większości potomkami żydowskich morderców i wykonawcami testamentu „Dwunastu Rodów Izraela”, którzy uzurpują sobie prawo do kontrolowania Polski, USA, Rosji i całego świata. Dokumentalista Edward Maciejczyk wrażliwy na dyskryminacje etnicznych Polaków zamieszkałych w Polsce, kocha Ojczyznę Polskę, za którą, jak zawsze twierdził, jest gotów oddać swoje życie i zupełnie nie ma zamiaru ganiać za srebrnikami.

Od 1988 roku pracował jako uczciwy dokumentalista i dziennikarz, zwiedził do 2007 roku 122 kraje i zrealizował wiele zamówień dziennikarskich, nakręcając około 5000 godzin materiałów dokumentalnych, wyposażając kompletnie technicznie trzy bardzo dobre polonijne studia telewizyjne, uczciwie zarobkował z kamera i piórem. Myślał więc, że nic mu nie zagraża, by spokojnie przetrwać do końca ziemskiej wędrówki. Tak jednak się nie stało. http://www.polskatelewizja.com/index.php?adres=o_nas

Jednym z tych, którzy w Białymstoku wydali nakaz aresztowania na Edwarda Maciejczyka znanego dokumentalisty z Chicago są potomkowie komendanta UB, który mordował po wojnie AK-owców (film Olmonty), a w latach 60-tych wyjechał do Izraela. Jego potomkowie dalej mieszkają w Polsce, dorwali się do władzy po 1989 roku i teraz znów bezkarnie kontynuują proces wyniszczania Polaków w Polsce, a nawet tych krnąbrnych Polaków, których bezkarne żydostwo zamieszkałe w Polsce wygnało na banicję, aby nie przeszkadzali mu eksploatować ekonomicznie tych, którzy jeszcze zostali w Kraju. Edward Maciejczyk, obawiając się aresztowania w żydowskim USA, był zmuszony wyjechać do innego kraju, gdzie w mniejszym stopniu grasują żydowscy bandyci jako „władza” .

Nie wiadomo na jakim etapie jest obecnie procedura pościgowa za dokumentalistą Edwardem Maciejczykiem, ale wiadomo, że dotychczas na jego adresy dostarczono ok. 17 listów poleconych z policji i ABW, ale wszystkie listy zostały odesłane z powrotem, ponieważ jego w tym czasie nie było pod tymi adresami. Początkowo Edward Maciejczyk zwrócił się o pomoc do Romana Giertycha, ale system prawny w III RP jest tak zdeprawowany, że atakuje samego adwokata, a III RP przypomina cyrk pseudoprawny zorganizowany przez bezkarne, rozwydrzone żydostwo zamieszkałe w Polsce. Tak naprawdę to „polski wymiar (nie)sprawiedliwości” niemal w całości jest okupowany przez bandę Żydów z obywatelstwem polskim i nasłanych kundli z Mossadu. Dokumentalista Edward Maciejczyk od kilku lat ścigany z artykułu 256 „polskiego” Kodeksu Karnego podpisanego przez Żyda Kwaśniewskiego vel Stolzmana. Chodzi o rzekome szerzenie „nienawiści rasowej” wobec bezkarnego ludobójczego żydostwa grasującego w Polsce. Dokumentalista Edward Maciejczyk jest uważany przez Polonie w Chicago za niezłomnego polskiego patriotę, natomiast przez bandyckie złodziejskie żydostwo zamieszkałe w Polsce określany jest mianem niereformowalnego antysemity. Niezależnie jednak od określeń, przypadek red. Maciejczyka jest też przyczynkiem do dyskusji o wolności słowa i zakazanej obrony interesów etnicznych Polaków zamieszkałych w Polsce przez rządzących nią od 1989 roku do dzisiaj złodziei Żydów. W polonijnej telewizji w Chicago pokazywano bandytów z Mossadu, terroryzujących Polaków, kilka bulwersujących reportaży telewizyjnych dotyczących m.in. Oświęcimia. Chodziło o tzw. „Marsz Żywych” i bezkarnych oskarżeń i „kontrowersji” wokół centrum handlowego w okolicy tereny byłego obozu zagłady. W filmach Maciejczyk pokazał m.in. izraelski Mossad, obstawiający tzw. „Marsz Żywych” – doroczny pochód, upamiętniający ofiary Oświęcimia. W trakcie tej imprezy nawet polska policja nie ma prawa interwencji, gdy młodzi rozwydrzeni Żydzi demolują polskie obiekty i napadają na Polaków. A mieszkańców Oświęcimia ostrzega się przed wychodzeniem z domu w dniu, kiedy żydowskie, rozwydrzone bojówki z Izraela lub USA po bandycku panosza się po tym miasteczku, demolując je. Na bazie tych faktów pada pytanie, na mocy jakiej umowy służby specjalne obcego państwa Izrael, czyli agenci Mossadu, arogancko, z bronią w reku panosza się po Oświęcimiu oraz Krakowie, ustanawiając swoje porządki dla obywateli w Polsce. Skierowane m.in. do prezydenta RP, nie doczekało się odpowiedzi. Podobnie jest z pilnowaniem polskich służb granicznych i odpraw przez uzbrojonych agentów Izraela na polskich lotniskach, kiedy przylatują lub odlatują żydowskie bojówki, co filmował Maciejczyk. Kolejne kontrowersje wybuchły wokół centrum handlowego w Oświęcimiu, co zostało też sfilmowane przez Maciejczyka. Powstaniu obiektu, mogącego ożywić miejscowe środowisko, sprzeciwiły się środowiska żydowskie, oskarżając stronę polską o szarganie pamięci ofiar Holocaustu. Kontrowersje nie wygasły do dziś i Polakom zamieszkałym w Oświęcimiu zabrania się prowadzenia normalnego działalności gospodarczej w celu utrzymania się tamtejszej ludności przy życiu. Żydostwo zamieszkałe w Polsce złożyło cały szereg doniesień o domniemanym przestępstwie Edwarda Maciejczyka za filmowanie wybryków rozwydrzonych żydowskich bojówek panoszących się w Polsce. Na tej to podstawie, Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego w Białymstoku wystawiła wezwanie, nakazujące red. Maciejczykowi stawienie się na przesłuchanie. Problem w tym, że dokumentalista mieszka w Stanach Zjednoczonych, dużo podróżuje i nigdy takiego zawiadomienia nie otrzymał. ABW w Polsce zaczęło molestować staruszkę, matkę Edwarda Maciejczyka, zamieszkała w Polsce. Zastraszono ją z podeptaniem prawa polskiego. Molestowano też inne osoby z jego rodziny zamieszkałej w Polsce. W końcu żydowska banda rządząca w Polsce rozesłała listy gończe. Na tej to podstawie redaktor Maciejczyk został zatrzymany na Okęciu na jesieni 2007 roku, gdy zamierzał powrócić do USA. Zwolniono go, gdy skontaktował się z Ambasadą USA w Warszawie (jest obywatelem amerykańskim). Warunek interwencji, ustalony z zażydzoną ambasadą USA był jeden – że do 20 grudnia 2007 on sam zgłosi się dobrowolnie na przesłuchanie w Polsce. Wiadomo było z góry, że nie skończy się na samym przesłuchaniu, więc dokumentalista zaczął się ukrywać, aby nie wpaść w szpony żydowskich oprawców grasujących po całym świecie. Strona „polska” gotowa jest zatrzymać dokumentalistę co najmniej na 3 miesiące, dorzucając jeszcze jakieś paragrafy o zagranicznych powiązaniach, zahaczających o jakiś tam niby terroryzm oraz o jakieś tam spreparowane przez żydostwo “inne ważne względy społeczne”. W sumie żydostwo w „polskim” ABW wraz z tym cyrkiem sądowniczym w III RP maja już na niego przygotowany zaoczny wyrok 10 lat więzienia. Ukrywający się dokumentalista mówi: - Liczę się z tym, że mnie Żydzi rządzący Polska zamkną mnie na dobre, aby wystraszyć innych, próbujących ukazać bezkarność żydostwa dyskryminującego Polaków zamieszkałych w Polsce. – Uważam, że Polska dostała się pod pełną kontrolę obcych służb i trzeba o tym głośno mówić i krzyczeć. [Chodzi niewątpliwie o służby rosyjskie, bua ha ha! - admin] Takie komentarze nie są w III RP mile widziane, a wręcz karane. Także w Stanach, gdzie również rządzi bezkarna mafia żydowska. Patriotyzm Edwarda Maciejczyka oraz jego uczciwość jako dokumentalisty są niepodważalne. Edward Maciejczyk poświęcił siebie dla Polski tak, jak uczyniło to w przeszłości wielu innych, prześladowanych przez żydowskich bandytów polskich patriotów – po to, żeby mogła istnieć Polska jako państwo i Polacy mogli jakoś żyć w Polsce. Nadszedł czas wielkiej próby dla Narodu polskiego! Żydostwo się w Polsce zorganizowało i atakuje coraz bardziej, usiłuje wpędzić Polaków w bankructwo, by ich wydziedziczyć oraz przywłaszczyć sobie polska ziemie – tak samo jak to próbują zrobić z Grekami i Indianami amerykańskimi. Czy ktoś wie, dlaczego żydowska mafia nie ściga byłego prezydenta Włoch, Francesco Cossiga, który 30 listopada 2008 powiedział publicznie, że większość służb wywiadowczych na świecie jest święcie przekonana i ma dowody na to, ze zamachu 9-11-2001 na WTC w New Yorku dokonał Mossad wraz z CIA? Marucha

Bez smyczy Od admina: wywiad powstał 9 lat temu, lecz jest dzisiaj chyba jeszcze bardziej aktualny, niż wtedy.

Z Edwardem Maciejczykiem, dokumentalistą filmowym rozmawia Marek Bober. Biedny Einstein, gdyby wiedział, że będzie jednym Żydem, który coś wymyślił, zapewne wziąłby się do pracy, aby zasłużyć na miano największego naukowca świata. Dla mnie odkrycie koła było o wiele ważniejszym momentem w rozwoju cywilizacji, a przecież były większe wynalazki, które przytłumiła propaganda geniusza Einsteina. Urodziłem się w polskiej rodzinie z chrześcijańskimi tradycjami. Urodziłem się w marcu 1954 roku. Dzieciństwo i młodość spędziłem na wsi. Z komunistycznej Polski wyjechałem w 1979 roku. Najpierw tułałem się po zachodniej Europie, gdzie pracowałem jako niewolnik. W 1984 r. przyleciałem do Ameryki. Od 1973 r. zawsze miałem przy sobie kamerę, najpierw super 8, potem wideo. Filmowałem wszystko, co się ruszało. Dotychczas nagrałem 3,8 kilometra filmu i ponad 3200 godzin na taśmach wideo. W 1973 roku reżyser Janusz Dymek („Tulipan”) zobaczył moją pracę i przekonał mnie, że powinienem zostać dokumentalistą. Naukę rozpocząłem w telewizji etnicznej w Chicago w 1987 roku. W 1988 roku prezes Związku Narodowego Polskiego, Edward Moskal, pomógł mi w uruchomieniu własnego programu telewizyjnego „Kronika Polonijna”, na kanale kablowym numer 25 w Chicago. W roku 1991 udałem się do PBS z prośbą o udostępnienie mi czasu antenowego na film o Polonii w Ameryce. To, co widziałem do tej pory w PBS było paszkwilami obrażającymi Polaków. Odpowiedziano mi wówczas, że PBS współpracuje z polskimi producentami. Wręczono mi listę Żydów z polskimi nazwiskami, na której byli znani producenci komunistycznych programów w polskiej telewizji z czasów największej bolszewickiej propagandy. Wówczas zorientowałem się, że mam tylko dwa wyjścia: robić programy ideologicznie słuszne na żydowskiej smyczy, albo umrzeć z głodu jako niezależny producent filmów dokumentalnych opartych na faktach i prawdzie. Wybrałem to drugie. Straciłem wszystko, czego się dotychczas dorobiłem i gdyby, nie pomoc prezesa Moskala, w tym miejscu zakończyłby się mój życiorys. Pan Moskal jednym telefonem załatwił mi kredyt na kupno firmy produkującej filmy przemysłowe, reklamy i filmy instruktażowe (kompletne studio, kamery i montaż w Beta-Cam SP i D2). Od 1992 roku zacząłem się odbijać od dna i w 1994 roku byłem całkowicie niezależny finansowo i merytorycznie. Spłaciłem długi i zacząłem zarabiać prawdziwie pieniądze. W wolnych chwilach zrealizowałem siedem filmów dokumentalnych, w których ukazywałem rozbiór Polski i nowy totalitaryzm kierowany przez Brukselę i Nowy Jork. W 1996 roku zrobiłem dokument o Oświęcimiu, gdzie uzbrojony w broń palną Mossad terroryzuje Polaków przy aprobacie ówczesnego rządu, podczas corocznej defilady propagandowej. W 1997 r. zrealizowałem film o zaniedbanych żydowskich cmentarzach. W 1998 roku film o kłamstwach w sprawie Kielc, Oświęcimia i współczesnej historii Polski sterroryzowanej przez organizacje żydowskie.

Używasz mocnych określeń. Nie boisz się posądzenia o antysemityzm? - Antysemityzm jest najlepszą bronią organizacji żydowskich, służącą do wyłudzania pieniędzy, przy czym największymi antysemitami są Żydzi. Bo to oni właśnie prowokują nienawiść w celu zachowania jedności. Gdyby nie było antysemityzmu, to po co byłoby utrzymywanie organizacji żydowskich, terroryzujących świat. Słowem, Żydzi dbają, aby w kotle ciągle wrzało. Rozdrapują stare rany i ciągle przypominają o karach, jakie ich spotkały w przeszłości, przy czym zawsze przypominają skutek, nigdy nie mówią o przyczynie. Począwszy od Egiptu a skończywszy na Ameryce, scenariusz był zawsze podobny. Żydzi pojawiali się w najbogatszym państwie i zaczynali go grabić na wszystkie sposoby. Z imperium zostawał tylko szkielet, obrażali się na antysemitów i szukali następnej ofiary. Czasem rozwód odbywał się polubownie, jak np. w Egipcie – bierzcie złoto i spadajcie. Czasem kończył się w piecu, jak to miało miejsce w przypadku Niemiec. Jak będzie w Ameryce, trudno przewidzieć. Nie chcę być złym prorokiem, ale jeśli kraj, który jest ostatnim na świecie sprzymierzeńcem Żydów skarży się o 40 miliardów dolarów odszkodowania, to nawet Afroamerykanie tracą poczucie humoru, nie mówiąc o zwykłych ludziach, którzy mają już dość prostytucji politycznej i paranoi prawnej uprawianej przez żydów.

To, co mówisz jest przerażające. Czy aby nie przesadzasz? - Porównaj to do nieudanego małżeństwa, gdzie jedna ze stron jest uzależniona od chemii albo k…a i bezczelnie wykorzystuje partnera, często go szantażując. Początkowo obie strony udają, że wszystko jest w porządku, potem się dogadują, lecz w miarę upływu czasu konflikt narasta, wreszcie osiąga apogeum i ktoś mówi stop. Żydzi święcie wierzą w to, że zostali stworzeni do wykorzystywania innych, sami dzielą świat na Żydów (ludzie) i goi (bydło). Kiedyś na drodze stali jeszcze ludzie szlachetnie urodzeni, którzy nie mieścili się w tych obu kategoriach, a zatem Żydzi ich wymordowali najpierw podczas Rewolucji Francuskiej, potem wojny secesyjnej, następnie w Rewolucji Bolszewickiej i w czasie panowania żydowskiej komuny, kiedy to wymordowano większość inteligencji europejskiej, wypełniając powstałą lukę Żydami albo kundlami bez identyfikacji narodowej do dziś rządzącymi Europą.

Są na to dowody? - Naturalnie, że są, w przeciwnym razie historycy, tacy jak prof. Jerzy Robert Nowak, który od kilku lat skutecznie obnaża prawdę i wielu innych naukowców byłoby za kratkami. Po II wojnie światowej Stalin przysłał do Polski grupę Żydów w celu wymordowania polskiej inteligencji. 17 departamentów wydziału bezpieczeństwa było kierowane przez Żydów pod wodzą Żyda Jakuba Bermana, prawą rękę Stalina, który był odpowiedzialny za bezpiekę i kulturę. Mordowano w przeróżny sposób od zagłodzenia w karcerach ubeckich kaźni, do pozorowanego ataku serca w sanatorium ministerstwa spraw wewnętrznych w Otwocku i innych „uzdrowiskach”. Podobnie działano we wszystkich krajach Europy Wschodniej. Resztę robił austriacki instytut Wiesenthala, mordujący rzekomych faszystów na Zachodzie. W przeciągu kilku lat Żydzi wymordowali prawie wszystkich, którzy mogli stanowić potencjalne zagrożenie dla tzw. dialogu, czyli dymania na przemysłową skalę. Z chwilą, gdy osiągnięto cel, przekazano władzę swoim potomkom podczas zdrady w 1989 roku. Dzisiejsze elity rządowe to nikt inny jak potomkowie Bermanów, Fejginów, Michników, Bristigerowych i innych morderców, rządzących Europą przy pomocy wybranych Judaszy

Może tak jest lepiej, bo skoro nie ma narodowej inteligencji, to niech rządzi mądrzejszy. Przecież Żydzi uchodzą w świecie za naród nadzwyczaj inteligentny. - Kolejny slogan wymyślony przez Żydów i powtarzany bezmyślnie przez goja. Proszę mi pokazać produkt wykonany w Izraelu. Przecież to państwo istnieje prawie 60 lat. Skoro Żydzi są tacy mądrzy, to gdzie jest komputer „madę in Israel”? Gdzie jest auto, długopis, czy nawet rower produkowany przez tych geniuszy? Co Żydzi produkują albo wymyślają poza terrorem? Produkują pistolet maszynowy (uzi) do strzelania w restauracji, ale w porównaniu z „kałachem” to jest straszak; nic nie potrafią zrobić poza lichwą, sutenerstwem i szantażem. Gdzie zatem jest geniusz tak propagowany w kundlowatych środkach masowego przekazu? Czy wynika z faktów, czy też werbalnej orgii za żydowskie pieniądze? Biedny Einstein, gdyby wiedział, że będzie jedynym Żydem, który coś wymyślił, zapewne wziąłby się do roboty, aby zasłużyć na miano największego naukowca świata. Dla mnie odkrycie koła było wiele ważniejszym momentem w rozwoju cywilizacji, a przecież były większe wynalazki które przytłumiła propaganda geniuszu Einsteina. Pora kończyć te brednie i nazwać rzeczy po imieniu będziemy zdrowsi, a na pewno mądrzejsi, bogatsi, a w przyszłości nie będziemy głosować za rozbiorem ojczyzny i samobójstwem.

Za jakim rozbiorem? - Tych, którzy się jeszcze nie obudzili z ręką w nocniku, pytam, gdzie jest Polska? Państwo bez armii, bez banków, bez przemysłu, rolnictwa, bez ziemi – nie jest państwem, jest euroregionem trzymanym za gardło przez obcych. Zachłysnęliśmy się Ameryką, ale musimy pamiętać, że aby mogła zaistnieć, najpierw wymordowano tubylców, a niedobitków zamknięto w rezerwatach. Taki sam los już niebawem spotka Polaków, bo z chwilą wejścia do Unii Europejskiej Polska zniknie z mapy świat. Młodzi naiwnie wyjadą za granicę oszołomieni rzekomym mlekiem i miodem płynącym na Zachodzie, propagowanym przez mydlane opery i kolorowe gazety dla pisuardess marzących o karierze Kopciuszka; po latach się przyzwyczają i będzie im wstyd powiedzieć prawdę, że zamiast uciekać trzeba było przepędzić obcych i żyć spokojnie na ziemi ojców, a niech inni się tułają.

Co zatem robić, aby temu przeciwdziałać? - Głosić prawdę i stawiać na młodych Polaków, którzy czują po polsku, mają mocne, zdrowe korzenie i pewnego dnia wyzwolą Polskę spod kontroli Żydów. Historia dowodzi, że Polacy nigdy nie pozwalali się długo prowadzić na smyczy. Jesteśmy narodem mądrym genetycznie i wstyd, abyśmy pozwalali się wodzić za nos. Obecnie w Polsce panuje nędza, ogromne bezrobocie i niechęć do życia, podczas gdy Żydzi przygotowują się do ostatecznego ataku, którym będzie sprowadzenie do polski biednych emigrantów z Afryki w ramach pomocy humanitarnej, za pieniądze z UE i USA. Jest to bezczelna polityka w celu odwrócenia uwagi od faktycznego zagrożenia. Pierwszy krok już uczyniono, robiąc bohatera narodowego z czarnego piłkarza. Przeciętny Jan pijąc piwo podczas meczu nie zdaje sobie sprawy, że stał się tresowanym pajacem bezmyślnie wykonującym określone ruch (zabrakło Polaków, albo są gorsi od Murzyna?). Będzie jeszcze gorzej, gdyż u władzy nie ma Polaków i nic nie wskazuje na to, że sytuacja się zmieni, ponieważ stopień świadomości społeczeństwa jest wyjątkowo niski. Codziennie naród jest faszerowany informacjami starannie dobranymi przez specjalistów od uszkadzania mózgów. Po takiej psychoterapii ludzie mają problem w odróżnieniu prawdy od kłamstwa i wykonują bezmyślnie z góry ustalone ruchy myśląc, że są to ich własne przemyślenia. Oto przykłady: w trakcie specjalnych programów dla ludzi specjalnej troski (telewidzów) co kilka zdań z taśmy słychać śmiech, brawa albo inne odgłosy wskazujące na to, czy zdanie było śmieszne, smutne, pozytywne albo negatywne. W ten sposób można widzowi zakodować, że np. Żyd jest mądry a goj głupi, albo że należy pomagać Żydom. Tym sposobem przekonano naród, że Unia Europejska jest czymś dobrym i jestem pewien, że kolejny raz Polacy będą głosować przeciw sobie. Bo zostało im to zakodowane przez szklany ekran, bez alternatywy, niczym doskonała hipnoza. A przecież wystarczy spojrzeć wokół siebie i pomyśleć samodzielnie. Co by było, gdyby wasz sąsiad miał decydować o tym, co macie w swoim domu? Gdyby któregoś dnia przyszedł i wyrzucił na ulicę waszego psa, albo pamiątkowy obraz czy krzyż wiszący od lat na ścianie? Co by było, gdyby zechciał użyć waszą żonę lub córkę. Próba sprzeciwu skończyłaby się w więzieniu za antysemityzm. Tak właśnie wygląda unia, że sąsiad zagląda wam do garnków i decyduje, czy dzisiaj będzie grochówka czy żeberka wściekłej krowy; sąsiad ustala prawo i decyduje o wszystkim. Musicie wiedzieć, że sąsiad jest mocniejszy, a zatem nie ma żadnego powodu, aby wam pomagać, będzie was „dymał” ile wlezie, aż „wydyma” do zera. Wojska nie macie, bo głosowanie się dawno odbyło i oddaliście armię bez walki, teraz jak podskoczycie, to przyjdzie Murzyn z białą pałą i będzie lał po unijnych łbach w imię równości wszystkich narodów.

W 1989 roku głosowaliście za pluralizmem. Czy ktoś wie, co to jest pluralizm? Żydowsko-bolszewickie środki masowego przekazu bębniły całymi dniami, że naród musi głosować za pluralizmem i naród zagłosował. Co teraz macie z tego pluralizmu? Dzisiaj pejsate autorytety przekonują was do kolejnej głupoty. Pluralizm dał wam różnorodność złodziei i hochsztaplerów, którzy w zamian za wolność pozbawili was opieki medycznej, szkolnictwa, zakładów pracy, banków, rolnictwa, ziemi i wreszcie domów. Jesteście wolni, ale na golasa. Żyd wam zaśpiewa: lepszy na wolności kęsek lada jaki… ale czy długo będziecie wolni? Unia Europejska zabierze wam to ostatnie, każdy dostanie numer jak świnia w hodowli zarodowej i spełnią się marzenia mędrców Syjonu. Namiastkę już macie, kupując na kartę kredytową spowiadacie się przed wujkiem Samem z wszystkich prywatnych sekretów, ile tankujecie, gdzie śpicie, co kupujecie itp. Wiadomo, czy pijecie piwo, czy macie psa, wreszcie w grudniu gdzie kupujecie choinkę czy menorę. Nic się nie ukryje, a niebawem nie będzie ani kart kredytowych, ani kart preferencyjnych, każdy będzie miał wszczepiony chip, który precyzyjnie określi wasze położenie z dokładnością do milimetra (na razie ten „przywilej” mają tylko posiadacze telefonów komórkowych) oraz wejdzie w wasze życie prywatne do tego stopnia, że poza ogromnym długiem, nie będzie dosłownie nic, będziecie płacić procenty za to, że żyjecie. Człowiek jest słaby i to właśnie perfidnie wykorzystują sępy spod znaku dobrobytu. Telewizja zachęca do pogoni za pieniądzem, w konsekwencji kobiety poszły do pracy, aby płacić podatki i kupować buble, bo tak naprawdę to nic z tego harowania nie mają poza długami na kartach kredytowych, depresją i beznadzieją na przyszłość. Rozbite małżeństwa, zboczone dzieci, zaprzepaszczone szansę na normalne życie. Czy tego potrzebuje normalny człowiek? Czy naprawdę jest sens, abyście płacili abonament za telewizję, która robi z was prawdziwych goi? Ile razy dotychczas zostaliście oszukani? Powtarzacie bezmyślnie slogany zakodowane wam przez oficjalną propagandę, bo nie macie alternatywy, władza strzeże dostępu do środków masowego przekazu, bo się boi prawdy. Czas, aby Polacy przestali płacić za antypolską propagandę i zażądali rzetelnej informacji, którą można łatwo odróżnić od żydowsko-bolszewickiej, tak jak odróżnia się ciastko od kupy. Tu w USA, podobnie jak w Polsce, środki masowego przekazu są uzależnione od pieniędzy, z tą różnicą, że jest alternatywa i można wybierać między np. Telewizją Polską a Telewizją realizowaną przez Polaków. Są gazety i programy radiowe, które można podzielić na polskie i antypolskie. Pretensje trzeba mieć wyłącznie do sponsorów za finansowe popieranie antypolskiej propagandy, takich sponsorów najlepiej nie odwiedzać bo nie są godni polskiego poparcia. Dzisiaj nic się nie zmieniło, w dalszym ciągu narodowe media są skazane na zagładę, natomiast antypolska propaganda ma mnóstwo sponsorów.

Czego Ci życzyć? - Doczekania wolnej Polski, Polski do której będę mógł pojechać bez obawy o prześladowanie za polskie pochodzenie. Reszta przyjdzie sama, mam mnóstwo przyjaciół, na których zawsze mogę liczyć, kupić się nie dam, bo niczego nie potrzebuję. Obecnie pracuję nad filmem o mordercach polskiej inteligencji w 17 departamentach wydziału bezpieczeństwa kierowanych przez Żydów pod wodzą Jakuba Bermana przysłanych do Polski przez Stalina po I wojnie światowej. Jest to możliwe tylko dlatego, że żyję w Ameryce, którą kocham i uważam za chwilową ojczyznę do czasu odzyskania niepodległości przez Polskę. Dziękuję.

Cały rząd pracuje dla Komorowskiego Konstytucjonaliści: Jeśli ktoś chce pełnić obowiązki głowy państwa w zgodzie z funkcją prezydenta wynikającą z art. 126 Konstytucji, powinien poddać się reżimowi rezygnacji z afiliacji partyjnych Wygląda na to, że rząd upadnie, jeśli do Pałacu Prezydenckiego nie wprowadzi się Bronisław Komorowski z uroczą małżonką. Ministrowie w sposób ostentacyjny i bez liczenia się z faktem, że mają działać w interesie całego społeczeństwa, spędzają czas w rozjazdach, agitując za marszałkiem Sejmu. Politycy Platformy nie widzą w tym nic niewłaściwego, ale według opozycji, można mówić o przekroczeniu standardów służby cywilnej. Wątpliwości mają też konstytucjonaliści. Minister finansów Jacek Rostowski stwierdził wprost, że Polska nie może sobie pozwolić na blokujący reformy strukturalne pat ustawodawczy, a problemu tego można uniknąć - zdaniem ministra - tylko wtedy, jeśli wybory prezydenckie wygra Bronisław Komorowski. Michał Boni, minister w kancelarii premiera, powiedział jednej z gazet, że "kibicuje Bronisławowi Komorowskiemu", dodając: "trzymam kciuki za Bronisława Komorowskiego". O wspomożeniu p.o. prezydenta nie zapomniała także minister edukacji Katarzyna Hall i zabrała go na piątkowe uroczystości zakończenia roku szkolnego w Świniarach (woj. mazowieckie). W długim szeregu ministrów uprawiających propagandę na rzecz Komorowskiego nie zabrakło Radosława Sikorskiego, szefa MSZ i niedoszłego kandydata PO na prezydenta w jednej osobie. Podczas sobotniej Konwencji Wyborczej PO przeszło mu przez gardło: "Głosuję na Bronka". W trudach kampanii wyręczyła marszałka również minister zdrowia Ewa Kopacz, która wzięła udział, zamiast kandydata PO, w debacie "okrągłego stołu" na temat służby zdrowia zorganizowanej w Sejmie z udziałem m.in. Jarosława Kaczyńskiego. Zrobiła to w godzinach pracy. Kontrowersyjne zachowanie ministrów nie podoba się opozycji. - Życzyłbym sobie tego, by ministrowie rządu Donalda Tuska przede wszystkim wykonywali swoje obowiązki. Dla mnie było czymś żenującym, kiedy pan marszałek Komorowski w piątek we Włocławku obiecywał, że będą autostrady. Chciałbym, by obietnice, które składał pan premier Tusk w 2007 roku, zostały zrealizowane. Mijają już prawie trzy lata, a autostrad nie ma. Czy mamy sądzić, że obietnice, które składa pan Komorowski, zostaną spełnione? On jest po prostu niewiarygodny - ocenia rzecznik PiS poseł Mariusz Błaszczak. Jego zdaniem, nachalne działania propagandowe członków rządu na rzecz Komorowskiego oznaczają nie tylko zajmowanie się sprawami, które nie należą do kompetencji ministrów, ale dodatkowo można to odczytać jako poparcie dla coraz to nowych obietnic wyborczych Komorowskiego. - To przypomina mi sytuację z 2009 roku, kiedy pan Tusk obiecywał inwestora katarskiego dla stoczni, którego ostatecznie nie było, stocznie upadły, a miejsca pracy zlikwidowano. Dlatego życzyłbym sobie, by rząd pracował, rozwiązywał problemy, a nie angażował się w kolejne składanie obietnic - zaznacza Błaszczak. Zaangażowanie ministrów nie dziwi polityka PO, posła Antoniego Mężydły. - Każdy wie, że ministrowie tego rządu popierają Bronisława Komorowskiego - mówi (choć np. Waldemar Pawlak za nim się nie opowiedział). I dodaje, że nie widzi w tym zachowaniu oznak nadużywania stanowiska dla poparcia kandydata Platformy. Działania niektórych ministrów wręcz usprawiedliwia. - Minister Rostowski ma uzasadnione powody, bo zależy mu, by utrzymać w ryzach budżet, a łatwiej będzie przy Komorowskim - twierdzi poseł PO. Według Janusza Piechocińskiego, posła koalicyjnego PSL, minister jest jednocześnie politykiem i trudno oddzielać funkcje, które pełni. - Jeśli minister popiera kandydata w godzinach pracy, to mamy problem, jednak trudno u polityka ministra rozdzielać te godziny. Zarzuty można formułować tylko wówczas, gdy chodzi o sytuacje, kiedy poparcie dla kandydata odbywa się kosztem czasu, który powinien być poświęcony pracy zawodowej - uważa Piechociński. Według Andrzeja Maciejewskiego, eksperta ds. polityki z Instytutu Sobieskiego, w czasie kampanii prezydenckiej ministrowie powinni się zająć sprawami swoich resortów. - Pan Komorowski pełniący obowiązki prezydenta ma poparcie PO i wsparcie wszystkich ministrów. Zwracam uwagę na istotny fakt, że jak nigdy polski premier i jego ministrowie biorą udział bez mrugnięcia okiem we wszystkich naradach i spotkaniach Rady Gabinetowej. Takie rzeczy inicjowane przez śp. Lecha Kaczyńskiego zawsze były opieczętowane zarzutami i komentarzami - zauważa Maciejewski. - Ministrowie kierują resortami, tymczasem widzimy brak ustaw, a zapowiadano, że mają ich pełne szuflady. Nie widać pomysłów na naprawę polskich spraw, nie widać reform, którym miał przeszkadzać Lech Kaczyński - dodaje. Według komentatora, dla PO najważniejszy jest wizerunek partii w oczach elektoratu. - Teraz widzimy zwarcie szeregów i PO pracuje na to, by pokazać się jako partia jednolita i zgodna, wspólnie pracująca dla Polski - podkreśla. Forsowanie kandydata PO przez ministrów krytycznie ocenia poseł Antoni Macierewicz. - To jest skomplikowana sprawa i w demokracji parlamentarnej dwuznaczna, dlatego że z jednej strony ministrowie pochodzą z danej partii politycznej, ale z drugiej strony mają obowiązek reprezentować interesy państwa, a nie poszczególnej grupy czy partii - tłumaczy. - Niestety, niektórzy ministrowie pana Tuska tak się zachowują wobec kandydatury pana Komorowskiego, jakby działali w ramach swoich obowiązków na rzecz konkretnego kandydata i konkretnego układu politycznego. To jest przekroczenie obyczaju demokratycznego i wskazuje na to, że traktuje się państwo jak rodzaj łupu, który się zdobywa i który przypada dla grupy wygrywającej wybory - zaznacza. Doktor Przemysław Czarnek, konstytucjonalista z Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, wskazuje, że z prawnego punktu widzenia nie ma formalnego wymogu rozdziału funkcji p.o. prezydenta i kandydata na ten urząd w wyborach, a marszałek, będąc kandydatem na prezydenta, nie musi też rozdzielać tej funkcji od obowiązków p.o. prezydenta. - Nie ma takiego przepisu, który by obligował marszałka Sejmu do tego, żeby zrezygnował, po pierwsze, z funkcji marszałka, po drugie, ewentualnie z członkostwa w partii politycznej. Zasadniczo marszałek p.o. prezydent nie podlega reżimowi art. 132 Konstytucji, z którego by wynikała jego apolityczność, czyli konieczność zrezygnowania z funkcji partyjnych. W związku z tym na gruncie obowiązującego prawa takiego wymogu nie widać. Nie ma wątpliwości, że jeśli ktoś pełni obowiązki prezydenta i chciałby je pełnić w zgodzie z funkcją prezydenta wynikającą z art. 126 Ustawy Zasadniczej, a więc arbitra i osoby moderującej, to takiemu reżimowi powinien się poddać, ale nie ma takiego wymogu prawnego - twierdzi konstytucjonalista. Jak podkreśla dr Czarnek, z art. 126 wynikają funkcje prezydenta, a jedną z nich jest funkcja arbitra stojącego na straży wartości konstytucyjnych, takich jak nienaruszalność terytorium RP, przestrzeganie Konstytucji, suwerenność narodu. - Organ prezydencki pomyślany jest jako ten, kto stoi nad wszystkimi i reaguje w sytuacjach kryzysowych - mówi i dodaje, że z tego punktu widzenia marszałek, który jest jednym z liderów partii politycznej, nie może być takim arbitrem, bo nie jest władzą neutralną, będąc marszałkiem i liderem partii politycznej. W USA taki problem nie mógłby się pojawić, bo występuje tam funkcja zastępcy prezydenta i on piastuje urząd do czasu wyboru nowego prezydenta, w przypadku gdy ten umiera lub nie może pełnić swego urzędu do końca kadencji. Podobnie jest w krajach, gdzie prezydent pełni funkcje reprezentacyjne, jak Niemcy czy Włochy, i gdzie prezydent jest wybierany najczęściej przez parlament. Paweł Tunia

Platforma chce "więcej krwi" Bez względu na to, jak zakończą się wybory prezydenckie, w PO będą rozrachunki z powodu źle prowadzonej kampanii wyborczej. Tak źle, że trzeba było w nią maksymalnie zaangażować nawet premiera Tuska Finisz kampanii prezydenckiej będzie pracowity dla działaczy Platformy Obywatelskiej jak żadne wcześniejsze głosowanie. Jeśli Bronisław Komorowski przegra, w partii dojdzie do rozliczeń za popełnione błędy. Jednak nawet zdobycie przez marszałka fotela prezydenckiego spowoduje, że część polityków straci mocne dotąd wpływy w PO, płacąc za promocję kandydata powadzoną przez większość kampanii w kiepski sposób. Sobotnia konwencja Platformy była pokazem siły tego ugrupowania i manifestacją stuprocentowego poparcia, jakie wśród członków partii ma Bronisław Komorowski. Nawet ci delegaci na zjazd, którzy nie pałają entuzjazmem wobec kandydatury marszałka (nie zawsze ma to związek z tym, że w prawyborach popierali Radosława Sikorskiego), także wyrazili mu swoje pełne poparcie. W Platformie panuje rzeczywiście klimat pełnej mobilizacji. - Razem pracujemy na zwycięstwo marszałka Komorowskiego - mówi poseł Waldy Dzikowski. Wtórują mu prezydent Warszawy Hanna Gronkiewicz-Waltz i poseł Jarosław Gowin. Do mobilizacji przyczynił się przede wszystkim premier, który już przed pierwszą turą woził wszędzie ze sobą marszałka Sejmu, aby ten trochę skorzystał z jego popularności. - Donald Tusk zrozumiał po pierwszej turze, że zwycięstwo Komorowskiego nie jest pewne. Premier zdał sobie też sprawę, że drugi prezydent Kaczyński może mu skutecznie przeszkodzić w walce o zwycięstwo w wyborach parlamentarnych w przyszłym roku - mówi "Naszemu Dziennikowi" działacz PO z województwa świętokrzyskiego. - Dlatego mamy wszyscy bez wyjątku włączyć się w kampanię marszałka Sejmu i mobilizować nasz elektorat - dodaje. Z tego powodu rozmówca "Naszego Dziennika" nie jest zdziwiony zaostrzającą się kampanią wyborczą po stronie jego ugrupowania, gdyż ma to służyć właśnie mobilizacji wyborców Platformy Obywatelskiej. Dlatego coraz mocniej atakuje konkurenta sam Komorowski, choć inni politycy PO - na czele z Donaldem Tuskiem, także nie ustają w atakach na prezesa Prawa i Sprawiedliwości. - I my mamy w swoich okręgach wyborczych robić to samo. Mamy mówić wedle jednego, jasnego przekazu: prezydentura Jarosława Kaczyńskiego będzie zła dla Polski, bo on jako prezydent będzie przeszkadzał dobremu rządowi w sprawnym rządzeniu, w reformowaniu Polski, w chronieniu jej przed kryzysem - twierdzi poseł PO z Mazowsza. I dodaje, że Platforma chce po prostu, jak to mówią specjaliści od politycznego marketingu, narzucić w ostatnich dniach kampanii swoją narrację, gdyż do tej pory kandydat tej partii był niejako w cieniu Kaczyńskiego, musiał się dostosowywać do jego kampanii. Przynajmniej takie wrażenie miały miliony wyborców. Strategia ta jest czytelna, gdy posłuchamy wypowiedzi osoby ze sztabu wyborczego Bronisława Komorowskiego. - Obecna kampania, jeśli porównamy ją z tą z 2007 roku, jest wyjątkowo mdła, nieciekawa, bo było w niej mało "krwi". Przez to wielu potencjalnych wyborców Komorowskiego nie jest zainteresowanych głosowaniem, bo nie widzą żadnego zagrożenia, gdyby prezydentem został Jarosław Kaczyński. I musimy ich o tym przekonać, czy raczej przypomnieć im te wszystkie lęki, które wzbudziliśmy w 2007 roku - twierdzi rozmówca "Naszego Dziennika". - Dlatego nie wierzcie w to, że wystąpienie premiera podczas sobotniej konwencji było spontaniczne. Ono zostało doskonale przygotowane i wyreżyserowane z doradcami. Dlatego premier atakował prezesa PiS, dlatego apelował o poparcie dla Komorowskiego, gdyż Polska potrzebuje "500 dni spokoju". Mniej więc to samo twierdzi od dawna marszałek, ale jemu Polacy nie wierzą. Platforma ma nadzieję, że Tuskowi jednak Polacy uwierzą i manewr ten przyniesie sukces i końcowe zwycięstwo - dodaje. Tłumaczy, że PO pokłada ogromne nadzieje w osobistej popularności premiera wśród wyborców, i skoro Komorowski nie może porwać tłumów, jedyna nadzieja pozostaje w premierze. Tym bardziej że wiele wskazuje na to, iż marszałek Sejmu może nie dostać tak łatwo, jak myślał, głosów wyborców SLD. - Grzegorz Napieralski nie udzieli poparcia ani Bronisławowi Komorowskiemu, ani Kaczyńskiemu - nie ma wątpliwości poseł Sławomir Nowak, szef sztabu wyborczego kandydata PO na prezydenta. Jego opinię podziela wielu innych działaczy PO. - Tusk próbuje wpłynąć jeszcze na Napieralskiego, wykorzystując do tego znanych działaczy SLD, ale chyba zdaje sobie sprawę z tego, że nic nie wskóra, gdyż Napieralskiemu bardziej opłaca się neutralność - dodaje osoba z bliskiego otoczenia szefa rządu.
Schetyna rozliczy Słaba kampania Komorowskiego była tematem gorących dyskusji polityków PO w kuluarach sobotniego zjazdu. Jak relacjonują ich uczestnicy, oficjalny optymizm i entuzjazm to PR-owska fasada, za którą kryją się lęki i obawy oraz zaskoczenie, że marszałek Sejmu okazał się tak słabym kandydatem. Niektórzy wręcz żałują, że poparli go w prawyborach. Teraz trzeba jednak ratować nie tylko Komorowskiego, ale i honor PO oraz obraz partii kroczącej od zwycięstwa do zwycięstwa. Z tego powodu w prezydencką kampanię znowu zaangażował się poseł Grzegorz Schetyna, sekretarz generalny PO i szef jej klubu parlamentarnego. To także jedna z najwidoczniejszych oznak niepokoju, jaki zakradł się w szeregi Platformy. Jak mówią "Naszemu Dziennikowi" parlamentarzyści tej partii, Schetyna w pewnym momencie odsunął się w cień, zostawiając kampanię w rękach posła Sławomira Nowaka. Ale Nowak nie ma takiego przełożenia na działaczy terenowych jak sekretarz generalny PO, i musiał go poprosić o pomoc. - Z Nowakiem mało kto się liczy. Co innego Schetyna, który wystarczyło, że rzucił hasło wspierania kampanii marszałka Sejmu, a już w regionach zaczął się ruch - mówi "Naszemu Dziennikowi" działacz regionalny Platformy z Lubelskiego. - Nakazał też wyciszenie sporów wewnętrznych, które uwidoczniły się podczas zjazdów regionalnych. Wszyscy po prostu mamy wziąć się do pracy, a po wyborach zostaniemy z niej rozliczeni - dodaje. Dla Schetyny nie będzie to trudne, bo jak przyznają członkowie PO, ma on zarówno dobre rozeznanie w aparacie partyjnym, jak i brak skrupułów w karaniu winnych. Ten nacisk czują zwłaszcza liderzy z tych okręgów, gdzie wynik Komorowskiego był w pierwszej turze słaby. - Nie wiem, czy Schetyna przyjmie tłumaczenie, że w naszym rejonie PiS zawsze miało lepsze wyniki niż PO i wynik Komorowskiego jest tylko potwierdzeniem reguły - zastanawia się jeden z liderów powiatowej rady Platformy w regionie łódzkim. - A że nie mam dobrych notowań na górze, to mogą spotkać mnie nieprzyjemności, a przynajmniej ostra reprymenda - dodaje. Dlatego we wszystkich organizacjach PO, począwszy od kół, a skończywszy na władzach krajowych, panuje duże poruszenie. Część parlamentarzystów jeździ ciągle z Komorowskim po Polsce, inni robią kampanię w swoich okręgach. - A nie jest to łatwe. Bo gdy uczestniczę w kampanii wyborczej do Sejmu albo w wyborach samorządowych, to mam na nią wpływ. W tych wyborach prezydenckich jest inaczej, bo tutaj musimy się często tłumaczyć z wpadek i gaf Bronisława Komorowskiego. W dodatku plany kampanii na ostatnie dni są przygotowywane w pośpiechu; widać, że nasi szefowie nie byli przygotowani na taki scenariusz - twierdzi mazowiecki poseł PO.
Kto zapłaci? Bez względu na wynik drugiej tury wyborów w Platformie dojdzie do rozliczeń. - Będą one głębsze, jeśli przegramy, mniejsze w razie zwycięstwa - twierdzi działacz PO z Warszawy. I tłumaczy, że na pewno osłabnie pozycja Sławomira Nowaka, nawet jeśli Komorowski wygra, a postara się o to Schetyna. Sekretarz generalny już mówi w prywatnych rozmowach z innymi liderami Platformy, że to Nowak ponosi główną odpowiedzialność za kiepską kampanię Komorowskiego. Sens tego przekazu jest jasny: Nowak po raz ostatni kierował krajową kampanią wyborczą. Schetyna przekonuje, że on by sobie z tym zadaniem lepiej poradził, i argumentuje, że gdy to on w praktyce kierował poprzednimi kampaniami PO, partia ta osiągała coraz lepsze wyniki w kolejnych wyborach, Nowak zaś to popsuł i dlatego nie można mu już więcej powierzyć takiej władzy. Nie chodzi jednak tylko o to. Schetyna po wyborach na pewno wzmocni swoją pozycję w partii, bo udowodni, że bez niego, bez jego energii i zdolności Platforma "siada", nie można poderwać jej do walki; że nikt nie ma takiej charyzmy w PO, aby zmobilizować do pracy działaczy partii. - Jeśli nawet Donald Tusk myślał o zmianie sekretarza generalnego, to na pewno ten pomysł już zarzucił, bo wie, że Schetyna jest mu potrzebny w walce o wygranie wyborów samorządowych i parlamentarnych - uważa senator PO. Inni działacze podkreślają z kolei, że wybory mogą mieć wpływ na decyzje personalne, jakie zapadną podczas drugiej części zjazdu krajowego we wrześniu. Jeśli któryś z działaczy zostanie uznany za współwinnego porażki Komorowskiego, może zapłacić brakiem głosów przy wyborach władz krajowych. Możliwe też, że Grzegorz Schetyna zablokuje takie zmiany w PO, które miałyby na celu osłabienie jego obecnej pozycji w partii. Schetynie nie podoba się np. projekt zwiększenia o blisko 20 osób składu zarządu krajowego - np. mieliby do niego wejść z urzędu wszyscy szefowie regionów. Tylko że taki duży zarząd mógłby ograniczyć władzę Schetyny, a ponadto weszliby do niego ludzie niechętni sekretarzowi generalnemu, jak choćby poseł Janusz Palikot. Dlatego wybory prezydenckie mogą tylko zaognić wewnętrzne konflikty w Platformie, które na razie jedynie przycichły. Krzysztof Losz

SKANDALICZNA POCHWAŁA OKRUCIEŃSTWA Premier Tusk w swoim wystąpieniu na konwencji PO piał z zachwytu nad Hanną Gronkiewicz-Waltz, za jej siłę charakteru, okazaną przy usunięciu kupców z hal w centrum Warszawy. Ta siła charakteru wyrażała się w przemocy i bezprawiu. Ubiegłoroczna akcja przeciw kupcom była okrutna i bezprawna. Pałkami i gazem traktowano ludzi rozpaczliwie broniących swoich miejsc pracy. Potraktowano ich okrutnie, bez litości. To prawda, że przeciw kupcom był prawomocny wyrok. Ale wyroki trzeba wykonywać zgodnie z prawem, a ten był wykonywany zgodnie z bezprawiem. Okrutnym bezprawiem. Bezprawie było potrójne.

Po pierwsze – komornikowi, wykonującemu wyrok, asystowała firma ochroniarska. Jest to sprzeczne z przepisami postępowania egzekucyjnego, które przewidują, że w egzekucji komornik może mieć asystę tylko i wyłącznie policjantów.

Po drugie – firma ochroniarska nie ma prawa szturmować czegokolwiek,ma tylko i wyłącznie prawo bronić obiektu, którego strzeże. A w Warszawie ochroniarze kupieckie hale bezprawnie szturmowali.

Po trzecie – akcja była brutalna w sposób absolutnie niewspółmierny do okoliczności; była to szarża uzbrojonych osiłów na bezbronnych ludzi. I to pochwalił Donald Tusk. Bezprawie wobec kupców to nie moje urojenie, to prawda urzędowo stwierdzona przez... podległe premierowi MSWiA. Żebym nie był gołosłowny – przypomnę wiadomość, podaną w ślad za portalem TVN24.pl 19 marca 2010 r. MSWiA: cofnięto koncesję agencji ochrony Zubrzycki MSWiA zdecydowało o cofnięciu koncesji agencji ochrony Zubrzycki. To właśnie ona została zatrudniona przy głośnej eksmisji kupców z hali KDT w Warszawie. Kontrolerzy Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i Administracji ustalili, że ochroniarze nie mieli prawa usuwać kupców z hali Kupieckich Domów Towarowych. – W tym przypadku naruszono przepisy ustawy o ochronie osób i mienia. Pracownicy agencji mogli jedynie prewencyjnie ochraniać samego komornika i mienie, które miał zająć - wyjaśniła Małgorzata Woźniak, rzeczniczka MSWiA. Jak dodała, działania pracowników agencji ochrony “mogły doprowadzić do bezpośredniego zagrożenia dla obywateli”. – Decyzja MSWiA została poparta przez resort sprawiedliwości oraz Komendę Główną Policji – zaznaczyła Woźniak. Za te działania chwalił Hannę Gronkiewicz-Waltz premier Donald Tusk Skandaliczna pochwała przemocy, okrucieństwa i bezprawia. Janusz Wojciechowski

Kamienowanie Kaczyńskiego w szklarni Jedynym dużym miastem, w którym Bronisław Komorowski przegrał pierwszą turę, był Lublin. Wszyscy oczywiście wiążą to z Palikotem. Wszyscy, poza Donaldem Tuskiem, który uznał, że receptą na zwycięstwo jego kandydata w II turze będzie skopiowanie palikotowej retoryki i wygłosił bodaj pierwsze w swej karierze przemówienie tak ostre, tak naszpikowane personalnymi atakami i insynuacjami. Bez mała pół godziny jechania po Kaczyńskim jak po przysłowiowej „burej suce” Jak rozumieć fakt, że sam szef zarzucił pozory łagodności, która tak zawsze dobrze się marketingowo tak dobrze sprawdzała, i wziął się do brudnej roboty, dotąd wykonywanej przez wyznaczonych do tego „cyngli”? Najbardziej prawdopodobne wydaje się, że z mobilizacją elektoratu PO na wybory jest naprawdę cieniutko i że coraz bardziej spędza Tuskowi sen z powiek wizja prezydenta Kaczyńskiego, który, wbrew chciejstwu ubranemu w formę przestróg, nie będzie prowadził z rządem propagandowej wojny, tylko perfidnie wprowadzał go na kolejne miny, żądając obiecanych konkretnych reform i zapowiadając wszem i wobec, że bardzo chce je podpisać, ale nie może się zgodzić na ten a ten szczegół, godzący w „ludzi pracy”… Tak czy owak, wydaje mi się, że Tusk naprawdę mocno ryzykuje. Retoryka, w którą wszedł, łatwo może zostać użyta przeciwko niemu. Wiarygodność? Czy mam być tak wredny, aby przypominać, kto na wybory brał w pośpiechu ślub kościelny po kilkunastu latach szczęśliwego pożycia? Kto kiedyś deklarował, że brzydzi go kandydowanie na wysoki urząd byłego TW, a w wywiadach obiecywał zniszczenie oplatającego Polskę układu wyrosłego z komunistycznych służb specjalnych? Polityk obecny na scenie od lat zanim skrytykuje wizerunkowe wolty kolegi po fachu winien sobie przypomnieć stare angielskie przysłowie, że jak się mieszka w szklarni, to lepiej nie rzucać kamieniami. Szczególnie obrzydliwe było w tym przemówienie przejęcie od „betonowej” części SLD obyczaju wymachiwania trumną Barbary Blidy. Nieoceniona Kataryna zdążyła już wytknąć Tuskowi, że w czasie, gdy premier jednoznacznie obciąża winą za jej samobójstwo ówczesny rząd, jego rząd – odpowiadający za ewentualne winy poprzedniego − a konkretnie podległa mu ABW twardo procesuje się z wdowcem o odszkodowanie i właśnie odrzuca  stanowczo ugodę w tej sprawie. Więc jedną gębą twierdzimy, że za śmierć Blidy odpowiadało ABW i ministerstwo, bo tak nam wygodnie dla wyborczej propagandy, a drugą zaprzeczamy, bo wtedy przyszłoby zapłacić odszkodowanie. W ogóle, wykorzystywanie nieboszczki Blidy w tej kampanii jest wyjątkowo odrażające. Żywię naprawdę dla Leszka Millera więcej szacunku, niż by może wypadało, zważywszy na jego przeszłość, ale uparte powtarzanie przez niego oskarżeń mam za skrajny cynizm. Były premier wie doskonale, że fatalna w skutkach psychiczna depresja byłej minister w stopniu co najmniej równym co przez prokuratorskie śledztwo i zarzuty wywołana było też sposobem, w jaki potraktowała Blidę jej własna partia, wykopując brutalnie i bezceremonialnie, w ramach czyszczenia z millerowskich złogów. I że jeśli naprawdę chciałby ją pomścić, to raczej na Kwaśniewskim i Olejniczaku (może zresztą zamierza; wygląda na takiego, co podobnych zamiarów nie rozgaduje niepotrzebnie zawczasu, co zresztą godne uznania). Ale, znowu kłania się przysłowie o szklarni i kamieniach − czyż to nie za rządów Millera biznesmen Piotr Bykowski podczas próby aresztowania rzucił się z piętra, łamiąc kończyny? Odrobinę mniej szczęścia, a skręciłby sobie kark, i to Miller, wedle własnego sposobu myślenia, dźwigał by do końca życia odpowiedzialność za jego śmierć. Mogę zrozumieć, kiedy się w podobny sposób upajają demagogiczną retoryką redaktorzy szmatławego postkomunistycznego tygodnika. Ale mówimy o polityku, byłym premierze i szefie MSWiA. Taki polityk musi wiedzieć, że państwo prowadzi wiele dochodzeń, w każdym z nich postawione zarzuty mogą się okazać chybione, i w każdym przypadku może się zdarzyć, że osoba będąca pod oskarżeniem zrobi sobie jakąś krzywdę − naprawdę, powinien umieć się zachowywać bardziej przyzwoicie. Miller Millerem − ale po co lezie w to bagno Tusk? Po co zrzuca tak użyteczną maskę i wszem i wobec pokazuje dowodnie, że jedynym wyrazistym punktem programu jego partii i rządu jest nienawiść do przeciwnika, jedyną strategią oferowaną Polsce zniszczenie go za wszelką cenę, jedynym zaś dobrze opanowanym sposobem publicznej polemiki − ataki ad personam i bluzgi? Niedługo cieszył się salon, że Kaczyński deklaracją wybaczenia dla postkomunistów strzelił sobie w stopę. Nie minęło długo, a jego rywale strzelili sobie nawet nie w stopę, a w kolano. A może wręcz odstrzelili sobie coś jeszcze więcej; to się okaże już za tydzień. RAZ

PIĄTA WŁADZA Czyż nie są to agonalne drgawki demokracji, jeśli „wolę ludu” można zmanipulować prostym rysowaniem słupków? Na krótką metą może taką demokrację ocalić niska frekwencja − na dłuższą nie wiem, czy cokolwiek.Dawno nie słyszałem równie niewczesnych wypowiedzi jak słowa pewnego politologa, który w wyborczą niedzielę, ok. godziny 22.00, oznajmił, że ci, którzy podważali wiarygodność sondaży, powinni teraz przeprosić i posypać głowy popiołem. Albo jednego z michnikowych żołnierzy, który o tej samej porze ogłosił na Twitterze „kolejną kompromitującą manipulację telewizji publicznej”. Rzeczywiście, sondaże ogłoszone bezpośrednio po zamknięciu lokali wyborczych przez stacje komercyjne generalnie potwierdzały ich sondaże wcześniejsze. To znaczy, różniły się od wstępnych wyników wyborów zaledwie dwa i pół do trzech razy (porównując parametr najistotniejszy, czyli różnicę pomiędzy Komorowskim a Kaczyńskim). Litościwie pomijam tu sondaż „Gazety Wyborczej”, który tuż przed samą metą ogłaszał zwycięstwo Komorowskiego w I turze, bo dziecko nawet wie, że nie był to już żaden sondaż, ale czysta, zarzucające wszelkie pozory, propaganda. Obok trzech klasycznych władz i władzy czwartej, za jaką niektórzy chcą uważać media, w tabloidalnym dyskursie publicznym rodzi się wyraźnie władza piąta − sondażownie. Władza wynikająca z umysłowego lenistwa społeczeństwa wychowywanego na przeżuwaniu lekkiej, łatwej i przyjemnej papki medialnej, oduczonego rozumowania w logicznych kategoriach przyczyny i skutku, odwykłego od brania odpowiedzialności za samych siebie, a co dopiero za wspólnotę; zresztą od bycia wspólnotą też odwykłego. Dla ludzi tkniętych taką zarazą procedury demokratyczne tracą swój pierwotny sens, stają się czymś w rodzaju kolejnego audiotele („idiotele” - mawiało się za czasów mojej pracy w TVP) czy esemesowego plebiscytu na ładniej tańczącą parę. Z jakichś przyczyn istnieje spora grupa ludzi, którzy chcą w tym plebiscycie załapać się po stronie zwycięzcy. Świadomość, że zagłosowali tak, jak głosuje większość, daje im trudno zrozumiałe dla normalnego człowieka poczucie spełnienia. Obecność w społeczeństwie takich ludzi sprawia, że jeśli sondaże uporczywie wmawiają, że kandydat słuszny dostanie 51 proc., to w końcu dostaje 41. Gdyby od razu mówiono, że szykuje się 41, to mogło by być 30. Można więc mówić o kompromitacji sondaży, ale nie można mówić o ich klęsce − jakiś skutek odniosły. Inna sprawa, że całkiem realne się staje, iż wieczorem 4 lipca TVN i Polsat ogłoszą, że Bronisław Komorowski wygrał miażdżąco, a „Wyborcza” zamieści tę informację na pierwszej stronie, z komentarzem krytykującym manipulatorów z TVP, którzy swoim exit-pollem usiłowali nieudolnie podtrzymywać wrażenie, że Kaczyński jeszcze tak definitywnie nie przegrał. A potem, po podliczeniu głosów przewaga Komorowskiego stopnieje do ułamków procenta; może zniknie zupełnie, a może nie. Wybory wyborami, najważniejsze starcie i tak dopiero za rok, ale swoją drogą, czyż nie są to agonalne drgawki demokracji, jeśli „wolę ludu” można zmanipulować prostym rysowaniem słupków? Na krótką metą może taką demokrację ocalić niska frekwencja − na dłuższą nie wiem, czy cokolwiek.

Rafał A. Ziemkiewicz

Nie bójmy się. Prawda nie gryzie Starsza Toyahówna namawia mnie bardzo, żebym obejrzał sobie na youtubie całość wczorajszego wystąpienia Donalda Tuska. Ja nie chcę, a ona mnie wciąż namawia. Co gorsza, ona mnie namawia, bym słuchał tego plucia, bo jest bardzo mocno przekonana, że to wystąpienie – choć z punktu widzenia ludzi normalnych  jest dla Tuska i jego kumpli kompromitujące i powinno kampanię Bronisława Komorowskiego zwyczajnie ‘rozjechać’– wyłącznie przysporzy głosów tym wszystkim, dla których prezydentura Jarosława Kaczyńskiego stanowi bezpośrednie i śmiertelne zagrożenie.Nie będę tego oglądał. Fragmenty, które pokazywali przy różnych okazjach w telewizji całkowicie mi wystarczą. Natomiast chciałbym się przez moment zastanowić nad postawą, którą pewnie zupełnie niechcący wyraziła moja córka. Chodzi mi mianowicie o to przekonanie, że cokolwiek się dzieje, to z całą pewnością służy stronie przeciwnej. Że choćby oni się wyłącznie kompromitowali, choćby kłamali jak najęci, choćby w sytuacjach wymagających wyłącznie spokoju wpadali w bezsensowną agresję, to na pewno będą z tego ciągnąć wyłącznie korzyści. Że nie ma absolutnie takiego błędu i takiego partactwa, które by potrafiło zmienić opinię ludzi, którzy na temat tych partaczy myślą wyłącznie dobrze. Myślę że ten nasz lęk i ta nasza defensywność – bo to jest wyłącznie lęk i defensywność – stanowi postawę wbrew pozorom bardzo powszechną i bardzo nieprzyjemnie zatruwającą nasze życie. Dziś miałem okazję ją obserwować na przykładzie komentarzy po telewizyjnej debacie Jarosława Kaczyńskiego i Bronisława Komorowskiego. Zaczęła Jadwiga Staniszkis, by stwierdzić, że w debacie był remis.  Proszę zwrócić uwagę. Ona musiała wiedzieć, że Kaczyński Komorowskiego zwyczajnie zniósł z powierzchni ziemi. Musiała wiedzieć, że on go najnormalniej w świecie zlikwidował. Jednak Jadwiga Staniszkis, jako ktoś kto prędzej się rozsypie na kawałki, niż powie co naprawdę myśli w debacie, gdzie obiektywizm jest z zasady wymagany, oczywiście ogłasza remis. Obecny z nią w studio Tomasz Nałęcz oczywiście nie ma takich dylematów. On wie jaka jest stawka, i wie, że ta stawka wymaga wszelkich poświęceń, włącznie a najbardziej bezczelnym, w żywe oczy, łgarstwem. A więc łże i mówi, że Komorowski zwyciężył jednoznacznie. Ale on wie, że nawet jeśli ogłosi, że Jarosław Kaczyński z telewizyjnego studia uciekł z podkulonym ogonem, nic mu się nie stanie. Nikt mu nie zarzuci, że jest reżimowym ekspertem. Jego towarzyska pozycja pozostanie nienaruszona. On ma potężnych sojuszników, którzy mają w stosunku do niego tylko jedne oczekiwanie. Ma realizować ich interesy. Reszta zostanie mu wybaczona. Przed chwilą w Salonie24pokazał się wpis Antoniego Dudka, i ten – również wbrew podstawowemu zdrowemu rozsądkowi i zwykłym faktom – ogłasza remis. Czemu to robi? Uważam, że powód jest jeden. On na samą myśl, że ktoś go oskarży o nieobiektywizm, truchleje i traci wszystkie życiowe funkcje poza jedną – klepaniem jednego stałego oświadczenia: ja jestem niezależny. Nie mam najmniejszych wątpliwości, że już w tej chwili, kiedy piszę ten tekst, na głównej stronie Salonu24 pokazują się pierwsze komentarze ludzi, którzy Jarosława Kaczyńskiego nienawidzą tak samo jak nienawidzili jego zamordowanego pod Smoleńskiem brata i którzy bez mrugnięcia okiem głoszą bezapelacyjne zwycięstwo w dzisiejszej debacie Bronisława Komorowskiego. Na jakiej podstawie? A co to do ciężkiej cholery kogokolwiek obchodzi.? A kto kazał im zachowywać neutralność i walczyć o obiektywizm? Przecież oni są neutralni i obiektywni z nominacji. I to nominacji nie byle jakiej. A poza tym oni oczywiście prowadzą polityczną walkę. Przeciwko kaczyzmowi. O dobro Polski i Polaków i Europy. Wczoraj obejrzałem w TVN-ie rozmowę, jaką Anita Werner przeprowadziła z żoną Komorowskiego. Było to doświadczenie, jakiego na tym poziomie dotychczas nie miałem okazji zaznać. No może dziś rano, kiedy też w TVN-ie wystąpiły jakieś dwie laleczki o klasie prowincjonalnych fryzjerek, które stały się sławne przez swój udział w kampanii Grzegorza Napieralskiego. Ale nawet one nie były w stanie przebić tego, co wczoraj pokazała pani Komorowska. One przynajmniej były w taki klasyczny sposób wesołe. Dwie wesołe dwudziestki. Na przeciwko Anity Werner natomiast siedziało jedno wielkie nic. Naprzeciwko Anity Werner posadzono kogoś, kto równie dobrze mógł w tym samym momencie składać skrzynki po jabłkach na miejskim targu, żeby je wsadzić do auta i zawieźć z powrotem na tzw. giełdę. I oto młody Toyah mówi mi, że internetowe bojówki Platformy Obywatelskiej, na Facebooku i w okolicach, głoszą z zapałem, ze ta Komorowska to „super babka”. Żę ona jest świetna! Że ona jest najlepsza! Czy mnie to dziwi? Ani trochę. Czy mnie martwi? Owszem bardzo. Ale nie dlatego, wbrew pozorom, ze banda jakichś zaczadzonych platformerskich głupków utraciła kontakt z rzeczywistością. Natomiast jest mi przykro z tego powodu, że my, sterroryzowani między innymi właśnie przez tych głupków, doszliśmy do tego momentu, gdzie nie potrafimy walczyć nawet o czystą, żywą prawdę. Że tam gdzie nawet nie musimy się szczególnie napinać, flaczejemy. Martwię się, bo się autentycznie boję, że kiedy już wygramy te wybory, znaczna z nas część – wyłącznie po to, żeby pokazać całemu rozszalałemu z wściekłości światu, że my naprawdę nie chcemy tryumfować – ogłosi, że bardzo chętnie połowę naszego sukcesu oddamy każdemu, kto tylko zechce nas utulić.  toyah

Konflikt Wielkich Trzynastych? Ach, ileż słuszności miał Ojciec Narodów – jak zresztą we wszystkim, co mówił – utrzymując, że walka klasowa zaostrza się w miarę postępów socjalizmu! „Socyjalizm – twierdził Aleksander Fredro – każdemu równo nosa utrze; bogatych zdusi jutro, a biednych pojutrze”. Wprawdzie Aleksander Fredro był komediopisarzem, ale najwyraźniej musiały wspierać go jakieś proroctwa. Nawiasem mówiąc, coraz częściej się zdarza, że proroctwa wspierają jeśli nie wprost humorystów, to w każdym razie osoby uważane za niezbyt poważne. A ponieważ wiadomo skądinąd, że Spiritus flat ubi vult, co się wykłada, że Duch tchnie kędy chce, to wygląda na to, jakby Duch postanowił zakryć proroctwa przez mądrymi i roztropnymi, a objawić je humorystom. Inna rzecz, że na tle mądrych i roztropnych, właśnie humoryści sprawiają wrażenie ludzi serio, bo tamci najwyraźniej już dawno przestali zdawać sobie sprawę z własnej śmieszności. Wracając tedy do proroctwa Aleksandra Fredry, to sprawdziło się ono wkrótce potem, podczas rewolucji bolszewickiej w Rosji. Zdarzyło się, że w Piotrogrodzie wielka księżna zaniepokojona strzelaniną na ulicy, poprosiła pokojówkę, by sprawdziła, co właściwie się dzieje. Pokojówka po powrocie zameldowała, że właśnie wybuchła rewolucja. –Rewolucja, powiadasz gołąbeczko? No a powiedz, czegóż właściwie chcą, ci rewolucjoniści? – Oni chcą – odpowiedziała dziewczyna – żeby nie było bogatych. Więc kiedy bolszewicy pozwolili obrabować bogatych, bogaci zniknęli. Ale biednym od tego wcale się nie poprawiło. Przeciwnie – nie minęło nawet 15 lat i chłopi, którzy na początku myśleli, że się wzbogacą na rabunku dworów, podczas kolektywizacji umierali z głodu we wsiach otoczonych kordonami wojsk NKWD. Socjalistyczny eksperyment – jak obliczył Aleksander Sołżenicyn – kosztował życie co najmniej 100 milionów ludzi – a przecież nie uwzględnił on ani rewolucji kulturalnej w Chinach, ani eksperymentów Pol Pota w Kambodży, po których pozostały „pola śmierci”. Gdyby socjalizm w Rosji, czy Chinach potrwał trochę dłużej, pewnie nie pozostałby tam nawet kamień na kamieniu. Na szczęście socjalizm upadł tam pod ciężarem własnych błędów, bogaci znów się pojawili, a proletariusze, co to w myśl podjudzań marksistowskich mełamedów, mieli się „łączyć”, ani myślą się „łączyć”, a jeśli już – to z bogatymi. Dlatego zepsuci dobrobytem, perwersyjni ludzie Zachodu, którzy cudnego raju na własnej skórze nie doświadczyli i którym własna pycha nie pozwala na poważne potraktowanie, ani tym bardziej – na wyciągnięcie wniosków z doświadczeń mieszkańców Środkowej i Wschodniej Europy, próbują zakosztować tego eksperymentu, wykorzystując proletariat zastępczy w postaci sfrustrowanych kobiet i zboczeńców. Może nie byłoby w tym niczego złego, bo – jak powiadają Rosjanie – każdyj durak po swojemu s uma schodit – gdyby w latach 60-tych ubiegłego wieku bakcylem socjalizmu nie zaraził się Kościół katolicki – jeden z ważnych składników łacińskiej cywilizacji. Niezależnie bowiem od agentury, za pomocą której zarówno komuniści, jak i środowiska żydowskie próbowały Kościół infiltrować by rozłożyć go od wewnątrz, wśród duchowieństwa, zwłaszcza wyższego, korzystającego z wszelkich wygód warstw uprzywilejowanych, tlił się pewien niepokój socjalny. Z mieszanki wpływów kominternowskiej agentury, żydowskich uraz i pretensji, filozoficznej mętnologii i socjalnego niepokoju wydestylował się trunek w postaci „aggiornamento”. Oszołomiony nim Kościół, jak zwykle opóźniony o fazę, wtoczył się, czy ściślej – został wypchnięty na szlak socjalizmu w momencie, gdy świat, a konkretnie – część najwcześniej nim porażona, zaczęła tracić doń smak. Ale kiedy już się tam wtoczył, to zgodnie ze spostrzeżeniem Ojca Narodów, zaczęła się w jego łonie zaostrzać walka klasowa. Przybiera ona tradycyjną postać walki Jasnogrodu z Ciemnogrodem, to znaczy – Partii Nieubłaganego Postępu z Partią Zacofania, albo – jak kto woli – Tradycji. Ma ona zarówno swój aspekt poważny, a nawet dramatyczny, ale również – zwłaszcza u nas, gdzie teologiczną stroną religii mało kto się przejmuje, skupiając się raczej na wątku obyczajowym, a niekiedy – wyłącznie na odcinku kulinarnym – żeby dobrze wypić i smacznie zakąsić – aspekt komiczny, a właściwie – groteskowy. Oto właśnie gruchnęła wieść, że Stolica Apostolska cofnęła dekret z 2002 roku zakazujący arcybiskupowi Juliszowi Paetzowi sprawowania funkcji biskupich. W odpowiedzi metropolita poznański, JE abp Stanisław Gądecki zgłosił rezygnację ze swego urzędu na znak protestu. Podobno Watykan nie chce tej rezygnacji przyjąć do wiadomości, więc metropolia poznańska może znaleźć się w kłopotliwym położeniu. Ale niezależnie od tego, w jakim kierunku walka klasowa w Kościele się potoczy, warto zwrócić uwagę na pewne podobieństwa tej sprawy do wypadków opisanych w książce Tadeusza Dołęgi-Mostowicza „Kariera Nikodema Dyzmy”. Jak wiadomo JE abp Juliusz Paetz został oskarżony o molestowanie seksualne kleryków z poznańskiego seminarium, a nawet księży. Jak tam było, tak tam było, bo niezależnie od tego, jak było naprawdę, zwraca uwagę okoliczność, że – po pierwsze – głównym oskarżycielem abpa Paetza był ks. Tomasz Węcławski, który mimo dekretu odsuwającego hierarchę od biskupiej posługi nie tylko porzucił wkrótce stan kapłański, ale w ogóle wystąpił z Kościoła katolickiego. Po drugie – że abp. Paetz w obliczu oskarżeń nakłonił dziekanów swojej metropolii do podpisania solidarnościowego oświadczenia – co stało się później rutynową praktyką w przypadku ujawniania współpracy innych biskupów – oczywiście „bez swojej wiedzy i zgody”, jakże by inaczej! – ze Służbą Bezpieczeństwa. Po trzecie – że redaktor „Przewodnika Katolickiego”, ks. Jacek Stępczak, za odmowę publikacji oświadczenia dziekanów – został w trybie ekspresowym wysłany na misje do Zambii. Przypomina to natychmiastowe wyekspediowanie niejakiego Terkowskiego na placówkę do Pekinu. Dyzma, zaniepokojony znajomością Terkowskiego z rejentem Winterem, co groziło mu dekonspiracją, poprosił o interwencję damy, z którymi w charakterze Wielkiego Trzynastego odbywał orgie i ku jego zaskoczeniu, Terkowski w mgnieniu oka został usunięty. Po czwarte – że listy kierowane do sekretarza JŚ Jana Pawła II i nuncjusza JE abpa Józefa Kowalczyka, pozostały bez odpowiedzi i dopiero gdy pani dr Wanda Półtawska podjęła się roli postillon d’ amour interwencja się udała. Czyż nie przypomina to sytuacji, kiedy nikt z towarzystwa nie wierzył Żorżowi Ponimirskiemu, że Dyzma to „cham bez cienia kindersztuby”? Po piąte – że molestowanie kleryków nieubłaganym palcem abp Juliuszowi Paetzowi wytyka akurat „Gazeta Wyborcza” w innych sytuacjach promująca nachalnie ostentacyjne sodomickie imprezy. I wreszcie – po szóste – bo najwyraźniej kibicuje JE abp Stanisławowi Gądeckiemu, który przeforsował w polskim kościele dziwaczną doroczną imprezę w postaci Dnia Judaizmu, co skłania do podejrzeń, że i on może być kimś w rodzaju Wielkiego Trzynastego, tyle, że innego obrządku. SM

Gafoman Komorowski: generał to nie żołnierz Marszałek Bronisław Komorowski dał podczas debaty telewizyjnej z Jarosławem Kaczyńskim kolejną plamę. To, że kilka dni wcześniej zapewniał, że Światowid miał 5 twarzy to doprawdy pikuś w porównaniu z tym co padło do milionów telewidzów ze szklanego ekranu. Podczas części dotyczącej polityki obronnej i armii Komorowski, odnosząc się do krytycznej opinii Sławomira Petelickiego o stanie polskiej armii, której opłakany stan obnażyła katastrofa smoleńska oraz powódź, stwierdził że nie jest on żołnierzem i ma specyficzne spojrzenie na sprawy armii. Wikipedia podaje tymczasem o Petelickim m.in. takie informacje: Jest generałem brygady. „Od 1969 do 1990 funkcjonariusz wywiadu PRL, pracujący przez 10 lat za granicą, między innymi od 1973 w polskiej placówce dyplomatycznej w Nowym Jorku był odpowiedzialny za kontrwywiad zagraniczny, po powrocie do kraju pracował w wywiadzie ekonomicznym, następnie przebywał w Szwecji. Przed objęciem dowództwa GROM był szefem Wydziału Ochrony Placówek MSZ. Jest specjalistą od dalekiego rozpoznania i dywersji, brał udział w wielu tajnych operacjach zagranicznych, między innymi w 1971 w Wietnamie Północnym, a rok później w Chinach.

Od 1990 do 19 grudnia 1995 organizator, a następnie dowódca Jednostki Wojskowej 2305 "GROM". Od 14 maja do 13 czerwca 1996 pełnomocnik premiera do walki z przestępczością zorganizowaną. Od 6 grudnia 1997 ponownie objął stanowisko dowódcy JW 2305, które pełnił do 17 grudnia 1999. 15 sierpnia 1998 awansowany na stopień generała brygady. Jest honorowym członkiem 5. i 10. Special Forces Group (Grupy Sił Specjalnych Armii USA) "Zielonych Beretów" armii Stanów Zjednoczonych, jako żołnierz wszechstronnie przeszkolony także w tych oddziałach. Posiada złotą odznakę GROM z wieńcem. Uzyskał m.in. uprawnienia skoczka spadochronowego wojsk powietrzno-desantowych, strzelca wyborowego, płetwonurka, I dan judo i uprawnienia kierowcy pojazdów wojskowych. Jest specjalistą ds. desantu śmigłowcowego. Obecnie prezes Fundacji Byłych Żołnierzy Jednostek Specjalnych "GROM"”. Nieprzypadkowo powołujemy się na Wikipedię, wszak jest ona dla kandydata Platformy Obywatelskiej podstawowym źródłem wiedzy o Polsce i świecie (vide: hasło „Rada Bezpieczeństwa Narodowego”). No, ale widocznie Nowak nie zdążył wydrukować, a były minister obrony – i ewentualny zwierzchnik sił zbrojnych -  nadal nie wie, że stopień generalski nie przysługuje cywilom. A może jest to pomyłka freudowska, gdyż Komorowski planuje nadać stopnie generalskie Tuskowi, Palikotowi, czy Niesiołowskiemu za dowodzenie wojną polsko-polską.

Julia M. Jaskólska Piotr Jakucki

Debata jak lusterko Autorski przegląd prasy Powiedz mi, co sądzisz o niedzielnej debacie, a powiem ci kim jesteś. Nie nie, to nie moja mądrość Już w sobotę Tomasz Kontek trafnie przewidział na łamach „Faktu” jak będzie: ”Debata dopiero w niedzielę, ale jej wynik jest już doskonale znany. Dla zwolenników Komorowskiego – wygrał Komorowski, dla zwolenników Kaczyńskiego – Kaczyński.” Prorocze słowa. W dzisiejszej „Rzepie” Małgorzata Kidawa-Błońska ogłasza: “Kandydat Platformy w każdej turze był lepszy”. A Paweł Poncyljusz ze sztabu PiS? „Prezes PiS to prawdziwy mąż stanu”. Podobnie zachował się po debacie Tomasz Nałęcz triumfując, że „farbowany lis [to o Kaczyńskim] zrzucił skórę”. Od chóru chwalców swego ulubieńca odcina się na szczęście Piotr Zaremba w „Polsce the Times”. Ogłosił wynik remisowy i zapowiada, że debaty mogą nie wpłynąć na wynik wyborów. Jak pisze Zaremba: „Ten remisowy werdykt był do przewidzenia. W momencie gdy sztabowcy PO wymusili rezygnację z wzajemnych pytań, debata stała się ciągiem monologów. W takich warunkach trudno było wygrać. Oczywiście ta konwencja została częściowo złamana. Pierwszy zrobił to Kaczyński – gdy przestał odpowiadać na pytanie o związki gejów, aby zareagować na poprzednią wypowiedź marszałka. Potem kilka razy obaj szukali bezpośredniego zwarcia. Ale temperatura nie dorównywała nawet w połowie temperaturze starcia Jarosława Kaczyńskiego z Donaldem Tuskiem z 2007 roku. I dlatego nikt nie został zapędzony w kozi róg”. I dalej: ”Ktoś, kto debaty nie oglądał, nie stracił bitewnego widowiska. Widzieliśmy stonowaną wymianę zdań, w której Komorowski przełamał wizerunek niesamodzielnego ciamajdy, a z kolei Kaczyński zdołał wytrwać w roli człowieka spokojnego i właściwie defensywnego.” (…) ”Co ciekawe, o ile żadna ze stron nie przygotowała szczególnej oferty dla lewicy, to chyba Kaczyński ze swoim uporczywym przypominaniem o społecznej równości prezentował się wiarygodniej dla jej wyborców. A może to jest klucz do finału 4 lipca?”. „Gazeta Wyborcza poświęciła recenzjom z debaty aż półtorej strony. Na stronie czwartej do wyboru albo komentarz Agaty Nowakowskiej albo… Agaty Nowakowskiej. No, przesadzam, bo jest jeszcze recenzja o zagranicznych wypowiedziach obu kandydatów pióra Bartosza Węglarczyka. Ale fakt faktem – dwa komentarze jeden pod drugim tej samej autorki to interesujące novum. Tym bardziej, że autorka recenzuje rywali pod względem merytorycznej jakości ich sądów. Od siebie, na temat ogólnej oceny debaty, Nowakowska w obu komentarzach ma do powiedzenia czytelnikom GW tylko tyle: „W sumie debata była niemrawa – o wszystkim i o niczym”. No a co z przywoływanym na początku Tomaszem Kontkiem – spytać może czytelnik? Co Kontek ma do powiedzenia w „Fakcie” dziś, już po trafnej diagnozie, że każdy uzna wygraną swojego ulubieńca? Jak to co? Tytuł dzisiejszego komentarza Kontka nie zdradza wahań w stylu Zaremby: „Kaczyński padł na deski”. To się nazywa samosprawdzająca się przepowiednia…

Remis ze wskazaniem na Komorowskiego Czy debata Kaczyński – Komorowski była punktem zwrotnym w wyścigu o prezydenturę? Obaj kandydaci wypadli mniej więcej tak samo, choć Bronisław Komorowski zachowywał się nieco swobodniej od rywala i ustrzegł się swoich słynnych gaf. Jarosław Kaczyński wypowiadał się bardziej jako mąż stanu – widać, że jego sztab wiele wysiłku włożył w to, by prezes PiS nie dał się wyprowadzić z równowagi. Ale co za dużo, to niezdrowo. Pytanie, czy jego postawa widzom nie kojarzyła się z wyniosłością i chłodem. Obaj kandydaci jak ognia bali się posądzenia o brak wrażliwości społecznej. W kwestiach zagranicznych bardziej agresywny był Komorowski, który bez skrupułów grał kartą pod hasłem: „cenimy krew polskich żołnierzy”. Kandydat PO dość demagogicznie rozdzierał też szaty z powodu opinii rywala, że w sprawie Białorusi trzeba negocjować z Rosją. Kaczyński trafnie uznał, że Łukaszenko to marionetka Moskwy. Tyle że takie postawienie sprawy Komorowski łatwo mógł uznać za cynizm rywala i zerwanie z polityką Giedroycia. W rzeczywistości odwracanie się plecami do Wschodu (od Estonii po Gruzję) w zamian za życzliwość Kremla jest raczej specjalnością rządu Donalda Tuska. Ale tym PO się nie chwali. Co bardziej ujęło wyborców? Napastliwy, choć nie- przekraczający granic, styl Komorowskiego czy siła spokoju Kaczyńskiego? Trudno oprzeć się wrażeniu, że Kaczyński tylko w połowie wykorzystał swoją szansę, a to on musi gonić rywala. Nie do końca jest też jasne, jakie wrażenia z debaty wynieśli wyborcy lewicowi. Mogło się stać i tak, że Komorowski negujący podział na Polskę A i B solidnie rozsierdził mieszkańców ściany wschodniej, a pracowników likwidowanych zakładów pracy rozeźlił wychwalaniem reform z początku lat 90. A przecież to elektorat socjalny może rozstrzygnąć te wybory. Dlatego też o tym, kto naprawdę wygrał tę debatę, dowiemy się dopiero w kolejny niedzielny wieczór. Semka

Tak walczy Komorowski: zardzewiałe haki, pożółkłe kwity

1.Miłujący wieś (bez wzajemności) Bronisław Komorowski wyciągnął w debacie kwit, mający być hakiem na Kaczyńskiego.

Papier, którym w ostatniej sekundzie Komorowski zamachał, miał dowodzić, że Kaczyński był przeciwnikiem dopłat rolniczych, czemu rzekomo dał wyraz w wywiadzie dla European Voice. Komorowski wyciągnął ten sam zardzewiały hak, ten sam pożółkły kwit, który w kampanii parlamentarnej 2007 roku wyciągnęło PSL, ale musiało się wycofać, bo przegrało w sądzie proces wyborczy z PiS. Jarosław Kaczyński nigdy bowiem nie był przeciwnikiem dopłat rolniczych.

2.Inkryminowana wypowiedź w European Voice z 31 sierpnia 2006 roku brzmiała następująco (w dziennikarskim omówieniu): "By skoncentrować wysiłki UE na sprawach zewnętrznych, Kaczyński uważa, iż należy zrestrukturyzować budżet UE i odejść odrolnych dotacji" Przyznał jednak, że zgoda krajów członkowskich w tej kwestii będzie bardzo trudna do osiągnięcia podczas planowanej reformy wydatków UE w latach 2008- 2009. ...”

3. Nie znam bliższych okoliczności tego wywiadu, wiem, że Jarosław Kaczyński wielokrotnie, na wielu spotkaniach wyborczych i w wielu późniejszych  wywiadach mówił, a przede wszystkim w programie rolnym PiS-u napisał, że chce utrzymania i wyrównania dopłat dla polskich rolników.

4. Tu wtrącę, że idea zniesienia dopłat rolniczych miała swoich wielu zwolenników także wśród ludzi szczerze zatroskanych o przyszłość polskiej wsi. Pamiętajmy, że dopłaty są nierówne, polscy rolnicy dostają mniej niż zachodnioeuropejscy. Można było się więc zastanawiać, czy zniesienie dopłat nie byłoby korzystne, gdyż w ten sposób wyrównałoby warunki konkurencji wewnątrz Unii. Można było uważać, że skoro polski rolnik dostaje 2-3 razy mniej niż niemiecki, to jak obaj nie dostaną nic, to wtedy będą równi. Powtarzam– można było tak uważać, ale dziś to jest pogląd nieaktualny, bo szybko zmieniają się warunki konkurencji światowej, zmieniają się dla Europy niekorzystnie, głównie pod wpływem presji Światowej Organizacji Handlu WTO. I dziś jest jasne, że dopłaty rolnicze muszą się ostać. Ale w 2006 roku można było jeszcze myśleć, że bez dopłat polskie rolnictwo zwiększy swoje szanse w wewnątrz unijnej konkurencji, podczas gdy protekcyjna polityka celna UE ochroni go przed konkurencją światową.

5. Komorowski pozwał Kaczyńskiego za posługiwaniem się nieaktualnym programem Komorowskiego w sprawie prywatyzacji służby zdrowia. Niech teraz Komorowski stanie przed sądem, bo posługuje się nieaktualnym wywiadem Kaczyńskiego w sprawie rolnictwa.

Bo Kaczyński w swoim programie wyborczym nie tylko, że nie ma żadnego zniesienia dotacji rolniczych, lecz przeciwnie – przyrzekł twarde starania o ich zwiększenie.

6. Nieładnie, że pan Komorowski wyciąga pożółkłe kwity i zardzewiałe haki. Janusz Wojciechowski

A więc wojna Chyba najlepiej ujął istotę sprawy Tadeusz Mazowiecki. Gdyby Kaczyński się zmienił (w domyśle: w stopniu pozwalającym go zaakceptować), toby nie kandydował. Czyli: dopóki nie chce całkowicie się ukorzyć i skapitulować, dopóki roi mu się realizowanie własnych przekonań, jest do odstrzału. I nieważne, czy akurat jest agresywny czy koncyliacyjny, czy chce dekomunizować czy współpracować. Dobry Indianin to martwy Indianin. Istotą sprawy jest to, że dotyczy to nie tylko Kaczyńskiego, ale i ludzi, do których się zwraca, i których głosy zbiera. Tych niemieszczących się w paśmie poglądów akceptowalnych, w arbitralnie wyznaczonych granicach nowoczesności i europejskości. Jedyną ofertą, jaką ma dla nich, mówiąc frazą Sławomira Nowaka „Polska jasna”, jest, że mają wymrzeć jak dinozaury. Bogu dziękować, że na razie „Polska jasna” wciąż wierzy, iż stanie się to samo z siebie, mocą dyrektyw Unii Europejskiej oraz formacyjnej siły mediów, i nie sięgnęła jeszcze po mocniejsze środki perswazji. Polityk „obsługujący” taką formację społeczną i jej emocje nie może prowadzić normalnej kampanii wyborczej, takiej, jaką znamy ze starych demokracji, gdzie przegrany podaje rękę wygranemu, a wygrany liczy się z tym, że następnym razem może być odwrotnie. Trudno się więc dziwić, że Donald Tusk poszedł na całość i strasząc przez pół godziny Kaczyńskim, zanurzył się w retoryce, obelgach i insynuacjach, które dotąd zostawiał Palikotowi czy Niesiołowskiemu. Zagrał ryzykownie, bo zwykli Polacy wydają się już mieć dość agresji, nawet otarł się o śmieszność, gdy zgromił – on akurat! – Jarosława Kaczyńskiego za niepodejmowanie trudnych decyzji. Ale właściwie o czym miał mówić? O tych wielkich, 500-dniowych reformach, w które coraz mniej wierzą już nie tylko agencje ratingowe, ale nawet on sam?

RAZ

Sfałszowane referendum 1946 roku Referendum z 30 czerwca 1946 roku było jednym z ważniejszych wydarzeń w powojennej historii Polski. Stanowiło integralny element wprowadzania władzy komunistycznej. Komunistyczni przywódcy Polski chcąc zdobyć międzynarodowe uznanie dla faktycznie sprawowanej władzy, bez jakichkolwiek oporów moralnych, z widocznym cynizmem, werbalnie akceptowali zachodnie procedury demokratyczne, nie zamierzając ich stosować. Nieustanne odwoływanie się przez Bieruta do poczucia narodowej godności Polaków miało natomiast stwarzać wrażenie, iż zobowiązania TRJN w kwestii wyborów zostały przyjęte i będą wykonane. Równocześnie Bierut w rozmowie z Attlee obłudnie stwierdzał, że: „Jesteśmy zainteresowani w wyborach jak najszybszych. (…) Wszystkie państwa sojusznicze mogą być ufne, że rząd polski, (...) który z takim entuzjazmem pochwycił hasła demokratyczne (konstytucja 1921 roku), do uszczuplenia tych praw demokratycznych nie dopuści”. Jeżeli same decyzje konferencji poczdamskiej były sukcesem komunistów, to zabiegi obliczone na ograniczenie wpływów i popularności Stanisława Mikołajczyka w społeczeństwie zakończyły się całkowitym fiaskiem. Powrót Mikołajczyka do kraju wywołał falę entuzjazmu i wzmocnił nadzieje na odrodzenie Rzeczypospolitej. Ku niezadowoleniu komunistów, były premier we wszystkich regionach kraju był witany triumfalnie jak bohater narodowy – wybawca i nadzieja Ojczyzny. Te silne nastroje antykomunistyczne panujące jesienią 1945 roku wśród Polaków determinowały rzeczywiste obawy przywódców PPR przed dopuszczeniem społeczeństwa do urn wyborczych. Czołowi działacze PPR mieli pełną świadomość braku jakichkolwiek szans w przypadku przeprowadzenia wyborów demokratycznych zgodnie z zobowiązaniami międzynarodowymi. Przywódca PPR Władysław Gomułka diagnozował, że wpływy zachodnie zdecydowanie przeważają w polskim społeczeństwie nad wpływami Związku Sowieckiego. Próbował wyjaśnić to uwarunkowaniami historycznymi: „Niewiele lat upłynęło od niewoli trójzaborowej, w której pogrążony był naród polski. (…) W Rosji widzą niektórzy dawny ciąg dawnej Rosji – a odnośnie tej dawnej Rosji, wojny, wielowiekowa niewola odpowiednio żłobiły psychikę narodu. (…) Na pogłębienie nieufności wpływa również fakt zmiany granic. (…) Błędy, jakie popełniały organa sowieckie w stosunku do Polaków (wywózki) wpłynęły też na kształtowanie się opinii. Wyraźnym ostrzeżeniem dla polskich komunistów były również listopadowe wybory na Węgrzech. Mimo obecności okupującej kraj Armii Czerwonej i mocnej pozycji komunistów w koalicyjnym rządzie tymczasowym, bezsprzecznym zwycięzcą okazała się Niezależna Partia Drobnych Rolników, która zdobyła 57% głosów. Sprawą zasadniczą stało się w tej sytuacji przesunięcie terminu wyborów i ich przygotowanie w sposób uniemożliwiający społeczeństwu swobodne wyrażenie swej woli. Początkowo PPR próbowała uniknąć konfrontacji z PSL, wysuwając w lutym 1946 roku koncepcję wspólnego bloku wyborczego, dzięki czemu, niezależnie od politycznego prymatu Mikołajczyka w kraju, zwycięstwo przypadłoby komunistom. PPR postulowała bowiem podział mandatów w przyszłym parlamencie wedle klucza: dla PPR, PPS, PSL oraz komunistycznego SL po 20% oraz po 10% dla SP i prokomunistycznego SD. Była więc to próba wygrania wyborów przed wyborami, pozbawiająca PSL wpływu na kształt ustawy zasadniczej, którą przyjąć miał wybrany Sejm Ustawodawczy. Komuniści i podporządkowane im partie satelickie dysponowałyby bowiem przewagą 2/3 głosów. Doskonale rozumieli to przywódcy PSL z Mikołajczykiem na czele, który w styczniu 1946 roku na Kongresie PSL został upoważniony do przeprowadzenia rozmów na temat ordynacji wyborczej w celu szybkiego przeprowadzenia wyborów zgodnie z Konstytucją 1921 roku. Mikołajczyk uważał, iż ma za sobą zdecydowaną większość społeczeństwa i dlatego odrzucił komunistyczną koncepcję sojuszu wyborczego, proponując własny wariant tegoż bloku, przewidujący dla reprezentantów wsi 75% miejsc w parlamencie. Fiasko pepeerowskiej koncepcji bloku wyborczego spowodowało, że komuniści pragnęli dalszego odroczenia terminu wyborów, by zyskać niezbędny czas dla osłabienia i rozbicia PSL. Należało bowiem najpierw – jak stwierdzał w przytoczonej wcześniej wypowiedzi Berman – zlikwidować możliwość funkcjonowania legalnej opozycji, a dopiero potem doprowadzić do kontrolowanych wyborów. Czynnikiem wspomagającym i przyspieszającym rozbicie PSL był terror UB zastosowany wobec członków Stronnictwa. Na początku kwietnia 1946 roku PPR wspólnie z PPS wystąpiły z inicjatywą zorganizowania referendum, która zyskała wsparcie PSL. W niedzielę, 30 czerwca 1946 roku, Polacy mieli odpowiedzieć na trzy pytania dotyczące: zniesienia Senatu, akceptacji reformy rolnej i nacjonalizacji przemysłu oraz zachodnich granic Polski. Treść postawionych pytań nie miała większego znaczenia – była dobrana tak, aby wymusić odpowiedź pozytywną, co miało wykazać rzekome poparcie dla komunistów. Inauguracją kampanii propagandowej PPR przed referendum były obchody pierwszomajowe, w trakcie których wzywano do odpowiedzi „trzy razy tak” oraz  walki z PSL. Przemawiający w Sali „Romy” Gomułka oskarżył PSL o nadużywanie swobody działania poprzez popieranie WiN i  NSZ . Na sali wznoszono okrzyki „rozwiązać PSL”, „przecz z Mikołajczykiem”. PPR za pomocą prasy, broszur propagandowych, ulotek, plakatów, filmu, audycji radiowych starano się przekonać Polaków do akceptacji działań komunistów. Większość broszur propagandowych PPR skonstruowanych było według jednego schematu. Omawiając problem związany z pierwszym pytaniem w broszurze „O co chodzi w referendum” podkreślając, ze „Senat to koń ciągnący wóz do tyłu”, wyrażano opinię, że senat jest zbędną, wręcz szkodliwą instytucją. W innych broszurach przedstawiano senat jako ostroję reakcji, siedlisko zła, gadulstwa, zamętu – ciało działające przeciw demokracji. Często pojawiał się argument, że senat zarezerwowany był dla „panów i książąt”. W artykule „Próba przywrócenia władzy obszarników i kapitalistów”, opublikowanym w organie PPR „Głosie Ludu”, wskazano, iż „lud polski potrafi rządzić i gospodarować bez obszarników i magnatów kartelowych, bez klik sanacyjnych i bez endeckich paniczyków, bez wielkopańskich dygnitarzy, którzy żerowali na trudzie i znoju ludzi pracy”. Dlatego też, aby społeczeństwo mogło samo stanowić o swoim losie niezbędne jest usunięcie senatu. Niezwykle ważnym narzędziem propagandowym komunistów był film. Za pomocą obrazu Santosie skuteczniej dotrzeć do społeczeństwa z hasłem „3 razy tak”. W filmie „Sprawa najważniejsza” wypowiadają się reprezentanci różnych grup społecznych nawołując do głosowania zgodnie z komunistycznym postulatem. Profesor Szymański mówi: „30 czerwca z całym światem nauki polskiej odpowiem twierdząco na wszystkie pytania głosowania ludowego. Uważam skasowanie Senatu za niezbędne, gdyż widzę w nim tylko ewentualną ostoje reakcji w Polsce. Jestem zwolennikiem reformy rolnej i upaństwowienia przemysłu. Uważam to bowiem za niezbędną gwarancję demokracji i powszechnego dobrobytu. Wreszcie jestem  zwolennikiem utrzymania w całej pełni naszych granic na zachodzie i jak najściślejszą współpracą ze Związkiem Radzieckim, bo uważam to za jedyną gwarancje całości i bezpieczeństwa Polski i pokoju światowego.” Aktor Aleksander Zelwerowicz oświadczył natomiast: „Na głosowaniu ludowym, które odbędzie się 30 czerwca, na wszystkie pytania odpowiem twierdząco TAK, ponieważ uważam, że primo – jednoizbowa reprezentacja społeczności jest jak najbardziej demokratyczną formą ustroju parlamentarnego, secundo – że zarówno reforma rolna, co której miałbym pewne zastrzeżenia – to się odnosi do sposobów jej wprowadzenia, jak i upaństwowienie naszego przemysłu są podstawowymi koniecznościami dziejowymi, i tertio – że zachodnie granice nasze na Bałtyku, Odrze i Nysie – etnicznie i prawnie, formalnie zupełnie słuszne są niezbędne dla stworzenia zdrowego, normalnie funkcjonującego organizmu państwowego, że są dla istnienia Państwa Polskiego warunkiem „sine qua non”. Film kończy się stwierdzeniem: „Tylko poprzez trzykrotne TAK zademonstrujemy światu, że jesteśmy solidarni wobec niebezpieczeństwa niemieckiego, które nie przestaje nam zagrażać. Dnia 30 czerwca naród w głosowaniu powszechnym poprze politykę demokracji. 30 czerwca w głosowaniu ludowym wszyscy odpowiemy 3 razy TAK”. Również w wielu materiałach Polskiej Kroniki Filmowej przedstawiano hasła propagandowe – „3 razy tak” i szkalujące PSL. Każdy program filmowy w kinach poprzedzony był dodatkiem „Referendum”. W czerwcu w kinach wyświetlano filmy „Trzy kroki naprzód” oraz „3 x TAK” poświęcone głosowaniu ludowemu. Wiedząc o nieprzychylnym nastawieniu zdecydowanej większości społeczeństwa do PPR jej przywódcy unikali w miarę możliwości działań propagandowych prowadzonych pod partyjnym szyldem. Dlatego też eksponowano partie satelickie oraz bezpartyjnych, próbując przekonać Polaków o istnieniu szerokiej platformy politycznej. Na łamach pracy pepperowskiej ukazywały się odezwy różnych grup społecznych, wzywające do głosowania „3 razy tak”. Wśród nich były: Związek Samopomocy Chłopskiej, związki zawodowe, organizacje kobiece i młodzieżowe („Wici” OM TUR, ZWM, ZMD. ZHP), przedstawiciele rzemiosła, inteligencji, uczonych, kupców, przemysłowców, żołnierzy. Dużo miejsca przeznaczono dla secesjonistów z PSL (PSL „Nowe Wyzwolenie”) i SP (grupa „Zryw”). Sekretarz generalny SD Leon Chajn (od 1932 roku członek KPP) podkreślał, iż „Trzy razy TAK w głosowaniu ludowym, to racja stanu Polski, to rękojmia naszej niepodległości, pokoju i spokojnej pracy dla dobra Rzeczypospolitej Polskiej”. Z kolei przywódcy SL, mający ambicję kierowania całym ruchem chłopskim w Polsce, zarzucali Mikołajczykowi wspieranie sił faszystowskich, obszarników, kontakty z WiN, NSZ oraz działalność agenturalną na rzecz Wielkiej Brytanii i Stanów Zjednoczonych. W propagandzie PPR często odwoływano się do wzbudzania strachu. Brak akceptacji     dla polityki rządu groził – wedle propagandzistów – powrotem „kapitalistów”, utratą ziem odzyskanych lub wręcz okupacją niemiecką. Władze PSL zalecając głosowanie „nie” na pierwsze pytanie uzasadniały swą decyzję następująco: „Wypowiedzi oficjalnych osób dają podstawę do przyjęcia, ze wyniki głosowania ludowego chcą stronnictwa zblokowane uważać za wyraz zaufania do ich metod rządzenia. (…) Głosowanie „tak” na pytanie pierwsze mogłoby być uważane jako zgoda narodu na wyeliminowanie drugiej Izby już przy nadchodzących wyborach i zgoda na dokonywanie zmian konstytucyjnych w trybie sprzecznym z przepisami obowiązującej konstytucji z 1921 roku”. Spośród wszystkich organizacji podziemnych najaktywniej w akcję referendum zaangażowało się  Zrzeszenie Wolność i Niezawisłość, zwracając uwagę w swoich broszurach, iż w pytaniach referendum brakuje pytań dotyczących stacjonowania w Polski jednostek Armii Czerwonej, ustroju komunistycznego, istnienie służby bezpieczeństwa. Kierownictwo WiN uważało, że przy braku niezależnej kontroli w komisjach okręgowych i obwodowych wyniki referendum zostaną sfałszowane. W takiej sytuacji priorytetem dla WiN była akcja zbierania rzeczywistych wyników referendum – dowodów fałszerstwa. Mimo tego postulowano głosowanie „nie” na dwa pierwsze pytania, na trzecie zaś „tak”. Wśród członków organizacji byli również zwolennicy bojkotu referendum. Dowództwo NSZ natomiast wskazywało konieczność głosowania „3 razy nie”. W ustawie o głosowaniu ludowym duże kontrowersje wzbudziły artykuły 28 i 33, zgodnie z którymi słowo „tak” można zastąpić znakiem „+”, a „nie” znakiem „-„, natomiast niewypełnione karty do głosowania są ważne, przy czym uważa się, że głosujący udzielił odpowiedzi „tak”. Te zapisy ułatwiły potem sfałszowanie wyników referendum. Ustawa przewidywała również powołanie instruktorów, którym zadaniem miało być informowanie o referendum. Instruktorzy jednak zamiast informowania uprawiali agitację polityczną, propagując głosowanie „trzy razy tak”. Materiały informacyjne przygotowane przez Ministerstwo Informacji i Propagandy zawierały hasła i slogany propagandowe. Ilość wyprodukowanych materiałów propagandowych była ogromna, tylko w województwie warszawskim w czerwcu rozkolportowano ponad 6 mln różnego typy ulotek, broszur i plakatów. W dniach 28-29 czerwca przed siedzibą władz naczelnych PSL w Warszawie w Alejach Jerozolimskich komuniści prowokowali liczne incydenty, bojówka ZWM pobiła kilku przechodniów stojących przy tablicy „Gazety Ludowej” przed gmachem PSL. W przeddzień głosowania, ulicami Warszawy przemaszerował pochód aktywistów, noszących kukły i karykatury, które miały wyszydzać przeciwników głosowania „3 razy tak”. Miasto oblepiono afiszami z wizerunkami osła krzyczącego „nie”. Przed warszawską siedzibą PSL odbyły się komunistyczne demonstracje. Komuniści postanowili także wykorzystać do celów propagandowych mecz piłkarski Polska-Jugosławia, który odbył się 29 czerwca w Warszawie. Mimo obietnic, minister Rzymowski wezwał zgromadzonych do odpowiedzi „trzy razy tak” w referendum. Po meczu sformował się pochód zwolenników Mikołajczyka, który został brutalnie rozproszony przez oddziały milicji.

Fałszowanie wyników odbywało się następującymi metodami:

1)usuwano „niepewnych” członków komisji obwodowych i okręgowych,

2)zabierano urny w miejsce, gdzie przebywali tylko „pewni” członkowie komisji, lub przewożono je na posterunki MO i UB,

3)usuwano kartki z odpowiedziami negatywnymi dorzucając czyste kartki,

4)fałszowano protokoły głosowań komisji obwodowych i okręgowych.

PSL dostarczyło Generalnemu Komisarzowi Głosowania Ludowego dowody rzeczowe, które jednoznacznie świadczyły o fałszowaniu wyników referendum. Były to znalezione na śmietnikach, w ustępach, kanalizacji, karty do głosowania, które zawierały odpowiedzi negatywne. Wszystkie protesty partii Mikołajczyka zostały odrzucone. Komuniści ogłosili, iż 68% osób odpowiedział „tak” na pierwsze pytanie, 77% na drugie oraz 91% na trzecie. Notatki z archiwum Bieruta sporządzane na podstawie informacji napływających na bieżąco do Prezydium KRN ukazują, iż w rzeczywistości około 70% osób udzieliło odpowiedzi „nie” na pierwsze pytanie. Dane te zgadzają się z informacjami PSL. Referendum było także generalną próbą fałszowania wyników przed elekcją parlamentu. Władze ZSRS pilnie śledziły przygotowania do referendum i postanowiły czynnie wesprzeć polskich komunistów w pracach nad sfałszowaniem jego wyników. W Ministerstwie Bezpieczeństwa Państwowego ZSRS powołano wydział „D”, kierowany przez płk Arona Pałkina, który został wysłany 20 czerwca 1946 roku do Warszawy w celu nadzorowania technicznej strony zamiany protokołów obwodowych komisji wyborczych i podrobienia podpisów ich członków. Wraz z doradcą MGB w Polsce Siemionem Dawydowem, odbył 22 czerwca 1946 roku spotkanie z Bierutem i Gomułką, na którym zatwierdzono ostateczny wariant tej operacji. W ramach akcji fałszowania referendum oficerowie MGB sporządzili ponownie 5994 protokoły komisji obwodowych z obliczonymi głosami i podrobili 40 tys. podpisów członków obwodowych komisji wyborczych. Paczki z prawdziwymi protokołami grupie Dawidowa i Pałkina dostarczali funkcjonariusze UB pod osobistym nadzorem szefa MBP Stanisława Radkiewicza. On też zajmował się dostarczeniem do Państwowej Komisji Wyborczej nowych, spreparowanych protokołów. Oszacowane po latach prawdziwe wyniki referendum pokazały, że mimo zmobilizowania olbrzymich sił policyjno-wojskowych, nacisku na obywateli i akcji zastraszania, ponad 70% ludności opowiedziało się przeciw blokowi komunistów i ich sojuszników. Było to także potwierdzenie siły PSL, chociaż wyniki sfałszowano i ogłoszono, że oddano 68% głosów „3 x TAK”. Społeczeństwo polskie było świadome fałszerstwa, kolportując różnorakie dowcipy na temat wyników referendum, m.in. popularne było latem 1946 roku żartobliwe określenie urny wyborczej: „urna to jest taki pniak, wrzucisz <nie> , wychodzi <tak>” .Ambasador USA w Polsce Arthur Bliss-Lane zapisał w swoim pamiętniku: „Wystarczyło pobyć w Warszawie parę tygodni, aby nabyć cynicznego przekonania, że grupa lubelska zamyśla pozostać przy władzy na stałe. A skoro referendum miało być oficjalnie wstępem do wyborów, przewidywano powszechne ogłoszenie przez rząd druzgocącego zwycięstwa, niezależnie od środków, jakimi zostało osiągnięte. Oficjalne wyniki nie zaskoczyły więc nikogo”.  Referendum mimo, że zostało przez komunistów przegrane, było doskonałym miernikiem rzeczywistych nastrojów społeczeństwa. Te informacje były niezwykle cenne dla przywódców komunistycznych. Na ich podstawie opracowano strategię dalszego działania – zwiększenia terroru wobec przeciwników PPR oraz presji propagandowej i policyjnej wobec społeczeństwa. Mimo oficjalnego tryumfu komuniści mieli świadomość klęski i społecznej izolacji. Prawdziwe wyniki referendum ukazały przywódcom PPR rzeczywiste nastroje społeczne oraz były potwierdzeniem, że wolne wybory oznaczałyby nie tyle słaby wynik, ile po prostu całkowitą klęskę całego bloku komunistycznego. W trakcie spotkania Bieruta ze Stalinem w końcu sierpnia 1946 roku, szef ZSRS za politycznie szkodliwe uznał metody, do jakich zmuszeni byliśmy sięgnąć w czasie referendum a więc masowy i dość jawnie stosowany proceder fałszowania wyników wyborczych”. Krytyka Stalina nie dotyczyła oczywiście sfałszowania wyników referendum, lecz nieostrożności polskich towarzyszy, co umożliwiło Mikołajczykowi zdemaskowanie ich działań i podjęcie próby odwołania się do rządów zachodnich. Władze komunistyczne aby odwrócić uwagę Polaków oraz wolnego świata od sfałszowanego referendum 4 lipca 1946 roku sprowokowały w Kielcach pogrom ludności żydowskiej, oskarżając o jego zorganizowanie NSZ i WiN , a pośrednio także PSL.

Wybrana literatura:

1. R. Turkowski, Polskie Stronnictwo Ludowe w obronie demokracji 1945-1949.

2. A. Paczkowski, Pół wieku dziejów Polski 1939-1989.

4. J. Wrona, System partyjny w Polsce 1944-1950.

5. Czesław Sękowski, Referendum 30 czerwca 1946 roku w Polsce

5. Teczka specjalna J. W. Stalina. Raporty NKWD z Polski 1944-1946.

6. Aparat bezpieczeństwa w latach 1944-1956. Dokumenty do dziejów PRL.

7. R. Terlecki, Miecz i tarcza. Historia aparatu bezpieczeństwa w Polsce 1944-1990.

8.. N. Pietrow, Sztuka wygrywania wyborów, „Karta” 1996.

Godziemba

PRZYJACIELE ŁUKASZENKI Nerwowa reakcja kandydata Komorowskiego na słowa Jarosława Kaczyńskiego, iż o Białorusi „warto również rozmawiać z Moskwą” jest całkowicie zrozumiała. Podobnie, jak reakcje różnej maści komentatorów, upatrujących w słowach prezesa PiS jedną z najbardziej istotnych wpadek w kampanii prezydenckiej. Można oczywiście nie pamiętać okoliczności, w jakich Łukaszenka doszedł do władzy w roku 1994, ignorować stałą tendencję zbliżenia Mińska i Moskwy, zapomnieć o powstałym w 1999 roku ZBiR-e , czy uważać za przypadek wspólne, rosyjsko-białoruskie manewry Zachód 2009 przy granicy Polski podczas których ćwiczono odparcie polskiego ataku na Białoruś i Rosję oraz stłumienie polskiej rebelii w Grodnie. Można zapomnieć, że dla Rosji Białoruś ma ważne znaczenie geopolityczne, jako kraj tranzytowy między wschodem a zachodem, a  zbliżenie z Moskwą daje Łukaszence wsparcie finansowe oraz poparcie elit politycznych i biznesowych Rosji. Podobnie – można nie pamiętać, że tylko uzależnienie ekonomiczne od Moskwy pozwala funkcjonować byłej republice sowieckiej. Bez dostaw taniego gazu, kredytów, otwartego rynku rosyjskiego dla białoruskich towarów, gospodarka Białorusi upadłaby natychmiast. Ponadto kontakty z Rosją zmniejszają skutki izolacji międzynarodowej, a Moskwa jest jedynym liczącym się na świecie partnerem Białorusi. Bez wsparcia Rosji, Białoruś nie istniałaby na arenie międzynarodowej. Rosja jest więc bardzo atrakcyjnym i najważniejszym partnerem dla mińskiego satrapy. Z konstatacji tego faktu, wynikały słowa Jarosława Kaczyńskiego – oczywiste dla każdego, kto nie zapomniał o satelickich stosunkach łączących Rosję i Białoruś oraz uznaje (również w polityce zagranicznej) zasadę, że miarą skuteczności jest trafne zdefiniowanie rzeczywistości.

Dlaczego zatem kandydat Komorowski uznał za „niebywały” pomysł, żeby z Moskwą rozmawiać o Białorusi? Pomijając tradycyjną hipokryzję najwierniejszego sojusznika Putnia, jako główny powód takiej reakcji można wskazać fakt, że grupa rządząca Polską od dawna  współpracuje z reżimem Łukaszenki, przy czym rodzaj tej współpracy jest znacznie groźniejszy, niż gdyby chodziło o oficjalne deklaracje polityczne. To, co wiemy o tej współpracy wskazuje, że odbywa się ona ponad głowami Polonii białoruskiej i dotyczy bezpośrednich kontaktów służb specjalnych Białorusi, Rosji i III RP. Od chwili, gdy rządy przejęła koalicja PO-PSL, a szefem największej służby specjalnej został Krzysztof Bondaryk, można obserwować proces zacieśniania współpracy z „bratnimi” formacjami. Nie są to spektakularne zdarzenia, którymi ABW chciałaby się pochwalić, ale nawet zza zasłony tajemnicy możemy dostrzec istotne objawy tych działań. Już w lutym 2008 roku, na portalu Kresy24.pl pojawiła się informacja, że polskie służby zrobiły prezent białoruskiemu KGB i wydały zakaz wjazdu do Polski Józefowi Porzeckiemu – wiceprezesowi zwalczanego przez Łukaszenkę Związku Polaków na Białorusi. Znający okoliczności sprawy informator twierdził, że polskie służby uległy sugestiom białoruskiego KGB na temat rzekomej „agenturalnej działalności” Porzeckiego. Nie zweryfikowano tych informacji i zaufano osobie, która je przekazała. Nie był to pierwszy przypadek, kiedy polskie władze nagle „traciły zaufanie” do Porzeckiego. Pierwszy raz uznano go za osobę niepożądaną w 2000 r. w okresie rządów koalicji PSL-SLD. Dziwnym zbiegiem okoliczności stało się to wtedy, gdy po odejściu Tadeusza Gawina z funkcji Prezesa ZPB Porzecki był prawie pewnym kandydatem na nowego szefa Związku. Informator portalu Kresy24.pl. zauważył, że „nie ulega wątpliwości, iż zakazując Porzeckiemu wjazdu polskie służby po raz kolejny zrobiły prezent KGB, uderzając w sam środek ZPB. Można tylko sobie wyobrazić jaką radość sprawiło białoruskim służbom podważnie zaufania do Porzeckiego w polskim środowisku na Grodzieńszczyźnie i jak destrukcyjnie wpłynie to na Związek”. Warto dodać, że wcześniej Porzecki był szykanowany przez polskie władze, a zakaz wobec niego zdjęto na jesieni 2005 roku, po dojściu do władzy PiS. Polskie MSZ przeprosiło wówczas działacza za dawne szykany, przyznając, że  wcześniejsza decyzja o zakazie wjazdu była całkowicie bezpodstawna. Po cofnięciu zakazu Porzecki wielokrotnie przyjeżdżał do Polski. Reprezentował ZPB, w towarzystwie Andżeliki W opinii polskich działaczy na Białorusi, sprawa Porzeckiego mogła być swoistym sygnałem do władz w Mińsku, że w sprawie polskiej mniejszości w RB Warszawa jest skłonna pójść na ustępstwa. Polacy w  Grodnie byli wówczas oburzeni sytuacją. “Porzecki był wielokrotnie był przez władze aresztowany i skazywany, jaki to agent?” - pytali. „Taki patriota, w Grodnie znany i poważany... Jestem w szoku. Kto podejmuje podobne decyzje? To prowokacja wymierzona w Polaków na Białorusi. Tyle wycierpieliśmy od białoruskich władz, teraz przez swoich mamy cierpieć?” – mówił czołowy działacz ZPB Wiesław Kiewlak. Można byłoby to zdarzenie uznać za incydentalne, gdyby nie informacja z listopada 2009 roku, mówiąca o tym, że z Polski do białoruskiego KGB wyciekły setki danych o transakcjach Białorusinów w naszym kraju, a białoruska bezpieka szantażuje tymi informacjami swoich obywateli i pracowników polskiego konsulatu w Grodnie, wzywając dziesiątki osób na przesłuchania. „W KGB oznajmiono mi, że prowadziłem działalność gospodarczą i uchylałem się od płacenia cła przy przewożeniu towarów z Polski - mówił grodnianin, który przez granicę woził wiertarki, obuwie, piły i kawę. Nigdy nie przekraczał zgodnej z prawem normy przewozu towaru. Jak każda tzw. mrówka, nadrabiał liczbą przejazdów. Zażądano od niego zapłaty zaległego cła. Wraz z karnymi odsetkami miało to być... 90 tys. dolarów. A wszystko dzięki dokumentom, które KGB uzyskało z Polski – pisała wówczas "Gazeta Wyborcza". Nie mogąc ustalić winnych tego bezprawnego przecieku "Gazeta Wyborcza"  próbowała się dowiedzieć, czy polska instytucja, do której KGB zwraca się o dokumenty, powinna powiadomić o tym ABW. "Instytucje państwowe nie mają takiego obowiązku" - odpisała rzeczniczka ABW ppłk Katarzyna Koniecpolska-Wróblewska i dodała że "jeśli przedstawiciele wspomnianych instytucji stwierdzą, iż jakiekolwiek okoliczności takiej wymiany informacji mogą wiązać się z zagrożeniem dla bezpieczeństwa państwa bądź mają znaczenie z punktu widzenia ustawowych obowiązków ABW, mają obowiązek o takim fakcie poinformować". Białoruscy rozmówcy "Gazety" opowiadali, że przesłuchujący ich funkcjonariusze KGB obiecywali umorzenie postępowania bądź rezygnację ze ściągania cła w zamian za informacje o polskich urzędach celnych. – „Interesowało ich, jak działa polski i białoruski urząd celny, czy ktokolwiek z celników po polskiej bądź białoruskiej stronie bierze łapówki. Kto się z kim przyjaźni” - opowiadał jeden z drobnych handlarzy. Z kolei na przesłuchania do białoruskiej milicji finansowej (Departament Dochodzeń Finansowych Komitetu Kontroli Państwowej) wzywano też obywateli Białorusi pracujących w dziale wizowym Konsulatu Generalnego RP w Grodnie. Formalnym powodem były jakoby nieprawidłowości przy wydawaniu wiz. - Naprawdę chodziło o zastraszenie naszych pracowników - uważał jeden z konsulów. Było zatem oczywiste, że białoruskie KGB wykorzystując dane przekazane przez polskie służby, działa przeciwko interesom i bezpieczeństwu Polski, a materiały te mogą posłużyć do typowych działań wywiadowczych. Trzy miesiące później potwierdzono, że Polska przekazuje białoruskiemu KGB informacje o transakcjach handlowych na terenie kraju, przeprowadzanych przez obywateli Białorusi, w tym polskiego pochodzenia. Do zaprzestania tej działalności wezwali rząd parlamentarzyści z sejmowej Komisji Łączności z Polakami za Granicą, występując do premiera z dezyderatem, by wstrzymać przekazywanie danych. W grudniu 2009 roku media ujawniły wewnętrzny dokument wywiadu skarbowego, w którym funkcjonariusz tej służby opisywał, jak na żądanie przełożonych przekazał oficerom ABW wiadomości z baz danych ministerstwa skarbu. Zrobił to na wyraźne polecenie szefostwa, choć zgłosił wątpliwości dotyczące takiego działania. Tak bliska (choć bezprawna) współpraca nie może dziwić, bowiem od lat kolejni szefowie wywiadu skarbowego to osoby, których kariery są ściśle związane z ABW. W ten sposób ABW miała pozyskiwać informacje o przedsiębiorcach, którzy nie są objęci żadnym postępowaniem. Warto też przypomnieć, że w styczniu bieżącego roku Rada Naczelna Związku Polaków na Białorusi  przyjęła w Iwieńcu treść listu do premiera Donalda Tuska. W liście m.in. napisano: "ocieplenie relacji między Polską a Białorusią, które obserwujemy od kilkunastu miesięcy, nie przełożyło się wcale na polepszenie sytuacji mniejszości polskiej, czego świadectwem są prześladowania Polaków m.in. w Iwieńcu". Miesiąc później śp. Maciej Płażyński szef Stowarzyszenia Wspólnota Polska oświadczył, że  oczekuje twardego stanowiska władz polskich, premiera i szefa MSZ, w sprawie przejęcia przez władze białoruskie należącego do Związku Polaków na Białorusi Domu Polskiego w Iwieńcu. Również prezydent Lech Kaczyński oczekiwał, że przedstawiciel rządu polskiego, minister Sikorski „w mocnych słowach przedyskutuje z szefem białoruskiej dyplomacji kwestię mniejszości polskiej na Białorusi” .

Wobec wcześniejszych działań grupy rządzącej i współpracy z białoruskim KGB,  szczytem cynizmu można nazwać wystąpienie Donalda Tuska z lutego br., gdy stwierdził, że „represje wobec Polaków na Białorusi są nieuzasadnione i skandaliczne". Spotkanie ministra Sikorskiego z Łukaszenką, z którym łączono nadzieje na poprawę sytuacji Polaków na Białorusi, w niczym nie pomogło Polonii, a potwierdziło jedynie, że ludzie Platformy nie zamierzają zaostrzyć kursu wobec reżimu. Niezależni białoruscy dziennikarze z portalu Karta - 97 dziwili się, że polski minister podczas spotkania nie poruszył kwestii łamania praw człowieka na Białorusi. W informacji zatytułowanej „Sikorski nie wiadomo w jakiej sprawie dogadał się z Łukaszenką" - portal krytykował polskiego polityka i zwracał uwagę, że Sikorski zajął się jedynie wąską kwestią polskiej mniejszości, nie wspominając o totalnym naruszaniu praw człowieka. Portal twierdził również, że spotkanie Sikorskiego z Łukaszenką wykorzystała białoruska propaganda, aby wmówić Białorusinom, że „między Polską a władzami w Mińsku nie ma i nigdy nie było żadnych konfliktów". Warto jeszcze przypomnieć opinię Tomasza Pisula, prezesa fundacji Wolność i Demokracja, który w grudniu 2009 roku powiedział: „Kontakty polsko-białoruskie trwają od ponad roku, ale wszystko odbywa się w najwyższej tajemnicy. Trochę szkoda, bo jesteśmy państwem demokratycznym, wybieramy urzędników i powinniśmy wiedzieć o ich działaniach. W tym przypadku mam wrażenie, że ponad głowami Polaków w Polsce oraz na Grodzieńszczyźnie i ponad głowami Białorusinów powstają pewne fakty polityczne, które potem dość trudno będzie odkręcić, bo mają dalekosiężne konsekwencji”  i przypomniał  - „Wszyscy zabiegają o interesy narodowe. Natomiast w polskim MSZ panuje błędne przekonanie, że upominanie się o prawa mniejszości narodowej za granicą to przejaw zgubnego nacjonalizmu, który nie powinien mieć miejsca w Unii Europejskiej. Szkoda, bo inni nie mają takich wątpliwości”. Nie dziwi mnie pogląd Bronisława Komorowskiego i wtórujących mu komentatorów, jakoby rozmowy z Rosją o sytuacji Polaków na Białorusi miały być „pomysłem niebywałym”. Rządząca Polską grupa prowadzi bowiem politykę zbliżenia z reżimem Łukaszenki, o czym dobitnie świadczy współpraca służb specjalnych – politykę sprzeczną z interesem Polski i Polaków na Białorusi. Za rzekomą pragmatyką Komorowskiego stoi troska, by nie narażać „doskonałych” dla tej grupy relacji z putinowską Rosją, za cenę tak drobną, jak poprawa sytuacji Polonii białoruskiej. Aleksander Ścios

Bliska zagranicaJa nigdy nie brałem udziału w badaniu takiej katastrofy w lotnictwie cywilnym” E. Klich na posiedzeniu sejmowej komisji (06 maja 2010) Tekst będzie długi, więc proszę zaparzyć sobie kawę w ekspresie i nie spieszyć się z lekturą :) Zacznę od przeglądu cytatów z wypowiedzi płk. dr. E. Klicha przed komisją sejmową (cyt. za blogiem posła Zbigniewa Kozaka (link poniżej)).

Pierwszy fragment: „Włączyłem TVN 24, widzę, co się dzieje, w związku z tym natychmiast zacząłem się pakować i jadę do Warszawy, bowiedziałem, że już może być problem prawny. Dlaczego? Dlatego, że samolot jest samolotem – był – samolotem lotnictwa państwowego. Załoga była wojskowa. W związku z tym dotyczy to lotnictwa państwowego, którego nie obejmuje załącznik 13 do konwencji o międzynarodowym lotnictwie cywilnym.” [podkr. F.Y.M.] Drugi fragment (znany, ale także warty przypomnienia): „W połowie drogi dostałem telefon od pana Aleksieja Morozowa, to jest obecnie przewodniczący Komisji Federacji Rosyjskiej, zastępca pani Anodiny – szefowej Mieżnonarodnej Awiacionnej Komisji… Komitetu, to znaczy Międzynarodowego Komitetu Lotniczego. Dlatego, że ten Komitet ma większe zadanie niźli badanie, a badanie prowadzi w dwunastu krajach byłego Związku Radzieckiego, to znaczy wszystkich oprócz Państw Bałtyckich. On zadzwonił i powiadomił mnie, że jest katastrofa w Smoleńsku i traktuje to jako telefoniczne powiadomienie, natomiast formalne będzie później. I było od razu pytanie o procedury, według jakich będzie ten wypadek badany. On zaproponował załącznik 13 do konwencji, bo myślę, że i według jego wiedzy, i ówczesnej mojej wiedzy, to jest jedyny dokument, który podpisała i strona polska, i Federacja Rosyjska jako konwencję chicagowską tak zwaną z ’44 roku. Ja wtedy nie wypowiedziałem się jednoznacznie, ale też sądziłem, że to będzie jedyne rozwiązanie, to znaczy rozwiązanie, które ma jasne zasady prawne.”[błyskawicznie, jak widać, prysnęły wątpliwości płk. dr. Klicha, wystarczył jednoznaczny ton Morozowa] Trzeci fragment: „Przybyliśmy na miejsce wypadku, no tam była procedura – my nie mieliśmy wiz więc trochę nas tam przetrzymano, jakieś wypełniania dokumentów, w każdym razie przybyliśmy gdzieś około chyba 20.00 – ciemno już było – na miejsce samego zdarzenia. Tam służby działały już bardzo mocno. I tam na miejscu zostałem powitany właśnie przez tego pana Morozowa i przez szefową MAK-u panią Anodinę. Poproszono mnie o zobaczenie rejestratorów, to nie są czarne tylko pomarańczowe, gdzie były, w jakim stanie i pan Morozow powiadomił mnie, że rejestratory natychmiast polecą do Moskwy i prosi, żebym wyznaczył dwóch specjalistów: jednego pilota i inżyniera. Pilotem to był oczywiście pan Targalski, a inżynierem pan z Instytutu Technicznego Wojsk Lotniczych, ale szef tego Instytutu, który też z nami leciał powiedział, że w samolocie premiera jest lepszy specjalista. I tak żeśmy czekali czy zdążą przylecieć. Okazało się, pomimo że lądowali w Witebsku, te formalności były chyba szybciej załatwione, gdzieś po dwóch godzinach, dwóch i pół ten specjalista znalazł się i natychmiast wieczorem jeszcze w nocy poleciał do Moskwy. No, na tym ten dzień tam się skończył. Zawieziono nas do hotelu.” I jeszcze czwarty: „ja nie byłem na miejscu, nie przeszukiwałem całego terenu(…)Nie mam żadnego tutaj doświadczenia, nigdy nie brałem udziału w badaniu takiego samolotu lotnictwa państwowego, który przewozi delegacje rządowe. Nie mam wiedzy na ten temat.”. [podkr. F.Y.M.] Przytaczam te fragmenty nieprzypadkowo. Z tego bowiem, co ustaliła „GP” (http://gazetapolska.pl/artykuly/kategoria/57/3133), z tego, co widzieliśmy z relacji polskich dziennikarzy (których służby rosyjskie odpędzały jak intruzów), z tego wreszcie, co powiedział płk. dr Klich, do godzin wieczornych żadni polscy śledczy (ani inne osoby, które mogłyby sporządzić fotograficzną lub filmową dokumentację) nie pojawili się na miejscu katastrofy. Płk dr. Klich mówi zresztą, że jego i jego ludzi prace (rzecz jasna pod stałym nadzorem Rosjan) zaczęły się na dobre dopiero następnego dnia („Oczywiście były pewne problemy poruszania się po lotnisku, bo na każdym wojskowym to jest problem, że nie można samemu sobie chodzić, bo można wpaść gdzieś tam pod coś, więc zawsze jeśli chcieliśmy gdzieś pojechać, na przykład na jakieś urządzenie, do jakiegoś budynku, który był ważny z punktu widzenia wyników badań, to trzeba było zgłaszać, dawali nam kierowcę, który nas wiózł. Był tam przedstawiciel też komisji rosyjskiej.”). Można z tego wnioskować, że polska strona nie dysponuje absolutnie żadną dokumentacją z pierwszych godzin po katastrofie, a jedynie tym, co przygotowali, czyli „zabezpieczyli” Rosjanie. Pomijam już w tym miejscu, szeroko opisywaną, kwestię zabezpieczania sprzętu natowskiego, telefonów, danych, że o ciałach ofiar nie wspomnę ani też o mitycznej wyprawie polskich archeologów. Oczywiście jest to stan na życzenie polskiego „rządu”, który potrafi dzielnie przeciwstawiać się Stanom Zjednoczonym pchającym się do Polski z tarczą rakietową, ale już wobec Moskwy w przypadku największej polskiej powojennej tragedii, zgina się jak scyzoryk (w osobach wszystkich ministrów ze szczególnym uwzględnieniem rzecznika Grasia potrafiącego nawet padać plackiem przed Rosją). Jest ciekawy paradoks, ponieważ zrazu nie można było za żadne skarby fotografować i filmować miejsca katastrofy, ale parę parę dni później okazało się, że można na pamiątkę poszczególne szczątki zbierać. No ale mniejsza z tym. Całe wystąpienie płk. dr. Klicha daje asumpt nie tylko do twierdzenia, iż mamy do czynienia z kompletnym bezprawiem w przypadku śledztwa ws. katastrofy z 10 kwietnia, ale też z niekompetencją o szokującej skali. Tę sytuację w ciekawy sposób na posiedzeniu owej komisji tłumaczył przedstawiciel MON-u niejaki M. Idzik: „Pytanie jest takie: gdybyśmy nie zastosowali konwencji chicagowskiej, co byśmy zastosowali? Ministerstwo Obrony Narodowej ma podpisane porozumienie z Ministerstwem Obrony Federacji Rosyjskiej w sprawie zasad wzajemnego ruchu lotniczego. To porozumienie nie określa żadnych zasad. Ono mówi, że ma być to wyjaśnione wspólnie. Czyli, abyśmy mogli procedować w trybie tego porozumienia, należałoby podpisać umowę. Podpisać, określić zasady, wobec których jak należałoby postępować. Takiej umowy nie było. Ja ze słów pana pułkownika wysnułem, że na przyszłość można takie porozumienie podpisać, prawda? Tak należy pana intencję odczytywać? Ano właśnie, to była sugestia. Czyli ono na dzień rozpatrywania sprawy nie istniało, nie było zapisane, czyli nie było wobec czego postępować. Zatem przyjęcie procedury, która wynika z konwencji chicagowskiej zapewniało realizację i polecenia Rady Ministrów o najbardziej sprawnym i jawnym procedowaniu, zaś próba przyjęcia procedury odrębnej mogłaby stwarzać wrażenie, że strona polska nie chce przyjąć podstawy działania jako w konwencji chicagowskiej, co mogłoby dopiero spowodować wydłużenie postępowania, wypracować pewnego stanowiska, co na pewno opóźniłoby proces badania i oddaliłoby podanie opinii publicznej wyników tego postępowania. Ja mam pełną świadomość tego, że jeśli nie konwencja chicagowska, to co? To co?” Ten cały Idzik, zadając tego rodzaju tępe aż do bólu pytania, powinien jakąś nagrodę dostać od premiera za wykazanie się pełnym zrozumieniem sytuacji (i na sali sejmowej w trakcie pytań, i generalnie na poziomie geopolitycznym i przyjaznych relacji z Moskwą). Takiemu urzędnikowi po prostu przez myśl nie przejdzie, że w sytuacji tak nadzwyczajnej, całkowicie bezprecedensowej, premier może powołać specjalny zespół ekspertów z prawnikami na czele i na poziomie międzyrządowym doprowadzić do podpisania umowy. Abstrahuję już od tego, na co wskazywała „Rz”, czyli umowie z Rosją z 1993 r., o której to umowie, jak można sądzić, gabinet ciemniaków nie miał bladego pojęcia lub wolał nie wiedzieć. A może takiemu Idzikowi się zdaje, że właśnie w sytuacjach ekstremalnych nie ma co się bawić w jakieś specjalne umowy i specjalne zespoły śledczo-eksperckie? Może, tylko w takim razie nie powinien pracować w MON-ie, tylko w administracji stołecznych ogródków działkowych najwyżej. Zostawmy jednak ludzi z ekstraklasy i zejdźmy na ziemię. Jest bowiem kilka rzeczy, na które warto po tych trzech miesiącach zwrócić uwagę. Po pierwsze, jak wspomniałem, brak dokumentacji ze strony polskiej i totalny bałagan prawny. Po drugie, nieuczestniczenie polskich patomorfologów w sekcjach zwłok (wiemy tylko, że Polacy brali udział tylko przy niektórych identyfikacjach ciał). Po trzecie, rażąca wprost opieszałość strony rosyjskiej, jeśli chodzi o przekazywanie akt śledztwa. Po czwarte, niezwykłe perypetie zawartości czarnych skrzynek. Po piąte, niszczenie dowodów rzeczowych. Po szóste, nieprawdopodobna wprost stronniczość ekspertów i mediów. Po siódme, akcja dezinformacyjna, po której trudno ustalić, jaki był tak naprawdę przebieg zdarzeń z udziałem polskiego samolotu (i rosyjskiego Iła). Po ósme, co chyba najważniejsze, kilkunastominutowa, jeśli nie dłuższa, luka czasowa związana z wszczęciem akcji ratunkowej – nie wiemy (i niewykluczone, że się nie dowiemy), czy faktycznie nie było na miejscu tragedii osób, które mogły być reanimowane. Po dziewiąte, kilkugodzinne milczenie „rządu”, jak pamiętamy premier „leci” i „leci” do stolicy i dolecieć nie może – nie wygłasza żadnego przemówienia do Polaków, ale za to przed nadzwyczajnym, popołudniowym posiedzeniem „Rady Ministrów” rozmawia telefonicznie z Putinem. Treść tej rozmowy nie jest nam szerzej znana. Nie wiemy też, kto tak naprawdę i na jakiej prawnej podstawie podjął decyzję o takim a nie innym procedowaniu „śledczym” po katastrofie 10 kwietnia. Z dużą dozą prawdopodobieństwa można sądzić, że nie była to samodzielna decyzja Tuska ani tym bardziej gajowego, który na wielu rzeczach się świetnie zna, ale gdy ma na czas wydruki z wikipedii. Co ciekawsze, płk. dr Klich w swych wypowiedziach przed komisją także nie wie, kto zadecydował. Inni przedstawiciele „rządu” uczestniczący w tym posiedzeniu, także. Więc kto? Szef FSB? Ambasador Rosji? Stanisław Ciosek? Czy jakiś batiuszka z WSI? Być może gdy premier na wniosek mec. S. Hambury zostanie przesłuchany przez prokuraturę, zdradzi nam tę wielką tajemnicę. Na razie pozostaje nam analiza bezcennych wypowiedzi płk. dr. Klicha (ze słynnego programu w Trójce u K. Strzyczkowskiego) na temat procedowania w rosyjskim stylu: „K.S.: Na konferencji w Moskwie z przedstawicielami MAK powiedział Pan, że nie odniósł Pan wrażenia jakoby na pilotów wywierana była jakakolwiek presja. Niedawno na antenie tvn24 przyznał Pan, że istnieje możliwość wywierania pewnej presji. Zmienił pan zdanie? Może pod wpływem czegoś? E.K: Nie, nie zmieniłem zdania.Na konferencji w Moskwie nie miałem pełnej wiedzy, ponieważ nie miałem stenogramów jeszcze. Ja miałem tylko jedną kartkę właśnie tak 16 minut gdzieś przed zdarzeniem. Otrzymałem ją w celu ustalenia osoby, która wtedy była w kokpicie, w kabinie pilotów. To była inna osoba. Natomiast natychmiast po konferencji, bobyłem zaskoczony tą informacją– to Pani Anodina to chyba powiedziała, że przekazała coś czego ja nie widziałem i natychmiastpo konferencji poprosiłem o cały stenogram. Otrzymałem go i teraz mam pełny obraz. I stąd ta… to nie jest zmiana zdania tylko po prostu mam więcej informacji. I tutaj trochęzostałem zaskoczony– muszę powiedzieć prawdę –tą informacją podaną na konferencji przez MAK.” (http://ndb2010.wordpress.com/analiza-wypowiedzi-sledczych-po-19-maja-2010-roku/)

I jeszcze ciekawostka medialna, którą przytaczam za komentatorką Magdą (artykuł z 10 kwietnia pisany o (od?) godz. 7:50): http://www.samoloty.pl/index.php/artykuly-lotnicze/4986-katastrofa-rzadowego-tupovlewa

I złota myśl płk. dr. Klicha: „Ja dziwię się, że te fobie antyrosyjskie ciągle takie duże są w społeczeństwie.”(w programie K. Strzyczkowskiego) FYM

Tusk pisze do żołnierzy W pewnej jednostce zarządzono dzisiaj zbiórkę całej kadry, szef sztabu przekazał każdemu zaadresowaną do niego imiennie kopertę, w której był list od samego premiera. A w liście obietnica. Donald Tusk: Podkreślam z całą stanowczością: warunki przechodzenia na emeryturę i związane z tym odprawy i wysokość świadczeń dla zatrudnionych już żołnierzy, policjantów czy funkcjonariuszy innych służb mundurowych nie ulegną zmianie! Swój list, datowany na 25 czerwca, premier tłumaczy chęcią zdementowania bliżej nieokreślonych plotek. Nie wątpię, że zbieżność czasowa listu z aktywnym włączeniem się premiera w kampanię prezydencką Bronisława Komorowskiego nic nie znaczy, podobnie jak to, że ten temat był jednym z poruszanych we wczorajszej debacie prezydenckiej. Ale jestem ciekawa: Jak często premier pisze osobiste listy do grup zawodowych aby zdementować plotki? Dlaczego plotki premier musiał dementować osobiście, imiennie adresowanymi listami, zamiast zrobić to za pośrednictwem ministra obrony narodowej zwyczajną drogą służbową? Czy gorący okres przedwyborczy i końcówka kampanii, w której premier bierze osobisty i bardzo aktywny udział to najlepszy moment na kierowanie tego rodzaju obietnic? Wiem, jestem tym ślepcem, który się opiera, gdy ludzie rozumni chcą go wziąć pod pachy i poprowadzić środkiem polskiej drogi, ale naprawdę chciałabym wiedzieć czy ten list premiera nie ma charakteru kampanii wyborczej, a tej przecież w jednostkach wojskowych prowadzić nie wolno? Kataryna

Przegrywa lepszy, jak to w mediokracji Im więcej czasu mija od wczorajszej debaty, tym bardziej oczywiste staje się dla mnie, że mieliśmy do czynienia ze zjawiskiem częstym w mediokracji, a zarazem ogromnie szkodliwym: kandydat lepszy merytorycznie wypadł słabiej pod względem wizerunkowym i debatę przegrał. Oczywiście, jeśli idzie o formułę debaty, była równie beznadziejna jak poprzednia. Fatalny był przede wszystkim brak możliwości zadawania sobie nawzajem pytań. To ustalenie zaczął zresztą łamać BK, prowokując jako pierwszy wymianę ciosów, której nie było w planach. Nie sprawdziło się rozwiązanie z trzema prowadzącymi debatę dziennikarkami. Nie wiem, na jakiej zasadzie przygotowywane były pytania, ale poziom ich wagi i szczegółowości był tak różny, że powstawało wrażenie chaosu. Poza tym, o ile Joanna Lichocka i Magda Sakowska radziły sobie przyzwoicie, o tyle Monika Olejnik kompletnie nie potrafiła się wpasować w rytm programu, a chwilami chyba zapominała, że to nie „Kropka nad i”. Nie było jasne, czy formuła dopuszczała dopytywanie przez dziennikarzy czy też była to własna inicjatywa prowadzących. Gdy idzie o zawartość debaty, przeglądając swoje notatki oraz czytając dzisiejsze wiadomości stwierdzam, że merytorycznie Kaczyński był zdecydowanie lepszy, a Komorowski w co najmniej dwóch punktach użył wątpliwych argumentów.

1. Wizja rozwoju kraju. JK przedstawił możliwie precyzyjnie swój pogląd, zresztą znany nie od wczoraj, że koncepcja rozwoju poprzez wybrane ośrodki jest błędna, a państwo powinno się rozwijać równomiernie. Można się z tym poglądem zgadzać lub nie, ale nie zmienia to faktu, że jest on jasny i precyzyjny. BK nie potrafił się do tego odnieść, mówił niejasno i mętnie, a jako dowód dbałości PO o cały kraj przedstawiał dotację dla Uniwersytetu Rzeszowskiego, co jest jakimś nieistotnym i niczego nie dowodzącym detalem. Nie wiadomo dlaczego, powiedział też w tym punkcie o 30-procentowych podwyżkach dla nauczycieli, co nauczycielska „Solidarność” dzisiaj zakwestionowała.

2. In vitro. JK – wprawdzie dopiero dociśnięty (i słusznie) przez Olejnik – zadeklarował swój osobisty pogląd na sprawę, podkreślając zarazem konieczność kompromisu. BK Olejnik już nie uznała za stosowne docisnąć, więc ten wił się jak piskorz, za to wielokrotnie chwalił się liczbą swoich dzieci, co akurat w tej sprawie nie miało kompletnie nic do rzeczy.

3. Rola państwa. BK uciekł we frazesy. JK w podsumowaniu pierwszej części jasno powiedział, czemu jest przeciwny: uciekaniu państwa od odpowiedzialności, nadmiernemu liberalizmowi, skutkującemu zbyt daleko idącym ograniczaniem państwa. Znów – osobną sprawą jest, czy się z tym zgadzamy, czy nie. Dla mnie poglądy JK są zdecydowanie zbyt etatystyczne, a wiara w aparat państwowy i jego cudowną moc zbyt daleko idąca. Nie zmienia to jednak faktu, że diagnoza strategii rządu PO (spychanie odpowiedzialności za trudne kwestie na inne organy) była celna, a opis własnych poglądów – precyzyjny i jasny.

4. Umowa gazowa z Rosją. BK znów uniknął jasnej deklaracji. Trudno było zresztą oczekiwać, żeby krytykował projekt umowy, wysmażony przez własny rząd. JK powiedział rzecz oczywistą: wiązanie się z Rosją umową na 20 lat w każdych okolicznościach byłoby nierozsądne.

5. Sytuacja gospodarcza. Tutaj dyskusja pomiędzy panami przypominała nieco moment, gdy w swoim niedawnym wywiadzie Robert Mazurek zapędził Wojciecha Mazowieckiego w kozi róg, pytając go, które elementy wzrostu gospodarczego są jedynie wynikiem koniunktury, a które – wspaniałych rządów PO. BK argumentował podobnie: jeśli PiS jakoś sobie radził, to tylko dlatego, że warunki były dobre. Jeśli teraz dobrze sobie radzimy, to wyłącznie zasługa rządu.

6. Przedsiębiorczość. JK słusznie wytykał rządowi brak zdecydowanych działań na rzecz ulżenia przedsiębiorcom, w tym zwłaszcza kpinę, jaką stało się symboliczne „jedno okienko”, a także akcję w KDT. BK mówił o jakichś nie wykorzystanych przez PiS szansach, ale o jakie szanse mu chodziło – nie wiadomo. Użył też znanego dobrze pojęcia wytrychu, mówiąc o „atmosferze” za rządów PiS, która rzekomo stawiała pod pręgierzem każdego, kto zarobił pieniądze.

7. Śledztwo smoleńskie. Tu sprawa jest jasna. Śledztwo jest prowadzone na skandalicznych warunkach, a jego obrona, prowadzona przez BK, była żenująca, przede wszystkim zaś nie miała nic wspólnego z faktami.

8. Polityka zagraniczna. BK kolejny raz uciekł we frazesy o pogłębianiu unijnej integracji i tak samo ważnych stosunkach ze wszystkimi. W jednej sprawie określił się w miarę wyraźnie: powiedział, że Polska swoje oddziaływanie na Wschodzie powinna prowadzić poprzez swój udział w UE, a nie – jak chciał JK – wzmacniać swoją pozycję w UE poprzez autonomiczne stosunki z tą częścią Europy. JK słusznie zdiagnozował projekt polityki zagranicznej w wykonaniu Platformy jako minimalistyczny, bo taka ona w istocie od 2007 roku jest. Inna sprawa, że tu akurat Jarosław Kaczyński zaliczył jedyną dużą wpadkę w czasie debaty, mówiąc, iż chciałby podyskutować z prezydentem Miedwiediewem o Białorusi. Niezależnie od tego, że taka rozmowa w cztery oczy oczywiście miałaby sens i że Rosja ma na Białoruś spory wpływ (choć często przeceniany), to składanie publicznie deklaracji, że będzie się dyskutować o suwerennym państwie z przywódcą trzeciego kraju jest co najmniej niestosowne.

9. Misje. BK, zgodnie z minimalistycznym paradygmatem, uznał uczestnictwo Polski w misjach za swoistą ekstrawagancję. Zabawne było, że przypisał JK motywację, która dominuje właśnie w infantylnym myśleniu Platformy o sprawach międzynarodowych, twierdząc, że PiS był gotów posyłać żołnierzy za granicę za poklepanie o plecach. Ta wypowiedź świadczyła, że BK nie pojmuje lub nie uznaje imponderabiliów, które w polityce międzynarodowej odgrywają ogromną rolę, takich jak budowanie znaczenia państwa poprzez jego zdolności ekspedycyjne. Znaczenia, które oczywiście w innych sprawach przekłada się na siłę głosu lub decyzje finansowe ( na ogół niebezpośrednio rzecz jasna). To tylko niektóre punkty debaty – te, w których JK miał, moim zdaniem, merytoryczną przewagę. W innych był remis. W żadnym nie dostrzegam wyraźnej przewagi BK, choć w niektórych sprawach jego deklaracje uznałbym za interesujące – np. w kwestii wolnego wyboru wieku emerytalnego, aczkolwiek to propozycja wymagająca precyzyjnego przedstawienia (była już mowa o tym, że wcześniejsza emerytura mogłaby oznaczać głodowe świadczenie, a więc wybór byłby tylko iluzoryczny). Wszystko to nie zmienia faktu, że BK wypadł lepiej. Po prostu – tu słowa „wypadł” nie ma co rozbierać na czynniki pierwsze, bo chodzi właśnie o ogólne wrażenie, a gros oglądających debaty na takim właśnie ogólnym wrażeniu się opiera. JK był jakby przytłumiony, brakło mu refleksu, chwilami mówił niezbyt jasno. BK był bardziej rozluźniony, sprawiał wrażenie kompetentnego (stary trik – sypać liczbami, choćby nawet nic nie znaczyły i miały mały związek z tematem) i na koniec wymierzył mocny cios. Ten cios okazał się wprawdzie dzisiaj całkowicie chybiony (PiS z niepojętych powodów nie decyduje się w tej sprawie na proces, choć byłby on na pewno wygrany), ale wrażenie pozostało. I cóż z tego, że marszałek jedynie klepał wystudiowane w piarowcami formułki, kiedy robił to sprawniej niż przeciwnik? W tym wszystkim jest jednak jeden nie sprawdzony czynnik: jakie naprawdę jest znaczenie debat. Nie wiemy, ile osób może na ich podstawie podjąć decyzję o zmianie swoich wyborczych preferencji (zapewne ułamek głosujących), o tym, że w ogóle zagłosują albo przeciwnie – że nie zagłosują. Przypuszczam, że większość zdecydowanych głosować jest już w tym momencie odporna na jakiekolwiek argumenty, a w debacie mogą szukać tylko potwierdzenia swojego wyboru. Być może zatem sens ma tylko gra o niezdecydowanych, czy w ogóle głosować, ale czy ich z kolei takie drętwe przedstawienie ma szansę do tego przekonać? Łukasz Warzecha

Ile jest warte 4 tys. dolarów? W debacie telewizyjnej kandydat na prezydenta RP Bronisław Komorowski szczycił się swymi dokonaniami, gdy był ministrem obrony w rządzie AWS. Nie wspomniał o głównym sukcesie, czyli o wykrytej przez WSI, a ujawnionej przez tzw. dziennikarzy śledczych „największej” w historii MON aferze korupcyjnej. Ta skromność Komorowskiego wynikała zapewne z faktu, że po wielu latach śledztw i procesów zapadły wyroki uniewinniające. A skoro w lipcu 2001 r. ówczesny minister obrony Komorowski przyrzekał odejście z polityki, jeśli odwoływany wiceminister Szeremietiew okaże się niewinny, to... Lepiej było teraz nie pamiętać. Szczęśliwie o „sprawę Szeremietiewa” nie pamiętały pytające kandydatów dziennikarki i taktownie milczał o tym konkurent Jarosław Kaczyński. Komorowski nie odwdzięczył się tym samym. W końcu debaty zarzucił prezesowi PiS zamiar pozbawienia rolników unijnych dopłat. Co by było, gdyby Kaczyński przypomniał o wydanym WSI przez Komorowskiego poleceniu „objęcia działaniami Romualda Sz.”? W dzisiejszych gazetach można przeczytać informacje o raporcie NIK z realizacji budżetu resortu obrony narodowej za ubiegły rok. W budżecie MON zabrakło ponad 2 mld złotych. Obowiązuje ustawa ustalająca stały procent dochodu narodowego przeznaczony na wojsko - łącznie 2% PKB (1,95 + 0,5% na program samolotu wielozadaniowego). W poprzednim roku też było marnie, bowiem wykonanie w dziale obronność wyniosło 1,67%. Okazuje się, że rząd jest recydywistą w łamaniu ustaw o finansowaniu obronności.  Komorowski w debacie podnosił swoje zasługi przy wprowadzeniu w życie tej ustawy. Nie dostrzega, że wychwalany przez niego rząd ma to jego osiągnięcie w.... wielkim poważaniu! A do tego Komorowski, bądź, co bądź marszałek sejmu, nie widzi, że rząd łamię prawo! Były minister obrony i być może przyszły zwierzchni sił zbrojnych nie dostrzega też skutków zaniedbań rządu dla stanu obronności. NIK w swoim raporcie informuje, że wydatki na jednostki wojskowe spadły o połowę i "ograniczono do minimum przedsięwzięcia szkoleniowe (w szczególności poligonowe)". Wojskowy pytany przez dziennikarzy mówi: „W ostatnich dwóch latach mniej jeździmy na poligony, bo oszczędza się na paliwie. Mniej strzelamy, żeby zużywać mniej amunicji”. Kontrolerzy z NIK wytykają: „Wydatki (...) majątkowe (zakupy uzbrojenia i sprzętu wojskowego) zostały zmniejszone o połowę. Zrezygnowano z szeregu projektów obronnych NATO”. To zaś oznacza nie tylko minimalne zakupy nowego uzbrojenia, ale także zapaść w remontach sprzętu wojskowego. Obok zahamowania procesu modernizacji armii stan ten „jest przyczyną postępującej degradacji już posiadanego uzbrojenia i sprzętu wojskowego ze względu na problemy z utrzymaniem jego sprawności technicznej”. Powszechny staje się tzw. kanibalizm sprzętowy, bowiem część samolotów, samochodów i czołgów zaczyna służyć jako „zestaw części zamiennych” do bardziej sprawnych maszyn. Zdaniem NIK w cięciach budżetowych najbardziej ucierpiały Siły Powietrzne i znajdująca się w stanie zapaści Marynarka Wojenna. Zabrakło pieniędzy na sfinansowanie ważnych sfer funkcjonowania sił zbrojnych jak np. systemy łączności, dowodzenia i obrony powietrznej. Ponadto zahamowany został nabór żołnierzy do armii zawodowej. Przyjęto ich o ok. 3 tys. mniej, niż planowano. Zredukowano przyjęcia na uczelnie wojskowe oraz do szkół podoficerskich. W wojsku na koniec 2008 r. służyło niespełna 96 tys. żołnierzy zamiast zakładanych ok. 100 tys.. Przy czym jest tylko 27 tys. szeregowców. Do akcji powodziowej skierowano do 13 województw zaledwie 2,8 tys. żołnierzy (po 200 żołnierzy na województwo!). To był zdaje się szczyt możliwości MON. Komorowski tego wszystkiego nie widzi. Mamy jednak nie tylko powódź, ale także udział w misji zbrojnej na terenie Afganistanu. Marszałek reagując spontanicznie na wiadomość o śmierci żołnierza ogłosił zamiar wycofania wojska z Afganistanu (mówił nawet o wyjściu z NATO). W Afganistanie Polska odpowiada za bezpieczeństwo całej prowincji. Po odzyskaniu równowagi emocjonalnej Komorowski zapewnia, że wyjście Polaków z Afganistanu nie będzie ucieczką z podwiniętym ogonem. Mamy odejść w uzgodnieniu z sojusznikami i po zapewnieniu bezpieczeństwa w polskiej strefie. Na misji mamy obecnie 2600 żołnierzy. Generał Waldemar Skrzypczak, były dowódca wojsk lądowych wskazuje, że bez zwiększenia liczby żołnierzy nie uda się przejąć inicjatywy operacyjnej, pokonać rebeliantów i osiągnąć zakładany cel. Przeciwnik atakuje stosując trudne do wykrycia groźne improwizowane ładunki wybuchowe i znalazł sposób na niszczenie bezpiecznych dotąd transporterów „Rosomak”. O walce z partyzantami mówi jeden z dowódców: „To nieustanny wyścig. Oni wymyślają coś nowego, a my dopiero uczymy się reagować. Ciągle jesteśmy krok za nimi”. Przeciwnikiem polskich żołnierze, wg ocen tajnych służb, jest 900 partyzantów. Przyjmując relacje sił dla działań asymetrycznych wiadomo, że siły pacyfikacyjne powinny przeważać co najmniej cztero pięciokrotnie nad rebeliantami (w Czeczenii Rosjanie opanowali sytuacje po uzyskaniu przewagi trzydziestokrotnej). Gen. Skrzypczak mówi, że trzeba zwiększyć stan liczbowy do 4 tys. żołnierzy. Co zrobi Komorowski - powiększy kontyngent i dopiero po opanowaniu sytuacji będzie wycofać wojsko? Kiedy min. Klich zabiegał o zgodę USA na objęcie odpowiedzialności za całą prowincję słyszeliśmy, że dzięki temu Polska uzyska korzyści gospodarcze. Wydaje się, że będą one takie same jak w przypadku Iraku. Wysłano tam specjalnego przedstawiciela rządu Marka Belkę, który miał zadbać o interesy polskiej gospodarki. Po wycofaniu wojska przez premiera Tuska okazało się, że Belka niczego nie załatwił. Na szczęście Komorowski go dobrze ocenił mianując prezesem NBP.

Wracając do Afganistanu: są doniesienia, że zostały tam odkryte ogromne złoża cennych surowców. W prowincji Ghazni – tzw. polskiej strefie są złoża litu porównywalne do zasobów Boliwii, uznawanej dotychczas za kraj o największych złożach tego metalu. Lit jest kluczowy dla rozwoju nowoczesnego przemysłu – wykorzystuje się go m.in. w produkcji baterii do laptopów i telefonów komórkowych. W Afganistanie odkryto tak wielkie zasoby, że kraj ten ma szanse stać się „litową Arabią Saudyjską”. Co to oznacza dla Polski? Po rejteradzie z Afganistanu stracimy szanse na korzyści gospodarcze. Jedynym efektem udziału w misji będą, tak jak w Iraku, zabici i ranni żołnierze oraz zużyty i zniszczony w działaniach sprzęt. Komorowski będąc pełniącym obowiązki prezydenta mianował szefa sztabu generalnego i szefa BBN. Następnie jego szef na oficjalnej stronie BBN ogłosił komunikat na temat marnych szans misji afgańskiej. Minister obrony Klich, partyjny kolega Komorowskiego nazwał ocenę współpracownika marszałka „ekstrawagancką”. Wypowiedź szefa BBN skrytykował szef sztabu generalnego. A Komorowski zapewnia, że różnica zdań między szefem BBN, a szefem sztabu jest bez znaczenia. Chaos, brak koordynacji, lekkomyślne oświadczenia i wypowiedzi źle rokują prezydenturze Komorowskiego. Niezależni obserwatorzy ostrzegają, że takie poczynania mogą w konsekwencji spowodować nasilenie ataków talibów na polskich żołnierzy. Po wystąpieniu Komorowskiego (12 czerwca) były kolejne ataki na polskich żołnierzy. Są zabici: zginął starszy szeregowy Grzegorz Bujowski, a ostatnio kapral Paweł Stypuła.. Za zabicie jednego żołnierza koalicji rebeliant dostaje 2 tys. dolarów. Jaką wartość mają dla kandydata PO na prezydenta cztery tysiące dolarów wypłacone  rebeliantom po 12 czerwca?

PS. W TVP Info (28.06.) wystąpił minister Sikorski, który gratulował „żołnierzom GROM” udanej akcji odbicia zakładników w Afganistanie. Komorowski w debacie zapytany o opinię gen. Petelickiego powiedział, że ją ignoruje, bo „Petelicki nie jest żołnierzem”. Mamy zagadkę: Sławomir Petelicki był twórcą jednostki wojskowej GROM i jej dowódcą. Ludzie służący w jednostce GROM są żołnierzami (Sikorski), a ich dowódca generał żołnierzem nie jest (Komorowski) Szeremietiew

Trąbka odtrąbiła pocztowe absurdy Poczta Polska, już nie przedsiębiorstwo użyteczności publicznej, ale spółka prawa handlowego, przygotowana do prywatyzacji (bo tylko prywatyzacja spółki podniesie jej efektywność i konkurencyjność, tłumaczą w resorcie skarbu) zmienia logo: kształt pocztowej trąbki ma być nieco inny i będzie umieszczona na czerwonym tle, a nie jak dotychczas na niebieskim. Koszt tej operacji - 435 mln zł. W związku z tym mają przemalować 4,5 tys. samochodów, 50 tys. skrzynek pocztowych. Pracownicy dostaną nowe ubrania. Dlaczego pomysłodawca tej zmiany nie zaproponował od razu umieszczenia trąbki na tle żółtym, tak jak jest w Deutsche Post? Niemiecki operator brany jest przecież pod uwagę przy planach prywatyzacji naszego narodowego doręczyciela. Sytuacja finansowa PP jest zła i nie zanosi się na poprawę, ponieważ PP traci rynek na rzecz konkurencji, która wpływy ma większe niż koszty i trochę lepiej płaci swoim pracownikom. W ub. roku przychody PP wynosiły 6,9 mln zł, koszty – 7,1 mln. Poczta Polska jedzie na stratach. – Będziemy kopać i gryźć, wywalczymy większą stronę przychodową – przemawiał obrazowo w marcu br. Mirosław Markiewicz, członek zarządu PP, do dziennikarki “Parkietu” Anety Strybały.  I kopią, ale dołek większych kosztów, bez sensu wydając pieniądze. A pełne otwarcie rynku pocztowego już w 2013 r., wcześniej będą gnać PP do prywatyzacji. Pocztowcy niewiele zarabiają, mimo to – informuje kierownictwo firmy - wynagrodzenia stanowią ok. 60 proc. wszystkich kosztów, zżymając się, że tak nie może być. Dlatego w PP raz na jakiś czas przeprowadzane są zwolnienia pod hasłem restrukturyzacji i reorganizacji firmy, wprowadzając w przedsiębiorstwie chaos, zwiększenie liczby stołków dyrektorsko-kierowniczych i zmniejszenie liczby pracowników, w tym listonoszy i pań zasiadających w okienkach pocztowych. Te okienka coraz częściej straszą pustką, kolejki w urzędach pocztowych się wydłużają. Zwiększenie “strony przychodowej” PP nie załatwiła likwidacja wielu placówek, nie załatwia żółwia szybkość doręczania przesyłek, a nawet podwyżki cen. Sięgając do skrzynek pocztowych, denerwujemy się, wyjmując listy dociążane metalową płytką, notesem, woreczkiem z piaskiem. To nie Poczta Polska, ale jej konkurencja, która podbiera PP klientów. PP ma wyłączność na przesyłki do 50 gramów. Konkurencja tak lekkich przesyłek przyjmować nie ma prawa, więc je dociąża (nadawca za to więcej płaci). Operatorzy prywatni “obchodzą” przepisy. Nieoficjalnie wiadomo, że PP wyceniają tylko na 1,7 mld zł. Powinni być chętni na firmę, kiedy zostanie wystawiona na sprzedaż.

Biedy w Polsce jest za dużo Ubóstwem Polsce zagrożone jest 17 proc. społeczeństwa - podał Główny Urząd Statystyczny. Raport został włączony do Europejskiego Badania Dochodów i Warunków Życia. Według przyjętej przez Eurostat (czyli Urząd Statystyczny Unii Europejskiej), do zagrożonych ubóstwem zalicza się osoby żyjące w gospodarstwach domowych, których dochód w dyspozycji jest niższy od granicy ubóstwa ustalonej na poziomie 60 proc. mediany, tj. mniej więcej średniej dochodu w danym kraju. Przy okazji warto zaznaczyć, że we Francji średnia płaca to 3021 euro, a w Polsce – 3650 zł. Zagrożenie ubóstwem w krajach unijnych jest wyższe niż w Polsce tylko w Rumunii, Bułgarii i w Grecji. Biedy najwięcej jest u nas na wsi. Ubóstwo dotyka najczęściej rodzin wielodzietnych. Ale i rodzina z dwójką dzieci jest ubóstwem często zagrożona, ponieważ świadczenia rodzinne są w Polsce niskie. Dziesiątki tysięcy osób zarabia w Polsce tak mało, że nawet przy wsparciu socjalnym z dwójką dzieci trudno przeżyć. W złej sytuacji materialnej są często osoby wykonujące prace fizyczne, niewykwalifikowani robotnicy, ale także osoby z wyższym wykształceniem. Blisko co 10 osoba z wyższym wykształceniem boryka się u nas z biedą. Wiesława Mazur

Ciekawy, przegrany proces Jak Państwo może pamiętacie, poskarżyłem się w trybie wyborczym na to, że TVP INFO podała na pasku biegnącym co chwila na ekranie, że „JANUSZ KORWIN-MIKKE JEST ZADOWOLONY Z WYNIKU WYBORÓW” W rzeczywistości zdanie to zostało wyindukowane z wypowiedzi: „Uwzględniając fakt, że reżymowa TVP poświeciła mi trzynaście razy mniej czasu, niż p. Grzegorzowi Napieralskiemu, a mnie i p. Markowi Jurkowi łącznie mniej czasu, niż p. Andrzejowi Lepperowi - można ten wynik uznać za przyzwoity”. Sąd Okręgowy odrzucił pozew – gdyż jego zdaniem w tym momencie już nie byłem kandydatem, więc nie powinien odbywać się w trybie wyborczym. Jednakże Sąd Apelacyjny wyrok unieważnił – i skierował sprawę ponownie do Sądu Okręgowego. Gdzie dziś się odbyła. Sąd – po sprawnie i uczciwie prowadzonym przewodzie – orzekł, że prowadzenie takiego procesu w trybie wyborczym jest możliwe. To bardzo ciekawy i ważny precedens. Jednak – stwierdził Sąd – musi zostać wykazane, że sprawa ta może mieć wpływ na wynik wyborów. Co – zdaniem Sądu – nie miało miejsca. Sąd ma prawo do swobodnej oceny sytuacji – i, choć można się z takim stanowiskiem nie zgadzać, należy je uszanować. Na tym proces by się skończył – gdyby nie to, że Sąd stwierdził również, że i merytorycznie nie mamy racji – bo skoro powiedziałem, że „...można ten wynik uznać za przyzwoity”. - to TVP INFO miała prawo napisać, że „z wyniku jestem zadowolony” !!! Zeznając przed sądem tłumaczyłem obrazowo, że zgwałcona kobieta może się cieszyć, że zgwałcił ją jeden człowiek, choć mogło pięciu – z czego nie wolno wnioskować, że jest z gwałtu zadowolona. Czy gdyby wyrzucono kogoś za kołnierz z lokalu częstując go na zakończenie kopem w tyłek, a wyrzucony, masując obolałe miejsce oświadczył; „Uwzględniając, że mógł mnie wykopać pracujący tam Mariusz Pudzianowski, można uznać, że obeszli się ze mną przyzwoicie” - to wolno byłoby streścić jego wypowiedź do: „Poszkodowany uznał, że kierownictwo lokalu obeszło się z nim przyzwoicie”??

Z takim traktowaniem logiki i semantyki się nie zgadzam – więc będziemy apelować. JKM

Drobne sumki Właściciele III Rzeczypospolitej tak się rozbestwili, że operują raczej dziesiątkami milionów. Ale biedny koalicjant musi zadowalać się mniej słodkimi konfiturami. Co opisałem w "Dzienniku Polskim" - pod tytułem: Grabie - i kres KRUS? Jak donosi nieoceniony "FAKT" p. Henryk Smolarz, Prezes KRUS-u, wypłacił był sobie 157.000 zł nagrody. Twierdzenia, że p. Prezes dba tylko o Siebie, są niesłuszne: Swoim Zastępcom wypłacił po 108.000 zł. Dba i o niższe szarże: w 2009 roku pracownicy ubogiego KRUS-u dostali premie za 13,6 mln zł. Dziwienie się i oburzanie jest nie na miejscu. Zrozumcie-ż Państwo wreszcie: to jest systemowe! Te wszystkie ZUS-y, KRUS-y, PFRON-y itp. itd. zostały powołane właśnie i TYLKO po to: dla dobra polityków i urzędników. Rolnicy, ludzie pracy, inwalidzi, dzieci, chorzy, emeryci i inni "ludzie specjalnej troski" służą tylko temu, by ci, co się o nich "troszczą", mieli dobre życie... bez wykonywania jakiejkolwiek pożytecznej pracy. Grabie grabią DO siebie. Jak ktoś tego nie rozumie - to niech przeczyta ten (krótki przecież) tekścik jeszcze raz, jeszcze raz, jeszcze raz.... aż zrozumie, przyjmie do wiadomości - i wyciągnie wnioski. JKM

APOKALIPSA – POTOP, który dotknie królestwo Szwecji Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus.„Ten ZNAK, który pokaże się na niebie, jest znakiem początku Apokalipsy. Ludzie odeszli od Boga. światem chce rządzić szatan, który próbuje opanować Kościół, Pan Bóg nie chce do tego dopuścić, ześle na ludzi kary, aby powrócili do Boga. Kary te są spisane w Biblii-Apokalipsie, ale zaszyfrowane do „Czasu”. Te kary, które dotkną ludzi przekazała Matka Pana Jezusa Maryja w „Orędziu” fatimskim. Są one spisane przez siostrę Łucję razem z „Trzecią Tajemnicą Fatimską”. Z poleceniem Matki Pana Jezusa Maryi, aby treść „Orędzia” fatimskiego została ogłoszona całemu światu. Dokumenty zostały przekazane w 1953 r. papieżowi Piusowi XII. Siostra Łucja napisała na kopercie dokumentu, po roku 1960.można je ogłosić całemu światu. Z myślą, że ludzie znając czekające ich kary, odwrócą się od czynienia zła i powrócą do Boga. Papież Jan XXIII po zapoznaniu się z treścią sekretnego dokumentu, był przerażony i stwierdził, że zapowiedziane w orędziu straszne kary, nie dotyczą jego „Czasu”. „Trzecia Tajemnica Fatimska” wraz z spisanymi karami powędrowała do sejfu watykańskiego. Papież Jan Paweł VI po przeczytaniu „Orędzia” fatimskiego, wzbraniał się przed upublicznieniem „Trzeciej Tajemnicy Fatimskiej”. Natomiast podczas kryzysu kubańskiego, papież Paweł VI udostępnił zapoznanie się zwaśnionym stronom z fragmentami „Trzeciej Tajemnicy Fatimskiej”. Do wybuchu wojny nie doszło, zostało zawarte porozumienie pokojowe, między zwaśnionymi stronami. Papież Jan Paweł II po zapoznaniu się z „Orędziem” fatimskim, odesłał dokument do sejfu, nie spełniając polecenia Matki Pana Jezusa Maryi, ogłoszenia spisanego przez siostrę Łucję treści „Orędzia” fatimskiego całemu światu. Interweniowało samo „Niebo” u papieża Jana Pawła II w nocy w sprawie ogłoszenia treści „Orędzia” całemu światu. O tym jest podane w książce Stefana Budzyńskiego Pt. „Dotknięcie Boga”, na str. 91. Można tylko domyślać, że Najświętsza Maryja Matka Pana Jezusa, objawiła papieżowi przyszłe tragiczne losy świata. Widzące zagrożenia, co dotkną świat, papież Jan Paweł II zapłakał. „Orędzie” fatimskie, jako „Trzecia Tajemnica Fatimska”, została przetłumaczona z języka portugalskiego na język włoski. W składu wchodzą 1. Trzecia Tajemnica Fatimska, wchodzą części „Orędzia” dotyczące „Kar”, 2. Przewidywany przebieg trzeciej wojny światowej. 3. Zaburzenia w przyrodzie. 4. Późniejsze orędzia przekazane siostrze Łucji. 5. Orędzie Matki Bożej z 1954 roku. 6. Słowa Pana Jezusa”, dotyczące rozpoznania „Czasu” wtargnięcia „Planetoidy-głazu”, w obszar ziemski i jak się zachować żeby nie zginąć. Kardynał Joseph Ratzinger prefekt Kongregacji Doktryny Wiary, otrzymał od papieża Jana Pawła II przetłumaczony tekst „Trzeciej Tajemnicy Fatimskiej”, do ogłoszenia przez telewizje całemu światu. Tekst Trzeciej Tajemnicy Fatimskiej, jest wydany w książce Stefana Budzyńskiego Pt. „Dotknięcie Boga”, na str. 72. Papież Jan Paweł II jedną odbitkę z tłumaczenia „Orędzia” fatimskiego, całość określonej jako „Trzecia Tajemnica Fatimska”, przekazał polskiemu pisarzowi katolickiemu Stefanowi Budzyńskiemu, do opracowania i wydania drukiem w Polsce. Całość spisana z „Orędzia” fatimskiego, jako „Trzecia Tajemnica Fatimska”, zostały wydane w książce Pt. „Przepowiednie dla świata” Pt. „Fatima 117″ i jest prawdziwym tłumaczeniem spisanym przez s. Łucje. Jakimi karami zostanie dotknięta ludzkość na całym świecie?
1 Wybuchną wojny, w których zostanie użyta broń jądrowa. W Azji Chiny wydadzą wojnę Rosji, potem krajom Arabskim zatoki Perskiej, krajom Morza Kaspijskiego, Europie Południowej i rzucą pociski jądrowe na cały świat
2. Niemiecka partia NPD, dojdzie do władzy w Niemczech i wyda wojnę: Polsce, Czechom, Słowacji, Rosji, żeby odebrać od Rosji dawny Królewiec, Litwie, Łotwie, Estonii, Danii i włączyć do „Wielkich Niemiec”, Austrię.
3. Wybuchy bomb jądrowych spowodują trzęsienia ziemi.
4. POTOP, na półkuli północnej spowodowany wyłonieniem się „Nowego lądu” z pod wód Morza Arktycznego.
5. Trzęsienia ziemi
6 Wybuchną wulkany.
7 Wtargnie w obszar Ziemi „Planetoida-głaz” i spadnie w wody Oceanu Atlantyckiego w pobliżu Morza Karaibskiego, powodując potworne zniszczenia na terenie Morza Karaibskiego i trzech Ameryk.
8. Wtargnie przez uszkodzoną jonosferę i z głębin morskich gaz i zatruje powietrze na całej Ziemi.
Matka Pana Jesusa Maryja, chce uratować jak najwięcej ludzi ze Szwecji, z POTOPU, którzy wierzą w Boga Ojca i Jego Syna Jezusa Chrystusa lub uwierzą. Z chwilą pokazania się ZNAKU na niebie zapowiadającego Apokalipsę, w ciągu 30 dni należy opuścić teren zagrożony Potopem, przenieść się w tereny górzyste Szwecji. Przepłynie woda i można wrócić do domu, jeżeli nie zostanie teren zatopiony. Głębinowe ruchy dna Oceanu Atlantyckiego, spowodują wyłonienie „Nowego dużego lądu” z głębin morskich i zalaniem lub zatopieniem nizinnych terenów lądu Szwecji. Ludność zamieszkała na północnych terenach Szwecji, odczuwając głębinowe wstrząsy, opuści te tereny. Należy tylko ich poinformować gdzie będą bezpieczni, przed wodą, która zostanie wydźwignięta do góry i zaleje północne tereny Szwecji. Ludność i zwierzęta powinni zostać skierowani na tereny wyżynne w kierunku południowym, zdała od koła podbiegunowego, w ciągu 30 dni, od pokazania się „ZNAKU” na niebie, aby uratować swoje życie, od utonięcia. Ludność Szwecji zamieszkała na nizinnych terenach zachodnich: Dalsland, Vastergótland i południowych Skania powinna opuścić te tereny i przenieść się na tereny wyżynne w Szwecji, bliżej gór. Na tereny te może wtargnąć wysoka fala wody morskiej, po zalaniu Danii. Nizinne tereny brzegowe wschodnie Szwecji zostaną zalane wodą morską. Miasta i porty nad samym brzegiem morskim zostaną zatopione. Trudno jest określić obecnie, jakiej wysokości będzie płynęła fala wody Morzem Norweskim i o ile podniesie się poziom woda w morzach i oceanach. Tylko na krótki czas, należy opuścić miejsce zamieszkania, w ciągu 30 dni od wyczuwalnych wstrząsów pod dnem Morza Arktycznego, żeby nie utonąć. Poziom wody w Morzu Bałtyckim, będzie wyższy o kilka metrów, niż jest obecnie. Woda, która napłynie do Morza Bałtyckiego, powoli będzie się obniżała, aż do wyrównania poziomu wód we wszystkich połączonych morzach i oceanach, ale będzie wyższa niż obecnie. Na teren Ziemi wtargnie „Planetoida-głaz” z gwiazdozbioru Lwa i spadnie w wody Oceanu Atlantyckiego, w pobliżu Morza Karaibskiego, powodując głębinowe trzęsienia ziemi, zapadanie wysp i części lądu oraz zniszczenia na terenie wysp i brzegów trzech Ameryk. Powstałe wysokie fale morskie „Tsunami” runą z olbrzymią siłą na wyspy i brzegi lądów trzech Ameryk, Afryki i Europy, powodując olbrzymie zniszczenia. Przez uszkodzoną jonosferę wtargnięciem w obszar ziemi „Planetoidy-głazu” z kosmosu i z głębin morskich, napłynie gaz i zatruję powietrze na całej ziemi. W całości „Trzeciej Tajemnicy Fatimskiej”, w rozdziale ” Słowa Pana Jezusa” podane jest w „Słowach” skierowanych do ludzkości całego świata, jak rozpoznać „Czas” wtargnięcia „Planetoidy -głazu”, w obszar Ziemi: „Rozpocznie się to, w noc bardzo zimną. Grzmoty i trzęsienia ziemi trwać będą dwa dni i dwie noce. To będzie dowodem, że Bóg jest Panem nad wszystkim”. Podaje wam znaki: ostatnia noc (druga) będzie bardzo zimna, wiatr będzie huczał, a po pewnym czasie powstaną grzmoty. Wtedy zamknijcie okna i drzwi, nie rozmawiajcie z nikim spoza domu. Uklęknijcie w domu pod krzyżem, żałujcie za swoje grzechy i proście Matkę Pana Jezusa o opiekę. A kto tej rady nie posłucha, w okamgnieniu zginie. Serce jego nie wytrzyma tego widoku. Powietrze będzie nasycone gazem i trucizną. Ogarnie całą ziemię należy przebywać w pomieszczeniach zamlniętych i palić świece. W trzecią noc nastanie ogień i trzęsienia ziemi, a w dniu następnym będzie już świecić słońce. Aby ratować swoje życie z zagrożenia, należy się zwracać do Matki Pana Jezusa Maryi w modlitwie: „Królowo święta, pośredniczko ludzi, jedyna nasza ucieczko i nadziejo bądź nam miłosierna”
Wanda Stańska-Prószyńska Warszawa, dnia 17 grudnia 2008 r. Okręty aby uratować, należy wypłynąć w kierunku bieguna południowego i przeczekać potop w portach południowej Afryki i powrócić na Morze Bałtyckie.

Nie dżuma, nie tyfus - ale... Pamiętacie być może Państwo, jak w kolejnych wyborach, pytany: „Na kogo glosować w II turze?” odpowiadałem, że jest to wybór między dżuma, a tyfusem. Bo tez istotnie: prezydentami chcieli zostać – i zostawali – jacyś drobni aferzyści, cwaniaczki, przygłupy (które potem otrzymywały tytuły „mędrców”!), agenciaki bezpieki i w ogóle typy nadające się co najwyżej na dyrektora niezbyt wielkiego PGRu lub prezesa niezbyt ważnego związku sportowego. Tak: mają Państwo rację: wymieniłem więcej epitetów, niż mieliśmy prezydentów; wynika to stąd, że większość zasłużyła na kilka równocześnie. Obecnie najwyraźniej zawarty w Magdalence układ bezpieki z Lewicą się wyczerpuje. Po raz pierwszy w II turze są ludzie tacy, że nie wstydzę się, że byłem Ich kontr-kandydatem. Ludzie zupełnie różni – ale znający się na polityce. Nie idealni na prezydenta: jeden trochę zbyt dobroduszny – drugi zanadto manipulant – ale w każdym razie mieszczący się w normie przyzwoitości. Jest to więc wybór między grypą, a anginą. W najgorszym razie. Niestety: ci dwaj Panowie nie są sami. Za nimi stoją dwa aparaty. Dwie hordy Hunów, gotowych spustoszyć Polskę, byle napchać sobie kieszenie zrabowanymi podatnikom pieniędzmi. Oczywiście w tych dwóch gangach są ludzie naiwni. W jednym są „patrioci” - tacy sami durni, jak ci, którzy założywszy „Konfederację Barską”, darli się, że są „sługami Maryi”, „na ordynansach u Chrystusa”, nie będą „w aliansach z królami” i nigdy nie ugną szyi przed mocą. W wyniku ich działań szyję musiała ugiąć cała Polska. W drugim „federaści” - jeszcze wierzący, że wprowadzenie €uro i rozbudowa euro-kracji to panaceum na wszystkie bolączki i w ogóle Europa über alles a Niemcy to nasz największy przyjaciel, który „wprowadził nas do Unii”. Te Niemcy, które same maja od 15 lat tempo rozwoju w granicach -0,5% - +1%, a dziś mocno ujemne. Nawet los Grecji, czy Portugalii, które wprowadziły €uro, ich nie otrzeźwił. Kompletne oszołomy. Ale ci ludzie są w mniejszości. W obu hordach za sznurki pociągają ludzie mający w nosie jakakolwiek ideologię, gotowi nie tylko Ojczyznę, ale własną matkę sprzedać za dobrą posadę – z wysoką pensją i możliwości brania dużych łapówek. Mogą spokojnie przechodzić z PSL do SLD do PO do PiS – i dookoła Wojtek – bo między tymi gangami nie ma ŻADNYCH różnic ideowych. Wszystkie są zgodne co do sprawy podstawowej: „Im więcej w korycie – tym dla nas lepiej!” Bo jak się wydaje miliard – to 10% idzie zazwyczaj w formie łapówki dla tego, kto jakieś zamówienie publiczne składa. Ci ludzie zmuszają obu zacnych Kandydatów, by robili teraz ze siebie pajaców – zapewniając, że są lepszymi lewicowcami, niż WCzc. Grzegorz Napieralski & His Gang. Bo liczy się Stolec. A po wyborach zażądają od zdobywcy Stolca: synekur, koncesyj, gratyfikacyj... Vae Poloniæ! JKM

Musimy wrócić do aktywnej roli w Europie Wschodniej – rozmowa z prof. Andrzejem Nowakiem Pojawiły się nowe możliwości w naszym regionie. Wiążą się one z rezultatami wyborów na Węgrzech, w Czechach, na Słowacji. Mamy też korzystną z naszego punktu widzenia sytuację w Rumunii. Razem kraje te tworzą pewną potencjalną siłę wewnątrz Unii Europejskiej – Mówi Andrzej Nowak w rozmowie z portalem Kresy.pl Kiedy pięć lat temu toczyła się prezydencka kampania wyborcza dwaj główni kandydaci właściwie nie różnili się zasadniczo w zakresie polityki wschodniej. W bieżącej kampanii ostateczny pojedynek rozgrywa się znów między kandydatem Platformy Obywatelskiej a kandydatem Prawa i Sprawiedliwości. Tym razem jednak mamy do czynienia z dwiema odmiennymi koncepcjami polityki wschodniej. Skąd ta zmiana? W latach 2003-2005 konsensus, o którym pan mówi, był znacznie szerszy. Obejmował praktycznie wszystkie polskie partie polityczne. Włącznie z SLD i prezydentem Aleksandrem Kwaśniewskim, którego rola w pomarańczowej rewolucji była spośród polityków polskich największa. Jego stosunki z Rosją Władimira Putina były w tamtym czasie tak samo złe jak stosunki, które Rosja Putina narzuciła Polsce pod rządami PiS. A wynikało to ze sprzeczności między neoimperialną wizją Europy Wschodniej, jaką konsekwentnie realizuje Rosja Putina, a interesami Polski. Otóż konsensus w polityce wschodniej został złamany przez PO z powodów wewnętrznej walki z PiS. To są powody najgorsze z możliwych. Z takich powodów nigdy nie można zmieniać polityki zagranicznej rozumianej jako troska o interes narodowy. Stało się to natychmiast po przejęciu rządów przez Platformę, gdy zadeklarowała ona: „Rosja najpierw, Ukraina na bok”. Jedyną motywacją tej wolty było udowodnienie, że PiS nie umiało rozmawiać z Rosją, a PO umie.

Może pan przywołać jakieś fakty? Przypomnijmy wizytę ministra Radosława Sikorskiego w Moskwie w styczniu 2008 roku, której celem było przygotowanie wizyty premiera Donalda Tuska. Miała ona miejsce dzień wcześniej niż wizyta premier Ukrainy Julii Tymoszenko. Działo się to w sytuacji, w której Rosja szantażowała Ukrainę wstrzymaniem dostaw gazu. Wizyta ministra Sikorskiego była więc pewną manifestacją zdrady dotychczasowej polskiej polityki wschodniej. W dodatku późniejsza wizyta premiera Tuska odbyła się w trakcie kampanii przed wyborami prezydenckimi w Rosji, a więc wtedy, kiedy żaden poważny polityk nie przyjeżdża do kraju, w którym taka kampania się toczy.

Ale może zwrot, jaki nastąpił, podyktowany był właśnie racją stanu? Może mieliśmy już wtedy inną sytuację geopolityczną i geoekonomiczną niż w okresie pomarańczowej rewolucji? To w takim razie warto sobie zadać pytanie: co dostaliśmy w zamian? Dostaliśmy tyle, że natychmiast popsuły się stosunki z Ukrainą. Ukraińskim elitom politycznym wysłany został sygnał, że Polska na głównego partnera wschodniego wybiera Rosję Putina, a Ukraina nie może liczyć na wsparcie Polski w swoich dążeniach prozachodnich, w tym w staraniach o członkostwo NATO. Tym samym obóz pomarańczowy stracił wobec społeczeństwa ukraińskiego argumenty na rzecz integracji z Zachodem, co otworzyło w tym kraju drogę do władzy siłom prorosyjskim. Politycy PO przy różnych okazjach w skrajnie niegodny sposób ośmieszali politykę wschodnią prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Celował w tym zwłaszcza marszałek Bronisław Komorowski, który w niestosownych żartach kpił sobie z zamachu na prezydenta Polski w Gruzji. Były to działania nieodpowiedzialne, bez żadnych zysków dla polskiego interesu narodowego, a z samymi dla niego stratami. Taka wewnętrznie sprzeczna polityka państwa polskiego obniżała jego wiarygodność na arenie międzynarodowej. Oczywiście nasza pozycja w świecie jest uzależniona też od czynników zewnętrznych. Półtora roku temu zmieniła się administracja w Waszyngtonie. Barack Obama ma inne priorytety niż jego poprzednik. Tak więc możliwości Polski w Europie Wschodniej zmniejszyły się również z przyczyn obiektywnych.

Spróbujmy zatem skoncentrować się na dniu dzisiejszym abstrahując od negatywnych rzeczy, jakie miały miejsce w przeszłości. Dobrze, że pan mówi o koniunkturze międzynarodowej – tutaj zresztą chodzi nie tylko o nową administrację amerykańską i zwrot polityczny na Ukrainie, ale także o kryzys polityczny, finansowy, wreszcie tożsamościowy Unii Europejskiej. Czy koncepcja polityki wschodniej prezentowana przez Platformę nie jest w obecnych okolicznościach bardziej realistyczna od koncepcji PiS? To jest kwestia wyboru między brakiem polityki wschodniej a polityką wschodnią. Premier Tusk wybiera brak polityki wschodniej, cedując ją wyłącznie na Unię Europejską. Tak jak by z położenia geopolitycznego Polski nie wynikały szczególne i obowiązki i możliwości na wschodniej flance Unii. Wbrew pozorom wola kontynuowania polskiej polityki wschodniej wcale nie musi zawisnąć w próżni. Pojawiły się nowe możliwości w naszym regionie związane ze zmianami nie tylko negatywnymi. Wiążą się one z rezultatami wyborów parlamentarnych na Węgrzech, w Czechach, na Słowacji. Mamy też stabilnie korzystną z naszego punktu widzenia sytuację w Rumunii. Razem kraje te tworzą pewną potencjalną siłę wewnątrz Unii Europejskiej. Można zrobić z niej użytek po osłabieniu lobby prorosyjskiego, które długo dominowało w wymienionych trzech krajach przed wyborami. Węgry i Słowacja były od Rosji uzależnione nie tylko energetycznie, ale i coraz bardziej politycznie. Nowe rządy będą więc szukać w Europie sojuszników, aby odwrócić dotychczasową tendencję. Z pewnością nie znajdą takiego sojusznika w rządzie Donalda Tuska – rządzie, który konsekwentnie wybiera Moskwę nie uzyskując nic w zamian. Ale mogłyby znaleźć sojusznika, gdyby Polska wybrała powrót do aktywnej roli w Europie Wschodniej. Rozmawiał: Filip Memches

Stan świadomości społeczeństwa zajmującego terytorium Polski Z góry uprzedzam: nie uznaję tym razem argumentu, że na sondażach nie można polegać. Wybory prezydenckie pokazały jednoznacznie, jaki jest stan umysłowy (o ile można tu w ogóle mówić o „stanie umysłowym”) polskiego elektoratu. I nic nie wskazuje, aby cokolwiek miało się poprawić, a raczej jest odwrotnie. Naród wciąż „ufa” reprezentantom najgorszego rządu w historii III RP.- admin.

Oto polityk, któremu ufamy najbardziej W czerwcu największym zaufaniem cieszy się pełniący obowiązki prezydenta Bronisław Komorowski, przed premierem Donaldem Tuskiem i szefem MSZ Radosławem Sikorskim – wynika z najnowszego sondażu CBOS dotyczącego zaufania do polityków. Jarosławowi Kaczyńskiemu ufa 47 proc. Polaków. Zaufanie do Komorowskiego zadeklarowało 65 proc. respondentów, do Tuska 61 proc., a do Sikorskiego 54 proc. W porównaniu z majem br. poziom zaufania do Komorowskiego spadł o 5 punktów procentowych, a Tusk i Sikorski odnotowali wzrost o 1 pkt proc. Czwarte miejsce w sondażu zajął nowy szef NBP Marek Belka [sic! - admin], któremu ufa co drugi badany (51 proc.) (w maju brak pomiaru). Komorowskiemu nie ufa w czerwcu 18 proc. badanych, Tuskowi – 24 proc., a Sikorskiemu 12 proc. Kolejne miejsca w rankingu zaufania zajęli: szef SLD Grzegorz Napieralski (cieszy się zaufaniem 50 proc. badanych, wzrost o 14 punktów procentowych), minister zdrowia Ewa Kopacz (48 proc., w porównaniu z majem wzrost o 1 pkt proc.) oraz wicepremier, szef PSL Waldemar Pawlak i prezes PiS Jarosław Kaczyński (obaj po 47 proc.). W porównaniu z majem zaufanie do Pawlaka nie zmieniło się, a do Kaczyńskiego – wzrosło o 2 punkty procentowe. Napieralskiemu nie ufa 12 proc. badanych, Kopacz – 19 proc., Pawlakowi – 22 proc., a Kaczyńskiemu – 34 proc. Kolejne miejsca w rankingu zaufania zajęli: Marek Borowski (ufa mu 44 proc. badanych), Andrzej Olechowski (41 proc.), Jerzy Miller (37 proc.), Marek Jurek (35 proc.), Bogdan Klich i Grzegorz Schetyna (po 30 proc.). Pierwszą piętnastkę zamyka Bogdan Borusewicz, zaufanie do marszałka Senatu deklaruje 27 proc. badanych. W rankingu polityków najczęściej spotykających się z nieufnością Polaków pierwsze miejsce zajmuje Andrzej Lepper, któremu nie ufa 61 proc. badanych. Drugim po Lepperze politykiem budzącym stosunkowo często nieufność respondentów jest Jarosław Kaczyński jednak brak zaufania do prezesa PiS deklaruje prawie dwukrotnie mniej osób (34 proc.). Niemal co czwarty badany (24 proc.) nie ma zaufania do Donalda Tuska, 22 proc. badanych nie ufa Waldemarowi Pawlakowi, Ewie Kopacz i Grzegorzowi Schetynie – po 19 proc. CBOS podkreśla, że spośród polityków uwzględnionych w czerwcowym rankingu relatywnie najrzadziej obdarzani są zaufaniem przedstawiciele sztabów wyborczych dwóch kandydatów na prezydenta, którzy spotkają się w II turze wyborów – Komorowskiego i Kaczyńskiego. „Postacią bardzo mało znaną okazuje się szef sztabu wyborczego kandydata PO – Sławomir Nowak, większość (61 proc.) badanych nie rozpoznaje tego polityka. Nieco lepiej znani, ale też bardziej kontrowersyjnie odbierani są politycy odpowiedzialni za kampanię wyborczą Jarosława Kaczyńskiego: Joanna Kluzik-Rostkowska oraz Paweł Poncyljusz, rozpoznaje ich trochę mniej niż połowa badanych – odpowiednio 47 proc. i 46 proc.)” – czytamy w omówieniu sondażu CBOS. Nowakowi w sondażu zaufało 13 proc. respondentów, 7 proc. deklaruje nieufność wobec niego. Kluzik-Rostkowskiej ufa 16 proc. badanych, a nie ufa 11 proc. Badanie przeprowadzono w dniach 10 – 16 czerwca 2010 r. na liczącej 977 osób reprezentatywnej próbie losowej dorosłych mieszkańców Polski.

http://wybory.onet.pl/prezydenckie-2010/aktualnosci/,1,3312761,aktualnosc.html

O naprawie Rzeczypospolitej Czyli kto pisze nam historię, ten Polską rządzi. W roku 2005 kilku czołowych polityków PO, PiS i SLD spotykało się w fundacji żydowskiego miliardera i „filantropa” Sorosa na serii wykładów i dyskusji „O naprawie Rzeczypospolitej”. http://www.propolonia.pl/blog-read.php?bid=142&pid=2467

Zadziwiające jest to, że tylu ważnych, „naszych” polityków o naprawie państwa dyskutuje, a Rzeczpospolitą diabli biorą. Przy czym nie tylko przerobiono Polskę na unijny barak. Polska utraciła suwerenność, narzuca się nam demoralizująco-ogłupiające prawodawstwo unijne, a niedobitki armii podlegają pod rozkazy obcych z NATO (a de facto pod rozkazy światowego żydostwa rządzącego kierującą NATO Ameryką).
http://dariuszratajczak.blogspot.com/2009/01/amerykaska-pita-kolumna.html

Katastrofalny jest stan gospodarki, szabrowanej, niszczonej i wyprzedawanej obcym za bezcen. Katastrofalny jest stan rolnictwa, służby zdrowia, szkolnictwa. Jedynie kultura żydowska ma się u nas dobrze.

http://judeopolonia.wordpress.com/2010/06/25/na-krakowskim-kazimierzu-rozpoczela-sie-muzyczna-wersja-judaizacji-polakow/

Odpowiedź na pytanie – dlaczego Rzeczypospolita ginie znajdziemy udzielając sobie odpowiedzi na inne pytanie – kto rządzi ruinami Rzeczypospolitej i jej historią. Odpowiedzi na to pytanie nie znajdziemy w znajdujących się w żydowskich rękach mediach. Ich zadaniem jest oszukiwanie, ogłupianie i okłamywanie oglądaczy telewizorni i czytaczy gazet. Podaję przykład! Nawet o niedawnych obradach posiadających ogromne wpływy na politykę i gospodarkę światową grupy Bilderberga (w czerwcu w Barcelonie), czy Komisji Trójstronnej (w maju w Dublinie) żydowskie media nie informowały. Na marginesie tylko dodam, że już na początku XX wieku trzy największe agencje informacyjne (brytyjski Reuters, francuski Havas czy niemiecki Wolff) były w rękach Rothschilda. W międzyczasie zmieniły się niektóre nazwy agencji informacyjnych, zmienili się ich „właściciele”, jedne agencje znikały, powstawały nowe. Zasada jednak, że są one w rękach światowego żydostwa pozostała nienaruszona. Prawdziwej odpowiedzi na pytanie – kto rządzi polskim barakiem nie znajdziemy też u polityków. Oni naturalnie twierdzą, że suwerenem w Polsce jest społeczeństwo, a sami politycy kierując się udzielonym im społecznym mandatem zaufania sterują jedynie zgodnie z wolą narodu państwową nawą. Choć oczywistością jest, że liczący się politycy są w najlepszym przypadku marionetkami, sterowanymi przez zażydzoną Unię i zażydzoną USA. A nad tym wszystkim pieczę trzyma światowe żydostwo, światowa lichwa. Bo to Żydzi rządzą światem (a przynajmniej zachodnią hemisferą) poprzez Bilderberga i inne ich „agendy”. W gorszym przypadku są politycy po prostu świadomą agenturą obcych interesów. O oszukaństwie polityków może świadczyć spór w kampanii przedwyborczej na temat finansowania z budżetu państwa metody in-vitro. Gdyby skarb państwa był „full”, można by było o tym debatować. Zarówno z etycznego, medycznego jak i finansowego aspektu tego pomysłu. Ale sytuacja jest taka, że bankrutują szpitale, nie ma pieniędzy na konieczne operacje i zabiegi ratujące na bieżąco zdrowie i życie. A nasza sprzedajna agentura zachodu już planuje wydawanie kolejnych pieniędzy, których po prostu nie ma, na kontrowersyjne „zabiegi” in-vitro. Przypomina to dyskusje bezdomnych żebraków, mieszkających pod mostem, a kłócących się o to, czy w łazience powinna być armatura chromowana, czy pozłacana. Jedną z najważniejszych wskazówek – kto rządzi w danym państwie – jest to, kto pisze w nim obowiązującą wersję historii. Podam w tym miejscu konkretny przykład. W czasach PRL obowiązywała wykładnia historii głosząca, że po wojnie szlachetni i patriotyczni komuniści z PPR/PZPR przy pomocy dzielnych funkcjonariuszy UB, MO i KBW utrwalili władzę ludową. NSZ to byli faszystowscy kolaboranci, a ludzie z AK i WiN byli zaplutymi karłami kontrrewolucji. Po 1956 roku AK zrehabilitowano, choć nadal deklarowana przynależność do niej była kulą u nogi w robieniu kariery. Jedynie pełne poparcie dla Polski ludowej równoważyło AK-owską przeszłość. Była to więc, jak wiemy historia kompletnie zafałszowana. Pisana przez narzuconą Polsce przez Stalina i NKWD żydokomunę. Przy czym żydowskość tamtej władzy wstydliwie ukrywano. Obecnie króluje w polskim baraku inna, choć nie wiele mniej załgana wersja historii.

A więc po wojnie Polska dostała się w łapska komunistów, choć ich żydowskość jest niechętnie eksponowana. Dzielny naród kilka razy zrywał się przeciwko narzuconej, komunistycznej władzy. Ostatecznie przy okrągłym stole osłabieni komuniści do głosu dopuścili opozycję, a przynajmniej jej „konstruktywną” część. W wyborach w czerwcu 1989 społeczeństwo odrzuciło komunizm i wtedy nastąpiła wymuszona naciskiem z dołu transformacja. A obecnie Polska jest państwem wolnym, demokratycznym, na drodze ku świetlanej przyszłości. Istnieje jeszcze konkurencyjna odmiana tejże wersji historii propagowana przez PiS i co niektóre odłamy dawnej opozycji. Wersja ta różni się oceną okrągłego stołu i czasów późniejszych. Zgodnie z nią do okrągłego stołu dopuszczono jedynie ugodowców z drużyny Bolka, nie przeprowadzono koniecznej dekomunizacji, w Polsce nadal rządzi układ okrągłostołowy (postkomuchy i agentura) który należy rozbić. A wtedy Polska będzie rosła w siłę a ludziom będzie żyło się dostatniej. A prawda jest całkiem inna. Mówiąc najkrócej – po wojnie rządziła w Polsce żydokomuna. Obecnie „komuny” już nie ma – natomiast pozostali i rządzą Żydzi. Wpływy i zasięg żydokomuny po wojnie był o wiele większy, niż się o tym oficjalnie mówi. Nie tylko UB i PPR były zażydzone. Poeta żydowski Sandauer określił to tak, że w czasie wojny wymordowano wybitnych Polaków i żydowską biedotę. A po wojnie na polskim tułowiu osadzono żydowską głowę. Zamęt wojenny wykorzystało wielu Żydów do zmiany nazwisk, często brzmiących czysto po Polsku. Przykład: Stolzman – Kwaśniewski. Żydzi obsadzili administrację państwową, gospodarkę i przemysł, kulturę, oświatę, a przede wszystkim media. Nawet antyżydowska nagonka urządzona na polecenie Kremla w 1968 tylko nieznacznie i chwilowo osłabiła żydowskie wpływy w PRL. W okresie tzw. „transformacji” rządzące Polską żydostwo odrzuciło komunizm i oddało Polskę i siebie samych w łapska światowego żydostwa. Za ich ugodowość i przyzwolenie na to Jaruzelski i Kiszczak otrzymali gwarancję bezpieczeństwa i bezkarności. Dotychczasowi komuniści, jak i dopuszczeni do ugody „opozycjoniści” – w większości Pełniący Obowiązki Polaków jawni i krypto-Żydzi, a także ich miłośnicy, stali się agenturą USA i Unii. Jaskrawym tego przykładem jest fakt, że wcześniejsi agenci SB jeżdżą obecnie na spotkania Bilderberga i/lub Komisji Trójstronnej (Olechowski, Belka) Jak się wydaje, propagandowe nagłaśnianie przez PiS i przeróżnych rusofobów konieczności przeprowadzenia dekomunizacji ma jedynie przysłonić fakt zażydzania Polski. Pozwala też gospodarczą ruinę zwalić na uwłaszczonych „postkomuchów” i SB-cką agenturę. Przy czym ślepo ignorowane są fakty, że ważne funkcje w polskim baraku i w Unii powierzane są byłym agentom SB. Tajemnica ich kariery polega na tym, że albo się przewerbowali, lub też na ochotnika pomagają żydostwu w dalszym zażydzaniu Polski. Służą więc dzisiaj nie SB i imperialnym interesom Sojuza, a Żydom. Dlatego były TW czy KO może być szefem tzw. „parlamentu europejskiego”, szefem NBP, prymasem Polski czy „mendrcem Europy”. Tak więc, powtarzam, głoszone hasło konieczności dekomunizacji w sytuacji, gdy komunistów i ich agentury już po prostu nie ma jest zwykłym rzucaniem społeczeństwu piaskiem w oczy. Aby nie dostrzegło ono, że Polskę należy przede wszystkim odżydzić. Przy okazji zaszczucia ś.p. Dariusza Ratajczaka wypłynęła na światło dzienne jeszcze jedna ważna sprawa. Rozchodzi się o IPN i jego rolę w utrzymywaniu żydowskiej dominacji nad Polską. Dariuszowi Ratajczakowi wytoczono proces sądowy o złamanie artykułu 55. ustawy o Instytucie Pamięci Narodowej. Jak wiemy, Dariusz Ratajczak demaskował żydowską wersję holokaustu, podniesioną przez żydostwo do rangi religii. Obowiązkiem IPN, jako niezależnej instytucji, byłoby otwarte i rzetelne zapoznanie się z materiałem dowodowym przedstawianym przez niezależnych historyków i badaczy, w celu określenia rzeczowości i zasadności ich wersji holokaustu. Zarzutów pod adresem żydowskiej wersji holokaustu jest bowiem wiele. Rozchodzi się i o ilość Żydów, którzy zginęli w KZ-ach, sprawa dotyczy też problemu istnienia komór gazowych (specjaliści od ich budowy zaprzeczają ich istnieniu w obozach koncentracyjnych).
http://judeopolonia.wordpress.com/2010/06/17/holocaust-to-mit-%e2%80%93-dariusz-ratajczak/

Także antyżydowski amok Hitlera jest nie do końca wiarygodny. Przynajmniej do 1942 roku syjonistyczne organizacje miały się w IIIRzeszy bardzo dobrze, a sama III Rzesza finansowała żydowskie osadnictwo w Palestynie.
http://dariuszratajczak.blogspot.com/2009/01/jak-adolf-izrael-budowa.html

Wobec powyższych faktów trudno jest nie odnieść wrażenia dziwnej roli IPN. Może więc IPN zapisywać białe plamy z historii PRL (przy wyciszaniu rzeczywistego zasięgu zażydzenia i wpływów żydowskich w PRL i obecnie) Z drugiej strony, w sprawie wymyślonej przez światowe żydostwo mitologii holokaustu rola IPN sprowadza się do roli historycznego żandarma, mającego nadzorować przestrzeganie przez historyków głoszenia „jedynie słusznej” i dozwolonej wersji holokaustu. A kto się wychyli, tego można bez problemu oskarżyć o złamanie ustawy o IPN. Podobnie podejrzana wydaje się opinia IPN o UB-ckiej prowokacji w Kielcach zwanej „pogromem kieleckim”. Zdaniem IPN ewidentna prowokacja zażydzonego UB była wydarzeniem „spontanicznym”. A przecież Henryk Błaszczyk krótko przed śmiercią w rachunku sumienia złożonym przed kamerą opowiedział dokładnie, jak to UB nakazała jemu i jego rodzinie kłamać w związku z domniemanym jego porwaniem i uwięzieniem go w piwnicy przez Żydów. Przy czym okazało się, że w rzeczonym budynku piwnicy nawet nie było.
http://pl.wikipedia.org/wiki/Pogrom_kielecki#Hipotezy_o_prowokacji

Pytaniem więc jest, dlaczego IPN ewidentną UB-cką prowokację uważa za wydarzenie „spontaniczne”. A to wykorzystywane jest przez światowe żydostwo jako jeden z wielu „dowodów” polskiego antysemityzmu. Kolejną, choć związaną nie z IPN-em, a z L. Kaczyńskim jest sprawa Jedwabnego. Wstrzymanie przez Kaczyńskiego ekshumacji uniemożliwiło zweryfikowanie ilości ofiar, a także być może i stwierdzenie przyczyny zgonów przynajmniej co niektórych zabitych. A to z kolei mogłoby podważać żydowską wersję tamtej tragedii. Ta ustępliwość Kaczyńskiego wobec zastrzeżeń rabinów daje żydostwu nadal „amunicję” do ataków na Polskę i Polaków.

Historię Polski, uwzględniającą ich interesy piszą więc albo sami Żydzi, najczęściej krypto-Żydzi, albo respektujący ich interesy polscy historycy. Co zresztą na jedno wychodzi. Żydzi zawładnęli nie tylko finansami, mediami i polityką, zawładnęli nawet naszą historią, która pisana jest zgodnie z ich interesem. Odważnych historyków, chcących pisać otwarcie o wszystkim co związane jest z żydostwem, w Polsce po prostu się niszczy. Wrócę jeszcze do IPN. Wszelkie próby pisania historii bez zaglądania „za kulisy” przypomina publicystykę krytyków teatralnych, opisujących tylko to, co działo się na scenie. A przecież dobry krytyk pisze też o reżyserach, scenariuszu, animatorach, no i o tym, że opisywana inscenizacja jest tylko i wyłącznie inscenizacją. Politycznie poprawni historycy opisują jedynie widoczną gołymi oczami „scenę historii”. Nie zaglądają jednak za kulisy. Tylko niektórzy odważniejsi historycy wprawdzie próbują to robić, ale sięgają co najwyżej do animatorów. O reżyserach i scenarzystach już nie piszą. A sprawa reżyserów, scenarzystów, tego, co dzieje się za kulisami jest ważna i po prostu decydująca. Na przykład w historii Solidarności i tzw. „transformacji” nie znajdzie się w historii opisywanej przez historyków z IPN zbyt wielu ważnych informacji o świadomej i nieświadomej agenturze USA związanej z CIA, a działającej w Solidarności. Bo i taka agentura, oprócz agentury SB, w Solidarności też istniała. Nie znajdzie się tym bardziej w oficjalnej historii schyłkowego PRL informacji o tym , że o wynikach ugody przy „okrągłym stole” już cztery lata wcześniej lider i ideolog grupy Bilderberga, Rockefeller (w towarzystwie Kissingera) rozmawiał z Gorbaczowem. Pisze o tym Jim Tucker w liście do Washington Post, New York Times i Los Angeles Times:
http://grypa666.wordpress.com/2010/06/23/wybiory-i-bilderbergi/

Wygląda więc na to, że po rozmowie żydowskiego bankstera z gensekiem trzy lata przygotowywano grunt, a następnie odegrano inscenizację pod tytułem: strajki 1988, Magdalenka i „okrągły stół”, zakończony sejmem kontraktowym. O wpływie Bilderberga świadczyć może i to, że upadek M. Thatcher także w tym gronie postanowiono, a następnie przy pomocy animatorów i różnych politycznych marionetek przeprowadzono. Stan Polski, a właściwie tego, co z niej zrobiła żydowska agentura na przestrzeni ostatnich 20 lat jest katastrofalny. Najgorsze jest to, że ogromna większość Polaków nie ma nawet świadomości tego, iż Polska niszczona jest przez żydostwo. Głosują więc w ogromnej, prawie 100 procentowej zgodności na dalsze przerabianie Polski na coraz biedniejszy i coraz bardziej zażydzany barak Unii. Ludzie nie widzą tego, że PiS, PO, PSL czy SLD to agentura zażydzonej Unii i agentura zażydzonej, będącej żydowskim kastetem do podboju świata gojów – USA. Zwłaszcza PiS jest prożydowska i proizraelska. A mimo to uchodzi za partię patriotyczno-katolicką. Zażydzone media nie mają interesu w naświetleniu rzeczywistego stanu rzeczy. Nawet TV Trwam zmieniła wyraźnie front. Kiedyś często występował tam znawca problematyki rosyjskiej, prof. Wolniewicz. Ale te czasy należą już do przeszłości. Obecnie gwiazdą u Rydzyka wydaje się być dyżurny rusofob, prof Szaniawski. A ten namolnie przekonuje nas o zagrożeniu ze strony (osaczanej przez żydostwo – o czym Szaniawski nigdy nie wspomina) Rosji. Polska ginie. Nie jesteśmy już suwerennym państwem. Polski barak Unii światowe żydostwo nadal grabi i szabruje – za przyzwoleniem i z pomocą „rodzimej” żydowskiej agentury. A więc tych wszystkich Pełniących Obowiązki Polaków marionetek politycznych ze wszystkich liczących się partii politycznych. A co najbardziej boli i dziwi – tych nielicznych, próbujących przeciwstawiać się zbiorowemu amokowi niszczenia Polski przedstawia się jako zdrajców, oszołomów lub podejrzanych antysemitów. Żydostwo triumfuje! Andrzej Szubert

TV Biełsat krytykuje J. Kaczyńskiego za wypowiedź o Białorusι Komentatorzy – zarówno opowiadający się po stronie oficjalnych władz, jak i opozycji – wyrazili w poniedziałek w rozmowach z TV Biełsat jednoznaczny sprzeciw wobec wypowiedzi Kaczyńskiego o tym, że w sprawie Białorusi należy rozmawiać z Moskwą, uznając ją za próbę uprzedmiotowienia ich kraju na arenie międzynarodowej. Filozof i politolog Uładzimir Mackiewicz oświadczył, że wypowiedź Kaczyńskiego bardzo go poruszyła. ”Jako Białorusinowi jest mi bardzo przykro z tego powodu, że ktoś zamierza rozwiązywać sprawy Białorusi bez jej udziału. Ale to z jednej strony. Z drugiej – jest to śmieszny pomysł, gdyż kierować Białorusią z zewnątrz nie da się ani podczas obecnego, ani podczas demokratycznego ustroju. Woli Białorusinów nie da się ignorować, i dlatego w tym przypadku jestem całkiem po stronie Komorowskiego. Nawet jeśli podzielam sporą część poglądów formacji politycznej kierowanej przez Jarosława Kaczyńskiego” – powiedział Mackiewicz. Inny znany białoruski politolog Roman Jakauleuski oświadczył, że jego zdaniem Kaczyński nie powiedział nic nowego. ”Rozmawiałem na podobny temat jeszcze z jego nieżyjącym bratem. Naciski na Moskwę w sprawie Białorusi są potrzebne. Inna sprawa, że Kaczyński mówiąc o Białorusi wymienił jedynie problem mniejszości polskiej. I to uważam za jego wielki błąd” – ocenił białoruski politolog. ”Komorowski, podejmując temat Białorusi wyszedł poza ramy narodowościowe. Mówił przede wszystkim o konieczności wspierania struktur społeczeństwa obywatelskiego, organizacji pozarządowych. Bo w rozmowie chodziło przecież o całą Białoruś” – dodał. ”Z kolei odwołanie się Komorowskiego do konieczności rozmawiania z Łukaszenką jednym głosem zmusza do postawienia fundamentalnego pytania – jakim głosem? Jeżeli miękkim głosem Javiera Solany (…) to, moim zdaniem, społeczeństwu białoruskiemu taki głos niepotrzebny. Jak widzimy, rozmowy z Łukaszenką takim głosem są bezowocne. Pozostaje tylko mieć nadzieję, że Komorowski jako polityk wyrazisty będzie stawiał sprawę Białorusi jasno i precyzyjnie” – podsumował Jakauleuski. Za: hoga.pl

TV Biełsat to opłacany przez polskiego podatnika kanał telewizji satelitarnej w języku białoruskim, prawnie wchodzący w skład Telewizji Polskiej. Nosi jawnie antyłukaszenkowski charakter i jest przeżytkiem epoki „kolorowych rewolucji” (która na szczęście ominęła Białoruś) a jego oglądalność jest bardzo niewielka. – admin

29 czerwca 2010 Żyjemy w świecie ideowego zamętu i chaosu.. w takim lewicowym Hyde Parku, gdzie prawie  wszystko można powiedzieć , oczywiście jak się funkcjonuje w niszowym segmencie życia społecznego, a nie na wielkim forum propagowanych idei. Tam mówi się to wypada, co jest modne, co międzynarodowa lewica umyśliła sobie, żeby wprowadzać, jako najnowsze  i postępowe. A ONI i tak robią swoje. Psy mogą obie poszczekać , a karawana i tak idzie dalej. Jak pisał nasz wieszcz: „Owoż rząd na kontrakcie oparłszy społecznym Podział władzy już tylko jest skutkiem koniecznym” Kandydaci na  stanowisko prezydenta Rzeczpospolitej,  trzeciej z kolei, kontynuują  propagandę wyborczą, mającą na celu osiągnięcie skutku pozytywnego dla siebie; chodzi o to, żeby jak najwięcej” wyborców” otumanić, omamić, opleść ich świadomość i skłonić do pójścia  w celu zagłosowania na kandydata im najbliższego,   a że  żaden z nich tak naprawdę nie różni się od siebie, to tylko stanowi, że demokracja u nas zwyciężyła. Centralizm demokratyczny demokracji święci triumfy, ale nie tak, jak to bywało w  poprzedniej komunie, gdzie pałki milicyjne kształtowały ludzką świadomość; dzisiaj pałkę policyjną zastąpiły wpływowe media i kształtujące” opinię publiczną” sondaże, które narzucają pożądany punkt widzenia. I po co było bić , więzić, czasami zamordować przy pomocy” nieznanych sprawców”, wyrzucać za granicę? Można mając media gmerać w nadbudowie do woli, ustawić raz tak, a innym razem  tak, wmawiać, mieszać, narzucać, kształtować i  namawiać.. Czy to nie wspaniała strona demokracji  sterowanej? „O polityce także wnioskował rozsądnie I dóbr administracją prowadził porządnie”.. I Rzeczpospolita  demokratyczna szlachecko, zakończyła swój żywot w roku 1795, a nie było demokracji totalnej tak jak  jest dzisiaj.. Głosowali tylko wybrani, a nie wszyscy, nawet ci niespełna rozumu. A jednak zakończyła swój żywot.. Było wielu, którzy pracowali dla ościennych dworów.. Rozpirzyli Rzeczpospolitą Pierwszą na cztery wiatry.. Każdy z sąsiadów wziął swoje..  A Rzeczpospolita zniknęła na 123 lata. Demokracja szlachecka zwyciężyła! Przywrócona jako II Rzeczpospolita, przez wielkich  tamtego świata, celem osłabienia monarchicznej Rosji, Niemiec i  Austrii, też zakończyła swój żywot jako demokratyczna centralnie , rządzona przez socjalistyczną  sanację, sieroty po socjaliście Józefie Piłsudskim. Nie wiedzieli demokraci co zrobić z Polską.. Był w niej „ burdel i serdel”.. Demokracja zwyciężyła! Teraz mamy trzecie podejście do demokracji,  III demokratyczną Rzeczpospolitą.. Która też zakończyła swój żywot w dniu 1 grudnia 2009 roku, przyłączona do Unii Europejskiej.. Ale nie mówi się o tym głośno, udaje się, że wszystko jest po staremu, że możemy o sobie decydować, co nie jest prawdą która nas wyzwoli , ale kłamstwem, które nas zniewala.. Wszelkie ważne decyzje są podejmowane w Brukseli w niedemokratycznym gremium, jakim jest Komisja Europejska, którą pan Władimir Bukowski nazywa Biurem Politycznym.. I słuszna jego racja.. Demokracja również zwyciężyła. Bo „kto igra z kotem musi znieść zadrapania”- twierdzi przysłowie arabskie, które być może za dziesięć już lat , będzie mottem , chrześcijańskiej kiedyś Europy.. A obecnie coraz bardziej muzułmańskiej.. Na razie „sprzeczają” się demokratyczni kandydaci na prezydenta. O co się sprzeczają? O to, czy jeden z nich powiedział, że jest za likwidacją dopłat do rolnictwa, czy też nie powiedział? „Pięknie pisać i gładko umiał się wysławiać

Zatem umilkli wszyscy, kiedy jął rozprawiać” Bo według jednego demokratycznego kandydata, pana Bronisława Komorowskiego, kandydata demokratycznego i” liberalnego” na dopłatach należy oprzeć „ rozwój” rolnictwa, a według drugiego- też. Chociaż kilka lat temu twierdził,  że nie należy. I słuszna była jego racja, bo dopłacanie do całego segmentu gospodarki jest kuriozalnym nonsensem, na który to nonsens socjalistyczna Unia Europejska przeznacza połowę swoich, ukradzionych podatnikom europejskim – dochodów. I ten drugi kandydat- też demokratyczny , ale przy tym  solidarny jak mało kto- wyparł się tego co powiedział wcześniej, jak Judasz Chrystusa.. „Niech Pociej Macieja, a nie Maciej Pocieja ma za dobrodzieja”- twierdzi w dalszej części poeta, który też był zwolennikiem demokracji, w Towarzystwie Demokratycznym, ale chyba nie takiej, jaką mamy dziś.. Postawiono mu nawet pomnik w Krakowie i, w którym nigdy nie był.. Nie wiem jakie.. Bo demokracja – to demokracja.. Lud ma głos, a właściwie pozór głosu, bo gdyby wybory demokratyczne, tajne i bezpośrednie mogły coś zmienić- zakazano by z pewnością wyborów.. Ale co to szkodzi, że lud się trochę powygłupia i pogłosuje bez skutków dalekosiężnych, bo wszystko jest zaplanowane, według znanej reguły towarzysza Lenina” Dwa kroki do przodu, jeden krok wstecz”?. I za wszystko zapłaci miliony złotych. I niech sobie pogłosuje.. Bo- jak twierdzą specjaliści od propagandy demokratycznej ,  solidarno- liberalnej:” Twój głos może coś zmienić”(???). Naprawdę? Na kogo by nie popadło, jeśli chodzi o sprawowaną władzę, jakoś sprawy  idą w tym samym kierunku.. Nawet jak pani Ania, żona przyszłego być może prezydenta demokratycznego kraju, naodwiedza więcej szpitali państwowych, za zgodą Narodowego Funduszu Zdrowia, niż do tej pory.. Czy to jest  sprawiedliwe  społecznie,  że jeden kandydat ma żonę, która odwiedza szpitale i  nowo otwierane ośrodki doradztwa rolniczego,  w którym nie pracują rolnicy, tylko ci, co im doradzają jak pracować, ale sami pracować w rolnictwie nie chcą, bo mają tłuste i bezkonfliktowe posady państwowe- a drugi takiej żony nie ma..? Jak wygra demokratyczne , tajne i bezpośrednie wybory prezydenckie, nie będziemy mieli w państwie demokratycznym, tajnym i bezpośrednim urzeczywistniającym zasady społecznej sprawiedliwości- pierwszej damy.. I gdzie tu społeczna sprawiedliwość? O której społeczny kandydat bardzo często się wysławia.. Z wielką troską! Jak będzie wyglądała III Rzeczpospolita, nie przerobiona jeszcze na IV- bez pierwszej damy? Ja sobie tego nie wyobrażam.. Czy był w świecie demokratycznym był  taki przypadek? Bo w monarchii, jak był król- to musiała być królowa.. Chyba z tego powodu, pan Jarosław Kaczyński będzie musiał przegrać demokratycznie, tajnie i bezpośrednio.. Wybory demokratyczne.. „Tymczasem posłać pewnych szpiegów nad granicę I po cichu uzbroić cała okolicę(…) A tymczasem ostrożnie całą rzecz prowadzić Aby Moskalom naszych zamiarów nie zdradzić” W tamtych czasach rolnicy nie mieli dopłat do hektara i jakoś funkcjonowali. Co prawda nie mieli hektarów bo nie było reformy rolnej.. A pańszczyzna była, tak jak jest dziś i wcale nie dotyczy rolnictwa.. Wszyscy jesteśmy chłopami pańszczyźnianymi socjalizmu. Pracujemy na potworną biurokrację socjalistyczną i płacimy obowiązkowy ZUS i KRUS.. „Wiesz także, że część gruntów na zamku dziedzica Zabrała i Soplicom dała Targowica”.. A historia lubi się powtarzać.. Raz jako tragedia, a raz jako komedia.. Obecnie przeżywamy formę komediową.. I  trzeba przyznać, że jest bardzo śmiesznie.. WJR

Krew w piach – o Afganistanie Czerwiec jest najkrwawszym miesiącem w dziejach polskiej obecności wojskowej w Afganistanie. Zginęło trzech polskich żołnierzy, wielu zostało rannych, atakowane są już nie tylko polskie patrole, lecz nawet polska baza... W 2008 roku Platforma Obywatelska przeforsowała wycofanie polskich żołnierzy z Iraku. Jednocześnie zwiększono polski kontyngent w Afganistanie. Polacy przejęli pełną odpowiedzialność za prowincję Ghazni. Była to decyzja nieodpowiedzialna. Pisałem o tym w listopadzie 2008. Po dwóch latach okazuje się, że niestety miałem rację.

Tak to się zaczęło O wprowadzeniu polskich żołnierzy do Afganistanu zadecydował Aleksander Kwaśniewski na wniosek ówczesnego premiera, a dzisiejszego stronnika Grzegorza Napieralskiego Leszka Millera. A był listopad 2002 roku. Ministrem obrony narodowej był śp. p. Jerzy Szmajdziński. Liczebnośc polskiego kontyngentu była stopniowo zwiększana - zarówno za czasów rządów SLD, jak i PiS i PO. Problem liczebności oddziałów stał się szczególnie palący po przejęciu prowincji Ghazni. Miało to miejsce w 2008 roku. Wówczas to rząd Platformy Obywatelskiej zdecydował o wycofaniu polskich żołnierzy z Iraku i zwiększeniu kontyngentu w Afganistanie oraz o przejęciu pełnej odpowiedzialności za całą prowincję Ghazni. Premierem był wówczas Donald Tuska, ministrem obrony Bogdan Klich, a marszałkiem sejmu Bronisław Komorowski. Konsekwencje tej nieodpowiedzialnej, wręcz głupiej decyzji o przejęciu Ghazni odczuwamy do dziś, a w czasie wyborczym w sposób szczególny. Bierzemy Ghazni Minister Klich na początku 2008 roku, gdy ważyły się losy przejęcia afgańskiej prowincji był tego gorącym zwolennikiem. Zapowiadał też zwiększenie liczebności kontyngentu z 1200 żołnierzy do 1600 (obecnie ponad 2500 żołnierzy). Jerzy Szmajdziński ogłaszał, że utworzenie polskiej strefy w Afganistanie jest dobrym, choć spóźnionym pomysłem. W listopadzie 2008 gdy słowo stawało się ciałem pisałem o tym tak: Polska zwiększa swoja obecność w Afganistanie, w kraju w którym trwa regularna wojna, bardziej okrutna i bardziej niebezpieczna niż w Iraku. Przerzucamy dodatkowe kontyngenty do tego kraju i przejmujemy odpowiedzialność za jedną z prowincji. O ile ześrodkowanie wojska w jednym miejscu ma jeszcze sens o tyle przejęcie pełnej odpowiedzialności za frontową prowincję oznacza rosnące kłopoty. Narazi to Polaków na walkę nie tylko z oddziałami Talibów, ale również na konflikty z miejscową ludnością trudniącą się wytwarzaniem i przerzutem narkotyków. Narazi też Polskę na dodatkowe koszty odbudowy szkół, szpitali i infrastruktury, które to działania są oczekiwane przez miejscową ludność, a których koszty po przejęciu prowincji Polska będzie zapewne musiała pokrywać z własnej kieszeni.Tak więc rząd Donalda Tuska zamienił potencjalnie zasobny i bogaty kraj jakim jest Irak, kraj w którym ruszają inwestycje infrastrukturalne, w przemyśle naftowym, telekomunikacji, drogownictwie itd., kraj w którym postępuje stabilizacja, kraj w którym jest coraz bezpieczniej. Zamienił kraj z bogatą historią i kulturą, perłę islamu, kraj baśni 1001 i jednej nocy na kraj, właśnie czy w ogóle można mówić o kraju? Na terytorium dzikie i prymitywne w którym toczy się regularna brutalna wojna. W którym nie ma bogactw, przemysłu, kultury, w którym jedynym skarbem narodowym są pola maku. Przejmując pełną odpowiedzialność za jedną z frontowych prowincji narażamy żołnierzy na krwawe walki, a budżet Polski na rosnące wydatki (zarówno na utrzymanie wojska jak i na odbudowę infrastruktury, jak też na przekupywanie miejscowych kacyków). W zamian poza chwałą oręża nie ma perspektyw w zasadzie na żadne korzyści. Premierze Donaldzie Tusku - po jaka cholerę zamieniliście Irak na Afganistan? Gdzie sens i logika? Po co było wycofywać się z Iraku by zwiększać obecność w Afganistanie?

Nowa? strategia Baracka Obamy W 2009 gdy stało się jasne, że strategia Stanów Zjednoczonych pod przywództwem Baracka Obamy będzie się zmieniać (przewidywano nawet ewakuację wojsk amerykańskich w ciągu dwóch lat) opracowany został dokument "Kierunki dalszego zaangażowania Polski w Afganistanie", w myśl którego polskie wojsko ma opuścić Afganistan do roku 2013. Dzisiejsze, jakoby rewolucyjne, wypowiedzi Komorowskiego nie są więc wcale takie rewolucyjne, a przynajmniej dla osób śledzących afgańskie historie. W maju 2009 roku szef BBN Aleksander Szczygło wypowiedział się krytycznie o decyzji o przejęciu Ghazni: „- Założenie jesienią ubiegłego roku, że bierzemy odpowiedzialność za prowincję było błędne. Wszyscy wiedzieli, że jeśli się weźmie odpowiedzialność za jakiś obszar, to będzie trzeba tę odpowiedzialność ponosić w stu procentach, nikt z zewnątrz nam nie pomoże w utrzymaniu pewnego poziomu bezpieczeństwa w "naszej" prowincji - powiedział Szczygło. Jego zdaniem lepsze było poprzednie rozwiązanie, gdy polscy żołnierze uczestniczyli w misji ISAF w ramach sił amerykańskich i to Amerykanie ponosili główny ciężar zapewnienia bezpieczeństwa. W ocenie szefa BBN Polska poradzi sobie w Ghazni pod warunkiem, że będzie zwiększała kontyngent. - Im bliżej wyborów prezydenckich i lokalnych, tym więcej działań ze strony talibów, a co za tym idzie, będzie potrzebne zwiększenie polskiego kontyngentu. Nie sądzę, by o to chodziło ministrowi Klichowi w ubiegłym roku, gdy podejmował decyzję, że będziemy mieli własną prowincję - powiedział.”

Szczygło miał rację Dziś jest oczywiste, że Aleksander Szczygło miał rację. W 2008 roku nie trzeba było być wybitnym analitykiem by przewidzieć skutki nieodpowiedzialnych decyzji Tuska i Klicha, o czym świadczy mój tekst. Przejęcie prowincji oznacza przejęcie pełnej odpowiedzialności i zapewnienie wojskowego panowania w terenie i stosownego wsparcia z powietrza.  Dwa tysiące żołnierzy z okładem z takim sprzętem jaki dzięki własnemu wysiłkowi i pomocy Amerykanów  dysponują polscy żołnierze i z takim lotnictwem jakie byliśmy w stanie przebazować do Afganistanu nie jest w stanie spełnić tych zadań. Warto też wspomnieć o zaopatrzeniu i wyposażeniu baz polskich i amerykańskich, o komforcie życia żołnierzy, jakości wyżywienia itd. Gen Waldemar Skrzypczak ówczesny dowódca wojsk lądowych sierpień 2009: „- Gdyby wojsko miało bezzałogowe samoloty rozpoznawcze i dobrze uzbrojone śmigłowce, kpt. Daniel Ambroziński mógłby żyć - mówi Skrzypczak. I dodaje, że o ten sprzęt armia walczy od ponad dwóch lat, ale dowódców nikt nie słucha. "Prosimy o broń, a wszystko tonie w procedurach. Decydują urzędnicy, którzy front widzieli w filmie +9 kompania+".”

Wdowa Natalia Ambrozińska sierpień 2009 „Kobieta mówi też, że polscy żołnierze zanim wyjadą na misję muszą sami zaopatrzyć się w bardzo drogie wyposażenie. Polskim oddziałom brakuje bowiem wszystkiego, nawet jedzenia.” Że nie jesteśmy sami poradzić sobie w Ghazni świadczy to, że nasz kontyngent musiał zostać wzmocniony przez Amerykanów. W marcu zapadła decyzja, w sierpniu tysiącosobowy batalion 101 Dywizji Powietrznodesantowej przejmie w praktyce część prowincji.

Wybory Dziś polska krew wsiąkająca w afgański piach jest wykorzystywana przez Bronisława Komorowskiego, który zresztą nie mówi tak naprawdę nic więcej niż opracowana w 2009 roku strategia. Talibowie nie są wcale tak zacofani jak się wydaje polskiej opinii publicznej, używają internetu, śledzą wydarzenia w krajach których oddziały stacjonują w Afganistanie. Daleki jestem od wyciągania wniosków że to żałosna kakofonia w wykonaniu Komorowskiego, Kozieja i Cieniucha przyczyniła się do zwiększenia zagrożenia naszych oddziałów, ale statystyki są jednoznaczne. Czerwiec jest najbardziej krwawym miesiącem w historii naszego kontyngentu. Nawet jeżeli wypowiedzi Komorowskiego są skutkiem, a nie przyczyną afgańskich wydarzeń, to takie postępowanie jest skrajnie nieodpowiedzialne, cyniczne i głupie. Czyżby żądza władzy zaślepiała? Odnosi się to również do Grzegorza Napieralskiego, który szybko zapomniał z jakiego pnia wyrasta, kto wojska do Afganistanu wprowadzał, a przejęcie prowincji popierał. Praprzyczyną obecnego stanu rzeczy - konieczności nieustannego zwiększania liczebności oddziałów jest decyzja o przejęciu Ghazni. Tymczasem premier milczy na ten temat, a minister Bogdan Klich jest wręcz zadowolony z ówczesnej decyzji.

Nic się nie stało... Na pytanie czy decyzja o przejęciu Ghazni była słuszna Bogdan Klich odpowiedział: -Jak najbardziej, była uzasadniona względami wojskowymi. I każdy kto choć odrobinę zna się na taktyce wie o tym że lepiej mieć siły skoncentrowane w jednym miejscu, a nie w pięciu różnych prowincjach. I była uzasadniona względami politycznymi, a rzeczywistość to potwierdziła. Dzięki niej mamy w tej chwili znacznie lepszą pozycję w NATO [...] - Ale wtedy mieliśmy wsparcie Amerykanów, militarne. - I teraz mamy jeszcze większe. Nic nie zmieniło się jeśli chodzi o sposób finansowania przez Amerykanów, finansują ją w dalszym ciągu na wysokim poziomie, a sprzęt którym w tej chwili dysponuje nasz kontyngent jest nieporównywalnie lepszy i bardziej zaawansowany technicznie, aniżeli ten który był wtedy do dyspozycji. I przypomnę, że częściowo jest to sprzęt który udostępniają nam Amerykanie.

Ale trwa kampania, krew żołnierzy potaniała... Bernard

Racją stanu jest Bałtyk Centrum im. Adama Smitha informuje, że jeśli dług publiczny będzie rósł tak jak w ostatnich latach, Polska osiągnie dzisiejsze zadłużenie Grecji na mieszkańca w roku 2025. Teraz, w strukturze roku 2010, na emerytury i renty budżet przeznacza 23 procent. Biurokracja pochłania więcej niż armia, zaś wydatki na bezpieczeństwo wewnętrzne spektakularnie spadły o 15 procent. Podobny los spotkał naukę i kulturę. [Mamy niejasne podejrzenia, iż prawdziwe zadłużenie Polski jest większe, niż się oficjalnie podaje. - admin] Unijne restrykcje związane np. z pakietem klimatycznym (wg firmy Mc Kinsey ok. 92 mld euro do roku 2020) czy roszczenia „przedsiębiorstwa Holocaust”, będą zmuszać rząd do powiększania długu publicznego i zaostrzania fiskalizmu, co z kolei poszerzy i tak dramatycznie dużą, szarą strefę. Degradacja państwa gwałtownie przyspieszy w 2015 roku, gdy liczba emerytów wzrośnie o 60 procent. Wiek emerytalny zacznie wówczas osiągać tzw. wyż powojenny.

Obieg pieniądza Najbliższa dekada okaże się przełomową. Zakładając, że wewnętrzne procesy społeczne sprawią, iż wolnościowa wizja państwa zyska masę krytyczną, a strukturalny, wynikający z chybionej koncepcji konflikt w Unii Europejskiej polepszy otoczenie międzynarodowe, powstaną warunki dla przejęcia władzy przez obóz polityki polskiej i wdrożenia realnego programu rozwoju. Warunkiem brzegowym jego powodzenia jest racjonalizacja obiegu pieniądza w kraju, co oznacza nie tylko reformę finansów publicznych, ale też szereg innych działań. Stymulowaniu popytu wewnętrznego przez radykalną obniżkę podatków towarzyszyć musi uwolnienie polskiej przedsiębiorczości przez drastyczne ograniczenie systemu koncesji i zezwoleń w sferze działalności gospodarczej. Szeroko stosowany akcjonariat pracowniczy pozwoli na moralne i jednocześnie ekonomiczne związanie pracownika-akcjonariusza ze swoim już przedsiębiorstwem. Zniesienie obowiązku ubezpieczeń społecznych wyrwie budżet państwa spod buta ZUS-owskiego czynownika, uwolni pracę opodatkowaną niczym dobro luksusowe i realnie otworzy rynek usług ubezpieczeniowych. Efekt synergii osiągnięty w ten sposób poprawi poziom i jakość życia w kraju oraz zwiększy dochody państwa, które należy ująć w karby budżetu zadaniowego. Jakie to zadania? Jakie w tej mierze powinny być priorytety państwa? Jesteśmy biednym krajem średniej wielkości. Naszą historią wybitnie rządzi geografia, ale jednocześnie, jak przekonujemy się w ciągu ostatniego stulecia, to ideologia – oficjalna czy nie – wpływa również na relacje międzynarodowe. Przekonujemy się, że kierownictwo narodowe nie może nie stymulować wpływu politycznego kilkunastomilionowej polskiej emigracji na całym świecie. Tak było, gdy Roman Dmowski rozwijał akcję na rzecz niepodległej Polski w Ameryce, tak było w momencie wstępowania Polski do NATO, tak powinno być i teraz, gdy 2 mln Polaków żyje w RFN – państwie które chce zmienić stosunki własnościowe na Ziemiach Odzyskanych, a 10 mln żyje w USA – kraju który daje schronienie wrogiemu nam „przedsiębiorstwu Holocaust”.

Infrastruktura, armia, Bałtyk Polska powstała ku morzu. To ono było przez wieki jądrem naszych celów i marzeń. To ono, a nie miazmaty ukraińskie, dawało nam realny rozwój. Polska przestrzeń oparta jest o Bałtyk. Jest to terytorium związane jedynie iluzorycznie, przez bardzo ubogą infrastrukturę. Zarówno Wisła od źródeł do Gdańska jak i Odra aż po Szczecin – obie rzeki stanową potencjalne zagrożenie dla setek tysięcy ludzi. Powodzie z lat 1997-2010 uświadamiają epokowe braki w sferze ochrony przeciwpowodziowej. Korytarze transportowe łączące ośrodki regionalne są rachityczne. Czas podróży lądem ze stolicy Polski do Szczecina jest kilkakrotnie dłuższy niż ze Szczecina do stolicy Niemiec, która wsysa Pomorze Zachodnie w swój organizm gospodarczy. Państwo polskie ma obowiązek niwelować tę przewagę sąsiada inwestując w połączenia lotnicze i szybką kolej. Polsce wystarczą cztery autostrady. O wiele potrzebniejsze są setki obwodnic, drogi ekspresowe i inwestycje w porty lotnicze i morskie. Przerzucenie transportu towarowego na kolej to niemalże potrzeba chwili. W programach rozwoju regionalnego wyludnione Pomorze musi mieć absolutny priorytet. To bezpośrednie zaplecze naszego wybrzeża które liczy 500 km, a które nie jest, wbrew naturze, polskim oknem na świat. Gospodarka morska praktycznie nie istnieje, a więc nie ma wymiany handlowej w należytym tego pojęcia rozumieniu. W efekcie, nasza ekonomia sprzężona jest z niemiecką, realizującą wschodnioeuropejskie, długofalowe interesy Republiki Federalnej Niemiec. Uwarunkowania geopolityczne i ekonomiczne zmuszają do konstatacji, że naszym celem narodowym jest awans cywilizacyjny dzięki gospodarce opartej na polskim kapitale i opanowaniu polskiej przestrzeni na osi północ – południe. Zabezpieczeniu tego celu służyć powinien system obrony finansowany na poziomie niewiele mniejszym od wydatków ponoszonych przez Niemcy, oraz neutralizacja antypolskich akcji finansowych i propagandowych na arenie międzynarodowej dzięki pracy sprawnego wywiadu. Tak postawiony cel narzuca co najmniej życzliwą neutralność w relacjach pomiędzy Polską a Rosją oraz wybitną aktywność Polonii. Żyjemy teraz w państwie fiskalnym, biurokratycznym, niepoważnym. Mocarnym wobec skromnego obywatela, obojętnym wobec urzędniczej sitwy i zewnętrznego wroga. Jest to państwo, w którym zamknięte okno Bałtyku nie pozwala swobodnie oddychać. Taka Polska nie ma prawa, nie może się rozwijać. W takiej Polsce trudno marzyć o dążeniu do szczęścia, o samorealizacji, o solidnym wykształceniu dzieci, które owa obecna Polska skazuje na przyszłą niewolniczą harówkę dla spłaty długu publicznego zaciąganego obecnie przez antynarodowy establishment. Marek Bednarz

Inflacja pod kontrolą. Dług i złoty już nie Przed końcem roku nie będzie podwyżki stóp procentowych, ponieważ inflacja utrzyma się w granicach celu Narodowego Banku Polskiego. Tym, co niepokoi Radę Polityki Pieniężnej, która dziś zbiera się po raz pierwszy pod kierownictwem Marka Belki, jest dramatyczna sytuacja budżetowa i to, że rynki zaczynają nerwowo reagować na brak propozycji reform ze strony rządu PO - PSL. Na dwudniowym posiedzeniu zbiera się dzisiaj Rada Polityki Pieniężnej, po raz pierwszy pod kierunkiem nowego prezesa NBP Marka Belki. Ekonomiści nie spodziewają się żadnych niespodzianek. Panuje zgodna opinia, że stopy procentowe zostaną utrzymane na dotychczasowym poziomie. Główna stopa NBP wynosi 3,50 procent. - Nie ma istotnych powodów do podejmowania ruchów na stopach procentowych - uspokajał w połowie miesiąca prezes Belka. Jego zdaniem, polityka pieniężna prowadzona dotychczas przez NBP była właściwa i w związku z tym żadnych "rewolucji" nie będzie. Dane o inflacji bazowej opublikowane przez NBP wskazują na jej dalszy spadek. Wskaźnik inflacji w maju wyniósł 2,2 proc., tj. znajdował się w dolnym paśmie celu inflacyjnego NBP, który wynosi 2,5 proc., z możliwością odchylenia o 1 punkt procentowy w górę lub w dół. Według członka RPP prof. Adama Glapińskiego, stopniowego wzrostu cen można się spodziewać od września, ale nadal inflacja będzie utrzymywała się w granicach celu. Rada zmuszona będzie zareagować podniesieniem stóp dopiero pod koniec roku lub na początku roku 2011. Zdaniem Glapińskiego, potrzebny będzie jednorazowy ruch w górę o 50 punktów bazowych, po czym powinna nastąpić stabilizacja.

Rynki reagują Tym, co naprawdę niepokoi członków RPP, jest nie zagrożenie inflacją, lecz zła sytuacja budżetu i związane z tym wahania kursu walutowego. Złoty, który od roku pozostawał w trendzie aprecjacji (umocnienia), ostatnio podlega coraz silniejszym dziennym wahaniom. Wczoraj znów się osłabił. Według kursu NBP za jedno euro trzeba było zapłacić 4,11 zł, a za dolara - 3,32 złotego. - Złoty się osłabia, bo sytuacja budżetowa jest krucha - uważa prof. Andrzej Kaźmierczak z RPP. Rząd niewiele robi w kwestii konsolidacji budżetu, opóźnia zmniejszenie deficytu budżetowego, czym wywołuje niepokój agencji ratingowych. Agencja Fitach zagroziła, że jeśli nadal Polska będzie zwlekała z koniecznym zmniejszeniem deficytu, skłonna jest obniżyć rating naszych obligacji skarbowych. To zaś wiązałoby się ze wzrostem rentowności obligacji i wzrostem kosztów rolowania długu publicznego, który sięga 700 mld zł, a do końca roku może przekroczyć 800 miliardów. Rynki szybko reagują na te dane. - Rośnie oprocentowanie polskich obligacji 10-letnich. Ich rentowność jest już o 3 punkty procentowe wyższa niż obligacji niemieckich, podczas gdy przed rokiem różnica wynosiła 2 punkty procentowe - zwraca uwagę prof. Kaźmierczak. - Jednocześnie gwałtownie spada popyt na nasze obligacje. Obecnie osiągnął poziom równowagi, podczas gdy wcześniej popyt wielokrotnie przekraczał podaż - dodaje.

Pod twardą ręką MFW Rynki czekają, co zrobi minister finansów. Ale są wybory i rząd milczy. Premier Donald Tusk skorzystał natomiast z pomocy nowego szefa NBP, który udzielił ministrowi finansów Jackowi Rostowskiemu zgody na ustanowienie elastycznej linii kredytowej w Międzynarodowym Funduszu Walutowym. Tym razem nie będzie to, jak w ubiegłym roku, linia na ewentualne zasilenie rezerw walutowych NBP, lecz środki walutowe, które rząd może wykorzystać na potrzeby budżetu. Ewentualne skorzystanie z tej linii kredytowej przez rząd zwiększy zadłużenie publiczne, a jednocześnie ściągnie na Polskę twardą rękę MFW, który uzależnia kolejne transze kredytu od wdrożenia ostrego reżimu oszczędnościowego. MFW znany jest na świecie z tego, że zmusza swoich podopiecznych do naprawdę bolesnych pociągnięć. - Kredyt z MFW ma przywrócić zaufanie rynków do Polski. Rząd będzie musiał przedstawić konkretne propozycje radykalnego zmniejszenia deficytu budżetowego - tłumaczy prof. Kaźmierczak. Jeśli rząd nie zejdzie z deficytem poniżej obecnych ponad 7 proc., to - zdaniem innego członka RPP Jerzego Hausera - Rada powinna pomyśleć o podniesieniu stóp procentowych. - Polityka pieniężna musi być dostosowana do fiskalnej - podkreślił Hauser.

Za mocny frank Ostatnie znaczne wahania kursu złotego są pochodną nie tylko naszej sytuacji wewnętrznej, ale i sytuacji w Europie oraz relacji na globalnych rynkach walutowych. Walutą, której perspektywy wydają się obecnie najbardziej stabilne, jest frank szwajcarski. - Frank szwajcarski jest ostoją wartości - umacnia się i do euro, i do dolara, i niestety umacnia się także do złotego. Przekroczył granicę 3 zł, powyżej której kredytobiorcy spłacający kredyty hipoteczne we frankach szwajcarskich będą mieli poważne trudności ze spłatą - ocenia Jerzy Bielewicz, szef Stowarzyszenia "Przejrzysty Rynek". Dalsze osłabienie złotego niesie, jego zdaniem, ryzyko dla sektora bankowego. Banki mogą mieć kłopoty, gdy wzrośnie pula złych kredytów. Pojawiły się ostatnio głosy, że NBP mógłby silniej oddziaływać na kurs walutowy, np. mógłby utrzymywać go w określonych widełkach. - To by oznaczało, że odchodzimy od strategii celu inflacyjnego na rzecz strategii kursu walutowego, a te dwie strategie mogą być ze sobą sprzeczne - uważa prof. Marek Belka, prezes NBP. Małgorzata Goss

Cud gospodarczy" to metafora Z Andrzejem Czerwińskim, posłem Platformy Obywatelskiej, wiceprzewodniczącym sejmowej Komisji Gospodarki, rozmawia Mariusz Bober Przed trzema laty Platforma Obywatelska obiecała Polakom cud gospodarczy. Tymczasem w czasie kryzysu gospodarczego i budżetowego państwa sprowadza się on chyba do utrzymania dodatniego wskaźnika produktu krajowego brutto? - Hasło wyborcze zawsze jest pewną metaforą, która pobudza wyobraźnię i wskazuje wyborcy, co dana partia posługująca się nim chce zrobić dla dobra kraju. Patrząc bez emocji na to, z czym Polsce przypadło się zmierzyć - czyli potężny kryzys ekonomiczny, powodzie - trzeba jasno powiedzieć, że jako jedyni w Europie mieliśmy w ubiegłym roku i mamy obecnie dodatni wskaźnik PKB.
Ale w programie PO sprzed trzech lat mowa była o dążeniu do utrzymania wysokiego PKB, byśmy mogli doganiać gospodarczo kraje Unii Europejskiej, a nie o przybliżaniu się do ich obecnego poziomu rozwoju... - Patrząc na statystyki, widać, że zmniejszyliśmy dystans do najbogatszych krajów UE. Polska dzięki dodatniemu PKB nadal się rozwija. Wykorzystaliśmy prawie w stu procentach dostępne fundusze unijne. Krytykowany wolny proces budowy dróg i autostrad ruszył z miejsca, wzrósł eksport naszych towarów i usług. Dystans do państw UE - według ocen fachowców, a nie polityków - bardzo szybko nadrabiamy. Kierowcy polemizowaliby z tą opinią. W dodatku realizowane są największe projekty niezbędne do organizacji mistrzostw Europy Euro 2012... - Ludzie dostrzegają, że powstało setki kilometrów tzw. schetynówek. Widać, że współdziałanie rządu z województwami i gminami uwolniło duże środki skierowane na odbudowę dróg powiatowych. To prawda, że są kierowcy, którzy narzekają, że tu albo tam jest dziura, to normalne. Jeśli zaś chodzi o inwestycje na Euro 2012, to na dzisiaj podpisane są umowy na wykonanie 1410 km autostrad i dróg ekspresowych, a na kolejne 1000 km zostaną podpisane w najbliższym czasie.

Mimo to zapis programu o konieczności "odblokowania potencjału polskiej gospodarki, który jest dławiony (...) wysokim długiem publicznym, złym i skomplikowanym prawem" jest bardziej aktualny niż wtedy, gdy pisali Państwo ten program? - Tak, jest wciąż aktualny. Chciałbym przypomnieć, że gdy rozmawialiśmy o sposobach wyjścia z kryzysu, Prawo i Sprawiedliwość oraz Sojusz Lewicy Demokratycznej mówiły o konieczności zwiększenia podatków i wydatków, bo skądś trzeba wziąć pieniądze na zadania publiczne. Premier Donald Tusk uznał, że to błędna droga. Skupiliśmy się na oszczędnościach oraz ograniczeniu wydatków. Zaoszczędzono kilkadziesiąt miliardów złotych bez przerzucania na obywateli i przedsiębiorców ciężaru kryzysu budżetowego.

Nawet minister Jan Vincent-Rostowski nie jest pewien, czy zmieści się w planowanym gigantycznym budżecie w wysokości 52 mld złotych... - Koszty funkcjonowania państwa można łatwo wyliczyć. Wystarczy porównać wydatki poszczególnych ministerstw w 2008 r. i w ubiegłym roku. Obecnie sejmowe komisje analizują wykonanie budżetu za 2009 rok. Wkrótce przedstawimy Sejmowi wyniki tych prac. Nie zanosi się na nowelizację budżetu.

A co z obietnicą uproszczenia systemu podatkowego? - Najlepsze byłoby wprowadzenie jednolitego podatku liniowego, i pewnie kiedyś dojdzie do tego. W sytuacji kryzysu nie można było tego zrobić. Choć system wprowadzony przez naszą koalicję w praktyce jest podatkiem liniowym dla 95 proc. obywateli. Większość płaci 18-procentowy podatek, nieliczna grupa najbogatszych płaci 32 procent.

A czy przypadkiem realizacja celów, o których mówimy, nie zostanie sfinansowana poprzez zwiększenie zadłużenia państwa, co obniżyłoby wiarygodność finansową Polski i zwiększyło koszty obsługi długu zagranicznego? - Dług publiczny rzeczywiście jest za duży i musi być stopniowo ograniczany. W bieżącym roku najbardziej bezpiecznym przejściem przez kryzys było zwiększenie deficytu budżetowego. Zagrożenie z powodu zbyt wysokiego zadłużenia utrzymuje się, dlatego nie będzie rozluźnienia dyscypliny budżetowej. Jest ono monitorowane. Na początku lipca będzie sporządzona nowa ocena w tej sprawie, aby nie zagroziło bezpieczeństwu naszego kraju i obywateli.

Ale eksperci ostrzegają, że gdyby nie opóźnienia we wdrażaniu reform w Polsce, wzrost gospodarczy byłby jeszcze wyższy. Rok temu rząd przedstawiał projekt zmian cięcia kosztów funkcjonowania administracji i... nic się nie dzieje. - Jest przyjęta mapa drogowa zakładająca wdrażanie tego planu do 2030 roku. Niedawno zostało przyjętych 5 ustaw dotyczących rozwoju innowacyjnej gospodarki i wsparcia badań naukowych. W tej sprawie wiele mają do zrobienia zarówno politycy, jak i dziennikarze, gdyby przedstawiciele państwa robili co innego, niż obiecali.

To często się zdarza. Platforma w programie obiecywała np. dodatkowe ubezpieczenia na świadczenia medyczne o wyższym standardzie lub kosztach nierefundowanych przez NFZ... - Tutaj winna jest zawierucha wywołana zablokowaniem ustaw zdrowotnych [przez śp. prezydenta Lecha Kaczyńskiego - przyp. red.].

...trzech z sześciu... - Ale tworzyły one komplementarną całość.

A czy PO zamierza spełnić obietnice programowe dotyczące poprawy dostępności do usług medycznych, obniżenia cen podstawowych lekarstw i podniesienia zarobków personelu medycznego? - Koszyk świadczeń w przygotowanych przez nas ustawach został jasno określony. Nie jestem specjalistą w tej dziedzinie, ale z tego, co wiem, dostępność do lekarstw - tańszych zamienników markowych środków, byłaby możliwa dzięki obowiązkowi posiadania ich przez apteki oraz informowania o tym klientów. Natomiast jeśli chodzi o usługi medyczne, to te podstawowe byłyby refundowane, a gdyby ktoś chciał świadczeń o wyższym standardzie, musiałby do nich dopłacić. Jeśli zaś chodzi o podwyżki dla personelu medycznego, to one są sukcesywnie wprowadzane. Chciałbym też zaznaczyć, że nie mówimy ani o zamykaniu, ani o prywatyzowaniu szpitali...

A do czego prowadziły zmiany proponowane przez Platformę? - Przygotowane przez nas ustawy przewidywały, że oddłużymy zadłużone placówki pod warunkiem przekształcenia i przekazania ich władzom samorządowym. To one podejmowałyby dalsze decyzje. Znam wiele placówek służby zdrowia dobrze zarządzanych w ten sposób już po ich skomercjalizowaniu. Nikt ich nie chce prywatyzować.

A co z reformą ubezpieczeń społecznych? Nawet ministrowie tego rządu spierali się o reformę KRUS, a ostatnio o rolę i przyszłość funduszy emerytalnych. - Mamy przygotowaną strategiczną decyzję o pozostawieniu KRUS przy jednoczesnym przeprowadzeniu reformy. Zakłada ona, że wielcy producenci rolni i właściciele ogromnych gospodarstw powinni wyjść z KRUS. Zmiany muszą być wprowadzane stopniowo. Natomiast jeśli chodzi o fundusze emerytalne, to dziś widzimy, że nie spełniły one finansowych oczekiwań ubezpieczonych. Nie jestem specjalistą w tej dziedzinie, ale wiem, że minister Jolanta Fedak ma gotowe propozycje dotyczące zwłaszcza II filaru.

A propos dziury budżetowej - rząd chciał ją zasypać także z pieniędzy uzyskanych ze sprzedaży firm państwowych i udziałów w nich. Które PO zamierza sprzedać? - Prywatyzacja jest i będzie prowadzona, bo rzeczywiście w budżecie na ten rok przewidziano spore wpływy z tego tytułu. Ale niektóre przedsiębiorstwa pozostaną państwowe. Będą to firmy o strategicznym znaczeniu dla Polski mające wpływ na bezpieczeństwo państwa. Kilkanaście z nich ma duży potencjał rozwojowy, pod warunkiem, że będą dobrze zarządzane. Pozostałe firmy mogą być w mniejszym lub większym stopniu prywatyzowane.

A Polskie Górnictwo Naftowe i Gazownictwo? - Ta firma na pewno nie będzie prywatyzowana, choć zgodnie z dyrektywą Unii Europejskiej musiała przejść restrukturyzację. Wydzielono z niej Gaz System, który jest operatorem systemu przesyłowego. Na pewno nie będzie też prywatyzacji Polskiej Grupy Energetycznej.

"Platforma Obywatelska proponuje zwiększenie bezpieczeństwa energetycznego poprzez odwołanie się do własnych zasobów". Jak ten zapis z programu sprzed 3 lat ma się do słów marszałka Bronisława Komorowskiego o szkodliwości eksploatacji złóż gazu łupkowego metodą odkrywkową? - Żeby przeciąć wszystkie dyskusje - Bronisław Komorowski nie neguje konieczności szukania gazu w Polsce. Poszukiwania już się rozpoczęły. Nie byłem w Londynie i nie wiem, co powiedział podczas tamtej wizyty marszałek. Ale rozmawiałem z nim i wiem, że nie jest przeciwny wydobywaniu gazu łupkowego. Niedawno odbyła się w Sejmie prezentacja głównego geologa kraju, wiceministra Jacka Jezierskiego, który z wielkim entuzjazmem przekazywał nam informacje. Trzeba chłodno podchodzić do sprawy, bo z tego gazu możemy korzystać z przyczyn technicznych najwcześniej za 10 lat. Ponadto dla naszego bezpieczeństwa ważna jest też konsekwentna realizacja budowy gazoportu w Świnoujściu - już został ogłoszony przetarg na jego wykonanie. Chciałbym też zwrócić uwagę, że Polska jest oceniana jako kraj bezpieczny energetycznie, ponieważ lwia część energii jest pozyskiwana u nas z własnych zasobów węgla.

Ale wkrótce drastycznie mogą wzrosnąć ceny energii pozyskiwanej z węgla, gdy skończy się okres przejściowy dla Polski i będziemy musieli kupować prawa do emisji dwutlenku węgla... - Okres przejściowy też jest sukcesem rządu. Wynegocjował on przesunięcie tego terminu do 2019 roku. Emisji CO2 nigdy nie da się całkowicie zlikwidować, ale jeśli zostanie podniesiona sprawność kotłów w elektrowniach, to znacznie ją ograniczymy, podobnie jak samo zużycie węgla. Dlatego jestem pewien, że koszty energii elektrycznej nie wzrosną drastycznie po okresie przejściowym.

To znaczy, że mając ogromne zasoby węgla, a być może także gazu - będziemy kupowali prąd za granicą? - Nie, mamy za dużo mądrych ludzi w energetyce, by nie wykorzystać okazji do tego, żeby polski system energetyczny był sprawny i konkurencyjny wobec podmiotów zagranicznych.

Za rządów PO bezrobocie znów przekroczyło wartość dwucyfrową. Jak je obniżyć? - Ale systematycznie od miesięcy maleje i konsekwentnie zbliża się do liczby jednocyfrowej. Zawdzięczamy to w dużej mierze ogromnym inwestycjom prowadzonym w Polsce i dobremu wykorzystaniu unijnych pieniędzy. Duża część Polaków wyjeżdżających wcześniej do Wielkiej Brytanii czy Irlandii wraca teraz do Polski...

...z powodu kryzysu w Europie Zachodniej... - Tak, ale wracają do Polski, uznając, że łatwiej będzie im tu przeżyć niż na Zachodzie. Uznają, że mają tutaj lepsze warunki na prowadzenie działalności gospodarczej.

Platforma nadal wyobraża sobie rozwój Polski poprzez tworzenie kilku wysp-metropolii na morzu niedoinwestowanych miasteczek i wsi? - Zawsze opowiadaliśmy się za zrównoważonym rozwojem Polski. Mamy specjalny program rozwoju tzw. ściany wschodniej. Oczywiście jeśli będzie można zdobyć jakieś inwestycje w metropoliach, dzięki którym cały kraj będzie się lepiej rozwijał, to będą one wspierane, ale dawanie komuś pieniędzy tylko dlatego, że działa w metropolii, jest bez sensu. Były próby składania projektu ustawy w tej sprawie, ale skończyło się to nawet na nieporozumieniu co do ilości metropolii w Polsce.
Dziękuję za rozmowę.

Jak "Komorowscy" załatwili sobie tytuł hrabiowski i herb Korczak Nie mogę się dłużej opierać i muszę to potwierdzić: przodkowie Bronisława Komorowskiego wyłudzili od zaborców tytuł hrabiowski na podstawie sfałszowanych dokumentów. Z tym większym żalem to stwierdzam, że B. Komorowski jest patronem założonego przeze mnie Stowarzyszenia Potomków Sejmu Wielkiego, którego jestem marszałkiem. Od jakiegoś czasu eksperci od genealogii szlacheckiej ze Związku Szlachty Polskiej i kręgów zbliżonych (jak p. Feliks J. Grabowski, np. tutaj) naciskali na mnie, bym sprostował informację o pochodzeniu Marszałka Sejmu, kandydata na urząd prezydenta RP, p. Bronisława Komorowskiego. Opierałem się, nie chcąc podejmować tak ważnej decyzji wbrew oficjalnie uznanym opracowaniom. Jest jednak kilka ważnych poszlak by uznać, że wszystkie nadania tytułu hrabiowskiego dla przodków Bronisława Komorowskiego, przez dwory cesarskie (rosyjski i austriacki) opierały się na przesłankach fałszywych. Tak się składa, że nie ma obecnie nikogo, kto byłby uprawniony do anulowania nadania tytułu hrabiowskiego, bo zarówno Rosja, jak i Austria są republikami i nie uznają tych tytułów. Mamy jednak niezależnie kwestię herbu polskiego, który nie wynika z nadania, ale z odwiecznej przynależności rodowej. Sprawy te rozpatrzymy więc osobno. Nowy Almanach Błękitny zmarłego niedawno Sławomira Leitgebera, podaje pod hasłem Komorowski h. Korczak, piszący się “z Liptowa” i “z Orawy”:

Linia wygasła: Nadanie: Piotr Komorowski mianowany został 1469 przez króla Węgier Macieja Korwina hrabią Liptowa i Orawy. Tytuł był związany jedynie ze sprawowaną funkcją. Po wygaśnięciu jego potomstwa, tytułu “hrabiego na Liptowie i Orawie” zaczął używać brat Piotra Mikołaj i jego potomkowie. Jeden z nich, Jakub (zm. 1781) miał uzyskać 1780 od króla Stanisława Augusta potwierdzenie tytułu hrabiowskiego.
Linia żyjąca : Potwierdzenie: Komorowscy otrzymali uznanie dziedzicznych tytułów hrabiów w Galicji w 1793, 1803 i w Austrii 1894 (dla linii litewskiej).
Linia żyjąca : Potwierdzenie: w Królestwie Polskim 1824, w Rosji 1844 (tylko dla Gałęzi II).

Według tejże pozycji, Bronisława Maria Karol hr. Komorowski (ur. 1952) należy do wspomnianej tu Linii Litewskiej i jest potomkiem Piotra Jana Komorowskiego (1838-1905), właściciela dóbr Radkuny, który poślubił w 1863 r. Felicję Komorowską herbu Korczak.

Wstępny obraz rzeczywistości jest więc następujący: p. Bronisław Komorowski, jako członek Linii Litewskiej Komorowskich ma potwierdzony dziedziczny tytuł hrabiowski jako potomek brata hrabiego liptowsko-orawskiego Piotra Komorowskiego. Oczywiście – jak wspomniano – hrabia liptowsko-orawski nie był w żadnym sensie dziedzicznym tytułem arystokratycznym, więc tym bardziej bycie potomkiem jego brata w żadnym sensie nie uprawnia do posługiwania się dziedzicznym tytułem hrabiego. Jednak wydaje się, że kancelarie cesarskie potwierdzając tytuł hrabiowski Komorowskich były świadome tej “subtelności” i de facto uznały tenże tytuł ex post jako dziedziczny i tytularny (tzn. taki, który można nosić nawet nie sprawując władzy administracyjnej nad hrabstwem liptowsko-orawskim). Przyjmijmy zatem, że potomkowie Mikołaja Komorowskiego, brata Piotra hrabiego liptowsko-orawskiego, mają obowiązujące prawo do posługiwania się tym tytułem. Czy p. Bronisław Komorowski jest jego męskim potomkiem? Jak wspomniano, linia litewska otrzymała potwierdzenie w Austrii w roku 1894. Szczegóły tego dokumentu opisuje Sławomir Górzyński w pracy “Arystokracja polska w Galicji. Studium heraldyczno-genealogiczne”, DiG, Warszawa 2009. Wśród innych, których tego dotyczyło znajduje się Franz Anton von Liptawa und Orawa Komorowski wraz z rodziną otrzymał tytuł 13 kwietnia 1793. Ów Franciszek Antoni, urodzony 22 grudnia 1723 w Prusach, a zmarły 3 marca 1800 w Szirwytach, to praprapraprapradziadek w linii męskiej znanego nam wszystkim Bronisława Komorowskiego. Miał on być synem Jakub Bartłomieja Komorowskiego urodzonego 5 stycznia 1697 w Laszkach i Antoniny Zofii Pawłowskiej urodzonej 7 marca 1703 w Zaloczu, a wnukiem Michała Komorowskiego i Barbary Łopackiej. Byłoby dobrze, ale… Owa Barbara Łopacka, spokrewniona ze mną na kilka sposobów (np. jej pradziadkiem był stolnik czerski Bartłomiej Grabianka, mój przodek w lini prostej, a jej prapradziadkiem był kasztelan zakroczymski Mikołaj Krzysztof Łopacki, również mój przodek w linii prostej) nie mogła być babcią owego Franciszka Antoniego Komorowskiego. Jej synem był wszak urodzony w 1724 r. kasztelan santocki Jakub Komorowski, który z pewnością nie był tym samym Jakubem Bartłomiejem Komorowskim, urodzonym rzekomo 27 lat wcześniej. Urodzony w 1724 r. kasztelan Jakub Komorowski to teść Szczęsnego Potockiego, ojciec tragicznie zmarłej jego pierwszej żony, słynnej Gertudy Komorowskiej i na pewno nie o niego chodzi. Wyjaśnię też, że cześnik owrucki Michał Komorowski poślubił Barbarę Łopacką w roku 1715, a więc mógł być co najwyżej ojcem Franciszka Antoniego urodzonego w 1723. Swoją drogą nadmienić warto, że kasztelan santocki Jakub Komorowski, istotnie miał syna Franciszka Antoniego, tenże urodził się jednak dopiero w roku 1766 i zmarł bezpotomnie. Adam Boniecki, w uzupełnieniach do XI tomu swojego “Herbarza” cytuje jednak inny dokument, “wywód ze szlachectwa i tytułu hrabiowskiego, dokonany 1805 r., przed Deputacyą Wywodową litewsko-wileńską, przez potomków Franciszka Komorowskiego, strażnika wiłkomierskiego”. Tak, to właśnie ów Franciszek Antoni Komorowski, wspomniany praprapraprapradziadek marszałka Bronisława Komorowskiego. Czy jest możliwe, że choć wywód austriacki z 1894 był sfałszowany, to jednak wywód wileński z roku 1805 jest prawdziwy? Oba prawdziwe być przecież nie mogą, bo podają zupełnie inną genealogię Franciszka Komorowskiego. Do niedawna przyjmowałem, że tak. Potomek kasztelana santockiego Jakuba Komorowskiego, śp. Piotr hr. Komorowski, przekazał mi odpis tego wileńskiego wywodu z roku 1805, w którym czytam: “wywodzący się powracają do Najstarszego Syna Stefana Rotmistrza Królewskiego, brata rodzonego Adama, Jana Hrabi Komorowskiego z Myszkowskiej Kasztelanki Bielskiej urodzonego, który jak się powyżej rzekło miał w zamęściu także Komorowską, ale herbu Łabędź y z nią spłodził synów dwóch, Franciszka bezpotomnie zmarłego y Michała Łowczego Buskiego, dziedzica na Susznie y Niestaniewiczach, Męża w działach rycerskich na wielu ekspedycjach wojennych doświadczonego, który z kilku żon, między innemi płci obojej Potomstwem najstarszego zostawił syna Jana = a ten z Zofii Pogańskiej Cześnikówny Sanockiej spłodził dwóch Bartłomieja i Marcina, z których starszy [tj. Bartłomiej] będąc od ojca wyposażonym z Dóbr Ojczystych jak o tym zrzeczna Kwitancyja tego Tranzakcya w roku 1702 nazajutrz po Feście Św-go Wojciecha 25 dnia kwietnia przed Akt Buskiemi dla ojca Jana, syna niegdyś Michałowego Hrabi Komorowskiego uczyniona y zeznaniem osobistym w owych że aktach stwierdzona poświadcza. Sam wkrótce z Korony Polskiej przeniósł się na Litwę w powiat Wiłkomirski, gdzie połączony ślubnym związkiem z Teresą Hektora Dziembowskiego córką Oboźnego wziął po niej w wianie posagowym Dziedziczne Dobra: Rawiszki, Gikanie, Zośnica y Kołpaciszki, a z onych Zośnica i Kołpaciszki sprzedawszy, Rawiszki zaś i Gikanie przy sobie zatrzymał. Był Podczaszym Wiłkomirskim, jakowy Urząd w nagrodę zasług Krajowi Ojczystemu Ojczystemu panującym Monarchom pełnionym, Najjaśniejszy August III-ci Król Polski przywilejem swym 1742 Maja 12 dnia łaskawie mu konferował, z pomienioną Oziembłowską dziewięcioro spłodził potomstwa – synów czterech: Franciszka Strażnika Wiłkomirskiego, Hektora Miecznika także Wiłkomirskiego, Antoniego Starostę Małdyńskiego oraz Józefa w Zakonie Sw. Ignacego Societatis Jesu y córek pięć: Annę w zamęściu Ciecierską, Teresę I voto Szukową, Maryancellę w zamęściu Szemiotową Ciwunową Retowską Księstwa Żmudzkiego, Żmudzkiego Teodorę i Józefatę zakonnicę pierwszą w Konwencie Kowieńskim Sw. Franciszka, drugą w Konwencie Wileńskim Panien Wizytek.” Czy istotnie zatem wspomniany tu Bartłomiej Komorowski pochodził z tej samej rodziny, co Komorowscy herbu Korczak, którzy otrzymali potwierdzenie (wątpliwego) tytułu hrabiowskiego? Wydaje się, że ta druga genealogia też jest fałszywa. Adam Boniecki w swoim “Herbarzu” oryginalnie umieścił tę rodzinę Komorowskich (nazwijmy ją dla wygody “Linią Bronisława”) w rozdziale o Komorowskich herbu Dołęga (ściślej: Dołęga odmienna). Później zamieścił zagadkową erratę, pisząc: “Idąc za wskazówkami podanemi przez pisarzy heraldycznych, o Komorowskich piszących, uważaliśmy, że wszyscy Komorowscy, powiat wiłkomierski zamieszkujący, są h. Dołęga odm. Tymczasem, z przedstawionego nam wywodu ze szlachectwa i tytułu hrabiowskiego, dokonanego 1805 r., przed Deputacyą Wywodową litewsko-wileńską, przez potomków Franciszka Komorowskiego, strażnika wiłkomierskiego, okazuje się, że obok Bartłomieja Komorowskiego h. Dołęga odm., syna Samuela (patrz Tom. X, str. 387), którego właśnie wzięliśmy za ojca Franciszka Komorowskiego, strażnika wiłkomierskiego, żył w tymże czasie, w powiecie wiłkomierskim, inny Bartłomiej h. Korczak, który przeniósł się z województwa bełskiego, w powiat wiłkomierski. Był on synem Jana i Zofii Polańskiej, cześnikówny sanockiej, a wnukiem Michała, o czem poucza nas akt, którym, opuszczając strony rodzinne, zrzekł się 1708 r. w aktach buskich majątku rodzicielskiego, na rzecz wymienionego ojca swego.” Czy istotnie było dwóch Bartłomiejów Komorowskich, jak podaje ów wywód? Wydany pod red. prof. Andrzeja Rachuby spis Urzędnicy Wielkiego Księstwa Litewskiego, tom I, woj. wileńskie XIV-XVIII wiek (DiG, Warszawa 2004) wymienia owego Bartłomieja Komorowskiego, który 12 maja 1742 został nominowany na stanowisko podczaszego wiłkomierskiego z piastowanego wcześniej urzędu skarbnika zakroczymskiego. Niestety, ziemia zakroczymska interesuje mnie bardzo, ze względu m.in. na to, że w owym 1742 roku sędzią ziemskim zakroczymskim był Antoni Radzicki, prapraprapradziadek mojej babci Zofii z Radzickich Minakowskiej. Zarówno ja, jak i moi koledzy, przeglądaliśmy księgi sądowe (grodzkie i ziemskie) zakroczymskie z tego okresu, nie znajdując tam żadnego skarbnika zakroczymskiego Bartłomieja Komorowskiego. Skarbnik ziemski zakroczymski był zresztą bardzo niskim urzędem jak na pana hrabiego Komorowskiego. Nie ma też żadnego powodu, by Komorowscy herbu Korczak tam żyli, chyba że weszli w związki ze wspomnianymi wcześniej Łopackimi i Grabiankami, ale ta genealogia została już przez nas wcześniej odrzucona. Nie udało się znaleźć żadnych wiarygodnych dokumentów, które stwierdzałyby, że istotnie ów Bartłomiej Komorowski przyjechał do powiatu wiłkomierskiego z Korony. Ów Jan, rzekomo żonaty z Zofią Pogańską cześnikówną sanocką, nie jest skądinąd znany. Wydaje się zatem, że wbrew owemu wywodowi Bartłomiej Komorowski, przodek linii Bronisława, istotnie pochodził z Komorowskich herbu Dołęga z powiatu wiłkomierskiego. Najważniejsze jednak że przyjęcie że Bronisław Komorowski nosi herb Dołęga i nie należy do rodziny hrabiów na Liptowie i Orawie wyjaśnia bardzo wiele. Spójrzmy, kim był ów wiłkomierzanin (nie zakroczymianin) Bartłomiej K. Był to syn zmarłego w roku 1689 marszałka Trybunału Litewskiego Samuela Komorowskiego i Katarzyny Dunin-Rajeckiej. Wnuk księżniczki Elżbiety Druckiej-Sokolińskiej i jej męża marszałka lidzkiego Teofila Dunin-Rajeckiego. Jego prababcią była Marianna Sapieżanka (z “tych” Sapiehów), córka Mikołaja Sapiehy kuchmistrza wielkiego litewskiego (1548-1611), a pradziadkiem był zmarły w 1655 wojewoda miński Krzysztof Rudomina-Dusiatski. I to ta właśnie genealogia jest dla mnie największym dowodem, że Bronisław Komorowski nie ma herbu Korczak tylko Dołęga odm. – jego wiłkomierscy przodkowie byli rodziną niewątpliwie bogatą i wpływową. Kiedy nadeszły zabory postanowili utwierdzić swoją pozycję i nie mogąc dzierżyć zlikwidowanych już tytułów litewskich, “przyznali się” do rodziny Komorowskich herbu Korczak i ich wątpliwego hrabiostwa liptowsko-orawskiego. Można uznać, że gdyby nie zabory, nie musieliby tego robić. Co – rzecz jasna – wcale nie pozwala na stwierdzenie, że skoro zabory przyszły, to zrobić to musieli. W tę stronę non sequitur. Sam pomysł na “przyklejenie się” do linii hrabiowskiej wziął się jednak już wcześniej: brat Franciszka Antoniego (a właściwie Franciszka, bo drugie imię nadano mu chyba dopiero po śmierci), Antoni Komorowski, był dworzaninem należącego do Korczaków prymasa Adama Komorowskiego i przy elekcji Stanisława Augusta (1764) podpisał się jako jako Antoni z Liptowy i Orawy Komorowski. [Dopisek późniejszy] Nie miał wątpliwości Seweryn hr. Uruski w swoim herbarzu Rodzina wymienia te osoby explicite w rozdziale “Komorowski h. Dołęga odm.” wiedząc o ich pretensjach, co wyraził słowami: “Bartłomiej, dziedzic Rawiszek, podczaszy wiłkomierski 1734 r., zaślubił Teresę Oziębłowską i z niej pozostawił synów: Franciszka [to przodek m.in. marszałka Bronisława], Hektora, miecznika wiłkomierskiego 1761 r., Józefa, Jezuitę, i Antoniego, starostę meldyńskiego, podstolego 1766 r., a ostatnio 1781 r. wojskiego wiłkomierskiego, żonatego z Agnieszką Morykoniówną, który w 1764 r. podpisał elekcyę z pow. wiłkomierskim, pisząc się dowolnie z Liptowa i Orawy.” [S. Uruski, Rodzina, t. VII, s. 138] Co istotne, tom ten został opublikowany w roku 1910, a więc już po publikacji Bonieckiego i 16 lat po uzyskaniu przez tę linię potwierdzenia tytułu hrabiowskiego w Austrii… [Dopisek późniejszy]
Zwrócono mi uwagę, że kilka tygodni temu informacja o pochodzeniu B. Komorowskiego od  średniowiecznych hrabiów Korczak-Komorowskich zniknęła ze strony http://www.bronislawkomorowski.pl/moja-rodzina.html . Nie zauważyłem wcześniej tej zmiany tym bardziej że kilka dni temu (z datą 15 czerwca 2010) ukazał się w tygodniku  “Polityka” artykuł o tytule jednoznacznym: Kandydat herbu Korczak.

Herb Komorowskich – wyjaśnienie zagadki Wszystko wskazuje na to, że udało się odkryć mechanizm, który sprawił, że Komorowscy z Linii Litewskiej (tej od marszałka Bronisława) uzyskali przyznanie herbu Korczak. Mógł to być… prezent ślubny! Głównym dokumentem przyznającym herb i tytuł hrabiowski tej rodzinie jest akt z 1 XII 1894. Wtedy to przez austriackie Ministerstwo Spraw Wewnętrznych zatwierdzeni zostali w tytule hrabiowskim z herbem Korczak potomkowie Franciszka Antoniego “na podstawie dyplomu wydanego dla licznych Komorowskich” (jak pisze Sławomir Górzyński w Arystokracji polskiej w Galicji, DiG, Warszawa 2009).

Jak opisałem w artykule  Jak Komorowscy “załatwili sobie” tytuł hrabiowski i herb Korczak, linia ta należała genealogicznie do litewskiej rodziny Komorowskich herbu Dołęga odmienna, o której w Herbarzu polskim Adama Bonieckiego czytamy: “Niesiecki pisze, że widział ich herb i że podkowa z krzyżem winna być przeszyta na ukos w lewo strzałą, w szczycie hełmu ma być trzy pióra strusie. Mieli wyjść z ziemi dobrzyńskiej, gdzie rzeczywiście znajduje się Komorowo i gdzie Mikołaj Komorowski jest 1564 r. dziedzicem Ośniałowa, graniczącego z Komorowem (Paw.). Przenieśli się w XVI-tym wieku na Litwę, gdzie zamieszkiwali powiat wiłkomierski” (t. X, str. 385). Oczywiście – Komorowo w Ziemi Dobrzyńskiej (dziś: pow. lipnowski w woj. Kujawsko-Pomorskim) skąd pochodzili Dołęgowie i Komorów w Ziemi Bełskiej (dziś: pogranicze polsko-ukraińskie), skąd pochodzili Korczakowie są od siebie oddalone o pół tysiąca kilometrów. Jednak w tymże roku 1894 stało się coś, co obie rodziny Komorowskich bardzo zbliżyło. Otóż, jak wspomniałem, dokument łączący te rodziny, utożsamiający strażnika wiłkomierskiego Franciszka Komorowskiego herbu Dołęga (1723-1800) z hrabią Franciszkiem Antonim Komorowskim ur. 1766 pochodzi z roku 1894. Według informacji p.  dra Sławomira Górzyńskiego (który osobiście widział ten dokument w Allgemeines Verwaltungsarchiv w Wiedniu) wydany on został dla Stefana Karola Komorowskiego ur. 20 lutego 1866 w Podbyrzu, syna austriackiego oberleutnanta Augusta Komorowskiego (1817-1905) i Emilii Holstinghausen-Holsten (zm. 1870). Co takiego ważnego stało się w grudniu 1894 w życiu rzeczonego Stefana Karola Komorowskiego? Otóż w tym czasie jego żona była w czwartym miesiącu ciąży, której efektem było urodzenie ich pierwszego dziecka, Andrzeja, co nastąpiło 18 V 1895. Andrzej urodził się już jako niewątpliwy hrabia. Ale jak to się stało, że “prawdziwi” Korczakowie Komorowscy nie zaprotestowali przeciwko temu “przyklejeniu” rodziny de facto im obcej? Otóż odpowiedzią jest matka owego Andrzeja Komorowskiego – Jadwiga, z domu… hrabianka Korczak-Komorowska, która poślubiła Stefana Karola w Krakowie, 16 czerwca 1894: na pół roku, przed “adopcją” męża do rodu Korczaków. Jadwiga hrabiostwo miała “we krwi”: spośród czworga jej dziadków wszyscy nosili ten tytuł: Piotr hr. Komorowski (syn Cypriana, któremu nadano ten tytuł w 1803 r.), Aleksandra z hr. Starzeńskich (1810-1891), Kazimierz hr. Krasicki (1807-1882) i Izabela z hr. Stadnickich (1812-1879). W roku 1894 wszyscy jej dziadkowie już nie żyli, podobnie jak ojciec, Juliusz hr. Komorowski zmarły w 1889. Można więc się domyślić, że wspólniczką Stefana była tu jego teściowa, dama orderu Krzyża Gwiaździstego, Teofila z hr. Krasickich hr. Komorowska (1842-1915). Jej syn Aleksander zmarł niedawno (w 1890), a drugi syn Stefan (ur. 1863) został księdzem. Siostra Jadwigi, Julia, była już wtedy (od 1889) żoną Wojciecha hr. Starzeńskiego (była jeszcze druga siostra, Helena, poślubiona niedawno Leonowi Mniszek-Tchorznickiemu, którego genealogii niestety nie znam). Adam Boniecki, w artykule o Komorowskich h. Korczak pisze wprost w tomie XI, wydanym w roku 1907: “hr. Jadwiga, od 1894 roku za Stefanem Dołęga Komorowskim”. Jak jednak widzieliśmy, od grudnia 1894 decyzją austriackiego Ministerstwa Spraw Wewnętrznych tenże Stefan nosił już herb Korczak z koroną hrabiowską. Dokument przyznający Stefanowi tytuł uznawał także tytuł hrabiowski jego krewnych, potomków Stefanowego prapradziadka Franciszka (1723-1800). W ten sposób, chociaż syn Stefana i Jadwigi, wspomniany Andrzej Komorowski ur. 1895 zmarł wg mojej wiedzy bezpotomnie, to tytuł ten przysługuje też potomkom Jana Bonifacego Komorowskiego (przyrodniego brata Stefanowego pradziadka). Jego potomkami są marszałek Bronisław, aktorka Maja i Anna, matka księżniczki Matyldy – Komorowscy. Ponieważ jednak na dokument austriacki z 1894 wiąże tytuł hrabiowski z herbem zwanym u nas “Korczak”, wszystkim osobom, które są potomstwem wspomnianego “wstecznie adoptowanego” strażnika wiłkomierskiego Franciszka (1723-1800) przypiszę w obu moich bazach (sejm-wielki.pl i WGM) herb Korczak. Postscriptum: jak poinformował mnie p. dr Sławomir Górzyński, na dokumencie z 1 XII 1894 (potwierdzającym tytuł hrabiowski linii litewskiej Komorowskich) powiedziano wprost, że “potwierdza im się tytuł i herb zwany [gennant] Korczak”. Minakowski


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
egzamin nadzor korporacyjny 214
MAKIJAŻ 214 GRANAT I SREBRO
214
plik (214)
1 (214)
214 215
214 i 215, Uczelnia, Administracja publiczna, Jan Boć 'Administracja publiczna'
210 214 (2)
214
214
214 Bibliografia załącznikowa Iid 29276
INFORMATYKA ROZSZERZONA1 id 214 Nieznany
214
4 (214)
214
Cozolino Neuronauka w psychoterapii str 214 235

więcej podobnych podstron